Dawid Bienkowski Nic w serii ukazały się Andrzej Czcibor-Piotrowski Rzeczy nienasycone Andrzej Czcibor-Piotrowski Cud w Esfahanie Adam Czerniawski Narracje ormiańskie Stanisław Esden-Tempski Kundel Ida Fink Odpływający ogród Ida Fink Podróż Manuela Gretkowska My zdies' emigranty Manuela Gretkowska Kabaret metafizyczny Manuela Gretkowska Tarot paryski Manuela Gretkowska Podręcznik do ludzi Manuela Gretkowska Namiętnik Henryk Grynberg Ojczyzna Henryk Grynberg Drohobycz, Drohobycz Henryk Grynberg Memorbuch Michał Komar Trzy Włodzimierz Kowalewski Powrót do Breitenheide Włodzimierz Kowalewski Bóg zapłacz! Włodzimierz Kowalewski Światło i lęk Zbigniew Kruszyński Na lqdach i morzach Wojciech Kuczok Gnój Wojciech Kuczok Widmokrąg Krystian Lupa Labirynt Krystian Lupa Podglądania Tomasz Małyszek Kraina pozytywek Cezary Michalski Siła odpychania Anna Nasiłowska Księga początku Włodzimierz Pawluczuk Judasz Henryk Rozpędowski Charleston Janusz Rudnicki Mój Wehrmacht Sławomir Shuty Zwał Piotr Siemion Niskie Łąki Piotr Siemion Finimondo Mariusz Sieniewicz Czwarte niebo Christian Skrzyposzek Wolna Trybuna Jerzy Sosnowski Wielościan Jerzy Sosnowski Prąd zatokowy Grzegorz Strumyk Łzy Magdalena Tulli W czerwieni Magdalena Tulli Sny i kamienie Magdalena Tulli Tryby Adam Wiedemann Sęk Pies Brew Piotr Wojciechowski Próba listopada Tadeusz Zubiński Odlot dzikich gęsi Bieńkowski Patronat medialny: Copyright© by Wydawnictwo W.A.B., 2005 Wydanie I Warszawa 2005 Dorocie Kilka stów na początek. Miejscem, w którym dzieje się niniejsza historia, jest kraj w samym środku Wielkiego Niżu Europejskiego, in/.ległej równiny rozciągającej się od Paryża do Uralu. Tą płaską jak stół równiną raz po raz ciągnęły wielkie armie. Wszelkie wojska mogły się tędy przemieszczać, nie napotykając większych przeszkód naturalnych, maszerowały więc to w tę, to w drugą stronę, pozostawiając po sobie zglisz-cza i trupy. Czas, w jakim rozgrywa się nasza powieść, to lata odległe zaledwie o niecałe pół wieku od szczególnie intensywnych przemarszów wojskowych po owej równinie. Wielkie armie szły na wschód, potem na zachód, zostawiając spustoszenie, jakiego nawet na tej przyzwyczajonej do dewastacji ziemi nie widziano od wielu stuleci. Choć było to tak niedawno, pamięć tych wydarzeń coraz bardziej się zacierała. Nie sposób przecież nieustannie zmagać się z myślą, że życie na równinie nigdy nie będzie trwałe i bezpieczne. I dlatego kiedy już zaczniemy śledzić perypetie bohaterów, zobaczymy, że są całkowicie pochłonięci małymi nieniami, przyziemnymi pasjami, odsuwają od siebie pytanie Z kim ej strony przyjdą tym razem? Pamiętajmy również, w jak szczególnym momencie /.u /\ n.imy ich podpatrywać. Oto wkoło dokonała się wielki przemiana. Wydaje się nawet, że kraj, w którym żyją, wreszcie będzie mógł żyć po swojemu, a stało się tak, mimo że nie wkładali na siebie mundurów, nie repetowali broni. Historia okazała się tym razem dla tego miejsca wyjątkowo łaskawa. Jesteśmy w Warszawie, stolicy Polski, przeciętnej wielkości mieście położonym mniej więcej w środku drogi między Paryżem a Moskwą. Za chwilę poznamy dwóch mężczyzn, którzy jeszcze nic o sobie nie wiedzą. Widzimy dwudziestoletniego młodzieńca, szatyna o gęstych włosach. Ma twarz o ostrych rysach, wystających kościach p 'iczkowych, wydatny nos, niespełna metr siedemdziesiąt pięć wzrostu. Ale całym sobą, prostą, sprężystą sylwetką i zdecydowanymi ruchami, pokazuje, że jest znacznie wyższy. I coraz więcej osób tak właśnie go postrzega, a jak powszechnie wiadomo, wyższym lepiej się w życiu wiedzie. Drugi mężczyzna właśnie przekroczył trzydziestkę. Jest brunetem o wysokim czole. Na jego czarnych włosach bardzo wyraźnie odznacza się każdy ślad siwizny. Zauważył to z przerażeniem ponad rok temu podczas porannego golenia. Postanowił wtedy, że coś musi się zmienić w jego życiu, że już najwyższy czas. Zapuścił brodę, którą ukradkiem ogląda teraz co rano, z niepokojem szukając oznak postępującej siwizny. Nie przyznaje się sam przed sobą, jak ten pierwszy znak starości nim wstrząsnął i jaki miał wpływ na ważne decyzje, które podjął w ostatnim czasie. Standardy -Tak, na pewno, czterdzieści jeden. - Oj, Euzebku, szybko się uczysz, kilka dni i już bez najmniejszego problemu, rzucisz okiem na nogę i rozpoznajesz numer. - Tak, możesz sobie przymierzyć, ale nie stawaj, człowieku, na asfalcie, tu jest po to położona tektura. - Nie rozumie taki jeden z drugim, że potem przychodzi następny i ogląda bucik na wszystkie strony, czy przypadkiem nie był używany, albo dopatruje się jakiejś usterki i zaraz kombinuje, ile by tu wytargować, i naciska, żebym spuścił. Spuścić to ja się, kurwa, mogę... Chociaż sto złotych chcieliby urwać... A oni sobie nie zdają sprawy, jak każdy grosz musi Euzebek liczyć. Ma-reczek, lepszy cwaniak, daje od pary ledwie dychę i nic go nie obchodzą moje upusty. - To już jest na twoje konto - i rozkłada ręce, i wypina ten swój kałdun, a Euzebek szybko musi się zastanawiać, czy opłaca się nie obniżać i nie sprzedać, i nie mieć żadnego zarobku, czy jednak opuścić i mieć mniej, ale jednak zawsze trochę. - No, człowieku, no, nie mogę, no, zrozum, co ja będę z tego miał, jak zjadę o dwie stówy, jak ja wyjdę na swoje. - Wszyscy chcieliby oskubać. - No, takie jest życie, to jest moja ostateczna cena... - A idź w pizdu. Jeszcze tutaj wrócisz, bo zobaczysz, że tańszych i ładniejszych na całym stadionie nie ma. I tutaj tłusty Mareczek, trzeba mu przyznać, się zakręcił... Wynalazł hurtownię - mucha nie siada, dogadał się tak, że chyba nikt na całym stadionie nie ma lepszej ceny. A trzyma to, kurwa, w tajemnicy, sam tam jeździ, pakuje w tego malucha, ile wlezie... Nie chce, żeby mu ktoś kontakt sprzed nosa zwinął, i Euzebek to rozumie... Ale pomyśl, Euzebku, że to właśnie ciebie Mareczek, no, co tu dużo ukrywać, polubił, tobie zaufał, ciebie zatrudnił... Euzebek wie, jak z ludźmi rozmawiać... a przede wszystkim wie, z jakimi ludźmi rozmawiać... Bo my wszyscy z naszego miasteczka musimy się trzymać razem, inaczej ta zasrana Warszawa by nas tu wszystkich zjadła... I jak tylko pojawiła się myśl, że trzeba się z tamtej dziury zabierać, to od razu i Mareczek się znalazł, i Jerzyk, i chłopaki od stancji, i jakoś to wszystko się kręci. Bo Euzebek w budzie zawsze ze starszymi trzymał... I Mareczek, jak jeszcze nie był, skubany, w ogóle tłusty, zawsze Euzebkowi piątkę przybił, i w ogóle... papie-roski w kiblu się razem paliło, a przecież Mareczek był wtedy w maturalnej, a Euzebek dopiero co przyszedł do szkoły... Na parę latek kontakty się urwały, aż tu taki traf, na osiedlu pod sklepem, Mareczek się zmienił, nie można powiedzieć, ale od razu poznał Euzebka. I od słowa do słowa, dostał Euzebek niezłą robotę... sprzedaż idzie, no bo co ma nie iść, jak Euzebekją prowadzi, i wreszcie dzisiaj rozliczymy się z tłustym, bo tłusty mówi, że wypłata raz na dwa tygodnie. A nie mówiłem, że wrócisz, leszczu... Tylko spokojnie, bez chamstwa... zastanowił się leszcz i zaraz da ci zarobić, więc pełna kultura, obsługa klienta, jak się należy... 10 No, naprawdę nie mogę opuścić, ale pan uparty! Widzę, się panu buciki podobają, przecież nie ma co się wahać, |lk się podobają, to trzeba trochę wydać. 1 nie znajdzie pan taniej na stadionie... Rozkleją się? No wie pan? Przecież urny tutaj już kawał czasu... wszyscy wiedzą, że sektor dwunasty to porządne i najtańsze adidasy. Niech pan wy- lie podeszwę... Dobra niemiecka robota, żadna tam krajowa klejonka... no, niech pan się dobrze przyjrzy, wygląda jak prawdziwy adidas... A zresztą niech pan zapisze sobie numer sektora... Zawsze może pan przyjść i wymienić... Co za upierdliwy leszcz... Bierz, bo za godzinę, jak przyjdą Ruskie i wezmą w hurcie, to już nie znajdziesz tutaj nii /.ego. - No!... Widzę, że podjął pan właściwą decyzję... Nowiccy czy Murawcowie? No cóż, z placu boju niestety nieodwołalnie zeszli Chęcińscy... Co prawda byli dobrzy, najlepiej pasowali do standardu, bo i dynamiczni, i z wizją, i z szerokimi horyzontami, doświadczeni. Ale na koniec się okazało, że są zwyczajnie chciwi, nie potrafią dostosować się do naszych wymogów i nie zaakceptują podstawowych zapisów w umowie. Nie chcą zrezygnować / prowadzenia swoich restauracji... A zatem zostali Nowiccy i Murawcowie. Dobrze... Czas najwyższy na ostateczną decyzję, bo przecież muszą zacząć się szkolić, zostały zaledwie dwa miesiące do otwarcia, dwa miesiące na przeszkolenie w standardach i procedurach - dlatego dzisiaj nieodwołalnie trzeba wybrać. Ale najpierw kawa. Przywieźli do każdego pokoju te eleganckie, leciutkie, plastikowe czajniki elektryczne madę in France, za którymi nie plącze się przewód w czasie nalewania wrzątku. Nie to co te emaliowane dzbanki z grzałką na dnie, jakie były w pokoju nauczycielskim. I przy nalewaniu zawsze spadała pokrywka! 11 Cholera, nawet gotowanie wody jest u nich w innym standardzie. Tak... Nowiccy?... No, czuję, nie powiem, lekką tremę. To będzie przecież proces rekrutacyjny przeprowadzony przez nas od początku do końca, a potem całkowicie samodzielne otwarcie Positive'a. Francuzi dają nam już większą swobodę. A jeszcze pół roku temu bez konsultacji z nimi i podpisywania memo nie można było nawet kichnąć. Z drugiej strony trochę szkoda tych Chęcińskich... Mieli w sobie zapał, radość, energię. Byli tak przychylnie usposobieni do zmian, co w Warszawie może nie jest wcale rzadkie, ale tam, w tej dziurze nad morzem, ludzie zupełnie inaczej patrzą na wszystko. I mieli w sobie optymizm, entuzjazm, że aż chciało się ich słuchać. - To wspaniale, że taka firma jak Positive zdecydowała się zainwestować wreszcie u nas, w Polsce. Tylko zagraniczne inwestycje mogą wyciągnąć ten kraj z zapaści i dać przedsiębiorczym ludziom szansę na rozwój. Wymarzone małżeństwo w najlepszym standardzie, życiowo dojrzali, dwójka dzieci, z ustabilizowaną sytuacją rodzinną, własny kapitał, własna działalność od pięciu lat, a na koniec powiedzieli, że będą współpracować z Posi-tive'em, ale zupełnie nie rozumieją, dlaczego mieliby zamknąć swoje dwie restauracje. Zupełne, merde, zaślepienie... Wylazła z nich polska pazerność... Nie potrafią zrozumieć, że gdy powierza im się w zarząd majątek wartości miliona dolarów, to należy się tym zająć z pełnym oddaniem, a nie z doskoku, i Positive po prostu innego podejścia nie toleruje. A poza tym w swoim cwaniactwie stracili biznesowe wyczucie, bo przecież zysk z ich restauracji jest niczym w porównaniu z profitem, jaki osiągają partnerzy w świeżo 12 otwartych Positive'ach. Wszystko im tłumaczyłem jak krowie na miedzy, ale nic do nich nie mogło trafić... Kompletnie ślepi na zupełnie oczywiste fakty... Te okrągłe zdanka 0 zagranicznych inwestycjach to tylko tak, żeby zamydlić mi oczy... Możemy zatem, choć z odrobiną żalu, ich teczkę odłożyć ad futuram rei memoriam... Czyli zostali Nowiccy i Murawcowie. Trzeba już nieodwołalnie przyjąć kogoś z nich, bo czas, by ktoś objął w ajencję Positive'a na dalekiej północy, i nie ma co ulegać niepotrzebnym emocjom. Manuał ustalił w jasny sposób kryteria, to są precyzyjnie określone procedury. Wszystko opisano jasno i czytelnie, krok po kroku. Najpierw ekspertyza osobowościowa psychologa, konsultanta z zewnątrz, potem wypełnienie formularza oceny z rozmów, na dobrą sprawę nie trzeba zbyt dużo myśleć... A czy w szkole nie robiłeś podobnych rzeczy?... W końcu to tak, jakbyś egzaminował. Całych sześć lat tym się zajmowałeś. Ale ładnie pachnie, musisz jednak sypać odrobinę mniej, bo zawsze zaparzasz za mocną. Nie możesz zapamiętać, że to jest zupełnie inna jakość niż ta, do której przez lata w tym zasranym ustroju przywykliśmy. Ach, Krzysztof, pomyśl... gdyby zgłaszali się kandydaci tacy jak opisani w manuałach, po prostu idealni w standardzie... Sprawa byłaby banalna, ale realnie trzeba wybierać między przedstawicielami polskiej prowincji z krwi i kości - Nowickimi i Murawcami... Uwielbiam nescę. Przede wszystkim nie zostawia fusów. Nienawidzę fusów w kubkach i szklankach, nienawidzę wszystkiego, co przypomina pokój nauczycielski, stolików ze szkłem na blacie i petów w spodeczkach, i samych spodeczków, i aluminiowych łyżeczek, i ich dźwięku, gdy spadają na szklane tafle... Żółtych lamperii i przeszklonych szaf z czasów Wiesława... 13 Szybko przekreślasz sześć lat swojego życia, a pamiętaj, co powiedział ci Pierre podczas pierwszej rozmowy: - Pana doświadczenia dydaktyczne i pana umiejętności, jakie wyniósł pan z lat pracy z młodzieżą, są szczególnie ważne dla Positive'a. Nesca jest cudowna! A nie mogłem zrozumieć Krzesimira. Krzesimir pierwszy odszedł ze szkoły. Zawsze powtarzał, że inteligencja to najbardziej przedsiębiorcza warstwa społeczeństwa. Od połowy lat osiemdziesiątych w czasie ferii jeździł z żoną na Węgry z kremami, a po przełomie powiedział, że to chrzani, że jako nauczyciel w wolnej Polsce zdycha z głodu, i poszedł do książek telefonicznych. Spotkałem go z rok temu, jak jeszcze byłem panem profesorem od historii, i pytam: - Czy to, co robisz, ma sens? - Dziwnie się uśmiechnął i odpowiedział: - A czy ma sens praca z tymi wszystkimi starymi purchawami, które nie wyjdą poza swój pożółkły konspekt pisany chyba za Stalina, i małolatami, którzy tak naprawdę mają wszystko gdzieś? - Dla szanownego pana to zdecydowanie czterdzieści cztery. - O, widzisz, Euzebku, jakie wyczucie. Do takiego gościa, wąsy, siwe włosy, poważna postura i żona blondyna, to trzeba wiedzieć, jak się odezwać, bo przecież widzę, że poważny człowiek przyszedł, z poważną kobietą... Trzeba wiedzieć, jak z kim postępować. Do tamtego leszcza to przecież żaden, kurwa, „pan" nie przeszedłby mi przez gardło, a tu widzę, że to inna klasa... w ogóle do klienta trzeba bardzo indywidualnie... z kobietami inaczej i z dziewczynami jeszcze inaczej. Trzeba mieć gadane po prostu i dlatego to jest fajna praca, jak ma się śmiałość, 14 od razu są efekty, Mareczek po pierwszych dwóch dniach zrobił takie oczy, że można tyle wcisnąć butów jednego dnia, i musiał do hurtowni pojechać, a tak to zwykle jeździł co trzy, cztery dni... Bo Euzebek to po prostu ma we krwi, że jak się do czegoś weźmie, to już musi mu to iść, on musi być po prostu najlepszy. Trochę szkoda takiego talentu na ten zasrany stadion... Może trzeba iść do Jureczka. Chodzi w garniturze, wizytówkę mu dali... Co z tego, że lata po ulicach, ale zawsze może się pochwalić, że „przedstawiciel handlowy" ma napisane, a ty, kurwa, kim tu jesteś? Musisz pracować z tłuściochem w tureckim marmurku. A Jerzy-kowi dali firmową torbę i firmowy krawat, i zapisał się na zarządzanie i marketing w szkole biznesu, bo mówi, że po coś się maturę robiło, trzeba inwestować w swój rozwój... I trudno się z nim nie zgodzić... - Koniecznie muszą być adidaski z czarnym wykończeniem? No tak, z czarnym paskiem najelegantsze, ma gość zupełną rację. Tylko gdzie wsadziliśmy te czterdziestki-czwórki z czarnym? Jak tu się w tych wszystkich torbach samemu połapać? A gość się niecierpliwi. Zagadaj do blondyny. Uspokoi go. Zresztą to ona będzie tutaj podejmować decyzję zakupu. - Widzi pani, jaki mamy bogaty wybór, różne kolory i rozmiary, czasami można się w tym wszystkim trochę pogubić. Gdzie ten tłusty kutas polazł? Codziennie to samo. Zabiję go! A niech mi dzisiaj nie da pieniędzy! Dlaczego jeszcze Rusków dzisiaj nie było? Wzięliby to wszystko w cholerę, a tak musisz się dzisiaj pieprzyć z tym detalem, nurkować po torbach. Nie, Euzebku, to wszystko nie dla ciebie. Gdzie są te czterdziestkiczwórki? Ale spokojnie, Euzebku, dwa razy więcej na detalu wyciągasz. Taka prawda. 15 No, gdzie to, kurwa, jest? Dwanaście toreb, w każdej ze-trzydzieści pudełek. Można dostać rozstroju nerwowego. Tłusty kutas tymczasem jak zwykle łazi pewnie po górnej koronie i pije. We wszystkich pudłach czerwony pasek. A gdzie czarny? - Bardzo proszę jeszcze chwilę poczekać. -Jak nic, zaraz się podkurwią i pójdą. Przecież mieliśmy razem tu stać i sprzedawać. Taka była umowa. Przez pierwsze dwa dni to jeszcze tak było, patrzył, jak mi idzie, i od razu zabierał mi pieniądze, jakbym ja jakiś, kurwa, złodziej był. Ale kiedy się zorientował, jak mi idzie sprzedaż i że jakoś nie chcę się ulotnić z pieniędzmi, to już na trzeci dzień zaczął znikać i przychodzi, jak już sprzedaż się kończy, coraz bardziej nawalony. Dobrze, że przynajmniej w środę jakoś kontaktował, bo mógł pojechać do hurtowni, przecież tak tego pilnuje, w życiu nie pojechałby tam ze mną... No, nie znajdę. Chyba nie wzięliśmy czterdziestekczwórek z czarnym paskiem. No, nie! - Może namówiłaby pani męża, żeby przymierzył te z czerwonym paskiem... Poszli! Wiedziałem, że tak się skończy. Co za tłusty palant! No, przecież sam sobie tutaj nie dam rady. Ale kutas, przez niego dziesięć tysięcy w plecy! Zabiję gnoja, jak przyjdzie. Musimy mieć świadomość, że takich momentów ten kraj nie zaznawał często w swojej historii. Coś takiego nie przydarzyło się nam od trzystu lat... Ale dałaś nam szansę, Pani Historio... Prawdziwy cud, że spotyka to właśnie nasze pokolenie. Mamy tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty trzeci rok, niby cztery lata po odzyskaniu wolności, ale to jest ciągle czas wielkiego przełomu! 16 Wiem, wiem... ile się tego na studiach nasłuchałem. - To, co pan uprawia, drogi kolego, to jest historia dla pensjonarek... albo gorzej... to jest historia widziana oczami pensjonarki. Pan przez tę swoją infantylną emocjonalność przeraźliwie upraszcza procesy historyczne, drogi panie. - Tak, albo ten docent od źródeł i archiwistyki: - Historyk to beznamiętny badacz, panie Lenart, to ktoś, kto poszukuje w źródłach, a nie oddaje się domysłom i rozgorączkowanym emocjom. Ale ja wiem, że mam rację! Doświadczamy teraz momentu na miarę roku tysiąc dziewięćset osiemnastego. I warto się tym szaleństwem zachłysnąć. Czy ktoś jeszcze pamięta, co tu było cztery lata temu? Czy pamięta, że ten kraj był okupowany, że car dopiero przed miesiącem zabrał wreszcie ostatnich swoich generałów? To niewiarygodne! A teraz doświadczamy chwili po stworzeniu świata... Dano nam radość tworzenia wszystkiego na nowo! I najlepiej można to obserwować tutaj, w naszym Positivie... Otworzyliśmy dopiero pięć restauracji. Kreujemy coś zupełnie nowego. Wszystko w naszych rękach. Nic jeszcze nie jest ustalone, nie istnieje hierarchia, struktura, podległość... każdy zajmuje się tym, co najpilniejsze, każdy musi się znać na wszystkim. 1 tak jest wszędzie, jak Polska długa i szeroka, wielkie zamieszanie, czas przemian, transformacji. Tego nie można nie zauważać. Należy się włączyć! Wystarczą tylko chęci. Ech! Nauczyciel też może wziąć własny los w swoje ręce i zostać menedżerem! Tylko chęci. I język. 17 Właśnie! Dzień po stworzeniu świata! Doba powinna trwać z sześćdziesiąt godzin, a to i tak byłoby zbyt mało. Na szczęście sprowadzili nam wszystkim z Paryża organizery. Leży teraz na biurku kochany notes, cały czas otwarty, więc nawet nie widać eleganckiej okładki ze złoceniami, przypominającej jubileuszową edycję Dzieł zebranych Lenina... Rubryka zakolorowana na czerwono i tekturowa zakładka to są najwyższe priorytety. Co tam mamy? Meble do Białegostoku, hostessy do Gdańska i lasery do Krakowa. Tak! To niesamowita chwila. W przyszłym tygodniu inauguracja pierwszego Positive'a w Krakowie. Jedziemy wszyscy, i Pierre, i Jacques, i Adam... Uroczyste otwarcie restauracji u stóp królewskiego zamku... Wspaniała lokalizacja, spotkanie tradycji z nowoczesnością, całą kamienicę przerobiliśmy na ogromnego Positive'a. Będzie feta na skalę, jakiej jeszcze Kraków nie widział. Tylko wszystko musi być dopracowane w najdrobniejszym szczególe. W dużej mierze jestem za to odpowiedzialny... Organizer to teraz mój największy przyjaciel. Jak poradziłbym sobie bez ciebie, mój drogi notesie? A więc w pierwszej kolejności telefon do pana Mar-czewskiego, aby się upewnić, czy dotarły już śliczne krzesełka, stoliki i kącik dla młodych mam. Białystok rusza trzy dni po Krakowie... Mebelki najwyższej francuskiej jakości, jasny platan. Importujemy wszystko, wyposażenie kuchni, kafelki na ściany, nawet muszle klozetowe i serwetki. I klientom dech zapiera, gdy wchodzą do tak wyposażonej restauracji. Po prostu zetknięcie z inną cywilizacją. To wspaniałe, że Pani Historia dała ci szansę nieść oświaty kaganek, bo teraz jest taki czas, że nie wolno stać z założonymi rękoma. 18 Elementy!... O, merde, nie wpisałem w rubrykę najpilniejszych priorytetów! Zapomniałem o tej cholernej dostawie do Gdyni! Kraków, rekrutacja partnerów, a tam nie mają czego serwować. Natychmiast dzwonimy! - Tu Lenart. Panie Józefie, dojechały już do was elementy? Tak. Ma pan rację, to jest absolutny skandal... Czy kończą wam się zapasy? No, i po co pan chce dzwonić od razu do Pierre'a?! Spokojnie, panie Józefie. Niech się pan nie obawia, nie będzie pan musiał zamykać restauracji... Czy pan zwariował?! Żadnego lokalnego dokupowania elementów! Części kurczaków muszą mieć naszą autoryzację! Pan chyba nie chce pożegnać się z Positive'em? No! Tylko dostawy z Ladupy. Niech pan nie histeryzuje. Jak zabraknie, to restauracja będzie serwowała same frytki z sałatkami. Klienci tak nas kochają, że będą zachwyceni nawet samymi frytkami... Panie Józefie, trzeba sobie czasami po-żartować. Niech się pan rozluźni. Już do nich dzwonię. 1 to jest najlepszy dowód, co znaczy wybór właściwego partnera. Panu Józefowi w zasadzie nic nie można zarzucić, jeden z pierwszych. Wybrany przez Pierre'a z Jac-ques'em... a oni w końcu mają doświadczenie... Ale zbyt łatwo wytrącić go z równowagi, gubi się w sytuacji stresowej. No, dobrze, coś trzeba zrobić z tą dostawą... - Lenart z Positive'a... Nie ma śladu po waszej dostawie. To mi pan powtarza już od rana. Czy pan sobie zdaje sprawę, jaka będzie sytuacja Ladupy, jeżeli będziemy musieli z powodu braku elementów zamknąć Positive'a? Czy pan myśli, że jesteśmy jakąś zwykłą budką z hot-doga-mi? Co to znaczy: nie macie kontaktu z kierowcą? A jak izoterma nawaliła i elementy się rozmroziły? Będziecie jedli udka i piersi z kurczaka do końca życia... Na pewno nie przyjmiemy dostawy niezgodnej ze standardem... 19 Ależ młyn. Wróćmy jednak do rekrutacji. Spójrzmy spokojnie na listy motywacyjne kandydatów. A zatem, państwo Nowiccy: „Wieloletnia praca na swoim nauczyła nas poczucia odpowiedzialności, ciężkiej pracy, odporności na stres. Obecnie sytuacja zmusza nas do poszukiwania czegoś innego i dlatego chcielibyśmy związać naszą przyszłość z nową dla nas branżą, w której z powodzeniem wykorzystamy nasze poprzednie doświadczenia..." Ble, ble, ble, bardzo piękne wodolejstwo... Jednak nikt im chyba tego nie pisał i to jest niewątpliwie plus dla państwa No-wickich, to znaczy dla niego, bo smutna prawda jest taka, że pani Hela nie ma tam nic do powiedzenia. I dalej: „Nasze doświadczenie w prowadzeniu sklepu z pewnością zaowocuje umiejętnym zarządzaniem restauracją". Ha! Pięknie powiedziane, a brutalnie rzecz ujmując: padł im sklep odzieżowy, bo nie zdążyli się przerzucić na import. I dlatego pan Jerzy ciągle powtarza, że nadszedł czas życiowej zmiany i Positive daje im właśnie taką szansę. Tylko, z drugiej strony, za mało w tym wszystkim entuzjazmu... za mało. Podczas wizyty zapoznawczej u nich w domu opowiadał tylko o jednym... że wszędzie wkoło bankructwa... upada odzieżówka, upadają pegeery, upada produkcja, upadają stocznie, hotele, rynek zalany taniochą z Turcji i Tajlandii i wszystko, co nasze, przestaje się opłacać... Jak to się stało, że w testach wypadli zupełnie dobrze i zakwalifikowano ich do rozmów? Najważniejszy jest entuzjazm. To tak często powtarza nam Pierre. - Ale Polacy mają go w nadmiarze - dodaje -jesteście pełni zapału, z takimi ludźmi jak wy można góry przenosić. Zobaczycie, jak wasz kraj będzie wyglądał za kilka lat, jakie ogromne zmiany w nim nastąpią, chociaż 20 przecież i tak wiele zrobiliście. Teraz wszystko się tutaj tworzy. Nie zdajecie sobie sprawy, w jak niesamowitym momencie jesteście... rodzi się tutaj nowy wspaniały świat... - Święta racja... Tak! Tylko kawa instant... Cudownie stawia na nogi! 1 żadnych fusów... A ja świeżutki, ani śladu zmęczenia czy znużenia, można popracować do późnego wieczora. Więc Nowiccy? W skali dynamizmu wysoko... optymizm wysoko, a zgorzknienie widać na kilometry... Przecież jest teraz taki niezwykły czas, taka masa możliwości, wszystko się zmienia, jak można tak bezradnie opuszczać ręce i jęczeć, że trudno sobie poradzić i wszystko upada. Wracając codziennie ze szkoły, przechodząc przez skrzyżowanie, przypatrywałem się poruszony, jak dawny bar Sezam przeistacza się w Donalda. To miało wymiar symbolu... A nasz pierwszy Positive... z czego powstał? Z baru Pyza. Na Boga, jak mógł istnieć taki bar w samym centrum stolicy, w środku Europy, brudny, śmierdzący kotletami mielonymi i z tłustymi babami w brązowych ortopedach na stopach. Tak żyliśmy. I ta prostacka nazwa... w śródmieściu europejskiego miasta... Pyza, szkoda, że nie Klucha czy Knedel... A teraz nowy, lśniący Positive Passage. Nie ma co porównywać nowoczesnego designu z tym go-mułkowskim minimalizmem... Przyjęli mnie zaledwie kilka tygodni przed otwarciem. Mogłem obserwować ostatnie prace wykończeniowe, narodziny pierwszego Positive'a w Polsce. 1 nasze biuro... To przecież w zasadzie jeszcze wszystko prowizorka, ale czy te eleganckie czarne meble, odmalowane starannie pokoje z podwieszanym sufitem można w ogóle porównać z żółtymi lamperiami pokoju 21 nauczycielskiego, w którym tkwiłem przez ostatnich sześć lat? Za jakiś czas mamy się przenieść do własnego biurowca. Dopiero się buduje. Zaprojektowany jak prawdziwe biura na świecie... wszystko na jednej ogromnej powierzchni, ludzie niepoprzedzielani ścianami. Będą czuli się razem, w zespole, jak w wielkiej rodzinie, która razem działa, razem pracuje, razem zwycięża. I bezpieczny parking z prawdziwego zdarzenia... Teraz, gdy stawiam swojego positivnego peugeoci-ka, to zawsze drżę, czy nie wybiją mu szyby, nie rozwalą zamka, nie zabiorą radia, a tam będzie wreszcie taki poziom, jaki jest w światowym standardzie. Strzeżony, zamknięty. Boże! Jeszcze pól roku temu jeździłem czerwonym maluchem... Podjechałem pod szkołę po resztę papierów. Wyszedł Grzegorz od fizyki i Marek. Cmokali z niedowierzaniem, obchodzili wkoło, podziwiali logo Positive'a na drzwiach, przez moment bałem się, że będą sprawdzać, czy metalic nie schodzi. I na koniec Grzegorz mocno klepnął mnie między łopatki. - Zapomnij o tych wszystkich rozterkach, kolego. To najlepsza decyzja, jaką podjąłeś, wiesz dobrze, że możemy ci tylko pozazdrościć, nie słuchaj tych, którzy będą mówić inaczej. Tak, entuzjazm jest najważniejszy. - Dla pani to trzydzieści osiem... - Co ona będzie mi tutaj mówiła, że nosi trzydzieści sześć. Może nosi rozmiar trzydzieści sześć, ale chyba majtek na dupie, rzeczywiście nie jest za duża, i do tego jakaś taka sucha, tylko kto to wie, jaka jest numeracja babskich gaci, tego Euzebek 22 jeszcze nie poznał, chociaż nie wiadomo, czego się trzeba będzie nauczyć w życiu, bo najważniejsze to nie stać w miejscu, najważniejszy jest rozwój i jeszcze raz rozwój. Tak, Euzebku, pomyśl sobie, gdybyś sprzedawał bieliznę, ale nie tutaj w sektorze, tylko gdzieś w jakimś porządnym sklepiku... Biustonosze, majtki i te wszystkie inne bajery. Tylko, cholera, czy to się da wytrzymać? Pyton ciągle w gotowości... 1 tak nie daje spokoju, a w takim sklepie, gdzie wszędzie naokoło te koronki i czerwienie... 1 klientki pytałyby: - Panie Euzebiuszu, czy taki rozmiar, jak pan sądzi - i mrugałyby oczkami - czy może inny?... A czy te majtki dobrze leżą? - To po prostu byłaby niewyróba dla pytona... Ale w końcu o to chodzi, żeby mieć ochotę, bo bez ochoty to przecież nie jest się mężczyzną, a Euzebek jest stuprocentowym mężczyzną, bo ma ochotę cały czas. 1 wstyd trochę, że jakoś tak nie można znaleźć pytonowi nic trwałego, tylko ciągle trzeba to śmigło kręcić, ale lepiej o tym nie myśleć... cierpliwości, cierpliwości... znajdzie się w końcu jakaś stała przystań. Bo to młodość, gorąca krew, i pyton sprawny non stop, nawet dla takiej niedużej, ale jednak nie aż tak niedużej, żeby miała nosić rozmiar trzydzieści sześć. No i po co było wychylać się z tą trzydziestkąósem-ką... Babie nie wolno mówić, że nosi większy numer, niż jej się wydaje. Przecież ona tej trzydziestkiszóstki nie wciś-nie. Ale trzeba trzymać język za zębami, bo klimat sprzedaży od razu robi się nieprzyjazny i transakcja może nie dojść do skutku. One mają zajoba na tle wielkości stopy. Myślą, że po dużej stopie widać, że i tam mają dużą, a jak mają z kolei małą stopkę, to i tam mają wąsko, i dlatego pewnie wszystkie najchętniej kupowałyby o dwa numery za małe. 23 To w końcu jest jakaś racja, że przyjemnie pakować się w coś, co obejmuje pytona, jak należy, chociaż pytonik Euzebka jest raczej z tych większych, jeżeli w ogóle nie największy, i właściwie wypełni każdy otworek, ale jednak im mniejszy, tym więcej tego przyjemnego oporu, i to właśnie najlepsze, kiedy jest trudność z wjazdem. Uspokój się, Euzebku, sprzedawaj te adidaski, bo od każdego masz pieniążek. Skup się tylko na tym i niech ci się nie pierdoli w głowie. Bo pewnie zaraz się kurduplo-wata zorientuje, że trzydzieści sześć jest za małe o dwa numery, i zacznie się przekonywanie, że przecież takiej wielkiej stopy nie ma, że to na pewno jakaś błędna numeracja. A jaka będzie obrażona za to trzydzieści osiem, choć przecież taka jest prawda. Tylko że skuteczna sprzedaż, Euzebku, nie polega na mówieniu prawdy. No, wiedziałem... karłowata kręci nosem. - No tak, trochę ciasne, ale może pani spróbuje trzydzieści siedem... - Tylko że trzydzieści siedem też będą za małe, oko Euzebek ma niczym suwmiarka. - Ma pani rację, to może być błędna numeracja, zdarza się tak, nawet często, i te z napisem trzydzieści osiem to właściwie na centymetry jak trzydzieści sześć. Poza tym, niech pani zwróci uwagę, jak gustowne jest to różowe wykończenie, jak pasuje do pani... i w ogóle taki kobiecy kolorek. Cieszę się, że pani się ze mną zgadza, a trzydziestekszóstek nie mamy różowych... więc może warto te trochę większe, zresztą przy takiej figurce jak pani każdy but będzie się wydawał mały... - Ile to się trzeba nagadać, Euzebku... -I proponuję te buciki, niech pani nie zwraca uwagi, jaki tu numer napisali, one będą na pani stopkę jak ulał... 24 To prawda, zawsze z boku, poza głównym nurtem. Mogłem przenieść ryzę „Tygodnika" w plecaku, nawet rozdać ją na ulicy, nie bardzo się przejmując esbekami, ale te manifestacje, to „chodźcie z nami", to „Solidarność, Solidarność" szybko mi obrzydło... Bo jak ktoś poważnie traktuje historię, to się tak nie wygłupia... A w osiemdziesiątym dziewiątym dałem się porwać... chodziłem nawet do Niespodzianki popatrzeć, jakie niespodzianki jeszcze tego lata nas spotkają. Wtedy koledzy z wydziału złapali wiatr w żagle... lecieli wyżej i wyżej. Spotkałem tam Jarka. - Robimy partię - i wymachiwał gwałtownie rękami... Teraz w telewizji już tak nie gestykulował, gdy zastanawiał się, czy Wachowski był na szkoleniu milicyjnym... Ktoś musiał mu zwrócić uwagę. - Będziemy tworzyć prawdziwe życie polityczne, nie takie tam wydziałowe gadanie, ale wolną i demokratyczną Polskę, rozumiesz? Potrzebny nam jest bystry umysł z językami, taki jak ty... rzuć szkołę... - Ale ja za dobrze pamiętałem, z wydziałowego schowka na szczotki, sposób, w jaki Jarek zakłada partię. Najważniejsze dla niego było, żeby mieć wokół siebie grono zapatrzonych słuchaczy i sprawnych wykonawców własnych pomysłów... Schowek na szczotki... Tak... Już wtedy nie potrafiłem się z nimi porozumieć. Jasne, że wszyscy nosiliśmy po mieście w plecakach a to „Wolę", a to „Tygodnik", że wydział historii to był największy rozsadnik kontrrewolucji w czasie stanu wojennego... Ale kolegom nie wystarczało już noszenie oporników w swetrach i plecaków z papierem... organizację... koniecznie należało powołać organizację... Jarek, Paweł, Karol... Chodzili po korytarzach, chowali dłonie w rękawach swoich góralskich swetrów i wszyscy widzieli, że to prawdziwi spiskowcy... zebrania... koniecznie gdzieś w jakichś 25 kazamatach, jak przystało na podziemie. Zdobyli klucze do schowka na szczotki, którymi nasze sprzątaczki obmiatały wydział... Siedziałem tam razem z nimi na podłodze, co chwilę jakaś szczotka się przewracała, cement ziębił mnie w tyłek... i patrzyłem na Jarka, na Pawła, na całą tę ekipę, która teraz jeździ granatowymi lanciami, no, w końcu to był już drugi, a może trzeci rok... już zagłębiłem się w powstanie styczniowe i w noc listopadową... i widziałem, że chłopaki żałują powstanka, tego, że Wielopolski nie pozwolił... że tym razem Kozacy zostali za Bugiem... nienawidziłem Jaru-zela jak wszyscy, ale przecież gdzie jak gdzie, ale na tym cholernym wydziale powinniśmy wiedzieć, że wystarczy, aby car zmarszczył brew, a znajdziemy się nad Amurem... Mama wtedy zachorowała... umierała właściwie i ze starym całymi dniami siedzieliśmy w szpitalu... i miałem te ich spiski gdzieś... a raczej dało mi to taką właściwą perspektywę... historyczną... coraz rzadziej schodziłem do tych wydziałowych podziemi, bo wiedziałem, że nikt mi tam nie pomoże w tym polskim dylemacie, czy lepiej z honorem lec na dnie, czy za wszelką cenę ocalać substancję narodu. Bo tam w schowku wszyscy mieli jasne i proste odpowiedzi, na pewno nikomu nie mogłem zwierzyć się z myśli, do której tak naprawdę nie przyznawałem się nawet przed sobą, czy Jaruzel przypadkiem nie okazał się szczwanym lisem... I dlatego tak nas, czerwonych i białych, doprowadzał do szału, bo okazał się skuteczny i udobruchał cara... a może nawet go trochę przechytrzył... Przestałem tam chodzić... roznosiłem tylko „Tygodnik"... zająłem się historią dziewiętnastowiecznej Finlandii i zdobyłem kojącą pewność, że można inaczej obcować z carem; ci milczący blondyni nie mieli genetycznej skłonności do I zbierania się w piwnicznych izbach i zakładania spisków... mieli świadomość, że car i tak wszystko widzi i trzeba cierpliwie czekać, aż się przeżre i zadławi własnymi rzygo-winami... Powiesiłem sobie w pokoju nad biurkiem cytat: „Za sto, dwieście lat będzie już małe okienko", i tak sobie pomyślałem, że właściwie czemu się z tym nie pogodzić i nie próbować nadgryzać muru na swój sposób, jak mała mysz. Zdecydowałem się po dyplomie na pracę w szkole... No i co z tego wyszło? Ale tak musiało być. Niczego nie żałuję. Wtedy obowiązkiem było uczyć historii, a teraz obowiązkiem jest ją tworzyć. Na samym dole... Nie miałem żadnych wątpliwości. Żadnych! Tak jak teraz nie mam! Takie są Rzeczpospolite, jakie ich młodzieży chowanie. Nie ma co tego ukrywać, Krzysztof... wierzyłem w to... Zrób sobie kawę i przestań bezproduktywnie rozmyślać! A dyrektor Pytlakowski wzywał mnie co kwartał do gabinetu i indagował, czy już podjąłem decyzję wstąpienia do partii, bo nauczyciel historii powinien mieć jakąś ideową busolę i kuratorium jest poważnie zaniepokojone. -Nigdy nie mieliśmy historyka bezpartyjnego - wpatrywał mi się w oczy jak bazyliszek. Potem bez zapowiedzi hospitował lekcję, której tematem było umacnianie władzy ludowej w latach czterdziestych... ot, tak... żeby przyjrzeć się procesowi dydaktycznemu. Na przerwie podchodził prawdziwie zatroskany. - Czy takim ujęciem tematu nie naraża pan szkoły i uczniów na niepotrzebne kłopoty? Ale to tylko mnie utwierdzało, że tak trzeba. Bądź wierny.Idź. Potem upadł mur, car leżał nieprzytomny z przeżarcia, a tymczasem kuratorium po wnikliwej weryfikacji 26 27 stwierdziło, że dyrektor Pytlakowski jest tak doświadczonym pedagogiem i organizatorem, że nie ma żadnych przeszkód, aby pozostał na zajmowanym do tej pory stanowisku. I nadal wzywał mnie na rozmowy. Już nie proponował wstąpienia do partii... Był bardzo grzeczny i delikatny, starał się nie narzucać... Siedzieliśmy po dwóch stronach wielkiego biurka i czułem się zupełnie tak jak dawniej, tak jakby się wkoło nic nie wydarzyło. Wertował skrupulatnie dziennik mojej klasy, potem innych, w których prowadziłem lekcje. - Niech pan spojrzy. - Wpatrywał się w rubryki i smutnie kiwał głową. -Jak zwykle nie wpisuje pan tematów, nie mówiąc o sprawdzaniu listy. Czy muszę panu, panie Krzysztofie, przypominać o takich rzeczach? A gdzie są statystyki okresowe? - Zaglądał na koniec dziennika. -Pana sprawozdawczość kompletnie leży. -A potem spoglądał mi ciepło w oczy. - To bardzo chwalebne, że realizuje pan program autorski, ale, proszę pana, gdzie są harmonogramy lekcji, konspekty, które mógłbym obejrzeć? To wszystko, co my tu mamy, to są, panie Krzysiu, niech się pan nie obrazi, same ogólniki. - Ciężko wzdychał, tak samo jak wtedy, gdy stawiałem opór, mówiąc, że nie życzę sobie rozmów o wstąpieniu do partii. Po chwili niewygodnej ciszy pytał: - W końcu z jakiego podręcznika będzie pan korzystał? - Wstawał z fotela i wyraźnie wyprowadzony z równowagi nerwowo spacerował po gabinecie. - Cóż to w ogóle za porządki, żeby do jednego przedmiotu drukować tyle różnych podręczników? Widzi pan, do czego to wszystko prowadzi... młodzież jest kompletnie zagubiona... 28 Czy ja, do cholery, mam za mało pracy, że zebrało mi się na wspomnienia? Trzeba do organizera wpisać jeszcze więcej zadań i targetów... Trzeba pracować nad koncentracją... W ten sposób z niczym nie zdążę i będę siedział tutaj do północy... Dobrze... To teraz telefon do Krakowa. Natychmiast! Mam nadzieję, że Tymowski siedzi w restauracji. Przed otwarciem nie powinien opuszczać Positive'a na krok. - A, witam pana... Lenart... Panie Zdzisławie, jak tam samopoczucie przed zbliżającą się godziną zero? No, cieszę się tak jak pan... Już niedługo w mieście królewskim pojawi się wreszcie Positive Food Restaurant... Mam dla pana dobrą wiadomość. Pierre zdecydował, że wszystkie croissanty będą rozdawane w promocji... tak, darmowo... Musi pan z piekarnią uzgodnić logistykę dostaw, żeby starczyło przez cały dzień i żeby standard świeżości był zachowany... Świetnie... 1 o sałatkach niech pan nie zapomni... A, jeszcze jedno... Jutro przywiozą panu zestaw laserów... Oooo... panie Zdzisławie... to jest technika dwudziestego pierwszego wieku. Promienie lasera świecą w niebo, fantastyczny widok... i Positive'a widać z całego miasta... Czy pan sobie wyobraża... smugi laserowego światła spod naszego Positive'a nad Wawelem albo nad kościołem Mariackim! Cudowna reklama... Tylko to jest delikatne urządzenie i póki nie przyjadą technicy, niech pan nic z tym nie robi... No właśnie... 1 jeszcze jedno, modelki się z panem kontaktowały, to znaczy hostessy? Dobrze, proszę się spotkać z ich menedżerem i omówić szczegóły. To mają być aktywne dziewczyny, nie muszą mieć top urody. Ważne, żeby nie stały potem w czasie otwarcia jak lalki. No, dobrze... Poza tym nic się nie zmienia... Przyjeżdżamy 29 z Adamem w czwartek... Francuzi dojeżdżają w piątek... Tak... Śpią w Hotelu Francuskim... Tak... Francuzi we Francuskim... i z rana wielkie otwarcie... Tak... To cudowne, Positive w Krakowie! Do zobaczenia. - Proszę pana! Jaka podróbka, no, jaka podróbka... - No nie, Euzebku, znowu to samo. Następny leszczowaty detalista. - To może nie jest ani adidas, ani najk, ale dobra, porządna niemiecka firma. „Goethe, madę in Germany", proszę, jest wszywka? Jest. - Widzę, że przyjechałeś, leszczu, z głębokich mokradeł i aż się palisz do tego badziewia za taką cenę, tylko trzeba jeszcze nad tobą trochę popracować. Bo teraz to wszystko musi być zagraniczne... Zobacz, Euzebku, na tych z tyłu, lepsze cwaniaki, z busa sprzedają arcoroc, takie nietłukące się skorupy, szklanki, talerze, dzbanki, kolorowe, przezroczyste, matowe. No, ludzie dzień w dzień omal ich tam nie stratują. Czy myślałbyś, że ludziska oszaleją na punkcie takich skorup? Czy, kurwa, w ogóle słyszałeś kiedyś o arcorocu? Ale staruszce od razu się oczy zaświeciły, jak o tym opowiedziałem, no to jej kupiłem i jeszcze musiałem od tłuściocha zaliczkę wyżebrać, bo, skurwiel, mówił, że zapłaci na koniec tygodnia, ale chciałem zawieźć staruszce w prezencie, jak ten arcoroc taki teraz modny. I ucieszyła się staruszka. Zobacz, Euzebku, ludzie, kurwa, stoją cały czas naokoło busa, prawie go przewracają, a oni tylko pieniążki upychają do pasów zawieszonych na brzuchach. Gdyby tak, Euzebku, mieć więcej pieniędzy, to też można by coś swojego kręcić, ale poczekaj, poczekaj tylko... - Jaki tam plastik. Podeszwa, to jasne. Ale reszta skóra najnowszej generacji, a tu jest odrobina plastiku, 30 żeby but nie przemiękał... - Bierz to, fiucie, bo Euzebek zaraz straci cierpliwość. Za te dziesięć tysięcy to w ogóle nie powinienem takich wieśniaków zauważać... A tu właściwie sami tacy. Euzebku, Euzebku... co ty tu robisz? -Może sobie pan powyginać podeszwę, przymierzyć, o, tutaj, na tekturce, sam się pan przekona, jaki to wygodny obuw. Kurwa, ile tego narodu się tutaj złazi... Ja nie mówię, że tam od nas albo z Sokołowa czy Węgrowa, z Ciechanowa czy Mławy. I to nie tylko detaliści, ale, kurwa, przecież przyjeżdża jeden z Olsztyna i jeden z Wrocławia, co kupuje od nas buty i całe torby ciuchów stąd zabiera do swoich sklepów. Bo ludzie dostali kompletnej szajby. Kupują tylko i kupują. No fakt, kurwa, że szafy w mieszkaniach stały puste przez komunę i trzeba to wszystko teraz pozapełniać... A co tu się dzieje w soboty i niedziele! Nie można się przecisnąć przez alejki, włażą na stoisko i trzeba mieć oczy z tyłu i z przodu, bo zaraz coś skroją... Kupują wszystko. Tyle ludzi to chyba nawet nie mieszka w całym naszym miasteczku. - No i jak dobrze do dżinsów idzie czerwony pasek! I sportowo, i można na parkiecie poszaleć. -Jak sobie pomyślę, jaka to z tobą będzie w tej remizie szaleć, to mi się wszystkiego odechciewa. I zaraz oczywiście zapytasz, ile mogę opuścić. A opuścić to ja mogę najwyżej sztany... -Za takie butki madę in Germany chce pan taniej? No, taniej to już chyba nie można. -Jezu, niech już przyjdą Ruchale i wszystko ode mnie zabiorą, niech się znajdzie ten tłusty fiut i niech się ze mną rozliczy... Bo jak nie można historii uczyć, to trzeba ją robić... To cytat z Jarka... Nic dodać, nic ująć. Odwracał z łomotem 31 w schowku dnem do góry ocynkowane wiadro, siadał na nim okrakiem i pytał: -Jakiej chcemy wolnej Polski? Nawet jako nieformalna grupa powinniśmy się określić. Za jaką opcją ustrojową wolnej Polski się opowiadamy? Jakiej właściwie chcemy niepodległości? - I pukał palcami w ten kubeł. No właśnie, jakiej? Pół roku temu zapytałem o to czwartoklasistów... Ostatni moi maturzyści... Co dla was znaczy suwerenność? - Sto milionów od prezydenta Wałęsy, mam już osiemnaście lat - odzywa się jeden. Tak, takie osiągnąłem sukcesy dydaktyczne... A Jacuś zadzwonił po tej całej akcji „wasz prezydent, nasz premier"... Lechu nie w ciemię bity... i ani się obejrzeliśmy, zrobił się naszym prezydentem... - Stary, ciągle siedzisz w tej szkole? - pyta. - Przyjdź do nas, będziemy robić wolne radio... Przydasz się. Z twoimi językami i pomyślunkiem... Wolność słowa... własne radio... Czy marzyłeś, że dożyjemy takich czasów? Takie teraz możliwości się otworzyły... Nie muszę ci przecież tego tłumaczyć... budowanie społeczeństwa obywatelskiego, demokracja... Już nie będziemy musieli słuchać tylko tego ocenzurowanego bełkotu... Rozumiesz, jaka to szansa i jaka kasa potem z tego może być... I co z tobą? Czego się boisz? A może zostałeś Judymem? Zupełnie cię nie pojmuję... naprawdę szkoda... Zapisz sobie mój numer telefonu... przemyśl sprawę... Nie muszę ci chyba przypominać, że nie będzie wolnej Polski bez wolnych mediów... Nie wolno się biernie przyglądać historii, trzeba ją robić... W porządku. Nie będzie wolnej Polski bez mądrej, wolnej szkoły... A pod koniec zeszłego roku, jak już nie mogłem wytrzymać z Pytlakowskim i jak z pieniędzmi robiło się 32 I coraz bardziej krucho, pomyślałem, zadzwonię... Radio Ja-cusia zrobiło się bardzo, oj, bardzo popularne... no, udało mu się... - Stary, jak się cieszę, że cię słyszę - powiedział. - Słuchaj, będzie kłopot... nie masz doświadczenia medialnego... teraz u nas, żeby się załapać, to trzeba z pół roku postażować, wtedy się orientujemy, czy coś z gościa będzie. To dobre dla młodych... chyba nie o to ci chodzi... Może zadzwoń do Jarka, on teraz ma wszędzie znajomych... w Ministerstwie Edukacji może coś by ci znalazł... No i wtedy w gazecie zobaczyłem ogłoszenie z logo Positive'a... Kilka obrazów sprzed lat stanęło mi przed oczami... Paryż, restauracje, do których nie zachodził żaden szanujący kuchnię Francuz... tylko kolorowi, za kasami i przy stolikach, no i Polacy... to ten sam Positive, który uratował mi życie... Taka tam typowa polska historia. Student wyjeżdża za chlebem... brak pracy, głód i chłód... Wystawili na zewnątrz w workach porcje, które straciły standard temperatury i miały powędrować do śmietnika... Trudno powiedzieć, dlaczego postawili je na ulicy. U nas za takie niedopatrzenie kierownik zmiany wyleciałby natychmiast. I zanim się zorientowali, zakosiliśmy cały wór. Wystarczyło tego na trzy dni z nawiązką dla nas kilkorga. Panierowane elementy, to znaczy udka i skrzydełka, trochę przesuszone croissanty... wszystko zmieszane z sałatkami, ale wtedy to nie przeszkadzało. Przyglądałem się temu ogłoszeniu i pomyślałem, czasy się zmieniają naprawdę, a my zmieniamy się wraz z nimi... Paryż przyjeżdża do Warszawy... Jak mogło mi przyjść do głowy, że mnie, nauczyciela historii bez żadnego doświadczenia w gastronomii, zatrudni, jak to zgrabnie napisali w ogłoszeniu, międzynarodowa korporacja zarządzająca restauracjami na całym świecie? Pomysł na tyle 33 absurdalny, że nawet nie powiedziałem nic Joannie... Samemu trudno mi było uwierzyć, że stać mnie na takie poczucie humoru. Już nie mogliśmy mieszkać ze starym. Tego nie dało się wytrzymać! W moim pokoju we troje z Olą! Wspólna kuchnia, wspólna łazienka i to zielone PCV, na które nie może patrzeć Joanna. I wszystko słychać przez ścianę, i te cholerne drzwi z szybą... Stary jakoś to wyczuwał i wychodził na długie wieczorne spacery, rezygnując z ulubionej „Panoramy". Jezu! Ciągła myśl, że z tych moich ośmiuset tysięcy i wychowawczego Joanny nigdy nie odłożymy na nic swojego, więc zostaje nam czekać, aż stary umrze. Wystukałem mozolnie jednym palcem w pracowni informatycznej życiorys i list motywacyjny, dołączyłem zdjęcie z legitymacji nauczycielskiej... Zacząłem od tego, że emblemat Positive'a... nie wiedziałem nawet, że to się nazywa logo... pamiętam z moich wyjazdów do Paryża i byłoby dla mnie zaszczytem reprezentować ten znak w Polsce... Mocno egzaltowany ten początek, ale przecież nigdy nie składałem nigdzie papierów i jednak chciałem jakoś zwrócić na siebie uwagę: „Mam świadomość, że decyzja 0 inwestowaniu w Polsce tak poważnej firmy pokazuje dobitnie, jak zmienia się rzeczywistość w naszym kraju, 1 pragnąłbym w tych zmianach uczestniczyć. Praca w Posi-tivie dałaby mi taką szansę..." Potem jeszcze króciutko i z wyczuciem, że jestem wielbicielem kultury francuskiej i fakt, że Positive jest firmą francuską, ma dla mnie znaczenie zasadnicze. Posługuję się płynnie francuskim i sprawi mi ogromną przyjemność praca w otoczeniu francuskojęzycznym. 34 - A ty myślałeś, że co? Że za taką cenę to kupisz markowe adidaski, z Rajchu, tak? Jak Mąjkel Dżordan? - Cwaniak warszawski. Od razu po ryju widać, że takiego to nie zbajerujesz. On się zajmuje tylko tropieniem, czy to na pewno oryginał. - Markowych idź szukaj gdzie indziej. - Na takich leszczy szkoda, Euzebku, twojego gadania... Pieniążki bierze od mamusi i tatusia, a nie chce mu się pójść do sklepu, tylko myśli, że tu kupi za grosze i będzie miał na dupy i szlugi. I właśnie dlatego najlepiej przywozić i sprzedawać. Tylko skąd pieniądze, Euzebku, no, skąd? Masz tu takich w sektorze pełno... Na przykład ci z prawej, co przyjeżdżają bordowym polonezem... Po dach załadowani tajlandzką bielizną. Sami tam po nią jeżdżą. Gacie z koronkami podpisane każde innym dniem tygodnia i biustonosze w różnych kolorach, nawet niczego sobie... Ludzie całymi paczkami zabierają... Tu pewnie ze trzy razy taniej niż w naszym miasteczku w butiku Borkowskiej, co go w zeszłym roku otworzyła. No, jak sobie o tym pomyślę... kurwa, dlaczego matka nie wykupiła tego spożywczaka? Wszyscy, po prostu wszyscy teraz wchodzą w coś, takie czasy i takie możliwości. Ale tak stary wtedy nawijał, no, po prostu mu się coś w mózgu poprzepalało, nie wiem, czy komuna mu tak nasrała w tej głowie, czy co? Teraz już tam u nas nie ma jednego państwowego sklepu... ani jednego... Jak oni to w tej Tajlandii robią, że takie gacie w koronkach kosztują tylko dziesięć tysięcy u tych w bordowym polonezie, a pewnie sto procent zarabiają jak nic, no, w końcu my bierzemy te plastiki z drugiej ręki i też tyle zarabiamy, to oni spokojnie dwieście jak nic mają na rękę, jeżeli kupują u żółtka, który to produkuje... 35 Ale zarobek z tego! Kurwa, Euzebku, aż głowa boli... I jakie mają branie! Przyjeżdżają i w godzinę opierda-lają całego poloneza. A ci obok, w żuku, też z Tajlandii, dżinsy Mawiny, no, też całymi wózkami od nich biorą. A ci z naprzeciwka, ze swetrami z Turcji... Nie chcą powiedzieć, za ile od brudasów kupują, ale pewnie nie za wiele. Jak tamci to robią, że to tylko tyle kosztuje... U nas teraz żadna produkcja się nie opłaca, przez ten cały import padła Zenonowi, bratu ojca, szwalnia i Zenon wszystko za grosze rozprzedał, a kobiety, co mu szyły, rozpuścił. Chyba zostanie rolnikiem, bo po rodzicach leży odłogiem te pięć hektarów, a Zenon na kuroniówkę przecież nie pójdzie, bo tak jak ojciec uparty, ale na szczęście nie siedzi z założonymi rękami i nie zatruwa wszystkim życia. Dlaczego ty, Euzebku, jasno wtedy nie postawiłeś sprawy? Tylko co ty mogłeś, ledwie po maturze, jakie ty miałeś o tym wszystkim pojęcie, ojciec mógł cię zagadać i taki z tego efekt, ale teraz Euzebek już wie, co robić. Tak, Euzebku, przez ten ostatni rok to ciągły rozwój, co za szczęście, że przyjechałeś do tej zasranej Warszawy... Jezu, jaka trema i onieśmielenie w tych pierwszych rozmowach... Czy już wtedy przyszło mi do głowy, że coś z tego może być? Czy już wtedy zaczęło mi zależeć? Czy już wtedy zacząłem planować, że jeśli tylko się uda, to natychmiast wynajmiemy coś i wyprowadzimy się od ojca? Po wywiadzie z konsultantem i po testach psychologicznych od razu miałem spotkanie z Pierre'em. Wyrzucał słowa jak karabin maszynowy, jakby było oczywiste, że każdy dostępujący zaszczytu rozmowy kwalifikacyjnej musi znać francuski perfekcyjnie. I tu niespodzianka, właściwie żadnych kłopotów z rozumieniem. To była duża i przyjemność rozmawiać po latach z rodowitym Francuzem. Wreszcie nadarzyła się okazja. Od szóstej klasy prywatne lekcje, potem instytut... a angielski u metodystów, żadnych wykrętów nie było. - Świetnie pan mówi po francusku. - Pierre pokiwał głową z uznaniem. - Czy równie dobrze zna pan Francję? Zachęcał do dalszej rozmowy, żeby poznać umiejętność "ormułowania myśli przez kandydata... A ja mogłem mówić mówić. Wystarczyło sięgnąć do skarbnicy mitów rodzinnych. W naszym domu zawsze się mówiło, że Francja to kolebka Europy, literatura, malarstwo i architektura, Paryż - kulturalna stolica kontynentu, a nawet świata. I, rzecz jasna, impresjoniści i postimpresjoniści, pełno w domu tych albumów z KAW-u... Stary je z upodobaniem zbierał. Wszędzie się walały... Potem kilka politycznych komunałów: Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela, liberte, ćgalite, fraternite. No i na zakończenie zręczne nawiązanie do francuskiej kuchni - kultura kulinarna Francji jest fundamentem cywilizacji europejskiej i to ogromnie nobilitujące, że sieć Positive zdecydowała się na wejście do Polski, ponieważ może na tym zyskać cała polska obyczajowość, cała polska kultura. Jak tak słuchałem siebie, to przez moment wydawało mi się, że jednak przeholowałem, ale skądże znowu. Na twarzach rozlała się bezmyślna słodycz. - Skąd pan zna kuchnię francuską i czy odwiedzał pan Francję? - Tak... kilkakrotnie, tak jak wielu młodych ludzi z komunistycznej Polski, zbierałem winogrona i próbowałem studiować... - No, co za różnica, winogrona czy młot pneumatyczny i zlewozmywak na przedmieściach Paryża. Jakoś nigdy nie udało mi się znaleźć pracy w mitycznych winnicach. A studia? Niby za co i na jakich papierach... Ja wtedy nie miałem z czego żyć w Warszawie... Zostać? 36 37 A co ze starym? I kto postawi lampkę u mamy? No, ale o tym wszystkim nie opowiadałem Pierre'owi. I przyjęli mnie. Trochę to było nierealne... Tak się bałem, czy się do tego nadaję i co ja tu właściwie będę robił... Już po drugiej wypłacie znaleźliśmy dwupokojowe mieszkanko i wyprowadziliśmy się z Joanną i Olą od starego! Jezu! Jakie szczęście... Jedna pensja to pół roku w szkole. Dlaczego staruszka nie wykupiła sklepu razem z Ja-worowską i Tucholą, to się nie da zrozumieć. Nie musiałbyś, Euzebku, przyjeżdżać do tego zasranego miasta, wystawać na tym zasranym stadionie i oglądać roześmianych mord tych wszystkich lalusiów, którzy się z ciebie naśmiewają. Wystarczył rok i jak ten sklep wygląda, jaka masa ludzi tam przychodzi! To, kurwa, przez ojca, bo staruszka mówiła, że Jaworowska namawia, że Tuchola namawia, a stary, że nie, że nie wiadomo, czy potem nie zabiorą, że potem zostaną kompletnie bez grosza, a może w końcu uda mu się znaleźć wspólnika do warsztatu, bo to jest coś pewniejszego niż sklep WPHW... A potem, że cena za wysoka, że przecież to jest jedna wielka ruina, że za co remontować, i jeszcze, że nie cierpi Jawo rowski ej, bo ona nie pozwala Jaworowskiemu chodzić na ryby, tylko każe jeździć gdzieś po hurtowniach i szukać żółtego sera... teraz musi być wiele gatunków, ludziom się we łbach przestawia - kiedyś był jeden, a teraz się zachciewa... I tak nawijał matuli nad głową, aż machnęła tylko ręką i powiedziała Tucholi, że ona w to nie wchodzi, a przecież nie będzie sprzedawczynią u kogoś, z kim przez dwadzieścia lat stała za ladą, takiego upadku to nie przeżyje, i zaczęła się starać o rentę, co jej się bez kłopotów udało, naprawdę ma chory kręgosłup i żylaki od tego stania, tylko że teraz siedzą oboje w domu, a ty, Euzebku, musisz zapierdalać sam, bez żadnej pomocy, ale to i nawet dobrze, w końcu nie jesteś jakimś leszczem, żeby być na garnuszku rodziców. AJawo-rowska z Tucholą teraz jeszcze piętro pawilonu wykupiły, bo przecież nic tak się teraz nie kręci jak handel, a spożywczy to już w ogóle, no, kurwa, półtora roku i postawiły to na nogi. Aż Euzebka skręca, jak czasami przejeżdża obok - szyld podświetlony, nowe jarzeniówki walą po oczach, kafelki, terakota, lady chłodnicze, kurwa, jak z jakiegoś filmu sajens fikszyn, no i młode dupy za ladami, a Jaworowska z Tucholą tylko liczą pieniążki na zapleczu. Ze starym tymczasem nikt nie chce prowadzić tego warsztatu, kręciło się, jak miał układ z taborem państwowym. Teraz już tabor się sprywatyzował i wszyscy mają w dupie warsztat ojca. Ale najbardziej ekscytujące i najpiękniejsze są te chwile, gdy otwieramy kolejnego Positive'a. Za każdym razem inauguracja to oszałamiający sukces. Ludzi wtedy ogarnia szaleństwo. Powyrywane drzwi i wepchnięte szyby wystawowe. I nie kończy się na otwarciach... Prawdziwy młyn przez cały okrągły tydzień, wszyscy chcą zjeść, zoba-c zyć... starzy, młodzi, przed pracą, po pracy... przyjeżdżają wycieczki z mniejszych miejscowości, żeby spróbować, jak smakuje nasz panierowany element w ziołach prowansal-skich... Czy ktokolwiek z nas, nie mówiąc o samych Francuzach, w najśmielszych marzeniach zakładał taki ruch? I.udzie są tak bardzo spragnieni normalnych standardów, takich, jakie od lat są wszędzie na świecie... do czego nas doprowadziły bary Pyza... i teraz muszą odreagować. 38 39 Ma rację Pierre, możemy być dumni, że Positive daje ludziom w Polsce coś, co należało im się od dawna. Dając Polakom pozytywną kuchnię, pozytywne podejście do klienta i pozytywne relacje wewnątrz firmy, przypominamy im pogrzebane przez poprzedni system wartości... I dlatego tak jesteśmy dla nich ważni, tak bardzo nas cenią... I dlatego, odkąd otwieram Positive'y. czuję się po prostu dumny, mam coraz więcej energii, bo wreszcie widzę wartość pracy. Gdyby tak było w pokoju nauczycielskim! Miał rację Krzesimir. Czy z panią profesor od polskiego, blond matro-ną Henryką Kostrzewą, albo Jadwigą Strąk, wiewiórą od biologii, i jeszcze z piętnastoma innymi, siedzącymi przy stolikach na trzydziestu metrach kwadratowych, które zaczęły pracować w naszym liceum chyba jeszcze za czasów największego językoznawcy, mogłem znaleźć nić porozumienia? Tak... Tempora mutantur et nos mutamur in illis... Tak bardzo i tak długo wszyscy tęskniliśmy za normalnością i wreszcie przyszła... Chociażby wyścig z Donal-dem, kto zajmie pierwszą lokatę na rynku... my czy oni... Bo na tym polega wolny rynek. To jest wreszcie ta wy-tęskniona wolność i normalność. Krzysztof, spełniły się twoje marzenia. O liberalizmie, wolności gospodarczej, własności prywatnej... Czy prowadząc te swoje ulubione lekcje o nieskrępowaniu jednostki, o Anglii i poglądach Smitha, myślałeś, że kiedykolwiek stanie się to możliwe tutaj, nad Wisłą? Czy myślałeś, że to, o czym pisał w bibule twój ukochany wieszcz liberalizmu, się ziści? 40 Przyszedł czas na działanie. Teraz naszym obowiązkiem jest wprowadzenie tego w życie. Budujmy wolny, samoregulujący się rynek! I jak już to zrobimy, Polska naprawdę się zmieni. Niesamowite, że masz możliwość włączenia się w ten historyczny proces. Każdy nowo otwarty Positive to więcej zdrowia i normalności. Dlatego Positive musi być coraz większy i zdobywać rynek, bo tylko twarde konkurowanie popycha cały ten świat do przodu. Nikt tego nie wie lepiej od nas. Jaka ulga, Krzysztof... Już tak miałem dość tego „Bądź wierny. Idź"... i piętnastu Henryk Kostrzew... - Pan, sorok, łuczsze nie budiet. A skolko ty cho-cziesz? - No, wreszcie przyszliście. Kochani, Euzebek czeka na was z utęsknieniem. Tylko wszystko zabierajcie. A już myślałem, że się wam odwidziało i nie będziecie kupować pięknych adidasków. - Pan, kakoj cwiet? - Popatrz, Faizebku, jak ci się przydaje rosyjski, no fakt faktem, że za bardzo się do tego języka nigdy nie przykładałeś... Bo Euzebek nie lubi, jak go do czegoś zmuszać. - U nas wsie cwiety, moj drug... A Mareczkowi chyba mózg się otłuścił, chodzi po stadionie i powtarza, że nie powinny ruskie sołdaty wyjechać, bo się wcześniej czy później Ruscy na nas obrażą i przestaną u nas kupować. A tak, mówi, siedzieliby sobie i mieli te swoje garnizony, i dopiero byłby ruch na stadionie. Jemu już ta stoliczna, którą od nich kupuje, mózg wyżarła. To prawda, Euzebku, że cały stadion na Ruskach stoi, bo przecież widzę, że ponad połowę tego plastiku 41 schodzi w hurcie do nich... Ale to nie powód, żeby te kałmuckie mordy w mundurach tutaj siedziały! Popatrz, Euzebku, co to się porobiło, tak się, kurwa, rządzili, pół Europy mieli, a teraz na nic innego ich nie stać, tylko przyjeżdżają najgorszy chłam tutaj od nas kupować. Mareczek gada te swoje gadki, a ja uważam, że dobrze, że wracają, dziady, tam, skąd przyszli. Ich to jakby z jakiegoś więźnia wypuścili, straszna dzicz. Te nasze adidasy to dla nich szczyty elegancji. A żeby zrobić u nas te swoje interesy, to jadą chyba i z tydzień, i potem całe to swoje dziadostwo rozkładają tam na górnej koronie, te młotki i wiertła, śrubokręty, cały ten złom, co go tu przywożą z fabryki czołgów, i jeszcze te czapki i ordery... No, ile oni mogą na tym zarobić? A jak wyglądają, popatrz, Euzebku, jakie to jest dziadostwo. Jakieś obrzygane i wyciągnięte granatowe dresy, co za buty, takich to chyba nawet pomylony by nie założył, kurwa, co to za nędza. A te ich mordy zaplute, nieogolone, po prostu dzicz... Tak, Euzebku, gdzie ty wylądowałeś, z takimi dziadami gadasz i uśmiechasz się do nich... Robisz z siebie małpę dla tych dzikusów. Marnujesz się tutaj, Euzebiuszu. To są słowa Jurka. Z twoim podejściem do życia, z twoim gadanym, marnujesz się... Nie smęć, tylko idź do niego do roboty... A on, kurwa, co robi? I co z tego, że w garniaku... Wielki mi przedstawiciel handlowy... jakieś drewniane wałki, aparaty do masażu stóp sprzedaje na ulicach. Ale dają chociaż umowę-zlecenie... i nie musi oglądać tych ka-capskich mord. - Bieri ty wsio, bo już jest dziesiąta i nigdzie nie znajdziesz adidasów za taką cenę. Tylko my mamy. - Niech to zabiera i zwijamy ten cały kram, dłużej nie mogę w tym 42 I syfie przebywać... - Mam tridcać par, trzydzieści, ty poni-majesz. Wszystkie bieri i doma, spierdalamy. Charaszo, drug moj? - Ale, Euzebku, nawijasz. No, miałeś zawsze talent do języków i dupa od ruska cię lubiła... - Wsie ob-miery u nas i wsie cwiety, smatri. Kak waźmiosz wsio, budiet charosza cena. - No już, zabieraj, dawaj dieńgi... i gdzie ten kutas jest?! Zabieraj to całe badziewie, kacapie jeden, nad swoją Wołgę. Jak on to zabierze? Władował na siebie chyba z siedem toreb... Euzebek nie jest ułomek, ale nie dałby rady... To jednak jest naród... Nie ma czasu! Nie ma czasu! Skoncentruj się, bo będziesz tak tutaj siedział do rana... Może by tak jeszcze jedną kawę? Siedzisz teraz sam w pokoju, możesz się skupić, jest cisza. Adam wyjechał w teren do Katowic przygotowywać otwarcie Silesian Positive'a, to, do cholery, korzystaj z tego. W ogóle to miło mieć takiego kolegę jak Adam w pokoju. Pierre dobrał nas w znakomity zespół. Adam był asystentem na iberystyce, czytał Cortazara i Marqueza w oryginale, tylko nie za bardzo mamy teraz czas, żeby o tym pogadać. I też ma córeczkę w przedszkolu. Cholernie mi pomógł wdrożyć się w to wszystko. Przyszedł do Positive'a trzy miesiące przede mną, świetny francuski, facet naprawdę z klasą, no, było nie było, z UW. Dobra... Zastanówmy się teraz dla odmiany nad Murawcami. Co oni nam tutaj napisali? Jaką zrobiłem na marginesie uwagę? Konkretny do bólu, czyli bardzo dobrze. Standard mówi przede wszystkim o wymiernych doświadczeniach kandydatów. 43 „Prowadzimy od pięciu lat trzy smażalnie, w których zdobyliśmy różnorodne doświadczenia w kierowaniu placówkami gastronomicznymi. Całe nasze życie dopingowało nas do ciągłych zmian i stawiania przed sobą coraz wyżej poprzeczki. Działalność gospodarczą w branży gastronomicznej prowadzimy od dziesięciu lat. Zaczynaliśmy w okresie, kiedy musieliśmy mierzyć się z szeregiem trudności związanych z gospodarką niedoboru. Z sukcesem udało nam się przystosować do nowej rzeczywistości poli-tyczno-gospodarczej..." No dobrze, moi kochani, ale dlaczego chcecie do Positive'a? „Współpraca z tak poważną zagraniczną firmą będzie dla nas kolejną fascynującą życiową próbą. To, co motywuje nas do działania, to nowe wyzwania, nowe cele, nowe trudności". Tralalala... Ha! I to zakończenie! „Dla nas liczą się tylko trudne, odpowiedzialne cele i tylko wtedy, przy dużym stresie, zawsze trafiamy w dziesiątkę. Firma Positive Food Restaurants może być całkowicie pewna, że powierzając nam swoją restaurację, odda ją w ręce ludzi, którzy nigdy nie przegrywają". Sportowa terminologia. Mistrz Polski w strzelaniu z broni krótkiej w latach siedemdziesiątych. Do tej pory trenuje. Ile mi o strzelnicy naopowiadał... jakiego to wymaga opanowania... koncentracji. Pokazywał mi te dyplomy i kilka pucharów... mistrzostwa Polski... - Może pan być pewien kogoś, kto ma tak wytrenowaną koncentrację, a niech pan pamięta, że broń przede wszystkim uczy człowieka odpowiedzialności... że nie wolno dać się ponieść emocjom i trzeba nieustannie pamiętać o konsekwencjach swoich działań... i pozwolenia na broń nie dostaje byle kto... - Tak... Wyczuł moje pytające spojrzenie... Ma dużą 44 I intuicję i przenikliwość... - Niech pan sobie źle nie myśli... - mówi do mnie. -Ja pamiętam, że przed osiemdziesiątym dziewiątym to z bronią chodzili albo ubecy, albo milicjanci... ja wiem, że sobie pan tak o mnie pomyślał... ale niech pan wie, że też wojskowi... a ja miałem przydział jako wojskowy, no i zajmowałem się tym sportowo, i jak pan widzi, do czegoś doszedłem. - Powiódł ręką po wszystkim, tak że nie było wiadomo, czy ma na myśli puchary, czy mieszkanie, czy też panią Bożenkę. -Ja po prostu kocham broń. - I wyjął z kabury spod pachy pistolet. Położył sobie na dłoni i spojrzał na niego z czułością. Musi pan wziąć pod uwagę, że z kimś takim jak ja restauracja będzie bezpieczna od wszelkich skurwieli i mętów... - Tak... to jest człowiek z pasją... zupełnie inne wrażenie niż u Nowickich... Jadąc tam, bałem się trochę, czy nie mają tych nawyków, jak to oni napisali, z czasów gospodarki niedoboru i czy będą w stanie przestawić się na standardy Positive'a... Ale o dziwo nie... Wygląda na to, że oni rzeczywiście chcą się rozwijać, zgodnie z duchem czasu. I te ich smażalnie dobrze im idą, tylko, jak wszystko w tym uzdrowisku, są sezonowe. I jak mówi Murawiec, siedzą przez dziewięć miesięcy z założonymi rękami... No dobrze... zobaczmy raz jeszcze, jak wypadli w testach... Poziom dynamizmu u Murawca bardzo wysoki. Pani Bożena wysoko w skali otwartości. To fakt, że pani Bożena była kucharką w FWP, ale teraz robi bardzo dobre wrażenie... Widać w niej rys menedżerski. Trzyma personel w tych smażalniach w garści... No i ze dwa lata temu zdała zaocznie maturę. To niezaprzeczalny dowód dużej motywacji do rozwoju. Tak. Testy potwierdzają moje obserwacje. A Nowiccy? Dynamizm Nowickiego powyżej skali, a z kolei jej znacznie poniżej. Tak to wyglądało w czasie wizyty zapoznawczej... On narzekał, że 45 wszystko upada, a ona przynosiła tylko półmiski. Ona jest taka powolna, milcząca, nadawałaby się najwyżej do podliczania faktur. A fakturzystek nie potrzebujemy. Tu musi być współdziałanie męża i żony, kobiety i mężczyzny. Oczywiście, że zatrudnianie małżeństw daje pewną gwarancję, że facet nie jest jakimś nieodpowiedzialnym dewiantem, ale nie tylko o to chodzi. Potrzebujemy gospodarza, ale także gospodyni! Pani Bożenka przygotowała chyba z dziesięć różnych sałatek, mówi, że lubi eksperymentować. A u Nowickich tylko jarzynowa, wędliny i bigos na ciepło... No, czy ktoś taki może aspirować do wielkiej rodziny Positive'a?... Trzeba być niezwykle wyczulonym na te ich stare nawyki... Problemy byłyby nieporównywalnie mniejsze, gdybyśmy mogli na partnerów wybierać młodych, po szkole, elastycznych, których postawy można jeszcze dowolnie, jak to mówi manuał, formatować... Ale w tym samym manuału zawarta jest instrukcja wskazująca na konieczność rekrutowania ludzi dojrzałych i poważnych. Positive jest potężną, wielonarodową organizacją i taki wizerunek muszą utrwalać nasi partnerzy... 1 dlatego standard wyraźnie określa, że muszą to być małżeństwa w wieku powyżej czterdziestki. I w tym cały problem. Bo owszem, mogą sprawiać bardzo dobre wrażenie, ale potem się okazuje, że nie są w stanie dostosować się do naszych standardów, do szpiku kości przesiąkli starym podejściem człowieka do człowieka... Czystość, organizacja pracy w kuchni i przy kasie, rozliczenia, dostawy... to wszystko potrafią kontrolować, ale już wyraźnie brak im zrozumienia pewnych subtelności, które są dla Positive'a i dla nas, tutaj w biurze, najistotniej- 46 sze. Na przykład uśmiech... Oni nie potrafią się uśmiechać, nie potrafią stworzyć wizerunku ludzi zadowolonych... Nie zdają sobie sprawy, jak ważnym jest dla Positive'a szczęśliwy partner. A kasjerki! One muszą być uśmiechnięte cały czas... wszyscy w Positivie muszą być uśmiechnięci... one muszą swoim uśmiechem zarażać klientów... uśmiechnięty klient to najwyższa wartość dla Positive'a... Niektórzy partnerzy z ponurą twarzą tylko rozkładają ręce... Oni dzisiaj są zmęczeni, mówią, mają gorszy humor... 1 nic nie robią, żeby to zmienić... nie sprawdzają, nie kontrolują uśmiechu, nie motywują do niego... A oni muszą się cały czas uśmiechać... Po prostu taki jest standard i trzeba go przestrzegać... Takich właśnie subtelności nie można ich nauczyć... Czemu oczywiście nie ma co się dziwić. Nie mieliśmy tu przez długi czas zbyt wielu powodów do uśmiechu. Wiem o tym doskonale. Ale to właśnie jeden z elementów misji. To jest ta przemiana, której chcemy dokonać... Może za sto, dwieście lat staniemy się społeczeństwem ludzi uśmiechniętych... bo czy nie będzie nam wówczas łatwiej i przyjemniej?... No i co? Mamy na dzisiaj spokój. Wypchnąłeś to całe gówno, Euzebku. Można się zwijać i nie robić sobie dłużej tutaj obciachu. Tylko gdzie tłuścioch? Zadzwonimy do Patrycji... Gdzie by tu z nią się umówić? Może w Donaldzie. Ale czy się tam dostaniemy? Kolejka, kurwa, do wejścia taka... Euzebku, tylko co dalej, no, co dalej? No, gdzie z nią pójdziesz? Jak mam dość tego kręcenia śmigłem! Gdzie ten kutas łazi? Pewnie już kompletnie schlany. Jak on pojedzie dzisiaj do hurtowni? A jak się rozliczymy? Od dwóch tygodni, Euzebku, czwarta rano 47 pobudka i pierwszym autobusem z tego zasranego Bemowa jedziesz do niego, żeby znosić na dół do malucha torby... A on przez cały tydzień nie zwlókł się punktualnie, tylko trzeba na niego czekać pod klatką. 1 potem ładowanie tych wszystkich butów... to przecież ja pilnuję, żeby była cała numeracja... on, kurwa, beze mnie to by zginął... O, idzie! Oczywiście, schodzi z górnej korony... Kurwa, jak on wygląda. No jasne, przecież kompletnie się nawalił! Koszula rozpięta, brzuch mu się wylewa... I ten gówniany turecki dżins, marmurek z białym barankiem, zimno czy ciepło, musi być baranek na kołnierzu... Czy ja w ogóle mogę mu dać dzisiejszy utarg?... Przecież gdzieś to zgubi... Może jutro mu oddam, ale co z wypłatą, do cholery! Znowu naznosił tych butelek... Co za wstyd... - No i gdzie cię, kurwa, poniosło? Chyba nie tak się umawialiśmy? Czy ty myślisz, że ja będę sam nurkował w tych torbach, co? Jak to, gdzie buty? Jak ty łazisz po całym stadionie, to ja sprzedaję... Może stań trochę z boku, bo przepłaszasz sąsiadom klientów. Nie drzyj się tak, do jasnej cholery. Wszyscy wkoło patrzą, weź może, idź już do malucha, co? Wypchnąłem wszystkie hurtem Ruskom. Widzisz, nie możesz na mnie narzekać. Mieliśmy się dzisiaj rozliczyć. Jak to nie dzisiaj? Co to znaczy: jak mi się nie podoba, to mogę sobie iść... - No, kurwa, Euzebku, co cię spotyka od tej tłustej świni! Cwaniak w marmurku będzie ci mówił takie rzeczy! - Tak, tak... jesteś zupełnie trzeźwy, całkowicie... Jakie jutro, jakie, kurwa, jutro. Przecież umawialiśmy się na dzisiaj. - No, nie oddam mu po prostu utargu. - Dzisiaj jestem umówiony z dupą... potrzebuję pieniędzy, rozumiesz? Wpisywałem wszystko do zeszytu, tu masz czarno na białym... Zresztą nie będziemy tutaj rozma- 48 wiać. Wsiądźmy do malucha i tam się na spokojnie rozliczmy. -Ja ci radzę, Marek, ty się uspokój, bo są granice mojej cierpliwości. - Idź stąd, Euzebku, i więcej nie przychodź. - Tak, wszystko ożeniłem Ruskom i na dzisiaj mamy z głowy. To, kurwa, nie jedź do hurtowni. Jak się upiłeś jak świnia, to nie jedź, a ja chcę się z tobą rozliczyć, koniec roboty. Jarzysz coś? Piątek dzisiaj, musimy się rozliczyć. Tutaj jest podsumowanie z dwóch tygodni. - Zaraz nie wytrzymam, zaraz coś mu zrobię. - No, nie podoba mi się! O, koleś, tak się będziesz odzywał do Euzebka, że jak mi się nie podoba, to mogę... Czy ty, kurwa, myślisz, że stanie w tym całym gównie to jest dla mnie jakąś przyjemnością, czy co, i oglądanie takich mord jak twoja i tych twoich kacapskich kolesi? Myślisz, że po to przyjechałem do tego zasranego miasta? Co ty powiedziałeś? Że kim jestem? Czy dobrze usłyszałem? Ja tu sobie swoje odliczam i się żegnamy. Moja noga w tym gównie więcej nie postanie! Ręce lepiej trzymaj przy sobie! Muszę zadzwonić do Joanny... Kolejny dzień na jakimś oszalałym sprężu, w którym nie wiadomo, w co włożyć ręce. Nie ma żadnej szansy, żeby wrócić o sensownej porze. Straszliwy młyn. To faktycznie fascynujące, ale mało jestem w domu... Znów muszę jej powiedzieć, żeby nie czekała na mnie, bo niestety będę późno, nawet bardzo. Trudno jej przyzwyczaić się do tego, że to już nie szkoła i że o drugiej nie będę w domu, że nie widujemy się przez cały dzień... A jak otwieramy Positive'a, to przecież bywa, że i dwa tygodnie nie ma mnie w domu. 1 te poważne pytania, smutne spojrzenie, zawód w głosie: - Krzysztof, czy tak będzie już zawsze? - Czy to tak trudno zrozumieć, że mamy czas szczególny, kiedy 49 firma się rozwija, że wszyscy dopiero się uczymy, że każdy musi się zajmować i duperalami, i podejmować ważne decyzje... Szkoda... zadzwonię później... Ola... Brakuje mi jej, wracając ze szkoły, mogłem ją odbierać z przedszkola... a teraz... wychodzę, jeszcze śpi, przychodzę, już śpi... Przecież wszyscy tak tutaj mamy. To cena, jaką płacimy... Ale już niedługo wszystko będzie inaczej działało... No dobrze... Wygląda na to, że bardziej w standardzie są Murawcowie... To wszystko nie jest proste... Czy ona myśli, że mi jest, do cholery, łatwo? No, tu się po prostu pracuje! Tu jest po prostu inna cywilizacja! I inne pieniądze... W końcu ona też chciałaby się wyrwać z kręgu niemożności. Czy agencja tłumaczeń ma jakąś rację bytu? Wracaliśmy z Olą po przedszkolu. Ona na dywanie budowała dom dla swojej rodzinki z klocków duplo, a ja mogłem siedzieć... Rodzinka wędrowała po moich stopach, wchodziła do kapci, czasami wybrała się na wycieczkę na kolana, a mnie oczy same się zamykały... O, merde, Pierre! Wszedł, jakby się skradał... Może chciał, merde, sprawdzić, co robię? Kompletnie mnie zaskoczył, mądrala... Takie są rezultaty tych wszystkich moich bezsensownych zamyśleń. Czy zauważył? Cholera, ty już nie jesteś w pokoju nauczycielskim! Mimo to czuję pewną niezręczność, gdy tak się nagle pojawia. Nigdy nie wiem, czy mam wstać, czy siedzieć. No, ale w końcu wszyscy jesteśmy tutaj jedną wielką rodziną. Mówimy sobie po imieniu i każdy ma jakieś ważne zadanie, i dlatego nie odczuwa się różnicy w hierarchii. A jednak mam taki odruch, żeby wstawać... No, w końcu to dyrektor zarządzający... -Adam jest na pewno w Katowicach. Jego centertel ma słabą baterię... Te telefony, Pierre, są bardzo zawodne. Oczywiście, jeżeli trzeba, pojadę... - Chyba trochę się zdenerwował... Adam musiał czegoś nie dopilnować... - Co? Partner z Positive Passage poszedł do domu, zabrał klucze od magazynu i nie wyłożył sosów?... - Niezła afera... Złamanie trzech standardów... Wyszedł! No, prawie dziewiąta, właściwie mógł, ale to jednak wpadka, bo partner raczej nie powinien w ogóle wychodzić do domu... zabrał klucze... złamany standard bezpieczeństwa... Ale oni tak robią, bo mówią, że załoga kradnie, tylko czy można o tym mówić Francuzom? No i brak sosów... Oj, biedny Adam... darmowe sosy... najświętszy standard... francuska kuchnia... coś, co ma nas odróżniać od Donalda. - Już, już... Pierre, natychmiast się zbieram, zaraz wszystko tam wyjaśnię... -Adam już się z państwem Halubami rozmówi... - To oczywiste, Pierre... podjadę do magazynu Ladupy i przywiozę, co trzeba... - Jezu, jechać teraz do Pruszkowa... dochodzi dziewiąta... Litości, tylko nie to... z gardła wyciągnę mu te klucze... Kiedy ja tutaj wrócę? Nie wyjdę stąd przed dwunastą... Co zrobić z tymi Murawcami? Pieprzone sosy... 50 Przenieśmy się teraz do miasta nad morzem. Miasta, które mogłoby leżeć gdziekolwiek w kraju, w którym rozgrywa się powieść, większość miast w Polsce jest bowiem identyczna w swojej brzydocie. Stały się one, może z wyjątkiem kilku, które da się policzyć na palcach jednej ręki, ofiarą owych wędrówek ludów sprzed półwiecza. Dla przechodzących armii były to zawsze miasta zdobyczne. I dlatego nie miała znaczenia ich nazwa, polska czy obca. Po prostu stało na drodze i należało je zdobyć, zniszczyć i spalić. I dlatego taki sam los spotkał Warszawę i Breslau, Gdańsk i Kolberg. I do dzisiaj wszystkie są podobnie szpetne. Przyjrzyjmy się miastu nad morzem, do którego zaraz się przeniesiemy, tak typowemu dla naszego kraju. Gdziekolwiek byśmy się znaleźli, wszędzie wokół króluje przestrzeń. Nie widzimy w tym nic nienormalnego, chociaż wydawać by się mogło, że istotą miej skości jest przestrzeń ograniczona. Jesteśmy do tego tak silnie przyzwyczajeni, bo przecież nie znamy miast, w których istniałaby zwarta zabudowa, sieć ulic z pierzejami domów. W mieście nad morzem pięćdziesiąt lat temu istniało centrum, zwarte, jednolite, a jednocześnie pełne 52 zaułków i budynków ze zróżnicowanymi elewacjami i pięknymi bramami. Wzdłuż ulic stały kamienice. Na parterach były sklepy, kawiarnie i biura. Nasi bohaterowie nic o tym nie wiedzą. Codziennie przechodzą obok samotnego gotyckiego kościoła, wokół którego rozciągają się zachwaszczone łąki, a wśród tych zaśmieconych ugorów stoją szare kilkunastopiętrowe pudła blokowisk. Usytuowano je w taki sposób, żeby nic ich nie łączyło, pod kątami wyznaczonymi losowo, tak aby przede wszystkim nie ograniczać przestrzeni. Nie istnieją tam również ulice, ale jedynie drogi dojazdowe. Jest natomiast niezliczona ilość placów i skwerów z rachitycznymi drzewami, między którymi szaleje wiatr. A nad morzem podczas sztormów wiatr wieje naprawdę silnie. Owszem, czasami pojawia się jakieś większe drzewo, ale z reguły jest to topola, chwast wśród drzew. Gdzieś wśród tych przestrzeni, niczym kikut, niczym ocalały ząb w zmasakrowanej szczęce, stoi solidniejsza budowla, ślad innej rzeczywistości miejskiej, nieprzypominająca blokowego pudła. Przeważnie jednak swoim stanem, wyglądem, osamotnieniem wśród pustych placów i rozrzuconych bloków przypomina ruiny średniowiecznego zamku. Zapytacie, dlaczego jest tak wiele przestrzeni w naszych miastach? Warto to zapamiętać: zabawy wojenne nie wyburzyły naszych miast do gołej ziemi. Po ustaniu wędrówek ludów, kiedy ruiny przestały dymić, nasze miasta postanowiono zrównać do końca i zbudować je na nowo, piękniej i wspanialej. Chodziło nie tylko o zatarcie przeszłości, ale też o uwypuklenie tego, co i tak wszyscy wiedzieli - że na równinie nie ma nic trwałego. Zadanie to powierzono młodym, bezkompromisowym architektom. Starsi zginęli lub zawieruszyli się pod- 53 czas intensywnych przegrupowań wojsk. W tamtych czasach największym zaufaniem obdarzano architektów mających wiejskie pochodzenie. Dla nich miasto było największym wrogiem. 1 dlatego, posługując się najbardziej postępowymi uzasadnieniami, za wszelką cenę pragnęli przywrócić mu właściwy, wiejski charakter. Dlatego uważali, że między domami musi rozciągać się łąka, na której powinna rosnąć trawa, chwasty i topole, w których cieniu mogłyby paść się krowy, tak bliskie sercu architektów o wiejskich korzeniach. Pochodzenie architektów ukształtowało jeszcze jedną istotną cechę naszych miast. Izby w mieszkaniach zaprojektowali tak, aby były jak najniższe. Powszechnie wiadomo, że największym zmartwieniem chłopa na wsi było ogrzewanie. W chałupie, która nie powinna sprawiać problemów grzewczych, należało zahaczać głową o powałę. Korzystając z tej mądrości, ustawiono jedne na drugich, na wysokość kilkunastu pięter, niskie chłopskie izby. Pooddzielano je polami, garażami i śmietnikami, tak jak wsie. Mieszkańcy jednak czuli się w nich po miejsku, bo była tam bieżąca woda, czasami nawet ciepła. I tym sposobem bieżąca woda stała się podstawowym atrybutem miasta. W jednym z takich bloków w nadmorskim mieście, na dziewiątym piętrze, mieszka małżeństwo. Okna ich mieszkania wychodzą na morze. Fal morskich ani zachodów słońca jednak nie widać, ponieważ z tej strony wybudowano jeszcze kilka identycznych bloków, które całkowicie zasłoniły widok. Ale dla sztormowych wiatrów nie stanowi to żadnej przeszkody. Z łatwością docierają na dziewiąte piętro i przeciskają się przez szczeliny wypaczonej stolarki. Dlatego oboje lokatorzy od dwudziestu lat przeklinają przydział mieszkania właśnie z tej strony. 54 Dobiegali pięćdziesiątki. On starał się utrzymać swoje ciało we względnej kondycji. Od czasu do czasu ćwiczył na drążku czy ekspanderze i robił brzuszki. Miał jednak skłonności do tycia. Jego twarz, pucołowata i gładka, właściwie pozbawiona zmarszczek, nic nie mówiła 0 wieku. Można było pomyśleć, że jest dużo młodszy niż w rzeczywistości. I jeszcze ten uśmiech... Kiedy pojawiał się na twarzy, odejmował mu przynajmniej dziesięć lat. Ona wyglądała jak dynia. Duże piersi wspierały się na wydatnym brzuchu. Przestała już nawet załamywać nad sobą ręce, pogodziła się z własnym wyglądem. Powtarzała tylko, że zgubiła ją miłość do gastronomii. Spoglądała na dłonie, niezgrabnie kładąc je na udach. Były zniszczone 1 pokryte ciemnymi plamami pigmentu. Oboje nie bardzo wierzyli w to, co ich właśnie spotkało. Jeżeli wszystko miało okazać się prawdą, to przede wszystkim chcieli wymienić okna na plastikowe, żeby wreszcie wiatr w czasie sztormu nie gwizdał w szparach. Teraz każdy, kto mógł, wymieniał sobie okna na plastikowe. Uśmiech Wreszcie cisza i spokój... To teraz jedyne miejsce, gdzie jest cisza. Ale bezwzględnie powinienem wracać... kapitan nie powinien opuszczać pokładu w takiej chwili... Przecież nie będę tego trzymał w nieskończoność... Jedną chwilkę, chwilunię... nie zauważą, że mnie nie ma... no, po prostu, kurna olek, muszę... I momencik sobie człowiek odsapnie... Tutaj wreszcie człowieka nie dopadną... można chwilę posiedzieć. Deska wygodna... Trzy, kurna olek, doby na nogach, trzy doby bez snu... bez przerwy... istny cyrk... Otwarcie... człowiek wiedział, że to będzie prawdziwy kataklizm, ale dopiero jak sam to przeżyje, to czuje sprawę... Ile tu dzisiaj ludzi przyszło? Chyba całe miasto... Dostali kompletnego zajoba... Był człowiek na otwarciu w Gdańsku i na własne oczy widział, jakie szaleństwo potrafi ogarnąć naród, ale jest zupełnie inaczej, jak się to dzieje w jego restauranie... Taki tłum... i weź tu pilnuj w takim pierdolniku wszystkich standardów... O, już się ktoś dobija... nawet tu nie dadzą człowiekowi przez chwilę spokoju... zaraz, kurna... przecież nie skończyłem... 56 Taka tutaj elegancja-Francja... ta terakota, te kafelki, ten papierek mięciutki pod kolor... odpierdzielili na tip-top i to teraz będzie publicznym sraczem, i do tego darmowym... w moim kochanym Positivie... to jest, kurna, najgłupszy standard... ogólnie dostępna toaleta i to, kurna, za darmo... ale taki jest standard Positive'a, nie ma co z tym dyskutować. Tak musi być i koniec... no pośpiesz się, bo musisz tam wracać i koordynować, a coś się zatrzymało i czuję, cholerka, że tak szybko to ze mnie nie wyjdzie... chyba z nerwów tak mi się stało... no, każdy z ulicy, kto zechce, będzie mógł tu wejść i skorzystać... żadnych kluczy... żadnych spodeczków... Jak nic, całe miasto będzie się tutaj zlatywać... Wszystko tutaj w tym naszym Positivie przemyślane... Przyciągamy ludzi i żarciem, i kiblem... Co tu się dzisiaj wyprawia... Istny cyrk... cały naród się zleciał, żeby zobaczyć wielki świat, który przyjechał do tej naszej dziury... Ale tak jest wszędzie, gdzie otwieramy... dziura, nie dziura... jesteśmy wizytówką innego, wy-tęsknionego świata, jak to mówi pan Krzysztof... I kuchnia ledwie nadąża... Cały sprzęt na pełną moc... piece zapełnione elementami na ful... dziewczyny ledwie nadążają z pa-nierowaniem, a olej z frytownic schodzi co kwadrans, taki jest przerób... Jak człowiek zobaczył pierwszy raz manuał, gdzie zwykłe panierowanie elementu rozpisano na całą stronę i każdy ruch ze stoperem, to mu się trochę śmiać chciało, ale może jakbyśmy tak pracowali, to inaczej by to wszystko wyglądało. I zamawiają, jakby się opili szaleju: frytki i element w ziołach prowansalskich, frytki i paniero-wany element, i darmowa sałatka ala parizjen... tak jakby naród nigdy opiekanych kurczaków nie widział... Jak tak człowiek patrzy na to, co się wyprawia, to jednak wielka 57 sprawa ten Positive... bez dwóch zdań, panie Murawiec... tego ludziska właśnie potrzebują... dobrze, że zamówiłem wzmocnioną ochronę, bo tak jak w Gdańsku wepchnęliby szybę do środka... Na wszystko się, kurna, rzucają... na breloczki i szklanki, jak nienormalni... Zachowują się jak dzicy... do czego nas te wszystkie lata doprowadziły... A sałatki wyrywają, jakby im kto tam złoto i dolary do środka powkładał... najbardziej dziczeją przy darmowych promocjach... ładują sobie po dziesięć porcji... dla rodziny i znajomych, i na zapas... Ale my jesteśmy na to przygotowani. Nie ma dla nas, kurna, lepszej reklamy... niech biorą, ile chcą... Na takie rozdawnictwo może sobie pozwolić tylko taka wielka firma... Mniejszy nie ma z nimi żadnych szans... Dzieciaki wyrywają sobie zestawy zabawkowe... i to przepychanie się, i krzyki, po prostu wygłodniała tłuszcza... no, bierz pan, bo zabraknie... Ale my tu wszystko mamy policzone i niczego nie może zabraknąć... najważniejszy standard... klient musi wyjść zadowolony... i balony, tysiące balonów. Całe miasto w naszym logo. I o to chodzi... I przede wszystkim, kurna olek, uśmiech... O tym człowiekowi nie wolno zapomnieć... Nawet jak tutaj siedzisz z opuszczonymi spodniami, to nie możesz zapomnieć o uśmiechu... Musisz stąd wyjść z uśmiechem na twarzy... W ogóle cały czas trzeba się uśmiechać, bo jeśli nie, to uśmiech straci swoją siłę rażenia... i cały czas trening... jak na strzelnicy. Jak tu siedzę w tym sraczu, to też się uśmiecham... bo człowiek nabrał takiego odruchu... Pan Krzyś chodził i przypominał: uśmiechać się, uśmiechać... no i człowiek się tym wszystkim przejął, bo to przecież ważna sprawa... i skoro już człowiek się tutaj załapał, to się stara i może nawet cały czas się uśmiechać... Nawet jak sra, 58 to się uśmiecha... taki standard... człowiek jest partnerem, prowadzi nie byle co i musi świecić przykładem, kasjerki muszą się śmiać non stop i nie ma przebacz, a najlepszy sposób, żeby one to robiły, to dawać przykład. Więc oboje z Bożeną cały czas się uśmiechamy i jakoś się lepiej między nami zrobiło, bo uśmiechamy się też w domu... chyba, kurna olek, tyle żeśmy się do siebie nie uśmiechali przez całe małżeństwo... i mają rację pan Krzyś i pan Krzesimir, i w ogóle cały Positive, że uśmiech to taka ważna rzecz, bo rzeczywiście z Bożenką lepiej się do siebie odnosimy... Cholera, przecież nie wolno nam korzystać z toalety dla klientów... Dlaczego tutaj wlazłem? No ale, kurna olek, nie dałbym rady zejść do tej dla personelu... Tyle spraw, że człowiek zostawia wszystko na ostatnią chwilę, nawet to... Jak ja stąd wyjdę, żeby nikt mnie nie przyuwa-żył?!... Szef, który sam łamie procedury... 1 jak to wygląda... partner Positive'a, który wychodzi ze sracza... takie rzeczy powinny dziać się na zapleczu... A jak mnie zobaczy pan Krzysztof?... Nie wolno nam się tu załatwiać... Nikomu z załogi... taki standard... ale się wpakowałem... Jak tu weszliśmy po raz pierwszy... to, kurna olek, wstyd się przyznać, macałem po ścianach, kafelkach, po urządzeniach na kuchni. Człowiek jakby z buszu wypuszczony... Bożena chodziła z otwartymi ustami. - Popatrz, Marek - powtarzała, a pan Krzysztof szedł za nami i tylko się uśmiechał. Nie żałowali, wszystko import, Włochy i Francja. Armatury w toaletach i kompakty - marzenie! Rezerwuar i muszla razem, ceramiczne! A krany i wy-lewki... po prostu bajka... Chyba jeszcze tutaj nikt nie ma takich w całym mieście. Bożena mówi do mnie: - Marek, 59 zamieszkać tu można, pomyśl o naszym mieszkaniu. - Poczekaj, poczekaj trochę, a zrobimy taki remont i będziesz miała tę swoją łazienkę i kuchnię we włoskiej glazurze. W końcu nie jesteśmy teraz byle kim. Dzięki takim firmom jak Positive będzie teraz zupełnie inaczej, gospodarka zacznie się kręcić, bo gdy nasi będą w stanie produkować zgodnie z standardami, to wszystko się będzie zamawiać w Polsce. Ile się już zmieniło przez te ostatnie cztery lata, odkąd komuna upadła... i z każdym rokiem coraz szybciej to idzie... co tu daleko szukać, wystarczy popatrzeć na siebie... Jak człowiek prowadził te zapiekanki, to wszystko, ale to, kurna olek, wszystko wymagało gimnastyki. A przecież gdyby żył człowiek w normalnym kraju, to mógłby od razu wejść w ryby. Ale nie, bo należało mieć układ w sezonie z tą kurewską centralą, niby na lewo z kutrów człowiek mógł, ale kto wiedział, czy się dopcha. Takich chętnych to było ze dwudziestu na kuter, więc centrala pewniejsza, a tam jak mogłeś coś załatwić, choćby miejsce w kolejce po lodówkę, to jakiś przydział mogli dać... A żeby dostać zgodę na budę w sezonie, to człowiek cuda wymyślał dla tych bab w urzędzie miejskim... więc weszło się na początek tylko w zapiekanki i przyczepkę, która stała na tyłach Bryzy za kryształ dla pani kierownik, i to też dlatego, że było do niej dojście, bo Bożenka pracowała na kuchni w Szkwale... a żeby skołować żółty ser... przecież nie można było więcej kupić na osobę niż pół kilo, jak się chciało więcej, to w mleczarniach trzeba było mieć przydział, ale i tak lepiej to szło niż z rybami, bo jednak sera było więcej niż ryb... a teraz... wszystko ci pod drzwi przywiozą, bylebyś tylko wziął... Jak słyszą o czymś takim jak Positive, to po nogach robią... A Positive tylko wybiera, przed nosem kiwa paluszkiem i mówi: jeszcze nic nie potraficie... to nie te standardy... 60 poczekajcie trochę, poprzebierajcie nóżkami. Jaka gimnastyka była z keczupem. Nie do dostania... Bożenka cuda wyczyniała... mąkę z koncentratem mieszała i wsypywała jakąś zwietrzałą paprykę, którą wynosiła z kuchni. A teraz w Positivie leży w błyszczących torebeczkach i każdy może sobie wziąć za darmo, ile chce... Szczęściem na strzelnicy poznałem tego dupka, który pracował w urzędzie, i człowiek mógł wejść w ryby... Z zapiekanek na dłuższą metę niewiele by się miało... W końcu ryby były, buda była, ale nigdzie nie można było dostać oleju do smażenia... Z Sącza chłopaki mi przysyłali. Nad morzem w sezonie brak... były braki sezonowe i stałe... ogólne niedobory... Już myśleliśmy z Bożenka, że zaczniemy sprzedawać ryby gotowane... Ale w następnym sezonie, jak tylko Balcerowicz swoje zrobił, to ci gnoje z kutrów szukali człowieka już w marcu, żeby się umawiać... a olejem można było sobie zapełnić garaż na dwa lata... 1 właściwie, nie ma co ściemniać, zaczęło się to nieźle wtedy kręcić... trzy smażalnie człowiek prowadził... gdyby tak można przez cały rok, to ho, ho... A umowa z Positive'em, kurna olek... wszystko kazali zamknąć i postawić na jedną kartę. Wyłącznie prowadzenie restauracji. Myślałem, żeby tamto przepisać tylko na Bożenkę, ale ona narobiła wrzasku: chcesz zmarnować taką życiową szansę? Jak sobie wyobrażasz prowadzenie i tego, i tego? Kiedy przyjdzie sezon, to i tak te budy ci rozbiorą, jak nie będziesz nad nimi tam stał... Miała rację kobita. Zajęte, kurna! Już mnie pewnie szukają... Pan Krzysztof... no, ale przecież, kurna olek, nie wyjdę w połowie... A tu papier w standardzie, w kolorze kafelków, i sobie wisi, i można go normalnie używać, i nigdy nie może go zabraknąć... mam cały magazynek żółtego, mięciutkiego papieru... 61 i ręczniki do rąk... ciekawe, gdzie to, kurna, wszystko szło? Przecież z nieba nagle nie zaczęło spadać, i olej, i keczup, i nawet rajstopy... do tej pory leżą w tapczanie, jak ich Bożenka kupiła z pięćdziesiątkę, kiedy można było, ile się chciało, gdzieś w dziewięćdziesiątym, bo nie wierzyła, że teraz już będą... Gdzie to wszystko się podziewało, kurna olek? Rosji wszystko, Polsce gówno? A gastronomia to, obok strzelnicy, rzeczywiście moja pasja. Nie chodzi o gotowanie, bo w garach to raczej nie bardzo, to już raczej Bożenka... Mnie wciąga koordynacja... żeby wszystko było na czas, we właściwym miejscu; w gastronomii to szczególnie ważne, bo nawet jak zabraknie, kurna, zwykłej soli, to wszystko się wali, a co dopiero, gdy trzeba takie fikuśne francuskie dania... i ludzi człowiek ma pod sobą całą masę, którzy muszą wiedzieć, gdzie jest ich miejsce i co mają robić. I to wszystko człowiek musi ogarniać, i oczywiście nie da się tego złożyć do końca jak należy, i pojawiają się takie kwiatki, że konieczne jest działanie, jak to na szkoleniach mówili, kreatywne, bo przecież zarządza się, kurna olek, restauracją, do której przychodzą tysiące ludzi, i człowiek musi się w tym wszystkim znaleźć... A najgorzej jest, kurna olek, tam, gdzie powinno być ułożone jak w zegarku. Chodzi o dostawy... te kurewskie elementy... ciągle z nimi jakieś schody są... Najpierw czekaliśmy i ciągle ich nie mogli dowieźć... nawet pan Krzysztof, już widać było, robił w gacie, bo co, mieliśmy serwować na otwarciu same frytki? Kurna olek, nerwowa... Człowiek musi się trzymać tych standardów i procedur... kupiłby u Bańkowskiego w hurtowni dwieście kilo elementów i sprawa byłaby załatwiona... Zresztą to istny cyrk, żeby wozić aż ze Śląska, bo tylko tam jest autoryzowany produ- cent elementów z kurczaka... No ale nic, standard to standard... i wreszcie przyjechali wczoraj wieczorem i przywieźli tego całą furę, bo nie będą robić dostawy między świętami i Nowym Rokiem, a pan Krzysztof poszedł do hotelu i człowiek musiał podejmować szybkie decyzje samodzielnie... Chłodnia zapełniona na ful i na elementy miejsca zostało najwyżej na pięć dni, bo cała masa wszystkiego innego na otwarcie i nie ma więcej miejsca, a oni za nic nie chcieli z tym wracać, mróz na dworze lepszy jak w zamrażarce, to dawaj, myślę sobie, co się nie zmieści, to schowamy do śmietnika... tutaj w Positivie śmietnik taki, że niejeden chciałby tam mieszkać... i dzisiaj przecież to wszystko zużyjemy... Ale jak pan Krzysztof się o tym dowiedział, to myślałem, że już mogę się pożegnać z partnerowaniem... Już, już, jeszcze chwilkę... już wychodzę... W sumie to niezły pomysł, żeby wszędzie były głośniki, nawet w sraczu, klient się odpręża, czuje się pozytywnie, jak mu muzyczka gra nad głową, jak się tutaj roz-siądzie... To ważne, żeby w każdym miejscu naszego Posi-tive'a czuć się dobrze, ale teraz, jak lecą kolędy, to, cholera, jakoś tak nie pasuje... człowiek sra, a tu Bóg się rodzi, moc truchleje... pojutrze, cholera, Wigilia... Chociaż jaką gałązkę człowiek by przystosował, nastrój świąteczny w domu zrobił... Kurna olek... gdzie by o tym pamiętać teraz?... Wszystko z głowy wyparowało... Na cmentarz do rodziców trzeba by iść... przecież to święta... ale czy się zdąży... no, kurna olek, trzeba jakąś lampkę im zapalić... zawsze człowiek chodził... no, żeby aż tak zapomnieć o Bożym świecie... Też niby dobry pomysł - dać miastu taki świąteczny prezent, naszego Positive'a, w ostatnią handlową sobotę, ale my tu wszyscy nie wiemy, czy dożyjemy jutra... I przez 62 63 całe święta otwarte na okrągło... miał rację Zambrowski, jak mówił: pieniądze dobre, ale o dawnym życiu możesz zapomnieć... Teraz nawet nie ma czasu iść na strzelnicę i sobie trochę popukać. Nieco by może ulżyło... A glock, jak należy, na miejscu, pod swetrem... Człowiek go ma i od razu bezpieczny bardziej, bo przy prowadzeniu takiego inte-resiku trzeba się strzec, komuś mogą chodzić po głowie bandyckie plany, ale jednym strzałem można go położyć... jednym... No jasne, że w końcu człowiek wie, po co to robi... jak już skończy się ten kurewski dzień, to zrobimy wreszcie raporcik sprzedaży i przekonamy się, jaki był obrocik, i będzie można policzyć swoją pierwszą prowizję. Od pół roku człowiek przecież czeka na tę chwilę... No, było może trochę niepewności, czy to będzie tak, jak sobie wyobrażał... ale jak widzi ten najazd, to wie, że obrót musi być jak się patrzy... To się jednak w głowie nie mieści, że zostaliśmy partnerami!... Wszyscy znajomi przychodzą, gratulują: no, Marek, jak wy to zrobiliście, że właśnie was wybrali? A inni, mądrale, pytają: a na czym wy się tak dorobiliście, że możecie wziąć taką restaurację w ajencję? A czy ty nie wiesz, matołku jeden z drugim, że nie o pieniądze tutaj chodzi, ale o zdolności menedżerskie, umiejętność porozumiewania się, otwartość na zmiany, chęć do nauki? Tak mówił pan Krzysztof, kiedy już zdecydował się na nas. I entuzjazm. Trzeba wierzyć, że wszystko się może udać, z pewnością i uśmiechem patrzyć w przyszłość, mieć pewność i zaufanie, że można osiągnąć sukces... Tak, panie Mura-wiec, zostałeś człowiekiem sukcesu... No, teraz to staniecie na nogi, powtarza jeden z drugim... Pewnie, że staniemy, ale czy wy wiecie, jaka to jest praca, czy wiecie, co 64 to sa standardy sieciowej restauracji, czy wam w ogóle przychodzi do głowy, jaki tu jest zapierdol? Tutaj bąka nic można puścić bez zapisania godziny i przekazania przełożonemu w formie memo. 1 teraz w tym naszym uzdrowisku to ja jestem gość... Pan Krzysztof pokazywał pismo od samego burmistrza: jest dumny, że w jego mieście będzie tak poważna zagraniczna inwestycja, która na pewno przyciągnie innych inwestorów, że to jest symbol przemian, jakie zachodzą w całym kraju, i wizytówka jego miasta , i że gratuluje państwu Murawcom wybrania na zarządców i życzy samych sukcesów, i tym podobne pierdoły. Ja, Murawiec, w piśmie od burmistrza miasta... Alem się załapał... Cholerne kolędy... A jak tak człowiek przypomni sobie te sracze za komuny, w których gdzieś na mieście musiał robić... Lepiej sobie nie przypominać, bo od razu ciężej idzie... Najgorzej byto w sezonie... Wszystkie laski obsrane, bo tylko jedna sralnia przy molo... a tam moczu po kostki... chyba w części damskiej któraś wrzuciła podpaskę, bo się zatkało. 1 czy ktoś sie tym przejął... gdzie tam naprawiać, nawet nie zamknęli tego, szczyny się wylały i stały wszędzie, smród by! nie do zniesienia, bo to przecież lato, upał. Wystarczył delikatny wiaterek, żeby doleciało to do Bryzy, gdzie stała moja budka z zapiekankami... A tutaj teraz taki bajer... Ludzie będą przychodzili zwiedzać, jak do muzeum... ajenci z całej Polski mówią, jakie to skaranie... przychodzą z całego miasta, żeby się odlać... trzeba to przecież sprzątać co chwilę, żeby utrzymać standardy, i sprawdzać, czy ktoś armatury nie zwędził... A te sracze na stacjach benzynowych... w jakimkolwiek miejscu człowiek się znalazł, ten sam brud i smród, można się było po prostu porzygać. Tak 65 tutaj przyjemnie, ale trzeba wracać... no co jest? Dlaczego nie mogę skończyć? Na cepeenach, jak Polska długa i szeroka, były bloki startowe, na których człowiek mógł tylko w kucki. Gdzie by tam człowiek mógł sobie posiedzieć tak jak teraz, na czyściutkiej desce... Bo każdy sobie posiedzieć lubi. I to jest jednak głęboka mądrość tego standardu... po prostu elegancja-Francja... Żabojady wiedzą, jak sobie umilić życie... u nich, kurna olek, nigdy nie było żadnej komuny i zawsze te ich kible musiały być w dobrym standardzie... nie wiedzą pewnie, co to bloki startowe, i nic dziwnego, że tacy odprężeni... Kończ już i wyłaź, bo zaśniesz... Jeszcze chwilunię... Człowiek zmęczony... trzy noce... spać się chce. Latka lecą, nie pytają. Jak się miało przyczepkę przy plaży z zapiekankami, to przez cały sezon człowiek stał na warcie w nocy, żeby jej jakiś fiut nie podpalił albo nie wywiózł. A teraz państwo Murawcowie są ajentami restauracji Positive... przepraszam bardzo... partnerami w sieci Positive... Tutaj spać nie można, przecież nie będziesz tu drzemał w czasie otwarcia... To dopiero byłaby afera... Partner zasnął w sraczu. Może wyjść trzeba na dwór na moment, to się człowiek troszkę orzeźwi na mrozie. Pamiętam Kordelasa, starszy rocznik, przychodził w nocy z tą swoją zgrają i mówił: drużyna, wstawać i dla orzeźwienia na powietrze biegiem marsz. Człowiek znalazł się na dworze, może gdzieś z minus dwadzieścia mogło być, w samej koszulce i od razu mu się spać odechciewało. Piękne czasy, człowiek młody, to i z tydzień mógł nie spać. Nie zapomnę tego chujka chyba do końca swoich dni... Ale człowiek przeżył Kordelasa, to przeżyje i Positive'a... Tylko że teraz trochę, kurna jego 66 mać, gorzej człowiek już to wszystko znosi. Było nie było, piąty krzyżyk się zbliża... A potem, jak człowiek już był najlepszy i wystartował w zawodach okręgu, to go nie ruszali. Nasz snajper musi się wyspać i takie tam pierdalasy... I do wszystkiego własnymi rękami, bo człowiek zawsze chciał mieć odrobinę lepiej, coś go popychało, żeby brać się za nowe. Tak jak wtedy na strzelnicy, zacisnąłem szczękę, aż mi coś strzyknęło, kurna jego mać, jak dziś pamiętam. Człowieka się takie bzdury trzymają. Po co to w głowie zostało, że szczęka strzyknęła... I postanowiłem. Będę najlepszy w strzelaniu w całej kompanii i żaden Kordelas nie będzie mnie już ganiał po nocy. I ma się teraz na półkach trochę pucharów... Tak się człowiek pomału dochrapał tego i owego w życiu. Prowadzenie restauracji l'ositive... No, no, no... Kto by pomyślał, panie Murawiec... Dlaczego państwo chcieliby prowadzić restaurację Positiye?... Człowiek musiał nauczyć się okrągłych odpowiedzi na całą masę takich pytań. Co państwa skłoniło do /.głoszenia się do naszej firmy? Jakoś tak człowiekowi same z ust wychodziły Ktadkie zdanka o nowych wyzwaniach, entuzjazmie i zaangażowaniu. A oni tylko miło się uśmiechali... coś tam notowali... krawaciarze... Że w ogóle człowiek się zdecydował, /.oby wysłać tam swoje papiery ... To wszystko Bożena. Pokazuje mi ogłoszenie: „Znana na całym świecie firma prowadząca restauracje poszukuje na terenie Polski północnej partnerów do współpracy. Poszukujemy małżeństw gotowych podjąć samodzielną działalność gospodarczą, z wykorzystaniem naszego wieloletniego doświadczenia w branży gastronomicznej". Myśleliśmy, że to Kaczory Donaldy... |a machnąłem ręką. - Bożenka, na głowę ci padło? Oni potrzebują nie takich jak my. Pomyśl, ilu takich mądrych 67 się do nich zgłosi... - A ona: - Głupi jesteś i tyle. Zawsze już będziesz siedział w smażalniach, wąchał ten smród, i zastanawiał się, czy starczy ci na życie do następnego sezonu. Co nam szkodzi spróbować? - Myślałem, że temat skończony. Ja przynajmniej zapomniałem o tym... Ale po miesiącu Bożena przynosi formularz do wypełnienia. - Widzisz, odpowiedzieli i musimy to odesłać. - Chyba z dziesięć stron tych okrągłych pytań. I jakaś taka dziwna nazwa na pierwszej stronie, nigdy nie słyszałem o takich restauracjach. I gdzieś w czerwcu telefon: - Nazywam się Krzysztof Lenart. Jestem kierownikiem regionalnym sieci Positive. Chcielibyśmy przeprowadzić rozmowę z państwem. Będę w waszym uzdrowisku za dwa dni... - No i się zaczęło... Wtedy poczułem, że coś się przed nami otwiera. To tak jak na strzelnicy, kiedy ten chujek Kordelas stał nade mną: tylko dziesięć na dziesięć oznacza dla mnie przeżycie, muszę być najlepszy... Taka szansa może się już nie powtórzyć. Bożenka to wszystko ładniej potrafiła powiedzieć: - Marek, to jest nasza życiowa szansa - miała takie spojrzenie, jakiego nigdy przedtem ani potem nie widziałem - musimy wszystko zrobić, żeby zostać tymi partnerami i poprowadzić restaurację. Pierwsze spotkanie z panem Krzyszto-fem... hotel Kormoran... człowiekowi ręce się wtedy spociły... pamiętam... jak, kurna, na strzelnicy przed zawodami... Po prostu trzeba było strzelać lepiej niż inni. Chyba to były najważniejsze zawody, w jakich przyszło mi w życiu zastartować. Właściwie należało po prostu tych innych odstrzelić. I nawet po domach chodzili... Bożenka była zrozpaczona. - No, czym ja ich podejmę?... Co oni pomyślą, jak zobaczą to nasze mieszkanie? Może dojdą do wniosku, że 68 I jesteśmy za biedni, żeby oddać nam restaurację w ajencję... albo że nie mamy gustu... Te warszawiaki nie wiadomo jak żyją, pewnie im się w głowach poprzewracało. A ta nasza łazienka, Marek... Przecież na pewno wejdą do niej... nie zabronię gościom wchodzić za potrzebą... - 1 za serce się łapie... - A właściwie po co oni tutaj przyjeżdżają? -Wpadła kobieta w histerię... cały czas przez te wszystkie rozmowy trzymała się i przecież to ona wszystko sobie wymyśliła. Więc mówię: - Bożena, spoko... Chcą zobaczyć, co my tak naprawdę mamy, co my za jedni... Czy pod tym wszystkim, co mówimy, nie ma jakiegoś przekrętu. I nie ma co im się dziwić. Czy ty myślisz, że im chodzi o jakichś nadzianych bubków, którzy mają nie wiadomo co? My jesteśmy uczciwi ludzie... Nie ma się czego wstydzić, mieszkamy, jak mieszkamy, uspokój się, babo... podaj im to, co zwykle robisz na imieniny... ale tylko na zimno... - Bo na imieniny jest zawsze też coś na ciepło, Bożena cały dzień stoi w kuchni i coś tam wymyśla... największa elegancja to jakieś francuskie danie... Francja-elegancja... no to wreszcie nie będzie tego podawać tylko na imieniny, ale wszystkim w naszym uzdrowisku... więc mówię: - Wędlin-ki kup, daj sałatkę jarzynową i coś tam swojego, z tych owoców tropikalnych, żeby widzieli, że jesteśmy otwarci na nowinki... - Przyjechał pan Krzysztof z jakąś taką wymalowaną dupą, teraz to już wiem, że z działu personalnego... ona potem nas na wszystkie szkolenia kierowała... Zasiedli przy stole... I pan Krzysztof zaczął wstawiać te wszystkie gadki, które się tak Bożence podobają... - Bardzo nam miło odwiedzić państwa... Przyszliśmy nie tylko jako pracownicy Positive'a, ale też trochę prywatnie. Być partnerem Positi-ve'a to coś bardzo szczególnego, to nie jest zwykła praca... Chcieliśmy poznać państwa bliżej, odwiedzić w domu, Positive traktuje swoich ludzi jak wielką rodzinę... nasz 69 przyjazd to jakby taka rodzinna wizyta. Jeżeli Positive zdecyduje się oddać państwu w ajencję restaurację, to powierzy nie tylko duży majątek, ale przede wszystkim odda w państwa ręce coś, czego nie sposób przeliczyć na żadne pieniądze. Są to wartości, jakimi kieruje się Positive w swoim postępowaniu zarówno z klientami, jak i z ludźmi, z którymi współpracuje. - Takie tam okrągłe zdanka; było dość drętwo... Bożenka to bladła, to czerwieniała... aż bałem się o jej serducho... Dziubnęli trochę sałatki... Wymalowana cmokała nad sałatką tropikalną... musiała się odchudzać, bo niczego innego nie tknęła. - Odezwiemy się do państwa w najbliższych dniach... - I poszli sobie... Zostaliśmy, nie wiedząc, co będzie dalej, nad sałatką i półmiskiem wędlin. Nie udało nam się nawet dowiedzieć, w ilu jeszcze domach byli, jaką mamy konkurencję... ale pewnie mogli się objeść za darmo do oporu... Po tygodniu straciliśmy nadzieję... A tu dzwoni pan Krzysztof i mówi: - Mam dla państwa dobrą wiadomość, Positive chciałby rozpocząć z państwem współpracę. Zapraszamy do Warszawy. - Szef Positive Polska Pierre Jakiśtam chce się z wami spotkać. - Człowiekowi dech zaparło... potem hotel Mercure, nowe wszystko, dopiero co zbudowany... apartament zafundowali... wstyd powiedzieć, ale nie byliśmy z Bożenką nigdy w takim hotelu... 1 potem spotkanie z tym Pierre'em... pan Krzysztof tłumaczył na polski, że możemy być dumni, że dołączamy do wielkiej rodziny Positive'a, i że jeszcze nasze wnuki będą gospodarzami restauracji... Ładnie mówił, tylko pan Krzysztof zapomniał mu powiedzieć, że nie mamy dzieci i chyba nic w tej sprawie nie da się już zrobić... A na koniec dali pod nos umowę i trzeba ją było podpisać bez zastanowienia... zresztą jaka mogła być rozmowa o warunkach... No, ten sposób wypowiedzenia trochę dziwny... ale człowiek może być spokojny... na pewno na tym nie straci- 70 my... Już oni tutaj nie dadzą nikomu zginąć... w końcu jesteśmy w wielkiej rodzinie Positive'a... Tak... Wielka rodzina Positive'a... moja załoga... ci moi chłopcy i dziewczyny... wszyscy są wspaniali. Siedzieliby tutaj na okrągło, nie sposób ich do domu wygonić... dadzą z siebie wszystko... bez poganiania, bez chodzenia za nimi... W tych naszych smażalniach to tylko trzeba było stać nad każdym z kijem. Wszystkiego pilnować, o wszystkim przypominać. Co znaczy dobra firma, co znaczy firma międzynarodowa... Co się dziwić... Przecież w tym naszym uzdrowisku wszystko pada... zero pracy... pewnie coś tam można złapać w sezonie, ale na stałe to bez szans. Jak się pojawił taki Positive, praca legalna bez żadnej lewizny, to jakby pana Boga za nogi złapali. To dobrze, bo nie trzeba im podstawowych standardów tłumaczyć... Chyba ze cztery setki życiorysów przyszło na ogłoszenie... w urzędzie dla bezrobotnych musieli nam dać największą salę, tyle się naszło. Pracujący, bezrobotni, studenci i po studiach... Ci, którzy doszli do rozmowy, zrobiliby wszystko, żeby tylko dostać tę robotę, a poprzychodziły takie lale, że człowiek nie wiedział, co ze sobą zrobić... Teraz te dziewczyny pła-iv.ą ze zmęczenia, ale żadna nie zejdzie nawet na chwilę, i tak ma być... ręce czerwone od tych zamrożonych elementów, ale co poradzić... na nogach tak jak my trzy dni... pieką i smażą... A to udko, a to pierś, a to skrzydełka... pa-nierka taka i przyprawka sraka... musiały się przecież tego wszystkiego wyuczyć, wszystkich procedur, ile minut ma-i eracji, jaka gramatura przypraw i panieru, ile obsmażać, .1 ile trzymać w próżniowym piecu... I wszystko to poszło na śmietnik! To trochę człowieka boli, ale takie są w końcu standardy... No, przecież musieli uczyć się robić to żarcie na prawdziwej żywności... styropianu smażyć nie będą... 71 Wyszło tego sporo... sterty cieplutkich kurzych udek i sterty piersi, całe wory sałatek i frytek... Może i szkoda tego żarcia... teraz, kurna olek, święta... można by nawet do jakiegoś schroniska, do kościoła... całe skrzynki świeżutko upieczonych elementów... pachnące, rumiane, w panierce... i frytki... z nimi gorzej, bo jak robią się zimne, to ciężko je zjeść... mógłby sobie ktoś wziąć, na przykład załoga... No, ale standard tego zabrania... Nie przekazujemy nikomu po-zaobsługowego jedzenia... bo może nie spełniać standardów higienicznych, nie ma żadnych gwarancji, w jakich warunkach będzie to potem przechowywane i serwowane. Ktoś się zatruje i pójdzie informacja, że jedzeniem z Positi-ve'a... Nie ma co histeryzować z powodu jakichś tam kurczaków i ziemniaków... I w ogóle podoba mi się też zasada, żeby załogi nie przyzwyczajać do darmowego żarcia. Potem, jak tylko głodny, to łaps za element albo frytki, bez płacenia, i człowiek z torbami by poszedł... A tak dyskretnie, w workach wywozimy na wysypisko i ptaszyska sobie pojedzą zestawy ala parizjen, ala Marsylia i chrupiące elementy... 1 załoga standardy przygotowania ma dzięki temu w małym paluszku... bo już wie, jakie są skutki, jak się coś zrobi niezgodnie z przepisem... tu każda czynność co do sekundy rozpisana... człowiek tutaj w ogóle nie musi myśleć... nic a nic... Inna cywilizacja, panie Murawiec... Ale czas się stąd zbierać, bo człowieka śpik tutaj zmorzy... To byłby dopiero skandal. Partner zasnął w kiblu dla klientów! Kompromitacja! No, rób użytek z papieru. O, jaki wspaniały! A woda sama się spuszcza, bo założyli fotodiodę. Czy myślałeś, że dożyjesz takich czasów, panie Murawiec? O, słodkie lata dziewięćdziesiąte! Rozkoszny czasie nieograniczonych możliwości. Czasie naiwnej wiary, że rzeczywistość będzie lepsza, sprawiedliwsza, uczciwsza. Chwilo po stworzeniu świata, kiedy t;ik fascynuje wszystko, co dzieje się po raz pierwszy. Pierwszy kolorowy papier toaletowy, pierwszy nasz prezydent, parlament, pierwsi żebrzący Rumuni, prywatna telewizja, pagery i centertele, pierwsze tirówki i wizytówki z.i wycieraczkami samochodów, soki w kartonach, korki na ulicach, niegazowana woda w butelkach, pierwsza lekcja religii w szkole, wagi z elektronicznym odczytem, pierwsze tablice z reklamami, chleb podawany przez folię, pierwszy sklep Makro i IKEA, porody rodzinne, milicyjna suka volkswagen, pierwsi oficerowie NATO, pierwsze plastikowe okna, tramwaje niskopodłogowe, bols i smirnoff, pierwszy miedziany grosz. O, niezapomniane lata dziewięćdziesiąte! Czasie pożegnań... Ostatnia wódka z mety na Zbawicielu, ostatni cin-kiiarz pod kantorem, konik pod kinem, plac Dzierżyń-skiego, ostatni zjazd i Międzynarodówka, mleko ze złotym 73 kapslem, ostatni żołnierz cara, ostatnie szklane butelki mazowszanki, ostatni pierwszy sekretarz, ostatnie zakupy z własną siatką, ambasador radziecki, orzełek bez korony, ostatni PGR, ormowiec, wczasy FWP, ostatni cenzor, ostatni telewizor czarno-biały, ostatnia ulica bojowca Rutkow-skiego, duży fiat, polonez i ostatni rower romet. O, wspaniałe czasy cudownie nowych doznań! O, rozkoszne pierwsze lata grillowania i siedzenia na plastikowych fotelikach ogrodowych z puszką piwa w ręku! O, naiwny czasie naiwnej wiary, że wszystko może się zmienić. Bo nawet car przyjechał po raz pierwszy od początków dziejów, żeby przyznać się do winy. Car biorący winę na siebie! To mogło się zdarzyć jedynie w tych magicznych latach. Z pewnością przez następne wieki już żaden car tak nie postąpi. Ktoś nawet szepnął o upadku imperium. O, jakże byliśmy naiwni... O, jakże byliśmy sentymentalni, twierdząc, że gdy tylko będziemy mieć więcej, to podzielimy się z potrzebującymi, zadbamy o dzieci i artystów. Jacy byliśmy śmieszni, wierząc, że gdy już ostatni cenzor opuści Mysią, nasz język stanie się godny i bogaty, opisujący tylko rzeczy ważne i prawdziwe. A czytelnicy tylko takiego słowa będą poszukiwać i tylko takie będzie wydawane. Jakże byliśmy nieprzewidujący, wierząc w magiczną moc niewidzialnej ręki rynku. Jak wielkie mieliśmy do siebie zaufanie, wierząc, że kiedy obdarzy się nas wolnością, to będziemy potrafili z niej rozumnie korzystać. O, jakże byliśmy wygłodzeni, kilkadziesiąt lat głodu było za nami. Łapczywość, opychanie się ponad miarę stało się naszą obsesją. Sycenie wilczego głodu. Jakże byliśmy odurzeni możliwością wyboru, jakże było to podniecające - mieć różne możliwości. Wolność, wzdychaliśmy, mając 74 przed sobą wiele marek samochodów, wiele programów TV, wiele tytułów gazet, wiele gatunków sera, piwa, wina, wody, soków. Wolność, szeptaliśmy, widząc tak wiele partii, tak wielu kandydatów, tak wiele stanowisk, tak wiele agencji towarzyskich w „Życiu Warszawy", tak wiele wycieczek zagranicznych, tak wiele, wiele wszystkiego. O, jakże czuliśmy się wtedy wolni. Obudził Hehego łomot. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że upiorny hałas dochodzi z budowy za oknem. Robotnicy oczyszczali teren pod fundamenty kolejnego przeszklonego biurowca, który miał niebawem stanąć na miejscu osiedlowego parkingu. Ciągle zaspany, Hehe nie otwierał oczu w nadziei, że sen szybko powróci. Co jest? Dlaczego mnie budzą! Obrócił się z desperacją na bok, daremnie usiłując odgrodzić się od oszalałych dźwięków, jednak nie mógł już zasnąć. Łomot dochodzący z placu budowy narastał z coraz większą siłą, rozwiercając Hehemu mózg. Co za hołota, musi od rana pracować... Niech sobie i pracuje, cholera jasna, tylko niech uszanuje sen tych, którzy chcą spać o tej porze, bo pracują o innej. Być poetą i artystą w tym kraju to przekleństwo! Hehe z wściekłością walnął pięścią w poduszkę i rozbudził się już całkowicie. Czuł, jak hałas z dołu wciska się do czaszki. Coraz więcej dźwięków niebezpiecznie pęczniejących gdzieś w środku głowy, grożących w każdej chwili eksplozją. Przez moment stracił rozeznanie co do źródła hałasu - czy dochodzi z zewnątrz, czy może istnieje jedynie w jego głowie. 76 - O Boże! - krzyknął, nie panując nad sobą, i otworzył w tym samym momencie oczy. Gwałtownie zerwał się z łóżka i dopadł okna. Na dole robotnicy w granatowych kurtkach i pomarańczowych kaskach wrzucali try-linkę do wywrotki kamaza. Zatrzasnął okno i głęboko odetchnął. Hałas przestał narastać. Usiadł ciężko na brzegu łóżka. Pochylił się i wymacał pod łóżkiem zegarek. Była dwunasta. Co to dzisiaj ma być? Jaki kaganiec mi dziś założyli? Zmarszczył czoło. O, w mordę... spotkanie z Moniką - przypomniał sobie zrezygnowany. Po cholerę tej gówniarze discman? I po co człowiek zostaje ojcem? Chociaż z drugiej strony, to jedyna osoba, która choć trochę mnie rozumie. Moja kochana córeczka. Tylko dlaczego chce od tatusia tyle pieniędzy... To na pewno wpływ Jolki... Hehe usiadł na łóżku. Zawsze powtarzam... Kontakt z dzieckiem nie powinien ogniskować się na sprawach materialnych... Co ja mogę w takiej sytuacji? Rozmawiam z Moniką, tłumaczę... No, ale jak prosiła... to, no... nie mogę się jej oprzeć... Cholerna lolitka. I skąd ja wezmę trzysta złotych?... Hehe schował twarz w dłoniach. Znowu będę się musiał poniżać... Jak to pięknie brzmi... poniżać się dla swojej córki... to mógłby być początek wiersza... albo tytuł. Ożywił się na chwilę. No dobra. Zrezygnowany wstał z łóżka i powlókł się w stronę wnęki kuchennej. Przed wejściem zawahał się i przystanął na moment. Nie miał ochoty rozpoczynać dnia od rozgniatania żywych istot. Zwłaszcza bosymi stopami. Poruszająca się jeszcze, zimna maź, którą trzeba by-to oddzielać od stopy, mogła doprowadzić do wymiotów. Zapalił światło. Chmara francuzów rozbiegła się we wszystkie strony. 77 Rozejrzał się z nadzieją, szukając kubka, w którym mógłby wypić herbatę. Ostatnio zalewał brudy wodą i nie zasychały mu już resztki jedzenia w naczyniach. Ale ten przejaw gospodarności przynosił efekt jedynie wtedy, gdy garnki nie moczyły się dłużej niż przez dobę. Tym razem nie zaglądał do zlewu od tygodnia i nie sposób było odnaleźć jednej skorupy, której nie pokrywałaby flora. Zdecydował się na kubek, który w porównaniu z innymi sprawiał wrażenie wypełnionego czystą wodą. Wylał ją i po całej wnęce rozszedł się odór siarkowodoru. Na dnie kubka podstępnie przyczaiło się mleko, które przybrało już postać gnijącej sinej galarety. Resztka mleka gęstym kożuchem pokryła ściankę zlewu. Hehe odkręcił kran, żeby ją spłukać. Zlew momentalnie się napełnił, w wodzie wirowały rozmoczone resztki, oderwane od pozostałych naczyń leżących w zlewie. Aby udrożnić odpływ, musiałby włożyć rękę w tę śmierdzącą breję. Zrezygnowany postawił kubek na krawędzi małego turystycznego stolika, który mieścił się we wnęce. - Ale syf... W jakim stanie jest ta kuchnia - mruknął do siebie, przystając przy lustrze. -A w jakim stanę ja jestem... - Wpatrywał się z rosnącym niesmakiem w swoje odbicie. -Jezu, jakie przekrwione oczy. - Pogładził się po nieogolonych policzkach. - Nic z tym nie zrobię. Ale może nie wygląda to tak źle. W końcu na niejednej jeszcze ta twarz robi wrażenie... Smród z kuchni rozszedł się po całej kawalerce. Hehe szybko podszedł do okna i otworzył je na oścież. Spojrzał na dach hotelu Mercure, który zawsze przykuwał jego uwagę niezwykłymi konstrukcjami; ich przeznaczenia dociekał w kilku swoich wierszach, dotykających metafizy- 78 ki codziennego życia i niezgłębialności otaczającego nas świata... Na samym dole robotnicy w pomarańczowych kaskach zaczęli stawiać płot ogradzający plac budowy. Dźwięk wbijanych w blachę gwoździ zaczął się niebezpiecznie wwiercać Hehemu w głowę. Energicznie zamknął okno. Smród ze zlewu się nie ulotnił, wręcz przeciwnie, Hehe miał wrażenie, że na skutek przeciągu jeszcze się zintensyfikował. Ruszył do łazienki. Oddał mocz do zażółconej muszli i wszedł do wanny. Końcówka prysznica była urwana i musiał się polewać wodą bezpośrednio z węża. Mruczał z zamkniętymi oczami, rozkoszując się ciepłem strumienia spływającego po ciele. Ach, gdyby tak mieć tu obok jakiś zgrabny tyłeczek. Muszę tutaj porządek zrobić. Żadna nie weszłaby do tej wanny. Tylko za co to wszystko po-naprawiać? Którakolwiek by tu przyszła, to albo się przerazi i więcej nie wróci, albo zaraz będzie się chciała opiekować i zadomawiać. Rano najmilej położyć się między jakimiś zgrabnymi nóżkami. Ale nie u mnie... tylko u niej. Tam będzie czyściutko w kuchni i prysznic będzie działał. I znajdzie się coś do zjedzenia. One o to dbają. Przeważnie tylko o to... Hehe wypchnął do przodu biodra. Odkręcił zimną wodę i polał nią wyprężony członek. - Trzeba oszczędzać potencję. Niezbędna do tworzenia - mruknął przez zaciśnięte zęby, kuląc się z zimna. Stanął z dyndającym penisem przed szafą i grzebał w niej, poszukując czystych slipek i skarpet. Mój Boże, kupiłem sobie pralkę, nawet podłączyłem - myślał - ale, kurwa, dlaczego tak trudno coś włożyć do niej i ją włączyć? Włożyć - walnął się pięścią w czoło - przecież włożyłem, tylko nie wyjąłem. Kurwa, kiedy to było?! 79 Wrócił do łazienki i otworzył pralkę. Uderzył stamtąd fetor butwiejącego materiału. Hehe wychylił się do przedpokoju i wciągnął zapas powietrza do płuc. Włożył rękę do środka pralki i wyciągnął slipki pokryte lepkim śluzem. Szybko wrzucił je do umywalki i odkręcił silny strumień wody. Obracał je we wszystkie strony, a potem mocno wycisnął. Slipki rozeszły mu się w dłoniach niczym namoknięta gazeta. Zabrakło mu powietrza. Wyszedł z łazienki i zatrzasnął drzwi. Nie mogę zajmować się tymi duperelami. Usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. W takich warunkach niczego dobrego nie napiszę. Hehe wspinał się mozolnie po schodach starej kamienicy przy Poznańskiej. Piętra były wysokie, a Hehe musiał dotrzeć aż na trzecie. Zatrzymał się na półpiętrze. Poczuł, że w ustach robi mu się zupełnie sucho. Cholera, nie wolno wychodzić na czczo z domu. To już nie te lata. Oparł się o ścianę, próbując uspokoić oddech. Trzysta złotych. Skąd wziąć trzy stówy teraz, zaraz... Dla Jolki to jest tyle, co splunąć. Angażowanie, kurwa, ojca... „Czy ty nie rozumiesz, że ona chciałaby też dostać coś tylko od ciebie?" No, kurwa, nie rozumiem... Pieprzona lolitka! Ruszył wolno schodami do góry. Zdyszany dotarł na trzecie piętro. Przystanął przed wielkimi dwuskrzydłowymi drzwiami, na których widniała kolorowa tablica: „Miastodont" - redakcja. To jakieś nieporozumienie. Gdzie ja szukam pieniędzy? Udało mu się uspokoić oddech. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. W pomieszczeniach redakcji panowała cisza i bezruch. Z małego, ciemnego przedpokoju, zawalonego po wysoki sufit wcześniejszymi numerami „Mias- 80 todonta", wchodziło się do dużego pokoju z dwoma wielkimi oknami, przez które roztaczał się widok na podwórko studnię. W pokoju, na starych biurkach pod ścianami, stało kilka komputerów i monitorów. Na samym środku ustawiono wielki stół, przy którym nad rozłożonymi zdjęciami pochylała się Mana, dwudziestokilkuletnia dziewczyna z blond dredami, studentka wydziału wielokultu-rowości. Zdjęcia tak ją absorbowały, że nie zauważyła wejścia Hehego. Mana i jej dredy wywoływały w Hehem niezwykłą mieszankę uczuć. Przypominały mu się wypady za miasto, gorące, duszne namioty, ciemne prywatki, budy ciężarówek na autostopie, wszystkie te miejsca, gdzie dotykał takich poplątanych warkoczyków kawał czasu temu, kiedy tylko najprawdziwsze rastafarianki nosiły takie fryzury. I gdy zjawiał się w „Miastodoncie", miał wrażenie, że ciągle ma dwadzieścia lat i że za chwilę zacznie się koncert na Róbreggae. Hehe rozglądał się wkoło, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Co się mogło stać, że tak tu cicho, spokojnie i tylko sama Mana? Wszedł niepewnie, spodziewając się, że jednak ktoś wychyli się zza któregoś z wielkich monitorów. - Cześć, Mana - zdecydował się objawić swoją obecność. - O Jezu! - Mana położyła sobie dłonie na mostku. Skąd się tutaj wziąłeś? Hehe podszedł do stołu. Poczuł ciepło i ostry zapach jej włosów. - Co to za zdjęcia? - Wziął jedno do ręki. - To z projektu Mur pustej konsumpcji. Zobacz. I Idało się chłopakom na moment zatrzymać ruch na dwóch 81 pasach Nowego Światu. - Mana spojrzała na Hehego. Dre-dy zasłoniły jej policzki. - Popatrz! Tu policmajstrzy interweniują... Naprawdę nieźle było. - Chciałem się tam wtedy wybrać, ale zaspałem. - Hehe wiedział, że akcentowanie nieuregulowanego trybu życia może zrobić na Manie wrażenie. - Pełna profeska. Wszystko posklejane. Rozumiesz, czterdzieści tysięcy opakowań, soki, piwo, zupki... dwa miesiące zbierania. Wyścigi z menelami, kto zbierze więcej puszek ze śmietników... Wyszedł im mur na cztery metry wysoki i gruby na metr. Prawdziwy pusty mur pustej konsumpcji. Musieli go tylko połączyć na środku jezdni. Zatrzymać ruch na Nowym Świecie! Wyobrażasz sobie? Zatrzymać wszystkich konsumenckich dupków na tej konsumpcyjnej ulicy! I oczywiście ci wszyscy taksiarze i rządowe gnojki bali się przez niego przejechać. Bali się o swój lakierek, o swoje samochodziki. Pieprzeni konsumenci! Patrz tutaj. Jarka ciągną do radiowozu. Za zaśmiecanie miasta. - Mana roześmiała się, pokazując równe, białe zęby. - Będzie miał kolegium... - powiedziała z dumą w głosie. Potem znowu usiłowała coś zrobić z dredami, odrzucając je do tyłu. Spojrzała Hehemu w oczy i uśmiechnęła się. Hehe poczuł gorąco w całym ciele. - Za zaśmiecanie miasta! - prychnęła. - A kto zaśmieca całą naszą Ziemię? No kto? Te wszystkie samochody zatruwają powietrze, którym oddychamy. - Zmarszczyła nos i zacisnęła wargi. - Co tak tu pusto? Gdzie są wszyscy? - Hehe próbował skierować rozmowę na inny temat. Nie mógł do końca uwierzyć, że Mana jest rzeczywiście sama w redakcji. -Jesteśmy sami... - Mana znowu spojrzała Hehemu prosto w oczy. - Agnes w Gdańsku, chłopaki odsypiają po imprezie... Tylko my we dwoje... Napijesz się herbaty? 82 Wstała zza stołu. Włączyła czajnik bezprzewodowy. Miała na sobie spódnicę do ziemi z czerwonego skaju z rozcięciem do wysokości biodra. Kiedy pochyliła się nad puszką z herbatą, rozcięcie się rozsunęło, odkrywając smukłe nogi w samonośnych pończochach zakończonych koronką. Ich spojrzenia znowu się spotkały. Hehe poczuł, jak się napełnia. Mana zrobiła herbatę w koślawych, artystycznych kubkach, najpewniej projektu Agnes, redaktor naczelnej „Miastodonta". Odsunęła zdjęcia i postawiła kubki na stole. Usiadła, zakładając nogę na nogę i próbując zapanować nad rozcięciem spódnicy. Hehe udawał, że przygląda się zdjęciom, które znalazły się po jego stronie stołu. Tak naprawdę zawsze marzył o takiej właśnie chwili: żeby siedzieć i rozmawiać z Maną. Lubił jej zdecydowane podejście do życia, przenikliwość i bezkompromi-sowość. Pamiętał jej projekty i performy: Masło i Fotelik ogrodowy. Łączyła w nich zaangażowanie ekologiczne z przemyślanym zamysłem artystycznym. Scenę, kiedy leżała w galerii tylko w czarnej bieliźnie, pośród ogromnych zdjęć plątaniny torów, i na jej brzuchu wolno rozpuszczała się kostka masła, zawsze będzie pamiętał. Oczy i gesty Many... było w nich coś, co powodowało, że twardość stawała się coraz większa. I Hehe, jakby ciągle miał dwadzieścia lat, był prawie pewien, że podoba się Manie. - Piszesz coś? - zapytała, grzejąc dłonie o kubek. - Jakieś bzdury, to tu, to tam... no wiesz, muszę z czegoś żyć... Mana - Hehe zaczął nieśmiało -jestem całkowicie spłukany. Browar może zapłacił za reklamy? 83 - Zapłacił, ale nie wiem, czy Agnes ma coś w kasie. - Mana zalotnie próbowała ułożyć dredy w coś na kształt koka. Miała na sobie bluzę od szafirowego dresu z rozłożonym golfem na suwak. Podnosząc włosy, odsłoniła piękną, długą szyję. - Wnerwia mnie, że jesteśmy uzależnieni od tego całego gówna. Zapłacą, nie zapłacą... Piwo, guma, dżinsy... Jeżeli Agnes zdecyduje się na reklamę tych kotletów, to ja się stąd zwijam... Są pewne granice... A teraz jeszcze w każdym numerze na dwie strony ta Przybylska, że jest Europejką... I Agnes zaciera ręce, dobre pieniądze będą za to, aż do samego referendum. To jest pismo o sztuce, a nie o polityce! Co mnie to, Hehe, obchodzi, kto jest, a kto nie jest Europejczykiem... - Mana, ale ta Unia to jednak wielka sprawa... - wy-bąkał nieśmiało Hehe. Chciał dodać, że ona tego nie jest w stanie chyba zrozumieć, ale ugryzł się w język. - To wszystko są jakieś polityczne intrygi, od których zaczyna mnie mdlić. Fajnie, że będzie tutaj Europa, ale moja głowa się tym nie zajmuje. Niech oni lepiej wszyscy pomyślą o całej Ziemi i jak ją ratować. Co to ma za znaczenie? Europa, Azja to tylko jakieś myślowe konstrukty. A tu chodzi o dobro całej planety. Nagle wstała. Hehe znowu mógł zobaczyć koronki na pończochach. Podeszła do okna i z zainteresowaniem zaczęła przyglądać się trzepakowi stojącemu na środku podwórka. - A ta teczka? - Odwróciła się i spojrzała z ciekawością na maszynopis, który przyniósł Hehe. - Coś większego? - Nie, nie - Hehe się stropił. - Recenzja do wydawnictwa - machnął ręką - czyjaś powieść... - Ciekawe? - Mana siorbnęła herbatę. - Daj spokój... O ludziach, którzy sprzedają kotlety... - Hehe skrzywił się, jakby go rozbolał brzuch. - Blee... - Mana odegrała odruch wymiotny. - A co z Omszałą cegłą?... - zapytała, znowu patrząc w okno. - Coraz bardziej mnie wciąga... zaczyna mnie ten projekt pochłaniać... - Hehe próbował pozbierać myśli. - Wiesz, cegła ma tak wiele znaczeń, jest tak wszechstronnie nośna, to podstawowy budulec... budulec cywilizacji, kultury... Przyszło mi do głowy, żeby rozpocząć performem Powstawanie cegły. Przywieziemy szarą glinę, będziemy ją mieszać i potem formować w cegły, będzie potrzebny piec do wypalania... Jak myślisz, w taki ceramiczny do skorup wejdzie kilka cegieł? I ta szara glina będzie się zmieniała w czerwoną krwistą cegłę. Pomyśl, jak nośna jest ta metafora... Glina, szara glina... Człowiek, którego ulepiono / gliny, i cegła, która przecież towarzyszy człowiekowi od wieków, chroni go... ta metamorfoza, z szarej brei powsta-|c odwieczna struktura... z czegoś bezkształtnego - idealny prostopadłościan... tak jak z człowiekiem... - Hehe nerwowo poprawił kucyk. Wstał i podszedł do okna. - W jakimś sensie to jest zbliżone do mojego Masła... - Mana znowu walczyła ze swoimi dredami. - Nietrwa-lość formy. U ciebie niespecyficzna, szara, nieokreślona substancja zmienia się w tak konkretną strukturę, a u mnie len sześcian tłuszczu roztapiał się na ciele, zmieniał w ciecz bez żadnego specyficznego kształtu... - Tak, Mana, dokładnie, bo to też jest metaforą iktu stworzenia. Wszystko będzie przebiegało na oczach widzów. - Hehe stanął tuż za plecami Many. -Jak myślisz, iltugo musi się wypalać taka cegła? Jaka, cholera, jest temperatura w takim piecu do ceramiki? Może trzeba zorganizować piec z prawdziwego zdarzenia? Zresztą to wszystko 84 85 są szczegóły. Nie ograniczajmy się nimi. Bądźmy wolni w swoich pomysłach... - Hehe czuł ciepło Many. Bezwiednie wypowiadał słowa i zdania. - Ale prawdziwie archaiczne cegły wysychały na słońcu. To dopiero jest najgłębsza metafora. Żywioły! Pierwiastek ziemski przemienia się pod wpływem słońca, jego energii, jego światła w coś, co nie ma już cech żywiołu ziemi. Tak! Cegła to jest coś niezwykłego... Jej proporcje. Przecież w średniowiecznej cegle zawierała się wiedza o całym kosmosie. No i po tym, jak już pokażemy tę przemianę gliny w cegłę... Można by nawiązać na przykład do przemiany wody w wino. W ogóle tak wiele przemian i symboli można by do tego wprowadzić. I dopiero po tym, jak ta cegła powstanie, włączyć czynnik czasu, jaki się w każdą cegfę wtapia. Porastanie mchem. 1 oczywiście uwzględnić dachówki. Przywieźć z różnych części Polski, z zamków, kamienic, kościołów. Wspaniała wystawa! W Zamku albo w Oucie. - Hehe czuł, że napięcie w dole staje się nie do zniesienia. Teraz albo nigdy, pomyślał. Położył dłonie na ramionach Many, starając się zachować taką odległość, żeby nie poczuła jego twardości, bo w tym momencie mogło ją to, jak sądził, spłoszyć. Przysunął twarz do jej włosów, obawiając się nieco ich zapachu, nie był pewny, czy taką fryzurę w ogóle się myje. Ostrożnie dotknął ich policzkiem. To jak kłosy zboża, trochę jak pszenica, a może jakaś trawa - przyszło mu do głowy. Dotknął ich opuszkami palców. Raczej kłosy trawy, ostrej, nadmorskiej. Ona wolno się odwróciła. Ich twarze znalazły się naprzeciw siebie. Spojrzeli sobie w oczy. Hehe zbliżył usta do jej ust. Poczuł we włosach dłoń Many, odsunął się od niej, spojrzał jej w oczy, zupełnie nieprzytomne, zmącone gwałtownie idącą do góry temperaturą, jeszcze minuta czy dwie, a białko w nich się zetnie, jak w jajku na patelni. 86 Hehe dotknął warg Many ustami, musnął je, potem przywarli do siebie. Delikatnie odsunął ją od siebie, popchnął w kierunku stołu, oparł o jego krawędź. Mana odchyliła się do tyłu i oparła dłonie na zdjęciach Kuby. Hehe robił wszystko, żeby ich nie widzieć... Nie chciał żadnych myśli o Kubie, żadnych rozterek, pytań, wątpliwości. Zamarł na sekundę, przerażony możliwością, że pojawi się tutaj Agnes. Mógł być pewien, że natychmiast dotarłoby to do Jolki. Błyskawicznie jednak wyparł wszystkie obawy i czuł tylko, że ta chwila należy do niego i do Many, nic jej nie może zniszczyć ani przerwać. Już nic go nie interesowało. W tym momencie mógł pojawić się nawet cały skład redakcyjny „Miastodonta". Rozgarnął skajową spódnicę Many. Rozchylił nogi dziewczyny i powędrował dłońmi tam, gdzie było tak upalnie. Mana wpatrywała się w Hehego szeroko otwartymi oczami, które niewiele widziały. Hehe nie mógł już dłużej zwlekać. A kondom? - przemknęło mu przez głowę. Żadnych myśli, żadnych pytań - rozzłościł się - nie zabijaj tak wspaniale spontanicznej chwili, nie gaś płomienia, który wybuchł tak niespodziewanie, tak wspaniale, tak nieokiełznanie. Nie przekreślaj wolności uczuć - Hehe myślał wierszem. Przecież nie jest dzieckiem. Wie, co robi... Uspokoił się. Mana czekała na Hehego szeroko otwarta. Hehe wolno zagłębił się w niej, wpatrując się, jak znika, jak go pochłania. Przyspieszył, upajając się tym widokiem. Rytm stawał się coraz bardziej zapamiętały, Mana odrzuciła Kłowe do tyłu i cichutko jęczała. Oplotła nogami pośladki lichego, silnie przyciągnęła go do siebie. Hehe był już u stanie zamroczenia, które odebrało mu wzrok. Czuł tylko pulsujący ruch Many. Próbował jeszcze znaleźć jej usta, .ik- było to niewykonalne, gdzieś poleciał, słyszał tylko 87 własny jęk i jęk Many; wszystko mu się zamazało, jak sądził, na wieczność. Hehe siedział nad kubkiem herbaty, oszołomiony tym, co się stało. Wiedział, że Mana jest bardzo spontaniczna i niezależna, i owszem, czuł, że między nimi iskrzy, ale nie spodziewał się, że właśnie dzisiaj, w redakcji „Mia-stodonta", coś się wydarzy. Podnosił co jakiś czas kubek do ust i spoglądał na rozrzucone na blacie zdjęcia Kuby, na których jeszcze przed chwilą swoimi zgrabnymi udami i pośladkami opierała się Mana. Było mu trochę głupio... Pocieszał się tylko tym, że do końca nie wiadomo, czy Mana i Kuba są parą, czy nie. Czasami mieszkali ze sobą, kiedy indziej całymi miesiącami zachowywali się tak, jakby się nie znali. Hehe poczuł się spokojniejszy. Był przekonany, że Mana, jako świadoma i niezależna studentka wielokulturowości, wie, co robi. Przecież to było tak spontaniczne i tak całkowicie wolne od wszelkich zobowiązań. Rozluźniony, odetchnął głęboko. Nagle wielkie wejściowe drzwi otworzyły się z łoskotem. Do pokoju wbiegł Guma. Zdyszany rozejrzał się i na widok Hehego cały się rozpromienił. Usiadł naprzeciwko na krześle. Wziął do ręki zdjęcia i nerwowo je przekładał. Hehe znał Gumę od dwudziestu lat. Zawsze, odkąd pamiętał, Guma paradował w czarnych, powycieranych skórach. Zmieniały się tylko jego włosy. Najpierw był to czub postawiony na cukier, potem dredy, przez chwilę mnisia łysina. Od jakiegoś czasu jego fryzura przypominała coś w rodzaju kołtuna. Kiedyś w kurtkę wpięte miał agrafki, potem trójkolorowe pięciolistne ziele. Dzisiaj też był w skórze, a kołtun zakrywała włóczkowa czapka w paski. 88 W liceum Guma z Melenkofem założyli punkowy zespół Rynna. Potem dołączył do nich Hehe. Grał na basie. Po kilku miesiącach, gdy Melenkof zaczął robić zadziwiające postępy w grze na perkusji, okazało się, że Hehe nie był w stanie trzymać równego tempa. Wszystko się sypało i ani Melenkof, ani nikt z zespołu nie potrafił z nim grać. Nawet pojemna formuła punkowej muzyki, która zakładała, że umiejętności i zasady muzyczne są tylko przeszkodą, nie pozwoliła Hehemu utrzymać się w zespole, który i tak rozpadł się po roku. - O Jezu, jak się cieszę, że cię wreszcie złapałem. Pewno chłopaki ci mówili, o co chodzi. - Guma z trudem uspokoił oddech po biegu na trzecie piętro. Zawsze był szybki i konkretny. Wszystkie pomysły musiał realizować natychmiast. - Powiem krótko... Reaktywujemy kapelę, przywracamy do życia Rynnę. Jest, Hehe, niepowtarzalna okazja, żeby sobie pograć. I może ktoś nas posłucha... My z Hehem - Guma zwrócił się do Many- graliśmy w jednym zespole na początku lat osiemdziesiątych. Punkowy zespół, zupełna awangarda... Całkowity zjazd, same emocje, żadnych umiejętności. Najprawdziwsza sztuka... - Guma dumnie pokiwał głową. Mana z podziwem wpatrzyła się w Hehego. Zdawała się mówić: widzisz, od początku wiedziałam, że warto to z tobą zrobić. - O tak, emocje są najważniejsze. Tylko nimi warto się kierować. - Uśmiechnęła się do Hehego. - Zadzwonił do mnie Krasnal. Znasz Krasnala? To jest, rozumiesz, człowiek-orkiestra. Kojarzysz go? Głowę ma o taką od nadmiaru projektów. Ful energia. To on, rozumiesz, namówił Affę do reaktywacji... 1 powiada mi, że, rozumiesz, on pamięta Rynnę, jak graliśmy w kanciapie na Bonifraterskiej. - Guma mówił w takim tempie, że znowu 89 się zadyszał. -1 Krasnal powiada, że on widziałby Rynnę na „Garażach PRL-u". To jest poważny projekt. Tam będzie i Affa, i, rozumiesz, Grabie. - Guma zabrał Manie kubek z herbatą, bo zaschło mu w ustach. - I że warto by było, żebyśmy się znowu spotkali i zagrali, są trzy miesiące do finalizacji projektu... Pytał, co tam u Melenkofa, czy ciągle siedzi na tej wsi, mówił, że może by się do niego wyprawić i zebrać podstawowy skład... - Guma, ale ja nie miałem gitary w rękach chyba z piętnaście lat - powiedział Hehe niepewnie. Zawsze marzył o jakimś projekcie muzycznym, w którym mógłby deklamować swoje wiersze. Z drugiej strony jednak wiedział, że jest głuchy jak pień, i wolał, żeby pozostało to jego prywatną tajemnicą, a każdy koncert mógł oznaczać jej publiczne odkrycie. Ale odkąd nastała moda na lata osiemdziesiąte, Hehe coraz częściej wspominał Rynnę i nabierał coraz większej pewności, że w jej formule muzycznej, która była tak pojemna, nawet on mógłby się odnaleźć. Kiełkowała w nim myśl, że Rynna niosła głęboki przekaz artystyczny i wykraczała poza swoją epokę. Czuł, jak bardzo autentyczna była ich muzyka i jak ciągle jest mu bliska, tym bliższa, im bardziej, jak mu się zdawało, był w życiu wolny i prawdziwy. Zrobił przecież ogromny wysiłek, żeby zrzucić z siebie całą prozę życia, która go tak pętała. Guma pojawił się w naprawdę dobrym momencie. - Wiesz, może rzeczywiście warto o tym projekcie pomyśleć - powiedział Hehe z namaszczeniem. - Warto się nad tym poważnie zastanowić... - powtórzył. - Musimy teraz w spokoju pomyśleć, jaką znaleźć formułę. Pamiętaj, że można wykorzystać też nasze obecne działania. Rynna mogłaby być punktem wyjścia. Nie ma co dwa razy wcho- dzić do tej samej rzeki... - Hehe spojrzał na Manę. Chciał, żeby usłyszała, jakim jest świadomym siebie artystą. - Ten projekt ma ogromny potencjał, ale dajmy sobie czas. W ogóle jestem za, lecz nie zagadajmy teraz tego tematu. Zostańmy swobodni i pozwólmy zaskakiwać się niezwykłymi pomysłami... - Hehe poczuł, że najchętniej zostałby znowu sam na sam z Maną. Znał jednak zbyt dobrze Gumę i wiedział, że nie ma na to teraz najmniejszych szans, Guma będzie siedział w „Miastodoncie" jeszcze trzy godziny. Hehe wypił duży łyk herbaty, odstawił gwałtownie kubek i aby zamanifestować swoją pogardę dla konwenansu, podniósł się gwałtownie i wyszedł, nie spojrzawszy na Manę ani Gumę. Oszołomiony znalazł się na ulicy. Przed oczami ciągle widział koronki samonośnych pończoch Many, a pod opuszkami palców czuł delikatną skórę nad nimi. - Co taki smutek na obliczu? - Z zamyślenia wytrąciło go mocne klepnięcie w plecy. - Co? Nie powinniśmy już tak balować... latka lecą... - Stał przed nim Ciotka z białym kundelkiem na ręku, w towarzystwie Żaby i Kinsky'ego. - Skąd się tutaj wzięliście? - Hehe wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. -Jaki tam bal... - machnął ręką. - Kłopoty, panowie, same kłopoty... Wolność nie jest łatwa... - My wiemy, że takie życie musi kosztować, że nie jest usłane różami. Zbliża się czwarty krzyżyk, to już nie przelewki. Coraz trudniej wierzyć we własną nieśmiertelność... - Żaba z kolegami mówili chórem. - My najlepiej to wiemy, że lata robią swoje i jest coraz trudniej, ale trzeba być wiernym i iść - mówili równo i rytmicznie. - Popatrzcie. - Hehe za wszelką cenę chciał przerwać ich występ. Wskazał na ogromny bilłboard ustawiony 90 91 nad chodnikiem, na którym uśmiechał się mistrz kierownicy, zapewniając, że jest Europejczykiem. - Spełnia się marzenie pokolenia. - Hehe uniósł rękę w geście proroka. - Kto z nas jeszcze czternaście lat temu o tym marzył? Czy przyszło nam do głowy, że... - Hehuś, to ty chyba nie miałeś o czym marzyć... -Ciotka wszedł mu w słowo. - Masz od pewnego czasu przestój twórczy, co? - Daj mu spokój. On zawsze marzył o wolności i powrocie do E., miał nawet taki okres, że przypinał opornik do swetra. Pamiętasz, Kinsky? Usiłował nam kiedyś wcisnąć na przechowanie jakieś puszki z farbą drukarską. - Powiem więcej - Kinsky pogładził się po krzaczastych, czarnych brwiach. - O ile pamiętam, wzięliśmy tę farbę. Pomalowaliśmy nią mój pokój... - A, jasne! - Ciotka uderzył się pięścią w czoło. -I jeszcze daliśmy na nią czerwone pasy. Wytrzasnęliśmy skądś czerwoną olejną. Chryste, jak to wszystko razem śmierdziało! Twoja matka przez rok nie wpuszczała mnie potem do ciebie... Żaba, tyjeszcze wtedy nie byłeś z nami... - I nosił sweter z owczej wełny... Jak dziś pamiętam! Pomyśl, jak wyglądałbyś dzisiaj w takim swetrze. Z tym siwiejącym kucykiem to może nawet jak pan profesor... na przykład uczelni artystycznej... Hehuś, tyle lat się znamy, a nie wiedzieliśmy, że masz takie marzenia. Śnisz po nocach: Europa, Europa, demokracja, demokracja, wolny rynek. Pokazujesz się nam z nowej strony, jako zaangażowany społecznie i bardzo poważny obywatel... -Krzaczaste brwi Kinsky'ego się złączyły. - A czy jako Europejczyk naprawiłeś tę cholerną końcówkę od prysznica? Jak człowiek zostaje u ciebie na noc, to chciałby się jednak rano umyć. 92 - Unia mu to załatwi. - Ciotka pokiwał poważnie Kłową. - Oni tam mają już wydzielone specjalne fundusze na urwane prysznice. - Tak. Z docelowych środków na kulturę. To będzie projekt pod nazwą Zepsute prysznice u poetów. - Żaba wpatrywał się w billboard. - A może napisałbyś wiersz 0 Unii albo o powrocie do Europy... Rytmiczny, rymowany... „Unia to jak pierwsza komunia" i tak dalej... - Zżera was, kurwa, cynizm, i tyle. - Obruszył się 1 lehe. -Już nie pamiętacie, jak marzyliśmy, żeby tam być... wskazał w kierunku billboardu. Zobaczył ironiczne uśmiechy Ciotki i Kinsky'ego. -Ja, kurwa, wolę być tam niż w Moskwie! - wycedził przez zęby. - O, właśnie! Bóg, honor, ojczyzna. - Żaba stanął na baczność i zasalutował. - Tak jest, panie rotmistrzu. Katyń pomścimy! - Żabuś, od kiedy ty się zacząłeś interesować his-lorią? - Kinsky parsknął śmiechem. - To jest nazwa miej- iowości o tak jednoznacznej wymowie. Nie lubię jednoznaczności. - Cmoknął z niesmakiem. - Spróbujmy posługiwać się symboliką ewokującą różnorodne refleksje i emocje. Wielopoziomowość, wielowątkowość i wielokul-turowość. A ty tu Katyń... Fe! Pomijając wszystko inne, to takie nieeuropejskie... - Nie męczmy chłopaka. Widać, że się denerwuje... Ciotka postawił psa na chodniku. - A co tam masz w tej i rczce? Napisałeś wreszcie coś większego? - Nie, nie... - Hehe z wściekłością spojrzał na Ciotki,'. -To nie mój maszynopis... powieść... dali mi do zrecen-/.owania. Może coś zapłacą... Nie wiem jeszcze za bardzo, o co chodzi, ale wygląda na to, że chyba współczesny pro-ilukcyjniak... 93 -Czyli szkoda twojego wzroku na tę historię... - Żaba z Ciotką pochylili się z troską nad Hehem. - Skrobniesz, Hehe, stroniczkę o swojej niezgodzie na trywializa-cję literatury i zyskasz stówkę. Literatura nie powinna być jednowymiarowa i zaangażowana. - Chłopaki, kurwa... mam już dosyć tych stroni-czek... - poskarżył się Hehe płaczliwym tonem. - Jakieś kolorowe gówna się do mnie zgłaszają. Pisałem właśnie o Bachu... Organy i alkierz... na dwie stroniczki... no przecież muszę z czegoś żyć. A poza tym mam dzisiaj spotkanie z córką... - żalił się dalej. - I obiecałem jej discmana. - Chłopie, nie daj się! - wykrzyknął Ciotka. - Kontakt z dzieckiem nie powinien ogniskować się na sprawach materialnych. Przecież właśnie ty możesz jej ofiarować znacznie więcej. Zanieś jej na przykład swój najnowszy wiersz... - Głowa do góry, chłopie! Nie wolno ci się sprzedać! - Żaba walnął Hehego między łopatki. - Pomyśl, jesteś prawdziwie wolny, nieskrępowany. Kto w twoim wieku może czuć się tak wolnym człowiekiem... Udało ci się ocalić to, co najważniejsze. I to daj swojej córce. A jej matka pewnie nie mówi o niczym innym, tylko o kasie. Ratuj dziecko... pierdol pieniądze! - Faficzku, pobiegaj sobie trochę. - Ciotka szturchał stopą psa. - Serce ci się otłuści, jak będziesz spacerował tylko u mnie na rękach... - Dobra, chłopaki. Muszę zdobyć trzy stówy - powiedział Hehe zrezygnowany. - Niepokoimy się o ciebie - ponownie przemówił chór. - Nie możesz nam sprawić zawodu. Pamiętaj, nie możesz! Bądź wierny. Idź. Hehe wszedł do przeszklonego hallu eleganckiego biurowca. Jezu! Co ja tutaj robię? Gdyby Mana mnie tutaj zobaczyła! - pomyślał i westchnął. Minął recepcję i wszedł do przestronnej windy. Spojrzał w ogromne lustro umieszczone na ścianie naprzeciw wejścia. Poprawił kucyk, schował krótsze włosy za uszy, pogładził się pod brodą, z niezadowoleniem obserwując coraz większe wole. Na drugim piętrze winda otworzyła się bezszelestnie. Wyszedł na korytarz wyłożony szarym granitem. Minął przezroczyste drzwi po prawej stronie, na których widniało kolorowe logo: „Twój Stół" - poradnik rodzinny. Skierował się W stronę lewych, z matowego szkła, nad którymi umieszczono złote litery: „Twój Popęd" - magazyn dla mężczyzn. Zatrzymał się przed drzwiami. Głęboko odetchnął. < u|gle nie miał ani grosza... A spotkanie z Moniką już za i1 /.y godziny. Kurwa, dlaczego jej to obiecałem? - sapnął ze złoś- ¦ |. Może obiecać na następne spotkanie? Ale nie mogę ¦ ić Jolce takiego powodu do triumfu... Już słyszę, jak irudzi... Nie potrafisz dać dziecku głupich trzystu złotych /. na rok, ty infantylny nierobie! A czego ona będzie na 11 słuchać? Zupełna porażka... Te cholerne córki zawsze idzą ojców za nos. To poniżające dla mnie tutaj przy- iodzić. Mieszka z matką, to niech bierze od niej pienią-H Otworzył drzwi i wszedł do środka. W redakcji „Twojego Popędu" już od samego wej-i.i uderzała woń wykwintnych wód toaletowych dla ,/.czyzn i kobiet. W rozległym hallu, za stołem w kształ-• nerki, siedziała ponętna recepcjonistka. Stół został tawiony na podeście o takiej wysokości, aby każdy wcho-.(cy mógł dokładnie obejrzeć jej wspaniałe nogi. Ciepłe latło sączące się z halogenów na podwieszanym suficie 94 95 uspokoiło Hehego. Był pewien, że z tego miejsca nie wyjdzie z pustymi rękoma. - Witam, pani Mariolu - powiedział ciepłym głosem. -Ach, dzień dobry, panie Andrzeju. - Mariola uśmiechnęła się, rozchylając swoje idealne wargi, pokryte czerwoną, niezmywalną pomadką. - Paweł jest? - Hehe z obawą zapytał o naczelnego, bo tylko on mógł podjąć decyzję o wypłaceniu zaliczki. - Tak, przyszedł przed chwilą. - Mariola zatrzepotała długimi czarnymi rzęsami. Ostatnio, kiedy był w redakcji „Twojego Popędu", Paweł mimochodem napomknął przy Marioli o wierszach Hehego. Mariola westchnęła zmysłowo, że uwielbia poezję, nawet taką współczesną, a Hehe z refleksem odpowiedział, że będzie mu niezmiernie miło obdarować ją własnym tomikiem. - Mam coś dla pani... dla ciebie... - Sięgnął do plecaka i wyjął cieniutką książeczkę. - Tak jak obiecałem, przyniosłem ci tomik swoich wierszy. Znajdziesz chwilę czasu, żeby do nich zajrzeć? - zapytał z udawaną nieśmiałością. - Ubóstwiam wiersze! - Mariola westchnęła. - Ach, ubóstwiam... - powtórzyła i znowu zatrzepotała rzęsami. - Przeczytam, jak tylko wrócę do domu. Muszę zrobić to w zaciszu i skupieniu. Wierszy nie można przecież czytać bez wprowadzenia się w specjalny nastrój. - Ten tomik został wydany parę lat temu, teraz trudno wydawać poezję. Nie ma tam moich nowych wierszy. Jak ci się spodobają, to może zechcesz przeczytać nowe. - Słucham, „Twój Popęd", redakcja, w czym mogę pomóc? - Mariola musiała odebrać telefon. - Redaktora jeszcze nie ma, czy coś przekazać? Nie wiadomo, czy dzisiaj będzie... Proszę próbować w drugiej połowie dnia. 10 do Pawła - wyjaśniła Hehemu. - Dzwonią dziewczyny na ten konkurs na najbardziej namiętną dziewczynę roku. Muszą przekonać naczelnego o własnej namiętności. Ta na przykład powiedziała, że jest bardzo ciekawa popędu naczelnego. 1 jeszcze te feministki... Co one wygadują... - Bardzo mi miło, że cenisz sobie wiersze... Nie spodziewałem się... - Hehe pochylił skromnie głowę. - Wiesz, staram się tutaj rzadko bywać, a bardzo jestem ciekaw twojej opinii... może dałabyś mi swój telefon? - Hehe robił wszystko, żeby jego oczy nie wędrowały w kierunku nóg, a jego głos był bardzo uduchowiony. - Tutaj nie jest czas i miejsce... a jestem naprawdę ciekaw twojego zdania... -Jasne. - Mariola zapisała cyfry na odwrocie swojej wizytówki, którą podała Hehemu smukłą dłonią o długich palcach i kształtnych paznokciach, nienagannie pomalowanych czerwonym lakierem. Hehe, zachwycony, schował wizytówkę do kieszeni spodni. Mógł teraz, przybrawszy minę cierpiącego poety na skraju nędzy, zobaczyć się z naczelnym. - Andrzej? - z drugiego pokoju dobiegł głęboki baryton. Zza drzwi gabinetu wychyliła się głowa naczelnego „Twojego Popędu". Kiwnął ręką, żeby Hehe wszedł do środka. - Witaj, Andrzeju. - Podejrzanie czarne włosy doskonale współgrały z ciemną, oliwkową karnacją Pawła. Twarz zdobił klasyczny nos i ciemne, proste brwi. Wargi układały się w delikatny grymas zniecierpliwienia całym światem. Nie wiadomo, czy to włosy i karnacja, czy też ów grymas przyciągał do niego kobiety. Hehe twierdził, że 96 97 z tego powodu nie ma lepszego redaktora „Twojego Popędu", bo w końcu umiejętności dziennikarskie nie były tutaj najważniejsze. - Cieszę się, że cię widzę. Właśnie o tobie myślałem. - Paweł wstał zza biurka. Podszedł do Hehego. Chwycił jego dłoń w dwie ręce i kilkakrotnie potrząsnął. - Siadaj, siadaj - wskazał na fioletowy fotel w kształcie opony, stojący przy szklanym stoliczku. - Mariola, bądź tak dobra i zrób nam dwie kawy. Hehe usiadł niepewnie na samym brzegu opony. - Wpadłem na wspaniały pomysł. - Paweł podszedł , do szklanej przezroczystej ściany, która oddzielała gabinet od zewnętrznego świata. - To będzie coś... - Zapatrzył się gdzieś na ulicę. - Tak... Organy i alkierz to świetny kawałek, bardzo nam się tutaj spodobał. Zawsze wiedziałem, że jesteś wszechstronny. Zrobiłeś to świetnie, wyczuwając naszego czytelnika i jednocześnie nic nie tracąc ze swojej indywidualności. Tak... Z takiego pucołowatego ramola zrobić casanowę... - Paweł zaśmiał się nienaturalnie. - No więc, krótko mówiąc, chciałbym ci zaproponować stały cykl... - Teatralnie zawiesił głos. - Do następnego numeru napisałbyś o życiu seksualnym Hildegardy von Bingen. Z baroku cofniemy się do średniowiecza. - Przeczesał palcami swoje kruczoczarne włosy. - To świetny pomysł... znakomity... - Paweł nie mógł wyjść z podziwu nad samym sobą. - Pociągniemy to tak jak z Bachem, i w ogóle zrobimy cykl, wielcy kompozytorzy, albo nawet inaczej: wielcy mistycy muzyki i ich nieposkromione popędy. Bo, widzisz, my jednak przede wszystkim jesteśmy pismem o sztuce... Tak... Ty doskonale ubierzesz to w słowa. Udowodnisz tezę, że ten, który, wydawać by się mogło, był najbardziej uduchowiony, Bóg, sztuka i tak dalej, to tak naprawdę tylko jedno miał w głowie, że tych ośmioro dzieci zjedna, I trzynaścioro z drugą nie wzięło się z powietrza. - Paweł /..ipatrzył się w ogromny plakat rozebranej piękności, intrygująco wypinającej pośladki, wiszący na ścianie po lewej stronie w czarnych ramach, za szkłem. - I do tego two-jr nazwisko. Współczesny niezależny poeta odnajduje ta-jomnice... albo - Paweł gładził swoje usta, z których na moment zniknął zawsze obecny grymas - ciemne popędy )ce u podłoża mistycznej muzy. Rewelacja... No i do te-na jakiś czas będziesz miał przypływ gotówki... piękne ożytecznym... Co, Andrzejku, podoba ci się pomysł? -/eł usiadł na powrót na fotelu. Złożył dłonie, zacisnął kri. Uważnie przyglądał się reakcji Hehego. - Powiem szczerze, że mnie zaskoczyłeś. - Hehe ii dłonie na kolanach. Artykuł o Bachu traktował jako ;łup.Jaka będzie jednak reakcja chłopaków, gdy zacznie w „Twoim Popędzie" pojawiać regularnie? Był pewien, ;dyby Mana się o tym dowiedziała, to nastąpiłby koniec znajomości. W „Miastodoncie" zapewne wprost nikt zrobiłby najmniejszej uwagi, ale o takich jak on mówiło krótko: sprzedany. Tylko co zrobić z Moniką i jej ciągłymi prośbami? I it twarz dłonią. Dlaczego życie musi być aż tak banal- Dziecko, które potrzebuje pieniędzy, i ojciec, który go powodu musi sprzedawać swoje ideały... Rozstał się . |olką nie po to, żeby znowu kasa rządziła jego wyborami. I1 n cholerny discman! Ciężko westchnął. - Dobrze, mogę spróbować - powiedział z namys- lun. - Bardzo się cieszę, bardzo. - Na twarzy Pawła uka-i! się promienny uśmiech.-Widzisz, staram się dbać o to, >-l'V na naszych łamach pojawiały się różne osoby. - Moją mbicją jest zrobić z „Twojego Popędu" otwarte, a nawet 98 99 w pewnym sensie artystyczne pismo... - Popatrzył Hehemu w oczy. - I jeszcze mam dla ciebie jedną propozycję... Może zrobiłbyś wywiad na pierwsze strony? Stary, to będzie niezwykła sprawa!... - Paweł ponownie wstał zza biurka. - Słyszałeś o Angelli Horny? No, może nie słyszałeś, ale na pewno widziałeś. To jest, jak by to ująć, no, gwiazda porno... - Spojrzał na Hehego, który niespokojnie poruszył się na fotelu. - Spokojnie, Andrzej, pamiętaj, „Twój Popęd" to nie jest magazyn ginekologiczny. Ona nie tylko, żeby tak powiedzieć, występuje przed kamerą... Wydała ostatnio książkę Dojrzewanie do wolności. Przyjechała ją promować do Polski. Jak sam widzisz, idealnie pasuje do naszego profilu. Erotyka i sztuka... Książki nie mam... Chyba jeszcze nie wyszła z drukarni. To Polka... Wyjechała na początku lat osiemdziesiątych... jako dziecko... Niebywała kariera w tej branży. Najpopularniejsza teraz w Stanach... - Paweł podszedł do biurka. -Ale warto, żebyś zobaczył jej możliwości aktorskie. - Zaczął przerzucać jakieś szpargały w szufladzie biurka. Chciał znaleźć kasetę, ale przypomniał sobie, że zostawił ją w domu. -Jak człowiek patrzy na takie produkcje, to robi się od razu młodszy... Pamiętasz pierwsze wideo? Łowca jeleni i niemieckie „sznela, sznela, sznela" ze dwadzieścia lat temu... - Paweł jakby posmutniał. Ale za chwilę na jego twarz znowu powrócił promienny uśmiech. - Ty się zastanawiaj, a teraz możemy wyskoczyć coś razem zjeść. Co ty na to? Siedzieli na antresoli w Organzie. Znaleźli się w miejscu, które poważnie podzieliło ostatnio redakcję „Miastodonta". To pismo, pełniące wiele różnych misji, uważało się także za organ klubowej Warszawy. Tadeusz w swojej notce twierdził, że Organza to wspaniałe miejsce, /.e wspaniałą muzyką, kolejne, gdzie można dobrze się poczuć, bo tutaj przychodzi się bawić supertowarzystwo. Mana w swej stałej rubryce prychała pogardliwie: „To jakaś koszmarna meta, z popłuczynami muzyki, można się w niej poczuć całkiem zdołowanym, widząc zapatrzone w siebie, kompletnie puste towarzystwo". Hehe zawsze w takich momentach czuł, że niewiele rozumie, ale starał się nie dopuszczać do głosu myśli, że ma to związek z różnicą wieku, i.ika dzieli go od zespołu „Miastodonta". W końcu czło-n iek ma tyle lat, na ile się czuje. A Hehe czuł się młodszy od nich wszystkich. O tej porze Organza wyglądała jak zwykła lanczar-nui. Hehe był wewnętrznie rozdarty. Zaproszenie Pawła pozwalało mu nasycić głód, który stawał się o godzinie i zeciej nie do zniesienia... Z drugiej strony, nic nie napa-.iło go większą odrazą niż zbyt duże zgromadzenie piaskowych ludzi. Zamówiona przez Pawła sałatka z tostami ¦ylii jednak znakomita. Hehe starał się uśmiechać i sprawiać wrażenie zadowolonego. - Widzisz, chłopie... - Paweł wziął do ust liść chrupiącej sałaty i przez moment trudno go było zrozumieć. Ja wiem, co ty sądzisz o tym wszystkim... Ale takie jest, lilopie, życie... moje życie, że muszę uważnie wybierać miejsca, w jakich się spotykam z innymi... Ile to zużywa i-miej energii psychicznej. Ty na przykład, żeby utrzymać woj image, nie powinieneś nigdzie bywać. Nie obrażaj u,1... Wiem, wiem... twoja osoba nie potrzebuje żadnej uMcji... całkowita spontaniczność... Ale, chłopie, znamy ¦ 11/ kawał czasu. Ja, widzisz, ciągle muszę trzymać rękę na uilsie... - Paweł zdecydował się zwierzyć ze swojego bólu i',/.ystencjalnego. - Tu, rozumiesz, można przyjść na lunch, ale już wieczorem nie. I to strasznie męczy... To 100 101 wszystko zmienia się w kosmicznym tempie i nie daj Bóg nie połapać się i zjawić nie w tym miejscu czy nie o tej porze... I te, chłopie, nazwy, jak ze snu chorego poety... O, pardon... Oczywiście nie bierz tego do siebie... Piekarnia, Blacharnia, Komisariat, ObróbkaSkrawaniem, Papa-razzi, Tamsram, Między Nogami... - Tak, nie jest łatwo - Hehe chciał zdobyć się na odrobinę współczucia. - Rzeczywiście dziwne miejsca... -wybąkał. - Co masz w tej teczce? Nie rozstajesz się z nią... -Paweł otarł serwetką usta. - Napisałeś coś większego? - Nie, to nie moje - odparł Hehe ze złością. - Mam przeczytać... - No, no... masz już tę pozycję, no nie? Powieść? O czym? - O sprzedawcach kotletów. Chyba lata dziewięćdziesiąte... - Takie buty... I o czym tu pisać? Wszystko jest proste jak drut. Znaleźli się tam, bo chcieli, ścigają się i cała sprawa... Ale my... Mogłaby wreszcie powstać porządna powieść o naszym środowisku... te nasze dylematy... przecież każdy z nas był kiedyś wolnym człowiekiem, artystą, i dokonał wyboru... Media, reklama... o tym napisać... to jest metafora naszych czasów... 0 tym wszystkim, co się z nami stało... - Paweł odłożył sztućce i położył bezwładnie ręce na stoliku. - Ty, Hehe, powinieneś się za to wziąć... masz dystans do tego wszystkiego... i talent... - grymas na twarzy Pawła stał się nie do zniesienia. - Na pierwszych stronach byłby ten wywiad? - Hehe chciał zmienić temat, bo nie przepadał za rozmowami na temat własnych możliwości twórczych. To rzeczywiście niebanalny pomysł - pocieszał się. Może nawet spodobał- 102 by się chłopakom i nie potraktowaliby go jako zupełnej ko-merchy, a poza tym wierszówka za taką robotę mogłaby być najwyższa. - Tak, tak! Ona ma światowe nazwisko, to będzie otwierało numer. - Paweł wskazującym palcem pieścił nos. I do tego ty... Wyobraź to sobie... Awangardowy, niezależny poeta przeprowadza wywiad z najsłynniejszą polską porno star, to znaczy będziesz z nią rozmawiał o literatu-i /e, o sztuce... Czy nie podkreśli to twojej postawy artys-lycznej? - Paweł uśmiechnął się. - Potrafisz odnaleźć się w każdej formule, jesteś otwarty i nie przejmujesz się środowiskowymi podziałami. A poza tym, chłopie, to jest niezła dupa i nawet ma gadane. - Paweł westchnął i spoj-i /ał na zegarek. - Będę miał spotkanie... - Słuchaj, potrzebuję jakiejś zaliczki - powiedział Hehe w popłochu. - Mam dzisiaj spotkanie z Moniką. Wiesz, obiecałem jej disemana, a jestem kompletnie bez kasy... Musisz poratować ojca w potrzebie... - Spokojnie, Andrzeju. Ach, wy, poeci, i ten wasz •tosunek do pieniędzy. - Paweł zmarszczył czoło. - To nie i f czasy, Andrzejku, że w redakcjach leżą pieniądze w szufladach. Musisz sobie wreszcie założyć jakieś konto. No, ale dobrze. Znajdziemy jakieś rozwiązanie. - Zaczął obmacywać kieszenie marynarki. Hehe był z Moniką w Donaldzie, dawnym barze i'zam. Usiedli na piętrze, daleko od schodów. Hehe nie ' hciał, żeby ktoś ze znajomych zauważył go tutaj. Wszczy- n.ii awanturę z każdym, kto przynosił na spotkanie, czy do Miastodonta", czy do Blachami, jakiś produkt koncernu, i ni było po drodze i był głodny... - Co to, kurwa, za nieza- 11 '/.ność artystyczna - wrzeszczał - przy big maku czy pizza 103 hacie... - Nie mógł też ścierpieć hipokryzji Jolki. Zarabiała krocie w agencji, pisząc reklamy, ale Monice zabraniała chodzić do Donalda... Cała Jolka - pomyślał, podnosząc kubek z kawą. Dlatego nie mogłem już tego wytrzymać -wyjaśnił sobie szybciutko... Z lubością patrzył na Monikę, jak opycha się big makiem, frytkami i popija szejkiem. Wyobrażał sobie, jak Jolka wściekałaby się, gdyby o tym wiedziała. Pieprzona hipokrytka! Omal się nie zakrztusił kawą. - Zadowolona? - Uśmiechnął się do córki. Dotknął z przyjemnością koperty, w której zostało jeszcze trochę pieniędzy na butelkę dobrego wina, którą zamierzał wieczorem zanieść do Marioli. - Fajnie, tatuś - powiedziała między jedną frytką a drugą. Za każdym razem, słysząc, jak Monika w ten sposób zwraca się do niego, zastanawiał się przez moment, czy to rzeczywiście o nim mowa. I omal się nie rozglądał, żeby sprawdzić, do kogo tak naprawdę ona mówi. W sekundę potem, gdy jednak do niego docierało, że to on jest adresatem, przychodził smutek i konstatacja: jestem starym zgredem... - Słuchaj, prosiłem cię, żebyś mówiła do mnie po imieniu. - Hehe poprawił kucyk. - Myślę, że będzie się nam razem lepiej rozmawiać... Jesteś już taka duża i taka mądrala z ciebie... a dla mnie „tatuś" tak brzmi... jak by ci to wytłumaczyć... drętwo... - Będę próbowała, tatuś. - Polała sobie frytki następnym opakowaniem keczupu. - Zamówisz mi jeszcze jedne? Hehe znieruchomiał. Apetyt Moniki na frytki był nieograniczony. Mogła je jeść bez końca, podobnie jak 104 czekoladę. Zastanawiał się, gdzie się to mieści w jej drobnym ciele, ale też przychodziło mu do głowy, czy aby te absurdalne zachcianki to przypadkiem nie chęć wydarcia wszystkiego, co udało mu się zdobyć w „Twoim Popędzie". Hehego zastanawiało wiele właściwości dzieci, któ-i o wydawały mu się zupełnie niezrozumiałe. Nie mógł po-|.)ć chociażby faktu, że małe istoty bez przerwy się ruszają. Monika, jedząc z zapałem, wierciła się nieustannie, nie mogła utrzymać nóg w bezruchu. A to wysuwała je niespodziewanie spod stolika na sam środek przejścia, a to zakładała z rozmachem jedną na drugą, uderzając od spodu w blat, a to, dla odmiany, próbowała włożyć sobie stopę w adidasie pod pośladek. Poza tym co chwilę zbiegała na dół po słomki, nowy keczup czy też serwetki. Hehe czuł się zmęczony samym patrzeniem... Stan, którego najbardziej pożądał, to bezruch, leżenie i spanie, maksymalne zachowanie energii... Dlaczego dzieciom potrzebna była ciągła asysta, 'll.tczego należało je cały czas czegoś uczyć i na coś uwa-ić? Dlaczego Monika nie mogła sama przyjechać w miej-o, w którym się umówili, i wrócić sama do matki? Dlacze-> dwunastoletnia dziewczynka nie chciała sama zasypiać domu i sama wychodzić do szkoły? Listę tych niedo-(.•czności mógłby wydłużać. Hehe był święcie przekonany, że dzieje się tak za sprawą narastającej paranoi Jolki, Mora nie potrafiła zapanować nad swoimi lękami i widziała u Monice bezbronnego oseska, a Hehe stawał się ofiarą i \ c li lęków; żeby spotkać się z małą, musiał podróżować i") całym mieście, przywozić ją i odstawiać na miejsce... \ dzisiaj szczególnie było mu to nie na rękę, bo nie mógł • iv już doczekać obiecującego spotkania z Mariolą. -Tatuś? - Monika od dłuższej chwili czekała na 1 Ipowiedź. -Jeszcze jedne? 105 - Przecież nie jesteś już głodna? - Eee... tatuś, ty nic nie rozumiesz. Przecież tu nie chodzi o głód. One są takie super... - Monika zrobiła zeza, który miał pokazać, jak silnie działają na nią frytki z Donal-da. - Zawsze z mamą mówimy, że te frytki w Donaldzie są najbardziej w porzo... Tylko mama dodaje, że niestety... Hehe wstał gwałtownie i zaraz jeszcze gwałtowniej usiadł. Potem mimowolnie zgniótł z chrzęstem kubek po kawie i resztka, której nie dopił, wytrysnęła tworząc na spodniach nieregularny brązowy zaciek. - Do cholery! - krzyknął i znowu się podniósł. -Tatuś, co ci się stało? - Monika wyraźnie się przestraszyła. Hehe zaczął nerwowo wycierać spodnie zużytymi przez Monikę serwetkami, rozmazując keczup, który na nich pozostał, jak się okazało, w dużych ilościach, co dodało zaciekowi na spodniach ekspresji. No nie! Opuścił ręce zrezygnowany. Jak ja się w takim stanie pokażę Marioli? - To znaczy, że matka prowadza cię do tego Babilonu? - warknął do ciągle lekko przestraszonej Moniki. - Wiesz, tatuś - powiedziała niepewnie dziewczynka - uczyliśmy się właśnie o Mezopotamii i Babilonie. A ty tak często mówisz, że on taki... no, taki zły... Zapytałam panią, dlaczego ten Babilon miał być taki zły i dla kogo? Pani powiedziała, że nie wie. A ja jej, tak jak mówiłeś, że to jest w Biblii, i pani się bardzo zdziwiła... I powiedziałam jeszcze, że Donald to Babilon. I supermarkety. I pani roześmiała się. - Monika popatrzyła z dumą na Hehego. Hehe nie mógł zrozumieć jeszcze jednego u dzieci, właściwie u Moniki. Mimo tego odwożenia i przywożenia potrafią być dorosłe, samodzielne i zupełnie w swoim oglądzie rzeczy wymykają się schematowi, kontroli... Zawsze I wtedy był stropiony, bo pojawiała się w nim duma i jakiś loclzaj ciepła, że ma oto taką myślącą córkę. 1 zaraz przy-< hodził smutek: jak to się stało, że nie jestem z nimi? Ta 11 lwila jednak nie trwała długo, udawało sieją natychmiast "ilgonić. - Muszę coś zrobić z tymi spodniami. Mam jeszcze 11 /.isiąj ważne spotkanie. - Hehe ruszył szybkim krokiem do inalety. Siedzieli naprzeciw siebie w malutkiej kawalerce i.irioli, na wygodnych pufach, przy niskim szklanym oliczku. Ależ te nogi są wspaniałe! Hehe przymknął oczy, .irkując gfębokie zamyślenie, żeby bez przerwy nie wpadać się w nią pożądliwie. - Ten wiersz najbardziej lubię - mówił. - Tłuczone kto / zardzewiała blacha / grube butelkowe / szara rdza / świcie / dźwięk światła ścina / drzewa wychodzą z czerni /.kto zielenieje / niebo wielką perłą / rdza ruda Ryfka / po I uija to muszę / zrobić pstryk / będzie spokój / święty spo-I oj / cisza na wszystkich kanałach. - Hehe czytał wolno, ¦.nuikując każde słowo. -Jak ci się podoba? Chyba niezły. Można z tego zrobić piosenkę. To byłby dobry refren. Tak, muszę ci powiedzieć, że to ważne, żeby komuś przeczytać. Wtedy wiersz nabiera zupełnie innych wymiarów. Nawet n sli czytasz go sobie samemu, to nie jest tak samo, jak gdy I i oś cię słucha. Muszę ci coś powiedzieć. - Hehe zrobił ' lektowną przerwę. - Z tobą czuję się wyjątkowo. - Hehe ¦pojrzał w oczy Marioli, nalał hojnie wina do kieliszków. /.iliczka z „Twojego Popędu", po potrąceniu działki na di ścinana i frytki dla Moniki, starczyła szczęśliwie na butelki; Baron de Lestaq. 106 107 - Nie zawsze masz komu czytać? - Mariola zapytała cicho, z troską w głosie. - No, czasem mam, czasem nie mam. Ale najważniejsze to czuć porozumienie, chyba wiesz, co mam na myśli? - Chyba wiem, dlatego chciałam przeczytać twoje wiersze i porozmawiać o nich. - Mariola podciągnęła kolana pod brodę. Niesamowite ma te nogi. Hehe westchnął. Niesamowity dzień, czy rano mógłbym przypuszczać, że będę u Marioli w mieszkaniu? Ale dosyć tego zwracania uwagi na nogi, na kocie ruchy, na słodką buzię, niebieskie oczy i blond kok, podkreślający smukłą szyję. Nie może tego widzieć. Zresztą bardzo dobrze się do niej mówi. Tak uroczo rozchyla usta w zasłuchaniu. - Bo widzisz, ostatnio tak się czuję jak w tym wierszu. - Hehe wyraźnie posmutniał. - Czuję się jak nikomu niepotrzebny stary magazyn, w którym przybywa coraz więcej rupieci. Jakieś zupełnie bezsensowne wrażenia, na które nie powinno się zwracać uwagi, gromadzą się i kłębią we mnie. I zupełnie nie wiem, komu i czemu mają służyć, tak jakbym stracił umiejętność filtrowania. Za dużo we mnie całkiem nieistotnych wrażeń. - Hehe starał się nadać swojemu głosowi ton człowieka stojącego po drugiej stronie balustrady mostu. - Jesteś poetą - wyszeptała Mariola, wpatrzona zwilgotniałymi oczami w naznaczoną grymasem bólu twarz Hehego. -Jesteś taki wrażliwy, taki delikatny... - Och, zanudzam cię już drugą godzinę... Mogę nalać ci jeszcze wina? - Uniósł butelkę i delikatnie przysunął się do Marioli. - Och, nie! Co ty opowiadasz? To wszystko bardzo ciekawe i wzruszające, co mówisz. I to, że dałeś mi swój 108 tomik... Wiesz, nikomu, żadnemu z gości redakcji nie przyszło do głowy, żeby tak mnie potraktować. Wszyscy widzą we mnie tylko dziewczynę na okładkę. - Mariola uniosła dumnie brodę. - A tak naprawdę nikt nic o mnie nie wie. Wiesz, jestem tak bardzo samotna. Tak naprawdę to żyję trochę na uboczu, bo oni, wszyscy ci faceci, od razu się pchają, no wiesz... - Mariola wypiła duszkiem następny kieliszek. Hehe szybko go uzupełnił i przysunął się jeszcze bliżej. - Zresztą nie za bardzo lubię tak wielkie miasto jak Warszawa. Wszyscy tu tylko patrzą na ciebie jak w tej redakcji... ci faceci, którzy się tylko ślinią. - No tak... „Twój Popęd" to specyficzne miejsce - Powiedział ze współczuciem Hehe. - Ale to nie cała Warszawa. - Rozlał do kieliszków resztkę wina z butelki. - Pewnie tak, ale w domu było mi lepiej. - Smutno zwiesiła słodką główkę. Trzeba cię pocieszyć, moje ty maleństwo. Hehe przysunął się tak, że czuł ciepło jej ciała. Pogłaskał ją po głowie. Głowa Marioli oparła się na ramieniu Hehego. Musnął wargami jej włosy. Jakże inne niż Many - przeszło mu przez myśl. Sunąc wargami po włosach, karku i szyi, znalazł dłonią jej drobne kolano. Poczuł jej palce w swoich włosach. Zaczął delikatnie gładzić odsłoniętą skórę ud. Nogi, te wspaniałe nogi, które przyspieszały oddech wszystkim facetom w redakcji „Twojego Popędu". Jak smakuje jej .kora? Hehe klęknął i sunąc ustami po powierzchni uda, /.ibrnął do samej góry. Wąski pasek dzianiny ozdobiony był złotymi gwiazdkami. Kochane, tak się cieszę, że znowu mogę coś o sobie napinać i że zaglądacie na mój Manablog, że tętni życie w sieci. 109 Zdarzyło mi się coś niezwykłego, o czym trudno opowiadać... Cały czas mam w sobie ten dreszcz... przyjemne dreszcze... tak... przyjemne... Znalazłam się sam na sam z nim... Każda z was ma swojego Jean Paula czy Allena Ginsberga, czy chociażby Rolanda Barthes'a... który jest z krwi i kości, przychodzi załatwić jakieś swoje sprawy i mówi tak fascynująco, że przestają istnieć własne myśli, i ma takie dłonie, że nie można od nich oderwać oczu. I potrafi łączyć swoją dojrzałość z ciągłą młodością, jest niezwykły... Zapytacie, co się stało... Staliśmy, rozmawialiśmy, i nagle jedno spojrzenie, w jednej sekundzie, milisekundzie, nanose-kundzie nasze myśli, nasze pragnienia się połączyły. Tak jakbyśmy stali się jednym organizmem. W tej samej chwili stało się coś niemożliwego... pełne porozumienie... I to było wspaniałe, że całkowicie sobie zaufaliśmy... Wtapiając się w siebie, przywierając, drapieżnie chwytając, nic nie ryzykowaliśmy, bo byliśmy pewni, że w obojgu dzieje się dokładnie to samo. Absolutna, całkowita jedności Wierzcie mi... to niezwykła chwila, kiedy twoja spontaniczność, twoje nieskrępowanie spotyka w nim taką samą otwartość i taką samą swobodę. I czujesz, że wszystko, co twoje, jest jego, a to, co jest jego, jest twoje. Po prostu jesteś całkowicie i w pełni przyjęta... A ten ktoś, kto wydawał się zupełnie nieosiągalny, też czekał, też płonął. Ten ogień ogarnął nas oboje. Zapomnieliśmy o wszystkim. Robiliśmy to w bardzo publicznym miejscu i nic, ale to dosłownie nic nas to nie obchodziło... Tak bardzo byliśmy pochłonięci wolnością i jednością, która nas zagarnęła. Tak bardzo byliśmy wolni! Bo przecież wolność to pełne, całkowicie bezpieczne wyrażenie siebie... 110 Me chciałabym, żeby powtórzyło się jeszcze kiedykolwiek coś tak niezwykłego. Taka chwila musi być jedyna i niepowtarzalna... do końca świata. Dlatego rozstaliśmy się, odeszliśmy od siebie na bezpieczną odległość, żeby nie popsuć, nie zdusić tego, co się między nami stało... Bo oboje wiemy, że nie wolno nam teraz zrobić żadnego zbędnego gestu ani wypowiedzieć niepotrzebnego słowa, żeby ta chwila trwała w nas i jak najdłużej... Napiszcie, kochane, czy was też coś podobnego spotkało... Właściwie trudno powiedzieć, jaki mógłby być stosunek Hehego, Many i Gumy do Krzysztofa Lenarta czy Marka i Bożenki Murawców. Wydaje się nam, że byłaby to całkowita obojętność. Czasami docierało do nich, co prawda, że tacy ludzie, owszem, istnieją, żyją, myślą, czują, są obok. Kompletnie jednak ich nie obchodziło, co czują, jak myślą, co robią. Mimo że mogli mijać się na ulicach, mimo że Hehe zachodził z Moniką do Donalda, mimo że z ust nie schodziło mu słowo „projekt", którego równie często używał Krzysztof i jego koledzy z Positive'a, to jednak żyli na odległych o lata świetlne planetach. Nie mieli ze sobą nic wspólnego. 1 nie chodzi nawet o etat, który był dla Hehego czymś najbardziej godnym pogardy, czy sprzedaż kotletów, która po prostu nie mieściła mu się w głowie, czy też dziecko i małżeństwo, które uczyniły jego życie, na krótki, szczęśliwie, okres, tak przyziemnym. Przepaść według Hehego i Gumy była znacznie głębsza. Ich zdaniem nie można czuć wspólnoty z kimś, kto słuchał Różowego Fioletu i Genesisu i zatrzymał się na tym... Bo Hehe też tego słuchał, ale tak naprawdę cała jego 112 tożsamość wykrystalizowała się dzięki Seksownym Pistoletom, dzięki formacjom The Clash i The Stranglers, Dead Kennedys - i potem już tylko coraz wilgotniejszy garaż... Krzysztofowi garaż kojarzył się tylko z maluchem starego, a bardem był mu Kaczmarski. Musimy więc już teraz uprzedzić niecierpliwych czytelników, że Krzysztof i Hehe nie spotkają się w naszej historii, nikt z Positive'a nie otrze się nawet o kogoś z „Miastodonta". Nie dlatego, że historie te dzieją się w innym czasie. Nie będzie powiązania wątków ani konfrontacji postaw. Nie czekajcie na nic takiego. A Paweł, naczelny „Twojego Popędu", jak czułby się z Krzysztofem? Z pewnością nie byłoby w nim takiej obojętności jak u Hehego czy jego kolegów. Paweł, bywalec najmodniejszych klubów, człowiek kolorowych mediów i reklamy, zapewne z obrzydzeniem myślałby o Krzysztofie czy pani Bożence. Dla Pawła było oczywiste, że nie wypada o kimś takim nawet wspominać. Bo Paweł nie mógł poradzić sobie z myślą, że w swoim artystowskim gabinecie na czwartym piętrze biurowca sam również sprzedaje kotlety, tylko pod inną nazwą. I dlatego gdyby poznał historię Krzysztofa czy Euzebka, skrzywiłby się pewnie, popijając Mlaskone w Między Nogami. - Kolejna historia ludzkiego szamba - tak by ją podsumował. A towarzysząca mu gwiazdka telewizyjna ze śmiechem zapytałaby, czy może miałaby zagrać kasjerkę, czy też Sylwię z recepcji. W tym Paweł i aktorka bardzo podobni są do Hehego i Many, mimo że z pozoru wydaje się, że nic ich nie łączy. Hehe z pogardą myśli o Pawle jako sługusie ko-merchy, zanosząc mu do redakcji „Twojego Popędu" kolejny tekst. Mana z kolei twierdzi, że kolorowa prasa niszczy planetę w równym stopniu jak kotlety podawane 113 li w sieciowych restauracjach. Jednak i tak spotykają się wszyscy w Między Nogami czy Ejakulatio, Paweł robi czasami wyjątek i zagląda do Blachami, a Hehe pozwoli się zaprosić na lunch do Tamsramu. Dla Krzysztofa i Euzebka miejsca tam raczej nie ma, tak jak nie ma go w głowie Pawła, Hehego i Many. I tyle. Setka Ach, ci moi kochani Polacy! Nie przestają mnie za-i riwiać. Tak nieprawdopodobnie się zmienili... tak zmie-i li... Nie poszła na marne nasza praca... nas wszystkich, órzy przyjechaliśmy tutaj... Mogę być dumny. Ile to lat zleciało, odkąd się nimi zajmuję. Jak Mgnienie oka. Jak dzisiaj pamiętam... Trap samolotu... TS7.cz ze śniegiem... W Paryżu jeszcze można było spoinie' chodzić w rozpiętym płaszczu, a tutaj szalik i ręka-l i... Czas... nieubłagane bydlę... bez dwóch zdań, to >ć... nigdy w życiu nie zastanawiałbym się nad tym, że rzeleciało czy też nie przeleciało... przecież to mój ty kraj i w każdym tak jakoś, można powiedzieć, zle-a nigdy nie stawiałem sobie pytania, czy szybko, czy i ilno... No właśnie... to taki wiek. Bez wątpienia powinie-in piastować wyższe stanowisko w Paryżu, w boardzie, im tułać się ciągle nie wiadomo gdzie... układy, koterie, lipy i grupki, których nie rozgryzłem, i dlatego jestem tu, jestem. No, głowa do góry... Wygląda na to, że tym ni Paryż stoi otworem... Pamiętam wszystko dokładnie... to starość... wyost-1/ pamięć przeszłych zdarzeń i czas biegnie jak oszala-lyle lat, a wydaje się, że to dzień minął... Latem... 115 fir przed sierpniowymi wyjazdami, ale Paryż już pustoszał i gorąco było jak diabli, dziewięćdziesiąty pierwszy rok, Antoine zaprosił mnie na lunch i mówi: - Słuchaj, Pierre, Positive ma plany inwestycyjne w Polsce i bardzo poważnie rozpatrujemy twoją kandydaturę na stanowisko dyrektora polskiego oddziału. -Jedliśmy eskalopki cielęce i omal nie wyplułem kawałka mięsa, który miałem w ustach. Wiedziałem, że to gdzieś na Wschodzie, byłem w dziewięćdziesiątym na audycie w Moskwie, ale przecież nigdy do głowy by mi nie przyszło, że wyślą mnie tam, więc nie miałem żadnego rozeznania. A wszystkie nasze atlasy samochodowe kończą się na Łabie. To już koniec, pomyślałem wtedy, zesłanie, odstawka... to jasne, że nie wiedzieli, co ze mną zrobić w Paryżu, odkąd wróciłem z Egiptu, ale żeby aż tak mnie załatwić? Liczyłem już na awans do zarządu, a tu jakaś Polska. Antoine odłożył sztućce i popatrzył na mnie znad okularów. - Pierre, to nie jest zesłanie - powiedział, jakby czytał w moich myślach. - To wielkie wyzwanie i wielka szansa dla ciebie... Jest wreszcie okazja, żeby wykorzystać twoje doświadczenie zdobyte w Nairobi, Ankarze i Kairze... Tam naprawdę otwierają się ogromne możliwości, to będzie wielki rynek i Positive potrzebuje tam specjalisty z takim doświadczeniem jak twoje. - I zaczął mi opowiadać o prognozach naszego działu analiz i strategii. Słuchałem jednym uchem, tak jak zawsze słucha się opracowań tego działu... Już nic mi nie smakowało, bo wiedziałem, co się będzie dziać w domu, gdy powiem o wszystkim Giselle. - Ty stary durniu, trzymasz się tego Positive'a tyle lat, a jak oni cię traktują! - wydarła się na cały dom, gdy tylko powiedziałem, że być może będzie musiała zamieszkać na trochę w Warszawie. - Wysyłają cię do najgorszych dziur, nie wiadomo gdzie! Czy ty myślisz, że ja wytrzymam znowu to więzienie, to siedzenie w jakiejś gównianej willi, bo nigdzie nie można wyjść, nie ma gdzie albo strach, tylko w towarzystwie gosposi? Jedź sobie sam... Pracujesz tam dwadzieścia lat i jakiej dorobiłeś się pozycji? Gdzie to w ogóle jest? Co to za kraj? - Na chwilę przestała wrzeszczeć. - Mówiłeś, że wreszcie będziesz pracować w Europie! - Dostała plam na dekolcie. - Czy ty myślisz, że ja przez całe życie będę za tobą wszędzie jeździć, za takim nieudacznikiem, którego wysyłają do jakiejś zasranej Polski?! Zostaję w Paryżu. Koniec! A ten twój Antoine? Przyjaciel! Czy on nie mógł cię wysłać do Skandynawii? Rozumiem, że do Niemiec nie pojedziesz, bo masz obsesję po swoim nienormalnym ojcu... No, tego już nie mogłem wytrzymać i musiałem jej przyłożyć na odlew. Nie lubię tego robić, ale kiedy się tak rozkręca, to policzek jest dla niej najlepszym środkiem uspokajającym. Przestała się drzeć. - To mi dopiero awans... - Łkała i powtarzała w kółko: - Mieliśmy już nie wyjeżdżać... Czy to znaczy, że nigdy nie będziesz pracował w Paryżu, że zawsze cię będą trzymać w odstawce? Poniosło mnie. Z wiekiem tracę cierpliwość... Wyrwałem jej garść kudłów i wreszcie się zamknęła. Wiedziałem, że przez pierwsze miesiące będę w Warszawie sam, bo przecież nie zniósłbym jej histerii... dobrze, że Francois jest już dorosły, bo jeszcze te szkoły, to pilnowanie go... Co ona sobie wyobraża?... Siedzi i tak w tych wyna-U.tych, klimatyzowanych willach i naprawdę nie ma to /adnego znaczenia, czy ogląda telewizję w Nairobi, czy w Warszawie... Przewróciło jej się w głowie. Ale poszedłem jeszcze na rozmowę do Antoine'a i pytam, jak będzie 116 117 potraktowana moja odpowiedź odmowna. Mówię jeszcze raz, że myślałem o jakimś rozwiniętym rynku, na którym rzeczywiście będę mógł wykorzystać moje doświadczenie. Spojrzał na mnie znad okularów i jeszcze raz swoje... Powieka nawet mu nie drgnęła, powtórzył: - To będzie rynek na miarę Hiszpanii. Jedź tam i jak wszystko dobrze się potoczy, to za parę lat wrócisz do Paryża w glorii chwały, będziesz mógł zasiadać w managing boardzie... - I co? Można tylko powiedzieć, że nasz dział analiz i strategii raz wreszcie się nie pomylił... chociaż nie... tym razem nie do-szacował... nikt nie przewidział takiego sukcesu... Pierwsze drinki wypite... naczynia robią się puste... chyba czas zacząć... nie będę ich tak trzymał... lepiej to już mieć z głowy... Może należało zdecydować się na odrobinę tego palącego diabelstwa. Nie. Trzymajmy się zasad... Przed oficjalnymi wystąpieniami najwyżej kieliszek czerwonego Clare z południa Alsace. Ach, ci moi Polacy... dbają 0 wszystko, pamiętają o moich preferencjach... wszystko dopięte na ostatni guzik. Dostarczyli moje ulubione Clare... Dobrze być szefem oddziału... Nie można powiedzieć, lubię Polaków. Polubiłem ich, po prostu dają się lubić... Kiedy się starają, nie można im niczego zarzucić. Na przykład Krysza naprawdę o wszystkim pamięta, przypilnowała, żeby restauracja miała Clare, a przecież tak obszerna była lista spraw do załatwienia. I mają swój honor... to prawda... honor nade wszystko. W Nairobi czarni latali wkoło, prawie klękali, jak tylko zobaczyli biały kolor skóry, a jak wiedzieli o funkcji, jaką piastuję, to zjedliby moje gówno 1 jeszcze się oblizali. Ale za plecami nienawiść do piątej potęgi... Z samochodu lepiej było nie wysiadać... W Polsce nic z tych rzeczy. I to mi się nawet podoba... Zanim wysią- 118 dziesz z samochodu, już wybiją szybę, ukradną radio i bagaże. Możesz sobie w samochodzie siedzieć. Zwłaszcza na obcych numerach, kiedy są pewni, że w środku jest cudzoziemiec. Nie przeszkadza im to. A potem policjant mówi: - Widzi pan, co z nami zrobili przez lata tego, cośmy tu mieli... - i ogląda paszport! - Ach, pan jest Francuzem! - Mówi po polsku, ale widzę, że nie ma dla niego większego szczęścia niż spotkać prawdziwego Francuza... Oni tu po prostu uwielbiają moją kochaną ojczyznę. Jesteśmy dla nich wyzwolicielami, wysłannikami Europy... wpatrzeni, zakochani... i dlatego to wielka sprawa dawać im okruchy naszej cywilizacji... Przygotujmy sobie kieliszek tego diabelstwa na toast... Przecież nie będę pił z nimi toastu winem... Jak oni to nazywają? Setka? Jedna setka na jedną nogę?... O co w tym chodzi? Ale tak mówią... - Kelner!... Chyste prouse... - Ten ich język... ale jednak zrozumiał... - Christophe! Zaczynamy... - Będzie tłumaczył... - Szanowni państwo! Jest to dla nas wszystkich szczególny dzień... Przed paroma godzinami została otwarta setna restauracja Positive w Polsce. Nie muszę mówić państwu, jak ważna jest to chwila dla całego zespołu Posi-tive Food Restaurants w Polsce. To oczywiste, ale chciałbym podkreślić, że tak imponująca liczba restauracji w tym miejscu Europy jest również ogromnym wydarzeniem dla Positive'a na całym świecie. Można z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że sieć Positive zdobyła pewne i znaczące miejsce na rynku w tym kraju. Warto nadmienić, że ten niezaprzeczalny sukces dokonał się w niespełna cztery lata od rozpoczęcia naszych operacji na terenie Polski. To nie tylko sieć Positi-ve tak gwałtownie, z takim sukcesem rozwinęła się w ciągu 119 tych czterech lat. Ta intensywność rozwoju naszej sieci, to imponujące tempo jest przede wszystkim odbiciem dynamiki zmian, jakie dokonały się w waszym wspaniałym kraju. Można powiedzieć, że rozwój sieci Positive to symbol wszystkich pozytywnych przemian, jakie dokonały się w ostatnich latach w Polsce, to także symbol odzyskania przez Polskę wolności i jej powrotu do Europy. Kto mógł przypuszczać. Jeszcze tylko trzeba wdrożyć strategię stabilizacji zyskowności i w Paryżu już czeka fotel w dyrektorskim gabinecie. Nie wierzyłem w ani jedno słowo Antoine'a, w ani jedno słowo... w ani jedną cyfrę w prognozach rozwoju tego rynku. Myślałem, że nasz dział analiz jak zwykle stworzył wirtualny świat fikcji lub że lobby europejskie tym razem wzięło górę nad azjatyckim i wyszarpnęło dużą porcję aktywów, które gdzieś trzeba było ulokować. A co innego można było myśleć? Nie zapomnę tego pierwszego dnia. Tu wszystko wyglądało strasznie. Nikt nie uwierzyłby w powodzenie... Tak, pamiętam jak dziś... Koniec października. Samolot kołuje w smugach burego śniegu z deszczem. Wysiadam z niego i nie wiem, gdzie jestem... Rozglądam się i nie wierzę własnym oczom. Czy to może być port lotniczy? Czy coś takiego może być lotniskiem? Chyba tylko w Kin-szasie lub Nereire. Jakiś barak... parterowy i chyba z blachy falistej? I od razu przyszła mi do głowy Giselle. Byłem pewien, że kiedy do mnie dojedzie i to zobaczy, to znowu trzeba będzie jej przyłożyć, a nie lubię tracić panowania nad sobą. Ale przecież sam całkowicie zwątpiłem. Powta- rżałem tylko w duchu z wściekłością: Gdzie oni mnie przysłali? Antoine, jesteś największym skurwielem! Z samolotu wyrzucili nas od razu na płytę lotniska. Wiało i deszcz ze śniegiem zacinał w twarz. I potem z szoferem jedziemy do tego miasta. A to jest ohydne miejsce, ta Warszawa, straszne i koniec. Teraz już się przyzwyczaiłem, ale wtedy... Przecież ja nie zwracam uwagi na jakieś tam szczegóły. Bo dla mnie najważniejszy jest bilans, żeby lewa kolumna zgadzała się z prawą. Wszyscy o tym wiedzą i pewnie dlatego Paryż wysyła mnie tam, gdzie nikt inny by nie wytrzymał. Najważniejsze, żeby hotel miał odpowiedni standard, i willa, którą wynajmiemy, i biuro. Poza tym wszystko zniosę... Ale tutaj! Może to ten październik robił swoje, w Paryżu jeszcze ciepło, a tu szaro i ciemno, i ta breja na ulicach, chodnikach... może gdybym przyjechał na wiosnę... Jedyne, co dobre, to że Giselle została w Paryżu. Miałem pokój w Marriotcie. Jedyny hotel, gdzie mogli zatrzymywać się cudzoziemcy, nie ryzykując zdrowia i życia. Z trzydziestego piętra był niezły widok. Wszystkie miasta, które widziałem, jakoś trzymały się kupy, jakoś te domy stały przy sobie, jak to powinno być w mieście... no, nie mówię o Kairze, gdzie to wszystko bywa tak zwarte, że można czuć się przytłoczonym, czy o Nairobi, gdzie jest kompletny burdel, ale poza tym wszędzie jest coś, co przypomina Paryż, chociaż to przez Anglików budowane... jakieś takie jądro, solidne, które sprawia, że miasto jest miastem... a tu gdzie spojrzeć, bloki, takie jakich d'Estaing nastawiał i u nas na obrzeżach, dla kolorowych... szare, rozpadające się, brudne... ale tutaj stoją w środku miasta!... To tak jakby w Paryżu, w Dzielnicy Łacińskiej, poustawiać to tu, to tam te pudła, tylko Arabów ani Murzynów nie 120 121 widać. I jeszcze te ulice... jakby autostrady puścić środkiem miasta... No, czy tu można było spodziewać się sukcesu? I ten klimat... deszcz ze śniegiem przez pół roku... Nie lubię czytać tych wszystkich broszur, które HR przygotowuje o kraju, do którego się wyjeżdża, ale muszę je czytać, takie są w końcu moje obowiązki, żeby potem czegoś nie chlapnąć, co mogłoby zrazić naszych przyszłych partnerów i lokalnych przyjaciół... W tym folderze ciągle pisali o wojnach i okupacjach, jakich zaznał ten nieszczęsny kraj. To miasto właśnie tak wygląda, jakby dopiero co skończyła się któraś z tych ich wojen. Nie dziwiłem się, że w Paryżu, w zarządzie, tak długo nie mogli się zdecydować na żadne inwestycje, bo nie mieli pewności, czy znowu tu jakiejś wojny nie będzie... Jedyne, co w tym mieście jest miłe dla oka, to ten piękny pałac na wielkim, pustym placu. Wreszcie coś prawdziwie oryginalnego w natłoku szarości i marnoty. Taka namiastka Moskwy, a tam przecież cerkwie i takie pałace wyglądają bajkowo. Szkoda, że w tej Warszawie nie zbudowali całego kompleksu pałaców, jak tam. Jest tu tyle miejsca... na dwa, a nawet trzy... Wtedy to miasto nabrałoby może jakiegoś charakteru, oryginalności. A tak... gorzej niż przedmieścia Lyonu czy Marsylii. - Sto Positive'ów to potężny rynkowy organizm. Organizm, którego nie powstydziłby się żaden stabilny rynek, żaden normalnie rozwinięty i funkcjonujący kraj... Polska weszła więc na powrót do rodziny społeczeństw rozwijających się dynamicznie... do prężnych społeczności Europy. 122 Cieszę się, że sieć Positive'a rośnie w tak zdumiewającym tempie. Sto restauracji w ciągu czterech lat to wynik naprawdę godny uznania. Zapewniam was, że osiemdziesięcioletnia tradycja Positive'a nie odnotowała aż tak dynamicznego wzrostu. Świadomość, że w stu miejscach w Polsce klienci mają możliwość bywania w wyjątkowym lokalu, z wyjątkową ofertą i wyjątkowo pozytywnym podejściem do każdego z naszych gości, sprawia mi ogromną radość i trudną do opisania satysfakcję. Byłyby pewnie już dwie setki Positive'ów, gdyby Paryż wykazał się większym refleksem... ale z nimi w head office zawsze tak jest... ta ich ostrożność, która finalnie przekłada się na naszą pozycję na rynku. Jasne, że to, co tutaj osiągnęliśmy, to wielki sukces, idziemy łeb w łeb z Do-naldami, trzydzieści procent udziału w rynku, ale byłoby dwa razy więcej, gdyby w Paryżu umieli szybciej podejmować decyzje i gdybym ja, szef oddziału, miał tutaj większą swobodę... prosić o zgodę na wyprowadzenie kwoty trzydziestu tysięcy franków poza księgowanie... zgoda przyszła, ale dwa dni po czasie... absolutne głąby... trzydzieści tysięcy franków, a mielibyśmy w tej chwili sto Positive'ów więcej... To jest właśnie ta przepaść między oddziałami firmy a jej zarządem... Już przylatując, wiedziałem, że tutaj z gastronomią gorzej niż w Senegalu... tu nic nie było prywatne... wszystko państwowe, zarządzane centralnie przez armię urzędników... I ci urzędnicy wpadli na pomysł, żeby to prywatyzować... powtórka z Afryki... to przecież idealna sytuacja do ekspansji... Zadaniem pierwszoplanowym był więc zakup jednej z tych central... sto Positive'ów więcej... świetne lokalizacje... wszystkie zezwolenia na prowadzenie gastronomii... oczywiście, technicznie były poniżej 123 jakiegokolwiek standardu, ale nie takie obiekty przejmowaliśmy i potem stawały się wizytówkami Positive'a... tylko zrobić gruntowne remonty i wyszkolić załogę... rok wcześniej bylibyśmy na rynku... i śmieszna cena, za prawie sto punktów tylko dwa miliony franków... To urzędnicze bydło nie zdawało sobie sprawy, jakie będzie można osiągać wyniki, kiedy wszystko zacznie tutaj funkcjonować... Owszem, kazali wziąć to z załogą, ale przecież po trzech latach mijał okres ochronny... i posłałoby się ich na zieloną trawkę... Ja już z tym urzędniczym motłochem potrafię rozmawiać... kolor skóry nie ma tu żadnego znaczenia... Arab, Murzyn, Polak... czy nawet Francuz... myślą tylko, jak wziąć... I tutaj moje afrykańskie doświadczenia się przydały... czułem się jak w Senegalu... najpierw podrzuciliśmy kuchenkę mikrofalową dla żony i dobre wideo... a potem już komunikacja się udrożniła... szef departamentu barów szybkiej obsługi w ministerstwie mówi, że pojechałby z żoną do Paryża na wycieczkę, to wtedy by rozpatrzył naszą ofertę szybko i pozytywnie... Wiedzieliśmy, że nie tylko my tutaj startujemy, to zaraz go zabraliśmy... wszędzie go woziliśmy... Wreszcie po dwóch dniach przeszedł do konkretów i mówi, że on chciałby citroena... żadna tam limuzyna... trzydzieści tysięcy franków... kontrakt podpisujemy następnego dnia i wszyscy inni idą w odstawkę... Ale tutaj włączył się ten gówniarz Gregoire... Jak można do takich spraw dopuszczać ludzi dopiero co zatrudnionych... ja muszę siedzieć w jakiejś Warszawie, a taki małolat panoszy się w biurze w Paryżu. Mówi, że nie mamy funduszy na łapówki... co za gówno... skąd oni go wytrzasnęli... kiedy w dziale inwestycji był Antoine, bez problemu przeprowadzało się takie operacje... nikt o niczym nie wiedział... było po prostu jasne, że takie zakupy, takie inwestycje muszą 124 mieć odpowiednie poparcie... Ale cet imbecile poleciał do P.itrycji, a ta, że przecież toczą się rozmowy samego zarządu z urzędnikami departamentu gastronomii w Polsce, i co i za procedury, żeby rozmawiać o tym z poziomu Warsza-v... Rozmowy, owszem, trwały i trwały, bo cena, którą irząd zaproponował w Warszawie, była nie do przyjęcia dl.i urzędników bez tych dodatkowych trzydziestu tysięcy 11 .mków; wszystko ruszyłoby, gdyby Antoine szybciej wziął .prawe w swoje ręce, a tak sprawa zajęła tydzień i w prasie i i /.oczytaliśmy, że państwowe przedsiębiorstwo prowadzące bary zostało własnością Donaldów... Sto Positive'ów 1'izepadło... - Warto w tym miejscu podkreślić, że korzyści są < >l>opólne... Obecność na dynamicznie wschodzącym rynku st dla nas ogromnym wyzwaniem i polem do doskonale-i.i wszystkich naszych procedur, które w miejscach, gdzie tspodarka rynkowa jest już stabilna, nie sprawdzają się... i dla nas wspaniała lekcja prowadzenia świeżego, twór-ego i elastycznego biznesu. I za to jesteśmy Polsce il/.ięczni! Nasza firma przede wszystkim stara się uczyć s/.(,'dzie tam, gdzie podejmuje działalność. Dynamiczny /rost naszej sieci na tym niezwykłym rynku jest dla nas irdzo cennym doświadczeniem. Jak się już otrząsnąłem z wrażenia pierwszego dnia tym ohydnym mieście, to potem tylko się wszędzie dzi- iłom. No, oczywiście nie myślałem, że chodzą nadzy po i licach, ale fakt, że mają łazienkę w każdym mieszka- u, wprawił mnie jednak w zaskoczenie, i że dziewczy- , sa jednak piękne i każda stara się być inaczej ubrana, /. mnie zdziwiło, no i że tyle samochodów wszędzie. 125 Pomyślałem, że może ta Polska to jednak jakaś rubież świata cywilizowanego. Ale jej potencjału zacząłem się domyślać po tym, co zobaczyłem nazajutrz po przylocie na chodnikach głównych ulic. Stały tam rzędy rozkładanych łóżek, jedno przy drugim, z których tłum zziębniętych nieszczęśników sprzedawał wszystko, co mogło człowiekowi przyjść do głowy. I kłębił się tłum kupujących. I wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że nasz dział analiz może mieć rację... Ci biedni, umęczeni ludzie wszelkimi sposobami będą chcieli się wyrwać z gówna, które mieli wokół... Przecież po raz czwarty zaczynałem budować naszą sieć i wiedziałem, że właśnie w takich zgnojonych, umęczonych ludziach jest największy potencjał. A takie miejsca jak nasze restauracje będą dla nich oazą czegoś światowego, jakąś namiastką Paryża, za którym tęsknią i o którym marzą. Rozmowy z kandydatami do pracy to była ogromna przyjemność. Oni tutaj przez pół wieku czekali na taką szansę. To ogromna satysfakcja widzieć w ludzkich oczach trudny do opisania błysk, który pojawia się na dźwięk słowa „Positive", i ich radość, entuzjazm, że mogą razem z nami coś sensownego dla siebie i swojego kraju zrobić... Ile to już razy widziałem... w Nairobi, w Kairze czy chociażby Ankarze. Ale tutaj, w tej mojej Polsce, jest jeszcze coś, o czym na początku nie wiedziałem. Ci Polacy kochają nas po prostu od stuleci. Przez całe wieki podobno byliśmy dla nich wzorem. Naśladując nas, tworzyli swoją kulturę. W tych materiałach, które przygotował przed wyjazdem HR, tak napisali, że między nami istnieje wielowiekowa przyjaźń, że po wojnach, jakie prze- 126 toczyły się przez ten kraj, cała masa Polaków zamieszkała we Francji. Przyznam szczerze, że w ogóle ich w Paryżu nie zauważałem. Może za dużo uwagi skupiłem na czarnych i Arabach. A jak kochają nasz język! Na przykład Chris-tophe. Jak on się zachwyca naszą kulturą. Rzeczywiście, być Francuzem to wielka duma, wielka odpowiedzialność i misja w takim kraju... Vive la France! - Na zakończenie chciałbym wznieść toast. Powiem rzecz oczywistą. Najważniejsi dla sukcesu, dla istnienia i działania firmy, dla jej pozycji na rynku są ludzie. Chciałbym pozwolić sobie na osobiste wyznanie. Pracuję dla naszej grupy od dwudziestu lat. Pracowałem, jak wiecie, w różnych zakątkach globu, rozwijając naszą sieć. Mam wielu przyjaciół w Afryce, Azji i w Europie. Z całą odpowiedzialnością chcę powiedzieć, że nigdzie nie pracowałem z tak wspaniałymi ludźmi, z tak otwartym, dynamicznym, tak oddanym i zaangażowanym w realizację wizji Positive'a zespołem. Pamiętam przełom roku dziewięćdziesiątego drugiego i dziewięćdziesiątego trzeciego, kiedy zaczynaliśmy w skromnych czterech pokojach na ulicy Świętokrzyskiej. Muszę się przyznać, że niewiele wtedy wiedziałem o waszym wspaniałym kraju i nie miałem żadnej pewności, czy uda się nam naszą wizję zrealizować, czy uda się znaleźć ludzi, którzy z entuzjazmem podejmą stojące przed nimi wyzwania. Moje zaskoczenie było tym większe, z im większą liczbą osób się spotykałem. W krótkim czasie udało nam się stworzyć zespół ludzi całkowicie oddanych sprawie, z którymi osiągnęliśmy to, co dzisiaj świętujemy. To za nich wznoszę ten toast. 127 Elegancka ta restauracja i cały ten pałac. Miejsce wprost stworzone do takich oficjalnych imprez. Urządzone ze smakiem, obsługa nienaganna. Poziom naprawdę europejski... i serwis, i akomodacja. Zmienia się ta Polska. Możesz być dumny. To także dzięki tobie ten kraj się cywilizuje. Tylko dlaczego zorganizowaliśmy naszą uroczystość w jakiejś niemieckiej posiadłości rodowej? Wszędzie ta cholerna pruska cegła. Przecież, do cholery, jestem podobno w Polsce. Mnie za bardzo architektura nie interesuje... jestem szczery... bilans, przede wszystkim bilans... ale przecież już na to, co jest niemieckie, pruskie, to mam wyczulenie i szczególną alergię. Jasne, że to przez ojca, i może to zalatuje jakąś zasraną psychologią, że ojciec ma taki wpływ, było nie było, na dorosłego mężczyznę... no, ale tak już jest, że na czerwoną cegłę i dachówkę patrzeć nie mogę, a tu akurat setna restauracja otwierana w tym Gleiwitz... Bo ojciec całą wojnę pasał świnie w tym pieprzonym Szlezwiku. Nigdy mnie historia nie interesowała... No bo niby po co? Ale jak zacząłem jeździć z tymi moimi Polakami, to myślałem, że coś ze mną nie w porządku, bo gdzie się pojechało w teren, czy na północ, czy na południe, czułem się, jakbym jechał przez te cholerne szwabskie landy... I na poważnie zacząłem się zastanawiać, dlaczego u tych moich Polaków wszędzie pruska cegła?... No i czytam, czytam, a przecież nie mam na to czasu; wreszcie się dowiedziałem! To ten grubas Churchill oddał im wschodnie landy niemieckie i teraz połowa tej Polski to chyba Niemcy; i ta cholerna pruska cegła, i te stare drzewa przy drogach są po prostu szwabskie... Bardzo współczuję tym moim Polakom, 128 że muszą tam żyć i na to patrzeć, bo ja tego nie zniósłbym, żeby mieszkać w domu jakiegoś Prusaka czy innego szkopa, który pewnie w swoim czarnym mundurze paradował po Champs Elysees. Teraz to już się przyzwyczaiłem, ale na początku w czasie naszych wyjazdów w teren czułem się jak w cholernej Westfalii, Bawarii czy Szlezwiku, 0 którym ojciec powtarzał, że tam mieszka bydło w skórze człowieka, i po pierwszej butelce wpadał do mojego pokoju i krzyczał, żebym zapamiętał, że nigdy jego ani moja noga nie postanie na ziemi tych bydlaków, a jak już wypił drugą, to puszczał tego Beethovena i maszerował przy nim po pokoju, pokrzykując, że oni nawet w filharmonii słuchają marszów, nie mają innej muzyki, tylko wojskową... Oczywiście mogłem się spodziewać, że i setny Positive w Polsce przyjdzie mi otwierać w niemieckiej scenerii, skoro pół tego kraju to Niemcy. Jasne, dlaczego oni tak strasznie szybko chcą ich wepchać do tej naszej Unii... To, co wykrzykiwał ojciec, jest całkiem aktualne. Owszem, przyjaźń, unia, wspólny rynek, czemu nie, ale niech nikt mi nie wmawia jakiejś wspólnoty, jakichś wspólnych korzeni... To jest po prostu inna nacja... Tępi blondyni, którzy żłopią piwsko i potem urządzają konkursy, kto dłużej beka... i rechoczą... To jest właśnie cała ich kultura... zawsze będą uważać się za lepszych... i że im się należy, 1 będą się w tej Europie tylko rozpychać... Zresztą, co tu daleko szukać... Spójrzmy tylko na to, co żrą... te sosy /. mąką... kaszę mannę jako deser i do wszystkiego to piwsko... i te ich śpiewy... Nie ma co się oszukiwać, nikt nie /.mieni tych zarozumiałych blondasów... Moich Polaków można jeszcze jakoś cywilizować, szkopów już nie... 129 - Wznosząc ten kieliszek wspaniałej polskiej wódki, nie mogę pominąć naszych partnerów... Z ogromną dumą oznajmiam, że dzięki Positive'owi powstało sto rodzinnych przedsiębiorstw, w których ma możliwość rozwijać się kwiat polskich lokalnych przedsiębiorców. To właśnie dzięki takim ludziom ten kraj tak bardzo się zmienia. Szczególną satysfakcję sprawia mi fakt, że stu odważnych, otwartych, poważnych przedsiębiorców zdecydowało się oddać swoje doświadczenie, energię, reputację Posi-tive'owi. Jest to bezcenny kapitał. Ale przede wszystkim chciałbym wznieść toast za wszystkich pracowników restauracji. To oni są codzienną wizytówką Positive'a, to oni realizują naszą misję w codziennych kontaktach z klientami. Ogromnie się cieszę, że w stu restauracjach w Polsce znalazło swoje miejsce, swój drugi dom, swoją pasję, swoją pracę tak wielu otwartych, kreatywnych młodych ludzi. Cieszę się, że mają oni możliwość należenia do naszej wielkiej rodziny. Cieszę się, że Positive jest dla nich miejscem poszerzania wiedzy i szkołą pełnej wyzwań rynkowej rzeczywistości... Wszyscy razem, w tych stu miejscach, tworzymy wielką rodzinę, pozytywną rodzinę Positive'a... Na zdhowie!... No, przynajmniej jedno słowo umiem powiedzieć w ich języku. Mogę być z siebie dumny... To na dzisiaj będzie już wszystko. Konferencja prasowa i wystąpienie były najważniejsze... - Kelner! - Obsługa jest tu nienaganna. Po prostu czytają w myślach. Świetnie! Zmrożona. Jeszcze jeden kieliszeczek... To jednak fenomenalne zjawisko, ciecz nie zamarza, a szkło pokrywa się szronem. Zimne jak lód, a pali w środku jak wrzątek... 130 Zawsze sobie powtarzam: nie pij, Pierre, tego gówna! To nie jest dla ludzi. Uszkodzisz sobie kubeczki smakowe albo coś w żołądku. No, to teraz weź głęboki oddech. Do ust i szybki przechył. Och! Jak pali! Wypuść powietrze i chwilę poczekaj. No, po co to piję?... Pali! Popić! Natychmiast czymś popić! O, jakie miłe ciepło... Żadne wino nie daje takiego uczucia... na to czekałem... Prawdziwa l'eau-de-vie. - Tak, tak, jeszcze jeden poproszę. - To jednak niewiarygodne, żeby zamrożony płyn tak rozgrzewał. Po prostu trzeba to szybko przechylić i jak najszybciej łyknąć, a potem już tylko ulga... Rosjanie są genialni. Piękny rosyjski obyczaj... - No, Christophe, twoje zdrowie!... Dziękuję za tłumaczenie... Rosja! Jakże to piękny kraj! Ten tydzień w Moskwie... To najpiękniejsze miejsce na ziemi, i ta rosyjska dusza... I oni nas tak rozumieją. Przecież od wieków coś szczególnego łączy nas z Rosjanami. Chyba tak musi być, że wielkie narody i potężne państwa rozumieją się najlepiej... - Wszystko to, sto naszych Positive'ów, to twoja zasługa, mój drogi Christophe. Dlatego pierwsze zdrowie piję z tobą. Gratuluję tobie i twojemu działowi. To wielka chwila dla nas wszystkich, a przede wszystkim dla ciebie... Wiesz, dzisiaj, tak jak mi radziłeś, nie będę mieszał. Będę pił czystą... W Moskwie po raz pierwszy piłem zmrożoną czystą wódkę. Zdecydowany gest. Głowa odrzucona do tyłu i potem wypuścić powietrze. Sasza... wspaniały facet! I ci moi kochani Polacy tak samo... Piją i czerwienieją... Jak to mówią, jedna setka na jedną nogę, i zaraz oczy im zachodzą mgłą... Tak bardzo są podobni do Rosjan. Ale teraz już 131 wiem, że nie ma dla nich gorszej zniewagi, jak porównywać ich do Rosjan. Gdybym zajmował się tymi wszystkimi historycznymi zawiłościami krajów, w jakich bywałem, to musiałbym chyba mieć głowę jak encyklopedia Larousse'a. Tu wszystko skomplikowane dużo bardziej niż w Afryce i ciągle trzeba uważać, żeby uszanować lokalną kulturę, lokalne obyczaje, żeby w żaden sposób nie okazać zdziwienia, że śmierdzi wszędzie papierosami, bo palą, gdzie tylko mogą, że nie używają dezodorantów i chyba rzadko myją zęby, i że te ubrania takie sprane, i te buty! Co oni noszą za obuwie... Mają bezrobocie, a nikt nie zajmuje się czyszczeniem butów, na ulicach nie ma czyści-butów. I jeszcze ten brak słońca, bo gdyby świeciło, to może ta ich garderoba nie byłaby tak szara. Nie narzekaj! Przecież tutaj nastąpiły kolosalne zmiany. Nie ta sama jest ta Polska... Jakie miłe ciepło i rozluźnienie w całym ciele! Rosjanie są naprawdę genialni, wódka jest wspaniała! Tyle wszędzie firmowych sklepów... i samochody... wszędzie korki... Jest nie do poznania. To samo mówi Giselle. I coraz jaśniej na ulicach... no i sto Positive'ów i drugie tyle Donaldów... i wszyscy w biurze rzucili palenie... tylko te buty... - No, Christophe, myślałeś cztery lata temu, że tak daleko zajdziemy? Nie zdajesz sobie sprawy, jakie wyzwania przed tobą stoją. Tutaj teraz świętujemy sto Positive'ów, jesteś naprawdę na topie, ale już w poniedziałek będziesz się musiał zapoznać z nową strategią, a to nie będzie dla ciebie łatwe. - Tak jak napisałem w niemo, w poniedziałek śniadanie w Sheratonie. Będzie Antoine i ja... Takie kameralne 132 spotkanie we trzech. Christophe, na zdrowie, jeszcze jedna setka... To nie jest setka? - Niestety, rozklejam się po jednym kieliszku tego gówna... - Mówisz, że to nie jest setka? Ja to będę nazywał setką. Musisz mi wybaczyć... Tak, Christophe... będziesz musiał nauczyć się liczyć... Cała wielka rodzina Positive'a, nasi kochani partnerzy w tym pięknym kraju będą musieli się tego nauczyć. - Tak, Christophe, o dziewiątej... Jeszcze raz moje gratulacje... Muszę cię przeprosić... Antoine i Gregoire czekają... i jeszcze ci dżentelmeni z ministerstwa z pewnością kilka słów chcą ze mną zamienić... Baw się dobrze. To twoje święto. Ach, Christophe, Christophe... duże wyzwanie przed tobą. Nie zdajesz sobie sprawy, co cię czeka... W zeszłym tygodniu w Paryżu odbyło się konstruktywne zebranie. Ważna dyskusja nad najnowszymi raportami. Tym razem Paryż zareagował właściwie na moje sugestie. Liczą się jednak w zarządzie z moją oceną sytuacji... Nie popełnię już w żadnym wypadku błędu z Egiptu, kiedy postawili mi zarzuty nieumiejętnego budowania sieci i całkowitej utraty kontroli nad zyskownością. Od tamtej pory rozumiem, że trzeba w Paryżu forsować własne opinie. A podsumowanie wyników ostatniego roku jest niepokojące. Z pozoru wszystko wygląda wspaniale, liczba klientów i transakcji jest oszałamiająca, ale sieć prawie w ogóle nie wykazuje zysku. To oczywiście zrozumiałe w okresie zdobywania rynku, ale wobec tak rekordowej liczby klientów należy uważnie się przyjrzeć, jak zarządzają restauracjami partnerzy. Fantastyczny obrót, a zyski minimalne. Co to może znaczyć? Nasi partnerzy szybko poczuli się nadzwyczaj pewnie w restauracjach, stracili 133 poczucie rzeczywistości i są przekonani, że to oni są właścicielami Positive'a. Wszystko to znamy. Wszędzie gdzie opanowywaliśmy rynek przez partnerów... Turcja, Grecja, Kenia, cala Ameryka Południowa. Nic nowego... Zaniżają zyski, obciążają nas fikcyjnymi kosztami i generalnie nic nie robią, bo uważają, że sprzedaż będzie rosła sama z siebie. Marka Positive'a będzie ciągle nakręcać sprzedaż. A oni będą sobie tylko naliczać prowizję... Czy myślą, że Positive jest ślepy, że nie budował sieci na wschodzących rynkach? Tylko że tutaj wszystkie mechanizmy działają tak intensywnie. Zdobyliśmy rynek rekordowo szybko... i rekordowo szybko zaczęli nas okradać. To normalne, wręcz oczywiste na wschodzących rynkach, tylko Paryż chciał jeszcze poczekać z decyzją zmiany strategii... A recepta jest jedna. Trzeba zrezygnować z umów partnerskich i zatrudnić na etat kierowników. Taka kolej rzeczy... Partnerzy już swoje zrobili... teraz czas na nową formułę... Oni są niezastąpieni w zdobywaniu rynku, ale dla osiągania satysfakcjonującego akcjonariuszy zysku musimy zastosować inną strategię. Takie są procesy rozwoju sieci, ale skąd oni, moi kochani Polacy, mają to wiedzieć? W Kenii na okrzepnięcie potrzebowałem około pięciu lat. No cóż, jednak tutaj jest Europa... Po krótkiej dyskusji Antoine i Gregoire nie dość, że zgodzili się z moim punktem widzenia, ale oficjalnie zatwierdzili to, co zaproponowałem. Etap inwestycji zostaje zatrzymany. Owszem, zgadzam się z Antoine'em, że to delikatna operacja, ale czyja jestem dziecko? Co oni sobie w tym biurze wyobrażają? Przecież dla kogoś z takim doświadczeniem jak ja to jest oczywista strategia. 134 Przede wszystkim trzeba zacząć od działu operacyjnego... od Christophe'a. Należy go umiejętnie zainspirować i rozentuzjazmować do tej idei. On zrobi wszystko, co sam uzna za słuszne, trzeba go tylko przekonać. Do tej pory z oddaniem budował rodzinę Positive'a. A teraz będzie musiał zrezygnować z rodzinnych uczuć. Skoncentrować się na liczbach, podnosić sprzedaż i wykazywać zysk założony przez zarząd i akcjonariuszy. Wiem, że może to być trudne dla niego i dla jego działu. Christophe wiele zrobi, żeby pracować z nami... a jeżeli nie... no, w końcu nie ma ludzi niezastąpionych. Ale szkoda by go było. Tak świetnie mówi po francusku i tak dobrze zna historię i kulturę Francji. -Ach, Antoine! Mój drogi Antoine! Jakże się cieszę, że mogę cię gościć u moich kochanych Polaków... Czy próbowałeś już czystej? Jedna mała setka... na zdrowie... -Gdzie mnie jeszcze wyślesz? Czy zarząd zamierza w ten sposób dopchać mnie do emerytury? Czy już zawsze będę na bocznym torze, w takich parszywych miejscach? Lubi-tem jeździć po świecie. Tylko już jestem strasznie zmęczony... Ta Polska, tak mówi Antoine, ma być przełomem... potem już tylko Paryż... Ale czy mogę mieć do niego zaufanie? Razem zaczynaliśmy dwadzieścia trzy lata temu... I trzeba się po raz ostatni sprężyć, bo to jest moje być albo nie być... Wczorajszy obiad w Madame Walewska. Gregoire pierwszy raz w Polsce. Zdziwiony, że jest takie miejsce, z taką kuchnią w Warszawie. Zawsze z rozbawieniem patrzę na moich rodaków, którzy są tu po raz pierwszy. Trudno im to wszystko zrozumieć. Bo ten kraj i ci moi Polacy są nie do pojęcia. 135 Antoine przy przystawkach, w obecności Gregoi-re'a, mówi: -To bardzo mądre, Pierre, że zaprezentowałeś zarządowi swoje wnioski, rzeczywiście należy skończyć miodowy miesiąc w tej Polsce. Tak. Bardzo mądre posunięcie. To jest zawsze piękny czas, kiedy firma nie liczy się z kosztami, inwestuje z rozmachem i nie trzeba pilnować budżetu, raportów, zestawień, planów. Cyfry nas nie interesują, tylko zdobywamy rynek. Teraz trzeba zakasać rękawy. Chyba jestem zmęczony. Powtórka z Egiptu i Turcji. Rozstanie z partnerami, koszty, liczby, stopa zwrotu, łzy i zawiedzione nadzieje. No, po prostu mi się nie chce. Ale to przecież moje być albo nie być... w Paryżu... I na koniec już przy kawie i koniaku Antoine mówi: - Masz od nas zielone światło, żeby zmienić zasady współpracy z partnerami, a nawet rozwiązywać umowy w trybie natychmiastowym, tylko podejmuj takie decyzje z wyczuciem. Pamiętaj o wizerunku Positive'a... - Zachowaj to jako ostateczną kartę - dodał Gregoire. - Na zdrowie, Antoine, na zdrowie, świetna rosyjska wódka... - Mam nadzieję, że miejsce w Paryżu, w zarządzie już jest dla mnie przewidziane? Pierre, mimo że zbliżał się do sześćdziesiątki, był przystojnym, zadbanym mężczyzną. Miał interesującą twarz. Wysokie czoło, brązowe oczy pod czarnymi łukami brwi, klasyczny, można powiedzieć grecki profil. Poruszał się sprężyście, z jego ciała emanowała energia. Jeszcze z czasu studiów wyniósł zamiłowanie do tenisa, który to sport bardzo pasował do stylu życia, jaki prowadził, i do piastowanych stanowisk. Grać w tenisa w jego środowisku po prostu wypadało. Wszędzie gdzie przyszło mu pracować, i w Czarnej Afryce, gdzie po raz pierwszy samodzielnie zarządzał siecią Positive'a, i w Egipcie, a potem w Turcji, mógł znaleźć dobry kort, na którym zbierała się miejscowa elita. Ale obok tenisa tym, co najbardziej pociągało Pierre'a, były kobiety. Kiedy się skupiał na sprawach firmy, nie było na nie miejsca. Wiedział, że jeżeli chce być skutecznym menedżerem, nie wolno mu dekoncentrować się ani na chwilę. Jednak kiedy już bardzo późnym popołudniem opuszczał biuro, nie wracał najkrótszą drogą do wynajętej willi na Mokotowie. Jechał wolno limuzyną wzdłuż chod- 137 ników, przyglądając się spieszącym do domu kobietom. Kiedy było ciepło, lubił wysiąść z samochodu i spacerować po ulicach. Od kiedy pracował za granicą, fascynowały go kobiety innej niż on rasy. Uwielbiał przyglądać się Murzynkom w Nairobi czy Kinszasie. Potem, w Egipcie, nie mógł oprzeć się podążaniu wzrokiem za zakwefionymi Arabka-mi. Marzył, żeby poznać ich czarne i oliwkowe ciała. Wydawały mu się tak inne od kobiet jego rasy, tak egzotyczne, niosące w sobie nieokreśloną tajemnicę, obietnicę jakiejś szczególnej rozkoszy, której nie mogły mu dać kobiety o białej cerze. Wiedział, że mógłby mieć wiele z nich, że ze swoją klasyczną urodą i zajmowanym stanowiskiem był dla wielu bardzo pociągający. Nigdy jednak się na nic nie odważył. Ani na niewinną rozmowę, ani na gest świadczący o zainteresowaniu, nie mówiąc już o muśnięciu skóry, której kolor tak go pociągał. Wiedział: Giselle nie zniosłaby świadomości, że zdradza ją z którąś z miejscowych. Wiedział również, że jego kariera mogłaby zostać w ten sposób przekreślona. Pozostawały mu tylko marzenia, które znajdowały ujście w autospełnieniu. Ta fascynacja w Polsce wydawała się początkowo jakby mniejsza. Przecież Polki właściwie były takie same jak Francuzki. Jednak z czasem uświadomił sobie, że tutaj otaczały go kobiety o jasnych włosach i skórze często wręcz przezroczystej. Onieśmielało go to, ale też tym mocniej ekscytowało. I znowu, kiedy wychodził znużony z biura, zastanawiał się, jak taka delikatna skóra reagowałaby na dotyk jego, tym razem ciemniejszych, palców. Polska, tak jak inne kraje, w których przyszło mu pracować, nie interesowała go. Ot, następny dziwny, niezrozumiały i zacofany kraj. Nie wiedział nawet, że jego 138 ojciec kiedyś powtarzał: nie warto umierać za Gdańsk, co potem skończyło się dla niego pasaniem świń w niewoli, w Szlezwiku. Nie wiedział nic o powstańczym Sierpniu, o przyczynach porażającej brzydoty Warszawy. Dlatego nie mógł - chociażby - dziwić się, że ten sam sierpień był dla Paryża tak zupełnie inny. Bo Pierre o niczym, co działo się na wschód od Łaby, wiedzieć nie chciał. Okres próbny ...No jedź, leszczu! Spadaj na boczny pas, jak nie wiesz, do czego służy samochód. Ale się Euzebkowi trafiła bryczka! Jakie ma odejście! Dają kopa te prawie dwa litry. Wszystkim regionalnym w Positivie dają takie... Przesiąść się z uno na takiego peugeocika to nielicho... Tak właśnie wygląda moja życiowa zmiana... Trzeba być kimś, żeby się załapać. No, ty tym poldkiem nie zajeżdżaj mi tutaj... No, kurwa, co jest, koleś?! Patrzcie, leszcze! Ale odejście... chwila-moment i już złotówka na liczniku. Zjeżdżaj, bo nie mam czasu! Spieszę się! Muszę być pierwszy w biurze. Taką bryczką to jest jazda... Do Gdańska ostatnio dwie godziny pięćdziesiąt minut. Jak się oswoję z tą drogą, to pewnie zejdę do dwóch i pół... Cholerny Brodacz, musiał dać akurat ten region... szkoda, że do Szczecina mnie nie gania... Jak to tutaj jest ułożone? Nie mają ludzi z północy? Jakie to dla nich koszty? Oj, pewnie wiele się musi tutaj zmienić... To, kurwa, taka francuska organizacja pracy... Tak jak w tych wszystkich hipermarketach... wszystko na głowie postawione... towar dostaje nóg, aż furczy, a tutaj regionalny z Warszawy gania po całym Wybrzeżu. W Cipsiko było inaczej. Ja ich nauczę dobrej organizacji... No, trzeba się 140 postarać, żeby pracować jak człowiek w stolicy... Stolica... a jeździ się tutaj jak w jakiejś pipidówie. Trzeba ostro główkować, żeby to nie trwało wieczność, i być w biurze tak, jak się założyło. O, i teraz wjedziemy na ten pas, i potem tutaj, ojojoj, i byłoby po lakierku i lusterku. Nie trąb, baranie! Na mnie będziesz trąbił? No, to masz po hamulcach! A widziałeś? Mogłeś stracić uzębienie na kierownicy. A ty w dupę kopany!... Koleś, chcesz się ze mną ścigać? Do moich dwóch litrów chcesz startować? Ty chyba nie wiesz, co robisz! Widzisz, nawet cię już w lusterku nie widać. Szkoda, że muszę tu skręcić. Tak to przećwiczyłbym cię jeszcze trochę... Zawsze musi się już tutaj korkować przez takich głąbów. Co za miasto! Nigdy się do niego nie przyzwyczaję. Już to moje małe, bo małe, ale lepsze. Jak to jest, że za tym skrętem jedzie się ciągle w korku? Bo się zwęża... jak ona się nazywa? Włoska, Wołoska? Powinni te ulice ponumerować. Te nazwy tutaj powymyślali! Suwak, Wynalazek, Postępu, Racjonalizacji. Chyba ktoś miał nierówno pod sufitem. Wielka mi stolica... Suwak i Wyna-kizek... Szkoda, że nie Rozporek i Gacie... Trzeba objechać to towarzystwo po lewej stronie. Trochę się zdziwią ci z naprzeciwka. Lewym pasem. Ale trzeba być, Euzebku, odważnym! O, teraz to trzeba przydusić pedał, bo jak tam pójdzie zielone, to będzie czołówka... ale ma się tutaj poduchy powietrzne, to się jakoś, Euzebku, ochronisz. Niech się martwi ten z przeciwka... Ale zdążyliśmy... Lubię takie momenty... wiem, że żyję... adrenalina idzie do góry... zdążę czy nie zdążę... jak oni wszyscy muszą uskakiwać... pusty śmiech bierze... szybciutko na boki... no bo kto tutaj jest najlepszy? No, wiadomo... Euzebek ze swoją bryczką... Ciekawe, dlaczego ten pas jest luźniejszy. Sprawdzimy... Pewnie wszyscy myślą, że to do skrętu w prawo. Osły. 141 Może on i do skrętu w prawo, ale my, myk, na środkowy pas. Czego, leszczu, trąbisz? Jak zostawiasz taki odstęp, to się nie dziw, że trzeba go wykorzystać. Przez takich jak ty tak to miasto wygląda. Ci warszawiacy! Najważniejsi na całym świecie. Warszawiaki, pierdolone cwaniaki... żadnej uprzejmości, tylko trąbią i trąbią, i nigdy nie wpuszczą, tylko będą drogę zajeżdżali. Będzie się taki wlókł, ale nie przepuści... Co za gówno! Że też człowiek musi tutaj mieszkać. Tylko smród, śmieci i korki... No, teraz można depnąć! Na tej prostej wieczorkiem, jak pusto, to do stu czterdziestu się kiedyś udało. Andrzej, łysa pała, kiedyś się chwalił, że można i sto sześćdziesiąt, siedemdziesiąt, ale mu nie wierzę. W ogóle to lepszy ściemniacz. Ale też z niego wychodzi leszcz... No tak, ale on z nich wszystkich w tym biurze najlepszy... Też widać, że chciałby ciągle do góry... patrzy w te tabelki i opierdala swoich panów partnerów... Tylko on nie wie, na co stać Euzebka! Oj, nie wie! To już tylko dwieście metrów, ledwie się człowiek rozpędzi, to już musi hamować... A Euzebek hamować nie lubi... No i widać już nasz kochany kompleks biurowy, i wreszcie parking. Eleganckie miejsce, zupełnie inne niż to całe zasrane miasto. Ogrodzonko... równiutko ułożona kostka bauma... Szlabanik i kolczatka... Wszystko zorganizowane, jak należy. Człowiek wie, gdzie parkuje. Wyznaczona miejscówka. 1 to Euzebek lubi... porządeczek... wszystko na swoim miejscu... A biurowiec - palce lizać. Same najlepsze firmy. Bardzo proszę... Największa firma paliwowa... tuż obok gigant od proszku do prania i margaryny... No, tutaj to już jest inny świat. I tu jest, Euzebku, miejsce dla ciebie... Leszcz przy szlabanie patrzy, jakby się dopiero co obudził. No wiem, że jest dopiero po siódmej, koleś, ale 142 to nie znaczy, że masz wolne... Ochroniarze to jest dopiero towarzystwo... Co ja z nimi miałem w restauranach... co jeden to lepszy na tych nockach... to ich należało pilnować... jakieś niedołężne dziadki... strach było, że nie dożyją rana, a co tu mówić, że cokolwiek będą ochraniać... No mówię... obudzić się, gościu, do roboty... patrzy na kartę, jakby zobaczył coś takiego pierwszy raz... Obudź się, koleś... Za dużo spałeś w nocy... Oj, potrzeba ci dobrego menedżera! Wszystkich trzeba gonić... oj, wszystkich... takie, kurwa, życie! No, dobra... Trzeba tyłem, bo wąskie porobili te miejscówki... Teczkę z bagażnika i do środka... Ach, ten hol. Jak widzę swoje odbicie na tym lśniącym gresie i słyszę tup-tup-tup butów, to już wiem, że zaczął się kolejny dzień nowego życia, że Euzebek znalazł się na właściwym miejscu... Dziewczyny na recepcji przy wejściu uśmiechają się do mnie, jak należy. Muszę się im podobać. Niezłe są laski... no, przecież przy wejściu do takiego biurowca byle kogo, jakichś kaszalotów, posadzić nie mogą... Wszystko tutaj jest w najlepszym porządeczku. I gres na podłodze, i wykończenie stalą hartowaną, i oszklenie, i windy, po prostu wielki świat, no i, rzecz jasna, panienki muszą do tego pasować... można by którąś wyrwać, jak tak się miło do laizebka odnoszą... A może one się tak uśmiechają do każdego?... W końcu to ich dżob uśmiechać się do wchodzących... ale do mnie uśmiechają się jakoś inaczej... no, w końcu nie jestem jakiś pierwszy lepszy... ma się ten wygląd... włoski sobie żeluję nie po to, żeby oglądać się w lustrze, tylko żeby się do mnie uśmiechały... A figurkę Huzebek też ma niczego sobie... ćwiczyło się jeszcze parę lat temu... Każdą z was, dziewuszki, złapałbym i podniósł, że ech! Brygida mogłaby coś ze sobą zrobić... jakoś wreszcie zadbać o siebie... i, do cholery, jak wychodzę do biura, to niech przynajmniej nie dotyka mi marynarki tymi 143 rękoma od papek i pieluch... a Gloria mogłaby się wreszcie nauczyć do nocnika... Ale co tam te tutaj dziewczyny... Sylwia na naszej recepcji to jest dopiero lacha! Żadna jej nie pobije. Pyton przy niej cały czas w stanie gotowości. A tu jest tak, jak być powinno... Do windy karta magnetyczna... do wejścia też. Cywilizacja dwudziestego pierwszego wieku. Wszystko jak należy. To naprawdę sukces, Euzebku, że masz taką kartę z napisem Positive Polska i swoim zdjęciem i zbliżasz ją do czytnika... delikatne piii, i winda się zamyka. Popatrz na swoje zdjęcie. Niepokonany! I teraz przykładasz kartę do czytnika przy drzwiach... klik... zamek odblokowany i jesteś w biurze! Pusto... No, oczywiście Sylwii jeszcze nie ma... Nikogo nie ma... W całym ołpen spejsie nikoguśko... Znowu Euzebek jest pierwszy... Bo Euzebek musi być pierwszy, tak już jest... Te wszystkie leszcze tutaj schodzą się przed dziewiątą... a Euzebek ma już wtedy rozeznanie we wszystkim... O dziewiątej to ho, ho... już mam wszystkie raporty podrukowane, wyniki przejrzane. Nawet Brodacz jeszcze nie wie, a Euzebek już tak... W restauranie Euzebek zawsze był najpóźniej na siódmą... inny rytm pracy... dobre przyzwyczajenie... ojczulek zawsze powtarza, kto rano wstaje, temu pan Bóg daje... nie to, co te biurowe leszcze... I efekty są, bo już kilka razy a to Brodacz podszedł, a to nawet Pierre... - Widzę, że wcześnie przychodzisz... to dobry pomysł, jak jest spokój, to najwięcej można zrobić... - Bo to ważne, żeby pojawić się przed własnym szefem... to jasne, że on przychodzi też wcześnie, ale przecież nie przed Euzebkiem... Bo ty, Euzebku, masz takie geny, że po prostu musisz być pierwszy, przed wszystkimi. Kompletna pustka... całe biuro leży u moich stóp... Idę, mijam boksy i drzwi do akwariów, tak idę i idę sam jeden, i czuję, że to ja jestem dowódcą tego okrętu, że ten 144 pokład należy do mnie... 1 nie zatrzymuję się przy swoim boksie. Przechodzę dalej wzdłuż biurek i przepierzeń, idę na sam koniec, gdzie będzie mój gabinet... dyrektora sieci na Polskę... Tak, Euzebku... wszystko jest w zasięgu twoich możliwości... kto wie... za dziesięć lat... a może już za pięć... No, a teraz trzeba stanąć przed kamerą, ot tak, od niechcenia się tutaj poprzechadzać... niby nie wiem, że tutaj jest jej obiektyw, ale postoimy tu dłużej. W administracji mówią, że żadnych kamer nie ma, a potem, że może i są, ale tylko ze względów bezpieczeństwa, ale wszyscy i tak wiedzą, że są i nawet gdzie. Takie małe skubaństwo, jak główka od nitu. Przecież wiadomo, że patrzą, co robimy. To ja, Euzebek, zobaczcie... Znowu jestem pierwszy w biurze... dobrze mnie zapamiętajcie... 1 jak zobaczą Eu-zebka przed wszystkimi, to zawsze jakiś punkcik wpadnie... a pewnie Brodacz na biurko dostaje wydruki, kto 0 której godzinie przychodzi... No, Brodacza w siedzeniu wieczornym nie przebiję, ale za to rano jestem wcześniej... 1 teraz idziemy do swojego boksu... jeszcze ten gabinet nie dla ciebie... i załogujemy się w sieci... A Brodacz myśli, że ten jego gabinet to już na zawsze dla niego... o, niedocze-kanie brodatej małpy... Ach, ta Sylwia! Jak sobie o niej przypomnę, to momentalnie robi mi się ciasno... I skupić się nie można, bo tylko Euzebkowi onawgłowie...Jak tu ją wyrwać... chociaż telefon wziąć, tak jakoś, żeby całe biuro nie słyszało. Mogłaby wcześniej przychodzić po prostu, tak jak ja... No, wysiedzieć nie można... co tu z pytonem zrobić, niech już się pokażą moje kochane tabeleczki, mój raporcik sprzedaży, to może mi ta Sylwia z głowy wyparuje... A potem dzwonić i ciągle gonić tych panów partnerów, wolumen 145 podwyższać, bo region Euzebka musi być najlepszy. Cztery lata na rynku są, niedawno mieli tutaj wielką fetę z okazji setnej restauracji... Wielka firma, bez dwóch zdań, pięć regionów, i jeden z nich dla Euzebka... Niepokonany Euzebek w Positivie zawsze będzie najlepszy i doczeka się takiego przeszklonego gabineciku, jak ma w tej chwili Brodacz. Taak, właściwie czy jest mu czego zazdrościć... w tej przeszklonej gablocie... to ja już miałem lepiej w re-stauranie... Normalne ściany i drzwi, które zawsze mogłem zamknąć, nawet na klucz, pod pretekstem liczenia gotówki... A tyle się wcześniej słyszało, co to w tych biurach odchodzi za ruchanko... jedna wielka bajka, przecież tu wszystko na widoku... wszystko przeszklone, wszyscy wszystko widzą. Gdzie ja niby miałbym na przykład to z Sylwią tutaj robić... Ty się, Euzebku, nie zastanawiaj gdzie, bo miejsce zawsze się jakieś znajdzie, jąknie tu, to gdzie indziej, tylko wreszcie zagadaj do niej jakoś tak konkretnie, jak przystało na człowieka sukcesu, który wie, o co mu chodzi... a nie takie przestępowanie z nogi na nogę... Brodacz niemłody. No, co oni z nim zrobią za parę lat?... Może dadzą mu kopa do góry... a może do dołu... Ale on do Euzebka nie ma co startować... teraz świat należy do młodych! Brodacz w terenie... gdzie go poniosło?... pojechał może, gnojek, sprawdzać mój region... No, nie powiem, to trochę humor psuje... I co tu w ogóle są za zwyczaje? Jakieś zabawy w taj nos agentos? Zadzwonił do mnie wczoraj z Gdańska i mówi, że nie chce, żeby wyglądało to na jakąś tajemnicę, ale że będzie w kilku restauracjach na północy, między innymi w moich: - Nie informowałem cię wcześniej, ponieważ, jak wiesz, omawiam teraz z partnerami naszą nową strategię i sprawa nie dotyczy bezpośred- 146 nio twoich obowiązków... - No, nie powiem, trochę się spociłem, bo to jakaś jawna kontrola, okres próbny się kończy. W głowie mi się zagotowało, ostro zacząłem myśleć, co tu z tym fantem zrobić... Zaskoczyła mnie trochę brodata małpa... w końcu nie wiem, czy mam wiedzieć, że on tam pojechał? Czy nie wiedzieć?... Czy udawać przed panami partnerami niedoinformowanego? Ale to głupio, że regionalny nie wie... i tak źle, i tak niedobrze... zrozumiałem, że mnie wypróbowuje w takiej sytuacji, skubany... na wszelki wypadek, myślę więc sobie, zadzwonię do tych moich panów partnerów, niech nie złapie ich na jakimś syfie i kompletnym złamaniu standardów... ale potem sobie myślę: lepiej nie... niech szef sieci zobaczy, jak to wszystko wygląda naprawdę po tym moim poprzedniku, który miał być taki doskonały i którego odejścia tak wszyscy partne-i /y żałują... Ale Euzebek nie w ciemię bity i zabezpieczył się iż. od drugiej strony!... Może i krótko tutaj pracuję, ale analizowałem już parokrotnie, że rozmowy z niektórymi partnerami są wyjątkowo trudne, jak dziada z obrazem, .1 Huzebek nie zamierza być żadnym dziadem, i podkreślałem, że ja wiem, jak może funkcjonować restauran... że ja /r swoim kierowniczym doświadczeniem z Cipsico widzę i ul razu, co jest grane, czy taki prowadzący to w ogóle zajmuje się restauranem, czy tylko podlicza swoją prowizję. I n.iwet pozwoliłem sobie napisać memo. Tak, Euzebku, to ¦oba być tobą, żeby po dwóch miesiącach pracy pozwalać ¦Me na takie wyskoki. Memo! Do całego zarządu... A co? ijlepszą obroną jest atak... Ale rzeczywiście wtedy bałem ¦ o własne cztery litery, bo ja się dwoiłem i troiłem, a wyniki jak stały, tak stały... Napisałem, że w sytuacji, kiedy i.ik naprawdę kierownik regionalny nie ma żadnej sankcji 147 na partnerów, to trudno spodziewać się rosnących wyników sprzedaży... I niech teraz Brodacz spróbuje zapodać, że sobie nie radzę, to ja mu przed oczy memo i zestawienia pokazujące, że tak naprawdę wyniki się ruszyły, odkąd ja tutaj jestem... Ależ tu wszystko postawione na głowie... dyrektor sieci jedzie omawiać z partnerami nową strategię... To się w pałce nie mieści... Co tu z nimi omawiać?... Jest zadanie i wykonać je trzeba... co tu są za zwyczaje? Od miesiąca jeździ i omawia... Tutaj, kurwa, muszą zacząć pracować kierownicy, którzy jak dostaną polecenie, to je po prostu wykonają, a jak nie, to ich się wyśle do piachu, i tyle... wtedy my, regionalni, mielibyśmy wreszcie warunki do realizowania założonych targetów... Pojechał omawiać nową strategię... no, po prostu pusty śmiech mnie bierze... Jednego jestem pewien, że wszystko wcześniej czy później będzie tak, jak to widzę... Więc siedzę sobie cichutko w moim boksiku i czekam na rozwój wydarzeń... trochę mnie wczoraj galareta wzięła, bo przecież jeździ od miesiąca i nie był na północy, to pewnie wreszcie musiał w mój region pojechać... ale wróciła zimna krew i tylko sobie myślę, jak Brodacz rozmawia z tym obsrańcem Mirosławem ze Stargardu... i jak w ten swój pedalski sposób omawia z nim procedurę bieżącego śledzenia raportów sprzedaży... Jeszcze z tym Zambrowskim to jak cię mogę... chociaż ja takich mędrków nie lubię, ale Miruś... kto go tutaj przyjął? Pewnie Brodacz miał taki strzał w dziesiątkę... No, a Murawiec znad morza... ten dopiero... i ta jego żona, co to od razu za serce się łapie... tak... te ich żony... chociaż z drugiej strony u Mirosława chyba bardziej kumata jest ta jego Marysia, jak to on do niej mówi... bo ona jarzy podstawową sprawę, że koniec końców Positive sobie bez nich poradzi, a oni bez Positive'a są nikim... I to jest główna prawda, którą Ruzebek łagodnie usiłuje im przekazać... że oni są nikim... po prostu zero. I gdyby oni byli załogą restaurana, to Euze-bek nie musiałby marnować energii na różne tam dyplomacje, tylko po prostu by wymienił to całe towarzystwo na nowe, ale w obecnej sytuacji Euzebek może im naskoczyć. 1 z tego względu dobrze... niech Brodacz popierdala po tych restauranach i niech tam omawia wszystko z nimi, i tak oni mają go w dupie, bo są na prowizji... i dlatego aktywizowanie sprzedaży mają tak samo w dupie jak i jego... Ale niech omawia... Euzebek sobie posiedzi i poczeka... Wreszcie coś się pokazało na tym ekranie... wolno to chodzi, jak wszystko tutaj... No, Euzebku, jakie to mamy wczorajsze wyniki? Najważniejsza chwila... Zacznijmy od spojrzenia, jak tam produkty kluczowe... zestawienie numer jeden: ogólnopolskie porównanie regionów... sprzedaż bifów... O, cholera... no, kurwa jego mać! Niemożliwe! Jesteśmy na trzecim miejscu! Andrzejek, łysa pała, na pierwszym! A ta ciota Juchniewicz na drugim... Zachowaj spokój... nic się nie dzieje... Już ja sobie z tymi partnerami pogadam... Zobaczmy inne produkty... na przykład weźmy bify w sosie ziołowym, w tej kretyńskiej promocji... Bardzo dobrze, tutaj już pierwsze miejsce ma Euzebek... a teraz podstawowa oferta Positive'a: panierowane elementy w zestawie, też zupełnie dobrze... drugi... ale znowu łysa pała pierwsza... No cóż, dopiero trzeci miesiąc tutaj jestem... ale to wszystko przez tych gnoi partnerów... nie są w stanie kopnąć w dupę kasjerów, żeby sprzedawali, jak należy, frytki z kurczakami... to przecież samograj... bez kierowników na 148 149 etacie nic tu się nie da zrobić... A zobaczmy sałatki. No nie! Czwarte miejsce. Jeszcze trochę, a Euzebek będzie ostatni! To w Positivie powinno schodzić jak świeże bułeczki. Nikt inny nie wpadł na pomysł, żeby sprzedawać francuskie sałatki. W żadnej sieci tego nie ma... To musi iść, to muszą sprzedawać tak, że będzie furczało. Po prostu, gnoje, tego nie robią. Siedzą w kanciapach z tymi żonami i obrastają tłuszczem, i nie chce im się ruszyć dupy, żeby pogonić debilów na kasach, którzy pierdnąć nawet nie mają ochoty, tak się rozleniwili przy tym poprzednim sposobie rozliczania. Ale Euzebek jeszcze to wszystko usprawni, oj, usprawni! Potrząśnie tym całym towarzystwem... Każdy kasjer będzie miał swoją tabeleczkę... to wprowadzi Euzebek. I ci, którzy będą na dole kolumny, to od razu do piachu... chętnych czeka cały tłum... bezrobocie prawie trzydzieści procent... Leszczy nie będziemy tutaj trzymać! A teraz zobaczmy sprzedaż ogólnie... przeciętny wynik w złotych na restaurację z uwzględnieniem kategorii miasta... mizernie, oj, kurwa, mizernie... trzecie miejsce. Jak to się stało? Cały zeszły tydzień udało mi się utrzymać prowadzenie. Trzeba ich, kurwa, bez przerwy pukać... i jeździć... bez tego ani rusz... Łysa pała ciągle lepsza od Euzebka, ale poczekajmy trochę... To jest ciągle okres próbny... Euzebek się dopiero rozkręca. No, a teraz zobaczmy konkretnie, który najbardziej dał dupy. Oczywiście na samym dole Mirosław, a tak darł mordę... - Co pan będzie mnie tutaj uczył, co to za system, po jakiego zbója komu jest potrzebne, ile ja sałatek sprzedałem? Gówno to kogoś obchodzi, to jest moja restauracja, a pan skąd się tu wziął? - No, aż się we mnie zagotowało. Zrobimy remanencik i zobaczymy, skąd się wziąłem... 150 Spokojnie, Euzebku, spokojnie. Przede wszystkim patrzmy do przodu, w przyszłość! To jest najprostsza recepta na sukces... Tak jak do tej pory... bo Euzebek ciągle idzie do przodu... i ani kroku w tył... spójrz, gdzie pracujesz... w pięknym biurze... 1 skoro zdecydowali się na Euzebka, to on jest nie byle jaki gość... Żeby mając dwadzieścia sześć lat, pracować już w takiej firmie, na takim stanowisku i jeździć taką furą... Oj, niejeden chciałby się tutaj znaleźć na moim miejscu. Ale nie każdy jest Euze-biuszem Druttem. Jak pojechałem do naszego miasteczka - zaraz w pierwszy łykend, jak tylko dostałem bryczkę... zapakowałem Brygidę i Glorię - to rodzice aż wyszli przed dom, żeby się z nami przywitać... Widać było, że dumni z syna... Mama mówi, że Brygida z Glorią mają teraz wygodnie z tyłu... i tylko znowu Brygida wolno gramoliła się z samochodu, bo Gloria śpi, a ja chciałem się przejechać z ojcem... Więc trochę ją pogoniłem. I zaraz cała afera, że dziecko, że znowu zaczynam... i jeszcze mama się włączyła, żeby nie budzić Gloruni... To wszystko na głowie postawione. Nie mogę się z tą Brygidą dogadać, odkąd zrobiła się grubą babą... Ojciec, stary mechanik, lubi wszystko dokładnie obejrzeć. Warsztat mu padł, to mu tylko oglądanie zostało... I tak dobrze, że nie wziął kredytów, co to tak mówili, żeby wszystko brać w swoje ręce, że dadzą na korzystnych warunkach, żeby rozwijać działalność... a potem przywalili takie odsetki, że koniec. Zenon, brat ojca, wpadł w to gówno. Wziął z banku na warzywa: marchew i brukselkę, i potem jednego lata nic nie urosło, a drugiego dali w skupie takie ceny, że zwróciłyby się najwyżej nasiona... Ale zawsze była w ojcu dusza mechanika, więc pod maskę zajrzeliśmy, a tu silnik bez gaźnika, z bezpośrednim wtryskiem. To 151 ojciec do tego ostrożnie, bo całe życie regulował gaźniki, ale przecież nie jest ślepy, widzi, że moc nieporównywalna, a lubi tak jak ja, gdy furka ma start... Andrzejek, łysa pała, wszedł do ołpen spejsu... Trochę zbladł mu uśmiech, jak zobaczył mnie w boksie. Myślał, że to on pokaże się pierwszy przed kamerą... ale niedo-czekanie jego. Usiadł szybciutko, zaraz włączył maszynerię i nic nie mówi... skupił na tym, co mu tam się na ekrani-ku pojawiło. No, to jest fakt, że jeszcze jesteś lepszy od Euzebka, ale już czujesz mój oddech na karku i już się pocisz... dyńka ci paruje... Czółko zmarszczone, widać po nim, że chłopak jak galareta... A Euzebek jest na okresie próbnym i jeszcze się nie rozkręcił... Ale całe życie to trochę taki okres próbny... ciągle trzeba sobie stawiać jakieś wyzwania, nie stać w miejscu... Euzebek, mimo że młody, to już swoje wie... oj, wie... z niejednego pieca i takie tam gadki, jak to ojczulek potrafi zapodać, gdy sobie chlapnie... Jak się przyjechało do Warszawy, to dopiero było - z tym tłustym Mareczkiem stać na stadionie i sprzedawać adi-daski... ale Euzebek to lubi takie sytuacje, bo wtedy bierze się naprawdę w garść... Jerzyk polecił w firmie i zostałem przedstawicielem handlowym. Dobrze to nawet brzmiało... tylko że załapałem się na aparat do masażu stóp. Stało się, no, co tu ukrywać, ale też z drugiej strony chwalić się nie ma czym, na ulicy, na tej ich Marszałkowskiej, i nawijało się do każdego, który przechodził... może zainteresuje pana rewelacyjny przyrząd leczniczy do utrzymywania właściwego krążenia w stopach. A to wszystko była jedna wielka po-pelina... drewniany wałek z wypustkami na powierzchni, a masaż to jeżdżenie stopami na tych wałkach po podłodze... Prawdziwa katownia, stopy następnego dnia po 152 prostu wysiadka... nie mogłem chodzić, jak raz spróbowałem... I mówiło się dalej, aż szczęka bolała: tradycyjna medycyna chińska lub makrobiotyczne podejście do zdrowia, lub najnowsza metoda z Londynu... co komu do głowy przychodziło... Ludzie w najlepszym wypadku wzruszali ramionami... A byli tacy, co i powiedzieli: spierdalaj, palancie. 1 jeszcze zimno, i deszcz, a Euzebek w samej marynarce i krawacie, żeby wzbudzać zaufanie... Rano spotykaliśmy się na Pradze, tam był magazyn... cały garaż zawalony po sufit tymi drewnianymi wałkami... i mieliśmy tam salkę, gdzie ładowaliśmy, jak to mówiliśmy, akumulatory i odprężaliśmy się przed całym dniem, jaki czekał nas na tych ulicach... to był, kurwa, jakiś dom wariatów... Tańczyliśmy i jakiś koleżka, specjalista od aktywnego wpływania na innych, jakiś kompletny czub, zarażał nas entuzjazmem. No, niby tak się teraz z tego śmieję, ale to, co on tam nam powtarzał, to potem i ja mówiłem dziewczynom na kasach, kiedy miały zwiększać wolumen sprzedaży i być miłe dla klientów. - Pamiętajcie - wrzeszczał i podnosił ręce do góry, a my razem z nim -jesteście najwspanialszymi sprzedawcami, najprzystojniejszymi, najbardziej wygadanymi chłopakami w Warszawie! Wasze aparaty do masażu stóp są wyjątkowe, niepowtarzalne i niezbędne dla dobrego samopoczucia każdego człowieka na ziemi! Powtarzajcie za mną... Podejdę dzisiaj do czterystu przechodniów, do czterystu przechodniów!... Nie zniechęcę się, nie poddam się, nie odejdę! Do czterystu przechodniów! - I potem tańczyliśmy... normalne disco leciało... i tak naładowani, z torbami pełnymi tego drewna, wyjeżdżaliśmy na miasto... I stało się tam cały dzień, i jak się czasami sprzedało kilka sztuk, to było święto... już większe wzięcie miały Cyganki, które chodziły obok nas 153 i łapały ludzi za rękaw, „pan, powróżyć?" A w Sezamie właśnie otworzyli pierwszego Donalda... tak się chciało wtedy pójść i zjeść mąka... ale nie było pieniędzy... tak, Euzebku, przeszedłeś drogę... Nie miałeś pieniędzy nawet na zwykłego mąka... ale to już się nie powtórzy! Euzebek już nie dopuści do takiej bryndzy! Przyszła Sylwunia! Co z niej za lacha! Te proste blond włoski. Chyba to jej własny kolor... Ciekawe, czy na cipce też ma takie. Właśnie takie Euzebek lubi. Delikatny biały puszek na całym ciele. Nie musi się za bardzo z tego czyścić, bo nie widać... Jędrne uda i dupka. Wszystko idealne. Uśmiechnęła się do mnie. Na pewno! Euzebku, ty masz w tych sprawach wyczucie. Oj, ruchanko jest konieczne. Ta Brygida... Ciągle Gloria w naszym łóżku... nawet wyspać się nie można. W środku nocy idę na sofę przed telewizor, do drugiego pokoju... w końcu młody jestem i nic dziwnego. Kiedy ona wreszcie będzie sama... Potem jakieś ploty zaczną chodzić po biurze... Trzeba cierpliwie krążyć, a moment się znajdzie... Euzebku, idź do swojego boksu i niech ci się nie pierdoli w głowie. I ten jasny czerwień na wargach... Pomadka niezmywalna... Trochę się Euzebek na tym zna... Chodziło się z wielką torbą pomadek, pudrów, lakierów i dezodorantów, i perfum... wszystko eleganckie, niby sprowadzone z Zachodu, ale my, którzy stale odwiedzaliśmy hurtownię, tośmy wiedzieli, że produkty wytwarzane są w Łomiankach na bazie spirytusu, herbaty i tłuszczu z pobliskiej rzeźni... tylko opakowanka były firmowe... mucha nie siada... Bo tego pętania się po ulicach z tymi wałkami do stóp nikt długo by nie wytrzymał, nawet Euzebek. Wiedziałem jedno, że do domu nie mam po co wracać. Szczęściem ojciec wynalazł tę hurtownię w Łomiankach 154 i pożyczył trochę kasy na pierwszy zakup... I tutaj już była inna robota... Kosmetyki damskie... Chodziło się po biurach, już nie stało się na ulicy i jak ten palant nie zaczepiało ludzi... Euzebek przynosił zapach taki, zapach inny, a to pod paszkę, a to można było też tam niżej... To były inne biura niż to nasze... Ledwie trzy lata temu... wszystko się szybko zmienia... stare budynki... dawne zjednoczenia, centrale handlu, jakieś urzędy... inna atmosfera... oj, inna... tam to ruchanko wisiało w powietrzu... a ja z kosmetykami damskimi... Dobra, Euzebku, znowu ci się pierdoli w głowie. Zajmij się robotą, czas pukać panów partnerów... Najpierw do tego palanta Mirosława zadzwonimy. Słuchawka do ręki i walić po łbie tych nierobów... Tylko takiej Sylwii to nie powinni sadzać na recepcji... Ale coś mi mówi, że Sylwunia chciałaby, żebym się nią zajął odpowiednio... Ach! Jak sobie o tym pomyślę, że się w nią pakuję i że ona jęczy: tak, tak, Euzebiuszku, właśnie tego chciałam, jest cudownie, i rozchyla te swoje usteczka pokryte niezmywalna po-inadką. No, siedzi tylko całymi dniami, to przecież musi ją tam swędzieć... Takie są realia... biologii nie da się oszukać. One też tego potrzebują, tylko może jeszcze nie wiedzą, ale Euzebek się tym zajmie... Ale z czasem zaczęło się pojawiać coraz więcej prywatnych firm i na dole przy wejściu wieszali kartki: „Akwizytorom dziękujemy"... 1 zaczepiał cię na dole cięć lub jakiś dopiero co przyuczony chłystek, łapał za torbę i od razu z mordą: a co tam masz... czego tu, młody, szukasz? Przecież widzisz, że akwizycja zabroniona! Nie szło już wyrobić... „ Akwizytor" brzmiało jak obelga. No i powiedziałem sobie: że dość handlowania, i wylądowałem w restauranie... I co? Czy nie był to strzał w dziesiątkę? Ale wtedy w dziewięćdziesiątym czwartym, te trzy lata temu, 155 to myślałem, że gorzej już być nie może... no bo co mogli mnie, przyjezdnemu bez żadnych znajomości, dać za robotę... musiało się popierdalać na mopie... Myślałem, że spalę się ze wstydu, ale od razu pomyślałem sobie o chłopakach z miasteczka, którzy rano koktajl owocowy, a po południu Virginia i tak wkoło... Zawziąłem się, migiem zauważono Euzebka... po prostu powiedziałem, że moją pasją jest sprzedaż, i po miesiącu z mopa trafiłem już na kasy i na szkolenia, i na normalną obsługę... I już wtedy miałem pewność, że będzie coraz lepiej i że trzeba dać z siebie wszystko... I miał rację Euzebek, poszło się do góry jak rakieta... dziewięćdziesiąty piąty i szósty to były takie czasy, kiedy restauracje powstawały jak grzyby po deszczu... i wiedziałem, że moja przyszłość jest w restauranie... Recepta jest prosta. Rozwój i jeszcze raz rozwój. Wszyscy w restauranach mówią, że jak już zostaniesz pracownikiem obsługi, to koniec... do śmierci na kasie i na kuchni... Ale to oczywiście nie dotyczyło Euzebka! - No, witam pana... tutaj Drutt przy telefonie. - Ten Kowalewski to dopiero lepszy cwaniak, jeździ merolem, a mówi, że ledwie przędzie i że musi tylko dopłacać do tego interesu, takie Positive dał mu warunki. Cwany i ostrożny... Musiał się spodziewać, że mu zrobię inwentaryzację stanów magazynowych, bo wszystko się zgadzało co do jednego elementu. Jeszcze musi dopłacać, gnój... I potem, jak ja mu o aktywnej sprzedaży, to on, że po co to tak tych klientów męczyć... Jak będą chcieli, to przecież zamówią, czy pan chce tymi swoimi gadkami ich wypłoszyć? Ciężko ich zdobywałem przez te lata, jak jeszcze nikt nawet nie pomyślał, że się pan pojawisz w Positivie... Wyszczekany sukinsyn... - Oglądał już pan tygodniowy raport sprzeda- 156 ży? Właśnie pan drukuje. A którą to godzinę mamy, panie Mirosławie? A procedury co w tej sprawie mówią? -Jak to, kurwa, może być, że faceta nie interesują wyniki sprzedaży. To jest oczywiste, że oni to wszystko mają w dupie... Uspokój się, Euzebiuszu! -Jestem zdziwiony, że nie interesują pana wyniki pana pracy. Panie Mirosławie, znowu ta sama sprawa, o której rozmawialiśmy, kiedy byłem u pana. W jaki sposób możemy współpracować, kiedy pan nie śledzi liczb, które dla Positive'a są najważniejsze? Dlaczego pan nie może nigdy zdążyć? Proszę pana, jeżeli się panu tak ciągle zawieszają komputery, to powinien pan już dawno skontaktować się z naszym działem IT. Zrobił pan to? - Jak ja mam z tym durniem rozmawiać? Jak ja z takim palantem mogę osiągnąć pierwsze miejsce? - No więc, ja mam ten raport przed sobą... -Jakoś dziwnie zaniemówiłeś, koleżko. - I nie ma tam niczego zaskakującego... Jest to co zawsze, jeżeli chodzi o pana... Otóż jak zwykle jest pan najgorszy w regionie. Proszę pana, w większości średnich za ostatni tydzień jest pan na samym dole. Czy pan sądzi, że Positive będzie to długo tolerował? Niech mi pan nie wstawia tych głodnych kawałków o klientach... Pan nie potrafi zmotywować należycie swojej załogi. Taka jest prawda, proszę pana... Proszę bardzo, chce pan konkretnie... Bifów ma pan osiemdziesiąt cztery transakcje, to jest dwadzieścia osiem transakcji poniżej średniej regionu i trzydzieści siedem transakcji poniżej średniej ogólnopolskiej... A niby czym się pan różni od takich miast jak Piła czy Koszalin? Kto niby u pana mieszka? No, niech pan mi powie, jak Positive może z panem współpracować? Ja pana nie straszę, ja panu tylko mówię, że pana wyniki są najsłabsze w regionie, a wnioski niech sobie pan sam wyciągnie... Zrobił pan zebranie załogi? A elementy?... Nawet 157 elementy, które same się sprzedają i przynajmniej powinny stać na tym samym poziomie, idą do dołu. Panie Kowalew-ski! Proszę nie takim tonem! Przypominam panu, że to ja reprezentuję Positive'a... A sałatki! Sałatki spadły panu przez ostatnie dwa tygodnie o dwadzieścia pięć procent, co tam się u was dzieje? Wiosna? No i co z tego? Co pan powiedział?! Wiosną ludzie wolą sałatę i rzodkiewkę? Co?! - Wypierdolić trzeba gnoja! Po takiej gadce z mojego restauranu gość wyleciałby momentalnie. Jeszcze dałbym mu kopa na szybszy rozpęd. - Panie Kowalewski, musimy przerwać tę rozmowę. Pan się uspokoi i ja się uspokoję i będziemy kontynuować... - Wypierdolić go! Jak to możliwe, że tacy tutaj pracują?! To są właśnie skutki tego omawiania... tych partnerskich rozmów, tych niekończących się zebrań. Wszystko przez Brodacza... Zaraz mnie tutaj trafi szlag! - Tak, Andrzejku... ten gnojek Miruś... Masz rację, trzeba wyciąć tę gangrenę... Od kogoś trzeba zacząć... Powiedział, że teraz wiosna, ludzie wolą sałatę i rzodkiewkę. Po takiej gadce to już nawet Brodacz nie wybroni gnoja... Będę potrzebował ekipy do przejęcia restauranu... Niech tylko Brodacz wróci z tego swojego turne... - Opanuj się, Euzebku... nie powiedz za dużo... Jedna wielka rodzina Positive'a... Przecież w firmach jak świat długi i szeroki takie smuty pierdolą, ale nikt tego nie bierze poważnie, chyba tylko jeden Brodacz w to wierzy, jeździ po Polsce i omawia, zamiast wziąć za dupę to całe towarzystwo. Czy on nie widzi, że zaciska mu się na szyi pętla? W tym roku musi do Paryża zaraportować taki wynik, że jak jeszcze trochę będzie omawiał z panami partnerami nową strategię, to się zesramy, a go nie osiągniemy, chyba że Paryż trochę zbastuje, żeby nie robić tutaj wielkiej rewolucji... 158 No, a teraz po sandłicza na drugie śniadanko... do naszej eleganckiej stołóweczki... nie wiem, jakie mają procedury, ale powinni częściej przecierać podłogę... widać na niej ślady obuwia... U mnie w restauranie podłoga była jak lustro... No, właściwie nie mogę się wybrać do żadnej gastronomii dla przyjemności, żeby spokojnie zjeść i posiedzieć... mam ten zawodowy zakręt kierownika... Rozglądam się i myślę, jak oni to wszystko zorganizowali, i od razu widzę, że wszędzie są nieroby, których trzeba pukać i przypominać, że wielu czeka na ich miejsce... I tak było w miasteczku... zaprosiłem w niedzielę wszystkich do pizzerii... W centrum otworzyła się jakaś prywatna, sprowadzili niemieckie piece, używane... nie wiadomo, jakie mają procedury dla ciasta... niby robią to na oczach, ale przecież, na dobrą sprawę, nie wiadomo... w takim rodzinnym interesiku to wszystko jest mocno podejrzane... potem podchodzi panienka... ubrana, jakby właśnie wybierała się na disco, obwieszona świecidłami, czerwone tipsy, włosy rozpuszczone... Czy tak powinna wyglądać kelnerka? Taki standard ubioru? Już zaczęło mnie nosić... Stanęła przy stoliku i ani be, ani me, ani kukuryku, jak to pan prezydent Wałęsa powiedział i przez to, palant, przegrał... I dobrze, bo kto to widział, żeby taki prostak był naszym prezydentem... takich gości jak on to ja ze stu znajdę w samym naszym miasteczku pod jedną z budek z piwem... Kwaśniak, to i owszem... wygadany, też może nie ideał, ale przynajmniej jakoś się go słucha... A tamten to gadał jak pomocnik starego w warsztacie... No i składamy zamówienia, a ona tylko przygląda się tym swoim tipsom... Żadnej reakcji... nie mówię o jakimś uśmiechu... W ciągu minuty posłałbym ją do piachu. No i jak na to Euzebek patrzy, to go krew zalewa, że taki burdel... W całym kraju tak to 159 wygląda i trzeba by zrobić jakiś porządek, nie wiem, czy Kwaśniak sobie z tym poradzi, bo on pewnie potrafi tylko gładko nawijać... Ja u siebie w restauranie ludzi ustawiłem, jak należy, i osiągałem najlepsze wyniki we wszystkich rankingach... Premia za czystość, nagroda za profesjonalną obsługę klienta... No i zrobili mnie specjalistą od strat towarowych... po pół roku dla kogoś, kto zna wszystko od podszewki, ustawienie sobie ludzi nie jest żadnym problemem. Straty załatwiliśmy od ręki... Euzebek nie od wczoraj patrzył, co się dzieje w restauranach... A złodziejstwa nie toleruję! To wyniosłem z domu - złodziejstwo trzeba tępić! I w takiej sytuacji, kiedy straty dochodzą do ośmiu procent, nie ma co dociekać, kto tu jest uczciwy, a kto nie jest, nie ma co się bawić w żadne sentymenty, że ktoś niewinny może ucierpieć... trzeba wyciąć cały gnijący organ. Z tym Euzebek poradził sobie błyskawicznie... cała operacja przeprowadzona po mistrzowsku... Oni myśleli, że to niemożliwe, że nie można odejść z minuty na minutę, no bo jak będzie funkcjonować restauran... a tu Euzebek stworzył brygadę specjalną, spadochroniarzy z innych restauracji... ściśle tajną grupę używaną do likwidacji takich zjawisk... Tak, to był wielki sukces Euzebka... Sam szef całego Cipsico uścisnął Euzebkowi dłoń... nawet myślałem wtedy, że jest szansa awansu, w jakimś realnym czasie przejścia do biura, coś tam regionalny przebąkiwał... Ale kto chciałby tracić takiego dobrego kierownika i awansować go do biura... I Euzebek musiał zacząć wysyłać swój życiorys... No dobra, jaki sandłiczyk bierzemy? Szyneczka, jajeczko i serek... Można by sobie z domu przynosić śniadanko, ale widzę, że w biurze nie wypada... Odwijać na biurku w boksie z papieru i wpierdalać kromkę chleba... co pomyślałby 160 Andrzejek, łysa pała... Mniej by się wydawało, to jasne... w restauranie można było posilić się darmowo... grosz do grosza, i dzięki temu jest pięćdziesiąt metrów na tym Tar-chominie, i tylko w połowie w kredycie... A pieniążki potrzebne teraz... Jak tak słucham Brygidy, to myślę, że one wszystkie tylko chcą z nas wydoić więcej i więcej... jak wynajmowałem tylko pokój i ona miała tylko pokój z koleżanką, to nie słyszałem ciągle: Euzebiusz, potrzebne na to, na tamto... A teraz to już zaczęło się na całego: Euzebiusz-ku kochany, kuchnię trzeba by wykończyć... szafki na taki kolor, a wyciąg, a blaty specjalnie laminowane... a może dostaniesz jakąś premię, jakąś nagrodę, Euzebiuszku kochany... Glorii w pokoju przydałaby się wykładzina w chmurki i krasnoludki... Ale pozbyć się tej grubej dupy to już dla Euzebiuszka nie można... Warto tu przychodzić, żeby się dowiedzieć, jak laizebek powinien się w biurze ubierać... Wszyscy tutaj od-picowani... koszulki wyprasowane... odcień błękitny i żółte krawaty w tym sezonie. Muszę zostawiać marynarkę w biurze, bo tu, widzę, raczej w samych koszulach... Chłopaki od margaryny - zawsze największa elegancja... O, weszła Sylwia! Zaczekam trochę i popatrzę... Już ona wie, co w niej dobre... Krótszej spódniczki nie mogła włożyć... Nie śliń się tak, Euzebku, bo wszyscy to zauważą... może wybierz jeszcze jakiegoś sandłicza. „To świetny pomysł... możesz mnie odwieźć, ale nie będę schodziła na parking. Poczekaj na mnie w bocznej uliczce". Znaczy się, myśli dziewczyna... przewiduje. Nie tylko ma nogi i buzię, ale jeszcze coś w tej swojej łepetynie... No i ma rację, bo ja w sumie też nie chciałbym, żeby mnie widzieli z piękną Sylwią, ale znaczy to również, że 161 piękna Sylwia myśli, że coś z tego może i będzie, z czym nie należy się obnosić... Euzebkowi od razu twardo, i trudno tak tu siedzieć w tym samochodzie... tylko czyśmy się dobrze zrozumieli, gdzie mamy się spotkać, bo tak to się szybko potoczyło... Zastanówmy się, co teraz zrobić, czy zawieźć ją do domu... czy naciskać na kawę... gdzie ja tu, kurwa, w tym mieście pójdę na kawę... z Brygidą nie było po co gdzieś chodzić... Może ona zna coś w tym zasranym mieście... Chodzą niejedni po jakichś klubach... cholera wie, po czym. Może teraz, jak trafiło się do biura, to czas nadrobić zaległości... nie naciskać tak od razu... ale na pewno będzie już numer telefonu... Może trochę odczekać, to nie wyjdę na takiego napalonego... Nie można tego zepsuć. To był prawdziwy cud... Znalazła się sama ze mną w windzie... no, takiego korzystnego splotu okoliczności nie można zaprzepaścić, Euzebku. Jakimś cudem... no, naprawdę siły jakieś siię uruchomiły, coraz więcej sił przychylnych Euzebkowi, patrzę i oczom nie wierzę, a ona wchodzi do windy sama, bez tych swoich koleżanek, i mimo że przecież wszyscy poszli po sandłicze, to winda pusta... No bo to ważne, żeby potem w biurze nie opowiadali... Ona jest taka lacha, że wszyscy się ślinią, patrząc na nią... i po prostu mogliby jakichś świństw narobić z tej złości, że akurat ja z nią, a nie oni... to jedna sprawa, a poza tym trzeba pamiętać, że się jest poważnym menedżerem w poważnej firmie i żadnych taim akcji na boku mieć nie wolno... No i wskakuję do tej windy... Euzebek to potrafi się zachować w takiej niespodziewanej sytuacji... A można było zapomnieć języka w gębie i zrobić się czerwony jak pomidor... ale to nie Euzebek!! - Kogo moje oczy widzą? Nie mogę uwierzyć swojemu szczęściu, że mam okazję być z tobą bez faksów, listów, telefonów i całej masy innych spraw, 162 które masz tam na tej recepcji... - Oj tak, jest tam trochę pracy, ale to taka pozyszyn. Jedno co fajne, to, rozumiesz, że ma się ze wszystkimi kontakt... - A ja na to, że też tak chciałbym jak ona, ale że właściwie nie znam biura, bo tak często wyjeżdżam, i widzę, że trzeba się spieszyć, bo zaraz winda dojedzie, i nie ma co ciągnąć tych „ą" i „ę", i mówię, że chętnie bym się od niej dowiedział czegoś o biurze, bo przecież jestem nowy na dobrą sprawę, i może na przykład mógłbym ją odwieźć do domu, bo widzę, że wychodzi dość późno, a właściwie wtedy kiedy ja, i może jej byłoby wygodnie... tutaj już, patrzę, winda dojeżdża i teraz to ona powinna jakoś bystro się zachować. Trudna sytuacja, jak dla baby, bo przecież musi się powahać, nie za bardzo pokazać po sobie, a tu winda zwalnia i myślę sobie: źle to, Euzebku, rozegrałeś. A tu taki z jej strony sarprajz. - O, to świetny pomysł! - Bystra dupka. - Wychodzę o szóstej, ale nie będę schodziła na parking i możesz poczekać na mnie w bocznej uliczce... - W tym momencie to ja zbaraniałem. Czułem, że zamieniam się w jakąś galaretę, tak to szybko i konkretnie poszło, ale szczęśliwie drzwi się otworzyły i wyszliśmy z windy jak gdyby nigdy nic. Więc może nie ma co się obcyndalać i brać telefonu, od razu zawieźć ją na kawę albo odwieźć do domu i zobaczyć, co z tego wyniknie. W końcu oboje nie mamy zbyt dużo czasu, do cholery... Siedzi nieraz i do ósmej na tej recepcji... No, idzie! Wreszcie... Czy mnie zauważy? Dlaczego, Euzebku, ma cię nie zauważyć? Mnie, Euzebka, ma nie zauważyć! Zamachała ręką... No, udało mi się... Wyrwałem panienę! - Cześć. Długo czekałeś? Wiesz, tam to można siedzieć okrągłą dobę... przesyłki ciągle przychodzą... polecone na jutro przygotować na pocztę, i w kółko te cholerne 163 faksy... nie ma minuty przerwy, i tak poadresowane, że trzeba robić dochodzenie, do jakiego działu to przyszło... -Ale nadaje bez przystanku... no, Euzebku, działaj... delikatnie, ale konkretnie... - No, u mnie podobnie... chociaż nawet lepiej... to, co się, słuchaj, dzieje w terenie, w Positi-ve'ach, to jest dopiero cyrk... Ale nie będziemy tak gadać w peugeocie... To co, może na kawę?... - Na kawę? Wiesz, Euzebiuszu, oboje jesteśmy zmęczeni, lepiej będzie powiedzieć: przemęczeni... szkoda czasu jeździć po mieście... zapraszam cię na kawę do siebie. Chyba nie masz nic przeciwko temu? My, ludzie ciężko pracujący, tak bardzo nie mamy czasu... Uzdrowisko Co za dzień. No, jak to, do cholery, mogło się stać? Papierosa... Palę jak smok. Niech to wszystko diabli wezmą! Może trochę schudnę. Może... Jadąc tutaj, przez tę majową delikatną zieleń, i widząc, jak wszystko się budzi po tej cholernej, długiej zimie, wiedziałem, że coś się musi wydarzyć. To słońce przez przednią szybę, majowy upał. Wybuchła taka wiosna, prawie lato... Sentymentalny się zrobiłem... Ale to gówno prawda. Niczego nie zauważałem. Nie mogłem. Jechałem szybko, żeby potem jeszcze zdążyć do Piły, i byłem pochłonięty tymi pytaniami, które nie dają mi spać: czy sieć osiągnie założony wynik, czy sprawa partnerów jest już przesądzona i jeżeli tak, to po co właściwie się z nimi spotykam, jak pozycjonować naszą markę, żeby była silnie rozpoznawalna i jednocześnie skierowana do najszerszej grupy klientów, i tak dalej, i tak dalej w nieskończoność, a na koniec - dlaczego spadła sprzedaż frytek bez zestawu na Dolnym Śląsku... Czy w tym wszystkim mogło być miejsce na maj? Wjechałem do tego cholernego uzdrowiska, poczułem wiatr od morza, minąłem pierwsze bloki i kilka 1 165 ocalałych poniemieckich kamienic i wtedy znowu, ledwie wyczuwalnie, to jakieś cholerstwo ukłuło mnie po lewej stronie. Może wspomnienia? Bzdura! Serce. Jestem po prostu wykończony. Objechać w cztery tygodnie prawie całą sieć... spotkać się ze wszystkimi partnerami... i powtarzać każdemu to samo. Szef sieci zaraża osobiście swoim entuzjazmem do nowej strategii każdy Positive. Oj, wyssał mnie ten entuzjazm... I jeszcze na koniec ten Murawiec... Ile czasu nie byłem u niego? Mamy dziewięćdziesiąty siódmy... To ile? Prawie dwa lata?! Po otwarciu, jako regionalny, często, ale potem to już chyba nie... Zresztą tyle miałem innych spraw... Marek Murawiec... Pierwszy mój partner. Pierwsze otwarcie. Było wtedy jakoś strasznie mroźno i ciemno. Przed świętami. Mój Boże, jak to dawno... Tak wiele się zdarzyło i tak niewiele pamiętam... Do cholery, rozklejasz się. Kompletnie się rozsypujesz. Co się z tobą dzieje? Kto by pomyślał? Murawiec i pani Bożenka... I co z tego? Wybrałem potem ich z pół setki... już mi się wszyscy zamazują. Jestem u kresu sił... Chyba jednak jakiś kryzys, drogi Krzysztofie. Trzeba się wziąć w garść. Przede wszystkim myślenie pozytywne. Tak jak na treningu... Zastosujmy pozytywną wizualizację... To najlepiej działa... Daj spokój z tymi bzdurami... Zgasł? Wezmę następnego. Przez cztery lata nie sięgnąłem po papierosa... Cztery lata... I co teraz? Jeden od drugiego... Rzuciłem zaraz po przyjściu do Positive'a... stopniowo wszyscy rzucaliśmy... Precz z tytoniem. Tacy byliśmy dumni... W Europie, w cywilizowanej Europie nie pali się papierosów. Tak mówił Pierre. A już na pewno w Positivie, dodawał. 166 Czy nie zdawałem sobie sprawy, że tak się to potoczy? No, przecież wszystko było cudowne, upajające, i to zadowolenie ludzi na wszystkich szczeblach... Kierownicy regionalni i partnerzy dawali z siebie wszystko, tłumy na otwarciach, tłumy przez całe miesiące... to było niewiarygodne. Jak jakiś sen... wspaniały sen... Och, żeby jeszcze trwał. Po prostu myśl pozytywnie. Powtarzaj sobie, że tak jak stworzyłeś sieć, tak teraz osiągniesz założone wyniki. Musisz być tylko do tego głęboko wewnętrznie przekonany i powtarzać sobie... Co za bzdury... Jak mogą czegoś takiego uczyć dorosłych ludzi... Przez cztery lata nie paliłem... No, jeszcze przed otwarciem pierwszego Positive'a wiedzieliśmy, co dzieje się u Donaldów... To był po prostu efekt rynkowej próżni... całkowicie nowy, nieopanowany przez nikogo segment... A potem przy każdym naszym otwarciu przecieraliśmy oczy ze zdumienia. To podobno nie zdarzyło się w żadnym kraju w osiemdziesięcioletniej historii Positive'a. Rekordowa liczba transakcji, utrzymująca się trwale na bardzo wysokim poziomie. I wtedy Francuzi podjęli decyzję. Inwestujemy. Dwieście restauracji w ciągu pięciu lat. I kilka miesięcy później Pierre i Jacąues po raz pierwszy zaprosili mnie na śniadanie do Marriotta. Kiedy to było? Przed wyborami, w których wygrał Kwaśniewski. Jak oni mogli wybrać tego złotoustego przystojniaczka! Zdążył się już zrobić dwa razy taki... I żeby Lechu okazał się takim cymbałem... Ja to panu nogę mogę podać... Ale żeby rok po wyjściu regimentów cara tak zagłosować! A kto tu pamięta o jakimś carze i jego regimentach?! Oni wszyscy za nim tęsknią, nawet nie wiedzą, jak głęboko jest w ich sercach. A czy ja pamiętam? Gówno pamiętam. Ważna jest liczba sprzedanych bifów z frytkami i sałatek w promocji... 167 Straciłem wtedy wszelką nadzieję, nie mogłem się pozbierać, komuna wracała... A tu niespodziewane zaproszenie do Marriotta. Czy idąc, spodziewałem się, że dostanę taką propozycję? No cóż, jako kierownik regionalny dobrze dawałem sobie radę. Moje restauracje świetnie funkcjonowały, partnerzy wybrani byli idealnie w standardzie. Wysłałem do Paryża całą masę mem na temat strategii rozwoju sieci i współpracy z partnerami w Polsce. Prowadziłem dyskusje z francuskim działem operacyjnym, co warto implementować z obowiązujących na świecie standardów Positive'a, co należałoby zmienić, a co odrzucić, bo nie przyniesie Positive'owi korzyści. Pisanie po francusku sprawiało mi ogromną przyjemność. Język ułatwiał mi przekonywanie i Pierre'a, i od czasu do czasu Antoine'a w samym Paryżu do mojej wizji, miałem też nosa do tego, jak z nimi rozmawiać. Właściwie nikt nie znał u nas tak dobrze francuskiego. Adam z iberystyki, który pracował dłużej ode mnie, odszedł do dynamicznie rozrastającej się sieci sprzedaży proszku do prania... W Marriotcie byłem wtedy pierwszy raz... To były czasy! Marriott onieśmielał... Śmiać się chce. Co sobie zamówisz i tak dalej... Nie mogłem nic przełknąć. I przy kawie taka niezręczna cisza i jakieś porozumiewawcze uśmiechy między Jacques'em a Pierre'em. I potem Pierre z takim namaszczeniem: - Po naszej sugestii zarząd chciałby ci powierzyć stanowisko dyrektora sieci Positive w Polsce. No i dostałem wiatru w żagle. Z moją wielką rodziną partnerów pobijemy Donaldów na głowę. Będziemy mieć najwięcej klientów i najwięcej transakcji w Europie. I zaraz na miesiąc do Paryża na szkolenia. I trening pozytywnego myślenia. Tu Kwaśniewski i Olin, a my ruszyliśmy jak burza. Każde otwarcie nowego Positive'a było dla mnie lekarstwem na te cholerne wybory. Myślałem, że może jak w każdym miasteczku pojawi się Positive, to ludzie przejrzą na oczy i będą inaczej głosować. Bo gdyby głosowali liczbą panierowanych elementów, to zostalibyśmy najpotężniejszą partią. Liczba transakcji była oszałamiająca. I nie tylko na otwarciach. Utrzymywała się przez długie miesiące. I to dawało całemu teamowi niesamowitą parę, niesamowitą radość, nieprawdopodobne uczucie dumy i zadowolenia. To było nieustające święto. Jak sen... Potrafiliśmy otworzyć trzy nowe restauracje w tygodniu w różnych częściach Polski... I żadnego zmęczenia... żadnego... Tylko niesamowita para... jak w radzieckiej lokomotywie, jak w pociągu pancernym. Rozbudowałem dział. Dziesięciu kierowników regionalnych, fajnych chłopaków. I coraz wspanialsze otwarcia... niesamowite pomysły. Przeloty balonem... sztuczne ognie, lasery... modelki, Krzysztof Ibisz i Edyta Górniak... sterowiec nad Krakowem... łódź podwodna w Gdyni. Wszystko robiliśmy, żeby przyciągnąć ludzi i żeby być lepsi od Donaldów. Dynamiczne, bezpardonowe zdobywanie rynku. I wszyscy byliśmy pewni dobrej roboty, naszej misji, a najbardziej Paryż... Podziękowania, zachwyty, gratulacje... Taak... Właśnie... wszystko przez te zachwyty... Śpi. Mogę spokojnie patrzeć na brwi, ten garbek na nosie, uniesioną górną wargę. Takie bije od niej ciepło. Jest... Jak właściwie mogłem ją wprowadzić do tego hotelu? Śpi tak mocno, że nawet te moje papierochy jej nie budzą. Jak mogłem to zrobić? Szef sieci, członek zarządu... z kasjerką? A Joanna? No jasne, że to podłe, ale ona 168 169 przecież jakoś mi wybaczy, przecież jest dorosła, zrozumie. A firma? Jakby się rozeszło? To byłby koniec. Przestań... Tu nie chodzi o firmę... A jakby nie wybaczyła? Co ja najlepszego narobiłem? Ten ostatni miesiąc to był jakiś obłęd. To się tak musiało skończyć! Leżę w hotelowym łóżku z jakąś młodą dziewczyną. Całkiem niewiarygodne. Nigdy na coś podobnego sobie nie pozwalałem. I do tego z kasjerką... Przecież takich jak ona widywałem setki... Takich jak ona mógłbym mieć setki... Co ty pieprzysz... ona nie jest jak te wszystkie... nie udawaj... To ten dzień, wszystko tak się nałożyło, i ten kurewski maj, i ona rzuciła jakiś urok. Jaki urok? Co tobie po łbie chodzi? No co? Sperma zalała ci mózg, i tyle... O Jezu, jak mam tego wszystkiego dość. Co za dzień... Znowu zgasł, cholera! Kiedy to się zaczęło? Śniadanie? Chyba wtedy zapaliłem, sięgnąłem po pierwszego... To już ze dwa miesiące... Czy to wtedy? A czy jest sens to rozpamiętywać? Weź się w garść i myśl pozytywnie. Jestem zmęczony. Kiedy jechałem na śniadanie w Sheratonie, byłem taki zadowolony, taki naładowany... Otworzyliśmy setnego Positive'a... Sieć, którą zarządzałem, miała sto restauracji. Jak powiedział Pierre, to był już potężny rynkowy organizm. Czułem, że jestem na szczycie, myślałem, będę się piął jeszcze wyżej... To wspaniałe być dopuszczonym do informacji i decyzji na najwyższym szczeblu, którego inni mogą się tylko domyślać. Czy się spodziewałem, że tak to się potoczy? Myślałem, że będziemy rozmawiać o najnowszych badaniach naszej pozycji na rynku i ewentualnej dywersyfikacji oferty, o strukturze wiekowej naszych klientów, no i dalszej rozbudowie sieci, o nowych inwestycjach. 170 Od początku wszystko toczyło się tak, jak można było oczekiwać. Na stole czekała koperta z napisem „confiden-tial" z informacją o bonusie, który otrzymałem w związku z dynamicznym rozwojem polskiej sieci Positive'a. Świetna kawa, świeże croissanty, smaczna marmolada z berberysu. Antoine i Pierre w wyśmienitych humorach. Dowcipy na temat delegacji z ministerstwa, która się spiła na bankiecie... Potem Pierre o pruskiej architekturze, w której fatalnie się czuje i nie może się wyspać, jak należy... Czekałem na de-(yzję, że mamy zielone światło, żeby budować następne sio Positive'ów. Panowie jednak ciągle zaśmiewali się z wi-t (.'ministra, który leżał na podłodze pod drzwiami do swo-|ego pokoju... I tak od słowa do słowa, nagle kubeł wody na głowę... Myślałem, że mi jajko po wiedeńsku stanie w gardle... Zatrzymujemy inwestycje, tniemy koszty i osiągamy dwudziestoprocentowy zysk netto, a przede wszystkim uważnie przyglądamy się partnerom... I cisza, i lodowate spojrzenia wlepione we mnie. - Antoine - starałem się mówić tak, jakbym usłyszał od dawna oczekiwaną nowinę. - Pozwolę sobie zwrócić d uwagę, że pracuję już w sieci Positive cztery lata. Na swoje zadanie trzeba patrzeć z odpowiedniej perspektywy i nie wątpię, że już ją sobie wypracowałem. Właściwa perspektywa to ogląd całej sieci, a nie pracujących w niej poszczególnych ludzi. Nasza firma ma za sobą ponad osiemdziesiąt lat doświadczeń. I kiedy patrzymy na zmianę strategii z takiego dystansu, staje się ona jasna i logiczna. Zawsze najłatwiej rozpoczynać działanie na nieznanym ivnku, współpracując z miejscowymi biznesmenami. Nikt tak jak oni nie zna lokalnych uwarunkowań, nikt jak oni nie rozkręci interesu. Od dawna miałem świadomość, że v;dy marka naszych restauracji stanie się znana, zacznie 171 przynosić odpowiednie obroty, decyzja o przejęciu ich pod nasz zarząd będzie kwestią czasu. I ten czas, jak rozumiem, właśnie nastąpił. - I nie wiem, co było pierwsze, czy myśl, która przeleciała jak błyskawica, że to, co mówię, to łgarstwo, czy też paraliżujący ból po lewej stronie... Może najpierw poczułem przeszywające ukłucie, a potem przyszła ta myśl. Ból był tak silny, aż bałem się, że stracę przytomność. Mimo to bez zająknięcia kontynuowałem: - Zdaję sobie sprawę, że to może być dla wielu z nich zaskakujące, ale takie są prawidła rynku. Nie realizują założonego targetu i musimy pomyśleć o nowej formule. Antoine, na Boga, ja to wszystko rozumiem! - I uśmiechnąłem się, żeby ich przekonać, że wszystko, co mówię, to najczystsza prawda. Odetchnąłem głęboko i ból pomału zaczął słabnąć. Wypiłem kilka łyków wody i już słuchałem wszystkiego spokojnie i trzeźwo. - Chcielibyśmy ci uświadomić - do rozmowy włączył się Pierre - że właśnie w obecnej sytuacji twoja osoba jest szczególnie firmie potrzebna. Zdaję sobie sprawę, pozornie wydawać ci się może, że twoja pozycja w firmie słabnie. Ale z całą mocą chcę cię zapewnić: tak nie jest. Potrzebujemy twojego doświadczenia, twojej znajomości partnerów, aby cała operacja przejścia na nowy system mogła przebiegać bez wstrząsów, bez niepotrzebnych zatargów z tymi bez wątpienia bardzo cennymi ludźmi. Ten proces wymaga czasu. - Pierre zrobił pauzę. - Przecież nie będziemy zrywać umów partnerskich z dnia na dzień. Zresztą nie możemy tego robić ot tak, bez powodu. - Oczywiście to, o czym rozmawiamy, zostaje między nami. - Antoine odłożył łyżeczkę na spodek. - Ludzi w dziale musisz przygotowywać do tego stopniowo. Oni też wiele pracy włożyli w stworzenie sieci na obecnych zasadach. - Uśmiechnął się lodowato. 172 Z trudem przełknąłem ślinę. To jednak wspaniale wiedzieć więcej od innych, pomyślałem z ironią. Przysunąłem sobie miseczkę z marmoladą. Antoine pochylił się nad stolikiem i ściszył głos. -Twoja pozycja będzie jeszcze ważniejsza niż dotychczas, bo tylko ty wiesz, gdzie są słabe punkty każdego z tych ludzi, i ta wiedza na obecnym etapie jest bardzo cenna. Nie wiem, czy dobrze mnie rozumiesz... Nie chciałbym, żebyś odbierał to jako działanie niezgodne z naszymi zasadami... - Popatrzył mi w oczy. -1 chcę cię jeszcze raz zapewnić, że nie schodzisz na boczny tor. Firma, Krzysztofie, potrzebuje cię bardziej niż poprzednio. Po tej rozmowie kupiłem w hotelowym hallu papierosy. Koniec końców, to śniadanie dało mi zastrzyk energii... Przecież, do cholery, nikt mi nie powiedział nic złego. A wręcz odwrotnie, znowu mnie doceniono. Wyszedłem z Sheratona, zapaliłem papierosa. Trzeba było zakasać rękawy i zabrać się do roboty. Przecież od czterech lat intensywnie pracuję. I to właśnie jest wspaniałe. Więc kiedy, do cholery, przyszło to znużenie... Zmęczenie zaczyna się wtedy, gdy je nazwiesz. Nie wolno tego robić! Trzeba myśleć pozytywnie. W końcu po coś byłem na tym treningu. Kiedy jest naprawdę ciężko, pomyśl o najprzyjemniejszym /.darzeniu, jakie ci przychodzi do głowy. Jesteś na plaży, wspaniała pogoda, ciepła woda, odprężasz się, odpoczywasz. Zostań w tym przez kwadrans i potem wolno wracaj do rzeczywistości. I tak dalej... Co za bzdury! Jeszcze jednego papierosa. Tak, marmolada z berberysu była znakomita, a jajka po wiedeńsku... Nie ma lepszych niż w Shera-lonie... Naładowały mnie te słowa Pierre'a, że tak wiele jest w moich rękach i że Positive liczy na mnie. 173 W pierwszym memo do regionalnych, jeszcze tego samego dnia, napisałem dyspozycję niespodziewanej kontroli stanów magazynowych... Niby powinni robić to na bieżąco, ale kto miał do tego głowę, kiedy bywało, że tygodniowo otwieraliśmy po dwa Positive'y- 1 oczywiście okazało się, że Soczewski w Katowicach powiedział regionalnemu, że nie wpuści go do magazynu, bo to jest jego restauracja i jakiś dupek z Warszawy nie będzie mu się pętał po zapleczu. A po przeliczeniu okazało się, że w zamrażarkach leżało trzysta elementów bez ewidencji... A potem afera w Warszawie. Partner, który od roku jeździł srebrnym mercedesem i miał najwięcej klientów w sieci, zgubił wszystkie dokumenty dostaw od Ladupy. Po weryfikacji okazało się, że od roku stopniowo zamawiał coraz mniej, a liczba transakcji stale mu rosła. Wyglądało na to, że zaczyna się potwierdzać czarny scenariusz, o którym ogródkami napomykał Pierre: sieć nie ma wystarczającej kontroli, a partnerzy to złodzieje, którzy tylko kombinują, jak okraść Positive'a. Bolało mnie potem przez pół dnia. Zauważyłem wtedy, że im więcej palę, tym ból szybciej mija. Od tej pory paliłem paczkę dziennie. Wściekłem się, bo w końcu najważniejsze w rodzinie Positive'a było wzajemne zaufanie i uczciwość... Ale nie wolno uogólniać po kilku odosobnionych przypadkach. Musiałem ostro zareagować. Błyskawicznie skontrolowaliśmy całą sieć i u innych na szczęście wszystko okazało się zgodne z procedurami... Pierre przy tej okazji stwierdził, że spodziewał się takich niespodzianek, że powinniśmy z tego wyciągnąć wnioski, i mimochodem rzucił, że należałoby zwolnić tych kierowników regionalnych, którzy nie dopilnowali swoich partnerów. Pamiętam, wyszedłem wtedy z biura niby 174 na lunch. Wypaliłem paczkę papierosów. Musiałem wywalić Jacka i Mirka, z którymi pracowałem właściwie od początku. W końcu spieprzyli robotę... Jest taka delikatna. Przecież nie pierwszy raz przebywam tygodniami poza domem... Papieros od papierosa... Śpi jak kamień. Nawet nie drgnie. Spokojnie oddycha. To jednak satysfakcja dla mężczyzny, że kobieta tak mocno zasypia po. A ze mną też zupełnie w porządku... Dwa razy, raz za razem. I co będzie, jak się obudzi? Zrobimy to jeszcze raz i jeszcze raz?... Przecież w końcu to już nie ma znaczenia, czy robiliśmy to raz, czy pięć razy. I tak jest zdrada. Ale ja od dwóch miesięcy właściwie nie mieszkam w domu. - I co? Znowu nie będzie cię przez cały tydzień? - Joanna spojrzała znad nowego komputera ostatniego wieczoru przed moim wyjazdem. - Właściwie się nie widujemy... - mruknęła i wpatrzyła się w monitor. Ma rację... Wracam właściwie dzień w dzień po ósmej... zanim wyjdę z biura i dojadę, robi się taka godzina... w końcu jestem tam szefem i powinienem wychodzić ostatni... Joanna siedzi u siebie niewiele krócej. Ola poszła do szkoły... i już wydaje się jej normalne, że rozmawiamy tylko wtedy, gdy odwożę ją do szkoły... Ale kiedy ostatnio ją odwiozłem? Z drugiej strony, do cholery, co w tym dziwnego, że praca wymaga wysiłku i poświęcenia? Tak to już ten świat jest zorganizowany... żeby mieć coś więcej, trzeba ciężko pracować. Mamy śliczny dom pod samym Lasem Kabackim i musimy spłacać kredyt. A Ola chodzi do prywatnej szkoły. I trzeba przecież wypoczywać w jakichś przyzwoitych miejscach, gdzie zimą jest śnieg, a latem ciepłe morze. 175 Skądś muszą być na to pieniądze... Joannie łatwo powiedzieć, że ona w to nie wchodzi. I dobrze, tylko ktoś musi zarabiać... Jak już wracam do domu, to nie mogę przestać myśleć. Nieskończoność problemów. Czy ceny elementów zostały właściwie w tym roku skalkulowane, na co położyć nacisk w kampanii reklamowej wprowadzającej na rynek bify, i że muszę użerać się o jasną odpowiedź z Paryża, czy zaświadczenie z sanepidu jest wystarczające dla naszych standardów higienicznych... a przede wszystkim ciągle szukać miejsc, gdzie można ciąć koszty w skali całej sieci... 1 Joanna, nawet jak włoży koszulkę na cieniutkich ramiączkach wykończoną delikatną koronką, tak jak to zrobiła w poniedziałek, nie jest w stanie mnie od tego oderwać... Widzę jej sutki rysujące się przez jedwab i nagie ramiona. 1 co z tego? Jestem skonany... jak zwierzę... jak stare zwierzę... 1 ciągle myślę o wnioskach, jakie należy wyciągnąć z najnowszych wywiadów fokusowych, z których wynika, że zdrowe jedzenie to niekoniecznie smaczne jedzenie, i z czym Positive powinien być kojarzony. 1 przecież cały dzień przygotowywałem materiały, tabelki na wyjazd, żeby konkretnie rozmawiać z partnerami... A w przyszłym tygodniu przyjeżdżają Węgrzy i Czesi... wracam i następnego dnia - prezentacja naszej najnowszej strategii... Po ósmej wjechałem do garażu. Piasek w oczach... i tylko marzenie, żeby usiąść, napić się piwa i iść spać... a tu Ola jeszcze na kolana. Nie miałem siły i jakoś w końcu poszła do łóżka, ale potem Joanna w koszulce pojawiła się w sypialni... A ja nic!! Teraz tylko targety muszą iść do góry. 176 Poszedłem do łazienki i stanąłem przed lustrem, a tam kurze łapki wokół oczu, siwe włosy na brodzie, kilka, ale trudno ich nie zauważyć. To po ojcu, też wcześnie zaczął... Do sypialni dotarłem z wiszącym okazem beznadziei. Nawet pytanie, czy Joanna jest w majtkach, czy nie, co ma dla mnie znaczenie podstawowe, nie za bardzo mogło go ożywić... Joanna wtuliła mi się w ramię... i objęła go palcami... opuszki musnęły to tu, to tam... i żadnej reakcji... Miałem ochotę iść spać, bo jutro skoro świt wyjazd na północ... Ale dłonie same mi zawędrowały pod kołdrę... Jest w majtkach... Od kompletu z koszulką... delikatne, jedwabne... Powinienem się nią zająć... nie mam siły, naprawdę nie mam! Jak najdelikatniej kładę się na niej... odchylam to cienkie pasemko... to zawsze mnie brało... bez zdejmowania majtek... czuję jej piersi przez tę koszulkę... czuję, jak jednak wzbiera i pęcznieje... Wchodzę... Opieram się czołem o poduszkę. Widzę jej kark. Ile razy widziałem ten kark i tę poduszkę z tej perspektywy? No ile? Ile to już czasu upłynęło? To coś, co narastało, wolno zaczęło się ulatniać. Joanna coraz mocniej... a ja czuję, że nic już nie wzbiera, że mogę w nieskończoność i że to po prostu tak, jakbym rytmicznie drapał się po nodze. Jej palce kurczowo objęły mnie za ramiona. To nic nie dało... Leżeliśmy w milczeniu... Uśpili cię tymi swoimi zachwytami. Raz w miesiącu wizyta w Paryżu. Przyglądali ci się tam jak jakiemuś dziwu. |akaś tam Polska. Prezentacje, dyskusje, wystąpienia. Jak wy to robicie na tym Wschodzie? A ja na rzutnik wykresy i słupki... struktura rynku, stratyfikacja społeczna, postrzeganie marki, status naszych klientów. Korelacje i impakty. 177 Strategia zdobywania wschodzącego, młodego rynku. Do nas też przyjeżdżali. Delegacje z Singapuru, z Grecji i nawet Stanów, gdzie toczy się święta wojna między Posi-tive'em a Donaldem. Zadawali pytania, jeździli w teren, uśmiechali się i poklepywali naszych partnerów. - Cest fantastiąue... - powtarzali. Wolność, którą odzyskaliście, uruchomiła w was nieprawdopodobne pokłady kreatywności. A kierownicy regionalni i ja wiedzieliśmy, że owszem, siedzą w Positive'ach od rana do nocy. Pilnują i przestrzegają standardów dokładnie co do milimetra, ale tak naprawdę wszystko kręci się trochę samo. Podśmiewaliśmy się ukradkiem, że wystarczyło dać ludziom dobrze spanierowanego kurczaka z francuską nazwą i czyste darmowe kible... A Paryż był coraz bardziej zachwycony... I Pierre był coraz bardziej zachwycony... a ja... bonus co kwartał, najnowszy peugeot 607, ze wszystkimi bajerami... Czasami ktoś podczas prezentacji w Paryżu zapytał o koszty albo średnią wysokość transakcji, czy też jaki mamy system rozliczania partnerów, sprzedaż... Ale zaraz mówiono mu, że to jeszcze za młody rynek... musimy go zdobyć, dopiero potem analizować. A przede wszystkim wygrać z Donaldami, dorównać lub przegonić. I wracałem z decyzją, żeby otwarcia były jeszcze bardziej spektakularne, żeby jeszcze bardziej przyciągały ludzi. Wszystkie budżety zwiększano i wszystko pakowano w koszty inwestycji. I co? Czuję się zaskoczony? Swoją głupotą? Nikt za bardzo nie przyglądał się wynikom sprzedaży. Aż nagle się obudzili... I to zaraz po nadzwyczajnej fecie z okazji otwarcia setnego Positive'a. 178 Trzy dni po śniadaniu w Sheratonie przyjechało dwóch informatyków z Paryża, z IT i księgowości. Zrobili dla całego działu prezentację nowego systemu komputerowego, który miał bezpośrednio połączyć restauracje z biurem... To był fascynujący pokaz... Możliwości systemu zapierały dech w piersiach... Absolutna rewelacja. Wszystko jest tam rejestrowane, żadna operacja nie może zostać pominięta... Każdy ingredient, każdy element... w każdym momencie w biurze, w Warszawie można odczytać, jaki jest wskaźnik zużycia oleju czy tartej bułki w każdej restauracji, w każdym regionie, w całej Polsce... I można grupować dane na wszystkie możliwie sposoby... przeliczać na porcję, na wagę, na klienta, na dzień tygodnia... No i, co najważniejsze, widać, kto ile czego sprzedał. Twarde liczby, żadnych tłumaczeń... Rewelacyjne narzędzie do analizy i kontroli sprzedaży... tabele, zestawienia, wykresy i słupki, wszystko kolorowe. Naprawdę wspaniałe! I sprzedaż stawała się zjawiskiem wielowymiarowym. Kiedy tak obserwowałem wzajemne zależności różnorodnych czynników, to zupełnie jakbym miał do czynienia z analizą procesu historycznego. Proces historyczny... Ha, ha, ha! Kiedyś zajmowałem się historią. Ale dużo zrobiłem dla kraju... Teraz jestem chyba zmęczony... w tych wszystkich małych miasteczkach ludzie zobaczyli, że można inaczej jeść i żyć, namacalnie zetknęli się z cywilizacją... Wejście Positive'a... to prawdziwa misja, prawdziwy przełom, na przekór wszystkim romantyzmom, pieprzonym polskim mrzonkom, to jest coś, co zostanie w tym kraju i w tych ludziach... to jest prezent dla ciebie, moja Pani Historio, a może na przekór tobie. Jestem po 179 prostu takim Wokulskim z odmrożonymi czerwonymi łapskami. Nudny, szary pozytywista, nic po nim nie zostanie. Jedynie darmowe czyste kible. A ci, co ruszyli, na przykład, w nockę listopadową... Prawdziwi bohaterowie... Niejeden dramat obsadzili... A w czym mnie można obsadzić? Chyba w raporcie sprzedaży... A teraz to zamieszanie z NATO. Ale czyja mam czas zawracać sobie tym głowę? Radia słucham jedynie w samochodzie... Co nam zaproponują w Madrycie? Boją się cara... Cały Zachód twoje stopy liże... Trzęsą się jak cholera i wymyślili... Rada Rosja NATO z prawem weta! No, to chyba jasne, że car skorzysta z prawa weta... Poza tym, jak Kwaśniewski i Pawlak mogą nas wciągnąć do NATO? Wszystko się pomieszało dokumentnie... Chociaż w tym całym szaleństwie może być metoda... Jasne! Nie trzeba kończyć historii, żeby na to wpaść. Wschodnie granice cara są prawie identyczne jak po układzie Ribbentrop-Mołotow! Właściwie niewiele traci... Wracamy do status quo z trzydziestego dziewiątego? Jeżeli tak, to może i zgodzi się na NATO. 1 pewnie wszystko już ustalone... Jak zwykle... Zresztą co z tego, jak nas przyjmą? 1 tak nikt nigdy się nie ruszy, żeby umierać za Gdańsk. A jakie to wszystko ma znaczenie z twojej perspektywy, Pani Historio? Gdy tak się jedzie do tego uzdrowiska, przez tę ziemię niczyją, przez te niezaorane pegeerowskie pola, kilometrowe przestrzenie bez ludzkich śladów, z resztkami upadłej cywilizacji, jaka jeszcze była tutaj przed półwiekiem, to wtedy dociera fakt, że to wszystko dla Historii króciutki epizod, jak mrugnięcie powieką. No tak! Osiągnąłem stan krytyczny... Jeszcze mi tylko Historii potrzeba! 180 A ona śpi. Mocno... Ostrożnie... Nie budź jej... Niech chociaż ona odpocznie... Jeszcze jednego zapalę... System był wspaniały... Byłem znowu dumny, że pracuję w firmie, której możliwości są nieograniczone. To był kontakt z wyższą cywilizacją. Już widziałem oczami wyobraźni, jaki teraz będziemy mieli wgląd i wpływ na politykę sprzedaży, jak będziemy ją kreować lokalnie i ogól-nopolsko. Poczułem, że cele, które wyznaczył Paryż, są w zasięgu ręki. Tylko trzeba do nich przekonać partnerów. Wystarczy teraz włączyć komputer, wejść do systemu i każdy będzie widział, jakie jest zużycie ingredientów, co się najlepiej sprzedaje, co idzie gorzej, czy sałatka po marsylsku lepiej, czy udko panierowane po parysku... gdzie kasjerzy muszą włożyć więcej wysiłku, czy stan magazynowy się zgadza, czy marża nie jest za wysoka. Staną się naprawdę świadomi tego, co się dzieje w restauracji... Wdrożyliśmy ten system w ciągu miesiąca. Ludzie po kilka dni nie wychodzili z pracy. Znowu rekordowe polskie tempo. Pierwsze pilotażowe wydruki, pierwsze wyniki sprzedaży, porównania, zestawienia... Biegnę z nimi do Pierre'a... Rewelacja... nowa jakość pracy. Można ułożyć ranking regionów... siadamy z Pierre'em w małej konferencyjnej... miła rozmowa przy kawce, halogeny dają miłe żółte światło z podwieszanego sufitu, Pierre z uznaniem ogląda wyniki, spogląda na rankingi, podnosi filiżankę do ust i tak od niechcenia rzuca: - Chyba pozbę-dziesz się tych regionalnych, którzy są na samym dole sprzedaży. - Pokazał palcem trzech i kontynuował: - Stawiamy teraz na sprzedaż, a z nimi trudno będzie współpracować. Pamiętajmy, czego wymaga od nas Paryż... - Odru- 181 chowo zacząłem szukać paczki z papierosami, ale przecież w biurze nie wolno palić. -Jak to sobie wyobrażasz? - pytam i ręce mi się zaczynają trząść. - Mamy się pozbyć tak doświadczonych ludzi z powodu niskiego wskaźnika sprzedanych elementów na jednego klienta? Przecież to jest jeszcze całkowita nowość dla wszystkich. Jeszcze nikt się z tym nie oswoił. Musimy dać im jakiś program naprawczy... Przecież to doświadczeni menedżerowie. Są z nami prawie od początku... - I znowu wtedy ten kurewski ból. Wolę tego nie wspominać. Papierosa! Oooo! Co za ulga! Tutaj się podłożyłem. Po co ich było tak bronić? Pierre'owi zniknął uśmiech z twarzy. Przestał już być ciepłym ojcem całej naszej wielkiej rodziny. Paryż musiał mu zaleźć nieźle za skórę... Prawie wstał z fotela. - Nie bardzo rozumiem, nie rozumiem tego sformułowania, że mają odejść za coś tak błahego jak sprzedaż. - Tak. Bez dwóch zdań podłożyłem się... - Widzisz, mój drogi Krzysztofie, twoja reakcja pokazuje, jak bardzo zaangażowanie w tworzenie naszej marki oddaliło nas od tego, co najważniejsze, a mianowicie żeby jak najwięcej sprzedawać, z jak największym zyskiem. Oczywiście, to ty podejmujesz decyzje w swoim dziale, ale sieć musi poczuć, co w tej chwili staje się najważniejsze... Ich odejście będzie sygnałem dla całej firmy, że wchodzimy w nową rzeczywistość. Pamiętasz, co mówiliśmy ci z An-toine'em? To i dla ciebie będzie doskonała lekcja. Trzeba nauczyć się stanowczości... Popatrz na ich wyniki... ich restauracje tak naprawdę tylko sprzedają frytki i rozdają nasze sosy... - wlepił we mnie lodowate spojrzenie. - Krzysztof... nie mamy teraz czasu na żadne subtelności. Daj im półroczną odprawę. Znajdą wszędzie pracę, jak napiszą, że pracowali u nas... 182 Musiałem zwolnić tych trzech. Paweł przyszedł tuż po moim awansie. Wciągnąłem go do Positive'a... znaliśmy się z Instytutu Francuskiego. Był dobry. Po polibudzie pracował jako rep od jakichś urządzeń hutniczych. Bardzo wiele się nauczył, świetnie dogadywał się ze swoimi partnerami, jego restauracje kwitły. Podobierał sobie znakomitych partnerów. Kiedy jeździłem w jego region, to czułem się tam jak u siebie. Ludzie naprawdę na poziomie... Bardzo oddani Positive'owi... Często pozaprzyjaźniani z lokalnymi urzędami. Zresztą samo podróżowanie z Pawłem sprawiało mi przyjemność. Paweł wprost zapytał: - Dlaczego chcą się mnie pozbyć? - Widziałem, że ręce mu się trzęsą. A ja co? Ta moja miękkość... zamiast dać mu papier do podpisu... i powiedzieć, że decyzją zarządu, że wyniki i tak dalej... to mówię: - Słuchaj, Paweł, poradzisz sobie wszędzie... przyjmą cię, gdzie będziesz chciał... Positive otwiera wszędzie drzwi. Idź do Donalda - wymknęło mi się... Jeżeli są podsłuchy, to jestem skończony... Co mnie podkusiło? I czy do Pawła mogę mieć pełne zaufanie? I znowu ból. To serce... Poszedłem do łazienki i zmoczyłem twarz zimną wodą... i modliłem się, żeby nikt mnie nie zobaczył... Co ze mnie za szef sieci, który musi schłodzić twarz wodą, kiedy po prostu kogoś zwalnia. A potem jeszcze Marek, który zniósł to najlepiej. Wzruszył ramionami i powiedział, że pracuje już długo i najwyższy czas zmienić firmę, bo potem z CV będzie wynikało, że jest za mało dynamiczny... Po Marku, na koniec, Jerzy... Po SGGW... Wkurwił się. Podpisał wypowiedzenie i wycedził przez zęby: - Od razu wiedziałem, co się święci, po tej przemowie Antoine'a... Zobaczysz... tu się dopiero zacznie... Ale dobrze, trzeba uciekać stąd jak najdalej... słabe wyniki... niezrealizowanie założonych 183 targetów... Zobaczysz... oni pozbędą się wszystkich, i to, Krzyś, twoimi rękoma... wspomnisz moje słowa... a na końcu pozbędą się ciebie... I jak teraz wygląda mój dział? Ha, ha, ha... mój dział. Teraz panoszy się wszędzie HR. To oni praktycznie decydują o przyjęciach, ja tylko je akceptuję. I dzięki nim mam teraz dynamicznych, otwartych, kreatywnych młodzieńców. Dobrze, że nie przyjechałem tutaj z tym Druttem. To wyjątkowa kreatura... Ale właśnie oni zrobią wszystko, żeby osiągnąć target. A to jest przede wszystkim mój target. Warto o tym pamiętać... Co jest w tej linii brwi, nosa i w lekko uniesionych kącikach ust, jakby uśmiechniętych? Co w nich jest takiego, że nie mogę przestać na nie patrzeć? No i na koniec trzeba do wszystkich zmian przekonać partnerów. Każdego po kolei. Żadne tam mema czy faksy. Osobista rozmowa z dyrektorem sieci. I uspokajać ich wszystkich, że Positive nie zamierza rezygnować z systemu partnerskiego, że nowa strategia to przede wszystkim dla nich korzyść. Domyślają się... nie są głupi. A na deser państwo Murawcowie z uzdrowiska. Cholerny dzień! Dojechałem do Positive'a. Wysiadłem z samochodu. Zapiąłem kurtkę, żeby firmowa bluza nie rzucała się od wejścia w oczy. Centralny zamek kwik... jak zarzynana świnia... dostałem nowy samochód... za tych sto Positive'ów. Same bajery, skóra na kierownicy, no i ten zestaw głośno-mówiący... taak... ten GSM to nowa cywilizacja... Warto być dyrektorem sieci... Szyby czyste... drzwi czyste... jakby się nie rozsunęły, to można by sobie głowę rozbić. Podłoga? Wycierają zgodnie ze standardami... terakota zmatowia- 184 ła... od butów... cztery lata od otwarcia... W sali bezruch i senność... nadmorskie uzdrowisko przed sezonem... Tylko jedna para, tacy młodzi i zapatrzeni w siebie... może przyszli tutaj na wagary... To się musiało zacząć od tej cholernej pary... Na pewno! Siedzieli tak, zapatrzeni w siebie... Mieli jedną colę na dwoje i podawali sobie słomkę z ust do ust... I co się ze mną wtedy stało? Tak jakby powietrze wyszło... jakbym nagle zaczął ważyć ze sto kilo... ciężki i stary... Gdzieś, kiedyś też tak siedziałem, może z Joanną, patrzyliśmy sobie w oczy... i piliśmy herbatę na spółkę... i, rzecz jasna, trzymałem jej dłonie w swoich... i co? I gdzieś to wszystko przepadło... Jest tak daleko za horyzontem, że już żadne światło stamtąd nie może dotrzeć... A jednak... Myślałem, że nie dowlokę się do kas. Wolno, noga za nogą... Cennik podświetlony bez uchybień. Kurczak po pro-wansalsku, polędwica po francusku, sałatka a la parisien, sałatka po marsylsku, frytki, promocja: frytki z kurczakiem, druga promocja: dwie kanapki z polędwicą a la Strasburg. Kodowałem to wszystko jak automat. A tam w kącie ta para i maj za oknami... Wszystko przez maj... i przez tę parę. - Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc? - Wyrwało mnie to z zamyślenia. Podniosłem głowę i zobaczyłem ją, i spojrzałem w jej oczy, i co? Co się właściwie takiego stało? Co w nich znalazłem? Może Joannę, ale taką inną... lub jeszcze coś, może... ale kiedy to było? Linia brwi, zarys nosa i delikatny puszek nad górną wargą... Patrzyłem i nic nie mogłem powiedzieć. - Co mogę panu zaproponować? - powtórzyła. I nagle w jej oczach pojawiło się coś, co tak dobrze znałem. Najpierw zaskoczenie, potem chłód, .1 potem mieszanina obawy i pogardy... Zauważyła pod 185 kurtką firmową bluzę... Wiedziałem przecież, że oni wszyscy w Positive'ach tak na mnie reagują. Przyzwyczaiłem się. Ale tym razem... tym razem nie chciałem, żeby ona tak na mnie patrzyła... Do cholery, od czterech lat było ci obojętne, co oni myślą o tobie przy tych kasach... Miałeś ich w dupie. Taka jest prawda. I co? Znowu cię kłuje po lewej stronie... A na jej twarzy rozkwitł wspaniały uśmiech Posi-tive'a. Uśmiech, który zdobyłby maksymalne pięć punktów w karcie oceny poziomu obsługi klienta. - Ja właściwie chciałem tylko napić się kawy - wy-dukałem, usiłując zasłonić znaczek firmowy Positive'a na bluzie. - Jeżeli nie ma pan ochoty na większy posiłek, to chciałabym panu polecić nasze kanapki z polędwicą. Naszą specjalnością, jak pan zapewne wie, jest kuchnia francuska. Świeżutki croissant i przyprawiona na sposób prowansal-ski pieczona polędwica. -1 znowu wspaniały uśmiech Posi-tive'a... Gdzie zgubiłaś to, co miałaś jeszcze chwilę temu w oczach? - Dziękuję pani bardzo. Kawa wystarczy. - Niech już tylko nie zadręcza mnie dłużej tym uśmiechem. Przecież to mój sukces, moja szkoła, powinienem być dumny. „Ania - sprzedawca" - spostrzegłeś znaczek krzywo przypięty na jej bluzie... To się stało wtedy, Krzysztof. Już wtedy chciałeś z nią... być... już wtedy poszedłeś z nią do hotelu... ale nie o hotel, nie o hotel tu chodzi! Następny papieros... -Jeżeli tylko kawa, to mamy w promocji lody. Śmietankowe, owocowe i pistacjowe. Wyśmienite lody Positi-ve'a... Które najlepiej, pana zdaniem, pasują do kawy? Myślę, że śmietankowe będą najlepsze. - A w oczach ani śladu tego czegoś, jedynie coś z politowania... - No i oczywiście przepyszne croissanty, paryskie chrupiące rogaliki, rów- 186 nież są idealne do kawy. - 1 wtedy też ukłuło mnie. To teraz będzie mój czujnik. Dość tej szopy!... -Pracuję w Positivie, w biurze - powiedziałem. - Nazywam się Krzysztof Lenart. Przyjechałem z Warszawy, żeby zorientować się, jak pracuje wasza restauracja, a przede wszystkim porozmawiać z panem Markiem. Kawa naprawdę mi wystarczy... - Oczy... chyba złagodniały... linia brwi uniosła się trochę do góry. I delikatny uśmiech... chyba normalny... - Od razu pomyślałam sobie, że musi pan być z Warszawy... - Uśmiech... tak... normalny, bo oczy też się śmieją... delikatnie uniesiona górna warga... - Kogo widzą moje oczy! - Z zaplecza wyszedł Murawiec. - Kopę lat, panie Krzysztofie... - Uśmiechnął się szeroko. Chyba się ucieszył, gdy mnie zobaczył... Taki kawał czasu... Zmienił się. Przytył. Zrobił się okrągły jak księżyc w pełni. Podbródek spłynął mu na szyję i wypełnił cały kołnierzyk. A jak ja się zmieniłem przez ten czas? To starość narasta po milimetrze i trudno ją spostrzec. - Wreszcie i do mnie pan zajechał. - Pokiwał głową. Uśmiech mu zgasł. Sprawiał wrażenie przybitego. - Chodźmy do mnie na zaplecze. Czym chata bogata. Kawę już sobie pan, widzę, zamówił. Zamknął drzwi, żeby nam nikt nie przeszkadzał. Postanowiłem od razu przejść do rzeczy, żeby wspomnienia nie nadwątliły mojej zdecydowanej postawy dyrektora sieci. - Panie Marku, dlaczego wprowadzenie bifów idzie tak słabo? Dlaczego promocja zestaw plus frytki tak słabo i dlaczego wolumen sprzedaży ciągle spada? - Położyłem na stole wydrukowane w Warszawie tabelki i zestawienia. 187 I I - Panie Krzysiu, to wszystko nie jest takie proste... - Murawiec opuścił bezradnie ręce. - Przecież pan wie, że nasze miasto ma swoją specyfikę. My się odbijemy we wszystkich kategoriach w sezonie. Ten pan Drutt też zupełnie tego nie rozumie. Nie można nas porównywać z innymi restauracjami... A poza tym, panie Krzysiu, no, nie pozwoliłbym sobie na taki komentarz, gdybyśmy nie znali się od początku, gdybyśmy razem nie otwierali tej restauracji - ściszył głos do szeptu. - Panie Krzysiu, ludzie już nie za bardzo chcą jeść to jedzenie. Wszystko jasne... Jak on w tym duchu rozmawia z Druttem, to jest jasne, dlaczego gówniarz Drutt wypisuje mema do Pierre'a. - Panie Marku, statystyki nie potwierdzają tego, co pan mówi. - Nie chciałem, żeby rozmowa toczyła się dalej w tę stronę. - Panie Krzysiu, mnie stuknął piąty krzyżyk. Ja swoje wiem, i wiem też, że pan nic innego nie może powiedzieć. Ja znam te wszystkie statystyki... Chce pan usłyszeć moją opinię na temat systemu? Sam system... no, daje możliwości liczenia na wszystkie sposoby... Ale, panie Krzysztofie, przecież my może jesteśmy prości ludzie, ale wiemy, co w trawie piszczy... Panie Krzysiu, co się stało, że Positive przestał mieć do nas zaufanie? Nagle partnerzy stali się be? Dlaczego? Przecież wiemy, widzimy, że pewien czas się skończył, że wszystko na początku wygląda inaczej. Co tu dużo gadać, ludziska po prostu byli zgłodniali... zgłodniali czystości, zgłodniali taniej kuchni, w której mieliby pewność, że się nie zatrują... chcieli tego posmaku Zachodu... Panie Krzysztofie, minęły cztery lata. Zmieniła się sytuacja. Już nikt nie biegnie jak opętany do naszych Positive'ów... Ja wiem, że pan może mnie za takie 188 gadanie urządzić dokumentnie, ale ja z panem szczerze rozmawiam. My tutaj przez cztery doby otwieraliśmy ten interes - i pan nie zdążył na Wigilię, i ja nie zdążyłem... I a z panem szczerze... To są targety nierealne. Teraz ludzie już nie widzą ani u nas, ani u Donaldów czegoś wyjątkowego. No, jak można słuchać takich gadek? Po prostu nie mam do nich wszystkich siły. Oni rzeczywiście już się do tego nie nadają. I ja chyba też nie. Wypluj te słowa! Zmęczenie pojawia się dopiero, gdy je nazwiesz. I z porażką tak samo. Nie wolno w ogóle o niej myśleć. Jesteś szefem stu restauracji i musisz się wziąć w garść! Oni już przepadli. Wiem, że to trudne, ale taka jest prawda. Z nimi targetu, który założył Paryż, nie zrobisz. Do piachu! Wszyscy do piachu, jak to mówi ten gówniarz Drutt. Tu potrzebni są ludzie, którzy przestaną mędrkować, tylko wezmą to wszystko za twarz. Już zaczynam myśleć jak Drutt. A jak tu inaczej myśleć? Jak ja mam 0 tym wszystkim inaczej myśleć? Muszę założony target zrealizować! -Ja wiem, że do tej pory pewne sprawy były potraktowane, ot, tak sobie, że teraz wreszcie będą uporządkowane... - Murawiec mówił spokojnie. - I to bardzo dobrze, ale, panie Krzysztofie, to nie powód, żeby od razu, pan wybaczy, traktować nas jak jakichś nierobów czy złodziei. Co się stało z panem Pawłem... dlaczego musiał odejść? Nie wiem, czy pan sobie zdaje sprawę, co sobą reprezentu-|i- pan Drutt? - Murawiec zawiesił głos. Zamilkł na dłuższą 1 hwilę. - Bożena jest w szpitalu. Ma stan przedzawało-wy. Muszę panu powiedzieć, że to ostatnia wizyta Drutta 189 doprowadziła ją do tego... bo my się naprawdę staramy i tylko dostajemy od tego Drutta opieprz. Panie Krzysiu, czy jesteśmy jakieś dzieciaki? Czy pierwszy dzień prowadzimy tę restaurację? - Ciężko westchnął. - Panie Krzysiu, czy to pan zatrudnił to indywiduum? Ja bardzo pana przepraszam... Nie pozwoliłbym sobie na takie uwagi, gdyby nie stan Bożenki... Zabrało ją pogotowie. Przyjechał tutaj w zeszłym tygodniu, i co za zachowanie... Panie Krzysiu... Najpierw traktował nas jak jakichś gówniarzy, skończonych nierobów, leni, sprawdzał, tak zresztą jak pan, wszystkie karty zmiany... standardy obsługi... koniecznie chciał nas na czymś złapać... Bożena od razu powiedziała, że przyjechał z założeniem, że musi coś na nas znaleźć. O co w tym wszystkim chodzi, panie Krzysiu? Czy my mamy na siłę wciskać te kanapki i to nasze jedzenie klientom, żeby już nigdy nie chcieli tutaj przyjść? I na tym nie koniec, panie Krzysiu... Jak już wytknął nam, że podobno dziewczyny nie dość aktywnie sprzedają na kasach, to potem zaczął węszyć w kuchni i w chłodni. Przeliczymy, mówi, stan elementów... Wie pan, panie Krzysiu, co on miał na myśli? Uważał, że mamy zawyżony stan, rozumie pan! Że wstawiamy coś na lewo, sprzedajemy poza systemem i bierzemy do kieszeni... on nas potraktował jak złodziei... Tego było już za wiele dla Bożenki. Widzi pan... nie chciałem o tym wszystkim mówić... pewnie nie dowiedziałby się pan, gdyby pan nie przyjechał, ale skoro pan jest... Nie bardzo sobie wyobrażam z nim współpracę... Co ja miałem powiedzieć? No co?! Milczeliśmy. Patrzyłem, co dzieje się na ulicy. Murawiec zwiesił głowę i wpatrywał się w terakotę... No, kurwa, co mogłem powiedzieć? Przecież jestem szefem sieci. - Panie Marku, ale sprzedaż u pana jest niezadowalająca... to jest fakt - przerwałem milczenie. - Nie sprzedajecie tak, jak byście mogli. Tutaj kolega Euzebiusz Drutt ma rację... - I znowu ton przeszywający ból z lewej. Myślałem, że spadnę ze stołka. Murawiec tylko zacisnął pięści. - Panie Krzysiu, prawda jest taka, że może nie dopilnowaliśmy wszystkiego, ale to my zapracowaliśmy na pozycję Positive'a w tych wszystkich miejscach, jak Polska długa i szeroka... I o tym nie wolno zapominać... Trzeba uszanować naszą pracę... Bo wygląda to tak, że Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść... Do kanciapy weszła ona, ,Ania - sprzedawca". I uśmiechnęła się... i miałem takie wrażenie... że do mnie, tylko do mnie... - Czy mogę skończyć zmianę kwadrans wcześniej? - zwróciła się do Murawca. - Chciałabym odebrać badania na minimum sanitarne, bo znowu zamkną mi przed nosem okienko, zanim stąd dojadę. - Nie bardzo mogę cię dzisiaj puścić. - Murawiec drapał się po głowie. Kto zostanie na kasie? - I potem zwrócił się do mnie: -Panie Krzysiu, pan się pewnie zakwaterował w Kormoranie? To może pan podrzuci naszą Anię po drodze do przychodni. - Pomyślałem, że kompletnie zwariował, że atmosfera rodzinna przekroczyła dopuszczalną granicę. Milczałem jednak, nie powiedziałem mu, że nie planowałem noclegu i jeszcze dzisiaj chcę dojechać do Piły. Ale może już wtedy myślałem, że plany się zmienią, bo chciałem z nią pobyć... sam na sam. Przypatrzeć się tej linii brwi, zajrzeć w oczy. - Ona musi mieć te badania, bo nie daj Bóg kontrola z sanepidu, to od razu mandat... To pan Lenart, podrzuci cię. - Murawiec już za wszelką cenę chciał się mnie pozbyć. - Pan Lenart jest dyrektorem naszej sieci - 190 191 rzucił od niechcenia. - Wracaj na kasy. - Spojrzała na mnie uważnie i zaraz szybko wyszła z zaplecza. - Pan, panie Krzysztofie, zmęczony i ja też zmęczony. Niech pan sobie coś zje i już na spokojnie wróci, to jeszcze pogadamy o tych wszystkich nowościach. - Murawiec coraz bardziej mnie zdumiewał. Po półgodzinie wyszedłem z „Anią - sprzedawcą" z Positive'a. Odwieź ją, gdzie trzeba, nakazałem sobie, i idź na obiad, a potem wróć tutaj i opierdalaj dalej Murawca. I potem szybko do Piły. Samochód znowu kwiknął jak świnia. - Otwarte - musiałem jej powiedzieć. Nieprzyzwyczajona do centralnego zamka. Niepewnie usiadła na siedzeniu. Niewprawnie próbowała zapiąć pas. Złapałem klamrę i pochylając się w jej stronę, wcisnąłem w zatrzask. Jak pachniała? Po prostu majem. - Dzięki - mruknęła i uśmiechnęła się trochę zawstydzona. Jechaliśmy w milczeniu. Udawałem, że bardzo pochłania mnie prowadzenie, a myśli kotłowały się dalej. Co ja właściwie powinienem robić, co mówić, jak się zachować?... Coś przecież powinienem powiedzieć. Nie będziemy tak jechać w milczeniu... Tylko co? Czy mam jej opowiedzieć o strukturze naszej sprzedaży, jaka jest proporcja elementów z frytkami do elementów z samymi sałatkami i co z tego wynika? Czy też wyłuszczyć jej, jak ważna jest aktywna sprzedaż na kasach? - Od dawna pracujesz w Positivie? - tylko tyle przyszło mi do głowy. -Dwa lata. Dobrze, że pracuje się na zmiany. Można mieć potem trochę czasu dla siebie... - Spojrzała na mnie. - Teraz musi pan skręcić w lewo i na światłach prosto. 192 - Daj spokój z tym panem - żachnąłem się. Coś powinienem zrobić z tą brodą, pomyślałem. - Wolny czas... A co robisz? Pewnie się uczysz? - brnąłem dalej, nie odrywając oczu od drogi przed sobą. -Tak. Jak większość u nas w Positivie. Studiuję. Zaczęła się sesja. Jest trochę roboty... - Co studiujesz? - zapytałem. - Psychologię. Zaocznie... na czwartym roku... aż w Gdańsku... te dojazdy... szczęście, że pan Marek ustawia tak grafiki, że jakoś daję radę... - Ciężko westchnęła. Bardzo lubię te studia... - Uśmiechnęła się do siebie. Spojrzałem na nią ukradkiem. Śmiała się całą twarzą, ustami i brwiami. Tak zabawnie marszczy nos... - Dlatego myś-Ic o dziennych. Tylko te cholerne pieniądze - powiedziała jakby do siebie. - Dojazdy? - zapytałem, żeby coś powiedzieć. - To wszystko dość skomplikowane. Wynajmuję tu pokój, nie jestem z uzdrowiska. Muszę wszystko sama... Ale po co ja to panu właściwie mówię - powiedziała ze złością. - I po co pan mnie wypytuje? Czy prywatnie, czy jako dyrektor sieci? - W jej oczach znowu pojawiła się mieszanina strachu i pogardy. Tak jak wtedy przy kasach, gdy zobaczyła logo Positive'a na mojej bluzie. Gdy nasz wzrok spotkał się na chwilę, znowu to na mnie spadło. Po lewej stronie. To na pewno serce. Ukłucie. Za dużo tego wszystkiego, pomyślałem. Bolało okropnie i najchętniej zatrzymałbym samochód. Stanąłbym gdzieś na chodniku, oparł czoło o kierownicę i tak już został. Ale jechałem dalej. - Zmęczony jestem. Jestem cholernie zmęczony... - Zdumiałem się własnymi słowami. Ogarnęła mnie złość. 193 Dlaczego zwierzam się jakiejś kasjerce z zadupia? Spojrzała na mnie uważnie. -To widać, że pan... że jesteś zmęczony - poprawiła się i spojrzała mi w oczy. -Ja to świetnie rozumiem. Też jestem zmęczona... - zawiesiła głos. - Strasznie - dodała. Minąłem skrzyżowanie i dojechaliśmy pod rejonową przychodnię zdrowia. Zatrzymałem się. Już wiedziałem na pewno, że nie pojadę do żadnej Piły. - Co dzisiaj robisz po południu? - zapytałem niepewnie. - Spotkajmy się. Porozmawiajmy o naszym zmęczeniu. - Starałem się, żeby zabrzmiało to lekko, jak dowcip. Spojrzała zaskoczona. Zaczerwieniła się. Przez chwilę obserwowała coś przez boczną szybę. - Dobrze, możemy się umówić. - Spojrzała na mnie, a w jej oczach znów ujrzałem to, co tak wiele zamieszania robiło we mnie od momentu, gdy ją zobaczyłem. Spotkaliśmy się w porcie. Falochron, stara ceglana latarnia morska, woda bulgocząca między betonowymi blokami. I kwilące mewy. A w powietrzu maj. -Jak tam twoje zmęczenie? - zapytałem, rozglądając się z niepokojem, czy nie pojawi się ktoś z Positive'a. - Moje... - machnęła ręką. - O czym tu mówić? To ty wyglądasz na zmęczonego. Dyrektor sieci powinien tryskać energią, a nie wyglądać na tak bardzo zmęczonego, że zauważa to zwykła kasjerka. - Może trochę. Tak, właśnie... - Czułem się na tym falochronie, tak na widoku, bardzo nieswojo. - Na pewno znasz tu jakieś miejsce, w którym w spokoju można posłuchać szumu morza. - Chciałem jednak jak najszybciej zmienić temat. 194 Wyjechaliśmy poza uzdrowisko. Zatrzymaliśmy się na pustym parkingu w rzadkim sosnowym lasku. Nie odzywając się do siebie, poszliśmy nad morze. Tak... i tam już był koniec... Co mi strzeliło do głowy, żeby iść na jakąś dziką plażę? Pusto, nikogo po horyzont, fale leniwie uderzały o brzeg, popołudniowe, ale jeszcze ciągle gorące słońce. Usiedliśmy obok siebie, nic nie mówiąc. Ania zdjęła buty i zanurzyła stopy w piasku. Kiedy tak siedziałem ostatnio? Na wakacjach na Ibizie? Nie... Przecież tam na metr kwadratowy przypadało chyba z dziesięcioro ludzi... Wyłączyłem komórkę. Położyłem się na plecach i słuchałem morza. Przymknąłem oczy. Czułem ciepło słońca na twarzy i suchy piasek pod dłońmi. Trwało lo i trwało... - Wiesz - powiedziała cicho, wahając się - ty rzeczywiście musisz być strasznie... cholernie wyczerpany, lam do nas do Positive'a przychodzi coraz więcej tych wszystkich rozporządzeń od was z biura. Mamy namawiać, przekonywać, uśmiechać się, sprzedawać, na okrągło powtarzać to samo każdemu, kto podejdzie do kasy, i ciągle te oceny, i kontrole, i jeszcze trzeba być spontanicznym, żeby każdy, kto wejdzie do tego pieprzonego restau-rana, czuł się dzięki nam świetnie. Wszystko to nakazane w tych cholernych faksach z Warszawy, które w większości są podpisane przez ciebie. - Mówiła tak cicho, że nawet delikatne fale prawie ją zagłuszały. - Myślałam sobie, że jakby mi się kiedyś ten facet nawinął, to skopałabym go tak, że by nie wstał. Ale odkąd cię zobaczyłam, to wiem, że wypisywanie tych rozporządzeń... - nie dokończyła albo zagłuszyło ją morze. Poczułem, że robię się ciężki, niewypowiedzianie ciężki, nawet moje myśli nabierają ciężaru ołowiu. A moje 195 ręce i nogi leżące na piasku nigdy już się z niego nie podniosą. Nie będę miał na to siły. Nie będę miał siły już na nic. Nawet żeby otworzyć oczy. - Jesteś zmęczony za nas wszystkich - westchnęła - za nas wszystkich, których tak naprawdę wykańcza nie to, że powtarzamy na okrągło te wszystkie brednie, ale nieustanne liczenie i kombinowanie, żeby nie zdechnąć z głodu pod koniec miesiąca... - Powiedziała to głośno i dobitnie. - Wiem, że nigdy się nie zastanawiałeś, jak wygląda nasz miesiąc, bo intuicja mi mówi, że to mogłoby... -zawiesiła głos. - Mam naprawdę dość... I poczułem jej palce w swoich włosach, na twarzy, na powiekach. Hehe szedł przeprowadzić wywiad z Angellą Horny. Poprzedni dzień spędził pracowicie, oglądając dorobek filmowy gwiazdy na pożyczonym od Kinsky'ego sprzęcie. W przerwach kartkował jej książkę Dojrzewanie do wolności, którą wraz z dyktafonem dostał od Pawła w „Twoim Popędzie". Bohaterką utworu była młoda dziewczyna żyją-c;i w wielopokoleniowej rodzinie emigrantów, odrzucona w szkole, niemogąca odnaleźć swojego miejsca w obcej społeczności. Czuła się nikim, paraliżowały ją nieśmiałość, wstyd i bliżej nieokreślone lęki. Drogą do niezależności i równowagi psychicznej miał się okazać nieskrępowany seks. Tylko on mógł, zdaniem autorki, uczynić z zagubionej dziewczyny kobietę dojrzałą i prawdziwie wolną. W przybliżeniu na co piątej stronie pojawiał się opis bohaterki zaciskającej pięści i wykrzykującej: dlaczego mężczyźni mogą, a kobiety nie?! Nieustannie kłóciła się ze swoimi rodzicami, przynosząc początkowo zdjęcia porno ze swoim udziałem, a następnie kasety z filmami. Całość uzupełniały mało zrozumiałe dla Hehego rozważania o tym, że seks jest nie tylko drogą do wolności, ale także drogą spełnienia artystycznego. W miarę rozwoju akcji książka zmieniała się w opis następujących po sobie zbliżeń, prawdę 197 f mówiąc, dość jednostajny. Hehego rozbawiały jedynie sceny kulminacji, w których bohaterka za każdym razem krzyczała, że jest wolna, zupełnie wolna i leci do nieba jak biała gołębica. Konflikt bohaterki z rodzicami pogłębiał się coraz bardziej. Hehe nie miał siły doczytać do końca. Z dwojga złego wolał już filmy. Fabuła była prosta i zrozumiała, a dialogi zredukowane do minimum. Hehe od dawna nie oglądał tego rodzaju produkcji. Zasmucony był swoją reakcją. Jeszcze przy pierwszym filmie, jak za dawnych lat, poczuł przyjemne napięcie, które miło sam rozładował. Ale potem już patrzył na ekran z obojętnością, jakby oglądał ćwiczenia gimnastyczne. Pamiętał czasy, gdy przy pożyczonym wideo mógł przesiedzieć cały dzień, doprowadzając się do całkowitego wycieńczenia organizmu. Rano, tuż przed wyjściem, przeglądał jeszcze sceny z najnowszego filmu Angelli, Three Phases ofDesire... Trudno mu było odnaleźć sens tytułu w przebiegu akcji, która nie wykraczała poza ogólny schemat tego gatunku sztuki filmowej. Angella w swoich filmach rzeczywiście gotowa była na wiele... Miała ładne ciało, wyraźnie bez żadnych sztucznych dodatków, przeciętną twarz pod grubą warstwą makijażu. Wciąż jednak nie miał pomysłu, w jaki sposób poprowadzić rozmowę. W głowie co prawda kłębiły mu się najróżniejsze pytania, które miałby zadać gwieździe, ale nie potrafił znaleźć logicznej koncepcji, która organizowałaby cały wywiad. Pocieszał się tym, że całość nagra na dyktafon, a później opracuje ten materiał i przykroi go zgodnie z oczekiwaniami Pawła. Angella podczas rozmowy telefonicznej zdecydowała, że najswobodniej będą mogli porozmawiać u niej w mieszkaniu, i zaprosiła go do niewielkiego apartamentu w nowej plombie na Mokotowie, wynajmowanego na czas pobytu w Polsce. Choć nie przyznawał się do tego przed sobą, Hehe czuł się trochę nieswojo na myśl o poznaniu prywatności kogoś, kto pokazuje wszystko wszystkim... Wjechał windą na czwarte piętro. Drzwi otworzyła mu drobna, niepozornie wyglądająca młoda kobieta. Hehe spodziewał się wytapetowanej blond lali, w skąpej sukience z dekoltem, obwieszonej złotą biżuterią w amerykańskim guście. Tymczasem stała przed nim raczej dziewczyna niż kobieta, w białym tiszercie i jasnobłękitnych dżinsach. Icdynie krwistoczerwone pantofle na zatrważająco cienkiej szpilce mogły sprawiać wrażenie wyzywających. Jasne wtosy związała ciasno z tyłu głowy, tak że ich platynowy odcień nie rzucał się w oczy. Była prawie bez makijażu, ledwie delikatnie podkreśliła kredką kształt oka i pociągnęła błyszczykiem nieduże, ale pełne wargi. Miała ciekawą twarz, która nieoczekiwanie przykuła uwagę Hehego. Wydała mu się zupełnie inna niż ta, którą pamiętał z filmów. Żadnych śladów wyeksploatowania, jakie obawiał się ujrzeć. Dopiero po chwili zauważył, że Angella nie krępuje piersi stanikiem i sutki wyraźnie odznaczają się pod białym podkoszulkiem. Znał jej piersi doskonale z filmów, wiedział, że są całkowicie naturalne i bardzo ponętne. Uśmiechnęła się do niego zwyczajnie i w tym momencie się stropił, bo był pewien, że zauważyła, z jaką ciekawością przypatrywał się podkoszulkowi. - Hello - Angella wyciągnęła rękę. - Ty jesteś An-ilrew, yes? - Zrobiła ręką gest zapraszający do środka. -„Your Desire Magazine", isn't it? „Twój Popęd" - powtórzy-l.i po polsku. Mana obudziła się i pierwszą rzeczą, którą zrobiła świadomie, było wsunięcie palców między uda. O Jezu, 198 199 nic... więc wygląda na to, że to prawda - schowała opuchniętą od snu twarz w drobne, dziecięce prawie dłonie 0 długich i szczupłych palcach. Usiadła na brzegu materaca 1 spojrzała ponuro na stojącą pionowo w kącie pokoju trumnę, która służyła jako główny rekwizyt sesji zdjęciowej Kuby i Dodo. Miesiąc temu pokłóciła się z Kubą i teraz nie miał kto odwieźć tej trumny do zakładu pogrzebowego. Mana wyleżała się w niej całe godziny, kiedy tamci dwoje, dając ponieść się fali twórczej energii, charakteryzowali ją na najbardziej kretyńskie sposoby. A ona wrzeszczała na Kubę, że takiego banału i prostactwa to chyba nie zna cała historia fotografii. Dodo, nie zwracając na te krzyki najmniejszej uwagi, włączała do obrazu coraz to inne przedmioty. A to szczoteczkę do zębów, a to suszarkę, a to ssawkę od odkurzacza. Umieranie w codzienności, taki był tytuł projektu. Potem, gdy już zrobili chyba ze dwadzieścia filmów i Dodo wyszła to wywołać, Mana i Kuba kochali się w trumnie. On leżał na wznak, bo inaczej się nie dało, a ona musiała, wisząc w powietrzu, bujać się, oparta dłońmi o krawędzie trumny. Zaraz po tym wywaliła Kubę z mieszkania. Obrzydlistwo... - wzdrygnęła się. Trumna w ich mieszkaniu bardzo szybko stała się jednak sławna w całej Warszawie i wielu pielgrzymowało, żeby ją zobaczyć, i o ile się da, wykorzystać w projektach i pomysłach, które sami realizowali. Zazdrościli operatywności i siły perswazji Kubie, który nie dość, że namówił zakład pogrzebowy na wypożyczenie rekwizytu, to jeszcze na gratisowy dowóz do domu. Tylko jakoś nie mógł go namówić na wywóz. Mana nie miała wątpliwości, że ta niemoc to jego słodka zemsta. - Co za kutas. Niech zabiera to stąd wreszcie, bo wykituję od tego widoku - warknęła do siebie na głos. 200 Odgarnęła na kark poplątane dredy i szybko podniosła się z leżącego na podłodze materaca. Włożyła krótki czerwony golfik z różowymi lampasami i podciągnęła gwałtownie suwak pod brodę, tak że o mały włos nie pi zyszczypała sobie skóry. Syknęła cicho. Co za kretynka, co za idiotka!... Spojrzała ze złością na opróżniony listek po pigułkach antykoncepcyjnych. Jakbym miała szesnaście lat, jakbym była zupełną gówniarą... No po prostu zapomniałam, jak jakaś kretynka. Jak mogłam to zrobić, jak mogłam! - Sapnęła ze złością. - Czyja jestem jakaś prolajferka? Do jasnej cholery, co to z tego będzie? Czy to może być w ogóle prawda? Powlokła się do kuchni. Zapaliła gaz i postawiła napełniony oligocenką szafirowy, emaliowany imbryk z klasycznie rozdwojonym dzióbkiem. Dodo jeszcze spała. Nagle na widok lodówki Mana poczuła trudny do opanowania przypływ głodu. Tak jakbym nie jadła przez trzy lata - pomyślała zrozpaczona. Żrę jak krowa, jak cielna krowa. Odruchowo sięgnęła po leżące na jadowicie niebieskim blacie kuchennego stołu papierosy. Do cholery, palić też mi chyba nie wolno... Jezu, nic mi teraz nie będzie wolno. Ze złością zepchnęła paczkę na podłogę. Niewolnica, matka Polka. Klapnęła ciężko na taboret. Paczka z papierosami znalazła sie w zasięgu ręki, Mana wyciągnęła machinalnie jednego i wtożyła go do ust. Wysupłała z kieszeni rozciągniętych spodni zapalniczkę, a potem jednym gestem wyrzuciła ją do zlewu razem z papierosem. Jezu! Jeść! Wstała z niewygodnego taboretu i podeszła do lodówki. Wyjęła stamtąd mozzarellę, a z kosza na parapecie dwa dorodne pomido-i\ Pogrzebała chwilę w czeluściach podokiennego schow-k.i i wyłowiła z tryumfem z lekka zakurzony słój ogórków. No nie, tylko bez ludowych przesądów. Żadnych kwaśnych 201 ogórków. Ze złością wstawiła słoik ze zmętniała wodą z powrotem. Z drugiego pokoju, postękując, wyczłapała zaspana Dodo. Jedną ręką obciągała na sobie podkoszulek z napisem .Antychryst będzie Artyst", drugą próbowała przygładzić zmierzwione rude włosy. - 1 co? - spytała na powitanie. Tarła zaspane oczy, rozmazując po policzkach resztki niezmytego tuszu do rzęs. - Dawno się obudziłaś? Już jesz? Tak rano? Zrobisz mi kawę, co? - Szurając kapciami, powlokła się do łazienki. Już jesz? Tak rano, już jesz? Mana, rozzłoszczona, przedrzeźniała w myśli Dodo. Nasypała do kubków kawę, zalała wrzątkiem z szafirowego ryjka, wzięła opakowanie z mozzarellą. Chciała je rozciąć, ale nigdzie nie mogła znaleźć noża, który naruszyłby pancerny plastik. Gwałtownym gestem wygarnęła wszystko z jednej z szafek. Ogłuszona hałasem, odskoczyła od szafki i opadła zrezygnowana na taboret. Schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Zwabiona łoskotem Dodo wbiegła do kuchni już przytomniejsza, na twarzy pozostało niewiele śladów snu i wczorajszego makijażu. -Ale rozrabiasz, dziewczyno, co się z tobą dzieje? - Podeszła do Many kompletnie zaskoczona. Delikatnie położyła dłoń na jej dredach. - Mana, czy to przez Kubę? Nie płacz. To cymbał. Nie jest wart jednej twojej łzy. - Dodo, nie o to chodzi... - Mana, nareszcie rozbrojona czyjąś uwagą, rozszlochała się na dobre. -Ja już nie mam siły... - Co się stało? - Dodo przytuliła głowę Many do swojego brzucha. - Powiedz swojej małej Dodo, co się dzieje... - Wolną ręką wzięła parujący kubek z rozpuszczoną już kawą. - No powiedz... - Siorbnęła mały łyk, parząc lekko wargi. 202 - Chyba jestem w ciąży... - Mana łkała z coraz większą mocą. - O Mater Dei! - Dodo stanęła na wysokości zadania i wypuściła z ręki kubek z kawą. - Ale wtopa! Jak to, Mana? Nic nie rozumiem? - Stopą we wściekle różowym, włochatym kapciu odsunęła potłuczone skorupy. Nerwowo się rozejrzała, szukając papierosów. Westchnęła ciężko, gdy zobaczyła je rozmoczone w zlewie. - Spokojnie, Mana, powiedz więcej, żebym mogła coś zrozumieć z tego wszystkiego. Zaczekaj chwilę. - Pobiegła do swojego pokoju po nową paczkę. - Mana?! - Dodo wróciła, zaciągając się głęboko. - Skąd ten pomysł? - Zatrzymało mi się i coś mnie tknęło, i nasiusia-lam, i wyszło. Kuźwa, Dodo, co za obciach. - Mana, po chwili odpoczynku na złapanie oddechu, znowu zaniosła się płaczem. Zatrzepotała rękoma, aby rozgonić siną smugę, którą przyciągnęła Dodo. - Słuchaj, przepraszam, ale zrobiłam się jakaś wrażliwa na dym... - Spokojnie, króliczku, nie każ mi tak rzucać z dnia na dzień. - Dodo dmuchnęła jednak w bok. - To tak wygląda to trzymanie Kuby na dystans... - Pokiwała głową z politowaniem. - Spotkania tylko na mieście, tere-fere i masz babo placek. Ale, Mana, może to jeszcze nic pewnego... -Zaciągnęła się głęboko. - No, nie powiem, zaskoczyłaś mnie. Ciąża... - Co ja mam z tym zrobić? - Mana ścierała łzy z policzków. - Dodo, ja nie wyobrażam sobie, że coś tam we mnie będzie rosło... wbrew mnie, bez mojej zgody... - Króliczku, uspokój się. To jasne, że masz wolny wybór, żaden prolajferyzm. Nad wszystkim trzeba się zastanowić. Ale z Kubą jesteście naprawdę niezłą parą. Zresztą może to nie jest jeszcze pewne, mała?... 203 - Przestań pieprzyć, Dodo, bo już nie wyrobię... - Mana odgarnęła dredy z mokrych od łez policzków. - To nie z Kubą... - A z kim? - W kałuży kawy wylądował tlący się jeszcze papieros Dodo. -Z Andrzejem... wygląda na to, że z Andrzejem - oświadczyła Mana ponuro. - Z jakim znowu Andrzejem? - No, z Kroplą... - Napisałaś książkę, jesteś pisarką. - Hehe włączył dyktafon. Upewnił się, czy taśma przesuwa się prawidłowo. - Moje pierwsze pytanie potraktuj jako prowokację. - Hehe wolał nie zostawiać niedomówień. - Czym jest to, co robisz na planie filmowym? - Dobre pytanie. - Angella lodowato spojrzała na Hehego. - Najkrócej mówiąc, to jest po prostu sztuka. -To oczywiste. - Hehe zaniepokoił się chłodem Angelli. - I właśnie chciałem się dowiedzieć, jak opisałabyś ten rodzaj sztuki. - Uśmiechnął się, żeby rozładować sytuację i wycofać się z niefortunnego pytania. - Chciałbym, żeby nasi czytelnicy poznali twój punkt widzenia. - Yes - Angella wyraźnie się rozluźniła. Życzliwiej spojrzała na Hehego. - Może warto zacząć od określenia, jakie lansuję, jakie wykreowałam. To jest, jak nazywam to, co robię... - Podniosła filiżankę z kawą do ust. - To jest określenie love actor, my nie jesteśmy aktorzy erotyczni czy też porno aktorzy - Angella z niesmakiem wydęła wargi - ale love aktorzy, bo my pokazujemy najskrytszy wymiar love, isn't it? Love. - Angella z powagą spojrzała Hehemu w oczy. - To najważniejsze uczucie dla każdego człowieka. 204 - Tak, to prawda. - Hehe równie poważnie pokiwał . - Love. - Love to uczucie, bez którego nie można żyć. - Odstawiła filiżankę na spodeczek. -Ja nie jestem jakaś striptizerka, ktoś, kto dla pieniędzy pokazuje swoje piersi... ]a uważam, że to, co robię... - zmarszczyła czoło, szukając odpowiednich słów - ile wkładam w to siebie, jak wiele kosztuje mnie to pracy, nad swoimi emotions i w ogóle, ile umiejętności warsztatowych, to wszystko czyni moją grę prawdziwą sztuką aktorską, tak jak ci mówiłam, ważny jest wymiar, jak to, shit, jest po polsku, no, spirytualistycz-ny. Dla mnie to bardzo ważne, w każdej scenie emanować spirytualistycznie. Jeżeli, dajmy na to, pieszczę mojego partnera na planie, no cock in my mouth, to przecież jasne, że kamera pokazuje, jak moje ciało jest podniecone, usta, piersi, no bottom and peach opened, aleja muszę gestem, oczami, całą sobą pokazać wymiar spirytualistyczny tej sceny, i ja jestem wegetarianka, to ja mogę być w kontakcie ze swoją czystą energią i dlatego lubią mnie oglądać, i jestem tak w całych Stanach popular, bo my w Stanach bardzo wszyscy jesteśmy spirytualistyczni, i nie ma we mnie żadnej substancji, która pochodzi z morderstwa, same owoce, warzywa, nuts. To bardzo wpływa na grę, na to, co przeżywasz na planie. Ja po prostu nie mogłabym znieść myśli, że jem coś, co zamordowano. - Angella założyła nogę na nogę. Zmarszczyła czoło. Wpatrzyła się w filiżankę z kawą. 1 w naszej sztuce my, love actors, mamy very, very big ciilemma. Zwykli aktorzy tak tego nie doświadczają. To jest fundamental question: Gdzie jest granica między tym, co prywatne, a tym, co zawodowe? A rzadko która dziedzina sztuki, podkreślam: sztuki, jest tak osobista... isn't it? Musisz mnie dobrze rozumieć i właściwie o tym napisać. 205 Jesteś poetą? - Angella z ciekawością spojrzała Hehemu w oczy. - Tak mi powiedział Paweł. Nigdy nie znałam żadnego poety - powiedziała z uwodzicielską nutą. - A muszę ci powiedzieć, że na planie współpracuję niejednokrotnie z bardzo ciekawymi ludźmi, i to musisz napisać. Bo żeby zostać love actorem, trzeba być naprawdę indywidualnością. Jeden podawał się za kosmonautę, innego ścigali agenci Mosadu, jeszcze jeden znał na pamięć całą Encyclo-paedię Britannicę, ale też było wielu spawaczy i akroba-tów. To wszystko fascynujący partnerzy, ale poety jeszcze nie znałam... Co oczywiście nie jest propozycją, żebyśmy mieli się znaleźć na planie, chociaż wszystko jest możliwe, bo bardzo chciałabym nakręcić tutaj film, ale nie będę cię wypytywać o twoje zdolności aktorskie i w ogóle, jak bardzo jesteś otwarty na seks... - Uśmiechnęła się. - 1 wiesz, spawacze są najdelikatniejsi, bo to, rozumiesz, jest ogromnie ważne na planie, żeby partner cię wyczuł, co jest dla ciebie pleasure, a co bardziej musisz, bo kontrakt tego wymaga. To oczywiście zależy, czy jest czas na próby, bo niestety często kręcimy od razu. Są nawet reżyserzy, którzy uważają, że wtedy są najlepsze sceny, jak aktorzy w ogóle się nie znają. I coś w tym jest, spontaniczność, świeżość... O czym to mówiliśmy? Love actor... Właśnie. Poezja to coś bardzo osobistego, bardzo intymnego, isn't it? Każda sztuka to przecież intymne wyrażanie siebie. A przecież to właśnie love actor obnaża się całkowicie. Kiedy jestem na planie, pokazuję wszystko. W wyrażaniu siebie nie uznaję żadnych półśrodków, idę do końca. Kiedy kończymy film, czuję się całkowicie wypalona, zupełnie wyczerpana spiry-tualistycznie. A ja zawsze chciałam pokazać, wyrazić siebie do końca, bez żadnych półśrodków. 206 - Super będzie, zobaczysz. - Dodo przyglądała się, jak Mana polewa mozzarellę cienką strużką oliwy z pierwszego tłoczenia. - Nie ma powodu, żebyś zamieniła się w mieszczańską mamuśkę. Nie zrobisz sobie loków i nie będziesz mu przecierać mięska i marchewki przez sitko dzień w dzień. Nie bój się, nie ma szans, żebyś wyglądała jak ta z trzeciego piętra. Nie staniesz się nagle ociężałą cielną krową o bezmyślnym spojrzeniu. Przecież to nic nie musi zmienić, Mana. Dla nas dziecko to tylko coraz większe możliwości, a nie sterta pieluch i siedzenie w domu. Mana, wróć na ziemię. Chodziłabyś wszędzie z dzieckiem. Pomyśl, w galerii słodkie małe, no i w klubie mogłabyś go układać na fotelach. Kochana, to jest naprawdę super-wiadomość... - Kuźwa, musimy zacząć kupować chleb lub bułki, albo jedno i drugie. - Mana wzięła do ręki widelec. - Muszę chyba jakoś inaczej jeść. Boże, jak ja będę wyglądać. - Złapała się za głowę. - Będę gruba, gruba jak beka i wielka jak stodoła. Dodo, ja tego nie przeżyję. - Mana, wyluzuj, to naprawdę świetna wiadomość. Dodo chodziła wzdłuż kuchni, wyraźnie podniecona. -Jakie zajebiste ubranka ma takie małe. - Zaciągnęła się głęboko papierosem. - Buciki na pół palca, rękawiczki, jeju, pomyśl, będziemy mogły projektować takie małe koszulki... śpioszki, w ogóle, Mana, ten pomysł możemy puścić w ludzi... No, nikt niby nie ma dzieci, ale może poznamy takich, i zresztą przecież ci, którzy nie mają, będą mieli najświeższe pomysły. Pomyśl, Mana, ile różnych możliwości się otwiera, cała masa projektów, o których byśmy nawet nie pomyślały, gdyby nie twoja ciąża. Czapeczki! Tak, Mana, czapeczki będziemy projektować, pomyśl, jakie sa słodkie. Wrzucimy do naszej internetowej galerii. Będą 207 podkoszulki i czapeczki dziecięce... Będziemy jeszcze bogate... 1 pomyśl, takie małe, co to może już wziąć kredkę lub pędzel... Jakie, kuźwa, projekty można robić na tej bazie... a jakie zdjęcia... cały cykl z tobą w ciąży, no, już jak będzie widać... i potem dziecko... Dobrze, że Kuba nie odwiózł trumny. Łóżeczko w trumnie - jak wiele znaczeń, może symbolika dość trywialna, ale jakże naładowana emocjami. Fantastyczne! - Serio tak myślisz, Dodo? - Mana pracowicie wylizywała talerz po oliwie wymieszanej z sokiem z pomidora. - Naprawdę tak myślisz?... - A twoja rubryka w „Miastodoncie"! - Dodo uderzyła się dłonią w czoło. - Biegnij zaraz do Agnes. Powinnaś teraz zaproponować jej cykl ciążowy. Czy o dzieciach mają pisać tylko te kolorowe gówna, i tylko o zupkach, pieluchach, nocnikach? Tak! „Miastodont". - Dodo z zachwytem wyciągnęła dłonie przed siebie. - Na przykład taki tekst: Macierzyństwo w przestrzeni miejskiej. Pomogłabym ci napisać. - Nagle zatrzymała się przy lodówce. Spojrzała uważnie na Manę. - Mana, ale ty przecież łykasz pigułki? - zapytała zdziwiona. -Jak to się właściwie stało? Nic z tego nie rozumiem... - Dodo cieszyła się w duchu, że nie jej się to przydarzyło. - Naprawdę nie wiem jak, Dodo... Zrozum, ja z nim jeden raz, jeden jedyny raz. Nie wiem, co mi odbiło, Dodo... On zawsze robił na mnie wrażenie. To fakt, że trochę już stary, ale te jego wiersze, i te opowieści, projekty, pomysły... Tak jakoś się stało... Dodo, nie uwierzysz, no, zapomniałam łyknąć tego dnia, wzięłam dobę później, do głowy by mi nie przyszło, że to się może tak skończyć... - Mała, to chyba jeszcze nic pewnego... Ile ci się opóźniło? - Dodo mruknęła niepewnie. 208 - Ponad dwa tygodnie... - Eee... to jeszcze wszystko możliwe... Mała, nie histeryzuj. - Dodo była trochę zawiedziona możliwością, że sytuacja może się zmienić. - A w ogóle to chyba musisz iść do lekarza i może porozmawiać z tatusiem. - Jezu, do jakiego lekarza? Wiesz przecież, że ja nienawidzę chodzić do tego lekarza. I jeszcze mówić facetowi, że będzie miał dziecko! Kuźwa, Dodo, ja tego nie przeżyję! - Mana schowała twarz w dłoniach. - Co skłoniło cię do napisania książki? - Hehe przełożył kasetę na drugą stronę. Był spokojny o wywiad. Angella mówiła sporo i z pewnością uda mu się zrobić z tego materiał zadowalający Pawła. - Widzisz, dla mnie bardzo ważna była ta książka, pozwoliła mi się uwolnić od poczucia jednostronności, jakie odczuwałam w wyrażaniu siebie na planie filmowym. -Angella zmarszczyła czoło. - Czułam się zamknięta, rozumiesz, w jednej tylko formule... Chciałam trafić do innego kręgu odbiorców, zresztą chciałam pokazać, że love actor to ktoś inny od tych wszystkich, co striptiz uprawiają czy nie wiem co pokazują, żeby tylko zdobyć rozgłos... że dla mnie love aktorstwo to pokazanie swoich emotions, że to prawdziwa sztuka, że to naprawdę odkrycie swojego wnętrza. Dojrzewanie do wolności to, rozumiesz, taka fiction, wiesz, każda kobieta jest zniewolona konwenansami, jak 10 będzie po polsku, no, to wszystko tkwi w domu, rodzice, przede wszystkim oni nakładają na dziewczynkę pęta. Rozumiesz, moje pierwsze filmy to była zabawa samej z sobą, nie chciałam tego robić z facetem. Musiałam najpierw przełamać różne bariery. Nie zapomnę, kiedy po raz pierwszy robiłam miłość na planie z moim narzeczonym, jeszcze 209 byłam w szkole. To było prawdziwe uniesienie, tak, jakbym była ptakiem, który może swobodnie szybować. I właściwie wtedy, z oświetleniem, z kamerami, poczułam, że staję się kobietą. To jakby był mój pierwszy raz... - Angella zamilkła. Zapatrzyła się gdzieś nad głową Hehego. Hehe z niepokojem sprawdził, czy jest jeszcze miejsce na kasecie. Chciał mieć pewność, że cały materiał będzie nagrany. - Wiesz - Angella wyrwała się z zamyślenia - to jest ogromna przyjemność z tobą rozmawiać... Dawno nie miałam takiego wywiadu. - Angella poprawiła na nadgarstku elegancki zegarek ze złotą bransoletką. - A muszę ci coś szczerze powiedzieć. Najbardziej mnie boli to, że stykam się z konserwatyzmem pewnych środowisk artystycznych, bo przecież nie mówię o tych wszystkich prymitywach obyczajowych. Ci mnie nie interesują... Ale środowiska artystyczne... jestem zaskoczona, bo przecież to są otwarci ludzie... - Angella pochyliła się w stronę Hehego. - Bo widzisz... próbuję swoich sił nie tylko w aktorstwie i pisaniu. - Angella spojrzała na Hehego, sprawdzając, jakie robi to na nim wrażenie. - Trochę rysuję... - popatrzyła na Hehego z dumą - może chciałbyś spojrzeć? - Nie czekając na odpowiedź, wstała i wyjęła z szafy dużego formatu teczkę z rysunkami. -1 wyobraź sobie, nawet w Nowym Jorku jest taki hermetyzm, wiesz, miałam jedną wystawę, ale potem, kiedy myślałam o całym cyklu, to, rozumiesz, poczułam, że ja jestem traktowana jak, no, nie wiem, tylko zwykła striptizerka, ktoś, kto za pieniądze rozbiera się gdzieś w erotic clubie. Oni nie rozumieją, co to znaczy być love aktorką. Hehe wziął do ręki kilka rysunków. Płaszczyznę kartki pokrywały biegnące w różne strony, krzyżujące się grube i cienkie linie, rysowane tuszem i malowane farbami. 210 Każdy z rysunków nawiązywał do tego samego motywu, różniły się tylko kolorystyką. - Linie... linia życia, linia losu, linia serca, struktura nieskończona, ale też całkiem prosta, rozumiesz, żadnych zawiłości, żadnego komplikowania, zwyczajne wyrażenie siebie. - Angella pochyliła się w stronę Hehego. - To jest tak spójne z tym, co chcę pokazać na planie. Też, jak widzisz, simply values... - Angella ze smutkiem pokiwała głową. - Ale wiesz, Andrew, najbardziej lubię śpiewać. -Z rozmarzeniem zmrużyła oczy. - Tak mi się marzy, żeby powstał porno musical. Przecież to są niezwykłe, unbelie-vable możliwości. Widzę nawet te sceny, mam je dokładnie obmyślone, ktoś tylko musiałby skomponować muzykę, finałowe we are coming z chórem albo introduction, albo partner licks me i ja śpiewam, im ja bardziej wet, tym bardziej mój głos nabrzmiewa. Po prostu cudowne... Wiesz, mogłabym śpiewać podczas każdej sceny, nawet wtedy, kiedy miałabym zajęte usta, mormorando... - rozmarzona Angella zapatrzyła się gdzieś w dal. - W ogóle dużo śpiewam, sama dla siebie. Wiesz, tak mnie to uspirytualnia... Tak... nie chciałabym być kojarzona tylko i wyłącznie z aktorstwem. Marzy mi się szersze przedsięwzięcie sceniczne... -Angella znów pochyliła się w stronę Hehego. - Moja kariera aktorska zamyka mi drogę w innych obszarach sceny. Andrew, jak myślisz... - Spojrzała na Hehego tak, że zrobiło mu się gorąco. - Czy może w Polsce mogłabym zrobić coś takiego? To jest taki wspaniały kraj. Tak chciałabym w coś tutaj się zaangażować. Wiesz, tam, w Stanach, wydaje się, że to tak otwarte, nowoczesne society, ale to tylko pozór. Jak już zostaniesz love aktorem, jak przypną ci etykietkę, to już bardzo trudno z tego wyjść. Wiesz, Andrew, poszukuję jakichś nowych możliwości. - Dotknęła palcami dłoni Hehego. 211 Hehe odczuł dotyk Angelli nie tylko na swojej dłoni. Wypił resztkę kawy, żeby ochłonąć. Zaskoczyło go nie tylko dotknięcie jej ręki. Przez myśl by mu nawet nie przeszło, że gwiazda porno będzie chciała realizować jakiś artystyczny projekt w Polsce i że on miałby w tym uczestniczyć. Odgarnął włosy z twarzy, poprawił kucyk. Natychmiast wyobraźnia zaczęła mu podsuwać obrazy przedsięwzięć, o jakich nikomu nie śniło się nawet na Offlandii ani w Zamku, ani w „Miastodoncie", nigdzie w całym mieście. Amerykańska love aktorka w poetyckim performie z Andrzejem Kroplą. Może Mana powinna coś o tym napisać. - Nie wiem, czy dobrze rozumiem, ale chciałabyś zrealizować jakiś projekt w Warszawie? - Hehe poprawił się na fotelu. Poczuł, że rozpiera go twórcza energia. -Wiesz, przyszedł mi do głowy pewien pomysł - powiedział rozentuzjazmowany. - Rozumiem, że planujesz jeszcze przyjechać do Polski? Mam sporo kontaktów z wieloma bardzo ciekawymi ludźmi, artystami, no, nie z głównego nurtu, nie chodzi o tych popularnych. To alternatywa, ci, którzy nie dali się skusić komercji, rozumiesz? - Hehe niepewnie spojrzał na Angellę. - Środowisko bardzo niezależne, otwarte, pełne świeżych pomysłów. Właśnie oni mogliby docenić twoją wszechstronność... - Hehe zdjął gumkę z kucyka i rozpuścił włosy. Umył je rano, walcząc ze zdezelowaną końcówką prysznica. - Z pewnością niejedna niezależna galeria zdecydowałaby się pokazać twoje prace w ramach szerszego projektu. Jakiś twój występ sceniczny, jakaś scena z planu, może nie tak hard... Rodzaj performansu. Myślę teraz tak na gorąco... Oczywiście w tle moje wiersze. Potrafię świetnie deklamować swoje wiersze. - Hehe ruchem głowy zarzucił włosy na bok. - Moglibyśmy razem popracować, żeby pokazać, jak ważne 212 w sztuce jest obnażenie się do końca, jak wiele jest oszustwa, kiedy artysta zatrzymuje się w pół kroku, i jak ty traktujesz to uczciwie... - Hehe popatrzył w oczy Angelli. -Twoje rozumienie sztuki jest fascynujące, po prostu przekraczasz wszystkie granice, tak niewielu stać na to! - Hehe rozkręcał się coraz bardziej. - Precz z obłudą i represją! Sztuka musi być wolna! Precz z sublimacją! Pomyśl, to mogłoby być prawdziwie rewolucyjne, to byłby manifest prawdziwie wolnej sztuki. Twój talent aktorski, twoje rysunki i moje wiersze. 1 wszystko w Polsce, która tak ci się podoba. To zupełnie inaczej byłoby odczytywane niż na przykład w Nowym Jorku... A mamy w Warszawie kilka miejsc, w których moglibyśmy to pokazać... - Hehe nagle przerwał tyradę. - Powiedziałaś, że śpiew jest twoją pasją? Chciałabyś śpiewać? - Uderzył się dłonią w czoło. - Mam genialny pomysł! - Tym razem Hehe dotknął dłoni Angelli. - Posłuchaj! Hehe stał na ulicy, nie mogąc uwolnić się od obrazu Angelli, a przede wszystkim jej podkoszulka... - Hello, to ty jesteś Andrew? - ciągle dźwięczało mu w uszach. Spojrzał na kasetę, którą przed wyjściem dostał od Angelli, z prywatnym numerem komórki napisanym odręcznie flamastrem. Na jednym z fotosów stała w rozsznurowanym gorsecie i z odsłoniętymi piersiami, oparta o poręcz łoża z baldachimem. Hehe poczuł, że zrobił się twardy. Przez moment zawahał się, czy nie wrócić na górę. Ciężko oddychał. Wyciągnął komórkę z kieszeni. Sprawdził godzinę. Zbliżała się pora lunchu. Wybrał numer Marioli. Też miała jasne włosy i kształtne piersi. Nacisnął zieloną słuchawkę. 213 Mariola bez wahania zgodziła się na spotkanie podczas przerwy lunchowej. Spontaniczne i namiętne randki z kimś takim, jak Andrzej Kropla, sprawiały, że czuła się bohaterką artykułów w „Twoim Popędzie". Wieczorem, przed snem, z czułością spoglądała na tomik Hehego, który stał na półce obok dwóch innych ukochanych książek: Alchemika i Wierszy miłosnych Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Poczuła gorąco w całym ciele, gdy usłyszała w słuchawce nabrzmiały szept Hehego, że nie może bez niej żyć, ciągle o niej myśli i te myśli sprawiają, że napełnia go niepowstrzymana, ogromna energia, która, jeżeli jeszcze chwilę zostanie z nią sam, rozerwie go na kawałki. I dlatego bardzo ją prosi, żeby wyrwała się na pół godziny z redakcji. Mariola wsiadła do kupionej na kredyt toyotki i pojechała do domu. Pod domem już czekał Hehe. Wyglądała wspaniale. Makijaż dopasowany do blond włosów. Fryzura utrwalona błyszczącym lakierem. Króciutka czarna spódniczka, ledwo co zakrywająca czarne majtki. Opalone, smukłe nogi. Pomarańczowa torebka w ręku. Delikatny podkoszulek, pod którym widać było czarny stanik. O Jezu! - pomyślał Hehe - prześladują mnie dzisiaj podkoszulki! Weszli na górę. Hehe przez ostatni miesiąc oswoił się z malutką kawalerką Marioli. Niski stolik, miękkie pufy i rozkładana wersalka. Na podłodze kremowa wykładzina. Wszystko schludne i czyste, tak jak i sama Mariola. Do każdego wieku mężczyzna powinien dobierać sobie odpowiednią kobietę - pomyślał Hehe filozoficznie. Chyba dorosłem, żeby mieć właśnie taką. Zadbaną, czyściutką, wyprasowaną, pachnącą. Żadnych piór i łachmanów, żadnych dredów. 214 Hehe uwielbiał te spotkania. Zawsze w czasie południowej przerwy, zawsze szybko i namiętnie. Dzisiaj też nie mieli zbyt dużo czasu. Mariola za pół godziny musiała być z powrotem w redakcji, a i Hehe nie widział powodu, aby tu dłużej zostawać. Mariola odstawiła torebkę na malutki stołeczek. Uśmiechnęła się do Hehego. Ten uśmiech skojarzył się Hehemu z filmami Angelli. Na ułamek sekundy znieruchomieli, patrząc sobie w oczy, i w sekundę potem przywarli do siebie. Hehe chciał jak najszybciej dotrzeć tam... Poczuł dłonie Marioli w swoich włosach, na karku, potem pod koszulą na plecach. Przylgnął do niej z całych sił. Czuł jej piersi przez delikatną bawełnę. Przed oczami stanęła mu Angella. -Andrzej... Dzisiaj naprawdę nie mam dużo czasu. Muszę zaraz wracać, wyrwałam się dosłownie na chwilę... - wyszeptała Mariola. Hehe, nie słuchając, silnie przycisnął swoją twardość do jej brzucha. Czuł jej rozchylone wargi, nabrzmiałe, namiętne, na swoich ustach. Dłonie Marioli schodziły coraz niżej. On dotarł pod spódniczkę i przez cienki materiał majtek dotknął jej gorąca. Jej palce zwinnie uwolniły go od spodni i zniknęły w slipkach. Zanim Hehe zdążył przekroczyć granicę materiału, Mariola nagle oderwała się od jego ust i szybko uklękła. Zaskoczyło go to jej nagłe zniknięcie. Został z pustymi rękoma w powietrzu, jakby coś mu z nich wypadło. Mariola wyłuskała go i złapała w dłoń. Przyjrzała mu się z wyraźnym zadowoleniem. Nabrzmiała ciemnoczerwona gąbeczka znalazła się dokładnie na wysokości jej warg. Wysunęła z nich język o kolorze płatka róży. Ile istnieje na świecie czerwieni - Hehe sam zdziwił się swojej refleksji w takiej chwili. Mariola podniosła wzrok i wpatrzyła się w oczy Hehego. Wpatrywała się intensywnie, tak 215 jakby chciała pochłonąć go oczami, jakby oczy były tym miejscem, gdzie mężczyzna znika w kobiecie. I w tym spojrzeniu nabrzmiewało coraz większe podniecenie, jakby widok narastającej rozkoszy Hehego i ją napełniał coraz większą rozkoszą. Hehe zdawał sobie sprawę, że to są ostatnie myśli, że zaraz zejdzie lawina. Kiedy zaczął strzelać białymi nitkami, odsunęła go tak, że pierwsze krople spadły na policzek, a następny, najsilniejszy strzał na elegancką, utrwaloną lakierem fryzurę. Co ona zrobi z tymi włosami? - przemknęło Hehe-mu przez głowę. Mana przyszła do „Miastodonta", gdy była już Agnes, redaktor naczelna, przy której czuła się bezpiecznie. Zawsze marzyła, żeby jej mama taka była. Bez pruderii, rozumiejąca i akceptująca, ubrana jak dwudziestolatka. Chciała opowiedzieć jej wszystko, ale wolała miejsce poza redakcją. Zjedzą razem jakąś sałatkę - Agnes odżywiała się wyłącznie zieleniną, a Mana ciągle czuła głód. Poranna rozmowa z Dodo napełniła Manę energią i optymizmem. Poranne łzy i lęki wydawały się jej z nowej perspektywy zupełnie nierzeczywiste. Wsiadły w punciaka Agnes i pojechały na Wolę do ObróbkaSkrawaniem. Agnes lubiła industrialne klimaty. Klub mieścił się w jednej z ogromnych hal fabrycznych zakładów okładzin ciernych, budowanych w czasach Władysława Gomułki. Betonowe belki konstrukcyjne zdobiły strop i ściany. Wnętrze z szarych prefabrykatów pokrywały liszaje wilgoci, które miały swoje źródło w przeciekającym dachu. Wielkie stalowe okna nie dawały się domknąć i zimą mogło tu być nie do wytrzymania. Niewiadomego przeznaczenia metalowe instalacje, pozostałości po jakichś 216 fabrycznych konstrukcjach, których nie powstydziłaby się żadna galeria, zwieszały się nad stolikami. Bar, gdzie stało kilka butelek piwa i kilka win, zaaranżowany został na korpusie potężnej tokarki. Podłogę wyłożono drewnianymi klocami, które wchłonęły w siebie litry smarów i olejów. ObróbkaSkrawaniem miała swój niezapomniany zapach maszyn, smarów i metalu. Żadna ilość dymu z papierosów nie była w stanie go zabić. Zamówiły po sałatce z rukoli, którą tutaj podawano w metalowych menażkach, w jakich jadali górnicy i żołnierze. Mana nie mogła niczego przełknąć. Nagle poczuła się stremowana, jakby miała opowiedzieć o wszystkim swojej matce. Agnes nie naciskała. Przyjęła propozycję Many z dobrze ukrywaną ciekawością i zadowoleniem. Zależało jej na kontaktach z artystyczną młodzieżą z „Miastodonta" i zawsze czuła się wyróżniona, gdy ci młodzi jej się zwierzali, często z bardzo prywatnych spraw. Opowiadała o swojej ostatniej wyprawie do Grecji, nie dając poznać, jak jest zaciekawiona. Kiedy temat Grecji się wyczerpał, zaległa cisza. Mana postanowiła dłużej nie zwlekać. - Wiesz, wygląda na to, że jestem w ciąży. - Poczuta, że spociły się jej dłonie. Nerwowo odgarnęła dredy z twarzy. - Mana, no co za wiadomość! - Listek rukoli uwiązł Agnes w gardle. Nie spodziewała się takiej nowiny od Many. - Zaskoczyłam cię? - Mana poczuła się trochę speszona. - Na początku też byłam w szoku, ale teraz mam taki pałer, taką masę pomysłów... 217 - Który miesiąc? To już pewne? - Agnes musiała napić się wody. Zaschło jej w gardle. - Byłaś u lekarza? -To się czuje, Agnes. Znasz mnie, żaden prolajf nie chodzi mi po głowie... ale jestem pewna, że nowe życie jest we mnie. - Położyła dłoń na swoim płaskim brzuchu. - To dopiero pierwszy miesiąc. - No, no, Mana. Zupełnie cię nie poznaję. - Agnes głęboko westchnęła, nie wiedząc, czy współczuć Manie, czy zazdrościć. -Jak się czujesz? - Wspaniale, jestem taka szczęśliwa. Po prostu dzisiaj z Dodo od rana gejzer idei. Nie wiedziałam, że ciąża może być takim wspaniałym stanem! - Mana z blaskiem w oczach uniosła się na metalowym krześle z dawnej fabrycznej stołówki. - To wspaniale, Mana, to wspaniale... - Agnes kręciła głową z niedowierzaniem. Jaka jest siła biologii, przemknęło jej przez głowę. - Agnes, właściwie nie tylko o moich przemianach fizjologicznych chciałam cię poinformować. - Mana z przejęciem targała swoje dredy. - Wiesz, jak bardzo jestem oddana „Miastodontowi"... Pomyślałam sobie, żeby moją ciążę, to wszystko, co się będzie teraz ze mną działo, wykorzystać jakoś w tekstach. Mogłabym napisać cykl artykułów o tym, jak ciąża może być inspirująca. Taki notatnik, jakie pomysły wpadają do głowy, jakie projekty się realizuje, czy zmieniają się miejsca, które się odwiedza, co zrobić, żeby nic się w naszym artystycznym potencjale i stylu życia nie zmieniało. Chyba niezły pomysł, co, Agnes? Mogłybyśmy zastanowić się oczywiście nad formą, czy bardziej osobiste, czy może rozważania nawet ogólnokulturowe. Pomyśl, tego jeszcze nie było. Cykl ciążowy w „Miastodon-cie"... Czy o dzieciach mają pisać tylko te kolorowe gówna? 218 - No, wiesz, Mana, to brzmi interesująco - Agnes pokiwała głową, zastanawiając się, czy Mana mówi do końca poważnie. - Trzeba by rozważyć, jak przyjęliby to nasi czytelnicy... - Agnes, to może być strzał w dziesiątkę. Coraz więcej myślących, niezależnych ludzi w mieście mięknie na widok dzidziusiów... - Mana zauważyła rezerwę w reakcji szefowej. - Moglibyśmy otworzyć pismo na zupełnie nowe dymensje, Agnes... Przecież jest na mieście tylu ludzi aktywnych, twórczych i mających dzieci. I oni wszyscy nie mają pisma, gdzie w otwarty, niebanalny sposób mówiono by o dzieciach. Oni nie biorą do ręki tych landrynowych poradników, które redukują ludzi do słodziutkich mamuś i tatusiów. Poczuliby się bliżej naszego pisma. Cała masa tematów, Agnes... Rodzicielstwo a niezależność, rodzicielstwo a nowe projekty, rodzicielstwo a miejsca klubowe, gdzie moje dziecko najlepiej się czuje. I jeszcze jedno. Nie chcę się chwalić, ale mam grupę stałych czytelników, śledzą moje teksty o klubach, muzyce, o różnych akcjach w żonie miejskiej. A teraz mogę pisać o tym samym, ale /. perspektywy mojej ciąży. - Na pewno warto się nad tym zastanowić - ostrożnie powiedziała Agnes. - Bardzo się cieszę, że tak angażujesz się w „Miastodonta". - Agnes, można by pójść nawet jeszcze dalej. - Mana czuła, że rozpiera ją coraz większa energia. - „Miasto-dont" mógłby wykreować przestrzeń klubową dla ciężarnych i małych dzieci. Przyznawalibyśmy coroczną nagrodę „Złoty Smoczek" dla miejsc najbardziej przyjaznych dzieciom i ich rodzicom. Agnes, jest niesamowicie. Głowa pełna pomysłów. 219 - To brzmi nawet ciekawie. - Agnes z coraz większym podziwem patrzyła na Manę. Przypomniała sobie siebie z czasów ciąży. Też rozpierała ją energia, ale nie brakowało momentów zupełnego załamania. Zastanawiała się, jak szybko Mana też im ulegnie. - Chciałabyś przygotować taki projekt? Tylko wiesz, jak to u nas jest. Od początku do końca sama jedna. Od idei do szarej brei. -Agnes odwoływała się do tej rymowanki, gdy chciała powiedzieć, żeby nie liczyć na żadną pomoc z jej strony. - Masz pełną swobodę. Dasz mi do akceptacji, kiedy będzie całość i konkrety. Jedzie? -Agnes, jesteś najwspanialszą panią redaktor. -Mana poczuła, że cały świat do niej należy i że zostanie matką będzie najwspanialszym wydarzeniem, jakie może ją spotkać w życiu. Z czułością położyła dłoń na brzuchu. - A jak Kuba to przyjął? - Agnes poprawiła czerwone korale na przegubie dłoni. - Chyba się coś między wami ostatnio nie układało, a tu taka nowina... - To nie Kuba - przerwała jej Mana. - O! - Agnes wytrzeszczyła oczy. - A kto? - Andrzej Kropla. Hehe, odprężony po spotkaniu z Mariolą, zadzwonił do Gumy. Chciał możliwie najszybciej opowiedzieć mu o swoim najnowszym pomyśle. Guma, nie mogąc się z kolei doczekać wiadomości w sprawie projektu Rynna, pełen artystycznej niecierpliwości, bezzwłocznie zaprosił go do Ejakulatio. O tej porze ten zwykle wieczorem tętniący życiem klub był jeszcze prawie pusty. Przed wejściem nie kłębił się tłum. Pod drzwiami nie stało jeszcze dwóch miłych młodzieńców o wyglądzie baletowych tancerzy, którzy wieczo- 220 rem przeprowadzali tak zwaną selekcję do gazu. Oceniali ubiór i aparycję wchodzących do Ejakulatio pod kątem zgodności z obowiązującą właśnie sztancą. Ci, którzy im się nie spodobali, nie mieli szans wejść do środka. Hehe tutaj raczej nie bywał. W tajemnicy współpracował z „Twoim Popędem", dla pieniędzy, ale w takich miejscach po prostu nie wypadało mu się pokazywać. W komfortowej sytuacji była Mana, która jako recenzentka mogła bywać wszędzie i do woli, aby móc dzielić się opiniami i wrażeniami. W swojej stałej rubryce zjechała Hjakulatio. „Następne miejsce, do którego przemieściła się warszawka z sobie tylko wiadomych powodów". Nie przeszkadzało to jej jednak wpadać tutaj, kiedy ogarniał ją, jak to nazywała, taneczny nastrój. Wnętrze Ejakulatio błyszczało. Bar, rozległą antresolę, poręcze i schody zrobiono z wypolerowanej stali. Stoliki, krzesła, sufit i parkiet do tańczenia - z matowego i przezroczystego szkła. Hehe pomyślał, że znalazł się w najnowocześniejszym laboratorium naukowym jakiejś tajnej korporacji. Niepewnie stawiał kroki na szklanej tafli, obawiając się, że załamie się pod nim jak kruchy lód. Guma we włóczkowej czapie na głowie czekał już przy jednym ze stolików w mniejszej salce, przy samym barze. Oprócz niego siedziała tutaj jeszcze tylko jedna para, pochylająca się nad ogromnymi talerzami, ze śladową ilością potraw i imponującym garni z trawy i paproci. Z głośników cicho sączył się jakiś czilaut. - To tutaj idą twoje produkcje? - Hehe pozwolił sobie na zjadliwość, tak jakby pytał: gdzie ty mnie sprowadziłeś? - Tutaj też, ale przede wszystkim w tanecznej... Sorry, że cię tu ściągnąłem. - Guma bezbłędnie odczytał ukrytą treść pytania Hehego. -Ja wiem, tutaj jest straszny 221 plastik, ale możesz się napatrzeć niejednego. To jest wśród tych wszystkich lanserów, selebritów bardzo trendy miejsce... Czego się napijesz? Ja stawiam. Piwo? - Zapytał i nie czekając na odpowiedź, podszedł do baru. Wrócił z butelkami i szklankami. - Cieszę się, że mogłeś przyjechać. Muszę zrobić na dzisiaj specjalny secik. - Guma nalał sobie piwa do szklanki. - Wiesz, że to Mariusz założył? Pamiętasz Mariusza? Chodził do naszej szkoły... Klasę niżej... Skończył chyba filozofię, a może historię sztuki... Otwarty koleś, tylko strasznie musi się lansować. To trochę go ogranicza... Nie muszę ci chyba mówić, że nie czuję się tutaj za dobrze. - Guma ściszył głos. - Na szczęście nie mam tu stałego kontraktu... Jestem najstarszy z tej całej ekipy. No, nie mówiąc o Mariuszu... Tylko Plusz jest po trzydziestce, puszcza muzykę i jakoś się rozumiemy... Chociaż z drugiej strony człowieka to odmładza... sam wiesz... te wszystkie laski... słuchaj, jakie tu przychodzą dupy, człowiek nie wie, co ze sobą zrobić... Stoisz za tym lap-topem, a potem... no, nie można powiedzieć... - Zamilkł i uśmiechnął się do siebie. - A wiesz, rozmawiałem z Mariuszem o tobie i imprezie poetyckiej z twoimi kawałkami. Jakieś przyjemne, łagodne sety w podkładzie, moje wizje na ekranie. Wiesz, Mariusz chciałby, żeby tu były imprezy artystyczne. Te fotografie majtek na ścianach to, chłopie, nie byle kto robił. To prawdziwa sztuka. Mariusz tu dba, żeby wszystko było na poziomie. Poezja bardzo by mu tu pasowała. Ale z drugiej strony, ten plastik, mimo że wszystko ze szkła... Więc musisz pomyśleć... Szczęście, że bywam tutaj sporadycznie... - Guma ciężko westchnął. - Właśnie, Guma, sam wiesz, że moje kawałki nie są zbyt, jak by to powiedzieć, komercyjne... - No, ale może warto się tu pokazać... - Guma poprawił czapkę. - Może zaistniałbyś trochę szerzej... - Zastanowię się. - Hehe poczuł, że pieką go policzki po tej uwadze Gumy. Wypił potężny łyk piwa z butelki. Cuma pokiwał głową. Dolał sobie do szklanki. Spojrzał pytająco na Hehego, nie mogąc doczekać się wyjaśnień, dlaczego chciał się z nim tak szybko spotkać. - No, właśnie. - Hehe wygodniej rozsiadł się na szklanym krześle. -Pewnie się domyślasz, o co chodzi... Przemyślałem sobie projekt reaktywacji Rynny. - Hehe walczył z gumką przy kucyku. Wciąż zsuwała się ze świeżo umytych włosów. -Rozwiałem w sobie wszystkie wątpliwości i jestem zdecydowanie za. - Spojrzał na Gumę, sprawdzając, jakie zrobił na nim wrażenie. - Ale chyba zgodzisz się ze mną, że musimy nadać temu projektowi całkiem nową formułę... - Bardzo się, Hehe, cieszę, bardzo się cieszę. Czekałem na to. - Guma wszedł mu w słowo. - To jasne, że powinniśmy Rynnie nadać nową formułę. I byłem pewien, że jak ty zaczniesz o tym myśleć, to wymyślisz coś naprawdę zajebistego. - Wypił piwo do dna. - No, nawijaj, stary. Nawijaj. Nie każ mi tak długo czekać. - Wyobraź sobie, że przez różne kanały - Hehe zrobił szeroki gest dłońmi - poznałem dzisiaj gwiazdę porno. - Hehe za nic nie chciał przyznawać się Gumie do współpracy z „Twoim Popędem". Guma natychmiast wygłosiłby tyradę o sprzedaniu się Babilonowi. A wtedy Hehe nie pozostałby dłużny i przypomniałby, że Guma jest rezydentem w plastikowym Ejakulatio i zgarnia miesięcznie pewnie taką kasę, jakiej Hehe nie widuje w ciągu roku. Od słowa do słowa by się pokłócili i projekt Rynna nie doszedłby do skutku. - No, najprawdziwszą gwiazdę porno. Obejrzałem chyba z dziesięć jej filmów... A potem jesteś z kobietą z krwi i kości, którą przed chwilą widziałeś, jak robiła te wszystkie numery. Niezapomniane przeżycie... Siedzi 222 223 przed tobą, ty masz jeszcze pod powiekami te sceny i nie wiesz, co ze sobą zrobić. Byłem przekonany, że zobaczę zużytą, przechodzoną raszplę, a tu zupełnie normalna trzydziestka w dżinsach, nawet bez specjalnej tapety na facjacie. I do tego, słuchaj, ona jest pisarką. Nie śmiej się. Napisała książkę Dojrzewanie do wolności, lekki bełkot, ale rozmowa z nią na poziomie... Filozofia, literatura, a największym marzeniem gwiazdy jest... - Hehe podniósł palec wskazujący do góry. - No, co? Żeby śpiewać. Już ci chyba nie muszę więcej mówić, co wymyśliłem. Chłopie! Wyobrażasz sobie Rynnę i na wokalu Angella Horny, gwiazda porno ze Stanów? Do tego jakiś perform, który wykorzystałby jej, że tak powiem, doświadczenie aktorskie... Generalnie mogłoby to być artystycznie rewolucyjne i narobiłoby sporo, myślę, szumu. Widzisz te plakaty na mieście: Rynna plus Angella? Z pewnością nie gralibyśmy do pustej sali. - Ha, ha, ha, gwiazda porno na wokalu. - Guma roześmiał się na całe gardło. Odchylił się do tyłu, omal nie spadł ze szklanego krzesła. - Hehe, to jest po prostu genialne! - Wypił resztkę z butelki jednym haustem. - Rynna plus Angella... Czy jesteś pewien, że się na to zgodzi? Bo specjalnego wyrafinowania do naszego wokalu nie potrzeba, konieczna jest właśnie osobowość. Gwiazda porno... Zrobiłbym wizje, pomiksował jej filmy i rzucalibyśmy to na ekran podczas koncertów. Jakie możliwości! Wszystkie sceny stałyby przed nami otworem, i niezależne, i klubowe. - Guma zsunął czapkę na tył głowy. - Cieszę się, naprawdę się cieszę! - No to musimy szybko działać... - Hehe kręcił się nerwowo na krześle. Szkło ziębiło go w pośladki. - Ona za dwa tygodnie wylatuje... - Tylko co z Melenkofem? On jest niezbędny. Nie mamy pałkera. Zresztą Melenkof to ciągle postać, ciągle 224 znany. Jak on to robi z tego zadupia? - Guma westchnął z zazdrością. - No, jak zacznie się coś krystalizować między nami trzema, w składzie podstawowym, to możemy dokooptować kogoś z chłopaków, może Kinsky'ego, te jego brwi i spojrzenie są niebywale sceniczne, może Ciotkę z psem... też dobrze wygląda. - Guma usiłował włożyć pod czapkę skołtunione włosy. - Nie pozostaje nam nic innego, jak pojechać do Melenkofa, do Starowic. Moglibyśmy od razu zrobić próbę. Stoi przecież ciągle u niego w stodole perkusja. W jakim ona tam jest stanie, tego nie wiadomo. Ale stoi, widziałem. - Guma, grać tam, w tej stodole? - Hehe z zaskoczenia wytrzeszczył oczy. - Nie można znaleźć jakiejś normalnej sali tu w mieście? Mamy już swoje lata. - A jak chcesz go tutaj ściągnąć? I tak musisz po niego pojechać. Sam przecież nie przyjedzie. - Guma rozłożył bezradnie ręce. - Zresztą on jest ciągle najebany i nie wiem, jak to przyjmie. Ile czasu trwało, zanim ty dałeś się zakręcić? Z nim będzie jeszcze gorzej. Najlepiej pojechać i postawić go przed faktem dokonanym. Zaproś tam tę gwiazdę, niech zobaczy, jak żyje polska alternatywa. A Melenkof będzie szczęśliwy, bo zobaczy na własne oczy amerykańską porno artystkę. Dobrze mu to zrobi. Nie jest chyba w najlepszym stanie. To zresztą dobre miejsce do prób, nie narzekaj. Dobrze wiesz, że powstało tam wiele... Tam są dobre wibracje. - Może rzeczywiście. - Hehe rozmarzył się, myśląc 0 Angelli pośród mazowieckich pól. - Dzwonię do niej 1 sprawdzam, kiedy to będzie możliwe. Agnes nie mogła dojść do siebie po wiadomości, że Kropla będzie miał dziecko z Maną. Od czasu do czasu 225 spotykała się z Jolką, z którą znały się od czasów studiów na historii sztuki. Zrobiło się jej też żal Moniki. Zastanawiała się, jak przyjmie wiadomość, że będzie miała siostrzyczkę lub braciszka. A taki chciał być wolny artysta, nieskrępowany niczym i nikim. Zacisnęła wargi. Ale się wrobił... Pokiwała smutno głową nad pustą szklanką. -Jeszcze jedną rzecz ci powiem... - Mana w ogóle nie zauważyła zamyślenia Agnes. - To nasze dziecko to będzie dziecko „Miastodonta". Rozumiesz, myśmy się kochali na naszym stole redakcyjnym. To było coś niesamowitego... - Mana zapatrzyła się gdzieś w dal. - Agnes, tylko do ciebie mam takie zaufanie, żeby ci o tym mówić. Dlatego „Miastodont" musi zostać patronem medialnym ciąży i dzidziusia. - Roześmiała się. - A ty będziesz matką chrzestną i dlatego musisz się zgodzić na te projekty... Agnes czuła, że wzbiera w niej coraz większa złość. Uśmiechała się jednak jakby nigdy nic. Musiała czymś zająć ręce. Szczęśliwym trafem przypomniała sobie, co ma ze sobą w torbie. To dlatego Kropla taki nieprzytomny... - pomyślała. Nagle z belki konstrukcyjnej pod stropem, furko-cząc, wyfrunęły dwa gołębie. Agnes gwałtownie pochyliła się nad stolikiem i zasłoniła włosy dłońmi. - Był przedwczoraj w redakcji i zostawił zamiast swojego tekstu o Stranglersach, z którym oczywiście się spóźnia, tę wysmarowaną teczkę z jakimś maszynopisem. - Położyła ją na stole. Niepewnie rozejrzała się, sprawdzając, czy gołębie odleciały. - Ale on jeszcze nic nie wie... - wybąkała Mana. - Że jest ojcem... - Nagle znieruchomiała. - Czuję! Naprawdę go czuję! - Położyła dłonie na brzuchu. - To niesamowite! Czyjego małe stopki mogą już kopać? - Mana! -Agnes ciężko westchnęła. - Na pewno nie w pierwszym miesiącu... Idź do lekarza, proszę cię i naka- 226 żuję ci jako twoja redaktor naczelna. To nie jest projekt, który możesz realizować całkowicie samodzielnie. Zadowolony z obrotu sprawy Hehe zbierał się do wyjścia, kiedy przy stoliku w drugiej części opustoszałej już sali usiadł Paweł, naczelny „Twojego Popędu", w towarzystwie Marioli. Hehe omal nie przewrócił z wrażenia pustej, nieużywanej szklanki. Nie wiedział, co zrobić z rękoma. Po chwili się uspokoił. Stwierdził, że zarówno Mariola, jak i Paweł mogą się spotykać, z kim chcą. Przyglądał się tylko uważnie grzywce Marioli, jakby spodziewał się znaleźć na niej ślady ich lunchowego spotkania. - Znasz ich? - Guma zauważył reakcję Hehego. -Zaraz, zaraz... ten piękniś chyba często tu bywa. Zawsze z inną laską. Czy on nie chodził z nami do szkoły? - Nie, to Paweł Narcewicz, naczelny magazynu dla mężczyzn „Twój Popęd", a ta laska to sekretarka tamże - powiedział Hehe beznamiętnie. - No tak... topowa prasa kolorowa... - Guma uważnie przyjrzał się Hehemu. - Widzę, że masz szerokie znajomości... Paweł, rozglądając się po sali, zauważył Hehego i rozpromienił się cały. Hehe najchętniej wyparowałby lub zapadł się pod ziemię. Paweł wstał od stolika i ruszył w ich stronę. Jego postać zwielokrotniła się w taflach szkła na suficie, podłodze i ścianach. -Jaki świat jest mały. Cześć, Andrzej! - wyciągnął z uśmiechem dłoń. - Czy my się znamy? - popatrzył na Gumę. Uśmiech nie znikał mu z twarzy. - Musieliśmy się gdzieś widzieć. - Guma robi tutaj wizje - Hehe zrobił szeroki ruch ręką. -Aw ogóle zajmuje się filmem i muzyką... Poznajcie się... - powiedział ponuro. 227 - No jasne! - Paweł uderzył się pięścią w czoło. -Widuję cię tutaj - pokazał na konsoletę. -1 czekaj, czekaj... - Masował swój grecki nos. - Czy nie byłeś na wernisażu tej panny z „Elle", a właściwie to była promocja jakiejś wody toaletowej... w Między Nogami? Też przygotowałeś tam wizualizację? - Masz znakomitą pamięć. - Guma też nie był zachwycony, że Hehe dowiaduje się o jego występowaniu na promocjach. - Zaraz, zaraz... obsługujesz tam wszystkie imprezy z cyklu „Galeria Perfum"... - Paweł zacmokał z wyraźnym podziwem. - No nie, nie wszystkie... - Guma zaprotestował gwałtownie. Czapka zsunęła mu się na czoło. - Tutaj to bardzo topowy klubik. - Paweł przestał zwracać uwagę na Gumę. - No, koniecznie trzeba się tu teraz pokazywać, koniecznie... Takie najlepsze połączenie Piekarni, Utopii i Paparazzi. - Z lubością gładził swoje kruczoczarne włosy. - Mariusz wymyślił to genialnie. Wstrzelił się w czas... Jestem z nim właśnie umówiony na wywiad. Nadzwyczajny gość, filozofia, historia sztuki, prawdziwie otwarta głowa. - Paweł sprawiał wrażenie, że zapomniał o Marioli. - A właśnie... Jak tam po rozmowie z naszą gwiazdą? Już po? Dzisiaj miałeś spotkanie? - No, tak - wymruczał Hehe, wpatrując się w blat stolika. - Coś nie tak? - Paweł zapytał niepewnie. - Kompletna idiotka? No, chyba jakiś wywiad da się z tego sklecić? - Nie, nie - Hehe unikał wzroku Gumy - wszystko w porządku. 228 Guma odchylił się na krzesełku. Założył dłonie za głowę. Twarz wyraźnie mu się odprężyła i nawet zagościł na niej ironiczny uśmiech. - Bardzo jestem ciekaw, co tam napiszesz... - Paweł pokiwał poważnie głową. - Jak tylko będziesz miał gotowe, to przynieś pokazać... Jestem spokojny, Andrzej, o ten tekst... To, co napisałeś o Hildegardzie, jest znakomite. Złapałeś konwencję, w jakiej komunikujemy się z naszymi czytelnikami. A wywiad z naszą gwiazdą literatury i filmu to jest przecież właściwie samograj... Rozwijasz się, Andrzej, rozwijasz. Jesteś naprawdę wszechstronny. - Paweł spojrzał na zegarek. - Słuchajcie - zerknął w kierunku Marioli - nie mam teraz czasu. Mariusz zaraz przyjdzie... Muszę iść... Sekretarka czeka. - Wstał i wrócił do swojego stolika, przy którym Mariola dokonywała nadzwyczajnej ekwilibrystyki, żeby nie widzieć Hehego. Hehe z Gumą długą chwilę siedzieli w milczeniu, unikając wzajemnie swego wzroku. - Słuchaj, jak ty coś robisz z tym pajacem... - Guma przerwał ciszę. - Jak to się tam nazywa... „Twoje Dymanie"? - Guma uśmiechnął się złośliwie. - To przecież trzeba ten kontakt wykorzystać i coś tam wpuścić o Rynnie i Angelli... - No, może i racja... A jak ty masz takie kontakty z tą Galerią Zapachów i z Między Nogami - Hehe odwzajemnił uśmiech - to i tam warto o tym wspomnieć... Co za niezwykły dzień - myślał Hehe. Jeszcze raz odczytał SMS-a od Many. „Muszę się koniecznie z tobą spotkać. O osiemnastej w Blachami". Mana spadała mu po prostu z nieba. Hehe nie mógł oderwać się od projektu Rynna plus Angella. Jeżeli projekt miał rzeczywiście ruszyć pełną parą, to konieczne było, żeby „Miastodont" 229 poświęcił mu swoje łamy, a najlepszą felietonistką była właśnie Mana. Ale Mana w żadnym wypadku nie powinna dowiedzieć się niczego o „Twoim Popędzie". Od spotkania w „Miastodoncie", podczas którego byli ze sobą tak blisko, Hehe nie kontaktował się z Maną. Nie chciał burzyć tego czegoś ulotnego i delikatnego, co zaszło między nimi, zwykłym telefonem, namawiającym do kolejnych spotkań, kolejnych zmysłowych zamroczeń, które by coraz bardziej powszedniały i w końcu zmieniłyby się w zwykły romans, jak z Mariolą. Dlatego nie chciał wywierać presji i pokazywać się w roli napalonego samca. Przez te cztery tygodnie delektował się wspomnieniem Many rozkosznie kołyszącej się na krawędzi stołu, pośród zdjęć zrobionych przez Kubę, których też nie mógł jakoś zapomnieć. Musiał szybko przemieścić się na Pragę. Blacharnia przypominała niewielki warsztat samochodowy. Było tu nisko i ciemno. Odrobinę światła wpuszczało do środka jedno wąskie okno wielkości lufcika. Na ścianie wisiała powiększona wlepka „Rysiek chciałby zrobić coś ważnego, ale ciągle pracuje". Z głośników dobiegała muzyka, przy której Rynna dwadzieścia lat temu była uosobieniem harmonii i rozległych umiejętności muzycznych. Wnętrze Blachami zaaranżowano w taki sposób, żeby nikomu nie przyszło do głowy, że ktoś choćby przez chwilę się nim zajmował. Hehe hołdował tej samej zasadzie i czuł się tutaj jak w swojej kawalerce. Stało tu wiele przypadkowych foteli, krzeseł i stolików, w rodzaju tych, które zdobiły mieszkania w młodości Hehego. Bez wątpienia były to najprawdziwsze oryginały, na których czas pozostawił swój ślad. Większość z nich została wyciągnięta ze śmietnika lub piwnicy, co jeszcze nadawało im patyny. 230 Hehe usiadł na jednym z foteli, których świetność przypadła na czasy Edwarda Gierka. Rozczulił go dotyk chropowatej, gruzełkowatej tapicerki i chłód poręczy ze startą politurą. Poczuł się tak, jakby wrócił w lata osiemdziesiąte, na nieustającą balangę, która odbywała się właśnie w takich dekoracjach. Rozmowy, nieustające rozmowy. Mroczno i ciasno, wszędzie te same fotele i krzesła. Setki, tysiące godzin Hehe przesiedział właśnie na takich fotelach, paląc ziele, pijąc wino i wódkę. Podróż w krainę czystego ducha. I jak wiele z nich się rozleciało, gdy upalony lub napity, zbyt mocno się na nich huśtał lub krzywo usiadł. Hehe rozglądał się wokół. Zastanawiał się, jakie znaczenie mają te dekoracje dla gości Blachami, z których większość urodziła się w latach osiemdziesiątych. Czy kojarzyły im się z wizytą w śmietniku, czy z odwiedzinami u rodziców? Hehe tracił rozeznanie w różnicach pokoleniowych... Nerwowo pukał w blat jamnika pełnego odciśniętych kółek po szklankach. Mana wreszcie pojawiła się w drzwiach. Miała rozpuszczone dredy, różowe błyszczące spodnie z satyny i króciutki biały podkoszulek z napisem „bo zupa będzie za słona", tak krótki, że odsłaniał pępek i płaski brzuszek. Hehemu gwałtownie stanęło przed oczami wszystko, co wydarzyło się w „Miastodoncie". Prześladują mnie dzisiaj podkoszulki, pomyślał. - Cześć, co u ciebie? - spytał, odgarniając włosy z czoła. -Atak, różnie... - odpowiedziała Mana. Zapadła się w jeden z foteli. Zamilkła, nie wiedząc, co dalej robić. Zastanawiała się, czy w ogóle powinna mówić Hehemu... Szczęściem przypomniała sobie o teczce, którą dała jej Agnes. Wyjęła ją z torby. 231 - Zostawiłeś w „Miastodoncie". - Położyła ją na stole. - O Jezu! Zapomniałem! - Hehe schował teczkę do plecaka. - No tak... nie mogę jakoś tego skończyć. - Spojrzał Manie w oczy, uśmiechnął się szeroko. - Muszę ci powiedzieć, że dawno nie byłem w tak artystycznym zakręceniu. Widziałem się z Gumą... Po prostu lawina pomysłów. Co za dzień, co za dzień. Nie da się tego opisać. I na deser spotkanie z tobą. - Nie odrywał spojrzenia od jej oczu. - Mana, nie mogłem się doczekać, ale nie chciałem zniszczyć tamtej chwili... - Hehe spuścił wreszcie wzrok. Chciał pokazać, jak mu jest niezręcznie mówić o tym, co stało się w „Miastodoncie". - Pamiętasz, jak Guma wspominał o naszej starej kapeli... - Próbował założyć włosy za uszy. - Robimy reaktywację, w nowej formule... Poznaliśmy... - Hehe szukał właściwych słów - niebanalną osobę... to znaczy aktorkę... dość oryginalną - zawahał się - no, występującą w filmach erotycznych. - Popatrzył na Manę niepewnie. - No, inaczej mówiąc, love aktorkę... Wiesz, pokazuje, jak to sama określa, najskrytszy wymiar miłości... - Mana znowu nie zareagowała. Siedziała bez ruchu, jakby nieobecna. Spoglądała na bar i sąsiednie stoliki. - Strasznie cię przepraszam. Nie spytałem cię, czego chciałabyś się napić. Może piwo? - Hehe się zmieszał. - Nie, dzięki. Może po prostu wodę. Strasznie tu napalone papierosami. - Mana poczuła, że znowu robi się jej trochę niedobrze. Hehe poszedł po wodę do baru. Wrócił i sięgnął po papierosa. Mana wypiła łapczywie kilka łyków. Nie wiedziała, jak poprosić Hehego, żeby nie palił. Zrobiło się jej duszno. Najchętniej uciekłaby stąd. -Wyobraź sobie, że uwielbia śpiewać... - Hehe wrócił do przerwanego wywodu. 232 - Kto? - zapytała Mana, patrząc na Hehego pustym wzrokiem. - No, love aktorka. - Hehe z niepokojem przyglądał się obojętności Many. - Love aktorka z Nowego Jorku. Niezła znajomość... Musisz przyznać, Mana. I wpadliśmy, rozumiesz, z Gumą... Bo wiesz, właściwie to nie za bardzo ma kto śpiewać w Rynnie, i chyba będzie z nami śpiewać Angella, bo taki artystyczny pseudonim ma artystka z Ameryki. Guma już oczywiście wymyślił cały projekt wizualiza-cyjny z fragmentów jej filmów. Niezła jazda, Mana... Mana oddychała z coraz większym trudem. Wypiła wodę do końca. Czuła, że jeżeli jeszcze dłużej będzie tak siedzieć, nie mogąc wykrztusić słowa, to się udusi. Hehe był coraz bardziej zdezorientowany. Mana zawsze z takim zainteresowaniem reagowała na jego projekty... - Nie wiem, Mana, co o tym sądzisz, ale mnie to się wydaje niezłą jazdą. - Mana bez słowa wpatrywała się w pustą szklankę. - I od razu pomyśleliśmy o tobie, może napisałabyś coś o tym pomyśle, mógłby być taki zgrabny tytuł: Rynna plus Angella. Kto jak kto, Mana, ale ty potrafisz o takich przedsięwzięciach najlepiej pisać, a „Miastodont" jest do tego najlepszym miejscem. Co, Mana, jesteś taka dzisiaj bez humoru? - Hehe poczuł się całkowicie bezradny. - Nie wiem, co powiedzieć... - Mana nie bardzo słyszała, co Hehe do niej mówi. Nigdy nie wyobrażała sobie, że znajdzie się w tak okropnie niezręcznej sytuacji. - Słuchaj, Andrzej, muszę ci coś powiedzieć... - Czuła się tak, jakby miała zaraz zwymiotować. - Napiszesz coś o tym, Mana? - Hehe nerwowo poprawiał gumkę przy kucyku. - Powiedz, co o tym myślisz? 233 !¦>. -•tfi-ora. -Andrzej, posłuchaj, skup się. - Mana nie mogła już wytrzymać słowotoku Hehego. Z drugiej strony była na siebie coraz bardziej wściekła. Podobały jej się jego pomysły i plany, tylko dzisiaj nic do niej nie docierało, bo oto nagle fakt, że będzie mamuśką, stał się najważniejszy. Czy już nic nie będzie mnie interesować, tylko ten brzuch? Spojrzała na swój goły pępek. - Chyba jestem w ciąży... - wyrzuciła z siebie. Spojrzała na Hehego. I co on teraz zrobi? Bać się reakcji jakiegoś samca... Pieprzę to! Urodzę sama! Chciała wstać i wyjść. - O Jezu, gratuluję! - Hehe poczuł się kompletnie zbity z tropu. Miał być taki miły wieczór, a okazuje się, że siedzi przede mną nadpsute jabłko... Po co, do cholery, się umawia, czy ja jestem poradnia rodzinna, żeby mówić mi takie rzeczy? Sapnął ze złością. - Mana, to bardzo poważna sprawa... Jestem poruszony, że mi to mówisz. Kuba już wie? - cedził przez zaciśnięte zęby. - Kuba nic nie wie... - Manie zachciało się płakać. -Bo wygląda na to, że to z tobą... Kochane, to ja, wasza Mana. Dawno nie pisałam. Cieszę się, że jesteście zniecierpliwione moim milczeniem. Naprawdę nie mogłam się doczekać, kiedy o tym wszystkim, co mi się przytrafiło, wam opowiem. Jestem, kochane, w ciąży! Jestem taka szczęśliwa, nie macie pojęcia, jak bardzo! Wiem, że możecie być zaskoczone. Moją ciążą i... moją radością. Wszystko to nie było łatwe. Najważniejsza dla mnie jest możliwość wolnego wyboru. Nie do przyjęcia jest sytuacja, kiedy coś nie zależy ode mnie, kiedy mogę czuć najlżejszy ślad przymusu. Zwłaszcza w sprawie tak dla kobiety fundamentalnej, jak ciąża. Znacie mnie. Jestem świadoma swojej kobiecości, nie zostawiam tych spraw w rękach Pana Boga. A jednak stało się... Tak, najważniejsze, aby podjąć świadomą decyzję. I ja właśnie taką decyzję podjęłam. Chcę mieć dziecko. Świadomość, że nikt ani nic mnie do tego nie zmusza, jest najwspanialsza i czuję się z tym szczęśliwa. Niesamowite. Łzy płyną mi po policzkach. Sorry, wiem, że to obciach, ale tak się jakoś dzieje... Czy jeszcze tydzień temu przypuszczałabym, że będę płakać nad klawiaturą? Chcę was wszystkie zaprosić na forum, żebyśmy mogły się nagadać. Z pewnością niejedna z was jest, była czy będzie w takiej sytuacji. Każda sobie myśli: czy to możliwe, że będę matką? I takie pytanie może dawać doła... A ja będę żyła tak jak dawniej, i z dzieckiem wszystko będzie po staremu. Będę mogła małemu wszystko pokazywać... Otwiera się taka masa nowych możliwości! Kochane! Tak jak w moim brzuchu rodzi się, tworzy nowe, tak w głowie mam po prostu lawinę pomysłów. Będę się nimi z wami dzielić na bieżąco, i tutaj, i w „Miastodoncie". Piszcie do mnie i wy w ciężkim dole, i wy, które tak jak ja jesteście teraz na topie, bo podjęłyście świadomą decyzję o swoim macierzyństwie. 234 Wszystko co nowe, ważne i odkrywcze przychodzi tutaj po wielu latach, gdy już traci swoją świeżość. Ta myśl często zasmucała i złościła Manę. I chociaż miała na myśli idee, prądy artystyczne, normy obyczajowe, to aby lapidarnie wyrazić istotę tego poglądu, mówiła, że pierwsze metro zbudowano w Londynie w 1863 roku, a w Warszawie ciągle nie widać końca jego budowy. Dziwiło ją samą, że punktem odniesienia stał się wytwór cywilizacji technicznej, gdy sprawa tyczy sztuki, wartości i sposobu myślenia. Co ciekawe, nie mogła przypomnieć sobie, skąd właściwie o tym metrze wiedziała. Nie miała pamięci do dat, wydawały się jej niepotrzebne, bo tylko prymitywnie próbowały porządkować czas. Hehe również dużo rozmyślał o przepaści dzielącej nas od centrów wydarzeń, w których rodziły się nowe prądy, idee i gdzie decydowały się losy świata. Wiedział jednak trochę więcej niż Mana i miał nieco lepszą pamięć do dat, na przykład kojarzył, że wtedy, gdy budowano pierwsze metro w Londynie, tutaj, na peryferiach, wąsaci mężczyźni biegali po polach z myśliwskimi strzelbami, w kolejnym bezsensownym powstaniu. Wszystko uwikłane w tę sprawę narodową. Kolejne stulecia nic nie zmieniają. Nawet sześćdziesiąty ósmy zaczął się od tych Dziadów. Na świecie dzieci-kwiaty, wolna miłość, koraliki, kolorowe spódnice, długie włosy, a tutaj Dziady. Gówno, nie rewolta studencka, zżymał się, gdy porównywano warszawski Marzec z paryskim Majem. Wszystko tutaj wtórne, zasrane peryferie, jedna wielka wiocha. I zawsze mieli i będą mieć nas w dupie. Bo nic stąd nie wyszło. Ani wielka idea, ani prawdziwie poruszająca sztuka, ani nawet syfiasta komercja, chociażby marka butów lub bodaj śrubka, które zdobyłyby gdziekolwiek szersze znaczenie lub popularność. Po prostu nic. Złość poety Andrzeja Kropli i zniesmaczenie Many, studentki wydziału wielokulturowości, wydają się poniekąd uzasadnione. Najważniejszym tematem rozważań artystów i poetów żyjących w tym miejscu kontynentu przez tak wiele wieków było roztrząsanie kwestii, jak tu przeżyć bez wstrętu do siebie. Zawsze, nieodmiennie sprawa narodowa. Mana i Hehe, Agnes i Guma mają wreszcie małą chwilę, żeby od tego odetchnąć. Mogą nawet na chwilę uwierzyć, że tej sprawy już nie ma. Trzymajmy więc kciuki za Manę, Hehego i ich projekty. Niech Hehe wypala cegły i reaktywuje Rynnę, a Mana niech topi masło na brzuchu. Niech zajmują się czymkolwiek, byle nie tym przeklętym tematem. I miejmy nadzieję, że projekt Hehego z perfor-mem wszechstronnej gwiazdy Angelli Horny w Zamku, a może w innej galerii pozwoli Warszawie nadrobić zaległości. Tym bardziej, że pierwsza linia metra jest prawie na ukończeniu. 236 f Sugeracja I znowu w samochodzie. Bryczka niesie leciutko. Euzebek wygodniutko siedzi w fotelu. Puściutko na drodze 0 tej porze. Można depnąć. Radyjko gra... A sprzęcik dali Euzebkowi najlepszy. Nawet Andrzejek, łysa pała, nie ma panasonica ze sterowaniem bezpośrednio przy kierownicy. To jest dopiero bajer! Tylko trzeba samochodzik stawiać zawsze na strzeżonym lub radio zabierać ze sobą. Bo pana-soniki mają wzięcie jak świeże bułki, na pięć minut zostawisz w bryczce i już szyba walnięta... I jeszcze zupełna nowość. Zestawik głośnomówią-cy do GSM-a założyli. Można telekonferencje prowadzić 1 jechać samochodem, ruki swabodne. Takie to możliwości daje teraz ludziom technika... Dbają o nas w tym Positivie, nie ma co... wszystko jest, jak należy. A lato pełną gębą. Będzie upalik. Bryczka ma klimkę, to nawet tego się nie poczuje. A pogoda musi się utrzymać przez cały łykend. Jak Euzebek założył deseczkę i żagielek na dach, to musi być pogoda. Bo trzeba korzystać z tego, że się zasuwa na północ. Jak już tak to wymyślił ten popapraniec Brodacz. „Dwanaście groszy wam przynoszę, dwanaście groszy, tylko nie płacz, proszę, dwanaście groszy wam tu dziś przynoszę, tylko nie płacz, proszę..." No nie! Co dają w tym radiu! Znowu ten pojeb Kazik. Po co puszczają taką muzykę? On jest jakiś nienormalny. Jak mógł w tym Sopocie wyjść na scenę w takich gaciach. Jak oni mu w ogóle na to pozwolili. Zresztą na festiwalu zrobić go gwiazdą... Kogoś tam pojebało... Jak jakaś małpa. Bermudy w kwiatki... Jak wygląda, to pół biedy... Ale co śpiewa... Czy to jest w ogóle jakiś śpiew? „Mam wyższe wykształcenie, chociaż studiów nie skończyłem, jak Kwaśniewski prezydent, Jaskiernia stróż prawości..." Czego się czepia, niedomyta małpa? Może Aleksander i studiów nie skończył, ale żeby każdy umiał tak sensownie i ładnie mówić. I przecież nie chodzi tylko 0 okrągłe zdanka. Coś facet robi dla tego kraju. Zresztą czy do tego, żeby mieć coś do powiedzenia, studia są potrzebne? Wielka mi afera. A czy Euzebek ma studia? No, może będzie ten licencjat, ale czy on jest potrzebny, żeby osiągać wyniki? Czy Euzebek jest najlepszy w Positivie, bo studiuje marketing i zarządzanie? Jasne, że w papierach się przyda, 1 Euzebek wreszcie napisze tę pracę... A Wałęsa to zawodówkę miał - i co? Czepiał się go ktoś? Ten Kazik to pomylony, bo przecież w Sopocie latał po scenie w tych gaciach i wrzeszczał: „Wałęsa, oddaj moje sto milionów". Nie wiadomo, o co mu chodzi. „Nie prawica, nie liberał, nawet nie zwykły faszysta, Kowboj Czacza to normalny komunista". Jaki Kowboj Czacza? Kurwa, o co mu chodzi? No to faszysta czy komunista? Nie, to nie dla mnie... Na inną stację. No nie! Tu jeszcze gorzej! Radio, które ma ryja. Oni są wszędzie słyszalni. Ale to też nie dla Euzebka... I znowu Euzebek będzie musiał powtarzać to samo tym kretynom ajentom... sugeracja, panie Zambrowski, 238 239 sugeracja, panie Kurczewski, sugeracja, panie Murawiec, sugeracja, panie Juchniewicz... I nie ma co ukrywać, to jest męczące i nawet wkurwiające, właściwie można by sobie te wizyty trochę już odpuścić. Gdyby nie deska, no i nie Klaudia, to siedziałbym w biurze i nie fatygował się tutaj. Szkoda mojego czasu na was, panowie partnerzy. Ale skoro już jadę, to trochę porozmawiamy... No bo wreszcie już wiadomo, jaka jest strategia, że przechodzimy na system kierowniczy, to ja już teraz się nie opierniczam z nimi... Wreszcie Euzebekwie, na czym stoi... Na ostatnim zebraniu działu sprawa się wyjaśniła. Przyszedł Pierre i powiedział jasno, że partnerzy nie spełniają oczekiwań. - Niemożność przystosowania się partnerów - mówił po żabojedzku, a Brodacz tłumaczył - do nowej sytuacji jest nie do zaakceptowania, a targety, jakie musimy zrealizować, rzeczywiście są dużym wyzwaniem i dlatego musimy podjąć zdecydowane działania. Prawdą jest też - kontynuował - że ogranicza nas umowa ajencyjna, która nie określa, jaki powinien być poziom sprzedaży, a rozwiązać ją można tylko z powodów ciężkiego naruszenia obowiązków. Przecież widać jak na dłoni, że wynik, zamiast się podnosić, stoi w miejscu, a faktycznie to spada... bo przecież inflacja... I targetu na ten rok nie zrobimy. Wszystko na głowie postawione. Od początku, Euzebku, wiedziałeś, że tutaj musi być inaczej. Może cztery lata temu podpisywało się takie umowy... dać tym cymbałom prowizję od obrotu, tak jakby nie liczył się w tym wszystkim zysk... Dlaczego na starcie nie zatrudnili kierowników? Inaczej by to wszystko jechało. No, sami tego chcieli, mają. I wyszło na to, co mówił Euzebek. Bo nikt mi nie będzie ściemniał, że tego się nie da zrobić, bo tamto i sramto, a to klienci, 240 a to lokalizacja, a to ceny albo pogoda i tak dalej... A Euzebek doskonale wie, że jak ktoś chce, to i gówno sprzeda, jeżeli będzie to w markowym papierku i z odpowiednim budżetem reklamowym... Szkoda mojej energii i wszystkich regionalnych, i całej firmy na ciągłe przekonywanie, proszenie, wysyłanie mem, okólników, tak jakby to ajenci rządzili tą firmą. Koniec, kurwa! A co na to wszystko Brodacz? Też jest tak, jak Euzebek widział to od początku. On tutaj teraz nie pasuje i Euzebek ma pewność, że dni tego gościa z brodą są policzone. Już sam fakt, że w naszych zebraniach zaczął uczestniczyć Pierre, jasno pokazuje, że ta owłosiona małpa nie potrafi konkretnie zabrać się do sprawy. Ciągle mówi: - No oczywiście, Pierre - powtarza to jak zepsuta płyta - prowadźmy jednak nasze działania zgodnie z misją Positive'a i pamiętajmy, że zbyt gwałtowne przykręcanie śruby doprowadzi do nerwowych działań partnerów, które mogą nadszarpnąć wizerunek firmy. Jeżeli cokolwiek wydostanie się na zewnątrz, to natychmiast napadną na nas gazety. - Może i tak... Co zrobili ajenci w Rzeszowskiem?... Nie przekazali tygodniowego utargu do banku... I co można im zrobić? Naskoczyć. Będziemy się z nimi sądzić do usranej śmierci, bo mają czarno na białym, że za dostawy i sprzęt płacili swoimi. I może ma rację Brodacz, bo z drugiej strony, gdyby był takim leszczem, na jakiego wygląda, to Francuzi by go nie trzymali. Może on większy cwaniak niż my wszyscy... Teraz trzeba ich łapać na jakimś złodziejstwie lub pijaństwie, lub jakimś ruchanku na zapleczu, i dopiero wtedy można natychmiast rozwiązać umowę. A w takich sytuacjach Brodacza jakby nie było... raptem zajmuje się analizami strategicznymi. Jaką dać marżę na frytki. 241 Ruszyłbym dzisiaj wcześniej, ale jak człowiek chciałem zjeść śniadanko. Jak już jeździ się po tych hotelach, to trzeba się dobrze odżywiać, a śniadanka hotelowe to miła rzecz. Wczoraj trochę ciężki dzień był, bo wszystkie wizyty sobie władowałem, żeby już dzisiaj jak najszybciej nad morze jechać. W końcu chodzi o to, żeby Klaudunię zabrać jak najwcześniej i potem na Hel szybciutko. Ona dzisiaj ma wolne, więc trzeba szybkie opierdalanko zrobić państwu Murawcom i nad morze. A śniadania wcześniej niż na siódmą się nie dało. Hotelik Heweliusz niczego sobie. W podgrzewaczu paró-weczki i jajeczniczka. Na stole szwedzkim czego dusza zapragnie, wędlinki we wszelkim wyborze i nawet salami, które tak lubię. Sery różne, na niektóre to Euzebek kiedyś nawet by nie spojrzał, a teraz to i owszem, po małym kawałku, nawet takiego śmierdziela, żeby mieć jakieś pojęcie, jak potem na grilu rozmawiamy o tym i o tamtym. A wszystko porozkładane na lustrach, tak, tak, elegancja-Francja, takie mają fikuśne pomysły. I sałatek cała masa, ale też zwyczajnie pomidorki w plasterkach i ogóreczki, i grzybki, człowiek stoi i nie wie, na co się decydować. Bo do paróweczek te sery to nie bardzo, a chciałoby się spróbować wszystkiego. Ale już Euzebkowi przeszło trochę i spożywa spokojniej, bo na początku to tak jakoś tylko chleb, nawet masło było trudno znaleźć... A dzisiaj jajeczniczka, plasterki salami, pomidorki, no i kawka. Bez dwóch zdań, Euzebku, rozwinąłeś się. No, czy wiedziałeś, do czego to wszystko służy? Trzeba sobie szczerze powiedzieć, że nie potrafiłeś otworzyć podgrzewacza, jak pierwszy raz zszedłeś na śniadanie, a nawet nie wiedziałeś, skąd wszyscy inni mają paróweczki i jajecznicz-kę, że właśnie stamtąd można sobie nałożyć. I ta serweta postawiona przy nakryciu... No, na filmach to wkładali ją sobie pod szyję... a wystarczyło uważnie się przypatrzeć, że to chodzi o spodnie... bo zawsze może coś upaść... no, Euzebek od małego jest przyuczony jeść tak, żeby niczego nie upuszczać, ale w wielkim świecie takie rzeczy się zdarzają... A te wszystkie szklanki i kieliszki przy nakryciu... Teraz już wiesz, że to kieliszek do wina białego, a to do czerwonego... I tak tego paskudztwa do ust nie biorę, ale już wiem, po co tyle tego stawiają. Wieczorem owszem, na odprężenie jakieś łyski lub nawet burbon dżek daniels, to i owszem, ale nie wino... Euzebek wybiera sobie, co chce. Za wszystko płaci Positive. W końcu nie jesteś, Euzebku, byle kim. Po okresie próbnym dostałeś kartę służbową i już nie musisz brać żadnych zaliczek, tylko raz w miesiącu przedstawiasz podsumowanie do akceptacji. A Brodacz jest łaskawy. Spać i jeść musicie dobrze, powtarza, ale jak chłopaki przyjeżdżają z regionów do Warszawy, to nie pozwala na wybryki... Najwyżej nowy hotel Sobieski... A te dania w restauracyjnych menu! Gdyby nie plastikowa karta z Positive'a, to nawet, Euzebku, nie spojrzałbyś na nie. Ceny nieraz takie, że i tydzień w domu by za to przeżył. Zresztą przyzwyczaiłem się do kuchni naszych restauranów, a tu takie wynalazki. Na początku zamawiałem to, co się już zna, bo najbezpieczniej. Ale Euzebek nie w ciemię bity i zawsze coś podpatrzy, zresztą trzeba sobie szczerze powiedzieć, że już mi te panierowane elementy i sałatki bokiem wychodzą. Zresztą co my tam w tych Posi-tive'ach dajemy do jedzenia? Zawsze było jasne, że te mrożone elementy nadają się może dla Murzynów w Paryżu, ale nie dla nas, i jak tak żywiłem się tym i tutaj w Positivie, i przedtem w Cipsico, to coś takiego się działo, jakby język 242 243 robił się z drewna. Po prostu jakby wyłączał się smak, bo przecież te wszystkie aromaty, spulchniacze, barwniki, zgodne oczywiście ze standardami, muszą coś dziwnego robić w ustach... Ale w ten sposób, Euzebku, nawet pomyśleć ci nie wolno! Pamiętaj! Więc zamawiam dla przykładu solę z kaparami lub polędwicę po szwajcarsku, lub befstrogonow, lub dewola-ja. No, przyznaj się, Euzebku, czy wiedziałeś, co to jest solą i co to takiego kapary? I jak wracam do domu na ten nasz Tarchomin i opowiadam o tym wszystkim Brygidzie, to buzię rozdziawia. Mówię, że ostatnio jadłem pyszne befstrogonow, i opisuję jej szwedzki bufet na lustrach, a ona chyba myśli, że jestem psychiczny. I wszystko za darmo-chę! Wszystko, Euzebku, czego ci potrzeba, masz. Skóra, fura i komora... ale ciężko na to pracujesz... oj, ciężko. Do wszystkiego tymi rękoma. Szczęściem, działają już restaurany z kierownikami. Odstrzeliliśmy już tu i tam panów partnerów. Mirosław poszedł do piachu i paru innych. Tam jest po prostu inna jazda. Przyjeżdża się i sprawy są zupełnie inaczej poukładane. Wszyscy wiedzą, gdzie jest ich miejsce i co jest ważne. Krótka piłka. Wiadomo, że trzeba osiągnąć target, bo następni czekają, i gość zrobi wszystko, żeby się utrzymać. Aż miło się na to patrzy, jak chłopaki przewietrzają restaurany, jak całe to kasjerskie towarzystwo wreszcie rusza dupę i pracuje. 1 nie trzeba jeździć i powtarzać: sugeracja, panie Zambrowski, sugeracja, panie Czaplewski, i prosić ich prawie na kolanach: pan coś zrobi z tymi swoimi kasjerami, bo nie można patrzeć na te nierozgarnięte twarze. W ogóle inna kultura pracy... zestawienia przypięte na głównej tablicy, bo to jest przecież oczywiste, że kierow- 244 nik z prawdziwego zdarzenia po prostu żyć nie może bez tabelek z wynikami, musi mieć je zawsze na oczach, i to jest właśnie to, co Euzebek lubi najbardziej. Przyjeżdżam, wchodzę na restauran, a tu wszystko przygotowane, najświeższe tabeleczki podrukowane, chłopaki aż się trzęsą, żeby usłyszeć, co Euzebek ma do powiedzenia. W którym punkcie powie, że jest całkiem, całkiem, a gdzie powie, że tutaj to trzeba popracować. Bo Euzebekwie, do kogo można grzecznie i kulturalnie mówić. Oni w mig pojmują, co to znaczy, że trzeba popracować... żadnego chamstwa, Euzebek słowem nie musi wspominać, że czeka kolejka chętnych do pracy w Positivie. To są wrażliwi ludzie, nic takiego nie trzeba im mówić. Nie tak jak z tymi głąbami partnerami... Ale z nimi to już się nie opierniczam. Oni już są po selekcji do gazu. Gdyby nie Klaudunia, to nawet bym nie przekręcił kluczyka w stacyjce. Pojechałbym dopiero na odstrzał... Tak, kierownik to jest inna bajka... Tylko na razie u siebie mam ich dopiero dwóch. Wolno to wszystko idzie... wolno. Trzeba szukać powodów, żeby ze skutkiem natychmiastowym wypowiadać te debilne umowy. Ale najważniejsze, że już mówi się właściwie bez ogródek: zmieniamy cały ten system. Rozwój, Euzebku, przede wszystkim rozwój. Czy jak stałeś na stadionie i jak popierdalałeś na mopie w Cipsico, to myślałeś, że będziesz wiedział, co to takiego dewolaje, i czy wokół ciebie latałby kelner, a czasem nawet i dwóch, i oddzielnie panienka z wózkiem pełnym butelek? Euzebek kiedyś myślał, że to sprzątaczka ze swoim sprzętem jedzie, a nie drinki i napoje. Nie ma co narzekać. Positive dba o swoich ludzi. Francja-elegancja. Jeść można, jak należy, i spać też można w takich miejscach, na któ- 245 re byle leszcza nie stać. Euzebek jest teraz światowym człowiekiem, hotel musi być na poziomie... Menedżer koncernu Positive nie może sobie pozwalać na żadne dziadowanie... Dla Euzebka ważne jest, żeby było nowocześnie... No i dlatego zatrzymuję się raczej w Trójmieście... Chociaż tutaj też zdarzają się niezłe nory... Zambrowski mówił, jak jeszcze go nie odstrzeliliśmy: panie Euzebiuszu, w Sopocie to najlepiej w Grand Hotelu... No to pojechałem tam... Coś się tam słyszało... że, jak festiwal, to tam to całe towarzystwo siedzi, i w ogóle wielki świat, i „ą", i „ę"... a tu jakieś kompletne dziadostwo... wszystko jakieś takie stare, nierówne, połatane... dali mi nawet droższy pokój, z widokiem na morze... ale na co tu patrzeć... monotonny widok... pustka po horyzont i nic się nie dzieje, a w TV programów tylko chyba dziesięć, mizerota... i to wejście... nie dość, że drzwi nieautomatyczne, to ciężkie, i jakieś kotary, jak w chałupie u Zenona... a okna nie wiem z jakich czasów... niewymienione na nowe, plastikowe... śniadanie w wielkiej sali... okna pootwierali i od tego zasranego morza tylko wiało... Więc w Trójmieście tylko w Heweliuszu... To jest hotel dla Euzebka... Co się zowie... Zawsze proszę o dziesiąte piętro... panorama przed Euzebkiem się ściele... miasto leży u moich stóp... No i wszystko, jak należy: łazienka... restauracja... telewizor z odpowiednią liczbą kanałów i jak najdzie ochota, to można sobie włączyć płatną i pooglądać jakieś ruchanko... Euzebek czuje, że to jest najwłaściwsze miejsce dla ludzi Positive'a... I potem można opowiedzieć Brygidzie, w jakich to eleganckich miejscach zatrzymuje się jej mąż. Przywożę zawsze do domu, żeby ślubna też miała jakąś radochę, 246 hotelowe mydełka i szampony, i żele pod prysznic, które dają w łazience. Nie musimy już kupować, bo jak jestem kilka dni w terenie, to można tego odłożyć całkiem sporo. I ładne opakowanka, malutkie, poręczne, elegancko wyglądają, gdy sieje rozłoży w naszej łazience. Zwłaszcza teraz, jak zrobiliśmy wreszcie terakotę i glazurę. Darek z Paulą, jak u nas byli, to cmokali i nie mogli przestać, ale na ich wizytę to schowałem te hotelowe kosmetyki i powiedziałem Brygidzie, żeby coś normalnego wyłożyła. Tak w ogóle to Brygida też powinna gdzieś zacząć pracować, ruszyć się z domu, a nie tylko siedzieć z Glorią całymi dniami przed telewizorem. Przecież Gloria może chodzić do przedszkola... a jak przyjeżdżam po całym tygodniu z objazdu, to udaje, jakby mnie nie znała, tylko mama, mama... własnego ojca nie poznaje... nie rozumiem tych dzieci i tych bab... może jeszcze jak dzieci nie mają, to jakoś się można z nimi dogadać, ale jak tylko coś tam im w brzuchu zaczyna rosnąć, to chyba też coś się dzieje w ich mózgach, a najpewniej po prostu mózgi się zmniejszają... Przyjemna jazda, tylko bryczka już trochę zużyta. Niby nic, ale czuć, że silniczek już nie jest taki zrywny. A jak sieją rozpędzi powyżej stu pięćdziesięciu, to coś wiz-ga, skrzypi, świszczę, szumi, jęczy. Tak trochę jakby zaraz miała się rozpaść. Te peugeoty to jednak francuskie ba-clziewie, zupełnie nietrwałe. W środku już tapicerka też wytarta i plastik jakiś taki zmatowiały. Kiedy wreszcie wymienią Euzebkowi... Trzeba jeszcze poczekać trochę... musi stuknąć na liczniku sto tysięcy, dopiero wtedy dają nowy... Tylko tutaj debilny standard, żeby kupować to francuskie gówno... No, ale trudno, w końcu wszystkie bajery mają, nie ma co narzekać. Łysa pała dostał ostatnio 247 nowego, bo już chyba na liczniku miał ze sto pięćdziesiąt tysięcy, to ma już z komputerem, który mu pokazuje, co się ogólnie dzieje, czy pasy zapięte, czy światła włączone, liczy mu średnie zużycie i temperaturę na zewnątrz, temperaturę wewnątrz, a w wyposażeniu odtwarzacz kompaktowy i lusterka elektrycznie ustawiane, i skóra na kierownicy... Naprawdę niezła bryka, no i dwa litry. A Euzebek ma tylko jeden, osiem i tylko wyświetlacz przejechanych kilometrów. Trochę to Euzebkowi humor popsuło, zahaczyłem o to niby w żartach Brodacza, a on mówi, że łysa pała i tak długo jeździł starociem, to mu się należy, i żebym był cierpliwy, bo on pamięta, jaka jest moja miłość do samochodów, i byle czego mi nie da. Tylko że to już będzie po lecie, po wakacjach i Euzebek nie wyskoczy nową furką, a łysa pała chodzi po biurze, jakby zajął miejsce Pierre'a, a przynajmniej Brodacza, i to jednak trochę wkurza. Uspokój się! Prowadź ostrożnie. Wszystko w swoim czasie. Ciesz się tym, co masz, a przede wszystkim, że z każdym kilometrem jesteś bliżej Klauduni. I łykend naprawdę zapowiada się ekstra. Bo Klaudunia wie, co ja lubię i czego taki mężczyzna jak ja potrzebuje. Jak już się zapakujemy i jak tylko miniemy tablicę z nazwą uzdrowiska, to ona zajmie się moim pytonem... będę musiał zwolnić, jechać sześćdziesiątką, żeby nie wypaść z drogi... ja kieruję, a ona mi go tam pompuje... no, niczego sobie taka akcja... nawet do głowy mi nie przyszło, że może to być takie ekstra... Klaudunia sama z siebie coś takiego wymyśliła i realizuje. Właśnie takiej pomysłowości i samodzielności brakuje mi u Brygidy... Ale poopowiadać jej o wielkim świecie można, w końcu to moja ślubna jest i będzie do końca życia, i też jej się coś należy... A Klaudunia ode mnie też ma niemało... gdzie taka dziewczyna z wiochy mogłaby 248 marzyć, żeby pojechać na Hel, mieszkać w pensjonacie, przechadzać się po plaży... No, i moja osoba też jest jej jakoś miła... w końcu z ruchanka też ma przyjemność, bo widzę, jak tylko na to czeka, kiedy będę ją tam w pensjonacie piłował, a jak będzie miła, to może i na plaży, bo ona jest taka romantyczna i lubi mieć gwiazdy nad sobą. Tylko potem wszędzie Euzebek piasek znajduje... Zobacz, Euzebku, jak się ta nasza Polska zmieniła... Chętne dupy stoją już wszędzie... nawet przy drogach... Po prostu wolność i demokracja... I jakie są aktywne, jak się prężą... ha, ha, ha! Dupę do mnie wypięła!... chyba nie miała majtek! Goła dupa! No, niemożliwe... co za czasy, Euzebku! Oooo! Druga posłała pocałunek i wystawiła język... No, Euzebku, to właśnie jest aktywna sprzedaż! One to potrafią... A ty od roku nie możesz tego nauczyć kasjerek i panów partnerów. Jak to jest, że one mogą być takie sugestywne i aktywne w sprzedaży, a te pindy w restauranach nie! Bo one wiedzą, co jest sprawą podstawową. Nie odpuszczać żadnemu klientowi... I każdemu przedstawią swoją ofertę... wypną tyłek i podciągną kieckę, aż któryś wreszcie podejmie decyzję zakupu i będzie ją tam w tym lesie dymał... A to wszystko jest kwestią właściwej motywacji. Bo one mają dokładną świadomość tego, jakie muszą osiągnąć wyniki, i te wyniki jasno przeliczają się na ich zarobek, który mają do kieszeni. Tak się pisze tu i tam, że niby je tam tłuką i zmuszają, ale coś mi się nie chce wierzyć, żeby je trzeba było tak na te drogi wyganiać... Jakby im się to nie opłacało, to jedna z drugą uciekłaby przez te lasy, aż by'się kurzyło... a one stoją i tylko te swoje dupy pokazują na wszystkie strony. No, może mają tutaj jakąś presję od tych swoich alfonsów... 249 w końcu nasze kasjerki powinny docenić, że nie muszą stać przy drodze. I to jest jasne, że powinny czuć twardą rękę szefa. Tak było u Euzebka w restauranie i tak już jest wszędzie tam, gdzie zarządza kierownik, bo kierownik wie, jak należy skutecznie motywować... A nie tak jak u tych wszystkich panów partnerów. Jakaś pieprzona rodzinna atmosfera: już tak długo pracujemy razem, to przecież nie można nie dać szansy, młodzi są, dopiero co startują w życie... Tak jakbym ja nie startował w życie, jakbym ja sobie nie radził - ale wtedy nikt się nade mną nie rozczulał. Ale to się, kurwa, zaraz skończy. Oni nawet nie wiedzą, jak szybko... Rzeźnia już przygotowana... noże naostrzone... O! Wszystkich zaczepiają... Temu na traktorze też pokazały. No, ta moja bryka na pewno musi robić na nich wrażenie... Oglądają się i machają, nie mogą przestać. Jakbym ja się im tutaj zatrzymał, to miałyby dopiero sukces... Takie fury pewnie nieczęsto łapią... Muszą się rżnąć z niejednym zaplutym traktorzystą, a tu spadłby im z nieba taki Euzebek. Jak się tak zastanowić, toż to jest genialny pomysł... dawać dupy przy drogach. A może, Euzebku, kiedyś spróbowałbyś się z taką zabawić? Tutaj przynajmniej widać od razu, jaka oferta... Inaczej niż w agencji... Bo to jakieś nieporozumienie. Pyton już tak nie dawał spokoju w tym Gdańsku, że musiałem coś z nim zrobić, a jestem już dorosły i śmigła nie będę w nieskończoność kręcił po hotelach. Za wycieraczki włożyli Euzebkowi takie ładne karteczki. Coraz więcej tego wkładają... zawsze powtarzam, że najważniejsza jest właściwa promocja... Zapamiętałem adres i wsiadłem w bryczkę. Jadę i jadę, gdzieś na jakieś osiedle. Okazuje się, że to blok z piętnaście pięter... Już wtedy trzeba było sobie odpuścić, ale pyton 250 ma swoje wymagania. Windą chyba na dziewiąte piętro. Dzwonię, a tam trzy pokoje z kuchnią... Na tej kartce za wycieraczką wszystko to inaczej miało być... elegancki apartament... Z kuchni wychyla się jakiś palant o mordzie hipopotama, a w dużym pokoju na wersalce siedzą cztery lale... Jak mnie zobaczyły, to jakby je ktoś nagle do prądu podłączył... szybko zdejmują te swoje dresiki i szlafroczki. - Prosimy bardzo, niech pan się rozejrzy w naszej ofercie - mówi jedna i w samej bieliźnie zaczynają chodzić w tę i z powrotem, a pokój nie za duży, to włażą na siebie. 1 nawet ja, Euzebek, jakoś tak nie wiedziałem, co robić... bo z czego tu wybierać? Czy ty, Euzebku, dziecko jesteś?... Przecież wiadomo, że to, co na ulotce, ma się nijak do tego, co w ofercie... 1 już widzę, że żadna mi nie pasuje... jedna ma pryszcze, druga wygląda jak kościotrup, a trzecia włożyła pończochy, ale co z tego, rusza się tak, że powinna chodzić za pługiem po polu, a nie w bieliźnie w burdelu... A czwarta pulchna jak buła, ale przynajmniej cyc jakiś miała lepszy, pełny. I trzeba sobie jasno powiedzieć, że nie jak Euzebek się tam czułem, jakoś tak niepewnie. Właściwie chciałem wyjść i trzasnąć drzwiami, ale już tam wlazłem, ten hipopotam z kuchni jakoś mi się tak przyglądał, więc co miałem robić, wziąłem tę z cycami... I idziemy do drugiego pokoju, a ona mówi, że piękny chłopiec jestem, i wpycha mnie pod prysznic, jakbym się nie mył czy co... A potem to właściwie ciągnęła nieźle, zresztą pyton wiele przygotowań nie potrzebował... ale samo ruchanko to, trzeba sobie jasno powiedzieć, żadna rewelacja, tak miała w środku, jakby tam wiatr hulał, czy tak już przeruchana na lewo i prawo, czy sobie czegoś nalała tam, żeby mieć poślizg, ale jakbym pracował w powietrzu. I musiała nieźle ruszać tą swoją dupą, żebym wreszcie skończył... 251 Tu przy drodze inna bajka. Z daleka można się przyjrzeć i jak się nie spodoba, to jechać dalej... a tam ten alfons w kuchni... Wszystko przez Brodacza, który zachowuje się jak jakaś ciota i nie może podjąć podstawowych decyzji - kopnąć w dupę Klaudiusza i dać mi wreszcie warszawskie Positive'y, żebym nie musiał jeździć jak ten głupek po czterysta kilometrów i całymi tygodniami być poza domem, a mój pyton, nie ma przebacz, musi mieć zajęcia regularnie. A sugeracja leży kompletnie. No, nie ma co mówić o realizacji jakiegokolwiek targetu, jeżeli sugeracja leży. Ale jaka ona ma być, jeżeli oni mają to w dupie i tylko ciągle opowiadają, że tego się nie da, bo to jest dobre w Warszawie, bo to, sramto i owamto. I Euzebek już też nie ma do nich siły. No niby region ma w podstawowych rankingach pierwsze miejsce, ale co z tego, jak i tak daleko do targetu. A można by podwoić wyniki, gdyby tylko posadzić tam innych ludzi... Więc trzeba jeździć i powtarzać im swoje. Jeszcze trochę, Euzebku... cierpliwości, trochę cierpliwości. Jak myto dzisiaj zrobimy? Zaparkuję na strzeżonym dwie ulice dalej. Nie chcę się z deską pokazywać... A przy okazji będzie pełny zaskok. Wpadnę znienacka do tej ich kanciapy. I będzie to samo co zwykle. Murawiec będzie siedział w tym swoim wielkim skórzanym fotelu i patrzył nie wiadomo gdzie. Tłuszczem od tego siedzenia tylko obrasta i mimo wieku wygląda jak tłusty Mareczek, co to z nim sprzedawałem obuwie. Taka sama kurteczka dżinsowa z barankiem i taki sam cwaniacki ryj. A z boku ta stara ropucha będzie przekładała faktury z jednej kupy na drugą. 1 znowu gadka, którą znam na pamięć: 252 - Witam, panie Murawiec! - Kompletnie zdębieje, nawet nie zdąży wstać i udawać, że się zabiera do jakiejś pracy. - A pan znowu tutaj siedzi. Wy wszyscy, panowie partnerzy, przyzwyczailiście się do dyrektorskich obyczajów. Biuro, wygodny fotel, kawka. A sugeracja leży... -1 już się nie opierniczam: - Panie Murawiec, ile mam panu powtarzać, że trzeba być ciągle z ludźmi na sali, to wyniki od razu pójdą do góry. Koniec z tym przesiadywaniem w kan-ciapie. Dobry kierownik restauracji jest stale ze swoją załogą. Jak jeszcze raz zobaczę tutaj ten fotel, to własnoręcznie wyniosę go na śmietnik. - 1 zrobiłbym to, ale teraz to już nie będę jakiegoś teatru tam odwalał. Trzeba tylko cierpliwie czekać, na czym się pan Murawiec potknie. - No, chyba pan przesadza, panie Euzebiuszu -odezwie się ta stara ropucha. - Wyniki wcale nie są takie złe. Nie są złe! Mam ochotę babie łeb ukręcić. - Ile brakuje do realizacji targetu, no, ile? - pytam się, jak mogę najspokojniej. 1 dalej mówię swoje: - Czy państwo rozumie, co to jest sugeracja? Bo wyniki pokazują czarno na białym, że sugeracja tutaj kompletnie leży. I to nie jest jakaś tam magia, zaklinanie węża, tylko cierpliwe sugerowanie tego, na czym nam akurat zależy, na co Positive kładzie nacisk w swojej strategii. A tutaj co my widzimy? No, widzimy, że nikomu nic się nie chce. Proszę bardzo, idziemy na salę, popatrzymy, jak to wygląda w praktyce. Niech pan przygotuje kartę oceny zmiany. I będzie tak jak zwykle, jak tam wejdę... na kasie będzie stała ta cała Ania, co nadaje się najwyżej do srania, i ta druga, też jakaś wariatka ze stojącymi rudymi włosami. Kogo ten kretyn Murawiec zatrudnia? Po prostu widać 253 jak na dłoni, że oni wszyscy nadają się do piachu... Ile to jeszcze będzie trwało? W karcie postawię same minusy za kompletny brak aktywności, a przede wszystkim sugeracji... więc zrobimy na zapleczu króciutkie zebranie zmiany. Pytam spokojnie: - Dlaczego nie rozmawiacie z klientami? Bo wam brakuje pewności, że to, co proponujecie, jest po prostu najlepsze, i macie mało wiary, że każdy z tych leszczy - no nie, tak oczywiście nie mówię - każdy z klientów, którzy przychodzą do naszego restauranu, myśli tylko o tym, żeby najeść się na maksa naszych pozytywnych potraw, że cały dzień czekali na tę chwilę, żeby wreszcie wejść do Positi-ve'a i zamówić panierowany element w zestawie. Wy musicie klienta przygwoździć swoją sugestywnością! - Robię stosowną pauzę i pytam: - Czy pan Marek staje za kasami i pokazuje, jak należy prowadzić sugerację? - Tak walę przy nim, bo ja się już nie opierniczam. A potem do niego: - No, może pan stanąłby za kasą i pokazał nam wszystkim, jak należy sugerować. - I widzę, jak najpierw blednie, potem czerwienieje. Najwyraźniej ogarnia go takie wkurwienie, że najchętniej zajebałby mnie tam na miejscu, ale nic nie może zrobić. Bo on doskonale wie, kto tu rządzi i że jeżeli chce być jeszcze ajentem, to musi się do Euzebka grzecznie uśmiechać i kiwać główką, i mówić: Ma pan rację, panie Euzebiuszu, spróbujemy, popracujemy, zrobimy, co w naszej mocy. Widzę, że cały sztywnieje. No to ja dalej do załogi: - Musicie wbić sobie do głowy na zawsze jedno pytanko: Czy będzie pan lub pani chciał jeszcze coś zamówić? I jak już zamówił, to właśnie wtedy jeszcze raz to pytanko, a jak już coś domówił, to znowu zapytać... i nie czekając na odpowiedź, nawijać, non stop nawijać, że mamy w promocji chrupiące udka lub smakowitą polędwicę 254 upieczoną w ziołach, a jak to zamówił, to proponować sałatkę po napoleońsku, a jak już to zamówił, to lody, a do lodów kawę, a do kawy świeżutkie kruasanty... i znowu pytanie: Czy życzy pan sobie coś jeszcze? Może pani Bożenka wejdzie na kasy? - pytam z uśmiechem, bo stara ropucha zawsze przysłuchuje się zebraniom. Ona to już prawie sinieje wtedy, aleja dalej i dalej ostrą jazdę uprawiam. A oni będą tylko stali i słuchali, nikt się nie odezwie. Wszyscy nadają się jedynie do piachu. Nie muszą nic mówić. Już wiem, co tam po cichu sobie myślą, że to się nie da, że to może w Warszawie, ale nie u nich, że ludzie tylko dziwnie na nich popatrzą, kiedy tak będą gadać, że niektórzy sobie tego nie życzą, że to tylko może klienta zniechęcić. No i oczywiście tak myślą państwo Murawcowie. Pan Marek usiłuje udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku: - Świetnie powiedziane, panie Euzebiuszu, słuchajcie uważnie, my to samo mówimy, ale to co innego, gdy pan przyjedzie i to jeszcze powtórzy. Ale jeszcze nie koniec tego, co Euzebek ma zwykle do zaproponowania. Najlepsze jest sprawdzanie stanów magazynowych. Widzę, jak Murawcowi czerwienieje kark, nie mieści się już w kołnierzyku, jak żyły wychodzą na czole, przebijają się przez warstwy tłuszczu, jak pięści zaciska do białości. Bo dla niego to jest straszna robota. Liczenie element po elemencie, bif po bifie, co do sztuki. Ja tylko stoję i się przyglądam, a oni przewalają w pudłach to zamrożone mięcho. Oni się tak pilnują, że na jednym niepo-liczonym udku nie da się ich złapać, ale warto popatrzeć na to ich wkurwienie i miłe do Euzebka uśmiechy. A ta Bożenka to nie powinna chodzić z nami do chłodni, bo jej chyba zmrożone powietrze szkodzi. Pan partner Mura-wiec, mimo że cały się gotuje, grzecznie mówi: - Jasne, 255 panie Euzebiuszu, idziemy na magazyn przeliczyć, tutaj jest wydruk z systemu. - I tak z nimi trzeba... A Brodacz będzie mi pierdolił na aprajzalu, po okresie próbnym, że wyniki rzeczywiście jedne z najlepszych, ale umiejętności komunikacyjne nie są zadowalające, że postępowanie zgodnie z misją i wizją na poziomie poniżej oczekiwań... Kurwa, myślałem, że go tam walnę z dyńki... ale to trzeba zawsze cicho przy takich okazjach siedzieć... kiwać głową, uśmiechać się i powtarzać, że tak, oczywiście, najważniejszy jest człowiek i positivna atmosfera restauracji... A ma przed sobą tabelki, liczby czarno na białym, że w totalu kto jest najlepszy? No przecież wiadomo! Euzebek. Ale dzisiaj nie ma czasu. Nie będziemy niczego przeliczać. Sprawdzimy wyniki, opierdolimy kasjerki i po Klaudunię. Jak wrócę z łykendu, to zrobimy jakiegoś grila i spotkamy się z chłopakami z działu, żeby to wszystko omówić. Fajnie się teraz zrobiło, bo jak tylko trochę słonko zagrzeje, to rusza sezon grilowania. Teraz jak Polska długa i szeroka wszyscy grilują. Dymy tylko się wszędzie unoszą i zapach smażonego mięska. Nawet staruszek zrobił spawarką taki ruszt, na który chyba pół cielaka można by położyć, i ciągle jedzą z niego. No i my też grilujemy, a jakże. Głównie u Andrzejka, łysej pały. I dzięki temu jest okazja, żeby się poza biurem spotkać i pogadać, wymienić się poglądami na różne sprawy na świeżym powietrzu, i miło mięsko pachnie... Andrzejek kupił, niczego sobie, segment w Pyrach. To trochę kłopot z tego naszego Tarchomina, bo trzeba tam do nich przez całe zasrane miasto przejechać. Andrzejek, jak brał kredyt i szukał miejsca, to koniecznie z kawałkiem trawki. 256 Bez trawki sobie nie wyobrażał... Ile musieliśmy się w biurze o tym nasłuchać! Najpierw jakąś ziemię złą mu przywieźli, potem czegoś pod tę ziemię nie wysypali. Nigdy nie myślałem, że tyle zachodu może być ze zwykłą trawą. Potem wyrównywał i walcował chyba przez dwa miesiące. A jak już posiał, to nie mógł wysiedzieć w biurze i jeździł ciągle podlewać, bo czerwiec był cholernie suchy. Ciągle strzyże i wyrównuje. Kosiarek to chyba już ma pięć w garażu. Bardziej chyba go ten trawnik podnieca niż ruchanko. Dziwię się, że w ogóle pozwala chodzić po tej trawie... Chociaż gril ustawia na tarasie, i jego Patryczek to nie może za bardzo biegać po ogródku. A jak Gloria zerwała liść z tui, które wsadzili wzdłuż płotu, to afera była na sto fajerek. Jolka musiała go uspokajać. Tak kocha chłopak przyrodę. Ach, Klaudunia. Smaczne zwierzątko... prawdziwy skarb się Euzebkowi trafił... Wszyscy się tam za nią ślinią w tym restauranie... No, trzeba sobie jasno powiedzieć, że wszystko na swoim miejscu ma, jak rzadko kto... wyjątkowa lacha... jak z okładki jakiegoś pisma, których całe sterty skupuje Brygida do domu. Piękne ciało, zadbana, gładziutka, opalona, wspaniała... idealna jak z plastiku. I w głowie też poukładane... wie, do czego to wszystko służy... No, jaka dziewczyna z takim wyglądem zapyta grzecznie, mrugając oczkami, czy może ci pomóc... klęknie i podpompuje, bo w końcu wie, że to w jej interesie, żeby był twardy, jak należy... Bo to jest dziewczyna z wiochy, a takie wiedzą, gdzie jest ich miejsce, i jak już złapią kogoś takiego jak Euzebek, to wszystko zrobią, żeby go trzymać, i to jest dla Euzebka fajne, w końcu jest po co jeździć ten kawał drogi. Bo to już zupełnie bezcelowe, oglądać tłustą 257 i gębę Murawca, a najgorzej z tą ropuchą Bożenką... Tylko wzdycha i wzdycha, i łapie tymi ustami powietrze jak wyjęta z wody ryba. W ogóle kobiety od pewnego wieku są dla mnie trudne do oglądania... te wszystkie pofałdowania na skórze i zmarszczki... jaki to musi wydzielać zapach... fu! Co też ci do głowy przychodzi? I one z Klaudunią w tym samym restauranie... to kobieta i to kobieta... co też czas z nimi robi... jednak męskie ciało się tak nie zużywa wstrętnie... Pewnie Klaudunią też będzie kiedyś tak wyglądać jak ta stara ropucha, tylko że wtedy Euzebek nie będzie miał z nią nic wspólnego... Ale Klaudunią pewnie daleko zajdzie... Już ona wie, co się dzieje w męskim ciele, jak krew nabiera ciśnienia, kiedy zjawia się i mruga swoimi rzęskami. A Andrzejek, łysa pała, to w ogóle jest w porządku i często nas zaprasza. Jolka chyba jakoś polubiła Brygidę i w kuchni tam sobie trajlują. Gloria z Patryczkiem się bawią, a my na plastikowych fotelikach siedzimy, pilnujemy rusztu, piwkiem podlewamy boczuś, żeberka, kasza-neczkę. Wszystko już można kupić, popakowane, przygotowane, nic, tylko rozerwać folię i grilować, pełna elegancja-Francja. Te wielkie markety to po prostu skarb. Jak jedziemy od nas, to wpadamy tam po drodze i ładujemy wszystko, co trzeba, do fury. Widać, że naprawdę zmienia się w tym kraju. No, mimo że z Andrzejkiem ścigamy się we wszystkich rankingach, to najlepiej idzie się z nim dogadać. Wymieniamy się doświadczeniami w tej sytuacji i zastanawiamy, jak pchać wyniki do góry. Bo Andrzejek też ma podobne zdanie i tylko czeka, kiedy wreszcie będzie można zarządzać restauranami przez kierowników, jak należy. Poza tym Andrzejek zna się świetnie na desce i wszystko wie odnośnie sprzętu, co warto kupić, a co nie jest potrzebne. I nieźle mu to serfowanie wychodzi. Byliśmy wiosną na zatoce i bardzo przyjemnie było. W ogóle lubi sporty i zimą może skoczymy na narty gdzieś do Austrii. On pewnie śmiga dobrze, bo jest z Łodzi, miasta jednak większego niż moje, to pewnie miał okazję się nauczyć, a Euzebek, trzeba to sobie jasno powiedzieć, nie. No i do Andrzejka na grila wpadają też inni regionalni, wszyscy z nowego rozdania, Darek i Piotrek, i Pakowski... To my w tej firmie ciągniemy wolumen do góry... Bywa, że i z działu zakupów chłopaki przyjdą z żonami... mięsko dochodzi na ruszcie, a my się zastanawiamy, co i jak. I Brodacz nie schodzi nam z języków... musi mu się to wszystko, co mówimy, odbijać smrodliwą czkawką... Jak tak sobie popijamy piwko i kiełbasa skwierczy na grilu, i ktoś powie, że wszyscy jesteśmy w jednej rodzinie, z partnerami i kasjerami, to jest ubaw po pachy, śmiejemy się, aż dziewczyny przychodzą z kuchni i pytają, co nas tak rozbawiło, i wtedy Darek robi taką minę jak Brodacz i mówi, że mówimy właśnie o umiejętnym komunikowaniu się w rodzinie, dziewczyny na wszelki wypadek trochę się obrażają, bo nie wiedzą, czy to nie o nich, a Darek nawija dalej, że nadrzędną sprawą są oczywiście wyniki i sprzedaż, ale pamiętajmy o wizerunku, który nie jest sprawą jednego sezonu. 1 potrafi tak przez pięć minut... zupełnie jakby był połączony jakimś przewodem z mózgiem Brodacza, tylko mu brodę dokleić: Drodzy koledzy, dobrze byłoby umiejętnie przekonać, wytłumaczyć, zachęcić naszych partnerów do naszej nowej strategii. Nie muszę wam powtarzać, że bez wysiłku, zaangażowania i entuzjazmu partnerów nie 258 259 osiągniemy założonych rezultatów. - Można, jak się tego słucha, połamać fotelik ze śmiechu... Euzebek przecież doświadczony... niejedną kasjerkę w restauranie widział... niejedną zatrudniał... i przecież to widać na kilometr, że wiele zrobiłaby jedna z drugą, żeby tylko dostać pracę... chociaż były i takie, co po prostu Euzebek je kręcił i chciałyby z nim, dla samej przyjemności... Ale zawsze kasjerce będzie się robiło mokro na sam dźwięk słowa kierownik... Euzebek wie, że albo zarządzanie, albo ruchanie - tych spraw się nie da pogodzić... Ale teraz, kiedy już się jest w biurze... Jest się kimś zupełnie innym. No, trzeba też sobie jasno powiedzieć, że to tylko kasjerka, i bardzo uważać na wszystkie aspekty sprawy... taka Klaudunia może chcieć Euzebka wpakować w kłopot z jakimś bachorem, Euzebek nie jest w ciemię bity i wie, że pannie z wiochy, jak już się jej udało dorwać takiego jak on, to mogą różne rzeczy po głowie chodzić... Bo to uparta suczka... Patrzyła za mną w restauranie, zawsze jak przyjechałem... 1 chodziła krok w krok. I żeby nie zwrócić na nią uwagi, to już trzeba było być ze stali chyba... Niejedna w restauranie za Euzebkiem chodziła, ale jak już biega wkoło ciebie taka lacha, to nie można marnować okazji. Czy Euzebek ślubował jakąś świętość, czy co? Euzebek jest człowiekiem czynu. No i robiłem jak zwykle kartę oceny zmiany... zaczynamy od wyglądu pracowników... standard ubioru... bluzeczki wyprasowane, daszek właściwie włożony... spodnie... czy kieszenie na pewno zaszyte? A ona: panie Euzebiuszu, proszę bardzo, może chce pan sam sprawdzić, i wypycha do przodu te bioderka, i mruga rzęskami... No, mówię, że chętnie bym sprawdził, ale wierzę na słowo, bo przecież zimną krew trzeba zachować, chodźmy skontrolować, mówię, czystość; kto dzisiaj odpowiada za stan restauracji... A ja, mówi, dzisiaj raniutko wszystko tutaj sprzątałam, i patrzy Euzebkowi jakoś tak w oczy i potem, niby nic, mruga znowu, i usteczka w dziubek składa... Idę za nią między stolikami i niby przejeżdżam dłonią po jakimś blacie, palcem po krześle, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście były myte, ale ciągle słyszę ten jej głosik, może chce pan sam sprawdzić, i widzę przed sobą kręcącą się dupkę... No i idziemy do toalet sprawdzić, jak wygląda miejsce, które jest kluczowe w ocenie redi for biznes. Drzwi się za nami zamknęły i zostaliśmy sami. Zaglądam do kabin, patrzę za muszlami, bo tam najczęściej niewy-tarte... A ona: czy pan, Euzebiuszu, dzisiaj wraca, czy zostaje, pyta, poprawiając papierowe ręczniki w podajniku. Trochę zaskoczony, sprawdzam ilość papieru. Ale z refleksem odpowiadam, że nie, jeżeli piękna Klaudia znajdzie dla mnie chwilę czasu po pracy. W tym ustronnym miejscu mogłem już bez obaw zdjąć maskę regional direktora i korzystać, bo okazja była nie byle jaka, oj, nie byle jaka... - No jasne, Euzebiuszu... - Sprawdziła dozownik z płynnym mydłem. - Będę na ciebie czekała w porcie, na końcu falochronu... przed zachodem słońca... - 1 tak westchnęła, że pyton mi stanął i nie wiedziałem, co w tej toalecie z kartą redi for biznes mam zrobić, i zanim cokolwiek zdążyłem pomyśleć, ona już wyszła na restaurację. Później nie mogłem się doczekać, kiedy będzie ten zachód słońca. Szczęściem krótkie wtedy dni były... A potem okazało się, że nie ma jak wrócić na swoją wieś... i mówi, że przeprasza za kłopot, bardzo jej przykro, ale tak chciała popatrzeć na zachód słońca właśnie ze mną, i czy mógłbym ją odwieźć, bo przecież takim supersamochodem to dojedziemy do niej w pół godziny... No, nawet próbowałem coś 260 261 0 hotelu zagadać, ale coś tam plotła, że rodzice zabiliby ją, jakby tak bez uprzedzenia nie wróciła na noc, a telefonu przecież nie mają, do sąsiadów latają, że jakby uprzedziła, to może i tak, ale teraz to nie, i jak tylko weszliśmy do samochodu, to zaczęła wzdychać, och, jaki piękny, jaki duży, w środku jeszcze większy niż na zewnątrz, jaki miły w dotyku, i jeździ dłonią po tapicerce, a jakie wygodne siedzenia, i pręży się, i przeciąga, a mnie pyton boli już od tego ciągłego napięcia... Więc myślę sobie, przecież tak z nim nie zostanę, nie jestem jakimś smarkaczem, żebym kręcił śmigłem jak jakiś onanista, kiedy ją zostawię u mamusi, no 1 wjechałem w leśną drogę i niewiele się rozwodząc, mówię, że siedzenie jest dopiero wygodne, jak się je rozłoży... i jednym ruchem opuściłem oparcie... A ona tylko się roześmiała - właściwie szkoda, że było już ciemno, bo z Klau-dunią trzeba to robić, jak wszystko widać, bez patrzenia na piękne ciało wiele się traci... Ostatnio na grilu chłopaki nawijali tylko o akcji darowizna. Wszyscy się trzęsą... Dali do oporu, piętnaście procent od przychodu, i tylko czekają, kiedy wezwą ich do skarbowego. Bo to wszystko trzeba z głową. Euzebkowi co roku zwracają cały podatek... Bo to i ulga budowlana, za mieszkanko, wspólne rozliczenie, no i w tym roku teściowa, teść, staruszkowie, ciocia Wanda, wszyscy zostali obdarowani przez Euzebka... 1 kredycik za Tarchomin już prawie spłacony. A chłopaki nabrali kredytów. Żyją teraz jak paniska. No, teraz niby sytuacja rzeczywiście jakoś się w tej gównia-nej branży bankowej ustabilizowała, inaczej niż wtedy, gdy wujek Zenon dał się na to złapać. Darek wziął na samochód dla żony, Pakowski na całe wyposażenie kuchni, Andrzejek 262 ten swój segment też ma w kredycie. Ja to staram się jednak jak najdalej od tego. Już ten Tarchomin kosztuje mnie tyle nieprzespanych nocy, bo przecież przypadek Zenona nauczył mnie wiele. Owszem, teraz niby wszystko w porządku, ale kto to wie, co będzie dalej, jakie odsetki przywalą. Szczęściem, kończymy spłacać to gówno, bo nie tylko zwrot podatków, ale jeszcze Euzebek za wyniki dostał trochę bonusików. Za dwa latka może wyjdziemy na prostą. Wolę o Zenonie chłopakom nie wspominać, bo w końcu nie ma się czym chwalić, że ma się rodzinkę na wiosce, co jeszcze blokuje drogi. I tylko słucham ich zachwytów, jak to jest teraz normalnie, jak wszędzie na świecie, i że jak jest dobra praca, to bank spokojnie daje pożyczkę, i że można żyć na dobrym poziomie i spokojnie pracować, i spłacać przez całe życie. Ale Euzebek ma wrodzoną ostrożność i brak mu takiej pewności. Bo jak było z giełdą? Tylu leszczy dało się w to załadować. Darek nie chce za bardzo o tym mówić, ale chyba nieźle umoczył. Rosło i rosło, i wszyscy czekali na nie wiadomo co. Już nawet ja się zastanawiałem, czy nie włożyć tam czegoś, ale Brygida ostudziła mnie i mówi: ty lepiej spłacaj raty kredytu, lepszy wróbel w garści niż kanarek, i w końcu nie poszedłem do banku założyć maklerskiego rachunku, a chyba wszyscy w tym kraju mają już takie konta... ha, ha, ha... kraj inwestorów giełdowych... Ślubna czasami i dobrze myśli, bo zaraz potem nie można było sprzedać tego gówna nawet za połowę wartości. Ale Euzebek nie w ciemię bity i swoje wie, że ot tak, za nic, nie można zwielokrotnić pieniędzy, chociaż może trzeba było z większym refleksem. A Darusiowi tego refleksu zabrakło. Uff, jak to dobrze, że już kończę spłacać ten Tarchomin i od kredytów jestem z daleka, ale jak nie miałbym 263 i! bryczki służbowej, to sam nie wiem, co bym zrobił. Euze-bek nie wyobraża sobie życia bez bryczki! Zresztą kto teraz może bez niej żyć? Chyba każdy może wziąć kredyt. W bankach sprawdzają tylko, czy ma ręce i nogi. A jeżeli nie ma rąk, to dają mu ostatnią szansę i patrzą, czy widzi... I przez te kredyty cały ten popaprany kraj stoi w korku. Do biura chyba z godzinę jadę, rozpędzić się już nigdzie nie można. Jak się wreszcie wyjedzie z tego Trójmiasta, minie Wejherowo, to po prostu kończy się cywilizowany świat... potem już tylko totalny syf, zapaść i pustka... Co tu właściwie robić? Wszędzie pola i lasy, lasy i pola, chwasty, chaszcze, krzaki i badyle... Jak Euzebek patrzy na te kilometry pól, na których tylko chwasty rosną, i te zapadłe wiochy, to widzi, jak się rozwinął. Ale nawet i tu nie można dobrze przydusić gazu, bo przed każdą z tych wioch od razu te ich maluchy wloką się środkiem i ledwo się trzymają kupy, i te traktory, nie wiem, z czego złożone, i jeden z drugim za kierownicą pewnie już od rana nawalony tak, że drogi przed sobą nie widzi. I jeszcze to całe towarzystwo na rowerach... Nie wiadomo, kiedy takiego będziesz miał na masce. 1 jak tak wolno się jedzie, to dokładnie sobie można obejrzeć, jakie tutaj jest życie. Stoją pod sklepami w tych dresach albo dżinsowych ubrankach, czy podartych kufąjkach. Szlugi w zębach i patrzą na samochody, które znikają im z oczu. I to ich spojrzenie... No co, Euzebku? Też mógłbyś tak stać w swoim miasteczku. I cały boży dzionek zastanawiałbyś się tylko, co w siebie wlać. Przecież to jest zupełna trupiarnia, zapaść, po prostu dno... Tak sobie myślę, że jakbym się tutaj zatrzymał takim samochodem i w takim ubraniu jak moje, z tym telefonem i z tym całym sprzętem na dachu, to ta cała pege-erowska dzicz, zanimbym się obejrzał, wszystko by rozebrała, co masz, do najmniejszej śrubki. A jak przejeżdżam, to pewnie myślą, że jestem taki lepszy cwaniaczek, co to go stać na wyjazd nad morze... i kurwica ich taka musi zalewać, że nie wiem... Chociaż niektórzy to chyba nawet nie wiedzą, co ja tam właściwie wiozę... Ale oglądają telewizję, to pewnie każdy tutaj marzy, żeby wsiąść do takiej bryki jak moja, zabrać deskę i na Hel... Niedoczekanie ich tutaj wszystkich, bo to są pegeerowskie leszcze, które nic nie potrafią i nie mają tego czegoś, co ma Euzebek, tego draj-wu. 1 jeszcze jakbyś, jeden z drugim, zobaczył mnie z Klau-dunią... takie laski to możecie jedynie w kiosku zobaczyć na kolorowych okładkach... No, co tu dużo gadać... taką parę jak my z Klaudunią, w takiej bryce i jeszcze z deską na dachu, to wy tylko w telewizji możecie oglądać... leszcze, palanty... Wiem, że trzeba się przed wami wszystkimi dobrze pilnować... Trzeba pilnować tego, co się ma, i uważać na was wszystkich, którym się nie udało wyrwać z tego błota, którzy stoicie pod tymi sklepami na skrzyżowaniach i tylko myślicie, jak tu coś skroić. I wszyscy daliby nie wiem co, żeby tylko uciec stąd jak najdalej... I dobrze, bo w naszych Positive'ach to właśnie tacy będą się roboty trzymali zębami i pazurami... To dla nich jedyna szansa, żeby mieć te nędzne grosze i mówić wszystkim naokoło, że się pracuje w wielkiej, międzynarodowej firmie. Euzebek daje im szansę, żeby nie skończyli przed tymi sklepami, a te wszystkie panny, które stoją u nas za kasami, żeby nie miały z nudów pięcioro bachorów... I dlatego Euzebek może od nich wymagać, bo tak jak sam nie da się ruszyć, tak szuka innych równie silnych i dynamicznych, którzy wyprowadzą kraj na prostą drogę. 264 Kasa Znowu piąta, znowu ten cholerny budzik, i co za parszywy sen! Piramida kotletów, aż po samo niebo. No, wyłącz się, do cholery, wstrętne pikadło! Przecież już nie śpię. Oj, mała, mała, co za życie... Otwierasz oczy, pierwsze spojrzenie, i co widzisz? Logo Positive'a na tarczy między wskazówkami. Pieprzony promocyjny budzik! Calutką noc śnią ci się kotlety, budzisz się i na dzień dobry między oczy dostajesz czerwonym znaczkiem. Łagodne przejście ze snu do jawy! A swoją drogą, co za gówniany sen. Sprzedaję te kotleciska na jakimś zapyziałym bazarze, na wolnym powietrzu, wielka sterta leży na sztywnej od brudu ceracie, surowe, smażone, panierowane, setki, tysiące... Piętrzą się przede mną, mnożą, rosną, za nic nie mogę ich opchnąć. I co chwilę przychodzi... no, kto? Jak to kto, jasne... Sławek, i tylko dorzuca następne, coraz więcej i więcej, już nie widać nieba ani słońca, tylko zgrabnie przykrojone kawałeczki chabaniny, a ja wiem, że muszę to wszystko sprzedać, bo jeżeli nie, to Sławek rzuci mnie na tę stertę i będę musiała z nim na tych kotletach. Naprawdę już nie mogę... Oj, mała, tu nie trzeba studiować psychologii... Trzeba natomiast podnieść ciężki, tłusty tyłek. Swoją drogą, 266 musisz mniej jeść, mniej się napychać tymi dmuchanymi bułami, cholernymi gąbczastymi frytkami. Jak to jest, że całe to syfiaste żarcie odkłada się natychmiast na udach i biodrach? Ale, do diabła, co innego mam jeść, zdechnąć z głodu? Nie histeryzuj, mała, wstajemy, nie ma co, kochana, narzekać. Dobrze, że jest praca. Powtarzaj sobie każdego ranka... żeby wytrzymać. A nie jakieś tam histerie... Zobacz, jaki wspaniały wstaje dzień, jest widno i ciepło, świeci słońce, po prostu lipiec... I nic nie szkodzi, że stara wyłączyła termę, że wanna prawie lodowata... Jest lato i na pewno potrwa przez jakiś czas. Potem dopiero może się zrobić troszkę gorzej, ciągle ciemno i ciemno. Wyjdziesz do Positive'a -jeszcze ciemno, wyjdziesz z Posi-tive'a - już ciemno. A dla urozmaicenia zimno w całej tej norze, bo starucha przecież cały rok oszczędza... Wstawaj, do cholery, będzie piękny dzień. A najważniejsze, że jest środek sezonu, wszyscy walą na plażę i szczęśliwie omijają Positive'a. Ranna zmiana jest całkiem spoko, prawie nikt nie przychodzi, na upartego można drzemać przy kasach. Wstawaj, jest już pięć po... Teraz to już trzeba się sprężać. Bo wszyscy mają wakacje! Mała, czy ty pamiętasz, co to są wakacje? To jest, rozumiesz, upał, słońce i plaża. A kiedy ty byłaś na plaży? O, wcale nie jest źle w wakacje, inna, przyjazna człowiekowi, dynamika pracy, przynajmniej rano. Od południa zaczyna się jazda, ale do dwunastej po prostu wypoczynek. Co prawda, dzisiaj samo otwarcie zmiany może być trochę nerwowe. Zdaje się, że będzie Magdunia, czyli trzeba uzbroić się w cierpliwość. Pewnie nie omieszka pokazać, na co stać nowo upieczoną panią kierownik zmiany. Zapomniał wół, jak cielęciem był. Lata z obłędem w oku 267 i kartą otwarcia i udaje panią Bożenkę. - Zanim wyjdziesz na kasę, idź do kuchni i umyj tostownicę, i pomóż przygotować Alkowi kurczaki do maceracji. Sprawdź po drodze, czy nie ma czegoś w zmywaku. - I musisz, mała, odpowiadać jak nienormalna, jakbyś była w jakimś wojsku: - Tak jest. Umyć tostownicę, przygotować kurczaki do maceracji i sprawdzić, czy nie ma czegoś w zmywaku. Zrozumiałam. - Kompletnie, cipa, zwariowała. Nikt ze starych kierowników się tak nie wygłupia. A potem przychodzi jak jakiś kapo i maca wszystko tymi tłustymi paluchami. - Tu nie-doczyszczone, tu poprawić, tu wylizać, tu wyskrobać. - Co ona sobie wyobraża? Czy to ja mam sprzątać po wszystkich, którzy wczoraj zamykali zmianę? Pewnie Klaudunia bała się o tipsy. Dobry Boże, ty się ciesz, że Klaudia nie została zmianową. Pracuje już tyle lat... od samego początku, pan Marek mógłby ją już swobodnie awansować. Ale pan Marek wie, że pod białymi kudłami Klaudunia ma móżdżek jak u ptaszka i najlepiej, jak stoi za kasą. Kłopot tylko czasami, gdy wokół niej zbyt duże stadko napalonych kolesi, którzy zamiast o panierowany element i owocowy koktajl dopra-szają się o względy naszej blondynki. Ale coś mi się wydaje, że Klaudia nie jest już dla żadnego z nich. Uśmiechnie się co najwyżej bledziutko, popatrzy czule na swoje nowe tipsy z biedronką lub motylkiem, powie, że zastanowi się, że dziękuje, i nic poza tym. Mogą na nią czekać pod restauranem od świtu do zmroku, ale ona zawsze grzecznie sama wraca do Korżyszczyn... Bo nasza Klaudia to chyba z pięknym i uroczym Euzebiuszem Druttem kręci... Moja intuicja nigdy mnie nie myli... Raptem przestali się zauważać i traktują się jak powietrze. Coś 268 musi być między nimi. Tak, mała, to jest piękna para. Powinni zrobić sobie małe klaudioeuzebiątka... Ale to tylko otwarcie zmiany. Magdusia się poszaro-gęsi, wyczyści się, co trzeba, ona wypełni formularz, a potem spokojnie już można stanąć na kasie. I do południa jest spokój. Z drugiej strony, to się nie ma co cieszyć, że rano jest bezruch. Znasz target? Przy takim ruchu w żaden sposób nie damy rady go osiągnąć... Ten debil Drutt kompletnie zwariował. Nie wiem, skąd wziął te cyfry... Przyjeżdża i jak ktoś z uszkodzonym mózgiem powtarza: sugeracja, sugeracja, sugeracja... I potem jak jakiś zakonspirowany zboczeniec staje przy kasach, wodzi wzrokiem po ścianach i suficie, żeby tylko na nas nie spojrzeć, i wsłuchuje się w każde nasze słowo... I musi być swobodna sugeracja. Bo sztuczna robi złe wrażenie na klientach, a Euzebiusz Drutt tylko sobie wiadomymi sposobami ocenia, czy było swobodnie, czy nie było... I jeszcze uśmiech, zachęcający, naturalny uśmiech. Tak ci mówi i tego wymaga twój kierownik regionalny i twój szef pan Marek... Bo jest target, mała, i pani Bożenka każdemu założyła tabelkę. W ciągu zmiany musisz namówić na dwadzieścia panierowanych piersi w zestawie, na piętnaście w ziołach prowansalskich i podpisać dziesięć kart promocyjnych „Obiad". To i śnią ci się kotlety. A jakie sny może mieć kierownik regionalny Drutt? Czy on jest zdolny do snów? Wszyscy, mała, śnimy, musimy to wszystko jakoś przerobić, co się w nas wlewa... Jemu pewnie śnią się tabelki i zestawienia ogromne jak wieża Eiffla, a na samym szczycie jest zawsze jego nazwisko... i potem śni o wiernych, stałych, zakochanych, upojonych 269 Positive'em klientach, którzy zajęli wszystkie stoliki w każdej z jego restauracji. Od miesięcy nie wychodzą i tylko zamawiają i zamawiają, i podnoszą się od stolików, żeby udać się do kas i złożyć kolejne zamówienie na kolejne udko w panierze i podwójne frytki, i sałatkę w promocji, a potem kolejną pierś po prowansalsku i jeszcze jedne frytki. I po każdym zamówieniu wypełniają ankietę satysfakcji klienta, stawiając we wszystkich kategoriach najwyższe oceny, a zwłaszcza w kategorii obsługa klienta na kasie... Do toalety wychodzą tylko w nocy, bo wtedy mają pewność, że nikt nie zajmie im miejsca - w ciągu dnia pod drzwiami restaurana kłębi się kolejka chętnych, ale miejsca się nie zwalniają... każdy pilnuje ich do końca... Positive'a opuszczają jedynie w plastikowym worku. Wtedy wpadają następni, depcząc się i tratując... A potem śni mu się mój sen, z którego zawsze budzę się w panice, że nie zrobiłam założonego targetu i zwolnią mnie bez wypowiedzenia. Wybijam na kasie kolejne zamówienie, frytki z samą sałatką bez zestawu, i kolejny klient chce już odejść, a zmiana ma się ku końcowi, i wiem, że mój dzienny target coraz bardziej oddala się w sferę nieosiągalnego. Euze-biusz Drutt stoi przy wejściu na kuchnię z kartą oceny i pilnie śledzi każdy mój gest... - Bardzo proszę, niech pan zamówi jeszcze pierś w panierze. - Klient, ojciec i mąż, którego rodzina rozsiadła się przy stoliku przy oknie, patrzy na mnie zdziwiony. - A dla bachorka lody śmietankowe chociaż niech pan weźmie... - zachęcam, wpatrując mu się błagalnie w oczy. -Już zamówiłem - spogląda wymownie na pustą tacę, czekając na swoje marne frytki. - Czy próbował pan naszej piersi w ziołach prowansalskich, czy poznał pan ten niepowtarzalny smak południa Francji? - Nie mam 270 czasu, spieszę się. - Puka nerwowo w tacę. - Chociaż proszę zgodzić się na przystąpienie do programu promocyjnego „Obiad". - Dziewczyno kochana, przyszedłem tu zjeść coś na szybko, a nie wysłuchiwać tych bredni. - Rozzłoszczony, zamierza odejść na zawsze z frytkami i sałatką, wyjąwszy z pojemnika kilka opakowań keczupu. - Błagam pana, ja pana błagam - mówię z płaczem. Drutt notuje coś w karcie oceny. Klient patrzy na mnie z mieszaniną obrzydzenia i politowania. - Ja pana błagam - powtarzam i wybiegam zza kasy, w rozpaczy chwytam go za rękę. - Niech pan nie odchodzi... - szepczę, łkając. - Pan musi zamówić pierś panierowaną i wziąć kartę „Obiad", bardzo pana proszę... Niech pan zrozumie, ja muszę zebrać dziennie dziesięć takich kart... - Klient desperacko usiłuje mi się wyrwać. Nie daję jednak za wygraną, zalewam się łzami i krzyczę: - Błagam pana, niech pan się ulituje... Ja muszę wykonać target... - Osuwam się na kolana. - Zrobię wszystko, czego pan zażąda... Wszystko... od tego zależy moje życie. - Szlocham autentycznie, z wielkim przejęciem. Drutt nie przestaje notować. Klient próbuje mnie kopnąć, ale jestem szybsza i obejmuję jego stopy. Rozpuszczam włosy i wycieram nimi jego buty. - Niech pan nie traci takiej okazji, wyjątkowa promocja, karta „Obiad", wyjątkowe francuskie piersi w panierze! - powtarzam, zalewając się łzami. Drutt cały się rozpromienia. Pan Marek z panią Bożenką, przytuleni do siebie, ukradkiem ocierają łzy. Do klienta, u którego stóp leżę, podbiega żona. - Radku - mówi głęboko poruszona - Radku, pomóż tej biednej dziewczynie... zamów to, do czego tak gorąco cię namawia. - Wypełniają dwadzieścia kart „Obiad", wykupują promocyjne zestawy i zabierają na plażę dwadzieścia pięć panierowanych piersi, które zamierzają rozdać. Drutt 271 we wszystkich rubrykach aktywnej sugeracji stawia wielkie plusy, a ja mam zrobiony target na dwa dni... Podchodzi do mnie, pomaga mi wstać z terakoty i przypina mi wielką plakietkę „Ania - mistrz aktywnej sugeracji". Szczęściem trochę ruchu zaczyna się koło południa. Zwlekają się z łóżek te wszystkie wytapetowane siksy... Na plażę za bardzo się nie spieszą, czekają na wieczór, żeby się rozkręcić i znowu do rana zaleć w Maksimie czy Lagunie. A jakie jedzenie smakuje najbardziej plastikom? No, oczywiście positivne, plastikowe. Zbliża się dwunasta i nagle z piskiem zajeżdża kilka beemwic, i całe stado wysypuje się na parking... Szpilki ze złotymi paseczkami, różowe sukieneczki do pół tyłka, brązowa opalenizna, ale chyba z samoopalacza, obowiązkowo grzywka blond, z usteczek kapie błyszczyk, a z powiek cienie. Kolesie opaleni, odżywieni, łańcuchy lśnią. I na śniadanko: lalunie kawka i lody śmietankowe, a panowie od rana, na rozruch, kur-czaczek w panierze. Gówniary mają może maks po siedemnaście lat. Ale trzeba do tych wszystkich małolat: słucham panią, w czym mogę pomóc, na co dzisiaj ma pani ochotę... A one tylko chichoczą lub krzywią się i paluchem wskazują, podaj mi to i tamto... Bo w naszym uzdrowisku wypoczywa teraz cała Warszawa. Mała, do cholery, marsz do łazienki! I te wydęte wargi, to wzdychanie, i te zniecierpliwione spojrzenia, bo dla panienek jest za wolno... Słońce się marnuje, bo tej wywłoce przy kasie dupy się nie chce ruszyć. Słyszysz taki tekst, ale musisz, mała, zacisnąć zęby i jeszcze na koniec powiedzieć: zapraszamy ponownie. A jak ci kolesie ślinią się do Klaudii... Nic dziwnego, ona jest identyczna jak te ich lafiryndy... Jak tak staną 272 naprzeciw siebie przy kasie, to jakby kto postawił lustro między nimi... A opaleni chłoptasie prężą się, poprawiają żel na włosach, kręcą kluczykami z napisem „BMW". Biedny pan Marek aż musi czasami wchodzić za kasy, żeby już skończył się ten cyrk... Pani Bożenka to ją po prostu wysyła do kuchni. A jak się wtedy nasza Klaudia nadyma... Ona na kuchni! Dlatego kocham te wszystkie rodzinki, tatuś, mamusia i nawet te niemożliwie rozwydrzone bachory, którym rodzice muszą koniecznie coś zafundować, bo dzieciątka są na wakacjach... Można ich w końcu jakoś zrozumieć. Widać, że też nie mają za łatwo. Pewnie cały rok odkładali, żeby tutaj do nas na dwa tygodnie przyjechać i wygrzać się w grajdołku. Dzieciaki latają, rozrzucają frytki po terakocie, upuszczają lody, wylewają soczki, nie wyrzucają po sobie opakowań. Trzeba po nich się nieźle nasprzą-tać, ale dobrze przynajmniej, że pan Marek tak to teraz zorganizował, że jak jest się na kasie, to mopem zajmuje się kuchnia. To dobrzy klienci, można z nimi normalnie rozmawiać i dadzą się namówić na to i na tamto, i dzięki nim target, z trudem co prawda, udaje się osiągać. Ale co będzie po sezonie, naprawdę nie wiem. Tu się nie ma, mała, co śmiać. Jak tak dalej pójdzie, to Drutt wszystkich nas z największą radością pośle na zieloną trawkę... I nic dziwnego, że pan Marek chodzi jak struty, a pani Bożenka tylko co chwilę łyka jakieś pigułki na serce, bo wszyscy teraz jedziemy na jednym wózku. Ja wcale nie histeryzuję. Jak było w Stargardzie? Nagle, z dnia na dzień wyrzucili Mirosława i zatrudnili na etat jakiegoś kompletnego oszołoma, który następnego dnia zwolnił wszystkich, co do jednego. Dziewczyny z płaczem dzwoni- 273 ły, że z godziny na godzinę zostały bez roboty. Żadnej tam odprawy, zero kasy, jak jakieś pretensje, to do ajenta. Drutt tylko wzruszał ramionami. - To on was zatrudniał... Możecie iść do sądu pracy, ale na teren Positive'a nie macie prawa wstępu. - Co ty, dziewczyno, byś zrobiła, gdyby tak się stało? Mogłabyś tylko wrócić do naszego miłego bloku w Strzemżynie. Taka prawda. No, zostaje jeszcze... w akcie ostatecznej desperacji porwanie Euzebiusza Drutta... W tym celu przystąpiłabym bez wahania do trój-miejskiej grupy antykapitalistycznej. Marta - oddział: obrona środowiska i wyzyskiwanej klasy robotniczej - byłaby moją wprowadzającą. Na razie rozwiesza na ścianach plakaciki o hepeningach, teraz miałaby prawdziwą akcję... Kurczę, skąd ona się wzięła na zaocznych? Kupiłabym gla-ny, zrobiła dredy i byłabym pierwszą wśród tych panien przedstawicielką naprawdę autentycznie wyrzuconej na bruk i wyzyskanej klasy robotniczej, i do tego z korzeniami w proletariacie wiejskim... Popchnęłabym organizację w kierunku akcji bezpośredniej. I choć najprawdopodobniej większość zaangażowanych dziewczynek z organizacji rozpierzchłaby się z krzykiem do swoich bezpiecznych domów, to zostałaby Lena. Ona jedna, tak jak ja, nie ma dokąd uciekać. Więc porwałybyśmy kierownika regionalnego Drutta Euzebiusza. Lena założyłaby króciutką, opiętą spódniczkę i stanęła w prowokującej pozie na drodze wyjazdowej, za uzdrowiskiem. Na dany sygnał zdjęłaby bluzkę i wabiłaby cycem. Euzebiusz z pewnością nie przepuściłby takiej okazji, Lena ma cycki posągowe. Wtedy szybko ogłuszamy gada i transportujemy do popegeerowskich ziemianek pod Strzemżynem, gdzie trzymano ziemniaki dla warchlaków. 274 Cholera, potrzebna byłaby jeszcze Jolka, bo tylko ona prowadzi samochód. Tyle że ona ma ciąg na artystów i nie może odżałować, że w naszym mieście nie ma już festiwalu żołnierskiej pieśni, a takie klimaty społecznie zaangażowane nie bardzo ją biorą. Ale niewykluczone, że skusiłaby ją sława, jaką by przyniosło to porwanie, sława na całą Polskę, a może na cały świat, bo przecież nasza akcja odbiłaby się szerokim echem w globalnej sieci restauracji Positive. Euzebiuszowi odrąbujemy wskazujący paluszek i wysyłamy do Telewizyjnej Agencji Informacyjnej. Dołączamy oczywiście list z żądaniami. Po pierwsze: przywrócenie do pracy, po drugie: obniżenie targetów, po trzecie: spodnie z niezaszytymi kieszeniami, po czwarte: swobodne jedzenie produktów, które nie trzymają standardów, po piąte: zniesienie obowiązku noszenia daszka na czole. Nagrałybyśmy kasetę wideo. Zamaskowana Lena, widać byłoby tylko jej wielkie oczy, mogłaby wreszcie wykrzyczeć: Positive niszczy Matkę Ziemię, pustoszy dżunglę amazońską i argentyńską pampę, masakruje brojlery, rozrywa powłoki ozonowe, wykopuje przepaść między bogatą północą a biednym południem. Od tego momentu nasze porwanie nabrałoby rozmachu, a postulaty stawałyby się coraz bardziej radykalne. Zażądałybyśmy czegoś zupełnie niemożliwego, przed czym wszystkie Positive'y drżą i bledną. Mianowicie zgody na wolne, niezależne związki zawodowe. Przecież dzięki temu, że restauracje prowadzą ajenci, związki zawodowe nie istnieją, bo każda restauracja to inny pracodawca... A my zażądamy Ogólnopolskiego Związku Zawodowego! Nade wszystko miły byłby widok spętanego Euzebiusza Drutta, leżącego na zgniłych ziemniakach. O jak bym chciała to zobaczyć! Nie wiem tylko, czy delikatna 275 Jolka, ze swoimi pretensjami, wytrzymałaby ten odór. A także Marta czy Gośka... One są jednak bardzo delikatne dziewczyny. Tak postawić jedną z drugą na dwanaście godzin za kasę... Poczułyby, co to znaczy bolące nogi nie od pętania się po Monciaku. Wiem, co jeszcze! Założyłabym mu elektryczną do-jarkę na siurka i przepytywałabym z formułek aktywnej sugeracji... za mało naturalnie - i włączałabym dojarkę, za mało spontanicznie - i jeszcze raz - uśmiech za sztuczny, nieprawdziwy - i guzik w pozycji start. A jego siureniek robiłby się coraz dłuższy i dłuższy... Wobec przedłużających się negocjacji ucięłybyśmy mu ucho i przesłały do rąk własnych Krzysztofa Lenarta, dyrektora sieci... razem z moimi majtkami, żeby mu dać do myślenia... Mała, mała, słodkie sny na jawie, jak nic zaliczysz dzisiaj spóźnienie... Boże, znów ta luksusowa łazienka i wyrafinowane udogodnienia, na miarę końca dwudziestego wieku. Stara robiła remont ze sto trzydzieści trzy lata temu. Dlaczego tu zawsze tak lodowato? I dla podtrzymania tradycji kochana błękitna muszla klozetowa. Identyczna jak w rodzinnym bloku w Strzemżynie, gdzie tatuś też taką przed laty zainstalował. Był taki czas, gdy w naszym województwie każda rodzina doczekała się takiego przydziału. I odkąd pamiętasz, siadałaś na nim i siadasz do dziś. Zachowała się też w pamięci rodzinna opowieść, jak to po wielodniowej służbowej nieobecności, kiedy mama już była przekonana, że i tym razem będzie musiała go odebrać ze szpitala, z wiadomego oddziału, tatuś stanął w drzwiach, w tryumfalnej pozie, ze wspaniałym, błękitnym sedesem na ramieniu... 276 I potem długo i szczegółowo przywoływał wszystkie barwne epizody tej prawdziwej odysei, kiedy to otrzymał ów skarb porcelitowy w nagrodę za wzorową inseminację trzystu krów. Ta inseminacja miała miejsce w odległych Stołpicach i przedłużyła się o kilka dni, a potem nasz tatuś musiał się przesiadać dwukrotnie z pekaesu na pekaes i wszędzie wzbudzał podziw, nieustannie pytano go, skąd ma taką piękną muszlę. Mała, jaka ty musiałaś być mała. Nie wiedziałaś, co znaczy oddział dla deliryków i inseminacja. No i oczywiście mama wszystko mu wybaczyła, widząc go z tą błękitną muszlą. Teraz też raczą się tą opowieścią, szczególnie gdy dopada ich nostalgia za epoką, w której ludzie dostawali sedesy. To prawda, lepiej się nie zrobiło, pegeer się rozpadł, oboje stracili już prawo do zasiłków... A błękitny sedesik został... To najpewniej za jego przyczyną czuję się tutaj jak w domu. Mała, powstrzymaj natłok nieproduktywnych myśli i zacznij pluskać się dla zdrowia i urody, bo się spóźnisz, a Magdunia z lubością zrobi stosowną adnotację w karcie... Dobrze, że to lustro przydymione, chyba pamięta młodość staruchy. Przynajmniej nie widać mankamentów figury. Te biodra, mała... i tu, zobacz, co dzieje się z udami. Nie histeryzuj, z daleka może nie jest tak źle. Przecież jak przychodzisz w spódnicy, to nawet Robertowi wymyka się gwizdnięcie. To niestety prawdziwy cymbał, ale Alek czy Mati są tacy więcej normalni, chyba im się podobam. W tym zamglonym lustrze twoje nogi, mała, największa ozdoba kobiety, są naprawdę zgrabne. No, można by, ewentualnie, mieć pewne zastrzeżenia natury ogólnej do pośladków. To wartość dodana zdrowego i racjonalnego żywienia w naszej znakomitej restauracji. Tylko że jak masz osiem złotych na dzień najedzenie, to chcesz czy nie, 277 musisz ładować w siebie to positivne gówno. Nie ma wyjścia, co za sens zdychać z głodu, jeśli tyle się tego żarcia codziennie tam wywala. Jak złodziejka wyjadam ukradkiem na zapleczu, przecież standardy zabraniają. Ha, najwytworniej byłoby w kiblu. Pan Marek jest naprawdę w porzo, przymyka oko i możemy zjeść to, co nie trzyma już temperatury, ale tylko po kryjomu... Mała, co ty robisz w tej bajce? Jak kupisz sobie książki w październiku, to będziesz miała calutkie cztery złote na dzień, można poszaleć i na pewno jeszcze co nieco odłożyć. Nie, już, cholera, nie mogę, już nie mam siły na myślenie, czy kasy jeszcze na ten miesiąc starczy. Mała, zobacz, jaka dzisiaj piękna pogoda, i właź do wanny. Dlaczego ten potwór wyłącza termę?!! Jezu, jaka zimna! Dlaczego muszę mieszkać u wariatki, dlaczego nie mogę myć się w ciepłej wodzie? Mała, dlaczego tak jest? Dlaczego jedni mają pod górkę, a inni z górki? Po cholerę cała się myjesz? I po cholerę tak się szarpiesz? Rzuć w diabły tę całą mordęgę, odpuść sobie i wracaj grzecznie do Strzemżyna, do bloku, na łono swojej rodziny i swojej małej ojczyzny. Mała, baczność, tylko bez takich pomysłów od samego rana. Wyłaź z tego lodu, to zaraz mózg wróci ci na miejsce. Bez histerii. Milutki ręczni-czek, cieplutki, kochany, od mamy pod choinkę... Taka kochana ta nasza mama, dla każdego coś kupiła. Im to dopiero jest ciężko. Nie narzekaj, mała. Teraz dezodorant i trochę balsamu... na uda i brzuch, ładnie pachnie, i dłonie. Tak się wysuszają od tej wody i mrożonek na kuchni. Dobry ten L'Oreal... Na kosmetykach nie będę oszczędzać. Mogę nie dojeść, ale nie będę śmierdziała ani polewała się jakimś ruskim syfem... 278 A pojutrze do normalnego świata, do Gdańska, u Niny się wypluszczę znowu za wszystkie czasy. Drogi Boże, dobrze, żeś mija zesłał. Pójdziemy z Niną do dziekanatu dowiedzieć się, jak się przenieść z zaocznych na wieczorowe... co trzeba zdać. I jeżeli tylko Opatrzność i przepisy wydziałowe pozwolą, mała, to jest już postanowione, wyfruwasz stąd! Koniec tego dobrego... Nina zaprosiła mnie do siebie. Będę mieszkać w Jelitkowie przez całe długie cztery dni, zakosztuję wszelkich dobrodziejstw dostępnych białemu człowiekowi! Ale jej dobrze, słodki Jezu, własne przytulne gniazdko - kawalera w Jelitkowie, jak z „Mieszkaj Ładnie". Rodzice za studia płacą. Tak mieć jak ona, mała... zaprosić może do siebie, kogo tam chce. Mała, nie miej złudzeń... Ty nigdy nie będziesz zarabiać, zawsze będziesz bez kasy. Skończysz tę psychologię, i co? Będziesz magistrem na kasie? No nie, tam to cię już nie zechcą, bo jeszcze bardziej będziesz nosem kręcić niż teraz. Może, co najwyżej, załapiesz się gdzieś do biura, ale i tak zawsze będziesz wynajmowała jakieś zatęchłe nory. Czy ty, kobito, musisz tak smęcić od rana? Pomyśl... Nina jest super, i Lena, i Maryśka. Nie zostawią cię samej. To przecież one trują ci od roku: przyjedź tutaj, rzuć tę swoją dziurę... wykończą cię te dojazdy na studia. Nina też jest na zaocznych i mówi, że razem przeniesiemy się na wieczorowe. Łatwo jej mówić. Kochana jest, ale nie będę jej siedziała na głowie, bo za prędko ta przyjaźń się skończy... Tam stancje dwa razy droższe niż tutaj. Ale może dziewczyny coś mi znajdą. One są kochane, te moje przyjaciółki, i to naprawdę wspaniale, że na tych gównianych zaocznych studiach trafiły mi się takie. 279 A może z Jolką szukać czegoś razem? Tylko że ja się z nią nie dogadam, spokojna głowa. Bo wtedy z tym blon-daskiem to już przesadziła: - Ty mu lepiej nie mów, że jesteś kasjerką w Positivie, on mi załatwi kontakt z galerią Scena, mów, że studiujesz psychologię w Gdańsku... Poza tym, jak to możliwe, żeby wstawać o piątej rano do pracy? Trzeba mieć nasrane w głowie, o piątej to można się kłaść spać, kochana... - A jak tylko cię zobaczy, to: - Anuś, nie masz jakiejś kasy, bo nie jadłam od dwóch dni... Co dzisiaj na siebie wrzucić? Mała, zobacz! Trzeba sobie kupić nowe majtki, nie za bardzo można się już w tych pokazać, sprane jak cholera i tu wytarła się gumka... A komu ty się chciałabyś tak pokazywać, moja panno, w tej wytwornej bieliźnie, hm? Jacyż to kawalerowie o twoje względy się starają? Jakie to planujesz podboje? No, Alek chodzi za tobą, fakt... Nie ma co udawać, ciągle pęta się w pobliżu. I ma takie piękne dłonie, tylko tak bezczelnie się wpatruje... nie lubię, jak tak się gapi. I ile można słuchać o tych porywających studiach i marzeniach, by zostać specjalistą w dziale marketingu i wymyślać coraz to bardziej wyszukane strategie promocyjne. Nic dziwnego, że taki zafascynowany naszymi promocjami. Nasz restauracyjny lider karty „Obiad". Ale te ładne ręce. Oj, mała, mała, co ci po głowie chodzi. Nowe majtki... może odłożyłabym na podróbę triumfa na bazarku... Krzysztofowi się podobały, w ogóle ich nie zdejmował. To było takie nieoczekiwane. Co mnie podkusiło, żeby z nim pójść. Nie wiem, co mi odbiło. Może przedawkowałam klasztorną dyscyplinę u staruchy. Miał w sobie coś takiego... no jasne, zagubiony. Czy ty zawsze musisz być pocieszycielką zagubionych? 280 I zawsze musisz sobie coś takiego egzaltowanego wymyślić... Samarytanka... Jaki on tam zagubiony... Głupi bufon w delegacji... A ty co, kretynko? Prawie dwadzieścia cztery lata i co ci po głowie chodziło? Potrzeba porozumienia i bliskości? Z kim? Z kimś z innego świata, z innej planety? Chyba raczej markietanka... Samochód ci się spodobał? Ogromny? Gratulacje! Tak... symbol męskiej siły i czego jeszcze... Daj spokój, mała, z tą psychologią dla ubogich. 1 broda, co? Symbol doświadczenia? Jezu, trzeba być naprawdę nienormalną, żeby pójść do hotelu, ot tak... Czy ot tak? Podkoszulek biały czy zielony? Spódnica czy spodnie? Cóż ty sobie wyobrażałaś? Że zabierze cię do pałacu bram, będzie dzwonił, rzuci wszystko i razem uwijemy gniazdko, w którym rozwiejesz jego melancholię, będziesz mu dogadzać, w zamian otrzymując to samo, i tak będziecie żyli długo i szczęśliwie? Nie, mała, żadnych złudzeń... Wiedziałaś tylko, że to dla panienki z pegeeru rzadka okazja przejechać się takim samochodem, położyć się w cholernie wygodnym, szerokim łóżku, w najlepszym hotelu w uzdrowisku, wejść pod gorący prysznic do przeszklonej kabiny i kochać się z doświadczonym facetem, który potrafi tak zrobić, że choć zostajesz w majtkach, zapominasz o wszystkim. A tego potrzebowałaś i potrzebujesz najbardziej... Zadzwonisz do niego? I co? Będziesz go prosić: załatw mi przeniesienie do Gdańska... Są, mała, granice kurewstwa. No, bez wielkich słów. To nie jest kretyn. Zrozumie, że naprawdę nie masz wyjścia, że to dla ciebie sprawa życia lub śmierci. Nie chodzę z kretynami do łóżka. Mimo wszystko... 281 Nie wkładaj spódnicy. Za krótka, rano jest jeszcze chłodno... Przecież zaraz staniesz przed swoją metalową szafką i przebierzesz się w służbowy mundurek... Najgorsze te spodnie. Jak worek. Tyłek jak stodoła. Jak mogą nas zmuszać do zakładania czegoś równie atrakcyjnego? Tiszert i bluza to jak cię mogę, ale te portasy... I jeszcze ten firmowy daszek na czoło... Manuał określa precyzyjnie strategiczne położenie daszka. Dokładnie umieszczony, na właściwej wysokości czoła. Żadnych fanaberii i odstępstw na rzecz różnic antropologicznych, równo, w widocznym miejscu, przypięta plakietka z imieniem i pełnioną funkcją. A przede wszystkim przed wyjściem na kasy należy dokładnie sprawdzić kieszenie. Czy odpowiednio zaszyte, żebyśmy nie kradli, nie brali napiwków i wydawali resztę co do grosza. Ten element ubioru należy traktować ze szczególnym pietyzmem. Wlot do kieszeni nie może być rozpruty, ścieg powinien być gęsty. Jakiekolwiek niespełnienie „standardu kieszeni", wykryte przez nową kierownik zmiany Magdalenę Parapet, może skończyć się wielogodzinnym karnym zamknięciem w chłodni... Ale, mała, mogło być gorzej... Na przykład dziewiętnasty wiek... Łódź, błoto i deszcz... fabryka włókiennicza. Reymont, Prus i Konopnicka razem wzięci... Czwarta rano, stoisz z tłumem wycieńczonych dziewcząt w bramie ogromnej fabryki z czerwonej cegły... Twoja suknia to z koloru i kształtu naprawdę worek... Żadnych falban, zaszywek, kieszonek, marszczeń... Żadnych skrytek czy schowków, w których mogłabyś wynieść drogocenną przędzę. Mimo to nadzorca o twarzy Euzebiusza Drutta wielkim kijem unosi spód worka, w który jesteś ubrana... Cała drżysz na widok tego strasznego człowieka. Wstyd miesza się z podnieceniem. Gdyby tak chociaż robił to swoimi silnymi, nigdy 282 nieumytymi rękoma, które śnią ci się w twojej lodowatej, pełnej szczurów komórce, gdzie dogorywasz po szesnastu godzinach pracy przy krosnach... Silne ręce nadzorcy, marzenie uciemiężonych robotnic... Cholera, mała, wypluj to! Tylko tego brakuje, żeby ci się śniły jeszcze ręce Drutta Euzebiusza. Dla równowagi przypomnij sobie, jak się tu znalazłaś. To cud, że przyjęli cię do Positive'a. Nie pamiętasz, złotko, jaka była histeria? Myślałaś, że już po studiach, że wszystko trzeba będzie rzucić w diabły, że znikąd nie wy-skrobiesz na czesne. Aten cymbał Rolewski, po prostu fiut, mała, tak trzeba o nim myśleć... Trzy lata harowałaś jak głupia i z dnia na dzień zostałaś bez pracy... Zaraz po maturze poszłaś do niego za kasę... Czy po to robiłaś maturę? Trzy lata dzień w dzień pekaes ze Strzemżyna i z powrotem, i nieraz po dwanaście godzin mleko, bułki, serek w plasterkach... To cud, że pani Bożenka robiła często zakupy u nas i po prostu byłam dla niej normalna, jak to do klientki. Zawsze dzień dobry, tych pomidorów to niech pani nie bierze, a wędlinę ukroję pani ze środka, co tam u pani i tak dalej... Jak mi ten fiut powiedział, że od pierwszego mam nie przychodzić, to po całym mieście chodziłam i jak przyszłam do Positive'a, to prawie płacząc. A pani Bożenka od razu mnie poznała i mówi, że dla tak doświadczonego w handlu pracownika zawsze znajdzie miejsce i żebym się nie martwiła, i kazała przyjść już następnego dnia. Mała, przez pierwsze pół roku byłaś najlepsza we wszystkich rankingach, a jak ten fiut Rolewski zobaczył cię w Positivie, to tylko schował portfel i wyszedł... 283 I zawsze pamiętaj o Pameli, myśl o koleżance ze szkolnej ławy z dozgonną wdzięcznością. Dziękuj Bogu, że postawił ją na drodze twojego życia. To ty, moja piękna, zmieniłaś moje życie... Jak to dobrze, że się pojawiłaś, i jak to dobrze, że Sławuś od razu zrobił ci brzuch. Tyle łez wylałam za tym bydlakiem... A teraz dziękuję Bogu za opiekę. Wcześniej czy później zamieszkalibyśmy u ciebie w bloku, mój kochany Sławku, bo u mnie jeszcze trzy młodsze siostry, a u ciebie tylko starszy brat, który i tak ciągle gdzieś przepada, i tam w tym waszym pokoiku zrobilibyśmy sobie jeszcze kilkoro małych Sławeczków. I tak jak teraz Pamelka stałabym pod sklepem, z jednym dzieciakiem w wózku, drugim już biegającym i trzecim w brzuchu... Rzeczywiście, ta liczba drobiazgu bardzo cię mogła, mój drogi Sławeczku, wykończyć i zrozumiałe jest, że na trzeźwo nie możesz tego wytrzymać... Jaka ty głupia, Anka, byłaś. Świata nie widziałaś poza tym chujem... Ale jak się o wszystkim dowiedziałaś, to od razu sobie znalazłaś stancję i wyniosłaś się stamtąd... Teraz stąd musisz się wynieść... Mała, dzisiaj nie ma już ani minuty, nawet nie myśl o herbacie. Natychmiastowy wypad i bieg sprinterski, to może Magdalena Parapet nie wrąbie ci spóźnienia. Walniesz sobie kawę z automatu i upiłujesz kawałek wczorajszego rogala. Będzie pyszne śniadanko... A jaką kawę piłam u Niny... Ma w domu elektryczny ekspres! Rajski smak! Z gorącym mlekiem. Jaka pianka się zrobiła! Właściwie to ona ma większy zakręt na herbatę. W całej kuchni, dosłownie wszędzie puszki z herbatą. Czarna, czerwona, zielona i biała, z rumem, z jaśminem, z owocami, wędzona i smażona, wedle uznania i aktualnej 284 zachcianki. A jak pachnie w tej kuchni, jaki cudowny zapach, gdy się tam wchodzi. I oprzyrządowanie, czajniczek inny do czarnej, inny do zielonej, bambusowe siteczka w trzech rozmiarach, niezła zabawa, pewnie wydaje na to więcej, niż ty masz na cały miesiąc... I to śniadanie, jakim mnie poczęstowała, jak spałam u niej po ostatnim egzaminie... Ser mozzarella, taki ser wymyślili Włosi... i listki bazylii do tego, z doniczki, co stoi na parapecie, i oliwa... z pierwszego tłoczenia... Mała, musisz kiedyś sobie coś takiego zafundować. A potem przez tydzień, po kryjomu na zapleczu, zimne udka z kurczaka, z panierą przypominającą zmielony żużel... Dobrze, że pan Marek wymyślił, że w sezonie Posi-tive czynny jest całą dobę. Weźmie się kilka nocek i potem grafik tak się układa, że są dni wolne... I będą wakacje, mała! Cztery dni w Jelitkowie u Niny. Powinnaś codziennie wznosić modły do Najwyższego, że spłynęło natchnienie na pana Marka z tymi nocami... Teraz to ogólna zgoda, kto bierze jaką zmianę, ale jak zacznie się październik i zjazdy na uczelniach, to będzie jak zwykle kłótnia o grafiki... Wszyscy, cholera, zabrali się do studiowania. A co my z tych studiów będziemy mieli? Pani magister kasjerka czy pan magister pracownik kuchni, a praca licencjacka pomoże w sprawniejszym operowaniu mopem? Spodnie, mała, bez dwóch zdań spodnie. Pewnie po pracy pójdziemy na piwo... z Alkiem i Hanką. Alek będzie się znowu gapił, ale niech się gapi. Widać jest na co... Niestety powlecze się za nami Paweł. Wszędzie, gdzie Hanka, tam i Paweł. A jego to już się nie da słuchać. Lider wszech czasów w rankingach sprzedaży Positive'a w uzdrowisku, pierwsze miejsce w regionie w zbieraniu karty „Obiad", 285 a może w sugeracji piersi w ziołach też mu się uda być w czołówce. I jakie perspektywy awansu wewnętrznego -nasz wspaniały regionalny obiecał mu, że będzie go woził po wszystkich restauranach w regionie, by zarażał innych swoim entuzjazmem. A Hanka wpatrzona w niego jak w obraz. - Paweł, jak ty to robisz, naprawdę nie wiem. Ja nie mogę zrobić dziennego targetu. - A po trzecim piwie już nic nie mówi, tylko zaczynają jej lecieć łzy: - Oni mnie wywalą i co ja wtedy zrobię? Paweł, oddaj mi trochę swoich wyników... -A Paweł wtedy wije się jak piskorz. Ha, ha, ha, ha, mała, aż miło popatrzeć. A potem Alek i historia jego pracy licencjackiej, w której drobiazgowo i ze swadą opisał kartę „Obiad". Mała, zabieraj się stąd. Nie jest za dobrze z tobą... To, że nie chcę znowu iść z nimi na piwo, żeby ględzić o robocie, to jeszcze można jakoś zrozumieć... Ale alternatywa. Przecież dopiero na zasłużonej emeryturze ludzie wolą jechać taki kawał, aby połazić po parku i posiedzieć nad stawem, tęsknią i chcą koniecznie zobaczyć, jak się miewają ich dęby i buki. Jezu, czy już ktoś tego nie kupił... Mała, co ty zrobisz, jak pojawi się właściciel i ogrodzi wszystko?... Ty nie jesteś normalna, nic dziwnego, że kochane siostrzyczki za taką cię nie mają i nic a nic się nie dziwią, że psychologię wybrałaś. Włóczyć się samej po tych ruinach i chaszczach... i jeszcze kłopotać o to, co się stanie... Jak będzie chciał iść z nami Paweł, to wsiadam do pekaesu i jadę... Pieprzę ich! Ale tylko do folwarku... Nie pójdę do osiedla, nie chcę tam chodzić... Nie chcę widzieć siostrzyczek, nie chcę widzieć Pameli stojącej pod sklepem, nie chcę widzieć Sławka leżącego za sklepem. Zresztą 286 byłam niedawno u rodziców... Jak pojadę od razu po robocie, to obrócę ostatnim pekaesem... Ty już stąd wyjedź, mała, bo zdziwaczejesz. Ale tak dawno tam nie byłam. Zrobię sobie wycieczkę. Wejdę do parku od strony lasu, pójdę przez łąki, tak żeby nikt mnie tam nie widział. Właściwie to lubię drogę przez czworaki. Kocie łby błyszczą w słońcu, a jak lśnią po deszczu... Po obu stronach przysadziste ceglane domy ze stromymi dachami pokrytymi omszałą dachówką... chyba stoją tam od zawsze, jak domki z bajki, osadzone na polnych kamieniach... Potężne dęby i klony ciągną się do samego pałacu i parku. Tamtędy nie pójdę, bo już z daleka wyczują mnie psy i zaczną ujadać, i wszyscy będą się wpatrywać, kogo tam niesie. - Czego tam łazisz - krzyknie Jóźwiakowa z powykręcanymi palcami, a Przygodzka, od Przygodzkiego, który po pijanemu zabił się na motorze w zeszłe lato, dorzuci, że cała moja rodzina jest nienormalna, a Dariusz zastąpi mi drogę, mówiąc, że już nie może się mnie doczekać, i włoży ręce za gumkę dresu, żeby sobie pogme-rać. Dlatego lepiej iść do folwarku od strony lasu... wydaje się wtedy, że wokoło nie ma ludzi, którzy tak szpecą to miejsce. Jak już minie się czworaki, można iść tą drogą prosto ze dwa kilometry... Kocie łby zaginą gdzieś w piasku. 1 wchodzi się w krajobraz po bitwie... Upadły PGR Strzem-żyno... betonowe rozchwiane ogrodzenia i ciągnące się w nieskończoność zrujnowane obory, obok garaże, hale, magazyny bez drzwi i okien... Wszędzie porozrzucane zardzewiałe, pogięte żelastwo, resztki maszyn, samotne traktory, szambiarki, koparki... Przewrócony silos ze wspornikami pod niebo, jak wywrócona rakieta... pokruszone 287 betonowe prefabrykaty, wystające z ziemi pogięte stalowe pręty... A w oddali nasze bloki... Ale ja tam już nie dojdę, tylko lasem wrócę na przystanek pekaesu i wrócę do starej. Może wieczorem załapię się na włączoną termę... A pałac... Pustka i cisza... Zwalona wieża, wyrwane drzwi i okna, ślady fresków, może jakichś herbów na tynku, w prawym skrzydle skrzypiące drewniane schody, a z drugiego piętra piękny widok na park... Pustka i cisza... Pamiętam, jak mieszkało tam pięć rodzin... przenieśli ich do bloków z dziesięć lat temu... może wcześniej... od kiedy się zaczęłam tam sama zapuszczać?... początek podstawówki... Nagle wszystko opustoszało... Tak się tam cicho zrobiło. A w tym naszym mieszkaniu zawsze harmider, nigdzie miejsca dla siebie... Nad stawem stał strzaskany przez burzę dąb. Mała, żaden Słowacki z Byronem razem wzięci nie opisaliby tego miejsca. Fuli romantyzm... Dobrze, że Sławek powiedział, że on jest normalny i nie będzie tam ze mną przesiadywał, i nie mam stamtąd żadnych z nim wspomnień... Po prostu pustka i cisza. Tylko ogromne dęby, buki i klony... Zawsze to jakoś mi pomagało... smutek, jaki się tam unosi w powietrzu... lekarstwo na te wszystkie bzdury... że nie ma gdzie mieszkać, że nie ma kasy, że trzeba dojeżdżać... Znowu znaleźliśmy się nad morzem. Ania nie lubi morza i plaży. Kojarzy się jej z beztroską, na którą nie może sobie pozwolić. Ostatni raz siedziała na piasku, na brzegu, w maju, kiedy pojechała tam z Krzysztofem Lenartem. Woli swój zarośnięty park w Strzemżynie. Sytuacja życiowa Ani jest banalna aż do mdłości. Umęczona pracą, marząca o tym, żeby wyrwać się z domu, który jest koszmarem, musi skończyć za wszelką cenę studia, bo to jedyna dla niej szansa. Jak wyglądałoby spotkanie Many i Dodo z Anią? Co prawda, nie jest ono możliwe, bo czas ich historii jest różny. Ale gdyby nie był, jak by ze sobą rozmawiały? Ania mogłaby tylko rozłożyć ręce i uśmiechnąć się bezradnie, słuchając lamentów Many nad losem planety niszczonej przez globalne korporacje. No, stara, jak to się, kuźwa, stało, że ona kibluje w tym Positivie? - zapytałaby Mana Dodo, siedząc nad kawą w Coffeeheaven. - Nie szkoda jej czasu i życia? Ja rozumiem brak kasy, ale... nawet ciekawa dziewczyna, tylko jakoś tak mało wyluzowana. Dodo w odpowiedzi zapaliłaby kolejnego marlboro. 289 Mana z Dodo mogą wynająć mieszkanie w Warszawie i studiować na dziennych studiach, a Ania musi mieszkać u staruchy. Nie, ani Mana, ani Dodo, żadna z nich nie ma bogatych rodziców, ojca przedsiębiorcy czy prawnika, matki lekarza, lub odwrotnie. Mana pochodzi z Dzierżoniowa. Przed wyjazdem do Warszawy mieszkała w dziesięcio-piętrowym bloku na osiedlu. Rodzice są nauczycielami. Było dla nich czymś oczywistym, że ich jedynaczka będzie studiować, tak jak i dla samej Many. I właściwie ta pewność wystarczyła... Choć dwie pensje nauczycieli z trzydziestoletnim stażem są tutaj nie bez znaczenia. Nie trzeba było liczyć każdego grosza na jedzenie i zawsze starczało na książki i zeszyty, farby i papier. Mana mogła czytać i malować do woli. Uczyła się w dobrym wrocławskim liceum, do którego chodziły same oryginały, a Mana mogła się z nimi przyjaźnić. To w końcu też pieniądze rodziców pozwoliły Manie na wyjazd do Warszawy i dzienne studia. Zdawała dwukrotnie na wydział wielokulturowości. Za pierwszym razem nie dostała się. Ojciec trochę próbował naciskać, żeby gdzieś pracowała przez rok między egzaminami, ale w końcu się zgodził, że potrzebny jej spokój i czas na naukę. Z pewnością mogła rozmyślać. Miała pokój tylko dla siebie i zawsze pełną lodówkę w kuchni. A Dodo? Dodo jest z Warszawy. Mama pracuje w biurze w księgowości, ojciec przez lata zajmował się nadzorem technicznym w Fotonie. Można więc powiedzieć, że fotografia jest tradycją rodzinną. Zaczęła fotografować na początku liceum. Odczynniki miała zawsze za darmo, nawet wtedy, gdy Foton upadł i ojciec z kolegą założyli hurtownię materiałów budowlanych. Dodo ma o trzy lata 290 młodszego brata, z którym dzieliła pokój, i dlatego chciała się jak najszybciej wyprowadzić. Dodo nie dostała się na wielokulturowość. Nie przejęła się tym za bardzo. Tak naprawdę jej pasją było fotografowanie, a nie teoretyczne rozważania o kulturze. Rodzice początkowo byli wściekli, kiedy poinformowała ich, że zamierza poważnie zająć się tylko fotografią. - Dziecko, ale z czego ty będziesz żyć? - pytali. Poznały się z Maną przy projekcie Czysta żywa wełna, w którym Mana razem z kolegami Kuby z ASP pokazywała instalacje z wełny. A Dodo robiła zdjęcia dla właśnie powstałego „Miastodonta". Mana szukała kogoś do wspólnego wynajęcia większego lokum. Przypadły sobie do gustu. Rodzice Dodo bez wahania zgodzili się dołożyć, bo już nie mogli znieść jej nieustających konfliktów z bratem. - Co to za sztuka ta fotografia? - ironizował jej brat, oglądając stos zdjęć, z którego wybierała tylko jedno dobre. - Nawet małpa zrobiłaby jedną dobrą pośród dwustu beznadziejnych. Ale to nie powód, żeby wszędzie leżały. To jest też mój pokój - podnosił głos. - Spadaj, małolacie - odpowiadała Dodo i wtedy się zaczynało... Rodzice więc z ulgą dokładali Dodo każdego miesiąca czterysta złotych, żeby tylko brat mógł spokojnie zdawać maturę. Ania w pokoju w pegeerowskim bloku miała jeszcze trójkę rodzeństwa i nikt do niczego się jej nie mógł dokładać. I tyle. Ziemia Przysnąłem wtedy... kurna olek... no, same oczy mi się zamknęły i na fotelu mnie zmorzyło... Co się dziwić, człowiek stąd po prostu nie wychodzi... Pilnuje wszystkiego i żadnego życia nie ma. Jak jakaś galareta się zachowuje... tak... kogo ten chujek zrobił z człowieka, no, nie ma innego słowa, trzęsącą się galaretę. Siedzi się tutaj po szesnaście godzin. Od otwarcia do zamknięcia... Nic dziwnego, że można przysnąć. Pilnuje się tej sprzedaży, żeby na kasie było jak należy i żeby dziewczyny były aktywne i w ogóle, bo prawda jest taka, że pańskie oko konia tuczy. I już tym wszystkim człowiek wykończony. I żeby to jeszcze jakieś efekty przynosiło. Ciągle człowiek nie może osiągnąć tar-getu, choćby na jajach stanął, no, taka, kurtka na wacie, jest prawda... No, ale gdybym nie zasnął, czy to by coś zmieniło? I tak by dupnęło, i tak, przecież w końcu to zdarzenie losowe. Jednak w Positivie nie powinno się spać, kurna olek, ale wypruty jestem jak jakiś flak, to się same oczy zamykają. Człowiek trzęsie się teraz o wszystko i musi sobie sam ze wszystkim dawać radę. Bo teraz kierownika regionalnego nic poza sukcesem i byciem na pierwszym miejscu 292 w rankingach nie interesuje. A jak jest jakiś problem, to: pan jest ajentem tego restaurana i niech sobie pan z tym radzi. I teraz, jak ten chujek by się dowiedział, że mamy taką awarię, to już wreszcie miałby pretekst. Nie zmarnowałby takiej okazji. Człowiek nie zna dnia ani godziny i właściwie czuje się jak w woju na warcie. Atak może nastąpić w każdej chwili. Przecież to jest istny cyrk, żeby nie mogli podnieść tego granitu! Co to za ekipa? Czy to mają być fachowcy z zakładu energetycznego? Stoimy jak te niebożęta i zaklinamy wzrokiem szwabskie gówno, które tak dopasowali najmarniej z siedemdziesiąt lat temu, a może i ze sto, że nic nie jest w stanie tego wyrwać. Tymi łomami to sobie mogą interesy w rozporkach podważać, ale nie hitlerowskie konstrukcje... Przecież musi tu jakiś sprzęt przyjechać. Do rana niby daleko, ale jeżeli nie otworzymy o czasie, to mamy już przechlapane. I czy wiadomo w ogóle, w jakim miejscu się ten przewód spalił? A mówiłem ze trzy razy Matiemu, żeby zawołał serwis do próżniaka, trzy razy mu mówiłem, że śmierdzi izolacją i nie wolno tego tak zostawić. Jak człowiek sam, kurna, nie dopilnuje, to potem takie kwiatki. Przejął zmianę i zapomniał. To tak jest, jak się człowiek ulituje i zatrudni jakiegoś wymoczka. Ale Zdzisiek tak prosił: daj młodemu robotę, bo mi się zmarnuje. No i dałem, i został Mati zmianowym, tylko, kurtka na wacie, jaj mu przecież nie doszyję. Jak mi teraz wejdzie w drogę, to chyba go pier-dolnę... Przebudziłem się tknięty przeczuciem, że coś się stało. Człowiek ma jakiś taki zmysł... Od razu wiedziałem, 293 że coś nie tak. Otworzyłem oczy, a tu ciemno jak w dupie u Murzyna. Jak zasypiałem, to te cholerne jarzeniowy dawały po oczach... Ale człowiek wykończony... Zamknie oczy i już śpi. - Coś się stało?! Co tak ciemno? - Nie wiedziałem, czy jeszcze śnię, czy już się obudziłem. - Mateusz, co się dzieje?! - wrzasnąłem i poderwałem się z fotela... wpadłem na niego w korytarzyku. - Panie Marku, padła elektryka... przed chwilą... Próżniak chyba się spalił - powiedział z płaczem. - Dzwoniłeś do serwisu, tak jak ci mówiłem?! - Złapałem go za bluzę. - Co mówią standardy? Co ty, kurna, masz w tym łbie?! Przejąłeś zmianę z niesprawnym sprzętem, to co powinieneś w pierwszej kolejności zrobić?! - Straciłem trochę zimną krew... Czułem, że Mateusz cały się trzęsie. - Panie Marku, tak jakoś wyszło. Znowu kazali zmieniać ustawienie stoiska z tą kartą „Obiad" i zapomniałem... -wyjąkał. - Są klienci na sali? - Zimno mi się zrobiło, jak sobie pomyślałem, co by było, gdyby dupnęło w godzinach szczytu sprzedaży. Wyjąłem z szafki latarkę, którą przygotowała Bożena. Ona jest niesamowita... O, jak dobrze, że jej tutaj teraz nie ma. Nie wiem, jak by to przeżyła. Dla niej wszystko musi być zapięte na ostatni guzik, przygotowane zawczasu, niespodzianki ją zabijają. Niedobrze z tym jej sercem... od razu biała i mrowienie w dłoniach i stopach... Szpital nic jej nie pomógł... Polecieliśmy do tablicy rozdzielczej. Wszędzie czuć było smród spalenizny. Bezpieczniki oczywiście w porządku. Potem z latarkami po całym budynku... Guzik znaleźliśmy... zaczęliśmy szukać planów instalacji. Kto to mógł wiedzieć, gdzie się podziały. Powinny być w dokumentach, ale szlag je trafił. Pewnie inżynierowie ich w ogóle 294 nie zostawili... Nic, tylko siąść i płakać. Zrobili z człowieka galaretę... Ale trzeba było się wziąć w garść. - Mateusz, wyślij załogę do domu, zostajesz ty i Kropecki... - Gdyby w tej pieprzonej firmie było normalnie, to człowiek zadzwoniłby do swojego regionalnego i przedstawił, jak sprawa wygląda. Ale przecież z taką aferą nie mogłem zadzwonić do tego chujka... Znam standardy na pamięć! Każde zamknięcie Positive'a to niepowetowane straty dla firmy. Każdy przestój należy natychmiast zgłaszać do Warszawy. Ten Drutt by nas tak urządził, że lepiej nie mówić. Oni tylko czekają okazji, żeby nas wszystkich wycyckać i posłać na zieloną trawkę. Co zrobili z Zambrow-skim? No, bo że Mirosława wykopali, to zrozumiałe, facet już tak dokazywał, że aż się dziwiłem, że mimo wszystko go tolerują. Ale Zambrowski? Rozsądny człowiek, wszystko miał poukładane i wyniki przecież nie najgorsze. I ten chujek Drutt opowiadał, że pan Zambrowski to, pan Zambrowski tamto. Wydawało się, że zadowolony z niego. Ale on mówi jedno, a drugie robi. 1 ma na nas alergię. Bo mu się nie podoba, że ktoś może mieć jakiś własny pomyślunek i być właścicielem czegoś. Wszystkich nas załatwi. Nie ma co robić sobie złudzeń. Teraz człowiek nie jest pewien dnia ani godziny... Jak zrobili z Zambrowskim... O piątej rano, przed otwarciem, na parking zajechało kilka służbowych peugeotów. Wypadł Drutt i jeszcze jeden jakiś regionalny do pomocy. Zmienili kody do drzwi i zamki i jak Zambrowski przyszedł do roboty, to mu powiedzieli, że umowa została wypowiedziana w trybie natychmiastowym. Zabrali mu klucze do restauranu i powiedzieli, że od tej chwili nie ma wstępu do Positive'a... wyrzucili go jak kryminalistę... Od razu mieli już przygotowanego jakiegoś 295 młokosa na kierownika... I co mu powiedzieli? Że inwentaryzacja wykazała nieewidencjonowane elementy, trzydzieści sztuk. Gdzie on by aż tak ryzykował dla trzydziestu elementów! Musieli mu coś podrzucić. 1 wszystko już było od dawna przygotowane. Przeszkolony kierownik. Nowa załoga. Jak oni to zdążyli wszystko zrobić? Ciekawe, czy już czeka kierownik na mój Positive? Co tu człowiek może po tym wszystkim myśleć? Wierzyć, że to mnie nie spotka, że Zambrowski może rzeczywiście kombinował coś na lewo, że tylko tak gada, że wywalili go z powodu niskiego poziomu sprzedaży i za nieprzestrzeganie standardów promocji... Drutt dwa razy zwrócił mu uwagę, że stoisko z kartą „Obiad" nieprzygotowane na czas... w ten sposób pozbyć się człowieka. A rozliczenie finansowe? Oczywiście sprawa do sądu. Nie chcą mu oddać pieniędzy według umowy. Od tego, co wpłacił za wyposażenie restauracji i zatowarowanie, Positive potrąci sobie karę wynikłą ze złamania warunków umowy! Te łomy sobie możecie w dupę wsadzić! Nie chce im się wyciągnąć sprężarki i zabrać się wreszcie do roboty... Kto to widział, żeby chodniki robić z granitu?... Jakie to, kurna olek, musiały być koszty?... A skąd oni ten granit musieli ciągnąć?... Przecież tu nad morzem nie ma żadnych gór. Ależ bogaty był naród... I przegrali tę wojnę, niby mają za swoje, a jak żyją? Oni, kurna olek, jakoś inaczej podchodzą do wszystkiego... Czy nam kiedykolwiek chciałoby się przywozić i obrabiać granit, żeby leżał na chodnikach i przykrywał ciągi instalacyjne? Wykopać, położyć kabel, zasypać, udeptać nogami i położyć na to cokolwiek... I przynajmniej jak znowu się wszystko pozmienia, bo prze- 296 cięż nigdy nic nie wiadomo, nie będziemy niczego żałować... a oni, głupie szwaby... tyle pracy, i wszystko im przepadło... Mają taki dryg do podziemnych budowli... Ciągi instalacyjne pod ulicami to pestka... Za Adolfa całe fabryki tam umieszczali. Taki naród... korytarze, labirynty i lochy... Krzyżackie nasienie... Ile myśmy się z chłopakami tego na-oglądali. Jak jeszcze człowiek był kompletnym srajdkiem... wychodziło się na podwórko, potem myk, wystarczyło iść w kierunku portu... Tam, kurna olek, same ruiny... cegły to szybko wywieźli do Polski, na odbudowę polskich miast, a tu zostały dziury po fundamentach... Twierdzę sobie z naszego miasta, diabelskie nasienie, zrobili, to i mieli tego efekt... i tam, za starymi magazynami, żeśmy się umawiali... strach tam było trochę chodzić... ale korytarze... najpierw cegła, niby tak jak w normalnych piwnicach... mówili, że to Bismarck budował albo jakiś ich król... dawne jakieś lochy... i jak się tak szło trochę dłużej, przechodziły w to, co Adolf tutaj wymyślił... betonowe hale... korytarze, że ciężarówki mogły się wyminąć... Nie chodziliśmy nigdy tak daleko, ale chłopaki opowiadali, że widzieli leżące tam kościotrupy... To były wspaniałe czasy. Człowiek niczym się nie musiał przejmować. Lataliśmy po tych ruinach, właziliśmy do piwnic i bawiliśmy się w wojnę... Że też żaden nie nadepnął na jakąś minę i go nie rozerwało. Matki tylko z płaczem czekały na nas w domu, jak w całym tym harmidrze zapomnieliśmy, o której mieliśmy wrócić. No, kilka razy zarobiło się pachem od ojca, ale warto było... Wejścia zasypali gdzieś w połowie podstawówki, pod koniec pięćdziesiątych lat... Kościotrupy... Leżą tam pewnie do tej pory. Ciekawe, co my tam zaraz znajdziemy? 297 Tfu, panie Murawiec, godzina duchów... To całe miasto leży pewnie na kościotrupach... Jak już Mati wysłał załogę do domu, to, kurna olek, ręce mi opadły. Stałem jak jakiś palant na zewnątrz, przed ciemnym Positive'em, i już chciałem dzwonić do Drutta. Ale to tak, jakby sobie samemu wykopać grób. Szczęściem do głowy przyszedł mi Dionizy. Po prostu z nieba mi ten pomysł spadł! Biorę za telefon. Przecież to nie środek nocy, a ten nic nie kumał. - Kto? Jaki Murawiec? No, kurwa, kto tu sobie żarty urządza? -Jakby sam ze sobą gadał. - To ja, Marek - starałem się mówić jak najwyraźniej. - A, to ty, Marek! Ale jaki Marek? Co się dzieje? Dlaczego tak ciemno? I telewizor też ciemny? Dlaczego dzwonisz po nocy? - Zrozumiałem, że nic z tego, że kompletnie zaprawiony. Mówię mu jednak spokojnie: - Stary, padła nam elektryka w Positivie. - Czy bardzo się potłukła? - on na to. - Nie mam wolnego łóżka, zresztą u mnie nieposprzątane. Niech leży u ciebie... -Już chciałem się rozłączyć. - Kurwa, Dionizy! - wrzasnąłem. - Nie mam prądu w restauracji. Możesz coś pomóc? - Aaaa, to ty, znaczy, Marek Murawiec... - zasapał. A ja, tracąc już cierpliwość: - Stary, żadnej fazy, całkowita awaria... tylko w tobie nadzieja, zbierz jakąś ekipę! - On sapał i sapał, nie wiedziałem, czy coś do niego trafia z tego, co mówiłem, czy nie, tak napity, do niczego się nie nadawał. Posapał jeszcze trochę w słuchawkę i nagle odezwał się zupełnie innym tonem: - 0 tej porze to trudno będzie znaleźć całą ekipę na dyżurze, ale dobra, mogę to dla ciebie zrobić, tylko czy taki Positive nie ma własnych służb? I co tam właściwie się stało? - Na mój nos coś w przyłączeniu - mówię mu - bo wygląda na to, że w budynku wszystko w porządku. - Nie chciałem się przyzna- 298 wać do spalonego próżniaka. Zasapał znowu i powiada zachrypniętym głosem: - Zaraz przyjadę, zobaczę, co się da zrobić. Przyjechał po półgodzinie. Myślałem, że już można go sobie odpuścić. Jak na niego czekałem, to pomyślałem sobie nawet, że o co tu się zabijać? Może trzeba to wszystko rzucić w cholerę. Jeszcze rok temu była szansa przejścia do Donalda. Szukali ajentów. Szkoda, że się wtedy nie zdecydowałem... Człowiek, kurtka na wacie, ma coraz częściej takie myśli. Dionizy wytoczył się ze swojego poloneza. Znowu utył... - Masz gdzieś plany instalacji? - Nie czekając na odpowiedź, machnął tylko ręką. Wyciągnął z poldka dwie torby pełne jakichś mierników. Chodził z nimi po całym Positivie i wkładał ich końcówki do wszystkich przyłączeń, wyjmował bezpieczniki, chodził i sapał, i nic nie mówił. A ja za nim krok w krok, jakby coś miało to zmienić, jak będę się przyglądał tym jego badaniom... Chodził tak i chodził... Potem usiadł przy jednym ze stolików, dłonie położył na blacie i jak lekarz w przychodni postawił diagnozę: - To musi być na zewnątrz budynku... Może gdzieś na ulicy... A jak to potem tam biegnie, to chuj wie. Przecież to jeszcze przewody kładzione za Adolfa... A pod ten szwab-ski granit gołymi rękami nie wejdziemy... - I rozłożył ręce. - Dionizy, kurwa - mówię -ja muszę jutro o szóstej otworzyć tę budę, bo inaczej przestanę tutaj urzędować... - Ten pokiwał tylko głową. Milczał długą chwilę. - To musimy zawołać chłopaków z energetyki, z dyżuru... o tej porze to nie wiem, jak to będzie. - Czknął głośno. No i przyjechali, i co z tego? Dłubią tymi łomami... Do rana tak będą dłubać. - Dionizy, do cholery, powiedz im, że bez młotów pneumatycznych to oni nic nie zrobią! 299 Co z nami będzie? Człowiek życia nie widział i co tu dużo mówić, nadal nie widzi poza Positive'em... Cztery lata poświęcił. Widać było, że ludziom potrzebny jest taki restauran, że lubią tutaj przychodzić, i człowiekowi jest przyjemnie, że zarządza takim sławnym miejscem w naszym uzdrowisku. Starał się na różne sposoby, żeby ludzie byli zadowoleni, żeby rzeczywiście czuli się tutaj dobrze. Naorganizował się człowiek z Bożenką różnych imprez i ponawiązywał kontakty, i z urzędem miejskim, i ze szkołami, i z ośrodkiem kultury. Zawsze się coś tam dało w prezencie, a to jakieś zjeżdżalnie, a to jakieś gifty, portfele, kalendarze, szklanki. Na wszystkich festynach i innych imprezach, zwłaszcza w sezonie. Człowiek się starał i ruch był, nie można powiedzieć, bo ludzie potrzebowali takiego innego, no, zachodniego podejścia do gastronomii i w ogóle. Właściwie cały czas tym się żyło i wciąż myślało, jak tu coraz bardziej to rozkręcać. Ale nadal to jest najważniejsze i ciągle się staramy. Już człowiek nie mieszka w domu, żeby ten target osiągnąć. I rzeczywiście, no bo jaka kuchnia jest najbardziej ceniona na świecie? Wiadomo, że francuska, i to w końcu coś znaczy - dawać wszystkim tutaj w uzdrowisku coś takiego. I letnicy całymi rodzinami, młodzi i starzy... Nam też to jedzenie smakowało... uważaliśmy, że smaczne, zdrowe i przede wszystkim tanie. 1 tak wszystkim mówiliśmy, bo przecież trochę w tym prawdy jest. W końcu trucizny nie sprzedajemy. A teraz też człowiek całymi dniami tutaj siedzi i powtarza tym naszym kasjerkom: aktywnie, z entuzjazmem, sugeracja i jeszcze raz sugeracja. No, czy my nie chcielibyśmy rozkręcić sprzedaży, żeby były wyniki? No, czy my nie chcemy, żeby nasz Positive nie był najlepszy w rankingach? 1 nie jest źle, bo przecież w akcji tajemniczy 300 ubek, jak ją nazywamy, znaleźliśmy się w pierwszej trójce. Ale to nie wystarcza temu chujkowi, bo on musi być pierwszy we wszystkim i powtarza: - Co tam akcja tajemniczy klient - bo tak się oficjalnie nazywa ta ukryta kontrola - wy nie osiągacie założonych targetów sprzedaży. - A to nieprawda, z tym też nie jest źle. Było nie było, jesteśmy drudzy w regionie, ale temu chujkowi ciągle źle, i będzie mu źle, dopóki w restauranach będą ajenci... Bo on nie lubi, jak restaurany są czyjąś własnością... Człowieka na mieście rozpoznają, Positive'a zna każdy, i tu, i w okolicach. I nadal przecież kręci się przyzwoicie. W sezonie to ruch jest całkiem, całkiem, a że w ciągu roku gorzej, to w końcu zrozumiałe, bo ludziom już to wszystko trochę zbrzydło... zresztą postawili Donal-da, a zaraz potem Mexico Pizzę i, co tu kryć, zabrało to nam klientów. Przecież o tym powinni pamiętać, jak wyznaczają nam targety. No, w ogóle nie wolno nam na terenie restauranu używać słowa Donald, całkowicie zakazane... a porównywać się! Wiadomo, że Positive jest wyjątkowy, mamy nadzwyczajną ofertę, tylko trudno to wytłumaczyć klientom... najświętsza wojna z Donaldem... Ale target, jaki przywiózł z Warszawy Drutt, zupełnie tego wszystkiego nie uwzględnia! Tego się po prostu poza sezonem nie da zrobić. W życiu! 1 co to dalej będzie? No, może nie zamieniaj się w taką galaretę. Nie w takiej sytuacji człowiek był, a jakoś dawał sobie radę! Nie takiego chujka miało się na karku! Ale było się młodszym... chyba teraz już chciałoby się mieć trochę spokoju... Poza tym Bożenka. Widzę, że kobita to wszystko strasznie przeżywa. Odkąd pojawił się ten chu-jek, to strasznie źle z nią. Ten szpital ją załamał... Wcześniej było zupełnie inaczej, ale wtedy przecież nie było 301 nowej strategii... Wszyscy się cieszyliśmy, i ja, i Bożenka, i dziewczyny na kasach, i cała załoga, że pracujemy w takiej firmie... Człowiek by sobie flaki wypruł, żeby osiągnąć te ich targety, ale się po prostu nie da! Postanowili nas wszystkich zamienić na tych chujków na etatach... Wiadomo, te gnoje będą im z ręki jadły... dla etatu zjedzą własne gówno i jeszcze się obliżą. 1 człowiek, żeby jakoś żyć, musi to znosić, nie może pierdolnąć tego Drutta. I jeszcze przez to wszystko stoi się z niewykończonym domem i nic konkretnego zaplanować nie można... Gdzie te czasy, kiedy byliśmy tutaj jedynym restauranem. Był obrót i człowiek miał taką prowizję, że ho, ho. Wtedy trzeba było rozsądniej zaplanować to wszystko, ale czy dało się przewidzieć? No, nawet jest trochę odłożonego, ale domu się z tego nie wykończy... Pierwszy sezon... kurna olek... człowiek mieszkanie wyremontował... samochód przyzwoity kupił... solidny... opel omega, było nie było, nie jakieś tam francuskie gówno... W następnym roku działka... i zaczęliśmy tę budowę... No, nie można powiedzieć, dało się zarobić... obrót był, to i prowizja była... Może jeszcze trzeci sezon też jak cię mogę... ale od zeszłego roku to już właściwie stanęło... 1 ta nowa strategia też obcięła zarobki. Może trzeba było sobie odpuścić tego opla i mieszkanie i od razu budować. A Koel właśnie wykończył nowy dom i w sobotę zaprosił na grila. Człowiek chodził, oglądał, ale coś tak ściskało w środku, że to nie jego. Stanęła ta nasza budowa, można było, jak Koel, już kończyć, gdyby nie to wszystko. A dom Koela niczego sobie, trzysta metrów. No, on nieźle teraz przędzie. Interes mu idzie. Mówi, że koniunktura jest i będzie coraz większa w najbliższej przyszłości. 302 Koel w ogóle się wyrobił. Gdzie to tam jeszcze dwa, trzy lata temu u niego takie słownictwo: koniunktura, popyt, podaż, koszty stałe, obecność na rynku. Chłop się rozwinął. Miał wtryskarkę i trzaskał plastiki przez całe osiemdziesiąte lata. Znał wtedy chyba tylko dwa słowa, tak i nie. Za wiele nie gadał, ale wszystkich nas wtedy mógł kupić. Jak przyszedł Balcerowicz, to się zrobiło krucho, bo takich jak on, z wtryskarką, to raptem pojawiło się kilkunastu i nie sztuka produkować, tylko to gdzieś upchnąć. Ale Koel to zmyślna bestia. Zaczął robić wszystko z folii. Całą tę galanterię, worki, torby i torebki. Na wszystko i w każdym wymiarze. Na śmieci, na zakupy, na zwłoki, na warzywa, na ziemię i nie wiem, na co jeszcze. Przez pierwsze dwa lata to już myśleliśmy, że po Koelu, ale przecież ani się obejrzeliśmy, i już nikt nie chodzi po zakupy ze swoją siatką, a śmieci też nie chce się wyrzucać z kubła, nie mówiąc o tym, że chleba nikt nie bierze do ręki, a papier zniknął ze sklepów. Co w zamian? Folia od Koela. Wszystkich zna w tym naszym mieście i wszyscy się u niego zaopatrujemy, nawet mój Positive. Z Niemcami podpisał umowy. Te swoje worki wozi do Berlina i przebąkuje, że wejdzie w wodę i będzie robił gówniane butelki z plastiku. Niemcy mu jakąś używaną linię tu przyślą, tylko musi znaleźć ujęcie wody, która będzie spełniać normy. Koel jest teraz wielki przedsiębiorca. Merolem srebrnym jeździ, Jadzia ma terenową toyotę. Wszystko w kredycie oczywiście. Jadzia w banku się świetnie ustawiła i mówi, że nie oglądać się, tylko brać kredyt teraz, inflacja będzie coraz mniejsza, a warunki już naprawdę są dobre. Bożenka tak na mnie patrzyła... Przecież musimy podjąć wreszcie decyzję, co mamy robić z tym naszym domem. Ale czy można w takiej sytuacji, kiedy człowiek nie wie, na czym stoi, wchodzić w kredyt? 303 Widzę, kurtka na wacie, że Bożenka nie przetrzymałaby tego kredytu, bo nie sposób z nią nawet spokojnie o tym rozmawiać... W ogóle nie ta sama po ostatnim pobycie w szpitalu. Całe powietrze z niej zeszło. Dzisiaj musiałem do niej zadzwonić i powiedzieć, że zostaję tu na noc. To człowiek się zastanawiał, jak to zrobić, bo przecież strach, jak zareaguje, czy się za bardzo tym nie przejmie, więc jej powiedziałem, że właśnie przyjechał serwis do pieca, i nawet się nie zdziwiła, że o tej porze, rzeczywiście źle z nią jest. Powiedziała, że się położy... zupełnie jak nie ona... Jaki hałas robią te młoty. Po całym mieście niesie tak w nocy. Że jeszcze z mordą nikt nie przyleciał... No, wreszcie się ruszyło. Kawałek po kawałku kruszą to gówno. Ale wolno idzie. Grube chyba na pół metra. Po co było tak budować? Człowiek jak galareta. To jednak, kurna olek, nie do pojęcia. Cały czas myślę, kiedy on znowu znienacka tutaj zajedzie... Do czego to doszło, żeby się bać takiego szczy-la, we własnej restauracji! Ja, Marek Murawiec, mistrz Polski w strzelaniu z broni krótkiej. Przecież to, kurwa, na głowie postawione... Zupełnie jak z tym Kordelasem, ale przecież wtedy człowiek był młody żołnierz, a Kordelas był stary, gruby kapral i wszyscy żeśmy się go bali. Człowieka świerzbi ręka, żeby zrobić użytek z klamki... Rzeczywiście łapię się na tym, że jak mnie zapieni, to odruchowo ręka mi idzie za pasek. To już ludzkie pojęcie przechodzi, co on wyprawia! - Sugeracja, sugeracja, panie Murawiec! - I człowiek odruchowo staje przed takim na baczność. - Gdzie są akszyn plany? Co pan mi tu opowiada - i bezczelnie gapi 304 się w oczy - tu wszystko musi być na piśmie, krok po kroku! Sugeracja i akszyn plan! Czy pan to rozumie? Ja wiem, że pan Paweł was przyzwyczaił do miłych rozmów, przy kawie, w wygodnych fotelach, ale teraz już możemy o tym zapomnieć. Sprzedaż, panie Murawiec, sprzedaż! 1 co to są za wyniki, panie Murawiec? Może stanąłby pan przy kasie i pokazał dziewczynom, jak się powinno sugerować -wrzeszczy na cały Positive, i to przy pracownikach. I człowiek musi się hamować, ręce przy szwach i tylko zaciska zęby, i czuje za paskiem obecność metalu. - Niech pan podniesie swoje cztery litery i posprzedaje na kasach! -No, tego to już było za wiele. Człowiek musiał wyjść na parking, żeby się przewietrzyć. Czy ja się tutaj najmowałem na kasjerkę?! A potem lata po całej restauracji z kartą czystości, jakby się opił szaleju, i widać po oczach, że szuka, do czego by się tu przyczepić... I każdą plamkę na podłodze zapisuje w papierach, i dalej gardłuje, że następnym razem sprawdzi, czy zostało sprzątnięte. A ostatnio to już przeszedł samego siebie. Latał i latał, i na koniec mówi: - Proszę o klucze na dach! Gdzie znajduje się właz? - Patrzymy z Mateuszem po sobie, ale szczęściem wisiał w szafce kluczyk z napisem „komin", to się trochę uspokoiliśmy. Wziął go do ręki i mówi: - No to teraz zobaczymy, jak standard czystości na dachu i jak stan techniczny urządzeń nadawczo-odbiorczych i ich zabezpieczenie. -1 nagle pyta: - Kiedy dach był kontrolowany? - To już było coś takiego, że tylko śmiech człowieka wziął taki, że ledwie na nogach ustałem i nie parsknąłem. A tu Mateusz się znalazł, to jednak inteligentna bestia, ale dzisiaj niech lepiej nie wchodzi mi pod rękę... Mówi, że raz na dwa tygodnie przeprowadzamy kontrolę dachu. - To przecież oczywiste - dodał, jak gdyby nigdy nic. - A gdzie to jest odnotowane? 305 - pyta chujek, a Mateusz ze spokojem: - Nie ma takiej rubryki w karcie otwarcia zmiany ani w karcie oceny czystości, więc nie zapisujemy. Powinien pan, panie Euzebiuszu, dodać taką rubrykę. - Tamten od razu się rozluźnił, bo wszelkie pomysły, którymi będzie mógł w Warszawie pochwalić się, że to jego, rozdymają go jak balon. Nic więcej nie powiedział i włazi po drabince na górę, a my za nim. A na dachu, jak na dachu. O jakiej tu czystości mówić. Właśnie sztorm się skończył, dużo padało i wiało, to wszystko siłami natury było wysprzątane. Nie miał co powiedzieć, to tylko warknął, żeby zawołać serwis od anten, bo mu się nie podobają umocowania. Mateusz stwierdził, że następnym razem będzie może sprawdzał kanalizację i wejdzie do kanału zbiorczego. Powiedział, że mu przygotuje uchwyt do studzienki, żeby bez kłopotu podnieść właz. Gdyby człowiek wiedział, że to się tak wszystko potoczy, to siedziałby sobie spokojnie w swoich smażalniach... a teraz... ze wszystkiego powypadał. Tylko ten Positive i Positive. Serce boli, jak na innych popatrzy. Fli-pochowi tak pięknie te smażalnie idą... Co prawda, to prawda, nieźle w nie zainwestował. Zrobił zupełnie inny standard, ale przecież my też z czasem taki byśmy zrobili. W ogóle przy plaży tak się zmieniło... Człowiek nie wiedział, w jakim świetnym miejscu budki ustawił. I dopiero teraz pojął, że ludziska nad morzem nie lecą już do tych mrożonych kurczaków z mrożonymi frytami, że wolą zjeść coś naszego, świeżego. Właściwie nie mam czasu na spacery, ale jak tak idę deptakiem do molo, to wolę nie patrzeć w stronę smażalni... - Co?! Młot się złamał, pneumatyczny młot! To się, kurtka na wacie, w głowie nie mieści! Taki kawał metalu! 306 Dionizy, zapłacę, zrozum, o szóstej muszę mieć prąd! Niech wkładają nowe i wreszcie niech rozpierdolą to kurewstwo! - Hitlerowskie nasienie... Po cholerę było robić takie solidne... Wieki miało przetrwać, jak za faraona. Kompletne osły... Robili i robili, starali się, a i tak gówno z tego mają... Dostali za swoje, Krzyżaki pierdolone, kurna olek... Myśleli, że tak bezkarnie można zabrać, co polskie... Trochę czekaliśmy, ale oliwa sprawiedliwa... Myśleli, że jak będą osiemset lat okupować nasze ziemie, to my się o nie nie upomnimy. Ale sprawiedliwości dziejowej stało się zadość... Odzyskaliśmy, co nasze! Człowiek chodzi coraz częściej na strzelnicę. To jeszcze trochę uspokaja... i luźniej człowiek oddycha... gdyby nie to, już chyba nie wiem, co mogłoby się stać, łeb chybabym ukręcił temu chujkowi... I jak już obleciał wszystko, jakby się nałykał jakichś narkotyków, jakiejś amfy, co to o niej piszą w gazetach, że koło nas największe wytwórnie dla Niemców, staje nade mną, kołysze się na tych swoich nogach i mówi: - To teraz do chłodni, przeliczymy surowce. - Policzenie wszystkiego trwa ponad godzinę. I widzi człowiek jego mordę, która mówi: już ja was, złodzieje, dopadnę, i takie zadowolenie, że nas zaskoczył. A przecież trzeba być idiotą, żeby teraz trzymać coś nieewidencjonowanego. A Bożenka, zamiast zostać na restauracji, to poszła tam z nami, bo, prawdę mówiąc, człowiek się trochę boi, czy mu czegoś nie podłożą... Wpuści się takiego gnojka i zaraz znajdzie się jakaś paczka sera albo udek i człowiek załatwiony, zresztą lepiej liczyć we dwoje... bo on tak byle szybko, byle zdenerwować człowieka. - Panie Murawiec, w takim tempie to pan możesz zakładać skarpetki, a tu nie ma czasu... A co pani tak wzdycha - do Bożenki... Bożenka, widzę, nie może złapać 307 oddechu i coś zupełnie z nią nie tak, a ten gnojek dalej swoje: - Po co takie zapasy robić... po co blokować tyle gotówki? - Wyszło, że mamy o dwadzieścia elementów piersi za dużo... Gnojek tylko z uśmiechem zapytał: -Jak pan to wyjaśni? -A ja, że liczymy jeszcze raz. I oczywiście porównywał nie z tą kolumną, co trzeba... Bożenka już poszła do biura... Potem polazł za kasy i zaczął pokazywać te swoje metody aktywnej sprzedaży, ten cały cyrk zaczął robić przy ludziach. Jak Koel przyszedł odwiedzić mnie po robocie i akurat był ten chujek, to potem się mnie pytał, co to za wygłupy się u mnie odbywały... A i dziewczyny potem mówią, że nie wytrzymają, jeśli będzie się do nich tak odzywał. Wypłasza nam klientów, bo na te jego: w czym mogę panu pomóc... mamy do zaoferowania... wyjątkowy francuski smak... to wszyscy, którzy przyszli na frytki z panie-rowanym elementem, tylko się uśmiechają i jedzą swoje. Jakoś nie udaje mu się namówić nikogo. Dobrze, że się ma z chłopakami na komendzie układ, to wpuszczą człowieka, jak go rano coś takiego złapie, że już wytrzymać nie można. Trochę sobie popukam z myślą, że zamiast tarczy stoi ten chujek. Nie wychodziłbym ze strzelnicy. Człowiek wraca do siebie, kiedy czuje chłód metalu w dłoni. I te celne trafienia. To jednak znaczy, że człowiek ciągle w dobrej formie. Dziewięć na dziesięć, a i zdarza się dziesięć na dziesięć... ile ten gnój ma lat... i tak sobie pozwala do mnie, do Mu-rawca... no, nie ma trzydziestki... niech ja bym go spotkał gdzieś poza restauracją... poczekaj, jeszcze wepchnę ci do gardła tę twoją gadkę. 308 Wszystkim się kręci... jak to ujmuje Koel, koniunktura coraz lepsza, ale dla nas już najlepsze lata się skończyły. W sobotę pogrilować wpadli też Bolimowscy. On wyremontował właśnie trzeci sklep, przy samym deptaku, no i w przyszłym sezonie otwiera pensjonat tuż obok naszej dawnej smażalni. Miał tam kawałek gruntu jeszcze z lat siedemdziesiątych i postawił teraz kawał budynku, którego tak jak my nie może wykończyć, ale mówi, że bierze kredyt, bo na przyszły sezon to musi zacząć zarabiać. Ogryzał chyba piątą porcję żeberek i powtarzał, że nie można się trzymać jednej branży, bo łatwo się na tym przejechać. A sklepy to rzecz niepewna, jak teraz zaczęły wchodzić te supermarkety. Oglądał plany zagospodarowania terenu w gminie - to wszystko oczywiście wielka tajemnica, ale w tej naszej dziurze można się wszystkiego dowiedzieć - i wynika z nich, że jeszcze ze trzy tu nam zbudują. - Radni, owszem, mówią, że będą dbali o interesy sklepów, ale taki jeden z drugim, jak dostanie w łapę, to zagłosuje, jak będą tamci chcieli. 1 gmina sprzeda najlepsze działki tym jebanym Francuzom - powiedział i wymownie na mnie spojrzał. - I pójdziemy wszyscy z torbami. I dlatego buduję pensjonat. - Władował sobie jeszcze karkówkę na deser. Zrobił się już taki gruby, że powinien się z tym żarciem hamować. Plastikowy fotelik zaraz się pod nim złamie. - Marek, w moim pensjonacie planuję elegancką restaurację. Nie chciałbyś jej poprowadzić? Na mój nos to już tak nadzwyczajnie się ten Positive nie kręci. Może warto pomyśleć o zmianie. Bo jak wiesz, moja zasada jest taka, że nie można się ograniczać do jednej branży- powtórzył po raz dziesiąty i zaczął sobie wydłubywać resztki mięsa z zębów. 309 - A czy ty nie wiesz, że nie mogę niczego innego robić poza Positive'em? Zgniótł pustą puszkę po piwie. - Marek, wszystko da się zrobić, jeśli się chce. No, właśnie. Ale ja chyba nie chcę. Zakochałem się w tym Positivie czy co? Bożenka słuchała i nic nie mówiła, ale wiem, że ją to wszystko denerwuje. Ledwie tknęła trochę kiełbaski. Jak tak na nią patrzę, to myślę, że powinniśmy odejść z tego Positive'a. Ale skoro mamy wziąć kredyt, to jak zmienimy robotę, będzie kłopot. Nawet przy protekcji Jadzi... Chociaż teraz banki same się proszą... Nareszcie! Rozkruszyli to gówno! Można zajrzeć do środka! No, jest kanał instalacyjny. Wykop obmurowany najlepszą cegłą klinkierową i przykryty granitową płytą! -No i co, Dionizy?! Kabel z czasów Adolfa nie wytrzymał! - Kurna, Marek, wszystko w tym mieście chodzi na kablu Adolfa. Jak człowiek tak stoi nad wykopem i zagląda do środka, to jakby stał nad grobem lub jakąś archeologię tutaj robił, odkopywanie zaginionej cywilizacji, jak na Discovery, poszukiwania Atlantydy. I to, co tam po nich zostało, to jeszcze ciepłe i ciągle działa. Jakoś tak, kurna olek, dziwnie, ale fakt faktem, nigdy się człowiek za bardzo nad tym wszystkim nie zastanawiał. No bo właściwie czyje to wszystko jest, kurna olek? Czy człowiek czuł się tutaj kiedyś jak u siebie? Jak mieszkaliśmy z rodzicami w tej ruderze, z wychodkiem na zewnątrz, to inaczej się o tym nie mówiło, tylko szwabska nora, i robiło się wszystko, żeby szwabskie zniszczyć, ale trzymała się, grube mury, 310 i dobrze, bo przecież tam człowiek mieszkał. Ale potem, jak już na swoje poszedł do bloków, to przecież nasi je budowali, to były nasze bloki, nie ich, i człowiek uznał, że jest u siebie. A jak byłem mały? Przecież to zawsze było moje miasto. Tak, panie Murawiec, ale ty jesteś pierwsze pokolenie, które wyrosło na tej ziemi. Ale cię, Marek, wzięło nad tym kablem... No, przecież z czasów, jak byłem srajdkiem, nie pamiętam innego miejsca poza tym podwórkiem, murami bez tynku, śladami po odłamkach. Wycieczki z chłopakami w podziemia, i port, i plaża. No i morze, czy można wyobrażać sobie życie bez morza? To w końcu tu, na tej plaży nasze wojsko ślubowało mu wierność... naszemu morzu. W szkole zdjęcia w izbie pamięci i na każdej akademii puszczali nam film z projektora. Poczet, nasi chłopcy, ziąb, szynele do ziemi, pepesze przewieszone z przodu. Niosą sztandar, przechodzą przez wydmy i plażę, nie zatrzymują się, włażą do morza chyba po pas i zanurzają ten nasz sztandar. Rzucają pierścień do wody. Jakby od tego pierścionka Bałtyk już na zawsze miał być polski. Marek, jak im musiało być zimno w tej lodowatej wodzie... A człowiek mieszka nad samym morzem... mógłby się relaksować... chodzić na spacery, wdychać jod. Kiedy ostatnio byłeś na molo? Jak to się stało, że moja matka i ojciec się tutaj znaleźli? Co ich pokusiło, żeby tutaj przyjechać? A co mi się stało, żeby to odgrzebywać? Jak człowiek sobie zacznie przypominać, to widzi tylko pryzmy cegieł, czarnych, nadpalonych, czuje swąd spalenizny... Tak tutaj było... Nic nie było... Nie mogłem jeszcze tego pamiętać... W pięć- 311 dziesiątym już powinni te gruzy wysprzątać. A widzę, że ulice były zawalone i tylko wąska ścieżka między zburzonymi domami - ojciec opowiadał. Jeszcze mamy nie poznał. Jeszcze nie wiedział, że ma gruźlicę. Potem szpital i poznał mamę, bo była pielęgniarką. Ścieżka między gruzami... tak opowiadał. Wszystko zwalone. Nic dziwnego - twierdza w mieście. I Ruskie nie opierniczali się... Co rodziców tutaj ściągnęło?... Pewnie lekko nie mieli... Nie składało się, by zapytać, a oni sami też nie opowiadali... No, jesteśmy, gdzie jesteśmy... po co się zajmować tym, co przeszło. Jak teraz przyjeżdżają autokary pełne Niemców, to człowiek się zastanawia, co ich tu ciągnie. Bo przecież rodzice nigdzie nie jeździli i niczego nie oglądali. Tak jakby nie było niczego dawniej... A człowiek nie pytał, może szkoda... Ojciec tylko mówił, że przed wojną nikomu z rodziny się nie śniło, że zobaczy kiedykolwiek morze... Kto mógł sobie pozwolić, żeby gdzieś tam wyjeżdżać na jakieś letniska... - Jak byłem chłopakiem, to tylko marzyłem, żeby zobaczyć morze - tak mówił i uśmiechał się tajemniczo. I potem opowiadał o Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym jak o jakiejś świętości. W urzędzie doradzili, skierowali, dali przydział. Matka na to: Co to za mieszkanie! Inni mają całe piętro, i to z łazienką. A my ciągle te miski i wychodek... - No i co, Dionizy? Gdzie się spaliło? Strach coś robić z tym przewodem? Rozpada się w rękach? Ale jak już się tam dostali, to może tym ciągiem można iść pod ulicą i sprawdzić? Dionizy, czy mam ci powtarzać? Zapłacę i im, i tobie. Tu musi być rano prąd! 312 Lekko nie było, skoro się zdecydowali zostać. Zresztą po co takie pytania plączą się po głowie? Przyjechali i już... nie ma czym sobie głowy zawracać... młodzi byli... ile mieli? Chyba tyle, ile my z Bożenką, jak prowadzaliśmy się po plaży za rękę... Łatwo im nie było... nic nie mieli, niczego nie stracili... Z rodzicami mamy sprawa prosta... bomba w dom... i jej milczenie, takie, że lepiej już więcej nie pytać... Po co w ogóle pytać... Człowiek powinien żyć teraźniejszością... Pilnować, żeby mieć coraz lepiej... A dziadkowie od ojca... przyjeżdżali... jak przez mgłę pamiętam... przywozili w koszach jakieś mięso... nigdy tam nikt nie był... że daleko i mama nie będzie jechać przez całą Polskę, a ojca samego nie puści, i tak już zostało... Gdy umarli, ojciec pojechał na pogrzeb i koniec. Może człowiek powinien wiedzieć, gdzie ich groby... chyba stary się robię, że mi takie sprawy po głowie chodzą. Może, szkoda, że nie zapytałem... Co ci właściwie, Marek, odbiło, żeby kupować tę ziemię i się budować? Dzieci nie ma, to i tak wszystko przepadnie. No i co z tego? Człowiek na starość musi się wreszcie poczuć na swoim. Czy to jest twoje miejsce? Panie Murawiec, co za pytanie? No, chyba moje. Ale jak tak człowiek widzi ten kabel i to wnętrze ziemi, to go jakaś niepewność bierze. Kupiłeś kawałek ziemi i to jest przecież twoja ziemia, masz na to wypis notarialny. 1 tam już będzie twoje gniazdo, tam zapuścisz korzenie. Ale co, kurna olek, jest w tej ziemi? Zobacz wokoło, przecież nie trzeba kopać. Spójrz naprzeciwko. Ten dom wybudowali przecież oni. I ten pierdolony granit położyli. Czyje to więc, kurna olek, właściwie jest? Pomyśl, kurtka na wacie, Marek, jak by to było, gdyby nagle Niemcy wrócili i ci powiedzieli, że wynocha, 313 bo to od zawsze było ich... I co? Potem oni będą odnajdywać nasze ślady. Ale jakie po nas zostaną ślady? Te krzywe komórki, rozlatujące się sracze czy bloki? To prawda, nikt tu niczego trwałego nie chciał zbudować, bo i po co? A oni budowali, jakby mieli tu być po wsze czasy. I co? I nic... A my wiemy, że przeznaczenia oszukać się nie da, nie ma co się przyzwyczajać. To jest tak jak z tym Positive'em. Człowiek włożył w to sporo swojego grosza. Zapłacił wadium za całe wyposażenie i za dostawy i niby to jest jego, ale przecież wiadomo, że to wszystko jest Positive'a i w każdej chwili mogą cię wysiudać z interesu... Nie ma co się, Marek, oszukiwać, tutaj ciągle więcej jest ich niż naszego. W końcu okupowali tę piastowską ziemię prawie osiemset lat. Siedzieli taki kawał czasu i nagle wynocha. Mieli rację za komuny, jak nam mówili, że nie wolno mieć nic swojego. A teraz jak? Też przyjeżdża ten chujek i mówi, że panu się tylko wydaje, że to jest pana, to wszystko jest własnością Positive Food Corporation... I tak się człowiek tutaj zawsze czuł. Jeszcze jak był srajdkiem, to słyszał, co ojciec mówił: - Tu się nie ma co za bardzo przyzwyczajać, matka, jak Gruzin każe, to nie zdążymy nawet się spakować, a już będziemy jechać na Kamczatkę. W tym nieszczęsnym naszym kraju zawsze jest tak, że niby jesteś u siebie, ale zawsze zaraz ktoś ci może zabrać. Jak nie Niemcy, to Ruskie, jak nie Ruskie, to Positive, i tak będzie zawsze. Ale mojej działki i domu zabrać sobie nie dam! A NATO? A wiadomo, co zdecydują w tym Madrycie? Czy wyobrażałeś sobie, że za twojego życia Polska będzie się starać o wejście, że może będzie w jednym sojuszu z Ameryką i że nie będziesz oglądał tutaj Ruskich, że samoloty przestaną latać nad plażą? Jak tak człowiek się nad tym zastanowi, to ma wrażenie, Marek, że to chyba jakiś sen. NATO? Może człowiek poczułby się bezpieczniej? Bo jak sobie Ruscy poszli cztery lata temu, to zrobiło się jakoś niepewnie. No jasne, że się cieszyłem, ale gdzieś w głębi taki niepokój: kto nas obroni, jak przyjdą tamci zza Odry? Tylko czy oni nas tam chcą i czy naprawdę ktoś z nich będzie chciał stanąć w naszej obronie? NATO jeszcze jak cię mogę, ale gorzej z Unią... Tutaj to nie wiadomo, czy nas po prostu szwaby nie kupią. Tylko kto tu teraz myśli o Unii... To jest teraz moja ziemia... Moje miejsce... Oj, panie Murawiec. Zdania ci się układają jak jakieś wiersze... To jest moje miasto, chociaż w ziemi leży kabel Adolfa. I oni też wyznaczyli tę ulicę i położyli te cholerne betonowe płyty przed miastem, gdzie można stracić zawieszenie, zbudowali port i latarnię. Ale to jest moje miejsce i wygląda na to, że już się stąd nie ruszę, chociaż nic nie jest pewne do końca... Poza tym, panie Murawiec, że na koniec każdy będzie miał kawałek ziemi dla siebie... 314 * * * Sfatygowany opel record Gumy minął ostatnie zabudowania Starowic. Kilometr za wioską, na kolonii, stało obejście, które wiele lat temu kupił Melenkof razem z Agnes. Wjechali na podwórko. Zatrzymali się przed parterowym domem. Na dachu leżał szarozielonkawy eternit, oszalowane deskami ściany obłaziły z brązowej farby. Zabudowania gospodarcze stały w czworoboku. Z prawej przycupnął niski, podłużny chlewik. Z lewej widoczne było wejście do kamiennej piwnicy. Naprzeciwko domu znajdowała się ogromna drewniana stodoła, zbudowana z szerokich, spłowiałych desek, z wielkim bocianim gniazdem na dachu. Nad domem na specjalnie zamontowanym maszcie powiewały dwie flagi - niebieska Unii Europejskiej i biało--czerwona. - Co mu się stało?- Hehe stanął jak słup, nie mogąc oderwać wzroku od tych flag. - A, to... - Guma machnął ręką. - No co? Mówi, że to największa chwila od kilku wieków... Aleja myślę, że za dużo pali, za dużo... - Guma naciągnął na czoło wełnianą czapkę. - Są przecież, chłopie, jakieś granice... - Powiedział tak? - Hehe kręcił głową z niedowierzaniem. - Ale jazda... Flaga Unii na eternicie... - Hehe z niedowierzaniem kręcił głową. - Melenkof to jednak kompletny odlot... - Oderwał w końcu spojrzenie od masztu. Spostrzegł, że jego buty z wolna zapadają się w błoto, które grubym kożuchem przykrywa całe obejście. - Może i tak... Mógłby to trochę ogarnąć. - Guma po kilku krokach do bagażnika miał całe buty umazane ziemią. - Piękne unijne obejście... - Spojrzał z niesmakiem na kupę szkła i gruzu, leżącą tuż przy schodach do domu. Wyjął rzutnik i laptop. Na tylnym siedzeniu zostały gitary i wzmacniacze. - Z tym nie mogę się rozstać ani na sekundę. -W jednej ręce niósł laptop, w drugiej rzutnik. - Czy ty wiesz, Hehe, ile to gówno kosztuje? - Pokazał głową na rzutnik. -Jakby mi się coś z nim stało, to byłby koniec, po prostu nie kupiłbym sobie następnego... Ale przywiozłem go... Chcę pokazać Amerykance, jakie wizje zrobiłem z nią do naszej muzy... - Dlaczego on nie wychodzi? Polazł gdzieś? - Hehe, zaniepokojony, rozglądał się po obejściu. -Jesteś pewien, że on tu jeszcze mieszka? -Jest, na pewno jest. Z nim jest coraz gorzej. Nigdzie się nie rusza poza wioskę... - Guma powiedział to prawie szeptem. - Na pewno się znajdzie... ale muszę coś sprawdzić. - Poszedł w kierunku stodoły. Uchylił wrota. -Uff- westchnął -jest perkusja. Wiedziałem, że tam stoi. -Wskazał Hehemu, który wszedł za nim do wnętrza, kąt, gdzie wepchnięte jeden na drugi stały dwa werble, bęben taktowy, talerze i kilka trójnogów. - To on nic nie wie, że będziemy próbować? Nie kontaktowałeś się z nim? - zapytał Hehe z niedowierzaniem. 316 317 - A niby jak? - Guma wzruszył ramionami. Ruszył w głąb stodoły. Chciał sprawdzić, w jakim stanie jest sprzęt. Musiał przedrzeć się przez kompozycję z manekinów sklepowych, rur kanalizacyjnych, emaliowanych garnków i kolorowych żarówek. Hehe rozglądał się, stojąc na środku. Z prawej strony był piec ceramiczny z czasów, kiedy w Starowicach mieszkała jeszcze Agnes z Sonią. Wokół niego leżały porozrzucane kolorowe skorupy, resztki kubków, kafli, misek i talerzy. Na żerdzi nad piecem wisiały nanizane na nici wypalone kulki i kółka, z których powstawała biżuteria. Wszystko, pokryte kurzem, straciło kolor. Obok pieca walały się wydrążone pniaki, z których Melenkof, w czasie kiedy Agnes zajmowała się ceramiką, wyrabiał bębny. W całej stodole poniewierały się zdekompletowane instalacje. Magazyn przedmiotów, które tutaj stawały się sztuką, ale z upływem czasu traciły jakiekolwiek znaczenie i nie były teraz nikomu potrzebne... - To tylko stare graty - ciężko westchnął Hehe. Podszedł do lodówki bez drzwi, w której stały grzejnik i żelazko. - To była Antynomia - powiedział do siebie. Dotknął z czułością wierzchu lodówki. Nieco dalej zza sterty rupieci wyglądała pomalowana na czerwono wanna. - Krwiste kąpiele. - Podniósł głowę. Z belek i krokwi pod dachem zwisały na sznurkach gipsowe kule różnej wielkości, słynna Konstelacja, dzięki której Starowice stały się w Warszawie prawdziwie sławne. -Jaki tłum tu się wtedy kłębił... - Hehe oparł czoło o drewnianą belkę. - Napisałem tutaj swój pierwszy tomik... 318 - Wygląda na to, że całe. - Guma kasłał od kurzu. -Chyba da się wyprostować. - Z wysiłkiem wyciągnął ze sterty stojak do mikrofonu. - Tylko żeby gdzieś była stopa. Wyszli na podwórko. Bocian kołował nad masztem z flagami, zbliżając się do gniazda. - Chodźmy do domu... - Guma ostrożnie stawiał stopy, żeby błoto nie nalało mu się do butów. - No, chyba słyszał samochód? Mógłby wyjść - powiedział Hehe z pretensją. Weszli do środka. Guma nie rozstawał się z laptopem i rzutnikiem. Hehe w każdej ręce targał ogromną siatę z jedzeniem. Melenkof niczego nie kupował, bo nie miał za co. Z małej sieni wchodziło się do dużej izby z piecem kuchennym. Porozrzucane naczynia, opakowania po jedzeniu, ubrania, buty - wszystko leżało na podłodze i meblach. Porządek panował jedynie na wielkim drewnianym stole. Cokolwiek tam się znalazło, konsekwentnie było zrzucane na podłogę. -Jest gorzej, niż myślałem - mruknął Hehe. -Jak to przeżyje Angella? - Nie ma co ukrywać. Nie jest z chłopakiem za dobrze. Ale Amerykance na pewno się tu spodoba. - Guma odebrał od Hehego ciężkie siatki i położył je na stole. -A ty, Hehuś, nie histeryzuj, bo u ciebie w mieszkanku też nie jest wcale lepiej... - No tak, tylko że tam nikogo nie zapraszam... - Uspokój się. To bardzo inspirujące miejsce... -Guma potknął się o leżące przy piecu drwa. - Żałuję, że nie zabrałem kamery. A do pierwszej po tylu latach próby 319 Rynny idealne. Amerykanka lepiej się wczuje w klimat naszej muzy... - Masz jakiś pomysł, gdzie on jest? - Hehe chciał zmienić temat. Położył na ławie plecak. Zajrzał do niego i ze złością zauważył, że na wierzchu leży poplamiona i wymięta teczka z maszynopisem. - No nie! Jak to się tutaj znalazło? - Rzucił teczkę na blat stołu. Z izby wychodziło się do przedpokoju, gdzie były schody na górę i wejścia do pozostałych pomieszczeń. Drzwi do łazienki, wyjęte z zawiasów, stały oparte o ścianę. Na podłodze leżał zbiornik od termy. To przez tę termę Agnes z Sonią siedem lat temu wróciły do Warszawy. Weszli po schodach na poddasze. Środek pomieszczenia zajmował materac z niepowleczoną poduszką i rozrzuconym śpiworem. Przestrzeń rozdzielała ustawiona w poprzek meblościanka. Za nią, w kącie pod oknem, siedział odwrócony tyłem Melenkof. Tłuste kręcone włosy opadały mu na kark. Po kilku krokach Hehe z Gumą zorientowali się, że ma na uszach ogromne słuchawki. Guma złapał Hehego za rękaw. - Ostrożnie, bo zabije go zawał - szepnął mu do ucha. Posuwali się na palcach. Melenkof słuchał czegoś z zamkniętymi oczami. Opuszkami palców stukał w kolano. W puszce po szprotach leżała dymiąca, ręcznie strugana faja. Stali tak nad nim, nie bardzo wiedząc, co robić. Guma najciszej, jak mógł, wychylił się do przodu i wyciągnął rękę po faję. W tym momencie Melenkof otworzył oczy. Całkowicie znieruchomiał. Przypatrywał się im w niebotycznym zdumieniu. - A wy skąd? - odezwał się wolno. W oczach pojawiło się przerażenie. Nie wiedział, czy to, co widzi, jest 320 rzeczywistością, czy przywidzeniem. Wolno zdjął słuchawki z uszu. - Jeżeli to prawda, że to wy, to zaskoczyliście mnie kompletnie i w takiej sytuacji nie będę wam opowiadał, że bardzo się cieszę i jaka to dla mnie miła niespodzianka, bo przestraszyliście mnie, kurwa wasza mać! No, jak tak można robić? Popatrzcie! - Melenkof powiódł dłonią po meblościance. Większość szafek była otwarta na oścież. Tam gdzie powinno wisieć ubranie, suszyła się marihuana. -Ja tutaj mam od dwóch lat w górę! - To zamykaj szafy... - Guma wciągnął dym z cybucha do ostatniego zakamarka płuc. Oczy wyszły mu na wierzch. Melenkof wyjął wtyczkę od słuchawek. Męski głos wypełnił całe poddasze. - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica. Minęła trzynasta. Tu Radio Maryja. Nie przerywajmy naszej dyskusji. Na antenie po raz kolejny witamy profesora Nowaka. Guma gwałtownie wypuścił dym. Zakrztusił się i zaczął straszliwie kaszleć. Czapka zsunęła mu się na oczy. Hehe złapał się za głowę i usiadł na jednym z foteli, zajętym przez stertę ubrań. - Co z wami? - Melenkof roześmiał się. - Nie ma nic lepszego od Maryi i fai... No, rozgośćcie się. Uzupełnijmy narzędzie - wskazał na cybuch. - To przedni materiał. Oj, dobry. Kaukaskie nasiona. - Roześmiał się. - Musicie tego posłuchać. Profesor Nowak, a prowadzi sam ojciec Rydzyk. Ostra jazda. Cały czas o Unii Europejskiej... Hehe bez słowa wziął cybuch od Gumy. Delikatnie, wolno wciągnął dokładnie tyle dymu, żeby utrzymać go jak najdłużej w płucach. - Tak, to jest najprawdziwszy odlot. - Melenkof rozczesywał palcami brodę, sięgającą prawie do piersi. 321 - Panowie, przecież oni tam nawijają, jakby byli non stop najarani, dokumentnie... nieustanna dostawa z Kaukazu albo Indii, może przez wentylację sobie ładują do studia albo w przyklasztornej piekarni ciasteczka wypiekają. Wszyscy, i ojciec dyrektor, i siostry prowadzące, i zaproszeni goście. To jest teraz najbardziej odjechane radio, panowie, żadne tam Radiostacje... - Ja pierdolę, ja pierdolę - powtarzał Guma. - Ja pierdolę. - Kołysał się z zamkniętymi oczami do przodu i do tyłu. - Ale jak patrzę na to chłopstwo wokół - Melenkof nagle spoważniał - i widzę, jak wszędzie ten psychopata Lepper sięga, nawet do moich Starowic, to już myślę sobie, że to nie jest fajny odlot. I musiałem wywiesić te chorągwie, żeby się ratować... Hehe wypuścił dym. Poczuł, jak głowa pęcznieje mu od napływających myśli, całego potoku, kaskady, myśli do myśli, i do kolejnych myśli, i tak w nieskończoność. - O kurwa, Melenkof, ale staffl... - Zamknął oczy. - Eternit, bocian w Unii razem z ojcem Rydzykiem. Ale jazda! Ogień buzował pod płytą. Guma kucnął przed uchylonymi drzwiczkami i w milczeniu wpatrywał się w płomień. Hehe siedział na ławie pod oknem i usiłował nastroić bas. Melenkof przypatrywał mu się, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Ładnie trzyma. - Hehe zapatrzył się gdzieś w przestrzeń. - Tylko na którymkolwiek progu bym złapał, to taki sam dźwięk... Nie powinienem palić, bo tracę słuch... Poczuł, że z chwili na chwilę ulatuje z niego cała energia, która buzowała przez ostatnią godzinę. Doszedł do wniosku, że właściwie jest już tylko starym, dziwacznym meblem z Blachami, zakurzoną instalacją ze stodoły Melenkofa. Powinien natychmiast coś z tym zrobić, bo jeszcze moment, a zaczną wypadać mu zęby, skóra pokryje się brązowymi plamami, a w oczach pojawi się zaćma. - Muszę wam coś powiedzieć... - Hehe energicznie rozejrzał się po izbie. - Będę miał dziecko... - Przecież już masz... - bez zainteresowania odpowiedział Guma. - Ale on nam mówi, że będzie miał jeszcze jedno. - Melenkof wstał z ławy z uniesionymi ze zdziwienia brwiami. - Poważnie? To ci nowina! Z kim? Bo chyba nie z Jolką? Niech mnie diabli porwą! Pójdź w moje ramiona, chłopie! To wspaniała wiadomość! - Kropla będzie miał jeszcze jedno dziecko? - Guma złapał się za głowę. Machinalnie przesunął czapkę. Nigdy nie mógł zrozumieć, jaki sens może mieć posiadanie dzieci, i zawsze taka wiadomość napełniała go trwogą. Melenkof objął Hehego i klepał go z całej siły po ramionach. Hehe usiłował się uwolnić z uścisku Melenkofa. Nie chciał, żeby ta od dawna niegolona twarz zbliżała się do jego policzków. - To wspaniale, słuchaj, wyobrażam sobie, jaki to zastrzyk energii, co? - Melenkof zwolnił uścisk. - Ile ci musiało lat ubyć! -Ja pierdolę, ale wiadomość! - Guma usiadł na małym zydelku przy piecu, trzymając się za głowę. - Ale schi-za, chłopaki! Hehe będzie miał dziecko, co za materiał... Kaukaskie nasiona... Hehe z drugim dzieckiem - powtarzał w kółko. - To chyba nie może być prawdą... - Niezła wiadomość, chłopie, naprawdę niezła... -Melenkof kręcił z niedowierzaniem głową. - Ty będziesz 322 323 ojcem... a ja pewnie niedługo dziadkiem... Sonia ma już dziewiętnaście lat... Czy wy rozumiecie, co to znaczy mieć dziecko, które robi maturę? A ty będziesz miał dzidziusia, malutkiego, o, takiego - pokazał dłońmi. Nagle znieruchomiał. - Kurwa, biedne dziecko... - powiedział ponuro. Ciężko usiadł na ławie obok Hehego. - Jakim ty będziesz ojcem? - Wlepił oczy w blat stołu. -Jakimi my w ogóle jesteśmy ojcami? - Podparł głowę ręką. - Sonia powiedziała mi w zeszłym roku, że do takiego syfu nie będzie więcej przyjeżdżać, i nie przyjeżdża. Ma rację. I jeszcze mi powiedziała, że ona rzyga tą całą wsią, że najlepsze lata jej zmarnowaliśmy. - Obiema rękami odgarnął swoje tłuste włosy z twarzy. - I ma rację... ma rację... Miała rodziców poje-bów... Ma ojca pojeba... Dobrze, że chociaż Agnes się stąd zabrała... Widzicie, chłopaki, dobrze, że nie naprawiałem tej pompy i nie założyłem termy. Pamiętacie? To tylko im na dobre wyszło. - Co ty pierdolisz, Melenkof? - Guma poderwał się z zydla. - Ona teraz dostała hormonalnego pierdolca, ale pomyśl, w jakiej twórczej atmosferze wzrastała, to w niej musi zaprocentować. - Chuja zaprocentuje. - Melenkof popukał się w głowę. - Ona mi mówi, że zawsze marzyła, żeby ubrać się normalnie w dżinsy i mieć czerwone lakierki, i obejrzeć dziennik wieczorem. A nie chodzić do wiejskiej szkoły w piętnastu spódnicach. I jeszcze dredy jej Agnes robiła. Jak byś się czuł w wiejskiej szkole ubrany jak pajac i widząc swoich rodziców w podobnym stanie? Ale ja to wiem, kurwa, dopiero teraz... - Co za schiza! - Guma zaczął nerwowo chodzić po izbie. - To Agnes ją tak urabia. - Z matką też nie chce rozmawiać. Wyrzuciła z domu wszystkie jej wypalanki. - Melenkof roześmiał się. 324 - Guma ma rację. - Hehe popatrzył na Melenkofa. -Ale są pewne granice rezygnacji z siebie... Te gadki Jolki: bo to jest ważne dla dziecka i takie tam, co tylko wpuszcza człowieka w poczucie winy. Wydaje jej się, że coś w ten sposób załatwi. A ja mam zasadę. Nie będzie niczego ode mnie wymuszała. Żadnych emocjonalnych szantaży. 1 Monika niestety robi się do niej podobna, ciągle każe mi coś sobie kupować, i jeszcze te manipulacje: dlaczego nie masz dla mnie czasu, dlaczego nie możesz się ze mną spotkać wtedy a wtedy, nie rozumie, że moja praca wymaga czasem kompletnej samotności, nie mam ochoty na kontakt z nikim. Ty, chłopie, musisz to najlepiej rozumieć. - Hehe uderzył dłonią w blat. - A ja ci jednak zazdroszczę. To jest jakaś szansa, żeby to wszystko zacząć od nowa... Hehe... - Melenkof smutno zwiesił głowę - ja chciałbym też mieć dziecko... Można by to wszystko jakoś naprawić... Masz teraz taką szansę. Co ty tu robisz? Dlaczego nie jesteś przy dziecku, przy ciężarnej? - A kto będzie szczęśliwą mamą? - Guma zapytał z jadowitym uśmiechem, przerywając wywód Melenkofa. - Taka młoda panna, dziennikarka. Mana - Hehe obwieścił z dumą. - Co?! - Guma wytrzeszczył oczy. - Mana z „Miasto-donta"? To ty jesteś ojcem blogowej ciąży naszej Many! Cała Warszawa jest przekonana, że to słynny fotograf Kuba Bonus... - Co?! - Hehe złapał się za głowę. - Ona o tym napisała w tym kretyńskim blogu?! Kurwa, ja nie mam komputera i nie czytam tych gówien. Napisała, że ze mną?! - Uspokój się. Na razie tylko tyle, że rośnie w jej wnętrzu nowe życie. - Guma dołożył do pieca. -Jakoś tak 325 w tym stylu, kompletnie jej odjebało, i że bardzo pragnie od początku dzielić się z nim najważniejszymi wydarzeniami w mieście i nie zamierza z niczego rezygnować, z żadnego projektu. - To taka z płowymi dredami? - Melenkof zapytał niepewnie. - Byli tu z rok temu chyba z tym Kubą. Cały czas robili zdjęcia bocianom, coś ciągle mówili o Matce Ziemi i pili wodę bezpośrednio z rowów przy łąkach. A potem ona częstowała mnie sałatką z mleczy i pokrzyw. - Melenkof spochmurniał. - Chłopie, my to ćwiczyliśmy piętnaście lat temu. - Otarł twarz dłonią. - To, Hehe, będzie niełatwa sprawa, bo ona wygląda na takie trochę nieprzewidywalne dziecko, wszystko się może z nią zdarzyć, jeszcze wyjedziecie na przykład na wieś... I zaczniesz na nowo... to samo... - powiódł ręką po wszystkim naokoło. - To tak wygląda ta polska wieś... - Angella Horny oparła się o jasnoczerwonego mercedesa coupe na amerykańskich numerach. - Oh! - przykryła sobie dłonią usta. - Chyba będę musiała zmienić shoes. - Jej złote szpilki z wolna zanurzały się w błocie. - Piękne miejsce - rozglądała się wokoło, bojąc się zrobić jakikolwiek ruch. - Ach, pamiętam, pamiętam, jak wyjeżdżałam z rodzicami. Ach, smak dzieciństwa, jak tu pięknie... - Zadarła głowę, przyglądając się bocianiemu gniazdu na stodole. Bała się spojrzeć, co dzieje się z jej stopami. - Ach, te białe birds. Ach, ach, jakie to wspaniałe... - wyjęczała jak na którymś ze swoich filmów. - O! A to jest chyba flaga Unii? - zauważyła niebieską flagę z żółtymi gwiazdkami. - To Polska jest już w Unii? - spytała zdziwiona. - Nie, tylko nasz kolega w pewnym sensie już jest... - Guma drapał się pod czapką. - Ale wygląda na to, że za miesiąc już będziemy wszyscy... 326 - To dla Polski będzie wielkie wydarzenie, isn't it? - Angella nie ruszała się z miejsca. - Mam taką nadzieję... - Hehe z niepokojem przyglądał się szpilkom Angelli zapadającym się coraz głębiej w błoto. Obaj z Gumą stali na schodach domu. Wymienili się spojrzeniami. Nie bardzo wiedzieli, jak Angelli pomóc. Hehe zastanawiał się, czy powinien ją podtrzymać, podać rękę, czy może przenieść przez błoto. Czuł się skrępowany. Z domu wyszedł Melenkof. - Witam piękną damę - skłonił się przed Angella, głaszcząc swoją długą brodę. - Jestem wielbicielem pani twórczości. Znam wiele pani filmów, to dla mnie zaszczyt gościć panią w tym skromnym artystycznym siedlisku. -Mówił głosem poważnym i zarazem pełnym ciepła. Hehe otworzył prawie usta ze zdziwienia. Był przekonany, że Melenkof zmyśla od początku do końca. Ze złością zauważył, jak Angella się rozanieliła, słysząc komplementy Melenkofa. - Cieszę się, że mam swoich fanów w każdym zakątku tego pięknego kraju - zaszczebiotała. - Piękne stopki, piękne nóżki i jakie piękne szpilki, wszystko cudowne. - Melenkof cmokał jak na rasowego konia. - Musi pani wiedzieć, że od pięciu lat siedzę sam na tym pustkowiu i nie widziałem takich stopek. A złote szpilki... tutaj tylko gumofilce się nosi, jeżeli wie pani, co mam na myśli... - Oh! - Angella przytknęła palce do ust. -Jaki wielki musi być w tobie potencjał - westchnęła, zmrużywszy lubieżnie oczy. - Pięć lat... unbelievable... - Tak - chrząknął Melenkof i skromnie spuścił wzrok. 327 - Czy mogłabym się gdzieś przebrać? - wymownie spojrzała na otaczające ją zewsząd błoto. - Ach, drobnostka - głębokim barytonem odpowiedział Melenkof. - Nie mamy tu może garderoby, ale jest łazienka. Gdzie ma pani bagaże? - Dużymi krokami podszedł do samochodu. - Chętnie pomogę. Guma odwrócił się, zasłaniając uśmiech dłonią. Hehe zacisnął pięści z wściekłości. Angella wskazała na bagażnik. Melenkof wziął torbę i podszedł do Angelli. - Proszę się mnie mocno złapać. - Objął jedną ręką biodra Angelli, podniósł ją i poczłapał przez błoto do domu. - Łazienka! - Guma parsknął śmiechem, gdy zniknę-li za drzwiami. Szli w milczeniu miedzą wśród pól. Było bezwietrznie i duszno. Ziemia parowała po ostatnich deszczach. Angella przebrała się w dżinsy i biały podkoszulek i włożyła adidasy. Hehe czuł się zakłopotany, jakby miał dwadzieścia lat mniej. - Ach, Andrew, nie masz pojęcia, jaką mam tremę, nie uwierzysz mi pewnie, ale nigdy na planie takiej nie miałam. Rozumiesz, tam wyrażam się ciałem, a ciało nie ma dla mnie tajemnic. Ale żeby zaśpiewać na scenie... I ten zespół ma taką historię. Andrew, to ma dla mnie szczególny mes-sage. Przecież wy zaczynaliście, kiedy ja właśnie wyjechałam z tego kraju. Andrew, jakie to poetyckie, taka pętla. Wiesz, Andrew, tego ci jeszcze nie mówiłam, ale ja głęboko wierzę, że nasz byt wpisany jest w koło. W mojej pracy ja bardzo silnie tego doświadczam. Rozumiesz, czuję, jak we mnie wszystko robi się gorące i wilgotne, czuję, jak mój owoc dojrzewa, robi się słodki i dojrzały, a potem 328 przychodzi climax i, rozumiesz, wszystko jest takie empty, i potem mija jakiś czas i znowu owoc dojrzewa, i tak w koło... I już ci mówiłam, dlatego jestem wegetarianka, wszystkie stworzenia wpisane są w koło życia i śmierci. Takie samo koło jest u mnie tutaj - Angella miękkim gestem pokazała między nogi. - I dzisiaj ja zatoczyłam koło. A poza tym w ogóle lubię wieś. Kręciliśmy niejeden film w wiejskiej scenerii. To nawet przyjemne, powietrze, przyroda. - Tak, to bardzo ciekawe - pokiwał głową Hehe. - Bardzo lubię słuchać, co masz do powiedzenia... - Andrew, a dlaczego on tutaj tak sam żyje? On nie ma kobiety? Co mu jest właściwie? - Angella nagle zmieniła temat. - Tam w domu... taki... no, brud. Hehe przystanął. Zaskoczyło go to pytanie. Próbował zebrać myśli. - Wiesz, to trudno powiedzieć. - Walczył z pokusą ośmieszenia Melenkofa. - On zawsze mówił, że nie jest stworzony do życia w mieście. Żona z córką wyprowadziły się stąd wiele lat temu. On uważał, że cała przemiana w Polsce, no wiesz, rynek, kapitalizm, to jeden wielki Babilon. I on nie chce mieć z tym nic wspólnego. A teraz chyba przeżywa kryzys twórczy. To jest bardzo znany artysta, tylko od paru lat ma kłopoty. - Hehe był wściekły, że Angella wypytuje go o Melenkofa. Czuł, że Melenkof staje się dla niej najciekawszym człowiekiem na ziemi, a on sam zupełnie przestaje się liczyć. - Tak... Teraz chyba coraz z nim gorzej... - Hehe wolał nie wspominać o marihuanie. -Jak on może tutaj wytrzymać? Tam wszystko bardzo zaniedbane... - powiedziała z troską Angella. - Ale widać, że to taki artystyczny nieład. To bardzo inspirujące, ale z drugiej strony jemu chyba potrzeba kobiety, isn't it? Jak można żyć na takim odludziu... 329 - No, tutaj ciągle różne do niego pielgrzymują. Tak jak ci powiedziałem, to jest bardzo znana postać. Jego pomysły i instalacje długo się pamięta. Stanęli na małym wzniesieniu. Dwie krowy leniwie pasły się na łące. Było zupełnie cicho. Owady, bzycząc, przelatywały nad głowami. Hehe czuł ciepło rozgrzanego ciała Angelli. Z trudem przełknął ślinę. - Wiesz, słuchałam muzyki, którą mi pożyczyłeś. -Angella przyglądała się krowom. - To jest takie wspaniałe. Niewiele co prawda słychać, ale jest naprawdę beautiful. Ja pamiętam te wszystkie zespoły, choć może niezbyt dokładnie. Jest w tej muzyce jakaś siła, coś, co tak mnie ekscytuje. Andrew, jak się cieszę, że mnie tutaj zaprosiłeś. Zupełnie mi nie przeszkadza ten straszny brud - powiedziała jakby do siebie. - Ty wiesz, że śpiew tak mnie podnieca. Ach, Andrew, dreszcze mnie przechodzą, takie same jak wtedy, gdy zaczynamy kręcić i partner z planu mi się podoba, bo przecież z każdym można współpracować, ale nie każdy się podoba, i jak w czasie prób czuję, że nasz sposób przeżywania, nasza wrażliwość jest podobna, rozumiemy się bez słów, i czuję się przygotowana, skoncentrowana, i słyszę: kręcimy, kamera. Tak, ta muzyka to samo we mnie wywołuje, a przecież w inny sposób tutaj wystąpię. Ach, Andrew! Będę śpiewać! Podskakując jak mała dziewczynka, pobiegła w kierunku sosnowego lasku. Hehe ruszył za nią, wdychając zapach perfum. Melenkof z Hehem od godziny próbowali popodłą-czać gitary i mikrofon do dwóch niewielkich wzmacniaczy, które wytaszczyli z opla Gumy. Kiedy wszystko było już w porządku z gitarami, nie mogli uruchomić mikrofonu. 330 Albo w ogóle nie działał, albo wydobywał się z głośnika upiorny charkot. Z kolei kiedy podłączyli mikrofon, to wszystko się sprzęgało. - Kurwa, jakbym miał dwadzieścia lat mniej. - Melenkof stukał pałką o pałkę, przyglądając się wysiłkom Gumy i Hehego. - Nic nie stroi, wszystko trzyma się na sznurkach, wtedy było tak samo... Ale w ogóle nie czuję się z tego powodu lepiej. Ja wcale nie chcę tam wracać... Guma, do czego ty mnie zmuszasz. Ja zawsze chciałem być porządnym jazzowym perkusistą. A Rynna rozpadła się nie dlatego, że poszedłem na studia, ale dlatego, że chciałem się nauczyć grać, i to grać z jakimś basistą, który by coś słyszał, wybacz, Hehe. - Melenkof ciężko usiadł za bębnami. - To cud, że w tym syfie znalazłem stopę i hajhet. - Próbował wystukać prosty rytm na werblu. Przeleciał pałkami po wszystkich bębnach. Uderzył dwukrotnie w talerze. Z kolumn znowu dobiegł nieprzyjemny pisk. - Kurwa, to nie do wytrzymania! - Pokręcił ze złością głową. - Wtedy tak samo wszystko trzymało się na sznurkach, na drutach i niczego nie dało się nastroić. Wtedy, Guma, nam się chciało, kurwa, bo mieliśmy dwadzieścia lat mniej, a teraz za stary jestem, żeby pół dnia wysłuchiwać tych wizgów. Zawsze chciałem grać porządną muzykę, w ogóle chciałem wszystko robić porządnie, na przykład mieć przyzwoity dom, a nie coś takiego. - Powiódł dłonią wkoło. - Tylko, kurwa, tak wyszło. I jak teraz przyjeżdżacie i mi mówicie: powróćmy do korzeni, to mi się na pawia zbiera, bo ja ciągle tkwię w tych korzeniach, nie muszę do nich wracać, po prostu nie mogę się od nich uwolnić, a wszystko przez to gówno. - Wyjął nabitą faję. Rozumiesz, chłopie? Pewnie nie rozumiesz, bo widzę, że napuchłeś i jesteś wielkim poetą, co wydał wiersze pięć lat temu, a tamten drugi to wielki filmowiec komputerowy. 331 - Kurwa, jak ty pierdolisz! Jesteś wrednym poje-bem! Nic dziwnego, że siedzisz tutaj sam jak kołek. - Guma odłożył gitarę na bok. - Z tobą nikt nie wytrzyma. Może warto, żeby ci ktoś to wreszcie powiedział. Wszyscy od ciebie trzymają się z daleka, bo jesteś zgorzkniałym fiutem. Do tego nie masz w sobie ani trochę jakiegokolwiek draj-wu, jesteś kompletnie pusty. Zioło ci mózg wyżarło. Wielki mi guru ascezy, kontestator komercji i konsumpcji, kurwa, nie chciało ci się nigdy nic robić. Jazzu się zachciewa. Kurwa, nawet ludowa kapela by tutaj z tobą nie wyrobiła. - Guma kopnął we wrota i wyszedł na zewnątrz. -Ja rozumiem, że na tym odludziu ci się poprzestawiało, ale są pewne granice! -wrzasnął na podwórku. Hehe oparł gitarę o wzmacniacz. Zdjął gumkę z kucyka i nerwowo zakładał ją z powrotem. Śledził wzrokiem oddalającego się Gumę. Jak mu, kurwa, nie gorąco w tej wełnianej czapczynie - pomyślał. - Hehe, sorry. Chyba przesadziłem. - Melenkof spuścił smutno głowę. - Może za ostro. Przepraszam. - Położył pałki na werblu. - Powiedz mu, że nie jest ze mną za dobrze, ale już się uspokoiłem. Chętnie zagram z Angellą na wokalu. To ciekawy projekt. Bez ścierny - pokiwał poważnie głową. - Naprawdę mi się podoba. Tylko już to podłączcie. - Wziął pałki do rąk. Na ścianie za perkusją Guma powiesił dwa zszyte prześcieradła. Otworzył wrota do stodoły i na wyniesionym z domu stole ustawił rzutnik i laptop. Angella nerwowo chodziła po podwórku znowu w złotych szpilkach. Upalne słońce osuszyło nieco obejście. - Zobaczycie, jakie przygotowałem wizje. - Guma zacierał ręce. - Przede wszystkim w oparciu o twoje filmy 332 - zwrócił się do Angelli. -Jak mamy się w to bawić, to zobaczmy nasze przedsięwzięcie w całości, razem z tym, co będzie na ekranie. - Uruchomił projektor i otworzył w komputerze przygotowany przez siebie set. Na prześcieradłach pojawiło się ruchliwe miejskie skrzyżowanie, pędzące z ogromną szybkością samochody i rozbiegany tłum. Nie od razu dało się zauważyć na drugim planie, jakby w tle, mocno zamgloną twarz Angelli, która rytmicznie, w zwolnionym tempie pracowała nad czyimś członkiem. Guma tak rozmazał kontury, że trzeba było uważnie się wpatrzeć, żeby pojąć, co znaczy ten rytmiczny ruch. - To są bardzo dobre fragmenty do muzyki. - Podszedł do Angelli. - Są rytmiczne i w powtarzających się sekwencjach. 1 można je ustawiać w różnym tempie, przyspieszać, zwalniać, po prostu idealne do tego, co będziemy grali. Zobaczcie na przykład ten fragment. - Na ekranie ukazała się Wisła filmowana z któregoś z mostów. Kamera zrobiła zbliżenie tafli wody, która na moment wypełniła cały ekran. Falowała, zmieniała kształty i kolory, dodane i zmiksowane przez Gumę. I znowu na drugim planie zarysowała się sylwetka Angelli, tym razem rytmicznie unoszącej się i opadającej. - A tutaj zostawiłem twoją twarz wyraźną. Wygląda bardzo sugestywnie. Musisz być rozpoznawalna na tych wizualizacjach, skoro z nami występujesz. A cała reszta, jak widzisz, ruch twojego, bez wątpienia pięknego, ciała -Guma zerknął ukradkiem w stronę piersi Angelli - rozmywa się trochę w tym, co jest treścią filmu. Ale to, co najważniejsze, to rytm, pulsowanie, w górę i w dół. Zobaczycie, jak to idzie z muzyką. Puścimy lekki hausik. - Guma włączył odtwarzacz w laptopie. - Widzicie. Pulsowanie. Jak ten zdecydowany rytm idealnie wpasowuje się w... ruch... Angelli na ekranie. 333 Z pierwszego planu zniknęła rzeka, pojawiły się mewy szybujące w konwulsyjnym, porwanym rytmie. Angella nie przestawała unosić się i opadać. Mewy leciały, zatrzymywały się nagle i rozpoczynały lot z tego samego miejsca. Angella wodziła czubkiem języka po rozchylonych wargach. Guma zapętlił oba plany w sekwencjach zgodnych z tempem muzyki. Angella weszła do stodoły. Podeszła do wzmacniaczy. Wzięła leżący tam mikrofon. Bawiła się nim, mimowolnie wykorzystując swoje umiejętności z planu filmowego. - Możemy jechać. - Mełenkof zaczął wystukiwać rytm na hajhecie i talerzu. Guma przełożył przez ramię pas gitary. Hehe włączył wzmacniacze i uderzył w struny. - One, two, three - powiedziała do mikrofonu Angella z nienagannym amerykańskim akcentem. - We can start everybody! Sprzęt działał bez zarzutu. Guma podgłośnił swoją gitarę. Uderzył w durowe A. Hehe, czując, jak mu się pocą dłonie, starał się grać na swoim basie równo z hajhetem Melenkofa. - No to jedziemy, głupie chuje! - Mełenkof uderzył w werbel i przeleciał po wszystkich bębnach. - Wyglądasz bardzo hot w tych bucikach i z mikrofonem w rączce - przekrzyczał obie gitary. - No, nie stać, głupie prąciaki! -Mełenkof ostro przyspieszył. Hehe za wszelką cenę chciał za nim nadążyć. Guma grał trzydurowe rify. Hehe z trudem rozpoznawał, co to za dźwięki. Guma dał znać głową Angelli. - I am sexy doli, I am sexy doli - Angella wrzasnęła do mikrofonu niskim altem. - You need me, but I am only your fantasy. - Otworzyła usta, jakby chciała włożyć sobie 334 końcówkę mikrofonu do ust. Guma zbliżył się do Angelli i pochylił się nad mikrofonem, który trzymała w ręku. - Fantazja zabija ciebie, fantazja jest twoją religią - wywrzeszczał razem z Angella. Angella odsunęła się od Gumy. - I am sexy doli and your fantasy is my religion, I am sexy doli and you need me. Fantasy is your religion - ciągle wrzeszczała do mikrofonu. Mełenkof walił w bębny jak oszalały. Poczuł się w końcu tak, jakby rzeczywiście miał dwadzieścia lat mniej. Zachwycony Hehe wpatrywał się w Angellę. W najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczał, że ona tak wczuje się w klimat punk rocka. Na prześcieradle mewy nieustannie latały nad Wisłą, nie mogąc dolecieć do celu, a Angella z rozchylonymi ustami podnosiła się i opadała. -1 am your religion, I am your fantasy - zaczęła jęczeć jak podczas szczytowania na planie filmowym. Hehe nie mógł rozpoznać żadnego dźwięku. Nie zmieniał więc palców na progu, uderzał jeden dźwięk, starając się trzymać tempo takie jak Mełenkof. Guma walił w struny bez opamiętania. Nagle wzmacniacz zarzęził i zaległa cisza. Przez moment wszyscy grali. Angella krzyczała: - You need me, I am your religion. Bez prądu brzmiało to żałośnie. Pierwszy przestał grać Mełenkof. Położył pałki na werblu. Wstał zza bębnów, przeciskając się, przewrócił talerz. Kopnął go ze złością. - No nie, kurwa mać, to nie dla mnie, wychodzę z tego interesu. To się już skończyło, nie można wchodzić do tej samej rzeki! - Wyszedł ze stodoły. Na prześcieradle Angella wypinała pupę, a w tle szybko zmieniały się obrazy z Dworca Centralnego, mroczne, brudne, szare. 335 Hehe był wściekły. Siedział sam na schodach domu. Melenkof zniknął. Nabił faję i poszedł w pole. Powiedział, że nie umawiał się z nimi na żaden projekt Rynna plus Angella. Guma poszedł gdzieś z laptopem pod pachą. Hehemu najbardziej było głupio wobec Angelli, która wyraźnie nie tego spodziewała się po ich spotkaniu. Chłodno powiedziała, że będzie się niedługo zbierać do Warszawy. Chciał jej wyjaśnić, że Melenkof jest zdolny do wszystkiego. On sam miał przecież wiele innych projektów, całą masę pomysłów, w których Angella mogłaby wziąć udział. Żałował, że nie trzymał się swojego pierwotnego założenia, żeby wykorzystać jej doświadczenie aktorskie i zrealizować coś na pograniczu plastyki, performu i filmu. Coraz bardziej wściekał się na siebie, że dał się omamić Gumie na tę reaktywację Rynny w stodole. Hehe wszedł do domu, potem obszedł podwórko. Czerwony mercedes ciągle tam stał. Wyszedł na drogę. Ruszył w kierunku grobli, na której rosły stare wierzby, tam gdzie chodzili przed południem. Nigdzie Angelli nie znalazł. Zbliżał się wieczór. Robiło się ciemno. Postanowił zajrzeć do stodoły. Podszedł do wrót. Ze szpar między deskami wydobywało się światło. Podszedł bliżej. Pomyślał, że to Guma miksuje coś w laptopie. Nie chciał wchodzić i znowu słuchać, że przecież to dopiero początek i powinni jeszcze raz spróbować. Zbliżył oczy do szpary. Wytężył wzrok, nie dowierzając temu, co widzi. Zobaczył Angellę z odsłoniętymi piersiami, na wpół stojącą, na wpół siedzącą na jednej z poziomych drewnianych belek, ciągnących się w poprzek stodoły. Melenkof klęczał przed nią. Jego głowa ukryta była między jej udami. Hehe zacisnął zęby, myślał, że pęknie mu szczęka. Angella odchyliła się do tyłu, 336 otworzyła usta, przymknęła oczy, pośliniła palec i zaczęła pieścić nim swoje sutki. Wyglądała jak na planie filmu ze swoim udziałem. Jak ona może z Melenkofem? - myślał z wściekłością Hehe. Melenkof wstał. Przygładził brodę. Angella delikatnie pchnęła go na stojącą obok kolumnę ze wzmacniaczem, tak że prawie się położył. Hehe patrzył z obrzydzeniem, jak Angella wyłuskuje go Melenkofowi ze spodni, chwilę z zadowoleniem trzyma w dłoni i potem z wielką gracją, płynnie i lekko dosiada Melenkofa. Hehe ciężko przełknął ślinę. Angella niczym elegancka dżokejka, lekko pochylona, oparta na ramionach Melenkofa, jechała stępa, w górę i w dół, w górę i w dół. Po chwili przyspieszyła i zaczęła kłusować. Hehemu pokazały się mroczki przed oczami. Z trudem oddychał. Gdyby to był film, mógłby go po prostu wyłączyć. Pochylił się za mocno do przodu, stracił równowagę i całym ciężarem oparł się o wrota. Nagle zauważył, że skrzydło, o które się nie opierał, nałożone na krzywe, odchylone od pionu zawiasy, powoli się uchyla. Próbował je złapać, ale nabrało impetu i ze zgrzytem otworzyło się na oścież. Hehe stał jak skamieniały. Angella roześmiała się na jego widok. - Andrzej! - krzyknął Melenkof. - Co ty tu robisz?! - wychrypiał. Angella przymknęła oczy i usiłowała przejść w galop. Melenkof wyszarpnął się spod niej. - No nie, ja tak nie mogę - wyjęczał. Zasłonił się dłońmi i wybiegł ze stodoły. Angella westchnęła. Gładziła wskazującym palcem swój sutek. 337 - Rozumiem, że chcesz go zastąpić? - uśmiechnęła się uwodzicielsko do Hehego. Mana obudziła się o pierwszej w nocy. Coś było nie tak. Dotknęła miejsca między nogami. Krwawiła. Jezu, co to jest?! Wyskoczyła z łóżka. Czy mam krwotok? Jezu. Umieram, powinnam wreszcie iść do lekarza. Dotykała się i przyglądała temu, co ma na dłoni. - Dziewczyno! Ty masz okres! - powiedziała szeptem. Jeszcze raz przyjrzała się ręce. Podniosła kołdrę z lękiem, że zobaczy tam kałużę krwi. Znalazła kilka niedużych plam. - To naprawdę okres! - wrzasnęła. Zerwała się z łóżka. Zatrzymała wzrok na trumnie, którą Dodo starannie pomalowała w kolorowe kwiatki, pszczółki i motylki. Chciała wykorzystać ją do sesji fotograficznej z ciężarną Maną pod roboczym tytułem Taka piękna żałoba. Pobiegła do pokoju Dodo. - Mała, mała, nie gniewaj się, sorry, ale muszę cię obudzić. - Mana usiadła na łóżku Dodo. - Słuchaj, chyba wszystko w porządku, mam okres! Nie jestem w ciąży. Rozumiesz, nie jestem. Po prostu nic nie ma! Nic się nie stało! Dodo, jaka jestem szczęśliwa! - Ale rozrabiasz, mała. - Dodo podciągnęła kolana pod brodę. - A już tak pragnęłaś dzidziusia, tak się w nim rozkochałaś, a tu nic z tego... Która to godzina? Przecież niedawno poszłyśmy spać. Cały dzień projektowały śpioszki z napisem „Mama to nie śmietana" do swojej internetowej galerii. Można było tam obejrzeć już kilkanaście projektów czapeczek dla niemowląt i dla starszych dzieci. Nawet zaczęły się sprzedawać. - A tego, że to okres, jesteś pewna? - Dodo z niedowierzaniem przypatrywała się Manie. - I w ogóle wszystko jest dobrze, na pewno? Ale jak ty masz takie historie, to ty, do cholery, musisz iść do lekarza. Przestań pieprzyć jakieś głupoty, że cię to odpodmiotowia. Co za wiocha! - Dodo podniosła głos. - No, chyba na to wygląda... - burknęła Mana. Nie mogła zrozumieć, o co Dodo ma do niej pretensje. - Mana, tylko jak ty to wyjaśnisz? - Dodo ziewała jak hipopotam. - Przecież już cała Warszawa śledzi twoją ciążę. Co ty napiszesz w blogu o tej całej sytuacji? - Dodo, chyba kompletnie zwariowałaś. - Mana wzruszyła ramionami. - Niby na czyjej opinii tak bardzo zaczęło ci zależeć? - Nie na opinii. - Dodo spochmurniała. - Przez trzy dni malowałam cholerne kwiatki na tej cholernej trumnie. To miał być niebanalny projekt, Mana, a ty mi taki numer wykręciłaś... Nic z tego, Mana... Do jutra uznajemy, że ciągle jesteś w ciąży, i robimy zdjęcia... Zbliżała się trzecia w nocy. Guma przysypiał na zydlu przy piecu. Wełnianą czapkę ściągnął na twarz. Hehe siedział oparty na łokciu przy stole. Nie mógł zasnąć. Chciał się gdzieś położyć. W izbie na dole podłoga wydawała się taka brudna, że się jej brzydził. Na górę, do Melenkofa, nie chciał wchodzić. - I co, chłopaki? Już znowu śpicie, ciągle śpicie. -W izbie niespodziewanie pojawił się Melenkof. Wyjął spod pachy wymiętą, brudną teczkę z maszynopisem. Rzucił ją na stół. - Sorry, stary, że tak to się skończyło. - Niepewnie spojrzał na Hehego. - Pojechała? Przykra sprawa. - Gładził 338 339 się po zmierzwionej brodzie. - To nie ty napisałeś, co? - Wskazał na maszynopis. - Jezu! To mój wyrzut sumienia. Już dawno minął termin... Powinienem to przeczytać... Jakoś nie mogę skończyć... - Ziewnął szeroko. -A mnie wciągnęło... Czytało się bardzo dobrze. - Melenkof popatrzył przekrwionymi oczami na Hehego. Z zadowoloną miną usiadł za stołem. - 1 co tam znalazłeś? - Hehe wzruszył ramionami. - A, kurwa, ludzi znalazłem. -Tak? - Hehe nie mógł powstrzymać się od ziewania. Melenkof nerwowo bębnił palcami w leżącą przed nim teczkę. Założył nogę na nogę. - Według mnie to jest, rozumiesz, o tym, że żeby ktoś mógł spokojnie spać, inni muszą czuwać. I to jest 0 tych, co muszą czuwać... A my możemy spać i sobie śnić 1 śnić... - Co? - Hehe podniósł wzrok na Melenkofa. Przypatrywał mu się przez chwilę, nic nie rozumiejąc. - Melenkof, rzeczywiście gdzieś bym się położył... - Może inaczej... - Melenkof rozczesywał palcami brodę. - To jest o żołnierzach z pierwszej linii frontu. - Ty ciągle o tym? - Hehe wskazał na teczkę z maszynopisem. - Nie bardzo wiem, o co ci chodzi. - Zamrugał załzawionymi oczami. - Mnie się to wydaje nudne i przewidywalne. Najpierw fascynacja, potem stracone złudzenia, zmęczenie, odhumanizowanie i tak dalej... Strasznie mi się chce spać... Która to godzina? Cholera, starzeję się... - Melenkof, co ty za fazy dostałeś?... - Guma ocknął się na zydlu. -Jest środek nocy. Daj ludziom odpocząć. - Gumka, naciągnij wełniaka na oczy i śpij, nie przeszkadzaj sobie... - Melenkof podszedł do pieca i do- rzucił kilka szczap. - Dlaczego to tobie dali tę teczkę i ferujesz o tym wyroki? - Spojrzał na Hehego. - I zobacz, co z nią zrobiłeś, jak ona wygląda? - Wygładził ją dłonią. - To się zaczyna dziesięć lat temu... Więc minęło już dziesięć lat... a właściwie czternaście, kiedy ta jebana komuna poszła w pizdu. Tyle lat... Przeleciało jak sen... Przez cały ten czas wiązałem sznurkami manekiny, sprężyny i wieszałem w stodole kupy z gipsu... I nie chciałem mieć nic wspólnego z tym nowym syfem. - Wskazał na maszynopis. - Nic -powtórzył. - A tutaj okazuje się... - podszedł do stołu, położył ręce na teczce - że jak na wojnie... koszty i ofiary, pot, krew i łzy... ale to chyba zwycięska wojna... - Popchnął teczkę w kierunku Hehego. - Bo możemy spać spokojnie... - Melenkof... - Hehe wziął teczkę do rąk. Oczy same mu się zamykały. - A tak właściwie, to o co ci chodzi? Problem chyba polega na tym, że tam nie ma nic... ważnego... - Odsunął od siebie maszynopis. - Chyba dlatego tu mieszkasz, co? - Idź do stodoły i popatrz, co ja tu takiego mam. Myślisz, że dlatego tu trwam, bo mam coś więcej... Oj, Hehuś, Hehuś... - Schował dłonie pod skudłaczoną brodę. - Naprawdę sądzisz, że tu nic nie można znaleźć? - Spojrzał na wymiętą teczkę. - No, może w filmach z Angellą Horny coś więcej byśmy znaleźli, isn't it? - Melenkof odwrócił twarz w stronę Hehego i zrobił dzióbek z warg, usiłując upodobnić się do Angelli. - Daj mi, kurwa, spokój - wymamrotał Hehe. Położył głowę na stole. - Nie wyrabiam. Jestem wykończony... - Tyle lat, tyle lat - Melenkof z niedowierzaniem kręcił głową - czternaście lat... Niepotrzebne ci to, co? - Schował teczkę pod pachę. - Zostanie u mnie... Śpij, Hehe, śpij. Wyłączę wam światło i idę na górę. 340 341 Wolnym krokiem wyszedł do sieni. - Dobrych snów - mruknął. - Miałeś, chamie, złoty róg, miałeś, chamie, czapkę z piór - zanucił na schodach. - Ostał ci sie ino sznur. Melenkof zwariował do reszty - pomyślał Hehe, zasypiając. Jestem w bardzo dziwnym stanie. Nie wiem właściwie, czy się śmiać, czy płakać. Siedzę nad klawiaturą i jednak czuję łzy. Kuźwa, co za obsuwa, co za obciach... Panienka z okienka. Tak jakoś wyszło... nie jestem w ciąży. Nie, nie... Nic się nie stało... Nie obawiajcie się o moje zdrowie. Zwyczajnie... po prostu bardzo mi się spóźnił okres... Tak się, jak widać, czasami dzieje. Może za wcześnie poczułam się zbyt pewnie. A widocznie są to sprawy zapisane w naszej karmie i karmie tej istoty, która miała powstać. Ale tak się przecież może stać z każdym projektem, z każdą twórczością, której się oddajemy. Nigdy nie wiadomo, jak się skończy, czy powstanie to, na co czekamy. Piszcie do mnie... Będzie mi łatwiej. Wiem, że jesteście zawiedzione także z innego powodu. Byłyście tak ciekawe tego, kto jest... to znaczy, kto był ojcem. Wiem, że czekałyście, kiedy zdradzę wam tę tajemnicę. Niestety, już tego nie napiszę na blogu. Po prostu nie mogę... odkąd potencjalny ojciec przestał nim być... Łzy mi kapią na klawiaturę... Prawdziwe... Boże, co za obciach! Ale też jest ulga... Zawsze pojawia się pytanie, czy sytuacja ciąży rzeczywiście pozwala kobiecie na wolny wybór i wolną decyzję... 342 Ale chcę was zapewnić, że nie rezygnujemy, nie przerywamy naszych projektów. Nadal w naszej galerii możecie obejrzeć śpioszki, czapeczki i koszulki naszego z Dodo projektu. Nadal piszcie do mnie, moje kochaniutkie, Maju i Teres-ko... chcę być przy was. Pora rozstać się z Hehem i chłopakami. Niech śnią spokojnie. Nurtuje nas tylko jeszcze jedno pytanie: Co robił Hehe w obiecujących latach dziewięćdziesiątych, kiedy Krzysztof Lenart i Marek Murawiec ze słabnącym, ale jednak entuzjazmem budowali kapitalizm? Hehe bez namysłu odpowie, że nigdy nie dał się omamić komercji, konsumpcji i plastikowi, bardzo szybko się zorientował, że jedno zniewolenie zmieniło się w inne. Jednak za moment ugryzie się w język, bo od takiej myśli tylko krok do stwierdzenia, że za komuny było tak samo, albo i lepiej. Tak jednak Hehe nigdy nie myślał i nie pomyśli. Przyzna, że za komuny był co prawda syf mentalny, ale on był od tego z daleka. W ogóle, doda po chwili, cała historia jest procesem i wolność dojrzewała na długo przed przełomem. Tak na dobrą sprawę nigdy nas nie interesowało ani nam nie przeszkadzało to, co działo się wokół. - Moja wolność zaczęła się już w liceum, kiedy dostaliśmy do ręki pierwsze płyty Sex Pistols, a może kiedy przeczytaliśmy Rok 1984... no i wtedy, gdy zacząłem palić w domu i uznałem, że stary może mi naskoczyć. A zresztą, czy był jakiś przełom? - zapyta ironicznie. 344 Jesienią dziewięćdziesiątego Hehe z Jolką wrócili ze Starowic do Warszawy. Jolka miała dość mieszkania w chałupie, w kilkanaście osób, bez bieżącej wody. Tak jak wszystkie kobiety w Starowicach, tęskniła do wanny z ciepłą wodą i pralki automatycznej. Hehemu było to obojętne. Mówił, że wracają tylko na zimę, że nie wyobraża sobie życia w mieście. W lutym Jolka zaszła w ciążę i w listopadzie urodziła się Monika. Hehe nie potrafił pojąć, że dziecko nie może poczekać, kiedy są inne, ważniejsze sprawy. Nie mógł zrozumieć, że niemowlę drze się i nic z tym nie można zrobić, trzeba się nim zająć. Rodzice szczęśliwych rodziców dawali jakieś pieniądze, ale Jolka coraz częściej zadawała pytanie, z czego będą żyli. Hehe coraz głośniej odpowiadał, że jest poetą i artystą i że powinna zauważyć, jaka jest rzeczywistość: i nie można teraz jego talentu przeliczyć na konkretne pieniądze. To wtedy zaczęli go wkurwiać wszyscy ci wygarniturowani goście z ogromnymi centertelami w walizkach, wtedy te wszystkie kolorowe sklepy i restauracje zaczął omijać ze wstrętem. - Widzisz, co się dzieje? - krzyczał do Jolki. - Runął mur i zalał nas jarmark. Monika poszła do przedszkola, a Jolka do agencji reklamowej. Znalazła tam miejsce dla Hehego w nowo tworzonym dziale kreacji. Nie trzeba było przychodzić wcześnie, ale Hehe jakoś nie mógł nigdy zdążyć nawet na dziesiątą. Więc po tygodniu zrezygnował. Nie był w stanie wyobrazić sobie porannego wstawania co dzień. - Zawsze był wolny od takich konieczności i takim zamierzał pozostać. Nie mógł też nigdy zdążyć w porę odprowadzić Moniki do przedszkola, tak aby nie spóźniła się na śniadanie. Nie mógł przyjść po nią przed piątą, tak żeby nie siedziała 345 z wściekłą sprzątaczką w szatni. Czytał i pisał, słuchał i zastanawiał się. Nie miał czasu. Jolka nie mogła tego znieść. Hehe wydał swój drugi, ostatni tomik. Zaczął znowu coraz częściej jeździć do Starowic. Na pretensje Jolki odpowiadał, że nie zrobi z niego niewolnika mamony, a Monice nic się nie stanie, kiedy posiedzi sobie w szatni. Przecież ma niezwykłego ojca. Kiedy Positive oddał setną restaurację, Jolka powiedziała, że nie chce z nim być i że zamienią mieszkanie na dwa. Hehe czuł się trochę zaskoczony, ale w końcu przyjął to z ulgą, bo stawał się znowu wolny. Trudno więc nie wierzyć zapewnieniom Hehego, że kapitalizm zawsze był mu obcy. Tak jak zawsze było mu obce punktualne wstawanie, czy to na spotkanie z krwiożerczym kapitałem, czy po to, żeby odprowadzić Monikę w porę do przedszkola lub punktualnie ją odebrać. Zjazd Witam was wszystkich na corocznym zjeździe Po-sitive'a. To ogromna radość móc ponownie spotkać się z wami po roku na naszym dorocznym święcie. Chciałbym dzisiaj poświęcić chwilę uwagi naszemu rozumieniu słowa „Positive". Kiedy próbujemy odnaleźć sens tego słowa, przychodzą nam do głowy takie określenia, jak dobry, sensowny, twórczy, konstruktywny. Przez osiemdziesiąt lat naszego działania na całym świecie naszą ambicją było stworzenie wizerunku, który kojarzono by właśnie z tymi wartościami. Także dzisiaj dokładamy wszelkich starań, żeby Positive'a rozpoznawano jako organizację pragnącą dawać ludziom po prostu dobro. Najwyższą wartością dla całej naszej grupy jest człowiek i planeta Ziemia, na której żyje. Dla nas, ludzi Positive Food Corporation, ta wartość jest nadrzędnym drogowskazem działania... Dlatego szczególną troską Positive otacza społeczności lokalne, w których przyszło mu działać. Nasi partnerzy i kierownicy to ludzie głęboko osadzeni w miejscu, gdzie prowadzą swoją restaurację, to ludzie rozumiejący i dokładnie znający uwarunkowania i potrzeby lokalne i dostosowujący do nich globalną strategię Positive'a... 347 To oni kreują nasz wizerunek. To oni włączają każdą restaurację w gospodarczy krwiobieg. Dzieje się tak bez względu na to, na jakim kontynencie działamy, w Afryce, w Azji czy w Europie... No nie, kurwa, słuchać się tego nie da. Czy ten Pierd tak musi? Euzebku, odpowiedź jest prosta. Musi. Nie ma innego wyjścia. To jest w końcu jego dżob. Przysłali mu tę ] mowę prosto z Paryża, wkuł ją na pamięć i teraz recytuje. Bo przecież jak już wszystkich nas tutaj ściągnęli, jak już wydają tyle kasy na to chlanie, żarcie i noclegi, to muszą wygłosić te wszystkie kazania na chwałę Positive'a wszechmogącego. Poza tym Pierd to sensowny gość. Wie, o co w tym wszystkim chodzi. Ale jak włączy się z tymi wartościami, to może tak nawijać godzinami, a im dłużej to trwa, tym mniej z tego rozumiem. I musimy stać nad tym rusztem, półmiskami, butelkami. Ślinić się i nie wyrabiać. Dobrze, Euzebku, że sobie zabezpieczyłeś szklaneczkę wędrowniczka, bo nie dałoby się tutaj wytrzymać. A trzeba będzie się uwijać, bo jest jeszcze daniels, i jak się wszyscy rzucą, to potem zostanie już tylko zwykły łyskacz, a na koniec wóda. Ogólnie, nie można powiedzieć, elegancja-Francja. Ładne miejsce nad rzeką. Październik, a taka ładna pogoda. Ognisko zaraz zapalą. Na ruszcie kręci się dziczek, w kotle bigos. Pachnie to tak, że kiszki marsza grają. Na stołach smalec i ogórki kiszone. W garnkach glinianych. Teraz moda się zrobiła na takie jedzenie wiejskie, jak u Zenona na wsi. Paliwa nie zabraknie. Zresztą jeszcze na żadnej imprezie bar nie wysechł. I fachowa obsługa. Dwóch gości przy drinkach, trzech przy ruszcie i bigosie... Będzie wyżera... 348 Zespolik się przygotowuje, to i muzyczka zagra. Euzebek będzie się mógł potulić do dziewczyn z księgowości. Takie młode dupki pozatrudniali. Jeszcze wstydliwe. Nie wiedzą, co można, czego nie. Zaraz po szkółce, świeże, młodziutkie mięsko. Będą się w Euzebka wpatrywać jak w królewicza z bajki. Ten cały pałac tutaj to trochę jak muzeum. Widzisz, Euzebku! Mieszkasz w takich miejscach, jadasz w takich miejscach. Kiedyś tylko arystokraty sobie mogły na coś takiego pozwolić, a teraz proszę bardzo, Euzebek. Na ścianach te zasłony w malunki, szable, zbroje w kątach, z sufitów zwieszają się ogromniaste żyrandole, aż strach pomyśleć, co by się mogło stać, jakby się taki spierdolił. W ogóle takie skrępowanie, że się coś zniszczy, jak nie daj Bóg się potkniesz lub zawadzisz. Swobodniej czułem się w zeszłym roku w Bełchatowie. Hotelik nowoczesny, basenik do dyspozycji. Można było popatrzeć, jak wyglądają koleżanki z biura w samych opalaczach. A było na co patrzeć. No i Sylwia przemknęła do mojego pokoju, bo były jedynki. Tylko strasznie mnie ugryzła w rękę, bo tam te kartonowe ściany i wszystko słychać, i żeby nie krzyczeć, jak już jej Euzebek dogodził, włożyła sobie moją dłoń w usta. Namiętna suczka była. Szkoda, że jakoś nam się nie składa ostatnio. No, Pierd, wreszcie skończyłeś! To jeszcze, kurwa, będzie Brodacz gadał?! Szklanka pusta. Jezu Chryste, mam nadzieję, że na nim się skończy! O czym on będzie nawijał... - Mimo pewnego smutku, że czas tak szybko mija, naprawdę się cieszę, że widzę was wszystkich na corocznym zjeździe naszego Positive'a. Jesteśmy o rok starsi, 349 a nasza sieć jest bogatsza o rok doświadczeń i możemy stwierdzić bez żadnych wątpliwości, że nasze Positive Food Restaurants są już stałym elementem polskiego krajobrazu, obecne na rynku od czterech lat. To bardzo krótko, a tak wiele się zmieniło... Jestem naprawdę wzruszony. Pozwólcie mi na krótką osobistą refleksję. Gdy wracam pamięcią do naszych początków, uświadamiam sobie, że byliśmy pionierami. Dopiero za nami przyszli następni. Myślę, że nie będzie przesadą, jeśli powiem, że zebrała się tutaj grupa ludzi, którzy mogą być dumni z tego, że to dzięki nim zaszły wielkie zmiany w Polsce. Ostatnich kilkanaście miesięcy to czas dla Positive'a szczególny. Po pierwsze, z powodzeniem wdrażamy nową strategię sprzedaży, a po drugie, w naszej wielkiej rodzinie pojawili się kierownicy restauracji... Positive uelastycznił swoją strukturę, wprowadza ciągłe innowacje, jest plastyczną organizacją, reagującą na nowe wyzwania stawiane przez ciągle zmieniającą się rzeczywistość rynkową. Cieszę się, że możemy dzisiaj gościć i partnerów, i kierowników. To ważne, że młodzi, mniej doświadczeni koledzy mogą spotkać się z seniorami, najbardziej cenionymi i doświadczonymi ludźmi. Nasze zjazdy to przede wszystkim okazja do poznania się, wymiany doświadczeń i integracji. Cieszę się również, że tak licznie przyjechali tutaj ludzie z biura. Positive to rodzina, w której nie ma podziału na tych z biura i tych z restauracji, i mam nadzieję, że wspólna zabawa jeszcze bardziej zbliży nas wszystkich. Nie chcę już dłużej was zatrzymywać. Tym razem nasze doroczne spotkanie odbywa się w miejscu szczególnym, w klimacie staropolskim... 350 Bawmy się dobrze, integrujmy ze sobą... Coroczny zjazd Positive'a uważam za otwarty. Zapraszam wszystkich do bufetów i baru, a potem na parkiet... Można powiedzieć, że towarzysze skończyli przemówienia. Człowiek w swoim życiu nasłuchał się tej mowy--trawy. To fakt, do partii nigdy się nie dałem zapisać, ale już prawie, prawie, tuż przed mistrzostwami. Przyszedł taki jeden chłystek z samego sztabu. -Jak to jest, że plutonowy, do którego mamy takie zaufanie, nie jest członkiem naszej organizacji - mówi. I człowiek musiał pójść na zebranie... Te przemówienia o sojuszu robotniczo-chłopskim i o tym, żeby ludziom żyło się dostatniej, i o przyjaźni ze Związkiem Radzieckim... A tutaj tak samo, organizacja najważniejsza i opowieści o wartościach. No, czy nie, panie Murawiec? Podobne, podobne, kurtka na wacie, podobne... No, ale dajmy temu spokój. Podjedzmy sobie trochę... Dobre rzeczy tu dzisiaj przygotowali. Kiedy to człowiek jadł dzika z rusztu? Chyba jak do koła łowieckiego zaprosili... A bigos pachnie tak, że przy wysiadaniu z autokaru już go czułem. Będzie podkładzik pod wódeczkę. Wyjątkowo w tym roku to zorganizowali. I miejsce, Dom Polonii, i jedzenie takie nasze. Człowiek od razu jakoś inaczej, tak odświętnie się czuje. Dlaczego takie miejsce wybrali? Pewnie się z nami żegnają... Daj spokój, człowieku, z tymi wszystkimi sprawami. Dzisiaj się relaksujesz. Zobacz, ile tego jadła i napoju przygotowane. Najpierw może mały kieliszeczek pod ogóra. O! Świetny kiszeniak. Bożenka lepszych nie robi. To znaczy, nie robiła, bo ile to już lat nie było czasu, żeby zakisić. Ale to ten smak! Czysta i kiszeniak! 351 I Szkoda, że kobity nie ma. Łyso tak jakoś samemu. Siedzi tam sama... Ale przecież trzeba było tu przyjechać i się pokazać, bo jak nie, to mogliby odebrać, że się obrażamy, i nie wiadomo, co by sobie pomyśleli... A ona mówi, że nie da rady, że zmęczona, że się nie najlepiej czuje, ale jedź, Marek, musisz jechać, nie wypada... No, to jeszcze jeden i do bufetu nałożyć sobie ciepłego. Kiedyś to człowiek przyjeżdżał na te zjazdy w innym nastroju. Pamiętam pierwszy zjazd, dwa lata temu, tak, to było w dziewięćdziesiątym piątym... jak dziś pamiętam. Nowiutki hotelik Sobieski. Wszystko do dyspozycji. Pierwszy raz człowiek użył takiego hotelowego życia, to trudno zapomnieć. Apartament dla nas, i jak nas wychwalali. We wszystkich przemowach, że partnerzy to, partnerzy tamto... A nasz Positive był pierwszy w transakcjach w północnej Polsce, no i pierwsze miejsce w standardzie czystości i akcji tajemniczy ubek. A o czym my teraz mówimy? Ruszyła muzyka. I co? Człowiek będzie ściany podpierał. W zeszłych latach to wytańczyliśmy się z Bożenką za cały rok, a teraz? Niebo w gębie, panie Murawiec! Dzika potrafią tutaj zrobić, bigos jak u Bożenki! Dobrą tu kuchnię mają. Właściwie zapomniało się, że coś takiego można podawać. Tylko te elementy w panierze i sałatki ala parizjen i po marsyl-sku. A bigos i schabowy, i kiszeniaki to tylko w domu, w jakiejś, kurna olek, konspiracji. To jeszcze jednego. Dobrze zmrożona. Zdrowie babci Polonii! Bawią się ci moi Polacy. Dziwne miejsce tym razem wybrał Christophe. Właściwie niby taki zamek jak Ludroix na południe od Saumur, ale jednak inny. Musieli jakoś 352 zanieczyścić nasze plany tymi polskimi pomysłami. Ale najważniejsze, że nie w jakiejś niemieckiej posiadłości. Zaczęły się konkursy. Zawsze i wszędzie to samo. Przez tyle lat nie mogą niczego nowego wymyślić. I czy to Kenia, czy Egipt... Wyścigi w workach... No nie... Dwadzieścia trzy lata oglądać to za każdym razem... Ciekawe, że wszędzie te biedne szczurki godzą się z radością na takie wygłupy... I jacy zadowoleni... No... Positive nie żałuje budżetu, żeby wszyscy mogli za darmo zjeść, wypić... I jak świat długi i szeroki wszyscy to uwielbiają. Wódka zmrożona i te ich ludowe dania. Trzeba przyznać, że to jedzenie jest całkiem, całkiem. Ach, jak sobie przypomnę na początku. Kwaśne ogórki... ha, ha, ha... myślałem, że podają mi coś zepsutego, a ta kapusta... tak samo, strach, że chcą mnie otruć... gotować skwaśniałą... co za pomysły! Niezwykła ta kuchnia oparta na różnych odcieniach kwaśności... Napijmy się! Wódki czystej! Ilu rzeczy się od nich nauczyłem. Trzeba powiedzieć, że ani w Kenii, ani w Egipcie czy Turcji nie czułem, że można od nich po prostu wziąć to i owo. Bo to jednak jest Europa... Ale to dopiero można stwierdzić, jak się jest tutaj z nimi... ile to lat? To jest fenomenalne, po prostu incroyable, to mięso i kieliszek czystej! Najpierw uderzenie, można powiedzieć, obezwładniające swoją intensywnością wszystkie kubeczki smakowe, potem pojawia się delikatny smak dziczyzny, który momentalnie rozpływa się w mocnym alkoholu, w jego aromacie, i potem zaraz gorąco rozlewające się po całym ciele i wracające do ust z połączonym, niepowtarzalnym smakiem mięsa i tego wspaniałego alkoholu. - Christophe! Muszę ci pogratulować. Wspaniałe miejsce i kuchnia doskonała! Tak, masz rację, to jest inny zjazd niż poprzednie. 353 Jak ten mój Christophe okrzepł w nowej roli. Ułożył sobie wszystko w dziale, sieć reformuje, dba o wizerunek, rozwinął się, bez dwóch zdań. Bardzo dobrze zarządza nowym zespołem. Umiejętnie balansuje, wykorzystując bądź - kiedy trzeba - ucinając ich dynamizm, entuzjazm i młodzieńcze czasami nieokrzesanie. Ale wszystko idzie w dobrym kierunku, wolno, lecz do przodu, Paryż jest zadowolony i pewnie już niedługo mój drogi Christophe wyfrunie gdzie indziej budować rodzinę Positive'a. A ty? Jeszcze trochę, jeszcze trochę, cierpliwości. Paryż zastanawia się, jaką wybrać w końcu strategię dalszego rozwoju sieci w Polsce. Wszystko to bardzo tajne, więc nawet Antoine nic nie wie. Tylko dlaczego nie przyjechał nikt z Paryża? Ale dzisiaj nie zajmujmy się tym wszystkim. Dzisiaj bawmy się do białego rana. Dzisiaj mamy zjazd! - Wiesz, że przekonałem się do waszej kuchni, do waszych obyczajów, do waszego nieskrępowania, otwartości i do waszej wódki. Napijmy się! - Już nawet nie potrzebuję swojego wina... - To, Christophe, ważne, że oni tu wszyscy razem teraz są! Udało nam się Positive'a zrestrukturyzować i osiągnąć target. To znowu nasz sukces! A ile firm przyszło za nami, ile zainwestowano tutaj. To dzięki naszemu sukcesowi, Krzysztof. Na zdrowie! Jak on mógł powiedzieć, że kierownicy są młodzi i niedoświadczeni. Gdyby te stare próchna były tak doświadczone jak oni, to inaczej wyglądałaby nowa strategia... Z drugiej strony, Brodacz to lepszy cwaniak. Pierdoli o tej rodzinie i partnerach, ale w tym jest jakaś metoda, żeby uśpić ich czujność. Zresztą Pierd ciągle powtarza, że w biznesie ważne jest umiejętne łączenie szybkich decyzji 354 z cierpliwością, i pewnie o to w tym wszystkim chodzi. To jeszcze jedną szklaneczkę tego na myszach... Niby pałac, te szable na ścianach, ale w pokoikach wszystko na poziomie... chyba ze sto kanałów w telewizji, łazienka też niczego sobie... a najważniejszy jest darmowy bar. I widzę, że tu nie tylko ci wszyscy z terenu, ale też sporo ludzi z biura, i dobrze, bo już nie za bardzo mogę patrzeć na te wszystkie mordy z restauranów. Dzisiaj, Euzebku, nie zajmujemy się tym... Trzeba potańczyć, rozluźnić się, pobawić, poskakać. A kuchnia dobra. Rzeczywiście, nie można powiedzieć. Napisali: staropolska. Kiedy to ja jadłem bigos? Nawet mamuśka przestała robić, bo teraz chce się pokazać, że jest taka obeznana i światowa, jarzynowej i bigosiku to już dawno nie było... tylko jakieś sałatki z tym zielonym kalafiorem czy jakaś ryba pod jakimś sosem, ojczulka po prostu rzuca... razem z Kolebą siedzą przy stole i tylko parskają: kto to widział rybę na imieniny... i rozlewają wódkę prawie pod stołem, bo teraz matka daje wino, ale ojciec i Koleba pić tego nie mogą... Będą zawody! Super. Zaraz Euzebek pokaże, co potrafi... Co ten dupek przy mikrofonie gada? Co to będzie? Przeciąganie liny. To lubię... Warszawa kontra reszta... Czy ja jestem Warszawa, czy reszta świata? Gdzie staje Pierd? No, w końcu jest z Francji... To ja razem z nim... Na pewno ich przeciągniemy i z pewnością Euzebek będzie mógł powiedzieć: zobacz, gdyby nie ja, to oni już dawno zaciągnęliby was do rzeki... Z kim jeszcze jestem... Co? Laskowski... partner z Elbląga... I mam razem z nim być w jednej drużynie... Wbiję mu chyba widelec w kark, jak przede mną stanie... Taka mała egzekucja. Będzie jednego mniej... - Chłopaki, a wy co? Pokażcie, co potrafią kierownicy! Do szeregu! - Powinni zrobić zawody kierownicy kontra partnerzy... Toby się okazało, kto jest silniejszy... - No, to co? Zaczynamy? Najważniejsze w tej konkurencji to dobrze chwycić linę. A Pierda trzeba wziąć na przód, to tamci się przestraszą, że nie wolno, żeby dyrektor generalny przegrał... Na tym polega broń psychologiczna. A poza tym Euzebek zawsze wie, z której strony stanąć, i to jest najważniejsze... Po tamtej stronie same leszcze... No, dość pierdolenia... ful koncentracja... Jedziemy! No jasne! Moja drużyna zawsze jest skazana na sukces. Przeciąganie liny. Co roku to samo, do bólu... Kogo tym razem naprzeciwko ustawią? Jaka zdarzyła się afera na pierwszym zjeździe, jak jeszcze była u nas cała masa Francuzów i zrobili z nich jedną drużynę kontra nasi... A dzisiaj przemieszali. Oczywiście Drutt wszystkim dyryguje. Kogo zrobią szefem działu, jak rzeczywiście wyślą mnie dalej? Będą kogoś promować czy wezmą z zewnątrz? Drutt? Muzycy wyrobieni. Wszystko potrafią. Rod Stewart i Biełyje rozy, Felek Zdankiewicz i Varius Manx. A przede wszystkim Hej, sokoły i Prawy do lewego. Prawdziwi profesjonaliści! Wygląda na to, że dobrze się bawi cała nasza posi-tivna rodzina... Alkohol leje się strumieniem, to jest najważniejsze. Podstawowa reguła. Wszyscy zadowoleni! Znowu, Krzysztof, sukces. Pijmy i bawmy się do białego rana! Udało ci się, znowu ci się udało! W zasadzie bezkonfliktowo przechodzimy na nowy system. A wyglądało fatalnie. Wydawało się, że straciłem gdzieś swój entuzjazm i wiarę we własne możliwości. Ale na nowo zacząłem myśleć pozytywnie. I to jest wspaniałe! 356 Wypijmy za to! I za mój nowy odmłodzony zespół. Młodość, entuzjazm i dynamizm! Wszystko idzie w najlepszym kierunku i w przyszłym roku sieć osiągnie target bez żadnych problemów, a ja może będę już gdzie indziej... Chciałbym gdzieś na południe. Może się uda... A dzisiaj zabawa na całego! W Domu Polonii! Za chwałę i pomyślność tej naszej Polonii! Bo fakt, że wszyscy trochę zapomnieliśmy o tobie, Droga Pani, ale przecież to wszystko dla ciebie. O, Pierre stoi z pustym kieliszkiem. - Zdrowie, Pierre! Tak po polsku! - Nauczył się ten nasz Pierre. Pamiętam, jak na początku się krzywił po każdym kieliszku. A teraz bez żadnego problemu, i widać, że mu smakuje, żabojadowi cholernemu! - Za te nasze wspólne lata! - O, Artur! Kopę lat... popatrz, jak ten czas leci... roczek przeleciał jak z bicza trząsł. Masz rację... dobrze, że się jeszcze spotykamy. Tak, ja też się dziwię, że nas tu zaprosili. Może tak elegancko chcą się z nami pożegnać... Wiem, że to nie najlepszy dowcip. Jak tam z twoimi targe-tami? Zapomnij, człowieku! Wiesz, ten mój... regionalny, ten Drutt, pewnie musiałeś o nim słyszeć, rozumiesz, wziął wyniki z lipca... najlepszego tam u mnie miesiąca, i założył, że powinienem osiągać takie przez okrągły rok. Popatrz, znowu ten jakiś cyrk tutaj zaczynają. Ciekawe, co tym razem ten pajac wymyślił... Będziemy znowu skakać w workach? Pijesz coś? Chodźmy do baru pod wiatę... Jak ja patrzę na sytuację? A jak ja mogę na to wszystko patrzeć? Chłopie, mam rozgrzebany dom, nie wiem, jak to się wszystko skończy. I mam tego Drutta jako 357 regionalnego. To jest wyjątkowa swołocz. Poczekaj, wezmę jeszcze bigosu i nalejemy sobie jeszcze bolsika, co? Kobita mi się, rozumiesz, wykańcza tym wszystkim. No, jak ja mogę na to patrzeć? A jak karta „Obiad" u ciebie? Rozkręciło ci się to jakoś? Coraz lepsze pomysły mają w tej Warszawie, nie? I zupełnie nic do nich nie dociera. Jeszcze jak z Brodaczem był jakiś kontakt, to przynajmniej wydawało się, że ktoś tam pamięta, że partnerzy mogą znać się na restauranach i warto ich czasami zapytać o zdanie. A teraz Brodacz już nie ma czasu zajmować się tak nieważnymi sprawami... Wybory? Artur, jakie wybory, człowieku. A gdzie ja miałem do tego wszystkiego jeszcze głowę? Zresztą, powiedz mi, czy to cokolwiek zmienia, którzy nami rządzą? Człowiek jeszcze głosował w tych prezydenckich z Wałęsą i Kwaśniewskim, ale potem... No powiedz, czy to coś zmienia? Przedtem byli towarzysze, a teraz będzie brat premier, siostra marszałek i przeor minister. I koniec końców to my ich wszystkich musimy utrzymywać. Mówią, że będą reformować. Tak pewnie będą reformować, jak naszą sieć reformują. Takim jak my to zawsze wiatr w oczy. Pamiętaj, Artur, zawsze i tak wszystko spadnie na nasze barki. To co? Chlapniemy? Jadłeś dzika? Tak, trzeba przyznać, że zrobili go nieźle... Przynajmniej raz w roku na koszt Positive'a można zjeść coś normalnego. Jeszcze po jednym? Chyba nie powinienem więcej pić... Trochę za dużo, drogi Krzysiu, za dużo w siebie wpompowałeś. Tak jakby lekkie wirowanie w głowie się zaczęło... I co ja tutaj robię? Jakoś źle na mnie wpłynęło to miejsce, a raczej ta cholerna wóda... Dom Polonii, a może 358 raczej dom wariatów? Ale co tam. Jeszcze jeden. Mały kieliszek jeszcze nikomu nie zaszkodził. Uuuu... za dużo, Krzysztof, za dużo. To chyba jakiś zgrzyt, że oni tu wszyscy, że my tu wszyscy... w twoim domu, Polonio... Nie powinno tak być... Czy my o tobie jeszcze myślimy?... Tylko zestawienia, tabelki, targety... Krzysztof, trzeba sobie powiedzieć szczerze, upiłeś się! Wszyscy tańczą, wszyscy kołują, co gorsza, wszystko kołuje. Bawmy się, bawmy! Tak, do ostatka! Już jeden biedak śpi przy stole. To chyba ostatni partner ze Śląska. Ha, ha, ha, moja wielka rodzina Positive'a... Parkiet pełny. Wszyscy tańczą. Partnerzy, księgowość, regionalni, inżynierowie, nawet Pierre z Sylwią. Jaka wspaniała stypa! Stypa po mojej rodzinie, Krzysztof, po twojej wielkiej positivnej rodzinie! Koniec. Jaki wystawny, jaki elegancki! I wszyscy się bawią, bo dobra stypa musi być wesoła do upadłego! Koniec, Krzysztof! Kompletnie się uchlałem. Wszyscy kochani staruszkowie partnerzy, już się nie spotkacie na następnym zjeździe Positive'a. Już was nie zobaczę... O ile w ogóle będzie następny zjazd. Przecież chłopaków zatrudnionych na etat nie trzeba integrować... Krzysztof, daj spokój, olej to! Myśl o sukcesie! Piękne miejsce. Tradycja, historia... Lata naszej świetności... Książęta, biskupi... niech się bawią. Zróbmy im, Krzysztof, niespodziankę! Zabawę jak się patrzy! Wejdziemy teraz na estradę. - Dajcie, chłopaki, mikrofon! Wiwat król, wiwat sejm, wiwat wszystkie stany! Radujmy się wszyscy! Tak, dobrze, świetnie, proszę o ciszę. - Już wiesz, Krzysztof, dlaczego ich tu wszystkich przywiozłeś. - Drodzy państwo, ladies and gentlemen. Będzie teraz zmiana nastroju. Co będzie? Nie zgadniecie... - Zrobimy 359 efektowną pauzę. - Czas poloneza zacząć! Wszyscy do korowodu. Bardzo proszę! Kto będzie prowadził? Na pewno ty, Euzebiuszu. Jesteś w stanie? Razem z Pierre'em, w jednej parze! Co za wspaniała pierwsza para! Świetnie! Panowie muzycy, proszę się przygotować! Polonez to nie przelewki! To już nie są jakieś tam majteczki w kropeczki! Co, Euzebiuszu... będziesz musiał naszego bossa nauczyć kroku. Druga para. Pan Murawiec z kolegą kierownikiem Konewką. Trzecia para... Irek z Andrzejkiem, jak Goliat z Dawidem, a teraz dziewczyny. Księgowość sama się ustawia... Sylwia, proszę pod rękę z kolegą Urbańskim. Panowie muzycy. Trzy, cztery! Wolno i dostojnie! Pamiętajcie, to jest polonez! Wszyscy panowie partnerzy i koledzy kierownicy, do korowodu! To jest polecenie waszego szefa! A koledzy inżynierowie, proszę bardzo, proszą szanowne małżonki partnerów... Positivny polonez. I już ruszył krąg. Pierwsza para zaczęła... Wspaniale, po staropolsku! Patrz, Polonio, co się dzieje! - Popatrz, Krzysztof... tańczą. Co za korowód! Jacy zadowoleni! Wszyscy kompletnie pijani. - I zmiana! Do pierwszej pary Marek Murawiec i Euzebiusz Drutt. Jak integracja, to integracja. Jak zjazd, to zjazd! - Krzysztof, oni się wszyscy ledwie trzymają na nogach. Murawiec z Euzebkiem! A Pierre złapał teraz głównego księgowego.^. Sylwia z najgrubszym naszym partnerem. Już po was wszystkich, moi drodzy, po was wszystkich. No, dość panierowanych kurczaków, zestawień i tabelek. Przypomnij im się, Pani Polonio! Człowiek, kurna olek, nie powinien tyle pić. Bożen-ka siedzi tam w domu sama, a ty się upijasz jak jakieś zwierzę. Ale musi człowiek przecież chociaż raz do roku o tym wszystkim zapomnieć, kurna olek! Wybacz mi, Bożenka. Jak pójdę do pokoju, to zaraz do ciebie zadzwonię. Nic 360 się nie bój, twój Marek pamięta o tobie. Nagadał się człowiek, wymienił poglądami. Zjazd jak się patrzy! Zabawa na całego! Ale to chyba przesada, żeby tańczyć poloneza i to, kurna olek, z tym chujem Konewką. Kto to widział, żeby facet z facetem. Poloneza. Chyba Lenart zwariował, a najpewniej się po prostu skuł na amen. Ale wszyscy ruszyli w tan, to w końcu dlaczego, Marek, ty masz nie tańczyć? Tylko człowiek chyba jednak, kurna olek, ledwie się na nogach trzyma... Wszystko tu takie inne. Takie odświętne. Te kilimy na ścianach i szable. Dom, kurna olek, Polonii. Gdzie właściwie mieszka tutaj ta Polonia? Nie wygłupiaj się, Marek. Koniec żartów. Ona mieszka w twoim sercu. Marek, to jest poważny taniec. W technikum na studniówce, Marek, wtedy ostatni raz i pierwszy. Polonez. Poci się Konewka i śmierdzi. Zająłeś, chuju, miejsce Zam-browskiego! Ale czy w polonezie mogę się złościć na głupiego fiuta? No, czy mogę? Przecież my wszyscy razem, jak w tym polonezie, kurna olek, razem nie wiadomo gdzie. Dokąd nas to wszystko zaprowadzi? Co? Ten Brodacz całkiem ocipiał. Mam tańczyć z Druttem. No nie! Kurwa, Euzebku, kurwa, ktoś tu chyba zwariował, a konkretnie Brodacz się uchlał! Polonez! Jakieś jaja! Na firmowym zjeździe tańczyć poloneza! No, ale jak szef każe, to przecież trzeba. To było dobre w szkole, ale żeby na takiej fajnej imprezie kazać robić coś takiego! I, kurwa, dlaczego wszyscy go słuchają? To ta pojebana muzyka tak wszystkich omamia, zresztą wszyscy zalani, to nic dziwnego, że się tak zachowują! Po prostu jakiś krąg pomyleńców. Tylko, Euzebku, ma w sobie coś strasznego ta muzyka. Niech oni wreszcie przestaną. Nie mogę jej wytrzymać. Niech, palanty, zagrają coś innego. Jeszcze trochę, a się porzygam! A w ogóle, czy ja jestem jakiś pedał, żeby tańczyć z facetami? No, ale jestem w pierwszej parze i prowadzę ten dom wariatów razem z Pierdem, to jeszcze zrozumiałe. Bo Euzebek pierwszy. Prowadzić poloneza to jest coś! Tylko, kurwa, odbijają mi się te wszystkie wędrowniczki. Ile ja w siebie tego wlałem? Jak dają, to nie może się przecież zmarnować. Ale trzeba było jednak walić czystą. Euzebku, inaczej byś się teraz czuł! Co ten Brodacz gada?! Czy go kompletnie pojebało? Z Murawcem! Ja mam wziąć się pod rękę z tym leszczem, z tym pierdołą, z tym partnerem do odstrzału, ja, Euze-biusz Drutt! Polonez z partnerem Murawcem! Ci moi kochani Polacy! Co też oni znowu wymyślili... Zbiorowe tańce! Jakiś polski rytuał... Co to jest za obyczaj? Napiją się wódki i robią się tacy niesforni... Ale przecież nie odmówię, kiedy to dla nich takie ważne... Tylko dlaczego muszę tańczyć z regionalnym Druttem? Wszystko trochę jak w Afryce... Może za łatwo się zgodziłem. Czy to wypada? Znowu wypiłem za dużo tego palącego świństwa... Odprężmy się, bo wreszcie nikt nie przyjechał z Paryża, można czuć się zupełnie swobodnie i bawić się z moimi Polakami. Tylko z drugiej strony, co to właściwie może znaczyć, że nikt nie miał czasu przyjechać na zjazd? Coś musi znaczyć. Tak jeszcze nie było. Ale dzisiaj jest zabawa, dość zastanawiania się. Popatrz, co to za ceremonia. Wszyscy weszli do tego dziwnego węża. O co tu chodzi? Jeszcze czegoś takiego nie widziałem tutaj. Co ten Christophe wyprawia? Muzyka i co? Mamy iść? Gdzie ten Drutt mnie ciągnie? Ja chętniej wziąłbym Sylwię pod rękę... Co to jest? Czy to jest taniec pedałów... Aaaa! To jest polonez! No jasne! Ten ich taniec narodowy! Przecież oni się zaraz poprzewracają. Tam w kącie już jeden leży, a drugi za stołem. Poruszają się jak jakieś kukły. Co ten Christophe mówi? Znowu zmiana partnera? Christophe chyba za dużo wypił! A może oni mają taki obyczaj, jak się zbierają w takich zabytkowych miejscach? Dziwny naród. Nigdy ich nie zrozumiesz, nigdy ich nie poznasz... Wydaje się, że już niczym nie zaskoczą, a tu taka niespodzianka. To wymienianie się w parach... Kiedy wreszcie mi się trafi jakaś kobieta? Może to jest taniec dla żołnierzy. Taki waleczny naród. Przed wyruszeniem w bój to może tańczyli. Tak, na pewno... Forma jakiegoś marszu... Jeśli tak dodawali sobie odwagi przed bitwą, to nic dziwnego, że ciągle byli pod okupacją. Nie podoba mi się! Upili się na smutno... Korowód manekinów. Szare twarze, wpatrzeni gdzieś w dal. Co ten Christophe wyprawia! To ma być pozytywna impreza, a nie jakieś cmentarne obrzędy... Ludzie muszą stąd wyjechać naładowani, zintegrowani, zidentyfikowani, zmotywowa-ni... A oni wyglądają na kompletnie nieprzytomnych... Wszyscy zamroczeni... Co za naród. I ta cholerna muzyka. Będą tak krążyć, dopóki się nie poprzewracają. Gówno! Im dłużej gra muzyka, tym gorzej z nimi. Jak jakieś umarlaki. Dość tego! Dość tego! Należy to przerwać! Tu jest Positive i pozytywne myślenie, a nie jakieś tam polonezy... - Christophe, poproszę mikrofon! Będziesz tłumaczył. Moi drodzy, moi drodzy... zrobiło się jakoś tak... bawmy się! Dzisiaj jest dzień Positive'a. Orkiestra! Lambadę proszę! 362 Goździki Jeszcze ciemno... Która to godzina? Deszcz po szybach... Żeby aż tak spać człowiek nie mógł... Czwarta... znowu sztorm, wieje jak cholera... Dopiero za dwie godziny można będzie iść otworzyć Positive'a... Z boku na bok... Dobrze, że człowiekowi został chociaż ten Positive... Co tu robić? Co tu robić teraz ze sobą? Zasnąć... Nie dam już rady... Człowiek kiedyś sen miał... artyleria mogła walić... A teraz... tak pusto... człowiek w łóżku sam... Jak tak zawsze tutaj leżała przy człowieku, to się w ogóle nie zastanawiał, nie myślał, czy jest, czyjej nie ma, a teraz pół wersalki puste, jakby człowiekowi drugą połowę odebrano... Człowiek tyle lat przeżył razem, to nic dziwnego... ale prawda zawsze taka, że jak zabraknie, to dopiero serce krwawi... I jak tu teraz żyć? Nic się człowiekowi, kurna olek, nie chce. Najchętniej spać, ale się człowiek budzi. Wstawać, na dobrą sprawę, też się nie chce, ale leżeć jeszcze gorzej. I dobrze, że jest ten Positive, bo trochę można zapomnieć... Ale tak naprawdę tam też nie do wytrzymania, jak nie ma jej ze mną w kanciapie... I kiedy widzę te segregatory, które trzymała w rękach, które pozakładała i których pilnowała, to mi się serce rwie na strzępy. Bo jak to, kurna 364 olek, jest, że taki segregator jest i będzie, a człowiek nagle, ot tak, znika? Prawie trzydzieści lat razem... i jeszcze chyba z rok prowadzaliśmy się ze sobą przed... To było zaraz po wojsku... Jak to się stało, że przeleciało tak szybko... jak się stało... przecież pamiętam, jak chodziliśmy za rękę na molo... człowiek młody był... lubiliśmy nawet z Bożenką posiedzieć trochę na plaży. Jak to przeleciało? 1 człowiek się w ogóle nad tymi latami nie zastanawiał... Było się ze sobą i tyle. Jak to w ogóle możliwe, żeby to się tak kończyło? Ja nie mogę uwierzyć, że tak ma być. Człowiek, kurna olek, już swoje lata ma i zaczął myśleć jak dziecko, ale to niemożliwe, że pół wersalki będzie już zawsze puste. No bo mieliśmy tylko siebie... Nie wyszło nam z dzieciakiem. O Jezu! Ja nie chcę o tym wszystkim myśleć. Ale jak to się dzieje, że był człowiek i nagle człowieka nie ma? Ja tego nie mogę zrozumieć. Odeszła... nic nie mogliśmy zrobić. Ale gdzie ona odeszła? Gdzie jesteś, Bożenka? Daj chociaż jakiś znak... Pięćdziesiąt jeden lat... ile jeszcze człowiek pożyje? Może jeszcze długo tak bez ciebie? No, Euzebku, szósta, wstajemy. Kolejny dzień nam wstał, szarówa dzisiaj, w marcu jak w garncu. Ale kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. Nie ma co się wylegiwać. O, dzisiaj to będzie się dużo działo... Wszystko trzeba dopiąć, żeby poszło potem, jak należy. No, najpierw prysznic, a potem śniadanko. Na początek popluszczemy się. Tak, prysznice to obok śniadanek największa atrakcja w tych hotelach. Można sobie stać w kabince, a woda z góry po całym ciele leci i tak miło rozgrzewa. W domu to jest ta wanna, z której się właściwie nie korzysta, nie ma przecież czasu, 365 żeby lać tam wodę, a prysznicem to potem wszędzie nalane i poza tym szkoda wody, bo licznik bije, przecież Euzeb-ka nie stać, żeby pieniądze wylewać do kanalizacji. A w hoteliku kabinka jak się patrzy, założyli przezroczyste ścianki, to się można obejrzeć w lustrze, i Euzebek lubi popatrzeć na siebie, jak mu się rzeźba rysuje, ale w ogóle taki prysznic przezroczysty to większa Francja-elegancja. Może i u nas założymy sobie kabinkę, właśnie taką. Brygida już coś tam mędrkowała, że wolałaby matową, ale ona po prostu nie chce siebie oglądać, takie ma zwały tłuszczu... No, przyjemnie, Euzebku, jak tak ciepła woda obmywa, bez dwóch zdań, ale nie ma co tak bezproduktywnie marnować czasu... Ułóżmy sobie skedule, do kogo trzeba zadzwonić, żeby to wszystko zagrało, bo to jest taka operacja jak w siłach specjalnych. Wszystko tajne, a cała masa działań musi być skoordynowana. Z Darkiem widzimy się na śniadaniu, więc on jest pod kontrolą. Trzeba przede wszystkim zadzwonić do Waldka, bo jednak akcję przesuniemy o godzinę, żeby były pewne efekty pomiaru, bo a nuż się okaże, że jeszcze nie wlał w siebie tyle, ile należy, i co wtedy? Więc lepiej zajechać godzinę później i mieć stuprocentową pewność. Więc trzeba zaraz zadzwonić do Waldka, bo jeszcze chłopak się za bardzo pośpieszy i wszystko spali... A on już przebiera nogami, żeby zabrać się do pracy. Waldzio to idealny wybór. Jakie to szczęście, że pojawiły się supermarkety. To jest prawdziwa kuźnia kadr! Stamtąd wychodzą ludzie twardzi jak stal i takich Euzebek potrzebuje... Waldzio pracował jako szef działu. Stary wyjadacz, świetnie sformatowany. Doskonale ich wyszkolili. Tam trzeba dawać z siebie wszystko, żeby się utrzymać. Jasne reguły gry. Coś jest nie tak, to od razu do piachu 366 i wchodzą następni. Ciągła rotacja. Dziesięciu czeka w gotowości, kiedy się powinie noga temu wyżej. Więc muszą się pilnować. Bo po takim, co spadł, zostaje tylko szkielet. I nie ma żadnego pieprzenia o jakiejś tam rodzinie, misji, wizji. Trzeba się wyrabiać i koniec. Ach! Supermarkety! Mógłbym tam pracować, gdyby więcej płacili. Miał Waldek pod sobą ze trzydziestu delikwentów, bo to wielki dział, produkty sypkie i słodycze... ! każdy tylko myślał, jak tu nic nie robić i wynieść jak najwięcej. Więc Waldek tylko zwalniał i zatrudniał nowych... Bez przerwy, bo musiał trzymać rękę na pulsie. I jak Euzebek przeprowadzał z nim te rozmowy kwalifikacyjne, to już po pierwszej wiedział, że to taka pokrewna dusza ten Waldek... On wcale nie chciał odchodzić z tego Oszołoma, ale potrzebował takiego szefa jak Euzebek, więc się zgodził. 0 takim gościu to można dzisiaj tylko marzyć. Teraz ssanie na rynku na doświadczonych menedżerów, bo tyle firm weszło w ostatnim roku... Dobrze wykrochmalone te ręczniki. Ostre, pobudzają krążenie. No, więc teraz golonko. I telefon do Waldka, i potem na dół. Dzisiaj i jajeczniczka, i paróweczki... Ślinka leci... Szósta trzydzieści? Dlaczego tak wcześnie się obudziłem? No, to już mamy następny dzień. Znowu... następny. Gdzie ja jestem? Co ja tu właściwie robię? Taaak... Narada u wojewody, pensjonat pod Szczecinem... Tak... Coś mi się chyba śniło dziwnego? Taaa... Pływałem... Chyba w jeziorze... cholera... wypełnionym biało--czerwonymi goździkami. Biało-czerwone goździki? Tak, zamiast wody goździki... Jak na akademię... Co za kretynizm... Dziwnie, tak unosić się na kwiatach. Czułem 367 muśnięcia płatków na twarzy. Wypłynąłem daleko, na sam środek, brzeg zrobił się ledwie widoczny... Chyba się przestraszyłem... I od brzegu zbliżały się do mnie dwie kobiety... były za daleko, żeby rozpoznać... ale to była Joanna... i Ania... Położyłem się w tych płatkach na plecach... Och, jakie to było przyjemne... Unosić się na biało-czerwo-nych goździkach. Całkowity spokój i było mi obojętne, co się stanie, gdy do mnie dopłyną... Przyjemne? To dlaczego się obudziłem? I wiem, że już, cholera, nie zasnę. Znowu cię dopada... Myśl pozytywnie. Przede wszystkim myśl pozytywnie... Co ci się w tej głowie roi? Ona? Co się z nią dzieje? Dlaczego wtedy nie oddzwoniłem? A daj spokój... Jeszcze nie trzeba wstawać. Jest mnóstwo czasu. Nie musisz się nigdzie spieszyć. Ulgowy wyjazd... Spokojne rozmowy z wojewodą, potem bankiecik. Oby zawsze tak wyjeżdżać... Można leżeć i leżeć. A co by się stało, gdybym tak w ogóle nie wstał? Po dwunastej przyszłaby sprzątaczka, i co? Zobaczyłaby leżącego w łóżku faceta. Powiedziałbym jej najzwyczajniej na świecie, że nie chce mi się wstawać, że zaraz będzie wieczór i znowu trzeba będzie się kłaść. Postanowiłem oszczędzić sobie niepotrzebnego wysiłku. Będę leżał i koniec. Co właściwie sprawia, że wstajesz? Co cię znowu dopadło? Co to w ogóle za pytania? No właśnie, co sprawia, że sześć miliardów ludzi wstaje, zamiast leżeć i czekać na to, co i tak nieuchronne? Nie wiem, jak sobie z tym radzi sześć miliardów, ale ja muszę być punktualnie u pana wojewody... Nie ma co przewracać się z boku na bok. Wstawaj i idź na poranne oswajanie się z własną twarzą. Mój Boże, jakie to nudne... Codziennie to samo. Muszla... Można sobie urozmaicać. Albo na stojąco, albo usiąść. Ale mi się już od dawna nie chce lać na stojąco... I potem lustro! I co widzimy? Zmarszczki i opuchlizny, odciśnięcia i przebarwienia. Zużyty materiał. Coraz mniej wytrzymały, dawno już poza okresem gwarancyjnym. Najgorzej wokół oczu... Kurze łapki i trupio sina obwódka... Już nigdy nie zobaczysz tam gładkiej i świeżej skóry... A co w tych oczach? Bierz lepiej maszynkę i działaj... Dobrze przynajmniej, że zgoliłem tę brodę... Coraz szybciej... Noc mija jak mrugnięcie powieką. Zamykasz oczy i potem zaraz się budzisz, i jedna trzecia życia odpływa... 1 potem znowu to lustro, zaczyna się kolejny dzień, i nawet nie zauważysz, a już wieczór i znowu lustro. Czas zwariował, przecieka między palcami i nic po sobie nie zostawia. Tydzień minął i zostawił siedem koszul do prania i tyle samo par skarpetek. Wszystko do pralki, i kolejny tydzień się zaczyna, i tak na okrągło. Tylko coraz więcej zmarszczek pod oczami. Przestań, do cholery, filozofować, bo robi się niedobrze... A teraz zęby. I można się ubrać... żeby wieczorem się rozebrać... Komórka milczy, to znaczy, że Positive Polska, jak Polska długa i szeroka, rozpoczyna poranną zmianę bez kłopotów. Sto piętnaście Positive'ów w całym kraju z wolna przygotowuje się do otwarcia. Dziesięciu kierowników regionalnych goli się przed lustrami, żeby jak co dzień roztoczyć pieczę nad płynnym działaniem całego skomplikowanego organizmu. Akcjonariusze zapewne śpią, ufni, że stopa zwrotu zainwestowanych pieniędzy będzie dużo wyższa niż w innych segmentach rynku. A kierownik regionalny Euzebiusz Drutt przygotowuje się do swojego ulubionego działania, ulubionej akcji. Dlaczego przyszedł mi do głowy ten dureń? Coś ty, Krzysztof, narobił? O co ci, kurwa, chodzi?! Wkładaj tę koszulę i nie filozofuj... Zimno. Kiedy przyjdzie 368 369 wiosna? Parszywy marzec. Powinienem już dawno przenieść tego skurwilka, Drutta, do Warszawy... Dlaczego tego nie zrobiłem? To, kurwa, oczywiste, że nie chciałem mieć go tutaj pod bokiem, ale jak najdalej, niech siedzi całymi tygodniami na północy. Przecież nie mogłem przewidzieć, że tak to się skończy z Bożenką. Wiedziałeś od początku... Znasz tego gnoja i wiesz, co potrafił robić i mówić. Pozwalałeś na to. A co miałem robić! Jestem szefem i z jakimiś Muraw-cami ślubu nie brałem. Powinieneś przenieść go do Warszawy! Może Bożenka by żyła. Kurwa, Krzysztof, o co ci chodzi? Była chora na serce, czy to ty zaraziłeś ją tą chorobą? Zejdź na ziemię! Czy w ogóle powinna cię obchodzić sprawa jakiegoś tam ajenta w jakimś tam uzdrowisku... Odeszła... Człowiek się tak miota po tym łóżku. Nie ma co czekać... Chlapnijmy sobie, to jakoś może człowiek się trochę uspokoi. W końcu to lekarstwo, jak człowiek za dużo myśli nachodzi, to nie zaszkodzi mały kieliszeczek bolsika. Już człowieka nawet nie chcą wpuszczać na strzelnicę... I nie wiadomo, o co im idzie... Z rana można było pójść sobie popukać i trochę to odprężało. A teraz co? No, jak widać, nie ma wyjścia. Musi zajrzeć do kieliszeczka... A potem afera... Człowiek musi tego wysłuchiwać... Trzeba się grzecznie zachować, chociaż ma się ochotę walnąć w mordę... Tak, tak, wiem, wiem, wszystko wiem... Nie powinienem chodzić do Positive'a po kielichu... nie powinienem wsiadać do samochodu po pijaku... Nie powinienem nosić broni i tak dalej... Ale kogo oni ze mnie robią? Suleń po ostatnim naszym spotkanku mówi: może ty, Marek, nie noś przy sobie tej klamki, co? Co on sobie, kurna olek, 370 wyobraża, że ja co, nie wiem, co robię? Oni w ogóle wszyscy mądrzy... Ciekawe, jak by śpiewali, kiedy żona by im się zawinęła... Czy też tacy byliby, cholera, uważni... A te gnojki na komendzie... - Zaostrzyli nagle procedury - mówi Brzostowski. Znalazł się specjalista od przestrzegania procedur... komuch zasrany... Ciekawe, czy jak rządził w całym województwie w zgodzie z tymi ich bandyckimi paragrafami, to też był taki w przepisach. -I nie możemy cię już wpuszczać na strzelnicę... -Już prawie spodziewałem się, że mi powie, że zabiera mi pozwolenie na pukawkę, bo po tej śmierci Bożenki to coś nie najlepiej ze mną... Człowiek wypije tylko kieliszeczek i od razu taka afera... Zresztą to wszystko za zdrowie Bożenki, żeby jej było łatwiej na tamtym świecie... A niech się, kurna olek, odwalą, co to ich, kurwa, obchodzi, czy ja piję, czy nie. To moja prywatna sprawa. I o której zaczynam, to też moja sprawa. No, może rzeczywiście trochę za wcześnie, ale spać nie mogę i muszę uspokoić myśli... Ale, kurtka na wacie, może nie przesadzajmy. Nie jestem jakiś alkoholik. Wszystko jest pod kontrolą. Trzeba się rozluźnić przed wyjściem do pracy, bo pracę mam stresującą... Chociaż niby w sejfie czeka bolsik, ale rano bywa trochę zamieszania i trudno znaleźć chwilę, kiedy kanciapka jest pusta. I człowiek w końcu musi wypić trochę na zapas. A w Positivie wszystko jest, jak należy, i wszystko chodzi, jak powinno. Nikt się nawet nie domyśla. I się mniej przejmuję tym całym Druttem i targetami, i tymi wszystkimi bzdurami... Bo jakie to wszystko ma znaczenie? Lubię ten hol z recepcją i tę restaurację. Heweliusz! Przestronnie, wysoko i zawsze rano cała masa fajnych 371 kolesi się wymeldowuje... A żeby już wszystko było super, to Euzebek może tutaj niekiedy znane twarze zobaczyć. Ostatnio był Krzyś Ibisz. Taki trochę nieduży i w ogóle się nie uśmiechał, a przecież ten jego uśmiech śni się wszystkim laskom w Polsce. No, trudno, żeby jadł śniadanie i robił te swoje słodkie oczy, jak na ekranie. Podszedłem i poprosiłem o autograf. Wziąłem z recepcji pocztówkę z hotelem. Podchodzę do stolika, wcinał mleko z płatkami. Oni w tej telewizji muszą dbać o to, żeby dobrze wyglądać, zdrowo i lekko się odżywiają. Ja to bym się tym nie najadł... I mówię: dla żony, bardzo pana podziwia, no, ja oczywiście też. I od razu uśmiech pojawił się na jego twarzy. Jak automat, prawdziwy profesjonalista. Taki sam jak wtedy, gdy zapowiada jakiś film. „Dla Brygidy pozdrowienia z Gdańska", napisał. Ucieszyła się ślubna, od razu poleciała do Jolki, żeby się pochwalić. Bo Euzebek myśli o niej cały czas... - I co, Daruś? Jak przed polowaniem? - Daruś to mógłby się już trochę odchudzić. Nałożył sobie na talerz cztery parowy i chyba z kilo jajecznicy. Z Darusiem to nieźle podróżować, patrzeć, co w siebie wewala. Na śniadanie, jak gdzieś w gorszym hotelu i nie ma szwedzkiego stołu, potrafi zamówić sobie flaczki lub szaszłyki. O siódmej rano wrzuca w siebie tę chabaninę. Nic dziwnego, że ma taką masę. Ale właśnie dlatego dobrze go brać na odstrzały partnerów, bo do niego nikt nie podskoczy. A jakby ktoś próbował na przykład wybrać gotówkę z sejfu i dać w długą - tak potrafią się zachowywać te cwaniaki i gardłują jeszcze, że to oni są właścicielami tego interesu, i to są ich zainwestowane pieniądze - wystarczy wtedy, że Daruś stanie przy drzwiach, i już nie ma żadnej szamotaniny. Bo Euzebek, owszem, ma rzeźbę, ale, no trzeba jasno powie- 372 dzieć, że takiego szacunku jak Darek nie wzbudza. Odkąd Darek przypierdolił partnerowi w Białymstoku, to jego sława rozeszła się po całej sieci, i jak tylko się pojawia, to jest spokój absolutny... Daruś po prostu nie ma cierpliwości. W Białymstoku była krótka piłka. Partner marudził, że co to jest, żeby kolor cenników zmieniać trzy razy w miesiącu, że on nie jest służącym Darusia, i Daruś nie dyskutował, po prostu sprzedał lampę i już. I Brodacz, którego Daruś się obawiał, bo przecież wartości Positive'a, człowiek najważniejszy i tak dalej, zachowywał się, jakby o niczym nie wiedział. I zgolił brodę! Heca na całe biuro. Widać na kilometr, że już detalami się nie interesuje. Rzeczywiście skupił się na sprawach strategicznych. Mówi się, że może dostanie kopa za granicę. I dobrze. Kto na jego miejsce? To jest, Euzebku, ciekawe pytanie. Coś mi się wydaje, że Brodacz się przymierza, żeby wreszcie oddać mi część Warszawy. Być może porządkuje sprawy przed awansem... A północ zostawi Euzebek wyczyszczoną swojemu następcy. Wszystko tu już będzie poustawiane i sprzedaż będzie hulała jak się patrzy. Ale to będzie szlaban na wyjazdy, swobodę, hotelowe życie... Więc, Euzebku, korzystaj, korzystaj, ile można... - No, jak tam, Daruś? Apetyt dopisuje, co? -Zadzwonię do Waldka, żeby nie wychylił się za wcześnie i nie zajechał z całą ekipą... - Obudzony? No to dobrze. Słuchaj mnie uważnie. Przesuwamy całą akcję o godzinę. Na jedenastą. Tak. Musimy mieć pewność, że wleje w siebie tyle, ile potrzeba, żeby nie było żadnej fuszerki. I niech mi się tam nikt wcześniej pod restauranem nie kręci. Nikogo z nowych żeby tam nie 373 było. Mamy jasność? No, to świetnie. Pamiętaj o serwisie do zamków. To do zobaczenia. - Waldi jest idealny. Świetnie ułożony gość. Przekroczyłeś granicę. Ale o co ci chodzi? Zakładaj krawat. Jaką, kurwa, granicę? Wielki mi moralista... Jak z koziej dupy trąba... Czy ty nie masz nic innego do roboty, tylko rozmyślać? Gryziesz się, mój drogi Krzysztofie, oj, gryziesz... Nie gryzę, tylko zakładam krawat. Uspokój się. Wszystko jest w najlepszym porządku. Wszystko toczy się w dobrym kierunku, we właściwym tempie. Przecież nic się nie dzieje, a w ogóle to o niczym przecież nie wiesz. To tylko twoi dynamiczni i doświadczeni kierownicy regionalni realizują założoną strategię. Samodzielni i doświadczeni menedżerowie nie zawracają ci głowy szczegółami. Zatrudniają, tak jak zostało ustalone, prężnych i dobrze, jak to mówi Drutt, sformatowanych kierowników. Dostajesz tylko informację, że w takim to a takim Positivie zmieniono system zarządzania. Czym się zajmować i przejmować? Dzisiaj załatwią Murawca... 1 co? Przecież o niczym nie wiesz. Takie szczegóły ciebie nie dotyczą... Masz na głowie strategię całej sieci, a nie jakieś duperele... Teraz ważna jest umowa z ministerstwem, żeby promowało nas w szkołach, i specjalne zwolnienie podatkowe. I to są sprawy, którymi się teraz powinien zajmować dyrektor sieci... No, świetnie, dyrektorze sieci. Co masz robić? Jechać na rozmowy z wojewodą... Nie pal tyle na czczo... mdli... Ale czy jest jakaś granica? O co ci chodzi? Jaka, kurwa, granica? Nawet jak się dowiedziałem, że Bożenka nie żyje, to czy mnie to właściwie obeszło? Powinieneś chociaż tego gnoja przenieść do Warszawy. A co miało mnie obejść? Czy ja jestem odpowiedzialny za cały świat i nawet za to, że ludzie umierają? A co zrobiłeś, jak opowiadał na całe biuro, że nie wytrzymała współpracy z kierownikiem regionalnym? No co? Zaśmiałeś się. A potem jak dodał, że przy takim słabym zdrowiu nie powinna pracować w Positivie, a przynajmniej pod nim, bo on potrzebuje zdrowych i silnych ludzi?... Stałem i tylko udawałem, że nie słyszę. No, a co miałem zrobić? Czy powinienem mu dać w mordę? Prawdziwie rewolucyjne pomysły, Krzysztofie. Dyrektor sieci wali w pysk swojego podwładnego, broniąc honoru pracowników restauracji... To była miła kobieta... A jak przyszedł do mojego gabinetu z wiadomością, że wreszcie można bezboleśnie pozbyć się Murawca? No, co miałem zrobić? Dłużej nie mogłem go bronić. Nie było sposobu. Powiedziałem tylko: podciął gałąź, na której siedział. Czy jest gdzieś granica, Krzysztof? Murawiec... Mój pierwszy partner... I przedwczoraj, gdy ustalał szczegóły. Przecież w tym akwarium wszystko słychać... Miałem całą masę maili, na które trzeba było niezwłocznie odpowiedzieć, z samego Paryża, z zarządu. Czy sprawa jakiegoś Murawca powinna zajmować moją uwagę? Jestem dyrektorem sieci. Niczego nie słyszałem. I tylko ten głos Drutta, który wwiercał się w czaszkę. - Ciągnie wódę i w ogóle się nie opiernicza... Tak, to całkowicie pewna wiadomość. Sprawdzona... Trzyma flaszkę w sejfie. Potem chodzi nawalony po Positivie i czepia się kasjerek... Sprawa jest zupełnie czysta... po prostu złamanie podstawowych zasad dyscyplinarnych z umowy partnerskiej... I żadnej nie będzie ścierny z dowodami, 374 375 żadnych sądów i pieprzenia o podłym traktowaniu partnerów... przyjeżdżamy do restauranu... Umawiamy się z patrolem policji, który ma przygotowany alkomat. Gość dmucha i wynik mamy czarno na białym... Możemy jechać w ciemno. Nawalony codziennie, odkąd ta jego Bożenka powędrowała do piachu... Nie mogłem przez to jego gadanie skończyć maiła do Paryża. I co? Tylko byłem wściekły, że tak głośno się drze i przeszkadza. A co miałeś robić? Wyskoczyć z gabinetu, rozerwać koszulę i krzyknąć, żeby zostawili w spokoju tego nieszczęśliwego człowieka? Tak trzeba było zrobić... i nie musiałeś rozrywać koszuli. Nie wolno mieszać osobistych emocji ze sprawami zawodowymi... Tak? Tak samo jak nie mogłeś powiedzieć słowa temu Przemkowi, żeby znalazł coś Ance w Gdańsku. Nie ma żadnej granicy? Może po prostu zadzwonię do Murawca? 1 co mu powiem? Żeby się dzisiaj nie pokazywał w Positivie, załatwił sobie zwolnienie. I żeby przestał chlać, bo się z nim pożegnamy. Przez telefon, szef sieci... No, kurczę, nie ma rady... Chrzań to, Krzysztof, i jedź do wojewody. Mój kochany Positive... prawie pięć lat życia... Tak się człowiek zżył z tym miejscem, że nie da się tego opisać. Mój restauranek. Tak człowiek chciał, żeby to był naprawdę dobry Positive. Jak Bożence na tym zależało. I to ją zabiło. Ona zawsze musiała najlepiej. Jeszcze jak pracowała w Szkwale na kuchni, to wynosiła połowę tego, co inne, bo mówiła, że jej zależy, żeby ludziska, co tu do nas przyjeżdżają, mieli dobre wspomnienia z FWP Szkwał. Dobra była kobieta, oj, dobra, i lubiła gastronomię, tak jak ja ją lubię. 376 I kto mi teraz będzie trzymał porządek w segregatorach, kto mi ciebie tutaj, Bożenka, zastąpi? Kto będzie tak dbał o standardy czystości? Do tego musi być kobiece oko, żaden kierownik zmianowy nie zobaczy smug na blatach w kuchni czy śladu przypalenizny w opiekaczach... W ogóle żaden facet tego nie zobaczy... Bożenka, ja tu zginę bez ciebie. 1 kto teraz będzie mi gotował? Trzeba sobie szybko chlapnąć, póki nikt jeszcze tutaj nie zagląda... Zjeść dobrze nie ma kto zrobić, tylko w tym Positivie te bify i elementy człowiekowi zostały i wpycha to w siebie... człowiek nie ma ani łóżka, ani stołu przyzwoitego, jak ciebie nie ma... Zabili mi Bożenkę... Ten gnój ją wykończył... Nie mogę za bardzo tutaj sam siedzieć w tej kanciapie, bo to biurko i ten stos faktur, i segregatory, wszystko mi ją przypomina... Że też święta ziemia takiego nosi... I on jeszcze ma odwagę tutaj przyjeżdżać... Czy ten drugi kutas, Brodacz, nie może go przenieść do Warszawy? Też lepszy palant... Zrobimy coś z tym, panie Marku, tylko cierpliwości... Ja bym go udusił własnymi rękoma... Dlaczego ona się tak, baba głupia, tym przejmowała... Przecież jemu, gnojowi, o to chodziło... Tak się dałaś... 1 co? Teraz tylko czeka, jak się mnie stąd pozbyć... I co ja ze sobą pocznę, jak mnie stąd wywalą? Nie pij, człowieku, bo zauważą kasjerki i Mateusz, i jak przyjedzie Drutt... Coś dawno tego gnoja nie było... Ostry ten bolsik, trzeba zagryźć wczorajszym elementem i potem cytryną... To i tak nic nie daje... Nie przesadzajmy, przecież w końcu nikt mnie nie obwąchuje... Nic nie czuć... Ja kocham ten restauran... Serce mi się raduje, jak widzę, że ludziska przychodzą i się cieszą, i im smakuje. I warunki, i standardy, jakie tutaj dajemy, dlatego oni wszyscy chcą tutaj przychodzić... A załoga? 377 Przecież oni dzięki mnie tutaj żyją. Oni są tak jak moja rodzina... Taak... Wielka rodzina Positive'a... Człowiek się nasłuchał tego i taki był głupi, że w to wszystko uwierzył, i Bożenka była głupia, że w to wierzyła... Może to i głupie, człowieku, ale ty teraz naprawdę nikogo nie masz, a oni tak jak rodzina. To jest jasne, że załatwią mnie lada dzień, tak jak Chęcińskiego, Zambrowskiego, jak wszystkich partnerów... I nic im nie będę mógł zrobić, bo umowa jest tak napisana, że żaden sąd nie stanie po naszej stronie. Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść. Ale ja się żywcem wziąć nie dam. Pod panierowany element. Trochę stwardniał od wczoraj... Jakby Drutt zobaczył, co ja trzymam w tym sejfie... A tu, po prostu, buteleczka i panierowany element. Z wczoraj, a może z przedwczoraj. Ale będę się, kurwa, bronił. Tak łatwo się nie dam... W końcu im pokażę, kim jest Marek Murawiec! Widziałem ostatnio tłustego Mareczka. Wolałem nie podchodzić. Przynajmniej ten turecki dżins z barankiem zmienił na czarną skórę. Pewnie dorobił się straganu z blachy falistej na, jak to teraz nazywają, Jarmarku Europa. Tak samo jak ci wszyscy partnerzy. Kombinują na lewo i prawo. Ale Euzebek zaprowadzi porządek... Tak... tłusty Mareczek... Popatrz, gdzie byłeś cztery lata temu. Teraz to on mógłby jeździć na mopie w Positivie, ale na zapleczu, żeby swoją mordą nie płoszył klientów. Niestety, my dzisiaj z Klaudunią jak dwoje obcych sobie ludzi. Żadnych numerków. Hotel z Darkiem i nic z tych rzeczy. Poza tym z Waldkiem trzeba było delikatnie całą tę sprawę Klauduni załatwić. Bo oczywiście Waldek wysyła do gazu całe to towarzystwo, ale przecież Klauduni nie dam skrzywdzić... Zresztą skąd Euzebek wiedziałby to 378 wszystko, co wie... W końcu dobrze mieć w restauranie taką zaufaną osobę. Klaudunią nie lubi, oj, nie lubi pana Murawca. Stary obleśny dziad, inaczej nie mówi o nim. I mnie to się nawet podoba, bo wiem, że najbardziej jest zainteresowana Euzebkiem. Bo Klaudunią nie lubi, żeby jej kazać coś robić... Ja trochę się jej nie dziwię, bo z jej warunkami powinna robić co innego, ale niestety w tej dziurze wszyscy wiedzą, że skończyła tylko handlówkę. Waldek zrozumiał sprawę w lot. Wystarczyło, że powiedziałem: Klaudii nie ruszamy, a on nawet okiem nie mrugnął, i Klaudii nie ruszamy... Nikt nie może się domyślić, że to od niej... Dzisiaj po prostu trzeba założyć na oczy taki filtr, żeby jej nie widzieć. Oczy jak oczy, ale jaki filtr mam założyć na pytona? O, popatrz, Euzebku, dupy już wyszły na drogi. W taką pogodę? Wcześnie zaczynają. Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje... Zwolnijmy, przyjrzyjmy się. Może by tak z rana, przed takim intensywnym dniem, rozluźnić się trochę? Wczoraj też nie było za lekko. A fakt, że rano Euzeb-kowi zawsze pyton szczególnie daje się we znaki... Więc może... Bo przecież Euzebka też dużo kosztują te operacje odstrzału. No, czy ja jestem jakiś zupełny beton? Oglądanie tych trzęsących się, było nie było, niemłodych ludzi, tego potu na czole... Nigdy nie wiadomo, czy coś jednemu z drugim nie strzeli do głowy... Czy to można ze spokojem znosić? Przecież mam jakieś uczucia, a przez ostatnie dwa miesiące nie było łatwo... Może by z tą pulchną... taka czarna, ach, południowa uroda... A tu wokoło taki gówniany marzec, że przydałoby się trochę temperamentu południowego. Ale to jednak ryzyko, Euzebku... Nie powinieneś tego robić... Samochód służbowy i standardy bezpieczeństwa... Ale 379 co tam... Jest ryzyko, jest zabawa! Raz się żyje... I nikt się jeszcze na to nie odważył. Przynajmniej nikt się nie chwalił... Znowu będziesz pierwszy. Bo wszyscy inni to leszcze... No, Euzebku, czemu nie. Na dobry początek dnia... No i co, jesteś z siebie zadowolony? Positive Uzdrowisko stoi przed tobą. Prawdziwy z ciebie rajdowiec... Dwieście kilometrów w dwie godziny... Co ci strzeliło do głowy? A teraz boisz się tam wejść? Murawiec, do cholery? Dlaczego nie odbierasz tej swojej komórki? Ale wymyśliłeś! Ratować Marka Murawca... Co cię napadło! Chyba kompletnie zwariowałeś. Samotny sprawiedliwy się znalazł! Po co? Jak już tutaj przyjechałeś, to chyba nie będziesz siedział w tym samochodzie. Idź i załatw sprawę. Teraz, póki jeszcze nie ma tych cwaniaków. Postanowiłeś się, Krzysiu, poświęcić na ołtarzu prawości i uczciwości? Naprawdę romantyczny gest... Gówno prawda. Przecież to wszystko tak załatwię, że moja pozycja nie zmieni się nawet na jotę. Pójdę do Murawca. Złapię go za fraki. Zamkniemy się w kanciapie. Powiem mu, jak się mają sprawy i żeby dzisiaj natychmiast wypierdalał do domu. I potem spokojnie poczekam na dynamicznych młodzieńców. I będę udawał Greka: przyjechałem zobaczyć, jak wyglądają przejęcia restauranów... A gdzie jest Murawiec?... Nie widziałeś, pójdziesz w zaparte. Albo widziałeś. Tak, był przed chwilą i zniknął. Żadnego, Krzysztof, poświęcania się za naszą i waszą wolność. Żadnych manifestacji i ostentacji. Po prostu pomagasz facetowi i sobie nie szkodzisz. 1 tyle... No to się rusz, bo będzie za późno. Chciałbym widzieć ich miny. Przyjeżdżają, dwóch regionalnych, ślusarz, nowa załoga stacji z tym wspaniałym kierownikiem, 380 którym Euzebiusz Drutt tak się zachwyca, wezwany patrol policji z alkomatem w ręku, sprężeni, gotowi do akcji, a tu Murawiec zniknął... Zamówię sobie kawę i będę siedział i przyglądał się, jak się miotają, klną i usiłują znaleźć sposób, żeby się pozbyć Marka Murawca zaocznie. Będę grzał dłonie papierowym kubkiem i będę się pławił w swojej prawości. No dobrze, ale to niczego nie rozwiązuje. Mamy dzisiaj poranek szczerości, do bólu. Dzwonią do ciebie ci różni poszukiwacze głów... Może najwyższy czas pożegnać się z positivną rodziną... Ale to też niczego nie rozwiązuje... Z deszczu pod rynnę... Gdzie się obejrzysz, positivna rodzina. Wszędzie. Czy tutaj, czy gdziekolwiek, zawsze będzie to samo. Wszędzie zostawią ci tylko dwie godziny na telewizję przed snem... Bądźmy szczerzy, Krzysztof... Już do końca będziesz analizował sprzedaż regionów, manipulował marżą, budował lojalność, utrzymywał'zdrową rotację personelu, raportował zarządowi... I dwie godziny na telewizję... Więc może pięknym gestem rzucić to wszystko i na przykład na wieś... wiejski nauczyciel historii. Wolne życie, zgodne z rytmem wszechświata, spacery po lesie i zawsze świeże warzywa z ogródka... Palenie w piecach i kółko historyczne z sierotami po pegeerze. Naprawdę wzniosłe, a jakże pożyteczne... 1 Aśka w gumiakach pieląca grządki. Moglibyśmy mieć jałówkę, w której zakochałaby się Ola... Wzruszyłem się, wzruszyłem się prawdziwie... Nie ma, Krzysztof, dla ciebie już żadnej szansy. Jesteś stracony. Już zawsze będziesz gdzieś realizował strategię wzrostu i zastanawiał się, czy można było to wszystko urządzić inaczej. Zgaś papierosa i wyjdź, kurwa, wreszcie z tego samochodu! f, ...^WtfiWijySJ.UJ i^Uiwf ¦'- < .«łW 381 A jeśli ją spotkasz? Na pewno jest już w Gdańsku. A jak zobaczysz ją za kasą? I co? Będziesz udawał, że w ogóle nie znasz kogoś takiego? I nie będziesz pamiętał, 0 co cię prosiła... i że ci się kilka razy nagrywała? Dlaczego nie oddzwoniłeś? Tak... ponieważ dyrektor sieci nie będzie załatwiał przenosin jakiejś kasjerce na zadupiu. Sprawy prywatne należy oddzielać od służbowych. Może poradziła sobie jakoś w tym Gdańsku. A może będzie okazja, żeby 1 to jakoś naprawić, jakoś wszystko wyjaśnić. Co wyjaśnić? No dobra, Krzysztof, idziemy! Ty naprawdę jesteś jebnięty. Po co tutaj przyjechałeś? Im bliżej tych drzwi, tym ¦gorzej... Nogi jak z waty... O! To chyba Murawiec?... Wyleciał z tego zaplecza jak z katapulty... Wszystko jak na dłoni, przez te przeszklone drzwi... No, dobrze, że jest. Szybko do kanciapy, krótka rozmowa i mój czas dla niego jest wyczerpany... Co on, kurwa, robi?! Co to jest? Co się... No! Nie można przesiadywać w tej kanciapie. Idziemy na restaurację... W końcu się zarządza, no nie? Człowiek trochę się nie może po tym wszystkim pozbierać, ale jest się tutaj szefem. Idziemy na salę wszystko sprawdzić. Nie za gwałtowne ruchy, Marek, bo trochę rzuca... Zbastuj, Marek, ciupinę dzisiaj za dużo... Spokojnie! Wszystko idzie, jak należy. Jak tam na kuchni?... Procedury chodzą, jak należy... Czysto, sprawnie, urządzenia pracują, załoga zajęta. Smażą, opiekają, macerują, panierują i mieszają. Dobrze, że przyjechały in-gredienty do sałatek. Jak zwykle dostawy, od początku... Nigdy nie mogą przyjeżdżać punktualnie. - Klaudia, maceracja zgodnie z procedurą? A te blaty powycierajcie natychmiast. - Ta Klaudia to dopiero lala... A jaka obrażona, gdy się ją postawi na kuchni. Rączki sobie pobrudzi i paznokietki połamie. I jak się zwróci uwagę, to naburmuszo-na, oczy by wydrapała... Bo ona tylko na kasach... bąjero-wać tych wszystkich młodzieńców, których cała kolejka tutaj przychodzi. Ale lalunia taka, że człowiek nie zastanawiałby się, co robić. Tfu! Co ci do głowy przychodzi? - Wyłączcie ten opiekacz! Przecież nie używacie go teraz! Prąd, myślicie, dostajemy za darmo? - Człowiek dopiero dobrze się czuje, jak tak się przejdzie po swoim gospodarstwie. Nie myśli o tym wszystkim, no i o tym chujku... Co tu tak cuchnie? Coś się pali... Na pewno współczynnik oleju nie-dopilnowany! - Mateusz, pozwól! Proszę pokazać karty wymiany oleju! Sprawdźmy frytownice. Ile porcji frytek na tym usmażono? Co tam wpisałeś? W jakim czasie? W pierwszej OK, w drugiej, trzeciej OK. A próżniaki na jaką temperaturę chodzą? - Cholerka... Wszystko dobrze... Człowiek przez tyle lat nie może się do tego smrodu przyzwyczaić... A Bo-żenka narzekała na smażalnię... Ech, po co człowiek sobie znowu przypomniał? Wszystko idzie, jak należy, to można spokojnie zamknąć się w kanciapie. A Klaudunia tak mi się przygląda. Może coś do mnie ma. Czasami takie młódki mają ochotę na starego, bo czują, że mogłyby się wiele nauczyć... Dobry bolsik! Człowiek nie śpi od czwartej, to przecież musi. A Bożenka była taka, że hej, dziewczyna jak marzenie była, jak ją zobaczyłem pierwszy raz... młoda siksa... a ty co? Też byłeś nieopierzony... Za ladą w sklepie elektrycznym stała... żyrandol oglądałem... ile to lat temu... właściwie wczoraj... kurna olek, jakbym tam był, panie Murawiec... czas się zatrzymał... I ten skurwiel Drutt ją zabił... To jeszcze jednego... Zbastuj, Marek... nie pij więcej... Zauważą... ^ 382 383 Rzuć to wszystko w cholerę... tylko jak? Z czego tu żyć? Ale się nie dam, kurwa, nie dam się... Bo ja jestem nie byle kto! Mistrz Polski! A teraz zarządzam restauranem, i to z sukcesem zarządzam. Wszystko tutaj chodzi jak w zegarku. I nie boję się tego chujka!... Niech no tutaj tylko przyjedzie... Nie będzie go święta ziemia nosić... Po co Bożenka za nami wtedy chodziła... no, kurna olek, po co? Przecież ja sam mogłem z nim chodzić i patrzeć, jak wypełnia tę kartę oceny zmiany i pierdoli te swoje gadki. Ale ona zawsze chciała być przy wszystkim. Trzeba, Marek, się pilnować i słuchać, co ma do powiedzenia... Dla nas zawsze standard czystości był najważniejszy, ale odkąd ten chujek zaczął szaleć, to pilnowaliśmy się jeszcze bardziej niż na samym początku... wszystko lśniło... no to znalazł plamki na podłodze w męskim kiblu... a to są odbarwienia... tam się już starła terakota przez te lata... Bożenka mu mówi: - Panie Euzebiuszu, z tym nic nie można zrobić. Dziewczyny szorowały to przez godzinę... Trzeba może zrobić remont tych toalet. - A on: - Czy wy myślicie, że Positive to ma worek bez dna, żeby wam, partnerom, remonty fundował?... Proszę bardzo, wyrażam zgodę, ale na wasz koszt! - 1 znowu na całą restaurację przy kasjerach, że następnym razem, jak znajdzie kible w takim stanie, to Bożenka swoimi rączkami będzie doczyszczać terakotę. A Bożenka zbladła i poszła do biura... widzę, że coś jest nie tak, ale nie mam czasu nawet zamienić z nią słowa, bo zaraz ten gnój wpada i mówi: - To teraz kto z państwa do magazynu... zobaczymy, jak tam stany magazynowe, ile mamy elementów z bazaru - i śmieje się na całą restaurację... A wieczorem w domu, w kuchni... Brzęk rozbitej filiżanki... Upadła i patrzyła tak na mnie, Marek, zrób coś, 384 mówiły jej oczy. A ja nic nie mogłem... leżała i tylko patrzyła coraz dalej i dalej, gdzieś poza mnie, no, nic, ale to nic nie mogłem zrobić. Na moich rękach... Jak przyjechali, to już było po wszystkim. Na moich rękach! - Co tak się dobijasz, Mati?! Co powiedziałeś?! Peugeot na warszawskich numerach przed Positive'em! - No, słowo ciałem się stało! Jesteś, pierdolony Euzebiuszu! Miałeś czelność, fiucie, tutaj przyjechać! No, to jeszcze jedno chlapnięcie... - No, idź, Mateusz, na salę... Przygotuj pełną gotowość zmiany, mamy kontrolę!... - Oj, pełna, glock pod swetrem... Uuu! Mocna i zdrowa wódka wyborowa! To ja ci, chuju, teraz pokażę! Zobaczymy, kto kogo zaskoczy! Biegiem, panie Murawiec. Mamy alarm! A, jesteś!... To już twój koniec, chujku! Załatwię cię! Na amen, gnoju!... Za wszystko, co musieliśmy tutaj znosić, i za Bożenkę! Zajebię cię! Będzie strzał przez drzwi! Celny jak na mistrzostwach! Przeładować i pełna koncentracja. Chciałeś mnie, Marka Murawca, zaskoczyć, chujku! No to masz zaskoczenie! Dziura w szybie... jak na filmie... W czoło... w sam środek! Kurwa, ale strzał! Do piachu, tak jak chciałeś... do piachu... Marek, coś ty narobił?... Zabiłeś człowieka! i No, niech diewoczki podejdą... Z bliska zobaczy- my... O nie, ta jasna ma takie czerwone pryszcze, ale ciemna... no, niczego sobie, aż szkoda, że stoi przy tej drodze... Całkiem, całkiem... no, naprawdę niezła dupa, że jej też nie zimno... Ile? - W paszczu dwadzieścia, w pipu pięćdziesiąt... - No to co, Euzebku?... W pipu chyba nie ma czasu i trochę zimno, i nie za wygodnie... To może w paszczu. Taki szybki numerek... Za dwadzieścia złotych... Ale cena... 385 ja pierdolę... dwadzieścia złotych! - To możesz być ty, diewoczka. - Tak, czarna i pulchna. - I w paszczu, diewoczka... Wskakuj! To gdzie mam jechać? - No, mam nadzieję, że nie włożysz Euzebkowi kosy pod żebra. To dopiero akcja, Euzebku. Tego jeszcze nie było. I potem szybko do pana Murawca... - Tu mam się zatrzymać? A nikt tu nie podjedzie? - Niezłe chaszcze. Euzebku, co ty wyprawiasz? To wszystko przez Klaudunię, bo będę z nią tuż-tuż, będę się przyglądał, będę czuł, ocierał się o to boskie ciało, a trzeba będzie udawać, że nic, ale dosłownie nic do siebie nie mamy. I nie wiem, jak bym to wytrzymał, gdybym z krzyża sobie nie spuścił... - No to co robimy, diewoczka? - Włączymy ogrzewanko na ful, żeby mi nie zmarzł. Patrzcie państwo, jaka sprawna. Guziczek, suwaczek i już go trzyma w rączkach. Widzisz, nie masz z nim dużego zachodu. Piękny, co, diewoczka? Nie zawsze ci się taki trafia. To ty powinnaś mi zapłacić za możliwość używania takiego instrumentu. No, wiem, że ci się podoba, ale nie o patrzenie tutaj chodzi... No i także nie o rączki, a poza tym są trochę zimnawe te twoje paluszki... Halo, halo, diewoczka, ale co ty tam masz? Co ty chcesz mi na niego założyć? Żadnych gum, diewoczka. Ja muszę, kochanieńka, wszystko czuć, jak należy. Dobrze, może być trzydzieści... Ale zabieraj się do rzeczy... Jeszcze sto pięćdziesiąt kilometrów mam do przejechania... O tak, właśnie na to czekałem. Poczekaj, przytrzymam ci włosy, Euzebek musi widzieć, jak się nim tam zajmujesz. Wygimnastykowany jęzorek. O! Prawdziwa z ciebie specjalistka! Uuuu! W końcu dziennie obracasz trochę tych pytonów, to musiałaś się wprawić... O, właśnie, tak... 386 bo to nie tylko o jęzorek w tym wszystkim chodzi, sam nie wystarczy, nawet taki, który zna wszystkie miejsca. W końcu jak w paszczu, to w paszczu. O, wspaniale! No, po sam korzeń, no, chyba czuję jej migdałki... Tak, diewoczka, o to chodziło! Tak, i z powrotem jęzorek! No, nie nachylaj się tak, bo zasłaniasz! Euzebek musi widzieć, za co płaci. Piękne pompowanko! I rączka... Prawdziwa profesjonalistka. Co znaczy doświadczenie... Oj, Euzebku! Zaraz pytonik odpali! Jeszcze chwilę, oj, jeszcze moment... Głęboki oddech, bo zaraz będzie po wszystkim. Oj, jak dobrze! Poczekaj jeszcze chwilę, pytoniku! Do cholery, dzwoni komórka! To poczta głosowa? Odbierzemy. Te zestawy głośnomówiące to prawdziwy skarb! Nic się nie bój, diewoczka! Rób swoje. Jezu! Jeszcze mi krzywdę zrobi! No, trzymaj rytm, diewoczka! - Masz wiadomość, otrzymana dzisiaj godzina ósma trzydzieści dwie od numeru... Cześć, tu Andrzej. Usiądź, jak stoisz, i trzymaj się mocno! Wiadomość z ostatniej chwili. Positive sprzedany. Rozumiesz? Całą sieć sprzedali Donaldom. Skurwiele do ostatniej chwili trzymali wszystko w top sikrecie! Podpisali dzisiaj w nocy. Przed chwilą rozesłali mejla. Ale się nie martw... Dobra nasza! Donaldy przejmują wszystkich pracowników, a Positive płaci odprawy... Będzie tylko jeden problem. Oni zarządzają restauranami wyłącznie przez partnerów. Spis rzeczy Kilka stów na początek... 7 Standardy 9 Przenieśmy się teraz... 52 Uśmiech 56 0, słodkie lata dziewięćdziesiąte!... 73 * * * 76 Właściwie trudno powiedzieć... 112 Setka 115 Pierre, mimo że zbliżał się do sześćdziesiątki... 137 Okres próbny 140 Uzdrowisko 165 * * « 197 Wszystko co nowe, ważne i odkrywcze... 236 Sugeracja 238 Kasa 266 Znowu znaleźliśmy się nad morzem... 289 Ziemia ¦ 292 *** : v,: ;. -. .¦¦¦:¦¦¦ • ¦. 316 Pora rozstać się z Hehem i chłopakami... Zjazd Goździki 344 347 364 Książki oraz bezpłatny katalog ii Wydawnictwa WAB. można zamówić pod adresem: ul. Łowicka 31,02-502 Warszawa tel. (22) 646 01 74,646 01 75,646 05 10,646 05 11 wab@wab.com.pl www.wab.com.pl Redakcja: Marianna Sokotowska Korekta: Maciej Korbasiński, Magdalena Stajewska Redakcja techniczna: Urszula Ziętek Projekt okładki i stron tytułowych: Magdalena Bartkiewicz-Podgórska na podstawie koncepcji graficznej Macieja Sadowskiego Fotografia autora: © Bernard Osser Wydawnictwo W.A.B. 02-502 Warszawa, Łowicka 31 tel./fax (22) 646 01 74,646 01 75,646 05 10,646 05 11 wab@wab.com.pl www.wab.com.pl Skład i łamanie: Komputerowe Usługi Poligraficzne Piaseczno, Żółkiewskiego 7 Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W.L. Anczyca S.A., Kraków ISBN 83-7414-057-7 , .archipelagi,. Nic to opowieść o latach dziewięćdziesiątych, o czasie zachłyśnięcia się i fascynacji nowym, które przvszlo wtedy do Polski, to również opowieść o współczesności, w której nie zostało /tu Po przeczytaniu powieści Bieńkowskiej_ W sieci fast foodów autor zobaczył figurę dzisiejszego świata: lokalnego, ogarniętego gorączkową transformacją, i globalnego, który na naszym życiu odciska wszystkie swoje logo. Pomyli się jednak ten, kto w powieści Nic dojrzy manifest antyglobalizmu. Uwikłane w sieć komercyjnych mediów bunt i kontestacja rychło okazują się także standardem, który współtworzy cywilizację użycia i konsumpcji. Janusz Majcherek Dawid Bienkowski (ur. 1963) - z wykształcenia psycholog, pracuje jako psychoterapeuta. Jego debiutancka powieść Jest (2001) otrzymała wyróżnienie w konkursie im. Józefa Mackiewicza, nagrodę im. Andrzeja Kijowskiego oraz nagrodę Fundacji im. Kościelskich. ISBN 83-7414-057-7 9 788371 140 5 77 Tih