SYN GONDORU Część piąta Mordor Kasiopea 1 Syn Gondoru, Część Piąta Rozdział I Osgiliath Kolejny poryw wiatru zatrzepotał sztandarami i Głupol Jeden na wszelki wypadek zadrobił w miejscu, szykując się do ucieczki. Pippin zagryzł zęby i pchnął go piętą z całej siły. Koń, zlany potem, ruszył niechętnie dalej, napięty jak cięciwa łuku, z oczami utkwionymi w sztandarze. Nie dojechali jeszcze do Rammas Echor, a Głupol Jeden zdążył się spłoszyć z dziesięć razy. Boromir miał, jak się okazało, bardzo straszny płaszcz, jadące wojsko rzucało straszne cienie na mury, wśród kamieni bruku czyhały straszne wystające głazy, drogę przebiegł znienacka straszny kot, a nade wszystko dybały na nich te potworne, roztrzepotane sztandary. Nie mówiąc o tym, że nieszczęsny koń został zaatakowany przez zdradziecką kałużę w chwili, kiedy najmniej się tego spodziewał. Co gorsza, Pippin też się tego nie spodziewał i o mało nie zleciał, kiedy Głupol Jeden wrył się niespodziewanie w ziemię wszystkimi czterema nogami. Wszystko to sprawiło, że hobbit miał dosyć i swego wierzchowca i całej tej wyprawy już przy wyjeździe z Miasta. Oczywiście powrót nie wchodził w grę i Pippin starał się nadrabiać miną. W duchu zastanawiał się jednak za jakie grzechy dostał najgłupszego i najbardziej płochliwego konia Śródziemia. A wszystko tak dobrze się zapowiadało! Wałach spodobał mu się na pierwszy rzut oka. Nieduży, smukły, gniadosz z białą gwiazdką i długą grzywą prezentował się bardzo ładnie. Nie był to kuc, tylko „normalny” koń, który z jakiś powodów nie wyrósł i w związku z tym nie nadawał się pod siodło dla gondorskich wojowników. Dla hobbita był natomiast w sam raz, większy wprawdzie niż kuce z Shire, ale nie na tyle, by Pippin, przy swym obecnym wzroście, nie mógł z nim sobie poradzić. Podobno Orlik, bo tak brzmiało prawdziwe imię konia, czas jakiś służył jako wierzchowiec dla gońców, ale z niego zrezygnowano. Teraz już hobbit rozumiał dlaczego. I szczerze mówiąc, wolałby podróżować na piechotę. Wśród oddziału ochotników z Minas Tirith wypatrzył Beregonda i najchętniej przyłączyłby się do tej kompanii. Przed wyjazdem miał cichą nadzieję, że Boromir zaproponuje mu wspólną podróż i weźmie go przed siebie na siodło, ale tak się niestety nie stało. Zamiast tego, na dziedzińcu stajni zastał osiodłanego Orlika i, nic podejrzewając, przyjął ten – jak mu się wtedy wydawało – hojny prezent. - Oby cię Lobelia do powozu wzięła! – zawarczał, kiedy po raz kolejny Głupol Jeden wykonał dziki uskok w bok, tym razem z przyczyn niewiadomych. - Jakieś kłopoty? – zapytał Pan Mysza, podjeżdżając i uśmiechając się z wyżyn swego pięknego, skarogniadego i, oczywiście, spokojnego jak ciocia Rosamunda wierzchowca. Pippin zaklął w duchu, obrażając wszystkie pokolenia myszy, jakie znał świat, a potem uśmiechnął się słodko i odpowiedział tym samym tonem: - Ależ skąd, ćwiczymy sobie zwody i uniki, tak potrzebne w bitwie – odparł, a dla potwierdzenia słów Głupol Jeden przysiadł na zadzie. - A to duża ulga – Mysza ukłonił mu się grzecznie. - Bo już się bałem, że sobie nie radzisz, mości niziołku i chciałem ci zaproponować przesiadkę na wóz. Kasiopea 2 Syn Gondoru, Część Piąta - Doprawdy, czuję się obrażony samym tym podejrzeniem! - A zatem raz jeszcze przepraszam. I jestem już spokojny o twą przeprawę przez rzekę. Pippin spojrzał na niego podejrzliwie. - Przecież nie płyniemy wpław – zauważył, marszcząc czoło. - Nie, ale będziemy przejeżdżać po chybotliwych łodziach, przez które przerzucono deski – wyjaśnił Mysza, po czym ukłonił się i pojechał dalej, doganiając Boromira, który, jak się okazało, obserwował ich bacznie przez ramię. Pippin przybladł. Most na chybotliwych łodziach... Wyglądało na to, że dla niektórych wyprawa do Mordoru zakończy się już dzisiaj. Pippin próbował o tym nie myśleć, choć wyobraźnia natychmiast narzuciła mu wizję podskakujących na falach łódeczek, połączonych jedną deską przerzuconą w poprzek burt. Zrobiło mu się słabo. Przecież ten koszmarny koń zabije ich obu! Duma nie pozwalała hobbitowi zsiąść i przebyć most na piechotę, choć z drugiej strony nie miał ochoty ginąć tak młodo, dokonawszy jedynie paru bohaterskich czynów. Spróbował jednak na razie nie zaprzątać sobie tym głowy. Od Osgiliath, wedle słów Boromira, dzieliła ich ponad godzina jazdy. Ruiny dawnej stolicy znajdowały się w zasięgu wzroku, ale tak ogromne zastępy wojska przemieszczały się bardzo powoli. Na szczęście, bo Pippin wcale nie marzył o tym, by się przekonać, jak wygląda galop w wykonaniu Orlika. Jechał więc dalej, starając się przewidzieć czegóż to ten frapujący koń może się spłoszyć i przy okazji próbował zerkać na okolicę. Nie prezentowała się niestety malowniczo. Pola i pastwiska Pelennoru spłonęły podczas oblężenia, podobnie jak rozsiane po całym terenie domostwa. Żołdacy Mordoru byli bardzo konsekwentni w niszczeniu wszystkiego, co napotkali na swej drodze. Próbowali nawet wyburzać mury graniczne, na szczęście zabrakło im czasu, by dokończyć dzieła. Wojownicy z Minas Tirith co i rusz mijali smętne zgliszcza i kopce, na których palono zwłoki orków i Haradrimów. Dymy wciąż jeszcze biły w powietrze, ale łaskawy los kierował podmuchy wiatru ku rzece. Pippin spojrzał w prawo i skrzywił się – kilkadziesiąt kroków dalej, górując nad wpół-zburzonym murem, leżały niedopalone szczątki mumakila. Uwijali się przy nich ludzie w chustach zasłaniających nosy i usta, a kilka par zaprzęgniętych wołów sugerowało, że wielkie truchło zostanie wywiezione gdzieś dalej. Samwise marzył o tym, by zobaczyć olifanta na własne oczy – westchnął Pippin w myślach– ale raczej nie coś takiego mu chodziło. I jeśli mam być szczery to wolałbym, żeby żywego mumakila też na swojej drodze nie spot...- A żeby cię kleszcze całego oblazły! – krzyknął na głos, ściągając wodze i odchylając się w siodle do tyłu dla równowagi, ponieważ Głupol Jeden właśnie zauważył woły i uznał, że na pewno przyszły tu, by go zgładzić. - Oszaleję, słowo daję, oszaleję – jęczał hobbit pod nosem, z trudem panując nad nerwowo chrapiącym koniem. Głupol Jeden wykonał kolejny uskok w bok, próbując się wyłamać z kolumny. Nie utrzymam go! – pomyślał Pippin z rozpaczą. Rozejrzał się szybko i kierując konia w bok, ruszył ostrym kłusem ku Boromirowi. Zdołał wymanewrować tak, że Kasiopea 3 Syn Gondoru, Część Piąta siwa klacz znalazła się między nim a mumakilem, zasłaniając im obu widok. Głupol jeden przyhamował i uspokoił się nieco. - Wszystko w porządku? – zagadnął Boromir, odrywając się od rozmowy z jakimś rosłym rycerzem, którego hobbit nie znał. - Ze mną tak, ale ten koń jest chory na umyśle – warknął Pippin i rękawicą otarł pot z czoła. - Właśnie widzę, że się nie spisuje – syn Denethora zmierzył Orlika uważnym spojrzeniem. – Obawiam się, że teraz nie znajdziemy nic innego, musisz się jeszcze trochę z nim pomęczyć. Dasz radę? - Oczywiście – odparł Pippin butnie. – Teraz tak. Ale do bitwy na nim nie pojadę, mowy nie ma. Boromir pokiwał głową. - Czy nie będzie ci przeszkadzało, jeśli będę tak jechał obok ciebie? – zapytał jeszcze hobbit z nadzieją. - Ależ skąd. – I Boromir zwrócił się z powrotem do swego towarzysza po prawej. Czas jakiś jechali jeszcze wzdłuż murów pierwszego kręgu. Podziwiane z wysokości Cytadeli Minas Tirith wydawało się olbrzymie, ale dopiero próba objechania go na dole dawała prawdziwe pojęcie o jego ogromie. Pippin odwrócił się, by przez ramię raz jeszcze zerknąć na Cytadelę. Miał nadzieję, że zobaczy Wieżę Ectheliona w blasku wstającego słońca, ale niestety, jak na złość, coraz więcej szarych chmur spowijało niebo i piękna budowla, choć bieląca się na tle gór, nie iskrzyła się tak, jak to uczyniła na powitanie hobbita i Gandalfa wiele dni temu. Na ich powitanie. Kiedy to było? Wydawało się wieki temu, w innym świecie. Pippin, który do tej pory zwykł był dzielić swoje życie na „przed Wyprawą” i „Wyprawę” teraz myślał w kategoriach „przed oblężeniem” i „po nim”. Przed bitwą o Miasto, przed chorobą Faramira i stosem Denethora był innym hobbitem, a przynajmniej tak mu się zdawało. Podobnie jak Merry po śmierci Theodena nie był już tym samym Meriadokiem Brandybuckiem, z którym niemal rok temu wyruszał naprzeciw przygodzie. Nic, ani „śmierć” Gandalfa w Morii, ani zdrada Boromira, ani nawet niewola u orków nie uczyniła z nimi tego, co Minas Tirith i Pelennor. Pippin nie był przekonany, czy podoba mu się ta zmiana, ale jedno wiedział na pewno – nie ma już powrotu do tego dawnego, dziwnie ufnego i beztroskiego stanu. Nadrabiał miną, nadal próbował żartować, nieraz mocno na siłę, ale w głębi serca czuł, że nic już nie będzie tak jak dawniej. I było mu z tym jednocześnie i źle i dobrze. Z jednej strony czuł smutek, a z drugiej – o ile to miało jakikolwiek sens, odczuwał dziwną dumę i spokój. Gratulacje, Peregrinie Tuku, synu Paladina! – pomyślał, uśmiechając się krzywo. – Chyba właśnie stałeś się dorosły. To straszne. Szeroki, kamienny gościniec odbił ku rzece. Las masztów był teraz dokładnie przed nimi i coraz wyraźniej bieliły się pierwsze, zrujnowane zabudowania Osgiliath. Przednia straż rozciągnęła się na tyle szeroko, że pierwsi żołnierze dojeżdżali już do przystani. Pippin wyciągnął szyję, żeby sprawdzić, czy widać most, ale oddział jadący przed nimi zasłaniał mu widok. Była to kolejna niespodzianka. Pippin z góry założył, że skoro będzie jechał w świcie Boromira, to siłą rzeczy znajdzie się na samym czele pochodu. No bo przecież, któż ma prowadzić wojsko, jeśli nie Namiestnik? Tymczasem, ku swojemu Kasiopea 4 Syn Gondoru, Część Piąta zaskoczeniu znalazł się gdzieś w środku armii. Pierwszy bowiem ruszył konny oddział zwiadowców, wśród których znaleźli się Strażnicy Obieżyświata, synowie Elronda, Strażnicy Faramira z Ithilien i kilkudziesięciu Rohirrimów. Za nimi podążał Imrahil na czele rycerzy Dol Amrothu i jeśli hobbita wzrok nie mylił to właśnie tam, u boku księcia, jechał obecnie Obieżyświat wraz z Gandalfem. Nie, nie mógł się mylić, bo obok znaku Białego Łabędzia trzepotała królewska chorągiew rodu Elendila. Dopiero za zastępami Dol Amrothu ruszyła biała chorągiew namiestnikowska, najpierw konnica, a potem ogromny zastęp pieszych, zarówno regularnej formacji jak i ochotników. Potem szli Rohańczycy, ci, którzy stracili konie, a kolumnę zamykała konnica Eomera. Ich jednak hobbit już nie widział, bo zastępy wojsk nikły na horyzoncie i nie sposób był ich wzrokiem ogarnąć. Pippin przesunął wzrokiem po oddziałach Dol Amroth przed nimi, a potem znowu spojrzał przez ramię na rycerzy z Minas Tirith. Nie mógł się zdecydować, którzy bardziej mu się podobają. Wojownicy spod znaku łabędzia mieli białe tuniki i płaszcze, a co najbardziej niezwykłe – wszystkie ich konie dobrane były maścią. Nie było tam innego rumaka niż siwy. Był to istny przegląd odmian jasnej maści – konie jednolicie białe, konie o czarnych grzywach i nogach, albo o grzywach szarych, konie jabłkowite i dropiate. Z daleka wszystkie wyglądały jak białe i wyglądało to naprawdę imponująco. Jak zastęp z baśni. Wierzchowce z Minas Tirith nie były już takie piękne. Większość była ciemno umaszczona, ale i nie brakowało koni złoto-kasztanowatych, srokatych i siwych. Owszem, były wśród nich też i bardzo urodziwe, jak ten skarogniady koń Myszy ( co Pippin musiał przyznać z niechęcią), ale też trafiały się wyraźnie chłopskie konie, mniejsze i bardziej krępe, o grubych szyjach i bujnie owłosionych pęcinach. Jedynie grupa dwudziestu Strażników Wieży, którzy towarzyszyli Boromirowi, jako jego gwardia przyboczna, mieli wszyscy rosłe, kare lub gniade rumaki, ustrojone w czarno-srebrne kropierze. Jechali czwórkami, wiatr rozwiewał ich czarne płaszcze i Pippin – sam w czerni i srebrze –stwierdził z dumą, że wyglądają o wiele groźniej i dostojniej niż bajkowi rycerze Imrahila. Szkoda tylko, że było ich tak mało... - Pippinie – głos Boromira wyrwał go z zamyślenia. - Tak?- hobbit zadarł głowę, by spojrzeć na przyjaciela. - Lepiej go teraz przytrzymaj. – Syn Denethora ruchem głowy wskazał Orlika i znacząco uniósł w dłoni Róg Gondoru. - Ojej – jęknął hobbit. - Musisz? Boromir uśmiechnął się w odpowiedzi. - To poczekaj, aż odjadę kawałek, dobrze? – I Pippin z westchnieniem zawrócił Głupola Jednego, ustawiając go między Myszą, a pierwszym szeregiem Strażników Wieży. Kiedy się tylko ustawił, ujrzał jak Boromir bierze głęboki wdech i przykłada Róg do ust. Ponad Pelennorem popłynął głośny i dumny zew. Nowy Róg nie brzmiał aż tak głęboko i donośnie jak stary, ale był za to bardziej melodyjny i miły dla ucha. Boromir wykorzystał to i dodał na zakończenie przeciągłą, wyższą nutę. Kiedy grał w Mieście, obwieszczając wyjazd, nuty tej jeszcze nie było. Widocznie testował możliwości nowego Rogu. Głupol Jeden niespokojnie zadrobił w miejscu, ale poza tym nie spłoszył się i Pippin odetchnął. Z portu popłynął ku nim w odpowiedzi głos innego rogu. Kasiopea 5 Syn Gondoru, Część Piąta Czyżby Angbor?- Pippin za punkt honoru postawił sobie nauczenie się zawołań poszczególnych władców. Wbrew pozorom wcale nie było to aż takie trudne. Boromir zadął ponownie i tym razem przyłączyły się do niego inne rogi – Dol Amrothu i Rohańczyków. Jak pięknie!- Pippin uśmiechnął się szeroko – Ciekawe, czy Merry słyszy nas w Mieście. Na pewno tak. Wciąż był jeszcze pod wrażeniem chóru rogów i trąb, jakimi Minas Tirith pożegnało swoje wojska o świcie. Tymczasem wokół pieśń powitalna ucichła, a hobbit zaczął się zastanawiać, czy w Osgiliath będzie jakiś postój i czy da się w związku z tym przekąsić drugie śniadanie. Zakładał bowiem, że chwilę potrwa, nim Angbor przyłączy się do nich wraz ze swym wojskiem. Okazało się jednak, że i tu się mylił. Nie było żadnego postoju. Oddziały Angbora czekały na nich w pełnej gotowości, by z marszu zająć miejsce na tyłach kolumny wojsk i główny trzon armii, ku rozczarowaniu Pippina, nawet nie zwolnił. Na razie jednak hobbit odłożył na bok myśli o drugim śniadaniu albowiem przed nimi wyrastały już zrujnowane mury dawnej stolicy Gondoru. Nic, nawet pobojowisko w Isengardzie, nie przygotowało go na ten widok. Co innego z okien Cytadeli oglądać skupisko ruin bielejące w oddali nad rzeką, a co innego przemierzyć je, spoglądając z wysokości końskiego grzbietu. Nie było tu jednego całego budynku, resztki domów straszyły głębokimi wyrwami, a mury czarnymi wyłomami. Wszędzie walał się gruz i kamienie. Tu i ówdzie wyłaniała się z jakiegoś rumowiska piękna, smukła kolumna, albo samotnie stojąca ściana z otoczonym misterną płaskorzeźbą otworem okiennym. Widok był tym bardziej przygnębiający, że spora część tych murów była teraz osmalona na czarno, a białe ściany pokrywały okropne, szydercze gryzmoły, wśród których często pojawiał się znak Oka. Orkowie nie przepuszczali żadnej okazji, by dać wyraz swej nienawiści do ludzi i wystarczyła im doba, by splugawić i zasypać śmieciami to zrujnowane miasto. Nad rzeką było trochę czyściej i Pippin odetchnął, wystawiając twarz na wiatr. Boromir uniósł rękę do góry i na ten znak zaczęto przekazywać dalej polecenie „stój”. Pippin zatrzymał Głupola Jednego, ale kiedy po dłuższej chwili nic się nie działo, trącił konia piętą, wyprzedził Myszę i podjechał do boku Boromira. - Co teraz?- zagadnął. - Czekamy na naszą kolej – odparł Boromir cierpliwie, nie odrywając wzroku od pergaminu, który właśnie studiował. - Nie zsiadamy? - Na razie nie. Nie ma co robić zamieszania. - Ile potrwa ta przeprawa? - Nie mam pojęcia. - A jak przejdziemy po moście? Konno czy pieszo? - Zobaczymy. Pippin westchnął i umilkł, wyczuwając, że Boromir nie ma ochoty na rozmowę. Wychylił się za to w bok, a potem stanął w strzemionach, żeby zorientować ile jeszcze dzieli ich do sporej wyrwy w murach. Była niedaleko i Pippin miał nadzieję, że stamtąd ujrzy już ów most. Rozejrzał się dookoła, ale nikt nie rozmawiał, wojsko czekało w ciszy, jeśli nie liczyć sporadycznych parsknięć i stąpnięć koni. Kasiopea 6 Syn Gondoru, Część Piąta Wreszcie Boromir podniósł głowę, zwinął pergamin i wsunął go do juków po lewej stronie przedniego łęku. A potem nieoczekiwanie zawrócił klacz, zwracając się twarzą ku swoim żołnierzom. - Panowie!- zagrzmiał z przyganą. – Toć to chwalebna wyprawa wojenna, a nie pogrzeb! Pokażcie innym, jak Gondorczycy idą do boju! Nie życzę sobie słyszeć ciszy aż do mostu, zrozumiano? Bern, podaj ton. I gromko, panowie, z życiem! - A co życzysz sobie na początek, mój panie?- zapytał Mysza skwapliwie, z szerokim uśmiechem. - Cokolwiek, byle było tam dużo szczęku mieczy, krwi i prostej radości życia – odpowiedział Boromir, wywołując tym falę śmiechów wśród swego wojska. - A zatem „Pochwała wojny, miłowania i pani Lothirieny” – zaproponował Mysza ku żywiołowej aprobacie Strażników Wieży i widząc uśmiech Boromira zaintonował pieśń, zaskakująco głębokim i czystym głosem. Gondorczycy huknęli w odpowiedzi, aż odwróciły się ku nim ostatnie szeregi wojsk z Dol Amrothu i Osgiliath ożyło nagle setkami głosów. Po „pochwale wojny”, która wysławiała zarówno piękno miecza jak i niewieście wdzięki nastąpił „Los rycerski”, a potem dwie pieśni w języku Gondoru, bardzo piękne, choć kompletnie dla hobbita niezrozumiałe. Po nich odśpiewana została jeszcze jedna pieśń w Westronie, bardzo długa, z na tyle prostą melodią i refrenem, że hobbit mógł się w nią włączyć. Dzielnie więc wraz ze wszystkimi śpiewał na całe gardło powtarzający się wers: „Spod kopyt pryska orkowy syn, dalej ich prać i gnać ich w dym!”. Tego mu właśnie brakowało. Wprawdzie hobbici raczej nie mieli w swym repertuarze pieśni, gdzie „krew” rymowała się ze słowem „gniew” i przyśpiewka żołnierska była im jako taka obca, ale mając ucho do melodii i pamięć do słów, szybko wyłapywał refreny, bawiąc się przy tym znakomicie. Ani się spostrzegli, a dotarli do przystani i dopiero tam Boromir dał znak, by zaprzestać śpiewu. „Na razie” – jak stwierdził. Most, na szczęście, nie przypominał tego z wizji Pippina i wyglądał dość solidnie. Był też na tyle szeroki, że wojownicy przejeżdżali po nim parami. Większość oddziałów Imrahila już się przeprawiła i teraz oni śpiewali, przegrupowując się na drugim, przerażająco odległym brzegu rzeki. O ile słuch go nie mylił nękali dalej „orkowego syna”. Wzdłuż mostu kursowało też kilka promów i Pippin z nadzieją przylgnął do nich wzrokiem. Most może i wyglądał solidnie, ale z tej odległości widać było jak ugina się pod przejeżdżającymi oddziałami. Promy wydawały się znacznie bezpieczniejszym sposobem na przeprawę. Boromir rzucił jakiś rozkaz w języku Gondoru jednemu z adiutantów, ten zawrócił i powtórzył komendę pierwszym szeregom, a potem pogalopował wzdłuż oddziału dopilnować, by została przekazana dalej i wykonana. Pippin obejrzał się przez ramię i zobaczył, że wojownicy sprawnie ustawiają się dwójkami. A więc jednak most. - Pippinie!- zawołał Boromir, a kiedy hobbit odwrócił się ku niemu, skinął przywołująco dłonią. Tuk pchnął swego konia do przodu i podjechał do Boromira, choć z pewnym trudem, bo chorągiew namiestnikowska była za blisko i co gorsza zaczynała się ruszać w podmuchach wiatru. Głupol Jeden wykonał taniec paniki i na wszelki wypadek objechał straszliwego wroga szerokim kołem. Kasiopea 7 Syn Gondoru, Część Piąta - Na czas przeprawy przesiądziesz się na moje siodło – poinformował go Boromir. - Nie chcę cię mięć na sumieniu. Zapraszam. - Dziękuję – powiedział Pippin osłabły wręcz z ulgi, ale też i odrobinę zawstydzony. Szybko zeskoczył na ziemię i rozejrzał się niepewnie, trzymając wodze w ręce. – A co z koniem? - Bern! Zajmij się nim- polecił Boromir. - Twoja w tym głowa, żeby znalazł się na drugim brzegu. Hobbit przerzucił wodze przez łeb Orlika, zaczekał, aż Pan Mysza podjedzie i podał mu je. - I, Bern?- zabrzmiał głos Boromira, dziwnie surowy. - Tak, panie? - Nie podobało mi się to westchnienie. Pippin uniósł brwi, zaskoczony tym, że Boromir tak otwarcie udziela reprymendy giermkowi , ale nie odważył się wygłosić komentarza. Podszedł do Boromira i ujął oburącz jego wyciągniętą dłoń. Nie zdążył się nawet porządnie odbić, a już pofrunął do góry, podciągnięty z wielką siłą. Przełożył prawą nogę nad przednim łękiem i usadowił się na tyle wygodnie, na ile pozwalała zbroja Boromira i jego własna kolczuga. Klacz ruszyła stępa, minęła zwały gruzu i między czymś, co kiedyś było chyba cokołami posągów, skierowała się w dół. Pippin raz tylko zerknął za siebie, próbując zerknąć, jak też Pan Mysza radzi sobie z Głupolem Jednym, ale giermek zajął takie miejsce w kolumnie, że z tego kąta nie było go widać. Przez krótką chwilę zapanowało zamieszanie, bo dwa konie Strażników jadących przed Boromirem zaczęły się boczyć, bojąc się jako pierwsze wejść na most. - Przejście! - rzekł Boromir krótko, a kiedy Strażnicy wycofali konie i rozstąpili się przed nim, pojechał przodem. Jego klacz na widok przeprawy jedynie zastrzygła uszami i czujnie uniosła łeb, ale, nie sprawiając żadnych problemów, posłusznie weszła na most. Inne konie, zachęcone jej przykładem, ruszyły bez większego oporu. Kiedy tylko deski mostu zadudniły pod końskimi kopytami, Pippin utkwił wzrok w przeciwległym brzegu, starając się nie patrzeć na skłębiony nurt Anduiny. Ze wszystkich dotychczasowych przepraw przez rzekę najbardziej przypadły mu do gustu liny zawieszone nad strumieniem w Lorien. Tam przynajmniej w pełni kontrolował sytuację i mógł polegać na swojej zręczności. Poza tym Celebrant był dość płytki, tu byle potknięcie mogło przynieść im zgubę. Co z tego, że most był bardzo szeroki, skoro brak barierek po bokach zdawał się zapraszać do skoku w spienioną toń. Przeciwległy brzeg przybliżał się koszmarnie powoli, Pippin westchnął i w tym samym momencie usłyszał, że Boromir ziewa. - Niewyspany?- zagadnął współczująco. Jemu samemu oczy się kleiły, nic dziwnego skoro pół nocy przegadał z Merrym. Tak się zabawnie złożyło, że kiedy o świcie wymykał się z komnaty przyjaciela, wpadł na Boromira, który wychodził właśnie od brata. Razem poszli więc do Cytadeli po rzeczy, zaspani i półprzytomni. - Mhm – usłyszał w odpowiedzi. - I niespokojny. - Niespokojny? – Pippin natychmiast spojrzał na deski mostu w poszukiwaniu oznak zagrożenia. - Jedziemy już razem od dobrej chwili, a ty mi jeszcze nie zadałeś ani jednego pytania – stwierdził Boromir z udawaną troską. Pippin parsknął śmiechem. Kasiopea 8 Syn Gondoru, Część Piąta - A mogę?- zapytał, biorąc słowa Boromira za jawne zaproszenie. - Oczywiście, że nie – padła tradycyjna odpowiedź. - No bo, tak się właśnie zastanawiałem i bardzo mnie jedna rzecz nurtuje – zaczął Pippin. - Wprost umieram z ciekawości, by dowiedzieć się cóż to takiego. – Czy mumakile są jadalne? – palnął hobbit bez ogródek. - Że co proszę?! – zabrzmiał mu nad uchem zdumiony głos Boromira. - No, pytam czy mumakile są jadalne. Choć w zasadzie to nie tyle jadalne, co smaczne. Bo na upartego wszystko jest przecież jadalne, prawda? Mijaliśmy ten zwłok mumakila po drodze i pomyślałem, że w sumie to się ogromna ilość mięsa marnuje... - Własnym uszom nie wierzę – przerwał mu Boromir – jesteśmy w dawnej stolicy Gondoru, niegdyś najokazalszym miejscu Śródziemia. I zamiast o miasto, o dawne dzieje, on mnie pyta czy mumakile są jadalne! - Ciskasz się tak, bo nie masz pojęcia, prawda? - Bezczelny hobbit! Radzę ci bacz na słowa, jeśli nie chcesz obejrzeć sobie tego mostu od spodu. - Groźby i wyzwiska. A więc nie wiesz. - Pippinie, twoja umysłowość czasami mnie przeraża. Doprawdy, trzeba być hobbitem, żeby w mumakilu zobaczyć obiad. - Chciałeś rzec – przekąskę. I to mówi ktoś, kto usiłował wcisnąć wszystkim, że trolle są jadalne. Boromir jęknął. Pippin nie za bardzo mógł się odwrócić, żeby na niego spojrzeć, ale w wyobraźni bardzo wyraźnie ujrzał cierpiętniczą minę przyjaciela i oczy wzniesione ku niebu. - No, więc? – ponaglił. - Nigdy nie kosztowałem pieczeni z mumakila i nigdy nie słyszałem o tym, by ktokolwiek przyznawał się do takiego jedzenia – odparł Boromir ze znużeniem. - Ciekawe, czy to dlatego, że są niesmaczne, czy też może są jakieś inne powody – zadumał się Pippin. – Zastanawiam się, czy Południowcy jadają ich mięso. - Wątpię. Oni czczą te zwierzęta. Podobno za zabicie mumakila grozi im kara śmierci. - Powiadasz? To fascynujące. Skoro tak je czczą, to dlaczego narażają je na śmierć w bitwie? - Interesujące pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. - No no? - I teraz też mi się nie chce. - Aha. A jak myślisz, jak się nazywa mięso mumakila? Mumaczyna? Mumakowina? - Mumakilina, jeśli już – orzekł Boromir z rozbawieniem. - Mumakilina – Pippin zachichotał. - Oj - dodał, poważniejąc i prostując się niespokojnie. - Słyszałeś ten trzask? - Tak, most się rozpada. - Boromirze?! - Spokojnie, żartowałem. Nie podskakuj, bo mi wbijasz sztylet w udo. - I dobrze ci tak – burknął Pippin. – A swoją drogą, bardzo tu głęboko? Kasiopea 9 Syn Gondoru, Część Piąta - Pamiętasz tę otchłań w Morii? - Tę, na której stał most? Pamiętam. - Tu jest głębiej. A te wiry na wodzie robią czarne stwory z mackami, które czają się pod mostem. Za chwilę wszyscy zginiemy. - Czasami cię nienawidzę – odparł Pippin ponuro, a po chwili milczenia dodał – Czy nad Faramirem też się tak znęcałeś jak był mały? - Ja się nigdy nad nikim nie znęcałem, Peregrinie Tuku. - Taaak? A jak nazwiesz te wszystkie historie o potworach i udźcach z trolla? - Hartowaniem ducha. - Pozostawię to bez komentarza. - Cóż za ulga. Przez chwilę jechali w milczeniu. Minęli już połowę mostu i Pippin odprężył się nieco. Jeszcze trochę, a będą na drugim brzegu. - Czy to tutaj był ten garnizon, o którym nam opowiadałeś? – zagadnął hobbit, spoglądając na ruiny kopuły widniejące po wschodniej stronie Anduiny. - Tak. Widzisz tę kolumnadę, tam po prawej? Miałem kwaterę nieco dalej, w głębi – Boromir westchnął nagle. - Można rzec, że spędziłem tu najpiękniejsze lata mojego życia. - Pozwolę się z tym nie zgodzić – wtrącił Pippin. – Najpiękniejsze lata twojego życia rozpoczęły się, kiedy spotkałeś nas. To znaczy mnie i Merry’ego. - Oczywiście – po tonie jego głosu, Pippin zorientował się, że przyjaciel się uśmiecha. - Faramir też tu mieszkał? – Pippin kontynuował swe dochodzenie. - Nie, on od początku stacjonował w Henneth Annun. W Ithilien. Kilka godzin jazdy stąd. - A nie woleliście być razem? - Nasza wola nie miała tu nic do rzeczy, Pippinie. - Myślałem, że jeśli się jest księciem Gondoru to ma się większą swobodę... - Książę Gondoru ma mniej swobody niż prosty rolnik, mój drogi hobbicie – tłumaczył Boromir cierpliwie. - Za przywileje też się płaci i to czasami bardzo dotkliwie. W wielu sprawach, ani ja, ani Faramir nie mamy nic do powiedzenia. Oczywiście, że chciałbym mieć brata przy sobie, ale wyznaczono mu Ithilien i musiałem się decyzji ojca podporządkować. Zresztą Faramir sam chciał się tam szkolić. I miał oczywiście rację. Bez ciągłych interwencji nadopiekuńczego brata szybciej mógł zaskarbić sobie szacunek Strażników. - Dlaczego? - Każdy dowódca sam musi sobie wypracować posłuch i zasłużyć na oddanie żołnierzy. Ludzie nie zawierzą ci tylko dlatego, że jesteś synem władcy. - Ty też musiałeś sobie zapracować? - Oczywiście. Na początku zawsze jest ciężko, żołnierze krzywo patrzą na małoletniego żółtodzioba, który w przyszłości ma nimi dowodzić i stawiają mu wyższą poprzeczkę, niż innym młodzikom. - A to nie było tak, że dowodziłeś od razu? - Skąd! Zaczynałem od giermkowania, jak każdy. Potem zostałem adiutantem kapitana oddziału. Kasiopea 10 Syn Gondoru, Część Piąta - A ja myślałem, że status Wodza-Generała jest dziedziczny i przypisany z urodzenia. - Bo jest. Co nie zmienia faktu, że trzeba przejść szczeble hierarchii wojskowej. Wyobrażasz sobie piętnastolatka, który obejmuje dowództwo nad całą armią? No, właśnie. Praktyka jest równie ważna jak teoria. Co innego czytać o bitwie, a co innego samemu się w niej znaleźć i to jeszcze ze świadomością, że od twoich decyzji zależy życie żołnierzy. O, i tym sposobem przegadaliśmy całą drogę – podsumował Boromir, gdy klacz przyspieszyła na widok pobliskiego już brzegu. Zjechali na ląd, lecz zamiast podążyć dalej, Boromir skręcił w prawo, a potem zawrócił i zatrzymał konia. - Dlaczego stajemy?- zapytał Pippin, widząc, że Boromir ruchem ręki nakazuje jechać dalej pierwszym szeregom Strażników. - Czekamy, aż cała moja chorągiew się przeprawi. - Aha. Jakoś nie widzę Berna...- Pippin rozglądał się bacznie, ale giermka nie było na czele kolumny. - Rzeczywiście. Brand! – Boromir przywołał jednego ze swych adiutantów.- Gdzie jest mój giermek? – zapytał, kiedy rycerz się zbliżył. - Jedzie jako jeden z ostatnich. Ten mały koń nie chciał wejść na most. He he - pomyślał Pippin z satysfakcją. Bardzo tak Panu Myszy dobrze. Niech się przekona, że niezależnie od umiejętności można trafić na konia, z którym nie sposób dojść do ładu. - Ecthelion z nim został, mój panie. We dwóch sobie poradzą. Pippin odczekał, aż Boromir odprawi adiutanta i czym prędzej wrócił do przerwanego tematu. Chciał bowiem wykorzystać to, że Boromir jest w nastroju do rozmowy. - Pamiętasz swój pierwszy dzień w garnizonie? – zapytał. - Pamiętam. - No i? - Lał deszcz. Przyjechałem, dostałem kwaterę, rozpakowałem się, przedstawiono mnie zebranym, zjedliśmy obiad, potem był obchód, a wieczór spędziłem marznąc i moknąc na warcie. - Musiałeś wartować? – zdziwił się Pippin. - Chciałem. - A ile miałeś wtedy lat? - Szesnaście. - I wtedy zaczęło się twoje szkolenie? - To zależy co rozumiesz przez słowo „szkolenie”. Szermierkę trenowałem od szóstego roku życia, a podstaw strategii zacząłem się uczyć, kiedy miałem osiem lat. Natomiast, owszem, w praktyce zacząłem to poznawać w Osgiliath. - Sześć lat?! Uczyłeś się walczyć, jak miałeś sześć lat? – wykrztusił Pippin ze zdumieniem. - Ja nawet nie pamiętam, co robiłem w tym wieku! Pewnie wyjadałem porzeczki z ogrodu Brandybucków. - No, cóż. Każdy ma dzieciństwo na miarę kraju, w którym się urodził. - No, tak – mruknął Pippin nieco zawstydzony. - A jaka była twoja pierwsza prawdziwa bitwa? Kasiopea 11 Syn Gondoru, Część Piąta - To była raczej potyczka, a nie bitwa z prawdziwego zdarzenia. Dwa miesiące po tym, jak znalazłem się w Osgiliath. Dwudziestu kilku Haradrimów przeciw oddziałowi zwiadowczemu. Mieliśmy przewagę, zaskoczyliśmy ich i uporaliśmy się bez większego problemu. - Jak ci poszło? – Pippin oparł się na przednim łęku i wykręcił bokiem na tyle, żeby widzieć twarz Boromira. - I dobrze i źle – Boromir w zamyśleniu patrzył gdzieś w dal. - Dobrze, bo zabiłem mojego przeciwnika, a źle, bo zaraz po tym mnie zemdliło i nie byłem w stanie podnieść miecza. Mój kapitan musiał mnie osłaniać. To był dobry człowiek, nie zganił mnie potem, ani nie wyśmiał. Wprost przeciwnie pochwalił zwycięstwo w pojedynku i pomógł się pobierać. Niefortunnie się dla mnie złożyło, że w swej pierwszej walce spotkałem ludzi, a nie orków. Orków łatwiej jest zabijać i nie ma się po tym wyrzutów sumienia. Ręka z mieczem sama się wyciąga. Po kilku spotkaniach z orkami nie miałem już żadnych oporów, a i ten zabity Haradrim przestał mi się śnić. Prawdziwie powiadają, że najtrudniej jest zabić pierwszy raz. Z czasem wszystko przychodzi łatwiej. - Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał podnieść miecza przeciwko człowiekowi – szepnął Pippin. I żeby otrząsnąć się z ponurego nastroju, jaki go raptem opanował, zdecydował się zmienić temat. - Jak się nazywa twój koń, słyszałem, że mówisz „ona”, to klacz, prawda? - Tak. Ma na imię Koń. - Koń? Tak, jak twój poprzedni wierzchowiec? - Tak samo. To tradycyjne imię moich koni. - Jestem pod wrażeniem twej pomysłowości, Boromirze. - Wiem. - A mogę jej wymyślić jakieś imię? - Ona *ma* imię! - A co powiesz na przykład.. na... „Mumakilina”, au, no co? - Sam jesteś Mumakilina – Boromir ducnął go w bok drugi raz. - Hobbicina mumakilina. Pippin zachichotał, a potem pochylił się i poklepał klacz po szyi. - Moja ty bidulo – rzekł ze współczuciem. - Dobrze, że nie wiesz, jak twój pan cię nazywa. Wszystkie konie się z ciebie śmieją. - Ma zgrabne, dźwięczne i łatwe do zapamiętania imię, nie rozumiem o co wam wszystkim chodzi. - Dostałeś ją w Rohanie? - Tak, w Dunharrow. Pippin podniósł głowę i spojrzał na przesuwające się monotonnie szeregi wojsk. - Dlaczego Obieżyświat nie jedzie z nami?- zapytał. - Jakby ci tu powiedzieć, drogi hobbicie, chorągiew królewska nie komponuje się dobrze w parze z namiestnikowską. - Och. A Gimli i Legolas? - Z tego, co wiem zamierzają do nas dołączyć. Ruszą z Miasta jako jedni z ostatnich, bo chcieli jeszcze zwiedzić Grobowce. Dogonią nas po południu, jak sądzę. - Byłoby miło. Drużyna powinna trzymać się razem. Mam nadzieję, że zdążą na wspólną kolację. Kasiopea 12 Syn Gondoru, Część Piąta - Na pewno zdążą, bo Gimli pragnie podzielić się ze mną hipotezami na temat powstania tunelu i radością z odkrycia w Sali Wieżowej bardzo rzadkiego marmuru krystalicznego o białym żyłkowaniu. I chciałbym zaznaczyć, że to wcale nie jest śmieszne, Pippinie. - Owszem, jest. Jeszcze trochę, a będziesz wiedział o Minas Tirith więcej niż jego budowniczowie. - Taak – oznajmił Boromir przeciągle. - No, dobrze – Pippin usadowił się wygodnie i spojrzał na Boromira wyczekująco. - Przejdźmy zatem do sprawy zasadniczej. To kiedy mi zrobisz jajecznicę do łóżka? Jutro? - Jajecznicę mogę, co najwyżej, zrobić z ciebie, Peregrinie Tuku. - Obiecałeś! - Tak się składa, że nie mam jeszcze starczej sklerozy i dobrze pamiętam, co komu obiecałem, a czego nie. A twe żałosne próby wmówienia mi czegoś, co nigdy nie miało miejsca, z góry skazane są na niepowodzenie. - W Fangornie powiedziałeś, że... - Że będę zmywał po posiłkach Drużyny – wszedł mu w słowo Boromir. – A wszystko ponadto, to radosny wkład twój i Merry’ego, do którego to się nie poczuwam. - A co, jeśli cię ładnie poproszę? – Pippin zmienił taktykę. - Aaa, to co innego – oznajmił nieoczekiwanie Boromir. - Jeśli mnie ładnie poprosisz, wezmę twą prośbę pod uwagę. - A potem odmówisz? - Tego, nie powiedziałem. - O? – rzekł Pippin, mile zdziwiony. – Naprawdę zrobiłbyś mi jajecznicę? - Dlaczego nie? Lubię wyzwania. - To może nauczysz się przyrządzać sztufadę po tukowemu, hmmm? - Z przyjemnością. Kiedy tylko zakończę terminowanie w kuźniach Gimlego pod Samotną Górą, co tchu popędzę do Shire, by zagłębić się w arkana hobbickiej sztuki kulinarnej. Roześmieli się obaj. - To musiało być kiedyś ogromne miasto – rzekł Pippin po chwili wpatrując się w ruiny. - Czarny Władca je zniszczył, prawda? - Nie, my, Gondorczycy – odrzekł Boromir, a widząc zdumione spojrzenie hobbita ciągnął dalej. - W 1432 roku Trzeciej Ery rozpętała się tu wielka wojna domowa, przywódca buntu, Castamir, oblegał miasto, dopóki król Eldacar nie uciekł do Rhovanionu. Wtedy to Osgiliath spłonęło i runęła Kopuła Gwiazd. Dwieście lat później dzieła zniszczenia dokonała Wielka Zaraza, która wybiła większość mieszkańców. Ucieknierzy schronili się w Minas Tirith, zwanej wówczas Minas Anor, i już nie wrócili do stolicy, która zmieniła się w cmentarzysko. W 1640 roku dwór królewski przeniósł się na stałe do Minas Anor, a Osgiliath zaczęło pełnić rolę kwater wojskowych i z każdym rokiem coraz bardziej popadało w ruinę. Zwłaszcza kiedy zajęli je Urukowie. Mój sławny imiennik, Boromir I, odbił miasto i aż do ubiegłego roku było w naszych rękach. - A dlaczego wybuchła ta wojna domowa? – Pippin oparł się plecami o Boromira i przesunął wzrokiem po szeregach Gondorczyków przejeżdżających po moście. Kasiopea 13 Syn Gondoru, Część Piąta Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić ludzi walczących z ludźmi. No może jeszcze z Haradrimami, ale z własnymi rodakami? Boromir zaczął mu opowiadać o buntowniku Castamirze, o zarzutach, co do czystości królewskiej krwi, o oblężeniu Osgiliath i egzekucji królewskiego syna. I o tym jak Eldacar po dziesięciu latach wygnania powrócił na czele armii z północy i zabił Castamira w bitwie. Czas płynął. Przejeżdżający żołnierze uśmiechali się na widok swego dowódcy, czuwającego na brzegu i pogrążonego w rozmowie z niziołkiem. - Chyba widzę Berna – oznajmił Pippin w pewnej chwili. – Tam, widzisz, na samym końcu? Są chyba w jednej trzeciej mostu. - Widzę. - Będziemy czekać, aż przeprawią się piesze wojska? - Nie, ruszymy dalej, kiedy tylko Bern zjedzie na ląd. - To dobrze, bo już się zasiedziałem, a poza tym wieje tu od rzeki. Chcesz wody? - Tak, poproszę, bo mi w gardle zaschło. To najdłuższe moje przemówienie od czasów odpytywań na lekcjach mistrza Rumila. - Myślę, że byłby z ciebie dumny. - Dziękuję. Czy mogę liczyć na rewanż w postaci opowieści, jak to Tukowie zostali thanami? - Och, z przyjemnością. Teraz? - Teraz nie zdążymy, obawiam się. Może więc poproszę o rys wstępny, na początek. Lecz Pippin nie zdążył mu przedstawić „rysu wstępnego”. Nieszczęście wydarzyło się, kiedy Bern miał już za sobą jakieś dwie trzecie drogi. Tak się akurat składało, że hobbit go właśnie obserwował, więc widział, że Mysza nie popełnił żadnego błędu. W zasadzie nie była to niczyja wina. Głupol Jeden, który szedł potulnie między dwoma większymi końmi – skarogniadym Berna i kasztanem jakiegoś drugiego rycerza - nagle się zatrzymał, bez żadnego widocznego powodu. Pippin patrzył z brzegu, jak obaj Gondorczycy też zmuszeni są przytrzymać swoje konie i jak próbują pociągnąć dalej oporne zwierzę. Lecz im więcej siły wkładali, tym bardziej Głupol Jeden się zapierał i wreszcie zaczął się cofać na szeroko rozstawionych nogach, wysoko zadzierając łeb. Chcąc nie chcąc, obaj jeźdźcy musieli cofnąć się wraz z nim. Kasztan rycerza po prawej zaczął się niespokojnie kręcić i rzucać łbem, bo Orlik spychał go ku krawędzi mostu. Wreszcie kwiknął ostrzegawczo i kopnął napierającego nań konia. Ten rzucił się w bok, pociągając za sobą gniadosza Myszy. Zakłębiło się. W tej ciasnocie i zamieszaniu rycerz nie miał wyjścia, jak rzucić postronek, zostawiając wszystko Bernowi i, ratując się przed upadkiem do wody, przepchnął się do przodu. Boromir zaklął coś po gondorsku i ponaglił klacz, by podjechała jak najbliżej wejścia na most. Mysza robił wszystko, co w jego mocy, by utrzymać miotającego się konia i odciągnąć go od krawędzi mostu, ale widać było, że nie da rady. Jego skarogniady koń przysiadł na zadzie i zrobił zwrot, a szarpnięcie Głupola omal nie wysadziło chłopaka z siodła. Most zakołysał się. Pierwszy szereg piechoty, który szedł jakieś kilkadziesiąt kroków za konnymi, stanął niepewnie. Niestety, cofnąć się nie mógł i Pippin zrozumiał, że jeśli szalejący koń wpadnie między ludzi, będzie masakra. Kasiopea 14 Syn Gondoru, Część Piąta Głupol Jeden miotnął się tak, że tylna noga zsunęła mu się z desek mostu. Zakwiczał w popłochu, spróbował znaleźć podparcie dla przednich nóg, ale poślizgnął się na deskach. Równowagę utrzymał tylko dzięki temu, że Mysza z całej siły ciągnął za wodze. Pippin wstrzymał oddech. - Puść go!!! – ryknął Boromir, a jego głos poniósł się po wodzie tak, że chyba było go słychać na drugim brzegu. - Puść go, Bern!!! Rzuć wodze!!! - Przecież on spad...- zaczął Pippin ze zgrozą i w tym momencie posłuszny rozkazowi swego pana giermek zwolnił chwyt. Głupol Jeden zatoczył się do tyłu i przepadł wśród rozbryzgu wody. Na moment zniknął pod powierzchnią, ale po chwili wynurzył się, uderzając piersią w jedną z łodzi podtrzymujących most. Woda znowu go zakryła. Pippin krzyknął rozpaczliwie. Zobaczył, że Mysza zeskakuje z siodła, że piesi biegną na pomoc, ale widać było, że nie ma szans, żeby wciągnąć zwierzę z powrotem na most. Zwłaszcza, że koń wynurzywszy się znowu, zaczął płynąć w stronę głównego nurtu rzeki, oddalając się od mostu, zamiast kierować się w stronę brzegu. - Opaska! – jęknął Pippin. – On ma zakryte oczy, nic nie widzi... Nie lubił tego konia, ale mimo wszystkich gróźb, jakie pod jego adresem wypowiedział, z pękającym sercem patrzył jak nieszczęsne zwierzę, wysoko zadzierając łeb, usiłuje płynąć po omacku przed siebie. Najgorsze było to, że nic nie mogli zrobić. Orlik płynął pod prąd i jego siły szybko zaczęły się wyczerpywać. Teraz walczył już tylko o to, by utrzymać się na powierzchni. Anduina zaczęła pchać go z powrotem na most. - Nie zatrzymywać się!!!- zagrzmiał Boromir – Jechać dalej, na ląd! Naprzód!!! I żołnierze ruszyli posłusznie dalej. Od strony lądu zagrzmiały kopyta. To był Elladan na swoim karoszu. Widocznie z daleka zobaczył co się dzieje. Wyhamował tuż przy nich, zeskoczył i wbiegł na most, przeciskając się między ostatnimi szeregami konnicy zjeżdżającej na ląd. Chwilę potem nadjechał Elrohir, też cwałem. Tak samo jak brat zostawił konia u wylotu mostu i pobiegł na pomoc. Widząc ich, Pippin nabrał nagle otuchy. Zjeżdżający na ląd rycerze zasłonili mu widok i dopiero po chwili ujrzał jednego z bliźniaków klęczącego na moście. Z rozbryzgów wody sądząc prąd zniósł tonącego konia prosto w jego ręce. Mysza podbiegł i też przyklęknął. - Schodzę! – oznajmił hobbit. - Jeszcze tylko ciebie tam trzeba, Pippinie! - Boromir otoczył go ramieniem, przytrzymując przed sobą. - To mój koń i chcę przy nim być. Pomóż mi zejść, proszę – Pippin zdecydowanie odsunął jego rękę. - To głupi pomysł...- zaczął Boromir, ale Pippin przerwał mu szybko. - Ostatni rycerze zjeżdżają z mostu, nic mi się nie stanie. Schodzę! – i to rzekłszy przerzucił nogę nad łękiem i przyszykował się do skoku w dół. Boromir nie miał innego wyjścia, jak go asekurować. Elladan klęczał na moście, niebezpiecznie wychylony i podtrzymywał głowę Orlika. Koń wciąż miał na oczach przepaskę, ale nie szamotał się już. Elf wciąż powtarzał jakieś kojące słowa w swoim własnym języku. Brzmiało to jak zaklęcie. Mysza chwycił za przedni łęk i za grzywę, razem z Elladanem utrzymując zwierzę Kasiopea 15 Syn Gondoru, Część Piąta na powierzchni. Pippin zbliżył się ostrożnie, mijając Elrohira, który z mostu przeprowadzał inspekcję brzegu rzeki. - I co teraz? – zapytał cicho Mysza, starannie omijając Pippina wzrokiem. - Spróbujemy pokierować go wzdłuż mostu do brzegu – odparł cicho Elladan. – Hoooo, mały, spokojnie – jedną ręką pogładził Głupola Jednego po mokrym pysku i znów zaczął mruczeć uspokajająco. Koń dyszał ciężko, ale nie próbował się wyrywać. - Może zdjąć mu tę opaskę? – zasugerował Pippin nieśmiało. - Za chwilę. Niech trochę odsapnie – Elladan pokręcił głową. - Przerazi się, jak zobaczy gdzie jest i znowu zacznie się szamotać... Przerwał mu plusk. Elrohir wszedł do wody przy brzegu, badając dno. Wszyscy trzej patrzyli, jak zanurza się niemal do pasa, a potem wycofuje ostrożnie i wraca na most. - I jak?- zapytał Elladan, kiedy brat z posępną miną dołączył do nich. - Bez szans – usłyszeli ponurą odpowiedź. – Tam jest mnóstwo głazów i zaraz potem głębia. Połamie nogi. Elladan podniósł głowę, taksując rzekę w milczeniu. - On nie da rady tego opłynąć – powiedział Elrohir, jakby zgadując myśli brata – Nie pod prąd. Zresztą tam dalej jest jeszcze gorzej, pod wodą widać przęsła starego mostu. Elladan podniósł głowę i wymienił z bratem jakieś znaczące spojrzenie. A potem kiwnął głową. Hobbit poczuł, jak ramię uciska mu silna dłoń. - Wracaj na brzeg, mości niziołku – Elrohir zacisnął palce i dla zaakcentowania słów pchnął lekko Pippina. – Nic tu po tobie. Ty też, mój chłopcze – dodał zwracając się do Myszy. - Co chcesz zrobić, mój panie?! – Mysza spojrzał na niego z osłupieniem. - To, co muszę. - I Elrohir dobył długiego sztyletu. - Nieee! – ryknął Pippin. – Nie zgadzam się!!! Musi być jakiś inny sposób! Trzeba go jakoś wciągnąć na most... - Jak?- zapytał Elrohir ze smutkiem. - Spójrz na jego szyję. Widzisz, jak się pokaleczył o deski? Pippin zamrugał załzawionymi oczami. - Dostojni panowie – zabrzmiał za nimi głęboki głos. - Lord Boromir prosi, żeby nie opóźniać przeprawy, zrywa się coraz większy wiatr, ludzie tłoczą się na moście. Czy mogę jakoś pomóc? - Tak, zabierz tych dwóch młodzieńców na ląd – poprosił Elrohir, odwracając się do adiutanta. - Ale...- jęknął Pippin, z trudem panując nad łzami. - Masz moje słowo, że nic nie poczuje – zapewnił Elrohir. – Idźcie stąd. Pippin wyrwał przed siebie bez słowa, widząc wszystko jak przez mgłę. Boromir, który w międzyczasie zsiadł, czekał na nich na brzegu, trzymając luźno wodze Koni. Klacz przyjaźnie podskubywała jego płaszcz i na ten widok hobbitowi urosła w gardle wielka gula. - I co? – spytał krótko Boromir. Hobbit potrząsnął przecząco głową, nie mogąc dobyć słowa. Kasiopea 16 Syn Gondoru, Część Piąta - Wsiadaj – rzekł syn Denethora, widząc wyraz jego twarzy i ująwszy go pod pachy, posadził na siodle. Pippin odwrócił głowę, pilnując, by nie patrzeć w stronę rzeki. Zastanawiał się też, czy nie zatkać uszu... na wszelki wypadek. - Nic ci nie jest, Bern?- zapytał Boromir. - Nie, panie – Pippin usłyszał głos giermka, dziwnie stłumiony. Hobbit zerknął na niego i zobaczył, że Pan Mysza ma oczy pełne łez. Serce w nim trochę zmiękło na ten widok.- Ja...ja strasznie przepraszam – ciągnął Bern łamiącym się głosem.-...nie wiem, jak to się stało...chciałem...próbowałem... - Nie przepraszaj, Bern. To nie twoja wina – orzekł Boromir, zawracając klacz i prowadząc ją koło siebie. Giermek ruszył za nim ze zwieszoną głową. - I tak dobrze, że skończyło się tylko na tym. Ten durny koń mógł kogoś zabić. Nie mówiąc już o tym, że utopiłby przy okazji Pippina. Koniuszy będzie się gęsto przede mną tłumaczył. Żeby tak nieobliczalne zwierzę dać pod siodło. Skandal! Adiutant Boromira podprowadził Myszy jego skarogniadego wierzchowca. - Wskakuj, Bern – polecił Boromir. – A ty, Pippinie, przesuń się do przodu na ile możesz – to rzekłszy, wsunął stopę w strzemię i podciągnął się do góry. Chwilę trwało, nim umościli się w miarę wygodnie. - No już, chłopcy! - oznajmił Boromir niespodziewanie. - Głowy do góry. Można by pomyśleć, żeście ojca i matkę stracili. Grunt, że się nikomu nic nie stało. - Zachowujesz się tak, jakby cię ten koń w ogóle nie obchodził! – burknął Pippin. - No, bo mnie nie obchodzi – odrzekł Boromir, jakby zdziwiony tym pytaniem. - Przepadł przez własną głupotę i dobrze, że stało się to teraz, niżby miał na przykład nadziać cię na włócznię w trakcie bitwy. Albo pozabijać ludzi na moście. Przestańcie się mazać. Trudno, stało się. - Ludzie będą mówić, że to zły znak – powiedział Mysza ponuro. - Jeśli ty sam zaczniesz to rozgłaszać, to będą z pewnością – pouczył go Boromir surowo. - A poza tym, dlaczego trzymasz tak wodze? Uraziłeś rękę, tak? - To nic takiego i... - Poproszę Aragorna, żeby cię obejrzał na postoju. - Naprawdę nie ma takiej potrzeby... - Ja o tym decyduję, Bern – rzekł Boromir, a potem odwrócił głowę i przyszpilił Myszę surowym spojrzeniem. - Nie westchnąłem!- rzekł giermek obronnie, nieco urażonym tonem. - Ale zakląłeś w myślach, a tego też nie lubię – powiedział Boromir, a Myszy opadła szczęka. - Wiesz, co, Boromirze?- odezwał się Pippin, kręcąc głową. - Daruj szczerość, ale muszę to powiedzieć: jesteś okropnym panem. - Dziękuję, staram się – odparł Boromir beznamiętnie. I na tym rozmowy się zakończyły. Przebyli wschodnie Osgiliath w milczeniu, otulając się płaszczami przed coraz mocniejszym i zimniejszym wiatrem. Czarne chmury zakrywały niebo nad Mordorem i na ten widok Pippina przeszył dreszcz. Pięknie się moja wyprawa zaczęła – pomyślał, przybity i nieszczęśliwy – Pięknie. Nie ma co. Kasiopea 17 Syn Gondoru, Część Piąta SYN GONDORU Część piąta Mordor Kasiopea 1 Syn Gondoru, Część Piąta Rozdział II Minas Morgul Pierwszy postój zarządzono dopiero wczesnym popołudniem, jakieś pięć mil za Osgiliath. Miejsce może i było kiedyś ładne – łąki obramowane skupiskami drzew, od południa przecięte wartką rzeczką, dopływem Anduiny, teraz jednak trawy zostały stratowane przez nieprzyjacielskie wojska, mniejsze drzewka połamane, a zwierzyna i ptactwo zniknęły. Pod wciąż rozrastającymi się czarnymi chmurami było tu dziwnie złowieszczo. I zimno. Przenikliwy wiatr wzmagał się i Pippin zadrżał, zestawiony na ziemię i, co za tym idzie, pozbawiony osłony w postaci Boromira. Krajobraz i ziąb przypomniały mu wędrówkę przez Hollin. Dreszcz przeszył go ponownie i hobbit roztarł ręce. Tymczasem dookoła niego trwała krzątanina. Boromir zsiadł i natychmiast jakieś pacholę przejęło wodze i odprowadziło Koń, Mysza odebrał boromirowy hełm i rękawice, a adiutant Brand stawił się po rozkazy. Hobbit obserwował to wszystko z zainteresowaniem. Do sposobu pracy gondorskiej służby przywykł giermkując Denethorowi i, o ile dworaków i żołnierzy otaczających starego Namiestnika cechowały oddanie i sprawność, to otoczenie Boromira zdawało się wręcz wyprzedzać życzenia swego dowódcy. Idealnie zgrani, żołnierze dzielili się obowiązkami, ten odbierał konia, ten płaszcz, ten przekazywał dalej rozkazy. Zupełnie, jakby Boromir znajdował się w środku znakomicie funkcjonującego organizmu, będąc zarazem jego sercem. Jak królowa w ulu – pomyślał hobbit, patrząc jak pachołkowie z zaskakującą szybkością wbijają w ziemię pale, w miejscu wskazanym przez Boromira, a potem zabierają się do rozwijania wielkiej płachty. - Rozstawiamy namioty?! - zdumiał się Pippin, pytająco spoglądając na Boromira. - Jak widzisz. - Tyle zachodu przy zwykłym postoju? - To nie jest zwykły postój – wyjaśnił Boromir. – Zakładamy obóz. Tu spędzimy noc. - Wóz gotowy – rzekł Mysza, podchodząc – Zechcesz spocząć, mój panie? - Chodź, Pippinie – Boromir skinął głową na hobbita. - Ale przecież jest jeszcze zupełnie wcześnie. Do wieczora daleko – Pippin spojrzał na zachmurzone niebo. - Tak ci się spieszy do Mordoru? – Boromir uśmiechnął się krzywo. - No, nie, ale myślałem, że dalej dziś zajedziemy. - Plan na dziś zakładał przekroczenie mostu i opuszczenie Osgiliath, co też uczyniliśmy – Boromir otulił się płaszczem i zasiadł na ławie, za prostym, sosnowym stołem, który ustawiono dla niego przy wozie, żeby Namiestnik miał gdzie przeczekać rozstawianie namiotu. – Od świtu jedziemy. Przeprawa zakończona, a że, śmiem twierdzić, wyjątkowo sprawnie i gładko nam poszło, to i czas na zasłużony odpoczynek przyszedł. Kasiopea 2 Syn Gondoru, Część Piąta - Chciałem zauważyć – burknął Pippin, podciągając się na ławę koło niego – że nie wszystko gładko poszło. - Ty wciąż o tym koniu? - Tak, wyobraź sobie. I szczerzę mówiąc, dziwię się, jak można być aż tak niewrażliwym! – to rzekłszy, zmierzył przyjaciela wymownym spojrzeniem. - Peregrinie Tuku! – Boromir nieoczekiwanie nachylił się ku niemu, a oczy błysnęły mu groźnie. – Kiedy miałem dziewiętnaście lat, mój ukochany kapitan umarł mi na rękach. Wkrótce po nim pochowałem mojego pierwszego giermka. Mój przyjaciel zginał w wilczych dołach nabijając się na pal. Nie zliczę, ile razy byłem świadkiem śmierci moich żołnierzy. Gdybym się przejmował stratą głupiego konia, to już dawno wylądowałbym w izbie dla obłąkanych! - Przepraszam... - Pippin wtulił głowę w ramiona i zaczerwienił się, bo nagle zrobiło mu się okropnie głupio. - Nie ma za co – Boromir wzruszył ramionami. - Nie gniewam się. Nie, nie teraz – rzekł, ruchem ręki odprawiając sługę z tacą. - Posilimy się już w namiocie. Niech kuchmistrz zabierze się za szykowanie obiadu. - Jak sobie życzysz, łaskawy panie – sługa ukłonił się. - Na ile osób? - Jeszcze nie wiem. Powiedzmy, że od trzech wzwyż. - Tak jest. Boromir spojrzał na hobbita i raptem uśmiechnął się miło. - Ciepły posiłek powinien poprawić ci humor – oznajmił. - Oczywiście – Pippin odpowiedział uśmiechem. - Jest tylko jedna sytuacja, w której ciepły posiłek nie może poprawić hobbitowi nastroju. - Niech zgadnę, jest to sytuacja, w której ciepły posiłek jest zimny, a hobbit martwy. - Skąd wiesz? – zaśmiał się Tuk. - Powiedzmy, że zaczynam chwytać to i owo. - Brawo, jestem z ciebie dumny. - Też jestem przerażony. - A co będzie na obiad? – drążył Tuk z zainteresowaniem. - Mumakilina w sosie własnym. - To nie wątróbka z trolla? – Pippin udał zdziwienie. - Wątróbka będzie na kolację. - Pysznie! - No i o czym mogą rozmawiać dwaj hobbici w czasie postoju? – zadudnił im nad głowami znajomy głos. - Czyżby o jedzeniu? – odpowiedział mu drugi głos. - Gimli, Legolasie – Boromir powitał przybyłych skinieniem głowy. - Właśnie się zastanawiałem, gdzie też się podziewacie. Pozbądźcie się tego konia i siadajcie. Pippinie, bądź łaskaw się wychylić i zerknąć, jak się miewa mój namiot. Tuk posłusznie wyjrzał zza wozu. - Chwiejnie, ale od środka aż tętni życiem. Strasznie wielki jest. Zupełnie, jak ten na przyjęciu urodzinowym Bilba. Po co ci taki wielki namiot? - Żeby się w nim moja megalomania pomieściła – odparł swobodnie Boromir, a zebrani najpierw spojrzeli z zaskoczeniem, a potem wybuchnęli śmiechem. - Gdzie się zatrzymacie na noc?- ciągnął Boromir. - Macie przydzielone kwatery? Kasiopea 3 Syn Gondoru, Część Piąta - Jeszcze nie – odrzekł Legolas. - A zatem może zechcecie zatrzymać się u mnie? - Dziękujemy za propozycję, ale nie chcemy się narzucać twej prywatności – odparł Gimli. - Skoro moja prywatność jakoś przeżyła drużynowe obozowanie przez te wszystkie miesiące, to i teraz nie powinna doznać większego uszczerbku. W razie czego oddzielę się od was zasłoną. Oczywiście, Pippinie, ty też jesteś zaproszony. - Dziękuję! – hobbit rozpromienił się, bo po cichu zastanawiał się od pewnego czasu, gdzież to przypadnie mu nocować. - Ale naprawdę nie będzie ci przeszkadzać, że się będziemy wszyscy kitwasić w twoim namiocie? - Co będziecie robić w moim namiocie, na litość?- Boromir uniósł brwi. - Kitwasić. Jest to słowo na oznaczenie szeroko pojętego zgrupowania z sugestią ścisku i pewnej dozy niewygodny, z wyłączeniem istnienia prywatności, jako takiej – wyjaśnił Pippin. - Aha. Namiot jest, jak sam zauważyłeś, duży i mam nadzieję, że do stanu... skitwaszenia nie dojdzie. Czy powinienem powiedzieć “skitwoty”? - Ta pierwsza forma jest poprawna. - Fascynujące. Gimli, Legolasie, zjecie z nami obiad? – Boromir zwrócił pytający wzrok na elfa i krasnoluda. - Cóż za pytanie! - Bern! – Boromir przywołał swego giermka, który przysiadł na wozie, w pewnej odległości od nich. – Przekaż, że na obiedzie będą jeszcze dwie osoby. Jak twoja ręka? - Zupełnie dobrze, mój panie i myślę, że nie ma potrzeby... - Odmaszerować! – Boromir, z miłym uśmiechem, ruchem głowy pokazał mu kierunek. Legolas i Gimli zasiedli za stołem, pierwszy położył swój łuk na blacie, drugi oparł topór o ławę. - Podobno zwiedzaliście Min... - Pippin podskoczył, bo przerwał mu celny kopniak, wymierzony w kostkę. - Nie mieliście problemów z przeprawą?- wtrącił Boromir szybko. - Nie, żadnych – Legolas wydawał się być rozbawiony. - Boromirze! – Pippin zwrócił na człowieka wzrok pełen zdumienia. - Ty mnie kopnąłeś?! - Skądże znowu. Przywidziało ci się. - Przywidziało mi się?! - Mój drogi hobbicie, jak mogłem cię kopnąć, skoro twoje nogi znajdują się dużo wyżej od moich? - A skoro o zwiedzaniu mowa – Gimli rozsiadł się wygodniej i przygładził brodę - odkryliśmy coś niezwykłego w Sali Wieżowej. - Bardzo pięknej, zresztą – dorzucił elf. - Owszem, niczego sobie – zgodził się krasnolud. - Zgrabne filary przyporowe. Natomiast nie to mnie zachwyciło. - Czyżby marmur krystaliczny o białym żyłkowaniu? – westchnął Boromir z rezygnacją i oparł podbródek na dłoni, szykując się do wysłuchania wykładu. - Nie o marmur mi chodzi. Kasiopea 4 Syn Gondoru, Część Piąta - O? - Czegoś się nie pochwalił, że w portyku masz jajownik z nerkowca? – zapytał Gimli z wyrzutem. - Co proszę?! – Boromir osłupiał, a ręka opadła mu na blat stołu. - Ojoj. To ja się może troszeczkę odsunę na wszelki wypadek – Pippin stłumił chichot. - A nuż to jest zaraźliwe i jeszcze coś na mnie przelezie. - Aragorn jedzie – zauważył Legolas i podniósł rękę na powitanie. Obieżyświat podjechał ku nim, zeskoczył lekko z siodła i poklepał Roheryna po pysku. - Przysiądziesz się do nas? – zaproponował hobbit. - Tylko uważaj, bo Boromir zaraża. Aragorn uniósł brwi i spojrzał na Boromira. - Właśnie się dowiedziałem, że mam jajownik w miejscu, w którym się najmniej spodziewałem – poinformował go syn Denethora z uroczystą powagą. - Czy moje dni są już policzone? – Boromir zwrócił się do Gimlego, który wybuchnął gromkim śmiechem. - Wy, Gondorczycy, i to wasze poczucie humoru – oznajmił i przechylając się nad stołem na znak aprobaty klepnął Boromira w ramię, z siłą, która wątlejszego człowieka zapewne posłałaby w powietrze. - Aragornie, czemu nie siadasz? - Muszę jeszcze podjechać na tyły i zamienić parę słów z Eomerem. Chciałem tylko zajrzeć, jak się miewacie. – Aragorn spojrzał na Boromira. – Imrahil prosi, żebyś potem zajrzał do niego, jeśli możesz. - Będę objeżdżał cały obóz i zamierzałem do niego wstąpić. Może zechcesz zjeść z nami obiad? – zapytał Boromir. - Zakładając oczywiście, że znajdziesz czas. - A kiedy planujecie obiad? - Niedługo. Pewnie w obrębie godziny, w moim namiocie. - Powinienem zdążyć. Dziękuję za zaproszenie. - Znakomicie – Boromir wychylił się zza stołu – Bern? - Tak, wiem, jeszcze jedna osoba - giermek zeskoczył z wozu. - I, o właśnie, Aragornie, zechciałbyś potem obejrzeć jego rękę?- Boromir wskazał Berna. - Mam podejrzenia, że naruszył ją podczas tej szamotaniny na moście. - Oczywiście. Jak tylko wrócę. Do zobaczenia zatem. - A może zaprosisz też Gandalfa?- zaproponował nieśmiało Pippin. - Mogę przekazać mu zaproszenie, ale wątpię, by znalazł czas – odrzekł Boromir. - Poza tym, jeśli zaproszę czarodzieja to wypadałoby też zawiadomić mojego wuja. A jeśli jego to i Eomera. No i Angbora. Nie mówiąc już o Elladanie i Elrohirze. I zrobi się uczta, a nie kameralny obiad w gronie Drużyny. - Ale Gandalf też jest z Drużyny – nie ustępował Tuk. - Jak go znajdziesz i namówisz, to proszę bardzo – oznajmił Boromir. - Świetnie! – Pippin zeskoczył z ławy. - No, a my, w oczekiwaniu na resztę, pogwarzymy sobie o Minas Tirith – rzekł krasnolud. - Pod warunkiem, że wytłumaczysz co mi dolega – oświadczył Boromir. - Hę? – Gimli nie zrozumiał. - Jajownik to taki typ ornamentu z owalnym motywem – Legolas mrugnął do człowieka. – A nerkowiec to ta przejrzysta skała nad wejściem. Kasiopea 5 Syn Gondoru, Część Piąta - Aaa, to! – Boromir doznał olśnienia.- Dlaczego nie powie tego normalnie? - Krasnoludowie, kto ich tam wie – elf wzruszył ramionami, udając, że nie widzi groźnego spojrzenia Gimlego. - Gimli, a jak znajdujesz kamieniarską robotę w Mieście? – wtrącił się hobbit, któremu żal było odchodzić podczas tak interesującej rozmowy. - No, muszę przyznać znają się na niej, znają – krasnolud pokiwał głową. - Ale i czasem partaczą. Ten bruk uliczny na przykład... ehm... – Gimli urwał na widok wzroku Boromira. - Nie podoba ci się moje Miasto? – zapytał z wolna Boromir, tonem, jakim zwykle wypowiada się wojnę. - Oj – powiedział Pippin. - Nie, nie, bardzo mi się podoba – odrzekł Gimli szybko. - Tylko parę partactw trzeba by poprawić i będzie idealnie. - Partactw? – powtórzył Boromir z naciskiem. - No, bruk uliczny na przykład przydałoby się lepiej ogładzić. Boromir nic nie powiedział. Wpatrywał się w niego dalej z dużą intensywnością. - Tak poza tym to naprawdę jest bardzo zacnie zbudowane, to znaczy jak na ludzkie miasto... – Gimli usiłował się ratować. Boromir nie odrywał od niego wzroku. Legolas i Pippin z zafrapowaniem spoglądali to na jednego, to na drugiego. Gimli chrząknął i odwrócił wzrok. Boromir nadal patrzył na niego. - Po namyśle – stwierdził krasnolud – wydaje mi się, że jednak nie mam racji i kamieniarka, jako taka, nie wymaga żadnych poprawek. - To miło, że się zgadzamy – oznajmił Boromir. - Ale jest coś, co należałoby zmienić – wtrącił się Legolas z uśmiechem. - Zamieniam się w słuch – Boromir też się lekko uśmiechnął. - Masz moją całkowitą i niepodzielną uwagę. - Ogrody – odparł elf. - Przydałoby się wam więcej ogrodów. - Tu akurat się zgodzę – Boromir skinął głową. – Moja matka miała zamiar założyć nowe ogrody w drugim i piątym kręgu, tyle, że nie zdążyła tego zamysłu przeprowadzić. Gdzieś nawet zachowały się plany, chyba u ojca w gabinecie. - Można je wykorzystać – rzekł Legolas żywo. – Z chęcią pomogę. Leśne Plemię przyśle śpiewające ptaki i drzewa, które zimą nie umierają. Kiedy tylko Aragorn obejmie...- Legolas urwał raptownie. - Kiedy tylko Aragorn co?- zainteresował się Boromir spokojnie. - Nie, nic – odrzekł Legolas, najwyraźniej stropiony. - Zacząłeś jakąś myśl, drogi elfie – Boromir nie ustępował. - Nie ukrywam, że bardzo mnie ona interesuje. Kontynuuj więc, proszę. - Straciłem wątek – odparł Legolas szybko i definitywnie. - Cóż za szkoda – rzekł Boromir lodowatym tonem. - To ja już może pójdę po Gandalfa – bąknął Pippin i czmychnął czym prędzej. * Kasiopea 6 Syn Gondoru, Część Piąta Przygotowanie obiadu przeciągnęło się, ponieważ, wbrew zarzekaniom Boromira, do grona biesiadników dołączyło jeszcze wiele osób – czarodziej, Elladan i Elrohir oraz Imrahil ze swoim giermkiem, bardzo sympatycznym i gadatliwym Aglahadem. Posłano też po pozostałych dowódców i w efekcie w namiocie zabrakło miejsca. Wystawiono więc stoły na zewnątrz. Niestety w połowie posiłku pogoda popsuła się całkowicie i zaczął kropić deszcz, z każdą chwilą coraz większy. Ci, którzy nie zdążyli dokończyć jedzenia, zabrali miski ze sobą i schronili się przed ulewą w namiocie Boromira. Gandalf wraz z synami Elronda wrócił do obozowiska Strażników, a Eomer i Angbor do swoich oddziałów. Namiot namiestnikowski w środku wydawał się jeszcze większy, niż można by sądzić z zewnątrz. Był tu stół i dwa krzesła, a dwie duże skrzynie przyczaiły się po obu stronach wejścia. Na podłodze leżał spłowiały już nieco wielki kobierzec i futra. Na polecenie Boromira Mysza zdjął ciemną zasłonę odgradzającą mniejszą, prywatną część namiotu i wystawił jeszcze niewielką, niską ławę. Goście rozsiedli się wygodnie, a Pippin przyciągnął sobie poduszkę i usiadł pod ścianą ze swoją pełną miską, bo przy obiedzie posługiwał, zamiast cieszyć się ciepłym posiłkiem. Początkowo zasiadł za stołem ze wszystkimi, ale widać giermkowanie Denethorowi weszło mu w krew, bo w pewnym momencie stwierdził, że nie umie tak siedzieć i być obsługiwanym, zwłaszcza, gdy otacza go tylu wielmożów. Mimo protestów Boromira wstał więc i wraz ze służbą zajął się podawaniem tac i nalewaniem wina. Dopiero teraz mógł się wreszcie najeść w spokoju i, jednym uchem słuchając rozmów w namiocie, pałaszował swoją porcję, zagryzając chlebem. - Proponuję mimo wszystko pchnąć konnych do Rozstaja – mówił Imrahil. - Jeśli nie wszystkich to przynajmniej przednią straż. Wolałbym się upewnić, że nie czyhają tam nas żadne niespodzianki. - Tyle, że bez sensu będzie ich tam wysyłać, a potem ciągnąć do obozowiska z powrotem – zauważył Boromir. - Możemy założyć tam drugi obóz – zaproponował Aragorn. - U Rozstaja Dróg? Czy to aby nie za blisko cienia Morgulu? – skrzywił się Boromir. - Nie na tyle, by zakłóciło to nocleg – odrzekł Aragorn. – Myślę, że warto będzie rozejrzeć się po okolicy. Mamy jeszcze sporo dnia przed sobą. Jeśli ponaglimy konie to staniemy u Rozstaja w niecałe dwie godziny. Będzie aż nadto czasu, by rozstawić namioty. - A nie uważasz, że to trochę bez sensu – najpierw rozstawiać tu namioty, a potem je zwijać i znowu rozstawiać, tym razem u Rozstaja? – zapytał Boromir. - Moi Strażnicy nie rozłożyli się jeszcze obozem – odparł Aragorn. - Moi rycerze też jeszcze nie – dodał Imrahil. - Jedynie mój namiot stoi. Ale to nie problem go zwinąć. - Widzę, że wszystkich rozpiera energia – skomentował Boromir, a potem podniósł się i przemierzył namiot, by wyjrzeć na zewnątrz. – Wygląda na to, że ulewa ustaje. Dobrze więc. Skoro taka jest wola większości, niech przednia straż jedzie dalej. Chciałbym tylko wiedzieć, kto się wybiera. Aragornie? - Pojadę. Gandalf też chyba chciał się tam wybrać. - Wuju? - Chętnie rzucę okiem – odpowiedział Imrahil. - Wezmę pięćdziesięciu rycerzy. Kasiopea 7 Syn Gondoru, Część Piąta - Bern – Boromir odwrócił się do giermka. – Pchnij gońca do marszałka Eomera i do lorda Angbora, niech zdecydują czy chcą jechać. Jeśli o mnie chodzi – kontynuował - nie chcę robić zamieszania, mój namiot już stoi i tu zamierzam spędzić noc. - Zatem reszta armii wraz z tobą dołączy do nas jutro – Aragorn skinął głową. – W takim razie proponuję już się zbierać, żebyśmy ruszyli przed wpływem godziny. Szkoda czasu – to rzekłszy, wstał. A za jego przykładem podnieśli się też Imrahil z Aglahadem. - Słusznie - stwierdził Boromir. - Bern, zaczekaj chwilę, przy okazji każ też siodłać moją Koń. - Powiedziałeś przecież – zaczął Imrahil marszcząc czoło. - ...że spędzę tu noc – dokończył Boromir. - Co nie oznacza, że nie mogę pojechać z wami i wieczorem tu wrócić, nieprawdaż? – rzekł z przekornym uśmiechem. - Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś po nocy jeździł sam między obozami – zauważył Aragorn. - Nie zamierzam jeździć sam – odparł Boromir i spojrzał na Berna, który czekał w progu namiotu. – Niech Gwardziści szykują się na konną przebieżkę. - Tak jest! – Bern uśmiechnął się i wyszedł. - A zatem spotkamy się niebawem na czele kolumny – orzekł Imrahil i pożegnał się skinieniem ręki, puszczając przodem Aragorna. - Gimli, Legolasie, jedziecie? – zapytał Boromir. - Czemu nie? – elf i krasnolud spojrzeli po sobie i potaknęli. - A ja? – zapytał Pippin. - Zostań tutaj – odparł Boromir. - Ale... - Koń nie jest tak duża jak Lossar i tylko się wymęczymy we dwóch na jednym siodle, zwłaszcza, że tempo jazdy będzie dość ostre. Proponuję ci wykorzystać czas i odespać nocne gadulstwo. - Ja też chciałem zobaczyć słynne Rozstaje! - Zobaczysz jutro. Armia będzie tamtędy przejeżdżać, wszystko sobie obejrzysz, też za dnia. - Hm – powiedział Pippin, któremu, w obliczu tej wieści, wizja pozostania w przytulnym namiocie i w towarzystwie polewki wydała się nagle bardzo pociągająca. – Chyba masz rację. - Chyba mam – Boromir przyjaźnie klepnął go w ramię. – Czuj się tu jak u siebie, Pippinie. O, i możesz przy okazji posprzątać. - Wiedziałem, że kryje się w tym jakiś kruczek! - A jak wrócę, zrobisz mi jajecznicę. - Czy tobie się aby coś nie pomyliło, Boromirze? * Galopująca kolumna rozciągnęła się niemal na milę. Konie szły chętnie i dla odpoczynku wystarczyły im tylko trzy przejścia do kłusa i jedno do stępa na całym Kasiopea 8 Syn Gondoru, Część Piąta dystansie. Przy tak ostrym tempie nie minęły nawet dwie godziny, kiedy w polu widzenia pojawił się charakterystyczny krąg drzew. Dopiero wtedy Gandalf podniósł dłoń, dając znak, by zwolnić. - Do stępa!!! – Aragorn przekazał dalej komendę, ściągając wodze Roheryna. Zastęp powoli wyhamował, jedynie Elladan, Elrohir, Kruk i jeszcze kilku Strażników pojechało dalej, by zbadać teren. Wiatr przegonił deszczowe chmury i zachodzące słońce złociło dolinę Anduiny. Białe szczyty gór odcinały się od błękitu nieba, a wody rzeki mieniły jak klejnot. Byłoby pięknie, gdyby nie było... strasznie. Wydawało się, że wszystko – i drzewa i kamienie zastygły w napięciu. Słońce nie było w stanie przebić ciemności zaległych nad Ephel Duath i ta czarna plama na horyzoncie, ta skaza na błękicie, przypominała im, gdzie są i dokąd zmierzają. - Dawno tu nie byłem – odezwał się Boromir, zrównując się z Aragornem. – Będzie ze trzy lata. - A ja byłem tu ostatnio, niech pomyślę, jakieś pięćdziesiąt lat temu – rzucił Aragorn swobodnie. - Ha! – powiedział na to Boromir. - Co “ha”? - Nic. Wciąż pozostaję pod wrażeniem twej rewelacji, mości Thorongilu. - Co ty na to, żebyśmy powiadomili Saurona o naszym przybyciu, mości Boromirze? – zaproponował Aragorn - Niech heroldowie rozgłoszą na wszystkie strony świata, że prawi władcy Gondoru powrócili i obejmują znów w posiadanie podległy sobie kraj. - Masz na myśli to, że Gondor odbiera zagrabione sobie ziemie, tak? - Tak. - A zatem – Boromir podniósł Róg. – Niech się Nieprzyjaciel dowie. Zagrali niemal jednocześnie, co tchu w piersiach, a pozostałe rogi i trąby dołączyły do nich. Potem trębacze ustawili się na każdej z czterech dróg i odegrali fanfarę, a heroldowie obwieścili, co im nakazano. Oczywiście nie było żadnej odpowiedzi, nie świsnęła choćby jedna strzała, okolica zdawała się być wymarła. Jedyną odczuwalną zmianą było nagłe ustanie wiatru, przez co cisza stała się jeszcze bardziej złowroga. I chyba wszyscy to odczuli – i jeźdźcy, niespokojnie oglądający się przez ramię na drogę wiodącą do doliny Morgulu i konie, kręcące się w miejscu, spięte i czujne. - Zaraza, psy nikczemne!!! Aragorn odwrócił się na dźwięk tego oburzonego głosu i zobaczył, jak Boromir podjeżdża do posągu króla na tronie. Starożytną i piękną rzeźbę, pokrywały plugawe napisy i znaki – od bezmyślnych zygzaków, po Oko i inne godła, nabazgrane niewprawnymi łapami. Cały cokół był nimi pokryty, kolana i ręce króla też. Na torsie i ramionach było tych bazgrołów mniej, bo orkom najwyraźniej nie chciało się sięgać tak wysoko. Zamiast głowy, na ramionach posągu wznosił się okrągły głaz, imitujący twarz orka wykrzywioną w szyderczym uśmiechu i z jednym tylko okiem namalowanym pośrodku czoła. - Straż, do mnie! – Boromir zakończył litanię wyzwisk. - Ściągnąć mi tę szkaradę, ale już! – Wskazał im łeb orka, a sam zsiadł i pochylił się nad głazami przy drodze. Aragorn podjechał bliżej i zobaczył, że Boromir pochyla się nad odrąbaną głową Kasiopea 9 Syn Gondoru, Część Piąta kamiennego króla, która poniewierała się przy drodze, obok kępy krzaków. Syn Denethora ostrożnie odwrócił ją twarzą do góry i połą własnego płaszcza omiótł z kurzu, a potem zaczął czyścić ją z traw i liści. - Nie, to zostaw – powiedział Aragorn, widząc, że Boromir zamierza zerwać kwitnące pnącze, które oplotło skronie i włosy króla. – Zobacz, wygląda jak korona. Złota korona. - Dla mnie wygląda jak żółte zielsko – stwierdził Boromir powątpiewającym tonem, ale zostawił kwitnące rozchodniki i spojrzał pytająco na Imrahila, który też podjechał bliżej. - Wygląda pięknie. Jakby sama przyroda oddawała mu cześć. Ja bym to zostawił - oznajmił książę Dol Amrothu. – Na dobry znak. - Jak chcecie – Boromir wzruszył ramionami i wyprostował się. - Postarajcie się zepchnąć ten głaz do tyłu, żeby spadł za plecami posągu! – powiedział do swoich Strażników, którzy ostrożnie wspięli się na cokół i drzewcami włóczni usiłowali podważyć łeb orka. – Bern, trzeba będzie zmyć te plugastwa. - Nie mamy żadnych szmat, panie – odparł giermek – Może jutro weźmiemy z obozu. - My się tym zajmiemy – wtrącił się Aragorn. – Mamy cały wieczór do dyspozycji, oczyścimy posąg. - Uwaga, leci! – powiedział jeden z gwardzistów i na potwierdzenie jego słów rozległo się głuche łupnięcie. - Od razu lepiej – stwierdził Boromir. Spojrzał na kamienną głowę króla na drodze, a potem podniósł wzrok do góry, na potężne gałęzie drzew. – Proponuję osadzić ją z powrotem. Dla zasady – rzekł. - Można zaczepić liny o brodę, tutaj, i przerzucić je przez tę grubą gałąź. Dwa konie bez problemu powinny pociągnąć ten ciężar. - Da się zrobić - odrzekł Imrahil. - Spróbujemy. Może być tylko kłopot z przerzuceniem liny. To bardzo wysoko, a na drzewo nie da się wejść. Na sąsiednie też. - Oczywiście, że się da – oświadczył Legolas, podjeżdżając. - Wejdę i przerzucę linę, to żaden problem. - Macie liny? – Boromir spojrzał na Aragorna. - Mój drogi, Porządny Strażnik.... - Tak, oczywiście, najmocniej przepraszam za głupie pytanie. Skoro więc nie mam tu nic do roboty, podjadę i zerknę na Minas Morgul – oznajmił Boromir i podciągnął się na siodło. - Zmierzcha już – odezwał się Gandalf, wracający z samotnego rekonesansu w terenie. - To nie najlepsza pora na składanie wizyt w Dolinie Morgulu. - Nie zamierzam pukać do bram – odparł Boromir. - Rzucę tylko okiem. - Twoja wola, tym niemniej kiedy tam dojedziesz, będzie już ciemno i dużo nie zobaczysz – zauważył czarodziej. - To prawda – wtrącił się Aragorn. – Zaczekaj do jutra. Pojedziemy tam razem i rozejrzymy się za dnia. Boromir podjechał bliżej i zatrzymał Koń obok Roheryna Kasiopea 1 0 Syn Gondoru, Część Piąta - Rzecz w tym – oświadczył – że ja mam taki przymus wewnętrzny, by coś Nieprzyjacielowi zniszczyć. Dla zasady. Nie pojadę dalej, dopóki czegoś tam nie zburzę. Bramy, mostu, czegokolwiek. - Gdyby się nam udało zdobyć wieżę, moglibyśmy zburzyć ją doszczętnie – zauważył Imrahil. - Kto wie, czy droga prowadząca stamtąd na przełęcz nie okaże się dogodniejsza do głównego natarcia na siedzibę Nieprzyjaciela niż Czarna Brama od Północy. - Nie! – odrzekł Gandalf natychmiast, kategorycznym tonem. – Atak na Minas Morgul nie wchodzi w grę. Dolina ma złą sławę i przyprawia ludzi o obłęd. - Czarodziej podjechał bliżej i ściszył znacząco głos. - Skoro Powiernik wybrał tę drogę nie możemy ściągać na nią uwagi Oka. - No cóż – podsumował Boromir. - I ten argument zamyka wszelkie dyskusje. Szkoda. Bo chętnie bym chwilę podziałał w dolinie. - Atakować Minas Morgul nie będziemy, ale jeśli chcesz „podziałać”, Boromirze, nic nie stoi na przeszkodzie, by zburzyć most – zaproponował Gandalf. - Wielce to kuszące, ale nie wiem, czy starczy nam czasu. Pamiętam, jak trudziliśmy się nad mostem w Osgiliath, który i tak był już dość zrujnowany. Z tego, co wiem ten tutaj jest solidny i kamienny, i zburzyć go tak od ręki się nie da. Chyba, że użyczysz nam swych czarów, Gandalfie. - Po cóż użyczać czarów – odparł Gandalf z uśmiechem – skoro mamy w Drużynie krasnoluda. Ten most jest znacznie mniejszy od mostu w Osgiliath i za radą Gimlego na pewno z nim sobie poradzimy. Boromir zwrócił pytający wzrok na krasnoluda. - Musiałbym go zobaczyć – odrzekł Gimli. - Ale czemu nie, każdy most da się zburzyć, trzeba tylko wiedzieć jak - A zatem jutro?- upewnił się Boromir. - Jutro – potwierdził Aragorn. – Teraz lepiej wracaj już do obozu, bo niebawem będzie ciemno. - „Heeej, weźmiemy most i wał i mur”! – zaśpiewał gromko Boromir i energicznie zawrócił zaskoczoną Koń. - „I wieże i okopów sznur”!!! – zawtórowali mu natychmiast Strażnicy Wieży – „Heeej”! - „I wióry z mostów i drzazgi z bram” – Boromir zajął miejsce na czele kolumny i wstrzymał Koń czekając, aż Legolas skończy przewieszać linę i zeskoczy z drzewa. - „A kto się boi, ten i sam”! - Do jutra! – Aragorn z uśmiechem pozdrowił Boromira, unosząc dłoń. - „Jest prostak, tchórz i zwykły cham”! – Boromir skinął mu w odpowiedzi ręką, nie przerywając pieśni. Legolas wskoczył na Aroda i podciągnął na siodło Gimlego. Widząc to Boromir dał znak do wyjazdu. Nawet, kiedy już oddział zniknął za szpalerem drzew, wciąż słychać było echo pieśni: - „Rycerzem się zaczyna być, gdy można rąbać, kłuć i bić, co wielką radość sprawia, heeeej”... Kasiopea 1 1 Syn Gondoru, Część Piąta * - Dwa przęsła nadal stoją – oznajmił Boromir tonem wyrzutu. - Spójrz na to od dobrej strony – odparł Aragorn. - Cztery leżą. - Co nie zmienia faktu, że dwa się ostały. - Co nie zmienia faktu, że most, a raczej to co z niego zostało, nie nadaje się do użytku – Aragorn spojrzał na towarzysza i widząc jego zacięty wyraz twarzy, dodał z uśmiechem – Mało ci? - Mało mi – warknął Boromir, obserwując jak ludzie Angbora pod dowództwem Gimlego zaczynają zwijać liny i odprzęgać konie i muły. – Zdecydowanie mi mało. Obaj spojrzeli na złowrogą wieżę, górującą nad doliną. Przywodziła na myśl raczej grobowiec niż zamieszkałą budowlę. Nawet tu, w tak oddalonym miejscu, czuć było w powietrzu woń rozkładu. Ludzie pracujący przy wyburzaniu mostu musieli zasłonić twarze chustami. Same wyziewy Morgulduiny były zatrute, nie mówiąc już o sino-zielonkawych, spienionych wodach rzeki. - Drzewiec mówił, że potrzeba będzie wielu lat, by okolice Orthanku się oczyściły – ciągnął Boromir, poklepując niespokojną Koń po szyi; wszystkie wierzchowce okazywały, że nie podoba im się dolina Morgulu, chrapały i otrząsały się ze wstrętem. Skoro dla ludzi woń zgnilizny była aż nadto męcząca, dla zwierząt musiała być nie do zniesienia. – Ale tu chyba wszystko trzeba by było zburzyć i wypalić do gołej ziemi – Boromir urwał, wyprostował się i powiódł wzrokiem po dolinie. - Łąki wyglądają na podmokłe, ale same trawy chyba są suche – powiedział, bardziej do siebie, niż kogoś innego. - Myślisz, że Gandalf będzie miał coś przeciwko jeśli puszczę je z dymem?- zwrócił się dla Aragorna. - Dlaczego miałby się sprzeciwiać? - Żeby nie ściągać tu uwagi Nieprzyjaciela, wiesz-dlaczego. - Nieprzyjaciel przecież wie, że tu jesteśmy. Gandalfowi chodziło o to, żeby nie szturmować Mordoru od strony Kirith Ungol, bo wtedy Sauron będzie zmuszony pchnąć nam armię naprzeciw i sam-wiesz-kto znajdzie się między młotem, a kowadłem. - Czyli nic nie stoi na przeszkodzie, żebym tu spalił to i owo? - Boromirze, mój druhu – odrzekł Aragorn z uśmiechem – czuj się jak u siebie w domu. Syn Denethora odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się gromko, a potem odwrócił się przez ramię. - Bern!!! – krzyknął. - Tak, panie? – giermek podjechał ku nim żywo. - Niech chłopcy szykują pochodnie. Przekażemy Nieprzyjacielowi wyrazy poważania. - Tak jest! – rzucił Bern radośnie i odgalopował. - Zechcesz się przyłączyć? – Boromir spojrzał na Strażnika. - Czemu nie? – Aragorn trącił Roheryna piętą i za Boromirem zjechał z niewielkiego wzniesienia, z którego bok w bok obserwowali wyburzanie mostu. Strażnicy Wieży już na nich czekali, odpalając pochodnie. Bern wręczył pierwszą Boromirowi, a jeden z gwardzistów na znak namiestnika podał drugą Aragornowi. Kasiopea 1 2 Syn Gondoru, Część Piąta - Ty w prawo, ja w lewo?- zapytał Boromir. - Jak sobie życzysz – odrzekł Aragorn. - Haaaaaa!!! – Boromir pchnął Koń do galopu i zjechał w dół ku rzece, a potem skręcił w lewo, zapuszczając się w łąki tak daleko, na ile tylko grząski grunt pozwalał. Tam pochylił się i wetknął pochodnię w trawy, a kiedy się zajęły, ruszył dalej, ciągnąc za sobą ogniste pasmo. Dojechał do linii poskręcanych, ciernistych zarośli, uniósł pochodnię i zakręciwszy nią młynka nad głową, cisnął ją potężnym łukiem w największe skupisko krzaków. - A wy na co czekacie!!! – ryknął do swoich żołnierzy, widząc, że jedynie Aragorn czyni użytek ze swojej pochodni. – Do roboty!!! Tak, jak pierwsi wjechali do doliny, tak i opuszczali ją ostatni, dokonawszy dzieła zniszczenia. - Zacnie się uwinęliśmy – rzekł Aragorn, spoglądając na słońce. - Wczesne popołudnie, a my już na trakcie do Morannonu. Boromir odwrócił się w siodle, by zerknąć wstecz, na gęste dymy bijące w niebo z doliny Morgulu. - Zawsze chciałem to zrobić – oznajmił, uśmiechając się z satysfakcją.- Piękny widok, aż serce rośnie. Aragorn też się uśmiechnął, widząc wyraz jego twarzy. - Nie chciałbym mieć w tobie wroga, Boromirze. Boromir zaśmiał się krótko i nie odpowiedział. Czas jakiś jechali w milczeniu, z wolna wyprzedzając maszerujących pieszych, w tym Pippina, który pomachał im ręką. Hobbit szedł u boku Beregonda i wyglądał na całkowicie pochłoniętego rozmową. - Widzę, że sprytnie pozbyłeś się współpasażera – zauważył Aragorn, kiedy już zostawili z tyłu Kompanię ochotników z Minas Tirith. - Sam chciał – Boromir wzruszył ramionami. – Na dłuższą metę podróżowanie we dwóch na jednym siodle robi się uciążliwe dla wszystkich, z Koń włącznie. Umówiliśmy się, że będę go podwoził na krótszych odcinkach, żeby sobie odpoczął i mógł podręczyć mnie hobbickimi pytaniami. - Rozumiem. - A skoro już przy dręczeniu pytaniami jesteśmy, chętnie skorzystałbym z okazji i dla odmiany ja pomęczyłbym cię trochę, co ty na to? – zagadnął nieoczekiwanie Boromir. - A na jakiż to temat, ciekaw jestem? Boromir sięgnął po bukłak, ugasił pragnienie, a potem pytająco wyciągnął go ku Strażnikowi. Aragorn pokręcił głową i Boromir wcisnął korek, odwieszając bukłak na miejsce. - Powiedziałeś, że znałeś moją matkę – rzekł - I ojca. Przez wiele lat służyłeś dziadkowi. Miałeś wiec okazję poznać moją rodzinę i to poznać dość dobrze, jak mniemam. Ogromnie mnie ciekawi, jacy byli moi rodzice za młodu. Byłbyś skłonny opowiedzieć mi co pamiętasz? Czasu mamy aż nadto. Kasiopea 1 3 Syn Gondoru, Część Piąta - Chętnie, zwłaszcza, że ciepło wspominam mój pobyt w Minas Tirith – odparł Aragorn z uśmiechem. - A co konkretnie cię interesuje? - Wszystko! – Boromir też się uśmiechnął. - Ho, ho. No, to proszę o pierwsze pytanie. Syn Denethora ściągnął usta w zamyśleniu, a potem spojrzał na Aragorna, jakby go szacując. - Miałeś okazję, by sprawdzić się z moim ojcem na miecze? – zapytał z zainteresowaniem. Aragorn uniósł brwi. Spodziewał się raczej czegoś w stylu „czy moja matka była tak piękna, jak powiadają?” albo „jakim wodzem był Ecthelion?”, więc pytanie Boromira zaskoczyło go kompletnie. - Nie – odrzekł krótko - Dlaczego? Nie było okazji? – Boromir nie dał się tak łatwo zbyć. - Nie było okazji, a i obaj nie przejawialiśmy ku temu szczególnej chęci. Jak już wspomniałem, nie przepadaliśmy za sobą i... - No właśnie – przerwał mu żywo Boromir – a mogę spytać, co legło u podstaw tej wzajemnej niechęci? - Czy naprawdę musimy to teraz roztrząsać? – westchnął Aragorn ze znużeniem. - Za pozwoleniem, tak. Jak rozumiem, była to niechęć obopólna? - Nie, raczej jednostronna. Nie miałem nic przeciw twemu ojcu i... - Użyłeś zwrotu : „nie przepadaliśmy za sobą” – wytknął mu Boromir natychmiast – czyli ty też za nim nie przepadałeś, a więc... - Miałem na myśli to – Aragorn mówił dalej z naciskiem – że trudno jest darzyć sympatią kogoś, kto na każdym kroku okazuje ci wrogość. I bądź łaskaw mi nie przerywać co chwila, Boromirze. Szczególnie, jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć! – dodał ostrzejszym tonem. - Przepraszam – Boromir opuścił na moment wzrok, odczekał chwilę, by upewnić się, że Aragorn skończył i pytał dalej: - Dlaczego cię nie lubił? - Nie wiem. Może czuł się zagrożony i uważał, że Ecthelion mnie faworyzuje. - A nie było tak? Aragorn uśmiechnął się nagle. - Widzę, że naiwnie godząc się na wspominanie dawnych dobrych czasów, bezwiednie zgotowałem sobie przesłuchanie z prawdziwego zdarzenia. - No, więc? – Boromir też się uśmiechnął, tym niemniej mina jego świadczyła o tym, że nie odpuści, dopóki nie wydobędzie interesujących go informacji. - Ecthelion mnie lubił. Ja jego zresztą też. To był wspaniały człowiek. - Wiem – oznajmił Boromir. - I? - I co? - Lubił cię i..? – syn Denethora znacząco zawiesił głos. Aragorn wzniósł oczy ku niebu. - A może porozmawiamy o twojej matce? – zaproponował. - Na wszystko przyjdzie czas. To za chwilę. Jak tylko się dowiem, czy Ecthelion rzeczywiście cię faworyzował. Masz tupet, przyjacielu – pomyślał Aragorn. Kasiopea 1 4 Syn Gondoru, Część Piąta Ktoś inny usiłowałby zapewne dociec prawdy, próbując zawiłych subtelności i dyskretnych pytań. Boromir nie bawił się w żadne podchody, tylko z miejsca przypierał do muru i czekał na reakcję. Denethor, który nie miał sobie równych, gdy szło o sztukę dyplomacji, musiał się krzywić na tę synowską bezceremonialność. Z drugiej strony jednak taktyka ta miała swoje plusy - raz, bo zaskakiwała rozmówcę, a z takiego zaskoczenia zawsze można było wiele wyczytać, dwa, bo nie zostawiała pola manewru. Przy subtelniejszych pytaniach zawsze można było sprytnie wylawirować kryjąc się za półsłówkami, lub skierować dyskusję na inne tory. Przy takiej strategii i trudnym pytaniu zadanym wprost, nie pozostawało nic innego, jak na nie odpowiedzieć. I Aragorn postanowił odpowiedzieć. Równie szczerze i bez ogródek. W końcu, jeśli chodziło o relacje z Denethorem i Ecthelionem nie miał sobie nic do zarzucenia. - Ecthelion mnie lubił – powtórzył z naciskiem. - A twojemu ojcu się to nie podobało. Jak również i to, ze spędzałem z twoim dziadkiem sporo czasu. Jeśli o mnie chodzi, nie uważam, bym był faworyzowany. Wykonywałem moje obowiązki, za zasługi zbierałem pochwały, cieszyłem się poważaniem ludu. Nigdy, powtarzam, nigdy nie czyniłem prób, by w jakikolwiek sposób odsunąć twego ojca od władzy lub pomniejszyć jego status. Co więcej, będąc kapitanem Gondoru, przysiągłem mu posłuszeństwo, jako zwierzchniemu wodzowi całej armii. A ubiegając twe następne pytanie – nie, nie mam pojęcia, czy twój ojciec wiedział, kim jestem naprawdę. Być może podejrzewał, nie wiem. Nigdy na ten temat z nim nie rozmawiałem. - A dziadek wiedział? - Nie. Byłem dla niego Thorongilem z Rohanu. I Thorongilem pozostałem. - Dlaczego nie przedstawiłeś się prawdziwym imieniem? - Bo nie nadszedł jeszcze mój czas. Boromir pokiwał głową. - A właśnie, skoro już przy tym jesteśmy – ciągnął Aragorn swobodnie, korzystając z tego, że oddalili się od pieszych, a ostatni szereg Strażników Wieży mieli kilkanaście metrów przed sobą – pozwól, że odwrócimy na chwilę role i tym razem ja zadam ci pytanie. Bowiem moja godzina wreszcie nadeszła i tak, jak obwieściłem to wszem i wobec na Erech tak i teraz od dzisiaj zamierzam przez heroldów zapowiadać, że król powrócił. Nie „władcy Gondoru”, jak dotychczas, lecz król Elessar. Boromir zesztywniał i on również upewnił się wzrokiem, czy nikt ich nie może usłyszeć. - Elessar?- zapytał, marszcząc czoło. - Tak. Elessar. Pod tym imieniem chcę wstąpić na tron. Boromir odwrócił wzrok i spojrzał w dal. - Już nadto odwlekaliśmy tę rozmowę, Boromirze. Chcę usłyszeć twoją jasną i definitywną odpowiedź. - Sądziłem, że porozmawiamy po bitwie – mruknął Boromir. - Kiedy wszystko się rozstrzygnie. - Dlaczego? Jadę pod królewskim sztandarem rodu Elendila, wezwałem Umarłych jako Dziedzic Isildura i jego następca. Nie chcę stawać do ostatecznej bitwy jako Aragorn z Północy, lecz jako król Elessar. I chcę wiedzieć, czy w twoich oczach, w oczach Namiestnika Gondoru, dowiodłem swoich praw. Kasiopea 1 5 Syn Gondoru, Część Piąta - Teraz zdaje się, że to ja, zaczynając tę rozmowę, wpadłem z deszczu pod rynnę – zauważył Boromir. Żaden z nich się jednak nie uśmiechnął. Aragorn czekał. - Jak rozumiem, chcesz, żebym *już* teraz uznał cię za króla Gondoru? – Boromir spojrzał na niego, mrużąc oczy. - Można by sądzić – rzekł Aragorn spokojnie – że po Erech, po Pelargirze i po Domach Uzdrowień zasłużyłem sobie przynajmniej na tyle, byś nie akcentował słowa „już”. Nie żądam, byś teraz przede mną klękał, Boromirze, chcę jedynie, byś orzekł, czy uznajesz zasadność moich roszczeń. Dziś wieczorem rozkażę heroldom ogłosić, że król Elessar powrócił i rzuca wyzwanie Nieprzyjacielowi - Aragorn spojrzał Boromirowi w oczy. – Czy się temu przeciwstawisz? - Czy to wyzwanie? – Boromir uniósł dumnie głowę. - Nie, Boromirze. To pytanie. Chcę wiedzieć, czy się temu przeciwstawisz. Boromir odetchnął głębiej, odwrócił głowę i niewidzącym wzrokiem spojrzał w dal. - Nie – powiedział po dłuższej chwili. Aragorn pokiwał głową i też spojrzał w dal. Zapadła cisza i aż do postoju żaden z nich nie podjął przerwanego wątku. * - Nie wiecie, gdzie się podział? – Pippin przysiadł na ławie i z nudów zabrał się za czyszczenie swojego miecza. - Ostatnio widzieliśmy, jak rozmawiał z Aragonem – odparł Legolas, poprawiając mocowanie kołczana. Siedzieli we trzech w namiocie Boromira, do którego zaprosiła ich służba. W oczekiwaniu na pojawienie się gospodarza elf i krasnolud zabrali się za przegląd broni, a hobbit po chwili namysłu do nich dołączył. - No, ale to było dobrą godzinę temu! – stwierdził Pippin, spoglądając na uchyloną klapę namiotu. – Nawet dłużej, bo jeszcze przed rozstawieniem obozowiska. - Jak chcesz, to poszukaj Berna…- zaczął elf. - Nie, dziękuję – powiedział Tuk szybko. – Po prostu ciekawi mnie, kiedy będzie obiad. - Raczej kolacja – zauważył Gimli. - Mój zacny krasnoludzie – Pippin z wyższością uniósł głowę. – Chciałbym zauważyć, iż ostatnim posiłkiem, jakiego dziś miałem przyjemność doświadczyć było śniadanie. Wedle prawa i obyczaju po śniadaniu zaś powinno nastąpić drugie śniadanie, a potem… - Zlituj się mości hobbiście, bo zaczynam być głodny – przerwał mu Gimli. - Dążę jedynie do wykazania faktu, iż naturalnym biegiem rzeczy jest, by między śniadaniem a kolacją znalazł się obiad. Kasiopea 1 6 Syn Gondoru, Część Piąta - Kolacja! – rozległ się znajomy głos i do namiotu wkroczył Boromir, z patelnią w jednej, a dzbanem w drugiej ręce. - No proszę, proszę, cóż tu za zbrojownia. Zupełnie, jakbyście na wojnę szli. - Gdzie byłeś? – zagadnął Pippin, odkładając miecz na bok. - Robiłem z siebie widowisko w kuchni – odparł Boromir i wręczył mu patelnię pełną bladożółtej masy, w której to masie tkwił widelec wbity na sztorc. - Uważaj, gorąca. - Co to jest? – zdumiał się Tuk, ostrożnie ujmując rączkę patelni. - Twoja jajecznica. Bern, postaw chleb tutaj, na ławie. Mysza, który wszedł za swym panem, z cierpiętniczą miną wypełnił polecenie. Pippin jednakże był zbyt osłupiały, by mu za ten chleb podziękować. - Jak to „moja jajecznica”?. Chcesz powiedzieć, że zrobiłeś mi jajecznicę? – hobbit wybałuszył oczy. - Tak, własnoręcznie. - A dla nas też zrobiłeś? – zainteresował się Gimli. - Chyba żartujesz – Boromir spojrzał na niego z pobłażaniem. - Niby z jakiego powodu? - Sam zrobiłeś? – Pippin wciąż nie dowierzał – I mnie przy tym NIE było?! Jak mogłeś mnie nie zawołać?! Co ja teraz Merry’emu opowiem? - Wystarczyło już, że pół obozu się zbiegło. - No, właśnie – mruknął pod nosem Bern robiąc zbolałą minę. - Tak, wiem, mam iść po resztę – dodał szybko i, unikając wzroku Boromira, zanurkował pod płachtą namiotu. - Zrobiłeś mi jajecznicę – powtórzył Pippin, usiłując wydobyć widelec z masy. - Świat się kończy! - No cóż, dla mnie w zasadzie się dziś skończył – stwierdził Boromir cicho. - W pewnym sensie. - Co? – Pippin zmarszczył brwi. - Nic – syn Denethora wzruszył ramionami, odpiął pas i rzucił go za zasłonę, na swoje posłanie. – Jedz, bo ci wystygnie. Co to za mina? - Bo nie wiem, jak ci to powiedzieć, zacny Boromirze – zaczął Pippin ostrożnie – ale dlaczego ona wygląda jak trociny? - Jakie trociny? – Boromir spojrzał na niego groźnie. - No, taka jakby wyschnięta jest. Na wiór. - Nie „wyschnięta”, a dobrze wysmażona – Boromir przysunął nogą ławę. – Ustaliliśmy wszak wspólnie, że nie lubimy tych tam, faflunów. - Bardzo dobra – oznajmił Pippin, ładując sobie do ust porcję ( wbrew jego obawom BYŁA posolona) i darowując sobie pytanie o cebulkę i boczek. - No, widzisz – rzekł Boromir łaskawie. - Siadajcie do stołu. - A więc my jednak też coś dostaniemy, łaskawco? – zapytał Gimli, starannie odstawiając topór na bok. - Tu, w Gondorze, nie zwykliśmy głodzić gości. - A czy jest szansa na tę wczorajszą polewkę? – Gimli zasiadł za stołem, przygładził brodę i wydobył łyżkę z jakiegoś tajemniczego miejsca w bucie. – Była niczego sobie, nie powiem. - Mój drogi krasnoludzie, tę szansę będziesz miał codziennie. Kasiopea 1 7 Syn Gondoru, Część Piąta - To znaczy? - To znaczy, że o ile znam mistrza Jorulasa, przez całą drogę będziemy jeść wczorajsze danie wzbogacone o bieżące elementy. Wczorajsze danie wzbogacone o „bieżące elementy” okazało się nad wyraz smaczne i Pippin chętnie nałożył sobie dokładkę, by zabić smak jajecznych trocin. Nie chciał robić przykrości Boromirowi i zjadł wszystko, co do ostatniego wiórka, tym niemniej powziął postanowienie, że nauczy przyjaciela, jak prawdziwa jajecznica powinna wyglądać i smakować. - A tak z ciekawości, Boromirze – zagadnął, korzystając z tego, że syn Denethora skończył właśnie rozmawiać z Gimlim na temat technik wyburzania mostów. – Nie korciło cię, żeby sobie zrobić jajecznicę podczas podróży do Rivendell? - Niby na czym?- zapytał Boromir i dolał sobie wina. - Nie wziąłeś patelni w podróż?! Co z ciebie za hobbit?- Pippin zrobił okrągłe oczy. - Miałem tylko kociołek – odparł Boromir, kiedy już przebrzmiały śmiechy. – I jeśli udało mi się po drodze zdobyć jakieś jajka, gotowałem je na twardo. - To wiele wyjaśnia – mruknął Pippin. - Słucham? - Nie, nic – Tuk sięgnął po kruche ciasteczko. - Skoro mamy dziś dzień realizowania obietnic, to bym ci przypomniał jeszcze jedno zobowiązanie, jeśli można. - Och, doprawdy? – Boromir uniósł brew. – Co tez ja ci znowu obiecałem i dlaczegoż to jakoś nie mogę sobie tego faktu przypomnieć? - Miałeś poduczyć mnie szermierki. - A, rzeczywiście – Boromir zrobił zaskoczoną minę. - No właśnie. Już wczoraj chciałem cię poprosić, ale się wypuściłeś do Rozstaja i wróciłeś po nocy. - Dziś nigdzie się nie wypuszczam. - To co? – Pippin wyprostował się z entuzjazmem. – Wieczorem zrobimy lekcję? - Raczej wczesnym, żeby jeszcze był widno. Za namiotem jest sporo miejsca. - Świetnie, jesteśmy więc umówieni. * Peregrin Tuk ujął w prawą rękę miecz i podniósł tarczę, specjalnie dla niego dobraną w zbrojowni Minas Tirith. Była czarna, okrągła ze srebrnym umbem i nosiła wyraźne ślady wcześniejszego użytkowania. Nie, żeby te rysy hobbitowi przeszkadzały. Wsunął przedramię za skórzane pasy i ułożył rękę tak, jak robił to Boromir. - Nie tak wysoko, bo ograniczasz sobie pole widzenia – pouczył go Boromir, stawiając na ziemi stołek, który przyniósł sobie z namiotu. - Tak dobrze? – Pippin poprawił ułożenie ręki i uśmiechnął się. Kasiopea 1 8 Syn Gondoru, Część Piąta Bardzo lubił lekcje z Boromirem. Podczas Wyprawy syn Denethora uczył podstaw szermierki ich obu – Pippina i Merry’ego. To jemu zawdzięczali, że zdołali stawić czoła orkom w Morii i potem, na Parth Galen. Boromir był dobrym nauczycielem, i co zaskakujące, jak na osobę o takim temperamencie miał mnóstwo cierpliwości. - Tylko trzymaj rękę swobodnie, nie napinaj mięśni – rzekł Boromir i odgarnąwszy poły tuniki zasiadł na stołku. - Hej, no, nie siadaj, tylko choć tu i walcz – Pippin przybrał bojową minę i uniósł miecz w geście wyzwania. - Bern z tobą poćwiczy – odparł Boromir i ruchem ręki przywołał giermka. Uśmiech Pippin zgasł. - Ale… ale myślałem, że to ty poćwiczysz ze mną. Jak zwykle… – powiedział, oglądając się na Myszę, który gorliwie zrzucił płaszcz i właśnie zabierał się za związywanie włosów rzemieniem. Bern zauważył to niepewne spojrzenie hobbita i przesłał mu szeroki, pełen satysfakcji uśmiech. - Wam obu przyda się rozgrzewka – odparł Boromir. - Ty się będziesz uczył, a Bern rozrusza ramię. Rozgrzewka! – powtarzał Pippin w myślach, ocierając pot z czoła. – Na wszystkie kurzajki Lobelii, ładna mi rozgrzewka! Po krótkiej prezentacji podstawowych postaw i zasłon z tarczą, przeszli od razu do ćwiczenia wymiany ciosów. Nie minęła nawet chwila potrzebna do ugotowania jajka na miękko, a hobbit był cały mokry. Ręka dzierżąca tarczę zaczęła mu drętwieć i omdlewać, bo Mysza bynajmniej nie markował uderzeń. Pippin próbował zrewanżować mu się tym samym i w efekcie zaczął go boleć każdy mięsień prawej ręki. Boromir, który w międzyczasie zaopatrzył się w wino, ograniczył się jedynie do przypomnienia hobbitowi, żeby wyprowadzał ciosy z ramienia, a nie z nadgarstka i nie interweniował. Pippin dyszał ciężko, ale poprzysiągł sobie, że prędzej umrze niż poprosi o przerwę. Ku swej wielkiej satysfakcji ujrzał, że włosy Pana Myszy zaczynają się kleić do czoła i widok ten dodał mu sił. Dobrze było wiedzieć, że walka z hobbitem też coś człowieka kosztuje. Pippin zagryzł zęby i rąbnął z całej siły w tarczę przeciwnika. Świat zaczynał mu się zawężać do tego okrągłego, czarnego pola. Byle wcelować, oby jak najmocniej, jak… - No, dobrze – sapnął Mysza, ocierając czoło rękawem. - Teraz poćwiczymy cios w głowę i zasłonę od góry. Ty stań… - Nie! – przerwał im zdecydowany glos i obaj obrócili głowy w jego kierunku. - Wystarczy! – Boromir klepnął się w kolana i wstał. - To nie ma sensu – oznajmił, podchodząc. No, wreszcie ktoś to raczył zauważyć! – Pippin pozwolił opaść lewej ręce. Tarcza zdawała się ważyć ze dwadzieścia kilo. - Robię coś nie tak? – spytał natychmiast Pan Mysza. - Nie, nie w tym rzecz – Boromir potarł podbródek, przyglądając się im obu w zamyśleniu. - Ten sposób walki nie nadaje się dla hobbita. Przy tradycyjnych zasłonach i ciosach nie utrzyma się długo na polu bitwy. Kasiopea 1 9 Syn Gondoru, Część Piąta Szkoda, że nie pomyślałeś o tym wcześniej, mości Boromirze – westchnął Pippin w duchu, a na głos rzekł: - I co w związku z tym sugerujesz? - Trzeba opracować strategię, która pozwoli ci wykorzystać twój wzrost i zwinność. - To znaczy? – zainteresował się Pippin. - Nawet najmniejsi orkowie będą wyżsi od ciebie, nie mówiąc już o ludziach czy uruk-hai. Nie ma więc sensu, byś się uczył ciosów w głowę albo w tułów. Masz do tego za krótkie ramię. Poza tym, jeśli przyjmiesz na siebie cios wymierzony ręką wprawnego wojownika to odfruniesz razem z tarczą. I z wybitym barkiem, w najlepszym wypadku. - Innymi słowy, jestem za mały i za słaby, tak? Dziękuję bardzo! - Pippin zmarszczył brwi i nadął się gniewnie. - Do walki z tarczą, tak – Boromir nie przejął się jego miną.- Ale do bitwy nie możesz iść bez niej, dlatego zmienimy taktykę. Od dziś zaczynasz ćwiczyć uniki, masz dobry refleks, więc nie będzie z tym problemu. Unik, a potem uderzenie w kolano, udo bądź krocze. To nietypowy sposób walki, więc da ci przewagę, która bardzo ci się przyda. - Syn Denethora przykucnął i klepnął hobbita w ramię, z uśmiechem. - Będziesz kąsał nisko, a kiedy przeciwnik się przewróci, dokończysz dzieła jednym szybkim pchnięciem w kark. Albo kto inny, kto będzie walczył przy tobie, skończy, co zacząłeś. - Tak, jak Merry i księżniczka Eowina! – uśmiechnął się nagle Pippin. - Merry dźgnął Nazgula od tyłu w kolano, a księżniczka zadała śmiertelny cios. - O, to to! – Boromir pokiwał głową. - Tylko, czy to jest aby honorowe? – zapytał Pippin niepewnie. - Będziesz po prostu wykorzystywał atuty, jakimi obdarzyła cię natura – odparł Boromir poważnie. – A jeśli przeciwnik cię zlekceważy i odwróci się do ciebie plecami, tym gorzej dla niego. Obawiam się jednak, że pod Morannonem nie będziesz miał takich dylematów. Walna bitwa to chaos, kłąb i ciosy wymierzane na oślep. Musisz się więc nauczyć uników na tyle, by jak najdłużej w tym kłębowisku przetrwać. No to, jak? Odsapnęliście? No, dobrze, odsuńcie się od siebie. Spójrz na Berna, Pippinie i wyobraź sobie, że to paskudny, wielki ork. - Z przyjemnością – Pippin wyszczerzył zęby i uniósł tarczę. - Wiesz już mniej więcej jak uderza przeciwnik – ciągnął Boromir, wracając na swoje miejsce i podnosząc puchar z ziemi. - Spróbuj więc zrobić unik w lewo… - Moje lewo, czy twoje? – przerwał mu Tuk. - Twoje. Jeśli udzielam ci wskazówek to zawsze mam na myśli twoje ustawienie. Siła rozpędu przeniesie przeciwnika obok ciebie, spróbuj więc ciąć nisko na wysokości kolan. Bern, zaatakuj klasycznie, tylko bardzo powoli. Patrz jednocześnie na jego nogi, Pippinie, spróbuj przewidzieć jaki cios wyprowadzi. Wolniej, Bern. Pippinie, już! Tuk posłusznie zanurkował pod ostrzem i z pół obrotu zamarkował cios w kolano Myszy. Zadziwiająco gładko mu poszło. - Bardzo dobrze – pochwalił Boromir. – Pippinie, możesz też wyjść mu naprzeciw. Nie czekaj, aż cios na ciebie spadnie, tylko rusz naprzód, kiedy przeciwnik weźmie zamach. Bern, zrób zamach. Spójrz na jego ułożenie ręki i Kasiopea 2 0 Syn Gondoru, Część Piąta wykrok. Widzisz? Z tej pozycji może wyprowadzić uderzenie jedynie po łuku w prawo. Jeśli zareagujesz dostatecznie szybko, będziesz miał wystarczająco dużo miejsca, by przejść mu pod ręka. Nie zdąży się nawet zorientować. Orkowie zazwyczaj tak atakują – na ślepo, z możliwie największego zamachu. Wkładają w uderzenie całą siłę, bo inaczej nie potrafią. No, jeszcze raz, moi panowie. Powolutku. Pippin ugiął kolana, szykując się do skoku. Nowe siły w niego wstępowały. O tak, ten sposób walki zdecydowanie zaczynał mu się podobać. Kasiopea 2 1 Syn Gondoru, Część Piąta SYN GONDORU Część piąta Mordor Kasiopea 1 Syn Gondoru, Część Piąta Rozdział III Ithilien - Puk, puk – Pippin przystanął przed zasłoną, odchrząknął i podnosząc nieco głos, powtórzył. – Puk, puk! Pobudka! Słysząc poruszenie i pomruk za kotarą, przysunął się bliżej i zajrzał. - Można? – zagadnął. - Pippinie?... - Boromir wygrzebał się spod futer i uniósł na łokciu, tocząc dookoła nieprzytomnym wzrokiem. – Czy… coś się stało? - Nic się nie stało. Nastał nam nowy dzień, czas na śniadanie. Dzień dobry, przy okazji. - Która godzina? – Boromir przetarł oczy pięścią i ziewnął. - Dwie po wschodzie słońca. - Tak późno?! – syn Denethora usiadł raptownie, a potem się skrzywił. – Dlaczego nikt mnie nie obudził? - Żal cię było budzić, tak smacznie spałeś. A poza tym nigdzie się nam wszak nie spieszy, sam tak mówiłeś. Nikt jeszcze nie zwija namiotów, Strażnicy pojechali na zwiad. Proszę. – I Pippin postawił mu na kolanach tacę. - Co to? – Boromir zmarszczył brwi. - Śniadanie do łóżka. - Zrobiłeś mi jajecznicę? - Jak widzisz. W rewanżu i na dowód sympatii. Smacznego. - Nie musiałeś… - Ale chciałem. A tak między nami, zwróć, proszę, uwagę na kolor, konsystencję oraz obecność podsmażonej cebulki i boczku. - Czy to ma być jakaś aluzja? – Boromir uniósł brew i spojrzał na niego nieco przytomniej. - Skąd. To ma być popisowa hobbicka jajecznica, która nie ma sobie równych, jak świat długi i szeroki. Jedz, bo ci wystygnie. Boromir odgarnął włosy z twarzy i usiadł wygodniej, biorąc podany mu chleb. - Czy jest nadzieja, że codziennie będę tak budzony? – zapytał, między jednym widelcem, a drugim. - Nadzieja zawsze jest, Boromirze – odparł Pippin z uśmiechem. - Gdzie Legolas i Gimli? - Legolas pojechał na zwiad ze Strażnikami, a Gimli poszedł odwiedzić marszałka Eomera. - Jedliście już, jak rozumiem? - Jedliśmy. - A jaka jest pogoda? - Dość smętna, ale raczej nie będzie padać. No i jest ciepło, znacznie cieplej niż wczoraj. Kasiopea 2 Syn Gondoru, Część Piąta - A gdzie jest Bern? - Kiedy go ostatnio widziałem czyścił kopyta Koń. - Dziękuję za wyczerpujący raport, więcej pytań chwilowo nie mam – rzekł Boromir z uśmiechem. – I dziękuję za jajecznicę. - Ależ, proszę uprzejmie. Jeśli nie masz co do mnie planów, to, za pozwoleniem, pójdę teraz do kompanii ochotników, umówiłem się, że do pierwszego postoju przejdę się z nimi. - Oczywiście, idź. - A potem przesiądę się na twoje siodło, dobrze? - Moje siodło jest twoim siodłem, mości Pippinie – Boromir skłonił głowę, a uśmiechnięty Pippin odpowiedział mu na to głębokim, gondorskim ukłonem. * Siodło Boromira stało się jednakże siodłem Pippina dopiero po południu. Syn Denethora bowiem wdał się w dyskusję z Imrahilem, a kiedy ją skończył, podjechał do niego Eomer. Pippin, wysuwając się nieco z szeregu, mógł dostrzec obu wodzów, jadących bok w bok, daleko przed nim, pogrążonych w rozmowie. Postój, godzinny ledwie, odbył się na wrzosowisku ciągnącym się wzdłuż gościńca. Cieplej strawy nie było, posilili się suchym prowiantem. Przed wymarszem tradycyjnie już heroldowie obwieścili powrót króla Elessara i wojsko ruszyło w dalszą drogę, pod ponurym, szarym niebem. Pippin rozglądał się za Boromirem, ale syn Denethora gdzieś zniknął. Zaczął się już zastanawiać, czy przyjaciel o nim pamięta – nie, żeby mu było źle w towarzystwie Beregonda, ale chciał już wedle umowy z Merrym zacząć realizować Plan. Minęły ze dwie godziny od czasu postoju, kiedy na gościńcu zadudniły kopyta. Szeregi kompanii ochotników rozstąpiły się pospiesznie, robiąc przejście dla Namiestnika. - Czy zechcesz dotrzymać mi towarzystwa? – zapytał Boromir, zawracając Koń i ruszając stępa, tak by nie robić zatoru na drodze. - Zawsze! – Pippin pożegnał Beregonda ukłonem i chwilę patrzył już na żołnierzy z góry, z końskiego grzbietu. – Jakieś nowiny? Zdarzyło się coś ciekawego? – zagadnął, kiedy już umościli się w miarę wygodnie. - Nie – odrzekł Boromir. – Cisza, spokój, nieprzyjaciela ani śladu. Aż podejrzanie to wygląda. - Myślisz, że planuje jakąś zasadzkę? – zaniepokoił się Pippin. - Owszem. I chyba nawet domyślam się gdzie. - Gdzie? - Dzień drogi stąd. Jutro pchniemy tam zwiadowców. - A nie lepiej dzisiaj? Skoro domyślasz się, gdzie wróg na nas czeka.. – zaczął Tuk, ale Boromir mu przerwał. - Nie chcę, by się zorientował, że o nim wiemy. Jeśli zaczaił się w miejscu, o którym myślę, to będziemy go mogli zaskoczyć objeżdżając pułapkę i uderzając od Kasiopea 3 Syn Gondoru, Część Piąta tyłu. Niech na razie się spokojnie szykują. Jutro pchniemy Strażników, żeby się upewnić. - Czy to znaczy, że jutro czeka nas bitwa? - Potyczka, rzekłbym. Nie sądzę, żeby Nieprzyjaciel wysłał liczny oddział, to raczej taki test naszej siły i czujności. - A będę mógł wziąć udział w tej potyczce? – zapytał Pippin, odwracając się tak, by widzieć twarz Boromira. - Jeśli istotnie wróg czeka w tym miejscu, wtedy uderzymy konnymi. Piechota będzie ubezpieczać tyły. Nie sądzę, żeby coś dla niej zostało. Zaczekaj do bram Mordoru, tam będziesz miał okazji do woli. - Aha – Pippin kiwnął głową, rozdarty między ulgą a rozczarowaniem. - Co powiesz na chwilę galopu? – zapytał Boromir. – Chciałbym dogonić moją chorągiew. - Ależ, proszę bardzo. Ruszyli wzdłuż szeregów piechoty, minęli Strażników Wieży i wjechali w kolumnę tuż za białym, namiestnikowskim sztandarem. Gondorczycy śpiewali jakąś nową, dziarską przyśpiewkę i Pippin zasłuchał się, usiłując wyłapać i zrozumieć poszczególne słowa. Dopiero, kiedy nastąpiła przerwa w śpiewaniu dla ustalenia dalszego repertuaru, zagadnął: - Zastanawiam się, co teraz porabia Merry. I Faramir. - Zdrowieją pilnie, mam nadzieję – odrzekł Boromir, puszczając luźno wodze Koń i poprawiając sznurowanie jednej z sakw. - Pewnie spacerują po ogrodzie i rozmawiają z księżniczką Eowiną – ciągnął Pippin. - Wiesz, Merry mi bardzo dużo o niej opowiadał. Biedaczysko, nie może przeżyć tego, że się nie zorientował kim naprawdę jest jego tajemniczy towarzysz Dernhelm. Mówi, że trzeba mieć fart Brandybucka, żeby dzielić siodło z jedną z najpiękniejszych księżniczek na świecie i być przekonanym, że się podróżuje z chłopakiem. - To oni jechali razem?- zainteresował się Boromir. - Tak. To dzięki księżniczce Eownie Merry w ogóle pojechał, bo to ona użyczyła mu konia. I dlatego właśnie na polach Pelennoru znaleźli się oboje w centrum wydarzeń – Pippin ożywił się. – To niesamowite, czego razem dokonali. Pomyśl tylko, zabili króla Nazguli! Ha! - Obawiam się, że nie można zabić upiora, Pippinie. - Zabić w sensie dosłownym może i nie. Miałem na myśli „unicestwić”. Przecież Gandalf powiedział… - Gandalf nie może nam zagwarantować, że król Nazguli został unicestwiony ostatecznie. Sądzę, że tylko zniszczenie Wiesz-Czego jest w stanie to przypieczętować. - Co ty mówisz, Boromirze? – zdumiał się Pippin, odwracając się, by zerknąć na twarz towarzysza. - Nie wierzysz w to, że został pokonany? - W to akurat wierzę, bowiem pokonany został – Boromir spojrzał na niego z powagą. - Ale osobiście śmiem wątpić, by na zawsze. - Chcesz powiedzieć, że on może się odrodzić? – dopytywał się Pippin z nagłym ukłuciem niepokoju. Kasiopea 4 Syn Gondoru, Część Piąta - A pamiętasz co było z Nazgulami, które niby to potopiły się u brodu? Sami opowiadaliście, że woda zalała i porwała ich na waszych oczach. Strażnicy znaleźli truchła ich koni i strzępy płaszczy. A mimo to nie minęło pół roku, a powrócili dosiadając skrzydlatych bestii. - Ale przepowiednia… - Przepowiednia się sprawdziła. Król upiorów został pokonany. A czy na zawsze, czas pokaże – Boromir wzruszył ramionami. - Gandalf mówił co innego. - Wolna wola, każdy może mieć swoje zdanie. - Tak, czy siak – podsumował Pippin – księżniczka dokonała wielkiego czynu przy pomocy Merry’ego. Wiesz, że jednym ciosem odrąbała głowę temu latającemu potworowi? A potem ciach! Wbiła miecz prosto w twarz Nazgula! - Której nie miał – zauważył Boromir uprzejmie. - Miał, tylko była niewidzialna – zaperzył się Pippin. - Skoro była niewidzialna, to skąd wiesz, że księżniczka w nią trafiła? - Bo wcelowała między ramiona, a koronę! Doprawdy, Boromirze, ty się ze mną celowo droczysz! Zupełnie, jakbyś chciał umniejszyć… - Jestem jak najdalszy od tego, by odmawiać bohaterom zasłużonej chwały – przerwał mu Boromir. - I przyznaję, że zarówno Merry, jak i księżniczka Eowina dokonali wielkiej rzeczy, której najsłynniejszym mężom przez wieki uczynić się nie udało. - No! – powiedział Pippin z satysfakcją, uspokajając się nieco. - No – zgodził się Boromir. - Tyle, że nauczono mnie patrzeć na obie strony tarczy, że się tak wyrażę. Patrzę więc i widzę, że ta spodnia strona nie jest już tak ozdobna i lśniąca jak front, mój zacny hobbicie. - Nie rozumiem – Pippin zmarszczył brwi. - I dobrze. Nie musisz. - Czego nie muszę rozumieć? - Niczego. - Proszę mi to natychmiast wyjaśnić! Ty coś wiesz, czego ja nie wiem! - Och, to doprawdy niedopuszczalne – stwierdził Boromir z udawaną zgrozą. - Nie kpij sobie ze mnie! Proszę o natychmiastowe wyjaśnienie! - Niestety nie mogę, bo to tajemnica stanu. - Akurat! - A jednak. - Będę cię dręczył, dopóki mi nie powiesz. - Sądziłem, że już się zorientowałeś, iż jestem odporny na twoje dręczenie. Pippin prychnął zeźlony i wbił wzrok w końską grzywę. - Właśnie popsułeś mi humor, wiesz? – rzekł po chwili. - Dlaczego? - Jeszcze się pyta – Pippin pokręcił głową. - A ja chyba zaczynał łapać, o co w tym wszystkim chodzi. Ty jej po prostu nie lubisz. - Kogo?- głos Boromira był lekko zdezorientowany. - Księżniczki Eowiny. Przyznaj się, nie lubisz jej, prawda? Kasiopea 5 Syn Gondoru, Część Piąta - Pippinie!- rzekł Boromir nadspodziewanie ostro. - Co ty mi tu sugerujesz? Uważasz mnie za tak nędznego człowieka, który ocenia czyny innych przez pryzmat własnej niechęci? - A więc jednak niechęci. - Nie przekręcaj moich słów! - zdenerwował się Boromir. – To tylko przykład. Nigdy nie twierdziłem, że jej nie lubię. - A co, lubisz ją? - Valarowie, dajcie mi cierpliwość! Ledwo chwilę temu skończyłem wysłuchiwać, jak Eomer wynosi jej męstwo pod niebiosa, a tu następny. Tak, jest piękna, młoda, mężna, dzielna i wspaniała. Czy już dobrze? - Merry mówił, że jest też bardzo smutna – rzekł Pippin cicho. - I dobra. – Boromir westchnął ciężko nad jego głową, mimo to hobbit ciągnął dalej. - Bardzo się polubili. To znaczy Merry z Dernhelmem. Dużo mi o nim, to znaczy o niej opowiadał. I o Edoras. To ciekawe, podobno Obieżyświat zrobił na księżniczce ogromne wrażenie. W drodze ciągle o niego wypytywała i kazała sobie opowiadać jego przygody z czasu Wyprawy. Ma się rozumieć, Merry nie miał wtedy pojęcia, że rozmawia z księżniczką, Myślał, że Dernhelm jest po prostu zainteresowany dziejami sławnego wojownika, jak to chłopak. Podobno Eowina nie mogła się Obieżyświata go nachwalić. Co chwila wspominała też jego pobyt w Edoras – Pippin przerwał i czekał. Jedno uderzenie serca, dwa… - A mojego nie? – zapytał Boromir. - Nie – Pippin udał zdziwienie. - A co? - W końcu też tam byłem. - Ano, rzeczywiście – zgodził się Pippin, pozwalając sobie na malutki, skryty uśmieszek. - Nie, Merry nic o tobie nie wspominał. Zobacz, jakie ogromniaste drzewo. Zupełnie jak w Fangornie – rzekł, pokazując ręką wielki dąb o poskręcanych konarach. Ziarenko zostało posiane i czas najwyższy zmienić temat, żeby nie przedobrzyć. - Aż dziw, że tu się ostał. Ale ma fantastyczne gałęzie. - Owszem, idealne do wieszania. - Boromirze! – jęknął Pippin rozpaczą. – Co z tobą? Wstałeś dziś lewą nogą, czy co? - A jak myślisz, dlaczego tu został? Wszystkie większe drzewa w tej okolicy od dawna są powycinane. Te gałęzie… - Nie chcę tego słuchać! Co mnie w ogóle podkusiło, żeby ci go pokazać! Nie, nie mów teraz nic do mnie, chcę posłuchać tej pieśni. - Jak sobie życzysz. Przez chwilę przysłuchiwali się żołnierskim głosom, tęsknie wychwalającym uroki północnego Gondoru. Przy zwrotce o Kair Andros Boromir nie wytrzymał. - Nie, nie, nie! – zagrzmiał, zawracając Koń i unosząc dłoń, na znak, by żołnierze zaprzestali śpiewu. Głosy zamarły stopniowo. - Panowie!!! – ciągnął Boromir, kręcąc głowa i ruszając w przeciwnym kierunku, wzdłuż przemieszczających się z wolna oddziałów. - Aż żałość bierze, kiedy tego słucham! To jest żwawa pieśń, a nie smętne zawodzenie! A poza tym, dlaczego połowa z was nie śpiewa? Kasiopea 6 Syn Gondoru, Część Piąta - Bo połowa z nas tego nie zna, panie! – odezwał się jakiś anonimowy głos z prawej. Boromir nabrał tchu, a Pippin odruchowo przymrużył oczy i wcisnął głowę w ramiona. Głos syna Denethora naprawdę ogłuszał, zwłaszcza, kiedy rozlegał się tuż nad uchem hobbita. - Wszystkim, którzy mają problem z zapamiętaniem słów – zakrzyknął Boromir gromko - przypominam, że refren brzmi „Anduino, o, Anduino”!!! Buchnęły śmiechy. - Powtarzamy wszyscy razem!!! Anduino!!!... - …o, Anduino!!! - Śmiało! Już prawie umiecie! Jeszcze raz! - Anduino, o, Anduino!!! - Głośniej!!! - ANDUINO, O, ANDUINO!!! - I tak macie to śpiewać! Z życiem! - No, to sobie nie porozmawiamy – zauważył Pippin pod nosem. I rzeczywiście, nie porozmawiali sobie aż do następnego postoju. Za to naśpiewali się za wszystkie czasy. - Wracając do przerwanego tematu – rzekł Boromir, kiedy w oczekiwaniu na rozstawienie namiotu przysiedli na zwalonej kłodzie. - Mam jedno pytanie. - Tak? – Pippin zakorkował bukłak i podniósł wzrok na towarzysza. - Odnośnie? - Odnośnie księżniczki Eowiny. - Ach? – ożywił się Pippin, nieco zaskoczony. - Ciekawi mnie, czy ona wie, że Aragorn jest zaręczony i ma już damę swego serca. - Chyba wie. Tak, na pewno wie. Merry mówił, że rozmawiali o pani Arwenie. - I mimo to pojechała za Aragornem? - Ona nie pojechała za Aragornem – odparł Pippin kręcąc głowa. - Chciała walczyć dla swojego króla i… - Taa – Boromir wyjął mu bukłak z ręki i pociągnął solidnie. - Co to ma znaczyć to „taa”?- Pippin zmarszczył brwi. - Z moich obserwacji wynika – Boromir otarł usta rękawicą i oddał mu bukłak – że cała ta maskarada…no, co tam, Mysza? Pippin z trudem opanował chęć, by zawarczeć z irytacji. Oczywiście, w chwili, kiedy rozmowa robiła się ciekawa, Uszatek musiał się zjawić i wszystko popsuć! - Książę Imrahil prosi na wieczerzę do swego namiotu. Przyśle gońca, kiedy nadejdzie pora. - Dobrze, przekaż, że przyjdę i podziękuj za zaproszenie – odrzekł Boromir łaskawie. – A skoro już tu jesteś, Bern, sugeruję, żebyście sobie z mości Peregrinem chwilę poćwiczyli. - Teraz? – zdziwił się Pippin. Szczerze mówiąc była to ostatnia rzecz, na którą miał ochotę. Kasiopea 7 Syn Gondoru, Część Piąta - Rozruszacie się trochę po całym dniu niemrawej jazdy. No już, jazda, korzystać z nadarzającej się chwili. - A wieczorem nie lepiej? – marudził Pippin. - Wieczorem będę na naradzie i nie wiem, kiedy wrócę. A chciałbym być przy waszych ćwiczeniach. Nie zmuszam cię, Pippinie, sądziłem tylko, że chcesz się uczyć. - No, bo chcę – Pippin wstał i ściągnął płaszcz, nie mając wyjścia. Pan Mysza spojrzał na niego beznamiętnie i też sięgnął do zapinki swojego płaszcza. - Muszę pójść po tarczę – powiedział Pippin, wyciągając miecz i odkładając pochwę na bok. - Nie trzeba – odparł Boromir. - Na razie poćwicz sobie uniki bez niej. Skup się na szybkości i rób to samo, co wczoraj. Zróbcie sobie rozgrzewkę. - Wiesz, też mógłbyś kiedyś się z nami poruszać – zauważył Pippin po dłuższej chwili, podczas której starał się naśladować ruchy giermka. - Nie mając sobie równych, nie muszę – odrzekł Boromir swobodnie, bez skrępowania popijając z pippinowego bukłaka. - A w czasie Wyprawy ćwiczyłeś – wytknął mu Tuk. - To dla zmylenia czujności przeciwnika. - Tak? A to ciekawe, bo byliśmy sami. - Mylisz, się, mój zacny hobbicie. Już w Hollinie obserwowało nas wiele wrogich oczu. Tak na marginesie, to ma być rozgrzewka, a nie senne oganianie się od much. Ty też się przyłóż, Mysza. To, że na ciebie nie patrzę nie oznacza, że nie widzę co robisz. A raczej, czego nie robisz. - Wiesz – sapnął Pippin, robiąc wykrok i opierając dłonie na kolanie, by wzorem Myszy porozciągać stawy - nie chciałbym być twoim żołnierzem tak na dłużej. - Dziękuję, staram się. - To nie miał być komplement! - Ależ miał. I jest. Każdy żołnierz musi od czasu do czasu odczuć chęć zamordowania uwielbianego dowódcy. A chęć ta oznacza, że dowódca ów dobrze się spisał. A poza tym takie emocje znakomicie stymulują, nieprawdaż, Bern? - O, tak, panie – Mysza wyszczerzył zęby w uśmiechu. - No, właśnie. To zrób z dziesięć pompek. - Dla ciebie dwadzieścia, mój panie – rzekł giermek, bez wahania kładąc się na ziemi. - O, i to lubię – oznajmił Boromir z zadowoleniem. - Oto podejście godne żołnierza Gondoru. Dlaczego nic nie robisz, Pippinie? Muchy odleciały? - Reprezentuję podejście godne hobbita z Sire, czyli obserwuję jak ćwiczą inni. - Już się rozgrzałeś? - Niczym piec imć Lobelii. Osiem. Dziewięć. Tak, tak, bez obaw, pilnuję, żeby się zgadzało – dorzucił w stronę Myszy. – Siedem. Osiem… - Pippinie! Wróg za tobą, miecz w garść, unik z przysiadu, raz! – zakrzyknął Boromir i Pippin usłuchał odruchowo i natychmiast. Ciekawa rzecz – komendy wydawane przez Boromira sprawiały, że nim umysł zdążył je ogarnąć, ciało już wykonywało polecenie. Pippin, będąc tak odległym od nawyków wojskowej musztry jak tylko się da, z zaskoczeniem obserwował własne reakcje. A może Kasiopea 8 Syn Gondoru, Część Piąta właśnie, wbrew pozorom i na przekór temu, co mówił Merry, miał w sobie zadatki na dobrego żołnierza? Nieustraszony wojownik, Peregrin Tuk. Hobbit uśmiechnął się i machnął mieczykiem, przebijając serce niewidzialnego wroga. - Ha! – zakrzyknął i natychmiast uchylił się przed kolejnym, zdradzieckim atakiem od tyłu. A potem przed jeszcze jednym, z boku. Kątem oka dostrzegł, że Mysza skończył popisywać się pompkami i właśnie wstaje. Tuk nie wahał się ani chwili. - Za Sire! – ryknął i rzucając miecz na ziemię wykonał dzikiego susa prosto na plecy giermka, zarzucając mu od tyłu ręce na szyję. Kompletnie zaskoczony Bern stracił równowagę pod ciężarem hobbita i poleciał do przodu, lądując z powrotem na brzuchu z głośnym : „Hmmmmpfff”. - Zginąłeś. Nigdy nie odwracaj się tyłem do walczącego hobbita – oświadczył Pippin przyjaźnie, siadając mu okrakiem na plecach. - Złaź ze mnie – zawarczał giermek, rzucając mu przez ramię wściekłe spojrzenie. Najchętniej by hobbita strącił, ale nie odważył się na to, kiedy Boromir siedział obok i ich obserwował. I śmiał się. - Pereginie Tuku – rzekł syn Denethora z rozbawieniem – to był niecny atak od tyłu, bez ostrzeżenia i zachowania reguł. - Tak! – przytaknął Pippin z mocą i dumą, wciąż siedząc na Myszy. - Bardzo ładny. - Dziękuję – Pippin wstał i poszedł po swój miecz. - Czy ja też mogę taki atak poćwiczyć? – zapytał Bern, otrzepując spodnie i kaftan. - Oczywiście – odparł Pippin beztrosko – czuj się do tego upoważniony, ilekroć odwrócę się do ciebie plecami. - Już się cieszę z wyprzedzeniem – ton Myszy był nieprzyjemny, a jego uśmiech sztuczny. Pippin zerknął na Boromira, ale Namiestnik rozmawiał właśnie z jakimś posłańcem i nie zauważył tej wymiany zdań. No, dobrze – Pippin wzruszył ramionami – Chcesz się ze mną mierzyć w sztuce podkradania? Ze mną? Hobbitem, który od najmłodszych lat spędzał czas na polach Maggota? - Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekł Pippin i puścił do giermka oko. Wieczór nastał dziwnie szybko, zupełnie tak, jakby ktoś zakrył niebo zasłoną. Nie było zmierzchu, tylko od razu czerń bez gwiazd i księżyca. W zasadzie skoro cały dzień jechali w posępnej szarówce, trudno było oczekiwać odmiany na lepsze, tym niemniej noc zapowiadała się wyjątkowo nieprzyjemnie. Panowała dziwna duchota, w namiotach ciężko było wytrzymać, nawet mimo uniesionych płacht. Konie kręciły się, a ogniska tliły się niemrawo. Wydawało się, że to środek nocy, a tymczasem był wczesny wieczór. Pippin puścił kółko z dymu i oparł się wygodniej o skrzynię. - Boromir wraca – odezwał się Legolas ze swego miejsca pod niewielkim bukiem. - Lepiej zgaście fajki. Kasiopea 9 Syn Gondoru, Część Piąta - Nie będę marnował dobrego tytoniu – odburknął Gimli, między jednym zaciągnięciem się a drugim. - To się chociaż odsuń od namiotu, bo znowu będzie awantura – poradził mu elf. Krasnolud westchnął ciężko i wstał, mamrocząc coś na temat wydelikaconych ludzi. Pippin zaś na wszelki wypadek ugasił swoją fajkę (i tak już się dopalała) i, wychylając się, wystukał popiół poza namiot. Chwilę później rozległ się głuchy i miarowy odgłos kopyt i w mroku zajaśniała siwa sierść Koń. Nie wiadomo jak i skąd pojawili się słudzy, zupełnie jakby spod ziemi wyrośli. Odebrali wierzchowce od Boromira i od Myszy i wraz z nimi wtopili się w ciemność. Ktoś jeszcze inny spytał, czy łaskawy pan życzy sobie wina i przekąski przed snem, a łaskawy pan przystał na wino. Pippin ziewnął rozgłośnie i przeciągnął się. - Dlaczego nie położyliście się spać? – zapytał Boromir, wyrastając nad hobbitem niczym masywna wieża. - Nie chce się nam. Za duszno jest. - Byłoby mniej duszno, gdybyście tu tak nie nakopcili! – Boromir ściągnął rękawice, a potem płaszcz. - Śmierdzi w całym namiocie! - Lepsze to niż ta twoja pasta do polerowania kolczugi – zauważył Pippin. – Jak tam narada? - Jak to narada. Dużo słów, mniej konkretów. Każdy miał inny pomysł co do domniemanej zasadzki – Boromir odpiął pas z mieczem, a potem ściągnął tunikę przez głowę. - I kto postawił na swoim? – zaciekawił się Pippin, choć odpowiedzi już się domyślał. - Ten, kto tu dowodzi – odparł Boromir, siadając obok Pippina na zrolowanym kocu. Hobbit, elf i krasnolud wymienili spojrzenia, ale żaden z nich się nie odezwał. - To co, wstajemy wcześniej niż zwykle? – zagadnął po chwili Gimli, widoczny w ciemności jedynie jako czarny dodatek do siwej smużki dymu. - Nie, wstajemy normalnie, żeby nie budzić podejrzeń. Jedynie zwiadowcy ruszą przed świtem – odrzekł Boromir, odbierając wino od Myszy. – Ktoś jeszcze ma ochotę się napić? - To jak będzie z tą zasadzką? – zapytał Pippin, kiedy już dostał swoje wino. - Zobaczymy. Zdaję się na Mablunga i jego zwiadowców z Henneth Annun. Znają te tereny, jak własną kieszeń. Przepatrzą się w okolicy i wrócą z meldunkiem. Jest tu takie miejsce, które aż się prosi o zastawienie pułapki. Droga wcina się głęboko między ramiona górskiego łańcucha, z jednej strony jest urwisko, które uniemożliwia ucieczkę, a z drugiej gęsty las. Mój brat tam właśnie sprawił rzeź Haradrimom. - A kiedy to było? – zapytał Legolas. - Niespełna dwa tygodnie temu – odparł Boromir. - A więc Nieprzyjaciel na pewno wie o tym miejscu. Więc jaki sens ma czatowanie w spalonej kryjówce? – zapytał Legolas, wyrażając również obawy hobbita. – Byliby głupi, gdyby próbowali powtórzyć atak z zaskoczenia w tym samym miejscu. - Albo uznaliby, że tak właśnie pomyślimy i w związku z tym nie będziemy się ich tam spodziewać – odrzekł Boromir, podkładając ręce pod głowę i wyciągając się Kasiopea 1 0 Syn Gondoru, Część Piąta na wznak. – A poza tym nie wiedzą jednego: że miejsce to można obejść. Tyle, że trzeba być strażnikiem z Ithilien, żeby odnaleźć ten szlak. - A konie tamtędy przejdą? – zapytał Legolas. - Przejdą. - Kto poprowadzi konnych? - Ja. I Aragorn. - A my? – spytał Pippin. - To znaczy reszta wojska? - A wy – Boromir odwrócił ku niemu głowę i uśmiechnął się szeroko – będziecie przynętą. Kolejny zwalony i zmurszały pień torował drogę. Roheryn przeskoczył nad nim lekko i dalej parł pod górę. Aragorn prawie leżał na jego szyi, chroniąc się przed istną chłostą nisko zwisających świerkowych gałęzi. Po raz kolejny błogosławił Arwenę, tym razem za to, że dała mu konia, który sam pilnował odpowiednich odstępów od pni, tak, że jeździec nie musiał obawiać się o swoje kolana. Jak wszystkie konie wyuczone przez elfów, Roheryn był prawdziwym skarbem. Był to rajd niemal tak morderczy, jak cwał przez stepy Lamedonu. Nie chcąc się zdradzić przedwcześnie, konni wyznaczeni do bezpośredniego ataku jechali początkowo wraz z resztą wojska i dopiero trzy godziny po wschodzie słońca odbili w bok, na ów tajemny szlak strażników Ithilien. By być w porę na miejscu zasadzki, musieli nadrobić spory dystans, bo droga szerokim łukiem obiegała wzgórza. Wojsko, które zostało na gościńcu zwolniło nieznacznie, by dać im więcej czasu, ale i tak musieli ostro poganiać konie. Na szczęście wierzchowce były wypoczęte i szły chętnie. Następne gałęzie zawisły nad drogą i Aragorn uchylił się, przymykając odruchowo oczy. Przed nim migały między pniami zielonkawe kaftany strażników Mablunga, zaś rzut oka wstecz pokazał, że Koń radzi sobie równie dzielnie jak Roheryn. Boromir, skupiony na jeździe, nie zauważył, że Aragorn się na niego ogląda, więc Dziedzic Isildura wyprostował się w siodle. Teren robił się coraz bardziej stromy i zwiadowcy na przedzie zaczęli zwalniać. Wkrótce wszyscy jechali stępa, klucząc zawile między nieprzejezdnymi gęstwinami. Zaiste, ktoś, kto nie znał tej drogi – o ile w ogóle te dzikie ostępy można było nazwać drogą – dawno już by się tu pogubił. Miękkie podłoże zaścielały grube warstwy zeszłorocznych liści, konie grzęzły w nich niemal po kolana. Osiągnęli szczyt wzniesienia i ostrożnie zaczęli zjeżdżać w dół. Pojawiły się dokuczliwe muchy i trzeba było co chwila spędzać je z twarzy. Las zaczął się zmieniać, świerki ustępowały miejsca drzewom liściastym. Coraz bujniej rosły zrudziałe paprocie. Kiedy przebyli strumyk i wyjechali na w miarę równą drogę, zwiadowcy z Ithilien znów pchnęli konie do galopu. Gałęzie nie wisiały tu już tak nisko, za to teraz jeźdźcy płynęli wprost w morzu paproci. Zwolnili dopiero wtedy, kiedy konie zaczęły chrapać. Aragorn poluzował Roherynowi wodze i poklepał go po mokrej szyi. Z naprzeciwka pojawił się Elladan na swoim karoszu. Kasiopea 1 1 Syn Gondoru, Część Piąta - Mablung mówi, że jesteśmy już niedaleko. Jeszcze ze dwie, trzy staje i dojedziemy do Małego Rozstaja. Aragorn pokiwał głową. Tam mieli się rozdzielić. Boromir ze swoimi gwardzistami i rycerzami z Minas Tirith miał wedle umowy uderzyć od zachodu, a Aragorn i jego oddział złożony głównie ze Strażników, Lamedończyków oraz kilkunastu wojowników Imrahila, od wschodu. W ten sposób wróg, wzięty w kleszcze, nie miał prawa ujść z życiem. A jeśliby jakimś cudem ktoś zdołał się wymknąć, jedyna droga ucieczki powiedzie go wprost na gościniec, pod łuki piechoty. - Zbliżamy się do Małego Rozstaja – przekazał Aragorn Boromirowi. Syn Denethora pokiwał głową. - Dobrze – odparł krótko i dobył bukłaka, bu ugasić pragnienie. Wyglądał na zmęczonego jazdą, ale może było to tylko wrażenie. Koń skorzystała z okazji i zabrała się za podskubywanie mijanych gałęzi. Do samego rozstaja jechali już stępa, by konie nabrały sił przed walką. Wedle raportu zwiadowców w zasadzce czaiło się kilkudziesięciu Haradrimów i drugie tyle orków. Silny oddział, nie na tyle uderzyć otwarcie, ale wystarczająco, by z ukrycia narobić szkód. Najwyraźniej Sauron sprawdzał czujność i waleczność swych przeciwników, nie dbając o własnych poddanych. Musiał się bowiem liczyć z tym, że w razie wykrycia wszyscy jego żołnierze pójdą pod miecz. - Uderzamy równocześnie – przypomniał Aragorn, zatrzymując się u rozwidlenia dróg i odwracając do Boromira, który się z nim zrównał. – Kiedy zbliżysz się do nich, zaczekaj. Sygnałem do rozpoczęcia ataku będzie głos rogu, tak, jak ustaliliśmy. Boromir skinął głową, raz. - Powodzenia – rzekł i skierował Koń w lewo. Jego rycerze ruszyli za nim, milczący i skupieni, choć w ich oczach malowała się już bitewna gorączka. Wszyscy czuli, że wróg jest blisko. - Prowadź – rzekł Aragorn do Mablunga. Strażnik skinął głową i pchnął swego kasztana do dziarskiego kłusa. Byli mniej więcej w połowie drogi, kiedy nieoczekiwanie las przeszył głos rogu. Rogu Boromira. Jeden krótki, donośny sygnał, nic więcej. I zaraz po tym dobiegło ich odległe echo wrzawy bitewnej. - Co jest?! Co się dzieje?! – Aragorn osadził Roheryna, wymieniając błyskawiczne spojrzenie z Elladanem. - Widocznie wpadli na jakiś ukryty posterunek – elf odwrócił głowę, jakby samym spojrzeniem chciał przebić ścianę lasu. - Mój panie, wracamy?! – Mablung zawrócił i podjechał bliżej. - Jak daleko zajechaliśmy? – rzucił Aragorn szybko. – Ty dobrze znasz ten teren, co radzisz? Kasiopea 1 2 Syn Gondoru, Część Piąta - Jesteśmy niemal dokładnie w połowie drogi. Przed nami odcinek szerszego duktu, możemy popędzić konie. Jadąc dalej przed siebie powinniśmy być szybciej, niż cofając się po śladach. - To prawda. Z powrotem będziemy musieli piąć się pod górę, to bez sensu. Poza tym w tej ciasnocie nie zdołamy przestawić szyku – Aragorn nadstawił ucha. Od czasu wydarzeń pod Parth Galen wiedział już, jak Boromir zwykł był trąbić na pomoc. Teraz jednak, po tym jednym zawołaniu, Róg milczał. Dziedzic Isildura miał nadzieję, iż oznaczało to, że Boromir nie potrzebuje pomocy…Wtedy, pod Amon Hen, Aragorn nie zdążył z odsieczą. Wspomnienie rozbitego, pokrwawionego Rogu porzuconego w wydeptanej trawie stanęło mu przed oczami. - Za mnąąąąą!!!! Pognali naprzód na łeb na szyję, droga dłużyła się w nieskończoność. Karkołomnie ścięli po drodze dwa zakręty, jadąc na przełaj przez las. Wreszcie między drzewami pojawiły się sylwetki orków. Słudzy Nieprzyjaciela biegli prosto na nich, nie spodziewali się, że ktoś może zajechać ich od tej strony. Aragorn zwolnił, przytknął do ust róg i zatrąbił. Zaświstały miecze dobywane z pochew. Orkowie, na widok pędzących ku nim jeźdźców, w popłochu wryli się w ziemię, najwyraźniej nie wiedząc co robić. Było ich zaledwie kilkunastu. Paru z nich rzuciło broń i spróbowało ratować się ucieczką między drzewa, kiedy nagle, tuż za nimi, wyrosło sześciu gwardzistów Boromira. Kiedy Aragorn dojechał na miejsce, żaden z orków już nie żył, a Gondorczycy zawrócili i ruszyli galopem. Aragorn wraz z resztą oddziału podążył za nimi i po chwili wyjechał na sporą polanę. Tam zatrzymał Roheryna i opuścił miecz. Bitwa właśnie się kończyła. Naprzeciwko, pod najeżoną korzeniami skarpą broniło się jeszcze kilkunastu Haradrimów. Na oczach Aragorna Boromir galopem wjechał w sam środek tej grupy, taranując i tratując co najmniej trzech wojowników, a za jego przykładem poszli natychmiast najbliżej walczący Gondorczycy. Na moment zakłębiło się tam od czarnych i brązowych płaszczy, a powietrze przeszyły rozdzierające krzyki umierających. Kiedy ostatni Haradrim dostał się pod kopyta Koń, Boromir rozejrzał się i uniósł skrwawiony miecz ku górze. - Zwycięstwo! – zakrzyknął dziko w mowie Gondoru, a jego żołnierze mu zawtórowali. Aragorn poszukał wzrokiem Elladana i Elrohira. Bracia odpowiedzieli mu uniesieniem ramion i brwi i pochowali nieskalane bitwą miecze do pochew. Cała polana usiana była trupami orków. Haradrimowie leżeli nieco głębiej, pod skarpą i w lesie. Aragorn z wolna podjechał do Boromira, który ściągnął właśnie hełm i ocierał czoło wierzchem rękawicy. - A, jesteście – rzekł. - Co się stało? – zapytał Dziedzic Isildura spokojnie. – Dlaczego nie czekaliście? - Haradrimowie, ot, co się stało – rzekł Boromir z roztargnieniem. – No i jak tam, Mysza? Twój raport? – zapytał, odwracając się do giermka. - Siedmiu lekko rannych, ani jednego zabitego – odparł Bern z satysfakcją. Kasiopea 1 3 Syn Gondoru, Część Piąta - Ani jednego zabitego – Boromir podniósł wzrok na Aragorna i błysnął zębami w uśmiechu. – To mój znak rozpoznawczy – rzekł z dumą. - To znaczy, nie licząc Osgiliath – dorzucił niechętnie. - Twoja Koń krwawi – zauważył Aragorn. - Gdzie?! – Boromir poderwał się żywo. - Na piersi ma rozcięcie. I na pysku, przy lewym nozdrzu. Syn Denethora rzucił swój hełm giermkowi, a sam pospiesznie zsiadł. - Rzeczywiście – rzekł ze zmartwieniem. - Mości Elladanie, możesz na to zerknąć? Masz może jakąś maść, albo coś? Spokojnie mała, już dobrze, zaraz coś poradzimy. - Mówisz, że natknęliście się na Haradrimów? – odezwał się Aragorn. - M-hm – Boromir nawet nie odwrócił się od Koń. - Sądzisz, że wybiliście wszystkich? - Tak! – szare oko butnie zerknęło na niego ponad opancerzonym ramieniem. - Mój panie - rycerz w barwach Strażnika Wieży zwrócił się do Boromira. – Co mamy począć z zabitymi? - Niech pachołkowie zbiorą ciała na jeden stos – odparł Boromir nieuważnie, zrywając płaszcz z najbliżej leżącego Haradrima i używając burej wełny do zatamowania krwi płynącej z rany na końskiej piersi. - Ścierwa orków kłaść razem z ludźmi? – upewnił się rycerz. - Skoro walczyli razem w jednym oddziale, nie widzę powodu, dla którego nie mają razem spocząć na wieki – warknął Boromir. – Ten, kto staje do bitwy u boku orka jest tyle samo wart, co pomiot z Mordoru. Podpalcie stos i dołóżcie mokrych liści. Niech się zrobi kopeć widoczny z daleka. Żeby pan Czarnej Wieży miał co podziwiać z okien. - Wedle twego życzenia – rycerz skłonił się i odjechał. - Proponuję, żebyście jechali przodem – Boromir raczył wreszcie podnieść wzrok na Aragorna. – Ja tu jeszcze chwilę zabawię. Spotkamy się na gościńcu. - Wedle twego życzenia – odpowiedział Aragorn spokojnie i dał znak swemu oddziałowi, by ruszył za nim. * Aragorn skinieniem ręki pozdrowił Imrahila i wysforował się nieco do przodu, by móc rozmawiać swobodnie. - No i? – zagadnął Elrohira, który chwilę temu dogonił zastęp. - Tak, wygląda na to, że nie czekał – odparł jego elfi brat. – Nie mogłem rozpytywać się zbyt otwarcie, ale zdołałem ustalić, że wydał rozkaz do ataku. Nie było żadnej przedwczesnej zasadzki. Mógł zaczekać... - …ale nie zaczekał – Aragorn z wolna pokiwał głową, patrząc w dal. – Dziękuję ci, bracie. To właśnie chciałem wiedzieć. - Co zamierzasz zrobić? – zagadnął Elladan, który bacznie przysłuchiwał się tej rozmowie. Aragorn milczał przez chwilę. - Nic. Nic nie mogę zrobić, w tym sęk – odrzekł w końcu. - Jeśli oskarżę go o nie przestrzeganie wspólnych ustaleń rady, wybuchnie awantura, a sprzeczki między Kasiopea 1 4 Syn Gondoru, Część Piąta dowódcami to ostatnia rzecz, jakiej potrzebują teraz żołnierze. Musimy pokazać, że jesteśmy silni, zjednoczeni. Morale słabnie w miarę, jak zbliżamy się do Mordoru. Nie, niestety nie mogę publicznie wywlekać tej sprawy. I on o tym wie. - Zwłaszcza, że może to być odebrane jako twoja zazdrość o jego sukces – zauważył trzeźwo Elrohir. - Całe wojsko mówi tylko o tym, jak to Boromir Mężny sam ze swym oddziałem rozgromił Nieprzyjaciela. Ktoś się bardzo postarał, żeby ta wieść szybko obiegła ludzi. - Zauważyłem – powiedział Aragorn. - Trzeba mu przyznać, że sprytnie to rozegrał. Dowiódł swego męstwa, zagarnął całą sławę dla siebie, a mnie związał ręce. Przez chwilę jechali w milczeniu słuchając triumfalnej pieśni żołnierzy z Minas Tirith. - Naprawdę nie sądziłem, że jest do tego zdolny – Aragorn pokręcił głową, mówiąc bardziej do siebie, niż do braci. – Przez myśl mi nie przeszło, że dla rywalizacji ze mną może narazić swoich ludzi na śmierć. - Żaden z jego żołnierzy nie zginął – odezwał się cicho Elladan. - Bo mieli szczęście. Ale równie dobrze mogło się skończyć o wiele gorzej. On atakował w ciemno. Nie wiedzieliśmy dokładnie ilu wrogów czeka w zasadzce. Równie dobrze mogło ich być tam więcej. Mogli mieć łuczników. Mogli wykopać wilcze doły. Musiał to brać pod uwagę. A mimo to podjął ryzyko. W sumie, znając Denethora, nie powinienem się dziwić. - No cóż, w końcu czyż nie spodziewałeś się tego? – wtrącił się Elladan, wzruszając ramionami. – Odrobina ożywczej rywalizacji dobrze ci zrobi, Estelu. Tak łatwo wszystko ci dotąd wszystko przychodziło. Jak się jest zmuszonym powalczyć o swoje, to się potem nabyte dobra bardziej ceni. - Nie prosiłem o światłe i natchnione rady – zauważył Aragorn, kryjąc uśmiech. - Raduj się zatem, mój bracie, bowiem dostajesz je darmo, w ramach rodzinnej przysługi – Elrohir skłonił mu się dwornie. - Zatem zgodnie z umową wyczerpałeś już limit. Jedna światła rada dziennie, pamiętasz? - Nie – zdziwił się elf. - W ogóle nie pamiętam takiej umowy. - Wy, elfowie, i ta wasza osławiona pamięć… * - O, witamy naszego bohatera! – Pippin wzniósł do góry swój puchar, widząc, że Boromir wreszcie wynurza się z namiotu. – Wyspany? - Jak nowo narodzony – oznajmił syn Denethora z zadowoleniem i, podchodząc do grupy przyjaciół, z rozmachem zasiadł między Pippinem, a Gimlim. Pierwszy raz od wyruszenia Minas Tirith ubrany był tak nieformalnie. Rozsznurowana pod szyją czarna, płócienna koszula była luźno wyrzucona na spodnie, rękawy podwinięte. Pierwszy też raz od czasu Isengardu paradował na bosaka. Bezceremonialnie wyciągnął spod Pippina jeden koc i umościł się na nim, głośnym kaszlnięciem wyrażając swą dezaprobatę dla fajkowego ziela. - No, to cóż poczniemy z tak mile rozpoczętym dniem? – zagadnął, częstując się jabłkiem z koszyka. Kasiopea 1 5 Syn Gondoru, Część Piąta - Nocą, w zasadzie – poprawił go Gimli. - Przespałeś cały wieczór. - Jestem zszokowany – oświadczył Pippin natychmiast, patrząc wymownie w dół – twoje stopy nadal są łyse. To skandal. - Przed chwilą je ogoliłem. - No, wiesz! Co z ciebie za niziołek? - Numenorejski! – powiedzieli jednym głosem Gimli i Legolas. - „Niziołek numenorejski”? – powtórzył Pippin, a Boromir zamarł. - To piękne! „Niziołek… - Pippinie! – Boromir nachylił się ku niemu, tak, że ich nosy prawie się stykały. – Czy chcesz spać w tym namiocie? - Nnno, tak… - A panowie też chcą? – to pytanie było adresowane do Gimlego i Legolasa. - Owszem – odparł Gimli z powagą. - Byłoby miło – dorzucił Legolas. - Dla waszego dobra zatem sugeruję zmianę tematu. To obejmuje również ukradkowe chichotanie, Pippinie – rzekł Boromir groźnie. - Uhum, ghhh…tak. Oczywiście. Przez chwilę panowała napięta cisza, kiedy to wszyscy z zajęciem wpatrywali się w ognisko. - Uachaaa chaaaa!!! – Pippin ryknął nagle na całe gardło i ze śmiechu przewrócił się na plecy. – Niziołek numen…- Boromir zakneblował go za pomocą napoczętego jabłka. - Pakuj się, mości Pereginie – oznajmił z uśmiechem. – Wszyscy w zasadzie możecie się pakować – dodał, spoglądając na roześmianych towarzyszy. - Nie bądź taki! A kto ci wczoraj zrobił jajecznicę do łóżka? – Pippin usunął jabłko, otarł łzę i usiadł. - Może raczej: kto mi nie zrobił jajecznicy dzisiaj! - Ciebie to raz rozpieścić i umarł w butach. Do końca życia tyraj, hobbicie. Jutro ci zrobię, dobrze? - No! – rzekł Boromir łaskawie. – A tak z ciekawości, ćwiczyłeś dzisiaj? - A tak z ciekawości ćwiczyłem. - A ciekawe z kim, skoro Bern był ze mną. - A ciekawe, że z Gimlim. - O? – Boromir uniósł brew i spojrzał pytająco na krasnoluda. - Naprawdę? - A, jak – potwierdził Gimli. – Zmachałem się jak nigdy. Zupełnie jakby mnie wściekła pchła obskakiwała. - No, też! – prychnął Pippin z oburzeniem. - Wybacz, mości niziołku – poprawił się krasnolud. - Chciałem rzec, śmiertelnie niebezpieczna, szybka i zabójczo precyzyjna pchła. - O, właśnie! – rzekł Pippin z godnością. - Żałuję, że tego nie widziałem – orzekł rozbawiony Boromir. - Żałuj – powiedzieli zgodnie krasnolud i hobbit. - Jutro przed wyjazdem poćwiczę z Legolasem – dodał Pippin. - No, no – Boromir spojrzał na niego z uznaniem – widzę, że zabrałeś się za naukę na całego. - Ano. Chcę być tak dobry w mieczu, jak księżniczka Eowina. Kasiopea 1 6 Syn Gondoru, Część Piąta Boromir zamarł. - Eowina? – powtórzył z wolna. - Tak. Ona jest najlepsza. Pogromczyni Nazgula. Ciach, szast, prast! Co tak patrzysz? - Nic – Boromir nalał sobie wina. - No, to kiedy nam opowiesz o dzisiejszej bitwie? – ponaglił go Gimli. - Czekamy. * Była już ciemna noc, kiedy zdecydowali, że pora udać się na spoczynek. Legolas postanowił jeszcze zajrzeć do Aroda, a Gimli poszedł do Obieżyświata, uzupełnić zapasy fajkowego ziela. Pippin pozbierał koce i wszedł do namiotu, oświetlonego ciepłym blaskiem świec. Boromir stał przy stole i przeglądał jakieś pergaminy. Hobbit rzucił koce na stosik obok skrzyni i zaczął grzebać w swojej sakwie. Wyjął ręcznik i zarzucił go sobie na szyję. Nieopodal zachęcająco szemrał strumyk i Pippin postanowił ochlapać się przed snem. - Boromirze? - Mmm? - Mogę wziąć twoje mydło? Moje gdzieś mi się tu po ciemku zapodziało… - Weź, jest na skrzyni. - Dziękuję – Pippin wziął, co potrzebne i ruszył do wyjścia. - I, Pippinie?- zawołał za nim Boromir. - Tak? – Tuk odwrócił się, przytrzymując płachtę namiotu jedną ręką. - Chciałem cię tylko uprzedzić, że jestem świadom twych manipulacji – powiedział syn Denethora leniwym tonem, nie odrywając wzroku od pergaminu. - Jakich manipulacji? - Pippin zamrugał oczami. - Z braku lepszego słowa nazwijmy je matrymonialnymi - Boromir podniósł na niego wzrok. - Wiedz, że Merry też tego próbował. I Eomer. I Faramir. I Imrahil. - O czym ty mówisz? - O żałosnych podchodach mających na celu zainteresowanie mnie kobietą, którą uznaliście za dobrą partię. Więc niniejszym chciałem obwieścić, co następuje : jeśli – podkreślam – JEŚLI kiedykolwiek zdecyduję się na ożenek, wybiorę sobie żonę wedle własnego widzimisię, nie zważając na niczyje rady ni obiekcje. Łącznie z obiekcjami wyżej wymienionej kandydatki. Jakem Boromir z Gondoru, potrafię sam sobie znaleźć kobietę i bardzo proszę, żeby moje prawo do wyboru i moją wolę uszanować. Dobranoc, Pippinie. - Dobranoc - wymamrotał hobbit i czmychnął jak niepyszny. To by w zasadzie było na tyle, jeśli szło o Plan. Kasiopea 1 7 Syn Gondoru, Część Piąta SYN GONDORU Część piąta Mordor Kasiopea 1 Syn Gondoru, Część Piąta Rozdział IV Ephel Duath Nazgule pojawiły się dokładnie o północy. Złowieszczy, przeszywający krzyk rozległ się nad uśpionym obozem i postawił wszystkich na nogi. Jeden krzyk dobiegający z wysoka, nic więcej. Jakby Upiory chciały dać znać o sobie. Potem zapadła pełna grozy cisza, chyba jeszcze gorsza niż ten wrzask, bo obecność Upiorów czuło się wciąż wyraźnie. Były gdzieś tam w ciemności, obserwowały, czekały, świadome trwogi, jaką rozsiewają. Płomienie ognisk wydłużyły się, a światło od nich bijące dziwnie zmętniało. Pasma mgły pojawiły się między namiotami. Konie zaczęły się płoszyć i napierać na postronki, ludzie niespokojnie spoglądali w niebo. Podwojono straże i dołożono więcej drew do ognisk. Ponieważ nic nie zapowiadało ataku, wojsko wróciło do namiotów, lecz dla wielu była to bezsenna noc. Z nadejściem dnia niewiele się zmieniło. Wrażenie bliskiej obecności Upiorów nadal było przytłaczające. Rogi jak zwykle zagrały na pobudkę, lecz tym razem żołnierze krzątali się w ciszy, zniknął gdzieś zwykły gwar obozowiska, a pamięć o wczorajszym zwycięstwie się zatarła. Zupełnie, jakby wczorajsze wydarzenia rozegrały się w innym świecie. Dopiero po śniadaniu, kiedy zrobiło się jaśniej, ludzie zaczęli się odprężać i rozmawiać. I dokładnie wtedy zabrzmiał drugi krzyk. Przeciągły, donośny, jeżący włosy na głowie, zdawał się dobiegać zewsząd. Urwał się jak zawsze na owej strasznej wysokiej nucie i znów zapadła cisza. W zasięgu wzroku nie było na niebie żadnych latających potworów, wyglądało na to, że Nazgul odezwał się z ziemi, gdzieś od strony Ephel Duath. Zwiadowcy jednak twierdzili, że nie widzieli nikogo. Okolica wydawała się wymarła. Szybko zwinięto namioty i wojsko ruszyło w dalszą drogę, lecz ani aura, ani otoczenie nie krzepiły. W miarę bowiem, jak oddalali się od okolic Henneth Annun, las się przerzedzał. Zniknęły paprocie i krzewy, więcej było za to próchniejących gałęzi i gnijących liści. Konary coraz częściej dziwacznie się wyginały, przybywało też uschniętych drzew, poczerniałych i pokrytych obrzydliwą siną pleśnią. Na domiar złego pojawiło się robactwo: plaga dokuczliwych much z czerwoną plamą na grzbiecie, przypominającą Oko i mrowie zajadle kąsających gzów, które uwzięły się na konie. Powietrze było nieruchome, gęste, i ta martwa duchota do społu z muchami dotkliwie dawała się we znaki. Zupełnie jakby Nieprzyjaciel chciał im przypomnieć, że zabawa się skończyła, że oto wkraczają na tereny, nad którymi on sprawuje niepodzielną władzę - władzę nad ziemią, przyrodą i pogodą. I o ile do tej pory, jadąc przez ziemie należące do niedawna do Gondoru, mogli jeszcze odwracać myśli od miejsca, do którego zmierzali, tak teraz stało się to niemożliwe. Po południu opuścili resztki lasów Północnego Ithilien i znaleźli się na bagiennych pustkowiach, ciągnących się aż do samego Morannonu. Tu i ówdzie widywali jeszcze kępy krzaków, ale stopniowo i one zanikały. Przed nimi, aż po horyzont, rysowało się smętne, szare bagnisko, od wschodu ograniczone poszarpaną linią równie posępnych gór. Wrażenie było takie, jakby przekroczyli bramy śmierci. Kasiopea 2 Syn Gondoru, Część Piąta Mordor powitał ich ciemnością i oparami rozkładu. Dzień był niewiele widniejszy od nocy, czarne chmury spowiły Ephel Duath, a na samym gościńcu i nieopodal niego zaczęli natykać się na padlinę. Wyglądało to tak, jakby rozmaite zwierzęta próbowały ratować się ucieczką ku Ithilien, ale nie zdołały osiągnąć granicy drzew. Cóż to były za zwierzęta, trudno było odgadnąć, bo padlina pokryta była rojem much. Pojedyncze wrony podrywały się z ochrypłym krakaniem i krążyły nad wojskiem. Wszystko to razem robiło ogromnie przygnębiające wrażenie, które zdawało się udzielać wszystkim... z wyjątkiem Boromira. Pippin, który od samego rana, miał okazję dzielić siodło z synem Denethora nie mógł się nadziwić – i nacieszyć - tym spokojem przyjaciela. Wydawać by się mogło, że im bardziej droga staje się uciążliwa, tym lepszy humor ma Namiestnik. Kiedy wyjechali z lasów na pustkowia, Boromir porzucił swój dotychczasowy zwyczaj podróżowania na czele chorągwi i zaczął przejeżdżać między szeregami wojska. Podjeżdżał to tu, to tam, dawał się zagadywać, a i sam podpytywał o różne rzeczy. W ten sposób Pippin miał okazję usłyszeć imiona rozmaitych żon i dzieci, dramatyczne bądź wzruszające historie oraz przytakiwać, gdy Boromir z wielką pewnością siebie po raz kolejny odpowiadał, że tak, jadą po zwycięstwo i pomstę. Tak, mają szanse. Tak, Minas Tirith jest póki co bezpieczne. Z Namiestnika bił niewzruszony spokój, udzielający się najbliższemu otoczeniu. Żołnierze witali swego wodza ochoczo, chciwie przysłuchiwali się krzepiącym słowom i śmiechem odpowiadali na żarty, których Boromir nie skąpił. Komentował na wesoło pogodę, muchy, padlinę, a Pippin mu sekundował, dorzucając zagadki w stylu : „Jak poznać wiek mumakila? Po oczach. Im oczy dalej od ogona tym mumakil starszy” albo „Czym się różni kura od żołnierza? Tym, że kura znosi jajko, a żołnierz musi znosić wszystko”. Chorągiew namiestnikowska była jedynym oddziałem, w którym rozlegały się śmiechy. Popas zarządzono dopiero wczesnym popołudniem, bo nikt nie miał ochoty zatrzymywać się na obiad pośród padliny. Na szczęście, z czasem było jej coraz mniej, więc w końcu znaleźli miejsce, gdzie wojsko mogło zrobić postój. Nie rozpalali ognisk, zjedli zimny posiłek w pośpiechu i ruszyli w dalszą drogę, rozsyłając zwiadowców w poszukiwaniu miejsca nadającego się na nocny obóz. Wtedy to, jakby widząc, że duchota ani robactwo ich nie powstrzymają, Czarny Władca postanowił wypróbować ich w inny sposób. Nie wiadomo skąd powiał nagle silny, lodowaty wiatr, przeszywający niemal na wylot. Ludzie pospiesznie zaczęli przywdziewać płaszcze i naciągać kaptury. Wiatr, choć uciążliwy, miał tę zaletę, że przepędzał muchy i gzy, więc wszyscy z ulgą powitali zmianę pogody. Jakąś godzinę później, zwiadowcy donieśli, że niedaleko znajduje się rozległa dolina, głęboko wcinająca się w Ephel Duath, w miarę sucha i osłonięta od wschodu skalnym masywem. Wedle ich słów było to jedyne miejsce, nadające się na obozowisko na przestrzeni wielu mil. Armia mogła zatrzymać się już tutaj, albo przeć dalej, w nadziei, że coś się pod wieczór znajdzie. Było wprawdzie zbyt wcześnie na rozbijanie obozu, ale z drugiej strony, jeśli pojadą dalej i nic innego się nie trafi, będą zmuszeni nocować pod gołym niebem na gościńcu, bo na tych przydrożnych podmokłych terenach nie sposób rozstawić namiotów. Wszystkie za i przeciw zostały omówione na pospiesznej naradzie i dowódcy zdecydowali się rozbić namioty już teraz. Wprawdzie Boromir był przeciwny zakładaniu obozowiska Kasiopea 3 Syn Gondoru, Część Piąta w dolinie, bo jak dowodził – w razie ataku znajdą się w pułapce, ale dał się przekonać, kiedy zwiadowcy dokładnie opisali to miejsce i wyszło na to, że istnieje droga odwrotu przez wzgórza. Zresztą, jak dodał Aragorn, nawet gdyby jej nie było, i tak przecież nie zamierzają się wycofywać, bo nie taki jest cel tej wyprawy. Wydano więc rozkazy i wojsko w powolnym marszu odbiło z traktu na wschód. * - No, no, Pippin ćwiczy niestrudzenie – zagadnął Aragorn, kiedy Boromir się do niego przysiadł. – To twój pomysł, czy jego? - Nasz wspólny. W zamyśleniu spojrzeli na hobbita, który po serii energicznych obrotów konsultował coś właśnie z Legolasem. - Widzę, że wziął się za uniki – Aragorn obserwował, jak hobbit robi przewrót przez prawe ramię, a potem natychmiast zrywa się na nogi i odskakuje. Legolas, kiwając głową, zbliżył się i coś mu powiedział, demonstrując kolejną postawę. - Szczerze mówiąc, wątpię, czy mu to coś da w bitwie – westchnął Aragorn. -Nie będzie miał na nie ani miejsca ani czasu. - Nic mu to nie da – zgodził Boromir spokojnie, przyciszając głos. - Ale nie zaszkodzi, jak poćwiczy. Teraz przynajmniej ma motywację i nadzieję. My wiemy, że nie ma szans, ale jego ta świadomość załamie. Każdego zresztą by załamała. Dlatego wymyśliłem mu teorię uników, żeby uwierzył w siebie. To oczywiście bzdura, ale pożyteczna. Aragorn w milczeniu pokiwał głową. - Waham się, co zrobić – ciągnął Boromir, zwracając wzrok na towarzysza. – Czy w bitwie mam go mieć przy sobie, czy też przydzielić go komuś innemu, w dalszym szeregu. Będę spokojniejszy mając go na oku i mogąc go osłaniać. - Ale z drugiej strony twoje towarzystwo ściągnie na niego dodatkowe niebezpieczeństwo – wtrącił Aragorn. - Jesteś Namiestnikiem i, spośród całej chorągwi, to właśnie w ciebie będzie wymierzony najbardziej zaciekły atak. Wszyscy, którzy będą walczyć bezpośrednio przy tobie, znajdą się w największym zagrożeniu. - No, właśnie. Myślisz, że powinienem go odesłać? - Może przydziel go Beregondowi. Pippin go lubi i ufa mu. A Beregond to dobry wojownik, myślę, że nie będzie miał nic przeciwko. - Chyba tak zrobię. Zwłaszcza, że Pippin nie ma konia, a ja zamierzam walczyć z siodła. Przynajmniej na początku – odparł Boromir, a potem skinął dłonią na Berna. - Przekaż pozostałym, że wystarczy już ćwiczeń na dziś. Niech ludzie idą na spoczynek. I rozpuść wieść, że jutro przed wymarszem czeka ich kolejna inspekcja. Mysza skinął głową i poszedł przekazać polecenie. Od blisko godziny bowiem dolina rozbrzmiewała szczękiem oręża - Boromir zarządził ćwiczenia „dla rozgrzania mięśni i ducha”. Syn Denethora pilnie dbał o to, by jego żołnierze nie mieli czasu na ponure rozmyślania. Tuż po rozbiciu namiotów zwołał swą chorągiew i zrobił niespodziewaną generalną inspekcję, piętnując każdą, nawet domniemaną plamkę rdzy i brudu. Jego Gwardziści, przywykli widać do takich kontroli, nie dali się złapać na żadnych uchybieniach, jeden tylko rycerz został Kasiopea 4 Syn Gondoru, Część Piąta zganiony za pas nie wsunięty w sprzączki „nieobyczajnie i smętnie zwisający” (ku wielkiej radości pozostałych, albowiem niepisanym zwyczajem Strażników Wieży jest, iż pechowiec, który wpadnie na inspekcji, stawia wszystkim towarzyszom kolejkę). Inni wojownicy spoza Gwardii z płonącymi uszami wysłuchali barwnych komentarzy na temat stanu swego rynsztunku. Dostało się po równo i pieszym i konnym – a to za zmatowiałe okucia tarczy, a to naderwany kropierz, nie rozczesany koński ogon i nie wypolerowane strzemiona. Nieszczęśnicy, na których padło bezlitosne namiestnikowskie oko, zasiedli przed swoimi namiotami i zajęli się szorowaniem, pastowaniem i polerowaniem. Reszta otrzymała rozkaz rozgrzewki, a Boromir posunął się do tego, że sam zaprosił do pojedynku paru wybranych rycerzy. Rozbroiwszy ich sprawnie jednego po drugim, przykazał ćwiczyć dalej i oddalił się do swego namiotu. Zachęceni przykładem chorągwi namiestnikowskiej, Rohańczycy i rycerze z Dol Amroth i Lamedonu również stanęli do ćwiczeń. Jak łatwo się domyśleć rychło sypnęły się żartobliwe wyzwania między oddziałami. Eomer pokonał w pojedynku Angbora i Ectheliona, sam zaś został rozbrojony przez Elrohira. Syn Elronda dzierżył pole niepokonany, aż do czasu, kiedy wyzwanie przyjął jego brat. Nawet Gandalf przyszedł zerknąć na tę spektakularną walkę. Zachęceni tym przykładem żołnierze z tym większą pasją zabrali się za ćwiczenia, nawet, gdy dowódcy rozeszli się do siebie. Aragorn też obserwował te pojedynki, siedząc z fajeczką na dużym płaskim głazie. Był ciekaw, czy ktoś decyduje się go wyzwać. Widział, że zerka ku niemu Eomer, spogląda też Angbor, lecz nikt nie ośmielił się podejść i zaproponować walki. Co ciekawe, Boromir nie pokazał się przez cały ten czas i dopiero co wychynął z namiotu, by przysiąść się do Dziedzica Isildura, kiedy ćwiczenia dobiegały już końca. - Skoro już mówimy o bitwie – ciągnął syn Denethora po chwili przerwy - nie zaszkodzi ustalić, jak który z nas widzi rozstawienie wojsk. Powiedzmy, że to jest linia Ered Lithui – Boromir wysunął stopę i zrobił obcasem zamaszystą krechę. – Tu jest Czarna Brama – krecha zyskała dwa pionowe przecinki – tu Mordor, a my będziemy atakować od tej strony – dźgnął ziemię czubkiem buta. - Jak rozstawimy chorągwie? Aragorn przeniósł wzrok z „mapy” na twarz towarzysza. - Po co pytasz mnie o zdanie – zagadnął spokojnie – skoro i tak, zrobisz co uznasz za stosowne, nie zważając na wspólne ustalenia? Boromir przymrużył oczy, ale wytrzymał jego spojrzenie. - Zawsze trzymam się wspólnych ustaleń, jeśli są rozsądne. Zwłaszcza w walnej bitwie. - A w jaki sposób oceniasz, czy są rozsądne? - Między innymi pytając pozostałych o zdanie, tak jak pytam teraz ciebie – Boromir nie dawał zbić się z tropu. - A co jeśli, pozwól, że spytam z czystej ciekawości, moja opinia wyda ci się nierozsądna? – Aragorn wciąż patrzył mu w oczy. Boromir zawahał się, wyraźnie rozważając co powinien odpowiedzieć. - Powiem ci o tym – odrzekł, wzruszając ramionami. - I co dalej? – Aragorn nie ustępował. - Dlaczego pytasz? – Boromir zmarszczył brwi. Kasiopea 5 Syn Gondoru, Część Piąta - Dobrze wiesz, dlaczego. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i tym razem Boromir nie wytrzymał presji i odwrócił spojrzenie. Widać było wyraźnie, że jest z tego powodu zły. Zamilkł, zapatrzony w namioty przed nimi. Kiedy stało się jasne, że nie zamierza odpowiedzieć, Aragorn odezwał się znowu. - Pytam nie bez przyczyny. Nim bowiem zabierzemy się do rozstawiania chorągwi, musimy rozstrzygnąć podstawową kwestię – umilkł, czekając aż towarzysz podniesie na niego pytający wzrok, a kiedy tak się stało, powiedział dobitnie:. - W walnej bitwie może być tylko jeden dowódca, Boromirze. Syn Denethora wziął głęboki wdech, odprężył się i uśmiechnął lekko, jakby postawienie sprawy wprost ulżyło mu. - To prawda – zgodził się. - Wydaje mi się – ciągnął Aragorn tym samym spokojnym tonem – że dowodzić winien ten, kto jedzie pod królewską chorągwią. - A mi się wydaje – odrzekł Boromir równie swobodnie – że wedle prawa Gondoru, pod nieobecność głowy koronowanej – starannie zaakcentował słowo „koronowanej” – armią dowodzi naczelny wódz. - Król powrócił – zauważył Aragorn z naciskiem. - Formalnie jeszcze nie – Boromir spojrzał mu w oczy. – Pojawił się pretendent. Jego roszczenia, niezależnie od tego, czy słuszne czy nie, muszą być poddane pod rozwagę i głosowanie Rady. Formalnie wciąż rządzi Namiestnik. A jako Namiestnik muszę być posłuszny prawu. - Skoro tak sztywno trzymamy się litery prawa, czy możesz mi uświadomić, kiedy to zostałeś zaprzysiężony na Namiestnika przed Radą? Bo szczerze mówiąc nie przypominam sobie tego faktu – zapytał Aragorn dość ostro. Boromir poczerwieniał raptownie. - Nie zostałem zaprzysiężony – oznajmił wyzywająco. - A więc FORMALNIE nie jesteś Namiestnikiem. Boromir otworzył usta, a potem je zamknął. - No właśnie – podsumował Aragorn. – Poza tym Rada to jedenastu wielmożów, dziesięciu, skoro Forlong padł w bitwie na Pelennorze, wśród nich jest twój wuj, brat, Hurin, Brandir. Na dziesięć osób popiera mnie dziewięć, z twoim bratem włącznie. I dobrze o tym wiesz, mości Boromirze. - Co nie zmienia faktu, że jeszcze korony nie nosisz, mości Aragornie. - Podobnie jak ty nie dzierżysz jeszcze namiestnikowskiego berła. „Jeszcze” – w obu przypadkach. Moja koronacja i twoje namiestnikostwo to tylko kwestia czasu. - A więc póki co, naczelnym wodzem jestem ja. Może i nie zostałem zaprzysiężony na Namiestnika, ale sprawowanie władzy należy do mnie, jako do dziedzica Denethora. Poza tym tytuł wodza naczelnego jest mi przypisany z urodzenia, niezależnie od tego, czy zasiądę na namiestnikowskim tronie, czy nie. Armia należy do mnie wedle prawa. Choć starali się mówić bardzo spokojnie, w ich głosach pojawiły się pierwsze nuty gniewu. Na moment więc zamilkli, obawiając się tego, co może się wydarzyć, jeśli stracą panowanie nad sobą. - Wygląda na to, że mamy problem – zauważył w końcu Aragorn. Kasiopea 6 Syn Gondoru, Część Piąta - Ano, mamy – zgodził się Boromir. Przez chwilę zdawał się szacować towarzysza wzrokiem. – Jak rozumiem, chcesz dowodzić bitwą. - To chyba oczywiste - Aragorn uśmiechnął się lekko. - I podobnie jak ty uważam, że mam do tego pełne prawo. Powraca więc pytanie, cóż uczynimy, w sytuacji, gdy żaden z nas nie zechce ustąpić. - Staniemy na udeptanej ziemi i stoczymy pojedynek wszechczasów? – zapytał Boromir z zainteresowaniem. - Jest to z pewnością jakieś wyjście – zgodził się Aragorn. - Najpierw jednak proponuję pojedynek na argumenty. Niech każdy z nas wyłoży swoje prawo do dowodzenia. - Nie bardzo rozumiem – Boromir podejrzliwie zmarszczył brwi. – Już ci wszak wyłożyłem moje prawo. - Więc wyłóż je jeszcze raz, tylko tym razem, miast zasłaniać się przynależnym ci tytułem naczelnego wodza, powiedz konkretnie, dlaczego uważasz, że to ty powinieneś dowodzić bitwą. - Konkretnie? - Konkretnie. - Bo umiem to robić – Boromir spojrzał na niego dumnie. - O, i to jest dobry argument – Aragorn skinął głową. - Co więcej – ciągnął Boromir - walczę w obronie Gondoru od szesnastego roku życia, znam tych żołnierzy jak, śmiem twierdzić, nikt inny. I aż do lata ubiegłego roku nie przegrałem żadnej bitwy. - A ile było tych bitew, nie licząc Osgiliath? – zainteresował się Aragorn. - Nie licząc drobniejszych potyczek, pięć – odrzekł Boromir natychmiast, z wyzywającym błyskiem w oku. - Z tego przedostatnia niemal tak wielka jak Osgiliath. - Czyli Osgiliath było twoją największą bitwą? - Wiem, co chcesz powiedzieć – Boromir skrzywił się nieprzyjemnie – że największą z bitew przegrałem i w związku z tym te poprzednie… - Nie wiesz co chciałem powiedzieć, więc, jeśli łaska, nie dorabiaj teorii do moich słów. Zwłaszcza, tam, gdzie tej teorii nie było. Chciałem po prostu wiedzieć, która z bitew była największa, z czystej ciekawości. Ja również dowodziłem wojskiem. Policzmy, dwie bitwy z czasów mojej służby u króla Rohanu, trzy z czasów, kiedy byłem kapitanem twego dziadka. Największa była batalia z korsarzami w 2890 roku. Dołóżmy do tego Pelargir i zdobycie Czarnej Floty. Helmowego Jaru nie liczę, bo nie byłem tam głównym wodzem. To mi daje sumę sześciu bitew, w których dowodziłem zarówno piechotą jak i konnicą. No i flotą w Umbarze. - Przegrałeś jakąś? – syn Denethora spojrzał na niego bacznie. - Nie. Boromir odetchnął głęboko i zapatrzył przed siebie. - Tak na marginesie – Aragorn przechylił głowę. – Nie wiem dlaczego nazywasz Osgiliath przegraną bitwą, skoro, z tego co mi wiadomo, odparłeś atak, utrzymałeś zachodni brzeg i zagrodziłeś wrogowi przeprawę. Kasiopea 7 Syn Gondoru, Część Piąta - Straciłem trzy tysiące ludzi, wschodni brzeg, musiałem zniszczyć własny most i wycofać wojsko z Osgiliath – Boromir spojrzał mu w oczy. – Nie wiem, jak dla ciebie, ale mnie to przegrana. - Rozumiem – Aragorn skinął głową. – W każdym razie, podsumowując moje argumenty – ciągnął – walczę w obronie Śródziemia od ponad siedemdziesięciu lat, mam więc większe doświadczenie od ciebie. Starłem się z Sauronem poprzez palantir i wygrałem. Mam prawo do tronu. Gdyby nie to moje prawo, Umarli nie zdobyliby dla Gondoru floty, a co za tym idzie, nie byłoby już Minas Tirith. - Sugerujesz więc, że w przeciwieństwie do ciebie, mnie równie dobrze mogłoby nie być, a historia i tak toczyłaby się własnym torem? – odezwał się Boromir cicho. - Boromirze, na takie pytania musisz odpowiedzieć sobie sam. Ja ci przedstawiłem fakty. - Cóż ja ci mogę powiedzieć, poza tym, że z tak przedstawionymi faktami nie sposób wygrać – powiedział po chwili Boromir, ze zmęczeniem. - Nie mam żadnych kontrargumentów. Niestety. Zwłaszcza – pochylił głowę – po Amon Hen. - Amon Hen nie ma tu nic do rzeczy, Boromirze. Rozważamy tu tylko nasze kandydatury na głównodowodzącego w zbliżającej się bitwie. Nie chcę odbierać ci dowodzenia, ani przynależnego tobie tytułu… - Cóż wart jest naczelny wódz, który nie dowodzi?- Boromir przerwał mu gorzko. - Będziesz dowodził, ale w walnej bitwie główne decyzje należeć będą do mnie, jako do starszego i bardziej doświadczonego. Musi być jeden głównodowodzący. Między innymi po to, żeby nie powtórzyła się sytuacja z wczoraj – dodał Aragorn z naciskiem. Boromir przetarł twarz dłońmi. - Najpierw Nazgule, teraz to – mruknął do siebie – Co za koszmarny dzień… Aragorn postanowił zignorować to oświadczenie. Czekał cierpliwie. - Wygląda na to, że nie mam wyjścia – rzekł wreszcie Boromir, zaciskając zęby i zbierając się do wstania. – Niech ci będzie. Aragorn chwycił go za przedramię i zatrzymał na miejscu. - Masz wyjście – rzekł. – Możesz się nie zgodzić. - Mogę? – Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Jeśli się ze mną nie zgadzasz i uważasz, że nie powinienem dowodzić powiedz to wprost. - Przecież powiedziałem, że nie mam kontrargumentów. - To nie to samo, co powiedzieć „masz prawo i rację”. - Aragornie – Boromir podniósł na niego zmęczony, zrezygnowany wzrok – czego ty ode mnie chcesz? O co ci chodzi? - O to, że „niech ci będzie”, wypowiedziane tym tonem i z taką miną, uchybia i mnie i tobie. Dlatego zamiast manifestować niezadowolenie, zdobądź się na odwagę i powiedz mi to wprost. - Valarowie! O co ci chodzi? Mało ci?! – wybuchnął Boromir – Chcesz jeszcze, żebym skakał z radości, oddając ci moją armię i dowodzenie?! To całe moje życie, wszystko, co mam, a ty…! Kasiopea 8 Syn Gondoru, Część Piąta - Ciszej, Boromirze – upomniał go Aragorn. – Nie jesteśmy tu sami. Wiem, jakie to dla ciebie ważne. I nie odbieram ci armii, chcę mieć decydujący głos pod Czarną Bramą. To wszystko. - No, właśnie – Boromir spojrzał mu w oczy. – „Wszystko”! Jeszcze raz przetarł twarz dłońmi, zorientował się, że z oddali zerkają ku nim zaintrygowani ludzie, ochłonął i pozbierał się. - Pozwól, że teraz ja zadam ci czysto teoretyczne pytanie – powiedział, siląc się na spokój. Aragorn zachęcił go skinieniem głowy. - Załóżmy, że nie zgodzę się odstąpić ci dowodzenia w bitwie. Co wtedy zrobisz? - Nie wiem – odrzekł Aragorn szczerze. - Ustąpisz? - Obawiam się, że nie mogę sobie na to pozwolić. - Rozumiem – Boromir z wolna pokiwał głową. - A zatem pojedynek wszechczasów? - Niewykluczone. - Do pierwszej krwi, jak rozumiem – ciągnął Boromir. – Żeby nie było nieporozumień, nadal pytam jedynie teoretycznie – zapewnił, unosząc do góry dłonie na znak, że nie ma złych zamiarów. - Miecze? Czy może, wedle starej tradycji Numenoru, włócznie? – to rzekłszy, pytająco uniósł brew. - Szachy – odparł na to Aragorn z uśmiechem. - No, nieeeeee, dajże spokój! – Boromir mimo woli parsknął śmiechem. - Cóż chcesz, to znakomity sposób. - Włócznie! - Szachy. - Dobijmy targu – Boromir uśmiechnął się krzywo. – Szachy do pierwszej krwi. - Bezkrwawe szachy. - Czy mogę zatem wystawić Faramira w moich barwach? Tak, Pippinie? Hobbit podszedł bliżej. - Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale Gimli pyta, kiedy przyjdziecie, bo obiadokolacja stygnie. - Zaraz przyjdziemy, Pippinie, tylko skończymy naszą dyskusję – rzekł Aragorn z naciskiem. - Mamy ważną sprawę do ustalenia. - W zasadzie chyba już skończyliśmy – odparł Boromir. - O – ucieszył się Tuk. – to możecie przyjść? - Skończyliśmy? – Aragorn zmarszczył brwi. - Mnie pytasz? – Boromir spojrzał na niego znacząco, a potem uśmiechnął się smutno. - Przecież to ty tu dowodzisz. * Obiadokolacja upłynęła im w kameralnym gronie, a rozmowy zeszły na wspominanie pobytu w Rivendell. Po posiłku Pippin i Gimli wyszli na dwór zapalić fajki, a Legolas udał się na pogawędkę z synami Elronda. Aragorn został z Boromirem sam, zaproponował więc, by korzystając z okazji, wrócili do sprawy Kasiopea 9 Syn Gondoru, Część Piąta ustawienia chorągwi pod Czarną Bramą. W odpowiedzi usłyszał beznamiętne: „Jak sobie życzysz”. Naczynia zostały uprzątnięte, a stół pokryły mapy. Bern wyciągnął jeszcze specjalny rysik z węgla do kreślenia na pergaminie, uzupełnił wino w dzbanie, a potem zabrał boromirową kolczugę i napierśnik i wyszedł na zewnątrz. Boromir ruchem ręki zaprosił Aragorna do zajęcia miejsca przy stole i sam zasiadł obok. Pochylili się nad mapą Mordoru. - Z mapy wynika, że tamtejszy teren jest płaski – Aragorn przysunął tacę z winem. Boromir podziękował za puchar ruchem głowy. - Choć ja nie ufałbym tym rycinom zanadto. Niewolnicy Saurona wysypują żużel z kopalni po tej stronie Morannonu właśnie, więc równie dobrze możemy tam zastać pagórki i kopce. Musimy zatem przygotować różne wersje ustawienia wojska, bo kiedy się już tam znajdziemy, możemy nie mieć czasu na narady. - Proszę bardzo – odrzekł Boromir, sprawiając wrażenie, że myślami jest gdzie indziej. Aragorn zmarszczył brwi, ale kontynuował. - Może się zdarzyć i tak, że będziemy musieli rozdzielić armię. Wtedy każdy z nas obejmie dowodzenie nad swoim skrzydłem i będzie musiał radzić sobie sam. - W porządku. - Oddziały Lamedończyków połączyłbym z piechotą Gondoru i z Rohanem, a Dol Amroth pozostawił przy twojej chorągwi. - Jak uważasz. Aragorn uznał, że wyczerpał już swoje pokłady cierpliwości. Puścił brzeg mapy, pozwalając, by zwinęła się z powrotem w rulon. Oparł łokcie na stole, zaplótł dłonie i zwrócił się ku przyjacielowi, wpatrując się w niego intensywnie. Boromir przez chwilę starał się utrzymać swój kamienny fason, lecz kiedy milczenie przeciągało się, a Aragorn wciąż wpijał się w niego wzrokiem, zaczął tracić pewność siebie. W końcu nie wytrzymał: - Co znowu? – zapytał obronnie. - Czasami mam cię ochotę zamordować tępym nożem – oświadczył Aragorn. – Na przykład teraz. - Obawiam się, że po dzisiejszej inspekcji będziesz się musiał ustawić w długiej kolejce – odparł Boromir odruchowo. - Myślę, że zrobię to po znajomości, poza kolejką. - A mogę przedśmiertnie zapytać, czym sobie na ten honor zasłużyłem? Aragorn westchnął. - Bracie mój, przyjacielu – zaczął stanowczym tonem – wulkanie emocji, istoto miotana sprzecznościami i najeżona gniewem, niczym jeż kolcami. Brwi Boromira podjechały ku górze, a oczy rozszerzyły się lekko. Aragorn kontynuował: - Szybkość z jaką popadasz w jednej skrajności w drugą jest doprawdy imponująca. Nie dalej jak dziś po południu poprosiłem cię o przekazanie mi dowództwa w jednej konkretnej bitwie, a ty już zachowujesz się, jakbyś stracił wszystko, z życiem włącznie. Czy mogę cię zatem prosić, byś ożył na nowo? Zechciej wynurzyć się z otchłani gniewu, samoudręczenia, użalania się nad losem, czy w czymkolwiek tam tkwisz obecnie, wróć do nas i zajmij tym, czym wódz naczelny powinien się zajmować, czyli armią. Jeśli zasię zapadasz się ostatecznie, bądź Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 10 przynajmniej łaskaw wyznaczyć na swe miejsce innego dowódcę, który przejmie twoje obowiązki i pomoże mi przygotować wojsko do bitwy. Boromir patrzył na niego jak ogłuszony, mrugając oczami. Nie odpowiedział. - Można spytać co teraz robisz?- zapytał Aragorn z zainteresowaniem, nie doczekawszy się żadnej reakcji. – Bo, daruj, ale po wyrazie twarzy nie potrafię poznać. Ożywasz, czy zapadasz się głębiej? - O…żywam? – zaryzykował Boromir ostrożnie. - Chwała Eru ! Rad jestem to słyszeć – Aragorn energicznie rozwinął pergamin i przesunął go po stole w stronę Boromira. - Mapa – powiedział dobitnie, pukając w nią palcem. - Chorągwie. Szyk bojowy. Słucham, wodzu. Boromir wciąż mu się przyglądał, wreszcie kącik jego ust drgnął w uśmiechu. - A więc słuchaj – rzekł, prostując się i zdecydowanym ruchem odbierając mapę. – Słuchaj i podziwiaj mą taktyczną przenikliwość – pochylił się i wziął rysik. - Czy mogę prosić o wino.. wodzu?– dorzucił. Aragorn uśmiechnął się, podał mu dzban i przysunął oba puchary. * Przenikliwy dźwięk trąbki przeszył umysł hobbita niczym rożen pieczyste. Pippin zerwał się na równe nogi, wybudzony brutalnie z głębokiego snu. Właśnie śniło mu się, że razem z ojcem i ciotką wędruje korytarzami Morii, więc przez moment nie mógł się odnaleźć w tym dziwnym, mrocznym namiocie. W kącie paliła się jedna lampka i w jej świetle ujrzał Boromira stojącego przy stole. Mysza dopinał mu naramienniki. Widok ten natychmiast hobbita otrzeźwił. - Co się dzieje?! Atakują nas?- odruchowo rozejrzał się za bronią. - Nie – Boromir uśmiechnął się do niego. - Inspekcja. Dzień dobry, Pippinie. Tuk wydał z siebie przeciągły jęk i z powrotem osunął się na posłanie, narzucając koc na głowę. - A ty dokąd? – usłyszał głos Myszy i w tej samej chwili został pozbawiony przykrycia. - Wstajemy. Ktoś tu się chwalił, że jest żołnierzem Gondoru. - Właśnie zawiesiłem służbę – mruknął Pippin, odwracając się plecami do giermka. - Wstawaj, Pippinie i pędź do swojej Kompanii Ochotników – zagrzmiał Boromir – Jak się nie będziesz bardzo wychylał, to może cię nie zauważę. - Czego ci serdecznie życzę – dorzucił Mysza, ciskając koc Pippina w odległy kąt namiotu i podając swemu panu płaszcz. - Czy wszyscy poszaleli? – Pippin usiadł na posłaniu. – Przecież jest noc! - Zaraz będzie świtać – odrzekł Boromir. – Wszyscy już wstają. Masz mało czasu. - Ale przecież ty wstałeś przed sygnałem! – Pippin chwycił swoją tunikę i nerwowo zaczął przekręcać ją na prawą stronę. - Owszem – Boromir uśmiechnął się pod nosem. – Zawsze tak robię przed inspekcją. - Jak my w związku z tym mamy zdążyć? – Tuk złapał płaszcz i zarzucił sobie na ramiona. Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 11 - A, to nie moje zmartwienie. - To niesprawiedliwe. - Nie ma sprawiedliwości, jestem ja. - Właśnie widzę! - Dziękuję, Bern – Boromir odprawił giermka ruchem ręki - to wszystko. Idź i uprzedź, że nadciąga Wielki Rzeźnik. - Kto? – Mysza zrobił głupią minę. - Mysza, Mysza, naprawdę sądziłeś, że nie wiem? - Ktoś cię tak śmie nazywać, mój panie?! - Mysza, daruj sobie. No już, raz-dwa. * Pippin chuchnął w dłonie obłoczkiem pary i szybko roztarł dłonie, korzystając z tego, że Boromir dopiero się zbliżał. Obok niego Beregond wyprężył się i uniósł głowę. - Ile zwykle to trwa? – szepnął hobbit. - Sza!!! – usłyszał w odpowiedzi. Zamilkł więc i skupił się na obserwacji Boromira. Namiestnik szedł z wolna, bacznym okiem obrzucając zebranych, przed nikim się jednak nie zatrzymał. Kiedy dotarł do połowy linii wojska, stanął twarzą do swych żołnierzy i założył ręce za plecy. Wszyscy, jak jeden mąż unieśli jeszcze wyżej głowy i wyprężyli się na baczność. - Oczom nie wierzę! – zawołał Namiestnik gromko, po chwili groźnej kontemplacji zebranych żołnierzy. – Wszyscy gotowi, wszyscy na miejscu przed czasem! Blachy lśnią, oblicza lśnią, morale lśni, widzę, że przygotowaliście się do inspekcji! Nie to co wczoraj! Czyżbym nie zdołał was zaskoczyć? Brawo! Coś czuję, że tym razem nie znajdę żadnych uchybień… Rozległy się zadowolone, pełne satysfakcji pomruki. - … dlatego też, miast sprawdzać rynsztunek, zrobię wam inspekcję w namiotach!!! - O, matko moja… - rozległ się jakiś jęk nieopodal Pippina, nieco głośniejszy od powszechnego lamentu. - Żołnierzu!– Boromir natychmiast wyłowił ten głos nieomylnym uchem drapieżnika i zbliżył się wielkimi krokami, powiewając płaszczem. – Jak cię zwą? Ty od matki swojej. W drugim szeregu, tak, ty, nie chowaj się i tak cię widzę. Śmiało, jak cię zwą? Wśród żołnierzy zapanowała wesołość, jak zawsze, kiedy ofiara zostanie już wyłoniona. Pippin też się odprężył, ganiąc się za to, że mu się udzielił powszechny popłoch. W końcu, kto jak kto, ale on - mieszkający w namiocie Boromira – nie musiał się niczego obawiać. Nagle w przebłysku olśnienia zaświtał mu w głowie pewien pomysł. - Hador z Minas Tirith, panie – padła ostrożna odpowiedź. Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 12 - Hadorze z Minas Tirith! Na pewno, jak na Gondorczyka przystało, utrzymujesz w swym namiocie wzorowy ład i nie możesz się doczekać, by podzielić się ze mną jego widokiem! Prowadź zatem. Hador z rezygnacją skazańca przecisnął się przed pierwszy szereg. - „Wiedziałeś” powiadasz? Niebywałe! Nie dość, że ochotnik to jeszcze jasnowidz! – zawołał Boromir, wśród fali śmiechów, a Hador poczerwieniał, przerażony tym, że dowódca dosłyszał jego komentarz przeznaczony dla kolegi. – Co za wojsko natchnione, doprawdy! Prowadź chłopcze! – Boromir szerokim gestem wskazał namioty. – Reszta stoi tu i czeka, dopóki nie wrócimy – rzucił przez ramię. – Potem zaś wyłonimy kandydatów... - Ja! – przerwał mu Pippin, unosząc dłoń. – Ja się zgłaszam! Boromir odwrócił się błyskawicznie, odszukał go wzrokiem i błysnął zębami w uśmiechu. - … do pracy przy zasypywaniu latryn! – kontynuował. Ręka Pippina opadła. - Żołnierze – Boromir szeroko rozłożył ręce - to niesłychane!!! Mamy pierwszego prawdziwego ochotnika w historii Kompanii Ochotników! Pereginie Tuku, wiedz, że doceniam twój heroizm! Na cześć naszego bohatera trzykrotne hura! - Hura!!! Hura!!! Hura!!! – zabrzmiało z setek gardeł. Pippinowi nie pozostało nic innego, jak tylko się ukłonić. - Pierwsza zasada żołnierza Gondoru: „za Boromira, nikt na inspekcji się nie wychyla” – syknął Beregond. - Dzięki – odmruknął Pippin. Boromir ruszyli dalej z Hadorem, ale po kilku krokach zatrzymał się i raz jeszcze odwrócił do żołnierzy. - Zapewne niektórzy z was zadają sobie pytanie – jego głos odbił się echem w dolinie - czy zorientuję się, że pokazujecie mi namiot sąsiada. Wiedzcie, że i mnie to bardzo intryguje! – to rzekłszy oddalił się wraz ze swą ofiarą. Z tyłu za Pippinem rozległy się gorączkowe szepty. Nadstawił ucha. - Schowałeś gorzałę? – pytał jakiś wojak drugiego. - Po co, jak wejdzie to i tak znajdzie. Módl się, żeby na nas nie padło. Pippin pokręcił głową, odprowadzając wzrokiem Boromira. - Na Lobelię, pomyśleć, że ja z nim z jednej miski jadłem… * Wbrew swym obawom Pippin nie namachał się zbytnio łopatą, ponieważ nastąpiło coś, co Boromir nazwał „dniem cudów i chwalebną kartą w historii gondorskiej armii”. Kiedy bowiem Namiestnik powrócił z Hadorem (który dołączył do Pippina w kwestii prac porządkowych) i wytypował następnego delikwenta do przeglądu namiotu, ten zaproponował nieśmiało, że może on od razu zgłosi się do zasypywania latryn, żeby „oszczędzić panu kapitanowi zachodu”. Boromir odniósł się do pomysłu życzliwie i zapytał, czy są może jeszcze jacyś ochotnicy. Na co podniósł się istny las rąk. Namiestnik wygłosił pochwałę wojskowego morale, kazał odliczyć od lewej do trzydziestu i ową trzydziestkę posłał do pracy, Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 13 zapowiedziawszy, że od dziś nie będzie już więcej inspekcji. W efekcie Pippin poza otrzymaniem łopaty, niewiele zdążył nią zdziałać i wrócił do boromirowego namiotu po rzeczy, bardziej rozbawiony niż obrażony. - Jedziesz ze mną, czy maszerujesz z ochotnikami? – zagadnął Boromir, trocząc bukłak do przedniego łęku. Pachołkowie kończyli właśnie zwijać namiot, rzeczy hobbita, jego koc i sakwa leżały z boku, poszedł więc, by je upakować porządnie. - A mogę się przejechać z tobą do pierwszego postoju? – zapytał Tuk, zwijając koc w rulon i zaciskając go paskiem. - Zapraszam. Co tak patrzysz? - Patrzę, czy twoje strzemiona aby dostatecznie się błyszczą – odrzekł Pippin znacząco. - Błyszczą się zawsze, nawet wtedy, kiedy tego nie widać – odparł Boromir swobodnie, opędzając się jedną ręką od Koń, która podskubywała mu płaszcz. - Spodziewałem się takiej odpo... – zaczął Pippin i w tym samym momencie, gdzieś z wysoka zabrzmiał przeszywający krzyk Nazgula. Koń poderwała łeb, chrapiąc, a Boromir z cichym okrzykiem sięgnął odruchowo po miecz, odwracając się raptownie. Cień przemknął wśród chmur i zniknął. Boromir odetchnął głębiej i puszczając rękojeść miecza, oparł się ciężko plecami o bok Koń. - I ja cię też!!! – krzyknął ku niebu z bezsilną wściekłością. - Ścierwojady, krzykacze, myślą, że się ich przestraszymy. Mój hełm, Mysza. Pobladły giermek wręczył mu go, a potem zerknął jeszcze raz na niebo. Pippin pospiesznie dopchnął ręcznik, mydło i fajkowe ziele do worka i podał go Boromirowi, a potem sam dał się podsadzić. Po chwili syn Denethora zasiadł za nim. Zatoczyli niewielkie koło, by znaleźć się na czele chorągwi i tam stanęli, by przepuścić oddział Dol Amroth. - Wiesz, trochę się zdziwiłem – zaczął Pippin – kiedy się okazało, że nie będziesz jechał na samym początku. Sądziłem, że zwyczajem wodzów jest zajmowanie miejsca na czele. - Prawdziwy wódz jedzie na czele wojska dopiero w bitwie – odpowiedział Boromir. – Choć są i tacy, którzy nawet wtedy zostają w tyle, by móc z dystansu czuwać nad sytuacją. - A to nie jest…wybacz, że pytam, tchórzostwo, takie czuwanie z dystansu? - Ja osobiście wolę brać udział w bitwie, ale nie odmawiam rozsądku tym dowódcom, którzy decydują się zostać. Może się bowiem zdarzyć tak, że wódz zginie w pierwszej fazie ataku, i co wtedy? Dowódca, który z dystansu obserwuje walkę, jest bezpieczny, widzi wyraźnie co się dzieje, czego nie można powiedzieć o tym, którego otacza bitewny kłąb, może więc lepiej ocenić sytuację, przerzucić cześć chorągwi, tam gdzie są bardziej potrzebne i tak dalej, i tak dalej. - Rozumiem. Ale mimo to decydujesz się iść do bitwy. - Tak. Bo w tych czasach ludziom bardziej jest potrzebny dowódca, który się z nimi będzie solidaryzował i zachęci ich własnym przykładem. - Acha – Pippin pokiwał głową, uznając dyskusję za zamkniętą, ale ku jego zaskoczeniu, po chwili Boromir odezwał się znowu, a w jego głosie zabrzmiała nutka humoru. - A co do podróżowania na czele oddziału, nabrałem do tego niechęci…- Boromir umilkł, czekając aż rogi i trąby skończą obwieszczać wymarsz – nabrałem Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 14 niechęci – ciągnął, trącając Koń pięta i ruszając za chorągwią – po pobycie w Ithilien pewnego słonecznego lata. - O? – zainteresował się żywo Pippin. - Byłem wówczas, jak wy to hobbici mawiacie „świeżo upieczonym” wodzem naczelnym i pojechałem do mego brata na inspekcję oddziałów. Na własną prośbę przystałem do zwiadowczego oddziału, który prowadził Faramir. Ruszyliśmy na zwiad. Puścili mnie przodem, a ja poszedłem, pełen dumy, przekonany, iż czynią tak z wielkiego szacunku do mojej osoby. Myliłem się. - Jak to? - Jak się okazało, chodziło o to, żebym im przetarł ścieżkę z pajęczyn. Pippin zaniósł się śmiechem. - To był gęsto zarośnięty zagajnik, a pająki w nocy bynajmniej nie próżnowały. Niestety nie uchodziło mi się wycofać – podsumował Boromir z uśmiechem. – Od tego czasu mam uraz do wędrowania na czele oddziału. - Na Lobelię, to cudne – Pippin z uśmiechem pokręcił głową. Potem westchnął i spojrzał w niebo. Czarne chmury ścieliły się tak nisko, że zbocza gór tonęły w nich, niknąc w ciemnościach – Kiedy wstanie dzień? - Obawiam się, mój zacny hobbicie, że już nie wstanie. Świt dawno powinien rozjaśnić te ciemności, a skoro tak się nie stało, oznacza to, że musimy się do tego mroku przyzwyczaić. - Czy to znaczy, że nie ujrzymy już słońca…- Pippin chciał powiedzieć „ już nigdy”, ale nie chciało mu to przejść przez gardło. Spróbował dla pokrzepienia wyobrazić sobie zalane słońcem pagórki Sire, ale ku jego przerażeniu wspomnienie, było odległe, wyblakłe. - Do bram Mordoru raczej nie – odparł Boromir spokojnie. – Ale to i dobrze. Tu nie ma czego oglądać. - Toś mnie pocieszył – mruknął hobbit. - Chyba lepiej nie widzieć tych wszystkich szkieletów, które się tłoczą tu dookoła, tuż za progiem ciemności, zionąc oczodołami i szczerząc spróchniałe zęby – Boromir obniżył głos i nachylając się mruknął wprost do jego ucha, tonem, jakim straszy się dzieci. - Przestań! – rozbawiony Pippin ducnął go łokciem. – Tu nie ma żadnych szkieletów! - Nieprawda – Boromir intonował tym samym tonem. - Jest ich tu niemal siedem tysięcy i wszystkie, obleczone ciałami, zmierzają gościńcem w tę samą stronę, do krainy śmierci… - Przestań, no! – Pippin roześmiał się i trącił go mocniej. - I co, szczerzą swoje spróchniałe zęby, tak? - Co poniektórzy – odrzekł Boromir swobodnie, swoim normalnym już głosem. - Boromirze? - Tak? - Zaintrygowałeś mnie. Możesz mi wyjaśnić, jak wygląda „zionięcie oczodołami”? - Nie mogę, albowiem jest to zbyt straszne i wzdragam się na samą myśl. - To zupełnie jak ja. Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 15 - No, widzisz, jesteśmy co do tego zgodni. Bern! – namiestnik przywołał giermka. – Męczy mnie ta grobowa cisza. Zaśpie…- nie zdołał dokończyć, bo kolejny krzyk Nazgula przeszył ciemności, a zaraz potem drugi odpowiedział mu, gdzieś z wielkiego oddalenia. Boromir wzdrygnął się, rzucił parę słów w języku Gondoru, z tonu sądząc - srogie przekleństwo, uspokoił się głębszym oddechem, a potem nabrał tchu i zaśpiewał gromko: Śpiewajcie, ludzie z Wieży Anora, Skruszeje rychło moc Saurona, I w proch upadnie Czarna Wieża, Śpiewajcie ludzie ze Strażnicy… Na początku głos drżał mu jeszcze lekko, ale z każdym słowem nabierał sił i pewności. Niemal natychmiast zaczęły się do niego przyłączać pojedyncze głosy, wkrótce śpiewał już cały oddział, coraz głośniej i głośniej, jakby ludzie chcieli sobie powetować i zagłuszyć ten lęk który przed chwilą opanował ich wszystkich. Nazgul krzyknął jeszcze raz, ale Gondorczycy nie dali sobie przerwać. Odśpiewali całą pieśń, wróżącą rychły koniec Władcy Mordoru, a potem jeszcze jedną. I kolejną. Kiedy zbiorowy entuzjazm zaczął opadać, Boromir nie podsycał go na siłę i pozwolił ludziom zamilknąć. I tak, w ciszy i ciemności jechali całe przedpołudnie. Popas przypominał ten wczorajszy. Zjedli w pośpiechu, nie rozpalając ognisk. Konni nawet nie rozkulbaczali wierzchowców, poluzowali jedynie popręgi. Po południu dotarli do miejsca, w którym masyw Ephel Duath, do tej pory ciągnący się niemal dokładnie w linii prostej na północ, skręcał raptownie w bok, otwierając widok na Martwe Bagna. Gościniec również odbijał w tym miejscu na wschód, tuż za granicą wytyczoną przez popękane skały, które na podobieństwo filarów ocieniały drogę. - Mysza, dlaczego wojsko się zatrzymuje? – zagadnął nagle Boromir, oganiając się od much. - Skocz no na przód i sprawdź. - Tak jest! Bern skręcił w bok, by wyminąć chorążego i w tej samej chwili rozległ się tętent kopyt. Gościńcem nadjechał Mablung, galopem. - Lord Aragorn prosi cię na czoło oddziału, mój panie – rzekł niespokojnie. - Co się stało? - Sam zobacz, mój panie, bo opisać tego nie sposób. Boromir ze zmarszczonym czołem zjechał z gościńca. - Panie mój – odezwał się jeszcze Mablung. – Daruj mą śmiałość, ale niziołek…może niech lepiej tego nie ogląda. - Zsiądź, Pippinie – rzekł Boromir, robiąc taki ruch, jakby zamierzał go zestawić na ziemię. - Nie! – odparł natychmiast Pippin, bardziej wystraszony tym, że w obliczu tego tajemniczego zagrożenia znajdzie się na ziemi, sam pośród konnych. - Chcę pojechać. - Tam jest pełno…ludzkich ciał – rzekł Mablung, ściszając głos, tak by nie usłyszeli go żołnierze. Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 16 - Mysza, niech trąbią na krótki postój, powiedz ludziom, że dowódcy muszą się naradzić – rzekł Boromir szybko. - Pippinie, na pewno chcesz jechać? - Byłem w Mieście podczas oblężenia, pamiętasz? – odparł hobbit. – Widziałem, jak ludzie zbierali do koszy głowy swych bliskich. Może być coś gorszego? Pchnęli konie do galopu, mijając chorągiew Dol Amroth i chorągiew królewską. Aragorn czekał na nich przy skalnych filarach, wraz z Gandalfem, Imrahilem i synami Elronda. Pozdrowił Boromira skinieniem głowy i bez słowa zwrócił wzrok na gościniec. Tam zaś… Pippin przełknął ślinę i odwrócił wzrok. Czarna Władca zgotował im powitanie. Wzdłuż gościńca ciągnęły się rzędy pali, na które ponabijani byli ludzie. Najprawdopodobniej celowo nie odarto ich ciał, by po strojach można było poznać, skąd pochodzą. A pochodzili głównie z Gondoru, sądząc po znaku Białego Drzewa widniejącego na większości tunik, kaftanów i napierśników. Musieli być to jeńcy wzięci w Osgiliath, na Pelennorze, bądź też nieszczęśnicy, którzy przepadli bez wieści w Dolinie Morgulu. Ciała pokryte były rojami much, niczym przelewającą się smołą. Nawet z tego miejsca, gdzie stali konni czuć było mdlącą woń rozkładu. Boromir pierwszy przełamał milczenie. - Co radzisz? – zapytał Aragorna. - Wolałbym się nie zatrzymywać, ale nie można ich tak zostawić – odparł Dziedzic Isildura. - Musimy pochować tych nieszczęśników. - Oczywiście, że musimy – rzekł Boromir natychmiast. - Trzeba ich zdjąć i złożyć w jednym miejscu. Na szczęście tu jest dużo kamieni, usypiemy im wspólną mogiłę – syn Denethora odwrócił się, by zerknąć na pierwsze szeregi wojsk. Żołnierze szeptali ze zgrozą, panowało wśród nich wielkie poruszenie. - Obawiam się, że wieść rozniesie się lotem błyskawicy i za chwilę nawet ostatni oddział będzie wiedział – rzekł. - Trudno. Bern, przejedź się i zbierz ochotników do pracy przy pochówku. Niech pamiętają o chustach do zakrycia twarzy. Pippinie, zajmij się Koń przez ten czas, dobrze? - A ty? – zdziwił się hobbit. - Ja się zgłaszam do pracy jako pierwszy – odparł Boromir, wyrzucając nogi ze strzemion i zsiadając. - To byli moi żołnierze i jestem im to winien – dodał, ściągając płaszcz i podając go Pippinowi. - Pomogę ci - rzekł Aragorn. - Nie ma takiej potrzeby – odpowiedział Boromir spokojnie. - Poprowadź wojsko dalej, trzeba pokazać Nieprzyjacielowi, że nie damy się zastraszyć. - Jeśli poprowadzi się wojsko dalej – odezwał się czarodziej - to wszyscy po kolei, do ostatniego żołnierza włącznie, zobaczą ten widok. Lepiej będzie, jeśli poczekają i przejada już koło mogiły. - Masz rację – Aragorn skinął głową. - Pchnę gońców, żeby w oszczędnych słowach powiadomili żołnierzy o przyczynie postoju. - Jak uważasz – odparł Boromir, wyciągając z sakwy płótno i składając je w duży trójkąt. - A ja pchnę moich ludzi, żeby zaczęli zbierać kamienie – wtrącił się Imrahil. Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 17 - Bardzo dobrze – odparł Boromir. – Trzeba się z tym uwinąć jak najszybciej. Pippinie sprawdź, czy w tej brązowej sakwie, tak, tej, są moje zapasowe rękawice. - Nie, nie ma – odparł Pippin po pospiesznym przeglądzie. - A zatem muszą być w skrzyni na wozie, nic to, zaraz poślę po nie Berna. Pojedynczo lub grupkami zaczynali nadciągać pierwsi ochotnicy. - Moi strażnicy tez mogą zbierać kamienie – zauważył Mablung. - No, to do dzieła – powiedział Aragorn. – Im krótszy będzie ten postój, tym lepiej. * Niestety grzebanie zwłok zajęło im sporo czasu. Pale były długie, zbyt długie, by dosięgnąć do ciał i tylko nieliczne zwłoki zdołano ściągnąć za pomocą drzewców włóczni. Sauron bardzo starannie wszystko przygotował. Drągi były wkopane bardzo głęboko, a w ich drewnie gęsto tkwiły kolce. Trzeba było zaprzęgać konie do lin i obalać drągi mozolnie, jeden po drugim, uważając, by się nie pokaleczyć. Potem przyszła kolej na najgorsze – ściąganie zwłok i wśród kłębiących się rojów much przenoszenie ich na wybrane miejsce. Ludzie wymiotowali, część ochotników nie wytrzymała, zastąpili ich inni. Wreszcie mogiła była gotowa i zarządzono wymarsz. Wojsko ruszyło dalej w grobowej ciszy, nie ujechali jednak nawet mili, gdy z tyłu nadjechał Eomer. Za nim galopował Angor. Obaj dowódcy mieli nietęgie, przejęte miny. - Co się dzieje? – zapytał Aragorn, marszcząc czoło. - Panie, mój! – zawołał Angbor. – Panowie – poprawił się, widząc, że u boku Dziedzica Isildura jedzie Boromir. - Ludzie odmawiają dalszego marszu, boją się dalej jechać. Chcą zawracać. - Każdego, kto ośmieli się zawrócić, osobiście nabiję na pal! – zawarczał Boromir, szarpnięciem kierując Koń na gościniec. - Spokojnie – Aragorn zajechał mu drogę. – Pojedźmy, zorientujmy się, jak sprawa wygląda. * Sprawa wyglądała tak, że ludziom po prostu zaczęło brakować odwagi, by iść dalej. W większości byli to rolnicy z Lossarnach i z Lamedonu i młodziutcy chłopcy z Rohanu, którzy na co dzień żyli z dala od cienia Nieprzyjaciela i Mordor zwykli uważać za bajkę, którą straszyły ich nianie. Teraz jednak ten odległy symbol zła stał się realny, legenda zmieniła się w rzeczywistość, gorszą od wszystkich wyobrażeń. Nie rozumieli, dlaczego muszą tu być, jaki jest sens tej wojny i dlaczego to oni właśnie muszą iść na śmierć. Wieść o ciałach znalezionych przy gościńcu załamała ich ostatecznie, zaczęli otwarcie szemrać, a w końcu odmówili dalszej drogi. Stali teraz zbici w trwożną gromadę w oczekiwaniu na karę, choć zarazem zdeterminowani, że nie zrobią ani jednego kroku dalej. Co gorsza na widok, w innych oddziałach zaczęły się odzywać głosy nawołujące do odwrotu. - Boromirze, ja załatwię tę sprawę – rzekł Aragorn stanowczo, ściszonym głosem, bowiem na twarzy syna Denethora widać było jak na dłoni, co myśli o Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 18 dezerterach i co najchętniej by z nimi zrobił. Boromir rzucił mu chmurne spojrzenie, ale nie zaprotestował, jakby zaintrygowany, co rywal uczyni. - Kto z was chce wrócić?! – zawołał gromko Aragorn, podjeżdżając bliżej. - Śmiało, ręka do góry. Żołnierze przez chwilę patrzyli po sobie niepewnie, w końcu ktoś podniósł rękę, a po nim podniosły się dziesiątki innych. Aragorn przez chwilę przyglądał się w milczeniu wystraszonym, młodym twarzom, w końcu odezwał się, a w jego głosie była litość, a nie potępienie: - Wracajcie więc – rzekł – ale zachowajcie przynajmniej tyle honoru, aby nie uciekać w panice. - Aragornie! – rozległ się za nim ostry głos. Dziedzic Isildura odwrócił głowę, czekając aż syn Denethora do niego podjedzie. Żołnierze zaczęli szemrać w zdumieniu. Nie spodziewali się takich słów. - Co ty wyprawiasz najlepszego? – zawarczał Boromir, starając się mówić cicho. - Pozwalasz im uciec? - To jedyne rozsądne wyjście – odrzekł Aragorn spokojnie. – Zamierzam odesłać ich do Kair Andros. W ten sposób podtrzymamy pozór naszej pewności siebie. Oni i tak uciekną, a jeśli spróbujemy zatrzymać ich siłą, poleje się krew. Tylko tego brakuje, żeby Nieprzyjaciel zobaczył, że nie panujemy nad wojskiem. Jeśli teraz zawrócą na mój rozkaz, będzie to wyglądało jak celowe, dufne zachowanie. Boromir chciał coś powiedzieć, ale Aragorn uciszył go ruchem ręki. - Możecie spełnić zadanie, aby uniknąć ostatecznej hańby! – zwrócił się na powrót do żołnierzy. – Kierujcie się na południowy zachód, by trafić do Kair Andros, a jeśli ta placówka, jak przypuszczam, jest w ręku wroga, odbijcie ją, bo to może się wam udać, i utrzymujcie do końca dla ochrony Gondoru i Rohanu. To rzekłszy, zawrócił Roheryna i ruszył ku swojej chorągwi. Boromir pojechał za nim po chwili wahania, całym sobą demonstrując, jak bardzo mu się ta decyzja nie podoba. Z czasem jednak złagodniał, kiedy się okazało, że część słabych duchem, przezwyciężyła strach, zawstydzona litością wodza i została. Nie zmieniło to jednak faktu, że łącznie z oddziałem, jaki wcześniej pozostawili na straży Rozstaja, siły ich uszczupliły się o prawie tysiąc żołnierzy. Mimo to Aragorn ze zdwojoną siłą kazał trąbić na wyzwanie, a heroldowie, tak jak poprzednio rozgłaszali, że król powrócił, by pomścić krzywdy wyrządzone jego ludowi. Chorągiew Boromira była jedyną, z której nie odszedł nikt. * Obozowisko rozbili na wschód od gościńca, u podnóża gór. Ogniska rozpalali wśród rozlegającego się zewsząd wycia wilków. Sauron wysłał watahy swoich „psów”, by nękały armię Władców Zachodu. Wilki nie atakowały jednak, tylko kręciły się w ciemnościach poza zasięgiem strzał, wyjąc i siejąc popłoch wśród koni. Gandalf puścił więc Cienistogrzywego, by przeszedł się wśród koni po obozie. Obecność wielkiego mearasa i jego spokój zadziałały jak magiczne zaklęcie. Wierzchowce przestały się płoszyć, a ludzie odetchnęli. Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 19 Obóz otoczony został wieńcem ognisk i podwojonymi wartami, a chorągiew Boromira tradycyjnie już została zagoniona do ćwiczeń. Niestety żołnierze nie mieli tyle miejsca, co ubiegłego wieczora, padła więc propozycja, by ochotnicy wyzywali się do pojedynków, a reszta czyniła zakłady. Odbyło się kilka walk, a żołnierze starając się nie zważając uwagi na wycie wilków zagrzewali towarzyszy do boju. Wkrótce potem Elrohir wyzwał swego brata, by, jak to ujął „pomstę za wczoraj” i synowie Elronda stanęli na niewielkim poletku między namiotami, gdzie utworzyło się coś w rodzaju oficjalnej areny i cała uwaga szybko przeniosła się w to miejsce. Pojedynek pozostał nierozstrzygnięty, bowiem obaj walczący trafili się jednocześnie. Synowie Elronda zeszli więc z areny pogrążeni w ożywionej dyskusji, a obóz nie podzielił się na stronników zwycięstwa Elladana i stronników Elrohira tylko dlatego, że żołnierze nie potrafili braci odróżnić. Jako drudzy zmierzyli się ponownie Angbor i Eomer i po raz drugi marszałek Rohanu okazał się lepszy. Podali sobie prawice z władcą Lamedonu i zeszli z areny. Eomer, szeroko uśmiechnięty, zbliżył się do Aragorna. Niemożliwe. A jednak wyzwanie? - Dziedzic Isildura uniósł brew. Mylił się jednak. - A może – Eomer podniósł głos, by słyszeli go wszyscy dookoła – nasi pierwsi wodzowie zechcą się zmierzyć? – to rzekłszy, przeniósł wzrok na Boromira. - Król z Namiestnikiem? – powtórzył za nim Angbor z zaskoczeniem. - Król z Namiestnikiem?! – zgromadzeni żołnierze podchwycili natychmiast. - Król z Namiestnikiem!!! Aragorn porozumiał się wzrokiem z Boromirem. Syn Denethora uniósł brew i zrobił minę: „I co teraz?”. Co intrygujące, podobnie jak Aragorn nie wydawał się być szalenie zachwycony tym pomysłem. - Król z Namiestnikiem!!! Nie odrywali od siebie wzroku. „Zdaje się, że nie mamy wyjścia” przekazał mu Aragorn nieznacznym rozłożeniem rąk, Boromir, wciąż spięty, uśmiechnął się kątem ust. - Król z Namiestnikiem!!! Wstali jednocześnie. Rozległ się ryk aprobaty. Aragorn odpiął zapinkę pod szyją i oddał płaszcz Elladanowi. - To chyba nie jest najlepszy pomysł, Estelu – szepnął jego brat. - Skoro on podjął wyzwanie, ja nie mogę się wycofać – odrzekł Aragorn, ściszonym głosem. – Przecież dobrze o tym wiesz. - On pewnie myśli tak samo. - Możliwe. - Więc z nim porozmawiaj. Odwołajcie to. - Bracie – Aragorn uniósł brew – czyżbyś wątpił w moje umiejętności? - Wiesz, że nie. Po prostu coś mi mówi, że ten pojedynek to zły pomysł. - To tylko przyjacielska próba sił – Aragorn odebrał tarczę od Elrohira. - Mam nadzieję – odparł na to Elladan, a jego oczy pociemniały od troski. Boromir już czekał, z tarczą w jednej, a mieczem w drugiej dłoni. Bern podszedł i pytająco uniósł jego hełm, ale syn Denethora, nie odrywając wzroku od szykującego Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 20 się Dziedzica Isildura, bez słowa pokręcił głową. Bern odpowiedział ukłonem i wycofał się. Aragorn dobył Andurila, a pas z pochwą rzucił Elladanowi. Żołnierze otaczający arenę, cofnęli się parę kroków w jednomyślnym, niemym porozumieniu, robiąc więcej miejsca. Boromir podrzucił tarczę, poprawił jej ułożenie. Aragorn ruszył ku niemu. Stanęli naprzeciw siebie. Obaj w czerni, obaj z odkrytymi głowami. Na obu tarczach i tunikach to same godło - Białe Drzewo. Tyle, że u Aragorna bogatsze o koronę. Ukłonili się sobie lekko, unosząc klingi do góry na znak powitania i szacunku. Żołnierze, do tej pory szepczący z ożywieniem, umilkli raptownie. Zaległa głucha cisza, zmącona jedynie odległym wilczym chórem. Jednocześnie postawili pierwsze kroki. Aragorn w bok, w prawo, Boromir wstecz i w bok, jakby dla nabrania rozpędu. Okrążyli się po kole. Podświadomie Aragorn oczekiwał, że Boromir uderzy natychmiast, przyciskając ostro, zaskoczyło go więc to wyczekiwanie. Chcesz, bym uderzył pierwszy? Czemu nie? W dwóch krokach Aragorn był przy nim, Anduril ze świstem przeciął powietrze. Boromir przyjął cios na tarczę, odpowiedział klasycznym, poziomym pchnięciem, które Aragorn sparował bez trudu. Odskoczyli od siebie, znów zatoczyli koło. Aragorn zrobił zwód, zaatakował od lewej, syn Denethora uchylił się. Z rozpędu zamienili się miejscami. Boromir wyraźnie zaczął się rozluźniać, ręka dzierżąca tarczę opuściła się nieco, a na jego twarz, do tej pory tak spiętą i czujną, wypłynął lekki bezwiedny uśmiech – mina człowieka, który robi to, co lubi. Oczy bacznie śledziły każdy ruch przeciwnika, skupione na nim tak, jakby reszta świata nie istniała. I znów Aragorn zaatakował, lecz tym razem Boromir miast przyjąć cios na siebie, wywinął się błyskawicznym unikiem i w chwili, w której ustawieni byli do siebie lewymi bokami, rąbnął tarczą o tarczę Aragorna, wytrącając go z rytmu. Dziedzic Isildura musiał zrobić krok w prawo, by odzyskać równowagę i w tej samej chwili Boromir poprawił, niespodziewanie wkładając w cios nie tylko całą swoją siłę, ale i impet piruetu. Aragorn zasłonił się tarczą i to był błąd, powinien spróbować uniku. Zahuczało, od potwornego uderzenia omdlała mu ręka, przed spadającym nań następnym ciosem obronił się cudem i niewiele brakowało, a byłoby już po walce. Cofnął się, ale Boromir skoczył za nim, najwyraźniej zdeterminowany, by jak najszybciej skończyć pojedynek. Aragorn nie zamierzał mu na to pozwolić. Przed następnymi dwoma ciosami uchylił się zwinnie. Mógł sparować, mógł kontratakować. Nie zrobił tego. Drugim unikiem zaskoczył przeciwnika, Boromir poleciał za ciosem, musiał odzyskać równowagę, robiąc większy wykrok. Aragorn wykorzystał to i cofnął się, na zmianę rozluźniając i zaciskając palce lewej dłoni na skórzanym uchwycie tarczy. Wracała mu władza w ręku. Boromir zawrócił i nacierał dalej, Aragorn ograniczył się do uników i oszczędnego parowania ciosów, pozwalając by przeciwnik zmęczył się i wypalił w tym ataku. Rzeczywiście, po chwili Boromir odstąpił, zdyszany. Aragorn nie dał mu złapać oddechu. Zadał dwa szybkie ciosy, pierwszy wymierzony nisko, drugi w głowę, oba sparowane, i odskoczył, nie dając się wciągnąć w zwarcie, do którego Boromir ewidentnie dążył. Aragorn dobrze wiedział, że musi unikać wszystkich Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 21 sytuacji, w których do głosu dochodzi czysta siła fizyczna. Na tym polu bowiem z Boromirem mierzyć się nie mógł. Natomiast jeśli chodzi precyzję i zwinność - elfia szkoła walki nie miała sobie równej. Syn Denethora zaatakował z półobrotu, Aragorn zastawił się tarczą i natychmiast odpowiedział takim samym uderzeniem. Wymienili kilka ciosów, za którymi oko nie nadążało, przed ostatnim Boromir uchylił się z trudem. Syn Denethora cofał się teraz, aż pierwszy szereg obserwujących walkę żołnierzy znalazł się niebezpiecznie blisko i Aragorn musiał odstąpić, by kurtuazyjnie dać przeciwnikowi więcej miejsca. Kto wie, czy gdyby nie to, nie zdołałby zwycięsko zakończyć tej walki, bo Boromir zdawał się raptownie męczyć. Wrócili na środek areny i znów zatoczyli dookoła siebie krąg. Włosy Boromira zaczynały mu się lepić do czoła, na policzki wystąpiły rumieńce, oddychał szybko, przez nos. Aragorn też zaczynał już odczuwać skutki tej walki, koszula pod przeszywanicą była mokra i kleiła mu się do pleców. Boromir zaatakował znienacka, z doskoku, uderzył najpierw mieczem potem tarczą, a kiedy Aragorn się obronił, ruszył w bok i zadał jeszcze jeden cios, tym razem krawędzią tarczy. Uderzał teraz ostrożniej, nie wkładając już całej siły w ciosy. Aragorn musiał przyznać, że rzeczywiście jest dobry. Nie darmo zwano go pierwszym mieczem Gondoru. Poza swymi braćmi, Aragorn nie spotkał do tej pory nikogo, kto tak dobrze umiał posługiwać się tarczą, używając jej nie tylko jako osłony, ale i broni. Nie mówiąc już o sile, jaką Boromir miał w ręku. Znów zawirowali wokół siebie, tak blisko, że Aragorn przez mgnienie oka poczuł na twarzy oddech przeciwnika. Walka przeciągała się, jak dotąd żaden z nich nie dostał drugiego zza zasłony, żaden też nie zamierzał ustąpić. Gdyby nie zmęczenie i pulsujący ból lewej ręki Aragorn miałby wrażenie, że pogrążył się w przedziwnym śnie, ten zwarty krąg ludzi, zapatrzone twarze pełne napięcia, rozświetlone blaskami pochodni, wycie wilków. Zasłonił się tarczą przed pchnięciem wymierzonym w pierś, wywinął piruetem z zasięgu boromirowego ramienia. Syn Denethora obrócił się za nim i robiąc szeroki zamach i w tym dokładnie momencie rozległ się rozdzierający krzyk Nazgula, niemal tuż nad nimi. Boromir zachwiał się i potknął, wypadając z rytmu i odsłaniając się. Aragorn mógł go dostać zza zasłony bez trudu, stał w dogodnym miejscu i w pozycji w sam raz do ataku. Wystarczyłby jeden, precyzyjny cios. Nie zadał go. Cofnął się o krok, obniżając miecz. Boromir odzyskał równowagę i stanął naprzeciw niego. - Myślę, że na dziś wystarczy! – zagrzmiał głos Gandalf. Boromir zacisnął wargi i zrobił, taki ruch, jakby szykował się do dalszej walki, gdy odezwał się Imrahil. - Oszczędzajcie siły na jutro, dostojni panowie! Boromir opamiętał się, odetchnął głęboko i opuścił miecz. Ukłonili się sobie w ciszy. Nie było żadnych braw, ni wiwatów. Krzyk Nazgula zmroził żołnierzy, niektórzy z nich zaczęli wycofywać się i odchodzić. - Dobra walka – rzekł krótko Aragorn, przekładając miecz do lewej ręki i wyciągając do Boromira prawicę. Syn Denethora uścisnął ją, odpowiadając skinieniem głowy. Potem odwrócił się do Berna, oddał mu tarczę i odebrał swój Róg. Przewiesił go przez ramię i schował miecz do pochwy. Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 22 - Jest tu ktoś z mojej chorągwi?! – zawołał donośnie, ocierając sobie czoło i twarz podanym mu płaszczem. Natychmiast odpowiedziały mu gromkie, potakujące głosy. - Wielcem rad to słyszeć! Wiecie może, co was teraz czeka? – zagadnął Namiestnik przyjaźnie. - Kolacja? - Powrót do domu? - rozległy się anonimowe głosy z tłumu, biorące lekki ton dowódcy za dobrą monetę. - Inspekcja namiotów! – oznajmił Boromir dobitnie. Odpowiedział mu jeden wielki krzyk oburzenia. - Powiedziałeś, panie, że dziś nie będzie już inspekcji! – zawołał jakiś głos. - Nabrałem was, dziatwo naiwna! Rozległ się zbiorowy jęk. - Wybierając się do Mordoru – ciągnął Boromir z upodobaniem - obawialiście się upiorów, orków i podstępów Nieprzyjaciela. Niepotrzebnie! Bo ta JA będę waszym największym koszmarem! Jęk zabrzmiał głośniej. - Tym razem jednak, w drodze wyjątku, będę litościwy i dam wam chwilkę na ogarnięcie chaosu, zanim ruszę na obchód. Odmaszerować! Aragorn uśmiechnął się i podał mu odkorkowany bukłak, z którego właśnie się napił. Boromir wziął go i ugasił pragnienie. - Nie przesadzasz aby z tymi inspekcjami? – zagadnął Dziedzic Isildura z uśmiechem, kiedy schodzili z areny. - Dziś będę wyrozumiały – odrzekł Boromir, zarzucając płaszcz na ramiona. - Chcę po prostu przejść się po namiotach i porozmawiać z ludźmi. A, że przy okazji skonfiskuję nieco gorzałki, to inna rzecz. Ale tym razem nie będę szukał zbyt gorliwie. Przeszli w stronę namiotu Aragorna, który stał niedaleko i, okręcając się płaszczami, zasiedli przy niewielkim ognisku. Żaden z nich nie wspomniał o walce, jakby gorączka pojedynku wciąż jeszcze była zbyt świeża. - Gdzie teraz chowają? – zapytał Aragorn. – Nadal w śpiworach i butach? A może zakopują? - Buty i śpiwory to już przeszłość – odrzekł Boromir, z uśmiechem spoglądając w płomienie. - Teraz mamy erę wynalazków. Oczywiście stare dobre podkopy nadal są w modzie. Tyle, że teraz zakopują po zewnętrznej stronie namiotu, za płachtą. Przez chwilę milczeli w zadumie. - A ty? – Aragorn zwrócił wzrok na przyjaciela, unosząc znacząco brew. - Przyznaj się, gdzie chowałeś? - Ja? - No, ty. Przecież zanim zamieniłeś się w postrach wojska sam byłeś giermkiem. Przyznaj się, nikomu nie zdradzę. Boromir spojrzał na niego i po chwili wahania uśmiechnął się kącikiem ust. - W szachach – odparł. - W szachach?! – powtórzył Aragorn ze zdumieniem. - No, w pionkach – tłumaczył Boromir. – Bo widzisz, Ondoher, mój przyjaciel, dostał od swego dziada takie stare, duże szachy. Dziadek powiedział, że z czasem Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 23 odkryjemy ich prawdziwą wartość. I to ja tę wartość niechcący odkryłem, rok później. Potrąciłem kiedyś jedną figurę, spadła i ukruszyła się. Kiedy z Ondoherem usiłowaliśmy ją skleić, odkryliśmy, że główka się odkręca, a w środku jest pusto. Normalnie nie było tego widać. Sprawdziliśmy czym prędzej i okazało się, że one wszystkie się odkręcają. Dodam, że figury były spore, o, takie mniej więcej – Boromir zademonstrował rozmiar dłońmi. - Genialne – rzekł Aragorn z uznaniem. - Dziadek wiedział, jak mniemam? - Na pewno wiedział. Nie bez powodu podarował je Ondoherowi w dniu, kiedy ten stał się pełnoletni. Od tej pory zawsze mieliśmy je przy sobie. Nawet nie masz pojęcia, jak się po jednej partyjce ciepło na sercu robiło. Bywało, że codziennie wieczorem do Ondohera zaglądałem, żeby sobie pograć. To było za czasów naszego giermkowania w Osgiliath. - Wpadliście kiedyś? - Skąd. Niby jak? Komu przyjdzie do głowy sprawdzać pionki? Co więcej, uchodziliśmy za wzór cnót wszelakich. Oto, cała młódź zabawia się ukrywaniem gorzałki po kwaterach, a dwaj przykładni młodzieńcy wolą kształcić umysł i obyczajnie grywać wieczorami w szachy. - Pięknie. Jak rozumiem wypijało się zawartość tych pionków, które się zbiło. - A, to bardzo różnie. W zależności od tego, jaka fantazja na nas przyszła. Czasami grywaliśmy przykładnie, a czasami hmm… dość twórczo podchodziliśmy do reguł. - A ile można było wlać w cały komplet? Daruj wścibstwo, ale to ogromnie fascynujące. - W jedną partię? Sporo. Ponad ćwiartkę. - Ćwiartkę?! To wyście tam nieźle wesolutcy chodzili. - No, wiesz! Odpowiedzialni byliśmy, nie piliśmy więcej niż jedną partyjkę przed snem. Co to jest na dwóch? I rzadko kiedy wypijało się wszystkie pionki – Boromir westchnął. – Najwięcej mieściło się w królowej – dodał, rozmarzony. – Potem, kiedy zostaliśmy pasowani, pijaliśmy z nich dla sentymentu. Jeszcze do tej pory zdarza mi się mawiać, że „strzelę sobie pionka”. - A gdzie one teraz są? - Nie wiem. Ondoher zabrał je ze sobą, kiedy dostał swoją chorągiew. Wróciły do mnie po jego śmierci i przepadły w ubiegłym roku, w Osgiliath. Nie było czasu na ewakuację kwater. Jedną tylko figurę zdążyłem chwycić na pamiątkę, gdy się zaczął atak. Wieżę. Tak się akurat składa, że to ta sklejona – Boromir westchnął ponownie, klepnął się w kolana i wstał. – No, my tu gadu, gadu, a moje chłopaki pewnie już tunele do samej Morii podrążyły. Idę tedy wziąć udział w odwiecznej grze między dowódcą a podwładnymi. Dobranoc, Aragornie. - Dobranoc. Syn Denethora owinął się płaszczem i ruszył ku namiotom. - Boromirze? – zawołał za nim Aragorn. Namiestnik odwrócił się i spojrzał pytająco. - Twoi żołnierze mogą się czuć wyróżnieni przez los, mając takiego dowódcę. - To prawda – odparł Boromir zgodnie, a potem uśmiechnął się, skinął mu głową i wtopił się w ciemność. Kasiopea S yn Gondoru, Część Piąta 24 SYN GONDORU Część piąta Mordor Kasiopea 1 Syn Gondoru, Część Piąta Rozdział V Czarna Brama Czarna Brama naprawdę była czarna. Z tej odległości trudno było jeszcze rozróżnić szczegóły, ale ze sposobu w jakim odbijały się na niej błyski ognia, można było sądzić, że zrobiono ją z metalu. Zagradzała drogę do Mordoru niczym gigantyczna tama, wyrastając miedzy Zębami Mordoru – dwiema strażnicami, oświetlonymi krwawym poblaskiem setek pochodni. Potężny mur ciągnął się od tych wież ku skałom, by z czasem stopić się z masywem górskim w jedną, nieprzekraczalną barierę. Trudno było rozpoznać, gdzie kończy się kamieniarska robota, a zaczyna lita skała. Orthank wyglądałby przy tym jak niepozorny pionek do gry – pomyślał Pippin i pokręcił głową, a na głos rzekł: - Ani żywego ducha…- to mówiąc, wzdrygnął się i roztarł grabiejące dłonie. Było przeraźliwie zimno, przy każdym oddechu biły z ust obłoki pary. Kątem oka widział regularnie pojawiający się nad jego głową biały dymek oddechu Boromira. Od rana wódz Gondoru i hobbit dzielili siodło Koń. Jednakże w odróżnieniu od poprzednich dni milczeli, miast swobodnie rozprawiać, jak to mieli w zwyczaju. Groza Mordoru wszystkim dawała się we znaki. Spodziewali się armii, czekającej na nich pod Czarną Bramą, wyzwania, kpin. Zamiast tego powitała ich pustka. Sine opary snuły się nad rozlewiskiem, zagradzającym drogę do bramy. Ani na murach, ani pod nimi nie dostrzegli najmniejszego ruchu, czarne chmury zawisły nisko, niemal muskając szczyty Zębów Mordoru. Mimo, iż słońce wzeszło już na dobre trzy godziny temu, nadal było ciemno jak w porze późnego zmierzchu. Szczegóły krajobrazu zacierały się, widać było tylko te ognie na Czarnej Bramie i murach, odbicia świateł na powierzchni bagniska i jaśniejsze pasma dróg zbiegających się pod bramą. Boromir milczał, podobnie jak Pippin zapatrzony w widok przed nimi. Po chwili poruszył się, jakby budząc ze snu, i skierował Koń w bok. Pogalopowali wzdłuż Kompanii Ochotników. Żwir chrzęścił pod końskimi kopytami. - Aragornie! – Boromir osadził klacz przed chorągwią królewską. – Kończmy to, co zaczęliśmy. Długo będziemy tak stać? - Rozstawiaj swoich, tak jak ustaliliśmy – odrzekł Aragorn. – Na zachodnim kopcu. Boromir podjechał bliżej i ściszył głos. - Wolałbym wschodni. - Masz zachodni – odpowiedź Aragona była krótka i stanowcza. Boromir zawrócił klacz i pchnął ją do ostrego powrotnego galopu. Wyhamował pod swoją chorągwią i chwycił za Róg. Pippin zakrył uszy. Zew Rogu zabrzmiał z początku z ogłuszającą mocą, ale szybko stracił na sile, zupełnie jakby jego dźwięk wchłonięty został przez mgły. Nie wzbudził ani jednego echa i zduszony zamilkł, ale dowódcy chorągwi Boromira stawili się na wezwanie natychmiast. Wydano rozkazy i zachodnia armia skierowała się ku kopcowi majaczącemu po prawej. Kiedy Kasiopea 2 Syn Gondoru, Część Piąta Boromir z Pippinem podjechali bliżej przekonali się, że nie jest to pagórek, lecz ogromne wysypisko śmieci i żwiru, rumowisko głazów otoczone sadzawkami błota. Boromir ruchem ręki przekazał adiutantom rozkaz zatrzymania armii. Następnie wraz z Myszą, Imrahilem i Eomerem ruszyli we czterech na szczyt kopca, obejrzeć pole bitwy, jakie im przypadło w udziale. Konie szły wolno, ostrożnie stawiając kopyta i klucząc wśród głazów. Żwir i drobne kamyki grzechotały nieprzyjemnie, przywodząc na myśl trzask kości. Gdy przedarli się przez pierwszy krąg głazów natrafili na sporą, błotnistą ścieżkę, która, opasując kopiec, ciągnęła się najwyraźniej aż pod samą górę. Może wydeptały ją trolle albo orkowie wynoszący odpadki z kopalni, grunt, że była w miarę równa i oczyszczona z kamieni na tyle, że jeźdźcy mogli zaryzykować kłus. Po chwili byli już na szczycie. Z tej wysokości również nie było widać najmniejszego ruchu na czarnych murach. - Jesteśmy niemal na wprost Bramy Mordoru – zauważył Eomer, poklepując po szyi swego niespokojnego wierzchowca. - Tak, ale dzieli nas od niej bagnisko – odparł Boromir. – Główna droga od bramy wiedzie tam – pokazał ręką sąsiedni kopiec. - I tam też skupi się pierwsze uderzenie. - Gandalf i Aragorn o tym wiedzą, prawda? – wtrącił nieśmiało Pippin. - Oczywiście. Dlatego właśnie Aragorn przydzielił sobie wschodni kopiec – odrzekł Boromir, a potem zwrócił się ku dowódcom. – Ustawimy naszych trzech chorążych na szczycie. Niech chorągwie będą widoczne z daleka. Moja gwardia będzie je osłaniać. Imrahilu, rozstaw swoich wojowników na tym zboczu, a ty, Eomerze tu, od tego miejsca, aż do linii tamtych głazów. Regularną piechotę i ochotników ustawimy na samym dole – syn Denethora przerwał na chwilę, a potem dodał – w zasadzie znakomicie się składa, że mamy te dwa kopce do dyspozycji. Gdybyśmy stali na równym terenie mielibyśmy szanse muchy w starciu z mumakilem. A tak, może i nawet chwilę sobie powalczymy. - Te głazy na dole powstrzymają nieco impet natarcia – dorzucił Imrahil. - Zakładając, że ktokolwiek raczy do nas wyjść – odezwał się Eomer, znów spoglądając na Czarną Bramę. - Rozstawiajcie wojsko – rzekł Boromir. - Mysza, przekaż moje rozkazy. - Tak jest. Nie minęła chwila, a Boromir i Pippin zostali na szczycie sami. Przez jakiś czas obserwowali ruchy oddziałów Aragorna na sąsiednim kopcu. Wyglądało to z oddalenia jak mrówki mozolnie wspinające się w górę mrowiska. Co jakiś czas błyskała w tym ciemnym morzu jaśniejsza plamka, jak gwiazda migająca zza chmur – Gandalf na Cienistogrzywym. - Jak tam nastrój, mój zacny hobbicie? – zagadnął niespodziewanie Boromir. Pippin, który przed momentem z ukłuciem lęku po raz kolejny był przekonany, że dostrzega jakiś ruch nad bramą, a potem wmówił sobie, że to przywidzenie, odetchnął ciężko. - Dość smętnie, jeśli mam być szczery – przyznał markotnie. - Jakże to? Nie kipisz od gorączki bitewnej, słusznym gniewem zdjęty? – Boromir udał zdumienie. - Jakoś nie kipię. A ty kipisz, mości Boromirze? - Aż mi para z ust idzie. Hobbit zaśmiał się mimo woli. Kasiopea 3 Syn Gondoru, Część Piąta - A zatem kipimy wszyscy z Koń włącznie, aż strach – Pippin znów przeniósł wzrok na Czarną Bramę. – Jak myślisz, kiedy wszystko się zacznie? - Nie mam pojęcia. - Jeśli powiem, że mam złe przeczucia, nie będę specjalnie odkryw… – Tuk urwał nagle, bo nad Bramą, w chmurach przemknął jakiś cień. Wyżej pojawił się kolejny. I jeszcze jeden. - Są, trupożercy – warknął Boromir. – Znak, że coś się zaczyna dziać. Trzy Nazgule zaczęły krążyć nad bramą. Pippin poczuł, że Boromir się wzdryga. - Musimy się pospieszyć – syn Denethora skierował Koń w bok i objechał szczyt kopca, by zorientować się w postępach. - Imrahilu! Książę Dol Amroth pokłusował bliżej. - Za długo to wszystko trwa, ponaglij swoich – rozkazał Boromir. - Pojawiły się trzy Upiory. - Pięć – zauważył Imrahil posępnie, mrużąc oczy. - Siedem – poprawił go Pippin. Wszyscy trzej przez chwilę spoglądali na kłębowisko chmur. - Osiem – powiedzieli jednocześnie, gdy kolejny widmowy kształt zatoczył koło nad szczytami Zębów. Imrahil bez słowa ruszył galopem w dół, pokrzykując na wojsko. Boromir zatrząsł się po raz drugi. - Dobrze się czujesz? – zapytał Pippin z troską. - Zmęczony jestem – padła cicha, zaskakująco szczera odpowiedź. Hobbit schylił się, odczepił bukłak i podał go Boromirowi. Ten przyjął go bez słowa i wypił kilka łyków. - Chcesz suchara? – hobbit zanurzył dłoń w jukach. - Nie. I ty też lepiej nie jedz przed bitwą. Pippin zamarł z sucharem w połowie drogi do ust. - A, w zasadzie to jedz – Boromir zmienił zdanie. - Wszystko jedno. - Mogę? - Śmiało, zjedz coś. Będziesz miał więcej sił. Z sąsiedniego kopca popłynął ku nim dźwięk trąb. - Czy to już? – Pippin pospiesznie przełknął kęs. - Nie, nie sądzę – Boromir objechał jeden z głazów i ustawił Koń w miejscu, z którego mieli dobry widok na wschód. Trąby zabrzmiały ponownie. Pippin dostrzegł, że Gandalf zjeżdża z kopca. Nad Czarodziejem powiewała czarna chorągiew - zapewne tuż obok jechał Aragorn. Jeden z heroldów zaczął dawać znaki, poruszając sztandarem w przód i w bok. - Poselstwo – rzekł Boromir. - Powariowali, chcą jechać z poselstwem pod Czarną Bramę. - Po co? – wystraszył się Pippin. - Pogadać do ściany. Żebym to ja wiedział. No dobrze, chcą, żeby się przyłączyć to się przyłączymy. Mysza! Wezwij Imrahila, Eomera i synów Elronda. I niech się stawi mój chorąży. Giermek skinął głową i odjechał. Kasiopea 4 Syn Gondoru, Część Piąta - Raz-dwa! – krzyknął za nim Boromir i ruszył w dół, ujmując Róg. Pippin szybko włożył suchara do ust i odruchowo już zatkał uszy. - Jak już się bawić w wojnę, to z przytupem – rzekł Boromir, kiedy już odpowiedział na sygnał ze wschodniego kopca. Zjechali na sam dół, pozdrawiani przez dowódców i żołnierzy. Nie minęła chwila, a niewielki oddział reprezentujący Gondor i Rohan mknął w trzepocie chorągwi ku poselstwu Gandalfa, czekającemu u podnóża wschodniego kopca. Pozdrowili się bez słowa, skinieniami głów. Czarodziej ruszył pierwszy, za nim Aragorn i Boromir ze swoimi chorążymi, Legolas z Gimlim, Elladan i Elrohir, Eomer i Imrahil. Pippin odpowiedział uśmiechem na uśmiech Aragorna i chwycił za przedni łęk siodła, bo konie ruszyły ostrym galopem. W otoczeniu tak znakomitych osób przestał się bać i wyprawa pod Czarną Bramę nie przerażała go już tak jak przed chwilą. W czasie oblężenia przekonał się na własne oczy, że Upiory boją się Gandalfa – można było się nie obawiać ataku z góry. Na wszelki wypadek podniósł wzrok. Upiory nadal krążyły bardzo wysoko. Czarna Brama rosła w oczach i hobbit zaczął na nią popatrywać z zainteresowaniem. Hobbicka ciekawość zaczynała brać górę nad strachem. Objechali bagnisko i zatrzymali konie kilkadziesiąt kroków przed bramą. Aragorn skinieniem dłoni przywołał swoich heroldów, każąc im wyjechać do przodu. Z wysoko uniesioną chorągwią królewską podjechali bliżej Czarnej Bramy i zadęli w trąby. - Pokażcie się! – zakrzyknął jeden z nich, o głębokim, donośnym głosie. – Niech Władca Kraju Ciemności wyjdzie do nas na rozmowę! Przybywamy wymierzyć sprawiedliwość. Albowiem winien jest napaści na Gondor i zniszczenia tego kraju. Król Gondoru żąda, aby naprawił wyrządzone szkody i wycofał się na zawsze. Wyjdźcie do nas na rozmowę! Słowa przebrzmiały i zapadła pełna napięcia cisza. - Popatrz no, i nie wyszli. Cóż za niespodzianka – mruknął Boromir nad uchem Pippina. A hobbit uśmiechnął się mimo woli, bo przypomniał mu się szturm Orthanku, kiedy to pod wpływem komentarzy syna Denethora poczciwy kochany Merry po raz pierwszy w życiu kompletnie stracił panowanie nad sobą. - Może zapukamy? – ciągnął Boromir nieco głośniejszym tonem. Gandalf posłał mu ponad ramieniem karcące spojrzenie. Syn Denethora zupełnie się nim nie przejął i porozumiewawczo trącił Pippina w ramię – A może – zaczął tonem kogoś, kto szykuje się do wygłoszenia dowcipu - powinniśmy powiedzieć: „Mellon”? Pippin zachichotał cicho, a Legolas i Gimli zwrócili ku nim uśmiechnięte twarze. - Też nie działa – skwitował Boromir swobodnie. - I po prawdzie słusznie, bo hasło jest wszak złe. Legolasie, jak jest po waszemu „nieprzyjaciel”, bo wyleciało mi z głowy? - Wracamy! – zarządził Aragorn i ostro zawrócił Roheryna, zanim elf zdążył odpowiedzieć. - Czego się spodziewałeś, poza tym, że wyjdziemy na głupców? – zawołał za nim Boromir i cmoknięciem ponaglił klacz. W tym samym momencie rozległ się ogłuszający, przeciągły werbel, przypominający grzmot lub kamienną lawinę. Przerażone konie poprzysiadały na Kasiopea 5 Syn Gondoru, Część Piąta zadach, Arod w popłochu wykonał tradycyjne dwa susy w bok, zanim dał się Legolasowi zatrzymać. Werbel wciąż trwał, wydawało się, że cała Czarna Brama trzęsie się w posadach. Boromir osadził Koń, unosząc wyżej tarczę. Pippin złapał się nagle na tym, że podobnie jak Gondorczyk trzyma dłoń na rękojeści miecza. Werbel urwał się równie niespodziewanie, jak się zaczął. Coś załomotało, zastukało, a wreszcie zaskrzypiały zawiasy. Jedno ze skrzydeł Czarnej Bramy zaczęło się otwierać, odsłaniając orszak czarno odzianych jeźdźców. Wysłannicy Saurona odczekali, aż skrzydło otworzy się dostatecznie szeroko i ruszyli niespiesznie stępa. O ile wzrok Pippina nie mylił było ich pięciu. Byli roślejsi od zwykłych orków. Czyżby więc Uruk-hai? Tyle, że Urukowie raczej nie jeździli konno. A więc ludzie. Pippin zmarszczył brwi usiłując dojrzeć szczegóły, ale dowódca miał twarz szczelnie zakrytą zasłoną hełmu. Koń, która od początku z czujnie nastawionymi uszami obserwowała nadjeżdżające wierzchowce, chrapnęła ostrzegawczo, spięta, i cofnęła się dwa kroki. Obok Arod również przestępował nerwowo z nogi na nogę. - Hooo, mała – rzekł cicho Boromir i zagwizdał uspokajająco. – Pogłaszcz ją, Pippinie – dodał, bo klacz nadal się boczyła, potrząsając głową. Wysłannicy Saurona podjechali tak blisko, że ledwie trzy metry dzieliły ich od grupy dowódców Zachodu i dopiero wtedy zatrzymali konie. Konie... Pippin z rozszerzonymi oczami zagapił się na zwierzę, które wyrosło przed nim. Wiele można było o ...tym czymś powiedzieć, ale nie to, że było koniem. Może dawno temu, wiele pokoleń wstecz. Złowrogie oczy słały czerwonawe pobłyski jak u drapieżnika, wnętrze nozdrzy też płonęło szkarłatem. Z podobnego do czaszki pyska skapywały obfite płaty piany, całą pierś potwór miał uślinioną. Grzywa sterczała na sztorc, niczym kolce, a na nachrapniku wznosił się wysoki, ostry róg, poplamiony czymś, co podejrzanie przypominało zakrzepłą krew. Najgorsze zaś były dźwięki, jakie wydobywały się z tego stwora, świszczący, mrożący krew w żyłach wdech i chrapliwy, rzeżący wydech. Do tego miało się wrażenie, że wszystkie wnętrzności mu się gotują i bulgoczą. Pippin jednak nie miał czasu na dłuższą obserwację, bo oto wysłannik wybuchnął szyderczym śmiechem. Dłoń w pancernej rękawicy powędrowała w górę i pchnęła zasłonę hełmu. Pippin, zdumiony, zamrugał oczami. Spodziewał się człowieka, i owszem, ale z rodzaju Billa Ferny’ego – odrażającego z wyglądu i prostackiego. Tymczasem wysłannik Saurona nie był brzydki. Wprost przeciwnie – spod czarnego hełmu wyglądała twarz o regularnych, dumnych i ostrych rysach, bardziej przywodząca na myśl gondorską szlachtę niż ludzi -goblinów. Gdyby nie wykrzywiony, kpiący wyraz twarzy posła i jego straszne, złe oczy, śmiało można by go nazwać przystojnym. Hobbit, który przywykł do tego, że sojusznicy Ciemnych Sił zawsze są szpetni i obrzydliwi, czy to orkowie, czy to ludzie, teraz nie mógł się otrząsnąć z zaskoczenia. I gdy tak patrzył na tego wysłannika, od którego aż biła buta, pewność siebie i złośliwa uciecha, przyszło mu do głowy, że wszystkie te stwory, które spotykał wcześniej to były jedynie pionki, zło bezrozumne i ślepe, teraz zaś stawał twarzą w twarz ze złem wcielonym, prawdziwym i przebiegłym. I nagle znów zaczął się bać. - Jestem rzecznikiem Saurona – rozległ się głęboki głos, a wzrok wysłannika prześlizgnął się po zebranych, na szczęście nie zatrzymując się ani na ułamek chwili Kasiopea 6 Syn Gondoru, Część Piąta na Pippinie, jakby hobbit był śmieciem nie wartym uwagi. Poseł pokręcił głową, jakby chciał dać wyraz niedowierzaniu i ponownie wybuchnął szyderczym śmiechem. - Czy jest w tej zgrai ktoś na tyle poważny, by ze mną prowadzić rokowania? – zagrzmiał. Posługiwał się Westronem płynnie, z nienagannym gondorskim akcentem - albo przynajmniej dość rozgarnięty, żeby mnie zrozumieć? Chyba nie ty? – zakpił, zwracając się do Obieżyświata. – Żeby uchodzić za króla, nie wystarczy przypiąć sobie szkiełko elfów i otoczyć się zbrojną hałastrą. No, cóż, każdy rozbójnik z gór może się poszczycić podobną bandą! Pippin dostrzegł, że dłonie Boromira zaciskają się na wodzach. Obok Gimli jawnie trzymał dłoń na rękojeści topora. Aragorn jednakże nie zareagował. Wbił surowy wzrok w posła i nie spuszczał zeń oczu. Tamten spróbował podjąć to milczące wyzwanie, lecz wytrwał jedynie chwilę zanim pobladł i szarpnął za wodze swego wierzchowca, zmuszając go do cofnięcia się. - Jestem heroldem i posłem i nie godzi się mnie tknąć! – zawołał, obronnie unosząc rękę, jakby spodziewał się ciosu. - Tam, gdzie tego rodzaju prawa są w poszanowaniu, poseł zazwyczaj nie pozwala sobie na tak obelżywy ton – odparł Gandalf. – Nikt jednak tutaj nie zamierzał cię tknąć. Nie obawiaj się z naszej strony niczego, dopóki pełnisz swą misję poselską. Potem wszakże, jeśli twój pan nie okaże rozsądku, wszyscy jego słudzy z tobą włącznie znajdą się rzeczywiście w wielkim niebezpieczeństwie. - Dodałbym nawet, że ty znajdziesz się w niebezpieczeństwie szczególnym – wtrącił się Boromir z kamiennym spokojem. - Gwarantuję ci to. Poseł, który szybko przyszedł do siebie, zmierzył go pogardliwym spojrzeniem od stóp do głów i uśmiechnął się krzywo. - Ach, proszę, proszę, kogoż to przeoczyliśmy! – rzekł przeciągle - Namiestnikowski szczeniak, który lubi bawić się w wojnę. Wiedz, że mój pan ma do ciebie wielką słabość. Od czasów tego głupca Earnura nikt go tak nie bawił. Cóż tam, znalazłeś już sobie nowego pana? Ktoś wszak musiał spuścić cię z łańcucha, skoro zabrakło starego Namiestnika. Pippin wstrzymał oddech, a Koń, wyczuwając nastrój swojego pana, podniosła łeb i przestąpiła z nogi na nogę, szykując się do skoku. Boromir przytrzymał ją i nie odrzekł nic. - Szkoda staruszka – ciągnął wysłannik tonem fałszywego współczucia. – Przynajmniej on jeden miał krztę rozumu. To znaczy zanim ze szczętem pomieszało mu się w głowie... - Milcz, gnido – przerwał mu Boromir strasznym głosem. Poseł uniósł brwi i zaśmiał się, ubawiony. Pippin zamarł, spodziewając się, że lada moment Boromir rzuci się na niego i rozerwie na strzępy. - Dość tego! Do rzeczy, pośle! – rozległ się donośny głos czarodzieja. – Nie przyszliśmy tu wysłuchiwać kpin i marnować czas na czcze pogawędki ze sługusami Saurona. Jeśli twój pan ma nam coś do powiedzenia, przekaż nam jego słowa i wynoś się czym prędzej. - Ach, tak! – odrzekł poseł, przenosząc na niego wzrok.- A więc ty jesteś rzecznikiem tej zgrai, siwy brodaczu! Od dawna cię znamy, wiemy wszystko o twoich podróżach, o spiskach i złośliwych przeciw nam intrygach, które knujesz, Kasiopea 7 Syn Gondoru, Część Piąta sam jednak trzymając się zwykle w bezpiecznej odległości. Tym razem nareszcie wysunąłeś swój wścibski nos za daleko, Gandalfie, przekonasz się, co spotyka tych, którzy ośmielają się w swym szaleństwie spiskować przeciw Wielkiemu Sauronowi. Mam tutaj kilka drobiazgów, które on polecił właśnie tobie przekazać, gdybyś ośmielił się przyjść pod jego bramę. Na znak rzecznika jeden z żołnierzy ze znakiem Oka podjechał bliżej i wręczył mu czarne zawiniątko. Pippin zmarszczył brwi i wyciągnął szyję, usiłując dostrzec, co też to jest. Rzecznik odchylił materiał jednym ruchem i podniósł w górę niewielki miecz tak, by wszyscy go widzieli. Pippin zbladł. Znał tę broń. Rękojeść okręconą brązowym rzemieniem, okrągłą głowicę z charakterystycznym roślinnym ornamentem biegnącym dookoła i pochwę, która u dołu nosiła wyraźny znak po przypaleniu. Pippin pamiętał, kiedy powstał ten ślad. W Hollinie, kiedy to Sam Gamgee w ferworze szykowania obiadokolacji położył miecz zbyt blisko ogniska, a wiatr zmienił kierunek i nawiał płomienie w złą stronę. - Boromirze, to jest miecz Sa...- zaczął łamiącym się szeptem. - Cicho bądź – odsyknął szorstko Gondorczyk, chwytając go boleśnie za nadgarstek. Rzecznik Saurona odłożył mieczyk i uniósł do góry szary płaszcz z połyskującą na zielono klamrą. Płaszcz z Lorien. Zapadła głucha cisza. Gdy w ręku posła błysnęła kolczuga z mithrilu, Pippin nie wytrzymał. Z głuchym okrzykiem rozpaczy spróbował się wyrwać Boromirowi. Nie wiedział co zamierza, jednego był jednak pewien – nie może pozwolić, by drogocenne pamiątki po towarzyszach bezcześciły łapska tego nikczemnika. - Spokój! – zagrzmiał mu Boromir do ucha, a Gandalf rzucił ostrzegawcze spojrzenie. - A więc przyprowadziliście ze sobą więcej tych pokurczów! – Wysłannik parsknął śmiechem. – Trudno pojąć jaki z nich pożytek, w każdym razie wysyłanie ich jako szpiegów do Mordoru to pomysł przekraczający nawet granice waszego znanego szaleństwa. Mimo wszystko dziękuję temu smykowi, bo dostarczył mi dowodu, że nie pierwszy raz widzi te rzeczy; próżno teraz wypieraliście się, że je znacie. Poprzez szum krwi tętniącej mu w uszach Pippin niewiele usłyszał z odpowiedzi Gandalfa. Zamglony łzami wzrok utkwił w połyskującej kolczudze. Frodo. I Sam. Całym sercem pragnął, by jeszcze żyli, choć rozsądek podpowiadał, że jeśli znaleźli się w niewoli Nieprzyjaciela, to byłoby dla nich lepiej, gdyby już umarli. Przed oczami stanął mu widok, jaki ujrzał w palantirze – ta straszna twarz, płonące nienawiścią oczy. A teraz Sauron miał w swej mocy jego przyjaciół. I miał...Pierścień. Wszystko stracone. Wszystko przepadło. Wszystkie te trudy, wyrzeczenia i cierpienia na nic. Na nic. Frodo... Nagle złowił uchem jakiś strzęp rozmowy, wzmianka o „warunkach” przykuła jego uwagę. Czy dobrze usłyszał, czy Frodo naprawdę żyje, a jego los zależy od nich? Kasiopea 8 Syn Gondoru, Część Piąta -...banda Gondoru i jego obałamuconych sprzymierzeńców – mówił rzecznik Saurona – wycofa się natychmiast poza Anduinę, złożywszy przedtem przysięgę, że nigdy więcej nie ośmieli się napastować Wielkiego Saurona zbrojnie, jawnie ani też skrycie. Wszystkie ziemie na wschód od Anduiny należeć będą do Saurona odtąd i na wieki. Kraj położony na zachodnim brzegu Anduiny aż po Góry Mgliste i Wrota Rohanu będzie stanowił lenno Mordoru; ludziom tam zamieszkałym nie wolno będzie posiadać broni, lecz zarząd sprawami wewnętrznymi pozostanie w ich rękach. Pomogą w odbudowie Isengardu, który tak bezmyślnie zniszczyli, a który odtąd należeć będzie do Saurona; mój władca osadzi tam swego pełnomocnika, nie Sarumana, lecz kogoś bardziej godnego zaufania. Czyli ciebie, zapewne – pomyślał Pippin, widząc chciwość jaka odmalowała się na twarzy rzecznika. Hobbit przełknął ślinę i przeniósł wzrok na czarodzieja. Warunki nie były takie złe... Teraz, kiedy i tak wszystko było już stracone, może by warto się nad nimi zastanowić... Zwłaszcza, jeśli życie Froda od tego zależało. - Wysoka cena za jednego jeńca – odparł Gandalf. –Twój władca chciałby w zamian za niego chciałby otrzymać to wszystko, co inaczej musiałby zdobywać w wielu ciężkich wyprawach wojennych. Czy może na polach Gondoru zgubił wiarę w wojenne zwycięstwa i woli od walki przetargi? Gdybyśmy nawet byli gotowi zapłacić tak drogo za tego jeńca, to jakież mamy gwarancje, że Sauron, nikczemny mistrz oszustwa, dotrzyma ze swej strony umowy? Gdzie jest ten jeniec? Przyprowadź go i oddaj nam, dopiero wówczas zastanowimy się nad twoimi żądaniami. Rzecznik Saurona zmarszczył brwi i zerknął w bok, jakby na moment stracił grunt pod nogami. Trwało to mgnienie oka, błyskawicznie bowiem opanował się i przybrał na powrót swój kpiący wyraz twarzy. - Nie rzucaj słów na wiatr, kiedy mówisz do rzecznika Wielkiego Saurona! – zakrzyknął. – Wymagasz gwarancji? Sauron ci ich nie da! Skoro uciekasz się do jego łaski, musisz mu wierzyć na słowo. Znacie warunki. Możecie je przyjąć lub odrzucić. - Przyjmiemy to! – zawołał Gandalf nieoczekiwanie, a pod jego rozchylonego płaszcza rozbłysło białe światło. Na ukryty znak Cienistogrzywy skoczył do przodu, zrównując się z czarnym wierzchowcem posła. Oślepiony wysłannik podniósł rękę, usiłując zasłonić twarz przed tym rażącym światłem i w tej samej chwili czarodziej wyrwał mu z rąk tkaninę wraz z mieczem, płaszczem i kolczugą Froda. Koń rzecznika spłoszył się i uskoczył w bok, zderzając się z jeźdźcem stojącym po prawej. - To przyjmiemy na pamiątkę po naszych przyjaciołach! – zawołał Gandalf. – Ale wasze warunki odrzucamy bez namysłu! Możesz odejść, twoje poselstwo skończone, a śmierć stoi już blisko przy tobie. Nie przyszliśmy tutaj, by tracić słowa na rokowania z Sauronem, przeklętym wiarołomcą, a tym bardziej nie chcemy rokować z jego niewolnikami. Idź precz! Poseł Saurona zdołał zapanować nad swoim wierzchowcem. Osadził go w miejscu i podniósł głowę. Już się nie śmiał, nienawiść zmieszana z przestrachem wykrzywiła mu twarz. Zaklął coś w Czarnej Mowie, a potem wrzasnął na swoich podkomendnych i wściekłym szarpnięciem zaciągnął zasłonę hełmu. Jego koń, zrobił błyskawiczny zwrot, galopem ruszając w stronę Bramy. - Daleko nie uciekniesz, gadzie! Znajdę cię! – ryknął za nim Boromir. Kasiopea 9 Syn Gondoru, Część Piąta - Do chorągwi!!! – rozkazał Aragorn gromko. Jego głos utonął w dzikiej wrzawie. Żołdactwo Mordoru, na rozkaz dowódców, podniosło ogłuszający rejwach, witając Wodzów Zachodu szyderczymi wrzaskami. Koniom nie trzeba było dodatkowej zachęty, wszystkie chciały jak najszybciej oddalić się od bram Mordoru i stworów, jakie za nią wyczuwały. Orszak królewski pomknął cwałem ku kopcom, rozchlapując błoto. Pippin przymrużył oczy i pochylił się tak, że nieomal leżał na końskiej szyi, a grzywa smagała mu twarz. Czuł się kompletnie odrętwiały. Na jego oczach Gandalf wydał bowiem wyrok na Froda i choć hobbit w głębi serca rozumiał, że czarodziej nie miał innego wyjścia, to jednak coś w nim w tamtej chwili umarło. Pękło. I nagle perspektywa śmierci w bitwie nie była już taka straszna... Po chwili Obieżyświat i Boromir, jadący bok w bok, skinęli sobie dłońmi i rozdzieli się. Koń rwała teraz cwałem wzdłuż rozlewiska i hobbit zaryzykował rzut oka w bok. To, co zobaczył, zmroziło go do szpiku kości. Czarna Brama stała otworem. Wylewała się z niej czarna masa wojsk, ze szczelin w murach biły płomienie wysokie na kilkanaście metrów. Zbocza gór zaczerniły się od orków zbiegających tłumnie z ukrytych przejść i tuneli. Pippin skierował wzrok na kopiec i dla pokrzepienia dotknął rękojeści swojego miecza. Godzina wybiła. Byli już u podnóża wzniesienia. Pierwsze szeregi wojsk zaczęły się przed nimi rozstępować. Boromir ściągnął wodze Koń, zwolnił i uniósł w górę miecz, którego dobył pod Bramą i nie schował do tej pory. - Gondor! – zakrzyczał potężnie. – Za Gondor!!! Jechał dalej, co chwila powtarzając zawołanie. Wojownicy podjęli jego okrzyk, usiłując przekrzyczeć wrzawę, dobiegającą spod Bramy. Las mieczy i włóczni wystrzelił w górę. Boromir osadził Koń, lecz zamiast wybrać ścieżkę wiodącą na szczyt wzniesienia, skierował klacz w dół. Przejechał między szeregami rohańskiej piechoty, okrążając kopiec. - Dokąd jedziemy? – Pippin zmarszczył brwi, odwracając się ku Boromirowi. - Chcę cię zostawić w bezpiecznym miejscu – odrzekł syn Denethora. Musiał niemalże krzyczeć mu do ucha, taki panował hałas. – Będziesz walczył w kompanii mojego wuja. - Miałem zostać z Kompanią Ochotników! - Tak, ale oni wybrali sobie miejsce u stóp kopca. To na nich skupi się pierwszy impet natarcia. - Boromirze! – Pippin przerzucił lewą nogę nad przednim łękiem i usiadł bokiem, tak by dokładnie widzieć towarzysza. – Nie! Nie tak się umawialiśmy. Słyszysz, zawracaj. Chcę walczyć z ochotnikami. - Pippinie... - Boromirze, proszę! – Hobbit spojrzał przyjacielowi prosto w oczy. – Nie jestem dzieckiem. Nie potrzebuję ochrony ani nianiek. Jestem żołnierzem Gondoru, a moje miejsce jest w Kompanii Ochotników. Proszę! - Jesteś pewien? - Każdy ma prawo decydować o własnym losie i miejscu w tej bitwie, czyż nie? Sam tak powiedziałeś. Skoro nie mogę walczyć z tobą, chcę się przyłączyć do ochotników. Kasiopea 1 0 Syn Gondoru, Część Piąta Boromir zawahał się na moment, a Pippin wstrzymał oddech. - Twoja wola, żołnierzu Gondoru – Boromir skłonił przed nim głowę na znak zgody i zawrócił Koń. - Dziękuję – szepnął Pippin. Jego głos utonął w gwarze. Zjechali na sam dół, aż pod sztandar Kompanii Ochotników. Tam Boromir zatrzymał Koń i ujął Pippina pod pachy, stawiając go na siodle przed sobą. Hobbit odwrócił się ku niemu, opierając się o jego opancerzone ramię, by złapać równowagę. Spojrzeli sobie w oczy, przez moment nie znajdując słów. Wtem Boromir ujął jego twarz w dłonie, przyciągnął do siebie i pocałował w czoło. Pippin w odpowiedzi ścisnął go za rękę, mocno i ani się obejrzał a już go odbierał Beregond, stawiając na ziemi. - Żołnierzu – Namiestnik nachylił się ku hobbitowi z siodła – twój hełm. Tuk wziął go i wsadził sobie na głowę. - I, Pippinie? - Tak? – ściśnięte gardło z trudem pozwoliło Tukowi sformułować słowo. - Nie daj im się zjeść w kaszy, dobrze? – Boromir niespodziewanie uśmiechnął się do niego ciepło. Bił z niego taki spokój i opanowanie, że Tuk natychmiast poczuł się lepiej. Strach, który go sparaliżował, ustąpił. - Bądź pewien, że stanę im ością w gardle! – zapewnił żarliwie. - Połamią sobie na mnie zęby, jakem Tuk! - Trzymam cię za słowo! – Boromir wyprostował się, ujmując wodze Koń. - Uważaj na siebie! – krzyknął Pippin. Syn Denethora skinął mu głową i uniósł dłoń w salucie, odjeżdżając. - Boromirze!!! – zawołał za nim Pippin. Gondorczyk obejrzał się. Hobbit podbiegł kilka kroków, żeby nie przekrzykiwać tłumu. - Ten poseł Saurona! On jest mój! – Pippin podparł się pod boki. – Pamiętaj. - O, nie, Pippinie – zaśmiał się Boromir, grożąc mu palcem. – Jest mój. Już mu to obiecałem, a ja nie rzucam słów na wiatr. Jego głowa będzie wisiała nad moim kominkiem. - Proszę bardzo, dostaniesz jego głowę, jak tylko z nim skończę. Boromir chciał coś odpowiedzieć, ale przerwał mu głos rogów. - Panie mój, nacierają! – zawołał Mysza. - Za Drużynę! – zawołał Pippin, dobywając swego miecza i unosząc go w górę. Lecz Boromir już go nie usłyszał, pomknął jak wicher ku górze. Pippin odprowadził wzrokiem powiewający czarny płaszcz, a potem przeniósł wzrok na Beregonda. - Wielki to dla mnie honor, walczyć u twego boku, książę niziołków – rzekł gwardzista. Pippin odpowiedział mu ukłonem i mocniej wcisnął hełm na głowę. - Za Gondor. I za Shire – powiedział z uśmiechem i, nie czekając, aż mu przydzielą miejsce, przecisnął się szybko do pierwszego szeregu. Miał już dość czekania. Co ma się stać, niech się wreszcie stanie. A z pierwszego szeregu miał przynajmniej dobry widok. Aż za dobry – pomyślał ponuro, spoglądając na czerniące się przed nim wojska, dymy bijące w niebo i czerwoną, złowieszczą kulę słońca, wyzierającą spomiędzy Kasiopea 1 1 Syn Gondoru, Część Piąta oparów. Orkowie dobiegali właśnie do skraju rozlewiska i hobbit przymrużył oczy, by zobaczyć, czy ośmielą się przebyć je wpław. Nie ośmielili się. - Uwaga! Strzały!!! – zawołał Beregond i natychmiast żołnierze zaczęli przekazywać sobie ostrzeżenie. Tarcze uniosły się do góry, tworząc pancerny dach. Pippin schował czym prędzej miecz i nakrył się swoją, przysunął do Beregonda i skulił. Wtedy właśnie usłyszał ten wstrętny odgłos, którego tak nienawidził od czasów Parth Galen. Tym razem jednak nie był to przeszywający, narastający świst, lecz mrożący krew w żyłach wizg tysięcy strzał prujących powietrze. Hobbit zamknął oczy i bezwiednie wstrzymał oddech. Mgnienie oka później rozległ się łomot strzał o tarcze, tu i ówdzie punktowany okrzykami i jękami bólu. Ktoś padł po prawej, z tyłu rozległ się przerażający krzyk, który przeszedł w jęk agonii. Pippin nie odważył się obejrzeć. Strzały znów świsnęły, ale tym razem ich odgłos się oddalał i hobbit zrozumiał, że to odpowiedzieli łucznicy z Dol Amroth. Chwilę później spadł na nich drugi deszcz pocisków. Jedna strzała zrykoszetowała i wbiła się w ziemię tuż obok jego stopy. Miała czarne drzewce i czerwono barwione pióra. Jedno z nich było wystrzępione. To zabawne, do jakich szczegółów wzrok potrafi przywiązać wagę... Hobbit przełknął ślinę. Żołnierze wokół prostowali się i opuszczali tarcze, uczynił więc to samo, za przykładem Beregonda dobywając miecza. Jego ostrze zabłysło. W poświacie ognia piękne pismo i zawiłe ornamenty Numenoru płonęły, tętniąc własnym życiem. „Skąd go masz? Wiele, wiele lat przetrwała ta stal” – przypomniały mu się raptem słowa Denethora, a przed oczami stanęła surowa i smutna twarz starego Namiestnika. Hobbit zacisnął palce na rękojeści. Na tę broń ci przysięgałem, panie. I przysięgi dopełnię, ginąc dla Gondoru. Gdyby mi się udało zabić tego nikczemnego wysłannika, dorównałbym niemal Meriadokowi. Na moment jego myśli pomknęły ku przyjacielowi. Znowu ogarnął go żal, że nie mogą ginąć razem, skoro śmierć jest im pisana. Ale zaraz zganił się za to samolubne myślenie. Pewnie wszyscy chcieliby umierać u boku bliskich, a wtedy nikt nie ruszyłby do tej bitwy. Boromir też pewnie wolałby walczyć u boku brata. Pippin westchnął i skoncentrował wzrok na czarnej masie orków, która niczym nieubłagana fala potopu rosła w oczach. Teraz dopiero zaczynam naprawdę rozumieć biednego Denethora. To była jego ostatnia przytomna myśl. * Aragorn uniósł głowę i spojrzał na swą chorągiew, łopoczącą w górze, a potem przeniósł wzrok na Gandalfa. Czarodziej sprawiał wrażenie nieobecnego duchem, wpatrzony w chmury ponad górami. Biło od niego łagodne, ciepłe światło, tak że nawet Cienistogrzywy zdawał się płonąć blaskiem od środka. Nazgule, które zniżyły lot, omijały ich kopiec, wyczuwając zapewne moc drzemiącą w Gandalfie. Całą swą złość i nienawiść skoncentrowały więc na sąsiedniej armii – co chwila któryś z Upiorów z okrzykiem przelatywał nisko nad wojskiem, a szeregi ludzi chwiały się jak łany zboża w cieniu ich skrzydeł. Chwiały się, ale – mężnie trwały na wyznaczonych im miejscach. Aragorn nie mógł nic zrobić, jak tylko obserwować Kasiopea 1 2 Syn Gondoru, Część Piąta rozwój wypadków ze swego bezpiecznego stanowiska na szczycie wzniesienia. Zakładał, że pierwsze uderzenie Mordoru będzie wymierzone w niego, wszak tu właśnie wiódł główny gościniec, niemal zapraszająco szeroki i wygodny. Tu również powiewała chorągiew królewska. Mimo to pierwsze macki armii Saurona skierowały się ku zachodniemu kopcowi. Czyżby Sauron podejrzewał, że Pierścień wciąż znajduje się w ręku syna Denethora? Aragorn nie dał się tak łatwo zwieść pozorom i groźbom Wysłannika Mordoru. Gdyby Nieprzyjaciel, wraz z kolczugą Froda i mieczem Sama zdobył Pierścień, nie musiałby z wodzami Zachodu paktować. Jego moc stałaby się tak wielka, że to on dyktowałby wszelkie warunki, miast bawić się w kotka i myszkę. Po co wysyłać posłów, skoro wroga można bez wysiłku zmiażdżyć? Nie, niezależnie od tego co rozegrało się w Mordorze, Sauron nie odzyskał jeszcze Pierścienia i wyglądało na to, że wciąż nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. A więc nadzieja istniała, wciąż jeszcze mieli szanse. Kolejny Nazgul przeleciał nad szczytem sąsiedniego kopca, zniknął na moment za wzniesieniem i pojawił się od zachodu. Aragorn zmarszczył czoło, widząc wielkie poruszenie i przegrupowanie w szeregach Boromira. Na jego oczach duży konny oddział zjechał z kopca i w dzikim cwale zaczął oddalać się ku równinom Dagorladu. Za nim w chaosie pognał drugi. I trzeci, który podobnie jak dwa pierwsze, niemal natychmiast poszedł w rozsypkę. Dopiero, kiedy oddziały wypadły na otwartą przestrzeń, zostawiając za sobą usypiska żwiru i śmieci, Aragorn dostrzegł, że to same wierzchowce, bez jeźdźców. Boromir pozbywał się koni. Mądrze, konnica niewiele mogła zdziałać w takim ścisku, tłocząc się na wzniesieniu, a zwierzęta z pewnością płoszyły się na widok Upiorów. Znaczną część wojsk Boromira stanowiła konnica z Dol Amroth i Rohanu, wpadające w panikę konie mogły stać się zagrożeniem równie wielkim jak nieprzyjacielskie wojska. Aragorn nie miał takich problemów – dowodził oddziałami piechoty. Jeden z Nazguli poleciał za końmi, ale zaraz zawrócił, uznając zwierzęta za niegodne zachodu. Konie oddalały się szybko i istniała szansa, że zdołają uciec, nim zamkną się kleszcze armii zbiegającej ze stoków Morannonu. Aragorn przeniósł wzrok na kopiec – armia zwarła szeregi, szykując się do odparcia pierwszego uderzenia. Orkowie dwukrotnie sypnęli strzałami ponad bagniskiem, a potem, ku zaskoczeniu i przerażeniu patrzących rozstąpili się, by zrobić przejście trollom. Nawet ze szczytu odległego kopca Aragorn widział bestie wyraźnie, były ich dziesiątki, a każdy z nich coś dźwigał. Głazy! – przemknęło mu przez myśl. Wśród rozbryzgów błota powstały kładki, czarna fala orków wnet zaczęła się przez nie przewalać, biegnąc tuż za trollami. Niektórzy spadali i grzęźli w mazi, wdeptywani przez następne szeregi. Już tylko jakieś sto metrów dzieliło ich od pierwszych szeregów gondorskiej piechoty, czekającej u stóp kopca. Pięćdziesiąt. Dwadzieścia. Gęsty deszcz strzał ani na moment nie spowalniał biegu żołdactwa z Mordoru, kilkanaście trolli wysforowało się do przodu, opętanych wizją krwi i mordu. Aragorn z bijącym sercem patrzył jak czarna fala ze strasznym hukiem i wyciem uderza o tarcze Gondoru, jak pierwsze szeregi chwieją się i załamują pod tym Kasiopea 1 3 Syn Gondoru, Część Piąta naporem. Niektóre z trolli naszpikowane dziesiątkami strzał padły, nadziewając się na włócznie, inne parły dalej tworząc coś w rodzaju pancernego klina. Szeregi wojsk Boromira uginały się i rozstępowały się przed nim. Nazgule zniżyły lot i zaczęły krążyć nad wycofującymi się ludźmi, siejąc popłoch. Lecz kiedy klęska zdawała się nieuchronna, nagle wydarzyło się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć. - Władcy Zachodu naprawdę nam sprzyjają! – zawołał Gandalf. – Patrz! Aragorn podążył wzrokiem za jego gestem i spojrzał w niebo. Serce zaczęło mu się tłuc w piersi. Dokładnie tak jak w dawnych opowieściach mknęły im na odsiecz, ogromne, dostojne i groźne jak wcielenie burzy. Orły. - Orły!!! Orły nadlatują!!! – wieść lotem błyskawicy przemknęła wśród żołnierzy. Z przenikliwym okrzykiem, który słychać było nawet mimo zgiełku bitwy, ptaki runęły w dół, składając skrzydła i wyciągając szpony. Nazgule rozproszyły się jak stado gawronów, w które uderza jastrząb. Latające potwory Upiorów były niemal dwukrotnie większe od najpotężniejszego z orłów, ale nie miały nawet po części tej zwinności i szybkości. Orły atakowały zaciekle i nieustępliwie. Skrzydlate bestie, chcąc się od nich uwolnić, zaczęły wzbijać się wyżej i kierować w stronę Czarnej Bramy. Wojsko Boromira, oswobodzone od grozy Nazguli, na powrót zwarło szeregi, rozstępując się jedynie przed grupą trolli, która była już teraz mniej więcej w jednej trzeciej wysokości kopca. Wyglądało to z daleka tak, jakby Gondorczycy celowo otwierali bestiom drogę, wciągając wroga głębiej we własne szeregi. Aragorn przez moment patrzył z niedowierzaniem, a potem zrozumiał – z góry parł na spotkanie trolli pancerny klin i to dla niego wojska robiły miejsce. Najwyraźniej Boromir zachował wybrane, najlepiej ułożone i opancerzone konie i - jeśli Aragorna wzrok nie mylił - osobiście prowadził konnicę. Wszyscy jeźdźcy dzierżyli bardzo długie włócznie i mieli tę przewagę, że atakowali zjeżdżając z góry, wspomagani przez impet rozpędu. Ich uderzenie było precyzyjne i zabójcze, ale Aragorn nie miał już możliwości, by dłużej śledzić te zmagania. Zdążył tylko dostrzec, jak pośród tego kłębowiska siwy koń staje dęba, zawzięcie młócąc przednimi nogami, a jeździec potężnym ciosem – chyba topora – posyła jednego z trolli na ziemię. Aragorn odetchnął głębiej i skoncentrował się nad tym, co działo się na wprost niego. Uniósł dłoń i gestem przekazał swoim dowódcom łuczników, że mają zacząć strzelać. Naprzeciw jego własnych szeregów wyrosły bowiem czerwono-czarne sztandary. Sauron pchnął przeciw niemu konnicę Haradu. * Czas się zatrzymał. Aragorn nie potrafił już określić, jak długo już trwa bitwa. Huk i zgiełk ogłuszały. Fale natarcia wciąż rozbijały się o żywy mur u stóp obu wzniesień. Armie Zachodu broniły się desperacko, na miejsce zabitych wstępowali nowi walczący. Najważniejsze było to, że wciąż walczyli, nie oddając pola. Gdyby stali na równinie już dawno zostali by zalani tą powodzią wojsk. Na szczęście kopce bardzo ograniczały nieprzyjacielowi pole manewru. I tak, paradoksalnie, choć siły były nierówne, przeciwnicy nadal walczyli jeden na jednego – ścierały się tylko pierwsze szeregi, a reszta wojsk tłoczyła się niecierpliwie za plecami walczących w Kasiopea 1 4 Syn Gondoru, Część Piąta oczekiwaniu na swoją kolej. Tyle, że Sauron mógł swoich zabitych zastępować bez końca. Dla wojsk Zachodu strata każdego żołnierza była dotkliwym ciosem. Wojska Aragorna odparły już trzy ataki, dwa Haradu i jeden orków. Teraz u stóp kopca wśród zwałów trupów tłoczyła się znowu haradzka piechota. Na zachodnim kopcu z kolei Boromir zmagał się z zalewem orków i Uruk-hai. Aragorn od czasu do czasu widział go, pędzącego między szeregami swych wojsk. Namiestnik nie zwykł nigdzie długo zagrzewać miejsca. Był w ciągłym ruchu. Teraz, kiedy znaczna większość jego żołnierzy walczyła z ziemi, Boromir przy swoim wzroście i na masywnym siwym koniu był z daleka aż nadto widoczny. Zdawać by się mogło, że otwarcie wystawia się na cel. Towarzyszyła mu niewielka grupa konnych, przemieszczali się szybko między szeregami wojsk, sprawiając wrażenie, że są wszędzie. Przed chwilą dosłownie Boromir był na dole, gdzie orkom udało się przerwać na moment linię obrońców (po interwencji Namiestnika szeregi Gondoru zwarły się ponownie), teraz piął się co koń wyskoczy na szczyt wzniesienia, zapewne po to, by z góry rozejrzeć się w sytuacji. - Wzmocnić oddział Angbora! – rozkazał Aragorn – Niech druga kompania z Lebenninu odciąży Ithilien! * Ludzie byli zmęczeni. Zdziesiątkowane pierwsze szeregi cofnęły się, ustępując nieco pola atakującym. Aragorn miał właśnie rozkazać, by weszli jeszcze wyżej, za krąg głazów, kiedy ze wschodu powiał silny wiatr. Chłodny podmuch uderzył go prosto w twarz, rozwiewając mu włosy i wściekle szarpiąc płaszczem. Aragorn odetchnął głębiej, zaskoczony – wiatr niósł świeżą, ożywczą woń, a nie zapach spalenizny i śmierci jak dotąd. Spojrzał na Gandalfa. Czarodziej, zastygły bez ruchu, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w niebo na wschodzie. Coś się działo. Coś się wydarzyło. Aragorn gorączkowo przebiegł wzrokiem pole bitwy – ziemię i niebo. Tak, nie mylił się, Nazgule zniknęły. Jeszcze przed chwilą widział kilka z nich nad murami Morannonu, teraz w zasięgu wzroku nie było żadnego. Nad polem bitwy kołowały jedynie trzy orły. Coś się wyraźnie zmieniło. Czy to tylko wrażenie, czy niebo pojaśniało? - Gandalfie? – zapytał, marszcząc brwi. Czarodziej nie odpowiedział. Kolejny podmuch rześkiego wiatru załopotał sztandarami i nagle Aragorn zorientował się, że to nie omamy – naprawdę zrobiło się jaśniej. I... ciszej. Zgiełk bitewny jeszcze przed momentem rozsadzający uszy przygasał coraz bardziej. Orkowie umilkli i zaczęli się zatrzymywać, nagle niepewni, zdezorientowani. Natarcie ustało. Przez chwilę równą kilku uderzeniom serca bitwa zamarła, a potem stało się coś niewyobrażalnego. Orkowie zaczęli ciskać broń i rzucać się do ucieczki. Z tysięcy Kasiopea 1 5 Syn Gondoru, Część Piąta żołnierskich piersi wyrwał się ryk triumfu. Gondorczycy, Rohańczycy i Dunedainowie z Północy natychmiast jednomyślnie ruszyli do ataku, zbiegając ze zboczy na równinę. - Stójcie! Stójcie i czekajcie – potężny głos Gandalfa wzbił się ponad tumult, podchwyciły go echa. – Wybiła godzina przeznaczenia! Nagle zatrzęsła się ziemia, jakby przeszył ją bolesny spazm. Wystraszony Roheryn chrapnął i przysiadł na zadzie. Aragorn uspokoił go i spojrzał na zachodni kopiec. Boromir zatrzymał się na połowie wysokości wzniesienia i z bezruchu sądząc, też patrzył jak zahipnotyzowany. Aragorn widział go wyraźnie – odcinającego się czernią stroju od biało odzianych rycerzy z Dol Amroth. Znad szczytów gór wystrzeliła w niebo chmura skrząca się od ognia, zdawało się, że cały świat trzęsie się w posadach, ziemia jęczała, narastał huk przypominający spadającą lawinę. Wieże Morannonu zadrżały i zakołysały się, osypał się z nich gruz. Aragorn zamarł w radosnym niedowierzaniu, nie dowierzając własnym oczom. Wśród ogłuszającego rumoru czarne mury zaczęły się walić jak domki z kart. Niezdobyty przez wieki Morannon w przeciągu chwili, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamienił się w rumowisko, grzebiąc pod kamieniami setki żołdaków Mordoru. Pył i kurz wzniosły się w niebo, przysłaniając widok. Ludzie jak oszaleli zaczęli krzyczeć z radości. Aragorn patrzył na to wszystko bez słowa, nieświadom łzy, która płynęła mu po policzku. Nagle drgnął, czując mocny uścisk na przedramieniu. - Oto koniec królestwa Saurona – Gandalf, nachylony ku niemu, uśmiechał się, oczy mu jaśniały. – Powiernik Pierścienia spełnił swoją misję. Aragorn odpowiedział uśmiechem i przykrył dłoń czarodzieja własną. Frodo... Na niebie zamajaczył ciemny kształt. Lej utworzony z wirujących chmur uformował się na podobieństwo ogromnej ludzkiej sylwetki, ukoronowanej ogniem i światłem błyskawic. Czarne pasma oddzieliły się od widmowego tułowia i niczym ręka skierowały ku armiom Zachodu. Na moment ludzie zamarli w trwodze, lecz była to ostatnia, czcza groźba Władcy Ciemności. Podmuch wiatru uderzył w chmury, rozpraszając je, sylwetka zmalała, ginąc w oddali, a stoki Ered Lithui zajaśniały w pierwszych promieniach słońca. Aragorn zamknął oczy i odetchnął głęboko. Aure antuluva! – nagle przypomniał mu się okrzyk Hurina. - Już nadszedł – powiedział cicho. – Dzień nadszedł. - Aragornie! – Gandalf zawrócił Cienistogrzywego, szykując się do zjazdu w dół. – Oddaję ci pole bitwy, nie potrzebujesz już mojej pomocy. - Dokąd jedziesz? - Chcę poprosić starego przyjaciela o pewną przysługę – czarodziej ukłonił mu się i nie czekając na odpowiedź pogalopował w dół, grzmiącym głosem nakazując zrobić mu przejście. Cokolwiek zamierzasz, niech ci się powiedzie, przyjacielu – Aragorn odprowadził go wzrokiem, a potem spojrzał w bok, szukając na sąsiednim kopcu znajomej sylwetki. Jego uśmiech zgasł, a oczy niespokojnie przebiegły cały stok w daremnym poszukiwaniu. Kasiopea 1 6 Syn Gondoru, Część Piąta Boromir zniknął. Tam, gdzie jeszcze przed momentem się znajdował, panowało dziwne poruszenie - ludzie tłoczyli się i napierali na siebie. Aragorn stanął w strzemionach, by lepiej widzieć. Wypatrzył kilka koni, widocznie jeźdźcy pozsiadali. Nieco w głębi stał siwy wierzchowiec, ale czy to była Koń, Aragorn nie potrafił rzec z tej odległości. Tam się coś stało, coś złego. Przeczucie było irracjonalne, w końcu Boromir mógł zjechać na drugą, niewidoczną z tego miejsca stronę kopca. Mógł też przyłączyć się do walczących na dole. - Panie mój, Easterlingowie się przegrupowują! – zabrzmiał głos Angbora. – Co rozkażesz? Aragorn po raz ostatni rzucił okiem na zachodni kopiec i dobył Andurila. - Za mną! – zawołał donośnie, unosząc ostrze do góry. Haradrimowie i Easterlingowie nie zamierzali się poddać. Choć zostali na polu bitwy sami, opuszczeni przez orków i trolle, zebrali się, mając za plecami bagnisko i utworzyli wielki, najeżony włóczniami i mieczami krąg. Ich konnica natomiast spróbowała się desperacko przedostać między kopcami. Na rozkaz Aragorna Rohańczycy i wojownicy z Dol Amroth stawili jej czoła i wzdłuż gościńca zakipiało. Południowcy bowiem w pierwszym odruchu zdecydowali się przedrzeć przez oddziały rohańskiej piechoty, licząc zapewne na to, że osławiona miłość tego plemienia do koni uczyni ich wierzchowce nietykalnymi. Jeśli tak sądzili – zawiedli się srodze. Pierwszy szereg jeźdźców nadział się na włócznie, konie padały z kwikiem, a kolejne zwierzęta potykały się o nie i zwalniały. Impet konnicy zmalał, a wkrótce cały oddział stanął w miejscu, otoczony i zmuszony do desperackiej walki. Rohirrimowie kochali konie, lecz, jak się okazało, w bitwie nie mieli sentymentów. Po mistrzowsku władali włóczniami i doskonale wiedzieli, jak wymierzyć cios, by koń runął wraz z jeźdźcem. Południowcy, ludzie dumni i zapalczywi, bronili się zażarcie i dopiero, gdy ledwie kilkudziesięciu z nich zostało przy życiu, zaczęli się poddawać. Piechota, walcząca nieopodal bagniska, o poddaniu się nie chciała nawet słyszeć. Easterlingowie, widząc zbliżające się do nich gondorskie oddziały, wpadli w istny szał bojowy. Aragorn musiał nakazać swoim żołnierzom cofnąć się i oddać inicjatywę łucznikom, by ci przerzedzili szeregi wroga przed ostatecznym starciem. Mimo beznadziejnej sytuacji Południowcy walczyli do upadłego, do ostatniej kropli krwi. Po sztandarach sądząc należeli do kasty Rhuat, a to oznaczało, że nie dadzą się wziąć w niewolę. I nie chodziło o wierność Sauronowi, raczej o ich swoiście pojęty kodeks honorowy, który w przypadku klęski nie pozwalał wojownikom żywym ustępować z pola. Ostatni z nich padł około południa i dopiero wtedy Aragorn pozwolił sobie odwrócić uwagę od bitwy. Droga, wiodąca na zachodni kopiec została oczyszczona z nieprzyjacielskich wojsk, pchnął więc Roheryna ku gościńcowi. Kiedy był już na wysokości bagniska, naprzeciw wyjechał mu Imrahil, osadzając spienionego i zbryzganego krwią siwka. - Panie... mój! – zachrypiał zdyszany, nim Aragorn zdążył mu zadać pytanie. – Boromir... - Co się stało? – Aragorna przeszył lodowaty dreszcz. - Jest ranny? Kasiopea 1 7 Syn Gondoru, Część Piąta - Nie... nieprzytomny, nikt... nie wie, co się stało. Nie... widziałem... nie wiem – Imrahil wziął głębszy wdech i wspierając dłoń na udzie, pochylił się w siodle ze znużeniem. – Daruj, że... mówię tak nieskładnie, ale dopiero co wyrwałem się... z kłębu bitwy. Boromir... padł jak rażony gromem... nie było mnie przy tym... powiedziano mi, że nagle spadł z siodła, pośrodku swoich oddziałów... Próbowali go ocucić, ale bez... bez skutku. - Kiedy to się stało? – zapytał Aragorn, choć w zasadzie odpowiedź już znał. - Ponoć dokładnie w chwili, gdy runęły czarne mury. Aragorn odruchowo przeniósł wzrok na rumowisko i nagle, w przebłysku olśnienia przypomniały mu się słowa Gandalfa i zdjęła go niewypowiedziana groza. A wszystko, czego dotknął Sauron obróci się w niwecz. Wszystko, czego dotknął... Amon Hen. Valarowie... Nie, to niemożliwe. To się nie może tak skończyć – rozsądek krzyczał głośno, że przecież Boromir znalazł się tylko na moment pod wpływem Pierścienia i tamten krótki kontakt z Nieprzyjacielem nie mógł wypalić aż tak trwałego piętna, by zniszczenie Jedynego pociągnęło za sobą śmierć jego ofiary. Lecz ten drugi wewnętrzny głos podszeptywał, że to, co zostało Pierścieniem skażone, czy to dobre czy złe, wraz z nim zniszczeje, tak jak głosiła to przepowiednia. A Boromir był pod Amon Hen całkowicie w mocy Pierścienia. Jedynie przez chwilę, to prawda, ale jednak był. Wszystko, czego dotknął Sauron obróci się w niwecz... - Stracił przytomność, ale żyje? – zapytał Aragorn gorączkowo. Imrahil pokiwał głową. - Żyje. To znaczy żył jeszcze jakieś pół godziny temu – odparł, oglądając się na zachodni kopiec. - Gdzie jest? - Gwardziści zanieśli go najpierw za tamten krąg głazów, u stóp wzniesienia. Kazałem im go stamtąd wywieźć w bezpieczniejsze miejsce, na północ od miejsca, gdzie gościniec zakręca i... – Imrahil nie dokończył, widząc pędzącego ku nim Eomera. - Easterlingowie pierzchają w głąb Mordoru! – zawołał marszałek Rohanu. – Czy mamy ich ścigać? Aragorn ruchem ręki dął mu znać, że zaraz się tym zajmie i zwrócił się do Imrahila. - Moi bracia, Elladan i Elrohir, są tam, naprzeciw bramy. Poślij po nich, powiedz, że ja ich wzywam. Niech któryś z nich natychmiast pojedzie sprawdzić co z Boromirem. Ja sam wydam rozkazy i przyjadę jak najszybciej. Imrahil skinął głową i nie czekając, aż się trafi jakiś posłaniec pognał ku bramie sam. - Orkowie na wschód od gościńca! – zawołał jakiś głos za ich plecami. - Wychodzą z tuneli! Aragorn z ciężkim sercem poderwał Roheryna do galopu, kierując się z powrotem na pole bitwy. Eomer pomknął obok niego. Zjechali z gościńca i odbili w bok. Aragorn przez ramię rzucił okiem na zachodni kopiec. Obym się mylił. Oby to przeczucie się nie sprawdziło. Kasiopea 1 8 Syn Gondoru, Część Piąta * - Żyje? - Żyje, ale ledwo-ledwo. Nie odzyskał przytomności – Elladan odgarnął włosy za ucho i westchnął. – Kazałem zdjąć z niego pancerz, ale z kolczugą wolałem się na razie nie szarpać. Zresztą jest nieuszkodzona, nigdzie nie ma żadnych widocznych ran ani choćby śladów obrażeń. Obejrzałem go uważnie i nie mam pojęcia, co mogło mu się stać. Tętno jest słabo wyczuwalne, a serce bije słabo i nierówno. Aragorn ściągnął płaszcz i podał go jednemu z gwardzistów, a potem odpiął pas z Andurilem, żeby nie krępować sobie ruchów i oparł miecz o koło wozu. Odsunął na bok płócienną płachtę, osłaniającą Namiestnika przed wiatrem i spojrzeniami ciekawskich, wspiął się na wóz i przyklęknął przy prowizorycznym posłaniu, świadom, że każdy jego ruch śledzą pilnie czuwający nieopodal gwardziści, Bern, Gimli i Legolas. Boromir leżał na wznak, okryty błamem. Wyglądał mizernie, jakby te kilka godzin od rozpoczęcia bitwy raptownie go postarzyło. Policzki mu się zapadły, a cienie pod oczami wyolbrzymiły. Czoło i dłonie miał zimne. Nie widać było, żeby jego pierś podnosiła się w oddechu i dopiero ucisk palców na szyi wytropił słabiutkie tętno. - Co mu jest, mój panie? – zapytał żałośnie Bern, podchodząc bliżej. Chłopak starał się panować nad drżeniem głosu. - Nie mam pojęcia – Aragorn uniósł powieki chorego, sprawdził źrenice. Swe ponure przypuszczeniach zachował dla siebie. Sam wolał się jeszcze łudzić, że ta nagła i dziwna zapaść nie ma nic wspólnego ze zniszczeniem Pierścienia. Bo jeśli ma, żadne lekarstwa tu nie pomogą... - Byłeś przypadkiem niedaleko, wtedy, kiedy padł? – to mówiąc, ściągnął błam i odrzucił go na bok. - Tak, byłem tuż obok niego. Chciał zobaczyć, co się dzieje, więc zatrzymaliśmy się pośród kompani Dol Amroth. Mogę przysiąc, że żaden cios go nie dosięgnął. Po prostu nagle przechylił się na bok i zsunął z siodła, nim ktokolwiek zdążył zareagować. W pierwszej chwili przeraziłem się, że to jakaś zabłąkana strzała, ale nie. Obejrzeliśmy go dokładnie. Na ubraniu i zbroi nie ma żadnego śladu, nic, ani nawet draśnięcia – tłumaczył giermek pospiesznie. - Pomóż mi zdjąć z niego kolczugę – mruknął Aragorn do Elladana, który przykucnął przy nim. - Pomóc wam? - zapytał Legolas. - Chodź, pomożesz go unieść. Nie, Bern, wystarczy nas trzech. Niełatwo jest zdjąć kolczugę z nieprzytomnego i bezwładnego człowieka. Biedzili się w pocie czoła przez dłuższą chwilę. Z jednej strony musieli Boromira oswobodzić z żelaza, z drugiej, nie wiedząc co mu jest, bali się go urazić. Najpierw spróbowali kolczugę zdjąć, nieznacznie tylko unosząc chorego nad posłaniem i zawijając ją ku górze, ale tak się nie dało. Chciał nie chciał, musieli go więc posadzić i w tej pozycji przytrzymać. Po pierwszym podejściu Legolasa zastąpił Bern, który mimo młodego wieku miał więcej wprawy w obchodzeniu się z kolczugą. W końcu wspólnymi siłami uporali się z zadaniem i na powrót ułożyli Boromira na posłaniu. Bern zabrał Kasiopea 1 9 Syn Gondoru, Część Piąta kolczugę i wycofał się, żeby nie robić tłoku, a Aragorn z Elladanem zaczęli rozsznurowywać troczki przeszywanicy. Te pod szyją tak się zasupłały, że Aragorn, nie chcąc tracić czasu, dobył sztyletu i poprzecinał je po kolei. - Co? – zapytał, widząc kątem oka, że Elladan wysuwa dłoń spod przeszywanicy i bacznie się przygląda palcom. - Przewróćmy go na lewy bok, ostrożnie – polecił syn Elronda ze zmarszczonym czołem, a kiedy już przekręcili chorego, odsłonił połę przeszywanicy na tyle, na ile się dało. - A cóż to, na litość?- Legolas nachylił się i skrzywił na widok wielkiej plamy lepiącej spodnią koszulę do ciała. Aragorn czym prędzej rozciął sztyletem materiał, a potem na tyle ostrożnie, na ile się dało, oderwał płótno koszuli od rany. Ku jego zaskoczeniu pod spodem był przesiąknięty na wylot bandaż, starannie zawinięty i umocowany. Chwilę trwało nim zdołał się go pozbyć i odsłonić ranę. - O, Vardo litościwa – jęknął Elladan. - Na moją brodę! – zawtórował mu Gimli. Niemal cały bok Boromira, od żeber aż do poranionego biodra pokrywał fioletowawo-żółty siniec. Od paskudnej opuchlizny otaczającej ranę o dziwnym kształcie zaczynały się już ciągnąć szkarłatne pręgi, a plamy krwi zmieszanej z ropą znaczyły cały bok koszuli. - Kiedy to się stało? – zdumiony Legolas przykucnął obok, robiąc miejsce dla Berna, który skwapliwie przysunął się, by zobaczyć o czym mowa. - To nie wygląda na dzisiejszą ranę! - Ktokolwiek go zranił, zrobił to ładnych parę dni temu. Takie zaognienie nie powstaje w dzień. Ani nawet dwa – odparł Elladan. - Chcesz powiedzieć, że on z tym chodził przez kilka dni?! – elf wymienił niedowierzające spojrzenie z giermkiem. - Zaczyna już cuchnąć – Aragorn pokręcił głową. – Niedobrze, bardzo niedobrze. - Jak żyję, jeszcze czegoś takiego nie widziałem – Elladan podniósł wzrok na Aragorna. - To znaczy widziałem… ale na zwłokach – dodał ciszej - Ale… ale kiedy to się mogło stać?! – wykrztusił osłupiały Bern. - Jak?... - Teraz to nieistotne – uciął Aragorn – Podajcie mi moją sakwę. Potrzebuję gorącej wody. I czyste płótno, no już, szybko! Mysza natychmiast zeskoczył na ziemię, usłyszeli jak gorączkowo przyzywa pachołków. Aragorn nachylił się i jednym szarpnięciem rozdarł koszulę Boromira, by odsłonić cały bok. Elladan z ponurą miną pokazał mu czerwone pręgi, które niczym złowrogie macki wyciągały się w kierunku kręgosłupa. - Widzę – Aragorn przesuwał palcami wzdłuż ropiejącej rany, ostrożnie uciskając i badając zaognione miejsce. – Tu są szwy. Tylko tak się zabagniły, że zniknęły pod opuchlizną. Trzeba je będzie wyjąć – to rzekłszy, wyprostował się i spojrzał w górę. – Przydałoby mi się więcej światła, podnieście tę płachtę. I przegońcie gapiów, potrzebuję spokoju. - Na wozie będzie ci wygodnie? – zapytał Eladan. – Może wolisz go gdzieś przenieść? - Nie, lepiej go już nie ruszać. Przesuńcie go tylko do samej krawędzi wozu. Będę miał lepszy dostęp z ziemi. Zajmij się tym, a ja przygotuję leki. Kasiopea 2 0 Syn Gondoru, Część Piąta - Chcesz? – Elladan dobył swojego wąskiego i wyostrzonego sztyletu. - Zaraz go wyparzę. - Tak, przyda się – odrzekł Aragorn, po czym spojrzawszy na pobladłą twarz Boromira, wybuchnął z bezsilną wściekłością. – Nieszczęsny głupiec! Coś ty sobie narobił?! - Zaraz będzie woda i płótna – wydyszał Bern, nadbiegając. - Chodź, chłopcze, pomożesz nam – Elladan wsunął nieprzytomnemu rękę pod głowę i przywołał giermka. Razem z Gimlim pochylił się nad chorym. - Podniesiemy go na trzy – powiedział Elladan, kiedy już wszyscy zajęli miejsca.- Raz, dwa… - Trzy! – dźwignęli Boromira i przesunęli go w bok. - Jak najbliżej brzegu – Aragorn na moment podniósł głowę znad sakwy, z której wyrzucał na koc potrzebne maści i leki. - Co tu się dzieje? – zdezorientowany Imrahil zatrzymał się nieopodal, a potem szybko przyłączył do pomocy. Ostrożnie ułożyli Boromira przy samym brzegu wozu, podkładając mu pod głowę płaszcz. - Twój siostrzeniec, mój książę, najwyraźniej postanowił ukryć przed wszystkimi, że jest ranny – powiedział Aragorn, podwijając rękawy kaftana. - I właśnie płaci za to życiem. - Valarowie! – Imrahil spojrzał na bok Boromira i skrzywił się. – Kiedy to się stało? - Nie wiemy. Ale na pewno nie dzisiaj – odparł Legolas. - Czy jest aż tak źle, jak na to wygląda? – zapytał Imrahil, szukając wzrokiem oczu Aragorna. - Tak – odparł Dziedzic Isildura. – Jest na tyle, źle, że gdyby to była ręka albo noga natychmiast zarządziłbym amputację dla ratowania życia. Niestety w pasie przeciąć go nie mogę! - Ale uratujesz go? – Imrahil patrzył na niego z napięciem. - Nie wiem. Zrobię, co tylko w mojej mocy, ale wszystko wskazuje na to, że zakażenie doszło już do krwi. Spójrz na te pręgi. - Czy to gangrena? – Imrahil zagryzł wargi. - Miejmy nadzieję, że jeszcze nie. Połóżcie płótna na tamtej skrzyni – Aragorn przykazał sługom. - Co z wodą? - Za moment się zagotuje, panie. - Jakim cudem on to zdołał ukryć? – Gimli rozłożył ręce. - Ktoś go przecież musiał opatrzyć i założyć mu te szwy… - Sądząc z tego, jak są założone, zrobił to sam – odparł Aragorn gniewnie. - Chyba, że... – urwał i bacznym spojrzeniem przyszpilił Berna - jego giermek na przykład mu pomagał, mając przykazane milczenie. - Nic nie wiedziałem! – poderwał się Bern. - Przysięgam! - Pomagałeś mu się ubierać. - Ale zawsze był już w kaftanie i spodniach, kiedy przychodziłem. A sypiał za zasłoną. - A mówił, że to dla zachowania prywatności! – wybuchnął Gimli. - Czy mogę jeszcze jakoś pomóc? – dopytywał się Bern. – Może jeszcze coś jest potrzebne… Kasiopea 2 1 Syn Gondoru, Część Piąta - Tak – rzekł Aragorn po chwili namysłu – Przydałaby się świeża babka zwyczajna. Może być też lancetowata. Wiesz, jak wygląda? - Wiem! – chłopak energicznie pokiwał głową. - Trochę za wcześnie na babkę – zauważył Legolas. – Dopiero zaczyna odbijać od ziemi, a najlepsza jest w porze kwitnienia. Mamy sporo suszonej, możemy zrobić napar. - Potrzebuję świeżego soku na okład, nawet z młodego ziela będzie lepszy niż napar z suszu. Bern! Zbierz wszystkich, którzy wiedzą, jak babka wygląda i roześlij ich na poszukiwania. Im więcej przywiozą, tym lepiej, niech zbierają nawet najmniejsze listki. Przydziel im szybkie konie. - Tak jest! Ja też pojadę, za pozwoleniem. - Jedź, teraz nie jesteś potrzebny – odrzekł Aragorn, nie podnosząc wzroku znad fiolek z lekami. Spieszył się. Odkrycie tej rany w pewnym sensie przywróciło mu nadzieję. Bał się, że Boromir umiera z powodu zniszczenia Pierścienia, a tymczasem... on umierał z powodu zapaskudzonej, starej rany. Niewielka to pociecha, ale przynajmniej z tym Aragorn mógł próbować walczyć, miał ku temu odpowiednią wiedzę i środki. Wyciągnął zębami korek bukłaka i wlał wodę do wąskiego, wysokiego kubka z miarką. - Bracie, zdołasz wlać w niego choć trochę tej mikstury? - Przecież wiesz, że potrafię wlać wszystko w każdego – odrzekł Elladan, odbierając kubek i fiolkę. – Ile mu dać? Ja bym zaryzykował podwójną porcję. - Daj poczwórną. - Poczwórną?! Nie przesadzasz aby? To silny lek. - I silne zakażenie. Lek musi zadziałać z siłą pioruna. - A co jeśli serce nie wytrzyma? – Elladan odkorkował fiolkę i zerknął pytająco na Aragorna. - Jest silny. Musi wytrzymać. - Jest osłabiony raną. - Daj poczwórną – wtrącił się nieoczekiwanie Imrahil. - Na niego działają wyłącznie końskie dawki. Dwie butelki wina wypija od jednego posiedzenia i wstaje od stołu trzeźwy. Widziałem to na własne oczy. - Słyszałeś? – Aragorn uśmiechnął się do brata. – Poczwórna dawka, raz – dwa. Ni stąd, ni zowąd przypomniała mu się awantura na temat wlewania lekarstw przez nos i raptem poderwał się, jak rażony gromem. - Gimli! Legolasie! Gdzie jest Pippin?! – zawołał. Jak mógł o hobbicie zapomnieć?! Krasnolud i elf opuścili wzrok. - Przepadł bez wieści. Rozpytywaliśmy o niego, szukaliśmy na pobojowisku i nic, ani śladu – mruknął Gimli. - Gdzie on walczył? W jakim był oddziale? - Problem w tym, że nikt nie wie. Boromr miał go ponoć zostawić pod opieką księcia Imrahila, ale ostatecznie tego nie zrobił. Aragorn przeniósł pytający wzrok a Imrahila, a ten przecząco pokręcił głową i bezradnie rozłożył ręce. - Nie stójcie tak tutaj! – Dziedzic Isildura zagrzmiał na Legolasa i Gimlego. – Jedźcie go szukać! Kasiopea 2 2 Syn Gondoru, Część Piąta - Nie wiemy gdzie! - Ja wiem – odezwał się niespodziewanie Bern, już z siodła, podjeżdżając do wozu. – Niziołek został w Kompanii Ochotników. Legolas natychmiast pobiegł po Aroda - W którym dokładnie miejscu stali, pamiętasz? – dopytywał się Gimli. - U stóp kopca, gdzieś tam – giermek pokazał kierunek ręką. - Pokażesz nam? - Ale miałem jechać po... - Bern zawahał się, spoglądając na swego nieprzytomnego pana. - Jedź z Gimlim i Legolasem – polecił Aragorn, myjąc starannie ręce w podsuniętej mu miednicy. Giermek zrobił nieszczęśliwą minę, ale zaraz potem się opanował, skinął głową, jakby podjął decyzję i ruszył z kopyta jako pierwszy. Legolas podjechał, podciągnął Gimlego na siodło i krzyknął na Aroda. Aragorn już za nimi nie patrzył. Wziął od Elladana wyparzony sztylet i pochylił się nad rannym, całkowicie skupiając się na pracy. * Po usunięciu starych szwów, starannym oczyszczeniu i odkażeniu rany, Aragorn założył cztery nowe, a na nie czysty płócienny bandaż z opatrunkiem obficie nasączonym lekiem. Przez cały czas zabiegu Boromir nie dał znaku życia, nawet nie drgnął podczas odkażania rany wrzątkiem. Czoło nadal miał zimne i był bardzo blady. Oddychał płytko i bardzo powoli. Teraz już było jasne, dlaczego ostatnimi dniami miewał rozognione, nieco błędne oczy i wyglądał na skrajnie wyczerpanego. Aragorn sądził, że to z powodu nękających go koszmarów sennych, a tymczasem Boromira trawiła gorączka i wyniszczała jątrząca się rana. Dureń! Idiota! Głupiec, skończony głupiec! - Masz szczęście, że jesteś nieprzytomny – mruczał, okrywając chorego ciepłym kocem. – Pasy będę z ciebie darł, jak się obudzisz, słyszysz, żywcem ze skóry cię obedrę, durniu. - Myślisz, że wydobrzeje? – zapytał cicho Imrahil. - Nie wiem – Aragorn ze zmęczeniem otarł czoło. – Prawdę rzekłszy, jeszcze nie widziałem, żeby ktoś aż tak zabagnił sobie ranę i wyszedł z tego z życiem. Oczyściłem ją najlepiej jak umiałem, ale nie sposób powiedzieć, jak głęboko zakażenie wniknęło i w jakim stanie są narządy wewnętrzne. Pocieszam się tym, że skoro żyje do tej pory to znak, że jego organizm wciąż się nie poddaje. Dostał bardzo silne leki, serce póki co pracuje w miarę równo. Zobaczymy. - Trzeba go będzie przewieźć do obozu - rzekł Imrahil. – Tylko czy mu to nie zaszkodzi? - Jest w takim stanie, że nie powinno to zrobić różnicy. Trzeba go zabrać z dala od wyziewów Mordoru. Położę go w moim namiocie, będzie mi łatwiej przy nim czuwać i... – Aragorn urwał nagle i osłaniając oczy przed słońcem, spojrzał bacznie na zbliżających się ku nim jeźdźców. Pierwszy jechał Bern, a za nim Legolas, trzymając w objęciach bezwładną małą figurkę, odzianą w czerń. - Pippin! – wykrzyknął Aragorn, ruszając ku nim biegiem. Kasiopea 2 3 Syn Gondoru, Część Piąta SYN GONDORU Część piąta Mordor Kasiopea 1 Syn Gondoru, Część Piąta Rozdział VI Pola Kormallen Pierwsze ptaki odezwały się tuż po świcie. Najpierw zaczęły szczebiotać sikorki, potem gdzieś z gęstwiny w pobliżu gościńca zagwizdał melodyjnie kos, a ostatni do chóru dołączył samczyk zięby. Gwar budzącego się do życia obozu bynajmniej nie przeszkadzał im w ptasich obowiązkach. Swoją drogą to niezwykłe, jak szybko przyroda upomniała się o te tereny – niespełna dwa dni drogi dzieliły ich od Czarnej Bramy, a już ptaki zaczęły wracać i pospiesznie na nowo wytyczać terytoria. Aragorn zasiadł przed namiotem, grzejąc dłonie o kubek z gorącą herbatą. Wschodzące słońce na różowo barwiło stoki gór, lekki wietrzyk poruszał gałęziami drzew i krzewów. Zapowiadał się piękny dzień. - Witaj, bracie – Elladan pozdrowił Aragorna ruchem dłoni i rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, na czym mógłby usiąść. Jeden ze strażników pilnujących królewskiego namiotu natychmiast podsunął mu obity skórą stołek. - Jesteś głodny? – zapytał Aragorn. Elladan przecząco pokręcił głową i usiadł, owijając się płaszczem. - Spałeś choć trochę? – zagadnął elf, przyglądając mu się bacznie. - Zdrzemnąłem się, i owszem. Wiesz, że Pippin przebudził się na chwilę koło północy? - Wiem, Legolas mi powiedział. I co? - Zamieniłem z nim parę słów, wygląda na to, że nie odniósł większego uszczerbku. Doprawdy tylko hobbit może ujść ze starcia z trollem jedynie z siniakami i potłuczeniami. I lekkim wstrząsem mózgu, jeśli się nie mylę. - Wstrząs mózgu? - Narzeka na ból głowy i jedną źrenicę ma nieco większą od drugiej. Elladan pokiwał głową. - A co z nim? – elf wykonał nieznaczny ruch głową w kierunku królewskiego namiotu. - Bez zmian – Aragorn zapatrzył się w dal. - Myślisz, że przeżyje? - A ty? Co sądzisz? Chciałbym najpierw usłyszeć twoje zdanie – Aragorn odchylił się na przykryte futrem oparcie. Elladan westchnął i odgarnął kosmyk za ucho. - Czarno to widzę – rzekł po chwili. - Przy takich dawkach leku gorączka powinna ustąpić już wczoraj rano. Rana nadal się sączy. Serce pracuje nierówno, a przytomność nie wraca. Cóż mam ci rzec, przecież sam wiesz. Aragorn z wolna pokiwał głową. Na chwilę zapadło milczenie. - Wiesz, co ludzie będą mówić, jeśli on umrze w twoim namiocie? – zapytał Elladan z nagła, ściszając głos. – Jaki się szum podniesie, jeśli ręce króla nie zdołają uleczyć Namiestnika? Rywala w pewnym sensie, dodajmy. Nie ma co ukrywać, bracie, fatalnie się to wszystko złożyło. Fatalnie. Aragorn uśmiechnął się gorzko. Kasiopea 2 Syn Gondoru, Część Piąta - Wiem – odrzekł. * Tuż przed południem w stanie Boromira nastąpiła zmiana. Chory zaczął poruszać się we śnie. Aragorn, gdy mu o tym doniesiono, przerwał naradę dowódców i poszedł, by czuwać u boku przyjaciela. Legolas, Gimli i Imrahil natychmiast stawili się w namiocie, w nadziei na wieści o poprawie. Niestety Boromir się nie przebudził, a gorączka zaczęła rosnąć lawinowo. Aragorn z Elladanem podali choremu leki, przygotowali chłodne okłady i łagodnie acz stanowczo wyprosili gapiów. Boromir bowiem zaczął majaczyć, zrazu niewyraźnie, a potem coraz głośniej i Aragorn nie chciał, by do niepowołanych uszu dotarło cokolwiek o Pierścieniu i Amon Hen. Póki co bredził głównie o bitwie i ojcu, ale imię Froda przewijało się kilkakrotnie w jego majakach i lepiej było nie ryzykować, że powie przy świadkach coś, czego potem mógłby srodze żałować. Stan ten trwał do popołudnia, kiedy to gorączka nieco opadła, ustały nerwowe, błędne ruchy rąk i głowy i Boromir zapadł w głębszy, spokojniejszy sen. * - Chcę do niego pójść! - Nie wolno ci wstawać, Pippinie. - Dlaczego więc nie położyłeś mnie obok niego w tym samym namiocie! Ja protestuję! My, hobbici...- - Pippinie...- - ...powinniśmy trzymać się razem! Z natury źle znosimy rozłąkę i od razu... - Pippinie...- - ... zaczniemy szybciej wracać do zdrowia, jeśli... - Pippinie! – Aragorn zmuszony był podnieść głos. – Boromir jest wciąż nieprzytomny, chwilami majaczy w gorączce, a ty potrzebujesz ciszy i spokoju. On zresztą też. - To już strasznie długo trwa, za długo, prawda? – hobbit patrzył na niego z wielkim napięciem. – Czy on... czy on umiera? A ty mi nie chcesz o tym powiedzieć? - Jego organizm wciąż walczy z chorobą, a póki walczy – jest nadzieja. - Ale może... – Pippin zawahał się – może przegrać w każdej chwili, tak? Bądź ze mną szczery, Obieżyświacie. - Może przegrać, ale może i wygrać. Myślę, że wszystko rozstrzygnie się tej nocy; zaczyna się przesilenie. - Zabierz mnie do niego – Pippin przełknął ślinę. – Na wypadek, gdyby stało się najgorsze, chcę się z nim pożegnać. Nie mogę tak tutaj leżeć, wiedząc, że on tam... – Pippin urwał i zacisnął dłonie na kocu. Aragorn westchnął i przetarł czoło. Kasiopea 3 Syn Gondoru, Część Piąta - Dobrze – orzekł. – Zaniosę cię do niego. Czekaj, nie podnoś się sam, pomogę ci. Obejmij mnie za szyję lewą ręką – to mówiąc, odrzucił koce na bok i ostrożnie wziął hobbita na ręce. Oba namioty dzieliło jedynie kilkadziesiąt kroków, jeden z gwardzistów uniósł klapę i Aragorn wniósł Pippina do środka. Elladan podniósł się na ich widok, odkładając na bok swoje zapiski. - Przeprowadzka? – zapytał, uśmiechając się lekko. - Tak! – odparł Pippin zdecydowanie. – Mości giermku, gdybyś był tak miły i zechciał zorganizować mi jakieś posłanie. Bern podniósł pytający wzrok na Aragorna, a widząc przyzwalające skinienie głowy, dźwignął się niechętnie. - Przypominam jeno, mości niziołku, że mój pan potrzebuje spokoju! – rzekł, mijając hobbita. - Dlatego też proponuję ściszyć głos, mości Myszo – zauważył Pippin uprzejmie. Bern poczerwieniał, mruknął coś pod nosem i szybko wyszedł. - Możesz mnie koło niego posadzić? – szepnął Pippin, nie odrywając wzroku od Boromira. Aragorn podszedł do posłania i przyklęknął. Posykując cichutko, Pippin usadowił się nieopodal wezgłowia, z napięciem wpatrując się w chorego. - Boromirze? – szepnął. Oczywiście nie było żadnej reakcji. Hobbit ostrożnie dotknął jego dłoni, spoczywającej na kocu. - Ma strasznie zimne ręce – powiedział. Aragorn przysiadł się z przeciwnej strony, dotknął czoła chorego i sprawdził tętno. - Jest nieco lepiej niż w południe – odezwał się Elladan. - Sprawdzałeś opatrunek? – Aragorn odchylił koc. - Przed chwilą. Zmieniłem go przy okazji. Rana się zasklepiła na dobre, ale nadal jest opuchnięta i nieładnie zaczerwieniona. - Sączy się? - Mniej. - To dobry znak, prawda? – zapytał Pippin, szukając wzroku Strażnika. Aragorn pokiwał głową, raz jeszcze przykładając dłoń do czoła Boromira. - A może spróbujesz królewskiego ziela? – zaproponował Pippin. – Faramirowi pomogło... - Już próbowaliśmy. - I co? - Pomogło o tyle, że przynajmniej przestał się rzucać w malignie...-Aragorn przerwał, na widok dwóch żołnierzy, wnoszących do namiotu siennik. - Z tej strony – polecił im Pippin. – O tu, tutaj, właśnie tak. - Peregrinie Tuku – rzekł Aragorn – pozwalam ci na to tylko pod warunkiem, że będziesz leżał. - Jak kłoda oraz martwym bykiem. Słowo Tuka. Dziękuję wam, dobrzy ludzie – to ostatnie skierowane było do żołnierzy, którzy uśmiechnęli się, skłonili Aragornowi i wyszli, rzucając na odchodnym smutne spojrzenia na nieprzytomnego namiestnika. Kasiopea 4 Syn Gondoru, Część Piąta - A więc zapraszam – Aragorn wskazał mu posłanie i przysunął się, żeby hobbitowi pomóc. Pippin wyciągnął rękę, ale Dziedzic Isildura po nią nie sięgnął. Zamarł. Boromir miał otwarte oczy. - Boromirze! – Aragorn natychmiast pochylił się nad nim, ujmując jego dłoń. – Bracie! Półprzytomny, rozgorączkowany wzrok spoczął na nim z wolna. - Boromirze, poznajesz mnie? Chory poruszył ustami. Aragorn pochylił się niżej, by lepiej słyszeć. - O...jcze? - To ja, Aragorn. Boromir przymknął oczy i otworzył je znowu. - Ojcze... ja... – szept urwał się i chory przełknął z wysiłkiem. Ktoś popukał Aragorna w ramię; Dziedzic Isildura podniósł wzrok i napotkał kubek, który posuwał mu Elladan. - Boromirze, masz, napij się – Aragorn uniósł głowę chorego i przytknął mu brzeg naczynia do ust. – Dobrze ci zrobi. Pij, śmiało. Boromir wypił niewielki łyk, a potem skrzywił się i zmarszczył brwi na znak, że już więcej nie chce. - ...czony... – zaczął z trudem, zamykając oczy i odchylając głowę w bok – oj...cze ... jest...em .... sm... czony - Odpoczywaj – Aragorn odstawił kubek. – Wszystko jest dobrze. Zwyciężyliśmy, jesteś bezpieczny. Minas Tirith jest bezpieczne. Boromir poruszył się niespokojnie, a potem skrzywił z bólu. - ...sze....prasza.... - Nie przepraszaj, Boromirze, śpij, wszystko jest dobrze, odpoczywaj – Aragorn ułożył go na poduszce i odgarnął mu włosy z twarzy. – Śpij, bracie. Wszystko dobrze – powtórzył. Boromir westchnął lekko i nagle znieruchomiał. Jego ciało rozluźniło się, jakby zapadając się w sobie. - Boromirze? - Aragorna przeszył nagle lodowaty dreszcz, wyciągnął błyskawicznie dłoń, nerwowo poszukując pulsu na szyi chorego. - Co robisz? Czy coś się...- zaczął Pippin niespokojnie. - Szszsz! – przykazał szorstko, marszcząc brwi. Wtem jego palce odnalazły puls – tętno biło równo, choć słabo. Ruchem głowy dał znać towarzyszom, że wszystko jest w porządku i odetchnął głęboko. Dla pewności nie cofał jeszcze ręki przez chwilę, sprawdzając, czy aby nie dzieje się nic złego. - Śpi – orzekł z ulgą i wyprostował się. - Widzisz, widzisz? Daje znaki życia. Idzie ku dobremu – Pippin promieniał. – A nie mówiłem? Ledwo się pojawiłem, a już mu się poprawiło. My, hobbici, najlepiej czujemy się w stadzie. Aragorn i Elladan roześmieli się zgodnie. - Nie odróżnia jeszcze snu od jawy i nie poznał mnie – rzekł Dziedzic Isildura, poważniejąc - ale wygląda na to, że istotnie jest lepiej. Pierwszy raz otworzył oczy. Przypominam ci, Pippinie, miałeś leżeć. Kasiopea 5 Syn Gondoru, Część Piąta - Już, już – Pippin powoli przesunął się na swoje nowe posłanie – Ała – syknął, przyciskając lewą dłoń do boku. - Otóż to. Nie możesz się ruszać, bo masz dotkliwie potłuczone żebra. - I karuzelę w głowie na dodatek – hobbit skrzywił się boleśnie. - Jak każdy Tuk – dodał Aragorn z uśmiechem, przykrywając hobbita pledem i ignorując jego oburzone spojrzenie. - Muszę wracać na naradę, a po drodze zajrzę jeszcze gdzieś – Aragorn przesłał znaczące spojrzenie bratu. – Czy zechcesz przypilnować stada? - Polecam swe pasterskie usługi – Elladan skłonił się lekko. - Do zobaczenia o zachodzie słońca, zatem. Rzecz jasna, gdyby się coś działo poślij po mnie bezzwłocznie. I, Bernie, możesz już usiąść spokojnie, twój pan będzie teraz spał. Giermek skinął głową i wycofał się w głąb namiotu. Aragorn odsunął na bok zasłonę i wyszedł na zewnątrz. Przez krótką chwilę stał bez ruchu, patrząc na chmury i napawając się ciepłym powiewem. Pachniało intensywnie mokrą ziemią, lasem i wiosną. Idzie ku dobremu – pomyślał. Wprawdzie zdarzało się, że ciężko chorzy odzyskiwali na moment przytomność przed śmiercią, ale Aragorn pozwolił sobie na dobre przeczucia i mimo wszystko zaczął nabierać otuchy. Noc wszystko wyjaśni. Vardo, spraw, by nasza Drużyna mogła się spotkać w komplecie. * Aragorn uniósł wzrok znad listu do Arweny. Szelest posłania dobiegł od strony „hobbickiego stada” i Aragorn spojrzał bacznie, czy to Pippin się poruszył, czy też Boromir. Były już dwie godziny po północy i wszyscy poza nim spali, wnętrze namiotu oświetlał ciepły blask dwóch latarenek – jednej wiszącej nad wyjściem i drugiej, stojącej na stole. Aragorn, który zdrzemnął się wieczorem, postanowił wykorzystać błogosławione chwile nocnego spokoju i ciszy, gdy nikt nic od niego nie chciał, i usiadł do pisania prywatnych listów. Szelest powtórzył się, dłoń Boromira powędrowała w górę, dotknęła sennym gestem czoła, chory poruszył głową. Aragorn odłożył pióro i wstał, biorąc latarenkę. Szybko okrążył posłania i przykucnął przy Boromirze, stawiając latarnię na zydelku. Boromir zamrugał oczami, oślepiony nagle pojawiającym się światłem. Aragorn odsunął zydel nieco dalej i przysiadł na brzegu posłania. - Boromirze? – rzekł, biorąc go za rękę i nachylając się nad nim. – Obudziłeś się? Spróbuj coś powiedzieć. Syn Denethora z trudem skoncentrował na nim wzrok. Nadal miał błędne, wypalone przez gorączkę spojrzenie. - Jak się czujesz? Boromir zmarszczył lekko czoło, a jego wzrok nieco się wyostrzył. - Poznajesz mnie? Kasiopea 6 Syn Gondoru, Część Piąta Serce mu zabiło, gdy Boromir dał oczami znać, że tak. Aragorn uśmiechnął się i mocniej uścisnął jego dłoń. - Jak mam na imię? – drążył. Istniała wszak możliwość, że Boromir nadal widzi w nim Denethora. Boromir westchnął i przymknął oczy. - Nie zasypiaj! Odpowiedz. Jak mam na imię? -...Ara...gon... Eru niech będą dzięki! - Jak się czujesz? - By...wało... lepiej – spierzchnięte wargi z trudem formułowały słowa. Aragorn uśmiechnął się szeroko i sięgnął po kubek. - Masz, napij się – polecił, podtrzymując mu głowę. – To lekarstwo, wypij choć parę łyków. Mam już dość wlewania ci tego do gardła na siłę. - ...też... mam ... do...ś. - Pij. Smakuje prawie jak herbata. Boromir ostrożnie pociągnął pierwszy łyk, a potem zaczął pić chciwie, przytrzymując nawet dłoń Aragorna, by ten nie odebrał mu kubka zanim nie skończy. - Lepiej? – Aragorn poprawił mu poduszkę i usiadł wygodniej. – Napędziłeś nam wszystkim strachu, mości Namiestniku. To doprawdy cud, że żyjesz. - ...zie jest... ojciec? - Denethor? – Aragorna zmroziło. Boromir skinął głową. - Twojego ojca... tu nie ma, Boromirze – rzekł wymijająco, zastanawiając się w duchu gorączkowo co ma powiedzieć: czy prawdę, czy też, póki co, oszczędzać chorego i nie przypominać mu o tej tragedii. – Nie pamiętasz, co się stało w Minas Tirith? Boromir przez chwilę patrzył mu wyczekująco w oczy, a potem nagle przygasł. - on... – zaczął cicho - ...on... nie żyje...tak? Aragorn ze smutkiem pokiwał głową. - Przykro mi, bracie. Boromir zamknął oczy. -...ślałem... – jego głos był niemal niedosłyszalny. - ...mi się... śniło... tylko....sen. - To nie był sen. Ale mam też i dobre wieści. Bardzo dobre. Zwyciężyliśmy, Boromirze. Wygraliśmy bitwę, pokonaliśmy Mordor. Boromir otworzył oczy. -...nie... roz...miem – oznajmił niepewnie. - Frodo zniszczył Pierścień. Barad-Dur runął, potęga Saurona legła w gruzach. Nie ma już Mordoru, Boromirze. Gondor jest bezpieczny. - ...steś... ry? - Co mówisz? – Aragorn pochylił się niżej. – Nie zrozumiałem cię. Boromir przełknął z wysiłkiem i zaszeptał ponownie. - „Czy też jestem chory”? – powtórzył Aragorn, zaskoczony i wyprostował się, a potem roześmiał. - Nie, Boromirze. Jestem zdrów i w pełni rozumu. Wygraliśmy. Pamiętasz bitwę? Czarną Bramę, kopce, trolle? Kasiopea 7 Syn Gondoru, Część Piąta Zmarszczone brwi Boromira niemal zetknęły się u nasady nosa. Namiestnik obserwował go nieufnie. - ...umar... liś..my? – upewnił się. - Nie, nie umarliśmy. Wprost przeciwnie – Aragorn poddał się i położył mu rękę na czole, widząc jego rosnące zmęczenie. – Śpij, Boromirze. Wypoczywaj. Jutro obudzisz się silniejszy, wszystko ci wytłumaczymy. Zamknij oczy. Nie martw się niczym. Wszystko jest w porządku. Boromir, znużony, przechylił głowę na bok i nie minęła chwila, a już spał. * Pippin, rzecz jasna, obraził się za to, że Aragorn go nie obudził, gdy Boromir odzyskał w nocy przytomność. Hobbit oznajmił, że nie ma lekko, musi czuwać sam i od świtu nie odrywał wzroku od Boromira, w nadziei, że będzie pierwszym, który przekaże przyjacielowi wszystkie dobre nowiny. Aragorn zaś po dłuższym zastanowieniu zdecydował, że można już ogłosić wieść o poprawie stanu namiestnika. W obozie więc zakipiało radośnie, dobra nowina rozeszła się lotem błyskawicy. Aragorn rozmawiał właśnie z Eomerem, kiedy podszedł do niego Elrohir. - Zaczyna się budzić – rzekł krótko jego brat. – Chodź, zanim niziołek go zagarnie. Aragorn przeprosił marszałka i skierował się do swojego namiotu. Wbrew jego obawom, Pippin wcale nie trajkotał, tylko uniesiony czujnie na łokciu, obserwował przyjaciela, kręcącego się sennie. - Chyba się budzi – powiedział Tuk cicho, z napięciem. Aragorn przysiadł na posłaniu i dotknął ramienia Gondorczyka. - Boromirze? Pobudka, czas wracać do życia. Pora na lekarstwo. Boromir kaszlnął, skrzywił się i uchylił powieki. - Aragorn?... Co ty tutaj... robisz? – wychrypiał, usiłując unieść się i zmienić pozycję. - W moim namiocie? Mieszkam – Aragorn wyciągnął dłoń i przytrzymał go w miejscu, a potem dotknął jego czoła. – Leż, nie wstawaj. Gorączka spada, nareszcie. - Gdzie... jestem? - W moim namiocie. Dwa dni drogi od Czarnej Bramy, więc praktycznie można rzec, że już w Ithilien. - Jak... co... się... stało? - Wygraliśmy bitwę, pokonaliśmy Saurona. Natomiast z tego co się stało, to ty, mój drogi, będziesz się gęsto tłumaczył – Aragorn wiedział, że nie powinien go strofować – jeszcze nie – ale nie mógł się powstrzymać. - Jaką... bitwę? – Boromir zmarszczył brwi, nic nie rozumiejąc. – Jak... to... wygraliśmy? - Tak to, że odnieśliśmy miażdżące zwycięstwo pod Czarną Bramą. Frodo zniszczył Pierścień, a nasze wojska pokonały zastępy Mordoru. Nie ma już Cienia, Boromirze. Nieprawdaż, Pippinie? - Tak! – tyle tylko mógł Pippin powiedzieć, ogarnięty wielkim wzruszeniem. Kasiopea 8 Syn Gondoru, Część Piąta - Pippin? – Boromir z wolna zwrócił głowę w prawo, skąd dobiegał głos hobbita. – To... ty? - To ja – szepnął Tuk, wyciągając rękę, by na powitanie dotknąć dłoni człowieka. – Tak się cieszę, że się obudziłeś. Wygraliśmy, wiesz? Boromir sprawiał wrażenie kompletnie zagubionego. - Bitwa pod Czarną Bramą? – Aragorn podsunął mu trop. - Pamiętasz Rzecznika Saurona? Kopiec wschodni i kopiec zachodni, Nazgule, to jak odesłałeś konie, atak trolli? Pamiętasz? Oczy Boromira nagle rozszerzyły się w nagłym przypomnieniu i panice. - Bitwa... – wykrztusił, usiłując unieść się i wyplątać lewą dłoń z koca. - Spokojnie. Skończyła się trzy dni temu. Naszym zwycięstwem. A ty o mało nie umarłeś z powodu rany, którą sobie pokazowo zabagniłeś. Boromir opadł na poduszkę i zwrócił osłupiały, pytający wzrok na Pippina. - Zwyciężyliśmy – potwierdził hobbit. - Zwy...ciężyliśmy? – Boromir ponownie zmierzył Aragorna niedowierzającym spojrzeniem, zmarszczył brwi i zakasłał. Aragorn pokiwał głową i zaczął mu opowiadać szczegóły bitwy, a kiedy doszedł do tego, jak runęły czarne mury, Boromir nagle podparł się na łokciu i z trudem dźwignął w górę. - Chcę... zobaczyć! Pokaż! Nie... wierzę – to mówiąc, chwycił Aragorna za koszulę z zaskakującą siłą i podciągnął się do siadu. – Pokaż mi! Chcę... muszę zobaczyć – powtarzał, tocząc wokół rozognionym wzrokiem, na policzki buchnęły mu rumieńce. - Uspokój się i połóż – Aragorn przytrzymał go zdecydowanie. – Co niby mam ci teraz pokazywać? Obozujemy ponad dwa dni drogi od ruin Czarnej Bramy. Nic tu nie zobaczysz, poza górami i lasem. Musisz zaufać naszemu słowu. Zwyciężyliśmy. Połóż się, bo znowu ta przeklęta rana się otworzy. - Muszę... to zobaczyć... - Boromirze, jeśli natychmiast się nie uspokoisz, każę cię przywiązać do łóżka – Aragorn zaczął tracić cierpliwość. – A potem cię uśpię na następne dwa dni! – z trudem odczepił dłoń Boromira od koszuli i przemocą położył go na posłaniu. - Nie. Wolno. Ci. Wstawać. Mam ci to wytatuować na czole? - Wtedy tego nie zobaczy – zauważył przytomnie Peregrin Tuk. - Następny mądry! Masz leżeć, a nie siedzieć, Pippinie, zrozumiano? – to rzekłszy, zwrócił wzrok na Boromira, który leżał z zamkniętymi oczami i oddychał ciężko, wyczerpany tą szamotaniną. - Boromirze – zaczął spokojniejszym tonem – jesteś ciężko chory, otarłeś się o śmierć. Minie wiele dni, nim pozwolę ci wstać, więc, póki co, pogódź się z faktem, że jedyne co będziesz teraz oglądał, to ściana mojego namiotu. Musisz nabierać sił, potrzebuję Namiestnika, ZDROWEGO Namiestnika, mamy całą masę pracy. Proszę, to twój lek. Masz to wypić do dna. Boromir otworzył oczy i wpił się w niego wzrokiem. - Wygraliśmy... – wyszeptał, jakby dopiero teraz ten fakt do niego dotarł. – Naprawdę... wygraliśmy? Kasiopea 9 Syn Gondoru, Część Piąta - Tak – Aragorn złagodniał i uśmiechnął się ciepło. – Nastąpił koniec królestwa Saurona, Powiernik Pierścienia wypełnił swoją misję, a my naszą. Cień zniknął, a Gondor jest bezpieczny. - Far... Faramir? Imrahil? - Imrahil jest tu w obozie i ma się świetnie, a Faramir czeka na ciebie w Minas Tirith – Aragorn położył mu dłoń na ramieniu. – To nie sen, przyjacielu. Nasze marzenia się spełniły. Uwolniliśmy świat od Cienia. - Nie... wierzę – wyszeptał Boromir łamiącym się głosem. Odwrócił głowę i łza spłynęła mu po policzku. Aragorn krzepiąco zacisnął palce na jego ramieniu. - Szkoda, że tego nie widziałeś! – entuzjazmował się Pippin z poziomu poduszki. – Rozbiliśmy ich w puch, orków, trolle, Południowców. Wszystkich! Wytępiliśmy jak robale! To znaczy, tak mi powiedzieli, bo po prawdzie to ja też straciłem przytomność i niewiele pamiętam, tak jak ty. Ale mówią, że wygraliśmy, więc wnioskuję z tego, że nawet nieprzytomni jesteśmy zabójczy. Aragorn, rozbawiony, wzniósł wzrok ku górze. - Jesteś... ranny? – zaniepokoił się Boromir, wyciągając ku hobbitowi dłoń. - Nie. Raczej... zgnieciony – wyjaśnił Pippin swobodnie. – Troll mnie zmiażdżył. Teraz leżę sobie i próbuję wrócić do poprzedniego kształtu. A ty, jak się czujesz? - Wszystko mnie... boli – przyznał Boromir. - O, nie, mój drogi – wtrącił się Aragorn surowo. – Boleć to cię dopiero zacznie, gdy skończę ci tłumaczyć, co znaczy odpowiedzialność i prawdomówność. Ale to dopiero za jakiś czas, musisz na razie nabrać sił i ciała, żebym miał z czego pasy drzeć. Tymczasem, zechcesz zaspokoić moją ciekawość i wyjaśnić mi kiedy i gdzie zostałeś ranny? Boromir zawahał się w pierwszej chwili, a potem odparł: - Minas... Tirith. Bitwa. - W Minas Tirith?! – Aragorn osłupiał. – Prawie dwa tygodnie temu? Chcesz powiedzieć, że chodzisz z tym od czasów Pelennoru?! Boromir przymknął oczy na znak, że tak. Aragorn bez słowa wbił w niego groźny wzrok, początkowo Boromir próbował go ignorować, potem jednak zaczął się pod tym spojrzeniem kurczyć. - Goiło...się dobrze, do...piero... póź...niej... się – mówienie sprawiało mu coraz większą trudność. Aragorn powstrzymał go ruchem dłoni. - Później będziesz się gęsto tłumaczył. Oszczędzaj siły i, póki co, ciesz się, że jesteś w tak opłakanym stanie, bo tylko to cię przede mną ratuje. Proszę, oto twoje lekarstwo. Powtarzam po raz drugi i więcej powtarzać nie będę – Aragorn bez pytania uniósł mu głowę i podsunął kubek. - Nie... mogę... zaraz ... pęknę – Boromir zerknął na niego znacząco. - Wypij, a potem temu zaradzimy. - Najpierw... zaradźmy... a potem... wypiję. Bo... kata...strofa. - Katastrofą to jesteś ty – westchnął Aragorn, odstawiając kubek na bok. – Jedną wielką katastrofą, synu Gondoru. - Do... usług. * Kasiopea 1 0 Syn Gondoru, Część Piąta Resztę dnia Boromir spędził to zasypiając, to wybudzając się na zmianę. Wbrew obawom Aragorna nie awanturował się, że chce natychmiast wstawać, nie protestował też przeciwko zażywaniu leków. Porozmawiał chwilę z Imrahilem, podyktował mu parę słów dla Faramira i na tym zakończyła się jego aktywność. Poprosił wprawdzie o pobitewne raporty, ale po chwili zasnął nad nimi ze zmęczenia. Aragorn ostrożnie wyjął mu z ręki pergaminy i odłożył je na bok, a potem okrył go dodatkowym błamem, bo po wiosennej aurze nastał dzień zaskakujący chłodny i przenikliwy wiatr szarpał płachtami namiotów. Peregrin Tuk też przysnął i Aragorn uśmiechnął się ciepło. Namiot dalej dwóch kolejnych jego pacjentów też pogrążonych było w głębokim, spokojnym śnie. Czuwał przy nich Gandalf, choć teraz już ta ciągła straż nie była potrzebna - Aragorn miał pewność, że obaj bohaterowie wydobrzeją i zdecydował, że dziś wieczorem przekaże Boromirowi i Pippinowi tę niezwykłą i radosną wieść. Tukowi w zasadzie mógł powiedzieć od razu, przedwczoraj, ale bał się, że hobbit nie wytrzyma i wygada się przed Boromirem. A w stanie, w jakim był syn Denethora, silne emocje były na razie niewskazane. Zobaczymy w jakiej formie się obudzisz, bracie. Może wieczorem ci powiem. * Usiłowali udawać, że na siebie nie patrzą. Od dobrej chwili byli w namiocie sami – Aragorn został wezwany przez Gandalfa, Elladan wyszedł gdzieś razem z bratem, a Boromir zasnął snem głębokim. Zdani tym samym na swoje towarzystwo, Pippin i Mysza czynili wysiłek, by się wzajemnie bezboleśnie ignorować. Młody Gondorczyk wyraźnie nie mógł sobie znaleźć miejsca ani zajęcia. Po raz drugi złożył płaszcz Boromira, poprawiając jakieś wyimaginowane fałdy. Wyczyścił czarne wysokie buty, które nie wymagały czyszczenia, i postawił je w kącie obok komody, by po chwili namysłu przenieść je pod stół. W swoim namiocie pewnie by się zajął polerowaniem broni i różnych części uzbrojenia (jak Pippin zdążył się podczas wspólnej podróży przekonać - znaczną część swego czasu Pan Mysza spędzał na polerowaniu rozmaitych rzeczy. Był to powód, dla którego Peregrin Tuk nie miał ochoty zostać giermkiem na dłużej). Tu, w namiocie Aragorna, Mysza czuł się nieswojo i było to po nim widać. Teraz, na przykład, przysiadł na ławie, ale tak, jak czynią to osoby spodziewające się, że zaraz wejdzie ktoś znaczny i trzeba się będzie zerwać na równe nogi. Pippin widział go kątem oka i starał się nie gapić. Problem w tym, że w zasadzie poza obserwowaniem śpiącego Boromira (niezbyt pasjonujące zajęcie) nie miał nic do roboty. Próbował się zdrzemnąć, ale, jak na złość, sen gdzieś odleciał i przywabić się nie dał, mimo metodycznego odliczania babeczek wiśniowych. W efekcie jedynie zgłodniał, i na tym się skończyło. Miał nadzieję, że zaraz ktoś przyjdzie, ktoś z kim da się sensownie pogadać, ot, Gimli na przykład. Albo Gandalf. Doprawdy, mógł sobie Boromir znaleźć jakiegoś mniej drętwego giermka. Na przykład takiego, jak ten miły chłopak od księcia Imrahila. Kasiopea 1 1 Syn Gondoru, Część Piąta Pippin westchnął i ułożył się na boku. W tej samej chwili Boromir poruszył się, oddychając głębiej i odrzucając przez sen połę koca. Hobbit uniósł się czujnie na łokciu, a Bern natychmiast wstał, podszedł i przyklęknął u boku swego pana. Ale Boromir nie obudził się, znieruchomiał i Mysza, po chwili wahania, okrył go starannie z powrotem. Pippin opadł na poduszkę i mimochodem syknął, bo lewy bok przeszył mu dotkliwy ból. Giermek spojrzał na niego, ich oczy się spotkały. - Dobrze... się czujesz, mości niziołku? – zapytał giermek ostrożnie. Mówił przyciszonym głosem, żeby nie zakłócać Boromirowi odpoczynku. Pippin uniósł brwi, zaskoczony. W pierwszej chwili miał chęć odpowiedzieć coś w rodzaju: „zgniótł mnie troll, więc jak myślisz?”, ale się rozmyślił. To by było głupie i dziecinne. - W miarę znośnie – odszepnął. – Z naciskiem na „w miarę”. Pan Mysza pokiwał głową i hobbit założył, że na tym zakończy się ich rozmowa. Ale nie, giermek westchnął i tęsknie spojrzał na swego pana. - Chciałbym, żeby się już obudził – powiedział ledwo dosłyszalnie. – I żeby szybko zdrowiał. - Ja też – dodał Pippin. - Strasznie dużo śpi – mruknął giermek. - To dobrze, znaczy się, że nabiera sił – odparł hobbit. - W Fangornie przespał prawie dwa dni i wstał jak nowo narodzony. A był jeszcze ciężej ranny. - Był ranny? – Bern spojrzał na niego żywo. – Kiedy? - Orkowie go postrzelili z łuków, z miesiąc temu. Na Parth Galen, nieopodal Rauros. Nie mówił ci o tym? Pan Mysza przecząco pokręcił głowa. - Trafiły go trzy strzały – wyjaśnił Pippin. - Gdyby nie napój entów byłoby z nim krucho. - Byłeś wtedy przy nim? - Tak, pomagaliśmy mu z Merrym, jak mogliśmy. Wszystko dobrze się skończyło, ale wtedy wyglądało to naprawdę strasznie. Obaj zapatrzyli się na śpiącego. Boromir oddychał płytko, ale równo, leżąc z głową odchylona na bok. – Długo jesteś jego giermkiem? – zagadnął wreszcie Pippin. - Dlaczego pytasz? – Pan Mysza przymrużył oczy. - Ciekaw jestem, czy kiedyś chorował. Tak ciężko jak teraz, znaczy się. Bern wyciągnął rękę i wygładził brzeg koca. - Był kiedyś nieprzytomny, cały dzień i noc – odpowiedział, nie patrząc na hobbita. – Czuwałem przy nim. Strasznie się bałem, że... – urwał i uśmiechnął się smutno. - Że się nie obudzi? – dopowiedział Pippin domyślnie. - Że się nie obudzi – Bern skinął głową. – A moje giermkowanie będzie najkrótsze w historii. Jak na ironię, wypadek zdarzył się niespełna dwa dni po moim pasowaniu. - Jaki wypadek? - Na polowaniu – odrzekł Bern, nie wdając się w szczegóły. – Przez chwilę było z nim naprawdę źle. Myślałem sobie wtedy, że trzeba mieć moje szczęście, żeby stracić pana już na drugi dzień, zanim służba na dobre się zaczęła. Kasiopea 1 2 Syn Gondoru, Część Piąta - I zanim nie zrobisz kariery? – zapytał Pippin odruchowo i trochę się zląkł, bo pytanie zabrzmiało wyjątkowo złośliwie. A tym razem wcale nie chciał Panu Myszy dokuczać, naprawdę był ciekaw. Bern spojrzał na niego nieodgadnionym wzrokiem. - Zanim go zdążę poznać, prawdziwie poznać – rzekł z naciskiem. – To, że mnie wybrał było największym zaszczytem, jaki mógł mnie w życiu spotkać, mości niziołku. Pippin pokiwał głową. - Było wielu chętnych na twoje miejsce? – zagadnął po chwili. - To znaczy na miejsce jego giermka? - O, tak – Mysza uśmiechnął się lekko. – Kilkudziesięciu. - Aż tylu? Dlaczego? Bern uśmiechnął się lekko. - Bo on jest najlepszy – odparł po prostu. Przez chwilę patrzył na Boromira z oddaniem, a potem spojrzał na hobbita. - Przynieść ci może coś do picia? – zaproponował nieoczekiwanie. - Chętnie napiłbym się herbaty – przyznał Pippin. – Gdyby się dało. - Dałoby się, a jakże – Pan Mysza wstał energicznie, jakby zadowolony, że wreszcie ma coś konkretnego do zrobienia. Chwilę go nie było, a potem wrócił z tacą. Przyniósł nie tylko herbatę, ale i po kawałku placka dla nich obu. Hobbit spojrzał na niego z uznaniem, patrzcie państwo, Pan Mysza się wyrabiał. Giermek przysiadł obok hobbita i zajął się nalewaniem herbaty. Włosy osunęły mu się na pochyloną twarz, więc niecierpliwym gestem odruchowo odgarnął je za uszy, po czym niemal natychmiast, jakby uświadamiając sobie co zrobił, potrząsnął głową i gęste pukle ponownie ocieniły mu twarz. Pippin uśmiechnął się. Nawet, kiedy - tak jak teraz - Pan Mysza nosił rozpuszczone włosy, koniuszki uszu pociesznie wyzierały spomiędzy nich, zaróżowione od chłodu. Pippin miał w domu kartkę urodzinową, narysowaną przez ciocię, która to kartka przedstawiała rodzinę myszek, rozpakowujących prezenty. Myszki miały na sobie hobbickie ubranka i fryzury, a ich uszy dokładnie tak samo wystawały spomiędzy loków. Wprawdzie włosy Pana Myszy się nie kręciły, nie aż tak, ale z tym jego spiczastym nosem wyglądał zupełnie jak z tamtego obrazka. Tylko wąsiki mu dorobić. - Co cię tak bawi, mości nizioł... to znaczy, mości hobbicie? – poprawił się Mysza, podając mu herbatę. Pippin spojrzał na niego z zaskoczeniem. W Minas Tirith poprosił, żeby Bern nie nazywał go niziołkiem, ale giermek tę prośbę ostentacyjnie zignorował. A może wyleciało mu z głowy i przypomniał sobie dopiero teraz? - Nic – Pippin wziął od niego herbatę i postawił sobie kubek na piersi. Była jeszcze gorąca, a jemu nie chciało się siadać. – Po prostu uświadomiłem sobie, kogo mi przypominasz, mości giermku. - Wolę nie pytać kogo. - Nie pytaj. - Kogo? - Raczej „co”. Postać z pewnego rysunku. Który bardzo lubię, nawiasem mówiąc i który wisi u mojej siostry w pokoju. - Mhm – Mysza nalał sobie herbaty, odstawił dzbanek i usiadł wygodniej. Kasiopea 1 3 Syn Gondoru, Część Piąta - Co mi uświadamia – westchnął Pippin, spoglądając w sufit - że bardzo stęskniłem się za domem. Bardzo. Ciekawe, jaką tam mają dziś pogodę. - Zmieniasz temat – zauważył Mysza spokojnie. - Tak. - Niech zgadnę, ten rysunek przedstawia niewielkie szare, zwierzę z długim ogonem? – ciągnął niedbale, dmuchając na herbatę i ostrożnie popijając pierwszy łyk. - Nie – odparł Pippin zgodnie z prawdą. Myszy z rysunku miały były barwy cielistej i miały na sobie jaskrawo kolorowe ubranka. A ogonów nie było im widać. – Nie takie zwierzę. - Nie? – zdziwił się Mysza. – Jakieś inne? A zatem jest szansa, że przedstawia on rozbuchanego ogiera w szale bojowym? Pippin parsknął śmiechem i musiał unieść kubek, żeby mu się herbata na pierś nie wylała. - Ciszej – skarcił go Pan Mysza. - Niestety nie – odparł hobbit, opanowując wesołość. – Czyżbyś się utożsamiał z rozbuchanym ogierem, mości giermku? – zapytał, nie mogąc się powstrzymać. - Czasem – Bern obojętnie wzruszył ramionami. Pippin spojrzał na niego z nagłą sympatią. Może teraz, kiedy jest okazja... Parę razy miał ochotę poruszyć ten temat, ale jakoś nie miał sposobności. - Gimli mi powiedział – zaczął więc, poważniejąc – że to dzięki tobie znaleźli mnie na pobojowisku. Jeśli tak było, dziękuję. Jestem twoim dłużnikiem. - Nie jesteś – zaprzeczył żywo Bern, odruchowo mówiąc głośniej – nie jesteś – powtórzył, ściszając na powrót głos do szeptu. – To nie ja cię znalazłem, tylko krasnolud. Ja tylko z nimi pojechałem i pokazałem miejsce, bo pamiętałem, gdzie stała Kompania Ochotników. I widziałem, w którym miejscu uderzyły trolle. - Więc dziękuję za to, że wskazałeś im miejsce. Gimli powiedział, że bardzo im pomogłeś przy odsuwaniu tego trolla, który... - Drobiazg, naprawdę – przerwał mu pan Mysza. – Nie ma za co dziękować. W końcu byłem ci to winien i... - Jak to winien? – zdziwił się Pippin. – Niby za co? Bern zawahał się, jakby zaskoczony, że mu się to wymknęło i przygryzł wargę, a potem, ku osłupieniu hobbita wyraźnie poczerwieniał i zwiesił głowę. - Ja... – zaczął i skrzywił się, ze zmęczeniem pocierając czoło. – Bo widzisz... – znów urwał z nieszczęśliwą miną. Pippin obserwował go ze zmarszczonymi brwiami, nic nie rozumiejąc. Bern zamilkł, jakby się sam ze sobą zmagał. - Pamiętasz Orlika? – zapytał nagle, podnosząc wzrok na hobbita. - Orlika? - Tego małego konia, którego dostałeś w Mieście? - A, tak – Pippin pokiwał głową. Biedny Głupol Jeden. – Dajże spokój, przecież to nie twoja wina, że wpadł do rzeki, nic nie mogłeś zro...- - To mnie go zawdzięczasz – rzekł Mysza szybko i o ile to możliwe, zaczerwienił się jeszcze bardziej. - Że co? Kasiopea 1 4 Syn Gondoru, Część Piąta - To ja załatwiłem, że ci go przydzielili. Przyjaźnię się z synem koniuszego, no i... no, właśnie – dokończył niezręcznie. Pippin zamrugał oczami i zamilkł. - To miał być żart. Dowcip – Mysza spojrzał na niego żałośnie. – Chciałem ci tylko ...dokuczyć, po tym, jak opowiadałeś, jaki to z ciebie zawołany jeździec. Wiedziałem, że jest trochę... stuknięty, ale... - „Trochę”?! – Pippin odstawił herbatę na ziemię i usiadł. - Nie wiedziałem, że aż tak! – Mysza obronnym ruchem rozłożył ręce. – Miał ci tylko nieco... dopiec. A już na pewno nie chciałem narażać cię na niebezpieczeństwo. Przez myśl mi to nie przeszło, przysięgam. Ja po prostu... – Pan Mysza spojrzał błagalnie, a potem zwiesił głowę – Przepraszam, mości niziołku. Naraziłem twoje życie, z głupoty i bez potrzeby. Nie mogę sobie tego darować. - Boromir wie? - Skąd! – Bern w popłochu zerknął na śpiącego. – Bałem się mu przyznać. Mój pan jest dość... nieubłagany jeśli chodzi o takie sprawy. Ale, jeśli ci to poprawi humor, zdecydowałem, że mu powiem. I poddam się każdej karze, jaką mi wyznaczy. - Nie mów mu. - Słucham? – Bern uniósł głowę. - Nie mów mu – powtórzył Pippin i uśmiechnął się. – W końcu nic mi się nie stało. A Orlik sam sobie zgotował swój los. Niech to zostanie między nami. - Nie masz mi za złe? - Skoro mówisz, że to miał być tylko dowcip. Tak na przyszłość, w ramach sugestii - my w Shire dla żartu podkładamy raczej zgniłe jabłka, niż niezrównoważone konie... - Wezmę to sobie do serca – odparł Bern. Uśmiechnęli się obaj. - A przy okazji, jeśli można prosić, nie nazywaj mnie „mości giermkiem” – dodał Mysza. – Mam na imię Bern. Bern Mysza – dodał z wesołą iskierką w oku. Pippin zaśmiał się cicho. – Niestety – ciągnął Bern - nie jest żadna tajemnica. Nie po tym, jak mój pan zaczął mnie tak publicznie nazywać. „Lepiej się z tym pogódź, powiedział, nie możesz wyzywać całego świata na udeptaną ziemię, więc noś je godnie”. No więc, się staram. - Uszy, jak uszy – rzekł hobbit przyjaźnie. – Doprawdy nie wiem, o co cały ten szum. Bern rzucił mu pełne politowania spojrzenie w rodzaju „daruj sobie, proszę”. Boromir westchnął przez sen i poruszył głową. Zamilkli i zapatrzyli się na niego. - Lepiej nie gadajmy mu tak nad głową, nawet szeptem – zasugerował Pippin cichutko. - Słusznie, mości hobbicie - Bern potaknął. - Pippin. Dla przyjaciół Pip – Tuk wyciągnął prawicę. A Bern Mysza uśmiechnął się i uścisnął ją mocno. Kasiopea 1 5 Syn Gondoru, Część Piąta * - Kiedy... odzyskam siły? – Boromir gniewnie zmarszczył brwi, wodząc wzrokiem za Aragornem. - Dlaczego... ja właściwie jestem taki słaby? - Ha! – powiedział Dziedzic Isildura znad stołu, przy którym odmierzał dawki leków. - Czy to... oznacza, że nie wiesz? Aragorn spokojnie odliczył krople i pozakręcał buteleczki. - Ara...gornie? - Na twoim miejscu – rozległ się poufny szept Pippina – ja bym się tak nie dopytywał, wiesz. Dostanie ci się. Obieżyświat jest na ciebie zły. Aragorn wymienił spojrzenia z Elrohirem ponad płomieniami świec. Elf uśmiechnął się. - Niby... z jakiego... powodu? Aragorn niespiesznie obszedł posłanie Boromira i rozsiadł się wygodnie, odstawiając pucharek z lekarstwem na niewielkiej skrzyni, pełniącej rolę podręcznego stołu. - Oj – powiedział cichutko Tuk, widząc wyraz jego twarzy. - Jesteś taki słaby – zaczął Aragorn spokojnie, patrząc Boromirowi w oczy – ponieważ doprowadziłeś się do stanu skrajnego wycieńczenia. Wykazując się bezdenną głupotą, o którą cię nigdy nie posądzałem, zataiłeś fakt, że jesteś poważnie ranny i... - Ta rana nie była aż ta... - Nie waż mi się przerywać – uciął mu Aragorn w pół słowa, takim tonem, że zdumiony Boromir posłusznie zamknął usta. – Nie waż się – powtórzył Aragorn, unosząc ostrzegawczo dłoń. – Dopuściłeś się karygodnego zaniedbania. Każdy niższy rangą oficer zostałby za coś takiego dyscyplinarnie zawieszony w obowiązkach. Niższy rangą, zaznaczam. Względem ciebie, osąd powinien być jeszcze surowszy. Jako wódz naczelny, poprowadziłeś ludzi do boju, będąc nie w pełni sił, świadom, że w każdej chwili możesz zasłabnąć. I zresztą zasłabłeś w trakcie bitwy. Od twoich decyzji zależało życie tysięcy, bo nie tylko siebie naraziłeś, lecz i swoje wojsko. Zamiast mieć w tobie oparcie, to twoi żołnierze musieli cię ratować i nieprzytomnego znosić z pola bitwy! - Przepraszam... bardzo! – oburzony Boromir z trudem uniósł się na łokciu. – To nie tak! Przecież... mieliśmy przegrać. Przeg-rać! Jechaliś...my na śmierć, tak? Co za różnica, czy mój trup... na pobojowisku... miałby jedną ranę więcej? To nie... moja wina, że wygraliśmy! Po prostu... nie przewidziałem ...- - Elrohirze – Aragorn przerwał mu i przeniósł zdumiony wzrok na brata. – On bredzi w malignie, czy mówi poważnie? Bo ja nie potrafię poznać. - Nie... bredzę! - W jego argumentacji jest pewien cień logiki – Elrohir błysnął zębami w uśmiechu. – Chorej, bo chorej, ale jednak logiki. - ...plan...był taki, że jedziemy do bitwy, przegrywamy... i wszyscy giniemy, więc...- Kasiopea 1 6 Syn Gondoru, Część Piąta - Czyj plan, na litość?! – Aragorn rozłożył ręce. - Chyba twój, samobójco niedoszły! Bo nasz na pewno nie. - Nie powinniśmy... byli wygrać! Mieliśmy zginąć – tłumaczył Boromir gniewnie. - Gdybym zakładał, że możemy wygrać, to bym... nigdy ranny do bitwy nie jechał! Ale przecież nie mieliśmy szans! Gdybym zginął, tak... jak powinienem, jak wszyscy... powinniśmy, to nikt by nawet nie wiedział... i tak miało być... nie mam gorączki! – przerwał z oburzeniem, bo Aragorn z troską położył mu dłoń na czole. - Od czegoś musiało ci się pomieszać w głowie. Może od tego upadku. Pippinie, nie orientujesz się może, czy on aby nie spadł z konia na głowę? – Aragorn zwrócił się do hobbita. - Kiedyś musiał na pewno – podpowiedział hobbit usłużnie. - Co wy mi tutaj... – zdenerwowany Boromir chciał powiedzieć więcej, ale się rozkasłał. - Czy ty w ogóle masz świadomość co mówisz? – Aragorn zwrócił na niego wzrok. – Dawno nie słyszałem takich bredni. „Powinniśmy przegrać”, doprawdy! Wymyśl sobie jakiś sensowniejszy wykręt na usprawiedliwienie własnej bezmyślności. Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny, Boromirze. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tego po tobie. W Domach Uzdrowień powiedziałeś Bernowi, że nie wolno narażać swojego zdrowia. Po czym ciężko ranny poprowadziłeś ludzi do bitwy. Ciekaw jestem, co byś zrobił, gdybyś odkrył, że jeden z twoich dowódców tak postąpił, mmm? Jakbyś go ukarał, mości namiestniku? Boromir zamilkł, wpatrując się w niego spod nasrożonych brwi. Starał się wytrzymać wzrok Aragorna, choć minę zaczynał mieć nietęgą. - Skoro nie masz mi nic do powiedzenia, ja ci odpowiem. *Ja* bym go ukarał. Tak po prawdzie to powinieneś stanąć przed sądem Białej Wieży. Przed sądem, Boromirze! Pod zarzutem nieodpowiedzialności i zaniedbania obowiązków. Dowódca ma szanować zdrowie swoje i innych. Jaki ty przykład dałeś swoim ludziom? Co mam im odpowiadać, kiedy przychodzą o ciebie pytać? „Leży nieprzytomny, bo zabagnił ranę sprzed tygodnia”? Czy ty w ogóle pomyślałeś o konsekwencjach tego, co robisz? Zastanowiłeś się może, co powiedziałby twój ojciec, gdyby się dowiedział, że chodzisz ranny? – w głosie Aragorna narastał gniew i pasja. – Byłeś głupi i samolubny! Naraziłeś swoich przyjaciół na to, że zamiast cieszyć się w pełni zwycięstwem, ślęczeli nad tobą dzień i noc, zamartwiając się, czy przeżyjesz czy nie. A ja biłem się z myślami, bo nie wiedziałem, jak mam napisać Faramirowi, że jego głupi brat umiera z powodu zapaskudzonej, ukrywanej rany, nie!, radzę ci lepiej się nie odzywaj - jeśli usłyszę kolejne zapewnienie, że to nie twoja wina, bo mieliśmy przegrać, to nie ręczę za siebie! Mam ochotę na strzępy cię rozerwać, rozumiesz, durniu?! Na strzępy! Złoić ci skórę pasem jak głupiemu szczeniakowi i gdyby nie to, że jesteś w tak opłakanym stanie, jak mi Varda świadkiem, zrobiłbym to! Żebyś na wszystkie czasy popamiętał, że nie wolno szafować własnym zdrowiem. I nie myśl sobie, że ci to ujdzie na sucho. Odtąd przed każdym wyjazdem, będziesz się musiał rozebrać przy świadkach, by udowodnić, czyś aby zdrów i cały. Bo jak widać twemu słowu nie można wierzyć. Stary a głupi! – Aragorn przerwał i uspokoił się głębszym oddechem. Nie spodziewał się, że aż tak się rozeźli. Boromir, który podczas tego przemówienia coraz bardziej zapadał się w poduszki, skulił się jeszcze bardziej, ewidentnie pod wrażeniem tego wybuchu. Kasiopea 1 7 Syn Gondoru, Część Piąta Przez krótką chwilę patrzył tak, jakby się przeląkł, zaraz jednak niepewność spojrzenia zastąpiła duma, a oczy przymrużyły się nieco, szacując pochylonego nad nim towarzysza. - Nie boję się ciebie – oznajmił z satysfakcją. Aragornowi opadły ręce. Od strony stołu dobiegł śmiech. - Trafił swój na swego – oświadczył Elrohir, wstając. – Dobrze ci tak, Estelu. Masz dokładnie takiego namiestnika na jakiego sobie zasłużyłeś. Powodzenia, panowie – to rzekłszy, wyszedł z namiotu. - Najważniejsze, że wszystko kończy się dobrze – dodał Pippin pojednawczo. Aragorn zwrócił surowy wzrok na Boromira. - Nie – odrzekł. – Nie kończy się dobrze. Ta rana, a raczej choroba, którą wywołała, dokonała spustoszenia w twoim ciele, Boromirze. Trudno powiedzieć, czy odzyskasz dawną krzepę, zapewne nie, bo zniszczyłeś sobie serce. Chodząc tyle czasu z tak poważnym zakażeniem i gorączką osłabiłeś je tak, że teraz ledwo bije. Zakażona krew zatruła cały organizm. Jesteś ciężko chory i nieprędko wstaniesz z łóżka. Wrócisz do Minas Tirith na wozie, obawiam się, a ta choroba nie pozostanie bez echa. I choć zapewne nie zrobi to na tobie większego wrażenia, powiem ci, że przez własną głupotę najprawdopodobniej skróciłeś sobie życie o ładnych parę lat. Poskutkowało. Boromir spokorniał, przygasł i odwrócił głowę, wpatrując się w ścianę namiotu. - Twoje lekarstwo – Aragorn wziął pucharek i wsunął mu dłoń pod głowę. Boromir przymknął oczy i wypił posłusznie. - Zmienię ci opatrunek, połóż się na boku – przykazał Aragorn, wstając i podchodząc do stołu, na którym leżały płótna i maści. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Aragorn usunął okład z pogniecionych liści babki, przemył ranę i posmarował cienką warstwą maści. - Kto cię zranił? – zapytał swobodnie, nie podnosząc głowy znad opatrunku. - Jakiś Południowiec – wymruczał Boromir w poduszkę. - Czym? - Nie wiem. To był coś w rodzaju... morgensterna. Długi łańcuch. Zahaczył mnie z ziemi. - Gdzie to się stało? - Niedaleko bramy. Wjechałem między zwały gruzu a taran, musiałem zwolnić, żeby Koń...nie połamała nóg i tam na...mnie obskoczyli. Kilku pieszych. To przez nich nie zdążyłem... na czas na Rath Dinen – Boromir odetchnął głębiej i umilkł. Zapadła cisza. - Sam założyłeś sobie szwy? – zapytał Aragorn, kończąc z opatrunkiem i nakrywając chorego kocami. - Tak. Nieraz opatrywałem sobie rany... umiem to robić. Goiło się dobrze i gdyby nie ta potyczka w Ithilien... wtedy rana się otworzyła, po tej galopadzie przez lasy... zaczęła się bagnić. - I nic nie powiedziałeś – podsumował Aragorn. - Wtedy było już za późno... na powrót do domu... Aragorn odłożył leki i maści i umył ręce w miednicy, którą podsunął mu Bern. - Przejdź się po dwie porcje rosołu – polecił giermkowi. Kasiopea 1 8 Syn Gondoru, Część Piąta - Nie jestem... głodny – dobiegł ich słaby protest od strony posłania Boromira.. - To źle. Masz być – odpowiedział Aragorn definitywnie. - Będę... spał. - Jak zjesz. - ...kropny. - Co tam mamroczesz? - Nic. Aragorn odszedł do stołu i usiadł między posłaniami Pippina i Boromira. - Mam wam do przekazania dobrą wieść. Bardzo dobrą. - O? – zaciekawił się Pippin. - Frodo i Sam tu są. W tym obozie, Gandalf ich uratował z pomoc...- CO?! – zawołali Tuk i Boromir jednocześnie, hobbit poderwał się i usiadł, człowiek przekręcił na plecy i spróbował dźwignąć na łokciach. - Oni żyją?! – mówił Tuk gorączkowo – Frodo? Nic mu nie jest? I Sam? Tutaj, gdzie? Jak się czują? Mogę się z nimi zobaczyć? - Frodo... żyje? – Oczy Boromira były równie szeroko otwarte, tylko w odróżnieniu od hobbita widniało w nich coś na kształt paniki. - Obaj śpią i spać będą jeszcze długo – odrzekł Aragorn, uspokajając rozgorączkowanego hobbita. – Są wycieńczeni, Frodo stracił palec i okrutnie wymizerniał, ale będą żyć, obaj. Są w sąsiednim namiocie i... - W sąsiednim namiocie?! – wykrzyknął Tuk. – I ty mówisz mi o tym dopiero teraz?! Idę do nich, muszę ich zobaczyć, muszę...- Spokojnie – Aragorn go przytrzymał. Nie możesz jeszcze chodzić, zaraz ich zobaczysz, nie wstawaj! – przerwał na widok wchodzących Berna i Elladana. - Ja muszę ich zobaczyć! – gorączkował się Tuk. - Frodo śpi, Sam zresztą też. - Nie szkodzi! Ja muszę...- Dobrze, spokojnie – Aragorn odwrócił się do Elladana. – Bracie, zaniesiesz go tam na chwilę? Do Froda? Pod warunkiem, że będziesz cicho, Pippinie – dodał. - Słowo Tuka! Elladan podniósł hobbita i wyszedł z nim z namiotu, a Aragorn zwrócił wzrok na Boromira. Namiestnik opadł na poduszki, walcząc z wzburzeniem, oddychał bardzo szybko. - Dobrze się czujesz? – zapytał Aragorn. - Myślałem, że... – Boromir przygryzł wargę. – Ja nie sądziłem... – przerwał i umilkł. - Niech zgadnę – odezwał się Aragorn łagodnie. – Myślałeś, że wszyscy zginiemy, i my i Frodo, i w związku z tym w głowie ci nie postało, że się jeszcze kiedykolwiek możecie spotkać, ty i on? Boromir przełknął ślinę i utkwił wzrok w ścianie namiotu. - Ale to chyba dobrze, że się spotkacie, prawda? – podpowiedział mu Dziedzic Islidura. Boromir milczał przez chwilę. - Co... ja mu powiem? – szepnął. - Myślę, że wiesz, co mu powiesz, Boromirze. Kasiopea 1 9 Syn Gondoru, Część Piąta Syn Denethora nie odpowiedział. Aragorn uścisnął mu dłoń, wstał i oddalił się, wyczuwając, że przyjaciel chce być sam. - Zjadłbym zupę cebulową z grzankami. - Nie może być. - Oraz zrazy w sosie pieczarkowym – Peregrin Tuk nie przejmował się lekko kpiącym tonem Boromira. - A to ci nowina. - Oraz piwo grzane. - Oczywiście. - Oraz słynne merengi babci. - Widzę, że na to czekasz – Boromir spojrzał na niego wymownie – a zatem spytam : czym są słynne merengi babci? - A, widzisz – Pippin podłożył sobie poduszkę pod głowę i ułożył się wygodniej na boku, twarzą do Boromira. – Merengi to takie ciasteczka, przypominające bezy. Składniki są podobne, bo też robi się je z białek, ale procedura jest inna. Otóż... - Czy ja bezwzględnie muszę ją znać? - Skoro masz terminować w kuchniach Shire, to tak – odrzekł Pippin niewzruszenie. – A poza tym, to ciekawe. - Bardzo. - No więc, ubija się tęgą pianę z białek i cukru, tyle, że cukier dzieli się na trzy porcje i ubija, wsypując kolejno, aż do zupełnej sztywności. Cała sztuka w tym, żeby ubić odpowiednio, zwłaszcza ostatnie bicie jest ważne, musi być nie za długie, nie za krótkie, a w sam raz. Potem się formuje placki, tudzież babeczki i w piecu się je suszy. Suszy, zważ, a nie piecze. Dlatego rzeczony piec musi być ledwo letni, to też ważne. Babcia robi z nich tort przekładany kremem śmietanowym. - Frapujące – Boromir ostrożnie uniósł się na łokciach. - Co robisz? – spytał Tuk. - Usiłuję się ułożyć na boku, nie Bern, dziękuję, nie musisz mi pomagać – Boromir syknął i powoli z trudem zmienił pozycję. - Czy mam to rozumieć jako manifestację? – zapytał Pippin, mając teraz przed oczami plecy Boromira. - Przepraszam cię, mości niziołku, ale gdybym dłużej poleżał na wznak, za chwilę odpadłby mi kręgosłup. A na prawym boku leżeć nie mogę. - Aha. - Bern? Usiądź no tu – Boromir skinął na giermka. - Twoje lekarstwo, panie – chłopak podsunął mu pucharek. - Za chwilę. Opowiedz mi o bitwie. O tym , co się wydarzyło, kiedy byłem nieprzytomny. Interesują mnie zwłaszcza rozkazy Aragorna. Co robił i gdzie był. Szczegółowo, Mysza. Pippin podciągnął koc pod brodę i zaczął się z zainteresowaniem przysłuchiwać, jak giermek opowiada o bitwie, która, mimo upadku Saurona, przeciągnęła się niemal do zachodu słońca, (głównie z powodu zaciekłości Południowców), o jeńcach, o opatrywaniu rannych i liczeniu zabitych. Kiedy już streścił rozkazy i decyzje Kasiopea 2 0 Syn Gondoru, Część Piąta Aragorna z ostatnich trzech dni, Boromir mu podziękował, wypił lek i uciszył Pippina. - Jeśli można, chciałbym się chwilę namyśleć w ciszy i spokoju – oznajmił. - Jak sobie życzysz – odparł Tuk, lekko zaskoczony. Bern wycofał się w głąb namiotu, zapadła cisza, więc hobbit zdecydował, że się zdrzemnie. Ciekawe, kiedy Frodo się obudzi – pomyślał, ziewając. - Podobno chciałeś się ze mną widzieć? – zapytał Aragorn, podchodząc do posłania Boromira. Syn Denethora pokiwał głową i poklepał miejsce koło swojego boku. Aragorn zdjął płaszcz i odrzucając go na bok, przysiadł na brzegu posłania. - Jestem ci winien podziękowania – rzekł Boromir cicho. - Nie tylko za uratowanie mi życia, ale i za twój wkład w zwycięstwo. Sam nie poprowadziłbym tej bitwy lepiej. Wiem, że masz dużo pilnych spraw do ogarnięcia, więc nie będę cię długo zatrzymywał – to rzekłszy, spojrzał na giermka. – Podaj mi miecz, Bern. Tak, mój miecz, raz-dwa. Widząc uniesioną pytająco brew Aragorna, Boromir zwrócił się do niego tonem wyjaśnienia: - Myślę, że nadszedł już odpowiedni czas. Nie, nie tak, Bern, wyciągnij ostrze z pochwy. Giermek podał mu broń, a Boromir ułożył ją w poprzek posłania, opierając sobie ostrze płazem o pierś, a rękojeść wyciągając ku Aragornowi. - Uklęknij, Bern – polecił spokojnie, a następnie spojrzał Dziedzicowi Isildura w oczy. – Potem, rzecz jasna, zrobię to jak należy. W odpowiedniej oprawie i na oczach Miasta. Tymczasem... zechciej ująć rękojeść, mój panie. Aragorn wyciągnął rękę i mocno zacisnął palce na dłoni Boromira, dzierżącej rękojeść; w ten sposób trzymali ją obaj. - W obecności świadków, Peregrina Tuka, syna Paladina i Berna, syna Brandira – zaczął Boromir słabym, lecz równym głosem – ślubuję służbę i wierność Aragornowi synowi Arathorna, spadkobiercy Isildura. Jemu posłuszny, będę usta otwierał lub zamykał, czynił lub wstrzymywał się od czynów, pójdę, gdzie mi rozkaże, lub wrócę na jego wezwanie, służyć mu będę w biedzie i dostatku, w czas pokoju lub wojny, życiem lub śmiercią, od tej chwili, aż dopóki mój pan mnie nie zwolni lub śmierć nie zabierze lub świat się nie skończy. Takoż rzekłem ja, Boromir II, syn Denethora Namiestnika i Władcy Gondoru – to rzekłszy, odetchnął głębiej i umilkł, nie odrywając wzroku od oczu towarzysza. Aragorn odczekał kilka uderzeń serca i, zacisnąwszy mocniej palce na dłoni Boromira odpowiedział z równą powagą: - Przyjąłem te słowa ja, Aragorn, syn Arathorna, i nie zapomnę ich, ani też nie omieszkam wynagrodzić sprawiedliwie: wierności miłością i męstwa czcią – to rzekłszy, pochylił się i ujmując twarz Boromira w dłonie, ucałował go w czoło. - Nie dokończyłeś formuły przysięgi – powiedział syn Denethora bardzo cicho. - Nie widzę takiej potrzeby, przyjacielu. Kasiopea 2 1 Syn Gondoru, Część Piąta Boromir zamrugał oczami, poruszony. Na moment zapadła cisza. - Ostatni Namiestnik Gondoru prosi, byś zezwolił mu zdać namiestnictwo – odezwał się wreszcie syn Denethora. Aragorn uśmiechnął się i pokręcił głową. - Twoje zadanie nie jest jeszcze skończone – rzekł ciepło. – Będziesz nadal piastował tę godność, ty, a po tobie twoi potomkowie, dopóki mój ród nie wygaśnie. Boromir, syn Denethora odetchnął głęboko, uśmiechnął się i powiedział coś, co mu w najdziwniejszych snach nie postało; słowa, które niegdyś z racji nieprawdopodobieństwa by wyśmiał, a które teraz płynęły prosto z serca: - Jak sobie życzysz, mój królu. * Jasne słońce wstało nad górami od wschodu, gdzie już nie zalegały cienie. Uderzono w dzwony, rozwinięte sztandary załopotały na wietrze, a nad Białą Wieżą po raz ostatni ukazała się chorągiew Namiestników bez godeł i haseł, iskrząc się srebrzyście niby śnieg w słonecznym blasku. Wodzowie wiedli swą armię ku Miastu, a lud patrzył, jak zbliżają się, szereg za szeregiem, lśniący w promieniach świtu i migocący jak srebro. Boromir, Namiestnik Gondoru, samotrzeć z księciem niziołków Peregrinem Tukiem i giermkiem swym, wyprzedził ów pochód i pierwszy u Bramy stanął, zwracając się ku nadchodzącym. Ci zaś podeszli pod Bramę i zatrzymali się w odległości kilkudziesięciu kroków od murów. Ale Bramy nie odbudowano jeszcze po bitwie, tylko wejście zagrodzono w poprzek barierą i ustawiono po obu jej stronach gwardzistów w srebrno-czarnych barwach, z obnażonymi długimi mieczami. Za barierą czekał Faramir, brat Namiestnikowy, Hurin, Strażnik Kluczy, Eowina, księżniczka Rohanu, Elfhelm, marszałek i grono rycerzy Marchii. Dalej zaś cisnął się tłum strojny, różnokolorowy, niosąc wieńce i girlandy kwiatów. Utworzyła się więc pod murami Minas Tirith wolna przestrzeń, otoczona w krąg przez rycerstwo i żołnierzy Gondoru oraz Rohanu, przez lud miejski i przybyszów z całego kraju. Cisza zaległa w tłumie, gdy z szeregów wystąpili Dunedainowie, w strojach szarych ze srebrem, a na ich czele Aragorn. Ubrany był w czarną kolczugę, ze srebrnym pasem, i w długi śnieżnobiały płaszcz, spięty pod szyją dużym zielonym kamieniem, który skrzył się z daleka. Głowę miał odsłoniętą. Towarzyszyli mu Eomer z Rohanu, książę Imrahil, Gandalf, cały w bieli oraz trzy drobne postacie, których widok wielu ludzi zadziwił. A byli to Frodo Baggins, Samwise Gamgee i Meriadok Brandybuck, z plemienia niziołków, których imiona na wieki w legendach się zapisały. Zagrała trąbka i zapadła wielka cisza. Z Bramy wyszedł Boromir, mając u boku brata swego Faramira, Peregrina Tuka i Hurina; za nimi szli czterej mężowie w wysokich hełmach i czarnych zbrojach, niosąc dużą szkatułę z drewna lebethronu, srebrem okutą. Boromir i Aragorn spotkali się pośrodku wolnej przestrzeni. Namiestnik skłonił się i przyklęknął, unosząc w obu dłoniach białą różdżkę, bez słowa. Aragorn zaś zaśmiał się krótko, potrząsając głową i rzekł coś jeno dla uszu Namiestnika przeznaczonego. Boromir tedy wstał i donośnym głosem zawołał: - Ludu Gondoru, słuchaj, co mówi Namiestnik królestwa! Nareszcie przybył król, by upomnieć się o swoje dziedzictwo. Oto Aragorn, syn Arathorna, pierwszy wśród Kasiopea 2 2 Syn Gondoru, Część Piąta Dunedainów z Arnoru, wódz armii Zachodu, rycerz z Gwiazdą Północy, który włada mieczem na nowo przekutym, zwycięski w boju, uzdrowiciel, Kamień Elfów, Elessar z rodu Valandila, syna Isildura z Numenoru. Czy chcecie go na swego króla? Czy chcecie, aby wkroczył do grodu i po wsze czasy osiadł na swej stolicy? Całe wojsko i lud cały jednym głosem wykrzyknęli: „Tak!” Gdy ucichli, Boromir skinął na brata swego, Faramira, a ten wystąpił i zawołał: - Ludu Gondoru! Uczeni nasi powiadają, że wedle starego obyczaju król powinien otrzymać koronę od ojca, przed jego zgonem; gdyby zaś to było niemożliwe, sam ma ją wziąć z rąk ojca, spoczywającego w grobie. Dziś wszakże władzą Namiestnika stanie się inaczej. Przynoszę z Rath Dinen koronę Earnura, ostatniego króla, który panował przed wiekami, za praojców naszych. Wystąpili czterej gwardziści, Faramir otworzył szkatułę i wyjął z niej starożytną koronę, Namiestnikowi ją podając. Kształtem podobna do hełmu gwardzistów, była jednak jeszcze wyższa i biała, umieszczone zaś na niej po obu bokach srebrne i wysadzane perłami skrzydła przypominały morską mewę, ptaka, który był godłem królów przybyłych ongi zza morza. Siedem diamentów zdobiło opaskę na czole, jeden zaś ze wszystkich najwspanialszy, błyszczał jak płomień u szczytu hełmu. Aragorn wziął koronę z rąk Boromira i podniósłszy ją w górę rzekł: - Et Earello Endorenna Utulien. Sinome maruvan ar Hildinyar tenn’ Ambar-metta! Były to słowa, które Elendil wymówił, gdy na skrzydłach wiatru przybył na to wybrzeże: „Zza wielkiego Morza przybyłem do Śródziemia. Tu pozostanę i tu żyć będą potomkowie moi aż do końca świata”. Ku zdumieniu obecnych Aragorn nie włożył korony na głowę, lecz oddał ją znów Boromirowi, mówiąc: - Dziedzictwo swe odzyskałem dzięki trudom i męstwu wielu przyjaciół. Na znak wdzięczności życzę sobie, żeby koronę przyniósł mi Powiernik Pierścienia, A Mithrandir, jeśli się zgodzi, niech włoży ją na moją głowę. On bowiem był duszą wszystkiego, co przedsięwzięliśmy, i on to odniósł zwycięstwo, które dziś święcimy. Frodo wziął od Boromira koronę i podał ją Gandalfowi. Aragorn ukląkł, a Gandalf ukoronował go, mówiąc: - Oto nastały dni króla, oby upływały w szczęściu, dopóki trwać będą trony Valarów. A kiedy Aragorn wstał, wszyscy patrząc na niego umilkli, bo wydało im się, że go widzą po raz pierwszy. Wysmukły jak dawni zamorscy królowie, górował nad całą świtą; zdawał się dostojny wiekiem, a zarazem w kwiecie lat męskich, mądrość wypisana była na jego czole, ręce miał silne i obdarzane władzą uzdrawiania, od całej zaś postaci bił jasny blask. - Oto nasz król! – rzekł wreszcie Boromir i ukląkł przed Aragornem, ten zasię zbliżył się i podniósł go. I uścisnęli się na oczach tłumów niby bracia, a wszystkie trąby naraz zagrały fanfarę. Król Elessar podszedł do bariery, którą Strażnik Kluczy Hurin usunął przed nim. Wśród muzyki harf, wioli i fletów, wśród chóru czystych głosów król przeszedł ukwieconymi ulicami aż do Wieży i wkroczył do jej wnętrza. Na szczycie pojawił się rozwiany sztandar z białym drzewem i siedmiu gwiazdami i rozpoczęło się panowanie Elessara, opiewane w tysiącu pieśni. * Kasiopea Syn Gondoru, Część Piąta 2 3 „Ile wieków trzeba czekać, by namiestnik został królem, jeśli król nie wraca?” „A co musi się wydarzyć, by ten namiestnik pozostał namiestnikiem, gdy król powróci?” Czasami, to nie odpowiedź jest ważna, lecz samo pytanie. koniec EPILOG Po zaduchu w sali biesiadnej, rześki wiatr wiejący na murach był istnym błogosławieństwem. Frodo z ulgą zaczerpnął tchu i spojrzał w niebo. Pogoda była taka, jak lubił – słońce przeświecało zza malowniczo skłębionych chmur, przewalających się po błękitnym niebie w rozmaitych kształtach i konfiguracjach. Zimowy chłód na dobre ustąpił miejsca ciepłu prawdziwej wiosny. Gdzieś nieopodal ćwierkały wróble. Hobbit zamknął oczy, wystawiając twarz ku słońcu i wsłuchał się w te swojskie ptasie odgłosy. Spróbował wyobrazić sobie, że odpoczywa w Shire, pod drzwiami swej norki, a wróble, jak zwykle, kłócą się w krzakach porzeczek przy bramie. Wiatr porusza listkami pochylonej brzozy, a w oknie spiżarni, które wiecznie otwiera się od przeciągów, trzepoce Bilbowa zasłonka w paski. Wtem w ćwierkanie wróbli wdarły się obce, przeciągłe i tęskne nawoływania sokołów. Obraz Shire prysł jak bańka mydlana. Frodo westchnął i otworzył oczy, zerkając na białe mury. Nieco po lewej, w niszy stała zachęcająca ława. Frodo ruszył ku niej i kiedy minął załom kamiennej ściany, zorientował się, że nie jest tu sam - jeden z biesiadników też najwyraźniej zapragnął chwili wytchnienia i wyszedł na mury. Człowiek odwrócony był plecami i spoglądał w miasto, oparty na łokciach. Sylwetka była znajoma, aczkolwiek wielu rycerzy w Mieście miało włosy do ramion i szerokie bary. Wielu też, o ile nie wszyscy, przywdziewali czerń i srebro, takie były bowiem barwy Minas Tirith. Frodo zawahał się i przystanął, niepewny, czy chce, żeby jego przeczucie się spełniło, czy też nie. Człowiek pochylił głowę, a potem spojrzał w bok, odgarniając włosy za ucho znajomym gestem. A jednak. No cóż, ta chwila i tak zbyt długo była już odwlekana. Frodo odetchnął głębiej, nagle dziwnie spokojny i podszedł do dawnego towarzysza z Drużyny. - Witaj, Boromirze – powiedział, opierając się ramieniem o mur. Reakcja przeszła jego najśmielsze oczekiwania. Boromir poderwał się ze zduszonym okrzykiem, jak oparzony, zrobił krok w lewo i chwycił dłonią o mur, jakby siłą chciał powstrzymać dalsze kroki, prowadzące go ku wyjściu. - Frodo?!... – szare oczy w panice zerknęły w dół na hobbita. Nie, to nie było złudzenie - Boromir z widocznym trudem tłumił chęć ucieczki. Ten popłoch rosłego Kasiopea 2 4 Syn Gondoru, Część Piąta wojownika i świadomość, że to on, mały hobbit, jest tego popłochu przyczyną, tak Froda zaskoczyły i rozbawiły zarazem, że Powiernik o mały włos się nie zaśmiał. W tym momencie słońce wychynęło zza chmury i Frodo znalazł się w głębokim cieniu, sylwetka Boromira stała się ciemną plamą na tle oślepiającej jasności. Hobbit poczuł dziwny skurcz w sercu i przełknął ślinę. Opanował się jednak natychmiast. - Piękny dzień dziś mamy, nieprawdaż?- rzekł, zmuszając głos do swobody i przenosząc wzrok na zieleniące się pola i błękitną wstęgę Anduiny. W dół, na Miasto, zerknąć nie mógł, bo mur był za wysoki i kończył się mniej więcej na wysokości jego nosa. Kątem oka dostrzegł, że Boromir kurczowo zaciska dłoń na skalnym parapecie. Cisza. - Unikasz mnie – zauważył Frodo, nadal wpatrzony w rzekę. Boromir wziął głęboki wdech i Frodo przeniósł na niego wzrok, zadzierając głowę. Merry i Pippin uprzedzili go, że Boromir, podobnie jak oni, napił się wody entów, ale z bliska wrażenie było piorunujące. Człowiek był teraz ponad dwa razy większy od niego, Frodo przysiągłby też, że nie tylko wystrzelił w górę, ale i rozrósł się w ramionach. Już nie człowiek, a istny olbrzym wznosił się nad nim. A może hobbit po prostu odzwyczaił się od Dużych Ludzi, wędrując przez tyle czasu jedynie z Samem i Smeagolem? Tak, czy siak, stojąc w cieniu Boromira, pod słońce, Frodo poczuł się okropnie kruchy i malutki i było to wrażenie nieprzyjemne. - Ja...- zaczął Boromir z wysiłkiem, uciekając wzrokiem w bok. – Nie chciałem ci przypominać przykrych chwil. To twój czas i twoje zwycięstwo i pomyślałem, że lepiej będzie... – przerwał na moment i spojrzał w dal, jakby w poszukiwaniu ratunku - ...lepiej będzie, jeśli nie... jeśli nie będę dokładać ci trosk – zakończył niezręcznie i odgarnął włosy z twarzy. Bezskutecznie, bo wiatr znowu je rozwiał. - Pozwolisz, że usiądziemy? – zaproponował Frodo i, nie czekając na zaproszenie, poszedł ku ławeczce. Boromir nie od razu podążył za nim. Wahał się przez dobrą chwilę, nim zdecydował się podejść i ostrożnie usiąść obok hobbita. Czas jakiś siedzieli w milczeniu. - Frodo, ja... - zaczął Boromir z trudem, lecz zaraz urwał, podążając za wzrokiem hobbita w dół, na swoje dłonie bezwiednie splatające się w nerwowym geście. Jego oczy rozszerzyły się lekko na wspomnienie Amon Hen – wtedy dokładnie tak samo przysiedli na głazie, obok siebie, w tych samych pozycjach. Frodo też to zauważył. Zareagowali jednocześnie – hobbit wyprostował się, a człowiek rozłączył dłonie i wczepił je w kolana. Odetchnęli głębiej, Boromir zwiesił głowę. - Słyszałem o twoim ojcu – rzekł Frodo cicho. - Bardzo mi przykro. Boromir ledwie dosłyszalnie wyszeptał coś, co zabrzmiało jak podziękowanie. Znów zapadła cisza. - Frodo – Boromir, odwrócił się do niego i po raz pierwszy spojrzał mu prosto w oczy – ja naprawdę nie wiem, co powiedzieć. To, co zrobiłem jest niewybaczalne i nie sposób to usprawiedliwić. Ja tylko... – urwał i bezradnym gestem rozłożył ręce, przenosząc zbolały wzrok na mury. Zaraz potem, czując na sobie baczne spojrzenie hobbita, poruszył się niespokojnie i, zerkając na niego, zapytał ostrożnie: - Dlaczego tak mi się przyglądasz? Frodo uśmiechnął się lekko. - Jesteś taki jak dawniej – odparł. – Nie licząc tej siwizny, ma się rozumieć. Kasiopea 2 5 Syn Gondoru, Część Piąta - Jak dawniej? – powtórzył Boromir, marszcząc czoło. - Przed Amon Hen. To zniknęło. Cieszę się. Naprawdę bardzo się cieszę. - Co zniknęło? - Wtedy, podczas naszej rozmowy, w pewnym momencie tuż przed tym, kiedy cofnąłem się za kamień, twarz zaczęła ci się zmieniać – odparł Frodo spokojnie, obserwując, jak Boromir blednie na tę wieść. – To było przerażające. Nie poznałbym cię, gdybym, rzecz jasna, nie wiedział, że to ty. - Jak to.... zmieniać? – wykrztusił Boromir z trudem, patrząc na niego szeroko otwartymi, przerażonymi oczami. - Nie wiem, czy potrafię to opisać. Raptem rysy ci się ściągnęły, tak jakby wykrzywiły. I oczy. Miałeś oczy orka. Nie chodzi mi o kolor, tylko o wrażenie, o sposób w jaki patrzyłeś. To było straszne. Boromir przytknął pięść do ust i poruszył się, jakby nie mógł usiedzieć na miejscu. - Dlatego teraz tym bardziej się cieszę, widząc cię takim, jakim byłeś dawniej – Frodo spojrzał na niego, lecz Boromir starannie unikał teraz jego wzroku. – Nie ma w tobie ani śladu... tego czegoś. Nie ukrywam, że trochę się obawiałem naszego spotkania. Bałem się, czy nie zobaczę w tobie tego strasznego obcego. Ale nie. Masz normalne oczy. Ulżyło mi. Boromir opuścił głowę i nie odpowiedział. Czas płynął. - Tak mi przykro, Frodo – uszu hobbita dobiegł łamiący się szept. – Ja... cię potem wołałem. Kiedy zniknąłeś, potknąłem się i upadłem na ziemię. Wtedy właśnie się ocknąłem i szał minął. Zacząłem cię wołać, chciałem przeprosić, błagać o wybaczenie, tłumaczyć, że niebezpieczeństwo minęło. Długo cię szukałem... - Nic nie słyszałem. - Wołałem cię, przysięgam. Chciałem ci powiedzieć, że to było chwilowe szaleństwo, że nie przyszedłem do ciebie, żeby wydrzeć ci Pierścień. Nigdy tego nie planowałem. Nigdy. Chciałem tylko porozmawiać, nawet mi przez myśl nie przeszło, że mógłbym zrobić ci krzywdę... - Wiem – odrzekł Frodo. – Wiem, że nie chciałeś mnie skrzywdzić. - Wtem drgnął, bo Boromir, ku jego zaskoczeniu, nagłym ruchem osunął się na kolano, zwracając się ku niemu. Widok tego dumnego człowieka na klęczącego przed nim na kamieniach w błagalnej pozie, sprawił, że w gardle mu się zacisnęło, a oczy rozszerzyły lekko z niedowierzania. - To, co zrobiłem było podłe i niegodne – mówił Boromir gorączkowo, podnosząc na niego zrozpaczony wzrok. - Nie mam prawa o to prosić, ale, Frodo... błagam... – urwał na moment, pochylając głowę, jakby zbierał siły. Frodo czekał z bijącym sercem. W końcu Boromir podniósł wzrok, patrząc mu prosto w oczy. - ...tak bardzo żałuję tego, co się stało... przebacz... - powiedział z trudem – i wiedz, że ja sobie tego nigdy nie przebaczę. Hobbit przykrył jego dłoń swoją. - Dlaczego odmawiasz sobie prawa, które się każdemu należy? – zapytał, czekając aż Boromir spojrzy mu w oczy, a kiedy tak się stało, rzekł z wielką powagą: - Przebaczam ci, przyjacielu. Przebaczyłem ci już dawno. To była prawda. Wchodząc na Górę Przeznaczenia, Frodo w duchu pojednał się ze wszystkimi, do których czuł jakikolwiek żal, włączając w to Boromira, którego Kasiopea 2 6 Syn Gondoru, Część Piąta zachowanie pod Amon Hen rozumiał już teraz, jak nikt inny. Co innego jednak przebaczyć w skrytości serca, a co innego zostać o wybaczenie poproszonym i móc wypowiedzieć je na głos. „Przebaczam ci”. Wraz z tymi słowami Frodo Baggins poczuł wreszcie ogromną ulgę. Dopiero teraz uświadomił sobie w całej okazałości, jak bardzo mu ta sprawa ciążyła, zatruwając pobyt w Białym Mieście i świętowanie zwycięstwa. Boromir zamrugał oczami, nie odpowiedział, tylko ujął jego dłoń, pochylił się i złożył na niej pełen czci pocałunek. - Jesteś... aż nazbyt wyrozumiały – szepnął po chwili. - Nie zasłużyłem na to. - Nie mów tak. Drużyna bardzo wiele ci zawdzięcza. Nawet nie miałem ci kiedy podziękować za opiekę nad Merrym i Pippinem. Uratowałeś im życie, nigdy ci tego nie zapomnę. - To oni uratowali mnie – Boromir podniósł na niego wzrok. - Oni mają w tej materii inne zdanie. - Mylą się. - Pippin uprzedził, że będziesz się upierał przy swoim. Powiedział, żebym nie zwracał na to uwagi. - Pippin jest bęcwałem i nic nie rozumie. - Mam mu to powtórzyć? - Na wszystkie Lobelie świata, miej litość, Frodo Bagginsie! Uśmiechnęli się obaj. - „Na wszystkie Lobelie świata”? – Frodo zmarszczył brwi, rozbawiony. - Podczas naszej wspólnej wędrówki byłem często straszony osobą Lobelii. - Rozumiem. Wstań, Boromirze, nie klęcz przede mną, nie przywykłem do takich hołdów. - Skoro król może przed tobą klękać, mogę i ja. Uratowałeś nas wszystkich, Frodo. Ocaliłeś Gondor. - Usiądź, proszę. Boromir uścisnął jego dłoń, puścił ją i właśnie miał się podnieść, kiedy zerknął w bok i zamarł. Frodo podążył za jego spojrzeniem i dostrzegł Sama Gamgee stojącego nieopodal wejścia. Samwise bacznie obserwował rozgrywającą się przed nim scenę, a cała jego poza świadczyła o pełnej gotowości bojowej – od groźnie zmarszczonego czoła, po dłonie wyzywająco założone na pierś i szeroko rozstawione nogi. Chmurne, czujne i niezbyt życzliwe oczy wbił w Boromira, obserwując każdy jego ruch. Nie ulegało wątpliwości, że gdyby Boromir planował jakąś niegodziwość, nie miałby w nadchodzącym starciu najmniejszych szans – został zniweczony i wdeptany w posadzkę samą potęgą słusznego oburzenia i kipiącej sprawiedliwości. - Wszystko w porządku, Samie – rzekł Frodo poważnie, czując falę oddania i ciepła. Miał ochotę się uśmiechnąć na widok tej buńczucznej pozy, ale nie chciał urazić uczuć przyjaciela. Kochany, poczciwy Sam na dobre wczuł się w rolę obrońcy Powiernika. Groźny mars na czole Samwise’a Gamgee pogłębił się, a oczy zasugerowały Boromirowi: „palcem go tknij, a rozerwę cię na strzępy”. - Za przeproszeniem pańskim - odezwał się dobitnie - nie powinien pan wychodzić sam na mury. Kasiopea 2 7 Syn Gondoru, Część Piąta - Nie jestem sam – zauważył Frodo znacząco. - No, właśnie! Tego się obawiałem – odparł wierny sługa i podparł się pod boki. - Niesłusznie się obawiałeś, Samie – rzekł Frodo i by uciąć zawczasu protest, dodał: - Niedługo przyjdziemy. Bądź tak dobry i zorganizuj dla mnie jakaś herbatę, dobrze? Napijesz się ze mną, Boromirze? - Będę zaszczycony. - Dla Boromira też. No, już, zmykaj, Samie. Sam wyraźnie ociągając się przestąpił z nogi na nogę. - Idź, zostaw nas samych – powtórzył Frodo. – Wszystko dobrze – zapewnił go raz jeszcze. Sam niechętnie ruszył ku wyjściu i nim zniknął za załomem muru, obejrzał się dwukrotnie, posyłając Boromirowi aż nazbyt czytelne ostrzeżenie. Boromir westchnął, uśmiechnął się i na powrót usadowił się obok Froda. - Muszę przyznać, że on tak na mnie patrzy, że aż boję się oddychać. Od jego pierwszego spojrzenia na Polach Kormallen mam ochotę zapaść się pod ziemię. - Musisz mu to wybaczyć. Poczciwy Sam jest chwilami nieco nadopiekuńczy – rzekł Frodo. - I słusznie – odparł Boromir z uśmiechem. - Oczywiście, nie, żeby ci coś teraz groziło – dodał nieco niezręcznie. - Piękne jest to twoje miasto – zauważył Frodo, przesuwając wzrokiem po wieżach bielących się po prawej. - Tak po prawdzie – rzekł Boromir spokojnie – ono nie jest już moje. Frodo zmarszczył brwi. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał. - Nie rozumiem – powiedział. - Przecież tu się wychowałeś, jeśli dobrze zrozumiałem. I jesteś Namiestnikiem, czyż nie? - Miasto ma teraz swojego króla. W zasadzie... nic tu po mnie – w głosie Boromira nie było złości, jedynie smutek. – Faramir ma swoje Ithilien, wuj Dol Amroth. Powinienem objąć jakieś włości – Boromir sprawiał teraz wrażenie, jakby rozprawiał z własnymi myślami, zapominając o hobbicie. – Myślałem o Osgiliath, ale odbudowanie go będzie zbyt kosztowne. A Namiestnik nie powinien koczować w ruinach. Zresztą ja chyba nie umiałbym żyć z dala od Minas Tirith. Problem jednak w tym, że i w nim nie potrafię już... – urwał, jakby się nagle zorientował, że wyjawia zbyt wiele. – Wybacz mi, drogi Frodo, że opowiadam ci głupstwa w tak piękny dzień. Bardzo cię przepraszam, nie chciałem zanudzać cię moimi problemami. - Nie zanudzasz mnie – Frodo patrzył na niego uważnie. – Mów dalej. Boromir utkwił wzrok w oddali i hobbit sądził, że nie podejmie już przerwanego tematu. Mylił się jednak. - Czy miewasz czasem takie wrażenie, że życie toczy się obok ciebie? – Boromir odgarnął włosy za ucho i oparł się o kamienną ścianę, nadal patrząc w chmury. – Że coś się zmieniło tak nieodwracalnie, że już nigdy nie będzie tak jak przedtem? Że spełnione marzenia mogą kaleczyć równie mocno, jak te obracające się w gruzy? Marzyłem o zwycięstwie, marzyłem o pokoju i wolności dla mojego miasta. I marzenia się spełniły. Tyle, że w jakiś sposób nie ma już dla mnie w nich miejsca, tak jakbym został gdzieś w tyle, nie nadążył za zmianami. Wcześniej wszystko było takie proste, czarne bądź białe. Klarowne. Gondor i Mordor. Dobro i Zło. A teraz? Mam wrażenie, że to, co dzieje się teraz, śni mi się. Niedługo się obudzę, a surmy będą Kasiopea 2 8 Syn Gondoru, Część Piąta wzywać mnie na pole, bo oto wróg znów przekroczył Anduinę. Mój ojciec skinie mi ręką z murów, a niebo nad Mordorem będzie jak zwykle czarne...Nie zrozum mnie źle – dorzucił pospiesznie – cieszę się ze zwycięstwa jak każdy. A może i bardziej. Uważam, że Aragorn będzie dobrym królem. Na pewno lepszym ode mnie i ... ale w zasadzie dlaczego ci tym zawracam głowę? – Boromir przetarł twarz dłońmi i wyprostował się - Daruj mi, Frodo, te wynurzenia starego durnia. Jestem wojownikiem i chwilę potrwa, nim się odnajdę w świecie bez wojny, ot i wszystko. To głupie. Faramir ma rację, za dużo gadam. Merry i Pippin zdecydowanie mają na mnie zły wpływ. Chodźmy na tę herbatę... - Nie jesteś stary i nie jesteś durniem, Boromirze. Myślę, że twoje miasto będzie cię potrzebować, jak nigdy dotąd – powiedział Frodo, zatrzymując go ruchem ręki. – Aragorn będzie cię bardzo potrzebować. Mówił mi o tym. Teraz czekać was będzie długa i ciężka praca. A poza tym obawiam się, że jeszcze wiele bitew przed tobą. Słyszałem że w Mordorze ukryły się liczne bandy orków, a pokój z Haradrimami to wielce niepewna sprawa. Jeszcze sobie powojujesz, Boromirze. - Zdradzę ci coś w tajemnicy, mój zacny hobbicie – Boromir nachylił się ku niemu. – Tak między nami, ja wcale nie lubię wojować. - Z całym szacunkiem, mości Boromirze, pozwolę sobie ci nie uwierzyć. - Ale to prawda. To, co w wojnie lubię, jeśli w ogóle można tak rzec, to wieczór tuż po wygranej bitwie, sylwetki moich żołnierzy w świetle ognia, śpiew i ta wielka ulga, że po raz kolejny udało się przeżyć. Frodo uśmiechnął się i oparł głowę o kamienną ścianę. - Oczywiście potem nadchodzi dzień, trzeba odwiedzić rannych, zrobić spis zabitych i powiadomić rodziny – ciągnął Boromir w zadumie. - Tylko w książkach bitwy są piękne, drogi Frodo, tylko w książkach. - Słyszałem już podobne słowa z ust twego brata. Wiesz, że spotkaliśmy się w Ithilien, prawda? Boromir pokiwał głową. - Bardzo go polubiłem – ciągnął Frodo. – Jest taki młody i taki mądry. To niezwykły człowiek. Masz wspaniałego brata, Boromirze. - Wiem. Starannie kształtowałem go na mój obraz i podobieństwo - w oczach Boromira błysnął wesoły ognik. – Ciężki to był trud, ale opłacił się po stokroć. Frodo parsknął śmiechem i spojrzał ciepło na towarzysza. Boromir uśmiechał się, a jego miła twarz rozjaśniła się na wspomnienie o ukochanym bracie. Frodo celowo zatrzymał na nim wzrok. Z każdą chwilą okropne wspomnienie przemiany Boromira pod Amon Hen, które prześladowało go przez te wszystkie tygodnie, bladło i odchodziło w niepamięć. - Ja jestem jedynakiem – powiedział Frodo, okrywając się szczelniej płaszczem. Słońce schowało się za chmury i uderzył w nich silny, chłodny powiew. - To rzadkość wśród hobbitów. Zazdroszczę ci twojego Faramira. - Ba, nie ty jeden. Prawdę rzekłszy sam go sobie zazdroszczę, drogi Frodo. Hobbit uśmiechnął się i odprężył całkowicie, odprowadzając wzrokiem gołębia, który walczył z podmuchami wiatru, prąc na przód pod prąd. - Frodo...- dobiegł go niespokojny głos Boromira. – Wszystko w porządku? Hobbit zmarszczył brwi i spojrzał pytająco na człowieka. Dopiero wtedy zorientował się, że jego prawa dłoń zaciska się siłą nawyku na rozcięciu kaftana pod Kasiopea 2 9 Syn Gondoru, Część Piąta szyją, szukając łańcucha ocierającego skórę, napiętego pod ciężarem brzemienia. Oczywiście, żadnego łańcucha tam nie było... Hobbit westchnął i opuścił rękę. - Ciągle go czujesz, prawda? – zapytał Boromir cicho. – Wciąż cię boli. - Tak. To chyba cena, którą muszę zapłacić – odrzekł Frodo szczerze. W pierwszej chwili miał ochotę zaprzeczyć, ale zdecydował się nie owijać w bawełnę. W końcu siedział obok niego ktoś, kto doświadczył na sobie wpływu Pierścienia. Z nim mógł pozwolić sobie na szczerość. – I obawiam się, że będę go czuł do końca życia. - Na pewno nie! – zapewnił Boromir żarliwie. – Teraz tak mówisz, bo jesteś wyczerpany i słaby po chorobie. Zobaczysz, kiedy wrócisz do domu, zaraz poczujesz się lepiej. Widok twojego Shire cię uleczy. Ciebie Minas Tirith nie uleczyło, Boromirze - pomyślał ze smutkiem. Zachował jednak to spostrzeżenie dla siebie i na głos zaś powiedział tylko: - Oby. - Na pewno – Boromir ostrożnie uścisnął jego dłoń. – Poza tym będziesz zbierał należne laury jako bohater. To zawsze dobrze robi na samopoczucie. - Nie czuję się bohaterem, Boromirze. - Ale nim jesteś, czy tego chcesz, czy nie. W końcu uratowałeś świat, czyż nie? Po cóż ta fałszywa skromność? - Nie ja uratowałem świat, lecz przypadek, Boromirze. - O czym ty mówisz? – syn Denethora zmarszczył brwi. Frodo zamilkł, zastanawiając się, czy aby na pewno chce o tym mówić. Nie zamierzał tego tematu poruszać, ale wyznanie Boromira o pozostaniu w tyle za światem i o pogrążaniu się we śnie poruszyło go do głębi. On sam czuł dokładnie to samo. Skoro więc los zsyłał mu rozmówcę, który podzielał jego odczucia, należało to wykorzystać. To wspólne doświadczenie mocy Pierścienia zbliżyło ich bardziej niż początkowo przypuszczał. Poza tym Boromirowi należała się prawda, zwłaszcza, że widać było jak boleje z powodu własnej zdrady. - Nie jestem bohaterem, Boromirze. Zdradziłem Drużynę i naszą sprawę. W ostatecznych chwilach nad Szczelinami Zagłady uległem Pierścieniowi i ogłosiłem, że przejmuję go na własność. Boromir zamrugał oczami, raz. Poza tym był całkowicie nieruchomy, zdawało się nawet, że przestał oddychać. - Zrobiłem to. Całkowicie świadomie odmówiłem jego zniszczenia i założyłem go na palec. Sam próbował mnie powstrzymać, ale nie zdołał. - Ale Pierścień został przecież zniszczony – na twarz Boromira buchnęły wypieki – Zniszczyłeś go, prawda? - Nie ja – Frodo pokręcił głową. – Gollum. Rzucił się na mnie i odgryzł mi palec, a potem potknął się i razem z Pierścieniem runął w ogień. - To dlatego... – Boromir zawiesił głos, spoglądając na okaleczoną dłoń Froda. – Zastanawiałem się, jak to się mogło stać, ale nie ośmieliłem się nikogo zapytać. Gollum, powiadasz. - Tak. Wyświadczył światu przysługę, choć nie było to jego zamiarem. Niezbadane są wyroki losu. - Nie zmienia to jednak faktu – zaczął Boromir, spoglądając na niego z oddaniem – że gdybyś nie dotrwał aż do Góry Przeznaczenia, los nie miałby po co interweniować. Nikt nie dokonałby tego co ty, nie zaszedłby tak daleko. Zrobiłeś coś Kasiopea 3 0 Syn Gondoru, Część Piąta ponad siły wszystkich mieszkańców Śródziemia z elfami i czarodziejami włącznie. I włącznie ze mną, dodajmy otwarcie. Ja na przykład nie dotrwałem nawet do połowy twojej drogi. Jesteś wielki, Frodo. Jesteś bohaterem, a zwłaszcza moim. Hobbit niespodziewanie zarumienił się i pochylił głowę. Na chwilę zapadła cisza. - Dużo o tobie myślałem, Boromirze – przyznał Frodo, unosząc głowę. – Martwiłem się o ciebie. Niedługo po naszym rozstaniu słyszeliśmy z Samem echo twojego Rogu. Wystraszyłem się, że przytrafiło ci się najgorsze. - Przytrafiło się, ale jakoś się wylizałem. Miałem dużo szczęścia. W odróżnieniu od innych – Boromir westchnął nagle i przygasł, spoglądając na białe mury. – Tak bardzo mi go brak - rzekł zbolałym głosem. - Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało. I nie mogę przeboleć, że tak niewiele brakowało, a ujrzałby swoje ukochane miasto cieszące się zwycięstwem i bezpieczne. Frodo, który początkowo spiął się, sądząc, iż Boromir mówi o Pierścieniu odetchnął i ze współczuciem położył mu dłoń na kolanie. Boromir przygryzł wargę i milczał przez chwilę. – Czasami mam wrażenie, że wszyscy o nim zapomnieli – szepnął - poza mną. Nawet Faramir... Znowu zaczynam! Wybacz, Frodo, doprawdy straszna ze mnie zrzęda... zamiast się radować i... - Od tego są przyjaciele, żeby wysłuchać i pocieszyć. Choć w tej sytuacji nie na wiele mogę się przydać. Bardzo ci współczuję twojej straty, Boromirze. Człowiek skinął głową i westchnął. Frodo, widząc zbolały wyraz jego twarzy, postanowił zmienić temat. - Merry uprzedził mnie, że jesteś teraz większy, bo razem z nimi piłeś entowy napój. Nie spodziewałem się jednak, że różnica będzie aż tak znacząca. Tak z ciekawości, mierzyłeś ile masz teraz wzrostu? - Nie miałem do tego głowy. Ale muszę mieć ponad dwa metry, bo tyle ma framuga między moimi komnatami. Kiedyś swobodnie pod nią przechodziłem, nie dotykając jej nawet, teraz przy każdym przejściu uderzam w nią czołem. Ostatnio huknąłem w nią niecałe dwie godziny temu i to tak, że ujrzałem wszystkie siedem gwiazd i koronę na dodatek. Nigdy nie nauczę się schylać. Siła przyzwyczajenia, rozumiesz. Widać ślad? – zapytał, odgarniając z czoła pasma włosów. Frodo przyjrzał się uważnie. Rzeczywiście, tuż pod linią włosów zaczynał tworzyć się szarawy siniak. - Coś tam widać. Chyba będziesz musiał przekuć framugę wyżej – oznajmił hobbit rozbawiony. - Albo będę nosił na stałe przepaskę. W tym momencie Frodo kątem oka złowił ruch i zerknął na prawo. - Chciałem tylko powiedzieć, za pozwoleniem pańskim, że herbata jest już gotowa i w zasadzie to stygnie – odezwał się Sam od drzwi. - A jak powiada mój Dziadunio, zimna herbata to obraza hobbickości. - Nie chcemy obrażać niczyjej hobbickości, nieprawdaż? – zagadnął Boromir życzliwie. - Idziemy, mości Bagginsie? - Za moment. Dogonimy cię, Samie – Frodo dał mu znać ruchem ręki, żeby poszedł. Sam wyburczał coś pod nosem, ale posłusznie wszedł do środka. - Żeby tylko pan nie zmarzł! – dobiegło ich jeszcze z korytarza. - Do zobaczenia, Samie! – zawołał Frodo przyjaźnie, acz dobitnie. Kasiopea 3 1 Syn Gondoru, Część Piąta - No właśnie, może przynieść ci koc – zaniepokoił się Boromir. - Swój płaszcz zostawiłem w Sali Biesiadnej. - Nie ma takiej potrzeby. Zaraz zresztą pójdziemy. Chciałem ci tylko powiedzieć, korzystając z chwili spokoju, że bardzo się ucieszyłem na wieść, że żyjesz. I cieszę się, że mogliśmy porozmawiać. Życzę ci dużo szczęścia, przyjacielu. Gwiazdy świeciły nad ścieżkami naszego spotkania i mam nadzieję, że świecić nam będą nadal. - Niech cię Eru błogosławi, Frodo Bagginsie – odparł Boromir drżącym ze wzruszenia głosem, a potem wstał i wyciągnął rękę w zapraszającym geście. Frodo ujął jego dłoń i dał się podciągnąć ku górze. I tak poszli razem wzdłuż murów, człowiek i niziołek, których losy splotły się ze sobą wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu i których czyny – i te dobre i te złe - zadecydowały o losach świata. Notka od autorki: Fragment „Kronik Namiestnikowskich”, którym zaczytuje się Faramir w części IV jest zaadaptowanym na potrzeby „Syna Gondoru” cytatem z „Krzyżaków 1410” J.I.Kraszewskiego, zaś pieśni gondorskie pochodzą ze „Śpiewnika dla rycerstwa płci obojej” Bractwa Najemnego Wolnej Kompanii, który to śpiewnik gorąco polecam uwadze wszystkich miłośników dobrej zabawy. Kasiopea 3 2 Syn Gondoru, Część Piąta