SYN GONDORU Część druga Orthank Rozdział I Orthank Aragorn stłumił ziewnięcie i dyskretnie rozmasował kolano. Byli w drodze już od wielu godzin, zmęczenie wszystkim dawało się we znaki. Mimo ciężkiej i w zasadzie nieprzespanej nocy sprawnie zwinęli obóz i ruszyli dalej skoro świt, by w południe, wśród smętnych szarych mgieł, dotrzeć do wylotu Nan Kurunir – Doliny Czarodzieja. Powitał ich ponury widok – wszędzie wokół widniały kałuże, śmieci i błoto, jakby dopiero co przewaliła się tędy wielka powódź. Opary bijące z szczelin w ziemi przesłaniały widok i Aragornowi przypomniały się legendy o Angbandzie. Kiedy był dzieckiem, tak właśnie wyobrażał sobie ową drogę, którą Beren i Luthien zmierzali ku twierdzy Morgotha – czarny gościniec, dymy buchające w niebo, błoto i brud. Hasufel parsknął i zadrobił w miejscu, Strażnik pochylił się w siodle, by poklepać go uspokajająco po szyi. Koń zastrzygł uszami i ostrożnie przestąpił nad połamanymi deskami leżącymi w poprzek drogi. Od ostatniej nocy przepełnionej dziwnymi szeptami i odgłosami, konie były bardzo niespokojne. Hasufel niechętnie szedł do przodu, spięty jak cięciwa łuku. Co chwila chrapał i wietrzył, na zmianę to kładąc to stawiając uszy. Gdyby nie to, że na czele orszaku podążał z niezmąconym spokojem Cienistogrzywy, przecierając szlak, jeźdźcy mieliby nie lada kłopoty, by zmusić swe wierzchowce do wejścia we mgły Nan Kurunir. Na szczęście konie szły posłusznie za przykładem nieustraszonego przywódcy stada, podobnie jak jeźdźcy, mimo wielu obaw, ufnie podążali za Gandalfem. Aragorn jechał jako drugi, tuż za czarodziejem. Obok Hasufela stąpał Arod z Legolasem i Gimlim na grzbiecie. Dalej, w niewielkim odstępie, podążał Theoden bok w bok z Eomerem i reszta Rohirrimów – wszyscy dwójkami, bo więcej koni nie mieściło się obok siebie na gościńcu. - Spójrzcie! - Gandalf uniósł laskę, wskazując w bok. Z mgły wyłonił się ogromny, czarny i strzaskany słup. U jego podstawy leżał kamień, pomalowany na biało, wykuty w kształcie dłoni z jednym palcem wysuniętym do przodu. Kiedyś zapewne pełnił on rolę drogowskazu, teraz jednak, połamany i zniszczony, walał się w błocie. Paznokieć owego palca, wskazującego niegdyś Orthank, umazany był czymś czerwonym, co niepokojąco kojarzyło się z krwią. - Drzewiec i jego Pasterze niczego nie przeoczą, jak widzę - zamruczał Gandalf. - Co to może oznaczać? - Gimli wychylił się zza pleców Legolasa. - Niebawem się przekonamy, mój zacny krasnoludzie - odparł czarodziej. - Dalej, Cienistogrzywy, w drogę - i wielki mearas posłusznie ruszył przed siebie. Aragorn odetchnął głębiej i wyprostował się w siodle. Drogowskaz. A zatem Brama Isengardu jest już niedaleko. I jeśli Valarowie okażą się łaskawi, niebawem zobaczą swoich towarzyszy z Drużyny. Merry. Pippin. I Boromir. Opłakali już ich, tracąc nadzieję na to, że kiedykolwiek zobaczą przyjaciół żywych. Aragorn pamiętał własne osłupienie i radosne niedowierzanie, kiedy Gandalf przyniósł im wieści, że cała trójka jest bezpieczna w Isengardzie, pod opieką entów (o ile w ogóle można być bezpiecznym w siedzibie Sarumana). Co też teraz porabiają, wszyscy trzej? I co z Boromirem? Aragorna wciąż prześladowało wspomnienie spod Parth Galen - gondorski miecz, porzucony wśród trupów orków w wydeptanej trawie, a obok strzaskany Róg, leżący w kałuży krwi. Ludzkiej krwi, nie orkowej. Okropny widok. Jakby to sam Róg broczył krwią ze śmiertelnej rany, jakby pękło mu serce. Aragorn pamiętał, jakie wrażenie to na nim zrobiło. To i pokrwawiona, porozrywana kolczuga, którą znaleźli porzuconą w lesie. Dlatego nie mógł się pozbyć uczucia niepokoju i jak najprędzej chciał zobaczyć Boromira, by się upewnić, że naprawdę nic mu nie jest. Co ciekawe, częściej myślał o synu Denethora niż o dwóch hobbitach. Może dlatego, że trapiły go złe przeczucia, gdy szło o Boromira. Miał nadzieję, że wkrótce się one rozwieją. Cichy okrzyk Gimlego wyrwał go z zamyślenia. Z mgły zaczęły się wyłaniać stosy połupanych głazów i potrzaskanych belek. Zamiast niezdobytych murów Isengardu oczom ich ukazało się pobojowisko. - Co tu się stało, na brodę Durina?- wybuchnął Gimli. Tuż przed nimi wznosiła się Brama Orthanku. Wrota były wyważone, tunel otwarty a mury dookoła przypominały bezładne rumowisko kamieni. Za plecami Aragorna Rohirrimowie zaczęli szeptać między sobą w ożywieniu, ale Strażnik ich nie słuchał – jego wzrok pomknął w górę, gdzie ponad roztrzaskaną Bramą znajdowało się coś, co stało w jaskrawej sprzeczności z ponurym krajobrazem, a mianowicie biała płachta obrusu zastawionego talerzami, kuflami i butelkami. Aragorn uśmiechnął się szeroko - znał tylko jedne istoty, którym mogło przyjść do głowy, by urządzić wystawną ucztę w tak osobliwym miejscu. Istotnie, nieco na prawo, zza stosu kamieni wyglądała kędzierzawa, kasztanowa czupryna. Jej posiadacz, odwrócony plecami do przybyłych, najwyraźniej drzemał, oparty plecami o głazy. Wtem jeden z koni parsknął rozgłośnie. Czupryna podskoczyła, a pod nią ukazała się znajoma twarz. - Witaj, Meriadoku Brandybuck - odezwał się Strażnik ciepło. Hobbit zerwał się na równe nogi, odkładając na bok fajkę i wydmuchując smużkę dymu. Jego wzrok przylgnął do Aragorna a twarz rozjaśniła się radosnym uśmiechem, by zaraz spoważnieć na widok tylu znakomitych osobistości. Hobbit szybko omiótł wzrokiem zebranych, jakby kogoś szukał, po czym uspokoił się i odchrząknął z godnością. - Witaj królu i wy wszyscy dostojni goście - zaczął dźwięcznym głosem, kłaniając się zamaszyście i zaraz potem wykonując energiczny wykop w bok. - Ała! - rozległ się oburzony głos. - Zgłupiałeś? - Wstawaj, przyjechali - mruknął cicho Merry kątem ust, ale wyczulony słuch Strażnika wyłowił jego słowa. Za stosem kamieni coś zaszurało i oczom zebranych objawiła się druga kędzierzawa czupryna, nieco ciemniejsza od pierwszej. Peregrin Tuk, podobnie jak Merry uważnie przyjrzał się zebranym, jakby ich liczył, a następnie wstał, otrzepał się i obciągnął kubrak. Boromira jednakże, ku rosnącemu niepokojowi Aragorna, nigdzie nie było widać. - Mamy zaszczyt powitać was w imieniu Drzewca - ciągnął tymczasem Merry uroczyście - który teraz sprawuje pieczę nad Orthankiem. Ehkm, no tak, właśnie – rzucił z roztargnieniem patrząc w bok, jakby na kogoś czekał. - My zaś wzięliśmy na siebie obowiązek pilnowania Bramy. - Między jedną butelką a drugą, jak widzę - zaśmiał się Gandalf. - Saruman zaiste dba o swoich gości. - Jego goście zadbali o siebie sami - wtrącił się Pippin. - Saruman, obawiam się, nie ma teraz do tego głowy. Jest w swojej wieży, ale zajęty Smoczym Językiem. Pozwól, że się przedstawię, miłościwy panie – dodał formalnie, zwracając się do Theodena. – Jestem Peregrin, syn Paladina z rodu Tuków. Obaj z Merrym pochodzimy z dalekiej północy. - A nas, swoich druhów, nie witasz?! Nic nie powiesz Legolasowi ani mnie?! - nie wytrzymał Gimli - O łajdaki, włóczykije, powsinogi kudłate! Aleście nam urządzili rajd przez pół Śródziemia! O mało nóg sobie nie połamaliśmy! Gnamy za wami przez stepy i lasy, przez bitwy i śmierć, wam na ratunek, a wy sobie tutaj uczty i zabawy urządzacie. O, wy...! I macie ziele fajkowe, gadajcie zaraz skąd je wzięliście, bando psubratów! Zaraz coś mi się zrobi, na młoty przodków, trzymajcie mnie, słowo daję, bo mnie rozniesie! - Zgadzam się z tobą w całej pełni – roześmiał się Legolas. – Choć ja raczej spytałbym, skąd wytrzasnęliście wino? - Jak widzę, ogłady ci nie przybyło, mój drogi Gimli - Pippin uśmiechnął się łobuzersko. - Znajdujesz nas, zwycięskich, na polu chwały i zamiast nas podziwiać, żałujesz nam paru skromnych łupów, na które sobie zasłużyliśmy. - Zasłużyli sobie! - prychnął Gimli. - Zaraz mnie krew zaleje, trzymaj mnie Legolasie, bo sam nie wiem co będzie! Jeźdźcy Rohanu śmiali się w głos, przysłuchując tej rozmowie - Gdzie jest Boromir?- zapytał Aragorn, podnosząc głos, by przekrzyczeć gwar za swoimi plecami. - Niedaleko stąd, przy zachodniej spiżarni - odparł Pippin, pokazując palcem za siebie. - Nadzoruje przygotowania do skromnej uczty, jaką Drzewiec kazał wydać na waszą cześć. Szczerze mówiąc, trochę nas zaskoczyliście przybywając o tak wczesnej porze, spodziewaliśmy się was raczej bliżej wieczora - to rzekłszy, nabrał tchu w pierś - Boroooomiiiir!!!- wrzasnął potężnie w kierunku murów, aż niektóre konie niespokojnie poderwały łby. - ..mir.. mir.. - odpowiedziały echa, dziwnie stłumione przez mgłę. Aragornowi dreszcz przemknął po plecach. Złe przeczucia, mimo wyjaśnień hobbitów, nie chciały go opuścić. - W zasadzie to Boromir miał was oficjalnie powitać - dorzucił Merry. - Jeśli czuwa tam tak samo, jak wy tutaj, to obawiam się, że nieprędko go zobaczymy! - zagrzmiał Gimli. - Niewątpliwie jesteśmy świadkami spotkania drogich sobie przyjaciół - podsumował rozbawiony Theoden.- A więc to są wasi zaginieni towarzysze, Gandalfie? Ostatnie dni istotnie obfitują w dziwa. Tyle ich już widziałem, choć niedawno wszak opuściłem progi Edoras, a oto przede mną stoją następne istoty z legendy. Jesteście niziołkami, których niektórzy z nas zwą “holbytla”? - Za pozwoleniem, miłościwy panie, wolimy, by nas nazywano hobbitami - poprawił go Pippin grzecznie. - Hobbitami? - upewnił się Theoden. - Dziwne to słowo. Ale brzmi dobrze. Hobbici. Słyszałem różne legendy o was, ale żadna nie dorównuje rzeczywistości. Merry i Pippin ukłonili się, biorąc te słowa za komplement. - Jesteś aż nazbyt uprzejmy, miłościwy panie -rzekł Merry dwornie. – I dla nas jest to osobliwe spotkanie, bowiem po raz pierwszy w czasie naszej długiej wędrówki, napotykamy kogoś, kto wie cokolwiek o hobbitach. - Mój lud pochodzi z północy - odparł Theoden. - Ale nie będę was zwodził, znam niewiele legend dotyczących hobbitów. Tyle tylko, że daleko, za górami, lasami, w norkach mieszka lud niziołków. Ale o ich czynach nic nie wiadomo, bowiem unikają ludzi. Kiedy potrzeba potrafią znikać. I doskonale naśladują głosy ptaków. Z pewnością można o was powiedzieć więcej. - O, zdecydowanie tak - Pippin założył ręce na plecy. - Nie słyszałem jednak - Theoden zmarszczył brwi - by opowiadano, że puszczają dym ustami. - A, to nie dziwota - zauważył Merry. - Ta sztuka jest celebrowana ledwie od kilku pokoleń. Niejaki Tobold Hornblower, z Longbottomu w Południowej Ćwiartce pierwszy wyhodował to ziele w swoim ogrodzie. Było to w roku 1070, wedle naszej rachuby czasu. Tajemnicą natomiast pozostaje, w jaki sposób stary Tobby zdobył to.. - Strzeż się, królu! - rozległ się znajomy głos z lewej strony Bramy. Wszystkie głowy zwróciły się w tamtą stronę. - Zaraz zostaniesz uraczony taką ilością nazw, dat, koligacji i imion kuzynów, aż do dziewiątego pokolenia włącznie, że ani się obejrzysz a nastanie zima. - Jesteś nareszcie! - odezwał się Pippin z lekką pretensją w głosie. Wśród Rohirrimów przeleciał szmerek. Aragorn, który już wcześniej słyszał coraz głośniejszy chrzęst kamieni dochodzący zza Bramy i skupił spojrzenie na tamtej części muru, pozwolił sobie na oddech ulgi. Boromir zdrów i cały stanął na rumowisku ponad nimi. Mimo lekkiego tonu wydawał się być spięty, ale może to było tylko takie wrażenie. - Nie powinieneś ich więc zachęcać do snucia opowieści - ciągnął Gondorczyk, ostrożnie stąpając po osuwających się mu spod nóg kamieniach. Na moment zniknął zebranym z oczu, obchodząc duży głaz, ale głos jego brzmiał wyraźnie - ponieważ ryzykujesz ból głowy. Wiem coś o tym - oznajmił, wyłaniając się na powrót. Na tle czarnego muru, w swoim szarym, elfim płaszczu wydawał się ogromny. Trochę jak nierealna postać, żywcem z legendy, bardziej duch niż istota z krwi i kości. - Ha, ha. Prześmieszne - warknął Pippin z przekąsem. - Królu - Boromir stanął przed przybyłymi i sztywno skłonił głowę. - Gandalfie. To prawdziwy zaszczyt przyjmować was w Isengardzie. Witaj, Eomerze, długie miesiące upłynęły od naszego ostatniego spotkania. Rad cię widzę w dobrym zdrowiu. - Witaj, lordzie Boromirze - Eomer przyłożył dłoń do czoła w geście szacunku. Boromir odpowiedział mu uśmiechem, a następnie przeniósł wzrok na towarzyszy z Drużyny. - Jak się macie, przyjaciele?- zagadnął ciepło. - Mam nadzieję, że stęskniliście się za mną równie mocno, jak ja za wami. Cali i zdrowi, mam nadzieję? Zsiądźcie i przyłączcie się do nas - to mówiąc wskazał obrus zastawiony butelkami. -Ten przynajmniej umie się zachować - zamruczał krasnolud. - Gdzie jest Drzewiec, Boromirze?- zapytał Gandalf. - W lesie na północ stąd. Powiedział, że idzie się napić czystej wody. Większość entów mu towarzyszy, jako że mają tam jeszcze sporo pracy. - I zostawili Orthank bez nadzoru?- Gandalf zmarszczył krzaczaste brwi. - Ależ skąd! - zaprzeczył Boromir żywo. - Wszędzie dookoła Isengardu porozstawiane są czujki. Mysz się nie prześlizgnie. Nawet stąd widzę jednego enta przy tamtej skale. To chyba Żwawiec - wskazał kierunek ręką. Przy tym ruchu płaszcz, jakim był starannie okryty rozsunął się i Aragorn zmrużył oczy, widząc bure pasma zakrzepłej krwi na całym froncie boromirowego kaftana. Materiał był porozcinany w okolicy lewego obojczyka. Baczny wzrok Strażnika odnotował też bandaż na udzie i wąskie rozcięcie powyżej, ślad po cięciu mieczem. A więc nie mylił się, przypuszczając, że Boromir został ciężko ranny pod Parth Galen. Tyle, że ktoś, kto stracił tyle krwi, powinien dopiero zwlekać się z łoża. Nie minęło wszak jeszcze dziesięć dni od tamtej bitwy. A Boromir nie sprawiał wrażenia człowieka osłabionego. Wprost przeciwnie, wyglądał wyjątkowo krzepko i poruszał się bez widocznego wysiłku, jakby ten bandaż wcale mu nie przeszkadzał. Dziwne. - Tak, widzę tam samotnego enta - potwierdził Legolas. - Stoi nieruchomo z opuszczonymi rękami. - Właśnie minęło południe, a my od świtu nic nie mieliśmy w ustach - zauważył Gandalf. - Wspominaliście coś o jakiejś uczcie... - W rzeczy samej. Czeka na was pod północną ścianą Orthanku - Boromir ponownie pokazał im kierunek ręką. - Drzewiec prosił, bym wam przekazał, że on sam tam was powita. - Dodam też, że zastaniecie tam obiad i różne przysmaki – wtrącił się Merry, który wraz z Pippinem pofatygował się na dół. - Specjalnie wyszukane i dobrane przez wasze pokorne sługi. Po tych słowach, obaj hobbici, a ku zaskoczeniu przybyłych, także Boromir skłonili się dwornie. - Od tego trzeba było zacząć! - roześmiał się Gandalf - Czy pojedziesz ze mną, królu? Poznasz Drzewca, a to najdostojniejszy i najstarszy z entów. Sam Fangorn. A z jego ust usłyszysz pradawną mowę. To niedaleko, trzeba będzie tylko objechać to jezioro. - Pojadę chętnie - odparł Theoden. - Do widzenia, moi drodzy hobbici. Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy - to powiedziawszy zwrócił wzrok na Boromira. - Znalazłeś odpowiedzi na owe twe tajemnicze pytania, które pchnęły cię w daleką podróż, synu Denethora? - Znalazłem - odparł Boromir poważnie. - Cieszę się. Rad bym z tobą porozmawiać, ale nie mam serca odbierać cię przyjaciołom. Na pewno macie mnóstwo spraw do omówienia. Kiedy jednak już się nagadacie, chciałbym cię prosić na słówko. - Oczywiście. Jak sobie życzysz, panie - Boromir skłonił głowę. - W drogę! - zakomenderował Gandalf. Obieżyświat zsiadł jako pierwszy i nogi Merry’ego, jakby bez udziału woli, same ruszyły w jego stronę. Strażnik rzucił wodze, przyklęknął i objął go serdecznie na przywitanie i dopiero ten uścisk uzmysłowił hobbitowi w całej pełni, że to się dzieje naprawdę, że znów są Drużyną. Przymknął oczy, wdychając znajomy zapach dymu ogniska, skór i lasu, jaki zawsze towarzyszył Obieżyświatowi. - Wszystko dobrze? - spytał cicho Aragorn, kiedy już się od siebie odsunęli. Oczy mu się uśmiechały. Merry pokiwał głową. Bo wszystko było dobrze – nie byli już sami, a ich przyjaciele zdrowi i cali dotarli do Isengardu. Wszystko dobrze - powtórzył sobie Merry w myślach, rozkoszując się tymi słowami. Obieżyświat uścisnął raz jeszcze jego ramiona i musiał zająć się Pippinem, żywiołowo okazującym radość ze spotkania. Merry odsunął się, robiąc przyjaciołom miejsce i obejrzał się za siebie. Boromir pochylał się właśnie nad Gimlim, wymieniając solidny, żołnierski uścisk ręki. Obok zaś stał Legolas, patrząc na człowieka z wyrazem wielkiego zakłopotania na twarzy. Merry też się zdziwił, bo pierwszy raz widział taką minę u elfa. - Zmieniliście się - usłyszał głos Obieżyświata i odwrócił się ku niemu. Strażnik trzymał Pippina na wyciągnięcie ramienia i spoglądał na niego bacznie, marszcząc czoło. Miał taki sam wyraz twarzy, jak Legolas, niepewności i zakłopotania. - Nie wiem dokładnie, na czym to polega, ale jesteście jacyś ... inni. - A ty za to nic się nie zmieniłeś - odparował Pippin wesoło. - Jesteś naszym Obieżyświatem, jakiego znamy i kochamy, tylko ta zbroja ci nie pasuje. - Aragornie? - rozległ się za nimi głos Boromira. Hobbici odsunęli się na boki. Obieżyświat wstał i uśmiechnął się. - Witaj, Boromirze. Obaj mężczyźni zrobili krok ku sobie i wyciągnęli ręce, by żołnierskim, braterskim gestem ująć się za przedramiona, gdy wtem zamarli. Merry rozdziawił usta i zamrugał oczami. Na twarzy Boromira odmalowało się podobne osłupienie, gdy tak patrzył na Aragorna.... z góry. Normalnie ustępujący Strażnikowi wzrostem, Boromir był teraz od niego wyższy. Obaj mężczyźni, jak na komendę, spojrzeli pod nogi, upewniając się, że stoją na równym terenie, po czym podnieśli pełen niedowierzania wzrok. - Jak..? - zaczął Aragorn. - Co..? – wszedł mu w słowo Boromir. Następnie obaj urwali, a Aragorn wyciągnął ręce i położył je na ramionach przyjaciela, jakby chciał się przekonać, czy go wzrok nie myli. - Na brodę Durina! – zdumiony okrzyk krasnoluda przykuł uwagę zebranych. Gimli stanął obok Pippina, który niemal dorównywał mu wzrostem. - Czy to wy urośliście, czy też ja się skurczyłem? - To oni - zauważył Legolas. - To oni wystrzelili w górę, jak pędy po deszczu. - Jak to zrobiliście, gadajcie zaraz!- zażądał krasnolud podpierając się pod boki. Hobbici wymienili z Boromirem zszokowane spojrzenia. - Nie zauważyliście, że jesteście więksi? – Legolas uśmiechnął się z rozbawieniem. - N...nie - wyjąkał Merry. - Niby jak? - odezwał się Pippin. - Przecież nie noszę przy sobie miarki! - Nasze ubrania! - wykrzyknął Merry w olśnieniu. - To dlatego moje spodnie są krótsze! Myślałem, że to po tym łażeniu w kałużach się skurczyły. To dlatego twój kaftan cię ciśnie! - rzucił triumfalnie, oskarżycielsko celując w Boromira palcem. - Miałem rację, że to nie moja wina! - I to dlatego guziki od koszuli zaczynają mi się urywać - mruknął Pippin. - Od MOJEJ koszuli?- Merry zmarszczył brwi. – Jeśli choć jeden zgubiłeś, powieszę cię na jej rękawie! - Uważajcie, znowu ma napad! - Pippin odskoczył i schował się za Legolasem. - Strasznie agresywny się zrobił, odkąd ta koszula nim zawładnęła - poinformował elfa poufnym tonem. - O, nie! Bezczelny Tuk! Miarka się przebrała, ściągaj ją natychmiast, albo osobiście ją z ciebie zedrę! - Merry ruszył ku Pippinowi. - Widzisz? Widzisz? – Tuk dał nura za plecy roześmianego elfa. - Oni tak bez przerwy - jęknął Boromir, robiąc przesadnie rozpaczliwą minę. - Jak to dobrze, że już przyjechaliście – dorzucił z ulgą. Rozbawiony Aragorn poklepał go pocieszająco po ramieniu. - No, no, ładne rzeczy - krasnolud pokręcił głową, przyglądając się Boromirowi. - Ledwo na dziesięć dni spuściliśmy was z oka i proszę! Strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy zostawili was bez opieki przez miesiąc! W żadne drzwi byście się nie zmieścili! - Aż tak źle nie jest - Merry wzruszył ramionami. - Ubrania są ciasne, ale jeszcze pasują i da się w nich chodzić. - Mów za siebie - mruknął Boromir. - Ja ledwie oddycham w tym kaftanie. Zaraz! Czy to oznacza, że po powrocie nie zmieszczę się w moją paradną zbroję?! - przeraził się. - Co tam w zbroję, ja mam poważne obawy, że się nie zmieszczę w moim własnym łóżku! - oznajmił Pippin dobitnie. - Trzeba mieć pusto w głowie, żeby porównywać moją zbroję do łóżka! Gdzie tu hierarchia wartości? – oburzył się Boromir. - Szkoda, że od napoju entów nie przybyło ci rozumu, mości Pippinie! - Jakiego napoju?- zainteresował się Legolas, ale ani Boromir ani Tuk nie zwrócili na niego uwagi. -Taa? Jak sobie pościelisz w tej swojej zbroi i się w niej prześpisz to zmienisz zdanie, mości Boromirze! - Jakoś nie widzę sensu w tej argumentacji! - Bo może wypiłeś za mało napoju! - Oni tak bez przerwy - obwieścił Merry dobitnie, zwracając się do Aragorna. – Jak to dobrze, że przyjechaliście - dodał, celowo powtarzając słowa Boromira. Elf i krasnolud zaczęli się śmiać. Boromir łypnął na hobbita, ale darował zebranym ripostę, jaką szykował dla Pippina. - Nie mogę się temu nadziwić - Gimli pokręcił głową. - Bliżej wam teraz do krasnoludów niż do hobbitów. Że już o mości Boromirze nie wspomnę, któremu niewiele do trolla brakuje. - Ale jak to się mogło stać?- Boromir popatrzył na Aragorna pytająco, jakby miał nadzieję, że Strażnik wszystko mu zaraz rozsądnie wytłumaczy. - A skąd mam wiedzieć?- Aragorn rozłożył ręce. - Piliście albo jedliście coś dziwnego? - Woda entów! - Merry pacnął się w czoło. - Piliście wodę entów?! - Legolas zbliżył się żywo. - A zatem nic dziwnego, że jesteście więksi. Dobrze, że tylko na tym się skończyło. - Wiedziałem, że nie powinienem brać tego podejrzanego paskudztwa do ust! - mruknął Boromir gniewnie. - To podejrzane paskudztwo uratowało ci życie - wytknął mu Merry. - Bez niego byłoby z tobą krucho. Lepiej chyba być większym niż martwym. - Właśnie! Byłbym zapomniał - Aragorn rozsunął płaszcz Boromira, odsłaniając kaftan i przyjrzał mu się uważnie. - Jesteś ranny. - Byłem - poprawił go Boromir, sięgając po połę płaszcza, żeby się okryć z powrotem, ale Aragorn go powstrzymał. - Co się stało?- zapytał Strażnik dotykając rozcięcia w kaftanie. Gimli i Legolas też się zbliżyli, by spojrzeć. - Nic takiego - odparł Boromir niecierpliwie. - Nic takiego?! – powtórzył Pippin z oburzeniem. – Boromira raniły trzy strzały! – wyjaśnił Aragornowi, nie zważając na groźne spojrzenie, jakie posłał mu Gondorczyk. Gimli gwizdnął z przejęcia i niedowierzania. - A to - hobbit wskazał kreski ponad bandażem na udzie i na kaftanie - ślady po orkowych szablach. Na przedramionach też takie ma. -Trzy strzały?! – Aragorn zmarszczył brwi. - Gdzie? - Dalibyście spokój... - zaczął Boromir niechętnie, ale nikt go nie słuchał. - Tu, tu i tam - objaśniał Pippin, pokazując palcem. – Ta na szczęście tylko go drasnęła, a nie wbiła się jak pozostałe. - Kto je wyjął?- pytał dalej Aragorn, mimo protestów Boromira, spychając jego płaszcz za ramię i oglądając ślad po strzale, która przebiła mu rękę. - Ta przeszła na wylot - podpowiedział mu Pippin usłużnie. - Właśnie widzę. - Ale najbardziej krwawiła ta rana pod obojczykiem. - Pippinie...- syknął gniewnie Boromir. - Kto je wyjął?- powtórzył Aragorn, spoglądając pytająco na hobbita. - Ja też tutaj jestem! - warknął Boromir. - Orkowie - odparł Tuk. - Kiedy? - Zaraz po tym, jak go postrzelili. Aragorn spojrzał na Boromira ze współczuciem. - Boli, jak tak dotykam? - Nie!- burknął Gondorczyk. - A teraz?- spytał, fachowo zginając jego rękę. - Też nie. Czy moglibyśmy już...- - Nic ci nie dokucza? - *WY* mi dokuczacie! - wybuchnął Boromir, stanowczo wyrywając rękę z uchwytu Aragorna i zdecydowanym gestem zawijając się płaszczem. Aragorn uniósł dłonie ku górze w obronnym geście. - Dobrze, już dobrze. Chciałem się tylko upewnić, że wszystko jest w porządku. - Pod tym względem tak - odparł Boromir, spuszczając wzrok. Aragorn zmarszczył brwi i już otwierał usta, by spytać, pod jakim względem nie, kiedy przerwał mu Gimli. - Brak tylko Froda i Sama, a Drużyna byłaby w komplecie - zauważył krasnolud z westchnieniem. Aragorn zauważył, że Pippin przysuwa się nieznacznie do Boromira. Nie uszło też jego uwadze, że Merry blednie. - Wiecie coś o Frodzie?- zapytał Tuk ostrożnie. - Frodo zmierza do Mordoru - odparł Aragorn. - Sam?! - wykrzyknął Boromir w osłupieniu. - Nie “sam” a z Samem.- poprawił go Aragorn, uśmiechając się lekko. - We dwóch do Mordoru?! Bez żadnej eskorty? Jak mogłeś ich tak puścić?! - Boromir rozłożył ręce. - To była decyzja Froda, na którą nie miałem wpływu - odpowiedział Aragorn, patrząc na Boromira uważnie. - Poza tym nie mogliśmy zostawić was w łapach orków. - Ale to szaleństwo! Obłęd jakiś! Dwaj hobbici zdani na... - Gondorczyk urwał nagle i spojrzał w dół. Pippin mocno ściskał jego dłoń, patrząc znacząco. Boromir rzucił szybkie spojrzenie na Aragorna, potem znowu na Pippina, odetchnął głęboko i zamilkł dotykając dłonią czoła. - Tak widać miało być - podsumował Aragorn, zastanawiając się nad tą wymianą spojrzeń. - Valarowie postawili przed nami nowe, odmienne zadania, a los Powiernika biegnie własnym torem. Na moment zapadła cisza. Pierwszym, który ja w końcu przerwał był krasnolud. - Ekhm, no więc tak, właśnie. Zmieniając może temat, pozwól, mości Boromirze - Gimli chrząknął i wysunął się do przodu – że, jako wyraz radości z naszego spotkania, wręczę ci coś.... – to mówiąc, sięgnął po podłużny i pokaźny pakunek, który niósł przewieszony przez plecy. – Jeśli tylko zdołam się wyplątać z tych przeklętych rzemieni, a dziękuję mój drogi Legolasie. No więc, ekhm ekhm – ciągnął Gimli, odwijając ciemne sukno. - Myślę, że się ucieszysz. Merry ciekawie wyciągnął szyję. Gimli odwinął kolejny pas materiału i hobbit złowił błysk metalu. - Mój miecz!!!!- wykrzyknął Boromir, szeroko otwierając oczy. - Ano tak. Wziąłem go w nadziei, że będę mógł zwrócić go właścicielowi - Gimli rzucił sukno pod nogi, oparł ostrze o ziemię i triumfalnie położył dłoń na głowicy. - Niosłeś go przez całą drogę?! Z Parth Galen?! - Boromir wciąż jeszcze nie dowierzał. - Owszem. W końcu czego się nie robi dla tow... ugh!!! – zdumiony Gimli nie zdołał dokończyć zdania; Boromir przypadł do niego, przykląkł i zamknął go w iście niedźwiedzim uścisku. - U... uważaj.... miecz! - stęknął krasnolud. - Dziękuję!!! - Mości Bo... Boromirze... khh... połamiesz mi żebra! - Dziękuję! - dla zaakcentowania słów Gondorczyk entuzjastycznie uścisnął go raz jeszcze, aż krasnolud zachwiał się na nogach, i w końcu uwolnił ze swych objęć. Następnie, wciąż klęcząc, delikatnie, pieszczotliwie niemal, ujął rękojeść swego miecza. Merry uśmiechnął się widząc wyraz jego twarzy. Oczy człowieka jaśniały. Tak uradowanego Boromira chyba jeszcze nigdy hobbici nie widzieli. - Pomyślałem sobie – Gimli odetchnął głębiej i odchrząknął, lekko zakłopotany - że to będzie taki znak. Po prostu nie mogłem go tam zostawić pośród orkowego ścierwa, by rdzewiał w zapomnieniu, bo to by było tak, jakbym przekreślał szansę, że cię jeszcze kiedykolwiek zobaczę. Nie mieliśmy wielkiej nadziei na ocalenie waszej trójki, więc wziąłem go, żeby no... jakby to ująć - zaczarować los. Choć niektórzy elfowie, ehm hm, nie wskazując palcem - Gimli łypnął znacząco w bok - twierdzili, że dodatkowy ciężar będzie mi przeszkodą w marszu. Boromir uniósł na niego roziskrzony wzrok. - Jestem twoim dłużnikiem, Gimli synu Gloina - oświadczył. - Drobiazg! - krasnolud niby to niedbale machnął ręką, ale widać było po nim, że jest bardzo zadowolony. Boromir, uśmiechnięty od ucha do ucha, wstał i otrzepał spodnie. - Aż chce się żyć - oznajmił, z czułością przesuwając palcami po ozdobnej rękojeści. Zebrani też się uśmiechali, widząc jego radość. - Na brodę Durina - dobiegł ich pomruk Gimlego. - Ten człowiek ma ramiona jak imadło. Legolas i Merry zaśmiali się cicho, ale Boromir nie dosłyszał tego komentarza zajęty mieczem i Pippinem, który podszedł doń i zaczął mu wykładać, jak to miał rację, mówiąc, że nie wszystko przepadło i nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje. - Może wejdziemy do kordegardy?- zaproponował Merry. - Pewnie jesteście zdrożeni i głodni, a w środku czeka na was obiad. - Twe słowa, mój drogi hobbicie, niczym balsam spływają na mą duszę - Gimli energicznie zatarł ręce. - Prowadź, prowadź, nie zwlekając. Aragorn też zrobił krok we wskazanym kierunku, kiedy nagle zauważył dziwną wymianę spojrzeń między Merrym a Boromirem. Zmarszczył brwi, wyczuwając napięcie i zawahanie. Trwało to zaledwie mgnienie oka i nikt poza nim tego nie zauważył, ale beztroski nastrój, jaki go przed chwilą opanował, nagle się ulotnił. Atmosfera zgęstniała, coś się zmieniło. Niby Pippin dalej wesoło paplał coś do Gimlego, Legolas śmiał się dźwięcznie, ale Aragorn poczuł, jak wraca dawny ciężar na sercu. - Aragornie? - Boromir, spięty i poważny, spojrzał mu prosto w oczy. – Czy mogę zamienić z tobą słowo, na osobności? - Teraz? - Chciałbym mieć to już za sobą. To ważne - Boromir zacisnął palce na rękojeści miecza. - Nie zajmę ci dużo czasu. Aragorn rzucił dyskretne, tęskne spojrzenie na odchodzących ku kordegardzie towarzyszy. O niczym innym nie marzył, jak zjeść coś i wyciągnąć się choć na chwilę w spokoju. Ostatnią rzeczą, na jaką teraz miał ochotę były poważne rozmowy na osobności. Ale mimo zmęczenia nie mógł – i nie chciał - odmówić. Po raz pierwszy Boromir zwracał się do niego z taką prośbą i Aragorn, choćby nie wiadomo jak zmęczony, zamierzał go wysłuchać. Nie raz próbował się zbliżyć się do dumnego Gondorczyka, chcąc go poznać i zawsze napotykał chłodną uprzejmość i mur. Boromir wyraźnie trzymał się na dystans i dawał mu do zrozumienia, że nie ma mowy o żadnym spoufalaniu się. Braterstwo broni – owszem, proszę bardzo, lecz na tym koniec. Dlatego też teraz Aragorn poczuł się zaintrygowany. - Jak sobie życzysz - powiedział, pochylając głowę w geście zgody. Boromir podziękował mu spojrzeniem i wskazał na pobliski zaułek wśród gruzów. - Może tam? – zaproponował. Aragorn zachęcił go gestem do marszu, dając do zrozumienia, że chętnie pójdzie za nim. Ruszyli w tamtą stronę w milczeniu, kamienie chrzęściły im pod nogami. Aragorn obejrzał się przez ramię. Merry stał przy wejściu do wieży i patrzył za nimi. Strażnik zmarszczył brwi i przyspieszył kroku – Boromir wysforował się do przodu i właśnie mijał wyłom w murze. Tam odwrócił się i czekał, nadal ściskając w dłoniach miecz. - Usiądziemy? - Aragorn podszedł bliżej i zapytał, widząc, że towarzysz stoi, niezdecydowany. Boromir pokiwał głową. Usiedli ramię w ramię na dużym, płaskim kamieniu. Aragorn zerknął kątem oka – palce Boromira tak mocno zaciśnięte były na rękojeści, że aż kłykcie mu zbielały. Milczenie przeciągało się. Strażnik czekał cierpliwie, aż Boromir zacznie mówić, lecz jednocześnie nie mógł opędzić się od niemiłego mrowienia, jakie często nawiedzało go w przeczuciu zbliżającego się wroga. Dlaczego właśnie teraz udzielało mu się to przedbitewne napięcie? Syn Denethora wziął głęboki wdech i podniósł głowę, przerywając kontemplację rękojeści swego miecza. - Próbowałem sobie jakoś ułożyć to co mam ci do powiedzenia - zaczął cicho - ale wszystko mi uleciało, mam pustkę w głowie. Nie wiem, jak ci to powiedzieć, więc zrobię to wprost. Ale najpierw... - Boromir podniósł na niego poważny i czujny wzrok - chciałbym cię o coś spytać: czy rozmawiałeś z Frodem, po tym jak pobiegłem za hobbitami? - Nie. Nie widziałem się z nim od czasu narady nad rzeką - odparł Aragorn ostrożnie. - A więc nie wiesz, co naprawdę stało się pod Amon Hen... - Boromir stwierdził raczej, niż spytał, znowu zwracając spojrzenie na miecz i pocierając palcem małe wyszczerbienie tuż pod rękojeścią. Aragorn wbił w niego surowy wzrok. Była to rzecz, o którą zamierzał go wypytać, może nie tak od razu, ale niebawem na pewno – pamiętał bowiem te zdawkowe, wymijające zdania, jakimi ich uraczył Gondorczyk, wracający do obozu po długiej i tajemniczej nieobecności. - Boromirze, *co* stało się pod Amon Hen? - Poszedłem za Frodem, żeby z nim porozmawiać o drodze do Minas Tirith - zaczął Boromir, biorąc głęboki wdech; mimo napięcia, jakie się w nim wyczuwało, jego głos brzmiał pewnie i bardzo spokojnie. - Nie zdołałem go przekonać, by poszedł ze mną, więc spróbowałem odebrać mu Pierścień. Siłą. Aragorn zamarł. Przez mgnienie oka wydawało mu się, że Boromir żartuje – może dlatego, że powiedział to tak od niechcenia. Ale on nie żartował. A dla Aragorna najgorsze w tym wszystkim było uświadomienie sobie, że on się takiego wyznania spodziewał. To okropne, ale nie był aż tak zaskoczony, jak być powinien. Dużo wszak myślał od czasu Parth Galen, składał całości układanki i obraz jaki zaczął mu się wyłaniać, powodował ów przypływ złych przeczuć. I oto teraz wszystkie się potwierdzały. Podczas spływu Anduiną musiał być ślepy, że nie zauważył, na co się zanosi. Młodsi hobbici szeptali mu w zaufaniu, że Boromir jest “jakiś dziwny” – on sam widział, że ich towarzysz zmienił się od pobytu w Lorien. Ale zakładał, że Boromirowi dają się we znaki trudy podróży i brzemię trosk... I nic nie zrobiłem. Widziałem, że się źle dzieje i nic nie zrobiłem. Co ze mnie za przywódca? Jestem – byłem- odpowiedzialny za całą Drużynę. Za Boromira też. I zamiast interweniować, stałem z boku, rozmyślając o odległych sprawach, o Mordorze, o losach świata. A tymczasem Nieprzyjaciel działał na wyciągnięcie ręki. To, co stało się pod Amon Hen to w pewnym sensie również moja wina, moje niedopatrzenie. Tamtego nieszczęsnego dnia nawet nie zauważyłem, że Boromir wymknął się za Frodem, zupełnie jakby jakaś zasłona spowiła mi oczy i umysł... Ślepiec, ślepiec i jeszcze raz ślepiec. Boromir był aż nazbyt oczywistym celem dla Pierścienia. A on, dowodzący Wyprawą od Morii, przegapił oznaki zmian, zbagatelizował dziwne zachowanie towarzysza i nie zdołał zapobiec katastrofie. Pytanie brzmiało teraz jak głęboko te zmiany wryły się w Boromira i co dalej. Tymczasem Boromir ciągnął dalej, po chwili zawahania: - Jakiś szał mnie opętał. Frodo nie chciał słuchać moich argumentów i nie zgodził się iść ze mną do Minas Tirith. Rzuciłem się na niego, a wtedy on zniknął. Nawet nie zdążyłem go dotknąć. Myślę, że włożył Pierścień na palec - Boromir popatrzył na niego uważnie i ponownie wziął głęboki oddech. - I to w zasadzie wszystko, co chciałem ci powiedzieć – dodał, spuszczając na moment wzrok ku ziemi i zaraz podnosząc go, jakby pytająco, na Strażnika. - Jak to „wszystko”? - Aragorn zamrugał oczami. - Nic więcej nie masz mi do powiedzenia?! - A co jeszcze chciałbyś wiedzieć?- zapytał Boromir spokojnie. Aragorn, mając wrażenie, że grzęźnie w bagnie albo w jakimś koszmarnym śnie, powolnym gestem podniósł dłoń do czoła i ucisnął nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym. Valarowie, jakże potwornie był zmęczony! Naprawdę, nie miał siły na to wszystko. Spojrzał w bok – Boromir obserwował go bacznie. - Czy nadal pragniesz Pierścienia? - musiał o to spytać. - Tak - padła spokojna i szczera odpowiedź. - I nie. Aragorn wstał i przyciskając dłoń do czoła zaczął się przechadzać, tam i z powrotem. Boromir nie spuszczał z niego wzroku. - Żałujesz, że ci się nie udało go zabrać, tam pod Amon Hen? - rzucił, zatrzymując się na chwilę. Ku jego zaskoczeniu Boromir uśmiechnął się lekko. - Oni zadali mi to samo pytanie - mruknął, przesuwając palcami wzdłuż jelca. Aragorn pomyślał sobie nagle, że byłoby lepiej, gdyby odłożył ten miecz... - Jacy “oni”? - Hobbici. Merry i Pippin. - Powiedziałeś im? - Aragorn uniósł brwi w zaskoczeniu. - Powiedziałem. - I co? - Wybaczyli mi, wyobraź sobie - Boromir wzruszył ramionami. - Tak po prostu. I zachowują się tak, jakby nie chowali do mnie urazy. Zwłaszcza Pippin. Żeberek nie chce mi darować - Gondorczyk uśmiechnął się do siebie - ale Pierścień mi wybaczył. - Jakich żeberek, na litość? - Aragorn, zdezorientowany, potrząsnął głową. - To długa historia - mruknął Boromir, zbywając go machnięciem ręki. Aragorn patrzył na niego z niedowierzaniem. Jak to jest, że nie miał problemów z dogadaniem się z obcymi rasami, z Legolasem, Gimlim, a nie mógł zrozumieć teoretycznie najbliższego mu człowieka z Drużyny? - Możesz mi wyjawić, co zamierzałeś zrobić z Pierścieniem? - jego głos zabrzmiał ostro, może odrobinę za ostro. - Chciałem go zabrać do Minas Tirith - Boromir wbił wzrok w ziemię – I powierzyć Denethorowi. Mój ojciec wiedziałby, jak go użyć dla dobra Gondoru. - Od dawna to planowałeś? - Co? - spytał Boromir niepewnie. - Przejęcie Pierścienia. - Nie planowałem tego! - odparł Boromir szybko, jakby wystraszony. - To.. to się stało nagle, wtedy pod Amon Hen. Daję ci słowo honoru, że niczego nie planowałem. Poszedłem za Frodem, żeby go namówić na Minas Tirith. I w trakcie tej rozmowy coś się zaczęło ze mną dziać, przyszło mi do głowy, że nie mogę pozwolić, by Pierścień został zniszczony i że muszę go użyć dla ratowania kraju. I nie mogłem się tej myśli oprzeć. - Mimo iż wiesz, że Pierścienia nie można użyć?- Aragorn patrzył na niego surowo. - To Pierścień używa tego, kto ośmieli się wyciągnąć po niego rękę! A wszystko co z jego pomocą zostanie zdziałane, nieuchronnie, ZAWSZE, obraca się w zło! Na litość Nienny, przecież byłeś na Naradzie! Nie słuchałeś tego, co mówili Elrond i Gandalf? - Słuchałem. - I co? - Myślałem, że będę wystarczająco silny... - Boromirze! Sam Gandalf bał się wziąć Pierścień na przechowanie, choćby tylko na chwilę. Elfowie nie chcą go nawet dotykać! Nic ci to nie dało do myślenia? - Myślałem... - zaczął Boromir żałośnie. - Może mniej myśl, a bardziej słuchaj, co mówią starsi i mądrzejsi od ciebie! – wybuchnął Aragorn gorzko. Boromir skulił się i zwiesił głowę, milknąc. Strażnik odetchnął głęboko i przyłożył dłoń do czoła. Spokój. Uspokój się - przykazał sobie surowo. - Krzykiem nic nie zdziałasz, pogorszysz tylko sprawę. On potrzebuje wsparcia, a nie sędziego. Co się stało, już się nie odstanie. Pamiętaj, że też nie jesteś bez winy. Trzeba było czuwać, a nie spać. Biedny Frodo. Myślałem, że jego decyzja o odejściu z Drużyny była świadoma i przemyślana. A tymczasem on po prostu uciekał. Niech Iluvatar ma go w swojej opiece. Niech ma w opiece nas wszystkich. Raz jeszcze odetchnął, dla uspokojenia i odezwał się cicho: - Przerwałem ci, przepraszam. Co myślałeś? - Nic - Boromir nie podniósł nawet głowy. - Powiedz. - To i tak już teraz bez znaczenia - odparł, wzruszając ramionami i opierając obie dłonie na jelcu. Aragorn patrzył na niego w milczeniu, ważąc w myślach kolejne pytanie. - Żałujesz tego, co się stało?- zagadnął. Boromir poderwał się na równe nogi, jakby w niego piorun strzelił. - Oczywiście, że żałuję!!! – wybuchnął. - A co ty sobie myślisz?! Że mi dobrze ze świadomością, że wszystkich zawiodłem? Że okazałem się najsłabszym ogniwem w Drużynie?! - Odłóż ten miecz, Boromirze. Boromir wyprostował się sztywno, uniósł dumnie głowę a na twarz wypełzł mu nieładny, krzywy uśmiech. - Bez obaw, dziedzicu Isildura - prychnął kpiąco. - Nic ci z mojej strony nie grozi, nie zamierzam cię zabić. Aragorn pochwycił jego spojrzenie i wbił weń surowy wzrok, trzymając go na tej uwięzi tak długo, aż brzydki uśmiech znikł zupełnie i Gondorczyk zawahał się, kuląc lekko. - Boromirze - Aragorn spytał cicho, lecz dobitnie - dlaczego to powiedziałeś? Syn Denethora umknął spojrzeniem w bok, przygryzł wargę i nagle, zwieszając głowę, odwrócił się do niego plecami, bez słowa. Aragorn odczekał chwilę, po czym wyciągnął dłoń i położył mu ją na ramieniu. Boromir spiął się, mięśnie pod palcami Aragorna stwardniały niczym kamień, ale nie próbował się odsunąć. - Usiądźmy - zaproponował Strażnik spokojnie i, lekko dociskając dłoń, pchnął towarzysza ku kamieniom. Boromir posłuchał go i zajął swoje miejsce, ostrożnie odstawiając miecz na bok. Westchnął ciężko i nerwowo zaplótł dłonie. - Opowiedz mi dokładniej co stało się pod Amon Hen, jeśli możesz. Chciałbym znać szczegóły - poprosił Aragorn. Boromir przez chwilę wahał się, wyraźnie walcząc ze sobą, aż wreszcie skinął głową, raz, na znak zgody. I zaczął mówić – o tym, jak poszedł śladami Froda i jak znalazł go pod Amon Hen, o ich rozmowie i o tym, w co ta rozmowa się przerodziła. I jak Frodo uciekł, a on szukał go, chcąc przeprosić, ale już było za późno, bo Frodo przepadł bez śladu. Aragorn słuchał go w skupieniu, nie przerywając. Śledził nie tylko treść wypowiedzi, ale i jej ton, zwracając uwagę na wyraz twarzy towarzysza i na to, co kryło się w jego oczach. Boromir starał się mówić spokojnie i rzeczowo, ale emocje, jakie nim miotały były łatwe do wyczytania. Wstyd i żal. Przerażenie. Niepewność. I tęsknota za Pierścieniem też. Tyle, że wyrzuty sumienia wyraźnie górowały nad pożądaniem i Aragorn zaczął się uspokajać – jeszcze nie jest tak źle, jak się obawiał. Boromir nie jest stracony. Teraz trzeba mu pomóc i umiejętnie go przez ten chaos poprowadzić. I nie popełnić błędu. Strażnik westchnął. Nawet bez problemów związanych z Pierścieniem Boromir nie był łatwy we współpracy. - A w jaki sposób ten szał cię opuścił? - zapytał, gdy towarzysz skończył swą opowieść. - Równie nagle jak przyszedł. W pogoni za Frodem potknąłem się i runąłem na ziemię. I wtedy, jakby się obudziłem - Boromir zwiesił głowę. Przez chwilę milczał, a potem ciągnął dalej, gorzkim, zrezygnowanym tonem. – Chciałbym powiedzieć, że to było niezależne ode mnie, chciałbym powiedzieć, że nie pamiętam, co się przez ten czas działo. Ale to nieprawda. Ja pamiętam wszystko, Aragornie, z bolesną dokładnością. Każde słowo, jakie wtedy wypowiedziałem, każde przekleństwo, jakie... - urwał i przetarł twarz dłońmi. - Był taki czas, kiedy naprawdę żałowałem, że orkowie mnie nie zabili - szepnął. Aragorn spojrzał na niego ze współczuciem. - Pierścień zaiste ma straszną moc - mruknął, bardziej do siebie niż do Boromira – Ponad nasze zrozumienie. - A co ty niby możesz wiedzieć o mocy Pierścienia! - Boromir gniewnie poderwał się znowu. Aragorn drgnął, zaskoczony. Nie nadążał za tą huśtawką nastrojów. - Nie masz pojęcia przez co ja przechodzę! – ciągnął syn Denethora, gestykulując gwałtownie – Nie widziałeś mnie pod Amon Hen! I nie widziałeś, co się ze mną działo na myśl, że Frodo może przyjechać do Isengardu, więc mi nie opowiadaj... - Aragorn wstał i w dwóch krokach pokonał dystans, dzielący go od ciskającego się Boromira. - Myślisz, że tylko ty słyszysz jego zew?- zapytał, chwytając go za ramiona i potrząsając nim solidnie. - Że tylko ciebie nęka jego głos? Mylisz się! Zapewniam cię, że nie jesteś odosobniony w swych cierpieniach. Boromir opanował się i jakby przygasł. - Tak - szepnął ze smutkiem. – Może i odosobniony nie jestem, ale inni się mu oparli. Ty się mu oparłeś. W przeciwieństwie do mnie. Aragorn wzmocnił chwyt na jego ramionach. - Może dlatego, że ja mam większe doświadczenie i wiem, czym mi grozi użycie Pierścienia - odparł. - A może dlatego, że on skoncentrował całą swoją złą wolę na tobie. Nie wiadomo. Może on ciebie po prostu wybrał - Aragorn uśmiechnął się lekko - Możesz potraktować to jako swojego rodzaju komplement. Boromir prychnął i odwrócił wzrok. - Kiedy już zostaniesz namiestnikiem... - zaczął Aragorn. - Nie zostanę namiestnikiem!- przerwał mu Boromir ostro. - Słucham?- Aragorn puścił go ze zdumienia. - Nie będę namiestnikiem. - Dlaczego?- Aragorn mylnie zakładał, że nic go po pierwszej rewelacji Boromira nie zaskoczy. - Bo tak postanowiłem! Faramir godnie mnie zastąpi. - Zaraz, powoli -Aragorn uniósł dłonie. - To ty jesteś dziedzicem Denethora, a Faramir... - - Będzie idealnym namiestnikiem! - wszedł mu w słowo Boromir. - Koniec dyskusji. A zresztą – dorzucił z dziwnym błyskiem w oku – czyż nie tego chcieliście z Gandalfem? Aragorn spojrzał na niego pytająco, marszcząc brwi. - Słyszałem! - ciągnął Boromir – Rozmawialiście o tym w Morii. O mnie i o Faramirze. Gandalf wyraził ubolewanie, że to nie mój brat bierze udział w Wyprawie. I powiedział coś o ironii losu, że często ci, co stoją w tle, są lepszym materiałem na władców. Słyszałem to na własne uszy! - mówił z rosnącą irytacją.- Może i nie jestem najmocniejszy w mowie elfów, ale zdziwiłbyś się wiedząc, jak wiele mogę zrozumieć! - A zatem zrozumiałeś też, co odpowiedziałem Gandalfowi, prawda?- zaczął Aragorn gniewnie i natychmiast się zganił w duchu : nie można pozwalać, by emocje drugiej osoby zaczęły się udzielać. Zwłaszcza tak bezsensowne jak złość. – Pamiętasz moje słowa?- spytał już łagodniejszym tonem. Boromir nie odpowiedział. - Skoro milczysz, przypomnę ci, że w odpowiedzi zacząłem chwalić twe zasługi dla Drużyny. I powiedziałem, że moim zdaniem jesteś właściwą osobą na właściwym miejscu. A może tego już nie usłyszałeś? Tak czy nie? W odpowiedzi otrzymał niechętne, potakujące skinienie głowy. - Usłyszałeś, tak?- upewnił się. Znowu potaknięcie. - A zatem, skoro znasz moje zdanie – powiedział Aragorn z naciskiem, patrząc mu w oczy - dlaczego teraz wywlekasz tę sprawę? Dlaczego atakujesz mnie za słowa Gandalfa? Boromir przygryzł wargę i wbił wzrok w swoje buty. - Aż tak bardzo mnie nie znosisz?- zapytał Strażnik cicho. - Nie, nie !- zaprzeczył Boromir szybko. - To nie tak. Dlaczego uważasz, że cię nie znoszę? - Bo takie sprawiasz wrażenie. - Naprawdę? Ale ja.. cię szanuję, tylko... - Boromir zaplątał się i umilkł. Aragorn czekał, obserwując go uważnie. - Nie wiem, jak to powiedzieć - Boromir popchnął czubkiem buta niewielki kamyk. - Jesteś inny, obcy, bardziej ze świata elfów niż ludzi. I często cię nie rozumiem. - Skoro tak, to dlaczego poprosiłeś mnie o tę rozmowę? – drążył dalej Aragorn. - Obiecałem Merry’emu - odparł Boromir szczerze. - I Pippinowi. - Aha - Aragorn pokiwał głową. - A ja sądziłem, że w końcu zdobyłem twoje zaufanie. Że zwracasz się do mnie z własnej, nieprzymuszonej woli. - Bo tak jest! Nie powiedziałbym ci o Pierścieniu, gdybym ci nie ufał! - Boromir spojrzał na niego z wielką powagą. - Co nie zmienia faktu, że rozmawiasz ze mną niejako pod przymusem. - Nie, nie pod przymusem - zaprzeczył Boromir żywo. - Jesteś związany obietnicą, jeśli dobrze zrozumiałem. - Nie złożyłbym jej, gdybym nie chciał z tobą porozmawiać! To by było bez sensu - odparł Boromir i Aragorn wyczuł w jego głosie szczerość. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Boromir pierwszy odwrócił wzrok i wrócił na swoje miejsce. Usiadł i podparł głowę rękami. Aragorn cicho usadowił się u jego boku, dyskretnie przyciskając dłonią żołądek, który coraz natarczywiej zaczynał domagać się posiłku. - Gondor potrzebuje silnego namiestnika - oznajmił Boromir po chwili, zduszonym głosem. - Godnego zaufania. Takiego, który nie ulega wpływom... - przełknął głośno- ... wpływom Nieprzyjaciela. - Gondor potrzebuje namiestnika, który umocnił się doświadczeniem własnej słabości - zauważył Aragorn łagodnie. Boromir potrząsnął głową przecząco i przybrał zacięty wyraz twarzy. Aragorn znał tę minę – oznaczała, iż można darować sobie argumenty – Boromir się zaparł i równie dobrze można mówić do ściany. - Pozwólmy, by Gondor sam zdecydował, kogo chce za namiestnika - podsumował krótko, pojednawczym tonem, darowując sobie naukę o sile słabości. - Wstrzymaj się, proszę, ze swą decyzją, zobaczymy co czas przyniesie. A tak między nami, czy możesz mi zdradzić jak zamierzałeś tego dokonać? To znaczy jak w praktyce wyobrażasz sobie zrzeczenie się praw i obowiązków? Staniesz przed swoimi poddanymi i powiesz im : “Od dzisiaj waszym namiestnikiem jest Faramir. Do widzenia”? Boromir rzucił mu zaskoczone spojrzenie. - W ogóle o tym nie pomyślałeś, zgadłem?- Aragorn uśmiechnął się lekko. - Oczywiście, że pomyślałem!- oburzył się Boromir, choć jego mina świadczyła, że raczej nie pomyślał. - I? - I zamierzałem wyjaśnić to mojemu ojcu... - zaczął Boromir wolno, wyraźnie grając na zwłokę. - Nie pytam o Denethora, choć wiele bym dał, by zobaczyć jego minę, gdy mu obwieścisz swą decyzję. Pytam o lud Gondoru, o twoich poddanych, twoich żołnierzy. Co im powiesz? - Że namiestnikiem będzie Faramir!- zdenerwował się Boromir. - I już! - I już?- Aragorn uniósł brwi. - Myślisz, że dadzą ci tak po prostu odejść? Zażądają wyjaśnień i będą mieli rację, bo to ich święte prawo, wiedzieć dlaczego ich porzucasz. - Nie porzucam ich! - zaprotestował Boromir z mocą. - Będę im dalej służył, tylko w inny sposób.. - To znaczy jaki? Co konkretnie zamierzasz robić? Przez chwilę Boromir wyglądał jak uczniak przyłapany na gorącym uczynku. - Nie wiem! - odpalił z rozpaczą. - To, co Faramir mi każe - poprawił się pospiesznie, a potem skrzywił się, słysząc, jak to brzmi i zwiesił głowę, podpierając czoło dłonią. Aragorn westchnął cicho. Jak dziecko - pomyślał, kręcą głową.- Duże dziecko. Zawiódł się na sobie, więc postanowił się ukarać ustępując ze stanowiska! Nawet nie pomyślał o praktycznych konsekwencjach takiej decyzji. I jak tu mu wytłumaczyć, że to też jest egoizm, tyle że innego rodzaju? Wiem, że w gruncie rzeczy on chce dobrze. I może na tym polega cały kłopot. On chce dobrze, a robi źle. Valarowie! Jeśli taka będzie wasza wola, zasiądę na tronie Gondoru a ten człowiek będzie moją prawą ręką. Moim zastępcą. Muszę znaleźć jakąś drogę, żeby do niego dotrzeć, muszę przebić się przez ten mur, bo inaczej czarno widzę nasze wspólne rządy! - Pewnie myślisz, że jestem kompletnym durniem - mruknął Boromir nieoczekiwanie. Jego twarz była niewidoczna za zasłoną włosów. Aragorn uniósł brwi. - Nie, mój przyjacielu - zaprzeczył. - Dlaczego tak sądzisz? Boromir podniósł nieco głowę i zerknął na niego szacująco. A potem bez słowa zajął się nitką sterczącą z nogawki. Aragorn uśmiechnął się. - Myślę natomiast, że jesteś w gorącej wodzie kąpany, o, to na pewno - oznajmił przyjaźnie. Boromir łypnął na niego i nagle przez jego twarz przemknęło coś na kształt uśmiechu. - Faramir też mi to powtarza - oświadczył. - Twierdzi, że jestem narwany. - Może troszeczkę... - Aragorn też się uśmiechnął. - Ale to ma też swoje dobre strony : mówisz to co myślisz i nie bawisz się przy tym w podchody. Cenię to. - Naprawdę?- Boromir spojrzał na niego, mrużąc oczy. - Mój ojciec uważa to za wadę. - No cóż, pozwolę sobie się z nim nie zgodzić. Boromir wziął głębszy oddech i nie odpowiedział, przez chwilę siedzieli w ciszy, patrząc w zamyśleniu w dal. - Sprujesz to sobie do końca i nogawka ci odpadnie - odezwał się wreszcie Aragorn. Boromir spojrzał w dół na nitkę, którą od pewnego czasu bezwiednie nawijał na palec, chrząknął i urwał ją, przygładzając brzeg poszarpanego materiału. - Potrzebuję nowego ubrania - westchnął. - Masz może coś zapasowego? - Niestety - Aragorn rozłożył ręce. - Tylko to, co na sobie. Zostawiliśmy wszystkie bagaże nad Anduiną, żeby nie obciążać się w biegu. Ale nie martw się - dodał, widząc, że Boromir markotnieje. - Eomer na pewno coś znajdzie. Problem będzie natomiast ze spodniami, obawiam się. Z nowymi może być kłopot, ale jak te pozszywasz powinny wytrzymać jeszcze trochę. - A masz nici? - Porządny Strażnik zawsze ma przy sobie nici.- odparł Aragorn z uśmiechem. - A może porządny Strażnik przypadkiem posiada również brzytwę?- Boromir też się uśmiechnął. -A jakże by inaczej? - I grzebień? - Znajdzie się i grzebień. - I balię pełną gorącej wody? - Jest w sakwie. - A czy porządny Strażnik użyczyłby tych dóbr biednemu, sponiewieranemu żołnierzowi? - Z przyjemnością. A można wiedzieć, czym żołnierz golił się do tej pory? - Nożykiem Samwise’a Gamgee. - Wziąłeś Czerwony Nożyk Sama?! - Przez pomyłkę! - Boromir rozłożył ręce, niby to kuląc się w przerażeniu. - Litości. Tak wiem, będzie ze mną krucho. Tak, pilnuję go jak oka w głowie. I zawsze myję ręce, nim go wezmę. I poleruję go po nocach. Już dobrze? Aragorn roześmiał się krótko, lecz zaraz potem spoważniał widząc wyraz twarzy Boromira. - Powiedz mi, tak szczerze - syn Denethora badawczo patrzył mu w oczy. - czy uważasz, że misja Froda jest wykonalna? Że dwaj hobbici mają jakiekolwiek szanse, by przedrzeć się samotnie przez wojska Mordoru i zniszczyć Pierścień? - Tak – odparł spokojnie.- Wierzę, że jest taka szansa. Boromir uśmiechnął się gorzko. - A ja nie - szepnął, patrząc w dal. - Gdyby... - mówił dalej po chwili milczenia. - gdyby jeszcze nie byli sami. Miałem nadzieję, że ty, Gimli i Legolas im towarzyszycie. Kiedy was zobaczyłem u bram Isengardu... - przerwał i pokręcił głową. - Kto wie? Może tak jest najlepiej?- Aragorn też zapatrzył się przed siebie. - Może nasza obecność stałaby się przeszkodą a nie pomocą. Dwóch hobbitów z pewnością łatwiej zmyli straże i prześlizgnie się niezauważenie, jeśli nie będzie im nikt towarzyszyć. Człowiek, elf i krasnolud bardzo szybko ściągnęliby na siebie uwagę. A hobbici... zdziwiłbyś się, Boromirze, gdybyś wiedział jak bezszelestnie potrafią się przemykać. Jak duchy. Pamiętaj też, że Frodo, Sam, Merry i Pippin we czwórkę, bez żadnej ochrony, wymknęli się ścigającym ich Nazgulom i dotarli do Bree. Boromir milczał. -A poza tym - mruczał Aragorn w zadumie. - Kto wie, co by było gdybym został w towarzystwie Pierścienia na dłuższą metę? Może zamiast pomocy, stałbym się dla Froda zagrożeniem? - Tak sądzisz? - w oczach Boromira błysnęło nagłe ożywienie i zainteresowanie. Jednocześnie ów dystans, jaki wciąż wyczuwalny był między nimi, jakby zmalał. A więc to jest moja szansa - Aragorn wychwycił to natychmiast. - Tędy mogę do niego dotrzeć. Łatwiej mu będzie nieść własną winę, jeśli zobaczy, że i ja, gdy idzie o Pierścień, mam wątpliwości co do swojej siły. Od tego trzeba by zacząć, znaleźć wspólny język, coś co nas w łączy. - W końcu jestem tylko człowiekiem - odparł. - Nie wiem, czy wystarczyło by mi sił, by dotrwać do samej Góry Przeznaczenia. Zresztą teraz nie ma co spekulować. Ta próba została mi oszczędzona, Pierścień jest poza moim zasięgiem – przerwał na chwilę i zamyślił się. Boromir nie spuszczał z niego wzroku. - Najgorzej było na początku. W Bree - powiedział cicho. - I podczas podróży do Rivendell. Byłem sam z hobbitami, w głuszy. I miałem Pierścień Władzy na wyciągnięcie ręki. Co za obrazy i sny pchały mi się wówczas do głowy... - Jakie obrazy?- wyszeptał Boromir zafascynowany. - Wizje chwały, mnogich sojuszy i zwycięstw. Aragorn I, król Gondoru rzucający Mordor na kolana, trzepoczące sztandary, Białe Wieże Minas Tirith i Minas Ithil jaśniejące w słońcu. Kraje Północy rozkwitają, wolne od Cienia. Moja królowa u mego boku, a rządy nasze sprawiedliwe i mądre - to rzekłszy, spojrzał na Boromira, który wyglądał na zszokowanego. - A jakie były twoje wizje?- zagadnął. - W zasadzie - zaczął Boromir, przełykając ślinę - były bardzo podobne. Właściwie takie same, tylko... - urwał. - Tylko królem był kto inny, nieprawdaż?- Aragorn uśmiechnął się lekko. Boromir spuścił wzrok i kurczowo zacisnął dłoń na kolanie. - Pierścień wie, czego w głębi serca pragniemy - Strażnik spojrzał na chmury przesuwające się ponad szczerbatym murem Orthanku. - Kusi nas, mami obiecując szybkie i łatwe zwycięstwo. Wszystko wydaje się takie proste, kiedy patrzy się na świat przez złotą obrączkę. Ale to tylko przynęta. Wielkie kłamstwo. Bo tylko jedna wola może zapanować nad Pierścieniem. Wola jego twórcy. Boromir nadal milczał. Zapadła cisza. Aragorn wiele by dał, by dowiedzieć się o czym teraz myśli. - Trzech z nich było Numenorejczykami. Czarnymi wprawdzie, lecz w ich żyłach płynęła krew naszych przodków - rzucił w dal, by wyrwać towarzysza z ponurego zamyślenia. Boromir zamrugał oczami. - O kim mówisz?- zapytał zdezorientowany. - Pozostali byli wielkimi królami, władcami ludzi... Sławnymi, mężnymi, szanowanymi. - Kto taki? – Boromir przechylił głowę. - Nazgule - Aragorn spojrzał mu w oczy. - Upiory Pierścienia. To byli kiedyś ludzie, tacy jak ty i ja. Wielu z nich, choć nie wszyscy, chcieli zrobić coś dobrego, dla swojego kraju, dla poddanych, dla sławy. Dali się oszukać, przyjęli od Saurona Pierścienie. Spotkałeś jednego z nich w Osgiliath, drugiego widziałeś nad Anduiną. Miałeś więc okazję przekonać się, co Pierścień Władzy robi z człowiekiem. - Nie wiedziałem, że to kiedyś byli ludzie - Boromir skrzywił się nieznacznie. - Naszej krwi, niektórzy - podkreślił Aragorn. - Gdyby któryś z nas wziął Pierścień stalibyśmy się im podobni. - Ale nie można zaprzeczyć, że są potężni - zauważył Boromir cicho. - Są potężni - odparł Strażnik - bo pcha ich wola Saurona. - Jeśli w ten sposób mógłbym zapewnić Gondorowi zwycięstwo, poświęciłbym się. Zostałbym i Upiorem, byle tylko wrogowie pierzchali przede mną - upierał się Boromir posępnie. - Wszyscy rzucają się do ucieczki, kiedy na polu bitwy pojawia się Nazgul. Widziałem to na własne oczy - dodał cicho. - Niestety. -Tyle że, to wojsko Gondoru by przed tobą pierzchało - wytknął mu Aragorn. - Pamiętaj o tym szczególe. Sauron zrobiłby z ciebie swoją broń i wymierzył ją w Gondor. Boromirze! - Strażnik nachylił się ku niemu i przykrywając jego dłoń swoją, ścisnął ją mocno. - Nie ma dobrych Upiorów Pierścienia! - powiedział, z mocą akcentując każde słowo. Boromir westchnął głęboko i umilkł. Aragorn czuł pod palcami jego puls, mocny i szybki. Siedzieli tak przez chwilę. - A zatem co dalej?- Boromir podniósł głowę. - Co robić? - Walczyć - odparł Aragorn prosto. - Bronić tego, co nam drogie. - Jak? - Ze wszystkich sił. - Trzeba ją jeszcze mieć, tę siłę - oznajmił Boromir gorzko. Aragorn zacisnął palce na jego dłoni. - Nie poddawaj się - powiedział cicho. - Nie możesz. Boromir przecząco pokręcił głową. - Nie poddawaj się, bo to będzie oznaczało, że Sauron właśnie wygrał. - Umówiliście się, czy jak? - Boromir poruszył się niecierpliwie. - Merry do znudzenia powtarza mi to samo! - Nie umawialiśmy się - Aragorn uśmiechnął się lekko. - Tak po prostu jest. Prawda jest taka, że ulubioną bronią Nieprzyjaciela jest rozpacz i zwątpienie. Boromirze, spójrz na mnie! On właśnie tego chce, nie rozumiesz? Chce, żebyś się załamał, żebyś stracił nadzieję. I dlatego nie możesz tego zrobić. Nie pozwól mu zatriumfować. - Ale co ja mogę zrobić?- odezwał się Boromir pękniętym głosem. - Ja naprawdę nie mam nadziei. Nic na to nie poradzę. Nie wierzę, że misja Froda może się powieźć. To szaleństwo, to kpina ze zdrowego rozsądku... - I dlatego ma szansę powodzenia! - przerwał mu Aragorn stanowczo. - Sauron się tego nie spodziewa. Będzie szukał Pierścienia wszędzie, tylko nie w Mordorze. I nasze w tym zadanie, twoje też, by utwierdzać go w tym przekonaniu. - Jak? - Musimy odwrócić jego uwagę od własnego kraju. Sprawić, by pomyślał, że... - Aragorn urwał nagle i szacująco spojrzał na Boromira. - Czy możliwe jest, że Saruman cię widział? – zapytał, rozważając w myślach nagłe olśnienie. - Nie wiem, chyba tak - odparł Boromir ostrożnie, zaskoczony tą zmianą tematu - Byłem na murach podczas szturmu entów, ale... dlaczego pytasz? - Ciekawe, czy cię rozpoznał. Pewnie tak, to w końcu potężny czarodziej, wiele wie. - Nie rozumiem, co to ma do... - - Gandalf twierdzi, że Orthank komunikuje się jakoś z Barad-Durem – Aragorn puścił rękę Boromira i zmarszczył czoło, myśląc na głos. - Nie wie jak, ale władcy tych dwóch wież przekazują sobie wiadomości. A skoro tak, Sauron wkrótce dowie się o upadku Isengardu, o ile już nie wie. To będzie dla niego duże zaskoczenie i nieprzewidziana okoliczność. Jego Oko zwróci się w tę stronę, gdzie w niewytłumaczony sposób runęła druga po Mordorze potęga. Gdzie dziwnym zbiegiem okoliczności pojawiła się armia entów prowadzona przez... Boromira z Gondoru. - Przecież to nie ja dowodziłem!- zaprotestował syn Denethora. - W ogóle nie miałem wpływu na to co się dzieje! - Ale on tego nie wie! Widziano cię wśród entów. Stałeś na murach, jak mówisz, a więc bez trudu ktoś patrzący z zewnątrz mógł cię wziąć za dowódcę. - I co z tego?- Boromir wzruszył ramionami. - Do czego zmierzasz? - Ciekawe, czy Saruman widział też hobbitów... - Stali obok mnie... Smoczy Język! Smoczy Język widział nas wszystkich. Rozmawialiśmy z nim. - A więc tu dotarł - Aragorn przymrużył oczy. - Tak, Drzewiec kazał go przepuścić do Sarumana. Przedtem jednak ucięliśmy z nim sobie mała pogawędkę. - Rozpoznał cię? - Oczywiście. - A zatem Saruman musi wiedzieć, że tu jesteś. Dobrze się składa - Aragorn uśmiechnął się i pokiwał głową. - Co się składa?- Boromir rozłożył ręce - Aragornie! Przestań mówić zagadkami, nie jestem w nastroju, żeby... - - Niezdobyty Orthank legł w gruzach, armia entów, o której nigdy wcześniej świat nie słyszał, rzuciła wyzwanie Sarumanowi i wygrała. A na murach stał Boromir z Gondoru i dwaj hobbici. Rozumiesz już? Wiesz, co sobie Sauron pomyśli? - Nie, nic nie rozumiem... - Sauron pomyśli, że masz Pierścień! Oczy Boromira rozszerzyły się. - Pomyśli, że wziąłeś go na własność i to z jego pomocą obaliłeś potęgę Sarumana. Bo jakże by inaczej? Do głowy mu nie przyjdzie, że entowie sami postanowili interweniować. Nie! Oto pojawia się nowy, zuchwały władca Pierścienia, który w ten sposób rzuca mu wyzwanie. Cała jego uwaga przeniesie się tutaj, z dala od Mordoru. A tym samym szanse Froda rosną! Boromir zmarszczył czoło i odwrócił wzrok, rozważając te słowa. - Tak, to ma sens - ciągnął Aragorn. - Dzięki szpiegom Sauron wiedział, że Pierścień zmierza na południe. Wiedział ilu nas jest i do jakich plemion należymy. W każdym razie Gandalf tak twierdzi, a ja wierzę jego słowu. Zapewne Nieprzyjaciel zakładał, że zmierzamy do Minas Tirith i czekał, aż wybuchnie między nami konflikt i pojawi się nowy władca Pierścienia. - I miał rację, bo bardzo niewiele brakowało, a by się pojawił - szepnął Boromir, a jego twarz ściągnęła się w bólu. - Ale się nie pojawił! - uciął Aragorn stanowczo. - Jest tylko jeden problem -mruknął. - Oko odwróci się od Mordoru i Froda, to prawda, ale cała jego uwaga spocznie teraz na Minas Tirith. Boromir podniósł na niego niespokojny wzrok. - Nieprzyjaciel może uderzyć szybciej i gwałtowniej niż to sobie na początku zakładał. - Aragorn skrzywił się i zacisnął pięść. Zapadła cisza. - Nie dość, że zawiodłem Drużynę to jeszcze nieświadomie ściągnąłem na mój lud zgubę - odezwał się Boromir gorzko. - Jak zły omen. Wystarczy, że pojawię się na murach Isengardu... - - Nie lubię takich wywodów! - Aragorn przerwał mu, spoglądając surowo. - Ani to mądre, ani zgodne z prawdą. Nie ty ściągasz zgubę na Gondor i wolałbym, żebyś powstrzymał się przed opowiadaniem takich głupot w mojej obecności. - Przecież sam powiedziałeś - odparł Boromir gniewnie - że Sauron uzna mnie za... - zawahał się - za władcę Pierścienia i dlatego zaatakuje Minas Tirith! - Powiedziałem, że możliwe jest, iż przyspieszy atak. Który i tak jest tylko kwestią czasu. Niezależnie od tego, co zrobisz Sauron i tak zaatakuje Gondor. Przecież wiesz o tym. - Wiem! Ale im później atak nastąpi tym lepiej, więc kiedy powiedziałem, że ściągam na... - - Boromirze, przestań! - przerwał mu Aragorn ze zmęczeniem. Syn Denethora rzucił mu urażone spojrzenie i umilkł, lecz rozdrażnienie nadal było po nim widać. - A co jeśli ten atak już się zaczął?- powiedział po chwili, patrząc przed siebie. - Dlaczego miałby zaczynać się już teraz? Jeszcze na to za wcześnie, mimo wszystko. Nawet Sauron potrzebuje czasu, by... - Aragorn urwał, widząc, że Boromir go nie słucha. - Siedzimy tu sobie i gadamy po próżnicy, a tymczasem Minas Tirith już nie ma... - syn Denethora nie odrywał wzroku od horyzontu, jakby zahipnotyzowany. - Białe Wieże padają, mury obracają się w pył... - - Boromirze... - Aragorn poczuł dreszcz przemykający mu po plecach. - ...Dom Namiestników staje w ogniu, jego kopuła pęka, Faramir płonie żywcem a dym bucha w... - - Boromirze! Syn Denethora drgnął i zamrugał oczami, jakby budził się ze snu. - Spójrz na mnie! - zażądał Aragorn. Boromir niechętnie uniósł wzrok. - Kiedy to wyśniłeś?- zapytał Strażnik cicho. Boromir zamarł zaskoczony, lekko mrużąc oczy. Aragorn drążył dalej. - Miałeś wizję, tak? Nie odwracaj się, patrz na mnie. Kiedy? - Przedostatniej nocy - Boromir przełknął z wysiłkiem. - Opowiedz mi o tym. Boromir otworzył usta i zamknął je, wahając się. - Co jeszcze widziałeś? - Moje ręce płonące jakby za szybą - Boromir bezwiednie potarł dłonie. - I Faramira na stosie pogrzebowym. Był nieprzytomny, ale ja słyszałem jego głos wzywający mnie na pomoc. Ale nie mogłem nic zrobić, bo między nami było morze ognia.- urwał i zwiesił głowę. - Słyszałeś jeszcze jakieś słowa, poza głosem brata? - Nie. Tylko... - Tak? - Śmiech. Okropny śmiech, gdzieś z dali. I wtedy się obudziłem. Aragorn zmarszczył czoło w zadumie. - Boję się, że już za późno - szepnął Boromir. - Że nie będę miał do czego wracać. - Nie wolno ci tak myśleć. Takie wizje to dzieło Nieprzyjaciela, wywoływane po to, by złamać ducha. - A jeśli to prawda? - To nie może być prawda. Skoro nie zawiera żadnego przesłania ani wskazówek, a tylko wznieca strach i niepewność musi pochodzić od Nieprzyjaciela - oznajmił Aragorn z mocą. - Obyś miał rację - Boromir ze znużeniem potarł czoło. - Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy. W przeciwnym wypadku te sny mnie wykończą - mruknął pod nosem. - Sny?- Aragorn podchwycił natychmiast. - To było ich więcej? Boromir skrzywił się, jakby zły, że mu się to wymknęło. - Nieważne - machnął ręką. - Wprost przeciwnie, bardzo ważne. - Myślę, że powinniśmy wracać do kordegardy - Boromir niezdarnie spróbował się wywinąć. - Nasi towarzysze zastanawiają się pewnie, dlaczego tak długo nas nie ma i... - Nie ruszymy się stąd, dopóki mi nie powiesz o co chodzi. Boromir żachnął się, spojrzał na niego spode łba, a potem westchnął, widząc, że się nie wykręci. - O czym są te sny?- Aragorn nie ustępował. - Zwykle o tym samym – burknął Boromir - O upadku Gondoru. O zagładzie, śmierci, krwi i zniszczeniu - przerwał i ze złością kopnął kamyk, który leżał przy jego stopie. - Od pewnego czasu bardzo źle sypiam – dodał po dłuższej chwili milczenia. - Pamiętasz, kiedy to się zaczęło? - Nie pamiętam dokładnie, ale jeszcze w ubiegłym roku. Od tej przepowiedni chyba. Od Osgiliath. A potem sny się wzmogły w trakcie... - Boromir urwał i niespokojnie zerknął na Aragorna. - W trakcie Wyprawy, tak? - domyślił się Strażnik. - A szczególnie po Lorien - wyznał Boromir cicho. - Jak często ci się śnią te koszmary? - Co noc - Boromir wzruszył ramionami i kopnął następny kamyk. - Co noc?! - Aragorn szerzej otworzył oczy. - I nic mi nie powiedziałeś?! Boromir wzruszył ramionami i nie odpowiedział. - Czy ktoś w ogóle wie o tych twoich snach? – drążył Aragorn dalej. - Nie. A po co miałbym komuś mówić? - Boromirze!- jęknął Aragorn. - Choćby po to, żeby uzyskać pomoc! Powinieneś był mi powiedzieć... - - I co byś zrobił, ciekaw jestem! - przerwał mu Boromir niecierpliwie. - Załóżmy, że bym ci powiedział. I co? Jak byś mi pomógł, mmm? - Na przykład, na początek zaproponowałbym ci pewien wywar ziołowy, po którym dobrze się śpi. - O, niedoczekanie! Ja nie używam żadnych podejrzanych mikstur - Boromir nadął się dumnie, zgodnie z oczekiwaniami Strażnika. - Interesujące zdanie w ustach kogoś, kto opił się wody entów i dla kogo trzeba będzie przebudować Białą Wieżę, bo się w nią nie zmieści - wypomniał mu Aragorn z satysfakcją. Boromir roześmiał się krótko. - A to co innego. Zostałem zmuszony pod wpływem okoliczności. - Nie opowiadaj, zrobiłeś to specjalnie, żeby na wszystkich patrzeć z góry - Aragorn pogroził mu palcem. - A szczególnie na pewnego Strażnika – Boromir łypnął na niego łobuzersko. - O, tak, przejrzałeś mnie. Nie mogłem przeboleć, że ktoś jest ode mnie wyższy, w Gondorze jedynie brat i ojciec dorównują mi wzrostem. Uknułem więc ten arcysprytny plan i pod pretekstem przyłączenia się do Drużyny trafiłem prosto do Fangornu. Ha! - Może ja też powinienem się napić tej wody - zamruczał Aragorn, przesuwając dłonią po podbródku. - Celem przywrócenia właściwych proporcji. -To wtedy ja się napiję jeszcze raz - zagroził Boromir. - Więc ty wypijesz znowu, a potem ja... i nagle okaże się, że Minas Tirith jest za ciasne dla nas dwóch. Roześmiali się, ale Aragorn poczuł nagły chłód. Czyżby?... Spojrzał uważniej na towarzysza, ale oczy Boromira były przyjazne i rozbawione - to był tylko żart. Boromir chyba nawet nie zorientował się, jak jego słowa mogły być odebrane. - Tak po prawdzie - ciągnął syn Denethora – to miałem do wyboru wodę entów albo śmierć głodową. - Tak samo byłoby z moim wywarem - Aragorn uśmiechnął się nieznacznie. - Jak to? - Nie dostałbyś jedzenia, dopóki byś go nie wypił. - O, ho ho – Boromir wyszczerzył zęby. - Powodzenia. - Nie śmiej się, mój drogi. Jestem bardzo stanowczy, jeśli chodzi o zażywanie lekarstw. - Jestem równie stanowczy, jeśli idzie o ich nie zażywanie. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że jestem sławny pod tym względem. Poproś Faramira, żeby ci kiedyś opowiedział, jak usiłował mnie skłonić do zjedzenia pigułek przeciw gorączce. To taka nasza wesoła, rodzinna anegdota, rozumiesz. - Domyślam się, że mu się nie udało - Aragorn pokiwał głową. - Oczywiście. Poległ, choć walczył dzielnie. Tobie radzę się z miejsca poddać, oszczędzisz sobie zgryzot i nerwów. Jeszcze się taki nie trafił, co by mnie przekonał do jakiejkolwiek kuracji. - A twój ojciec?- zainteresował się Aragorn. - A, nie, to co innego. Jak byłem dzieckiem i chorowałem, co, zaznaczam zdarzało się bardzo rzadko, to od czasu do czasu musiałem coś zażyć. Kiedy nade mną stał, rzecz jasna. - A widzisz. - Ale zdradzę ci pewien sekret - Boromir nachylił się ku niemu. - Kiedy tylko ojciec wychodził, albo się odwracał, zaraz to wypluwałem - oznajmił konspiracyjnym szeptem. - Nigdy się nie dowiedział - dodał z satysfakcją. - Łobuz - Aragorn uśmiechnął się, kręcąc głową. - Ale ze mną ci się nie uda. - Chcesz się założyć? - spytał Boromir wesoło. - Nie musimy się zakładać. Wystarczy, że napuszczę na ciebie hobbitów. - No nie, kto jak kto, ale żeby Strażnik Północy walczył niehonorowo! Tak się nie godzi. Roześmiali się obydwaj. - Czasami dobrze jest też po prostu porozmawiać z kimś o takich snach - zauważył Aragorn, poważniejąc. - To pomaga. -No, nie wiem - Boromir nadal był rozbawiony. - Właśnie ci powiedziałem i zamiast pomocy otrzymałem same groźby – od wizji śmierci głodowej po atak hobbitów. Teraz do mojej kolekcji koszmarów dołączy kolejny: Peregrin Tuk usiłujący wlać mi do gardła napój nasenny. Aragorn parsknął śmiechem. -Wracajmy do wieży - Boromir zdecydowanym gestem klepnął się w kolana i wstał. - Okropny ze mnie samolub. Trzymam cię tu o głodzie, a tymczasem obiad stygnie. A poza tym – mruknął - dostanie mi się za to, że nie pomagam przy posiłku. Aragorn dźwignął się powoli. Miał jeszcze wiele pytań, ale zdecydował, że mogą zaczekać. Ta rozmowa była dość wyczerpująca i im obu przyda się odpoczynek. Boromir podniósł swój miecz i skierował się do wyłomu w murze, gdy nagle zawahał się i odwrócił, spoglądając pytająco. - Myślisz, że powinienem powiedzieć Legolasowi i Gimlemu?- zagadnął niepewnie. Aragorn zmarszczył czoło. - Nie - odparł po krótkim zastanowieniu. - Myślę, że nie ma takiej potrzeby. - Naprawdę?- upewniał się Boromir, choć ulgę od razu było po nim widać. - Są członkami Drużyny i chyba powinni się dowiedzieć... - Moim zdaniem nie muszą. W każdym razie nie teraz. Zresztą jedyną osobą, która powinna się na ten temat wypowiadać jest Frodo. Jego o to zapytaj. Jeśli on uzna, że powinni wiedzieć, wtedy zdecydujesz. Boromir pokiwał głową i odgarnął włosy za ucho. Aragorn przyjrzał mu się i raptem jego wzrok zatrzymał się na długiej szramie, ciągnącej się wzdłuż szczęki. Widział ją już wcześniej, ale nie miał okazji się przyjrzeć, jako że Boromir siedział odwrócony do niego lewym profilem. Blizna była paskudna. - To trzeba było zszyć - mruknął. - Co najmniej w dwóch miejscach. - to mówiąc, wyciągnął rękę i, ujmując Boromira za podbródek, obrócił mu głowę w lewo, by lepiej widzieć. - Niestety Ugluk zapomniał zabrać z domu nici - w oczach Boromira błysnęło rozbawienie. - Ugluk? - To długa historia. - Miecz? - Aragorn przesunął kciukiem wzdłuż blizny, upewniając się, że opuchlizna zeszła. - Bat - odparł krótko Boromir i wyswobodził się z jego uchwytu. - Dobrze się goi. - Dzięki wodzie entów. Chodźmy już, bo nawet ja słyszę, jak ci burczy w żołądku. - Ma prawo - Aragorn ruszył ku kordegardzie. - Od świtu nic nie jadłem. - Zaczynam mieć wyrzuty sumienia - Boromir przyspieszył kroku. - Mam nadzieję, że lubisz grzanki z czerstwego chleba? Już przed wejściem do kordegardy słychać było śmiech Pippina i niski głos krasnoluda. Aragorn za Boromirem przedostał się do dużej sali przez wyłom w murze i rozejrzał się ciekawie. -Jadalnię urządziliśmy na pierwszym piętrze - wyjaśnił Boromir, wskazując schody. - Trzeba patrzeć pod nogi, bo pełno tu błota, a deski są śliskie – pouczył go. Aragorn pokiwał głową i uśmiechnął się skrycie na tę radę. Syn Denethora bardzo poważnie traktował obowiązki gospodarza. - Korzystając z okazji, wstawię wodę na herbatę, bo pewnie będziecie mieli ochotę napić się po obiedzie - ciągnął Boromir, odkładając miecz i sięgając po drwa. - Macie herbatę? - Aragorn uniósł brwi. - Herbatę. I wino. I szynkę - Boromir zerknął przez ramię. - Był jeszcze boczek, ale spiżarnia nie wytrzymała naporu dwóch wygłodzonych hobbitów. - Wyobrażam sobie. - Oj, chyba jednak nie. To trzeba było zobaczyć - Boromir dołożył drew i dolał wody z wiadra do kociołka. - Zapasy, które zaspokoiłyby potrzeby mojego garnizonu przez tydzień nie wytrzymały ataku dwóch niziołków. Wczoraj znaleźliśmy tę spiżarnię, a już dziś już świeci pustkami.- to mówiąc zawiesił kociołek na haku. - To już wiem, skąd ten czerstwy chleb. Wszystko inne pożarliście, tak? - Oni pożarli - zaakcentował Boromir z uśmiechem, podnosząc miecz. - Ach, tak, oczywiście. Oni. Ty żywiłeś się wodą entów, zapomniałem. - Przez kilka dni naprawdę żywiliśmy się wyłącznie tą wodą - Boromir zapraszającym gestem wskazał schody, puszczając Strażnika przodem. – Wodą i okruchami sucharów. Jeśli ktoś przy mnie choćby wspomni słowo lembas, zacznę krzyczeć -mruknął pod nosem. - No jesteście nareszcie! - zagrzmiał Gimli na powitanie. W jadalni uczta trwała na dobre, a biesiadnicy kończyli właśnie z dużym talerzem grzanek – na półmisku pozostały dwie kromki. - O czymż to tak długo rozprawialiście, co? Aragorn dostrzegł kątem oka, że Boromir podnosi na niego czujny wzrok. Merry również zamarł w napięciu. - Ot, mamy takie swoje ... ludzkie sprawy - odparł Strażnik i uśmiechnął się do Boromira, widząc pełne wdzięczności spojrzenie. Merry odetchnął głęboko i dyskretnie odmrugnął Pippinowi, który szczerzył do niego zęby. Uważnie przyjrzał się Boromirowi i ku swej wielkiej uldze dostrzegł, że ich przyjaciel jest odprężony i spokojny. Podobnie jak Obieżyświat. A więc można zakładać, że wszystko dobrze się ułożyło i że obaj mężczyźni doszli do porozumienia. Merry nie wątpił w wyrozumiałość i mądrość Aragorna, bał się jednak o emocje Boromira i o to, jak Gondorczyk poradzi sobie w tej konfrontacji. Wiele by dał, by dowiedzieć się jak poszła rozmowa, ciekawość po prostu go zżerała i z zawstydzeniem skarcił się za wścibstwo. To rzeczywiście były “ludzkie” sprawy. Ale okropnie chciałby wiedzieć o czym dokładnie rozmawiali. - Dobrze, że jesteś - Pippin zwrócił się do Boromira. - Trzeba dorobić grzanek. - Nie mówcie mi, że wszystko zjedliście! - Obieżyświat ruszył ku wolnemu krzesłu, które pokazywał mu Merry. Przechodząc za hobbitem położył mu rękę na ramieniu i znacząco zacisnął palce. Merry rozpromienił się czując ten krótki, krzepiący uścisk. Spojrzał w górę. Aragorn uśmiechnął się do niego na znak, że wszystko dobrze i usiadł za stołem, między nim a Legolasem. - Kto późno przychodzi, ten sam sobie szkodzi - zawyrokował Gimli, pochłaniając przedostatnią grzankę. - Odłożyliśmy kilka dla ciebie - Merry podniósł talerz, który przykrywał cztery kromki i podsunął je Obieżyświatowi. - A dla mnie oczywiście nic nie zostawiliście. Oczywiście – Boromir odprowadził wzrokiem ostatnią grzankę, którą Pippin bezczelnie wepchnął sobie do ust i zebrał ze stołu pusty talerz. - Ty idziesz ze mną do spiżarni, a potem na dół robić następną partię - oznajmił Tuk, wstając. - Ależ Boromirze, przecież mówiłeś przed chwilą, że pijesz jedynie wodę entów. To po co ci grzanki? - zauważył Obieżyświat ściągając płaszcz i rozplątując pas z mieczem. - Tak mówił?- zainteresował się Pippin. - Jak możesz tak kłamać?- zwrócił się do Boromira. - Po tym jak zjadłeś wszystkie zapasy? - Ja zjadłem?! Ja?! - A kto? Uważajcie moi drodzy, zaraz powie, że wino też się samo wypiło. Prawie cały gąsiorek! - Nie cały! - To może jest szansa, że trochę dostanę, mmm? - zagadnął Legolas. - Zaraz przyniesiemy - odparł Tuk. - A co z tymi grzankami?- drążył Gimli. - Już, już - Pippin wziął jeszcze jeden pusty talerz. - Boromir robi znakomite grzanki - oświadczył z dumą. - Boromir z Gondoru?- upewnił się Gimli. - Ten, który za tobą stoi? - Ten sam. Razem z Merrym wykryliśmy w nim wielkie talenty kulinarne i wydobyliśmy je na światło dzienne z mrocznych otchłani gondorskiego lenistwa. - Peregrinie Tuku, ty się kiedyś doigrasz... - zagroził mu Boromir. - Świetnie robi też jajecznicę, obiecał mi, auć!... - Zaraz z ciebie zrobię jajecznicę! - Boromir potargał go za czuprynę i popchnął przed sobą w kierunku spiżarni. - Dlaczego dopiero teraz ujawniłeś się ze swym talentem?- Legolas zawołał za nimi wesoło. - Bo wcześniej nie wiedziałem, że go mam! - dobiegło ze spiżarni. Po chwili Boromir wrócił z gąsiorkiem, a Pippin z tacą z kubkami. - Jak mawia Peregrin Tuk : “Uwielbiam odkrywać coraz to nowe rzeczy, w których jestem świetny”- dodał Boromir z uśmiechem. - Ktoś jeszcze?- spytał, napełniając jeden i stawiając go przed Legolasem. - Ja poproszę - Aragorn podsunął mu swój kubek. - A ja chciałbym dolewkę piwa, jeśli wolno - oświadczył Gimli. - I ja też - Merry skorzystał z okazji. Boromir odstawił gąsiorek i sięgnął po beczułkę stojącą pod stołem. - Możemy też podgrzać golonkę, osobno, jeśli ktoś ma ochotę - zaproponował. - No, pytanie - Gimlemu zaświeciły się oczy. - Pomożesz mi?- zwrócił się Boromir do Pippina. - Uhm. Przecież po to wstałem. - Jestem wzruszony. Gimli w zamyśleniu przyglądał się Boromirowi rozlewającemu piwo do kubków. - Zmieniłeś się - zamruczał. - Tak, tak - Gondorczyk odstawił baryłkę na miejsce i machnął ręką. - Nie musisz mi tego mówić, wiem. Zhobbiciałem. Zebrani ze stołem wybuchnęli śmiechem. - Hobbici też się zmienili - zauważył Legolas. - Czy to znaczy, że oni dla odmiany... jakby to ująć, „zludzieli”? - Uczłowieczyli się, chciałeś powiedzieć - poprawił go Gimli. - Pippin na pewno - Merry pokiwał głową. - On się silnie zboromirzył, że tak powiem. - A ty nie? - zagadnął Obieżyświat. - Ja pozostałem sobą. Ktoś w końcu musi mieć na nich oko i pilnować porządku, nieprawdaż?- Merry uśmiechnął się niewinnie. Pippin osłonił usta dłonią i niby to poufnie oświadczył szeptem, który słyszano w każdym zakamarku sali : - Przytakujcie mu. Trzeba się z nim zgadzać, bo inaczej będzie miał kolejny napad. Merry porwał ze stołu ogryzek i cisnął celnie w Tuka. - O, właśnie - oznajmił Pippin, strząsając rozpaćkane jabłko i na wszelki wypadek chowając się za Boromirem. Merry westchnął. Zaczynał mieć dosyć tych głupich uwag o napadach. Raz, w porządku, dwa jeszcze ujdzie, ale ile można tego słuchać? - To miło widzieć, że niewola nie zgasiła w was humoru - zaobserwował rozbawiony Gimli. - Nie chcę być natrętny, ale co z tym jedzeniem? - Już idziemy - Boromir ruszył ku schodom. - Czy ktoś ma ochotę na herbatę? Wszyscy, aha. Tego się obawiałem. W takim razie nie wystarczy kubków, muszę pozmywać. - Ty zmywasz? – zdumiał się Legolas. - On zmywa?- elf zwrócił się do Merry’ego. - To kolejny z jego talentów, jaki odkryliśmy – Merry uśmiechnął się szeroko. - Jestem okropnie zdezorientowany - oznajmił Gimli z przesadną powagą - Myślałem, że wojownicy z Gondoru nie zmywają. - Ci zhobbiciali owszem - oznajmił Boromir posępnie wśród śmiechów. - I to wcale nie jest śmieszne!- zaznaczył z godnością. - A tak w ogóle – podparł się pod bok - można wiedzieć dlaczego raptem wszyscy na mnie naskoczyliście? Uwzięliście się, czy jak? Przerzućcie się na Pippina, z łaski swojej. Albo na Merry’ego. - Nie uwzięliśmy się - zaprotestował Gimli. – Po prostu nie możemy nadziwić się zmianom. I w ramach zmian ja też się ruszę na dół, żeby się włączyć do pracy, bo inaczej nie doczekam się tych grzanek. - Siedź, mości krasnoludzie. Jesteś ranny - Boromir spojrzał na bandaż, okalający głowę Gimlego. - Poradzimy sobie z Pippinem – oznajmił, nie zważając na protesty krasnoluda, twierdzącego, że to tylko draśnięcie. - Chodź, mój zludziały hobbicie. -Tylko nie opowiadajcie niczego podczas naszej nieobecności, dobrze?- zastrzegł Pippin, schodząc za Boromirem. - Zaczekajcie aż wrócimy. - Muszę ci oddać sprawiedliwość, drogi Boromirze, te grzanki są naprawdę dobre - oświadczył Gimli, chrupiąc swoją kromkę. - Dziękuję - odparł Boromir, sadowiąc się między krasnoludem a Pippinem, naprzeciw Obieżyświata. Merry przysunął do siebie kubek z herbatą, a na talerz nałożył sobie od razu trzy grzanki. Nadrabiał zaległości – wcześniej nic nie mógł przełknąć, bo denerwował się przedłużającą nieobecnością Boromira i Strażnika. Teraz więc, kiedy napięcie go opuściło, poczuł się dziko głodny. - No, to opowiadajcie o bitwie - Boromir wsparł łokcie na stole i powiódł wzrokiem od Legolasa do Gimlego. - O, mowy nie ma - Gimli pogroził mu kawałkiem golonki nabitej na sztylet. - To my za wami goniliśmy i to nam jako pierwszym należy się opowieść o waszych przygodach. - To chociaż powiedz, czy wygraliście - Boromir podpuścił go z uśmiechem. Gimli aż podskoczył. - Czy wygraliśmy?! - wybuchnął. - Słyszysz go, mości elfie, on pyta czy wygraliśmy?! Czterdziestu dwóch, słyszysz?! Czterdziestu dwóch ubiłem własnoręcznie, a ty pytasz czy wygraliśmy?! - Czterdziestu dwóch?- Boromir z uznaniem skłonił głowę, ale w oczach błysnął mu wesoły ognik. - Trolli, entów, czy może komarów... - Uważaj, mości Boromirze - golonka znów ostrzegawczo podjechała do góry. - Nie drażnij głodnego krasnoluda. - Czterdziestu dwóch - mruczał Gondorczyk. - Dość imponujący wynik, rzekłbym. - Dwudziesty trzeci ork był dyskusyjny - zauważył Legolas znad swojego wina. - Dostał strzałą w plecy, nim obecny tu samochwała pozbawił go głowy. Nie powinno się go liczyć. - Czterdziestu jeden - krasnolud znacząco trącił Boromira w bok, wskazując elfa ruchem głowy. - Tylko tylu ma na koncie. Nie może tego przeboleć. - Liczby są nieistotne - Legolas wzruszył ramionami. - Moralne zwycięstwo i tak należy do mnie. - Czterdziestu jeden! Zaledwie! Heh!- Gimli przechylił się nad stołem w jego kierunku. - Wreszcie dowiodłem wszem i wobec, że krasnoludy są dzielniejsze w boju! Przyznaj to, mości elfie. - Ten cios w głowę ewidentnie ci zaszkodził, mój drogi Gimli. - Legolas spojrzał na niego z rozbawieniem. - Jak widzę, przyjaźń między narodami nadal kwitnie - roześmiał się Boromir. - Przynajmniej tu się nic nie zmieniło. A swoją drogą, ciekaw jestem ilu ja narąbałem pod Amon Hen. Nie liczyłem, a szkoda. - No, ze dwudziestu tam leżało, jak nie więcej. Też piękna robota - pochwalił go Gimli. - Dziękuję. Gdybym miał więcej czasu z pewnością dobiłbym i czterdziestki - oznajmił Boromir niedbale, sięgając po grzankę. - O, tak, niewątpliwie dobiłbyś i setki, gdyby cię nie rozłożyli na łopatki – zachichotał Pippin. - Ty się kiedyś naprawdę doigrasz, mości Tuku - Boromir wbił w niego groźny wzrok. - Ułożyliśmy o tym pieśń - Pippin, kompletnie nie przejmując się miną człowieka, wyszczerzył się w uśmiechu. - Ja i Merry. - Ani mi się waż! - Boromir odłożył grzankę na stół. - Chętnie posłuchamy - Legolas spojrzał na Obieżyświata, który, rozbawiony, pokiwał twierdząco głową. - Co, teraz? - Tuk wyprostował się ochoczo. - A, bardzo chętn...mmmhmmm! - Puść go, Boromirze! - zaprotestował Legolas ze śmiechem. - Chcemy posłuchać. - Po moim trupie - oznajmił Boromir uprzejmie, przytrzymując zakneblowanego Tuka i jednocześnie grożąc palcem chichoczącemu Merry’emu. - M-mm!!! - Mości Boromirze, nie wstyd ci tak znęcać się nad słabszym i mniejszym od siebie? - zaśmiał się Gimli. - Nie - padła stoicka odpowiedź. - Mmhm! - Czy nie powinniśmy pospieszyć na pomoc temu biednemu hobbitowi?- Legolas z troską spojrzał Gimlego. - Poradzi sobie - Merry machnął ręką. I rzeczywiście Pippin rozpoczął zręczny kontratak za pomocą łaskotania. Boromir musiał zwolnić chwyt, żeby złapać go za ręce. - No, dobrze - Obieżyświat uśmiechnął się znad kubka wina. - Chciałbym jednak usłyszeć waszą historię, nie mamy dużo czasu. Merry? Opowiedz, co stało się na tej polanie z dębem. I co było dalej. - I tak potem zaśpiewam. - Nie zaśpiewasz. - A potem zaśpiewam o jarzębinie, specjalnie dla ciebie. - Jedno słowo o jarzębinie, a naprawdę zrobię z ciebie jajecznicę. - Ćśś, dajcie Merry’emu mówić. - Ilu orków odłączyło się po tej kłótni, Boromirze?- chciał wiedzieć Legolas. - Mnie nie pytaj, niewiele z tego wszystkiego pamiętam. - Nie może tego pamiętać – wtrącił się Pippin - Był nieprzytomny z powodu gorączki, oj, no co tak patrzysz, nie można nawet powiedzieć, że miałeś gorączkę?- Pippin wzruszył ramionami, widząc spojrzenie Boromira. - A pamiętasz nocny atak Rohirrimów, tak z ciekawości pytam? - Ten, podczas którego skryliśmy się w wykrocie? - Nie, ten po którym pojawił się Grisznak i porwał nas z obozu. - Nie pamiętam żadnego ataku i żadnego Grisznaka. - W sumie nic dziwnego – ciągnął Pippin, ignorując ostrzegawcze spojrzenie Merry’ego. - Bredziłeś wtedy w gorączce, że hej. Boromir zesztywniał. Merry też. - Bredziłem? – Boromir przymrużył oczy. – Na głos? A co mówiłem? - Mówiłeś o Minas Tirith, głównie - odparł Merry szybko. - Że trzeba tam koniecznie iść - dodał, gromiąc Tuka wzrokiem. Nie wiadomo ile Boromir powiedział Obieżyświatowi; co za pomysł, żeby wywlekać przy wszystkich tę sprawę, która niebezpiecznie zahaczała o nieszczęsne Amon Hen? A poza tym Boromir nie musi wiedzieć, że w malignie wziął Merry’ego za Froda i że hobbici musieli go kneblować, bo zaczął mówić o Mordorze i Pierścieniu. Do Pippina chyba to dotarło, bo zamilkł i zajął się piwem. - I to wszystko?- upewniał się Boromir podejrzliwie. - Nie, wołałeś jeszcze Faramira - odparł Merry. - I Froda - dorzucił ostrożnie, żałując iż nie potrafi kłamać. Jeśli bowiem kręcił, usiłując coś ukryć, zaczynał się czerwienić. Jak burak. To było jego przekleństwo, z którym od dzieciństwa nie potrafił sobie poradzić. - Froda?- powtórzył Boromir wolno. - Pewnie ci się wydawało, że wciąż trwają poszukiwania na zboczach Amon Hen, co?- wtrącił się krasnolud, a Merry poczuł nagłą chęć, by kopnąć go ostrzegawczo pod stołem. Ale, rzecz jasna, nie zrobił tego. Boromir spuścił wzrok i objął swój kubek obiema dłońmi. - Pewnie tak - mruknął. - To prawdziwy cud, że zdołałeś przeżyć to wszystko, Boromirze. Rany i gorączkę... - zauważył Gimli cicho. - My, ludzie Gondoru, jesteśmy twardzi - odparł człowiek, uśmiechając się lekko. - Kiedy dotarliśmy na polanę i zobaczyliśmy to pobojowisko... - krasnolud pokręcił głową - myśleliśmy, że już po was. A kiedy znaleźliśmy, a właśnie! - Gimli ożywił się. - Byłbym zapomniał, pewnie jesteś ciekaw co zrobiliśmy z twoim Rogiem. - Skleiliście go? – wyrwało się Merry’emu z nadzieją, równie odruchowo co idiotycznie. Cóż, kiedy po rozmowie z Boromirem na skałach nad Źródlaną Salą hobbit okropnie się przejął losem tego dziedzictwa. - Niestety, mości Meriadoku – krasnolud pokręcił głową, a Boromir uśmiechnął się smutno. - To raczej niemożliwe. Ale – zwrócił się do człowieka - zabraliśmy szczątki z pobojowiska, wypłukaliśmy i złożyliśmy w łodzi, obok naszych bagaży, przynajmniej tyle mogliśmy zrobić. - Dziękuję - szepnął Boromir.- To dla mnie bardzo ważne. - Dla nas też - zaakcentował Obieżyświat. - Przy odrobinie szczęścia bagaże będą tam sobie leżały i czekały na nas - wtrącił się elf - To nieuczęszczany szlak, a łodzie dobrze ukryliśmy na brzegu. - O, rany! - poderwał się Pippin. - To jest szansa, że odzyskam moją ukochaną fajeczkę? - A ci tylko o jednym - westchnął Boromir. - Fajkowe ziele i fajkowe ziele. Jeśli cokolwiek dobrego wynikło z niewoli u orków, to fakt, że nie musiałem wdychać tego okropieństwa. Dziesięć błogosławionych dni bez fajek dymiących dookoła. Merry uśmiechnął się, z ulgą witając zmianę tematu i lekki ton Gondorczyka. - Jeśli chcesz być dobrym hobbitem, to musisz zacząć palić z nami - zauważył Pippin z naciskiem. - Nie zamierzam być dobrym hobbitem! - Ale niedobrzy hobbici też palą - wtrącił Merry, wywołując tym wybuch śmiechu wśród zgromadzonych przy stole. - Jeszcze trochę nad tobą popracujemy, a nie będziesz sobie wyobrażał życia bez fajeczki - dodał Pippin wesoło. - O, niedoczekanie. Wystarczy już, że mnie wędzicie żywcem. Powąchaj! - Boromir podsunął Pippinowi pod nos połę swojego płaszcza. - Czujesz? Śmierdzi zielem na milę! Ledwo dziś w południe wyłowili beczki, a już całe moje ubranie przeszło dymem na wylot - poinformował zebranych. - Dużo tego jest?- Gimli spojrzał na Merry’ego. Hobbit radośnie przytaknął. - No to, panowie, zapalimy sobie po obiedzie, hej! - krasnolud rozpromienił się. Odpowiedziały mu pełne zadowolenia pomruki. - Jesteście beznadziejni. Wszyscy – Boromir pokręcił głową. – „W pojedynkę odpór stawiam nawałnicom” – zacytował z przesadnym uniesieniem - Samotny wśród obłąkanych palaczy. - Nie samotny - zaprzeczył Legolas z uśmiechem. - Łączę się z tobą w bólu. - Jeden normalny - Boromir skłonił mu się uprzejmie. - Przywracasz mi wiarę w świat, mości elfie. - Oni chyba nas obrażają - zauważył Gimli od niechcenia. - Proponuję, żebyśmy usiedli z wiatrem, kiedy kominy zaczną dymić - dorzucił elf , ignorując krasnoluda. - To nic nie da w moim przypadku - oznajmił Boromir ponuro. - A dlaczegoż to?- zainteresował się Obieżyświat. - Bo już na początku Wyprawy odkryłem pewne osobliwe prawidło - odparł Gondorczyk. - Mianowicie, niezależnie od kierunku wiatru, dym zawsze leci prosto na mnie. - Nie możesz się przesiąść?- roześmiał się Merry. - PRZESIADAM SIĘ - oświadczył Boromir z naciskiem – ale wtedy dym zakręca i nadal wali mi prosto w twarz. - Ale zmyślasz - zachichotał Tuk. - Przyjrzyj się kiedyś, to sam przyznasz mi rację. - A żebyś wiedział, że się przyjrzę. Zrobimy test. Prawda, Gimli? Gimli? Wszyscy spojrzeli na krasnoluda, który zdawał się być nieobecny duchem. - Wiecie co?- zamruczał nagle, gmerając w zamyśleniu w swej skłębionej brodzie. - Pytanie Merry’ego było całkiem do rzeczy. Róg pękł na dwie równe połówki. Skleić się nie da. To znaczy da się, ale nie ręczę za brzmienie. Ale okucia można by zespawać na nowo, tak, że nawet śladu po pęknięciu by nie było. Bez problemu, byle krasnolud to zrobi od ręki. Sam bym mógł, gdybym miał narzędzia. Co o tym myślisz, mości Boromirze? Zaskoczony Gondorczyk zamrugał oczami. - No, nie wiem - odparł niepewnie. - To chyba nie ma większego sensu. To znaczy, dziękuję ci bardzo za troskę, ale to już nie będzie to samo. Róg przepadł i muszę się z tym pogodzić. - To samo nie - zgodził się Gimli. - Ale blisko: stara dusza w nowym ciele. Częściowo nowym, bo okucia zostaną te same. Róg Gondoru, odradzający się po upadku, oprawiony i przekuty przez niedościgłe krasnoludzkie dłonie, brzmi nieźle, nieprawdaż? - Ale to nie będzie już Róg Vorondila... - zaczął Boromir z trudem. - No, nie, to będzie Róg Boromira. Czyli, innymi słowy, nadal Róg Gondoru. - Ciąg dalszy tej samej historii - dorzucił Legolas. - I gdy nadejdzie odpowiedni czas, przekażesz go swemu pierworodnemu -ciągnął Gimli. Boromir spuścił wzrok i zacisnął palce na blacie stołu. - Obieżyświat nosi przecież miecz Elendila, przekuty na nowo - wtrącił się Merry, ogromnie podekscytowany tym pomysłem. - Ma nowe imię, ale to w gruncie rzeczy ten sam miecz, prawda? Strażnik z uśmiechem pokiwał głową. - A Róg będzie jeszcze ładniejszy niż dotychczas, gwarantuję - oświadczył Gimli. - Bo tamten, daruj, ale widać było po nim, że nie robiły go krasnoludy. - Na szczęście - mruknął Legolas pod nosem. - Ten uchwyt przy ustniku na przykład był spartaczony - Gimli zamordował elfa spojrzeniem. - Już dawno temu chciałem zaproponować, żebyś go wymienił, tylko nie wiedziałem jak ci to powiedzieć. A teraz jest okazja, żeby poprawić to i owo. A poza tym, jaka to będzie piękna historia do opowiadania wnukom, nie uważasz? Boromir sprawiał wrażenie, jakby nie mógł z siebie dobyć głosu. - No ale, nie zapominajmy, że Róg został nad Anduiną - zauważył Pippin ostrożnie. - A co jeśli bagaże zaginą? - Coś wymyślimy, spokojna głowa - krasnolud zrobił zdecydowaną minę, a Merry złowił wzrokiem mrugnięcie, jakie ukradkiem przesłał Obieżyświatowi.- Poproszę o piwo - dodał, dając do zrozumienia, że temat został zakończony. Cała Drużyna, jakby wiedziona tajnym porozumieniem zajęła się na powrót jedzeniem. Boromir odetchnął głębiej i też sięgnął po swój kubek. - No, to opowiadajcie dalej, co z tym Grisznakiem - elf spojrzał na Merry’ego. - Co było po tym, jak pokazali się Rohańczycy. - Ja opowiem - oznajmił Pippin. - A, proszę bardzo - zgodził się Merry łaskawie. - Ciekawe tylko jak zrelacjonujesz nocny atak Jeźdźców, skoro go przespałeś. - Wypraszam sobie! Oka nie zmrużyłem. - Oczywiście. - Bez takich min, mój drogi. Sam się przekonasz, że nie uroniłem ani jednego zdarzenia. - Poprawię cię w razie czego. - Nie będziesz musiał. No więc, gdzieś tak w środku nocy usłyszeliśmy hałas i rżenie koni... - Wcześniej kilkudziesięciu orków próbowało się przebić, ale Jeźdźcy ich wybili niemal co do jednego - wtrącił się Merry. - Dziękuję ci mój drogi, ale zaraz miałem do tego dojść. - A, ciekawe, bo to było PRZED atakiem. - Ja, w przeciwieństwie do niektórych hobbitów opowiadam zajmująco, barwnie i z retrospekcjami. I zwracam uwagę, że ja ci nie przerywałem. Ehkm. No więc, o czym tu ja, aha. Orkowie w obozie zerwali się na równe nogi, zaczęli się miotać i wtedy zorientowałem się, że nasi strażnicy zniknęli. I powiedziałem do Merry’ego - - „SPARTACZONY”? Co to ma niby znaczyć, że uchwyt był „spartaczony”?- Boromir, podpierając głowę dłonią, odwrócił się do krasnoluda. - Ćśśśśś!!! - cała Drużyna uciszyła go zgodnie, a Gimli uśmiechnął się pod wąsem. - No więc, powiedziałem: „Merry, strażnicy zniknęli!”, a wtedy - - Do twojej wiadomości, mości krasnoludzie, ten Róg to arcydzieł- - ĆŚŚŚŚŚŚ!!!!!!!!!!!! - Mieliście dużo szczęścia, że orkowie was nie dopadli w tym wykrocie - Legolas pokręcił głową. - W ogóle mieliśmy dużo szczęścia podczas całej tej przygody. Cudem znaleźliśmy drogę do strumienia, a potem cudem trafiliśmy na Drzewca na wzgórzu - odparł Merry. - Byłoby z nami krucho, gdyby nie entowie. - To właśnie tam, na tym wzgórzu, urwał się nam trop - wtrącił się Obieżyświat. - Znaleźliśmy kolczugę Boromira, a potem po śladach trafiliśmy nad rzeczkę i koniec. Wyglądało to tak, jakbyście ulecieli w powietrze. - Bo ulecieliśmy w pewnym sensie - Merry uśmiechnął się. - Drzewiec nas zaniósł do Źródlanej Sali, wszystkich trzech. Nic dziwnego, że nie mogliście znaleźć śladów. - Żebyście wiedzieli jak się nad tym nagłowiliśmy - Gimli dopił swoje piwo. - Dom Drzewca był niezwykły - opowiadał Pippin z przejęciem. - Tam były takie wrota, które się same zaplatały i rozplatały. Z gałęzi znaczy. Dach też był z gałęzi, a mimo to nie padało do środka. Zaraz na wstępie Drzewiec poczęstował nas wodą entów. Mnie i Merry’emu bardzo posłużyła, natomiast Boromira ścięło z nóg. Spał ponad dobę i nie mogliśmy go dobudzić, nieprawdaż? - I wtedy rany zaczęły się goić?- zapytał Obieżyświat. Hobbici pokiwali głowami. - Zaraz, pogubiłem się w rachubach, który to był dokładnie dzień, Boromirze?- Gimli zmarszczył brwi. - Jak to „widać było po nim, że nie zrobiły go krasnoludy?” Że niby co? Amatorszczyzna, tak? – Boromir przymrużył oczy. Obecni za stołem jęknęli jednym głosem. - A ten jak się nie uczepi, na Lobelię - westchnął Pippin. - Boromirze, Gimli żartował - zaczął Merry pojednawczo. - Z pewnością... - - Wcale nie żartowałem - sprzeciwił się krasnolud, ignorując ostrzegawcze psykania towarzyszy. - Bez obrazy, ale wy ludzie niewiele wiecie o obróbce metali. Nie mówię, że Róg był brzydki..- - Ach tak, nie był? – Boromir przechylił głowę. - ...tylko w ten sposób nie traktuje się srebra. Taki uchwyt na przykład trzeba przyspawać w specjalny... - - Panowie – wtrącił się Obieżyświat z uśmiechem - jeśli musicie roztrząsać to właśnie teraz, proponuję, żebyście wyszli sobie na zewnątrz. - Nie będę nigdzie wychodzić, bo chcę posłuchać opowieści! - zaprotestował Gimli. - To Boromir zaczął. - O, nie, mości krasnoludzie, to ty zacząłeś mówić o spartaczonych uchwytach i...- - Boromirze, masz, napij się jeszcze wina - Pippin wtrącił się zdecydowanie i podsunął przyjacielowi kubek. - Róg był najpiękniejszy na świecie, naprawdę, oj, mało wina, zaraz dolejemy, spokojna głowa. Proszę bardzo, o. A może herbatki, co? Nie? Śliweczkę? Też nie? Ale pierniczkiem nie pogardzisz, prawda? No weź, pierniczek dobry. No. To co? Jak skończę ze Źródlaną Salą, opowiesz im o wiecu entów i oblężeniu Isengardu? Teraz twoja kolej. - Opowiem - Boromir, kryjąc rozbawienie, przełamał piernik i przysunął sobie garnuszek z miodem. - Skończyłeś na tym, jak nie mogliście dobudzić Boromira po wodzie entów - podpowiedział Pippinowi Legolas. - No, właśnie. On spał, a my w tym czasie... Maczając sucharka w herbacie, Merry przysłuchiwał się jak Boromir relacjonuje przebieg oblężenia Orthanku. Gondorczyk podjął wątek od miejsca, w którym pochód entów dotarł na wzgórze nad Isengardem. Stanowczo odmówił opowiadania o wiecu, ponieważ, jak to ujął, nawet teraz coś mu się robiło na samo wspomnienie. Historia narady entów przypadła więc Pippinowi w udziale. Dopiero przy Isengardzie Boromir włączył się do opowieści. Mówił jasno, rzeczowo i zwięźle. Co ciekawe, wyłapał szczegóły których oni, hobbici, nie zauważyli. Pamiętał na przykład w jakiej kolejności oddziały Sarumana opuszczały warownię, wiedział ilu entów zginęło podczas szturmu i ilu dokładnie ludzi służących w kordegardzie wypuścił Drzewiec. Słuchając go Merry zastanowił się jak często Boromir składał podobne raporty podczas narad w Gondorze. Zapewne wielokrotnie i dlatego z taką łatwością mu to przychodziło. Wspomniał o tym, jak się nudzili na murach, jak odkryli wejście do baszty. Opowiedział o dziwnych światłach na południu (okazało się, że były to ognie Sarumana i że w tym czasie toczyła się bitwa o Helmowy Jar) i o powodzi. A potem streścił przebieg spotkania z Gandalfem. - A kiedy wy go zobaczyliście po raz pierwszy?- Merry spojrzał pytająco na Obieżyświata. - W Fangornie. - Myśleliśmy, że to Saruman- wtrącił się Gimli. - I mieliśmy ku temu powody. Bo Sarumana widzieliśmy wcześniej - dodał Legolas. - Jak to? Kiedy?- spytał Pippin. - Ukazał się nam w lesie – wyjaśnił Gimli. - Nie mógł się doczekać, aż orkowie przyprowadzą mu jeńców, czyli was, więc wyszedł im na spotkanie, stary łajdak. - Ale się nie doczekał - Legolas uśmiechnął się z satysfakcją. - Więc kiedy straciliśmy konie – ciągnął Gimli – pomyśleliśmy, że to jego sprawka i.. - Zaraz, po kolei. Proponuję zacząć od początku - Boromir uniósł dłoń. - Skąd mieliście konie? - Od Eomera. Spotkaliśmy jego oddział w stepie i- - Właśnie! Wybacz, że ci przerywam, ale już od dawna mam o to zapytać - Boromir spojrzał na Aragorna. - Jak to się stało, że Theoden dowodzi Rohirrimami? - Zaraz do tego dojdziemy, cierpliwości - odparł Obieżyświat. - A gdzie w związku z tym jest Theodred? - drążył Boromir niecierpliwie. - Przecież on powinien... - wtem urwał i pobladł widząc wyraz twarzy Strażnika. Merry wstrzymał oddech, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. Nagle zrobiło się bardzo cicho. Legolas spuścił wzrok a Gimli westchnął. - Theodred poległ w bitwie u brodu Iseny - powiedział Obieżyświat. - Przykro mi. Wiem, że się przyjaźniliście. - Kiedy?- spytał Boromir siląc się na spokój. - Jedenaście dni temu. Wpadł w zasadzkę orków. - Dzień przed tym, jak rozpadła się Drużyna - szepnął Pippin cichutko. - Kto jest teraz dziedzicem Theodena?- Boromir spojrzał pytająco na Obieżyświata. - Eomer. Król mianował go swoim następcą. Gondorczyk pokiwał głową i umilkł. Członkowie Drużyny wymienili między sobą smutne spojrzenia. Nikt się nie odzywał. - Przepraszam na chwilę - Boromir wstał nagle. - Przejdę się. - Ale wróć niedługo, dobrze - Pippin ostrożnie dotknął jego dłoni. - Zaraz wrócę. Nie chcę tracić dalszego ciągu opowieści - to mówiąc, Boromir odwrócił się i szybko wyszedł. Merry odprowadził go pełnym współczucia wzrokiem. Czy ten nieszczęsny człowiek nie może zaznać choć odrobiny spokoju? Zwłaszcza teraz, kiedy cieszyli się chwilą zasłużonego odpoczynku i wszystko wydawało się układać – nie, oczywiście musiała się trafić jakaś żałobna wieść i zniszczyć ten wesoły nastrój. Biedny Boromir. - Może wypalimy po fajeczce, hmm?- zapytał ostrożnie Gimli, po chwili milczenia. - Co wy na to? Tak na poprawienie humoru? Nie wypalili jednak. Legolas zdecydowanie wypowiedział się przeciw dymieniu w pomieszczeniach zamkniętych, zadowolili się więc piwem i rozprawianiem o dalszych planach na przyszłość. Ku wielkiej uldze Merry’ego Boromir wrócił niespodziewanie szybko. Zajął na powrót swoje miejsce za stołem i zapytał o bitwę, więc rozmowa wróciła do punktu wyjścia. Obieżyświat z pomocą Gimlego (który, zwyczajem Pippina, przerywał mu co chwila dodając własne spostrzeżenia i komentarze) streścił historię wizyty w Edoras, a potem przeszedł do opisu bitwy. Boromir ogromnie się ożywił i zaczął zadawać mnóstwo pytań, na które Obieżyświat odpowiadał z równą cierpliwością, jak na uwagi Gimlego wcześniej. Za pomocą dwóch dużych kubków, jednego małego, kilku łyżek oraz odwróconej do góry dnem miski Gondorczyk skonstruował imitację twierdzy i murów w Helmowym Jarze i zażądał dokładnych wyjaśnień. Obieżyświat więc, wskazując sztyletem poszczególne miejsca, opowiadał gdzie był wyłom, skąd wyszła wycieczka i z której strony atakowały wojska Sarumana. Merry odrobinę się w tych zawiłościach oblężenia pogubił, tym niemniej słuchał z fascynacją, bo opowieść była wciągająca. A poza tym po raz pierwszy relacjonowano mu prawdziwą, wielką bitwę i to taką, w której brali udział jego przyjaciele. Cieszył się też, bo Boromir, w swoim żywiole, zdawał się być całkowicie pochłonięty tą rozmową i wyglądało na to, że zdołał oderwać się od ponurych myśli. Obieżyświat też to chyba wyczuł, bo nie skąpił szczegółów, a nawet parokrotnie spytał Boromira o zdanie, dając towarzyszowi okazję do popisania się militarną wiedzą . Kiedy doszli do odsieczy Gimli zdecydowanie zażądał fajki, więc Legolas zaproponował krótką przerwę, by przenieść się na zewnątrz, na świeże powietrze. - Wziąłbym ze sobą herbatę, ale już nie ma - Pippin markotnie zajrzał do swojego kubka. - Na dole jest wrzątek, możesz sobie dolać - odparł Boromir, zabierając się do sprzątania naczyń ze stołu. - Nie mogę, bo nie lubię gorzkiej, a nie ma czym posłodzić -oznajmił Tuk z pretensją. - Przecież jest pełno miodu, stoi koło ciebie. - Tak, ale pewien człowiek, nie będę wskazywał palcem, wymoczył w nim piernika i teraz w miodzie pływa mnóstwo okruchów. - I świetnie się składa, posłódź a będziesz miał jednocześnie i herbatę i deser w jednym kubku - Boromir wzruszył ramionami. - Wielkie dzięki, może w Minas Tirith pija się herbatę z paprochami, ale w Shire nie ma takiego zwyczaju. - Myślicie, że Gandalf przyśle kogoś po nas?- zapytał Merry Obieżyświata. - Raczej nie. Myślę, że powinniśmy pójść pod wschodnią ścianę jeszcze przed zachodem słońca - odpowiedział Strażnik. - Czyli już niedługo - Gimli przeciągnął się. - Akurat sobie zapalimy, mmm. - Czy wszyscy się najedli?- spytał jeszcze Merry. - O tak. Możemy uznać, że część waszego długu zostaje niniejszym anulowana - krasnolud poklepał się po brzuchu. - A czy to wyrówna rachunek?- zagadnął Pippin, wyciągając z sakiewki swą zapasową podróżną fajkę. - To dla mnie?! - Gimlemu zaświeciły się oczy. - Owszem - Tuk z dumą wręczył mu prezent. - Mówiłeś, że twoja przepadła. - Hobbicie mój kochany! - rozczulił się Gimli. - To wyrównuje rachunek aż z nawiązką! Na brodę Durina, nie miałem w ręku fajki... od sam nie wiem od kiedy. To iście królewski dar, bez fajki nie ma życia! Od strony Boromira dobiegł ich pomruk dezaprobaty i głośniejsze brzęknięcie naczyń, które to odgłosy starannie zignorowali. - Ale ty masz drugą, prawda?- upewnił się krasnolud. - Niestety ma - rozległo się kolejne mruknięcie i kolejny brzęk. - Mam, mam - Pippin poklepał się po kieszeni. - Porządny hobbit nie rozstaje się z fajeczką i, Boromirze, jest taka zasada, żeby wkładać mniejszą miskę w większą, wiesz? Na odwrót. - A wypchaj się fajkowym zielem, mości hobbicie - odpowiedział Boromir uprzejmym tonem i puszczając mimo uszu radę Tuka spiętrzył naczynia w ryzykowny stos. Gimli zachichotał, a Obieżyświat uniósł brwi rozbawiony. - Wiesz, dlaczego cię lubię?- zagadnął Pippin przyjaźnie. - Nie -mruknął Boromir sięgając po kubki. - Bo kiedy nie masz o czymś pojęcia, jak o sprzątaniu na przykład, to się tak rozkosznie zachowujesz, jakbyś...- - A wiesz dlaczego ja cię lubię? - przerwał mu Boromir, prostując się. - Nie. - Dla mnie to też jest zagadka. - Co im jest? Oni tak od dawna?- zaintrygowany Legolas zwrócił się do Merry’ego pokazując Tuka i Gondorczyka ruchem głowy. - Nic im nie jest, o ile mi wiadomo - odparł Merry. - Mamy tu po prostu do czynienia z typowym konfliktem na tle przywódczym. Zwycięzca się jeszcze nie wyłonił, więc próba sił trwa. - Że co?- Pippin zwrócił się w jego stronę. Boromir również spojrzał na niego sponad naczyń. Legolas zaczął się śmiać. - „Konflikt na tle przywódczym”? - powtórzył elf, unosząc brew. - Innymi słowy – Merry zniżył głos i konspiracyjnie pochylił mu się do ucha. – jak w trzyosobowej grupie trafi się dwóch przemądrzalskich ze skłonnościami przywódczymi, to skutki...- - Ej, ej, co to za szepty?- Pippin wyprostował się czujnie. - Mój drogi hobbicie, jakże dobrze cię rozumiem - odparł Legolas równie cichym głosem, a oczy mu się śmiały. - To zupełnie jak w mojej trzyosobowej grupie, jeden przemądrzały krasnolud i jeden Strażnik, który...- - Ej, no! - Pippin zgromił ich spojrzeniem. - Co tam szepczesz o krasnoludach panie elfie, hmm? – Gimli podparł się pod bok. -Nic, nic - Legolas mrugnął do Merry’ego i wyprostował się. - Chodźmy na zewnątrz - uśmiechnięty Obieżyświat wstał i pozbierał swój płaszcz i broń. - Niedługo stąd wyjeżdżamy, więc dobrze będzie.- Przerwało mu głośne przekleństwo. Wszyscy spojrzeli w bok. - Wyjeżdżamy stąd?!- Boromir zatrzymał się w połowie drogi do schodów ze stosem naczyń w rękach...- - Zaraz po tym, jak Gandalf rozprawi się z Sarumanem - odparł Obieżyświat lekko zdziwiony gwałtownością, z jaką zostało zadane to pytanie. - To znaczy, że nie będziemy tu dziś nocować, tak?- drążył Boromir. - No, nie. - To, na wszystkich orków świata, po co ja sprzątam te przeklęte skorupy? - Też się dziwiłem – przyznał Pippin niewinnym tonem - ale nie miałem serca ci przerywać, skoro tak ochoczo przystąpiłeś do pracy. Boromir spiorunował go wzrokiem, wrócił do stołu i z hukiem odstawił naczynia. Kilka talerzy osunęło się ze stosu i rozbiło na podłodze. - Ej, uważaj co robisz! - Pippin spojrzał w dół. - Saruman sobie pozmywa. I posprząta - oznajmił Gondorczyk - A koc wezmę na pamiątkę, przyda się - to mówiąc zgarnął z ławy pled i zwinął go. - Czy ktoś ma może zapasowy bukłak? Wziąłbym sobie wina na drogę. Aż szkoda tyle tego zostawiać. - Weź mój - Legolas rzucił mu ponad stołem zielony bukłak. - Podzielimy się zawartością. Aczkolwiek pozwolę sobie zauważyć, że mocno przyciężkawe to wino. - No i o to chodzi - oznajmił Boromir autorytatywnie. - Wino ma smakować jak wino, a nie jak owocowe popłuczyny. - Mój drogi, wino powinno być bardziej wyrafinowane - sprzeciwił się Legolas. - Jak to z Lorien na przykład. O, takiego trunku jak z winnic Galadrimów nie znajdzie się nigdzie indziej w Śródziemiu.- dodał z rozmarzonym westchnieniem. - Uhm, to prawda. Jest to trunek tak wyrafinowany, że więcej w nim tego wyrafinowania niż samego wina. Pomożesz mi nalać?- Boromir podniósł gąsiorek. - Nie smakowało ci wino w Lothlorien? – Legolas spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Mam być szczery czy uprzejmy? - Ech wy, ludzie - Legolas obszedł stół, kręcąc głową. - Co wy tam wiecie o winie? - Niech zgadnę - Boromir podał mu bukłak i podniósł gąsiorek - zapewne nic. Nic nie wiemy, nieprawdaż? I na obróbce metali też się nie znamy, my, ludzie. Kompletnie. I na mocowaniu uchwytów się nie znamy – ciągnął refleksyjnym tonem. - Że już o fajkowym zielu nie wspomnę, o którym to zielu w szczególności nie mamy pojęcia. Czy my się w ogóle do czegoś nadajemy, my, ludzie? - No jak to?! Do robienia grzanek! - wyrwał się Pippin radośnie. Rozległy się śmiechy. Boromir wyprostował się wolno. - Dziś w nocy - oznajmił, celując w niego palcem - uduszę cię we śnie. Żebyś wiedział. - W moim śnie czy twoim?- zaciekawił się Tuk. - Zgadnij. Przy okazji rozwiąże to nam konflikt na tle...jak to szło, Merry? - Boromirze, nie gadaj, tylko nalewaj - ponaglił go Legolas. - No, dobrze – Gimli ruszył ku drzwiom - Wszyscy palący proszeni są za mną. Nasi dwaj opoje dołączą potem, jak rozumiem. - Przynajmniej my mamy zdrowe zajęcie! – krzyknął za nim Boromir. - I zdrowe płuca! - dorzucił Legolas. - Tak, od wina tylko rozum tępieje, ale to jak widzę was nie odstrasza - mruknął Gimli pod nosem, a Merry śmiejąc się w głos podążył za krasnoludem i Obieżyświatem. Wychodząc, obejrzał się przez ramię na człowieka i elfa, którzy w skupieniu pochylali się nad bukłakiem i pouczając się nawzajem usiłowali nie rozlać wina. Nieopodal nich stał Pippin, pospiesznie dojadając resztki suszonych owoców i wypychając sobie kieszenie kurtki sucharkami. Merry pokręcił głową. Zdecydowanie była to najbardziej osobliwa Drużyna pod słońcem. Drugiej takiej nie było i nie będzie. Dym rzeczywiście leciał prosto na Boromira. Dawno się tak nie uśmieli -za każdym razem, gdy syn Denethora demonstracyjnie się przesiadał, wiatr w czarodziejski sposób zmieniał kierunek i białe smugi podążały za uciekinierem. Teraz też zaczynało wiać od zachodu, mimo iż chwilę wcześniej silne podmuchy pchały dym na południe. Aragorn z rozbawieniem obserwował jak pasma dymu z fajek hobbitów zawracają, powoli lecz nieubłaganie, i niczym macki wyciągają się w stronę Boromira, który na próżno sadowił się w nowym miejscu. Fajka Gimlego też już zdążyła zauważyć, że cel się przesiadł. Było to bardzo frapujące zjawisko. Kiedy już Boromir udowodnił zebranym, że w istocie fajkowe ziele go prześladuje, przestał się przenosić i z rezygnacją, co jakiś czas, oganiał się tylko od co większych kłębów. Oznajmił też ponuro, że wcale go to nie dziwi, ponieważ tak się jakoś w życiu składa, że jeśli – przykładowo - dach przecieka to ciekawym zrządzeniem losu woda zawsze jemu kapie na głowę. Nie ma też różnicy czy przy ognisku siedzi osób pięć czy pięćdziesiąt, bo i tak wszystkie komary lecą wyłącznie do niego. Nie mówiąc już o tym, że łucznicy wroga w pierwszej kolejności zawsze jego muszą brać na cel, co zaznaczył, wskazując na swój podziurawiony kaftan. I tak dalej i tak dalej. Na to Pippin dorzucił komentarz o blaskach i cieniach bycia pępkiem świata i w odpowiedzi doczekał się zapewnienia, że ta noc naprawdę będzie jego ostatnią. Aragorn uśmiechnął się i układając się na plecach, szczelniej okrył się płaszczem. Po niebie sunęły białe, postrzępione chmury, mgły rozwiały się i promienie zachodzącego słońca muskały mury Isengardu. Było to najładniejsze popołudnie od wielu dni. I najspokojniejsze. Gdyby jeszcze tylko nie był tak zmordowany... Na chwilę pozwolił sobie przymknąć oczy, słuchając paplaniny Pippina. Tuk domagał się bowiem podwójnej porcji na kolację, dowodząc, że skoro ma zostać wkrótce bestialsko zamordowany, ma prawo do ostatniego życzenia i obfitego posiłku. Merry natomiast dopytywał się, czy w związku z tym będzie mógł sobie wziąć jego przydział fajkowego ziela i czy Pip przepisze mu swój majątek w Shire. Słuchając tych przekomarzań Aragorn uświadomił sobie jak bardzo brakowało mu hobbickich głosów przez te ostatnie dziesięć dni i w myślach podziękował Iluvatarowi za odnalezienie zaginionych towarzyszy. Podłożył sobie rękę pod głowę i solidnie pociągnął z fajki, wypuszczając cienką smugę dymu prosto w niebo. - Patrzcie, Strażnik Obieżyświat wrócił! - usłyszał wesoły głos. - Nigdy was nie opuszczał - odparł, uśmiechając się do Pippina. – Jestem jednocześnie i Obieżyświatem i Dunadanem, należę i do Północy i do Południa zarazem. Zapadło milczenie. Drużyna powyciągała się wygodnie w leniwych pozach i przez chwilę było słychać jedynie pykanie czterech fajek. Po pewnym czasie Legolas zaczął cicho śpiewać. Aragorn znów przymknął oczy, napawając się spokojem i świadomością, że przyjaciele są obok niego, bezpieczni. Na moment jego myśl pomknęła ku Frodowi i Samowi. Gdy pieśń Legolasa ucichła, Aragorn otworzył oczy i spojrzał po swoich towarzyszach. Boromir zdawał się drzemać, wyciągnięty na wznak na całą swą imponującą długość, z kocem pod głową i rękami założonymi na piersi. Pippin też leżał na plecach, pod kątem prostym do Gondorczyka, z głową na jego ramieniu, a kolanem wspartym o kolano Meriadoka. Gimli patrzył w dal, opierając wygasłą już fajkę na kamieniu. Legolas usiadł, przeciągnął się jak kot, a potem pytająco spojrzał na Strażnika. - Myślę, że czas dokończyć naszą opowieść - zauważył. - Słońce chyli się ku zachodowi. - No, właśnie - odezwał się Merry. - Co było dalej? - Właściwie nie mamy wiele do dodania - odparł Aragorn, wystukując z fajki popiół. - Kiedy nadciągnęli Erkenbrand z Gandalfem, orkowie znaleźli się w potrzasku między nami a siłami Fangornu. Wybiliśmy ich, a ludzie z Dunlandu ukorzyli się i złożyli przysięgę przed Erkebrandem. Usypaliśmy poległym dwa kurhany i ruszyliśmy w drogę. I tak oto, jesteśmy w Isengardzie. - Ku naszej wielkiej radości - podsumował Pippin z uśmiechem. - Komuś jeszcze fajkowego ziela?- zachęcająco pomachał wypchanym woreczkiem. - Nie syp na mnie tym świństwem, z łaski swojej - warknął Boromir, nie otwierając oczu. - O, myślałem, że śpisz - Tuk przekręcił się na bok i paroma ruchami otrzepał kaftan przyjaciela. - Nie śpię. Czuwam. - A nie wyglądasz. - A widzisz jak to pozory mylą. Aragorn usiadł i włożył fajkę do sakwy. - No, moi drodzy, trzeba się pomału zbierać, mamy kawałek do Orthanku, więc wypadałoby się ruszyć. Czy w tej beczułce zostało jeszcze trochę tytoniu? - I to całkiem sporo, ale nie mamy już w co zapakować - odpowiedział Merry. - Napchaliśmy do naszych sakiewek, aż górą wychodzi. W was cała nadzieja. - Zaraz coś wymyślimy, nie godzi się zostawiać tak wybornego ziela - Gimli zaczął szperać w swoim pakunku. - Boromir ma sporo miejsca w sakwie - zauważył Pippin. - Boromir nie ma ani odrobiny wolnego miejsca. Nigdzie - oświadczył syn Denethora ziewając i siadając. - Akurat! Spokojnie zmieściłbyś w niej garść tytoniu. - Nie zmieściłbym ani listka. - Wiesz, co? – obraził się Pippin. - Następnym razem, jak ty mnie o coś poprosisz to ja ci też odmówię! - Naprawdę?- Boromir ożywił się nagle. - Tak! - Dotrzymaj mi towarzystwa i wypal jeszcze jedną fajkę, proszę - rzucił Gondorczyk błyskawicznie. - Niedoczekanie! Aragorn słuchał ich nieuważnie, patrząc na beczułkę. Miała stempel z Shire, a przy nim datę – 1417. - Merry, co to za pieczęć?- zapytał, pukając palcem w wieko. - To pieczęć rodu Hornblowerów. Najlepszy gatunek ziela. - Zapasy pochodzą z ubiegłego roku, jak widzę. - Uhm, wtedy był wyjątkowy urodzaj. - Ciekawe jakim sposobem liście z Południowej Ćwiartki dostały się do Isengardu. O ile mi wiadomo, od lat nie ma żadnej wymiany towarów między Shire a tą częścią świata - w zamyśleniu potarł podbródek. - To mi się nie podoba. - Dlaczego?- zainteresował się Pippin. - Bo to by oznaczało, że Saruman ma jakieś kontakty w Shire, jakiegoś sojusznika zapewne. Obawiam się, że nie tylko na dworze króla Theodena działają Smocze Języki. No, nic. I tak teraz do tego nie dojdziemy. Ale wspomnę o tym Gandalfowi na wszelki wypadek. No jak, Gimli? Przesypałeś już tytoń? Chodźcie. Czas na nas. Członkowie Drużyny wstali posłusznie, zapinając płaszcze i zbierając tobołki. - Skoczę tylko po mój koc na górę - oznajmił Merry. - Czy zapakować jeszcze trochę jedzenia? - Nie trzeba...- zaczął Aragorn. - Weź golonkę - Gimli wszedł mu w słowo. - Niby w co? Wszystko będzie tłuste - sprzeciwił się Merry. - Rohirrimowie mają zapasy prowiantu - wtrącił się Aragorn. - Ale możemy coś sobie wziąć i nie objadać innych - zauważył Pippin. - Na przykład suszone owoce. Albo herbatę. - Ja mogę wziąć owoce i herbatę - odezwał się Boromir. - Ty? Przecież ty nie masz miejsca! - zauważył Tuk z przekąsem. - I to właśnie jest prawdziwy heroizm, mój drogi hobbicie – pouczył go syn Denethora, przybierając wielkopańską minę - w trudzie i znoju brać na siebie dodatkowy bagaż mimo braku miejsca. A ty, miast się tak brzydko krzywić, lepiej idź i pomóż Merry’emu. No już, już. Bo ci się zmarszczki zrobią i twa uroda przeminie bezpowrotnie. Tuk prychnął i pomaszerował za Merry’m. - Tydzień w towarzystwie hobbitów - syn Denethora odprowadził go wzrokiem. - Bezcenne doświadczenie i niezapomniane wrażenia. - A co, wolałbyś, żeby ci się to nie przytrafiło, mości Boromirze? – zagadnął Gimli. Boromir odwrócił wzrok od Pippina i przez ramię obejrzał się na krasnoluda. -Tego nie powiedziałem - odparł z uśmiechem. SYN GONDORU Część druga Orthank Rozdział II Saruman - Jak Gandalf zamierza rozprawić się z Sarumanem? - zapytał Pippin, wykręcając głowę, tak by spojrzeć na Strażnika, siedzącego za nim. - Dowiemy się niebawem - odparł Aragorn, kierując Hasufela w lewo, brzegiem rozległej kałuży. - Będzie dużo ognia i piorunów? - dociekał niezmordowany Tuk. - Nie mam pojęcia - odpowiedział cierpliwie. - Nigdy wcześniej nie byłem świadkiem starcia dwóch czarodziejów. - Muszą być pioruny - oświadczył Tuk z przekonaniem. - A ja mam nadzieję, że nie będzie żadnych piorunów! - Merry wychylił się sprzed Legolasa. - Czego i tobie i nam wszystkim serdecznie życzę! Aragorn otwierał usta, żeby ostrzec przyjaciół przed czarem głosu Sarumana, ale się rozmyślił. Zrobi to za chwilę, kiedy wszyscy będą mogli go usłyszeć. Powinien też zamienić kilka słów z Boromirem. Obejrzał się za siebie. Syn Denethora kroczył u boku żywo gestykulującego Gimlego. Ze słów „wytop” oraz „jakość kruszcu” można było wnioskować, że nadal rozprawiają o zawiłościach obróbki metali. Zaczęli tę dyskusję zaraz po tym, jak hobbici poszli po jedzenie i jak widać jeszcze się nie znudzili. A dokładniej - Gimli się nie znudził. Kiedy tylko Pippin zniknął w kordegardzie Boromir z męczącym już nieco uporem znowu wrócił do kwestii Rogu i zdecydowanie zażądał szczegółowych wyjaśnień, w swej naiwności ignorując błysk w oku krasnoluda. Wbrew obawom Aragorna dysputa nie przerodziła się w kłótnię na temat wyższości krasnoludów nad ludźmi, czy też odwrotnie, bo Boromir, mimo najszczerszych chęci, nie miał nawet jednej dziesiątej wiedzy, jaką dysponował Gimli i z partnera w dyskusji szybko zmienił się w biernego słuchacza. Krasnolud, zachwycony możliwością podzielenia się z kimś swoim doświadczeniem, rozgadał się na całego, a syn Denethora nie miał innego wyjścia, jak tylko przysłuchiwać się i robić mądrą minę. Aragorn uśmiechnął się; w przyszłości Boromir zapewne trzy razy się zastanowi, zanim spyta krasnoluda o technikę obróbki metali. - Już zapomniałem, jak wygodnie jest jechać konno, zamiast obijać stopy o kamienie i taplać się w błocku - zauważył Pippin. - Obieżyświacie, dlaczego nie wzięliśmy koni na Wyprawę? - Konie nie przeszłyby przez Morię, Pippinie. A poza tym dziewięć koni to już praktycznie stado. Jak zdołalibyśmy je ukryć przed oczami szpiegów Nieprzyjaciela? - Pewnie masz rację - mruknął Tuk. Na chwilę zamilkł, ale Aragorn był pewien, że cisza nie potrwa długo. I miał rację. - Mogę przejąć wodze?- zagadnął hobbit, wiercąc się niecierpliwie. - Możesz, proszę. Wiesz, jak je trzymać? - Oczywiście, że wiem!- oburzył się Pippin, przejmując władzę nad koniem. -Nie urodziłem się wczoraj! -Tylko przedwczoraj - zauważył Merry wesoło. - A ten, jak się odezwie to nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać - odciął się Tuk. - Pilnuj własnego konia. -Nie muszę. Nasz Arod sam wie, jak iść. -Jasne, typowe zachowanie Brandybucka, pozwalać, by koń myślał za ciebie. - Bezczelny Tuk! Wiesz, co? Spytam Boromira, czy aby nie przyda mu się pomocnik dzisiejszej nocy. - Morderca bez skrupułów. A wszystko to dla jednej, jedynej koszuli. Ponieważ Legolas popełnił błąd i spytał, jakiej koszuli, Aragorn pozwolił swoim myślom odpłynąć na chwilę. Czy pozwolić Sarumanowi myśleć, że Boromir ma Pierścień? Czy syn Denethora powinien mu się pokazać, czy też wprost przeciwnie, lepiej będzie jeśli Boromir nie pojawi się u stóp Orthanku? Chlupot wody przerwał mu te rozmyślania. - Peregrinie Tuku, dlaczego musiałeś wjechać w sam środek największej kałuży?- zapytał z westchnieniem. Pippin oderwał się od kłótni na temat jakiś czerwonych guzików. - Nie jest aż tak głęboka, woda nie dosięgnie ci do butów - oznajmił, kierując Hasufela w bok. - Jedź prosto, skoro już w nią wjechałeś, najkrótszą drogą - Aragorn przytrzymał mu dłoń. - Pod wodą może być jakaś zatopiona dziura. A na przyszłość, omijaj takie kałuże, proszę. Pippin mruknął coś pod nosem, ignorując triumfalny wyraz twarzy Merry’ego. Wydostali się z wody i wstrzymali konia, czekając, aż Boromir z Gimlim obejdą rozlewisko i dogonią ich. Krasnolud zdawał się nie zważać na błoto sięgające powyżej kostek, człowiek zaś czynił rozpaczliwe próby, by jak najmniej się pobrudzić, przechodząc po kamieniach i belkach. Niestety Drużyna miała chwilowo tylko dwa konie, więc po krótkiej naradzie Aragorn wziął przed siebie na siodło Pippina a Legolas Meriadoka. Gimli stanowczo odmówił jazdy wierzchem, a Boromir postanowił dotrzymać mu towarzystwa. Zresztą i tak nie miał innego wyjścia. Przy jego obecnym wzroście i masie powinien raczej dosiadać mumakila. Arod, na przykład, będąc dość lekkiej budowy najprawdopodobniej by się pod nim załamał. Rohańczycy będą mieli nie lada zadanie, by znaleźć wierzchowca odpowiedniego dla syna Denethora. - Rzecz w tym, by żelazo miało odpowiednią temperaturę, w przeciwnym wypadku bowiem... - dobiegł ich głos Gimlego. Boromir rzucił Aragornowi spojrzenie, w którym można było wyczytać prośbę o ratunek, ale Strażnik uśmiechnął się tylko. Niech Gondorczyk wypije piwo, którego sobie nawarzył, w końcu to on sam zaczął tę rozmowę. Niech to będzie dla niego nauczka. I może niniejszym sprawa Rogu zostanie wreszcie zamknięta. - Widzę kapelusz Gandalfa! – Merry wskazał ręką kierunek. - A ja widzę Gandafa pod kapeluszem - dorzucił Pippin, wyciągając szyję. Podjechali kawałek w stronę czarodzieja stojącego wśród Rohirrimów i wtedy Aragorn się zatrzymał. - Boromirze, Gimli, chodźcie bliżej. Chcę wam wszystkim coś powiedzieć! - przywołał Drużynę ruchem ręki. Legolas dotknął dłonią szyi Aroda i wierzchowiec posłusznie zawrócił, zatrzymując się nieopodal Hasufela. - Nie wiem, co Gandalf zamierza zrobić i nie wiem, czy będziemy mieli okazję, by zobaczyć Sarumana. Gdyby się jednak tak zdarzyło, że będziemy świadkami konfrontacji czarodziejów, pamiętajcie, że to nie w orkach, wilkach ani murach Orthanku leży moc Sarumana. Strzeżcie się jego głosu, nawet nie próbujcie wdawać się w jakiekolwiek dyskusje. I nie patrzcie mu w oczy. - Będzie próbował rzucić na nas urok? - zainteresował się Pippin. - To możliwe. Nie sądzę, by coś nam groziło w obecności Gandalfa, ale lepiej mieć się na baczności. Saruman był najpotężniejszym z czarodziejów, nie wolno o tym zapominać. Trzymajcie się od niego z dala i róbcie to, co Gandalf każe. Członkowie Drużyny zgodnie pokiwali głowami. Aragorn zsiadł, przywołując Boromira. - Jedźcie - przykazał Legolasowi. - Gimli, pozwolisz, że zamienię parę słów z Boromirem? Zaraz ci go oddam. O ile nie skończyliście już waszej dyskusji. - Skończyliśmy - powiedział szybko Boromir. - Nie skończyliśmy - zaznaczył Gimli z naciskiem. - Ale proszę bardzo - i pomaszerował za Arodem. - No i jak, czy wykład Gimlego rozwiał twoje wątpliwości? - Aragorn uśmiechnął się do Gondorczyka, ujmując wodze przy pysku Hasufela, by poprowadzić konia obok siebie. - Nie wiem - odparł Boromir krótko. - Jak to nie wiesz? - Nie wiem, bo zrozumiałem tylko dwa słowa : żelazo i srebro. Ponad ich głowami rozległ się chichot Pippina. - No i z czego się śmiejesz, mądralo? – Boromir zgromił wzrokiem siedzącego na siodle hobbita. - Wiesz może, co to jest gisernia? - Nie wiem - odparł Tuk wesoło. - Kuzynka Merry’ego? - A ciosak dziobowy? - To gatunek dzięcioła z Shire. - Sam jesteś gatunek dzięcioła. A aliaż? - Nie mam pojęcia. -A widzisz. To siedź cicho, z łaski swojej. Tak między nami, cóż to może być ten aliaż?- Boromir zwrócił się do Aragona ze zmarszczonym czołem. - Nic tylko aliaż i aliaż, w kółko o tym wspominał. - O ile dobrze pamiętam, aliaż oznacza stop metali - odparł Strażnik. -To nie można powiedzieć po prostu „stop metali”? Czy krasnoludy muszą wszystko udziwniać? Pewnie ciosak dziobowy to zwykła łyżka. - Skoro cię to nurtuje, dlaczego go nie spytałeś? - Chyba żartujesz! Wtedy wyszłoby na to, że nie wiem! - odparł Boromir z autentycznym oburzeniem. - No, tak - Aragorn uśmiechnął się, darowując sobie komentarz. - Dajmy na chwilę spokój ciosakom i dziobom. Chcę porozmawiać z tobą o Sarumanie. Przemyślałem sobie wszystko jeszcze raz i myślę, że nie zaszkodzi, jeśli się mu pokażesz. W końcu i tak widział cię na murach i wie, że tu jesteś. Pewnie będzie chciał ci się przyjrzeć z bliska, jednocześnie obserwując Gandalfa i nas wszystkich. Im bardziej jego uwaga się rozproszy, tym lepiej. Ale pamiętaj – jego głos jest jak trucizna. Staraj się nie dawać mu wiary, pod żadnym pozorem nie wplątuj się w żadne dyskusje. Jeśli się do ciebie zwróci, nie odpowiadaj. To ważne. I nie patrz- - Tak, tak, wiem - przerwał mu Boromir niecierpliwie. - Mam nie patrzeć mu w oczy. Nie martw się, poradzę sobie. Mam nadzieję. Aragorn omiótł wzrokiem posępną wieżę górującą nad nimi. Z bliska Orthank wyglądał jeszcze groźniej niż oddali. Strażnik, który nigdy wcześniej tu nie był z ogromnym zainteresowaniem przyglądał się budowli i jej otoczeniu. Większa cześć Isengardu została zburzona i zatopiona, ale nawet teraz, mimo zniszczeń, siedziba Sarumana prezentowała się imponująco. Wszechobecny czarny kamień, łańcuchy, metalowe kraty i wrota najeżone kolcami, wszystko to razem składało się na wielce przygnębiający widok Niegdyś piękny, Isengard wyglądał teraz jak wizja z koszmarów sennych. Ciekawe, jakie tajemnice i niebezpieczeństwa kryła w sobie ta wieża. Jeźdźcy Rohanu czekali na nich w cieniu skał. Gandalf uśmiechnął się na widok nadchodzącej Drużyny i wyszedł im na spotkanie. - Sądząc po tym, jak długo was nie było, wnoszę, iż jesteście wypoczęci i najedzeni - zauważył. - Jeśli o mnie chodzi – odezwał się Merry – jestem syty i szczęśliwy. Nie ma to jak rozpocząć popołudnie od fajeczki i na fajeczce zakończyć. Ziele jest wyborne i mój gniew na Sarumana znacznie już ostygł. - Doprawdy? - Gandalf wciąż się uśmiechał, ale oczy zalśniły mu groźnie. - Mój jest nadal gorący. Bardzo gorący. Naradziłem się z Drzewcem, ułożyliśmy dalsze plany. Czas ruszać w drogę. Nim jednak stąd odjedziemy, moim obowiązkiem jest złożyć Sarumanowi pożegnalną wizytę. Zapewne będzie to czczy wysiłek i niebezpieczny do tego, ale nie wolno mi zaniechać tej ostatniej próby. Czy ktoś z was ma ochotę mi towarzyszyć? Merry uniósł brwi słysząc to pytanie. Nie spodziewał się, że czarodziej ich tak po prostu zaprosi, nie po tym wszystkim co mówił Obieżyświat. Przez mgnienie oka ostrożność walczyła w nim z ciekawością, ale ostatecznie ta druga zwyciężyła. Właśnie otwierał usta, by potwierdzić swój udział, gdy ubiegł go Gimli. - Ja pójdę! - oznajmił krasnolud. - Chcę się na własne oczy przekonać, czy rzeczywiście jest podobny do ciebie, Gandalfie. - A niby jak zamierzasz to ocenić? - czarodziej spojrzał na niego surowo. - Saruman, chcąc użyć cię do swoich planów, może się do mnie upodobnić, jeśli tylko zechce. Uważasz, że jesteś na tyle mądry, by się na nim poznać? Ano, zobaczymy. Albo i nie zobaczymy, bo Saruman może wcale się nam nie pokazać. Uprzedzam jednak, że to nie pora na żarty. - Widziałem Sarumana z daleka i nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia - wtrącił się Boromir. - Pozwolę sobie nawet zauważyć, że z lekka się rozczarowałem. Tyle się o nim nasłuchałem, a tu naraz ujrzałem, jak z zadartą kiecką sadzi przez kałuże - roześmiał się na to wspomnienie, a Pippin mu zawtórował. - To ma być ten wielki czarodziej? To raczej żałosna parod... – - Byłbym ci wielce zobowiązany, gdybyś zachował swoje komentarze dla siebie, Boromirze - przerwał mu Gandalf stanowczo. - I proponowałbym, zarówno tobie, jak i wszystkim tu zebranym, żebyście się nie odzywali. Tak będzie najbezpieczniej. Ani słowa. Ja będę mówił za nas wszystkich. - Wcale nie są podobni, jeśli jesteś ciekaw - Boromir szepnął porozumiewawczo do Gimlego. - To znaczy z wyglądu nawet tak, te brody i w ogóle, ale różnica...- - Ćśśśś - Merry pociągnął Gondorczyka za rękaw, widząc minę czarodzieja. - Co?- Boromir podniósł głowę i napotkał wzrok Gandalfa, delikatnie mówiąc dość przeszywający. Odchrząknął i bezwiednie poprawił na ramieniu pas od sakwy. – Ekhm, no właśnie - mruknął pod nosem, a ponieważ czarodziej wymownie nadal nie spuszczał go z oka, przestąpił z nogi na nogę i zmarszczył brwi. – Mam się nie odzywać, tak? Już teraz? – zapytał ostrożnie. - Bo kiedy powiedziałeś, że nie wolno nic mówić, to myślałem, że dopiero przy Sarumanie. Gandalf westchnął. - Chwilami mam takie wrażenie, jakby przybyło nam hobbitów w Drużynie - oznajmił czarodziej, ku wielkiej uciesze zebranych, a zwłaszcza Pippina. - Podobno to nie pora na żarty - Boromir nadął się nieco. – Zdaje mi się, że ktoś tak przed chwilą powiedział i głowę bym dał, że to byłeś... już nic nie mówię, nic - dokończył pospiesznie, na powrót potulniejąc pod groźnym wzrokiem Gandalfa. - Poleciłem entom wycofać się z zasięgu wzroku - kontynuował czarodziej. - Być może Saruman wyjdzie do nas...- - I będzie ciskał piorunami?- nie wytrzymał Pippin. - Na tym polega niebezpieczeństwo? Będzie próbował nas usmażyć, czy też z daleka rzuci urok? - Myślę, że to drugie jest bardziej prawdopodobne - odparł Gandalf cierpliwie. - Zwłaszcza jeśli podejdziesz pod jego próg z lekkim sercem. Saruman rozporządza władzą, o jakiej nie macie nawet pojęcia. Osaczona bestia jest zawsze groźna. Miejcie się na baczności – to mówiąc, odwrócił się i dosiadł Cienistogrzywego. Król Theoden i jego świta dołączyli do pochodu. - Nie godzi się, by dziedzic Gondoru chodził na piechotę, podczas, gdy inni jadą wierzchem. Merry odwrócił się, słysząc ten obcy głos z dziwnym akcentem. Przed Boromirem stał jeden z Rohirrimów, trzymając rosłego gniadego konia o białych skarpetach i misternie plecionej grzywie. - To mój koń, panie, zwie się Lossar, pozwól, że ci go użyczę - jeździec skłonił się głęboko, z szacunkiem. Merry nie dosłyszał już odpowiedzi Boromira, bo Obieżyświat z Pippinem zasłonili mu widok. Usiadł więc prosto w siodle, starając się – na ile to było możliwe – nie opierać plecami o pierś Legolasa. Było mu trochę niezręcznie siedzieć tak w objęciach elfa, jak małe dziecko w ramionach rodzica, ale nie miał wyboru. Niegrzecznie byłoby odmawiać, skoro Legolas sam mu zaproponował wspólną jazdę. Jednak gdyby to od niego zależało, Merry wolałby jechać razem z Obieżyświatem, przy którym nie czuł się tak skrępowany. Ale oczywiście miejsce na siodle Strażnika przypadło Pippinowi. Tuk zawsze potrafił się urządzić. Gandalf poprowadził jeźdźców wzdłuż skał, a potem w górę, aż do stopni wiodących ku wrotom Orthanku. Tam zsiadł, a pozostali poszli za jego przykładem. Merry pierwszy raz miał okazję przyjrzeć się wrotom z bliska. Atak entów, którego był świadkiem dwa dni temu, pozostawił na gładkiej, wypolerowanej powierzchni ledwie kilka rys. Sama wieża była nietknięta. A przecież na własne oczy widział jakimi ogromnymi głazami ciskali Pasterze Drzew. Widział też, z jaką siłą Żwawiec uderzył w te drzwi. Przeszył go dreszcz. - Ja wejdę wyżej - oświadczył Gandalf. - Byłem już w Orthanku i wiem, jakie niebezpieczeństwa mi tu grożą. - Pójdę z tobą - odezwał się nieoczekiwanie Theoden. - Jestem już stary i nie lękam się niczego. Chcę rozmówić się z wrogiem, który wyrządził tyle zła mojemu ludowi. Merry pomyślał, że czarodziej się nie zgodzi, ale ku jego zaskoczeniu, Gandalf skinął głową. -Twoja wola, królu - odparł. - Ze mną pójdzie Aragorn. Obieżyświat wysunął się z szeregu i skinął ręką na Gondorczyka. - Chodź, Boromirze. Gandalf lekko zmarszczył brwi i spojrzał na Obieżyświata. Merry nie wiedział, co takiego dostrzegł w oczach Strażnika, ale po krótkiej chwili skinął nieznacznie głową na znak zgody, tak jakby odbył z nim niemą naradę. - W takim razie my też idziemy! - zaprotestował Gimli. - Ja i Legolas jesteśmy jedynymi reprezentantami naszych plemion i chcemy wszystko słyszeć. - Chodźcie więc! Nie marnujmy czasu - powiedział Gandalf i zaczął wspinać się po schodach. Król szedł u jego boku. Boromir cofnął się i podał swoją sakwę Merry’emu. Obieżyświat zaczekał na niego i ruszyli razem, ramię w ramię. Za nimi szli Legolas i Gimli. Merry wymienił niespokojne spojrzenia z Pippinem i przycupnął na pierwszym schodku, kładąc obok sakwę Boromira. Jeźdźcy Rohanu szeptali między sobą, niepokojąc się o swojego króla. Merry uniósł głowę i spojrzał na zasłonięte okiennicą wysokie okno, umieszczone nad wrotami. Nieopodal, z zagłębienia utworzonego przez dwa filary, wysuwał się niewielki taras, jakieś kilkadziesiąt stóp nad ziemią. Ponad nim majaczyły inne okna, przypominające złowrogie ślepia. Merry spojrzał w te ciemne otwory i nagle poczuł jak cierpnie mu skóra – obserwowały go nieżyczliwe oczy. Był tego pewien. Patrzyły prosto na niego. Skulił się lekko i nagle rozpaczliwe zapragnął znaleźć się w kordegardzie przy kojąco trzaskającym ogniu. Po co on się tu w ogóle pchał? Co go podkusiło? Był tu kompletnie niepotrzebny. I nagle zaczął się bać. - Sarumanie! - głos Gandalfa odbił się echem wśród ruin, a jego różdżka głucho zapukała w drzwi. - Wyjdź do nas, Sarumanie! Przez długą chwilę panowała kompletna cisza. Wtem rozległo się przeciągłe skrzypnięcie, od którego to dźwięku dreszcz przemknął Merry’emu po plecach i jedna z okiennic w oknie ponad wejściem uchyliła się nieznacznie. - Kto tam?- rozległ się lekko schrypnięty, nieprzyjemny głos. - I czego chcecie? Theoden powiedział coś, że poznaje ten głos i przeklina go, albo jakoś podobnie – Merry nie dosłyszał, bo król stał odwrócony do niego plecami i mówił dość cicho. Gandalf natomiast zagrzmiał, tak, że z sąsiedniego muru poderwały się dwie wrony. - Idź po swego pana, Grimo! I spiesz się! Nie zamierzam tu tracić czasu na rozmowy ze sługusem Sarumana. A więc to Smoczy Język. Dopiero teraz Merry rozpoznał ten głos. Zmrużył oczy, by wypatrzyć cokolwiek za okiennicą, ale w środku wieży panowała ciemność absolutna i nic nie było widać. Okno zamknęło się i znów zapadła cisza. Nie na długo jednak. - O co chodzi? Dlaczego zakłócacie mój spoczynek? Czyż ani w dzień ani w nocy nie mogę zaznać choć odrobiny spokoju? Merry zamarł. Tak przepięknego głosu nie słyszał nigdy przedtem. Żaden z elfów, ani Elrond ani Glorfindel, ani nawet pani Galadriela – nie zrobili na nim takiego wrażenia. Ten głos był głęboki, melodyjny i kojący, choć pobrzmiewała w nim nutka zmęczenia i wyrzutu. Ale nie gorzkiego wyrzutu, dobrotliwego raczej. Takim tonem kochający ojciec zwykł się zwracać do swoich niesfornych dzieci. Merry poczuł ukłucie wstydu, że swoją mizerną osobą zakłóca odpoczynek komuś tak wspaniałemu i cierpliwemu. Przez szeregi Rohańczyków przeleciał lekki szmer, Merry zamrugał oczami – Saruman stał na tarasie, patrząc w dół. Wyglądał tak, jakby tkwił tam od zawsze. Nic nie zapowiedziało jego przybycia, ani skrzypnięcie drzwi ani odgłos kroków. Po prostu pojawił się tam, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Merry przyjrzał mu się z bijącym sercem. Saruman był wysoki, bardzo wysoki. Miał długą brodę i włosy, w których pasma bieli przetykane były czernią. Jego oczy były ciemne, jak agaty, ale wbrew obawom Merry’ego nie było w nich gniewu, lecz tylko znużenie i życzliwość. Gimli mruknął coś o podobieństwie do Gandalfa, ale hobbit zignorował krasnoluda, zajęty kontemplacją sarumanowej szaty. Przedziwna tkanina mieniła się wszystkimi kolorami tęczy przy najdrobniejszym ruchu właściciela, błyski pomykały po niej jak chwiejące się płomyki świec. - Porozmawiajmy jednak. Trzech spośród z was przynajmniej znam z imienia - Saruman mówił dalej, opierając bladą dłoń na balustradzie. Merry wstrzymał oddech, chłonąc jego słowa; czarodziej zwrócił się teraz do Gandalfa, łagodnie wypominając mu brak zainteresowania jego radami, a potem spojrzał na Theodena. W słowach pełnych bólu wyraził swą troskę i życzliwość, poskarżył się też na krzywdy jakich doznał z rąk Rohańczyków i wreszcie zapewnił o chęci pomocy. Jego głos był jeszcze bardziej niezwykły niż na początku i choć Merry pamiętał wszystkie ostrzeżenia Gandalfa i Obieżyświata, złapał się na tym, że rozważa, w jaki sposób Shire powinno wynagrodzić Sarumanowi straty. Raptem zrobiło mu się wstyd na wspomnienie ogołoconej spiżarni. Theoden, też najwyraźniej niezdecydowany, nic nie odpowiedział, przeniósł wzrok na stojącego obok Gandalfa a potem z powrotem na Sarumana. Był w rozterce. Jeźdźcy zaczęli szeptać między sobą. Merry nie znał ich języka, ale domyślił się bez trudu, iż są bardzo poruszeni słowami Sarumana – kiwali ochoczo głowami, jakby wyrażali uznanie dla tego, co przed chwilą usłyszeli. Gandalf milczał. Tymczasem Saruman wychylił się ze swego tarasu. - Nie oczekuję zrozumienia, po ludziach, którzy w swej łatwowierności dali się zwieść i wystąpili przeciwko mnie – oświadczył. - Ale ty, synu Denethora, słynący z odwagi i szlachetności, zasmucasz mnie. Boromir drgnął i uniósł głowę. - Dlaczego stoisz pośród moich wrogów – ciągnął Saruman wpijając się w Gondorczyka wzrokiem - zamiast przybyć w me progi jako przyjaciel? Zostałbyś przyjęty z wszelkimi honorami, jak na dziedzica sławnego rodu przystało. Niczego bardziej nie pragnę, jak przyjaźni z Gondorem. Czy jest już za późno na pokój między nami? Nie dawaj posłuchu złym doradcom, mężny synu Denethora, mądrością sławionego, zdecyduj sam w swoim sercu, co wolisz – siłę i pokój, jakie da Gondorowi sojusz z Isengardem, czy też śmierć, zamęt i zniszczenie? Boromir nie odpowiedział. Stał tak, jakby zamienił się w posąg. Aragorn zerknął na niego czujnie, a potem poszukał wzrokiem spojrzenia Gandalfa, ale czarodziej wciąż nie reagował. Za plecami Merry’ego Jeźdźcy znów zaczęli szemrać, ale hobbit nie odwrócił się, wpatrzony w Boromira. Nagle odezwał się Gimli. - Ten czarodziej używa mowy na opak! - zawarczał. - W języku Orthanku pomoc znaczy zguba a ratunek to śmierć. Nie przyszliśmy tu słuchać bzdur! - Spokój! - głos Sarumana stracił na słodyczy, a jego oczy błysnęły gniewnie. – Nie przypominam sobie, bym się do ciebie zwracał, Gimli synu Gloina. Twój kraj leży daleko stąd i nie dotyczą cię sprawy o których mówię. Nie potępiam cię za twój udział w tej niefortunnej kampanii, mężny krasnoludzie, bo wiem, że nie zdawałeś sobie sprawy, w co się uwikłałeś. Nie przerywaj mi jednak, gdy rozmawiam z przyszłym namiestnikiem Gondoru i moim, mam nadzieję, przyjacielem. Cóż mi odpowiesz, Boromirze? Chcesz pokoju, który mogę ci zapewnić, oferując moją mądrość i wielowiekowe doświadczenie? Czy chcesz, by nasze państwa rozkwitły? Chcesz, by Gondor okrył się chwałą? Co mi odpowiesz, synu Denethora? Boromir wziął głęboki wdech, Merry widział, jak unoszą się jego ramiona, ale wciąż nie odpowiadał. Saruman jeszcze bardziej przechylił się nad balustradą. - Milczysz – oznajmił. – Czyż słusznie wyczuwam w twym milczeniu zgodę? - Milczę, bo nie mam ci nic do powiedzenia - odparł Boromir z wysiłkiem. W porównaniu z głosem Sarumana jego słowa zabrzmiały zgrzytliwie i nieprzyjemnie. - Nie chcesz pokoju?- Saruman uniósł brwi. - Czy tak mam rozumieć twe słowa? - Możesz je sobie rozumieć jak chcesz, twoja wola – głos Boromira brzmiał pewniej i mocniej. – Ale wara mi od Gondoru! Od strony Jeźdźców dobiegł pomruk dezaprobaty. Merry zauważył, że Obieżyświat rzuca Boromirowi ostrzegawcze spojrzenie. Gondorczyk, który chyba zamierzał jeszcze coś powiedzieć, rozmyślił się i potrząsnął głową, jakby opędzał się od niechcianych myśli. Saruman zmruży oczy i przez chwilę szacował Boromira wzrokiem, a wyraz jego twarzy był nieodgadniony. - A ty królu?- nieoczekiwanie zagadnął Theodena. - Czy i ty wzgardzisz moją pomocą i przyjaźnią? Ty, przez którego nie przemawia młodzieńcza popędliwość i... – tu urwał na chwilę, bo ponownie spojrzeć na Boromira - upojenie nowo odkrytą władzą? – dokończył z błyskiem w oku. Syn Denethora nie odpowiedział, nie zaprzeczył. Saruman uśmiechnął się lekko, domyślnie i jakby nigdy nic, zwrócił się do Theodena, kontynuując swą przemowę. Merry zasłuchał się wbrew swej woli. Saruman zaczął mówić o przymierzu, o pokoju o wybaczaniu krzywd. Trudno było powtórzyć jego słowa, ale wszystko, co mówił wydawało się takie rozsądne i proste. Roztoczył przed nimi wizję odbudowanego Rohanu, piękniejszego niż kiedykolwiek przedtem, wizje dobrobytu i chwały. A na koniec powtórzył swe pytanie o pokój. Merry dostrzegł, że Theoden dotyka dłonią czoła, jakby był zmęczony albo senny. - Posłuchaj mnie królu! - wykrzyknął nagle któryś z Jeźdźców. Merry odwrócił się i dostrzegł młodego wojownika w lśniącym hełmie, ozdobionym białym końskim ogonem. Na twarzy człowieka malowały się wypieki, a oczach kipiał gniew. - Ostrzegano nas przed tym niebezpieczeństwem! Czy po to walczyliśmy i wygraliśmy, żeby się teraz dać omotać temu podstępnemu kłamcy, który miodem posmarował swój język? Tak przemawiałby osaczony wilk, gdyby tylko umiał mówić! Przecież to morderca, panie! Jaką on pomoc może ofiarować?! On chce jedynie ocalić własną skórę. Nie słuchaj go, królu, wspomnij na mogiłę Hamy w Helmowym Jarze! - Jeśli mowa o jadowitych językach, cóż powiedzieć o twoim, młoda żmijo! – Saruman zmarszczył brwi nad groźnie błyskającymi oczami. Merry wystraszył się, że czarodziej straci panowanie nad sobą i że stanie się coś strasznego, ale nie. Saruman złagodził swój głos, wracając do roli zmęczonego i cierpliwego ojca. Upomniał młodego Rohańczyka, radząc mu skupić się na jego zadaniu, jakim jest wojowanie, a politykę przykazał zostawić mędrcom. Jego wzrok był znów ciepły i życzliwy, gdy tak przekonywał o swej dobrej woli. - Raz jeszcze pytam, królu Theodenie, czy chcesz pokoju i przyjaźni ze mną? Rzeknij tylko słowo, od ciebie wszystko zależy. - Chcę pokoju! - odparł Theoden słabym głosem. Merry nerwowo przygryzł wargę, słysząc jak kilku Rohańczyków krzyknęło radośnie. Ale okrzyki szybko umilkły, bo Theoden mówił dalej, a jego głos był coraz donośniejszy, jakby król z wolna się budził. I bynajmniej nie była to odpowiedź, jakiej oczekiwał Saruman. Merry słuchał jej z ulgą i przytakiwał w duchu każdemu słowu, chcąc pozbyć się echa głosu czarodzieja pobrzmiewającego mu w głowie. Tak, Saruman jest trucicielem serc. Tak, jest sługą Mordoru. Nic nie zadośćuczyni za śmierć pomordowanych dzieci. Nic nie wymaże widoku hord Uruk-hai palących Zachodnią Bruzdę. Uruk-hai. Przed oczyma Merry’ego stanął Ugluk z namalowanym na twarzy znakiem Białej Ręki – znakiem Sarumana - smagający Pippina batem. Ugluk brutalnie kopiący półprzytomnego Boromira. Ugluk przemocą wlewający jemu, Merry’emu, ohydny napój do gardła. Hobbit zacisnął pięści. Theoden ma rację. Pokój nastanie wtedy, gdy Saruman zawiśnie na haku w oknie swojej wieży, wydany na pastwę drapieżnych ptaków. Tych samych ptaków, które z jego polecenia tropiły i prześladowały Drużynę. Merry obejrzał się na Jeźdźców, ale ku swemu zaskoczeniu, zamiast aprobaty ujrzał na ich twarzach zakłopotanie. Rohańczycy spoglądali po sobie, marszcząc brwi, jakby nie do końca rozumieli, co się dzieje i dlaczego Theoden odrzuca propozycję Sarumana. Jedynie ów porywczy młodzian z białą kitą na hełmie patrzył na swego króla z jawnym uwielbieniem i uśmiechał się. Pozostali sprawiali wrażenie rozczarowanych. - Szubienice i wrony!- rozległ się okropny syk. Merry aż podskoczył i z niedowierzaniem spojrzał w górę. Niewiarygodne, ale to był głos Sarumana. A raczej tej istoty, która stała tam teraz na jego miejscu. Przemiana była tak nagła i porażająca, że hobbit zamarł z rozdziawionymi ustami. Zamiast dobrotliwych oczu dostojnego czarodzieja spoglądały teraz na nich dwie otchłanie nienawiści i furii. Piękna twarz wykrzywiła się ohydnie, zmieniając się nie do poznania, a przypominające szpony palce zacisnęły się na poręczy. Dopiero teraz Merry dostrzegł jak długie paznokcie ma Saruman. – Brednie starego ramola! Czymże jest dwór Eorla? Chałupą, w której zbóje i pijacy wędzą się w dymie- Merry kompletnie osłupiały słuchał tej powodzi obelg. Głos Sarumana brzmiał okropnie i hobbita przeszył dreszcz, bo nie wiedzieć czemu, nagle przypomniały mu się Upiory Kurhanów. Skulił się lekko, nie mogąc oderwać wzroku od tej twarzy, wykrzywionej złością. Saruman groził teraz Theodenowi, ale chyba z wolna się opanowywał, bo jego głos łagodniał. Odesławszy pogardliwie Rohańczyków do ich chałup zwrócił się do Gandalfa, wyrażając ubolewanie dla nędznej kompanii w jakiej czarodziej się znalazł. Pochwalił jednakże szlachetny umysł Gandalfa i zaoferował swoją radę. Po raz pierwszy podczas tego spotkania Gandalf poruszył się. - A masz mi coś więcej do powiedzenia niż podczas naszej ostatniej rozmowy?- zapytał spokojnie. - Chcesz coś odwołać? Saruman zamilkł na chwilę, a jego oczy rozszerzyły się w zdziwieniu. - Odwołać?- powtórzył z wolna, jakby nie wierzył własnym uszom. - Odwołać? Usiłowałem ci radzić dla twego własnego dobra! Kogo on chce nabrać? zdziwił się Merry, widząc, że Saruman znów próbuje sztuczki z odgrywaniem dobrotliwej i skrzywdzonej istoty. Przecież nikt się już na to nie nabierze. Ale Saruman wciąż mówił. O starożytnym bractwie czarodziejów, ich mocy i mądrości. O odbudowie świata. O wspólnym dobru i więzi z Gandalfem. A w miarę, jak mówił, a jego głos opadał i wznosił się, Merry z przerażeniem zorientował się, że nie może przestać go słuchać, choćby nawet chciał. Spróbował unieść dłonie, by zatkać sobie uszy, ale jego ręce nawet nie drgnęły. Serce zaczęło bić mu szybciej i mocniej. To, co mówił Saruman było takie mądre, takie piękne. Merry musiał, po prostu musiał przyznać mu rację. Usiłował sobie przypomnieć ten okropny grymas Sarumana sprzed paru chwil, kiedy czarodziej stracił panowanie nad sobą, ale... nie potrafił, bo czarne oczy znów były łagodne i życzliwe, a twarz szlachetna i pełna dostojeństwa. Merry nagle zawstydził się, że słucha przemowy nie dla niego przeznaczonej, poczuł się jak źle wychowane dziecko albo głupawy sługa, który podsłuchuje narady o wielkiej wadze. Tak wielkiej, że nigdy jej nie ogarnie. Nie powinien się mieszać do spraw czarodziejów. Oni ulepieni są z innej, lepszej gliny, co tam gliny, z drogocennego kruszcu. To on, Merry, jest z gliny, jest prostakiem i... - - Czy zechcesz naradzić się ze mną? - Saruman bacznie spojrzał na Gandalfa. - Weź ze sobą Boromira i wejdź do Orthanku. We trzech naradzimy się nad losami świata. Taka była potęga jego głosu, że wszyscy obecni wstrzymali oddech. Merry dostrzegł, że Boromir drgnął, jakby zamierzał zrobić krok naprzód. Aragorn natychmiast wyciągnął rękę i schwycił go za rękaw, ale syn Denethora chyba nawet tego nie poczuł – wciąż patrzył w górę, jak zahipnotyzowany. Gandalf wejdzie – przemknęło Merry’emu przez myśl. - Wejdzie tam z Boromirem i zostawi nas na pastwę losu. Obok Pippin szeptał coś cichutko. Gdzieś daleko zakrakała wrona i wtedy właśnie wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Gandalf wybuchnął śmiechem. Zły czar prysnął. Merry zamrugał oczami. - Sarumanie, Sarumanie! – Gandalf kręcił głową, wciąż się zaśmiewając. - Doprawdy! Rozminąłeś się z powołaniem, powinieneś zostać trefnisiem na królewskim dworze. Zarobiłbyś na chleb przedrzeźniając doradców króla. Mówisz.- ciągnął dalej, opanowując wesołość.- że my dwaj świetnie się rozumiemy. Obawiam się jednak, że ty mnie nigdy nie zrozumiesz. Ja natomiast widzę cię teraz na wylot. Pamiętam twoje argumenty i czyny lepiej niż ci się wydaje. Kiedy cię ostatnio odwiedziłem, byłeś dozorcą więziennym Mordoru i tam też zamierzałeś mnie odesłać. O, nie! Gość, który raz uciekł z twojej wieży przez dach, dobrze się namyśli, nim ponownie wejdzie do niej przez drzwi. Nie skorzystam z twojego zaproszenia. Ale ponawiam moje : zejdź do nas! Isengard nie jest tak bezpieczny jak sądziłeś i jak to sobie uroiłeś. Podobnie mogą cię zawieść inne potęgi, którym dziś jeszcze ufasz. Pomyśl, czy nie warto odwrócić się od nich, póki jeszcze czas? Zejdź do nas. Saruman zbladł. Słowa Gandalfa do tego stopnia wybiły go z równowagi, że przez chwilę nie zdołał zapanować nad wyrazem twarzy i Merry zobaczył w jego oczach strach. Saruman bał się wyjść ze swojej wieży, ale jednocześnie widać było po nim wahanie – on chciał zejść. I ta chęć walczyła w nim ze strachem. Merry miał wrażenie, że cały świat, razem z nim, wstrzymuje oddech w oczekiwaniu na decyzję Sarumana. Zejdź - pomyślał. - Zejdź, wykorzystaj tę szansę... Saruman skrzywił się i wyprostował dumnie. Pycha i nienawiść wzięły górę. - Czy zejdę?- powtórzył szyderczym tonem. - Czy bezbronny człowiek może zejść między zbójów, by paktować o swoje życie? Jeśli macie mi coś do powiedzenia, mówcie, stąd słyszę was doskonale. Aż tak głupi nie jestem. Niby dlaczego miałbym wam ufać? Myślisz, Gandalfie, że skoro odesłałeś te leśne potwory za wzgórze i przyprowadziłeś tu w zamian ich dowódcę to ja dam się nabrać na twoje gładkie słówka i otworzę przed tobą Orthank? - Zdrajcy zwykle bywają podejrzliwi. - głos Gandalfa pobrzmiewał zmęczeniem. - Ale nie musisz się obawiać o swoją skórę. Nic ci z mojej strony nie grozi, nie zamierzam cię zabić ani zranić. Gdybyś naprawdę mnie znał, tak jak twierdzisz, wiedziałbyś o tym. Sarumanie, mam moc, by cię obronić. To twoja ostatnia szansa. Jeśli tylko zechcesz, możesz opuścić Orthank, wolny. Merry z niedowierzaniem zagapił się na Gandalfa? Jakże to tak? On chce puścić Sarumana wolno? Tak po prostu? I w pierwszej chwili ucieszył się, gdy Saruman odmówił, kpiąc z łaskawości Gandalfa i pytając z przekąsem o warunki tej obiecanej wolności, ale zaraz potem zawstydził się swoich myśli – tu chodziło o duszę wielkiej istoty, a on pozwala, by rządził nim strach i uprzedzenia. Skoro Gandalf tak się stara ocalić Sarumana to znaczy, że warto. Z uwagą więc słuchał warunków, jakie miał spełnić Saruman, by odejść w pokoju. Nie wydały mu się wygórowane. Klucze do Orthanku i różdżka w zastaw – to chyba mała cena za odkupienie tak wielkiej zdrady. Ale Saruman nie chciał nawet tego słuchać. W oczach rozbłysnął mu ogień, a twarz ściągnęła się w złości. Ale tym razem, zamiast strachu, wzbudził w Merrym litość. Hobbit słuchał wyzwisk, jakimi czarodziej miotał w odpowiedzi i serce ściskało się w bólu. Czy to naprawdę możliwe, że Saruman pochodzi z tego samego bractwa, co Gandalf? Czy można upaść aż tak nisko? Nagle drgnął, bo pijane wściekłością oczy Sarumana spoczęły na nim. - ...i nie ciągnij za sobą tej hałastry, uczepionej kurczowo twojego płaszcza! - zasyczał czarodziej nienawistnie. Wyprostował się i raz jeszcze omiótł wzrokiem zgromadzonych, zatrzymując się nieco dłużej na Boromirze. - Żegnam!- prychnął pogardliwie, odwrócił się i zniknął z tarasu. - Wracaj, Sarumanie! - rozkazał Gandalf, tonem, jakiego Merry nigdy wcześniej nie słyszał. Zobaczył, że Theoden odwraca się do czarodzieja z niedowierzaniem. Wśród Jeźdźców rozległy się stłumione okrzyki zdumienia – Saruman, ze ściągniętą z bólu twarzą ponownie zbliżył się do barierki. To wola Gandalfa go tu przywiodła! Merry w osłupieniu patrzył, jak Saruman dyszy, opierając się całym ciężarem o poręcz, jakby za chwilę miał zemdleć. - Nie pozwoliłem ci się oddalić - oświadczył Gandalf surowo. - Jeszcze nie skończyłem! Oszalałeś Sarumanie, lecz wciąż budzisz we mnie litość. Nawet teraz mógłbyś porzucić zło i oddać się dobrej sprawie, ale nie, ty wolisz przeżuwać resztki dawnej potęgi. A więc siedź tam! Ale ostrzegam, łatwo stąd nie wyjdziesz, chyba, że wywloką cię ręce sług Saurona. Słuchaj, Sarumanie! – Gandalf podniósł głos i Merry zapatrzył się na niego w podziwie i bojaźni. - Nie jestem już Gandalfem Szarym, którego zdradziłeś! Stoi przed tobą Gandalf Biały, który powrócił z krainy śmierci. Ty nie masz już własnej barwy, więc wykluczam cię z bractwa i Rady! – tu Gandalf urwał na chwilę i wzniósł rękę. Nagle zrobiło się potwornie cicho. Merry wstrzymał oddech i szeroko otworzył oczy. - Sarumanie! Twoja różdżka jest złamana! Z przejmującym trzaskiem różdżka pękła w dłoni Sarumana, a jej główka legła u stóp Gandalfa. - Precz!- rozkazał czarodziej z mocą, choć Merry’emu zdało się, że słyszy w jego głosie cień bólu. Saruman krzyknął przeraźliwie, zachwiał się i jakby po omacku wycofał się z tarasu. - Uwaga!- Głos Boromira przywołał Merry’ego do rzeczywistości. Kulisty pocisk błysnął w locie, ciśnięty z ciemnego okna, wysoko ponad nimi. Jarząca się kula najpierw uderzyła w kratę pod którą przed chwilę wcześniej stał Saruman, odbiła się od niej, krzesząc skry i uderzyła o ziemię, o włos mijając głowę Gandalfa. Potoczyła się między Boromirem i Aragornem, a potem w dół po stopniach. Merry odskoczył na bok, a kiedy go minęła, uniósł wzrok ku górze, by upewnić się, że nic się nikomu nie stało. - Łotr! Skrytobójca! - zawołał Boromir gromko, a któryś z jeźdźców mu zawtórował. - Tego pocisku nie rzucił Saruman - odparł Gandalf. - O ile mnie wzrok nie mylił, kula spadał ze znacznie wyższego piętra. Zdaje się, że był to pożegnalny prezent Smoczego Języka. - Który nie mógł się zdecydować, kogo z was dwóch bardziej nienawidzi, ciebie, czy Sarumana - Obieżyświat uśmiechnął się lekko. - I dzięki temu na szczęście chybił - dodał Boromir. - Co to w ogóle było, na Białe Drzewo? - Cokolwiek to było, Grima drogo za to zapłaci - odparł czarodziej. - Obawiam się, że co dwaj nie będą sobie ułatwiać życia. Ale zasłużyli na to i – ejże, ej, mój hobbicie! - Gandalf odwrócił się gwałtownie. - Nie prosiłem cię, żebyś to podnosił! Merry odwrócił się i ujrzał Pippina, który wspinał się ku niemu z kulą w dłoniach. Najwyraźniej Tuk pobiegł za nią i złapał ją nim stoczyła się do wody. Merry zmarszczył brwi. W sposobie, a jaki Pippin się poruszał, było coś nienaturalnego. Szedł dziwnie wolno, jakby przytłoczony ciężarem ponad siły, kurczowo zaciskając w dłoniach jarzącą się czerwonym ogniem kulę. Jego oczy utkwione były w tym płomyku, a ich nieco nieprzytomny wyraz coś Merry’emu przypominał. Tylko co... - Oddaj mi to! - Gandalf pospiesznie zbiegł po schodach i wyjął kulę z rąk Pippina. Nie uszło uwadze Merry’ego, że musiał przy tym użyć siły. - Ja się nią zaopiekuję - dodał, zakrywając ją połą płaszcza. - Saruman nigdy by jej z własnej woli nie wyrzucił. - Ale może ma coś innego do wyrzucenia - zauważył Gimli, schodząc. - Jeśli już skończyłeś rozmowę, proponuję byśmy się stąd oddalili na bezpieczną odległość. - Skończyłem. Możemy iść. - Pip?- szepnął Merry ostrożnie. Tuk zamrugał oczami, wciąż jeszcze nieco błędnymi. - Wszystko dobrze? - Ta-aak - Pippin pokiwał głową i odprowadził Gandalfa wzrokiem. - Cóż tam? Idziecie?- Boromir stanął nad nimi i spojrzał pytająco. - Pippinie, możesz mi podać moją sakwę? Tuk schylił się, a kiedy uniósł głowę wyglądał już normalnie. Boromir odebrał od niego sakwę i zarzucił sobie na ramię. We trzech zeszli na dół, dołączając do Gandalfa, Obieżyświata i Theodena. Merry zauważył, z jak wielkim szacunkiem Jeźdźcy odnoszą się teraz do czarodzieja i z jaką radością witają swego króla. - Jedno zadanie wykonane - oświadczył Gandalf. - Teraz muszę odszukać Drzewca i powiadomić go o wyniku rokowań. - Chyba nie spodziewał się innego zakończenia tej rozmowy - wtrącił się Boromir. - Nadzieja zawsze istnieje - odparł cicho Gandalf. - Nawet dla Sarumana?- zapytał Pippin. - Nawet dla Sarumana. Niewielka wprawdzie, ale istnieje. Nawet włos mógł tu przeważyć szalę. A poza tym chciałem pokazać Sarumanowi, ze siła jego głosu słabnie – nie można być jednocześnie tyranem i doradcą. Nie sposób spiskować na parę frontów na raz. Nieszczęsny szaleniec, mógłby naprawić błędy i oddać nam wielkie usługi, ale on woli rządzić, nie służyć. Umiera ze strachu przed gniewem Mordoru, ale wciąż łudzi się, ze zdoła przetrzymać nawałnicę. Naprawdę mi go żal. -A co zrobisz z Sarumanem po wojnie?- zainteresował się Boromir. - To znaczy zakładając, że Nieprzyjaciel nie wygra? - Nic - odpowiedział Gandalf. - Ja nic mu nie zrobię. Nie pragnę władzy. Co zaś się z nim stanie? Tego nie sposób przewidzieć. Boli mnie, że tyle siły, niegdyś dobrej niszczeje w tej wieży. Dla nas jednak sprawy ułożyły się pomyślnie. Dziwne są wyroki losu. Często nienawiść sama zadaje sobie rany. Myślę, że gdybyśmy zajęli Orthank, nie znaleźlibyśmy skarbu cenniejszego niż ten pocisk, którym nas Smoczy Język uraczył. Z wysokiego okna doleciał przeraźliwy krzyk. - Oho! - Boromir uśmiechnął się z satysfakcją. - Zdaje się, że Saruman podziela twoje zdanie. - A zatem zostawmy wspólników samych - podsumował Gandalf i gestem wskazał drogę powrotną. Jeźdźcy dosieli koni i za swoim królem ruszyli ku zburzonej bramie. Drużyna została na miejscu jeszcze przez chwilę, patrząc jak Gandalf przywołuje Cienistogrzywego. - Niezwykłe widowisko, nieprawdaż?- zauważył Gimli. - Mam na myśli rozprawę z Sarumanem, rzecz jasna. - Przerażające - Merry miał wciąż w pamięci wykrzywioną wściekłością twarz zdrajcy. - Nie przypuszczałem, że on jest aż taki...- urwał szukając w myślach odpowiedniego słowa - taki straszny – dodał, nie znajdując właściwego określenia. -A dla mnie najbardziej przerażające było to - odezwał się Boromir - że przez cały ten czas, kiedy na mnie patrzył, miałem dziką ochotę, by... a, mniejsza z tym - zamruczał, jakby zawstydzony. - Nie no, powiedz, powiedz! - Pippin przysunął się do niego, a Gimli i Legolas zachęcająco pokiwali głowami. Obieżyświat też uniósł brwi z zainteresowaniem. Boromir spojrzał po nich i nieoczekiwanie, po chwili wahania, roześmiał się, potrząsając głową. - Miałem ochotę pokazać mu pewien, hm hm, gest, nazwijmy go żołnierskim, z braku przyzwoitego słowa – wyznał. - A który oznacza? – zainteresował się Pippin. - Powiedzmy, że oznacza miejsce, gdzie może umieścić swoje argumenty oraz hm, tak jakby niedwuznacznie sugeruje sposób aplikacji. Cała Drużyna zgodnie zaniosła się śmiechem. - Przypuszczam, że zrobiłoby to na Sarumanie spore wrażenie - zauważył Obieżyświat wesoło. - Zakładając, że by zrozumiał. - Trzeba mu było pokazać! – entuzjazmował się Tuk. - Peregrinie Tuku, zważywszy na fakt, iż jesteś osobą niepełnoletnią, powściągnij proszę swoje niezdrowe zainteresowanie – Boromir niby to na poważnie zgromił hobbita wzrokiem. – I to wcale nie jest śmieszne! Ze mną naprawdę dzieje się coś niedobrego! - Wprost przeciwnie!- chichotał Pippin. – Masz najzupełniej zdrowe, hobbickie odruchy. Jestem z ciebie dumny. To wywołało nową falę wesołości. - Z czego się tak śmiejecie?- zagadnął Gandalf, podjeżdżając ku nim. - Ze mnie, oczywiście - Boromir wzruszył ramionami. - A z kogóż by innego. Ależ on jest wielki! - oświadczył z podziwem i ostrożnie wyciągnął rękę, by poklepać Cienistogrzywego po pysku. Koń pozwolił mu na to i schylił łeb, obwąchując go. -Wiele bym dał, by się na takim przejechać. Rozmowa zeszła na konie, ale Merry nie dosłyszał już odpowiedzi Gandalfa. Nagle serce mu zabiło i zrobiło mu się zimno ze zgrozy – w błysku olśnienia przypomniał sobie bowiem, z czym mu się kojarzył wyraz twarzy Pippina, tam na schodach. Taki sam błędny i rozogniony wzrok miał Boromir pod wpływem Pierścienia. SYN GONDORU Część druga Orthank Rozdział III Isena Entowie ustawili się po obu stronach drogi, tworząc imponujący szpaler. W milczeniu wznieśli ramiona w pożegnalnym geście, a zachodzące słońce oświetliło ich pomarańczową łuną. Cienie rąk i gałęzi kładły się na drodze przed orszakiem. I tak oto baśń staje się rzeczywistością, a sen jawą - Aragorn rzucił entom ostatnie spojrzenie przez ramię, chcąc dobrze zapamiętać ten niezwykły widok. Chciałbym móc kiedyś opowiedzieć o tym moim dzieciom – pomyślał pod wpływem nagłego impulsu, patrząc na kołyszących się dostojnie Pasterzy Drzew. Obaj hobbici pomachali jeszcze Drzewcowi na pożegnanie i odwrócili się jako ostatni. Isengard został w tyle. Czarny gościniec prowadził wzdłuż Iseny, do wylotu Nan Kurunir. Gandalf nalegał, by mimo zachodzącego słońca ujechali jak najdalej się da, do Dol Baran najlepiej. Czarodziej nie chciał nocować w pobliżu Orthanku, a Aragorn postanowił nie dopytywać się dlaczego, tylko mu zaufać. Kolumna jeźdźców rozciągnęła się na długiej linii w dziarskim stępie, dwójkami. Dziury, błoto i gruz zalegający na gościńcu uniemożliwiały szybszą jazdę. Gandalf jechał bok w bok z Theodenem, za nimi podążali Boromir z Eomerem. Aragorn był trzeci z kolei, razem z Legolasem i Gimlim. Od frontu dobiegał nieustający gwar hobbickich głosów. Ponieważ Boromir miał już konia, Pippin zdecydował, że będzie jechał z nim i niezwłocznie przeniósł się na jego siodło. Teraz zamęczał Eomera pytaniami na temat Rohanu i Edoras. Młody dowódca Rohirrimów nie budził w nim onieśmielenia, prawdopodobnie obecność Boromira dodawała hobbitowi animuszu, grunt, że obaj wojownicy nie za bardzo mogli za sobą porozmawiać, bo na jedną odpowiedź Eomera przypadały trzy dalsze pytania Peregrina. Boromir, wypytawszy zawczasu marszałka o najnowsze wieści, nie protestował i nie próbował uciszać swego współpasażera. Eomer zaś sprawiał wrażenie zafascynowanego osobą hobbita. A Tuk, jak to Tuk, zręcznie potrafił tę fascynację wykorzystać. Na samym przedzie kolumny natomiast Gandalf właśnie skończył tłumaczyć Meriadokowi, jak długo będą jechać, gdzie zrobią postój i coś jeszcze o Sarumanie i jakiejś hałastrze, czego Aragorn nie dosłyszał. Czarodziej dość nieoczekiwanie zaproponował Merry’emu wspólną jazdę, na co hobbit skwapliwie przystał (Aragorn podejrzewał, że Gandalf po prostu stęsknił się za niziołkami i chciał się nimi nacieszyć). Theoden z uśmiechem powitał nowego towarzysza podróży i od czasu do czasu dorzucał jakąś uwagę od siebie. O ile Strażnika słuch nie mylił, czarodziej i król rozmawiali teraz o sposobach uzyskiwania najlepszej jakości fajkowego ziela, a właściwie nie tyle rozmawiali, co słuchali wykładu Merry’ego. Co ciekawe, Theoden zdawał się być tym naprawdę zainteresowany. Aragorn spojrzał w bok, na wody Iseny skrzące się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Wiatr ustał kompletnie i zapowiadał się wyjątkowo ciepły i przyjemny wieczór. Od Edoras dzieliły ich jakieś dwa dni jazdy, przeorganizowanie wojska i przygotowanie do wymarszu zajmie sporo czasu – nie ma szans, żeby dotarli do Minas Tirith w tym tygodniu. Minas Tirith. Wzrok Aragorna spoczął na Boromirze, jadącym przed nim. Jak to będzie, gdy wszyscy trzej znajdziemy się pod jednym dachem – Denethor, ja i ty. Cóż uczynisz, Boromirze? Czy będę mógł liczyć na twoją pomoc, czy też bezwarunkowo poprzesz ojca? Raczej to drugie, obawiam się. Wprawdzie dzisiejszy dzień pokazał, iż z Boromirem można poważnie porozmawiać i nie jest on zamknięty na argumenty, ale zachodziła obawa, że silna osobowość Denethora może Aragornowi nie zostawić żadnego pola manewru. Jak bowiem przekonać Boromira do swych racji pod czujnym okiem Namiestnika? Aragorn znał Denethora na tyle dobrze, by wiedzieć jak zaborczy potrafi być syn Ectheliona i jak zazdrośnie strzeże tego, co uznaje za swoje. A ponieważ w przeszłości nawet nie próbował ukrywać się ze swą niechęcią do Thorongila, można być pewnym, że sprzeciwi się przyjaźni onegoż z jego ukochanym synem i będzie chciał zatrzymać Boromira wyłącznie dla siebie, po swojej stronie. W pewnym sensie Aragorn go rozumiał – rodzina powinna trzymać się razem, to naturalne, ale na samą myśl, że być może będzie musiał stawić czoła połączonym siłom Denethora i Boromira przeszywał go dreszcz. Miał nadzieję, że do tego nie dojdzie. A co, jeśli Boromir będzie innego zdania niż Namiestnik? To też doprowadzi do konfliktu, tyle, że na innej płaszczyźnie. Ostatnią rzeczą, jaką Aragorn chciałby zrobić, było poróżnienie ojca i syna – jego celem był pokój, a nie zamęt. Owszem, dobrze by było mieć w Boromirze sprzymierzeńca, ale, no właśnie – sprzymierzeńca, a nie broń, którą można wymierzyć w Denethora. To by było niehonorowe. A poza tym waśń między namiestnikiem a jego dziedzicem nie pomoże Gondorowi w jego i tak trudnej sytuacji. Kłopot tkwił w tym, że Strażnik tak naprawdę nie miał okazji, by wybadać towarzysza i zorientować się, jakie są jego prawdziwe odczucia i zamiary. Podczas wędrówki, a zwłaszcza na jej początku, istniało między nimi coś na podobieństwo niepisanej umowy – Aragorn nic na temat swego dziedzictwa nie mówił, a Boromir nie zadawał żadnych pytań, zachowując się tak, jakby podróżował ze zwykłym Strażnikiem, a nie potomkiem Isildura. Aragorn nie naciskał, dając mu czas na oswojenie się z nową sytuacją. Zakładał bowiem, że kiedy syn Denethora trochę lepiej go pozna, przełamie swą nieufność i rezerwę i choćby dla samej ciekawości spróbuje nawiązać z nim kontakt. Ale tak się, niestety, nie stało - Boromir nie wzniósł się ponad zwykłą, codzienną uprzejmość zarezerwowaną dla towarzyszy podróży, utrzymując swój pełen respektu, lecz chłodny dystans. Jeden jedyny raz, w Lorien, Strażnik spróbował porozmawiać o tronie Gondoru, ale napotkał na mur i wyraźną sugestię, że to zdanie Denethora powinien usłyszeć najpierw. Nie wróżyło to dobrze. Choć z drugiej strony – ostatnio coś drgnęło między nimi i może w paradoksalny sposób Pierścień przysłuży się im obu i pomoże nawiązać bliższy kontakt. A może nie. Doświadczenie uczy, że dumni ludzie nie przepadają za osobami, którym przytrafiło się być świadkami ich słabości. Nawet jeśli byli to świadkowie życzliwi i oddani. Może Boromir mimo wszystko żałuje, że się Strażnikowi zwierzył? Na pewno nie przyszło mu łatwo mówić o własnych błędach i problemach. To, że Aragorn zna jego tajemnicę może pomóc, ale może też zaszkodzić. Trudno orzec. Strażnik westchnął. Gandalf twierdził, że Boromir jest niezwykle, ba, niepokojąco wręcz lojalny w stosunku do ojca i ślepo mu posłuszny. Czarodziej zaryzykował nawet twierdzenie, że starszy syn Namiestnika, w odróżnieniu od swego brata, darzy ojca bezkrytycznym uwielbieniem i nie do pomyślenia jest, by sprzeciwił się jego woli -jeśli zatem Denethor odrzuci roszczenia Aragorna, a należy się tego spodziewać, Boromir tym samym znajdzie się po drugiej stronie barykady. No, cóż. Strażnik nie podzielał opinii czarodzieja, pozwalając sobie na pewną dawkę optymizmu. Starannie Boromira obserwował podczas całej wspólnej podróży i doszedł do wniosku, że syn Denethora ma własny rozum i własną wolę, którą potrafił przeforsować na wiele sposobów. O ile dobrze Aragorn zrozumiał – to Faramir chciał jechać do Imladris, a Denethor popierał ten wybór. A jednak mimo to w podróż ruszył Boromir. Wynikało z tego jasno i wyraźnie, że starszy syn Namiestnika umie postawić na swoim i ma wpływ na decyzje ojca, mimo iż – jak twierdzi Gandalf – krew Numenoru nie tętni w nim tak mocno jak w Denethorze i Faramirze. Nagły ruch wyrwał go z jego zamyślenia - Eomer skinął głową Boromirowi i zawrócił konia. Przekłusował obok i skierował się na tyły kolumny. Aragorn odetchnął głębiej i otrząsając się z niewesołych myśli skupił się na tym, co działo się przed nim. Boromir z Pippinem zostali sami. Strażnik dosłyszał, że hobbit o coś pyta. - Wydaje mi się, że tak - doleciała go odpowiedź Gondorczyka. - Chyba ją zabrał. Pippin znów o coś zapytał. - Skąd mam wiedzieć? Przy sobie zapewne. Pippin rozłożył ręce, coś opowiadając z przejęciem. - Nie mam pojęcia - w głosie Boromira dało się słyszeć zmęczenie. - Nie jesteś ciekaw? - Tuk wykręcił głowę i dopiero teraz można było go usłyszeć. - Nie interesują mnie diabelstwa Sarumana. Spytaj Gandalfa, skoro cię to tak frapuje. Przez chwilę Peregrin milczał, a przez ten czas Hasufel wyrównał dystans jaki go dzielił od Lossara, więc następne słowa hobbita były już wyraźne : - Gandalf się na mnie rozzłościł, a ja przecież musiałem ją podnieść, żeby się nie ufafluniła w błocie! - oznajmił Tuk z lekką pretensją. - Żeby co się jej nie zrobiło?- Boromir przechylił się nieco w bok, by się przyjrzeć hobbitowi, siedzącemu przed nim. - Żeby się nie ufafluniła, mówię! - Możesz jeszcze raz powtórzyć to słowo? Jest fascynujące. - Na Lobelię, aleś ty dziwny – zirytował się Pippin – „Faflunić”, no, co robisz taką minę, to znaczy uwalać się, pobrudzić. - A w jakim języku? - Ha ha. Bardzo zabawne. - Bardzo. Znasz więcej takich słów? - Bo co? - Chętnie się z nimi zapoznam. - Czasami jesteś męczący, wiesz? - Męczący, ja? Faramir to dopiero dałby ci popalić. Mój mały braciszek szaleje na punkcie słów. Ciesz się, że to ja tu jestem, a nie on. Niechby tylko usłyszał taką gwarę... - No wiesz! Sam mówisz gwarą! - Mój drogi, zwracam ci uwagę, że ja nie faflunię języka cudacznymi zwrotami. - O, wypraszam sobie. Nie moja wina, że masz ubogie słownictwo! Aragorn śledził tę rozmowę z rosnącym zainteresowaniem. Obok niego Gimli i Legolas przerwali licytowanie się kto odwiedzi jakie miejsca Śródziemia i gdzie jest najpiękniej i też zaczęli się przysłuchiwać. - Tak się składa, że odebrałem bardzo staranne wykształcenie, mości hobbicie. - Tak staranne, że nie wiedziałeś nawet co znaczy „ufaflunić”, mości Gondorczyku. Skoro z tym sobie nie poradziłeś, to co na przykład powiesz na „rozdyźdanie”? -„Rozdyźdanie”? A niech mnie, to dopiero jest cudne! - To znaczy...- - Nie, czekaj! Ja sam. „Rozdyźdanie” to na przykład... na przykład... niech zgadnę: wynik spotkania niewielkiego orka z bardzo dużym i rozgniewanym huornem. Trafiłem? - Brawo. Choć osobiście wolałbym mniej makabryczne wizje. Pozostańmy może lepiej przy przygnieceniu pomidora na dnie torby. - Bardzo obrazowe, muszę przyznać. „Roz-dyź-da-nie. Rozdyźdać. Rozdyździany”. Dobrze odmieniam? Poezja, Faramir będzie wniebowzięty. A czy obyczaje mogą być rozdyźdane? - Raczej nie. Rozdyźdane mogą być na przykład komary na ścianie. - Rozumiem. I jajecznica. - O, to, to. Łapiesz w lot, jak widzę. - Bystry jestem i tyle. - Ha! - Tak sobie myślę, skoro można coś rozdyźdać, to można to też zdyźdać z powrotem, prawda? - Raczej nie. - A dlaczego nie? Toż to logiczne. Gimli zachichotał, a Legolas zaczął się otwarcie śmiać. Boromir zerknął przez ramię, orientując się, że mają słuchaczy. Uśmiechnął się i wstrzymał konia, czekając, aż Aragorn i Legolas się z nim zrównają. - Droga jest już mniej rozdyźdana, więc, nie ryzykując ufaflunienia się, przyłączę się do was - oznajmił, a kiedy jego towarzysze się śmiali, zerknął w dół na hobbita.- Czy istnieje słowo „fafluniarz”?- drążył dalej nieustępliwie. - Teraz już tak - mruknął Tuk. - A, dajmy na to, „fafluny”? - Wiesz co - Pippin odgiął głowę do tyłu, by spojrzeć na człowieka.- Naprawdę nie wyobrażam sobie, w jaki sposób Faramir miałby być bardziej męczący od ciebie. Ile można się pastwić nad jednym słowem? - Aż do samego rozdyźdania, mój zacny hobbicie. Tuk jęknął i przewrócił oczami. Nie odpowiedział jednak i Aragorn ze zdziwieniem uniósł brwi – Boromir przegadał Peregrina Tuka?! Koniec świata doprawdy był blisko. - Ja wiem, gdzie można znaleźć fafluny! - oznajmił Gimli z uciechą. - W niedogotowanym jajku. - Myślisz chyba o farfoclach, mój drogi - Legolas usiłował zachować powagę. - Farfocle to ja miałem w butach, po tygodniu brodzenia w błocku - sprzeciwił się Boromir. - A ja bym raczej powiedział, że to właśnie były fafluny - wtrącił się Tuk, szczerząc zęby. - Zdecydowanie nie. Zresztą skąd możesz wiedzieć, skoro nie widziałeś? Mój drogi hobbicie, już ja dobrze wiem, co miałem w but...ekhm! – Boromir urwał nagle, bowiem zorientował się, że jadący przed nimi A Gandalf, Theoden i Merry umilkli i z dziwnym wyrazem twarzy oglądają się do tyłu. - I niespodziewanie bardzo piękny wieczór nam nastał, nieprawdaż?- dokończył gładko. Theoden uśmiechnął się, Gandalf zaś uniósł brew, przyjrzał się po kolei całej piątce, od Boromira po Legolasa i odwrócił się, by kontynuować swą rozmowę. Przez chwilę jechali w milczeniu, nie wracając do przerwanego tematu i obserwując leniwy nurt Iseny. Gościniec zwężał się na tej wysokości, tak, że trzy konie nie mogły już iść obok siebie, więc Legolas wycofał Aroda, zajmując miejsce za Aragornem. Gimli zapytał, czy elf widział gdzieś jeszcze las podobny do Fangornu i obaj towarzysze na powrót zagłębili się w swoich planach przyszłych wędrówek. - Obliczyłem właśnie - odezwał się syn Denethora tonem pogawędki, spoglądając na Strażnika - że to już prawie rok, odkąd ostatni raz siedziałem w siodle. Straciłem mojego konia podczas przeprawy w Tharbadzie w lecie ubiegłego roku i od tego czasu chodzę wyłącznie na piechotę Zdążyłem już prawie zapomnieć, jaka to wygoda jechać konno. Dlaczego właściwie nie wzięliśmy koni na Wyprawę... czy powiedziałem coś śmiesznego?- dodał lekko zdziwiony. - Nie, nic - Aragorn z trudem stłumił wesołość i mrugnął do Pippina. - Niedawno ktoś mnie o to pytał. No więc, Boromirze, konie nie przeszłyby przez Morię, ani przez góry. - Przynajmniej byśmy sobie zaoszczędzili paru odcisków i podjechali do granicy Gór Mglistych - upierał się Boromir. - Nie musielibyśmy taszczyć tylu tobołów na plecach i cała ta koszmarna wędrówka przez Hollin znacznie by się skróciła. A przecież zależy nam na czasie, prawda? No więc dlaczego nie skorzystaliśmy z koni, przynajmniej na jednym etapie? - Ano właśnie! - poparł go Pippin. - Dlaczego? Z powodu tych szpiegów, o których wspomniałeś? I obaj utkwili pytający wzrok w Strażniku. Aragorn zaś zamarł, bowiem dostrzegł coś, czego nigdy wcześniej nie zauważył. Widok był tak frapujący, że na moment aż zaniemówił z wrażenia, w milczeniu porównując ich twarze. Boromir, syn Denethora i Peregrin Tuk byli do siebie podobni. To nie było złudzenie. Naprawdę byli podobni. Oczy Boromira były wprawdzie stalowe, a Pippina niebieskawe, ale z pewnej odległości różnica ta się zacierała, zwłaszcza kiedy – tak jak teraz na przykład– obaj spoglądali w identyczny, pytająco-wyzywający sposób. Ich włosy miały ten sam odcień, głębokiego brązu, wpadającego w czerń. Tuk, który po trudach podróży i wodzie entów wysmuklał i wyszlachetniał, nie był już rumianym, krągłolicym hobbitem, ale przystojnym młodzieńcem i jakby miniaturą księcia Gondoru. Nawet ubrani byli podobnie, w szare płaszcze elfów z identycznymi, zielonymi klamrami. Spod rozpiętego pod szyją kaftana Boromira wyzierała czarna lniana koszula, taka sama jak ta, którą miał na sobie Pippin. I obaj mieli pasy z Lorien, z charakterystycznym zdobieniem w kształcie liści, z tym, że jeden był złoty, a drugi srebrny. Gdyby nie to, że włosy hobbita się kręciły, można by było go wziąć za miniaturowego brata Boromira albo jego pomniejszoną, nieco odmłodzoną kopię. Niesamowite. - Co? - zapytali jednocześnie, podejrzliwym tonem, w identyczny sposób marszcząc brwi. - Nic, przepraszam, zamyśliłem się - Aragorn z trudem stłumił rozbawienie. Postanowił ulitować się nad Boromirem i zachować tę obserwację dla siebie. Syn Denethora zaczynał zdradzać objawy zniecierpliwienia z powodu komentarzy na temat swojego “zhobbicenia”, więc nie najlepiej mógłby znieść uwagę, że nie tylko z zachowania ale i z wyglądu podobny jest do Pippina.- Istnienie Drużyny i jej misja jak najdłużej miały być utrzymywane w sekrecie. Dziewięciu koni nie ukrylibyśmy tak łatwo przed oczami krebainów. Podróżowaliśmy pieszo i dzięki temu wytropiono nas dopiero pod Amon Hen, przypuszczam natomiast, że gdybyśmy jechali konno musielibyśmy odpierać ataki wroga zapewne już w Hollinie. A tak, do Morii prześlizgnęliśmy się nie zauważeni. - Do Caradhrasu raczej – poprawił go Boromir. - Jeszcze przed Morią dopadli nas wargowie. - Tak czy siak, przez pierwszy miesiąc podróży, nie mieliśmy żadnych niespodzianek. Nie poszłoby nam tak łatwo z końmi. - Ale kto wie, czy nie zdołalibyśmy na nich uciec przed zasadzkami i przed wilkami - Boromir nie dawał za wygraną. - A dokąd? Brama Rohanu była dla nas zamknięta. Jedynym wyjściem była przełęcz Caradhrasu. Lub Moria. I o ile jeden zaprawiony w podróżach kucyk miał szanse, by poradzić sobie wysoko w górach, to nie sądzę, by wypieszczone i delikatne wierzchowce elfów sforsowałyby przełęcz. A poza tym, trochę to bez serca zostawiać stado koni na pastwę wilków, nie uważasz, Boromirze? - Czasami trzeba poświęcić konie – odparł syn Denethora - kiedy stawka jest bardzo wysoka i gra idzie o życie ludzi. I hobbitów - poprawił się, a następnie dodał z uśmiechem – i elfów i krasnoludów. Ciężkie czasy wymagają ciężkich decyzji. I nie zapominaj, że Billa w końcu zostawiliśmy wilkom na pożarcie. - Biedny Bill - mruknął Pippin. - I biedny Sam. - To prawda. Ale mimo wszystko uważam, że tyle koni przeszkadzałoby nam, zamiast pomagać - podsumował Aragorn. - No cóż, niech każdy pozostanie przy swoim zdaniu - Boromir wzruszył ramionami. - I tak niczego to nie zmieni. Aragorn pokiwał głową i lekko zmarszczył brwi. Czy to zapadający zmrok pogłębił cienie na twarzy Boromira, czy też naprawdę Gondorczyk źle wyglądał? Syn Denethora sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego, a im bliżej było wieczora tym wyraźniej było to po nim widać. Jego oczy były podkrążone, a twarz blada i coraz częściej sięgał dłonią do czoła i skroni, tak jakby bolała go głowa. Nie dziwota, jeśli noc w noc męczą go te sny. Aragorn schylił się i sięgnął do swojej podręcznej sakwy. Rozsznurował rzemyk i dyskretnie dokonał przeglądu ziół. Miał w zasadzie wszystko czego potrzebował, z wyjątkiem suszonych kwiatów głogu, ale jakoś się bez nich obędzie. No dobrze. Teraz pozostawał drugi problem – Boromir. Aragorn zerknął na Gondorczyka, który do spółki z Pippinem popijał właśnie z bukłaka. Podejść go podstępem, po dobroci, prośbą, czy groźbą? - Wystarczy ci już - Boromir zdecydowanie odebrał Tukowi bukłak. - Ej, no! - Żadne „ej, no” - Gondorczyk zatknął korek. - Jesteś niepełnoletni, mój drogi i jako taki nie powinieneś pić ciężkiego wina. Ja w twoim wieku, to znaczy rozumiejąc wiek metaforycznie, dostawałem wino pół na pół z wodą, w najlepszym wypadku. O czymś mocniejszym mogłem tylko pomarzyć. - Ale ja muszę się czegoś napić! A tak w ogóle to jestem głodny! - Nie może być. Cóż za niespodzianka. - Ja mam wodę - wtrącił się Aragorn. - Tu jest mój bukłak, proszę. Pippin wymamrotał coś pod nosem, ale wziął wodę i ugasił pragnienie. Podziękował, oddał bukłak a potem ziewnął rozgłośnie i przeciągnął się, wpierając plecami w Boromira. Aragorn rozważył swój pomysł i zdecydował się zaryzykować. A co tam. - Peregrinie Tuku, chciałbym zasięgnąć twojej rady - zwrócił się do hobbita z poważną miną. - Może ty będziesz mógł mi pomóc. - Zamieniam się w słuch - Pippin wyprostował się ochoczo. - Sprawa wymaga dyskrecji. - Będę milczał jak grób, możesz na mnie polegać! - Bo widzisz - ciągnął Aragorn, nie zważając na podejrzliwie zmrużone oczy Boromira. - Pewien mój znajomy ma przyjaciela, który to przyjaciel cierpi z powodu, nazwijmy to, kłopotów ze zdrowiem. Mój znajomy bardzo chciałby mu pomóc. Ma nawet odpowiednie lekarstwo. Kłopot w tym, że ten jego przyjaciel jest bardzo uparty i za nic na świecie nie chce tych ziół zażyć. Co mój znajomy powinien zrobić? Co ty byś mu doradził? – Aragorn czuł, że Boromir wpija się w niego wzrokiem, ale nie podnosił głowy, patrząc na hobbita. - Hmm - Tuk zmarszczył nos. - To lekarstwo jest pewne? - A mnie nie pytasz o radę?- wtrącił Boromir słodkim tonem. - Nie jesteś ciekaw co JA bym powiedział temu twojemu znajomemu? - To sprawdzone zioła - Aragorn go zignorował, patrząc wciąż na Pippina. -W takim razie daj je Merry’emu – oświadczył Tuk z powagą. – Z Boromirem tylko on jeden sobie poradzi- - Żebym ja sobie z tobą zaraz nie poradził! - syn Denethora żachnął się gniewnie, a Aragorn uśmiechnął się rozbawiony szybkością, z jaką hobbit wyłapał sedno sprawy. - Nie wiem, jak Merry to zrobił, ale skoro namówił go na napój entów, to z tym lekarstwem też da sobie radę - ciągnął niewzruszony Tuk. -Tak sądzisz?- zainteresował się Aragorn. - Jeśli dalej chcesz jechać na tym koniu, to radzę ci zamilknąć, Peregrinie Tuku! - Merry ma na niego dobry wpływ pod tym względem i au-...! - Zsiadaj, ale już! -Nie! Nie zsiądę! I będę mówił, co będę chciał, nie mam nic do stracenia skoro zostanę dziś w nocy uduszony. - Zostaniesz uduszony za chwilę, wiesz? - Masz jakieś zioła, które czynią ludzi milszymi?- Pippin zwrócił się do Aragorna. - Nie, ale mam takie, które pomogą w innej sprawie. - Wiecie co wam powiem? - Boromir dumnie uniósł głowę, a oczy zalśniły mu groźnie. - Myślicie, że tacy jesteście sprytni? Możecie sobie spiskować, ile tylko chcecie - ja ze swej strony ostrzegam, że każdemu, kto zbliży się do mnie z kubkiem, własnoręcznie wleję to świństwo do gardła! I to przez nos! Czy wyrażam się jasno?! - Nie przejmuj się - szepnął Pippin do Aragorna. - Merry da sobie radę, no już już, dobrze, nic nie mówię, nie krzyw się tak, mój zacny Boromirze, bo twa uroda przeminie bezpowrotnie i zmarszczki ci się zrobią. To znaczy nowe. - Zsiadaj! Won!!! - Nie. - Jazda do Aragorna! Będziecie mogli knuć sobie razem - Boromir przełożył wodze do jednej ręki i ujął hobbita pod boki. Pippin natychmiast wczepił się w jego rękaw i płaszcz. - Nie mogę, nie mogę, nie mogę! - zawołał szybko Tuk. - Ja muszę jechać z tobą! - A to dlaczego, na demony podziemnego świata?- ku zaskoczeniu Aragorna Boromir sprawiał wrażenie naprawdę rozzłoszczonego. - Bo cię uwielbiam - oznajmił Tuk z rozbrajającym uśmiechem. - O, matko moja - Boromir jęknął i ręce mu opadły. Zadowolony Pippin na powrót usadowił się wygodnie w jego objęciach i wygładził pomięty rękaw, który przed chwilą ściskał. Na moment umilkł, a potem zadarł głowę, by spojrzeć w górę na twarz Boromira. - Przepraszam, jeśli cię uraziłem - powiedział poważnie, bez śladu dawnej wesołości. - Nie chciałem cię rozgniewać. Boromir odpowiedział krótkim pomrukiem i zapatrzył się na rzekę. Aragorn nie wtrącał się, ubolewając nad tym, że niechcący wywołał taką burzę. Już wierzył, że Boromir nie żartował, kiedy się chwalił swą sławą w kwestii nie zażywania leków. Tyle, że Strażnik też nie przesadzał, gdy mówił o swej stanowczości co do ich zażywania. Aragorn nie zamierzał tak łatwo zrezygnować. W pierwszym podejściu się nie udało, metoda „na wesoło” zawiodła, trzeba więc będzie zastosować inną. Może rzeczywiście odpowiedzialny, rozważny Merry będzie tu mógł pomóc. - Bardzo jesteś zły?- zagadnął Pippin ostrożnie, znów zerkając w górę na Gondorczyka. - Peregrinie Tuku, czy mógłbyś dla odmiany przez chwilę się nie odzywać?- zapytał Boromir ze znużeniem w głosie. - Tak, mógłbym. Ale przedtem tylko jedno, malutkie pytanko, dobrze? - Valarowie! No, słucham. - Przemoczyłeś buty, prawda? Gandalf zarządził postój na dwie godziny przed północą. Rozbili obóz u stóp wzgórza Dol Baran, w małej, trawiastej dolince, otwartej od południa. Była pełnia. Światło księżyca omiatało wrzosy i paprocie porastające zbocza i nadawało płynącej nieopodal Isenie srebrną, bajkową poświatę. Mgły ustąpiły, a niebo było bezchmurne i rozgwieżdżone jak rzadko. Wkrótce ciepły blask kilku ognisk wypełnił dolinę. Drużyna skupiła się przy jednym z nich, nieco na uboczu. Drzewiec zezwolił podróżnym na zbieranie suchych, leżących na ziemi gałęzi, ale jako że z wolna wyjeżdżali z Nan Kurunir na otwarte stepy, nie mieli zbyt wiele chrustu do dyspozycji. Pozbierali drewno, jakie walało się na gościńcu po powodzi i pościągali suche gałęzie ze zbocza Dol Baran, napędzani myślą o ciepłym posiłku. Rohańczycy podarowali im spory połeć wędzonego mięsa (okazało się okropnie słone), dziesięć podpłomyków i niewielki kociołek. Kiedy już płomienie zachęcająco trzaskały, szybko pochłaniając zapasy chrustu, zaparzyli sobie herbaty i rozlali ją do kubków, a potem w tym samym kociołku zdecydowali się zaeksperymentować. Merry skroił połowę wędzonki (paprząc sobie ręce tłuszczem i zastanawiając się w duchu, dlaczegoż to zawsze jemu musi przypadać brudna robota), a kiedy mięso znalazło się już w kociołku, Legolas dolał tam wody, Boromir odrobinę wina, Pippin wrzucił garść suszonych śliwek i innych owoców oraz–niechętnie- kilka swoich sucharków, połamanych na kawałki. Całość została zamieszana, a Drużyna skupiła się dookoła w oczekiwaniu. Co jakiś czas ktoś podkładał gałąź do ognia i wreszcie w kociołku zabulgotało. Ugotowana w ten sposób mięsna potrawka okazała się całkiem zjadliwa. Nadal była bardzo słona, ale suszone owoce złagodziły jej smak, tak że zagryzana podpłomykami dała się zjeść. I była ciepła, co najważniejsze. Obieżyświat skończył jako pierwszy i wstał od ogniska, by porozmawiać z Gandalfem, który dotrzymywał towarzystwa Theodenowi, po drugiej stronie doliny. Gimli oznajmił, że też się przejdzie, skoro został odgoniony od jedzenia (krasnolud w imponującym tempie pochłonął swoją porcję i dwie dokładki, więc skonfiskowano mu miskę w obawie, że dla innych nie starczy). Przy ognisku zostali hobbici, Boromir i Legolas. Merry wrzucił do kociołka resztę pokrojonego mięsa, bo nie wszystko zmieściło się na raz, a Pippin twierdził, że nadal jest głodny. Tuk był jedynym, poza krasnoludem, któremu nie przeszkadzała ilość soli i wcinał potrawkę tak, że aż mu się uszy trzęsły. Pozostali jedli powściągliwiej. - Kiedyś trzeba będzie zrobić test - Legolas z zainteresowaniem obserwował, jak Pippin sięga po kolejną dokładkę. - Ugotujemy taki największy w świecie gar jedzenia i pozwolimy Peregrinowi jeść do oporu. Jestem okropnie ciekaw, ile się w niego zmieści. - Jak to ile?- mruknął Boromir, który karkołomnie usiłował wyłowić sobie śliwkę z kociołka za pomocą sztyletu. - Wszystko. On jest przecież bez dna, mam cię, chodź tu maleńka. - Jeśli już mowa o istotach bez dna, to może byś tak zostawił parę owoców dla innych, co? Ja też lubię śliwki - zauważył Pippin. - Zjadłem dopiero dwie, mój drogi, bo ktoś tu obecny, nie będę wskazywał palcem, wyżarł prawie wszystkie. O, a teraz zapolujemy na suszone jabłuszko. Też go dużo nie ma, nawiasem mówiąc. - Przypominam zebranym, że to dzięki mnie w ogóle macie jakieś owoce. To ja pomyślałem, żeby je zabrać z kordegardy. - Tak, a ja je niosłem - Boromir po chwili gmerania w potrawce nachylił się nad kociołkiem. - No i klęska. Nie ma jabłuszka. Też wyżarte. Jesteś gorszy od szarańczy, mości Peregrinie. - Odczep się ode mnie, mości Boromirze! Przy ognisku siedziało sześć osób i wszyscy jedli, nie wyżywaj się na mnie dlatego, że przemoczyłeś buty. - A ty się odczep od moich butów! Ile razy mam ci to powtarzać? I przestań już z tymi dokładkami, bo się zakonserwujesz w soli na sztywno. Merry wymienił z Legolasem zmęczone spojrzenia. - Chcę skończyć, żeby nie zalegało na dnie w kociołku. Żebyś go mógł pozmywać, panie Kąśliwy. - Naprawdę zaczynasz mi działać na nerwy - oznajmił Boromir, marszcząc brwi.- Może byś tak poszedł na spacer, długi spacer, żebyśmy mogli od ciebie odpocząć, co? - Jem! - odparł Pippin, wygarniając sobie z kociołka ostatnią porcję. - I nigdzie się nie wybieram. Sam sobie idź na spacer. - Gdzie zgubiłeś Gimlego?- zapytał nieoczekiwanie Legolas, patrząc ponad ogniskiem. Merry podążył za jego spojrzeniem i dopiero po chwili wyłowił z mroku sylwetkę nadchodzącego Obieżyświata. - Gimli został z Eomerem i robi mu wykład na temat Pani ze Złotego Lasu - uśmiechnął się Strażnik. - A ja wróciłem tylko na chwilę. Trzeba przeprowadzić nasze konie na lepsze pastwisko, po drugiej stronie wzgórza, tam jest dużo dobrej trawy – powiedział, opierając swój miecz o bagaże. - Kto mi pomoże? Las rąk, jak widzę. - O, Pippin chce iść - oświadczył nagle Boromir, zdecydowanym ruchem wyjmując Tukowi miskę z ręki. - Skończył już kolację i właśnie się zgłasza. Brawa dla hobbita. - Tak?- Aragorn, odwrócony bokiem, nie zauważył wędrówki miski i miny „ochotnika”. - To świetnie. Chodź, Pippinie. Weźmiesz Lossara, jest łagodny jak dziecko. I zabierz tamten bukłak, przyniesiemy wody. - To bardzo uczynne z twojej strony, Peregrinie - dodał uprzejmie Boromir. - Drużyna jest ci wielce zobowiązana, hej, tu jest jabłuszko! - ucieszył się, zaglądając do miski. - Ghhh.. ty... - No już, już - Boromir pchnął go lekko. - Prędziutko. - Biedaczek, jedzenie mu wystygnie - zauważył Merry cicho, z szerokim uśmiechem. - Ależ skąd – Boromir ze spokojem nabrał na łyżkę sporą porcję. - Nie dopuszczę do tego – oznajmił, pakując ją sobie do ust. - Tyyy.. -Pippinie, idziesz?- rozległ się pytający głos Obieżyświata, dochodzący już z pewnego oddalenia. - Zemszczę się - syknął Tuk strasznym głosem, wstając i podążając za Strażnikiem. - Już się boję - mruknął Boromir beznamiętnie, oblizując łyżkę. - Powinieneś - Merry pokiwał głową z przekonaniem.- Naprawdę powinieneś. Gondorczyk, rzecz jasna, w ogóle się tym nie przejął, tylko poświęcił uwagę zawartości miski. - Zobaczcie, jak cudnie Pippin wygląda przy koniu Boromira - odezwał się Legolas po chwili. Rzeczywiście widok hobbita prowadzącego ogromnego Lossara był jedyny w swoim rodzaju. Przed nimi szedł Aragorn z Arodem, a Hasufel sam, przez nikogo nie trzymany, zamykał pochód. - Jak pchła z mumakilem - podsumował Boromir, odstawiając pustą miskę Pippina na bok. - Wszyscy skończyli? To pójdę pozmywać, korzystając z tego, że rzeka jest blisko. - Pomóc ci? - zapytał Merry, przeciągając się leniwie. - A chce ci się? - Nie - odparł hobbit szczerze i uśmiechnął się - To nie pomagaj - Boromir też odpowiedział uśmiechem. - Dam sobie radę – i zaczął zbierać miski Merry ziewnął rozgłośnie przysłaniając dłonią usta i zaraz potem skrzywił się – jego ręce śmierdziały wędzonką. Wytarł je wprawdzie w trawę, więc nie były już aż tak tłuste, ale dokuczliwy zapach pozostał. Powinien wybrać się nad rzekę, a skoro Boromir właśnie tam podążał... We dwóch będzie raźniej. Hobbit wolał nie plątać się po nocy samotnie, tak blisko Isengardu, nawet jeśli do rzeki nie było daleko. - Po krótkim namyśle jednak przejdę się z tobą - oznajmił, wstając. - Muszę się umyć przed spaniem. - No to chodźmy - Boromir pozbierał wszystkie miski i ruszył ku rzece, skinąwszy głową Legolasowi. - Bierzesz miecz? - Merry uniósł brwi. - Myślałem, że okolica jest w miarę bezpieczna. - Ja zawsze biorę ze sobą miecz. Lepiej być ostrożnym niż martwym, jak mawiał mój nauczyciel, Amras - odparł Gondorczyk, wtapiając się w ciemność poza kręgiem ogniska. - Jeszcze kociołek! Zapomniałeś o kociołku - zauważył Merry. - Nie, nie wracaj, ja go mogę wziąć. Księżyc świecił jasno i bez problemu dotarli nad brzeg Iseny. Merry zostawił na brzegu płaszcz i skwapliwie spłukał błoto ze stóp. Dno rzeki było trochę muliste, ale nie aż na tyle, by nie dało się przyjemnie brodzić. Podwinął nogawki i zagłębił się aż do kolan, a potem schylił się i zaczął szorować ręce. Woda była zimna, więc nie mógł tkwić w niej długo, choć z drugiej strony zauważył, że wędrówka i tak go zahartowała. Dawniej ledwie zanurzyłby stopę w tej lodowni, a już szczękałby zębami. A teraz stał w niej po kolana i mył się, przyzwyczajony do zimna i drętwienia kończyn. Ochlapał twarz, otrząsnął się i przez chwilę zagapił się na refleksy księżycowego światła układające się na zmarszczkach fal jak srebrne esy-floresy. Cóż za piękna noc. Dreszcz i ból zdrętwiałych z zimna stóp wyrwał go z zamyślenia. Pluskając wodą wydostał się na brzeg i zarzucił płaszcz na ramiona, a następnie kontrolnie powąchał dłoń. Niestety nadal wyczuwał nikły zapach wędzonki, zdaje się, że bez porządnego mydła się go nie pozbędzie. Boromir zmył przez ten czas dwie miski i właśnie walczył z trzecią. Merry zawahał się. Wracać do obozu, czy zostać? Skoro przyszli razem to wypadałoby poczekać, aż Boromir skończy. - Pomogę ci - zdecydował i podszedł, by wziąć miskę. - Zostaw, poradzę sobie. - Będzie szybciej, jak się przyłączę - Merry schylił się po naczynie. - Ta jest umyta - oświadczył Boromir. - To dlaczego jest cała tłusta?- Merry przesunął po niej palcem.- Czym zmywałeś? - Rękami - odparł Boromir z irytacją. - Wodą! A czym innym? - Trzeba je wyszorować piaskiem, inaczej tłuszcz nie zejdzie. Zobacz – Merry zaczerpnął garść żwirku z mułem z dna. - O, tak. Samo płukanie nie wystarczy. Boromir mruknął coś pod nosem i poszedł za jego przykładem. Przez chwilę pracowali w ciszy. Z obozu dobiegały parsknięcia koni i przytłumione odgłosy rozmów. Merry ukradkiem zerknął na Boromira, a potem zmarszczył brwi. Czy to tylko jego wrażenie, czy naprawdę milczenie między nimi stawało się coraz bardziej krępujące? Dlaczego zawsze tak jest, kiedy znajdą się sam na sam? Z każdą chwilą cisza stawała się coraz bardziej nieznośna i Merry zaczął rozpaczliwie szukać w myślach jakiegoś tematu do rozmowy, ale jak zwykle w takiej sytuacji nie mógł żadnego znaleźć. Wszystko wydawało mu się głupie i naciągane. „Jaka ładna noc, nieprawdaż?” Bez sensu. Banał. „Okropnie tłusta ta wędzonka” Idiotyczne. „O której jutro wstajemy?” Jakby nie było oczywiste, że tak jak zawsze; o świcie. Boromira też chyba zaczynało męczyć to przeciągające się milczenie, raz i drugi zerknął na hobbita, jakby pytająco, ale też się nie odzywał. W końcu Merry nie wytrzymał. Skoro nie umiał znaleźć żadnego tematu do rozmowy, to równie dobrze może załatwić sprawę, o którą prosił go Obieżyświat, kiedy razem zbierali chrust. Przynajmniej będzie to miał już za sobą. - Rozmawiałem z Obieżyświatem... - zagadnął cicho, nie podnosząc wzroku znad zmywania. - Hmm? – Boromir też nie odrywał się od pracy. -...prosił mnie o pomoc w- - Wiedziałem!- oznajmił Boromir triumfalnie. - Czekałem tylko, aż do tego dojdziemy. Po co się tak długo czaiłeś, trzeba było od razu przejść do sedna. - Wcale się nie czaiłem! - zaprzeczył Merry z oburzeniem. - Przypomniało mi się teraz, więc o tym mówię. - Akurat - Boromir rzucił mu pobłażliwe spojrzenie, które okropnie hobbita zdenerwowało. - Mam uwierzyć, że przyszedłeś tu ze mną dla towarzystwa, tak? - Właśnie tak, wyobraź sobie - Merry wyzywająco spojrzał mu w oczy. - I zmywam ci też do towarzystwa. Nikt mnie nie zmusza i nie jest to część żadnego chytrego planu. Chciałem się poza tym umyć, a nie lubię się włóczyć sam po nocy w nieznanym terenie - wciąż patrzył Boromirowi w oczy i ku jego wielkiej satysfakcji Gondorczyk pierwszy odwrócił wzrok. - Jeśli tak, to przepraszam - Boromir odstawił ostatnią miskę na stos i sięgnął po kociołek. - Ale jestem już po prostu zmęczony tymi wszystkimi podchodami. - Jakimi podchodami?- Merry skończył ze swoją miską i z braku zajęcia przysiadł na kamieniu, obejmując kolana ramionami. - Najpierw Aragorn próbuje mnie namówić na jakieś podejrzane mikstury. Potem nasyła na mnie Pippina. A potem ciebie. Ciekawe, kto będzie następny. Legolas? A może od razu pójdzie poskarżyć się na mnie królowi? - Nie wiedziałem, że Obieżyświat najpierw rozmawiał z Pippinem - Merry uniósł brwi. No jasne – pomyślał gorzko. - Meriadok Brandybuck jest zawsze drugi w kolejności. - Owszem. A Pippin odesłał go do ciebie. Bo nie wiem, czy sobie z tego zdajesz sprawę, ale wieść niesie, że ty sobie ze mną radzisz najlepiej - oznajmił Boromir z lekkim przekąsem, choć w oczach zaczynało mu błyskać rozbawienie. - Naprawdę?- zdumiał się Merry. - Ja? W życiu. Skąd w ogóle ten pomysł? - W końcu namówiłeś mnie na napój entów, czyż nie? - tym razem Boromir się uśmiechnął. - Ach, to. No tak, ale to było trochę co innego. No nic, czy w takim razie...- - Nie - przerwał mu Boromir zdecydowanie. - Oszczędzę ci zachodu, a nam obu czasu i od razu odpowiadam : „nie”. - No, cóż - Merry wzruszył ramionami. - Przynajmniej mogę powiedzieć, że próbowałem, prawda? Uśmiechnęli się i Boromir wrócił do szorowania kociołka.. -Mam nadzieję - rzekł Merry po chwili - że się na mnie nie gniewasz, że wtrącam się...- - Nie, nie gniewam się - przerwał mu Boromir po raz drugi. - Jak już mówiłem, jestem jedynie zmęczony tymi namowami. - To dlatego, że martwimy się o ciebie i...- - I bez powodu. Sam potrafię o siebie zadbać. Jestem w dobrej formie...- - Nieprawda! - tym razem to Merry wszedł mu w słowo. - Wcale nie jesteś. Jesteś szarozielony na twarzy...- - Bo jest noc, mój drogi, a w świetle księżyca każdy- - Nie odwracaj kota ogonem, dobrze wiesz o co mi chodzi! Jesteś blady, masz cienie pod oczami i prawie w ogóle nie sypiasz. I bardzo cię proszę, żebyś mi ciągle nie przerywał! - zażądał, widząc, że Boromir otwiera usta. - Ile wytrzymasz bez snu? Ostatniej nocy prawie w ogóle nie spałeś, przedostatniej też. Martwię się o ciebie - dodał łagodniejszym tonem. - Jesteś zmęczony, a przed nami długa droga i, jeśli wierzyć Gandalfowi, wiele bitew. - Wyspałem się w Źródlanej Sali – mruknął Boromir, odstawiając kociołek na bok - A ostatnie dni w ogóle były wyjątkowo ciężkie, wy też niewiele spaliście. Dziś jest nasz pierwszy bezpieczny nocleg od niepamiętnych czasów i zamierzam to wykorzystać. - A jeśli twoje... kłopoty będą się powtarzać, skorzystasz z pomocy Obieżyświata? - Nie. - On jest naprawdę dobrym uzdrowicielem. Zna się na rzeczy. - Świetnie, niech się zna, bardzo to chwalebne. Ale ja nie chcę jego lekarstw. -Dlaczego nie? Nie chcesz być zdrowy i w pełni sił? Nie rozumiem. Skoro jest szansa, że te koszmary mogą cię przestać nękać, to dlaczego z niej nie skorzystać? Boromir westchnął i usadowił się przy nim, też obejmując kolana rękami. - Koszmary, czy nie, ale jednak są to wizje, echo daru Numenorejczyków. Muszą mieć jakiś cel - powiedział cicho. - Nie chcę ich w sobie zagłuszać, bo boję się, że w ten sposób przegapię coś ważnego. Jakąś wskazówkę, nie wiem, cokolwiek. W czasach, kiedy wszystko dookoła się wali, muszę się chwytać wszelkich, choćby i desperackich środków. Tak jak z tym proroctwem o złamanym mieczu i Imladris - Boromir uniósł głowę i spojrzał na Merry’ego swymi surowymi, przenikliwymi oczyma. - Czyż nie było to szaleństwo, iść za głosem ze snu? A jednak go posłuchałem i odkryłem, że to, co uznawane było za legendę istnieje. Jeśli teraz coś grozi mojemu bratu i mojemu miastu chcę o tym wiedzieć, rozumiesz? *Muszę* o tym wiedzieć. Dlatego nie będę się otępiał żadnymi ziołami. Będę śnić i będę zapamiętywał każdy szczegół w nadziei, że mi się to do czegoś przyda. Merry pokiwał głową na znak, że rozumie. O tym nie pomyślał i zrobiło mu się trochę głupio, że wtrąca się do tak poważnych spraw. Nie zamierzał już drążyć tematu, ale Boromir sam do niego wrócił, po chwili milczenia. - Te sny nie pochodzą z mojego umysłu, nie wymyśliłem ich – mówił dalej cicho. - One są zsyłane z zewnątrz. Czuję to wyraźnie. Nie mam pojęcia przez kogo i chyba nie chcę wiedzieć, ale nie zmienia to faktu, że one nie są „moje”, rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć. Tak? No więc właśnie - skoro ich przyczyna tkwi na zewnątrz, to jaki sens ma zażywanie lekarstw? To ich źródło trzeba zlikwidować, w przeciwnym wypadku żadne zioła tu nie pomogą. Po co mam się otępiać, skoro to nie we mnie tkwi problem? - A może to lekarstwo Obieżyświata wcale nie otępia, tylko wzmacnia?- zauważył Merry ostrożnie. - Niby jak? Mięśnie mi od niego urosną? To bujdy, Merry. Jak jakieś zielsko może wzmocnić? - Elrond wyleczył Froda właśnie z pomocą ziół - zaprotestował Merry. - Widziałem na własne oczy. Frodo był umierający, a jednak mu pomogły! - To co innego. Nie przeczę, że są zioła, które pomagają w gojeniu ran. Ale nie wierzę, by mogły cokolwiek zdziałać w sytuacji takiej jak moja. Nie wierzę w lecznicze działanie różnych wynalazków i ziołowych wywarów! - Boromir podniósł niewielki kamyk i z pasją cisnął go w wodę. Merry obserwował go w milczeniu, wyczuwając, że w tych słowach kryje się coś więcej. Czekał więc cierpliwie, nie pospieszając. - Bo widzisz - Boromir skrzywił się, patrząc w dal, na rzekę. - Miałem dziewięć lat, kiedy moja matka zaniemogła. Byłem mały, ale pamiętam wszystko tak dokładnie, jakby zdarzyło się wczoraj – westchnął i pochylił głowę. Znów zapadło milczenie. Od obozowiska doleciał ich cichy śpiew Legolasa. Merry czekał. Boromir sięgnął po kolejny kamyk. - Chorowała przez rok, a uzdrowiciele nie potrafili jej pomóc. Znosili wciąż różne świństwa i przyrządzali coraz to nowe mikstury, każąc jej to pić - Merry patrzył jak kamień z rozbryzgiem ląduje w srebrnej toni. – „Spróbuj pani, to powinno pomóc”, „A jak nie, to może to. Albo to”. I tak bez końca. Zamiast zostawić ją w spokoju, wmuszali w nią te mikstury, jedną za drugą. Często miała po nich torsje. Patrzyłem na to wszystko i zastanawiałem się, jak ojciec może się na to godzić. Uczeni wypróbowali na niej wszystkie możliwe zioła i, jak twierdzili, zrobili wszystko, co w ludzkiej mocy. A ona i tak umarła. Nic nie pomogło. Moim zdaniem tylko dołożyli jej cierpień. Bez sensu. Dlatego właśnie - Boromir przeniósł wzrok na Merry’ego – nie wierzę w żadne zioła. I najchętniej wszystkie bym wylał do latryny. - Rozumiem - szepnął hobbit. - I bardzo mi przykro z powodu twojej mamy. Boromir uśmiechnął się smutno i z westchnieniem spojrzał w niebo. Siedzieli tak obok siebie, patrząc na Isenę i tym razem to dziwne napięcie, jakie im od pewnego czasu towarzyszyło, znikło. Merry odprężył się i oparł podbródek na przegubie dłoni. - A mojego dziadka udało się wyleczyć ziołami - mruknął, patrząc przed siebie. - Miał straszny kaszel, bo przeziębił się po tym, jak przez pół dnia na mrozie wykłócał się z Tukami o naszą bryczkę. Nabawił się zapalenia płuc i baliśmy się, że nam umrze, ale na szczęście zioła mu pomogły. Zioła i duża ilość jałowcówki. - W jałowcówkę zdecydowanie wierzę - Boromir spojrzał na hobbita przyjaźnie. - I w wiśniową nalewkę. O, tak. Nawet w tej chwili, od ręki mógłbym poddać się kuracji z grzanego wina. Bardzo chętnie. Możesz to przekazać Aragornowi, jako subtelną sugestię z mojej strony. Merry roześmiał się, spojrzał w rozbawione oczy Boromira i nagle poczuł przypływ sympatii do Gondorczyka. Nareszcie nie przeszkadzała mu jego obecność i po raz pierwszy ucieszył się, że ma możliwość pobyć z nim sam na sam. Dobrze się złożyło, że się wybrali razem, może przełamią wreszcie lody i może- - Ile czasu można zmywać sześć misek?- rozległ się znajomy głos za nimi. Peregrin Tuk. Oczywiście. Dokładnie w chwili, kiedy Merry zaczynał się swobodnie czuć w towarzystwie Boromira. To by było na tyle, jeśli chodzi o chwilę prywatności. - Z czego się śmiejecie?- drążył Pippin stając nad nimi z dłońmi wetkniętymi w kieszenie. - Tak ogólnie - odparł Merry z westchnieniem. -Mhm. Ogólnie. A o czym rozmawialiście tyle czasu?- dopytywał się dalej Tuk. - O życiu - Boromir uśmiechnął się do Merry’ego. - A konkretnie? - Pippin nie dawał za wygraną, spoglądając to na jednego to na drugiego. Mimo niedbałego tonu, sprawiał wrażenie, jakby był trochę nieswój. - Peregrinie Tuku, toż to wścibstwo - Merry uśmiechnął się lekko. - Nie mogę mieć z Boromirem jakiejś wspólnej tajemnicy? - Ależ proszę bardzo - Pippin wzruszył ramionami. - Tak tylko pytam. - Masz jakąś sprawę do załatwienia, czy też przyszedłeś, bo się za nami stęskniłeś?- zapytał Merry unosząc brew. - Chciałem się przejść, bo jakoś nie mogę usiedzieć na miejscu. A poza tym Obieżyświat pyta ile macie koców, bo Rohańczycy mogą nam dać jeszcze kilka. Powiedziałem, że macie po jednym. Bo tak jest, prawda? - Tak, ale rzeczywiście jeszcze parę się przyda - Boromir wstał i przeciągnął się. Pippin czknął. - Napiję się wody - oznajmił wchodząc do rzeki. - Okropnie mnie suszy. - Nie dziwota po tej całej soli. Ostrzegałem cię - Boromir wypłukał kociołek i zaczął wkładać doń miski. - Tak w ogóle, dziwny smak miało to mięso - Pippin ugasił pragnienie i wytarł ręce o kubrak. - Czy Rohańczycy nie znają żadnych ziół? I co to w ogóle było? Konina? - Peregrinie Tuku! - Boromir poderwał się na równe nogi. - Niech cię ręka Eru broni wspominać o tym przy Rohirrimach! Konina?! Życie ci nie miłe, czy co? Zapomnij nawet, że o tym pomyślałeś! To najgorsza obraza dla Rohańczyka, jaką można wymyślić. - Ja tylko tak... - Radzę ci trzy razy się zastanowić zanim wypowiesz jakąkolwiek uwagę o koniach w tym kraju. Pod pewnymi względami Rohirrimowie nie mają poczucia humoru. - Skoro to nie była konin...- - Wykreśl to słowo z pamięci na jakiś czas, dobrze? Posłuchaj mojej rady. - Dobrze, już dobrze. Ale co to było w takim razie? Wołowina tak nie smakuje, a na zająca było za duże. - To Aragorn wam nie powiedział?- Boromir zmarszczył brwi. - Naprawdę nie wiecie co to za mięso?- upewnił się, a na jego twarzy odmalowało się coś na kształt współczucia. - Nie wiemy, a co? - zapytał podejrzliwie Merry, nagle pełen złych przeczuć. - O czym miał nam powiedzieć?- zainteresował się Pippin. - Nie, nic. To już teraz nieważne - rzucił Boromir szybko i udał, że sprawdza ułożenie misek w kociołku. - Masz nam natychmiast powiedzieć, słyszysz!- zdenerwował się Merry. Boromir zawahał się, a potem westchnął. - No, nie wiem... - Mów! - To był... udziec trolla - wyjaśnił ostrożnie. - Co?- Pippin i Merry zbledli i spojrzeli po sobie. - Myślałem, że wiecie. To taka tradycyjna wędzonka Rohirrimów. Trolle są dość żylaste, dlatego trzeba je długo moczyć w soli, stąd ten okropny smak. Ja osobiście wolę nie tykać tego mięsa, dlatego jadłem głównie owoce. - Weź, przestań. Żartujesz, prawa?- Merry spojrzał na niego błagalnie. - Nie - Boromir spojrzał na niego ze zdziwieniem. - To by był dość głupi żart, nie uważasz? Zresztą nie ma co popadać w paranoję, nie róbcie takich min, w końcu nic się nie stało. To tylko mięso trolla, a nie trucizna. Ja go nie jem, ale to z powodów osobistych uprzedzeń. Po prostu podczas mojej drugiej wizyty w Edoras, dwanaście lat temu, zdarzyło mi się raz być świadkiem procesu patroszenia i ćwiartowania trolla i od tego czasu jakoś nie mogę się przemóc. Ale jeśli ktoś nie widział eorthygein, bo tak się tu zwie ceremonia uboju trolli i nie wie, jak to wygląda, że się tak wyrażę, od podszewki, to co mu za różnica? - Zaraz się wyrzygam - jęknął Pippin. - Dlaczego?- Boromir wzruszył ramionami. - Bez przesady. Mięso jak mięso. Rzecz gustu - to mówiąc, nie wytrzymał i uśmiechnął się kącikiem ust. Merry zauważył to i niemal osłabł z ulgi. - Pip, on się z nas nabija! Na potwierdzenie jego słów Boromir wybuchnął śmiechem. - Zabiję cię! - ryknął Pippin i korzystając z tego, że Gondorczyk klęczał przy kociołku, skoczył na niego próbując złapać go za szyję. - Faramir też dał sobie wcisnąć tę bzdurę podczas swojej pierwszej wizyty w Rohanie - chichotał Boromir, zręcznie broniąc się przed atakami Pippina. - Nie wiem, co takiego w tym jest, ale wszyscy po kolei się nabierają - to mówiąc, strzepnął z siebie Tuka i wstał. - Jesteś potworem! - wydyszał Pippin oskarżycielsko. - Dlaczego? Nie powiedziałem, że to mięso Uruk-hai. A mogłem. - Wtedy byśmy ci nie uwierzyli - wtrącił się Merry. - Uwierzylibyście. Potrafię być bardzo przekonujący, jeśli tylko chcę. Skoro wmówiłem mojemu kuzynowi, że należy się nacierać musem z jabłek dla krzepy, a on mi uwierzył i robił to w tajemnicy przed wszystkimi przez ponad pół roku, to i Uruk- hai bym wam wcisnął, spokojna głowa. - Twój kuzyn smarował się jabłkami? Przez pół roku?- Merry wybałuszył oczy. - Nie wierzę! Teraz też się z nas nabijasz, przyznaj się. - Nie. Naprawdę tak było. Miał wtedy trzynaście lat i okropnie mu zależało, by udowodnić wszystkim, jaki to jest dorosły i męski. Więc mu doradziłem te jabłka. Ponoć przez pół roku woniał jak szarlotka. A potem przez dwa lata się do mnie nie odzywał. No, chodźmy już, trzeba się upomnieć o koce. Pippin wymownie zmierzył Boromira wzrokiem. - I pomyśleć, że kiedy cię pierwszy raz ujrzałem, wziąłem cię za miłego i poważnego człowieka. Jak to pozory mylą. -Prawda? - Boromir podniósł kociołek i ruszył ku obozowisku. - Kiedy cię zobaczyłem w Rivendell, pomyślałem sobie : „Cóż za sympatyczny i grzeczny niziołek”. Cóż, omylność rzecz ludzka. - Boromirze?- zagadnął Merry, kiedy już przekroczyli gościniec. - Mogę cię o coś spytać? - Mmm? - Dlaczego mu to zrobiłeś, twojemu kuzynowi, znaczy się? - Działał mi na nerwy, namolny szczeniak. - Aha. A ile ty miałeś wtedy lat? - Coś koło dwudziestu. A co? - Nic. Tak tylko pytam. - Gimli prosił, by życzyć trzem hobbitom dobrej nocy w jego imieniu, więc niniejszym wam to przekazuję - Legolas uśmiechnął się na ich widok. - Udam, że tego nie słyszałem - oświadczył Boromir odstawiając kociołek na bok. - Gdzie jest Aragorn? - Omawia szczegóły jutrzejszej podróży z Theodenem i Gandalfem - Legolas skinął dłonią w kierunku odległego ogniska. - Oczywiście. A mnie nikt zaprosił. Bo i po co?- mruknął Gondorczyk. - Jedni zmywają, by inni w tym czasie mogli radzić - wyprostował się i popatrzył we wskazaną przez elfa stronę. - W zasadzie powinienem tam pójść, ale skoro i tak życie toczy się za moimi plecami i na nic nie mam wpływu, to równie dobrze mogę tutaj zostać i za przykładem naszego dowcipnego krasnoluda pójść spać. Odpowiedziało mu donośne chrapnięcie Gimlego, który nakryty kocem aż po głowę spał jak suseł pod wielką kępą paproci. Merry ziewnął i podrapał się po głowie. - Ja chyba też już się wyciągnę. Która to może być godzina? Północ pewnie - zadarł głowę i spojrzał na księżyc. - Chyba już nawet po północy - odparł Boromir podnosząc z ziemi koc i narzucając sobie na plecy. - Wy na serio z tym spaniem?- Pippin spojrzał na nich z lekkim zdziwieniem. - Taka piękna noc, pierwszy wspólny nocleg Drużyny od wielu dni, a wy już się kładziecie? - A masz dla nas jakieś ciekawsze propozycje?- Merry rozwinął swój koc i rozejrzał się w poszukiwaniu wygodnego miejsca. - Myślałem, że może porozmawiamy...- Tuk wzruszył ramionami. - Na litość Nienny, przecież od rana nic innego nie robimy - Boromir pokręcił głową i usadowił się przy dogasającym ognisku. - Ile można? - Nie mówię do ciebie, mości Boromirze. Z tobą w ogóle od dzisiaj nie rozmawiam. - A to nowina - Boromir uniósł brwi. - A można wiedzieć dlaczego? - Za karę za tego trolla! - Świetnie! - ucieszył się syn Denethora. - Miałem natchniony pomysł, jak widzę. - Jakiego trolla?- zainteresował się Legolas. - Boromir powiedział nam, że to wędzone mięso jest z trolla - wyjaśnił Merry z uśmiechem. - Pippin o mało nie zwymiotował. Elf odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się serdecznie. - Dał się biedaczek nabrać na taki stary kawał?- spytał, opanowując wesołość, by nie obudzić krasnoluda. - Jak dziecko - Boromir uśmiechnął się z zadowoleniem. - Na twoim miejscu bym uważał - zagroził mu Tuk, sadowiąc się nieopodal, na zwiniętym kocu. - Jeszcze nie zakosztowałeś mojej zemsty za niecne pozbawienie mnie posiłku, więc nie kuś losu po raz drugi. - Aż mnie zmroziło ze zgrozy, doprawdy, chyba dziś nie usnę - Boromir posłał mu kpiące spojrzenie. - Śmiej się, śmiej! Zobaczysz, co znaczy zadzierać z Tukiem...można wiedzieć, co cię tak rozbawiło? - A, nic. Takie nasze gondorskie przysłowie mi się przypomniało. O przedsiębiorczym robaczku i wesołym wojaku. Nie przytoczę go tutaj, bo jest bardzo...obrazowe. - O robaczku, tak?- powtórzył Pippin wolno, złowrogim tonem. - M-hm. Tuk założył ręce na piersi, zmrużył oczy i ściągnął wargi w namyśle. Merry zamarł, widząc ten wyraz twarzy. Znał Pippina na tyle długo, by wiedzieć, że nie wróży to Boromirowi dobrze. Legolas też z zainteresowaniem wodził wzrokiem od Tuka do Gondorczyka. Wtem Pippin zachichotał leciutko, jakby właśnie podsumowywał napawanie się tą chwilą. - A ciosak dziobowy to jest spiczasty młot kamieniarski - oświadczył niespodziewanie. - Taki o specjalnie dopasowanym trzonku, mniej więcej takiej wielkości, o - to mówiąc, wyciągnął ramiona, demonstrując Boromirowi rozmiar. - Co?- Merry i Legolas spytali jednocześnie. Boromir przestał się uśmiechać i podejrzliwie zmarszczył brwi. - Powiedziałem Gimlemu - ciągnął Tuk niewinnym tonem, aczkolwiek w oczach błyskała mu pełna uciechy satysfakcja - że strasznie cię ten ciosak fascynuje, ale nie masz odwagi spytać. Mam ci przekazać, żebyś w przyszłości się nie wstydził, tylko śmiało pytał o co tylko zechcesz. Obiecał, że jutro z rozkoszą ci wszystko wyjaśni - Tuk chrząknął i przesiadł się, niby to mimochodem, oddalając na bezpieczną odległość. Wyraz twarzy Boromira był bowiem straszny. - A tak w ogóle, to tych młotów jest kilkanaście rodzajów, wiesz?- dorzucił od niechcenia - Rozłupniaki, odbijaki, pucki. Strasznie śmieszna nazwa: „pucki”, nieprawdaż? Ciekawe czy to jest ten „pucek” czy ta „pucka”, tak swoją drogą. A podobno są jeszcze kamieniarskie dłuta, Gimli mówi, że to oddzielna historia i...- - Gołymi rękami cię uduszę! - zawarczał Boromir, podnosząc się i zaraz potem siadając, bo rozbawiony Legolas przytrzymał go za rękaw. - Albo nie! Przywiążę cię do tej kłody i będziesz tu siedział i słuchał ze mną. I dopiero potem cię uduszę! - Kto tu chce kogo dusić i dlaczego?- zainteresował się Obieżyświat pojawiając się w blasku ogniska. - Boromir znowu mi grozi! - poskarżył się Pippin, w swoim żywiole. - Aragornie! - odezwał się Gondorczyk zdecydowanym tonem. - Jesteś przywódcą Drużyny, więc może byś tak w końcu interweniował w obronie uciskanej mniejszości! - Dobrze, zatem. Niech nikt nie próbuje dusić hobbitów, bo będzie miał ze mną do czynienia - Obieżyświat przełamał na pół ostatnią gałąź i dołożył ją do ognia. - Miałem na myśli siebie! - zdenerwował się Boromir. - To ja jestem tu uciskaną mniejszością, na wypadek, gdybyś nie zauważył! - Ha! - powiedział Pippin. - Jakoś nie zauważyłem - Obieżyświat przesłał Boromirowi uśmiech ponad ogniskiem. - Oczywiście. Tak jest najłatwiej, przymykać oczy i udawać, że się niczego nie widzi! - Ćśśśś, obudzicie Gimlego - wtrącił się Legolas. - Oj, humor coś nie bardzo dopisuje dziś wieczorem, co? - zauważył Aragorn lekkim tonem, zerkając na Gondorczyka. - Przemoczył buty - wtrącił się Pippin znacząco, wskazując Boromira ruchem głowy. - To dlatego. - To dlaczego ich nie wysuszy przy ognisku?- zapytał Obieżyświat. - A kto ich tam wie, tych Gondorczyków. - Nie przemoczyłem butów! - Boromir zdenerwował się na dobre. - To zdejmij je i udowodnij, że są suche! - zażądał Pippin. - Zgłupiałeś?! Nie będę ich zdejmował i nie zamierzam ci niczego udowadniać! Czy wyście wszyscy na głowy upadli?! - Ćśśśśśś! - Rzeczywiście jest nie w humorze - Obieżyświat pokiwał głową, kryjąc uśmiech. - Zawsze tak jest jak przemoczy buty. - Naprawdę? To ciekawe. - Dalibyście już spokój naszej uciskanej mniejszości - wtrącił się Legolas pojednawczo, widząc, że Gondorczyk zaraz eksploduje. - Jesteście okropni, doprawdy. Nie zwracaj na nich uwagi, Boromirze. - Dziękuję - burknął Gondorczyk. Przez chwilę milczał, patrząc w płomienie, a potem zwrócił wzrok na Obieżyświata. - Można wiedzieć, jaki jest wynik waszej narady, jeśli to nie tajemnica, oczywiście? - Czyjej narady?- zapytał Aragorn marszcząc czoło. - Waszej. To znaczy twojej z Gandalfem, Theodenem i zapewne z Eomerem. - To nie była żadna narada - Strażnik przysiadł się do niego. - Potwierdziliśmy jedynie wcześniejsze ustalenia, że w drodze powrotnej zahaczymy o Rogaty Gród. Czyli jutro. A skoro już o tym mówimy, dlaczego do nas nie przyszedłeś? - Nikt mnie zaprosił - odparł Boromir chłodno. - A ja nie zwykłem się narzucać. - Kto jak kto, ale ty nie potrzebujesz oddzielnego zaproszenia, to chyba jasne - Aragorn spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Boromirze, doprawdy, nie zachowuj się jak...- - Niech zgadnę: jak hobbit, tak?- syn Denethora przerwał mu wyzywająco. - Chciałem powiedzieć “jak dziecko”. - Jeszcze lepiej - burknął Boromir ze złością, łamiąc patyk, który do tej pory obracał w palcach. - Idę spać – oznajmił, wrzucając kawałki do ogniska i zbierając się do wstania. Obieżyświat położył mu dłoń na przedramieniu, zatrzymując go. - Myślałem, że znasz nasze plany na jutro. Widziałem, że rozmawiałeś z Theodenem, kiedy rozbijaliśmy obóz. - Rozmawiałem o Theodredzie - odparł Boromir. - Złożyłem królowi kondolencje w imieniu własnym i Gondoru i odpowiedziałem na parę pytań, co do mojej podróży. I to wszystko. A teraz wybacz, jestem zmęczony - odsunął rękę Strażnika i wstał. - Tu są dodatkowe koce - Legolas ostrożnie podsunął mu jeden. - Dziękuję - Boromir wziął go i przeszedł na drugą stronę ogniska. Hobbici, Legolas i Obieżyświat wymienili bezradne, zdziwione nieco spojrzenia. Merry nie za bardzo rozumiał o co chodzi. Naprawdę, aż tak Boromira rozgniewało, że go pominięto w naradzie? Ale przecież mógł ponoć przyjść, kiedy tylko chciał. Dopiero co żartowali nad rzeką, a tu naraz taka zmiana nastroju. A może chodzi o ciosak dziobowy? A może o wszystko na raz? - Ekhm-hm - odchrząknął Tuk i z miną „ja się tym zajmę” wstał, zabierając swój koc. Merry psyknął na niego ostrzegawczo, bo jak dla niego było jasne, że trzeba teraz Boromira zostawić w spokoju (cokolwiek go ugryzło), ale Pippin nie zważając na miny przyjaciela zabrał swój koc i przeniósł się na drugą stronę ogniska. Merry poszukał wzrokiem Obieżyświata, mając nadzieję, że przywoła on Tuka z powrotem, ale Strażnik zapatrzył się w płomienie. No cóż, pozostało mieć nadzieję, że Pippin nie pogorszy sprawy. Tymczasem Boromir rozpostarł na ziemi swoje koce, położył obok miecz, rozpiął pas z Lorien i rzucił go na sakwę. Następnie usiadł na posłaniu, przymierzając się do ściągnięcia butów, kiedy jego wzrok padł na Tuka sadowiącego się przy nim, na kocu. Znieruchomiał i zmarszczył brwi. Merry z niepokojem obserwował rozwój sytuacji. Przez chwilę Gondorczyk i Pippin mierzyli się wzrokiem, nagle hobbit z poważną miną trącił go lekko łokciem. - Wiesz, co? – zagadnął Tuk. - Jak chcesz, powiem jutro Gimlemu, że to był tylko mój żart i że wcale o nic nie pytałeś. Wytłumaczę mu. - Daruj sobie - westchnął Boromir, opierając łokcie na kolanach. - Naprawdę mogę wszystko wyjaśnić. Nie będziesz musiał wysłuchiwać wykładu o młotach. - To kuszące, ale jakoś wytrzymam. - I nie będziesz zły? - Nie. Będę zmęczony i najprawdopodobniej znowu rozboli mnie głowa od tych wszystkich nazw, ale zły nie będę - Boromir spojrzał na Tuka i uśmiechnął się krzywo. - I wiedz, że doceniam zarówno finezję twojej zemsty jak i twoją pamięć, mości Tuku. - Moją pamięć? - No tak, to, że zdołałeś zapamiętać, jak się nazywa to coś. - Ciosak dziobowy? - O, właśnie to. Jestem pełen podziwu, że zapamiętałeś tę nazwę. W przeciwieństwie do mnie. - Nic się nie martw - Tuk uśmiechnął się szeroko. - Jutro będziesz o nim wiedział wszystko. - Dziękuję ci bardzo - odparł Boromir ze zmęczeniem. - Polecam się. Jeśli cię to pocieszy to wiedz, że ja już nigdy nie tknę tej wędzonki. Nawet na nią nie spojrzę. - Można spytać, o czym oni rozmawiają? – Obieżyświat pytająco spojrzał na Merry’ego, więc hobbit szybko streścił mu całą historię. - Ale muszę ci przyznać, niezły jesteś - odezwał się Pippin po chwili milczenia. - Mnie nie tak łatwo nabrać, wbrew pozorom. Pocieszam się jedynie tym, że nie byłem jedyny. Naprawdę Faramir też dał ci się podejść? To chyba do niego niepodobne. - Uhm- Boromir uśmiechnął się do wspomnień. – Też nie sądziłem, że da sobie wmówić taką bzdurę, ale o dziwo gładko poszło. Chyba, przez ten rytuał uboju, który wymyśliłem ze wszystkimi możliwymi szczegółami. Nie docenił mnie, mój mały, przemądrzały braciszek, kiedy sypnąłem opisami i nazewnictwem nie przyszło mu do głowy, że to wszystko zmyślam. Uwierzył, że to troll i prawie do końca pobytu stanowczo odmawiał jedzenia jakiegokolwiek mięsa w Edoras, patrząc na mnie z obrzydzeniem, kiedy zjadałem jego przydział gulaszu. Najadłem się wtedy za wszystkie czasy. - A nie wydało mu się podejrzane, że ty jesz?- zainteresował się Merry. - Wszyscy jedli, a ja nie chciałem urazić gospodarzy, rozumiesz. Ktoś musiał się poświęcić. - Aha. A co zrobił, jak się dowiedział, że go nabierałeś? - Normalnie, najpierw się nadął, bo był wtedy w dość drażliwym wieku, ale zaraz potem zaczął się śmiać. Docenił mój kunszt. - A ile miał lat? - dociekał Merry. - Jakieś szesnaście, siedemnaście. - Czyli ty miałeś dwadzieścia parę - Merry pokiwał głową. - To chyba dla ciebie jakiś szczególny wiek. - Dlaczego?- zdziwił się Boromir Merry nie zdążył wytknąć mu jabłkowego musu, bo wtrącił się Pippin: - A udało ci się go jeszcze raz na coś nabrać? - Nie, po historii z wędzonką niczego już nie wymyślałem. Nie dla Faramira, w każdym razie. - Rozumiem - Pippin pokiwał głową. - Braterska lojalność. Sumienie cię ruszyło, co? - Braterska co?- Boromir uniósł brew. - Nieee, to nie o to chodziło. Po prostu mój brat okazał się bardzo twórczy jeśli chodzi o odwet, więc po co miałem narażać się w przyszłości na kłopoty? Co to za frajda nabierać kogoś, kiedy wiesz, że czeka cię wyrafinowany rewanż? - A co zrobił?! - zapytali obaj hobbici jednocześnie, z dzikim przejęciem. Boromir zaśmiał się krótko i potrząsnął głową. - Oj, no, powiedz! Gondorczyk zawahał się, spoglądając na Aragorna i Merry zrozumiał, że nie chce mówić o tym przy nim. Obieżyświat też to chyba wyłapał, bo uśmiechnął się zachęcająco i rzekł : - No, śmiało. Podziel się z nami. A potem ja opowiem, jakiego to kawału padłem ofiarą, gdy byłem młody. - O! - ucieszyli się hobbici. - No, dobrze - Boromir ustąpił, też zaciekawiony. - Odwet miał miejsce prawie rok później, w Ithilien. Przyjechałem do mojego brata, zobaczyć jak mu się żyje i mieszkałem ze Strażnikami przez jakiś tydzień. Większość oddziału była wtedy na zwiadach, więc poza Faramirem i mną w obozie zostało z siedmiu, może ośmiu ludzi. Było lato, obozowaliśmy nad rzeką. Nękały nas chmary komarów. Właściwie nękały głównie mnie, mówiłem wam, że takie już moje szczęście, że wszystko do mnie leci? No tak, więc nim minął tydzień myślałem, że oszaleję przez te komary. Doradzono mi, żebym jadł dużo cebuli, a już najlepiej jest, ekhm, ugotować sporo i razem z paroma ząbkami czosnku dolać ten wywar do kąpieli. I pamiętać, żeby starannie umyć w tym włosy. Pippin ze śmiechu przewrócił się na plecy. - I dałeś się nabrać? Nie mów, że się wykąpałeś w cebuli! - chichotał Merry, usiłując wyobrazić sobie przyjaciela w cebulowym wywarze. - Owszem, wykąpałem się -oznajmił Boromir godnie. - Pamiętaj, że byłem bardzo zdesperowany. A oni, niech ich wszystkie komary świata, bardzo starannie wszystko zaplanowali i zorganizowali. Odegrali małe przedstawienie, że niby to przygotowują tę cebulę dla siebie, ktoś tam udawał, że szykuje się do kąpieli, a Faramir posunął się nawet do tego, że zjadł sporo surowej na chlebie, a obierzyny wtarł sobie w ręce, “bo zapach odstrasza”, jak to ujął. Od paru z nich też tę cebulę było czuć, a ponieważ rzeczywiście dziwnym zrządzeniem komary ich nie gryzły, pomyślałem sobie, że warto spróbować. Nie wiem, czego oni dodali to tej balii, chyba całą cebulę z Gondoru tam zwieźli, grunt, że nie mogłem się pozbyć tego zapachu przez ładnych parę dni. Skóra mi przeszła na wylot, żadne kąpiele w rzece nie pomogły. A Faramir cieszył się jak dziecko. Powiedział, że doprawił mnie cebulą, żebym szybciej skruszał i mój udziec był potem mniej żylasty, niż ten z trolla. Tyle mojego, że starannie mu przez cały dzień dotrzymywałem towarzystwa, więc chciał nie chciał musiał tę cebulę wdychać. I spałem też obok niego, specjalnie sobie posłanie przyciągnąłem, żeby czuł moją krzywdę nawet przez sen. Oczywiście, jak to w życiu bywa, następnego dnia rano wezwano mnie pilnie do Minas Tirith na naradę starszyzny. Valarowie! Ale się wtedy wstydu najadłem. Czuć było ode mnie tę cebulę na milę. Próbowałem usiąść z brzegu, ale ojciec przywołał mnie do stołu. A potem kazał otworzyć okna. Miałem wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią... to był koszmar. - Jest sprawiedliwość na tym świecie! - oświadczył Pippin, zanosząc się śmiechem. - A czy przynajmniej komary przestały cię gryźć?- Merry spojrzał na Gondorczyka ze współczuciem. - A gdzie tam! Cięły mnie jeszcze bardziej, uznały widać, ze się specjalnie przyprawiłem na ich cześć. - Nie mów, że się Faramirowi nie zrewanżowałeś za to wszystko - Pippin wyszczerzył zęby. - Oczywiście, że się zrewanżowałem. Musiałem ocalić swój honor. - I co? I co? - Pippin wpatrzył się w niego wyczekująco. - Może innym razem -Boromir spojrzał na Obieżyświata. - Teraz twoja kolej, o ile dobrze pamiętam. - Proszę bardzo, choć nie wiem, czy zdołam przebić cebulę. Była wiosna - zaczął Strażnik z uśmiechem - a ja, chłopak we wrażliwym i pobudliwym wielu lat trzynastu, uparłem się, że będę polował na bobry. Sam. Byłem przekonany, że to nic trudnego, skoro strzelałem już jelenie i dziki, to i z bobrami sobie poradzę. Ale choć próbowałem wciąż i wciąż na nowo, żadnego nie udało mi się zaskoczyć. Moja nastoletnia duma cierpiała, zacząłem więc zanudzać moich elfich braci, by mi zdradzili sekret polowania na bobry. Początkowo nie chcieli, opowiadali, że no owszem, jest taki sposób, ale to nie dla mnie, jestem za mały, może jak dorosnę i tak dalej. Nie muszę wam mówić, jak to na mnie działało. Przyczepiłem się do nich i nudziłem bez końca i wreszcie Elladan się złamał. No więc, chodzi o to, by uśpić czujność bobra pieśnią. Bobry są wrażliwe na dźwięk i rytm i tak dalej i tak dalej, Mój brat wyłożył mi całą skomplikowaną teorię, a ja słuchałem z wypiekami na twarzy, przekonany, że właśnie dostępuję zaszczytu wtajemniczenia. Ale to dość skomplikowane, twierdził, i ja na pewno tego nie ogarnę. Uparłem się oczywiście, że ogarnę. Okazało się, że ta prastara tradycyjna pieśń w tajnym, myśliwskim języku jest dość długa, nawet bardzo, ale Elladan był cierpliwym nauczycielem, a ja gorliwym uczniem. Wkułem ją na pamięć, nie rozumiejąc ani słowa i zbrojny nowym doświadczeniem pomaszerowałem do lasu. I siedziałem na tych żeremiach wyśpiewując ją , aż zachrypłem, ale nic nie upolowałem. Więc wróciłem rozżalony i dowiedziałem się, że błędnie intonuję. Tym razem Elrohir mnie przesłuchał, poprawił błędy, kazał wybijać rytm, o tak – Obieżyświat zademonstrował, uderzając dłońmi o uda, podczas, gdy hobbici, Legolas i Boromir pokładali się ze śmiechu.- poćwiczyłem i znów pomaszerowałem do lasu, z wielką pasją, bo w międzyczasie Elladan przyniósł parę upolowanych bobrów, co, jak rozumiecie, znacznie podgrzało mój entuzjazm. Skoro świt usiadłem na zwalonym pniu i śpiewałem i wybijałem rytm jak trzeba i...upolowałem mojego pierwszego bobra. - O - zdziwił się Legolas, a Obieżyświat przytaknął. -Wróciłem do domu w euforii, bracia mnie pochwalili i obiecali w nagrodę nauczyć pieśni na bażanty. Bo jak się okazał prawie każde zwierzę ma swoją pieśń. I tak przez dwa następne lata snułem się po lasach wyśpiewując- jak się potem okazało- przepisy kulinarne w narzeczu silvańskim, tupiąc i wybijając rytm i co tam jeszcze mi wmówili, okropnie z siebie dumny, a co najciekawsze często wracałem z tych wypraw z trofeami. Podejrzewam, że moimi wokalnymi popisami po prostu wypłaszałem tę nieszczęsną zwierzynę. Tak jak z tym pierwszym bobrem. Zapewne nie mógł już dłużej wytrzymać mojego zawodzenia i w desperacji rzucił się do ucieczki. -A ta długa pieśń na bobry to też był przepis?- Merry, który spłakał się ze śmiechu, otarł oczy rękawem. - Tak. Na jakieś skomplikowane marynaty, z tego, co pamiętam. - Na Białe Drzewo, to piękne - ubawiony Boromir pokręcił głową. - Ciekawe, czy jest jakaś pieśń na orków. - Oczywiście, że jest. Chętnie cię nauczę, Boromirze - odparł Obieżyświat z wielką powagą. - Dość długa i z przytupem, ale warto, bo jest niezawodna. - A mnie? Mnie też nauczysz?- dopytywał się Pippin, podczas gdy jego towarzysze zanosili się śmiechem. - Zapomnij o tym. Jesteś za młody. - A ja?- zainteresował się Legolas. - Ja też chcę. - A ty jesteś na nią za stary, mój przyjacielu. Bez obrazy. - Czy wiecie, że jest już środek nocy? Słychać was w całym obozie - oświadczył Gandalf, stając nad nimi. - Wszyscy już poszli spać, więc sugerowałbym wam, żebyście też odpoczęli. Długa droga przed nami i kto wie, czy nie cięższy dzień od dzisiejszego. No już, Drużyno, marsz spać. Zarządzam ciszę nocną. - Nieee - zaprotestował Pippin. - Jeszcze nie. Wieczór dopiero nabiera tempa. Przysiądź się do nas, Gandalfie, i opowiedz nam lepiej o czarodziejach i o ich...- - Zwariowany Tuk. Jeszcze ci mało?- przerwał mu Gandalf z uśmiechem. - Ile trzeba gadać, żebyś uznał, że masz dość? - Do świtu w zupełności wystarczy - odparł Pippin wesoło. - No, już - Gandalf pokazał mu koc. - Kładź się, wystarczy tego gadania na dziś. - To chociaż opowiedz na dobranoc o szklanych, czarodziejskich kulach i...- - Peregrinie Tuku, marsz do łóżka! Nie będę tego powtarzać dwa razy - Gandalf nasrożył brwi. - Ha! Nie da rady, bo tu nie ma łóżek! - oznajmił Pippin triumfalnie. - Gandalfie, czy mógłbyś zamienić go, bo ja wiem, w żabę albo kamień na jakiś czas? – zainteresował się Boromir. - Owszem, mógłbym. I zaraz to zrobię. - Lepiej w kamień, bo inaczej będzie nas budził kumkaniem - zaśmiał się Merry. - Ale wy jesteście - skrzywił się Pippin. – Nie chcecie rozmawiać to nie. Bez łaski. – i sięgnął po swój koc. – I nie wmawiajcie mi, że to Boromir jest uciskaną mniejszością - mamrotał, rozkładając prowizoryczne posłanie obok Gondorczyka. Gandalf usunął się w ciemność, nieopodal Gimlego i ułożył się okręcając płaszczem. Aragorn wybrał sobie miejsce przy bagażach, a Merry przy dogasającym ognisku. Legolas jak zwykle gdzieś zniknął. Przez chwilę słychać było jedynie szelest koców, a potem: - To naprawdę się kładziemy?- wyszeptał Pippin. Merry przez ramię zerknął na przyjaciela. - Peregrinie Tuku, co z tobą, na wszystkie Lobelie świata?- Boromir przerwał roztrzepywanie płaszcza i zmarszczył brwi. - Nie wiem - burknął Pippin siadając na swoim kocu. - Jakoś... nosi mnie i tyle. Boromir i Merry wymienili spojrzenia. Raptem Gondorczyk uśmiechnął się krzywo. - Ostrzegałem cię, żebyś nie jadł tyle tej wędzonki - zwrócił się do Tuka. - Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale jak ktoś przeholuje z mięsem trolla to po upływie nocy zmienia się w sępa. Nic dziwnego zatem, że cię nosi. Merry zachichotał, Tuk natomiast wbił w Boromira srogie spojrzenie. - A ja z kolei zastanawiam się, czy gisernia ma równie długą historię jak ciosak dziobowy – oświadczył z satysfakcją - Gimli będzie uszczęśliwiony, kiedy go o to spytam. - Ani się waż! Wystarczy mi już atrakcji na jutro. - My, sępy, nie wiemy co to litość. -A wiecie przypadkiem co to trwoga? - Nie. - A chcecie się dowiedzieć, wy sępy? - Wy dwaj! Jeśli się natychmiast nie uciszycie, to naprawdę zamienię was w żaby! - dobiegł ich głos Gandalfa. - Obydwu! -Widzisz?- Boromir zniżył głos do szeptu. - Będziemy mieli kłopoty przez ciebie. Jeszcze tego mi do szczęścia brakuje, żeby tkwić w stawie i łykać muchy, w twoim towarzystwie na dodatek. Bądźże już cicho - i wyciągnął się na posłaniu, nakrywając aż po samą głowę. - Dobranoc wszystkim - oznajmił niewyraźnie, spod koca. Odpowiedziały mu pomruki tych członków Drużyny, którzy jeszcze układali się do snu. - Dobranoc, Boromirze. Słodkich snów, Pip - uśmiechnął się Merry i z westchnieniem zadowolenia ułożył się na plecach. Tuk natomiast siedział na posłaniu ze zgnębioną miną. - Na Lobelię - szepnął. - Ale mi się naprawdę w ogóle nie chce spać. Nic na to nie poradzę. - To oskrob mi buty z błota, skoro nie wiesz, co ze sobą zrobić - wymruczał Boromir. - Przynajmniej będzie z ciebie jakiś pożytek. - Może przejdę się po obozie, albo co - Pippin postanowił zignorować tę propozycję. Merry i Boromir jednocześnie wykopali się spod koców i odwrócili się ku niemu. - Czy coś cię boli?- Gondorczyk przyjrzał mu się uważnie. - Nie. - Jesteś głodny?- drążył dalej szeptem, oglądając się na Gandalfa. - Zawsze. - A masz jeszcze te swoje sucharki?- zapytał Merry. - Tak, ale nie mam na nie ochoty. Zjadłbym babeczkę wiśniową. Albo nie. Dwie. - Pippinie?- Boromir spojrzał na niego przeciągle. - Tak? - Połóż. Się. Proszę. Błagam. Tuk westchnął głęboko i wsunął się pod swój koc. Boromir starannie mu się przyjrzał, jakby chciał się upewnić, że hobbit naprawdę się kładzie, po czym skinął głową Merry’emu i ułożył się na prawym boku, plecami do Pippina. Merry przymknął oczy i wtulił policzek w kaptur płaszcza. Cisza jednakże nie trwała długo. Najpierw rozległ się szelest, a potem charakterystyczne chrupanie, denerwująco głośne i rytmiczne. Chwilę później odezwał się Boromir. -Ty to robisz specjalnie, prawda? -Szo?- zapytał Pippin niewyraźnie. - Chrupiesz mi nad uchem. - Phepraham, ae szami poedzieyise, szebym szjat sucharka. Chcesz jednego? - Postawią mi wielki pomnik, na samym Placu Fontanny. O, tak - dobiegło ponure mamrotanie spod koca. – Ogromny, pozłacany pomnik. Wysoki jak wieża Ectheliona. Patrzcie dziatki i podziwiajcie, będą mówić, oto Boromir II Cierpliwy. - Chcesz czy nie? - Ja chcę!- Merry wygrzebał się spod koca i wyciągnął rękę. Przez to całe chrupanie i gadanie zrobił się głodny. Pippin wychylił się i podał mu jednego, a potem spojrzał na Boromira, odwróconego plecami. - Mam ostatniego. Chcesz całego, czy dzielmy się na trzech? Dlaczego warczysz? Nie doczekawszy się odpowiedzi, wzruszył ramionami, przełamał sucharek na pół i podał go Merry’emu. Zjedli i ułożyli się na nowo. - Dobranoc - powiedział Pippin. - Mogę się tak o ciebie oprzeć? Merry uniósł głowę, ale pytanie nie było adresowane do niego. - Proszę bardzo. Moje plecy zaczynają mieć trwałe wgłębienie w kształcie hobbita, nie krępuj się – odparł Boromir zmęczonym głosem. – Układaj się jak chcesz, byle byś był cicho. Ostrzegam, że zaczynam być zły i zapewniam cię, że nie chciałbyś być świadkiem mojego ataku furii. - I słodkich snów nawzajem - ziewnął Pippin. - Merry, coś się tak odizolował, przysuń się do nas. - Tu mi dobrze - hobbit przymknął oczy i zwinął się w kłębek, twarzą do wygasłego ogniska. Czas płynął, gdzieś niedaleko parskały konie. Do chrapania Gimlego dołączyło pochrapywanie czarodzieja. Noc była wyjątkowo ciepła, obozowisko bezpieczne, ale Merry nie mógł zasnąć. Pippin wciąż się wiercił i wzdychał cichutko. Boromir chyba zasnął, bo nie reagował. - Merry, śpisz?- rozległ się ostrożny szept. - M-hm. - Bo ja nie mogę zasnąć. Trudno tego nie zauważyć – westchnął Merry i odwrócił się twarzą ku przyjacielowi. - Co jest, Pip? Trafiłeś na mrowisko? -Nie. Ale okropnie mi niewygodnie. To miejsce jest za twarde, a koc za miękki. I jest za zimno. I za ciepło. Nie mogę sobie przypomnieć kiedy ostatnio spałem w prawdziwym łóżku. - Policz sobie ile czasu minęło od naszego pobytu w Lorien - wymruczał Merry, ponownie przymykając oczy. - E, nie. To się nie liczy. Miałem na myśli prawdziwe łóżko, takie lekko skrzypiące, zasłane wykrochmaloną pościelą na podobieństwo czapy śniegowej. No, wiesz. Jak w domu. - To musisz się cofnąć pamięcią do Rivendell. Tam były prawdziwe łóżka, tyle, że nie skrzypiące i bez śniegu. Policz sobie na palcach, jeśli musisz. Ja natomiast jestem tak zmęczony, że zasnąłbym gdziekolwiek, nawet na stojąco. Wyłapujesz mą subtelną aluzję, mam nadzieję? Pippin chyba ją wyłapał, bo zamilkł. Ale dokładnie w chwili, kiedy Merry zaczynał przysypiać, odezwał się znowu : - Szczęściarz z ciebie. - Mmmm - Merry bez powodzenia spróbował podszyć swój pomruk nutką irytacji. - Jechałeś z Gandalfem. - Mmmmm? – Merry nie miał siły, by spytać „i co z tego”. - Może wyciągnąłeś z niego parę nowinek i wieści? - Owszem i to sporo – wymamrotał w nadziei, że jeśli wysili się i odpowie na to pytanie, Tuk da mu spokój. - Ale przecież jechałeś za nami, a my nie robiliśmy sekretu z naszej rozmowy, myślałem, że słyszałeś o czym mówiliśmy. W każdym razie jeśli ci tak zależy mogę ci ustąpić miejsca. O ile Gandalf się zgodzi na zmianę pasażera. - Naprawdę? Chętnie skorzystam - w głosie Pippina brzmiała autentyczna radość. - Jesteś wspaniałym kumplem, Meriadoku Brandybuck! - Wiem. Dobranoc, Pip. - Dobranoc. Mam tylko nadzieję, że Boromir się nie obrazi, kiedy się przesiądę. - O tak, już widzę, jaki będzie niepocieszony. Z pewnością się załamie. Dobranoc, Pip. - Dobranoc, Merry. Ciekawe, czy ja zdołam naciągnąć Gandalfa na parę opowieści. Strasznie skryty ten nasz czarodziej. Wciąż pilnie strzeże swoich tajemnic. Nic się nie zmienił, nieprawdaż? Merry, nagle rozbudzony, otworzył oczy i spojrzał na Pippina. Tuk leżał na wznak, patrząc w niebo. Bawił się klamrą od płaszcza, a oczy my błyszczały w świetle księżyca. Merry poczuł nagłe ukłucie niepokoju. - Owszem, zmienił się – odpowiedział z namysłem. - Jakby urósł. Jest jednocześnie i bardziej dobrotliwy i groźniejszy, bardziej uroczysty i weselszy. Tak jakby zmienił się i nie zmienił jednocześnie. A poza tym, co my tak naprawdę o nim wiemy? Przypomnij sobie rozprawę z Sarumanem. Przecież on był zwierzchnikiem Gandalfa, głową Białej Rady, cokolwiek to znaczy, był Sarumanem Białym. A teraz nie ma nawet swojej różdżki, zaś Gandalf chodzi w bieli. I Saruman musi go słuchać. Na jego wezwanie przyszedł i na jego rozkaz musiał się wycofać. - No tak. A z drugiej strony Gandalf się nie zmienił. Nadal jest skryty i to chyba jeszcze bardziej niż poprzed... - Pippin przerwał, bo Boromir poruszył się i odwrócił ku niemu, ale jak się okazało nie z powodu ich rozmowy, tylko po to, by przekręcić się na brzuch i w nowej pozycji ułożyć wygodniej, z prawą ręką pod głową. Obaj hobbici zamilkli i obserwowali go przez chwilę, upewniając się, że śpi. Żaden z nich nie chciał go obudzić, zwłaszcza kiedy wyglądało na to, że jego sen jest zdrowy i głęboki. Pippin wyciągnął rękę i ostrożnie poprawił koc, który zsunął mu się z ramion, a potem przeniósł wzrok na Merry’ego. - No więc, mówiłem o tym, że Gandalf jest jeszcze bardziej skryty - ciągnął szeptem, ściszając głos tak, że Merry musiał się wysilać, by go usłyszeć. - Też to zauważyłeś, prawda? Weźmy na przykład tę szklaną kulę. Widać było, że się ucieszył z tej zdobyczy. Na pewno coś o niej wie, albo przynajmniej się domyśla. Ale czy nam o tym powiedział? Ani słówka. A to przecież dzięki mnie ją ma. Gdybym jej nie złapał wpadłaby do wody. A on, zamiast mi podziękować, mówi: „Ejże, hobbicie, oddaj mi to”. I tyle. Merry obserwował go ze zmarszczonymi brwiami. Tuk westchnął i podłożył ręce pod głowę, spoglądając w niebo. - Ciekawe, co to za kula. Wydawała się dziwnie ciężka - wymruczał, jakby do siebie. - A więc to cię korci, mój drogi Pippinku - Merry lekkim tonem próbował zamaskować swój niepokój. - Paluszki świerzbią, co? Przypomnij sobie co nam Gildor powiedział „Nie wtrącaj się do spraw czarodziejów- - „Bo są chytrzy i skorzy do gniewu”- Pippin dokończył niecierpliwie. - Wiem, wiem. Samwise w kółko to powtarzał. Tyle, że my od miesięcy nic innego nie robimy, jak wtrącamy się do spraw czarodziejów. A ja chcę się czegoś o tej kuli dowiedzieć i nie boję się gniewu Gandalfa. Zaryzykuję, a co mi tam. Chcę się jej lepiej przyjrzeć. - Pomyślimy o tym jutro, dobrze?- Merry dał sobie spokój z odwodzeniem Pippina od jego pomysłu, wiedząc, że nic to nie da. - Zapewniam cię, że jeszcze nigdy żaden Tuk nie przewyższył Brandybucka pod względem ciekawości, ale sam przyznaj, iż to nie pora na dociekania. Jutro pomęczymy czarodzieja przy śniadaniu. Może Boromir nas wesprze. - Raczej nie. Próbowałem go namówić, ale twierdzi, że nie jest zainteresowany. - Na mnie w każdym razie możesz liczyć. Ale to dopiero jutro, dobrze? Wybacz, ale jeśli raz ziewnę to mi twarz pęknie od ucha do ucha - Merry spojrzał na Pippina i z ulgą dostrzegł, że przyjaciel układa się na boku, przykrywając się szczelniej kocem. - Niech ci się przyśni morze babeczek wiśniowych, Pip - szepnął. - Czego i sobie serdecznie życzę. Pippin nie odpowiedział. Z bijącym sercem Merry poderwał się z posłania. Sam nie wiedział co go obudziło. Była ciemna noc, w obozie panował podejrzany ruch. Hobbit przetarł dłonią oczy, usiłując się dobudzić. Jego wzrok padł na Boromira, który siedział na swoim posłaniu, też najwyraźniej przed chwilą wyrwany ze snu. Trzymał miecz w dłoni, a światło księżyca odbijało się w klindze. - Co się stało?- zapytał Merry, wystraszony, a wyobraźnia od razu podsunęła mu obraz bandy Uruk-hai podkradających się do obozu pod osłoną ciemności. - Nie wiem - Boromir odrzucił koc, rozglądając się. – Wydawało mi się, że słyszę krzyk. Pozostali członkowie Drużyny też się pobudzili, z ciemności dobiegały nawoływania Rohirrimów. - Merry! - w głosie Boromira zabrzmiał popłoch. - Gdzie jest Pippin?! Merry zamarł. Rzeczywiście, Tuk zniknął. Boromir przesunął dłonią po jego posłaniu. - Zimne. Zerwali się obaj na równe nogi i w tej właśnie chwili dobiegł ich głos Obieżyświata. - Tutaj! Merry ruszył za Boromirem w kierunku, skąd dobiegał głos. Wyprzedził ich Gandalf. Czarodziej odsunął na boki Rohańczyków, którzy szepcząc otaczali kręgiem ciemną, pochyloną sylwetkę. Merry przepchnął się do środka koła u boku Boromira i zorientował się, że klęczącą osobą jest Strażnik natomiast na trawie, wyciągnięty na wznak, z szeroko rozrzuconymi rękami, leżał...- - Pippin?- Boromir zrobił krok do przodu, ale czarodziej zatrzymał go, gestem nakazując zostać w miejscu. Merry natomiast wrósł w ziemię, nie był w stanie ani się ruszyć, ani oderwać wzroku od twarzy Peregrina. Tuk miał otwarte, przerażająco szklane oczy, i pustym wzrokiem wpatrywał się w niebo. Wyglądał jak trup. Obok coś zaiskrzyło się w trawie. Merry nerwowo przełknął ślinę. Czarna kula. - Oto i nasz złodziej - mruknął Gandalf, pospiesznie nakrywając kryształ płaszczem. - I to ty, mój Peregrinie. Co za przykra niespodzianka - mruknął, klękając przy nieprzytomnym hobbicie. - Jaką nową biedę ściągnął na nas ten nieszczęśnik? Merry przysunął się bliżej Boromira i z bijącym sercem patrzył, jak czarodziej ujmuje Tuka za ręce i pochyla się nad nim nasłuchując oddechu. Błagam, błagam, błagam, niech się okaże, że żyje.. Gandalf położył dłoń na czole Tuka. Przez chwilę nic się nie działo, aż nagle hobbit zatrząsł się cały, zamknął oczy, a następnie zerwał się z przeraźliwym krzykiem, odpychając ręce czarodzieja. Merry wzdrygnął się i wstrzymał oddech. Pippin omiótł zebranych niewidzącym wzrokiem, a na koniec przyjrzał się Gandalfowi, jakby go widział pierwszy raz w życiu. - Pippinie?... - Boromir schylił się, odkładając miecz na ziemię i ruszył ku hobbitowi, ale tym razem zatrzymał go Obieżyświat. - Nie przeszkadzaj - szepnął Strażnik. Boromir rzucił mu gniewne spojrzenie i zrobił taki ruch, jakby zamierzał odsunąć go ze swej drogi, ale w tej właśnie chwili rozległ się przenikliwy głos: - Nie dla ciebie, Sarumanie! - oznajmił Pippin, odsuwając się od czarodzieja z lękiem i odrazą. - Przyślę po nią wkrótce. Zrozumiałeś? Powtórz tylko tyle. Merry zamarł, zdjęty zgrozą. Istota, która siedziała przed nim wyglądała jak Peregrin Tuk, ale głos należał do kogoś obcego. Podobnie jak to martwe, półprzytomne spojrzenie. Gwałtownym szarpnięciem Pippin wyrwał się czarodziejowi i spróbował uciec, ale czarodziej przytrzymał go zdecydowanie. - Peregrinie Tuku! Wróć! Przez dłużącą się niemiłosiernie chwilę, hobbit i czarodziej patrzyli sobie w oczy, a potem, ku nieopisanej uldze Merry’ego, Tuk rozluźnił się i odetchnął głęboko, osuwając się na trawę, obok czarodzieja. - Gandalfie - wymamrotał, biorąc go za rękę. - Gandalfie, przebacz! - Mam ci przebaczyć?- czarodziej nie spuszczał z niego surowego wzroku. - Najpierw powiedz, co zrobiłeś! Tuk powiódł wzrokiem po zebranych, przez chwilę jego spojrzenie zatrzymało się na Merrym, ale zaraz potem przeniosło się na Boromira. Gondorczyk skinął lekko głową, zachęcając go do mówienia. Pippin zawahał się i potarł nos gestem, jaki oznaczał u niego zakłopotanie. - Wziąłem... wziąłem kulę - wyjąkał, kuląc się i odwracając wzrok. W niczym nie przypominał teraz zadziornego Tuka, a raczej bezbronnego i wystraszonego chłopca. Merry poczuł, jak serce ściska mu się w przypływie współczucia.- I... i zobaczyłem coś przerażającego. Chciałem uciec, ale nie mogłem. Nie mogłem się ruszyć. Kula mnie trzymała. I wtedy przyszedł...on. Zaczął zadawać mi pytania i wpijał się we mnie wzrokiem. Patrzył i ... i nic więcej nie pamiętam - dokończył szybko, znowu podnosząc wzrok na Boromira, jakby z prośbą o ratunek. - Tym się nie wykręcisz! - zagrzmiał Gandalf.- Coś widział i co mu powiedziałeś? Tuk zagryzł wargę i wbił wzrok w ziemię. Wszyscy wpatrywali się w niego w napięciu, jedynie Merry litościwie spojrzał w bok. - Może wystarczy na razie tego przesłuchania?- warknął Boromir niezbyt życzliwym tonem. - Będzie lepiej, jeśli...- - Będzie lepiej, jeśli pozostawisz to mojemu osądowi, Boromirze - oczy Gandalfa zalśniły niebezpiecznie. - I nie przypominam sobie, bym cię prosił o radę - dorzucił ostro i znowu spojrzał na Pippina, a jego twarz nie była bynajmniej łagodna. - Mów! - rozkazał. Merry z niepokojem przeniósł wzrok na Gondorczyka. Boromir zacisnął szczęki i dumnie uniósł głowę. Obieżyświat też chyba dostrzegł, że zanosi się na wybuch, bo szybko położył mu rękę na ramieniu i przysuwając się, zaczął mu coś szeptać do ucha. Boromir żachnął się, ale na szczęście dalsza kłótnia została zażegnana; Pippin zdecydował się mówić, przykuwając do siebie uwagę zebranych. - Zobaczyłem ciemne niebo i wysokie, obronne mury - zaczął, biorąc głęboki wdech. Jego głos brzmiał coraz pewniej w miarę jak mówił. Zaczął szczegółowo opisywać jakieś skrzydlate stwory krążące wokół wieży, zająknął się, kiedy wspomniał o ich oczach, a potem stwierdził, że po nich pojawił się...on. Merry zagapił się na Tuka w osłupieniu. Nieprzyjaciel?! Peregrin Tuk zobaczył w kuli... Saurona? Merry spojrzał na Gandalfa w nadziei, że ten roześmieje się i zgani Tuka za zmyślanie, ale czarodziej miał bardzo poważną i skupioną minę. Tuk tymczasem kończył przytaczać swą rozmowę z Nieprzyjacielem. – Wpijał się we mnie wzrokiem, miałem wrażenie, że rozsypuję się w proch. Nie, nie! Nic więcej nie pamiętam! - Pippin zatrząsł się i pochylił głowę, składając ręce na piersiach, jakby sam chciał się osłonić, przed otaczającym go światem. Gandalf położył mu dłoń na ramieniu. - Spójrz na mnie - polecił, zadziwiająco łagodnym tonem. Pippin niechętnie uniósł głowę i spojrzał mu w oczy. Czarodziej wpatrywał się w niego przez długą chwilę i w końcu uśmiechnął się lekko, a jego dłoń uniosła się z ramienia hobbita, by miękkim gestem spocząć na jego głowie. - W porządku - powiedział. - Nie musisz mówić nic więcej. Nie odniosłeś poważniejszej szkody. Nie ma w twoich oczach kłamstwa, a tego najbardziej się bałem. Za krótko tamten z tobą rozmawiał. Zawsze byłeś postrzelony – Gandalf uśmiechnął się ciepło - ale w dalszym ciągu jesteś postrzeleńcem uczciwym, Peregrinie Tuku. Niejeden mądrzejszy, wyszedłby z tego spotkania w gorszym stanie. Bądź jednak ostrożny. Ocalałeś, a wraz z tobą twoi przyjaciele, dzięki szczęśliwemu trafowi. Nie licz drugi raz na podobne szczęście. Gdyby cię naprawdę wziął na spytki z pewnością powiedziałbyś mu wszystko co wiesz, na naszą wspólną zgubę. On jednak nie wypytywał cię zbyt natarczywie, bo bardziej niż o wiadomości chodziło mu o ciebie. Chciał cię ściągnąć do Czarnej Wieży i tam bez pośpiechu wydobyć z ciebie wszystko, nie drżyj, skoro wtrącasz się do spraw czarodziejów musisz być przygotowany na wszystko. No, niech tam. Przebaczam ci, Pippinie, głowa do góry, bądź co bądź uniknęliśmy najgorszego - Gandalf potargał mu czuprynę. - A teraz poprosimy Boromira, by cię odeskortował na twoje posłanie. Połóż się i odpocznij. Spróbuj zasnąć, jeśli zdołasz. Syn Denethora zbliżył się, przyklęknął i ostrożnie wziął Pippina na ręce. - Gdyby palce znów zaczęły cię świerzbić mój drogi hobbicie - dorzucił jeszcze Gandalf - powiedz mi o tym. Są na to lekarstwa. I bardzo cię proszę, nie wtykaj mi już nigdy kamieni pod łokieć. Pippin ponownie wybąkał przeprosiny i potulnie dał się podnieść Boromirowi. - Merry?- Gondorczyk obejrzał się przez ramię. - Weźmiesz mój miecz? Hobbit rozejrzał się i schylił się, by podnieść broń z trawy. Była okropnie ciężka, uniósł ją niezgrabnie oburącz, pilnując, by nie szorować ostrzem po ziemi i podążył za przyjaciółmi, ignorując zaciekawione spojrzenia Rohirrimów. Do ich ogniska nie było daleko. Boromir posadził Pippina na swoim posłaniu i narzucił mu koc na ramiona, opatulając go starannie. - Gdzie położyć twój miecz?- zapytał Merry. - Daj, dziękuję - Boromir odebrał od niego broń i odłożył ją na bok, opierając klingę o sakwę. Merry przysiadł na skraju boromirowego posłania. Wzdrygnął się lekko. Dopiero teraz zorientował się, że przemarzł. W tym całym zamieszaniu zapomniał wziąć płaszcz, kiedy rzucił się na poszukiwanie Pippina. Ku jego zaskoczeniu, Boromir sięgnął po drugi koc i okrył go starannie, przy okazji energicznie rozmasowując mu ramiona i plecy. Merry, zakłopotany nieco, wymamrotał pod nosem podziękowanie. -Jesteście głodni?- Boromir spojrzał na nich uważnie. - Na pewno jesteście - odpowiedział sam sobie, nim którykolwiek z nich zdążył się odezwać. Sięgnął do sakwy i wydobył niewielką paczuszkę. - Zostało mi jeszcze trochę suszonych owoców - oznajmił, rozwijając prowizoryczne opakowanie. - I mam wino. - Wino dla nieletnich? Nie może być – Pippin z trudem silił się na wesołość, choć z miny sądząc wcale nie było mu do śmiechu. - Mów za siebie. Ja jestem dorosły i mnie wolno - wtrącił się Merry. - Parę łyków wszystkim nam dobrze zrobi na skołatane nerwy - Boromir odkorkował swój bukłak. - Proszę. Wino do owoców to był bardzo dobry pomysł. Kiedy nadeszła jego kolej, Merry pociągnął solidnie z bukłaka i poczuł, jak miłe ciepełko zaczyna po nim krążyć, rozgrzewając i odprężając go jednocześnie. Ziewnął. - Jak się czujesz? – zapytał Boromir Pippina. - W porządku - mruknął Tuk markotnie. - A będzie zupełnie dobrze, jak dostanę jeszcze trochę - odparł spoglądając na bukłak. - W drodze wyjątku - Boromir uśmiechnął się i ponownie podał mu wino. Przez chwilę w milczeniu obserwował Tuka, a potem otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się. - Co?- odezwał się Pippin, widząc jego zawahanie. - Nic - Boromir odebrał swój bukłak. - Do świtu zostało jeszcze parę godzin. Spróbujcie się położyć. - A ty?- zapytał Merry, poprawiając swój koc. - Ja pójdę się dowiedzieć, o czym oni tam rozmawiają - Boromir obejrzał się do tyłu, gdzie w ciemności majaczyło parę sylwetek. Merry rozpoznał Gandalfa i Obieżyświata – tego ostatniego po wzroście. - Ale zaraz wrócisz, prawda?- upewnił się Pippin. - Nie pozbawisz mnie chyba twoich pleców. Bez nich nie potrafię już zasnąć. - Oto zgubne skutki przyzwyczajenia - podsumował Merry z uśmiechem. - Aż strach pomyśleć, co to będzie, kiedy na przykład, uchowaj od Sackville-Bagginsów, przyjdzie nam się rozdzielić z Boromirem na jakiś czas. I co wtedy poczniesz, mój Tuku? - Wtedy, mój drogi Brandybucku, ładnie Boromira poproszę, a on zostawi mi swoje plecy na tę okoliczność i kryzys zostanie zażegnany. Boromir roześmiał się cicho i wstał. - Nie pij już więcej, Peregrinie Tuku - przykazał i ruszył w ciemność. - Niebezpieczeństwo zjawia się nocą i w chwili, gdy go nie oczekiwaliśmy - rzekł Gandalf. Aragorn odprowadził wzrokiem Boromira, niosącego Pippina. Za nimi wiernie dreptał Merry. - Czy myślisz, że nic mu nie będzie?- zapytał. - Zbyt krótko był w mocy tamtego, a zresztą hobbici mają zadziwiającą odporność Wspomnienie, a przynajmniej jego groza szybko zblednie. Może nawet za szybko - czarodziej również obserwował, jak Boromir układa hobbita na posłaniu. - To niewiarygodne – wymruczał - ile to już razy byliśmy o krok od zguby. Aragorn pokiwał głową, patrząc na tych dwóch towarzyszy z Drużyny, którzy, w różnych okolicznościach i na szczęście, na krótko, znaleźli się pod wpływem Nieprzyjaciela. Wielokrotnie misja Froda zawisała na włosku, lecz nigdy nie była tak bliska zagłady jak dziś. I pod Amon Hen. Ciekawe, czy to dzisiejsze doświadczenie jeszcze bardziej zbliży do siebie Pippina i Boromira. Zapewne tak. Pytanie tylko, czy im się ta wieź przysłuży czy też zacznie komplikować i tak już pogmatwany układ sił w Drużynie. Nie uszła bowiem uwadze Aragorna zaborczość, z jaką obie strony, to jest Pippin i Boromir, zaczynały traktować siebie nawzajem. Hobbit i człowiek byli w zasadzie nierozłączni, siedzieli razem, podróżowali razem, spali też obok siebie. Początkowo Aragorn odniósł wrażenie, że to Tuk manifestuje w ten sposób swoją przyjaźń z człowiekiem, ale po pewnym czasie było jasne, że Boromir odwzajemnia to przywiązanie i też szuka kontaktu. Nikt syna Denethora nie zmuszał, żeby podczas posiłku zajmował miejsce koło Tuka. Sam je sobie wybrał. Podobnie, jak przy odpoczynku po obiedzie. To Boromir ułożył się koło Pippina, a nie odwrotnie. Wzrok Aragorna spoczął na trzeciej sylwetce, przycupniętej koło tamtych dwóch. Biedny Merry. Aragorn widział jego wysiłki wpasowania się w ten nowy układ, widział jak bardzo Meriadok się stara nie okazywać po sobie uczuć, ale Strażnik miał wyczulone oko i serce i wychwytywał, to, czego inni nie potrafili dostrzec. A co najgorsze, nie za bardzo mógł pomóc w zaistniałej sytuacji. Nawet jeśli teraz zacznie okazywać Merry’emu większe zainteresowanie, nie zastąpi mu w ten sposób więzi z Pippinem. Może jedynie otoczyć młodego Brandybucka staranniejszą opieką, ale dyskretnie, żeby hobbit nie odebrał tego, jako litość i ingerencję w nie swoje sprawy. Nie ma też sensu mieszać się w relacje między Tukiem a Gondorczykiem. Aragorn raz już stanął między nimi - przed chwilą, gdy nie pozwolił Boromirowi podejść do hobbita i szczerze mówiąc poczuł się tak, jakby wkroczył między niedźwiedzicę a jej młode. Nie miał ochoty ponownie oglądać tej agresji i złości, jaka odmalowała się wówczas na twarzy Gondorczyka. Zwłaszcza, że dobrze znał to spojrzenie. Wiele lat temu zobaczył ten sam gniew w oczach Denethora, kiedy ośmielił się poprosić Finduilas do tańca. I choć nigdy więcej nie popełnił tego błędu, często napotykał to wrogie spojrzenie. Jak choćby wtedy, gdy rozbawił Ectheliona jakąś anegdotą. Siedzieli razem w Zachodniej Komnacie, we dwóch i dobrze im się rozmawiało. Namiestnik czuł się tego dnia wyjątkowo dobrze, choroba dała mu nieco wytchnienia. Nic więc dziwnego, że z natury pogodny, Ecthelion skory był do śmiechu. I kiedy właśnie zaśmiewali się w najlepsze, skrzypnęły drzwi i w progu stanął Denethor, a jego oczy... O tak, jeśli chodziło o zaborczość Boromir był zdecydowanie synem swego ojca. - Zadziwiająca jest potęga naszych wrogów i równie zadziwiające są ich słabości - odezwał się Theoden, podchodząc. - Istnieje takie stare przysłowie : „złość często sama siebie złością niszczy”. - To prawda. Nieraz tak bywało - odrzekł Gandalf. - Lecz dziś los szczególnie nam sprzyjał. Kto wie, czy hobbit nie ustrzegł mnie przed groźnym błędem. Zastanawiałem się bowiem, czy nie wypróbować, do czego służy ten kryształ. Gdybym to zrobił, ujawniłbym się przed wrogiem. A nie jestem jeszcze gotowy do tej próby. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę. Nawet, gdyby starczyło mi sił, by się cofnąć, on by mnie zobaczył, a to oznaczałoby dla nas klęskę. Nie powinien o mnie nic wiedzieć, póki nie wybije godzina, gdy tajemnica nie będzie już potrzebna. - Myślę, że ta godzina już nadeszła - zauważył Aragorn. - Jaka godzina, jeśli wolno spytać?- rozległ się głos Boromira i Gondorczyk stanął obok nich. Aragorn odwrócił się ku niemu, by wyjaśnić mu o czym rozmawiają, gdy nieoczekiwanie ubiegł go Gandalf. - Godzina, bym jawnie ukazał się Nieprzyjacielowi - odparł czarodziej. - Mówiłem właśnie, że Peregrin Tuk uchronił mnie przed wielkim błędem. Zamierzałem sam zajrzeć w kryształ. Kto wie, co by z tego mogło wyniknąć. - Pippin naprawdę rozmawiał z Nieprzyjacielem?- Boromir zmarszczył brwi. - Czy to tylko jakaś wasza ... symbolika? - Rozmawiał z nim, tak jak ja teraz z tobą, Boromirze - odpowiedział czarodziej. - Taka jest właśnie moc kryształu. I tak oto wyjaśniło się, w jaki sposób Orthank komunikował się z Barad-durem. A co do twojego pytania, Aragornie – to nie, godzina jeszcze nie nadeszła. Musimy wykorzystać ten krótki czas niepewności, gdy Nieprzyjaciel jest w błędzie. On jest przekonany, ze kryształ jest wciąż w Orthanku, dlaczegoż bowiem miałby sądzić inaczej? Zakłada zapewne, że Saruman schwytał hobbita i więzi go w swej wieży, a w ramach tortur zmusił jeńca do spojrzenia w kryształ. Teraz zapewne rozważa nowiny, skupiony na wyglądzie i głosie hobbita, czekając na wypełnienie swoich rozkazów. Upłynie trochę czasu, nim zrozumie swoją pomyłkę. Aragornie! Czy zgodzisz się wziąć kryształ Orthanku pod swoją opiekę? Wiedz jednak, że to niebezpieczne zadanie. Aragorn, który spodziewał się tego pytania, dumnie uniósł głowę. - Niebezpieczne z pewnością -odrzekł. - Ale nie dla wszystkich. Ten palantir pochodzi ze skarbca Elendila, a królowie Gondoru powierzyli go strażnicy Orthanku, mam zatem do niego prawo. Zbliża się moja godzina. Tak, wezmę palantir i będę go strzegł. Gandalf spojrzał mu w oczy, uśmiechnął się a następnie uniósł zawinięty w płaszcz kryształ i skłonił się głęboko, wyciągając ręce. - Przyjmij go, dostojny panie - rzekł. - jako zadatek innych skarbów, które będą ci zwrócone. Aragorn wziął palantir z jego rąk, a serce biło mu szybciej i mocniej. Wyprostował się, ważąc w dłoniach ciężar kryształu i przypadkiem wzrok jego padł na Boromira. Syn Denethora patrzył na rozgrywającą się przed nim scenę szeroko otwartymi oczami, zastygły w zdumieniu. Ukłon Gandalfa musiał zrobić na nim duże wrażenie. Aragorn uśmiechnął się do niego, ale Boromir miast odpowiedzieć tym samym, pospiesznie odwrócił wzrok, przygryzając wargę, a na jego twarzy odmalowało się coś, czego Aragorn miał nadzieję nigdy nie zobaczyć. Zazdrość. Czysta, niczym nie zmącona zazdrość. Stawało się dotkliwie jasne, że Boromir, który przywykł do skupiania uwagi na sobie i do przyjmowania wyrazów uznania, źle znosi, gdy honory odbiera kto inny, a jego samego usuwa się w cień. Przez to mgnienie oka widać było, że syn Denethora chciałby być na miejscu Aragorna, chciałby, żeby to jemu Gandalf się pokłonił, ale jednocześnie ma on świadomość, iż jest to niemożliwe. A zatem do wyboru pozostaje mu podziw lub zazdrość. I Aragorn z bólem dostrzegł, że zaczyna przeważać to drugie. A to dopiero początek zmian i prób, które czekają syna namiestnika. Nie jest łatwo być „tym drugim” , kiedy przez całe życie błyszczało się na świeczniku. Aragornowi nagle zrobiło się go żal. Nie miał jednak czasu, by się nad tym zastanawiać, bo Gandalf mówił dalej. - Czy pozwolisz, bym doradził ci w sprawach twej niezaprzeczalnej własności? Posłuchaj mnie i nie używaj go, przynajmniej jeszcze nie teraz. Bądź ostrożny. - Czy byłem kiedykolwiek niecierpliwy i nieostrożny, ja, który czekałem i przygotowywałem się przez tak długie lata? - odparł spokojnie, kładąc dłoń na palantirze i poprzez tkaninę przesuwając palcami po jego gładkiej powierzchni. - To prawda - Gandalf raz jeszcze skłonił głowę. - Uważaj tym bardziej, byś się nie potknął u kresu drogi. Zachowaj sekret! O to proszę też wszystkich obecnych. Nikt, a przede wszystkim Peregrin nie powinien wiedzieć, kto przechowuje kryształ. Pokusa może wrócić, bo hobbit miał niestety kulę w ręku i zaglądał w nią, a to nie powinno się wydarzyć. Źle się stało, ze dotknął jej wtedy w Isengardzie. Byłem jednak zaprzątnięty myślami o Sarumanie i za późno odgadłem jaką moc ma pocisk, który zrzucono nam z wież... Boromirze, dobrze się czujesz?- czarodziej urwał nagle, a jego głosie zabrzmiała troska. Aragorn natychmiast zwrócił spojrzenie na syna Denethora Boromir zaciskał dłoń na kaftanie, jakby brakło mu tchu. Miał rozchylone usta i błędnie toczył wzrokiem dookoła, rozglądając się nerwowo w ciemności. Wtem jęknął i zachwiał się. Aragorn w dwóch krokach był przy nim. - Boromirze?- Strażnik objął ramieniem jego plecy, z obawy, że Gondorczyk zemdleje. Z bliska widać było, że jest śmiertelnie blady, a czoło skrzy się od potu. Pewnie ma wizję. Wizję na jawie. Aragorn słyszał o podobnych przypadkach, raz też był świadkiem takiej sytuacji, gdy krew Numenoru odezwała się w Denethorze. Wtedy chodziło korsarzy Umbaru, wizja ostrzegała przed zagrożeniem z południa. Co teraz? - On tu jest. Jest blisko - jęknął Boromir, zwracając na niego przerażony wzrok. Trząsł się cały. - Kto?- Aragorn wzmocnił chwyt. W lewej dłoni trzymał palantir, więc miał tylko jedną rękę wolną. Obejrzał się na Gandalfa, chcąc oddać mu kryształ, ale czarodziej w tej samej chwili stanął u drugiego boku Gondorczyka. - Boromirze? - Gandalf wyciągnął rękę, by skierować jego twarz ku sobie, ale Boromir odchylił się do tyłu, opierając o Aragorna, tak że Strażnik niemal stracił równowagę. - Nie.. czujesz?- oczy Boromira w popłochu otworzyły się jeszcze szerzej, a dłoń zaczęła szarpać kaftan pod szyją. - Są.. tu.. taj... - Gandalfie, on się dusi! - Aragorn czuł, jak pod jego ramieniem plecy Boromira unoszą się i opadają w gwałtownych skurczach. - ...nad...chodzą.. Aragorn zamierzał właśnie rzucić palantir w trawę, by drugą ręką pomóc Boromirowi rozsznurować kaftan, kiedy nagle przeszył go lodowaty dreszcz, znajome uczucie wstrętu i grozy. Zamarł. Dziwny cień padł na dolinkę. Coś zasłoniło księżyc, spowijając na mgnienie oka całe obozowisko nieprzeniknioną nocą. Konie zaniosły się oszalałym rżeniem i kwikiem, kilku Jeźdźców krzyknęło i przysiadło w trawie osłaniając głowy rękami, jakby obawiali się ataku z nieba. Boromir wydał z siebie jęk do złudzenia przypominający szloch. Aragorn wciąż podtrzymując go, szeroko otwartymi oczami patrzył, jak ogromny, skrzydlaty kształt.. Smok?! ..zatacza nad nimi koło, przysłaniając gwiazdy, a potem z niewiarygodną szybkością, prześcigając wiatr i myśl, mknie na północ. Jeszcze kilka uderzeń serca i nie było po nim śladu. Zniknął równie nagle, jak się pojawił Boromir wziął głęboki, rozedrgany oddech. Jeźdźcy podnieśli się z ziemi i pobiegli uspokajać konie. Jedynie Gandalf stał bez ruchu, zapatrzony w niebo. Aragorn zacisnął rękę na ramionach Boromira. - Już dobrze?- zapytał cicho. Gondorczyk dotknął drżącą dłonią czoła i milcząco pokiwał głową. - Nazgul! - Gandalf sztywno wyciągnął przed siebie ręce, jakby chciał odegnać bezimienną grozę.—Wysłannik Mordoru. Burza jest już blisko. Nazgule przebyły granicę Wielkiej Rzeki! - Pippin! - Boromir nagle poderwał głowę i zdecydowanie wyswobodził się z uchwytu Aragorna- Merry!- zawołał i pobiegł do obozu Drużyny. - W drogę! - zagrzmiał głos czarodzieja. - Nie czekajcie świtu! Nie oglądajcie się na maruderów! W drogę! - Co to było?- Merry wybiegł Boromirowi na spotkanie. - Upiory, prawda? To oni? - Jeden z nich - przytaknął Gondorczyk, kładąc mu rękę na ramieniu i zagarniając ze sobą z powrotem do obozu. - Nic wam nie jest? - Nie - Pippin spojrzał w niebo szeroko otwartymi oczami. - Czego on tu chciał? Myślicie, że wróci? Boromir nie zdążył odpowiedzieć, bo przeszkodził mu odgłos kroków. - Pojedziesz ze mną, Pippinie - oznajmił czarodziej, stając nad nimi, u boku Obieżyświata. - Zabieram cię do Minas Tirith. - Co takiego?- powiedzieli Merry, Pippin i Boromir jednocześnie. - Bierz swoją sakiewkę, koce zostaw. Nieprzyjaciel zrobił pierwszy krok, muszę pędzić co tchu do Białego Miasta, nie ma czasu do stracenia. - Jadę z tobą! - Boromir zerwał się na równe nogi. - Twój koń nie dotrzyma kroku Cienistogrzywemu. - Ale...- - Zostań z Aragornem, Boromirze. Dojedziecie, jak tylko zdołacie najszybciej. - Ale ja...- - Nie mogę czekać, aż twój koń nadąży - Gandalf położył mu dłoń na ramieniu. - A nie chcę, żebyś podróżował sam. Zaufaj mi. - Dlaczego zabierasz Pippina?- Boromir wymienił z Tukiem zszokowane spojrzenia. - Lepiej, żeby tu nie zostawał. Wysłannik Mordoru nas widział. Wkrótce Sauron dowie się, że Orthank padł, a jego oko zacznie wypatrywać hobbita. Ze mną Pippin będzie bezpieczny. No dalej, mości Peregrinie, zbieraj się. Idę po moją torbę, a kiedy wrócę masz być gotowy. I Gandalf odwrócił się z furkotem płaszcza, gwizdem przyzywając Cienistogrzywego. Pippin odrzucił koc i lekko trzęsącymi się rękami zapiął płaszcz. Merry, mając wrażenie, że to wszystko mu się śni, podał mu jego sakiewkę i mieczyk. Pip podniósł i zapiął swój srebrny pas i przymocował broń. - Masz - Boromir wcisnął Tukowi do ręki paczuszkę z suszonymi owocami. - Weź na drogę. - Gotów?- zapytał Gandalf, już z wysokości końskiego grzbietu. - Tylko się pożegnam - Pippin zarzucił sakwę na ramię i stanął naprzeciw Merry’ego. Przez krótką chwilę patrzyli sobie w oczy a potem gwałtownie się objęli. Merry zagryzł zęby, czując w gardle wielką gulę. - Trzymaj się, Meriadoku Brandybuck - Pippin zacisnął chwyt, dusząc go niemal. - I opiekuj się nim, dobrze? – szepnął mu do ucha. Nie musiał dodawać o kogo chodzi. Merry pokiwał głową, bo nie był w stanie dobyć z siebie głosu. Pippin klepnął go w plecy i uwolnił ze swych objęć. - Uważaj na siebie Pip - wykrztusił Merry z trudem. - Zabiję cię, jeśli ci się coś stanie, wiesz o tym? - Wiem - i Pippin odwrócił się do Boromira. Gondorczyk opadł na jedno kolano i bez słowa objął hobbita, który w odpowiedzi uścisnął go z całej siły. Przez chwilę trwali tak w bezruchu, żaden z nich się nie odezwał. Dopiero kiedy Pippin cofnął się o krok, Boromir go zatrzymał. - Czekaj, weź to! - Gondorczyk zaczął mocować się z pierścieniem, który nosił na małym palcu lewej dłoni. Ściągnął go z trudem i wręczył hobbitowi. - Noś go przy sobie - przykazał. - Ten pierścień to dowód mojej przyjaźni i dla każdego Gondorczyka znak, że jesteś pod moją opieką. Wystarczy tylko, że go pokażesz. - Dziękuję - oczy Pippina zalśniły lekko, gdy zamykał go w dłoni. - I przekaż mojemu ojcu, że.. że... - Boromir zawahał się bezradnie i widać było po nim, że nie wie co powiedzieć – że.. wracam.. i... powiedz mu.. że... - Wszystko mu powiem - zapewnił go Pippin, nie zważając na chrząknięcie Gandalfa. - I przekażę, ze wracasz. Na pewno się ucieszy. I pozdrowię Faramira. - Możesz zamieszkać w moich komnatach, jeśli chcesz - powiedział Boromir szybko. - Są wygodne, a w czasie mej nieobecności na pewno mi gruntownie posprzątali, więc bez obaw mogę cię tam zaprosić. Rozgość się tam i czuj jak u siebie. - Dziękuję, jestem zaszczycony - odparł Pippin poważnie. - Na wszelki wypadek jednak nie zaglądaj do szafy w sypialni - dodał Boromir ściszając głos, tak że Merry, stojący obok z trudem go słyszał. - I dla własnego bezpieczeństwa nie otwieraj drzwiczek w moim biurku, dobrze? - Jak sobie życzysz - Pippin uśmiechnął się szeroko. - Peregrinie?- ponaglił go Gandalf. Boromir wstał i ujmując hobbita pod boki, podał go Gandalfowi. - Ale teraz, kiedy mi to powiedziałeś, strasznie mnie będzie korciło - dorzucił Pippin wesoło, sadowiąc się w objęciach czarodzieja i poprawiając płaszcz. - Wiesz o tym? Boromir uśmiechnął się i pogroził mu palcem. - Radzę wam nie czekać, tylko zaraz ruszać w drogę. Nie zostawajcie ani chwili dłużej w tak bliskim sąsiedztwie Isengardu - polecił Gandalf. - Do zobaczenia w Minas Tirith! - zawtórował mu Pippin i odszukał wzrokiem Merry’ego. Skinął mu głową a potem mrugnął porozumiewawczo. Merry odmrugnął i uniósł dłoń w pożegnalnym geście. - Ruszaj, Cienistorzywy!- rozkazał Gandalf. - Zaczekaj, schowam tylko mój pierścień, żeby mi się nie zgubił - powiedział Pippin, unosząc dłoń do kieszonki kurtki. - Bądźcie zdrowi i podążajcie za mną! - czarodziej przesunął wzrokiem po twarzach swoich przyjaciół. Cienistogrzywy chrapnął i uderzył kopytem o ziemię. - W drogę! Koń przysiadł na zadzie i z miejsca poderwał się do galopu. - Heeej ! - doleciał ich głos Pippina. - I teraz to ja jestem hobbitem z pierścieniem, którego szuka Sauron! Kto by pomyślał! - Głupi Tuk! - ofuknął go Gandalf i to były ostatnie słowa, jakie usłyszeli. Cienistogrzywy wtopił się w ciemność nocy, a trawy wytłumiły odgłos jego kopyt. Któryś z koni obozu zaniósł się tęsknym, przenikliwym rżeniem i zapadła cisza. Pippin odjechał. Po raz pierwszy w czasie tej wyprawy Merry został sam. - Nawet nie dali mi czasu na napisanie listu. Choćby paru zdań – szepnął Boromir gorzko, nad jego głową. Hobbit westchnął ciężko i po raz ostatni spojrzał w stronę, w którą odjechał Gandalf, ale oczywiście po Cienistogrzywym nie było już śladu. Jedynie wody Iseny srebrzyły się w oddali, odbijając światło księżyca.