11 Księga parodii ^ «¦— WYBÓR DANUTA SYKUCKA WSTĘPEM POPRZEDZIŁ STANISŁAW ZIELIŃSKI OPRACOWANIE GRAFICZNE I ILUSTRACJE ZOFIA PANASIUK WYDAWNICTWA ARTYSTYCZNE I FILMOWE WARSZAWA 1986 Redaktor techniczny Wacława Kołodziejska ISBN 83-221-0145-7 © Copyright by Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1986 ¦ u ¦ Kallipygos II Relacja Hezjoda potwierdza się na ogół w przekazach naocznych świadków. Świadectwa te, jak zwykle, różnią się w szczegółach. Parandowski podziela pogląd, że Afrodyta nie miała ani ojca, ani matki. ,,Pewnego bardzo pięknego poranku wyłoniła się po prostu z piany morskiej, niedaleko Cypru. Widocznie jej oczekiwano, albowiem na brzegu powitały ją Wdzięki, Uśmiechy, Igraszki, wesołe i miłe bóstewka, które odtąd pozostały w jej orszaku. Za każdym krokiem Afrodyty wyrastały pod jej stopami najcudniejsze kwiaty. Służebnice wytarły jej ciało, namaściły wonnymi olejkami, wykręciły wilgotne włosy i ubrały". Afrodyta wkrótce udała się na Olimp. Bogowie wydali głośny okrzyk zachwytu. Dalsze wydarzenia są powszechnie znane. Dzięki cudownej przepasce na biodrach, Afrodyta rychło zjednała serca bogów. Rozproszyła obawy i zazdrość bogiń. Afrodyta została boginią miłości, patronką uciech przyjemnych. Przepaskę o cudownych właściwościach - wszyscy autorzy są co do tego zgodni -otrzymała Afrodyta dopiero na Cyprze. Aglaja, jedna z trzech charyt, dziewczyn tak pięknych, że najlepiej czuły się nago, przybrała boskie biodra czarodziejską mgiełką. Inni autorzy jako miejsce narodzin Afrodyty wskazują pobliże wyspy Kytery, położonej daleko od Cypru. Według nich Afrodyta, po krótkiej chwili wytchnienia, w wesołej kompanii delfinów, wyruszyła z Kytery na Olimp via Cypr. Cypr, czy Kytera znana także jako Cythera, Cerigo i Kithira? Rozbieżność w przekazach, choć od razu rzuca się w oczy, nie narusza jednak kształtu sprawy i sprowadza się do błahostki niewartej sporu. Wypada jednak liczyć się z faktami. Wiadomo, że Kytera przechodziła bardzo różne odmiany losu. Władali wyspą Fenicjanie, Argiwowie, Spartanie, Ateńczycy, Rzymianie, Grecy z Bizancjum, Turcy, Wenecjanie, Francuzi, Anglicy i na powrót Grecy. Mimo kalejdoskopowej zmienności przetrwała trad-ycja,,że Cerigo to wyspa poświęcona Afrodycie. Dlatego przebieg wypadków na Kyterze zasługuje na baczniejszą uwagę niż rozgłoszone wydarzenia na Cyprze i Olimpie. Po odpłynięciu Afrodyty nastąpiło drugie wynurzenie się z morza. Świadectwa mieszkańców wyspy należy przyjąć z ufnością. Stwierdzają zgodnie, że jeszcze było widać różową muszlę ptimykającą po drobnej fali, że jeszcze do zebranych na brzegu dolatywała wesołość orszaku. Aż tu nagle morze znów pieni się i parska! I nowa postać kobieca wyłania się z wody! Wynurzenie się drugiej postaci, mniej kolorowe i pieniste, odbyło się bez ptasich świergotów, usłużnych Gracji i kwiatów wyrastających z piasku za dotknięciem stopy. Lecz dokonało się przy równie znakomitej pogodzie, pod słońcem w zenicie i przy zasoleniu wody bliskim czterdziestu promili. Wedle rybaków, kobieta wyszła na brzeg jak pływak utrudzony falą i przeciwnym wiatrem. Otrząsała się ze słonej wody, na ramionach pojawiały się pierwsze drobiny śnieżnobiałej soli. Mocne stopy odciskały się głębokim śladem w wilgotnym piasku. 5 Była krzepkiej, lecz przyjemnej dla oka urody, mile kudłata i bez żadnej przepaski na biodrach. Rybacy znają się na płodach morza. Pojęli wnet, że z woli bogów ich życie, pracowite i dość monotonne, wzbogaci się rzeczowym urozmaiceniem. I rzeczywiście. Chuderlawe gaje oliwne rozrosły się bujnie i przepięknie. Licha winorośl zaczęła rodzić grona o niezwykłej słodyczy i uroczym aromacie. Wichry i burze odeszły ku innym wyspom. Ryby napełniały sieci srebrzystym bogactwem. Mnóstwo innych zmian dokonało się na wyspie. Rodzynki kyterejskie do dziś cieszą się uznaniem najwybredniejszej klienteli. W pierwszym odruchu podziwu rybacy okrzyknęli przybyłą jako Kallipygos. W pełni zasługiwała na takie właśnie miano. W wiekach późniejszych przydomek Kallipygos złączono mylnie z imieniem Afrodyty. Kiedy się o tym mówi dzisiejszym mieszkańcom Kytery, odpowiadają ze śmiechem: ,,Co za brednie! Kallipygos to nasza Wesołooka!" Przypominają też mądrość zrodzoną na górzystych wyspach, że bogowie więcej zabierają niż dają. Mądrości ludowe starzeją się wolno. Okrzyknięto ją Kallipygos, ale zaraz dano drugie imię: Wesołooka. Przyjęło się i zostało przyjęte. Tak więc zalety ciała, z pewnością cenne, lecz bardziej powszednie, ustąpiły przed zaletami wzroku, czyli umiejętnością pogodnego widzenia i dostrzegania tego, co dla innych niedostrzegalne. Przypisywano Wesołookiej skryte znoszenia z bogami, lecz na ten temat byłoby trudno powiedzieć coś pewnego. Nie da się również ustalić, jak długo Wesołooka przebywała na wyspie i w jakich okolicznościach ją opuściła. Wszystko przemawia, że wyjazd miał charakter ceremonialny. Żegnano W. bardzo uroczyście i z ową serdecznością właściwą krzepkim wyspiarzom. W jakiś czas później pojawiły się pogłoski, że była to wymuszona ucieczka. Poderwana nagłym przypływem namiętności, mocno już dojrzała kobieta zerwała się z miejsca, podniosła żagle i wyruszyła w pościg za nową, jakoby, przygodą. Dziwnym zbiegiem okoliczności, plotki uwłaczające W. nadciągnęły z północy, z pogranicza Tesalii i Macedonii, a więc z bezpośredniego sąsiedztwa Olimpu. Czyżby Afrodyta uległa ziemskiej, 'kobiecej zawiści? Może zaniepokoił boginię ów dar widzenia, z którego zasłynęła W. ? Nie brnijmy w plotki, zostawmy domysły. Wesołooka odpłynęła na Paros. Wyspa należy do archipelagu Cykladów na Morzu Egejskim. Obecnie dogodne połączenie lotnicze z Aten do Mikonos, dalej statkiem lub - mozolniej - statkiem z Pireusu na miejsce. Znamienne, że w starożytności Paros słynęła z przepięknego białego marmuru (wydobycie wznowiono w poł. XIX w.) oraz z odkrycia marmurowej „kroniki paryjskiej". Przypomnijmy fakty: Wesołooka, podobnie jak Afrodyta, wyłoniła się z piany morskiej, ale wynurzenie się W. miało charakter bardziej ziemski. Wesołooka odpłynęła z Kytery na P a r o s . Mieszkańcy Kytery żegnali W. bardzo uroczyście. W pożegnaniu uczestniczył z pewnością chór. na oiki Parodosw dramacie antycznym tłumaczy się jako wstępna pieśń chóru. Tajemniczy wyjazd W. stał się, to pewne, prawdziwym dramatem dla wielu mieszkańców Kytery. Wesołooka tylko wybranym zezwoliła na towarzyszenie w rejsie na Paros. Licznych cofnęła z pokładu. Afrodyta miała emocjonalne powody, żeby przepłoszyć Wesołooka z Kytery. Przydomek Kallipygos wyprowadził boginię z równowagi. Zapragnęła go dla siebie z całą boską i ziemską chciwością! Z Paros do tej pory nie ma bezpośredniego połączenia lotniczego! W świetle tych ustaleń nie ulega już żadnej wątpliwości, kto wynurzył się z morza -wkrótce po wyłonieniu się Afrodyty - w obecności wiarogodnych świadków (rybacy oraz inni). Kogo nazwano najpierw Kallipygos (co na oku, to na języku), a potem -trafniej - Wesołooka. Potwierdzenia pisemne są nader skromne. W pierwszym polskim przekładzie dzieł Hezjoda (Jacek Przybylski, Kraków, 1790) zastanawia brak wszelkiej wzmianki 0 Wesołookiej i jej pojawieniu się na Kyterze. Także w cenionych opracowaniach Welckera (Elberfeld, 1865) czy Leutzepa (Amsterdam, 1844), Dindorfa (Lipsk), Góttlinga (1878), Lehrsa (Paryż, 1840), Schómana (Berlin, 1869), Flacha (1878) 1 Paleya (Londyn, 1889) przemilcza się całkowicie interesujący nas problem. Co dziwniejsze, nie dostrzega Wesołookiej ani Steitz (Die Werke und Tage des Hęsiodos, Lipsk, 1869), ani J.O. Delepierre w swej pracy La parodie chez les Grecs, chez les Romains, chez les modernes (1870). Czemu to przypisać? Do naszych czasów dotrwała tylko znikoma część utworów Hezjoda. Jego życiorys tonie nadal w domysłach. Podobny los stał się udziałem innych autorów. Jakże często na podstawie ułamka kości usiłujemy sobie wyobrazić kształt nie istniejącego od dawna zwierzęcia. I jakże często jesteśmy zmuszeni do korygowania wyobrażeń przyjętych wcześniej jako całkowicie pewne! Ale byłoby lekkomyślnością, graniczącą z głupotą i nieznajomością świata dawanie -wiary tylko tym faktom, które znalazły potwierdzenie w piśmie. Absurdalność zasady ujawnia się w pełni, gdy uprzytomnimy sobie, że bardzo wiele zdarzeń przypada na okres ludzi niepiśmiennych. I że dajemy im wiarę. Z ręką na sercu można zatem stwierdzić: Parodia, primo voto Kallipygos, secundo voto Wesołooka, wyłoniła się z fal u brzegów Kytery. Może bezwiednie, może na zlecenie bogów sparodiowała narodziny Afrodyty. Oparła się jednak pokusie prymitywnego przedrzeźniania, była na to zbyt inteligentna i zbyt dobrze zbudowana. Wesołooka sparodiowała mit - i jednocześnie weszła na stałe w literacki krwiobieg. Wokół niej zawsze tłum przymilających się wielbicieli, przy niej mniej liczne grono wybranych ulubieńców. Bo nie jest Parodia postacią z krzywego zwierciadła o zniekształconej figurze i rysach. To postać pełna kobiecego wdzięku, pikantnie kapryśna jak prawdziwa bogini z pełnym rodowodem. Watteau malując „Odjazd na Cyterę" doskonale wiedział, do kogo wysyła strojne towarzystwo. Nie fatygowałyby się podróżą panie i nie trudziliby się panowie, żeby złożyć wizytę babsztylowi zdolnemu tylko do grymasów. oraz Parodiowanie mitu wymaga umiejętności dostrzegania ukrytej istoty rzeczy rzetelnej roboty. Potrzebna także odwaga, której lekkomyślnością się nie zastąpi, a również pokora, którą wypada odróżniać od służalczości. Mniemanie, że blask oryginału spływa niejako automatycznie na dzieło parodiujące, prowadzi do przykrych rozczarowań. Cudzą aureolą nikt sobie nie oświetlił drogi. Wesołooka pierwsza zorientowała się w prawidłach trudnej sztuki. Im bardziej spektakularny przedmiot parodii, tym o sukces trudniej. I na odwrót: im pośledniejszy, tym większe szansę powodzenia, lecz sława skromniejsza. Toczy się zatem gra 0 wartości własne. Wesołooka wynurzyła się przeciw Afrodycie, przeciw jej kształtom idealnym 1 boskim, lecz jednocześnie posągowym i sterylnym. Wiadomo, że Kleopatra pyszniła się fiołkami i że te kwiatki właśnie nawet Cezarowi zakręciły w nosie. Nad sławnym aromatem Afrodyty niestrudzenie pracowały dwa tuziny służek. Wszystko z perfumerii Zeusa, nic własnego. Banalnie, słodkowonnie, miło i lukrecjowato. Jakże inaczej u Wesołookiej! Znany i u nas rysownik Jean Effel próbował całą sprawę obrócić w żart. Według niego Pan Bóg pracując nad modelem kobiety stworzył parodię człowieka. Byłaby to pierwsza parodia na świecie. Wprawdzie obiło się nam o uszy powiedzenie „kurka nie ptica, żenszczyna nie czełowiek", ale zdanie powyższe nie we wszystkich sferach znalazło uznanie. Trudzą się leksykony i słowniki wyrazów obcych. Objaśniają parodię tak i siak, wskazują jej krewnych i powinowatych. Bardziej jednak godne uwagi, że już starożytni, wśród nich Arystofanes oraz inni, korzystali z dobrodziejstwa dobrych stosunków z Parodią. Kpili z kolegów po piórze, drwili z filozofów i polityków, nie oszczędzali nawet bogów. W demokracji ateńskiej parodia była jednym ze sposobów wyrażania opinii, umożliwiała przeróżne porachunki, a także manifestowanie poglądów. Z czasem parodia poddała się naporowi drobniejszych potrzeb. I potoczyły się jej losy w literaturze tak jak w życiu. Weszło w modę przedrzeźnianie i to już nie bogów, lecz nawet dyrektorów i ministrów. Na karb Parodii składano wyuzdane grymasy i bezeceństwa. Stała się w końcu bardzo źle widziana. Porównywano ją do dżumy u bram miasta lub przykrej dolegliwości na progu alkowy. Na plaży Kytery wylądowała Wielka Parodia, krzepka i ponętna. Zrozumiałe więc, że doczekała się licznego potomstwa. Dlatego przypisuje się jej związki z satyrą, karykaturą, trawestacją i nawet z tandetnym żartem. Mówią, że od Wielkiej Parodii wywodzi się parodia błazeńska, głośna średniowiecznym Świętem Błaznów oraz późniejsza i bardziej pospolita parodia usługowa. Pokrewieństwa i powinowactwa tak zagmatwały sprawę, że dziś coraz trudniej odróżnić parodię z rodowodem od lichej mistyfikacji literackiej. Parodie małe sa jednak bardzo hałaśliwe i bardzo liczne. Parodie wielkie należą raczej do wyjątków potwierdzających regułę. Rzecz pomyślana jako parodia romansów rycerskich rozrosła się pod piórem Cervantesa w dzieło autonomiczne o trwałych wartościach własnych. Cervantes, choć jego pracy patronowała z pewnością Wesołooka, zmarł w biedzie. Nie doczekał się uznania kolegów, nie dorobił się majątku. Zdarzało się jednak także inaczej. Gdy Handel trząsł życiem muzycznym Londynu, a jego opery wprawiały w zachwyt całą tamtejszą arystokrację, John Gay odważył się napisać przeciw mistrzowi Operę żebraczą. Ryzyko było ogromne, ale opłacalne. Gay przeżył głosy oburzenia i zbił tęgą forsę. Bywa zatem różnie. Najtrudniej jednak o Wielką Parodię spod szczęśliwej gwiazdy. Rozstaję się z Wesołooka, bo już wołają z łodzi, czas nam odpływać z Kytery, stateczek wyraźnie się niecierpliwi. Fala się wzmaga, więc łykam aviomarinę. Z pewnością już nikt nie wynurzy się z morza. Opuszczam Kyterę z dość smętną pociechą: co myślałem, nadal myślę. Stanisław Zieliński r * t BOY Stanisław Jachowicz - Dwa kotki Były dwa kotki: Jeden ładny, lecz z szafy wyjadał łakotki, Drugi brzydki, bury, Ale łowił szczury. Którego wolicie, powiedzcież mi, dzieci? „Burego, burego!" „Ładnego, ładnego!" Nie mogły zgodzić się dzieci. „No, a ty, Celinko?" Rozsądna Cesia z poważną minką Tak rzecze, pomyślawszy przez chwilę maleńką: „Oba są potrzebne, nieprawdaż, mateńko?" Tak odpowie Cesia mała, A Mama ją uściskała, Mówiąc: „Spokojnam, Cesiu, o twoje zamęście, Sama będziesz szczęśliwa i drugim dasz szczęście..." Stanisław Jachowicz - Deszczyk „Mamo, rzekł Jaś, deszczyk rosi, Poplami kapelusz Zosi, Jakże niepotrzebnie pada!" Tu matka dziecku wykłada: „Za to po deszczu, me dziecię, Drzewko bujniej puszcza kwiecie, Co gdy przyjdzie czas jesieni, W soczysty owoc się zmieni. Owoc zaś, kiedy dojrzeje, Mama araczkiem zaleje, Doda cytrynki i wina, Parę kropel maraskina, Troszkę wody (nie za wiele) -I sprawi dzieciom wesele. Każde ze słomką zasiędzie, 13 f iilf ii Dopieroż to radość będzie! Tak to deszczyk wszystko krzepi: Kwiatek, drzewko rośnie lepiej, Bo Bóg wszystkim mądrze włada". - „O, kiedy tak, to niech pada!" Stanisław Jachowicz - Dołek Pytała Femcia Dołka, na co rozum zda się, Dołek milczał; gdy coraz bardziej naprzykrza się, Tak powie: „Na to chyba tylko, moje dziecię, Aby nie być zmuszonym szukać go w kobiecie". Dziwna przygoda rodziny Połanieckich Noc karnawałowa w zacnym polskim domu. Z przyległego salonu dochodzą dźwięki walca, głos wodzireja ryczący egzotyczne nazwy figur kotylionowych, szelest sukien falujących w tańcu itd. Siedziałem, wpółdrzemiąc, w wygodnym fotelu; wtem coś mignęło, zaszumiało tuż koło mnie i jakaś zapóźniona para przemknęła jak wicher, wywracając w pędzie, o zgrozo, butelkę doskonałego starego koniaku, którą zachowałem do swego prywatnego użytku. Szanowny napój począł spływać powoli, oblewając strumieniem wspaniałą Prachtausgabe, leżącą, jak przystało, majestatycznie na stole polskiego domu. Spojrzałem: była to Rodzina Połanieckich. Patrzałem z melancholią na grube welinowe karty, ociekające złotawym płynem, gdy nagle zdało mi się, iż słyszę najwyraźniej jakieś szmery, jak gdyby głosów wychodzących z kartek książki: - Panie Stachu! - Co, panno Maryniu? - Coś panu chciałam powiedzieć... W jednej chwili tak mi się strasznie w głowie zakręciło... - Dziwna rzecz, bo mnie także... To pewno z gorąca. - Panie Stachu... - Co, panno Maryniu... - Kiedy się wstydzę... - Nie wierzę, żeby panna Marynia mogła coś takiego pomyśleć, czego by się musiała wstydzić... - Pan Stach taki dobry, że tak o mnie myśli... ale ja jestem taka... Tak gdzieś głęboko, głęboko, to ja jestem bardzo zepsuta... - Moja dziecina droga... 14 I i H- - Panie Stachu... ja chciałabym za mąż iść... - Pójdzie pani, panno Maryniu... - Ale ja chcę zaraz... - Moja złota panno Maryniu, i ja także chciałbym, tak chciałbym, żeby pani znów wróciła ze mną do swego ukochanego Krzemienia... - E, głupstwo Krzemień... nudna dziura... to nie dlatego... Aj, strach, jak mi się w głowie kręci... Panie Stachu... - Co, panno Maryniu? - A bo czemu mnie pan Stach nigdy nie przytuli, nie popieści... - Moja droga panno Maryniu... moja, bardzo moja... moja głowa najdroższa... - Ale nie tak, panie Stachu, tak mocno, mocno, nie tak jak porządną kobietę, tak inaczej jakoś... ja sama nie wiem jak... - Nie można, panno Maryniu... służba boża... - A, prawda... służba boża... - Och, och, och... (szlochanie) - Maryniu, dziecko, co ci jest, dzie-dziecinko mo-moja? (Jakoś mi się, staremu, język plącze. I w głowie mi się czegoś nagle kręci. Pewnie będzie burza.) - Och, och, och, panie profesorze, panie Waskowski, ja jestem taka nieszczęśliwa... (szlochanie) - Cóż to pannie Maryni jest? Niechże się przytuli do swego starego profesora. O tak, jeszcze bliżej... - Och, och, och, panie profesorze, pan Stach mnie nie kocha... - Co też Marynia za głupstwa plecie? Stach Maryni nie kocha? On, najmłodszy z Ariów?! - A nie kocha... - Co w tej głowinie dzisiaj... Kto by nie kochał mojej dzieciny złotej? - A pan Stach nie kocha (och, och, och). Zresztą za co by mnie kochał... - Iii! grzech takie rzeczy mówić! Za co? Oj ty, ty, ty. Za co? A za te oczka śliczne, a za to pysio różowe, a za ten karczek... a za te piersiątka... za te bioderka... za te nóżki małe... a za te łydeczki... ti, ti, ti... ty Aryjko mała, ty szelmutko jedna... a jak się to stroi, jakie to koronki, jakie hafciki... jakie majteczki... Ty, ty, ty, kokotko mała... - Panie profesorze, co pan robi... zobaczy kto... tak mi się strasznie w głowie kręci... - Będzie burza... - Panie Stachu! - Co, Lituś? 16 iWM \W\ - Tak mi jakoś dziwnie w główce... - Chodź, kociaku, na kolana... - A będzie pan Stach pieścił kociaka?... - Będę, Lituś. - Tak dobrze u pana Stacha! Tak przyjemnie! To podwiązka. Panie Stachu, co pan robi... Nie można... nie można... panie Stachu... Panie Stachu! A jak ja powiem cioci Maryni, to co będzie?... Ha, ha, ha!... jaką pan Stach ma teraz niemądrą minę! A nieprawda, bo nic nie powiem, bo pana Stacha kocham i panu Stachowi wszystko wolno... I mnie też wszystko wolno, bo ja młodo umrę. Tak mi się w głowie kręci, jak wtedy na imieninach, jak piłam szampan... Panie Stachu, tak dziwnie... tak przyjemnie. .. pan taki strasznie kochany... co pan robi... Panie Stachuuuuu... Bukacki! Słuchaj no, co to jest?... co się tu dzieje? Czy mnie się kręci w głowie, czy co, ale tu tak jakoś dziwnie... - Nie przeszkadzaj im, Pławisiu, chodź na miasto... Pojedziemy... wiesz, staruszku... tam... - Nie, nogi mi się czegoś plączą... - No, to zagrajmy w pikietę. - Ale z rubikonem. - Z rubikonem, staruszku, z rubikonem. Szepty i szmery ucichły. Widocznie Rodzina Połanieckich, podeschnąwszy trochę, odzyskała równowagę duchową, zachwianą na chwilę zetknięciem się z kilkoma kroplami starego koniaku. Podniosłem się z fotela i uczułem, że mnie samemu nogi się cokolwiek plączą... WIESŁAW BRUDZIŃSKI Anatol Potemkowski - Życie rodzinne Przysiadł się do nas w „Kokosie" typunio na dużej bani. - Moja żona mnie zdradza - rzekł. - Czyżby? - powiedział uprzejmie Bezpalczyk. - Tańczy tam z jakimś łobuzem. 17 Na parkiecie spora blondynka przykłeiła się dość szczelnie do łysego pana z wąsami model „tupamaros". - Moja żona mnie zdradza - rzekł z uporem typunio. - Skądś to słyszeliśmy jakby - zauważył poeta Koszon. Państwo na parkiecie zaczęli się całować. - To już przesada - westchnął typunio. Wstał i chwiejnym krokiem udał się w kierunku parkietu. - Znasz faceta? - spytał poeta Koszon. - Znam - odparł Bezpalczyk. - To jest pan Zaściński. Pierwszy mąż tej pani, która tańczy tam ze swym obecnym mężem. Pan Zaściński dotarł już tymczasem do parkietu, odepchnął łysego i złapał blondynkę za przegub dłoni. - Lilka, idziemy do domu! Pociągnął ją do drzwi i razem wypadli z lokalu, przewracając krzesła. Łysy facet przyglądał się temu z zainteresowaniem. - Kiedy jest-na bani, pan Zaściński - wyjaśnił Bezpalczyk - mylą mu się żony. Koło naszego stolika stanęła nieduża brunetka z kieliszkiem w ręku i oparła nieco znużony biust na ramieniu Bezpalczyka. - Ty - powiedziała - co robisz z resztą wieczoru? - Będę w domu - odparł Bezpalczyk. - Wpadnę do ciebie. Brunetka poszła sobie dalej. - To jest obecna pani Zaścińska - wyjaśnił Bezpalczyk. - Poważnie? - zdziwiła się baronowa. Wydaje się, że pan Zaściński mówił jednak prawdę. RYSZARD MAREK GROŃSKI Stanisław Grochowiak - Zawstydzony Poezję można odnaleźć wśród plwocin w skrzypie trumienki i w chrobocie szczurzym w ran całowaniu pozłotką dobroci w zmazach północnych w centifolii (róży) Patrz magnoliami plebania zarosła nie powołanie zmienia się lecz wiara 18 jesteś Poezjo w agrestach i w ostach widzę cię nawet w piosence Cwynara Ludwik Jerzy Kern - Mój ranek Z łóżeczka wyskoczyłem o świcie (kwadrans na pierwszą) lekko jak pasikonik. Jem śniadanko, gdy nagle - wrrrrrrrrrrrrrr! telefon zadzwonił... „Przekrój" przy aparacie. (A „Przekrój" to znaczy mój szef) - „Gdzie wiersz?" - pyta. I widać o psach moich myśli, bo ciągle mówi: „psiakrew!" - Nie ma wiersza - powiadam. Pot zimny czoło mi zrasza... - Nie ma, lecz zaraz będzie... On rzekł: „Dobra!" Ja - Nasha, Ogdena Nasha otwarłem i ten przekładaniec wam ślę. Tylko jednego nie rozumiem: dlaczego pod moim oknem młodzież śpiewa bez przerwy przebrzmiały już zresztą szlagier - Ogden Ogden, Ogden, trzymaj się!? Antoni Marianowicz - Dubler Bohater filmu z konia spadł boleśnie nader... Wyręczył go w tym dubler. Najęty kaskader. Dubler żabką przepłynął spieniony wodospad, Dubler siedział za kółkiem, gdy wózek się rozpadł. W historii też przykłady masz dublerskich brawur -Wrogów bił Garibaldi. Fotel zajął Cavour. Ilekroć ryzykowna scena czy epizod, Dubler gra, by bohater wolny był od zgryzot. 19 Chyba każdy powita tę myśl z wielką ulgą, By dubler zastępował w graniu trudnych ról go. Dubler na konferencji... Ty pomykasz w plener. On tyra. Za to z ciebie zabaw antreprener. Wieczny playboy - zapały wśród babek i bab nieć ¦ W tym czasie dubler będzie ramoleć i wapnieć. Instruujesz dublera: Przeciw szefom porycz! W razie czego na niego spłynie szefów gorycz... We mnie samym podobną nieraz chętka wzbiera: Już ja bym wam wygarnął! Gdybym miał dublera. Marian Załucki - Buntownik Wczoraj Przyjaciel rzekł mi: „Marian! Rozpaskudziłeś się do gruntu. Pluń na występy, Honoraria, Cóż jest satyryk wart Bez buntu!? Leniwie dzionki twoje biega. Nic cię nie drażni, Nic nie boli... Czy panie lubią Załuckiego? -Od Tomska po Minneapolis!" Wściekły wyszedłem z tej rozmowy Czterdziestolatek Bananowy. Mam się zbuntować? Głowa pęka. 20 ,1 I ?S II .fllit! ffii tti- I 11 Na łóżku siadam nocą ciemną. Zbudził się we mnie Riazin Stieńka, Lecz wkrótce zasnął... Razem ze mną. Zbuntować się? Ba... Przeciw komu? Młodzież odpada! Mam wyż w domu. Zjechać film polski, Że nie porwał?... Powiedzą: - Coś pan taki Zorba! Narazić się przyjacielowi? Okropność... Książki mej nie wznowi. Choć w piersi Żagiew buntu płonie -Pięścią bezsilnie walę w stolik. ZBUNTUJĘ SIĘ! Przeciwko żonie... Jeżeli na to mi pozwoli. ŚWIATOPEŁK KARPIŃSKI Maria Pawlikowska - Lizbona Szkoda, że nie ma na mapie Twojego gładkiego ciała, Bo wtedy nie do Lizbony, Lecz wiem, gdzie bym pojechała... 21 li lir Juliaii Tuwim - Śmierć poety Na krzyżu mnie rozpina każdy dzień drewniany I przybija gwoździami godzin, jak mróz ostrych. Ale nocą się wspinam czarnym cieniem na ściany I rozpędzam latarnie - niezamężne siostry. A kiedy uciekają jednonogie dziwy Gdzieś pod knajpę podmiejską, by jasno odpocząć, Jestem sobą nie cieniem, i błądzę szczęśliwy, Zanim księżyc łakomy lepko mnie obskoczy. Wtedy trzepot bolesny, czarnoskrzydła walka! I złamany na murze muszę się rozpłaszczyć. Aż na flecie poranka zagra wiatr hulaszczy I rozfrunę się lekko, podarty w kawałki. TADEUSZ ŁOPALEWSKI Z cyklu: Bajki naśladowane Z KRASICKIEGO: DOSTOJNIK Nie poznaje znajomych, ma zanik pamięci, A od wody sodowej w głowie mu się kręci, Nudzi go to czym inni serdecznie się cieszą, Autem każe się wozić, gdzie król chadzał pieszo. ,,A cóż to za dziwadło?" - zadumany zapytasz. ,,Pst! nazwiska nie powiem. To pewien dygnitarz!" W STYLU JOWIALSKIEGO: CZŁOWIEK I MAŁPA Znacie, więc posłuchajcie. - Jestem twą pramatką! Rzekła małpa do człeka, co stał przed jej klatką. - Któż to widział? W zwierzyńcu trzymać swoich przodków! Wypuść mnie stąd natychmiast, niegodny wyrodku! - Masz rację - odparł człowiek. I z uszanowaniem Małpę wśród antenatów powiesił na ścianie. 22 SIMI^^^^^^^B I I J WEDŁUG JACHOWICZA: DOBRE SERCE Pani Emma na spacer szła z francuskim pieskiem. Wtem żebraczka ją goni: - Chleba! Głodna jestem! - O, jakaś ty szczęśliwa - wzdycha pani Emma, Bo mój Żożo od trzech dni apetytu nie ma! Kunegundko, Róziu, Heniu, Nie grymaście przy jedzeniu! ANTONI MARIANOWICZ Jerzy Andrzejewski - Z dnia na dzień ŚRODA „Nad brzegiem morza pogoda zmienia się prędko, ale jeszcze zmienniejsza i bardziej kapryśna jest na morzu, ponieważ do wahań sytuacji meteorologicznej przyłącza się ruch, zmienność naszego miejsca w przestrzeni". Ta kapitalna uwaga Tomasza Manna (Eseje, str. 337) kojarzy mi się z wędrówką Sokrata, który idzie w poniedziałek - nie wiem jeszcze, dokąd i po co - przez skwer Konstantynowski, zmieniając przez sam fakt poruszania się swe miejsce w przestrzeni, lecz również i w czasie, ponieważ każdy jego krok następuje w chwilę po kroku poprzednim. Kiedy Sokrat zatrzymuje się dla załatwienia naturalnej potrzeby, tylko jego poruszanie się w przestrzeni ulega wstrzymaniu, natomiast czas nie przestaje płynąć. DIAGNOZY (7) W nocy z piątku na sobotę nie dawała mi spokoju jakaś szczególnie uprzykrzona mucha. Powinienem był zabić ją, ale walka z muchą wydała mi się poniżej mojej godności. Rano obudziłem się, zjadłem jajko i wypiłem kawę. Mucha krążyła w dalszym ciągu. Kiedy po obiedzie wróciłem do domu, zastałem muchę - czy jednak tę samą? Może była to już całkiem nowa mucha, którą - by odróżnić ją od poprzedniczki -musiałbym wielokrotnie powiększyć po sfotografowaniu na czułej błonie. (Dziś już tylko błony bywają czułe - to sformułowanie wstawię chyba do siedemnastego rozdziału mojej powieści o Kainie i Ablu, którą napiszę, nie wiem jeszcze kiedy). Wracając do much - musiałbym stwierdzić, jakie posiadają oczy i czułki, jakie ryjki i ssawki, słowem, czy różnią się fizjonomiami. Niektórzy z moich sławnych przyjaciół (może wrogów?) mają taki właśnie stosunek do zwykłych ludzi: nie rozróżniają po prostu poszczególnych osobników, ich oczu, ryjków i ssawek. 24 Na kolację zjadłem nóżki i popiłem herbatą. „Milordzie, wrota znów nowego Na pół przecięły odźwiernego!" ,,Od lat już uczę was i uczę: Tę część przynoście, gdzie są klucze". Przed rokiem w południe ze Zdzichem w ZOO. DRAMAT MRÓWKOJADA Zaraz na prawo od pingwinów mieści się skromne pomieszczenie dla mrówkoja-dów. Jeden z nich - okazały samiec - siedział sennie na skraju ocembrowania, zagłębiając od czasu do czasu swój długi język w ziemi. Prawdopodobnie poszukiwał mrówek, ale jak na złość spora ich ilość pojawiła się w niedalekim pomieszczeniu dla tapirów, mrówkojady zaś skazane były na spożywanie zwykłej karmy. Na szczęście przynieśliśmy w pudełku od zapałek kilka mrówek, które nasz mrówkojad wchłonął wraz z pudełkiem, po czym - wyraźnie rozbudzony - ruszył w zaloty do drugiego mrówkojada, zapewne samicy. ÓSMA TRZYDZIEŚCI Słuchałem menueta G-dur Paderewskiego w wykonaniu kompozytora. Pam, pam, tarara pam, pam, tarara pam, pam, tarara pam, pam... Niezmiernie wyrafinowane w swej pozornej prostocie. Brudne okno z perspektywy łóżka niewiele różni się od czystego. Ale jakże różnią się oglądane przez nie światy! Odpryski farby na suficie - ciekawy motyw rozważań do szóstego rozdziału mojej powieści, nie wiem jeszcze na jaki temat. MARIAN PIECHAL Julian Przyboś - Miejsce przy tobie Znów ufałaś - i wątpiłaś znowu, gdy pod konstrukcjami żelaza i szkła słały się samoloty nabite moim żalem. Ten żal, to ja. Z ich śmigieł wychwiana wojna produkuje krociowe gwiazdy 25 głośne w zetknięciu z ziemią, których upadek wyprzedza ich huk, a jeszcze głośniejsze eksplozjami następstw w dziejach Trafiony może być każdy. W rozchwiejach przypadła polana pod huki, gdym biegł w ataku na Kraśnik. Przede mną żelazne kruki ścinające oddal o połowę -ty, która jeszcze trwasz, cztery moje żale rozjaśnij! Podniesiony z martwych zostawiłem w ziemi moją oddłoń i po - twarz. Gwiazda urwała mi głowę. Kazimierz Wierzyński - Nóżki twoje całuję Nóżki twoje całuję, usta po nich wodzę, Jak na szczudłach na nóżkach twych po świecie chodzę. Jak dwa światła twe nóżki wskroś mnie przenikają, Nóżki twe mnie zabrały, nóżki twe mnie mają. Jak wyznania wstydliwe, jak szepty szalone, Powtarzam w ustach twoje nóżki niezliczone. Od paznokci na palcach aż do biodronoszy Nóżki twoje całuję i konam z rozkoszy. ł ¦ ANATOL POTEMKOWSKI Andrzej Kuśniewicz - Nie nazwany fragment prozy Zegar stacyjny w Fiizerkamlós spieszy się regularnie o trzy godziny i niespełna dwadzieścia sześć minut na dobę, a więc dokładny czas wskazuje dwa razy w tygodniu: siedem minut po północy z czwartków na piątki i o dwunastej siedem w poniedziałki. Wtedy na peronie zbiera się parę osób, żeby nastawić dokładnie kieszonkowe zegarki. Teraz zegar wskazuje dziewiątą dwadzieścia dwie, a na stację w Fiizerkamlós wjeżdża pociąg osobowy siódma piętnaście z Ćop, via Sataraljaujhely. Jest ósma dziesięć, gdyby to kogoś interesowało. O pięćsetmetrów stąd, ale w miejscu niewidocznym z peronu, bo zasłania je piętrowy dom, który młynarz Pokorny Ferenc wybudował był przed dziewięciu laty, wydając córkę Ilonkę za podoficera Hortobagy Geza z pierwszego dywizjonu szóstego pułku c. k. kirasjerów złoczowskich, w miejscu gdzie Tiszalok Utca tuż przed skrzyżowaniem z Franz-Josef Utca skręca łagodnym łukiem na północ, omijając zajazd Zum Goldenem Lówe, siedmioletni Kovacs Istvan podniósł z rozprażonego wczesnym słońcem rynsztoka cukierek oblepiony białym pyłem i trzymał go na otwartej dłoni. W podobnych sytuacjach najprościej zlizać pył językiem, to nasuwa się samo przez się, ale być może istnieje jakieś inne wyjście? Kiedy Istvan rozważa tę sprawę, a pociąg, dodajmy to dla jasności, jeszcze toczy się po szynach, ale już tak wolno, że Milena Millerowa zeskakuje ze stopnia na peron i pada w ramiona jednorocznego ochotnika Jurgena von Bishoff, nie czekając aż te wszystkie tony żelaza znieruchomieją całkowicie, zanim na znak zawiadowcy, starego pana Jacoby, maszynista Prohleda wykona wyuczony ruch dźwignią i koła znowu zaczną się obracać, właśnie wtedy w Gyór kanonier Nykoła Melnyk odstawia na stół menażkę z kawą, podaną mu przez kratę, a w Wiedniu przy Herrengasse 7 pułkownik Ernest Freiher von und zu Hertenstein, zwany po prostu Erni przez pannę Trudę Buchholz, koryfejkę baletu nadwornej opery wiedeńskiej, zamyka teczkę, którą zdążył był dopiero otworzyć, i cofa się o krok w tył. Jest to czarna, bardzo cienka teczka z lakierowanej skóry, kupiona u Rosego na Kartnerstrasse i pułkownik trzyma ją znowu pod pachą, ponieważ excelencja Potiorek powiedział: Nie. Powiedział dosłownie: Nie, mój drogi Hertenstein, dziękuję, nie. Więc Erni trzyma teczkę pod pachą zaskoczony tym, co usłyszał. Będziemy go nazywali Erni, bo wchodzimy w świat jego rozważań, a więc w krąg najintymniejszych przeżyć, później, już po wszystkim, wrócimy do formy bardziej stosownej. Excelencja Potiorek jest człowiekiem rzadkiej uprzejmości i nie byłoby nic dziwnego w tym: ,,Nie, Hertenstein, dziękuję". Merytorycznie rzecz traktując mógł powiedzieć „Nie, Hertenstein" i tego się Erni spodziewał, jeżeli w ogóle myślał o tej sprawie. Pozornie więc i forma, i treść nie powinny budzić zdziwienia. A jednak są ze sobą w jaskrawej sprzeczności. Ii 28 Detektyw Altekeller, przebrany za zamiatacza ulic, polał trotuar z polewaczki i po raz szósty tego ranka przystępuje do zamiatania. Detektyw Flecke, przebrany za wieśniaczkę, przechodzi na drugą stronę Elisabethstrasse, żeby wypalić w ubikacji papierosa. Aktorka Burgtheatru, Katarzyna Schratt, pyta siedzącego z nią w kuchni siwego pana z bokobrodami ubranego w mundur pułkownika: „Jeszcze kostkę cukru, Franzi?" a on odpowiada: „Nie, Kathi, dziękuję, nie". Pułkownik Ernest Freiher von und zu Hertenstein nie słyszy tej.rozmowy, ale umiałby ją sobie wyobrazić i gdyby ją sobie wyobraził, nie wzbudziłaby w nim zdziwienia. W tym wszakże wypadku? Excelencja Potiorek przegląda materiały nadesłane przez biuro szyfrów, a Erni stoi 0 krok przed biurkiem, trochę na lewo od kałamarza z orłem rozkładającym skrzydła do lotu. Powtórzyć pytanie jeszcze raz? Erni jest tu zdany tylko na intuicję. Może excelencja Potiorek nie zrozumiał pytania, zatopiony w myślach państwowej wagi, ale może tak mu się powiedziało po prostu „Nie, dziękuję" i lepiej do tematu nie wracać? 1 kiedy Erni tak stoi przed kałamarzem, trochę na lewo od orła, z peronu w Fuzerkam-lós odjeżdża pociąg, Milena Millerowa znika w drzwiach bufetu z jednorocznym ochotnikiem Jurgenem von Bishoff, Kovacs Istvan ma już jedną stronę cukierka zlizaną do połysku, a piegowata Weronka Korowiejówna, rozchełstana, ze słomą we włosach, chichocze coraz głośniej, cofając się w głąb stodoły, bo ją ekonom pan Hrehorowicz z Łubańska dźga co chwila, niby dla żartu, twardym paluchem między żebra. I kiedy po długich minutach excelencja Potiorek oddaje pułkownikowi szyfrówki, a pan Hrehorowicz już jest znowu przy młockarni, a Weronka gładzi w oborze melancholijnie krowi zad, i kiedy excelencja mówi „To wszystko, panie pułkowniku von Hertenstein", wtedy Erni decyduje się nagle, chociaż przez cały ten czas nie wiedział jak postąpić, i zadaje excelencji to samo pytanie po raz drugi. Cicho trzaska zameczek, Erni ma znowu ten dokument w ręku, ale tylko lekko wysunięty z lakierowanej teczki^ jeszcze nie wyjęty na światło dzienne. Wystarczy otworzyć palce i znowu wleci do środka. Erni powtarza pytanie i stara się mówić bardzo wyraźnie, żeby mieć to wreszcie za sobą: „Czy wasza excelencja zechce skorzystać z prawa łaski i zamienić kanonierowi Melnykowi karę śmierci na dwadzieścia pięć lat twierdzy?" I tym razem excelencja Potiorek nie mówi „Nie, Hertenstein, nie, dziękuję". Excelencjapyta: „Co zdziałał ten zuch?", a Erni, zerkając do dokumentu, odpowiada: „Kanonier Nykoła Melnyk zarąbał niejakiego Stojanka. Incydent zaszedł po święcie pułkowym". Excelencja Potiorek ujmuje orła za skrzydło rozpostarte do lotu, unosi go i odstawia obok, odsłaniając kryształowy kałamarz. Potem macza pióro w atramencie, excelencja używa atramentu zielonego koloru, i składa na dokumencie bardzo szybki podpis drobnym, czytelnym pismem. „Dwadzieścia pięć lat to dużo", mówi excelencja. „Bardzo dużo, excelencjo", mówi Erni. Erni ma dwadzieścia osiem lat. Excelencja Potiorek przekreśla „dwadzieścia pięć lat" i znowu bardzo szybko i czytelnie pisze u góry nad przekreśleniem „dziesięć". Erni chowa dokument do teczki, potem na chwilę przybiera postawę zasadniczą i z brzękiem ostróg idzie ku oddalonym drzwiom gabinetu. Jest to zupełnie 29 przepisowe, ale jednocześnie swobodne i czuje się jakiś dystans między dosłownie branym regulaminem a tym, co robi Erni. Pułkownik Ernest Freiher von und zu Hertenstein schodzi schodami w dół. U podjazdu czeka unnumerierter z sierżantem Schulze po cywilnemu na koźle. Erni jest zadowolony. Dobrze się stało, że nie poprzestał na pierwszej odpowiedzi. Dobrze? Dwudziestoletnia guwernantka panna Yvette Lorent mówi z rezygnacją: „Dobrze, panie radco dworu. Już sama zdejmę ten gorset. Proszę mi nie targać tasiemek..." Wieczorem tego dnia, przy kolacji, już znowu w Sataraljaujhely, panna Milena Millerowa zwierza się starszej siostrze Zdence: ,,To był miły dzień, naprawdę bardzo miły!" Ponieważ jednak straciliśmy pannę Milenę z oczu na wiele godzin, nie kwestionując szczerości tej oceny, wypada uznać ją za czysto subiektywną. MAGDALENA SAMOZWANIEC Paweł Hertz - Moje Warszawy Warszaw jest kilka, jest ta śródmiejska luksusowa, w której, samochodem mówiąc, ja się urodziłem, i jest kilka innych... O, Czerniakowie, brzydki Czerniakowie z moich dziecinnych lat, z jakąż łzą rozczulenia dzisiaj cię wspominam! Bona trzymała mnie za rękę, a za nami truchcikiem biegł przyjaciel mego ojca, Ludwik Solski, i wołał: - Niech pani uważa na to dziecko, bo z niego wyrośnie wielki aktor! Czy pani widzi, jakie on pozy przybiera? I rzeczywiście... aktorem wprawdzie nie zostałem, ale to, co mnie mówił, utrzymało się do dzisiejszego dnia. Taka oto była ta moja brzydsza Warszawa... A potem ze Staffem... nad brzegiem Wisły od strony Czerniakowa. Wisła, MOJA rzeka, której dla mnie największym urokiem było to, że JA się nad nią urodziłem, wiła się niby stubarwna wstęga u moich stóp. Ryby pluszczące się w niej jak kobiety w lśniących trykotach podnosiły główki i wzrokiem wskazywały na mnie. - ON NASZ - szemrały - warszawiak... A Leopold Staff spoglądał to na Wisłę, to na mnie jak urzeczony i szepnął: - Wielkość jest w tobie, chłopcze, tylko pamiętaj, abyś jej nie zaniedbał, bo wielkość nieświadoma maleje, trzeba sobie jasno zdać sprawę, kim się jest. Może zresztą mówił co innego, może to, co mówił o wielkości, nie tyczyło się mnie, tylko owej czarodziejskiej rzeki, nad którą staliśmy pogrążeni po uszy - ale wiem, że to miał właśnie na myśli. - A potem z Antonim Słonimskim w „Małej Ziemiańskiej"... Pamiętam, jakby to dziś było. Gdy wszedłem, Antoni, z ustami zanurzonymi w kawie, spojrzał na mnie i rzekł: 30 L¦ '¦•¦ I - Witaj, młody przyjacielu! W tych słowach było wszystko, była moja przyszłość. Tymi słowami jak gdyby on, starszy kolega, pasował mnie na rycerza literatury polskiej. - Czy napije się pan z nami kawy? - dodał znacząco i nie pomylił się. Zamówiłem ,,pół czarnej", jak to się wówczas nazywało, i od tego czasu byłem stałym bywalcem stolika „Skamandrytów". A nie byle jakie pióra ocierały się wówczas o moje młodzieńcze plecy. Taki to był ten Czerniaków z moich najwcześniejszych lat, lat, w których myśli dojrzewały w mojej głowie niby czereśnie na drzewie - bezapelacyjnie i samorzutnie czerwone... A potem, gdy wróciłem do moich Warszaw po wojnie, nieomal pierwsze kroki skierowałem w stronę mojego Czerniakowa. Te pierwsze moje kroki po wojnie dudnią jeszcze dotychczas w uszach mieszkańców owej dzielnicy. Dudnią mocno i stanowczo jak dźwięk zwycięskiego puzonu. Więc nie gniewaj się, o brzydki Czerniakowie, że może nie dostrzegłem jeszcze wszystkich twoich uroków, że może pominąłem coś, co stanowi twoją najwłaściwszą istotę. Niech ci wystarczy to, że byłem twoim częstym gościem, że moje stopy dotykały twojego bruku, a myśli jak gołębie czepiały się wystających gzymsów, siadały na balkonach i gruchały na twoją cześć, o brzydki, kochany Czerniakowie. Kazimiera Iłłakowicz - Dziecięce główki A jeżeli to będzie córeczka, To będzie miała blade jak mleko usteczka, Koraliki dam jej na szyję I żeby dzieciątkiem nie pachniała... umyję. A jeśli chłopczyk bledziutki, To dam mu się napić wódki Z kwiatów i rosy, Żeby mógł śmiało na nóżkach biegać bosych. Jeśli zaś to będzie hermafrodytka, To będzie się nazywać Edytka Albo Marianek I będzie nosił z „stałości męskiej" na głowie wianek. Kazimiera Illakowicz - Strachy O strachu, strachu, Chodzi coś po dachu, „Coś" ma długie nóżki, 31 Na główce różki W nosie paluszki Nie pytajcie się, dzieci, mamy, Dlaczego tak smutno gra gamy, Gra i płacze, A do drzwi „coś" kołacze. To pewnie maleńka Ludmiła, Którą mama zabiła, nim się narodziła. Biedny malutki łebku, A może byś się był urodził w czepku? Kazimiera Iłłakowicz - Dolores Dolores, jak się uda, To ma bardzo szlachetne uda, Zawsze szuka jednego botka, A wtedy włosy jej stają ze złości do góry jak szczotka. Gdy zobaczy coś słodkiego na stole, To się rzuca i zjada, aż jej się trzęsą wole. Nie będzie nigdy dobrą żoną dla Anzelma, Chyba żeby to był stelmach, Z Piotrem także nie powinna być po słowie, Boby dostawała od niego dwa razy dziennie po głowie. Raczej powinna wyjść za mąż za Barnabę dla zysku, Ale tylko wtedy, gdyby ślub mógł im dawać biskup. Na ustach grzechu ROZDZIAŁ VI - Czy mogę panią prosić do pierwszej czwórki? - zapytał hrabia Dolary, stając przed Steńką w pozie tanecznej. Lecz w tej samej chwili stanął, jak spod ziemi wycelowany, sam pan domu i zatrzymawszy ruchem poziomym rękę hrabiego Chłap-skiego, który właśnie zbierał się zagarnąć ramieniem cienką jak fryga kibić Steńki, rzekł dobitnie: - Ależ, cher comte!... cóż pocznie w takim razie piękna księżna Mary bez swego 32 I*. zwykłego cavaliere servanta. Zamiast ją bawić, vous perdez le tempś, a mettre au monde des jeunes filles dans mon salon. Fi donc! - dorzucił z niesmakiem. Hrabia Dolary wyprostował tułów znacznie i syknął: - Avec permission! Przede wszystkim powinieneś pan, hrabio, pamiętać o swojej narzeczonej, baronównie Swidrypajło, która pietruszkę żuje między panienkami. Per Bacco, hrabio - dodał nieco brutalnie - malowanyś narzeczony. Cha! cha! cha! - Milcz! hrabio - zaświstało mu nagle w uszach - jeżeli nie chcesz, by mnie względem ciebie uniosła moja błękitna krew, bo wtedy widzę wszystko w krwawym tonie - i mogłoby się to dla nas obu zakończyć, ale w sposób arcyniemiły! Mówiąc to poderwał oniemiałą Steńkę z posadzki i zatoczył z nią w miejscu szatańskiego hołubca, przyciskając ją mocno do piersi. - Puść pan! - szepnęło dziewczę, blade jak martwica, przyciskając się mocniej do jego silnego ramienia mężczyzny. - Nie! Nie puszczę, jedyna! - zamamrotał ciepłym tonem Zenon. - Oto teraz zawiedziemy taniec szalony, całkiem nagiego piękna... Ogień i lilia - dodał kusząco. - Pan jesteś narzeczonym, hrabio! To się nie godzi - odparła już śmielej Steńka. - Tyś moja! moja! Królewno z polskiego dworku - zaszemrał pokornie, nie odpowiadając na jej pytanie. Nie wiedziała, jak i kiedy znaleźli się wśród szalonego tańca w oranżerii, gdzie od przepysznych wschodnich palm, rododendronów, pterodaktylów, cynegali i apokalip-tusów trzęsła się dosłownie cała oszklona sala. Steńka w całym życiu swym nie widziała takich kosztowności flory. Toteż, cała jeszcze pod wrażeniem cudownego zakątka, padła, zmęczona nieco upajającym walcem Straussowskim, na poręcz kryształowego krzesła w formie wazy greckiej, które ozdabiało to bukoliczne atrium. - Bosko tu, bosko! Hrabio - szepnęła, trzęsąc się jak w febrze. Wtem nagle jakaś żelazna obręcz, niby wąż boa, mieszkaniec północnej Afryki spadł z daktylowej palmy, objął ją wkoło... Było to ramię Zenona, który klęczał jak martwy u jej stóp, szepcząc pokłony i słowa zachwytu. - O, jakże cudną jesteś, pragnienie ty moje! Żałuję, że nie jestem w tej chwili jakimś sławnym Greuzem, malarzem rodzajowym, aby móc oddać na papierze, świętym dla tej sztuki olejem, obraz twego buziaka zmysłowego anioła. Mówiąc to, przytulił głowę, jak przestraszone dziecko, do wytwornych wiązadeł jej dwojga kolan. - Usta mi zaschły, jedyna - prosił, patrząc jej w oczy z ufnością... Steńka nie broniła się, przymknęła z lekka powieki i nagle poczuła, jak wielki żar i ulga wpłynęły jej do serca, a na ustach jej, niby dziki tygrys na piaszczystych pustyniach Sahary, usiadły palące się wargi Zenona. - Kocham!... szaleję!... - mawiał z cicha w przerwach pocałunków. - Ty moja, moja na wieki. I oboje wsparci tak o siebie bytowali, jak zakochana para, jak królewskie państwo z długiej bajki Andersena, wielkiego bajarza skandynawskiego. Różne uczucia miotały duszą dziewczęcia. - Ból, męka, rozkosz i nadzieja. - Tak, 33 dziwnym jej się to zdało, że ona, niezłomna, zimna jak oko, niby królewna, ona, którą żaden żyjący mężczyzna do ręki nie wziął, teraz bez wahania, bez oporu oddała usta swe dziewczęce jego straszliwym całunkom. - Tak! - ale to się powtórzyć więcej nie powinno. Jakżeby śmiała stanąć później, oko w oko, czoło w czoło przed matuchną swą ukochaną. Na samą myśl o tym można spiec raka. Więc próbowała oswobodzić swych ust pąkowie z uścisku Zenona, gdy nagle bujna, czarna w złote i krwawe łabędzie, lita kotara zatrzęsła się nerwowo, jak piękne młode dziewczę tańczące taniec świętego Wita, i na tle jej złowróżebnym zarysowała się jasno, niby połowica szatana, ciemna sylweta kobieca o straszliwej i zamrocznej urodzie. Ubrana była gustownie w szkarłatną aksamitną szatę, przybraną gęsto złotym, greckim szychem, a tak szczelnie przylegającą do jej nieco za ponętnych kształtów, że czyniła ją prawie nagą. Na szyi jej .szczególnie białej wisiał złoty, ciężki łańcuch, widać, że wyrabiany w kuźni jakiegoś weneckiego snycerza. Do jego końca przywieszone było maleńkie złote lusterko, pilniczek do paznokci, puszek i brylantami wysadzana wykałaczka. Zaś w jej rasowych uszach widniały złote, rubinami i diamentami wysadzane podkowy, które gasły jednakże przy dziwnym, astralnym niemal świetle jej ogromnych, zielonkawych źrenic. - Ahaaa! - zachłysnęła się bestialnym wyśmiechem. - Ja widzę, hrabicz Zenon nową ofiarę porwał w swe szpony. Ale strzeż się, owieczko z białego dworku, byś się nie stała tym, czym ja teraz jestem. - Zostaw to niewinne dziewczę, Zenonie. Oto ja, hrabina Wampyr, jakieś mnie nazwał w chwilach naszych upojeń, ja cię zaklinam, wyrzuć ją i kochaj mnie, kochaj! całuj mnie, ach! całuj. - Ja kocham cię i nienawidzę, pragnę i potępiam. - Mówiąc to dzikim półtonem, padła mu do nóg, wijąc się wokół nich w jakichś rytmicznych podrygach i prysiudach zawrotnych, w których znać było, że pradziad jej był atamanem kozackim i że w niej płynie dzika, nieokiełznana krew stepowych dzieci. Z oczu jej zielonych jak Veronez, padały łzy jedna za drugą, kałużąc się na ziemi. - Precz! - zawył cicho Zenon, depcąc ją obcasem. - Odejdź od mego szczęścia... z oczu twych kapie wężowa curara spojrzenia. Wynoś się! Precz, do budy! Uniósł się z krzesła na ziemię. - Ale Steńka niestety już tego słyszeć nie mogła, bowiem przy pierwszych słowach hrabiny Iry zrobiło jej się ciemno i słabo, a teraz całym ciężarem padła zemdlona na marmurowe łono posadzki, u stóp płaczącej palmy. Zenon schwycił się za głowę, jakby sam już częściowo nieprzytomny, i jednym gestem znalazł się między tańczącymi, obgryzając z żalu i zgryzoty swe wytworne palce, obute w kosztowne pierścienie. - Panna Steńka zemdlała! Ratuj w imię Boże! - krzyczał Kotowicz, po czym przedłożył aranżerowi konieczność ratunkowego mazura w stronę cieplarni. Sam zaś przez otwarty wirydarz wbiegł do chłodnawej apoteozy pokoju nocy, gdzie jak wściekły pies rzucił się głową naprzód w lustrzaną taflę jeziora. 34 w ! ROZDZIAŁ VII Zemdlała! - zaszmerał wiaterek i miłośnie ucałował blade róże w ogrodzie. -Zemdlała - zaćwierkało niefrasobliwie ptactwo. - Zemdlała... - parsknęły hrabiowskie bułanki. - Zemdlała - uśmiechali się powątpiewająco na twarzy dworscy lokaje, a dziewczęta w pralni wzdychały znacząco. - Zemdlała!... - wyrzekła matka zwiędłymi usty i nie doczekawszy końca tej doskonałej zabawy, zabrała córkę do domu, gnając co sił pełną parą dorodnych ogierów. - Jednak młoda natura zwyciężyła. Stenia po długiej niebytności znów wróciła do siebie, a wróciwszy wybuchnęła gorącym łkaniem, w którym wypłakała do reszty, jak jej się zdawało, całą swoją źle zlokalizowaną miłość do Zenona. I znów zaczęło się życie domowe, miluchne, spokojne, jak z Wincentego Pola, uroczego ludowego pieśniarza. Ale Steńka wciąż jeszcze nosiła w łonie mózgu wytworną podobiznę Zenona. Słyszała, że został wyratowany z owej niebezpiecznej nocnej ekspedycji w zdradliwą toń starego stawu przez poczciwego ogrodnika, który bawił w pobliżu z wierną suczką, Danae, ale że popadł po kolana w jakieś latające bóle stawów, które uruchomiły go do wyjazdu z kraju za granicę. - Ach! pójść tam, gdzie poznała go po raz pierwszy, rzucić się hrabinie do kolan, wypytać o szczegóły jego choroby - marzyła skrycie. I pewnego dnia stało się z nią coś dziwnego, zaczęła myśleć i wymyśliła. Otóż tak! Pójdzie do hrabiny, a w zamian za okazaną uprzejmość zaniesie jej kosz drzewnych łakoci i dowie się przy tym coś o zdrowiu jedynaka. Poszła więc zbierać owoc świeżo wylęgły. Cudnie mieniły się funty jabłek i złote tuzy gruszek, które balansowały się tu i sam wśród dziecinnej zieleni drzew. Stenia, jak miluchny dziadek kościelny, uzbrojona w workowaty kosturek, gasiła jabłka jedne po drugich, sprowadzając je rychło ze snów podniebnych do rzeczywistości. Trzęsła śliwą jak febra, chichocząc, a perły śmiechu ciurkiem padały z jej ust na trawę pluszową. Wreszcie skończyła tę owocną pracę i wziąwszy na siebie kosz ciężarny, pobiegła raźno, przekomarzając się z własnym cieniem. Leciała drobnym krokiem, jak puszczona strzała figlarnego Amora, plącząc się we własnej piękności. - Do niego, het, het... - A łan marzyciel chylił się do jej złotych pantofelków, szemrząc jej do uszka tajemniczo: „Wszystkie nasze dzienne sprawy". - Ale ona stawiała mu się hardo i wziąwszy się pod boki odpowiadała zręcznymi krakowiakami: Poszła Kasia w żyto, A pan jej się pyto: Ej Kasiu, wieśniaczko, obdarzę cię paczką, A Kasia mu: huzia! Bo ci spuchnie buzia, hop! hop! Szła tak, gnana zapachem pól, porykiwaniem pastuchów na bydło, szła jak madonna polna, ciesząc się z życia i szczypiąc po drodze jeżynę i buczynę. 36 Dopadła wreszcie drzwiczek prowadzących do pańskiego ogrodu, gdzie strzelała w niebo fontanna, jak ogon rasowego byka. Rosły w tym dziwnym ogrodzie fiołki, bławatki i tamaryszki. Rasowy baobab wchłaniał w siebie lubieżny zapach konwalii i jabłoni. Kurczowo ściśnięte gałązki akacyj wypisywały jakieś arabskie awantury na tle rozigranego przestworu. Storczyki pełne demonicznych piegów zatajały wstydliwe tajemnice bytu swoich zazdrosnych, zwyrodniałych łon. Serduszka Żanetty skromnie wyciągały języczki różowe Panu Stworzenia. Tłoczyły się kolczastym uściskiem kaktusy i gymkany. Spod żywego płotu strzyżonych chojarów strzelały obłym zapachem pokrzywy i maliny. Do ziemi, jeszcze wygrzanej nocą, tuliły się krzewy ananasowe i marcepanowe, a pomarańcze malinowe i cytrynowe cudnie chybotały się w obłokach. Steńka wprost zataczała się z zachwytu, a ujrzawszy drzewo świętojańskie szepnęła pobożnie: ,,I chleba naszego powszedniego." Lecz nagle serce jej zamknęło się w sobie i stanęło, w jednej chwili opanowała się jednak i dumnie podniosłą głowę, bo oto ujrzała zbliżających się do niej czterech lokai wyglądających jak cztery pałki wyjęte z dziewię-ciopałkowej hrabiowskiej korony. - Spytała bez uniżenia: - Hrabina czy zdrowa? Jak się czuje? I czy przyjmie pannę Dorycką z Doryc? Mówiąc to, Steńka tak wysoko podniosła głowę, że fagasy opuścili kornie czoła i odpowiedzieli chórem: - Hrabina prosi! Po czym wszyscy ruszyli na przełaj przez wytworne kwietniki w stronę pałacu. Podczas tej krótkiej przerwy jeden z lokai, milczący dotąd, kichnął od serca. - Zdrowie pani hrabiny! - zawołali na to jednogłośnie słudzy, a stary, zaufany Piotr, wiedzący jak trawa rośnie, dodał z cicha: -1 jej przyszłej synowej. Steńka zarumieniła się, nie dając jednak tego poznać po sobie, i spojrzeniem podziękowała staremu. Gdy weszli do prawdziwego empirowego salonu, hrabina, zawsze jeszcze piękna w sukni ajour z pąsowym, ziewnęła z lekka na przywitanie i wskazała Steńce miejsce na brzegu fotela. - Niech siada! - wycedziła przez sitko swych arystokratycznych warg. - Z kimże mam przyjemność mieć przyjemność?... - ciągnęła - bo mój krótki wzrok... - O, pani hrabino! - odpowiedziała dziewczyna, siadając z wrodzoną skromnością półgębkiem na kanapie. - Czyżby pani zapomniała o Steńce Doryckiej? - W rzeczy samej - odpowiedziała magnatka - przypominam sobie teraz. Czy mogę zatem wiedzieć, co Steńkę Dorycką wprowadza w nasze progi? - Spostrzegłszy kwietny dar dziewczęcia, dodała z przymusem: - Cóż za piękny kosz owoców! Dzięki za pamięć. Ale i u nas są owoce, a mianowicie niedojrzałe winogrona - dodała, mrużąc złośliwie swe wytworne oczy w złotej ramie binokli. Jakże ścięło się niewidocznie serce Steńki, jakże inne było powitanie hrabiny tydzień temu, gdy jeszcze nie była niebezpiecznym ptaszkiem dla tego rodu magnatów! Westchnęła więc do Boga o pomoc i ulegając wrodzonym zdolnościom podtrzymywania nieco trudnej rozmowy, odparła swobodnie: - O, zapewne, że nie są tak dojrzałe, jak wiek pani hrabiny. 37 Hrabina zmrużyła nieco usta, by odpowiedzieć na tę uwagę, gdy wtem zza pleców pani domu wysunął się sługa, w czerwonym wytwornym smokingu, o złotych guzach wielkości sińca. W obu rękach jego widniały dwie filiżanki herbaty z nieprzemakalnej saskiej porcelany, a nogą popychał przed sobą tacę z pieczywem. Gdy wreszcie wszystko zostało umiejscowione na stole, a Steńka, by wyręczyć panią domu, wskazała lokajowi ręką drzwi, rzekła hrabina: - Syn mój wiele mówił mi o oczach pani, w które, zdaje się, patrzył z bardzo bliska. Obrażona niewinność podniosła Stenię, lecz niemniej odparła lakonicznym głosem: - Z odległości, która dzieli mnie od przyzwoitych ludzi, pani hrabino. Hrabina chrząknęła na znak, że pragnie zmienić temat rozmowy, przy czym zabawiła się złotym rodowym łańcuchem, który spoczywając na jej piersi sięgał niemal do ziemi. - Pani hrabino! - zaczęła mówić Steńka głosem nieco wzruszonym - poniekąd pragnęłabym się dowiedzieć, jak się ma zdrowie jedynaka. - Pani jest zbyt łaskawą - uśmiechnęła się kurczowo hrabina. - Jedynak mój, 0 którym pani wyżej wspomniała, lepiej się czuje wśród palm, pomarańcz i kaktusów Riviery niż w otoczeniu niezabudek spod szlacheckiego płotu. Tak, tak, panieneczko; utytułowane gołąbki nie lecą łatwo do gąbki... i mydła - skończyła ze złym pośmie-chem. Steńka zerwała się, blada jak bielmo. - Hamuj się, hrabino, abym nie zapomniała o twoich dziewięciu pałkach! -wyrzekła dumnie. - Pamiętaj pani lepiej o twoich pięciu klepkach - zaklekotała hrabina. Nim jednak Steńka, oburzona ostatnimi słowy hrabiny, zdołała wstać z siedzenia, drzwi gościnne od salonu zostały rozpostarte na oścież, a w nich ukazał się sparaliżowany hrabia Waldemar Kotwicz, niesiony na rękach przez swoich czterech lokai. O, jakże ciężka musiała być starość tego magnata! Hrabia poznał od razu Steńkę, której uroda uderzyła go już poprzednio mocno w oczy, i serdecznie, po ojcowsku, wyciągnął do niej dwa palce. - Póiii i -•¦'< N»ri-c ćrx^s.v - zauważył, poznawszy od razu rasowym swędem, że tu coś zaszło i atmosfera jest ciężka. - Powiedz, co ci dolega, wypróżnij twoje serduszko, spuść się, dzieweczko, na moją siwą głowę, która już niejedno zniosła. 1 ja byłem kiedyś młody - dodał szeptem... Po czym zwiesił głowę ciężko na piersi... zdało się, że zasnął. I przed oczyma starego magnata jęły się przesuwać niesforne wizje młodości... Księżyc - pierrot... zieleń traw! Róż i blansz krzaków Marćchal Niel... Z dala... gruchanie żab i słowików. - Białe krzewy kwitnącej gruszy. - Więc... lipy pachną, więc... z kwiecia rozlewnej kaskady, wychylona ona! - Paraska, dzieweczka z pralni, szczerząca ku niemu wiśnie swych warg... Księżyc osiadł zalotnie na jej piersi dygocącej uniżenie, a ona czeka... Słychać jej szept: „Królewiczu jasnyj!... Cherubywie bożyj! Pójdź ku mnie, jaśnie panie i władco... Miłuję cię jak słońce! jak poezję!... Jak wiosnę!..." 38 Przekąsił łzę stary pan. -Ha, cóż!... Młodość! - Szum rozpętanej krwi arabskiej.-Wszak praszczur mołojec, zrodzony z otomanki. Rassa! Uśmiechnął się w dal. Cóż? Młodość nie chciała zastąpić mu starości. - I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy - wyszeptał zdławionym głosem, wyciągając ku Steńce ramiona, w które dziewczę rzuciło się spłakane. -Moja córko! - zakaszlał z angielską flegmą hrabia i ze wzruszenia kazał się wynieść za drzwi swoim czterem lokajom. - Żegnam! - wybuchnęła hrabina w stronę oniemiałej Steńki, gdy drzwi się zatrzasły na pożegnanie hrabiego, i wyszła z obecnej bawialni, szeleszcząc dumnie prawdziwymi koronkami. Steńka jak pijana zatoczyła się w krąg raz i drugi, przeglądnęła lapidarnie bogate albumy widokówek, po czym pomieszana zmysłowo rzuciła się przez drzwi w ogród i popędziła jak strzała w stronę domu. Kręgowata (Jak by napisała powieść współczesną Helena Mniszek) Traktor niby potwór wschodni z czarnego onyksu, zwanego też przez niektórych porfirem, przebierał niecierpliwie kołami, drepcząc na miejscu. Brona, jak grzebień malachitowy, czesała ugór niedbale. Traktorzystka, siedząc na przełaj na małym, iście miniaturowym siedzeniu, krzepkim „Stój" i „Hola!" zatrzymywała na miejscu rozpędzonego rumaka. Była piękna jak odbudowa ze swoją krótko ostrzyżoną czupryn-ką, której długie loki wiły się niby węże kobra na ramionach i poniżej. Spode łba wylatywały spojrzeniem jej olbrzymie niebieskie oczy o białku błękitnym jak kwiat lnu, których żółtko czarne było jak spracowane, kobiece dłonie. Błękitny roboczy dres, malowany w polne kwiaty: anemony, orchidee i petunie, uwypuklały dodatnio jej jak gdyby wyżłobione dziewczęce kształty. Aktywista Michorowszczak stał tuż obok traktora, ręką w wytwornej „glace" rękawiczce gładząc spienione boki żelaznego rumaka. - Ho-ho - rzekł krasząc wąsy uśmiechem leciutko drwiącym - do nie byle jakiej pracy zabieracie się, jak widzę. - Tu spojrzał na nią tak, że jej dziewczęca na wskroś twarzyczka oblała się pąsem róż Miczurina. - Jam do trudów przywykła, hej! - odparła wymijająco i ręką nacisnęła sprzęgło, iby ruszyć naprzód, ale on jednym męskim ruchem zatrzymał ruszającą do skoku bestię . spojrzał przymilnie, niby dzieciak w oczy swej babuni, w jej roziskrzone jak gwiazdy •v wieczór letni, jak Warkocz Bereniki lub Andromedy źrenice. - Stefo moja! - bąknął pomieszany. Kochał ją pierwszym ogniem dojrzałego, stuprocentowego serca. Kochał i pragnął pojąć za żonę i aby ona to pojęła, ale dumna i harda, czując różnicę socjalną między «>hą. prostą, wiejską dziewczyną umiejącą zaledwie pisać: ,,be" i „me", a nim, 39 wykształconym człowiekiem, nieomal paniczem, wzbraniała się dopuścić do siebie owego żaru wszechwładnej namiętności, zwanej przez niektórych uczuciem. - Nie jestem dla was Stefą! - odparła odrzucając dumnie w tył ostrzyżoną czuprynkę tak, że loki rozsypały się po kadłubie niesfornej bestii, i zaciskając hardym ruchem sprzęgło w swej małej dłoni. - Jam prosta dziewczyna - zachichotała jakoś złowrogo - a wyście wykształconym człowiekiem, na stanowisku... Co by na to powiedziała wasza matka, przewodnicząca spółdzielni? Pani przewodnicząca! - zachłysnęła się głębokim żalem. - Jam nie wasza! -dodała cichutko i łzy jak confetti posypały się po jej policzkach. - Mnie ot, polne chłopaki na przydział! Mnie ot, ten czarny ugór i jeszcze nie skopane skiby -zainteresowała się - mnie ot, czas leci! - Śniegi ty moje białe - zamamrotał zmysłowym szeptem, którego wiew wniósł niby zefir loki z jej czoła. Ale ona dumna i harda była już daleko. Michorowszczak mógł już tylko słyszeć na horyzoncie warkot motoru i głuchy, niemniej donośny odgłos brony uwieszonej u pługa jak grzebień do włosów jakiejś Carmeny, tancerki hiszpańskiej. - Stefciu! - zachłysnął się - nie usłyszała już tego. - Hardaś i mocne masz kręgi moralności. „Kręgowata" - dodał pospiesznie i jakiś bolesny skurcz wykrzywił mu wargi. - I tak - rzekł z mocą - choćby się wszyscy czarci sprzęgli przeciwko nam, będziesz moją, moją w czasie i przestrzeni. W jednej izbie z kuchnią. To silne postanowienie wdeptał nogą w ziemię niby syczącego gada. Chwilę stał niby Kolos Rodyjski, jeden z cudów świata, mocno rozpięty na obu nogach, śledząc wzrokiem spieniony nurt rzeki u swoich męskich stóp. Po czym zrzuciwszy z siebie wierzchnie odzienie, syknął tylko: - ZMYSŁY DO WISŁY! i runął na opak w rwący nurt... ANTONI SŁONIMSKi Prof. Ferdynand Antoni Ossendowski - Czerwony morderca Po kilku godzinach znajdowaliśmy się już w centralnej Afryce. Kazałem wtedy rozłożyć obóz i naznosić drzewa, aby się ogrzać przy ognisku. Zwyczaju tego nabrałem jeszcze w Tybecie, gdzie na wysokości dziesięciu tysięcy metrów panują już dokuczliwe przymrozki. Odtąd, nie rozstaję się nigdy z moim ulubionym ogniskiem. Murzyni naznosili rychło gałęzi z drzewa Honga-Tonga, czyli drzewa jajowatego, przypominającego istotnie w smaku jaja po wiedeńsku. W czasie rozpalania ogniska zdarzył się przykry wypadek. Jeden z Murzynów, wysoki blondyn, o małych krzywych nogach, zbierając drzewo, wziął przez roztargnienie do ręki śpiącego węża „pytona" i wrzucił 40 do ogniska. Pyton, bardzo popularny na pobrzeżu afrykańskim, pochodzi od słowa „pyta" i nie znosi gorąca. Rozbudzony wąż strasznym sykiem dał poznać swój gniew. Zanim jeszcze zdążyłem go zastrzelić, moi ludzie obdarli go ze skóry tak, że miałem strzał bardzo trudny do zwierzęcia zupełnie nagiego. Pyton został natychmiast zjedzony, po czym zapakowany starannie i odesłany do muzeum poznańskiego. Tejże nocy, biorąc widocznie szmer ogniska za szmer źródła wody leśnej, do obozu zawitały dwie pantery, sześć ryb pełzających, dwie faszerowane i jeden karp na szaro. Zabiliśmy też, siedząc przy ognisku, mnóstwo robaków, dwie jaszczurki, dwa solitery. Rankiem zerwaliśmy się o świcie, aby nie tracąc czasu przejść Saharę jeszcze za dnia, dopóki słonko przyświeca. ARTUR MARYA SWIŃARSKI Władysławowi Kopalińskiemu Roman Brandstaetter - Powrót Matuzalema ł Dramat w dziewięciu aktach i sześćdziesięciu odsłonach Fragmenty AKT I Obraz pierwszy „Godzina przed jutrznią" Sala sypialna koloru jasnożółtego. Ciężkie belkowanie. Przed świtem. Ojciec śpi. Matka śpi. Długa cisza. MATKA (budzi się): Oto się zbliża godzina. Oto zbliża się godzina osobliwa, kiedy mam wydać na świat dwunaste dziecko. Im więcej nocy, tym więcej światła, (uśmiecha się) Będzie-li to syn? będzie-li to córka? O, już wiem, oświetlona światłością mroku: to będzie albo syn, albo córka. Długa cisza Kurtyna spada >">brąz trzeci I zjawiła się światłość..." Obszerna izba z cedrowego drzewa. Surowa prostota w umeblowaniu. Jestpogodny *icczór lipcowy; zapach róż. W kołysce Noworodek. 41 MATKA: Mężu mój! OJCIEC (milczy) MATKA: O, mój mężu! OJCIEC (milczy) MATKA: O, mężu, mężu mój! OJCIEC (milczy) MATKA: Mężu, urodziło nam się dziecko. OJCIEC (milczy) MATKA: Syn urodził się nam, o mężu. OJCIEC (milczy) MATKA: A na imię niechaj mu będzie Matuzalem. OJCIEC (wzdycha) Kurtyna spada AKT III Obraz siedemnasty „Dom w dolinie Jordanu" Dom w dolinie Jordanu. Murowana izba. Z lewej dwa okna z niebieskimi zasłonami. Stół hebanowy, przy nim ława i dwa zydle. Na stole dzban z pomarańczowej majoliki i lampa oliwna. Noc grudniowa; za oknami wichura. Dwunastoletni Matuzalem siedzi przy stole nad księgą i czyta. MATUZALEM (czyta głośno): „Pielgrzymie, stanowiłeś prawa i miałeś prawo do korony; a oto na cudzej ziemi wyjęty jesteś spod opieki prawa, abyś poznał bezprawie, a gdy wrócisz do kraju, abyś wyrzekł: - Cudzoziemcy razem ze mną współprawodawca-mi są". GŁOS I: A... Cisza MATUZALEM (czyta): „Książęta i urzędy wieku tego są to drzewa wielkie, a mądrość wieku tego jest to woda wielka. Nie myślcie, aby urząd przez się zły był i nauka przez się zła była, ale je ludzie zepsuli". GŁOS II: A... Cisza MATUZALEM (czyta): „A jeśli ktoś z Was powie: oto jesteśmy Pielgrzymowie bez broni, a jakże mamy odmienić porządek w państwach wielkich i potężnych?" GŁOS I i II (razem;.-A... MATUZALEM (czyta po cichu) Kurtyna spada 42 AKT Obr. ,,RÓ2t palmo* i MA M.1 AKT V Obraz trzydziesty ,,Róże Jerychońskie" Brzeg pustyni. Z lewej gąszcz agaw i kwitnących kaktusów. Z prawej altana palmowa. W oddali szumi Czerwone Morze. Śpiew ptaków wzmaga się. Wschodzi księżyc. W altanie czterystodwudziestopięcioletni Matuzalem. MATUZALEM (uśmiecha się): Szum morza doniosły. MATUZALEM (uśmiecha się) Od strony morza idzie Debora z dzbanem na głowie. MATUZALEM (uśmiecha się) DEBORA (oniemiała) MATUZALEM (daje Deborze bukiet róż jerychońskich) DEBORA (zdziwiona):} MATUZALEM (zły)\ Długie milczenie Kurtyna spada AKT IX Obraz pięćdziesiąty dziewiąty ..Nie znacie dnia ani godziny" Pałac Matuzalema. Kolumnada marmurowa; z lewej dwanaście jaspisowych lwów skrzydlatych na cokołach ze spiżu. Trzy złote fotele. W pośrodku sali duża fontanna. Scena pusta. Cisza. Wchodzi dziewięćsetsześćdziesięciodziewięcioletni Matuzalem. Postarzał się. Włosy na skroniach siwizną przyprószone. Twarz nieco obrzmiała, choć ż\-\vości rysów nie straciła. W plecach lekko zgarbiony, jednak spojrzenie jego oczu jest -ilnei przenikliwe. Rozejrzał się po sali. MATUZALEM (nieusłyszalnym szeptem): Deboro! Cisza MATUZALEM (szeptem): Deboro! Cisza MATUZALEM (zdławionym szeptem): Deboro! 43 Cisza MATUZALEM (głośniej): Deboro! MATUZALEM (woła): Deboro! Cisza Cisza MATUZALEM (krzyczy): Deboro! Deboro! Zaczynamy od początku! Pada. Milknie. Umiera. Długa cisza. Kurtyna powoli opada Obraz sześćdziesiąty „Powrót do matczynego łona" Cmentarz na stokach góry. Smukłe, prawie czarne cyprysy. Kwitnące powoje. Nagrobki z bazaltu i granitu. Jesienne dżdżyste popołudnie. Smuga mgły. Gromada Mędrców nad grobem Matuzalema. Grabarze. Żebracy. GRABARZ I (do żebraka III): Do trędowatej cholery! Jak długo jeszcze tutaj pić będziecie, szczury kaprawe? ŻEBRACY (cofają się pod drzewo) GRABARZ II: Pewnikiem bogate ścierwo grzebać dzisiaj będziemy. GRABARZ I: Taki komfortowy wykopaliśmy grób, że nieboszczyk, gdy go najdzie nagła potrzeba, będzie mógł w nim wygodnie kucnąć i załatwić się. MĘDRZEC I: Jeszcze nas nie było na świecie, a Matuzalem już był na świecie. MĘDRZEC II: A teraz my jesteśmy na świecie, a Matuzalema nie ma na świecie. Z mgły wyłania się zjawa Matuzalema. MATUZALEM: Byłem, jestem i będę. Niedoczekanie wasze!... Widzę znów godzinę przed jutrznią. Widzę salę sypialną koloru jasnożółtego. Jak pod działaniem czarodziejskiej różdżki cmentarz zamienia się w salę sypialną koloru jasnożółtego. Ciężkie belkowanie. Przed świtem. MATUZALEM: Widzę: ojciec śpi, matka śpi. Długa cisza. Matka budzi się i mówi: „Oto się zbliża godzina. Oto zbliża się godzina osobliwa, kiedy mam wydać na świat dwunaste dziecko. Im więcej nocy, tym więcej światła..." / tak dalej, i tak dalej. Kurtyna nigdy nie spadnie 44 ¦*;•-, ; ' -¦¦¦¦¦ . /;-;. •; ¦ ¦'" -:ś""" ¦ ' * Antoni Golubiew - Ścieża przeze puszcz Przeze puszcz wiedłać ścieża, aliściż więdła na przeła. Kądy spoźresz, pła, grązy [...] huszcze a jaszcze. Gęstew chruścielów, parzenic, wżdyż takoże dąbców a świekrów jasienicą farbiónych, kądy spoźresz. Kole ścieży kwitnęły mechła miętko, puchliwie. Pachły niezabudy, zezule, paprochy, pampuchy, czmerechy, firleje, szczawieje... We wtę a we wtę fyrały cięgiem gołubce k niebiesiom, kany han syrokomle świergoliły, strzyżyki cykały ze liściewy moiściewy: ,,cim, cim, cim, cim". Szumało, szemliło, szuściło nibyć dud a gęsiel, a drumel, a fujar, a sąpiel, a piszczot jakić baj-baj z puszczu, jakić z niego! Wdle jezierza nynie piesień szedła rzewliwa: Ładosz, ładosz, ładosz, łońskim końskiem władosz, a latosi, a latosi, tosi łapci, łapci tosi... Cięgiem ta piesień, cięgiem ten graj. Ścieża ode Gniezdna mkał gonko Urgacz Pryszczowic, barczaty wielmoż, Czeszko spodlę Prahy, na krukim źrebię; przywdzian świątkowo, we krasej ciasnosze, giełczych skórzanych oćcowych, a śrybnej zbroice. Za Urgaczem klaczko, nań swak, szurzy a drug onego, kędziorny Litwiniuk z Ważykowej chąsy, mianem Ochendószko, w hyrnych gaciech a szłomie. Wdle niech psiamać dyrdała ze szczekiem, Lelują wabiona. Przeze Urgaczów urn dum wąkronił se ondzie: ,,Dula! - dumił woj. - Ne ichne, ne Śliźniów - księdza Bolkowe myto - ne Śliźniów, ne ichne, Bolkowe - ne wiecu - oni kmioty, Śliźnie - duła a tyć! Mstę Śliźniowi bobonić, ano - Śliźnie karwy by kłysie kłysie. W tylą haję? Zaćka jech lik nib drzewiej. Aże mgło mi, mąt w umie a gańba. Ne Śliźniów, ne ichne, Bolkowe!" Półprzypodniósł se Ochendószko z końska, mołwi polszczą: - Baczysz-li, lubny Urgaczu Pryszczowicu? W boru gęgor jakowyś białek. Kleć tutki snadź abo erem. - liii, zaśby tam! - mamrotał Urgacz - kleć tamok? Łżeż! Dureńeś, Ochendószko. - Dureńem? - Łajnoś. - Łajnom? - Przez umuś. - Przez umum? - Dyć! - A ty taki siaki, ty smard, ty gid! Hi-hi-hi, w zadku mamć churlęgo, sysunie, 4S §:¦» warchąchlu, żabibiju, żłopiryju klejmowany lścią! Spoźraj or-ot! Wielgie kupsko dziewczyńsk wdalych bieżą k nama. Łoj lelmumż ty, polelumż, cożezakrasawnice... Sęk je jechał! - Naisto, chęta cna me biere. Chutko ode Rzycie Dolnych letą dziwy: Lenica ze rozą wenedą we prawiczy, smagawa Dymsza ze kociszczem u łoni, Wirpsza chuderliwa, tudzie Wyka chędożna, a pucata Brzechwa o gałach czernych; wrazem inksze. - Na zdar, otroki! - rzeknęła Lenica z uniżenym dygatem. - Grafinia Breza przybosiów do zamecznika praszają. Doma mać Zaruba narychtuje waściom kurcz lubo kacz - syr, ogór a skumbr na zagryź pode piwsko dubeltowo chmielone. Tudzie łazień z rypką a piernat na śpik. Pieniąchów z moszny ne Iza, ne bedziema se tarżyć, sławojów darmochą uraczem. - Na kupę Kupały! - rąbnął Urgacz. - Nam trza na Pragie. - Wieczerz rychłe zlegnie we puszcz - odrębła Wirpsza. - Dziwomęże, wąpierze, lelki, strzygi, chorzyce a nocnice w boru. - Owóż i wieją - baje Wyka - plucha lunie zdy ondzie. - Tożtoć jadziem, siklawy krasne! - wyrknie Urgacz. - A kądy? - A tądy. Podle broną bierwionową dworzca parób, Kuśmierek ze dziada pradziada, ze sulicą na obsztorc, wachę trzymie. Muzyki igrają na piszczałcicech a kobzdejach, aże haj! Gładysza grafinia u pryzby, małżona burgmajstra, caluchna w kosach błych kiej łyko, a karaf iołach. Ruchno na ni w pisanki cacanki, kłobuk rozsuciła bisiorny jantarem farby czerwcowej. - Wej! Juże som sa. Blwać a płast - burkła k parobowi - hej na krzidel ano ano szrom szrom, prsz łoma piasta kleć rzepiszynę drdę uchniem uch brnamżel, prsz drdę, prsz drdę, prsz drdę, prsz drdę, prsz drdę — SŁOWNICZEK WYRAZÓW ZAPOMNIANYCH lub RZADKO UŻYWANYCH jaszcz- roślina spotykana dawniej w Tatrach i Andach. blwać - jechać do Blwy, grodu leżącego w okolicach dzisiejszej Rygi. m ż e 1 - to samo co g ł a, tylko szerszy. Tadeusz Kubiak - Słowo o barze mlecznym Jak za lokomotywą rząd wagonów - wiejską ścieżką wracają krowy za bykiem o zmierzchu do obory, zmęczone i piękne. Zdejm rękawiczkę, podejdź blisko, wieczorem 46 możesz krowę pogłaskać po wilgotnym pysku obnażoną dłonią! Krowo, nie miej żalu do dziewcząt z łbem rozwianym i oczkiem niebieskim; uśmiechnij się, krowo, krowo, posiadaczko wymion, do wiader uśmiechnij się, do wiader z „Wiadrostaki", do wiader, które mlekiem śnieżystym dymią, i do dziewcząt dojących. Krowo - bądź zdrowa! Odwieczny centaur - człowiek i krowa. Tu kiedyś pito wódkę. Butelki. Butelki. W epoce niedobrej był tu szynk niewielki. Teraz jest mleko. Płyną konwie mleka. Z daleka. Z daleka. Z Milanówka - masło. Z Radości - maślanka. Z Miłosnej — jaja. Z Anina - śmietanka. Z Raszyna - ser. O bieli - jak Himalaje wieczna, egzotyczna - fartuchy kelnerek, białe jak śnieg stycznia. Jest tłok. Są muchy. Niebywała chwila. W dawnej oazie szumiącego piwa poeta się nad kwaśnym mlekiem schyla. A tam Wisła, Wisła, Wisła. Chwila osobliwa - Gdy pijesz mleko, przy każdym łyku pomyślisz o mnie, czytelniku... Gdy staniesz w tym barze, przy mleku pamiętaj o krowie, człowieku, człowieku... Córeczko moja, myśl o tatusiu, wypij mleczko i zrób siusiu... 47 Krowa i człowiek - odwieczny centaur. Chwała krowom. Poecie laur. Bolesław Leśmian - Lipa Na lipcowej na lipie od Popielca od rana wisi sobie wisielec, oj da-dana, da-dana! Obezdolił go rozbrat, cały ksobny ze żalu, by zakwitał na lipie niby kwiat na perkalu. Tak ci wisi wisiołek, tak ci dynda dyndała, tak się zlipił z tą lipą, aż się gawiedź zebrała: Przyczłapała z bezdroża i z bezrybia, i z bezdna sfora lepkich upiorów, nocnicowa, rozgwiezdna; trupiszydła skomlące z lochów i dziupel, za kuśmidrem kuśmider, przy kurduplu kurdupel; zezownice ukosem wyskoczyły ze źrenic, by się wlec przez pszenice aż do mdłych niedopszenic; cwałem goni Przysmrodek z Ulęgałkiem-Michałkiem i Świdryga z Midrygą, i Koszałek z Opałkiem; tylko Gnidosz nie przyszedł, tylko Gnidosz się przeląkł, powędrował w zaświaty i zaginął jak szeląg; ale przyszła Nietota z Nietotamtą i dyga, aż jej z lipy oddygnął piszczelami dziadyga; drepcze rzygoń Wymiotek z wieńcem maków na głowie ¦ czemu płakał po drodze, o tym nikt się nie dowie; zakuśtykał o kusi kalinowy Dyrdymał, by zobaczyć, czy obwieś swego słowa dotrzymał; przytańcował Mogilec z kurhanową Padliną, oj da-dana, da-dana! na odsiebkę, a ino------ Zofia ^ Jak wizytom go I dru. świadom Trze*.. Naste; A teraz.| zawierający Po tyli: jesienie s empirowe i .. Drzwi ¦ tvJi.. 48 f r ' ,7^ ?¦¦ i Wtedy ujrzał ich Pan Bóg i wychmurzył się z cicha w niebnej dumie zadumie: skąd się wzięły te licha? Czyżby on ich upiersił, wytułowił i zudził? Czyżby on, oj da-dana! rozdadanił i wludził? Kiedy stworzył tych wszystkich? w poniedziałek czy w środę, gdy wymyślił chimerę, filodendron i wodę? Zafrasował się Pan Bóg, bo odgadnąć nie może, więc się tylko przeżegnał i powiedział: „Mój Boże..." Zofia Nalkowska - Zdenerwowani Jak białe płatki róży, coraz gęściej, im bardziej zbliża się jesień, odpadały bilety wizytowe od drzwi Nepomuceny. Pierwszy sfrunął jeszcze z jasnych drzwi panieńskiego pokoju, wykaligrafowany sztywnym pismem przebudzonego dziecka: Nepa Wysokogórska I drugi z tych samych drzwi, już litografowany na perfumowanym welinie, już świadomy i unikający poufałych skrótów: Janina Nepomucena Czczot-Wysokogórska Trzeci oderwał się razem z nią od mieszkania męża: Z Wysokogórskich Nepomucena Kacprowa Fenicjańska Następnie spadła kartka brystolu z napisem: Nepomucena Melchiorowa Złotowieyska A teraz, po śmierci Baltazara, otoczony czarną obwódką widnieje skromny bilecik, zawierający dwa tragiczne słowa: Generałowa Zadruhowiecka Po tylu inwestycjach miłosnych została Nepomucenie, zamykająca dwa lata, dwie jesienie soczystego owocobrania, ta mała klepsydra na palisandrowych drzwiach empirowej willi w Alei Róż. Drzwi te dzisiejszego wieczoru, który zawisł nad stolicą bezgwiezdnym kirem, otwierają się często. Co chwila wypada z nich słup światła, otacza swym ciepłem i połyka postacie otulone w sierść zbytkownych zwierząt i ciemne sukno. Błysk jedwabnych cylindrów i fajerwerk biżuterii za każdym razem towarzyszy ziewnięciu sytych, zmęczonych odrzwi. 49 ś >r'" - •"*!• * ' ' " . A u szczytu schodów z różowego piaskowca stary służący Hermenegildiusz, w dyskretnej liberii z popielatego kamgarnu, witał gości ukłonem do pasa i wyłuskiwał ich z wierzchnich okryć. Celebrował ten akt z nabożeństwem smakosza, który obiera migdały, ledwie dotykając ich delikatnym paznokciem. A w nagrodę za to buchała w nozdrza sędziwego Hermenegilda, spod rozsuwających się sobolowi brajtszwanców, woń coraz to innej, niespodziewanej perfumy. Sługa swym górnym węchem ledwo odróżnić potrafił „Peau de Sapho" od „Ivresse" czy „Mon petit Chat". W salonie, na tle seledynowej ściany, stała Janina Nepomucena, dwojga imion i trojga mężów pani domu, w sukni, która, gdyby nie dekolt, przypominała habit mnisi z atłasu barwy wędzonego łososia, obszyty ascetycznie czarną koronką. Oczy miała hiacyntowe, czoło żałobne i brwi podciągnięte tak wysoko, że podrywały za sobą oczy, nos i kilka przednich zębów. Jej cera podobna była złotawej kości słoniowej ze starych klawiszy - i to, w połączeniu z jej szpinetowym głosem, dodawało jej niuansów perwersji i biedermeiera. Wzrokiem tropiącym i pełnym wyczekiwania spoglądała na gości, z których nie każdy był jej kochankiem. Od czasu do czasu ziewnęła z lekka, przy czym dwa palce prawej ręki, środkowy z topazem i czwarty z kameą, przykładała do wypielęgnowanych ust. Goście wydawali szmery, chrzęsty i chroboty. Powleczone żywym mięsem i wełną angielską, spacerowały tu nazwiska z grzbietów sławnych książek i z „Kuriera" wycięte, modne cytaty odnalazłyby tutaj swoich ojców. Byli wśród nich Geraz i doktor Dzojka, i Krzęda, i profesor Zyzko. Poeci, wyfraczeni i ludzcy dzisiejszego wieczoru, zanurzali widelce w drżący niepokój galarety, by wyłowić z tej osobliwej sadzawki biały złom sandacza. Nachylali się nad srebrną tacą, solennie, jak gdyby w pokłonie przed zwłokami kurcząt, których żywe jeszcze wczoraj wnętrze wypełniał teraz martwy farsz. Kielichy krążyły w złotych konstalacjach, układając się w zodiaki nad okrągłą taflą malachitowego stołu. I strzępy mądrych rozmów wymotały się czasem z kłębowiska, dobiegały wścibsko uszu Nepomuceny i znikały w matoworóżowych muszlach, daremnie szukając dróg do jej świadomości. - Mon colonel - zatrzepotał głos pani Adamaszki - recepta cioci Benigny jest niezawodna. - Już i w to nie uwierzę - odparł pułkownik szwoleżerskim truchtem - żołądek starego żołnierza jest jak zbiornik kanalizacyjny, w którym drażetki tracą siłę. Ale jeszcze się człowiek trzyma kupy. Nagle Nepomucena opuściła brwi tak gwałtownym skurczem, że nos jej i zęby znalazły się na swoich miejscach. Bo, wywołany jej pragnieniem, jeszcze nakołysany rytmem schodów, w czerni fraka, którego opływowe, leniwe, nieco zdegenerowane linie nosiły na sobie artyzm twórczych dłoni londyńskiego krawca, przy dyskretnym akompaniamencie pobrzęku orderowych gwiazd i krzyżyków, drapieżny, o profilu świętego kota i uśmiechu doskonałym, pełnym mnóstwa złotych zębów, a powabny efebową gibkością dwudziestopięcioletnich członków, na marmurowym progu sali stanął ON... mężczyzna, Polikarp. 50 12 ;&*»¦ \\ "•L• .^5*?-7-•. .'-' -™ f.Łv.v < I Julian Tuwim - Bukiet z jarzyn Dwa fragmenty poematu CZCŚĆ PIERWSZA 1 Bukiety z jarzyn, jak wiadomo Smakoszom oraz gastronomom, Podawać można po pieczystym, Lecz także zamiast pieczystego, Jeżeli nasz gastryczny system Szwankuje i wymaga tego; Jeżeli steki i szaszłyki, Szatobriandy i befsztyki, Golonkę peklowaną z chrzanem, Żeberka, pipek i salami, Półgęski, flaki z pulpetami, Z pieprzem, „mariankiem", parmezanem, Wątróbkę, dróbkę, gęś w papryce, Dewolaj, gulasz, polędwicę, Nerki smażone lub duszone, Czy sztukę mięsa z korniszonem, Bryzole, sznycle i bigosy, Jeżeli kiszki, kabanosy, Indyki, kaczki i kapłony, Kotlety, boczek, turnedosy, Rozbratle, szynkę, salcesony, Klops, świnię w winie, mortadelę, Zrazy cielęce z beszamelem, Parówki, sarnę, giez, kiełbasy, Cyranki, pardwy i bekasy, Zające, czajki i bażanty, Pasztety, farsze, wolowanty Lub nadziewane kaszą prosię, Niedźwiedzi udziec w szarym sosie, Jeżeli karpie i łososie, Sardynki, flądry i węgorze Czy pierś gołębią albo pawią Organy nasze już nie trawią, Wtedy----------------------------------- 51 CZĘŚĆ DWUNASTA 5 Lecz na buraczki przyjdzie pora. Wracamy więc do kalafiora. (Lud polski mówi: „karafijoł".) W Italii zwoje swe rozwijał W cieniu Dantego i Torkwata, Jak pomidory i sałata, Aż go przesadził w nasze strony Uczony .kuchmistrz donny Bony I na wawelskie dał półmiski. Odtąd jest sercom polskim bliski. Przy kalafiora ściętej głowie (Greka i włoski po połowie: Kala-fior... kalakagatafior... Niech przetłumaczą, jak potrafią!) Pan Klemens kopczyk łebków drobnych Układa równych i nadobnych. Brukselka główki ma nieduże, Kapusta, rzekłbyś, w miniaturze. Poeta może do brukselki Dodałby żeński rym: serdelki. Lecz kucharz, jak to zobaczymy, O kolor dba, a nie o rymy. Koło bruksellui kładzie szpinak__ Pauz; I Niech o tym mistrz nie zapomina Przy barw zawiłych analizie; Gdy się pokłócą na fajansie, Półmisek brzęknie w dysonansie. Co prawda będą jeszcze fritki Albo pompajów chrupkie nitki Przeszyją tędy i owędy Pstrych warzyw niespokojne grzędy, Lecz to nie to - to tylko tło! Tu trzeba smaku Veroneza, Bo nie wiem, czy wystarczy Sezan; Trzeba finezji Siemaszkowej, Gliicksmana pomysłowej głowy, 52 i?;?rk'Ł 1 »• »'V By złączyć z sobą dwie zielenie, Zieleni wrogich dwa odcienie Spiąć i powiązać, żeby grały I harmonijnie zieleniały. Pan Klemens o tym wie od dawna... 0 nocy piękna! nocy sławna! Nocy w Krynicy! nocy tańca! Zielona nocy samozwańcza! Siedział przy ćwiartce... (Polska wódko, W atrament wsączasz się cichutko, W kałamarz płyniesz jak w kieliszek, Gdy tutaj, w Rio, wiersz ten piszę... Dzielnica złotem lamowana, Zowie się Copacabana, Rua Barbossa Lima 1, ,,Apartamento" 207. Już się od kuchni chyłkiem wkrada Aromat zły i zapowiada: Na obiad będzie pieczeń z cisnę, Znaczy: z łabędzia, w słodkim sosie. Ale ja psu tę cisnę cisnę, Bo cichcem marzę o bigosie; Kapusta polska już od rana Śni mi się jak fatamorgana. 1 piję gorzką wódkę-zjawę Pod bigos-wizję... za Warszawę!) Przy ćwiartce siedzi w restauracji. Dzisiaj ostatnia noc wakacji. Tutaj jest gościem, nie kucharzem, Letniakiem, choć nie „kominiarzem". Na sali tańczą. Wyższe sfery. Fraki. Dekolty. Szwoleżery. Sztrabancle. Durnie. Oenery. Mocarni, dufni i dziejowi, Zwarci, podtarci i gotowi. Matoły. Dziwki. Dyrektory. Plugawych „Gońców" redaktory. Gówniarze. Hycle. Szpicle. Dranie*). Skrócone w druku przez autora o 120 wierszy. 53 .?•' < '-¦,«.!". Sanacja tańczy na wulkanie... I tylko jedna smutna dama Przy małej czarnej siedzi sama, Szyderczo gości obserwuje I nad stolikiem pochylona Coś na serwetce zapisuje... Od razu poznał. Tak, to ona, Że humorystka, o tym wiedział; Bo kelner z ,,Adrii" mu powiedział; Że nikt jej w żartach nie dorówna I że jest z domu Kossakówna. Mistrz na nią patrzeć jął z ukossa, Bo przecież wie się, kim jest Kossak. I zaraz mu się przypomina Sławny obrazek: „Berezyna". I zalatuje mu pod nosem Niby to stajnią i paletą, Tatarskim zalatuje sosem: Koniki... konie... Kanaleto,.. Pan Klemens w kącie śnił samotnie, Aż tu nagle - jak nie grzmotnie: Biała polka! Panie angażują panów! Zachichotał, zatrajkotał obój z fletem, fagot nie nadąży za klarnetem. A z puzonu niby z moździerza salwa tonów w tłum uderza. Zazdrościła trąba trąbie, że tak gromko polkę rąbie, Jak nie ryknie! jak nie wrzaśnie! Pękniesz? Pęknrj! Trzaśniesz? Właśnie! Raz górą tamta a raz ta. Trąbią polkę na dwa pa. Patrzy kucharz... patrzy pan Klemens. 54 Może to omam? Delirium tremens? Nie, to ONA, sławna, znana, stoi przed kucharzem: „Phoszę pana" Zerwał się i ruszyli w taniec Gastrozof z Madzią Samozwaniec. Zawarkotał, załomotał bęben forte. ł ,,Wolno panią poczęstować potem tortem?" „Jadłam już khem. Dziękuję. Nie." A muzyczka polkę rżnie. Pachniała pani Magdalena Esencją „Po de szwal" Gerlena; W kusym kasaku po Kossaku, A kasak kolor miał szpinaku, W spódnicy długiej, atłasowej, Barwy dyskretnie brukselkowej. A w miejscu, gdzie się kończy talia, Pomarańczowa tkwiła dalia. Pan Klemens patrzył nieskończenie W zielenie dwie jak w przeznaczenie. Nie patrzył w dekolt, lecz na talię, Nie patrzył w dal, patrzył na dalię... Zamruczały, Zabeczały basy basem, „Lubi pani tańczyć?" „Owszem. Czasem. Zwłaszcza kiedy pahtneh taki miły". „Ach!" A muzyczka rach ciach ciach------ — Szef do swych wspomnień wzdycha czule, (A szpinak stygnie... rany Julek!) Pomarańczowej dalii szuka 55 I na kuchcika smyka fuka: „Nie gap się, ośle! Kraj cebulę!" Pomarańczową trzeba plamę Subtelnie wpleść w zieloną gamę. Zieleń z zielenią się nie spotka, Kiedy rozdzieli je karotka. Porcję ułożył niezbyt wielką Między szpinakiem a brukselką I jeszcze ponakrapiał groszkiem, Śmietaną kolor złamał troszkę, Aż była rudoróżowawa Jak ten w zielone grochy krawat, Co go obnosił w mojej Łodzi Poeta Paweł Hertz na co dzień... Tak połączyły się zielenie Karotką spięte i wspomnieniem... Bukiety z jarzyn, jak wiadomo Adam Ważyk - Czego ja nie widziałem V? P i Widziałem góry stare jak świat, widziałem ludzi w chińskich kapeluszach, widziałem prawdziwą bawełnę nad rzeką Huaiho, widziałem pola uprawne ryżu. Piłem prawdziwą chińską herbatę, pierwszy gatunek. W grocie Ta Tungu zmierzyłem Buddę. Jest większy ode mnie, ale podobny z twarzy. Trzyletnie dzieci śmiały się do mnie, mamrocząc: „Wa-żyk, Wa-żyk, Wa-żyk". 56 Chłopcy, nie walcie mi w bębny; dziewczęta, nie sypcie przede mną kwiatów na ziemię. Bo może przyjdzie tu przecież ktoś jeszcze ważniejszy ode mnie. O, dzieci Chin, nie bijcie mi brawa. Jak się przed waszą owacją obronić? Majtkowie, ja was zaklinam, nie prezentujcie przede mną broni. Chyba że chcecie we mnie uczcić całą Warszawę. No to prezentujcie już, prezentujcie, można sypać te kwiaty i bić brawo. Stanisław Przybyszewski - Cztery listy Stanisławowi Helsztyńskiemu DO ŻONY DAGNY Zakopane, dnia 30 listopada 1900 Moje złote dziecko, Wróciłem przed tygodniem ze Lwowa, mieszkałem u Jasia Kasprowicza. Żona jego Jadwiga jest najsłodszym stworzeniem, jakie pomyśleć można, i bardzo subtelna. Ale wiesz, że jestem wobec kobiet nieśmiały i wstydliwy, zupełnie jak brat Wacław, który siedem lat kobiety nie tknął. Byliśmy z Kasprowiczami na Gejszy, to prawdziwa, istotna, głęboka i krwawa święta tragedia muzyczna przepotężnego Jonesa, którą porównać mogę tylko z Siakun-talą wspaniałego wizjonera Kalidasy ze świetnym Zmierzchem bogów podziemnego króla tronów Wagnera. W Zakopanem spadł śnieg i góry bielutkie jak pawie. Szkoda, że Ciebie tutaj nie ma, najdroższa, jedyna Ducho! Piszę artykuł o Kasprowiczu, w „Życiu" obiecali dać mi za to trzysta koron. Ale tym czasem bieda, wielka bieda. 57 -i \- : •¦ : m " Ukochana Ciup, moja złota królowo, postaraj się pożyczyć sto marek i przyślij mi telegraficznie. Ty moje szczęście, całuję Cię po milion razy i jestem szczęśliwy. Na całą wieczność Twój Stasiu DO JANA KASPROWICZA Zakopane, dnia 30 listopada 1900 Mój Drogi, Najdroższy, Święty Jasiu, Ty nie wiesz, czymś Ty dla mnie był, czymś Ty dla mnie jest - Od dziecka byłem w Ciebie wpatrzony jak w tęcz. Po szesnastu latach pamiętam każde Twoje słowo i nawet żółty Twój paletot, który mi się wtedy tak w duszę wraził, że po dziś dzień noszę żółty paletot. Rzadko o tym mówię, bo te wspomnienia, jak wszystko, co głębokie - bardzo wstydliwe. Ty jesteś olbrzym - Ty nie talent - Ty geniusz. Piszę o Tobie dla „Życia" rapsodię. Niech się ludzie nareszcie dowiedzą, czymś jest. Wieszcz! Nigdy się przed nikim nie korzyłem, li tylko przed Tobą się korzę, po raz pierwszy w mym życiu uczuwam głęboką rozkosz, że mogę się ukorzyć i całować ręce. Jakiś Ty wielki i piękny! Pisałem mojej żonie o tym, Dagny Cię ubóstwia. Kłopoty mam wściekłe, dostałem się w położenie bez wyjścia. Jeżeli możesz mi zrobić tę przysługę, to pożycz mi do 15-tego grudnia osiemdziesiąt koron. Całuję ręce pani Jadwidze, Ciebie ściskam po tysiąc razy. Twój Stachu DO JADWIGI KASPROWICZOWEJ Zakopane, dnia 30 listopada 1900 Moja jasna, moja piękna, moja jedyna, Tęsknię, tęsknię, pragnę - Ty moja, moja, moja. Całuję całe - całe Twoje ciałko i pieszczę, pieszczę, pieszczę. O Chryste Nazareński, Jam Twój, słodka Jadzia moja. Pragniesz mnie? Jestem teraz spokojny i taki mocny, taki śmiesznie silny, tylko z pieniędzmi bardzo, bardzo źle. Cudu i skarbie mój, piszę wspaniałą rapsodię o Janie, to olbrzym - to nie talent - to geniusz. Bądź dobra dla niego. Bo to rzeczywiście straszne dla dumy męskiej, a może dumy samca. 58 '. 'Tf^,1. fj«C "Vf" *. . •:*•. Jadziuta, może Ty nie chcesz, bym Cię tak mocno kochał? Jadzinek, powiedz, powiedz mi! Za parę dni będę przy Tobie, jak będę miał pieniądze na pociąg. Ty wiesz, jak ja jeden umiem pieścić. Tylko mnie nie dręcz podejrzeniami. To, co mówią ludzie o pannie Anieli P., to plotka, Jadziutuchna. A moją żonę, a raczej panią Dagny wyrzucę za drzwi, gdy tylko dostanę pieniądze, by ją wyprawić. Dusza moja ją wypluła. Amen i Kyrie elejson! Dzieci zatrzymam, bo takie małe kanarki to święta rzecz. Najsłodsza pieszczocho Ty moja, nie masz wyobrażenia, jaka to męka dla mnie prosić Cię, Dziuń, ale jeżeli możesz, to przyślij mi natychmiast choć z trzydzieści guldenów. Rozpacz! Och jasna moja - Ty - Ty - Ty! Jesteś religią moją, moim wszystkim i żarliwym nabożeństwem moim. Pieniądze wyślij zaraz telegraficznie. Cały leżę przed Tobą i całuję nieskończenie Twoje złote, przenajświętsze nózie. Twój, Twój, Twój Stachu DO ANIELI PAJĄKÓWNY Zakopane, dnia 30 listopada 1900 Najdroższa Nelly, Dziękuję Ci nasamprzód za fotografię naszej Stasi, jest całkiem do mnie podobna. Jakaś Ty szczęśliwa! Ze mną źle. Pani Kaspr. to zła, przewrotna i potworna kobieta, zamęcza mnie na śmierć, jakaś zapalczywa nienawiść bucha wprost z jej listów. Dusza mi posiwiała. Tylko Ty mi zostałaś, należymy do siebie. Bo Tyś niepokalana - ot! znalazłem to, com chciał powiedzieć: Tyś niepokalana! Duszo moja - duszo - duszo! Pokochałem twoje ciało, takie miłe i słodkie, i czyste. Nigdym nie widział tak przedziwnych piersi, jak u Ciebie. Pewno je Stasia zniszczyła. Ale Anuś najsłodsza, wszak nie zrobiłem Ci krzywdy, dając Ci to dziecko? Nacierpiałaś się strasznie przeze mnie, zaskórzyłem wiele - ale, pomyśl, byłabyś zwiędła, sama jedna zeszła -przyszedłem i dałem Ci dziecko. Czyż to nie wielkie szczęście, być matką i wiedzieć, że ojcem Twego dziecka jestem bądź co bądź - Ja? Całe dwa dni latałem jak wściekły ogar, by znaleźć kilkadziesiąt reńskich i móc z powrotem jechać do Krakowa, ale nic nie dostałem. Słuchaj, jasne dziecko, jeżeli możesz pożyczyć mi dwadzieścia rubli do 10-go grudnia, to przyślij mi je tu - dotąd telegraficznie natychmiast. Jak dostanę pieniądze za artykuł o Kasprowiczu, to odeślę. 59 Nie masz wyobrażenia, jaka to męka dla mnie prosić Cię, słodka, najdroższa. Tylko się spiesz, dziś już na papierosa nie mam. Ucałuj Stasię, bo to dziecko bardzo kocham. Całuję Cię, Anuś, i piersi Twoje całuję. Twój! gdybyś Ty wiedziała jak silnie Twój Stach Konstanty Ildefons Gałczyński - Żarówka Małe oratorium świeckie ALLEGRO REPRESENTATIVO Żarówko planowana, żarówko wykonana na dzień przed terminem! Bańka szklana i drucik, a w druciku kogucik pieje godzinę. II CONCERTO GROSSO (a capełla) 1 Vox humana: (w latarce Diogenesa) Pięciu ludzi: człowiek, 1'homme, czełowiek, der Mensch, gentleman go home. 2 Vox coelestis: Pięć świecideł: Breughel, Bosch, Giotto, Kobzdej i Wit Stwosz. 3 Vox Divina: Pięć pochodni: Dante, Heine-Medina, Korcelli, Cinzano i Jan z Lublina. 4 Vox gloriosa: Pięć gwiazd: Andrycz, Eichlerówna, Natalia, Stern Anatol, Bittnerówna. 60 '-'• f * f I 4 ¦ ,".* ' ¦¦-¦*- 5 Finał (unisonó) Pięć żarówek - żyrandol jak kolia Ofelii płacze światłem i cicho stęka: ton na niewidzialnej strunie wiolonczeli, smyczek niewidzialny, niewidzialna ręka. III INTERMEZZO (quasi recitativo sub specie aeternitatis) 1-go kwietnia, anno 1952, na Teodory, przyśniło się Anatolowi Sternowi, że jest kometą. Po przebudzeniu Anatol przeczytał w Senniku egipskim (edycja florencka, wydanie drugie, z oficyny Bardini & Castori): „Kometę widzieć - kup żarówkę!" Na dworze padał deszcz. IV TORQUATO TASSO (ab ovó) Serafinom świeci Wielka Niedźwiedzica. Blask łuczywa płonął Piastom i Rzepisze. Tobie, Janie Czarnoleski, z wosku świca. A Bachowi kapał olej na klawisze. Któż nokturnom twym przyświecał, monsieur Chopinie? Nostalgiczny, cierpki księżyc nad Paryżem, zatopiony niby w Styksie, w kantylenie, w drobnych kropkach - przed kropkami drobne krzyże: e-dur. Herr von Goethe - olimpijska błyskawica hat beleuchtet Ihren Faust, eine Tragódie. Nad Onieginem zagariełaś żar-ptica, dorogoj Sasza, ty kudriawyj, ty pobiednyj. Tristanowi i Izoldzie w Kornewalii zapałały żagwie fanfar i klarnetu. A poecie i Natalii, o, Natalii świeci żarówka z Pedetu. 62 > -> '•*'¦*_. -V- -i •-¦*. ,..' '¦» .. '• • Wiktor Andrzej Butny - • • • * Ech była kiedyś lamp żółtość W lichtarzach dni stearyna świec A kiedy było siódmej wpół do Do szkoły bratny trzeba było biec Na bieli tablic czernił się kredą Spiętrzał się grzywną godzin czas owy Szafot katedry nad głów czeredą Budował belfer nasz wróg klasowy Więc dzisiaj krzyknę pisarzom tak Naciśnij nogą twych snów prądnice I wieżą ciśnień dni szachownice Przekreśl prądem włączony kontakt Niech nad wierszami ślęczą tam różni Dla nas poezja pracą na dniówki My i bez prądu i bez żarówki Świecić umiemy naszych słów próżnią Tadeusz Różewicz - Lampa Lampa okrągła jak o Lampa świeci dziewczynka odwróciła się ode mnie do ściany dziewczyna odwróciła się Ja się nie dziwię ja znam tylko smak chałwy w sklepie pełno chałwy w sklepie pełno bo lampa świeci dziewczynka ma jedno oko drugie ucho na biurku leży wiersz źle napisany lampa świeci jedna kropla potu 63 ¦'¦*.. ¦&**C''c$i'y-.*' r rozpuściła bryłkę szkła deszcz mgła Wielbłąd dziewczynę można nosić na rękach Ale po co lampa świeci EDWARD SZYMAŃSKI Józef Czechowicz - Przeżycie* a potem pion pająk pająki piją poncz z płaszczyzn podobne myślą niecka przydrożna dalej przepłynę nad czołem kołacze słońc w bramie czasami można w bramie bramin ramię podnosi to stróż esy-floresy jakież kreślisz podniosłe niespokojny o płynność wieczną sześcian ciemności dusi musisz po lędźwiach lekkim dreszczem że już już już konieczność Ulicą szeleszczą jeszcze szczypiesz gąszcz nie wymachuj duchu gmach cicha wnęka jakże tam słońce tam szerzej wciąż słońce szarp za rękaw a teraz chamie nareszcie weźcie więzienie wszystko mi już jedno słońce przecież też * Przeżycie - to historia krótka. Józio Czechowicz wychodzi z „Pionu" po kłótni z Kołonieckirn i nagle chce mu się siusiu... 64 » "i Konstanty Ildefons Gałczyński - Poezja Palestrą pachnie noc i magnolią, a magnolia jakimś snem dyluwialnym. To dlatego w moich sześciu triumfalnych głowach płoną palmy in folio. Pierwsza palma w biodrach jak limba, jak spiralna butelka z wykrzywioną naklejką. A nad drugą księżyc się bimba. Jeżeli to nie księżyc, to noc taka wielka. Taka zwykła noc nad Wilejką. No, chodź, palmo. Pójdziemy po nocy. A i księżyc prosto z mostu zabierz. Do knajpy, gdzie się ze mną - kołując - przytoczy archanioł Gabriel. JULIAN TUWIM Le style c'est Phomme [Fragmenty] Czyli wierszyk o Andzi, co ukłuła się i płakała, w interpretacji rozmaitych poetów Me rusz, Andziu, tego kwiatka, Róża kole, rzekła matka. Andzia mamy nie słuchała, Ukłuła się i płakała. MIKOŁAJ REJ POSŁUSZEŃSTWO RODZICOM - WIELKA ROZKOSZ Wierę, najpirwej dziatkom godzi się poćciwość, Jako z ni jest żywota wszelaka szczęśliwość, 65 *• • '??L"!-¦. 1.* 'i :A^i'r^$'y Wżdy się to w wirszu snadnie może pokazować, Iżby się rodzicielskim slowiem nie sprzeciwiać. Rzekła matka Anusie, by róż nie ruchała, Aleć rozważne mowy Anuś nie słuchała; Nizacz to wszystko maiąc, naprzeciw przestrodze, 0 kolec się ukłuwszy, zapłakała srodze. LEOPOLD STAFF Wiem... zbyt drogo okupię radość nikłej chwili, Która mnie smętkiem szczęścia złudnego upoi, Gdy się za różą bladą tęsknota wysili 1 zakwitnie przedziwnie w wątłej dłoni mojej. Lecz muszę dłoń wyciągnąć, co mi służy wiernie, Bo nazbyt mi tęsknota w cichym sercu wzbiera. I krwawi się dłoń jedna o kolące ciernie Gdy druga - łzy radości i szczęścia ociera. HENRYK HEINE Dzisiaj w nocy o niej śniłem I płakałem rozrzewniony: Moja luba była w sadzie, Gdzie rósł róży pąk czerwony. Ach, szczęśliwy mały kwiatek! Chciała zerwać róży pączek, Choć ją mama ostrzegała, By nie skaleczyła rączek. I figlarna ma pieszczotka Poraniła się boleśnie I płakała - ach, tak smutnie, Jak i ja płakałem we śnie. ADOLF NOWACZYŃSKI - DWA MEANDRY Gdy Czech żelazem pracuje i stalą, To u nas kwitną złotych śnień ogrójce, Płodzą się poezjanci i przemysłobójce, Judejczykowie falą do nas walą. A te - Feldmany ,,miss Tykę" nam chwalą. - Gwiżdżę na waszą romantyczną trójcę! Katerloróże rwać - to wasza gratka! 66 ? ¦,_r~l,r •*.-. W >^-. ;¦*'•,-:.* * r ¦ 1 'vA: :&.: Kwiatka poezji młódź nie zaniechała I ustawicznie gustawicznie pała. Niech pamiętają, co raz rzekła matka Do Andzi! Aby nie ruszała kwiatka I jako potem Andzia - zapłakała... OR - OT Na Kanonii jest facjatka, Co się w zwojach bluszczu chowa, Mieszka w niej z córeczką Andzią Zacna pani Maciejowa. Cnót mieszczańskich zawżdy pomna Urodziwą córkę chroni, Kwitną mores jak za dziadów Na facjatce, na Kanonii. Kwitną także przednie róże W oknie pani Maciejowej, Nie rusza ich śliczna Andzia Ostrzeżona matki słowy. Bowiem rzekła Maciejowa, Jak troskliwa, zacna matka: „Róża kole, moja Andziu, Nie rusz tedy tego kwiatka!" Płyną lata, lata płyną, Kiedyś Andzia zapomniała, W dłoń dziewczęcą kwiat chwyciła, Ukłuła się i płakała. STANISŁAW PRZYBYSZEWSKI Hanka stała z utkwionymi w jeden punkt oczyma. W mózgu jej płonęły wściekłe nawałnice szalonych paroksyzmów boleści. Te róże... te róże czerwone... Wirski zaśmiał się... He-he... Pani patrzy na kwiaty... A róże kolą... Krew! Rozumie pani? He-he... Z histerycznym łkaniem chwyciła róże z wazonu i sama zaczęła wbijać sobie w palce długie, ostre ciernie. Ryszardzie! Miłość moja! Ryszardzie, ten obłędny taniec chuci i śmierci! Ryszardzie, ha-ha, krew! Wirski wstał, kopnął ją, napił się koniaku, wypalił nerwowo kilka papierosów i wyszedł. A Hanka szlochała. Szlochał deszcz za oknem. 5 - Księga parodii 67 MAURYCY MAETERLINCK (z cyklu „Quinze chansons") Matko, zakwitł blady kwiat... Córko, jedzie ktoś z oddali... Matko, pierścień w wodę wpadł... Córko, światło się nie pali... Matko, zerwę blady kwiat... Córko, ktoś nas długo szuka... Matko, czekam tyle lat... Córko, ktoś do okna puka... Córko, córko, kole krzew! Matko, kwiat ten zerwać muszę! Córko, na twych dłoniach krew! Matko, płaczą nasze dusze! KAZIMIERZ LASKOWSKI (EL) Rach, ciach, ciach, stoi chatka, A przed chatką pani matka, Stoi córuś przy stodole; Córuś, córuś, róża kole! Prosiak w błocie, kot na płocie, Stoją pola w szczerym złocie Rach, ciach, ciach, dana, dana, Stoi córuś zapłakana. Nie pomogła matki rada, Ukłuła się, teraz biada, Teraz biada, zapłakana, Rach, ciach, ciach, dana, dana! STEFAN ŻEROMSKI ...Padły słowa matczyne, twarde jako owe brodła na nieużytych ugorach: „Nie ruszysz owej Róży, męczennico, kobieto polska! Nie zerwiesz Snu zakwitłego na grobie zawodnej walki swojej, bojowniczko!" Lecz raczej skrzydła sobie orły niewolne pokrwawią, niżliby losom poddać się miały zdradnym. Snadź czuwasz jeszcze, ty buncie orłowy, w duszach znękanych! I powstał Czyn twój, kobieto polska! Bo oto krwawisz sobie ręce, sczerniałe w znoju i pracy, o ciernie ostre, i zrywasz kwiat, ów 68 kwiat wyśniony, bojowniczko! I łzy twoje na glebę zjałowiałą padają, na twardy zeschły ugór. Będą one fundamentem niewzruszonej wolności twojej. Sprawozdanie z książki Jasieńskiego „But w butonierce" Walansjenki, bombonierki, Je vous aime, cordial medoc, Fixe u extra ekstrazerki, Curacao de five o'clock. Ach, panienki, excesserki, Piedmont avec Ninon, Demimondenki z butonierki, Sleeping, auto creme, bon-bon! Siewierjasień, pambambonczik, Siewie-rani serce dam! Ach, genialny, ach butończyk, Tangoprince par force pam bam! W parkocieniu kokotessy Zaigorzal do dessous, Ach, excessy, ach majtessy, Lecz maitressa - pas du tout! Przekrakowił siewierezję, Wypoeził się jak z nut I spambamił swą poezję Coute que coute i but que but ZENON WIKTORCZYK Kapitan Gloss SEKRETARKA (odbiera telefon) :Hallo. Jawohl. Ein Moment. Herr Hauptmann, telefon. GLOSS: Danke, Fraulein. Hallo, hier Hauptmann Gloss... A, to wy „Błyskawi- 69 : '•:, ^i •- i1. ¦ Jam ją odpinał w prawo Zbłądziwszy drżącym palcem, Bom tak pamiętał wprawą Nabytą, gdym był malcem. Jęknęłaś, czarnobrewo, Jak jakaś nimfa walna: Odepnij, drogi, w lewo, Jestem o - ry - gi - nal - na... A teraz mówisz, sroga, Że dybię na twą cnotę, Odpędzasz mnie od proga, Wzbraniasz mi swą pieszczotę. Któż tu na kogo czyhał, Chwytał w tak zwane sidło, By dziś cnotliwie czmychał, Gdy mu po prostu - zbrzydło? Gdy wyrok więc zapadnie, Nie z twej on będzie racji, Lecz wpiszą tę wykładnię W ostatniej apelacji: Rad bym cię ujrzał, pani, Jak dziecię swoje Kaku, Lecz żem posłuszny dla Niej -Nie żal mi nawet smaku. Maria Konopnicka - Z pól i łąk Wychowały mnie te pola, Pełne wonnych zbóż, W nich ma dola rniedola Plecie wianki z róż. Kołysały mnie te drzewa Rojem swoich dum, W sercu moim dotąd śpiewa Złotolity szum. 73 Hołubiły mię te wody W świata niosąc kraj, Gdzieś na cudne z szczęściem gody, Gdzieś w pachnący maj. Wyśpiewały mi te gaje, Jak me pieśni wić, A potoki i ruczaje Rymów dały nić Urodziła mię ta chata W cieniu miodnych lip, W którą złoty promyk wiata Oczkiem sennych szyb. Nauczyła, mię starucha Złote bajki pleść I jak duchem duch do ucha Dobrą składać wieść. Och, ty ziemio, ty rodzinna, Jakiż w tobie czar, Jak dziewiczyś sen niewinna Pełna cudnych mar. Och, ,wy pola, zboża, drzewa, I ty, lasów szum, W sercu moim zawsze śpiewa Orszak waszych dum. WITOLD ZECHENTER Joe Alex - Zginiesz ty i pchły twoje Widowisko telewizyjne w serii Kobra Drobnomieszczański salon angielski, umeblowanie kapitalistyczne. Przy stoliku w stylu wczesnego MHD siedzą: LADY LONGPLAY, dama blisko stuletnia, jej synowa 74 1 ... ¦» ,.-;- * KLOPSYFLORA o rozłożystym biuście, ukazywanym niezawodną metodą a la Kalina (jak w piosence: Rosła Kalina z biustem szerokim) i kuzyn ich SIR BLACKTYPE - ma on plaster na lewym oku, dłubie w zębach sztyletem, a przed nim stoi spora flacha z napisem „Trucizna" i trupią czaszką, stylizowaną secesyjnie. LADY LONGPLAY: Długo to trwa... KLOPSYFLORA: Biedny Arthurek! (wybucha krótkim łkaniem) ! LADY LONGPLAY: Teraz płaczesz? Za późno, ty... żmijo! SIR BLACKTYPE: Cicho! Lady, zwariowałaś chyba! Chce pani, by te policyjne dogi coś usłyszały? LADY LONGPLAY: Prawda musi wyjść na wierzch! SIR BLACKTYPE: Prawda jest jedna: Arthur popełnił samobójstwo, otruł się - to wszystko! LADY LONGPLAY: Samobójstwo? Ha, ha! Ja wiem dobrze i - - (fonia wysiada, wobec czego widzimy tylko gwałtowną gestykulację wszystkich. Po pięciu minutach fonia wsiada) KLOPSYFLORA (kończąc zdanie)... nikczemne oszczerstwo! INSPEKTOR (wchodząc z sąsiedniego pokoju): Przepraszam, że to trwało tak długo. Oględziny zwłok, sporządzanie planu pokoju, zdjęcie odcisków palców oraz rozmowy ze służbą - państwo wybaczą. Teraz pragnąłbym prosić o kilka wyjaśnień. Lady, jak pani zapatruje się na sprawę tak nagłej śmierci sir Arthura? LADY LONGPLAY: Nie wierzę w samobójstwo. INSPEKTOR: Dlaczego? LADY LONGPLAY: Kto chce się rozstać z życiem, nie myśli o pchłach. INSPEKTOR: Właśnie - jak tam z tymi pchłami? SIR BLACKTYPE: Może ja wyjaśnię. Kuzyn Arthur był honorowym członkiem założycielem Patronatu nad Bezdomnymi Kundlami i z tej przyczyny miał duże kontakty z podopiecznymi. W związku z tym był stale zapchlony. Raz na jakiś czas wyjeżdżał do Londynu z tej swojej posiadłości, w której się właśnie znajdujemy, i zawsze przed wyjazdem do stolicy przeprowadzał odpchlenie. Tak i dziś. Mówił, że nie wypada się w Londynie drapać. Jutro miał jechać, więc się dziś odpchli... odpchła... odpchlowywał. KLOPSYFLORA: Odpchliwowywał. SIR BLACKTYPE: Właśnie. Widać wziął za duże dawki odpchliwowywującego proszku i zatruł się. To jasne. Sekcja niewątpliwie wykaże w jego organizmie duże ilości trującego proszku odplichłowiwo... INSPEKTOR: Mniejsza z tym. Istotnie, słowo skomplikowane. Oczywiście, zarządziłem sekcję zwłok, przeprowadzi się też sekcję pcheł padłych na nim. Sporo ich jest. Ale pchla trucizna mogła zostać dla zmylenia śladów wprowadzona do jego ciała już po zakończeniu jego ziemskiej wędrówki. LADY LONGPLAY: Doustnie? 75 • • -1 * & 5;"- '-4^."V; ii * "V* *#'" *-*'¦ INSPEKTOR: Hm... raczej do... tego... co ja chciałem powiedzieć - odwrotnie. Bo przecież nie zapominajmy o ranie, o ranie od kuli systemu DMC koliber 2 coma zero 5, wystrzelonej ze sztućca tegoż typu, znalezionego na cepeliowskim dywanie obok zmarłego. SIR BLACKTYPE: Otumaniony trucizną wystrzelił do siebie z tego sztucera, nie sztućca, panie inspektorze, i chyba nie koliber, lecz kaliber, bo koliber jest ptaszkiem. INSPEKTOR: My właśnie ptaszki łowimy, drogi panie. Nie ma śladów daktyloskopi-cznych na broni. KLOPSYFLORA: A czyje są ślady? INSPEKTOR: Powiedziałem, że nie ma żadnych. LADY LONGPLAY: Morderca miał rękawiczki! KLOPSYFLORA: Proszę nie gadać głupstw! Biedny Arthurek! (wybucha krótkim szlochem) INSPEKTOR: A co to za trucizna przed panem, sir? SIR BLACKTYPE: Ta sama, raczej taka sama. My tu wszyscy zapchleni, panie inspektorze, więc często używamy tego środka. INSPEKTOR: A ten sztylet? SIR BLACKTYPE: Przebijam nim pchły otumanione trutką, by skrócić ich męczarnie. Należę do Królewskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Poza tym mam miękkie serce. LADY LONGPLAY: Ha-ha! INSPEKTOR (do KLOPSYFLORY): A pani wierzy w samobójstwo? KLOPSYFLORA: Wierzę. Biedny Arthurek! (wybucha dłuższym spazmem, wizja wysiada, słyszymy płacz KLOPSYFLORY i szyderdczy śmiech LADY LONGPLAY, wizja wsiada) INSPEKTOR: A pan jest przekonany, że... SIR BLACKTYPE: Że to było samobójstwo. INSPEKTOR: Czy zmarły zostawił testament? KLOPSYFLORA: Wszystko zapisał mnie, swej małżonce. Olbrzymia fortuna, testament jest w biurze notarialnym w Londynie u panów Otlett, Bottlet i Cotlett. " INSPEKTOR: Kiedy spisano testament? KLOPSYFLORA: Zaraz po naszym ślubie, trzy dni temu. INSPEKTOR: Czy sir Arthur nie mówił, że pragnąłby zmienić testament? SIR BLACKTYPE: Zmienić? Skądże! Kochali się jak dwa gołąbki w pokoju. LADY LONGPLAY: Ha-ha! INSPEKTOR: Oczekuję tu na wynik analizy pewnego śladu, znalezionego na broni palnej... Czy panu zrobiło się słabo, gdyż zbladł pan, sir? SIR BLACKTYPE: Skądże znowu... INSPEKTOR: Zdawało mi się... (telefon dzwoni) 76 ł ! "rf ¦' .-I -. To do mnie. (podchodzi do aparatu) Tak, to ja, inspektor Scotland Yardu, A.A. Holmesson. Tak, słucham... A!... Dziękuję. (wiesza słuchawkę) Więc teraz wszystko jest jasne. Zechce pan, sir Blacktype, zdjąć trzewik z prawej nogi. SIR BLACKTYPE: Trzewik? To kpiny! INSPEKTOR: Proszę zdjąć natychmiast trzewik! (wyjmuje rewolwer) Liczę do trzech! Raz... dwa... SIR BLACKTYPE: Przeklęty! (zdejmuje trzewik, widzimy dziurę w skarpetce) INSPEKTOR: Ta dziura zdradza pana, sir. Ta dziura zaprowadzi pana na szafot! KLOPSYFLORA: On jest niewinny! (mdleje) INSPEKTOR: (cuci ją, polewając obficie wodą z karafki): Prawda jest taka: pani zdradziła sir Arthura z tym oto panem, sir Blacktypem. Sir Arthur uniesiony gniewem i rozpaczą chciał zmienić testament na korzyść swej matki, tu obecnej Lady Longplay, i wydziedziczyć panią. W tym celu chciał się udać jutro w podróż do Londynu i dlatego się odpla... odplo... odtego. Ale państwo przejrzeliście jego zamiary i postanowiliście zabić go, czego pan dokonał, strzelając mu w pierś, podczas gdy sir Arthur pochylał się nad oparami wydobywającymi się z pchlego proszku. SIR BLACKTYPE: Nie ma śladów na broni! Nie dowiedzie mi pan! INSPEKTOR: Już dowiodłem. Na broni znaleziono nitkę z tkaniny - analiza wykazała, że jest to nitka stylonowa ze skarpetki męskiej z prawej nogi. Pan przecież w młodości popisywał się w kolegium w Eton strzelaniem nie z ręki, lecz z nogi! Pan zabił sir Arthura z nogi! W imieniu prawa, bo była to noga prawa, aresztuję pana! SIR BLACKTYPE: Ha, co to - to nie! (przebija się sztyletem i pada na podłogę) KLOPSYFLORA: Kochanku mój, nie żyjesz? (porywa flaszkę, wypija i pada martwa na podłogę) LADY LONGPLAY: Sprawiedliwości stało się zadość! Biedny mój syn został pomszczony! (wizja i fonia wysiadają równocześnie. Po dziesięciu minutach ukazuje się SPEAKER) SPEAKER: To była Kobra pióra Joe Alexa. Przepraszamy za chwilowe zakłócenia odbioru, które - jak mamy nadzieję - nie prze (wizja i fonia wysiadają definitywnie). Maria Dąbrowska - Dni i dni Bogumił jak Bogumił - ani Bogu, ani mił, tylko Barbarze, tej właśnie. Więc i jajka jej święcił, i kiełbasę, byle tylko, byle tylko na święta. A Barbara z kąta w kąt, z kąta w kąt - tylko patrzy i dziwi się. Skąd to? Jakże to? Bogumił? Znowu? Znowu on? Ani dla niego bar, ani nie wejdzie do baru, tylko Barbara i Barbara - nocą i dniem i nocą, z kąta w kąt, z kąta w kąt... I tak już i jeszcze znowu - te jajka święcone, ta kiełbasa - nocą i dniem, nocą i dniem, z kąta w kąt... i Ludwik Jerzy Kern - Mysomtacy My jezdemy równe chłopce, co gdy wstaną nogą lewą (zawsze lewą: postępowce!) to sie mogiem spotkać z krewą. Bo my idziem se pod kiosek, aby przykaraulić cizie -ktoś nam w drogę wlazł, no to se my do niego mówim: - Chmyzie! Potem se żywieckie kropim na pragnienie i podnietę -no i z cizią, równe chłopy, idziemy w tete-a-tóte. Tak za dzionkiem dzionek mija: my som tacy! Wśród rodaków ciągle rośnie kompanija właśnie takich mysomtaków! Remigiusz Kwiatkowski - Milczenie jest złotem Milczenie złotem jest azali, a mowa jeno srebrem -czyli się gani czyli chwali, 79 milczenie złotem jest azali. Milcz nawet, jeśli dom się pali, choć ogień zlewaj cebrem -milczenie złotem jest azali, a mowa jeno srebrem! Stanisław Lem - Siódmy wymiar (Fragment powieści pt. W mackach galaktyk) Inżynier Klikor nachylił się bacznie nad kompasteriodem radarowym i przez dwie minuty trzydzieści osiem sekund obserwował zygzakowate linie, przebiegające po radioaktywnej tarczy tego teleaparatu. - Uwaga! - zawołał zduszonym głosem do otworu mordohapa. - Za tydzień lądujemy! Nareszcie! - Brawo! - odpowiedział zmieniony przez stężone powietrze głos z mordohapa. Był to głos Eufrozjusza Jana Packi, na którego zresztą cześć, w nagrodę za skonstruowanie na poczekaniu, w pierwszych dwudziestu czterech latach lotu, tego właśnie tele-telefono-gramofonu, nazwano instrument żartobliwie mordohapem. Gdy na Ziemi zapadł wieczór, a widać ją było jak mały sierp daleko za widnokręgiem czternastej linii lotu, oczywiście tylko przez lupolunetoidy, cała załoga, z wyjątkiem dyżurnych, zebrała się w radiosali. Lampy radowo-radarowo-radiotyczne rzucały mdłe światło na skupione twarze wędrowników wszechświata. - Koledzy, przyjaciele, bracia. - Tak po prostu rozpoczął swe przemówienie inżynier Klikor. - Zbliżamy się. Za tydzień lądujemy na Pizystracie 13, tej ostatniej z nieznanych planet naszego systemu. Pomiary zrobione są wszystkie, wiemy na pewno, że Pizystrata 13 jest planetą pełną wody, żyraf, pszenicy i węgla. Co do innych produktów i zwierząt, zdania są sporne. Powietrze, woda, codziennie świeżutkie mięso kosmicznych żyraf, chleb z radioaktywnej pszenicy - oto rozkosze, jakie czekają nas w nagrodę za trudy podróży. Nagle z głośnika rozległ się głos dyżurnego sternika: - Inżynier natychmiast kabina steru! Inżynier natychmiast lecieć kabina! Danger! Niebezpieczeństwo! Wszyscy zastygli w grozie. Lec;$ Klikor skokiem tygrysa zerwał się, pomknął, zniknął. Już stał przy pobladłym Chińczyku, który wyglądał teraz z przestrachu jakby ciężko chory na żółtaczkę. Bez słowa wskazał na wylot radiolupy, przez którą obserwowało się dokładnie całość drogi we wszechświecie. Klikor spojrzał i zmartwiał. - Jak to? - szepnął. - Omyłka w obliczeniach? Tak. Tob>, Niev Otóż Pizystra- jest taka . Gdzie _:• Gdzie * Gdzie r Istotnie.; przypomr 189-alfa ii wymiar pr I co ter Teraz - r*\ Pizystr,-:; Maria P« 80 Sr ,«.' ... [35; • i"'. To była omyłka. Niewątpliwie! Otóż przed nim, tuż a tuż, tylko ręką sięgnąć, leżała bladosrebrzysta tarcza Pizystraty 13. Więc nie za tydzień, lecz już za godzinę, za pół! Ale czemu Pizystrata 13 jest taka płaska? Gdzie powietrze? Gdzie woda? Gdzie żyrafy? Istotnie, nieznana planeta leżała jak kolosalny, ale zupełnie płaski talerz... -1 wtedy przypomniał sobie inżynier ostrzeżenie starego Ben-Giba: „Przekraczając orbitę A -189 - alfa i omega - wejdziecie w siódmy wymiar, wymiar bezkresnej płaszczyzny, wymiar przystosowany jedynie do płaskiego, jednowymiarowego życia..." I co teraz? Teraz-za późno... Pizystrata 13 była już o dwa centymetry... Maria Pawlikowska - *** W złotej klatce siedzi zasmucony miły, cichy, smutniutki zwierzaczek, główkę wciąż obraca w moją stronę i cichutko sobie czasem płacze. 0 kochany mój hipopotamie, czemu jesteś taki smutny czasem? Przecież nigdy cię gniewem nie ranie 1 wraz z tobą często sobie płaczę. Hipopotam, kochane zwierzątko, w nocy do mnie przychodzi najczulej i swą główkę składa na poduszce i swe łapki na mym sercu tuli. Aż raz przyszedł dzień okropny taki, że zabili mi hipopotama, łopotała żałobna chorągiew i zostałam sama... sama... sama... I dzień przyszedł jeszcze okropniejszy, w którym słońce już całkiem nie świeci, gdy z mojego hipopotama na obiadek dali mi kotlecik... Jadłam, pełne żalu miałam usta 81 'i v $v~" ¦ *i ,». ' /¦ i patrzyłam, smutna do ostatka, jak straszliwie jest pusta, jest pusta jego klatka, jego złota klatka... Maria Pawlikowska - Konie Dookoła samotne wonie tlą się w ostatniej iskierce... galopują spłoszone konie... galopuje spłoszone serce... Maria Pawlikowska - Gdy zniknie Gdy zniknie nad moim ogrodem ta piękna, jedwabna chmura, to co zostanie pod spodem? Nic... tylko dziura... JANZYCH Jalu Kurek - Pochwala kwaśnego mleka Kwaśne mleko pochwalam. Bo grunt to zdrowie. Ono służy ludziom. I cielęciu. I krowie. Wnuk Kostki Napierskiego z Dunajca Czarnego i ten drugi z Dunajca Białego piją codziennie pół litra mleka kwaśnego. Wyrośli jak dęby. A będą jak las dębowy. Mówiłem o tym w Naprawie. I przy Gąsienicowym Stawie. I przy każdym stawie z osobna. Szklaneczko mleka! Panno nadobna! Ta oda niech rośnie do góry! Ja też rosłem w górach. Na halach. W góry wracam. Panno, ciebie szukam i wołam. Odpowiada mi echo przy Czarnych Stawach. Kwaśne mleko pochwalam. Sława! Sława! Sława! 82 i 4 I '>¦ "" L, . .._„._____...... '<* >->¦ . -s: *&.«.&"*'' BOY Jak wygląda niedziela oglądana przez okulary Jana Lemańskiego By uniknąć ambarasu, Wzięto rok za miarę czasu. Dzielą go (bardzo wygodnie) Na miesiące i tygodnie. Tydzień znów z grubsza podzielę Na zwykłe dni i Niedzielę. Do pracy są zwykłe dzionki, A Niedziela dla małżonki. W ten dzień by największa ciura Wyzwolona jest od biura. Każdy ze swoją niewiastą Rad wybiera się za miasto. Podaj ramię magnifice I jazda z nią na ulicę. Oczywista, że i dziatki Śpieszą obok swego tatki. Przodem Maryjka, a za nią Klementynka, Brzuś i Franio. W ciągu miłej tej podróży Człowiek trochę się zakurzy. Szkoda nowej sukni w groszki: Szukaj, mężusiu, dorożki. Każda, jak to zwykle w święta, Odpowiada ci: „Zajęta". 87 Żona ci wypruwa flaki: „BO TY ZAWSZE JESTEŚ TAKI". Ożywiona tą gawędką, Droga mija dosyć prędko. Szczęściem wzbiera miejskie łono, Gdy trawkę widzi zieloną. Już was tylko przestrzeń krótka Oddziela od piwogródka. Ale kto ma liczną dziatwę, Nic mu w życiu nie jest łatwe. Franio się przestraszył gęsi, A Maryjka woła: „ęsi". Brzusiowi pot spływa z czoła I co gorsza, nic nie woła. Wszystko mija, więc szczęśliwie Siedzicie wreszcie przy piwie. Miło słyszeć jest Traviatę W wykonaniu firmy Pathe. Kiedy człowiek sobie podje, Dziwnie tkliw jest na melodie. Ogryzając z kurcząt kości Nucisz ,,Za zdrowie miłości..." Ociężałym nieco krokiem Wracasz do dom późnym zmrokiem. Teraz wielka pantomina: Do snu kładzie się rodzina. Najpierw Maryjka, a za nią Klementynka, Brzuś i Franio. I < ¦ -1 "i Patrzysz łakomie, jak żona Rozdziewa pierś i ramiona. Słońce, wieś, Traviata, piwo, Myśli płyną ci leniwo. A finał ekskursji całej: Nowy bąk za trzy kwartały. Wolny przekład z Asnyka Kochanko moja słodka, Naucz mnie takich piosneczek, Żeby ich każda zwrotka Miała smak twoich usteczek; Żeby ich każde słowo W szept się mieniło najsłodszy, Wciąż powtarzając na nowo To, co bliziutką rozmową Dwa serca bredzą trzy po trzy... Potem wymyślę temat Sentymentalny ogromnie I spiszę cały poemat O tobie, miła, i o mnie. Wszystko tam razem się znajdzie, Jak w głowie samo się kleci, Niby w niańczynej bajdzie Dla troszkę większych już dzieci. Będzie o Lali królewnie, Jak miała swego pajaca, Co płakał, płakał tak rzewnie, A ona mówiła: „caca"; Będzie i Baba-Jaga, Wiedźma złośliwa krzynkę, Najpiękniejszych moich piosnek. 89 ¦P" Co, jak ją rozdziać do naga, Zmienia się w małą dziewczynkę; Będą i włoski złote, Czesane złotym grzebieniem, Co najmocniejszą pieszczotę Sączą cichutkim strumieniem; Będzie i siódma rzeka, I siódma góra będzie, I myśli tęskne człowieka, Pół świnki a pół łabędzie... I wiele jeszcze innych Bajeczek nowych i dawnych, Tak wiernych, że aż dziecinnych, Tak czułych, że aż zabawnych. Nizać chcę ziarko po ziarku, Aż wzrośnie śliczna książeczka, Którą nam dadzą w podarku Twe drogie, słodkie usteczka... WIESŁAW BRUDZIŃSKI Nowy polski superfilm (Streszczenie) SCENARIUSZ: Józef Ignacy Kraszewski, Adam Mickiewicz, Bolesław Prus, Henryk Sienkiewicz, Juliusz Słowacki, Stefan Żeromski, Jerzy Stefan Stawiński. TANTIEMY: ci, co zawsze. W ubogiej chatce na skraju wsi żyje z pensji byłego męża pani Latter z Piastem Kołodziejem i dwiema córkami: Horpyną i Balladyną. Wracając z nocnej wycieczki w otoczeniu wiernych Litwinów, wiozących na kulbakach Laszki-synowe, Staś Tarkowski dostrzega Balladynę w negliżu, zajeżdża przed ganek i zakochuje się w niewinnym dziewczęciu. 90 Ale zawistny sąsiad, niejaki Ślimak, sprowadza okrutnego Azję Tuhaj-Bejowicza, tkioiy porywa Balladynę, aby zawieźć ją w darze Neronowi. Balladyna ma nago ukazać się na arenie gigantycznego amfiteatru na grzbiecie lina. Ale ofiarny społecznik, dr Judym, poświęca się i zajmuje jej miejsce, na szczęście « w ubraniu. I Z opresji ratuje go słynny osiłek, wierny Balladynie Podbipięta. Wspólnie organi- zują ucieczkę. Rozwścieczony Neron wysyła w pogoń za zbiegami swych pretorian na czele z por. Krzysztof em Cedro (Legia cesarska) i ob. Pochroniem (Gwardia cesarska) oraz podpala Rzym, aby oświetlić ścigającym drogę. Młody pretorianin zakochuje się w Balladynie i pozwala jej częściowo ujść cało. Nareszcie w rodzinnej chacie! Schodzą się sąsiedzi, aby wysłuchać opowieści. Od słuchania o straszliwych przygodach Balladyny jedną z sąsiadek, p. Telimenę, obeszły mrówki, od których po sąsiedzku usiłują uwolnić ją pp. Wokulski i Zagłoba. Ale czas uderzyć w czynów stal! Staś Tarkowski prowadzi do ołtarza spłonioną Balladynę, p. Zagłoba Telimenę wraz z mrówkami, Piast Kołodziej panią Latter, która traci niestety prawo do pensji, Ślimak, który uległ w międzyczasie przełomowi, zaślubia Horpynę. Wszyscy się cieszą. Jankiel gra na rogach Wojskiego i Ślimaka, które im przyprawił. JAN BRZECHW* Jak zostać wieszczem Nowatorstwo w dziedzinie poezji rozwija się u nas trzema torami, a każdy z nich opromieniony jest błyskami genialności. Jednak dzięki rewelacyjnym dociekaniom naszych teoretyków nawet geniusz daje się ujarzmić i ująć w niezawodne prawidła. Dzięki temu 4876 poetów zamieszkujących ziemie polskie zdołało uszczęśliwić czytelników wiekopomnymi dziełami. Nasz skromny trud pragniemy ograniczyć do systematycznego przedstawienia trzech podstawowych metod twórczych dla tysięcy dalszych poetów z wyżu demograficznego. Metoda I: Kreacjonizm antyskładniowy Jak słusznie zauważyli wybitni teoretycy awangardy, najuciążliwszym balastem poezji jest słowo. A zatem do podstawowych zdań poety należy unicestwienie słowa przez rozczłonkowanie go na elementy nieartykułowane celem zatomizowania wizji. Wyobraźmy więc sobie, że poeta przez nawyk logicznego myślenia zaplanował układ tradycyjny: 91 OPERACJA Doktor dokonał operacji, pacjent umarł, dzięki czemu nieboszczyk Uświadomił sobie bezsens istnienia. Wiersz ten uderza przejmującą głębią, mówi o śmierci, tchnie egzystencjonalną alienacją sfrustrowanego nieboszczyka. Ale jest to równocześnie utwór obarczony balastem słowa i banału składniowego arieryzmu. Toteż w tym miejscu wkracza genialny nowator i działa w kierunku kreacjonizmu antyskładniowego, odbierając słowom ich płaską znaczeniowość! Akt natchnionej deformacji wyzwala twórczą podświadomość i otrzymujemy nieartykułowany zapis reakcji, w którym estetyczny czy ekspresywny walor słowa przestaje istnieć. Czytamy więc z nie słabnącym zachwytem: MYLNA OPR Dokdokoper pacum dzięcze niebo uświadoso beznienia. W ułamkach całości poeta szuka prawdy o świecie, demonstrując groteskową niemożność nawiązania komunikacji. Metoda II: Kreacjonizm intuicyjny Poeta nowator może też sięgnąć do narodowych tradycji poetyckich, co uchroni go przed zarzutem kosmopolityzmu w nieciągłości składni anakolutycznej. W tym celu wystarczy wziąć wersety z trzech wieszczów romantycznych. A więc z Mickiewicza: „Lecz jako człek mądrego i pewnego zdania" (Pan Tadeusz, księga VI), ze Słowackiego: „Długim szeregiem" (Hymn o zachodzie słońca na morzu), z Krasińskiego: „Ludzie usłyszą tylko twarde szczęki" (Bóg mi odmówił.. .)• Wszystkie te słowa wypisufemy na osobnych kartkach, mieszamy w kapeluszu 92 i wyciągamy w dowolnej kolejności. Odrzucamy interpunkcję i niebawem otrzymujemy wiersz prawdziwie nowoczesny: SZCZEKI ZDANIA Szeregiem twarde tylko jako człek długim mądrego szczęki zdania usłyszą ludzie i pewnego Lecz. Wiersz taki, będący schwytaniem na gorącym uczynku niezracjonalizowanych stanów psychicznych, targnie czytelnikiem. Metoda IIIrKreacjonizm uproszczony Dwie poprzednio zaproponowane metody opierają się na formowanym bezładzie określonych systemów werbalizacji. Wymaga to od poety konstruktywnej inspiracji, erudycji i szczególnego wyczucia zależności lingwistyczno-semantycznych. Natomiast kreacjonizm uproszczony pozwala nawet zahamowania alfabetyczne przetworzyć w mitotwórstwo poetyckie. W tym celu należy sięgnąć do pierwszej lepszej gazety i przepisać stamtąd fragment programu radiowego, nadając mu awangardowy kształt graficzny. Dzięki twórczemu przeobrażeniu tekstu otrzymamy utwór o dużym napięciu emocjonalnym: RADIOWĘZEŁ ŻYCIA Muzyka muzyka program dnia kalendarz gimnastyka język angielski muzyka piosenka dnia. Wprowadzenie pomiędzy poszczególne zdania kilku wyrazów nieprzyzwoitych w układzie „analfabetycznym" wzmocni ładunek intelektualny utworu. Stosując jedną z proponowanych metod albo mieszając je w dowolnych proporcjach, każdy może stać się poetą nowatorem, a nawet wieszczem, ogniskującym w sobie problemy poezji polskiej XX wieku. 93 BOGDAN BRZEZIŃSKI Poezjo, jesteś tyranem MARZENIE Zamienię dwa pokoje z kuchnią w Rudniku nad Sanem na trzy pokoje z wygodami w centrum Warszawy nad Wisłą Oferty sub: Optymista DO MATEK-POLEK PDT poleca ubranka dziecięce po cenach zniżonych. Pamiętajcie Matki: w PDT wyprzedaż dla Waszych dzieci! ROK MICKIEWICZOWSKI Kierowca PKS Paweł Mickiewicz przejechał w stanie nietrzeźwym przechodnia. Dostał za to rok więzienia 94 i: / 4 ¦.! ¦* STARE I NOWE Serwis do kawy meissenowski na sześć osób oraz telewizor marki „Rubens" na dwanaście osób mało oglądany sprzedam natychmiast ulica Pionierów dawniej Gnuśna 13 u akuszerki ON NAM WSKAZYWAŁ... Dziś rano termometr wskazywał osiem stopni poniżej zera. W ciągu dnia będzie padał śnieg... Jutro ocieplenie wiatry południowo- zachodnie możliwe opady deszczu lub mżawka CO BĘDZIE JUTRO? Co będzie jutro na obiad? 96 Kapuśniak na żeberkach kotlety mielone z brukselką kompot ze śliwek lub z jabłek PRO DOMO SUA A honorarium Redaktorze niech Pan poleci przekazać pod moim znanym Panu adresem honorarium wysokie wysokie jak topola strzelista albo li jak komin fabryczny! Szanowny Panie Redaktorze! Przeczytawszy kilkadziesiąt utworów naszych młodych poetów z nieopisaną radością stwierdziłem, że nasze codzienne życie z łatwością da się opromienić szczerą poezją, jeśli zwykłym gazetowym notatkom wybierze się odpowiedni, niebanalny tytuł i ustroi się je w stosowną szatę graficzną. Mam niepłonną nadzieję, że mój pomysł znajdzie uznanie i szerokie zastosowanie. KONSTANTY ILDEFONS GAŁCZYNSKI Teatrzyk „Zielona Gęś" ma zaszczyt przedstawić Nieznany rękopis St. Wyspiańskiego POSEJDON Kiedyś byłem ścichapęk, Kiedyś miałem dwoje szczęk, Gdym cię po raz piersy ujzoł. Dziś me został tylko tróząb, Śtucne zęby, śtucny świat, Lecz tyś moja, tyś mój kwiat. (Wychodzi z trumny) MOJA Czym ja twoja, czy nie twoja, Nie mam ja z tobom spokoja. (Wchodzi do trumny) GŻEGŻÓŁKA (Wychodzi z trumny) O co chodzi, nie wiem sam, Ale sercem, Polską gram. Muchy brzęczą. W niebie grzmi. Słońce świeci. Pada dżdż. CHÓR WIECH (Skacząc przez trumnę) Trza sposobić smolnych wiech. Trza toporem prać po łbiech. Każdą wzmiankę człek ocenia. B. dziękuję. G. jak Gienia. Kurtyna 98 • r «: •-.•^?7jłt:-. *: V-J !\?:>. PUBLICZNOŚĆ (Patriotycznie zamyślona, z dostojeństwem a boleśnie rozchodzi się do domów) RYSZARD MAREK GRONSKI Grypa według: 1. Leśmiana Gruchnie gromem gromnickim, by z niebieskich spaść pował. Kto tę grypę zagrypił, wir wirusów żwirował, Rozazjacił przybłędę, co na świat świdrzy koso, Gdy bezdrogą bezdrożyną nóg kroczydła ją niosą - Smyk smyknęła po rynnie-aspirynnie ku schodom. Kto jej siły zgrypował, obezdomnił nasz kto dom, Kto zapaszporcił chorobyt, kto udzielił jej proteg. -Byłże-li to Flegmonek, Charkotliwek, Kaszlotek? Tyle dni już przedniło i nie słyszał nikt o niej... Dziś w agonii ogonka przed apteką zogoniej. 2. Tuwima ...Symptomat grypy, jak wiadomo: Rtęć w termometrze skacze stromo. Grypa ujawnia się zawrotem Głowy. I potem... Przedtem? Potem? W „Ziemiańskiej" spytał raz Franc Fiszer (Głos patriarchy dotąd słyszę). Grypoidalna wyobraźnia, Koszmar sanacji uwyraźnia, 99 V~7--~-t-J, - > •• Z czerwonoskórych pasją dziką Dostrzegam - GRYPĘ PUŁKOWNIKÓW Siedzących w ,,Adrii". - „Złoty Barek" Pijanych w dym. Dym, kłęby szare Na myśl przywodzą Kominogród. Ktoś wszedł. Obwieścił to drzwi obrót. Siedzą i więdną w „Złotym Barze" Misji dziejowych luminarze, Mocarni, jurni i mundurni. (Dla takich orłów - lepszy kurnik!) Przy draniu drań. Wsteczniku wstecznik. Wśród nich uwija się lasecznik, Oenerycznych bakcykl chorób... Na grypę godzę się bez sporów. 4 3. Brylla ...śniłem, że przyszła do mnie grypa mazowiecka, wdeptana w błocko tłuste, roztopy odwilży, jak pastusza fujara znajoma od dziecka... Budzę się. A noc ciemna jak Norwid. I milczy. Grypy tworzą nam dzieje. W historii przeciągu Swojska grypa - jak krypa na wiślanej łasze W sercu zakotwiczona... Gdzież nam do Hongkongu? Skąd do choróbsk zamorskich? - Ojczyzny głos - nasze -khy... khy... a psik... Łaska boska i skrzypce Film zawsze żywił się przeróbkami i adaptacjami klasyków. W okresie twórczego niepokoju władz naszej kinematografii-wyobraźmy sobie ów film o Janku, gdyby go nakręcił... JANKI MUZYKANTY (komedia psychologiczna) - STANISŁAW BAREJA Dostatnia, pegeerowska wieś. W słonecznej świetlicy trwa próba zespołu , Janki Muzykanty Boys". Kierownikiem zespołu jest Janko, przezwany „Złotą Trąbką". Z szelestem opon zatrzymuje się opel-rekord. Smagły, kruczowłosy mężczyzna o rozbieganych oczkach wsłuchuje się w solo na trąbce. Zaciera tłuste łapska. Obleśny uśmiech. Wchodzi bezceremonialnie do świetlicy. Gestem światowca klepie Janka po plecach. - Angaż masz u mnie, cizio - chrypi. - Pryskamy na Zachód. Oszołomiony Janko zaczyna improwizować. Z piskiem opon zatrzymuje się syrenka. Siwowłosy, schludnie odziany dyrektor departamentu kiwa z uznaniem tęgą głową. - Pójdź dziecię - powiada melodyjnie. - Ja cię uczyć każę. Jak się przyłożysz, kto wie - może za trzydzieści parę lat, jak dobrze pójdzie, nagrodę państwową dostaniesz. III stopnia... Impresario, właściciel opla, wybucha cynicznym śmiechem. - Cizio hisuje po baś ze mną - świszczę. Pakuje Janka do samochodu. Na Zachodzie - impresario ląduje w rynsztoku na peryferiach. Janko nie gra, lecz w podrzędnym lokalu pełni funkcję wieszaka dla strip-teaserek. Tam ci go, pod stosem staników, pończoch i majtek, odnajduje siwowłosy dyrektor, delegowany służbowo. Zabiera chłopca wraz z garderobą. Za pożyczone w ambasadzie pieniądze kupuje mu trąbkę. Janko ryczy jak bóbr. Już w samolocie gra ze skruchą Orkiestry dęte... JANKIS (dramat kostiumowy ze sfer) - JANUSZ MAJEWSKI Świeci księżyc o kształcie pierścienia roboty weneckiej z końca XVII stulecia. Przez szparę w drzwiach widać rokokową serwantkę i stojący w niej meissenowski serwis do herbaty „madras". Nad serwantką - złoty, barokowy amorek. Odwinięty róg bucharskiego dywanu. Na dywanie okruchy ćmielowskiego spodka i filiżanki (stary Wiedeń), prawdopodobnie falsyfikat. Z otwartej szuflady serwantki wysuwa się łańcuszek złoty o grubych ogniwach, 101 dzieło genueńskich mistrzów (schyłek XVI wieku). Widać również wachlarz japoński, obsypany rycinami (naśladownictwo Hokusaia) i fotel (chippendale) z roku 1776. Kulturalny półmrok pochodzi z roku 1970... JASNE PYFFKO (psychodramat obyczajowy) - MAREK PIWOWSKI, JANUSZ GŁOWACKI, STANISŁAW TYM, HENRYK SIENKIEWICZ Pośrodku wiślanej łachy stoi budka z piwem. Jakiś nerwowy typek rozpycha się łokciami. - Potem mnie i tak nie pokażą - strzyka żółcią. - Ci faceci z telewizji mają cholerne chody... - Parachody - wzrusza się kościany dziadek, wygrzebany ze śmietnika. - Pod Cuszimą ja był i nie zabył, jak Japonce pod admirałem Nogi... - Nogi ma smutnawe jak nekrolog - zauważa żuło w kraciastej koszuli, obserwując panią budkową. - Immanentne zło bywa niekiedy immanentnym dobrem w aspekcie realistycznej abstrakcji pozazmysłowej - uprzejmie stwierdza długowłosy w nasadzonych na bakier drucianych patrzałkach. Nagle wszyscy milkną. Zjawia się byczek w dżinsach. - Janko... Janko - przez tłumek przebiega szept. Byczek krokiem marynarza podchodzi do budki. - On ci tu gra pierwsze skrzypce, nasz Janko Muzykant - mamrocze kościany. -Jak bykiem zaprawi, fangą przyfastryguje - łach na łasze zostaje... - W ogólnoludzkim aspekcie - długowłosy w drucianych patrzałkach krzywi się boleśnie... PĘKNIĘTA STRUNA - ANDRZEJ WAJDA Tert Chrystusik niefrasobliwy wyszczerza zęby w uśmiechu. Zbutwiała czaszka w koronie. Spróchniałe zęby wgryzają się w czerwoną kulę jabłka. Zachlapane błotem i krwią - buty z cholewami. Twarz mężczyzny tonie po dziurki w nosie w srebrnej poświacie księżyca. Mężczyzna kopie jabłko, które zatrzymuje się u stóp... Chłopca. Chłopiec drży. Dłoń mężczyzny muska jego złote włosy. 3 x K 102 Przesuwa się po karku zarośniętym. Odpina guzik koszuli. Rozwiązuje supeł kolorowej chustki. Nieruchomieje na piersiach. Nagich, bezbronnych wzruszająco. Błyskawica przeszywa niebo. Puszczyk pohukuje. Mężczyzna wyciąga zza cholewy - skrzypce i smyczek. Podaje chłopcu. Ten szlochając kładzie głowinę płową na ramieniu Dobroczyńcy. - Graj - głucho mówi mężczyzna. Jego palce bieleją. Księżyc rozjaśnia ruiny barokowej kaplicy: wiszący głową w dół, ukrzyżowany nietoperz. Mężczyzna płacze. Wodospad łez. Stawiając sztywno nogi zbliża się do ruin barokowej kaplicy. Odgarnia pajęczyny. Idzie mu jak z kamienia odczytanie wyrytego wiersza Baczyńskiego: I takim ci ja hardy jak ręce, co. rycerzom przypinają kokardy, w których siłę nie wierzą. Tętent koni Apokalipsy... 3 X Kaligula Kaligula zawsze zaciekawiał i inspirował twórców. Skutkiem niedopatrzenia, kilku znanych autorów jeszcze o nim nie pisało. Dlatego postanowiłem wyobrazić sobie, jak sylwetka Kaliguli rysowałaby się w ujęciu - Janusza Głowackiego, Ryszarda Kapuścińskiego i Mirona Białoszewskiego... 103 JANUSZ GŁOWACKI - KALIGULA, CZYLI DRAMAT NIESPEŁNIENIA Kaligula chciał zostać aktorem. Marzył o tym intensywnie, lecz krótko. Sztylety morderców dosięgły go w chwili, gdy wizytował sprowadzoną do Rzymu - azjatycką trupę pieśni i tańca. Padając zawołał: - Jeszcze żyję! Spiskowcy zdementowali tę pogłoskę. Przed śmiercią Kaligula zasłynął jako znawca klasyki. Jego poglądy cechowała uległość wobec literatury, pokora wobec słowa i wizji pisarza. Uczestnicząc w próbach tragedii Katulla, zalecił przepracowanie sceny z Laureolusem. W egzemplarzu przeczytał bowiem: „Laureolus broczy krwią z licznych ran". Tymczasem odtwórca postaci antycznego Janosika markował zaledwie opisaną sytuację. Cezar, z pomocą wiernych pretorianów sugerował podejście bardziej realistyczne. Niestety, aktor oddał wnet rolę i ducha. W teatrze Kaligula zwracał zawsze uwagę na dykcję i modulację głosu. Rażące wady wymowy usuwał razem z językiem. Do ulubieńców cezara należał aktor Apelles. Wskazując na posąg Jowisza Kaligula zapytał: - Powiedz, który z nas wydaje ci się większy? Apelles milczał wykrętnie. Mimo zrozumiałego rozgoryczenia i uczucia zawodu - polityk zachował obiektywizm w ocenie talentu artysty. Przez całą noc komplementował go, iż na torturach - jęczy w sposób niezrównany. Kaligula wypowiadał się również jako krytyk. Wierny rzymskim ideałom potępiał pesymizm i aluzyjność sztuki. Autora jednej z atelańskich komedii polecił spalić, razem z rodziną i dorobkiem. Wychodząc z amfiteatru, zauważył: - Nareszcie widzimy twórczość tego pana we właściwym oświetleniu... Tragiczne dzieje Gajusa Kaliguli dowodzą, jak trudno było w starożytności pogodzić wysoki urząd z miłością do teatru. RYSZARD KAPUŚCIŃSKI - K. Byłem koniem cesarza. Mój pan wyznaczył mi miejsce w senacie. Chichot szyderców, nienawistne komentarze, żądła dowcipów... Wkrótce ze zdumieniem stwierdzono, że się sprawdzam. W karierze pomagały mi klapki na oczach i melodyjne rżenie, jakim aprobowałem imperialne dokonania boskiego bossa. To ja otwierałem posiedzenia - trzykrotnym uderzeniem kopyta o marmurową posadzkę. Podczas nieskończenie długich mów żułem obrok, opędzając się ogonem od danych statystycznych, wypełniających powietrze upartym bzyczeniem. Teraz, gdy cesarska korona spadła razem z głową jej nosiciela - ukrywam się w stajni, gdzie muszę znosić kopniaki źrebaków-arywistów. Noce są zimne, lepka mgła pęta mi nogi. Przyznaj, łaskawco, że to nie jest w porządku: człowiek może postawić na właściwego konia, ale czy koń może postawić na właściwego człowieka? I I 104 MIRON BIAŁOSZEWSKI - KALIGULA NIECZYNNY Kaligula ten cesarz w mrówkowcu w bliźniakowcu na Sadybie dybie to dramat. Anioł przemieniony w gospodarza domu (monotonnie) K... Zsyp- aaa! Tryńdyryńdywindy - liii! ja szklankę wody - gul gul aaa! Kaligula! - Wie pan cesarzu dlaczego nie mogę pić duszkiem? - Wszystkie duszki już dawno wytruli fe fenolem! TADEUSZ HOLLENDER Janusz Minkiewicz - O seraficznym Sardyńczyku i rozpustnej szarytce Umoralniająca historia, poświęcona Januszowi Minkiewiczowi. Sardyńczyk Szarl w szerokiej paradował świtce i w szarych szarawarach - kochał się w szarytce. 105 i V• " ¦MB Sarkastyczna szarytka, którą zwał szarotką, szargała sercem Szarla, gdyż była idiotką; gdy Szarl wciąż obszerniejsze konstruował wiersze, szarytka dla szarmanta była zła jak szerszeń. Gdy Sardyńczyk swe serce składał wierszem w strofce, do niej z koszar szły szarże oraz szeregowcy i wśród szeptów, duserów, oddani szałowi, szargali to, co święte było znów Szarlowi. Szarl szalał w antyszambrze, widząc na szaragach szynele szeregowców, a szarytka naga szalała po koszarach, szantanach, szałasach, jak samum na Saharze, pasat na Saragassach, szalała na szlabanie, serwecie, szalupie, w Szwajcarii i Szampanii, Serbii, Gwadelupie... Sardyńczyk sechł jak szczapa, szepcąc obłąkańczo, a szarytka z szarmantów szalała szarańczą. Więc sierdził się Sardyńczyk, lecz zbyt seraficznie, a szarytka szargała go systematycznie. Raz Szarl szczerze wyszeptał swe uczucia wierszem, a ona: ,,Mon cher, szoruj! inną la femme cherchez!" Charles poszedł na serdelki i szynkę do szynku, pocieszał się sardynką, sznapsem i sardynką, szerokie szarawary wdział, szwy zszył i szpary, poszedł świata szerokie przemierzać obszary. Dziś Szarl szeryfem został w stanie Szariwari, a staruszka szarytka szoruje koszary. JAROSŁAW IWASZKIEWICZ Nieznane rękopisy polskich pisarzy JULIUSZ KADEN-BANDROWSKI A jej głos począł klaskaniem niesamowitym napełniać pokój aż po pułap, skąd zwisały pryjapowate ozdoby świecznika, aż po szyby, które dzwoniły głośno jak pijane szklanki... - Naród - walił Budzia - naród! my zawsze z narodem... niby tak... razem... Szamotała się gwałtownie i zadarłszy nogi ukazała niebieskawe kleksy wągrów pod kolanem. Budzia kwiczał donośnie, pociągając nozdrzami: - Że to ona... że też tak... posobnie... sama... I wciągnął zdartą racią nosa zapach jej potu. Poduszki z kanapy potoczyły się na dywan. A ona babrząc nogami w ustępliwym cieście jedwabnych materaców puklami loków zamiatała nastroszoną szczecinę dywanu. - A to stypa! - charczał Budzia, podbierając się do skoku. Wypuczył gały oczu ni to ślimak i mówił sobie w środku: nic to... nic to... nie dziś to jutro... - Że to ona... że też sama... posobnie__sama... I targnąwszy ją za bluzkę rozdarł pajęczy jedwab. TADEUSZ MICIŃSKI Ołyta siedziała w izbie - i grała na grzebieniu symfonię Szymanowskiego. Mrok połyskiwał bezmiarem fioletów i złocenia. - Wieczór odbijał się echem w mosiężnym naczyniu, wielkim jak komnata - gdzie zapobiegliwa gospodyni hodowała gruszki miłosne, groch i kalafiory. - Po bliższym zbadaniu okazało się, że mechanizm, zbudowany przemyślnie w strzesze ukraińskiej, rękami domorosłych inżynierów -specjalnym systemem rezonatorów odpowiadał na muzykę grzebienia, tworząc tajemnicze harmonie. Ołyta w ciemnościach chaty rzuciła się do stóp Templariusza, skoro ten nacisnąwszy znak róży i krzyża, wszedł uchyliwszy głowy. - Przed zaczerniała ikoną Perejasław-skiej Matki paliły się trzy lampy czerwone, trzy szafirowe i dwie białe w niebieskie paski (zapaliła je wiedźma Ołyta, zgodnie z przykazaniem Zend Awesty). - Umieram z tęsknoty za wielką sztuką - szlochała Ołyta na kolanach - muszę być w Rzymie - który znam z cudnych drzeworytów Pirandella - muszę widzieć wazy bogów i rzeźby etruskie - muszę ognie czarnoksięskie wcielić w tęczowe drzewa, skały, obłoki i cienie. - Mam świat wizyj. - Muszę zmienić Królestwo Bachusa na świat wolnej idei. Na Koi 108 - Kochanko Heliosa, przybita do krzyża - Templariusz podkomorzy usiadł przy oliwkowym stole - podaj mi małorośyjski barszcz, przyprawiony tak jak na dworze Z\ ęmunta Starego podawał pewien kucharz włoski. Ołyta rzuciła się do pieca i odsunąwszy zasuwę, wykutą z jednego kawałka malachitu, wyciągnęła zakopcony garnek wrzącej wody (jak wiadomo, woda dochodziła do temperatury wrzenia przy 100° Celsjusza). Podkomorzy odrzucił swój płaszcz z wyhaftowanym sybirskim szlakiem i cierniową koroną. Ujrzał swe zaciśnięte usta, swe oczy zielone, swą twarz tatarską - wynurzyła się z zakopconego garnka wiedźmy. Wówczas sobowtór ten ubrany w cejlońską czapeczkę, podobną do tej, którą wszeteczna Katarzyna wkładała w rocznicę pierwszego rozbioru Polski, otworzył usta i zaśpiewał perską pieśń mądrości: Ptaki staną się ludźmi w nowym awatarze Jak ty - jak ja - jak wszyscy - zielone mamy twarze. Templariusz pogrążył się w czarną noc nicości. LUDWIK JERZY KERN Na nagły i spodziewany przyjazd poety Konstantego (Elegia) według K.I. Gałczyńskiego zaktualizował LJ. Kern Więc wróciłeś, oszuście, słodki szarlatanie, Któryś kochał alkohol, cygara i czaple, Któryś był taumaturga, bufon i hochsztapler -Wróciłeś, a więc pijmy. Cyk na powitanie. Przypomnisz nam przy sznapsie swoje promenady. Od „Kresów" do „Ziemiańskiej", z „Ziemiańskiej" do „Kresów". Dżdżyste raidy autami z córkami mechesów, Noce w mrocznych winiarniach komersze i szpady. Przypomną nam odległe „noce infernalne" I Poemat o Piekle, i liścik Lechonia, Twoje usta, za duże, spalone przez koniak I przez miłości słotne, a fenomenalne. 109 O poeto najsłodszy, hodujący kwiatki, Robiący triki lepsze niż święty Franciszek. Na pustkę serca znajdzie się u nas kieliszek. A propos. Gdzie jest krawat z wielką łzą Twej Matki? Jeśli zdarzą się czasem noce niepogody, Nie zbłądzi na Nalewki Twój kabriolet stary, Noc zmieni się tylko w strofy, nie w dolary. Honoraria się płaci we wtorki, nie w środy. Dziś trudno, o Konstanty, gwizdać po Warszawie Jak jakiś wzniosły Rilke lub nieboszczyk Irzek. W „Pickwicku" nie w „Empirze" będziesz grał na lirze, Rachunek ktoś tam czasem zapłaci łaskawie. Wszystko musi się skończyć i wróciłeś oto, Jest wiosna za oknami, a nie jesień z deszczu. Kochała Cię hołota. Opowiedzże jeszcze Hołocie, która będzie słuchała z ochotą. O pociągach jesiennych w szarugę, 0 kołach roztrzęsionych strachem i malarią. Hołota poetycka siędzie zgodną armią 1 będzie piła z Tobą przez wieczory długie... WŁADYSŁAW KOPALINSKI Julian Tuwim - Bucefał sztorcem Myślę często o tym, co skłania niektórych ludzi do poświęcania wielu lat życia układaniu kolektaneów, epitomenów, analektów, spicylegiów, ekscerptów, sylabu-sów, kompilansów, rekapitulaliów, apercusów, precyzów, multuminparwów, pro-spektandów z wszelakich baniastychów, gastrylokwendyj, kakofuizmów, glosodro-mów, paranomastyksów, altilokwazjów, romałemazjów, pasileptów, barbarambrożów i karamburlesek? Czyżby skłonność do samoudręczania się? Chociaż zabawy takie są mi całkowicie obce, choć ze wstrętem odrzucam propozycję nabycia za bezcen singularytasów in folio i ulotnych melanżainów, wpadła mi 4 4 ¦4 110 /¦¦;> !ro- zy-mi przypadkiem w ręce (i tam pozostanie) broszurka, której mógłby mi pozazdrościć niejeden energumenos helluo librorum. Zawiera ona (między innymi, ale o reszcie tymczasem sza!) dwuwiersz zupełnie nieznanego, a świeżo właśnie odkrytego przeze mnie, poety czwartej klasy i pierwszej połowy XIX w., Salsamentariusza Bołdrzykow-skiego (1851-1860). A oto ów dystych: „Wlazł kotek na płotek i mruga, Ładna to piosenka, niedługa". Zwykły śmiertelnik nie dostrzeże tu nic szczególnego: ot, zwykła golkonda amfibrachów. Już pierwsza linijka tego prostego na pozór utworu jest jednak prawdziwym arcydziełem wersyfikacji, zawiera bowiem bogaty rym wewnętrzny: kotek płotek, dostarczony przez poetę dodatkowo i gratis. Spróbujmy teraz obliczyć wartość poszczególnych liter wedhig normalnego rachunku kabalistycznego, w którym: litera A = 7x3, B = 7x74, C = 7x193 itd., a wtedy otrzymamy dla obu linijek dwuwiersza równą sumę! Sprawdziłem to sam wczoraj wieczorem. Ale nie na tym kończą się mistyczne własności utworu. Spróbujmy napisać go na ćwiartce papieru 10 000 razy. Okaże się, że otrzymamy piękny „wiersz kobiercowy", od którego możemy z łatwością dostać zeza. Własności taumaturgiczne wyrazów kotek i mruga znali już Katerfelto, Comus i Cagliostro. Można z tych słów bowiem ułożyć kwadrat magiczny i krzyż grecki: K O T E K M O O R T T MRUGA E E G K O T E K A Obliczono, że figury te czytane poziomo i pionowo dają tę samą ilość liter. Rachunek ten jest wynikiem dziesiątków lat pracy zażartych egzorcystów i nekroman-tów językowych. Przyjrzyjmy się teraz pewnemu napisowi nagrobkowemu: ,,Gułde inak ne soi potanda łagur, mikę toł pan Ketok, łza lwa". Zwróćmy uwagę na piękną kadencję trochejów i nieco zawadiacki asonans. - A gdzie sens? - zapyta z głupia frant czytelnik. Powoli, na wszystko przyjdzie czas. Wprawne oko niezwłocznie odkrywa, że jest to tak zwany (przeze mnie!) . ,mechaniczny makaron". Żyją tu obok siebie słowa polskie i obce. Polskie tłumaczą się łatwo: g u ł d e, czyli gudełka,to litewska nimfa; łagur lub ł a g u n znaczy tyle, co drewniana dzieża; mikę- ofiaroczyni Peruna u Wagirów; toł- skrócone t o ł k u n, to tłumacz na „niemieckim kazaniu". Pozostają dwa wyrazy obce: n e, to łacińskie nie, potanda znaczy w języku rheto-romańskim pijąca. 111 • >:'¦¦ I W wolnym przekładzie napis ten brzmiałby więc następująco: „Nimfa litewska inak nie wypije soi z dzieży, jeśli pan Ketok, łza lwa, ofiaroczyńca Peruna, nie namówi jej do tego". W rzeczy samej informacja tajemnicza i niepokojąca. A któż to taki ten ów pan Ketok? i tu - presto! palmę! saute! - niespodzianka! To ni mniej, ni więcej, tylko pan Kotek (który leżał w łóżeczku), a cały enigmatyczny napis -toversus reversus, rekulada, volte-face, rak nieborak, z jedną tylko literą przeniesioną dla niepoznaki z początku na koniec. Piszę to wszystko, rzecz jasna, jedynie lekkoduchom ku uciesze. Może ich jeszcze bawią nugae canorae i inne turlupinady. Ja, niestety, nie mam na to czasu. ERYK LIPINSKI Julian z Łodziey - Ślesorz W studniech coś nie wadziło, rurze chrapło uraźliwie, aż do wszetecznego wycia, wody przeto kapały ciurkami. Domowych śrzodków wypróbowawszy (glimanie w ru-rzech szczeciną zębową, dmuch w otwór, a dopytywanie gębą etc.) ślesorza krzyknąłem. Ślesorz beł nietęgi, słuszny, szczeć na jagodach miał siwe, a zrzenice zaszkliwem na ostronosie. Spode łba spozierał wielgachnemi barwy sinej okami jakimś załzawionem wzrokiem. Do studniech wstąpił, powiertnął kranami na wsze strony, młociem po rurzech ćknął a tako pry: - Ferszlus trza roztrajbować. Porada ta chyża, zaafektował mi przeto, nie mrygłem atoli a zapytałem: - A wżdy? Ślesorz beł dziw moją ciekawostką, przeto po pierwszem odrzuchu dziwu, które to urzaziło się uźrzeniem ponad szkliwem, krząkał a rzekł: - Aczci droselklapa tandetnie Windowana i ryksztosuje. - Ano - rzekłem - prze rozumiawszy! Iż bych droselklapa beła w czas swój kunsztownie zablindowana, nie ryksztosowałabych wnet i roztrajbowanie ferszlusu bełobych nie trza? - A przetoż chyba. A chutniej trza pufer lochować, libo dać wżdy szprajc, abych śtender urychtować. Trzykrat młociem po kraniech ciepłbych, głowiem kiwbych a rzekłem: - Siła słych. pracrl PERS1 112 i i'.',. a n *.w >< ii ,*. 3ł f Ślesorz spojrzał z dziwem: - A co słychbyś? - Słych, by śtender nie udychtowany. Ale barzo wierę, wżdy moiściewy pan mu da trafunkowy szprajc przez lochowanie pufra, wżdy droselklapa bych zablindowana, nie przybędzie przeto ryksztosować, a dufam, farszlus będzie roztrajbowany. A ślesorza lutem, a bezczelnem wzrokiem pomierzyłbych. Powiedanie moje rządne, a nieszalant, gdych sypłem słowy w życie raz pierwszy słychawszy, spedła z tropiech ślesorza ascetusa. Poniuch, iżby musiech czemdopokąd mi impon uczynić. ->¦ Ale wżdyć nie uczynię, bych holajzy nie wzionech. A cenność reperarutu czas ostawił, abych poczesnością kosztu mnie przymiażdżyć - cenność będzie wżdy... talarów bitych 7 a groszów polskich 85. - Mało niewiele - mówię pokojnie - myślałech co dwakroć. A k temu co holajzy tyczy, azaż potrzeby nie dowidzę, byś moiściewy panie, do dom miał kroki fatygować. Przeto przez holajzy sprobiem. Ślesorz bladym był, a nawidził mnie szpetnie. Śmiechnął drwiąco rzekąc: - Przez holajzy? Jakbych przez holajzy lochbajtel krypować? Wżdy był trychter na szoner zdziałany, to ino. Ale boć on krajcowany i we flanszy culajtungu nie stało, iż na sam abszperwentyl nie uczynię. - A moiściewy - zakrzyknąłem - rękowiem rozkidnąwszy- czegość śladnego anim się spodział od niego. Wżdyć ten trychter podług sądzenia waszego nie na szoner zrobion? Ha, he, hi! Pusty chichot mi uchwycił! Tedyć na Boga litość, krajcowan? - A jako gdyć? - barzo warkł ślesorz - wnetciby ma kajle na iberlaufie! Lica moje barwa szkarłatszy, do uch, a szeptem wstydąc: - Wżydć ino. Zobaczych, iż na iberlaufie kajla. A takom - odda - nuch honorz, przez holajzy ani poczuje. I szedć po holajzę. Wżdy z przyczyny kajli na iberlaufie, trychter akuratnie uczynion był na szoner, ani krajcowany, i przez holajzy, ani jak nie udałobych zakrypować lochbajtla w celu udychtowania pufra i daniaż mu szprajcy przez lochowanie śtendra, bych roztrajbować ferszlus, któren dych szpetnie czyni, iż droselklape tandetnie zablindowano i dneś ryksztosuje. voj iisu vch PERSWAZJE: Hamilton w szponach podwiązek Kobiety polskie noszą podwiązki. Może jest tych podwiązek dwa miliony dwieście czterdzieści, ja znam kilkanaście. Podwiązki można zapinać lewą ręką, można prawą. 113 Zapinać podwiązek nie umiem do dziś, ale odpinałem kiedyś swobodnie każdą ręką. Dziś każda ręka mi się trzęsie, nawet jak trzymam szklankę zimnej herbaty. Nigdy nie miałem wiele sympatii dla tych, którzy w czystych rękach trzymali gorącą herbatę. 2 • Leży przede mną podwiązka z wieku XIV. Nie wiem czyją była własnością. Może ta właśnie podwiązka, która odpięta upadła na posadzkę zamkową, sprowokowała króla Edwarda III do ustanowienia orderu jej imienia? Honni soit qui mai y pense. Hannibal był wielkim wojownikiem i nie plami jego pamięci fakt, że pokonany przez Scypiona pod Zamą popełnił samobójstwo. W medycynie podwiązka oznacza zaciśnięcie, podwiązanie naczynia krwionośnego nicią chirurgiczną w celu zatamowania upływu krwi. Zbyt wiele krwi upłynęło już na świecie. 3 Dziś w moich żyłach krew płynie, ale już zimna. Kiedyś to była krew błękitna i gorąca. Nie ma podwiązki, która by mogła moją krew ogrzać. Mój wnuk ma płyty The Rolling Stones, ale nie ma orderu Podwiązki. Kiedyś spacerowałem z Hugonem Kołłątajem. Zdania nasze były podzielone, nasza Ojczyzna też. Mój wnuk nie wie, kto to był Hugo Kołłątaj, nie wie też, co to jest podzielona Ojczyzna. Ale jest dobrym fachowcem, nie jest dyletantem. Dobrze, że znaleziono w Polsce obraz El Greco. Wkrótce może polecimy na Księżyc i nie El Greco będzie nam w głowie. Ale na razie jesteśmy zbyt słabym krajem. Musi nam wystarczyć El Greco. i: _ n Eryk z Lipiny - Zef irek historii Sławny liczyrzepa Chędożyc z Miśni, jadąc z drużyną przez knieję, ujrzał nagle wieżyce Gniezna. - Bogać tam! - zakrzyknął liczyrzepa. - A bogać, bogać! - zawołali woje z drużyny. I wesoło im było, oj wesoło! Księżniczka Wszędobyła ujrzała raz króla Karola, a wysoki pn był na trzy chojaki. Księżniczka pokraśniała, szepnęła: Oj duży... Zadowolonym był król Karol, wielkość jego była bowiem znaczna, a z góry spoglądać musiał na drugich. Kapłan znaczny, ponoć Grek rodem, spieszył raz do świętego dębu. Że gorąc był nie byle jaki, mąż pobożny szaty uniósł, a wiaterek go podchładzał. 114 V -*i -.«; .. 1,»»-* &$$.•• v"S<.> Wieszczka stara, widząc niedobrze, trzymała go za drugiego kapłana, ale jej zmyłka się wydała. Kiedy z łowów książę Swędzonóg powrócił, a mówiono mu to, weselił się wielce a wieszczce posłał miodu cztery czerpaki. ANTONI AiARIANOWICZ Izabela Czujka - Byłam Rudolfem Yalentino jfe Podaję do druku fragment wspomnień znanej pisarki, dotyczący zagadnień filmowych. Fakty, ujawmone przez Czujkę, stanowią niewątpliwie rewelację na skalę światową. (AM.) Za oknem stróż Walenty pasał swoją ulubioną perliczkę. Jej gdakanie pomagało mi w tworzeniu. Pisałam wówczas powieść psychologiczną o pannie z dobrego domu, która zakochała się w mikrobie. Miała mikroskop i powiększała swojego ukochanego do rozsądnych rozmiarów, ażeby móc nawiązać z nim jaki taki stosunek. Byłam tak zaabsorbowana pisaniem, że nie zauważyłam wchodzącego przez lufcik Witkacego. - Bella... o, belladonna! - łkał Witkacy, łykając narkotyki z buteleczki. Czy ten stary satanas, twój papa, jest w domu? Mój ojciec Bertz grał właśnie w szachy z Alechinem. Na ścianach naszego zamożnego domu wisiały Vermeery, Kossaki i Kopytkiewicze. - Nie spoufalaj się, proszę - powiedziałam do Stasia, usiłującego odgryźć mi ucho. Chodź, pojedziemy już lepiej na cmentarz! - Jesteś bosko piękna, zdolna jak wszyscy diabli i pożądam ciebie! - syczał Witkacy, schodząc ze schodów na rękach. Pojechaliśmy dorożką z moją wierną kozą Aurelią. Witkacy nie lubił jej, ponieważ obgryzła mu frędzle przy sztuczkowych spodniach, ale ja nie rozstałabym się ani na chwilę ze zwierzęciem, któremu właśnie czytałam Prousta. - Ha, ha, ha - zaśmiał się sardonicznie Witkacy i wpakował całą serię z brauninga w konia Kossaka. Mój ojciec, który właśnie brał konia Alechinowi, żachnął się: - Precz! Szkapy mi tu będzie dziurawił, chuligan! Precz, bo zaczaruję w polnegc konika! - Nic się takiego nie stało - próbował ratować sytuację taktowny, jak zwykle, Kossak, ale już było za późno. Witkacy wydał jakiś dźwięk, podobny do rżenia i dorożka zatrzymała się przed cmentarzem. 115 - Jak się masz, Franc! - krzyknęłam na widok tubalnie perorującego Fiszera. Mimo tuszy i zarostu miał coś w sobie z biustu Tolka Słonimskiego dłuta Gucia Zamoyskiego, z którym całowałam się w łazience przy Aurelii i który kupiłam od niego za komplet emaliowanych garnków. Po chwili piliśmy w grobowcu rodzinnym Rappaportów. - Czy jest Bóg? - zastanawiał się Franc, siedząc okrakiem na trumnie. Gdyby go nie było, stanowiłoby to najlepszy dowód jego istnienia, he, he, he... Staś wisiał na żyrandoluy przekomarzając się z Aurelią. Jego fenomenalne oczy utkwione były hipnotycznie w moim dekolcie. Mżawka przechodziła w deszcz. - Ale, ale - powiedział ni stąd, ni zowąd Julek Tuwim - podobno przyjechał do Polski Goldwyn i angażuje aktorów... - Któż to jest Goldwyn? - zapytałam naiwnie z ulubionej gdańskiej kanapy Bertza. - Ależ Bellu! - wykrzyknął jeden z Rappaportów - to współwłaściciel firmy Metro Goldwyn Meyer, wielki potentat finansowy Hollywoodu! Proszę, niech się państwo poznają - pan Goldwyn, panna Bella... - Niech ją pan zaangażuje! - ryczał Witkacy, dojąc Aurelię. - Ona jest koncentratem nadideału pan-sexu, a jej mąż siedzi jak głupi w Wiedniu! - Ale ja nie potrzebuję amantki, tylko amanta! - wił się Goldwyn w jakimś znajomo brzmiącym języku. Krople deszczu odbijały się miarowo od jezdni, lśniącej jak cenne hanowerskie lustro w pokoju starego Bertza. Do kolacji przygrywał nam Artek Rubinstein. - Mogę być również amantem - powiedziałam z właściwym mi dowcipem, a Franc rzucił garść paradoksów zza katafalku. - Więc zgoda - wykrztusił Goldwyn, podpisując kontrakt. - Będzie się pani nazywała... - Czy nic nie trzeba panience? - zapytał stróż Walenty, wchodząc do salonu z miotłą i perliczką. - Walenty, Bóg cię tu zesłał, dobry człowieku! Będę się nazywała... Valentino. Ktoś zagdakał. Nie wiem, czy to był Witkacy, czy perliczka Walentego. Tak zaczęła się moja olśniewająca kariera filmowa, kiedy byłam już najsławniejszym z amantów, bożyszczem tłumów. Otrzymywałam tysiące listów od moich wielbicielek, Gide'a i Cocteau. Nie czytając, karmiłam nimi Aurelię. Grałam wówczas z Lią del Puti (dowcipny Staś nazywał ją: „leje do pupy")3 która czekała na mnie na berlińskim dworcu Am Zoo. Tego samego wieczora była moja. Kręciłam bez przerwy, bez chwili wytchnienia. Za zarobione pieniądze kupiłam nową obrożę dla perliczki Walentego. Aurelia czuła się coraz gorzej i pewnego dnia umarła na rękach Ficia. Wykorzystałam jej zgon, ażeby odczepić się od uciążliwej sławy i uśmiercić Valentina. Pochowaliśmy ją pod jego nazwiskiem, a moje wielbicielki przychodzą po dziś dzień z kwiatami na ich grób. Ja, Bella, wróciłam do swoich przyjaciół. Witkacy wydał na moją cześć party w prosektorium. Był Julek, Tolek, Franc, Tomek (Mann) i Jaś (Galsworthy). 116 W przerwach skończyłam moją powieść o romansie panienki z mikrobem, której druk rozpocznie już wkrótce poczytny tygodnik „Przekrój". Jerzy Edigey, Barbara Gordon, Helena Sekuła, Zygmunt Zeydler-Zborowski i inni -Trzeci Boligwajczyk Miasto spowiła spokojna, bezpieczna atmosfera wigilijnego wieczoru. Rodziny zebrane przy choinkach spożywały tradycyjne rybki i śpiewały zapamiętane z festiwali piosenki, bacząc, by się nie udławić. Pusto i mroczno było w biurach i urzędach. Jedynie przez okno Komisariatu MO sączył się strumyk światła. „Idę już, idę!" - zapiął pas kapitan Walczak, który zawdzięczał był siwe włosy na swych skroniach mnóstwu rozwikłanych kryminalnych zagadek, przy czym każdy siwy włos odpowiadał jednej zagadce. Żona czyniła mu, jak zwykle, telefoniczne wymówki, rodzina od kwadransa czekała z kolacją. „Wesołych Świąt, chłopaki!" - krzyknął ochoczo do funkcjonariuszy, którzy czuwać mieli nocą nad odpoczynkiem świętujących obywateli. Gdy chórem odkrzyknęli: „Wesołych Świąt, kapitanie!", a na młodych twarzach odmalowało się głębokie zrozumienie społecznej doniosłości ich służby, rozśpiewał się nagle telefon na biurku kapitana. „Kapitan Walczak?" - zapytał głos starszego, otyłego mężczyzny z bródką. „Mówi Strąk, portier z «Continentalu». Niech pan przyjeżdża natychmiast! Nie wykluczam ewentualności, że zdarzyło się okropne nieszczęście!" Po czym dodał jak na urągowisko: „Wesołych Świąt". Ale kapitan już tego nie słyszał, siedząc w samochodzie obok sierżanta Klimka. „Piorunem do «Continentalu»!" - rzucił kierowcy, a odpowiedzią był mu zgrzyt kół gwałtownie hamującego przed hotelem pojazdu. Jednym susem znaleźli się obaj w marmurowym hallu. „Apartament 587" -skurczył się Strąk. „Jeden z członków delegacji boligwajskich handlowców..." Kapitan był już przy windzie. „Nie ta, tamta!" - wskazał portier mamrocząc w czasie bezszelestnego wznoszenia się dźwigu: „...Zaginął w tajemniczych oko..." Oko kapitana rejestrowało wszystkie szczegóły luksusowego apartamentu 587. Na stole jarzyły się świeczki małej choinki, obok gwiazdek martella i kilku kieliszków do koniaku. Jeden z handlowców siedział w fotelu, obgryzając paznokcie w niezrozumiałym języku, drugi przemierzał pokój wzdłuż i wszerz ceratowym centymetrem. Na podłodze poniewierały się rozrzucone zapałki krajowej produkcji. „Wesołych Świąt" - zawołał kapitan do egzotycznych gości, nieznacznym ruchem zdejmując odciski z ich palców, podczas gdy Klimek zdejmował miejsce zbrodni ukrytym w uchu małoobrazkowym aparatem. „A gdzie pudełko od zapałek? Ci panowie mają, jak widzę, gazowe zapalniczki"... Rzucając ni stąd, ni zowąd to pytanie, Walczak całym swym ciężarem przycisnął t i Etat w roloi fr- 118 '.łki tb> A*! - * i Strąka do ściany. „O, tam!" - wyjąkał przyparty do muru portier, wskazując palcem plamę na suficie. A kiedy wzrok czterech mężczyzn powędrował ku górze, niepostrzeżenie schował do kieszeni jeden z kieliszków. „O, tutaj!" - krzyknął triumfalnie kapitan, wyciągając z kieszeni portiera kieliszek z obwódką od szminki. „Kim była ta kobieta i gdzie jest trzeci Boligwajczyk?" To mówiąc, podsunął pod zwieszony na kwintę nos portiera garść zebranych z podłogi informacji. „Aresztować tego człowieka!" Strąk wił się, załamany, chowając napięstki przed kajdankami Klinika. „Już powiem... Powiem wszystko. Ci panowie zażądali, żeby im sprowadzić dziewczynkę. Po ichniemu chica - dochichotał w formie lubieżnego objaśnienia. Tymi rzeczami zajmuje się u nas windziarz Kurzydło. Kiedy przywiózł im jedną taką, rozochocili się i kazali dostarczyć jeszcze dwie sztuki. I właśnie ten trzeci z panów pojechał przed trzema godzinami z tą pierwszą..." „Ohyda!" - żachnął się kapitan, czerwieniejąc z oburzenia i wstydu. „Gdzie Kurzydło?" „Niestety, zginął bez wieści". Obaj z Klimkiem byli już przy windzie. „Nie ta, tamta!" - charczał za nimi portier. „Ta winda od trzech godzin..." Kapitan wiedział już wszystko. Nie minęła nawet czwarta godzina, kiedy pogotowie techniczne wyciągało już z uwięzionej między piętrami hotelu szybkobieżnej windy przerażoną trójkę: cudzoziemskiego gościa, miejscową bywalczynię Mariolę i windziarza, który bynajmniej się nie łudził, że wraz z portierem uniknie zasłużonej kary. „Strąk myślał, że nie potrafię zliczyć do trzech" - opowiadał kapitan Walczak, wygodnie rozparty na łonie swej rodziny. Musiał wezwać milicję, ale nie sądził, że policzę wszystko: handlowców, kieliszki, nawet zapałki, którymi dziewczynka zapalała świeczki na choince. W ten sposób brudne knowania spełzły na niczym..." Walczak uśmiechnął się do żony, a jego poorana twarz odmłodniała jak gdyby od jakiegoś wewnętrznego światła: „Wiem, o czym myślisz. Sterałem się, ale przynajmniej cudzoziemscy goście w naszych hotelach będą mogli spać spokojnie. Wesołych Świąt!" RAFAŁ MARSZAŁEK Etat diabła W redakcji czasopisma literackiego „Młody Talent" po raz pierwszy zjawiłem się w roku 1962. O redaktorach „Młodego Talentu" mówiono, że są młodzi i przeważnie pijani; na miejscu zastałem samych starych i przeważnie trzeźwych - niektórych nawet trzeźwych za bardzo. Na progu stoi jakiś łysawy blondyn, w wieku nieokreślonym 119 > h : '. ¦« ł ...^; i w okularach. Ma zadarty nos i wargi grube jak u Murzyna. Awanturuje się, że po tylu latach pisania nie dostał jeszcze ryczałtu. „To dla pańskiego dobra, kolego Hadrianie" - mówi łagodnym głosem redakcyjny Personalny delikatnie wyprowadzając łysawego blondyna za drzwi. Mija rok. Ja dostaję ryczałt w „Młodym Talencie", a Hadriana odkupuje jak najemnego Szwajcara zamożny redaktor Tell do konkurencyjnej „Epoki". Mija następny rok. Personalny „Młodego Talentu" wymawia mi łagodnym głosem ryczałt: oczywiście dla mojego dobra. Już jestem za drzwiami, gdy redaktor Mai mianuje mnie felietonistą. Czy jednak posada czyni pisarzem? Czy można być felietonistą z nominacji? Hamilton, eks-Hadrian był i jest rasowym felietonistą. Tyle że trochę innym. Zamiast dawnych hadrianowskich rzeczy w rodzaju Maleńkiej złotej szubienicy (wprawdzie bez ryczałtu, ale z listem gratulacyjnym od nie znającej go Marii Dąbrowskiej) pojedynkuje się teraz z naczelnikiem Macandrem, maltretuje Nędzę-Wieczorkowskiego, pluje z wyżyn „Epoki" na „Młody Talent", wyśmiewa „Nowy Wyraz", wsadza szpilę Jadwidze Mieczkowskiej [...] Staje się znany i popularny. Dokleja sobie długą siwą brodę i z wolna pracuje na własną legendę, tak jak inni na domek jednorodzinny. Coraz bardziej zachwyca się sobą, czuje się z każdym dniem coraz raźniej. Aż w końcu kiedyś budzi się nad ranem dosyć nieszczęśliwy. Hamilton jako nierdzenny, niepokorny Szwajcar raczej na bakier z redaktorem Tellem; jako człowiek redaktora Telia źle widziany przez Pana Boga. Jawa Hamiltona -zwykle dowcipna i wesoła. Sny Hamiltona - ciemne, duszne, irracjonalne. Felietonowe zasługi Hamiltona nazbyt związane z codziennością, żeby dobrze zapisały się w Niebie; doczesność Hamiltona zbyt rozmarzona o absolucie, żeby mogła być orężem propagandowym. W związku z tym f elietonistyka Hamiltona przez jednych przechwalona, przez drugich kompletnie niezrozumiana. Chwalcy robią z niego klasyka. Bycie klasykiem to jest dla rasowego felietonisty klęska nieuchronna, śmierć za życia. Hamilton w okresie obejmującym Puste miejsce przymierał już kilkakrotnie, wyjaławiał się w sposób widoczny. Antagoniści Hamiltona mają mu za złe jego karheleonowość psychiczną, a już najbardziej pragmatyzm moralny. Niektórzy chcieliby też wiedzieć coś pewnego o Hamilfonowych przekonaniach politycznych. I nie dowiadują się niczego. Zamiast ujawnić swój stosunek do sanacji powiada Hamilton, że o przewrocie majowym z roku 1926 nic nie wie, bo akurat wyjechał z Warszawy i śniadał w restauracji „Filutek". Krytyk nie gustujący w filutkach napisze więc, że Hamilton - „wydaje mu się dezerterem, który zbiegł z pierwszej linii publicystycznego frontu, żeby poświęcić się parnasistowskiej poezji". Rozdrażnienie krytyka uzasadnione, ale po pierwsze nie wiadomo, czy Hamilton wyjechał przedtem na jakikolwiek front, po drugie większej szkody przysparzają literaturze ci, którzy z pierwszej linii poezji uciekają w publicystykę. Traktowanie Hamiltona jako publicysty, który się nie wywiązał, dziennikarza, który nie uwypuklił, jest grubym nieporozumieniem. W tradycji felietonu rozumiane- 120 w hisr świata plerk.-danym życia, potraf: jest ani • tandetnei stosunek ; przejmui-tonem p-okresu H dzianka . optyki. B nieoficjal: misu; gra świat; okr okładkę k diabła. D Hamilton P go jako „policja zdrowego rozsądku i szkoła trzeźwego myślenia" (terminy Jacka Maziarskiego) mieści się tylko cząstka Hamiltonowego pisania i to nie najcenniejsza. O garażach i restauracjach, o wycieczkach „Orbisu", o problemach seksu i o piosence wypowiada się celniej od Hamiltona przynajmniej tuzin dziennikarzy. Polemistą -wbrew własnemu przeświadczeniu - bywa Hamilton nietęgim. Wyborny w bojach z Młodziakami i Konserwą przegrywa wyraźnie w sprawach zasadniczych (w polemice z Kijowskim o głębsze rozumienie etyki bezbronny Hamilton rozpaczliwie zasłania się właśnie zdrowym rozsądkiem). Wreszcie osławione brutalizmy Hamiltona wydają się zwyczajnym gestem słabości. Agresywność typu - „We »Współczesności« dyskutują ze mną dwaj panowie G. Nie wiem, któremu odpowiedzieć najpierw, bo nie wiem, które G. od którego większe" - pozwala po prostu odkryć jakiś kompleks G. w twórczości H.; nie jest to wiele. Publicystyki tak się nie wygrywa, a kłopotów z istnieniem tak się nie załatwia. , I aa | SIC I się :e Kłopoty z istnieniem w Pustym miejscu; rzecz prawdziwa. To właśnie stanowi o wewnętrznym życiu owego pisarstwa. Mizantropia, zgryźliwość, kapryśność są zewnętrznymi przejawami głębszego niepokoju. Felietony Hamiltona powstają z kompleksu nieprzystosowania. Hamilton, nie przystosowany do świata aktualności, ucieka w historię, w trwałość, w ślady idei. Wojuje ciągle ze świadomością potoczną, z wizją świata danego, zamkniętego jak pudełko, z przesądami tradycjonalistów i hochszta-plerką „młodych nowoczesnych". Zbuntowany przeciw wszelkim raz na zawsze danym wzorom i normom buntuje się jednocześnie przeciw bylejakości współczesnego życia. Orędownik klasycznych tradycji z wyboru i barbarzyńca z temperamentu nie potrafi pogodzić tych swoich dwóch „ja" sprzecznych, a jednako prawdziwych. Nie jest ani tam - w zakończonej bezpowrotnie przeszłości, ani tutaj - we współczesności tandetnej i chaotycznej. Na przemian tworzy wizerunki kultury i burzy je (vide stosunek do Prusa). Niesprawiedliwy (z przekory) dla uznanego gwiazdora potrafi przejmująco sportretować kolegę - nieudacznika. Świetny humorysta nagle zadziwia tonem poważnym, refleksyjnym. To nieoczekiwane spostrzeżenie, że z ostatniego okresu Hamiltonowego pisania tonacja ,,mol"' upamiętnia się najbardziej. Niespodzianka za niespodzianką, sprzeczność pod rękę ze sprzecznością, ciągle zmiany optyki. Bo w końcu to nie jest gazeciarstwo, tylko czysta literatura. Cała sofistyka nieoficjalnej oficjalności, osobliwej wolności dworskiej, bezkompromisowego kompromisu; gra prawdy i fałszu, odwagi i konformizmu, przywiązania do świata i niezgody na świat; okrutna zabawa literacka, w której stawką jest własna tożsamość. Rzut oka na okładkę książki: oto po latach starań o ludzki ryczałt Hamilton dochrapał się etatu diabła. Dobry Boże ateistów przebacz mu, albowiem wie, co czyni. Hamilton Puste miejsce, PIW, Warszawa 1973, str. 386. 121 JANUSZ MINKIEWICZ Jarosław Iwaszkiewicz - Listy do Felka Mój drogi! Zdziwi cię zapewne pora i miejsce pisania tego listu, ale to długa i niezwykła historia. Znajduję się teraz w podróży z Warszawy do Leśnej Podkowy Zachodniej, ale, Bogiem a prawdą, nie opuściłem do tej chwili jeszcze ulicy Nowogrodzkiej! Pamiętasz, kochany, ten urywek: „Ktokolwiek będziesz w Nowogrodzkiej stronie"... - do dziś nie uprzytamniam sobie dokładnie, dlaczego właśnie te strofy przychodziły mi zawsze na myśl, ilekroć szliśmy z Karolem na aperitif do hotelu „Attala" w Paryżu, na rue Chateaubriand, to Chateaubriand, zdaje się, powiedział kiedyś zasiadając do befsztyku: „Ce n'est pas moi qui va manger, c'est moi qu'on mangera..." Bo trzeba ci wiedzieć, że ulica Chateaubriand znajdowała się wówczas w okolicy Pól Elizejskich (Champs Elysees - jak mawiają paryżanie), niedaleko majestatycznej Etoilei, która w blaskach gasnącego słońca i zapalających się neonów wydawała mi się wspaniała i dużych rozmiarów. Ale, ale, zdaje mi się, odbiegłem nieco, kochany, od opisu mojej podróży. Otóż, wyobraź sobie, mój warszawski sekretarz z tutejszej mojej federacji gdzieś mi się zawieruszył, miał być na rogu Poznańskiej i Nowogrodzkiej (znów ten natrętny refren chodzi mi po głowie: „Ktokolwiek będziesz...") o wpół do szóstej punktualnie, a już jest za dwadzieścia szósta i jego nie ma i nie ma kto mi kupić biletu przy kasie. Ostatecznie mógłbym go sobie kupić sam, ale pomyślałem sobie, że mi nie wypada tłoczyć się przy kasie osobiście. Chodzi przecież o prestiż mojej federacji. Z tęsknotą patrzyłem na kolejkę 17,38 odchodzącą w stronę Włoch (Italia, lazur nieba, błękit morza, blask rozżarzonego słońca i te wiecznie młode, wiecznie się o rym proszące słowa poety: „Ach, zejdź do gondoli..."). Potem, o 17,45, odszedł i mój funiculate do Leśnej Podkowy Zachodniej, więc niepyszny siadłem w pobliskim Barze Myśliwskim (Klubu Myśliwskiego nie ma - na jego miejscu zbudowano jakieś przedszkole, tak, tak, nowe czasy, nowi ludzie) - czy pamiętasz etiudę pastoralną Wajsztajna? - podszedł do mnie garcon, którego nazywają tu „kelnerem" - niesłusznie właściwie. Pisanie tego listu, mój miły, muszę ciągle przerywać, bowiem ów „kelner" czyni mi co chwila propozycje i w końcu przystaję na następujące napoje i potrawy, które chciałbym ci możliwie najwierniej wyliczyć: hors d'oeuvres varićs, a właściwie sałatka śledziowa, creme de tomates, krem z pomidorów, czyli po prostu nasze kochane kresowe zupsko pomidorowe (przypomina mi się Kijów i ta mieniąca się w blaskach zachodzącego słońca Złota Brama, która już wtedy wydawała mi się wspaniała i dużych rozmiarów), potem już mniej wyszukane dania, jak filet mignon (sauce mayonnaise), pączki na zupełnie świeżym maśle wykluczającym wszelkie podejrzenia o margarynę i wreszcie kawa - ten czarny nektar, który pokazywano mi niedawno w Brazylii. Do widzenia, do widzenia, bo mignął mi za oknem mój sekretarz z federacji, więc ir-D r 4 4 4 122 'iż zaraz poślę go po bilet. Nie, to nie on, po prostu wziąłem za niego przechodzących Kazimierzów Brandysów (jedno z nich dostało ostatnio nagrodę „Mody i Życia Praktycznego"). Jak losy nasze się krzyżują! Ja przed wojną byłem wybrany królem mody na balu w „Europie", a dopiero później zaczęto dawać mi nagrody literackie. Dzisiaj inaczej, inne czasy, inni ludzie. Kaziowi dali najpierw nagrodę Warszawy. Za te pieniądze sprawił sobie wspaniały, dużych rozmiarów, prawdziwy bielski garnitur dwurzędowy, spodnie w prążki pepita, do tego kamizelkę, jaką nosili dziadowie z ery wiktoriańskiej w Płoskirowie. Nagroda „Mody" słusznie się więc Kaziowi należała, a w dodatku nikt mu nie odmówi zdolności do życia praktycznego. To nie był sekretarz z federacji, więc mogę pisać dalej. Zanim wybrałem się w tę podróż, ukończyłem redagowanie pięćdziesiątego drugiego numeru „Nowin Literackich". Bardzo mi się udał ten numer. Na ósmej stronie umieściłem list otwarty Z. Fedeckiego do K.I. Gałczyńskiego przeciwko drukowaniu prywatnych listów z podróży do żon i przeciw pisaniu o własnych żonach, córkach, krewnych i znajomych. Bardzo rozsądny list. Dla przeciwwagi na pierwszej stronie ukazały się moje listy do żony, wysłane z Ameryki pocztą lotniczą - swoją drogą pomyśleć: osiem tysięcy kilometrów w niecałe czterdzieści kilka godzin! Otóż wspominam w tych listach, jak nasza Marysia, kiedy była mała, bała się wielkich fal wchodzących wprost na plażę, jakeśmy chodzili po placyku, gdzie grała orkiestra sous les platanes, i jak nam mówił przewodnik, „on dirait, on dtaif - już nie bardzo pamiętam, co dalej mówił - i o tym, jak starałem się rozpoznać hotel, w którym chciał zamieszkać Karol. I wiele jeszcze innych znajomych wspominam, i Borisa, mego francuskiego sekretarza z federacji - to była prawdziwa perła w porównaniu z tym warszawskim! Już siódma blisko, a jego ani śladu. Zdaje się, że będę musiał moją podróż odłożyć do jutra, jak wtedy, gdyśmy nie mogli wystartować z Paryża i całą noc przegwarzyliśmy w Fontainebleau, które wydało mi się wspaniałe i dużych rozmiarów. O tym i o dalszym ciągu podróży - innym już razem... Do widzenia, do widzenia. Twój Jarosław xxx Napoleon w poezji polskiej [Fragmenty] KAZIMIERZ TETMAJER - DUMANIA W TATRACH Cicho, cicho! Z mgieł dziejów wstają widma olbrzymie, Hań tam postać największa: Napoleon ma imię! 123 I rosi -¦*."¦' w1 i f f i Jodły chylą konary czcząc postaci tej znaczność, Nawet Giewont rycerski stanął przed nią na baczność. Jak wiatr halny przeleciał poprzez śnieżne pól irchy, Z głów postrącał korony, w dół pozginał drzew wirchy, Skłębił, zmącił kolisko, świat w pęd porwał wirzchany, Aż padł niby złom skały w Czarnym Stawie strzaskany. Ha, ha! Stają za cesarzem, duszą jemu oddani, Szwoleżery jak smreki, niby sosny - ułani, Stają siwe wiarusy jak dąb krzepki przy dębie, Stara gwardia Cambronne'a, co paskudnie miał w gębie. Hej, ha! Gierlach jak ongi stał, i dzisiaj tak stoi: A cezara już nie ma, juhasowie wy moi! Największego mocarza na tym ludzkich nędz globie Zmoże katar żołądka albo kamień w wątrobie. REMIGIUSZ KWIATKOWSKI - Z POEZJI ARABSKIEJ Przekład z tłumaczenia W gronie żołnierskich płaszczów, chlamid Przy hufcu Napoleon stał: „Czterdzieści wieków z tych piramid Patrzą, żołnierze, na was" - grzmiał. A na to rzekł Mustafa-Hamid, Co w El Miser sławę mędrca miał: „Kamień jest trwalszy niż aksamit! Kismet! O Ałłach! Ałłachałł!" LEOPOLD STAFF - PIEŚŃ O MINIATURZE Pozdrawiam ciebie, drobna miniaturo, Natchnienia mego skrzydlatą wichurą, Co jęczy, stęka, wyje, buczy, trzeszczy Jak wysokiego wichru hymn złowieszczy. Skąd jesteś? Martwym nie powiesz obliczem. Czym jesteś? Wszystkim, a zarazem niczem! Symfonią barwy jesteś i nicością, Szkłem, porcelaną czy słoniową kością, O podobizno cezara miniona, O miniaturo! Bądź błogosławiona! 125 O chmury! Słońca! O ranki! O noce! Rozwijam loty, skrzydłami łopocę! MŁODOBZDURZEC - WIERSZOPIŚNIE FUTUBREDNIE Drobnoportret Bonaparta naścianuje w domosiedlu groszorobnego chlebożercy; . ramozłotość złotoramna dowzrokuje, zazdrościwiąc duszownętrze wierszopisne lub paszczochwyt gutnajero-bisierowski. Nogostając źrenicuje drobnoportret, w myślorobni wyrazując czaszkoskrycie: Obamyśmy wielkomienni różniczkowo! On w światwórni był to wielki Bohaternik. Ja wśród żyjców jestem wielki, Idiotycznik! JAN LEMAŃSKI - SŁÓWKA O KOBIETACH NAPOLEONA Napoleon bywał pobit, Nie przez wrogów broń, lecz kobit. Nie wiedzieć, z jakiej przyczyny Afekt czuł dla Józefiny. A ona, nie wiedzieć czemu, Przyprawiała rogi jemu. Marszcząc brew w gniewnym zarysie Rzekł jej cesarz: „Rozwiedźmy się!" I choć żal mu było podwiki, W kąt ją dla Marii Ludwiki. Potem miłosnej malarii Dostał do Walewskiej Marii, Co chciała dojść z czuciem słodkiem Wielkich celów małym środkiem. 126 Maria Ludwika, z potrzeby, Była żoną „nie ażeby". Mąż dawał perły i zbiór gemm Ona się gziła z Napiórgiem. Dojrzawszy to okiem wścibskiem, Mąż dał się pobić pod Lipskiem. I po następnych klęsk strzelbie, Samotny osiadł na Elbie. Aż zeszedł ze życia sceny Na łonie Świętej Heleny. Niewiasty - sentencja krótka -Nad geniusza wolą dudka. KAZIMIERZ WIERZYNSKI - PRZYLĄDEK DOBREJ NADZIEI Napoleona miniatura, Na której stare farby bledną; Gdzie tutaj dół jest, a gdzie góra, To mi zupełnie wszystko jedno. W złoconych ramkach, w komnat głębi Wisi na ścianie koło pieca, Ani mnie grzeje, ani ziębi: Słoniowa kość tam czy kobieca? Skaczę wesołe piejąc nuty Jak żwawy kogut pośród perlić, Cóż mi Messeny i Davouty, Co mi tam Wagram, lub Austerlic! Do żadnych ja się form nie nagnę W zielonożółtej mojej wenie I mogę zostać, gdy zapragnę, Napoleonem na Helenie. Nie będzie wprawdzie święta ona, Z nieziemskich sprowadzoną grządek, Nie będzie wyspą wśród mórz łona, Pal diabli! Starczy mi przylądek! 127 JULIAN TUWIM - POSĄŻEK NAPOLEONA Stała, stała, martwa jak grób Biała Napoleona Figurka Z porcelanowej masy zrobiona. W pokoju rodzina: Syn, córka... Chodzili, potrącali, stukali. Szafa się trzęsła, Gipsowa figurka skacze, Chodzą starce, smarkacze - Nie zważają... Chodzą rozszalałą zgrają! Figurka patrzy do zwierciadła. Zwierciadło się śmieje. Spadła!... JANUSZ GSĘKA 1 Bohaterski Pała Na dachy fabryki spadały słoneczne promienie złocistym deszczem, a w fabryce spadał procent wykonania planu asortymentowego. Wskaźniki produkcyjne chwiały się jak trzcina na wietrze i wśród nierytmicznego łoskotu maszyn wąskie gardła zawężały się coraz bardziej. Nikt nie potrafił temu zaradzić. Aż przyszedł pewnego dnia do fabryki niepozorny, pryszczaty chłopczyna w wyrośniętym ubranku. Był to Gaweł Pała, nie cofający się przed trudnościami młodzieżowiec. Kiedy spojrzał na smutne położenie produkcyjne, zaparł się cały w sobie, skupił świadomość i twardym krokiem ruszył w kierunku dyrekcji. - Matuś mi kazali plan podciągnąć - powiedział prosto. Skierowano Pałę na zębate tłoki. Zębate tłoki produkowane były na maszynach, w których tkwiły rezerwy, ukryte nieznaną ręką. Pała pomedytował, wziął rzecz na chłopski rozum i rezerwy wykrył. Zaledwie to uczynił, maszyny zaczęły pracować aż furczało. Minęło niespełna kilkanaście godzin nadliczbowych, a on wyprodukował tyle. 128 Dol Ni felietoa, kolegit użytk-Ulice -, Na r-- ?>.* ¦•¦•#.1 I-. -> 1^- -«* "Z « że zębatymi tłokami cały magazyn zagwoździł. I tylko nucił sobie swą ulubioną piosenkę: Zlikwidować trza nam Zaniżoność w planach Ojda, dana, dana... Gdy spostrzegł wreszcie, że wąskie gardło znikło z zębatych tłoków, owładnęła nim uparta myśl, żeby rozszerzyć następne. Poszedł więc do hali, gdzie walczono z trudnościami przy montażu stalowej konstrukcji. Na skutek bowiem braku odpowiednich rusztowań można było przeprowadzić tylko zawieszając się za nogi u sufitu. Pała zawiesił się ochoczo i uderzając potężnym młotem przyśpiewywał: Zlikwidować trza nam... itd. Myśląc o zaszczytnych zadaniach montował. Na dole zgromadziła się załoga i podziwiała jego piękną postawę. Tymczasem krzywa planu dumnie pięła się w górę. Kiedy odczepiano Pałę od sufitu, huczały oklaski. Plan finansowy został przekroczony. Młody przodownik pracy był blady ze wzruszenia. Gdy przyszedł do siebie, wręczono mu nominację na dyrektora. Przypięto na jego piersi ordery i wręczono mu skierowanie na wczasy. Brzęcząc orderami szedł nieugięty młodzieżowiec przez fabrykę. Robotnicy wołali radośnie: „Nasz dyrektor Pała!", przybyła matka, popłakiwała ze szczęścia, a sekretarz [...] ściskając spracowaną dłoń bohatera, mówił: - Bóg zapłać, [...] Bóg zapłać!... ?, DANIEL PASSENT Dobry wieczór państwu &? Nadajemy Dziennik Wieczorny. Dziś, jak zwykle w czwartek, Bywalec kończy felieton i za chwilę złoży meldunek naczelnemu redaktorowi, przedstawicielom kolegium redakcyjnego, a za ich pośrednictwem wszystkim czytelnikom o oddaniu do użytku nowego tekstu. Przedmieście stolicy - Falenica - przybrało odświętny wygląd. Ulice barwnie udekorowane transparentami: „Każdy felieton przybliża nas do celu". Na planszach przygotowanych w czynie społecznym przez uczniów Liceum Plastycz- 129 , i nego im. Czerwonych Kosynierów wymowne statystyki i porównania. Oto tablica informująca o ilości felietonów na jednego mieszkańca Polski, Belgii, Bułgarii, Czechosłowacji, Danii, Szwecji, Szwajcarii i innych krajów, w tym również rozwiniętych krajów kapitalistycznych nie zniszczonych przez wojnę. Wniosek jest jednoznaczny: polska felietonistyka znajduje się w czołówce światowej. Ilość felietonów wzrosła w ciągu ostatnich 10 lat o 168 proc. (dla porównania w Finlandii o 37 proc, w Japonii o ca 60 proc, a w Wielkiej Brytanii - mimo rzekomego dobrodziejstwa EWG - nawet spadek o 11 proc. w porównaniu z 1963 rokiem, kiedy to u władzy byli labourzyści). Również pod względem jakości notujemy postęp, choć nie tak wyraźny. Jeśli nasycenie humorem felietonu w Paragwaju przed dziesięcioma laty przyjmiemy za sto, to przepraszamy za usterki... A oto relacja filmowa z Falenicy. Od wczesnych godzin rannych mimo prawdziwie letniej słonecznej pogody przed domem Bywalca zaczęły gromadzić się wielotysięczne rzesze miłośników felietonu polskiego. Każdy, kto mógł, chciał być świadkiem uroczystości oddania.do użytku nowego felietonu. Czym dla mieszkańców Wybrzeża jest wodowanie każdego nowego statku, będącego dziełem naszych dzielnych stoczniowców, czym dla górników każda milionowa tona węgla, tym dla faleniczan nowy felieton. Bez przesady można powiedzieć, że Falenica jest stolicą polskiego felietonu, europejskiego felietonu, a nawet bez fałszywej skromności możemy powiedzieć, że jest to stolica felietonu światowego. Tu co tydzień fedruje nam dzielny Bywalec i tu właśnie za chwilę będziemy świadkami wodowania kolejnego utworu, który będzie się cieszył zasłużoną renomą w kraju i za granicą. Oto idą uczniowie szkoły im. Benito Juareza. - Jak masz na imię? - Jacuś. - A dlaczego tak ładnie się ubrałeś? - Bo dziś Dzień Bywalca. O ile przed wojną... - Dziękujemy ci, Jacusiu, bo już woła pani wychowawczyni. Sami Państwo słyszeli, z jakim przejęciem i przekonaniem siedmioletni Jacuś, syn warszawskiego aptekarza, mówił o dorobku naszej felietonistyki. Ale oto z daleka dobiegają nas już skoczne dźwięki „Walca Bywalca", to równym miarowym krokiem maszeruje orkiestra nadzwyczaj dęta Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. W pierwszym szeregu studenci Studium Dziennikarskiego, młoda oddana kadra, przyszli następcy weterana z Falenicy. Nasze niebo nie jest puste. Lecą gołębie. To znak, że już za chwilę. Jest za pięć dziesiąta. Z autobusu C wysiadają Antoni Słonimski, Hamilton, a więc nie tylko młodzież, ale i weterani, których nie mogło zabraknąć w naszej uroczystości. Cóż za wzruszająca chwila, widzimy jak w otoczeniu studentów i dziatwy rozmawiają z Bywalcem. Cóż za wzruszająca chwila! Przedstawiciele trzech pokoleń felietonistyki polskiej zgromadzeni w jednym miejscu. Mówią 0 dalszym podnoszeniu jakości, ilości, o coraz doskonalszym wyborze tematyki 1 argumentów, o podnoszeniu przodu i tyłu, o potrzebie dalszej konsolidacji, o odporze i doborze. Nad nami szybują gołębie, trochę niżej łopocą chorągwie, a w dole beztrosko bawi się dziatwa. Jest godzina za pięć dziesiąta. Przed furtkę zajeżdżają samochody 131 z przedstawicielami kolegium redakcji, w pierwszym samochodzie redaktor naczelny, członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, obywatel doktor, którego złośliwa dywersyjna stugębna plotka pasowała już na różne stanowiska, ale go nie dopasowała; zresztą w tak uroczystym dniu nie będziemy zajmowali się kawiarnią. Pierwsza z prawej małżonka naczelnego redaktora. Dalej idzie zastępca, redaktor, magister habilitowany, obok z lewej sekretarz redakcji, w towarzystwie przedstawicieli poszczególnych działów. Jeszcze chwila bezpośredniej rozmowy z gospodarzami i już zajmują miejsca na trybunie. Milknie orkiestra dęta, cichnie gwar uczniów. Uroczystość otwiera gospodarz Falenicy, przewodniczący rady narodowej. (Fragmenty jego przemówienia nadaliśmy w bezpośredniej transmisji i odtworzymy z taśm po Dzienniku). Następnie głos zabrał przedstawiciel weteranów, obywatel Hamilton, który nakreślił drogę rozwojową felietonistyki polskiej i w braterskich słowach pozdrowił przybyłych z daleka, ale bliskich naszemu sercu felietonistów ze słonecznej Zielonej Góry, z mroźnych Suwałk i z malowniczego Poznania. W imieniu przybyłych zamiejscowych gości zabrał głos Władysław Machejek, twórca niezapomnianych obserwacji Z mojego obserwatorium: „Tegoroczny skup felietonów - powiedział Janosik polskiej felietonistyki, jak go żartobliwie nazywają obywatele z Myślenic -przebiega znacznie powyżej kontraktacji, co jest dowodem, że nie tylko odpowiednie nawożenie i zaopatrzenie wsi w gwoździe jest gwarancją pokoju i odprężenia w Azji Południowo-Wschodniej". Ale oto wystrzeliły w powietrze rakiety tenisowe ziemia-ziemia. Zbliża się kulminacyjny moment uroczystości. Do mikrofonu zbliża, się Bywalec. „Obywatelu naczelny redaktorze! Na Wasze ręce i za Waszym pośrednictwem na ręce całego kolegium redakcyjnego i wszystkich czytelników składam meldunek o napisaniu felietonu". Redaktor naczelny, szczerze wzruszony, obejmuje Bywalca, padają sobie w objęcia kierownik pisma i prosty bezrolny felietonista, łamią się opłatkiem, przepraszam, łamią się wszelkie bariery, gorące serca topią lody hierarchii i protokołu, wszystkich łączy duma z osiągniętego dzieła, które powiększy nasz wspólny dorobek. Uczniowie szkoły im. Benito Juareza, przebrani za małe Bywalczyki w tradycyjnych melonikach, wręczają dostojnym gościom swoje własne felietoniki napisane niezgrabnymi dziecinnymi rączkami, może jeszcze tu i ówdzie trafi się błąd, ale prosto z serca naszych drogich i wspaniałych dzieci. Do mikrofonu podchodzi redaktor naczelny, obywatel doktor, i głosem znanym wszystkim telewidzom, ale dziś jakby bardziej wzruszonym, mówi: „Drogi obywatelu Bywalcze, drogie koleżanki i koledzy, i ty kochana młodzieży! Zebraliśmy się tu dziś, w stolicy felietonu polskiego, aby uczcić jeszcze jedno zwycięstwo. O ile przed wojną..." JAJ I Jak się 1 (Wy\\ -Osoby: P.: A z naszych < „Samot: oświetl S.: .-., P.: to znaczy 1 S.:Ó jakie mi 1 P.: A S.: P-: pojęciów mi i nasz S.: Mc znajomości 1 P.: A * szczególna S.: Hrr. słabość nr..: się trzeba '.. najczęście: P.: Pamięć?! S.: "Ew-. stricte albo większość je P.: Czy S.: Nati wykazują pr studiach 1 robić, a dv 1E JAN PIETRZAK Jak się wybić (Wywiad telewizyjny) Osoby: Prezenter - P. mgr Izetta Sokolik - S. P.: A teraz w naszej telewizyjnej programie naszą rozmówczynią będzie jedna z naszych wybijających się postaci naszej socjologii, autorka pracy pod naszym tytułem: „Samotny tłum a wybitne jednostki w świetle najnowszych zdobyczy na polu oświetlenia", nasza pani magistra Izetta Swawolik! Prosimy! S.: ...Sokolik, Sokolik! P.: Ach tak - Sambolik! Czy pani magistra zechce powiedzieć naszym słuchaczom, to znaczy naszym słuchaczkom i słuchaczom, jak się zostaje naszą jednostką wybitną? S.: O, to bardzo ciekawe pytanie a priori, jedno z ciekawszych pytań sensu stricto, jakie mi ostatnio zadano... P.: A więc jednak! S.: Otóż chcąc zostać jednostką wybitną należy się a propos wybić. P.: Jakie to proste! Pani ma wielki dar przekładania zawiłych spraw nauki na język pojęciów popularnych... Jakie zatem możliwości widzi pani przed naszymi dziewczętami i naszymi chłopiętami? S.: Możliwości są następujące: wybicie przez przebicie, przez wyrobienie i przez znajomości stricte. P.: A więc jednak! A które z wybić polecałaby pani szczegółowo, w sensie szczególnie, naszej młodzieży? S.: Hm, wybicie przez przebicie jest coraz trudniejsze, zwłaszcza że ze względu na słabość murów nie należy próbować głową muru a priori... Przez wyrobienie wybijać się trzeba latami, a kto z młodych ma sensu stricto do tego cierpliwość? Przeto formą najczęściej spotykaną a propos jest wybicie przez znajomości. P.: Pozwoliż, pani magisterium, że ją naciśniemy do muru... Trzeba te znajomości mieć?! S.: Ewidentnie! W świetle naszych najnowszych badań znajomości się zawiera stricte albo się dziedziczy a posteriori... Zawieranie jest dość uciążliwe, tak więc większość jednostek [...] osiąga ten stan przez dziedziczenie. P.: Czy to jest dowiedzione? S.: Naturalnie! Dzieci [...] urzędników podstawowych... W przedszkolu już wykazują przebłyski talentu, w szkole ujawniają stricte nadzwyczajne zdolności, zaś na studiach radzą sobie doskonale bez punktów dodatkowych i właściwie mogą już nic nie robić, a dyplom mają w kieszeni a posteriori. 133 :*^"...^JWS. P.: A więc jednak! Rozumie już teraz, ja rozumie i nasi telesłuchacze też rozumią. I tym uroczym akcentem kończymy naszą rozmowę z naszą panią magister Izettą Symbolik, która zechciała nam użyczyć naszego, przepraszam - swego czasu. Żegnamy się tradycyjnym: do usłyszenia, do zobaczenia. JÓZEF PRUTKOWSKI Adam Macedoński - Agonia 36° 00 36° 8 37° 6 39° 00 36° 2 37°00 37° 8 39° 5 36° 4 37° 2 38° 00 40° 00 36° 6 37° 4 38° 2 42° ! Jerzy Ficowski - Ocy ganiła Trawymurawy Taborem talasem A na nich, Smagłe jak diabły Wiotkie bezsadłe Uda cyganich. Trawamurawa Papuszyropuszy Podróżny, Nielichychichy A cyganichy: - Powróżmy. Wróżyły z żyły Na skroni, dłoni Słucha - nie słucha. Tak mu oddała Bezdenność ciała, Aż oddał ducha. Z pa (Frai 134 ł WŁADYSŁAW REYMONT Z pamiętnika (Fragmenty powieści) Taka jestem wzruszona, że jeszcze uspokoić się nie mogę... bo cały czas pan Hiacynt rozmawiał ze mną... a tak patrzył... tak cudownie mówił i tak mnie całował po rękach... nie śmiałam mu zabronić... bo tak mówił wtedy o nieśmiertelności... 0 sztuce... o nagim wszechbycie... o czuciach zielonych kamieni... o białym koniu 1 o słońcu zgniłym. Aż mi się w głowie mąciło. Nie, chyba o tym nie napiszę panu Henrykowi, nie zrozumiałby i jeszcze by się śmiał ze mnie. I mówił jeszcze, że już od dzieciństwa szukał absolutu. - Doprawdy, ale nie śmiałam się pytać, co to takiego? v Ale... pan Hiacynt i pan Adalbert nie są z tych, co to Przybyszewskiemu mówią: „Stachu". Oni są jego przeciwnikami. Pan Hiacynt powiada, że Przybyszewski to nie dekadent, a tylko „filister", a zaledwie Jan Chrzciciel jego i Adalberta... Mają założyć pismo, które drukować się będzie na czarnym papierze zielonymi literami, i tam dopiero mają wypowiedzieć wojnę całemu światu i - Przybyszewskiemu, a nawet i Miriam jest „filistrem". Miriam! nie, nie słyszałam nigdy o takiej literatce! -1 potem napisał mi ten poemat: „Na ulicach miasta leży śnieg, a deszcz tak pada, pada... pada... A ja leżę na smutnej, jak moja dusza, kanapie, leżę. Na fioletowej kanapie marzenia leżę, a deszcz tak pada, pada, pada... • Na śnieżnych absolutu polach kwitną orchidee... A ona przysłała mi tuzin skarpetek i srebrną łyżeczkę do kawy... A potem umarła!!! Na śniegach leżą orchidee... a ona umarła. Buty policjanta skrzypią pod oknami szpitala wariatów. 135 ¦ -¦'. ¦-» Butelka przepotężnej gliceryny stoi pod fluksjami!... I tylko tuzin skarpetek mi przysłała i srebrną łyżeczkę do kawy. A potem umarła! Ona tak lubiła kawę, czytała Altenberga, używała tylko gold craemu. Ubierała się w fioletowe suknie, Lubiła zapach przypalonych kaloszy! I zimne mięso z sosem tatarskim, A potem umarła. • O! O! O! Dusza moja zmącona, jak biała bita śmietana istnienia. Serce moje przegryzły obłędne grynszpany rozpaczy. Jakże sierocą i smutną jest ta łyżeczka do kawy? Tak smutna, jak książęce buty na śmietnisku, jak to okno, ślepe na nieśmiertelność. I jak ta pusta butelka, i jak ta umarła. I jak ten policjant, którego buty skrzypią pod oknami szpitala wariatów. * Na ulicach śnieg leży, deszcz pada, słowiki śpiewają. Miedziane trąby huczą w mniszek klasztorze... a z daleka... z daleka... Zgrzyt ostry kos na łąkach... tam - na łąkach prabytu... Tam, gdzie chodzą nagie wszechbyty i płyną strugi przepotężnej gliceryny pod fukcjami absolutu". # TADEUSZ RÓŻEWICZ Arkady Fiedler - Śluby Arkadiusza z Bavamakuku, kwiatem plemienia Towto Bavamakuku zmienia od trzech dni skórę, jej śniady tyłeczek pachnący lemurem jest śmieszny jak pomarszczony orzech kokosowy. Przeważnie jednak pachniemy tutaj zmysłowym aromatem kokosu; a więc i wiekowy Tirliporek, i sołtys Rumba, i lemur, i góra Beniowskiego, i ja. Bavamakuku to jeszcze dziecko, liczy trzy latka, lecz dziewczęta Towto wiedzą już dobrze, czego chcą (w tym wieku starsza siostra mojej obecnej czekoladowozielonej żony, Victoriarampa, uciekła od swego białego męża, to znaczy ode mnie, ponieważ nieświadomy tutejszych obyczajów użyłem przy spełnianiu obowiązków małżeńskich wytrętnego (?) środka antyseptycznego. Cała wieś pokazywała mi tropikalne tyłki; byłem ogromnie markotny i zły. Żułem betel i układałem plan zemsty na Czyraka, członka plemienia Towto. Podejrzewałem, że to on zbałamucił mi pierwszą żonę i zabił czarnego węża. Oczywiście nie domyślałem się, że przyczyną ucieczki Victoriarampy było użycie przeze mnie wiadomego środka. Z tragikomicznego błędu wyprowadził mnie dopiero domowy mikrolemur (najmniejszy przedstawiciel czcigodnej rodziny lemurów; zwierzątko małe jak szczur, lecz o wielkiej okrągłej głowie i olbrzymich cudacznych oczach). Ten dziwny i uroczy zwierzak pokazał mi na migi, o co chodzi. Teraz już wszystko poszło gładko. Bavamakuku łapie mnie śmiało za mój wielki nos; radosne głosy dronga tonga, gekonów i gonokoków napełniają naszą trzcinową chatę. Pewnego dnia u stóp góry Beniowskiego z czerwonych zarośli hibiskusów wyskoczyło stadko pół-lemurów, które na mój widok zaczęły piszczeć (w narzeczu Towto) „tata". Bavamakuku (której kokosowy tyłeczek pokrył się w międzyczasie delikatną, pachnącą skórką) śmiała się i pociągała mnie za mój wielki nos. Historia jest śmieszna i żałosna, bo małe lemury mają długie białe nosy i złote zęby. U Bavamakuku krew nie woda! Ba! (Czyżby ten kwiat plemienia Towto podsunął mi w noc poślubną zamiast siebie samiczkę mikrolemura?) Dziadek Tirliporek chodzi tajemniczy, wróży z tego wszystkiego wielki deszcz i pioruny. MAGDALENA SAMOZWANIEC W odlewni (Parodia nowelki produkcyjnej) - Jeszcze i tu musieli nam babę wtrynić - zrzędził stary mistrz-odlewnik, Marcin 138 Klepka, zerkając spode łba na dorodną postać młodej dziewczyny stojącej przed nim w skromnym, aczkolwiek gustownym ceratowym fartuchu, o włosach czarnych i kręconych jak wełna żużlowa. - Nie gniewajcie się, ojczulku - rzekła miękko i delikatnie pogładziła go po ramieniu dłonią w azbestowej rękawicy. Pod tą niewinną pieszczotą stary miękł. - No trudno - rzekł - skoro was już tutaj przysłali, to niech tak będzie, żeby mi tylko wypadków w ludziach nie było. Zakocha się w was który z tych młokosów i robota na tym ucierpi. Słyszane to rzeczy, aby baby odlewy robiły - zamamrotał przez usta, co było jego zwyczajem. - Czas, kiedy dziewczęta tylko rodziły dzieci i karmiły męża, minął bezpowrotnie -zauważyła. Przy tych słowach oczy dziewczyny zabłysły, jak gdyby ktoś na niezapominajki wlał roztopioną stal. - Idźcie doglądać pieca, czy wszystko w porządku - machnął ręką stary majster. Formierka zaczęła długim prętem grzebać w piecu i dorzucać drwa. - Ładunek dostateczny! - zawołała. - Waga też. - Zna się na rzeczy! - mlasnął stary wyga do siebie. Przed wanną giserską mogącą pomieścić dwadzieścia ton stopionego żeliwa wznosił się czworobok w kształcie sześcianu. Przykryty daszkiem przypominał cienistą altanę. Formierka weszła na chwilę do formy, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. W tej doskonałej formie zastał ją kolega, Jasiek Miętus. Spojrzał na nią gorąco i rzekł czule: - Czy wszystko w porządku? Można zaczynać? - Tak - odparła i mimowolny rumieniec oblał ją aż po szyję. - Można zaczynać -odparła wymijająco. - Trzeba dać znać sternikowi. W obszernej hali dudniło, brzmiało i klaskało jak na sali koncertowej podczas V symfonii Bacha. Młoty uderzały w kotły, a kotły w trąbki Eustachego tworząc razem jakąś dziką sarabandę najczystszych tonów. Jak węże syczały wentylatory. Jasiek skoczył na podwyższenie i rozpoczął komendę: - Zatrzymać, powoli popuszczać, powoli, w imię Postępu! Dźwig z wypełnioną po brzegi wanną, z której buchały płomienie żółte, zielone, czerwone i tęczowe, zaczyna spływać pomału. Jeden niebaczny ruch, jedno niepotrzebne słowo, a ognista ciecz może się wylać i spalić wszystko dookoła nie wyłączając ludzi. Nagle - co to? Ludzie zastygli w bezruchu, tylko im ręce latają w tę i w tamtą stronę. Wanna przechyla się złowieszczo na bok, moment, a ciekliwy ogień wyleje się i wszystko zwęgli się dookoła. Wszyscy mężczyźni potracili głowy z wyjątkiem niej! Bohaterskim ruchem rzuca się na wannę - jak lwica na swoje młode - i jednym wprawnym pociągnięciem przywraca równowagę. Jeden wielki oddech ulgi wzbił się pod strop i zawisł jak giserski kocioł. - Zuch dziewczyna! - pierwszy odchrząknął majster Klepka, ocierając pot z czoła azbestową rękawicą. - A niech ją... - i w tym miejscu zalał się łzami. - Koleżanka formierka uratowała nam życie - sapnął. 140 ¦»»•; <".,::*# ¦mW**' *« .?'-..-- " V'' im ch |r p° ¦ymi ubota n.CO nucenie - - Głupstwo, nie ma o czym mówić - broniła się dziewczyna - takie dwadzieścia ton to dla mnie drobiazg... - A czy wiecie - wtrącił wesoło Jasiek Miętus - że wy mogliście być pierwsi spaleni żywcem, gdyby się nie udało?... - Co tam życie wobec odlewu - odparła z prostotą. Gdy to wyrzekła, Jasiek poczuł, że ona i on, i że na całe życie... - No, teraz dość zabawy i gadaniny - idźcie zobaczyć, koleżanko, czy odlew wystygł i czy go można wydobyć z formy - rzekł, a te słowa zabrzmiały dla niej jak pocałunek, jak miłosne wyznanie... t er. 'ANISŁAW SOJŁCisJ t isił nę. ku. zekł tr- "ac - v razem Jasiek ^oclone, rzeb-Ihidzi. ronę. **kje się er. niej! inym -lił się ..i / czoła • -fcżanka Parasol noś przy pogodzie Wydanie nowe - zniekształcone Parasol noś i przy pogodzie, Nie tylko gdy deszcz pada! Może to dzisiaj już nie w modzie, Parasol noś i przy pogodzie! Bo może trafić się przechodzień, Co gruby kij posiada! Parasol noś i przy pogodzie, Nie tylko gdy deszcz pada! Trzy razy pomyśl, potem zrób, A wyda czyn owoce! Nie będzie tylko próbą prób -Trzy razy pomyśl, potem zrób! Od tego z kim zawierasz ślub Zależy szczęścia procent! Trzy razy pomyśl, potem zrób, A wyda czyn'owoce! Kobiety nie bij nawet kwiatem, Nie wolno, nie masz prawa! 141 .jSpsyfflJlIf I'-'* i *.«>.1 :^ '<&' &%'& -•¦ «- Czyś jej kochankiem, mężem, bratem Kobiety nie bij nawet kwiatem! Kwiat dziś w wysokiej cenie - zatem Kosztowna to zabawa! Kobiety nie bij nawet kwiatem, Nie wolno, nie masz prawa! Pomnij, że prawdą stoi świat, W niej wielka moc nad moce! Więc nigdy fałszom nie bądź rad, Bo pomnij: prawdą stoi świat! I choć byś nawet orłem spadł, Lecz spod ogona sroce -Fałsz ci wypomni własny brat, Bo w prawdzie moc nad moce! JULIAN TUWIM Slowiczek (lin prze alter iuA Por. pas . Sieć-Casa wart 118-„aec (Mr. ¦ P jakob żółta go o v 1879.: jako a. zwróć: Micki. Chr.Al Jak płotek1 Jeden ze znakomitych naszych polonistów i historyków literatury przygotowuje obecnie krytyczne wydanie dzieł Mickiewicza z komentarzami. Aby dać czytelnikom pojęcie o potężnej pracy zasłużonego profesora, drukujemy poniżej objaśnienia jego do wyrazu ,,słowiczek"; jest to jeden tylko z 84 komentarzy do słynnego wiersza Słowiczku mój, a leć, a piej. Całość obliczona na 165 tomów. 1) Słowiczku, wołacz l.poj. od rzeczownika słowiczek, zdr. od słowik, ptak z wróblowatych (passerrif ormes), figuruje w podrzędzie Acromyodi, należy do rodziny Turdidae (Erithacus rubecula, Erithacus philornele, Luscinia luscinia), por. J. Doma-niewskiego Podręcznik zoologii, Warszawa 1923, s. 667-668. Słowik znany był już w starożytności, p. Aristot. IX.26.2; por. u Horacego (Sat. II. 3, w. 245): „Luscinias soliti impenso prandere coemptas". („Patrz, jak drogie słowiki zmiatają z talerzy", przekł. Jana Czubka, Horatius Flaccus, Poezje, nakład Gebethnera i Wolffa, Warszawa-Kraków-Lublin-Łódź-Poz-nań-Zakopane 1924 s. 327); Pliniusz (X.41.51 i X.29.43) wspomina, że Slesichorus 142 I KOŁŁĄTi RZEPICH * I (liryk grecki, ur. w r. 632 przed. Chr.) schwytał w dzieciństwie słowika i to byfo przepowiednią przyszłej sławy poetyckiej (por. Dr.Harald Athmar Lenz Zoologie der alten Griechen u. Rómer, Gotha 1856, s. 296-297). Por. też u Oppiana, de aucupio, 1.17 i u Aeliana III. 40,V,38, gdzie cytuje Charmisa z Massalii (Marsylii) ib. 298 w przypisie. Por. charakterystyczne dla epoki zdanie Micheleta: „Le rossignol, a mon sens, n'est pas le premier, mais le seul, dans le peuple aile, a qui on doive ce nom". August Siedenstecker Waldgeschichte des Alterthums, Frankfurt a.O. 1886. Bd. I (vor Casar) 209 - zamieszcza krótką i nieciekawą wzmiankę o słowiku; niemniej jednak warto zwrócić uwagę na jeden szczegół (por. Rozp.Pr.Nat.Br. Wr. 1906. XXVIII 118-131 i Pr. Nauk Chr.Mr.Wr. 1873. XVI. 19), że wyżej wymieniona u Arystotelesa „aedon" (V 9,5) „galt fur eine verwandelte Tochter des Kónigs Pandion von Athen" (Mr.Kr.Fr.XXI 99). Pod względem etymologicznym trudno zgodzić się z Briicknerem (Słownik 501), jakoby cerkiewny sławij, ros. sołowiej dowodziły pierwotnego solw, oznaczającego kolor żółtawoszary (niem. sal, prus. salwis). Mickiewicz nie znał pracy Zoriana Popłacińskie-go o wpływach pomorskich na słowiańską nomenklaturę ptaków (por. roczn.Pr. Fr. Kr. 1879, XII,23), upada więc mniemanie Pędrakiewicza, że poeta użył słowa „słowiczek" jako aluzji do odwiecznie polskiej połaci ziemi, jaką jest Pomorze, pragnąc w ten sposób zwrócić uwagę Zaleskiego, aby tam frunął z Ukrainy (por. Antoni Dufa Ptaki wżyciu Mickiewicza na emigracji a kwestia ukraińska, Lwów 1930, passim); por. też Chr.Mr.Pr.V 16. i Spr.Tr.Kr.X. 8012. Jak Wyspiański napisałby wiersz „Wlazł kotek na płotek" 1 1 W Atenach na agora I prasłowiańska gontyna, wuje ¦ 1 W niej, jak postać upiora, :kom M L Kołłątaj - i tak zaczyna: 20 do ^J 1 ersza |H ¦ KOŁŁĄTAJ W Różanymi obłoki ptak M Ł Jutrznia, kniaziewno, wstawa, k» dziny H H Słysz! wzdhiż po płocie kroki, | Doma- fl ¦ to ON! to SŁOWO! .T..r.y był ł 1 1 RZEPICHA 1 Sława! t. ratius I I (zrywa) fhichorus 1 1 (się) 143 (burza) (nad Wisłą) ALCYBIADES (z namiotu) (wyszedł) (paiżą osłonion) (srebrzystą) Mrugają jego oczy hań ku wiślanej głębinie. KOŁŁĄTAJ On - Hasło! Pieśń! ALCYBIADES Hasło-w CZYNIE!!! ¦ &3 Jak tek na RZEPICHA CHÓR Czyn w PIEŚNI! Niech zeskoczy! (idzie) (ku) (głębi kruchty) (poza) (chrzcielnicę) Niech na płocie nie mruga, Bo oto SPRAWY czas! Nie krótka pieśń, nie długa, ale w sam raz. Jeszcze Butne. (Poleca sie . Jak Bolesław Leśmian napisałby wiersz „Wlazł kotek na płotek" Na płot, co własnym swoim płoctwem przerażony, Wyziorne szczerzy dziury w sen o niedopłocie, Kot, kocurzak, miauczurny, wlazł w psocie - łaskocie I podwójnym niekotem ściga cień zielony. A ty płotem, kociugo, chwiej, A ty kotem, płociugo, hej! Bezślepia, których nie ma, mrużąc w nieistowia Wikłające się w plątwie śpiewnego mruczywa, Dziewczynę - rozbiodrzynę pod pierzynę wzywa -Na bezdosyt całunków i mękę ustowia. A ty płotem, kociugo, chwiej, A ty kotem, płociugo, hej! I Jeszcze jeden wiersz poety Andrzeja Wiktora Butnego (Poleca się czytać głośno, jako wzór harmonii dźwiękowej. Zwrócić uwagę na wydźwięk, czyli wybździęk) Przez gwiezdne niebo jak przez durszlak Noc sieje źdźbła mdłe blasków ostrych. Gwóźdź Kacper mknie przez twardych dróg szlak I idą za nim słupy wiorst pstre. Cóż? - Kacpra szept brzmi - moich prac plan 0 osiem zwiększyłem zaledwie procent... 1 - osiemnaście w głowie Kacpra Świta uparcie, idąc nocą!!! Przyśpiesza kroku Gwóźdź - i gwiazd gwizd Pogania go, jak temu miesiąc. Nazajutrz - na tablicy wyróżnionych nazwisk Grzmiał cyfr hymn: - „Kacper Gwóźdź - osiemdziesiąt!" 145 L i KAZIMIERZ RUJWID WROCZYNSKI Gazel Emydlowicz - O połogu balladowym Ględziołki bezkieckie 1 Za stodołą, za wujową Wiersz się wypiął, kiwnął głową. Wybaniały potwornie Elipsi sie pusty O księżycu pod beczką Kiszonej kapusty. Zatracone straszydło Obełgane przez miedzę -Wylazło z worka szydło W rozdziewiczeń niewiedzę. Baju baju, będziesz w raju -Opowiedział, co wiedział, Jak w piwnicy przy świcy Rym z asonancą siedział - -Chciał ją rymnąć, a ta ci Jak go strofką przyskrzyni ¦ Tysiąc portek, sto gaci Wyfrunęło ze skrzyni. Wynik z tego był żaden: Podrzucili u płota Niedonoskę balladę — Psu na budę robota! 146 ADAM WŁODEK Konstanty Ildefons Gałczyński - Kurtka na wacie Raz do wytwórni „Konfekcja męska" (kurrrtka na wacie kurrrtka na wacie) przyszło klientów czterech na klęczkach (kurrrtka na wacie płaszcz). Przyjść im na klęczkach było wygodniej (kurrrtka na wacie kurrrtka na wacie) przedziwne bowiem kupili spodnie (kurrrtka na wacie płaszcz). Kupili spodnie z pracowni owej (kurrrtka na wacie kurrrtka na wacie) zdatne do chodu tylko w połowie (kurrrtka na wacie płaszcz). Ściślej: okrycia te znakomite (kurrrtka na wacie kurrrtka na wacie) w kolanach były zręcznie zaszyte (kurrrtka na wacie płaszcz). Stąd więc nabywców decyzja męska (kurrrtka na wacie kurrrtka na wacie) by się do spodni wcisnąć na klęczkach (kurrrtka na wacie płaszcz). Na klęczkach także prosić jest raźniej (kurrrtka na wacie kurrrtka na wacie) aby tworzyli krawcy uważniej (kurrrtka na wacie płaszcz). Bo nie pomogą nijakie bogi (kurrrtka na wacie kurrrtka na wacie) gdy klient wstanie na równe nogi! (kurrrtka na wacie płaszcz!) 147 T "\* .4. \A\izp3s m ODfB BJBUI Z *•=¦ -dam jjsois C 3IS 0{BZB>[0 * |pnzj jojnB 4 AV n /od bjoj>i :ujBidAs m. tup ¦ u z AuuBd V- ¦»¦ • * V ¦ ;'W' BOY Madrygał f Wlazł kotek na płotek I mruga. Z tych dwu niewinnych zwrotek Milsza będzie ta druga. Żeś mnie już zwała swym kotem Prosi Cię wierny twój sługa Bądźże choć raz dla mnie płotem Na który się włazi i mruga. XXX Boy - Panna Ploume Niedawno wpadł mi w ręce ciekawy dokument dotyczący stosunku miłosnego panny Ploume z arcyksięciem de Pigeon. Cóż za bogactwo materiału! Istna kopalnia arcyciekawych szczegółów z życia słynnej awanturnicy. Licho wie, może i ona była jedną z nieślubnych córek Moliera! Urodziła się jako córka protestantki, która w dwa dni potem, dnia 31 lutego 1629 r., o godzinie trzy kwadranse na piątą w nocy otruła się w sypialni hrabiny de Monjolicon. Wicehrabia zawrócił głowę trzynastoletniej pannie, która pozostała na świecie zupełnie sama, w małym domku w pobliżu dzisiejszego Clichy, z małą suczką wabiącą się Thisbee. Nie wiadomo, jak wyglądałyby dzisiejsze badania nad przebogatymi dziełami panny Ploume, gdyby nie to, że szperając w jesieni ubiegłego roku w Paryżu, znalazłem u pewnego bukinisty list, który stał się kluczem do dalszych badań. Okazało się, że w liście tym, pisanym przez markiza Chaysse do księcia de Pigeon z dnia 2 lipca 1642 r., autor rzucił właściwe światło na kwestię, czy Thisbee jest pieskiem, czy suczką. Okazało się, że właśnie tak. Co zaś się tyczy panny Ploume, to wstąpiła ona do zakonu sióstr niepomacanych ,,z wielkiej żałości" po stracie markiza, który podobno się puścił z małą aktoreczką z trupy Moliera; złośliwi mówią, że nawet z samą Clarinette de Hautbois. Wkrótce jednak stamtąd uciekła, podobnie jak kawaler de Grieux ze sławnej powieści abbe Prevosta, po czym osiadła w Gratte-les-Dos, gdzie zmarła wkrótce, w sędziwym wieku, na skutek niedozwolonego zabiegu. 151 KONSTANTY '*.:¦ 10 limeryków Był Chińczyk w pustyni Gobi, który straszne kawały robił. W końcu, znienawidzony, przeniósł się w inne strony, ale nic sobie z tego nie robił. Był pewien anioł w niebie, co ciągle robił pod siebie. Koledzy, chociaż beczy, orzekli: dość tych rzeczy! I ten anioł musiał sypiać na drzewie. Była pewna poetka w Krakowie, co patrzyła na świat coraz płciowiej, leczył ją jeden pastor, lecz trzy na jedenastą coś jej stuknęło w głowie. Był członek związku szoferów nieprawdopodobny nierób: Godzina za godziną Grał w oko i w domino i wcale nie woził pasażerów. Był pewien pan w Koźminku, co strasznie nie lubił kminku. Raz krzyknął: dość tych kpinek, ciągle kminek i kminek! I,umarł, jak stał, przy kominku. Był pewien pisarz młody, co nigdy nie dostał nagrody, w końcu, zdenerwowany, sprzedał dwie cudze wanny i wyszedł zupełnie z mody. .-*•' Był pewien Kominiarz Binder, co trzymał w szafie cylinder. Chodził, co było gafą, na procesję z szafą, zamiast nosić na głowie cylinder, Był pewien mnich z Tipperary, który strasznie lubił dolary, lecz że miał nogę krzywą, robił z dolarów piwo -ten dziwny mnich z Tipperary. Był pewien poeta z Łodzi, który ciągle na rzęsach chodził. Gdy go koledzy z płaczem błagali: chodź inaczej, odpowiadał: co to was, do cholery, obchodzi? Była pewna dama z Radziejowa, co hukała nocą jak sowa, więc mąż był przerażony z powodu takiej żony . i otruł ją wodą Burowa. STEFANIA GRODZIEŃSKA „EXPRESS" DOPOMÓGŁ Nasz czytelnik Szczęsny Hops z Radości napisał do nas przed kilkoma miesiącami, że nie może dostać koszuli nr 42. Interweniowaliśmy u ob. Hopsa, aby postarał się schudnąć. Z satysfakcją notujemy, iż ob. Hops zastosował się do naszej rady, schudł i teraz nie może dostać koszuli nr 36. KTO U« poszli? afryk^ tom p: N miast.-, dla nic PO W Br„ zabłąk skurc; kiej! STAN Ur Matk-. Staszk wynik złe wa na po^ KON Kt nagroc. W Z nartd Z uśmitx t Z ,,Ex" O, celu pr W Uv Na wać kup-której sz^_ 154 ,-«*/_ •--, r się l whudł ZGUBIONO-ZNALEZIONO Zgubiono kapelusz typu „Eden". Znaleziono kapturek różowy z pomponikiem. Zainteresowanych prosimy sprawdzić, czy chodzi o to samo nakrycie głowy... KTO CHCE NIECH CZYTA Uwaga! Mamy dobrą wiadomość dla czytelnika Wł. Dł. z. Mokotowa, który poszukiwał pilnie broszury Heleny Mączko pt. Możliwości oswojenia śmierdziela afrykańskiego. Dzieło to ofiaruje czytelniczka St. Kt. z Wałbrzycha w zamian za drugi tom pracy prof. M. Skrzynki O pochodzeniu naczyń fajansowych z jednym uchem. Na zapytanie czytelnika Kr. Gr. wyjaśnia czytelnik Br. Pr., iż istnieją następujące miasta w Polsce o nazwach w trybie rozkazującym: Miel-no, Strzel-no i Wrzeszcz oraz dla nie wymawiających litery ,,1" - Wałcz. PO WARSZAWIE EKSTRAKT. OSTATNI RAZ O PSACH. Brązowy seter z łatą pod ogonem nie może dostać wózka dla bliźniąt, które zabłąkały się do chemicznej pralni, w której wydano im zamiast pelisy na fokach skurczone spodnie. Kiedyż nareszcie doczekamy się lepszego oświetlenia ulicy Grójeckiej! STANISŁAW MARUSARZ. URODZIŁEM SIĘ NA SKOCZNI. Urodziłem się na skoczni. Dziwnego tego przeżycia nigdy chyba nie zapomnę. Matka przewidując, że zostanę najlepszym polskim skoczkiem, z góry nazwała mnie Staszkiem Marusarzem. Pierwszy skok, jaki oddałem, nie odznaczał się imponującym wynikiem. Zawinił tu brak nowoczesnej techniki, spowodowany młodym wiekiem oraz złe warunki śnieżne. Miałem mianowicie jedenaście miesięcy, a skok oddałem z krzesła na podłogę. Dalszymi skokami uzyskałem mistrzostwo skoczni na Krokwi. KONKURS „EXPRESSU" Kto odgadnie, kto komu, gdzie i po co? - Zwycięzca konkursu otrzyma cenną nagrodę! GIGANTYCZNA IMPREZA „EXPRESSU" W najbliższą niedzielę! Wszyscy czytelnicy! Z nartami na ramieniu! Z uśmiechem na ustach! Z ,,Expressem" w ręku! Przed redakcją „Expressu"!!! O godzinie piątej rano! Odbędzie się ogólny zjazd na nartach przez specjalnie w tym celu przerzucony most na Pragę! W razie deszczu uczestnicy spływają kajakami pod parasolami. Uwaga!!! Na całej trasie na spadochronach będą się opuszczać członkowie redakcji i rozdawać kupony upoważniające do udziału w następnej gigantycznej imprezie ,,Expressu", której szczegóły podamy w jednym z najbliższych numerów. 155 r Psepis na wiels dla dzieci Najpielw, plosę państwa, się bieze Jakieś intelesujące zwiezę. Zwiezę zdlowe, Świeże, Zwiezę pielwsego soltu, W ostatecności może być klajowe, Chociaż osobiście ladze lacej z impoltu. Egzotyka bowiem w tych zecach, Co stwieldził pewien baca, Nie wiadomo dokładnie dlacego, Ale bes pselwy popłaca. Następnie chwytamy piólo, Ołówek Albo długopis: „Inwencjo nasa!" - wołamy. - ,,Ty telas, inwencjo, daj popis!" O co chodzi? O imię. To baldzo ważna splawa. Bez doblego imienia Wielsyk nas powodzenia Nie ma mieć plawa. Dobie imię nas wielsyk Nadzwycajnie podepse. Imię musi być dziwne. Im dziwniejse, tym lepse. Telas płaca psed tobą jest niewielka, o tycia: Zwiezę ślicnie nazwane powołujes do życia. Zapamiętaj jedynie, Bo w tym sukces twój walny, Ze ten zwiezak powinien być Jak najmniej nolmalny. Głupie zecy niech lobi, Głupich psygód ma wieniec, Jak saleniec niech żyje Anej (prz< MONAl N:.:r Macej ta to?"., młodu twą w nie pt RAZ dowcipe Pumper: „Czy piękn Francuz^ ODPt- L - że ożer sir, ale ic niech pa 156 '• i Albo inny zboceniec. Niech lozlabia, Niech buja, Niech się swenda po świecie... I to wsystko. Z poważaniem LJ. KELN (byłe dziecię) ANTONI MARIANG t i x w Anegdoty historyczne (przepisy dla prasy) MONARCHA I FILOZOF Nieprzyjaciele Empedokłesa z Agrygentu wnieśli na niego skargę do Aleksandra Macedońskiego, że ożenił się z własną siostrzenicą. Aleksander jednak był liberalnym władcą. Kazał więc zawezwać słynnego filozofa przed swe oblicze i zapytał: ,,Prawda-li to?" „Zaiste prawda, panie - odparł Empedokleś. - Ale ja jestem stary i brzydki, a ona młoda i piękna. Mam nadzieję, panie, że to wszystko wpłynie (po grecku: panta rei) na twą wyrozumiałość". A na to monarcha: „Trudno, stało się. Ale żeby mi się to więcej nie powtórzyło!" RAZ WYSTARCZY Francuzka, Maria Arouet, zwana Voltaire, odznaczała się, jak wiadomo, ostrym dowcipem. Kiedyś zasłyszała w salonie panny de Scudery, że słynna z urody Madam Pumpernikiel wyszła za mąż za swego stryja, głośnego bogacza, margrabiego Grahama. „Czy to prawda?" - zapytała pani Voltaire, spotkawszy damę. „Ależ tak" - odparła piękność. „Trudno, tak się toczy światek (franc. ęsi walemont) - rzekła dowcipnie Francuzka. - Tylko żeby mi to było ostatni raz!" ODPOWIEDŹ Literat angielski Bernard Szo spotkał kiedyś w Klubie Retoryki (Retory Club) pewnego znajomego finansistę. „Czy to prawda - zagadnął złośliwie literat młodzieńca - że ożenił się pan ze swą cioteczną babką ze względu na jej fortunę?" „Uczyniłem to, sir, ale jedynie z czystej miłości". „No, trudno - zareplikował ze śmiechem Szo - tylko niech pan tego więcej nie robi!" 157 xxx Miłość na scenie Wariacja W tragedii: Odarłaś serce z kwiatów i oplotłaś w żmiję! Ha, drzyj, niewierna! tym cię ja mieczem zabiję I poślę na dno piekła!... W dramacie historycznym: Kochanko! ja cię kocham nad życie, nad siły I kochać będę tu, tam i w głębi mogiły! W dramacie ludowym: Ha, rozumiem, ty ku mnie dziś serca nie skłanias; Bom ja na świecie biedny, sierota, gałganiarz! W komedii wyższej: Pani! jam jest adwokat - mam byt zapewniony; W sercu prawość - a w biurku miejsce na miliony. W krotochwili: Dziewczę, kochaj mnie. Bo ja kocham cię! Och, połączmy się! W operze: Ach, przy tobie Choćby w grobie Miłość będzie trwać. Ach! Miłość będzie trwać. Ach, ach! Będzie trwać - będzie trwać, Ach, taaak! bęęęęcędzie trwaaaaaaaaaaać!!! W balecie: (Prawa noga wzniesiona, obie ręce na sercu.) Stai dn 158 ¦sp^ JANUSZ MINKIEWICZ Stanisława Jachowicza - Krótka opowieść o pewnym dramaturgu z humanitarnym zakończeniem Romcio Znów Napisał Dramę Płacze I Przeprasza Mamę. „Drama? Głupstwo!" Mama Doda „Ale Widzów, Widzów Szkoda!" \xf k ¦ NUMER SPECJALNY - ESKIMOSKI Od redakcji Co wiemy o Eskimosach? Mało, bardzo mało. Numer, który oddajemy dzisiaj do rąk czytelnika, ma wypełnić tę lukę. Oparty jest na dostarczonych nam życzliwie przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Eskimoskiej materiałach. DALSZY ROZWÓJ NOWE MODELE PRZEMYSŁU ESKIMOSKIEGO Przemysł eskimoski przystępuje obecnie do budowy samolotów ze śniegu, opartej na najlepszych tradycjach narodowych i krajowym surowcu. DELEGACJA Już pojawiły się nowe modele sań, znacznie udoskonalonych technicznie. Na zdjęciu: nowy model sań zaopatrzonych w bieg wsteczny. MUZYKA LEKKA ESKIMOSKA Do Polski przybyła delegacja Eskimosów. Coście odbyli podróż specjalnym wagonem - chłodnią i zamieszkali w lodówkach hotelu Bristol. Najmodniejszym obecnie przebojem wśród Eskimosów jest tango: „Czy pamiętasz ten Clacier srebrzysty". PRZYSŁOWIA ESKIMOSKIE Czym igloo bogate - tym rade. Eskimoska z sań - reniferom lżej. Z SAL Przed P odpowia zgwałcę'" dosyć rc. mosów z strzegą z nicy eski Przed Po'ą odbył się : K. Sglum .• żeństwa z dopiero p.. zawarł z\\ kiem płci r ty ze wzgk turę i obi Z dnia Zbliża się wi tach eskimc krokusy. 160 miii! KS ipatrzo ebojerr Czy pa- Z SAL SĄDOWYCH Przed Polarnym Sądem Okręgowym odpowiadał S. Dbdptal za usiłowanie zgwałcenia wieloryba. Jest to niestety dosyć rozpowszechnione wśród Eskimosów zboczenie, przed którym przestrzega zarówno prawo, jak i spowiednicy eskimoscy. Przed Polarnym Sądem Okręgowym odbył się proces rozwodowy, w którym K. Sglum wnosił o unieważnienie małżeństwa z niejakim Gmfallar. Powód dopiero po dwóch latach zauważył, że zawarł związki małżeńskie z osobnikiem płci męskiej. Przypadek dość częsty ze względu na bardzo niską temperaturę i obfitość odzieży. Z dnia Zbliża się wiosna. Spod podłogi w chatach eskimoskich przebijają pierwsze krokusy. OGŁOSZENIA Koszulki gimnastyczne z futra - poleca Dom Sportu. ZAMIENIĘ NOWEGO PINGWINA NA DWIE FOKI W IDEALNYM STANIE. Uwaga i ESKIMOSI! JUŻ JUTRO NOWA POWIEŚĆ W ODCINKACH! CZYTAJCIE 99 POSTĘPOWCA" 161 Z KRAJU KU PROROCZEJ WIZJI W całym kraju odbędzie się wielka zbiórka pustych flaszek po wódce, Flaszki te mają być wykorzystane na budowę szklanych domów, przewidzianych już przez Żeromskiego. Z prac prehistoryków SPÓR TRWA Uwagę czytelników bieżącej prasy naukowej przykuwa dyskusja tocząca się między profesorem Padalcem a profesorem Pyziem. Tematem sporu jest znaleziony wjaskini Odrowąża prehistoryczny napis „Pocałuj mnie w grząśl". Prof. Padalec uważa, że grząśl oznacza ptaka wodnego, dzisiaj już zaginionego, niezwykle płochliwego. Stąd zdanie: „pocałuj mnie w grząśl" jest według Padalca rodzajem ironicznej metafory na oznaczenie niemożliwości lub małego prawdopodobieństwa. Profesor Pyzio natomiast obstaje przy tezie, że całe zdanie wywodzi się z obrzędów sakralnych. Kronika kulturalna NATURALIZM W TEATRZE RAPSODYCZNYM Jak donoszą koła dobrze poinformowane -już w najbliższym przedstawieniu dyrekcja ma zamiar wprowadzić na scenę żywego ducha. Kończąc jamnika sympatM w domu' Mamy nai odrobieni jamnika. 162 ^* *> O/_V mi że ad , na ato- -k- 101 pożytków z jamnika XI POSŁOWIE Kończąc dzisiaj nasz cykl pragniemy czytelnikom zwrócić uwagę na jamnika jako jamnika, czyli jamnika jako takiego. Miło jest wyjść z tym sympatycznym rodzajem psa na przechadzkę, miło po prostu mieć go w domu i z tej racji często z nim się stykać (patrz ilustracja). Mamy nadzieję, że nasz cykl w dużym stopniu przyczyni się do odrobienia wiekowego zaniedbania, przeklętej spuścizny w zakresie jamnika. 163 ZE SPORTU GOŚCIOM NIE POSZEDŁ W SMAK NASZ ŻUŻEL! - POLSKA SZTANGA SOLĄ W OKU SPARTAKOWCÓW!-MAŃKA BIJE, ALE I SAM JEST BITY! -GKKF KŁADZIE NACISK NA DUŃSKĄ!-O ŁYŻWY DLA MŁODZIEŻY! -NASI CHŁOPCY NIE CHCĄ KRUSZONU!-IWANIEWiaÓWNA NA DRĄŻ-KU!-GRUPA PRZEŁAjOWCÓW PRZED OBIEKTYWEM!-CZY KULMINACYJNY PUNKT LEŻY W HANTUCH?!-ZŁAMANA SZCZĘKA ZIENTARY PLONEM WYPRAWY DO TURCJI!-KOLOSY SZOS Y! - CENTRA BARANA INDYJSKIM GROBOWCEM DLA NADZIEI DRUGOLIGOWCÓWM-CZY WYNIKI SKUPIĄ SIĘ NA KIEROWNICTWIE?!-KRÓTKOFALARSKIE KŁOPOTY! -BICYKL-ROWER PRZYSZŁOŚCI Z ostatniej chwili Zamiast o lepsze jutro walczmy o lepsze popołudnie albo przynajmniej o lepsze od trzeciej do czwartej. Stara baśń Noc uciekła 21) cdn. i 164 •••# *-, ••••4 Z kr, Wielkim ; ¦ •> które już.- ?> aż do pier\*v-» Już dotychc-- ULGA Wielkie i ustanów, i prawo w złomu, c otrzymu,. Nie trzeba powitane Z zagr Nieustanr jak ujemn\ milionerów Jest to ek-ośmiornii „Ave Cae- In. i Z kraju ZAKLINACZE CAPÓW Wielkim powodzeniem wśród rolników cieszą się specjalne ekipy zaklinaczy capów, które już z początkiem lata wyjeżdżają w teren. Ekipy będą przeprowadzały zaklinanie aż do pierwszych przymrozków. Już dotychczas zaklęto gros capów. ULGA DLA FILATELISTÓW Wielkie ułatwienie wprowadzono dla filatelistów w związku z akcją zbiórki złomu. Po ustanowieniu relacji: 1 kg znaczków pocztowych za 2 kg blachy-każdy filatelista ma prawo wymienić dowolną ilość znaczków na blachę w najbliższym punkcie skupu złomu, a uzyskany w ten sposób złom złożyć w tymże punkcie poza kolejką, otrzymując zapłatę według przewidzianej taryfy. Nie trzeba dodawać, że reforma jest wielkim ułatwieniem dla filatelistów i została powitana z radością przez szerokie rzesze zbieraczy znaczków pocztowych. Z zagranicy CHLEB ICH BODZIE Nieustannych przykładów na to, do czego może doprowadzić zbytek i lenistwo oraz ak ujemny wpływ na mentalność wywiera wyzyskiwanie - dostarcza nam życie milionerów. Oto ostatnio zorganizowano w Davos zawody narciarskie dla ośmiornic, est to ekstrawagancja niezwykle kosztowna, już choćby z uwagi na to, że dla każdej ośmiornicy potrzeba, jak na to wskazuje sama nazwa - czterech par nart. ,Ave Caesar!..." Lecz czym się to skończy? 165 I Kącik turysty PRAKTYCZNY PLECAK Zbliża się sezon letni. Niejeden amator wycieczek zastanawia się nad wyborem plecaka odpowiednio pojemnego i poręcznego, w którym by zmieściło się to i owo, statki kuchenne, zapasy żywności itp. Podajemy dzisiaj praktyczny sposób sporządzenia plecaka, bez narażania się na koszty. Jedynym wydatkiem jest sprawienie'sobie dwóch mocnych rzemieni, które następnie przymocowujemy odpowiednio do kredensu. Kredens znajduje się w każdym prawie domu. Utworzony w ten sposób plecak, niewątpliwie pojemny i tani, zarzucamy sobie na ramiona i hajże! Na pola, nad wodę czy też w góry. KOMUNIKATY PODSUMOWANIE DYSKUSJI ODBĘDZIE SIĘ NA WALNYM ZEBRANIU W DOLINIE JOZEFATA. DOKŁADNY TERMIN ZOSTANIE PODANY DO WIADOMOŚCI. Stara baśń 30) Kukułki odezwały się z dala, dzięcioły kowale już kuły drzewa. Był dzień. cdn. Z krai W czasie i ny o działa'--starego. SZKÓD I nną wiadon denci z Nat Znajdując emu powsta straty. Zzagi W miejscowo-w czasie v\ r strzelaniny , . Jak się okazać cenach przt 166 30) ,ły i • ¦ Z kraju WSTECZNiaWO W SADOWNICTWIE W czasie ćwiczeń polowych harcerze odkryli, że ogrodnik K., od dawna już podejrzany o działalność, w kącie swojego ogrodu, pod osłoną łopianów, pielęgnował kiełki starego. SZKODNIK Inną wiadomość, również z dziedziny ogrodnictwa, przysyłają nam nasi korespondenci z Nabaniowic. Ujęto tam niejakiego Z., pracownika ogrodów państwowych. Znajdując się w stanie nietrzeźwym, Z. chodził po inspektach i zapylał kwiaty. Dzięki temu powstawały zdegenerowane odmiany, co narażało skarb państwa na znaczne straty. Z zagranicy ARESZTOWANIE AFERZYSTY W miejscowości kąpielowej aresztowano Sir Bazylego C. Sir Bazyli C. wzbogacił się w czasie wojny na dostawach waty dla wojska, używanej do zatykania uszu podczas strzelaniny na froncie. Jak się okazało, wata wypruwana była z marynarek skupywanych po śmiesznie niskich cenach przez Sir Bazylego C. od rekrutów idących na front. 167 RYBY STOLARSKIE Wyprawa naukowa na jachcie „Krewny Karola Wielkiego" kontynuuje badania głębin morskich i żyjących tam stworzeń. Między innymi udało się pochwycić i sklasyfikować grupę tak zwanych ryb stolarskich, które dotychczas wymykały się ichtiologom. Jedynym znanym dotąd przedstawicielem tej grupy była tak zwana ryba-piła. Obecnie odkryto dalsze odmiany. Są to: ryba-młotek, ryba-dłutko, ryba-flachcążki i ryba-he-bel. Z podań i legend ludów zamieszkujących archipelag wynika, że ocean ukrywa jeszcze niejedną tajemnicę, przede wszystkim niesłychanie rzadki okaz z rodziny ryb stolarskich: rybę-bormaszynkę. DROBNE FISTULA - POTRZEBNA W TEJ CHWILI. PAWIA PUSZCZAM - KOLORY WEDŁUG ŻYCZENIA Ignacy Kraszewski Stara baśń 34) Kilka kołków wbitych w ziemię, a na nich nacięte konary jodłowe. cdn. 168 Mrożący kr onegdaj. Pogromca ; jak: skłania nie z nogi dźwiękach . król pustyń paszczękę. DODATEK „f Nasza no\ J.R. TĘSKNO - Więc pow Szpakowat\ - Zapewne szalę. Było to w ¦ umieszczone wyrazem zap Wydawało s dalej, jakby -i niekłopotl z uchem prz 34) lich «rdn. Z dnia PRZESTROGA DLA ADEPTÓW POGROMIARSTWA Mrożący krew w żyłach wypadek zdarzył się podczas przedstawienia cyrkowego onegdaj. Pogromca lwów, P. Raczek, po kilku punktach swego cowieczornego popisu, takich jak: skłanianie lwów do skakania przez obręcz płonącą żywym ogniem, przestępowa-nie z nogi na nogę i innych - przystąpił do głównego pokazu. Mianowicie przy dźwiękach werbla włożył głowę w szeroko otwartą paszczę lwa. W tej samej chwili król pustyni, podrażniony łupieżem, na który dawno już cierpiał P. Raczek, zwarł paszczękę. CHOPIN DODATEK „POSTĘPOWCA" POŚWIĘCONY KULTURZE I SZTUCE. NR 7 Nasza nowela j.R. TĘSKNOTA - Więc powiadacie, że w muszli słychać morze? Szpakowaty ożywił się. - Zapewne - kontynuował. - Ale znałem kogoś, kto zbyt wiele rzucił na tę właśnie szalę. Było to w małym mieście na Podkarpaciu. W ciasnym mieszkaniu niejakich P. umieszczono dodatkowo nauczyciela. Człowiek spokojny, cichy, ale z tym jakimś wyrazem zapatrzenia w oczach. Wydawało się, że jego wzroku nie zatrzymują ściany ani przedmioty, że błądzi on dalej, jakby stale przebywał na horyzoncie. Nie miał wad. Jako lokator był uprzejmy i niekłopotliwy. Z jednym wyjątkiem: mianowicie godzinami okupował toaletę, z uchem przy muszli. Nasłuchiwał, czy morze nie szumi. (Z tomu gawęd pt. Z gawęd wuja) 169 Kącik bibliofila J.j. ROUSSEAU „LISTY PERSKIE" Żywa i niezapomniana lektura. Już pierwsze stronice, na których autor pisze, gdzie się obraca, wciągają czytelnika. Stopniowo, nie nużąc, autor przechodzi do dalszych partii o tym, że wysyła brudną bieliznę, i zapewnia, że ma się dobrze. Końcowe zaś fragmenty, w których pozdrawia wszystkich w domu i pyta, czy wszyscy zdrowi -zadziwiają kunsztem, tak niestety rzadkim u współczesnych. Poezja Drukujemy dziś wiersz poety średniego pokolenia. W utworze tym autor wyraża swoją postawę filozoficzną - już po osiągnięciu pełnej dojrzałości. I PO CÓŻ CHROBRY WBIJAŁ PAL DO NYSY, GDYM ŁYSY. I NA CO SIĘ TRUDZILI BERNARDYŃSCY MNISI! TEŻ ŁYSI. NA CO Ml SZTUKA ODRODZENIA CAŁA, GDYM PAŁA. KU NAM WOŁA KOLANO I DO NAS SIĘ ŁASI: WY NASI! GNIAZD NIE MOGĄC TU UWIĆ, PTAK JAKOBY WNYKA NAS UNIKA. W LESIE NIE DUMAJ. PATRZ, JAK ON POROSŁY HEJ! W SOSNY! i i NIEBEZPłl W mieścif-obchodzer odczytując | mujących 170 esię -zych .•. e zaś -owi - !:<¦ wyraża $•'* Z kraju REKORD ŚWIATA Zawodnik Chała przebiegł 10 kilometrów w rekordowym czasie paru minut. Rekord nie został jednak uznany, ponieważ Chała biegł skrótami. NIEBEZPIECZNY WYBUCH W mieście powiatowym Crzankowice Wyżnę nastąpił, na skutek nieostrożnegc obchodzenia się, wybuch zbiorowego entuzjazmu. Wybuch zażegnano dopierc odczytując publicznie dane dotyczące niedociągnięć. Dwóch osobników, entuzjaz mujących się w dalszym ciągu, zatrzymano. 171 Z zagranicy POEZJA LUDÓW EGZOTYCZNYCH Na konkursie poetyckim ludów egzotycznych pierwsze miejsce uzyskał młody poeta Malinowski za utwór: O Bongo Baja, Kondijos waja. ^W#WJLi^^ Z dnia UWAGA NA OSZUSTÓW Wczoraj w godzinach popołudniowych niejaki M. nabył w „Delikatesach" 10dekagra-mów sera trapistów. Napierany przez tłum wspiął się na żyrandol, gdzie przystąpił do konsumpcji. Wówczas jakiś osobnik zwrócił się do niego z prośbą, aby zaśpiewał, gdyż z pewnością ma piękny głos. Gdy powodowany próżnością M. otworzył usta, aby zaśpiewać, ser wypadł mu w ciżbę. Wówczas sprytny oszust błyskawicznie porwał ser i oddalił się w nieznanym kierunku. Zwraca się uwagę P.T. klienteli na rozmaitych szarlatanów i wydrwigroszów. „Pełzam dla tych o* forsowne vis-a-vis r Taniec te: nie sobie ^i Śpiew Ignacy k ¦ Stara Obok, lałe, i 172 a-nłdo ¦i.aby %ałser Z ŻYCIA ŚWIETLICOWEGO nouni u „Pełzany" jest tańcem nowym, nieskomplikowanym, przeznaczonym dla tych osób, którym wiek albo inne okoliczności nie pozwalają na forsowne figury oberka czy mazura. Ustawiamy się w środku parkietu, vis-a-vis partnerki, a następnie pełzamy w takt odpowiedniej melodii. Taniec ten ma tę dodatkową zaletę, że wyklucza wzajemne nadeptywa-nie sobie na nogi oraz uniemożliwia przewrócenie się. Śpiewamy piosenki n na rzaea KŁai Ignacy Kraszewski Stara baśń Obok, tuż, było wygasłe ognisko, spopie-lałe, i kilka w nim spopielałych głowni. cdn ,**;» ¦ 173 ADOLF NOWACZYŃSKI Katechizm dla dziennikarzy Na świecie wydarza się ograniczona ilość wypadków, stosownie do tego istnieje też w dziennikarstwie ograniczona ilość frazesów, które odlane w stereotypii, mogą początkującym dziennikarzom ułatwić niezmiernie pierwsze kroki w trudnym zawodzie. Poniżej podajemy szereg pytań i odpowiedzi, mających wartość monety zdawkowej w naszej prasie: Pytanie: Jaką jest sytuacja polityczna? Odpowiedź: Niepewną. . Pytanie: W przededniu czego stoimy? Odpowiedź: W przededniu wielkich wypadków. Pytanie: Czym się kończą oficjalne toasty? Odpowiedź: Trzykrotnym, pełnym zapału okrzykiem: „Niech żyje!" Pytanie: Jak wyskakuje monarcha z wagonu? Odpowiedź: Z młodzieńczą elastycznością. Pytanie: Jakim głosem odczytuje monarcha mowę tronową? Odpowiedź: Głosem donośnym. Pytanie: Do czego posiada publiczność kapelusze i chusteczki? Odpowiedź: Aby mogła powiewać nimi radośnie, gdy panujący jedzie przez ulice miasta. Pytanie: Co się dzieje po śmierci dygnitarza od ósmej rangi w górę? Odpowiedź: Niezliczona ilość pism i telegramów kondolencyjnych świadczy o niezwykłej popularności zmarłego. Pytanie: Jaką jest jego wdowa? Odpowiedź: Niepocieszoną i złamaną. Pytanie: Jak mówią mówcy pogrzebowi? Odpowiedź: Wzruszająco. Pytanie: Które oko pozostaje wówczas suchym? Odpowiedź: Żadne. Pytanie: Jakim jest każdy bal u namiestnika lub marszałka krajowego? Odpowiedź: Najświetniejszą uroczystością tegorocznego karnawału. Pytanie: Co się stało z dygnitarzami na balu? Odpowiedź: Zauważono ich. Pytanie: Do czego powrócimy jeszcze? Odpowiedź: Do tej sprawy. 3. I* Jak j jących ¦•• taka syru gromad7. Wyr/ siebie anc : rem i koc 174 5 ' łLi. 1 li JANUSZ OSĘKA Kronika towarzyska [wybór] Jak dowiadujemy się, klientom niektórych sklepów udostępniony ma być „Flirt Towarzyski", gra, którą skracać sobie będą mogły czas stojące w ogonku osoby. Oto kilka haseł wybranych przypadkowo z kartek „Flirtu": 3. Zwróciłem na Panią uwagę w- ogonku po kapustę. 4. Dałby Pan spokój! To sprawunki na obiad dla męża! 7. Pan® tu nie stał(a)! 11. Co dostanę za wiadomość o śledziach w Samie? 12. Ej, figlarzu!!! 16. Potrzymam Pani te kartofle! 22. Niestety, mam męża... 23. Jutro o jedenastej w tej samej kolejce. Do interesujących nowinek mody męskiej na sezon jesień-zima, należy niewątpliwie przypinana na zamek błyskawiczny, wymienna, zewnętrzna część rękawa, która służyć może zarówno do wytarcia nosa, jak też do wyczyszczenia szyjki od butelki z piwem przed rozpoczęciem picia. Jak dowiadujemy się, wskutek dysproporcji między ilością lunatyków, zamieszkujących wieżowce, a stosunkowo małą powierzchnią ich dachów, wytwarza się często taka sytuacja, że oczekujący na spacer lunatycy zmuszeni są przed włazami na dach gromadzić się w kolejkach. Wyrzuty sumienia, jakie odczuwa pan F. z powodu każdego napisanego przez siebie anonimu, dają się wytłumaczyć konfliktem między jego szlachetnym charakterem i kompleksem wywołanym brzydkim charakterem pisma. 175 "iui 7psq ara -Ezsmod ?tUZBJp I miodny tdBU Z U3Z0 I- ."-r flJĄ.''.. ' .'. ,¦*¦ -'ił*1 i: W związku z pozytywnymi wynikami akcji pod hasłem: „Bądź dżentelmenem jezdni" oraz „Bądź dżentelmenem chodnika" planuje się zainicjowanie dalszych akcji pod hasłami „Bądź dżentelmenem klatki schodowej", „Bądź dżentelmenem windy", „Bądź dżentelmenem lokalu mieszkalnego" oraz „dżentelmenem innych pomieszczeń". Na budującej się willi w jednym z naszych kurortów zimowych widnieje tablica z napisem: „Budowa domku szeregowego". Przyjemnie stwierdzić, że to nie sierżant ani kapral, tylko zwykły szeregowy buduje sobie domek. Panna F., która język angielski zna tylko z napisu w warszawskich Delikatesach reklamujących -,BABY'S FOOD" (odżywka dla niemowląt), nie znając znaczenia tych wyrazów jest zdumiona, że w tak krótkiej konwersacji potrafi zrazić sobie prawie każdego cudzoziemca. Dokuczliwą wydaje się uprzejmość pana H., który co tydzień po wypełnieniu kuponu Toto-Lotka odwiedza swych sąsiadów i z góry przeprasza ich za to, że podczas przeliczania wygranej zmuszony będzie szeleścić banknotami. Interesującą innowacją turystyczną dla cudzoziemców odwiedzających nasz kraj będzie otwarty wkrótce ogród zoologiczny, w którym za dewizy wolno będzie karmić i drażnić zwierzęta. Kronika kulturalna [Wybór] Na wystawach nowoczesnej plastyki bywały już rzeźby płonące, wydające dźwięki, poruszające się, nie było jednak dotychczas rzeźb żywych i miejmy nadzieję nadal ich nie będzie, o ile Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami zaprotestuje ostro przeciwko eksperymentom rzeźbiarza F., który usiłuje oblepiać gliną psy i koty w celu stworzenia rzeźb miauczących i szczekających. I 177 Widzowie teatrów skarżą się na techniczny personel teatralny, który, mieszkając za miastem i spiesząc się, z powodu złych połączeń komunikacyjnych, zaczyna sprzątać widownię jeszcze przed zakończeniem spektakli. Najwięcej sarkań wywołuje u widzów wszelako nie szum bdkurzaczy, lecz fakt, że podczas sprzątania każe im się podnosić nogi do góry. Kierownictwo amatorskiego teatru straży pożarnej w S. prosi widzów o przychodzenie na wystawiane przez zespół spektakle z dziećmi, ponieważ pozostawianie ich w domu bez opieki powodować może zabawy zapałkami i pożary, odciągające aktorów od pracy. Jak dowiadujemy się, pani S., która wyglądając przez okno bez uprzedniej pielęgnacji twarzy kremem „Deoderma" ukarana została grzywną za oszpecenie elewacji domu, obecnie, po natarciu się wspomnianym kosmetykiem, może wyglądać oknem bezkarnie. Artysta plastyk pan C. jest ostatnio bardzo zajęty w związku z trwaniem wernisażu jego prac w jednej ze stołecznych galerii. Pan C. zmuszony jest stale dyżurować przy wyłożonej tam księdze pamiątkowej wystawy i wyrywać z niej kartki z uwagami wpisanymi przez zwiedzających. W ramach akcji podnoszenia plonów, nasza telewizja nadać ma wkrótce serię specjalnych programów dla rolników, którzy, zamiast zająć się wiosennymi pracami w polu, wolą oglądać telewizję. Jak uwięzie następ. cztery Malarz, pan B., uprawiając jako kierunek realizm krytyczny, pracuje obecnie nad obrazem przedstawiającym pomidory po sto pięćdziesiąt złotych za kilo. katów s litych pr?c będą ak.; Na r" mu poc liczyć. Kronikai [Wybór Palą tych ur/tw wo do pro przesyłek, i do prac\ • Na • miliono1. zakładóv. w rozmt Stwierdzono, że sędziwy bębnista orkiestry filharmonicznej w Z. uderza w instrument kilka razy częściej niż potrzeba z obawy przed przeniesieniem na emeryturę. 178 Jak donoszą nam z gór, dopiero obecnie stało się możliwe dotarcie do turysty uwięzionego w wykrotach doliny Cichej i wyłączenie tranzystorowego odbiornika. Telewizja warszawska prosi autorów o napisanie widowisk telewizyjnych do następujących rekwizytów zakupionych przez redakcję teatralną w salonach „Desy": cztery fotele w stylu Ludwika XV, jadalnia Biedermeier mahoń, trzy szafy gdańskie, dwanaście luster w ramach złoconych, siodło konne damskie, świeczników wielora-miennych czterdzieści sztuk, osiem kanap pluszowych, koło młyńskie wiek XVI, topór katowski, cztery halabardy i niedźwiedź biały, wypchany. Do czasu wykorzystanie tych przedmiotów jako rekwizytów, teksty widowisk nie pasujących do nich treścią nii będą akceptowane. Na pytanie dramaturga Z., czy jego sztuka nadaje się na premierę, odpowiedziano mu podobno, że wyłącznie, ponieważ na dalsze przedstawienia nie można byłoby już liczyć. Kronika urzędowa [Wybór] Palący staje się problem zatrudnienia petentów, bezczynnie czekających w rozmaitych urzędach na załatwienie spraw. Rozważany jest projekt użycia petentów początkowo do prostszych zajęć, jak trzepanie dywanów, froterowanie posadzek i roznoszenie przesyłek, nie wyklucza się jednak późniejszego zatrudnienia zdolniejszych jednostek do pracy koncepcyjnej. Na terenie zakładów w N. uroczyście obchodzono jubileusz z okazji zatrucia milionowej ryby za pomocą ścieków odprowadzanych z zakładów do rzeki. Dyrektor zakładów w N., współzawodniczący w zatruwaniu ryb z dyrektorem zakładów w C, w rozmowie z tym ostatnim stwierdził, że była to TAAAAAAAAAAKA! ryba. ffł-. ¦?¦- •.ł ¦(f* " ''i Jak dowiadujemy się, bardzo źle gospodarująca spółdzielnia „Teraźniejszość Pracownicza" utrzymuje się jedynie dzięki nieuczciwości głównego księgowego, który gra na wyścigach pieniędzmi z kasy spółdzielni i stale wygrywa. Panu F. udało się wreszcie zaprzyjaźnić z bratem ciotecznym szwagra przyjaciela kolegi szkolnego zięcia pana G. Jak twierdzi pan F., wystarczy już teraz tylko, by pan G. ożenił się z córką dyrektora Z. (na co się podobno zanosi), a pan F. stanie się automatycznie przyjacielem brata ciotecznego szwagra kolegi szkolnego zięcia dyrektora Z., co otworzy przed nim widoki na poprawę egzystencji. W czasie inspekcji w spółdzielni „23 Czerwca", poza wykryciem rozmaitych nieporządków i nieścisłości, wyszedł również na jaw fakt, że nazwa spółdzielni wymyślona została bez żadnych podstaw, gdyż tego dnia nic istotnego się nie zdarzyło. Kronika wypadków [Wybór] Akustyczność mieszkań w nowoczesnych domach może się stać powodem niepotrzebnego wezwania pogotowia ratunkowego, jak to miało miejsce w wypadku pana R., któremu nagle w nocy zdawało się, że jego sąsiad za ścianą przestał oddychać. Mieszkańcy jednego z bloków w N. uskarżają się na złe zlokalizowanie swego domu, położonego obok miejsca ciągłych pijatyk i bójek. W piśmie skierowanym do władz lokatorzy bloku proszą o przeniesienie pijatyk i bójek w inne miejsce. Wczasy wędrowne własnym samochodem odbył niedawno pan R., będąc zmuszony pchać go szosami z powodu braku części zamiennych. Auto ruszyło podobno dopiero wtedy, kiedy pan R. dotarł wraz z nim do ruchomych piasków i na nich je postawił. • . . ,i AN; Wiesłai Uch, okazało -i Zn. 180 -BIS. '¦W!- n «SE; Uii >rf .™'c'; /.- t1 .K^ * <}• jszość , który yjaciela !« . by pan inie się vrekto- maitych [dzielni rzyło. Według oświadczenia pana F., znanego z narzekań na trudną sytuację finansową, dowiedzieliśmy się, że dopiero potrącenie w Paryżu przez samochód i złamanie kości piszczelowej mocno postawiło go na nogi. Jako jeszcze jeden przykład niszczącego wpływu alkoholu na pamięć służyć może przypadek pewnego notorycznego bywalca kiosków z piwem, który, biorąc udział w toczących się tam często ordynarnych kłótniach, musi co chwilę biegać pod pobliski parkan, by przypomnieć sobie brzmienie napisanych na nim, a niezbędnych mu właśnie, brzydkich wyrazów. Za kulturę na jezdni odznaczony został dyplomem pan G., który na oczach świadków zatrzymał swój samochód i przez blisko godzinę czekał cierpliwie aż ulicę przekroczy cały, wyjątkowo długi jamnik. Pan G. ruszył z miejsca dopiero w momencie, gdy jamnik skończył się definitywnie. niepo-ipanaR., : swego mym do ANATOL POTEMKOWSKI Wiesław Brudziński - Zmyślenia Klepsydry piaskowe są dokładniejsze, ale te rozlepiane na murach też są rodzajem zegara. zmuszony dopiero >stawił. t Uchodził za znakomitość tak długo, aż zaczął naśladować samego siebie. Wówczas okazało się, że inni robią to lepiej. Z nowości mody: kamizelka ratunkowa do fraka. 181 Wchodząc kuchennymi drzwiami do historii, zderzył się z grupą wychodzących przyjaciół. Dziwne: koń trojański w kieracie? 4: KAZIMIERZ PIEKARSKI, JAN STANISŁAW BYSTROŃ, FRANCISZEK BIELAK, MIECZYSŁAW BRAHMER 44'-" Przewodnik bibliograficzny [Wybór] 4321. BIERNACKI LUDWIK iun. Najstarszy polski bilet wizytowy. Studium bibliograficzne. Z 163 podobiznami. Tom I. Literatura. Tom II. Źródła. Tom III. Materiały. Tom IV. Notatki. Tom V. Studia. Lwów, Wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. 1925. 8° w T. I str. XV+784. T. II str. 932. T. III str. 861. T. IV str. 890. T. Vstr. 632+163 podobizn. Zł. 850. 4323. BIRKENMAJER ALEKSANDER. Szesnasta karta rękopisu nr 2798 Biblioteki Jagiell. i inne szesnaste karty innych rękopisów innych bibliotek. Kraków. 1925. 4°. str. 78. Odbitka z „Exlibrisu". 4335. BRUCHNALSKI WILHELM. Prof. Uniw. Lwów. Krytyczne zestawienie pierwszych liter we wszystkich wierszach Pana Tadeusza jako wstęp do umiejętności literatury polskiej. Lwów. Nakładem ftoła Polonistów. 1926. 8°. str. 854. 4340. BYSTROŃ JAN STANISŁAW. Geneza i warianty pieśni Pani dziś jest bez koszulki. Lwów. Nakładem Towarzystwa Ludoznawczego. 1925. 8°. str. 32. Odbitka z czasopisma „Lud". 4378. FIEBICH FRANCISZEK KSAWERY. Prof. Dr Prezydent Komisji Kodyfikacyjnej. Procedura Sądu Ostatecznego. Studium prawno-eschatologiczne. 4560 4578. 4590 182 :um ¦dła. .rwo T. II "0. ote- ¦,ów. i- lenie do bez r. 32. Z planem orientacyjnym Doliny Józefata i tablicami Konkordancyj artykułów praw boskich i ludzkich. Nakładem Komisji Kodyfikacyjnej. 1925. 8° str. 806 + 72 tablic + 1 plan. 4386. GOETHE JAN WILKOŁAZ. Pięść. Jedna tragedia. Przełożył Leon Wach-holz. Wydanie drugie poprawione. Warszawa Gebethner i Wolff. 1925, str. 230. 4487. ORT-OT (ARTUR OPPMAN mjr) Bakenbardy księcia Pepi. Oktawy żołnierskie. Warszawa. Nakł. „Żołnierza Polskiego" 1925. 16° str. 32. 4497. PIEKARSKI KAZIMIERZ. Nie odkryty fragment nie znanego urywka nie drukowanego Sowizdrzała w zaginionym tłumaczeniu czeskim lub polskim. Drobny przyczynek do bibliografii polskiej. Kraków. 1925. 16°. Kartnld. 2 + str. 1 + k. czystych 6. 4537. SIERPIŃSKI WACŁAW. Prof. Uniw. Warsz. O pewnym dowodzie pewnego twierdzenia i pewnym zagadnieniu tyczącym się pewnych przypadków błędnego stosowania pewnych zasad do rozkładu pewnych liczb całkowitych na pewne-sumy potrójne. Warszawa. Nakładem Poi. Tow. Matemat. Z zasiłku Min. W.R.i O.P. 1925. 8° str. 142. 4556. SZOBER STANISŁAW. Cecha cecha cechy i cecha cechy cechy. Przyczynki metodologiczne do nauczania języka polskiego w niższych klasach, szkół powszechnych. Warszawa. Nakładem autora. Czysty dochód na „Willę łez dziecięcych" w Zakopanem. 1925. 8° str. XVI + 264. 4560. TATARKIEWICZ WŁADYSŁAW. Prof. filozofii na Uniw. Warsz. Czy Stanisław August nosił getry? Przyczynek do poglądów filozoficznych epoki. Warszawa. 1925. 8°, str. 18. Odbitka z „Przeglądu Filozoficznego". 4578. WACHHOLZ LEON. Uwiedzenie czy zgwałcenie? Sprawa Fausta i Małgorzaty wobec Kodeksu Karnego b. trzech zaborów. Kraków. Nakł. J. Marneckie-go. 1925. 8° str. 218 i 7 tablic. 4590. WRZOSEK ADAM. Numizmatyka dla medyków. Warszawa. M. Arcta. 1925. 8° str. 318 + 73. yfika-iczne. ;-.«'«;' MAGDALENA SAMOZWANIEC „Przemysławka" [Wybór] Poezje nakładem firmy „Żak" w Poznaniu ŻAKI ŻONA Znane żaków są figle. Dzisiaj nowa sprawka: kto nie pachniał, dziś pachnie, powód: PRZEMYSLAWKA. Zamiast żale wylewać, żem taka owaka, zamilcz i wylewaj na mnie PRZEMYŚLA WKE Żaka. MAŁŻEŃSTWO GRACZE Kiedyś w małżeństwie przegrał całą stawkę, żona w dancingu albo też w teatrze, teściowa gniewna, dzieci coraz rzadsze -usiądź w fotelu, wąchaj PRZEMYSŁAWKĘ. Chwalą sobie ci, co grają w pokera lub baka, gdy sąsiedzi używają PRZEMYSŁAWKI Żaka. 184 PRZYJ AO1 ZGON Lucj Z cyk! _ t ogóra- PRZYJACIÓŁKI ZGON „Powiedz mi, droga, jaka w tem przyczyna, że cię ten młodzian przyciska do fraka i że jak różę wąchać cię poczyna?" „Chcesz wiedzieć? Proszę! PRZEMYSŁAWKA Żaka': Gdy umierasz na tyfus czy odrę, gdy ostatnia powali cię czkawka, gdy ci niebo otworzy się modre -pamiętaj skropić pokój wodą PRZEMYSŁAWKA. Lucynka i Paulinka Z cyklu: „Ja to potrafię!" - Czemu się martwisz, Lucynko, masz taką minę, jak gdybyś zjadła kwaszonego ogóraska? - Bo nie mam co na siebie włożyć... - A ten włochaty ręcznik w paski, który się suszy na kaloryferze? - Żartujesz chyba... - Ja nigdy nie żartuję, w ogóle wszelkie dowcipy są mi obce. Popatrz, bierzesz ten ręcznik, składasz go na dwoje, wycinasz w nim dziurę na głowę, zszywasz po bokach i masz eleganckie wdzianko na chłodniejsze dnie, którego ci każda kobieta pozazdrości. Widzisz, już jest gotowe! - Jesteś genialna! Leży jak ulał, bo jest jeszcze trochę wilgotne z rannego mycia. - Nic nie szkodzi, wyschnie na tobie. Szalenie ci w nim do twarzy... - Tak - zachmurzyła się Lucynka - ale przydałoby się coś na szyję... jakieś paciorki... - Paciorków nigdy nie odmawiam - odparła Paulinka - możesz je na poczekaniu zrobić, odpruwając wszystkie guziczki od spodni twojego męża, który wróciwszy do domu będzie miał miłą niespodziankę. Nawlekasz je na kolorową nitkę... i masz oryginalny naszyjnik, którego ci wszystkie kobiety pozazdroszczą. - A na głowę? 185 o - •V[ 'BUIBS iu.{s nui og : Z ~ JE.WOJod a -¦>UBJJ Z bu ?* I - Z głową najmniejszy kłopot. Starannie wzburzone na wietrze włosy są największą ozdobą każdej kobiety, nawet niekoniecznie młodej... Ale jak chcesz mieć kapelusik, to proszę, dostrzegam na twojej gazowej kuchence dziurawy rondelek. Obij go porządnie resztkami nie dojedzonego przez mole kostiumu kąpielowego bordo - i masz modny toczek, do którego możesz wbić dla ozdoby ten oto nadłamany widelec, który radzę ci polakierować czerwoną farbą do podłogi „Tempo". - No a teraz w gotowym wdzianku i nowym kapelusiku przyjrzyj się sobie w lustrze! Zachwycona Lucynka rzuciła się Paulince na szyję. - Ty - zawołała - to nie jesteś jak inne przyjaciółki, które na złość coś doradzą, a potem człowiek wygląda w tym jak koczkodan! To, coś mi poradziła, jest naprawdę ładne, gustowne, no i zarazem tanie... - A przede wszystkim szalenie twarzowe - rzekła skromnie Paulinka, wdziewając na siebie do wyjścia pojedyncze futerko z lisów i wiążąc na szyi z fantazją chustkę z francuskiego jedwabiu. ¦ i Anegdoty z życia sławnych ludzi Watteau, sławny malarz, za młodu syn woziwody en gros w Tuileriach, jako bardzo przystojny wyrostek ośmielił się pocałować znienacka kochankę króla w jego obecności. - Co czynisz, nieszczęsny! - zawołał oburzony monarcha. - Bawię się jak król - odparł dowcipnie wielki artysta. Flaubert, syn prostego docenta, późniejszy autor Madame Bovary, będąc kiedyś na polowaniu ciągle chybiał. Gdy mu ktoś ze śmiechem zwrócił na to uwagę, rzekł: - Z mojego floweru umiem tylko strzelać konceptami, a nie śrutem. Bona z Forza, gdy była jeszcze zwykłą boną w małym miasteczku Forza, odznaczała się zawsze szaloną dumą i pychą. Kiedyś, gdy nie chciała zmienić pieluszek najmłodszemu synkowi bogatego kupca, u którego służyła, rzekła do niej jego żona, nie wiedząc sama, jakie znaczenie będą miały kiedyś jej słowa: - Czy pani się obawia, żeby jej korona z głowy nie spadła? .;,«¦'. ANTONI SŁONIMSKI, JULIAN TUWIM Odfredrzone starobajki FUTUROSIOŁ Kłapousząc sianodajcom, strzyżousząc, kręcoglowiąc spojrzeniuje, spojrzeniuje futurosioł owsosiano... Owsosiano pachnonęci. Owsochwyci - sianożali, Sianochwyci - żaloowsi... do białego słońcoświtu... Futurośli namyślennik głodopada kłapousząc. Starobajki rozkrasiczone KLATKOPTASZNIA „Ślozooczysz, staroczyżu" młodożeniec piosenkowa!. „W klatkocieniu - dobrożycie.. w szczeropolu - bólomęki..." „Klatkoptasznia twojożyciem" odpiosenczył staroczyżyk -„wolnożyłem w słońcolesie, oczoperlę w klatkomęce..." WDOMOWŁAŚNI Żółwiożali małomyszka: ,,Skorupiejesz, biedozwierzu...' Odesłowił skorupowiec: ,,Ty pałacuj, zamkokróluj kociolękiem rozdrżącona... W ciasnodomiu lubosiedzę, radożyję w domowłaśni..." 188 Staropiernik Młodożeniec „Prz< pod reć STRA? Proch> Mnó<-n L Wcz.-. Zdet 0 por.". K, że lub: Aicl przemai dwu i wypowi TenHi opowie Nai 1 w kie w jaki* idzie, a • Bet- niewyr który Oazi dansir Luj i jedno ( An obelgę Stan-trach!* Bc.-; w piofc Pi wycz „Przegląd Przedwieczorny" pod redakcją Lechonia, Słonimskiego i Tuwima STRASZNY WYBUCH PROCHÓW Warszawa, 1 kwietnia 1925 r. Prochy „Tu-Ten Hamena" wybuchły Mnóstwo ofiar złożono na ręce lekarzy Luksor, LXIII.29 (tel. 242.49). Wiadomość o wybuchu potwierdza się. Wczoraj i przedwczoraj, w ogóle od paru lat, dawały się słyszeć ciche detonacje. Zdetonowana ludność zebrała się na naradę, przy czym uproszono władze angielskie 0 pomoc. Na miejsce wypadku zjechała komisja śledcza. Kair, LXII.26 (tel. 232.82). Badany arab półkrwi zeznał ze drżeniem i rżeniem, że lubi jeść daktyle, parskać i galopować. Nic więcej nie udało się wydobyć. Aleksandria, LXIII.25 (tel. 272-02). Sprawa została wyświetlona. Fakta przemawiają za siebie i za nieobecnych kolegów. Jak zeznał arabski hrabia Bentu - było dwu królów Hamenów. Jeden z nich został nazwany Tu Ten Hamen, na pamiątkę słów wypowiedzianych przy odkryciu trupa. Otóż gdy odkrywca znalazł miejsce, rzekł: ,,Tu Ten Hamen leży". Drugi król egipski nazywał się Tamoj Hamen. Na pamiątkę tego, że opowiedziano odkrywcy, iż tamoj Hamen jest także. Najdziwniejsze, iż „tu" czyli „tutaj" nie ma już zwłok króla, jak również 1 w kierunku nazwanym „tamoj" nie znaleziono prochów. Istnieje podobno gdzieś w jakiejś cichej wiosce przypuszczenie, iż nastąpiła fuzja prochów obu króli i co za tym idzie, a właściwie leci - straszny strzał, wybuch i dym. Bet-Ha-Tor. (tel. 41-70). Dym był tu o trzeciej po południu, ale bardzo niewyraźny i krótki. Donoszono, iż był również Huk, ale okazało się, że to był Kruk, który poleciał na Oazę. Oaza. (tel. 114-02). Jest tu dużo dymu, stolików, tłok, dosyć drogo, na górze dansing. Luksor, LXIII.29 (tel. 35-18). Ofiary wybuchu mówią po cichu. Dwu mężczyzn i jedno dziecko przeszło na szept. Arabowie zebrani w stajni piekarza grożą zemstą. Wybuch tłumaczą oni sobie jako obelgę. Podróżny angielski, który chciał ich uspokoić, usłyszał groźną odpowiedź. Stary siłacz arabski powiedział mu tak: „Co to znaczy? To znaczy, że wybuch! a my trach!" Przy czym wybił Anglikowi zęby. Berlin, 362.XVI.5 Okazuje się, iż śledztwo angielskie zostało wyprowadzone w pole. P o 1 e, 1.III.5 (tel. własny). Wyprowadzono tu śledztwo. Sprawę można uważać za wyczerpaną. 189 Głosy prasy o wybuchu Times (is money) XIII.6 - Oczywiście, że niemiłe są wybuchy, ale za to jak przyjemnie, gdy miną. Robi się jakoś cicho i spokojnie. Patrzymy łagodnie i uśmiechamy się. A gdy przyjdzie wieczór, zapalamy w kominku, zapalamy lampę z abażurem, zapalamy cygaro, firanki, dom, ulicę i miasta. Cały kraj płonie. Morze jest jednym huraganem ognia, ziemia się topi, czyni się płynną i lotną. Gazy świetlne napełniają eter i powstają nowe światy i planety. Matin. Paris XII. Trocadero. Wstrząśnięci jesteśmy do głębi tą nie sprawdzoną wiadomością. Nie mamy odwagi sprawdzić. Lepiej jest tak żyć w niepewności. Charakter naszego pisma stał się nerwowy i nieczytelny. Nie możemy odczytać własnego numeru południowego. Słychać ciągle jakieś kroki i szurania na schodach frontowych. Londyn, XII. 1.9. Król ryknął strasznie, gdy się dowiedział o wszystkim. Całą noc beczał. Depesze kondolencyjne z powoduwybuchu Ambasador angielski w Łapach otrzymał list wyrażający ubolewanie od jednego pana z ludności. List ten przytaczamy z trudem i mozołem, bo jest ciężki i wcale nie okrągły, więc nie chce się toczyć. ,,Panie Angliczanin - powiem, że nie jest ładnie takie rzeczy robić. Bo to takie jakieś dziwne, żeby wysadzać nieżyjącego. Ja sam czasem dziecko wysadzę, jak ma potrzebę, ale też nie lubię. A jak się już nawet wysadza, to po co zaraz taki huk". Pod listem podpisany jest własną ręką: „Zepeplin" ODKRYCIE POKŁADU ZŁOTA POD WARSZAWĄ Polska ma własne kopalnie złota Informacje rządowe Wojsko i władze policyjne na miejscu Mieszkańcy Brwinowa miliarderami Brwinów, 11 rano. (Telefon od umyślnego wysłannika) Dziś rano o dziewiątej chłop z gminy Brwinów, trzydziestoletni Jan Kania, kopiąc grunta należące do Meyerów i Stanisława Lilpopa natknął się na grudę wielkości głowy ludzkiej, mieniącą się i dźwięczącą jak złoto. Po przyniesieniu bryły do chaty zawezwany kupiec Michaił Skropatkow ocenił bryłę na sześćdziesiąt tysięcy złotych. Michaił wręczył Kani trzydzieści złotych zaliczki, wziął złoto i ulotnił się obiecując resztę przysłać z zagranicy. Podkowa (tel. Własta). Wieść o złocie rozeszła się po wsi i wieś rozeszła się po polach kopiąc dołki. Wszędzie odkryto mnóstwo złota - bądź w grudach, czyli rudach, bądź też w starożytnych monetach. 190 P: się sk ubrar. i koci" doroy ¦ B żonę. i por krzyk P w ku karai: i opc: _ Ang zgła L polska Brytan;c . ~ coś o i Podana każ- Sei- żeby mu we..*. Podz:. uznać .--Tatarr. Rosji. I angieisk W( AWAN W 'I i«v ¦" ^ ¦*#*;* ¦ł . r« i'J C I Pruszków (tel. wariata). Żyły nabrzmiałe złotem dochodzą aż tutaj. Obawiamy się sklerozy. Mieszkaniec tutejszy Ignacy Bórnesterne wyszedł rano w podartym ubraniu na łąkę, a wrócił po paru godzinach własnym autem, ubrany w płaszcz z koroną i kochanką. Facet zbogacił się w parę minut. Wszyscy faceci z Warszawy jadą tu dorożkami, aby kopać. Brwinów (tel. własny). Znaleziono paruset ludzi pokopanych. Jeden ma wydrążone całe palto łopatami. Złoto przewala się z ręki do ręki. Ludzie nie mogą się odnaleźć i poznać. Ubodzy obrastają w pierze i fruwając nad kopalnią napełniają powietrze krzykiem i piskiem ptactwa. Podkowa (telegram Havasa). Kordon utworzony z policji znikł. Wiadomo, w którym miejscu mieli stać policjanci, ale nie ma ich nawet śladu. Natomiast na ich miejscu stoją rzędy samochodów i ludzi ubranych w karakułowe futra, czyli tak zwany karauł. - Wille i domy wyrastają jak grzyby po barszczu. Kina, dansingi, music-halle i operety rozbiły tu swoje namioty. ' s , Anglicy i Szwedzi zgłaszają się także Londyn. Reuter. XII. V.28 - Wielka Brytania czyni oficjalne propozycje rządowi polskiemu i proponuje, iż w zamian za złoto polskie zmieni nazwę swego kraju na Małą Brytanię a nawet na Bretanię. Polska żąda Chin. Szwedzi nie chcą złota, tylko bąkają coś o możliwości przyjaźni i o starszeństwie. Podział złota, wiele wypadnie na każdego? Sejm (tel. Sejm). Wiele wypadnie na każdego, nie można obliczyć. Proponują, żeby się wszyscy zebrali pod oknami Sejmu i wiele wypadnie z okien na każdego, tyle mu wolno wziąć. Podział masy spadkowej Liga (Genewa). Złoto znalezione w Brwinowie na propozycję Ligi Narodów trzeba uznać za masę spadkową całego świata. - Poza Polakami pretensje zgłaszają Chunchuzi, Tatarzy, Szwedzi i Wikingowie, którzy są spowinowaceni z Polską od strony matki Rosji. Po Mieczu (czyli Mieczysławie) dziedziczyć mają córki i prawnuki Indian angielskich, po kądzieli jeden Francuz i dwu jego ojców. W Ojcowie też znaleziono złoto, ale mało, bo tylko złote serce i promyki słońca. AWANTURA W SEJMIE W czasie mowy posła Kosińskiego z klubu szachistów na temat zmiany Polski, powstała groźna awantura, którą w końcu zdołano zatuszować; Kiedy Kosiński i'... ."r. '.-;& 191 mówiąc, że trzeba dać na kresach ziemię różnym osobom, które podobno chcą tego, użył niefortunnego zwrotu: „Ziemia woła wielkim głosem i wyciąga ręce do gospodarzy", na salę sejmową wtoczyła się kula ziemska i zaprotestowała, twierdząc, że przypisywanych jej słów nie wypowiadała. Kosiński, wzburzony do najwyższego stopnia szerokości, spoliczkował ziemię, uderzając ją w okolicę południowego Pacyfiku. Ziemia wraz z klubem żydowskim opuściła salę, pozornie nie reagując. Ale kiedy poseł Kosiński wyszedł z gmachu sejmowego na ulicę Wiejską, zbliżył się do niego brat Ziemi, planeta Jowisz, i uderzył go w piersi. Kosiński, opędzając się laską, wskoczył do dorożki, za którą ze świstem i hukiem potoczyły się planety Saturn i Uran - przy czym jeden z pierścieni Saturna dostał się pod koła pojazdu. W komis j i. budżetowe j Do komisji budżetowej zwrócił się Jan Plecak z siostrą Augusta i psem Corasem Magnifikusem Grodzkim. Zeznał on, że w czasie trzęsienia ziemi zachwiał się jego budżet. Dochody położone najwyżej spadły na bruk i umarły. Przypływy i odpływy morza, z których Julian czerpał pełną garścią, ustały na skutek nowiu księżyca. Jak twierdzi, na jego majątki spadła szarańcza egipska, którą namówił do tego siedmioletni szwagier Augusty, Heniek Biustok. Pragnie on tytułem odszkodowania stałej, cichej, łagodnej pory roku, bujnej roślinności, wesela duszy i szczęśliwej wiernej miłości. Urząd budżetowy po otrzymaniu kaucji uznał jego prośbę za słuszną i wypełnił prośbę petenta. chodzi, przekre. większ\ odpow i Jak odpowiadać dzieciom na drażliwe pytania Niebawem nakładem ,,Roju" ukaże się książka Ireny Krzywickiej pt. ]ak odpowiadać dzieciom na drażliwe pytania. Z książki tej podajemy najciekawszy ustęp: ,,Jest rzeczą wiadomą, że dzieci są wścibskie i ciekawskie. Czy należy odpowiadać na wszystkie pytania? Czy należy z fałszywą pruderią udawać, że się pytania nie dosłyszało? Nie, obowiązkiem człowieka współczesnego jest patrzeć śmiało w oczy własnych i cudzych dzieci. Jeśli chodzi o pytania drażliwe - bo na pytania zwykłe oczywiście nie ma co odpowiadać byle szczeniakowi - najlepiej jest mieć z góry przygotowane odpowiedzi. Podaję więc najważniejsze i najczęściej przez dzieci zadawane pytania. - „Mamusiu, z czego się robią dzieci?'' Na to pytanie proponuję dwa rodzaje odpowiedzi. Jeśli dziecko jest jeszcze za małe, aby mogło zrozumieć prawdę, należy odpowiedzieć: „Dzieci powstają z nadmagnezja-nu chlorku potasu". Jest to odpowiedź bardzo zręczna, gdyż dziecko przeważnie nie może spamiętać tej długiej nazwy i gdy powtórzy to w szkole lub kawiarni starszemu koledze, nigdy się nie wyda, żeśmy dali fałszywą informację, i w ten sposób autorytet rodziców zostaje zachowany. Gdy dziecko zapamięta i po paru latach, wiedząc już, o co 192 śbc via- : góry ałe, t chodzi, przypomni z wyrzutem, że się je oszukało, można pętakowi wmówić, że przekręciło słowo „potas". Inna odpowiedź powinna być stosowana wobec dzieci już większych. Jeśli chodzi o chłopców i dziewczęta w wieku dojrzewania, należy odpowiedzieć: „Dzieci powstają z zaniedbania i lekkomyślnego zapuszczenia ciąży". - „Tatusiu, dlaczego tatuś jest taki czerwony, gdy ściska służącą?" Jest to bardzo typowe pytanie, na które należy odpowiedzieć, przerzucając zręcznie sprawę na tło społeczne. Mówimy więc poważnie: „Tak, moje dziecko, służąca należy do proletariatu, a ludzie, którzy zbliżają się do proletariatu, są «czerwoni». Możesz o tym, dziecko, przeczytać w «Płomyku» i w «Ilustrowanym Kurierku»". Gdy dziecko zacznie się mądrzyć, że to nie to samo, możemy dodać: „Paszoł won, szczeniaku". - „Mamusiu, czego chciała ode mnie ta pani, co stoi zawsze u nas na rogu ulicy?" Na to odpowiemy: „A won, ty bydlaku! Stare chłopisko, kobity go na ulicy zaczepiają, a on się pyta mamusi". W razie pytań bardziej skomplikowanych, na które nie mamy gotowej odpowiedzi, należy uciekać się do dywersji taktycznej. Np. dziecko pyta się, czy chlorek potasu jest związkiem węgla. Odpowiadamy: „Nie garb się". Albo: „Nie nudź, widzisz, że mamusię głowa boli". Albo też najprostsze: „Paszoł won, pętaku". Zwykle dziecko odpowiada na to „Ty sama paszoł", a to już jest oczywiście wystarczającym pretekstem do sprania szczeniaka. Potem następują płacze, przeprosiny, i sprawa potasu rozpływa się we łzach pojednania. Bardzo częsty u dzieci jest objaw pytań seryjnych. Np. dziecko pyta się, co to jest na szybie. Odpowiadamy: „Mróz". „A dlaczego mróz". Odpowiadamy: „Bo zima". „A dlaczego zima? A co idzie po zimie?" Frzy zimie stosujemy pierwszy cios w szczękę. Zdarzają się oczywiście cierpliwsi rodzice, którzy biją w mordę dopiero przy jesieni lub nawet po jedenastym, a nawet dwunastym pytaniu. Pewna matka z Ohio uderzyła dziecko dopiero po trzydziestym piątym pytaniu, które brzmiało: „Dlaczegomamusia gryzie syfon?" Był to, o ile wiadomo, rekord świata. Normalni rodzice walą w pysk przy trzecim lub czwartym pytaniu. Oczywistym błędem jest bicie już przy drugim pytaniu. Znałam ojca, którego synek spytał: „Jak się nazywa ta ulica?" Ojciec odpowiedział: „Chmielna". Dziecko spytało: „A jak na imię?" Ojciec zaczerwienił się, no i naturalnie bęc szczeniaka w mordę. Otóż* bicie przy drugim lub trzecim pytaniu uważamy za szkodliwe. Po pierwsze, oducza dziecko w ogóle od zadawania pytań, po drugie, odbiera uderzeniom właściwe napięcie. Słynny uczony norweski Hugo von Gulgenstjerna radzi stosować w pedagogice system riposty. To znaczy odpowiadania na pytanie pytaniem. Gdy dziecko pyta: „Mamusiu, dlaczego pan Giellepur zdejmuje spodnie w salonie?", należy szybko odpowiedzieć: „A ile jest trzydzieści pięć razy osiem?", albo: „W którym roku była bitwa pod Zamą?" Gdy dziecko odpowie: „Nie wiem", mówi się: „No to won, ty szczeniaku, do książki, ty cholero, uczyć się, a nie gadać o cudzych parszywych portkach". Metoda ta daje bardzo dobre rezultaty i jest stanowczo lepsza od systemu dra Margulsteina, który zaleca dawanie dziecku zamiast odpowiedzi datków pieniężnych. Gdy dziecko pyta się: „Czy bocian przynosi dzieci zaraz czy w dziewięć miesięcy 193 potem?", odpowiadamy: „Masz tu, kochasiu, dwadzieścia groszy, i jesteśmy kwita". Przy bardziej kłopotliwych pytaniach suma może dojść do setek, a nawet tysięcy. Dr Margulstein opowiada o pewnym dziecku w Zurychu, które pytało ojca o pewną urzędniczkę z jego biura i dostawało jednorazowo po dziesięć tysięcy franków, i to szwajcarskich. Dzieci, jak to już powiedzieliśmy, są wścibskie i interesują się tematami seksuologi-cznymi. A przecież często się mówi, że nasi milusińscy lubią tylko zabaweczki i laleczki. Ten symplicystyczny pogląd na dzieci naszego pokolenia stanowczo należy odbrązo-wić. Oczywiście, wszystkie wyżej podane sposoby są to tylko surogaty. Pozostaje droga otwartej prawdy i uświadomienia naukowego. Zawsze najprostsze i najzdrowsze będzie zapoznanie dziecka z nagim faktem. W tym celu polecamy gorąco znakomitą książkę dra Griitzhandlera pt. Noga i jej okolice ze składaną mapką i portretem autora. Rozrywki umysłowe NOWE ZADANIA i. Który basen był najprędzej opróżniony? Pięciu braci: Adam, Adaś, Adolf, Adek i Alojzy postanowiło iść do kąpieli. Ponieważ to postanowienie nie było jednoczesne, gdyż każdy z braci był starszy od następnego o tyle, ile najmłodszy miał lat przy narodzeniu najstarszego - ojciec pięciu braci dał im na kąpiel w różnych walutach. Adam dostał dwadzieścia dwie kopiejki przedwojenne, Adaś - czterysta kierenek, Adolf - czek na sto złotych, płatny w Paryżu, Adek - tysiąc trzysta dwadzieścia trzy marki niemieckie, a Alojzy - dwadzieścia kuponów polskiej pożyczki inwestycyjnej. Adam pojechał do Anglii, bo na kontynencie nie znano jeszcze otwartych basenów pływackich. Basen był wielkości 37 metrów na 2 i głęboki na 86 m. Gdy dyrekcja basenu zauważyła, że Adam zanieczyścił basen, kazała całą wodę z basenu spuścić. Gdy spuszczono już jedną jedenastą, Adaś wyjechał do Brukseli, gdzie właśnie otwarto kryty basen. Gdy zauważono, że Adaś zanieczyścił wodę, kazano opróżnić basen, który był tak duży, jak różnica wieku między Adamem i Alojzym, pomnożona przez odległość z Anglii do Brukseli. Gdy opróżniono jedną dwunastą basenu, wyjechał z Warszawy Adolf. Adolf zatrzymał się po drodze w Berlinie i Zurychu tak długo, jak długo trwało opróżnienie piątej części basenu w Brukseli. Adolf kąpał się w Pradze. Gdy zauważono, że zanieczyścił basen, zaczęto spuszczać wodę. Basen w Pradze miał pojemność o dwie trzecie większą od basenu w Anglii, ale szybkość spuszczenia wody była o tyle większa, o ile Adolf starszy był od Adasia. Wtedy wyjechał Adek. Jechał tak długo, jak długo spuszczano jedną jedenastą basenu w Anglii plus różnice kursu kierenek i marek niemieckich. Gdy Adek zanieczyścił basen, wody nie spuszczono, gdyż było to w Warszawie na Łazienkowskiej, tylko zaczęto wodę wypompowywać. Wypompowywano dziennie tyle, ile miał lat Adek plus odległość z Pragi do Brukseli. Gdy wypompowano już jedenaście piątych, Alojz; do 16. długi baser opłać. 2. K W Czar;, wicz a Gr\ górą. zaraź. które. dler v. U w dzi. 3. T. W w, z. spółg ozna^ czwa: tych . trzecia ł Literału-* wyraz niemiec dziei usun otrzy: pierv osób. utra. usun: pomit- powtar/ jest słup: 194 Alojzy wyjechał, ale zachorował w drodze i leżał w szpitalu, gdzie mu podawano basen do łóżka. Gdy zauważono, że zanieczyścił basen, wylano zawartość. Wylewano tak długo, jak długo jechał Adam do Anglii plus wiek Alojzego. Dla ułatwienia dodamy, że basen angielski był większy od basenu w Pradze o tyle, ile miał pieniędzy Adaś po opłaceniu kąpieli. 2. Kontredans szpitalny W jednej z sal szpitalnych leżą pp. Żółtaszek, Czerwonkiewicz, Szkarłacki, Czarniawski, Białas i Grycendler, przy czym Żółtaszek ma czerwonkę, Czerwonkiewicz żółtaczkę, Szkarłacki czarną ospę, Czarniawski szkarlatynę, Białas białko, a Grycendler jest wariat. Wszyscy mają wysoką temperaturę i dreszcze, wszystkich gorączka miota do tego stopnia, że ich przerzuca z łóżka do łóżka - i w ten sposób zarażają się stopniowo wszystkimi chorobami. Pośrodku sali jest otwarte okno, obok którego przelatuje każdy chory, zmieniając łóżko. Kiedy wszyscy zwariują, a Grycendler wyskoczy przez okno? Uwaga: Grycendler, będąc wariatem, cierpi też na pęcherz. Białas nie miał w dzieciństwie odry, a Żółtaszek jest szwagrem Czarniawskiego. 3. Tajemnicze słowo W poniższym alfabecie brak czterech liter: b, c, e, f, g, h, i, j, k, 1, ł, m, n, o, r, s, t, w, z, y. Gdy brakujące litery ułożyć w ten sposób, że pierwsza i trzecia będą spółgłoskami, druga zaś i czwarta samogłoskami, otrzymamy słowo czteroliterowe, oznaczające część ciała ludzkiego, a także zwierzęcego. Pierwsza litera tego słowa jest czwartą literą alfabetu, a czwarta - pierwszą, natomiast litery drugie i trzecie nie mają tych właściwości, przy czym druga litera (samogłoska) wchodzi w skład słowa „zdun", trzecia zaś (spółgłoska) jest pierwszą literą skrótu oznaczającego Polską Akademię Literatury. Gdy całe słowo, które mamy odgadnąć, przeczytamy wstecz, otrzymamy wyraz łaciński, oznaczający „przy". Pierwsza sylaba naszego słowa jest zaimkiem niemieckim, którym ludzie posługują się, gdy są ze sobą na ty, druga zaś w języku dziecinnym wyraża pożegnanie. Gdy poszukiwane przez nas słowo powtórzyć kilkadziesiąt razy z rzędu (im częściej, tym lepiej), słyszymy wyraźnie „padu". Jeżeli usuniemy ze słowa pierwszą i czwartą literę, pozostałe zaś przeczytamy wstecz, otrzymamy dźwięk „pu", gdy zaś usuniemy drugą i trzecią, a przeczytamy wstecz pierwszą i czwartą, brzmienie ich będzie „ad". Gdy napiszemy wyraz, będący trzecią osobą liczby pojedynczej czasu przeszłego (dokonanego) od czasownika, oznaczającego utracenie równowagi i znalezienie się wskutek tego na podłodze, i w wyrazie tym usuniemy ostatnią literę, która w wydrukowanym powyżej alfabecie znajduje się pomiędzy literami kim, lecz nie jest literą 1, resztę zaś liter zaczniemy szybko powtarzać (patrz wyżej), otrzymamy poszukiwane tajemnicze słowo, które poza tym jest pełnym i dźwięcznym rymem do słów następujących: zupa, kupa, chałupa, trupa, słupa, żupa, grupa, lupa. Jakie to słowo? 195 4. Tajemnicze morderstwo Paweł i Gaweł w jednym stali domu. Paweł na górze, a Gaweł na dole. Stróż domu, Maweł, budził Pawła co dzień o 8, Gawła zaś o 9. Punktualnie o 9,15 gazeciarz Raweł przynosił Pawłowi i Gawłowi gazetę, a o 9,30 przychodził do nich fryzjer Zaweł, przy czym najpierw golił się Gaweł, a po kwadransie Paweł. Paweł wygrał na loterii zł 50, Gaweł zaś zł 60. O wygranej Pawła wiedzieli Maweł i Zaweł, o wygranej Gawła: Raweł i Maweł. Gaweł nie wiedział o wygranej Pawła, Paweł zaś wiedział o wygranej Gawła. Dn. 1 kwietnia 1936 r. listonosz Haweł przyniósł Pawłowi list polecony, a w dwie godziny później Gaweł poszedł do baru, gdzie czekał na niego elektrotechnik Waweł. Gdy potem razem przyszli do domu, fryzjer Zaweł leżał na schodach zamordowany, a nad nim stał wysoki brunet z czwartego piętra, introligator Baweł, z okrwawioną brzytwą i namydlonym pędzlem. Przy fryzjerze znaleziono zł 110 i wizytówkę z napisem: Kaweł Daweł. Właściciel domu nazywał się Faweł. Jak nazywa się drukarz, który wydrukował wizytówkę? Rozwiązania należy nadsyłać do dn. 1 kwietnia 1937 r. pod adresem wydawnictwa „Nowe Wiadomości Literackie" lub też wprost do oddziału psychiatrycznego przy szpitalu Jana Bożego w Warszawie. Nie wolno nadsyłać więcej niż trzydzieści odpowiedzi w jednej kopercie. Za trafne rozwiązania zadania redakcja przeznacza jedną nagrodę w wysokości złota 8 oraz pięć książek, które będą rozlosowane po otwarciu kopert. ROZWIĄZANIE ZADAŃ Z N-RU POPRZEDNIEGO Która córka kupiła mysz? Istnieje pięć sposobów rozwiązania. Najprostsze jest obliczenie, ile miała portmo-~ netek Jadzia, gdy Stasia i Wandzia zamieniły się czapeczkami. Wyciągamy korzeń kwadratowy z Wandzi oraz pi do drugiej potęgi z Michasi. Reszta wynika już prosto z tego obliczenia. Stasia kupiła jedenaście metrów wstążki, Jadzia - plac na Mokotowie, Hela - dwanaście piórników i dwa auta ciężarowe, Janka - dwa arkusze brystolu u Siudeckiego, Maria - jedną trzecią herbatnika i dwanaście tysięcy rowerów, Cesia -dwa koszyki i jedenaście tysięcy mostów pontonowych, a Józia - oczywiście mysz. Rozwiązania trafne nadesłały 144 osoby. Nagrodę w wysokości złotych dwu groszy czterdziestu otrzymali: Leon Schiller w Warszawie i Theodore Roosevelt w Waszyngtonie. p dniach odrad; paszp< Z. po st: C posz_.-„Prze- Śr wych _ W krec. Kos>,- M.- Szpry dom : DR -*-¦ V "S iomu, 3.aweł przy ń 50, ^.aweł jwła. dwie iweł. vany, vioną nvkę ł I sota 10- eń sto rie, lolu Jer I I i ************************************************************************* •OGŁOSZENIA DRCENE* Posiadając, jako dawny mieszkaniec Odessy, paszport turecki, zostałem w tych dniach zmobilizowany i mam się udać na wojnę z Kurdami. Ponieważ lekarz stanowczo odradza mi tę wyprawę, zamieniłbym się chętnie na dowód osobisty z kimś, kto ma paszport hiszpański i jedzie na wojnę z Kabyłami. Wiadomość: Nalewki 4, Kroiteblat. Zawiadamiam przyjaciół i znajomych, że od dziś wracam do domu Marszałkowską, po stronie numerów nieparzystych. Bościukorski. Człowiek młody, energiczny, doświadczony futbolista z wieloletnią praktyką poszukuje zajęcia dla swego stryja, który dotąd łożył na jego utrzymanie. Oferty sub „Przebojem" przyjmuje administracja. Środek na odciski! Odciski palców w książeczkach wojskowych i paszportowych usuwa radykalnie Fajtasiński, Sierakowska, w podwórzu. Wszystkim, którzy raczyli wziąć tak żywy udział w licytacji mebli moich, jako to: kredensu jesionowego, dwunastu krzeseł mahoniowych, otomany, dywanów i obrazów Kossaka, składam na tej drodze serdeczne podziękowania. Kosiałkowski, Waliców. MATERIAŁY NA UBRANIA ZA BEZCEN! Wywiadownia i biuro detektywów Szprync dostarcza na żądanie materiałów obciążających. Można ubrać każdego i cały dom rozweselić. Tylko Szprync! Filii nie posiadam! DRZEWO GENEALOGICZNE w szczapach do odstąpienia w większej ilości. Tajtełdman i Kuśmidrowicz ¦ "r - * I 197 1 t , i KTO WIE, co będzie, jeśli się ożenię z Amelią, riiech się zgłosi do Redakcji celem złożenia bliższych wyjaśnień dla ,,Pepe". AWIZO Państwowy Monopol Tytoniowy zwraca uwagę pp. konsumentów, że odrzucają najlepszą część papierosa - tzw. ustnik - chociaż badania wykazały, że czysty papier jest zdrowszy i przyjemniejszy w paleniu od słomy, nabijanej do tutek. Szanujcie grosze! Oszczędność to siła! Dalej z posad, bryło świata! Bieliznę damską, starannie wykończoną, mam na sobie. Masażystka L.B. Polna 200. Ważne dla młodych lekarzy. W poczekalni siedzę niedrogo. Freta 9, A. Klops. Miejsce w osiemnastce na przedniej platformie do odstąpienia zaraz. Pocielski, Plac Zbawiciela. Tylko dla chrześcijan. Futro bezinteresownie przyjmę zaraz. Tel. 805-60 od 3 do 5. Krawiec bez różnicy płci. Elektoralna 17. Akuszerka przyjmuje biżuterię. L.O. Hoża 20. Oddam cały majątek ziemski za trochę serca i uczucia. Tardoszyński, Koluszki. Młodą inteligentną stenotypistkę obejmę zaraz. Dr L.K. Marszałkowska róg Złotej. Toaj# [WySr 198 u~ji celem XXX mow, że ; czysty anujcie : B. Polna ślops. : - Edward spojrzał na Emilię, po czym szybko wyjął z kieszeni elementarz i z uśmiechem pokazał jej literę E. Kip. Pik. II 180. ? Ernestyna zamyśliła się głęboko nad listem Erwina i długo przyglądała się wszystkim literom E. Bum. Brum. 299-300. 2. «znak porządkowy w obrębie przedmiotów oznaczonych tym samym numerem»: Punkt e paragrafu jedenastego. Punkt e paragrafu sto czterdziestego piątego. ¦ Numer domu 33 e. > Numer mieszkania 8 e. ? Numer domu 8 e, mieszkania 33 e. 3. «samogłoska, której nie można wymówić nie otwierając ust»: e długie, e krótkie, e takie sobie, e przewlekłe, e pochylone, e wyprostowane, e akcentowane, e nieakcentowane ¦ Eeeeee! rżenie konia; Eeeeee! zarżał siwy mierzyn wojewody. Filp. Flap. IV 150. Eeeeee! zarżała klacz Eustachego (...) żałośnie spoglądając w dal. Hip. Hop. 299. Eeeeee! zarżał ogier, łypiąc (okiem) na Marynę. Hoc. Kloc. II 31. ?* muz. E = «trzeci ton skali diatonicznej zbudowanej na dźwięku C, natomiast w dawnej skali zaczynającej się od A - piąty ton; w systemie solmizacyjnym ton mi». ¦ E-dur, E-moll (Hałabuziewicz) dotknął ręką jej (...) i powiedział: zagraj koncert E-moll z towarzyszeniem orkiestry. Tik. Tak. III 390. \> Recital zapowiada koncert E-moll. Ż W 51,219. 0 Recital zapowiada koncert E-moll. Exp. 51, 219. Czy zna pan sonatę E-moll tegoż kompozytora? zapytała Wanda. Znam, odrzekł Witold. Up. Pup. VII 201. Mistrz siadł 1 zagrał lewą ręką sonatę (...) E-dur, prawą zaś koncert E-dur. Red. matem, e 2, 718281825; 1). e 0,3678795147. Teofil siadł przy stole i zabrał się do (zadanych) (...) lekcji. Zaczął od wyliczania 1(M l)log e 2.3025850930 Fik. Mik. III log 777. Antoni stanął przy tablicy i napisał na niej białą (...) kredą: L(M l)loge 2.3025850930 Haps. Paps. 181-189. Matematyk wlazł na patyk i zanotował ołówkiem: 1(M l)log e 23025850930 Red. 4 ¦ : E! Wykrzyknik oznaczający a) «lekceważenie»: \> E! co mnie tam obchodzi? Ja tego zwyczajny! A jak on, szarpany nie chce, to niech mnie itp. Exp. Peps. 50,265. E! także coś! Aps. Paps. VIII 800. E! Tyż coś! ŻW46,219; E! też mi przykłady! Red. b) «zdumienie, zdziwienie, niedowierzanie»: ¦ E! czy doprawdy? Um. Bum. 344. E? czy w samej rzeczy? Lem. Baj. 75. E? ŻW 50, 365. D>: [...] e) «rezygnacja, pesymizm, smutek»: E! Brand. Drew. 231 ¦ E! Brand. Brew. 132. t> E! Psiakrew! Wand. Wrew. C XXXXIX 98-104. d) E-e! «sygnał dawany przez maleńkie dzieci obojga płci, gdy czują, że trzeba iść na nocniczek»: Mamusiu! E-e! zawołał Zdziś. Oj. Jej. 21. Tatusiu! E-e! jęknął Miś. Hm. Hm. 22. Babciu! E-e! ryknęła Joanna, 201 Opleologia Elżbieta, Krystyna. Ha. Ha. 23. Ciociu! E-e! krzyknęły chórem trojaczki. Pif. Paf. V25.Nianiu!E-e! Prędzej! Prędzej! Prędzej! Och. Ach.26DB<]D> • • • [...] Niestety! Już było za późno... Zagadnienie opleologii (ściślej a słuszniej byłoby: opleotyki) w tym pojęciu, w jakim przedstawił je młody uczony poznański, właściwie po raz pierwszy rozpatrywane jest w Polsce. Jeżeli pominiemy krótką kompilację Kowalewskiego, zamieszczoną w księdze pamiątkowej słuchaczy N.S.B., wydanej jeszcze przed wojną w Krakowie, i dwa trzy przygodne artykuły w prasie fachowej (m. in. niezłą, lecz niestety zbyt już dogmatyczną pracę prof. Wernera), rozprawa mgr Zuschnera* jest pionierską pozycją w naszej ubogiej literaturze opleistycznej. Inaczej na Zachodzie, a w ostatnich czasach i w Rosji Sowieckiej. Zrozumiano tam, że pierwszy przesadny, niemal fanatyczny stosunek prozelitów opleizmu (Kirsch, Mundani) do słynnego podówczas hasła ,,symbolis ad symbola" zaszkodził tylko sprawie pogłębienia metod opleistycznych w zastosowaniu do innych dziedzin nauki, zrezygnowano z „totalnego", jak byśmy dziś powiedzieli, opleizmu - a ograniczając go do zadań skromniejszych, uczyniono zeń taktyczną, sprecyzowaną i jak się okazało, niezawodną funkcję, nie zaś, jak chciał Kirsch, Verdingung des Lebens. Nie mówiąc o Francji, gdzie Etudes Oplćisńąues ukazują się bez przerwy już 28 lat, nawet faszystowskie Włochy zdobyły się na kwartalnik „Notizie Opleistiche", nawet Trzecia Rzesza toleruje starą „Opleistische Rundschau", a świeżo w Moskwie wydany „Opleołogiczeskij Sbornik" przedstawia się wręcz imponująco. Niewielka, lecz treściwa rozprawa mgr Zuschnera ujmuje opleizm w sposób nowy i oryginalny. Po zwięzłej charakterystyce samej istoty zagadnienia, daje nam autor na czterech tablicach tzw. „grafemy", tj. obrazowe, niezwykle precyzyjnie wykonane (w pięciu kolorach) usystematyzowanie zjawisk „opleistycznych": prehistorię, starożytność, dzieje nowe i najnowsze (do r. 1930). Każda z tych epok zasadniczych podzielona jest na ,,pod-epoki", których wykresy wskazują poglądowo, jakie formy odpowiadały jakiej treści w każdej z 32 podstawowych dziedzin wiedzy (moskiewski „Sbornik" daje ich 48). Każda grafema zaopatrzona jest w numer, co znacznie ułatwia obliczenia końcowe. Kolory uwydatniają pięć zmysłów (charakterystyczny szczegół: „Sbornik" wprowadza szósty, mianowicie „socjalnoje czuwstwo"). Wreszcie ruchomy margines na każdej tablicy pozwala eliminować odcinki poboczne, przez co całość zyskuje na przejrzystości. Najciekawiej przedstawia się grafema pierwsza (prehistoria), w której ewolucja form zwierzęcych i roślinnych uwidoczniona jest równolegle do wzrastania „kręgów *' Rozprawy Polskiego To w. N.S.B. Seria II,nr3. Mgr Witold Zuschner Opleologia jako treść i forma. Poznań 1937; str. 72 i tabl. 4. 202 POSW1C. tworzą każdeg szerok awangu: logist\\ Po, lingwis nazwy przekŁ wane -powiek Ro, opleon czych. istnym 3). Air literatur Zbrodr. pięciu RAPORT nie sz\ nazwisk Fakt ir gazety s:.* „ROBC~ Skir obszarr. walcząc metody chadek H. 1 iii ¦*• . i-&v<'' * L¦ ¦ 1R A. "«¦*-•,-' gra ::« la Paf. j jest księ-. dwa : już zycją Iczasach tyczny hasła łych iv dziś zeń chciał stiąues się na feŁ-^tische via się ..., nowy I autor na ne (w rożyt- : clona :adały 'daje czenia ¦ ->rnik" I ustrojowych" i pomysłowo odprowadzona liniami etnologii i antropologii do zaczątków sztuki i poezji. Sfera każdego „opleonu" odgraniczona jest od następnego kolorowymi kreskami odpowiednich zmysłów. W tablicy IV (czasy najnowsze) prawy górny sektor poświęcony jest Polsce, przy czym lata 1918-1930, wcięte w ,,opleon gospodarczy" tworzą wielotorowy plan przemian politycznych i dają jakby symboliczny „herban" każdego kierunku. Godła prądów literackich i humanistycznych idą przez całą szerokość planu na ukos, formując tzw. ,,opleony styczne", doprowadzone aż do awangardy (w rubryce „Poezja") i najnowszych zdobyczy „warszawskiej szkoły logistycznej" (w rubryce „Filozofia"). Poza tym na specjalną uwagę zasługują umieszczone u dołu każdej tablicy „aspekty lingwistyczne" poszczególnych epok, gdzie z godną podziwu erudycją podaje autor nazwy kilku zasadniczych utensyliów życia materialnego ludzkości (koło, pług, przekładnia i in.) w imponującej liczbie 360 języków i narzeczy! Szkoda, że wydrukowane są tak drobnyńi petitem, że przy odczytywaniu ich przydałoby się szkło powiększające, ale brak miejsca na tablicach usprawiedliwia autora i wydawców. Rozprawę mgr Zuschnera powinni posiadać w swej bibliotece nie tylko zwolennicy opleotyki, ale i ci wszyscy, którzy interesują się rozwojem naukowym metod poznawczych, nie mówiąc już o miłośnikach pięknych książek. Dla bibliofila broszura ta jest istnym skarbem jako prawdziwe cacko graficzne przy niewysokiej stosunkowo cenie (zł 3). Autorowi i wydawcom należy się wdzięczność i uznanie za zbogacenie polskiej literatury opleistycznej tak cenną i niezastąpioną pozycją. Zbrodnia Hilarego Pęcikowskiego w oświetleniu pięciu pism warszawskich RAPORT POLICJI Szofer Hilary Pęcikowski skazany został na zapłacenie 10 złotych kary za nadmiernie szybką jazdę, podczas której ledwo nie przejechał człowieka niewiadomego nazwiska. Fakt ten odbił się w prasie warszawskiej szerokim echem. Oto jak pisały o nim gazety stołeczne: „ROBOTNIK" Skutki rządów chjeno-piasta nie dały długo na siebie czekać. Brutalna pięść obszarników ósemkowych, starająca się wszelkimi siłami rozproszyć zwarte szeregi walczących o swoje prawa robotników i włościan, pokazała nam wczoraj, jakie są metody walki rozjuszonej endecji i jej popleczników. Najemnik krwawego kapitalisty, chadek Hilary Pęcikowski od dawna czyhał na towarzysza naszego, niewiadomego 203 nazwiska, który podążał na wiec w sprawie tajnego, równego ośmiogodzinnego tygodnia roboczego. Kiedy ujrzał go na ulicy Nowy Świat, wyjechał nagle pędem zza węgła i cudem tylko nie zabił towarzysza o niewiadomym nazwisku, znanego w partii pod pseudonimem „Grom". Kiedyż nareszcie ustaną hulanki rozwydrzonych wampirów wielkiego kapitału? Klub Sejmowy PPS wniósł w tej sprawie interpelację. „KURIER WARSZAWSKI" („Kartki ulotne", podp. inicj. W.R.) Od dłuższego czasu zwracali się do mnie przyjaciele z poufnym zapytaniem: Dlaczego o tym nie piszesz? Otrzymywałem setki listów i depesz, domagających się poruszenia na łamach prasy tej tajemniczej sprawy. Wzruszałem ramionami. Ale dłużej milczeć nie mogę. Stało się. Ze zbolałego serca prosi się do gardła dławiący okrzyk zgrozy i przerażenia. Ktoś puka. To serce. Czerwona łuna purpurowieje nad Polską. To mój rumieniec. A pod stołem pełznie ohydny gad i ze skowyczącym chichotem szczerzy do mnie obmierzłe ślepia. Stało się, powtarzam, nie będę milczał. Polip anarchii i bezprawia, wyhodowany w dusznej i zgniłej atmosferze naszych klubów lewicowych z „Wyzwoleniem" na czele, wyciągnął oślizłe macki i z zaczajonym oddechem, pełnym zatrutych miazmatów i kloacznych wyziewów ze Wschodu, rozdziawił krwiożerczą paszczę w otchłannym szatańskim śmiechu. Śmiać mi się chce i płakać. Nie wiem, co wpierw robić. Więc piszę. Kałamarz mój jest pełen łez i żółci, pióro moje - z gorczycy. Nie mogę milczeć. Od dawna już opowiadano sobie na ucho, że elementy wywrotowe szykują na dzień wczorajszy spisek. Padały uśmiechy, adresy, numery telefonów i domysły. Wymawiano szeptem nazwisko pewnego generała lewicowego, mówiono o zagadkowych a bardzo daleko sięgających protekcjach i wpływach, które w dziwny sposób uniemożliwiały wszczęcie śledztwa. Cyt, mówiono, nie wolno. Narodowej opinii kneblowano usta szmatami prasy lewicowej. Nie wolno. Albowiem wolność istnieje w Polsce tylko dla tajemniczych Hilarych Pęcikowskich! Ha! Ha! Czy nie wiecie, czytelnicy, kto jest pan Hilary Pęcikowski? Dowiedzcie się więc. Zagryźcie wargi, zaciśnijcie zęby - ale dowiedzcie się. Było to tak: Z Sulejówka w stronę Hotelu Rzymskiego pędził wczoraj czerwony samochód, sycząc wężowo i trąbiąc na alarm. Nagle - zbrodnicza ręka... no itd. itd. „NASZ PRZEGLĄD" Klub posłów żydowskich w sejmie złożył na ręce p. Marszałka następującą interpelację: Wczoraj o godzinie 12 w południe ulicą Nowy Świat przechodził najspokojniej jakiś człowiek, który według informacji świadków, miał rysy twarzy semickie, a zatem jak przypuszczać należy, Żyd. W pewnej chwili, kiedy chciał przejść na drugą stronę wyżej wymienionej ulicy, zauważył pędzące auto, wszedł więc do bramy, aby przeczekać, aż 204 ¦ auto Pęcik samo, i znę^ W mnie: Wew: i Prz. uczyr. „ga; Beze: „EXP czyli ur* Straszne Krwawe .-.mem: oochód, i I auto przejedzie. Kiedy spostrzegł to szofer prowadzący samochód, niejaki Hilary Pęcikowski, wjechał on do tej bramy i zaczął gonić Izraelitę. Ten wbiegł na schody, lecz samochód dopędził go na drugim piętrze, opryskał tam błotem, obrzucił obelgami i znęcał się nad nim przez pół godziny. Widząc w tym fakcie jawne pogwałcenie praw, przyznanych traktatem wersalskim mniejszościom narodowym w Polsce, niżej podpisani zapytują pp. ministrów Spraw Wewnętrznych, Sprawiedliwości, Skarbu, Spraw Wojskowych, Komunikacji, Handlu i Przemyski oraz Zdrowia, czy wiadomy im jest wypadek powyższy i co zamierzają uczynić, aby na przyszłość samochody nie goniły ludzi po schodach. „GAZETA PORANNA 2 GROSZE" Bezczelność żydowska Międzynarodowa mafia masońsko-żydowska nie szczędzi kosztów i starań, aby tylko zohydzić Polskę w oczach zagranicy, żywiołom zaś narodowym uniemożliwić życie w ojczyźnie. Sekundują im w tym dzielnie szabesgoje i lewicowcy, którzy na sojuszu z Żydami robią niezłe interesy. Świadkami oburzającej bezczelności gudłajskiej stali się wczoraj przechodzący Nowym Światem mieszkańcy Warszawy. Jakiś rudy pejsaty Żyd rzucił się nagle z okrzykiem „Niech żyją Sowiety" pod przejeżdżający samochód, plugawiąc jednocześnie świętości narodowe. Uczynił on to niewątpliwie w tym celu, aby wyjechać potem do Ameryki i pokazywać na odczytach rany, otrzymane jakoby podczas pogromu w Polsce. Ale domyślny szofer, Hilary Pęcikowski, w jednej chwili zorientował się, jakie ukryte cele ma chytry Żyd, zatrzymał auto i w ten sposób przyczynił się do uratowania opinii naszej za granicą. Przy Żydzie znaleziono Talmud, pięć karabinów maszynowych, list od Wilhelma, armatę i protokoły mędrców Syjonu, oraz numer „Wiadomości Literackich". Charakterystyczne jest zeznanie świadka Marianny Brzdączek, praczki z Solca, że tego samego Żyda widziała poprzedniego dnia w towarzystwie prof. Askenazego, posła Czapińskiego, rabina z Kalwarii, Aleksandra Lednickiego, Bolesława Wieniawy-Długoszewskiego i kilku innych Żydów, których nie zna. „EXPRESS PORANNY" czyli tzw. „Czerwony" Straszne morderstwo. Zwyrodniały szofer. Krwawe widmo tragicznej zbrodni. Złociste błyski wiosennego słońca zalewały wczoraj kaskadą olśniewających promieni wiosennych spacerujące ochoczo po Nowym Świecie tłumy pięknych warszawianek i szarmanckich warszawiaków. Kolorowe baloniki zachwalane przez roześmianych przekupniów, pęki fiołków i konwalii, które wręczali sobie figlarni zakochani, okrzyki gazeciarzy i symfonia dzwonków tramwajowych oraz syren automobilowych, wszystko to łączyło się w przedziwny nastrój wiosennego dnia. Nagle od strony placu Aleksandra zaczął pędzić w obłąkanej zawrotności jakiś wspaniały samochód. Zanim okrzyk 205 ponurej grozy zdołał się wyrwać z piersi przerażonego tłumu, na jezdni wiły się w boleści skrwawione zwłoki mężczyzny około lat 40, który w konwulsyjnie oraz kurczowo zaciśniętej dłoni trzymał ciepły jeszcze rewolwer i butelkę z lakonicznym napisem: „Esencja octowa". Współpracownik nasz, który już na godzinę przed wypadkiem czekał na tę wstrząsającą oraz mrożącą krew w żyłach zbrodnię, popędził piechotą za umykającym autem i zatrzymał je. Szofer, barczysty brunet w wieku poborowym, 35-letni Hilary Pęcikowski, był w stanie nietrzeźwym i z trudnością odpowiadał na zadawane mu pytania. Jak się okazuje, jest to znany bandyta i gwałciciel, którego kochanka, Józka Bencwał o przezwisku „Ruda Kiszka", zamordowała przed godziną rodzinę składającą się z 40 osób. Pęcikowski utrzymywał z nią tajne stosunki, szulernię oraz gorzelnię. Znaleziono przy nim kilkaset tysięcy fałszywych dwuzłotówek oraz wagon bibuły komunistycznej. Ofiara wyrafinowanej zbrodni pojechała do domu o własnych siłach tramwajem, którego konduktor nazywa się Feliks Rypsałkiewicz, prenumerator „Kuriera Czerwonego", ojciec trzech synów, z których najmłodszy, sześcioletni Mikuś, złożył w administracji naszego pisma 48 groszy na szóstą karetkę pogotowia imienia czytelników ,,Expressu Porannego", oraz rozwiązał logogryf zamieszczony w zeszłym tygodniu. Z cyklu „Aerumnarum plenus" Sonet jednozgłoskowy, w którym poeta w sposób najbardziej zwięzły, lakoniczny i oszczędny, bo zaledwie w ośmiu słowach a czternastu sylabach, wyraża całą rozległą skalę swoich nastrojów i uczuć, wywołanych tęsknotą za kochanką, która go opuściła, jak również określa sceptyczny swój i pogardliwy stosunek do bezpłodnych marzeń, rojeń i wszelkiego niepotrzebnego fantazjowania Motto: In ąueste rabandose notte di tormentazione, o! que dolor perpenetra basse al mi fascina tiona tissime turbo- terranzie del mia amifantasmagoria! O, sentreperose fustilitate! O, suone e songe perdutte in Luna Talis- manissima di frutti cerbocarrati del amorosa saciifica- toria! E poi? Poi nieme... poi mori... Giovanni Barboletto a S. Rubicella di Verona (1307-1361) w „Fiori castrati" (Roma MDCCXCVIII), tom III, str. 65 Monice X., na pamiątkę owego wieczoru nad Lago Matradura I tych samotnych gwiazd, które... 206 jezdni wiły się . nwulsyjnie oraz : z lakonicznym godzinę przed odnię, popędził jrunet w wieku i i z trudnością ivra i gwałciciel, - dowala przed .e stosunki, A-uzłotówek ¦aha do domu sałkiewicz, i^i najmłodszy, la szóstą karetkę ł logogryf zamie- dziej zwięzły, a czternastu jow i uczuć, „ jak również płodnych ma- :cataoe. o! que ne turbo-treperose aa TaJis- sacri/ica- Rubicella castrati" :i. str. 65 SMĘ-TY!... MĘTY!!... SEN-TY-MEN-TY!!!... ŚNIĘ- TY- HEN... ...DĘTY SEN!!!! Endymion Tantal (pseudonim) Ruiny Podklasztorne nad Dioklecjanowym Stawem Siedmiu Łabędzi, w drpdze z Pippi do Duppi w Toskanii (Toscania), 23.V.-2.VI.i950 Prawa przedruku, w całości lub częściowo, oraz przekłady na wszystkie języki zastrzeżone. Ali rights reserved. Copyright by Endymion Tantal 1950. Umuzycznienie, wszelkie przeróbki sceniczne, filmowe lub jakiekolwiek inne - tylko w porozumieniu z autorem. Wskazówki dla recytatorów i zespołów chóralnych*. Pierwsza Strofa - maestoso, molto espressivo, z tragicznym wydłużeniem wiersza pierwszego i trzeciego, a podkreśleniem sensu zaimkowego wierszy 2 i 4. Powtarzamy ją dwa razy. Strofa Druga: bardzo iirycznie, z naciskiem na górne rejestry głosowe. Za drugim razem (bo i ta strofa powtarza się) bisujemy najpierw wiersze 1 i 2, następnie 3 i 4 („Sen - ty, sen-ty, men-ty, men-ty!",..). Po wyrecytowaniu obu czterowierszy następuje pauza parominutowa, wypełniona żywą mimiką i dyskretną gestykulacją, po czym, jak echo z dali, napływa marzycielskie „Śnię", w którym końcowe ę długo musi dygotać... jak trącona struna. Słowa „ty - hen" wymawiamy z cichym, serdecznym żalem, bez rozpaczy, ale z lekkim wyrzutem... Znowu pauza. Ilustracja plastyczna: ręce wyrzucamy naprzód, a głowę z zapatrzonymi w dal oczyma wznosimy do góry... Następnie zbliżamy się somnambulicznie do rampy. Pauza. W pewnej chwili wstrząsa recytatorem dreszcz obrzydzenia - i z całą tragiczną i wściekłą ironią wyrzuca ze siebie akord końcowy: „Dęty sen!" Należy uważać, aby te dwa ostatnie słowa nie zabrzmiały „Dentystę!" 207 BRUNO WINAWER Krzysztof Kolumb (z cyklu: „Życiorysy") Przyprawmy fantazji skrzydła, zapalmy papierosa i wyobraźmy sobie, iż niejaki don Christoval urodził się w Warszawie. Otóż jego curriculum vitae, opracowane wedle źródeł najnowszych, tudzież na podstawie licznych dokumentów. Kurierek. Rubryka: Odczyty i posiedzenia. Druk najmniejszy. Sprawozdanie: „Wczoraj, w sali Muzeum Przemysłu i Rolnictwa niejaki pan Krzysztof Kolumb wygłosił pogadankę p.n. «Droga do Indii wschodnich». Prelegent usiłował dowieść, że ziemia ma kształt gruszki, czy też pomarańczy i że można ją opłynąć naokoło (sic! P.R.). Publiczności zebrało się niewiele. Słuchano wywodów pseudonaukowych, które na żart primaaprilisowy zakrawają, i kiwano głowami. P. Kolumbowi zwrócić należy uwagę, iż powinien się uczyć, i raz jeszcze uczyć, nim zacznie występować publicznie". Przez kilka miesięcy następnych pan Krzysztof próbuje się uczyć. Niestety nie wie za co. Aż wreszcie: Kurierek. Rubryka: Z teatrzyków. Druk znacznie większy: „Wczoraj w kabarecie artystycznym Bum-de-ra, tak świetnie prowadzonym przez znanego literata i poetę, Omtadralskiego, ujrzeliśmy nowy, świetny, imponujący siódmy program. Debiutował między innymi p. Krzysztof Kolumb i debiut ten możemy zaliczyć do bardzo udanych. Produkcje młodego artysty przyjmowano bardzo życzliwie, zwłaszcza zaś podobało się Stawianie jajka, które na ogólne żądanie musiało być dwukrotnie powtórzone. Pan Kolumb będzie - niewątpliwie - cennym nabytkiem dla naszej nadscenki. I p. Bęc-Migdalska ma talent, który..." Uciuławszy trochę grosza, Kolumb wyjeżdża za granicę. Ślad po nim ginie. Wreszcie -Rubryka: Polacy za gjanicą. Garmond! „Dowiadujemy się, iż rodak nasz i warszawianin, p. Krzysztof Kolumb, odkrył Amerykę. Prasa zagraniczna wyraża się z wielkim uznaniem o tym odkryciu naszego rodaka. P. Krzysztof jest synem znanego w szerokich kołach naszego miasta..." Pan mecenas Furdasiewicz do pana radcy Drygalskiego u Lourse'a: - Słyszał pan radca, co? Czytał pan o Kolumbie? Zaimponowaliśmy Europie, hę? 208 ¦Ok. iż niejaki tesmane wedle y. Spra- Kolumb ieść, że iło (sic! i, które twczyć, nim y me wie .U"czoraj znanego siódmy =ożemy .odkrył i -r « 1 w o ł Wiedzą teraz, co to my? - Niby co się stało? - Jak to. Nie czytałpan? Odkryliśmy Amerykę, panie... - A cóż to jest Ameryka? - Diabli ją tam wiedzą. W każdym razie w prasie europejskiej aż huczy! Ten Kolumb, no! Kto by przypuszczał. Ja go pamiętam, panie. Widziałem go w Bum-de-ra. Niezły był, ale gdzie mu do Gierasińskiego. - Ja to zawsze mówię, żeby im tak Mesalkę posłać, to by dopiero oczy wybałuszyli! Po głębszym namyśle Krzysztof Kolumb postanowił urodzić się gdzie indziej. s N Z U.-J JERZY WITTLIN Jak pisać diariusze? W odróżnieniu od pamiętnika, który pisze się u schyłku życia dla potomnych, i w którym własne wspomnienia służą jedynie jako pretekst do przedstawienia historii najbardziej ustosunkowanych znajomych: znanych osobiście i z widzenia, diariusz* pisze się dla współczesnych, na bieżąco, a jego celem jest przedstawienie aktualnych myśli, wrażeń, przeżyć. W odróżnieniu od reportażu czy artykułu, który obowiązuje jakaś konstrukcja, prawidłowo prowadzony diariusz powinien być tylko zbiorem możliwie nie wiążących się ze sobą luźnych notatek na każdy temat, im bardziej zaskakujących, tym lepiej. Jak prawidłowo prowadzić taki diariusz, przedstawiamy za pomocą trzech przykładów: Z DIARIUSZA KRYTYKA FILMOWEGO „Poniedziałek. Wczoraj niedziela, jutro wtorek. To skądinąd ciekawe. Byle do środy - jak mawiał Zavattini. Wtorek. Zavattini. Cesare. «Et tu, Brute, contra me?» Brutus jest, wbrew powszechnemu mniemaniu, o wiele większym tematem od Cezara. I to właśnie filmowym, a nie teatralnym. Fellini? Godard? Wajda? Środa. Wajda! Czwartek. Oczywiście pomyłka. Fellini!!! Piątek. Pomidory? Czarne jagody? Mizeria? Coś musiało mi na pewno zaszkodzić, *Uwaga! Wszelkie podobieństwo niniejszych diariuszy z jakimikolwiek utworami Aleksandra Jackiewi-cza, Władysława Machejka i Jerzego Putramenta jest czystym przypadkiem. 210 Ph Pic- Dr. , D: zd: „C. Pią- Piąte*. Piąte*. tuczy! Ten < 3coi-de-ra. I pytanie tylko, co? W którymś z francuskich filmów (gdzie te czasy?!) widziałem grymas Bernarda Bliera, któremu - świetnie pamiętam - jak wynikało z akcji, zaszkodziły grzybki. Jestem pewien, że moja twarz musi w tej chwili wyglądać identycznie! Sobota. Za dwa dni wtorek. Nie przypominam sobie żadnego tytułu z wtorkiem. To bardzo ciekawe! Niedziela. Należałby ten miniony tydzień nawet do ciekawszych w moim życiu, gdyby nie ta - do dziś niezupełnie wyjaśniona - niestrawność. W TV wieczorem Ina. W maleńkim epizodzie". Z DIARIUSZA UCZESTNIKA NARADY „Pierwszy dzień, przed południem. Niby ta sama sala, ci sami ludzie, ale od razu wyczuwam zupełnie inny nastrój. Przeczuwałem go dokładnie rok i siedem miesięcy temu. Kto nie wierzy, niech sprawdzi, co wtedy pisałem. Pierwszy dzień, po południu. Przed dwoma laty i trzema miesiącami, kiedy ostrzegałem, radziłem, wręcz błagałem, nikt nie chciał mnie słuchać. Dziś wszystko to znalazłem w zasadniczych referatach. Lepiej późno niż nigdy! Pierwszy dzień, wieczorem. Kazek zmizerniał od czasu, kiedy byliśmy razem w Brazylii. Za to Ludwik - jak to mówią - ni sieje, ni orze - a przytył. Jutro chce wystąpić w dyskusji. Pewnie znów nie będzie miał nic do powiedzenia. Jak na każdym etapie. Drugi dzień, przed południem. W dyskusji okazuje się, że wszyscy już dawno ostrzegali, radzili, wręcz błagali, tylko nikt nie chciał słuchać. Pogratulować wszystkim samopoczucia, ale to ma prawo niepokoić. To musi niepokoić! Drugidzień, po południu. Muszę przetelef onować te na gorąco spisywane notatki, bo mija termin zamknięcia numeru. Za tydzień napiszę więcej". Z DIARIUSZA LITERATA „Czwartek. Na skrzyżowaniu Gagarina i Belwederskiej omal nie rąbnął mnie jakiś w szarej wysłużonej pobiedzie. Pewnie badylarz! Na szczęście do P. zdążyłem na czas. Opieprzył mnie od progu. Nie przerywałem mu, mimo że nie miał racji. Niczego się nie nauczył. Piątek, przed południem. W Ojcowie na spotkaniu tylko siedem tysięcy osób. Myślę: niedobrze. Pewnie znowu jakiś donos na mnie. Rozeszło się wśród ludzi i wszyscy bali się przyjść. Po spotkaniu - jak zwykle - owacje. Piątek, po południu. B[...]. Wszyscy pieprzą, ile wlezie, ale ja nie tracę czasu i z K. załatwiam ważną dla ludzi sprawę. Nie dosiaduję do końca spotkania; spieszę się na lotnisko. Piątek, w nocy. Paryż. Łapię Z. i pytam go o J.Z., na co dzień bardzo wylewny w rozmowach ze mną, kiedy mu tylko mówię, że chodzi o J. i że to oczywista 211 granda, robi się oficjalny. Nie daję jednak za wygraną i atakuję. Mięknie. Ale jeszcze nie na tyle, abym mógł sprawę uważać za załatwioną. Wrócę do niej przy najbliższej okazji. Sobota, przed południem. Warszawa. Wygłaszam referat i wyraźnie czuję, jak po każdej przeczytanej kartce temperatura sali rośnie. Kiedy kończę, jedni biją ostentacyjnie brawo, drudzy równie ostentacyjnie wychodzą. S. gratuluje mi, ale dosyć chłodno, zawsze był ostrożniak. Sobota, po południu. Puszcza Piska. Osiemnaście zajęcy, dwa dziki i jeden kozioł w ciągu półtorej godziny. To nieźle, chociaż mogło być lepiej. Ale cóż -zawsze przy końcu tygodnia odczuwam lekkie zmęczenie, a tu jeszcze przede mną, wieczorem, podróż do Hawany. Co przyniesie następny tydzień?" Jak pisząc zaciekawiać „Siedzimy sobie we dwójkę, przy czarnej kawie i ciastkach. Jest wczesne popołudnie, za oknami drzewa w pełnej wiosennej krasie. Pokój, w którym rozmawiamy, urządzony jest skromnie; cztery fotele, stolik, tapczan, etażerka. Na karniszu zawieszone są bajecznie kolorowe zasłony. Mój rozmówca jest człowiekiem średniego wzrostu, dobrze zbudowanym. Jego skroń przyprósza już lekka siwizna. Nosi ubranie z lekkiego tropiku i białą, nie mnącą się, sportową koszulę z wyłożonym na marynarkę kołnierzykiem w szpic. Ze zrozumiałych względów nie mogę oczywiście - jak by nakazywał stary obyczaj - przedstawić mojego rozmówcy. Te same zrozumiałe względy nie pozwalają mi również napisać o tym, czym się zajmuje, jakie ma wykształcenie, a nawet, w jaki sposób trafił tam, gdzie trafił. A był to sposób nie lada. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że byłby to niezwykle smakowity kąsek dla niejednego mistrza pióra, i to nie na relację ze spotkania - jak to ma miejsce w moim wypadku - ale na całą, kto wie, czy nie wielotomową powieść. Niestety! Pewne względy, których także ujawnić nie mogę, nie pozwalają mi napisać tego, czego słuchałem z najwyższą ciekawością i czego - o tym jestem pewien! - z nie mniejszą ciekawością wysłuchałby każdy, nawet zazwyczaj obojętnie reagujący na podobnie ciekawe jak ta opowieści. Nie bez znaczenia jest w tym wypadku ogromny talent narracyjny mojego rozmówcy. Kiedy opowiadał mi na przykład pewne bardzo istotne dla sprawy szczegóły, jego oczy nabierały blasku. Mówił z ogromnym przejęciem, przekonaniem, zapałem - tym wszystkim, co sprawia, że człowiek taki pozostawia po sobie niezapomniane wrażenie. Długa była ta nasza rozmowa; nie jestem, niestety, upoważniony do tego, aby napisać, jak długa, ale niech wystarczy fakt, że kiedy wychodziłem, słońce było już dosyć nisko na horyzoncie. To jasne: nie wszystko z tej pasjonującej rozmowy mogłem ujawnić. Nie w pełni usatysfakcjonować mogłem czytelników, zawsze spragnionych jak największej ilości szczegółów. Niemało zatem pytań ciśnie się każdemu czytelnikowi - podobnie zresztą jak i mnie cisnęło się w czasie tej rozmowy - na usta, lecz pozostaną one - rzecz 212 >,.vnie. Ale A: niej przy c czuję, jak - pędni biją mi, ale . i jeden \ie cóż -; przede ł jasna - bez odpowiedzi. Niemniej już z tego, co napisałem, wyłania się przecież w sposób nader wyrazisty sylwetka - nie używając wielkich, tyle razy już wyświechtanych słów - po prostu CZŁOWIEKA". Jak demaskować za pomocą kamery filmowej? Komentarz Obraz „Opustoszała szopa. Takich szop w każdym powiecie spotkacie dziesiątki. Skąd się wzięła ta szopa? Czemu służy? Ile pieniędzy wpakowano w tę szopę? Nie wiadomo. Nikt się do niej dziś nie przyznaje. Spróbujmy więc dojść do tej szopy sami. Poznajecie? Oczywiście: las jak las. Liściasty las, chociaż z równym powodzeniem mógłby być również i sosnowy. Jest z czego wybrać, chociaż lasów, jak wiadomo, za dużo nie mamy. Ale to już zupełnie inna sprawa. W tym wypadku nie interesujemy się lasami. Interesuje nas szopa. Z czego zbudowano tę szopę? Oczywiście z drewna. Skąd wzięto drewno? Oczywiście z lasu. Z tego lasu, który pokazujemy? Niewykluczone. Ale być może również z innego lasu. Może z tego. A może z innego. Nie sposób już dziś ustalić, z którego, A szkoda! Gdyby można było ustalić, z którego na pewno przy okazji wyszłoby niejedno. Ale to już zupełnie inna sprawa. W tym wypadku nie interesujemy się niejednym. Interesuje nas szopa. Z czego zbudowano tę szopę? Oczywiście z drewna. Skąd wzięto drewno? Oczywiście z lasu. A kto je wziął? Z całą pewnością drwale. Jeden drwal czy więcej drwali, tego już dziś ustalić nie sposób. Ale trwałe ślady, które pozostały na pniach, ponad wszelką wątpliwość dowodzą, że była to robota fachowa, kto wie, być może nawet za pomocą mechanicznych pił. Skąd się wzięli ci drwale? skąd ci drwale, skąd się wzięli, zdobyli piły? Nie sposób już tego dziś ustalić. A szkoda! Gdyby można było-ustalić, skąd, na pewno przy okazji wyszłoby szydło z worka. Ale to już zupełnie inna sprawa. W tym wypadku nie interesujemy się szydłem z worka. Interesuje nas szopa. Z czego zbudowano tę szopę? Oczywiście z drewna. Skąd wzięto drewno? Oczywiście z lasu. Prosto z lasu? Wszystko wskazuje na to, że za pośrednic- Ogólny plan szopy. Plansza z napisem Szopa. Czołówka. Ogólny plan szopy. Prawy bok szopy. Lewy bok szopy. Środek szopy -przód. Środek szopy - tył. Wnętrze szopy. Ogólny plan szopy. Zbliżenie szopy. Prawy bok szopy. Lewy bok szopy. Środek szopy -przód. Środek szopy - tył. Wnętrze szopy. Ogólny plan szopy. Zbliżenie szopy. Prawy bok szopy. Lewy bok szopy. Środek szopy -przód. Środek szopy - tył. Wnętrze szopy. Ogólny plan szopy. Zbliżenie szopy. Prawy bok szopy. Lewy bok szopy. Środek szopy -tył. Środek szopy - przód. Wnętrze szopy. Ogólny plan szopy. Zbliżenie szopy. Prawy bok szopy. Lewy bok szopy. Środek szopy -przód. Środek szopy - tył. Ogólny plan szopy. Zbliżenie szopy. Prawy bok szopy. Lewy bok szopy. Środek szopy - tył. Środek szo- 213 ud - .bEU n zn( Jz :saf i :Bd ¦1*1 , 1 'OJ _-od ¦* ZEJ a^izp 1 »» •BP L»_ojns i BUUI ¦AUIJIJ -xiijzs . ?l OD 92 YS ii twem tartaku. Którego tartaku? Na czyje zlecenie? Kto kierował tym tartakiem, kiedy przerabiano to drewno? Nie sposób już tego dziś ustalić. A szkoda! Gdyby można było, na pewno ujawniłoby się wiele skądinąd ciekawych spraw. Ale to już zupełnie inna sprawa. W tym wypadku nie intersujemy się skądinąd ciekawymi sprawami. Interesuje nas szopa. Z czego zbudowano tę szopę? Jak zbudowano tę szopę? Kto ją zbudował? Po co ją zbudował? Za co ją zbudował? Czy tylko tę jedną szopę? A jeśli nie tylko tę jedną, to ile szop? Czy tylko w tym jednym powiecie? A jeśli nie tylko w tym jednym powiecie, to w ilu powiatach? Nie sposób już dziś ustalić, w ilu. A szkoda! Gdyby można było ustalić, w ilu, na pewno wyszedłby z tego niejeden film. Skąd by wzięto taśmę na te filmy? Jak by je nakręcono? Kto by te filmy zatwierdził? Na czyje zlecenie? Ale to już zupełnie inna sprawa. W tym wypadku, jak wiadomo, nie interesujemy się filmem". py - przód. Wnętrze szopy. Ogólny plan szopy. Zbliżenie szopy. Prawy bok szopy. Lewy bok szopy. Środek szopy - przód. Środek szopy - tył. Ogólny plan szopy. Zbliżenie szopy. Prawy bok szopy. Lewy bok szopy. Środek szopy -przód. Środek szopy - tył. Wnętrze szopy. Ogólny plan szopy. Zbliżenie szopy. Prawy bok szopy. Jak relacjonować przed kamerami kolejny etap wyścigu kolarskiego? Jeśli nie potrafimy jeszcze ochłonąć z emocji związanych z poprzednim etapem, pod żadnym pozorem nie ukrywamy tego przed telewidzami, ponieważ i tak bardzo szybko to zauważą. Lepiej więc poświęcić pierwsze osiemdziesiąt pięć kilometrów dzisiejszego dziewięćdziesięciokilometrowego etapu na otwarte przeżywanie przed kamerą telewizyjną raz jeszcze tego, co było wczoraj, niż dusić w sobie to, czego zadusić się i tak nie da, i to pod przykrywką rzekomego nawiązywania kontaktu z tym, co się aktualnie dzieje na trasie. Uzbrojeni w oficjalne wyniki poprzedniego etapu, przeżywać możemy raz jeszcze nasze emocje w sposób dwojaki: raz w proporcji do miejsc zajętych na poprzednim etapie, drugi raz w proporcji do miejsc zajętych w łącznej klasyfikacji rozegranych dotychczas etapów wyścigu. Ta niezwykła wprost rozmaitość wrażeń, jakimi dysponujemy, pozwala telewidzom nie tylko wczuć się w to, co czuliśmy, kiedy patrzyliśmy, ale jeszcze, przynajmniej między wierszami, dowiedzieć się, kto właściwie jest w tym wyścigu pierwszy, a kto ostatni. Dzieląc się z telewidzami emocjami z poprzedniego etapu, w miarę możliwości powinniśmy im przypominać, że czynimy to już w czasie trwania etapu obecnego, z którego będziemy mogli ochłonąć dopiero na następnym etapie. Dobrze by więc było, aby maksymalna ilość obrazków, które kamera pokazuje w czasie naszej relacji, przypominała nam coś albo czegoś nie przypominała. I tak - jeśli na ekranie zobaczymy grupę kolarzy jadących przez las, mogą nam oni przypominać sytuację na czterdziestym drugim kilometrze poprzednie- 215 go etapu, kiedy niemalże identycznej wielkości grupka kolarzy również jechała przez las, bądź też nie przypominać sytuacji na osiemdziesiątym piątym kilometrze w czasie trwania poprzedniego etapu, kiedy przez las jechał tylko samotny kolarz; jeśli zobaczymy na ekranie szpaler dzieci machających chorągiewkami, mogą nam one przypominać sytuację na pierwszym lotnym finiszu poprzedniego etapu, kiedy niemalże identycznymi chorągiewkami powiewał również szpaler dzieci, bądź też nie przypominać sytuacji na drugim lotnym finiszu poprzedniego etapu, kiedy to wprawdzie były dzieci, ale już niczym nie machające i nie w szpalerze. Itd., itd. Jeśli aktualnie relacjonowany przez nas etap jest bardzo długi, w związku z czym wrażenia z poprzedniego etapu wyczerpią się nam kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt kilometrów przed metą, brakujące kilometry swobodnie wypełniamy emocjami z jeszcze wcześniejszych etapów lub też powracamy po raz drugi do przeżyć związanych z etapem poprzednim. Tusiak - Śmietanka. Wiadomości towarzyskie HERBERT WŚRÓD PRACOWNIKÓW WYTWÓRNI WÓD MINERALNYCH Zbigniew Herbert spotkał się z pracownikami wytwórni wód mineralnych. Po zapoznaniu uczestników spotkania z najnowszymi wierszami poeta wziął udział w degustacji wód. WAJDA ZAPROSZONY PRZEZ FILIPSKIEGO? W nowohuckim Osiedlu Kolorowym utrzymuje się pogłoska, że Ryszard Filipski zaprosił Andrzeja Wajdę do wyreżyserowania w teatrze nowohuckim nowej sztuki Harolda Pintera. PENDERECKI SAM NA SAM Z DEJMKIEM Krzysztof Penderecki spotkał się sam na sam z Kazimierzem Dejmkiem. Spotkanie - jak się utrzymuje - miało miejsce na schodach Teatru Wielkiego w Warszawie. Ofiar nie zanotowano. BRYLL NA DOWNING STREET Ernest Bryll w towarzystwie małżonki przybył w godzinach przedpołudniowych na Downing Street. Po zatrzymaniu się przez chwilę przed budynkiem oznaczonym numerem 10, Ernest Bryll w towarzystwie małżonki opuścił Downing Street. HOLOUBEK ZAPROSIŁ HANUSZKIEWICZA Dyrektor Gustaw Holoubek przesłał dyrektorowi Adamowi Hanuszkiewiczowi dwuosobowe zaproszenie na nową premierę. Zaproszenie zostało odwzajemnione. 216 po: an :¦ kał; osni mają Wa WSI I dojś. dow:. rozd: CZA y. prac. LORENTZ NA WAWELU W kołach zbliżonych do Sukiennic utrzymuje się, że na Wawelu, w Sali Poselskiej, odbyło się przyjacielskie spotkanie prof. Stanisława Lorentza z prof. Jerzym Szablow-skim. Tematu spotkania nie było. IWASZKIEWICZ NA SPACERZE ZE SŁONIMSKIM Jarosław Iwaszkiewicz był na spacerze z Antonim Słonimskim. Spacer miał miejsce w Podkowie Leśnej, na terenach przyszłej budowy kolejki EKD. ZIELIŃSKI BOHATEREM POWIEŚCI W kołach przyjaciół wdowy po Erneście Hemingwayu utrzymuje się, że znaleziony został jeszcze jeden rękopis powieści zmarłego pisarza. Bohaterem tej powieści ma być polski tłumacz Hemingwaya, Bronisław Zieliński. ANTCZAK ODPOCZYWA Jerzy Antczak po zakończeniu realizacji „Nocy" odpoczywa przed rozpoczęciem realizacji „Dni". Miejsce odpoczynku Jerzego Antczaka utrzymywane jest przez Jadwigę Barańską w tajemnicy. KAŁUŻYŃSKIW NOWYM FILMIE ZANUSSIEGO Zygmunt Kałużyński ma objąć główną rolę w filmie Krzysztofa Zanussiego, osnutym na motywach klasycznego dzieła Griffitha Nietolerancja. Zdjęcia do filmu mają rozpocząć się niebawem na terenie Instytutu Badań Jądrowych w Świerku pod Warszawą. WSPÓLNE DZIEŁO TOEPLITZÓW? Utrzymuje się uporczywa pogłoska, że Krzysztof Teodor i Jerzy Toeplitzowie mogą dojść do porozumienia w sprawie napisania wspólnie historii filmu polskiego. Jak się dowiadujemy, daleko są już zaawansowane prace nad wymyśleniem tytułu pierwszego rozdziału. CZANERLE SPOTKAŁA SIĘ Z GROTOWSKIM Maria Czanerle spotkała się z Jerzym Grotowskim. Nad inscenizacją tego spotkania pracuje Józef Szajna. WITOLD ZECHENTER Poetycka rewia wigilijna JULIUSZ KADEN-BANDROWSKI Twardo padał śnieg, twardo trzymał mróz, twardo stąpały kroki po twardej grudzie. Niby nic - a jednak tyle! Bo to i wigilia, i choinka... Inka! - Przypomniało mu się jak dawna, zapomniana czkawka i czkało w sercu jak padający twardy śnieg. Inka! Ta jedyna, ta twarda jak gruda. Zimowa gruda na twardo. Jajka na twardo -przypomniało mu się, że jest głodny. Ach, jak nieraz był głodny w Legionach, w szóstej i siódmej brygadzie! Jak tęsknił za jajkiem na twardo jak ten padający twardy śnieg. A naprzeciw nagle... twarda sylwetka... Jakaś dziewczynka... Inka! To ona!!... Padał śnieg twardy... Wszystko skotłowało się, skatliło, zakotłowało, zakociołko-wało, skociło, okociło... Mróz i śnieg, Łjajka na twardo... i ona! Ona! Inka! A! Ale wstrzymał się w sobie twardo jak ten śnieg i przeszedł mimo. Pomimo i mimo minął. Tylko z ust padło twardo: Wesołych Świąt! A echo odrzekło twardo jak gruda twarda i niby jajka na twardo rzucone w niepamięć twardej doli: Wesołych Świąt! JULIAN TUWIM Prószy śnieg białoliście, przejrzyście -na obrusie pachną ryby - ach, grzyby... Czekam, namiętny i młody, na twe przyjście -a śnieg pada na niby - o, gdyby... JAN LECHOŃ Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczy biegiem miłością cię oślepi, a szczęściem oniemi? Po co pytać, gdy teraz ziemia skryta śniegiem, a kiedy śniegiem ziemia, śnieg leży na ziemi... MARIA PAWLIKOWSKA-JASNORZEWSKA Zapytasz śniegu i świąt, dlaczego, po co i skąd? Lecz słowa nie załopocą: dlaczego, skąd i po co... EMIL ZEGADŁOWICZ W obskurnych dziurach błoto - ja nie jestem chory -byłem bacą beskidzkim i srebrempisanym - 218 Sil az _ »¦ a :.. -r KAI WYC ale gdy spadły na mnie - nolens volens - zmory, już tylko wam beskidam z ambony wyklinamy------ Wielkanocne utwory z Polskiej Akademii Literatury SIEROSZEWSKI Tokaj ta nasza wielkanocnaja Pascha urok ma urokliwy i dziwnotę dziwnościową, że aż dziw. Sybirskaja łza kręci się w kółko w oku i tak dalej, gdy oko patrzy, a dziwuje się, a raduje się - ot, taka nasza polskaja wielkanocnaja wiochna! KADEN-BANDROWSKI Twarde dni, krwawe dni, cierpienia i męka, i bankiet znowu, i znowu jakaś obrywka, wyżerka wielkanocna, a wątroba boli jak to serce rodzielone przez ból i nędzę naokoło współczującą, biedną, twardą jak krew, i krwawą wyżerę, co to się je i je się, i je się, i się je, co to, aby tylko, aby znów, aby jeszcze... O wątrobo, wątrobo, śledziono! STAFF Oto wiosna taka dawna jak zwykle i radosna chociaż łzawna niezwykle... LEŚMIAN Wiosenni się wiosennucha na wiosenne wiosnowanie - a to tylko się dziewucha dziwi, skąd to miłowanie? Bo tak zawsze świat się świeci, ziemia ziemi się ziemiście, a dziewuchy usta krwawią namiętniście i mięsiście. KLEINER Nawet Juliusz Słowacki opiewał święta wielkanocne w listach do matki pod pozycją 1178 i 2340 oraz w moich przypiskach pod nr 76 i 229 na str. 567-666 ostatniego wydania zbieranego dzieł wieszcza pod moją redakcją. RZYMOWSKI Powstrzymuję się od pisania utworu literackiego, aby nie psuć dobrej sławy mego nieśmiertelnego nazwiska. 219 IRZYKOWSKI Wiosna wedle Hebbla jest tylko enzoroidalną hipertrofią absolutu, wobec czego możemy przejść nad nią do porządku dziennego, jak to zresztą uczyniłem już w mym studium o sroce (p. „Krokwie" nr 1) i w artykule polemicznym o literaturze skandynawskiej w epoce stalaktytowej (p. „Zręby" nr 1). Uważam zresztą, że pierwszy w Polsce i w ogóle na świecie wygłosiłem tę teorię, którą po mnie dopiero lansował na swój rachunek Boy, uważając się za mędrca. ROSTWOROWSKI Dzisiaj Antychryst nie chodzi -słuchajcie, starzy i młodzi -czerwony zbliża się marsz -wszystko wydaje się bajką -z wzruszeniem do rąk biorę jajko -a kysz! a psik! a parsz! NAŁKOWSKA Wtedy Teresa zażyła właśnie subłimat, bo jego nie miała pod ręką. On zaś przyszedł dopiero nazajutrz i patrząc na jej przepłukany żołądek, szepnął cichym krzykiem: 0 ty... dlaczego? dlaczego? dlaczego? A Teresa: Kochasz? Kocham - odszepnął zarazem. Kocham... cham - bredziła i nagle szloch straszliwy przeleciał po jej grzbiecie: O życie moje... życie... żyć... MIRIAM A kuku? BERENT Nie to i nie tamto tylko właśnie i zarazem na odwrót jako było i jako się śniło, ja wam to przemawiam a słucham słów i wtedy zaiste pokrótce mówiąc jak wtedy i jeszcze raz a wtedy nigdy już i na odwrót. BOY Największe świństwo to z tą wiosną, zaznał tego Villon, choć willi nie miał, 1 Mickiewicz, choć o Wilii pisał. Gdyby znieść śluby i zakazać rodzenia dzieci, wiosna byłaby zupełnie spokojną i uregulowaną porą roku. A tak - to każdemu na mózg uderza i tak dalej, i stąd te fochy, kokiety, grymasy, dryblasy, fetory... Fe! SZANIAWSKI (Fragment dramatu) 220 sego ni JAN: A ty - co? JANINA: Ja? - nic. JANOWA: Ja-coś... JANOSIK: Ja - ja... wielkanocne jaja... ZIELIŃSKI Timeo Danaos et dona ferentes. Gallia est omnis divisa in partes tres. Odi profanum. Deus meus. Quousque tandem. Jan Brzechwa - Bajeczka o ważkach Ważka raz dla drugiej ważki kupiła nieduże ważki, bo tak myśleć się ważyła, że będzie ważka ważyła. Spostrzegłszy to inne ważki śmieją się: - To ważki ważki? Czy to prezent ważny? ważki? ważki od ważki dla ważki? Ta opinia przeważyła: ważka ważki odrzuciła! ZESPÓŁ REDAKCYJNY TYGODNIKA „KULTURA" Ogłoszenia drobne na Warszawę i woj. [Wybór] SPRZEDAM Strusie pióra z importu - Xymena Zaniewska Ogiera na chodzie odstąpię - Roman Bratny Ziny z przeceny - Telewizja Antyki z Desy - najtaniej na Wolumenie Odstąpię jedną literę - KTT Ideę zupełnie nową sprzedam lub wymienię na starą - artysta plastyk Piwnice, Barany, Jubileusze, Solidne, Używane - Skrzynecki 221 KUPIĘ Egipskie ludwiki kupię - Andrzej Osęka Bony - Zygmunt Stary Skórki pomarańczowe, fotografie słynnych ludzi z miejscem na dedykację skupuje firma Jerzy Blikle (rok założenia 1869) Sygnet i obrazy rodzinne nabędzie szklarnia w Pyrach PRACA Oglądam Wieczór z Dziennikiem, oczekuję propozycji - Emeryt Mam siłę przebicia - Radomińska „Kulisy" Przyjmę pół etatu lub ryczałt - J.P. Gawlik Przeróbki. Zakład kroju i szycia - Hanuszkiewicz Okazja! Jestem w Rzymie - Jerzy Ambroziewicz Poszukuje się Mikołaja Kopernika, Kazimierza Wielkiego i innych - do filmu o Petelskich Kaskadera od zaraz - „Kultura" Z powrotem zostanę artystą. Szukam wspólnika - Julian P. Szukam wielbicieli - Edward Mikołajczyk RÓŻNE Mamo przebacz! Edyp Kto mnie pamięta w czołgu pod Bramą Branderburską - nazwisko znane redakcji Jak z urzędnika zostać artystą tylko zdolnych wyuczam - Kuduk To samo tylko przeciwnie - prawdziwy artysta Zgubiłam diadem - uczciwy znalazca wystąpi w Tele-Echu Twarze telewizyjne - Gabinet Kosmetyczny Himilsbacha Wkrótce! Stała ekspozycja polskiej sztuki współczesnej - Muzeum Narodowe Warszawa Za sposób bycia, a zwłaszcza prowadzenia rozmów telefonicznych przez mojego szwagra Wiktora nie odpowiadam. Elżbieta Osiatyńska i MATRYMONIALNE Poznam Jacka Wszołę lub Krystiana Zimmermana. Pośrednictwo mile widziane - - Iwonka Gosiu nie przyjeżdżaj! zmieniłem płeć - Ernest Striptiz korespondencyjnie. Jelenia Góra. Skrytka pocztowa 66 Najchętniej z: Szarmachem, Małcużyńskim, Mętrakiem - studentka V roku filozofii LEKARSKIE Tylko poważne konsultacje seksualne - dr dr Sokorski, Imieliński 222 firnu MASAŻE - W. Komar X ifcopuje SPRAWY MAŁŻEŃSKIE I INNE - Spółdzielnia „Oko" Za treść ogłoszeń redakcja nie odpowiada. Wszelka zbieżność nazwisk jest całkowicie przypadkowa. ZAMIESZCZONE W KSIĘDZE PARODII UTWORY POCHODZĄ Z NASTĘPUJĄCYCH ŹRÓDEŁ: Parodie, przedrzeźniania, żarty Boy Jachowicza „Dwa kotki" (Księgi humoru polskiego od Kasprowicza do Tuwima Łódź, Wydawnictwo Łódzkie, 1968), Jachowicza „Deszczyk", Jachowicza „Dołek", Dziwna przygoda rodziny Połanieckich (Boy Słówka Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1962). Wiesław Brudziński Anatol Potemkowski „Życie rodziniie"(„Szpilki" nr 13,1975). Ryszard Marek Groński Stanisław Grochowiak „Zawstydzony", Ludwik Jerzy Kern „Mój ranek", Antoni Marianowicz „Dubler", Marian Załucki „Buntownik" (Ryszard Marek Groński Kołysanka na bębnie "Warszawa, Iskry, 1970). Światopełk Karpiński Maria Pawlikowska „Lizbona", Julian Tuwim „Śmierćpoety" („Wiadomości Literackie" nr 27, 1931). Tadeusz Łopalewski Z cyklu: Bajki naśladowane („Szpilki" nr 12, 1949). Antoni Marianowicz Jerzy Andrzejewski „Z dnia na dzień"(„Szpilki" nr 13, 1975). Marian Piechal Julian Przyboś „Miejsce przy tobie", Kazimierz Wierzyński „Nóżki twoje całuję" (Marian Piechal Diabeł za skórą Warszawa, Czytelnik, 1959). Anatol Potemkowski Andrzej Kuśniewicz „Nie nazwany fragment prozy"(„Szpilki" nr 13, 1975). Magdalena Samozwaniec Paweł Hertz „Moje Warszawy" (Magdalena Samozwaniec Moja wojna trzydziestoletnia Warszawa, Czytelnik, 1959), Kazimiera Iłłakowicz „Dziecięce główki", Kazimiera Iłłakowicz „Strachy", Kazimiera Iłłakowicz „Dolores" („Cyrulik Warszawski" nr 3, 1927), Na ustach grzechu, Kręgowa ta (Magdalena Samozwaniec Moja wojna trzydziestoletnia Warszawa, Czytelnik, 1959). Antoni Słonimski Prof. Ferdynand Ossendowski „Czerwony morderca" (Antologia polskiej parodii literackiej pod red. J. Tuwima. Biblioteka Humoru Towarzystwa Wydawniczego, Warszawa, Kraków, wyd. J. Mortkowicza, 1927). 224 K ile 19* 0* me *» Krw - Jar. Bc> _ Z A.'.: śt> Tuwima B rj)olek", ¦» Literac- •.975). ..cr_~» Kem m~^k" Ry- ¦-----po«>" Artur Marya Swinarski Roman Brandstaetter „Powrót Matuzalema", Antoni Gołu-biew „Ścieża przeze puszcz", Tadeusz Kubiak ,,Słowo o barze mlecznym", Bolesław Leśmian „Lipa", Zofia Nałkowska „Zdenerwowani", Julian Tuwim „Bukiet z jarzyn", Adam Ważyk „Czego ja nie widziałem!", Stanisław Przybyszewski „Cztery listy", Konstanty Ildefons Gałczyński „Żarówka" (Artur Marya Swinarski Parodie Warszawa, Czytelnik, 1955), Wiktor Andrzej Butny, Tadeusz Róźewicz „Lampa" („Nowa Kultura" nr 14, 1952). Edward Szymański Józef Czechowicz „Przeżycie", Konstanty Ildefons Gałczyński „Poezja"(„Szpilki" nr 8, 1938). Julian Tuwim Le style c'est 1'homme, Sprawozdanie z książki Jasieńskiego „But w butonierce" (Julian Tuwim Dzieła t. III Jarmark rymów, Warszawa, Czytelnik, 1958). Zenon Wiktorczyk Kapitan Gloss (ze zbiorów autora). Adam Włodek Tadeusz Róźewicz „Prośba" („Życie Literackie" nr 7, 1956). Kazimierz Wyka Tadeusz Boy-Żeleński „Madrygał dla pewnej cnotki świeżo obudzonej", Maria Konopnicka „Zpóii/ąk"(LeonPrzemski Cudze piórka Warszawa, Iskry, 1970). Witold Zechenter Joe Alex „Zginiesz ty i pchły twoje" (Witold Zechenter Trzecie parodie Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1969), Mańa Dąbrowska „Dni i dni" (Witold Zechenter Grymasy z komentarzem Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1972), Ludwik Jerzy Kern „Afysomtacy"(Witold Zechenter Trzecie parodie Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1969), Remigiusz Kwiatkowski „Milczenie jest złotem", Stanisław Lem „Siódmy wymiar" (Witold Zechenter Parodie wyd. II, Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1960), Maria Pawlikowska ***, Maria Pawlikowska „Konie", Maria Pawlikowska „Gdy zniknie" (Witold Zechenter Grymasy z komentarzem Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1972). Jan Zych Jalu Kurek „Pochwała kwaśnego mleka"(„Życie Literackie" nr 35,1954). Przedrzeźniania, żarty, parodie Boy Jak wygląda niedziela oglądana przez okulary Jana Lemańskiego, Wolny przekład zAsnyka (Boy Słówka Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1962). Wiesław Brudziński Nowy polski superfilm (ze zbiorów autora). 225 Jan Brzechwa Jak zostać wieszczem (Jan Brzechwa Miejsce dla kpiarza Warszawa, Iskry, 1967). Bogdan Brzeziński Poezjo, jesteś tyranem („Życie Literackie" nr 8, 1956). Konstanty Ildefons Gałczyński Nieznany rękopis St. Wyspiańskiego (Konstanty Ildefons Gałczyński Satyra, groteska, żart liryczny Warszawa, Czytelnik, 1957). Ryszard Marek Groński Grypa według... Leśmiana, Tuwima, Bryltej Łaska boska i skrzypce (Ryszard Marek Groński Tak swojo mi Warszawa, Iskry, 1973), 3 x Kaligula („Szpilki" nr 11, 1979). Tadeusz Hollender Janusz Minkiewicz „O seraficznym Sardyńczyku i rozpustnej szarytce"(„Szpilki" nr 8, 1937). Jarosław Iwąszkiewicz Nieznane rękopisy polskich pisarzy (Antologia polskiej parodii literackiej pod red. J. Tuwima, Biblioteka Humoru Towarzystwa Wydawniczego, Warszawa, Kraków, wyd. J. Mortkowicza, 1927). Ludwik Jerzy Kern Na nagły i spodziewany przyjazd poety Konstantego („Szpilki" nr 15, 1946). Władysław Kopaliński Julian Tuwim „Bucefał sztorcem "(„Szpilki" nr 23, 1951). Eryk Lipiński Julian z Łodziey „Ślesorz" („Szpilki" nr 29, 1960), PERSWAZJE: Hamilton w szponach podwiązek („Szpilki" nr 19, 1967), Eryk z Lipiny „Zefirek historii" („Szpilki" nr 19, 1966). Antoni Marianowicz Izabela Czujka „Byłam Rudolfem Valentino" (Antoni Mariano-wicz Hobby naszej doby Warszawa, Czytelnik, 1963), Jerzy Edigey, Barbara Gordon, Helena Sekuła, Zygmunt Zeydler-Zborowski i inni „ TrzeciBoligwajczyk''(ze zbiorów autora). Rafał Marszałek Etat diabła („Literatura" nr 15, 1974). Janusz Minkiewicz Jarosław Iwąszkiewicz „Listy do Felka" („Odrodzenie" nr 2, 1949). *** Napoleon w poezji polskiej („Mucha" nr 19, 1921). Janusz Osęka Bohaterski Pała (Ryszard Marek Groński Od „Siedmiu Kotów" do „Owcy" Warszawa, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, 1971). 226 twoi Jan I 19"4 Pru*- 1S T,-- pii ~a Mi. tOlC - St,-. Wir Ariaral nr 6. Boy M Hurr. r,i 1927 XAZJE: /.efirek nr 2, do Daniel Passent Dobry wieczór państwu (Daniel Passent Bywalec Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1974). Jan Pietrzak Jak się wybić (Jan Pietrzak Dlaczego kocham życie Warszawa, Czytelnik, 1974). Józef Prutkowski Adam Macedoński „Agonia", Jerzy Ficowski „Ocyganiła"(Józef Prutkowski Mocna rzecz Warszawa, Iskry, 1965). Władysław Reymont Z pamiętnika (Leon Przemski Cudze piórka Warszawa, Iskry, 1970). Tadeusz Różewicz Arkady Fiedler „Śluby Arkadiusza z Bavamakuku, kwiatem plemienia Towto" („Szpilki" nr 45, 1946). Magdalena Samozwaniec W odlewni (Magdalena Samozwaniec Moja wojna trzydziestoletnia Warszawa, Czytelnik, 1959). Stanisław Sojecki Parasol noś przy pogodzie („Szpilki" nr 47, 1948). Julian Tuwim Słowiczek, Jak Wyspiański napisałby wiersz „Wlazł kotek na płotek", Jak Bolesław Leśmian napisałby wiersz „ Włazi kotek na płotek", Jeszcze jeden wiersz poety Andrzeja Wiktora Butnego (Julian Tuwim Dzieła t. III, Jarmark rymów Warszawa, Czytelnik, 1958). Kazimierz Rujwid Wroczyński Gazę! Emydłowicz „O połogu balladowym".(„Echo Tygodnia" nr 6, 1929). Adam Włodek Konstanty Ildefons Gałczyński „Kurtka na wacie"(.„Życie Literackie" nr 6, 1956). Żarty, parodie, przedrzeźniania Boy Madrygał (Antologia polskiej parodii literackiej pod red. J. Tuwima, Biblioteka Humoru Towarzystwa Wydawniczego, Warszawa, Kraków, wyd. J. Mortkowicza, 1927). *** Boy „Panna Ploume" („Szpilki" nr 22, 1936). Konstanty Ildefons Gałczyński 10 limeryków („Szpilki" nr 34, 1946). 227 Stefania Grodzieńska Duży Expressik („Express Wieczorny" nr 28, 1952). Ludwik Jerzy Kern Psepis na wiels dla dzieci (Ludwik Jerzy Kern Zemsta szafy Warszawa, Iskry, 1967). Antoni Marianowicz Anegdoty historyczne (Antoni Marianowicz Plamy na słoneczku Warszawa, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1957). *** Miłość na scenie („Kurier Świąteczny" nr 44, 1866). Janusz Minkiewicz Stanisława Jachowicza „Krótka opowieść o pewnym dramaturgu z humanitarnym zakończeniem" (Janusz Minkiewicz Sonety warszawskie i pierwsze wiersze Warszawa, Czytelnik, 1956). Sławomir Mrozek Postępowiec (Sławomir Mrozek Postępowiec Warszawa, Iskry, 1960). Adolf Nowaczyński Katechizm dla dziennikarzy („Liberum Veto" nr 3, 1903). Janusz Osęka Kronika towarzyska, Kronika kulturalna, Kronika urzędowa, Kronika wypadków (Janusz Osęka Kto ma oczy z korka Warszawa, Iskry, 1973). Anatol Potemkowski Wiesław Brudziński „Zmyślenia" („Szpilki" nr 13, 1975). Kazimierz Piekarski, Jan Stanisław Bystroń, Franciszek Bielak, Mieczysław Brahmer Trzynasty numer Przewodnika Bibliograficznego (przełamany z polecenia redaktora Szymona Starowolskiego, Niebylec, Polski Instytut Bibliograficzny, 1926, Krakowska Spółka Wydawnicza). Magdalena Samozwaniec Przemysławka („Cyrulik Warszawski" nr 52, 1929). Magdalena Samozwaniec Lucynka i Paulinka (Magdalena Samozwaniec Moja wojna trzydziestoletnia Warszawa, Czytelnik, 1959), Anegdoty z życia sławnych ludzi („Szpilki" nr 52, 1949). Antoni Słonimski, Julian Tuwim Odfredrzone starobajki, Starobajki rozkrasiczone, Przegląd Przedwieczorny, Jak odpowiadać dzieciom na drażliwe pytania, Rozrywki umysłowe, Ogłoszenia drobne (Antoni Słonimski, Julian Tuwim W oparach absurdu Warszawa, Iskry, 1958). *** Toasty (Kalendarz Humorystyczny Ilustrowany „Muchy" dla porządnych ludzi, 1877) 228 msta szafy i słoneczku trunaturgu - pierwsze r* i. Iskry, Julian Tuwim E. Mały przyczynek do dalszego ciągu „Słownika języka polskiego", Opleologia, Zbrodnia Hilarego Pęcikowskiego w oświetleniu pięciu pism warszawskich, Z cyklu „Aerumnarum plenus". Sonet jednozgłoskowy, w którym poeta... (Julian Tuwim Dzieła t. III Jarmark rymów Warszawa, Czytelnik, 1958). Bruno Winawer Krzysztof Kolumb (Księgi humoru polskiego od Kasprowicza do Tuwima Łódź, Wydawnictwo Łódzkie, 1968). Jerzy Wittlin Jak pisać diariusze?, Jak pisząc zaciekawiać?, Jak demaskować za pomocą kamery filmowej?, Jak relacjonować przed kamerami kolejny etap wyścigu kolarskiego? (Jerzy Wittlin Vademecum żurnalisty Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1972), Tusiak ,,Śmietanka. Wiadomości towarzyskie" („Szpilki" nr 13, 1975). Witold Zechenter Poetycka rewia wigilijna, Wielkanocne utwory z Polskiej Akademii Literatury (Witold Zechenter Grymasy z komentarzem Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1972), Jan Brzechwa „Bajeczka o ważkach" (Witold Zechenter Parodie wyd. II, Kraków, 1960). Zespół redakcyjny tygodnika „Kultura" Ogłoszenia drobne na Warszawę i woj. („Kultur?" nr 14, 1977). STANISŁAW ZIELIŃSKI Kallipygos II................. 5 I Parodie, przedrzeźniania, żarty BOY Stanisław Jachowicz - Dwa kotki.......... 13 Stanisław Jachowicz - Deszczyk.......... 13 Stanisław Jachowicz - Dołek........... 14 Dziwna przygoda rodziny Połanieckich........ 14 WIESŁAW BRUDZIŃSKI Anatol Potemkowski - Życie rodzinne ........ 17 RYSZARD MAREK GROŃSKI Stanisław Grochowiak - Zawstydzony ........ 18 Ludwik Jerzy Kern - Mój ranek .......... 19 Antoni Marianowicz - Dubler........... 19 Marian Załucki - Buntownik........... 20 ŚWIATOPEŁK KARPIŃSKI Maria Pawlikowska - Lizbona........... 21 Julian Tuwim - Śmierć poety...........22 TADEUSZ ŁOPALEWSKI Z cyklu: Bajki naśladowane............ 22 ANTONI MARIANOWICZ Jerzy Andrzejewski - Z dnia na dzień ........ 24 MARIAN PIECHAL Julian Przyboś - Miejsce przy tobie ......... 25 Kazimierz Wierzyriski - Nóżki twoje całuję ......26 ANATOL POTEMKOWSKI Andrzej Kuśniewicz - Nie nazwany fragment prozy .... 28 230 ADA. KAT MAGDALENA SAMOZWANIEC Paweł Hertz - Moje Warszawy........... 30 Kazimiera Iłlakowicz - Dziecięce główki ....... 31 Kazimiera Iłłakowicz - Strachy........... 31 Kazimiera Iłłakowicz - Dolores.......... 32 Na ustach grzechu............... 32 Kręgowata ................. 39 13 13 14 14 17 18 19 19 20 21 22 24 ANTONI SŁONIMSKI Prof. Ferdynand Antoni Ossendowski - Czerwony morderca ARTUR MARYA SWINARSKI Roman Brandstaetter - Powrót Matuzalema Antoni Gołubiew - Ścieża przeze puszcz Tadeusz Kubiak - Słowo o barze mlecznym Bolesław Leśmian - Lipa...... Zofia Nałkowska - Zdenerwowani . .. . Julian Tuwim —Bukiet z jarzyn . . . Adam Ważyk - Czego ja nie widziałem Stanisław Przybyszewski- Cztery listy Konstanty Ildefons Gałczyński - Żarówka Wiktor Andrzej Butny - *** .... Tadeusz Różewicz - Lampa..... EDWARD SZYMAŃSKI Józef Czechowicz — Przeżycie . . . Konstanty Ildefons Gałczyński - Poezja JULIAN TUWIM Le style c'est 1'homme ........... Sprawozdanie z książki Jasieńskiego „But w butonierce" ZENON WIKTORCZYK Kapitan Gloss . ,............ ADAM WŁODEK Tadeusz Różewicz - Prośba 40 41 45 46 48 49 51 56 57 60 63 63 64 65 65 69 69 70 KAZIMIERZ WYKA Tadeusz Boy-Żeleński - Madrygał dla pewnej cnotki świeżo obudzonej................. . 71 Maria Konopnicka - Z pól i łąk .......... 73 231 WITOLD ZECHENTER Joe Alex - Zginiesz ty i pchły twoje ......... 74 Maria Dąbrowska - Dni i dni.......... . 79 Ludwik Jerzy Kern - Mysomtacy.......... 79 Remigiusz Kwiatkowski - Milczenie jest zlotem..... 79 Stanisław Lem - Siódmy wymiar .......... 80 Maria Pawlikowska-*** ............ 81 Maria Pawlikowska - Konie............ 82 Maria Pawlikowska - Gdy zniknie.......... 82 JAN ZYCH Jalu Kurek - Pochwala kwas'nego mleka ........ 82 II Przedrzeźniania, żarty, parodie BOY Jak wygląda niedziela oglądana przez okulary Jana Leman- skiego...................87 Wolny przekład z Asnyka ............89 WIESŁAW BRUDZIŃSKI Nowy polski superfilm ............. 90 JAN BRZECHWA Jak zostać wieszczem.............. 91 BOGDAN BRZEZIŃSKI Poezjo, jesteś' tyranem ............. 94 KONSTANTY ILDEFONS GAŁCZYŃSKI Nieznany rękopis St. Wyspiańskiego.........98 RYSZARD MAREK GROŃSKI Grypa według 1. Les'miana................. 99 2. Tuwima ................. 99 3. Brylla.................. 100 Łaska boska i skrzypce............. 101 3xKaligula................. 103 TADEUSZ HOLLENDER Janusz Minkiewicz-0 seraficznym Sardyńczyku i rozpustnej szarytce ..................105 232 RAFW4BI JA* XXI JA' DAJOŁ « JAN r-n jć: WŁA- - 74 79 79 79 80 81 82 82 82 87 . 89 . 90 91 94 98 99 99 100 101 103 105 JAROSŁAW IWASZKIEWICZ Nieznane rękopisy polskich pisarzy........ . 108 LUDWIK JERZY KERN Na nagły i spodziewany przyjazd poety Konstantego . . . 109 WŁADYSŁAW KOPALIŃSKI Julian Tuwim - Bucefal sztorcem.......... 110 ERYK LIPIŃSKI Julian z Łodziey - Ślesorz ........... . 112 PERSWAZJE: Hamilton w szponach podwiązek . ... . 113 Eryk z Lipiny - Zefirek historii .......... 114 ANTONI MARIANOWICZ Izabela Czujka - Byłam Rudolfem Valentifio ......115 Jerzy Edigey, Barbara Gordon, Helena Sekuła, Zygm*at Z*y-dler-Zborowski i inni - Trzeci Boligwajczyk . . . . .. 118 RAFAŁ MARSZAŁEK Etat diabla . . ...............119 JANUSZ MINKIEWIGZ Jarosław Iwaszkiewicz - Listy do Fełka . . . . . . . . 122 XXX Napoleon w poezji polskiej............123 JANUSZ OSĘKA Bohaterski Pała . . . . . ... . . ... • . • 128 DANIEL PASSENT Dobry wieczór państwu.............129 JANPIETRZAK Jak się wybić.................133 JÓZEF PRUTKOWSKI Adam Macedoński-Agonia . . . . . . . . . . . . 134 Jerzy Ficowski - Ocy ganiła............134 WŁADYSŁAW REYMONT Z pamiętnika.................135 ;' ¦ . 233 TADEUSZ RÓŻEWICZ Arkady Fiedler - Śluby Arkadiusza z Bavamakuku, kwiatem plemienia Towto ...............138 MAGDALENA SAMOZWANIEC W odlewni.................. 138 STANISŁAW SOJECKI Parasol noś przy pogodzie ............141 JULIAN TUWIM Słowiczek.................. 142 Jak Wyspiański napisałby wiersz „Wlazł kotek na płotek" . 143 Jak Bolesław Les'mian napisałby wiersz „Wlazł kotek na płotek" ................... 145 Jeszcze jeden wiersz poety Andrzeja Wiktora Butnego . . . 145 KAZIMIERZ RUJWID WROCZYŃSKI Gazel Emydłowicz - O połogu balladowym.......146 ADAM WŁODEK Konstanty Ildefons Gałczyński - Kurtka na wacie .... 147 III Żarty, parodie, przedrzeźniania BOY Madrygał..................151 XXX Boy - Panna Ploume ..............151 KONSTANTY ILDEFONS GAŁCZYŃSKI 10 limeryków................153 STEFANIA GRODZIEŃSKA „Duży Expressik"...............154 LUDWIK JERZY KERN Psepis na wiels dla dzieci ............156 ANTONI MARIANOWICZ Anegdoty historyczne (przepis dla prasy) ....... 157 234 . 141 . 142 . 143 >- . 145 . 145 146 147 151 1154 XXX Miłość na scenie............... 158 JANUSZ MINKIEWICZ Stanisława Jachowicza - Krótka opowieść o pewnym dramaturgu z humanitarnym zakończeniem........... 159 SŁAWOMIR MROZEK Postępowiec nr 15............... 160 Postępowiec nr 36............... 162 Postępowiec nr 45............... 165 Postępowiec nr 49............... 167 Postępowiec nr 50 ............... 171 ADOLF NOWACZYŃSKI Katechizm dla dziennikarzy............ 174 JANUSZ OSĘKA Kronika towarzyska.............. 175 Kronika kulturalna............... 177 Kronika urzędowa............... 179 Kronika wypadków .............. 180 ANATOL POTEMKOWSKI Wiesław Brudziński - Zmyślenia .......... 181 KAZIMIERZ PIEKARSKI, JAN STANISŁAW BYSTROŃ, FRANCISZEK BIELAK, MIECZYSŁAW BRAHMER Przewodnik bibliograficzny............ 182 MAGDALENA SAMOZWANIEC „Przemysławka"............... 184 Lucynka i Paulinka .............. 185 Anegdoty z życia sławnych ludzi .......... 187 ANTONI SŁONIMSKI, JULIAN TUWIM Odfredrzone starobajki ............. 188 Starobajki rozkrasiczone............. 188 „Przegląd Przedwieczorny"............ 189 Jak odpowiadać dzieciom na drażliwe pytania,...... 192 Rozrywki umysłowe .............. 194 Ogłoszenia drobne............... 197 235 xxx Toasty...................199 JULIAN TUWIM E. Mały przyczynek do dalszego ciągu „Słownika języka polskiego" ....................201 Opleologia.................202 Zbrodnia Hilarego Pięcikowskiego w oświetleniu pięciu pism warszawskich ................203 Z cyklu „Aerumnarum plenus" sonet jednozgłoskowy itd . 206 BRUNO WINAWER Krzysztof Kolumb...............208 JERZY WITTLIN Jak pisać diariusze?.............. 210 Jak pisząc zaciekawiać? ............. 212 Jak demaskować za pomocą kamery filmowej? ..... 213 Jak relacjonować przed kamerami kolejny etap wyścigu kolarskiego?....................... 215 Tusiak - Śmietanka. Wiadomości towarzyskie. ..... 216 WITOLD ZECHENTER Poetycka rewia wigilijna............. 218 Wielkanocne utwory z Polskiej Akademii Literatury . . . 219 Jan Brzechwa - Bajeczka o ważkach......... 221 ZESPÓŁ REDAKCYJNY TYGODNIKA „KULTURA" Ogłoszenia drobne na Warszawę i woj . "*.......221 WYKAZ ŹRÓDEŁ 224 80C 90c TOS 661 Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe. Warszawa 1986 r. Wydanie II uzupełnione. Nakład 50000 egz. Dodruk Objętos'ć ark. wyd. 17,26. Ark. druk. 15,- Papier offset kl. III 80 g rola 70 cm. Druk: Drukarnia im. Rewolucji Październikowej w Warszawie Zam. 952/11/85. N-88. Cena zl 300,-