Hans Peterson To ja, Piotruś Tom Całość w tomach Polski Związek Niewidomych Zakład Wydawnictw i Nagrań Warszawa 1989 Przełożył Zygmunt Łanowski Tłoczono w nakładzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. Iii-Bą1 Całość nakładu 100 egz. Przedruk z wydawnictwa "Nasza Księgarnia", Warszawa 1966 Pisał A. Galbarski, korekty dokonali: J. Andrzejewska i U. Maksimowicz Piotruś jedzie na wieś Piotruś zbiegł ze starych drewnianych schodów skacząc na jednej nodze. Szła wiosna, na dworze było ciepło. Z jednych drzwi pachniało smażonym śledziem, z innego mieszkania rozchodziła się woń kapuśniaku. W sieni przystanął na chwilę, a potem otworzył bramę wychodzącą na małe podwórko. Bawiło się tam kilka dziewczynek, grały w klasy. Były ubrane dość skromnie, gdyż działo się to po pierwszej wojnie światowej, kiedy dużo było biednych ludzi. Nieco dalej, koło śmietnika, paru chłopców bawiło się drewnianym konikiem. Konik zaprzężony był do wózka, zrobionego przez Piotrusiowego tatusia ze szpulek po niciach i z pudełka od cygar. Między beczkami na śmieci coś szeleściło, ale był to z pewnością tylko jakiś mały szczurek i ani dziewczynki, ani chłopcy nie zwracali na to uwagi. W owych czasach niemal wszędzie w Sztokholmie, podobnie jak i w całym kraju, były beczki na śmieci i szczury, i biedne dzieci. Jeden z chłopców, bawiących się drewnianym konikiem, podniósł głowę. Nazywał się Jonne. - Chodź do nas, Piotruś! - zawołał. - Dlaczego tak stoisz? Piotruś westchnął i usiadł na ziemi, opierając się plecami o bramę. - Wypędzają mnie na wieś - powiedział ponuro. - Muszę tam jechać! Jonne poderwał się żywo z ziemi. - Na wieś? Chłopaki, słyszeliście? Piotruś jedzie na wieś! Piotruś wstał i podszedł z wolna do chłopców. Kopał z gniewem kocie łby bosymi stopami. - Tatuś był bezrobotny przez całą zimę. Teraz jedzie do Uplandii, do pracy przy budowie dróg. - Nasi tatusiowie także byli bez pracy - odparł Jonne pocieszająco. - I my też zupełnie nie mamy pieniędzy. Piotruś przykucnął i podniósł drewnianego konika. - Mamusia idzie do szpitala - powiedział - no i nie ma nikogo, kto by się mną zajął. Choć naturalnie dałbym sobie doskonale radę sam. Ale mi nie pozwalają zostać. I muszę jechać na wieś. Zwolniono mnie na ostatnie trzy tygodnie ze szkoły. Jonne przysiadł obok Piotrusia. - Kiedy jedziesz? - zapytał. - Jutro rano - odparł Piotruś. - Nie rozumiem, dlaczego mnie tam wysyłają. Do tych wściekłych koni i krów. Wstał i podniósł na bosej stopie drewnianego konika. Potem ostrożnie opuścił go na ziemię, ale konik się przewrócił. - Z pewnością mnie zjedzą albo mi zrobią jaką krzywdę - ciągnął smutno. - I tyle czasu będę bez naszej paczki! Jonne kiwnął głową ze zrozumieniem. Potem też wstał i objął Piotrusia ramieniem. - Może i tam są jakieś chłopaki i dziewczyny! Piotruś wsadził ręce do kieszeni. - Dziękuję! - powiedział gniewnie. - Kupa łobuzów, którzy będą mnie tylko bić przez cały czas. Jonne znowu pokiwał głową. Nigdy nie był na wsi i nie wiedział, jak tam jest. Możliwe więc, że Piotruś miał słuszność. Piotruś stał przez chwilę w milczeniu. Potem schylił się i podniósł przewróconego konika. - Co robić! - powiedział rezolutnie. - Trzeba umieć dawać sobie radę ze wszystkim na świecie, jak mówi mój tatuś. Jonne znów kiwnął głową. Miał wrażenie, jak gdyby Piotruś wybierał się na wojnę albo na jakąś inną straszną wyprawę, jakby nigdy już nie mieli się zobaczyć. - Masz tego konika - powiedział do niego Piotruś podając mu zabawkę. - Daję ci go. - Nie weźmiesz go z sobą? - zapytał Jonne. - Nie ma sensu. Jeszcze by się zepsuł. Lepiej, jak ty go schowasz dla mnie, dopóki nie wrócę. Jonne wziął konika z rozradowaną miną. A Piotruś odwrócił się i poszedł z powrotem do bramy. Jonne patrzył za nim, inni chłopcy także. Szczury szeleściły między pojemnikami. Słońce świeciło, a dziewczynki grały w klasy. W bramie Piotruś odwrócił się. - Cześć, chłopaki, i dziewczynki też! Bądźcie zdrowi! - powiedział smutno. - Nie ma rady. Muszę iść się pakować. - Jedziesz... jedziesz na wieś statkiem, Piotrek? - spytał Jonne. Piotruś potrząsnął głową. - Nie, pojadę pociągiem - odparł niemal obojętnie. - Całkiem sam - dodał po chwili. Potem zamknął bramę, a tamci stali jeszcze chwilę, patrząc za nim z ciekawością i trochę z zazdrością. Było to następnego dnia pod wieczór. Pociąg złożony ze starych wagonów trząsł się przez pola i łąki, przez lasy, mijając od czasu do czasu jakąś wioskę. Drzewa wypuszczały pąki, bo wiosna wtargnęła z całym rozmachem. Ale w niewielkim przedziale kolejowym czuć było tylko dym z sapiącej lokomotywy. Piotruś wyglądał przez okno, choć i to już zaczynało go trochę nużyć. Wsiadł do pociągu w Sztokholmie tak wcześnie rano, że prawie wszyscy jeszcze spali. A teraz zrobiło się późne popołudnie. Tu i ówdzie stały przy torze dzieci i machały rękami do przejeżdżających. Na drogach widać było wozy zaprzężone w konie. Tylko niekiedy, bardzo rzadko, jakiś samochód. Piotruś ziewał i przyglądał się starszej pani, która siedziała naprzeciw niego w drugim rogu. W pewnej chwili pochylił się ku niej. - Czy pani jedzie daleko? - zapytał. Popatrzyła na niego trochę zdziwiona. - Jeszcze tylko parę stacji - odpowiedziała. - Uf, to nic przyjemnego jechać pociągiem - żalił się Piotruś wiercąc się niecierpliwie na siedzeniu. - Już cały dzień jadę. Od wczesnego ranka. I musiałem się przesiadać. To się tak ciągnie, jakbym nigdy nie miał dojechać. Ale teraz już wysiadam na następnej stacji. Wcale nie lubię tak długo jechać pociągiem. - Dzielny jesteś, że taki szmat drogi podróżujesz sam - powiedziała życzliwie starsza pani. Piotruś kiwnął głową. - Hm, mamusia była trochę niespokojna. Starczyło nam pieniędzy tylko na jeden bilet, no i musiałem pojechać sam. "Piotruś da sobie zawsze radę" - powiedział tatuś. Ale dziś nie czuję się nadzwyczajnie. Pani uśmiechnęła się nieznacznie. - Widzę to - powiedziała. - A co ty będziesz robił na wsi? - Będę tam mieszkał przez lato - odparł Piotruś stroskanym głosem. - Jeszcze nigdy nie byłem na wsi... Kuzyn mojej mamusi ma gospodarstwo... Nieduże, zdaje się. - Będzie ci pewnie przyjemnie - pocieszała go starsza pani wesoło. Piotruś popatrzył na nią z rozdrażnieniem. - O nieee! - wybuchnął. - Nie rozumiem, dlaczego musiałem wyjechać. Czy nie lepiej mnie było zostawić w domu, niż wysyłać tu między mnóstwo kur i krów, i innych okropności. Jak ja poradzę sobie z tym wszystkim? - Na pewno o wiele lepiej, niż myślisz - odparła pani spokojnie. Piotruś potrząsnął głową. - Oj, chyba nie! Nie wiem, czy wyjdę z tego cało. I otarł rękawem koszuli oczy, bo nagle przyszli mu na myśL mamusia i tatuś, i Jonne, i Sztokholm, i wszystkie inne miejskie wspaniałości. A on siedzi tu sam i opuszczony w pociągu zbliżającym się coraz bardziej do stacji, na której trzeba wysiadać. Opanował się trochę. Jednocześnie pociąg zaczął zwalniać biegu. Piotruś wyjrzał przez okno. Jechali przez niewielkie łączki i niewysokie wzgórza, widać było też wąskie dróżki i małe czerwone domki stojące dość daleko jeden od drugiego. W rowach kwitły kwiaty. - A tak chciałem zostać w Sztokholmie - poskarżył się znowu. - Czuję się, jakbym nigdy już nie miał wrócić do domu. Wstał z ławki i zaczął zbierać swoje rzeczy. Miał tylko dwa pakunki. Niewielkie tekturowe pudełko i paczkę w brązowym papierze pakunkowym. - "To ja, Piotruś!" - mam powiedzieć, gdy dojadę na miejsce. Trzeba umieć pokonywać trudności. Pani kiwnęła ze zrozumieniem głową, raz i drugi. Piotruś ukłonił się grzecznie i poszedł w kierunku drzwi wagonu. Szarpiąc, chrzęszcząc i sycząc parą mały pociąg zatrzymał się na stacji. Wóz toczył się po wąskiej, krętej drodze między kamienistymi brzezinkami i niewielkimi pólkami. W powietrzu pachniało przyjemnie i świeżo, inaczej niż w zadymionym przedziale kolejowym. Świergotały ptaszki. Przed wozem kłusował kasztanek z dużą białą strzałką na brązowym czole. A na wozie siedział chudy, poczciwy wujek Johan, który był kuzynem mamusi, no i Piotruś. Piotruś tkwił sztywno na siedzeniu, z zaciśniętymi pięściami, wpatrzony prosto przed siebie. Wujek Johan poruszał lejcami w kościstych dłoniach i zerkał od czasu do czasu na milczącego chłopca. W końcu lekko odchrząknął. - No co, pewnie jesteś zmęczony po podróży. Cały dzień przesiedziałeś w pociągu! - Nie - bąknął Piotruś nie podnosząc głowy. Czuł się samotny i opuszczony do tego stopnia, że tęsknił nawet do niedobrego nauczyciela w szkole, J~onssona, który czasem bił go linijką po palcach. - Zaraz zrobi się wieczór - ciągnął wujek Johan - i pójdziesz spać. Kładziemy się wcześnie. Nie dzieje się tu może tyle, co w Sztokholmie - mówił spokojnie i życzliwie - ale i tak będziesz się u nas dobrze czuł, miejmy nadzieję. Piotruś kiwnął głową, nie wyglądało jednak, aby wierzył, że będzie mu tu przyjemnie. Smutno patrzył na rosnące gęsto między głazami zawilce. Po chwili dojechali do wrót w rozległym ogrodzeniu. Za wrotami stało kilka krów. Wujek Johan ściągnął trochę lejce i koń stanął. Piotruś wystraszony patrzył na krowy. Było ich pięć i wszystkie miały długie, ostre rogi. Wujek znowu odchrząknął i spojrzał na Piotrusia. - Słuchaj - powiedział ostrożnie - słuchaj no, potrafiłbyś otworzyć te wrota? Wiem, że nie macie takich wrót na ulicach w Sztokholmie. Ale tu, na wsi, jest ich mnóstwo. Mamy jeszcze przed sobą dziesięć ogrodzonych pastwisk, zanim dojedziemy do domu. Toteż najlepiej, jak spróbujesz nauczyć się tego od razu. Piotruś poczuł, że nogi trzęsą się pod nim i serce tłucze mu mocno w piersi. Ale nie śmiał odmówić, zeskoczył z wozu i podszedł do ogrodzenia, bacznie patrząc, czy któraś krowa nie zechce go zaatakować. Potem zdjął ostrożnie pętlę z łyka i odsunął wrota. Krowy wpatrywały się w niego, ale on przez cały czas uważał, żeby wrota go zasłaniały. Wujek szarpnął lekko lejce, wjechał w ogrodzenie i zatrzymał się kawałek dalej. "O wiele za daleko - pomyślał Piotruś. - Zanim zdążę dobiec do wozu, krowy mnie zjedzą". Szybko zasunął wrota z powrotem na miejsce. Pętla zaplątała się trochę, bo ani przez chwilę nie spuszczał wzroku z krów. Ale w końcu udało mu się założyć ją na słup, wyminął krowy łukiem i wskoczył na wóz. Wujek nie odezwał się ani słowem. Cmoknął tylko leciutko na konia. Piotruś obejrzał się za siebie. Najchętniej pokazałby krowom język. Ale nie miał odwagi. Może będzie musiał tędy przejeżdżać wiele razy, a krowy mogłyby go sobie zapamiętać. Gdy minęli kilka następnych wrót, wujek nagle zatrzymał konia. - Jak masz być u nas całe lato, lepiej, żebyś się nauczył trzymać lejce - powiedział do Piotrusia. Piotruś spojrzał na niego zdumiony. Ale wujek oddał mu lejce i pokazał, jak je trzymać. A potem kiwnął głową. Piotruś cmoknął ostrożnie. Potem cmoknął jeszcze raz i szarpnął lekko lejcami. Koń ruszył. Piotruś nie śmiał niemal odetchnąć. Ściskał tylko mocno lejce. A koń biegł równym truchtem w kurzu polnej drogi. Po chwili Piotrusiowi zrobiło się odrobinę raźniej. Pogoda była piękna. I świergotały ptaszki. I koń kłusował spokojnie. Szkoda tylko, że nie było tu mamy i tatusia, i Jonnego, i innych chłopaków, żeby zobaczyli, jak Piotruś powozi koniem. - Hm! - chrząknął wujek. - Anna_Maja i Anders bardzo są ciebie ciekawi. Anders ma tyle lat, co ty, a Anna_Maja zaczęła chodzić do szkoły w jesieni. Z początku będzie pewnie nieśmiała, ale jej to przejdzie. Bardzo chcieli oboje jechać ze mną na stację, nie mogłem ich jednak zabrać, bo chodzą przecież do szkoły. Teraz już czekają w domu. Piotruś zasępiał się coraz bardziej, w miarę jak wujek opowiadał o swoich dzieciach. Nie chciał spotykać żadnych obcych osób. Nauczył się już trochę obchodzić z koniem, oswoił się z wujkiem. To dosyć. Nie trzeba było nikogo więcej. Wujek zerkał na zasmuconego Piotrusia. - No tak, właściwie miał cię przywieźć Gustaw, nasz parobek. Ale że chciałem coś załatwić w sklepiku, to... Mamy też dziewczynę. Nazywa się Krystyna. Polubisz ją, jest bardzo zacna. Piotruś coraz bardziej denerwował się na myśl o tych wszystkich ludziach, aż zapomniał, że trzyma lejce. Nagle koń zjechał z drogi i omal nie stoczyli się do rowu, ale wujek ściągnął ostrożnie lejce i wyprowadził wóz na środek drogi. Piotruś ocknął się i wyprostował na koźle. Pomyślał o słowach ojca, że trzeba zawsze umieć sobie dawać radę, i nabrał trochę otuchy. Szarpnął lekko lejcami i koń ruszył dalej. Po jakimś czasie dojechali wreszcie do zagrody. Dom stał na niewielkim wzgórzu nad jeziorem. W ogrodzie na rozpiętych między drzewami sznurach wisiała wyprana bielizna, łopocąc lekko na wiosennym wietrze. Wujek ściągnął lejce i skręcił w kierunku stodoły. Zarówno dom mieszkalny, jak i długie zabudowania stajni, obory, stodoły i wozowni były czerwone, a ogród przed domem otaczał parkan pomalowany na biało. Piotruś rozejrzał się ostrożnie dokoła, gdy wóz wolno jechał przez podwórze. Ze stodoły wybiegł jakiś chłopak, prawdopodobnie Anders. Wyglądał na rówieśnika Piotrusia, choć był nieco większy i mocniej zbudowany. Zza drzewa wysunęła ostrożnie głowę dziewczynka. Piotruś pomyślał, że to pewnie Anna_Maja. Ścieżką przez ogród, między suszącą się po praniu bielizną, szły dwie kobiety. Jedna z nich była starsza i wyglądała poważnie. Była to niewątpliwie żona wujka Johana. Piotruś nie pa miętał w tej chwili jej imienia. Druga, o wiele młodsza, miała miłą, wesołą twarz. Musiała to być służąca, Krystyna. Wóz wtoczył się wolno na placyk przed stodołą. Anders, ciotka i Krystyna niemal równocześnie podeszli do wozu. Piotruś zaciskając zęby podniósł się zdecydowanie na koźle. Zbliżała się wielka chwila. - Prrrrr! - powiedział wujek Johan. - To ja, Piotruś! - zawołał piskliwie Piotruś, mimo woli ściągając lejce. Koń zatrzymał się jak wryty i stanął dęba. A Piotruś, uczepiony kurczowo lejców, stracił nagle równowagę i spadł głową naprzód na ziemię. Wujek coś zawołał, Krystyna krzyknęła, Anna_Maja za drzewem przyłożyła dłoń do ust i zachichotała, ale też się przestraszyła. Anders chwycił konia przy pysku i uspokajał go. - No, no! - mówił. - No, no! Wujek zeskoczył szybko z wozu, żeby podnieść Piotrusia. Chłopiec jednak podniósł się powoli sam. Był umorusany, na czole miał ślady krwi. Nic nie powiedział, tylko zaciskał pięści, mocno, mocno. Przyjechał już na wieś. I zaczęło się to jeszcze gorzej, niż się obawiał. Pierwsze dni na wsi W izdebce na poddaszu mieszkała babunia. Przesiadywała przeważnie przy krosnach. Krosna stały przy oknie, aby babunia mogła od czasu do czasu wyjrzeć na dwór i zobaczyć, co robią inni. Ale w tej chwili babunia nie tkała na krosnach. Robiła opatrunek Piotrusiowi. Obmyła mu czoło i owinęła paskiem płótna oderwanym ze starego prześcieradła. - No tak - orzekła w końcu - teraz możesz już zejść na dół. Piotruś potrząsnął głową. Ale nie powiedział ani słowa. - Nic sobie z tego nie rób - mówiła babunia uspokajająco. - Nie ty jeden spadłeś z wozu. - Ale nie wtedy, kiedy wszyscy stoją i patrzą - odpowiedział Piotruś ponuro. Babunia zastanawiała się przez chwilę. - Powiem ci, Piotruś, że dobrze się stało - rzekła w końcu powoli - bo i Anders, i Anna_Maja trochę się ciebie bali. - Mnie? - zdziwił się Piotruś. - Jak to, babuniu? Mogę chyba nazywać cię babunią, choć nie jesteś moją babunią? - No pewnie, że możesz - zapewniła go babunia. - Tak, tak, dzieci trochę się niepokoiły. Przybywasz przecież z wielkiego miasta i tak dalej. Sam król tam mieszka. Anna_Maja nie mówiła o niczym innym przez cały tydzień. A teraz sami zobaczyli, że i ty nie umiesz wszystkiego. Piotruś roześmiał się mimo woli. - W każdym razie nie umiem stać na wozie. - No i będą cię jeszcze bardziej lubić - ciągnęła babunia. Piotruś skinął głową. - Masz słuszność, babuniu. Chciałem się trochę popisać i właśnie dlatego wstałem z kozła. Ale naprawdę to byłem okropnie wystraszony... Babunia uśmiechnęła się. - Dobrze to rozumiem. Ale już się nie będziesz więcej bał - powiedziała. Usiadła przy krosnach. Piotruś rozejrzał się dokoła. - Czy zawsze tu mieszkałaś, babuniu? - zapytał. - Tak, od czasu kiedy wyszłam za mąż - odparła babunia. - Wtedy gospodarstwo było mniejsze niż teraz. Naharowaliśmy się z dziadkiem niemało, żeby uprawić nowe pole. Dźwigaliśmy kamienie i układaliśmy z nich murki. Zaczęła tkać na krosnach, a Piotruś chodził po izbie i oglądał różne przedmioty. Potem stanął przy babuni i patrzył, jak tkała. - A nie smutno ci czasem, babuniu, że jesteś taka sama? Babunia przerwała tkanie. - E tam, pleciesz - powiedziała. - Ja sama? Ja, co mam dzieci i wnuki! O nie! Dwa razy w tygodniu dostaję gazetę, mam też moje krosna. A teraz mam także i ciebie. Nie, sama to ja na pewno nie jestem. Spojrzała ku drzwiom i zaczęła nasłuchiwać. Piotruś też słyszał, że ktoś nadchodzi. - Idzie Krystyna - orzekła babunia. - Poznaję po krokach, że to ona. Drzwi otworzyły się i weszła Krystyna. - Dzień dobry, babuniu! Piotruś, masz zejść na dół, na kawę. Piotruś stał bez ruchu, po chwili jednak powiedział: - To ja chyba pójdę. Ale jak mi będzie smutno, przyjdę tu do ciebie, babuniu, dobrze? - Dobrze, Piotrusiu - rzekła babunia. Odwróciła się do krosien i zaczęła tkać. A Piotruś zszedł wolno za Krystyną na dół, do kuchni. Picie kawy poszło o wiele łatwiej, niż myślał, i po chwili wybiegli obaj z Andersem do ogrodu. Anna_Maja zanadto się wstydziła, żeby pić kawę razem z Piotrusiem, stanęła za stodołą i wypatrywała. A gdy ich zobaczyła, schowała się szybko za węgłem. - Anna_Majaaa! Chodź tutaaaj! - zawołał Anders. Ale zaraz dodał: - Sama nie przyjdzie, potem jej poszukamy. Wiesz co - zaproponował - najlepiej obejdźmy całą zagrodę. Zobaczysz od razu, gdzie co się znajduje. Piotruś zgodził się. Rozejrzał się dokoła. W ogrodzie przed domem rosło kilkanaście starych drzew owocowych. A między nimi wisiała na sznurze czysta bielizna łopocąc lekko na wietrze. W jednym rogu ogrodu stał mały czerwony domek, jednopiętrowy. Anders wyjaśnił, że to domek dla służby. Gustaw, parobek, mieszkał na pięterku. Na dole mieściła się pralnia. Po drugiej stronie parkanu było podwórze, przy którym stały stodoła, obora i inne budynki. Na prawo znajdował się las i gościniec. Na lewo Piotruś zobaczył łąki spadające w dół ku maleńkiemu jeziorku. To jasne, że tęsknił do Sztokholmu. I że bał się trochę Andersa. I że roztrzęsiony był jazdą pociągiem. Ale poza tym był dosyć ciekawy wszystkiego tu na wsi. Powędrowali przez trawę w kierunku jednego z drzew. W połowie drogi Piotruś zatrzymał się. - Oj, coś mnie łaskocze w stopy - powiedział. - Co? - zapytał Anders. - Pewnie trawa - odparł Piotruś. Schylił się i pogładził murawę. Nie była ani miękka, ani ostra i pachniała dość ładnie. - Czy wy nie macie trawników w Sztokholmie? - zdziwił się Anders. Piotruś zastanowił się. - Nie mamy - powiedział w końcu. - Na naszym podwórku są kocie łby. I tak samo jest na innych podwórkach. Na ulicach też są kamienie. Tylko czasem chodzimy bawić się na jedną górę. I tam jest trawa. Ale nie taka jak tutaj. Tamta jest zmierzwiona. A ta tutaj... ta zupełnie przypomina dywan. Anders nic nie odpowiedział. Piotruś stał przez chwilę w miejscu i przebierał palcami stóp w trawie. Potem podeszli do drzewa. Anders zwierzył się Piotrusiowi, że lubi na nie włazić. Z samego szczytu był świetny widok na jezioro. Kiedyś muszą się wdrapać obaj. Ale Piotruś chciał wdrapać się od razu. I zanim Anders zdążył mrugnąć, Piotruś już wspinał się na drzewo, zręcznie jak Indianin. - Och, jakie świetne drzewo do włażenia! - wołał w dół do Andersa. - Żeby było trochę wyższe, można by wleźć na księżyc. - Musiałoby być chyba sporo wyższe - zauważył Anders. Piotruś wyszukiwał w koronie odpowiednich do wspinania gałęzi i wchodził coraz wyżej. - Dalej już nie mogę - odezwał się wreszcie spośród liści. - Niee? No to złaź! - odparł Anders. Minęła chwila, potem rozległ się znowu głos Piotrusia: - Kiedy na dół nie mogę... Anders westchnął, a potem zaczął wdrapywać się na drzewo, aby pomóc Piotrusiowi. Gdy zeszli na ziemię, Piotruś otrzepał ręce i ubranie. - Jakie pyszne drzewo, gdyby napadli nas bandyci! - zachwycał się. - Albo gdyby przyszła powódź! Anders przytaknął skinieniem głowy. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Piotruś wcale nie był podobny do Anny_Mai. Był nowy, wciąż jeszcze obcy i trochę go onieśmielał. Nie pochodził z tej zagrody, przyjechał ze Sztokholmu. Anders czuł się z nim jakoś niepewnie. - Chodź, zaprowadzę cię w takie miejsce, gdzie rosną pozimki - zaproponował w końcu. Pobiegli w kierunku gościńca. Piotruś biegł podskakując. Anders pomyślał, że Piotruś przypomina cielaka wypuszczonego na zieloną trawkę. Piotruś z zapałem przeskakiwał przez kamienie - ziemia była miękka i rozgrzana od słońca. Przeleźli przez parkan i weszli do zagajnika. Anders pokazywał Piotrusiowi kępki poziomek rosnące pod gałązkami. - Poziomki dojrzewają tu wcześnie - mówił. - Jeśli będzie pogoda, za parę tygodni będziemy je już mogli zrywać. Z lasu coś krzyknęło i Piotruś aż podskoczył, łapiąc Andersa za ramię. Ten popatrzył na niego zdziwiony. - Chyba nie boisz się sójki? - powiedział. - To przecież tylko ptak. - Tfu, a to ci głosik! - zawołał Piotruś kręcąc ze zdumieniem głową. Zawrócili. Anders biegł przodem, a Piotruś gonił za nim aż do spichrza, gdzie Anders pokazał mu narty zrobione przez Gustawa. Piotruś, który widział narty tylko w gazetach, uznał, że są bardzo klawe. Położył je na ziemi i udawał, że zjeżdża ze zbocza. - Jak zostaniesz u nas do zimy, poproszę Gustawa, żeby i dla ciebie zrobił parę nart - obiecywał Anders. Piotruś otworzył szeroko oczy. Nadchodziło dopiero lato! - Nie - powiedział spokojnie, schodząc z nart. - Wrócę do mamy i tatusia najprędzej, jak tylko będzie można. Anders nie miał nic przeciwko temu, odstawił narty z powrotem do spichrza. Weszli do pustej obory i Anders objaśniał, gdzie stoją w zimie krowy, które teraz, jak jest ciepło, pasą się na pastwisku. Pokazał też Piotrusiowi przegrody dla koni. Jeden koń nazywał się Strzałka i miał pięć lat, drugi miał lat jedenaście i nazywano go Siwek. Nagle dało się słyszeć gwałtowne gdakanie i Piotruś znów podskoczył ze strachu. Anders nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Otworzył drzwiczki od kurnika. - To pewnie i kur nie macie w Sztokholmie? - powiedział. Piotruś potrząsnął głową. - Są tacy, którzy mają, ale my nie mamy. Ojej, jak one hałasują! Myszkując dalej po obejściu zbliżyli się do niewielkiego okólnika. Anders odbił się i lekko przeskoczył przez ogrodzenie. Piotruś jeszcze tego nie umiał, musiał więc wleźć na żerdki i zeskoczyć na drugą stronę. Znalazłszy się na ziemi zamarł z przerażenia. Przed nim stała krowa. Nie była duża, lecz w każdym razie krowa! Anders nie okazywał wprawdzie najmniejszego niepokoju, ale to pewnie dlatego - pomyślał Piotruś - że widocznie krowy nie jedzą ludzi, których znają. Zaczął ostrożnie włazić znowu na ogrodzenie, gdy Anders obejrzał się na niego. - Przecież to tylko cielak - tłumaczył. - Boi się ciebie jeszcze więcej niż ty jego! Kiedy po chwili szli w kierunku szopy przybudowanej do stodoły, Piotruś cały czas uważał, żeby mieć Andersa między sobą i zagrodą z cielakiem. A gdy zbliżyli się do zabudowań, popędził co sił w nogach i skoczył za róg przybudówki. W szopie stały narzędzia rolnicze, wozy i stare sanki, leżało trochę pustych skrzynek i różnych innych gratów. Piotruś dziwił się, czego też oni mogą tu szukać. Ale Anders przyłożył palec do ust i zaczął skradać się do stojącej w rogu skrzynki. Spał tam duży kot, czarny, lśniący i bardzo gruby. - To kotka, Kaśka - powiedział. - Niedługo będzie mieć kociaki. - To dlatego taka gruba - domyślił się Piotruś. - A teraz pokażę ci jeszcze świnki i już będziesz znał prawie wszystko - dorzucił Anders wycofując się między wozami. Anna_Maja przyglądała się z ogrodu, jak chłopcy wychodzą z szopy i idą oglądać świnki. Wdrapali się na ogrodzenie okólnika przy chlewku i siedli na najwyższej żerdce. Nagle Piotruś stracił równowagę i gdyby Anders nie złapał go za koszulę, z pewnością wpadłby do świnek. Spiesznie zleźli z ogrodzenia i pobiegli za oborę, gdzie leżała kupa nawozu otoczona brunatną kałużą. Anders ominął kałużę, - ale Piotruś, nie zdając sobie sprawy, co to jest, przebiegł prosto przez gnojówkę, która obryzgała go niemal całego. Anders zatrzymał się. - Zaczynasz wyglądać dosyć przyjemnie - orzekł. - No i pachnieć także. Piotruś popatrzył na swoje ubranie i brudne nogi. - Do licha! - rzekł zgnębionym głosem. - Teraz dostanę lanie od wujka Johana. I nie dadzą mi jeść. - To nie znasz mego tatusia - pocieszał go Anders. - On nie uderzy nikogo. Tylko najgorzej dla ciebie samego, jak będziesz tak brzydko pachniał. Piotruś rozejrzał się i wtedy zobaczył jezioro o błyszczącej w słońcu powierzchni. Podskoczył z radości. - Chodź, Anders! - zawołał. - Pójdziemy się wykąpać. Pognali zboczem do jeziora. A koło ogrodu stała Anna_Maja i patrzyła za nimi. W chwilę później Anna_Maja siedziała za węgłem domku, w którym mieszkał parobek, z podręcznikiem rozłożonym na kolanach. Słyszała, jak chłopcy wracają znad jeziora, a gdy wyjrzała zza węgła, zobaczyła, że Piotruś idzie obejmując Andersa ramieniem za szyję. Chłopcy zdążyli się już widocznie zaprzyjaźnić. Anna_Maja szybko nachyliła się nad książką, udając, że czyta. - Gdzie też podziewa się Anna_Maja? - usłyszała głos Piotrusia. - Pewnie gdzieś się schowała - odparł Anders i zawołał: - Annaaaa_Majaaaa!... Anna_Maja wahała się przez chwilę. - Piiip! - pisnęła w końcu ostrożnie. - To ona! - wykrzyknął Piotruś. - Siedzi za węgłem! - potwierdził Anders. Anna_Maja szybko zaczęła głośno czytać, ale gdy Anders z Piotrusiem wyszli zza węgła, przestała i zamknęła mocno oczy. Piotruś przykucnął koło niej. - Szukaliśmy cię wszędzie - powiedział przyjaźnie. Anna_Maja kiwnęła głową nie odpowiadając. Anders nie zwracał na nich najmniejszej uwagi, bo właśnie ćwiczył chodzenie na rękach po trawie. - Dużo masz zadane? - dopytywał się Piotruś. Anna_Maja znów kiwnęła tylko głową, że tak. - A co? - pytał Piotruś. Anna_Maja pokazała nieśmiało w książce. - To i jeszcze to! - szepnęła cichutko. W tej chwili Piotruś spostrzegł szmacianą lalkę leżącą obok Anny_Mai. - To twoja lalka? Jak się nazywa? - Liza - powiedziała trochę zawstydzona. - Ale ja już się nie bawię lalkami. Pomagam mamusi. Tylko dziś nie musiałam pomagać, bo ty miałeś przyjechać. - Chodziliśmy wszędzie. Widzieliśmy świnki i krowy, i... - zaczął opowiadać Piotruś. - Poznaję po zapachu - przerwała mu Anna_Maja. Piotruś zrobił zmartwioną minę. - Myślisz, że twoja mama będzie na mnie zła? - zapytał. - Nie, mama nigdy nie jest zła - odparła Anna_Maja. Piotruś odetchnął z ulgą. Popatrzył na dziewczynkę. - Słuchaj no, Anna_Maja - odezwał się ostrożnie. - Chyba już się mnie nie boisz, co? - Nieee - odpowiedziała cichutko. - To dobrze - ucieszył się Piotruś. - Bo i ja już tak bardzo się nie boję. Anna_Maja patrzyła na niego zdziwiona, jak gdyby trudno jej było uwierzyć, że i on mógł być wystraszony i nieśmiały. Nieco później jedli wszyscy razem kolację. Na stole stało masło, ser, chleb i sól. Ale Piotruś nie miał wcale apetytu. Oczy same mu się zamykały. Próbował wpatrywać się w ciotkę Selmę, mamę Andersa i Anny_Mai. Potem patrzył na Andersa. Ale wszystko widział jak przez mgłę. W końcu głowa opadła mu na ramię i usnął. Spoglądali na niego w milczeniu. - To był dla niego bardzo wyczerpujący dzień - odezwał się po chwili wujek. - Czy on śpi? - pytała ciekawie Anna_Maja. - A mieliśmy przecież wyjechać łódką na jezioro - żałował Anders. Ciotka Selma zwróciła się do wujka: - Zanieś go do łóżka. Jest posłane. Mam nadzieję, że będzie się tu dobrze czuł. Krystyna zaczęła zbierać ze stołu. Chodziła po kuchni tam i z powrotem. - To zależy od nas, czy on będzie tęsknił do domu, czy też nie - odezwała się po chwili. Spojrzeli na nią uważnie. Potem wujek wstał od stołu. - No to chyba zaniosę go do łóżka - powiedział. Ostrożnie wziął Piotrusia na ręce i wyniósł z kuchni. W jakiś czas później Piotruś zbudził się. Leżał cichutko i rozglądał się. Nie było zupełnie ciemno i chłopak nagle uprzytomnił sobie, że wcale nie jest u rodziców, lecz gdzieś daleko na wsi. Pachniało tu całkiem inaczej. I odgłosy też były inne. Wszystko było bardzo dziwne. Usiadł. Z kuchni dochodziło głośne tykanie budzika. Wyśliznął się ostrożnie z łóżka. Coś ciemnego leżało na krześle, a gdy dotknął tego palcami, zorientował sIę, że to jego ubranie. Miał na sobie koszulę, tak że musiał włożyć tylko spodnie i bluzę. Potem zaczął się skradać do drzwi kuchennych. Podłoga zatrzeszczała i Piotruś wstrzymał oddech. W całym domu panowała cisza, ujął więc ostrożnie za klamkę. Nie słychać było żadnego dźwięku. Jedynie z lasu dolatywał krzyk ptaków. Drzwi uchyliły się powoli, ze skrzypieniem. I równie powolutku Piotruś wysunął głowę i rozejrzał się po kuchni. Stół kuchenny wysunięty był na środek. Narzuta z kanapy wisiała na krześle. Piotruś stał bez ruchu. Nagle jednak coś zaszeleściło na kanapie i nad pościelą uniosła się czyjaś głowa. Piotruś domyślił się, że to Krystyna. Rozległ się trzask zapałki, gdy zapalała świecę stojącą obok na niewielkim zydelku. Piotruś wśliznął się do kuchni. - To ja - szepnął. - Piotruś? - zdziwiła się odurzona snem Krystyna. - Dokądże ty się wybierasz w środku nocy? Piotruś wbił oczy w podłogę, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Potem podszedł z wolna do kanapy i usiadł na brzeżku, koło Krystyny. Lubił ją. Polubił ją od razu. Była młoda i wesoła. Miała pyzate policzki, jasne włosy i niebieskie oczy. To śmiała się, to śpiewała. - Coś ci powiem, Krystyno - odezwał się po chwili. - Tęsknię do domu. Krystyna pokiwała poważnie głową. - Rozumiem cię dobrze, Piotrusiu. Twoja mama i tatuś też tęsknią za tobą. - I ja wciąż o tym myślę - podchwycił Piotruś żywo. - Ale chyba nie chcesz wybrać się w drogę o tej porze, tak od razu? Piotruś zawahał się trochę. - Do domu daleko... - wybąkał. - I chyba nie byłoby dobrze, żebyś tam teraz wrócił? - mówiła Krystyna. - Ale... - westchnął Piotruś. - Myślę, że powinieneś spróbować wytrzymać tu trochę dłużej niż jeden dzień - ciągnęła Krystyna. Piotruś wiercił się niespokojnie. - Z tym wytrzymaniem nie jest tak strasznie. Ale... Umilkł. Krystyna patrzyła na niego bacznie. - Rozumiem, co czujesz, i wszyscy cię rozumieją - powiedziała - ale musisz pomyśleć trochę i o tym, że bardzo się cieszymy, żeś tu przyjechał. - Przecież ja nic nie umiem - tłumaczył Piotruś. - Robię tylko same głupstwa. I zasypiam przy stole. Czy to wujek zaniósł mnie do łóżka? - Tak - odparła Krystyna. - Domyśliłem się od razu. Nie, ja się chyba tutaj nie nadaję. Krystyna pochyliła się ku niemu. - Tak ci się tylko zdaje - powiedziała cicho. - Poczekaj, to zobaczysz. Przecież jesteś tu zaledwie pół dnia. Zresztą coś ci powiem. Gospodarz postanowił przy kolacji, że masz się zaopiekować tym nowo urodzonym cielakiem. Wiesz, tym, coś go spotkał na okólniku i tak się zląkłeś. Musi dostawać mleko i mieć opiekę, dopóki nie podrośnie. - I to ja mam robić? - zdziwił się Piotruś. Krystyna przytaknęła. - No tak. Ty się masz nim opiekować. - Ale... ja nie potrafię. - E tam, nauczysz się - uspokajała Piotrusia Krystyna. - I musisz nauczyć się jeszcze dużo innych rzeczy. Nie sądzisz chyba, że będziesz tu tylko próżnował. Słuchaj no... a może ty się go jeszcze ciągle boisz, tego biednego cielątka? Piotruś miał wygląd trochę zakłopotany. - Trochę się go boję. Ale ja się wezmę w garść. Trzeba dawać sobie radę z wszystkim na świecie, jak mówi tatuś. Powiedz, Krystyna - dodał - a jak już ten cielak podrośnie... Wtedy chyba pojadę do domu, co? Krystyna ziewnęła szeroko. - Mmmmmmmmm. Zrobisz, jak zechcesz. A teraz możemy już chyba spokojnie spać. Piotruś kiwnął głową, wstał i powolutku poszedł do siebie. Był już niemal przy drzwiach, gdy Krystyna zawołała: - Piotruś! Jak chcesz, możesz zostawić drzwi otwarte. - Pysznie! - ucieszył się Piotruś. - Dobranoc, Krystyno. - Dobranoc - odparła Krystyna i zdmuchnęła świeczkę. Piotruś z uśmiechem na twarzy podreptał cichutko do łóżka. Znikło cielątko Kogut stał na samym szczycie kupy nawozu i piał. Słońce właśnie wychyliło się zza horyzontu. Powietrze było jeszcze trochę chłodne, a trawa mokra od rosy. Ledwie minęła czwarta. Drzwi od kuchni otworzyły się powoli i na próg wyszedł Piotruś. Miał na sobie koszulę w paski i czarne krótkie spodenki. Był boso. Zszedł ze schodków i ślizgał się po mokrej od rosy trawie. Potem przeskoczył przez płot i pobiegł do okólnika, gdzie stał gapiąc się cielak. Przelazł przez ogrodzenie i podszedł wolno do cielaka, który przyglądał mu się ze spuszczoną głową. - To ja - odezwał się Piotruś przyjaźnie. Poklepał cielaczka i pozwolił mu possać trochę swoje palce. Potem przelazł z powrotem przez ogrodzenie. Szybko pobiegł do obory i wyniósł stamtąd pół wiaderka mleka. Zamknął za sobą starannie drzwi i wrócił z mlekiem do cielątka. Tym razem otworzył wrota w ogrodzeniu, żeby nie rozlać mleka. - Masz tu trochę mleczka, Wiktorku, to nie będziesz głodny - przemawiał do cielaka. - To mleko wczorajsze, bo dziś jeszcze nie doili. Cielę wsadziło ostrożnie pysk do wiadra i zaczęło siorbać mleko. Piotruś drapał je delikatnie między uszami. - Dopiero czwarta - przemawiał dalej do cielaka. - Tylko ja nie śpię. No i ty, naturalnie. I kogut. Prawie codziennie przez ten tydzień, co tu jestem, budzę się o czwartej rano. Inni wstają dopiero o wpół do piątej. Pora wtedy na dojenie. Ciotka Selma i Krystyna idą do obory, czasem także Anders pomaga doić krowy. Za to ja opiekuję się tobą, Wiktorku. Roześmiał się na głos. - Szkoda, że nie znasz Jonnego i innych chłopaków z mego podwórka - mówił dalej. - No i mamusi, i tatusia. Gdyby oni byli tutaj, czułbym się naprawdę pysznie. Cielak nie przestawał chłeptać. Kogut zapiał znowu za oborą i Piotruś westchnął. - Dziś jest niedziela. A w przyszłym tygodniu Anders i Anna_Maja zdają egzamin w szkole. Do licha, jak te dni szybko lecą. Wcale nie wydaje mi się, że jestem tu już tydzień. Odwrócił głowę i zobaczył kotkę stąpającą ostrożnie po mokrej trawie. Od czasu do czasu kotka podnosiła to jedną, to drugą łapkę i otrząsała niechętnie z rosy. Ptaki rozświergotały się na dobre i brzmiało to jak cały koncert w promieniach słońca. - Dzień dobry, kiciu! - zawołał Piotruś przyjaźnie. - Chcesz może także odrobinę mleka? Kotka zatrzymała się na chwilę patrząc na Piotrusia zielonymi oczyma. Wyglądało, że nie interesuje jej ani Piotruś, ani mleko. Wygięła lekko ogon i podreptała dalej. Piotruś przyglądał się jej bacznie. - Czy to naprawdę ty, Kasiu? - zdziwił się nagle. - Taka jesteś chuda! Wczoraj... O mało nie wypuścił z rąk wiadra. Opanował się jednak i postawił je ostrożnie na ziemi. Nie spuszczając z oczu kotki, która znikła już za węgłem szopy, Piotruś zaczął skradać się za nią, z bijącym sercem. Cielak podniósł głowę i patrzył na chłopca. Potem wetknął pysk do pustego wiadra, ale zaraz znów podniósł głowę i utkwił oczy w otwartych wrotach okólnika. Piotruś i kotka znikli tymczasem za szopą. Cielak otrząsnął się i ruszył ku wrotom, zatrzymał się, a potem żwawo podskakując wybiegł z okólnika. Jeszcze raz przystanął na chwilkę i pobiegł w kierunku drogi. A tymczasem w szopie Piotruś skradał się cichaczem za Kaśką. Między wozami, skrzyniami i innymi gratami było niemal ciemno. Ale zanim Piotruś dotarł do skrzynki, w której mieszkała kotka, oswoił się z ciemnością. I oto zobaczył w skrzynce Kaśkę, jak leżała otoczona kilkoma małymi, malutkimi kociakami, podobnymi najbardziej do czarnych myszek. Niemal zaparło mu oddech. Ostrożnie, ostrożniutko wyciągnął rękę i podniósł jedno z kociąt. Przytulił je lekko do policzka. Było bardziej jedwabiste od aksamitu. - Biedaczki! Oczków jeszcze nie macie - szeptał. Położył kocię i wziął do ręki drugie. Równie małe i tak samo czarne. Kaśka wierciła się trochę niespokojnie, ale Piotruś pogłaskał ją łagodnie po grzbiecie. - No tak, nie mam teraz dla was więcej czasu - powiedział w końcu. - Ale niedługo tu przyjdę z powrotem. Jeszcze chwilę gładził dłonią kocięta, a potem wysunął się cichutko z szopy, rozmyślając, co też powie na to wszystko Anna_Maja. Dziewczynka nie zbudziła się chyba jeszcze. Spała zawsze trochę dłużej od innych. Wziął wiadro z okólnika i szybko wyszedł, zamykając za sobą wrota. Postawił wiadro w oborze i spojrzał w kierunku domu. Było tam nadal cicho i spokojnie, najwidoczniej Anders i Anna_Maja jeszcze spali. Piotruś poszedł więc przez ogród do domku dla służby. Stanął pod oknem i czekał, gwiżdżąc cichutko umówiony sygnał. Po chwili usiadł z westchnieniem na ziemi. Okno domku było otwarte, roleta spuszczona. Piotruś zagwizdał ponownie. Roleta podniosła się z trzaskiem i z okna wyjrzała zaspana twarz Gustawa. Piotruś kiwnął na niego niecierpliwie. - Chodź szybko! - zawołał półgłosem. Gustaw ziewnął, dał znak, że zaraz przychodzi, i znikł z okna. Piotruś wstał z ziemi i zaczął przechadzać się niecierpliwie. Stanął przy studni i popatrzył na błyszczącą w głębi wodę. Po paru minutach drzwi domku otwarły się i wyszedł z nich Gustaw, w drewnianych sabotach na nogach, z szelkami założonymi na koszulę. - Jak długo właściwie trzeba na ciebie czekać! - gorączkował się Piotruś i podskoczył ku niemu. - Zdążyłem już nakarmić Wiktorka. - Któż to jest Wiktorek? - zdziwił się Gustaw i ziewnął potężnie. - To nasz cielaczek! - odparł Piotruś. - Przecież jego mama nazywa się Wiktoria! - Dobrze, że się nim opiekujesz - powiedział Gustaw. Piotruś uśmiechnął się zadowolony. - Tak, bardzo go lubię. Poszli w kierunku jeziora. Gustaw trzymał rękę na karku Piotrusia. - Jak myślisz, złowimy dziś jakąś rybę - dopytywał się Piotruś. - Jaka szkoda, że wczoraj wieczorem nie mogłem popłynąć z tobą. Ale byłem zanadto śpiący. - Nic nie szkodzi - odparł przyjaźnie Gustaw. - Gospodarz cię zastąpił. Rozejrzał się dokoła. - Wygląda, że będzie dziś pogoda na medal - dorzucił. Piotruś przytaknął. Czuł się doskonale. Była niedziela. Wybierał się z Gustawem na ryby. Wiktorek dostał jeść. Kaśka miała młode. No, ale o tym nie ma co opowiadać Gustawowi. Zostawi to raczej dla Andersa i Anny_Mai. Zacisnął wargi, żeby się nie roześmiać na całe gardło. Był bardzo zadowolony, wszystko go cieszyło. Zeszli na brzeg i zepchnęli łódź na wodę. Z początku wiosłował Gustaw, potem zmienili się miejscami i Piotruś siadł do wioseł, a Gustaw zarzucał wędkę. Piotruś patrzył od czasu do czasu ku brzegowi. Po chwili położył jedno wiosło w poprzek łodzi i pomachał ręką w kierunku obory. Szły tam ciotka Selma i Krystyna, a za nimi Anders ciągnął wózek z konwiami na mleko. Anders machnął mu w odpowiedzi wiadrem. Piotruś znów wziął się do wiosłowania. Nawijając żyłkę, Gustaw powiedział, że woda jest za ciepła na łapanie ryb. Ale mimo to zdjęli już z haczyka sporo okoni i kilka płotek. Gustaw zwinął wrEszcie całą długą żyłkę i ruszyli z powrotem do brzegu. Właśnie wtedy z podwórza wybiegła Anna_Maja. Gdy Piotruś i Gustaw dobili łodzią do brzegu, dziewczynka stała już nad wodą. Piotruś pokazał jej z tryumfem rozwidloną gałązkę z nanizanymi rybkami, ale Anna_Maja nawet nie spojrzała na nie. - Piotruś! Piotruś! - wołała. - Cielak zginął. Piotruś wpatrzył się w nią nie rozumiejąc, o co chodzi. - Cielak? - spytał. - Wiktorek? - Daj, to zajmę się rybami - powiedział Gustaw. Piotruś niemal rzucił mu widełki i pobiegł zboczem do góry, prześcigając Annę_Maję. - Poczekaj, poczekaj! - wołała za nim dziewczynka. Zatrzymał się i złapał ją za rękę. - Chodź szybko! - zawołał dysząc. Czuł, jak serce łomoce mu w piersi ze strachu. Myśli kłębiły się w głowie. Zastanawiał się, co też powie wujek Johan, gdy się o tym dowie. A może Anna_Maja się pomyliła? Modlił się w duchu, żeby to była pomyłka, i znów poczuł nagle wielką tęsknotę za domem, za mamą i tatusiem. Co sił w nogach wpadli do okólnika, gdzie zwykle stał cielaczek. Piotruś popędził na miejsce, gdzie dawał jeść Wiktorkowi. - Ależ on tu przecież był! - wydyszał. - Tak, ale teraz go nie ma - odparła Anna_Maja. - Patrzyłam wszędzie. Piotruś podrapał się w głowę. - Przecież cielęta nie umieją latać! - powiedział ze zdziwieniem. - Cielęta nie umieją latać - potwierdziła Anna_Maja. - To tylko ptaszki umieją latać. Piotruś miał tak zrozpaczoną minę, że Annie_Mai zrobiło go się bardzo żal. - Może Wiktorek był zaczarowanym cielakiem - wykrztusił zdławionym głosem, łapiąc się oburącz za głowę. Anna_Maja chwilkę się zastanawiała. - Myślisz, że stał się niewidzialny? - zapytała. Obejrzała się ze strachem dokoła. Potem przysunęła się bliżej i wzięła Piotrusia za rękę. - Myślisz, że Wiktorka zaczarowano? - szepnęła. - Taak! Choć nie wiem na pewno. Przez chwilę oboje milczeli. Potem Piotruś powiedział zdecydowanie: - Nieeee! Nie wierzę, żeby Wiktorek został zaczarowany! To przecież zwykłe cielątko. Ale on tu był! Poszedł z powrotem do wrót okólnika. Anna_Maja patrzyła za nim. Włożyła palec wskazujący do buzi i skubała spódniczkę. Piotruś zatrzymał się przy wrotach. - Tędy wszedłem - przypominał sobie. - Przyniosłem wiadro i postawiłem je tutaj! - Nawet rozlałeś trochę mleka - dodała Anna_Maja pokazując palcem małą plamę na trawie. - Tak, to się stało wtedy, jak zobaczyłem kotkę - odparł Piotruś. - Kaśkę? - zapytała Anna_Maja z ciekawością. - Tak. Czodź, coś ci pokażę! - zawołał z nagłym ożywieniem. Złapał Annę_Maję za rękę i pociągnął za sobą do szopy. Wśliznęli się do wnętrza i podkradli do skrzynki, w której mieszkała Kaśka. - Ojej, aż się roi od kociaków! - wykrzyknęła Anna_Maja z zachwytem. - Do licha, jakie one miłe! - mówił Piotruś. - Pewnie urodziły się w nocy! - powiedziała Anna_Maja biorąc jedno kocię do ręki. - Tak myślisz? Piotruś też wziął jedno z kociąt i przyłożył je do policzka. Były niemal tak jedwabiste jak nos mamusi. - Oj, uważaj! - ostrzegła go Anna_Maja. - Ależ one maluśkie! - nie mógł się nadziwić Piotruś. Anna_Maja położyła swego kotka z powrotem do skrzynki. - Poprosimy mamę o trochę śmietanki dla nich - powiedziała. Piotruś poszedł za jej przykładem i też położył kotka do skrzynki. - Jak zostanie trochę ryby, damy Kaśce! - oświadczył. - Tak, koniecznie - ucieszyła się Anna_Maja. Wyszli na dwór. Musieli otrzepać się i oczyścić ubrania zakurzone w ciemnej szopie. - Jak obejrzałem Kaśkę i jej małe, wróciłem po wiadro - opowiadał Piotruś - i zamknąłem porządnie wrota. Anna_Maja popatrzyła na niego. - Ale były otwarte, gdy siedziałeś u Kaśki! - wykrzyknęła. Piotruś kiwnął głową. - Więc to się stało wtedy - stwierdził z rozpaczą. Siadł na ziemi, a potem położył się na brzuchu, chowając twarz w trawie. Anna_Maja patrzyła na niego ze współczuciem pomieszanym ze złością. - Tak - odezwała się. - I cielak przepadł. Jak myślisz, co powie na to tata? Może już nigdy nie znajdziemy Wiktorka? - Ojojojojoj! - jęczał Piotruś. Nagle siadł. - Naprawdę myślisz, że my już go nigdy nie znajdziemy? Anna_Maja cofnęła się o parę kroków i znowu wsadziła palec do buzi. Ale nie odpowiedziała ani słowa. - A nie mówiłem - biadał Piotruś - że nie dam sobie rady tutaj na wsi. Chyba najlepiej, żebym pojechał z powrotem do domu. Anna_Maja szybko przykucnęła przy nim. - Nie martw się - pocieszała go łagodnie. - Już wiem, co zrobimy! Poszukamy cielaczka. Piotruś podniósł na nią oczy. - Chcesz mi pomóc? - zapytał. Anna_Maja potaknęła poważnie i nieśmiało zarazem. - W takim razie... - wykrzyknął Piotruś. - Dostaniesz ode mnie... Tak, dam ci coś.... coś... Zastanowił się. Właściwie nie posiadał nic, co mógłby podarować Annie_Mai. Miał dwie pary spodenek, trzy koszule i bluzę. I parę bucików. No i drewnianego konika. Ale ten został w Sztokholmie, a poza tym Piotruś dał go już przecież Jonnemu aż do swego powrotu. - Jak znajdę kiedyś coś naprawdę ładnego, to ci dam! - oświadczył wreszcie uroczyście. Dziewczynka poderwała się na nogi. - Naprawdę? - wykrzyknęła z zachwytem. - Tak, obiecuję ci to święcie! - potwierdził Piotruś z powagą. Anna_Maja pobiegła szybko do wrót. - No to chodź! - zawołała z podnieceniem. Zawróciła do Piotrusia, złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Poszukiwanie cielątka Piotruś i Anna_Maja wybiegli z okólnika zamykając za sobą wrota. Rozejrzeli się dokoła, ale nigdzie nie było widać cielaczka. - Gdyby poszedł w kierunku jeziora, tobym go zobaczył - rzekł Piotruś po chwili namysłu. - W takim razie musiał pójść do drogi - powiedziała Anna_Maja. Pobiegli w kierunku drogi. Ale przy rozstaju zatrzymali się. - Ciekawam, w którą stronę powędrował - zastanawiała się Anna_Maja. Piotruś nie odpowiadał. Na czworakach zaczął szukać śladów. W końcu znalazł lekkie odciski małych kopytek. - Poszedł w tę stronę! - wykrzyknął. Ruszyli za śladami. Ale po jakimś czasie ślady znikły. Musieli się zatrzymać. Po obu stronach drogi czernił się gęsty las. - Wiktorek!... Wiktorek!... - nawoływała Anna_Maja. Piotruś szedł wpatrzony w ziemię. - O znów są ślady! - wykrzyknął. - Wiktorek musiał uciec jeszcze dalej. Anna_Maja ciągle nawoływała cielaczka, ale znikąd nie dobiegał żaden głos. Po chwili doszli do małego mostku na wartkim strumyku. Anna_Maja zatrzymała się. - Co się stało! - zapytał Piotruś. Anna_Maja westchnęła i potrząsnęła głową. - Nie wolno mi iść dalej. Piotruś spojrzał na nią zdziwiony. - A to dlaczego? - zapytał. - Dlaczego nie wolno ci iść dalej? - Mama i tata zakazali. Boją się, żebym nie zabłądziła - tłumaczyła Anna_Maja. - Przecież chodzisz tędy codziennie do szkoły - nie dawał za wygraną Piotruś. - Ale wtedy jest ze mną Anders - odpowiedziała Anna_Maja. - No, a teraz ja jestem z tobą - upierał się Piotruś. - Ale ty nie znasz drogi. Pomyśl, gdybyśmy tak oboje zabłądzili. Piotruś przeszedł na drugą stronę mostka. - W takim razie idę sam - oświadczył stanowczo. Anna_Maja podbiegła do niego i złapała go za rękę. - Nie, Piotrusiu! Proszę cię, nie idź. Nie wolno ci iść samemu - prosiła. - Wracajmy do domu. Piotruś patrzył na nią przez chwilę z wahaniem. - No dobrze, chodźmy - ustąpił w końcu. Anna_Maja odetchnęła z ulgą. Zawrócili w kierunku zagrody. Piotruś szedł z zaciętą miną, a Anna_Maja od czasu do czasu przyglądała mu się z niepokojem. Niekiedy Piotruś odwracał się i patrzył w stronę lasu i drogi. - Musisz być bardzo zły na mnie - odezwała się nieśmiało Anna_Maja skubiąc spódniczkę. Piotruś wyprostował się i spróbował się uśmiechnąć. - Nie, wcale nie jestem zły - odpowiedział. - Może cielaczek sam wróci do domu po południu - pocieszała go Anna_Maja. Ale Piotruś potrząsnął tylko głową na znak, że w to nie wierzy. Gdy znaleźli się z powrotem w obejściu, z obory wyszedł właśnie Anders. - Gdzie wyście byli? Mama czeka ze śniadaniem. Przecież jedziemy do kościoła, - powiedział strofująco. Piotruś i Anna_Maja spojrzeli na siebie. Potem Anna_Maja odeszła parę kroków i stanęła przy parkanie, odwrócona tyłem do chłopców. - Zapomniałem... - zaczął Piotruś ostrożnie. - Zapomniałem rano zamknąć wrota. I cielak gdzieś przepadł. - Co ty mówisz?! - wykrzyknął Anders z przerażeniem. - Tak, uciekł - przytaknęła Anna_Maja. - Mówcie szybko całą prawdę! - denerwował się Anders. - Mama czeka z jedzeniem. Może uda nam się znaleźć cielaka, jk wrócimy z kościoła. - W takim razie można chyba nic nie mówić wujkowi, dopóki nie znajdziemy... - odezwał się Piotruś błagalnie. Anders zastanowił się przez chwilę. - Dobrze - zgodził się. - Nie powiemy na razie nic, to będzie nasza tajemnica. Piotruś wystawił duży palec. Anders przytknął do niego swój kciuk, na znak, że powiedzą o wszystkim nie wcześniej, jak po południu. Ale Piotruś wciąż jeszcze wyglądał na zmartwionego, gdy szli w kierunku domu. W jakiś czas później jechali wszyscy do kościoła. Słońce świeciło, niemal wszystkie drzewa już się zazieleniły, kwitły zawilce i pierwiosnki, skowronki śpiewały i była naprawdę piękna niedzielna pogoda. Gdy przybyli na miejsce, przed bramą kościelną zebrało się już dużo ludzi i stało wiele wozów i bryczek. Witano się z sobą nawzajem. Kościół był mały, drewniany, a obok wznosiła się dzwonnica. Piotruś zadzierając głowę do góry oglądał nieduży dzwon, dopóki nie odwołała go ciotka Selma. Weszli do kościoła i siedli w pustej ławce. W chwilę potem zaczęły grać organy, wszyscy wstali i zaśpiewali psalm "W tę piękną letnią porę". Piotruś nie miał prawie czasu na śpiewanie, zapatrzony w malowidła na ścianach kościelnych. Jeszcze nigdy nie widział tylu obrazów naraz. Były tam postaci ludzi, konie i jakieś dziwne zwierzęta. Następnie na kazalnicę wszedł pastor i wezwał zebranych do modlitwy. Wszyscy złożyli ręce i schylili głowy. Piotruś szturchnął ostrożnie Annę_Maję łokciem. - Myślisz, że jak się mocno pomodlę, to Wiktorek się znajdzie? - szepnął. - Tak - odszepnęła mu z przekonaniem. Ciotka Selma syknęła na nich, żeby byli cicho, i Piotruś kiwnął jej głową uspokajająco. Odśpiewano jeszcze kilka psalmów i nabożeństwo skończyło się. Znowu wszyscy znaleźli się na placu przed kościołem. - Może zdążymy poszukać go przed obiadem - szepnął Anders, gdy wdrapywali się na wóz. Przez całą drogę do domu Piotruś kręcił się niespokojnie. Wujostwo, Gustaw i Krystyna rozmawiali o pastorze i kazaniu, i o sąsiadach, którzy byli w kościele. Anders, Anna_Maja i Piotruś siedzieli jak trusie, nie odzywając się. Wreszcie dojechali do domu. Gdy wysiedli z wózka, ciotka Selma powiedziała: - Teraz zabieramy się do obiadu. Za godzinę będzie gotów. Anders zerknął na Piotrusia. - No to... - bąknął. - No to my pójdziemy przez ten czas kawałek na spacer. Wujek Johan, który zdejmował uprząż z konia, przypomniał: - Ale słyszeliście, co powiedziała mama? Za godzinę siadamy do stołu. Nie chodźcie za daleko. Piotruś odciągnął na bok Andersa i Annę_Maję. - Wiktorek powinien niedługo dostać jeść - szepnął niespokojnie. - Już idziemy - odparł Anders. Szybko zbiegli zboczem na drogę. Gdy Piotruś obejrzał się, zobaczył, że wujek patrzy za nimi, kręcąc głową. Poszli spory kawałek drogą, a potem weszli w las. Piotruś nigdy jeszcze nie widział takiego lasu. Gąszcz był nieprzenikniony, wszędzie leżały pokryte mchem głazy. Prawie nie można było przedrzeć się w głąb. Od czasu do czasu wołali Wiktorka, ale bez żadnego rezultatu. W końcu Piotruś usiadł na pniaku i westchnął z rezygnacją: - To beznadziejna sprawa. Nie znajdziemy go nigdy. - Nie mów tak! - wykrzyknęła Anna_Maja przestraszona. Anders zawołał jeszcze parę razy, ale odpowiedzią było tylko echo dochodzące spomiędzy drzew. - Och, jak okropnie chce mi się pić! - żaliła się Anna_Maja. Piotruś wstał. - Z pewnością gdzieś tu musi być jakiś strumyk między drzewami - powiedział. Poszedł przodem, a Anders i Anna_Maja podążyli za nim. I rzeczywiście nieopodal płynął mały, śliczny strumyczek z przejrzystą, jasną wodą. Gdy się już porządnie napili, Anna_Maja zaczęła zrywać kwiatki, a Piotruś siadł na kamieniu i złapał się za głowę. - Jak nie znajdziemy Wiktorka, ucieknę stąd! - jęknął. Anna_Maja podeszła szybko do niego. - Nie możesz tego zrobić, Piotrusiu - powiedziała prosząco. - A właśnie, że tak! Zrobię to na pewno! - upierał się Piotruś. - Nie martwcie się - wtrącił spokojnie Anders. - Znajdziemy go z pewnością. Wiktorek!... Gdzie jesteś? Chodźchodźchodźchodź - nawoływał cielaczka. Anna_Maja usiadła obok Piotrusia. - A dokąd byś uciekł? - pytała ciekawie. - Nie wiem. Dokądkolwiek. Piotruś wstał i kopnął kamień. I zaraz zaczął skakać w kółko z bólu, trzymając się za wielki palec u nogi. Anna_Maja nie mogła powstrzymać się od śmiechu patrząc na niego. Piotruś wskoczył do strumienia. - Choć właściwie nie chciałbym uciekać - mówił rozcierając bolący palec. - Przyjemnie tu! Prawie zawsze. Gdyby nie to, co się stało! Anders zszedł na sam brzeg strumyka. - Już wiem, co zrobimy - powiedział. - Pójdziemy do drogi i będziemy pytać, czy ktoś nie widział Wiktorka. Piotruś wyskoczył ze strumyka, aż woda prysnęła na wszystkie strony. - Pysznie to wymyśliłeś, Anders! - zawołał. Przebiegli polanę i znów zagłębili się w gąszczu. - Mnie się zdaje, że cielaki nie mogą chodzić po takim lesie - wydyszała po chwili Anna_Maja. - No tak, boby sobie nogi połamał - przyznał Piotruś z trudem przełażąc przez kamienie. - Och, nie mów tak - zmartwiła się Anna_Maja. Anders też wyglądał na trochę zaniepokojonego. Po chwili doszli do nowej polanki. Wtem w krzakach między drzewami coś zaszeleściło. Piotruś i Anders zatrzymali się jak wryci. A Anna_Maja podbiegła i stanęła tuż przy nich. - Słyszeliście, jak coś tu trzasnęło? - zaszeptał Piotruś. - W tamtej stronie - powiedział Anders wskazując w kierunku gęstwiny. Piotruś obejrzał się trochę wystraszony. - Jak myślisz, co to było? - zapytał. - Nie mam pojęcia - odparł Anders. - Ale to nie był Wiktorek. To jakieś duże zwierzę. - Może łoś? - wyszeptała Anna_Maja z przejęciem. - Ki licho! - wzdrygnął się Piotruś i przysunął się bliżej do Andersa. Prawie nie śmieli oddychać i stali całkiem cichutko. - Tam! Tam coś idzie! - krzyknęła nagle Anna_Maja. I zamknęła oczy, jak tylko mogła najmocniej. Piotruś stanął natychmiast przed nią, aby ją zasłonić. Między gałęziami słychać było trzaski i łomot. A potem z gęstwiny wychynęła głowa karego konia. Anders odetchnął głęboko i roześmiał się z ulgą. - E, to przecież tylko stary koń od sąsiadów - powiedział. Piotruś patrzył na konia nieco zmieszany. Anna_Maja nie otwierała wciąż oczu. - Nie ma się czego bać - uspokajał ich Anders. Anna_Maja otworzyła ostrożnie oczy i wyjrzała zza pleców Piotrusia. Ale ten trzymał ją za sobą rozpościerając ramiona. - Uważaj - ostrzegał - to może być niebezpieczne. - Ależ skąd - powiedział spokojnie Anders. - On wałęsa się często po lesie. Nie trzyma się pastwiska tak jak inne konie. Anna_Maja znowu wystawiła głowę zza pleców Piotrusia. - Tata mówi, że ten koń tak samo boi się ludzi jak jego pan - dorzuciła. W tejże chwili koń wszedł z powrotem między drzewa i znikł w lesie. Piotruś opuścił ramiona i odetchnął głęboko z ulgą. - Niebezpiecznie jest spotykać takie zwierzęta w lesie - oznajmił z powagą - można zostać stratowanym. Albo umrzeć ze strachu. - Coś ty! Chyba nikt nie mógłby się przestraszyć takiego starego konia - odrzekł Anders. - Chodźcie, idziemy na drogę. Zawrócił i zaczął przedzierać się przez krzaki. Anna_Maja podążyła za nim, a na końcu szedł Piotruś, oglądając się od czasu do czasu za siebie. Po chwili Anna_Maja skręciła w prawo, Anders zaś poszedł na lewo. Piotruś zatrzymał się i patrzył za nimi. - To już nie będziemy szli wszyscy razem? - zapytał. Anders stanął i spojrzał na Annę_Maję. - Dokąd idziesz? - zawołał. - Przecież tam nie ma drogi. Anna_Maja zatrzymała się również. - A właśnie, że jest - odparła. Piotruś potrząsnął głową i pokazał prosto przed siebie. - Droga jest tam - oświadczył stanowczo. Anders prychnął. - Wiem dobrze, że droga jest tam, gdzie ja pokazuję - rzekł gniewnie. - Nieee! Bo droga jest tam - obstawała przy swoim Anna_Maja. - Gdzieś tam! - dorzuciła nieco ostrożniej. - Tędy - upierał się Piotruś. - Tamtędy - sprzeciwił mu się Anders. - A mnie się zdaje, że tędy - twierdziła Anna_Maja. Piotruś roześmiał się nagle i zaraz zawtórowali mu śmiechem Anders i Anna_Maja. - Ale ja przecież wiem, że droga jest w tamtej stronie - powiedziała w końcu Anna_Maja. - Na pewno! Anders westchnął z rezygnacją. - To już chyba najlepiej zrobimy tak, jak chce Anna_Maja. Ona jest uparta jak kozioł. Ruszyli za Anną_Mają. Ale było im coraz trudniej iść naprzód. Napotykali wielkie bloki skalne, spiętrzone jeden na drugim i pokryte wielkimi płatami gęstego mchu. Tu i ówdzie leżało zwalone drzewo. Przedzierając się przez gęstwinę Anders i Piotruś musieli chwilami niemal nieść Annę_Maję. Nikt z nich nie mówił ani słowa. Tylko szli i szli. I wspinali się, i wdrapywali. W końcu Anna_Maja spojrzała najpierw na Piotrusia, a potem na Andersa i odezwała się z wahaniem: - Anders! - No! - odpowiedział Anders z trudem włażąc na skałę. Anna_Maja lekko westchnęła. - Myśląę, że jednak droga była w tamtej stronie! Anders i Piotruś spojrzeli na siebie porozumiewawczo. - I nam się też tak wydaje - powiedział Piotruś spokojnie. Anna_Maja skubnęła parę razy spódniczkę, zanim odważyła się popatrzeć im w oczy. - Pewnie jesteście na mnie wścielki - bąknęła w końcu. Piotruś znowu porozumiał się wzrokiem z Andersem. - Niee - zapewnił ją. - Gdzie tam. - Wcale nie! - zawtórował Anders. - To niełatwo znaleźć drogę w tym lesie. usiedli, by trochę wytchnąć. Potem wstali i zaczęli żmudną drogę powrotną. Chwilami nie byli zbytnio pewni, czy idą dobrze, a poza tym coraz bardziej odczuwali zmęczenie i od czasu do czasu musieli siadać i odpoczywać. Kwiatki zerwane przez Annę_Maję nad strumykiem opuściły główki, sama dziewczynka też wyglądała na znużoną. Nagle Piotruś poderwał się na nogi i zaczął nasłuchiwać. - Co to takiego? - zapytał. Anders podszedł i stanął tuż przy nim. - O czym mówisz? - Nic nie słyszysz? - Nie - zaprzeczył Anders. Anna_Maja także nic nie słyszała. - Pewnie się przesłyszałem - powiedział Piotruś. - Zdawało mi się, że słychać jakiś szum, ale nie od drzew, tylko inny. - Ach tak! W takim razie to chyba wodospad! - ucieszył się Anders. - Jaki wodospad? - zdziwił się Piotruś. - Jest taki wodospad przy tartaku, gdzie tata piłuje swoje drzewo - tłumaczyła Anna_Maja. Piotruś obrócił się ku niej żywo. - No to... no to świetnie, Anna_Maja! - wykrzyknął. - Czy traficie do domu z tartaku? - No pewnie! Byliśmy tam przecież mnóstwo razy z tatą - odpowiedział Anders. - zresztą wystarczy stamtąd pójść drogą - dodała Anna_Maja. - To całkiem niedaleko od nas. - Pysznie! - ucieszył się Piotruś. - Idziemy więc w kierunku wodospadu. A potem do domu. To najprostsze. I nagle Piotruś zwiesił smutno głowę. Jak przyjdziemy do domu, opowiem chyba najlepiej wszystko wujkowi i cioci - orzekł. - Do licha! Anders też się martwił. - Dlaczego mówisz ciągle "do licha"? - zapytał po chwili. - Tylko Gustaw tak mówi. Piotruś zastanowił się. - Pewnie właśnie dlatego i ja to powtarzam - powiedział. - Mama mówiła, że niedługo obiad - przypomniała sobie Anna_Maja. Poszli szybko w kierunku wodospadu. - Nie bój się, Piotrusiu! - odezwała się Anna_Maja po chwili. - Tatuś jest bardzo dobry! Piotruś nic nie odpowiedział. Ale minę miał coraz smutniejszą. Anna_Maja westchnęła. Trwało dobrą chwilę, zanim doszli do tartaku. Wodospad nie był zbyt wysoki, ale wody spływało dużo i huk był porządny. Piotruś musiał krzyczeć z całej siły, chcąc zapytać o coś Andersa. Anna_Maja bała się trochę spienionego wodospadu i gdy Piotruś wziął od niej kwiaty, aby umoczyć je w wodzie, trzymała go mocno za pasek od spodenek. Dookoła tartaku leżały wysokie stosy desek. Mocno pachniało nagrzane w słońcu drzewo, było bardzo ciepło i ładnie, śpiewały ptaki. A w głębi gęstego lasu panowały cisza, spokój i chłód. - Nie martw się Piotruś! - powiedział anders, gdy szli w kierunku drogi. - Cielak znajdzie się na pewno. A mnie się wydaje, że nigdy go nie znajdziemy - wzdychał Piotruś. - Ale będę ciężko pracował całe lato, żeby wujek odzyskał choć trochę swoich pieniędzy. - Ja ci pomogę - pocieszała go Anna_Maja. - I ja też - ofiarował się Anders. Anna_Maja pierwsza dobiegła do drogi. I nagle zatrzymała się jak wryta. Piotruś i Anders patrzyli na nią zdumieni. Lecz gdy podeszli bliżej, zrozumieli. Przy stosie drzewa stał cielaczek i pasł się najspokojniej w świecie. Dzieci podbiegły do niego i zaczęły klepać go po grzbiecie i pieścić. Piotruś miał prawie ochotę rozpłakać się z radości. Zaraz też ruszyli w drogę, pędząc Wiktorka do domu, najszybciej, jak się dało. W obejściu, przed oborą, stał wujek Johan i rozmawiał z Gustawem o parkanie, który trzeba było naprawić. - No tak, to zaczynamy w przyszłym tygodniu... - mówił wujek. - Ile też na to pójdzie desek? - zastanawiał się Gustaw. - Pewnie ze trzydzieści sztuk. - I mnie się tak zdaje - odparł wujek Johan. - Deski leżą w szopie, możesz je brać, ile będzie trzeba... Zamilkli nagle, bo na drodze pojawili się Piotruś, Anders i Anna_Maja, a przed nimi biegł niechętnie Wiktorek. Niebawem i oni znaleźli się przed oborą i Anna_Maja z pomocą Andersa zapędziła cielaka do okólnika. - Gdzieście byli? - pytał zdziwiony wujek. - I to z cielakiem? - Chodziliście na niedzielną przechadzkę z Wiktorkiem? - roześmiał się Gustaw. Ale Piotruś się nie śmiał. Podszedł wolno do wujka Johana. - To moja wina - rzekł cicho. - Zapomniałem zamknąć wrota w ogrodzeniu dziś rano, gdy pobiegłem popatrzeć na kocięta. Wujek uśmiechnął się nieznacznie. - Nie rób takiej smutnej miny z tego powodu. Nie tobie jednemu zdarzyło się o tym zapomnieć. Pogłaskał Piotrusia po głowie. - Ale mieliście szczęście, żeście go odnaleźli - dodał Gustaw. Piotruś nic nie odpowiedział. Czekał jeszcze, że wujek zacznie go łajać. Ale wujek tylko gładził go po włosach, jak gdyby chciał go uspokoić. - Dobrze, żeście go złapali, zanim stało się coś złego - powiedział tylko. Piotruś podniósł oczy na wujka. - Ale jutro już nie zapomnę zamknąć wrót - obiecał nieśmiało. - Jestem tego zupełnie pewny - odparł wujek. W tej chwili zza rogu domu pojawiła się Krystyna. - Gospodarzu! Gustaw! - zawołała. - Chodźcie wszyscy! Jedzenie gotowe! - Już idziemy! - odkrzyknął jej wujek. Anna_Maja spojrzała na swoje biedne kwiatuszki. - Muszę je czym prędzej wsadzić do wody - powiedziała. - Oj, jakie one są zmęczone. Chyba jeszcze bardziej niż ja. - Ojoj! - uśmiechnął się do niej ojciec. - Chodź, to cię zaniosę! Wziął Annę_Maję na ramię, jak gdyby nic nie ważyła. A potem ruszyli wszyscy razem na niedzielny obiad. Ale gdy już mieli zniknąć za rogiem, Piotruś obejrzał się za siebie. Wrota okólnika były porządnie zamknięte. A za nimi stał cielaczek i patrzył na oddalającego się Piotrusia. Wyprawa do miasteczka Słońce świeciło. Było gorąco i parno. Wielkie chmury pędziły nad jeziorem. Babunia twierdziła, że zanosi się na burzę, a Krystyna była zdania, że wiatr jest na to zbyt silny. Anna_Maja bawiła się z Kaśką i jej małymi kotkami, które już trochę podrosły. Piotruś i Anders byli w oborze. Przez otwarte drzwi rozlegało się sapanie i szelest mioteł. Chłopcy omiatali oborę z kurzu i pajęczyny. Robiono to co roku, żeby krowy czuły się dobrze, gdy wrócą znów do obory. Chłopcy pracowali nie rozmawiając z sobą, żeby nie łykać kurzu. W końcu jednak Anders odłożył miotłę i spojrzał na Piotrusia. - Ależ ty milczysz dzisiaj jak zaklęty! - odezwał się. Piotruś patrzył bez słowa na kij od miotły. - Ja myślę - odparł po chwili. Anders odczekał jakiś czas. - Może uważasz, że to za brudna robota? - zapytał. Piotruś wzruszył ramionami. - Przecież trzeba to zrobić - odpowiedział. - Nie, to dobra robota, gdy się trzeba nad czymś zastanowić. - A nad czym ty się właściwie zastanawiasz? - zaciekawił się Anders. - Nad jedną rzeczą - odparł spokojnie Piotruś. - Ale nie mogę ci tego powiedzieć. Zaczął omiatać belki stropu, a Anders wziął się do okien. Niebawem musieli znów trochę odpocząć. - Jutro tata ma jechać na targ - odezwał się Anders. - Ale boli go gardło. Widać było, że Piotruś dalej nad czymś duma. - Czy i ty jeździsz z wujkiem do miasta? - zapytał obojętnie. Anders potrząsnął głową. - Co ja bym tam robił? Nie mogę się na wiele przydać. Nie, tylko tata i mama jeżdżą. Tata siedzi przy straganie, a mama chodzi z jajkami po domach. - To ani ty, ani Anna_Maja nie jeździcie z nimi? - dopytywał się Piotruś z nieco większym zainteresowaniem. Anders usiadł na ziemi, opierając się plecami o ścianę. - Czasami. Na przykład przed Bożym Narodzeniem, żeby zobaczyć świąteczne wystawy. Pomagamy wtedy tacie, razem z Krystyną, sprzedawać choinki. I czasem na wiosnę, kiedy nie mamy szkoły. Piotruś przysłuchiwał się kiwając głową. Ale Anders widział, że myślami błądzi gdzie indziej. Po chwili znowu wzięli się obaj do roboty. Wieczorem siedzieli wszyscy razem wokół kuchennego stołu i jedli kolację. Gustawa nie było, wyjechał na dwa dni, żeby odwiedzić chorego ojca. Na dworze ciągle jeszcze było duszno, ale groźba burzy przeminęła. Nagle wujek Johan odsunął od siebie talerz. - Nie mogę nic jeść - poskarżył się. - Powinieneś się położyć do łóżka, jeśli cię tak boli gardło - poradziła ciotka Selma, patrząc na niego z troską. - Tak - powiedział wujek - pocę się i czuję się bardzo kiepsko. Rzeczywiście będę musiał się położyć. - Jaka bieda, że Gustaw wyjechał akurat dziś - mówiła ciotka zmartwiona. - Anna_Maja, jedz porządnie! - To tata nie może jutro jechać na targ? - dopytywała się Anna_Maja. Ciotka Selma potrząsnęła głową. - Chyba nie pojedziesz, skoro czujesz się taki chory - powiedziała zwracając się do wujka Johana. Anders podskoczył na krześle. - To ja pojadę z mamą do miasta! - wykrzyknął. - Umiem powozić Siwkiem tak dobrze jak tata. I mogę także stać na targowisku! - Pojedziemy z ciocią obaj! - dorzucił Piotruś z zapałem. - Będziemy sobie nawzajem pomagać. Ale wujek miał minę pełną powątpiewania. - Nie, to niemożliwe! - wychrypiał w końcu. - Przecież ty naprawdę nie możesz jechać - tłumaczyła mu spokojnie ciotka Selma. - A Anders da sobie radę. I Piotruś pomoże mu na targu. Anna_Maja wodziła oczyma od jednego do drugiego, połykając szybko ostatnie łyżki kaszy. - Ja też chcę pojechać do miasta - wykrztusiła nieomal z płaczem. Krystyna pochyliła się ku niej przez stół. - Zostań ze mną w domu, Anna_Maja - powiedziała prosząco. - Inaczej będę tu całkiem sama. Znajdziemy sobie coś wesołego do roboty. Ciekawam, czy poziomki już dojrzewają pod lasem. Ale Anna_Maja upierała się: - Ja chcę jechać z nimi! - Zostaniesz w domu i będziesz grzeczna, Anna_Maja - zadecydowała ciotka Selma. - Innym razem, jak tata będzie zdrowy, pojedziesz ty, a Anders zostanie na gospodarstwie. Anna_Maja zastanowiła się przez chwilę i skinęła głową na znak zgody. - To już chyba pójdę się położyć - rzekł z trudem wujek Johan, podnosząc się od stołu. Oboje z ciotką Selmą wyszli z kuchni. - Damy sobie radę we dwóch, Piotruś - powiedział Anders do Piotrusia. - Wszystko jest przygotowane, a to, co mamy zabrać z sobą, stoi w skrzynkach w ogrodzie. W tejże chwili do kuchni wróciła ciotka Selma po ciepłą wodę. - Tak, tak, miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze - powiedziała z westchnieniem. - A teraz kończcie jeść kolację. Anders i Piotruś schylili się nad talerzami. Piotruś miał minę jeszcze bardziej zamyśloną niż przedtem. Po kolacji Piotruś powędrował do babuni na pięterko. Słońce świeciło już dłużej, jako że szło do lata, a ponieważ izdebka babuni wychodziła prosto na zachód, było tam wciąż jeszcze jasno, toteż babunia siedziała przy krosnach i tkała. Piotruś stanął koło niej i przyglądał się. - Jaka ty jesteś zręczna, babuniu - powiedział z podziwem. - I takie piękne kolory łączysz z sobą. - Podoba ci się? - uśmiechnęła się babunia. - Przyjemnie słyszeć. Ale powiedz, co masz na sercu? Wiem, że to musi być coś ważnego, skoro przybiegłeś tu do mnie jeszcze po kolacji. Piotruś podszedł do okna i patrzył na dwór, na ogród i jezioro. - Wujka Johana boli gardło i obaj z Andersem jedziemy jutro z ciotką Selmą do miasta na targ. Przyszedłem zapytać, czy nie trzeba babuni czegoś załatwić. - Dziękuję ci, Piotrusiu - odrzekła babunia. - To ładnie z twojej strony. Ale chyba nic nie potrzebuję. Piotruś kręcił się po izbie. - A co robiliście dzisiaj obaj z Andersem? - zapytała babunia. - W tym tygodniu porządkujemy w oborze - odpowiedział Piotruś. - Nie jest to miłe zajęcie, powiem ci, babuniu. Ale trzeba to przecież zrobić. Babunia pokiwała głową. - Tak jest. Tak jest. Trzeba to robić co lato. I dobrze, że Anders ma w tobie pomocnika. Piotruś wciąż krążył po pokoju, a babunia nie przerywała pracy na krosnach, które stukały spokojnie i miarowo. Promienie słońca wpadały do środka przez otwarte okno. - Mam jeden kłopot - odezwał się w końcu Piotruś. Babunia przestała tkać i odwróciła się do niego. - Jakiż to? - zapytała niespokojnie. - Nie czujesz się tu dobrze? Piotruś podszedł do niej. - Ależ tak, babuniu - powiedział - z każdym tygodniem lepiej. Tylko widzisz... chciałbym dać coś Annie_Mai i Andersowi za to, że pomogli mi wtedy odszukać cielaczka... Babunia uśmiechnęła się i zaczęła znowu tkać. - Nie potrzebujesz tego robić, chłopcze - tłumaczyła. - To... - Wiem, wiem, babuniu, ale ja chcę. I obiecałem Annie_Mai, że coś ode mnie dostanie. A jak się obiecało, to już trzeba dotrzymać. Myślałem, że znajdę coś ładnego. Ale nigdy nic nie mogę znaleźć. Zamyślił się. - Muszę jej zamiast tego coś kupić - ciągnął po chwili. - Choć przecież nie mam żadnych pieniędzy. Ani grosza. - Tak, tak, u biedaka kiepsko z pieniędzmi - pokiwała głową babunia. - Ale nie martw się tym, Piotrusiu. Jakoś to będzie. - Muszę coś wymyślić - zawziął się Piotruś i uderzył dłonią w ramę krosien. - Zerwij dla niej bukiecik kwiatków - poradziła babunia. Piotruś podszedł znowu do okna. - Zrywać kwiaty - bąknął lekceważąco. - Nie, to musi być coś lepszego. Nagle odwrócił się i przymrużył oczy. Stał przez chwilę bez ruchu i nad czymś myślał. Babunia spoglądała na niego od czasu do czasu. - zresztą... - powiedział po chwili. - Narwać kwiatów... i... - Zdaje mi się, że coś wymyśliłeś - powiedziała babunia. - Tak, tak, już mam! - zawołał z ożywieniem. - Ale... To ja już pójdę się położyć - powiedział nieoczekiwanie. - Dobranoc, babuniu. Śpij dobrze. Babunia uśmiechnęła się nieznacznie. - Dobranoc, synku - powiedziała. - I ty także śpij dobrze. Piotruś wypadł z pokoju i szybko zbiegł po schodach. W parę godzin później w domu było cicho i spokojnie. Wszyscy spali. Na dworze ściemniło się, choć niezupełnie. Była to noc letnia i z dala, na północnym zachodzie, horyzont tlił się jeszcze od zachodzącego słońca. Od czasu do czasu zaświergotał sennie jakiś zapóźniony ptak. Na facjatce babunia spała smacznie, lekko pochrapując. W drugiej izdebce na poddaszu spali Anders i Anna_Maja, wiatr poruszał lekko firanki w ich oknie. Na dole, w kuchni, Krystyna też już zasnęła i pewnie śniło jej się coś wesołego, bo uśmiechała się przez sen. W dużej izbie drzemał wujek, którego ciągle budził ból gardła, a ciotka spała mocno, z warkoczami rozrzuconymi na poduszce. Tylko w małej bokówce Piotruś leżał bezsennie. W pewnej chwili ostrożnie podniósł się na łóżku i nasłuchiwał. Nie było słychać najmniejszego dźwięku. Cichutko wysunął się z łóżka i włożył spodenki. Następnie podszedł na palcach do okna, otworzył je powolutku i wspiął się na parapet. Rozejrzał się dokoła, a potem zeskoczył z okna na ziemię. Jak szary cień powędrował przez ogród, przeskoczył parkan, przebiegł podwórze i wyszedł na drogę. W parę minut później znikł już w lesie. Między drzewami było trochę ciemniej, ale dostatecznie jasno, aby Piotruś mógł widzieć, gdzie stawia stopy. Przez cały czas wciągał głośno nosem powietrze, jakby szukał czegoś węchem wśród świerków i krzaków jałowca. W końcu zatrzymał się. Poczuł słabiutki, znajomy zapach. Zrobił jeszcze kilka kroków. Wtem rozbłysły przed nim małe jasne kwiatki. Były to konwalie, pięknie pachnące, drobne, białe dzwoneczki, widoczne nawet w nocnym mroku. Piotruś przyklęknął i zerwał spory bukiecik. Obłożył go mchem i owiązał pasemkiem trawy. Potem włożył kwiaty za pazuchę i poszedł dalej. Po chwili znów poczuł zapach konwalii i zerwał jeszcze parę bukiecików. Przez cały czas uważał, żeby nie oddalić się zbytnio od drogi i nie zabłądzić w leśnym mroku. Wreszcie ukląkł przy jakimś pniaku i wyjął zza pazuchy wszystkie bukieciki. Policzył - było ich osiem. Ziewnął. - Aj, jak mi się chce spać! - bąknął pod nosem. - Ale muszę nazbierać całą dziesiątkę. Podniósł jeden bukiecik i powąchał. - Do licha, jak one ślicznie pachną te konwalie! - wymamrotał. - W mieście ludzie lubią takie pachnące kwiaty. Włożył bukieciki z powrotem za koszulę i wstał z ziemi. W jakiś czas później Piotruś skradał się koło obory w kierunku domu. Jasny pas na horyzoncie przesunął się już z północnego zachodu na północny wschód i za kilka godzin słońce miało wychynąć znad lasu. Piotruś zatrzymał się przy grządce i ułamał spory liść rabarbaru. Następnie wyjął ostrożnie dziesięć bukieciów konwalii i ułożył je na liściu, zwinął w pakiet i przewiązał kilku długimi źdźbłami trawy. Pod ścianą obory stały skrzynki, które mieli zawieźć nazajutrz do miasta. Piotruś szybko wsunął swój pakiecik do jednej ze skrzynek, a potem powędrował przez ogród do domu, wśliznął się przez okno do alkowy i z westchnieniem zadowolenia położył się do łóżka. W kilka godzin później kogut zapiał z całej siły. Słońce lśniło odbijając się od powierzchni jeziorka. Niebawem w zagrodzie zaczęli się budzić ludzie. Kury gdakały, Wiktorek porykiwał. A nieco dalej, na ogrodzonym pastwisku, ryczały krowy. Ciotka Selma, Krystyna i Anders poszli doić. Piotruś dał Wiktorkowi troszkę mleka, ziewając, aż go bolały szczęki. Na stoku nad jeziorem pasły się Siwek i Strzałka. W jeszcze parę godzin później Siwek stał zaprzężony do wozu, a Piotruś i Anders ładowali na wóz skrzynki z marchewką i innymi jarzynami. Ciotka Selma siedziała już na koźle i oglądała uważnie załadowany wóz. - Nazrywaliście dość pietruszki, kopru i szczypiorku dziś rano? - pytała. - A jak tam z chrzanem? Biedny ojciec! Miejmy nadzieję, że wnet poczuje się lepiej. - Niech się mama nie niepokoi - uspokajał Anders. - Wszystkośmy zabrali. Z obory nadeszły Anna_Maja i Krystyna niosąc jajka. - Jedź ostrożnie, Anders, żeby się nie potłukły - powiedziała Krystyna stawiając koszyki z jajkami na wózku. Anders wdrapał się na wóz nic nie odpowiadając. Piotruś usiadł z tyłu. Anna_Maja stała obok Krystyny, z trochę rozżaloną miną. - Nie bądź smutna, córuchno - pocieszała ją ciotka Selma. - Jeśli targ nam dobrze pójdzie, to może kupimy ci coś w mieście. Ale przede wszystkim musimy kupić lekarstwo dla taty. Anna_Maja kiwnęła główką bez słowa. Potem Anders cmoknął na Siwka, który wolno ruszył z miejsca. Gdy wyjechali na drogę, Anna_Maja i Krystyna stały wciąż jeszcze przed oborą i machały za nimi rękami na pożegnanie. Ciotka Selma i Piotruś również im pomachali. Droga do miasta trwała niecałą godzinę. Było to niewielkie miasteczko o ulicach brukowanych kocimi łbami i o małych drewnianych domkach, czerwonych i żółtych. Tu i ówdzie wisiały na domach szyldy. Przed warsztatem szewskim wisiał blaszany but. Przed domem piekarza widniał precel z blachy. Wszędzie było mnóstwo ludzi i Piotruś poczuł się trochę ogłuszony. Prawda, że w Sztokholmie było dużo więcej ludzi i żywszy ruch uliczny, ale on siedział przecież na wsi od paru tygodni i prawie już zapomniał, jak wygląda życie w mieście. Podczas gdy wóz toczył się ulicami miasteczka, Piotruś zatęsknił nagle do Sztokholmu, do mamusi i tatusia. Pisali do niego, a on im odpisywał, ale tak dawno ich nie widział. Wózek dojechał niebawem na miejsce, na mały rynek przed ratuszem, i trzeba było myśleć o czym innym. Na targowisku stały stragany, po sześć lub siedem w rzędzie. Przed straganami gromadzili się mieszkańcy miasteczka w pięknych płaszczach i kapeluszach i robili zakupy. A za straganami stali chłopi i sprzedawali swoje towary. Anders wyprzągł Siwka i poszedł z nim do pobliskiego gospodarstwa, gdzie była stajnia. Trzymali tam zawsze konia przez czas trwania targu. Piotruś tymczasem pomagał ciotce Selmie ustawiać skrzynki z jarzynami przed wózkiem. Potem ciotka Selma wzięła koszyki, po jednym do każdej ręki. - Pójdę teraz z jajkami - powiedziała. - Jak tylko Anders postawi konia w stajni, przyjdzie ci pomóc. - Niech się ciocia nie boi - zapewnił ją Piotruś. - Wszystko będzie dobrze. Mimo to ciotka Selma odeszła troszkę strapiona. Wkrótce znikła w bocznej uliczce, gdzie miała jedną ze swoich stałych klientek, która kupowała u niej zwykle jajka w czwartki. Piotruś przez chwilę patrzył za nią, a potem odsunął wiązki marchewki i wyjął swój pakiecik z liścia rabarbaru. Ostrożnie rozwiązał źdźbła trawy, rozwinął liść i ułożył go obok jednej ze skrzynek, a na liściu poukładał bukieciki konwalii. W tej chwili obok przechodziła jakaś pani. Była elegancko ubrana i miała miły wygląd. Piotruś wziął na odwagę, ukłonił się i powiedział: - Dzień dobry pani! Czy nie trzeba pani trochę kwiatów albo jarzyn? Pani przystanęła i uśmiechnęła się do niego. - Doprawdy nie wiem, co zrobić - wahała się. - Kupuję zwykle u Johana Anderssona, ale... - Wujek Johan jest chory - wtrącił Piotruś. - Boli go gardło. Dziś Anders i ja sprzedajemy nasz towar. Pani roześmiała się. - W takim razie dobrze! Daj mi parę kilo kartofli i wiązkę marchewki. Piotruś zabrał się szybko do ważenia kartofli. Widział, jak to robili przekupnie na targu w Sztokholmie, i dawał sobie radę wcale zręcznie. Tymczasem pani podeszła bliżej i przyglądała się bukiecikom konwalii. Podniosła jeden i wąchała. - Jakie śliczne konwalie - powiedziała. - Ile kosztuje taki bukiecik? Piotruś zastanawiał się nad ceną przez całą drogę do miasteczka. Cena nie mogła być za wysoka ani zbyt niska. Dowiadywał się też od Andersa, ile kosztują jarzyny i kwiaty. - Pięć ~ore - powiedział - pięć ~ore bukiecik. Te konwalie zrywane dziś w nocy. - Dobrze, w takim razie wezmę jeden taki bukiecik - postanowiła pani. - O, tamten. W tej chwili nadszedł Anders. Patrzył ze zdziwieniem na bukieciki konwalii. - Skąd to wziąłeś? - spytał szeptem. - Zerwałem je w nocy - odszepnął Piotruś szybko. - Proszę pani, tu są ziemniaki. I kwiaty. Anders wie, ile wszystko kosztuje. Anders spiesznie obliczył rachunek i przyjął zapłatę. Zaraz podeszła też jakaś inna pani. Wzięła bukiecik konwalii z liścia i zapytała: - Po ile te konwalie? - Pięć ~ore - odparł szybko Piotruś. - Mamy także jarzyny. Pani zastanowiła się przez chwilkę. - Dobrze! - powiedziała. - Wezmę trochę pietruszki. I bukiecik konwalii. - Już, proszę pani! - zawołał wesoło Piotruś. Anders wciąż miał zdziwioną minę. Tymczasem przychodziło coraz więcej klientów i do południa sprzedali dużo jarzyn, a na rabarbarowym liściu zostały tylko dwa bukieciki konwalii. Ciotka Selma wróciła, zabrała nowe koszyki z jajkami i znowu znikła, a gdy przyszła z powrotem, liść rabarbaru był pusty. Zmęczona usiadła na odwróconej skrzynce z westchnieniem ulgi. - Miałeś dobry pomysł, Piotrusiu, żeś narwał tych konwalii - powiedziała życzliwie. - Ale nie potrzebowałeś chyba robić tego w nocy. Ile było tych bukiecików? - Dziesięć sztuk - odparł Piotruś trochę niespokojnie. Ciotka sięgnęła po pudełko od cygar, w którym trzymali pieniądze. - Za to, żeś taki pomysłowy i nie spałeś pół nocy, masz tu swoje pięćdziesiąt ~ore! Piotruś zrobił zakłopotaną minę. - Czy ja wiem... - wahał się. - Właściwie ciocia powinna je zatrzymać, bo... Anders, który zbierał puste skrzynki, wyjrzał zza wozu. - Ja też uważam, że te pieniądze należą się Piotrusiowi, bo zerwał kwiaty sam i nie bał się pójść do lasu, i... Piotruś kręcił się niespokojnie. - Bać to się trochę bałem! - wyznał zawstydzony. - Następnym razem pójdziemy do lasu obaj - dodał Anders. Ciotka Selma przytaknęła skinieniem głowy. - Piotruś uczciwie zapracował swoje ~ore - orzekła. - I przyjemnie mu będzie choć raz mieć własne pieniądze. Wtedy Piotruś ukłonił się pięknie i przyjął pięćdziesiąt ~ore. - Dziękuję! Bardzo dziękuję! - powiedział. - Ale w przyszłym tygodniu pieniądze zostaną w pudełku od cygar, koniecznie. Nie wziąłbym ich i teraz, tylko tak bardzo chciałbym... Umilkł i patrzył niepewnie na Andersa i ciotkę Selmę. - Co mówisz? - zapytała ciotka z roztargnieniem. - Uff, ale mnie bolą nogi od tego łażenia! - To może ja mógłbym teraz pójść trochę na miasto - poprosił Piotruś. - Chciałem... miałem... - Dobrze. Skończyłam roznoszenie jajek i mogę tu trochę posiedzieć - zgodziła się ciotka. - Idź z nim i ty, Anders. Piotruś wyraźnie się zaniepokoił. Wydawało się, jakby chciał coś powiedzieć, ale milczał zaciskając tylko w dłoni monetę. Anders także się wahał. Chętnie poszedłby z Piotrusiem. Ale zastępował przecież ojca. I obiecał pomagać matce. Potrząsnął głową. - Nie, to ja już lepiej pójdę po Siwka - powiedział. - Pora niedługo jechać do domu. - Róbcie, jak chcecie, chłopcy - odrzekła ciotka Selma. Jeszcze nie skończyła mówić, kiedy Piotruś prysnął przez rynek i znikł za rogiem ulicy. Anders poszedł po Siwka. Ale gdy wrócił z koniem, Piotrusia wciąż nie było. Ciotka Selma sprzedała jeszcze trochę jarzyn, lecz większość chłopów zaczęła już rozbierać stragany i rozjeżdżać się do domu. Anders zaprzągł Siwka, pozbierał skrzynki i pozamiatał miejsce, na którym stali. - Żeby mu się tylko coś nie stało - zatroskała się ciotka Selma o Piotrusia. - Ten ruch... - O, chyba w Sztokholmie ruch dużo większy - odparł Anders, by uspokoić matkę. Ale po chwili wymknęło mu się mimo woli: - Dziwne, że Piotruś tak długo nie wraca. Ciotka Selma pakowała koszyki na jajka. - Tak, zupełnie nie rozumiem, co się z nim mogło stać - powiedziała i spojrzała na wielką chmurę nad horyzontem. W końcu wszystko było gotowe i ciotka wdrapała się na wóz. Anders stał przed Siwkiem, trzymając go przy pysku i gładząc po strzałce na czole. - Chyba nie uciekł z tymi pięćdziesięcioma ~ore - odezwał się po chwili. - E tam, pleciesz głupstwa! - zgromiła go ciotka niemal z gniewem. - No to gdzie się podział? Ale właśnie wtedy Piotruś wypadł zza rogu. Pędził co sił w nogach przez rynek i gdy dopadł do wozu, dyszał jak lokomotywa. Przez cały czas trzymał jedną rękę za pazuchą, jak gdyby chciał coś ukryć pod koszulą. - Przepraszam... przepraszam, ciociu... - wysapał. - Ale to mi... zabrało... tyle czasu... dużo ludzi... jużeście gotowi?... no to jedziemy... - Ale gdzie ty byłeś tak długo? - dopytywał się Anders surowo. - Ja... ja tylko... chodziłem w kółko... do licha... jak gorąco... - Piotruś ocierał z czoła kroplisty pot, wciąż nie mogąc złapać tchu. - Chyba będzie... burza niedługo... Anders wspiął się na wóz. - No właź! - zawołał. - Jedziemy! - i ściągnął lejce. - Tak, tak, jedźmy, zanim nas złapie deszcz - ponaglała ciotka Selma. Piotruś śpiesznie wdrapał się na tył wozu i nie zwlekając pojechali ulicami miasteczka. Pożar Wielkie, czarnogranatowe chmury zbierały się na burzę. Anders cmokał na konia, a ciotka Selma popatrywała niespokojnie na niebo. I wciąż tylko sprawdzała, czy ma z sobą lekarstwo w jednym z koszyków na jajka. - Wcale dobrze nam poszło z tym handlem na targowisku - powiedziała do Andersa. - I to głównie dzięki tobie i Piotrusiowi. Anders trochę się zaczerwienił. Zawsze rumienił się, gdy go chwalono. A Piotruś, który siedział z tyłu na wozie, nie słuchał. Przypomniał sobie jakąś dawną melodię i nucił ją przez cały czas, bardzo z czegoś zadowolony. Nagle zamilkł i odwrócił się do Andersa. - Słuchaj, Anders. W przyszłym tygodniu narwiemy mnóstwo kwiatów w lesie i zabierzemy na targ do miasta. W tejże chwili zagrzmiało i Anders poprzestał tylko na kiwnięciu głową. - Do licha! - zawołał Piotruś. - Nie uciekniemy przed tą burzą! Znowu zagrzmiało i nagle błyskawica przeleciała tuż obok, nad wierzchołkami drzew, a zaraz po niej przetoczył się głucho grzmot, podobny do huku beczek spadających ze schodów. Siwek przyspieszył biegu. Burza nie ustawała. Błyskało, grzmiało, biły pioruny. Ale deszcz nie padał, co było jeszcze bardziej niesamowite. Piotruś cały czas przytrzymywał ręką koszulę, w nadziei, że zdążą do domu, zanim lunie deszcz. Ale gdy dojechali do rozstaju w pobliżu zagrody, Anders ściągnął gwałtownie Siwka. - Patrz, mamo! - wykrzyknął podrywając się na wozie. Ciotka Selma i Piotruś spojrzeli w kierunku, który im wskazywał. Z jednego rogu szopy unosił się gęsty, szary dym. W następnej chwili Anders rzucił lejce matce i obaj z Piotrusiem pobiegli w górę zbocza. Piotruś został trochę w tyle, bo cały czas zaciskał koszulę pod szyją. W szopę najwidoczniej uderzył piorun. Dach w jednym rogu był rozszczepiony i strzelały stamtąd jasne płomienie ognia. Całą szopę wypełniał dym. Anders i Piotruś podbiegli do drzwi, ale dym był tak gęsty, że musieli się cofnąć. Anders z powrotem zatrzasnął drzwi. - Biegnę po pomoc! - krzyknął i poleciał. Piotruś został pod budynkiem. Rozejrzał się dokoła. Za zamkniętymi drzwiami trzeszczał ogień, z rozdartego dachu buchał dym. Piotruś spróbował jeszcze raz otworzyć drzwi, ale tędy nie można było dostać się do środka. Wejście zamykała gęsta, gryząca ściana dymu. Zbliżył się więc do płonącego rogu i ukląkł na ziemi. Na samym dole deski się jeszcze nie paliły i nie widać też było dymu, choć w głębi migotały płomyki ognia. Piotruś zawahał się, ale po chwili wczołgał się do szopy. Wewnątrz było ciemno, zorientował się jednak, że palą się puste skrzynki leżące koło brony. Do skrzynki z kotkami Kaśki ogień, na szczęście, jeszcze nie doszedł. Piotruś czołgał się ostrożnie w jej kierunku. Od czasu do czasu dym uderzał go w oczy i drapał w gardle, wywołując kaszel. Kaśki nie było w szopie, ale w skrzynce leżały kocięta. Piotruś złapał za krawędź skrzynki i wlokąc ją zasobą, czołgał się powoli z powrotem. Gdy już niemal dotarł do rozwalonego rogu szopy, pomacał szybko koszulę na piersiach. Mała paczuszka, którą tam schował, znikła. Obejrzał się gwałtownie za siebie. Leżała opodal, tuż przy liżących skrzynie płomieniach. I niemal w tej samej chwili, gdy Piotruś ją zobaczył, spadło na nią parę płonących kawałków desek. Kaszląc i z oczyma załzawionymi od dymu Piotruś skoczył w głąb szopy i udało mu się w końcu dosięgnąć pakiecik. Ogień zdążył już jednak opalić go po brzegach. Gdy Piotruś zbliżał się ponownie do otworu prowadzącego na zewnątrz, usłyszał na dworze głosy Andersa i wujka Johana i brzęk wiader. Nieco dalej słychać było przerażony głos Krystyny: - Co się stało? Czy tam jest ktoś w środku? W tejże chwili Piotruś wystawił głowę na zewnątrz. - Czekajcie no! - wykrzyknął wujek Johan. - Toż to Piotruś! Kaszląc, usmarowany sadzą, Piotruś wyczołgał się ciągnąc za sobą skrzynkę z kociętami. Małą paczuszkę miał znowu wetkniętą za koszulę. Wujek Johan pomógł mu stanąć na nogi, a Krystyna zajęła się skrzynką z kotkami. Teraz Anders i wujek Johan zaczęli chlustać wiadrami wodę na płomienie i niebawem ogień ugaszono. Równocześnie zasyczały pierwsze krople deszczu, spadając na dach szopy. - Świetnie! - ucieszył się wujek Johan. - Nie ma już obawy, że znowu wybuchnie ogień! Piotruś też cieszył się z deszczu, który zmywał kurz z gościńca i rozpraszał gryzący dym. Kocięta wyskoczyły ze skrzynki i pobiegły na łąkę, a Wiktorek stojąc przy ogrodzeniu przyglądał się ze spuszczoną głową całemu rozgardiaszowi. Wszyscy się już rozeszli, jedni do obory, inni do kuchni. Został tylko Anders, który zdejmował uprząż z Siwka, aby wypuścić go na pastwisko nad jeziorem. Potem obaj z Piotrusiem przyszli do kuchni. Kawa gotowała się na kominie, a ciotka Selma opowiadała właśnie o wyprawie do miasta. - No cóż, poszło nam dość dobrze - mówiła. - Chłopcy sprawowali się wyśmienicie. A dla ciebie, Anna_Maja, kupiłam cukierków, bo i ty jesteś grzeczna i pracowita. Anna_Maja wzięła z zachwytem torebkę i ostrożnie ją otworzyła. W środku były brunatne miodowe karmelki i dziewczynka natychmiast włożyła jednego do buzi. - Piotruś przepadł gdzieś na chwilę, gdy już mieliśmy jechać do domu - opowiadała dalej ciotka Selma. - Ale wrócił na czas. Ciekawam, co też on... - powiedziała, patrząc znacząco na Piotrusia, który stał w drzwiach razem z Andersem. - Umyliście się już? I wyprzęgliście konia? - zapytał wujek zwracając się do chłopców. - Wyprzęgliśmy - odparł Anders. - Ale myć się chyba nie trzeba po takiej ulewie. - Siwek jest na pastwisku, a wóz w szopie - dorzucił Piotruś i usiadł obok Anny_Mai. - To Anders zrobił to wszystko. - Dzielny z ciebie chłopak, Anders - pochwalił syna wujek Johan. - Pracujesz jak dorosły. - I pożar ugaszony - ciągnął Piotruś. Wujek Johan pokiwał głową. - Tak, tak, wielkie szczęście, żeśmy zdążyli w porę, bo inaczej ogień mógłby rozbuchać się na dobre. Kawa zagotowała się i Krystyna, obchodząc stół, napełniała filiżanki. - To chyba żelazo w bronie ściągnęło piorun - zastanawiała się ciotka Selma. - Słyszałam, że czasem się tak zdarza. - Tak, to prawda - potwierdził wujek - ale nam się to jeszcze nigdy nie przytrafiło. Piotruś siedział cały czas pochylony do przodu, obok Anny_Mai. Mogło się wydawać, że czeka, aż skończą mówić o pożarze i wyprawie do miasta. Wtem ciotka Selma odwróciła się do niego, jak gdyby czując, że chłopiec ma coś na sercu. - Nie powiesz nam, gdzie chodziłeś w mieście, Piotrusiu? - zapytała uśmiechając się nieznacznie. - Widziałam po tobie, że to było coś bardzo ważnego. - I ja też zauważyłem! - wykrzyknął Anders. Piotruś wstał. Wyjął zza koszuli mały płaski pakiecik i podał go Annie_Mai. - To dla ciebie - powiedział. - Bardzo proszę! Za to, żeś mi pomogła szukać Wiktorka. Anna_Maja patrzyła na niego, jak gdyby nie wierząc własnym oczom. Potem zacisnęła mocno powieki i siedziała bez ruchu ściskając w dłoniach torebkę z karmelkami. - Proszę, Anna_Maja, weź, to dla ciebie! - powtórzył Piotruś. Anna_Maja otworzyła ostrożnie oczy. Anders zaczął się śmiać, ale ona tego nie zauważyła. Odłożyła torebkę i wzięła paczuszkę. Odwinęła ostrożnie papier. Wewnątrz był błyszczący obrazek, przedstawiający stadko owiec pasących się na łące pod opieką psa. - Oooooch!!! - westchnęła z zachwytu dziewczynka. Nastała chwila ciszy. - Oooch! - powtórzyła jeszcze raz Anna_Maja. - Nigdy nie widziałam czegoś tak ładnego. O, Piotrusiu, taki jesteś dobry, że... że... dostaniesz ode mnie cukierka - zakończyła zmieszana. Wszyscy się roześmieli, a Piotruś ukłonił się grzecznie i ostrożnie wziął jednego karmelka z małej torebki. - Ale to jeszcze nie koniec - oznajmił. Włożył rękę za koszulę i wyjął drugą maluśką paczuszkę. Podszedł do zdumionego Andersa i wręczył mu ją. - To dla Andersa - powiedział - bo i on mi pomagał odnaleźć Wiktorka. Anders zaczerwienił się. - E tam, to przecież nic takiego - bronił się zawstydzony. Ale rozwinął szybciutko paczuszkę. Było tam dwadzieścia pięć długich, dwucalowych gwoździ. - To gwoździe dla ciebie, żebyś mógł sobie zrobić tę półkę, o której wciąż opowiadasz... i mówiłeś, że nie masz gwoździ i że gwoździe są takie drogie - trzepał szybko Piotruś. - Bo też i są... - dodał z przekonaniem. Anders patrzył to na wujka Johana i Piotrusia, to na gwoździe. - Dobrześ to sobie wykombinował - rzekł wujek Johan do Piotrusia. - Gwoździe rzeczywiście są drogie! Anders nadal był zakłopotany, ale teraz czerwienił się z radości. - Dziękuję ci! - cieszył się. - Będę mógł już nareszcie powiesić tę półkę. Tata ma gwoździe, ale ja nie chciałem brać na takie głupstwa. Piotruś nie słuchał. Wyjął zza koszuli trzeci, ostatni pakiecik. Pakiecik był osmalony po brzegach i prawie aż brązowy. - Kupiłem także coś dla babuni - powiedział cicho - żeby miała na co popatrzeć, jak siedzi sama u siebie na górze. Ale... Pokiwał smutno głową. Potem odwinął ostrożnie papier. W papierze był obrazek niemal taki sam, jak ten, który dostała Anna_Maja, tylko trochę większy. I zamiast owieczek z psem były na nim cztery kasztanowate konie. Ale jeden róg obrazka był spalony. - Och, on jest zupełnie zniszczony - zmartwiła się Anna_Maja. - Oj tak, chyba trzeba go będzie wyrzucić! - dodał Anders. Piotruś patrzył gniewnie na błyszczący obrazek. - To się stało wtedy, gdy wyciągałem te kocięta. Zgubiłem pakiecik w szopie - mówił. - Miałem go za koszulą. Po co go tam wsadziłem? To chyba najgłupsze miejsce na chowanie sprawunków. Usiadł na krześle i, zrozpaczony, wpatrywał się w obrazek, podpierając głowę obu rękami. Ciotka Selma i Krystyna spojrzały po sobie. - Nie martw się, Piotrusiu - pocieszała ciotka. - I tak ładnie, żeś o tym pomyślał! - Może to się da jakoś obciąć po brzegach, tam gdzie spalone - doradzała Krystyna. Ale Piotruś potrząsnął tylko głową. - Nic nie pomoże, za bardzo jest zniszczony. Anders wstał i poklepał Piotrusia po ramieniu. - E tam - odezwał się - zostaw ten obrazek. Chodź, zbijemy moją półkę. Piotruś był bliski płaczu. - Ale ja przecież chciałem... - mówił przygnębiony. Wujek Johan podszedł do niego i przykucnął przy krześle, na którym siedział Piotruś. - Wiesz co? - powiedział. - Weź ten obrazek i idź do babuni na górkę. Wytłumaczysz jej, jak to się stało. I powiem ci coś jeszcze, Piotrusiu. Ja myślę, że ona i tak będzie bardzo zadowolona. Wyprostował się i dotknął szyi. - A teraz chyba pójdę położyć się do łóżka. To gardło wciąż mnie boli... Anders - zwrócił się do syna - zajrzyj do szopy i sprawdź, czy się tam coś nie tli. Dla pewności chluśnij jeszcze kilka wiader wody. Gdy Piotruś przyszedł na poddasze, babunia siedziała w swoim krześle i czytała gazetę. Wysłuchała uważnie opowiadania Piotrusia o wyprawie do miasteczka, o targu i burzy. Przeraziła się wielce słysząc o pożarze, ale Piotruś uspokoił ją, że to nie było nic groźnego. Ot, po prostu spaliło się tylko trochę rupiecia. A potem wyjął obrazek i pokazał jej. Babunia poklepała Piotrusia po głowie i powiedziała, że obrazek jest bardzo ładny. - Już tak wyglądał, gdy odwinąłem papier - tłumaczył Piotruś zmartwiony. - Wierz mi, babuniu, że byłem bardzo zły. I smutny. Przez chwilę chciałem go nawet wyrzucić. Babunia nic nie odpowiedziała. Wstała z krzesła i poszła do swojej komódki. Wyjęła cztery pluskiewki z małego niebieskiego pudełeczka i przyczepiła obrazek do ściany. A potem odwróciła się do Piotrusia. - E tam, pleciesz, chłopcze. Wyrzucić mój obrazek?! - powiedziała. - Nigdy w świecie! Będę na niego patrzeć codziennie, czesząc włosy przed komódką. I nie jest to, wierz mi, byle jaki obrazek. Ma opalony jeden rożek i będzie mi przypominał, że była kiedyś wielka burza i piorun uderzył w szopę, a kotka miała młode, które uratował Piotruś. Pobiegł i... Piotruś podniósł rękę, przerywając babuni. - Przeczołgałem się, dziura była bardzo mała. Ale babunia mówiła dalej: - ...Piotruś przeczołgał się i uratował kocięta, i wtedy właśnie spalił się róg tego obrazka. Podeszła do Piotrusia i wzięła jego głowę w obie ręce. - Czy rozumiesz teraz, że ten obrazek dzięki temu znaczy dla mnie jeszcze więcej? Tyle będę miała do myślenia patrząc na niego. Piotruś nie mógł się powstrzymać, by nie przytulić się do babuni. - Taka jesteś dobra, aż za dobra, babuniu! - wyjąkał. Potem stanął przy oknie, a babunia usiadła na swoim bujanym fotelu. Przyglądała mu się przez chwilę. - Dobra? - powiedziała z zadumą. - O nie! To nie o to chodzi. Widzisz, Piotrusiu, zapominasz o jednym. Ja jestem stara, a ty jesteś mały. Nauczyłam się w życiu czegoś, o czym ty jeszcze nie wiesz. Największe znaczenie ma czyjaś myśl, zamiar. Gdyby nawet ten obrazek spalił się cały, to przecież kupiłeś go dla mnie, bo chciałeś mi sprawić radość. To się nazywa troska, dbałość. Widzisz, to, co ludzie mówią albo czego nie mówią, co robią albo czego nie robią, ma tak małe znaczenie. Najwięcej znaczy chęć, jaką wkładają w swoje czyny i postępki, serce, dobre intencje. Teraz już będziesz wiedział. Piotruś kiwnął poważnie głową. - Spróbuję o tym pamiętać, babuniu - obiecał. - Ale dobrze, że cały obrazek się nie spalił. Bo wtedy nie miałabyś nic, co by ci pomogło wspominać to wszystko. Babcia pokiwała głową. Potem spojrzała na ścienny zegar i znowu zasiadła przy krosnach. - To prawda, Piotrusiu - odparła. - Ale obrazek wisi tutaj i nie zapomnę nigdy, że dostałam go od ciebie. Piotruś podszedł do drzwi. - Muszę pomóc Andersowi nosić wodę - oznajmił. - Do widzenia na razie, babuniu. Niedługo znów przyjdę do ciebie. - Do widzenia, Piotrusiu. Zawsze chętnie cię tu widzę! Piotruś zamknął ostrożnie drzwi i zbiegł ze schodów. We młynie Był wczesny ranek. Słońce świeciło, lato przyszło wreszcie i było gorąco. Kukały kukułki i kwitły bzy. Gustaw i Piotruś wybrali się na ryby, ale złowili tylko trzy okonie. - Czasem zdaje mi się, że największa przyjemność to wypływać na jezioro - powiedział Piotruś, gdy już wracali do zagrody. - Ale tak nie jest. Bo właściwie wszystko jest bardzo przyjemne. Cokolwiek tu robię, sprawia mi przyjemność. Gustaw kroczył obok niego, duży i spokojny. A gdy coś mówił, brzmiało to pewnie i budziło zaufanie. - Tak to już jest na wsi. Prawie wszystko jest tu przyjemne. Nigdy bym nie potrafił przenieść się stąd do miasta. Gdybym mógł, postarałbym się o własne gospodarstwo. Piotruś i Gustaw żyli z sobą w wielkiej zgodzie, Gustaw okazywał się zawsze chętny do pomocy i życzliwy. Podczas gdy Piotruś podskakiwał i podbiegał, Gustaw szedł równym, długim krokiem i tylko uśmiechał się do chłopca. Był dużo większy od Piotrusia. Był już dorosły. Szli od jeziora w górę zbocza. Przed oborą spotkali Andersa z wózkiem na mleko i Krystynę niosącą dwa wiadra. Anders i Krystyna przystanęli. - Dość ładne rybki - odezwał się Anders. - Ale nadają się raczej dla kota. - Toście jeszcze nie wydoili krów? - zapytał Piotruś zdziwiony. - nie, bo teraz z kolei rozchorowała się mama - odparł Anders. - Boli ją gardło tak, że nie może prawie mówić - dodała Krystyna. Gustaw podrapał się w głowę. - No to chyba i ja będę musiał wziąć się do dojenia - zatroskał się. - Tata powiedział, że ty i tak masz dość roboty - rzekł Anders - i że Piotruś i ja mamy pomóc Krystynie. Piotruś, przerażony nie na żarty, cofnął się o dwa kroki. - Ja mam pomagać przy... przy dojeniu? - zapytał. - Wejść między krowy... Krystyna ruszyła w kierunku ogrodzenia. Anders szarpnął gniewnie wózek do wożenia mleka. - Jesteś chyba dość dorosły, żeby się nie bać naszych poczciwych krów - powiedział ze złością. - I przez te pięć tygodni mogłeś już się z nimi oswoić. A zresztą nie boisz się przecież Wiktorka. - Ale ja go znam, jak jeszcze był całkiem maleńki - bronił się zawstydzony Piotruś. Anders nic nie odpowiedział. Piotruś spojrzał na Gustawa, a ten wyciągnął do niego rękę. Piotruś oddał mu natychmiast rybki nanizane na rozwidlony patyczek, a sam poszedł wolno za Andersem. W takich to właśnie chwilach tęsknił najbardziej za Sztokholmem, gdzie nie było żadnych ludożerczych krów ani innych niebezpiecznych zwierząt. "Nieee - pomyślał w duchu. - Tu wcale nie zawsze jest przyjemnie. Do licha! Ale trzeba sobie jakoś dawać radę na tym świecie, jak zwykł mawiać tatuś". Dogonił Andersa i bez jednego słowa pomógł mu ciągnąć wózek. Po chwili doszli do ogrodzenia. Stało tam kilka krów gapiąc się na nich zza wrót. Krystyna zaczęła natychmiast coś do nich przemawiać po swojemu, nazywając je po imieniu. Weszli oboje z Andersem do środka, jak gdyby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Piotruś zatrzymał się przy wrotach. - No tak, no tak, moje krówki - wołała Krystyna pieszczotliwie do krów, które tłoczyły się koło niej. - Zaczynaj doić Krasulę, Anders! Tylko pamiętaj, że musisz wydoić ją do ostatniej kropelki, bo cała śmietanka jest właśnie na końcu. Wzięła zatknięty na żerdce stołeczek, szybko przysiadła przy jednej z krów i zaczęła doić. Piotruś stał we wrotach i przyglądał się, ale bał się wejść głębiej. Jedna z krów patrzyła na niego surowo, rycząc niecierpliwie. A Krystyna doiła, aż mleko dudniło w wiadrze. Anders podszedł ze swoim stołeczkiem do innej krowy. Usiadł i zaczął ostrożnie doić. Nie szło mu tak zgrabnie jak Krystynie, ale w każdym razie mleko płynęło. Piotruś poczuł się bardzo głupio, tkwiąc tak, wystraszony i nieszczęśliwy, we wrotach. Kilka krów stało spokojnie i tylko patrzyły na niego. Anders nie przerywając dojenia, mruczał od czasu do czasu coś o ogonie, którym krowa biła go po głowie. Wreszcie odwrócił się i rozejrzał za Piotrusiem. - Przytrzymaj przynajmniej ten krowi ogon! - zawołał. Piotruś poderwał się z miejsca i szerokim łukiem podszedł do krowy dojonej przez Andersa. Machała ogonem w różne strony, ale Piotrusiowi udało się w końcu złapać ją za ogon i mocno go przytrzymać. Krowa odwróciła łeb i patrzyła na niego, ale ani go nie ugryzła, ani się nie szarpała. Właściwie wyglądała dość poczciwie. I bardzo była zadowolona, że się ją doi. Piotruś zaczął się uspokajać. Poklepał krowę ostrożnie po zadzie. Potem odwrócił się i poklepał inną krowę, stojącą w pobliżu, po łbie między oczami. I podrapał ją delikatnie za rogami. Krowa patrzyła na niego poważnie swymi pięknymi brązowymi ślepiami. Piotruś odczuł teraz wyraźne zadowolenie. Pochylił się i popatrzył na krowie wymiona. - Czy to bardzo trudno? - zapytał Andersa. Anders kiwnął głową potakująco, ze skupioną miną. Ale nie wyglądał już na rozzłoszczonego. - Nie bardzo, jak się umie... Choć... Choć trochę trudno to to jest. Palce bolą... Krystyna skończyła już doić pierwszą krowę. Wzięła wiadro i podeszła z nim do dużej konwi, która stała na wózku. Ostrożnie przelała mleko przez wielkie sito. - Słuchaj no, Piotruś! - zawołała. - Dopilnuj, żeby krowy nie wywróciły konwi. - Lecę! - odkrzyknął Piotruś. I nie myśląc o niczym torował sobie drogę poprzez stado. Niebawem i Anders skończył doić swoją krowę i przyszedł z wiaderkiem napełnionym do połowy mlekiem. Chłopcy wspólnymi siłami przelali udojone mleko przez sito do konwi. Anders zawrócił zaraz po stołek i poszedł doić następną krowę. Piotruś stał dzielnie przy konwi. Uspokoił się prawie zupełnie. Zdarzało się, że jakaś krowa zbaczała w jego kierunku, ale Piotruś gładził ją tylko spokojnie po twardym nosie lub drapał za rogami. Od czasu do czasu przychodził Anders czy Krystyna i wlewali do konwi udojone mleko. Słońce świeciło, kukułka kukała, muchy brzęczały, a kwiaty chwiały się lekko na porannym wietrze. - Została jeszcze tylko jedna! - zawołała nagle Krystyna. - Anders popilnuje konwi, a ty może byś spróbował doić, Piotrusiu? Piotruś głęboko odetchnął. Oto prawdziwa przygoda, o której warto będzie napisać do mamusi. Zrobił kilka kroków, ale w tejże chwili jedna z krów odwróciła się do niego. Opuściła rogi i zaryczała, a Piotruś, na nowo wystraszony, dopadł paru susami ogrodzenia, przeskoczył na drugą stronę i rozciągnął się jak długi na ziemi. Anders stał tylko i patrzył, ale Krystyna była szczerze zdumiona. - Gdzieżeś ty pobiegł? - spytała trochę złośliwie. - Przecież krowa jest po tej stronie ogrodzenia. Piotruś nic nie odpowiedział. Wstał z ziemi i z zaciśniętymi ustami przelazł z powrotem przez ogrodzenie. Zaciskając pięści wszedł między stado bez jednego słowa. Krystyna podała mu stołek i wiadro. Piotruś usiadł przy krowie. Ostrożnie zaczął gnieść i ciągnąć dójki. Krowa odwróciła łeb i patrzyła na niego. Ale mleko nie płynęło. Piotruś podniósł głowę. - To bardzo trudno - powiedział niemal zrozpaczony. W tejże samej chwili krowa machnęła ogonem i trąciła go końcem prosto w otwarte usta. - Pfuj, do licha! - wykrzyknął Piotruś i splunął. - Spróbuję jeszcze raz. Krystyna pochyliła się nad nim i pokazała mu, jak ma doić. I teraz Piotrusiowi rzeczywiście udało się wydobyć trochę mleka z krowiego wymienia, choć szło mu to niesprawnie i mleko lało się przeważnie poza wiadro. Mozolił się przez dłuższą chwilę, a Krystyna czekała cierpliwie. Potem jednak sama siadła i wydoiła krowę do ostatniej kropelki. Piotruś czuł się w każdym razie bardzo dumny, gdy wszyscy troje wracali do domu. Krystyna szła przodem niosąc wiadra, a Piotruś i Anders ciągnęli za nią wózek z dwiema pełnymi konwiami. - Wcale dobrze ci to poszło - pochwaliła Krystyna. - E tam, nie tak znów dobrze - odparł skromnie Piotruś. - Ale to trudniejsze, niż myślałem. Anders pokiwał głową. - Ja też długo musiałem się uczyć. Piotruś roztrącał stopą trawę. - Choć... choć to właściwie nie ma znaczenia - powiedział po chwili cicho. - Bo ja przecież i tak tu nie zostanę. A w Sztokholmie nie ma krów. Anders patrzył na niego przez chwilę. - Szkoda, że nie zostaniesz u nas - odezwał się w końcu. - O tak, Piotruś nadaje się na wieś - zgodziła się Krystyna. Piotruś ucieszył się. - Naprawdę? - wykrzyknął zadowolony. - Ależ tak! - potwierdziła Krystyna. - Jaka szkoda, że nie mieszkamy tutaj wszyscy, mamusia, tatuś i ja. Ani Anders, ani Krystyna nic nie odpowiedzieli. Szli jakiś czas w milczeniu i Piotrusiowi znowu zrobiło się smutno. Gdyby mama i tatuś także byli tutaj na wsi, byłoby tak dobrze! Tak strasznie dobrze, jak bywa tylko w bajkach. Ale mamusia leży przecież w szpitalu. Choć w ostatnim liście pisała, że ma się trochę lepiej. A tatuś pracuje gdzieś daleko od domu. Piotruś jest na wsi sam i tylko tęskni za nimi. - Mniejsza o to - pocieszył się po chwili. - O, jakie śliczne szyszki! Wezmę parę dla Anny_Mai. Przystanęli z wózkiem i zaczęli zbierać szyszki. Piotruś z wielkim zapałem, ale i Anders też mu trochę pomagał. W końcu Piotruś miał już pełno szyszek za koszulą, które kłuły go i drapały. Gdy zdjęli z wózka konwie z mlekiem, Piotruś pobiegł do ogrodu. - Anna_Majaaa! Ho_hooooo! - wołał. Anna_Maja wystawiła głowę zza domu. - Jestem tutaj! - odkrzyknęła. - Czego chcesz? - Mam coś dla ciebie. Anna_Maja zbudowała sobie kilka okólników z patyczków i niewielką oborę z trzech kawałków deski. W jednym z ogrodzonych pastwisk pasła się krowa zrobiona ze świerkowej szyszki. - Mam dużo szyszek - opowiadał żywo Piotruś - zrobię ci z nich krowy, kozy i świnki. Usiedli obok siebie na ziemi. Piotruś wysypał szyszki na kupkę i wyjął scyzoryk. - Świetny stary scyzoryk od tatusia - pochwalił się zadowolony otwierając jedno ostrze. Potem wziął mały patyczek, połamał go na cztery części i wszystkie kawałki zaostrzył scyzorykiem na jednym końcu. W szyszce wywiercił cztery małe otworki i wetknął w nie cztery zaostrzone patyczki. - Oooo! - zachwyciła się Anna_Maja, gdy Piotruś podał jej szyszkę. - To krowa. Będzie się nazywała Zazula. Postawiła krowę w ogrodzeniu z patyczków. - Będziesz się tutaj pasła razem z Krasulą - przemawiała do niej uradowana. - Ach, jaka ta biedna Krasula była przedtem samotna! Piotruś zaczął wiercić otworki w drugiej szyszce. - To szyszka z sosny - mówił - zrobimy z niej owieczkę! - Pysznie, tak lubię owieczki! - cieszyła się Anna_Maja. Piotruś pilnie pracował i niebawem Anna_Maja miała już mnóstwo różnych zwierząt domowych. W jednym okólniku pasły się cztery krowy. W drugim koń. A w trzecim całe stado owiec. W chlewiku zaś stały dwa tłuste wieprzki. - Może zrobimy większą oborę - zastanawiała się Anna_Maja. - No i będę musiała... W tej chwili z podwórza zawołał do nich wujek Johan: - Anna_Maja! Piotruś... No co, jedziecie ze mną do młyna? Piotruś i Anna_Maja natychmiast poderwali się na nogi i pobiegli pędem do wozu, który stał już przed szopą zaprzężony w Siwka. Na wozie leżało kilka worków zboża, a wujek Johan i Gustaw wynosili jeszcze następne. - Prawda! Przecież mieliśmy dzisiaj jechać do młyna! - wysapał Piotruś. - Zupełnie o tym zapomniałem. - I ja też jadę z wami - chwaliła się Anna_Maja. - Mama obiecała mi, że pojadę. Wujek Johan i Gustaw ładowali ostatnie worki na wóz. Można było ruszać w drogę. Piotruś, Anna_Maja i Anders usadowili się na workach obok wujka, który powoził. Gustaw musiał zostać na gospodarstwie, bo miał dużo roboty. Do młyna był spory kawałek drogi, niemal tak daleko, jak do miasta. Tylko że młyn stał w innej stronie. Tu i ówdzie błyszczały między drzewami małe jeziorka. Gdzieniegdzie w okólnikach rżały konie. Wujek Johan kłaniał się batem, gdy spotykali kogoś z sąsiadów na drodze. Czasem zatrzymywali się na krótką pogawędkę z kimś, kto również jechał wozem. W końcu jednak dotarli do młyna. Wyglądało tam prawie tak jak w tartaku, koło którego znaleźli Wiktorka. Przy młynie znajdował się duży staw, z którego woda spływała wartko korytami i obracała koło młyńskie. Poniżej młyna woda płynęła już spokojniej, kilka kobiet prało tam bieliznę. Zanurzały prześcieradła i ręczniki w ciemnej wodzie, potem wyjmowały je na drewniany pomost i biły kijankami. Droga szła tuż obok młyna i podczas gdy wujek Johan poszedł odszukać młynarza, Anders, Piotruś i Anna_Maja stali przy wozie przyglądając się praczkom. Potem chłopcy próbowali pomóc wujkowi Johanowi w noszeniu ciężkich worków. Ale choć obaj wytężali się, jak mogli, żaden worek ani drgnął. Kiedy zaś worek brał wujek Johan, szło to jak w tańcu. Piotruś nie był jeszcze nigdy w młynie, Anders natomiast przyjeżdżał tu już wiele razy i teraz chciał pokazać wszystko przyjacielowi. We wnętrzu młyna było mroczno i unosił się słodkawy zapach zboża i mąki. Wszędzie przebiegały pasy transmisyjne nałożone na koła maszynerii, tu i ówdzie w kątach wisiała pajęczyna. Było także wiele czworokątnych rynienek z drzewa: jednymi płynęło zboże do młyńskich kamieni, innymi - gotowa już mąka. Te kamienie młyńskie były najciekawsze. Ogromne, grube i okrągłe, ważyły z pewnością wiele ton każdy. A gdy się obracały, huczało tak, że Anna_Maja zasłaniała rękami uszy. Anders musiał krzyczeć z całej siły, kiedy chciał coś wytłumaczyć Piotrusiowi. - O tu wsypuje młynarz zboże... - wykrzykiwał. - A ono idzie tędy. A potem kamienie je mielą. I wtedy... Piotruś tylko kiwał głową. Nie rozumiał zbyt wiele z tego, co mu tłumaczył Anders, ale było to w każdym razie ogromnie interesujące. I gdyby przez cały czas nie huczało tak okropnie, z pewnością byłby zrozumiał więcej. Annę_Maję szybko znudziło oglądanie młyna i zaczęła wdrapywać się po stromych schodkach na stryszek. Piotruś patrzył na nią zaciekawiony, Anders natomiast wrócił do młynarza i wujka Johana. - Tak, to ostatnie zboże z zeszłorocznego zbioru - mówił wujek Johan. - Wygląda, że i w tym roku będzie piękny urodzaj - powiedział młynarz. - Chyba tak! - potwierdził wujek Johan. - Żyto rośnie ładnie. - Niedługo czas na sianokosy? - pytał młynarz. - O tak, Gustaw już jutro zacznie kosić na wzgórku - odparł wujek Johan. - Tam kosimy najwcześniej. Piotruś zerknął w kierunku wujka i Andersa, a potem szybko pomknął za Anną_Mają po schodach na górkę. Było tu jeszcze mroczniej niż na dole. I zanim oswoił się z ciemnością, Anna_Maja zdążyła gdzieś zniknąć. Piotruś stał niezdecydowany na środku strychu, gdy wtem dziewczynka wyjrzała zza jakiegoś worka. - Tu jestem! Piotruś! - zawołała. - Teraz moja kolej! - odkrzyknął Piotruś zachwycony zabawą, szukając kryjówki. Anna_Maja zamknęła oczy, a po chwili, gdy Piotruś już się schował, otworzyła je i zaczęła go szukać. Trwało dobrą chwilę, zanim go znalazła za stosem worków. - Jakie pyszne miejsce na chowankę - cieszył się Piotruś. Ale Anna_Maja zbiegała już ze schodów na dół. Piotruś obejrzał jeszcze sobie wszystko dokładnie, lecz nagle zrobiło mu się niemal strasznie, gdy siedział tak sam na pustym stryszku. Szybko zbiegł na dół. Anders wciąż jeszcze stał obok wujka Johana i młynarza, lecz Anny_Mai znowu nie było widać. Rozglądając się dokoła, Piotruś spostrzegł, że drzwi prowadzące na tył młyna były lekko uchylone. Prześliznął się tam cicho i wyjrzał. Tylna ściana wychodziła na tamę piętrzącą wodę. Po obu stronach tamy znajdowały się urządzenia do regulowania poziomu wody, a tuż przy tamie stała Anna_Maja i przyglądała się wodzie płynącej wartko drewnianymi korytami. Gdy zobaczyła Piotrusia, weszła na wał oddzielający od siebie koryta. Piotruś ruszył do niej biegiem. Anna_Maja podskoczyła i roześmiała się. Ale w tejże chwili straciła równowagę. Zaczęła rozpaczliwie wymachiwać rękami, a potem ześliznęła się do jednego z koryt. Na szczęście nie do tego, które prowadziło wprost na koło młyńskie. Jednak i tu prąd był ostry i gdy Piotruś dobiegł do tamy, woda unosiła już Annę_Maję w kierunku mostu, po którym biegła droga. - Anna_Maja! - krzyknął Piotruś przerażony. Popędził wąskim nasypem i bez wahania rzucił się za dziewczynką do spienionej wody. Anders stanął w drzwiach młyna akurat w porę, żeby usłyszeć wołanie Piotrusia. Zobaczywszy go skaczącego do wody, zrozumiał natychmiast, że stało się jakieś nieszczęście. - Tatku, Piotruś! - krzyknął w głąb młyna i pobiegł na most nad drogą. Ale zanim zdążył tam dobiec, jedna z piorących kobiet dostrzegła Annę_Maję, która wynurzyła się z wody pod przęsłem mostu. - Ktoś wpadł do wody! - zawołała do innych praczek. Anna_Maja płynęła pluskając i chlapiąc na wszystkie strony zimną wodą. Gdy znalazła się w pobliżu pomostu, gdzie prały kobiety, jedna z nich wyciągnęła do niej kijankę. Anna_Maja wdrapała się na pomost, mokra i zdyszana, ale już bezpieczna. Tymczasem Piotrusia woda wciągnęła pod most i wyniosła na rwącą bystro rzekę. W przeciwieństwie do Anny_Mai nie umiał pływać, toteż bił tylko gwałtownie rękami, starając się utrzymać głowę nad powierzchnią wody. Anders zdążył przez ten czas dobiec do mostu, przesadził rów, parkan i pędził brzegiem rzeki. Widział głowę Piotrusia kołyszącą się i wynurzającą na rzece, ale nieco dalej woda była już trochę płytsza. Anders wskoczył do rzeki i gdy Piotruś nadpłynął, bezładnie bijąc wokół siebie rękami, Anders złapał go i wyciągnął na brzeg. Słaniając się na nogach Piotruś zwymiotował całe mnóstwo wody, której się nałykał. Nagle podniósł głowę i spojrzał ze strachem na Andersa. - Gdzie jest Anna_Maja? - wydyszał. - To i ona wpadła do wody? - przeraził się Anders. - Głupi smarkacze! - wybuchnął i zbiegł znowu do rzeki. Rozglądał się zrozpaczony dokoła, aż wreszcie zobaczył Annę_Maję, która stała na pomoście wśród kobiet. Dziewczynka machnęła mu ręką i zaczęła wspinać się na most. Anders odetchnął z ulgą i wrócił do osłabionego Piotrusia, który był bliski płaczu. - Widziałeś ją? - szepnął. - Jest już na moście! - uspokoił go Anders. Piotruś siadł na ziemi z westchnieniem ulgi. - Do licha, mieliśmy szczęście... - powiedział. - Ale... ale co powie na to wujek Johan... Anders spojrzał na niego niemal ze współczuciem. - Będzie szczęśliwy, żeście wyszli z tego z życiem - odparł. - Ale też czego wyście szukali w młyńskich korytach? Czy nie rozumiesz, że to bardzo niebezpieczne. Nie macie więcej rozumu niż głupia kura. Piotruś uczy się pływać Gdy Anders, Piotruś i Anna_Maja, mokruteńcy i umorusani, doszli do wozu, wujek Johan wynosił właśnie z młyna worek świeżo zmielonej mąki. Na ich widok, zdumiony, wypuścił worek z rąk. - Co u licha... - wykrztusił. - Co to wszystko ma znaczyć? Anna_Maja swoim zwyczajem zamknęła mocno oczy, Anders był okropnie zły, a Piotruś miał minę obitego psa. Wreszcie Piotruś zrobił krok naprzód i wybąkał z opuszczoną głową: - To moja wina... Ale w tejże chwili Anna_Maja otworzyła oczy. A potem i ona zrobiła krok naprzód. - Nieee! - zaprzeczyła. - To ja pierwsza wpadłam do wody. I to ja pierwsza schowałam się na stryszku. Wskazała palcem na strych młyna. Piotruś złapał ją za ramię i wciągnął za siebie. - Ja ją nastraszyłem i dlatego wpadła do koryta - rzekł krótko i stanowczo. - Do młyńskiego koryta?! - wykrzyknął wujek Johan przerażony. Anders potwierdził kiwnięciem głowy. - Właśnie! Przez chwilę nie mogą usiedzieć spokojnie, smarkacze! - powiedział z oburzeniem. - Anders wyciągnął mnie z wody - opowiadał dalej Piotruś. - On... on uratował mi życie. Anders zrobił nagle zakłopotaną minę, lecz Piotruś mówił poważnie. - To mioja wina, tatku - na wpół wyszlochała Anna_Maja. - Co powie mama? Wujek podniósł z ziemi worek i postawił go na wozie. - No tak! Ano zobaczymy - powiedział. - Ale zupełnie nie rozumiem, co wam strzeliło do głowy. Opowiecie mi wszystko w drodze do domu. Ziarno już zmielone, jedziemy. Poszedł po ostatni worek mąki, a Anders, Piotruś i Anna_Maja zostali przy wozie, mokrzy i przemarznięci. - Rozbierajcie się szybko! Piotruś! Anna_Maja! - komenderował wujek wróciwszy do wozu. - Ty, Anders, masz tylko spodnie przemoczone. Daj Piotrusiowi swoją koszulę. A ty - zwrócił się do Anny_Mai - włóż na siebie moją bluzę - i podał jej roboczą bluzę z niebieskiego drelichu. Podczas gdy wujek układał worki na wozie i żegnał się z młynarzem, dzieci przebierały się. Potem wlazły na furę. Anders usadowił się obok ojca na koźle, a Piotruś i Anna_Maja przycupnęli skuleni z tyłu, między workami z mąką. Piotruś patrzył ponuro przed siebie, a Anna_Maja wzdychała. Potem wyciągnęła ostrożnie rękę i skubnęła Piotrusia za ramię. - Powiem mamie, żeś mnie chciał ratować! - starała się go pocieszyć. Piotruś nic nie odpowiedział. Ale ciotka Selma nie przejęła się zbytnio wydarzeniem. Z szyją owiniętą szalikiem chodziła od stołu do pieca, gotując dla dzieci mleko. - Jak się napijecie gorącego mleka, w mig się rozgrzejecie - mówiła. - I powinniście się cieszyć, że to się dobrze skończyło. Nie rozumiem tylko... Czyś ty nie wiedział, że rzeka jest głęboka, Piotrusiu? - Ależ tak, wiedziałem - odparł Piotruś. - Przecież wcale nie było widać dna. - Anna_Maja umie przynajmniej pływać - wtrącił Anders. - Cicho bądź, Anders, niech się wreszcie dowiem, jak to było - zganiła go ciotka Selma i stanęła tuż przed Piotrusiem. - Nie zdawałeś sobie sprawy, że to, coś zrobił, było niebezpieczne? Piotruś wiercił się niespokojnie i unikał wzroku ciotki, aż wreszcie odpowiedział: - Przecież Anna_Maja wpadła do koryta, no więc chyba musiałem wskoczyć za nią, nie mogłem stać i się przyglądać! Ciotka Selma nic nie odrzekła. Patrzyła tylko z zastanowieniem na Piotrusia, a potem poszła z powrotem do pieca. - Piotruś najpierw skacze, a potem dopiero myśli - wtrącił znowu Anders niemal z podziwem. - On tak zawsze! Ale Piotruś się nie roześmiał. - Trzeba sobie dawać radę ze wszystkim w życiu, jak mówi mój tatuś - powiedział. - A zresztą... choćbym nawet nie wiadomo ile myślał, to i tak bym skoczył! Anna_Maja z udaną powagą kiwała głową. - Młyn doprawdy nie jest miejscem do zabawy - orzekła naśladując głos matki. - Następnym razem dzieci zostaną w domu. Umilkła gwałtownie. A po chwili roześmieli się wszyscy troje. Ciotka Selma też się uśmiechnęła, dotykając dłonią gardła. - No już dobrze, dobrze - powiedziała. - Idźcie na słońce pogrzać się! Od samej kąpieli nie mogło stać się wam nic złego, bo jest przecież ciepło na dworze. Wypili resztę mleka i wstali od stołu, gdy nadbiegła z podwórza Krystyna. - Gustaw... - wydyszała. - Gustaw spadł z drabiny! Ciotka Selma odwróciła się do niej raptownie. - Co się znów stało? - zapytała przestraszona. - Co jest z Gustawem? - Spadł z drabiny?! - wykrzyknął Anders. - I zdaje mi się, że złamał nogę - wykrztusiła Krystyna przez łzy. - Mówi, że go bardzo boli! Anders i Piotruś rzucili się do drzwi. - Gdzie? - zawołał Anders. - Gdzie on jest? - zawtórował mu Piotruś. - W stodole - odparła Krystyna. - Spadł z drabiny, jak właził na stryszek. Anders i Piotruś pobiegli natychmiast w kierunku stodoły. - Gdzie też może być tata? - Anders przystanął i rozglądał się po obejściu. - Zdaje mi się, że na kartoflisku - odparł zdyszany Piotruś. - Zawołaj go - rzucił Anders - a ja lecę do Gustawa. W tej chwili na podwórzu ukazały się ciotka Selma z Krystyną. - Piotruś, przyprowadź tu natychmiast wujka! - rozkazała ciotka. - A ty, Anders, zaprzęgaj Siwka, może trzeba będzie zawieźć Gustawa do doktora. Gdy Piotruś wraz z wujkiem znaleźli się przed stodołą, Anders i Krystyna wyprowadzali z niej właśnie kulejącego Gustawa, a ciotka Selma zakładała Siwka do wózka. Wujek Johan obmacał ostrożnie nogę i stopę Gustawa, który krzywił się okropnie i pojękiwał. Wyglądało na to, że chyba rzeczywiście jakaś kość była złamana. Pomogli mu wdrapać się na wózek. Krystyna pobiegła po koc i poduszkę i zrobiła mu wygodne posłanie. Potem wujek wskoczył na kozioł i wziął lejce. Patrzyli wszyscy, jak wóz potoczył się w kierunku miasta. Po przedwieczornym dojeniu Anders i Piotruś wybrali się nad jezioro. W jakiś czas później słychać było stamtąd głos Andersa. - Ramiona - naprzód - o tak - a teraz - stopy - wyciągnięte - nie, nie tak! - komenderował surowo. Stał po pas w wodzie i podtrzymywał od spodu Piotrusia, który leżał przed nim na brzuchu, na powierzchni wody. Anders miał surową minę, a Piotruś był zły. - A przedtem mówiłeś... - zaczął gniewnie. W tej chwili Anders wyjął rękę spod brody Piotrusia i to wystarczyło, by chłopiec natychmiast zanurzył się z bulgotem pod wodą. Gdy znowu wystawił głowę, kaszląc i prychając, Anders popatrzył na niego spokojnie i z zadowoleniem. - No, no, kaszleć będziesz później - przemawiał - a teraz masz się uczyć pływać. Piotruś nic nie odpowiedział. Ale położył się znowu na wodzie i, podtrzymywany przez Andersa, wymachiwał nogami. - Wyciągnij ramiona naprzód i odepchnij się równocześnie nogami w tył - rozkazywał Anders. - To wcale nie takie trudne. Piotruś sapał i parskał. Udało mu się zrobić kilka ruchów pływackich, a potem znowu znikł pod powierzchnią i nałykał się wody. Gdy się wynurzył, kaszląc, musiał przez chwilę odpocząć stojąc w wodzie. - Jak myślisz, Anders, czy to długo potrwa, zanim Gustaw wróci do domu ze szpitala? - zapytał po chwili, kiedy już trochę odsapnął. Anders zmartwiony pokiwał głową. - Oj tak! Doktor powiedział, że noga złamana. Tata sądzi, że minie całe lato, zanim Gustaw znowu będzie mógł zacząć pracować. Stali przez chwilę w milczeniu, zastanawiając się w duchu, jak to będzie z pracą w gospodarstwie bez Gustawa. Potem jednak Anders się otrząsnął. - No, ale uczymy się dalej - powiedział. - Kładź się! Piotruś posłusznie wyciągnął się na wodzie. W kilka godzin później w zagrodzie było cicho i spokojnie. Wszyscy położyli się spać. Słońce zaszło i za oknami stała jasna letnia noc. Tylko w kuchni paliła się świeca, a na krześle obok kanapy Krystyny siedział Piotruś. - Wyobraź sobie - mówił z powagą - oni wcale się na mnie nie gniewają, że wskoczyłem do wody we młynie. Czy możesz to zrozumieć, Krystyno? - Pewnie, że to okropne, ale to po prostu nieszczęśliwy wypadek - tłumaczyła Krystyna. - Tak samo jak z nogą Gustawa. Bo przecież ty chciałeś jak najlepiej skaacząc za Anną_Mają. - Uhm. Ale ja już niedługo będę umiał pływać - pochwalił się z zadowoleniem. - Tak samo jak Anders. - Z pewnością szybko się nauczysz - dodawała mu otuchy Krystyna. - Krystyna! - odezwał się po chwili Piotruś cicho. - Co takiego? - Szkoda wielka, że nie ma tu także mojej mamy i tatusia - westchnął Piotruś. Krystyna kiwnęła głową. - Ale jutro napiszę list do domu i wszystko mamie opiszę - ciągnął Piotruś. - A mamusia prześle potem mój list tatusiowi. Dobrze będzie, prawda? Krystyna znowu potaknęła. A potem ziewnęła szeroko. - To ja już pójdę chyba do siebie - powiedział Piotruś wstając z krzesła. - Dobranoc, Krystyna! - Dobranoc, Piotrusiu - odparła Krystyna i zdmuchnęła świecę. Ale na dworze było jasno, więc Piotruś łatwo znalazł drogę do swojej izdebki. Gdy się już położył do łóżka, rozmyślał, jak przyjemnie by było, gdyby mamusia i tatuś też mieszkali tu na wsi. I długo jeszcze leżał i wzdychał, zanim zasnął. Sianokosy Dni płynęły. Wszyscy w gospodarstwie mieli teraz więcej roboty, bo Gustaw był chory i nie mógł pracować. Krystyna musiała zająć się różnymi robotami poza domem i Anna_Maja zamiast niej pomagała mamie. Anders i Piotruś też pracowali od wczesnego ranka do późnego wieczora. Wujek Johan chodził na łąki i kosił siano, a chłopcy posuwali się za nim, każdy ze swoimi grabiami, i rozbijali pokosy. Od czasu do czasu wujek przystawał i ostrzył kosę, a donośny dźwięk klepania rozchodził się po przyległym lesie. Piotruś korzystał wtedy ze sposobności i wyciągał się na wonnej trawie. Zamykał oczy i zdawało mu się, że buja w obłokach. Któregoś dnia wypadła na niego kolej przyniesienia z piwnicy mleka do kolacji. Była to okrągła piwnica w ziemi, w rogu ogrodu. Wracając Piotruś potknął się naturalnie i rozlał całe mleko. Na szczęście dzbanek się nie stłukł. Teraz wujek Johan wyjeżdżał z nimi łodzią na jezioro, gdy Anders i Piotruś chcieli łowić ryby. Wieczory były ciche i spokojne. Wujek pykał fajkę, Piotruś wiosłował, a Anders zarzucał wędkę. Parę razy jeździł też Piotruś z wujkiem i ciotką Selmą na targ do miasteczka. Zabierał wtedy zawsze duży koszyk z polnymi kwiatami, na sprzedaż. Był to chyba najprzyjemniejszy dzień w tygodniu. A gdy wracali do domu, Anders oczekiwał ich na podwórzu przed stodołą, podskakując z niecierpliwości, aby dowiedzieć się, ile też bukiecików Piotrusiowi udało się sprzedać. Nie wszystko jednak szło mu jednakowo dobrze. Raz Krystyna i ciotka Selma wieszały bieliznę po praniu. Prawie cały ogród pełen był prześcieradeł i ręczników, i obrusów, i poszewek, i koszul, i wszelkiej możliwej bielizny rozwieszonej na sznurach, które obie kobiety rozciągnęły między drzewami, podpierając sznury długimi drągami wbitymi w ziemię, tam gdzie odległość była zbyt duża. Nadbiegł Piotruś i zobaczył, że jeden z drągÓw stoi trochę krzywo. Chwycił go z całej siły i udało mu się trochę go wyprostować, ale nagle wszystko się zachwiało i prawie cała bielizna znalazła się na ziemi. Zrozpaczony Piotruś z jękiem złapał się za włosy. Ciotka Selma pokiwała tylko głową, ale nie mogła się powstrzymać, by nie roześmiać się na widok jego rozpaczy. Za to Krystyna pogroziła mu pięścią i długo jeszcze go łajała. Ćwiczenia w pływaniu odbywały się dalej. Anna_Maja siedziała na brzegu jeziora, bawiąc się z kociętami, które bardzo już podrosły, w wodzie zaś pluskał się i sapał Piotruś, płynąc kilka metrów w jedną, a potem w drugą stronę, całkiem już samodzielnie. Pewnego dnia Anna_Maja pomagała mamie piec ciasto. I upiekła wtedy osobno dwie wyjątkowo piękne bułeczki. Po jednej dla Andersa i dla Piotrusia. Przyszedł święty Jan. W wilię święta pomagali sobie wszyscy w robocie. Wujek Johan ściął kilka brzózek i ustawił je na werandzie. Potem zabrał z sobą Andersa do lasu, gdzie nacięli różnych gałęzi, które przynieśli do domu. A Krystyna, Anna_Maja i Piotruś nazrywali całe kosze polnego kwiecia. Wspólnie upletli długie girlandy i wieńce i umocowali je na niezbyt wysokim palu, który leżał przez cały rok na stryszku w stodole. W wilię świętego Jana wujek Johan wnosił go i ustawiał na trawie przed domem. Potem tańczyli wokół umajonego pala, a wieczorem Krystyna poszła na tańce do wsi, kawałek drogi przez las. Tak z wolna zbliżało się lato. Zaczął się lipiec. Pewnego ranka Piotruś siedział na poddaszu i rozmawiał z babunią. Właśnie dostał list od mamy. - Nieee, dziś wcale nie jestem wesoły - zwierzył się babuni, która pracowała na krosnach. - Zobaczysz, że wszystko jakoś się uładzi - pocieszała go babunia. Piotruś wstał z krzesła i podszedł do niej. - Musisz przyznać, babuniu, że to wielka szkoda, że nie ma tutaj mamusi i tatusia. Babunia odwróciła się do niego. - Bardzo tęsknisz za nimi, prawda? - powiedziała ciepło. Piotruś westchnął głęboko i kiwnął głową. - Oj tak, bardzo tęsknię - odparł. - Gdyby mamusia i tatuś byli ze mną, zostałbym tu najchętniej przez całe życie. Ale w tym liście mamusia pisze, że wraca już do domu ze szpitala. Będzie wtedy całkiem sama w Sztokholmie. A tatuś też jest sam w Uplandii, na robotach drogowych. - No tak, każde z was jest gdzie indziej - przyznała babunia. - Tak, babuniu, i to wcale nie jest dobrze - ciągnął Piotruś. - Im lepiej mi jest tutaj, tym bardziej się martwię, że ich tu nie ma. Babunia siedziała w milczeniu, opierając ręce na krosnach. - Oj, doskonale cię rozumiem, mój mały - odezwała się w końcu. - Tak już bywa w życiu. Nie zawsze układa się tak, jak człowiek pragnie, ale nie trzeba się poddawać. I kto wie... może się jeszcze wszystko dobrze ułoży... Piotruś potrząsnął głową, a potem schował list do kieszeni. - Będziemy dziś dalej zbierać siano, jak tylko zjemy śniadanie - powiedział. - Ładną pogodę mamy tego lata - odparła babunia i zabrała się znowu do krosien. - No to ja już pójdę na śniadanie. Do widzenia na razie, babuniu - pożegnał się. - Do widzenia, mój chłopcze - odparła babunia. Ale w głosie jej brzmiała troska. I gdy Piotruś wyszedł, długo patrzyła za nim. Tak jak mówił Piotruś, po śniadaniu zbierali siano. Wujek Johan stał na wozie i układał wielkie naręcza siana, które Anders i Krystyna podawali mu w górę widłami. A nieco dalej Piotruś i Anna_Maja grabili siano na kopy. Niebawem wóz był pełen i wszyscy pojechali do domu. Wóz wjechał do stodoły i stanął pod otworem prowadzącym na stryszek. Teraz na stryszek weszli Anders i Krystyna i odbierali siano, które wujek Johan i Piotruś podawali im z wozu. Piotruś wcale dobrze pracował widłami i wnet wóz się opróżnił. Pojechali z powrotem na łąkę. Anders i Anna_Maja gawędzili wesoło, ale Piotruś wciąż był markotny. Od czasu do czasu dotykał listu w kieszeni. Dawno już nie tęsknił tak okropnie za mamusią i tatusiem, jak właśnie dzisiaj. Może dlatego, że sianokosy to była chyba najweselsza praca mimo zmęczenia i mimo że mnóstwo kolących źdźbeł siana dostawało się pracującym za koszulę. Gdy wrócili na łąkę, Anna_Maja zebrała grabiami trochę siana dla Siwka i Strzałki, aby miały co jeść podczas ładowania wozu. Piotrusiowi dosyć trudno było nabierać siano na widły i choć starał się, jak mógł, siano zsuwało mu się wciąż na ziemię. Prychnął gniewnie i podszedł do większej kupki opodal. Ale Anders go uprzedził i zgrabnie sprzątnął mu całą kupkę sprzed nosa. - Dlaczegoś to zrobił? - zawołał Piotruś z oburzeniem. Anders, który bardzo się spieszył, bo siano trzeba było zwieźć przed nadciągającym deszczem, spojrzał na niego zdziwiony. - O co ci właściwie chodzi? - zapytał przebiegając obok Piotrusia. Ale Piotruś pchnął go ramieniem. - Tylko... tylko... się kłócisz - wykrztusił niemal z płaczem. - Co takiego? - rozgniewał się Anders na dobre. - Popychasz mnie? Dlaczegoś mnie szturchnął? I sam też pchnął Piotrusia. Piotruś wypuścił widły i rzucił się na Andersa, który też musiał odrzucić widły, aby się bronić. I po chwili tarzali się obaj po ziemi, sczepieni z sobą z całej siły. Pierwsza zobaczyła to Anna_Maja, gdy grabiąc siano odwróciła się przypadkiem. Ujrzawszy bijących się chłopców przyłożyła dłoń do ust i krzyknęła: - Tato, tato! Anders i Piotruś biją się! Wujek Johan spojrzał ze szczytu fury. Potem wetknął szybko widły w siano i zeskoczył z wozu. Podszedł do chłopców, a ponieważ na wierzchu leżał Piotruś, wziął go za kark i podniósł jak piórko. - A to co za zwyczaje? - powiedział surowo. - Bić się przy pracy? I to właśnie wtedy, gdy lada chwila może przyjść ulewa i siano powinno znaleźć się jak najszybciej pod dachem?! - strofował Piotrusia potrząsając nim lekko. Anders trzymał się za nos, z którego sączyła się krew. - To... to moja wina! - wychlipał po chwili. Wujek Johan potrząsnął głową. Już znów był spokojny. - O nie! - powiedział. - Widziałem, jak to się zaczęło. A Piotruś był nadąsany całe przedpołudnie. Masz być grzeczny, Piotrusiu! Inaczej nigdy nie będziesz nadawał się do nas. Puścił Piotrusia i wrócił do wozu z sianem nie oglądając się za siebie. Piotruś stał bez ruchu. Wpatrywał się uporczywie w ziemię, nie podnosząc głowy. Anders otarł krew z nosa i podniósł widły, patrząc ze zdziwieniem na Piotrusia. Bez jednego słowa powrócili wszyscy do pracy. Konie ciągnęły wóz od kopy do kopy. Piotruś, Anders i Krystyna podawali siano wujkowi Johanowi, który rozmieszczał je na wozie w taki sposób, żeby ciężar rozkładał się równo, nie grożąc przewróceniem wozu na nierównościach drogi. W końcu wóz był już pełen siana. Anders i Anna_Maja wdrapali się i usiedli obok Krystyny. Piotruś nie chciał jechać. Szedł do domu za wozem, wlokąc widły po ziemi. Gdy wrócili do zagrody, Anna_Maja pobiegła do mamy, do kuchni. Piotruś wdrapał się na wóz i razem z wujkiem Johanem podawał siano na stryszek Andersowi i Krystynie, tak jak przedtem. Po jakimś czasie Piotruś przestał pracować i spojrzał na wujka, który stał do niego tyłem. Chłopiec opuścił ostrożnie widły na ziemię i zeskoczył z wozu. I zanim wujek Johan zdążył się odwrócić, Piotruś pobiegł, szybko jak myszka, przez podwórze, przez furtkę ogrodu i po schodkach na górę, do babuni. Ucieczka Piotruś wpadł do pokoju na poddaszu i ledwie zamknął drzwi, zaczął się skarżyć babuni. Właściwie nie chciał tego robić i nie robił tego nigdy. Ale przez cały ten dzień od samego początku wszystko szło mu jakoś źle. A powodem tego był list i to, że mama była teraz sama w domu, w Sztokholmie, a on, Piotruś, był sam tutaj na wsi, a tatuś był sam na robotach w Uplandii. - Trąciłem Andersa tylko troszeczkę, a on mnie popchnął - opowiadał Piotruś z gniewem. - I zaraz wujek Johan się na mnie rozzłościł. Babunia kręciła głową. - No tak, nic nie mogę na to poradzić - odparła spokojnie i stanowczo. - To już musisz sam jakoś załatwić. - Ale gdybyś, babuniu, pomówiła z wujkiem! - prosił Piotruś. - Sam porozmawiaj z wujkiem - radziła babunia. - Przeproś, skoro zachowałeś się głupio, i poproś o wybaczenie. Nikomu to nie przynosi ujmy i każdy w tej sytuaacji powinien tak postąpić. Piotruś, zawiedziony, podszedł do okna. - Trzeba sobie dawać radę w życiu, jak mówi tatuś - wybąkał. - Ale to nie była moja wina. Babunia westchnęła i wstała z krzesła. Położyła mu na ramieniu swoją starą dłoń i potrząsnęła nim przyjaźnie. - Dlaczegoś się pogniewał na Andersa? - zapytała. - Bo on był głupi - odparł Piotruś gniewnie. - Naprawdę? - pytała babunia patrząc badawczo na Piotrusia. - Tak! - odparł Piotruś zdecydowanie. - Nieee! - poprawił się zaraz. - Byłem zły już przedtem! - Na Andersa? - Nie. Byłem zły w ogóle!... - Dlaczego? - dopytywała babunia cierpliwie. Piotruś spojrzał na nią zmieszany. - Już zapomniałem - bąknął w końcu. Babunia wróciła do krosien. - I siedzisz tu teraz, podczas gdy innym spieszy się z robotą - powiedziała z lekkim wyrzutem. Piotruś skinął głową i poszedł do drzwi. W drzwiach odwrócił się. - Och, gdyby mamusia i tatuś byli tutaj... - powiedział. Zamknął za sobą drzwi, nie dokończywszy zdania. Zbiegł szybko ze schodów, pędem przebiegł podwórze i nagle przed stodołą zatrzymał się jak wryty. Wóz toczył się już po drodze wracając na łąkę. Na wozie siedzieli Anna_Maja, Krystyna, Anders i wujek Johan. Nie zaczekali na niego i nawet nikt się nie odwrócił, żeby mu pomachać ręką. Piotruś szedł wolno przez obejście, kopiąc przed sobą jakiś kamyk. Potem zatrzymał się i spojrzał ku oknu babuni. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie pójść do niej, ale zaraz zdał sobie sprawę, że nie na wiele to się przyda. Mógł pójść także do kuchni, do ciotki Selmy. Ale i to nie miało zbyt wielkiego sensu. Kaśka przebiegła wzdłuż płotu, ale nawet nie spojrzała na niego. Całe gospodarstwo wydało mu się nagle jak wymarłe. Piotruś rozejrzał się dokoła i zdecydowanie ruszył w kierunku drogi. Gdy dotarł do rozstaju, nie skręcił w stronę łąki, lecz pobiegł w przeciwnym kierunku. Biegł, dopóki się zupełnie nie zadyszał. Wtedy zwolnił kroku, a w końcu ledwie wlókł nogi za sobą. Od czasu do czasu chlipał, ale nie rozpłakał się na dobre. Znalazł przy drodze kijek i zaczął ścinać nim trawę i kwiaty rosnące przy rowie, idąc dalej przed siebie. Wtem zatrzymał się i zastanowił. Właściwie dobrze się stało, że wyprawił się w drogę. I tak przecież nikt się o niego nie troszczy. Nikt o niego nie dba. A przecież tak było przyjemnie na wsi. Choć naprawdę przyjemnie byłoby dopiero wtedy, gdyby byli tu mamusia i tatuś. Anders i Anna_Maja mieli swego tatę i swoją mamę, i swoją babunię. On zaś nie miał nikogo. To właśnie dlatego było mu równocześnie i przyjemnie, i wcale nieprzyjemnie... Aż wreszcie wszystko się tak powikłało, że najlepiej było wyruszyć do Sztokholmu. Westchnął i poszedł dalej. Ciotka Selma czekała na podwórzu, kiedy wujek i jego pomocnicy przyjadą z łąki z ostatnią partią siana. Jeszcze nim wjechali na wzgórze, Anders zawołał: - Czy mama nie widziała Piotrusia? Ciotka Selma w odpowiedzi machnęła tylko niecierpliwie ręką. Anders zlazł szybko z wozu. - Gdzie jest Piotruś? - zapytał żywo. - Przecież był chyba z wami - odparła ciotka. - A może jest na górce u babuni? Anders pobiegł do domu bez słowa. Tymczasem nadszedł wujek Johan niosąc Annę_Maję na barana. Za nimi szła Krystyna. - Wyładujemy wóz, jak się napijemy kawy - rzekł wujek. - A gdzie jest Piotruś? Ciotka Selma, nie odpowiadając na jego pytanie, podała mu kopertę. - Przyszedł list ze Sztokholmu - wyjaśniła. - Przyniosła go przed chwilą dziewczynka od Bergstr~omów, bo przez pomyłkę doręczyli go im, no i przeleżał tam trochę przez ten cały pośpiech z sianokosami. Wujek Johan postawił natychmiast Annę_Maję na ziemi i otworzył list. Ledwie go zaczął czytać, drgnął wzburzony i wyjął z kamizelki zegarek. - Ładna historia! - powiedział rzuciwszy okiem na wskazówki. - Co się stało?... - zaniepokoiła się ciotka Selma. - To odpowiedź od rodziców Piotrusia - odparł wujek. - Dziwiliśmy się, że nie otrzymujemy odpowiedzi na nasz list, a ona leżała przez cały czas u Bergstr~omów. Piszą... piszą, że Hugo wrócił już z robót drogowych i że przyjeżdżają do nas dwudziestego dziewiątego pociągiem ze Sztokholmu, który odchodzi o czwartej rano. Czy to nie dziś mamy dwudziestego dziewiątego? - Ależ tak - ożywiła się ciotka Selma. - To znaczy, że... Wujek Johan wetknął zegarek z powrotem do kieszonki. - Za trzy kwadranse rodzice Piotrusia będą tu na stacji - oświadczył. Ciotka Selma zaskoczona przyłożyła dłoń do ust, a wujek rozejrzał się dokoła. - Gdzie jest Piotruś? - powiedział niecierpliwie, idąc do stajni, by wyprowadzić Siwka. - Coś się stało? - dopytywała się niespokojnie Krystyna. - Kto przyjeżdża? - Przyjeżdżają goście - tłumaczyła jej ciotka Selma spiesznie. - Babunia wpadła na pomysł, aby napisać do rodziców Piotrusia, żeby tu przyjechali, skoro Gustaw nie może pracować przez całe lato. Wprawdzie ojciec Piotrusia nie jest taki wprawny w pracy na polu jak Gustaw, ale jeśli potrafi budować drogi w Uplandii, może chyba przydać się i tutaj i zarobić trochę pieniędzy. Napisaliśmy więc do nich, żeby przyjechali i że na nich czekamy. Krystyna plasnęła w rące z zachwytem. - To dopiero Piotruś musi być szczęśliwy! - wykrzyknęła. Ciotka Selma potrząsnęła głową. - Niceśmy mu jeszcze nie mówili - odparła zatroskana. - Nie chcieliśmy mu robić nadziei, w razie gdyby oni nie mogli przyjechać. Nie chcieliśmy, żeby się cieszył, a potem doznał zawodu. Czekaliśmy na odpowiedź ze Sztokholmu. W tejże chwili nadszedł wujek Johan prowadząc Siwka. - Potrzymaj go, Krystyna, a ja wyciągnę wózek z szopy - powiedział. - Muszę jechać od razu na stację. Siano wyładujemy, jak wrócę. Krystyna klepała Siwka po pysku, spoglądając w zamyśleniu na ciotkę Selmę. - Gdzie też podział się ten Piotruś? - martwiła się ciotka. - Mógłby przecież pojechać z tatą na stację - dorzuciła Anna_Maja. Właśnie wtedy przybiegł Anders. - U babuni nie ma go także! - krzyknął już z daleka. - Rodzice Piotrusia przyjeżdżają dzisiaj pociągiem! - wołała Anna_Maja podskakując z radości. Anders stanął zdumiony, patrząc kolejno na zebranych. - Czy to prawda? - zapytał po chwili. - Tak - odparła Krystyna. - Niedługo tu będą. Gospodarz wybiera się po nich na stację. - A Piotruś gdzieś przepadł - rozpaczał Anders. - Co będzie, jak on sobie poszedł w świat? Oboje z Krystyną popatrzyli na siebie. - On był bardzo smutny - przyznała Krystyna. Anders pobiegł na łączkę nad jeziorem. - Piotruuuś! Piotruuuś! - wołał z całej siły, aż echo szło po wodzie. Potem zawrócił i wpadł znów na podwórze. Wujek Johan wyjechał już wózkiem na stację. A ciotka Selma i Krystyna pospieszyły do kuchni, aby przygotować kolację na przyjęcie gości. Została tylko Anna_Maja z Kaśką na ręku. A tymczasem daleko na drodze Piotruś wędrował niestrudzenie przed siebie. Od czasu do czasu ścinał tylko ze złością przydrożne kwiaty. Nagle przystanął. Do drogi przyskakała wiewiórka, przysiadła na tylnych łapkach i patrzyła ze zdziwieniem na Piotrusia. - Czego się gapisz? - syknął Piotruś. - Nigdy tu już nie wrócę! I nie myśląc, co czyni, podniósł kamyk i rzucił nim w zwierzątko. Na szczęście nie trafił. Wiewiórka uskoczyła zgrabnie i znikła w przydrożnej gęstwinie. Ale i tak zrobiło mu się bardzo nieprzyjemnie, gdy uświadomił sobie, że mógł skaleczyć niewinne zwierzątko. Stał przez chwilę jak wryty, a potem rozejrzał się dokoła jakby nowymi oczyma. Nagle zawrócił i zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku zagrody. "Z wszystkich najgłupszych ludzi na świecie ja jestem chyba najgłupszy - myślał zacinając zęby. - Najpierw wpadam w furię, bo mi tu jest tak przyjemnie. Potem wszczynam bójkę z Andersem, który nie był winien niczemu. A teraz omal nie zabiłem wiewiórki. I to wszystko wtedy, gdy mamy tyle pracy z sianokosami". Przyspieszył kroku gnębiony myślą, że nie było go tak długo w domu, kiedy inni musieli mocno się napracować, żeby zwieźć siano przed deszczem. Bardzo już był zmęczony i przy następnym przełazie usiadł na wrotach w ogrodzeniu i odpoczywał. Bolały go nogi i szumiało mu trochę w głowie z głodu i pragnienia, czuł się także mocno zawstydzony i nieswój. Gdy usłyszał na drodze odgłos kopyt końskich, chciał schować się w lesie. Ale tak był znużony, że nie zdążył. I w chwilę później zza zakrętu pojawił się Anders jadący oklep na Strzałce. Był chyba tak rozzłoszczony jak Piotruś, gdy uciekał z zagrody. - Prrr! - krzyknął i ściągnął gwałtownie uzdę, aż Strzałka przysiadła na zadzie. - Gdzieś ty był? - zawołał do Piotrusia. Piotruś odwrócił się i pokazał ręką drogę. - Tam... - powiedział nieco zakłopotany. - Ja... ja uciekłem. Najpierw uciekłem, ale potem się rozmyśliłem. Tatuś mówi, że trzeba sobie dawać radę ze wszystkim na świecie... Spuścił oczy i tarł stopami o wrota. - To było trochę po tchórzowsku, że tak sobie poszedłem - ciągnął cichym głosem. - No i... zaczęło mi brakować Anny_Mai i babuni... i ciebie... i wszystkich innych... Gdy podniósł oczy, zobaczył, że Anders wcale nie ma gniewnej miny. Był trochę zarumieniony na twarzy i uśmiechał się. - Właź, to pojedziemy do domu - powiedział krótko. Zsunął się z końskiego grzbietu i podprowadził Strzałkę do płotu. Tam pomógł Piotrusiowi wdrapać się na konia, a sam wskoczył z tyłu za nim. - Nawet się nie domyślasz, - jak łatwo mogła cię ominąć wielka przyjemność - mówił, gdy kłusowali w kierunku domu. - Co takiego? Myślisz o kolacji? - E tam, poczekaj, to zobaczysz - odparł Anders. - Akurat zdążymy przyjechać. Powiem ci dopiero w domu. Piotruś nie pytał więcej. Ostatecznie nie mogło to być nic ważnego. Bardzo się cieszył, że wracają do domu. Dużo szybciej było jechać na grzbiecie Strzałki, aniżeli drałować samemu pieszo drogą, i wnet zobaczyli przed sobą skrzyżowanie dróg. Wyżej, na wzgórzu, stał dom i wszystkie zabudowania, w małym okólniku pasł się Wiktorek, a w dużym stały krowy. A z drugiej strony nadjeżdżał wózek zaprzężony w jednego konia. - Spójrz, kto tam jedzie - powiedział Anders lekko drżącym z emocji głosem. Piotruś poznał Siwka i siedzącego na koźle wujka Johana. Anders zatrzymał Strzałkę. Wózek zbliżał się coraz bardziej. I wreszcie Piotruś zobaczył... Gwałtownie zsunął się z konia i popędził naprzeciw nadjeżdżającego wózka. - Mamusia! Tatuś! - krzyczał. - Mamusia! Tatuś! Spotkali się akurat na rozstaju. Wujek Johan ściągnął lejce i ojciec Piotrusia zeskoczył i podniósł chłopca w górę. A potem Piotruś wskoczył na wózek do mamy. W furtce ogrodu stała ciotka Selma i machała do nich rękami, a schowana za drzewem Anna_Maja wyglądała z palcem w buzi, skubiąc fałdy spódniczki. Przed stodołą stała wyprzężona fura siana, z okólnika zaś dochodziło niecierpliwe ryczenie krów, gdyż zbliżała się pora dojenia. Razem z mamusią i tatusiem Piotruś szedł w kierunku zagrody.