Fleszarowa-Muskat:Most nad rwącą rzeką. Projekt okładkiRomuald Siuda RedaktorAnna Stankiewicz Redaktor techniczny BogusławJóźwik Korektor Anna Malinowska Powieść jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo jej postaci do osób rzeczywistych jest niezamierzone i przypadkowe. ^532 Copyrightby Wydawnictwo "Glob", Szczecin 1991 ISBN 83-7007-338-7 Akc.J H ' Wydawnictwo "Glob", Szczecin 1991 rWydanie drugie. Nakład 29 850 + 150 egz. Ark- wyd. 18,5. Ark. druk. 19,75Łódzka Drukarnia DziełowaŻarn. 221/1100/91 To jest Jerome Asman powiedziała Dominika, gdy Łukaszodbierał klucz z recepcji. Siwiejący mężczyzna wwyświeconej przy kieszeniach i narękawachzamszowej kurtce szedł w kierunku windy. Zdążyli doniej wskoczyć razem znim. Nacisnął guzikpiątego piętra;to byłotakże ich piętro. Skąd wiesz, że to on? spytał Łukasz. Siwiejący mężczyzna miał oczy zasłonięte okularami o ciemnychszkłach, Dominikawidziałaodbitą w nich, zdeformowaną niecoswoją twarz. Wpatrując się w nią, powiedziała: Słyszałamrano, jak dwie Amerykanki pokazywały go sobiew hallu. Właściwie w tej wyświechtanej kurtce nie wyglądawcalena. Na co? Nasiebie. Na swoją sławę i pieniądze. Ale, jaksię jema, niemusi sięna to wyglądać. Możeteraz tak sięzaniedbał. Co to znaczy teraz? Podobno stracił żonę w wypadku samochodowym. Te dwieAmerykanki mówiły, że to prawdziwe fatum w jego życiu. Bojeszcze jako dziecko gdzieś w Europie stracił w wypadkusamochodowym obydwoje rodziców. Nie chciałbym być sławnym człowiekiem. Wszystko byo mniewiedziano. Winda zatrzymała się na piątym piętrze i teraz przy wysiadaniu Łukaszzobaczył swoje zdeformowane odbicie w ciemnychszkłachamerykańskiego dyrygenta. Trwało to sekundę, bo Asman. skierował się zaraz korytarzem w lewo i gdyby się był obejrzał,zobaczyłby, że patrzą za nim, nie kryjąc rozczarowania. Mógłby się do nas uśmiechnąć powiedziała Dominika. Dlaczego? Nie zauważyłeś, że na ogół ludzie uśmiechają się do nas? Do ciebie pomyślałŁukasz. Gdy skręcili do swego pokojuw prawym korytarzu, puścił Dominikę przodem iprzez chwilęzastanawiał się nad tym, dlaczego zawsze wszystkich wzruszałai dlaczego Amerykanin oparł się temu. Musiała myśleć otym samym. Na przykład recepcjonista powiedziała wchodzącdopokoju. Zdjęła z ramienia torebkęiprzysiadła na brzegu podwójnego hiszpańskiegołóżka, żeby zrzucić z nógobuwie. Uśmiechnął się od razu, kiedy nas tylko zobaczył. Po pierwszeuśmiecha się prawdopodobnie do wszystkich,to należy do jego zawodu, po drugie prosiliśmy o jeden pokój,a zpaszportów wynika,że nie jesteśmy małżeństwem. Powinien był się zgorszyć szepnęła. Och, onisą do tego przyzwyczajeni. Wolichyba dawać klucz takim chłopcom jak ty i takimdziewczynomjakja, niż starszympanom, owypchanych portfelach, którzy przywożą ze sobą dobrzeznające swój zawód panienki. Nie mam nic przeciwkowypchanemu portfelowi,z którymmógłbym podróżować nastarość. Alezamiast dobrze znających swój zawód panienek woziłbyśzesobą pewną starszą panią. ...do której wciąż uśmiechaliby się recepcjoniści we wszystkich hotelach. Ładnie to powiedziałeś. Bo takbędzie. Usiadł obok niej na brzegu łóżka, objął ramieniem. Zamilkli nadługą chwilę. Dlaczegopieniądze ma się dopierona starość? odezwałasię wreszcie Dominika. Nie zawsze. Aleprzeważnie. Bądź co bądź jest (o jednak rodzajpewnej pociechy. Myślisz? Pożyjemy, zobaczymy. Dużo wydaliśmy na kolację. Nie myśl o tym. Kiedy muszę. Co będzie, jeśli nikt nie kupi moich kilimów? Dlaczego właściwie wyobrażam sobie, że ktoś je kupi? Bo są naprawdę piękne. Może nie wydadzą się takie tutaj? Hiszpanie mają tylewłasnych pięknych tkanin. Twoje są inne. Chybatakzamyśliła się, ale bez nadziei. Trzeba jednakbyło zatrzymać się na campingu i jeść konserwy. Dopieroposprzedaniu kilimów mielibyśmy prawodoprawdziwego hotelui posiłków wrestauracjach. Ale powiedzieliśmy sobie jeszcze w Warszawie, że do Madrytu żywimy się tym, co mamy w bagażniku i śpimy w namiocie. Do Madrytu i po wyjeździez Madrytu. Ate trzy dni tutaj. Niepsuj wszystkiego. Tak ci się podobało w tymbarze naprzeciwkohotelu. I homar był naprawdę świetny. Świetny! Ale czy musiał być od razu aż homar? Dominiko! Jedliśmy homara porazpierwszyw życiu! Zachowajz tego jakąś radość. Staram się. Starasz się? krzyknął. Tak. Bardzo. To był naprawdę piękny wieczór. I wszystko mismakowało, homar, sałata i wino. Ipodobało mi się, że stoimy przytym zastawionym półmiskami barze, w tłoku, który gdzie indziej bynas denerwował. A teraz szczęśliwa jestem, że po raz pierwszymieszkamy w prawdziwympokoju z klimatyzacją i takim wspaniałym, szerokim łóżkiem. No widzisz, kochanie. Tylko. Tylko co? Tylko. może powinniśmy poszukać jakiegoś tańszego hotelu. Bo chyba ten jest drogi,skoro zatrzymuje się w nim JeromeAsman. Conas obchodzi Jerome Asman? Prawdopodobniesprzykrzyły mu się hotele klasy Ritza, czy Hiltona. Sama powiedziałaś, żejak sięma pieniądze, niemusi się tego pokazywać. Nie musi się na to wyglądać poprawiła. Totylkomy. My? Myślę o Polakach tylko my staramy się zawsze wyglądaćna-więcej, niż mamy. Zwłaszcza za granicą. Może to nie jest wcale wada? Nie szepnęła. Chyba nie. zgarbiła się, objąwszyramionami kolana. O czym myślisz? Że pewnie wydaję ci się okropna. Coci przychodzi do głowy? Właśnie to. Okropna! Psuję przyjemność,która przytrafiła sięnam, jak ślepej kurze'ziarno. Kiedypomagałeś ojcu przy pracy nadtym projektemna konkurs, miałeś nadzieję, że go wygra? Inaczej bym munie pomagał. Mój Boże! Konkurs na zabudowę nowego placu w stolicyPeru! Kiedy przeczytałam o tym wgazecie,wydawało mi sięto jaksen. Poczekaj, będzieszjeszcze czytać, że to jawygrywam konkursy. Ale już jako ta starsza pani, do którejbędą się uśmiechaćrecepcjoniści. Dlaczego? Czy ojciec jeststary? Kochają się w nim jeszczestudentki. Nawet. chrząknął z innych uczelni. Może powiesz, że gouwodzę? Ależ, kochanie on uwodzi ciebie. I wcale nie jestempewien,czy zafundował namtę podróż ze swojej dolarowejnagrody dlatego, że mu pomagałem, czy też dlatego, że chciałsprawić przyjemność tobie. Łukasz! Przyciągnął ją do siebie, pocałował w nagie ramię. Idź do łazienki. I nie siedź tam do północy! Wezmętylko prysznic i zaraz wskakujęw to wspaniałełoże. Ściągnęłasukienkę i tylko w skąpych pasemkach biustonosza i fig zniknęła w łazience. Uchyliła drzwi. Nie zaśnieszpo tym winie? Nie. Czekając na nią,wyobrażał sobie, że są już we własnymmieszkaniu zwspólną wizytówką na drzwiach,że skończyły się ukradkowe spotkania u niej pod nieobecnośćjejrodziców, lubu niego pod nieobecność ojca, że mają. wreszciesufit, podłogęi ściany wokół nie ukrywanej już przed nikim intymności. Dominika nuciła w łazience, szum wody mieszał się z jej głosem, już tosamo było cudowną niezwykłością, wiele wodymiało upłynąć wewszystkichłazienkach świata, zanim znów będą mieli wspólnąchoćby tylko na trzy dni. Krótko byłam? zapytała, otwierając drzwizawinięta caław ogromny hotelowy ręcznik. Bardzo krótko. Ty teżsię pośpiesz. Nie musisz się golić. Nie? Nie. Objął ją, pocałował w nie wytarty jeszcze do sucha nos. Pośpieszsię! zamruczała. Ale kiedy wrócił z łazienki choćnaprawdębardzo się śpieszyłspała już, ledwie przykryta prześcieradłem,dziwnie mała naogromnym hiszpańskim łożu, za obszernym dla zakochanych,wciąż szukających swojej bliskości, i za ciasnym dla tych, którzy już się nie kochając podróżowali jeszcze razem. Wsunął się podprześcieradłoi przywarłszy do jej pleców, czekał, żeby się obudziła. Pocałował jaw kark i w ramię,ale poruszyła się tylko, kryjąc twarzw poduszce. Zaczął pełzać ustami wzdłuż jejgrzbietu, dłońpołożyłna piersiach, uśpionych jak resztaciała, gładził je i gniótł lekko i naraz zrobiło musię jej żal, jej snu, jej wypoczynku. Miała za sobąmęczącydzień, ich pierwszy dzień w Madrycie, nazajutrz wybieralisię do Prado i czekały ją długie kilometry przez wszystkie saleogromnegomuzeum, należało jej się teraz wytchnienie. Przezchwilęmiał nadzieję, że także zaśnie, ale gdy sen nie przychodził, wstałostrożnie, podciągającprześcieradło na plecy Dominiki, aż pojaśniejszą kreskę, pozostawioną przez opalacz w pokoju panował rześki chłód, klimatyzacja działała wzorowo. Kiedy podszedł do okna i otworzył je szeroko, buchnęła muw twarz fala wieczornego upału,spotęgowanego ciepłem bijącymod rozgrzanych w ciągu dnia murów. Na trawniku między dwomapasmami jezdni, zapełnionymi nieprzerwanym strumieniem samochodów, grupka dzieci bawiła się skakanką. W mroku nocy, nie dokońca rozproszonym ulicznymi latarniami, ostrozaznaczała się. ruchliwa biel skarpetek. -- Dochodziła jedenasta, a ruch nie słabii nie udawali się jeszcze na spoczynek siedzący przed kamienicaminaprzeciwko ludzie. Wynieśli z mieszkań stołkii krzesła, w domachmusiało być jeszcze cieplej, niż na ulicy, być może nawet przesyconespalinami powietrze wydawało im się czystsze od kuchennychodorów, którymi przesiąkły meble i ściany. Łukasz wychylił się głębiej przez parapet. W Warszawie, zwłaszcza kiedy pracował, drażniły go wrzaski dzieci bawiących się przeddomem,terazpragnął je słyszeć, pragnął słyszeć rozmawiającychprzed domami ludzi, wedrzeć się w ich sąsiedzką zażyłość,zaznaćulicznej gościnności, cieszyć się tą innością miasta, które namapach pogody w telewizji miało zawsze najwyższą w Europietemperaturę, i w którym - gdy w Warszawie padał wciąż deszcz ludzie do północy siedzieli na ulicach, żeby odetchnąć chłodnympowietrzem. Dominika poruszyła się na łóżku, przymknął więc okno w obawie, że zbudził jąhałas z ulicy, ale otworzył je znowu, gdyznieruchomiała z twarzą w poduszce;jak przedtem przechylonyprzez parapet starał się wyłowić z ulicznego gwaru nawoływaniahiszpańskich dzieci, skaczącychnad śmigającą pod nogami linkąi choć to było niemożliwe przy tej odległości szmer rozmówstarych kobiet pochylających ku sobie czarnymi szalami okrytegłowy, śpiewną rozlewność męskich głosów, gdy żarzące się ognikipapierosów nieruchomiały w zaplecionych na kolanach rękach. W barze na rogu, oświetlonym takjasno, że nawetz okna hotelu poprzeciwległej stronie ulicywidziało się wyraźnie czerwień krabówna ogromnych półmiskach, zdobiących bufet wciąż było tłoczno. Przed godziną jedli tam z Dominika kolację, stojąc przy kontuarzezaciekawieni i zachwyceni wszystkim, co podanoim na tekturowych pólmiseczkach. Podobało im się nawet to, że podłoga baruzasłana była serwetkami i niedopałkami, kartonowymi kubkamiz automatów;stojący przy kontuarze brodzili w nichpo kostki. Przed hotel zajechał autokar,z którego wśród podnieconegogwaru wysypała się amerykańska wycieczka. Właściwie nie słyszał,w jakimtam na dole porozumiewano się języku, aledotychczasowyprzejazd przez najbardziej turystyczną część Europyupewnił go,żete niemłode kobiety,wszystkie o świetnych figurach iznakomicieuczesanychwłosach, obwieszone aparatami fotograficznymi i fil10 mowymi kamerami, nigdy nie zmęczone i zawsze wszystkiegociekawe, żete wspaniale stare kobiety mogąbyć tylko Amerykankami. Terazwysiadały bez końca z autokaru,od razuożywione,podniecone nowymetapem podróży, przygotowane radośnie naskonsumowanienastępnego kawałka świata, który podsuwałoim co prawdau swego schyłku życie. Wychowały dzieci,pochowałymężów, zrealizowały polisy ubezpieczeniowe i otowreszcie miały czas pomyśleć o sobie, co mogło oznaczać zarównozaspokajanie pragnienia poznania, jak i ucieczkę od otwartej nagle,jak przepaść, pustki. Panowie byli także wśród tego kobiecego żywiołu, ale nielicznii tak jawnie przynależni dopopartych aktem urzędu stanu cywilnego czyichś przyzwyczajeń,żądań, czy nadziei że ogółnie mógłmiećz nich żadnego pożytku. Dziwne, żaden z nich nie miałkamery ani aparatufotograficznego, absorbowały ich jedynieneseserki,torby i torebki, które w oczekiwaniu na komendęgłównodowodzącej wycieczki zgarniali wokół siebie,jak stadkorozbiegaj ących się kurcząt. Komendata wreszcie padła, fotokomórki wdrzwiach hotelu otworzyły je szerokoprzed damskimszturmem, a w autokarze podniesiono już boczne klapy i służbahotelowa przystąpiła do wyładowywaniabagaży. Trwało to dość długo i Łukasz wyobrażał sobie, że przezten czasdzieci zniknęły z zasłoniętego autokarem trawnika, a razem z nimimieszkańcy przeciwległych domów, zabrawszyze sobą krzesła,udali się naspoczynek. Ale gdy pustyautokar odjechał na parkingza rogiem, okazało się, że widok, jaki zasłaniał, trwał nie zmieniony: dwastrumienie aut obejmowały zieloną wysepkę trawnikaz ruchliwą bielą skarpeteknad śmigającą w powietrzu skakanką,a pod murami domów naprzeciwko żarzyły się papierosy w rękachmężczyzn i w obramowaniu czarnych szali jaśniały twarze kobiet. Hiszpańska noc rzeżwiła zmęczonych słońcem mieszkańców wielkiegomiasta, które naprawdę miało zawsze najwyższe temperaturyna przeważnie niełaskawej dla środkowej Europy mapie pogody. Łukasz pomyślał znowu owarszawskimdeszczu,wyludnionycho tej nocnej porze ulicach, o parasolkach pańwyprowadzającychpsy pod drzewka, naktóre zwyklepatrzył z góry, gdy wstawszy oddeski otwierał okna pracowni, 11. Teraz noc hiszpańska nabrała woni rozgrzewanej w hotelowejkuchni oliwy amerykańska wycieczka czekała na kolację. Chciał zamknąć okno,ale zaintrygował go biały kabriolet, któryzajechałwłaśnie przedhotel. Wysiadł z niego mężczyzna, ubranyw równie podniszczoną kurtkę, co Jerome Asman, i chyba takżemniej więcej w jego wieku, bo na schody prowadzące do wejściawszedł dość ociężale. Po chwilizjawiłsię boy hotelowy z kluczykami od wozu, wyjął z bagażnika walizkii zostawiwszy je pod opiekąportiera, usiadłza kierownicą i odprowadził samochód na parkingza rogiem. Łukasz pomyślał, że być może kiedyś i on z Dominikabędą moglikorzystać z usług boyów i portierów, których terazskrzętnie ze względu na napiwki unikali, ale żepieniądze miało sięzwykle razem z zadyszką na schodach nagłą radością wydawałomu się dźwiganie własnych bagaży nawet po najbardziej męczącejpodróży. Uśmiechając się do siebie zamknął oknoi wsunąwszy się podwykrochmalone prześcieradło,przytulił siędo uśpionego ciałaDominiki. Poruszyła się,może nawetprzebudziła, ale pozwolił jejznowu zasnąć, wystarczyło mu, że jest, że mająprzed sobącałą tęcudowną wspinaczkępod górę, jaką było życie co byłoby wartebez pragnień i tajemnic,pozbawione szczęścia zdobywania? Bogacimężczyźni w wyzywająco podniszczonych kurtkach, wręczającyhotelowym boyom kluczyki odsamochodów, żeby odprowadzili jena parking mieli już to szczęście zasobą. II Gdyby urodziła się mężczyzną, byłaby na pewno generałem powiedział Łukasz obserwując, jak kierowniczka amerykańskiej wycieczki rozsadza swoje panie przy stolikach w hotelowejkawiarni. Chybaco najwyżej dowódcą kompanii wzruszyła ramionami Dominika. Bardzo staranniewyjadałaz talerzyka resztki dżemu. Ale przyznasz, że jest w tym coś z wojskowej musztry. Obsadza te stoliki, jakbyto były stanowiska bojowe. 12 Dominiki nie interesowała jednakprzesadnie energiczna młodapanna. Zamyśliła się. Ciekawe, co dostaną do jedzenia. Jesteś głodna! zmartwił się Łukasz. Nie. Skądże? Dominikajeszcze raz podrapała łyżeczkądno talerzyka. Kiedy tylko zaczynammówić o jedzeniu,uważasz, że jestem głodna. Nie kręć! No,więc dobrze jestem głodna. Te ich "kontynentalne"śniadania rozdrażniają tylko w człowieku apetyt. Kawka,alboherbata, bułeczka, masełko i dżem. I wszystkiego jak dla lalek. Kiedy sprzedamkilimy, zamówimy sobie porządne porcje szynkii jajecznicę. Możenie wiedzą, co to jest. Scrambled eggs. Rozumiejąpo angielsku. Zamówię jajecznicęz trzech jaj dla każdego. Moje biedactwo. A siebie nie żałujesz? Akurat jesteśmy młodzi, a młodymwciąż chce się jeść. I nigdzie na świecie nie możemy się najeść, bow kraju, choćmamy za co, mało co możemy kupić, a za granicą,gdzie możnakupić wszystko, niemamy na to pieniędzy. Dominiko! poprosił cicho Łukasz. Znowu cośzepsułam? Przepraszam. Przechyliła się przezstół, delikatnym dotknięciem palców pogładziła jego rękę. Jużnie będę o tym mówić. I nie powinnoci być przykro. Ależ nie jest mi przykro. Przecieżwidzę, że tak. W gruncie rzeczy jesteś całkiemstaroświecki. Bo wyobrażasz sobie, żepowinieneś mi wszystko dać. I cierpisz, żeto niemożliwe. Że choćbyśwaliigłową o mur, nic tunie zmienisz. A tymczasem to już niemodne. Już mężczyźni niemają tych obowiązków, co dawniej. I kobiety wcale tego od nichnie oczekują. Dominiko,to cały traktat. Usiłuję ci tylkowyjaśnić, że i mnie mogłoby być przykro, żenie mogę zamówić dla ciebie na przykład porcji salami. Mamyrówne prawa i równe obowiązki. Mnie powinno być jeszczebardziej przykro, bo tonie mój tata wygrał konkurs na zabudowęcałego placuw Limii-. 13. Przestańmy o tym mówić. Już kończę. I przyrzekamci, że nie usłyszysz już ode mniesłowa na temat jedzenia. Chyba że. Chybaże co. ...że się załamię. Że się załamię widząc,co te dolarowekwokidostaną na śniadanie. Idziemy. Nie. Proszę! Chcę to zobaczyć. Dominika znowu pogładziła dłoń Łukasza. Umiała przepraszać i prosić. Jej twarzo wystających nieco kościach policzkowych,odsłonięta cała krótkim przystrzyżeniem włosów, znieruchomiała w napiętym oczekiwaniu. Łukasz! Ależ dobrze ustąpił, trochęwzruszony, jak zawsze, gdyokazywała się niezbyt mądra i śmieszna. Kocham cię powiedziała. Jeszcze raz pogładziła dłońŁukasza, uśmiechnęła się do niego oczymai zaraz potem rozejrzałasię po sali. Na pewno lada moment przyniosą śniadanie dla tychpań. Mamnadzieję. Chciałbym, żebyśmy mogli być w Prado,kiedy jeszcze nie będzie tam tłoczno. I zanim zacznie się upał. Przepraszam! zawołała przewodniczka amerykańskiej wycieczki, gdy dwie panie zajęły wolny stolik obok Dominikii Łukasza. Kierowniksali zastrzegł, że ten stolik zarezerwowanyjestdla pana Asmana. Ach! westchnęły zzachwytem obiepanie, unosząc sięnatychmiast z krzeseł. Ale usiadłyobok i poprawiwszy okularyutkwiły wzrok w wejściu na salę. Czekamy na Asmana! stwierdziła Dominika. Czy chcesz zobaczyć także, coon zamówi na śniadanie? Robisz sięzłośliwy. Kochanie, czas ucieka, a nie wiadomo, kiedy ktoś taki wstajez łóżka. Nie zdobywa się sławy,śpiąc do południa. Zależy w jakiejbranży. Są na przykład pisarze, którzypracują w nocy, a potemodsypiają to w dzień. Ale dyrygenci uzależnieni są od orkiestr, a te mają próbyprzedpołudniem, żeby mieć czas na odpoczynek przed wieczornymkoncertem. 14 Niech będzie na twoim, nie znalem nigdy wżyciużadnegodyrygenta. No toprzypatrz się temu, bo właśnie wchodzi. Głowy wszystkich Amerykanek zwróciłysię ku wejściu. JeromeAsman, w tej samej kurtce, co wczoraj, stał przez krótką chwilę naprogu, rozglądającsię po kawiarni, ale już przez całą jej długośćbiegł ku niemu kierownik sali i zniecierpliwionego nieco wiódłdo zarezerwowanego stolika. Jak spod ziemizjawiło się przy nimzaraz trzech kelnerów. Pierwszyniósł tacę z napojami chłodzącymi,drugi srebrny koszyczek z przykrytymśnieżną serwetąpieczywem,trzeci zatrzymał się okrokza kierownikiem sali i, gdy ten zwróciłsię do niego, wręczył mu otwartą kartę, która dopiero za jegopośrednictwem przedstawiona została gościowi. Chyba czytałam o czymś takim w jakiejś książce szepnęłaDominika. Zjawia się w lokalu gość i odrazu obskakują gokelnerzy. Gdybym miała kamerę sfilmowałabym tę scenę. , zobacz tylko,jacy . oni przystojni! Kierownik sali mógłbywystępować wfilmie. To należydo zawodu dość cierpko zauważył Łukasz. W kraju o tak rozwiniętej turystyce zagranicznej kelnerzy i obsługahotelowa muszą byćna poziomie. Wkażdymrazie Dominika nieodwracała wciąż głowy odsąsiedniego stolika miło popatrzeć, nawet jeśli się wie, żetowszystkoze względu na zagranicznych turystów. Jerome Asman nie był jednak zachwycony nadmierną uwagą,jaką mu poświęcał personel hotelowej kawiarni. Wysunął przedsiebieobie ręce w gwałtownej obronie przed napojami chłodzącymi, przed pieczywem i przed kartą wreszcie, która najbardziej goprzerażała. Szklaneczka soku pomarańczowego poprosił. I nic więcej? spytał z ukłonem kierownik sali. Nie, dziękuję. Filiżankę kawy? Nie, dziękuję. No, widzisz bąknął Łukasz nie bez satysfakcji. Jużpodajemykierownik sali skłonił się jeszcze raz,nawetdrgnieniemtwarzy nie okazawszy rozczarowania. 15. Korowód pięknych czarnowłosych chłopców w nieskazitelnychbiałych kurtkach skierował się ku drzwiom do kuchni. No, widzisz! powtórzył Łukasz. Dominika przyjrzała się nieznacznie Asmanowi. Może się odchudza? Po co? Płaski jak deska. Co dnia uprawia wielogodzinnągimnastykę na podium dyrygenckim. Mój Boże westchnęła z wyraźną zazdrością. Widocznienie ma apetytu. A w ogóle dziwnyjakiś. Na taki upał włożył znowutę swoją wyświechtaną kurtkę. Zamsz grzejemniej niż tworzywa sztuczne, któremamy nasobie. Ja mam na sobie bawełnę. Tyw ogólenie masz na sobie prawie nic. Łukasz trąciłpalcemczerwono-szafirową kokardkę, związaną na nagim ramieniuDominiki, przytrzymującą dwa szerokie, zszyte z sobą płaty białegomateriału. Wyglądasz z tymi kokardkami jak prezent. Jak co? Jakprezent. Jak przeznaczonydla kogoś prezent. Głowa amerykańskiegodyrygenta zwróciła się nieznacznie kustolikowi Polaków. Patrzy na nas? spytała Dominika. Mógłby chociaż nachwilę zdjąć te swoje ciemne okulary. Nałóż swoje i także będziesz mogła bezkarnie mu się przyglądać. Myślisz, żejednak to robi? Dlaczego? Chyba za głośno rozmawiamy. I taknicnie rozumie. No, ale jednak zwracamy uwagę. Dobrze,już będę cicho. Dominika wysunęła dolną wargęi zamilkła na chwilę. Ale zarazożywiła się znowu. Idzie soczekdlapanadyrygenta. Wdrzwiach od kuchni ukazał się jeden z kelnerów obsługującychAsmana i trzymając wysoko przed sobą tackę ze szklaneczką sokupomarańczowego, pomknął przez salę. Nie zdołał jednak przez całyczas zatrzymać na sobie spojrzenia Dominiki, bo drzwi od kuchniotworzyły się znowu i runęła z nich gromada smagłych chłopcówniosących śniadanie dla Amerykanek. 16 Dominika poprawiłasię nakrześle. Teraz sobie popatrzymy. Kelnerzy błyskawicznie ustawili na stołach dzbanuszki, napełnione sokiem pomarańczowym i pomidorowym,koszyczki z przyrumienionymi tostami, talerzyki z masłem i dżemem, na koniecfiliżanki, które według życzenia napełniali kawą lub herbatą. Panie o nieskazitelnych fryzurach musiały chyba wszystkie spaćz lokówkami na głowach popijały soczki małymi łyczkami,odłamywały z tostów drobne kawałeczki irozsmarowawszy na nichociupinkę masłalub dżemu, niosłyje niespiesznie do ust. Dominika sięgnęła po torebkę. Idziemypowiedziała zgnębiona. Może mamy złąprzemianę materii,że musimy tylejeść? Łukasz, tłumiąc śmiech, ruszył za nią. W samochodzie posłucham radiapowiedział. Akurat zakilka minut będą wiadomości. Ależ nic się nie stanie. Dominika chwyciła go za rękę, odrazu zapominając o całej historii sprzed chwili. Dlaczego wciążmyślisz, że coś się stanie? Wyjechaliśmy w bardzo niespokojnym czasie. Będzie tak samo niespokojny, kiedywrócimy. Ale jednakchcę wiedzieć, co się dzieje. I znowu będziesz bardziej tam, niż tutaj. Po co było jechać doHiszpanii,skoro myślami jesteśmy wciąż w kraju? Ajużwczorajwieczorem było tak dobrze. Potrafiliśmy być tylko tutaj. Daję ci słowo, że będęsłuchać radia tylko raz dziennie. No, dobrze westchnęła. Opowiesz,co mówili, ja obejrzętymczasem wystawy. Też robisz coś, co psuje pobyt w Hiszpanii. Niezupełnie uśmiechnęłasię, aletylko ustami, nie zdołałaukryć przed Łukaszem, że reszta twarzy nie brała udziału w tymoszustwie. Niezupełnie, bo jednak trochę przyjemności mamz tego oglądania. Wyszli przed hotel eskortowani przez boya, który od razuzaproponował sprowadzenie taksówki. samochód na parkingu powiedział Łukasz. Wyciągnął rękę po kluczyki. ner wozu? 17. Nie jedziemy jeszcze. Boy nie byłnatarczywy, otrzymawszy odprawę, uśmiechnął się tak samo uprzejmie ale Łukasz niemógł się obronić przed uczuciem przykrości. Do diabła! pomyślał,przecież naprawdę jeszcze nie jedziemy, przecież naprawdę chcęw spokoju posłuchaćna parkingu radia. Ale i Dominika musiała myśleć o tymsamym. Kiedy sprzedam kilimypowiedziała stanę w hallu i będęrozdawać napiwki. Zatrzymali się na chwilę przed hotelem urzeczenisłońcem. Odświeżonewodąchodniki parowały zapachem lata. Mój Boże! westchnęła Dominika. A u nas wciąż leje. Nakartofle, nazboża, na sianokosy! Wstrząsnęła się, jakbyulewa, od trzechtygodni nękająca Polskę, dogoniłają aż tutaj. Jeśli będziew komunikatach coś na temat deszczu, proszę, nie mówmi o tym. Nie po to jestem w Hiszpanii, żeby wciąż moknąć napolskim deszczu. Powiemci,że wreszcie mamy wyż. A w to nie uwierzę. Nasomijająwszelkie wyże. Pozademograficznym od czasu do czasu. Miejmy nadzieję, żeprzynajmniejna razie nie przyczynimy siędo tego mruknął Łukasz. Idź, kochanie! Obejrzyj sobiejeszcze raz te wystawy. Tylko wracaj prędko, ranne komunikaty sąkrótkie. Pobiegła, alezwolniłakroku,gdy obejrzawszy się spostrzegła, że Łukasz już za nią nie patrzy. Dzień był naprawdę cudowny,obnażona skóra ramion i pleców piekła leciutko poddotykiemsłońca, powietrze mimo spalin miało przedziwny aromat lata,niezwykłości i niespodzianki. Najpiękniejszy dzień w kraju i mieście, które się znało, nie mógł mieć tego zapachu. Dominika zerknęła na jedną i drugą wystawę, ale nie po to, żebycośna niej zobaczyć, lecz żebyw szybie zobaczyć siebie. Wyprostowała się,głowę lekkopochyliła do przodu, nogi niosły jąlekko, młode ciało było najwspanialsząwłasnością, jaką mógł miećczłowiek. Dopiero na trzeciej czy czwartej wystawie dostrzegłacośpozawłasnym odbiciem. Była torozłożona przy ogromnymwazonie z kwiatami szeroka, marszczona, bajecznie kolorowaspódnica, zupełnie inna, niżnoszone tego lata w Warszawie ,spódnica,którą natychmiast chciało się mieć. Od chwili prze-,, 18 .-. : kroczenia granicy wciąż oglądała na wystawach rzeczy, którenatychmiastchciało się mieć. Ze względu na Łukaszawyćwiczyłapewien rodzajkłamliwie obojętnego spojrzenia wyrażającego co najwyżej chłodną aprobatę dla wszystkiego, co wywoływało nieposkromiony zachwyt, kobiece łakomstwo, prawie bolesnąchęć posiadania. Ale Łukaszjużw Wiedniu poznał się na tymoszustwie. Mieli za sobą zbyt wiele wspólnych wędrówek powarszawskich sklepach, żeby nie rozumieć, że dziewczyna takrzadko natrafiająca na coś, co jej się od razu podoba, wychowanaprawie w tym szczególnym poście nie możenie cierpieć na widoktej orgii dobrego smaku i znakomitego wykonawstwa, przed którąnagle stanęła. z pustkąw kieszeni. Pogardzała sobą, że niepotrafiła się opanować, że nie zdołała utrzymać się w granicachzainteresowań, nakreślonych im przez Łukasza podczas tej ichpierwszej zagranicznej wycieczki: krajobrazy, architektura,muzea. Była wściekła na tę małą mieszczkę, zktórą wciąż wsobie walczyła,ale która nie przestawała wodzić jejza nos ku najpospolitszymbabskim zachciankom. Znowu w wystawowej szybie zobaczyłaswoje odbicie, alepatrzyła na nieteraz bez poprzedniej przychylności. Zadatek nakoszmarne babsko! pomyślała. Łakome, tępe, zachłanne! Wysunęładolnąwargę i patrzyła na siebieponuro. Ale odbicie w szybieniestraciło swego powabu i nie najgorzejwyglądała tadziewczyna,któramiast wypracować wsobie właściwe skupienie przed pójściemdo Prado oglądała kiecki na wystawach madryckich sklepów. Biedny, biedny, biedny Łukasz! pomyślała z prawdziwym żalem. Odwróciła głowę od szyby, żeby nie patrzeć sobie w oczy. I jakie toszczęście, że nigdysię nie dowie, bo ani dziś, ani żadnego dnia dokońca życia nie powie mu o tym, że. jednak musiała. musiałaprzymierzyć tę spódnicę. Weszła do sklepu z nadmierną pewnością siebie, która zwykleu ludzi nieśmiałych pokrywa ostateczną determinację. Zwróciłasiędo sprzedawczynipo angielsku nie rozumiała. Ale zrozumiałagest ku wystawie i zachwytw oczach klientki. To,co nigdy,w żadnym z polskich sklepów nie byłomożliwe: zdjęcie towaruz wystawy zostało dokonane w mgnieniu oka z życzliwympragnieniemspełnienia wszystkich próśb. 19. Sprzedawczyni, czy właścicielka sklepu, już niemłoda, ale jeszczebez wysiłku dbająca o swe kobiece wdzięki, uśmiechnęła się doDominiki jak matka rozumiejąca, że urodzie córki potrzebna jestwłaściwa oprawa. Pani jest stworzona do tej spódnicy powiedziała, choć niemożna było mieć co do tego pewności. W każdym bądź razieDominika tak właśnie przetłumaczyłasobie tych kilka cudownieśpiewnych hiszpańskich słów. Och, mójBoże! szepnęła tylko najotwarciej popolsku. Spódnica leżała znakomicie. Uszyta dla dziewcząt hiszpańskich,cienkich w pasie jak osy,i na Dominice dała się dopiąćw talii,układając się na biodrach w ruchliwą obfitość mieniących sięróżnymi kolorami marszczeń. Och, mój Boże! powtórzyła Dominika. Sprzedawczynizajrzawszy za kotarę przymierzalni, wyciągnęła ją mimo oporu naśrodek sklepu, poszperała na pólkachi wydostałaspośród bluzekjakieś małe czarne nic bez rękawów, z głębokim dekoltemz przodu i z tyłu, i wcisnęła to na Dominikę, bezbłędnie komponując całość. Dominika wstrzymała oddech. Cztery lustra, ustawione podróżnymi kątami, odbijały jej postać. Sprzedawczyni kołysała głowąz zachwytu. Pod jej spojrzeniem Dominika zaczęła się przechadzaćod lustra do lustra, na palcach, kołysząc leciutko biodrami, żebywprawić w płynny ruch wszystkiefałdy spódnicy, wszystkiejejkolory. Cztery lustra odbijały każdyjej krok, jej lekkość, jejsmukłość, jej młodość. Zatrzymała sięprzed jednym z nich, skubnęła palcamikróciutkiewłosy, gestem dała do zrozumieniasprzedawczyni, że może lepiejwyglądałabyw tymwszystkim w dłuższej fryzurze. Nie, nie,nie! zaprzeczyła kobieta, lubmoże to właśniepragnęła usłyszeć Dominika. Tak jest bardzo dobrze: nagi kark,ruchliwy i giętki jak uptaka. I Dominika zaczęła poruszać głową na tym ruchliwym igiętkimjak u ptaka karku, przechylać ją w lewo i prawo, żeby uwydatniłasię linia szyi i nagich ramion. Chodziła wciąż między lustrami,auprzejmy zachwyt sprzedawczyni trwał i zdawał się niewyczerpany. Ale poranne doniesienia radiowe właśnie,być może, siękończyły i Łukaszzaczynał już ze zniecierpliwieniem patrzeć na 20 zegarek a wPrado poza wszystkimi zgromadzonymi tamwspaniałymiobrazami eksponowano na parterze, jak podawałinformator, równieżgobeliny Goyi, to przede wszystkim powinnoją interesować, nie szmatkiz magazynu mód. Pod niezmiennie olśnionym spojrzeniem sprzedawczyni weszła zakotarę przymierzalni i zdobywszy się na męstwo tak potrzebnew tej kobiecej sprawie zdjęta z siebie przywykłe już do jej ciałarzeczy. Nałożyła swojąsukienkę, która wydalajej się teraz smutnainiezgrabna, choć Łukaszpowiedział przy śniadaniu,że z tymikokardkami na ramionach wygląda w niejjak prezent. Opuściwszyprzymierzalnię, skierowała się odrazu ku ladzie i z uśmiechempołożyła na niej spódnicę i bluzkę. Sprzedawczyni zaczęła jepakować. Och, nie Dominika wciąż się uśmiechała,choć usta jejdrżały. Muszę się zastanowić. Może znajdę coś jeszcze bardziejodpowiedniego. Kobieta, nierozumiejąc słów, patrzyła na nią zdumiona. Jej ręcezawisły w powietrzuz plastykowątorbą, w którą miała zamiarzapakować kupione rzeczy. Niepowtórzyła Dominika, popierając to słowo delikatnym, aledostatecznie wyraźnym gestem rezygnacji. Dziękuję. Spódnica jest naprawdę piękna, ale chcę jeszcze zobaczyć, co mająw innych sklepach. Powoli i jednak jakbyz trudemzdumionemu spojrzeniusprzedawczyni powracałdawny zawodowo uprzejmy wyraz. Ależ proszę, proszę powtarzała, układając spódnicę znówna wystawie. Za progiem Dominika odetchnęła głęboko. Miała uczucie, żedopuściła się szalbierstwa, że przymierzanie rzeczy bez możnościich kupna byłowyłudzaniem od sprzedawczyni jej czasu i uwagi, jejkupieckiejuprzejmości. Ale na sąsiedniej wystawiestało letnie i jużjesienne obuwie wróżnychfasonach i kolorach, imusiała, musiałazobaczyć, jak będą wyglądały na jej nogach te sandałki, trepki,czółenka, półbuty i kozaczki, białe, czerwone, beżowe, brązowei czarne, z cieniutkiej skórki cielęcej, z zamszu, węża i jaszczurki rozgrzeszając się więc na ten jeden, jedyny ostatni raz, weszła dosklepu i przymierzyła siedem par, a rozstanie z każdą było równiebolesne, co rozstanie z kolorową spódnicą z sąsiedztwa. 21. Tym razem sprzedawcą był mężczyzna i znał trochę angielski. Kiedy uklęknąwszy przed siedzącą wfotelu Dominika podawałjej obuwie do przymierzenia, widziała pochyloną jego głowę,z nieskazitelnym przedziałkiem w kruczych włosach. Zakocham sięw którymś z tych hiszpańskich chłopaków, pomyślała, i podkoniecpodróży Łukasz przestanie misię podobać. Właściwie mógłbybyć brunetem. Ale czy on nie myśli o tym samym, patrzącnatutejsze dziewczęta? Nie, Łukasz nie. Nie wiadomodlaczegopomyślała o tym ze smutkiem. W każdym bądź razie zwiedzanieHiszpanii było wielkim ryzykiem w podróży przedślubnej. Smagły chłopakzapinał paseczek białego sandałka na kostceDominiki. Podniósł oczy, czarnei połyskliwe: oczy chłopców zpółnocytylko w gorączce miały taki blask. Nie za mocno? Dominika nie odpowiadała, pozwalała, żeby chłopak trzymałpalcenajej kostce. Ogarnąłją senny spokój, cos bardzo odległegoprzybliżyło się i odsunęło wszystko inne. Kiedy ostatni raz przymierzał jej ktoś obuwie? Kiedy ktośpochylał się nad jej stopami, dotykał ich łagodnie i troskliwie? Matka,ojciec, tak, tylko oni i było to tak dawno, jakby czaswydłużały niepomiernie wszystkie rzeczy utracone. Nie za mocno? powtórzył ekspedient. Ależ nie. W sam raz! Te sąnajlepsze chłopakjeszcze razdotknąłciepłymipalcami stopy Dominiki. Niech pani wstanie i przejdzie się pochodniku. Białe sandałki na wysokim i cieniutkim obcasie miały lotnośćskrzydełek wyrastających z pięt Hermesa. Grecki bóg handlupatronował najwidoczniej wszystkimhiszpańskim sklepom, boi młody ekspedient, tak jak jego sąsiadka zza ściany, niespuszczałolśnionego spojrzenia z każdego kroku Dominiki. Kiedy sprzedamkilimy, myślała, kupię tę spódnicę i te sandały,należy się totejkobiecie i temuchłopakowi, nie mam prawa zabijać w nich wiaryw ich zdolności, to w naszych sklepachmożna było bezkarnieprzymierzać góry odzieży, nikogo nie obchodziło, czy się kupuje,czy nie, klient mógłby się nawet powiesić na regałach, a niezwróciłoby to uwagi obsługi. 22 Zapakować? zapytał chłopak, gdyzdjęła obuwie ijużwłożyła swoje. Nie patrząc mu w oczy potrząsnęła głową. Nie? zdumiał się. Nie. Dziękuję. Może są za drogie? ekspedient wahał się przez chwilę. Udzielamy dziesięcioprocentowego rabatu zagranicznym klientom. Pani jest. Polką. Dziesięć procent rabatu! powtórzył z zapałem. Maciejakieś kłopoty w waszym kraju. PrzejściowemruknęłaDominika,ucinając tęrozmowę. A nad tymi sandałkami muszę się jeszcze zastanowić. Nie jestempewna, czy będą pasować do reszty mojej garderoby. Byćmożezjawię się ponie jeszcze dziświeczorem. Opuściła sklepz uczuciemtego samego szalbierczego czynu, jakietowarzyszyło jej po wyjściuze składu z damską konfekcją. Aleo kilkanaście kroków dalej nie mogła się oprzeć pragnieniuprzymierzenia kilkukapeluszy,a dalejprzerzucenia sterty bielizny,stosu rękawiczek, parasolek itorebek. Zmęczona już trochę, zerknęła na zegarek. Ogarnąłją popłoch,Łukasz musiałbyć wściekły. Wykazywałwiele pobłażliwości dlaprymitywnych babskich ciągot, które ją nękały ale tym razemchyba przebrała miarę. Puściła się prawie biegiem pewna, że Łukaszprzechadzając się nerwowo czeka nanią przedhotelem tujednakgo nie było. Weszła do hallu w przekonaniu, żetakdługo nie mógłsiedzieć wrozżarzonym upałem pudle samochodu. Ale w hallutakże go nie było. Zapytała recepcjonistę o kluczich pokoju. Wisiałnaswoim miejscu. Z uczuciem wzmagającej się przykrości usiadłana brzegu fotela. To chyba niemożliwe, pomyślała, żeby pojechałbeze mnie? A jednakbyło to możliwe. Wściekła na siebie, przygryzła wargę, żeby nie rozbeczeć się na głos. Pojechałdo Prado sam,ponieważ ważniejsze od światowych zbiorów sztuki było dlaniejprzymierzanie kiecek, butówi kapeluszy. Jakiś starszy mężczyzna zwrócił na nią uwagęi usiadł nasąsiednim fotelu z wyraźną intencją zaczepki. Zerwała się i wybiegłaprzed hotel. Jeszczemiała nadzieję, że Łukasz możeodszedłtylkonachwilę, że zaraz wróci i najwyżej skarci ją delikatną wymówką, 23. ale on wciąż nie wracał i czekała na niego, ledwo powstrzymującdrżenie ust i łzy, tak nieodpowiednie tego pięknego dnia w tymzachwycająco obcym, pełnym niezwykłości i niespodzianek mieście. Kiedy zdecydowała się wreszcie pójśćna parking, żeby na własneoczy zobaczyć pustemiejsce po samochodzie, doznała prawdziwegoszoku fiat stał, tak jak zostawili go wczoraj, a Łukaszsiedziałw nim i powitawszy ją roztargnionym wzrokiem słuchał wciążwiadomości z kraju, z tego kraju, z którego nie można byłowywieźć pieniędzy, a wywoziło się tylko zwielokrotnione asceząpragnienia. Dominika zatrzymała się przed wozem, potrzebowała jednaktrochę czasu, żeby ochłonąć. Dopieropo chwili usiadła obokŁukasza w rozpalonym jak piec hutniczy wozie. Co ty robisz? zawołała. Możesz umrzeć w tym upale! Nie chciałam ci przeszkadzać, ale w końcu postanowiłamprzerwaćten polityczny onanizm, jakimjest słuchanie wciąż tych wiadomości. Stało się coś? Są jakieśnowe strajki? Czy głodówki? Łukasz wyłączył wreszcie radio. Trwają wciąż obrady przedstawicieli zachodnich banków,które są wierzycielami Polski. Nie chcą przedłużyćnam terminu spłaty? Wciąż jeszcze nie. Dominika spuściła głowę. To bardzo groźne, prawda? zapytałacicho, choć niemusiała pytać. Całe radosne podniecenie poranka, które zaofiarowało jej toobce, dalekie od polskich udręk miasto, rozpłynęło sięi rozwiało. Groźne, tak? Bardzo. Co mogą nam zrobić, jeśli nie zdołamy zapłacić? Przede wszystkim nie dadzą centa dalszego kredytu. Co jeszcze mówili? zapytała po długim milczeniu. Że w sklepach nie ma mydła, szamponów, proszków dopraniai papierosów. Naszczęście nie palę. I czego jeszczenie ma? krzyknęła. Mają być zmniejszone racje mięsa. To wszystko? Tojuż możesz na zakończenie powiedziećtakże, żew Polsce wciąż leje. I rzeczywiście leje. 24 Tego można siębyło spodziewać. Jedziemy! Wstąpimy na pocztę. Może jest telegram albo listod ojca. W Warszawie jutro zaczyna się MiędzynarodowyZjazdArchitektów,miał wziąć w nim udział. Chyba, żebygo zatrzymali w Peru bardzo ostrożniepowiedziała Dominika. Zwróciłjednak uwagę na szczególnyton w jej głosie. Co masz na myśli? Że.. w jego sytuacji zawodowej nie musi tak się śpieszyć. z powrotem do kraju. Dominiko! No co? Nie krzycz na mnie. Sammówisz,że nie wiadomo,czymsię to skończy. I słyszałeś na własne uszy, że obozyuchodźców w Wiedniu nie mogą już pomieścić przybyszów z Polski. Apo co narażaćsię później na status uchodźcy,skoro jestsięjuż zagranicą i fetowanym tak, jak twój ojciec w Limie. Dominiko! szepnął Łukasz jeszcze raz,wciąż zpotrzebnymmu niedowierzaniem w głosie. Dlaczegoona mnie wzrusza? myślał, dlaczegowciąż mnie wzrusza, zamiast denerwować albozasmucać? Patrzył, zapominając o prowadzonej rozmowie, nazwróconą ku niemu twarz Dominik;. Jej szeroko otwarte oczymiały niewinność dobrych intencji. Skoro ojciec jest już w Limiepowtórzyła. Mam nadzieję, że nigdy nie dowie się o rozmowie,którąwiedliśmy tu na jego temat. Łukasz wsunął kluczykdo stacyjki,ale przytrzymując jego rękę niepozwoliła mu zapalić motoru. Czytałam gdzieś, że jesteśmy opętani ojczyzną. Że jej nieszczęściawiążą nasz nią bardziej, niż inne narody dostateki pomyślność ich krajów. Polskie opętanie ojczyzną to chyba także podświadomeuczuciewiny. Któż w końcu, poza nieszczęsnym położeniemgeograficznym, jest autoremwszystkich jej klęsk, począwszy odzaproszeniana tron polskiSasa tylko dlatego, żeby nie powstaładynastia Sobieskich. Nie jestem mocna whistorii. Ja także nie za bardzo. Ale to nie historia, to rejestrokrutnejpolskiej lekkomyślności i tępoty, która zawsze wiodła nas kuupadkowi. 25. Łukasz! jęknęła Dominika. O czym my mówimy? Pod tym niebembez jednej chmurki? W jednym z najpiękniejszych miast świata? Głuchy inie nazbyt odległy wybuch targnął powietrzem. Zamilkli na długą chwilę, apotem Łukasz uruchomił wreszcie samochód. Mam nadzieję, żeto nie kolejny zamach w tym jednymz najpiękniejszych miast świata mruknął. Przed wjazdem na Grań Via ruch był wstrzymany. Jechały naklaksonachsamochodyGuardia Civil, wojska i policji municypalnej. Ludzie gromadzili się na brzegach chodników. Zapytajmy, co sięstało powiedziała Dominika. Oni wiedzątyle, co my. Może tylko domyślają się więcej. Teraznie dostaniemy się na pocztę, wstąpimy tam w drodzepowrotnej. A lak dojedziemy do muzeum? Bocznymi ulicami. Dobrze, że przestudiowałem rano planmiasta. Mój mądrulek! szepnęła Dominika. Sprzedam dziśkilimy i postawię kolację tak wspaniałemu kierowcy. W Prado, jakby w mieście nic się nie stało,we wszystkich salachkłębił się tłum zwiedzających. Turystów zbytdrogo kosztowałkażdy dzień w tym mieście, żeby mieli zwracać uwagę na jakieśzamachy, tak tu pospolite. Dominika i Łukasz korzystali początkowo tylko ze wskazówekbaedekera, rychło jednak spostrzegli, żewięcej korzystają dołączając się do wycieczek, prowadzonych przez przewodników posługujących się językiem angielskim. Przed mrocznym obrazemEl Greca, rozjaśnionymtylko koronkami, twarząi dłonią przedstawionego nanim mężczyzny {Portrait o f a mań withhis hand onhis breast przeczytała Dominika w swoim informatorze) spostrzegli,że od pewnego już czasu towarzyszą amerykańskiej wycieczce zeswego hotelu. Ona jednak powinna być generałem szepnął Łukasz,łowiąc uchem ciche,ale stanowcze komendy kierowniczki grupy,która przesuwała właśnie obwieszone kameramipanie ku następnemu obrazowi. 26 Byćmoże tym razemzgodziła się znim w roztargnieniuDominika. Myślała,czyby nie zawrzeć znajomości z tą energicznąpanną i nie pokazaćjej kilimów. Imperatywny sposób byciaAmerykanki mógł być pomocny we wmówieniu kilimów którejśpani z wycieczki. Czy polskietkaninynie mogłyby zdobić ścianwzasobnych domach za oceanem? Przesuwając się delikatnie kuprzodowi grupy, starałasię zbliżyć jak najbardziej do jejkierowniczki. Ale panujące przed obrazemskupienie nie pozwalało nazamienieniechoćby kilku słów. Byłto Chrystus niosący swój krzyżElGreca i przed nim właśnie towarzysząca wycieczce pracownicamuzeum pragnęła zwrócić uwagę patrzących na pięknorąk wszystkichpostaci przedstawianych przez tego urodzonego na Krecie,wykształconego weWłoszech, auchodzącego zanajbardziej hiszpańskiego malarza artystę. Ręce Chrystusazłożone na krzyżu niemiałyznamion wysiłku i utrudzenia, byłw nich spokój odpoczynku, poddania, może pełnej pokory modlitwy. Piękno dłoni byłoszlachetne i młode, to są ręcedziewczyny, pomyślała Dominika,wdodatkudziewczyny, która właśnie wyszła od manikiurzystki. Myśl tawydałajej się prawie bluźnierstwem, jakby była w kościele,a nie w galerii obrazów, ale nie mogła się przed nią obronić, a oczywciąż powracałyku uformowanym w migdał paznokciom, powleczonym jakby nawet leciutkim nalotem lakieru. Co mi jest,pomyślała, że na niczym nie potrafięsię skupić jak należy? Przewodniczka tymczasem wiodła grupę kunastępnym obrazomElGreca, potwierdzającymjej poprzednie słowa. I tu na obrazach,przedstawiających Jana Ewangelistę, ukrzyżowanie, rezurekcję czydwóch świętych, Andrzeja i Franciszka pogrążonych w rozmowie,ręce były nie tylkoznakomitym szczegółemobrazu, ale jakbyosobnym, obdarzonym nieprzemijającym życiem i wymową, arcydziełem. Tosą przede wszystkim ręce szesnastowiecznych Hiszpanów,myślała Dominika wciążsnująca własne dygresje, nieżadnychświętych czy apostołów, ale zwykłych ludzi,których malarz wybierał sobie na modele w swoim ukochanym Toledo. Oni, ci potomkowie Żydów,Rzymian, Wizygotów,Maurów i miejscowej ludności kastylijskiej mieli te białe wąskie dłonie i długie palceo paznokciach w kształcie migdała, lśniących, jakby powleczonebyły lakierem. Co robili, czym się trudnili, jakie było ich życie, 27. zanim użyczyli swego wizerunku obrazom, tak od zwykłości ichżycia odległym. Idziemy Łukasz dotknął łokcia Dominiki i skierował jąwstronę, wktórą posuwała się amerykańska wycieczka. Mieliprzed sobąjeszcze kilka sal z malarstwem hiszpańskim, które jaksądziła towarzysząca wycieczce pracownica muzeum głównieinteresowało zagranicznych turystów. Jest tu chyba jakaś kawiarnia, myślała Dominika, znużonaobowiązkiem okazywania bezustannego zachwytu i ekstazy, narzucanym przez Amerykanki. Wydałojej się, że w powietrzumuzeum,przesyconymwyobrażoną raczej niż prawdziwą wonią kurzui wszystkich perfum świata, czuje wyraźny aromat kawy, mocneji słodkiej, takiej, jakiej już od roku nie piło się w Polsce. Chciałapowiedziećo tym Łukaszowi, ale tak intensywnie wpatrywał sięwjakieś płótno, że na pewno nie zrozumiałby nawet,o czymdoniego mówi. Poczuła się samotna, jakby zostawił ją samą pośródtego całego tłumu. Prawie z uczuciem buntu przeciwko wszystkimzgromadzonym tu i podziwianym od wiekówpięknościom posuwała się wzdłuż ścian, zapełnionych drobiazgowym (dotkliwym chyba,pomyślała, dla portretowanych) realizmemVelazqueza, namiętnym i posępnym rozumieniem świata Goyi, rozmodlonymi Madonnami Murilla. gdy nagle przeniesiona została z powrotemw ascetyczną imroczną aurę obrazówEl Greca odniósłszywrażenie, że ktoś na nią patrzy, odwróciła nieznacznie głowęi zobaczyła nachyloną ku sobie twarz mężczyzny i jego błyszczące,czarne,wschodnieoczy, spoglądające ze wszystkich obrazów Kręteńczyka. Jerome Asman bez ciemnych szkieł, które musiał zdjąćdla właściwego widzenia obrazów,nie patrzył jednak na żadenznich, ale na szafirowo-czerwoną kokardkę zawiązaną na nagimramieniuDominiki. Trwało to długo. Zdjęta nagłym lękiem odwróciła znów głowę kupłótnu na ścianie, alesłodka Immaculata ulatywała teraz w nieboza gęstą zasłoną mgły, zacierającą słynne światłocienieMurilla,o których mówiła właśnie przewodniczkagrupy. I te słowadocierały do Dominiki jakprzez mgłę, niemogła się skupić, dopókiten człowiek stał obok. Dopiero kiedy odszedł,oprzytomniała. Chwyciłamocno ramię Łukasza i odwróciwszysię znów od płócienpatrzyła, jak Asman i tutaj w swojej wyświechtanej kurt28 ce wciąż niezwracając uwagi na żaden z obrazów powolizmierza ku wyjściu. Łukasz szepnęła. On tubył. Kto? Asman. Odszedł przed chwilą. Ale nieoglądał obrazów. Pewnie był tu nie po raz pierwszy. Kiedy wyszli, oszołomienibogactwem muzeum, ze zbyt możejednakmrocznych sal na dworze oślepiło ich słońce. Południowyupał łagodził rześki wiatr z gór Guadarramy, reklamowany przezmadryckie informatorywe wszystkich językach. Madryt położonyna wysokości 650 metrównad poziomem morza, zawdzięczał muswój wspaniały klimat. Na rozległych trawnikach przed muzeumćwierkały donośnie wróble. Zupełnie jak w Polsce powiedział Łukasz. Zdecydujsię! krzyknęła. Jesteś tutaj czy tam? Załagodził ten wybuch, wskazując kolorowy wózekz lodami. Dominika natychmiast się rozpogodziła. Dla mnie pomarańczowe szepnęła. Lodysprzedawane były wutwardzonych plastykowych pojemniczkach w kolorze i kształcie pomarańczy. Nawet zielony listekuczepiony byłdo ogonka, zaktóry podnosiło się wieczko. Co tyrobisz? spytał Łukasz prawie z przerażeniem, gdyDominika, starannie wyjadłszy lody, wrzuciła opróżniony pojemniczek do torby. Zabieram na pamiątkę. Od granicy czeskiej wciąż ładujesz dosamochodu jakieśopakowania. Chcę je pokazać w Warszawie. Możezresztą sięnanieprzerzucę. Co zrobisz? Przerzucę się na projektowanie opakowań. Dość już mamtychkilimów. Chyba. Chyba żeco. Że jedziś dobrze sprzedam. Jedziemy na pocztę przynagliłŁukasz. Pod pałacPoczty Centralnej nie można było oczywiście podjechać. Zaparkowawszy samochód dość daleko na jednej z bocznych uliczek, wrócili pieszo na Caile de Alcala i pozwolili się nieść 29 tłumowi na plac Cibeles, ozdobiony ogromną fontanną boginipłodności - Kybele, podążającej na swoim kamiennym, zaprzężonym we lwy rydwanie w bogate urodzajem hiszpańskie lato. Dominika przebiwszy się przez tłumżądnych ochłody, zbliżyła siędo kręgu fontanny, wystawiła twarz pod orzeźwiający chłód kropel,z ramion zsunęła kokardki powiększając dekolt. Jakiś miody Szwedzpatriarchalną blond brodą skwapliwie jejw tym pomógł. Jegodwie koleżanki, zadarłszy spódnice, moczyły nogi wfontannie. Dominika w mgnieniu oka zrzuciła obuwie i usiadła obok nich. Wyciągnęłydo niej mokredłonie. Ingrid. Harriet. Góteborg. Dominika. Warszawa przedstawiła się także. Chodź tudo nas! zawołała doŁukasza. Zbliżył się, ociągając. Zawszeniezbyt chętny do zawieraniaprzypadkowych znajomości, teraz wyraźnie wzbraniał się przednawiązaniem kontaktu ze zbyt swobodnymi Szwedami. Brodaczchyba to zauważył. Błysnął uśmiechem pośród swoich blondkudłów i trzepnął Łukasza mokrym łapskiem w plecy. Hjalmar! Łukasz odpowiedział niewyraźnym mruknięciem. TymczasemSzwedki obydwie znały angielski wiodły już z Dominikaożywioną rozmowę. Od dawna w Madrycie? Odwczoraj. To tak jak my ucieszyły się nie wiadomo dlaczego. I długo tubędziecie? Jeszczedwa dni. My posiedzimy dłużej. Czekamy na pieniądze. Wy też idzieciena pocztępo pieniądze? Nie. Po listy. Nasi rodzice korespondują z nami wyłącznie na przekazachpieniężnych roześmiała się Harriet. Miała piegi,trochę wystającezęby, ale nie ujmowało jej to uroku. Nie chcieli dać nampieniędzy na całąpodróż, bo bali się,że od razuwszystkoprzepuścimy i będziemy włóczyćsię autostopem głodni i brudni. Tomama taka chytra. Poza tym wysyłając pieniądze na określonąpocztę, wiemniej więcej, kiedy gdzie się znajdujemy. Jesteście siostrami? 30 Nie. Ale mama Ingrid jest taka sama. Teżjej chodzi głównieo to, żeby mieszkać w prawdziwych hotelach, jeść trzy razy dzienniei nie puszczać się. Z bylekim dodała Ingrid. Przyglądała się długo Dominicezza grubych szkieł swoich bardzo dużych, pięknychokularów. potem wzrok przeniosłana Łukasza. To twój chłopak? Tak. Od dawna? Odprzeszło roku. O, ho, ho! zaśpiewały obydwie z podziwem. Teraz i Harrietodwróciła głowę i nie spuszczała spojrzenia z Polaka, któryw wyraźnie zniecierpliwionejpozie zatrzymał się przykręgu fontanny, monosylabami odpowiadając na indagacje kudłatego Szweda. Hjalmarnie jest ani mój,ani Ingrid wyjaśniła, jakby tobyło konieczne. Wciąż sięnie możemy zdecydować. On także. Znamy się od dziecka dodała ze smutkiem. - A wogóle to w Toledo uśmiechnęła się Ingrid czekaćma na nas dwóch studentów z Salamanki. Nie po toprzyjeżdża siędo Hiszpanii, żeby włóczyć za sobąSzweda. W dodatku takiego,któregozna się od dziecka. My także jedziemy do Toledo Dominika wyjęła nogizWody i trzymała jeprzez chwilęna słońcu, żeby wyschły. Łukaszniecierpliwił się coraz bardziej. Już idziemy! zawołała doniego. Do widzenia! potrząsnęła mokre ręce Szwedek. Może zobaczymy się w Toledo. Słuchaj zatrzymała się Harriet, jakby przyszło jej cośdogłowy. A do Szwecji się nie wybierasz? Narazie nie. Nie chcesz zarobić? Niemyślałam o tym. No to terazpomyśl. Macie biuro pośrednictwa pracy? Szukam dlamojej babki panny do. Harriet zająknęła sięutko do towarzystwa. Obiecałam jej, że przywiozę jakąśewczynę z Hiszpanii. Oni tu wprawdzie mają wszędzie przyjmowanepieniądze, ale ich niemaj ą. Rozumiesz coś z tego? Wszystko ^powiedziała dziwnie twardym głosem Dominiu nas Jestakurat na odwrót. 31. No więc obiecałam babce, że znajdę tu jakąś dziewczynę. Aleprzecież to nie musi byćHiszpanka. Zeszłego roku byłau babkiPolka także z Warszawy. Już nie pracuje? Nie. Nie chciała? Chciała. Tylko wujek Olaf nie chciał. Dlaczego? Bo się z nią ożenił. Więc co? Może dać ci adres? Dominika zamyśliła się posępnie. Daj powiedziała w końcu. Harriet poszperała w swojej ogromnej torbie i wręczyła jejwizytówkę. "Johanssons A. B. Skepp Varv" przeczytała Dominika. Macie stocznię? Tylkowiększość udziałów, a nazwa firmy po dziadku uśmiechnęła się Harriet; bosa, w wymiętej i niezbyt czystej spódnicynie wyglądała na spadkobierczynię Johanssonów z Góteborga. Jej babka siusia bez uprzedzeniaszepnęła do uchaDominice Ingrid. Niebądź złośliwaHarriet odtrąciła ją od Polki. Każdemusię to może zdarzyć na starość. Ty też będziesz siusiać bezuprzedzenia,tylko może nie będziesz miała pieniędzy, żeby wynająćsobie pannę do. dotowarzystwa. Pogadamy z Toledo! zwróciła się do Dominiki. Tubylcymogąsiętam nie spotkaći przez rok, ale turyści od razuwpadają na siebie: w domu ElGreca, w fabryce broni, w katedrze albo synagodze. To są miejsca,które musi się zobaczyć, będąc wToledo. Miejmy nadzieję, żesię tam spotkamy zdawkowo powiedziałaDominika. Łukaszskierował się w stronę pałacupoczty,skruszona i zła na siebie pobiegła za nim. Halo! Halo! zawołała Harriet. Gdybyś namyśliła sięwcześniej, to zadzwoń. Mieszkamy u Ritza. Pokój stoosiemnaście. Dobrze odkrzyknęła, doganiając Łukasza. Cóż toza typy mruknął. Jeśli chcesz wiedzieć nastroszyła się Dominika toojciectejpiegowatej ma prawie całą stocznię wGóteborgu. I od razu cito powiedziała? 32 Dalami swoją wizytówkę. Po co? Madla mnie pracę w Szwecji. A ty jej szukasz? Nie szukam, ale może będę szukała. Dominiko! O, Boże! Cotakiego powiedziałam? Tomasz jest tak samoarchitektem, jak ty, a pojechał z Ewą do Szwecji na zbiórtruskawek i po kilku tygodniach przywieźli sześćset dolarów, nielicząc różnych świetnychrzeczy co najmniej za setkę. Dominiko! Łukasz chwyciłją za ramię, co mogłoby byćgestem opiekuńczymprzy wstępowaniu na schody, alena pewnonim nie było. Na litość boską! Wchodzimydo gmachu jednejz najpiękniejszych poczt świata. Przestań mówić o pieniądzachi włóż nareszcie sandały! Tylu ludzi jest na bosaka. I zobacz, jakierobią mokre ślady. No to co? Musząrobić mokre ślady, skoro przyszli wprostz fontanny. Włóż sandały, bardzo proszę. Jeszcze ci ktoś nadepnie nanogę w tym tłoku. Stanęli w ogonkudo okienka posterestante w wielojęzycznymtłumie, wśród skąpo odzianych dziewcząt i brodatych młodychludzi. Dominika pociągnęła nosem. Pocą się powiedziała. I nie myją. Łukasz milczał. Z zadartą głową oglądał piękne, dziwniedostojne wnętrze głównejsali poczty. Pewnie mieszkają nie w hotelach, lecz na campingach ciągnęła swoją myśl Dominika. Ale ina campingach można sięumyć. My nigdynie śmierdzieliśmy potem, prawda? Tak mi się zdaje mruknął Łukasz. Bardzopragnąłotrzymać list od ojca. Z Limy albo już z Warszawy, choć to ostatniebyło wątpliwe. Nawet ekspresy lotnicze szły ponad dwa tygodnie,a ojciec miał przyjechać do Warszawy dopiero nazjazd architektów. Ciekaw był, jak ułożyły sięsprawyw Limie, czy dało sięprzeforsować na miejscu pewneuzupełnienia, jakie ojciec chciałwnieść do nagrodzonego projektu. Wiele sobie obiecywał pojego 33. realizacji. Wreszcie budowa bez ograniczeń koncepcyjnych i materiałowych, jakie obowiązywały w kraju. W żadnejze sztuk a Hieronim Sydoń uważał architekturę za sztukę narzucaneprzyhamowania nie zaznaczyły się tak boleśnie. Muzycy komponowali, malarzemalowali, jakchcieli, filmowcy i pisarze kryli sięza aluzyjnością, ci ostatni mogliod biedy pisać do szuflady, lecz czymogli tworzyć do szuflady architekci, zważywszy, że sam projektnie był pełnym dziełem, że zaledwie je zapowiadał? Sądził, żeojciec napisze o tym wszystkim, wiedząc, jak go to interesuje. Ale listuod ojca nie było. Był tylko list od Heleny, akiedyŁukasz, wciąż z nadzieją, nastawa! , żepowinien być jeszcze jeden,czarnookapięknośćw okienku szybkim ruchem smagłych palcówprzerzuciła stos listów zPolski, odznaczający się kopertami klejonymi z szarego papieru, i uśmiechnęła się przepraszająco. Jest tylko ten. Zakochał się w jakiejś Peruwiance powiedziała Dominika i nie w głowie mu pisanie. Czytaj, co pisze Helena. Helena byłakoleżanką Łukasza ze studiów, zaprzyjaźnionąznim odlat, a ostatnio wciągniętą także w wykonawczą pracę nadprojektem ojca na konkurs w Limie. Dominika twierdziła, żeHelena przestałakochać się w Łukaszu, a obiektem jej smutnychuczuć byłteraz sam Hiero, pobardzo udanymrozwodzie z drugążoną wciąż wolnyjak ptak. Łukasz nie wnikał w te sprawy,a Helenę szczerze cenił obraziła się, kiedy jej to raz powiedział,był to jej zdaniem najmniej pożądany rodzaj uczucia, jakimmężczyzna może darzyć kobietę. Może miałarację, nigdynaprzykład nie przyszłobymu do głowy powiedzieć to Dominice. Czytaj! przynaglała. List był skierowany tylko do niego, nie wiedział, jakjej topowiedzieć,na szczęście sama się tego domyśliła. No,dobrze mruknęła może macie jakieśswoje tajemnice, potrafię to znieść. Powiedz mitylko, kiedy list byłwysłany. Łukasz zerknął nadatę. Równedwa tygodnie temu. To i wiadomości nie jestem ciekawa. Aktualności znamyz radia. Zresztą Helenę zajmują tylko sprawy nieprzemijające. Wyszli przed gmach poczty i zatrzymali się na schodach w pełnym słońcu. Dominika uniosła ku niemu twarz, z ramionzsunęła 34 kokardki,Łukasz pochylił się nad kratkowaną kartką, pokrytądrobnym pismem Heleny. Drogi Łukaszku pisała uśmiechasz się pewnie łzawo nadtą kartką, wydartą z zeszytu, i nadzwyczajwytworną kopertą ażwstyd, żelist idzie za granicę ale w sklepach papierniczychpustki, za to mamykilka nowych wysokonakiadowychpism. Jaosobiście powołałabym do życiajeszcze jedno; odnotowujące dlahistorii! wszystkie polskie paradoksy. Na razie prasa (którejteraz nie czytasz, więc choć ze dwa zdania na jej temat) zajmuje siędociekaniem, jak możnabyło tak skapcanieć docnana każdympolu. Gdyby ktoś sięo to starał, na pewno by mu sięto nie udało. A możewłaśnie ktoś się starał. Jak mało w gruncie rzeczy wiemy. Domysły, bezpodstawne czy "podstawne" mająwszakże przynajmniej jednądobrą stronę: pozwalają wierzyć, żeto nie tylko mysami, przez niedbalstwo, głupotę, niską pazerność, realizowane perfas et nefas marzenia o zagranicznych kontach, doprowadziliśmydotego. Piszę "my", choć wielu ludzi pozostało czystych choćbynasza gromadka, ale czy jest w tym jakaś pociecha? Usłyszałamprzez radio wiersz, zaczynający się od słów: "A to, czym niebyliśmy, zaboli najokrutniej. " Tak, Łukaszku,nie byliśmy tymi,którzy protestowali i nieujmuje niezadowoleniaz siebie myśl, żenajprawdopodobniej na nic by się to nie zdało. Przepraszam. O czymże to ja piszę do kogoś, kto zanurzonyw aromatach i barwach Hiszpanii korzysta ztego cudownegooddalenia, jakimjestwyjazd z nieszczęśliwego kraju? Nie, Łukasz,nie to niewymówkaani zazdrość bo przecieżkiedywrócisz, zwali ci się towszystko na głowę ze zdwojonym ciężarem może jedynie odrobina żalu, że nie jestem z Tobąw Hiszpanii, albo w Limie, gdzie nie ruszając się z Warszawyspędziłam tyle miesięcy współpracując z Wami nad projektem. Prawdę mówiąc aniHiero do Limy,, ani Ty do Hiszpanii niemieliście wielkiej ochoty mnie zabrać. Hierowszędzie najlepiej czujesię sam, zdążyłam już to spostrzec i zrozumieć. Ty pojechałeś doHiszpanii ze swoim "nie najłatwiejszym szczęściem. " To jedno zdaniesprawi, że nie będziesz mógł dać mego listu doprzeczytania Dominice, mała złośliwość z mojej strony,wybacz, aleusilnie staram się nie być taką doskonałością, zajaką mnieuważasz. 35. Od Twego ojca przyszła tylko jedna widokówka z arcyciekawymstwierdzeniem, że "Lima jest jeszcze piękniejsza niż myślałem". Proszę Cię, wyślij mi zaraz widokówkę z Madrytu i napisz na niej,że Madryt jest piękniejszy, niż myślałeś niech tych dwóchSydoniów, na których naprawdę nie wiem z jakiego powodu tracęmój drogi i szybszy od innych, panieński czas, już zupełnie niczymnie różni się od siebie. Ale teraz poważnie: ojciec jest spodziewany na zjeździe architektów. Jak wiesz, do wygłoszeniareferatu się nie zobowiązał, bojącsię, że jednakmoże nie zdąży na czaswrócić doWarszawy,niemniej jednak liczątu chociaż na jego glos w dyskusji. Miejmywięcnadzieję, że jednak sięzjawi. Byłabym bardzo rozczarowana, gdyby ten list nie spotkał sięz Tobą wMadrycie i nie przeczytany wrócił do moich rąk. Nie maw nim wprawdzie nic nadzwyczaj ciekawego, ale pragnienie napisania Ci,że od czasu do czasu jestem tam z Tobą, wydało mi sięwystarczającym powodem do jegowysłania. Trzymaj się,Łukasz! Wykorzystaj każdą chwilkętej radosnejinności, któraistnieje poza naszą smutną rzeczywistością. Na razieniema żadnej szansy na szybką i lepszą odmianę, aletrzeba jednakuporczywie w nią wierzyć. Jakże inaczejmożna by żyć? Ściskam Cię i pozdrów jednakodemnie Twoje "nie najłatwiejsze szczęście" Helena Łukasz złożyłkartkę na dwoje i powoli wsunął ją do koperty. Dominika od razu zapytała. Co pisze? Jak to Helena. Martwisię oczywiście sytuacją. Czerwono-szafirowe kokardki podsunięte energicznymruchem wróciły na swoje miejsce nazaczerwienionych już od słońca ramionach Dominiki. Jeśli ktoś się tyle martwi, to jakby to robił i za innych. Możemychybaprzyjąć, że Helena martwi sięza nas, i pojechaćwreszcie na obiad. Gdzie chcesz go zjeść? Dominika wsunęładłoń pod ramię Łukasza i przytuliła do niegotwarz pocierając nosem o rękaw koszuli. Powiedziane bez czułości szepnęła. 36 Uśmiechnął się rozbrojony. Wobec tego: kochanie, gdzie chcesz zjeść obiad? Już troszkęlepiej. Odpowiedz wreszcie. Może jednak zjemy w hotelowej restauracji. Bo zaraz poobiedzie,,. Cozaraz po obiedzie? Myślałem, że chcesz odpocząć? To potem. Najpierw muszę sprzedać kilimy. W hotelu? Komu? Tym Amerykankom z wycieczki. Niebędziesz chybazaczepiać ich po kolei oferując im kilimy? Oczywiście,że nie. Zainteresuję tą sprawą twego generała. Tak apodyktycznie kieruje wycieczką, że może będzie mogła mipomóc. Jeśli zechce oczywiście. Co masz na myśli? Boja wiem. Możezaproponuję jej jakiś procent. Proszę cię, nierób tego! Dlaczego? Amerykanie uwielbiają procenty. Podejrzewam,że uczą się ich już w przedszkolu. Nie widzę w tym niczdrożnego, wprost przeciwnie. Stosunki międzyludzkie, z uprzejmościamiwłącznie, stają się dzięki nim konkretne i jasne. Więc jeśli zaproponuję tej energicznej pannie jakiś procent, na pewno nie będziesię tym czuła urażona. Ale mimo to proszę cię, nie rób tego. Kilimy sprzedamyw jakimś sklepie z tejbranży bez robienia sensacji w hotelu. No, dobrze, dobrze Dominika wysunęła dolną wargę. Zauważ tylko, że wciąż ci ustępuję. i... I co? Inic. Jedźmyjuż na tenobiad. Sprawa kilimów najnieoczekiwaniej rozwiązałasię sama. Kiedy zajechali przed hotel, stałprzed nim właśnie autokaramerykańskiej wycieczki. Wysiadały z niego-ostatnie panie, alejedna z nichzapomniała czegoś w wozie i musiała doń wrócić jużsprzed drzwi hotelu. Trwało todosyć długo, nie było jednak rady,trzeba było czekać, żeby następnie za amerykańskim autokaremmóc wyjechać na hotelowy parking za rogiem. Łukaszodwróciłgłowę, cztery samochodystały już zajego wozem, zostatniegoodezwał się nawet zniecierpliwionyklakson, co z kolei wywołało 37. zdenerwowanie kierowcy autokaru, który wychyliwszy się przezopuszczoną szybę w szoferce groźnym spojrzeniem omiótł małei niepozorne z tej wysokości wozy w tyle. Ruszył wreszcie. Łukasz uczynił to samo, za nim czterysamochody czekające w kolejce. W tej samej chwili zza rogu wysunęła siępotężna karoseria ciężarówki "Iberio-Transit",której kierowcai konwojent zakończyli, być może, właśnie swój odpoczynekw podróży z południa na północ kierowca autokaru amerykańskiej wycieczki zahamował gwałtownie, może nawet dla zachowania bezpiecznego dystansu z ciężkim kolosem cofnął się nieco, cowystarczyło, aby za nim rozległ się huk, trzask i brzdęk, a Łukasznie widząc ciężarówki za zasłaniającym mu całe pole widzeniaautokarem i nie mając pojęcia, jak zachowa się jego kierowca,zobaczył nagle, że przód fiata, którego pożyczył mu ojciec napodróż przedślubną (pierwszą! podkreślił Hiero, znający życie),marszczy się nagle w upiorną harmonię, a bagażnik widzianywlusterku odmyka się gwałtownie, ukazując puszki z wołowinąi wieprzowiną w sosie własnym, paczki dwu- i czterojajecznychmakaronów,chrupkiegochleba oraz kilimy Dominiki. Nic ci sięnie stało? krzyknął. Chyba nie. odpowiedziała słabym głosem. A tobie? Mnie też nie. Ale ty krwawisz! Gdzie? Gdzie? pytała oszołomiona. Nic nieczuję. Łukasz obwiązywał już swoją chustką krwawiące ramię Dominiki. Rana nie wydala mu się głęboka, szkło z rozbitej szyby posypałosię na przednie siedzenia, jakiś odłamek rozciąłnagą skórę, ale krwibyło wielei zewsząd wokół samochodu cisnęli się już ludzie. Doktora! ktoś wołał. Wezwać pogotowie. O Boże! szeptała Dominika. Ile to będzie kosztować. Naszsamochód! Nie mamy już samochodu! Nie! Nie trzebadoktora! Łukasz! Powiedz tym ludziom, że nie trzeba doktora! Kilimy! czy nicnie stało siękilimom? Nic, o ilestąd dobrze widzę. Ale najważniejsze, żenic niestało się nam. Rana jest niegroźna, niemartw się, kochanie. Przeztłum,gromadzący się wokółwozu,przecisnęła się kierowniczka amerykańskiej wycieczki. Otworzyła drzwiczki, przechyliłasię do wnętrza i jednym spojrzeniem oceniwszy sytuację, bardziejstwierdziła, niż zapytała; 38 Nic się państwu nie stało? W każdym razie nic groźnego odpowiedział Łukasz, wciążtak bardzo tym uszczęśliwiony, że wszystko inne wydało musięzupełnie nieważne. Powinienbył odrazuzrobić awanturę, wyolbrzymiać raczej, niż lekceważyć szkody, które ponieśli, aleprzynajmniej na razie niemógł się na to zdobyć. Amerykanka patrzyła na niego zdumiona. Sybill Gibson przedstawiłasię. Jestem kierowniczkąamerykańskiej wycieczki. Wina naszego kierowcy jest bezsporna. Pan jest Polakiem? Tak. Niech mi pan da swojeubezpieczenie. Oszołomiony Łukasz długo szperał w portfelu, tymczasem pannaGibson, wyprostowawszy się, przyjrzała się pozostałym samochodom, również choć mniej uszkodzonym. O, Boże! jęknęła nagle. Pan Asman! Dyrygent na szczęście o własnychsiłach wydostawał się z samochodu. Panna Gibson podbiegłado niego, chciała pomóc mu wysiąść, ale nie przyjął tej pomocy. Wszystko w porządku powiedział. Proszę opana ubezpieczenie. Zaraz zajmiemy się naprawieniem samochodu. Samochód jest wypożyczony. Proszę zawiadomić recepcjęo wypadku i powiedzieć, żebymi sprowadzili drugi wóz. Równieżbiałego forda. Zaraz to zrobię wyszeptałapanna Sybill Gibson. Asman szedł już ku wejściu do hotelu, zatrzymał się jednak nachwilę. Czy. tym Polakom z fiata przede mną nic się nie stało? Dziewczyna jest zraniona odłamkiemszyby w ramię. Nic groźnego? Przypuszczam, że nie. Dziękuję pani. Niech się pani nimi zajmie. Łukaszznalazł wreszcie dowód ubezpieczenia, podał go Amerykance. "W a r t a" przesylabizowała. Nieznamtakiego towarzystwa ubezpieczeniowego. Macie swego przedstawicielaw Madrycie? 39. Nie. nie przypuszczam. Hm zadumała się panna Gibson. Na szczęście myswegomamy. Będą chyba kłopoty z naprawieniem uszkodzeńwaszego wozu. Produkcja polska. Macie tu przedstawicielstwo? Nie przypuszczam powtórzył Łukasz. Chcę wysiąść i napić się wody szepnęła Dominika. PannaGibson otworzyłajej drzwiczki, mocnym uchwytempomogła jej wysiąść. Zaprowadzępanią do recepcji i zaraz sprowadzę lekarza. Ależ po co? Dominika niezbyt pewnie stanęła nanogach. Po co lekarza? Czujęsię całkiem. całkiem dobrze. Musi być lekarz stwierdziła stanowczo Amerykanka. Bezzaświadczenia lekarskiego nie otrzymałaby pani odszkodowania. Od.. szko. dowania? powtórzyła Dominika w zbytjawnymolśnieniu. Oczywiście. Takie są przepisy. Zarazsięwszystkim zajmę. Proszę tylko zwróciła się do Łukasza opróżnićsamochód zewszystkich rzeczy. Bagażnik także? jęknęłaDominika. Oczywiście. Jak pani sobie wyobraża oddanie samochodu dowarsztatuz pełnym bagażnikiem? No,oczywiście,to niemożliwe. Zasadniczy ton,z jakimpanna Gibson wypowiadała każdą kwestię, wydał się Dominiceodpychający, ale mimo to postanowiła unikając spojrzeniaŁukasza zaryzykować. Zwłaszcza że w bagażniku mamdwautkane przez siebie kilimy. szepnęła. Zapewne słyszała panio polskiej szkole tkactwa artystycznego. Owszem bąknęła panna Gibson, zbita z tropu. Otóż. ciągnęła Dominika dobywającz siebieostatekmęstwa zabrałam jeze sobą doHiszpanii, żeby je tusprzedać. Ale teraz,kiedy przez pewien czas nie będziemy mieli samochodu. są jednak dość ciężkie. Rozumiempowiedziała panna Gibson. Więc pomyślałam, żemoże. skoro nie z naszej winy znaleźliśmy się w takiej sytuacji. że może pani pomoże mi jesprzedać. Ja? oczy panny Gibsonzaokrągliły się iznieruchomiały zezdumienia. 40 TakDominika wciąż starała się niepatrzeć na Łukaszawiedziaia, czego on boi się najwięcej. Tak, pani. szepnęła. Potrafiła w równymstopniu wzruszać mężczyzn,co kobiety. Byłabezbronnym stworzeniem, wobecktórego panna Gibson poczułasię zakłopotana, niemal zawstydzona swoją energią i siłą. W jaki sposób? zapytała prawie miękko. Uczestnikami wycieczki są niemal same panie. Może nawetmyślą, żeby przywieźć coś do domu z Europy. Zgoda! panna Gibson nie traciła poczucia uciekającegoczasu. Poproszę w recepcji, żebypozwolonorozłożyć te kilimyw hallu i zachęcę moje panie, żeby zechciałyje obejrzeć. Oczywiścienic więcejnie mogę zrobić. Och, dziękuję! szepnęła Dominika. Uważała sprzedażkilimówjakbyjuż za załatwioną, nie przeczuwała, że czekająjągorzkie chwile, gdy procesja Amerykanek przesuwać się będzieprzed nimi, ale żadna z nich nie zatrzyma się na dłużej i nie sięgniedo sakiewki. Co za baby! myślała. Co one wieszają na ścianach tych swoichdolarowych domów? Chyba nie arrasy inie flamandzkie gobeliny? Jedynąpociechą w tej sytuacji był fakt, że opatrzona przezlekarza przekonała go o swojej co najmniej miesięcznej niezdolnoścido pracy. Kilimy bardzookazały się tu pomocne. Na razie on jedenoddał im sprawiedliwość,przez chwilę Dominika myślała nawet, żeje kupi. Ale nie kupił. Niech tam! Myślała. Może odszkodowanie zaranęi niesprawność ręki wyniesiewięcej, niż mogłaby uzyskać zesprzedaży kilimów. Zastanowiła się, jakiej też może być wysokości? Już sto dolarów w przeliczeniu na złotówki według wciążzwyżkującego warszawskiego kursu wydawało się sumą niebotyczną, A może zapłacą dwieście. W drzwiach hotelowej restauracji ukazał sięJerome Asman. Toprzypomniało Dominice, że niejedli jeszcze obiadu, bo ona wciążdyżurowała przy kilimach, a Łukasz przenosił wszystkie puszkiz samochodu do hotelowej chłodni,gdziemiały przeczekać czaspotrzebny nanaprawę samochodu. Poczuła głód, co przy wyobrażeniu wykwintnejsytości dyrygenta wzbudziło w niej nagłą doniegoniechęć. Ponadtowiedziała, że nie zmartwiłsię wcaleuszkodzeniem kabrioletu, którymjeździł, poprostu kazał wypożyczyć sobie nowy. To wszystko nie pozwalało żywić do niego 41 a.. sympatii komuś, kto podróżował nie za pieniądze lecz z grzeczności pożyczonym samochodem, który już w tym samym stanie niewróci do jego właściciela. Mój Boże! Hiero będzie wściekły, myślałapatrząc bez przychylności, jak Jerome Asman w drodze do windyzatrzymuje się pośrodku hallu i nagle czymśporuszony zmierzaw jej kierunku. Skąd tutaj. te kilimy? zapytał. Dominika nie mogła zrozumieć, o co chodzi. Są mojewyjąkała. Dyrekcja hotelu zgodziła się,żebyje. tu rozłożyć, bo uszkodzono nam samochód. panu chybatakże. Tak potwierdził w roztargnieniu. Skąd. skąd je panima. Powiedziałam już,że są moje. Sama je utkałam, żeby jesprzedać w Hiszpanii. Studiuję tkactwow Akademii SztukPięknych w Warszawie. Może pansłyszał osukcesachpolskiej tkaninyna świecie? Szkoła polskiego tkactwa. przypomniała sobie, żeten zwrot wywarł dużewrażenie na pannie Gibson i postanowiła goi teraz wykorzystaćszkołą polskiego tkactwa staje się corazbardziej znaną. Ale ten wzór. tenwzór. powtarzał Asman. Dominika przyjrzała mu się z ukosa. Ten niemłody pan oprzyprószonych siwizną włosach szkockiego terriera stanowił dla niejzagadkę. Podobało mu się,czy też nie podobało wzornictwo,którezastosowała w obydwu kilimach? Zaczerpnęłaje z ludowych tkaninłemkowskich, dostrzeżonych w jakimśdomu w Bieszczadach, gdziespędzała ubiegłoroczne wakacje, zachowała nawetten sam koloryt,żółć i szafir, typowo ruskie połączenie barw, wyjątkowo piękne nakremowym tle kilimów. Teraz nie wiedziała, czyw oczach amerykańskiego dyrygentastanowi to zaletę czy wadę jej tkanin, i z jakiego właściwie powodu się nimizainteresował, nie była todziedzinamęskich zakupów. Wzór jestludowy wyjaśniła. Z południowo-wschodniejPolski. Tuzastosowany oczywiście w formie nieco stylizowanej. Och, nie szkodzi. nieszkodzi. wyszeptał dyrygentniezbytdorzecznie. Czy. czy pani chce sprzedać te kilimy? Ależ takjeszcze ciszejwyszeptała Dominika. Serce w niejzamarło. 42 Asman wyjął z kieszeni swojej wyświechtanej kurtkiniepokaźny i równie wyświechtany portfel. Włożył palcemiędzyzłożone jego dwie części. Kupujęje powiedział. Obydwa. Milczała, więc zapytał: Jaka jest cena? Ile on sobie wyobraża, że ja powiem? myślała w popłochu. Asman to nie jakaś tampani zOklahomy. Ile powinnam powiedzieć, żeby go nie odstraszyć? Głupio będzie przywoływać goiopuszczać cenę, gdy odejdzie. Jak przy straganie. Aleniepowinnam powiedziećmniej niż on sobie wyobraża, że powiem. Nie będzie chyba za dużo, jeślipowiem pięćset. Pięćset szepnęła. Za jeden? I tu Dominikę opuściła przytomność. Za obydwa! powiedziała. Asman jakby się uśmiechnął. Nie był touśmiech kwitującypomyślną transakcję, był to uśmiech skierowany do dziecka, jakimmu sięwydala ta mała Polkaze, śmiesznymi kokardkami naramionach, jeszcze śmieszniej sza z bandażem, który kazała chybasobie zrobić na wyrost. Bardzo sprytna w swoim mniemaniu,okazała się w jednej chwili zupełnie nieprzystosowana do życiaw okrutnym świecie, na którym jak długi i szeroki nie wolnobyło tracić przytomności,w sprawachpieniężnych oczywiście. Otworzył portfel,wolno odliczy! setki. ' Siedemset policzyła Dominika. Już wiedziała, że popełniłagłupią dla siebiegafę. potwierdzając,że cena dotyczy obydwukilimów, kiedy Amerykanin mógł sądzić, że dotyczy tylko jednego. Ale już nie możnabyło się wycofać i postanowiła znieść toz honorem,doznającuczucia wściekłości na siebie, może nawetodrobiny pogardy. Teraz jednak sytuacja stawała się zupełnienowa. siedemset! Dlaczego dawał jej siedemset dolarów? Powiedziałam pięćset szepnęła boleśnie. Ale ja płacęsiedemset. Asmannie patrzył już na nią,interesowały go znów tylko kilimy, ich wzór, który od razu zwróciłjego uwagę. Coś mi przypomniały. dodałpo chwili. Człowiekwciąż się dokądśśpieszy, dokądś pędzi, i nagle zjawia sięcoś, co odwraca go w drugą stronę. Dziękuję pani. 43. Przywołał boya, który zwinął kilimy i poniósł je za nim do windy. Dominika schowała dolary do torebki. Posłuchaj, Łukasz powiedziała wieczorem, kiedyleżeli jużw ogromnym hiszpańskim łożu, za obszernym dla zakochanych i zaciasnym dla tych, którzy już się nie kochając podróżowalijeszcze razem. Posłuchaj. Właściwie ten dzień był cudowny. Och, wiem,co czujeszna myśl o samochodzie,ale jeśli wymienią tępogiętą blachę naoryginalną fiatowską karoserię, ojciec tylkowygra, bo blacha zaczynała już gdzieniegdzie rdzewieć, a terazbędzie miał wóz jak nowy. No i ta propozycja panny Gibson,właściwie dwie żebyśmy na ich koszt pozostali w Madrycieaż donaprawy samochodu, albozajęli dwa wolne miejsca w autokarzei udali się z wycieczką doToledo, Kordowy, Sewilli,Kadyksu,Torremolinos, Malagi i Grenady. nieuważasz, że towspaniałe? Dlaczego nicniemówisz? Słucham. To naprawdę wspaniałe. Nic ci nie mówiłam, ale z rozpacząmyślałam o powrocie do puszek i campingów. A teraz zostajemyuczestnikami amerykańskiej wycieczki! Bo chyba na to się zdecydujemy? Bez sensu byłoby siedzieć tyle dni w Madrycie. Jakzechcesz. Łukasz! Co, kochanie? Dlaczego nie jest już takprzyjemnie jak wczoraj? A powinnobyćjeszcze przyjemniej, boprzecież dostanę odszkodowanie, chociaż ręka prawie nic mnie nie boli, no i mam te siedemsetdolarówza kilimy. Tak się cieszyłam, że postawię ci porządny obiad albokolację, ale ty nie chciałeś. Jest jeszcze na toczas. Nie powinno ci być przykro z powodu samochodu. Tonaprawdę nietwoja wina. Widziałam dobrze nie dał żadnegoznaku, że się zatrzymuje, czy cofa. Poza tym nie musimy wcalemówić o tym ojcu. Co ty sobie wyobrażasz? Oczywiście,że mu powiem. Słusznie szepnęła bez uprzedniego przekonania. Niechsięucieszy, że będzie miał teraz prawie włoskiego fiata. Zresztąprzywieziesobie na pewno jakiś wóz z Peru. Oparłszy łokcie na 44 piersi Łukasza, patrzyła zbliskaw jegotwarz. Już się niekochamy, prawda? Co ty wymyślasz? Ależ już nie tak jakwczoraj. Dlaczego? Łukasz położył dłoń na jej głowie. Ależ nawet więcej. Bo przestraszyłem sięo ciebie, a potemdoznałem takiej ogromnej ulgi, że nic poważnego ci się nie stało. No, widzisz. A teraz nie chcesz mnie objąć i przytulić, i wciążo czymś myślisz. Gdybyś prowadziła samochód, odczuwałabyś to samo. Ojciecteż za każdym razem bywał smutny, kiedy musiał zostawić gow warsztacie. Sentymentalni ci panowie z rodziny Sydoniów. Ale tenAsman chyba też. Dominika odgarnęła piżamęz piersiŁukaszai przytuliła do niejgorący policzek. Co on zobaczył w tychmoich kilimach. I co z nimi zrobi? Będzieje taszczył ze sobąpodczas całej podróży? Najprawdopodobniej Łukasz przygarnął ją mocniej dosiebie, tylko miłość mogła mu pomóc wyrzucić z myśli ten dzień,który jemu nie wydawałsię wcale tak cudowny najprawdopodobniej każe je sobie odesłać do Stanów. III Ale Jerome Asman niemiał tego zamiaru. Jeszcze nie. Na razienie. Rozłożył kilimy opierając je o postawionąna sztorc płaskąwalizeczkę z partyturami(po odpoczynku w Hiszpanii udawał sięnakoncerty w Paryżu, Brukseli i Londynie)i położywszy się nałóżku, patrzyłna nie. Obok domu i sklepu babki w tymdalekim mieście, przez którePotem, gdy świat ruszył się w posadach,odbywała się pierwszawielka wojenna ucieczka, obokdomu i sklepubabki w tymmieścienad rwącą górskąrzeką stał dom z ogromnym szyldem: Izaak Prinzi Synowie "Polski kilim". Jt 45. To tam właśnie, od kiedy siebie pamiętał, stawał przy warsztatach i zadarłszy głowę obserwował, jak pod palcami ukraińskichtkaczek powstają żółto-szafirowe kwiaty i wzory, na które terazpatrzył. Nienawidził fortepianu, do którego przymuszała go babka,chciał dotykać palcami nie klawiszy, ale miękkich strunwłóczki,pierwszym marzeniem była gra w barwyi wzory, dopieropotemprzyszedł czas na nuty i dźwięki. Odruchowo sięgnął po papierosy, leżące na stolikunocnym. Zapalił. Izaaka Prinza niepamiętał, w jego pamięcinigdy nie żył, interesprowadziła najpierwsama Prinzowa w śmiesznie przekrzywionejperuce, która wciąż się zsuwała z jej prawdziwych krótko obciętychwłosów, a potem po jej śmierci dwaj jej synowie: pierworodnyIzaak warsztat, i młodszy, Pinkas sklep. Pomagała mu w nimHelka, ruda i piegowata, aleprzytym wszystkim o dziwniechłopskiej gębie, z którą Pinkas, o czym wiedziało całe miasteczko,musiał się w końcu ożenić. Kilimy, makaty, poduszkii leżniki Prinzów największy zbytmiały latem, kiedy do miasteczka zjeżdżali letnicy z Warszawyi całej Polski, żeby wygrzewać sięna słońcu w tym "polskimMeranie". To obliczone na reklamę porównanie wydało mu sięwręcz wzruszające, gdy po wielu latach podczas jakiejś europejskiejpodróży zdarzyło mu się być w prawdziwym włoskim Merano nadrzeką Adygą w Alpach, gdzie uźródeł mineralnych latem,dlasportów zimowych zimą gromadziło sięnajlepszemiędzynarodowetowarzystwo. Aleklimat może istotnie był podobny. Zwłaszcza latem, w długiesłoneczne pogody, kiedy upałwydobywał wszystkie zapachy z roślin i ziemi, kiedy każdy miesiąc miał swoją woń,obdarowanyniąprzez owoce i kwiaty. Specjalnie poszedłw Merano na targ, choćGail, z którą wtedy był w Europie, profesorska córka z Haryardu,nigdy,przez całe życie nie dokonująca sama zakupów, bardzo siętemudziwiła. Nie mógł jej wytłumaczyć, nieusiłował zresztą, czegoszuka pośród tego wszystkiego, co nanieślitu tyrolscy chłopi,a wśródczego panie ze światakrążyły z zachwytem. On zachwytunie doznawał, nie kusiły go owoce ani sery, wędzone suszoneszynki, czy oplecione łykiem butle wina, jawi! musię wciąż przed 46 \ oczyma zaleszczycki ryneczek, na którym kobietyz okolicznych wsirozkładały na płóciennych płachtach swój ubożuchny towar. Miałynasobie przeważnie gęsto wyszywane koszule, a na nich w największy upał baranie serdaki. Uśmiechnął się do siebie. Może stądbrała się jego skłonność donoszenia skórynawet w bardzo ciepłych krajach. Wyświechtana! Dlaczego jego kurtka wydala się wyświechtanatej polskiejdziewczynie, od której kupił kilimy? I że teżpo tylu latachzrozumiałto słowo! Ucieszyło go to. Ileż to już lat minęło, kiedymógłje słyszeć po raz ostatni? Czterdzieści dwa? Może mniej mógł je przecież słyszećwśród żołnierzy, do których przylgnął i odktórychodstał dopiero po koncercie w Qastina, kiedy sam Generałskierował go na studiamuzyczne do Anglii. ,,Wyświechtana! " Co właściwie wszyscy chcieli od tejkurtki? Miała już sporo lat, to prawda, ale w niczym innym nieczułsię tak dobrze, jak właśnie w niej. I dodiabła! Czy w końcuniemiał prawa ubierać się, jak chciał? Czy przyzwyczaiwszyludzido swego widoku wefraku, w którym spędzałtyle godzinnajcięższejharówki, musiał ulegać tymprzyzwyczajeniom, męczącsię po jego zdjęciu w równie niewygodnych ubraniach? Nawet Gail,aż do przesady wyuczona tolerancji wobec cudzego sposobu bycia,przez dłuższy czas miała nadzieję, że jej milczące zdziwienie skłonigo do rezygnacjize starych szlafroków, swetrów i kurtek. Tę, która tak wyświechtanawydała się wczoraj parze młodychPolaków w windzie, kupił właśnie w Hiszpanii, w Torremolinos naCosta del Soi, gdzie zwykł był odpoczywać przed lub po europejskich koncertach. Zdjęła ją z wieszaka właścicielka sklepu, niemłoda już, ale o wciąż wysokim, obfitym biuście, na którymchciałoby się złożyć zmęczoną głowę, i podając mu ją powiedziała: Mięciutka i lekka. Będzie siępan w niejzawsze dobrzeczuł. Po takiej zachęcie nie mógłjej nie kupić. Doznawałzresztązawszepewnego onieśmielenia wobec natur silniejszychw zwykłychżyciowych sprawach,a w sklepach czuł się zawsze jak SamuelekBlumenblau, najstarszy z siedmiorga dzieci krawca Blumenblaua,Pytający wystraszonymioczyma, czy dostanie jeszcze nakredytchociaż ćwierć kilo cukru. Zapamiętał ten wyraz oczu Samuelkal swój strach,gdy czekał na przyzwalające odezwanie się babki,uktórej "na całe życie" zadłużony był krawiec Blumenblau. 47 A. A potem i jego oczy, oglądane w różnych lustrach, nabrały tegosamego wyrazu, oczy głodnego chłopaka, który przekroczywszymost nad rwącą graniczną rzeką, ruszył w jeżącą się wojną Europę. Zgasił papierosa. Nie, nie, nie! Nie chciał o tym myśleć! Chciałpatrzeć naślad swego dzieciństwa, utkany we wzór kilimów, któremiał przed sobą, beztych myśli, bez tego wszystkiego, co przyszłopotem. Zwoje kolorowej włóczki w warsztacie firmy: IzaakPrinzi Synowie"Polski kilim", zwinnepalce tkaczek, spodktórychwyrastały ogromne kwiaty, pierwsze kwiaty w jego życiu, dziwił siępotem, że te prawdziwe były takie małe, woń lata, która od nichciągnęła mimo smrodu owczej wełny. to był ten piękny pierwszy świat, jaki zapamiętał. Potem przyszły wędrówki dalsze,omijające sąsiedzki warsztat i sklep Prinzów, na plaże ciągnące sięwzdłuż otaczającego miasto koliska Dniestru jedną słoneczną,wykutą w nadbrzeżnych skałach z widokiemna niski podrugiejstrome brzeg rumuński, drugą cienistą o zadrzewionym i miękkimzejściu do rzeki naprzeciwko Kreszczatiku, stromej porośniętejlasem góry, na szczycie której widniał klasztor rumuńskich mnichów, wędrówki pod pałac barona, gdzie stało się długo przedwysokimi sztachetami, no i wreszcie na targ. Tak, to nie byłna pewno targ w Merano. Może wogóle nieistniałten ubożuchny ryneczek, tak bogaty wewszystkie zachwytyjego dzieciństwa. Usiadł na łóżku i wśród środków nasercowych, którezwykletrzymał na stoliku nocnym w zasięgu ręki, wyszukał fiolkę niemodnego już i nie zapisywanego przez wziętych lekarzy, ale zawszeskutecznego miltownu. Popiłpastylkę małą ilością wody,- abyszybciej zaczęła działać. Pewny, że wkrótce zaśnie, mógł sobie teraz pozwolić namyśli, odktórych miało go uwolnić dobrodziejstwo lekarstwa. Więc tenryneczekw "polskim Meranie"i on, w krótkich spodenkach,uczepiony ręką do ogromnego kosza, który to niby pomagałdźwigać kucharce Nastce. Targowała się zawzięcie z kobietamiwjęzyku, z którego rozumiał tylko najprostszesłowa, pojmowałjednak, że zawsze chciała im dać mniej, niż żądały i robiło mu sięczegoś żal, wszystkie były bose, ich czarne wyschnięte nogi pokrywałkurz z kilometrów pylistychdróg między wsią i miastem,a Nastka miała już na nogach buty, podarowane jej przez babkę, stanowiło to jakby przepaść między nią a kobietami, nad którymistała ważna i miastowa, podczas gdy one siedziały na ziemi. liabkachwaliła Nastkę za to, że się targowała z babami, dla siebie więcSzachował swoje myśli i swój żal, który rozrastał się jeszcze, gdypnę z pustymi koszami w drodze powrotnej z targu - zachodziły do sklepu babkii nieśmiały się z nią targować;tu cenyayly stałe, jakby ważniejsze i godniejsze, państwowe na wieleirtykulów, jakmąkaczy cukier, któżby odważył się im przeciwitawiac? Sklep, "kolonialny" sklepbabki przy głównej ulicy granicznego^miasta. Jeszcze za życia rodziców przyjeżdżał tu na każde lato. I zostałtu na stałe po ichtragicznej śmierci, kiedy to cały posagEstusi Asman "wysoki" urzędnikze Lwowa, z samej Izby Skarbowej, JasioStrzemieński za którego poszła z uczuciem wniebowzięcia wydał nasamochód, po to żeby się w nim zaraz zabićpodczaspierwszejzagranicznej podróży na Węgry. Cale miastopamiętało,jak babka płakała już wtedy, kiedy zanosiło się nawesele, a nie na pogrzeb. Któregoś lata wszystko,co ważnewydarzało się w tym mieście zawsze latem ten pięknygojzacząłprzychodzić do sklepu ipatrzeć na Estusię. Wszystkoleciało z rąk,nie jej babce! Ona spuszczała długie rzęsy idoroślała z dnianadzień, i nicnie można byłojej powiedzieć, nic wytłumaczyć, niewierzyła, że ztakiego małżeństwa możebyćtylko nieszczęście, nicwięcej. Nawet po latach babkajeszcze płakała opowiadając mu towszystko, a jej miłośćdo niego coraz bardziej wciągała go w świat,który nie byłby jego światem, gdyby żył ojciec. Zapominał goz każdym dniem, w szkolenieraz nauczyciel po dwa razymusiałwymieniać jego nazwisko, zanim zrozumiał, że Strzemieński to on,a kiedy żolni. erze już po drugiej stronierwącej rzeki, gdy światruszyłsię w posadach zapytaligo o nazwisko, mało brakowało,a byłby odpowiedział:Asman, Jeremi Asman, choć nie mógł jeszczeprzeczuwać, że tonazwisko łatwiejsze będzie doodczytanianaamerykańskich afiszach. Prawie dziesięć lat spędził w pokoju za sklepem babki, słuchającjej głosu. Klienci, którzy tuzałatwializakupy,zwracali się do babkipo polsku,żydowsku lub ukraińsku, czasem nawet po niemiecku,gdy zjawił się ktoś zrumuńskich Czerniowiec,gdziemieszkałowielu Niemców, a ona odpowiadała imniepowtarzalną i nie do A49. odtworzenia już po tylu latach mieszaniną tych trzecz czy czterechjęzyków. Sklep babki, zawsze mroczny ichłodny, nawet wletnieupały, pełen był zapachów, których nigdy już nie odnalazł w żadnym ze sklepów podczas swojej wędrówki po świecie. Bo też, mójBoże, majn Got, mith Boh, mein Gott! cóż tobył za sklep! Nietylko wtedy, kiedymiał pięć,dziesięć czy piętnaście lat nie potrafi! sobie wyobrazić,że mogło wnim czegoś niebyć. I potem w tychwszystkich wielkich sklepach, do których nie bał się już wchodzićczując dolary wkieszeni znajdował tylkoto, co znał już zesklepu babki. Winnychopakowaniach, tak,w szeleszczącychpapierach i błyszczących foliach, w ozdobnychpudełkach alezawartość byłaznana i nigdy niedoznawał olśniewających niespodzianek. Daktyl? śmiała się babka uszczęśliwionym śmieszkiem, dumna,że nie sprawia zawodu swoim klientom. Dlaczego nie? Jestdaktyl! Ćwierć kilo rodzynek dla szanownej pani? Proszę, u mniejest wszystko rodzynek, daktyl, figa, pistacja na imieninowy tortdla panienki. I podnosiła nagległos, aż słyszał go nie tylkow pokoju za sklepem, gdzie stał fortepian, ale itu, przez przestrzeńtylulat i kilometrów, w apartamencie madryckiego hotelu, w jegolewym skrzydle "jak najdalej od hałasu ulicy i windy": Jeremiaszek! Dlaczego ty nie grasz, Jeremiaszek? Czy ty myślisz, że jak ty niegrasz, to jatego nie słyszę? A potem pochylałasię ku klientcei donośnym szeptem, tak że słychaćgo było w całym sklepie i w tympokojuobok, gdzie milczał uparcie fortepian, opowiadała o doktorze ze Starego Sącza, który na lekcje muzyki dlaswojej córki nieżałowałaustriackich koron i wysyłał ją do najlepszych profesorówwe Włoszech, aż zrobił z niej Adę Sari, słynną na cały świat. A mój tatunio teraz babka naprawdę ściszała głos i gdyby się nieznało jejopowieści na pamięć,nie usłyszałobysię anijednegosłowa w pokoju z fortepianem mój tatuniobyłzacofany,skąpy szajgic, nie to,co doktor ze Starego Sącza, choć nasze miastobyło powiatowe, co przynim Stary Sącz? Zwykła dziura. Mójtatunio, zacofany, skąpy szajgic, wierzyłw sklep, a nie w to, że jegocórka miaładziesięć palców nie do zawijania landrynek dlaobsmarkanych dzieci i nie do ważenia powidła i makagigi, ale nafortepian miałaonate dziesięć palców, tylko na fortepian! Marszatureckiego Mozarta grałam, kiedy miałamosiem lat, paniszanowna 50 wie, co to jest Marsz turecki Mozarta na takie dziecko wkrótkichmajtkach? Następowała długa chwila ciszy, a potem głosbabkiodzywał się z bólem, błaganiem i groźbą: Jeremiaszek! Dlaczego tylnie grasz? Ty chcesz babunię przyprawić o szlag! Dotknął palcami spoconego czoła. To miało nie boleć, a jednakmię mogło być powrotu w tamten obszar życia bez bólu, bez^otwierania ran. Bopo wielu latach, kiedy miał koncertw Camegie Haliw NowymJorku, wtargnął do jegogarderoby jakiśczłowiek,którego nie znał aninie pamiętał, ale któryuporczywie twierdził, żeznał i pamiętał jego, i że właśnie terazma jedynąokazję, żebyopowiedzieć mu, jak umierałajego babka w małym, nie odnotowanym w żadnej historii getcie galicyjskiegomiasta, jakumierała Sara Asman, królująca zawsze dotąd za ladą swegosklepu, i jak on, ten człowiek, podał jej na krótko przed śmierciąkawałek chleba. I czego pan teraz chce? krzyknął zamiastsię wzruszyć. Czego panchce za tenkawałek chleba? Tysiąc? Dziesięć tysięcy? Sto tysięcy dolarów? Przerażony człowiek wycofał się z garderoby, a on po kilkuminutach musiał stanąć na estradzie, żeby poprowadzić prawykonanie swego "Piekła"według Dantego, i uczynił to z furią niezapisaną w partyturze ku zdumieniu orkiestry i entuzjazmowisłuchaczy. Cały kondensat zawartego w utworze cierpieniaprzypisano od razu współczesności, choć powtarzał uparcie, że niemiał tych ambicji właśnie dlatego, że nie mógłby im sprostać. Żadna ze sztuk nie miała środków wyrazu, którymi można bybyłoprzybliżyć się do cierpień ludzi zadawanych im przez bliźnich, a nieprzez karzącą rękę Boga. Tego człowieka, który zakłócił mu spokójprzed koncertem,szukał potem przez prasę i radio nadaremnie. I nie dowiedziałbysię nigdy, jakumarła jego babka, gdyby któregoś roku nie zjawiłasię wjego garderobie na szczęście po koncercie, jużnie pamiętałwjakim mieścieprzedtem ruda ipiegowata, teraz tycjanowskai wybielona na swojej wciąż dziwnie chłopskiejgębie, z brylantamiw uszach i napalcach, Helka Prinz z firmy IzaakPrinz iSynowie"Polski kilim". 51. To jasne, że nie mógł się uratować nikt z nich ani Salkao cienkich nozdrzach i oczach sarny, żona starszego z braci, Izaaka,którą wziął prosto z uniwersytetu we Lwowie, gdzie chodziła nawszystkie teatralne premiery i czytała Zweiga, czytała Zweigaw oryginale, ani jej smagły mąż, ani też młodszy, Pinkas, mążHelki, któremu się wydawało, że gdyby włożył biały mundur jakrumuńscy oficerowie przyjeżdżający zza rzeki, mógłby uwodzićletniczki nikt z nich, tylko Helka właśnie, brzydka i piegowata,ale ze słowiańskim zadartym nosem i szeroką gębą nie mającą nicz rysów Królowej Saby ani Matki Boskiej. Zerwał się złóżka, zwinąłkilimy w rulon, postawił je w kącie. Chciał, żeby emanowało z nich słońce jego dzieciństwa,zapachpołudniowego lata, kwiatówi owoców, rozłożonych napłóciennych płachtach a bił odórnienawiści i krwi,który miał go nigdynie dosięgnąć, ponieważ udało mu się przejść przez most nadgraniczną rzeką, ponieważuciekł, ponieważuszedł ztego kraju. Pastylka uspokajająca nie działała. Zbyt był widocznie podniecony na dawkę, która sprowadzała sen w jako tako zwykłychokolicznościach. Spojrzałna zegarekzbliżała się dwudziestatrzecia i pomyślał,żena dole, wbarze, są może jacyś ludzie,którzy pomogliby muwrócić do rzeczywistości. Te miłe paniez amerykańskiej wycieczki! I kilkupanów było wśród nich. A choćby i tadziewczyna,która prowadziła wycieczkęi z takątroskliwością pytała, czymu się nic nie stało, kiedy autokarspowodował karambol przed hotelem. To był świat, do któregonależał. W którym tkwił całym swoim życiem. Zktóregoczerpałsiły i spokój, i pewnośćjutra. Tamto, co zostawił zasobą, nieistniało, po prostu nie istniało, życie rwało naprzód,jak rzeka,którą przekroczył, i na nic się nie zdało przerzucanie mostunad jejnurtem, pamięć nie mogła ożywić ani miejsc, aniludzi. Nałożyłkurtkę z zamiarem zejścia do baru, ale uprzytomniłsobie, że musiałby się tam czegoś napić, a wykluczało touprzedniezażycie pastylki, środki uspokajające i alkoholnie zgadzały się zesobą. Zdjął więc kurtkę, powiesił ją na krześle i sięgnął posłuchawkę telefonu. Nakręcił numer recepcji, recepcjonista zgłosiłsię natychmiast, a on milcząc przez chwilę,zastanawiał się, czynieodłożyć słuchawki. Halo! Halo! krzyczał recepcjonista. Tu Asman powiedział wreszcie Jerome Asman. 52 Słucham pana. Czy. nie ma tam na dole nikogo z amerykańskiej wycieczki. Akuratjestpanna Gibson, kierowniczka wycieczki. Omawiamy właśnie. recepcjonista zająknąłsię z niewiadomego powodu omawiamy właśnie sprawy związane z jutrzejszym wyjazdemwycieczki do Toledo. Do Toledo. powtórzył. Tak. Czy chce pan rozmawiać z panną Gibson? Tak, proszę. Tu Sybill panna Gibson miała głos o pół oktawy wyższyniż wtedy, kiedy pytała, czymusię nic nie stało Sybill Gibson. PanAsman? Bardzo mimilo! Bardzomi miło u schyłkudniarozmawiaćz panem. W głębi recepcji, ale jednak w niezbytdużej odległości odtelefonu, jakby zadźwięczało szkło,a może tylko wysoki tonw glosie panny Gibson podsunął ten dźwięk jegowyobraźni. Wasza wycieczka jedzie podobno jutro do Toledo. Tak. Wyjeżdżamy ranoi wracamy wieczorem. Czy nikt. nikt z wycieczkinie zostaje w Madrycie? Chyba nikt. Ale jeszcze nie wiem na pewno. Przy kolacjiwszyscy czuli się dobrze. Rozumiem. A dlaczego pan o topyta? Ach, nic. głupstwo. zupełne głupstwo-. , Dopierojutro rano będę wiedziała na pewno, czy ktośzostaje. Czy skontaktować pana z tą osobą? Ach, nie! Przepraszam, że paniąniepokoiłem. Dobranoc! Dobranoc odpowiedziała, dzięki zawodowemutaktowiumiarkowanie zdumiona panna Gibson. Usiadł nabrzegu łóżka zawstydzony tą rozmową, wściekły nasiebie tak dotkliwie, że przez chwilę zastanawiał się,czy nie zażyćdrugiej pastylki miltownui nie uspokoić się radykalnie przynajmniej do południa następnego dnia. Ale przyrzekł Gail, że nocującsam whotelowympokoju (az kimże, u diabła, miałby tu nocować? )nienadużyje nigdy środków uspokajających, więc zaczął zdejmowaćbuty w podszytej jednak lękiemnadziei, że skoro się położy 53 i zgasi światło, sen nadejdzie i uwolni go od wszystkich myśli, przedktórymi nie umiał się obronić. Zdjął tylko jeden but, gdy do drzwi rozległo się leciutkie pukanie. Towarzyszyłmu wysoki dźwięk szkła, podobny do dźwięku triangla w orkiestrze,ale może, jak podczas rozmowy telefonicznej, byłoto tylko złudzenie. Przycichł nieporuszony na brzegu łóżka, wstrzymał nawet oddechale pukanie odezwało się znowu i znowu zadźwięczałoszkło najwyższym tonem. Z jedną nogą w skarpetce podszedł do drzwi, ale zanim jeotworzył,zawróciłi włożył drugi but. Podziękowałsobie w myślachza to,bo na progu zobaczyłSybill Gibson w wieczorowej obcisłejsukni, zaczynającej się w górze od wierzchołków piersi, a kończącejw dole nad nagimi palcami stóp o nieskazitelnie polakierowanychpaznokciach. Trzymała dwie szklanki, które trącaneo siebiewydawały ów dźwięk podobny do dźwięku triangla, iopróżnionąjużnieco butelkę whisky, z czymzapewne nie licząc recepcjonisty miała coś wspólnego, bo uśmiechała się, jak na poręi okoliczności, jednak zbyt śmiało. Pomyślałam sobie, że nie możepan zasnąć. Zmieszał się, jakby to onbył młodą panną, zjawiającą sięwdrzwiach pokojusamotnego mężczyzny. Istotnie. mam kłopoty z zaśnięciem. No więc dobrze, że przyniosłam panu whisky. Weszładopokoju, aponieważ niezamknął za nią drzwi,cofnęła się izrobiłato sama. Napije się pan ze mną i odrazu się pan lepiej poczuje. Niestety. Zażyłem pastylkę miltownu. Co za pomysł! postawiła butelkę i szklanki na stole. Coza pomysł truć sięchemią, kiedy istnieją naturalne środki nauspokojenie. Pół szklaneczki whisky i spływa wszystko po człowieku jak woda po gęsi. Niepo każdym. Skąd pan wie, skoro pan nie próbował? Próbowałem, Zgarnął z fotela porozrzucane tam rzeczy. Proszę-, niech pani usiądzie. Czubkami palcówpodciągnęła na biodrach obcisłą suknię i zapadław miękki fotel. A wydawał mi się pan zawsze tak spokojny. 54 "w Bywała pani na moichkoncertach? Widziałam panaw telewizji. Spokojny i. prawie natchniony. Szczególnie pana ręce. Niechże jepan pokaże z bliska! Wyciągnęła dłoń, ale on stał nieporuszony, jeszcze bardziej zmieszanyniżiv chwili kiedy pojawiła się na progu jego pokoju. Co też panimówi. powiedział cicho. Ależ tak! zawołała. Pana ręce, gdy unosi je pan ku'orkiestrze, są natchnione. Orkiestra na pewno to czuje. Ludziei instrumenty. Instrumenty przede wszystkim. Czy nie odnosi pan^wrażenia, że każdym gestembudzi pan w instrumentach ichdusze. Niepowiedział po prostu. Nie? stropiła sięnieco panna Gibson, ale to, co mówiła,podobało jej się tak dalece, żenie mogła rozstać się z tym tematem. Wyciąga pan rękę iożywiapan skrzypce, potemwskrzeszapan obumarłe w rękach muzyków waltomie,przywołuje pandoprzytomności całą blachę. Milczał i panna Gibson umilkła jednak także, przez chwilętrzepotałarzęsami, po czym wyciągnęła rękę kuflaszce i nalałasobie whisky. Jaka szkoda, że nie może się pan napić. W ogóle pijam mało. Wstrzemięźliwość i samokontrola? Nie aż tak. Po prostu nie lubię. Pijąc alkoholtracę, a niezyskuję. Oczywiście nie mam namyśli pieniędzy. Tak to zrozumiałam. Czasemlubię się napić dobrego wina. Dlatego takchętnieprzyjeżdżamtutaj i do Wioch. W Stanach za mało pije się wina. Naszczęście udałomi się wprowadzićten zwyczaj w domu, ale syni tak nie pija niczego poza sokami owocowymi i wodą. Czy to JackAsman, tenisista? Tak. Jest teraz właśnie w Wimbledonie przed dorocznymirozgrywkami. Odniesie chyba sukces? Ma poważnych przeciwników. Uświadomił sobie nagle niebez żalu, jak odległe mu się stały te sprawy. Jednak, gdyżyła Gail,rodzina była mubardzo bliska, amerykańska rodzina poprawiłsięw myślach i zdjął go aż strach, że odważył się na takie 55. określenie, że istniała jednak ta dwoistość, o której na tak długozapomniał. Nieczęsto siępan pewnie z nimspotyka. Pan ma koncerty,onmecze. Ocknął się po długim milczeniu, które zapadło po pytaniupannyGibson. Przepraszam,zamyśliłem się. Mówiłam, że pewnie nieczęsto widuje się pan z synem? Istotnie. On zresztą przeważnie mieszka jeśli mana toczas w Kalifornii. A pan? Ja w Filadelfii. Ale także i w Nowym Jorku. Aby uniknąćdalszych pytań, sam postanowił je zadawać. Skądprzywiozłapani swoją wycieczkę? Z Los Angeles. Czy nie zauważył pan, żekrajobrazy Hiszpanii i Kalifornii są podobne do siebie? W niektórych okolicach. Tak, oczywiście. Rozmowa toczyła się ciężko i nie miała chyba zbyt wielkiegosensu. Panna Gibson musiała to także odczuwać, bo znowusięgnęła po butelkę. Być może zdawała jużsobie sprawę, że przyszłatu niepotrzebnie, i nie wiedziała, jak się wycofać. Czynie za dużo pani pije? Jeszcze tylko kropelkę szepnęła,jakby zadając jej tozdawkowe pytanie równocześnie ją karcił. Zsunęłasię nabrzegfotela, może jednak zamierzała wstać, palceje . stóp w płytkichsandałkach zanurzyły się w puszystym dywanie. I wtedy znowu powróciło to, od czego tegowieczoru postanowiłuciec. Przypomniał mu się polakierowany naczerwono dużypalecdziecinnej jeszcze stopy Maneczki Sadko, rażąco widoczny w białych sandałach, które tego upalnego dnia miała na nogach najmłodsza doktorówna. Przyszła z kucharką po zakupy dosklepu babkii poprosiła, żeby ją zważyćna wadze w kształcie fotela, który stałzboku przy ladzie. Wszystkie dzieci z miasta uwielbiały się na nimważyć, rozsiadałysię z ważną miną,a krótkie ich nóżki kołysały sięw powietrzu. Tak było i z Maneczką, nie miała wtedy więcej niżsiedem lat, ale byłajuż w niej wyraźna zapowiedź kobiecości,a on dwunastolatek potrafił to już ocenić. Nosiła zawsze 56 sukienki z falbankami, w zimie płaszczyki z obszytą futrempelerynką, a najej głowie, nadzwiniętymiw loki jasnymi włosami,kołysałasię zawsze niebieska kokarda. Jej głos wywoływał goz pokojuza sklepem,stawał wtedy najpierw w drzwiach, potemzbliżał się do lady, albo wychodził na drugą jej stronę i patrzył. Tegodnia zobaczył ten jeden jedyny paznokieć jej stopy pomalowany jaskrawoczerwonym lakierem. Doznał przeszywającego całeciało uczucia olśnienia, przejmującego zachwytu, bólu chyba także. Potem myślał o tej chwili, że byłto pierwszy w jego życiui najsilniejszy ze wszystkich,które przeżyłprawdziwy wstrząserotyczny, wywołanyprowokującą kokieterią małej kobietki, którapochylona nieco do przodu w ogromnym fotelu wagi kołysałaleciutko tak niezwykle przyozdobioną nóżką i patrzyła na niegouważnie spod ciężkich rzęs. Jeszcze tylkokropelkę -- powtórzyła panna Gibson, podnosząc szklankę doust. Niespodziewanie dla niej i dla siebie schylił sięi dotknąłpalcami jej stopy. Znieruchomiała zdumiona,może także czekająca, co dalej nastąpi ale oncofnął rękę i wyprostował się powoli. Przepraszam. Ależ nic się nie stało. Przepraszam panią powtórzył. Panna Gibsonwstałatakże. Niewiele od niego niższa patrzyłamu z bliskaprosto w oczy. Nie ma pan mnie za co przepraszać. Przecież powiedziałam,kiedy przyszłam, że poza pastylkami są inne naturalneśrodki nauspokojenie. Nie miałam na myśli tylko whisky, no iskoro pan niePije. Skóra na ramionach panny Gibson, na jej piersiach i plecachmiała ten szczególny odcień pięknej opalenizny, jaki nabywa sięw ruchu, w aktywnej radości lata, z promieni słonecznych, któreożywiają, a nie rażąospałością i zmęczeniem. Zobaczył pannęGibson nanartach wodnych, na descesurfmgu, albo biegającą pokorcie jak Jack podczas treningów. Musiała być sprężysta i lekka,miękka, uległa i słodka, jeśli tego chciała. Na pewno zasnąłby,Potemzasnąłby przy niej. Opaliła się pani tak pięknie w Hiszpanii czyw Kalifornii? 57. Pytanie było zamiast czegoś, co zapewne powinien był powiedzieć w tej sytuacji. Panna Gibson potraktowała je tak, jak na tozasługiwało: Zawsze jestem opalona powiedziała. Ma pani znakomitą skórę. Tak, opakowanie nie najgorsze. Opakowaniem nazywa się zwykle ubranie. A co jest opakowaniem,jeśli dziewczyna jest naga? Sybilluniosła ramię i przechyliła siędo tyłu, jakby zamierzała jednymszarpnięciem błyskawicznego zamka pozbawić się i tak skąpoodziewającej ją sukni. Nastawiłem chyba klimatyzację na zbyt niską temperaturę powiedział pośpiesznie, pewny, że panna Gibson albo wreszciesięobrazi, albo uznawszygo za upośledzonego na ciele, pełna litościi niesmaku, wyniesie się z pokoju. Ale nic takiego się nie stało. Sybill uśmiechnęła się sennie i położyła obydwie dłonie na jegobarkach. Dlaczego? zapytała cicho. Pytanie napewno nie miało związku z klimatyzacją. Dlaczego? powtórzyła. Posłuchaj powiedział. Przypomniałaś mi pewną dziewczynkę. Miała na imię Maneczka,takie dziwne imiona nosządziewczynki gdzieś tam, na końcu świata. A w ogóle to było prawiesto lat temu i nawet nie wiem, czy żyje. Przypomniałaś mi ją. Towszystko. Dlaczego? powtórzyła jeszcze raz Sybill. Itym razem pytanie nie miało nic wspólnego z klimatyzacją anitym bardziej zdziewczynką o imieniuManeczka. Trzeba więc byłona nie odpowiedzieć i uczynił to, jakby dopieroteraz doszedł doniego jego sens. Miłośćpowinna być nieodzowną koniecznością. Jakie to bybyło piękne, gdybyśmy obydwoje musielito zrobić. Ale niemusimy, prawda? Och! szepnęła panna Gibson,jak przedomdleniem. Podał jej butelkę i szklanki, i dopiero wtedy, gdy obydwie ręcemiała zajęte, dotknął wierzchem dłoni jej rozgrzanego policzka. Gest był pieszczotliwy i Sybillna chwilę przymknęła oczy. Dobranoc! powiedział miękko. 58 Wyszła, a onzamknął zanią drzwi iod razurzucił się w ubraniuna łóżko, i w dziwnym uspokojeniu czekałna sen, który może byi nadszedł,gdyby nie dźwięk tłuczonego szkła gdzieś w głębikorytarza, chyba w okolicachwindy. Uśmiechnął się i dopieroteraznabrał prawdziwej czułości dla panny Gibson. IV Łukasz obudził się pierwszy. Leżałprzez chwilęnieruchomo,wpatrując się w smugi światła na suficie. Zapuszczone żaluzje cięłyporanne słońce na pasemka ostrego blasku. Jesteśmy w Madrycie! powiedział na glos. Dominika nieporuszyła się. Spała na brzuchu, z twarzą w poduszce, obejmowała ją ramionami, jakby była kimś żywym, kogobała się utracić we śnie. Jesteśmy w Madrycie! powtórzył już tylko do siebie. Wstał,wyłączyłklimatyzację, bo wydało mu się, że w pokoju jest zbytrześko,podszedł do okna i otworzył je szeroko. W porannym świetle domy naprzeciwko miałybarwęochry. Nadich dachami rozwieszone było lazurowe niebo z reklamowychfotografii we wszystkich hiszpańskich folderach. Ta barwa niebaprzypomniałamu odrazu, że w Polsceleje. Odszedł od oknai rzuciwszy na łóżko kurtkę od piżamy, wszedł do łazienki. Ogoliłsię i wziął prysznicstarając się myślećtylko o tych czynnościachi o dniu, który zapowiadał się wspaniale: razemz amerykańskąwycieczką jechalido Toledo. Dominiko! zawołał, uchylając drzwi. Za godzinęmusimy siedzieć w autokarze! Ponieważ w pokojuw dalszymdągu było cicho, wytarł siępospiesznie ręcznikiem i zbliżył się do łóżka. Spała wtej samejpozie, pochylił się i pocałował ją w kark. Dominiko! powtórzył. Obudź się! Już późno. O, Boże! zamruczała w poduszkę. Czy nigdzienaświecie nie będę mogłasię wyspać? Ależ owszem. Śpijdalej. Tylko powiem pannie Gibson, że nieJedziemy do Toledo. - 59. Oszalałeś! zerwała się od razu, ale dopiero po chwiliotworzyła oczy. Boże! Co za słońce! Jakon przed chwilą, podeszła do okna i patrzyła na jasną ochrędomów naprzeciwko, na lazurowe niebo nad ich dachami. Kocham cię! powiedziała. Ja też. Ale pośpiesz się, autokar nie będzie na nas czekał. Myślałam o tym Dominika zniknęła już włazience, alewyjrzała z niej jeszcze na chwilę myślałam otym,że to jedynaciemna strona naszej nowej sytuacji. Będę musiała być wciążpunktualna. A nie lubisztego. Tylkonie bądź złośliwy. Urok jeżdżenia samochodem polegawłaśnie na tym, że to nie pociąg. Znaminne urokijazdy samochodem. Dla mnieten jest najważniejszy! Dobrze. Przedyskutujemy to innym razem. Myj się, kochanie. A to jużjest ładniej powiedziane. Dominika zniknęła znów w łazience i wyszła z niej po niedługimczasie. Już? zdumiał się Łukasz. Nie brałam prysznicu zewzględu na bandaż naręce. Trochęjednak przy myciu go zmoczyłam. Jak myślisz,ile dostanęodszkodowania? Niemam pojęcia. Może by zapytać pannę Gibson? Także nie będzie wiedziała. Ona wie wszystko. Dobrze,zapytaj, jeśli chcesz. Ale teraz ubieraj sięszybko. Mamwłożyćsukienkęz kokardkami? Może coś. skromniejszego. Skromniejszego? Bądź co bądź autokar będzie pełen starszych pań. Jestkilku panów. Tym bardziej mam rację. Dobrze zdenerwowała się Dominika. Włożęspodniei bluzkę zapinaną pod samą brodę. Gdybym miała zczego,zawiązałabym sobie kwef na twarzy. Na cześć Chomeiniego? 60 Na twoją, kochanie! Kiedy zeszli do restauracji, całaamerykańskawycieczka jadłajuż śniadanie. Panna Gibson wskazała im ich stolik, oznaczało to, że są na utrzymaniu wycieczki już od samego rana. Jakożpojawiłsię wnet kelner z soczkami i sucharkami, zapytał: kawa czyherbata? Kawa! warknęła Dominika, choć chłopak był bogu duchawinien. I popatrz! powiedziała do Łukasza. I nie możemyzjeść porządnego śniadania, chociaż już sprzedałam kilimy. Drugaciemna strona naszej nowej sytuacji mruknąłŁukasz. Ale jest itrzecia. Jaka? Nie będę mógł posłuchać radia. Nareszcie! Wiesz, że mi na tym zależy. Naprawdę niemożesz przeżyć jednego rankabez wieścio Rakowskim i Wałęsie? Upraszczasz sprawę. Staram się. Ale, jak widzę, bezskutecznie. Musimy przecieżwiedzieć, co się dzieje w kraju. Nic gorszego ani nic lepszego, niż myślisz. Duch święty nieopuścił jeszczecałkiem przywódców, nie widać jednak, żebyprzemęczał się w ich oświecaniu, wzrasta pobożność i przestępczośćwśród narodu, jakoś jedno drugiego nie wyklucza, sklepów wciążnie napełnia manna z nieba, a chłopi nie mogą hodować trzody bezimportowanych komponentów do pasz. Wiesz przynajmniej co totakiego? Dominiko, na litość boską! Zastępujęci,jak mogę, brak wiadomościz kraju. Powinieneśbyć mi wdzięczny. Dominika urwała. I znowu ma na sobietę wyświechtaną kurtkę! Kto? Łukaszodwrócił się, żeby jak -ona, jak wszystkiepanie na sali i wszyscy kelnerzy spojrzeć ku drzwiom. Na progu stal Asman. Jak poprzedniego dnia rozejrzał sięzawolnym stolikiem,alejuż kierownik sali prowadził go do tego,który dla niegoprzeznaczono. I jak poprzedniego dnia podano mukartę, a on nie odbierając jej z rąk podającego, zamówił szklaneczkę sokupomarańczowego. Po małej chwili jeden zkelnerów 61. przefrunął z nią na tacy od drzwi z kuchni do stolika dyrygenta,który od razu położył na stoliku monetę. Pozostałomujednak jeszcze trochępieniędzypo zapłaceniutej obłędnej sumyza twoje kilimy zauważyłŁukasz. Dominika nie przyjęła tegoza żart. Obłędnawydaje się tylko nami nie my ponosimy za to winę. Te pieniądze nie są wielkie ani tu, ani w żadnyminnym kraju,a wydają się takie tylko tam, skąd na krótko wyjechaliśmy i gdziemusimy wrócić, prześniwszy swój zagraniczny sen. Dominiko poprosił. Jeśli pomnożyć te siedemset dolarów przez trzysta, amożewięcej, bo trzysta płacono za dolara,kiedy wyjeżdżaliśmy. Dominiko! powtórzył błagająco. Przy najbliższych stolikach odwracano ku nim głowy. Ludzie pomyślą, że się kłócimy. A nie kłócimy się? zapytała cicho. Przyrzeknij mi, że niebędziemy już mówić o pieniądzach. Ani o wiadomościach z kraju! Dobrze zgodził sięŁukasz po chwili. Myślisz, że wytrzymamy w tymrygorze? Postarajmy się przynajmniej. Odbierasz mi prawie całą radość. - Z czego? Ztego, że mam te pieniądze. Bo jakmożna kazać dziewczynie, która nagleweszła w posiadanie siedmiuset dolarów, żebyprzestała o tym mówić? Moje biedactwo! szepnął Łukasz. Znowu gowzruszała,wzruszała zamiast złościć. Pogładził jej rękę, opartą o stół, tęw bandażu, tę, za którą miała otrzymać odszkodowanie. naprawdę nie było ucieczkiodmyślenia opieniądzach. Asman, wypiwszy sok, wstał od stolika. PannaGibson, nerwowospożywająca swoje śniadanie, uniosła sięjakby także, ale dyrygentod razu skierował się ku drzwiom. Przechodząc opodal, ukłonił sięDominice. Odpowiedziała przestraszonym skinieniem głowy, jakbyjeszcze mógł się rozmyślić i odesłać jejkilimy. Odzyskała pewność siebie dopiero przed autokarem, gdy pannaGibsonprzedstawiła ichuczestnikom wycieczki. Okazali im od razuwielesympatii, głównie Dominice. Łukasz trzymał się niejako na 62 drugim planie, zażywając spokojnej radości, że to. co podobało sięjemu, akceptowane jest równieżprzez innych. Mały dysonanswprowadziły tylko strojepań z wycieczki, wszystkie bez jednegowyjątku miały na sobie głęboko wycięte suknie. W kalifornijskich upałach rozbieranie się było zawszemodne i nieuzależnioneod wieku. Widzisz! syknęła Dominikado Łukasza. Czuł się bardzo winny. Zapytajpannę Gibson, czy zdążysz się przebrać. Nie, nie byłojuż na to czasu. Zresztąpanna Gibson była takżew spodniach i bluzce, tyle że porozpinanej nieomal do pasa. Jakwszystkiemłode dziewczęta nie nosiła bielizny, aw rozchyleniubluzki złociło się wąskie pasemko ciała między piersiami. Krzyżyk,symbol męki Pańskiej, kołyszącysię międzynimi, nie przywodziłpobożnychmyśli. Ruszyli punktualnie o dziesiątej. Ulice Madrytu zapełnione jużbyły kolorowymtłumem, ośmiopasmowymi jezdniami toczyły sięw obie strony samochody. Jak mówił Juan, hiszpański przewodnik,który od tego dnia miał towarzyszyć wycieczce, o tej porzeprzeważali na ulicach Madrytu turyści stali mieszkańcy powypiciu małejkawy w niezliczonych madryckich cafeteriach,i przed drugą kawą, którą tam wypiją o godzinie dwunastejewentualnie z kieliszkiem koniaku pracowali teraz w swoichfabrykach i biurach. Na koniakkażdy w Hiszpaniimoże sobiepozwolić z zawodowądumą wyjaśniał Juan, sam wyglądającyjak reklama młodości i hiszpańskiej urody. Kieliszek koniakukosztuje u nas tyle, co gazeta. Gazety sądrogie zauważyła Dominika. Jedziemy teraz przez Callede Toledo ciągnął dalej Juan. Uśmiechałsię dowszystkich w autokarze, to należało do jegoobowiązków. Jest to jedna z najstarszych dzielnic Madrytu. Oczywiście w porównaniu z Toledo Madrytjest miastem prawiemłodym. Puerto deToledo, przezktórą będziemy zarazprzejeżdżać, zaczął budować Napoleon. Miała to być brama triumfalna. Kto natejziemi hiszpańskiej nie budował? myślał Łukasz. Żydzi, Rzymianie, Wizygoci i Maurowie, w końcu hiszpańscychrześcijanie, wszyscy zostawili tu jakiś ślad w kamieniu,właściwości istyle mieszały się ze sobą, tworząc z upływem er i wieków 63. swoiste piękno dziedziczonej i przetwarzanej tradycji. Ojciecod dawna planował dlaniego tę podróż,wiedział, że jest mupotrzebna, sam znał dobrze Hiszpanię z okresu, który po wojniespędził na zachodzie Europy, zanim zdecydował się na powrót do kraju. Manzanares! krzyknął Juan, słusznie podnosząc głos. Beztego okrzykuzwracającego uwagę na wyschnięty i brudny strumyczek w kamiennym łożysku rzeki, niktbygo nie spostrzegł. Nie takw Ameryce i w Polscewyglądałysławne rzeki. Wisła! pomyślałŁukasz. Mój Boże, Wisła, płynąca przez bogaty, zielony kraj, przezbogaty, zielony, takiteraz biedny kraj. Nicchciałabym być rybką w hiszpańskiejrzece powiedziała Dominika. A popatrz, jakiebiednemuszą być krowy na tych ptistwiskacli. Jechali już przez spaloną słońcem, płową ziemię kastylijskiejMesety. Łukaszwziął rękęDominiki, szybko pocałował. Odwróciłagłowę, spojrzałapytająco. Myślisz o tym samym, co ja powiedział. To zrozumiałe. Słuchaj zmieniła temat, choć wolałby, żebychwilę pomilczeli słuchaj, jakwłaściwie mam to powiedziećpannieGibson? Co mianowicie? Och, mówiliśmy o tym jużwczoraj. Po powrocie z Toledonocujemy dziś jeszcze w Madrycie, ale jutro jedziemy do ICordowyi nie wracamy już tutaj. Panna Gibson będzie musiała wynająć dlanas w Kordowiedodatkowy pokój. Czy. pokoje? A możeprzyjdzie jejdo głowyprzydzielić mnie do wspólnego pokojuz którąś z tych pań. Wie przecież, że podróżujemy razem. Może myśli, że jesteśmy małżeństwem. Nie widziała jeszczenaszych paszportów. Niemam pewności, czy uśmiechnie się jakrecepcjonista w hotelu w Madrycie. Dlaczego? Nie wiem. Może jest złośliwa. Dlaczego ma być złośliwa? Nie jestdziś taka miła, jak wczoraj. Przez długąchwilępatrzyli obydwoje na profil panny Gibson, jadącej w przedzieautokaru. Ani cienia uśmiechu w kąciku ust. Czyżby to,że obok 64 miała Juana, który nawet siedząc zdawałsię tańczyć ognisteflamenco, nie powoływało panny Gibson pod broń? Możeźle spała powiedział Łukasz i nie czuje siędobrze. To się przydarza nawet osobom podróżującym zawodowo, którepowinny być przyzwyczajone do nocowania whotelach. Ja wszędzie śpię cudownie. Zdążyłem zauważyć. Nie musiałeś powiedzieć tegoz przekąsem. Zdawało ci się. No dobrze,więc co mam powiedzieć pannie Gibson? Powiedz jej, że sypiasz z całkiem obcympanem i żebyci tegonie psuła. A może ja jej to powiem? Broń Boże! Dlaczego? Może także chciałaby przespać sięz całkiem obcym panem. dziewczyny mają czasem na to ochotę. A nie widzę kandydatóww autokarze. Jest Juan. Zanadto zawodowo uroczy. A ona może woli chłopakówtrochę zaniedbanych, trochę nieśmiałych, o niezbyt starannieprzystrzyżonych włosach. To mam byćja? Skoro poznałeś się od razu. Dominika sprawdziwszyw szybkimpółobrocie, czy siedzące za nimi panie śledzą krajobrazza oknem, pocałowała go w policzek. Wszystkiesprawy z pannąGibson będę załatwiać sama. Bardzo proszę. Biały sportowy kabriolet starał sięwyprzedzićautokar wycieczki,co udało mu się dopiero przy użyciu klaksonu. Kierowca autokaruzjechał niecona prawe pobocze i spojrzał bez przychylności wdół,na jamnikowato sunący wozik,bardzo niski przy potężnymbokuautokaru. To przecież Asman! zawołały panie siedząceprzy oknach2 tej samejstrony. Panna Gibson drgnęła, ale nie ruszyła się zeWego środkowego miejsca. Dominika także spojrzała wdół. - To Asman potwierdziła. Może takżejedzie do Toledo? 65. W hotelu mówiono, że udaje się wprost do Torremolinos. Dominikaumilkła. Szkoda powiedziałapo długiejchwili. Czego szkoda? Nie wiem czego. Działo się coś, kiedy stawał w progu w tejswojej wyświechtanej zamszowej marynarce. Kelnerzy zaczynalifruwać posali i miało się uczucie, że uczestniczy sięw życiuwielkiego człowieka. Potrzebujesz czegoś takiego? spytał Łukasz z niewiadomedlaczego rodzącą się przykrością. Och, nie. Ale wiesz, z jakim podziwem odnoszęsię naprzykład do twego ojca. Starsi, dobrze usytuowani wżyciu panowie. Co ci przychodzi do głowy! obraziła się Dominika. Odwróciła głowę i patrzyła z nadmierną uwagą na starannąfryzurę siedzącej przed nią Amerykanki. Ta jakbyto wyczuła; częstując swoją towarzyszkę czekoladą niespodziewanie wyciągnęładtoń z tabliczką w srebrnej folii do tylu ku Dominice. Bardzo proszę! Och, dziękuję szepnęła Dominika zaskoczona- W Polsceod roku co najmniej czekolada była prawie niedostępna, jeśli niemiało się cierpliwości i siły, żeby wystać ją w kilkusetmetrowychkolejkach. Czasem matka przynosiłapudełka czekoladek, wciskanejej przezpacjentów w szpitalu, ale ostatniopo wprowadzeniukartek i to się urwało. Bojąc się spojrzenia Łukasza, ułamała małykawałek. Ależ niech się pani nie krępuje zawołała Amerykanka. Wiem, że oczekoladęu was trudno. Moja przyjaciółka makrewnych w Polsce. Wciąż proszą o kawę i czekoladę. To sąprzejściowe trudności Dominika ułamała większykawałek, ale powoliniosła go do ust. Na pewno szybkoz nichwyjdziemy. O, ho, ho! uśmiechnęła się Amerykanka. To potrwa! Jestem LaurenClydprzedstawiła się. A tomoja przyjaciółka,Sylwia Brook. Obie pracujemy w bibliotece wLos Angeles. Bardzo mi miło. Dominikarozważyła w ułamkusekundy,czy takżepowinna się przedstawić i jak tego dokonać w największym skrócie. Dominika Jakiel. Jeszcze studiuję. Tkactwow Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. 66 To bardzo interesujące! zachłysnęły się uprzejmym zachwytem Amerykanki. Lauren Clyd miałamłodą rumianą twarz przy zupełnie siwychwłosach. Jej srebrna, piękna fryzura wyglądała jak przebraniedowcipnego łobuziaka,którynagłe zapragnął być starszą panią. Sylwia Brook była odniej chyba dużo młodsza, jej włosy zachowałyswój naturalny ciemnoblond kolor, a w szarych oczachbył spokójdojrzałej kobiety, która wie o życiu akurat tyle, aby nie miećw stosunku do niego niepotrzebnych złudzeń. Cieszymy się, żejedziecie z nami powiedziała szczęśliwamłodość w jakimś gronie to jak zapach dobrej wody kwiatowej. Dziękujępani szepnęła, nieco speszona Dominika. Kierowca włączył radio,rozgłośnia madrycka nadawała porannąmuzykę. Słuchając jej Łukasz doznał olśnienia. Było więcjakieśradio, przezktóre mógł posłuchać wiadomości z kraju! Tylkow jaki sposób należało do tego doprowadzić? Dysponował nimnajwyraźniej kierowcaautokaru i musiałby wejśćz nim w bliższąkomitywę, żeby podczas jakiegośpostoju, gdywszyscy z autokaruwysiądą, dopuściłgodo aparatu. Pierwsza trudność kryła sięw wątpliwości, czyGomez tak zwracała się do niego pannaGibsonnie jestprzypadkiem innego zdania codoprzypisanejmu winy za spowodowanie karambolu przed hotelem. Pokrzywdzeni nie ciesząsię na ogół sympatią tych, którzy im tę krzywdę choćbyniechcący wyrządzili. Tak mogło być i z Gomezem. Mógłbyć poprostunanich wściekły i wcale go nie cieszyła ichobecność w autokarze. A jednak musiał się jakoś wkraśćw jegołaski. W płoworudej przestrzeni kastylijskiego płaskowyżu jedynymi plamamizieleni były cudem chyba na tej pustyni wyczarowane ogrody wokół willi i domów letniskowych, moteli, restauracji i kawiarni. Na bocznych, widocznychz nadjeżdżającychsamochodów, ścianach tych ostatnich widniałyogromne napisy"Piscina". Była to reklama basenów czekających na spragnionychchłodnej kąpieli turystów. Wyłożone niebieskimi kaflamiwyglądały jak małe skrawki nieba zrzucone w wysuszoną słońcemMesetę. ' Kąpiemysię przy najbliższym postoju powiedziała Dominika. Ale czy niezgorszymy przypadkiem naszej wycieczki? 67. Zobaczysz, że wszyscy wskoczą do basenu. Po co by pannaGibson doradzała paniom zabranie kostiumów kąpielowych? Choć autokar był świetnie klimatyzowany, trudnobyło uwolnićsię od marzenia o zanurzeniu w chłodnej, przezroczystej wodzie,o wyciągnięciu ciała w strzelistym crawlu. Łukasz przymknął oczy. Nie chciał już patrzeć nawyschniętą ziemię, na wyblakłe kępkitrawy porastającej pobocze. Wszystkiewakacje, a później urlopy,spędzali zojcem zawsze nad jakąś wodą, na Mazurach albo nadmorzem. Przeważnie towarzyszyły im różne panie, ależadna niepotrafiłamu ojca odebrać. Hiero cudownie rozstawał się z kobietami. Najprzyjemniejoczywiściebyłowtedy, kiedy udawałoim sięuciec z Warszawy tylko we dwóch. Wtedy niczym i przez nikogo niekrępowaniprowadziliwspanialerozregulowany tryb życia, spalii jedli o zupełnie nieprawdopodobnych porach,a przedewszystkimniezdejmowali kąpielówek, wciągając koszule i spodnie tylkowtedy, kiedy padał deszcz. Mysi o wspólnych urlopach zojcemspowodowała, że nagle poczuł się winny. Ten sierpień byłpierwszymurlopem, który spędzali osobno. Hiero wykorzystał go nawyjazd do Limy, on był tuz Dominika. I angażował się wjejobecność o wiele bardziej, niż czynił toojciec, nawet gdyzdawał siębyć nigdy zeszkodą dla syna bardzo zakochany. Postanowiłzarazpo powrocie do Madrytu pojechaćna pocztę. Ożywiła sięnadzieja na list od ojca. Wiedział, kiedy będą wMadrycie. Listyz Limy do Warszawy szły od dwóchdo trzech tygodni. DoMadrytu wypróbowanymw dziejach konkwisty szlakiem hiszpańskich podbojów droga była krótsza. Muzyka nagle umilkła, na poleceniepanny Gibson kierowcawyłączył radio. Juan wziął do ręki mikrofon. Proszę państwa powiedział zbliżamy się do Aranjuezu. Jest tood wiekuXVI położonanad Tagiem, najdłuższą rzekąkraju, letnia rezydencja królów Hiszpanii. Budowę pałacu królewskiego Filip II powierzył w roku 1561 swoim dwóm ulubionymarchitektom Juanowi de Toledo iJuanowi de Herrera. Szczególnieten ostatni, wywodzący się z Asturii, zasłynąłpóźniej wielomasławnymi budowami, które dziś zaliczamy do najcenniejszychzabytków Hiszpanii, między innymi jest twórcą Eskurialu. Pałacw Aranjuezie ukończony został w XVIII w. , posiada bardzo pięknefreski, którymi przyozdobiono również, wybudowany później, 68 a ukończony w 1805 roku przez Karola IV pałacyk wiejski Casa dclLabrador. Korzystałajednak z niego, jak i z całej wioskiurządzonej nawzór podobnie sielankowej siedziby w podwersalskimTrianon, brzydka żona Karola IV, Maria Luiza, uwiecznionawiernie zgodną podziwu odwagąprzez Goyęna jego słynnymobrazie przedstawiającym całą rodzinę królewską. To płótno z trzynaściorgiem Bourbonów oglądali państwo wczoraj w muzeumwPrado. Casa del Labrador był terenem schadzek Marii Luizy panie w autokarze zaszemrały podnieconymi szeptami z jejkochankiem, znienawidzonym przez lud ministremBourbonów,Manuelem Godoyem. Wzorem sielanek francuskich Maria Luizaspotykała się tu z nim w romantycznym stroju wiejskiej dziewczyny. W marcu1808 rokupowstanie ludowe wAranjuezie ukróciłorządyGodoya, który musiał szukać schronienia we Francji, gdzie zmarłi został pochowany na cmentarzu Pere Lachaise w Paryżu. Wysiadamy, proszę państwa. Mógłby powiedziećcoś więcej, słowo w słowo jest w folderze pomyślała Dominika. Autokar zatrzymał się przed rozległąoazą zieleni królewskichposiadłości. Po wyschniętych przestrzeniach Mesety wydawała sięczymś prawie nierealnym. Niestety, możnają było podziwiać tylkoprzez bramę i wysokie żelazne sztachety ogrodzenia pałac i całyobiektbył zamknięty. Na furtcewisiała kartka z informacją, że zewzględówporządkowych pałac i park uprzystępnione zostanąturystom dopiero o godzinie trzynastej. Nie wiedziałeś otym? warknęła na Juana panna Gibson,naprawdęźle nastrojona tego dnia. Speszony Juanusiłował sforsować zamkniętą furtkę. To jakieś nowe zarządzenie, nigdy o tej porze nie sprzątano. Nie możemy czekać panna Gibson spojrzała na zegarek bo nie zdążymy zwiedzićToledo. A wdrodze powrotnej będzie jużza późno. Postaraj się coś zdziałać! To lekceważenie turystów! Wściekły Juan nie odjął palca od dzwonka przyfurcie, aż bocznedrzwi pałacu uchyliły się nieco i ukazał się wnich równiezniecierpliwiony portier. Wrócę za chwilę powiedział Łukasz Dominice. Tylkosięgdzieś nie zawierusz. Jeśli nam nie otworzą,Pojedziemy zaraz do Toledo. 69. Będę przez cały czas przy autokarze. Rzeczywiście miał taki zamiar. Na szczęście Gomez, sceptycznieodnoszący się do usiłowań Juana sforsowania oporu portiera, nierusza! się ze swegomiejscaw otwartej szoferce. Palił i przyglądał sięprawie z ironią całej scenie. Daj ognia Łukasz wsiadł do szoferki i pochylił się kuGomezowiz papierosemw ustach, czekając aż mu go zapali. Starałsięmieć najpoczciwszywyraz twarzy, na jaki gobyło stać. Proszę mruknął Hiszpan, ale to jedno słowonie zdradzałoani jego nastroju, ani szerszej znajomościangielskiego języka. Ten cholerny kierowca z "IberioTransit" zaczął Łukaszdesperackomógł przynajmniej dać sygnał, wyjeżdżając zza rogu,a w ogóle usytuowanie parkingu w tym miejscu. Parking jestdobrze usytuowany burknął Gomez; znałangielski całkiem nieźle, widoczniewymagałatego jego pracawtowarzystwie turystycznym obsługującymamerykańskie wycieczki. Ale gdyby wjazd nie był pod kątem prostym. upierał sięŁukasz,starającsię wmówić Gomezowi absolutny brak winywspowodowaniu wczorajszego karambolui gdyby widocznośćbyła większa. Widoczność jest bardzo dobra zapewnił Gomez. W każdym razie. Łukaszaopuszczała nadzieja naudobruchanie ponurego Hiszpana w każdym bądź razie takwielkie wozy, jak "IberioTransit" nie powinny tam parkować. Tam zawsze parkująte duże wozy stwierdziłGomezobojętnie. Madryt leży akurat pośrodku drogi z południa napółnoc, z Grenady do Asturii. Kierowcy muszą wypocząć. Słusznie. Łukasz zwilżył językiem suche wargi; pomyślał,że zamiasttracić tu beznadziejnieczas, mógł wykorzystać przerwęw podróży na wypicie coca-coli w którymś z licznych bufetówrozstawionych w cieniu markiz naprzeciwko wejścia do pałacu. Oczywiście, że kierowcy muszą wypocząć, ale stwarzanie niebezpieczeństwa. Ja ci powiem, czego tensukinsyn z tej pieprzonej ciężarówkinie powinien był zrobić ożywiłsię wreszcieGomez. Tenpieprzonysukinsyn nie powinien był włączać od razu drugiegobiegu i zapieprzać ztego pieprzonego parkingu, jakby byłsukinsyn 70 pieprzony, na autostradzie. Ale te żłobyz południa tak właśniejeżdżą, Madryt czy jakaś pieprzonawiocha, wszystko jedno. O to mi właśnie chodziło! ucieszył się Łukasz. Od razubyło dla mnie jasne, że to on ponosi winę, sukinsynsto razypieprzony. Bałem się tylko, czynie miałeśjakichś przykrości. Ja? Przykrości? Gomez dopiero teraz mógł popaść w naprawdę zły nastrój. Myślałem, że może ci, którzy niewidzieli dobrze, jak tobyło. pośpieszył wyjaśniaćŁukasz. Wszystko odpoczątku było jasne przerwałmu Gomez. I wszystko jest ubezpieczone! "IberiaTransit", my, autokari turyści, i wy chyba także. Oczywiście bąknął Łukasz. Wy jesteście z Polski? Z Polski. Polonia! Chopin, Fibak i Wajda. "Człowiek ze stali". Z żelaza. Wszystko jedno. Wtedy w Cannes wszyscy nosilikoszulkiztym napisem. No, jakto było? Silidar. Trudny ten wasz polskijęzyk. Solidarność podrzucił Łukasz. O, właśnie! Nie masz takiej koszulki? Niemam. Łukaszaowładnęło uczucie klęski. Szkoda. Chciałbym taką mieć. Nie brałem jejw podróż. Alemogę ciprzysłać, jeślici na tymzależy. Naprawdę? Gomez patrzył z niedowierzaniem. Naprawdę. Daj mi tylko adres. Gomez wyciągnął reklamową kartę "IberiaTurismo", dopisałna niej swoje nazwisko. Mam nadzieję, że wolno wysyłaćod was paczki? Oczywiście. Bo macie, zdaje się, jakieś kłopoty. Przejściowe. No.. jednak trwają już dosyć długo. Staramy się je przezwyciężać mężnie obstawał przy swoimŁukasz. Gomez pochylił się ku niemu. 71. Ja jestem całym sercem za socjalizmem. Gdybym w trzydziestym szóstym był na świecie i mógł nosić broń, walczyłbym postronie republiki. Ale teraz socjalizm najwięcejma do zdziałaniawkrajach bogatych,gdzie jest tyle biedoty. A uwas. Szczerze mówiąc, tonie bardzo wiem, co się tam teraz u nasdzieje Łukasz nareszcie mógł poruszyć jedynie interesujący gotemat. Wyjechaliśmy z kraju prawie przed miesiącem. Co dniasłuchałem radia w samochodzie, ale teraz. Możesz posłuchaćtutaj odrazu zaproponowałGomez. Ale udawało ci się łapać Warszawę? Są inne stacje, które nadają wiadomości z Polski. Rozumiem. Gomez otworzył radio, ale zanim Łukasz zdołał w zatłoczonymgłosamieterze natrafić na język polskipanna Gibson klaskaniem w dłonie wezwała uczestników wycieczki do zajmowaniamiejsc w autokarze. Stukajcie, a nie będzie wam otworzonemruknąłprawie z satysfakcją Gomez. Sam przysadzisty, o zbytniojak najego wiek zaokrąglonej figurze i twarzy, najwidoczniej nie lubiłpięknego Juana. Posłuchasz radiaw Toledo zwrócił się doPolaka. Łukasz wycofał się na swojemiejsce. Amerykanie wsiadalipośpiesznie do autokaru, po chwili zjawiła sięDominika. Piłeś coś? zapytała od razu. Nie. Rozmawiałem z kierowcą. Szkoda, że nie wziąłeś coca-coli. Nie musimyjuż takoszczędzać, skoro mamy te siedemset dolarów. Mieliśmy nie mówić o pieniądzach. Ani o wiadomościach z kraju. Przecież nie mówimyo nich. Bo nie zdążyłeś nic złapać. Odrazuwiedziałam, dlaczegoprzypiąłeś się do Gomeza. Łukasz pocałował Dominikę w rękę. Nadajesz się doScotland Yardu, kochanie. Uśmiechnęła się i rozłożyła na kolanach folder A day m Toledo. Posłuchaj:"Contemplating Toledo from afar, bathed in tintsof golden ochrę. " 72 Łukasz odchylił głowę na oparciefotela, przymknął oczy. Tu wszystko jest w odcieniu złotej ochry. Trzeba przygotowaćsię na przeżyciekolejnego święta w naszej podróży. Juan znów podniósł do ustmikrofon i swoją śpiewną angielszczyzną zapowiedział, że zbliżają się do Toledo od strony żyznejrówniny Vegi, ale zanim Bramą Bisagra wjadą przez mury miejskiedo starego miasta, okrążą je najpierw, mostem św. Marcinaprzejadą na drugą stronę Tagu, żeby spojrzeć na panoramęToledospod starejpustelni Virgen del Valle,z miejsca, w którym El Grecomalował swój słynny Widok Toledo. Obraz ten mówił Juan, akropelki potu, choć autokarbyłklimatyzowany, spływały po jego smagłej szyi obejrzymyw toledańskim muzeumEl Greca, w "Casa de El Greco",gdziezgromadzono również jego słynne portrety. Może zje pani czekoladkę? tymrazem sąsiadka z tylnegosiedzenia wyciągnęła ku Dominice rozwiniętą ze srebrnej foliitabliczkęczekolady. Mary Bronton przedstawiła się, gdyDominika, nieposiadając wsobie dość męstwa, żebynie skorzystaćz poczęstunku, myślała wpopłochu,że roztyje się podczas tejpodróży, jeśli wszystkie panie będą karmić ją słodyczami. Tracęprzynajmniej połowę radości z oglądania tych wszystkich pięknych,starychrzeczy, które macie tu w Europie westchnęła Amerykankatak, przynajmniej połowę radościtracę na myśl, że biednyJames nie ogląda ich razem ze mną, że tego nie doczekał. Dominika, mając wciąż jeszcze w ustach cudownie gładkorozpuszczającą się czekoladę, pokiwałagłową z pełnym zrozumienia współczuciem, choćpo kwitnącym wyglądzie pani Brontontrudno było ustalić, jakiej daty byłajej bolesna strata. Chociaż prawdęmówiącciągnęładalej wcale nie jestempewna, czy kiedykolwiek dalby się namówić na tępodróż. Wyjeżdżaliśmy najwyżej do Palm Springs, bo to najbliżej iJąmesmógł stamtądwpadaćco kilka dnido domu, żeby przystrzyctrawnik. Trawa szybko rośnie zrobiła grzeczną uwagę Dominika; wyobrażała sobie, jakwściekłymusiał być Łukasz i inni najbliżsisąsiedzi, którym ta rozmowa musiała przeszkadzać w słuchaniutego, co trochę sennie bona pamięć mówiłJuan. Bardzo szybko potwierdziła z ożywieniem paniBron73. ton. James kosił zawsze w poniedziałek, a w sobotę już byłowidać, że trawnik wymaga pielęgnacji. Nieduży ogródek,a pracyw nim tyle, co wjakimś parku. Ale James to tak lubił! Wstawałrano i zanim pojechałdo fabryki. bo my mamy taką niedużąfabryczkę świec, w całej Kalifornii, we wszystkich kościołachniezależnie od wyznania palą się nasze świece. "BrontonsCandle", na samym dole,na tej części, którą zwyklezakrywa świecznik,mają taki mały znak firmowy, nasi odbiorcy zawsze go szukają,pytają w sklepach o "BrontonsCandle". A więc. pani Brontonstarała się przypomnieć sobie, o czym przed chwilą mówiła, jej oczy,iusta także, znieruchomiały w zamyśleniu a więc James przypomniała sobie wstawał zawsze rano, co najmniej na dwiegodziny przed wyjazdem do fabryki, nakładał swój ogrodniczykombinezon i zabierał się do podlewania, gracowania i koszenia. Świetnie mu to robiło. Zawsze mówił,że dokupi ten kawałek ziemizanaszym domem. Teraz moglibyśmy to zrobić, bo z polisyubezpieczeniowej wypłacono mi. Ach, tak. co ja mówię? PaniBronton umilkła nagle,a Dominika odczekawszy uprzejmie małąchwilkę, zaczęła powoli odwracać się w kierunku jazdy. Łukasz wciąż siedziałz przymkniętymi oczyma, więc trąciła golekko w ramię. Nie śpij! Jakżebym mógł? Słuchając równocześnie Juana i ciebie w rozmowiez tą panią? Straciła niedawno mężai najwidoczniejnie może przestaćo tym myśleć. Musimy być dla niej mili. Będziemy potwierdził Łukasz krótko. Miał nadzieję, żezdoła jednak wysłuchać do końca wypowiedziJuana. Mówiłwłaśnie okolejnympanowaniu w Toledo Żydów, Rzymian, Wizygotów, Maurów i władców chrześcijańskich,którzy napięćset latuczynili z Toledo stolicęswego państwa. Każdy z tychokresówpozostawił swój ślad w zabytkach Toledo, począwszy od dwóchsynagog po liczne kościoły wzniesione przez królów katolickich. Wysuszona słońcem, pylista Meseta zaczęła przechodzić w zapowiedzianą przez Juana, coraz śmielejzieleniejącą się, równinę Vegi. Pojawiły się przy drodze kwitnącekrzewy, ich zapach, prawdziwy,czy urojony,przewiał autokar. 74 Popatrz, pasą się krowy! szepnęła Dominika. Ostatniekrowy widzieliśmy nad Ebro pod Saragossą. Skąd oni biorą mleko,skoro mają tak mało pastwisk? Mająw innych częściach kraju zielone tereny. Ale na pewnonie tyle, co w Polsce. A wszędzie jestmlekoimasło. Teraz ja tobie chciałbym przypomnieć, że jesteśmy wHiszpanii. I że naprawdę szkoda było tych pieniędzyna wyjazd, skorowciąż siedzimy w Polsce. Dominika zamilkła. Ponuro zamyślona patrzyłana widokiprzesuwające sięza oknem. Więc naprawdę nie można było wyleźćz tej polskiej biedy, choćby się odniej uciekłoo tysiące kilometrów? Nie udawało imsię to święto! Łukasz takpięknie nazwał ichpodróż, ale święta nie powinny miećtyluzasadzek, które mogą jezepsuć. Nie pozwolę na to, pomyślała. Niepozwolę sobie tegozepsuć! Przede wszystkimzmienię te siedemset dolarów izarazw Toledo kupię sobie coś ładnego. I Łukaszowi. Łukaszowi także. Co by chciał mieć? On nigdy niczego nie chce. Poza mną! uśmiechnęła się do siebie i to była wreszcie myśl przynoszącanatychmiastową pociechę. Odwróciła głowę od okna i z czułościąprzyjrzała się Łukaszowi. Kiedy dziewczyna ma takiegochłopaka,nie powinnojej dosięgnąć żadne zmartwienie. Nie, nie chciałaby,żeby miał czarne włosy, jak ci wszyscy Hiszpanie. Niech sobiebędzie jasny, to nawet dobrze, skoro ona jest brunetką, będziemożna się zastanawiać, jakiego koloru włosy odziedzicządzieci. Alew ogóle lepiej, żeby były podobne do niego. Przynajmniej z charakteru. Żeby były mądre, jak on. i poważne. Iżeby zawsze możnabyło na nich polegać. Jak coś przyrzekną, niechzawsze dotrzymająsłowa. I niechnie przychodzą im do głowy głupie pomysłyi pragnienia. Żadnych głupich pomysłów. I pragnień, których niemożna zaspokoić. No, tak. krótko mówiąc nie powinny tegowszystkiego odziedziczyć po niej. W ogóle nie powinny nicodziedziczyć po niej. Może tylko coś z wyglądu, tak z wyglądumogłyby coś odziedziczyć, ale nic więcej. Czy to dobrze,czy źle,Jeśli sięwie, ile ma sięwad? I czy on zerknęła znów nanieruchomy profil Łukasza, zapatrzonego w drogę przed nimi czy on o nich wie? Chybawie,pomyślałaze wzruszeniem. 75. Zielona równina zaczęła tracić swą soczystą barwę i po kilkukilometrach wyłoniły się zza horyzontu pierwsze zabudowaniaToledo. Autokar nie wjechał jednak domiasta, okrążył je obrzeżemprzedmieść i zbliżał się dowjazdu na mostnad rzekąTag. Most św. Marcina ogłosił przez mikrofon Juannależydolicznych w Toledo zabytków budownictwa Maurów. Tak samo,jak meczet, zamienionypóźniej na kościół Santo Cristo de la Luz. czy brama Bisagra. I tak tego wszystkiego nie zapamiętam, myślała. Prędzej Juan misię kiedyśprzypomni, kiedy będę chciała na złość Łukaszowimyśleć o pięknych chłopcach, Juan ze smużką potu na smagłej szyi,zawsze trochę zdyszany, jakby ani na chwilę nie przestawał tańczyćflamenco. Droga, którą jechali, ciągnęła się wzdłuż kamienistego korytaTagu. Rzekapłynęła nim bogata w wodę, szeroka i dostojna. W rudawym złocie skał zapożyczała barwy raz od nieba nagłębinach raz od płowego dna na płyciznach przy brzegu. Ogromna skała, na której przed tysiącami lat według mitówStarego Testamentu, streszczanych na użytekAmerykanów przezwciąż mówiącego Juana, wybudowano Toledoth ,,Miejscepokoleń", nachylała się ku ruchliwej wstędze Tagu swoim południowymgrzbietem, ciasno zabudowanym przez historię. Skąpe plamy zieleni jakby pięknu wzniesionych tu budowli zbędne były wszelkieozdoby sprawiały wrażenie czegoś przez zapomnienie pozostawionego w tej kamiennej doskonałości. Autokar zjechał na boczną drogę, zniżając się ku brzegowi rzeki,ipo chwili zatrzymał się na zastawionym samochodami parkinguprzed ową pustelnią Virgen del Valle,spod której, jakmówił Juani głosiły wszystkie foldery, El Greco patrzył na Toledo, malującswoją słynną panoramę tego miasta. Teraz kłębił się tu różnojęzyczny tłum turystów,przewodnicywycieczek przekrzykiwali się wzajemnie, sprzedawcy lodówi napojów chłodzących niestrudzeniereklamowali swój towar,plątały sięwokół nóg niesforne dzieci. W tymzgiełkui tłoku, ale wyodrębniony z niego swoimmilczeniem i skupioną uwagą, stal Jerome Asman i on jedennaprawdępatrzył na Toledo. 76 Pierwsza dostrzegła go Dominika. Chciałapokazać go Łukaszowi, ale niebyło go przy niej, tak jakprzewidywała, zostałwautokarze przy kierowcy, najbliżej stała panna Gibson, więcjej zwróciła uwagęna wysoką postać dyrygenta, górującą nadtłumem. A jednak nie pojechał wprostdo Torremolinospowiedziała. Kto? nie domyśliła się odrazu panna Gibson. Asman. Tam stoi. Twarz Sybilli zapłonęła nagłym rumieńcem. Stała przez chwilęmilcząc, zapomniała o Dominice i reszciewycieczki, po czymruszyła we wskazanym kierunku, gwałtownieprzepychającsię przeztłum, jakby Asman zaraz mógł się w nimzagubić, albo przejśćprzez migotliwy nurt. rzekii zniknąć wśród ciasnych uliczekToledo. Och, dziękuję! zawołała, dotykającjego ramienia. Dziękuję, że pan dał mi sposobność, żebym mogła pana przeprosić! Asman z trudem pokonywałzdumienie. Bardzosię tymtrułam dodała Sybillaciszej. Ależ czym? spytał zmieszany. Moje wczorajsze zachowanie. Domyślił się pan pewnie, żewypiłam trochę whisky. Odrobinęza dużo,ale to dodawało pani tylko uroku. Bardzo panuprzejmy. Przez cały czas był pan wczorajtakuprzejmyi tak wyrozumiały, jakby doskonale pan wiedział, czym sądla mniete wszystkie samotne wieczory w hotelach. Ma pani przecież swoją wycieczkę. Właśnie! Mam ją przez cały dzień na głowie. Więc jużwieczoremnaprawdę pragnę zmiany towarzystwa. Początkowo,nawet jeśli program tego nieprzewidywał, organizowałam jakieśwspólne spacery albo wypady do lokali. Ale nawet wtedy wszyscyMieli do mnie jakieś sprawy i nie miałam już na to siły. Wycieczkasię skończy i wrócipani do domu. I pojadę z następną. Itak w kółko. To wkońcu mój zawód. Rodzina za panią nie tęskni? spytałzdawkowo. fc. 77. W Los Angeles nie mam rodziny. Rodzice i siostramieszkająw Sacramento. Ale ma się przecież zawsze. ma sięprzecież zawszejakieś życie osobiste. Rozumiem. Na tym właściwie rozmowa mogłaby się skończyć, ale pannaGibson ciągnęła dalej: Whotelu mówiono, że jedzie pan do Torremolinos. I jadę tam. Ale ile razy tędy przejeżdżam,niemogę niewstąpić do Toledo. Znapan pewnie doskonale wszystkie zabytki. Nie przypominam sobie, żebym je kiedykolwiek zwiedzał. Poprostu lubię być w tym mieście. Panna Gibson uśmiechnęła się z nadzieją. Ma pan zatem dziś jedyną okazję, żeby przyłączywszy się donas, porządnie, z przewodnikiem zwiedzić katedrę, kościół i klasztor St. John of the Kings, Museum of Tavera iMuseum of the HolyCross, kościół St. Thome ze słynnym obrazem El Greca Pogrzebhrabiego Orgaza. To będzie trwałozbyt długo. Tylko do obiadu, na który pana zapraszamy. Jest zamówionyw bardzo dobrej restauracji. Naprawdę dziękuję. A na popołudnie zostawiamy już tylko Alkazar, domi muzeum El Greca i obydwie synagogi. Program obfity. Mamy świetnego przewodnika, potrafi się zmieścić wwyznaczonym czasie. Proszę nie odmawiać. Sprawipan nam wszystkim prawdziwy zaszczyt. Tylko nieto! zaprotestował. Ależ tak! Nie wyobraża pan sobie,z jaką dumą będą te panieopowiadać w domu, że zwiedzały Toledo w towarzystwie JeromegoAsmana. Jużto samo wystarcza, żebym zaraz uciekł do Torremolinos. Nie puszczę pana. Bardzo panie proszę. Bronił się, ale równocześnieczuł nieśmiałe pragnienie, żeby uleci spędzić te kilka godzin nie ze sobą, ale z tymi ludźmi, którzy tak, nie on im, ale oni jemu! sprawializaszczyt swoją uwagą. 78 Nie puszczę pana! powtórzyłaSybill Gibson. Ale po południu. po południu będę mógł się niepostrzeżeniewymknąć. Oczywiście! Najważniejsze, że poświęci nam pan trochę czasu. Zobaczy pan zaraz,jak się wszyscy ucieszą. Wsunęła mu dłońpod ramię i jakby w obawie, że jeszcze może się jej wymknąć, odrazu skierowała go w stronę swojej grupy,która miast podziwiaćwidok Toledo, śledziła przez cały czas rozmowę swojej kierowniczkize sławnym dyrygentem. Asman zatrzymał się. Ta dziewczyna. tapolska dziewczyna z uszkodzonegosamochodujest także w pani grupie? Tak. Ona i jej chłopak, nie wiem, czy to narzeczony,czy mąż. Powiedziała mi, że mieli już wracać do kraju i brakim pieniędzy,żeby czekać wMadrycie na naprawę wozu. Oczywiściedostanąodszkodowanie za samochód i kontuzję, ale to potrwa. Rozumiem. Muszą więc podróżować z nami, aż ich wóz będzie gotowydodrogi. Nie mogłamich zostawić w Madrycie bez żadnych środków. Rozumiem powtórzył Jerome Asman z leciutkim uśmiechem. Juan był naprawdę świetnym przewodnikiem, nietylko zmieściłprzedpołudniowe zwiedzaniew wyznaczonym mu czasie, ale nawetznalazłpiętnaście minut na zakup słynnych toledańskich marcepanów na straganach pod bramą Bisagra. Wcale nie są takie dobre skrzywiła się Dominika, nadgryzłszy nogę marcepanowego Don Kichota. Może nie są przeznaczonedo jedzenia wroztargnieniuzauważył Łukasz. A doczego? Żeby je zachować na pamiątkę. Marcepany muszą byćdo jedzenia. Dominiko Łukaszściszył glos, jakby Asman, stojący obok,i skupione wokół niego Amerykanki mogły rozumieć, o czymmówił. W Warszawie znowu jakaś okropna sytuacja. Pochódprotestacyjny został zatrzymany na skrzyżowaniu Marszałkowskiejz Alejami. Prosiłam cię, żebyśnie słuchał radia! 79. Nie mogłem się powstrzymać. Gomez zaprosiłmnie doszoferki. Zauważyłam. Akurat wtedy, kiedy byliśmy w kościele świętego Tomasza i oglądaliśmy El Greca Pogrzeb hrabiego Orgaza. Opowiemwszystkim w Warszawie, że byłeś w Toledo i nie widziałeśtego obrazu. I dlaczego. Daj spokój. Powiedz mi, możesz coś zmienić w tej sytuacji? Trudno coś zmienić, jak się jestdaleko. Łukasz! Dominika spoważniała, nie wyglądała już nadziewczynę, którą przedchwilą obchodziły marcepany. Potrafiłanagle stawać się dorosła i twarda, jakby uczyniły ją taką dziesiątkilat doświadczeń. Nie chcesz chyba powiedzieć, że tego żałujesz? Że chciałbyśteraz być tam? Znowu wszyscy pomyślą, że siękłócimy. Na szczęście nikt nie zwraca na nas uwagi. I nikt nas nierozumie. Dominika obrzuciła spojrzeniemgrupę Amerykanów. Może tylkoAsman patrzył na nich, ale ciemne szkła,które miał naoczach, nie pozwalały mieć tej pewności. Cześć, Dominiko! zawołał ktoś z tłumu,kłębiącego sięwokół straganów z marcepanami. Dominika odwróciła głowę. ObydwieSzwedki z Góteborgaprzeciskały sięjuż w ich kierunku, ciągnąc za sobą Hjalmarai dwóchhiszpańskich chłopaków. Carlos i Manuel przedstawiła ich od razu Harriet. Mówiłam ci, że będą czekać na nas wToledo. Studenci z Salamanki. Miło mi powiedziała Dominika dośćponuro. Nie potrafiłarozpromienić się od razu, choć sytuacja tego wymagała, nieprzestawała żywić w stosunku do Szwedek pewnych nadziei naprzyszłość. Za to Łukasz zauważyła to zezdumieniem błysnął uprzejmym uśmiechem, najwidoczniej pojawienie się towarzystwaprzyjmował z ulgą. Onsięmnie chyba boi, pomyślałaz przykrością. Te marcepany sąokropne powiedział Manuel. Miał, jakwszyscy młodziHiszpanie starannie przeprowadzony wśród kruczych włosów przedziałek i twarz młodego boksera, któryspodziewa się wygrać wszystkie rundy. Na mocnej brodzie czernił się już 80 zarost, choć najprawdopodobniej starannie ogolił się tego ranka. Okropne! powtórzył. Widzę, że daliście się też nabrać -dodałspostrzegłszy w ręku Dominiki nadgryzionego rycerzaz LaManczy. To po co tu wszystkichprzywożą? Dominika wrzuciłaDon Kichota do torby. Po co? zaśmiał się drugi zestudentów. W przeciwieństwiedo przyjaciela był drobnej budowy i sprawiał wrażenie licealistkizbardzo dobrego domu. Manuel, powiedziećim? Oczywiście, powiedz. Przewodnicywycieczek dostają procent od zakupów poczynionych przez ichgrupy ściszył głosCarlos, nie do końcaprzekonany, czy powinien to powiedzieć. W fabryce bronibyliście? Byliśmy odpowiedział Łukasz. Kupowaliście wszyscy noże do rozcinaniapapieru z toledańskiej stali? Kupowaliśmy przyznała prawiez zawstydzeniem Dominika, nie lubiła być nabierana. No to wasz przewodniknieźle zarobił. A teraz widzicie gogdzieś tutaj? Tam stoiDominika wskazała Juana, istotnie konferującego zożywieniem z właścicielką największego stoiska. Inkasuje należność stwierdził Carlos. Daj mu panie Boże zakończyła ten temat Harriet. W końcu każdy stara się zarobić. Dominikawymieniła krótkie spojrzenie z Łukaszem, ale niewróciło jeszcze między nimizwykłe porozumienie i nie miałapewności, czy odgadł, jak bardzo ją korciło, żeby powiedziećHarriet, że jest taki kraj, w którym ludzie nie lecą na zarobek i nicsię nikomu nie opłaca. Nie powiedziała jednak tego, choć byławściekła zarówno natych, którzy stali w pochodzie na skrzyżowaniu dwóch głównychulic w Warszawie,jak i na tych,którzy ich tamzatrzymali i ci,i ci mieliprawdopodobnie swojeracje, nie potrafiła ich zgłębić i niechciała, o Boże! naprawdę nie chciała się nad tymzastanawiać. Świeciło cudowne słońce ichoćzaczął się już sierpień, było ciepło,jakna początku lata, w torebce miała siedemset dolarów, a wszyscy tMoit. 81. chłopcy patrzyli na nią roziskrzonymi oczyma, biedne Szwedki nieprzeczuwały jeszcze, do czego to prowadzi. Nie powiedziałam wam wcale zwróciłasię do HarrietiIngrid dlaczego jesteśmy tu z wycieczką,w dodatku amerykańską. Dlaczego? spytała Harrietbez zbytniego zainteresowania. Pochodziła z kraju, w którym amerykańskość nikomu nie imponowała. Autokar amerykańskiej wycieczki uszkodziłnaszegofiata,włączono nas więc w składgrupy, dopóki nie zostanie naprawiony. Urządzawas to? No.. Dominika uznała za słuszne niewtajemniczaćSzwedek we wszystkie profity, płynące z podróżowania z Amerykanami, Harriet i Ingrid i tak zapewne nie byłyby w stanie tegozrozumieć właściwie. jest to trochę krępujące. Mniesięto podoba niespodziewanie odezwał się Łukasz,udawało musię raz po raz zadziwiać Dominikę. Nawet bardzo. Ma się towarzystwo, no i poprawiamy nasz angielski. Itak mówicie bardzo dobrze stwierdziłaIngrid. Wsadziła dłoń pod ramię Łukasza, przyjrzała mu się z bliskakrótkowzrocznymi oczyma. Dużo jest takichchłopaków w Warszawie? Dużo odpowiedziała za Łukasza Dominika. Przyjedź,to może sobie którego wybierzesz. Ten jest jużzajęty. Widzę mruknęła Ingrid,ale nie wysunęła dłoni spodramienia Łukasza. Zapraszamy was na lody i kawę odezwał się Carlos. Niebędziemy tu tkwić w tym upale. Znam tu niedaleko cienistąkawiarenkę. Chodźmy! poparł go Hjalmar. Najgorzej znosił słońce. Nos i czoło spalił już sobie na czerwono. Resztę twarzy kryło naszczęście gęste futro brody. Niestety Dominika powiedziała to z prawdziwym żalem,Hiszpanie zaciekawialiją, Carlos ze swoim nieśmiałym wdziękiemlicealistki z bardzo dobrego domu mógł być czarującym przyjacielem, Manuela chciałoby się doprowadzić do ostateczności. StosunekzŁukaszem spokojniał pośródswojej trwałości, każda dziewczyna potrzebowała odczasu do czasu odrobiny szaleństwa. 82 Niestety! powtórzyła. Nasza wycieczka już wsiada doautokaru, jedziemy zaraz na obiad. A ma na nim byćsam JeromeAsman, którego przygruchała panna Gibson, kierowniczka grupy. Widzisz zwróciła się z przekąsemdo Łukasza posądzałeś jątylko o talenty wojskowe, a to sama kobiecość. JeromeAsman? spytał Hjalmar. Ten dyrygent? Tendyrygent. Jaki dyrygent? spytały Szwedki. Amerykański. Hjalmar wreszcie mógł czymś zaimponowaćswoim dziewczynom. Nie słyszałyście? Cośtam słyszałam wzruszyła ramionami Harriet. Jesttylu dyrygentów na świecie. Ale najwyżej dziesięciuupierał się Hjalmar którychnazwiska siępamięta. Słuchaj. Harriet szła przodem z Dominika wstronę-autokaru. Widziałaś ichwszystkichtrzech. I co? Co powiesz? Mówiłam ci, że wciąż nie możemy się zdecydować. Decyzjanależy także do chłopaków. Tak myślisz? Takmyślę. Ale załóżmy, że oniwszyscy są w naszakochani. Carlosi Manuel chcą nas zaprosić do Salamanki. Ich starzy mają tambardzo znaną kancelarię adwokacką. Onitakże obydwaj studiująprawo. Niepraktyczny zawód wtrąciła Dominika. Dlaczego? Poza własnym krajemnigdzie naświecie nie można dostaćroboty. No to co? wciąż nie rozumiała Harriet. Nic. Tak tylko mówię wycofała się z dygresjiDominika. A wogóle w Hiszpanii będzie wamza gorąco. Tu tylkow górach sąporządnezimy. Tymyśliszod razuo wieczności. Dobrze spędzone wakacjeteż się liczą. Hjalmara szkodana wakacje. Tak myślisz? 83. Bo jemu, zdaje się, nie przeszkadza, że zna was od dziecka. Nie przeszkadza mu. No widzisz. Ale on jest jeden, a wydwie, Jakoś się zIngrid dogadamy. Za bardzosię przyjaźnicie powiedziała Dominika. Łukasz zostałz tyłu z chłopakami. Pozbawieni towarzystwadziewcząt od razu spoważnieli. Dawno wyjechaliście z kraju? spytał Manuel. Pytanie nie było skierowane do Hjalmara,ale Łukasz nie kwapiłsię na nie odpowiedzieć. Pytam,czy dawnowyjechaliście z Polski? sprecyzował jeściślej Manuel. Przed trzematygodniami. I niemacie żadnego kontaktu? Owszem. Otrzymujemy listy na poste restante. I to nazywasz kontaktem? roześmiał się Hjalmar. Mójojciec był w Warszawie dwa lata temu, wysłał list do mamy, aledostała go w tydzień po powrocie ojca do domu. Między innymitotakże się zmieni powiedział Łukaszsztywno. Staniemy się w pełni europejskim państwem,o towłaśnie toczy się rozgrywka. Nie boiszsię,żenie zdążycie wrócić do kraju? spytałCarlos. Łukasz miał ochotę nie odpowiadać na to pytanie, dopókiniezostanie postawione jaśniej,milczał, jakby nie rozumiał, co chłopakmiał na myśli. Ale wychowany w aluzjach i niedomówieniach, którew końcu stały się całą szkołą dialogu, musiał się zmieszać podspojrzeniem Carlosa,uznającego swoje pytanie za dostateczniejasne, Nieboisz się? powtórzył. Mamy nadzieję, że nic się nie stanie. Człowieku! Manuel zacząłdobitniej formułować swójpogląd na tę sprawę poraz drugiwojna wEuropie może zacząćsię od Polski. W świecie! Co.. w świecie? To nie będzie, to nie byłaby tylkowojna europejska. Ale zacznie się wEuropie. W ostatnieji nam, i wam 84 zwrócił się do Hjalmara udałosię utrzymać neutralność. Aleneutralność w tej wojnie. ...będzie tylko co najwyżej brakiem własnych działań wojennych. Dla rakiet z jądrowymi głowicami nie istnieją granice, a przyciasnocie w Europie. Przestańcie poprosił Carlos. Tak, przestańmy zgodził się Łukasz. Oni się boją bardziej, niż my, pomyślał. Nie mają ojców, którzyby im wciąż opowiadali o wojnie,nie stała się dla nich opowiadanącodziennością, Hiszpanie mieli przynajmniej swoją wojnędomową i, byćmoże, w rodzinach Carlosa i Manuela żyli jeszczedziadkowie, którzy odnieśli w niej rany ale Hjalmar. tak,w rodzinie Hjalmara dziedziczono z pokolenia na pokolenie serwisyz porcelany, których nie potłukłżaden dziejowy wstrząs. I nagle po raz drugi wojna w Europie może zacząć się od Polski. Nic sięnie stanie powtórzył. Nie musicie się bać. Potrafimy w spokoju sami rozwiązać nasze sprawy. Dlaczegowobec tegojesteś teraz tutaj? spytał z nietaktowną szczerością Hjalmar. Jestem architektem, nie zajmuję się polityką. Nie mamy tak ostrych konfliktów, jak wasze, ale unaswszyscy zajmują się polityką. I słusznie poparli Szweda Hiszpaniejeśli państwo mafunkcjonować, jak dobrze nastawiony zegarek, wszyscy muszą nadtym czuwać. No, pomyślałŁukasz, wasz zegarek regulowałdo niedawna jedenzegarmistrz, szybko zapominacie o tym. A powiedział: Architektura sama w sobie jest polityką. Macie najlepszyprzykład wHiszpanii. Jej polityczne dzieje są utrwalone w kamieniu. Architektoniczna Polska jest takżeobrazem swojej rzeczywistości w jejminusach i plusach. Bo plusy są także. I trzebajewidzieć i doceniać, jeśli chce się cośzmieniać na lepsze. Żadenz polskich architektów nie projektuje chętnie mieszkańz ciemnymikuchniami. Ale każdy wie, że nawet ciemna,ale osobna,własnakuchnia jestdobrodziejstwem i zdobyczą dla całych klas społecznych w Polsce, gdziejedna izba stanowiła,jeszcze nawet w okresiemiędzywojennym, mieszkanie wielodzietnejrodziny, dobrze jeślitylko jednej. Urwał, zmieszanywyznaniem, którego od niego nie fe 85. wymagali, i na które zapewne przy totalnej negacji wszystkiegoco było nie odważyłby się teraz w Polsce. Bo w środowisku, doktórego należał, myślano przedewszystkim o trzydziestu sześciulatach tłamszenia ambicji i inwencji, o kasowaniu wszelkiej indywidualności. Dlaczego ojcu raz po raz udawało się wygrywaćjakiś zagraniczny konkurs? Bo ładował całą swoją energię twórczą,wszystkie niewyżyte marzenia, w projekty dla innych, ponieważ niemógł realizowaćich w kraju. Wy także dodał, głównie doHiszpanów nie będziecie już tylko sami nastawiać swegozegarka,jeśli Hiszpania zdecyduje się przystąpić do NATO. Dzień jest zbyt piękny, żeby prowadzić taką rozmowęuśmiechnąłsię niewyraźnieCarlos. Słusznie zgodził się znim skwapliwie. Dominika wsiadała już do autokaru, więc chłopcy przyśpieszylikroku. Na pewno zobaczymy się jeszcze poobiedzie zawołałManuel. Mytakże nie byliśmy jeszcze w synagogach iw domu ElGreca. Będziemy was szukać, aż znajdziemy dodał Hjalmar,a Harriet i Ingrid zdumione spojrzały na niego. Hej! skinęłyna Łukasza. Słyszałeś? Słyszałem odpowiedziałz uśmiechem. Nie jesteśo mnie nic a nic zazdrosny? spytała Dominika,gdy już siedzieli w autokarze. Na szczęście zapomniała orozmowie,którą prowadzili przed spotkaniem Szwedek iich chłopców. Zazdrosny będę w Warszawie. Wśród tych wszystkich uczuć,których tutaj doznaję,zazdrość już się nie mieści. Dobrze, zostawmy zazdrość na Warszawę zgodziła sięDominika. Znowu była uległa i słodka jak marcepan, którywrzuciła do torby. Oparła sięo ramięŁukasza istarała się zajrzećmu w oczy. Czy todostrzegł i należycie docenił? Pozwoliszpannie Gibson, żeby nas rozdzieliła wKordowie? zapytałacichutko. Nigdy, nigdzie i nikomu na tonie pozwolę odpowiedział. W ogromnej restauracji, w której zamówionoobiad dla wycieczki, stały już na śnieżnych obrusach talerze z zakąską i butelki zwinem. 86 : . Najpierw to sobie obejrzymy szepnęła Dominika, posadzona przez pannęGibson wraz zŁukaszem przy długim wspólnymstole. Istotnie, talerze wyglądały zachęcająco. Ułożono na nichnaliściach sałaty cieniutko pokrojoną szynkę, salami, ociekającązłocistą oliwą sardynkę, dwa gatunki sera, rozkrojony na ćwiartkipomidor i kilka oliwek z migdałami. Boże! Jestem głodna, jakwilk! A co mówiła babcia? mruknął Łukasz. Babcia? Moja? Twoja, twoja. Sama mi opowiadałaś. Babcia mówiła, żepaniencenie przystoi apetyt. Mam nadzieję, że te panie nie mają poglądów polskichbabek. Dominika dopiero teraz obrzuciła spojrzeniem siedzącychprzystole. Spoważniała. Naprzeciwko pannaGibsonposadziłaAsmana, rezerwując dla siebie miejsce po jego prawej ręce. Po lewejsiedziała Sylwia Brook, która wautokarze powiedziała Dominice,żeszczęśliwa młodość w jakimś gronie to jak zapach dobrej wodykwiatowej, za nią jejprzyjaciółka Lauren Clyd i starsze małżeństwo, najwyraźniej olśnione obecnością Asmana. Pan, przechylającsię to do przodu, todo tyłu, dla ominięcia w rozmowie sąsiadek,zapraszał gowłaśniedo swojej stadniny koni. Tylko trzydzieści kilometrów od San Diego. Łatwotrafie,w całym stanie wszyscy znają stadninęScotta Lestera. Zresztąwyjadępo pana na lotnisko. Mam tak mało czasu bronił się dyrygent. Alekiedyś musi panwypocząć. Ja najlepiej wypoczywamw siodle. Trzy lata temu sprowadziłem z Polski wspaniałego ogiera. Aż zPolski? spytał Asman. Opłaca się z tak dalekasprowadzać konie? Bardzosię opłaca. Oni mają świetne hodowle. Zapłaciłem zaniego dwadzieścia pięć tysięcy dolarów, ale mam już po nimpotomstwo, a na każdych wyścigach. Scott, kochanie przerwała mężowi pani Lester, wyraźniezakłopotana elokwencją małżonkapan Asman najprawdopodobniej wcale nie interesuje się końmi. Nie jeździł pannigdy konno? spytał z rodzącym sięrozczarowaniem właściciel stadniny. Asman uśmiechnął się. E 87. Owszem. Ale bardzo dawno temu. Jeszcze podczas wojnyw szkole kadeckiej. Gdzie? chciałod razu wiedzieć Lester. Asman patrzył na Dominikę i Łukasza i wciąż się uśmiechał. Nawet niedalekostąd. W Afryce. WAfryce? zdziwił się koniarz. W Afrycepotwierdził Asman. Panna Gibson od początku ze zniecierpliwieniem przysłuchującasię tej rozmowie, postanowiła wreszcie ją przerwać. Podniosław górę szklankę zwinem. Zdrowie naszegosławnego gościa! Asman podniósł także w górę swoją szklankę. Zdrowie państwa! Wino było dobre. Nieprzypominało Dominice młodegosikacza,którymusiała pić w Bułgarii, ponieważpodawano go do obiadui kolacji po butelce na dwie osoby, a cała wycieczka twierdziła, żetylko popijanie winem tłustych bułgarskich potraw może uchronićprzed rozstrojem żołądka. Upiję się powiedziała do Łukasza. Upiję się, ale niezostawię ani kropli. Żebyś tylkoprzystole nie zaczęła śpiewać. Na przykład co? Boja wiem? Czerwony pas albo Góralu, czy cinie żal? Co ci przychodzi do głowy? U ojca czasem zbierają się panowie,którzy po kielichuśpiewają tylko to. Okropne. Mogliby śpiewać co innego. Ale śpiewają tylkoto. Słuchaj Dominika zmieniła nagle temat. Co on mógłrobić w Afryce? Kto? Słyszałeś przecież. Asman. Co mógł robić podczas wojnyw Afryce? Amerykanie i Anglicy bili się tam z Niemcami. Ale on mówił, że byłw szkole kadeckiej. Co to mogła być zaszkoła? Wyjaśniłbym ci to, moja mała,myślał Asman, gdyby był na toczas. Opowiedziałbym cio takich, jak ty. nie, chyba jeszcze 88 hardziej smarkatych polskich dziewczynach ze Szkoły MłodszychOchotniczek, które przywiezionoskądś z Iraku doobozu OastinaGdzie to było? W Izraelu? Tak, ale wtedy była to Palestyna i tamwłaśnie znajdowało się dowództwo polskich Szkół Junackich. Odjak dawna o tym nie myślał? Dlaczego nie myślał? Dlaczegodopiero widoktych dwojgaPolaków siedzących naprzeciwkopostawiłmu przed oczy szeregi polskich chłopców i dziewczątw mundurach, przypomniał mu ich glosy, jakby mówili do niegodziś,tu, przy tym stole, anie przez przestrzeń wszystkich latzapomnienia. Te nie kończącesię rozmowy po ćwiczeniach, tetrwające późno w noc próby przedstawień, podczas których onniestrudzenie wszystkim akompaniował. Gdyby rannym słonkiem kto to śpiewał? Bo wystawilinawet Halkę wspólnymi siłamiKadetów i Ochotniczek. Kto śpiewał partię Halki? Nesia Perełko. Bardzosię martwiła,że nie ma warkoczy. Była ostrzyżona krótko,jak ta dziewczyna z naprzeciwka, tylko że wtedy to nie była sprawamody. Przed wojną strzyżono tak dzieci z polskich sierocińców,a potem te dziewczynki w mundurach, których nagie szyje wystawały zza obszernych wojskowych kołnierzy jako odarte z piórszyje przestraszonych ptaków. NesiaPerełko przeżyławojnę. Udałosię jejją przeżyć. Jak jemu. Dostał od niejlist, kiedy miał koncertw Londynie. Napisała:Czy pamiętasz, że całowałeś mnie któregoświeczoru, kiedy wracaliśmy po próbie w salce kinowej obozuQastina? Nie pamiętał. Tyle było tych dziewcząt iwszystkiecałowały się chętnie, nie pamiętał. Dopiero teraz poczuł prawiewoń tego wieczoru, usłyszał sypki, suchy szelest palmowych liścinadgłową, zobaczył przerażone trochę oczy Nesi pod jasnymirzęsami. Hiszpańscy kelnerzy, wszyscy bardzo młodzi, poważni i skupieni,jakbycelebrowali jakieśmisterium, roznosili jużrosół w dużychfiliżankach. Naprawdę nie może pan zostać z nami na popołudnie? pytała pannaGibson. Przykro mi, ale mam zamówiony pokójw Kordowie, nocujętom i rano jadę do Torremolinos. Chciałbym wypocząć przedkoncertami. Oczywiście, to najważniejsze szepnęła z rozczarowaniemSybill. 89. Po obiedzie Asman skłonił się wszystkim przy stole. Dziękuję państwuza dzisiejszy dzień. I zapraszam na mójkoncert w Los Angeles w grudniu przed samymi świętami. Będęprowadził Drugą symfonię Mahlera. Przyjdziemy na pewno szepnęła Sylwia Brook. Cała wycieczka wyległana parking przedrestauracją,Asmanrozdającukłony, jakby schodził z estrady, szedł prosto do samochodu, zatrzymał się jednak na chwilę i podszedł do Dominiki. Struchlała. Chciałem panipodziękować za kilimy. Och! szepnęła. To ja panu dziękuję. Cieszę się, że będąu pana. Tak. Zawieszę jew swoim pokoju. Gdybym wiedziała, że to panje kupi, postarałabym się, żebybyły jeszcze piękniejsze. Nie, nie zaprotestowałgorącote są akurat takie,jakiepragnąłemmieć. Cieszę się powtórzyła Dominika. Nic innegonie przychodziło jej do głowy, wszyscy patrzyli na nią, wyróżniona tąrozmowączuła, żetraci przytomność. Będę teraz śledził wystawy, naktórych mogłyby być pani prace. To nie nastąpi takprędko powiedziałazmieszana. Przed ukończeniem studiówna pewno nie uda mi się nic wystawić. Nawet w kraju zarumieniła się i to jąspeszyło jeszcze bardziej. Miejmynadzieję, że będzieinaczej. Asman wziął jej rękę,niezgrabnie jakoś zamkniętą w pięść, i' szybko pocałował. W Polsce całuje się panie w rękę,prawda? Już raczej nie szepnęła beztchu. Przywołajmy wobec tego dawny obyczaj. Jeszcze razpocałował ściśniętą piąstkę i zaraz odszedł, nie odzywając się już donikogo. VI W samochodzie odetchnął. W nocy tęsknił do towarzystwa,ateraz wydało mu się uciążliwe, rozpraszające kojący spokój, jaki 90 ogarniał go w Hiszpanii, jakiego pragnął, najaki miał nadziejęw Hiszpanii. Czy miało mugo zniszczyć spotkanie dwojgamłodych, którzy w jednym z najpiękniej szych miast świata rozmawiali o jakimś pochodzie, zatrzymanym na skrzyżowaniu ulicw Warszawie? A może Warszawa, i tylkoWarszawa była dla nichnajpiękniejszym miastem świata? Nigdy wniej nie był. Ojciec umarł za wcześnie, żeby mu jąpokazać, a zapewne jeździł tam, choćby ze sprawami lwowskiejIzby Skarbowej do Ministerstwa Skarbu. Babka wybierałasię conajwyżej do Tarnopola, a wycieczka szkolna, w której razjedynyuczestniczył, zorganizowanazostała dla zwiedzenia ZakopanegoiKrakowa. Nie zapamiętał z niej wiele. Ścisk w zwiedzanychmiejscach,upał i pragnienie, to byłynajsilniejsze wrażenia, jakichdoznał. Zresztąw ciągu tych pierwszych piętnastu lat swegożycia,w ciągu tychlat przed wielką podróżą, nigdy nie pragnąłwyjeżdżać z Zaleszczyk. Wydawałymu sięmiejscem wszelkiegopiękna,radości i różnorakich szans, i po prostu nieistniał powód,dla którego miałby je opuszczać. Tak myślała i mówiła babka,a zawsze był z nią wzgodzie. W niedzielę,kiedy sklep był zamknięty, babka przykrywałagłowę czarnymjedwabnym szalem i stosownie do pory roku w odświętnej sukni lub odświętnym płaszczu szła z nim na spacer. Świętem w jej religii była sobota, aleponieważ żyła wśród Polakówi Ukraińców, a niedziela była ichświętem świętowała ją takżerazemz nimi. Przed kościołem i cerkwiątego dnia bywało tłoczno. Panie z towarzystwa prezentowały nowe kapelusze, chłopki sutowyszywane rękawyswoich koszul. Janko,żebrak spod kościoła,o którym się mówiło i wiedziało, że był właścicielem jakichświelkich dóbr gdzieś tam daleko, odbywającym pokutę za zabiciebrata z zazdrości o żonę, Janko, który doczekał się pocztówekZ własną podobizną, zbierał hojne datki w swoją podartą czapkę. Choć nie byłoim podrodze, przechodzili zawsze obok kościoła,bobabkalubiła to miejsce, gdzie spotykalisię najznakomitsi obywatele miasta, gdziewszyscy wzajemnie się sobiekłaniali, a babka2ażywala tuswojej kupieckiej ważności, odbierając i rozdając"klony. Byćmożemyślaławtedy, ilekto jest jej winien i przysięgałaWbie, że nie dawięcej na kredyt tym, których stać było na nowekapelusze, a niemieli pieniędzy, żeby spłacić dług Sarze Asman. 91. Dla niego podczas tych spacerów najważniejszy był Janko,siedzący pod ścianą kościoła w kupie swoich łachmanów. Miałpodobno tylepieniędzy, że mógł sobie kupić ubranie, najlepszei najdroższe ze wszystkichubrań, jakie przywozili żydowscy kupcyz Łodzi na doroczny jarmark na Spasa. Ale wolał swoje łachy,możenależałydo pokuty, amoże byłyzawodowym kostiumemżebraka. Bo każdy,żeby mu się lepiej przyjrzeć, żeby sprawdzić, czyżyje jeszcze w górze swoich szmat, pośród nieobcinanych nigdywłosów i szczeciniastej brodyzbliżał sięi rzucał pieniądzew rozłożoną na ziemi czapkę. Coniedziela leżało tam także pięćgroszy Sary Asman. Prosił zawsze babkę, żeby muje dała i okrutniebojąc się dziada, drżąc zestrachu i emocji, szedł do niego pełenobrzydzenia i ciekawości. Nie patrz takna niego mówiła babkabocię urzeknie. Nie wiedział, coto znaczy, alejeszcze bardziej się bał ijeszczebardziej był ciekawy tych mogących "urzec"oczu Janka. Naszczęście nie był długopoddawany ich spojrzeniu, bobabkaciągnęła go za rękę i, wydostawszy sięz tłumu przed kościołem, szlizaraz albo w stronę "Sokoła" idworca, patrzeć jeśli to byłolato na przyjeżdżających i odjeżdżających letników, albo wzdłużpałacu barona do zawalonego podczas pierwszej wojny światoweji odbudowanego dopiero przed wybuchem drugiej mostu, albo i tam chodzili najczęściej na kirkut, żydowski cmentarz nałupkowej skale nad słoneczną plażą. Na tym cmentarzubabka zawsze bardzopłakała. Nie przeszkadzał jej w tym, bo wiedział, że po każdym takimpłaczu babka odchodziła od grobów jakbypocieszona, umocnionanadzieją, żeleżeniepod kamienną tablicą na wysokiej skale nadDniestrem zwidokiem na rumuńskącukrownię to byłajednakjakaś przyszłość, pewna i spokojna, bez szamotania między podatkamia nigdy nieściągniętymi długami od klientów jejsklepu. Zasięgała tu także wszystkich dobrych rad uojca, który najlepiejznał się na handlu, albo u męża, który całkiem na nim się nie znał,ale miał dobre żydowskie sercei myśleniem o nim zmiękczałaswojewłasne, gdy wydawało jej się zbyt twarde w bezustannej walceo pieniądze. Tatę, mówiła, czyja muszę mieć w sklepiewszystkow pierwszorzędnym gatunku? Teraznie są czasy na pierwszorzędnygatunek. Jak ludzie nie mają pieniędzy i chcą brać na kredyt, to 92 ja przez ten pierwszorzędny gatunek jestemwięcej stratna, niżgdybym sprzedawała byle co. Ja wiem, tatę, ja wiem, żegdybyu Sary Asman niepachniałowszystkim,co jest na świecie najlepsze,to nieprzysyłałbydo mnie po zakupy swojej kucharki pan starosta,pan burmistrz,pan aptekarz i pan doktor Sadko, pan mecenasLewenfisz, co jegożona jest taka trefna na jedzenie, jak jakaksiężniczka,pan sędzia i pan architekt powiatowy, ksiądz, popi rabin, pan kierownik szkoły,pan dyrektor gimnazjum i pandyrektor seminarium, a nawet sam pan komisarz policji. Gdybyw sklepieSary Asman nie pachniało tak dobrze, to by nieprzychodziły do niej wszystkie najdelikatniejsze panienki zmiastapo czekoladę, chałwę, fistaszki i świętojański chleb, nie wpadalibymłodzipanowiepo papierosy i pilznera, rumuńscy oficerowiepokawę,jeśli nie przywieziono im jej z Czemiowiec. To wszystkopięknie, tatę. Człowiek się cieszy, jak ma taki sklep, najlepszy nacelemiasto. Ale ja się pytam, coja ztego mam? Bo niech jedentobuz weźmie na kredyt i nie zapłaci, to diabli biorą całąkalkulację. A tych łobuzów jest więcej. Ale ja bym sobie jeszcze z nimiporadziła. Najgorzej,jak przychodzątacy, co ja wiem, że nigdy niezapłacą, ta cała polska, żydowska i ruska biedota, która patrzynapolki i dzwoni groszami w kieszeni. Co ja mam zrobić, jakprzychodzi Samuelek Blumenblau. O Samuelkumówiła babka już nie do ojca, ale do męża, doArona Asmana, który miałtakie dobre, że aż chore ztej dobrociserce. Aron, mówiła, co ja mam robić, kiedy przychodzi SamuelekBlumenblau? On staje na progu sklepu, nawet drzwi nie zamyka,jakby chciał od razu uciec, oczy ma jak dużeprzestraszone śliwki,Ba które zaraz spadnie deszcz,i nie może nicpowiedzieć, bo taktrzęsąmu się wargi i broda. I czy tojest w porządku, Aron, że jamuszęmu dać i mąkę, i cukier, i śledzie? Ja się pytam, dlaczego? Co to mnie obchodzi, że ten zdechlak krawiecBlumenblau co rokurobidziecko swojej kapraweji przydeptanej żonie? Co ja mamdotego? Dlaczego ja mam sięmartwićtą gromadką bachorów i myślećPo nocach o tym, że mój dobry mąż w grobie by się przewrócił,Sdybymchociaż raz odesłała tego obsmarkanego Sąmuelkaz puMymi rękami. " Stał przy babce i czekał, aż się wypłacze, ażjej twarz obeschniezłez iskamienieje. Oznaczało to koniec dobrotliwej rozmowy 93. z tymi, którzy tu leżeli. Bez łez, z zacięciem warg opłakiwała babkatę, której tu nie było. Estusia Asman leżałagdzieś na Łyczakowskim cmentarzuwe Lwowie u boku swego pięknego goja, jeszczebardziej, niż za życia, utracona dla matki po śmierci. Nie narzucałsię wtedy oczom babki, bo choćspod czarnych, zawszeopadającychna czoło włosów, patrzył na nią ciemnymspojrzeniem Estusi,resztę twarzy odziedziczył po ojcu rażąco słowiańską. Bezczułościciągnęła go wtedy za rękę ku wyjściu z cmentarza i rozpogadzała siędopiero na szerokiejasfaltowej ulicy, która wiodła przez całemiastood koszar i Oficerskiego Domu Wypoczynkowego aż pograniczny most. Ta ulica, wylana asfaltem chybawtedy, kiedy doZaleszczyk miałprzyjechać nawypoczynek samMarszałek Piłsudski,była nieprzemijającym powodem do dumy wszystkichobywateli miasta. Z racji bliskiejgranicy ruch był na niej niewielki,używano jej więc bardziej jako deptaka niż jezdni i babka takżekroczyła zawsze jej środkiem, z podniesioną głową,jakby i jejzasługa była w tym, że ludzie mieli pod nogami gładki asfalt, a niekocie łby. Nie rozmawiając jeszcze ze sobą, mijali ryneczek odświętniepusty, zamknięty magistrat i uśpioną do południa "Warszawiankę", w której codnia był dancing. Babka stawała się rozmownadopiero kołopałacu barona, zawsze ją ciekawiło, czy okiennice niezostały przypadkiem odemknięte i czy panbaron nie pojawił sięw swoim rodowym gnieździe. Bo toby oznaczało, że może któregośdnia przyspecjalnie dobrym humorze przypomni sobie otychtrzystuzłotych, które był jej winien, i przyśle znimi klucznicęPelaszkę, pilnującą pałacu podczasnieobecności panabaronai usługującą mu, kiedy przyjeżdżał. Czasem pan baron zjawiał się w sklepie osobiście. Zawszesamochodem, choć od pałacu do sklepu nie było chyba nawetkilometra. Wyskakiwał z otwartegowozu, wiecznie młodzieńczy,sportowoubrany, w kaszkiecie, tweedowej marynarce, pumpachi kraciastychpończochach. Babka wychodziła mu naprzeciw zzalady, cała w uśmiechach i uprzejmościach. Pan baron zdejmowałrękawiczkęi podawałjej rękę. Jaksię pani ma, pani Asmanowa mówił. Nie pytał, alewłaściwie mówił, nie był przecież naprawdęciekaw, jak się ona ma,więc odpowiadała krótko, ale z wdzięcznością: 94 Dziękuję, panie baronie. Po takim powitaniu nie mogło być oczywiście mowyo pieniądzach. Baron podchodził do półki z winami, chwaliłich gatunki,podziwiałbabkę, że się tak nanich zna, i w końcu kazał sobieodesłać kilka butelek. Babkapytała bez tchu: Zapłaci pan baron gotówką czy zapisać na rachunek? Na rachunek, na rachunek,paniAsmanowaodpowiadałbaron w roztargnieniu. I znowu podawałbabce rękę i lekkimkrokiem wychodził zesklepu. Ludzie opowiadali w miasteczku, żekiedy raz przyklęknął w kościele, podeszwyjegobutów okazały siędo szczętu zdarte. Ale samochód ma, mruczała babka, i wżenił siępodobno w jakiś duży majątek gdzieś pod Jarosławiem, może żonamiała lepszą głowę do gospodarki i siedzieli w nim jeszcze bezwiecznego strachu przed komornikiem i sekwestratorem, przedktórymi drżała większość podupadłej arystokracji, zniszczonejpracz rozrzutność, zbyt dobroduszną wiarę w rządców i własnąniegospodarność. Doszła do tego jeszcze wojna i ustalone po niejgranice, które część majątków pozostawiły za Zbruczem. Człowiekbiednieje prędzej, niżsię bogaci, i tak baron był tym. kim był dłużnikiem Sary Asman na głupie trzystazłotych, których niebyłw stanie zapłacić. To nie jest żaden interes szeptała babka wieczorami,sprawdzając swoje rachunki. Jaki to jest interes, kiedy mojepieniądze nie są u mnie, tylko u ludzi? Niechby one były chociaż najakimś procencie, ale one nie są na żadnym procencie, one nawetkapcanieją zkretesem, kiedy się nimi nie obraca. Jeremiaszek! podnosiła babka nagle głos ty sobie dobrze zapamiętaj, Jeremiaszek, co tobie mówi twoja babka! Ty nigdy nikomunie dawaj"akredyt! Kredyt to jest śmierć na pieniądz i na sklep. Nawet,Jakprzedtobą ktoś uklęknie i zacznie się bić w piersi, i przysięgać, żejutrozapłaci ty bądź jak skała, Jeremiaszek, tybądź. Babka urywała i milkła, bo przypominało jejsię,że on przecieżWcale nie miałstać za ladą w sklepie, ale w Ameryce, albo jeszczegdzie indziej,miał wchodzić we fraku na wielką scenę,siadać przyfortepianie i grać, grać jak Paderewski. 95. - Komu ja ten sklep zostawię? zaczynała wtedy biadaćbabka, a on siedział cicho i popłakiwał nawet ze szczęśliwej nadziei,że może jednak zostanie w tym sklepie i nie będzie musiał po kilkagodzin dziennie bębnić na fortepianie. Ale nie trwało to długo, babka przytomniała, ogarniała jązwykła, podsycona przeciwnościami losu energia i znowu słyszał jejwołanie:Jeremiaszek! Dlaczego ty nie grasz, Jeremiaszek? Czy tychcesz babunię przyprawić o szlag? Zaczynał grać, ciężkoi nieudolnie,naumyślniemylił się i zaczynałod początku, wszystko po to, żeby babkapomyślała, że onjednak nadaje się do sklepu, tylko do sklepu,a nie do fortepianu. Ale SaraAsman nie zwykła była zmieniać raz podjętych decyzji,a odwagi życiowej miała tyle, że starczyło jej nawetna rozmowęz panem baronem. Zjawił się, jak zwykle, wyskoczywszy zsamochodu w kaszkiecie,tweedowej marynarce, pumpachi kraciastychpończochach,podał babce rękę i powiedział: Jak się pani ma, pani Asmanowa. Ale babka, zamiast odpowiedzieć "dziękuję, paniebaronie",chrząknęła, spuściła oczyi zaczęłabardzo cichutko, ale i bardzowyraźnie: A jak ja się mam mieć, panie baronie, jakczasy takie ciężkie,że każdy złotówkę dziesięć razy obróci w kieszeni, zanim ją wyda. No tak. bąknął baron opieniądz teraz bardzotrudno. Święte słowa,panie baronie, o pieniądz bardzo trudno. Toniech pan baron sobie terazpomyśli, że są itacy, co i tej złotówkinie mają, albo nie chcą jej wydać, a ja żywą gotówkąpłacę za mójtowar, więc kiedy ludzie mi go zabezdurno ze sklepu wynoszą,to co ja z tego mam? Ja mam z tego plajtę, panie baronie. I wielkąbiedę, i wstyd na stare lata. Sytuacja jest rzeczywiście trudna. Baron wciąż jeszcze niebrał tego wszystkiego do siebie. Odwrócił głowę w stronę półekz winami i lustrował je uważnym wzrokiem. To w ogóle niejest sytuacja podniosła trochę glos babka. To jest katastrofa nie sytuacja. Katastrofa! Ja wszędziemuszę dać żywy pieniądz, a mnie ludzie płacą dobrym słowem. Coczłowiek może miećz dobrego słowa, sam pan baron wie. MójwnuczekJeremiaszek, ukłoń się panu baronowi mój wnuczek ^ chodzi do pani profesor Hawlukowej. Ona mu daje lekcje nafortepian. Na co? spytał baron. Na fortepian powtórzyła z dumą babka. Ale czy panmyśli, że ona,że pani profesor Hawlukowa chociaż jedną nutkęJeremiaszkowi pokaże zadobre słowo? Dwa złote musi przynieść,i położyć na fortepian. Dwazłote za godzinę. A po co jemu te lekcje? spytałz leciutkim pobłażaniem panbaron. Jak to po co? Babkanieraz słyszała to pytanie i zawszedoprowadzało ją do wściekłości. O tej śpiewaczce ze StaregoSączapan baron słyszał? Ada Sari się nazywa. Oczywiście, że słyszałem. To słynna śpiewaczka. Nie wiedziałem, że pochodzi ze Starego Sącza. A widzi pan baron! Ajak jąjej tatunio do profesorówjiosyłał, do Włoch woził, to też się wszyscy pytali na co jej telekcje? '' Ale z Jeremiaszka nie będzie przecież drugiej Ady Sarizażartował sobie pan baron. Nie powiedziała z godnością babka. Z Jeremiaszkabędzie drugi Paderewski. Moja pani Asmanowa zacząłbaron jakoś tak, jakbymubyło babki żal. Ale babkanie pozwoliła mu dokończyć. Paderewski! powtórzyła z mocą. I zaraz szybko dodałajuż bez krążeniawokółtematu. Więc widzi pan baron, żeja muszę mieć moje pieniądze. Ja bardzo szanuję panabaronai mójojciec bardzo szanował ojcapana barona idziadka panabarona. Skończmy z tym, pani Asmanowaprzerwał jej baronbardzo spokojnie. Ile jestem pani winien? Trzysta trzydzieści złotych pośpiesznie wyrecytowałababka z nadzieją wgłosie. Było trzysta, ale ostatniokazał pan baronPosiać sobie kilkabutelek wina. W porządku. Trzysta trzydzieści. Oddam pani natychmiast. Sprzedam pałac i natychmiast oddam. Co.. pan baron. zrobi? spytała babka cicho. Sprzedampałac. Pałac. Panie baronie? 9697. A co mam zrobić, jak pani nie może poczekać na te trzystatrzydzieści złotych? Muszę sprzedać pałac. Sklep zaległa cisza. Samuelek Blumenblau, którego babkaprzyjęła do sklepu na posyłki, może nawet w nadziei, że kiedyś jej w nimpomoże, przysiadł na podłodze za ladą i świszczał przez zapchanysmarkami nos. Przeze mnie pan baron sprzeda pałac? spytała w samoserce ugodzonababka. No, jak pani nie może czekać. Ktopowiedział, że ja nie mogę czekać? Czy ja powiedziałam. że ja nie mogę czekać? Słyszał pan baron takie moje słowo? - Ale cała ta rozmowa wybaczy pani, nie jestem przyzwyczajony dotakich rozmów. Sprzedam pałac i wszystko zapłacę. Mam już nawet kupca. - Ma pan baron kupca. - powtórzyła babka struchlałymgłosem. Tak. Fabrykant żydowskiz Łodzi. Chce kupić od razu i zagotówkę. Babkawyskoczyła zzalady i szarpnęła barona za ramię. Pan tego nie zrobi, panie baronie! - Powiedziałem już pani, że muszę. -Taki pałac! Taki pałac! Babka chwyciłasię za głowęikołysała nią zawodząc. W takim pałacu nie może mieszkaćjakiś parszak z Łodzi. Tam zawsze mieszkało jaśnie państwo. A wszyscy inni mogli tylko patrzeć przez sztachety, jak pawiespacerują po trawnikach. Jakie tam pawie parsknąłz goryczą baron teraz jesttylko jeden wyłysiały paw, i to gomoże wkrótce Pelaszka zje naobiad, jak już nie będzie miałanic innegodo jedzenia, od roku jeinie płacę. A widziała panipark od strony Dniestru? Nie ma jużtamtrawników, któretak piękniewyglądały z rumuńskiej strony. Terazrośnie tam marchew, pietruszka, kapusta i groch. Słyszy pani? Kapustai groch' Pelaszka je posadziłai wcale jej się nie dziwię. Zawsze to jakieś pożywienie. Gdybym wiedziała. panie baronie, gdybym wiedziała. -szeptała babka. Sza! Pani Asmanowa! Takajest prawda. 98 , Ale żeby zaraz pałacsprzedawać? I tow dodatku jakiemuśŻydowi? Muszęzapłacićdługi. Ale ją mogę poczekać. Panie baronie! Ja. mogę poczekać! Co to jest dla mnie trzysta trzydzieści złotych. Pan wie, ile są miludzie winni? Ja już panu baronowi lepiej tego nie powiem, bobyumie może przy tym trafił szlag. Japanubaronowi zarazpoślęyna. Takie, jakie pan lubi. Włoskiwermut, węgierski tokaji hiszpańską malagę. I niech pan baron nawetnie myśli o tym, ile tokosztuje. Ale jatak nie mogę, pani Asmanowabronił się słabobaron. Ja pana proszę! Tylko niech pan nie sprzedaje pałacu. Niechmi pantegonie robi! :;'I na tym skończyło się to upominanie opieniądze u barona. Babka nawetjeszcze dołożyła do tego interesu, bo kiedy tylkozobaczyła klucznicę Pelaszkę, zawołała ją do sklepu,dała jej mąki,kaszy ismalcu,i jeszczedziesięć deko prawdziwej kawy na dodatek,żeby tylko nie zjadła pawia. '. Boco niedziela chodzili przed pałac, stawali przed sztachetamii patrzyli, jak paw spaceruje po trawniku. Od frontu wciąż byłbowiemtrawnik; marchew i pietruszka, kapusta igroch rosły zapałacem, z ulicy nie było ich widać. :Ale jednego roku wyrzucono cale to warzywne tałatajstwoz: parku. Na wiosnę przyjechał z Warszawy major od razuwszyscy w mieście wiedzieli, że nazywa się Lepecki iwynajął całypensjonat nad Dniestrem obok pałacu barona. W ogrodzeniuparku odstrony pensjonatuzrobiono furtkę,a na miejscu warzywzasiano trawę i posadzonokwiaty do Zaleszczyk na letniwypoczynek miał przyjechać Marszałek Piłsudski. Major Lepecki zjawił się również u babki w sklepie. Chodziłoo to, czy może zapewnićcodzienną dostawę świeżegomasła, jaji serów do willi Marszałka. Babka przyjęłazamówienie z nabożną wdzięcznością. Dorzuciłado niego z własnego pomysłu miód z najlepszej pasieki w Dobrowlanach, owczą bryndzę, salami i kabanosy prostoz Kut, prostoz Kut małe zielonkawe gomółki chorutu, ormiańskiego przysmaku9a prawdziwą ormiańską zupę. 99. Zanosiła to wszystko rano, jeszcze przed otwarciem sklepu,masło zawsze obłożone lodem, żeby nie rozpuściło się na upale. Towar przyjmowała kucharka, żadna tam zaleszczycka, ale przywieziona zWarszawy,rozwijała towar,oglądała, wąchała. Chodziłzawsze z babką i widział,jak nie lubiła tego oglądania i wąchania,a jeszcze bardziej tego, jak wkuchni zjawiał się major, zapraszałbabkę do stołu i na wyrywki kazał jej próbować. A może teraz odrobinęmasła, pani Asmanowa? Kawałeczekkabanosa? Albo salami? Początkowo babka się gniewała. Co pan sobie myśli,panie majorze? Że jąbym naszegokochanego pana Marszałka. Mójzięć wLegionach służył. Niech pani je, pani Asmanowa przerywał jej major niech pani je! Po wyjściu z willi babka zawsze obmacywała szczękii mruczałapłaczliwie: Muszę iśćdoZajmana to był dentysta wszystkie zębymi się ruszają od gryzienia tych kabanosów. Towarzyszył babce codnia; niby pomagał jej nieść koszyk, aległównie chodziło o to, żeby mógł zobaczyć Marszałka, albousłyszeć jego głos, albo z bliska powąchać to powietrze, którymoddychał. Nigdy jednak niemiał szczęścia, nikt zresztą goniezaznał w całym mieście, nikt nie widział Marszałka. Przedwillą stałżołnierz i nie można było nawet czekać nachwilę, kiedy Marszałekwychodził do parku barona na spacer. Ci, którzybardzo chcieli gozobaczyć, brali przepustkiw starostwie, płynęli łódką do Rumuniina drugą stronę Dniestru, bo mostu jeszcze wtedy nie było,i siadalina wysokiej skarpie, wyczekując na pojawienie się w alejkachprzygarbionej sylwetki w siwym mundurze. Pytał babkę, dlaczego Marszałek nie spaceruje po Zaleszczykach. Patrzyła na niego prawie zgorszona,że tego nie rozumie. Taki wielki człowiek mówiła nie może wyjść na miasto,jak jakiś zwykły goj. Jegoby możezaraz chciał ktośocoś prosić,alboza coś dziękować, albo zabić. Zabić? dziwił się z przerażeniem. A co tymyślisz? Właśnie tym st różni wielki człowiek odzwykłego, że jego zawsze chce ktoś zabić. Za co? Nie ma żadne zaco. Za to,że wielki. Bokto bychciał na przykład zabić Sarę 100 Asman, jak onajest taka sama jakwszyscy ludzie. No, może trochęmądrzejsza. Nawet ci, co są mi winni jużpo pięćdziesiąt złotychi ja im więcej nie chcę dawać nakredyt, myślą sobie co najwyżej: niechby ona zdechła! Niechby ona zdechła, ta stara,skąpa cholera! Ale żaden nie weźmie noża, albo rewolwera, jak ten zbzikowanystudent, co zastrzelił w Sarajewie księciaFerdynanda żadennieweźmie do ręki nic takiego, żeby zabićSarę Asman. Bożeby byćtak ni stąd, nizowądzabitym, totrzeba być kimś. Każdy wielkiczłowiek to sam cymes dla tych, którzy chcą zabijać. Kiedy w mieście dowiedziano się, że babka codnia chodzi dołrilli Marszałka, że przepuszcza ją tam żołnierz i że rozmawiaz kucharką, ą nawet czasem z majorem Lepeckim, ludzie zaczęliznosić babceróżne prośby i podania do marszałkowskiej laski. Jednichcieli, żeby im obniżyć podatki, drudzy, żeby darowano imjakieś kary,synPawliczuka gospodarz ze Starych Zaleszczyksiedział wwięzieniu za ukraińską politykę, a żona emerytowanegosekretarza starostwa miała brata bezrobotnego, wyrzuconego z nauczycielstwa pod zarzutem komunistycznych kontaktów. Przynoszono babcepodania o stypendia dla dobrze uczących się uczniów,o koncesje na sprzedaż wyrobów alkoholowych i tytoniowych,ozwolnienie z wojska. Babka nikomu nie odmawiałaprzysługi,wsadzała papiery do koszyka i zanosiła do willi. Kiedyudawałosięjej wręczyć je samemu majorowi Lepeckiemu, dorzucała za proszącymi słowo swego poparcia, bo tak jakwszyscy bardzo pragnęła,żeby w mieściepozostała dobra pamięć po DostojnymGościu. W tym, co nastąpiło, najgorszebyło to, że ludzie mieli tylenadziei. Wspominano, jak arcyksiążę RudolfHabsburg wizytowałGalicję i znoszono mu zewsząd różne prośby, które odrazuzałatwiał własnoręcznym podpisem więc jakżeby teraz miałyzostać nie wysłuchane ludzkie żale, zanoszone już nie do obcegowładcy, ale do własnego Marszałka? Lato się skończyło. Marszałek wrócił do Warszawy, a z nimPojechały do Warszawywszystkie prośby i podania, gdzie wszelkiilad i słuch o nich zaginął. Babka najpierw czekała; jak ciwszyscy, których podania zanosiłado willi. Później, kiedy czas czekania wydłużyłsię w zupełnie jasnąniedorzeczność, zaczęła popłakiwaćz żalu i rozczarowania. Kogo 101. żałowała? Ludzi, których prośby i podania nie zostały nigdyrozpatrzone? Tak, ich także, ale przede wszystkim samegoMarszałka. Że nie mógł uczynićnic dobrego, że siedział w Warszawie i niewiedział, co się naprawdę w Polsce dzieje. Zjechałna pobocze drogi, zatrzymał samochód. A teraz, pomyślał, w tejWarszawie stał jakiś pochód naskrzyżowaniu jakichśulic. Czego chcieli ci ludzie, czego siędomagali,czy także pisali podania, na które nikt nieudzielałodpowiedzi? Od dziesiątków lat pisali prośby i podania, naktórenikt nieudzielał żadnej odpowiedzi. Niewiedział zbyt wiele o tym kraju. Był jego ojczyzną. Aleod latuważał, że jego ojczyzną jest muzyka. Bliższy był mu Chopin niżKościuszko, Rachmaninow niż Waszyngton. Ale nawet, jeśli sięmyśli, że czegośnie ma, istniejepuste miejsce, które także możeboleć właśnie dlatego, że jest puste. Uznał, że ma jeszcze dosyćczasu, żeby przedpółnocą dojechać do Kordowy; i tak nigdywcześniej niekład} sięspać. Zawrócił samochód i ruszył do Toledo. Wiedział,że po obiedzie amerykańska wycieczka miałazwiedzaćAlkazar, obiesynagogi, muzeum i dom El Greca. W Alkazarzezapewne jużbyła, wjechawszy do miasta, skierował się odrazu naPaseo del Transito izaparkował samochód w pobliżu synagogi. Niezapamiętał autokaru wycieczki i trudnomu go było rozpoznaćwśród innych, stojących na parkingu. Wszedł do środka świątyni,doskonale mu znanej z poprzednich pobytów w Toledo. Zbudowaliją Żydzi rękoma Maurów w 1365roku, ajuż w 1492 królowiekatoliccy przemienili ją w kościół pod wezwaniemWniebowzięcia el Transito. Arabskie łuki wieńczące ściany jedynej nawy,stanowiącejjej wnętrze, fryz wzdłuż nich biegnący i hebrajski podnim napis świadczyływciąż o jej rodowodzie. Właśnie przewodnikjakiejś angielskiej grupy mówił o tym obszernie, wspominającgłównego fundatora synagogiSamuelaLevi, ministra skarbuibankiera króla Pedra Okrutnego. Bankierwystawił Jehowiesynagogę, ale nie zyskał przez to jego opieki; król nie na darmozwany Okrutnym, zbyt natarczywie domagał się skarbów odswegobankiera, a nie mogąc uzyskać ich inaczej, skazał go na tortury, coLevi przypłacił śmiercią wszakże zanim go im poddano. Słuchając tej opowieści, wycofał się do wyjścia wśród zwiedzających nie było tych,których szukał. Przed progiem jednak 102 zatrzymał się i odwrócił. Czy modlił siękiedykolwiek? I właściwiedo kogo'. ' Muzyka była me tylko jego ojczyzna, była także jegoreligią. Ochrzczony został w katolickim kościele, w katolickimkościele brałślubz Gail, ale pamiętał, że chodziłz babką na kirkut. gdzie na grobach swoich bliskich babka modliła się do innegoBoga. Wiedział, że nigdy nicz tego nie zrozumie i nie zastanawiałsię nad iym,na wiarę bez rozumienianie było go stać. Na szczęścieGail wypełniała swoje religijneobowiązki bez przesadnej gorliwościipozwalała mężowi, a później lakżei synowi, na zupełną swobodęw tej dziedzinie. Jack był zresztązbyt szczęśliwym dzieckiem, żebyodczuć istnienie i potrzebę Boga. Przypomni sobie o nim zapewneprzy pierwszymsmutku, a kiedy młodośćprzesianie być poczuciemnieśmiertelności, przybliży go do niego każda myśl o śmierci. Jeszcze raz przyjrzał się surowym w swej ubogiej skromnościmurom starej synagogi,nie przyozdobionej także żadnym z motywów chrześcijaństwa, lpomyślał z żalem, że Bóg mieszkającyw tymdomu nieużyczy)mu aniodrobiny wesołości i pogody. Wyszedłna placyk przed synagogą, widać było stądTag w dole,u podnóża skały, na której stało mia. -to. Choćw szerokim koryciewoda płynęła wartko, odbicie nieba pozostawało wniej wiecznei nieruchomeChęć odnalezienia Polaków wydała mu się nagle zupełnie bezsensowna. Poszedł jednak do muzeum El Greca, a gdy tam ich nieznalazł,do domu El Greca opodal, gdzie wielki malarz najprawdopodobniejnigdy nie mieszkał, turystom jednak zwiedzającym tomiasto trzeba było dać jakiś punkt oparcia dlalegendy, z którejczerpało zyski. W kłębiącym się wpatio tłumie spostrzegłwłaściciela stadniny spod San Diego wraz z przytłoczoną jakby jegożywotnością małżonką. Żeby nie zostaćprzez nich zauważonym. Wmieszał się w grupę Włochów, przesuwających się w stronęwejścia wgłąbdomu. W kamiennymkwadracie patio przekrzykiwały się nawzajem głosy przewodników. Nawet gdyby się wierzyło,że brzmi tu wciąż jeszcze w powietrzu echo kroków El Greca, i taknie można by było go w tym zgiełku usłyszeć. Razem z Włochamiwszedł do małej, wyłożonej kolorowymikaflami kuchni,gdzie nad wygasłym paleniskiem wisiał pustyżeliwny kociołek. Po obydwu stronach stałyprzedziwnego kształtustołki, na których jak mówił przewodnik- w XVI wieku 103. kobiety rodziły dzieci. W kuchni? dziwiły się Włoszki. W kuchni. odpowiadał dowcipny przewodnik; nie przerywając zajęć. Następne drzwi wiodły do ogrodu, gdzie na alejkach wysypanychżółtym żwirem, wokół fontanny i w cieniu kwitnących krzewówkłębił się także tłum zwiedzających. Tu nareszcie spostrzegłtę,której szukał. Siedziała na obmurowaniu fontannyjakaś jakby zgaszona,a może tylko zmęczonazbyt przeładowanym programem dnia. Dwóch młodych Hiszpanów wciąż do niej coś mówiło, odpowiadała im monosylabami, nie patrząc nażadnego z nich, co chybajeszcze podniecało ich ożywienie. Chciał się wycofać i poszukać jejnarzeczonego, czy męża, który zapewne słuchał radia w autokarze gdygo zobaczyła. Zerwała się z kamieni i, nie wyjaśniwszynic zdumionym Hiszpanom, od razu do niego podeszła. Szuka pan panny Gibson? Och, nie! zaprzeczył zbyt gwałtownie. Bo jest tu gdzieś w pobliżu. Schowajmy się za ten krzew pociągnął ją kukępiekwitnących pnączy. Nie chciałbym, żebymnie zauważyła. Miałpan jechać do Kordowy? Właśnie. I zawróciłem zpołowy drogi. Gdzie pani mąż? To nie mążuznała za słuszne wyjaśnić po chwili milczenia. Myślałem, że odbywacie podróż poślubną. Raczej. przedślubną. Przedślubną? uśmiechnął się. Tak. Nie możemy się pobrać,bo nie mamy mieszkania. Cóżprostszego? Trzeba wynająć. Teraz ona się uśmiechnęła. U nas nie wynajmuje się mieszkań. Najwyżej pokój u kogoś,kto godzi się mieć sublokatora, albo wyjeżdża, powiedzmy, zagranicę i odstępuje za drogie pieniądze swoje mieszkanie. A jak inaczej można je uzyskać? Kupuje się albo dostaje na tak zwanyprzydział. Tak łatwopan tego nie zrozumie. Właśnie się staram. U kogo się kupuje? Są specjalne spółdzielnie mieszkaniowe. Wpłaca człowiekpieniądze,staje się ich członkiem i czeka. Na co? 104 Na mieszkanie. Jak dtugo? , To zależy od sytuacji. Kilka albo nawet kilkanaście lat. ^ Pani żartuje! Ani trochę. Czynie łatwiej wobec tego kupić mieszkanie u przedsiębiorcy,który szybciej je wybuduje? : Nie ma takichprzedsiębiorców. Są spółdzielnie. i Ale skoro nie zdają egzaminu. Zdająten egzamin. Bo tylkoone są do niego dopuszczone. Dominika roześmiała się,ale niezbyt szczerze. Ale wspomniała pani jeszcze o jakichś przydziałach? Przydziały otrzymują tylko ludzie wybitni albo potrzebniw jakichśważnych gałęziach gospodarki. Na prowincji o takiprzydział łatwiej, w Warszawie bardzo trudno. Właśnie wreszcie mógł podjąć interesujący go temat. Cosię wtej Warszawie dzieje? Nie odpowiedziała od razu, spojrzenie jej znieruchomiało. Dopiero teraz zobaczył z bliska jej oczytak jasnoniebieskie, że wydawałysię pod czarną, przyciemnioną chyba i usztywnioną tuszemrzęsą,pełne błękitnego światła. Co się tam u was dzieje? powtórzył. Nic szczególnego. Jakieś pochody i manifestacje. Tramwajarze i kierowcy autobusów wyprowadzili swoje pojazdy. Ale ich zatrzymano. Chyba tak. nie wiem dokładnie, toŁukasz słucha radiapodczas każdego postoju autokaru, mogłabym go zbić za to. Dlaczego? Nie widział Pogrzebu hrabiego Orgaza, synagog ani muzeumBl Greca, teraz także przepadł. Zaprzyjaźnił się chyba z kierowcą,który wciążgo dopuszcza do radia. Widocznie togo bardziej interesuje, niżzabytki. Ale jesteśmy po raz pierwszy w Hiszpanii! Czypan torozumie? I nie wiemy, czy kiedykolwiek będziemy tu znowu. Też tak myślałem, kiedy chybadwadzieścia pięć lat temuprzyjechałem po raz pierwszy do Madrytu. A potemco roku 105. zatrzymywałem się w tym samym hotelu, wynajmowałem samochód i mszałem przez Toledo, Kordowę i Sewillę do Torremolinos. Ale pan przyjechałze Stanów Zjednoczonych powiedziałacicho,od razu tego żałując. On takżepożałował swoich słów. Przepraszam. Wiem, że przeżywacie trudny okres. Ale nie musimy o tymmówić, prawda? Niemusimy. Chciał powiedzieć, że taka dziewczyna maświat przed sobą otwarty iże topowinno jąpocieszyć. Ale niepowiedział. Zamiast tego zapytał cicho:Dlaczego nie włożyładziś pani sukienkiz tymi śmiesznymi kokardkami? Zmieszała się. Zapamiętał ją pan. Sądziłam. Właściwie to Łukasz sądził,że na dzisiejszą okazję odpowiedniejszabędzie bluzka i spodnie. Noi mam bandaż na ręce, lepiej zakryć go rękawem. Alew tamtej sukience wygląda pani jakprezent. Jak. prezent? Już mi to. ktoś powiedział. Widzi pani. Bardzo dobre porównanie. Bo do czego innegomożna porównać dziewczynę z kokardkami na ramionach? Carlosi Manuel wyłonili się zza krzewu, obydwaj z trudemopanowywali wściekłość. Twoja wycieczka już wychodzi powiedział Carlos doDominiki. Nie przypominałjuż ślicznej igrzecznej licealistki. Och, przepraszam! zawołała Dominika. Miałam cośważnego do powiedzenia panu Asmanowi. Nazwisko dyrygentapodziałało na chłopców, skłonili się, ale nieruszali się z miejsca. Do widzenia, Dominiko powiedział Asman. Jedzie pan do Kordowy? Tak. A ranodo Torremolinos. Proszę nie mówić pannieGibson, żetu byłem. Uważałaby mnie za szalonego. Jakie to ma znaczenie? uśmiechnęła się smutno Dominika. I tak już przecież nie spotka się pan z naszą wycieczką. Już nie. Uśmiechnął się przyjaźnie donieji dochłopcówi od razu wmieszał się wtłum; najwidoczniej naprawdę bał sięspotkać z panną Gibson. Wcale nie widzę, żeby nasza wycieczka już wychodziła krzyknęła Dominika doHiszpanów. 106 VII Zaraz po powrociedo Madrytu jeszcze przed kolacją samochodem Harriet, towarzyszącym wciążwycieczce, pojechali napocztę. Miała volvo przerobione namikrobusik i zmieściławszystlcich: Ingrid i Hjalmara, Dominikę i Łukasza, a także Hiszpanów. ; Jeśli dziś starzy nieprzyślą pieniędzy mruczała nad 'kierownicą zwalniam hotel i śpimy z Ingrid w samochodzie. "Albo jedziemy z Carlosem iManuelemdoSalamanki. , Wciąż was zapraszają? spytałaDominika, którą wzięła do 'szoferki. Zaprosili na początku. Bo co? Nic, tak tylko pytam. Na poczcie, jakpoprzedniego dnia, przed okienkami stały długie kolejki turystów. Gdybymprzedwczoraj wiedział, że istniejesz szepnął Manuel Dominice napisałbym do ciebie list. Pozwolisz mi nażart? zapytała. Proszę. Szkoda, że nie korespondujesz, jak rodzice Harriet i Ingrid,przekazami pieniężnymi. ' Manuelzerknąłna Łukasza, czy to słyszy. Ale stał za Dominika,zajęty swoimi myślami, i nie zwracał uwagi na ichrozmowę. Przyjęłabyś? Nie bądź głupi mruknęła. Uprzedziłam, że to żart. W żartach objawia się czasem podświadomość. Moja nie. Nie potrzebujesz pieniędzy? Wszyscy w moim wieku potrzebują pieniędzy. U niektórychnawet tym głównie wyraża się pragnienie życiai młodość. Znowu żartujesz? Nie jestem pewna. Nadbiegły Szwedki, które stałyprzed innymokienkiem, wydającym nie listy, lecz pieniądze. Dopinałytorebki. Jest forsa? spytał Carlos. 'Jest odparła, trochę nadąsana Ingrid. Alenie tyle, ile, spodziewałyśmy się. Znowu będziemy musiały meldować się na- Poczcie w Sewilli albo wKordowie. 107 Uważajcie, żeby was nie okradli powiedziała Dominika,kiedy obie przerzuciły torby przez ramię. Swoją trzymała podpachą, mocno przyciśniętą do boku. W Hiszpanii nie kradną zlekceważyła tę uwagę Harriet. Ale oprócz Hiszpanów sątu jeszcze turyści. Słusznie Ingrid przycisnęła również swoją torbę do boku,rozejrzała się wokół krótkowzrocznymi oczyma. Wśród tejmiędzynarodowej hołoty pełno jest złodziei. Łukasz słuchał tej rozmowy, nie rozróżniającsłów. Skrzeczeniesrok, za jakie uważał gadaninę dziewcząt, działało mu trochęnanerwy, ale starał sięnie pokazywać tego po sobie. Żal mu byłodotychczasowego podróżowania tylko we dwoje z Dominika, byławtedy kimś zupełnieinnym. Nielubił jej, kiedy upodobniała się doswoich rówieśniczek, tracił w niej wtedy to, co uważał za najlepsze,przestawała go wzruszać, nie pragnął być dla niej dobry i opiekuńczy. Poczuł się prawie samotny i bardzo zapragnąłnagłej rekompensaty, jaką mógł byćtylko list od ojca. Jest tam, mówił sobie,w tejprzegródce, do której dziewczyna w okienkuzarazsięgnieręką, żebymu go podać, gdy tylko okaże swój paszport. Jest. Napewno jest! Prawdziwy i rzeczywisty, w kopercie zaadresowanejwyraźnym pismem ojca. On sam był także wyraźnyi czytelny,zawsze wiedziało się onim wszystko, wystarczyło spojrzeć muw twarz. Pamiętał, jak oddziecka łatwo się z ojcemporozumiewał,jak w rozmowie znim znikały wszelkie dystanse wieku, wiedzy,doświadczenia. Dlaczego nic nie mówisz? spytałaDominikaodwróciwszysię odSzwedek. Słucham skłamał. I hipnotyzuję panienkę w okienku,żeby mi dała list od ojca. Zahipnotyzuj ją tak, żebymiała list i dlamnie. Spróbuję. Wierzę w ciebie! powiedziała, całując go w policzek. Stałaprzed nim i pierwsza podała swójpaszport czarnowłosej dziewczynie w okienku,a ta naprawdę sięgnęła doprzegródki i podała jejlist z Polski. w kopercie sklejonej z szarego papieru. To samo wydarzyło się,gdy Łukasz przedstawił swój paszport,z tym że list do niego był w pięknejpodłużnejkopercie z czerpanegopapieru. 108 Może mógłbyś zahipnotyzować kasjerkę w którymś banku - . śmiała się Dominika. Łukasznie odpowiedział, rozdzierał już kopertę,pochłonięty bezreszty radosnym uczuciem rozmowy z ojcem, która goczekała zapośrednictwem białej kartki papieru pokrytej jego pismem. Podobnego uczucia doświadczał, gdy wyjeżdżał na obozy harcerskiei dostawał pocztę z domu. Uśmiechnął się dosiebie czy to źle,czy dobrze,że takmało się zmienił? Hiero Sydońpisał z Limy: , "Dominiko i Łukasza! Moi drodzy! Mam nadzieję,że ten list zastanie Was w Madrycie, cóż to zapiękne miasto, cieszę się, że w nimjesteście, że doznaliścieszczęściazwiedzenia Prado, oddychania powietrzem ogrodów Retiro. Limajak na mójgustjest zbyt wyschnięta. Zawsze uważałem, że nawetnajpiękniej uformowany kamień potrzebuje choćbyjednegozielonego liścia. Dlatego na przykładw ciasnych uliczkach Kordowy, do-której zdajesię z Madrytu jedziecie, tyle doniczek zkwiatamiw oknach, na ścianach, w wyłożonych ceramiką kwadratachmałych patio. Tu tegoniema, upał suszy ziemię doszczętniel człowiek nie próbuje z nimwalczyć choćby na najmniejszychskrawkach ziemi. Tak jest oczywiście tylko tutaj, na pustynnymprawie pasienadbrzeżnym, w innychczęściach kraju są przecieżzielone uprawy, cołącznie z bogactwami naturalnymi (srebroi miedź) i najbardziej na świecie rozwiniętym rybołówstwem czyniz Peru kraj dość zasobny. Ta partia listu wygląda, jak przepisanal encyklopedii, wybaczcie, po naszej polskiej klapie zbytczęstoulegam tu uczuciu prawdziwego podziwu. W dodatku tacy tu wszyscy mili dla mnie! A już się prawieodtego odzwyczaiłem. Jakażto rzadkość, a równocześnie niebezpieczeństwo być cenionym w naszym kraju! Więc się tu pławięwradości i rozkoszy bycia kimś, zabiega się tuo mnie, jako gwiazdęfilmową, niczego mi się nieodmawia,a jeśli jeszczedodam, żeprzedsiębiorstwa budowlane nierobią tu laski z tego, żeraczą budować będziecie mielipełnyobrazzaskakującegoi wciąż zdumiewającego mnie szczęścia. Otrzymałem też kilkabardzointeresujących propozycji. Tyle o mnie. Dziękuję za list z Marsylii. Tak, to jedno z miast," w którym chciałoby się mieszkać. W wiadomościachz kraju 109. najbardziej przeraża mnie strach przed zimą i, skoro takie mocarstwo węglowe, jak Polska, nie jest w stanie zaopatrzyć ludności w opat, nic dziwnego, że myśli krążą wciąż wokół miast. w których jest ciepło. Boże, żadnychzawodzącychelektrociepłowni, żadnych pękających kaloryferów, pieców, w których nie maczym palić, żadnychkominów na dachach! Podświadomie chyba towłaśnie pociągało mnie najbardziej w projektowaniu dla Peru. I pomyśleć, że byłyjednak takie szczęśliwe okresy, kiedyi z zimyczerpałosię tyle przyjemności. Łukasz! Nasze zjazdy z Kasprowego! Miałeś zaledwie siedem lat, kiedy po raz pierwszyzjechałeśz Gubałówki. To także między innymi nam odebrano. Radość z zimy. Pozostał tylko strach. Jeszcze jeden polski strach,który nam zafundowano pośród bezustannych deklamacji o rozwoju. Dlatego korzystajcie jak najwięcejz hiszpańskiego słońca. I z innych radości, w które tak uboga jest Wasza młodość. Wystałem Warn telegraficznie trochę pieniędzy doGrenady, żebyście nie musieli takbardzo oszczędzać. Można popaśćw nerwicę,kiedyz kraju, w którymma się pieniądze, ale nic za niekupić niemożna, przyjeżdżasię do kraju, gdzie jest wszystko, tylko że nie masię na to pieniędzy. W Grenadzie będzie także czekał na Was list. Ściskam Was i całuję. Mam nadzieję, że Dominika jest szczęśliwaw Madrycie. WaszHiero. " Łukasz, skończywszy czytać, powoli wsunął list w kopertę. Chciał go dać Dominice, alewciąż czytała swój,Szwedzi i Hiszpanie zaczynali się już niecierpliwić. My nie otrzymujemy z domu takich długich listów powiedziała Harriet. I także nie piszemy dodała Ingrid. A wy? zwróciła siędo Hiszpanów. Carlos nie wiadomo dlaczegojakby się zawstydził. W ogóle nie piszemy ani nie otrzymujemy. Nie wyjeżdżacie na dłużej zdomu? Owszem. Ale są przecieżtelefony. Słusznie, są telefony. A ja bym chciał raz dostać odezwał się Hjalmar prawdziwy długi list. 110 Napiszędo ciebie z litością mruknęła Ingrid. - - Jakwrócimy doGóteborga. Przecież widujemy się codziennie. ' No, widzisz. Szkoda. ' Dominika skończyła czytać list i, jakŁukasz, powoli wsunęła godo koperty. Oczy ich się spotkały. Chcesz przeczytać list od ojca? zapytał. 'Dasz mi w hotelu. Oni skinęła nieznacznie głową kuSzwedom i Hiszpanom już by tego nie wytrzymali. Kiedy ojciecwraca do Warszawy? Nie wiem. Niepisze? Nie pisze. Umilkli obydwoje, a Łukasz zaraz zapytał: A co uciebie w domu? Samanie wiem. List odmamy jakiś dziwny. Dlaczego dziwny? Bo cały o. szynce. O czym? Oszynce. Jak to. o szynce. Przecież mówię citrzeci raz Dominika podniosła niecogłos,a Szwedzii Hiszpanie przestali ze sobą rozmawiać izwróciliku nim głowy mówię ci, żeo szynce! Nie wiem, coś się chybaz mamą stało. Zawsze była ponadtakie rzeczy. Kiedy wracała zeszpitala i pytałam, czy jadła obiad, czy nie jest głodna, odpowiadałazawsze: nieważne. A teraz cały list o tym,żew jakimś sklepie staław ogonkupo szynkęi że zabrano ją jej sprzed nosa. Iże potem. opowiem ci resztę w hotelu. Żeby cię rozweselić, powiemCi, jakojciec zakończył swój list. "Mam nadzieję, że Dominika jestszczęśliwaw Madrycie". To mile z jego strony. Radziłbymcoś zjeść zawołał Manuel. A potem jalCarlosmusimy się rozejrzeć zanoclegiem. W naszymhotelu Harriet zagarniała wszystkich do wyjściana pewno znajdzie się dlawas miejsce,,i' Wasz hotel dla nas zadrogi. 111. Żartujesz? zdziwiła się Ingrid. My z Harriet zafundujemy wam spanie. Adwokaccy synowie z Salamankispłonęli obydwaj rumieńcem. W naszymkraju zaczął Carios całkiemserio mężczyźninie przyjmują niczego od kobiet. Wdodatku takich. takichprezentów. Głuptasie! Ingrid objęła go wpół. Przecież żartowałam. Ani mi w głowie wyrzucać pieniądze na dwóchtakich hiszpańskichbyczków. Myślisz, że mój papa nie pracuje na nie ciężko? Odczepmysięwreszcie od tego towarzystwapowiedziałŁukasz do Dominiki, gdy zbliżali się do samochodu. Ale podobało ci sięto,że zabrali nas na pocztę syknęła. Niezdążylibyśmyinaczej przed zamknięciem. Bardzo jestem za to wdzięczny, ale na dziś mamich już dosyć. My, niestety,musimysię pożegnać Dominika uśmiechnęłasię przepraszająco do Szwedów i Hiszpanów. Jemy kolacjęz naszą wycieczką. Nie moglibyście się urwać? zaproponował od razu Carios. Patrzył na Dominikę błyszczącymi oczyma. Oni wszyscy chyba naprawdę mają gorączkę, pomyślała. Ale zakolację musielibyśmy pewnie płacićsami. Niemożemy sięurwać powiedziała. To pierwsza naszakolacja z wycieczką. Jutro jesteście w Kordowie? spytał Manuel. Taki jest plan. Spotkamy się w katedrze. To chybameczet. Ale w meczet wbudowana jest katedra. Główna atrakcjaturystyczna Kordowy! Na pewno zaprowadzi was tam waszprzewodnik. Hola! zawołała Harriet. Nikt mnienie pyta oplany. Manuel objął ją i przytulił na chwilę do swojej szerokiejpiersi młodego torreadora. Trudnobyło uwierzyć, że zagrzebie się kiedyś w sądowych aktach. Zdaje się, że ty przedewszystkim miałaś ochotępojechać doKordowy, kochanie. Niechwas wszyscydiabli! mruknęła. Wsiadajcie! Odwieziesz nas do hotelu? spytała Dominika. 112 Oczywiście Harriet pokazała jednak w uśmiechu swojenieco wystające ząbki. Nie zasługujecie na to, alewas odwiozę. Potrafisz być miła. Bardzo się o to staram. Madryt o zmierzchu, gdy zapalałysię pierwsze światła i neony,gdy szerokimi ulicami płynęły jarzące się strumienie aut, byłrówną radością dla oczu, co Madryt w słońcu. Muszętozapamiętać,myślała Dominika, muszę to mieć na całe życie. Jakzakończył Hiero swój list. "Mam nadzieję, że Dominika jestszczęśliwaw Madrycie. " Aleczy to jest szczęście? Ten bolesnyzachwyt nad wszystkim, bo podarowane na krótko, miało się zarazutracić? Z placu Cibeles, z parkingu przy wspaniale oświetlonej fontannie,z mieniącego się wodnym pyłem blasku wjechali w CalledeAlcala,rozległą,jak przeciętedziesięcioma pasmami samochodów pięcioma po każdej stronie morze ruchliwego światła,a stamtąd w nie o wiele węższą Grań Via, madrycką promenadę,najbardziej ruchliwą o tej wieczornej porze. Przyjeżdżać tu co roku, myślała Dominika wciąż z tym samymbolesnymzachwytem ściskającym serce jak Jerome Asman,który mógłby pojechać do każdego innego miasta na świecie,a jednak coroku przyjeżdża do Madrytu iod dwudziestu pięciu latmu się to nie przykrzy. Co robić, żeby to byłomożliwe? Żeby niedać się zgnębić biedzie, szarości życiabez perspektyw, wypełnionego samymi obowiązkami zamiast przyjemności. Przepraszampowiedziała Harriet. Oczywiście będę siębardzo cieszyć, jeślispotkamy się w Kordowie. Ależ byłam tego przez całyczas pewna. Bo tak nagle umilkłaś. Myślałam, czy jeszcze kiedyś będę w Madrycie. Nie maciezbytwiele pieniędzy, tak? Trudno ci to sobiewyobrazić? Nie. Mówiłam ci przecież, że wuj Olaf ożenił się z Polką. Wiele nam opowiada. Ale jestszansa, żebyś iw przyszłym rokumogła przyjechaćdo Madrytu. Jaka? Zapomniałaś już? Proponowałam ci posadę umojej babki. A moje studia? Amoje życie? 113. - Ja nie wiem, jak to zrobisz, ja ci tylko mówię, że możeszzarobić. Dziękuję ci za dobrechęci. Nie ma za co. Zastanów się nad tym. Harriet zatrzymała samochód przedhotelem. Do jutra! powiedziała. I nie myśl, że jestem zazdrosnao tych hiszpańskich szczeniaków. Wcaletak nie myślę. Kiedy Harrietodjechałai nikt z samochodu nie mógł już ichzobaczyć, Łukasz pocałował Dominikę w policzek. Nareszcie sami! Stała przez długi czas przytulona do jego piersi. Wszystko innewydawałosię nieważne. Ale za pół godziny musimy zjeść kolację z wycieczką szepnęła prawie z żalem. To niebędzie przecież długo trwało. Łukasz głosmiałczuły, ale spojrzenie niepotwierdzało tej czułości,rodził się jużwnim niepokój i roztargnienie. Ciekawe, czy Gomez będzietakże na kolacji. Gomez. Kierowcaautokaru. Obłudniku! Dominika odsunęłasię. Zdaje się, żewolałbyś być z nim niż ze mną. Powiedziała to żartobliwie,ponieważ iona miała swój osobny plan na te pół godziny przedkolacją. Możesz go przecież poszukać dodała lekko. A jasobie przez ten czas obejrzę sklepy. W Toledo nie zatrzymałam sięnawetprzed jedną wystawą. Naprawdęchciałabyś. Ależ tak. Idź,poszukaj swego Gomeza. Czy ta spódnica jeszcze tam jest? myślała jak najpogodniejrozstawszy się z Łukaszem. Gdyby się nie bała wzbudzić sensacji,pobiegłaby do sklepu, w którymprzymierzała jąwczorajszegoranka. Opanowałajednak podniecenie, spacer o tej wieczornejporze,kiedy słońce przestało już prażyć, na trawniku międzyjezdniami bawiły się dzieci, a przed kamienicami ich mieszkańcyustawiali już swoje krzesła był także przyjemnością, nie kosztującą w dodatku ani jednej pesety. Czy Hiero Sydoń, czarującypapa Sydoń,nie napisał "Mam nadzieję,że Dominika jest szczęśli114 " waw Madrycie"? W tym jednym zdaniu przekazał jej całą czułość,którejmiała się domyślić, aktórej nie powinien się domyślićŁukasz. Rozumiała i ceniła sobie ten rodzaj adoracji, przyjemnej,anie komplikującej życia. Tak, kupisobie tę spódnicę ibluzkę,nietylko żeby podobać się w niej Łukaszowi. Włoży ją od razuwWarszawiena pierwsze ich spotkanie z Hierem. Ale dlaczego nienapisał w liście, kiedy wraca? Jakmógł tegonie napisać? Przecieżczekanona niego na zjeździe architektów. Dzisiejsze listy w ogólenie przyniosły zbyt wiele radości pozatym ostatnim krótkimzdaniem papy Sydonia. Nie powiedziała Łukaszowi całej prawdyo tym, co było w liście matki. Pisała nie tylko o szynce, co już samobyło dostatecznie przerażające, ale także o tym, żezjednoczenie,w którym pracował ojciec,miało ulec likwidacji, a kurzej fermiekolegi, na której mógłby ewentualniepracować, zanim nie znajdzieczegoś odpowiedniejszego, również groziła zagłada wobec zredukowania do minimum przydziału paszy dla kurcząt. W normalnympaństwie, pisała matka, moja pensja, pensja chirurga-okulistyzabezpieczałaby na odpowiednim poziomie życie całej rodziny,aleU nas starczy niedługo tylko na benzynę,jeśli oczywiście wobeckilometrowychkolejek przed CPN będzie się jeszcze jeździćdopracy samochodem. Oddłuższego już czasustała przed wystawą, na której leżaławdąż jeszcze, jakby naprawdę przeznaczona dlaniej, bajeczniekolorowa i bajecznie szeroka spódnica. Na pewno zrobiłabywrażenie w Warszawie, a nawet i tutaj wśródAmerykanek i Szwedek, spódnice Harriet i Ingrid, przybrudzone już zresztą i nieświeże,nie mogły się z niąrównać. Nabrzeżku spódnicy stał kartonikz ceną,wyrażonąw pesetach. Szybko przeliczyłato nadolary,a potem na złote według kursu, który podałajej matka: 450 złotychza dolara. Prawiesię zachwiała. Spódnica miałaby kosztowaćnieomal dwadzieścia tysięcyzłotych! Spostrzegła, że właścicielka sklepu, zajęta dotąd układaniemczegoś na półkach, odwróciłasię i zauważyła ją przed wystawą. Musiała ją poznać, bo uśmiechnęła się zachęcająco. Dominikaodpowiedziała na uśmiech, ale cofnęła się od szyby, a potemoddaliła się kilka krokówprzerażonatym, co przed chwilązamie. rżała uczynić. Dwadzieścia tysięcy! A jeśli chłopi rzeczywiściei, -zechcąsprzedawać żywność tylkoza dolary? Czy niepowinnatych 115. pieniędzy przywieźć do Warszawy, przeznaczyć je nie na fatalaszki,ale na przetrwanie w czas głodu i chłodu, i wszelkiej nie nazwanejjeszcze nędzy? W panice i poczuciukompletnej klęski zawróciła do hotelu. Przypomniała sobie o konieczności zgłoszenia się w punkciesanitarnym przy recepcji dlazmiany opatrunku na przedramieniu. To łączyło się z myślą o odszkodowaniu, ale nie była to już myśltak przyjemna, jakdotąd. Zasępiła się. I te dolary powinnaprzywieźć do domu. Mój Boże! pomyślała,nigdy w życiu niechciałam być praktyczna. Wrecepcji ze zdumieniem spostrzegła Łukasza z panną Gibsonirecepcjonistą. Radio, nastawione na cały regulator, nadawałokomunikaty w języku polskim. Łukasz, zapatrzony waparat, jakbybyłtelewizorem, nie zauważył w ogóle jej wejścia, dopóki niezbliżyłasięi nie dotknęła jego ramienia. Odwróciłdo niej głowę. Oni tam wciąż stoją! powiedział tylko. Kto? Gdzie? W Warszawie. Na skrzyżowaniu Alei i Marszałkowskiej. Nieruszyli się od wczorajszego dnia. A co ty tuwłaściwie robisz? WzrokŁukasza powoli przytomniał. Nie mogłem znaleźćGomeza, więc panna Gibson ułatwiłamiwysłuchanie komunikatów tutaj. Masz zamiar zająć naszymisprawami całą wycieczkę? Panna Gibson to jeszcze nie cała wycieczka. Amerykanka słysząc dwukrotnie wymienione swoje nazwiskouśmiechnęłasię uprzejmie. Dotknęła ramieniaDominiki. Bardzo boli? Bardzo! odpowiedziała skwapliwie. Milicja nie przepuszcza pochodu w Alejepowrócił znówdo swego tematu Łukasz. Daj mi spokój! Dominika ze względu napannę Gibson niepodniosła głosu, nawet go ściszyła, ale to zabrzmiało jeszczegroźniej. Na litośćboską, daj mi spokój z tymi wiadomościami! Wystarczy mi list odmamy. Łukasz wyłączył radio. Przecież mówiłaś, że cały list jest o. 116 O szynce, tak, ale oprócztego. Później ci powiem. To niegrzecznie wobec panny Gibson, że wciąż rozmawiamy po polsku. Przy kolacji, na szczęście, mówionoo Ameryce. Dominika, uspokojona i wdzięczna, słuchała z ujmującą uwagą tego, co opowiadał panLester o swoich koniach, o odbytych i czekających je gonitwach na najbardziej liczących się w kraju wyścigach. Polskie konie mówił z tym większym zapałem im ładniejgosłuchałamają corazwyższą renomę wśród znawców koni na. świecie. Dotąd sprowadzałem zawsze konie tylko z Angliii Meksyku, teraz odkryłem Polskę. Mego "Archimedesa"kupiłemw Janowie. Mamyi inne znakomite stadniny wtrąciła. Na pewno. W przyszłym roku znowu wybieram się na aukcję;4o Polski. Właściwie mógłbym się już wycofać zinteresów, ale tomi daje tyle przyjemności. To bardzopiękne! szepnęła, wciąż bardzo wdzięcznapanuLesterowi zaprowadzonąprzezniego rozmowę. Piękne? zapytał, nieco zbity ztropu. Tak, piękne! Móc robić to, co się lubi. Ochodezwała się paniLester, zakochanym spojrzeniemobejmując męża Scott, gdybym mu tylko na to pozwoliła, przezcały dzień siedziałby w stajni. Ale co to za stajnia! zawołał uszczęśliwiony hodowca koni'pod San Diego. Co dnia odbywam przegląd w białych. rękawiczkach, i jeśli podkoniec obchodu rękawiczki nadają się doprania, któryś ze stajennychmusi sobie szukać innej pracy. Opowiada pantak zachęcająco uśmiechnęła się pannaGibsonże najprawdopodobniejzorganizuję specjalną wycieczkędla zwiedzenia pana stadniny. ; Och, tak, tak! odezwały się głosy wzdłuż stołu. Musimysię spotkaćjeszczeraz! Uważam, żekażdy weekend moglibyśmy spędzać razem Powiedziała pani Bronton. Tak miło zawiązane znajomości niePowinny ulec zerwaniu. Serdecznie zapraszamy! pani Lester poczuła się już wroli. Isgospodyni. W naszej posiadłości godna obejrzenia jest nie tylko 117. stadnina mego męża, ale także i moja plantacja kaktusów. Mamtrzysta odmian,w tym kilkanaściekrzyżowanych ze sobą wedługmojej własnej metody. Ja także zapraszam! pani Bronton coraz bardziej zapalała się do swegoprojektu. Wprawdzie fabryka świec niemoże się równać pod względem atrakcyjności ze stadniną koni cóż to za przepiękne zwierzęta! niemniejjednak sądzę, żewycieczka mogłabybyć całkiem ciekawa. Być może nie wszyscypaństwo kojarzą sobie moje nazwisko z "Brontons-Candle" tak, to nasza fabryka. właściwie w tej chwili już tylko moja. Mój mąż zostawiłtestament, zapisując mi cały majątek wrazzpolisą ubezpieczeniową,bardzo wysoką, proszę państwa, Jamesbył przezorny, wiedział, że początkowo mogę nie radzić sobiew interesach, że potrzebne mi będzie zabezpieczenie, żebymnie czuła się zagrożona i zachwiana, zadbał o wszystko, zawszebył tak zapobiegliwy, przez cały czas naszego małżeństwa niemiałam nigdy kłopotów ani niemiłych niespodzianek, tym trudniej przyzwyczaić mi się w tej chwili. pani Bronton urwała i mrugała przez chwilęswymi wypukłymi, orzechowymi oczyma bardzo dorodnego pekińczyka. Przepraszam państwa,naprawdę bardzo trudno jest mi przyzwyczaić się do mojej nowejsytuacji. Doskonale to rozumiemy, droga pani powiedziała serdecznie pannaGibson. Robimy wszystko, żeby każdy z państwazapomniał o swoich smutkach. Najlepszym lekarstwem na smutki odezwała się paniClyd jest dobra książka. Leczy wszystko, o wszystkimpozwala zapomnieć. Wiem coś o tym Lauren krótkim szarpnięciem palców potargałaswoje piękne srebrne włosy czasembywają rozstaniaboleśniejsze niż śmierć, i wtedy tylko lekturazabija w nas pamięć ostracie. Obydwie z przyjaciółkąuśmiechnęła się do Sylwii pracujemy w głównej bibliotece w LosAngeles. Jest tojedna z najnowocześniejszych inajlepiej zaopatrzonychbibliotek w Stanach. Posiada znakomicie prowadzone i uzupełniane w bieżące nowości działy zagraniczne. Przechyliła się kuDominice iŁukaszowi. Także i polski. Och, towspaniale! z nieco sztucznym entuzjazmemprzyjęła tę wiadomość Dominika. Powiedz coś! Odezwijsię! 118 Szepnęła do Łukaszapo polsku. Zawszecały ciężar rozmowyspada na mnie. Nie znam się na koniach, kaktusachani świecach. Aleo książkach mógłbyś coś powiedzieć. Jeśli państwo nie byliw naszej bibliotece ciągnęładalejpani Clyd to serdecznie zapraszam do jej zwiedzenia. Zresztąsam fakt wypożyczania książek nie daje obrazu całościinstytucji, jej różnych form działania. Gdyby panna Gibson zechciałazorganizowaćtaką wycieczkę, jestem pewna, że dla wieluzpaństwa byłby to początek przyjaźni z nasząbiblioteką. Prawda,Sylwio? Ależ tak przytaknęła zagadnięta. Jej roztargnione spojrzenie świadczyło, że nie słuchałarozmowyzbyt uważnie. Moidrodzy państwo zabrała głos milcząca dotądpanio wyglądzie nobliwie naiwnej damy, rozwiązującej bez truduprzypadki kryminalne, nad którymi daremnie głowili sięnajzdolniejsifunkcjonariusze miejscowej policji. Moi drodzy państwo! Niewątpliwiewszystkie poprzedniepropozycje są bardzointeresujące i naszej kochanej pannie Gibson niełatwo przyjdzie którejśz nich dać pierwszeństwo. Aleja mam dla państwa coś zupełnie aleto zupełnie specjalnego. Wszystkie głowy zwróciły się ku mówiącej. Otóż pani podniosła nieco głos moja posiadłośćprzylega do Beyerly Hills, dzielnicy zamieszkanej, jak państwo wiedzą, głównie przez nasze gwiazdy filmowe i graniczy bezpośrednio z posiadłością R. W. tu padło imię i nazwisko bardzoZnanej aktorki, powitanezachwyconym szmerem jej niewątpliwychWielbicieli. R.W.i jej mąż nazwiskomałżonka gwiazdynotowane było widocznie nieco niżejw tabelipopularności, boSzmer przy stole rozległ się cichszy i trwał krócejurządzająCzęsto przyjęcia dla swychprzyjaciół, jasne proszę państwa żeSłownie ze sfer filmowych. Dwukrotniezaszczycił je RonaldHeagan, pierwszy raz, kiedy był jeszcze gubernatorem naszego^tanu, drugi gdy już zostałwybrany prezydentem. , Nabożna cisza zapanowała przy stole. Jakby wyczuwając jejigteególnebrzmienie, kelnerzy poruszali się bezszelestnie, anijednablanka nie zaśpiewała wysokim dźwiękiem szkła. 119. Tak ciągnęła dalej nobliwa dama prezydent Reagan byłtam także. Przyjęcia odbywają się zwykle w ogrodzie wokół basenu,gdzie goście nierzadko zażywają kąpieli. Przy stolesłychać było tylko przyśpieszone oddechy. Wszyscyw napięciu wpatrywali się w mówiącą. Ponieważprzed każdym przyjęciem czynione są przygotowania, można się według nich zorientować co do terminu, w którymzjawią się goście. Mogłabym zawiadomić pannę Gibson. Czy to znaczy, droga paniSteers jedynieScott Lesternie poddał się ogólnemuzaczarowaniu; atrakcyjność jego koniw tym towarzystwie spadała z minuty na minutę i to go skłoniło domałej złośliwości czy to znaczy, że mielibyśmy być równieżzaproszeni? Oczywiście pani Steers przyjętaatak z godnością. Oczywiście,że tak. Państwo mogliby być także zaproszeni. Domnie. Do pani? Tak. Z trampoliny przy moim basenie widać doskonale, codzieje się na sąsiedniej posesji. Z... trampoliny? Tak. Wejście na nią jest bardzo wygodne. Moje przyjaciółki,odwiedzając mnie wdniach, w których nasza sławna sąsiadkaurządza swojeparty, zaopatrują się zwyklew lornetki. Tylko razjedna z nich obsunęła siędo basenu. Przyjaciółka? spytał złośliwie dociekliwy Scott Lester. Lornetka, ma się rozumieć sprostowała pani Steers. Oto jest kraj, myślał Łukasz, który pozwala swoim obywatelomwieść takie rozmowy, ojczyzna, w której polisyubezpieczeniowestanowią najlepszą formę pocieszeniapodrogich zmarłych, a starsze panie sąnajwyżej śmieszne,nigdy tragiczne. Chociaż. zastanowił się. Może niejedna z nichwypłakała już swoje Izy po synu,który zginąłna jakimś polu ryżowym, niewywalczywszy dla siebiesławy bohatera. Możetrzeba byłonawet skrywać ból po tejstracieprzed tymi,którzy uważali ją jednak za zaszczytną i konieczną. Więc każdy człowiek miał jakąś cenę do zapłacenia, ialbo ją jużuiścił, albowłaśnieją płacił za swoje miejsce na ziemi. A możejednak żyły gdzieś szczęśliwe narody, dla którychojczyzna byłaobowiązkiem płacenia podatków, nigdy daniny krwi. 120 Przyznam się, żenie oglądałem jeszcze spektaklu w tychwarunkach zauważył wciąż nie zachwycony propozycją paniSteers Scott Lester. Wszyscy przy stole byli jednakodmiennego zdania. Nalegano napannę Gibson, żeby zgodziła się zorganizować wycieczkędoposiadłości pani Steers, gdytylko ta zawiadomi o terminie partyu sąsiadującejz nią gwiazdy. Czy mi się zdawało odezwała się naglesiedząca naprzeciwko Dominiki Sylwia Brook czy rozmawiała pani zpanem Asmanemw ogrodzie ElGreca? Tak potwierdziła zmieszana Dominika, zerknąwszy kupannie Gibson, która mimo gwaru przy stole usłyszała to pytanie. i odpowiedź. Przecież Asman pojechał do Kordowy powiedziała odrazu. Ale zawrócił zdrogi i wpadł jeszczena krótko doToledo wyjaśniła cichutko Dominika. Policzki jejpłonęłypod spojrzeniamiwszystkich kobiet,które jakby z pretensją zwróciły się ku niej. ;1 Więc jednak mi się nie zdawało. Sylwia opuściłagłowę. Naprawdę stał tam wśród krzewów w ogrodzie ElGrecai. rozmawiałz panią. --. Tak powtórzyła Dominika, coraz wyraźniej czując, że jesto cośoskarżana. Pan Asman wrócił na chwilę do Toledo. Nikt nie zapytał po co, ale wszyscy mieli w oczach to pytanie. Tylko Łukasz, ścisnąwszy pod stołemdłoń Dominiki, powiedziałeicho: sr Nie umawiaj się, jeśli panna Gibson zaproponuje wspólny łpacerpo kolacji. Pojedziemy sami naGrań Via. '"- Cudownie! szepnęła z wdzięcznością. ^Na górze w pokoju szybko zrzuciła bluzkę i spodnie. - Włożę wieczorowąsukienkę zawołała. A ty się ogol! -Łukasz przeciągnął wierzchem dłoni po brodzie. ' Goliłem się rano. '" Ale gdybyśszedł na bal, tobyś się drugi raz golił. Wieczorny'pfcer po Grań Via to jak bal w ogromnej, kolorowo oświetlonej - A poza tym. zamruczała, przytuliwszy się na chwilę nie hi?, kiedy drapiesz. pPrzytrzymał ją przy sobie. 121. Niektóre panie lubią nie ogolonych brutali. Sama nierazmówiłaś. Ale nie teraz. Nie. nie - nie teraz! Dlaczego? Bo zaraz potem chce się nam spać ipewnie byśmy już nieposzli na Grań Via. Łukasz puścił ją i bez entuzjazmuudał siędo łazienki. Powiedz mi wreszcie, o czym pisze mama zawołał stamtąd. Wzięła listi przysiadłana brzegu wanny. Właściwie nie chce mi się do tego wracać powiedziała cicho. Co to znaczy nie chceci się wracać. -? Bo zapomniałam otym na chwilę. I miało być tak przyjemnie. Powiedzchociaż pokrótce. Ale to się nieuda opowiedzieć pokrótce. Mama musiała siębardzo zdenerwować, skoroo tym napisała. Co się stało? Właściwie zupełne głupstwo. Cała rzecz w tym,że mamadojrzała już do tego, żeby za głupstwo tego nie uważać. Samaterazzałatwia zakupy. kiedy myślę o tym, ogarniają mnie wyrzuty, żepozwoliłam sobie na ten wyjazd, bo jednak bardzo ją odciążałam. - Przecież niedługowracamy. No tak. Zdążę jeszcze nastać się w tych kolejkach. Więctego dniamama miała dwie bardzo trudne operacje. I zupełnieskonanawracała do domu, wstępując oczywiście po drodzedowszystkichsklepów w nadziei, że może co "dają". Kiedy byław naszym samie, ktoś krzyknął, żewłaśnie "rzucili" szynkęw mięsnym stoisku. Mama ustawiła się czym prędzejw niedługimogonku, który zarazzaczął rosnąć zanią, szczęśliwa, że tak dobrzetrafiła i że ma jeszcze nie wybrane kartki na mięso pierwszejkategorii, po sześćdziesiąt deko na każdą kartkę. BożeŚwięty! Prawie dwa kilo szynki! Wyobrażamsobie, jak sobie z ojcem podjedli na kolacjęzamruczał Łukasz zzapiany wokół ust. Akurat! parsknęła Dominika. Ta szynka do mamyw ogóle nie doszła. Bozleciały się ekspedientki z innych stoiski oczywiście bez kolejki, a każda zkilkoma kartkami w ręku, 122 rozebrały całą szynkę. Dostało ją najwyżej pięć osóbspozapersonelu sklepu, dlamamyjuż nie starczyło. Zdarza się. Bardzoczęsto, kiedystojęw kolejce, towar siękończy właśnie przede mną. Dominika wzruszyła ramionami, wyjęła listz koperty,a potemzaraz goznów wsunęła. Och, mama nie opisywałaby tak zwyczajnej historii. Całarzeczw tym, co nastąpiło potem. Bo zaraz nazajutrzpielęgniarkamówi mamie, że chce się z nią widzieć jakaś kobieta, matkadziecka,które miało być operowaneza kilkadni. Mama nielubitakich wizyt, ale musiała ją przyjąć,bababyła natarczywa. I kto sięnią okazał, jak myślisz? Sama pani kierowniczka stoiska mięsnegownaszym samie. Wkroczyłado gabinetu iod razu położyła mamiekilogram szynki na biurku. Ucieszyła się bardzo, poznając mamę przecież pani doktor u naskupuje! Właśnie, powiedziała mama. ysiłuję od czasu do czasu. Że teżnico tym niewiedziałam zachłysnęła siężalempani kierowniczka. Niech panidoktor zawszeprzedtem zatelefonuje albo wywoła mnie przez ekspedientkę. Następnym razem. Następnego razu nie będzie, powiedziałaHiama. Wręczyła babie szynkę wyobrażam sobie z jakim bólemserca! i wyprosiła ją z gabinetu. O dziecko niechpani będzietpokojna, krzyknęła tylko za nią. Jestem lekarzem i, z szynką czybez,wszyscy pacjencisą dla mnie równi. Ale wiesz, co byłonajgorszew tej historii? Łukasz milczał. , To, że pielęgniarka, którabyłaświadkiem tej sceny, patrzyła'ria mamę jak na wariatkę. Kilogramszynki! powtarzała mamieBpEez cały dzień. Na litość boską, panidoktor! Kilogram szynki! : Łukasz przemył twarz wodą i z ręcznikiem w ręku przeszedł do pokoju. Poszła za nim. ;'" Czymyślisz, że nam toprzejdzie? Co mianowicie? To,jacy jesteśmy. Jakimi staliśmy się. ^ - Niewiem powiedział bezbarwnie. Przytuliłatwarz do jego pleców. -- Czasem ogarniamnie strach na myśl, że musimy tam wrócić. tych ludzi, nie rozumiejących, że kopią wciąż piłkę, która i tak'" się w -dół. 123. To właśnie teraz się zmieni. Dlaczego nie zmieniło się już w ciągu tego roku, który minąłod sierpnia? Proces oczyszczania iodbudowytrwa dłużej niż proces niszczenia. Może już za naszegożycia nie będzie lepiej. Co ty wygadujesz? A ty się tego nie boisz? Łukasz milczał. Usiedli na brzegułóżka, rozpaczliwie objęci. Nie boisz się tego? Przecież musizwyciężyć rozsądek i dobra wola. Nie chcęsłuchać tych wytartych frazesów. To nie są frazesy. W żadnym języku nie wymyślono innychsłów na określeniekoniecznych warunków dla współżycia społeczeństw. Myślę, że u naste słowa umarły, zanim zaczęto z nich robić prawdziwy użytek. Dominiko! Tak myślę, nic nato nieporadzę. Umilkli na długo. Bawiące się na trawniku między jezdniamidzieci pokrzykiwały wesoło, ale nie słyszeli tegomimo otwartegookna. Obcy kraj, w którym sięna krótko znaleźli, niebył w stanieużyczyć im swojejbeztroski. Nieszczęściawytyczają granice, których niemożna pokonać za pomocążadnych wiz i paszportów. Jużwiedzieli, że nie pójdą na Grań Via. Że nie wmieszająsięwrozbawiony tłum; zbyt bolesny był strach, że rozpoznana będzieich obcość,nie po stroju, po sposobie bycia czy rysach twarzy, alepo wyrazie oczu, którym w ten wieczór nie można było narzucićkłamstwa pogodnego spojrzenia. VIII Wbrew obawom spal bardzo dobrzetej nocy i obudził się ranowypoczęty, rześki,jakby o wiele młodszyod siebie samego, od razuprzychylnie nastawiony do dnia, którygo czekał. Ileżw końcumiał 124 w życiu tych dni bez rygorów i zobowiązań? Nie pamiętał nawet,co mu sięśniło, choć warto było to zapamiętać, babka mówiłazawsze, żesprawdza się to, co się śni na nowym miejscu. Onaw towierzyła, ona,która przez całe życie spała tylko w jednym łóżku,nagęsim piernacie, aż do owejnocy, kiedyją zniego ściągnięto,pozbawiającrazna zawsze (jakbliski kresmiało to "zawsze")nietylko własnego łóżka, alei jakiegokolwiek własnego miejsca. Ale(o nie były myśli na ten dzień cudownie hiszpańskiejpogody, niepozwolił sięim owładnąć, zjadł a raczej wypił szybko swojezwykłe śniadanie i wyszedł przed hotel. Słońcegrzało ostro, zastanawiał się przez chwilę, czy nieZawrócić do pokojui nie zostawić zamszowej kurtki,żeby niebudzić nią zdziwienia na ulicach miasta. Ale tam, gdzie sięwychował, huculiprzez całe lato przychodzili na targ w baranichserdakach i znakomicie ich chroniły przed słońcem i upałem. Uśmiechnął się. Jak to powiedziała o jego kurtce polskadziewczyna? Wy-świe-chta-na. Co za słowo! Ale zrozumiał je od razu. Wyświechtana. powiedziałabytakmoże jeszcze raz, gdyby jąznowu spotkał. Ale już jej nie spotka i chyba dobrze, dobrze, że jużjej nie spotka. ; Przeszedł na drugą stronę ulicy, żebynie przeszkadzać boyomhotelowym,którzy zmywali właśniewodą płyty chodnika i podlewali rosnące przy wejściu krzewy i kwiaty kordowańskimWyczajem ustawione tamw doniczkach. Przypomniało mu sięniezwykłej piękności patio, które odkrył podczas pobytu wKordowieprzed kilkoma laty, kiedy również zatrzymał siętu w drołte do Torremolinos. Wyłożony różowąmozaiką dziedziniec,z małą fontanną pośrodku, bijącąz gęszcza zraszanych niąIwitnących krzewów, z bielonymi ścianami, pod którymi i naktórych umieszczono doniczki oleandrów i pelargonii wydał muS? małym rajem wyczarowanym przez ludzipośród wysuszonego'fekotą miasta. Do galeryjki z czarnego drzewa, ciągnącej siętedłuż ściany budynku, prowadziły wąziutkie schody, równieżE-czamego drzewa irównież obwieszone kwiatami, jak ona. NaWh schodach siedziałazwykle staruszka wczarnym szalu najlpwie, z malutką koneweczką w ręku, jakby skończyła właśnie Odlewanie albo życie i odpoczywała teraz z założonymiRami 125. Kiedy zajrzał tam po raz pierwszy, wiedziony zwyczajową w tymmieście ciekawością turystów, aprobowaną i podsycaną niejakoprzez organizowane tu corocznie konkursy na najpiękniejszepatio pochylił się i złożył ukłon siedzącej na schodkach kobiecie. Odpowiedziałana pozdrowienie nieznacznym ruchem głowy, alepotem przez cały czas,kiedy patrzył, podziwiając jej patio, niezaszczycała go uwagą,jakby zapomniawszy,że tu wszedł i stał przyfurtce. Wycofał się cicho, znalazł na najbliższej ulicy kwiaciarnię,kupił w niej najpiękniejszą doniczkę kwitnącej różowo pelargoniii wrócił znią do patio. Kobietasiedziała nieporuszona. Postawiłdoniczkęna stopniu schodów przed jej stopami. Skinęła głową, niepowiedziała ani słowa. On także milczał, obydwoje wiedzieli, że niemogą się porozumieć, albo żeporozumieli sięjuż dostateczniei żadnego znaczenia nie mogą tu mieć słowa. Odtąd, ilekroć byłw Kordowie, przychodziłdo tego patioz doniczką pelargonii i milcząco wręczał ją staruszce siedzącej naschodach. Terazteż zaszedł do kwiaciarni, wybrał starannie bardzoobficie kwitnącą roślinę i prawie uśmiechnięty, jakby był młodymchłopcem i szedł do dziewczyny, uchylił furtki, prowadzącej do patio. I zaraz się cofnął zprzeświadczeniem, że się pomylił, że trafiłw niewłaściwe miejsce. Jednaknie. sprawdził adres na tabliczce namurze; CalleS. Basilio 50. Adres się zgadzał. Ale miejsce było inne. Tylko fontanna i krzewy wokółprzypominały dawną urodępatio. Różowość mozaikiznikła pod grubą warstwą kurzu,z ustawionychna niej doniczeksterczały suche wiechcie roślin, suche wiechciezwisałyz doniczek porozwieszanych wzdłuż galeryjki, utraciły swąolśniewającą biel ściany ina schodkach,przysypanych także pyłemzapuszczenia nikt nie siedział. Stał długo, przejęty widomą katastrofą tego miejsca, a potempodszedł do schodów i na tym samym stopniu, co poprzednich lat,postawiłprzyniesiony kwiat. Kiedy znalazł się znów na ulicy, ogarnął gopopłoch. Zobaczyłnagle z przeraźliwą wyrazistością opuszczone miejsce po sobie. Zakurzone stosy partytur, teczki z recenzjami i programamikoncertów, które prowadził, porzuconą gdzieś batutę, zżeranyprzez mole frak. Gail, gdyby żyła, umiałaby możenie pogłębiaćjego śmierci śmiercią przedmiotów, do których był przywiązany; 126 po Jacku niemógł się tego spodziewać. Co więcnależałoczynić? Należało się śpieszyć. Miał mało czasu, przeraźliwie mało czasuprzed sobą, w dodatku uważał zawsze, że większą jego częśćpowinien poświęcać pracy, która wprawdzie była radością, alejednak tylko szczególnymjej rodzajem. Tymczasemkażdaradość, którą jeszcze można mieć w życiu, jest piękna i potrzebnai czy grzeszył przeciwko komuś lub czemuś, że tak bardzo"zapragnął jej tegoranka? Powinien był teraz wrócić dohotelu, zapłacić rachunek, możezjeść cośposilniejszego przed podróżą i, zatankowawszy benzynę,udać się w dalszą drogę do Torremolinos. Ale jakoś nie miał jeszczena to ochoty, a postanowił od tej chwili robić tylko to, na cobędziemiał ochotę, wyraźną i oczywistą, bez żadnej oszukańczejkontroli nad sobą. Nucąc marsza z Carmen ruszyłbardzo żwawym,mimo upału, krokiem w kierunku Mezquity, słynnego meczetuz prawietysiącemkolumn i barbarzyńsko wmurowaną w jegownętrze przez zwycięskich chrześcijan gotycko-renesansowąkatedrą nie po to wszakże,żeby go jeszcze raz zwiedzać. Był wnimwiele razy i teraz wystarczała mu tylko bliskość monumentalnejbudowli, zawierającejjak większość hiszpańskich zabytków nader dobitny komentarz do dziejów tegokraju. Wszedł do cafeterii, z oknami wychodzącymina boczną ścianęMezquity i placyk, naktórym zatrzymywały się autokary wycieczek. O tejporze nie byłotujeszczezbyt wielu gości. Godzinawszesnego pierwszego śniadania,które śpieszący do pracy Hiszpanie spożywali na stojąco przy barze, wypijając w pośpiechufiliżankę kawy z mlekiem zmaczanymi w niej precelkami jużminęła, na drugie śniadanie byłojeszcze za wcześnie, choć właścicielkawiarni ustawiał już na kontuarze półmiski z zakąskami. Ich pikantna woń,rozchodzącasię po całym niewielkim wnętrzu,(todała mu apetytu. Przywołał kelnera i zamówił kieliszek jerez,pieczywo i półmiseczekkrewetek i krabów, przybranych zieleninął'oliwkami. Wyglądałoto zachęcająco. Hiszpanie odniedawna zaczęlidbać nie tylko o smak, aleto wystrój jeśli można było takto nazwać swojej kuchni. Zmusiły ich do tego wymagania turystów i chęć wyciągnięcia jakHajwięcej pieniędzyz ich kieszeni. Kontuary we wszystkich hiszpań"Drh restauracjach i barach, a powstała ich niezliczonailość 127. w każdym mieście i przy każdej drodze, komponowane były jakpłótno wytrawnego malarza, który jednakowo cenił walor kształtui koloru i znał funkcję zmysłów w odczuwaniu urody życia. Bogataiciepła ziemia hiszpańska, a także morze wokół niej, przychodziływ sukurs tym wysiłkom. Nie tylko jarzyny i owoce stanowiłyozdobę półmisków,były nią same w sobie przeróżnemariscos,żyjątka morskie, rozwożone w samochodowych chłodniach pocałym kraju podczas każdego pobytu w Hiszpanii odżywiał sięgłównie nimi. Te, które podano mu teraz,duże różowe krewetki i cudowniejędrne kraby, mogłyby się znaleźć wśród przysmaków wnajwykwintniejszej restauracji. Prosząc o drugikieliszek jerez, uśmiechnął się z wdzięcznościądo właściciela lokalu, który należycieto ocenił. Sam przyniósł mu trunek na małej srebrnej tacceistawiając go na stoliku, zagadnął w nieporadnej i skrótowejangielszczyźnie: Panpierwszy raz w Kordowie? Zastanowił się. Chyba. dwudziesty trzeci. Nie widziałem tu dotąd pana. Bo przyjeżdżam raz na rok. Z Ameryki? ZAmeryki. I zawsze do Kordowy? Także i do Kordowy. Co pan tu robi? To, cowszyscy. Patrzę. Na Mezquitę, na wasz rzymski mostnad wyschniętym Gwadalkiwirem. Dawno nie mieliśmy deszczu, proszę pana. Słyszę toza każdymrazem, kiedy tu przyjeżdżam. Ale mostjest piękny nawet nad wyschniętą rzeką. Chodzę. chodziłem takżeco roku patrzeć na pewne bardzo piękne patio. Pielęgnowała jestara kobieta. Już jej tegoroku niezastałem. Może jąpan znał? Dom przy Calle S. Basilio50. Nie znałem. W Hiszpanii jest bardzo wiele starych kobiet. proszę pana. Rozumiem. O wiele więcej niż mężczyzn, proszę pana. 128 :;; . Rozumiem powtórzył. Oni są wciąż dumni ze swojejwojny, pomyślał, jakby przez świat nie przetoczyła się później inna,dłuższa i groźniejsza, i pozostawiająca o wiele więcej samotnychpobiel. Rozumiem powtórzył jeszcze raz, żeby usatysfakcjonowaćswego rozmówcę. ,Drzwi do lokalu otworzyły się gwałtownie i do wnętrza wtargnęło))hałaśliwe towarzystwo, rozmawiające po 'angielsku z wyraźnie obcym^centemdwie dziewczyny i trzech chłopaków. Dwóchz nich jakbyjgż gdzieś widział, byli to młodzi Hiszpanie, obydwaj wyraźniez-dobrych domów, speszeni nieco zbytswobodnymzachowaniemDziewcząt, Szwedek lub Niemek z wyglądu, które rozsiadłszy się przynajbliższym stoliku, od razu wysłały ich do bufetu. " Manuel! Carlos! wolały. Wybierzcie dla nas cośdobrego! Zaraz podejdzie kelner powiedział znaciskiem jedenZ nich. Och, Carlos! Jestem taka głodna! Dlaczego mam czekać naktlnera? Jedna zdziewcząt zerwała się z krzesła i pociągnęłaSwoją towarzyszkę w stronę bufetu. Chodź,Ingrid, wybierzemytobiesame. ; Czy one są zawsze takie samodzielne? spytał Carlostrzeciego chłopaka o długiejrudawoblond brodzie, może brata lubWłbiciela którejś zdziewcząt. i Zawsze odpowiedziałkrótko. ,Iwytrzymujesz to? ii Przyzwyczaiłem się. i Hajlmar! zawołała Ingrid od bufetu. Zjesz ośmiornicę? ii;; Zanic! Alespróbuj. Bardzo ładnie wygląda. ; Nie chcę ośmiornicy! Harriet! Wybierz dla mnie coś inne1'ago! -':- Dobrze,skarbie! odkrzyknęła Harriet. Buszowała międzyBÓhniskami na kontuarze, pragnąc wszystko przenieść na podanąN! .przez właściciela baru tacę. Zmieszany młody kelner stał"WZczynnie obok. Zauważyłato. Chwyciła z barubutelkęTio Pepe^Wręczyła mu ją razem z kieliszkami. Nie będziesz piła wina zawołał Manuel. Prowadziszshód! 129. Chłopcze! pokiwała głową, popychając kelnera z winem kustolikowi. Ruszyła za nim zpełną tacą,Ingrid chwyciła jeszczez bufetu miseczkę z majonezem i dźwigając także tacę pobiegłaza nią. Trzeba dostawić drugistolik zdecydował Hjalmar. Wstałizanim patron lokalu, odgadłszy jego zamiar, zdołał to uczynićprzysunął sąsiedni stolik i krzesło. Patrzył na Harrieti Ingridoczekując ich pochwały. Nie chcę ośmiornicy! wrzasnął nagle,gdy Harriet zaczęła zdejmować talerzyki ztacy. Mówiłemci, żenie chcę ośmiornicy! Ale proszę cię, spróbuj tylko, kochanie cierpliwie, alei stanowczo obstawała przy swoim Harriet. Nigdy niejadłamośmiornicy i bardzo jestem ciekawa, jak smakuje. Co wamnałożyć? zwróciła się do Hiszpanów. Dziękujemy odpowiedzieli obaj równocześnie. Zarazpodejdzie kelner i zamówimy. Harriet przyglądała im się przez długą chwilę. Zaczynacie działaćmi na nerwy powiedziała. Powstrzymując uśmiechprzysłuchiwał się i przyglądał tejrozmowie z zaskakującą go przyjemnością uczestniczenia w cudzejmłodości. Chłopcy wydali mu się bardzo sympatyczni (wciąż niemógł sobie przypomnieć, gdzie widział już tych dwóch Hiszpanów),dziewczyny choć niezbyt ładne urocze. Obydwienie miałyżadnej bielizny pod cienkimi bluzkami imałe, twarde piersitrzepotały siępod nimi jak spłoszone ptaki. Kiedy Gailżyła i Jackmieszkał wdomu, przychodziły do niego koleżanki z college'u albotenisowego klubu, często zapraszał ojca na swoje młodzieżoweparty. Uczestniczył wnich z uczuciempławienia się w jasnościporanka i starał się być tak miły, aby dziewczynywychodziłyolśnione papą, a nie synem. Od czterech jednaklat jedynym głosemkobiecym, rozbrzmiewającymw jego domu, był zachrypniętygłospani Scarpid, prowadzącejgospodarstwodomowe i jak mówiła nudzącej się śmiertelnie podczas jego częstych nieobecności, Alei wcześniej zaznawał szczęścia pławienia się w jasnościporanka, wtedy jednaktak go to nie olśniewało sam był młody. Przecież i Gail była taką kozą, kiedy zobaczył jąpo raz pierwszybiegającą za piłkąna korcie. Zielonydaszek przeciwsłonecznyocieniał jej twarz iprzytrzymywał splątane, niesfornewłosy. Nawet 130 iji si? wtedy dobrze nie przyjrzał, zwrócił tylko uwagę na opalonenogi w białych skarpetkach i rozbite prawe kolano, zaklejone. Ogromnym plastrem. A jednak zapisał się do klubu i przychodził codniana kort, nawetsam zaczął grać, wściekły na siebie za stratę. czasu, wykradanego muzyce. A jeszcze przed Gail były innedziewczęta o gładkich twarzach,(Oglądanych z bliskate, którym nosił futerały z instrumentami,. gdy razemwychodzili z konserwatorium, zapędzani często alarmemarzeciwlotniczym do londyńskich schronów, gdzie drżeli ze strachu przytuleni ciasno do siebie, i te o szczupłych karczkach, wy'gtających z żołnierskich kołnierzy, całowane podpalmaminasmrodzę do obozu Oastina, i wreszciete najwcześniejsze, któreznał. od dziecka, z którymi rósł idojrzewał, dziewczynki o pierwszymzapachu kobiecości, jaki wchłonęłyjego nozdrza tak głęboko, że czul go ażdodziś. Maneczka, co tydzieńważona na fotelu-wadzew sklepiebabki, Maneczka zdużym palcemu nogi pomalowanymjaskrawoczerwonym lakierem. Siaśka, rozpaczająca nad pierwszym biustonoszem. Poprosiło jeszcze jeden kieliszek jerez. Chyba nie pojadędziś doTorremolinos, pomyślał sennie. Po comam jechać do Torremoli' nos, kiedy jesttak dobrze wKordowie? Czy nie zasłużył ulosu najeden dzień, w którym mógłby swobodnie wypić trzy kieliszkimocnego hiszpańskiego wina? Niepił nigdy, kiedy prowadziłsamochód, miał próbę lubkoncert, po koncertach zaś bywał zwykle^ podekscytowany, że musiał zażywać środki nasenne,a nienależało łączyć ich z alkoholem, pilnie tego przestrzegał. - I tymrazem trunek przyniósł mu do stolika sam właściciellkalu. O połyskliwie czarnej głowiei wczarnej kamizelce, przewiązanej białym fartuchem, przypominał ogromnego pingwina, toczącego się wśród śniegu obrusów. Zdjął z tackikieliszek i postawił goprzed nim pieszczotliwym ruchem. Cieszę się, że panu smakuje. Dziękuję. Bardzo. To przecieżwasza duma narodowa, toWino. Owszem, jest sięczym pochwalić. Niech pan pojedzie do Jerez(te la Frontera, to niedaleko stąd. Tam pokazują turystompiwnice,;(W których dojrzewa wino. ; Już to kiedyś widziałem. 131. Młode towarzystwo przy sąsiednim stoliku wybuchnęto głośnymśmiechem. Dostojny pingwin pochylił się nieco. Ta dzisiejsza młodzież. Och, lubię, kiedy młodzisię śmieją. Cieszę się,że to panu nie przeszkadza. Wprostprzeciwnie. Czy podać coś jeszcze? Zastanowię się. Właściciel odpłynął do baru, a on podniósł kieliszek i zanimdotknął go ustami, patrzył przez chwilę na złotą barwę światłamigocącą w winie i chłonął jego woń. Gdyby słońce pachniało,miałoby właśnie taki aromat. Z czego te Niemki czy Szwedki taksię śmieją? Ładnie sięśmieją,dlaczego barman mógł myśleć, że tomuprzeszkadza? Zawszelubił, kiedy śmiałysię dziewczyny. Więcte najmłodsze,te pierwsze, które kochał, zanim jeszcze pojął,co to znaczy. Maneczka z polakierowanym paznokciemu nogi,Siaśka. Uśmiechnąłsię z czułościądo tego niedorzecznego wspomnienia. Siaśka. Przyjeżdżała co roku na wakacje do swojej ciotki, pani wicestarościny, której ogród i podwórze sąsiadowały zogrodem i podwórzem babki, chudajak szczapa, bardziej chłopak niż dziewczyna, o drugich, cienkich nogach, o których kiedyś w klasie sama to opowiadała ksiądz prefekt powiedział: Nie wystawiaj,Siaśka, tych swoich zapałek tak daleko, bo nadepnę na którąi złamię. I nagle coś ztą Siaśka zaczęło się dziać. Poprzedniegorokubyła jeszcze całkiem zwyczajna, a następnego już nie wiadomoona nie ona? Oficerowie na plaży zauważyli to pierwsi. Czapki by można na tym wieszać, mówili, gdy Siaśka, niepodejrzewając jeszcze o nic swego ciała, grała w siatkówkę, czybiegła nabrzeg rzeki. Pani wicestarościna wkońcu także zwróciłana to uwagę. Zaprowadziła bratanicę do Racheli Blatt gorseciarki i kazała jej uszyć. całe dzieciństwo przepadło razem z tymsłowem. kazała jej uszyćbiustonosz. Siaśkapłakała całydzień. Widział ją zza płotu, jak siedzinaławce z podniesionymikolanami iukrywszy na nichtwarz płacze z żalui upokorzenia. Sam był także bliski łez. Bojeszcze zeszłego roku bili się ze sobąwsadzie pod orzechem i była płaska jak deska i nagle 132 biustonosz! O tę rzecz, tak okropną, szła potemwalka przez całytydzień. Przestawał ćwiczyć na fortepianie, żeby przysłuchiwać siękłótniom, które wybuchały wsąsiednim domu. Nie będę tegonosić! wołała Siaśka. Zdejmę! Wyrzucę! Zdejmij! Zdejmij! odpowiadała ciotka z groźnym spokojem. Wyrzuć! Będzieszmiała cycki po kolana i kto de wtedy zechce? Najwyżej Janko spodkościoła. NajwyżejJanko! powtarzała pani starościna pewnaskuteczności tej groźby. Siaśka istotnie płakała coraz ciszej, pochlipywała już tylko i w końcu wcale już jej nie słyszał. Gdzie terazbyła? Jak wyglądały teraz te triumfujące dziewczęce piersi, na którychoficerowie chcieliwieszać swoje ułańskie czapki tego nie miał się nigdy, na szczęście, dowiedzieć. .Towarzystwoprzy sąsiednim stoliku wybuchnęło znów śmiechem i nagle umilkło. Na parking naprzeciwko zajechał autokar. Noi macie swoich Polaków! zawołał Carlos. Polkę! sprostowała cierpko Harriet. Przyznaj się, żegłównie chodzi wam o Polkę. Ale przecież to ty nas tu przywiozłaś, żeby spotkaćsięz nimi. Harriet uśmiechnęłasię leciutko. Bo mamw tym swój cel. Płacimy! zawołała wstronębufetu. rZ autokaru najpierw wysiadła panna Gibson, a za nią hiszpańskiprzewodnik wycieczki, który zatrzymał się przy drzwiach, żebypodaćrękę każdej z pań. Przyjmowały to z wdzięcznym uśmiechem. Przypatrz się,jak się to robi powiedziałaHarriet doHjalmara. Co? nie zrozumiał. Jaksię pomaga paniom przy wysiadaniu z samochodu. Przecież pękłabyś ześmiechu, gdybym chciał podać ci rękę. Ale mam babkę. I matkę. Iw końcu ja sama także kiedyśbędę stara. Żartujesz powiedział Hjalmar. Masz radęHarriet ukazała w uśmiechu ząbki,upodab"'W^ce ją do wesołej wiewiórki. Mnie się to także wydajemeprawdopodobne. Znowuprzysłuchiwałsię i przyglądał rozmowie przy sąsiestoliku, ale teraz uczucie przyjemności zastąpił naglący strach, 133. którego doznał po raz pierwszy po opuszczeniu zakurzonego patio. że ma tak małoczasu, że się już na coś spóźnił, że nie starczy musiły, żeby dogonić to, co uciekło, a może uciekało. możedopierouciekało. Skinął także na kelnera, żeby zapłacićrachunek,choć nie miałjeszcze zamiaruopuszczać przytulnego baru; chciał po prostu mócwyjść każdej chwili. Amerykańskawycieczka opuściła już autokari podążała zaswoimi przewodnikami ku ciężkim wrotom Mezquity, Nie szukał ich, a jednak dostrzegłod razu pośród starych kobieti mężczyzn dwoje młodych, zagubionych jakby wtymgronie,dziewczynę w białej sukience z czerwono-szafirowymi kokardkamina ramionach i chłopaka, który trzymał ją za rękę, ale nie patrzyłna nią, nie patrzył także na monumentalne mury mauretańskiejświątyni, sprawiał wrażenie, jakby posuwając się wolno z grupąwycieczki, nie patrzył w ogóle na nic. Towarzystwo przy sąsiednim stoliku także już ichdostrzegło. Prędzej! przynaglała Harriet. W meczecie możemy ichnie znaleźć. Ja znajdę powiedział Carlos. Słyszałemrano w radiu wtrącił Manuel że wich sejmiemówiono o tym, żebyPolacy mieli wreszcie paszporty, jak na całymświecie. Żeby mogli bez żadnychceregieli wyjeżdżaći wracać dokraju. Byłoby wtedy mniej ucieczek. Po co uciekać skądś, skądmożna wyjechać i dokąd można wrócić? Tymrazem uśmiechnęła się Ingrid, ale jakbytrochęzłośliwie. Harrietma lepszy sposóbna to, żeby wasza Polka mogła coroku przyjeżdżać do Hiszpanii. Cicho bądź! ofuknęła ją Harriet. Przecież sama mówiłaś! Ale to jeszcze nie powód,żebyś ty to każdemu opowiadała. Kłócąc się i popychając ruszyłydo drzwi, chłopcy za nimi Hiszpanie malutkimdystansem manifestując dezaprobatędlazachowania dziewcząt. Amerykańska wycieczka zniknęła tymczasemwe wnętrzu meczetu i pomyślał, że jednak naprawdę niełatwo będzie ją znaleźćw gąszczu prawie tysiąca kolumn,jak w białym lesie, rozrastającymsię nad głowami w baldachim mauretańskich tuków. Sam nie ruszałsię z miejsca, nie wiedziałjeszcze,czy opuści bar tak, żebynie 134 motkać się ze swoimiziomkami,czy też zastąpi im drogę, gdybędą wychodzić z Mezquity, i powita z radością cudownegoodnalezieniapo długich poszukiwaniach. Uczucie paniki wdąż gonie opuszczało, ale nie mógł się na niczdecydować, pomyślały końcu o czwartym kieliszku wina, który mógłby wszystko zmyći zamazać gdy we wrotachmeczetu ukazał się Polak z amerykańskiej wycieczki i oślepiony słońcem zatrzymał się wnichprzezchwilę, apotem ruszył przed siebie pustawą jeszcze o tej porannejporze ulicą. Prowadził go wzrokiem, po raz pierwszywidząc go samego,bezdziewczyny, która go przyćmiewała; sprawiał zawsze wrażenie,że kochając ją -- trzymał się w jej cieniu. Teraz szedłsam,wysoki, okształtnie sklepionej jasnej głowie, szczupły, swobodnie czujący się w dżinsowych spodniach i sportowej koszulizkrótkimirękawami, które ukazywały opalone, silne ręce młodegomężczyzny. Że Jack jest absolutniewspaniałym chłopcem, o tym byliobydwoje z Gail zawsze przekonani dlaczego teraz przyszło muna myśl, że gdyby ożenił się z którąś ztych polskich dziewczynek,z Maneczką, Siaśką albo Nesią Perełko,jego syn wyglądałby możetak, jak ten nieznajomy idący po przeciwległej stronie ulicy. skąd. skąd to uczucie niedorzecznego marzenia, któregonigdydotąd nie doznawał? Naprawdę powinien wypić jeszcze jedenkieliszek wina. Uniósł już lekko rękę, żeby skinąć na kelnera,alenie dokończyłgestu obserwowany przezniego miody człowiekskręcił naparking iwsiadłdo autokaruamerykańskiej wycieczki,przyjaźnie witany przez jego kierowcę. Pomyślał, co by też powiedzieli obydwaj, gdyby także chciałwsiąść doautokaru, tłumacząc, że chce posłuchać radia. Mógłwrócić do hotelu i tam wysłuchać audycji,nadawanych terazo Polsce przez wszystkie stacje świata nic tak nie dodajerozgłosu, jak nieszczęście, przekonał się o tym po tragicznej śmierciGail ale wyobraził sobie, że zrozumiałby je w pełni tylko, patrzącw twarz człowieka,który opuścił kraj niedawno, nie tak, jakon,przed czterdziestu dwu laty. Był wtedy co najmniejo dziesięć lat od niego młodszy, rażony;; 'piorunem katastrofy nie zdawał sobiesprawy z jej rozmiarów. Aleli . czy terazktokolwiek zdawał sobie sprawę z rozmiarów katastrofy, 135. która groziła światu? Znowu jak o ratunku pomyślał o kieliszkuwina. Bo może popłoch, który go ogarniał tego ranka, nie byłspowodowany tym, że wskazówki jego zegara zbliżały się dowiadomego kresu może to zegar świata zmierzał ku jakiejśswojej ostatniej godzinie. Przypomniał sobieupalnelato przed swoją pierwszą wielkąpodróżą. Jeszcze nie działo się nicnadzwyczajnego, jeszcze domałego letniskowego miasta wiadomości polityczne docierały jakbyrozpuszczone w chłodzącejlemoniadzie, nikt nie przejmował sięjakimiśposiedzeniami przy okrągłych stołach, podróżami dyplomatów, ogromnymi, a przez to zupełnie abstrakcyjnymi sumamiwydawanymi na zbrojenia aż nagle wszystko nabrało tragicznego przyśpieszenia, megafony zaczęły wywoływać oficerów opalających się na plaży nad Dniestrem, a mapa Polski miała stać siępapierkiem, podpalającym lont. Dlaczego ciludzie stali teraz naskrzyżowaniu ulicw Warszawie naprzeciwko siebie ci, którzychcieli iść dalej swoim pochodem, i ci, którzy im na to nie pozwalali i dlaczego świat poświęcał temu tyle uwagi? Czyżby znówwłaśnie tam,właśnie tam było to miejsce. och, dość wcześniezrozumiał, że trzeba sięrozejrzeć za jakimśspokojem, zajakąśpewnością, że nie można kochać źródławiecznego strachu i udręki,jakimjestnieszczęśliwa ojczyzna. Postanowił nigdy nie wracać dokraju, postanowił go niemieć, ileż radości, ile swobody byłowmyśli, że jego ojczyzną jest muzyka. Tylko dlaczego, skoro takdokładnie wyczyścił topuste miejsce w swoim sercu, nie potrafiłniczym innymzająćmyśli? I dlaczego musiał siędowiedzieć, czy naskrzyżowaniu ulic stolicy, w której nigdy nie był i o której uczył siętylkow szkole, i za którąchciał się bić razem ze wszystkimichłopcami z obozu Qastina, stoją jeszcze patrzący sobie w oczyPolacy. Wstał z niedorzecznym zamiarem opuszczenia baru i udania siędo autokaru na parking. Patronlokalu w ukłonach towarzyszył mudo wyjściai nie mógł zrozumieć, z jakiego powodu Amerykaningwałtownie zatrzymał się wprogu, a nawet cofnąłsię nieco downętrza. Bardzo dziś gorąco powiedział. O, tak! zdumą potwierdziłHiszpan. Upalneandaluzyjskielato było na równi z winem bogactwem tego kraju. 136 " . Rodzicie się tu od razu szczęśliwsi od innych. Dziewczyna, która wyszła właśnie z Mezquity i której widokcofnął go w głąb baru,miała zapewne zamiar udać się do autokaru,żeby odciągnąć od radia swego towarzysza podróży. W Toledo niewidział z tego powoduPogrzebu hrabiego Orgaza, słynnego obrazuĘI Greca, w Kordowie zanosiło się na to, że nie zwiedzi równiesławnegomeczetu. Wyobrażał sobie, jakaawantura wybuchniemiędzy młodymi, gdydziewczyna znienacka otworzy drzwi autokaru iprawie pożałował, że nie będzie jej świadkiem. Ale Dominika nie zmierzała wcale w stronę parkingu; poprafiiwszy na ramieniu pasek od torebkiruszyła zwyraźnympośpiechem w przeciwnym kierunku. Bardzo dziśgorąco powiedział jeszcze raz do właścicielabaru i wyszedł na ulicę. Sytuacja zaczęła go bawić. Dokąd szła? Dokąd tak się śpieszyła w obcym, nie znanym mieście? Robiłaprażenie nieśmiałej i nagle tyle samodzielności! Idąc za nią, musiałpilnieuważać, żeby go nie spostrzegła, gdy zatrzymywała się prawiegrzęd każdą wystawą. Przystawał wtedy także i odwróciwszy się,oglądał elewacjedomów po przeciwległej stronie ulicy. Przed którąśf, wystaw zatrzymała siędłużej i w końcu weszła dosklepu. Był to elegancki boutique; ceny musiały być tuwysokie, wskazy"Bąło na to nie tylko wytworne wnętrze, ale i bliskość Mezquity,Odwiedzanej przez wszystkich turystów. Zdjął kurtkę, tęwyświechtaną, żeby nie być rozpoznanym, i zatrzymał się opodalwystawy, co pozwalało mu obserwować wnętrze magazynu. Dominika rozmawiała przez chwilę zesprzedawczynią, która,przyjrzawszy się swojej klientce,rozrzuciłana ladzie kilka sukieneki,; wybrała spośródnich najbardziej dla niej odpowiedniąJasnozieloną, obarwiepierwszych wiosennych liści. Przymierzalniabyław głębi sklepu i Dominika zniknęła w niej na długąchwilę. Czekał niecierpliwie, zastanawiającsię, czy wyjdzie zzakotary, żebyPokazać się sprzedawczyni, czy też sama oceni, jak wyglądaW zielonejsukience. Gdy udawał się z Gail do domów mody,^bardzo to lubił, zwłaszcza we wczesnych latach ich małżeństwa,iiawsze zasięgałajego rady. Wychodziłaz przymierzalni w sukni,^kostiumie lub płaszczu, który zamierzała kupić, i obracała się przedHpi. Cn, aby mógłją zobaczyć z każdej strony. Czasem wybuchały awantury oto, że zbyt pochopnie pochwalał jej wybór,a w domu 137. okazywało się, że sprawunek wcale nie był udany. Godzili się łatwoi czule, gdy tłumaczył,że podoba mu się we wszystkim i na tympolega jego wina. Tyle lat już minęło, a serce wciąż nie potrafiłołagodniewracać do tych wspomnień. Skądwięcciekawość, jaktejobcej dziewczynie będzie w sukience koloru młodych liści? A możeto nie była ciekawość, tylko żal, żenikt nie czekał nanią w sklepie,żeby jej to powiedzieć? Tęrolę z zawodową wprawą spełniła sprzedawczyni. Klasnęław dłoniena widok ukazującej się zza kotaryklientki, którarzeczywiście byłajakby stworzona do wybranej dla niej kreacji. Sukienka zresztą była bardzo skromna. Jej jedyną ozdobą byłdekolt, pod warunkiem jednakże, że została włożona przezwłaściwą osobę. Była nią ta polska smarkata,która nagle jakbywydoroślała; w kokardkach noszonej zwykle przez nią sukienkibyłojednak coś infantylnego. Teraz poruszała się jak młoda dama,spacerująca podczas antraktu po foyer, i bardzo żałował, że trwałoto tak krótko. Weszła znów za kotarę, żeby zdjąć sukienkę,a sprzedawczyni szykowała już firmową torbę na tak udanysprawunek. Zdumieli sięobydwoje ona zaladą ion za wystawową szybą gdy cudzoziemskadziewczyna pojawiła się znów w sklepiez opuszczoną głową. Nie podniosła jej, gdy kładła suknię nakontuarzei podziękowawszy, skierowała się ku drzwiom. Ledwiezdążył się odwrócić. Dopiero kiedy odeszła kilka kroków, spojrzałza nią. Szła powoli, jakby trochę przygarbiona. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, wszedł do sklepu. Proszę zapakowaćtę zieloną sukienkę powiedział szybko. Tę.. którą przymierzałata młodapani? spytała zaskoczona sprzedawczyni. Właśnie tę. Dlaczego jej nie wzięła? Nie podobałajej się? Bardzo się podobała. Tylko myślę, że. była dla niej zadroga. Uśmiechnął się, aby pokryć ogarniające go wzruszenie. Moja. zawahał się mojacórka nie umie wydawaćpieniędzy. To zaleta, proszę pana powiedziała sprzedawczyni. Chwyciwszy paczkę,wybiegi na ulicę. Dominika nie zdążyłajeszczezbytnio się oddalić. Poszedł za nią i niebawem w ten sam 138 osób nabył dwiepary obuwia, torebkę z białej skóry, parasolkęi kapelusz o dużym rondzie. Objuczony paczkami zjawił się w hotelu. Czy zatrzymuje się dziś u was amerykańska wycieczka z LosAngeles? spytał recepcjonistę. ," Tak jest, proszę pana. Właśnie jejoczekujemy. Pokoje są jużwolne. ^- Jak nazywa się kierowniczkawycieczki? "(Recepcjonista pochylił się nad swoją księgą. ^ Panna Sybill Gibson, proszę pana. lDziękuję. Proszę o klucze od pokoju. Pan dziśwyjeżdża? ;.. Skądże znowu uśmiechnął się. Zostaję. Do jutra. A. może na dłużej. IX Słuchaj powiedziała Dominika do Łukasza, czekającegoprzy bagażach podoknem hotelowego hallu, aż pannaGibsonrozda klucze do pokoi uczestnikom swojej wycieczki onanaprawdę chciała nas rozdzielić! Ale nagle zjawił sięprzy recepcjiAsman i dała nam wspólnypokój. Co ma do tego Asman? ' Nic. Tylko, myślę,że ona głupieje na jego widok. A co on tu robi? Miałjechaćdo Torremolinos. Widocznie zatrzymał się w Kordowie. Najważniejsze, że mamy wspólny pokój, które to piętro? Drugie, i nie ma windy. Mnie tonie przeraża. Nie tylko walizki, ale i ciebie mógłbymzanieśćna drugie piętro, -" No to zanieś! Będę sobie wyobrażać, żew Mezquicie wzięliśmy ślub i wnosisz mnie przez próg naszego hiszpańskiego domu siniała się i znowubyło tak, jak być powinno. Bez polskiej biedy nakarku i bez wyrzucania sobie,żezdołało się od niej, choć naWólko, uciec. '-Panie z amerykańskiej wycieczki obejrzałysię zaciekawione ich ilością, ale zaraz zwróciły się znów ku Asmanowi. Osaczały go 139 zewsząd i coraz bardziej przypierały do kontuaru koktajlbaru. znakomicie wkomponowanego w stylowe wnętrze hallu recepcji. Był to jeden z tych podeszłych wiekiem hoteli, w których starość mazapach, a nie odór, pamięć o żyjących tu ludziach nie straszy, leczzaciekawia, a pod łukami zabytkowych sklepień przeszłość przyjaźni się z dniem dzisiejszym. Wśródścian,ozdobionych starą broniąi lśniącymi w południowym słońcu zbrojami rycerzy rekonkwisty. przyciągały oczy różnokolorowe etykiety na butelkach win i wódeko światowych markach. Stały na półkach baru jak pomniejszonew czas pokojużołnierzyki, gotowe strzelać na wiwat korkami. Nikt jednak z członkówamerykańskiej wycieczkinie doceniał tejgotowości,co odbijało się rozczarowaniem natwarzy barmana. Niemłody już i pamiętający tu gościnie gardzących dobrymitrunkami o każdej porze, zawzięcie wycierał śnieżną serwetą wciążtę samąszklankę. Asman najwidoczniej wyczułw nim sprzymierzeńca. Jerez dla wszystkich państwa! zawołał. Za ponownespotkanie na ziemi hiszpańskiej obywateli Los Angeles i Filadelfii! Uciekajmy! Łukasz chwycił walizki i zaplecami skupionych wokół barku pań przemknął ku schodom. Dominikaz lżejszymi bagażami ledwo dogoniła go na półpiętrze. Dlaczego? zapytała z wyrzutem. Nie należymy do obywateli żadnegoz tych miast. Czymiał dokładnie sprecyzować: LosAngeles, Filadelfiii Warszawy? Nic by mu się niestało. Jakoś wyjątkowo dziś wesoły. Może spotkało go cośmiłego tego ranka? Chyba adoracja tych pań działa na niego tak podniecająco. A swoją drogą jest wtym coś pocieszającego. Co mianowicie? Żei w tym wieku można być wielbionym i podziwianym. Alechyba pod warunkiem, że się jest sławnym. Myślisz,że jest stary? Ty tego nie zauważasz? Boja wiem? zamyśliła się Dominika. Nie zastanawiałam się nad tym. Zeschodów weszliw długi korytarz, wyłożonypuszystym chodnikiem. Spojrzeli na numerprzyczepiony do klu140 "Stsa. To chybatutaj wskazała najbliższe drzwi. Pokójdwieście dwunasty. W przeciwieństwie do starego wnętrzarecepcji pokoje hotelowebyły urządzone nowocześnie. Podłogę zaścielał pomarańczowy,4ywan w geometryczne brązowe wzory. Ogromnefotele w tymrSamym kolorze zapraszały do natychmiastowego spoczynku. Szafyukryto wosłoniętych boazeriąścianach. Ale pośrodku królowałopodwójne hiszpańskie łoże, przykryte jednym prześcieradłem. , Co za zwyczaj! zawołała Dominika. Wyobrażasz sobiespanie pod wspólnym prześcieradłem z którąś z tych pań z wycieczki? Ja bym spałchyba z jakimś panem mruknął Łukasz,, Roześmielisię, a Dominika zapadła w przepastną miękkośćfotela, uderzając się kolanami w brodę. Boże! Co za fotel! Chciałabym mieć taki w Warszawie. I":nagle zerwała sięi przerażonym wzrokiem rozejrzała się pościanach pokoju. Łukasz! Nie ma łazienki! Łukasz spokojnie podszedł do drzwiukrytych w boazerii i otwoRył je szeroko. Jest! Tak się przeraziłam, kiedy zobaczyłam na dole porozwieszaneWszędzie te zbroje, pomyślałam sobie,że być może średniowiecze panuje w całym hotelu. Tu się średniowieczem kokietuje, a nie straszy. Żeby utrzymać opinię,a raczej żeby, jak Hiszpania, dorobić się opiniipotęgi turystycznej, trzeba stosować się do światowego poziomu. I Dominika, zsunąwszy znóg obuwie, weszłado lśniącejczystością;łs? ienki. Ściany pokrywały różowo-niebieskie kafelki, podłogę Szafirowa mozaika. Wpuszczona w podłogę wanna, umywalniai bidet miały kolor niebiańskiego błękitu. Na niklowychprętachwisiały różnych rozmiarówróżoweo ton mocniejsze w barwieod wzorów na kafelkachręczniki. Pachniało lawendą, czystościąi szczęściem. " Mój Boże! szepnęła Dominika,zatrzymawszysię w progu. Łukasz stanął obok niej. łi I pomyśleć, żenigdy nie będziemymieli nic takiego. Choćbymurobił do łokci! Choćbym garbudostał od ślęczenia nadni. 141 A właśnie że możemy mieć! Dominikaobjęła go wpół. -Za te siedemset dolarów nie kupię żadnej kiecki, żadnych butów. Nie będę także wiozła ichdo Warszawy. Zawszystko kupimykafelki! Trochę włóczki na kilimy, kafelki, mozaikę i armaturę. Ale jachcę to zapracować! U siebie! Własną pracą i wewłasnym kraju! Nie bądź śmieszny! Tymrazemzapracowałam ja. A ty tekafelki sam położysz. Tak równo i gładkojak tutaj. Przecież znaszsię na tym. Tylko żena razie. nie mamy łazienki. Dominika nie pozwoliła pozbawić sięentuzjazmu. Kiedyś przecież będziemy ją mieli. Kiedyś. Teraz czekanie chyba jeszcze się wydłuży. Nie! Nie! Nie! zawołała. Nie będę o tymmyśleć. I tobieniepozwolę. Nie pozwolę! Całowała go przez długą chwilę. dusząc w uścisku. Którą sukienkę mam włożyć do obiadu? Włóż, "którą chcesz. Nie tak odpowiada się dziewczynie, którą się kocha. Najlepiej podobasz misię w tej żółtej z falbaną. I nie miałaśjej" na sobie ani razu w Madrycie. Dobrze, włożę tężółtą. Tak, kochanie. I znowu było tak, jak być powinno. Śmieszna rozmowao sukienkach, dziewczyny tego potrzebują,utwierdza je to w przekonaniu,że widzi się w nich tylko sam wdzięk, nie dostrzegając i niepodejrzewając złowrogiego i tragicznego rozumu, który od czasudo czasu rujnuje całą, z takim trudem wypracowaną beztroskę. Dominika zajęła się teraz wyciąganiem z walizki kolorowychfatałaszków,aż natrafiła na żółtą sukienkę, którąchciała włożyćdo obiadu. Przyłożyła ją do siebie. : Czy myślisz,że w zielonym mogłoby byćmi lepiej niżw żółtym? Nigdy nie widziałem cię w zielonym. No właśnie. Co"no właśnie"? Tak sobie tylko powiedziałam. Rzuciła sukienkę na, fotel,znowu objęłaŁukasza. Wiesz, chyba człowiekma nie tylkoAnioła Stróża. 142 Kogo jeszcze? Diabła Stróża też. I on wierniejnam towarzyszyniż Anioł. Dlaczego? Bo Anioł ma jakieś swoje pożyteczne zajęcia. Modli siępewnie, robi dobre uczynki. A Diabeł nie robi nic, pilnuje nas przezcały czas i wodzi na pokuszenie. Ciebie też? Właśnie dzisiaj rano mnie wodził. Ty poszedłeś słuchaćradiado autokaru, a ja. jatakże nie zostałam w Meząuicie. Ktoś z nas mógłby obejrzeć ten szacownyzabytek. Dlaczego ja? Choćby dlatego, żebyśmy nie tworzyli stuprocentowejparybarbarzyńców. Zaczyna mnie już nudzićto oglądanie starych murów. Zamało przyglądamy się współczesności. No, dobrze. Gdzie byłaś i co robiłaś? Poszłam obejrzećsklepy. Łukasz uśmiechnął się. Pogładził włosy Dominiki. Moje biedactwo! I nie nudzi cię to? Wkażdym mieścieoglądasz wystawy. Bo w każdym są inne. Słusznie. Po obiedziepójdę z tobą. Dlaczego? Bo mi żal, że tak stoisz sama i patrzysz. Nie, nie! zaprotestowała gwałtownie. Wolę być sama. Przeszkadzałbyś mi w oswajaniumego Diabła Stróża. Staram sięz nim zaprzyjaźnić. Udaje ci się to? Owszem. Ja jemu trochę ustępuję, trochę on mnie. Myślę, żesię dogadamy. Czy tonie groźne? Co? To, że mujednak ustępujesz. Myślę,że nie. Włóż czystą koszulę, niech ci Amerykanie nieoiyślą, że już jesteśmy tak kompletnie niedomyci i niedoprani zeWzględu na brak ,,środków czystości". Na pewno w ogóle o tym niewiedzą. 143. Już te mass media, bez których żyć nie możesz, dobrze icho tym poinformowały. Dlatego musimy uznać za punkt honoru,żeby pachnieć. Bo na przykładod Szwedek wciąż zajeżdża potem. Przesadzasz. Łukasz z pobłażliwościąodnosił się dopaplaniny Dominik! Naprawdę. Widocznie uważają, że nie musząsię myć zbytczęsto, skoro nikt ich nie posądza o oszczędzanie mydła. To tak,jak z posiadaniem pieniędzykiedy się je ma,nie musi się nato wyglądać. Natomiast Carlos i Manuel. Dominikazamyśliłasię. Co Carlos i Manuel? spytał Łukasz bez zbytniego zainteresowania. Szukał koszuliw walizce i wyrzucił całą jej zawartośćnaśrodek ogromnego łoża. Mam już dosyć tego bezustannegoszukania w walizkach. Masztu tyle szaf, że możesz się spokojnie rozpakować. A jutro znowu będę się pakował. Awięc Carlos i Manuel. Dominika zapragnęła dokończyć jednak swoją myśl sprawiają zawsze wrażenie, jakbydopiero cowyszli z łazienki. Takiej pięknej jak ta. Myślę,że niańkinauczyły ich także dbać o codzienne wypróżnienie. W twoim imieniu zapytamich o to. Odważ się tylko. Czy musisz ciągnąć za sobącałą tęczeredę? Jadą tą samą trasą. Pragnienie towarzystwa chyba wnadmierny sposób zaspokaja nam czterdzieści osób amerykańskiej wycieczki. Jesteś niewdzięczny! Dominika szczotkowaławłosy i umilkła na długąchwilę. Już się nie cieszysz, że panna Gibsonzabrała nas ze sobą? Przyznam cisię, że wolałbym teraz wziąć prysznici wyciągnąćsię na łóżku, niż przez godzinę siedzieć ze wszystkimi przy stole,rozmawiając nie wiadomo o czym. Zjedlibyśmy cośpóźniej. Dominika zbliżyła się i potarła nosem o nagą pierśŁukasza. Zapominasz, kochanie, ile dziennie na tym oszczędzamy. Proszę cię; bądź miły dla tych pań. Dla wszystkich? Dlawszystkich jednakowo podkreśliła. A prysznicmożemy jednak szybko wziąć. Trzeba uczcić tę wspaniałą łazienkę. 144 Rozebrali się błyskawiczniei obydwoje stanęli w wannie. Łukaszpuści! najpierw ciepły, potem coraz chłodniejszy strumień wody. Dominika początkowo sięśmiałai piszczała, potem umilkła. Zaczęła gładzić Łukasza po ramionach i barkach,po plecachi płaskimbrzuchu. ; Zaraz nam się zdarzycośbardzo pięknego powiedziałaricho. Ikochali się naszerokim hiszpańskim łożu,na białym, szeleszczącym od krochmalu prześcieradle, któremogło się wydać uprzykrzone, gdy musiały się nim nakrywać dwie obce osoby, aleznakomicie nadawało się do miłości w upalny dzień. Kiedy spóźnieni zjawili się w salijadalneji z wyrazempoczucia winy zbliżyli się do długiego stołu, przyktórym siedziałajuż cała wycieczka wszyscy zwrócili ku nim oczy. W pewnychokolicznościachmłodość i uroda bywająnietaktem i byłynim wtejchwili. Łukasz i Dominika zajęli pośpiesznie swoje miejsca: gdybymogli, ukryliby twarze w sałatce z homara,która stałaprzed nimi,wciąż nie zdejmowano z nich spojrzeń,nie oskarżających brońBoże! ale wyraźnie ciekawych i trochę obleśnie domyślnych. Oczywiście wszyscy wyobrażają sobie to samo mruknąłŁukasz po polsku. Pan Lester nawet todosłownie wyraził. Pocałowałżonę wrękęi błysnął spojrzeniem kupaniom z wycieczki. Kiedy byliśmyw Marylin w podróży poślubnej, takżespóźnialiśmy się wszędzie. Kilka pań się roześmiało,kilka zaledwie uśmiechnęło, tylkoAsman, siedzący naprzeciwko międzypanną Gibson a SylwiąBrook, jadł szybkoswoje danie, nie podnosząc głowy. Po południu zabrała donośnie głos panna Gibson, przerywając tenincydent,nadawała sięnie tylko nagenerała,ale i naprzełożonążeńskiej pensji, eliminującą nieodpowiednie tematyrozmów wśród panienek po południu, proszę państwa, udajemysię do wytwórni kurdybanów, z których słynie Kordowa. Będą państwo mogli poczynić bardzo korzystne zakupy przytomnie wtrącił Juan. Siedział obok Dominiki i przysunąwszyswoje kolano do jej kolana, uśmiechał się do pannyGibson. ' Dominika wsunęła dłońpod stół i wpiła pięć paznokciw obleczone obcisłymi spodniami udo Hiszpana. Zaskoczony, ledwie 145 E, in-Mo. zdołał powstrzymać okrzyk bólu. Zwróciła ku niemugłowę ipatrzyła niewinnie. W wytwórni kurdybanów trzymała się od niego z daleka. Balasię, że może źlezrozumiałjej zachowanie,choć właściwie samatakże go nie rozumiała. Dziewczyna nie daje chłopakowi nauczkiw taki sposób. Tak czy inaczej lepiej było nie dopuszczać do żadnejrozmowy i patrzeć na niego poprzez stertę skórzanych wyrobów,które piętrzyły się na ogromnym stole, obleganym przez turystów. Każdy mógł tu znaleźć coś dla siebie torbęz wzorzyściewytłaczanej skóry,portfel, portmonetkę,pasek lub ranne pantofle. Rzeczy droższe wisiały namanekinach iwieszakach, były topłaszcze, kurtki, kamizelki, spódnice i spodnie, bardzo pięknei chyba bardzo drogie. Dominika nie mogła oprzeć się pokusieprzymierzenia kilku kurtek i kamizelek, szczególnie jednaz nich,zielona ze złoconymi wzorami na przedzie, boleśnieprzypadła jejdo gustu. Wkładałają izdejmowała, aż Łukasz roześmiał sięi powiedział: Masz ją sobie natychmiast kupić! Och,niewestchnęła i terazjuż ostatecznie zdjęłaipowiesiła na wieszaku kamizelkę. Proszę cię, kup ją sobie! Powiedziałam ci, że za wszystkie dolary kupuję kafelkii mozaikę do naszej przyszłej łazienki. Wobec tego ja ciją kupię. I będziemygłodowaćprzez cala podróż powrotną do kraju. Ten trening przed powrotem dobrze nam zrobi. Wpaśćw polską ascezę prosto z tejhiszpańskiej kulinarnej rozpusty toby było straszne. Dzisiejszy obiad byłwspaniały. Dojrzałeś jednakdo tego, żeby to docenić. Byłbym najgorszym z profanów,gdybym nie docenił starańpanny Gibson. Myślę,że to wszystko na cześć Asmana. Nie wymieniaj na głos jego nazwiska, może się domyślić, żeonim mówimy. Asman stał właśnie obok i nalegał, żeby obie towarzyszące mupanie, Sylwia Brook i Sybill Gibson,przymierzyły także kamizelki. Sam zdjął z wieszaka tę, którą wybrała Dominika, ale nie po to,żeby im jąpodać. Przerzuciłją sobie przez leweramię i gładziłdelikatnie palcami. 146 ^ No widzisz powiedział Łukasz tak się namyślałaś icoteraz? Czy mam mu jąodebrać? Co ci przychodzi do głowy? Przecież postanowiłem ci ją kupić. Nie wolno ci tego robić. To szaleństwo. Ale podobała ci się, tak? Co z tego? wybuchnęła Dominika. Wiesz, ile rzeczypodobało mi się, kiedy dziś rano chodziłam po sklepach? Wszystkomisię podobało! Wszystko! Boże drogi! szepnął Łukasz. Asman tymczasem wziął od obydwu pań wybrane przez niekamizelki i z tą trzecią, przerzuconą przez ramię, poszedł dokasy. Widzisz powiedział jeszcze raz z żalem Łukasz. Dominikaprzytuliła głowę do jegoramienia, starałasię uśmiechnąć. Wystarczy, że chciałeś mi ją kupić. To tak, jakbyś naprawdęmiją kupił. Nawet więcej. Asman,przepychając się wśródtłumu turystów, górując nadnimi wzrostem,wracał odkasy. Uśmiechał się z daleka do pannyGibson. To dla pani! zawołał, wręczając jej kamizelkę, którąprzymierzała. A to dla pani dodał zaraz uśmiechając się takżedo Sylwii Brook. Jej również podał kamizelkę i dopiero terazzwróciłsię ku Dominice: Dla pani także. Dlamnie? zdumiała się prawie z przestrachem Dominika. Tak. Czy nie podoba się pani? Bardzo. Ale. Nie ma żadnego"ale". Niemogę obdarować wszystkich pań,jakbym tego pragnął,więc niech przynajmniejtrzy mają odemniepamiątkę. Och, dziękuję! szepnęła Sylwia Brook. Jej piękne szare oczypociemniały ze wzruszenia. Tobardzo. bardzo cenna pamiątkadla mnie. Cieszęsię mruknął Asman. Nie mógł mi pan sprawić większejprzyjemności pannaQ Gibson od razu włożyła swoją kamizelkę. Czegoś takiego^ brakowało mi w mojej garderobie, i będę mogław tymmiejscu'mówić uczestnikom wszystkich następnych wycieczek tutaj, 147. proszę państwa, w sierpniu osiemdziesiątego pierwszego roku kupiłmi piękną kamizelkę sam Jerome Asman. Cieszę się powtórzył Asman. Bardzozgrabnie to załatwił powiedział Łukasz do Dominiki,która wciąż niemogła ochłonąćpo tym,co się zdarzyło. Chciał dać jakiś prezent pannie Gibson, więc żeby nie budzićsensacji,obdarowałjeszcze dwie inne panie. Jak myślisz? Możepowinniśmy także mu coś kupić? Na przykład portfel. Ani pani Brook, ani panna Gibson nie poczułysię zmuszonedo natychmiastowego rewanżu. Może by się obraził? A poza tymchybaby i tak nie nosił tego portfela. Ma swój stary, ulubionyi napewno tak samo wyświechtany jakkurtka. Przez międzynarodową ciżbę, zalegającą ogromny sklep wytwórni kurdybanów, przebijał się z trudemkierowca autokaruamerykańskiej wycieczki z Los Angeles. Mniepan szuka? krzyknęła zaniepokojona panna Gibson. Nie, nie. Naszego Polaka. Tam stoi panna Gibson pokazała Gomezowi Łukasza. Jużsię rozeszli! zawołał od razu do niego. Kto? Łukasz niemógł zrozumieć, o cochodzi. Ci, co stali natym skrzyżowaniu ulic w Warszawie. Słuchałem właśnie Londynu. Podali tow wiadomościach. Dziękuję powiedział Łukasz bezbarwnie. Nie cieszysz się? Gomez oczekiwał wdzięczności,Ale Łukasz milczał. Nie wiem powiedział wreszcie. A więc dobrze Asmanujął lodowatyłokieć panny Gibson,w sklepie klimatyzacja działała zpewną przesadą więc dobrze. Proszęwynająćkierowcę i odesłać mój samochód doMadrytu. Pojadę z wami aż do Torremolinos, apotem wrócę doMadrytu samolotem. Będę miał bliżejdo lotniska w Maladze czyKadyksie? Myślę, żew Maladze. Och, tak się cieszę! Tak się cieszę, że siępan zdecydował! Proszę państwa! pannaGibson klaśnięciemwdłonie uciszyła swoją wycieczkę. Mam dla państwa cudownąwiadomość! PanJerome Asmanprzyjął nasze zaproszeniei resztępodróży do Torremolinos odbędzie razem z nami, w naszymautokarze! Rozległy się brawa i zachwycone okrzyki pań, które zarazobiegły dyrygenta ciasnymkołem. Łukasz wrazz Gomezemwycofał się z tegotłoku. Był ciekaw szczegółów z londyńskiegokomunikatu. Do Dominik! podszedł Juan. W ręku trzymał skórzanekoralew kształcie pękających kasztanów. Kiedy wrócisz do Polski, będzie już jesień powiedział. Po cowydawałeś pieniądze? Todrobnostka. Jestem tu ze swoim chłopakiem. Jak muwytłumaczę, skąd tomam? Wrzuć do torebki,a zaczniesz tonosić dopiero w Warszawie. Chcesz, żeby cię wspominać? Chcę. Jesteś zupełnie inny, niż myślałam. Inny. No, bopodczas obiadu. Niezachowałbyś się tak w stosunkudo żadnej zwaszych dziewczyn. Nie po krótkiej chwili ze skruchą przyznał Juan. Cudzoziemki cię tak zepsuły. Przepraszam. Umilkli na długo. Klimatyzacja działała wzorowo, zewsządzawiewało prawie mroźnym powietrzem, a mimo to wzdłuż szyiażpo odsłoniętą smagłą pierś Juana płynąłwąziutki strumyczek potu. Więc chcesz,żeby cię wspominaćpowiedziała Dominika. Proszę. Niepotrzebnie wydawałeś pieniądze na te korale. Już przedtem postanowiłam sobie, że ilerazy będę zła na Łukasza, zemszczęsięmyśleniem o jakimś pięknym chłopcu. I to będziesz ty,naprawdę. Dziękuję ci. Ale nie wtrącę w to myślenie kilku szczegółów, októrychniebędę chciała pamiętać. Jakich szczegółów? Że zanim skończy się ta wycieczka,prześpisz się z którąśz tychpań, może nawet z pannąGibson. , Przestałem sięliczyć,od kiedy pojawił sięAsman. ::Też to zauważyłeś? 148149. Trudno nie zauważyć. Panna Gibson klaskaniem w dłonie znów poprosiła o uwag^. Udajemy sięteraz na pocztę. Pan Asman skierowałtu naposte restante swoją korespondencję, a państwo zapewne zechcąwysłać pozdrowienia z Kordowy swoim krewnym i znajomym. Istotnie, w okienku poste restante czekały naAsmana dwatelegramy. Pierwszybył z Filadelfiiod pani Scarpid. Donosiła; "Tom i ja jesteśmy zdrowi iczekamy na pana". Tombył angorskimkotem, ostatnim zwierzęciem Gail. Przywiozła go na dwa lata przedśmiercią z Nowego Jorku, gdzie go kupiła po triumfująco zwycięskim meczu Jacka. Zadawała sobie wieletrudu, żeby bywać nawszystkich przynajmniejkrajowych koncertach męża i meczach syna, a także żeby nie zaniedbywać w domu Toma, który źleznosił oschłość pani Scarpid. Zwierzętom i mężczyznom dobrzebyło z Gail. Powtórzył w myślach dwarazy to zdanie, jakby uznałje za najlepsze epitafium, które powinienumieścićna małejtabliczce pośród płaskiego trawnika, kryjącegoszczątki Gail. Nigdynie mógł przyzwyczaić siędo nowoczesnych amerykańskich cmentarzy i, ilerazy odwiedzał grób Gail,przerażała go właśnie ta jakbyobojętna płaskość równiny pokrywającej ludzkierozpacze. Ma pan jeszcze jeden telegram powiedziała cicho i jakbyz perswazją panna Gibson. Ach, tak złożył kartonik trzymany w ręce i otworzył drugi. Spodziewałsię wiadomości od Jacka, zawsze gdzieś tam walczył najakichś kortach i nie miał czasu na pisanie listów. Ale drugitelegram był od impresaria SamaBIuinga. Nadany w Londynie,treść miał krótkąi imperatywną: "Proponowany drugi koncertwLondynie stop potwierdź odwrotnie stop pozdrowienia. Sam". Dobra wiadomość? spytała panna Gibson. Raczej tak. Drugi koncert w Londynie. Powinien pan zaraz odpowiedzieć? Tak. Przyniosę panu blankiet. Nie, nie,dziękuję powstrzymał ją zarękę, zniecierpliwionyjej gotowością wyświadczenia mu tej przysługi. Muszę to jeszczerozważyć. Rozważyć? Czy należy komponować życie z samych zobowiązań? 150 Panna Gibson umilkła zdumiona. Uznał, że należy jej się jakieśwyjaśnienie. Mój impresario powinien dostać nauczkę i, zdaje się, nadszedłwłaśnie na to czas. Panna Gibson w dalszym dągu nicnie rozumiała. Działał chybaw najlepszej wierze? Zawsze działa w najlepszej wierze. Ale wiara jest najbardziejsubiektywnym uczuciem. I zniewiadomego powodu ludzie odtysięcy lat usiłują narzucać ją sobie. Znowu się zamyślił, usiłując wyobrazić sobie, czy widok SamaBIuinga rozśmieszyłby pannęGibson,tak jak zawsze rozśmieszałfgo. Nigdy nie brał go poważnie,a przecieżimpresariembyłaiakomitym. Przypomniał sobienoc w NowymJorku przeddwudziestu pięciu chyba laty, kiedy o drugiej godzinie zbudził gotelefon. + Czy to ty? odezwał się w słuchawce podekscytowany głos. Ja odpowiedział zaspany i wcale nie zdziwiony tym, żenagle odzywa się ktoś do niegopo polsku. Coznaczy ja? Co za ja? Dzwonię do Jeromego Asmana? Jestem przy telefonie! krzyknął. Zapanowała długa cisza, a potem cichy, bardzo cichy gloszapytał: Wiesz, kto mówi? Sam Bluingmówi. Przedtem SamuelBlumenblau. Samuel Blumenblau. powtórzył z uczuciem przykrejidaremności, jakby wgórze piasku, która go zasypywała w ciągu lat,miał znaleźć jedno jedyne ziarnko. Samuelek od krawca Blumenblaua odezwał się cichy, alepromieniejący radością glos wsłuchawce. Nie pamiętasz? Ależtak powiedział uprzejmie inagle zobaczył siebiesiedzącego na gałęzi starego orzecha z Samuelkiem Blumenblauem,najstarszym z siedmiorgadzieci krawca Blumenblaua, któremubabka dawała na kredyt mąkę i kaszę, cukier i herbatę, nie pytającnawet, kiedy zapłaci. Tak! krzyknąłdo telefonu. Skąd siętu wziąłeś? Przyjechałem odpowiedział głos w słuchawce, odzyskując; Pewność siebie. I tylko ściszył się jeszcze na chwilę, gdy dodawał: płakty. 151. Jak ja. powtórzył. Daleko jesteś? Całkiem blisko! Zaraz mogę być u ciebie. No toczekam. Weź taksówkę. Mamwóz powiedział Samuelek Blumenblau, najstarszyz siedmiorga dzieci krawca Blumenblaua. Czekampowtórzył i z przerażeniem spojrzał na Gail, któranie spala jużod długiej chwili, przysłuchując się rozmowie. Zapraszasz kogoś? zawołała. Teraz? O tej porze? To kolega szepnął z poczuciem ogromnej winynie tylko zatę nocną wizytę, ale jakby i zacałą przyjaźń z SamuelkiemBlumenblauem, może nawet za dług, jaki ojciec Samuelka zaciągnąłu jego babki, nie przeczuwając, że sam Pan Bóg go wkrótce przednią z niego rozliczy. Gdyby niemiał ważniejszych rachunków dorozliczania oczywiście. Kolega powtórzył słabo. Jeszczezdzieciństwa. Z mego miasta. O, Boże! westchnęła Gail. Kiedy otworzył mu drzwi, pierwszym uczuciem było zdumienie. Stał przed nimktoś wprawdzie po dawnemu trochę śmieszny,z nieuporządkowanymi włosami,rosnącymi kępkami w różnychkierunkach, ktoś pociągający chyba nosem, jak za dawnychlat, alebyłto człowiek interesu całą gębą, wjaskrawym najmodniejszymkrawaciei z czarną teczką pełną bardzo ważnych spraw. W każdymrazie, gdyby go spotkał na ulicy, na pewno by gonie poznał. Podobne uczuciemalowało się na twarzy Sama. Więc zupełnąniespodzianką było to, że dwaj obcy sobie ludzie dopadlinagledo siebie, objęli się ciasno. Przeżyliśmy szepnął Sam po bardzodługim milczeniu. I w ten oto sposób omówili całe piekło najokrutniejszejwojny, jaka przydarzyłasię ludzkości; najokrutniejszej wojny, jakadotychczas przydarzyła się ludzkości. Milczał, więc panna Gibsonuznała za słuszne zgarnąć swojąwycieczkę, ale większośćosób kupowała jeszcze znaczki i pocztówki, pisała pozdrowieniana pocztowych pulpitach. Łukasz stał przed okienkiem poste restante,choć Dominikastarała sięwyperswadować mu nadzieję, jaką żywił. Od ojca miałeś list w Madrycie. Myślisz, że w tak krótkimczasie zdecydował sięnapisać drugi? To do niegoniepodobne. Mógł stać się cud. Wie,że przejeżdżamy przez Kordowę. 152 A możespodziewasz się jużod niego listu. zkraju? To niemożliwe. Listy z Warszawy idą dłużejniż z Limy. Więc. od Heleny? spytała cicho. Pocałowałją w policzek. Nie jesteśchyba zazdrosna? " Ani trochę. List był jednak od ojca. Z Limy. Łukasz niecierpliwie rozerwałkopertę, przebiegł spojrzeniem pierwszą stronę, ale Hiero nieUważał za słuszne podać daty swego wyjazdu do kraju, przynajmniejna początku. Długi list zauważyła Dominika. Pogadam tymczasem zeSzwedkami. Spostrzegła przy okienku, gdzie wypłacano pieniądze, Harriet i Ingrid, a za nimiHjalmara, Carlosa iManuela. O, Boże! westchnął Łukasz. Są i tutaj! Skądmasz taką piękną kamizelkę? zapytała od razuHarriet. Dostałam od Asmana. Od Asmana? pisnęły obydwie Szwedki. Tak. Ja i jeszcze dwie inne panie z wycieczki. Napamiątkępobytu w wytwórni kurdybanów. Słyszałeś? Ingrid szturchnęła Hjalmara. Ucz się! To sięnazywa w elegancki sposób zrobić komuś prezent. Trudność polega na tym mruknąłHjalmarże elegancjaymaga przeważnie pieniędzy. Nie, dlaczego? odezwali się Hiszpanie. A elegancja DonKichota wobec Dulcynei? Dominika starała się w popłochu przypomnieć sobie choćbyJedną scenęz Don Kichota. Należałdo tych dzieł światowejHasyki, które wszyscy znali, ale małokto czytał. Na szczęściePanna Gibson znowu klasnęła w dłonie, przynaglającuczestnikówwycieczki do zajmowania miejsc w autokarze. '' Zwariowałbym w takim drylu mruknął Carlos. Łukasz nazywa naszą kierowniczkę generałem. Wcale przystojny ten generał roześmiał się Manuel. Gdzieteraz jedziecie? spytała Dominikę Harriet. Nie wiem. Wpadniemy do was po kolacji. Czekajciew hotelu. Pójdziemy gdzieś potańczyć. 153. Łukasz nie lubi tańczyć powiedziała z żalem Dominika. Rozrusza się, jak zobaczy, że mu cięporywamygromkooznajmił Hjalmar. Popatrz,popatrz! zdumiała się tą brawurą Ingrid. Harriet, poznajesz naszego Hjalmarka? Prawie cała wycieczka siedziała już w autokarze i ostatnieklaśnięcie panny Gibson było wyraźnie skierowane ku Dominice,co miało wszelkie znamiona nagany. Pożegnała pośpiesznie swojetowarzystwo i wskoczyła do autokaru. Łukasz siedział już zlistemod ojca w ręce, wyraźnie zniecierpliwiony jej spóźnieniem. Wciąż mają zamiar jechać naszą trasą? Nie mogę przecieżim powiedzieć, żeby ją zmienili. Ja im topowiem. Todo ciebie podobne. Nie wolno mi z nikim zamienić nawetdwóch słów. Znowu wszyscy pomyślą, że siękłócimy. Łukaszrozejrzał się po najbliższym otoczeniu. Siedzący przednimiAsman rozmawiałz panią Brook. Nikt nasprzecież nie rozumie. Przeczytać ci list od ojca? Proszę przyzwoliła, nie do końca oddąsana. List byłwłaściwie skierowanytylko do Łukasza. Kochany Łukaszu! pisałHiero. Nie jesteś wprawdziemłodym polskim hrabią, podróżującym po zachodniej Europie, a jastarym hrabią, ślącym do ciebie listyz Opinogóry ale zapragnąłem nagle napisać do Ciebie prawdziwy długi list w dawnymstylu, bo zbyt wiele dzieje się na świecie, żeby wszystko, co jest naten temat do powiedzenia, pozostawiać politykom i spikeromtelewizyjnym. Uwaga, jaką poświęca się teraz wszędzie Polscei Polakom, nie jest jużz gatunkusensacji, jak to bywało nieraz, jestto uwaga programowa, ale obawiam się, żenas nie ma w tymprogramie. Lub ściślej: nie jesteśmy jegogłównym punktem, możeco najwyżej środkiem działania. Mały kraj nagranicy wschodnichi zachodnich wpływów mastać się petardą, podłożoną podniewygodnejuż układy. Jakoże jestem człowiekiem, który zawszebudował, a nie rozwalał, nie lubię petardi nieraz śni mi się ponocach,że uciekam przed wybuchami, co zapewne niejest tylkourazem psychicznym wyniesionym zpowstania. Jak jatutaj,słuchasz zapewne doniesień radiowych o tym, co dzieje się w krajui dodawszy do tegoobraz, który wywiozłeś wyjeżdżając stamtąd. 154 -haftujesz sobie w wyobraźni,na przemian nitkami nadzieii przera'żenia, mapę polskiej rzeczywistości. Nigdy niedaję stuprocentowejwiary temu,co mówi się o nastu czy tam, niemniej jednak uważam, -że należy odróżniać mówienie o czymś z bliska od mówieniazdaleka. Nawet najsłuszniejsze racje,głoszonez daleka,pozostaną'zawsze racjami głoszonymi z daleka i nic nie nada imowej: . odpowiedzialności za słowo, którą wywołuje tylko ewentualne aczestnictwo we wszystkim,co to słowo za sobą pociąga. Strach niektórych krajów zachodniej Europy przedogólnymi nazwijmy' to tak konsekwencjamiwypadków w Polscenie jest tylko przyzwyczajeniem mieszczuchów do wygodnego statusquo. Cóż to jest zresztą "status quo"? Czyto jest tylko nasze ciepłe łóżko, chleb, którylubimy miećna stole, niezagrożona bliskość ludzi i przed,. imiotów, które kochamy? Ale czynie także cały dorobek ludzkości,Awieki ludzkiejmądrości i pracowitości, zdobiące ziemię jak czułą^Spęką naniesione inkrustacje? Ostatnia wojna poczyniła wiele znisz^'czeń, ale jednak patrzymynapiramidy, na Akropol, na mury^'Koloseum, na resztki ForumRomanum, patrzymyna budowle ^romańskie, na gotyk, renesans czy barok. W tej wojnie,gdyby twybuchła gdyby człowiek przestałjednak byćistotą rozumną ! "jedno pociśnięcie jakiegoś guzika sprawi, że nagle nie będzie. gotyku. Nie będzie renesansu. Niebędzie baroku. Nie będzie 'tadowli, książek, rzeźb i obrazów,być możeniebędzietakże"Hiiemi. W tej wojnie i ona możebyć zabita. Wydaje mi się nieraz, że '4adzieniezasługują naziemię. fci-Więc gdyby ktośuważał za tchórza człowieka przywiązanego do? cfepłegołóżka,do kawałka chleba na swoim stole, do ludziUprzedmiotów, którekocha, to nie może go tak nazwać za to, że'BWaża zachowanie dorobkuludzkości, oblicza ziemi, zaWażniejszeod zmienionych naciśnięciem guzika takich czy innych Okładów. Już widzę, jaksię szarpiesz, jaktwoje dwadzieścia siedem lat, Wolnych od doświadczeń i naglewystawionych na najbardziej, Ważne, buntuje się przeciwko moim pięćdziesięciu ośmiu, przeciwko okaleczeniom, które wyniosłem z ostatniej wojny, choć niej0ęłamnie żadnakula. Tak już jest w naszym nieszczęśliwym ''Urodzie, żeprawie każde pokolenie przekazuje następnemu do"""leżeniawojenne, słuchanez niechęcią, niewiarą, w końcu 155 w miarę upływu lat z pobłażaniem. Jeśli jednak dziśzawartaw nich perswazja ma wagę szczególną, sprawia to fakt, że wychodziod ludzi, którym nie zabrakło kiedyś odwagi i pragnienia zapłacenia najwyższej ceny za to, co uważali za ważniejsze odmłodego życia. Powtarzam to: młodego. Inaczej umiera się,mając lat dwadzieścia, inaczej, dochodzącsiedemdziesięciu,kiedyto, co nieuniknione, i tak staje sięcoraz bliższe. Dlaczegoto wszystko piszę? Od dwóch miesięcy żyję w odrealnionym jakby dla przybysza krajobrazie Peru, powinienemodpocząć, sycić się catą tą odmiennością, z której staramsię czerpaćsamą tylko radość ipiękno,zapominająco dawnych iobecnychtragediach tego kraju. Mój placw Limie zaczyna nabierać pierwszychzarysów. Aleja o paradoksie! corazmniej czuję się jegotwórcą. Zaczynam nawet coraz częściej łapać się na tym, żewłaściwiemało mnie obchodzi, czy Lima będzie miała taki czy innyplac. Bo wyczarowawszy to marzenie mego życia, wciąż wracam dotego, co robiłem bez żadnej dumy i radości. Dodomów w Warszawie, o ileż mniejpięknych, do tych betonowychbloków, które nieważne w tejchwili: z balkonamiczy bez, z ciemnymi czywidnymi kuchniami są jednakgniazdami ludzkimi, a terazzagrażaim niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że i Ty, Łukasz, porażony najpierw, jak wszyscy,dostatkiem innych krajów,nie odwracaszsię od polskiej biedy. Nienamawiam Cię, żebyś ją pokochał. Nawet nie, żebyśsię doniejprzyzwyczaił. Musimy ją zniszczyći unicestwić, musimy jak najprędzej wydostać się z jej padołu, w którynajghipiej w świecie my bogaty trzydziestosześciomilionowy naródpozwoliliśmy sięwtrącić. Ale w tejchwili ona jest naszą ojczyzną, a nie kraje,wktórych mogłobybyć nam lepiej, czy nawet bardzodobrze. Pośródwszystkichniejasności, zbłąkań i nieoczywistości, któremoże dopieropo latach badaczom okresu ujawnią swój prawdziwysens, swoją słuszność lub niesłuszność ta jedna prawda powinnabyć jasna, prosta i oczywista: Ona jestnasząojczyzną. Podobnow RFN zamknięto obozy dla uchodźców z Polski. Straszne, żemusiało dojść ażdo tego. Następny list będziew pogodniejszym tonie. W Grenadzieczekają na Was pieniądze. Nie oszczędzajcie takbardzo nawszystkim. Zmartwiłbym się dowiedziawszy, że zrezygnowaliście 156 , wielu przyjemności. Mam nadzieję, że i w Kordowie Dominikajest szczęśliwa. Całuję Was oboje. Wasz Stary Hiero. Nie pisze, kiedy wraca do Warszawy? spytała Dominika,gdy Łukasz skończył czytać. Odpowiedział po bardzodługiejchwili. Nie. Spaliłby się ze wstydu, gdyby go ktośposądził o to, że czytacudze listy, aprzecież słuchanie cudzego listu było tym samym: jdlaczegonie potrafił się skupić na tym, co wciąż mówiła do niegoSylwia Brook, dlaczego w ogóle nie zwracałuwagina jej słowa, całkowicie pochłonięty przez tamte nie przeznaczone dla niego. :?ttie wszystko rozumiał. Początek listumiał chyba jakieś literackieodniesienia,pamiętał z naukiliteratury w gimnazjum, że młodzigolscy paniczewciąż podróżowali po zachodzie Europy; doktóregoA nich pisywał listy jego ojciec? Nie powinno go to obchodzić, jednak do diabła! obchodziłogo. Myślał, że dawno uciekłod tego wszystkiego, a oto okazało się,żejakiś inżynier budującypłac wLimie, a tęskniący wciąż do swoich ciemnych kuchniV- Warszawie, napisał ten list takżei do niego. Cóż to jest tenkawałek ziemi, na którym przyszło się na świat i którysię deptałol^zez pierwszych piętnaście latżycia,dlaczego to nazywa sięĄJCzyzną? Dlaczego nie można uniknąć tego szantażu, któregowobec każdego człowiekadopuszcza sięlos? " Tak jest, proszępani powiedział do pani Brook, któraWciąż coś mówiła. Skwarne lato w miasteczku nad rwącą kamienistą rzeką. Nategu w koszach z łyka pękające odsoku grusze, omszałe z wierzchu, a w środku gdy się je nadgryzło złotoczerwone śliwy, ony i kawony ułożone w sterty pachnące zdaleka igotowana Hnirydza roznoszona przez chłopców po plaży między chętnie"łującymi jąletnikami. Czy niezachowywał się tak samo jak""odczytanego właśnie za plecamilistu, który realizując swój 157. wymarzony projekt w Limie, nie przestawał myśleć o tym, cobudował w Warszawie? Czy on w Kordowie, w stolicyKalifatudynastii Omajjadów, która liczyła już pól miliona mieszkańcówu schyłku pierwszego tysiąclecia i, jak dopiero co obwieścił przezmikrofon hiszpański przewodnik wycieczki, miała za Abd ar-Rahmana III w 929 roku 700 meczetów, 300 łaźni, 70 bibliotek,wiele księgarń, 27 szkół świeckich i uniwersytet, wybrukowanei oświetlone ulice czy w tym cudownym, bogatym w przeszłość. mieścienie myślał omałym i ubogim polsko-ukraińsko-żydowskimmiasteczkuna skraju dawnejPolski i swego dzieciństwa? Tamten miałprzynajmniej wWarszawiejakieś swoje dokonania,długie, rozległeżycie on miał tylkopoczątektych wszystkichniewiadomych, które rodzą się w człowieku, żeby wieść go w dobrealbozłe strony. Co najpierw najbardziej kochał? Rodziców prawienie pamiętał a więc babkę i jej sklep, i chyba ludzi, którzy doniego przychodzili, także. To oni sprawiali, że babka była takpewna swego miejsca, swojejważności, że była po prostu szczęśliwa, co więcej że mogła umrzećdziwiąc się swojejśmierci. Kiedy zaczął chodzić do szkoły, krąg miłości się poszerzył. Przylgnął do nauczycieli, do kolegów, miewał pierwsze koncerty naszkolnychakademiach i z wdzięczności, że nie gwizdano, kiedygrał, kochał wszystkich słuchaczy. Pani profesorHawlukowa, doktórej wciążchodziłna lekcjefortepianu ściskając dwa złote w spoconej dłoni, była coraz bardziejz niego zadowolona i całe miasto już wiedziało,że Jeremiaszek,wnuk Sary Asman mało kto nazywał go jego prawdziwymnazwiskiem że Jeremiaszek,niech no tylko dostanie maturę, odrazu będziezdawał do konserwatorium we Lwowie. Przyzwyczaiłsię już dotej myśli, choć wciąż jeszcze ćmił mu w sercu żal zasklepem, albo za innymi jakimiś marzeniami, pośród którychoficerskie cholewy i czarne, sarnie oczy Salki Prinz były najważniejsze. Z oficerskimi cholewami sprawa była prosta. Wojsko wprawdziew Zaleszczykach nie stacjonowało, ale był tu Oficerski DomWypoczynkowy i od wiosny do jesieni zjeżdżali do niego oficerowiez całej Polski, a w sezonie odbywały się kilkakrotnie wyścigihippiczne. Chodzili wtedy ułani po ulicachi deptaku nad słoneczną plażą. Trzaskali szpicrutami po wyglansowanych przez ordynan158 sów cholewach, zaglądali w oczy zalcszczyckim pannom i letniczkom, wieczorem tańczyli w,,Warszawiance"i w obydwu pawilonach, na słonecznej i cienistej plaży. W dniu wyścigów na torzewyścigowym zbierało się całe miasto. Oficerowie kawalerii stawalisię wtedy całą dzielnością, całą urodą armii. Nie lubił wtedy fortepianu. Widział siebienie na estradziekoncertowej we fraku, który zawsze wydawał musię żałobny,a równocześnie śmieszny,ale na koniuw krótkim, rozwiewającymsię z tyłu w locie oficerskim trenczu i jasnych bryczesach, ciasnoprzylegających do kolan, no i w butach oczywiście, których wysoki^apiętek zdobiły pobrzękujące cichutkoostrogi. Babka odgadującawlotwszystkie jego nastroje i mająca wciąż przedoczyma pięknegogoja, który zabrał jejEstusię, a nie przestawał przecież mówić, żesłużył w Legionach babka, z tym strachemprzed rodzinnymobciążeniem, zabroniła mu chodzić nawyścigi. Ale wtedy właśnie,3-łz tego powodunauczył siękłamać,a nawet uciekać z domu, gdy! babka żeby słyszeć gow sklepie zadawałamu kilka kawałków'' do przegrania. Umilknięciefortepianu odrywało babkę od lady; zostawiając klientów wpadała dopokoju, ale tu tylko firankaporuszała się w otwartym oknie. ' Wieczoremwybuchałaawantura. Babka płakała, że jest sama naŚwiecie, ponieważ jedyny wnuk jej niekocha,ponieważ kłamie jakzwykły jakiś łobuz,a łobuzów nigdynie było w rodzinie Asmanów. Tatunio mógł być nawet zacofany stary szajgic, który swojej córcefycie złamał przez to, że kazał jej palcami, co były stworzone nafortepian i tylko na fortepian, ważyć i zawijać landryny dlafebsmarkanych dzieci, ale słowo toon miał jakzłoty pieniądz,('nigdy by niewyszedł przez okno, kiedy by miał siedzieć wdomu. Ale janie dawałem słowa, że nie będęwychodzićprzezSitno próbował siętłumaczyć. -' A twójdziadek nie pozwalała sobie przerwać babka toBie tylko nie był łobuz, ale tobyłpo prostu zwyczajnyżydowskiSnioł. Przez całe życienie było z nimtyle zmartwienia, co ztobą(frzez jedendzień. A Estusia. nie, naprawdę nie wiem, pokim tyttasz to wszystko Estusia, kiedy tu stała za ladą, dopóki. i! goj nie zjawił się w sklepie. babka umilkła, bo jużbyłog^adomo, skąd się wzięła ta całajego łajdackość, nie odziedziczona'"ież po nikim z rodziny Asmanów. 159 A potem płakali oboje, ciasno objęci, ale był to już dobry,wspólny pocieszający płacz, po którym zaraz jakby nigdy nic wracali do swoich zajęć. Jednaknawet dla babkinie mógł wyrzecsię ułanów i swego marzenia, żeby być jednym z nich,poruszającymsię z gracją przy dźwięku ostróg. Szczególnieszykownie wyglądałoto w tańcu i całymi godzinami mógłstać przyplocie,otaczającymletni parkiet "Warszawianki", patrząc jak oficerowie pochyleninieco do przodu przyciskali do piersi wniebowzięte letniczki. Sampróbował tak potem tańczyć, wpokoju za sklepemalbo przedNastką w kuchni wciągał brzuch, grzbiet wyginał w pochylonyku przodowi łuk, zgrabnym krokiem usztywnionych nieco nógprzesuwał stopy po podłodze. Nastką piszczała z zachwytu,babka gdyweszła czasem na to przedstawienie zginała paleci stukała się w czoło. Ależ oczywiście,proszę pani uśmiechnął się do paniBrook,która przestałana chwilęmówić, wyraźnieoczekując odniego potwierdzenia. Żadnej już potem armii nie darzył takim irracjonalnymprzecież zachwytem. I byćmożeto, żeujrzałją potem w tragediiklęski i ucieczki, przysypaną kurzem wszystkichpolskich drógi ciężarem wszystkich polskichrozpaczy możeto główniesprawiło, żeprzekroczył za nią most na rwącej rzece, choć przecieżwtedy nie mógł żywić jeszcze przypisywanej sobie później nadziei. żegdzieś na świecie zobaczy jąw dawnej urodzie i świetności. Tych wszystkich, którzy w zielonych mundurach kręcili się poobozie Qastina, długo nie uważał za wojsko. Nieuważał też zawojskojednostek brytyjskich,dopóki nie zrozumiał,że wojna małomawspólnego zwidowiskowością, a mundur z kostiumem, choćczasem uważasię go za taki podczas pokoju. Z Salką Prinz,która także odciągała go od fortepianu, sprawaprzedstawiała się zupełnie inaczej. Na oficerskie cholewy mógł miećwciąż nadzieję, na Salkę nigdy. Kiedy ją zobaczył po raz pierwszy,była już żoną Izaaka Prinza, starszegobrata z firmyIzaak Prinzi Synowie ,,Polski kilim", a jej ojciec Jakub Papierz "Młynparowy" w Nadwornej rozpowiadał po mieście, że Izaak nieożenił się zbylekim, że córka studiowała filozofię we Lwowie,chodziła do teatru na wszystkie premiery, w towarzystwie potrafiłasię odezwać po francusku i po niemiecku i całego Zweiga czytała 160 w oryginale. Ważności tej ostatniej informacji niktna pewno niebył w staniezrozumieć, niemniej jednak miała ona znaczeniew uznaniu Salki Papierzównyza osobę niezwykłą w pejzażugalicyjskiegomiasteczka. Kiedy pojawiła się czasem za ladąsklepu, .ladumana i wzgardliwie nieobecna, Helka, która po śmierci starej pani Prinzprowadziła gospodarstwo obu braciom, apo południuKtprzedawała wsklepie, ta biedna, brzydka Helka stawała sięod siazu tym, czym byław istocie, obskurną żydowską służącą, i nikt^i'Bę nie dziwił,że młodszy z Prinzów, Pinkas, wciąż nie chce się z nią (enić, choć przy każdej sposobności zadziera jejspódnicę nastercie; 'lioculskich leżników. ;i. Obecność Salki zmieniła nie tylko dom isklep Prinzów, ale i całe^ najbliższe otoczenie. Zawiewało teraz stamtąd jakby tym uniwer:sytetem, na który chodziła we Lwowie, teatrami, w których bywała,;;"może nawetlekturami, którym się oddawała w wolnych chwilach. ;'Wszystkozdawało się jakby odświętne, ładniejsze i czystsze,^podciągnięte do jej przyzwyczajeń i wymagań. Przyjeżdżały do niejH koleżanki ze Lwowa i wtedynawet babka ulegała urokowi tegoI- twiergotu wsąsiedztwie i zachodziła tam czasemwieczorami. Nie ominął okazji, żeby pójść tam razem z nią. Siadał w kącie i patrzył:i" na Salkę, jakrozmawia, jak się śmieje, jak je, niby gołąb przełyka'', jąć małe kąski, jak mruży oczy, rozchyla wargi, porusza smagłymi,ii hkkimi dłońmi. Wydawałomu się, że patrzy na żydowskąMatkęp Boską,a wyobrażenie tostało się jeszcze silniejsze, gdy któregośB" Aiia ogłoszono u Prinzów jak w prawdziwymdomu książę eym żeSalka spodziewa siędziecka. ; - Przyjaźnił się już z nią wtedy, choć onabyła przyszłą matką,a onczternastoletnimchłopcem, ale tojemu właśnie pierwszemu powie działa,że tojuż się rusza. :Co? zapytał przerażony, bosłusznie przeczul, że będzie to 'cośstrasznego. ' : To powiedziała Salka, dotykającdłońmi swego brzu'" cha. Chodź,daj rękę. "" Nie ruszył się zmiejsca, wrósł w podłogę, jakby naprawdętAstapuścil w niej korzenie, ale ona nie przestawała przywoływaćgoI? zachęcającymgestem. =-'' Chodź! Niebój się! Połóż tutaj rękę. Trzęsąc się,jak w febrze, zbliżyłsię i dotknął dłonią twardego, Most. 161. wzdętego brzucha Salki. Zrobiłomu się mdło, bał się, że zemdleje,ale równocześnie niepojęte ciepło, bijące z jej ciała, ogarnęło gocałego od ciężkich stóp po pulsujące czoło. Tak szeptałaSalka. Tak. Tak sobie to obmyśliłam. Położysz na tym rękę, a ono, kiedy dorośnie, będzie grało tak jakty. Tak sobie obmyśliłami nikt o tym nie wie, tylko tyi ja. Przyszłe macierzyństwoSalkiw przedziwny sposób zmieniłotakże los młodszego brata jej męża, Pinkasa. Kiedy Helce przytrafiło sięto, co przytrafić się może dziewczynie, kiedy zbyt chętniepozwala się kłaść na huculskie leżniki, choć daljej pieniądze,żeby to jakoś załatwiła Helka powiedziała: nie! Zbytwyniesiona wydała się jej Salka, żeby sama nie zapragnęła teżważności i tego szczęśliwego honoru. Zapowiedziała Pinkasowi, żerozwrzeszczy się nacałeZaleszczyki, jeśli się z nią nie ożeni. Przestraszył się. I po cichym, jakby wstydliwym ślubie przybyłamiastu jeszcze jedna pani Prinz. Nie przypominała żydowskiejMadonny, miała chłopską,murgowatą gębęparobka z Dobrowolan, ale toona właśnie,ta gęba, wstraszliwy dlaŻydów czasuratowała jej życie. Obydwaj mali Prinzowie przyszli na świat, kiedy ziemia zaczynała już drżeć pod Europą. Ale tutaj, w bajkowymzakoluDniestru, nikt jeszcze o tym nie myślał. Tu zwykłymbiegiem rzeczytoczyły się codzienne sprawy i jedyną sensacją miastabył dystans,jaki postanowiła utrzymać Salka Papierzówna między swoimżyciem a życiemHelki, wprawdzie również Prinzowej, ale przecieżwciąż dawnej służącej. Dom przedzielono na pół. Ogród przedzielono na pól, po obydwu stronachwysokiegopłotu ukraińskieniańki kołysały pięknierosnących chłopaczków. Kiedystanęli nanogach, pierwsze kroki wiodły ich ku sobie, wyciągali do siebierączki między sztachetami, wysuwali różowejęzyczki, razem uczylisię pierwszych stów. Ale kiedy Salka pojawiała się wogrodzie,niańka jej syna łapała go odrazu i odciągałaod płotu, odprzyklejonego wciąż do niego z drugiej strony stryjecznego brata. Niktnie przeczuwał jeszczewtedy, że tak bliski jestczas,któryuczyni ich równymi wobec okrutnych praw, jakie przeciwkoczłowiekowi ustanowił człowiek. Inkwizycja? powtórzył za panią Brook. Zgadzam się, żepsuje obraz Hiszpanii. Ale ludzkośćod tej pory dawała doskonalsze 162 popisy okrucieństwa, i historiachoć całkiem świeże stara sięo nichzapomnieć. O czym pan mówi? zapytała pani Brook. Nie odpowiedział. Mali Prinzowie wraz z Salką, Tzaakiemi Pinkasem jak opowiedziała mu Helka, kiedy zjawiła się w jegogarderobie po koncercie w Nowym Jorku, czy jakimś innymmieście zginęli podczas jednej z akcji,jakąNiemcy urządziliw miasteczku. Jej nie dobili, doczolgała się potem do sadu paniwicestarościny iw rozległych piwnicach pod jejdomem przesiedziała do końcapobytu niemieckiej armii nad Dniestrem. Babka,według stów Helki, zginęła wcześniej, w obozie, gdzie ją zamkniętozarazna początku, po odebraniu sklepu. Przez wiele nocy myślałnad tym najboleśniejszym w swoim życiu pytaniem, czy gdybywtedy we wrześniu trzydziestego dziewiątego roku nie poszedłza wojskiem, gdyby został z babką i przy niej, czy zdołałby jąuratować, czy tylko zginąłby razem z nią? Nigdy nie był w stanie zrozumieć, skąd się wzięła wtedy w nim tasiła, która oderwała good niej, od domu, od miasta, zmienionegona ten czas wrześniowy w małe, prowincjonalne w porównaniuz tym, co późniejprzeżywały inne miastapiekło. Wszystkiewydarzenia straszne poprzedzazwykle okres pięknegospokoju, który się może tylko takim zdaje w porównaniu znimi. W każdym razie to ostatnie lato w Zaleszczykach było wyjątkowopogodne i upalne, mnóstwo letników zjechało z Warszawy i innychmiast Polski,na plażach brakowało leżaków, a w sklepie od ranado wieczora był ścisk, jakpodczas odpustu. Babka dopuszczała jużwtedy do stania za ladą Samuelka Blumenblaua, bardzo przejętegoswoją nową rolą. Tylkokiedy z nosaza bardzomu ciekło,wysyłałago do kuchni, żeby sięporządnie wysmarkał. Chciał go wtedyzastąpić, alebabka na to nie pozwalała. To niedlaciebie mówiła i zwracała się wtedy doWszystkichw sklepie, jakby brała ich na świadków, że nie dotakichrzeczy jej wnuk jest stworzony. Ty masz co innego do roboty. 'Alenie szedł grać,jaktego po nim oczekiwała-Niczegooczywiście nie przeczuwał, tak jak większość ludzi wmieście,w krajui naświecie, tajne mobilizacje stawiaływ pogotowiupułkii dywizje, dyplomaci zaczynali wyrażać się coraz jaśniej, ale życie-toczyło się dalej swoim zwykłym rozpędem i naprawdę nie przeczu163. wato się jeszcze niczego. A jednak już wtedyjak to sobie później,po latach całych uświadomił już wtedy babka w dwóchrozmowach z baronem wyznaczyła jakby cezurę dla kończącego sięi nadchodzącego czasu, Pierwsza rozmowa odbyła się wiosną, kiedy baron przywiózł doZaleszczyk jakichśswoichgości na porę kwitnienia sadów morelowych. Całe miasteczkotonęło w białych oparach,a od stronyrumuńskiej, ze stromego stoku Kreszczatiku, wyglądało jak weselny bukiet przewiązany połyskliwą wstążkąDniestru. Słodki zapachwywabiałz uli wszystkie pszczoły, budził osy i trzmiele w ichkryjówkach. Radosne brzęczenie unosiłosię nad miastem. Baronwoził swoich gości wąskimi uliczkami starych Zaleszczyk, uzyskawszy dla nich przepustkę wstarostwie, prowadził ich nowym mostemdo Rumunii, żeby stamtąd, z drugiegobrzegu widzieli tylko białepiękno sadów, bez szpetoty ubogich domów i ruin, w ciągudwudziestu lat nie odbudowanych jeszcze po wojnie. Po tychspacerach wszakże gościewracali dopałacu itrzeba ich było czymśnakarmić i napoić. Baron zaczął składać wizyty rzeźnikom ipiekarzom, musiałtakżezajść do sklepu babki. Wyskoczył, jak zwykle, lekki i elegancki z samochodu, a babkaszła jużku niemu zza lady, cała w uśmiechach,ale równocześniespięta, jak koń przed wzięciem przeszkody. Jak się pani ma, paniAsmanowa? powiedział baron,zdejmując rękawiczkę,żeby uczynić babce zaszczyt podania jej ręki. Dziękuję, panie baronie odpowiedziała babka. Słuchając jej głosu w pokoju za sklepem, wyczuwał w każdymsłowie skupiony namysł i rezerwę. Myślała na pewno ozadłużeniubarona i o tym, jak się powinna wobec niego zachować,żeby nieobrażając go odzyskać choćby część pieniędzy. Baron prawdopodobnie myślał o tym samym, w przeciwnym sensie oczywiście, toznaczy również pragnął nieurazić babki, nie oddając jej ani groszaipowiększając dług o nowe zakupy. Skończyło się na kompromisie,jak wieczoremz upodobaniem powtarzała babka. Niemógł zrozumieć, jakie zastosowanie mogłomieć w tym wypadku tosłowo, bo baron wprawdziewpłacił pięćdziesiąt złotych na kontodługu, ale Samuelek za całe sto złotych odniósł win do pałacu. W każdymrazie ważnebyło to, że babka myślała jeszcze wtedy 164 o pieniądzach. Że w porze kwitnienia morelowych sadów miały one jeszcze dlaniej swoje zwykle znaczenie. Bo kiedy baron zjawiłsię znów w Zaleszczykachpod konieci sierpnia i przyszedł dosklepu, oznajmiając babce, że wybiera sięw podróż za granicę i że chciałbyna drogę zabrać kilka butelekĄ wina babka tylko ręką machnęła ku kolorowym półkomtz winami. :Niech pan bierze, co pan chce, panie baronie. '; Niedysponuję ażtaką gotówką uśmiechnął się baron. krzywo. A pani ma tak świetnegatunki. :",Niechpanbierze powtórzyła babka. Lepiej, żeby pan wypił niżbyle kto. ; Baron zmierzał już ku półkom, ale zatrzymał się w pół kroku i-zwrócił ku babce baczne spojrzenie. O czym panimyśli,pani Asmanowa? O tymsamym, co i panbaron, wyjeżdżając teraz zagranicę. i" Przecież to niepierwsza moja zagraniczna podróż. Ilekroć mogłem sobie na to pozwolić. Ale teraz panbaron nie może sobie na to pozwolić, a jednak pan jedzie,żeby nie być tutaj, ale tam. Gdyby nawet. baron się zająknął i zdjął drugąrękawiczkę, czegoczynić nie miał zwyczaju gdyby nawet do czegośdoszło. nigdzie nie będzie tak bezpiecznie, jak w Zaleszczykach. Takie słowo,,bezpiecznie. " powiedziała cicho babka ono w ogóle nieistnieje, panie baronie. Jego wcale nie ma. Więc wojna właściwiezaczęła się tego dnia. " Zgadzamsię z panią całkowicie powiedział do pani Brook,która uparcie czegoś dowodziła. ;Zgadza się panze mną? zdumiała się. Byłam pewna, żeJest pan przeciwnego zdania. ' Ależ skąd! zaprzeczył gorąco. Na pewno ma pani rację. 'Wojna zaczęła siętego dnia, kiedy babka po razpierwszyodważyła się o niej mówić, kiedy zdradziła się, że o niej myśli, żettważa ją za nieuniknioną. Ta wiedza niewynikałana pewnoż rozumienia sytuacji politycznej. Babka nieczytała gazet,nie: Aichała radia, te sprawy były dla niejobce. Po prostu wiedziała, tak jak o wielu rzeczachwiedzą zwierzętai rośliny, wswójnieomylnysposób rozumiejąc i odbierając świat. 165. Ale miasto w tych ostatnich dniach sierpniowych miało jeszczeswój dawny wygląd, swój zapach przekwitającego lata i początkujesieni, przesyconej słodyczą dojrzewających owoców. Jeszcze niezepsuły powietrza samochody, które później przez długie dnii nocetarasowały drogę na most do Rumunii. Teraz przyjechało tylkokilkaciężarowychwozów z Warszawy; nie rozładowane stanęłyna podwórzustarostwa. Babkazagadnęła naich temat paniąwicestarośeinę, gdy przyszłapo coś z Siaśką do sklepu, ale taspuściwszyoczy, powiedziała, że nic nie wie. Siaśką po dawnemu chodziła na plażę, wykorzystując ostatniedni latai wakacji. Była starsza od niego o rok,a szesnastoletniedziewczyny są już "pannami, którenie zwracająuwagi na smarkaczy, trzeba byłobyćoficeremlub co najmniej studentem, żebytego lata zasłużyć na spojrzenie Siaśki. Ale oficerówco dojednego wywołały już z plaż megafony,a po nich, usłyszawszyswoje nazwisko, zrywali się z leżaków wpopłochu podchorążacy tak więc i studenci przerzedzili się wokół Siaśki i któregoś dniamógł z nią zamienić kilka słów. Jakchcesz, to odprowadź mnie na dworzec powiedziałałaskawie. Wyjeżdżamw środę popołudniowympociągiem. Zdążysz na piątekdo szkoły? zapytał. Siaśką mieszkałagdzieś w Poznańskiem, jechało się tam z przesiadką w Warszawie,długo i uciążliwie. Coś ty? Na pewno zdążę. Już w czwartek po południu będęw domu, przyszyję biały kołnierzyk dosukienki i na ranobędęgotowa. Ale w piątek pierwszego września ani Siaśką, ani on, ani w ogólenikt w Polscenie poszedł do szkoły. Niemcy przekroczyli polskągranicę iwojna już była, czy ktoś w nią wierzył, czy nie, byłanaprawdę, nieodwołalna i rzeczywista, tak jak nierzeczywistei niejakoodwołane stało się wszystko, co stanowiłosens życiaprzednią. Działania wojenne toczyły się na razie gdzieśdaleko, nazachodzie ipółnocy, mówiono, że front zatrzyma się na Wiśle, a kiedyruszą się Anglia i Francja,Niemcy zostaną wyparciz Polski. Opustoszałe z letników miastowkraczałow zwykłe jesienne uspokojenie. Na targu pojawiły sięjuż winogrona. Kupowalije pasażerowie nielicznych jeszcze samochodów,które niespieszniei jakby 166 z namysłem podążały na most. Dniestr płynął podnimzwykłymswoim rwącym mirtem i nikt z tych, którzy go przekraczali, niemyślał jeszczewtedy, że graniczna rzeka, dzieląca dwa zaprzyjaźnione państwa, zaczyna oto dzielić czas, zaczyna wyznaczać granicehistorii. Ale wiadomości z frontów zaczynałybyć coraz bardziej niepokojące. Napodwórzu starostwa pojawiły się nowe samochody z Warszawy, a strzegli ich uzbrojeni żołnierze. Wciąż jednak ludziemusieli mieć jeszcze nadziejęnacud, na równającą sięcudowipomoc, bo ruch na drodze wiodącejprzez miasto do Rumuniiwzmógłsię nieznacznie, a ci, co opuszczalikraj, mieli w oczachrozterkę zbyt pochopnie podjętych decyzji. Dopiero po kilkunastu dniach, kiedy coraz bardziej stawałosięjasne, że w Polsce nie będzie już gdzie się schronić falauciekinierów runęła na most nad Dniestrem. Całe miasto wyległoteraz na głównąulicę i odbierało ten pochód jakniekończącą siędefiladę. Między kompaniami i pułkamiwojska szły gromadycywilów; powoli,uwięzione w tejciżbie, posuwałysię zasypanekurzem samochody. Raz poraz wyłamywałsię ktoś z tejkolumnyi pil wodę z ustawionych przez ludzi wzdłuż drogi wiaderi konewek, brałkawałek chleba. Odbywało się to w milczeniu, w przeraźliwym braku słów, które niczego nie mogły wyjaśnić ani naprawić. Stał także nabrzegu drogi i razem z Samuelkiem podawaliuciekinierom kubki z kompotem ze śliwek. Gotowała go babka,biegająca międzysklepem i kuchnią. Nastka tegodnia nie nadawała się do niczego. Wróciłjej syn zrozbitego we Lwowiewięzienia, gdzie siedział za ukraińską"politykę". Zjawił się z żółto-niebieską kokardą na piersi i nie tylko matka widziała w nimbohatera. Stawiała teraz przed nim na stole najlepsze przysmaki,jakie byływ kredensiei sklepie, nie prosząc babki o pozwolenie; ona zresztą niezwracała na to uwagi. Kiedy wrócił z opróżnioną konewką po nową porcję kompotu,nieod razu podał ją babce. , Tyle wojska. powiedział. Idzie tyle wojska. Babka sama to widziała przez dużeokna sklepu, nie trzeba jejbyło o tym mówić; rozumiała dobrze, coto znaczy. Tylewojska. powtórzył. Babka wyrwałamu konewkę z ręki i napełniła kompotem. 167. Nieś! krzyknęła. Na co czekasz? Wybiegł na ulicę, stanął na jej skraju. Jacyś zdrożeni żołnierze odrazu zatrzymali się przy nim. Podałim kubki i dopiero gdyoderwali od nich usta, odważył się zapytać: Biliście się. Gdzie. Nigdzie parsknął najstarszy z nich z naszywkami sierżanta. Ale będziemy! Wojna dopiero się zaczyna. Rozmawiałem zżołnierzami powiedziałbabce, gdy znówwpadł do sklepu. Mówią, że wojna dopierosię zaczyna. Ona naprawdę dopiero się zaczyna odpowiedziała babka. Poszedł do niej za ladę, objął wpół. Może powinniśmy także. Wszyscy idą. Kto wszyscy? Ktowszyscy? krzyknęła. Chwyciła się zagłowę, aż jej peruka zsunęła sięna czoło. Ja nie widzężadne,,wszyscy". Pani wicestarościna jest. Prinzowie są, jednii drudzy. Salka teraz wszystkimopowiada, że Tołstoja czytaław oryginalei Dostojewskiego. Wiesz, ktoto jest? Tołstoj, rosyjski pisarz, tendrugi chyba też. Ale co nasobchodzą Prinzowie? Co nasobchodzi pani wicestarościna? Wojsko idzie. Cicho bądź! babka odepchnęła go od siebie, aż oparłsięo ladę,i po długimmilczeniu zapytała cicho: A kto ze sklepemzostanie? O tym nie pomyślałeś? Nie powiedziała "w sklepie", ale"zesklepem", jakby to był ktośżywy. Patrzył na niąw zdumionym przerażeniu, a ona powtórzyła: Kto ze sklepem zostanie? I zmiastem? Pelaszka od razuby zjadłapawia pana barona, jakby mnie tu nie stało. Wypadł zesklepu, oślepiony prawie żalem, który i jemu rozsadzał serce. Tłok na drodze wciąż gęstniał. W pomruku motorów,w cichym plaskaniu kopyt o asfalt posuwał się ku granicznej rzecepochóduciekinierów. Słońce zapadło już za wzgórze rumuńskiegoKreszczatiku. Nad dachami domów starych Zaleszczyk na tlejaskrawej łuny zachodu klasztor prawosławnych mnichów rysowałsię czarną sylwetą. Ja się bojęszeptał Samuelek. Smarkiz nosa wisiały munad górną wargą. Ja sięboję. Jest wojna powiedział do niego twardo, jakby sam przeżyłkilka wojen i wiedział, jakie mogą nieść z sobą przeżycia. 168 Otwarty samochód, zasypanykurzemjakby przejechał przezphmurę piasku, zatrzymał się przybrzegu jezdni. Starszy mężczyzna, siedzący obok wojskowego kierowcy, miał generalskie szlify. Na tylnym siedzeniutłoczyło się dwóch pułkowników i młodziutkipodporucznik, który zaraz wyskoczył z wozu i podbiegł dokonewek z kompotem. Razem z Samuelkiem napełnili pięć kubków, ale wziął z ich rąk tylko czteryi podał swoim przełożonymt-kierowcy. Pili chciwie, patrząc przed siebie nie widzącymi oczyma. Gdy zwrócili puste kubki młodemu oficerowi, a on z kolei podałjeChłopcom, była chwila, żeby sam mógł się wreszcie napić, ależołnierz przy kierownicy dał klaksonem znak, że odjeżdża i podporucznik ledwie zdążył wskoczyć do wozu; z tyłu napierał oddział kawalerii. Wyrwał z rąkSamuelka naczynie z kompotem i rzucił się zasamochodem w nadziei, że w biegu zdoła je wręczyć temułajmłodszemu szarżą, który nie wiadomodlaczego wydałmu sięnajbardziej spragniony i zbiedzonyucieczką. Ale stłoczone najezdni konie, wśród których i razem z nimi samochódposuwał sięnaprzód, broniły mu do niego dostępu więc biegł zanimz wyciągniętym naczyniem w ręce, nie zważając,że coraz mniej. w nim płynu, biegł, widząc wciąż przed sobą wymizerowaną twarzchłopaka w mundurze, jegosuche, skrzywione może pragnieniempłaczuusta i zaognione od płaczu i niewyspania oczy. W końcuprzestał gowidzieć, zasłoniły mu gokońskie kłębyi kurz, któryWzniósł się spod kopyt; konnica wjechałana most. Jeszcze wciąż nie przestawał biec i zatrzymał siędopierowtedy,gdy poczuł pod nogami bitą rumuńską drogę, gdy wszerokimkorycie jej poboczy konie rozpierzchły się na boki, a samochódz oficerami ruszył szybciej zwolnionąjezdnią podgórę. Dopierowtedy przystanął, zobaczyłwysychające dno w trzymanym w ręcenaczyniu i obejrzał się za siebie. Zaleszczyki leżały w dolena obniżającym się już wtym miejscubrzegu Dniestru,bliskie niby nawyciągnięcie ręki,a równocześnieoddalone wszystkim, co się działo,co się dokonywało w niepojętymi niezrozumiałym nigdy do końca, nieprzytomnym akcie rozpaczy. Przez całe miasto ciągnęła się, zawieszona nad jezdnią, wstęga \ kurzu, niby dymnad gasnącym już pożarem. Chciał zawrócić i biec z powrotem, przedrzeć się przezciżbę 169. prącą wciąż mostem, wrócić i być tam. gdzie być powinien. z babką, ze sklepem, z miastem ikrajem. Ale w tej samej chwilipoczuł czyjąś dłoń na ramieniu i usłyszał głos doktora Sadki: A gdzie babka? Wsklepie odpowiedział. W sklepie? Zostawiłeś ją? Idziesz sam? Nie. Ja tylko biegłem za samochodem. szepnął. Chciałem podać kompot temu najmłodszemuoficerowi, który nie zdążyłsię napić. Ale wszystko misię wylało. i samochód odjechał. Nie wracajtam, tam już nie ma po co wracać powiedziałdoktorSadko. Zrozpaczone i zaczerwienione od płaczu oczytrzechdoktorówien i Maneczki, Maneczki wśród nich! patrzyływ ojca, przyjmując każde jegosłowo jak wyrocznię. Tam już niema poco wracać. Dlaczego zostawiłeś babkę? Nie zostawiłem jej! Zaraz tam idę. Zaraztam idę powtarzał. Babka mówi,że trzeba zostać ze sklepem. że ktozostanieze sklepem. Stara wariatka! wybuchnął mecenas Lewenfisz, zpłaczącążonąw objęciach, patrzący również z tego miejsca na Zaleszczyki. Kto zostanie ze sklepem! Tensklep to jejsię będzie tylko śnił! Miał już piętnaścielat, ale nie mógł się opanować i łzy rzuciły musię do oczu. Panbaron mówi wykrztusił że nigdzie nie będzie takbezpieczniejak w Zaleszczykach. To ja się pytam, gdzie tyteraz masz tegoswego zasmarkanego barona! rozsierdził sięmecenas, którytylkow sądziedbał o nieskazitelną polszczyznę. Jego żona, taka zawsze delikatna,że aż trefna na jedzenie, jak mówiła babka, płakała rozdzierająco. Gdzie jest twój baron? No, gdzie on teraz jest? NietylkowZaleszczykach, ale w całejEuropie nie będzie bezpiecznie! A janikomu nie dowierzam. Nikomu! powtórzyłpo chwili. Autokar wjeżdżał na parking przed hotelem. Widać było stądwyschnięte łożysko Gwadalkiwirui rzymski most nad nim. W całej Europie nie będzie bezpiecznie powiedział doSylwii Brook. Nie rozumiem. szepnęła zdumiona. W całej Europie nie będziebezpiecznie powtórzył. Pani Brook rozejrzała się po autokarze, jakby szukała ratunku. 170 XI Sewillę postanowił Asman przeżyć w czasie teraźniejszym, bezzagłębiania się wjej przeszłość i w swoją własną. Siedziteraz w połowie cienia, co oznaczanajlepsze miejsce na corridziei niepatrzy na arenę. Widział to już kilka razy: wypuszczanie byka,czarnego byka rasy afrykańskiej, dwukrotne ranienie go,najpierwprzez pikadorów na koniach, potem przez banderilleros, w końcuŚmiertelny cios, zadany przez matadora, widział to tyle razy, żenajchętniej poszedłby sobie stąd, nie chce jednak sprawić przykrościpannie Gibson, bardzo dumnej z załatwienia biletów, w dodatkutak dobrych biletów na niedzielną corridę, co miało koronowaćtrzydniowy pobyt wycieczki w Sewilli. Te trzydnii trzy noce,w czasie których,jeśli się nie spało, można było słuchać świergotupykady, zamieszkującej patio hotelu, minęły jakmgnienie oka. Zaprzyjaźniłsię ze wszystkimi uczestnikami wycieczki,nawet zeSzwedami idwoma hiszpańskimi chłopakami, którzy wciąż trzymali się Polaków, w dzieńzwiedzał z całą grupątylekroć jużoglądane zabytki:Alkazar, Złotą Wieżę, katedrę, drugą podwzględem wielkości w Europie, wrazz LaGiraldą, mudejarową dzwonnicą, będącąprzed wiekami mauretańskim minaretem,w biednej dzielnicy za Gwadalkiwirem patrzył w nabożnym zachwycie na La Macarenę, najpiękniejszą Madonnę EsperanzaHiszpanii, ze łzą na policzku, a wieczorami tańczył z wszystkimipaniami w nocnym lokalu pod gołym niebem na ostatnim piętrzenajnowocześniejszego budynku Sewilli. Tańczył ze wszystkimi tylko z tą jedną nie, z którą miałnaprawdę ochotę zatańczyć, ale wzbraniał sobie tego, bojąc sięwłasnej starości w bliskości jej młodegociała. I w Sewilli nakupiłdla niejwielepięknych rzeczy beznadziei, że je kiedyś jej wręczy a teraz siedzi o jeden rząd zanią i patrzy na jej nagi karczeki opalone plecy, widoczne w głębokim wycięciu sukienki. Może. gdyby była wyłącznie w otoczeniu rówieśniczek, jej dwadzieścia latnie działałoby na niego tak paraliżująco,może to twarze pańz wycieczki, którym niedane było obronić się przed śladami, jakiezostawia nawet szczęśliweżycie, nadawałyjej policzkom tę świeżość, która prócz zachwytu budziła w nimpokorę i niepokój. Ale 171. przecież Sylwii Brook nie opuściła jeszcze młodość, Szwedki byłyobydwie w wieku Polki, panna Gibson mogła być najwyżej o kilkalat od nich starsza, a jednak nie myślał o nich przez cały czas, że sątak młode, tak przeraźliwie, tak upokarzająco młode. Jeden z banderilleroswbija kolorowy grot wkark byka, zwierzęzatacza się, ryje kopytamiarenę,przez amfiteatr przechodziszmeruznania, małe dzieci nakolanach klaszczą w rączki. Ciekawe, myśliAsman, czy do Koloseum Rzymianki brały ze sobą swojepociechy. Drugi grot wbija się w kark byka. Tororyczyz bólui wściekłości; w amfiteatrze rozlegają się brawa toobjawy rodzącej sięw bykuwściekłości nagradzane są nimi, jego ból nikogo nie obchodzi. Dobrze by było, myśli Asman, wyobrazić sobie taką sentymentalnąhistorię, że przynajmniej ktośjedenżałuje byka, żew zagrodzie przyarenie płacze nad nim ów chłopak, który od cielęcia wychował gowhodowli, a teraz patron kazał mu gozawieźć na corridę. Alesentymentalne historie dobre są w książkach iw filmach, i mają to dosiebie, że są śmieszne, kiedy zdarzająsię w życiu. Trzeci grot trafia w kark byka iprzezchwilę drży, zagłębiającsięw pokryte zbroczoną krwią mięśnie. Przezamfiteatr przepływaznów szmer uznania. Sprzedawcy lodów przestają na chwilę krążyćmiędzy rzędami, ludzie pochylają się doprzodu, żeby nie uronić nicz pojedynku zranionego zwierzęcia z ludźmi,który dopiero terazzaczyna się naprawdę i tylkodziewczyna siedząca przedAsmanem wstaje z miejsca i, chwyciwszy za ramię swego towarzysza, pragnie opuścić z nim widowisko. Ale Polak jest nim najwidoczniej zajęty i musiał jej powiedzieć, żeby wyszła sama, bowychodzi jednak sama, przeciskając się między kolanami a plecamiwidzów. I staje się to,co nie powinno sięstać: Asman zapomina, żeopuszczając corridę sprawiprzykrość pannie Gibson,wstaje takżeze swojego miejsca i także przeciska się międzykolanami a plecamizniecierpliwionych tym widzów, ale nic go to nie obchodzi,maurlop,ma wakacje, idzieza dziewczyną, za którą nie widzianyprzez nią chodzi od kilku dni i którą dziś postanawia wreszciezagadnąć i zapytać: Nie może pani nato patrzeć? Dominika zatrzymujesię. Nie jest wzburzona, przeciwnie, o wielespokojniejsza niż zwykle. 172 Nie mogę? Nie. Nie chcę! Po co mam na to patrzeć? Łukaszpowiedział mi, że skoro jestem tak wrażliwa, nie powinnam jadaćbefsztyków. Szynki ani kotletów, ryb, i drobiu. Powiedziałmi towszystko, kiedy byłam pewna, że wyjdzieze mną. Ja wyszedłemz panią. Dominika patrzy na niego w przedłużającym się milczeniu. Dziękuję panu. O ile pamiętam z poprzednich lat, jest tu gdzieś w pobliżumała cafeteria. Schronimy się tam, dopóki corridasię nie skończy. Dziękuję mówipo raz drugiDominika. Jest naprawdę wdzięczna Asmanowi, że się nią zaopiekował,nie wie, co zrobiłaby sama w mrocznych podcieniach PlażadeToros,czekającna Łukaszai całąwycieczkę. Czuje też odrobinę zdumionego zawodu kiedywstała ze swego miejsca,kierując się kuwyjściu, Hjalmar, Carlosani Manuel nie pośpieszyliza nią. , Nierozumiem mówi, wzruszając ramionami jak możnabyć ciekawym okrucieństwa. Tak potwierdza Asman z nieukrywaną radością oni sąciekawi okrucieństwa. Oniwszyscy dodaje Dominika mściwie. Oni wszyscy. My nie. Pani jeszcze nie. A jajuż nie. Ja nigdy nie będę. Chciałbym się o tym przekonać mówi Asman cichoi naprawdę pragnie w tej chwili wejść w obszar przyszłości, jaką maprzed sobą ta dziewczyna. Dominika znów milczy. Kiedy się nad czymś zastanawialubnamyśla,jej oczy stają się ciemniejsze, źrenice rozszerzają sięi wypierają błękit jej spojrzenia na sam brzeg tęczówki. Naprawdę chciałbym mówi Asman jeszcze ciszej. Ma, ma,łna wreszcie urlop i wakacje, i pozwoli sobie nawszystko, na coprzyjdzie mu ochota. ' Cafeteriajest rzeczywiściew pobliżukilka stolików ibarz wysokimi stołkami i cudowną ścianą za nim, na widok którejw Dominice zamiera serce z żalu, że nic równie pięknego nie możnazobaczyć w Polsce. Zaraz po powrocie, myśli, zaprojektuję cośtakiego i zaproponuję dyrekcji jakiegoś lokalu, możesię żłobomspodoba. 173. W cafeterii, jak chyba zwykle w porze corridy, jest zupełniepusto. Asman zamawia usennejbarmanki dwie kawy i dwakieliszki sherry, i sam przynosi je do stolika, przy którym posadziłDominike. Wakacje mówi. Mam wakacje! Dominika obficie słodzi kawę, próbuje, dosypuje cukru. Ma pan je, zdaje się, od kilku dni. Ale naprawdę zaczęły siędopiero dzisiaj. Dopiero dzisiaj? Dopierodzisiaj, Dominiko. Pani imię przywodzi mi na myślinne. Patrząc na pani krótkie włosy, chciałbym zapytać: gdzie paniwarkocz,Bereniko? Odpowiem panu, jak prawdziwa żona Ptolemeusza któregośtam: Nie ma już mego warkocza. Afrodytarozsypała go międzygwiazdami. Brawo! Na ogół młode dziewczyny nie znają mitologii. U nas uczą jej w niektórych szkołach. Przy okazji naukihistorii iłaciny. Wiempowiedział po chwili. Wie pan o tym? Tak. Słyszałem. Ale wracając do corridy. Dlamnie upokorzony wychodzi z niej człowiek. Dlaczego? Bo ludzie uczą się, jak walczyć z bykami i to jest dopieroprawdziwą zbrodnią, że bykom odjęty został ten przywilej i każdybyk tylko raz jeden zostaje wypuszczony na arenę, i styka sięz atakującym go człowiekiem. Kiedy niezostaje zabityna arenie,zabija sięgo później w zagrodzie. Lęk człowieka przed tym, że bykmógłby się nauczyć lepiej swego rzemiosła, niż szkoleni w tymzawodzie torerzy jest czymś prawdziwie haniebnym. Prawdziwie haniebnym powtarza Dominika zprzejęciemi Asmanowi zdaje się przezchwilę, że to Gail siedzi przednim, takzawsze spontanicznie szczera i otwarta, i tak pięknie zgadzającasięzewszystkim, co mówił, że pod wpływem jej spojrzenia zaczynasam sobie przyznawać więcej racji, niż jej miał w istocie. Cieszę się, że się pani ze mnązgadza. Bo na ogół wielbicielecorridy i ci, którzy są przekonani, że się naniejznają, skłonni są jąuważać za walkę inteligencji z brutalną siłą. 174 Dlaczego nie pozwalają bykom wykazać się swoją inteligencją? Może po dwóch, trzech walkach, w którychpozwolono by imuczestniczyć, dorównywałyby w niej torerom? Ale wtedy nie byłoby ani jednegotorera na świecie. Człowiekwróżny sposób organizuje uzurpatorstwo swojej władzy nadzwierzętami. Nieraz myślę, że całezło, które go spotyka, jest tylkoczęścią odwetu za to, co uczynił i czyni zwierzętom. Dominika wciążpatrzy z urzekającą uwagą w oczy mówiącegoi prawie tak pięknie, jak Gail,z nim się zgadza. Dlategoz taką radością kończy Asman wypijamcoranka swoją szklaneczkę soku. Zauważyłam to. Zauważyła pani? Dominika peszy się. Upija mały łyczek kawy,dotyka wargamibrzegu kieliszka i dopiero po chwili decyduje się na zawstydzającezwierzenie: Przezcały czas podróży żywiliśmy się z Łukaszem konserwami zabranymi z Polski. Widział pan je, kiedy pan stuknął swoimwozem w nasz bagażnik przed hotelem. Było miogromnieprzykro. Nie,nie, nie wracajmy jużdo tego. W rezultaciewszystkoobróciło się na dobre, alepotemto panu wyjaśnię. Więc jedliśmyz Łukaszem te konserwyod granicy polskiej przez Czechosłowację, Austrię,Szwajcarię, Francję i Hiszpanię tylko konserwy: wołowina i wieprzowina wsosie własnym aż do Madrytu. A trzydniw Madrycie postanowiliśmy spędzićjak ludzie to znaczy, jaktak zwanidolarowi ludzie. nie wiem, czy pan co z tego zrozumie. Staram się. Więc wMadrycie koniec z konserwami i campingiem postanowiliśmy zamieszkać w prawdziwym hotelu i jadać prawdziwe posiłki, zwłaszcza że miałam wciążnadzieję nasprzedażmoich kilimów, które tak niespodziewaniepanwłaśnie kupił. Są naprawdę piękne. Dziękuję panu Dominikaumilkła na chwilę szkoda, żenie zabrałam ich więcej. Ale nie rozpraszajmy się. Więc w Madryciezaczęliśmy chodzićdo restauracji, żeby wreszcie zjeśćcoś dobrego. I zarazpodczas pierwszego śniadania pan to wszystko zepsuł. Mój Boże! Dlaczego? 175. Bo zobaczyłam na pana stoliku tę szklaneczkę soku pomarańczowego, który zagryzał pan sucharkiem. Przepraszam. Nigdy nie zagryzam soku sucharkiem. Jeszcze lepiej. Panie znaszej wycieczkiczynią przynajmniejto. Więc kiedy tozobaczyłam, zawstydziłam się swego łakomstwa. nie, nazwijmy to prawdziwie swego głodu. Biedne dziecko! Asmanuśmiecha się z czułością. Jużwiem, dlaczego,kiedy pierwszy raz panią zobaczyłem, przypominała mi pani przepraszam, to ze względu na tę bezlitośnie krótkąfryzurę dziecko z polskiego sierocińca. W Polscenie ma sierocińców wyjaśniaDominika stropiona. Zprzedwojennego polskiego sierocińca dodajeAsman. Strzyżono tam dzieci tak krótko z higienicznych powodów. A potem polskie dziewczęta w Obozie Młodszych Ochotniczek w Oastinaw Afryce. O, Boże! szepcze Dominika i zaczyna sobie wpopłochuprzypominać wszystkie rozmowy z Łukaszem prowadzone popolsku, kiedy Asman był w pobliżu. Pan. pan mieszkał przedwojną w Polsce. Co panią takw tym przeraża? Mieszkałem w Zaleszczykach. Mówi pani chyba coś ta nazwa? Cośsobieprzypominam szepcze Dominika i pyta w potęgującym się popłochu:Oczywiście nie zapomniał pan jeszczepolskiego języka? Dlaczego miałbym gozapomnieć? Mówię nim od czasu doczasu ze swoim impresariem, kiedy obaj jesteśmy wściekli na siebie. Asman przykrywa dłonią piąstkę Dominiki wspartąo stolik. Niech się pani nie męczy, Dominiko. Wtedyw windzie, kiedyspotkaliśmy się po raz pierwszy, powiedziała pani tylko,że kurtkęmam wy-świe-chta-ną i że nie wyglądam wcale na swoją sławęi pieniądze czy coś w tym rodzaju. Bardzoprzepraszam. Ależ nie czułem się wcale urażony. Na ogół słyszę od ludzimnóstwo nieprawdziwych komplementów. A tu wreszcie słowaprawdy. Powinienem być pani wdzięczny. Jeszcze raz bardzo przepraszam. Dominika próbuje wysunąć dłoń spod ręki Asmana, ale jej się to nie udaje. Boi się, że 176 nak wtedyw windziepowiedziała coś więcej i że Łukasz możecoś dodał, potrafi być nieraz złośliwy, na przykłado Szwedkachwygaduje zupełnie okropne rzeczy, i gdybyto rozumiały. , Och, jak dobrze! Asman prostuje się na krześle, nabierawpłucawiele powietrza, choć w barze wcale nie pachnie; wypalono;tu wiele tytoniu, wypitomnóstwo alkoholi,odór, jakito pozojtlawia, nie ma świeżości powiewu z gór. A mimo to Asmanzachłystuje siętym powietrzem i powtarza: Jak dobrze! ,.: Czyniemusimy już iść? pyta nieśmiałoi równocześnieproponuje Dominika. PannaGibson, jeśli nie znajdzie nas przy -Plaża de Toros. Zdajesię, że pani panicznie boisię panny Gibson. Prawie taksamo jak ja. , Nie aż tak bardzo Dominika rozpogadzasię wreszciel pozwalasobie na tenżart. Nie aż tak bardzo. Alejednak winnajej jestem wdzięczność i posłuszeństwoza to, że naszabrała ze sobą. Co robilibyśmy w Madrycie,czekając na naprawę samochodu. -prawie bez pieniędzy. Mała oszustko, myśli Asman, bynajmniej nie zgorszony. Maszprzecież te siedemset dolarów, które dostałaś ode mnie za kilimyz firmy Izaak Prinz i Synowie "Polski kilim". Znaleźć się w zupełnie obcym mieście bezpieniędzy. ciągnieDominika. Sza! przerywa jej Asman, mocniejzaciskając palce na jejdłoni. Chcę paniopowiedziećo miasteczku, w którym sięwychowałem iktóre opuściłem jako piętnastoletni chłopak w trzydziestym dziewiątym roku,kiedy w połowiewrześnia przez Zaleszczyki właśnie uchodziła doRumunii polska armia i polski rząd. Uczyliśmy się o tym wszkole na historii wtrąca Dominika,niezbyt olśnionatą perspektywą. "Na historii",powtarza w myślach Asman iodchodzigo ochotamówieniao tym wszystkim, skoro dla niej jest tojuż historia,podczas gdydla niego. Nie, nie, nie! Sewillę postanowił przeżyćw czasie teraźniejszym i dobrze, że ta smarkata, wcaleo tym niewiedząc, ostrzegła go przed powrotem w tamte, Boże! jednaknaprawdę jużhistoryczne lata. Uwalnia jednakpiąstkę Dominiki z uścisku swoich palców i powoli cofa rękę,przypatrując się jejz uwagą. Lubił zawsze swoje ręce, silneręce pianisty i dyrygenta, 177. nieraz myślał, że one postarzeją się najpóźniej, ale. czy mógłbyjeszcze nimi bez wstrętudla niej dotykać ciała kobiety? Co się stało? pyta Dominika. Umilkł pan tak nagle. Przepraszam. Miał mi pan opowiedziećo tym mieście. I zmieniłemzamiar. Porozmawiajmy o mieście,w którympani się wychowała iz którego przyjechała tu pani, żeby odkryć dlasiebie Hiszpanię. Och, wyobrażam sobie, jaksmutna wydami się Warszawa,kiedy stąd do niej wrócę. Jak może wydawać się smutne miasto, w którym ma się swójdom? Dominika zamyśla się na długo. Wie panmówi wreszcie tak się ostatnio wszystkopokomplikowało wokół tych domów, żei onenie są już takie jakdawniej. Aleszkoda otym mówić,bo nic pan z tegonie zrozumie. Po raz drugi powtarzam,że postaram się. Mysaminie rozumiemy tego,co się z nami stało. jak tosię z nami stało. Przeraziłby siępan, gdybym panuprzeczytała list,jaki od matkidostałam w Madrycie. Inteligentna i miłapani, niechpan nie sądzi, że mówię tak dlatego, botomoja mama, alenaprawdęinteligentna i miła, wysoko ceniony chirurg okulista,a cały list napisała prawie wyłącznie o szynce, którą ktoś w sklepiezabrał jej sprzed nosa. Jak to zabrał? Ukradł? Porwał? Nie. Kupił. I co? Nie mogła sobie kupić także? Nie. Bo już więcej nie było. Odrazupowiedziałam, że pan niezrozumie. Ależ rozumiem. szepcze Asman, prawdziwiezakłopotany. A wie pan, czego boimy się najbardziej? Że wszystkiezamienimy się w przekupki. Kłócące się i trajkocące w ogonkach,zajadle nienawistne wobec siebie, zdolne do tego, żeby porwać sięza włosy, kiedy sytuacja pchnie nasprzeciwko sobie. Mama byłabliska tego, żebypobić tę kobietę,kiedy zjawiła się w szpitaluz szynką. Znowu z szynką? 178 Właśnie. Chyba nawet tą samą, której dla mamy zabrakło. Przyniosła ją mamie do kliniki, ponieważ nazajutrz mama miałaoperować jejdziecko. Przyniosła szynkę? Chirurgowi? krzyczy Asman ze zgrozą,aż senna barmanka porusza sięprzy kontuarze. Sam pan widzi,do czego doszło. Trzeba stać się kimś zupełnieinnym, niż się było, żeby mócto znieść. I skądsię weźmie tyle siły,żeby sięz tego wydobyć? Apan się dziwi, że Warszawa wyda mi sięsmutna, kiedy do niejwrócę. Jakieto by było łatwe, myśliAsman. Aż ubliżająco łatwe. Onachce żyć, chce żyćlepiej, niż toteraz możliwe jest wjej kraju. Ilu topokoleniom niszczyły młodość nieszczęśliweojczyzny. Wypijemy po jeszcze jednymkieliszku sherry? pyta. Chętnie godzi się Dominika. Ale może niepowinniśmy. To znaczy. janie powinnam. Powinna pani. Żeby nie było myśli o smutnej Warszawiei żeby nie bała siępani panny Gibson. Dominika próbuje sięuśmiechnąć, a Asman patrzyz bliska w jejoczy i zastanawia się, dlaczegopod ciężkimi rzęsamigórnychpowiek dolne sąprawie nagie i dlaczego ich nie maluje, żebyupodobnićsię do innych dziewcząt. Jakie to by było łatwe, myśliznowu, idzie do bufetu iprzynosi dwakieliszki sherry. Trzeba szybko wypić! mówi. Choć żadne dobre wino,awięc i jerez, czy jakkto woli, po angielsku sherry,nie lubi byćwypijane bez znawstwa i zamyślenia nad jegosmakiem iaromatem,pani musi jedziśwypić odrazu, jednym tchem, jak wodę. Będęposłuszna mówi Dominika. Wychyla wino izarazdodaje odrobinę za głośno: Nic a nicnie boję się panny Gibson! Ani ja! Asman takżewypija swoje wino. Nawet gdybytu przyszła po nas, powiemy, że niejedziemy z wszystkimi dohotelu, że zjemy kolacjęna mieście, apotem. No.. ja jednak. Dominikę od razu opuszcza animusz ja jednak musiałabym wrócić. Kocha go, myśli Asman, kocha tego chłopaka, który nie widziałw Toledo najsłynniejszego obrazu El Greca aniMeząuity w Kordowie, ponieważ wciąż stara się złapać w radiu wiadomościo tym,co dzieje się w jego kraju, kocha go isypia z nimw nocy, a nawet zadnia. spóźniając sięna posiłki. Przypomniał sobie płaskie dowcipy 179. Scotta Lestera i ogarnia go uczucie nagłej przykrości, tym dokuczliwszej, gdy sobie zdał sprawę, że się jej doznaniem sam przed sobąośmiesza. To nie byłobywcale takie łatwe, myśli. Nie, zupełnie nie. I dobrze, że tak jest, nie chciałby, żeby było inaczej. Uśmiechasiędo Dominiki, idzie do baru, płaci rachunek, wyrywając na chwilębarmankęz jejsennej apatii, i powtarza na glos: Dobrze, że tak jest. Nie chciałbym,żeby byłoinaczej. Co?pyta Dominika, rozumiejąc, żetrzebawstać odstolika,bo opuszczająbar, choć może jeszcze trochę mogliby tuposiedzieć pod tą piękną ścianą, w woni dobrych trunków i tytoni. Rozumie także, że to ona coś zepsuła i dziwiją, że Asman sięuśmiecha. Co? pyta jeszcze raz. A tego pani nie powiem. Bo jednak nie chciał pan wracać z całą wycieczką do hotelu. Nie należy pragnąć wszystkiego odrazu. Kiedy indziej tozrobimy. Kiedyindziej? Zostaje pan w Torremolinos, a my jedziemydalej. Niczegonie jestem pewien. Asman wyciąga rękę doDominiki irazem wychodzą zbaru. Przedwieczorne sierpniowe słońce przygrzewa z siłą czerwcowegopołudnia wPolsce. Tylko w podcieniach Plaża de Toros panujemiły chłód, zatrzymują się tu i z dochodzącej z amfiteatru wrzawystarają sięwywnioskować, jak dalekodo końca widowiska. Kiedyzeschodów zaczyna wreszcie spływać podniecony tłum, pannaGibson jest na jego czele. Co się stało? pyta gwałtownie Dominikę. Nic Dominika leciutko wzrusza ramionami. Jestpo dwóchkieliszkach sherryi naprawdę nie boi się panny Gibson. Poprostu nie chciałam na to patrzeć. Przesada stwierdza nieprzyjażnie panna Gibson, Ani ja dodaje szybko Asman dla uratowania sytuacji. Panna Gibson istotnie staje się nieco milsza. Niepokoiłamsię mówiżyczliwiej. Ten tłum, kiedywychodzi z corridy. Dlatego wyszedłem za paniąAsman opiekuńczo obejmujeplecy Dominiki, czym jednak wszystko psuje, choćdodaje po 180 chwili: Nie chciałbym, żeby miała pani kłopot z szukaniemswoich owieczek. Okazujesię jednak, że Dominika po dwóch kieliszkach sherry,które rzeczywiście działają cudownie nie ma ochoty być czyjąkolwiek owieczką. Postępujekrok naprzód, co sprawia, że ramięAsmana zawisa w próżni, i mówi prawie impertynencko: Nie gubię sięw żadnym obcym mieście. Łukasz pozostawiami zupełnąswobodę. - A ponieważ on ukazuje się właśnie naschodach, biegnie kuniemu i razem znim wsiada do autokaru. Wiesz mówi od razu, zajmując miejsce najdalszeodAsmanai panny Gibson że onrozumiepo polsku? Kto? Łukasz jest pełen jeszcze wrażeń z corridy i z trudemskupia się na pytaniu Dominiki. Kto! Asman! Skąd wiesz? Piłam z nim kawę isherry. Mógłbyśzauważyć,że wyszedłzainną. , Kochanie, po razpierwszy w życiu byłem nacorridzie. Ipo raz ostatni. W każdym bądź razie ze mną. No więc co z tego, że rozumie po polsku? Rozmawialiśmy o nim, nie podejrzewając, że rozumie, comówimy. Wychowywał się w Zaleszczykach, czy gdzieśtam. Czuł się czymśurażony? Och,nie. Dominika milknie. Autokar wjeżdża na mostnad Gwadalkiwirem, który wyschnięty i płowy w Kordowie, tutaj,blisko swego ujścia i sewillskiego portu, płynie bogaty w wodę,głęboki i ciemnozielony. Juan bierze mikrofon i jeszcze raz mówi o "złotym wieku"Sewilli, kiedy to wszystkie skarby zdobytew AmeryceprzezHiszpanów w dobie konkwisty wpływały do Hiszpanii przez portw tym mieście. Dominika słucha w roztargnieniu tych informacji,wsuwa palce w zagłębienie dłoni Łukasza, wtula je w jej ciepło,Jakby szukała w tym geście zapewnienia o bezpieczeństwie i pomocy. A nad ranem, gdycała Sewilla śpiw najgłębszym śnie, korzystając z krótkichgodzinchłodu, gdy nawet cykadaw patio ucisza. się na długoDominikabudzi się, leży przez chwilę z otwartymioczyma, a potem nagle przytula się doŁukasza. 181 Nigdy nie zostawiaj mnie samej! szepcze gwałtownie. Pamiętaj! Nigdy nie zostawiaj mniesamej. Łukasz, wyrwany z głębokiego snu, z trudem odzyskuje przytomność. Odwraca się doniej, obejmuje. Co ci się stało? Chorajesteś? Nie. Więc śpij. Zaraz zasnę. Tylkoprzyrzeknij mi, że nigdy nie zostawiszmnie samej i nie będziesz myślał, że w każdym obcym mieście damsobie radę. Ależ dasz sobie doskonale radę nacałym świecie. Nie myśl tak o mnie! krzyczyDominika. Nie chcę,żebyś tak o mniemyślał! W gruncie rzeczy niekocha się takichdziewczyn. Co ty wygadujesz? Łukasz obejmuje ją ciaśniej. Śpij! Wcześnierano wyjeżdżamy do Kadyksu. Dominika przymyka oczy i stara się oddychać równo, żebyŁukasz pomyślał, że zasnęła. Ale niemoże zasnąć, bo dwasprzeczne uczucia wzbudzają w niejniepokój czuje się szczęśliwa. że jest z Łukaszem irównocześnie nieszczęśliwa, że takbardzo boisię goutracić. XII Czas teraźniejszy,przy którym Asman wciąż usiłuje wytrwać,rozbija się o skałę Gibraltaru. Jadąz Kadyksu do Torremolinosnajpierw wzdłuż wybrzeża,z niebieskąrówniną Atlantyku za szybami autokaru,a potem przezzieloną płaszczyznę oddalającą się wciąż od morza i przechodzącąpowoli w płową dolinę między skalistymi wzniesieniami corazwięcej kaktusów przy drodze niż palm, robi się bardzo gorąco. w autokarze trzeba włączyć klimatyzację, panie wspominają cudowny naturalny chłód w ogromnychi wysokich pokojach hotelu"Atlantico" w Kadyksie, alewneti z okienzaczyna zawiewaćrześkim morskim powietrzemi naglena tle pojawiającego się znów 182 morza, ale jest tojuż Morze Śródziemne, wyrasta niewiarygodnaw swojej bliskości iw swoim zmaterializowanym a odmiennym odwyobrażanego kształcie skała Gibraltaru. Wszyscy nachylają sięku oknom, choć panna Gibson zapewnia,że autokar zatrzyma się za chwilę i będzie możnawysiąść, a nawetsfotografować słynną skalę, niestety z niezbyt bliska, bo jest towciąż teren angielski. To ,,niestety" jest jakby ukłonem wstronęsposępniałego Juana; przewodnik od razu zaczyna mówić o hiszpańsko-angielskimsporze o Gibraltar, któryBrytyjczycy odebrali Hiszpanom napoczątku osiemnastegowieku inie chcą zrezygnować z tej koloniiwEuropie mimo rezolucjiZgromadzenia Ogólnego ONZ i deklaracji z 1960 roku o likwidacji kolonializmu. Juan jakby tłumaczysię z tego, żeHiszpanie do tej pory nie zdołali Gibraltaru odebrać,że nanic zdałysię restrykcje, dotyczące ruchu granicznego i handluz Hiszpanią, a nawet zakaz przelotównad terytorium hiszpańskim,co spowodowało zamknięcie gibraltarskiego lotniska. Ale wtedy, czwartego lipca 1943roku było czynne, myśli Asman,co kilka minut startowały stąd z brytyjskiej twierdzy,zamykającej Niemcom drogę z Atlantyku na Morze Śródziemnewojskowe samoloty, a w jednym z nich był dowódca polskichsiłzbrojnych na zachodzie; właśnie w tym, któryw szesnaście sekundpo starcie runął do morza był generał Sikorski. Wraz z tymprzypomnieniem kończy siędla Asmana czasteraźniejszy,w którym tak usilnie od Sewilli usiłował sięutrzymać. Wysiada wraz z wszystkimi z autokaru,ale nieidzieku skale, nie chce jejznówoglądać,zbliżenie tych dwóch nosów,którymi Europa iAfryka obwąchująsię wzajemnie, nie epatujego jak Amerykanów, ma tuswoją własną sprawę,przybliżonąobecnością Polakówwśród uczestników wycieczki sprawę, o którejsiędowiedział, gdy właśnie czwartego lipca 1943roku stanąwszy ze skromną walizką przed Domem Polskim w Londyniespostrzegł, że polska flaga opuszczona jest do pół masztu na znakżałoby. Aż do wiosny tego roku żywiłpewność, że generałem, którego nawrześniowej zaleszczyckiej drodze napoił ugotowanym przezbabkękompotem ze śliwek, że tym mężczyzną oszarej od kurzu,zmęczenia i rozpaczy twarzy był generał Sikorski. 183. Od kiedy w Hajfie, dokąd zawędrował z mecenasem Lewenfiszem i jego żoną, która już podczas długiej, trudnej podróżyzupełnie przestała być trefna na jedzenie, zaczęto mówić o organizowaniu polskich sił zbrojnych na Środkowym Wschodzie i Zachodzie, wymieniając nazwisko generała jako premiera i ministraspraw wojskowych polskiego rządu emigracyjnego w Londynie widział wciąż siebie biegnącego z kompotem za tym, któremu niepozwolono bronić Polski w kraju, więc opuszczał ją, żeby walczyćo nią na obczyźnie. Śniło mu się to po nocach, budził sięz krzykiem, a mecenas, śpiący obokw równie dusznym iprzesyconym smrodliwym upałem pokoiku, budził się także iuspokajał gogderliwie: Ty przestań krzyczeć, Jeremiaszek! Poco tobie takie krzyczenie po nocy? Już nic innego nie będzie, jakjest. Nic. Musisz sięprzyzwyczaić. Tu jest nasze miejsce i musimy być szczęśliwi, że tujesteśmy. Nieodzywał się, udawał, że znowu zasypia, bo cowłaściwie miałodpowiedziećmecenasowi, w którego sennej, a więc szczerejstylistycezawierała się cała rozpacz ich sytuacji. "Musimy byćszczęśliwi"nie, on nie musiał, ipostanowił to wreszcie mecenasowi powiedzieć; gdzieś tu, całkiem blisko organizowano polskiewojsko, a to, że krzyczał w nocy, niebyło wcale strachem aniżalem, było nadzieją, najpiękniejszą,śpiewem napełniającą sercenadzieją, biegł wciąż za swoim generałem i kiedy wreszcie przednim stanie,kiedy wreszciegodogoni, powie mu,a on na pewnosobie to przypomni, żewtedy. we wrześniu. w Zaleszczykach. Mecenas śmiał się. Brygada Strzelców Karpackich mówił to, co ty myślisz,coto jest? Ochronka? To jest wojsko! Polskiewojsko na Środkowym Wschodzie. Oni je zakładają, żeby wzmocnić francuskąArmię Lewantu generała Weyganda przez ściągnięcie tu polskichżołnierzy, internowanych w Rumunii i na Węgrzech. Żołnierzy,słyszysz? A nie piętnastoletnichgówniarzy, którzy nie trzymalijeszcze karabinu w rękach. Trzymałem odpowiadał gwałtownie. W liceummieliśmy przysposobienie wojskowe. Przysposobienie wojskowe! Pewnie cię do niego dopiero cozdążyli zapisać. A jestwojna, rozumiesz? Ija bym chciał, żeby cię 184 twoja babka żywym zobaczyła. Co bym jejpowiedział, jak by siędowiedziała, że cię nie upilnowałem? Topan się jednak z powrotem tam wybiera? pytałz leciutkim,prawie bolesnym rozbawieniem,bo mu się ta całagadanina mecenasa, który utracił swoją dawną zaleszczycką ważność, wydawała dziwnie żałosna i śmieszna. 'Wszystko może się zdarzyć bąkał mecenas. Możewybierzemy się tam powojniew odwiedziny. Róża Lewenfisz przysłuchiwała się tym rozmowom milcząc. Czyściła zniszczone pracą domową paznokcie nie miała tukucharki i pokojówki, jak wZaleszczykach,i nie przychodziła tudo niej, jak tam, manikiurzystka czyściła paznokcie, niepodnosząc głowy inie dodając nicdo perswazji męża. Możechciała, żeby sobie stąd poszedł do tego polskiego wojska, żeby nieprzypominał jej swoim widokiemtej niewiarygodnejchwili, któraw zatłoczonym rumuńskim wagonie podczas strasznej, pierwszej,awięc nieprzytępionej jeszcze przyzwyczajeniem, nocy na obczyźnie przydarzyła się jeji jemu. On także niepodnosił nanią oczu,nie dlatego,żeby wciążsię wstydził,że to w ogóle się stało, ale żenie mógł sobie darować, że stało się wtedy; zostawił babkę, zostawiłswojemiasto i swój kraj, dokonała się rzecz najgorsza, jakiej sobienawet nie mógł wyobrazić,bo może nagłaśmierć byłaby nawetlepsza i nagle ciało, w nieprzyzwoity sposób nie towarzysząceW bólu znękanej duszy, ciało, októrym jeszczetak mało wiedział stało się urągliwie osobne, żyjące tylko dla siebie,dla swoichobudzonych pragnień. Jechali stojąc, ściśnięci wśród innych uciekinierów w towarowymwagonie, który telepałsię sennie na nienajlepszychrumuńskichtorach. Mecenas wciąż powtarzał zajadle w ciemności, że nikomunie dowierza i miało to, jak wtedy za zaleszczyckim mostem,wymiar całego rozdziału historii. Mecenasowa jęczała, że zarazzemdleje, że nieutrzyma się dłużej na nogach iopierałasię o niego,nie o męża,ale właśnie o niego, całym swoim ciałem. Nie znał jejPrawie,kłaniał jej się tylko, bo w Zaleszczykach wszyscy sięsobiekłaniali, pilnie przestrzegajączasady starszeństwa, i przerażała gota bliskość istrach, że mecenasowa może naprawdę zaraz zemdleje,Aciał ją jakoś przybliżyć do męża,oprzeć o niego i przenieść na 185. niego nie tylko jej ciężar, ale i odpowiedzialność za samopoczucieżony. Nie udałomu sięto jednak, amecenasowa na szczęściejęczałacoraz rzadziej, już nie groziła, że zemdleje, cichła stopniowow miarę podskakiwania wagonu na nierównych torach i musiało tomieć jakiś związek z tym, co zaczynało się dziać z nim, pojmowałpomału, że ona to czuje i że dzieje się z nim coś takiego właśniedlatego, że ona to czuje, wagon to unosi) się, to opadał nanierównych torach, rozlegle biodro mecenasowej przylegało do jegobrzucha i lędźwi, jej ręce gwałtownymi ruchami poszukały jego rąki wpity się paznokciami w ich wnętrze. Chciał przestać,chciałzatrzymać to unoszenie się i opadanie własne i wagonu, ale niemógł, nie mógł, nie mógł. i nagle wszystko przestało się liczyć. zapomniał, że jest bezdomnym chłopakiem bez rodzinyi kraju. pierwsza męska radość, pierwsze męskie szaleństwo przyszłow chwili,kiedy powinienwalić głową ościanęz rozpaczy, i niepotrafił,i NIE CHCIAŁ się mu oprzeć. Wszystko, co nastąpiłopotem dalsza podróż, szukanie miejscna nocleg, nawypoczynek, nazatrzymanie i życie byłojakbyprzytępione, złagodzone tym, co się wydarzyłotej pierwszej nocyw wagonie. Mecenasowejunikał, choć przecież wciąż byłz nią. i w ten sam sposób ona unikała jego, prawie ze sobą nierozmawiali, ale był pewien, że i ona chyba jakoś inaczej o tymmyśli. Może i w chwili, kiedywciąż czyściłapaznokcie,a mecenas nieprzestawał dowodzić, żeto polskiewojsko, które generałSikorskitworzy na Bliskim Wschodzie, potrzebuje prawdziwych żołnierzy,może i wtedy takżeo tymmyślała? Przezwszystkie trudy, jakiemusieli pokonać, zanim tu się znaleźli, ai tutaj nie było najłatwiej,stała się drapieżnie zdrowa, owiele za zdrowa jak dla niemłodegojuż i zmęczonego upałem w dzień i w nocy mecenasa. Wciąż możemyślała o tym, co wydarzyło się wwagonie, i była to jej nadzieja,którą bala się zdradzić spojrzeniem, wcale nie pragnąc, żeby sobiestądposzedł, żeby naprawdę poszedł do polskiego wojska. Jak myślisz. Róża? spytał mecenas. Chyba się ze mnązgadzasz? Co taki smarkaty chłopak może robić wwojsku? Jamyślęodezwała się wreszcie,wciąż nie podnosząc głowy żeon by przede wszystkimtutajsię przydał. 186 Uciekł z Hajfy, kiedy tylko dowiedział się dokładnie, gdzieznajduje siępolski obóz wojskowy, i kiedy z zamiatania bazaruzebrał trochę pieniędzy na podróż. Najpierwtrafił na Francuzów. Mógł się z nimi rozmówić,ponieważ francuskiego uczyłsię w szkole, ale śmialisię zniego,Kiedy uporczywie, w końcuaż ze łzami woczach pytał o generałaSikorskiego. Polacy kiedy wreszcie do nich dotarł śmiali siętakże. ' Chłopcze! mówili. Generał jest w Londynie. Na razie sięgonie spodziewamy. Może przyjedzie na inspekcję naszej brygady,kiedy będzie już zorganizowana. Przyjechał dopierow czerwcu 43 roku. ' I wcale nie tu, nie do tego obozu, z którego zresztą smarkatego,jak mówił mecenas Lewenfisz, kandydata nażołnierza zarazdokądś odesłano. Dojakiegoś innego obozuw Egipcie, Syrii, Iraku i znóww Palestynie. na Środkowym Wschodzie roiło się od' Polaków. Wszędzie, gdzie był przez całe te trzy lata, nieprzestawałCzekać na generała. % '; I kiedy go wreszcie zobaczył podczas inspekcji obozu Qastina,I kiedy drżąc patrzył, jak idzie wolnowzdłuż szeregu wyprężonychw kadetów okazało się, że to nie jemu podał kompot ze śliwek nal; isaleszczyckiej drodze i nie za nimbiegiprzez most, aż tutaj, nal;wydeptaną butami polskich żołnierzy afrykańską ziemię. Jakiśinny^ generał i napewno nietylko onjeden uchodził z Polski przez' Zaleszczyki, i żadnego znaczenia nie miał fakt, że generałSikorskiIpprzekraczałgranicę w innymmiejscu, a jednak nie mógł stłumić^"^' 5v sercu żalu,że tę nić, która go znim łączyła, tylko sobie wymyślił,^4k, wymyślił ją sobieze strachu przed ogromnym, obcym światem,, ^. bolesnego pragnienia,żeby do kogoś choćby z najmniej uprawnionego powodu przynależeć. !, Ale miast tej, której nigdy nie było, powstała nić inna. Tego; ftonegodnia,po defiladziei obiedzie, generałzostał zaproszony na; Ostatni akt Halki, przygotowywany odkilkumiesięcy przez dziewic Częta ze Szkoły Młodszych Ochotniczek i Kadetów. ^ Uczestniczył we wszystkich próbach, zresztą po kolei w każdym z obozów więcejgrałniż strzelał i nie powinien mieć tremy,Jednak trząsłsię najbardziej z całego zespołu, a kiedy po"" Istawieniuwywołał go sam komendant szkoły i kazał mu 187. zagrać Poloneza As-dur Chopina, nogi zamieniły mu się w watę,a gardło ścisnęły wielkie palce strachu. Na scenę wytaczano jużjednak fortepian i na nic się zdało błagalne spojrzenie, jakie zwróciłna komendanta. Był dumąszkoły, nie obywała się bez niego żadnaakademia, żadna oficjalna wizyta w innych obozach, teraz nadeszłapora, żeby można się było nim pochwalić przed samym NaczelnymWodzem. Nie wiedział, jak wszedł na scenę, popchnięty jednak chyba lekkoprzez komendanta, jak stanął najpierw nabaczność, a potem ruszyłdo fortepianu niczym do pierwszego ataku dość że zagrałpoloneza z prawdziwą brawurą i z nieśmiałą myślą po skończeniu bo wszystkie oceny przymierzał wciąż jednak do dawnegoczasu że pani profesor Hawlukowa chybaby go za to wykonanienie zganiła. Wypadł ze sceny iukrywszy się w kącie garderoby zapłakałz ogromnego odprężającegoszczęścia. Odnaleziono gotam jednaki kazano mu natychmiast zameldować się u komendanta. Uczucieszczęścia i ulgi opuściłogo w jednej chwili. Więc jednak nie miałprawa do radości, za bardzo był pewny siebie, występ przedNaczelnym Wodzem to nie to samo, co granieprzed kolegamii oficerami ze szkoły, możetrzebabyło podejść do rampy i ukłonićsię osobno przed generałem,może należało bisować, gdy tak długobitomu brawo. Stał przez chwilę przed drzwiami pokoju kierownika kinaobozowego, w którym odbywał się występ, zanim do nich nieśmiałozapukał. Uczucie osamotnienia, najdotkliwsze w momentach klęsk,pojawiło sięznowu, choć nieraz już myślał, żeje skutecznie zwalczyłi pokonał. Wojsko było nie tylkosłużbą, musztrą,posłuszeństwemi najszczytniejszym zobowiązków, byłotakże wspólnotą, przyjaźnią i braterstwem. Ale teraz czuł się sam, pozbawiony wszelkiegowsparcia wobec całej surowości świata. Ogarnęła go przejmującatęsknota zamrocznym pokojem przy sklepie babki, za jej głosem. który tu zawsze docierał, gdy rozmawiała z klientami. Doktor zeStarego Sącza, mówiła, zrobił zeswojej córki Adę Sari,słynną nacały świat, a mój tatunio był zacofany, ciemny szajgic, który nierozumiał, że ręce jego córki przeznaczone są na fortepian. Graj,Jeremiaszek, graj! Ty nie myśl, że jak ty nie grasz, to babunia tegonie słyszy. Gdziebyła, co robiła teraz babka, kiedy na całym 188 obszarze Polskibyli wciąż Niemcy i przekreślony mógł być każdylos? Zawsze w złych chwilach odwoływałsię myślą do niej,trwającej gdzieś, silnej,nieśmiertelnej i po raz pierwszy niepoczuł jej teraz przy sobie. Nieraz potem myślał, że może właśnie wtedy umierała, a jegoopatrznośćw tej samej chwili oddawała w inne ręce. Bo gdywreszcie zapukał,usłyszał głośne: Wejść! I nie był toglos komendanta. Za prowizorycznym,jak wszystko,czym dysponowali w swoichobozach, biurkiem siedział w otoczeniu stojących wokółniegooficerów generał. On to najwidoczniej kazał wezwać go do; Siebie, bo od razu zapytał: Jak się nazywasz? JeremiStrzemieński, melduję sięna rozkaz wykrztusił. ^Mów głośniej. I spokojnie. Od dawna grasz? Odjedenastu lat, melduję posłusznie, paniegenerale. Od jedenastu lat? generał leciutko się uśmiechnął. Ileżmiałeś wtedy lat? ';; Siedem, melduję posłusznie, panie generale. Wcześnie zacząłeś. Tak, melduję posłusznie, panie generale. Mojababka. Ach, to babka cię uczyła? Nie,melduję posłusznie, panie generale. Skończ z tym meldowaniem, rozmawiamy o sprawach prywatnych, Więc cóż z tą babką. Babka miała sklep. Kolonialny. Ale kiedy była młoda, bardzochciała grać. Tylko jejojciec. Strzemieński przerwał mu komendant. Pan generałmazbyt mało czasu. 'Nie,nie niech mówi! zaprotestowałgenerał. Przezzmęczoną twarz znowu przepłynął mu uśmiechi tym, którzy naniegopatrzyli, mogłosię wydawać, że odpoczywa w tej chwili,To bardzo ciekawe. Ojciec. to znaczy ojciec babki. boto on miał tensklep: i chciał, żeby go dalej prowadziła. ja nie wiem,czy ja to jasno/ opowiadam. Ależ całkiem jasno,mówdalej. 189. On chciał, żeby ona dalej ten sklep prowadziła i nie posiał jejna naukę fortepianu, tylko kazał stanąć za ladą. Więc kiedyja. kiedybabce zaczęło się zdawać,że mamdobry słuch, kupiłafortepian ipostawiła w pokojuza sklepem, żeby zawsze mogłasłyszeć, czy ćwiczę. Gdzie to było? Gdziemieliście ten sklep? W Zaleszczykach. WZaleszczykach? Tak. Mnie się nawet zdawało, że widziałem pana generaław samochodzie. Przekroczyłem granicę wKutach. Teraz wiem, że mnie się tak tylko zdawało. Bo przedtemmyślałem. boja podałem kompot jednemupanu generałowi, którysiedział w samochodzie z innymi oficerami. I potem biegłem zatym samochodem. Strzemieński upomniał znów komendant. Ale jego nie można byłojuż zatrzymać. ...biegłem za tymsamochodem, bo jeden z oficerów. tennajmłodszy. nie zdążył się napić. Więc biegłem, żeby mu podaćkompot, ale ten samochód corazbardziej się oddalał i byliśmy jużna moście, potem za mostem. ten samochód z panem generałem. Opuszczałem Polskę przez Kuty powtórzył zuśmiechem generał. Przepraszam. Ale ja przez całe te trzy latamyślałem, że topan generał był w tym samochodzie i że ja biegnąc za samochodem pana generała przekroczyłem granicę i znalazłem się ażtutaj. Wszystko jedno zakimbiegnąc przekroczyłeś granicę -powiedział cicho generał. Bo i zemną uciekło z Polski wieluchłopców, którzy dziś nosząmundury, i może któryśz nichpodałmi chleb albo wodę,zanim zdecydował się donasdołączyć. Takbyło przez całą drogę, wszędzie nas karmionoi pojono, takie było nasze pożegnaniez Polską. Generałumilkł na długo, a potem głośniej, innymgłosem zapytał: Czy domyślasz się,dlaczego cię wezwałem? Nie, meldujęposłusznie, paniegenerale. To znaczy. możeja. tego poloneza nie tak dobrze. 190 " Myślę, że dobrze gozagrałeś. Imyślę także, że powinieneś sięT dalej uczyć. Rozmawiałem właśnie z panemkomendantem. Naj bliższąokazją, jaka się nadarzy, odeśle cię do Londynu. Ale ja za kilkatygodni kończę szkołę kadecką. a .To się dobrze składa. Wyjedziesz zaraz po promocji. TaH przeklęta wojnamoże wreszciesię skończy i choćżołnierze będą^ zawsze w naszym kraju potrzebni, chcielibyśmy mieć wnim takżeS artystów. "' Nie podziękował, nie powiedział ani słowa, stał wyprężony zzaciśniętymi ustami ibył to jedyny ratunek,jedyny sposób, żebyH powstrzymać gromadzącysię w gardle płacz. Tak, tak to chyba było naprawdę babka umierała w tamtej chwili,a jego opatrzność choćnatak krótko oddawała w inne ręce. is Przez cały miesiąc myślał, żeto wszystko mu siętylko śniło, żeSiinoże ktoś opowiadał mu bajkęalbo przypominał mutaką scenęItz lektur szkolnych rozmowa żołnierza z wodzem, na pewno czytał kiedyś o czymś podobnym. Kiedy komendant wręczył mu papiery na wyjazd, najpierw^ICtgarnęło go zdumienie, dopiero potem ta nieśmiała radość, zajgprawiona jednak żalem zatym, co tracił odchodząc stąd, znie1 najgorszego miejsca swego krótkiego życia. a Opuszczona na znak żałoby do połowy masztu flaga na DomuBPolskim w Londynie rozsypywaławszystko w gruz, tak wtedyilByślat, patrząc na nią, inigdy nie uświadomił sobie w pełni, skądrię wzięła ta siła,która jemu i wszystkim innym ugodzonym^ samo serce wszelkich nadziei pozwoliła przezwyciężyć żal,łozpacz, strach i rozgoryczenie. :Członkowie wycieczki wracają powoli do autokaru. Asman' ciąż stara się trzymać na uboczu, ale podchodzi do niego Polak,óry nigdy dotąd nie szukałjego towarzystwa. Przez chwilę stojąfżysobie i patrzą na grzbiet Gibraltaru, ostro odcinający sięod tłaOorza. '.tt' Tutaj zginął generał Sikorski mówi Łukaszi Asman jestMu wdzięczny, że nie odczuwa w tych słowach informacji, a tylkojjrtleksjęwspólną dwóm Polakom, którzy znaleźli się razem w hi-torycznie ważnym dla nich miejscu. Wiem odpowiada cicho. 191. XIII W Torremolinos, w zamówionym przez Asmana apartamencie. czeka na niego stos depesz od SamaBluinga. Nie otwiera ich. ponieważ pragnie usilnie wytrwać w teraźniejszości, nie dopuszczając do siebie ani przeszłości, ani przyszłości, a są nią czekającego koncerty, o których stara się nie myśleć, o żadnym z nich, a jużnajmniej o tym dodatkowym w Londynie, wciskanym mu na siłęprzez impresaria. Torremolinos jest modnymkąpieliskiem na Costa del Soi bezzabytków, bezmęczącego już w końcu natręctwa historii. Kiedyśbyło chybawioską rybacką, świadczą o tym domy wstarejdzielnicy, bardzo niskiei biedneprzy ogromnych białychbudynkach nowoczesnych hoteli, wciąż przepełnionych mimo bliskiego końcasezonu. Panna Gibson nie może przeboleć, że jejwycieczka mieszka w innym hotelu niż Asman, pociesza ją jedyniemyśl, że przynajmniej ilość gwiazdek, jakimi oznaczone są w folderze obydwa hotele, jest tasama, Za to Harriet nieustępliwiewalczy wrecepcji iudaje jej się dostać pokoje dla siebie i Ingrid,Hjalmara i Hiszpanów na tym samym piętrze, co apartament dyrygenta. Dlaczego ci tak na tym zależało? dziwi się Ingrid. Pilnujemy przecież Polki. Harriet zerka ku Hjalmarowi i Hiszpanom, czy nie słyszeli, ścisza głos: Jesteśza głupia, żeby to zrozumieć. Pilnujemy Polki,a więc i Asmana. Nie pojmuję. wzrusza ramionami Ingrid. Mówiłam ci, że jesteś na to za głupia. Stoją w recepcji po dobrze wtymnaprawdę znakomitym hoteluprzespanej nocy, mają ręczniki przerzucone przez ramięi torbyz plażowym sprzętem ale Harriet wciąż na coś czeka iw końcudecydujesię nie na plażę, ciągnącą się opodal wzdtuż południowejściany hotelu, ale na basen, któryzaraz przy wyjściu z recepcjizachęca do natychmiastowej kąpieli. Popływamy najpierwtutaj mówi i rozpina guziki spódnicy. Za chuda wsukience, bez niej okazuje zadziwiające Hiszpanów 192 okrągłości. No, co się tak gapicie? parska donichi popycha7 przed sobąIngrid. Rozbierz się także, niech się i na ciebieS pogapią. , Woda wbasenie niejest zbyt ciepła, widocznie zmieniano jąH w nocy, alejej chłód cieszy po kąpieli w upalnym powietrzu. TylkoSHjalmar trzęsie się z zimna, wyciskając wodę z brody. Czy musiałem jechać tak daleko,żeby dostawać dreszczyH w kąpieli? % Carios mężnie udaje, że temperatura wody najzupełniej muH odpowiada, nurkuje razpo raz,alewychyliwszy głowę na poił wierzchniezauważa jednakz nadzieją: Morze jest na pewno cieplejsze. Zamówiędla was obu poszklance groguna rozgrzewkę! ^. woła Harrieti ociekając wodą, bosa i prawie goła w swoim, zdawkowym bikini, idzie do baru, skąd istotniepo niedługim czasie;. wybiegakelner z dwiema dymiącymiszklankami na tacy. Chłopcy udają obrażonych, zwłaszcza Carios. Ociąga się z sięgg nięciempo przeznaczoną dlaniego szklankę, aż ubiega go Manuelt i mrucząc zeszczęścia wypijagrog. Dziękuję! woła do Harriet. Miałaśświetny pomysł! i: Słuchaj przysuwa się do niej Ingrid, która także wyszła jużz wody i przysiadła na brzegu basenu. Chłopcy sąpotulni jaki"baranki,ale ja mam jużtego dosyć. Nie po to przyjechałam nad Morze Śródziemne, żeby moczyć się w basenie. Jak długo będziemy tusiedzieć? ; Myślę, że zaraz powinien ukazać się w drzwiach recepcji. Ale to nie ma sensu. Obiecałam babce i dotrzymam słowa! ' Ale co on ma dotego? Marnujemy czas. Nie marnujemy czasu, przynajmniej ja. I po raz trzeci muszęci powiedzieć, że jesteś zagłupia, żeby to zrozumiećIngrid wreszcie postanawia sięobrazić. Dziękujęci! szepcze nadąsana. rAsman jednak rzeczywiście zjawia się wkrótce w drzwiach^recepcji. Jest w kolorowym płaszczukąpielowym i płóciennej:^ Czapeczce z daszkiem na głowie. Harriet zrywa się i zabiega mu ll^gę. 1" Dzień dobry! Czekamy tu wszyscy na pana. 193. Asman rozgląda się ze zbyt wyraźną nadzieją. Wszyscy. Cała nasza piątka. Nie ma panpojęcia, jaka wspaniaławodaw basenie! Wybieram się na plażę. Umówił się pan tam? Nie umawiałem się. Alena plaży itak się wszyscy spotykają. Jest jednakdosyćdługa i porządnie się pan nachodzi w tymupale, szukając kogoś znajomego. Dobrze, wykąpię się najpierw tutaj. Asman siada nanajbliższym leżaku, ale potrzebuje jednak trochę czasu, żeby zdjąćpłaszcz i pokazać się młodzieży w slipach tylko. Dziwne, myśli, jakdługo żyła Gail,nie zastanawiałsię nigdy nad swoim wyglądem. Starzelisię razem i choćmoże to sformułowanie było jeszcze zawczesne,cieszyła ich nawet każda wspólna oznaka upływulat. Nie mogę już takjak dawniejbiegać po korcie mówił. Anija dodawała odrazu. Teraz patrzy na niego pięć par młodych,bezlitosnych oczu i, choć nie ma powodu wstydzić się swego ciałanie dodaje mu to odwagi. Ho, ho, ho! woła jednakod razu Harriet (jest bezsprzecznie cośuroczegow jejbezczelności) warto gimnastykowaćsiętyle godzin dziennie na dyrygenckim podium! Puszcza mimo uszu tęuwagę i nie podążając ku schodkomwskakujedo basenu. Młodziza nim - iwszyscy (może tylko próczIngrid) z nadzieją, że go prześcignąw tym crawlu, którym od razuzaczyna ciąć wodę. Gdyby mogli godogonić, wiedzieliby,jak sięuśmiechanawet wtedy, gdytwarz ma całą zanurzoną,jaką jednakma satysfakcję ztego, że zostają wtyle, zdumieni i po prostu zwłaszcza chłopcy, bo dziewczyny przecież to widzą wściekli, Od kiedy, wbrew zakazombabki, zaczął miewać kolegów, odciągających go odfortepianu najwięcej czasu spędzał z nimi nadDniestrem, latemoczywiście w wodzie. Pływali dużo, różnymistylamiw lodowatej rwącej rzece, a wyczynem podnoszącym dowyższej rangipływackiej godności było przepłynięcie między przęsłami zwalonego podczas pierwszej wojny światowej mostu dlapieszych, wiodącego z Zaleszczyk do Kj-eszczatiku. Ten nowy, któryprzekroczył wewrześniu, wzniesiono w tymsamym miejscu właśniedopiero w 39 roku, przez cale dwadzieścia międzywojennych 194 lat jeździło się do Rumuniiłódką albo pociągiem przez odbudowany zaraz po wojnie most kolejowy przy słonecznej plaży. Leżące w wodzie przęsła stanowiły największe zagrożenie dlazażywających wtym miejscu kąpieli wDniestrze. Woda zwijałasię tu w gwałtowne wiry, wciągające nieuważnych między pogrążone w wodzie drewno i żelastwo. Co roku topili siętuzwłaszcza letnicy z okolicznych pensjonatów, którzy nie znalidobrze tegomiejsca i zapewnelekceważyli sobie grożące imtuniebezpieczeństwo. Podczas ostatniego zaleszczyckiego lata zaprzyjaźniłsię z chłopakiem, mieszkającym opodal mostu. Miał na imię Mieczyk, pływałnajlepiej w całym mieście i wszyscy wiedzieli, że gdyktoś przyzwalonym moście wzywa pomocy, trzebalecieć po MieczykaSzymańskiego. On to nauczył go, jaknależy zachowywać sięw wodzie, żeby nie tracić w niejsiły, jak nie należy uważać jejzaprzeciwnika,ale za sprzymierzeńca w radości i odpoczynku. Uratowali razem dwóch chłopaków z Warszawy, którzy ze stołeczną pewnością siebienie usłuchali udzielonych im przez tubylcówprzed kąpielą przestróg. Gdy wyciągnęliich nabrzeg, Mieczykfachowo wypompowałz nich całą wodę, której się opili, i zanimdopadła do nich struchlała, ale już ożywiona na równi szczęściem,co furią, matkaniejako w jej imieniu obdzielili ich sprawiedliwiedwoma kopniakami. Gdzie teraz byli ci z Warszawy i Mieczyk,którego we wrześniu nie spotkał na moście ani poza nim narumuńskiej drodze. Harriet wyskoczyła zwody, obiegłabasen i czekała na niegow miejscu, do którego właśnie dobił, chwytając się krawędzi. Ma panrację, że się pan uśmiecha. Przypomniałem sobiecoś z młodości. Wychowałem się nadwspaniałą rzeką. To widać. Noi mam w domubasen, w którym wypoczywam. U nas wSzwecji zwłaszcza na północy bez dreszczymożna się kąpać tylko w wannie. Nie powiem, żebym się tutaj za bardzozgrzał! Hjalmarwynurzył się pierwszy,trząsł się cały, choć starał się toukryć. Miałmocne, długie nogi o potężnych stopach, ale w górze, wklatcepiersiowej i ramionach, był wąski i kruchyjak gotycka rzeźba. 195. Niech pan powie zwrócił się do Asmana czy to ma sens? Jechać tak daleko na południe, żeby. Nie trzęśsię! przerwała mu Harriet. Drugiego grogu jużci nie postawię. Jakbym zechciał, to bym postawił sobiesam. Nie wiem, jakbyśsięz tego rozliczył przed mamą. Ingrid! zapiał Hjalmar z oburzenia. Słyszałaś? Harrietjest niemożliwa. Niemożliwa! potwierdziła Ingrid. Mnie także bezprzerwy dokucza. Nabiła sobie coś do głowy, boi się,że jejniewyjdzie i dlatego jest wściekła. Cóż totakiego? spytał Asman, sięgając poswójpłaszczkąpielowy. Niech pan nie słucha tego, co bredzi ta idiotka. Hjalmar! wrzasnęła Ingrid. Słyszałeś,jak ona mnienazywa? Nie zachowuj się jak idiotka, to niebędę cię tak nazywać. W końcu się obrażę ido Grenady pojadę osobno. Bardzo cię proszę! I zabiorę ze sobą Hjalmara! Jeśli on pozwoli się zabrać. Hjalmar,co ty nato? No, ja. ostrożniezaczął Hjalmar, ale przyszło mu jednakna myśl, że mógłbywygrać coś na tym sporze. Naprawdę,Harriet, ostatnio stałaś się niemożliwa ijeśli namnie przyrzekniesz. Niczego wam nie przyrzekam. Pocałujcie mniew nos. Ja chętnieroześmiał się Hjalmar. Nienawidzę was! wrzasnęłaIngrid. Nie kłóćcie się! Asman przyciągnął ich do siebie i całątrojkę zderzył mokrymi głowami. Ależ my się wcale nie kłócimy uśmiechnęła się słodkoHarriet. Hiszpanie dopiero teraz wyskakują z wody, zorientowawszy sięw swojej porażce, obydwaj udają, że nie przyjęli wyzwania,przepłynęli jeszcze raz basen, wyszli z niego po drugiej stroniei biegną teraz, rozcierając ramiona i piersi. A swoją drogą toświństwo! woła zdalekaCarlos. wktórym już teraz, choć jest dopiero studentem prawa, odzywa się 196 liwa duszyczka kauzyperdy. Złożę zażalenie w dyrekcjihotelu. Dlaczego ta wodajest tak zimna? Manuel nie chce się przyznać, że zmarzł także,uśmiecha się dowszystkich pobielałymi wargami. ; Przesadzasz. Nie udawaj bohatera. Dlaczego miałbym go udawać? Teraz wy zaczynacie się kłócić! Asman przyciąga dosiebie' dwóch chłopaków i ich także zderza mokrymi głowami. Zaczyna! nagle naprawdę dobrze czućsię w tym towarzystwie, w którym! właściwie niktgo nie obchodzii prawie z przerażeniem dostrzega; gest Ingrid, wskazujący zbliżającąsię ku nim gromadę Amerykanek'z panną Gibson w szortachtylko i znikomej bluzeczce naczele. No i są tu wszyscy! woła Ingrid, ze złośliwym triumfem^patrząc na Harriet, która jednakumie sięznaleźć, uśmiecha się; ladośnie na powitanie, choć już w gąszczu starszych pań widzi''/. Dominikę, a także to, że Asman również ją dostrzegł i od razudo niej zmierza. Dominika jest nadąsana i Asman bezbłędnie odgaduje, co jest tego powodem. 'Gdzie Łukasz? pyta. [Słucha radia! Wstał o świcie, chyba ściągnął Gomeza z łóżka,) żebymu otworzył autokar; wpadł na chwilę podczas śniadania,;; a teraz znowu siedziw wozie. Czycoś w Polsce siędzieje? 1Teraz zawsze coś w Polsce się dzieje. Rano mówili o strajkach' w wielu województwach. W białostockim, skierniewickim, sieradzkim, chełmskim,zamojskim, bialsko-podlaskim i zielonogórskim chyba dość? ''Nie wiem, jakiej wielkości są wasze województwa. Chyba wszystkie razem wzięte są mniejsze od jednego waszego stanu, ale dla nas i to wystarczy, jeślirównocześnie ustaje w nich praca. ; Czy jest jakiś powód. "Pewnie jest, a może i nie ma. Kiedy coś wybucha, następne^Wybuchy mająreakcję łańcuchową. Zresztą nie znam się na tym. Nigdy nie chciałam zostać pirotechnikiem społecznym. 197. To.. konkretny zawód? Ach, nie! śmieje się Dominika. Chociaż, boja wiem? Może. Śmieje się przez dłuższy czas ubawiona czymś, czego Asman niemoże zrozumieć, wreszcie poważnieje. A w dodatku bezprzerwy leje w tej naszej biednej ojczyźnie. Nanie zebrane jeszcze zboża,nagnijące jużziemniaki, na nieskoszone siano. Komplet wszystkich kataklizmów, nawet jakiśmały huragan gdzieś był. Jakie toby było łatwe, myśli Asman. Aż za łatwe, aż niegodniełatwe! Ona ma tego wszystkiego dość biedy, wiecznych smutków,bezbarwności życia i pierwsza ręka, która się ku niejwyciągnie, będzie ręką zbawienną, będzie ręką. Panjużpływał w tym basenie? w bardzo odpowiednimmomenciepyta panna Gibsoni Asman nieomal jest jej wdzięcznyza to. Tak. Znakomitawoda. Harriet, Ingrid, Hjalmar, Manuel, a zwłaszcza wciąż jeszczezmarznięty Carlos, przyglądają się z zaciekawieniem, jak pannaGibsonprzygotowuje siędo skoku w lodowatą wodę i jakprzepłynąwszy zaledwie kilka metrów, kieruje się od razu kuschodkom i wydostaje się na brzeg basenu. Nie, nie, nie! woła do swoichpań, które już pościągałyplażowe suknie i szorty. Woda dlanas jest zazimna. Bądźcobądź naszawycieczka przyjechała tu z Kalifornii. Przepraszam uśmiecha sięAsman, a Szwedzi i hiszpańscychłopcy mają mnóstwo uciechy z tejsceny. Pan jako mężczyzna zapewne lubitaką wodę. Dominika ściąga swoją sukienkę z kokardkami. Nie jestem mężczyzną, a jednak się wykąpię. O, nie! protestuje panna Gibson i Dominika od razupojmuje, że to rozkaz (dowódca kompanii, myśli, żaden tamgenerał, dowódca kompanii i w dodatku karnej). Nie trzeba namanginy albo zapaleniapłuc w naszej wycieczce. Wszystkie paniemogłyby się zarazić. Ale pani się jednak kąpałaodważa się zauważyć Dominika. Panna Gibson przybiera męczeński wyraz twarzy. 198 - Ja mam obowiązek sprawdzić temperaturę wody, zanim zachęcę do kąpieli uczestników wycieczki. pNasze bohaterskiebiedactwo! wołają panie. SIdziemyna plażę! zarządzapanna Gibson. Wszyscy ruszają za nią i jedynie Harriet przez krótką chwilę ma ochotę się' zbuntować. Niełatwooddaje się władzę, a Sybill Gibson właśnie jąf;- jej odebrała, ale ponieważ chłopcy i Ingrid równieżprzyłączyli się I do grupy, bezskuteczny opórbyłby przyznaniem się do klęski,więc^ Harriet,od którejmógłby sięczegoś nauczyć niejeden polityk, dogania pannę Gibson i zauważa mimo woli: . Od początku twierdziłam, że morze jest na pewno cieplejsze. i8Plaża w Torremolinos jest rozebranąi zmieloną na piasek WieżąIg,Babel. Słychać tu różnojęzyczne rozmowy i nawoływania, ajeśli'"jakiś język wybija się nad inne, to raczej niemiecki niż hiszpański. 'E Juan,który jest tu także, wynajmuje dla wszystkich kosze i leżaki. i Czy ktoś z państwa chciałby popływaćrowerem wodnym? Pyta. i Ja odzywasię paniSteers, właścicielka posiadłości w Be1:verly Hills, co Juanchyba zapamiętał, bojest uprzejmy dla niej jakS,dla nikogo w grupie. i; Ale samej pani nie puszczę odpowiada prawie intymnie. Liczy na to,myśliDominika, żego baba zaprosi naurlop do Kalifornii. Na tym najgorszym ze światów ważne są tylko dolary,^nawet w łóżku. Zwłaszcza w łóżku! poprawiasamą siebiei przezĄdługą chwilę, zapatrzona w morze, nie widzi morza ani złotego. piasku, anifal, które rozpływają się nanim pieniście. BiedneS kobiety starzeją się prędzej niż bogate i nie ma to nic wspólnego". ' z ich wyglądem, ale ze sposobem patrzenia na nie. Kiedy ona się'. postarzeje, będzie po prostu i nieodwołalnie stara. Pani Steerszeswojąposiadłościąw Beverly Hills starzeje się natomiast zalotnieiż dolarowym opóźnieniem,zwalnianym stosownie do jejkonta. Dominika wyciągnęła się na leżaku, nałożyła ciemne okularylwystawiła twarz do słońca, ale ponure myśli jej nie opuszczają. " Łukaszwciąż słucha radia, zamiast rozejrzeć się po świecie, dopókiy tu jeszcze jest, dopóki nie przekroczyligranicy i klamkanie {zapadła. W kraju nie może się od razu poprawić, to jasne,takiego. : cudu nikt nie dokona, żadnaze stron, zwłaszcza że wciąż niemogąS dojśćdo porozumienia. Zapomniałapowiedzieć Asmanowi-że 199. właśnie zostały zerwane rozmowy między Komitetem Rady Ministrów do Spraw Współpracy ze Związkami Zawodowymi a "Solidarnością" ale i tak by nic z tego prawdopodobnie niezrozumiał. Nawet na pewnonic by ztego niezrozumiał, skoroiw kraju nie ma na ten temat jasności. Dominikęogarniazniechęcenie do wszystkiego, co się tamdzieje i złośćna tychwszystkich, którzy nie potrafiąsię ze sobą dogadać, i naŁukaszatakże,na Łukasza przede wszystkim za to, że wciąż nie zjawia sięna plaży, że siedzi w rozgrzanym pudle autokaru i czeka, czeka,żeby się wreszcie dogadali, zrozumieli, podali sobie ręce. Natrzeć ci plecy kremem? pyta Carlos z bardzo bliskai Dominika nie musi wcale otwieraćoczu, żeby widzieć, że pochylasię nad nią śliczna,nieśmiała licealistka, którą chciałoby siędoprowadzić do ostateczności, nieto Manuela warto bydoprowadzić do ostateczności; zapomniała, że już razmyślałao tym. Widzisz przecież, że nie opalam teraz pleców odpowiadaniechętnie. Wobec tego natrę ci nogii ramiona. Nogi i ramiona mogęnatrzeć sobie sama. Natrzyj plecy mnie! odzywasię Hjalmar, nadstawiającswój chudy grzbiet. O, tak! Hjalmarka trzeba natrzeć! Harriet staje się nagletroskliwa i miła. Sama ociekająca już olejkiem, zabiera się terazz Carlosem i Manuelem do smarowania wydłużonych płaszczyznHjalmara. On od razu zrobi się czerwony jak rak. Jakkrab! poprawia Ingrid. Jesteśmy w Hiszpanii. Już się niekłócą, zapomnieli o niedawnych sprzeczkach i oblegają teraz Dominikę szczelnym kręgiem, Asman myśli Harriet napewno się tu nie przeciśnie. Zresztą, gdyby nawet usiłował,musiałby przedtem obrazićwszystkiepanie,które poświęcają mutyle uwagi, które mówiąwciąż coś do niego równocześnie i przeszkadzając sobiewzajemnie aż zupełnie znękany zaczynanagle marzyć, całkiem niedorzecznie w tym stroju i w tych okolicznościach, o swojej batucie. która tak bardzo by mu się teraz przydała. Przed każdymkoncertem, podniósłszy pałeczkę, poddawał orkiestrę kilku taktomciszy. O, jakie by to było cudowne, gdybymógł wznieść ją teraz, 200 ą wszystkim paniom znieruchomiałyby usta, czekającw milczeniu,ażznowu pozwoli im przemówić. Ale cuda nawet takie raczej się nie zdarzają i bezładny chórwciąż trwa, jakogromny przelot trzmieli. Teskojarzenia przypominają mu o koncertach, które ma przed sobą, otym jednym przedewszystkim, nie zaakceptowanym wciąż jeszcze ani jedną odpowieH' dzią na telegramy Bluinga. Trzeba mu będzie wreszcie na nie odpowiedzieć, myśli sennie, ale jeszcze nieteraz,nie, nie teraz,- o Boże! nie dziś. Dziś jest odpoczynkiem, dziś jest ucieczką od , wszelkich zobowiązań i przymusów, tak chyba myślą wszyscy". ludzie na plaży, wystawiający ku słońcuswoją cielesną tym:I czasowość. Ale toniejest sformułowanie relaksowe i od razu5' zaczyna się kłębić pod czaszką rój myśli natrętnych i pozorniezeg sobą nie powiązanych, zjawiająsię jakieś pory życia, przezktóre^ trzebabyło przejść, jak przez furtkę czy drzwi do następnych pokoi,a- jacyś ludzie, zapamiętani bardziej w drobiazgach niż w całymS kształcie swojej obecności i nie należy się pewnie przeciwko temu";' buntować, nie ma innej formuły na istnienie, człowiek składa się zeS wszystkich dni, które przeżył i ze wszystkich ludzi, których kochał. Niech pan zejdzie z podium! mówi pani Bronton, dotykając jegoramienia. ,,:, Nie rozumie, patrzy na nią zaskoczony. -' Pani Bronton słuszniema pewność, że wszystkich zadziwiła. siNiechpan zejdzie z podium! powtarza. Kiedy mójĄ biednyJames popadał w takie zamyślenia, mówiłam muzawsze: i Wyjdź z fabryki! Bo on siedział przy stole, jadł,a wciąż był myślamiS w fabryce. Tak samo jest z panem. Jest panz nami na plaży, ale' wciąż stoi pan na podiumi dyryguje. Nie dyryguję uśmiechnąłsię, bynajmniej nie podejrzewającpani Bronton, że odgadła jego marzenie o wyczarowaniu dyrygencką pałeczką chwiliciszy po prostu słuchamtego, co panieniówią. i A zaczęły teraz mówić, jedna przez drugą, o zwyczajach swoichs mężów nieobecnychtutajna mocy różnych, ale zawsze najzupełniejprawomocnych aktów: zgonu, rozwodu, separacji. Mąż paniSteers, któremu, sądząc z opowieści jego byłej małżonki, raczejwiodło się w handlu nieruchomościami, godził się prowadzić , 201. interesy nawet w nocy, od kiedy o tej właśnie niezwykłej porzesprzedał willę jakiejś gwieździe z Las Vegas. Zadzwoniła doniegoi oświadczyła,że przytomnie myśli i ładnie wygląda tylko przysztucznym świetle, aw dzień śpi więc transakcji może dokonaćtylko między drugą, kiedy kończą się jej występy, a piątą, kiedymusi się już czegoś napić, nad ranem. i że jeśliw tym czasiesprowadzi notariusza. Oczywiście sprowadził. Oczy pani Steerspowlokła mgła, jednak jakby tkliwejzadumy. Garyumiałzałatwiaćtakie rzeczy. Pani Clyd szarpie palcami swoją wspaniałą, platynową i - -o dziwo! znakomicie znoszącą takie traktowanie fryzurę. Widocznie jakiekolwiek myśli związane z jej byłym życiem osobistymwywołująw niej pragnienie targaniaza włosy, przynajmniej siebie. Mężczyźni, którzy mająwiele zajęć mówisą skarbemdla kobiety. Mąż cierpiący na nadmiar wolnego czasu jest jakwulkan w domu, który nie wiadomo kiedy, ale na pewno wybuchnie. Trzeba zapełnić czymś ten czas, zatkaćten krater choćbywłasnym ciałem. Kiedy Henry zamykał swojąkancelarię, a zamykałjąnie tylko przyWashingtons Square, ale także wsobie,chowającakta wszystkichspraw do przeznaczonychdla nich szufladek, kiedywracałdo domu zupełnie do czysta w sobie wysprzątany,trzeba mubyło od razu wymyślać jakieś zajęcia, żeby nie zaczynał rozglądaćsię wokół zupełnie pustym wzrokiem. Na odpoczynek potrzebowałbardzo małoczasu, potrafiłtak sobą gospodarzyć, że nigdynie byłzmęczony. Relaksu nie potrzebował, twierdził, że najlepszy relaksdajemu jego pracą, zajmowaniesię przykrymi sprawami obcychludzi z radosną świadomością, że tewszystkie okropne rzeczyprzytrafiają się komu innemu. Telewizji nie znosił, pielęgnacjaogrodu wydawałamu się bezsensowną, jeśliw tym celu możnawynająć ogrodnika, przy brydżu strasznie był kłótliwyi wiedziało tym, więc unikał kart, na żadne mecze nie chodził,bo raził gowrzask tłumu, turystyka go nie pociągała, twierdził, że wszędzie jużbył. Biedak myśli panna Gibson, przeciągającsię na leżaku. -Potrzebowałpo prostu innej kobiety. Kiedy zapraszało się gości ciągnie dalej Lauren Clyd,wciąż szarpiącswoje wspaniałe włosy wychodził nagle podczasparty. W domu nigdy nicnie pil, ale kiedyjuż raz wyszedł. 202 Niezbytuważneprzysłuchiwanie się paplaninie pań staje się' nagle zażenowane i smutne. No, tak szepcze panna Gibson zawstydzona swoją po: przednią myślą. ; .. kiedy jużraz wyszedłpowtarza Lauren, ale zaraz milknie:, i, jak po ratunek,zwraca się do przyjaciółki: Powiedz i ty coś, Sylwio. : Pani Brook, sądząc po spłoszonym wyrazie jejoczu, także jak Asman nie uczestniczy całą uwagą wrozmowie. Ja? pytazaskoczoną. Cóż ja. Przepraszam mówi Lauren cicho. Ten jakiś, tylko tym dwómpaniom wiadomy nietakt, przerywana szczęście pani Lester. Dotyka pieszczotliwie ramieniamęża. Onjeden, ze swoimi wadami czy zaletami, liczy się tu naprawdę, żywy,cielesny, obecnywśród nieobecnych. Scott mówiz nieskrywaną dumąma ten rodzajznakomiciepodzielnejuwagi, że uczestniczy całymsobą we wszystkich swoich sprawach. Kiedywraca ze stajni, wygada się najpierwna ten temat wie oczywiście, jak bardzo mnie to interesuje a potem wieleinnych rzeczy potrafi być dlaniego równie ważnych. Pan Lester całuje żonęw rękę. Jak to miło, kochanie,że to zauważyłaś. Jakmogłam nie zauważyć pani Lester rumienisię i zupełnie,jak w przedwojennych filmach, spuszcza oczy w ciągutrzydziestulat małżeństwa. Och, to niemożliwe! bardzouprzejmie dziwiąsię panie. Nie do wiary! Sądzącpo wyglądzie pani. sądząc po wyglądzieobojga państwa. Pan Lesterjeszcze raz całuje żonę w rękę. Sąmężczyźni, którzy myślą, że kobiety są nieznośne, lekkomyślne, kapryśne, kłótliwe, nudne, niesprawiedliwe i głupie, alebiedny jest ten, którego ani jednaz nich nie pokochała. Biedny. powtarza sennie w myślach Asman i nagleprzytomnieje. Wymijając leżące na piasku ciała, idzie przez plażę Polak. Rozgląda się szukając Dominiki, zdjął już nawet koszulę w nadziei,że zaraz padnie obok niej na leżak. Wysłuchał prawdopodobniewszystkich komunikatówi daje mu to chyba jakiś spokój sumieniana kilka godzin, tylko że spokój sumieniaw tymwypadku nie łączy 203. się ze zwykłym spokojem. Nieszczęśliweojczyzny są Kulą u nogi. czuje się ją wszędzie,na każdym kroku, gdziekolwiek by się byłoi trzeba umieć wybrać, a raczej wypracować w sobie ten rodzajwolności, która pozwala. Na co pozwala? myśliAsman. No, na copozwala, ty stary durniu, któremu się zdaje,że potrafiłeś tegodokonać. Lukas! Hej! Lukas! wota panna Gibson, unosi się ze swegoleżaka iwiedząc, jak dobrze wygląda w swoim miniaturowymkostiumie,biegnie naprzeciw Łukaszowi. Nie umawiajcie sięnigdziena wieczór. Przygotowałam ekstra niespodziankę. Dziękuję. Ale czy nie nadużywamy gościnności. Jesteście na prawach wszystkich uczestników wycieczki. A niespodzianka jest naprawdę niezwykła. Po tych wszystkichlokalach, gdzie byliśmy dość sztampowych, musipan przyznać. Wszędzie było bardzo przyjemnie. Ale dopiero dziś trafiłam na coś prawdziwie oryginalnego. Dominika się ucieszy. Panna Gibson oddała się już, żebywrócić na swój leżak, alezatrzymuje się jeszcze na chwilę. Chcę, żeby i pan się ucieszył. Ja także, oczywiście. Ona ci gopoderwie mówi do Dominiki Harriet, obserwując tę scenę. Dominika podnosi naczubek głowy okulary słoneczne. Panna Gibson jużsię jej raz dziś naraziła, ale panna Gibsonmaprzewagę wewszystkich grach między nimi, o tym musipamiętać. Gdybyod razudostałaodszkodowanieza rękę, pannaGibsonniebyłaby taka ważna. Ale przecież i te dolary, Dominika smutnieje,trzeba będzie wcałości zawieźć do Warszawy, bo nie wiadomo, cojeszcze kochani rodacy wymyślą,a dolar to dolar, na ten temat niema dwóch zdań. Nieboisz się, że ci go poderwie? Harrietuporczywietrzyma się tematu. Nie. Taka jesteś pewna? Tak. O, ho, ho! Dlaczego? 204 Bo jak chłopak ma nabitągłowę czym innym, nie zajmuje go latanieza dziewczynami. Może nawet ma za dużo tej jednej, którą już ma. " Żebyś tysłyszał, coona powiedziała! Harrietwyciąga dłońB. do zbliżającego się Łukasza. I' Co takiego? Och,głupstwo! wola Dominika. Słuchajcie Łukasz naprawdę nie jest tegociekaw, a przede wszystkimpragnie umknąć pytania Dominiki, co słyszał w raJg diu. Panna Gibson przygotowuje na wieczór niespodziankę. STeraz wszyscyskupiają się wokół Łukasza. Powiedziała, co to będzie? pyta Hjalmar, który naprawdęjest już czerwony jak krab. Wyprawa do jakiegoś bardzo oryginalnego lokalu. Chodzichyba o folklor. Pedro! Pedro Krótkarączka! ryczą ze śmiechu obaj Hiszpanie. I, Co to znaczy ,,Pedro Krótkarączka"? pytabardzo z siebieniezadowolona Harriet. Zawsze pierwsza wie wszystko, a tym^, razem ktoś inny przynosi nowiny i ktoś innydodaje do nichS komentarz. Pedro Krótkarączka jest portierem wnocnymlokalu pod "'Torremolinos wyjaśnia Manuel. Lokal, trzebaprzyznać,' rzeczywiście oryginalny. Stara rybacka chałupa, nawet nie takS śnieżnie wybielona, jak chłopskiedomy w La Manczy. Koszmarna orkiestra dodajeCarlos itłum gapiówH z całejwioski pod oknami. Bo tam turyści to wciąż jeszcze sensacja. Oczywiście niepojedziecie z nami? pyta z naciskiem", Harriet. "Ależ skąd! woła Manuel, ale dodaje zaraz: Właściwie. dlaczego nie? Po tych wszystkich podobnych dosiebie lokalach, po^których się wciąż włóczymy, taka odmiana możebyć całkiem- przyjemna. i Tak właśnie myślała panna Gibson kończy tę sprawę E,Łukasz i wyciąga sięna piasku przyDominice. Wzdłuż brzegu płynie Juan na wodnym rowerze, rozglądając się za panią Steers- Dominika jednym spojrzeniem ocenia, że rower jest trzyosobowy. 205. Hej ho! woła, zrywając się z leżaka. Zapomniała, że miałazapytać Łukasza, co słyszał w radiu, w tej chwili najważniejsze jestto, żeby w osobie pani Steers nie zwyciężyły dolary, z którymiDominika prowadzi wciąż wewnętrzną walkę i pogardza nimi,i bardzo ich pragnie. XIV Wieczór rzeczywiście zapowiada się sensacyjnie. Przede wszystkim Dominika akurat gdy jest sama,boŁukaszwłaśniewpadł do autokaru, żeby jeszcze przed wieczorem posłuchać radia -"- znajduje,,zawieszoną na klamce u swoich drzwi,pięknie zapakowaną paczkę. W pierwszej chwili jest pewna, że topomyłka, ale gdy rozpakowuje jąi wnylonowej torbie z reklamowymnadrukiem boutiąue zKordowy spostrzega zielonąsukienkę, którątam przymierzała jasnesię staje, że paczkazostała doręczonapod właściwy adres. Dominika przysiada na brzegu szerokiego i w tym hoteludwuosobowego hiszpańskiegołoża. Kto mógł widzieć,że przymierzała tę sukienkę? Kto, rezygnując ze zwiedzania Mezquity, wyszedłza nią i zatrzyma)się gdzieś opodal, kiedy weszła do tego sklepu. Najpierw przychodzijej na myślAsman, aleAsmąna wtedy zniminie było, zjawił się dopiero później w hotelu. Więc kto? Któraśz pań, która takżemiała już dość zabytków i wyszła z meczetu, żebyodetchnąć współczesnym życiem miasta. Wyszła i poszła jej śladem,zatrzymującsię przedsklepem, zaintrygowana tym, że polskadziewczynabawi tam tak długo. Resztęmożna było sobie wyobrazić jeszcze łatwiej o Polakach przyjeżdżającychz krajuwiedziało się,że nie mają pieniędzy, więc którejś z tych pań zrobiłosię żal polskiej dziewczyny, odkładającejna ladę sukienkę,w którejbyło jej tak ładnie. Którejś z tych pań. ale której? Każda z nichmogła to zrobić. Wszystkie były kiedyś młode, zapewne w bardziejsprzyjającychniż ona okolicznościach. stąd tak łatwoo wzruszenie, nie po to się ma dolary, żeby się od czasu do czasu nie wzruszyćinie uczynićz nich dobrego użytku. Tak,ale która znich. 206 Dominikagładzizieloną sukienkę, niewie, czy ma prawo jąwłożyć. lecz właściwie komu miałaby jązwrócić? Przepytaćczterdzieści osób na okoliczność,jakmówią milicjanci, czy niezrobiły jej prezentu? Nie, to było niemożliwe. Włożysukienkęi może podczas wieczoru tajemnica sięwyjaśni. Dominika wskakuje pod prysznic, potemrobi wieczorowywielki makijaż i ostrożnie, żeby go nie zniszczyć wkłada sukienkę. Leży rzeczywiście cudownie, jakby była na nią szyta,przyciemnionyjeszcze przedpołudniowym pobytem na plaży dekoltodbija złotawym brązemod zieleni Dominikadziękuje w myślitemu komuś, kto uznał, że powinna mieć tę sukienkę,i naglenieruchomieje. przecież to Łukasz, tylko Łukaszmógł sprawićjej tę niespodziankę, nie Asman, którego przecież wtedynie było i nie jakaś pani z wycieczki, żadna zkobiet nie wzrusza się tak łatwo, kiedy drugiejw dodatku młodeji ładnej brak pieniędzy na fątałaszki. Łukasz! Że też odrazu o nim niepomyślała. Wyszedł wtedyz Mezquity, żeby posłuchać radia,ale zobaczył pewnie,że iona wychodzi, więc poszedł za nią, ażdo tegosklepui kupiłsukienkę, kiedy zniego wyszła. Łukasz. kochany, dobry. Wydał tyle pieniędzy, żeby jej sprawić przyjemność. Dominika rzuca się do drzwii dopiero w windzie spostrzega, żejest bosa, ale nie wraca jużdo pokoju, zjeżdża nadół, w hallupotrąca zdumioną pannę Gibson, która woła wśladza nią, żespotykają się przy autokarze dopiero zapól godziny, nie odpowiada jej, wypada na hotelowy podjazd, powodując gwałtownezatrzymanie ruszającego właśnie samochodu, i stamtąd na parking,gdzie nie tak łatwo wśród innych autokarów znaleźć ten z Łukaszem i Gomezem w środku. Odnajduje go w końcu, biegniemiędzyrzędami aut, otwiera gwałtownie drzwiczki, wskakuje doszoferki. Co się stało? pyta przerażony Łukasz. Och, kochanie! Dominika zarzuca mu ręce na szyję. Dziękuję ci! Dziękuję! Za co? Przerażenie Łukaszaustępujerodzącemu sięzdumieniu Nie drocz się ze mną! Za sukienkę! Jest naprawdę prześliczna! Za... sukienkę? 207. Och, Łukasz! Dominika znowu go całuje. Nie udawaj! Wszystkiego się domyśliłam. Wyszedłeś w Kordowie z Mezquity,ale nie poszedłeś do autokaru słuchać radia. Ależ. słuchałemradia! Już teraz możesz sięprzyznać do wszystkiego. Do czego? Żeto ty kupiłeś mi tę sukienkę. Od razusię tegodomyśliłam. Gomez, który nie rozumiejąc nic z tej rozmowy błądziłwzrokiempo dachach sąsiednich samochodów, zwraca teraz rozbłysłe zainteresowaniem spojrzenie na twarze Polaków. Ale ja ci jej nie kupiłem mówiŁukaszcicho. Nie? Nie. I nie rozumiem. Znalazłam ją w paczce na klamce u drzwi. Ktoś ją tampowiesił- Myślałam, żety. bo to jest ta sukienka, którą przymierzałam w sklepie w pobliżu Mezquity, ale oczywiście nie zdecydowałam się na kupno, bo była bardzo droga. Jajejnie kupiłem powtarza coraz bardziej zmieszanyŁukasz. Więc kto? Nie wiem kto. Ktoś musiał widzieć, jak przymierzałam tęsukienkę. Nie wiem kto, Dominiko. Mógłby to byćAsman. może lubirobić takie rzeczy, skorow wytwórni kurdybanów kupił te trzy kamizelki dla mnie, dlapanny Gibson i Sylwii Brook. No więc może Asman. Ale Asmana wtedy z nami nie było. Naprawdę nie wiem,Dominiko,kto to mógł zrobić. A co ty jesteś taki. ,,Solidarność"zapowiedziała "marsze gwiaździste" w całymkrajuw obronie uwięzionych za przekonania polityczne. I to jest już dla ciebie takie ważne. Czy ty nie rozumiesz, żejeśli w całym kraju rozpęta się cośtakiego. To co? Co? Dokończ! Gomez i tak nie wie, o czym mówimy. No, cosię stanie? Och, Dominiko! 208 A jachcę żyć! Rozumiesz? Żyć! Bez strachu. Bezoglądaniai się, czymi coś zaraz nie spadnie na głowę. Żyć jak człowiek, który\możespokojnie myśleć oprzyszłości, który może ją sobie zaplanować i wie, że jeśli nie wszystko, to przynajmniej wiele zależy od niego. Anie nic! Rozumiesz? Nic! Do czego zmierzasz? ; Wiesz dobrze, do czego zmierzam. Już dawno powinniśmyo tym porozmawiać. Dlaczego ojciec wciążnie wraca z Peru, jakmyślisz? Dominiko! krzyczy Łukasz, nie zwracającuwagi naGomeza. Chwyta Dominikę za rękę, ale ona wyrywa mu się,wyskakuję zautokaru i potykającsię, jakby nie widziała nicprzedsobą, biegnie do hotelu. Mój Boże mówi Gomez cicho. Najpierwcię całowała. Tak to jest z dziewczynami bąkaŁukasz. A właściwieo co poszło? nie może poskromić ciekawościGomez. Nic z tego nie rozumiem. Ktoś jej kupiłtę sukienkę. Którą? Tę, którą miała na sobie. Znalazła ją w paczce, zawieszonejna klamceu drzwi. Włożyła,bo myślała, że to ja. A to nie ty? Nie. No, to czego nie rozumiesz? pyta powoliGomez. Wautokarze kiedy jadą już do tego lokalu pod Torremolinoszabrawszypodrodze Asmana,Szwedów i studentówDominikasiada nie przyŁukaszu, aleobok pani Steers, która od razurozumie, co się stało. Pokłóciliście się? pyta. Nie. Dlaczego? oczy Dominiki robią się jeszcze jaśniejszezniewinnego zdumienia. Ale to w końcunudne,że wautokarzenikt nie zmienia miejsca. Czycałą wycieczkę musisię odbyć w tymsamym towarzystwie? Trzeba coś z tym zrobić, bo zanudzimy się naśmierć. Słusznie uśmiecha się paniSteers. Będę musiała się tego podjąć mruczy Dominika. I rzeczywiście myśli już o tym, w jaki sposób zrewolucjonizować autokar,jak ruszyć z miejscwszystkie panie, pomieszać je ze sobą, żeby pani 209. Brook nie podróżowała wciąż z panią Clyd, pani Lester ze swoimmężem, ą pani Bronton. Jakapiękna sukienka! mówi paniSteers. Jak znakomicie uszyta! Dominice w mgnieniu oka przechodzi przez myśl,że to możeona, pani Steers, wyszła za nią z Mezquity. Pragniejuż ją o tozapytać, ale nagle decyduje się na coś innego. Mam świetną krawcową w Warszawie oznajmia z najszczerszą dumą. Och, to prawdziwy skarb! pani Steers najwidoczniej lubirozmawiać ofatalaszkach. Bo my, niestety, jesteśmy skazaneprawie wyłącznie na gotową konfekcję. A jednak nie ma to, jak namiarę uszyta sukienka. Od razu się to widzi. Mnie się też tak zdaje najniewinniej dodaje Dominikai zarazbrnie dalej wswoich kłamstwach: Pani także byłobydobrze w zielonym. Mnie? Oczywiście. Przy pani kolorze oczu! Kiedy wrócimy dohotelu, przymierzy pani moją sukienkę. Och, moje drogie dziecko! pani Steers wybucha śmiechem,ale propozycjasprawia jej jednak przyjemność. Myślipani, że sięw niej zmieszczę? Najwyżej będzie trochę przyciasna całkiem poważniestwierdza Dominika i uśmiecha się z prawdziwążyczliwością dopaniSteers. Postanawia być słodka dla wszystkich, aby tym ostrzeji wyraźniej wystąpiła na tym tle jej oschłość w stosunku doŁukasza. Zerka do tym, ale niemożego dostrzec,a nie chceodwracać głowy, bo od razu by to spostrzegł. Na szczęściedojeżdżają już do celu krótkiej podróży i autokar zatrzymuje sięmiał rację Manuel przeddość obskurnym domostwem z tłumemgapiów przy wejściu i pod oknami. Nie mówiłem? triumfuje Carlos. Zbiega siętu cała wieś. A tego wieczoru jest na co popatrzeć. Z autokaru wysiadająstrojne kobiety, wszystkie w wieczorowychletnich toaletach istarannych fryzurach. Nawet Szwedki zrezygnowały na tę okazję zeswoichprzybrudzonych spódnic i drewniaków; z samego dnawalizek, dokąd zapewne nie sięgały w ciągucałejpodróży,wyciągnęły kombinezony z białego atłasu, mniszo pozapinane z przodu 210 pod samą szyję, ale za to ztyłu idealniebez pleców. Tym większa\więc przytejcałej elegancji następuje konsternacja, gdy w progu witagrupę podstarzały liliput w przesadnie wyzłoconym stroju I portiera i każdemu podaje swoją przykrótką rękę o dłoni wyrastającejwprost z łokcia. To jest właśnie Pedro Krótkarączka śmieją się studenci. Dominikaw popłochu wycofuje się sprzed wejścia i dopiero gdy I Pedro ma przed sobą kilkaosób, przeciska sięzaich plecami dośrodka. Studenci za nią, chyba za bardzo wykorzystując ścisk I w progu. Ażtakiego tłoku nie ma! zauważa cierpko Dominika, aleJ chłopcy udają,że nie rozumieją, o co chodzi. BZaraz usłyszycieorkiestrę ze złośliwą uciechą oznajmia^ Carlos. Właściwie nie wiadomo, cogo tak bawi w tej degren goladzie, o którą przyprawiła dostojny i godny folklor hiszpańskaB masowaturystyka. Powinien zapłakać, a on wciąż powtarzaze5 złośliwą satysfakcją: Zaraz usłyszycie orkiestrę! I rzeczywiście orkiestra, którą najwidoczniej mylnie poinformowano,że przyjechali Niemcy, zaczyna gromko w forte wszystJ- kich instrumentów: "Heili-heilo". Amerykanom, którzy nie przeżywaliokupacji niemieckiej anij w ogóle żadnej okupacji, co niewątpliwie zmieniapogląd na wielej spraw, piosenka wydaje się prześliczna, biją brawo, brawo bijąJ Szwedzi i tylko Łukaszowi i Dominice dreszcz przechodzi po krzyżu; niebyło ich naświecie, kiedy przez Polskę maszerowalijl żołnierzew mundurach feldgrau z tą prześliczną piosenką na ' ustach, ale znają ją z opowiadań starszych i wiedzą, jak. Hbrzmiaław całej podbitej Europie. Jest to moment,kiedy DominikaBr pragnie wsunąć dłoń pod ramię Łukasza, zbyt wiele spraw jestfwspólnych, żeby dąsać się na siebie, ale powstrzymujesię jednak i zwraca się do wciąż nieodstępującego jej Carlosa: ftMiałeś rację. Orkiestra koszmarna! Panna Gibson jest chyba tego samego zdania. W ogóle wygląda na to,że lokal nie wydał jej się tak rewelacyjny, jak to przedstawiał IJuan, patrzy teraz na niego zpretensją, jeszcze wstrzymuje się przedzrobieniem awantury, ale być może nie zrezygnuje zniej, gdy opuści ją poczucie własnej winy nie powinna była zawierzyćopiniiJuana i osobiście przedtem zobaczyć tenlokal, siada pochmurna 211. przy stole na wskazanym jej przez patrona miejscu, ale nieodwzajemnia jego uśmiechu. A patron tegooczekuje. Promienieje uprzejmością. Ruchliwy jakjaskółka to porównanie psuje tylko brzuch, rozsadzającyprzyciasne spodnie w czarnej ozdobnej kamizeli i białej koszulio koronkowych mankietach, pragnie, aby go podziwiano, jegosprawność, jego już nieco, ale jeszcze niezupełnie minioną urodę. Opór panny Gibson w tym względzie hojnie wynagradzają muAmerykanki, pogodne i życzliwe,niezmiernieciekawe wszelkiejinności. Cóżstąd, że niezbyt elegancko, że gawiedź pod oknami, żeliliput przy drzwiach do każdej z nich wyciągał swoją przerażającąrękę ale jest inaczej niż dotąd i dla tego "inaczej" wartoobjechać świat. Uśmiechają się promiennie do patrona, który wśród rozlicznychswoich zajęć dyryguje takżeniejakow locie orkiestrą. Właśniedaje jej znak, żeby przerwać niemiecką piosenkę i "Heili-heilo"wygasa, każdy instrument uciszasię na innej nucie, aż sammaestrobierze akordeon i intonujearię z Rosę Marie. Panie od razu bijąbrawo, ta melodiaprzypominaim ich młodość, Janetkę MacDonald, Nelsona Eddy iwiele przyjemnych spraw z epoki, kiedyoperetkęFrimla nieskończenie długogranona Broadwayu, zanimpowstał z niej film. Cała wycieczkarozsadzona zostaje po obydwu stronach długiego stołu, stojącego wzdłuż otwartych okien, za którymiwe wrzasku i tumanach kurzu kłębi się gromada czarnowłosychdzieciaków. Jakie śliczne! zachwycają się Amerykanki, aletorebkitrzymają przezornie na kolanach; wprawdzie jak twierdzipannaGibson Hiszpania to nie Wiochy, gdzie chłopcy, przejeżdżającyulicą na skuterach, zrywają turystkomłańcuszki i zegarki,ale. strzeżonego Pan Bóg strzeże. Okien, niestety, zamknąć nie można, bo lokal nie ma klimatyzacji; zresztą na dworze panuje taki sam upał jak wewnątrz, ale jest toprzynajmniej czyste powietrze bez buchającego z kuchni odoruprzypalonej oliwy. PannaGibson coraz bardziej traci humor. Posuwa się do tego, że kiedy dwieczarno ubrane dziewczynyzaczynają roznosić gazpacho, zimną andaluzyjskązupęz pomido212 rów, ogórków i cebuli,bez zaufania nabiera jejodrobinę na łyżkęi wącha przed przełknięciem. Juanma prawie łzy w oczach. Swoimzwyczajem kładzie dłoń nakolanie sąsiadki, ale Sybill ją odtrąca. Nie wyobrażaj sobie, że twoje sztuczki coś zmienią. Zobaczysz, żebędzie bardzo przyjemnie. Wszystkie grupy,które tu przywoziłem, dziękowały mi za udany wieczór. Amerykańskie grupy? Amerykańskie! Chyba były z Texasu. A niestrzelano do orkiestry? Juan nie ma poczucia humoru. Niebyłotakiego wypadku szepcze. Bo ja mam ochotę strzelać. Żebymtylko miałaz czego. Sybill! Juan patrzy błagalnie. Jestem pewny, że zabawasię rozkręci. Wino zrobi swoje. Pól litra na głowę! Jutro złożę zażalenie w twojej dyrekcji. Sama tam pojadę. Nie zrobisz tego. Zrobię. Narazić mnie na coś takiego! Ale wszystkie paniesą zadowolone. Uśmiechają się. Bo są uprzejme i dobrze wychowane. Starają się w każdejsytuacji znaleźć jakąś dobrąstronę. Ale ja nie muszę być uprzejmai dobrze wychowana. Ja muszę być wymagająca. Zato mi płacą. Spójrz na te kelnerki z dekoltów wystają im ramiączka odstaników. Dobrze, że chociaż czyste. Dziewczyna,która podała gazpacho pannie Gibson, zatrzymujesię po drugiej stronie stołu i patrzy na nią nieruchomo. Nie rozumieangielskichsłów, aleodbieraich treść z intonacji i natężeniagłosu. Amerykanka beszta Juana, który już od kilku lat przywozi do nichwszystkie zagraniczne wycieczki, jakimi w Hiszpanii opiekuje sięjego firma. Dlaczego go beszta? Oczywiście coś jej się tu niepodoba. Ale co jejsię możenie podobać? Gazpacho jestświetne,mama jest znana na całą okolicę z najlepszego gazpacho, winoprosto z piwnicy, niezdążyło się chyba jeszcze zagrzać, i ojcieczasiadł w orkiestrze, co już samo powinno świadczyć, żepragnienależycie uhonorować gości. Może onesię jej nie podobają, ona Mariai jejsiostra Angela? Możewolałaby kelnerów na ichmiejscu? Ale na przykład Niemcy lubią, gdy do stołu podajądziewczęta, zwłaszcza gdy są młode i ładne. A możeobie z Angela 213. wydają jej się nie dość młode i ładne, albo nie dość starannieubrane? Dziewczyna opiera wazę o stół, przytrzymując ją jednąręką, a drugą unosi do góry i długimi smagłymi palcami z obrazówEl Greca przesuwa białą tasiemkę ramiączka na krągłym ramieniu. Pannę Gibsonto zastanawia. Czyżby kelnerka rozumiała poangielsku? Milknie i przygląda się jej speszonym nieco wzrokiem,aż dziewczyna ze sztywno wyprostowanymkarkiem odchodziwzdłuż stołu. Ten incydent wpływana złagodzenie tonu, którymSybill wciąż jednak nieprzestaje wyrażać swego niezadowoleniaz lokalu. Gdybym był tak pięknymchłopcem jakJuan, myśli Asman,siedzący obok panny Gibson i bardzow tej chwili z tegoniezadowolony, gdybymbył tak pięknymchłopcem,żadna dziewczyna nie miałaby odwagi, ani ochoty, krzyczeć na mnie. Niechpanida mu spokój mówi łagodnie. Jest naprawdęnieźle. Nie wymagajmy zbyt wiele. Ależ mnie jest wstyd przedewszystkim ze względu na pana! wybucha pannaGibson. Ta orkiestra! CihałaśliwiNorwegowie czy Niemcy podścianą! Asman całuje Sybill w rękę. A może ja potrzebujęwłaśnie czegoś takiego? Złych orkiestr,hałaśliwych rozmów odpoczywa sięprzecież zawsze winnychwarunkach. Zobaczy pani, będę tańczyłprzez całą noc. Ze mną? pyta panna Gibsonściszonym głosem. Oczywiście Asman pragnie dokońca rozładowaćniemiłenapięcie. Uśmiecha się do Juana. Ale użyczy naspani mniei Juanatakże i innym paniom? Na szczęście jest jeszcze panLester, Polak, Szwed i tych dwóchhiszpańskich studentów. Ale oni mająswojedziewczęta, obie Szwedki iPolkę. Odbiorę im ją, myśli Asman. Mam pięćdziesiąt siedem lat,a jednak im ją odbiorę! Wypił od razu dość dużowina rzeczywiście jest zimne i znakomite, z najlepszych winnic południowej Andaluzji wypił dużodobrego wina, żeby zabić w sobietę przeklętą trzeźwość, która nie powinna go prześladować ani tegowieczoru, ani reszty nielicznych już dni dzielących go od koncertów. Boże drogi! A gdyby tak wogólena nie nie pojechać! Gdybyzagubić się gdzieś tutaj, zdjąć buty i pochodzićboso po pylistejhiszpańskiej ziemi, pić wino, patrzeć,jak wszędzie każdejnocy 214 ludzie tańcząflamenco, słuchać kastanietówl grania cykad poogrodach. Gdybypowiedzieć sobie: koniec! Koniec z terminami,z zobowiązaniami, z rozkładamilotów,z bezustannym strachem, żesię niezdąży, nieda rady, niepodoła. Stos depesz od SamaBluinga, na którenie odpowiedział, wydał mu się czekającą naniegow hotelowym pokoju pułapką. Spalę je, myśli, spalę jewszystkie zaraz po powrocie stąd, zaraz rano, bo całą noc będzietańczył, tak,z tą polską smarkatą także, z tą ostrzyżonąjak dzieciz polskich sierocińców dziewczyną w zielonej sukience. Dobrze, żeją włożyła, bo bał się, że jejniewłoży. Ale dlaczegojest smutna? Dominika siedzi między Manuelem a Carlosem i zastanawia sięwłaśnie, jakwytrzymaprzez cały wieczór w towarzystwie tychsmarkaczy. Studenci są wprawdziew jej wieku, ale nigdynie lubiłarówieśników. Łukasz siedzi daleko ipo tej samej stronie stołu, niewidzi więc jego twarzy i nie może się do niego uśmiechnąć,żebyzrozumiał, że goprzeprasza, że tacała awantura w autokarze togłupi wyskok, o którym powinien natychmiast zapomnieć,tak jakona natychmiast o nim zapomniała. Oschłość wobec niego, którąsobie ztaką przyjemnością planowała na cały wieczór, już jejprzeszła, wszystkie nastroje szybko jej przechodzą, chwałaBogu bowięcej jestzłych niż dobrych. Dominika, pełna skruchy,przechyla się do tyłu na krześle, żebyprzynajmniej zobaczyć, z kimŁukaszsiedzi, ale pochmurnieje jeszcze bardziej,towarzystwoSylwii Brook ani pani Steers nie wydaje jej się dla Łukasza dośćbezpieczne. Pani Steers, naszczęście, bardzo jestzajęta rozmowąz Gomezem, którego panna Gibson zaprosiła także na kolację, no,no. myśli Dominika, ta amerykańska demokracja! Właścicielkaposiadłości w Beverly Hills i kierowca, ale kierowca hiszpański,a nie amerykański, to ma zapewne jakieś znaczenie. A więc paniSteers zajęta jest Gomezem, ale Sylwia. Córki patrona, który wciąż nieopuszcza orkiestry, zarzynającejwłaśnie popularną arię z My fair lady, zebrały już talerze pogazpacho i wnoszą półmisek pachnącej czosnkiem iszafranempaelli. Juan, któremupoprawił sięnieco humor po pojednawczymwstawiennictwie Asmana, zaczynaprzy pomocy jednej z kelnerekpodawaćAmerykankomprzepis na prawdziwie andaluzyjską paellę; w całej Hiszpanii robi się ją z prażonego w oliwie ryżu, kilkurodzajów smażonych lub pieczonych mięs,w tym koniecznie kury! 215. przeróżnych mariscos i zielonego groszku jedynie różnorodnośći proporcje dodawanych przypraw stanowią o jej regionalnymsmaku. W tej, podawanej pod Torremolinos, jestdużo szafranu. a chybatakże podlano ją kilkoma kieliszkami wina jerez, boaromat ma zupełnie szczególny. U nas w Salamance mówi Carlosrobiło się dawniejpaellębez kreweteki małży. Jesteśmy jednak dość daleko od morza. Ale terazprzy tych wspaniałych samoehodach-chłodniach wszystkie paellę w całym kraju są do siebie podobne. Jednak chłodnictwoto znakomity wynalazek! Tak, chłodnictwo to znakomity wynalazek Dominikaprzedrzeźnia nieco zasadniczy ton Carlosa. Zaczyna coraz bardziejdziałaćjej na nerwy. W naszym domu nazywa się to "misz-masz". Conazywa się "misz-masz"? pyta Carlos, z trudemWymawiając szeleszczące polskie stówa. Właśnie ta wasza paella. I znakomicie obywamy się bezchłodnictwa. Po każdych świętach,kiedy zostaje mnóstwo resztek,mama wrzucato do jednego garnka,dodaje ryż, groszek i co tamjeszcze ma pod ręką i to jest właśnie ,,misz-masz". Moja mamajest lekarzem, ale oprócz tego świetnie gotuje. Dominika paple, śmieje się, gdy jest z czego, pozwala chłopcomprzysuwać siędo siebie zbytblisko, ale wewnętrznie jest napiętajak struna. Nie może jednak z samoudręczeniem zbyt długomyśleć otym, bo drzwi od kuchni otwierają się z hałasemi wśródoparów hiszpańskiej gastronomii pojawia się postać do tej porytu nie widziana, ale niewątpliwie trzymająca w pulchnej garściWszystko, co się tu dzieje. Na jej skinienie patron porzuca orkiestręi iście jaskółczymlotem podąża na wezwanie żony,która dorodna jeszcze, choć zbyt obfitymi wdziękami rozsadzającasuknię(i wspaniałej, zaiste, wytrzymałości stanik z ramiączkami,jak u córek wystającymi zdekoltu) wydaje mu jakieś zarządzenia. Patron odwraca się do sali, ozdabia twarz uśmiechem, klaszczeW dłonie dla uciszenia gwaru i oznajmia: A teraz mała przerwana tańce, po której nastąpi głównedanie wieczoru. Główne daniewieczoru! powtarza pewny, żebrzmi to należycie intrygująco, po czym daje znak orkiestrze, która 216 o wiele odważniejniż ariez amerykańskich operetek zaczynaognistetango. Manuel porywa Harriet, Carlos Dominikę, ale jeszcze przed nimiwskakuje na parkietPedro Krótkarączka w solowym popisieargentyńskiegotanga. Widokjest makabryczny, ale Norwegowieczy Niemcy pod ścianą biją brawoi sami ruszają wtany ze swoimirozochoconymi paniami. Czekałem na tę chwilę szepcze Carlos do Dominiki odnaszego poznania wToledo. Na jaką chwilę? Żeby trzymać cię tak blisko. Za blisko! Proszę cię, zachowujsię jak panienkaz dobregodomu. Dlaczego jak panienka zdobrego domu? Bo tak cię wmyślach nazwałam. Ale dlaczego nazwałaś mnie panienką zdobrego domu? nieco podnosi głos obrażony Carlos. Bo jestej taki śliczniutki i czyściutki. Toźle? Aż za dobrze! Łukasztańczy z panią Brook. Ta Sylwia ma naprawdę piękneoczy, myśli Dominika, ale chybajuż, jak te wszystkie panie, musibyć zajęta swoim starzeniem się, a raczej złudzeniem, że zdoła jepowstrzymać. Czy też Łukasz, kiedytańczy z niątak blisko, todostrzega? Kobietyo szczupłych, wrażliwych twarzach szybkodostają zmarszczki iSylwia na pewno już je ma, zwłaszcza kiedy sięśmieje, do diabła, zczego się tak wciąż śmieje, co jej opowiadaŁukasz, taki zwyklepoważny? Pani Steers tańczy z Gomezem. Prawie nierozmawiają, boangielski kierowcy wymaga z jego strony wiele wysiłku, a terazcałąjego uwagę pochłania taniec i myśl, żeby się nieposzkapić przed tąelegancką panią, która pozwala mu trzymać się w ramionach i dajemudo zrozumienia, żenieważne kto kim jest, że liczy się tylko to,co istnieje między kobietą i mężczyzną, kiedy są ze sobą blisko, takjak teraz. Jak masz na imię? pyta pani Steers. Gomez. Gomez! Bardzo piękne imię! A mniena imięGloria. 217. To także bardzo piękne imię szepcze Gomez. Asman, gdy Juan porywa mu pannę Gibson, siedzi przez chwilęw błogosławionej samotności, ale wyrzut w oczach pań niezaproszonych do tańca (kilka z nich zaprosili Norwegowie czyNiemcy spod ściany, ich obecność okazuje się teraz zbawienna),wyraźny wyrzut w oczach pań podrywa go z miejsca i rzuca kunajbliższej z nich. Jest to wysoka kobietaw okularach, o wydatnej i wiecznieuśmiechniętej szczęce wesołego konia, z którą nie zamienił dotądani słowa,sparaliżowanyinformacją panny Gibson, że jest to. doktor teologii i chybajej wykładowczyni na jednym z uniwersytetów stanowych. Teraz, gdy obejmuje ją w talii, wydaje mu sięnader twarda i po kilku krokach spostrzega z zakłopotaniem,że tonie on prowadzi w tym tańcu. Czy wie pan, z kim pantańczy? pyta doktorteologii,wodząc go po parkiecie. Wiem. Panna Gibson pochwaliła siępanią przede mną. A przynajmniej jest panpraktykującym katolikiem? Och, nie! odpowiada szczerze. Tak sobie od razu myślałam. Lubię niepraktykujących katolików. Mogę mieć w stosunku donich pewne nadzieje. Praktykującymnie nudzą. Cóż mam im do powiedzenia? Żeby nie naprzykrzalisię Panu Bogu? Żebynie wyżebrywali od niego całej dobroci, któranależy siętakże niewierzącym? Pocieszyła mnie pani. Ale nie żyje pan w grzechu? Za małomam ku niemu okazji. I właśnie. Właśnie co? ...właśnie staram się wypracować sytuację, w której miałbymprzynajmniej pokusę. Miły stan ducha. Też tak sądzę. Aleja uważam, że miłyBogu. Bo zmusza człowieka dowalki, do zastanowienia się nad sobą. Zastanawiamy się wciąż nad sobą, przeważnie nie doznającradości pokus. Oczy pani profesor za grubymi szkłami okularów nieruchomieją. 218 Czy uważa pan, żenależy pokusę pojmować przede wszystkim jako radość? Ależ tak! Tak! woła Asman, zakręca sztywną postacią panidoktor w gwałtownympas i przez krótką chwilę majednak uczucie,żeto on prowadzi w tymtańcu. Widzisz, jakjest dobrze. szepczeJuan do Sybill Gibson,bardzo ciasno trzymając ją w ramionach. Dobrze? próbuje sięjeszcze przeciwstawiać panna Gibson,ale chłopak całuje jej włosy, ucho i szyję, i nie ma siły mutegozabronić, przytula się szczelniej do jego nagiej w głębokimrozpięciukoszuli piersi i powtarza,ale już bez znaku zapytania: Dobrze. Za oknaminoc robi się coraz czarniejsza, oczy dzieciwspartycho parapetymętnieją od senności,czasemjakaś główka opada napulchne rączki idzieciak przy grzmiących tonach argentyńskiegotanga ucina sobie słodką drzemkę. Wogrodzie na tyłach domugrają cykady, hałas im nie przeszkadza, może w ogóle go nie słyszą. Przeraża je tylko szelest stóp, pomykającychalejkami, i trzaskgałązek, jak ziemska kula długa, szeroka i okrągła źlewychodzących na ludzkich nocnychspacerach. Patron dajeznak orkiestrze, żeby się uciszyła i jeszczeuroczyściej, niż poprzednio, obwieszcza: Główne danie wieczoru! Wszyscywracają na swoje miejsca przystole, naktórym stojątylko talerze z cienko nakrojonym białym chlebem i salaterki ześwieżutkim majonezem. Nie pokryta naczyniamiserweta ujawniawszystkie swoje plamy, te nie sprane od kilku lat i te całkiemświeże,tłuste jeszcze od sosówi oliwy, któż by jednak zwracał na touwagę, gdy Maria i Angelawnosząwłaśnieogromne tace z talerzami, na których wśród liścisałaty i pióropuszykopruczerwieniejądorodne homary. Juanpodnosi na pannę Gibson triumfujące oczy. Jeszcze zła? pyta. Sybill uśmiecha się łaskawie. Homary wyglądają rzeczywiście zachęcająco. Patron otwiera nowe butelki z winem. Każdemu wyjęciu korkatowarzyszy odgłos, cichy i pieszczotliwy jak pocałunek. Delikatny,ale wyraźny zapach wina z Jerez de laFrontera pokonuje 219. wszystkie wonie obskurnej karczmy, ale naprawdę nikt już jej zataką nie uważa. Patron napełnia szklankiwinem, patronuśmiechaiię z bliska do każdego, łypiąc rozbłysłym okiem ku małżonce,która stoi w otwartych drzwiach kuchni i obserwuje, jakie wrażeniewywarło na turystach jej "główne danie wieczoru". Mój Boże! wzdycha Mary Bronton, odkładając na chwilęsztućceże też mójbiedny James tego nie doczekał. Tak bardzochciał zobaczyć Hiszpanię. I widzi ją teraz, kochanapani, widzi ją teraz! Siedzącyobok pani Bronton Scott Lesterpragnie ją pocieszyć. Wypite winoparuje z niego dobrocią i życzliwością. Jest tam gdzieś w górzeiwidzi nietylko Hiszpanię, ale i panią przy tym stole. Myślipan,że to możliwe? Nie wiem, czy jest możliwe, ale trzeba w to wierzyć. Niech pani także weźmie poduwagę włączasiędorozmowy pani Lauren Clyd że śmierć nie jest najgorszymrodzajem rozstania. Uczucia pozostają żywe,a nawet ożywionepewnością, żejuż nic, żadna doznana krzywda nie zdoła ichzabić. Czy niemamy weselszego tematu? protestujepaniLester. Wieczór jest naprawdę udany. Trzeba będzie podziękować pannie Gibson. Nie pij tyle wina! strofuje Hjalmara, na szczęścieposzwedzku, Harriet. Porzygaszsię i narobisz nam wstydu. A dlaczego ty pijesz? Ja co innego. Jamammocną głowę. A Ingrid? Ingrid ma także mocną głowę. Ostatni raz pojechałem z wami na wakacje! Odgrażasz się tak co roku. Masz być trzeźwy i pilnowaćPolki! Hiszpanie jej pilnują. Ale ty także. Pamiętaj, jeśli żaden z nich jej nie poprosi, masznatychmiast to zrobić! Zrobię toż ochotą, ale doprawdy nie wiem, dlaczego ci tak natym zależy. Nie musiszwiedzieć. Tańcz z nią. Tańczysz dobrze. Jedyne,co potrafisz. 220 Ale nie przy tej orkiestrze. Muszę chyba sam zagrać, ale wtedynie będę mógł tańczyć. to ' ^ "hyba jasne. Masz tańczyć z Dominika i pamiętaj,że I oczekuję tegopo tobie. Hjalmar nie może jednak wykonać polecenia,bo gdy nataleIrzach pohomarach pozostaje tylko stosczerwonych skorup,a orkiestra zaczyna znów grać Dominika zrywa się ze swego krzesła iwymijając patrona, który przytrzymujeją przez chwilę nakoronkowym gorsie swojej koszuli, i Pedra plączącego sięna (wysokości jej ud także z wyraźnym zamiarem wkroczenia znią naparkiet, Dominika wymijając ich obu biegnie ku drugiemu krańIcowi stołu. No, tak! mruczy Harriet wściekła, nie przeczuwając, że IPolka zatrzyma się o dwa krzesła bliżej, niż według jej mniemaniamiała się zatrzymać, i składając głęboki ukłon przed Łukaszem, jak mężczyzna proszący o taniec kobietę, wyciągnie do niego rękę. Chodź! I Zaskoczony Łukasz dopieropo chwili(bardzo długiej dlaDominiki) przepraszaswoje paniei wydostaje się zza stołu. Co ty wyprawiasz? szepcze, gdy już tańczą ze sobą,; a parkiet powoli się zapełnia. Naprawdę miałeś zamiar przez cały wieczór nie zatańczyćzemną? Trudno by mi było dopchać się do ciebie. Ale powinieneś chociaż usiłować. A poza tym. Co.. poza tym? Po tym, co powiedziałaś w autokarze. Aha! Więc jednak! Nagana i kara z wpisaniemdo kartoteki. Myślałam, żeznasz mnie jużna tyle, żeby wiedzieć. Dominika milknie na chwilę iopiera skroń o policzek Łukasza . że mojeJ słowa bardzo często sągorsze ode mnie, żepaplę trzy po trzy. To akurat nie był temat napaplaninę. , Och, nie bądź taki, Łukasz! Przyszłam do ciebie pierwsza,i odszczekuję wszystko, co powiedziałam, i nie możesz przestaćJ gniewaćsię na mnie? Wcale sięnie gniewałem. Tasprawanie może być rozpatrywana w sferzedąsów. 221. Ale już jej nie ma, nie ma rozumiesz? Niebyłow ogóle tejscenyw autokarze. I zaraz po powrocie do hotelu wiesz cozrobię? Wszystko zaczęło się od tej sukienki, więc zaraz popowrocie do hotelu zdejmę ją i wyrzucę do kosza. Jest ci w niej naprawdędobrze! Głos Łukasza mięknie. Zauważyłeś to! teraz Dominika pragnie się podręczyć. Myślałam, że już niczego nie dostrzegasz przez te opary dolarowe. unoszące się wokół twoichstarszych pań. - Ich akuratnie można nazwać starszymi. Mój drogi, w świecie, w którym jesteśmy,panie piękniejąi stają się coraz młodsze w miarę wzrostu ich kont. Źletrafiłaś,bo pani Brook jesttylko bibliotekarką, a pozatym wieszdobrze, że na mężczyznę trudnooddziaływać pieniędzmi. Och, w gruncierzeczy nic was tak nie podnieca jak właśnieone. Łukasz pochyla się i szybko całuje Dominikę w krótkie włosynad czołem. Widocznie jestem upośledzonym wyjątkiem, moja ty myszkokościelna. Dominika przysuwausta do ucha Łukasza, mruczy ledwiezrozumiale: Wobec tego ty jesteśmoja mysz. katedralna. Całują się. choć wszyscy mogą to widzieć, ale właśnie chcątego, tak, niech wszyscy przyjmą do wiadomości, że się już niegniewają, że są ze sobą na zawsze i nic nie może oddalić ich odsiebie. Chciałabym już wrócić do hotelu mruczy Dominika. Ja także szepcze Łukasz. Ucieknijmy stąd. Nikt tego nie zauważy. Wszyscy zauważą, ale nie to jestnajważniejsze. Jak dostaniemy się do Torremolinos? Może chodzą stąd jakieś autobusy? Wątpię. Wiocha wydaje się zabita deskami. I na tym polegajej urok. Mam w nosie jej urok! Chodźmy piechotą. Jak daleko możebyć stąd do Torremolinos? Chyba ze dwadzieścia kilometrów. Z tobą mogę iść nawet dwadzieścia kilometrów. Ze względu jednak na twoje wysokie obcasy nigdy nie"^widziałem jeszcze piechura na takich obcasach lepiej będzie'^ zostać tutaj. ' Ale będziesz tańczyć tylko ze mną? ' Tylko z tobą. I zrobisz dla mnie rzecz zupełnie okropną? Jaką? Nie pytajjaką, tylko powiedz: zrobisz? Zrobię jednakz pewnym wahaniem potwierdza Łukasz. Nie wrócisz jużna swoje miejscedo tych pań. Co sobie o mnie pomyślą? Niech myślą, cochcą. Nie możesz być na cały wieczórprzywiązany, jak pies do budy, dotego krzesła między nimi. JużS wiem,przesadzę natwoje miejsce Cariosa. Robisię coraz nudniejszy. Jeśli wciąż będzie przy mnie siedział, nie opanuję sięi zapytamgo, czy miałdziś wypróżnienie. Nie zrobisztego. Zrobię. I wszystkim zacznęmówić, co o nich myślę, jeśli choćna chwilę zostawisz mnie samą. Nie zostawię cię. Tańczą i jestto jedyna para naparkiecie, od której tym,którzyzostali przy stołach, nie chce się oderwać oczu. Młodośći uroda,myślą starsze panie z Kalifornii iotyli Niemcy pod ścianą. Chyba I: są szczęśliwi ci dwoje, gdy tak mogą być ze sobą ciasno spleceniramionami. Chyba nie pragną niczego więcej. lAsmanczuje jakiśucisk w okolicy serca. A może to jest żołądek? Ale po czym? Gazpacho było znakomite, paellaświeżutka, homar I naprawdę prosto z morza, a wina już nie czuje, jakby w ogóle gonie pił. Więc to chyba jednak serce. Bo tamtym dwóm, tym 1 chłopakom hiszpańskim, by ją odebrał, ale temunie odbierze,temu nie. Jak pasujądo siebie, jak są dobrani, chybanaprawdę I los wyszukał ich dla siebie w całymprzeogromnym korcu ludzkości. Niepotrzebniekazał boyowi zawiesić paczkę z tą sukienką^ na klamce ich pokoju. O nią najprawdopodobniej się pognie wali,ale już teraz znowu jest dobrze między nimi,a on da imspokój,da im spokój ostatecznie nie ma innego sposobu, abyświat stał się lepszy, poza tym, żebyśmy lepszymi stali się mysami. 222223. Moja myszko katedralna szepcze Dominika. Czyto jużjest pornografia? Co mianowicie? To, co mówimy. Alemiędzy nami może być nawet pornografia. Dlaczego ona mnie nie złości, ale wzrusza? myśli Łukasz. Takczęsto zadajesobie to pytaniei nigdy nie znajduje na nieodpowiedzi. Usiłuje się bronić, ale kapituluje za każdym razem. Dominikaprzytula twarz do jego szyi, szepcze coś i choć nic z tegonie można zrozumieć i nie trzeba, nie trzeba. miło jest czućjej usta na skórze. Dlaczego jednak popołudniutak bardzozdenerwowałsię na nią,przecież miała rację, w gruncie rzeczyzawsze ma rację w tych sprawach, życie nie zatrzymuje się, gdy ktośmusi nabrać oddechu, gdy całe narody muszą nabrać oddechu, zbytzmęczone wspinaniem się na górę, która nagle zapada się w dół bezwyjścia. Dlaczegonic niemówisz? pyta Dominika. Lubię, kiedy jesteśmy blisko i milczymy. Ale Dominika jest zbytszczęśliwa, żeby milczeć. Widzisz przytula się ciaśniej, zaplata dłonie na karkuŁukasza a ty myślałeś, żemogłabymtu zostać bezciebie. W rytmietańca nie ma chwili na zatrzymanie, a jednak Łukaszzatrzymujesię gwałtownie; gdyby Dominikapatrzyła mu woczy. zrozumiałaby,że stało się coś niedobrego, aleona trzyma twarzwciąż przytuloną do jego szyii nie może pojąć,dlaczego onrozplata jej ręcei odsuwa ją od siebie. Co się stało? Łukasz! Tańczymy! Już nie. Wracaj do Manuela i Carlosa. Ale janiechcę. Przecież powiedziałam ci. Dominikapodnosi głowę i wreszcie rozumie. O, Boże! Łukasz! Wracaj do Manuela i Carlosa. A temat, którego uparcie siętrzymasz, wymaga już choćby z szacunku dla niego poruszenia w innych okolicznościach. Dominika odwraca się i naoślep wpada między tańczące pary. Znowu usiłuje jąpochwycić Pedro Krótkarączka, ale odpycha good siebie, odpychapatrona, którynie jest aż tak dalece pochłoniętydyrygowaniem orkiestrą,żeby nie mieć ochoty na taniec z tak ładnądziewczyną, dopada stołu i chwyta czyjąś szklankę z winem. 224 ,., Będzie pani znała moje myśli mówi Asman. Ale todobrze! To bardzo dobrze! Bierze drugą szklankę i nalewa sobie wina, udając, że uznajesytuację za zupełnie zwyczajną, żeniedostrzega skurczonej pragnieniem płaczu twarzy dziewczyny. , Niech pan zatańczy ze mną mówicicho Dominika. Przez cały wieczór otymmarzę. Orkiestra jest rzeczywiście koszmarna i koszmarna jest ta ckliwa[melodyjka, którą gra; sądownie karani powinni być ludzie, którzy. tak grają,myśliAsman, a także ci, którzykomponują takiekawałki, a jednak wydobywając z tej podłej wrzawy tylko rytm,można całej reszty niesłyszeć. Tojest możliwe, myśli,to naprawdęjest możliwe, kiedy czuje siępod palcami giętki, ruchliwy grzbiet dziewczyny, sprawiającej, że wszystko wokół sięzmienia, azdumione stare serce oddychać zaczyna żwawsząi gorętszą krwią. Dominika płacze. Niech mi pan pozwoli szepcze, kryjąctwarz na jegoramieniu. Muszę sobiepopłakać,zaraz mi to przejdziei będziespokój. Ludziepomyślą tańczę z Asmanem i płaczę zeszczęścia. Wobec tego i ja powinienem zapłakać. Pan? Bo tańczę z panią. Bardzo pan miły. Dziękuję, że chce mi pan poprawić humor. Milczą i jestdobrze, dawno tak jużnie było, myśli Asman. Najżywszym uczuciem,jakiego doznaje, jest wciąż zdumienie, żecoś takiego mogło mu się jeszcze przydarzyć, nie spodziewa! się jużtakich rewelacji, ajednak, ajednak. Więc tym cenniejsza, tymbardziej godna podziwujest ta, dzięki której się to dokonuje, dziękiktórej się to dokonało. Asman patrzy na uniesioną już teraz kuniemu twarz Dominiki, na której obsychają łzy istara się zrozumieć,co w niej jest tak porywającegoładna twarz dziewczyny,ale ładnychdziewczyn są tysiące. Więc co? Chyba ta żywiołowośćw przeżywaniu wszystkiego, tanieuświadomiona zmysłowość,szczególny rodzaj czystej a zaraźliwejzmysłowości, wyrażającej siępragnieniem świata, pragnieniem życia. Dziękujępanu mówi Dominika cicho. Za co? Żejest pan teraz ze mną. 225. Patron odkłada akordeon i dając znak orkiestrze, żeby nieprzerywała grania, udaje się do kuchni. Lody! przedziwnie niskim głosem podśpiewuje PedroKrótkarączka. Teraz będą lody! I rzeczywiście, drzwi od kuchni otwierają się na oścież i ukazujesię w nichrodzinny pochód: najpierw kroczy mama w przeraźliwieczerwonej hiszpańskiej sukni z falbanami, za nią Maria i Angelaw sukniach o takim samym kroju, ale w białym i niebieskimkolorze, za córkami sam ojciec rodziny a wszyscy dźwigają natacach ogromne lodowe torty. Zapach wanilii,rumu iananasów przewiewa zadymioną 'salkęgospody. Goście biją brawo i tłumnie wracają dostołu, na którymmama, ciężko dysząca w przyciasnym gorsecie, kroi potężnekawałytortu z kilku warstw kolorowychlodów naspodzie z migdałowegociasta. Dzieci budząsię w oknach, odrazu ożywione, z błyszczącymioczyma może w ogóleczekały na tę chwilę nad ranem i nie tańce,niepiękne suknie obcych pań budziły ich zachwyt, ale lodowe tortyjak z bajki, jak z telewizji. O, Boże, myśli Dominika. Ja wyglądam pewnie tak samo, kiedystoję przed wystawami sklepów. I ponieważ wie, cosię wtedy czuje,zgarnia połowę swojejporcji na pustytalerzyk i podaje ją najgłębiejprzechylonej przez parapet dziewczynce. Ale dziecko niechceprzyjąć poczęstunku, azachęcane cofa się ichowa ręce za plecami. Dlaczego? pyta Dominika, choć zdajesobie sprawę,żemała nie rozumie. Dlaczego nie chcesz wziąć? To bardzo dobre. Spróbuj! Ale mała wciąż się cofa, a wraz z nią cofają się inne dzieci. Dlaczego? Dlaczego? nie przestaje pytać Dominika,choćjuż wie, dlaczego mali Hiszpaniebohatersko wzbraniająsięprzyjęcia lodów. Oto nawet biorą już lanie od matek, zbyt dumnych nato, żeby ktoś ich dzieci traktował jak żebraków. Dominika ma ochotę na środku gospodyściągnąć z siebiezielonąsukienkę i może nawet by to zrobiła, ale Asman dotyka jejłokcia i odprowadza ją spod okna. Mogłybysięzaziębić wyjaśnia z naciskiem. Sądzi pan, że. to o to chodzi? Oczywiście. Na pewno są zgrzane. Nadranem tu się zwykle ochładza. Ochłodzisiędopiero za godzinę. Lubię najbardziejtę poręl; w Hiszpanii. JAle tak naprawdę godzina porannego chłodu dawno już nadeszłat patron czekał właśniena ten rześki powiew ze wszystkich okien, I żeby dając znak gitarzyście wkroczyć na parkiet w rytmieflamenco. (' Malaguenas! wyjaśnia Juan. Tutaj podTorremolinos,tak blisko Malagi, tańczony i śpiewany rodzaj flamenco nazywa sięH malaguenas. Gitarzysta w najlżejszy zmożliwych sposób dotyka strun gitary,i to co gra, jest przede wszystkim rytmem, który już pokilku taktach5 z otyłego iniemłodego mężczyzny na parkiecie czyni wysmukłegot. zamyślonego chłopca. Oto zakochał się po razpierwszy i po raz I pierwszy przeżywa najtragiczniejszy, ale i najpiękniejszy z dramatów. Patron nie ma już brzucha, rozsadzającegoprzyciasne spodIme,schował się gdzieś pod dumnie wypiętą piersią, uniesione dogóry ręce przydają lotności całej postaci, aruchliwe palce głasztczą i burzą powietrze, grają na nim,jak naniewidocznyminstrumencie. I, Stojące na brzegu parkietu mama, Maria i Angela klaszczą;W dłoniedo taktu, wkrótce zaczynają klaskać wszyscy goście, {gromadzącsięwokół, a czarno obute stopy tańczącego unoszą sięna palcach i opadają napięty w coraz szybszym rytmie, naprężone I ciało drży, jakbyoddołu ogarniałje płomień, a twarz nabierawyrazu ekstatycznego cierpienia. INa małym skrawku parkietu, nie ruszając się prawie zmiejsca, a tańcząc wciąż całym ciałem Don Pablo Juarez z rybackiej wioski Ipod Torremolinos przemienia swoją zadymioną izasmrodzonąkuchennymioparami karczmę w salę paryskiej "Olimpii", gdzie I produkowały sięnajwiększe sławy flamenco. Inic to, że wdekolcie mamy znów widać ramiączka jej potężnego stanika, że Maria iAngela, które mają za sobąpełen trudu dzień, ziewają nie przerywając klaskania, a Pedro Krótkarączka uwija sięj wokół stołu, maczającswoją obskurną gębulęw winie gości tachwila ma wsobie cośprawiewzniosłego i, nie ujmującniczegogazpacho, paelli, homarowi czy lodom naspodzie z migdałowego 226227. ciasta, wszyscy goście czują się dopiero teraz prawdziwie uhonorowani. Brawo! woła Asman, klaszcząc w dłoniegłośniejniżinni. Brawo! I Pablo Juarez kłania mu się dwornie, jakby pozował Velasquezowi do któregoś z jego obrazów, kłania mu się nisko, pragnącdać do zrozumienia nie tylko jemu, ale i innym gościom, że wie, ktozaszczycił dziś jego lokal i że aplauz osoby tak znakomitej jest dlaniego najwyższym wyróżnieniem. A potem ruszaod razudo stołu,otwierabutelki z winem, napełnia szklanki, zachęca gości, żebyjewychylali, akiedy to czynią, rzuca się do fortepianu, zgarniależącetam kastaniety i wręczaim je ze znaczącym uśmiechem. Teraz onimogą spróbować swoich sił w malaguenas, jest nawet aparatfotograficznywszystko w rękach rodziny, właśnieAngelaprzyniosła go zkuchni i każdy będzie mógł pokazywaćw Stanach fotkę zaświadczającą, że tańczyłw Hiszpanii flamenco. Ruszają więc wszyscy w tany, dzieciznów zbliżają się do okien,cykady grają w ogrodzie głośniej odorkiestry, noc uchodzi zamorze, na którego gładkiej powierzchni kładzie się już pierwszyblask przedświtu. Asmana porywa pani doktor teologii. Obydwoje są jeszcze zbyttrzeźwi na to,żeby unieść dłonie z kastanietami, drepczą więc tylkoprzy sobie, a itym razem Asman nie ma uczucia, że prowadziw tym tańcu. Peszy goto i potęguje paniczny żalza każdąutraconąminutą, w której nie tańczy z Dominika, pozwalając sięwodzić poparkiecie temu uśmiechniętemu amerykańskiemu koniowi. Chciałam panu powiedzieć, że jestem również doktoremmedycyny. To zaskakujące. Porzuciła pani medycynę dla teologii? Wcale jejnie porzuciłam. Teologia jest uzupełnieniem, dopełnieniem medycyny. Ciato i duszaoto pełna wiedza o człowieku. Może jej. nadmiar? Sądzi pan? Nigdynie chciałem zbytwiele wiedzieć o sobie. Dlaczego? Bałem się zaskoczeń, które sam sobiestwarzam. Czy. i teraz odczuwa pan coś podobnego? Muszę przyznać się pani, że bardziej niż kiedykolwiek. Pani doktor teologii i medycyny odsuwa się na długość ramienia,żebylepiej przyjrzeć się swemu partnerowi. Panmi się od początkunie podobał. Och, przykromi. Nie rozumiemy się. Panmi się niepodoba jakoprzypadekdiagnostyczny. Jak zpanasercem? Wieńcówka? Wieńcówka od piętnastu lat. Tego się domyślałam. Cierpiący na chorobę wieńcową częstopopełniają ten błąd. Jaki? Żyją w przyśpieszeniu. Wydajeim się, że mając mniej czasuniż inni, powinni bardziej go wykorzystywać. Tymczasem z chorobą wieńcowąmożna dożyć stulat. Pocieszyła mnie pani. Pod warunkiem jednak, że się zwolni tempo. Mniej strachuo jutro,a więcej rozsądku na dzisiaj. Jaki stąd wniosek dla mnie? Już powiedziałam:zwolnić tempo. Bardzo sobie cenię taniecz panem oczypani doktor powiększone grubymi szkłamipoważnieją, szczęka przestaje byćna chwilę szczękąwesołegokonia bardzo sobie cenię taniecz panem ale sprawiłobymiwiększą przyjemność, gdyby pan teraz usiadł spokojnie inie szalałdo końca tej nocy. Asman jest posłuszny, wykonuje zalecenie natychmiast, niedlatego, żebysię źle czuł, dawnojuż nie czul się tak dobrze, aledlatego, że woli siedzieć i patrzeć na tańczącą Dominikę, choć niemoże go cieszyć fakt, że teraz Scott Lester trzyma swoją ciężkąłapęna jej giętkim grzbiecie. Patron znów dolewa wina, co mogłoby się wydawać jegohojnością, a jest ściśle wkalkulowane w koszt wycieczki iJuanwciąż tańcząc z panną Gibson (a powinienem tańczyć z paniąSteers,myśli, jeśli chcę pojechać do LosAngeles, gotowa jeszczezaprosić tego brudasa Gomeza), a więc Juan wciąż tańcząc z pannąGibson nie przestaje liczyć odkładanych na bok butelek, świadom,że i ona je liczy; kierownicy wycieczek nigdy w pełni się nie bawią,nigdy nie przestają pracować. Jesteś za blisko szepcze panna Gibson,bo lubi jednak być 228229. uważana nie tylko za przedstawicielkę swojej firmy turystycznej, alei za kobietę także kręci mi się w głowie. Może chcesz odpocząć? pyta Juan. Zaprowadzę cię nagórę. Ta gospodato pełny hostal, ma pokojena piętrze. Och nie, głuptasieśmieje się Sybill. Aletak naprawdę tożal jej i Juana, i siebie, każda z uczestniczek wycieczki miałaby dotego prawo, tylko ona jedna nie, przepisy dla pracowników firmy sąsurowe, żadnego pobłażania w tych sprawach. O pokojach na piętrze hostalu myślitakże pan Lester; bardzokocha iszanuje swoją żonę, której naprawdę niczego nie brakuje,jest najlepiej ubrana ze wszystkich pań, ale kobieta nie jest staradopóty, dopóki pragnie mieć nową suknię, a mężczyzna dopóki pragnie mieć nową kobietę. Wszystko jest więc chybaw porządku, że podoba mu się ta zachwycająca Polka, musiałbybyć chyba kaleką, gdyby mu się nie podobała, przeżył tyle lat,a nigdy nie zauważył, że tyle uroku może być w policzkach młodejdziewczyny, w ich jędrnej wypukłości,w gładkości napiętej na nichskóry. Darling! szepcze. Nie jest panizmęczona? Troszeczkę odpowiada Dominika. Na górze sąpokoje, w których można odpocząć. Widziałem,że Szwedkistamtąd wracały. Z kim? pyta twardoDominika. Ale na szczęście widzi, żeŁukasz tańczy z SylwiąBrook iobydwoje nie wyglądają na to, żebywrócili z góry lubmieli się tam udać. Niezauważyłem z kim. Chyba tylko we dwie eleganckokończy pan Lester, podkreślając tym samym, że lubibyć dyskretny. Oczywiście,że tylkowe dwie naprawiaswójnietaktDominika. Na pewno tam odpoczęły kontynuuje swój temat koniarzspod SanDiego. Ijeśli panima ochotę,zaprowadzę panią. Wolę tańczyć zpanem. Darling! powtarza pan Lester, nie tracącnadziei. Ale Dominika po chwilizostawia go na parkieciei pada na ławęobok Asmana, który od razu podaje jejszklankę z winem. Napijmy się! Już chyba nie powinnam. 230 Ani ja. Właśnie powiedziała mi nasza pani doktor teologiii medycyny, żebym zwolnił tempo. Źle siępan czuje? Anitrochę. W ciągu kilku ostatnich lat. wciągu ostatnichczterech lat ta precyzja potrzebna jest dlauczczenia pamięciGail nie czułem się lepiej. Wypijmy do dna. To samo czyni Hjalmar, który odsunąwszy odsiebie powstrzymujące go Harriet i Ingrid, chwiejnymnieco krokiemwychodzi naparkiet, odbiera trąbkę sennemu chłopakowi z orkiestry i podnosi jądo ust. Pierwszy Asman swoim czułym uchem ocenia, że Szwed umiegrać; nakazując milczenie dotyka dłoni Dominiki. Po chwili całasala cichnie, ciszej zaczyna grać orkiestra, a improwizacja Hjalmarana temat malagueny staje się czystym i natchnionym pożegnaniemuchodzącej nocy. Szwedki rozglądają się po sali rozbłysłymi oczyma. To ichHjalmarek gra, pomiatane przez nie chude i grubokościste chłopaczysko nabiera innej wartości, gdy słuchago z zachwytem calaamerykańska wycieczka i ci Niemcy czy Norwegowie spod ściany,noi Asman, Asman przede wszystkim, który swoim zachowaniemkażdemu narzucił ciszę. Harriet przysiada siędo dyrygenta, nachyla się dojego ucha. Wszyscy w domu wściekli są na niego za tętrąbkę. Niesłusznie. Powtórzę im, co pan powiedział. Jeśli będzieto miało jakieś znaczenie. Ogromne. A... Harriet waha się przez chwilę, ale jednakkończy nie zagrałbypan razem z nim? Ja? Pan. Hjalmar miałby coopowiadać przez całe życie. Ale ja. Fortepian jestokropny. To nic! Tonic! Harriet nie zwykła wycofywać się z razpodjętej sprawy, a poza tym, jakwszyscy, wypiła już pół litra wina. Niech pan tozrobi, proszę. Prosimy wszyscy. Ja nie gram takiego repertuaru usiłuje się jeszcze bronić Asman. Niech pan zagra, copan chce. Hjalmar się dostosuje. On grawszystko! dodaje niezbyt pochlebnie dlaAsmana Ingrid. I już 231. ciągną go obie ku fortepianowi, sadzają na taborecie, z któregowyprosiły hiszpańskiego pianistę, Harriet wraca do stołu i przynosiszklankę z winem chwila jest dla Asmana nad wszelki wyrazkłopotliwa, orkiestra milknie, a wraz z nią trąbka, -i naprawdęwszyscy czekają, żeby zagrał, ale na miły Bóg co? Jeślimusi, toco ma zagrać, co może zagraćna tym klekocie wśródpodpitej gawiedzi? Nie ma innego ratunku, jaktylko taszklanka z winem, postawiona przez Szwedkę na fortepianie, więcwychyla ją iz przytępionym nieco wstydemzaczyna Taniechiszpański Ravela. Fortepian jestrozstrojony do granic tolerancji, w dodatku cisśrodkowej oktawyprawie się nie odzywa, na szczęście Hjalmarwtacza sięnatychmiast, naprawdę może improwizować na każdytamat i on tylko staje na wysokości zadania w tymduecie, co odrazu jest odpowiednio ocenione. Niemcy czy Norwegowie spodściany, nie zdający sobie sprawy, kto w ichprzekonaniu akompaniuje trąbkarzowi nagradzają jego wariacje na temat Ravelagromkimi brawami. Cis brzmi coraz słabiej, czasem się wogóle nieodzywa, fortepianstawia opór jak zeszkapiały koń, na dworzechyba naprawdę jeszcze się nie ochłodziło, kiedyżchodzą spać tenieszczęsne hiszpańskie dzieci? Maria i Angela ziewają bez przerwy,zbierając naczyniaze stołu, a ci smarkacze wciąż tkwią woknachi chyba hamujądopływ świeżego powietrza. Ale w winie jest zatrzymanew winnych gronach słońce rozszerza żyły,dodaje płucom powietrza i chwilowa duszność mija,Asman z powracającą siłą grzmocioporne cis i z brawurą kończynieszczęsnego Ravela, po czym chwyciwszy kastaniety ruszanaparkiet z Dominika. Wszyscy biją brawo i gdy parkiet się jeszczenie zapełnia, a Asman tkwi na jego środku z uniesionymi rękami,ktoś jakby znajomy przesuwasię pod oknami, po czympowoliotwierają się drzwi i na progu zadymionej,przesyconejwszelkimikuchennymi fetoramigospody staje nowy gość. Asman nieruchomieje, ale ręce z kastanietami trzyma wciążuniesioneku górze. Uderzają mu do głowy wszystkieorkiestryświata, mieszają mu się partytury, dodekafonieAlbana Bergaz uporządkowaną, spokojną melodyką Berlioza,Oratorium Haydna z Dziewiątą Brucknera, aw każdej z partytur cis jest tak samokalekie, jak w fortepianie z karczmy pod Torremolinos. Od drzwi 232 zbliża się ku niemu powoli, nie spuszczając z niego spojrzenia. SamBluing, wświetnym letnim ubraniu od najlepszegonowojorskiegokrawca, Samuelek Blumenblau,wciąż jakby pociągający nosemnajstarszy z siedmiorga dziecikrawca Blumenblaua z galicyjskiegomiasteczka nad rwącą,wezbraną pamięcią rzeką. XV Te oczy, które dawniej przypominały dwie śliwki, dwie śliwkiprzestraszone, że zaraz zacznie padaćna niedeszcz w tej chwilipełne sągniewu, zgorszenia i nagany. Dlaczego nie odpowiedziałeś mi na moje telegramy? Asman zachowuje pobłażliwy spokój. Skądwiesz, że je dostałem? Zmieniłem plan podróży. Zadałem sobie trochę trudu, żeby to sprawdzić. Sześć telegramów i ani słowa odpowiedzi. Brak odpowiedzi jest także odpowiedzią. Ale nie w interesach! Niew interesach! wybucha wreszcieBluing, aż goście przy sąsiednich stolikach zwracają ku nimgłowy. Siedzą w hotelowej śniadalni, Asmannad swoją szklaneczką soczku pomarańczowego, jego impresario nadjajecznicąna boczku,którą nie bez trudu udało musię tu zamówić. Niewinteresach! powtarza jeszcze raz, już ciszej, alewciąż z groźnąnaganą. Asmana zaczyna tow końcu bawić. Po nieprzespanej nocy aniśladu kaca, czujesię świetnie i nie robi sobie żadnych wyrzutów,zgorszenie Sama, który wkroczył dokarczmy oświcieizastałgo naparkiecie z kastanietami w uniesionych rękach o, dziwo! niestało się lustremukazującym całąśmieszność tej sceny. Odespawszynocw ciągu kilku godzin poranka, wciąż uważa, że zabawabyłaznakomita i jest pewien, że wszyscy jej uczestnicy są tego samegozdania. Gdyby Sam zjawił sięwcześniej, nie miałby teraz tej nadętejminy; mając sobie cośdo zarzucenia, wiele wybaczasię bliźnim. A my prowadzimy jakieś interesy? pyta, starającsięrównież o ton zgrozy w głosie. Oczywiście ciebie interesują tylko sprawy, do których mojaprzyziemnośćnie sięga. Ale żebyś ty mógłzająć się swoimi 233. partyturami i orkiestrami, żebyś mógł stanąć na podium, japrzedtem muszę zapiąć wszystko na ostatni guzik. Odpowiedziećnadziesiątki telefonów ilistów dyrektorów oper i filharmonii, uzgodnić terminy, honoraria, środki reklamy, zamówić hotele, bilety nasamolot. Przecież ty byś beze mnie nie zdążył nigdzie w oznaczonym czasie. Jakoś w Hiszpanii znakomicie daję sobie radę. Bo jesteś na urlopie. Bojestem na urlopie. powtarza Asman, Miniona noc,oddalając się, zabrała ze sobą wszystkie niegodne jejwspomnienia brudną rączkę liliputa,wyciąganą do wszystkichna powitanie, "Heili-heilo", koszmarną orkiestrę, kuchenne odory, głuche"cis" w fortepianie. pozostałatylko wciąż żywa pamięć dłonidotykającej młodego, giętkiego grzbietu i rytm tańca, który jeszczeteraz nie opuścił ciała. Dlaczego nie odpowiedziałeś mi na moje telegramy? jużnieco piskliwie z oburzenia ibezsilności pyta Bluing. Asman opiera, ciążącą jednak trochę, głowę nadłonii patrzy naSama z senną serdecznością; jest to jednak przyjaciel i tylko jemumożeuczynić to wyznanie. Słuchaj, strasznie nie chcemi się pracować. Bluing przez długi czasmilczy,jakby zadławił się słowami, któreusłyszał. Co.. Coś ty powiedział? pyta wreszcie. Strasznie nie chce mi się pracować. Sam zadławią się tymi słowami po raz drugi. Chwyta powietrzeotwartymi ustami, unosi ręce, jakby pragnął tym ruchem ułatwićsobie oddychanie. W oczach dopiero teraz maluje sięprawdziwazgroza. Nie chceci się pracować? Nie. Może jesteś chory? Ale wczoraj. te tańce. Nie jestem chory. Więc co? Tylelat funkcjonowałeś jak zegarek. Może właśnie dlatego? Sam marszczy brwi i długo się zastanawia, czy ma powiedzieć to,oczym myśli od chwili, kiedy ujrzał Asmana z kastanietami naparkiecie. W końcu decydujesię: 234 Kim jest ta dziewczyna? Która? Było kilka dziewczyn. Ale mnie interesuje właśnie ta. Jakciebie. Asman milczy; tak milczy sięu lekarza po usłyszeniu niepomyślnej diagnozy. A Bluing brnie dalej, zdającsobie sprawę ze swegodrastycznego nietaktu, ale nie ma wprawy w poruszaniu zAsmanem podobnych tematów. Droczy się? Każe ci czekać? Nie masz dość pieniędzy, żeby toprzyśpieszyć? Zawsze wżyciuwszystko kupowałeś? Nie zastanawiałem sięnad tym. No to się zastanów. Człowiek woli dostawać. A poza tym tojest w ogóle zupełnie inna sprawa i jak mogłeś od razu. Przepraszam mówiSam, alew tonie jego głosu nie maprzeproszenia. Nie wierzy,że to jestzupełnie inna sprawa, tylkojedna sprawa może być między mężczyzną a kobietą, ludzie lubią totylko różnie nazywać. Nowięc dlaczego? Co.. dlaczego? Dlaczego nie odpowiedziałeś na żaden z moich telegramów? Powiedziałemci już nie chce mi się pracować. Żadnychdodatkowychkoncertów! A w ogóle. niejestem pewien, czypojadę na te, które już przygotowałeś. Jerome! .Sam Bluing znów się krztusi, znównie możezłapać powietrza. Odsuwa jajecznicę, latającymipalcami wyjmujepapierosa. Ty chcesz. ty naprawdę chcesz, żeby trafił mnieszlag! Asman z trudem powstrzymuje uśmiech. Rozmawiają wciążjeszcze poangielsku, na polski przejdą dopiero wtedy,kiedynaprawdę zaczną się kłócić; ale już i teraz w tych angielskichsłowach jest melodia wykrzyknikówrozbrzmiewających w sklepiebabki albow warsztaciekrawca Blumenblaua. I Asman naprawdęsię uśmiecha, ponieważ poprzezwszystkie dźwięki, którymi rozbrzmiewa rzeczywistość, dociera do niego zaleszczycki zaśpiewgłosu babki, gdy wołała ze sklepu w ciszę panującą w pokojuz fortepianem: Jeremiaszek! Ty chcesz babunię przyprawić o szlag! Cojest w tym tak śmiesznego,żesię uśmiechasz? tracinadsobą panowanie Sam. Chcę wiedzieć, co jest w tym takśmiesznego. 235. Przypomniało mi się coś, przepraszam. Czy ty chociaż wiesz, copowiedziałeś? Wiem. Że niejestem pewien, czy w ogóle pojadę do Paryża,Brukseli i Londynu. Jerome! Jerome! jęczy Bluing. Ty oszalałeś, Jerome! Jeśli nawet tak, to bardzomi z tym dobrze. Czy ty zdajesz sobie sprawę. Czyty w ogóle sobie wyobrażasz, coto znaczy odwołać koncert,kiedy są już zapowiedziw prasie, afisze na mieście? MariaCallas raz odwołała koncert i cosię potem działo. Nie odwołała, ale zerwała, bo się źle czuła to różnica. Dlamnie mała! Tyle, co żadna! Odwołać koncert! Nigdyw życiu ci się to niezdarzyło, przypomnij sobie, nawet kiedyGailumarła, na drugi dzień po pogrzebie poleciałeś do Rzymu, bomiałeś koncert w "Accademia Santa Cecilia", pamiętam to jak dziś,nigdy bardziej olśniewająco nie prowadziłeś orkiestry, recenzje,które się nazajutrz ukazały. Bardzocię proszę, nie mieszajmy w to Gail mówi Asmancicho. Chcę ci tylko przypomnieć, że wnajgorszychchwilachpotrafiłeś się opanować i niemącąc spraw zawodowych prywatnymi, dotrzymywałeś podjętych zobowiązań. I tomi właśnie zbrzydło! Zbrzydło? Co to znaczy zbrzydło? To już musiało byćpowiedziane po polsku, słowami, których melodia dopełniasięw biegnącychw górę oktawy powtórzeniach, w intonacjach żarliwych jak dopytująca sięo sens istnienia modlitwa. Co toznaczy zbrzydło? Jak może zbrzydnąć coś, z czego człowiek mawszystko, co chce mieć piękny dom, piękny samochód, podróżdonajpiękniejszych miejsc świata. Aleja tojuż mam. A teraz pragnę czego innego. Czego innego? Nie ma nic innego. Ty jesteś Jerome Asman. Tenz afisza! Bezafisza ciebienie ma! Rozumiesz? Nie ma! Ależ owszem. Jestem. I właśnie mam zamiar rozbudowaćtęzaniedbywaną i krzywdzoną część mojej osobowości. Oczym ty mówisz? Ja nie rozumiem nic z tego, co ty mówisz! Dobrzerozumiesz. Tylko wygodniej ci się do tegonieprzyznawać. 236 Wiesz, co by było dla mnie wygodniej? Dla mnie wygodniejby było,gdybym cię w ogóle nie spotkał. Po co ja, idiota jeden,zadzwoniłem wtedy w nocy do ciebie? Pieniądzemiałem,wszystkojuż miałem, serdeczności mi się zachciało, psiakrew! Pomyślałemsobie, przecież Jerome Asman z afisza to możebyć JeremiaszekStrzemieński zZaleszczyk, wnuk naszej pani Asmanowej, u którejtatunio dostawał wszystkona kredyt. I to byłeś właśnie ty. Na mójżydowski pech to musiałeś być właśnie ty! Nieźle ci się z tympechem powodziłoprzez ostatnie dwadzieścia lat. Ale coty mi teraz mówisz? Czego jasięprzy tobie doczekałem? Ja się wstydu przy tobie doczekałem! Jak jaterazzatelefonuję do Paryża, Brukseli i Londynu, jak jatym ludziomw oczy spojrzę. Będziesz rozmawiał przez telefon. Jerome! Ty mnie nie doprowadzaj do ostateczności! Tymożesz sobie mieć te swoje fiksaeje, od tego jesteś artysta, alepo to są impresariowie przy artystach, żeby oni fiksacji niedostawali w najmniej odpowiednichmomentach. Jak ja teraz będęwyglądał? Ktoze mną zechce poważnie rozmawiać? Pytamsięciebie, kto? Sam, zakończywszy frazę na najwyższejnucieoburzenia,milknie izaczyna po długiej chwili całkiem cichutkoi żałośnie: Ty mitego nie zrobisz, Jerome! Powiedz, że mi tegonie zrobisz! Na szczęściedlaAsmana przy drzwiach wejściowych do śniadalni wybucha jakiś gwar, pchnięte czyjąśenergicznądłoniąotwierają się gwałtownie i oto panna Gibson na czele amerykańskiej wycieczki wkracza do lokalu,wołając z daleka: Baliśmy się wszyscy,czy się panu co nie stało. Mnie? Asman wstaje od stolika. Dlaczego miało mi sięcoś stać? Nasza panna Prinkley. ...doktor teologii i medycyny? Właśnie ona! Powiedziała, że odwczoraj niepokoi się o pana. Miała na myśli stan mego ducha czyciała? Panna Gibson uznaje wreszcie zasłuszne obrócić wszystkow żart. Tegonie sprecyzowała. 237. Mój impresario, Sam Bluing przedstawia Asman. Przecież już miałamprzyjemność w nocy pana poznać. Prawda! uśmiecha się Asman. Rzeczywiście nie pamiętawszystkiego, co działo się w karczmie pod Torremolinos, ale wcalego to nie zawstydza. Przeciwnie, uważa że ma to wiele uroku;sądzi,że witając się zpozostałymi członkami wycieczki dowiesię innych,bardziej istotnych, rewelacji o sobie. Ale tej, która mogłaby muchyba powiedzieć najwięcej i od której najwięcej chciałbyusłyszeć,nie ma. Niema też jej chłopca,albo siępogodzili, albo pozabijaliwzajemnie, boi się zagadnąć o to pannęGibson. ScottLesterwydaje mu się najodpowiedniejszy, żeby go o to zapytać. Polacy? wzrusza ramionami koniarz (nie jest więc jednaknajodpowiedniejszy) wogóle nie zeszli na śniadanie. Nie zeszli w ogólena śniadanie. powtarza Asman, nieustrzegłszy się takiej samej dezaprobaty w glosie. I myśli: najpierwsię kłócili, potemcałowali, potem mu się oddała, tak najskuteczniejkończą się wszystkie kłótnie. No i teraz śpią, wtuleni w siebie, niewiedząc nic o bożymświecie. Alewszystkosłysząca pannaGibson prostuje zaraztę informację: Polacy poszli na pocztę. Poprosili mnie onumer firmy,w której został ichfiat. Istotnie,naprawa samochodu się przedłuża,a oni chcą jak najprędzej wracać do kraju. jak najprędzej wracać do kraju. powtarza znówAsman. nie zdającsobie z tegosprawy. Mają się do czego śpieszyć pozwala sobie na uszczypliwąuwagę Lester. PannaGibson powstrzymuje ironiczny uśmieszek. Wypita takżeswoje pół litra wina tej nocy, ale to nie był powód, żeby straciłaz oczu kogokolwiek z wycieczki; wie, żeDominika naraziła siękoniarzowi i pochwala jej zachowanie, utarła nosa temu zarozumiałemu samcowi, który mając wokół tyle pań uznał za słuszneobrazić je, wybierając najładniejszą i najmłodszą. To bardzo piękne z ich strony obwieszcza sentencjonalniez nagłym przypływem sympatii do polskiej pary że chcą byćw kraju w czas biedy i niepokoju. Nie pożyczymy imjuż ani dolara! wybucha, wciąż źlenastrojony, Lester. 238 Czy. z uczuciem dławiącej przykrości zwraca się do niegoAsman czy. prosili państwa o. pożyczkę. Ach, myślę o Polsce! Utopiliśmyw niej kilka miliardówpo to,żeby wciąż wysłuchiwać impertynencji, że nasza gospodarka schodzina psy. Idziemy na plażęprzerywa tę dyskusję pannaGibson. Porywamy pana. Panów obu! uśmiecha się do Sama, choćnie bez niepokoju przyjmuje jego pojawienie się w Torremolinos. Wie, że Asmannieodpowiedział na jego telegramy, więcskoro impresario sam sięzjawił. Radaby wiedzieć, z czymprzyjechał i szybko dodaje: Na plaży dokończą panowierozmowy. Przyjdziemy później odpowiada zaAsmana Bluing. Chyba takżemusimy iść na pocztę. Także. Bo słyszałem, że ktośz wycieczki tam poszedł. Nasi Polacy; autokar, którym jeździmy, uszkodził ich samochód, więc podróżują z nami. To taka historia. mruczy Sam. w głowie mu sięrozjaśnia: to nie Amerykanka, ale dziewczyna stamtąd. Dziewczynastamtąd. Nie jest miło usłyszeć, że jacyś inni ludzie chcąbyć tam w czas biedy i niepokoju. Aleco takierowniczka wycieczkiwie? Czy powiedzieli jej o tym? I czy ona w ogóle wyobraża sobieniepokój w Polsce? Różnekawałki ziemi mają przypisane imniepokoje, ale tamtenchybama największy, więc ona nie możewiedzieć, jak tojest,jak się go przeżywa. Idziemy na pocztędodaje z naciskiem. Tak, musimytam iść. Musimy potwierdza Asman. Obydwajmyślą nie otymsamym, ale Sam jest pewien. Sam wie, że świat pracuje dla niegoi że trzeba tylko malej pomocyze strony Sama Bluinga, żebysprawy potoczyły się tak, jak potoczyć się powinny. Łukasz i Dominika istotniesą jeszcze na poczcie. Mielijuż razrozmowę z Madrytem, aleniezastali tego kogoś, kto prowadziłnaprawę ich fiata, i kazano im zadzwonić później. Siedzą teraz naławce,czekając na drugą rozmowę, Dominika z dłonią w dłoniŁukasza, ale aniodrobinę przez to nie spokojniejsza, ma uczucie, żesiedzi w pociągu, którypędzi nie w tę stronę, wjaką pędzićpowinien, że staje się coś nieodwołalnego, nad czym trzeba by się 239. jeszcze zastanowić, ale już nie można, już nie można. Właściwie. dlaczego. nie można? O takich ważnych sprawach nie decyduje sięw łóżku, powinno się je rozważać siedząc po przeciwległychstronach stołu, dlatego na wszystkich konferencjach jest stół, choćnie zasiadają przy nim kochankowie. Asman mówi Łukasz, nie ruszając się zmiejsca. Gdzie? Wszedł właśnie z impresariem. Rozgląda się, chyba nas nieszuka. Dlaczegomiałby nas szukać? pyta cicho Dominika. AAsmannaprawdę rozgląda się po zapchanym turystami hallu poczty i nie słucha tego, co wciąż mówi do niego Sam, uwieszony u jegoramienia: Więc powiedz, że to wszystko, co mówiłeś,to byłtylkożart. tylkożart, i nadajmytelegram do Londynu. Jeszcze niejest zapóźno, przygotowałem wszystko tak, żeby jak tylko się zgodzisz puścić w ruch reklamę i przedsprzedaż. Mój ty Boże! Iletymnie zdrowia kosztujesz, Jerome! Odezwij się! Powiedz, czy mogęwysłać ten telegram. Bo jeślinie,to wysyłam drugi. I nawet ci przezmyśl nie przejdzie do kogo. Są! mówi Asman, przepychając się przez tłum. Nawet ci przez myśl nie przejdziedo kogo. Bo w gruncierzeczy boisz się tylko jego. Żebysię przed nim nie ośmieszyć. NawetGail siętak nie bałeś. Asman tym razem nawetnie mówi, żebyzostawił Gailw spokoju,prze naprzód przez tłum,ale Samnurkując wśród jakichś hałaśliwych dziewcząt znajduje sposób, żeby zastąpić mudrogę. No więc idź donich i dowiedz się, dowiedz się, że wyjeżdżają! Widocznie nie jestem dobrym impresariem, bo powinienem przynieść ci tęwiadomość do hotelu. Zamilknijże wreszcie! mówi Asman. Dominika wstaje na jego widok. Nie wie, dlaczegoto robi, alepodnosi się prędzej niż Łukasz i nie może stłumićradości, którazbytjawnierozjaśnia jej twarz. Nieposzedł pan ze wszystkimi na plażę? Nie mówi Asman miękko. Musimy nadać telegramy wtrąca Sam. A my czekamyna rozmowęzMadrytem w sprawie samochodu wyjaśnia Łukasz. Jakoś za bardzo się ta naprawaprzedłuża. Chcecie już wracać? pyta Asman, starając się o zdawkowąobojętność w głosie. Tak odpowiada Łukasz. Lepiej, żebyśmy byli jużw domu. Woczach Dominiki zapala sięniebezpieczny blask. Tylko nie mów mi wybucha że lepiej. Zrozumiem, jeślipowiesz, że powinniśmy,że musimy. Ale nie używaj słowa ,,lepiej". Niewyspałaś się, jesteś w złym humorze usiłuje zatuszowaćten incydentŁukasz. Jeszcze zdążyszsię wyspać. Nawet jeślisamochódjest gotów,dopiero jutro pojedziemy do Madrytu. Musimy nadać telegram wtrąca znów Sam. Tak mówi Asman. Nadaj go! Zapominasz, że przedtem musimy byćw Grenadzie Dominikaniezniża głosu. Na szczęście zaplanował to twójojciec. W Grenadzie czekają na nas pieniądze i list wyjaśnia. AHiero zakończył gona pewno swoim ulubionymzwrotem: "Mam nadzieję, żei w Grenadzie Dominika jest szczęśliwa". Łukasz wsuwa dłoń pod jej ramię i chybaściska je zbyt mocno. Dominiko, to panów nic nie obchodzi. Sam, któryoddalił się już, żeby biec do okienka,w którymprzyjmowane są telegramy, wracapowoli na swoje miejsce. Mamnadać ten telegram? pyta z wściekłością. Poczekaj mówi Asman. Bo panowie niewiedzą ciągnie Dominika, nie reagując nato, że dłońŁukasza coraz mocniej ściska jej ramię że totataŁukasza zafundował nam tę podróż. Jego projekt na zabudowęnowego placu w Limie zajął pierwsze miejsce w międzynarodowymkonkursie, więc zafundował nam tę podróż. To panów nicnieobchodzi powtarza Łukasz z corazboleśniejszym naciskiem. Ależ owszem nie pozwalasobie przerwać Dominika. Cóż w tym złego,jeśli się dowiedzą, żeto Hiero wysłał nas doHiszpanii, ponieważ bardzo chciałamją zobaczyć. Żmija,myśli Sam. Mała śliczna żmija! Wie,że nie powinna tegopowiedzieć, ale powiedziała, choć widzi, że chłopak mieni się na 240241. twarzy. Są kobiety, przy których bardzo niedobrze nie miećpieniędzy i bardzo niedobrze być nikim. Ich niecierpliwość wytrącagruntspod nóg, na którym może by się stanęło, gdyby nie ichponaglanie. Na jak cudowne kobiety trafili, on i Jerome! Ellenzgodziła się wyjść za niego, kiedy nie miał nic, aGail potrafiłauwierzyć, żeJerome będzie wielkim dyrygentem. Chyba nie ma w tym nic złego kończy Dominika. Łukaszmilczy. Oczywiście bąka Asman, speszony niemiłą sytuacją. Mam nadać ten telegram? pyta jeszczeraz Bluing wściekłym szeptem. Poczekaj powtarza Asman. Wobec tego nadaję ten drugi. Kiedywaszawycieczka jestw Grenadzie? Sam szorstko zwraca się do Dominiki. Już jutro. Madryt numer 223-38-62 kabina osiemnasta! obwieszczagłos z megafonu Madryt numer 223-38-62 kabina osiemnasta! To nasza rozmowa! podrywasię Łukasz, ciągnącza sobąDominikę. Ale ona protestuje: Rozmawiaj sam! To ty zamawiałeś tę rozmowę. Łukaszrusza do swojej kabiny, Bluing klnąc pod nosem kuokienku, gdzie przyjmuje się telegramy. Ile dni zatrzymuje się wycieczka w Grenadzie? pytaAsman, gdy zostaje sam z Dominika. Cztery. Ale słyszałpan. My będziemy chyba tylkojedendzień, odbierzemy pocztęizaraz jedziemy doMadrytu, astamtądwprost do domu. O ile oczywiście samochód jest gotów. Oile samochód jest gotów. powtarza Asman. Łapie sięna tym, że ostatnio wciąż powtarza czyjeś zdania,wzbudza tow nim popłoch, popłoch wzbudza w nim także myśl, że tych dwóchzaraz wróci, a on nie zdąży powiedzieć tej dziewczynie. ale cowłaściwie miałby jej powiedzieć. Cztery dni w Grenadzie. Wielemoże się stać przez cztery dni. Ale jeślisamochód jest gotówi chłopak zmusiją do wyjazdu. Dobry chociaż tenjedendzieńw Grenadzie, pobytw bajkowych ogrodachGeneralife. a przedtem podróż przez Malagę i kilka godzin w jej portowych uliczkach. Czy milo pani wspomina wczorajszą noc? pyta cicho. 242 Och, było cudownie! Jeszcze dziś musimy tugdzieś zatańczyć flamenco. I jutro. jutro. w Grenadzie. Nie wyjeżdża pan? Wszyscy mówią, że impresarioprzyjechałpo pana. Nie jest aż tak. Istotnie, urlop, jaki sobie dałem, niebawem siękończy. Gdybym z Madrytupojechał prosto doTorremolinos,mógłbym tu byćdłużej. Ale jawolałem być w Toledo, Kordowie,Sewilli i Kadyksie. Wolał pan. pytaDominikaz rodzącym sięlękiemi żalem. Nie, nie chce,żeby to, czego się zaledwie nieśmiałodomyślała, było prawdą. Nie chce. Łukasz rozmawia w tej chwiliz Madrytem, samochód jest już pewnie gotów do drogi i ona takżepowinnabyć gotowa do drogi, odbierze swoje odszkodowaniei pocieszona trochę dolarami będzie mogła w czasie podróży przezprawie całą Europę przygotować się odpowiednio do zanurzeniaw tym chudym polskim bigosie, który ich czeka. Więc niepotrzebnyjestjeszcze dodatkowy żal, że ten człowiek. Ale może Łukasztakże się tego domyśla? I boi się nie tego, że nie zdążą wrócić dokraju (co za pomysł kiedy tyleludzi pragnęłoby stamtądwyjechać! ),ale tego, comoże się stać, jeśli dłużej tu zostaną. Biedny Łukasz! Przezchwilę rozczula się nad nim,ale rozczula sięrównież nad tym niemłodym panem, który tak fatalnie się zaplątał,i nad sobą, nad sobą także, nad sobą najbardziej. Bardzoładnie to panpowiedział dodaje. Schowam to sobienapamiątkę. Co? Że zamiastodpoczywać przed koncertami w Torremolinos,wolał pan być z nami w Toledo, Kordowie, Sewilli i Kadyksie. Skłamałbym Asman powoli odzyskuje przytomność,uśmiecha się nieznacznie gdybym powiedział, że chciałemtambyć z całą wycieczką. Dziękuję panu mówi Dominika cicho. Wiedziałam, żemogęto sobie schować na pamiątkę. Stoją w ruchliwym tłumie, zapełniającymniewielki hali poczty. Bezustanny gwar trwa, telefonistki przywołują rozmówców dokabin, jakieś dziecko płacze, ktośw najbliższej kabinie, o uchylonych zewzględu na upał drzwiach, wykłóca sięo umilkłyBerlin 243. a oni słyszą tylko ciszę, zapadłą po ostatnich słowach Dominild,ciszę przypominającą niedzielę po długich dniach tygodnia. Cholera! klnie Łukasz, wracając z kabiny. Przypominam ci, że pan rozumie po polsku ostrzegaDominika. PrzepraszamŁukasz przechodzi na angielski, nie umiekląć w tym języku. Samochód jeszczeniegotowy. Ach, niegotowy? Dominika nie usiłuje nawet ukryćradości. Na kiedy go zrobią? - Nie wiadomo. Brakuje prawego błotnika. Zamówili u Fiataw Turynie, ale wciąż nie przysyłają. Czas urlopowy. Możepowinni byli zamówić wWarszawie,byłoby prędzej zjadliwie wtrąca Dominika. Nie bądź złośliwa. Asmannie rozumie, na czympolega ta złośliwość, patrzypytająco, ale nikt mu nie udziela wyjaśnienia. Wraca Sam, gniotąckarteczkę, która jest dowodem nadania telegramu. Zrobiłem to! Zrobiłemtol powtarza. Nie chciałem, alezmusiłeś mnie dotego. TerazDominika iŁukasz patrzą pytająco, ale jak przedtemAsman nie otrzymują odpowiedzi, Bluing wyjmuje z kieszeni chustkę, hałaśliwie wyciera nos. Niezmienił się nic a nic, myśli Asman, wciążma katar, tylko że terazposługuje się chusteczką. Gdyby go babkanie wzięła wtedy dopomocy w sklepie, nie nabrałby aż takiej śmiałości, żeby potemw Nowym Jorku dzwonić do niego w nocy. Znajomości z dzieciństwamają dobre i złe strony, do tych ostatnichnależy właśniezbytnie spoufalenie, któregomoże niepragnie sięwe wszystkichsytuacjach. Słuchaj, Sammówi cierpko. Omówimytę sprawępóźniej. Oczywiście, że musimy ją omówić podchwytuje Samzaczepnie. Wydostają się zzatłoczonego hallupoczty na schody przed nią,w obezwładniający upał. Straciliśmy tyle czasu zamiast leżeć na plaży mówiDominika. Łukasz zerkana zegarek. Dopiero jedenasta. Ale ja jeszcze nic nie jadłam. Zjemy coś po drodze. Jest tutaj niedaleko urocza cafeteria wtrącaAsmanpośpiesznie. My także wstąpimy. Przecież dopiero co wstaliśmy od stołuprotestuje Sam. Tylko pozwól sobie powiedzieć, że ty po jajecznicy naboczku, a ja po mojej szklaneczce soku. Mogłeś takżecoś zjeść. Nie rozumiem tego głodzenia sięrano,żeby potem i tak opchnąćswojąporcję. Nieopycham swojejporcji, tylko jem wtedy, kiedy mam na toochotę. Znajomości z dzieciństwa majątakże i to do siebie,żeprzenoszą w wiek dojrzały rozmowyprosto ze szkoły wzięte. OtoJeremi Strzemieński odpowiada z wysokości swojej pozycji społecznej na zaczepkę syna najnędzniejszego krawca w mieście, w dodatku młodszego od siebie o trzy lata. Babka naprawdę popełniłaniewybaczalny błąd biorąc go do pomocy w sklepie. Musimy przecież wreszcie spokojnie porozmawiać. Przez cały czasspokojnierozmawiamy. Jerome! Nadałem ten telegram, ale mam nadzieję, że nie byłpotrzebny, że ty to wszystko przemyślisz i sam oceniszswojeszaleństwo. Dominikai Łukasz postępująprzodem i na szczęście nie słyszątej rozmowy, bo chyba także się kłócą,Dominika zresztą z roztargnieniem; uliczka, którąschodząkumorzu, jest najbardziej uroczymmiejscem Torremolinos, deptakiem między dwoma rzędami sklepów, kawiarni i małych barów o różnych specjalnościach, możnadostać oczopląsu pragnąc wszystko obejrzeć, a nawet wystawarzeźnika sprawia wrażenie ekspozycji dzieł martwej natury i wymagałaby dalekiej od konsumpcyjnych zamiarów kontemplacji. Może oni dlategotak mało jedzą mięsa, myśli Dominika, że jest zapiękne,żeby je pożreć? Podziwia się je, zamiast smażyć i gotować. Sklepy konfekcyjne nastawione sąjuż na nadchodzącą jesieńi zimę, łagodniejszą tu niż w reszcie kraju, więc akcentują ją tylkodamskie botki zcieniutkiej skóry i kurtkiz jagniąt o śnieżniebiałych kołnierzach. Mam siedemset dolarów, myśliDominika. Siedemset dolarów w studolarowych banknotach, których nierozmieniła i nie roztrwoniła na fatałaszki inapiwki w hotelach, 244245. z mocnym postanowieniem przeznaczenia ich na kafelki do przyszłej łazienki w Warszawie. Do diabla z kafelkami,myśli, ktow końcu będzie je oglądać? Umyć się można i nad miednicą, przezilelat z rzędu myli się tak z rodzicamipodczas wakacji naMazurach i było całkiem fajnie. Ale co innego wakacje, pochmurnieje, a co innego całe długie życie. Niejest jednak nastrojona, żebymyśleć o "całym długimżyciu";kiedy nie ma humoru, wszystkoulega zawieszeniu, plany się rozłażą, a przyszłość jest białą ścianąbez widoków i drabiny, żeby się wdrapać i spojrzeć, czy jest cośpoza nią. Takie botki i jagnięca kurtka to by była natychmiastowapociecha! Boże drogi,kiedy jest się młodymi chce się coś mieć, niemożna siępocieszyć myślą, że będzie się to miało nastarość. Tapierwsza kurtka, myśli Dominika, jest akuratna mnie. Brązowąspódnicę mam, pasowałaby dobrze do beżowego zamszu. Chodżże wreszcie! mówi Łukasz. Nie pozwolisz mi nawet popatrzeć. Dotąd pozwalałem, ale widzę, że jesteśna to za słaba. Jestem na to za słabapowtarza Dominika nie ze zgodą, alez rozpaczą, I z rozpaczą rozstaje się zbeżową kurtką i botkami nawysokich obcasach,na których biegnie się tak lekko, jakby się byłołabędziemw balecie Czajkowskiego. Kupiłbym jej to wszystko, myśli Asman, ale niedobrze,jeśliw takich sprawach przychodzą człowiekowi na myśl przede wszystkim pieniądze. Na rogu małego pasażu, wpadającego w uliczkę, stoi chłopakina ogromnej patelni smaży puszyste naleśniki, przewracając jew powietrzu na drugą stronę. Swąd oliwy miesza 'się z zapachempomarańczowej konfitury, którą chłopak smaruje naleśniki przedzwinięciem ich w rulon. Dominika i tutaj przystaje. Zjemy sobie po takim naleśniku od razu proponujeAsman. Ja dziękuję! Bluing cofa się z godnością. Jeśli on, myśli,będzie jadł tennaleśnikpogryzając go po drodze,każę mu zrobićzdjęcie"! będę miałczym szantażować go do końca życia. Ja także dziękuję mówi Łukasz. I tylko Dominika iAsman biorą w palce ociekające oliwąnaleśniki i zaśmiewając się maszerują z nimi w dół uliczki. Ale jak 246 ll na złość nie ma w pobliżu żadnego fotografa, przed południemurzędują zazwyczaj naplaży i nie możnazrobićzdjęcia siwiejącemu(cóż stąd, że takpięknie siwizna jest siwizną) panu, towarzyszącemu oblizującej palce dziewczynie. Ale będę o tymopowiadał,myśli Sam, wszystkim, w Filadelfii i Nowym Jorku, w Paryżui Londynie. I dopiero później przychodzi mu namyśl, że Jeromemoże by nawet chciał, żebyto wszystko opowiadać, bo jednakjest to jeszcze młodość iniema w tym nicśmiesznego, że to jejostatniokruch, strzęp ciągnący sięza życiem; wyobraź sobie,powiedziałaby jakaś pani do swojej sąsiadki na którymś z koncertów, ten Asman, nikt tak porywająco nie prowadzi Missa SolemnisBeethovena, ten Asman, taki poważny i uduchowiony, biegłdeptakiem w Torremolinos z naleśnikiem w ręce, ileż on możemieć lat, żeby tak biec i zaśmiewać się przy tym. Pięćdziesiątsiedem! odpowiada zaraz tej pani Sam ipowtarzamściwie: pięćdziesiąt siedem, a zachowuje się jak smarkacz przytejmłodejdziewczynie, oczywiście ona jest motorem całej tej historii,gdyby jej tu nie było, postępowałby statecznie obok niego, dwóchstarszych panów, mających swoje lata i swoje ustalone miejscaw społeczeństwie. W tej chwili statecznie obok niegopostępujeten młody Polak i Sam wreszciezaczyna pojmować, żejest tosprzymierzeniec, bezsilny na razie tak samojak on, ale jednaksprzymierzeniec. Niech się pannie martwi mówi nagle, tracąc do resztypoczucie taktu, które już kilkakrotnie opuszczało go tego dnia. Ale Łukaszsię nieobraża. Przeciwnie, to żałosne pocieszeniewyzwala w nim pragnienie jeszcze bardziej żałosnego wyznania. Pomagałem ojcuw pracy nad tym projektem, zaktóry dostałnagrodę w Limie. Ja i Helena, moja koleżanka, bardzo zdolnyarchitekt. Bez naszej pomocyprojekt niebyłby gotowy na czas. Musiał to komuś powiedzieć i Sam to przede wszystkim pojmujez tych gorączkowo wypowiedzianych zdań. Żal mu chłopaka,chciałby goobjąć iprzytulić do swojej tłustej piersi, ale równocześnie łapiesię na tym, że i Asmana mu żal. Niech go diabli! myśli,dlaczego właśnie mi go żal, kiedy biegnie terazdeptakiem ku morzuz naleśnikiem wręce i tądziewczyną przy boku, biegnie śmiejąc się,chyba znowu szczęśliwy, chyba znowu, jeszcze raz szczęśliwy -i skąd bierzesię myśl, że takim go zapamięta, że takim będzie go 247. zawsze widział, nie na podium w uroczystym fraku, ale w wyświeconej zamszowej kurtce i z ociekającym oliwą naleśnikiemw ręce, z biegnącą obok niego dziewczyną, dzięki której tak bardzozachciało mu się żyć. XVI Bardzo bym chciaławiedzieć, czym to się skończy mówiHarriet. Co? Pyta Ingrid. To właśnie! Harriet patrzy na plecy Asmana,siedzącegoopodal przy stoliku i pochylonego ku Dominicew intymnejrozmowie. W pięknej recepcjihotelu"Yersalles" w Grenadzie jestrównież znakomicie urządzony i wyposażony bar z kilkomastolikami, które odrana do wieczora okupują goście. Najchętniejpija się tu szampana podmalutkie zakąseczki z mariscos, jest to,jak głosi napis nad barem, specjalność zakładu iwłaśniekelnerniesiena tacy ku stolikowi Asmana butelkę, nie otwartą, aleprzygotowaną już do otwarcia, i póimiseczek czerwonych krabów. Właśnie to! powtarzaHarriet, wściekła na siebie, naIngrid i Hjalmara, na dwóchhiszpańskichchłopaków wreszcie,którzy także w poczuciuklęski im towarzyszą. A ten idiotaoczywiście wciąż słucharadia! dodaje. Kto? pyta znów Ingrid, nie tak bardzo przejęta niezgodnym z życzeniami przyjaciółki rozwojem wypadków. Ty chyba naprawdę jesteś niedorozwinięta! Nie wiesz kto? W Polsce dzieje się corazgorzej. Podobnonie ma już chleba. Jest. Tylko ma podrożećprostuje Manuel. Ty takżesłuchasz radia? zironią pyta Harriet. Zaraziłwas tym ten Polak. Kiedy się ranogolę, słucham zawsze komunikatów wyjaśniaManuel. Wszyscy patrzą na jego brodę, znówzabarwionągranatowym odcieniem przebijającegozarostu. Szkoda. myśli Harriet;pilnującbezskutecznie Dorainiki,jakoś właściwie zmarnowało się te wszystkie dni, a ci Hiszpanie nie sąw końcu najgorsi, i czy to niegłupie, że są we dwie wierneHjalmarowi, możnapęknąć ze śmiechu, zastanawiającsię nad tym. Mapodrożeć chleb dodajeCarlos i wszelkie artykułyzbożowe. Chłopi odmawiajądostaw zboża do miasta. Dlaczego? pyta Ingrid. Obserwując gości, kręcących sięporecepcji, nie patrzy na nikogo ze swego towarzystwa itylko odczasu do czasu włączasię pytaniemdo rozmowy. Nie opłacaim się tłumaczy zniecierpliwością Harriet. Dominika mówiła przecież,że Polska jest krajem, w którymnic sięnikomu nie opłaca. Ale wciąż nie rozumiem dlaczego. Tego niktnie rozumie, o tym także mówiła. Najmądrzejsiprofesorowie uniwersytetu łamią sobienad tym głowę. Mój tata by im coś poradził mruczy Ingrid. Nieprzykłada rękido niczego, co bymu się nie opłacało. Rozlega się charakterystyczny odgłos wystrzelenia korka zbutelki szampana,zwracają wszyscy głowy ku stolikowiAsmanai patrzą, jak pieni się nalewane w wysokie kieliszki wino. Może takżesię napijemy? proponuje Hjalmar. Już nie warto! Harriet nie pozwala przywołać kelnera. Na Sacromonte u Cyganów na pewno dostaniemy coś do picia. Jedziemy, jak tylko wrócą Amerykanie z zakupów. Mam już dosyć oglądania flamenco mówi Ingrid, przyglądając sięwciąż temu, co dzieje się w hallu recepcji. Właśniejakaśstarsza dama w słomkowym kapeluszuwypija dwa koniaki przyladzie baru. Odsuwa półmisek z zakąskami. Wszędzie nampokazują flamenco. W każdym mieście. Bo to mabyć atrakcja dla was! uśmiecha się Carlos. Aledlaczego my musimy przy tym cierpieć? O czym on z niąrozmawia, ten Asman? myśliHarriet. I w jakiwłaściwie sposób potrafił zabrać ją z ich towarzystwa? Jużw Maladze, gdzie zatrzymali się po drodze z Torremolinos do Grenady,chodził z niąpo portowychuliczkach, zawsze wyprzedzając Polakai impresaria,który wyraźnie działał mu na nerwy. A gdzie on terazjest? Przecież powinien tu być, u diabła, ipatrzeć, co się dzieje. Niezabierze go stąd na koncerty, jak długo ona tu będzie. Jedynanadziejaw tym, że jutrzejsza rozmowaz Madrytem, którą obiecałaPolakowi panna Gibson, zmuszona przez niego do interwencji, 248249. spowoduje wreszcie przyśpieszenie naprawy fiata i tych dwojeruszy wreszcie do domciu. Ale to także nie oznaczało pomyślnegorozwiązania. Dominika z Asmanem, czy Łukaszem, była wciążDominika należącą do kogoś, a powinna być sama, znękana swoimłakomstwem wobec świata, ale zdana wyłącznie na siebie w jegozaspokajaniu. Tylko wtedy, tylko wtedy można bymieć nadzieję. Do hallu wpada nowygość, właśnie lak nie wchodzi, alewpada w wyraźnym pośpiechu, od razu zmierzającdo lady recepcji. Jest to młody człowiek ojasnych włosach, co w Hiszpanii zwracanatychmiast uwagę, wysportowanej sylwetce i bardzo niedbałymubraniu,zupełnie bez bagażu,tylko z okularami przeciwsłonecznymi w ręce. Amerykanin albo Anglik, bo w tym językuzwraca siędo recepcjonisty z nieopanowanym rozdrażnieniem. Obserwuje gotylko Ingrid, przechyliła się nawet do przodu, żeby go lepiejwidzieć,poprawiła okulary na zaczerwienionym od słońca nosie. Zniecierpliwiona wymiana zdań przybysza z recepcjonistą trwadługą chwilę, widocznie młody człowiek niezbyt jasno się wyraża,zapominając, że nie jest w swoim kraju, albo recepcjonista niezna zbyt dobrze angielskiego, przywołuje w końcu kolegę i dopiero wtedy, niejako korzystając z tej przerwy, Ingrid mówipółgłosem: Pyta o Asmana. Kto? Harriet od razu zwracasię ku recepcji. Ten facet wpomarańczowym wdzianku. Pyta o Asmana, alerecepcjonista jakoś nie może go zrozumieć. Mogłaśpokazać,że Asman tam siedzi. A siedzi tam? pyta powoli Ingrid zezjadliwą uciechą. Odwracają sięwszyscygwałtownie ku stolikowi dyrygenta, alenie ma przy nimani jego, ani Dominiki. Nie ruszone krabyczerwieniejąna półmisku, szampan jeszcze pienisię wkieliszkach. Ależ był tuprzed chwilą! woła wezwany napomoc kolegarecepcjonisty. Niechpan zapyta kelnera w barze. Nie będępytał żadnego kelnera. Miody człowiek wyciągaz tylnej kieszeni spodni jakiś banknot, przywołuje boya. Proszęzapłacić taksówkę. Sama Bluinga także nie ma? zwraca się dorecepcjonisty. Pan Bluing pojechał na lotnisko. Zdaje się,że właśnie popana. 250 Musieliśmy się rozminąć łagodnieje młody człowiek. .Zmierza prosto ku stolikowi, opuszczonemu przez dyrygenta, siada, wypija wino z obydwu kieliszków, nakłada sobiewzgórek (arabów natalerzyk. Aha! woła wstronę recepcji. Proszęo pokój niedaleko apartamentu ojca. Na jak długo? również przezcałą długość hallu pytarecepcjonista. Na jednąnoc. Jutro muszę być z powrotemw Londynie. O, jest panBluing! recepcjonista zwraca się ku wejściu, [jakby spostrzegł w nim najdroższą istotę, Jest pan Bluing! Tutaj! Tutaj! woła młody człowiek od stolika, wymachując Itrzymaną w dłoni serwetką. Jack! Sam, spocony i zziajany, przeciska się między stolikami ciasnego baru. Jack! Przecież wyjechałem po ciebie naE lotnisko! Musieliśmy się rozminąć. Czekałem aż doostatniej walizki wsali odbierania bagażu. Nie miałem żadnego bagażu. Zupełnie nic. Żadnej torby podróżnej? Po co? Kiedy tylko dostałem telegram, wskoczyłem w taksówkę i pojechałemna lotnisko. Postarasz mi się tylko o szczoteczIkę i pastę do zębów. Dziękuję! Dziękuję ci,że przyjechałeś. Jesteś mi winien pięćdziesiąt dolarówzataksówkę. Byłem'w czterechhotelach, zanim tu trafiłem. Nie mogłeś podać adresu? Sam go nie znalem. Wiedziałem tylko, że ojciec z Torre' molinos jedzie z tą wycieczką do Grenady. Z jaką wycieczką? Io co chodzi? Pojutrze gram z TillemWildersonem, wiesz chyba, co todlamnie znaczy. Wiem i dlatego jeszcze raz ci dziękuję, że przyjechałeś. Sam. wycierachustką mokre odpotuczoło i szyję. Napij się szampana mówi Jack. , Zdążyłeś już cośzamówić? ,To nie ja. Toojciec siedział przy tym stoliku. , Gdzie jest? Nie wiem. Może wyniósł się,kiedymniezobaczył, może miał właśnie zamiarwyjść. Recepcjonista twierdzi, że tu właśnie siedział. lII jak widać nie sam. 251. Nie sam potwierdza Bluing. Wypija duszkiem szampana. nalanego mu przez Jacka w kieliszek Dominiki i wciąż wycierazlane potem czoło. Uciekł znią, myśli Harriet, przysłuchująca sięwraz zresztąswego towarzystwa rozmowie Amerykanów. Uciekł z nią i oczywiście nie zjawią się na Sacromonte albo będą w innej niż calawycieczka cygańskiej grocie oglądać i tańczyć flamenco. Ale coz Łukaszem, czy wyciągnęli Łukaszaz autokaru, gdzie zapewnesłuchałradia? Uważa wciąż, że to ważniejsze niż pilnowanie tejidiotki, jest pewien, że ją stąd zabierze i wszystko się skończy, niechce strzępić sobie nerwów, a może tylko udaje, gra ten kamiennyspokój i obojętność, która już dla wszystkich zaczyna być denerwująca. Słuchaj, on zwariował! mówi Bluing do Jacka. Kto? Twój stary. Przez tyle lat nie miałem z nim żadnego kłopotui nagle. Musiałem, musiałemcię sprowadzić! Powiedz wreszcie, o co chodzi. Wariować można, że takpowiem, na różne tematy, Nie chcesię zgodzić na dodatkowykoncert w Londynie. Hm.. Ma prawo. Może czuje się zmęczony? Ja także, kiedynie jestem w formie. Ale to jeszcze niewszystko. W ogóle nie chce jechać nakoncerty w Paryżu, Brukseli i Londynie. Jack odkładana talerzyk niesiony już do ust kawałek kraba. W ogóle nie chce jechać? Nie. Wiesz dlaczego? Powiedział, że nie chce mu się pracować. Może. jest chory? zaniepokoił się wreszcie Jack. Jakby był chory wybucha Sam to by nie tańczyło czwartej rano flamenco! Z kastanietami! Szkoda, żeś tego niewidział. Szkoda uśmiecha się Jack. To niejest wcale wesołe. Twój ojciec zwariował na stare lata,Jack! I jeśli ty nie sprawisz,że zobaczy całą śmieszność swojejsytuacji. Dziewczyna? pyta Jack wciąż z uśmiechem. A jakmyślisz? Kto tu siedział z nim przy tym stoliku? Harrietnie jest już ciekawa, copowie impresario dyrygentao Dominice, samama wyrobione o niejzdanie; interesuje ją tylkoklęska tej dziewczyny, choć nie życzy jej źle,na pewnonie życzy jejźle,ale takie jest życie ktośzyskuje, kiedy ktośinnytraci. Otocala sprawama się jakby ku końcowi. Impresario po tosprowadziłsyna Asmana, żeby wspólnymi sitami wyprawić go na koncerty. Tobędzie piękna rozmowa! Chciałabym miećbilet na ten spektakl! mówi. Na jaki spektakl? pyta nie tylko Ingrid,ale i wszyscy przystoliku. Na ten, który się tu rozegra. Mam na myśli Grenadę, możenawet pieczary na Sacromonte. Hjalmar! Zamów jednakszampana. Nie pojedziemy tam z Amerykanami, pojedziemypóźniej. Pocomamy się nudzićwciąż w tym samym towarzystwie? Lukas! mówi Ingrid. Gdzie? Stoi przy drzwiach i rozgląda się. Pewnie szuka Dominiki. Hej! Lukas! woła Hjalmar. Tu jesteśmy! Łukasz podchodzi wolno, siadana podsuniętym krześle. Dominika pojechała z całą grupąna zakupy mówiHjalmar, uprzedzając ewentualną informację Harriet, czy Ingrid,i robi mu się głupio i przykro,gdy Łukasz potwierdza skwapliwie. Wiem. Te dziewczyny muszą wciążcoś kupować włącza siępośpiesznie do rozmowy Carlos. I jemu jest głupio,i Manuelowi,któryzaraz dodaje: My niepragniemy tylurzeczy. Japotrafię przez rok chodzićw jednej parze spodni. Potrafisz,ale nie chodzisz, bo nie musisz zauważasceptycznie Harriet. I ona podtrzymujesztucznie tę rozmowę, niesądziła, że chłopcy tak się zachowają, ale niewiadomo dlaczego jestim za to wdzięczna. Dostałeś list z domu? pyta Łukasza. Nie,to od ojcaz Limy Łukasz dotyka kopert, którewsunął do kieszeni koszuli na piersi. Ten zWarszawy jest odkoleżanki. Są jakieś pomyślniejsze wiadomości? Raczej nie. 252253. Rozmowa się urywa, na szczęście kelner przynosi szampana,uczestniczą w pozornym napięciu w ceremonii otwierania butelkii nalewania pienistego wina do kieliszków. Nauczyłam się w Hiszpanii pić szampana bez żadnej okazji mówi Harriet. Co to znaczy bez żadnej okazji? pytaCarlos. Bo my pijemy szampana na powitanie Nowego Roku, naimieniny albo urodziny, na weselnych przyjęciach. Manuelpodnosiw górę kieliszek z musującym winem. Bo u was szampan nie rośnie. U nas rośnie, więc pijemy gowtedy, kiedymamy na niego ochotę. Wypij, Lukas! prosiIngrid. Przysunęła się do Łukaszai, swoim zwyczajem przyglądając mu sięz bliska krótkowzrocznymioczyma, gładzi go łagodnie po ramieniu. Wiesz co? Pojedźz nami na Sacromonte. Chyba będę musiał pojechać z. wycieczką. Nic się nie stanie, jeśli raz sięurwiesz. Ingridwciąż gładziramię Łukasza, zagląda mu w oczy. I Dominice też to dobrzezrobi. Co Dominice dobrze zrobi? pyta Łukasz drętwo. Jak sobie trochę za tobą potęskni. Dziewczyny są już takie,możesz mi wierzyć. Ależ oczywiście, że pojedzieszz nami decydujeHarriet,a chłopcy jej przytakują, robi się nagle serdecznie, trochę za głośno,ale zawsze jest trochę za głośno, kiedy pije się szampana. Hałaśliwość nim obudzona ma swój wdzięk i nikt nie bierze jej za złe, conajwyżej dwóch Amerykanów przy sąsiednim stoliku, pochłoniętych swoją kłopotliwą rozmową, przerywa ją na chwilę i patrzyw zamyśleniu na rozbawione towarzystwo. To syn Asmana mówi Harriet, choć Hjalmarmiałnadzieję, żepowstrzyma się od tej informacji. Łukasz odwracasię powoli. Syn Asmana? powtarza z brakiem zainteresowania, którywszystkich zatrważa. Więc Harrietdodaje zrównie źle zagraną obojętnością: Pewnie miał jakiśmecz w Hiszpanii. Bo to ten Jack Asman,tenisista, wiesz? Wiem mówiŁukasz. I pyta: Widział się już z ojcem? 254 Nie. Słyszałam, jak pytało niego w recepcji wyjaśniaIngrid. Dopiero co przyjechał z lotniska. Ale pojutrze gra w Londynie z Tillem Wildersonem, sązapowiedzi w prasie. Interesujeszsię tenisem? Jak każdą inną dziedziną sportu. Jackzmęczonym wzrokiem patrzy na Bluinga. Myślisz, że go gdzieśznajdziemy? Musimy go szukać! podrywa się od stolika Sam. Podejrzewam,że to potrwa. Powiedziałem ci, pojutrze mam mecz w Londynie! Jackpodnosisię także. Czy rachunek zapłacony? zwraca się dokelnera. Nie, proszępana stwierdza chłopakz ukłonem. Zapłać! mówi Jack do Sama. Ja? A ktomnie tu sprowadził? Uprzedzamcię, że za pokój płacisztakże. I zwracasz koszty podróży. On za to wszystkozapłaci mruczy Sam i dodaje głośniejw stronękelnera: Niech pan to zapisze na rachunek panaAsmana. Którego? pyta kelner już zorientowany w sytuacji. Starszego oczywiście. W jakiejś małej i najbardziej oddalonej od uczęszczanej trasycafeterii na Sacromonte Asman zamawia to samo, czego nie zdążyliz Dominika spróbować w barzehotelu "Versalles"szampanai półmisek krabów. Musimy zaraz wracać niepokoi się Dominika; pozwoliłasię porwać z hotelu, ale teraztego żałuje, falebuntu i strachuuderzają jej na przemian do głowy. Nie wierzy, że to przez niąAsman nie chce jechać na koncerty; wie, że cala . wycieczka jest tegozdania, ale uważa,że toabsurd i zwykłe plotkarskie wyolbrzymienie nicnie znaczących faktów. Musimy zarazwracać! powtarza. Asman kładzie dłoń na jej ręce, wspartej o stolik. Już to kiedyśzrobił,w uroczym lokaliku w Sewilli, kiedy czekali na konieccorridy, ijeszczepamięta zatrwożenie tej zaciśniętej piąstki. 255. Tak, musimy zaraz wracać powtarza cicho. Pani doWarszawy,ja do Filadelfii,i dlatego teraz się nie śpieszmy. Wszystko jest nieważne wobec tej determinanty, proszę panią o tak mato. O co mnie pan prosi? pyta coraz bardziej przerażona Dominika. Tylko o to,żeby panize mną była. Jak długo jest to możliwe. Mam nadzieję, że nieprędko naprawią ten wasz samochód. Tutajjuż coraz rzadziej spotyka się ten model. Panna Gibson ma jutro dzwonić wtej sprawie do Madrytu. W ogóle zostawcie go tutaj, kto dzisiaj jeździ takimi wozami? Kupię wam nowy nie, nie! Asman przytrzymujeszamoczącąsię dłoń Dominik! Niech pani od razu się nie buntuje. Zwróci mipaniwartość tego wozu w kilimach. Zamówię u pani kilimna całąścianę i przyśle mi go pani do Filadelfii. Dominikagwałtownie kręci głową. To niemożliwe! Dlaczego? Łukasz nie wsiadłby do tego wozu. Jeszcze raz pytam dlaczego? Na całym świecie mówi sięo tym, że wszyscy Polacywyjeżdżają z kraju głównie po to, żebywrócić dobrym wozem. Widzi pan, że nie wszyscy mówi,jednak z jawnymsmutkiem, Dominika. No ico byHiero na to powiedział? Jego ojciec? Tak. Dominika milknie. Ale znów nie napisał,kiedywraca z Limy. Zastaliście pocztę w Grenadzie? Mówiłam panu już wTorremolinos, że musimy jechać doGrenady, nawet gdyby samochód był już naprawiony,bo iu mogączekać na nas listy i pieniądze. I czekały. Ale Łukasz po razpierwszy nie przeczytał mi listu od Hiera. Pewnie jeszcze to zrobi. Chyba nie. I wiem dlaczego. Bo nienapisał, kiedy wraca. Czy. to ma jakieś większeznaczenie? Och, pan nicnie rozumie z tego, co się unasdzieje! Skądmam rozumieć? pyta Asman cicho. Wciążtrzymadłoń na ręcedziewczyny i czuje jej drżenie. 256 Dominika pochylasięku niemu. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, żetegonie da sięłatwo naprawić, nie da się łatwo odrobić. Tego myślenia, żeojczyzna jest tam, gdzie jest dobrze. Tychkalkulacji, za które nieponosimy odpowiedzialności. Skazani jesteśmy na nie jak naupokarzającą banicję Na banicję. powtarza Asman. Może nie powinna paniażtak tego nazywać. A jak tonazwać? Jak nazwać to, co się z nami stało? Wszyscychcą dobrze, anic z tego nie wychodzi. Ludzie nienawidzą sięwzajemnie. Miastowi nienawidzą chłopów, bo niedostarczają tylejedzenia, żeby zapchać gębę miastu, bo sami piją nie odciąganemleko,jedzą nie solone masło i, nie odstawiając zboża, wykupują zesklepów chleb z importowanego ziarna. Chłopi nienawidzą miastowych, ponieważ nic w mieście nie mogą kupić, ponieważ za ichmleko, mięso, ziemniaki i zboże miasto chcedawać im tylkopapierowe pieniądze. Młodzinienawidzą starych, bo źle rządziliinie umierają, żeby im zrobić miejsce. Starzy młodych za to, żeuważają, iż wszystkoim się należy. Mój Boże. szepcze Asman przerażony, ale i czemuśzmieszany wybuchem Dominiki. Dlatego nic pan nie rozumie z tego, co dzieje się w Polsce. Naprzykład możepan sobie wyobrazić,że jeśli chce pan coś naprawić,musipan mieć na to nie tylko pieniądze, alei wódkę? U nas zawszestoi wkredensie pół litrawódki,tak zwanej awaryjnej dla któregośz panów fachowców. Mama nie pozwalajej ruszać,bo anuż zatkasię kran albozepsuje się samochód. Tu można by się uśmiechnąć, ale Asman nie majakośna toochoty. To przecież się zmieni mówi. To musi się zmienić. Alekiedy? wybucha znów Dominika. Czy wie pan, jakszybko'mija życie? To ja właśnie wiem, a pani zaledwie sobie wyobraża. Przepraszam. Dominika cichnie, ogarniają przykre uczucie nietaktu, którego się dopuściła wobec tego pana o siwiejącychwłosach, skąd jejsię teraz nagle wzięło to wytarte powiedzenieo szybkomijającym życiu;kiedy człowiek nie jest szczęśliwy, wcaletak szybko nie mija, tylko wlecze się niemrawo jak ogon za starym 257. kotem. Przepraszam mówi jeszcze raz. Weselej spędziłbypan ten wieczór z panną Gibson albo panią Brook. Niech mi pani na cośpozwoli prosiAsman. Dominika sztywnieje. Na co? Żebym mógł dotknąć pani twarzy. Proszę! Raz jeden. Dominika cofa się, wysuwa rękę spod dłoni Asmana. Dlaczego? szepcze. Nie wiem dlaczego. Aleniedługo rozejdziemy się wdwiestrony świata, a może niebędę już miał okazji, żeby panią o toprosić. Ale dlaczego? powtarza Dominika i nagle jej oczy stają sięwilgotne,a usta zaczynają się trząść. Pochyla się jednaknadstolikiem, przybliżasię ku Asmanowi, a on unosi rękę i tymidwoma palcami, którymi zamyka zawsze frazę w orkiestrze, dotykapoliczków dziewczyny, ich zaczerwienionej od słońca wypukłościpod oczyma, pod tymi nagimi, nie powleczonymi czarną kreskąpowiekami, unoszącymi się zwykle ku górze, gdy Dominika śmiejesię, mrużąc oczy. Ale teraz się nie śmieje, terazwstrzymuje oddech i łzy słucha, jakpełnaczułości dłoń przesuwa się kudołowi jej twarzy, lekkim muśnięciem obejmuje jej podbródek i nadłużej zatrzymuje sięna ustach. Niewie, dlaczego to czyni, aleporusza wargami i jest tojakby pocałunek, z któregoobydwojezdają sobie sprawę. Oczy Asmana rozszerzają się i ciemnieją, jej coraz bardziej lśnią wilgocią. Jestcicho (to nic, że zbufetudochodzi szczęknaczyń), uroczyście inad wszelki wyraz smutno. O, mój Boże! mówi Asman. Mój Boże! Dominika cofa się ijego dłoń trwa przez chwilę zawieszonaw powietrzu,jeszcze zachwycona tym, czym ją obdarzono, porażona niespodziewanym szczęściem,zadziwiona jego gwałtownością. Dopiero po chwiliAsman opuszcza ją na stolik izamyka, zaciskapowoli. Kelner przynosi tacę zszampanemi krabami, i jest to momentłagodnego powrotu do rzeczywistości. Szampan ma dobrą temperaturę, kraby są należycie jędrne. I pomyślećmruczyAsman że wszyscy nas teraz szukają. Niespodziewanie zaczynato bawić również i Dominikę. Uśmiecha się, trzymając kieliszek przyustach i nie przestaje się uśmiechać 258 pijąc musujące, trochę cierpkie wino. Niech się dzieje, co chce,myśli, raz w życiuprzydarza jej się coś takiego i Łukasz nie możemieć pretensji, że nie jest teraz z nim, po co poszedł znów do radiaw autokarze i zostawił ją w barze hotelu. Dlaczego pani sięuśmiecha? pyta Asman. Cieszę się, że wszyscy nas szukają. Pierwsza odnajduje ich panna Gibson; pod pozorem zwiedzeniacałego wzgórza przegoniła swoją wycieczkę przez wszystkie pieczarynaSacromonte,starszympaniom aż w głowie się kręci odflamencow coraz to innym wykonaniu i z ulgą przyjmują kończącynoc postój wlokalu,który wybrał dla siebie Asman. Pani powinna pracowaćw Scotland Yardziemówi doSybill. PannaGibson jest bardzoz siebie dumna. Mam rozliczne zalety. Niedoceniałemich. Jeszcze będzie pan miałokazję je docenić. Obecna zupełnie miwystarcza. Istotnie, dziękizwiadowczemu talentowi pannyGibson, gdy dolokalu wkracza Harriet ze swoim towarzystwem sytuacja wydajesię nader poprawna: Dominika tańczy zeScottemLesterem, Asmanz Sylwią Brook. Łukasz nawet o nic nie pyta, przeżywauspokojenie. jak prysznicpoupalnym dniu, choć w pozbawionej klimatyzacji pieczarze temperatura jest wysoka i najbardziej ryzykownedekolty nie ochładzają spoconych ciał. Tyle jest teraz wszędzie goliznymruczy Scott Lester żeczłowiek prawie zapomniał,czym jest prawdziwa nagość. Patrzyz wysokości swegowzrostu na czerwono-szafirowe kokardki naramionach Dominiki. Rozwiązałbym je jednym szarpnięciem, myśli. Nieokiełznana namiętność zwierząt, wśród których wiele przebywał, budziła w nim zawsze podziw i zazdrość. Nie chce się pani przejść po świeżym powietrzu? pyta. Nie. Nie jestpanigorąco? Nie. Idiotka, myśli Lester, mała idiotka! Ostatni odkrywają kryjówkę Asmana Bluing i Jack,corazbardziej wściekły; nieprzespana noc przed podróżą i meczem nie 259. wróży dobrej formy. Spostrzegłszy ojca, tańczącego z panną . Gibson, od razu chceruszyć w ich kierunku. Zaraz mu ją wybiję z głowy mówido Sama. Choćtrzebaprzyznać,że gust ma dobry! To nie ona powstrzymuje goBluing. Nie ona? Nie. Widzę tu same starsze panie. Są i młodsze. Samczeka długą chwilę, żeby wśródtańczących ukazała się Dominika. Tańczy z Juanemi tworząpiękną parę. To ta! mówi do Jacka. woli ojca niż tego hiszpańskiego pięknisia? Nie wiem, kogo woli bo w ogóle jest tu ze swoimchłopakiem, również Polakiem. To Polka? Przecież mówię, że Polka. Jack siada na krześle przy jakimś zastawionym i tylko na czastańca opuszczonym stoliku. Bluing również siada. Właściwie, co ja mam mu powiedzieć? wybucha Jack. Po co mnie tu ściągnąłeś? W tobie cała nadzieja. Dobre sobie. Nadzieja! Jack posępnie przygląda siętańczącym, ojciec go jeszcze nie zauważył, rozmawia z ożywieniem ze swoją partnerką, dobrze wygląda, myśli Jack, świetniemu zrobił ten urlop i mógłby z nowym zasobem sił wrócić jużna estradę, zawsze mówił, że dobra forma pomnaża radość pracy; odziedziczył to po ojcu, lubił wspominać tylko te mecze,podczas których dobrze się czuł, ciesząc się piłką i bieganiempo korcie. Jak ja mu to powiem? zastanawia się po razpierwszy, od kiedy dostał telegramod Bluinga. Wydawało musię to całkiem łatwe. Słuchaj,stary,mógłby mu powiedzieć,przestań sięwygłupiać. Przez tyle lat pracowałeś na nazwisko,któremasz, i byle conie powinno tego zniszczyć. Terazz niewiadomego powodu wydaje mu się to niemożliwe. Ojcieczapyta przede wszystkim skąd się tu wziąłeś? I zamiast atakować,zostanie sam zaatakowany. Będzie musiał powiedzieć o telegramie Sama i pewnie rozpęta się awantura, która niczym dobrymskończyćsię nie może. 260 Nie kapcaniejtak, Jack! mówi Bluing. Siedzisz tui kapcaniejesz w oczach. Po coś mnie tu sprowadził? Odwagi, Jack! Teraz jest odpowiedni moment. Znowubędątańczyć oboknas. Ale Asman pierwszy dostrzega syna i prowadzącza sobąpannę Gibson, z najwiarygodniejszą radością wyciąga do niegorękę. Jack! Stęskniłeś się zaojcem! Cieszę się! Jak mnie tuznalazłeś? Ty stary łgarzu, myśli Jack,wymieniając z ojcempocałunek. Głowę daję, że czmychnąłeś z hotelowegobaru, kiedy tylkospostrzegłeś mnie w progu recepcji. Ale uwierzmy obydwaj, że taknie było. Małe kłamstewka ułatwiają każdąsytuację. Oczywiście, że się za tobą stęskniłem! odpowiada. I skorzystałemz tego,że Sam podał mi, gdzieprzebywasz. Ach, jestem mu wdzięczny zato! Asman rozjaśnia sięuśmiechem, klepieBluinga po ramieniu. Kochany, dobry Sam! Nie wiem,co bymrobił bez niego. Usta Sama rozciągająsię w nieokreślonym grymasie, ale żadenz Asmanównie zwraca już na niego uwagi, teraz cale ichzainteresowanie skupiana sobie panna Gibson. Opiekunka naszej wycieczki! A to mój sławny syn! Niech ojciec nie przesadza burczy Jack, choć Sybilljestwyraźnie w jego typiei'chciałby sprawić na niejjak najlepszewrażenie. Do zadowolenia z siebie brakuje mi jeszcze wygranegomeczu z Tillem Wildersonem. Och, na pewno panwygra uśmiechasiępanna Gibson. Grampojutrze dodaje Jack z naciskiem. Gdzieś tutaj? pyta ojciec. W Madrycie? Nie. W Londynie. Iwłaśnie myślałem sobie. głos Jackanabiera tonu dawnych, dziecinnych próśb o wspólnąpodróż. Myślałem, że moglibyśmyrazem pojechać. Ale ja nie jadę do Londynu od razu przerywaAsman. Nie? Nie. Najpierw mam koncert w Paryżu,potemw Brukseli i nakońcu w Londynie. Nie zdecydowałem sięzresztą, czy tamw ogólepojadę. 261. - Co znaczy nie zdecydowałeś się? wybucha dyszkantemSam, wkraczając jednym skokiem między ojca i syna koncertyzaplanowane od roku, umowy podpisane, afisze rozlepione, zawiadomiona telewizja i prasa a ty się nie zdecydowałeś? Słyszałeś,Jack, tak? I czy ja mogę mieć zdrowie? Czy ja mogę mieć zdrowiedo tego człowieka? Sam! Asmandotyka łokcia Bluinga, jakby miał zamiar gowyprowadzić. Jesteśmy w towarzystwie! Panna Gibson nie ścisza głosu Bluing doskonale się wewszystkim orientuje. Ale mimo to nie musimy jej zawracać głowy swoimisprawami. Gdybym mogła w czymś pomóc. szepcze pannaGibson,pozornie speszona, ale w gruncie rzeczy uradowana, że oto znalazłasię wsamym oku cyklonu. Czy moglibyśmy wyjść na świeże powietrze? prosi Jackojca. Chciałbym porozmawiać. Ależ oczywiście pogodnie zgadza się Asman. Niewidzieliśmysię dość dawno. Zupełnie nie wiem,co u ciebie słychać, Zostawiają w towarzystwie Samanie zachwyconą tym pannęGibson i wychodzą między krzewy rosnące wokół cafeterii. Odurzającyzapach i graniecykad nie pozwalajązapomnieć, że sąw Hiszpanii. - Dziękuję ci, że przyjechałeśmówiAsman do syna. Zawsze potrafiszpowiedzieć coś takiego, co człowieka obezwładnia. Poczekaj, nie skończyłem zdania dziękuję ci, że przyjechałeś, ale niepotrzebnie to zrobiłeś. Sam jest tak zaniepokojony. Od razu domyśliłem się, że to jego pomysł. Cowłaściwienapisałw telegramie? Że zwariowałeś, tylko tyle. Asman uśmiecha się w mroku. Być może ma rację. Nieżartuj. Nie żartuję. Aleto jest cudowny stan. Będzie trwał jeszczetrzy, cztery dni i nie powtórzy się więcej. Ale zatrzy dni masz pierwszy koncert. W Paryżu, tak? 262 Tak. I nic na to nie poradzę. Jakkolwiek istnieje pewnamożliwość. zła dla mnie możliwość, że przestanieistniećpowód,który mnie tu zatrzymuje. Sam ci nie mówił, że pannaGibson, którą właśnie poznałeś, ma dzwonić jutro do warsztatówsamochodowych? Ma przyśpieszyć naprawę pewnego fiata, zgniecionego w Madrycie między moimwozem a autokarem wycieczki,z którą przypadkowo. tak, przypadkowo podróżuję. Sam napewno mówił ci o tym. Owszem, wspominał. Otóż. gdyby fiat był gotowy pojadę nakoncerty, ale jeślinie. Jack poszukał wciemności rękiojca, ścisnął jąw swoichmocnych dłoniach. Przecież ty się ośmieszasz. Ojcze! Zapada długie, ciężkie milczenie, głośniejgrają cykady, lekceważące rytm wybijany przez perkusję, górującą swym ostrymdźwiękiem nad całą orkiestrą. Przepraszam, nie chciałem tego powiedzieć gorączkowoszepcze Jack. Ale chodzi mi ociebie. Nie mogę nato pozwolić. Muszę ciębronić, skoro ty sam. Mój chłopcze! Nie, nie nie zbędziesz mnie tymi czulostkami. Muszę ciębronić, masz tylko mnie i nikomu tak nie zależy na twoim dobrymnazwisku. Bo jest także twoje. - Oczywiście,bo jest także moje. Ipodwójnie muszę o nie dbać. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł kiedyś odwołaćmecz! Asman znowu uśmiechasię w mroku. Jackzaczyna go wzruszać. Bał się, że gorzej potoczy się ta rozmowa, a oto Jack go wzruszai nie ma, naprawdę nie ma mu za złe, że przyjechał. Tak, onnieodwołałby nigdymeczu, teraz nie, jeszcze nie. Szczęśliwie niewiedzący nic o filozofii, literaturze i muzyce uważał tenis zanajwiększeosiągnięcieludzkości. Na zachęty,żeby jednak zacząłcoś studiować, żeby bodajcoś przeczytał od czasu do czasu,odpowiadał wzruszeniem ramion i jakże słuszną wswojejdoskonalej racjiuwagą, żenikt zapewne nie miałby odwagizarzucić Einsteinowi czy Faulknerowi, że nie grają w tenisa. Tak,Jack nigdy nie odwołałby meczu. Teraz nie, jeszczenie. 263. Czy wiesz, jaki wybuchnie skandal? Nikt nie uwierzy, że byłeśchory, a te baby z wycieczki rozniosą po całych Stanach Zjednoczonych, jaki był prawdziwy powód zerwania przez ciebiekoncertów. Wyobraź sobie, żemnie to nic a nicnieobchodzi. Musi deobchodzić! Koncerty to była zawszedla ciebienajważniejsza sprawai nie ma nictakiego, słyszysz? nie istniejenictakiego, co by mogło stać się odnich ważniejsze. Nie powiemmu o dziewczynie, myśli Jack,nie powiem,że wiem, że dowiedziałem się od Sama. Nie poruszalimiędzy sobą tych spraw; ojciecmógł być oniego spokojny i pewny, żenigdy nie straci głowy. Nawet kiedy bez pamięci zakochał się w Ricie Pats, zawiadomiłojca, że pobiorąsię, jaktylko przestaną grać w tenisa. Wcześniej niemiałoby to sensu, nigdy nie byliby razem, chyba że akurat gralibymiksta. A teraz nie on, ale ojciec tracił głowę dla jakiejś smarkatejz ostrzyżoną głową, dobrze że nie stało siętoza życia matki,przynajmniej to. Ojcze! mówi Jack cicho, wciąż niewypuszczając rękiojca ze swoich dłoni. Taki zawsze byłemz ciebie dumny! Nie dzieje się nic,co by sprawiało, żemiałbyś to utracić. A jednak. koncerty. Powiedziałem ci, że istnieje szansa, abym na niepojechał. Aletylko tyle. Panna Gibson! myśli Jack. Jutrzejszy telefon panny Gibsondo zakładów naprawczych w Madrycie, gdzie stoi fiat Polaków! Gdyby przeprowadziła odpowiednio tę rozmowę. Po powrocie do lokalu odnajduje pannę Gibson. Muszę z paniąporozmawiać mówi, gdy tylko zaczynajątańczyć. Och, chętnie! rozpromienia się panna Gibson. Ale chyba nietu. Musimy znaleźć jakieś spokojne miejsce. sprawa jest skomplikowana. Najspokojniej będzie w moim pokoju. Zaraz wracamydohotelu. Moje starsze panie chyba wyhasały się jużdosyć. Ja nóg nieczuję podzisiejszym dniu. Ale wygląda na to, że one mają ochotębawić się dalej. Są niespożyte. Wykończą mnie te baby. Pocieszam siętylkotym, żemoże i moja starość będzie taka. 264 To śmieszne, kiedy pani mówi o starości. Śmieszne? Pan nigdy o niej nie myśli? Nie. Nawet niewyobrażam sobie, żemógłbym być stary. Jack śmieje się i panna Gibson, opleciona silnym ramieniemtenisisty, ogląda zbliska jego wspaniałe zęby i twarz dorodnegoamerykańskiego chłopca, nadającą się znakomicie do wszystkichreklam. Możeon rzeczywiście niebędzie nigdy stary, myśli, możejemu się to uda? I mówi z naciskiem: Pokójdwadzieścia osiem, drugie piętro! Proszę odczekać,ażustanie ruchna korytarzui nie pukać. Pukanie słychać w sąsiednichpokojach. Rozumiem. Jako kierowniczkęwycieczki obowiązują mnie surowszerygory niż jejuczestniczki. Rozumiem powtarza Jack. Ogarnia go podniecającyniepokój i przez chwilę zapomina, o czym ma rozmawiać z pannąGibson w jej pokojunumer dwadzieścia osiem na drugim piętrze,wchodzićbez pukania. Powinien jeszcze zatańczyć z Polką, żebyniejako sprawdzić,czy to możliwe, aby z jej powodu. ale nie ma nato ochoty, nie ma na to żadnej ochoty i unikającBluinga usiłujeprzepchać się dowyjścia. AleSam niejest osobą, zktórą można sięrozminąć, choćby w największymtłoku; dopada Jacka za progiem,łapie go za łokieć. No i co? Tosamo, co przedtem. Nie jedzie? Nie. To znaczy ma tam jakieś swoje uwarunkowania, aleto skomplikowana historia i od nas niezależna. Ale jeślisiętrochę pomyśli, jest w tym wszystkim miejsce i na odrobinę mojejinwencji. Niemożesz mi powiedzieć? Teraz jeszcze nie. Pozwól mi działać. A na razie marzęo zimnym prysznicu. Nie byłem w łazience od rana zważywszy,że jest już po północy od wczorajszego rana, mój drogi. Uwolniwszysię od Sama, Jack łapie taksówkę,jedzie dohotelui naprawdę bierze prysznic, a potem wyciągniętyna łóżku nasłuchuje odgłosów dochodzących z korytarza. Powstały tamgwar 265. dowodzi, że wycieczka powróciła już z Saeromonte, a zapadającapowoli cisza, że panie rozeszły się już po pokojach i przygotowująsię do snu. Kiedy uciszają się zupełnie kroki i trzaskanie drzwiami. Jack wstaje, przygładza przed lustrem w łazience swoje niesfornewłosy, przez chwilę żałuje, że pootrzymaniu telegramu wskoczył dotaksówki jak stał, przydałaby się teraz świeża koszula bądź cobądź idzie jednak na spotkanie z dziewczyną. Jużw drzwiach Jackzatrzymujesię na długą chwilę, wraca do telefonu, pyta recepcjęonumer apartamentu ojca inajpierw idzie tam,pod drzwioznaczone numerem czterdzieści dziewięć,ożywionynadzieją, żemoże rozmowa zpanną Gibson będzie niepotrzebna, jeśli jeszczeraz spróbuje porozmawiać z ojcem ale puka do tych drzwibezskutecznie, z wewnątrz nie dochodzi zapraszający głos ojca,choć dwa razy zawołał: To ja, Jack! To ja, Jack! jak zadawnychlatdopraszając sięwpuszczenia do pokoju, w którym ojciec pracował. Teraz nie pracuje i chyba jeszcze nie śpi, skoro recepcjonistapowiedział, że pan Asman dopiero co odebrałklucz więc niechce rozmawiać, po prostu nie chce z nim rozmawiać i trzeba iść dopokojudwadzieścia osiem, drugie piętro, wchodzi bez pukania,lepsze jest to niż pukać bez wchodzenia, zawszeto jakaśpociecha,że któreś drzwi otworzą sięprzed nim. PannaGibson wita gow drzwiach łazienki, mana sobie różowypłaszcz kąpielowy, jestjeszcze trochęmokra, pachnie wodą i dobrym mydłem. Przepraszam, musiałam się trochę odświeżyć. Ja także wskoczyłem pod pryszniczaraz po powrociedohotelu. Napije się pan whisky? Och, nie! Dziękuję. Za późno? A raczej za wcześnie? Jest jużczwarta rano. W ogóle nie piję. Czasem trochę wina. I nie będę pił, jakdługo będę grał. Aja się odrobineczkę napiję panna Gibson, nieco zakłopotana, nalewa sobiewhisky. Muszę spłukać wino,którymsię tu wHiszpanii zalewamy, czymś mocniejszym. Dopiero wtedytrzeźwieję. Nie będę pani długo zabierał czasu. Jack siada sztywnonawskazanym mu fotelu. Chodzi o ojca. Wie pani, że nie chce 266 jechać na koncerty, od dawna zapowiedziane wParyżu, Brukselii Londynie? Słyszałam tylko to, oczym mówił pan Bluing. Mnie powiedziałwięcej. Co, mianowicie? Że to ma jakiś związek z tym, że ojciec przyłączyłsię dowaszej wycieczki. toznaczy. z pewnymi osobami z tej wycieczki. plącze się Jack. Rozumiem. Jeśli rozumiesz, myśli Jack, to ułatw mito, powiedz toza mnie,określ tę sytuację czyimśnazwiskiem, żebym niemusiał ja. akuratja. Ale panna Gibsonniczego mu nie ułatwia, sama nie jest pewna swoich podejrzeń, wolałaby nie ponosićodpowiedzialnościza włączenie Polakówdo wycieczki, bo tojest odpowiedzialność, jeśli wybuchnie skandal. Boże! Cóż to za cudowny byłby skandal, gdybynie chodziło otę smarkatą Polkę, ale onią samą. Bluingtwierdzi. brnie dalej Jack, nie uzyskawszy pomocy że to przez tę Polkę, podróżującąz waszą wycieczką. Możliwe wydusza zsiebie panna Gibson. Naprawdę. sądzi pani. To pan powinien znać gust swego sławnegoojca -z przekąsem zauważa Sybill. Nieczęsto się widujemy. Więc to jednak może być ta Polka. Chyba tak. Właśnie dlatego przyszedłem do pani. Dlatego? Tak. Bo, jak słyszałem, ma pani jutro telefonowaćdowarsztatów,gdzie stoi fiat Polaków. - Obiecałam to Łukaszowi. Chce jak najprędzej wracaćdokraju. Właśnie. To by było jedyne wyjście. Żeby obydwoje natychmiast stąd wyjechali. Ale jaka w tym moja rola? Niech pani. obieca coś tymmechanikom. Pięćset. tysiącdolarów! Może by który poleciał do Turynu i przywiózł tębrakującą część? Zwracamwszelkie koszty. Pieniądze nie grają 267. roli. Przyjechałem tu przecież po to, żeby odwrócić bieg wypadków. Czy nie prościej byłoby zaczynapowoli panna Gibsonzaproponować ten tysiąc dolarów. Komu? Och, nie. To niedorzeczne. Zupełnie niedorzeczne szepczeSybill,choć czuje, choć jest mściwiei obrażająco pewna, że to wcaletakie niedorzeczne nie jest. Dobrze,spróbuję porozmawiać takz warsztatami. Dziękuję. Teraz właściwie powinien podnieść się i wyjść, pora byławystarczająco późna. Kiedy, myśli, ona wstanie i zadzwonidoMadrytu, skoro jeszcze teraz nie śpi? Ostatni samolot do Londynuvia Paryż odlatuje stąd o szesnastej, właściwie powinien leciećrannym, jeślichce należycie odpocząć przed meczem z TillemWildersonem. Że też akurat teraz musiało się to przydarzyć i że tencholerny Sam odszukał go w Londynie. Nie będę panidłużejprzeszkadzałmówi, ale wciąż nierusza się z miejsca. Po całymdługim dniu i nocy pełnej napięcia wreszcie chwila jakby uspokojenia. Załatwił coś, zrobił coś wtejgłupiej sprawie i wreszcie może patrzeć na tę dziewczynę nie jak nakierowniczkę wycieczki, którama dzwonić jutro do warsztatówsamochodowych w Madrycie, ale jak na zwykłe urocze stworzeniew kąpielowym płaszczu, pachnące jeszcze mydłem i wodą. No,i whisky także. Oduczyłbym panią tego picia nad ranem mówi. Oduczyłby pan? Sybill wlot chwyta zaczątki interesujących sytuacji. Tak. Oduczyłbym. Gdybym tylkomiał nato czas. Najważniejsze, że zapragnął pan tego. Są dziewczyny,których szkoda napicie alkoholu, na nocnelokale. Niestety, muszę tam przebywać ze względu na swojąpracę. Wszystkie panie,które na starość przyjeżdżają z Ameryki doEuropy, uwielbiają włóczeniesię po nocnych lokalach. Nie robiłytego za młodu, więc odbijają to sobie teraz,kiedy wydostały sięspod kurateli ojców i mężów. W gruncie rzeczy jest w tym coś smutnego. 268 Też tak myślę. Zbiorowa samotność. Wolę jużprawdziwą. Ale pan myśli o samotności z wyboru, a to zupełnie coinnego. Można ją zawszeprzerwać, wystarczy tylko chcieć. A ichsamotności nic już nie przerwie. Chociaż. zdarzają się niespodzianki. Oczywiście. Ale wracającdo tego, czego chciałbym paniąoduczyć Jack ucieka od tematu, który niebezpiecznie zbliża siędo zakończonej jakby naobecnym etapiesprawy to wyobrażamsobie, żelekcja nietrwałabydługo. Sądzi pan? Jestem pewien. Ma panjakąś metodę? Chyba najlepszą. Jackwstaje powoli zfotela, pochyla sięnad Sybilli całuje ją w usta. To jest właśnie tametoda: całujędziewczynyi mówię,że lubię, kiedy pachnąsobą. Niech pan powtórzy szepcze Sybill. Byłam zawszeopornaw nauczaniu. Jack całuje jeszcze raz, ale zaraz potem wraca na fotel i składadłonie na kolanach. Muszę chyba już iść. Niechmnie pani wyrzuci. Nie wyrzucam pana mówi Sybill cicho. XVII W Alhambrze wraca czas przeszły. W tej najpiękniejszejwarowniświata i w położonych powyżej niej ogrodach Generalife musi sięwciąż myśleć o prawie ośmiuwiekach panowania Maurów nadGrenadą. Tu może jeszcze bardziej, niż w innychczęściach kraju,Hiszpanie przywykli od dziecka doprzebywania w pięknie. Ciekawe, myśli Łukasz z polskimżalem w sercu, czy mogliby żyćw naszym Radomiu albo Kutnie. Czy odwykliby od sztuki, w ichkraju towarzyszącejczłowiekowi na każdym kroku,czy nabralibyprzekonania, że użyteczność musi być prymitywna, a trud budowniczych tak bardzo odległy od pracy artysty? Odziedziczyć po 269. przodkach taki kraj, w którym nawet okupacje się udają, jakplantacje oliwek czy wina - to mieć od razu połowę szczęścia,którego można spodziewać się w życiu Bierze cię. tak? -- pyta Dominika. Co to znaczy ,-bierze cię"? Zaniemówiłeś z wrażenia. Już nic równiepięknego niezobaczymy w życiu. W folderze piszą, że młodziutki władcaGrenady, kiedy w1492 roku pokonany przezkrólów katolickichuchodził stąd do Alpujarry, ostatni raz spojrzał naAlhambręzewzgórza Padu! i zapłakał. Tomiejsce nazwano"Ostatnimwestchnieniem Maura", po hiszpańsku "El ultimosuspiro delMoro". Mam ochotę także zapłakać. Dominika patrzy na Łukasza spod oka. Płacz! Wyjeżdżając stąd,nic innego nie można zrobić. A wiesz, co powiedziała matka? Czyja? Tego ostatniego panującego tu Maura, kiedy zapłakał nawzgórzuPadul, patrząc na Alhąmbrę. Powiedziała: "Płacz, bopłakaćwinien jak kobieta ten, który nie potrafił jejbronić jakmężczyzna". Dominika zamyka folder i długo patrzy przedsiebie na stiukowąkoronę ścian, któreich otaczają. Wie, że terazniepowinnanic mówić. Sprawiła przykrość Łukaszowi i powinnato teraz przemyśleć, jest dumna z siebie, że kłóci się z nim cytatami,nie uciekając się do pospolitych wymówek, byłyby profanacją tegopięknego miejsca. Łukasz także milczy, może istotnie zadumał sięnad ,,ostatnim westchnieniem Maura",a możemyśli o czym innym, w każdym razie dla Dominiki już po chwilijest tonie do wytrzymania. Czy oni musieli pojechać na pocztę, żeby rozmawiać z Madrytem? pyta zaczepnie. PannaGibson i Juan? Wiesz dobrze,że o nich mówię. Nie mogliby tejrozmowyprzeprowadzićz hotelu? Wygląda na to, jakby chcieli ją ukryćnawet przed telefonistką. Z jakiego powodu mieliby ją ukrywać? - Nie wiemz jakiego, ale przygnasz, że to trochę dziwne. Musiałeś prosić pannę Gibson o len telefon? Mogłeś się domyślić, 270 że samanie rozmówi się z warsztatami i będzie musiała wziąć dopomocy Juana. Ateraz cała wycieczkaczeka na tym upale, żebywrócili. Musiszprzyznać, że w nie najgorszym miejscu wypadł tenpostój bez szanownego kierownictwa. Ogólnie o Alhambrze Juanopowiedział, a wszystkie panie tak jak ty mają foldery. Nawet nadobre im towyjdzie. Wpatrując sięw Juana mogłyby w słynnymPatio Lwównie dostrzec ani jedneeo lwa. Dowcipny się zrobiłeś! Teraz dopiero to zauważyłaś? Więc zaczynająsięjuż kłócić pospolicie i bezpolotu, Dominikaotwiera znów folder w nadziei, że może znajdzie tam coś, czymmogłaby dopiec Łukaszowi; owszem,jest coś takiego: "Nieszczęsny, kto to stracił! " krzyknął Karol V na widok Alhambryiogrodów Generalife, ale KarolV przybył tuw podróży poślubneji Łukasz mógłby myśleć, że kojarzy jej się to z ich podróżąprzedślubną, anie chce, żebytak myślał, już nie chce. Chciałabyjeszczetylkowiedzieć, czy Hiero zakończył ten list,któregoŁukasznie dał jej doprzeczytania, swoim zwykłym zdaniem:Mamnadzieję,że iw Grenadzie Dominika jest szczęśliwa. Bo możeprzeczul, że to wszystko długo nie potrwa, dlaczego tylko dojrzalimężczyźni potrafią być milii czuli dla swoich dziewczyn, dlaczegopotrafią je lepiej zrozumieć niż ich synowie. Tamyśl nasunęła jejod razu przypomnienie,że i Jack Asman pojechał z panną Gibsonnapocztę, czy także wolał stamtąd, niżz hotelu, przeprowadzićjakąśrozmowę? Tak obstawiona młodymi ludźmi panna Gibsonmoże zapomnieć, że pozatelefonem w sprawie samochodu majeszcze do odbycia rozmowę z towarzystwem ubezpieczeniowym,o którą jąprosiła. Odszkodowanie przekazane drogą bankową doPolski wpłynęłoby na konto, co oznaczałoby,że nie mogłaby goruszyć, chyba że w bonach do sklepów Pewexu, wypłacone zaśw Madrycie mogło pozostać w jej rękach, co znacznie zwiększałojego wartość. Zdaje się, żepanna Gibson zrozumiała coś z tego,kobiety pojmują lepiej takie rzeczy niż mężczyźni żeby tylkomiała głowęto załatwić, żeby sprawa samochodu nie zdenerwowałajej inie zniecierpliwiła. Przyśpieszenie naprawy samochodu istotnienie jest łatwe dozałatwienia. Turyn nie nadesłał jeszcze brakującego błotnika, 271 ^. a nalegania instruowanego wciąż przez pannę Gibson Juana, abyktoś po niego pojechał, za wynagrodzeniem oczywiście napotykają na zdziwienie. Powiedz im, że za przywiezienie błotnika krzyczypannaGibson dostaną pięćset dolarów! Tysiąc! poprawia JackAsman. Tysiąc! krzyczy panna Gibson, nie wypuszczając jego rękize swojej dłoni. Juan nie wie, jak to przekazać, opuścił słuchawkę i patrzybezradnie naAmerykanów. Ja nie mogę im tegopowiedzieć szepcze. Dlaczego? pytają oboje. To jestHiszpania! U nas nie mówi się takich rzeczy. Jakich? Właśnie takich. Mówi się czy nie proszę cię, żebyś to powtórzyłniecierpliwi się panna Gibson. Spróbujęwzdycha Juan. Właścicielom wozu woładosłuchawkizależy bardzo na pośpiechu. Proponują tysiąc dolarów za dostarczenie błotnika. Tysiąc dolarów? dziwisię glos zMadrytu. Tysiącdolarów ci Polacy? Tak! potwierdza coraz bardziej zmieszany Juan. CiPolacy! A mówią, żew Polsce taka bieda dziwi się wciąż Madryt. Widocznie nie u wszystkich. Ale żeby aż. tysiąc dolarów! Jednakprzykro mi. nie mogęnikogo wysłać do Turynu. Wszyscy pracownicy sąpotrzebni na miejscu? Wszyscy. Zresztą błotnik napewno wkrótce nadejdzie. Wysłaliśmy monit po waszym ostatnim telefonie. Trzeba czekać. Trzebaczekać powtarza Juan. Co oni mówią? dopytuje się Jack. Że nie mogą nikogo wysłać do Turynu. I że błotnik pewniewkrótce nadejdzie. Wkrótce! Nie mógł panbardziej nalegać? Słyszał pan, że nalegałem. Za mało! Niech pan impowtórzy: tysiąc dolarów! 272 Tysiąc dolarów! krzyczy do słuchawkiJuan, ale dźwięczyw niej już ciągły sygnał przerwanego połączenia i chłopak odwieszają na widełki przybitego do ściany kabiny aparatu. Tłoczą się w niejwe troje,jestnie do wytrzymania gorąco i duszno, ale mimo toAsman niechce jej opuścić, naciera na Juana coraz natarczywiej. Mógłbypan zapytać, z jaką sumą byliby gotowi. Ja już powiedziałem,że tujest Hiszpania z niecosztucznągodnościąpowtarza Juan. Alew każdym sklepie, doktóregowprowadzamywycieczkę,procent bierzesz myślipanna Gibson, równieżwściekła naJuana. Bardzo chciała załatwić tę sprawę dla Jacka. Wciąż trzymagoza rękę, czułość nie opuszcza jej ani na chwilę, jegozmartwieniejest jejzmartwieniem, kobiety nawet po jednej nocy zaczynająmyśleć wliczbie mnogiej, co raczej nie zdarza się mężczyznom. I co my teraz zrobimy? Możezamówimy jeszcze raz rozmowę? To bezskuteczne wzruszaramionami Juan. Możezorientowałsię w stopniu zażyłości między koleżanką z amerykańskiej firmy turystycznej a tenisistą, sprawiłomu to określonyzawódi nie ma ochoty poprawiać im nastroju załatwieniemtej sprawy a może Hiszpanią istotnie nie zawładnęły jeszcze obyczaje handlowo-usługowe, znakomicie sprawdzające się w reszcie świata. Mamy przed sobą jeszcze trzy dni, zanimdojedziemy do Madrytu dodaje. Dlaczego tym Polakom tak się śpieszy? Było imdotąd całkiem milow naszym towarzystwie. Nie wie albo udaje, że nie wie, myśli panna Gibson, wkażdymbądź razie znacznie ją to pociesza może ona i Jack, i SamBluingwyolbrzymiającałąsprawę, a to wcale nie ze względu na PolkęJeromeAsman niechce jechać na koncerty. Ale jeśli nie z tegopowodu, toz jakiego? Takmi przykroszepcze do Jacka. Niechto wszyscy diabli! klnie tenisista. Obmyślimy coś usiłuje go pocieszyć Sybill. Za to drugi telefon udaje się załatwić całkiem pomyślnie, możewłaśniedlatego, że nikomu na jego załatwieniu nie zależy: naDominikę w ramach odszkodowania zaurazi niezdolność dopracy wskutek karambohisamochodowego przed hotelem czekałow Madrycie osiemset dolarów! 18Most 273. Zawiadomiona o tym przez pannę Gibson, rozjaśnia się cała,jakby zapalono w jej wnętrzu stuwatową żarówkę. Osiemset dolarów! szepczeolśniona. Może je pani podjąć zaraz po przyjeździe do Madrytu. Och,dziękuję! Dziękuję pani! Cala wycieczka zgromadziłasięna Dziedzińcu Lwów, który Juanwyznaczył na punkt zborny iskąd ma zachwilę wyruszyć doogrodów Generalife co po arabsku oznacza "ogród na wzgórzu". Wszyscy już wiedzą, że nie udało się przyśpieszyć naprawysamochodu Polaków ipatrzą na Dominikę w przedłużającym sięmilczeniu. Tylko pani Prinkley, doktor teologiii medycyny, odciąga na bok kilka pań iszepcze cośdo nich tajemniczo. Ależ to niemożliwe! z przykrością protestuje Sylwia Brook. Dlaczego niemożliwe? Po prostu porozmawiamy z nią. Niewidzę w tym nic złego. Ale jak? Jakim prawem możemy się w to wszystko mieszać? Ja uważam, że nawetmusimy! pani Lester jest innegozdania. Jerome Asmanpodróżuje z nami i z tegotytułu spada nanaspewien rodzajodpowiedzialności. Odpowiedzialności? Przez cale życie będęuważała, żemieszanie się do cudzych spraw jest niewłaściwe i niegodne. Moja drogaSylwio! Lauren Clyd uspokaja przyjaciółkę. Zastanów sięnad tym bez emocji i osobistych skojarzeń. JeślipanAsman nie pojedzie na koncerty, wywoła to niewątpliwyskandal. To jego sprawa. Nie tylko. Także i nasza. Bo byłyśmy przy tym i nieusiłowałyśmy temu zapobiec. Jak sobie wyobrażasz to za-po-bie-ga-nie? Pani doktor już powiedziała: porozmawiamy z tą smarkatą. Możenie takwprost. pani Steers również nie jestzwolenniczkąwszelkich interwencji, obawia się, że jej skłonnośćdoGomeza także zapewne interesuje wszystkiepanie z wycieczki, choćniepowoduje odwołania żadnych koncertów. Nie tak wprost. Ależ kto mówi, że wprost? inicjatywę przejmuje MaryBronton. Poprosimy ją na rozmowę i powiemy, jak bardzomartwimy się skandalem, który grozi panu Asmanowi. I co dalej? chce wiedzieć Sylwia. 274 ...żewszystkiechciałybyśmy temu skandalowi zapobiec zewzględu na życzliwość dla pana Asmana i podziwdla jego talentu. Co dalej? ...no i w końcu, że ona, którą pan Asman darzy niewątpliwąsympatią, mogłabypomóc najwięcej,prosząc go, żeby jednak niezrywał koncertów, żebynanie pojechał. Czy ma pani coś przeciwko tak sformułowanej interwencji? pyta prawie groźnie Sylwia Brook pani doktor teologiii medycyny. Nie, jeśli tylko utrzyma się w tych ramach. Kto poprosi do nas Polkę? Ja to zrobię zgłasza się zbytochoczo pani Lester i wydajesię, że może miałaby isama pewne porachunki z Dominika. Albo ja niechce do tego dopuścić Sylwia. Ty za dużo tańczyłaś z Lukasem uśmiecha się, niebezzjadliwości, doktor teologii i medycyny. Dziewczyna może denielubić. Gdyby jej jeszcze zależało na tym chłopaku wzruszaramionami pani Lester nie byłoby całej tej rozmowy. Wycieczka posuwa się z wolna alejąwysadzanąwysokimicyprysami wzdłuż ubogiej o tej porze roku w wodę rzeki Darro. Przedpołudniowy upałłagodzi tylko widok ośnieżonego łańcuchagór Sierra Nevada. Generalife mówi Juan, alesłuchają go tylko idący obokniego jest pałacem bez dachu zbudowanym z zieleni, wodyi kamiennych posadzek podniebieskimniebem Grenady. Jest toprzykład najdoskonalszej harmonii architektury z naturą, wyczarowany ręką Boga i człowieka. Bóg dał przyjazne słońce,piękną, żyzną iżyczliwą ludziom ziemię, obfitość posłusznejwody a człowiek nie zmarnował tego, potrafił pomnożyć pięknoi urodzaj zieleni, nadaćim kształt, który ściąga tu miliony ludziz całej ziemi. InnyBóg błogosławił wysiłki Maurów, budujących Generalife,innego Boga sławią za to ci, którzy ten niepowtarzalny w swychurokach ogród oglądają myśli Asman, postępując za Łukaszemi Dominika. Sam wolny od obciążeń, jakie stwarza wiara i uboższyo spokój, który daje zazdrościł nieraz innym ich naturalnegoniejako mistycyzmu. Może nawet teraz potrzebna by mu była jakaś 275. sita odwoławcza łagodząca w nim ów stan niebezpiecznego szczęścia, którego się nieopatrznie nabawił, jak ostrego zapaleniapłuc albo anginy. Idącz opuszczoną głową, abynie kontaktować się z nikim nawetwzrokiem, widział przed sobą różowe pięty Dominiki, śmigające nawysokich obcasach, przewieszona przez ramię torebka kołysała sięna biodrze. Polacy milczeli, czuł potrzebę przyłączenia siędo nichale wtedy zapewne milczelibywe troje, a to zwracałoby jeszczebardziej uwagę. Ale dlaczego mieliby milczeć? Nieczuł się winienwobec Łukasza. Będzie ją miał przez cale życie, myślał, ażmu sięznudzi iobrzydnie. A on chciał tak mało, takbardzo mało. Trzy,czterydni w złudzeniu, że powróciławiosna. Pani doktor teologii i medycyny, zachodząc go od tyłu, mija gobez słowa i zbliża się do Polaków. Jejtwarz nie przypomina jużteraz uśmiechniętegokonia,raczej konia, któryz pewnym wysiłkiem wysuwa się na torze do przodu. Czy mogępanią przeprosić? dotyka łokcia Dominiki. Chciałyśmy porwać panią do swegotowarzystwa, jeśli pan. jeślipanowie zwraca się również do Asmana pozwolą. Ależ proszę zaskoczony Łukasz kłania się lekko i Asmanmimo woli wykonuje ten samruch, i obaj patrzą za Dominika,uprowadzonąprzez panią Prinkley na tyły grupy, posuwającej sięcyprysowąaleją. Obdarzeni tak niespodziewanieswoim towarzystwem,stoją przez chwilę i milczą,a potem milczą iruszająprzedsiebie, aż wreszcie Asman zagaduje niezbytzręcznie: Jakie wieści z Polski? Słuchał pan dzisiaj radia? Słuchałem. Łukasz zwraca ku niemu głowę i przez chwilębada wzrokiem jego twarz, jakby chciał sprawdzić, czy w pytaniubyłaprawdziwa ciekawość. Nie odnalazłszy jej, odpowiada zdawkowo: Nic dobrego i nic nowego. Rzeka, a w tych bezdeszczowych dniach tylko strumień Darro,biegnie szmerliwie po kamieniach, cyprysystoją w nieruchomympowietrzu jak zielone wykrzykniki z kropką krótkiegopołudniowego cienia u dołu pni. Zapach spieczonej słońcem ziemi przypominainny jej obszar za dziesiątkiem granic, zaznaczonych na mapachi nie wymazanych z pamięci. Dlaczego to wciążtrwa, myśli Asman,skąd to przychodzi, świeże i nieskażone pyłem lat, dlaczegoniepamięta się tylu innychrzeczy, a to się wciąż pamięta. Więc 276 wystarczy, żeby szedł obok kogoś stamtądi aby ten ktoś wspinającsię cyprysowym traktemku najpiękniejszym hiszpańskim ogrodomnie schodził wciąż z kamienistej i wyboistej polskiej drogiabyi onwstępował na nią, kalecząc serce dawnym utrapieniem. Słyszałem, jakpanie mówiły przyśniadaniu, żew Polsce. niezapamiętałem w jakim mieście. wybuchł bunt więźniów. Czy zdajepansobie sprawę, że cała nasza wycieczka słucha teraz wiadomościz Polski? Łukasz uśmiecha się blado. W innych okolicznościach cieszyłbym sięz tego. Obecnezainteresowanie Polską przypomina jednak niestety zainteresowanie, jakie wywołujeczłowiek przejechany przez tramwaj. Człowiek przejechany przez tramwaj? Tak. Całymi latami nikt się nimnie interesował, alekiedyprzejechał go tramwaj, dostaje się na szpalty gazet i wszyscy o nimmówią. Gorzkie jest to, co pan powiedział. Jedyną pociechą może być nadzieja, że kiedy poprawi mu sięzdrowie, zniknie powód do sensacji. Mówiono równieżo tym, żechłopi niedostarczają do miastazboża i mięsa, okupują budynki państwowe i zajmują państwowegrunta. Ale czyto wszystko. to wszystko jest wystarczającympowodem, żebyściemusieli się tak śpieszyć do kraju. Łukasz przystaje i Asman nie bez lęku przystaje także. Sprowokował odpowiedź, którą za chwilęusłyszy, ale nie miał tegozamiaru, dopiero terazzdaje sobie z tego sprawę. Patrzy w otwartątwarzPolakai powoli ogarnia go zawstydzenie za myśli sprzedchwili w oczach Łukasza niema spojrzenia, którego oczekiwał,nie zawsze płaskie sytuacje ściągają ludzi do swego poziomu i jakato ulga, że nie stało się tak w tej chwili, Powinno się być w kraju w tak ważnych momentach. A pozatym. Co.. poza tym? pyta Asmanw zawstydzającym powrocielęku. Poza tym. ani rodziny,ani kraju nie zostawia się w nieszczęściu. Polska potrzebuje w tej chwili każdegoczłowieka. Dlaczego nie wydaje mi się to naiwne, myśli Asman, skażonepatosem i skazane na śmierćokrutnąpraktykąhistorii? Czy 277. dlatego, że sam zostawiłem w nieszczęściu rodzinę i kraj i przez tylelat. przez tylelat zadawałem sobie pytanie, czy wystarczającąpociechą i rozgrzeszeniem może być fakt, że przeżyłem. Żeprzydaję się na coś na świecie choćby z tą skazą, z tym pęknięciemw duszy? Milczenie Asmana Łukasz przypisuje wątpliwościom, którychwłaśnie on nie doznawał. Myśli pan pewnie terazo grożącym Polakom bezrobociu i jakto połączyć zmoim przekonaniem, że potrzebny jest w krajukażdy człowiek. Nie umiempanu tego wytłumaczyć, po prostu takczuję potrzebny jest każdy człowiek. W ogóle nie odnosiłem tego, co panpowiedział, do pracy mówi Asmancicho. Aja niepowiedziałem tego tylkow odniesieniu do prący poprawia Łukasz. Znówidą wraz z wszystkimiku zielonej kępie Generalife, skądz mnogością fontann, które zraszały tam powietrze,z hektarówuchwyconej w marmury kanałów i sadzawek wody, dochodził jużrześki powiew wilgoci. Jack jest wspaniałym chłopcem, myśliAsman, zawsze go za takiego z Gail uważali, dalimu szczęśliwąojczyznę, ojczyznę, która nie odbiera, lecz rozdajeciosy w słusznych i niesłusznych sprawach ale jednak jest o coś uboższyod tego młodego Polaka, uboższy o to samo, o co czuje siębogatszy, co za paradoks, niełatwy do zrozumienia przez tych,którzy tych ciosów nigdy nie odbierali. Dlaczego dotąd o tymniemyślał,dumny, że zapewnił synowispokój iszczęście w wymiarześciśle określonych wyobrażeń, aleta ostatnia myśl zrodziła się terazi nie należaładomyśli, towarzyszących dzieciństwui młodościJacka. Rozejrzałsię teraz za nim, przypominającsobie tymsamympowód, dla którego tuprzyjechał, i bez radości dostrzegł, że Jackpostępujena czele grupyobokpanny Gibson i Juana, a także SamaBluinga, który uważał za słuszne znaleźć się w tym gronieUzmysłowii sobie, że czeka go jeszcze nieprzyjemna rozmowaz synemprzed jego odlotem do Londynu i z Samem napewnotakże, nie poto sprowadził Jacka, żeby teraz nie popychać go wciążdo ataku to wszystko budziło w nim coraz większe zacietrzewienie: być może, gdyby go namawiali, żeby nie jechał na koncerty, 278 pojechałby im na złość, ale kiedy go do tego zmuszali, po prostuniemógł dopuścić do ich triumfu Słuchaj, Jack Samwkracza między pannę Gibson a tenisistę, ujmuje go pod ramię. Czas ucieka. Nie posunęliśmysię anina krok. A co możemy jeszcze zrobić? w niejakimroztargnieniupyta Jack. Zastanawia się przez cały czas, w jakisposób przedodlotem zmylić czujność wycieczki i poprosić pannę Gibsono jeszcze jedną rozmowę w jej pokoju. Jeśli wygra mecz z TillemWildersonem, przekona się tak surowo dotąd ascetyczny żeTOnie psuje mu kondycji i wobec tego, mocny Boże,dlaczegowciąż odkładał małżeństwo zRitą Pats, ale. właściwie. dlaczegoz Ritą. ,.? Dlaczego z nią? Nie wiem cokrzyczy Sam ale coś musimy zrobić! Czypo toprzyjeżdżałeś,żeby od razu skapitulować? Nie, nie po to szepcze Jack,szukając spojrzenia pannyGibson. Możebyśmy porozmawiali z tą dziewczyną. - Z tą dziewczyną? Oczywiście. I co jej powiemy? Wymyśl coś! Ostatecznie, jeśli ofiarowałeś tysiąc dolarów zaprzywiezienie z Turynu błotnikado jakiegoś zasmarkanego samochodu. Ja ofiarowałem? A kto? Sądziłem, że ty pokrywasz wszystkie koszty, skoro sprowadziłeś mnie tutaj. Nie rozstrzgniemy tego teraz Sam zerka na pannę Gibson,ale ona sięuśmiecha, patrząc z czułością na Jacka. Najważniejsze, żeby Jerome pojechał nakoncerty. Najważniejsze. Nie powtarzaj tego, co mówię, tylko wymyśl coś! Przecież ty już wymyśliłeś chcesz jej zaproponować tysiącdolarów. Wcale nie powiedziałem, żeja. Ty powinieneś odbyć tęrozmowę. Nie zmusisz mnie dotego. Ty jesteś impresariem. 279. Boże, Boże. szepcze Sam. Po co jawtedy. w nocy. w Nowym Jorku zdecydowałem się na ten telefon. Na jaki znowu telefon? Ach, nie byłocię wtedy naświecie. Byłem wolnym, szczęśliwym człowiekiem i zachciało mi się przyjaciół z dziecinnych lat. Nie rozklejajsię. Sam. Musisz się skupić i pomyśleć, co maszpowiedzieć tej dziewczynie. Więc jednak ja! Przecież totwój ojciec. Ale twójklient! Ty prowadzisz jego sprawy, a ta jestnajważniejsza znajważniejszych. Jeśli uda mi się to załatwić, biorę urlop i na miesiąc jadę naFlorydę. Życzęci przyjemnegowypoczynku. Nawet adresu nikomu nie zostawię. Należy tak postępować podczas urlopu. Sam staje na brzegu alei i szuka wzrokiem wśródprzechodzącychDominiki, a spostrzegłszy ją w gronie pań, dołącza się do grupy. Chciałbym zpanią porozmawiać. Pan także? wymyka się bezwiednie Dominice. Łukasz iAsman nie zauważają jej przedłużającej się nieobecności. Czy zastanawiał się pan nad tym mówi Łukasz jakkrótko trwa pamięć o zasługach? I jak często popełniamywciąż tensam błąd, sądząc, że powinna trwaćwiecznie? Churchill w swoichpamiętnikach Druga wojna światowa,za któredostał w 1953 rokuliteracką Nagrodę Nobla,zapomniał o udziale Polaków w bitwie o Monte Cassino i trzeba było dopiero wielu bolesnychi upokarzających interwencji, żeby przypomniał sobie o nimw następnym wydaniu. Interesuje się pan drugą wojnąświatową? Tak. Czytałem wszystko,co sięw tym zakresie ukazałoi ukazuje. Ojciec założył dla mnie tę bibliotekę,a ja ją wciążuzupełniam. Nie należy pando ludzi,którzy uważają, że trzeba nareszciezapomnieć? W słowie "zapomnieć" ukryte jest to, oczym chcemyzapomnieć. Nie można zapomnieć nie wiedząc,nie znającprawdy. Poza tym ta wojna była dla nas przede wszystkim wojną 280 o Polskę,niezależnie odtego, w jakim miejscu toczyły się jejdziałania. Tak mówi cicho Asman. Tak. Bitwa o El-Alamejn,bitwy o Tobruk dla chłopców, czekających w obozie Qastina naswoje lata, żebypójść do ataku, były bitwami o Polskę, bitwąoPolskębyła obrona Londynu i Moskwy. Dlaczego nie mógłrozmawiaćo tym ze swoim synem,dlaczego niewychował go tak,żeby mógłz nim o tym rozmawiać. Czy nie za daleko posunął się,pragnąc uchronić go od cierpienia? Wie pan mówi doŁukasza opuściwszy kraj po klęsce trzydziestego dziewiątegoroku i szukającpotem miejsca dla siebiejak najdalszego odtejklęski, a nie czas teraz na to,żebym mógł panuchoć najkrócejwytłumaczyć,jak totalna dla mojej rodziny była to klęska, otóż szukając miejsca jak najdalszego od niej, stworzyłem na swójużytek teorię nieszczęśliwej ojczyzny, wlokącej się za człowiekiemjak kula u nogi. Któżby chciał żyć z kuląu nogi, mójBoże,mojąnieszczęśliwą ojczyznę usiłowałem zastąpić czymś innym, muzykadawała mi tyle radości, muzyki myślałem nikt nie będziemógłmi odebraćani zabić. Nie zabija się muzyki, prawda? Jeszcze nie,jeszcze tego nie wymyślono. Nie stawia się jej pod murem, nierozstrzeliwuje. Aleczasem można umrzećza nią. Były takie wypadkipodczas okupacji, że wystarczyło zagraćChopina. Tak,przepraszam, tak było. Ale muzykę ma się takżew sobie, a wtedy jest prawdziwą wolnością. W ten sam sposób można mieć w sobie ojczyznę. Ale to nie wystarcza. A to już stwarza zawsze cierpienieiniebezpieczeństwo, czyli kulę unogi, od której uwolnić się niemożna. Chyba naprawdę nie można mówi Łukasz. Dolna część ogrodówGeneralife Jardines Bajos a za niąszumiące fontannami Patio de la Acequiawysyłają już na powitaniepachnący kwiatami iźródlaną wodą powiew. Całagrupa przyśpiesza kroku,żeby jak najprędzejznaleźć się w tej oazie cieniai SamBluing dobrze musi wyciągać swoje krótkie nogi, żeby rozstawszysię zDominika dołączyć do panny Gibson i Jacka. Patrzą na niego, czekając, żeby sam zaczął mówić, ale on wycieratylko chustką spocone czoło, szyję i kark, czyni to starannie i długo, 281. jakby wynurzył się przed chwilą z którejś z sadzawek Patio de laAcequia. I co? nie wytrzymuje Jack. Sam rozpina koszulę i wyciera teraz mokrepiersi. I co? krzyczy Jack. I nic. Nie powiedziałeś jej? Właściwie. nie wiem, czy jej powiedziałem. Jakto niewiesz, czy jej powiedziałeś? No, nie wiem. Myślisz, że to tak łatwo patrzeć w oczydziewczynie i zacząć nagle mówić o pieniądzach. Kto ci kazał od razu mówić o pieniądzach? Toteż wcale o nich nie mówiłem. Wcale? To znaczy. wspomniałem, że. i powiedziałem tow formie żartobliwego komplementu że Jerome prawdopodobnienie upierałby się, żeby tu zostać, gdyby jej tu nie było i że byliśmy nawet skłonni. totakże w formie żartobliwego komplementu ofiarować tysiąc dolarów dla kogoś zwarsztatówsamochodowych, kto byprzywiózł z Turynu błotnik do ichsamochodu. i co powiedziała? Nic. Zupełnie nic? Ani słowa. A potem sobie poszła i chyba tylko tyle skorzystaliśmy na tym, że ta mała żmija rozmyśla teraz, ile może być wartcały Asman, skoro za kilkajego dni zaproponowano jej tysiącdolarów. Pokpiłeś całąsprawę. Wiesz, co ci powiem? Porozmawiaj z nią sam! Może potrafiszto zrobić lepiej odemnie. Nie,nie protestuje panna Gibson, nie wydaje jej się, żebyi Jack patrząc w oczyDominiki mógł mówić o pieniądzach porozmawiaćmusiszprzede wszystkim z ojcem. Już z nim rozmawiałem. I bezskutku. Może tym razem uda ci sięgo przekonać. Kiedy mam to zrobić? Terazwłóczymy się między tymifontannami, potem będzieobiad i, biorąc poduwagę odległośćdo 282 lotniska, najdalejo wpół do trzeciej będęmusiałsiedzieć jużw taksówce. Odwiozę cię mówi Sybill. A porozmawiać z ojcemmożesz teraz. Nie powinienemsię denerwowaćprzed meczem. Kochanie! panna Gibson wsuwa dłoń pod ramię Jacka,przyciąga do siebie. Na pewno go wygrasz. Jesteś wtakiejformie! W takiej formie! Ogrody Generalife zaczyna podniesionym głosem Juani natychmiast wszyscy uczestnicy wycieczki skupiają się wokółniego były letnią rezydencją królówGrenady. Przenosili się tuwraz z haremem, żeby podczas upałówzażywać kąpieli i spacerówpośród zielonych ścian cyprysów i mirtów. Proszę sobie wyobrazićte ogrody zaludnione postaciami Maurów sprzedpięciu wieków,przepych ich życia,co w zestawieniu z nędznym bytowaniemCyganów w pieczarach Albaicinu i Sacromonte, gdzie nie tańczonojeszcze flamenco dla turystów Juan pozwala sobie na tę dygresję stwarza nam obraz epoki sprzed zwycięskiego pochodurekonkwisty. Jack znajdujeojca pod jakimś kwitnącym krzewem, samotnego,z dala od innychczłonków wycieczki. Jerome wyciąga do niegorękę, witają się jak znajomi, którzy przypadkowo się spotkali, niemając do siebieżadnego interesu. Jak spałeś? Dziękuję, dobrze odpowiada Jack. A ty? Także dobrze. Właściwie nie zdążyliśmy nawę; spokojnie porozmawiać. A zaraz poobiedzie muszę leciećdo Londynu. Kiedy wracasz do Stanów? Jeszcze w tymtygodniu. Do domusię nie wybierasz? Mógłbyś typrzyjechać do Los Angeles. Przyjadę w grudniu. Mam koncert. Co w programie? Druga Symfonia Mahlera. Symfonia Zmartwychwstania. SymfoniaZmartwychwstania powtarza bez żadnych myśliubocznych Jack, aleAsmanowi się wydaje, żeusłyszał w jego głosieton nagany. Drugą Mahlera dyrygował kilkakrotnie po śmierci 283. Gail, odnajdował w tej muzyce złagodzenie i ukojenie rozpaczyprzez nadzieję, którą budziła; wszystko, co ludzkie, rozpisanezostało na miliardy głosów i oceany łez, żaden ból nie zostałwybrany, wyniesiony swoim ogromem, wygładzająca wszelką nadmierność dłoń powszedniości zrównywała cierpienia, rozdawałapociechy. Teraz, gdy Jackodkilkunastu godzin walczyłz niespodziewanym u ojca szaleństwem, ten wybór repertuarumógł musię wydać boleśnie niestosowny. Ale Jack nie był podatny natakierefleksje idodał po chwili:Żaden kompozytor niestwarzamożliwości takiegopopisudla innych dyrygentów jak ten, którysam był dyrygentem, prawda? Takmruknął zulgą. To przedewszystkim mam zawszena uwadze. Więc nie wybierasz się do Filadelfii? PaniScarpid za dobrze gotuje. A ja nie mogę już przytyć anigrama. Chyba schudłeś odczasu, kiedy cię widziałem ostatniraz. Gdzie to było? W NowymJorku. Prowadziłeś Oniegina w Metropolitan. Kiedy znowu będziesz w MET? W lutym przyszłego roku. Masz już jakieś plany na luty? Kilka terminów mam już ustalonych. Ale niewykluczone,żemógłbym w tym czasie być w Nowym Jorku. Asman obejmuje syna wpół i idąrazem wzdłuż marmurowegokanału, obramowanego pióropuszami wodotrysków. A cobyś powiedziałna to, gdybyśmy tak stamtąd wpadliobydwaj do domu i poddali się tyranii pani Scarpid, która będzienas słodkim głosem wzywać na swoje "obiadki", tuczyć zupami ześmietaną, befsztykami i kremami? Ja także nie powinienem przytyćani grama, aleczasem dla świętego spokoju poddaję się i wpychamw siebie wszystko, co z takim smakiem i znawstwem to musiszprzyznaćnagotuje, bo obraża się, kiedy nie jem. Pamiętasz, żemama umiała sobie jakoś z nią radzić? Kiedy nie mieliśmy ochotyna jedzenie, przepraszała ją icałowała. Ale co bysobie pomyślałapani Scarpid,gdybym teraz nagle zaczął ją całować. Śmieją się i idą objęci, tak bardzo do siebie niepodobniJack o otwartej, pogodnejtwarzyGail i ojciec z ciemną głową,wschodnimi oczyma Asmanów i słowiańską szczęką po JasiuStrzemieńskim. 284 Kto wie, czybymnie mógłprzyjechać na tydzieńmówiz sennym przyzwoleniem Jack. Miałbym tylko próby ze swoją orkiestrą i wykłady w Instytucie, a całe popołudnia moglibyśmy spędzaćw domu. Tom by sięucieszył. Podrapał mnie, kiedy byłem ostatnio. Bo się od ciebie odzwyczaił. Najlepszydowód, że za rzadkobywasz w domu. Dobrze, ojcze mówi Jack pojedziemytam obydwajwlutym. Ogarnia go nagłe uspokojenie i naprawdę chce mu się spać podziecinnemusłodko, jakwtedy, kiedy zasypiał z rękąojca na uchu,co nieodmiennie natychmiast sprowadzało sen. Pojedziemy tam obydwaj powtarza Jerome. A więc nie ma nikogo poza nimi dwoma! Bluing jest starymosłem,któryubzdurał sobieBógwie co. Ta dziewczyna liczy siętylko na dziś,jeśli w ogóle się liczy. Ojciec może zcałkiem innegopowodu chce zerwać koncerty, powiedział przecież Samowi, żeniechce mu się pracować, wkońcu ma dotego prawo i nikomu niewolno go popędzać, jeśli ma ochotę przystanąći odetchnąć, każdyma taką chwilę, kiedyma ochotę przystanąći odetchnąć, właściwiedlaczegodopiero dziśo tym pomyślał? Dobrzemówi bez związku. Co dobrze? Mówię, że dobrze tak jak jest. Jeśli niechcesz,to nie jedź nate koncerty. Jeromeuśmiecha się. Czy Sam nie przysłał cię, żebyś mnie nakłoniłdo wyjazdu? Oczywiście,że tak. Ale nie jestem na posyłkiu Samai odczasu do czasu miewam własne zdanie. Własne to znaczy jakie? Przecież nie powiem mu, że mi go żal, myśli Jack. Nie powiemmu, że nie pochwalam szczęścia, które sobie wymyślił,ale pragnę,żeby był szczęśliwy. Może już nigdy wżyciu nie zechce mu sięczegoś takiego. Tatusiu mówi miękko po prostu uważam, że zawszewiesz, co robisz. Dziękuję. 285. Choć czasem można doskonale wiedzieć, że robi się głupstwo. A tego już nie powinieneś powiedzieć. Przepraszam. Znowu się śmieją, a czuwający w pobliżu Bluingi panna Gibsonnie mogą się domyślić, co to znaczy. Chyba się teraz pożegnamy. Nie zjeszze mnąobiadu? Zjem w drodze na lotnisko. Możezłapię jakiśwcześniejszysamolot. A w ogóle chcę uciec Samowi. Niemogę się denerwowaćprzed meczem, a rozmowa z nim na pewno wytrąci mnie z równowagi. Też taksądzę. Bądź zdrów! Trzymaj się! Odejdę,jakby nigdy nic, żeby nie zwracać uwagi. Trzymaj się,Jack! Kiedy będziesz w grudniu w Los Angeles, nie bierz hotelu. Zatrzymaj się umnie. Dziękujęci. Na pewno to zrobię. Dowidzenia,stary! mówi Jerome do syna. XVIII Nareszcie wieczór bez flamenco. Pożegnalna kolacja przedjutrzejszym rozstaniem z Grenadą i prawie całodniową podróżą doMadrytu. Panna Gibson, promienna jak nigdy dotąd, po wspólnejwyprawie z Jackiem Asmanem na lotnisko zapowiada w trosceo należyty wypoczynek swoich podopiecznych wczesne udaniesię do pokoi i co najmniej ośmiogodzinny sen. Panieprotestują, imstarsze z większym uporem, ale Sybill jest nieustępliwa. Mamy przed sobą prawie pięćset kilometrów. Droga będzietrudna, zważywszy łańcuchy górskie, różnice poziomu i ciśnienia. Przed taką podróżą trzeba się dobrze wyspać i odprężyć. Jesteśmy dostatecznie odprężone protestują wciąż uczestniczki wycieczki. 286 Uspokaja je dopiero Juan. Na zakończenie wieczoru zatańczymy pożegnalne tango. Przygitarach! Między stołami krążą jużteraz studenci w długich, ciemnychpelerynach, z gitarami wrękach. Cichouderzająw struny i śpiewająłkająceserenady,których tekstu nikt nie rozumie, ale mówiązapewne o miłości i rozstaniu;opuszczającGrenadęczuje sięw sercu ból, równy temu,jaki rozrywa je przy pożegnaniuz ukochaną. Na stołach płoną świecew starych srebrnych lichtarzach,w szklankachzłoci się wino, nawet swąd oliwy'dochodzącyz kuchni dodaje uroku wieczorowi,o którym się wie, że jest ostatnii że się nie powtórzy, już nie, na pewno nie. Dominika siedzi między Asmanem a Carlosem; Harriet przywlokła całą swoją grupę na pożegnalny wieczór w hotelu ,,Versalles", jutro także wyruszy wdrogę za autokarem Amerykanówprzez wschodniestoki Sierra Morenai Gór Toledańskich na północdo Madrytu. Carlos śpiewa razem ze studentami, krążącymi po sali,może sam kiedyś podczas wakacji śpiewał hiszpańskie serenadyturystom,ładniemusiałwyglądaćw pelerynie i z gitarą w ręku. Dominice żal, że go takim nie widziała, że gotakim nie zobaczy,w ogóle żal jej nawet Carlosa. żal wszystkiego, czego już ni ebędzie. I nagle ogarnia ją zuchwała myśl, żeby tozatrzymać,przedłużyć choćby o jeden dzień zachowaniem dla siebie tego, cowszystkim tym dniom dodawało blasku i znaczenia, niedoznawanego dotąd w życiu. Nie powie Asmanowi, żeby już jechałna koncerty, nie będzie posłusznaani tym starymkwokom, aniBluingowi, one niepowinny wtrącać się w nie swojesprawy,onwyobrażać sobie, że nie odczula pogardy w tym, codo niej mówił. Niech się dzieję/co chce,bez próśb, gróźb i interwencji, i bez krztyrozsądku, to właśnie jest w tym najpiękniejsze. Ile jeszcze razyw życiu ktoś' zechce oszaleć dla niej? Łukasz kocha naprawdęi uważa,że to powinno jej wystarczyć, w Manuelu na początkubyło coś takiego, że chciało się go doprowadzić doostateczności,ale za wcześnie przestał ją interesować, Juan zaliczapaniejakwycieczki^ w szaleństwie Juana byłoby coś obraźliwego. Panna Gibsonmówi Asmanzgodziła sięzboczyćzdrogi, żeby pokazać nam karczmę w Puerto Lapice, na przełęczywschodniego zbocza Gór Toledańskich, gdzie Don Kichot pod 287. koniec swojej pierwszej wyprawy odbywał nocne czuwanie zbrojneprzed pasowaniem go na rycerza. Zna pani DonKichota^ Takszepcze Dominika bez zbytniej pewności. Chciałamprzeczytaćjeszcze raz przed wyjazdem do Hiszpanii, ale już niezdążyłam. Cervantesa nie wystarczy przeczytać,trzeba goczytać i niewarto jechać do Hiszpanii,jeśli się go dobrze nie poznało. Dlaczego mnie pan peszy i zasmuca? Nie miałem tego zamiaru. Przecież pewniejeszcze nierazbędzie się pani wybierała do Hiszpanii. Już to panu chyba przed kilkoma dniami powiedziałam pan przyjechał doHiszpanii ze Stanów, a ja z Polski. Jaka wtym różnica? Ogromna iniech pan nie udaje, że pan oniej nie wie. Inaczejwyjeżdża się zagranicęze Stanów, a inaczej z Polski. Łukasz manadzieję, że to teraz się zmieni, a ja nie, ja jej nie mam. Dlaczego? Nie wiem dlaczego,aleniemam w ogóle żadnejnadziei. Dominiko! mówi Asman z żalem. Siedzą oboksiebie i takłatwo wziąć jej rękę i zamknąć wswojej dłoni. Nikt tego nie widzii przez krótką chwilę można mieć złudzenie, że są sami, tylkowe dwoje przy tym stole zeświecami w starych lichtarzach,w mroku sierpniowego wieczoru, który nie jest już upałem, aletylko ciepłem. Nie powinniśmy byli w ogóle na ten tematrozmawiać potrząsając głową,mówi Dominika. Dlaczego? pyta znowu Asman. Bo wciąż rozważam. wciąż rozważam pewną sprawę. Jaką. sprawę? Och, niech pannie pyta. Raczej. raczej niech mi pan powie,czy jeśli znowu. jeśli kiedykolwiek się stamtąd wyrwę, będę mogłado pana zatelefonować, lub. przyjechać. Ależ tak! Tak! Dam pani adres! Zaraz dam pani adres! Asmannie panuje nad sobą w doznanej nagle radości,gorączkowoszuka w kieszeni wizytówki iwciska jąw dłońdziewczyny wciążwtuloną w jego rękę. Dziękuję. To ja pani dziękuję. Ja! 288 Więc to by było aż tak łatwe, myśli,czującw sercu przejmujące,długieukłucie, jakby je ktoś nawlekałpowoli na cienką igłę, aż takcudownie, ale równocześnie i upokarzająco łatwe! Miała dwadzieścialat cóż zrobić z tymi trzydziestoma siedmioma, których onmiał więcej. Ależ to było inne życie,zupełnie inne życie i możnaje, i trzebaje terazzamknąćna bardzo mocny, dobry klucz,bo tobyło cośbardzo cennego, tamto jego życie z Gail. Dziękuję! Dziękuję! powtarza. Młodzi hiszpańscy kelnerzy, piękni krótką, młodą pięknościąswojej rasy, wnoszą ogromne półmiskismażonego tuńczyka, uwieńczonegokolorową feeriąprzystawek i sałat. Studenci przestająśpiewać,siadajątakże dostołu,zaproszeni przez nieskończenietegowieczoru promienną i wspaniałomyślną pannę Gibson, którapodnosi szklankęz winem. Za powrót do Grenady! Zapowtórzenie wszystkiego, czegosię tudoznało! Nie zapłaczemy jak El Chico, mały król uchodzącyz Grenady. My tu wrócimy! Wrócimy! wołają wszyscy, nawet studenci ikelnerzy. Wrócimy! powtarza Asman. Apo kolacji jest to tango, którezapowiadał Juan, przydelikatnym dźwięku gitar, przy cichymśpiewie. Dominika wie, żepowinna zatańczyć je z Łukaszem, i Asman wie to także,aleporywa jąod stołu, gdy odzywa się pierwszy ton. Łukasz będziemógł z niątańczyć przezcałe życie, myśli, będzie ją miał przez całeżycie, aż do późnej starości, kiedysobie zbrzydną izniecierpliwiąsię sobą nawzajem. Więc to jedno tangonie powinnobyć dla niegouszczerbkiem i zrzekłby się go zapewne wspaniałomyślnie,gdybywiedział, jak komuś na nim zależy. Mam nadzieję,że to nastąpi szepce. Co?nie rozumie Dominika, Że wyrwie się pani stamtądktóregoś dnia i z Hiszpanii, tak,właśniestąd, zatelefonuje, żebym przyjechał. Powiedziałam już panu, że nie mam nadziei. A ja mam. Będęją miał przez całyczas! Nie utracę jej nawetna godzinę! I nagle myśl,na którąnie miał dotąd odwagi,a która poraziła go teraz jak prąd, jak nieoczekiwana jasnośćwszystkorozświetlająca: dlaczego miałaby się stamtąd "wyrywać"(co za strasznesłowo, uwłaczające krajowi i ludziom! ), skoro już tu 19- Most,,, 289. jest, skoro ją tutaj ma, trzyma na piersi, widzi z bliska jej oczyi usta. Już tu jest i nie powinien pozwolić, żeby odjechała, żeby jąktoś stąd zabrał może naprawdę na ubóstwo i głód. Przestałby jużchyba być mężczyzną, gdyby na to pozwolił. Jeszcze teraz jej tegonie powie, ma na to czas, cały dzieńjutrzejszy inastępny, ostatnidzień wycieczkiw Madrycie, jeśli do tego czasu samochód zostanienaprawiony. Musieliby sięzachowywać przez tekilkadziesiątgodzin jak złodzieje, ukrywający swój łup, to by wprowadziło jakiśfałsz, amusi przed nimuchronić te niespodziewane chwile, któreprzydarzyły mu się jeszcze w życiu. Dominiko mówi jesteś jak biała kartka, w którą możnawszystko wpisać. Ale ja chciałbym wpisać całe piękno i całą radośćświata. - Niechmi pan tego nie mówi! - prawiekrzyczy Dominika. Asman ciaśniej obejmuje ją ramieniem. Nie powiem nic więcej. Jeszcze nie! Kiedy pozakończonym wieczorze wszyscy rozchodzą się doswoich pokoi, dopada go Sam Bluing. Wypił chyba z rozpaczy zadużo wina, oczy mu błyszczą. Nie masz minic do powiedzenia? Asman wsuwa jużklucz w otwór zamka. Ja? Chyba tylko to,dlaczegonie wróciłeś do Londynu razemz Jackiem. Odwołać koncerty? piskliwie atakuje Bluing. O, nie! Niczego niebędę ci ułatwiał. Sam jebędzieszodwoływał! Ty nadaszz Madrytu te depesze do Paryża, Brukseli i Londynu, ja najwyżejbędęstałprzy tobiei patrzył na twoją minę. Idź spać! Za dużo wypiłeś. Zadużo? Powinienem teraz leżeć pod stołem, to byłby jedynystan, w którym mógłbym znieść to, co mniespotkało. Chybazwariuję! Po tylu latach współpracy! Potylu latach nagle cośtakiego! Sam przechodzi na polski i jedynąpociechą w tejsytuacji jest to. że nikt nie może zrozumieć tej kłótni na korytarzu. Dlaczego nic nie mówisz? Co ja ci takiego zrobiłem,żenawet nicdo mnie nie mówisz? Powiedziałem ci,żebyś poszedł spać. I myślisz, że ja zasnę? Że będę mógł teraz zasnąć? Potej ilościwina zaśniesz na pewno. 290 Za mało wypiłem! O wieleza mało, żeby to znieść! Zejdę zarazna dół, wypiję całą butelkę sherry i zrobię awanturę na cały hotel. Dlaczego chcesz, żebyśmy się rozstali? A myśmy się już nie rozstali? Czego jeszcze trzeba, żebyśmysię rozstali? Ja się pytam czego? Zrywasz koncerty po tylu latachwspółpracy. Robisz mi to, nie zastanawiając się, jak z tegowybrnę. Ważniejsza odprzyjaciela jest dla ciebiejakaś ostrzyżonana kryminalistkę siksa. Może naprawdę siedziała gdzieś w Polscew kryminale? Sam,proszę cię! Mówię ci to wszystko poto, żebyśsię opamiętał. Nie mogłasiedzieć w kryminale? Dlaczego? Moda nie może kazaćdziewczynom strzyc się tak, żeby wyglądały jak obskubane kury. Proszę cię, przestań! Dlaczego jamam przestać? Dlaczegoto ty nie masz przestać? Wygłupiasz się, jakbyś miał osiemnaście lat! Kłótnia więc już nie tylko toczy się popolsku, ale przybiera takżeton szkolnych sprzeczek i najwyższy czas przerwać ją, zanimdojdzie do inwektyw. Asman otwiera drzwii staje w nich, żeby nieprzepuścić przeznie Sama. Opanuj się, proszę cię po raz ostatni. I co mi zrobisz? Co jeszcze możesz mi zrobić? Wszystko jużmi zrobiłeś. Wszystko! I pomyśleć, żeja prosiłem tę gówniarę. Asman zamierzał już zamknąć drzwi, ale zatrzymuje się naprogu. Prosiłeś ją? O co? Żeby cięnakłoniła do wyjazdu. Tylko ona by to mogłazrobić, prawda? Wiedziałem, że tylko ona. Ale oczywiścieniezrobiła tego? Niemówi Asman miękko. Nie zrobiła. OdpychaBluinga od drzwi,chwilę się szamoczą, alewreszcie udajemu się jezamknąć, odrobinęzagłośno ale na to nie majuż rady. I tak napewno cała awantura była słyszalna wnajbliższychpokojach, kiedyindziej byłby tym speszony, terazskandaldodanydo skandalubawił go tylko, był czymś nowymw życiu,w którym nie oczekiwałjuż niespodzianek. Trochę było mu żalBluinga, irytujący niekiedy,należał jednak do tych przyjaciół, na których zawszemożna byłoliczyć i z którymi można siębyło porozumieć wpół słowa. Poza tym 291. mieli razem za sobą to, do czego się wciąż wracało, prawie nigdywspólnie, ale jeden o drugim wiedział, że do tego wraca, jak dojedynego domu, który się zawsze ma, choćby się go utraciło i choćbysię wybudowało inne w szerokim świecie. Tylkoraz jedenSam zaczął otym mówić w zupełnie niespodziewanym momencie. Pływali, a potemleżeli na gumowychmateracach w basenie lubiłodpoczywać w wodzie, a nawetczasem, zaprosiwszy Sama, omawiał z nim pewnesprawyniewychodząc z niej, jak tego dnia właśnie, kiedy chodziło o koncertw Carnegie Haliz Missa Solemnis Beethoyena w programie i kiedySam nagle zapytał: Czy wiesz,co oni zrobili z naszym cmentarzemw Zaleszczykach? Długa chwila minęła, zanim zaskoczony powiedział: Skądmam wiedzieć. I usłyszał o budowienowej,bitej drogina Dobrowlany, na którąOrganisation-Todt zużyławszystkie obeliski i płyty z cmentarza,z grobowca Asmanów i Blumenblauów także, choć ci ostatni mieligo tylko w wyobraźni Samuelka. Więc Sam Bluing nie był zwykłymmenażerem, z którym możnaby się rozstać w złości, oddalić go od siebie,zapomnieć,że istnieje. Miało się ochotę czasemdać mu w kark, jakchoćby zato, żeodważył się rozmawiać z Dominika, ale to już była całkiem innasprawa i w tym wypadku powinien mu wybaczyć, skoroonacałejtejrozmowy nie wzięła poważnie, Rozebrał się szybko i wsunął pod chłodne prześcieradło w nadziei, że zaraz zaśnie i wstanie ranowypoczętyi przygotowany nacałydzień szczęścia, od ranka w Grenadzie po wieczór w Madrycie. Trudy podróży nie przerażałygo, cieszył się nimi, od dawna niepokonywał takich przestrzeni w autokarze, zawsze się dokądśśpieszył, no i teraz sięnie śpieszy, ma wreszcie czas, chyba zasłużyłna to wżyciu. Przypomniała mu się nagle babkanie wiadomo z jakiegopowodu, może z tegoleciutkiego żalu, jaki odczuwał po kłótniz Samem przypomniałamusię babka, która takżenigdy niemiała czasu dlasiebie i tylkowciąż mówiła, że chciałaby pojechaćdo Truskawca albo Iwonicza. I kiedy wreszcie przestała pracować,sprawiła to katastrofa, a nieprzyzwolenie na wypoczynek. 292 Obrócił się na prawy bok, zawsze w tej pozycji najprędzejzasypiał, ale sen nieprzychodził, a ostatnimidniami nie brałżadnych środków nasennych i chciałw tym wytrwać, najważniejsze,żeby się nie zdenerwować tym, że się nie zasypia, więc trzeba myślećo czymś najprzyjemniejszym, czego się w życiu doznało lub dozna. Musiał się zastanowić, cowybiera, przeszłość czy przyszłość,przeszłośćsię ma, przyszłość jest niewiadoma i kiedysię o niejmyśli, jest albo marzeniem, albo strachem. Nie dokonując żadnegowyboru, leżał przez chwilęuciszony, w błogim uczuciuodprężenia, chłodu i wygody. I whotelu "Yersalles" łóżko byłowspaniałe, jak w innych hiszpańskich hotelach, przewrócił sięznówna wznak, wyciągnąłnogi, ręce rozrzucił szeroko, oddychał głęboko imiarowo. Ale sen wciąż nie przychodził. Skądś z głębi dochodziło głuche dudnienie, jak odgłos bębnajedynie słyszalny z całej orkiestry. Czyżbyna dole tańczono? Tobyło niemożliwe, ilekroć zatrzymywał się w jakimś hotelu, upewniałsię zawsze, czynie odbywają sięw nim dancingi więc cóż bytomogło być, ten głuchy odgłos nie ustający ani na chwilę. Przypomniało mu siędudnienie kopyt końskich, gdy kompanieułańskie przechodziły przez most nad Dniestrem wdrodze doRumunii. Biegł wtedyza nimi i jego własne kroki ginęły wśród tegotumultu,od którego zdawał się drżeć cały most,piękny, nowy mostnad rwącą rzeką. Upłynęła długachwila,zanimzrozumiał, żeto dudnienie dochodzi skądś z bliska, ze środkajego piersii jest biciemserca,tak wyraźnie słyszanym w głębokiejciszy nocy. Ale myśl o mościego nie opuszczała. Czynie byłpamięcią,przerzuconą nad wszystkim, co przeżył, nad życiem, któretaksamo jak rzeka rwało brzegii pędziło do swego ujścia? Zasnąć! myślał już teraz w rodzącym się popłochu. Natychmiastzasnąć, zanim oczekiwanie naszczęśliwe jutro nie przemienisię w galop dni, które miał zasobą. Sklep babki. Dlaczego znowu byłw sklepie babki? Dlaczegowidział ją,jak zmęczona całym dniem stania za ladą siadawreszcienakrześle i podpiera rękami skołataną głowę? Czynaprawdę nigdy nie miała dłuższychwytchnień, dłuższego wypoczynku? Nawet święta nie byłydla niej zwykłymi, spokojnymiświętami pośród wszystkich smutków i rozterek, jakich wtedywłaśnie doświadczała. 293. Pamiętał, jak w któryś sobotni wieczór odwiedziła babkę Rachela Blatt, ta sama, u której pani wicestarościna dała szyć biustonoszedla Siaśki, i jak dziwiła się, że nie ma świątecznie zastawionegostołu, a babka wyjaśniła jej to ze smutnym swoim zaśpiewemw głosie, który gdy myślał o nim, gdy nieraz słyszał go polatach rozczulał go i przerażał: Tatunio umarł,umarła mamunia,umarł mój dobry mążAroni Estusia to ja się pytam,poco mi teraz jakieś święta. Ja sobiew ogóle nie życzę żadnych świąt. Nawet śledzia izapalonychświecw szabasowy wieczór. Jeszcze gdybyJeremiaszek mógł siąść przystole naprzeciwko mnie. Ale on nie należy do tych świąt, onw ogóle dotego wszystkiego nie należy. Jego ojciec, ten goj, cozabrał Estusię, ochrzcił na katolika i tak już musi zostać, bo niktjeszczenie słyszał, żeby ktoś z katolika stawał sięŻydem. Jak Żydstajesię katolikiem mówi się o nim "przechrzta", a naodwrót. Nie ma w ogóle żadnego na odwrót, naodwrótnie posiada nawetswego słowa,więc chyba takżenie jest ono możliwe. W pokojuz milczącym fortepianem słuchał tych słów babki, nieprzywiązując donich prawie żadnej wagi,tak jak nie przywiązywałżadnej wagi do legionowych odznaczeń ojca, które przywiezione popogrzebie ze Lwowa stały na półce w gablocie za szkłem wjadalni. Raz tylkobabka wyjęła je stamtąd, żeby je pokazaćmajorowiLćpeckiemu, kiedy kazał jej próbowaćwiktuały przynoszone zesklepu dla Marszałka. Powiedziała nawet, że zięć, Jasio Strzemieński, opowiadał nieraz, jak to sam Marszałek mu je na piersiprzypinał,ale daremnie czekała podczas następnych wizyt w willinad Dniestrem, żeby major choćjednym słowem wspomniał,żeMarszałeksobie Jasia przypomniał. Słowa babki rozwiały wszystkie wiatry przeszłości, obeliskii nagrobkowe tablice Asmanówposłużyłydo budowy nowej, bitejdrogi na Dobrowlany. legionowe odznaczenia ojca wyrzuciłazapewne jakaśręka ze szklanej gabloty, może bawiły się nimi terazobce dzieci dlaczegoto wszystko tak nikły ślad wycisnęło na jegożyciu, a mimoto w takichnocnych chwilach wciąż do tegowracał. Miał muzykę, wciąż myślał,że wystarczy miećmuzykę,dlaczego przychodziły dnie, gdy okazywało się, że to mało? Wstał, wyjął z walizki miltown, jak zwykle popił go małą ilościąwody, żeby szybciej zaczął działać. Szukając pogodniejszych, uspo294 kajających myśli, zaczął myśleć o Jacku, że śpi teraz dobrzew jakimś londyńskim hotelu i jutrzejszy mecz z TillemWildersonemnie spędzamu na pewno snuz powiek. Dobrze uczynił, niewprowadzając syna w mroki swego dzieciństwa, Jack zaczynał sięjakby od siebie. Ile w tym było spokoju. Wybieralidla niego z Gailzawszeto, co było najlepsze, i nie wolno było tego zepsuć,teraźniejszość zbyt wiele miała uroku, żebykomplikować ją przeszłością. Musiał jednakzasnąć, bo zbudził się, zlany potem, kiedy pokójwypełniałajuż perłowa poświata świtu. Obudził go własny krzyk,którego nikt nie przerwał, niebyło przy nim Gail. W takichchwilach przygarniała go do siebie i uciszała przywracaniemrzeczywistości. Słuchając gwałtownego rytmu serca przypomniałsobie powoli, co mu się śniło. Biegł ulicą znajomegomałegomiastai wciąż nie mógł znaleźć domu babki, wciąż nie mógł znaleźć swegodomu. Mijałdom z szyldem "Izaak Prinz i Synowie Polskikilim" iod razu był dom pani wicestarościny, nie było między nimidomu zesklepem kolonialnym, z którego szły zapachy na całemiasto. Biegł więcjeszcze raz wzdłuż znajomej ulicy i znowu byłszyld "Izaak Prinz i Synowie Polski kilim" i zaraz zanim dom,wktórym podczas wakacji mieszkała Siaśka, a gdzie był ten, którystał między nimi? Jeszcze raz biegłulicą, jeszcze raz patrzyłuważnie:"Izaak Prinz i Synowie" i obok tego szyldu front domupani wicestarościny to było niemożliwe, stał tutaj tendom,dlaczegojuż go nie widział, dlaczego nie mógł go znaleźć? Krzyk jeszcze drgał w jego krtani, gdy zerwał się i usiadłnałóżku. Przeraziła go myśl, że i ona. że Dominika, jeśli zatrzymają przy sobie, obudzisię którejś nocy z krzykiem i powie, tak jakon powiedział kiedyś do Gail: Nie jestem, nie potrafię być tuszczęśliwy. Usłyszał nagle bachowską fugę,nie mogąc sobie przypomnieć,z jakiegopochodzi dzieła. Usłyszał ją raz i drugiz wyrazistością,której nigdy nie usłyszałby w orkiestrze, szczególnie dwa ostatnietakty, a potem dwie ostatnienuty. Rzucił się do szafy i zaczął przenosić z niej do walizkiwszystko,cowyjął przed trzema dniami. Zastanowił się, cozrobić z rzeczami,które kupiłw Kordowie, chodząc od sklepu do sklepu za Dominika. Ułożył je w stertę na stole, kładąc na jej wierzchu karteczkę 295. "Dla sprzątaczki". Potem zadzwonił do Sama, ale ten po winie musiał spać twardo, bo nie podniósł słuchawki mimodługiego sygnału. A jednak jest to zwierzę, pomyślał zdawnąpogardą dla Samuelka Blumenblaua, stającego na progu sklepubabki z oczyma jak przestraszone śliwki. Chwycił walizkę i niewzywając boyasam zaniósł jąna piętro, gdzie znajdowałsię pokójBluinga; nie zważając nasąsiadów załomotał w drzwi. Tym razem Sam zbudził się od razu i przestraszony uchylił drzwi. Wyglądał śmiesznie tylko w kurtceodpiżamy nie zasłaniającejnawet brzucha. Co się stało? jęknął. Wepchnął go do środka, zamknął drzwi za sobą. Ubierajsię! Pierwszym samolotem lecimy doParyża! O, mój Boże! rozpromienił się Sam. Lecimy do Paryża! Już! Za minutkę! Zapół minutki będę gotowy! Lecimy doParyża! Jerome! Ty właściwie nigdynie zrozumiesz, jak ja ciękocham. Jak zawsze cię kochałem! I podziwiałem! Ibyłem z ciebiedumny! Ubieraj się! krzyknął. Już! Już się ubieram! Jużjestem gotów! O, mój Boże! Lecimydo Paryża! Jeszcze zdążysz na zwykłe swoje próbyz orkiestrą. W recepcji zapłacili rachunki, poprosili o sprowadzenie taksówkii Asman wziął od recepcjonisty papier i kopertę. ,,Droga Sybill! napisał. Przepraszam, że w ten sposóbdziękuję Panii całej Pani wycieczce za miłe towarzystwo i wspólniespędzonednie. Zdecydowałemsiępojechać jednak na koncerty,mam nadzieję, że po grudniowym w Los Angeles zobaczę paniąw swojej garderobie. Jeszcze raz dziękuję Jerome Asman". Niech pan to zaraz rano wręczy pannie Gibson powiedziałdo recepcjonisty. Bluingbył pewny, żeAsmannapiszeteraz drugi list, ale gdy nieuczynił tego, o nic go nie zapytał. Poprzedzani przez boya z walizkami, wyszliprzed hotel. Taksówka już czekała. Dzień zapowiadał się piękny, jak prawie zawszew tej części ziemi. Pierwsze promienie słońca skrzyły się na śniegachwidocznych stąd szczytów Sierra Nevada. Ale ten widok nie wydał się Asmanowi piękny. 296 XIX fO siódmej godzinie rano śniadalnia hotelu "Yersalles" jest J ^- pełna. Amerykańska wycieczka opuszcza Grenadę. Kelnerzy wnoszą w pośpiechukawę, herbatę i soki, zkuchni dochodzi zapach przypiekanych tostów. Panna Gibson (cudownie spala tej nocy) załatwiwszy wieczor^ti,wszystkie rachunki i formalności hotelowe, zaznaje chwili spokojezakłóconej tylko myślą, że Asman prawdopodobnie zaspał i )otrzeba będzie czekać na niego. Zamierza właśnie posłać boya ^ijego apartamentu, gdy recepcjonista pofatygowawszy się osoście do kawiarni wręcza jejlist. Pan Asman zostawił listdla pani. PanAsman? Wyjechał o świcie. Razem z panem Bluingiem. iii,Panna Gibson pośpiesznie rozrywa kopertę, list jest krótwystarczy rzucić okiem, żeby poznać jego treść. ie Wyjechał. powtarza speszona. Nic wczoraj 'mówił. i;u, Zamierzał odlecieć pierwszymsamolotem do Mądrya stamtąddo Paryża. Mam nadzieję, że się nie spóźnił. ,at Mam nadzieję,że się nie spóźnił. powtarza jak autoitpanna Gibson. /pj Przy stolewybucha od razu wrzawa, wszyscychcą wiedzieć, ^ teAsman zdecydował się udać na koncerty i gdy panna Gibson . Wpotwierdza, część pań zaangażowanych prawieambicjonal' w tę sprawę oddycha z ulgą. 4 Panidoktor teologiii medycyny uśmiechasię z czułością do Dominiki, która wytrzymując to mężnie odpowiada równie poro/;)? zumiewawczym uśmiechem. Pod stołem zaciska palce na krawędzikrzesła, stara się opanować, żeby nikta przede wszystkim ,Łukasz nie odgadł, co się z nią naprawdę dzieje. W recepcji jej pewnoczeka na nią list, dobrze, że recepcjonista nieprzyniósł suknii^ razem z tym listem do pannyGibson, będziemusiała sama (^ pójść, ale jak to zrobić,żeby nikt tego nie zauważył? Zdajesię,że nie zabrałam z łazienki szczoteczki do zębówmówi do Łukasza. 91. Sprawdzałem, nic nie było w łazience. Ale jednak zobaczę. Co zrobię w Madryciebez szczoteczki? Kupisz sobie nową. Na szczęścienie ma tu ztym kłopotów. Toty powiedziałeś,nieja uszczypliwie zaznacza Dominikai jednak podnosi się z krzesła. Wezmę klucz z recepcjiizajrzę dopokoju. Może coś jeszcze zostało? Jak chcesz, ale wolałbym, żebyś zjadła śniadanie. Zarazwsiadamy do autokaru. Czy chociaż raz ktoś czekał na mnie? ton głosu Dominik)jest wyraźnie zaczepny, co od razu zwraca uwagę najbliższychsąsiadek przy stole. Tym bardziej więc nie powinno się to zdarzyć na koniec pojednawczododaje Łukasz. Bądź spokojny. Dominika prawie biegnie do recepcji, prosi o klucz, a potem beztchu pyta: Czy panAsman nie zostawiłdla mnie listu? Nie, proszę pani. Jestpan pewny? Dominika czuje, jak krew uderza jej dotwarzy. Tak, proszę pani. -- A. może ktoś inny miał dyżur. Ja mam dyżur od dwudziestej czwartej. Dominika odwracasię i odchodzi, w połowie drogi do drzwikawiarni przypomina sobie, że przecież wzięła klucz od pokoju,więc zawraca do windy, jedzie na najwyższe piętro, wysiadai zatrzymuje się chwilę przy oknie na korytarzu. Jeszczeraz możnastądspojrzeć na Grenadę,na Alhambrę i Generalife, na ośnieżonyłańcuch Sierra Neyada. Dlaczego nie napisał ani jednego słowa,myśli Dominikaz gorzkim uczuciem żalu i przykrości. Wczoraj byłtaki miłyi nagle zdecydował się wyjechać bez żadnego pożegnania. Ale dałjej wizytówkę,może uważał, że to wystarczy, że nietrzebanic więcej, ma jego adres i zawsze będzie mogła. on wie, żezawsze będzie mogła. Otworzyła torebkę, żebysprawdzić,czywizytówka jestna swoim miejscuw przegródce obok wizytówki,którą podczas pierwszego dnia w Madrycie dałajej Harriet. Przezchwilę trzymają w palcach zastanawiając się, czy wizytówkaHarriet jest godna tego zaszczytu, żeby leżeć obok wizytówki 298 Asmana i czynie należałoby jej wrzucić do kosza naśmieci, którystał obok. Zaniechała jednak tego zamiaru, zamknęłatorebkęi sprowadziwszy windę na ostatnie piętro, zjechałanią na dół. Oddając klucz w recepcji uśmiechnęła się do recepcjonisty. Niczego paninie zapomniała? zapytał. Nie. Tak się czasem tylko zdaje. Zawsze lepiej sprawdzić powiedziała. Oczywiście. Powinna już odejść od recepcji, ale wciąż tli się w niej nadzieja, żerecepcjonista przypomni sobie o liście Asmanai wręczy go jejz przeproszeniem. Ale nic takiego się nie dzieje, służba hotelowaładuje już bagaże wycieczki do autokaru i trzeba czym prędzejwrócićdo kawiarni, żeby dokończyć śniadania. Podróż do Madrytuzapowiada się niewesoło, nie należało jej jeszcze pogarszać głodem. Łukasz niepyta nawet, czy znalazła szczoteczkęw łazience i jestto prawie obraźliwe; Dominika zastanawia się, czy usiąść obokniego, czy raczej wybrać towarzystwoktórejś z pań, ale one takżejej zbrzydły, przez cały czas uważały, że Asman nie miał prawazrywać koncertów, choć powinny się cieszyć, że ten czas spędziw ich towarzystwie. Najmilej byłoby w autobusiku Harriet, któratakże zaraz pośniadaniu opuszcza Grenadę, ale wyglądałoby namanifestację, gdyby się tam przesiadła, a wciąż jeszcze musiałazabiegać o przychylność panny Gibson, która wMadrycie miaładokońca załatwić sprawę samochodu. Siada więc w autokarze obok milczącegoŁukasza, który zapewne jest już myślą na wulkanie, jakim stała się ich ojczyzna, i nie maco liczyć na to,żesię rozchmurzy. Na szczęście siedzącaprzednimiMary Bronton odwraca się wysuwającza siebie rozpakowanątabliczkę czekolady. Dominika z wdzięcznością przyjmujepoczęstunek, może lata całe upłyną, myśli, nim mnie ktoś poczęstujeczekoladą, w Polsce, jeśli ktoś już coś zdobędzie, to tylko dla siebie. Wszystkomaswój koniec mówi Mary Bronton. Co mianowicie? pyta wytrącona ze swoich myśli Dominika Nasz pobytw Hiszpanii. Chciałabym, żeby dopiero sięzaczynał. Ja także odpowiada cicho Dominika. 299. Przez cały czas miałam uczucie, jakby James był ze mną. W domuzbyt wyraźnie pamiętam, żego jużnie ma, a tutaj wydajemi się, że jest wśród tych wszystkich ludzi, czasem nawet z nimrozmawiam. Rozmawia z nim pani? Dominika nie potrafi ukryćprzerażenia. I równocześnie rodzi się żal, że Łukasz jestprzy niej,żywy i realny, a nieodzywasię do niego, żeAsman jest jużnajprawdopodobniej w Paryżu i może nigdy już nie będą ze sobąrozmawiali. Wszystko pokomplikowalo się boleśnie i jedynąpociechą możebyć tylko myśl o wizytówce, którą ma w torebce,iośmiuset dolarach, czekających nanią wkasie towarzystwaubezpieczeniowego. Razem z tymi, które otrzymała od Asmana zakilimy, stanowić będą kapitał nawszelkie czekające ją biedy; niekupi więc sobie spódnicy ani kurtki,nie skusi się nawet na parębutów, nie ma mowy o żadnych napiwkach, choć wracają do tegosamego hotelu w Madrycie, a obiecała sobie, że nadejdzie dzień,kiedy będzie je rozdawać. Nie czas teraz na te wszystkie głupstwa,musi zawieźć całe tysiąc pięćset dolarów do kraju, albo. Więcjednak było to "albo", niemogła się uwolnić od tej myśli, choćmąciłosię od niejw głowie. Tym razem zza pleców Dominiki wysuwasię tabliczka czekolady. Proszę mówiLauren Clyd. Nie mapani ochotyna cośsłodkiego? Mam Dominika odlamuje pokaźny kawałek czekoladyiznowu myśli, że w Polsce. O, do diabła! buntuje się przeciwkoserii porównań,które zaczynają już ją nękaći na pewnonieopuszczą jej przez kilkapierwszych miesięcyw kraju. Wycieczka była cudowna wzdycha pani Clyd. Szkoda,że sięjuż kończy. Szkoda potwierdza Dominika z ustamipo dziecinnemupełnymi czekolady, ale całkiem dorośle iponurozamyślona. Świetnie obmyślonatrasa i dobre towarzystwo, czego trzebawięcej? Mam nadzieję, że państwo czuliście się wśródnas dobrze? O, tak! Dziękuję. Niech ona przestanie gadać, myśliDominika, muszę się nad czymś zastanowić, nad czymś najważniejszym w życiu, mam tak małona to czasu i muszę sama podjąć tędecyzję,sama, zupełnie sama. Może na poczcie w Madrycie czeka 300 list z domu, a wnim chociażjedno słowo, które można byuznać zapomoc i. Tak! Za usprawiedliwienie! Przypomina jej się niewiadomo zjakiegopowodukąt z trzema fotelami,w którymkażdego prawie wieczoru oglądała z rodzicami telewizję. Łukaszprzeważnie otej porze zwłaszcza przed wysłaniem pracy nakonkurs do Limy kreślił w swojej pracowni i byli tylkowe troje. Nudziły ją te wieczory, zła była na Łukasza, że tak mało ma dla niejczasu,ale teraz ten kąt przedtelewizoremwydawał się przystanią,gdziewciąż była dzieckiem, choć już nieoglądała bajek nadobranoc, gdzie nie musiałao niczymdecydować, odgrodzonaodtwardego, zimnego świata szklaną ścianą ekranu telewizora. Aleczybezpieczeństwo tego kąta jeszcze istniało, czy corazczęściej złyświat nie przebijał się przez szklaną granicę ekranu, sięgając aż tamgroźbąswoich spraw? Stworzyć taki kąt gdzie indziej na świecie, toprzecież musiało byćmożliwe, dlaczego miałaby się baćmyślećo tym, musi myślećo tym, jest już tutaj, usadowi się tu na dobrei wtedy ściągnie ich oboje, silna polska emigracja znaczyła nierazwiele dla Polski, a już napewno przydawała się jej więcej niżzwaśnieni rodacy w kraju. Matka zaraz znalazłaby pracę, matka zeswoimzawodem wszędzie znajdzie pracę, gorzej z ojcem. Czyjeszcze może się liczyć jako inżynier chemii? Po tylu latachdyrektorowania nie ma się już pewnieżadnych kwalifikacji. Za plecami, za oparciem fotela Lauren Clyd perswaduje cośSylwii Brook, chybasię kłócąprzyciszonym głosem, Sylwiapowinna coś komuś przebaczyć, ale nie przebaczyłai wraca terazz wycieczki w takim samym nastroju, w jakim się na nią wybierała,w dodatku nie pocieszona aniodrobinę w tym jakimś swoimkobiecym nieszczęściumoże liczyła na to i nie udało jej się aniz Asmanem, ani z Łukaszem, więc wycieczka nie wydaje jej się takudana, jak większości pań, dla których okazała się skutecznymremedium na ich smutki. A ja, myśliDominika, napytałamich sobie tutaj i nie mogę terazznich wybrnąć. Możelepiej by było nie mieć tychdolarówi wracać pokornie z pustą torebką? Wszystko wydawałoby sięo wiele prostsze,nie ma się pokusz podszewką w kieszeni. Ogarniają złość na Łukasza jeszcze większa złość na Łukasza! że dlaniego tanajważniejsza sprawa przez cały czasjest prosta, że nieuczestniczy w jej rozterkach, a także i za to, że tak szybko 301. zrezygnowała z niego w swoich planach. Ale przecież ja z niego niezrezygnowałam, myśli w popłochu, nie, jeszcze nie, jeszcze wszystkomożna uratować. - Łukasz! potrząsa goza ramię. Zastanów się! Mijająnasze ostatnie dni w Hiszpanii. Łukasz powoli zwraca ku niej głowę. Nad czym mamsię zastanowić? Tylko proszę cię, nie zacznij krzyczeć! Rozmawiam z tobąotym w autokarze właśnie dlatego,żebyś nie mógł krzyczeć. Będziemy mieli tysiącpięćset dolarów! To przecież suma, z którąmożna. z którą jużmożna. Co.. można? Och, dobrze wiesz, co mam na myśli. Dlaczego chcesz, żebymto wyraźnie powiedziała? Chcę. W kraju nie będzie prędko dobrze. Może dojdzie do rozlewukrwi. Po co się tam pchać, na litość boską! Poco? Jeśli u nas dojdzie do rozlewukrwi, nie zatrzyma się to nanaszych granicach. Wszyscyo tym dobrzewiedzą, Manuel iCarlosnawet otym ze mną rozmawiali. Ściana Pirenejów odgradza ich odreszty Europy,a jednaksię boją. Ale najgorzej byłoby u nas. Niewiem, czy najgorzejbyłoby u nas. Łukasz na chwilęmilknie. Te rozważania w ogóle nie mająsensu. Nie sądzę,żebyśmy sami podnieśli na siebie miecz i sami podstawiali podniego głowy. Jesteśmy na drodze wielkich przemian. Jak ma donich dojść, jak mabyć lepiej i kto za nasi dlanas tego dokona,skoromy umyjemy od tego ręce? Żebyś ty przynajmniej wiedziałwybuchaDominika,zapominając,że przed chwilą przestrzegała Łukasza, żeby w autokarze nie krzyczał żebyś ty przynajmniej wiedział, po którejjesteś stronie. Łukaszwytrzymuje spojrzenie jej oczu. Dlaczego myślisz, że to sąstrony? Dojdzie do zgody. Musidojść do zgody. Niezgoda była zawszedlaPolaków równieniebezpieczna, co napaść wroga. I jestempewny. jestem pewny, żewszystko to zrozumieją. Stawkajest zawysoka. 302 Dominika uderza pięścią wpierś Łukasza i nie wstydząc się, żepołowa autokaru zwraca już na nich uwagę,żepanie Clydi Brookprzestały sięz tylu kłócić. Mary Bronton raz po raz odwraca się kunim, a państwoLester siedzący po drugiej stronieprzejściamanifestacyjnie dają do poznania swoje zgorszenie woła: No więc jedźtam! Śpiesz się! Stawiaj dalej te swoje koszmarne pudełka. A ojciec do kraju nie wróci, zobaczysz! Wkażdymliście mógł napisać, kiedy wraca, anie napisał. Zawsze o to pytałami nie rozumiałeś dlaczego. Strzał jest celny. W samo serce. Łukaszjuż się nie odezwie,Dominika jest tego pewna, ale i ona nie odezwie się także, bo krtańjej się zaciska, usta sięwykrzywiają i zaczyna płakać, jak dziecko,z odsłoniętą twarzą, nie mogąc pohamować łez. Na szczęście Juan (może dostrzegł to, jadąc wprzedzie autokaru, zwrócony twarzą ku podróżnym) bierze do ręki mikrofoni obwieszcza: Proszę państwa! Zbliżamy się ku wschodnim stokomGórToledańskich, gdzie zatrzymamy się na przełęczy w miasteczkuPuerto Lapice, w słynnej karczmie, wktórej Don Kichot odbywałnocneczuwanie zbrojne przed pasowaniem go narycerza. Będąmogli państwo zrobić sobie zdjęcia przy spiżowym posągu DonKichota, który stoiprzy starym koryciena podwórzu karczmy. Niedaleko od Puerto Lapice położona jest wieś Toboso,przezktórą niestety niewiedzie nasza droga. Toboso, jakwiedząwszyscy czytelnicy Ceryantesa, a mam nadzieję,że państwodo nichnależą, torodzinna wieśDulcynei,ukochanej Don Kichota. LudziewToboso opowiadająturystom, że sam Ceryantes, kiedy jakomłody chłopiec przyjeżdżał do dziadków, przeżył w Toboso swojąpierwszą miłość, a była nią dziewczyna imieniem Aldonza, pracująca w miejscowej jatce. Opodal na równinie manczańskiej, rozsławionej przezCervantesa, znajduje się miasteczko Campo deCriptana, gdzie Don Kichot odbył swoją słynnąwalkę zwiatrakami. Autokarzatrzymuje się na parkinguprzed karczmąw PuertoLepice, gdzie stoją już inne autokary igdzie kłębi się tłum turystów. Idą w ruch aparaty fotograficzne i kamery. Czarnookapiękność,sprzedająca pocztówki i posążki Don Kichota, musi dobrze sięuwijać, żebyobsłużyć wszystkich klientów. Kto wie, czy sława 303. Ceryantesa nie osiąga swego szczytu tutaj właśnie, bogacąc wieluludzi, podczas gdy on sam klepał biedę, a dzieło swoje pisałw więzieniu o chlebie i wodzie. Stań przyDon Kichocie mówi Scott Lesterdo żony. Obejmij go! I paniLester obejmujebłędnego rycerza, i z uśmiechem patrzy w kamerę, wycelowanaw nią przez męża. Chodź tu do nas! wołana Dominikę Harriet, która dataswój aparat jakiemuś Niemcowi, żeby zrobił zdjęciecałej jej grupy. Po co? ociągasię Dominika, bojąc się,że ślady płaczuwidoczne są jeszcze na jej twarzy. Chcę pokazać cię w Szwecji. Wciąż mam nadzieję, że do nasprzyjedziesz. Tak potwierdza śmiejąc się Ingrid. Onawciąż ma natonadzieję. Ja nie ucina Dominika. Ale staje w fotografowanej grupiemiędzy Manuelem a Cariosem, przytula się do nich. Zmarnowaliśmy te dwa tygodnie szepcze Manuel. Dominika patrzy mu z bliska w twarz. Jak to rozumiesz? Mogliśmy je spędzićprzyjemniej. Ty i ja? Tak. Ty i ja. Carlos ściska jej ramię. Byłaśtaka niedobra przez cały ten czas. Nie żałujesz tego? Dominika zwraca ku niemu spojrzenie. Może troszeczkę. Tylko troszeczkę? To już bardzo wiele. Więc mogło byći tak mili chłopcy, nieobowiązujące flirty,urocze nieważne wspomnienia. Zmarnowała to wszystko, możnawszystko zmarnować, jeśli chce sięza wiele. Napijesz się wina? proponuje Carlos. Chętnie. Xeres czy Tio Pepe? Wszystko jedno. W całej Manczy pije sięyaldepenas wtrąca Manuel. Ja pijęsherry mówi Harriet. Prowadzisz samochód! przypomina Hjalmar. 304 Odczep się,dobrze? W karczmie jest mroczno i, chciałoby się rzec aromatycznie. Ogromne stągwiez winem stoją w najmroczniejszej, znacznieobniżonej, prawie piwnicznej jej części. Nazywają się "tinajas" mówi Manuel. Juan niepowiedział, żewyrabiają je garncarze wToboso, które swą sławęw całej Hiszpanii zawdzięcza takżei im, nie tylko Dulcynei. Błyskająca białymi zębami dziewczynazanurza w tinajas glinianekubki i podaje je gościom. Za zmarnowane nadzieje! mówi Dominika. Moje nie są jeszcze zmarnowane uśmiecha sięHarriet,unosząc w góręswój kubek. Na ścianie za barem wiszą pęta błyszczących tłuszczem kabanosów, posiwiałe salami i suszone szynki,od których barman razporaz odcina płaty czerwonego mięsa. Kabanosy są prawdziwe wyjaśnia Carlos, zamawiającpółmiseczek przybranychzieleninąwędlin. Co to znaczy ,,prawdziwe"? pytaod razuIngrid. Z osła. Prawdziwe kabanosy robi się tylko z oślego mięsa. Tylko wtedy są naprawdę kruche i mogą być długo przechowywane. Harriet wypróbowuje je od razuw swoich zdrowychzębach. Pyszne! woła. Więc mogło być i tak, myśli wciąż Dominika. Albo jeszczeinaczej. Asman przy tym barze, Asman przyposągu Don Kichota. Zdjęcie z nim miałoby inne znaczenie, pite z nim wino innysmak, inny smak miałby cały długi dzień między Grenadą i Madrytem. Ale mogłaby jeszcze być zwykła czułość Łukasza,jegobliskość, uczuciebezpieczeństwa, które stwarzał zawsze swojąobecnością. Dokąd idziesz? wołaCarlos, gdy Dominika odchodzi odbaru, przepychając się przez tłum gości. Zaraz wrócę. Po przyjeździe do Madrytuwoła Harriet jadę zaraz napocztę! Pojedziecie z nami? Tak! Ja na pewnotak! Nie wiem, czy Łukasz. Zapytam goo to, uśmiecha się do siebieDominika, Maświetną"odżywkę"do Łukasza, pytanie obojętne, alestwarzające mo20 Most. 305. żliwość dalszej rozmowy; jeśli ludzie się kochają, każde słowo posprzeczce może zbliżyć ich do siebie. Jeśli ludzie się kochają. -powtarza Dominika w myśli, jeśli siękochają. I wszystko w niejmięknie, dawna złość rozpływa się w zapomnieniu, przecieżnigdynie przestalisiękochać, to jasne, to tylko ona. kilka głupichzdań. Ale Łukasza nigdzie nie ma, ani w piwnicznej częścikarczmyprzy stągwiach z winem, ani na podwórzu przy posągu DonKichota, więc Dominika a wszystko w niej znowu stygniei twardnieje na kamień kieruje się do autokaru na parkingi oczywiście! on tam jest, słucha zGomezem radia! Dominikastaje,nie wie, co począć i z radością witą kląskaniepanny Gibson,która zwołuje swoją wycieczkę do autokaru. Jeszcze chwileczkę! - proszą panie. Nie, nie! Sybill jest nieustępliwa. Mamy długą podróżprzed sobą. A taknaprawdę to chodzio to, że whotelu w Madrycie maczekać na niądepesza od Jacka Asmana, który obiecał jeśliwygra meczz Tillem Wildersonem natychmiastzawiadomić jąo tym. Ijest ten telegram! Jest! Recepcjonista podaje go pannie Gibson zuśmiechem, jakby znałjego treść, gdy tylko amerykańska wycieczka wkracza do halluhotelu. Sybill otwiera go drżącymi palcami istaje cała wmnierumieńca. Kochanie! telegrafuje JackMiałaś rację, byłem w świetnejformie. Bez wysiłku pokonałem Tilla. Stop. Czekam na ciebiew LosAngeles. Całuję. Jack". Szum anielskich skrzydeł wypełnia recepcję. Panną Gibson rzucasię na szyję doktorowi teologii i medycyny, potem ściskapaniąSteers. Jakaśdobra wiadomość? pytają. Och, cudowna! Ale jest i druga wiadomość w recepcji dla Polaków. Samochód można odebrać dogodziny dwudziestej. Południowa sjestawydłuża czas pracy w Hiszpanii do późnych godzin wieczornych,tak więc i Dominika zostawiwszyŁukaszowi sprawę samochodu -jeszcze tego dnia pobieraswoje odszkodowaniew towarzy306 stwie ubezpieczeniowym, apotemautobusikiem Harriet jedzie napocztę. Jeszcze raz Grań Via z kolorowym strumieniem przechodniówo tej wieczornej porze, Calle deAlcąla z dziesięcioma pasmamisamochodów i plac zrzeźwiącąpowietrze na wiele metrów wokółsiebie fontanną boginiKybęle. I poczta. Paląc Łączności, z tłumem turystów przed wejściem. Moczymy nogi w fontannie? pyta Harriet,zaparkowawszysamochód. Jak wyjdziemy z poczty proponuje Dominika. Gorączkowa niecierpliwość nie pozwala jej ani na chwilę zwłoki, przepycha się ku okienkom z poste-restante i staje w długim ogonku. Przyjdziemy do ciebie! woła Harriel. Albo ty do nas. Stoimy wogonku po pieniądze! Ruch wogromnymhallu poczty oszałamia. Dominika przymyka oczy, żeby się uspokoići skupić. List z domu! Mógłbyćtylko w wypadku,gdybysię spóźnił natermin ich poprzedniego pobytu w Madrycie. Wypadek z samochodem zmienił ichtrasę, mieli wracać do kraju innądrogą z Grenady przezWalencję i Barcelonę do granicy francuskiej. Teraz pewnie niebędąjuż ani w Walencji, ani w Barcelonie. Chociaż właściwiedlaczego? Mają tysiąc pięćset dolarów! Dominika mocno ściskapod pachą torebkę z pieniędzmi, może powinna nosićjena piersi,jak dawniej w Polsce baby, udające się na targ. Uśmiechasię,już nie grzeszy myśląc, żelepiej byłoby nie mieć tychdolarów,sącudowną zabawką, można przypisywaćim corazinneprzeznaczeniena przykład długi, piękny tydzień z Łukaszemw Barcelonie. Myśl o Barcelonie sprawia, że nie otwiera listu, otrzymawszy gow okienku. List jest zaadresowany pięknym pismem matki i możejest w nim tosłowo, którego teraz się boi. Tydzień wBarcelonie,myśli, a potem niech się dzieje, co chce. Odnajduje Harriet i jej towarzystwo, odchodzące już od okienka,w którym wypłacano telegraficzne przekazy pieniężne. Harriet jestwściekła, nie lepszy humor mają Ingridi Hjalmar. Będziemy siedzieć u Ritzatak długo, ażnam przyślą pieniądze! Albo sprzedamy samochód proponuje Ingrid. 307. Cicho, dziewczęta! zdobywa się raz na energię Hjalmar. Najpierwtrzeba wysłać telegramy do domu. Idą do okienka,w którym nadaje się depesze, wypisują z oszczędności skąpe słowa na blankietach, a Dominikatowarzyszy im przez cały czas z nie otwartym listem w ręce. Rozdziera kopertę dopiero wtedy, gdy moczą nogi w fontanniei Szwedki, a także Carlos i Manuel, niedają jej spokoju, że takbardzo chciaładostaćten list,a terazgonie czyta. Od mamy? pytają. Od mamy. Taki długi list! dziwi sięHjalmar, choć list wcale taki długiniejest. ,,Kochana Dominiko"czytana głos, a oni przekrzywiajągtowy, jak psy, które słuchają dźwięku mowy, nie mogącnic z niejzrozumieć. "Dostałam Twój list z Marsylii. Mówiłam Ci, że tocudowne miasto, zawsze marzyłam o tym, żebyśi Ty mogła jezobaczyć. Kiedy jechaliśmy z ojcemna południe Francji, byłaśjeszcze za mała, żebyzabrać Cię ze sobą, ale w każdej kartcewysyłanej do babci i do Ciebie pisaliśmy:Dominika musi tozobaczyć. Te kartki na pewnosą gdzieś w domu,możesz tosprawdzić. Unas wciąż ta sama bieda, strajki i niepokoje, corazdłuższeogonkipo wszystko, a najgorszebo najbardziej upokarzające te po chlebprzed wolnymi sobotami. W każdy piątekwstaję o piątej rano, żeby zdobyćpieczywo. Możesz sobie wyobrazić, co tego dnia jestem warta w szpitalu. Agnieszka i Wojteksą w Wiedniu,napisali stamtąd do ciotki. Kilka dnitemu byłw naszej TV reportaż ztamtejszegoobozu przejściowego dlauchodźców, wydawałomi się, że mignęli mi w tle. Warunkiw obozie więcej niż prymitywne, żebranina i denerwujące, czasembeznadziejne czekanie nazezwolenie wyjazdu gdzieś dalej. AleAgnieszka miała zawsze mocne nerwy,szkoda, żejej matka nie jesttego przekonaniai zalewa się łzami po całych dniach. Sprawa pracy ojca wdalszymciągu w niepewnym zawieszeniu. Mówi się wciąż o przekwalifikowaniu (co za straszne nawetfonetycznie słowo! ) zwalnianych osób, ale jak tu się przekwalifikowywać (okropność), kiedy ma się już prawie pięćdziesiąt lat. 308 Pozdrów ode mnie Łukasza. Nie piszęwięcej, bo nie mampewności, czy list zastanie Was w Madrycie i czy ztak pięknegomiasta nie wróci do smutnej Warszawy. Całujemy Cię z ojcem bardzo gorąco Twoi Rodzice". Dobre nowiny? pytaHarriet. Nie odpowiada krótko Dominika. Wodawbasenie fontanny jest chłodna, wypoczywa się trzymającwniej nogi, wypoczywa się siedząc tutaj natym pięknym placuw samym sercu miasta, które tętni przedwieczornym ruchem,odżywa po całodziennym upale. Nie chce misię stąd iść szepcze Dominika. No,to siedźmy tutajmówiHarriet; podciągnęła spódnicęwysoko i spryskuje wodą opaloneuda. O której jutro wyjeżdżacie? Łukasz chce jechać z samego rana. To sięjuż nie zobaczymy. Boja śpięjutro do południa. Ja także przeciąga się Ingrid. Nie pożegnacie się z nami? pytają Hiszpanie. Ranowracamy do Salamanki. Dzisiaj siępożegnamy. Zaraz teraz. Harriet ściąga spódnicę na kolana, wycieraw nią mokre ręce i obejmujechłopaków. Nie zabijecie tych dwóchtygodni? No,nie dość słaboodpowiadają chłopcy. Hjalmarpotrząsa ich dłońmi. W przyszłym roku przyjeżdżamytakże do Hiszpanii. Wiecieco? Umówmy się tutaj! Ależ tak! wołają Harriet i Ingrid. Możemy umówić siętutaj. Ja niemówi Dominika. Tynie? smutniejąchłopcy. Wiecie dobrze, że nie mogę się umówić. Nie jestem tego taka pewnamówiHarriet. A wogóle naprawdę pożegnajmy się tutaj. Przed hotelemwyskoczę szybkoz samochodu i już się nie zobaczymy. Całująsię i ściskają chłopcy nareszcie dotegouprawnieni obiecują pisać. A potem następuje rozstanie z fontanną, z placem,z dziesięcioma pasmami samochodów na Callede Alcala, zza309. pchaną przechodniami Grań Via i Dominika, podniósłszy napożegnanie dtoń, wyskakuje przed hotelem z autobusiku Harriet,która wtaczając od razu drugi bieg rusza z powrotem w kierunkuhotelu Ritza. W wejściu Dominika spotyka Łukasza, który zapomniawszyjakby o wszystkim, co ich poróżniło, woła do niej z daleka: Samochódjak nowy! Obejrzyj go, stoi już na parkingu. Musimy zaraz odebrać nasze puszki z chłodni i załadować dobagażnika. A dokąd teraz idziesz? Posłucham najpierw komunikatów. Mówił mi Gomez, żerozpoczęły sięmarsze głodowe w Polsce. Marsze głodowe. Tak. Chcę posłuchać dziennika o dwudziestej. Marsze głodowe. powtarza wciąż Dominika. Otwiera sięw niej pustka, jak otchłań, w którąwszystko się zapada. Odbieraw recepcjiklucz, jedzie windą na górę i już w rodzącym siępośpiechuotwiera drzwi pokoju, wrzucadowalizki wszystko, cozdążyła już z niej wyjąć po przyjeździe z Grenady, zamyka ją iwreszcie decydując się na rozdawanie napiwków wzywa boya. Sprowadźtaksówkę mówi. I załaduj bagaże. Ostatnie spojrzenie na pokój czy cośniezostało, otwarcietorebki tak, pieniądze ibilet Asmana są na swoim miejscu! i wreszcie drzwi, iwinda, i oddanie klucza w recepcji. Boy czekaprzy taksówce, dostaje napiwek większy, niż się spodziewał,zukłonem zamyka drzwiczkisamochodu. Dokąd jedziemy? pytataksówkarz, a nie otrzymawszyodpowiedzi, odwraca się i powtarza pytanie: Dokąd jedziemy,proszę pani? Na lotnisko! chce powiedziećDominika, ale nie może dobyćgłosu z gardła. Ta krótka chwila wystarcza, żeby zmieniła zamiar nie, jeszcze nie nalotnisko,myśli, ma jeszcze na toczas, maw ogóle dużo czasu i dzisiejszy dzień spędzi z Harriet i jej paczką,beztrosko, bez myślenia o jutrze, które może wreszcie, na litośćBoską! może wreszcie przestanie być strachem. - Do Ritza! wola głośno iopuszcza głowę,bojąc się, żelusterko nad głową kierowcy ukaże mu jej skurczoną płaczemtwarz. 310 Granicę hiszpańsko-francuską przekracza Łukasz w Hendayew pobliżu Biarritz, dokąd udaje się zaraz w poszukiwaniu campingu. Stara się nie myśleć o tym, co się stało, zajmuje się pedantycznienajkonieczniejszymi czynnościami,rozbija namiot, przygotowujedospania materac i śpiwór. Ale nie chcemu się przyrządzaćjedzenia, na myśl o wołowinie w sosie własnym wstrząsanimdreszcz, idzie więc do campingowego baru i zamawia jakiś posiłekwraz z winem,do którego przyzwyczaił się już w Hiszpanii,zwłaszcza podczas ostatnich dwóch tygodni, kiedy nie prowadziłsamochodu. Chłopiec w czerwonej czapeczce roznosi gazety, kupuje więc ,,FranceSoir" i rozkłada gazetę na stoliku. W poszukiwaniudoniesień z Polski, których nie ma, natrafiana wiadomościzostatniej chwili, a wnich na wzmiankę, która przykuwa jegowzrok: ,,Śmierć amerykańskiego dyrygenta. Wczorajw godzinach wieczornych zmarł w Paryżuznany dyrygent i kompozytor amerykański JeromeAsman. Śmierć nastąpiła nagle w garderobie przedkoncertem". Łukasz składa gazetę, odsuwa przyniesione jedzenie, wypijatylko od razu całą szklankęwina. Przypomina mu się rozmowaz Asmanem w drodze do Generahfe, a potemjego taniec z Dominika w karczmie pod Torremolinos,błyszczące oczy, uniesionezkastanietamiręce. Czuje ulgę, że nie poddał się wtedy zazdrości,że niejako przyznał prawo do tejbeztroskiejchwili jemu. i jej. Aledlaczegoi oDominice myśli jakby umarła, jakbyjuż także umarła,pozostawiona bez żadnego oparcia pośród obcego bezlitosnegoświata. Z niewiadomego powodu postanawia jak najprędzej wracać doWarszawy, czym prędzej wracać do Warszawy. Czekała go tamnajgorsza z niepewności, ale właśnie pragnął jak najszybciej stawićjej czoło. Wjechawszy w obręb Warszawy, zatrzymujesię przed jakąśknajpą. - Jesl tu telefon? pyta. Jest kelnerka w nieświeżymfartuchu wskazuje muaparat. wiszący przy kotarze zakrywającej drzwi prowadzące do ustępu,bardzo uczęszczanego, jak zdołał zauważyć dowieziono właśnie 311. piwo. Nie będę mógł spokojnie stąd rozmawiać, myśli w popłochu,ale mysi druga jest jeszcze gorsza: Czy w ogóle będzie rozmawiał, czy będzie miał z kim? Trzęsącymisię palcami nakręcanumer telefonu ojcai czekaz biciem serca, wsłuchując sięw długi,bardzodługi,za długi sygnał. I nagle spokojny głos: Słucham. Tu Sydoń. TuŁukasz! krzyczy. Tu Łukasz! Właśnie wróciłem! Skąd dzwonisz? Z jakiejś knajpy. Zaraz u ciebie będę. O, Boże! Jak się cieszę! Jak się cieszę, że jesteś! No, jestem. Przedwczoraj przyjechałem odpowiada HieroSydoń,zdumiony niecotą wylewnością syna. Koniec (."'"'^, Sybila Tybus Źródłapopularności utworówpowieściowychStanisławy Fleszarowej-Muskat. Próba wyjaśnienia (Fragmenty szkicu krytyczno-literackiego, zamieszczonego w tomie "Literatura gdańska iziemi gdańskiej w latach 19451975", WydawnictwoMorskie, Gdańsk 1979) [...] Nie słabnąca od lat popularność utworów StanisławyFleszarowej-Muskat zmusza dopodjęcia badań wyjaśniających źródła tejpopularności. Pisarka zdaje siędoskonale trafiać wgusty czytelnicze odbiorców. Eksponowana tak silnie w jej książkach współczesność i jej problemy stanowią przysłowiowy magnes,któryprzyciąga uwagę czytelnika. Każda niemalże książkaFleszarowejprzenosi czytelnikaw noweśrodowisko. Jest to rezultatem stałegotropienia przezautorkę tematu współczesnego, w którym środowisko staje się źródłem prawdziwych, z pasją pisarską przedstawianych konfliktów. Twórczość tej pisarki stale towarzyszy wszelkimprzemianom, jakie dokonują się wkraju. Dzięki temu międzytwórcą a odbiorcą możliwy jest ciągły kontakt. Skoro szukamyw tej twórczości pewnych uzasadnieńdla jejogromnej popularności,wybór tematyki przez autorkę nie może umknąćnaszej uwagi. Czyż to, co najwcześniej i najsilniej dociera do czytelnika problematyka powieści nie jest dla niego sprawą najważniejszą? Właśniefakt, iż w książkach Fleszarowej styka się onz problemami swego środowiska, a w szerszym wymiarze swegokraju, zapewnia pisarce ogromną poczytność. Najbardziej znamienną cechą twórczości S. Pleszarowej-Muskatjest fakt, iż podejmowana wniejproblematyka stanowi odbicieaktualnych problemów ludzi naszego kraju. Jak w zwierciadleodbijają się wniej ich wojenne i powojenne losy. Pierwszą powieścią Fleszarowej-Muskat, tematyczniezwiązanąz okresem wojny, jest wydana wroku 1957 książka pod patetycznym tytułem Pozwólcie namkrzyczeć! Losy ludzi wywiezionych 313. w głąb Niemiec "na roboty" to fragment doświadczeń okresuII wojny światowej prawie nie eksploatowany jako tworzywo literackie. [... ] Do wojny wracaFleszarowa-Muskat także w Dwóch ścieżkachczasu. Powieśćporusza dość typowy problem okupacyjny. Akcjaoparta jest nakanwie wspomnień głównej bohaterki, która podczaswojny ukrywała wraz z mężem wielu ludzi w leśniczówce. W innych powieściach tematyka wojenna pojawia się sporadycznie. Przeważnie wojenna przeszłość wpleciona jestw życiorysybohaterów. Powracają do niej wspomnieniami stary Ziembaiksiądz Łoziński z Czterech mężczyzn na brzegu lasu, wraca bohaterPowrotu do miejsc nieobecnych, a także stary rybak, KlemensCejko, z Zatoki śpiewających traw. [... ] Z różnych względównajistotniejsza w twórczości StanisławyFleszarowej-Muskat jest wizja współczesności manifestowana niejednokrotnie w książkachjej doskonałym zrozumieniem i odczuwaniem. Codzienne doświadczenia stanowiąstały niemalżeteren literackiej penetracjipisarki. Druga część trzytomowegocyklu, Przerwana życie, sięga doproblemów wielkich: odbudowy kraju ze zniszczeń wojennych,narodzin nowej świadomości społecznej. Autorkę interesuje, jakukładało się ludzkie życie naprzestrzeni piętnastu powojennych lat. O sprawach konfliktowych w Polsce lat sześćdziesiątych mówipowieść Czterech mężczyzn na brzegu lasu. Wciąż modernizujący siępolski krajobraz pociąga za sobą konieczność ofiar z ludzkich idei,przekonań. Do niewielkiej wsi Kaliniec przybywa ekipa czterechgeologów, aby ustalić położenie pokładu węgla brunatnego. Odwyniku badańzależą losy wsi. Wobec perspektywy nagłychzmianwśród mieszkańców zarysowuje się różnica postaw, ożywają zadawnione konflikty, stare porachunki. Nie pozbawione problemów jest także życie bohaterów Zatokiśpiewających traw. Akcja powieści rozgrywasię na Wybrzeżu. Książka wprowadza czytelnika wspecyficznyklimat problemówludzi żyjących na tym terenie. Ciągłasamotność matek i żonmarynarzy, dom pozbawiony ojca to problemy wielu kobietżyjących na Wybrzeżu. Pozostaje jeszcze do omówienia problemnajważniejszy postawa człowiekawobec świata, jego życiowe dylematy i rozterki, 314 jego poglądy na sensi cel ludzkiej egzystencji. BohaterowieksiążekStanisławy Fleszarowej-Muskat, reprezentanci różnych środowiskspołecznych, tow przeważającej części ludzie, którzy nie podchodządo życia bezrefleksyjnie,nie przyjmują go takim, jakim ono jest. Usiłują znaleźć dla siebie sens, stworzyć sobie życie takie, jakiewymarzyli i uważają za wartościowe. Bohaterowie Pozwólcie namkrzyczeć! , rzuceni przez los w głąb Niemiec, za wszelką cenę pragnąuratować swą ludzkągodność. To właśnie pragnienie wyzwalaw nich protest przeciw bezduszności hitlerowskich nakazów i zakazów. Jest w tych ludziach ciągła tęsknota do tego, aby świat stał sięsprawiedliwy, a człowiekbył w nim wartością najwyższą. Powojenna rzeczywistość naszego krajusiłą rzeczy stwarzała inneproblemy. Konieczność ustosunkowania siędo zmian ustrojowych,aktywne uczestnictwo w odbudowie kraju ze zniszczeń wojennych,rozwiązanie palących kwestii społecznych to wszystko stałoprzed ludźmi,dlaktórychte sprawy nie były bez znaczenia. [... ]. Innymi problemami żyją bohaterki młodzieżowych powieściFleszarowej-Muskat (Lato nagich dziewcząt. Wczesną jesieniąw Złotych Piaskach). Obie książki rejestrują przejawy młodzieżowejkultury i zmian obyczajowych, które dla młodych są oczywiste,starszych gorszą ioburzają. Dziewczęta są tu silą prowadzącą. Onewybierają,decydują, nadają ton. Mężczyźni, stałe obiekty ichzainteresowań, rzadko o czymś decydują. Ich rola polega nazachwycaniu się urodą partnereki spełnianiu wszystkich ichzachcianek. Kobiety wpowieściach Fleszarowej są zawsze piękne, zachwycające, trochę tajemnicze. Czekają na swoją najpiękniejsząmiłość,a jeśli jużją znajdują, daje im ona poczucie szczęściai bezpieczeństwa. Zastanawiający jest wybór środowisk, z którychwywodzą siębohaterowie książek. Spotykamy w nich aktywistę partyjnego,rzeźbiarza, inżyniera, lekarza, kilku kapitanów żeglugiwielkiej,starego rybaka, robotnika portowego. Wszyscy oni, choć reprezentują tak różne zawody, mają wiele cech wspólnych. Wypowiadają tesame zdania, wierzą w te same ideały, mają ten samstosunek doojczyzny. Taki zabiegwydaje się być stosowanyprzez autorkęświadomie. Bohaterowie jej powieści są wyrazicielami pjwnychpozytywnychidei, prezentują postawę moralną, którą warto i trze315. ba uważać za słuszną. Propagują zasady zdrowego rozsądku,umiaru w życiu społecznym, dlatego w ich życiu nie ma miejsca nauczucia szczególnie silne, wielkie namiętności, mogące zagrozićspołecznym i obyczajowym konwencjom. [... ] Konflikty moralnebohaterów, ich wątpliwości co do rozwiązania najtrudniejszych sytuacji życiowych, są w powieściach Fleszarowej-Muskatdefinitywnie rozwiązywane. Bohater zawsze wybierato, co jest najsłuszniejsze, co zgodnez racjami zdrowego rozsądku,co mieścisięw ramach ogólnoludzkich zasad moralnych. Czytelnikowi pozostaje przyjęcie do świadomości takiego wariantu życiowej postawy i uznania jej słuszności. [... ] Niewątpliwie sprawą najważniejsządlaczytelnika utworówFleszarowejjest szeroki wachlarz podejmowanej przez niąproblematyki. Twórczość pisarki,pojmowana jako całość, stanowirzeczywisty w sposób realistyczny i przekonywająco przedstawiony obraz współczesnego życia. Terenem penetracji literackiej stały sięproblemy niemalże wszystkich środowisk społecznych od problemów modernizującej się wsi, poprzez niepozbawione konfliktów życie rodzinmarynarzy ażdo wizji świataoglądanego oczyma pisarza. Fleszarowa sytuujeswoich bohateróww zbliżonych do realnych sytuacjach życiowych. Każe im rozwiązywać takie same problemy, przedjakimi stajekażdy myślącyczłowiek. Stwarzato sytuację,w której czytelnik może postawićznak równości między doświadczeniami powieściowymi bohaterówa swoimiwłasnymi. Tego typuodbiorca szuka w literaturzepewnych gotowych rozwiązań i jest w pełni usatysfakcjonowany,jeśli je znajduje. Można by powiedzieć, żedla niego mniej ważnyjest sposób kreowaniaświata przedstawionego; jego odbiór niepolega na rozpoznawaniu typu narracji, stylu czy też nazywaniutechniki twórczejstosowanej przez pisarkę. Punktciężkości zostałprzesuniętyna to,o czym siępisze, a nie w jaki sposób powieśćzostała napisana.