Jan Twardowski Smak radości Anegdoty Pan Bóg jest uśmiechnięty I ma poczucie humoru SMAK RADOŚCI Kiedy tak piszę żartobliwe wierszyki, staje mi w oczach pewna chora, która przy końcu rozmowy ze mną powiedziała poważnym głosem: „Życzę ci, żebyś poznał smak radości w cierpieniu”. Od razu zrozumiałem, że chodzi o coś bardzo ważnego. Życzenia podniosłe i jednocześnie takie, których nie można zapomnieć. Dają wiele do myślenia, zwłaszcza kiedy chodzą nam żarty po głowie. Szukamy zwykle radości przemijających, powierzchownych, które nie trwają długo. Cierpienie i przyjemność to pojęcia przeciwne sobie. Cierpienie dla człowieka normalnego to żadna przyjemność. Ale słowa „cierpienie i radość”, pozornie pokłócone ze sobą, mogą trzymać się jak zakochani pod ręce, bo można cierpieć i radować się. Kiedy uczynimy coś dobrego, jesteśmy tak zadowoleni, że cieszymy się, choćby nas oplotkowano, wpuszczono w maliny. Męczennikom na pewno nie było przyjemnie, ale mogli radować się, bo wytrwali w swojej wierze, chociaż diabeł ich kusił (diabła nazywają kusym, bo ma ogon za krótki, za kusy i nic nigdy do końca mu się nie udaje). Radość ma swój smak, nawet gdyby cierpienie wydawało się niesmaczne. Życzmy sobie, abyśmy — mimo obowiązków — znaleźli czas dla własnej duszy. Nie myślę tylko o tym, by dojrzewał w nas dyplomowany profesor, lekarz, inżynier, ale by dojrzewał w nas po prostu człowiek — coraz bardziej serdeczny, bliski, kochający, przyjmujący z radością zarówno laskę uśmiechu, jak i łaskę ciężkiej próby. Jeśli będzie w nas rósł taki człowiek, to i w nas, i na świecie będzie więcej pokoju i radości. Wszystkim trzeba prawdziwej miłości, bo ten, kto naprawdę kocha, jest mocniejszy. ks. Jan Twardowski O UCZYNKACH MIŁOSIERNYCH WOBEC LUDZI SZCZĘŚLIWYCH Uśmiechu, jak szybko gaśniesz, radości, jakże uciekasz, wciąż szatan z aniołem gra w kości o biedne serce człowieka. Wakacje przelecą kłusem, migiem przeminą kasztany i krwawy zachód na niebie jak adoracja rany. Śniegu, czemu topniejesz z gwiazdozbiorami srebrnymi, zawiedziesz nas, sen rozwiejesz o białym poczęciu ziemi. Dziewczyno, jakże krótko, przed smutkiem jak niepogodą, zasłaniasz chłopca drogiego swą duszą czystą i młodą. I z miłosiernych uczynków najbardziej ten miłosierny, co szczęśliwemu pomoże być szczęściu swojemu wiernym. Podtrzymać uśmiech i radość To, co tak kruche, łamliwe — nad ludzkim przelotnym szczęściem wznieść dłonie miłościwe. O UŚMIECHU Mówią, że uszy i policzki są najbardziej przyzwoitymi częściami ciała, bo czerwienią się ze wstydu, kiedy robimy coś złego. Klementyna z Tańskich Hoffmanowa, czcigodna staroświecka pisarka z przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku, pisała, w Pamiątce po dobrej matce, że policzki są po to, by je całować. Policzki są bardzo potrzebne. Gdyby ich nie było, nie byłoby uśmiechów. Koń uśmiecha się wtedy, kiedy rży. Pies uśmiecha się ogonem. Wół, kiedy jest w dobrym humorze, ustawia się bokiem i to uznaje się za jego uśmiech. Człowiek po to, by się uśmiechnąć, musi mieć policzek. Uśmiech jest zawsze do ludzi. Mówimy: obdarzamy kogoś uśmiechem, rozdajemy uśmiechy, rozpływamy się w uśmiechach, to znaczy zapominamy o sobie. Kornel Makuszyński oburzał się, jeżeli ktoś powiedział, że uśmiechy są złośliwe, nieszczere. Mówił, że to karykatury uśmiechu, „uśmieszki”. Bronił opinii czystego uśmiechu. W uśmiechu jest coś dziecięcego. Najpierw starzeją się uszy, nosy. Rozpaczliwie starzeją się szyje, ale w uśmiechu zostaje dziecięctwo, coś bezpośredniego, świeżego. Uśmiech jest najprawdziwszy, kiedy jednocześnie uśmiechają się oczy. Czym innym jest śmiech. Starożytni uważali, że śmiech obniża powagę i dostojeństwo ludzi. Śmiechem homeryckim nazywano gwałtowny śmiech bogów na Olimpie, zapowiadający nieszczęście na Ziemi. Mówiono o śmiechu jońskim — bolesnym, ajaksowym — złośliwym, ateńskim — nie w porę. O ile uśmiech jest dla kogoś, o tyle śmiech może być z kogoś. W dzisiejszej literaturze jest dużo szyderczego humoru, tak zwanej ironii. Niestety, we współczesnym świecie ludzie widzą wiele nonsensów, które wywołują szyderczy śmiech, będący odpowiedzią na rzekomy bezsens życia. Tak jak Makuszyński bronił uśmiechu, nazywając zły uśmiech uśmieszkiem, tak można zły śmiech nazwać przejawem krytyki wobec świata. Jednakże śmiechu nie można krzywdzić. Śmiech jest wybuchem radości, jest klapą bezpieczeństwa, uratowaniem się od przygnębienia. Mówimy: śmiech to zdrowie. Artysta komik jest dobroczyńcą ludzkości. Potrafi człowieka zmęczonego życiem, przygnębionego, nagle przenieść w inny świat. Znane jest francuskie opowiadanie o chłopcu, który ciężko zachorował. Nic mu nie pomagało. Chory poprosił ojca, by sprowadził błazna z cyrku, który bardzo mu się kiedyś podobał. Ojciec wyruszył na poszukiwanie. Odnalazł błazna, wędrującego z cyrkiem po różnych miastach. Błagał go, by ich odwiedził. Błazen tłumaczył, że nie jest lekarzem, jednak wzruszony naleganiem ojca wziął swoją błazeńską czapkę, dzwonki, szerokie spodnie, za duże buty, nos na gumce. Przyjechał do chorego, rozłożył dywanik i zaczął odgrywać swój program. Bardzo się to chłopcu podobało. Klaskał w dłonie i poczuł się lepiej. Uleczył go śmiech. Czym różni się uśmiech od śmiechu? W uśmiechu jest czułość, tkliwość, serdeczność, rzewność, uczuciowość, a śmiech nie jest czuły. Jest hałaśliwy, jakby zachwycony sobą. Skarżą się dziś ludzie na brak miłości. Dante w Boskiej Komedii, w księdze Raj, zapisał: „Zdało mi się, że widzę uśmiech wszechświata.” Pokochajmy uśmiech, wdzięk serca. Uśmiechnijmy się do uśmiechu. Czy wiemy, że w katedrze w Naumburgu znajduje się posąg tak zwanej uśmiechniętej Polki, córki Bolesława Chrobrego, Regelindy? Stoi obok posągu męża, nie uśmiechniętego tym razem. Szczęście zatrzymanego uśmiechu, nawet w kamieniu. To bardzo ważne, by umieć rozśmieszać innych. Myślę jednak, że człowiek powinien też czasem umieć zaśmiać się z samego siebie. To pomaga odnaleźć dystans, uzyskać właściwe proporcje, wewnętrzną równowagę. * * * Lubię humor dyskretnego uśmiechu, który rodzi się na przykład z zestawienia rzeczy nieoczekiwanych. * * * Humor jest nie tylko obroną przed patosem, może być także świadectwem tak wielkiej wiary, że nawet żart, uśmiech nie umniejszają świętości ludzi i spraw. Przeciwnie, pozwalają na monumentalnych świętych spojrzeć jak na ludzi nam bliskich, serdecznych, „tak świętych, że niedoskonałych”. * * * Lubię humor jako jeden z paradoksów, sposób zaskoczenia, a jednocześnie wyraz pokory. Broni przed patosem, który jest zawsze zarozumiałością — wspinaniem się na koturny. * * * Mówimy, ale czy umiemy słuchać? Jak często wtedy, gdy ktoś skarży się, że strzyka go w jednym kolanie — chwalimy się, że nas strzyka w dwóch i na dodatek bolą odciski, bo maść nie pomaga. Opowiadano mi takie wydarzenie. Z pewnego szpitala dla zdenerwowanych musiał wyjechać lekarz specjalista. Z konieczności zastąpiono go ginekologiem z innego szpitala, który nie miał zielonego pojęcia, jak zwracać się do chorych, więc tylko cierpliwie ich wysłuchiwał. Kiedy specjalista wrócił — nie chcieli go. Woleli ginekologa. Słuchanie jest ważniejsze od mówienia, dlatego ocenia się, że milczenie jest złotem, a mówienie srebrem. * * * Humorem staram się rozładowywać dramat. Nie wstydzę się sentymentalizmu i jego naiwności. Boimy się, że nas ośmiesza, czasem jednak ta śmieszność nas uczłowiecza. * * * Do zakrystii przyszli młodzi rodzice z małym dzieckiem. — Przyszliśmy ochrzcić dziecko. — Jakie imię? — pyta ksiądz. — Neptun — odpowiedzieli. Ksiądz zrobił wielkie oczy. — Niemożliwe. To pogańskie imię. Wybierzcie świętego patrona. — Gdzie mamy go szukać? — Otwórzcie Litanię do Wszystkich Świętych i weźcie pierwsze lepsze. Po krótkiej naradzie zdecydowali: — Dobrze. Niech będzie Kyrie elejson. * * * Pewien chłopiec zobaczył procesję wychodzącą z kościoła na ulicę: chorągwie, feretrony, na rękach dziewczynek — poduszki haftowane. Powiedział: — Będzie sprzątanie w kościele, bo wszystko wynoszą. * * * — Dlaczego pan obchodzi Drogę Krzyżową od końca? — Bo ja wolę przechodzić od stacji smutniejszych do pogodniejszych. * * * Rym nie tylko czyni wiersz łatwym, umożliwia zapamiętanie. Ma swój swoisty wdzięk, może być elementem humoru (czule przytulę dużą brzydulę). * * * W uroczystość Chrztu Pańskiego mówimy o pokutnym obmyciu się w Jordanie. Jezus od samego początku nie opuszczał grzeszników i chciał im służyć. Jeden ze studentów, nietęgi z teologii, powiedział? ?Jezus był Żydem, ale się przechrzcił”. * * * Słyszałem o takim zdarzeniu: do pana, który nosił baldachim w czasie procesji, zbliżył się wojujący ateusz, który miał do niego osobiste pretensje, i walnął go w twarz. Uderzony spokojnie nadstawił drugi policzek. Dostał drugi raz. Zebrał się tłum, niektórzy się uśmiechnęli. Tymczasem pobity odczekał chwilę i powiedział: — Dotąd była Ewangelia, teraz będę ja — i trzepnął napastnika. * * * Opowiadano mi o Cyganie, który w czasie spowiedzi niepostrzeżenie, kiedy ksiądz wychylił rękę z konfesjonału, ściągnął mu zegarek. Wyliczając grzechy, powiedział: — Ukradłem zegarek. — Oddaj temu, komuś zabrał. — Może ja księdzu oddam. — Broń Boże, nie chcę tego zegarka. Zatrzyma? go przy sobie. * * * Przy jednym z kościołów był duży sklep, w którym sprzedawano rozmaite protezy uzupełniające braki ludzkiego ciała. Kiedyś ludzie wychodzący z kościoła usłyszeli, jak sprzedawca, który wyskoczył ze sklepu, wołał: — Proszę pani! Proszę pani! Pani się pomyliła i zamiast piersi nr 3 wzięła tylną część nr 4! * * * Słyszałem od swojego starego, już nieżyjącego proboszcza, że jego proboszcz z czasów arcybiskupa Felińskiego lubił głosząc kazania ilustrować je widocznymi przykładami. Umówił się z kościelnym, że kiedy będzie głosił kazanie o Duchu Świętym, kościelny wypuści gołębia na kościół. Zaczął mówić: — Oto Duch Święty… — i czekał, kiedy się gołąb pojawi. Zapadło milczenie, bo nic się nie działo, słuchacze nie wiedzieli, o co chodzi. Nagle wpadł kościelny i krzyknął: — Proszę księdza, ducha świętego kot zjadł! * * * Słyszałem o trzyletnim Marku, który niecierpliwił się w czasie Mszy świętej, nie mogąc doczekać się końca, i wreszcie zapytał rodziców głośnym szeptem: — Kiedy ksiądz powie: „Idźcie ofiary do domu”? * * * Jedna pani zamawiając Mszę św. zastrzegła: — Żeby ksiądz nie odprawiał tyłem do Pana Boga i żeby nie była to msza kołchoźnicza, to jest kilku księży naraz. * * * Pewien chłopczyk patrzył na czerwone światło wiszące na długich łańcuchach przed Wielkim Ołtarzem i powiedział: Mamusiu, jak zapali się zielone światło, to wyjdziemy… * * * Pewien ksiądz miał bardzo głośne kazanie. Podszedł do niego chłopczyk i powiedział: — Czego tak krzyczysz? Mamusia przecież mówiła, że w kościele trzeba być cicho! * * * W czasie Mszy świętej poszczególne dzieci czytały do mikrofonu prośby w modlitwie powszechnej. Jeden z chłopców powiedział: — Módlmy się w intencji Pana Boga. * * * Jeden z katechumenów przyszedł do mnie i powiedział, że przygotowywał się do chrztu świętego w okresie stanu wojennego. Prosił, abym go przepytał. Zapytałem: — Czy wierzysz w Boga? Powiedział: — Wierzę. — A co byś zrobił ze swoimi wrogami? — pytam dalej. Odpowiedział: — Ja bym im wszystkim łby poukręcał. * * * Słyszałem jak matka groziła niegrzecznemu dziecku: —Jak się Bozia rozzłości, to cię po łapach wytrzaska. * * * Spowiednik chciał pomóc małemu penitentowi i pytał: — Czy czasem nie wsadzałeś noża do skarbonki, żeby wyjąć pieniądze? — Nie, ale to dobra myśl. * * * Mój kolega, który przygotowywał się do pierwszej spowiedzi, spisał wszystkie swoje grzechy na kartce, żeby ich nie zapomnieć, a po rozgrzeszeniu powiesił tę kartkę w jadalni na widocznym miejscu, przekonany, że skoro te grzechy już znikły, to można je pokazać. Przecież ich już nie ma. * * * Pewien chłopiec, którego przygotowywałem do Pierwszej Komunii świętej, po spowiedzi, wieczorem zadzwonił do mnie i zapytał: — Jaką dostałem pokutę, bo zapomniałem? * * * Pewien ksiądz pouczał, jak robić rachunek sumienia: — Nie mów, że trzepałeś kożuch, jeżeli w tym kożuchu był wujek. Nie mów, że przejechałeś butelkę, jeżeli ta butelka była w kieszeni przechodnia. Nie mów, że tylko ukradłeś sznurek, jeżeli do tego sznurka był przywiązany koń. * * * — Kto przystąpi razem z tobą do Pierwszej Komunii Świętej? — zapytałem mojego ucznia. Odpowiedział: — Tatuś, mamusia, ciocia. — A dziadek? — Dziadek nie przystąpi, bo nie dostałby rozgrzeszenia. — Dlaczego? — Ma drugą babcię. * * * Jeden z proboszczów napisał węglem na ścianie: „Młodej kobiety bój się, przed starą uciekaj”. * * * W czasach stalinowskich spisywano w księdze dobre uczynki parafian. Każdy wpisywał sobie sam. Jeden z chłopców wykaligrafował: „Pasłem krowę komuniście”. * * * — Proszę księdza — opowiadała mi znajoma — mój dziadek połknął szklane oko. Poprosiłam mojego sąsiada, żeby mu zrobił lewatywę. Już się przygotował do zabiegu, nagle popatrzył na rozebranego dziadka, przeżegnał się i powiedział: — Boże, ona patrzy! * * * Słyszałem, że do rektora Seminarium wpłynęło podanie kandydata do stanu duchownego: „Do szóstego roku życia prowadziłem życie rozpustne, ale potem się opamiętałem i nawróciłem”. Słyszałem także o innym podaniu. Kandydat na mnicha pisał prosząc o przyjęcie: „Zawsze byłem bardzo ostrożny, pamiętałem, że lew krąży rozglądając się kogo by pożarł — i unikałem przyjaźni z kobietą”. Dostał odpowiedź: „Nie nadajesz się do nas”. * * * Jeden z proboszczów pouczał mnie jako prymicjanta: — Jeśli na tacy położą niewiele mów „Bóg zapłać”; jeśli dużo — „Panie Boże zapiać”, jeśli bardzo dużo — „Panie Boże wielki zapłać”. * * * — Dlaczego jesteś taki smutny? — zapytał ksiądz — Smutny święty to żaden święty. — No tak — odparł zapytany — tylko, że ja jestem błaznem w cyrku i teraz wypoczywam. * * * Mój pierwszy proboszcz pamiętał jeszcze epidemię cholery w Warszawie, w czasie której leczono się miętą parzoną w dużych konwiach ustawianych na placach. Pamiętał również pobyt cara w Spalę. Otóż ów proboszcz trzymał w schowku pod pulpitem na ambonie czaszkę ludzką. Bywało, że w czasie kazania podnosił ją do góry i wołał: — „Nie chowaj się za filar! Tak będziesz wyglądała!”. Kiedyś zaczynając kazanie nacisnąłem niechcący pulpit, czaszka wyskoczyła jak piłka i potoczyła się z hukiem po schodkach wiodących do ambony. Powiedziałem: — Amen. Było to najkrótsze kazanie. * * * Kiedyś przeglądałem dziewiętnastowieczny zbiór niemieckich kazań do głoszenia w kościele. W treści każdego kazania co kilka zdań były słowa w nawiasie: („Hier soli man schimpfen” — tu należy wymyślać). * * * Przypomniał mi się ksiądz skrupulant, wtedy kiedy jeszcze po łacinie przed sumą na początku procesji śpiewano „Asperges me”. Zaśpiewał, ale po powrocie do zakrystii miał wątpliwości, czy nie opuścił słowa „me”. Znowu wyszedł do kościoła i zaczął śpiewać tylko „me, me” — dla uspokojenia sumienia. * * * Kiedy przyjechałem na pierwszą parafię, wypadało mi odwiedzić księdza kapelana, który przebywał w pobliskim zgromadzeniu sióstr. Wiedziałem, że był stary, pamiętał czasy arcybiskupa Popielą. Byłem ciekawy spotkania. Zastałem go płaczącego. Martwił się. W nocy wyskoczył niedostatecznie jeszcze ubrany do łazienki, ale pomylił drzwi i wszedł do kaplicy, gdzie jedna z sióstr odbywała nocne czuwanie. Tłumaczyłem, że to nic strasznego. Kiedy jednak wróciłem do domu, plotkowano na parafii: — Ten kapelan to bardzo pobożny ksiądz, ale chodzi nocą w bieliźnie po kaplicy. * * * Słyszałem kiedyś homilię. Ksiądz strasząc karami bożymi zacytował fragment Makbeta w starym przekładzie Paszkowskiego. Czytał z otwartej książki rozmowy wiedźmy: „Palec mi świerzbi, to dowodzi, że potwór przychodzi. Otwórz otwór, wejdzie potwór”. * * * Bohdan Korzeniowski pisze w swojej książce Sława i infamia: Dotarliśmy w naszych wędrówkach do La Grandę Chartreuse koło Grenoble, klasztoru kartuzów założonego w XI wieku. Przebywaliśmy tam parę tygodni. Zakonnicy pędzili samotne życie w pustelniach i zbierali się co cztery godziny, także w nocy, by wspólnie się modlić. Kiedyś w nocy obudził mnie wesoły gwar. Bracia i ojcowie biegali klaszcząc w ręce. Podskakiwali i rzucali się sobie w ramiona. Powodem tej dziecięcej radości była śmierć jednego z mnichów. Byłem na pogrzebie zmarłego. Chowano go bez trumny, z kapturem nasuniętym na twarz, przy radosnych śpiewach. Cieszono się, że Bóg powołał braciszka do siebie. Z tą łaską wiązała się inna — przywilej mówienia przez całą godzinę. * * * Pewien ksiądz, Francuz, odprawiając Mszę świętą po polsku, zrobił tylko trzy błędy: zamiast „Oto Baranek Boży” — powiedział: „Oto owiec Boży”, zamiast „Dzieciątko Boże” — „Dziewczątko Boże”, a po skończeniu zapytał: „Kiedy mogę jeszcze raz mszyc?” * * * Kiedy dowiedzieliśmy się, że Ojciec Święty złamał nogę, powiedziała mi jedna znajoma: — Lepiej byłoby, żeby to się przydarzyło mojemu sąsiadowi z przeciwka. * * * Opowiadają, że kiedyś napisano do jednego z papieży list w obronie cystersów. Litowano się, że mają za trudną regułę. Jedzą raz na dzień, budzą się w nocy na modlitwę. Uważano, że w imię postępu należy złagodzić regułę. Papież zawezwał delegację cystersów. Przybyło trzech mnichów. Oświadczyli, że reguły nie trzeba zmieniać, bo — jak powiedzieli — jeden z nich przeżył 87 lat, drugi 95, a trzeci 115. * * * O wicerektorze Seminarium Duchownego powtarzają taką anegdotę. Kiedy przychodzono do niego z problemami, odpowiadał chętnie, lecz nigdy nie był pewien swego zdania i do każdej odpowiedzi wtrącał słowa: „Z jednej strony tak, z drugiej nie”. Przed wakacjami zapytał go kleryk, czy może na dworcu witając się z młodą ciotką pocałować ją. Usłyszał odpowiedź: — Z jednej strony tak, z drugiej nie. * * * Czytałem, że już dawno temu jezuici pokłócili się z bernardynami o to, kto pisze lepsze wiersze. — My piszemy: jezuita i kwita — powiedział jeden z bernardynów. — My piszemy: głupi bernardyn. — Przecież tu nie ma rymów. — Nie ma rymów, ale jest sens — tłumaczył jezuita. * * * Kiedy po zmianach liturgicznych księża zaczęli odprawiać Msze święte twarzą do wiernych, w jednej z wsi zaniepokojono się. Wysłano delegację po lekarza do sąsiedniego miasteczka. — Z naszym księdzem proboszczem coś się stało dziwnego — powiedzieli. — Na pewno przesadzacie — uspokajał lekarz — co on takiego robi? Czy mówi do siebie, czy uśmiecha się nie wtedy kiedy trzeba, czy patrzy tylko w jeden punkt? — Nic podobnego — odpowiedzieli. — To po co zawracacie mi głowę, co on takiego robi? — Odwrócił ołtarz i odprawia Mszę świętą. — Jezus Maria — krzyknął lekarz — jadę w te pędy. * * * Do jednego z księży przychodziła pobożna pani i stale zamęczała go: — Do kogo mam odmawiać koronkę: czy do świętego Antoniego, czy do świętego Józefa, czy do Matki Boskiej, bo zapomniałam? Wyprowadzony z równowagi ksiądz odpowiedział: — Niech pani odmawia koronkę do wszystkich diabłów! * * * Opowiadano mi, że pewien człowiek przyszedł do klasztoru, prosząc, by go przyjęli. Widocznie nie spodobał się przeorowi, bo ten nie chciał go przyjąć. Broniąc swego powołania młody człowiek powiedział: — Duch Święty tchnie kędy chce. Na to przeor: — Tak, ale nie przez każdą trąbę! * * * Wikariusz, stojąc na drabinie, wkręcał żarówkę. Nagle drabina zachwiała się i przez omyłkowo otwartą klapę wpadł do piwnicy. — Skoro tam już jesteś — powiedział spokojnie stojący na górze dobroduszny proboszcz — przynieś mi słoik z ogórkami. * * * Św. Jan Vianney na egzaminie wstępnym do seminarium niewiele umiał. Nie mógł wykazać się wielką wiedzą. Zapytał go rektor, co go skłania, iż chce wstąpić do seminarium. Odpowiedział, że wzrusza go Droga Krzyżowa. To zostań — powiedział rektor. * * * Pewien proboszcz napisał referencje o kleryku: „ładny i wie o tym”. * * * Jechałem pociągiem do Żabieńca. Jedna z podróżnych, psycholog, opowiadała mi o przeżytym zdarzeniu. Od pewnego czasu odwiedzał ją w poradni młody, udręczony człowiek. Bardzo chciał przyjąć Komunię świętą, ale… nienawidził ludzi, zwłaszcza najbliższych sąsiadów, którzy za głośno zamykali drzwi windy, i wszystkich innych po kolei. Chodził do spowiedzi, ale żaden ksiądz nie dawał mu rozgrzeszenia. Wreszcie pojechał na głuchą wieś i spowiadał się u prostego księdza, który tak odmawiał różaniec, jakby kruszył chleb dla wróbli. Spowiednik wysłuchał udręczonego penitenta i powiedział: — Nie mogę cię rozgrzeszyć. Jednak po namyśle zaczął pytać: — Czy naprawdę chcesz przyjąć Komunię świętą? Czy naprawdę kochasz Pana Jezusa? Czy naprawdę tęsknisz za Nim? Młody człowiek odpowiedział: — Pan Jezus jest tęsknotą mojego życia. Ksiądz zdecydował: — Nie mogę dać ci rozgrzeszenia, ale jeżeli tęsknisz za Panem Jezusem, to przyjmij Go. Penitent przyjął Komunię świętą. Opuściły go natrętne myśli. Zaczął uśmiechać się do ludzi i nawet wybaczył sąsiadowi, który za ścianą ćwiczył na trąbce i mylił się wciąż w tych samych miejscach. * * * Podano mi adres profesora R. R. który chciał przyjąć chrzest święty. Zadzwoniłem do jego drzwi. Otworzył mi ogromny mężczyzna. — Na jakiej wyższej uczelni ksiądz wykłada? — zapytał surowym głosem. — Uczyłem przez sześć lat dzieci upośledzone —odpowiedziałem. Popatrzył na mnie i zaprosił do pokoju. Zaczęło się przygotowanie do chrztu. Ponieważ wiedziałem, że mam do czynienia z wybitnym naukowcem, starałem się tłumaczyć Biblię, jak to się mówi, na rozum. Tłumaczyłem, że żona Lota nie zmieniła się w słup soli, po prostu autor posłużył się językiem obrazowym. Nieraz się mówi: „stanął jak słup przy tablicy i nie wie, co powiedzieć”. Tłumaczyłem, że Mojżesz, wychowany w pałacu faraona, poznał ówczesną astronomię i obiecał, że wyprowadzi Żydów z Egiptu w czasie pierwszej wiosennej pełni księżyca. Przewidywał, że pełnia księżyca spowoduje odpływ morza, a przecież wiedział, że wtedy przedostaną się suchą nogą przez Morze Czerwone. Profesor nie był ze mnie zadowolony. — Mnie tak tłumaczyć nie trzeba. Wierzę dosłownie w to, co mówi Biblia. Po prostu doświadczyłem w życiu rzeczy niezwykłych. I opowiedział mi taką historię: — W czasie wojny w obawie przed Niemcami przedostałem się do Związku Radzieckiego i znalazłem się w kręgu polarnym. Były tam jeszcze święte gaje i stały tam pomniki Lenina i Stalina. Pewnego dnia bardzo ciężko zachorowałem. Zawieziono mnie do szpitala w mieście, położono w sali na drugim piętrze. Podobno byłem w stanie beznadziejnym. Ponieważ zaczęto zwozić rannych żołnierzy z frontu, a brakowało miejsc w szpitalu, w ogólnym rozgardiaszu zostałem spisany na straty i wyrzucony przez okno na podwórze. Nie tylko nic mi się nie stało, ale ugryzł mnie komar, który — okazało się — miał jad mający właściwości antybiotyku. Szybko się wyleczyłem. Ponieważ wszystko to przeżyłem, wiem, że wszystko, co wydaje się niemożliwe — jest możliwe. Nie potrzeba mi tłumaczyć, tak jak ksiądz. Wierzę, że żona Lota mogła zamienić się w słup soli i Morze Czerwone rozstąpiło się przed Mojżeszem. * * * Ten sam profesor także po śmierci przekonał mnie, że miał rację i że mogą zdarzać się rzeczy niemożliwe. Na jego pogrzebie pierwszy przemawiał minister. Mówił wiele o jego zasługach naukowych. W ciągu jego przemówienia cały czas kapał deszcz. Po tym przemówieniu nieśmiało wydostałem się z tłumu i wyjąkałem: — Zmarły miał jeszcze jedną tajemnicę. Był człowiekiem wierzącym. Przyjął chrzest. Ku mojemu zdumieniu deszcz nie tylko przestał kapać, ale pokazało się pełne słońce: i znowu stało się możliwe to, co niemożliwe. * * * Ksiądz wygłosił kazanie na temat Ewangelii, w której mowa o tym, że jeżeli ktoś ma dwa płaszcze — jeden powinien oddać potrzebującemu. Przyszedł potem ktoś do tego księdza i powiedział: —Ja nie mam płaszcza, a ksiądz ma dwa. Proszę dać mi jeden. Ksiądz natychmiast odparł: — Ale pamięta pan, co było na początku? — „Onego czasu…” * * * Wezwano mnie do szpitala do chorej dziewczynki. Powiedziała mi, że dostała od mamusi na tasiemce plastikowe serduszko. Chciała mi je dać. Poprosiłem ją, żeby zatrzymała je przy sobie, a przy wieczornym pacierzu wzięła do ręki i powiedziała Matce Boskiej, że ofiarowuje jej swoją gorączkę, 38 stopni z kreskami, swoją spuchniętą twarz i gips na nodze. Cieszyłem się, bo za każdym razem, kiedy ją odwiedzałem, mówiła mi, że plastikowe serce pomaga jej w modlitwie. Pewnego razu przyszedłem do szpitala i dowiedziałem się, że dziewczynki nie ma. Odwieziono ją do szpitala w miasteczku, gdzie było więcej pielęgniarek, lekarzy i lekarstw. Pojechała drabiniastym wozem, bo było to zaraz po wojnie i nie było samochodów. Odwiedziłem ją na nowym miejscu. Była zrozpaczona — w czasie przeprowadzki zgubiła swe plastikowe serce. Wróciłem do domu i wtedy przyszła mi myśl, że trzeba to serce odnaleźć. Było już ciemno. Wróciłem do kościoła, żeby zabrać ze sobą starą latarnię ze świecą w środku. Dawniej kiedy ksiądz niósł Komunię św. do chorego nocą, kościelny szedł przed nim z zapaloną latarnią i dzwonił dzwonkiem. Wyruszyłem na poszukiwanie serca. Szedłem przez łąkę po wilgotnej trawie. Jakaś starsza pani uklękła na ścieżce, bo myślała, że niosę Pana Jezusa. Odszukałem drogę, którą jechała dziewczynka. Stał się cud. Ja, który nie mogę w domu znaleźć okularów, rękawiczek, długopisu — odnalazłem to serce. Potem w pustym kościele zapaliłem wszystkie światła jak w czasie ślubu, wszedłem po drabince i powiesiłem serce koło obrazu Matki Boskiej. Po kilku latach na wieś, gdzie mieszkałem, przyjechała pani, historyczka sztuki. Wskazując na wota przy obrazie, powiedziała: — Po co wieszać takie brzydactwa? Uśmiechnąłem się. * * * W czasach stalinowskich przyszło do mnie pewnego dnia dwóch panów z Bezpieczeństwa. — Pojedziemy na zebranie dyskusyjne — powiedzieli. Okazało się jednak, że pomylili się i pokazali mi wezwanie na nazwisko księdza — mojego poprzednika. — Tak się nie nazywam — broniłem się — nie mogę pojechać. Kiedy zostawili mnie w spokoju i odjechali, schowałem się. Przyjechali po raz drugi, ale nie znaleźli mnie. Rano przyszli i zabrali mnie samochodem do Urzędu Bezpieczeństwa we Włochach pod Warszawą. Po trzech godzinach trzymania na korytarzu wpuścili mnie na salę. Przy stole siedziało sześciu panów — byli źli na mnie. Każdy z nich zaczął mi udowadniać, że nie ma Boga, a jeden, widocznie historyk, przypomniał, że za króla Łokietka jeden biskup miał dziecko. — Te dowody są mi niepotrzebne — powiedziałem — bo ja Boga widziałem. Zamilkli. Po chwili jeden z nich wstał i oznajmił mi: — Ksiądz jest wolny. Wypuścili mnie i odtąd więcej nie wzywali. Powiedziałem prawdę, bo zawsze mam wrażenie, że Boga widzę, chociaż nie umiem tego wytłumaczyć. * * * Opowiadała mi zdenerwowana pani: — Wpadłam do kancelarii parafialnej. „Proszę księdza — mówię — mój mąż wyleciał z samochodu. Drzwi były niedomknięte i zabił się”. — „Spokojnie — odpowiedział ksiądz — to się zdarza. Ale skoro pani już tu jest, spiszmy akt zgonu i jeśli będzie pani drugi raz wychodziła za mąż — przyda się”. * * * Kiedy proboszcz w czasie kolędy powiedział do synka pani domu: — Powiedz mamusi, aby podziękowała tatusiowi za to, że kupił jej futro. Mamusia odparła: — Gdybym liczyła na tatusia, to nie miałabym ani futra, ani ciebie. * * * Ksiądz Jezuita tłumaczył, że o każdym trzeba powiedzieć coś miłego. Dla każdego coś dobrego. Jakie to okropne plotkować, na przykład, że piękny paw ma brzydkie nogi. Pewien przekorny chłopiec zaczął się spierać: — Czy można powiedzieć coś dobrego o złodzieju, który zabrał mi walkmana? Ksiądz odpowiedział: — Znam niejednego złodzieja, który nie tylko oddał to, co ukradł, ale jeszcze się wyspowiadał i płakał. Chłopiec nie dawał się przekonać. — A co można powiedzieć dobrego o babci, która mnie za wcześnie budzi i za wcześnie zapędza do snu? Ksiądz tłumaczył, że babcia jest bardzo oszczędna i nie chce, żeby za długo palić światło. Chłopiec nie dał za wygraną i strzelił z najcięższej armaty, przekonany, że położy księdza na łopatki. — A co można powiedzieć dobrego o diable? —spytał i uśmiechnął się, jakby zjadł kwaśnego grejpfruta. — Nawet o diable można powiedzieć coś dobrego — odparł jezuita — na przykład, że we wtorek miał porządnie wyczesany ogon! * * * Jeden z moich znajomych porzucił wszystko i wstąpił do klasztoru. Odwiedziłem go po dwóch miesiącach i zapytałem, co u niego słychać. Powiedział: — Wszystko dobrze, ale zostałem pokrzywdzony, bo rozdawano buty i dostałem nie takie, jakie mi się podobały. * * * Jeden z malarzy opowiadał, że spotkał w ogrodzie pana z piękną, siwą brodą. Zaprosił go do pracowni malarskiej, żeby przyszedł następnego dnia i pozował do obrazu przedstawiającego Boga Ojca. Nie bardzo chciał przyjść. Targował się. Wreszcie po otrzymaniu większej zaliczki obiecał, że przyjdzie. Zjawił się starannie ogolony. Tłumaczył się: — Miałem pieniądze, to poszedłem do fryzjera, żeby porządnie wyglądać. * * * Na początku mojej pracy kapłańskiej, w latach stalinowskich, uczyłem religii w szkole dla dzieci specjalnej troski. Pewnego dnia przyszedł wizytator, żeby sprawdzić, czy dzieci orientują się tak, jak należy. Pokazał portret Żymierskiego: — Kto to? — Jeden z uczniów wstał: — Wiem, to Marszałek Piłsudski. Potem zapytał: — A kto w Polsce rządzi? — Pan Jezus. * * * Ksiądz biskup zapytał proboszcza: — Dobrze jest mieć swojego stałego spowiednika, który czuwa nad rozwojem wewnętrznym penitenta. Czy ksiądz ma kogoś takiego? — Mam, proszę księdza biskupa. — Jak on się nazywa? — Ksiądz Stefan Gabryszewski. — Ależ on umarł pięć lat temu! — Ach, jak ten czas szybko leci. * * * Opowiadano mi, że w czasach stalinowskich przed gmachem Partii żebrak wyciągnął rękę po jałmużnę. — Idź pod kościół — ktoś krzyknął. — Ale ja jestem niewierzący. * * * W kancelarii starego kościoła w staroświeckiej szufladzie odnaleziono zeszyt ze starymi rachunkami. Odczytano następującą kartkę: — za dolepienie nosa świętej Marcie — 3 ruble — za dorobienie uda świętemu Marcinowi — 1 rubel — za dosztukowanie pośladka aniołowi — 90 kopiejek — za dorobienie dziecka Józefowi — 1,5 rubla. * * * Pewna dociekliwa pani na jednym ze spotkań pytała: — W jakich okolicznościach i w jakim tonie pisze ksiądz o kobietach? — Kobieta zawsze była natchnieniem. Kochałem je za Bóg zapłać. Pani drążyła dalej: — Czy kobiety dysponują tą zapłatą? — Raczej liczę na Boga. — odparłem. * * * Ojciec Wacław Chabrowski, zakonnik, opowiadał mi kiedyś, że jeden z jego przełożonych zarzucał mu, iż niepotrzebnie pisze wiersze. Doradzał: — Pisz jak Maria Konopnicka. — Nie umiem. — Pisz jak Wincenty Poi. — Nie potrafię. — Pisz jak siostra Nułla z Lasek. — Nie jestem w stanie. — No to ostatecznie pisz jak ksiądz Twardowski. * * * Kiedy przebywałem na swojej pierwszej parafii w Żbikowie, widziałem co jakiś czas jedną ze starszych pań leżącą krzyżem. Początkowo nie śmiałem pytać, wreszcie zapytałem: — W jakiej intencji pani się modli? Odpowiedziała: — Modlę się w intencji kierowniczki zakładu spokojnej starości, żeby zdechła. * * * Pamiętam z czasów stalinowskich. W dniu wyborów do Sejmu ksiądz proboszcz powiedział: — Jeżeli chodzi o mnie, pobiegnę bardzo rano, to nikt nie zobaczy, a ksiądz niech pójdzie później. Następnego dnia naplotkowano w parafii: — Ksiądz proboszcz tak się pospieszył, że na czczo poleciał. * * * Odwiedziłem swego chorego kuzyna w szpitalu w K. Pracowały tam siostry zakonne. Przełożona zaprosiła mnie do siebie i opowiadała ze wzruszeniem, że stało się coś niezwykłego. Przywieziono ciężko chorego profesora N. z Krakowa. Szepnęła mi do ucha: — Straszny heretyk, żył bez Boga. Kiedy jedna z moich sióstr zaczęła go systematycznie odwiedzać, po dłuższym czasie nawróciła go. Bardzo mnie ten profesor zainteresował. Poszedłem do niego. Był godny i dystyngowany, chociaż szpital zwykle odziera człowieka z jego powagi i autorytetu. Wspomniałem nieśmiało o jego nawróceniu. Zamyślił się i powiedział: — Przychodziła do mnie siostra zakonna dzień w dzień. Co ja miałem począć. Nie wiedziałem, czy kupić kwiaty, czy czekoladki. Więc wyspowiadałem się. Ale zawsze byłem wierzący. * * * Pewna staruszka, ile razy przewróciła się albo potknęła, beształa swego Anioła Stróża: — Jak ty mnie pilnujesz, gapo! * * * Zapytano kiedyś znakomitego krytyka, Karola Irzykowskiego: —Jeżeli są dwa opowiadania, jednakowo dobre, które z nich jest lepsze? Odpowiedział: — Krótsze. * * * Przyszła do mnie znajoma i pokazała mi odpowiedź na piśmie z poradni adwokackiej: „W tym stanie rzeczy sprawa dojrzała do negatywnego załatwienia”. * * * Odwiedziłem znanego profesora. Właśnie wydał książkę pt. Wpływ skrobi na amylazę słodową. Weszła lekarka. — Gdybym miał takie ładne nogi jak pani, to bym ich nie zasłaniał — powiedział profesor, ale matka, która siedziała przy nim, zaraz dodała: — Pani doktor, mój syn ma kompletną sklerozę. * * * Magnatem nazywamy pana, który ma chudą żonę, bo ma gnat. * * * Pojawił się u mnie nieznajomy pan w kiepskim humorze. Powiedział: — Żałuję, że nie jestem dzieckiem z probówki, tak mi rodzina dokucza. Wygłosił również taką sentencję: — Mężczyzna to człowiek i zwierzę, kobieta to anioł i zwierzę. * * * Na pogrzebie mojej niezapomnianej nauczycielki angielskiego, pani Jadwigi Humnickiej, byłem świadkiem następującego zdarzenia: Kiedy już odmawiałem niemal ostatnie modlitwy, jedna ze znajomych potknęła się, upadła i poważnie skaleczyła. Wszyscy do niej podbiegli, bo rana wyglądała groźnie. Szukali nerwowo środków opatrunkowych we własnych torebkach, pobliskich samochodach. Tak zajęli się cierpiącą, że zapomnieli o pogrzebie. Zostałem sam jeden ze zmarłą. Zamiast przygotowanego wcześniej przemówienia, powiedziałem parę słów, na które już nikt nie zwracał uwagi: — Droga pani, całe życie myślałaś o innych, nie myśląc o sobie. I teraz nie chcesz swoim pogrzebem nikomu zawracać głowy. * * * Ewangelista podaje dokładnie, że uboga wdowa wrzuciła do skarbony jeden grosz, czyli dwa pieniążki. Kiedy czytałem to opowiadanie mojemu małemu uczniowi z klasy czwartej, powiedział: — Gdybym miał grosz w jednym kawałku, tobym go wrzucił do skarbony, ale gdybym miał dwa pieniążki po pół grosza, tobym wrzucił tylko jeden pieniążek. Trudno przecież nie mieć nawet pół grosza. * * * Kiedyś wybrałem się do spowiedzi świętej poza Warszawę. Jako pokutę ksiądz polecił mi przeczytać kilka wierszy księdza Twardowskiego. * * * Młody poeta przysłał mi tom swoich wierszy z miłą dedykacją na gwiazdkę. Pierwszy wiersz poświęcił mnie. Zaczynał się od słów: „Białego byka dnia Bóg zarżnął późnym wieczorem”. * * * W zatłoczonym autobusie stałem, już jako ksiądz, tuż przy kobiecie karmiącej dziecko. — Ty maluchu nieznośny — powiedziała do dziecka — jak nie będziesz ssał, to dam temu, co stoi obok. I wskazała mnie. * * * Kto przyszedł? — zapytała mama córeczkę. — Przyszli ciocia i wujek. Mamusia poprawiła: — Powinnaś powiedzieć: „Przyszli wujostwo”. Po kilku dniach zapytała mamusia córeczkę o to samo, słysząc, że ktoś otwiera drzwi. Dziecko odpowiedziało: — Przyszli dziadostwo. — Jak ty mówisz? — krzyknęła mamusia. — Mówi się, że przyszli babcia i dziadek. * * * — Słuchaj — tłumaczyłem czteroletniej Krysi, która uczyła się religii — dlaczego płaczesz? Twoi rodzice biorą ślub w kościele, bo wcześniej nie mogli. Powinnaś się cieszyć. Płakała dalej: — Nie przypuszczałam, że byli takimi świntuchami. * * * Jeden z księży prefektów lubił pożartować: — Jeżeli postawię uczniowi dwójkę to powie: „niech księdza szlag trafi”. Wolę postawić mu piątkę i powiedzieć: „niech ciebie szlag trafi”. * * * Jeden z chłopców powiedział: — Zrobiłem dobry uczynek. Przeprowadziłem babcię przez ulicę przy pomocy pięciu kolegów. Ktoś zdziwiony zapytał: — Dlaczego ci koledzy pomagali? Odparł: — Bo sama nie chciała przejść. * * * Do Lasek przyjechał ksiądz biskup z Francji. Niewidome dzieci, witając go, dotykały. Jedna z dziewczynek zawołała: — Księże biskupie, ksiądz ma łańcuch taki jak krowa mojego tatusia! * * * Nie oko ale ucho powinno wybierać żonę. * * * Pewien ksiądz, doktor teologii, przyszedł w zastępstwie katechety na lekcję religii do przedszkola. Dotykał rękoma główek dzieci i mówił: — Pamiętajcie na całe życie: Bóg jest transcendentalny. * * * Pewna dziewczyna modliła się o męża do figurki świętego Antoniego stojącej na oknie. Któregoś dnia figurka przypadkowo spadła i trafiła przechodzącego ulicą młodzieńca. Przybiegł na górę, żeby na—wymyślać. Poznał dziewczynę i … ożenił się z nią. * * * Pewien pan zaraz po spowiedzi przedślubnej przybiegł do księdza, swojego spowiednika. — Proszę księdza, ksiądz mi nie zadał pokuty. Ksiądz spokojnie odpowiedział: — W takich przypadkach nie zadaję pokuty, bo pokutą jest małżeństwo. * * * Zapytano jednego z proboszczów: — Dlaczego ksiądz w czasie ślubów zasłania główny obraz nad ołtarzem? Taki piękny obraz Jezusa Ukrzyżowanego, a ksiądz tkaninę zawiesza na obrazie… — Dlatego, że na obrazie wypisano dużymi literami: PRZEBACZCIE IM, BO NIE WIEDZĄ CO CZYNIĄ. * * * Pewien ksiądz nie wiedział, jak ogłosić zapowiedzi. Narzeczony nazywał się Jan Chrzan, a narzeczona Maria Jedligówna. Wreszcie powiedział: „Marianna z Janem Jedligówna z Chrzanem”. * * * Ksiądz w czasie nauki przedmałżeńskiej mówił: — Uczcie się od wróbla — wróbel najpierw buduje gniazdo, a potem zaprasza samiczkę. A wy robicie tak: najpierw dziecko, potem ślub, a na koniec: Jezus Maria, gdzie będziemy mieszkali!” * * * Jeden ze znajomych skarżył mi się: — Moja żona mówi, mówi i mówi, ale nie mówi tego, co mówi. * * * Pewien ksiądz tak opowiadał w swojej homilii: — Znałem rozmodlonych narzeczonych, stale modlili się do Ducha Świętego, czekali na niego, ale kiedy się pobrali, od razu wyrzucili teściową na zbity pysk. * * * Jeden z moich kolegów księży dawał ślub. Nie zauważył, że pan młody był trochę garbaty i utykał. W ślubnej homilii tak powiedział: — Mężczyzna, jakimkolwiek by był — jest darem Bożym. * * * Kiedyś byłem świadkiem ślubu, którego udzielał ksiądz Bronisław Bozowski. Zapytał: — Czy chcecie przyjąć potomstwo, jakim Bóg was obdarzy? Zdenerwował się, że pan młody odpowiedział za cicho. Krzyknął więc: — Głośniej, ośle, bo nie słyszę. * * * Rozpacz stara kłamczucha co rozrabia na dnie. * * * Pewien ksiądz odbierał przyrzeczenie od nowo—żeńców w języku angielskim i zamiast: „Do you want to take this Zofia for your lawful wife” — powiedział: „awful wife”. Narzeczony był bardzo zdenerwowany, ale po dwóch miesiącach napisał do księdza, że się jednak ksiądz nie pomylił. * * * Wiele lat temu napisałem w wierszu: „Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą” Do tej pory jestem zdziwiony, bo to skromne powiedzenie powtarza wiele osób, spotyka się je w reklamach, ale głównie w nekrologach. Niedawno usłyszałem to samo powiedzenie, ale inaczej. Do zakrystii przyszła do mnie młoda dziewczyna i powiedziała stanowczo: — Proszę o ślub. Jak najszybciej. Spojrzałem na nią podejrzliwie i zapytałem: — Skąd ten pośpiech? — Słyszał ksiądz to powiedzenie: „Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą”? Spieszę się, żeby mi nie uciekł. * * * Jeden z moich znajomych miał skrupuły. Wybrał się na bal. Nie wiedział, że pani, z którą tańczył, miała sztuczny, nadmuchiwany biust: — Dotknąłem, nacisnąłem i jedna pierś trzasnęła, jakby ktoś strzelił. A druga zrobiła tak: fiuuuuuu… * * * Znam panią, która tak zaborczo kochała swego narzeczonego, że po jego śmierci chodziła na grób i wyrzucała wszystkie kwiaty, których sama nie przyniosła. * * * Opowiadano mi taką historię. Przed wojną pewien dziedzic, stary kawaler, miał romans z ochmistrzynią w swoim domu. Kiedy ciężko zachorowała, kazał wezwać księdza. Ksiądz opatrzył chorą, ale dla okazania swojej dezaprobaty i zgorszenia nie chciał usiąść przy stole i zjeść podwieczorku. Obrażony dziedzic zdjął ze ściany dwururkę, wymierzył w proboszcza i trzymał ją tak długo, aż ksiądz zjadł wszystko do końca. * * * Jeden z księży założył się, że przy jego śmierci wszyscy się roześmieją. Uważano to za żart. Przyszła jednak chwila, kiedy się rozchorował bardzo poważnie. Kiedy umierał, zgromadził wszystkich kolegów pracujących w parafii, żeby byli przy nim. — Proszę o spowiednika, chcę się wyspowiadać. Ponieważ mam wyrzuty sumienia, nie chcę się spowiadać po cichu, do ucha, tylko na głos, żeby wszyscy słyszeli. Niektórzy się krępowali, chcieli wyjść. Chory powiedział: — Jednego przykazania nigdy nie zachowałem: rośnijcie i rozmnażajcie się. Wszyscy się uśmiechnęli. Umarł i wygrał zakład. * * * Zapytał mnie pewien lekarz: — Jak zachowywał się zmarły przed śmiercią? — Kasłał — odpowiedziałem. — To dobrze, bardzo dobrze — ucieszył się lekarz. * * * Jedna z moich znajomych, słysząc, że mąż, który ją porzucił, umiera, powiedziała: — Przebaczyłam mu wszystko. Ale kiedy nieoczekiwanie wyzdrowiał, oświadczyła: — Przebaczyłam mu, bo umierał, ale skoro nie umarł — nie przebaczę temu łajdakowi. * * * Przyszedł do mnie pan i powiedział, że prosi o Mszę świętą za duszę żony. — Kiedy umarła? — zapytałem. — Jeszcze nie umarła — odpowiedział — ale zrobi to lada chwila. * * * Pewna pani prosiła, żebym odprawił Mszę świętą po łacinie w intencji jej męża, bo nieboszczyk miał w szkole czwórkę z łaciny. * * * To moi najlepsi parafianie — mówił ksiądz proboszcz oprowadzając po cmentarzu. — Nie obmawiają mnie, nie piszą na mnie anonimów i najwięcej przynoszą dochodów. * * * Prosiła dla siebie o świadectwo zgonu. — A po co to pani? — Kiedy umrę, jak ja to załatwię? * * * Dziadek żalił się wnuczkowi: — Mam kłopot. Niedługo umrę, nie chcę obarczać rodziny kłopotami. Taka droga trumna, jeszcze droższy grób, samo otwarcie grobu dużo kosztuje. Moje dzieci będą miały zmartwienie. Wnuczek pomyślał i wykrzyknął: — Mam pomysł! Będzie taniej: gdyby tak ktoś dziadka zeżarł. * * * Sam jestem już staruszkiem, otoczonym pleśnią i grzybami, zupełnie niewyjściowy, jak autobus w remizie. Poza konkursem. Często słyszę troskliwe pytania: Jak się ksiądz czuje?”. Odpowiadam wówczas: „Mówią, że dobrze” lub „Czuję się lepiej niż jutro”. * * * W poradniku „Lekarz domowy” przy sposobach leczenia epilepsji przeczytałem: „Położyć się w cieniu drzewa i czekać aż przejdzie”. Kiedy na ulotce jednego z leków odczytałem: „Lek działa dobrze i nie powoduje paraliżu mózgu”, ułożyłem własną receptę. Ziołową. * * * Umarł szkolny nauczyciel fizyki. Poproszono jednego z uczniów: — Powiedz coś nad jego grobem, masz piątkę z polskiego i najłatwiej przychodzi ci mówienie. Ale on tłumaczył się: — Nie wypada. Znałem słabo fizykę i tak by wyglądało, jakbym się podlizywał. * * * Opowiadano mi: samochód pogrzebowy zatrzymał się przed domem, ale karawaniarz nie znał dokładnego adresu. Zapukał do drzwi na drugim piętrze i zapytał nieśmiało panią, która otworzyła: — Bardzo przepraszam, ale czy to pani jest żoną tego nieboszczyka. * * * Na jednym z pogrzebów ksiądz powiedział: — 2 wielkim żalem i smutkiem żegnamy dziś pana Jarosława Kobyłeckiego, który odszedł do radości wiecznej. * * * Na cmentarzu w Wołominie na jednym z nagrobków przeczytałem napis: „Szanuj zdrowie, bo jak nie, to cię spotka to, co mnie”. * * * Mówiono mi także o innym nagrobku: „Tu leży mąż, co dręczył mnie wciąż. A teraz drogi mężu odpoczniemy sobie, ja w domu, a ty w grobie”. * * * Opowiadano mi również taką historię. Jeden z dziedziców postawił nagrobek, na którym kazał wyryć napis: „Dobry z ciebie był parobek, więc ci stawiam ten nagrobek”. Zdarzyło się, że po pewnym czasie ktoś kredą dopisał: „Kiedyś stawiał mu nagrobek, to już nie był twój parobek, ani tyś mu nie był panem. Pocałuj go w piszczel. Amen”. * * * Przyszedł do mnie zatroskany bardzo elegancki pan. Zaprosił mnie do swojej babci, starej i ciężko chorej. Poszedłem. Weszliśmy do pokoju. Wisiał tu barometr i portrety Pochwalskiego, które malował we dworach. Wnuk doradził mi wyspowiadać babcię, ale obawiał się namaszczenia: — Babcia moja taka nerwowa, jeszcze się zlęknie. Zaproponował: — Zgaśmy światło, żeby nie było widać, ksiądz podejdzie do babci i namaści ją po ciemku. * * * Pięcioletni chłopiec w Wielki Piątek wracał z kościoła. Mamusia tłumaczyła mu długo, że wszyscy obchodzą teraz pamiątkę śmierci Pana Jezusa. Chłopiec zamyślił się i powiedział ze smutkiem: — Jaka szkoda, że Pan Jezus umarł. Po chwili jednak, już trochę weselej, wykrzyknął: — Ale dobrze, że mamy zapasowego w niebie. * * * Śmierć świętego Jana Chrzciciela może wywołać myśl o pokorze śmierci. Jeden z moich znajomych powiedział: — Żebym tak umarł na serce! Jaka to wzniosła śmierć i jak ładnie brzmi: serce przeszyte strzałą śmierci. A jak brzydko powiedzieć, że komuś popsuła się proteza i udławił się własnym zębem. * * * Poszedłem do kolegi, który pracował w przycmentarnym kościele i zapytałem: — Czy nie męczą cię te stałe pogrzeby? Odpowiedział: — Wolę odprawiać pogrzeby, niż dawać śluby. Po pogrzebie nie może być już nic gorszego — tylko lepiej, a po ślubie może być tylko gorzej. ANONIM Diabeł ma na pana chrapkę Już pociąga za nogawkę * * * Wzdychał ksiądz na parafii: O, moja wiaro biedna! Jeśli piorun nie trzaśnie, nikt się nie przeżegna. * * * Przyszedł do mnie młody człowiek, którego porzuciła dziewczyna. Przyniósł mi napisany w rozpaczy wiersz, który kończył się w taki sposób: „Porzuciłaś mnie, małpo, zakochałaś się w innym i nie będziesz już leżeć ze mną w grobie rodzinnym”. USŁYSZANE ZAPISANE Drzwi zadrżały — kto to? — śmierć weszła drobna malutka z kosą jak zapałka zdziwienie. Oczy w słup a ona — przyszłam po kanarka TEORETYK Tu leżą starego kawalera kości co za długo studiował traktat o miłości NAGROBEK Pan Guzik pojął za żonę pannę Pętelkę po jej śmierci wziął jej siostrę rodzoną gdy wszyscy zmarli na grobie pisali tu leży pan Guzik między Pętelkami Boże zmiłuj się nad nami. * * * Smutek jak akwarium z jedną złotą rybką. * * * Wyć albo nie wyć to wielkie pytanie. * * * Sfrunął anioł sługa boży jak puch topól pomaleńku Zamiast słów czcigodnych wzniosłych rzekł do ucha mi o jejku * * * Opadają skrzydła po locie godowym. * * * Tu leży trzydziestoletnia żona Julia Justa która 27 kwietnia po raz pierwszy zamknęła usta. Mąż. * * * Tu leży Maria Dymek, ducha oddała Bogu, ziemi — ciało, jezuitom — domek. Dobrze się stało. * * * Kocham sinus twoich ust cosinus twoich rąk parabolę twoich nóg tylko kreska ułamkowa straszy jak przyszła teściowa * * * Usłyszał od Jegomości: — Nie żeń się chłopie z czystej miłości zaraz się dowiesz w takowym stanie — miłość odejdzie, baba zostanie. KICZ „Wpisuję się pośrodku bo cię kocham kotku” tak dużo mało z dwojga serc pozostało OBAWA — Kto ten głaz kolosalny na grobie położył? — Żona, bo się boi, żeby mąż nie ożył. JESZCZE RAZ DO ALBUMU Nareszcie się ożenił i zrozumiał wszystko miłość — to co głaszcze i daje po pysku MAŁO WIELE Żył lat mało wiele serce złotoszczere cudownie uzdrowiony umarł na cholerę BOCIAN Bocian nas przynosi gęś szara zabierze anioł jak grzeszną świnkę ucałuje szczerze LITANIA DO UŚMIECHU Uśmiechu w bólu głowy uśmiechu w cierpieniu uśmiechu gdy pieniędzy do jutra nie starczy uśmiechu gdy dudek rozkłada swój czubek bliźni przyszedł do kościoła i na bliźnich warczy uśmiechu kiedy koza stanęła z zachwytu ksiądz duszpasterz nie straszy bo wyciągnął nogi kiedy niewierzący modli się po cichu prezesowi rosną za uszami rogi kiedy Ewa Adama wyprowadza z Raju ciemno coraz drożej niebo z komarami uśmiechu Baranku Boży zmiłuj się nad nami NOTA BIOGRAFICZNA Ks. Jan Twardowski urodził się 1 czerwca 1915 roku w Warszawie. Jego ojciec Jan był radcą w Ministerstwie Komunikacji, mama Aniela z Konderskich zajmowała się domem. W łatach 1933–1935 był redaktorem międzygimnazjalnego pisma Kuźnia Młodych, w którym debiutował poezją i prozą. Maturę zdaje ks. Jan w 1936 roku w Gimnazjum Matematyczno–Przyrodniczym im. Tadeusza Czackiego w Warszawie. W 1937 roku rozpoczyna studia polonistyczne w Uniwersytecie Warszawskim oraz debiutuje tomikiem Powrót Andersena w znakomitej przedwojennej oficynie F. Hoesicka. W czasie wojny bierze udział w Powstaniu Warszawskim w szeregach Armii Krajowej. W 1945 roku wstępuje do Seminarium Duchownego w Warszawie. Równocześnie w 1947 roku kończy przerwane przez wojnę studia polonistyczne. Jego praca magisterska dotyczyła Godziny Myśli Juliusza Słowackiego. Pracę tę pisał pod kierunkiem świetnego historyka literatury, znawcy poezji osiemnastego i dziewiętnastego wieku — Wacława Borowego. W 1948 roku kończy ks. Twardowski Seminarium Duchowne. 4 lipca tegoż roku przyjmuje święcenia kapłańskie. W latach 1948–1959 pracuje jako wikary w Żbikowie koło Pruszkowa, prefekt Państwowej Szkoły Specjalnej w tej samej miejscowości, jako wikary w kościołach: Św. Stanisława Kostki na Żoliborzu; Matki Boskiej Nieustającej Pomocy na Saskiej Kępie; Wszystkich Świętych, jako prefekt w liceum im. Adolfa Sowińskiego na Woli, w szkole specjalnej w Pruszkowie. Od 1959 roku do dziś jest rektorem kościoła S.S. Wizytek w Warszawie. W tym samym roku, staraniem Jerzego Zawieyskiego, wychodzi pierwszy powojenny tom poezji ks. Jana zatytułowany Wiersze (Wydawnictwo Pallottinum, Poznań). Po tym jakby ponownym debiucie ks. Jan Twardowski kolejną swoją książkę wydaje dopiero w 1970 roku. Jest nią tomik Znaki ufności, wydany przez Znak, którego kolejne wydania ukazały się w 1971, 1995 i 2000 roku. Od 1979 r. (nie licząc wcześniejszej wydanej na początku lat siedemdziesiątych prozy dla dzieci pt. Zeszyt w kratkę) wydaje ks. Twardowski sporo tomików i wyborów swoich wierszy. Należy wymienić niektóre z nich: Poezje wybrane (Warszawa 1979, LSW); Niebieskie okulary’(Kraków 1980, Znak); Rachunek dla dorosłego (Warszawa 1982, LSW); Który stwarzasz jagody (Kraków 1983, Wydawnictwo Literackie); Rwane prosto z krzaka (Warszawa 1985, Uniwersytet Warszawski, maszynopis); Nie przyszedłem pana nawracać. Wiersze 1937—1985 (Warszawa 1986, Wydawnictwo Archidiecezji Warszawskiej); Sumienie ruszyło (Warszawa 1989, WAW); Wiersze (Białystok 1993, Łuk); Krzyżyk na drogę (Kraków 1993, Znak); Trzeba iść dalej, czyli spacer biedronki. Wiersze wszystkie 1981–1993 (Warszawa 1994, WAW); Spieszmy się kochać ludzi (Sejny 1994, Dziecięca Oficyna Wydawnicza); Wiersze wybrane (Warszawa 1994 WSiP); Miłość zdjęta z krzyża (Poznań 1995, Parnas); Sześć pór roku (Kraków 1995, Znak); Noc Szczęśliwego Rozwiązania (Poznań 1995, Parnas); Milczysz ze mną (Poznań 1996, Parnas); Trochę plotek o świętych (Warszawa 1996, Czytelnik); Znów najpiękniejszy w Polsce jest lipiec nad wodą (Warszawa 1996, Unia); Spóźnione kukanie (Kraków 1996, Znak); Rwane prosto z krzaka (Warszawa 1996, PIW); Biedroneczko leć do nieba (Kraków 1997, Wydawnictwo Literackie); Spacer po Biblii (W–wa. 1997, Adam); Jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca (W–wa 1997, PIW); Niebo w dobrym humorze (W–wa 1998, PIW); Biedna logiczna głowa, (W–wa 2000, LSW); Stare fotografie (W–wa 2000, LSW); Zeszyt Mamusi (W–wa 2000, LSW); Dwa osiolki (W–wa 2000, PAX); Ja ksiądz wędrujący (Warszawa—Rzeszów 2000, Ad Oculos); Wiersze o nadziei, miłości i wierze (Białystok 2000, Łuk); Kalendarz (Warszawa—Rzeszów 2001, Ad Oculos); Przezroczystość (Kraków 2001, Znak); Aniele mó j(W–wa 2002, Rosikom–Press); Kilka myśli o aniołach (Poznań 2002, Księgarnia św. Wojciecha); Posłaniec nadziei (Warszawa–Rzeszów 2002, Ad Oculos); Po jasnej stronie życia (Warszawa—Rzeszów 2002, Ad Oculos); Pogodne spojrzenie (Warszawa–Rzeszów 2002, Ad Oculos); Ważnei najważniejsze (Warszawa–Rzeszów 2002, Ad Oculos); Utwory zebrane (Kraków 2002, Wydawnictwo M). Ksiądz Jan Twardowski jest również autorem książek dla dzieci, prozy i wierszy. Oprócz wznowionego w latach późniejszych Zeszytu w kratkę wydał m.in. Nowy zeszyt w kratkę (Poznań 1986, Pallottinum); Patyki i patyczki (Wwarszawa 1987, WAW) czy Kalendarz dla dzieci i młodzieży (Warszawawa—Rzeszów 2002, Ad Oculos). Opublikował również homilie i komentarze ewangeliczne. Najważniejsze z nich to Kościół Cię nie ogarnie (Warszawa 2000, WAW. Wybór i opracowanie A. Iwano—wska) oraz Homilie na niedziele i święta opulikowane w Miesięczniku Archidiecezji Gdańskiej (opracowanie A. Iwanowska). Jest też autorem wspomnień pt. Łaską zdumiony (Warszawa 2002, PAX). Twórczość ks. Jana Twardowskiego była i jest przekładana na języki obce m.in. na angielski, czeski, francuski, niemiecki, rosyjski, słowacki, szwedzki czy włoski. Poeta publikuje również od czasu do czasu swoje wiersze na łamach czołowych czasopism: w Literaturze, Nowych Książkach, Twórczości, Tygodniku Powszechnym, W drodze. W dorobku Autora możemy również znaleźć liczne aforyzmy, humoreski czy anegdoty. Zamieścił je m.in. w zbiorach Pewność niepewności czyli paradoksy, aforyzmy, złote myśli… (W–wa 1995, WAW) oraz w Niecodzienniku (Kraków, Biblioteka Na Głosu, brak daty wydania) oraz w Niecodzienniku Całym (Kraków 2001, Znak). Najważniejszą, niezwykle staranną edytorką twórczości Księdza jest Aleksandra Iwanowska, autorka wyborów i opracowań, m.in. Elementarza księdza Jana Twardowskiego dla najmłodszego, średniaka i starego (Kraków 2000, Wydawnictwo Literackie). Ks. Jan jest ponadto laureatem wielu ważnych nagród i wyróżnień: Nagrody im. Brata Alberta za wybitne osiągnięcia w dziedzinie sztuki sakralnej, którą przyznało mu Chrześcijańskie Stowarzyszenie Społeczne i Ars Christiana (1978); Nagrody Literackiej Polskiego PEN Clubu i Medalu im. Janusza Korczaka (1980); Nagrody Literackiej im. Mikołaja Sępa Szarzyńskiego za tomik Rachunek dla dorosłego przyznanej m.in. przez miesięcznik W drodze (1983); nowojorskiej Nagrody Fundacji Alfreda Jurzykowskiego (1986); Nagrody im. Juliusza Słowackiego przyznanej przez Związek Literatów Polskich (1993); Nagrody Literackiej im. Włodzimierza Pietrzaka za poezję przyznaną przez Stowarzyszenie Civitas Christiana (1994); Nagrody Literackiej im. Władysława Reymonta za twórczość całego życia przyznanej przez Związek Rzemiosła Polskiego (1996); Nagrody im. ks. Janusza Pasierba przyznanej przez Klub Inteligencji Katolickiej w Grudziądzu (1996). Jest również Kawalerem Orderu Uśmiechu (1996) oraz nagród: Ministerstwa Kultury i Sztuki za całokształt twórczości (1998); Ikara (2000). W 2002 roku został też laureatem VIII plebiscytu Tele–Rzeczpospolitej Złota Piątka. Otrzymał nagrodę Wielkiej Fundacji Kultury, przyznano mu również nagrodę Totus” 2001 za „osiągnięcia w dziedzinie Kultury Chrześcijańskiej” przyznaną przez Fundację Episkopatu Polski „Dzieło Nowego Tysiąclecia”. O twórczości poety powstała niezliczona ilość recenzji, opracowań krytycznych i naukowych. Ukazały się również w formie książkowej wywiadu–rzeki, z których za najważniejsze należy uznać: Jedynie miłość ocaleje Mileny Kindziuk; (Warszawa 1999, PAX) i Heleny Zaworskiej Rozmowa z ks. Janem Twardowskim (Kraków 2000, Wydawnictwo Literackie). Piszący o poezji księdza Jana podkreślają jego związki z A. Asnykiem, Skamandrytami, K. I. Gałczyńskim czy Marią Pawlikowską–Jasnorzewską. Ciepło, serdeczność, prosty język, uczuciowość, niekonwencjonalna wyobraźnia, zwłaszcza w obrazowaniu i komentowaniu przyrody, wszystko to pozwoliło mu osiągnąć rzadko spotykany sukces. Jest nie tylko wielkim poetą, ale równocześnie takim twórcą, który pozwolił oswajać i pokonywać lęki naszych serc i umysłów. Wskazując drogę do Boga, w sposób bynajmniej niedydaktyczny, uczył nas szacunku nie tylko wobec człowieka. Anna Kamieńska powiedziała kiedyś: „Gdyby św. Franciszek był współczesnym poetą, pisałby tak jak Jan Twardowski”. Ksiądz Jan Twardowski zmarł 18. stycznia 2006 roku w warszawskim szpitalu na Banacha. NOTA EDYTORSKA Wybór oparłem na publikacji Pogodne spojrzenie (Warszawa–Rzeszów Ad oculos 2003). Tytuł tej publikacji nadał sam Ksiądz mówiąc do mnie podczas jednej z rozmów: „Zróbcie mi taką pogodną, jak Bóg książkę”. k.ż.