Eutanazja: śmierć z wyboru? Ryszard Feniksen Skanował: treewood ROZDZIAŁ I Mentalność tajgetejska Dyskusja nad eutanazją pozostawiła niejasności które omówię w tej pracy; przede wszystkim jednak zamierzam umieścić sprawę eutanazji w innym kontekście, niż to dotychczas czyniono. Dyskusja dotychczasowa zajęła się dobrowolną eutanazją, ale pominęła zjawisko dość ściśle z nią związane: kryptanazję, czyli potajemne odbieranie życia chorym ludziom bez ich zgody i wiedzy, a także dar-winizm społeczny, czyli światopogląd, wedle którego społeczeństwo uwolnić się powinno od słabych i nieużytecznych jednostek. Pomijając te dwa zjawiska, wyrwano eutanazję z jej prawdziwego tła i kontekstu. Analiza pozostała niepełna i prowadzić musi do niepełnych, a zatem nietrafnych przewidywań. Potrzeba wypełnienia tych luk skłoniła mnie do podjęcia niniejszej pracy. Gdy wprowadzono termin "darwinizm społeczny" dla określenia interesującego nas światopoglądu, stało się to, jak sądzę, z krzywdą dla Darwina, a także dla właściwych socjal-darwinistów. Darwin opisał dobór naturalny i przeżycie najlepiej przystosowanych jako procesy naturalne, jako sposób działania ślepej natury [17]; nie proponował nigdy, aby społeczeństwo ludzkie świadomie regulowało w ten sposób swoje sprawy. Socjaldarwiniści istotnie postulowali survival of the fittest jako zasadę urządzenia społeczeństwa, ale wyłącznie w płaszczyźnie społeczno-ekonomicznej. Postulat biologicznej eksterminacji słabych i nieużytecznych osób pochodzi od * W Sparcie wszystkie nowo narodzone dzieci przedstawiać musiano eforom państwowym i ci wybierali noworodki ich zdaniem silne i zdrowe. Pozostałe Porzucano na wzgórzach Tajgetos na pastwę dzikich psów i drapieżnych ptaków. Matkom nie wolno było okazywać żalu [16]. Nie wiadomo, czy jest to prawdziwy Przekaz, czy też plotka rozpowszechniana przez politycznych przeciwników Sparty. późniejszych, zwłaszcza niemieckich aulorów, jak Ernsi Hacckel. a przede wszystkim Kar! Binding i Alfred Hochc [18]. 7, tymi zastrzeżeniami używać tu będę lerminu ,,darwi-nizrn społeczny" na przemian i. terminem "światopogląd tajgetejski". nawiązującym do skojarzeń historycznych. Historię tego zjawiska nakreślił niedawno I. van der Sluis w swym doskonałym szkicu \\9], ograniczę się przeto do omówienia obecnych przejawów darwini/mu społecznego i do faktów, które sam zaobserwowałem: Młoda lekarka sprzeciwia się wszczepieniu rozrusznika starszemu pacjentowi z blokiem serca i oświadcza, że jest zasadniczo przeciwna stosowaniu rozruszników u osób po 75. roku życia i że jej zdaniem nie wolno społeczeństwa obare/.ać utrzymywaniem przy życiu ludzi starych. Zespół anestezjologów uniwersyteckiego szpitala postanawia odmawiać narkozy i w ten sposób uniemożliwić operacje wad wrodzonych serca u dzieci mongolowalych. Szef kuchni szpitalnej cierpi na postępującą moc/.nicę (niewydolność nerek). Internista tegoż szpitala odmawia zastosowania dializy nerkowej i pozwala choremu umrzeć be/ lec/.enia, ponieważ jest to kawaler i nie ma bliskiej rodziny. Przeka/ując mi chorego z zawałem serca i obrzękiem płuc, kolega-internista zastrzega, aby człowieka tego "niezbyt energicznie ratować, ponieważ to samotny wdowiec1'. Lekarz domowy kieruje do naszego szpitala jedną po drugiej dwie pacjentki z. obrzękiem płuc (nagromadzeniem się płynu w płucach wskutek niewydolności serca; jest to nagle występujący i groźny dla życia stan, który jednak zwykle szybko daje się wyleczyć) i w obu pr/.ypadkach żąda od nas przez telefon, aby tym - jego zdaniem - zbyt starym kobietom odmówić pomocy (a w drugim z tych przypadków odmówić również przyjęcia do szpitala). Inny lekarz domowy oświadcza mi. że ,,jako lekarz domowy" z naciskiem protestuje przeciwko wszczepieniu rozrusznika serca jego pacjentce, ponieważ chora ma 86 lal. Chora ta wskutek bloku serca raz już straciła przytomność padając uderzyła głową o piec kuchenny i znaleziona zosui la na podłodze w kałuży krwi. U Aby wyrobić sobie pogląd na to, jak dalece rozpowszechniona jest taka postawa i jak często w skali krajowej podejmowane są decyzje odmowy pomocy ludziom chorym, trzeba te spostrzeżenia jednego specjalisty pomnożyć przez kilka tysięcy. W opisanych tu przypadkach odmówiono lub próbowano odmówić ratującej życie pomocy pewnym kategoriom osób: ludziom starym; dzieciom mongotowatym, które są nieco upośledzone umysłowo, lecz zwłaszcza rażą swym odmiennym wyglądem; wreszcie osobom samotnym nie mającym bliskiej rodziny. Zanim spróbujemy wyrobić sobie opinię o takim postępowaniu, pożyteczne będzie odpowiedzieć na pytanie, czy działania takie mieszczą się w postępowaniu lekarskim, czy należą do zadań lekarza? Nic należą, według przyjętej definicji zawodu lekarskiego (learned calling concerned with the treattnent and preven\ion of disease [20]). D/iałania takie zostały również explicite postawione poza zakresem postępowania lekarskiego przez Światową Organizację Lekarską [21], Musimy więc dojść do wniosku, że nie są to działania lekarskie, lecz postępki podyktowane osobistym światopoglądem lekarza. Lekarz "tajgetejski" może co prawda podjąć dyskusję, może oświadczyć, że odrzuca postanowienia Światowej Organizacji Lekarskiej. Może także twierdzić, że nie zgadza się z wyżej przytoczoną definicją medycyny i stosuje określenie szersze, w którym mieści się nie tylko "leczenie chorób i zapobieganie", lecz również decyzje zmierzające do tego, by pewnym kategoriom osób pozwolić wymrzeć. Nie może jednak zaprzeczyć, że takie rozszerzenie zadań zawodu lekarskiego wypływa z jego światopoglądu, a to wystarcza dla nas' Filozofia tajgetejska System pojęć i argumentów, któj tajgetejscy, aby uzasadnić swe istotną socjaldarwinistyczną motywację i ma wskutek tego charakter nieautentyczny. Niemniej argumenty te będą tu rozpatrzone. Rozważmy pr/.edc wszystkim argument, którym się lekarze lajgetejscy c/.ęsto (choć nie zawsze) posługują. Twierdzą oni mianowicie, że gdy pewnym osobom (kalekim noworodkom. ludziom starym, upośledzonym umysłowo albo samotnym) / premedytacji! pozwalają umrzeć, czynią to dlii dobra tego człowieka, w jego własnym interesie. Już, pr/ed dokładnym rozpatrzeniem budzi len argument pewną nieufność: bo przecież to samo twierdzili ideologowie ludobójstwa (dla samych Untermenschen lepiej będzie. jeśli umrą) i ich prekursorzy (the kindest thing one can do for a native i s to lei hun dic - najlepsza rzecz, jaką można zrobić dla tubylca, to pozwolić mu umr/eć) [22], Na dwa pytania u/cba odpowiedzieć: czy prawdę mówią lekarze tajgetejscy. gdy twierdzą, że działają dla dobra chorego'/ Oraz: c/y argument laki jest w ogolę zasadny? Z przytoczonych poprzednio Taktów wynika, że w żadnym z tych przypadków lekarz nie działał w interesie czy dla dobra pacjenta. Wszelkie wątpliwości w tej kwestii znikają gdy się zważy, w jaki sposób ludzie ci musieli umierać. Jeśli się człowiekowi z ostrym obrzękiem płuc nie udzieli natychmiast pomocy, następuje kilkugodzinna lub czasem parodniowa tortura, chory rozpaczliwie chwyta powietrze, odkrztusza krwawa pianę i rzezi w śmiertelnym strachu. Czasami wychodzi z życiem z takiego ataku i wtedy po krótkim czasie zaczyna się na nowo la sama męczarnia. Jeżeli nie zastosuje się dializy u człowieka z ciężką mocznicą, następuje córa/ cięższe zatrucie produktami rozpadu własnego ciała, chory. krwawiąc z. nosa i pokryty wybroczynami. wymiotuje sctk: razy; tzw. oddech Kussmaula, wysilone chwytanie powie tr/.a wskutek zakwaszenia krwi. xvyczerptijc w końcu do rc szły jego siły; umieranie takie trwa miesiącami. Jeżeli eho rcinu z blokiem serca lub inną formą spowolniałego bici; serca nie zastosuje się elektrycznego rozrusznika, pacjen taki traci przytomność, ale prawie nigdy nie umiera podcza pierwszego napadu; nie, mdleje dziesiątki razy, padając na glc na podłogę, raniąc głowę, łamiąc rękę lub nogę i trzeb /łamaną kość operować lub pozostawić chorego na całe tyeodnie w gipsie, co nieraz, powoduje ropiejące odleżyny; w końcu podczas jednego z napadów utraty przytomności chory umiera. Zaiste, ze sposobu, w jaki wszyscy ci ludzie mieli umrzeć, widzimy wyraźnie, że lekarz nie w ich interesie działał i nic dla ich dobra i że nawet ich dobra i ich interesu w ogóle pod uwagę nie brał. Nie może przecież tajge-tcjski lekarz twierdzić, że umieranie w tak okropny sposób dobre jest dla człowieka, choćby to był człowiek stary, umysłowo upośledzony albo samotny. Musimy dalej rozpatr/yć, czy argument "działania dla dobra chorego" w ogólności jest prawomocny i zasadny, czy jeden człowiek (lekar/) ma prawo i możność w imieniu innego człowieka i bez jego woli i wiedzy osądzić, że w interesie tego człowieka jest życie zakończyć. Prawo takie przypisują sobie lekarze tajgetejscy również wtedy, ady chory daje wszelkie oznaki, że żyć pragnie - tak jak to było we wszystkich przytoczonych wyżej przypadkach: pacjenci ci wezwali przecież lekarza, aby uzyskać pomoc, zgłosili się do szpitala, aby ich leczono; chcieli wic.c żyć! Jednakże aby podtrzymać argument działania "dla dobra chorego" lekarz tajgelcjski musi lepiej od samego chorego wiedzieć, w czym dobro chorego leży, musi tak rozumować: "możesz sobie uważać, że chcesz żyć, ale mylisz się; sam nie wiesz, jakiś nieszczęśliwy w tym swoim życiu; ja wiem to lepiej". "Zawsze lepiej wiedzący" to w ogóle ludzie nieprzyjemni, ale taki, który lepiej ode mnie samego wie, czy ja chcę żyć, to już typ zupełnie inny i niebezpieczny. Całe to rozumowanie jest oczywistym nonsensem. Nic można twierdzić, że się działa w interesie i dla dobra drugiego człowieka, skoro to działanie polega na unicestwieniu wszelkich dóbr i interesów tego człowieka: zmarły wyzuty jest przecież z wszelkich dóbr i interesów, i to raz na zawsze. Po drugie: to, co człowiek czuje, czego pragnie, czemu przypisuje wartość, to są ex, definitione subiektywne postawy, przeżycia 1 pragnienia tego człowieka, nikt inny poza nim nie może wydawać o nich sądów, a już na pewno nie może lepiej od 16 niego samego o tym wiedzieć. Prawo do lego, by w imieniu drugiej osoby i "w jci własnym interesie'" osądzić i zdecydować, że Ui osoba musi umrzeć, nie może więc istnieć ani moralnie, ani logicznie. W żadnym z opisanych przypadków lekarz tajgctejski nic zapytał chorego, czy pragnie żyć. Wie przecież dobrze, ż.c ludzie starzy przeważnie pragną ,.jeszcze trochę, pożyć"; że upośledzeni umysłowo nie popełniają samobójstw: że ludzie samotni w większości przystosowali się do swego sposobu życia lub sami takie życie wybrali*. Podejmując swe decyzje lekarz, lajgetcjski działa nic w interesie tych ludzi i nie /godnie z ich własną wolą. lecz wbrew ich woli, bez ich wiedzy i sprzecznie z ich interesem i dobrem**. Argument ..działania dla dobra chorego i w jego własnym interesie" jest argumentem obłudnym, klóry przesłonić ma rzeczywiste pobudki lajgetejskiego lekarza: dążenie do tego. by uwolnić społeczeństwo od ,.bezużytecznych" lub rażących swym wyglądem jednostek. Filozofia lajgetejska wychodzi dalej z założenia, że pomoc lekarska ]est czymś zupełnie odmiennym od innych form pomocy ludziom w niebezpieczeństwie i dlatego lekarskiej pomocy można odmówić, innych zaś form ratunku (na razie) nie wolno odmawiać. W szczegółach jest pomoc lekarska rzeczywiście czymś innym niż np. ratowanie ofiar pożaru: ale w istocie nie jest niczym innym. Niemowlę trzeba karmić i dawać mu płyny, bo inaczej nie wyżyje. Człowieka unieruchomionego w płonącym samochodzie albo tonącego trzeba jak najszybciej z, lego auta czy z wody wydobyć, a człowiekowi, któremu nagle nagromadził s ii; 18 płyn w płucach (obrzęk płuc), trzeba jak najszybciej wstrzyknąć środek moczopędny. W filozofii tajgelejskich lekarzy znajdujemy także banalną skądinąd prawdę, że i tak wszyscy musimy umrzeć; umrzeć kiedyś musi i ten oto człowiek - a skoro tak. to równie dobrze może się stać to teraz właśnie. Myśl ta ułatwia podjęcie decyzji, by pacjentowi dać umrzeć. Oczywiście prawdą jest, że wszyscy musimy umrzeć. W medycynie jednak, podobnie jak we wszelkiej aktywności człowieka na tej planecie, nie o to chodzi, co w końcu stać się musi, ale o to. co na razie zdziałać można. Gdybyśmy wyciągnęli konsekwentne wnioski z myśli o i tak nieuchronnej śmierci, to nie trzeba by nam było również pracować na nasz chleb powszedni czy budować domów; wystarczyłoby usiąść i czekać, aż wszyscy pomrzemy. A przecież postępujemy inaczej - choć zdajemy sobie sprawę, że wszystko, co czynimy, tylko czasowe wyniki przynieść może. \V filozofii tajgetcjskiej spotykamy również pogląd, zaczerpnięty / prac Ivana Illicha. że leczenie i tak nigdy nikomu nie pomogło. Pogląd ten jest sprzeczny z rzeczywistością. Twierdzi się dalej, że działaniu lekarskie nie są same przez sip dobre ani złe, nie mają same w sobie żadnej moralnej kwalifikacji. Twierdzenia tego używa się, aby uzasadnić odmowę pomocy lekarskiej (odmówienie człowiekowi czegoś, co nie jest ani dobre, ani złe, nie jest złym uczynkiem). Ale równie dobrze o wszystkim, co robimy, myślimy lub czujemy, twicrd/ić można, że nie jest to "samo przez się" dobre ani złe. "Dobro" i "zło1' są to określenia wartościujące, o których w zasadzie nie można obiektywnie dyskutować; można jednak, jeśli się z góry uzgodni (subiektywne) kryterium, na przykład; "to, co sprzyja człowiekowi, jest dobre". Buty nie są same przez się ani dobre, ani złe. Są, owszem (z ludzkiego punktu widzenia), dobre, jeżeli chronią czyjeś stopy od ostrych kamieni, a zimą od mrozu. Operacja żołądka nie jest sama w sobie ani dobra, ani zła. Jest. owszem, dobra (z, punktu widzenia człowieka), gdy ratuje /.ycie chorego z wrzodem żołądka przebitym do otrzewnej. 19 Twierdzenie, że "działania lekarskie nie są same w sobie ani dobre, ani złe", podobnie jak wszelkie inne twierdzenia tego typu, jest "prawdą" nie zawierającą treści ani sensu. "Nadzwyczajne" czy też "heroiczne metody leczenia" są pojęciem szczególnie często używanym w tajgetejskiej filozofii. Ku mojemy żalowi termin ten przeniknął do języka używanego przez niektórych obrońców życia ludzkiego. Tylko "heroicznych" czy "nadzwyczajnych" metod leczenia odmawia się jakoby pewnym kategoriom pacjentów, nie odmawia się natomiast "zwykłego leczenia". Czy prawdziwe jest to twierdzenie? I co zawiera pojęcie "środków nadzwyczajnych"? Rozpatrzmy z tego punktu widzenia przytoczone poprzednio przypadki. Środki i sposoby pomocy, których odmówiono tym pacjentom, to niekoniecznie te, do których dostęp jest ograniczony i które przydziela się w kolejności ludziom zapisanym na listę czekających, jak dializa nerkowa i przeszczepienie nerki; i nie tylko te, które są drogie i skomplikowane, jak operacja serca; ale również te, które kosztują trochę pieniędzy, ale są powszechnie dostępne, jak wszczepienie rozrusznika elektrycznego, a także i te, które są proste i tanie, jak np. rutynowe leczenie obrzęku płuc: pozycja siedząca, tlen przez cewnik nosowy, wstrzyknięcie leku moczopędnego i morfiny, czasem upust krwi. Czyż to są środki "nadzwyczajne", "heroiczne"? A jednak ich odmówiono. Jakże więc określić, które środki i sposoby pomocy są "nadzwyczajne" czy "heroiczne1'? Dwie są jak widać możliwe definicje i obie jednakowo trafne: 1) jako "nadzwyczajne" określa się te środki i sposoby, które w danej sytuacji właśnie są niezbędne, aby czyjeś życie uratować; 2) "nadzwyczajne środki" są to te, których człowiekowi znajdującemu się w niebezpieczeństwie chcemy odmówić. Dalszy argument, którym nie posługują się wprawdzie lekarze tajgetejscy, ale reprezentujący tę samą mentalność członkowie rodzin pacjentów, głosi, że życia człowieka nic należy przedłużać sztucznymi środkami. 78-letniej pani wszczepiono rozrusznik elektryczny, bo z powodu bloku 20 serca kilka razy upadła na ulicy i nieprzytomna tłukła się w drgawkach po trotuarze. Po paru tygodniach otrzymała od starszego brata list tej treści: "Słyszałem o Twojej operacji. Człowiek nie może i nie powinien żyć za pomocą sztucznych urządzeń. Proszę Cię, każ natychmiast usunąć tę maszynkę z Twojego ciała". Znałem bardzo dobrze autora listu; wybitny prawnik, poliglota, po trosze poeta, człowiek o głębokiej kulturze muzycznej, znany był ze skrupulatności w sprawach pieniężnych. Siostra była zamożną bezdzietną wdową i dzieci autora listu miały po niej dziedziczyć. Świadomość tego faktu nie powiem, że skłoniła - o nie, to wynikało na pewno z głębokiego przekonania - ale nic powstrzymała go od napisania tego listu. Poinformowałem kiedyś rodzinę pacjenta z zawałem serca, że doszło do przebicia przegrody miedzykomorowej i że trzeba będzie wprowadzić do tętnicy głównej tzw. pompę balonową, aby podtrzymać krążenie krwi do momentu operacji. Syn pacjenta sprzeciwił się zastosowaniu tego "sztucznego środka". Jego zdanie, podobnie jak wszelkie sprzeciwy rodzin, nie miało znaczenia prawnego ani wpływu na moje postępowanie, ale nie o to tu chodzi. Przeciwstawienie tego, co "sztuczne" (zrobione przez człowieka), temu, co "naturalne", jest względne: człowiek widzi samego siebie w przeciwstawieniu do natury, ale jest też jej częścią; wszystko, co robimy, sporządzamy z elementów natury, również pompa balonowa w ten sposób powstaje. Ale przede wszystkim: "skoro to z natury pochodzi, to czy to w dodatku również jest dobre?'1 To pytanie, krótko i świetnie sformułowane przez Helenę Hiscoe [23], implikuje też drugie: jeśli to sztuczne, to czy musi być złe? Trzęsienie ziemi jest naturalne, ale niedobre dla mieszkańców dotkniętego obszaru. Umrzeć na pęknięty wyrostek robaczkowy to naturalny bieg rzeczy; operacja, która takiej śmierci zapobiega, jest nienaturalna. Okulary są sztuczne, ale dobre, jeśli dzięki nim mogę czytać. Jeżeli ten, kto zasadniczo odrzuca "sztuczne" środki ratunku, zapomniał o tych prostych prawdach, to stanowisko jego jest zwyczajnie nie przemyślane. Jeżeli natomiast argumentem "sztucznych środków" posługuje się ktoś, kto to wszystko wie. to argument 21 ten jest "sztuczny", czyli po to użyty, by prawdziwe pobudki ukryć. \V lajgelejskim słowniku Filozoficznym figuruje też termin "jakość żyda". Ludzie myślący i obdarzeni sumieniem od początku protestowali przeciwko temu pojęciu. "Jakość życia to pożałowania godne wyrażenie! - pisał laureat Nagrody Nobla, Saul Bellow [24] - A już miałem nadzieję, że znalazłs/y się o sześć tysięcy mil od domu przynajmniej nie będę słyszał o jakości życia". Można wątpić, czy możliwe jest, czy ma sens pojęcia dobrego samopoczucia, dobrobytu, radości, szczęścia, sprawności, zadośćuczynienia sprowadzić do pojedynczej jakości dającej się zmierzyć. Ale ważne jest przede wszystkim to, że pojęcie "jakości życia" zawiera parę fałszów. Implikuje ono obiektywną, bezstronny ocenę, ale już punkt wyjścia jest stronniczy. Kto używa pojęcia "jakość życia", zakłada z, góry, że życie jako takie, życie niezależnie od jego "jakości", nie ma wartości absolutnej. Następnie używa się pojęcia "jakości życia", aby uzasadnić twierdzenie, że niektórym osobom nie warto żyć. Próbuje się więc udowodnić to, co już z góry założono; jest Lo oczywiście błąd logiczny (circulus vitiosus). Żalem z punktu widzenia logiki wartość rozumowań i dowodów opartych na pojęciu ..jakości życia1' równa się zeru. Ale jcsl jeszcze inna ważna przyczyna, która sprawia, że pojęcie ..jakości życia" jest nie tylko logicznie błędne, ale i moralnie niedopuszczalne. Ci, którzy posługują się tym pojęciem, uważają ..jakość życia" za cechę obiektywną, zatem poznawalną dla każdego i dającą się zmierzyć. To znaczy, że jeden człowiek miałby prawo i możność określić jakość życiu drugiego człowieka, a więc również prawo i możność, b\ wydać osąd, że jakość ta jest niewystarczająca, i w końcu prawo, a pewnie i obowiązek, życiu takiemu kres położyć. Cóż. z lego, że niewidomi, głuchoniemi, okaleczeni prz.e/ amputację kończyn pracują, mają osiągnięcia, są szczęśliwymi ojcami rodzin, że chłopcy i dziewczęta z zespołem Downa (mongolizmcm) są lak przyjaźni i pełni radości, ż.c Stephen Hawking, całkowicie sparaliżowany, zdobył sławę jako wybitny, najwybitniejszy chyba na świecie teoretyk 22 fjzyk;j__wobec ciężkiego inwalidztwa tych ludzi jakość ich 7vcia oceniona będzie jako bardzo niska przez tych, którzy posługują się tym pojęciem. W obecnych czasach jest to wyrok, który zagraża życiu, zwłaszcza w razie jakiejś przypadkowej choroby. Pojęcie "jakości życia" nic jest ani naukowe, ani obiektywne. Jest to narzędzie eksterminacji. Filozofia lajgetcjska posługuje się też. argumentem odwołującym się do światowej solidarności międzyludzkiej: "za te dwanaście tysięcy guldenów-, które kosztuje operacja serca u mongołowalego dziecka, można sto zagłodzonych dzieci w Trzecim Świecie przez kilka miesięcy utrzymać przy życiu". Co jest nie w porządku w lej argumentacji? To, że nie używa się jej nigdy, by poprzeć sprawę po-mocY dla naszych bliźnich za morzami, lecz zawsze i wyłącznie po to, hy uzasadnić odmowę pomocy ludziom, którzy tu? w naszym kraju, znajdują się w niebezpieczeństwie śmierci. Nie pozostaje nic więcej do powiedzenia na temat laj-getejskicj filozofii. Jej twierdzenia, pojęcia i argumenty nie dają się utrzymać. Ta filozofia jest w całości nie do przyjęcia. Czy wolno odmówić pomocy człowiekowi w niebezpieczeństwie? Czy niesienie pomocy (każdemu) człowiekowi w niebezpieczeństwie jest powszechnym, na nas wszystkich spadającym obowiązkiem, czy też pomoc laką traktować można jako łaskę, której według naszego własnego wyboru udzielać możemy pewnym ludziom, a innym jej odmawiać? I czy zasady obowiązujące w kwestii udzielania pomocy w ogólności obowiązują również w stosunku do pomocy lekarskiej? A zatem: - Czy odmowa pomocy dopuszczalna jest z punktu widzenia prawa? - Czy jest dopuszczalna z punklu widzenia etyki? - Czy jest dopuszczalna według zasad zawodowej etyki 23 lekarskiej? Czy daje się pogodzić / rzetelnym wykonywaniem zawodu lekarza'.' - Czy zgodna jest z duchem naszej cywilizacji? C/y zgodna jest z tym, czego naród pragnie? Odpowiedź na pierwsze pytanie jest tatwa dzięki jednoznaczności sformułowania przepisów prawnych. W świetle praw fi cywilnego [25] zgłoszenie się pacjenta do lek ary.;i równoznaczne jesi /, zawarciem umowy, zgodnie z kiór;; lekarz zobowiązany jest do udzielenia choremu pomoc\ w sposób zgodny z obowiązującymi normami postępowania lekarskiego. "Jeżeli usługi te nie zostaną wyświadczone., oznacza to niedotrzymanie umowy". Odmawiając udzielenia pomocy, lekarz. Uijgetejski dopuszcza się w-ięc zł a mań K! zawartej z pacjentem umowy. Dodajmy dla porządku, /<. prawo cywilne nie czyni różnicy pomiędzy np. ludźmi sia-rymi czy samotnymi a innymi osobami. Lekarz odmawiający należytej pomocy dopuszcza SIL równocześnie wykroczenia przewidzianego kodeksem kit! n i/m. Art. 450 holenderskiego Kodeksu Karnego przewiduj', mianowicie karę za nicudzielenie pomocy osobom znajduj;! cym się w bezpośrednim niebezpieczeństwie utraty życiu Artykuł ten nie czyni wyjątku w stosunku do ludzi w pode s/łym wieku, upośledzonych umysłowo lub samotnych. Er -ropejski Traktat w Obronie C/to wieka i Podstawowy ci Wolności (1950). podpisany przez Holandię i wobec ICLS-w naszym kraju obowiązujący, gwarantuje jako podstawr-we prawa jednostki m.in. prawo do zachowania 'życia i prawo do pomocy lekarskiej [26]. Traktat nie odmawia tych praw ludziom starym, upośledzonym umysłowo ani samotnym. Lekarz tajgetejski łamie więc zagwarantowane Traktatem prawa tych osób. Postępując sprzecznie z przepisali i Kodeksu Karnego i Traktatu Europejskiego łamie równie/ przysięgę, którą - jak każdy lekarz w Holandii - złoż,\t otrzymując dyplom ("Przysięgam, że zawód lekarza, chirir-ga i położnika wykonywać będę zgodnie z odnośnymi przepisami prawa1' (27|). Wchodzimy lu równocześnie w zakres zawodowej etyl' lekarskiej. Ograniczę się do tych jej reguł, które zostały jeu 24 noznacznie sformułowane i przez autorytatywne światowe i krajowe zrzeszenia przyjęte. Spośród Reguł Postępowania, uchwalonych przez Królewskie Towarzystwo Popierania Medycvny (K. N. M. G.), trzy znajdują tu zastosowanie. Reguła 1. ałosi: ,,Lekarz powinien się starać każdemu* pacjentowi udzielić najwłaściwszej pomocy zgodnie z przyjętymi normami zawodowymi, z takimi jedynie ograniczeniami, jakie są przewidziane w niniejszych regułach" [28 j. Tajgetejski lekarz odmawia udzielenia najbardziej adekwatnej pomocy pewnym grupom ludzi; Reguły Postępowania K. N. M. G. me przewidują żadnych ograniczeń w stosunku do takich osób (ludzi starych, upośledzonych umysłowo czy samotnych). Lekarz laki łamie więc pierwszą regułę K. N. M. G. Reguła 6. głosi: "Lekarz powinien leczyć swych pacjentów wedle swych najle-oszyeh umiejętności.., nic czyniąc rozróżnień zależnych od osoby pacjenta" [28]. Tajgetejski lekarz stosuje takie leczenie u jednych osób, ale odmawia go innym. Łamie więc i tę regułę K. N. M. G. Reguła 7. postanawia: "Lekarzowi wolno dawać wyraz swym przekonaniom światopoglądowym... jednakże w taki tylko sposób, aby nie sprawiało to przykrości jego pacjentom i pod warunkiem, że nie powstrzyma go to od zastosowania n każdego pacjenta takiego leczenia, jakie dla lej osoby jest najlepsze i do którego osoba ta ma prawo" [28]. Twierdzę, że niepotrzebna, przedwczesna i przeważnie okropna śmierć nie jest najlepszą rzeczą dla człowieka, choćby starego, upośledzonego umysłowo lub samotnego; ludzie ci tak samo jak wszyscy inni mają prawo do prawdziwej pomocy lekarskiej; postanawiając pomocy lekarskiej im nie udzielić i dać irn umrzeć, lekarz daje wyraz swym socjaldarwinistycznym przekonaniom światopoglądowym. Wszystkie zatem reguły postępowania K. N. M. G., które mają w tej kwestii zastosowanie, są łamane przez lekarzy tajgetejskich, członków K. N. M. G., którzy sami reguły te akceptowali. Międzynarodowy Kodeks Etyki Lekarskiej, uchwalony przez Światową Organizację Lekarską w 1949 roku i po- * Tu i w dalszym ciągu podkreślenia Autom. 25 twierd/ony w lalach 1968 i 1983 |29], zawiera następując^ reguły: ..Pacjenci mają prawo do całkowitej lojnlności lekarza i korzystne powinni z wszystkich zasobów jego wietlzy". Postępowanie tajgctejskiego lekarza spr/eczne jest /, tą iv-gula: wybranym prze/ >iebie grupom pacjentów odmawia on pomocy, kU'>ra byłaby możliwa dzięki jego wiedzy, a ła-godne będzie to określenie, jeśli stwierdzimy, że jego postępowanie wobec Łych pacjentów nie jest nacechowane lojalnością, nie mówiąc już o wymaganej lojalności całkowite;. Deklaracja Tokijska Światowej Organizacji Lekarskiej /. 197^ i oku głosi: "Lekarz ma zaszczytne prawo służyć ludzkości, wykonując sw;ój /.awód, chronić i przywracać zdrowie... IM-,-czyniąc różnic pomiędzy osohawi", zawiera równie/- wyraźny żaka/ postępowania w duchu ..lajgetejskim": ..Podslawn-wym zadaniem lek ar/a jest przynosić ulgę bliźnim w ici1 niedoli i żadne względy osohisse. w\jiikaj(icc r interesów grupy, ez\' polityczne nie mogą hyc ważniejsze niż ten r< / najw\ższ\" (30|. Tyle w kwestii zawodowej etyki lekarskiej. Jakie reguły ogólnej etyki nunnnSijwnej zastosować m,i-my. badając problem odmowy pomocy ludziom znajdującym się w niebezpieczeństwie'.' Istnienie takich absolutnych reguł podlega dyskusji; dla wierzących reguły dane w objawieniu mają charakter absolutny, ale społeczeństwo skład;: się / wierzących i niewierzących. Ci, którzy próbowali sformułować niezależną (od objawienia) etyki; normatywu;1 (m.in. Kant}, uważają, że im się to udało; inni (311 w i. wątpią. Ograniczmy się więc do następującej zasady: k.< popełnia uczynki sprzeczne z reguła, którą sam uznał, postępuje niewłaściwie. Tę regułę mając na uwadze zastosujmy do naszej kwest' normy wynikające z tradycji judcochrześcijańskiej, w które większość z nas wyrosła; normy etyczne Kanta, ponicwa jego dwie wielkie reguły okazały się tym właśnie, co wio kszość ludzi uznaje za słuszne po przemyśleniu własny' doświadczeń życiowych i c/.y nów swych bliźnich; wrcszc. powszednie reguły dobrego postępowania uznawane d/ i przez większość mieszkańców naszego kraju. Wydawało się do niedawna rzeczą oczywistą, że odmó-•ienie człowiekowi ratunku sprzeczne jest z duchem moralności judeochrześcijańskicj; podobno jednak przestało to hvć oczywiste, jeśli wierzyć niektórym teologom [32, 33, 341 Musimy się tedy ograniczyć do litery Pisma. W Biblii znajdujemy zakaz krzywdzenia kalek: "Nic będziesz złorzeczył głuchemu. Nic będziesz kładł przeszkody przed niewidomym..." (Kpł 19,14); nakaz, by czcić ludzi starych: Przed siwizną wstaniesz, będziesz szanował oblicze starca" (Kpł 19,32), z którym to nakazem trudno jest pogodzić odmowę ratowania życia ludzi w wieku podeszłym; nakaz, by i "najmniejszym7" nic odmówić pomocy (Prz 21,13). ..Ty usta otwórz dla niemych, na sąd dla godnych litości" czytamy dalej w Księdze Przysłów (31,8), u Izajasza zaś: "Zamieszkuję miejsce wzniesione i święte, lecz jestem z człowiekiem skruszonym i pokornym, aby ożywić ducha pokornych i tchnąć życic w serca skruszone'' (Iz 57.15). Chrystus nie uważa upośledzonych umysłowo za bezwartościowe jednostki: "Błogosławieni ubodzy w duchu" (Mt 5,3). Potępia tych, którzy uważają bliźniego za głupca: "I kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie" (Mt 5,22). Staje w obronie kalek, odpowiadając na zadane przez uczniów pytanie: "...kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym - on czy jego rodzice?" "Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże" (J 9,2-3). Nakazuje dobroczynność wobec kalek: "Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nic mają czym się tobie odwdzięczyć" (Łk 14,13-14). Potępia też odmowę pomocy chorym, zwłaszcza tym "najmniejszym": "Byłem chory (...), a nie odwiedziliście Mnie. (...) Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nic uczynili" (Mt 25.43-45). Tyle Biblia. Pierwsza z wielkich reguł Kanta głosi: "Człowiek powinien być zawsze celem, nigdy środkiem". Ta reguła zgodna jest ?, moralnością chrześcijańską (przypisującą każdej oso-nie wartość nieskończoną), z doświadczeniami życiowymi 27 każdego człowieka* i /. podstawową zasadą etyki lekarskiej (Salus ttcgroii siąirema Icx - Dobro chorego najwyższym prawem). Ci, którzy życie istoty ludzkiej oceniają bądź jako "poży-tcc/.ne", bądź jako "cię/ar" dla społeczeństwa i zależnie od tego postanawiaią, czy je ratować, czy też nie, traktują człowieka nie jako cel sam w sobie, ale jako środek, którym społeczeństwo posługuje się., aby osiągnąć dobrobyt lub inne cele. Jeśli się okaże, że "środek" ten, np. z powodu sta rości lub ..upośledzenia umysłowego" już sit; nie nadaje, u-lakie życie ludzkie należy odr/ucić jako niepotrzebne. Ci którzy golowi są ratować człowieka dla jego rodziny, a im dla niego samego, traktują człowieka jako środek do zaspo kajania (emocjonalnych, materialnych itd.) potrzeb jego ro dziny. Nie warto, ich zdaniem, ratować człowieka jako la kiego. człowieka dla niego samego. Druga reguła Kanta. ..imperatyw kategoryczny", głosi "działaj zawsze tak, abyś mógł pragnąć, by zasada twego postępowania stała się prawem powszechnie obowiązującym". /.alecana tu przez Kania zasada uniwcrsalizaeji nic jes1 lylko zabiegiem myślowym umożliwiającym moralną ocen, działania, ale ukazuje nam zarazem szersze, praktyczne, spo iecznc następstwa naszego czynu. Taka uniwcrsalizacja hc dzic też tym, et) w rzcc/.ywistości nastąpi. Znani mi lekar/-..tajgctejscy" odmówili ratującej życie pomocy ludziom sUi rym, upośledzonym umysłowo i samotnym; inni laigetcjsc--lekarze odmówić mogą również innym kategoriom pacjcu Iow prawa do ratunku. Skoro udzielenie pomocy każdemu człowiekowi, któremu grozi śmierć, nie będzie uważane / i absolutny obowiązek i lekarz wedle swego u/.nania będzie mógł odmawiać pomocy tym czy innym grupom pacjentów. U) może się zdarzyć, że - w pewnych sytuacjach - fakt. i/ chory jest np. ślepy, bezrobotny, jest homoseksualistą (lu'1 * Ponosimy kle-ikg w wychowaniu dzieci i w miłości, gdy d/iecko lub swe;11 partnera traktujemy jako ś rock k zaspokojenia nas/.yjh własnych poiiA1' emocjonalnych, LI odnosimy sukee-., gdy swe dziecko luh partnera traktujemy j;il-(i cel sam w sobie. To samo okazuje się osiatec/.me prawdy l;ikze w naszy '' stosunkach z innymi ludźmi 28 leż heteroseksuatislą), ma czarną skórę albo jest lokatorem wozu mieszkalnego*, wystarczającym będzie argumentem, aby dać mu umrzeć. Ponadto nie do pomyślenia jest, aby zastosowanie zasady, uznanej w jednej dziedzinie życia społecznego i dającej się zastosować w innych, do tej jednej dziedziny się ograniczyło. Ludzie potrafią wyciągać logiczne wnioski i wyciągać je będą. Listonosz postanowi nie dostarczać poczty ludziom starym. Gdy chuligani na ulicy bić będą "upośledzonego umysłowo", policjant powstrzyma się od interwencji. Komendant straży pożarnej odmówi priorytetu pożarowi w domu dla przewlekle chorych; przy tej okazji spalić się mogą oczywiście i inne pobliskie budynki. Socjaldarwinistyczna zasada odmawiania pomocy w niebezpieczeństwie pewnym kategoriom obywateli okazuje się więc instrumentem par excellence nadającym się do spowodowania całkowitego rozpadu społeczeństwa. Nie zdają sobie z tego sprawy "tajgetcjscy" lekarze: nic sprawdzili swego postępowania probierzem kategorycznego imperatywu Kanta. Słuszne jest też poddać postępowanie odmawiających pomocy ocenie według powszechnych norm dobrego postępowania, uznawanych przez większość ludzi w naszych czasach i w naszej części świata. Ocena według tych norm jest usprawiedliwiona, jeśli i Czytelnik je uznaje, a tym bardziej usprawiedliwiona, jeżeli uznaje te normy również sam taj-getejski lekarz. Jedną z tych reguł jest zasada równości, prawo do jednakowego traktowania z pozostałymi ludźmi. Wymagamy, by każdy, kto np. kupuje coś w sklepie, wsiada do pociągu lub wnosi sprawę do sądu, na równi z innymi otrzymał należną mu ilość towaru, przewieziony został zgodnie z biletem i by w sądzie sprawę jego na równi z innymi rozpatrzono zgodnie z prawem. Nie może na to mieć wpływu, czy zainteresowany jest młody, czy stary, silny i zdrowy, czy też kaleki; Lokatorzy wo/ów mieszkalnych - kilka tysięcy osób w Holandii - różnią się obyczajami od ludności "osiadłej" i po/.oslaja. / nią w nie najlepszych stosunkach. 29 i nie tylko nie mogą mieć wpływu na wynik te jego indywidualne właściwości, ale nie powinny nawet być zauważone. Tak samo każdy, kto dusi się w obrzęku płuc albo traci pr/ytomność i pada z powodu bloku serca, ma jednakowo z wszystkimi innymi cierpiącymi na tę chorobę, prawo do odpowiedniej (i w rzeczywistości dostępnej) pomocy lekarskiej - niezależnie od lego, czy ma lal 40 c/y 80, c/y ma rodzinę czy też jest samotny. Tego prawa do równego traktowania odmawiają tajgetejscy lekarze niektórym swoim pacjentom. Każdemu, kto /nala/ł się. w irudncj sytuacji, pr/yznaje-my prawo do obroni/ i prawo do obrońcy, który hęd/ie re-pre/entował wyląc/nie jego interesy - nie /as np. inlere sy społeczeństwa lub osób trzecich, W wymiar/c sprawiedliwości jest to zasadą, ale jest to te/, zasada o szerszym zastosowaniu, obowiązująca równie/ w innych d/icdzinadi życia; stąd np. u/nanc instytucje i stowarzyszenia broniące interesów obcokrajowców, zagrożonych dyskryminacją mniej s/ości itp. Zasada la obowiązywała równie/ w medycynie, dopóki lekarz d/,iałał wyłącznie w interesie pacjenta, dla jego dobra i dla jego życia, odrzucając wszelkie inne interesy osób tr/ecich, społeczeństwa i własne, /godnie / dawną maksymą klinic/ną głoszącą, że ,,dobro chorego jcst najwyższym prawem". Lekarz tradycyjny był obrońcą swego pacjenta. Lekarz tajgetejski nie chce już stawać wyłącznie w obronie interesów swego pacjenta, broni równu-c/esnic interesów osób tr/ecich, interesów społeczeństwa, i nie tylko z nimi się lic/y, ale je ponad dobro swego pacjenta przedkłada. Nic uważa za słuszne występować jako obrońca znajdującego się w ciężkiej sytuacji człowieka, ale jako wyrokujący sęd/ia. W najcięższyir procesie jego życia, w procesie, który sarna natura, choroba mu wytacza*, człowieka po/bawiono prawa do obrońcy. Odmawia się choremu tego prawa, które pr/yznajcmy bc/ * Kafkowskieimi /Jrcircvni i Jó/efa K. pr/.ypisae mo/na ro/.muity sens. Mo/:' jednak przypuszcza*:, /.e Kafka nii»;d/y innymi - a może przede ws/ystkim - mina inyśli len ustalec/.ny "piotssi". w którym iako oskarżyciel występnie choroba 30 wahania ludziom oskarżonym o popełnienie przestępstw. Test to przecież - w odczuciu każdego z nas - krzywdząca niesprawiedliwość. \Vedług norm powszedniej naszej etyki wymagamy od każdego, by postępował uczciwie. C/y wymóg ten spełnia postępowanie tajgclejskiego lekarza? Jak widzieliśmy, lekarz taki ujawnia nieraz swe zamiary, a czasem nawet prawdziwe swe motywy, wobec kolegów lekarzy (nie jcst mianowicie w stanie sobie wyobra/ić, że mogliby jego sposobu myślenia nie podzielać). Nie ośmiela się jednak nigdy powiedzieć tego pacjentowi. Albo nie ujawnia zupełnie, że pozbawia chorego pomocy, albo też podaje mu, sprzecznie z rzeczywistością, inne powody, natury lekarskiej, nie istniejące; nigdy prawdziwe, socjaldarwintstyc/nc. Nieraz, próbuje taki lekarz ukryć się /a plecami innych, jak wspomniany poprzednio lekarz domowy, który skierował pacjentki do szpitala, okazał im zatem, że robi wszystko, aby im pomóc, a równocześnie próbował przez telefon wywrzeć nacisk na dyżurnego kardiologa, by odmówił tym chorym pomocy, a nawet przyjęcia do szpitala. Takie zakulisowe manewry nic zawsze się zresztą udają, jedna z tych chorych w czasie przewozu karetką pogotowia usłyszała urywki rozmowy prowadzonej przez radiotelefon i przybyła do szpitala nie tylko dusząc się z powodu obrzęku płuc, ale leż przerażona, że jej pomocy odmówią. Prawdy lekarz tajgetejski rzeczywiście powiedzieć nie może. Rozmowa typu "nie dostaniesz zastrzyku przeciw duszności, boś jest dla mnie za stary i lepiej, żebyś umarł1' albo "umieraj sobie, po co cię leczyć, skoroś nieżonaty" jest przecież nie do pomyślenia. Lekarz nie ośmieliłby się tak do pacjenta przemówić. Powziął decyzję, którą przed zainteresowanym musi utrzymać w tajemnicy. Wpędził się sam w sytuację, w której jedno musi mówić, a tymczasem potajemnie coś przeciwnego robić. Wykorzystać musi niewiedzę pacjenta i w mroku robić swoją robotę. Konieczność nieuczciwego postępowania jest strukturalnie wbudowana w medycynę tajgetcjską. W oparciu o normy naszej etyki dnia powszedniego wy- 31 magamy też od każdego, kto występuje w imieniu grupy albo w imieniu całego społeczeństwa, aby miał do tego mandat, pełnomocniclwo; w przeciwnym razie uważamy, że sobie prawa uzurpuje. Nikt nie udzielił tajgetejskiemu lekarzowi pełnomocnictwa do eksterminacji pewnych grup ludności. D/iała samowolnie, przekracza swe kompetencje i nieprawnie wykorzystuje swą pozycję. Wymagamy dalej, by w stosunkach międzyludzkich po stępować w sposób godny zaufania. Ocena według tego kryterium wypada negatywnie dla tajgetejskiego lekarza. Człowiek - każdy, choćby i stary albo samotny, albo "upoślc-d/ony umysłowo" - przecież wszyscy oni są ludźmi - c/łowiek. którego życic jest zagrożone, zwraca się. ze swym cierpieniem, lękiem i nadzieją do osoby, której powołaniem jcsl nieść pomoc; zwraca się z pełnym zaufaniem, pr/eko-nany. że lekarz zrobi dla niego ws/ystko, co możliwe. Jcgn zaufanie zostaje zawiedzione. Wszystkie normy "powszedniej etyki", mające zastosowanie w naszej kwestii, są więc przez "socjaldarwinistycznyciT lekar/y łamane. Są to normy, które ci sami lekarze równie/ u/nają: gdy ich zapytać, potwierdzą to bez wahania. Nie zdają sobie sprawy, że działanie tych reguł zawieszają niekiedy: wtedy mianowicie, gdy spełnić muszą obowiązek wyższej natury: wytępić słabsze jednostki dla dobra społeczeństwa. Czy tajgetejska medycyna daje się pogodzić z należytym wykonywaniem zawodu lekarza? Jak z czysto fachowego punktu widzenia ocenić lekar/a który pewnym grupom pacjentów odmawia ratującej życic pomocy? Również i z tego stanowiska rozpatrywana, jeg^1 pozycja jest nie do utrzymania. Każda ludzka działalność musi upaść, gdy poddana zostanie obcym sobie, nierzeczowym kryteriom prawdy i zasadom postępowania. Wprowadzone przez hitlerowców rasowe kryterium prawdy (fizy^ żydowska jest fałszywa, aryjska prawdziwa) spowodowaU upadek nauki niemieckiej, który trwał ćwierć wieku. Wpn> 32 wadzenie politycznego kryterium prawdy (,;postępowa genetyka Łysenki jest zaaprobowana przez partię, więc słuszna") spowodowało bankructwo rosyjskiej biologii i przyczyniło się do katastrofy rolnictwa. Policjant czy mechanik samochodowy, którzy w swej pracy posługiwać się zaczną kryteriami politycznymi (np. nie interweniować, gdy napadną na ulicy członka przeciwnej partii politycznej; nie dokręcić kurka oleju w samochodzie surinamskiego klienta*), nie tylko dopuszczają się dyskryminacji, ale zawodzą również jako fachowcy: pierwszy jako policjant, którego zadaniem jest obrona porządku publicznego, drugi jako mechanik samochodowy. Lekarz, który w swej pracy stosuje pozamerytoryczne, społeczne, polityczne, ,,socjaldarwinistyczne;i kryteria i zgodnie z nimi podejmuje decyzje, nie tylko działa sprzecznie z nakazami etyki, ale też postępuje nie legę ar-tis, zawodzi jako lekarz. Tajgetos a ruch iv obronie praw pacjenta Ruch na rzecz praw pacjenta, popierany przez większość opinii publicznej i prze/ nasze władze, postuluje prawo pacjenta do należytej i pełnej informacji, prawo do zachowania tajemnic osobistych (które urzeczywistnić ma się głównie przez ograniczenie wymiany informacji pomiędzy lekarzami), prawo do udziału w decyzjach i prawo odmowy proponowanego leczenia. Nie ma wątpliwości, że jest to ruch autentyczny, dający wyraz realnym (i godnym pożałowania) napięciom pomiędzy ogółem obywateli a stanem lekarskim. A jednak coś jest nie w porządku z tym ruchem. W całej tej długotrwałej i szeroko zakrojonej akcji nie odezwał się nigdy choćby jeden głos w obronie praw pacjentów, którym lekarze odmawiają ratującej życie pomocy. Uczestnicy tej akcji zajęci są prawem pacjenta do przeczytania własnej historii choroby, ale nie protestują nigdy, gdy łamane jest jego Niektórzy Holendrzy nieprzyjaźnie traktują Murzynów /. Surinamu (dawniej holenderskiej Gujany). 33 podstawowe prawo: prawo do pomocy w chorobie. Nieufnie patrzy się na ręce lekarzom, którzy starają się pomóc pacjentom najlepiej jak potrafią, ale bez stówa protestu akceptuje się postępowanie lekarzy, którzy swym pacjentom pomóc nie chcą. Jest pewna konsekwencja w postawie tych bojowników o "prawa pacjenta". Mają mianowicie określony pogląd na wszelkie działania lekarskie i ten pogląd jest wyłącznie negatywny. Pomoc lekarska to dla nich zawsze coś, co w miarę możności powinno się ograniczyć, a najlepiej - odrzucić, O możliwości, że leczenie choremu czasem pomaga, bojownicy o prawa pacjenta nigdy jeszcze nic wspomnieli i najwidoczniej nie biorą jej poważnie. Śmiertelne rzężenia chorego z obrzękiem płuc, któremu tajgetej-ski lekarz odmówił środka moczopędnego, omdlenia i drgawki chorego / blokiem serca, któremu nie założono rozrusznika, ho był "za siary", śmierć we własnych wymiocinach człowieka, któremu odmówiono dializy - to wszystko nic ściągnęło dotychczas uwagi bojowników o prawa pacjenta, nie mówiąc już o proteście z ich strony. Fakt, iż jakaś akcja ma charakter aniylekarski. niedostatecznym więc jest dowodem, że jest to akcja na rzecz pacjentów. Ruch w obronie praw pacjentów działa u nas na rzecz tych lekarzy, którzy chorym zagrożonym śmiercią odmawiają pomocy. Mentalność tajgetejska; czy to jest główny nurt naszej cywilizacji? Duch nasze społeczeństwo ożywiający? Czy to jest to, czego naród pragnie? Są fakty, które zdają się na to wskazywać. Grupa lekarzy pozostawia jednostki słabsze i "bezużyteczne" bez pomocy, aby wymarły; pomagają tym lekarzom niektóre pielęgniarki, część personelu domów starców ud. Rodzice kalekicl" dzieci, krewni osób starszych często okazują /rozumienie dla decyzji tajgetejskicgo lekarza i nieraz sami podejmuje inicjatywę w tym kierunku. Poparcie dla "socjaldarwinisiy cznych" decyzji wyrażają często autorzy artykułów i listo'*' do redakcji. Również długa historia, jaką ma za sobą lajgc 34 teiski sposób myślenia i postępowania, świadczy o tym, że nie jest to zjawisko efemeryczne; jego nawroty w ciągu wieków, olbrzymi rozkwit w latach czterdziestych naszego stulecia i obecna recydywa usprawiedliwiają pytanie, czy może to właśnie jest główny nurt naszej cywilizacji, któremu nierozumnie byłoby się opierać. A jednak to nieprawda i ws/yscy o tym doskonale wiemy. Dzisiaj nasze społeczeństwo nie jest zbudowane na spartańskiej tradycji zabijania noworodków, zabijania starców na niektórych wyspach greckich, na dawnym niemieckim prawie, według którego niekaralne było uśmiercanie kalekich dzieci, na teoriach Ernesta Haeckla ani też na ideologii hitlerowców, którzy najpierw zabili 80 tysięcy pacjentów szpitali psychiatrycznych, a potem jeszcze kilka milionów "niegodnych życia" ludzi. Istnieniu takich prądów w naszym społeczeństwie nie da się zaprzeczyć, ale jest to podziemna rzeka, która dlatego właśnie nie śmie wypłynąć na powierzchnię, że byłoby to w rażącej sprzeczności z głównym nurtem naszej cywilizacji. Źródła naszej cywilizacji, korzenie naszego społeczeństwa odnajdujemy w instynktownej ochronie osobników własnego gatunku, popędzie, który cechuje nas tak samo, jak naszych biologicznych braci, zwierzęta ssące; w antycznej greckiej etyce agape \ w etyce hipokratejskiej; w pismach esseńczyków i w moralności judeochrześcijańskiej. Społeczeństwo nasze zbudowane jest na prawie, które broni słabych przed przemocą silnych. Społeczeństwo nasze osiągnęło wreszcie zabezpieczenie niemajętnych przed głodem i nędzą. Jest to społeczeństwo, które niemal jednomyślnie potępiło zbrodnie hitlerowskie. Społeczeństwo, które robi wielkie wysiłki i znaczną część swych bogactw poświęca opiece nad ludźmi starymi, chorymi i kalekimi; i jakkolwiek nużymy się czasem tym wysiłkiem i próbujemy ograniczyć te wydatki, to jednak od samej zasady nie odstępujemy nigdy, bo to jest to, czego naród pragnie. I nie jest to doktrynalna polityka oderwana od prawdziwej woli ludności naszego kraju, ale powszechne i głębokie dążenie: świadczą 0 tym olbrzymie sumy, jakie obywatele dobrowolnie składają na walkę z rakiem, na pomoc dla kalek i dla Trzeciego 35 Świata; świadczą o tym owe tysiące wspaniałej młodzieży, która świadomie jako swą drogę życiową wybiera opieki; nad starcami, chorymi i kalekami i wykonuje tę trudną pracę z entuzjazmem, cierpliwością i wrażliwością na cierpienie. Nie "socjaldarwiniści", ale ludzie dobrej woli są w głównym nurcie naszej cywilizacji. Co się dzieje w umyśle lekarza socjaldarwinisty? Doprawdy zadać sobie można wreszcie pytanie, dlaczego lekarz tajgetejski tak daleko się posuwa, nie zważając na nic: dlaczego postępuje sprzecznie z prawem, z etyką, z własn;i przysięgą i z regułami swego zawodu - i to /.upełnic bc/-interesownie! Skąd czerpie swą siłę przekonania, pewność siebie, niewzruszone poczucie swej prawości? Jakie kierują nim pobudki? Sadyzm [35] i upojenie władzą mogą tu odgrywać pewną rolę, ale nie wyjaśniają w pełni takiego wyzwania rzuconego społeczeństwu i jego regułom. Ale też lekarz tajgelejski nie uznaje tych reguł za wią/a- ee. Nie wiąże go również to, co sam podpisał i zaprzysiągł W jego umyśle istnieją równolegle do siebie dwie ró/nt wspólnoty ludzkie: oficjalna i rzeczywista. Normy i praw;, są normami i prawami państwa oficjalnego, nierzeczywiste go, państwa demokracji, praworządności, równego trakiu- wania wszystkich ludzi, opieki nad biednymi i słabymi. Ti są prawa wydane przez fikcyjną Holandig, prawa rozpla katowane na tej fasadzie, którą na razie dla zachowania pr zorów utrzymać należy. On zaprzysiągł w tajemnicy wier ność innej wspólnocie ludowej, prawdziwej, rzeczywisu Holandii [361, pradawnemu szczepowi, który zabija swe ku lekie dzieci, umysłowo chorych wrzuca do Renu, dusi rtk dołężnych starców i w ten sposób utrzymuje swą siłę, c/Ą slość i gotowość do walki. Ten kraj prawdziwy istnieje, nl> nie może się jeszcze ujawnić, nie może jes/cze fikcyjni oficjalnej Holandii zdemaskować. Wiarę, w ów prawd/i\v kraj wszczepiono tajgctejskieinu lekarzowi w czasie su diów i umacnia się w niej za każdym razem, gdy widzi. \<- 36 kolega w tym samym postępuje duchu; gdy go rodzice kalekiego dziecka lub krewni chorej babci proszą, aby się powstrzymał od leczenia; gdy czyta artykuł moralisty, filozofa CZY teologa o wielorakich siłach społecznych, które i tak wielu ludziom życie skracają, o względnej wartości życia judzkiego, o "sensie i granicach" działań lekarskich i o miłosierdziu tych, którzy innym pozwalają umrzeć. Zdaje sobie sprawę, że tylko on może wykonać konieczną pracę: przecież inne formy eksterminacji, poza medycznymi, nie są jeszcze możliwe. Wykonuje więc swe zadanie, nie oczekuje za to żadnej zapłaty i znajduje zadośćuczynienie w spełnieniu świętego obowiązku. Lekarz tajgetejski jest prawdziwym idealistą, Nie musi być jednak człowiekiem nadzwyczajnej odwagi. Prawa oficjalnej, fikcyjnej Holandii są łagodne, a przede wszystkim nie są egzekwowane. Nie zabija zresztą swych pacjentów, pozwala, by ich zabiła choroba. Rozróżnienie pomiędzy tym, co należy do zadań lekarza, i tym, co do nich nie należy i czego nie wolno mu robić, nie jest jasne dla opinii publicznej (i również w jego własnym umyśle zamglone). O swoich postępkach i pobudkach opowiada tym tylko, którzy wyznają takie same poglądy. Ludzie spoza kręgu nie wnikną w to nigdy ani też nie próbują. Jeszcze żaden tajgetejski lekarz nie stał się przedmiotem potępiających komentarzy i żaden oczywiście nie otrzymał nagany ani kary. W obronie chorych, kalek i upośledzonych Sądzić by można, że obowiązek troski o słabszych członków społeczeństwa jest oczywisty, zatem występowanie w ich obronie zbędne. Ale nic jest wcale zbędne, skoro znalazła się. grupa lekarzy, która tych ludzi uważa za bezużytecznych i za ciężar dla społeczeństwa i zdecydowana jest co prędzej dać im wymrzeć. Czy ,,ułomni, chromi i niewidomi" (Łk 14,13-14) i "ubodzy w duchu" (Mt 5,3) rzeczywiście są dla społeczeństwa bezużytecznym ciężarem? A może życie ich ma szczególne dla nas wszystkich znaczenie? 37 Tak. jestem o tym przekonany. Ich egzystencja wzbogać^ nas/ą wizje, świata i ludzkości, ukazując, że na różne sposoby można być człowiekiem. Swą wolą życia, przez cierpliwą akceptację swego kalectwa i nieraz bohaterskie jego przezwyciężenie są dla nas wszystkich przykładem i dodają nam odwagi w naszych własnych trudnościach, czasem w sposób dla całego świata naoczny, tak jak to było z Frań-klinem Rooseveltem. Ale przede wszystkim spełniają ci upośled/.eni jedną najważniejszą rolę w ludzkiej wspólnocie: budzą w nas lo, co w nas najlepsze. To jest przysługa, którą nam wszystkim wyświadczają. To jest ich wielka i niezastąpiona rola w budowie opartego na ludzkich zasadach społeczeństwa. Ale nic na tym zasadza się ich prawo do życia. Maja je. na równi z wszystkimi, ponieważ są ludźmi. Mentalność tajgetejska: rekapitulacja Terminu "mentalność tajgetejska" użyłem tu dla określenia światopoglądu, według którego społeczeństwo powinni się uwolnić od słabych i bezużytecznych jednostek. Praktyki wynikające / takiej postawy zdarzają się często. Z przytoczonych w tym rozdziale faktów wynika, że postępowania Lakic stosuje się wobec ludzi w podeszłym wieku, "upoślc dzonych umysłowo" i samotnych. Lisia ta jest niepełna wiadomo skądinąd, że ten sam los spotyka i inne kategorii obywateli. Pediatrzy i specjaliści chirurgii dziecięcej, dzi;1. łajać na ogół, choć nic zawsze [37], w porozumieniu z n: dzicami, powodują śmierć około 300 noworodków rocznic postępuje się tak z, nowo narodzonymi dziećmi wykazującym rozmaite wady rozwojowe, cechy zespołu Downa. ro/s/.c/c] kręgosłupa z mcningocele prowadzącym do wodogłowia, a tuk że z nowo narodzonymi dziećmi cierpiącymi na uszkodzeni spowodowane urazem okołoporodowym; do zejścia śmicric! nego doprowadza się przez pozbawienie d/.iceka płynów i p< karm u, przez zaniechanie prostych zabiegów lekarskich, c/:~[ scrn przez aktywną eutanazję [38, 39, 40, 41]. 38 Ludziom, którzy należą do grup podległych ckstermina--: ,tajgctcjsey" lekarze odmawiają pomocy w chorobie, dążeniu do tego, by słabsze jednostki wymarły. Nie ma tu mowy o tzw. "łagodnej śmierci", przeciwnie, pozwala się tvm chorym umrzeć w ciężkich męczarniach. W żadnym nrzypadku nic można było dopatrzyć się współczucia, jako motywu działania. Przeważnie nie posługiwano się nawet (bezzasadnym zresztą) argumentem, że jest to działanie dla dobra chorego. Ludziom tym pozwalano umrzeć w (swoiście rozumianym) interesie społeczeństwa i te racje nieraz explicite wymieniano. Nie wiadomo, jak wielu ludziom daje się umrzeć bez pomocy "z pobudek społecznych". Z ekstrapolacji faktów zebranych przez jednego obserwatora wnosić można, że liczba lakieh przypadków w skali krajowej jest znaczna. "Tajgetejska filozofia", opracowana dla uzasadnienia praktyk, posługuje się pewną grupą pojęć i argumentów. Należą tu: uśmiercanie człowieka w jego własnym interesie i dla jego dobra; zasadnicza różnica pomiędzy pomocą lekarską a innymi formami pomocy; moralnie obojętny charakter postępowania lekarskiego; pojęcie "nadzwyczajnych" czy "heroicznych" środków ratunku: zasadnicze rozróżnienie środków "naturalnych" od "sztucznych"; "jakość życia" jako obiektywna miara sensu i wartości życia ludzkiego; solidarność z mieszkańcami Trzeciego Świata jako uzasadnienie odmowy ratowania obywateli własnego kraju. W świetle krytycznej analizy wszystkie te pojęcia i argumenty okazują się nie do utrzymania, a ich wartość intelektualna równa się zeru. Postępowanie lajgctcjskic poddano w tym rozdziale ocenie z punktu widzenia reguł etycznych powszechnie w naszym społeczeństwie przyjętych i w zasadzie przez samych lajgetejskich lekarzy uznawanych. Praktyki te okazują się sprzeczne z prawem cywilnym, z prawem karnym, z Europejskim Traktatem w Obronie Człowieka i Podstawowych Wolnos'ci, z przysięgą lekarską, z Regułami uchwalonymi przez Królewskie Holenderskie Towarzystwo Popierania Medycyny (K. N. M. G.), z Międzynarodowym Kodeksem Etyki Lekarskiej i innymi uchwałami World Medical Asso- 39 ciation, z etyką biblijną, z etyką Kanta i z powszechnie przyjętymi regułami dobrego postępowania, jak zasada równości (jednakowego traktowania ludzi), prawo do obrońcy, zasada uczciwego postępowania; wymóg, by nie zawieść zaufania, by nie działać w imieniu innych bez pełnomocnictwa. Praktyki te są również sprzeczne z całym systemem wartości, które społeczeństwo nasze publicznie uznaje, i z wszystkimi zasadami, na których jest zbudowane. Jeżeli postawa tajgetejska i wynikające z niej dyskryminacyjne praktyki w dziedzinie medycznej zaakceptowane zostaną bez oporu przez opinię publiczną, zachodzi realne niebezpieczeństwo, że rozszerzą się one na inne dziedziny życia narodowego, co spowoduje załamanie wszystkich funkcji i usług w społeczeństwie i ostatecznie jego całkowity rozpad. Postawę "lajgetejską", światopogląd socjaldarwinistyc/-ny widzieć trzeba w szerszym kontekście, jako przejaw ludzkiej tendencji do podwyższania własnej pozycji, polepszania własnego samopoczucia przez zdominowanie, dyskryminację, zdewaluowanie i wreszcie wytępienie innych ludzi: słabszych i "odmiennych". Cywilizacja, historia 35 wieków moralnego rozwoju ludzkości, to w dużej mierze historia opanowania tej tendencji. Progresywny system podatkowy i "państwo opieki społecznej" niwelują skutki dominacji nad słabszymi ekonomicznie. Prawo, wychowanie, nowy system pojęć przeciwdziałają dyskryminacji i wytępieniu mniejszości rasowych. Powstrzymywane w innych dziedzinach, dążenie do dyskryminacji, dewaluacji, eksterminacji innych zwraca się dziś z dużą siłą przeciwko osobnikom słabszym biologicznie. Niewiedza społeczeństwa, a także niejasności i niedomówienia, jakimi otoczone są tajgetejskie praktyki, tworzą atmosferę sprzyjającą szerzeniu się tego zjawiska. Aby zażegnać niebezpieczeństwo trzeba przede wszystkim wydobyć praktyki tajgetejskie z mroków na światło dzienne. ROZDZIAŁ II Kryptanazja Mianem kryptanazji* określam potajemne uśmiercanie chorych, starych lub kalekich ludzi wbrew ich woli i bez ich wiedzy. W 1972 roku w największym ilustrowanym tygodniku w Holandii ukazała się [42] wypowiedź lekarza, który powrócił z Afryki Północnej i oburzał się z powodu praktyk, z którymi się spotkał w pewnych holenderskich szpitalach: lekarze zwracający się do specjalistów o przyjęcie do szpitala ciężko chorego starszego pacjenta, zwłaszcza późnym wieczorem, otrzymują przez telefon poradę, by chorego nie przysyłać i nie leczyć, lecz zabić go odpowiednim dożylnym zastrzykiem. Po tej wiadomości nastąpiło jedenaście lat niemal całkowitego milczenia. Co najwyżej wspominano od czasu do czasu w specjalistycznych publikacjach o możliwości potajemnego uśmiercania chorych, ale bez podawania faktów. Milczenie to jest ciekawym zjawiskiem. Kryptanazja, uśmiercanie niczego nie podejrzewających ludzi, odbywa się bez rozgłosu, toteż dane faktyczne na ten temat były do niedawna bardzo skąpe. Zrozumiałe jest również, że ci, którzy o tym wiedzą, niełatwo decydują się o tym głośno mówić: chodzi przecież o morderstwo, a spodziewać się można, że dostarczenie dowodów jeszcze trudniejsze tu będzie niż w innych sprawach lekarskich. Ale rozmawiano o potajemnym zabijaniu chorych przez wszystkie te lata, mówiono prywatnie, w szpitalach i poza szpitalami; jednak nie docierało to do gazet i telewizji (zwykle tak czujnie śledzących wszystkie medyczne wydarzenia) - albo też dziennikarze nie chcieli poruszać tego tematu. Przemilcza się kryptanazję, bo otoczenie często wierzy * Z greckiego kryptos: tajny, ukryty i Thanatos: Śmierć. 41 w szlachetne pobudki lekarzy, którzy bez wiedzy chorych odbierają im życie. I przemilczano kryptanazję przez wiele lat, bo jest to szokujące zjawisko, które mówi nam więcej 0 naszym społeczeństwie, niż sami chcemy wiedzieć. Dopiero od 1983 roku zaczęły się ponownie ukazywać wiadomości o praktykach kryptanastów. W tym też roku socjolog Henri W. A. Hilhorst ogłosił swe badania, wykonane w ośmiu szpitalach przy poparciu Uniwersytetu w Utrechcie 1 Królewskiej Akademii Nauk. Hilhorst stwierdził, że w badanych szpitalach obok dobrowolnej eutanazji uprawia się systematycznie eutanazję niedobrowolną dzieci i dorosłych, nie na prośbę pacjenta, lecz bez jego zgody i wiedzy, a nieraz również bez wiedzy jego rodziny [43]. W wywiadach zamieszczonych w monografii Hilhorsta lekarze uprawiający kryptanazję dali wyraz swym poglądom (,.eutanazji; uprawiać trzeba po cichu, ale zawsze kierując się miłością do ludzi"), opisali okoliczności czynu i nieraz również pobudki, jakimi się kierowali; specjalista chorób płucnych opowiedział, jak pewnego młodego pacjenta "który czepia! się życia" zabił w wybuchu gniewu i zniecierpliwienia [44]. Hilhorst, który jest zdecydowanym zwolennikiem eutanazji [45], dokładnie opisał fakty, które stwierdził, i powstrzymał się od komentarzy. W związku z doniesieniami Hilhorsta Zrzeszenie Pacjentów Holenderskich (N. P. V.) ostrzegło chorych i ich rodziny, że "w wielu szpitalach uśmierca się ludzi bez ich wiedzy i zgody i często bez wiedzy ich rodzin" [46]. N. P. V. doradza chorym i ich rodzinom, aby możliwie ściśle kontrolowali postępowanie lekarzy. Realne możliwości takiej koń troli są niestety znikome. Reagując na publikację Hilhorsta, zrzeszenie "Azyl ("Schuilplaats") wydrukowało paszporty chroniące pr/.cc eutanazją, tzw. "przepustki do życia". "Dokument ten, któt; każdy może nosić przy sobie, stwierdza, że podpisany ni' życzy sobie, aby na nim dokonano eutanazji" [47]. Chodź oczywiście o ochronę przed niedobrowolną eutanazją; ab; uniknąć eutanazji dobrowolnej wystarczy o nią nie prosić. Wiosną 1985 roku zwrócono uwagę na to, że w haskii- 42 Hornu starców "De Terp" w krótkim czasie zupełnie niespodziewanie umarło kilku pensjonariuszy. Dr B., który pracował w tej instytucji, podejrzany był początkowo o spowodowanie śmierci 20 osób; przyznał się do dokonania eutanazji u czterech osób, bez ich zgody i wiedzy. Według zeznań świadków niektórzy spośród zamordowanych nie byli nawet chorzy, tylko starzy i kłótliwi. Dr B. był często nieobecny, nie miał cierpliwości do leczenia starszych osób i wiele decyzji powierzał starszemu pielęgniarzowi. Ten ostatni był technicznym wykonawcą eutanazji i stosował w tym celu dożylne zastrzyki wielkich dawek insuliny (zabójstwa dokonanego w ten sposób nie można wykryć metodami medycyny sądowej). Niepokoje wśród mieszkańców "De Terp" pielęgniarz ten uciszał słowami: "Jak doktor i ja postanawiamy, że będzie eutanazja, to eutanazja będzie, a wy lepiej nie mówcie ani słowa, bo inaczej..." Sąd pierwszej instancji skazał drą B. na więzienie, ale wyrok został unieważniony przez sąd apelacyjny, "ponieważ dowody zostały zebrane w niewłaściwy sposób" [48], zaś sąd cywilny przyznał doktorowi B. 300 tyś. guldenów odszkodowania za straty finansowe i moralne [49]. Pielęgniarz musiał zmienić miejsce pracy. Wkrótce po ujawnieniu zabójstw w "De Terp" okazało się, że śmierć kilku nieprzytomnych chorych na oddziale neurochirurgii Wolnego Uniwersytetu w Amsterdamie spowodowana była przez pielęgniarzy, którzy znieść nie mogli widoku ludzi w tak nieszczęsnej kondycji. Postanowili uwolnić ich od cierpień i wstrzyknęli im środki porażające oddech i akcję serca. Ten materiał faktyczny uzupełnię pouczającym przypadkiem. W roku 1973 podczas obchodu w jednym ze szpitali w Rotterdamie dr W., internista, stwierdził, że jeden z pacjentów znajduje się w stanie przyćmionej świadomości. Dr W. zwrócił się wtedy do pielęgniarki z pytaniem, czy chory "nadaje się do eutanazji", co siostra po pewnym wahaniu potwierdziła. Dr W. wydał zlecenie, by chorego uśmiercić odpowiednim zastrzykiem dożylnym. Ponieważ jednak jeden z obecnych przy tym lekarzy zaprotestował, eutanazja nie doszła do skutku. Tenże protestujący lekarz 43 poprosił też o wyjaśnienie, na co pacjent właściwie jest chory. Okazało się, że dr W. nie znał rozpoznania. Co więcej, wyszło na jaw, że rozpoznania w ogóle nie było: chorego przyjęto do szpitala z powodu bólów w krzyżu, ale przyczyny tych dolegliwości nie znaleziono. Nie było żadnych danych, które by wskazywały na jakąś poważną chorobę. Wtedy lekarz, który zaprotestował przeciwko eutanazji, sprawdził na karcie gorączkowej, czy chory otrzymywał może jakieś leki, które spowodować mogły jego półprzytomny stan. Istotnie okazało się, że podawano mu duże dawki va-lium. Dr W. zapomniał jednak, że sam temu pacjentowi (zresztą niepotrzebnie) valium przepisał. Nie przyszło mu do głowy, że to właśnie mogło wywołać oszołomienie pacjenta. Zaprzestano podawania valium i na następny dzień pacjent, który o włos uniknął był śmierci, zaczął normalnie mówić i spacerować po korytarzu. Mentalność kryptanasty i jego sposób rozumowania zasługują na dokładniejszą analizę. W kilka dni po owym obchodzie drą W. sprawa została omówiona na zebraniu lekarzy oddziału wewnętrznego. Dr W. dał wyraz zdumieniu, że jeden z lekarzy uważa wszelką eutanazję za niedopuszczalną, i to nie ze względów religijnych (które dr W., nie wgłębiając się w nie zresztą, gotów był uszanować), lecz z jakichś innych, dla niego zupełnie niezrozumiałych. Co się tyczy postępowania na obchodzie, dr W. nie miat sobie nic do wyrzucenia. Wprawdzie nie znał rozpoznania, kiedy postanowił pacjenta uśmiercić, ale przecież nie można wszystkich chorych znać dokładnie (dr W. pracował w dwóch szpitalach równocześnie). Istotnie przeoczył, że to valium było przyczyną oszołomienia pacjenta, ale ludzką jest rzeczą mylić się i wszyscy popełniamy błędy. Rzeczywiście, ten pacjent nie był ciężko chory. Brak rozpoznania, błąd w postępo waniu czy fakt, że choremu nic poważnego nie jest, nie po winny powstrzymać lekarza od spełnienia jego obowiązku a obowiązkiem lekarza, może najważniejszym, jest dbać o to by jego bliźni, powierzeni jego opiece, umierali łagodni śmiercią. Również uśmiercenie kogoś, kto mógłby jeszcze jakiś czas, może i długo pożyć, może być dobrym uczyn 44 k'em Któż wie, ile ciężkich chorób, zmartwień i cierpień musiałby ten człowiek przez wszystkie te lata przeżyć! Lekarz jest osobą szczególnie uprzywilejowaną, bo ma spo-obność i środki, aby uwalniać bliźnich od dalszej, może długiej drogi przez mękę. Dyskusję podsumował dyrektor szpitala oświadczeniem, że wobec tego, że ujawniły się różnice zdań, pacjenci drą K. (lekarza, który protestował) nie będą odtąd poddawani eutanazji". Tak więc się dzieje w niektórych szpitalach i zakładach. Przybywają do szpitala ludzie chorzy, proszący o pomoc, z nadzieją, że pomoc tę otrzymają, z pełnym zaufaniem do fachowości i z wiarą w dobrą wolę lekarzy, i ci ludzie są przez lekarzy zabijani. Zabija się niczego nie podejrzewających starców, którzy spodziewali się pod dobrą opieką spędzić w zakładzie pozostałe im lata. Moralizujące wypowiedzi są tu właściwie nie na miejscu, każdy człowiek o zdrowych zmysłach czekałby tu raczej na głos prokuratora. Trzeba sobie uprzytomnić, że brak motywu zysku nie wyklucza bynajmniej podłych pobudek czynu. Zabić kogoś, by społeczeństwu zaoszczędzić kosztów, opróżnić potrzebne łóżko szpitalne lub sobie zaoszczędzić kłopotów - są to czyny nikczemne. Oszustwo popełniane w stosunku do niczego nie podejrzewających pacjentów, tępa pewność siebie takiego doktora W., który dopuszcza się elementarnych błędów i przeoczeń i na tej p o d s t a w i e chce zabić chorego, przekonanie o bezkarności, nadużycie własnej władzy i stanowiska - są to okoliczności obciążające. To prawda, że sprawcy działają pod wpływem pewnych idei, jak ta, że uśmiercają chorego "dla jego własnego dobra" i że lepiej od samego pacjenta wiedzą, na czym jego dobro polega; fanatycznej idei, że ich powołaniem jest uwolnić społeczeństwo od słabych i nieużytecznych jednostek. Ale to nie jest okoliczność łagodząca. Zbrodnie popełniane w imię fanatycznych i szaleńczych idei są dla ludzkości szczególnie niebezpieczne, jak to się już w epoce hitleryzmu okazało. Nasuwa się bardzo ważne pytanie: czy kryptanazja, uśmiercanie chorych bez ich zgody i wiedzy, zdarza się tylko sporadycznie? Czy sprawcami są przestępcze jednostki, 45 działające wbrew przyjętym przez stan lekarski zasadom i wbrew poczuciu prawnemu społeczeństwa? Już praca HiU horsta o eutanazji w szpitalach wskazywała [11], że tak nie jest. Następne lata przyniosły więcej informacji. W lutym 1990 roku opublikowano wyniki ankiety publicznej przeprowadzonej przez Instytut Interview na zlecenie rozgłośni telewizyjnej Partii Pracy [50]. Okazało się, że --wedle tego, co wiedzą na ten temat członkowie rodzin pacjentów - eutanazja odbywa się często nie na prośbę pacjenta, ale bez jego zgody i wiedzy. Zarząd Królewskiego Towarzystwa Popierania Medycyny wyraził zaniepokojenie z tego powodu, natomiast zarząd Holenderskiego Towarzystwa Dobrowolnej Eutanazji uznał sprawę za nieistotną, na podstawie definicji eutanazji, jaką przyjęło to Towarzystwo i wiele innych instytucji: "eutanazja jest to aktywne pozbawienie człowieka życia na jego własną prośbę". Z samej definicji eutanazji wynika więc, że jest to akt dobrowolny Cokolwiek robi się nie na prośbę chorego, bez jego wied/.y, nie jest eutanazją i nie może wobec tego być przedmiotcir dyskusji na temat eutanazji [50]. Byłaby to, istotnie, łatwa droga do ulepszenia świata, gdyby można było wytępić wszelkie zło, uchwalając definicje z których byłoby ono wykluczone. Istotne jest pytanie, cz; pacjentów zabija się bez ich wiedzy, i jak wielu. Częściowi odpowiedź na to pytanie dały badania przeprowadzone prze; Zespół Prawa Ochrony Zdrowia Uniwersytetu Limburskiegi w Maastricht [51]. Ankieta przeprowadzona przez ten Ze spół zawierała m.in. pytanie (nr 3.11), czy respondent doko nał kiedyś eutanazji "nie na prośbę chorego". Spośród 29' lekarzy, którzy odpowiedzieli na ankietę, 123 (41%) odpo wiedziało na to pytanie twierdząco. 88 lekarzy dokonało nie dobrowolnej eutanazji co najmniej raz, lecz nie więcej ni u 4 chorych, 24 lekarzy przeprowadziło eutanazję "nie n prośbę chorego" u pięciu do dziesięciu chorych, czterej lęka rze zrobili to u 11-15 chorych ł 7 lekarzy przeprowadzi! niedobrowolną eutanazję więcej niż piętnaście razy [52]. Wreszcie we wrześniu 1991 roku Sprawozdanie Komis Rządowej [53] przedstawiło po raz pierwszy pewne i petr 46 dane liczbowe dotyczące kryptanazji w Holandii*. Od po-zatku prac Komisji wywierano na nią z różnych stron na-•«k aby badania swe ograniczyła do dobrowolnej eutana-" 'a przypadki kryptanazji pozostawiła bez rozpatrzenia T541 Komisja oparła się tym naciskom, Parlament zaś [55] drzucił wniosek posła liberalnego Kohnstamma, aby zabronić Komisji Rządowej badania kryptanazji. Badania Komisji objęły więc zarówno eutanazję dobrowolną, jak i niedobrowolną. Do utrzymania tego szerokiego zakresu badań przyczynił się w dużym stopniu minister sprawiedliwości, prof. Hirsch-Ballin. Powstało także pytanie, czy lekarze gotowi będą szczerze opowiedzieć o tym, że uprawiają eutanazję bez zgody pacjentów. Osobiście byłem przekonany, że uda się uzyskać te informacje, bo doświadczenia Hilhorsta i moje własne wskazywały na to, że w odpowiednich warunkach: w zaufanym gronie, anonimowo albo z gwarancją, że nie będzie kłopotów, lekarze uprawiający kryptanazję chętnie i z satysfakcją 0 tym opowiadają. Sprawozdanie Komisji Rządowej było dużym wstrząsem - nie tyle dla opinii publicznej, która chętnie poprzestała na uspokajających komentarzach komisji [56, 57, 58], ile dla inicjatora badań, tj. rządu holenderskiego. W 1990 roku lekarze aktywnie zakończyli życie tysiąca osób, które o to nie prosiły ani o tym nie wiedziały [59]. 4941 osób zmarło wskutek tego, że lekarze, bez zgody i wiedzy pacjentów 1 w celu spowodowania zgonu, zastosowali śmiertelne dawki leków przeciwbólowych [60]. W sumie więc 5941 osób zmarło w jednym roku wskutek niedobrowolnej aktywnej eutanazji. "Bierna eutanazja" (śmierć spowodowana zaprzestaniem lub zaniechaniem podtrzymującego życie leczenia) jeszcze częściej odbywała się bez zgody pacjenta. Dokładniejsze odczytanie opublikowanych w Sprawozdaniu Komisji danych sprawiło, że zaniepokoiła się, choć z opóźnieniem, także część prasy i społeczeństwa [61,62,63,64]. Treść tego sprawozdania omawiam dokładnie w Aneksie. 47 Opinia publiczna o kryptanazji Badanie opinii publicznej przeprowadzone w 1986 roku przez instytut NIPO [65, 66] wykazało, że 76% Holendrów popiera dobrowolną eutanazję i że 77% wypowiada się na rzecz eutanazji niedobrowolnej, bez zgody i wiedzy pacjenta. 33% ankietowanych oświadczyło, że mają "wiele zrozu-mienia", a 44% miało "pewne zrozumienie" dla tych, któr^\ z litości zabijają własnego ojca lub matkę, nie pytając ich o zgodę. 43% poparło stosowanie aktywnej niedobrowolne; eutanazji u osób nieprzytomnych "mających niewielką szansę poprawy". 10% oświadczyło, że "z całą pewnością" zażądaliby eutanazji dla dotkniętego demencją* członka rodziny a 17% przewiduje, że prawdopodobnie by tak postąpili. Ilekroć prasa ujawnia, że władze sądowe zajęły sit sprawcą seryjnych zabójstw medycznych, następuje lawim deklaracji popierających sprawcę i czyn. Gdy policja zatrzymała doktora B., sprawcę zabójstw w domu starcóv "De Terp" w Hadze, poparli go publicznie wiceprzewodm czący Królewskiego Towarzystwa Popierania Medycyn} przewodnicząca Holenderskiego Towarzystwa Dobrowolne Eutanazji i b. prokurator generalny przy Sądzie Najwj ższym, a w Amsterdamie powstał Obywatelski Komitet Po parcia dla doktora B. [67, 68, 69]. Pielęgniarza, wspólnik zabójstw w "De Terp", poparł związek zawodowy i zażądi przywrócenia go na dotychczasowe stanowisko. Rada Z; kładowa Szpitala Wolnego Uniwersytetu w Amsterdami poparła pielęgniarzy, którzy uśmiercili nieprzytomnyc chorych na oddziale neurochirurgii [70]. Telewizja nadai reportaż z wzruszającej ceremonii: rodzice uśmierconyct którzy dopiero z prasy dowiedzieli się, w jaki sposób k synowie umarli, ze łzami w oczach dziękowali zwolniony z aresztu pielęgniarzom. Rzut oka na liczby cytowanego już badania opinii prze Instytut NIPO (76% zwolenników dobrowolnej eutana/ * Utrata pamięci i orientacji na tle otępienia starczego z innych przyczyn. 48 ,, choroby Alzheimera • 77% tej samej grupy badanych za eutanazją niedobrowol-1 ) wskazuje, że są to oczywiście ci sami ludzie, którzy wypowiadają się za nieograniczoną wolnością człowieka, pra-em wyboru, za absolutnym prawem dysponowania włas-vm życiem i własną śmiercią - za tym wszystkim, co ma bvć usprawiedliwieniem dobrowolnej eutanazji, a równocześnie wypowiadają się za eutanazją niedobrowolną, to znaczy za odmową prawa wyboru, za odebraniem wolności decydowania o samym sobie, za upoważnieniem innych do podjęcia decyzji o śmierci człowieka; i nie widzą w tym sprzeczności. Bo też sprzeczność jest tylko względna, poparcie dla dobrowolnej i niedobrowolnej eutanazji mają tę samą wspólną podstawę: przekonanie, że wolno położyć kres życiu człowieka, jeśli są po temu poważne powody. Dlaczego lekarze uprawiają niedobrowolni} eutanazje? Na pytanie to można dość dokładnie odpowiedzieć, choć nie jednym zdaniem, bo zjawisko to nie jedną ma przyczynę, lecz kilka, które wzajemnie się wspierają, a w różnym stopniu wpływają na rezultat. Zacznijmy od najprostszej (choć niewystarczającej): e u-tanazja bez wiedzy chorego jest łatwiejsza niż eutanazja dobrowolna. Przeprowadzić z chorym rozmowę, zaproponować mu śmierć*, wytrzymać kontakty z chorym, który wie już, że go czeka eutanazja - są to duże obciążenia emocjonalne dla lekarza (chyba, że wyrobił już sobie rutynę w tych sprawach). Wstrzyknąć coś po cichu do kroplówki dożylnej albo po prostu przyśpieszyć kroplówkę z roztworem potasu z 6 do 99 kropli na minutę - to o wiele łatwiejsze, i od razu uwalnia chorego od jego cier-Pień, a lekarza od wysiłku i przykrości związanych z dobrowolną eutanazją. 65% lekarzy domowych uważa, że zadaniem lekarza jest zaproponować eutanazję choremu, który sam o to nie prosi [71]. 49 Eutanazja bez wiedzy chorego jest też "m n i e j o k r u t. na". Dlatego dr Lenz, któremu rząd niemiecki powierzy) w 1940 roku opracowanie projektu prawa o eutanazji*, z humanitarnych względów umieścił w art. l klauzulę, że pozbawienie chorego życia odbyć się musi bez jego wiedzy [72). Trzeba następnie uprzytomnić sobie prostą prawdę, że wśród lekarzy, tak samo jak wśród ludzi wykonujących inne zawody, jest pewna liczba osobników stojących umysłowo poniżej przeciętnej, chwiejnych emocjonalnie lub amoral-nych. Ludzie ci zawodzą nieraz, gdy chodzi o spełnienie trudniejszych zadań lekarza; ale dopóki życie ludzkie było nietykalne, dopóki istniał w medycynie bezwzględny, żelazny zakaz szkodzenia pacjentowi, dopóki za odebranie człowiekowi życia groziła surowa kara - nikogo nie uśmiercali. Z chwilą, gdy stan lekarski, społeczeństwo i sądy zaakceptowały eutanazję, ci pośledniejszego gatunku lekar/.t szybciej chyba od innych zaczęli uprawiać "nowy dział medycyny". To oni właśnie stali się fanatycznymi zabójcaiu lub zabójcami "od niechcenia" [73]. Inna ważna przyczyna, która sprawia, że dobrowolnej eutanazji musi towarzyszyć c u- tanazja niedobrowolna, leży w samej logi ce eutanazji. Kto wierzy i głosi, że pozbawienie człc wieka życia, aby uwolnić go od cierpień, jest dobrodziej stwem, nie ma prawa pozbawić niektórych cierpiących tcg> dobrodziejstwa tylko dlatego, że nie są w stanie sami o i poprosić [74, 75, 76, 77]. To nieodparte rozumowanie spra wiło, pomimo całej retoryki na temat ściśle dobrowolnej cu tanazji, że praktyka eutanazji rozszerzyła się, i musiała si rozszerzyć, na kategorie pacjentów, u których o dobrowo nej eutanazji nie może być mowy: na kalekie noworodki, c umysłowo upośledzonych, na pacjentów w śpiączce, żarnu czonych, psychicznie chorych [78, 79, 80, 81]. Ale jest jeszcze inna przyczyna niedobrowolnej eutana/.' najważniejsza, która wyznacza kierunek rozwoju wypa> * Ten projekt nie został nigdy wniesiony do Reichstagu. 50 ta mianowicie, że w ruchu na rzecz eutana-ji istnieją dwa nurty: nurt wolnościowy • nurt eksterminacji. Liberałowie, wywodzący swą inspirację od Johna Stuarta Milla, walczący o absolutną wolność indywiduum, o prawo wyboru z wyborem własnej śmierci włącznie, o obalenie niepotrzebnych zakazów narzuconych przez paternalistyczne społeczeństwo, liberałowie, którzy podjęli krucjatę na rzecz cierpiących, przelęknionych, szukających wyjścia, są autorami humanitarnej j wolnościowej retoryki eutanazji i oni to opracowali dzisiejszą oficjalną platformę ruchu. Ale istnieje w tym ruchu również drugi nurt, starszy, potężniejszy i odwołujący się do głębszych warstw psychiki i do silniejszych więzi zbiorowych: ten drugi nurt, to zwolennicy eksterminacji. Wizja, którą mają przed oczyma, również jest piękna: wizja ludzkości zdrowej, silnej, szczęśliwej, uwolnionej od cierpień i od nieudanych jednostek. Aby tę wizję urzeczywistnić, trzeba wyeliminować wszystko, co chore, wstrętne i niedołężne. Eksterminatorzy wyciszają dziś swą retorykę, ale ujawniają swą obecność w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości za każdym razem, gdy dyskutowany jest los noworodków z wadami rozwojowymi, kalekich dzieci, osób upośledzonych umysłowo czy psychicznie chorych. Byli obecni w ruchu i kierowali nim od początku jego istnienia; kierowali również kampanią na rzecz wolności wyboru i dobrowolnej eutanazji, uważając ją za etap przejściowy i za swe własne narzędzie. W Niemczech eutanazja zaczęła się w roku 1934 uśmiercaniem kalekich dzieci na prośbę ich rodzin i rozwinęła się w Akcję T4, przymusową eutanazję 80 tysięcy pacjentów szpitali psychiatrycznych, a równocześnie na ekranach kin pojawiły się filmy gloryfikujące dobrowolną eutanazję (słynny Ich klage an, Oskarżam), by osłabić sprzeciw społeczeństwa [82, 83]. We Francji współczesny ruch na rzecz dobrowolnej eutanazji, kierowany przez Atali i Schwarzenberga, popierany jest przez Ligę Zapobiegania Kalectwom Wieku Młodego senatora Caillaveta, który kalectwom wieku młodego zapobiec zamierza przez eksterminację kalekich noworodków [84]. 51 W Wielkiej Brytanii Gilliana Tindall proklamuje prawo każdego człowieka do dobrowolnej eutanazji, wynikające z nieograniczonego, absolutnego i nieodbieralnego prawa jednostki do decydowania o własnym losie, a równocześnie w tym samym artykule prasowym nawołuje do tego, by "paniusie, otępiałe ze starości", które "może najbardziej potrzebują eutanazji, ale nie mają już możności o tym sanie zadecydować", poddać przymusowej eutanazji wbrew ich woli [85]. W Stanach Zjednoczonych postępom ruchu na rzecz dobrowolnej eutanazji towarzyszy stały i coraz silniej-szy nacisk, by uśmiercić chorych w przewlekłej śpiączce, a także by racjonować, ograniczyć i wreszcie odebrać pomoc lekarską osobom powyżej pewnego wieku, które zdaniem gubernatora Colorado "muszą zejść z drogi". Amerykański autorytet w sprawach eutanazji, niedawno zmarh profesor Joseph Fletcher, propagował eutanazję dobrowolne i szczególnie zalecał eutanazję "bezpośrednią i niedobrowolną", "jak np. wtedy, gdy idiota dostaje śmiertelny zastrzyk" [86]. Powiązanie istniało od początku amerykan skiego ruchu, i od początku ujawnił się prymat eksterminacji i podporządkowana rola dobrowolnej eutanazji przedstawiając 25 stycznia 1939 roku projekt ustawy legali żującej eutanazję skarbnik Euthanasia Society of America adwokat Charles E. Nixdorff, wyjaśnił, że projekt ogranicz się do eutanazji dobrowolnej, ale że "Stowarzyszenie m nadzieję zalegalizować z czasem uśmiercanie niedobrowoi ne osób, którym nauka lekarska nie jest w stanie pomóc [87]. Przewodniczący Euthanasia Society of America, pro; Foster Kennedy, przemawiając do członków Stowarzyszę nią Jurysprudencji Medycznej, "apelował z dużym nać skiem, aby zalegalizować nie tyle eutanazję dla osób no! malnych, cierpiących z powodu nieuleczalnej choroby, ai przede wszystkim eutanazję osobników, którzy przyszli r świat z wrodzonym defektem i skazani są na to, że z ty' defektem pozostaną" [88]. W Holandii u kolebki ruchu r rzecz eutanazji stał Jan van den Berg. Ten neurolog, prot-sor, utalentowany pisarz, wspomniał raz w swojej ksiai [89] o możliwości dobrowolnego zakończenia życia - J 52 n z opisanych przez van den Berga chorych zgodził się na Huczenie respiratora - ale poza tym propagował wyłącz-i z całą siłą swego talentu, eutanazję niedobrowolną, 'rńiercanie noworodków z wadami wrodzonymi, uśmierca-•e wszystkich dzieci z wadami rozwojowymi kończyn spo-odowanymi przez talidomid, uśmiercanie wszystkich osób nieprzytomnych po wypadkach drogowych, choćby stan nieprzytomności trwał dopiero kilka godzin (!); uśmiercanie osób z demencją starczą. Van den Berg surowo potępił rodziny, które nie zgłaszają wniosku o eutanazję i okazują przywiązanie do beznadziejnie chorych; ludzie ci kierują się przestarzałymi zdyskredytowanymi normami etycznymi. Ani zgoda pacjenta, ani też zgoda rodziny nie jest konieczna do przeprowadzenia eutanazji: jeśli rodzina odmawia lub zwleka, komisja złożona z lekarzy i laików powinna narzucić decyzję. Van den Berg posuwa się więc dalej niż Binding i Hoche, którzy domagali się tylko, aby "eksterminację istot niegodnych życia uznać za dopuszczalną" [90]; zamierza wprowadzić przymus takiego postępowania i planuje sposoby tłumienia ewentualnego oporu. Rzecz zrozumiała, że gdy w połowie lat siedemdziesiątych okazało się, że tylko podkreślając dobrowolność eutanazji można osiągnąć jej legalizację [91], przestano w Holandii powoływać się publicznie na van den Berga; ale cóż z tego? Książka ta miała dziesięć przedruków w roku wydania i 25 wydań w ciągu 20 lat, stoi na półce w każdym holenderskim domu, jest to - po Biblii - najczęściej czytana książka w Holandii, ludzie w pociągu, na ulicy, w listach do redakcji pism powtarzają tezy van den Berga. Ta książka, Potęga medycyny a etyka lekarska, ukształtowała opinię holenderską w większym stopniu niż wszelkie inne wpływy. Holenderska eutanazja nosi na sobie niezatarte piętno van den Berga i jego poglądów. Ruch na rzecz eutanazji, we wszystkich krajach, nosi na sobie niezatarte piętno eksterminacji. Dlatego nie ograniczy się mgdy, nie może się ograniczyć do eutanazji dobrowolnej. ROZDZIAŁ III Noworodki podlegają eutanazji Eutanazję noworodków omawiam oddzielnie, bo ta forma niedobrowolnej eutanazji ma pewne odrębne cechy. Jedną z nich jest rola rodziny. Podczas gdy kryptana-zja dokonywana na osobach dorosłych, zwłaszcza w szpitalu, odbywa się często bez wiedzy rodziny [92], z noworodkami dzieje się tak rzadziej [93]; a przeważnie rodzice biorą udział w podjęciu decyzji lub sami domagają się eutanazji Sumaryczne informacje o eutanazji noworodków podałerr już w rozdz. I ("Mentalność tajgetejska: rekapitulacja"), ti zajmę się kwestią, w jaki sposób ci, którzy praktykują eutanazję u nowo narodzonych dzieci, uzasadniają swe postępo wanie. Używa się tu argumentacji idącej w kilku kierunkach Jednym ze sposobów argumentowania jest przedstawię(tm) negatywnych stron wszelkiego działania lekarskiego; ma ti uzasadnić odmowę leczenia dzieci z wadami rozwojowymi które, aby przeżyć, wymagają interwencji lekarskiej (np dzieci z zespołem Downa i równocześnie wrodzonym zaroś nięciem dwunastnicy). W rozważaniach na ten temat przed stawia się wszelkie aktywne postępowanie lekarskie jak aroganckie nadużycie władzy lekarza [94], jako działam często bezsensowne, a zawsze wątpliwej wartości [95], jak niewybaczalne pogwałcenie sfery prywatnej i cielesnej nit tykalności pacjenta i jako zadane z premedytacją ciężk: uszkodzenie ciała karalne z mocy art. 300 Kodeksu Karni go [96]. Dziwić może ten atak na medycynę dokonywać pod przewodem lekarzy, którzy dezawuują tu wszyslk swoje działania; atak w dodatku zupełnie bezprzedmiotowi bo lekarze, którzy odmawiają podtrzymującego życie lec?' nią dzieciom z wadami rozwojowymi, bez zastrzeżeń stos 54 • takie samo leczenie (inkubatory, namioty tlenowe, opera- zarośnięcia dwunastnicy) u dzieci bez zespołu Downa. Tatem gdy leczenia się odmawia, to nie z powodu przestę- zej lub godnej moralnego potępienia natury tych metod l czniczych, ale z innych przyczyn. Niektóre stosowane tych rozważaniach eufemizmy wprowadzają w błąd, np. gdy pozostawienie dziecka z zarośniętą dwunastnicą bez ooeracji określa się jako "leczenie zachowawcze", chociaż w rzeczywistości dziecko pozostawione jest bez leczenia i nie może być mowy o "zachowaniu" czegokolwiek, bo dziecko w tej sytuacji musi zginąć. Inny i najważniejszy kierunek argumentacji uzasadniającej eutanazję noworodków zmierza do wykazania, że eutanazja dzieci z ciężkimi wadami rozwojowymi jest aktem dobroczynnym, podyktowanym przez współczucie i mającym na względzie dobro dziecka. Wyjątki od tej humanitarnej postawy są w publikacjach bardzo rzadkie. W odróżnieniu od wielu wpływowych autorów brytyjskich, niemieckich i amerykańskich, Holendrzy nie powołują się na eugenike. Eutanazja potrzebna jest nie po to, by naród umocnić i oczyścić, ale dla dobra chorego dziecka, któremu powinniśmy oszczędzić cierpień spowodowanych ułomnością i życia uzależnionego od pomocy innych. Wprawdzie często przywołuje się również dobro rodziców i społeczności, ale nie jako jedyny czy główny powód eutanazji; decyduje dobro dziecka. Trzeba jednak dokładnie zbadać tę argumentację, zarówno treści wyrażone w niej explicite, jak i te, do których pośrednio nawiązuje. Logika uśmiercania człowieka w jego własnym interesie może być kwestionowana*, jako że śmierć unicestwia wszystkie interesy danej osoby na zawsze. Zdawałoby się, że absurd niszczenia ludzi, aby ich uratować, został już dostatecznie ujawniony i nawet ośmieszony: "Musieliśmy tę wieś zrównać z ziemią, aby ją uratować przed Czerwonymi" jest dobrze znanym przykładem, w etyce medycznej rozumowanie tego typu uważa się * Por. rozdz. I. 55 dziś za przekonywające. Zdawałoby się również, ze osobą zupełnie zdeformowane"; jeśli pozostawi sieje przy życiu, o najlepszych kwalifikacjach, a ściślej mówiąc jedyną oso, z'muszone będą prowadzić "egzystencję szczególnie prymi-bą powołaną do tego, by osądzić, czy warto jej żyć, jest sań, wną", "życie, które w oczach wielu pozbawione jest wszel-chory Dlaczegóż nie poczekać, aż sam będzie mógł zdccy. ^^Q sensu". Autorzy nie widzą tych dzieci jako ludzi do-dować? Przecież okazało się już w przeszłości, że przcwj. tlcniętych określonym kalectwem czy chorobą; dewaluuje się dywania zwolenników eutanazji u noworodków z wadanY całe jstnienie tych dzieci, ich człowieczeństwo przedstawia rozwojowymi i uszkodzeniami okołoporodowymi były cal- się jako niekompletne i stawia pod znakiem zapytania. Nie kowicie błędne. Dzieci z uszkodzeniami spowodowanym ^ nawet pacjentami, lekarz ma zobowiązania wyłącznie wo-przez talidomid, które van den Berg chciał wytępić tak, ab\ bec rodziców, nie ma żadnych zobowiązań wobec chorego ani jedno nie pozostało przy życiu, studiują, zakładają właśni noworodka. Życie tych dzieci dewaluuje się w takim sto-rodziny, działają w stowarzyszeniu Dysmelia [97] czy w nie- pniU; ze eutanazja staje się nakazem: życie takie "wolno mieckim Behindertenbewegung [98] i twierdzą, że mają ta. odet,rać natychmiast po urodzeniu". "Któż ważyłby się po-kie samo prawo do życia, jak wszyscy inni. Dzieci z cię?. zwouć takiemu dziecku, aby żyło?" Ten język, te sformuło-kim zespołem spastycznym wskutek urazu okołoporodowe wanja wyrażają nie współczucie dla chorego dziecka, ale go zdobywają nagrody literackie [99]. Dzieci z zespoleń wslręt; nie troskę o dobro nowo narodzonego, ale zdecydo-Downa ujawniają świetny talent aktorski, jak to wiadom wanje, by nie wpuścić tych dzieci do wspólnoty żywych, wszystkim, którzy oglądają znaną serię telewizyjną emito rjziś, gdy Sprawozdanie Komisji Rządowej oficjalnie po-waną w wielu krajach. Propagatorzy eutanazji noworodko\ twjerdziło, że praktykuje się eutanazję noworodków z wąsa zdania, że nie można dopuścić, aby dziecko z wadą wro darni wrodzonymi [100], a komisja Królewskiego Towarzy-dzoną dorosło i wypowiedziało się we własnej sprawie stwa Popierania Medycyny opublikowała wytyczne w tej Trzeba nie dopuścić, aby żyło. Decyzję trzeba podjąć zura sprawie [101], wiemy już, że praktyki te pozostaną jako po urodzeniu, żaden okres oczekiwania nie jest potrzehm trwałe zjawisko w życiu narodu. Rodzice wraz z lekarzem mają prawo zdecydować, by zyci Gdy rodzice nie chcą mongolowatego dziecka, a dla gmi-takiego dziecka położyć kres - działając w jego własny; ny będzie ono ciężarem, Molenaar (najwybitniejszy chirurg interesie i w jego imieniu; rodzice i lekarz ucieleśniać mai dziecięcy w kraju), Gili (profesor medycyny ogólnej) i Hele-pragmenie dziecka, by umrzeć i uniknąć życia w inwal na Dupuis (najczęściej cytowany specjalista w dziedzinie dziwie Co do tego ostatniego twierdzenia mam wątpliwi etyki lekarskiej) - zalecają i przeprowadzają eutanazję uza-ści Dziecko żywo urodzone, z wadą rozwojową czy btsadniając to tym, że "wartość życia ludzkiego zależy od te-wady oddycha, ssie i w dostępnym sobie zakresie daje w;go, jaką wartość inni ludzie życiu temu przypisują" [102]. raz swemu przywiązaniu do życia. "Pragnienie dziecka, atWażka to deklaracja. Jej autorzy prawdopodobnie nie zdają umrzeć" jest tworem fantazji eutanastów. Jedyne, co potrsobie sprawy z tego, że powtórzyli niemal w dosłownym fią udowodnić to to, że są silniejsi od chorego noworodka brzmieniu zasadę proklamowaną w 1934 roku przez dyrekto-Warto poddać bliższej analizie język, którym się posługra zdrowia publicznego w rządzie Rzeszy drą Arthura Giitta ia nrooa2atorzy eutanazji noworodków, emocje, do który' w 1935 roku przez drą Otmara von Yerschuera jako podsta J 4 F r o J f . ___i;,.:".,,«;nia yhsirUiłcWOWe 7ałr\^^t-»i^» u;«-i-----------1.:_: i-!_-___ - r*^-. -, ^ t ą propagatorzy eutanazji noworooKow, CHUJ^JŁ, uu ^^.,. -----• ^^u pi^c/, ura uimara von verscnuerajako podsta- aneluią mentalność, jaką mimo woli ujawniają. Zbadałewowe założenie hitlerowskiej higieny rasowej [103, 104, bliżej trzy takie publikacje [32, 39, 89]. Noworodki z wad loj. Molenaar i jego współpracownicy nie myśleli pewnie mi wrodzonymi opisuje się w tych tekstach jako "cię/l wmezo tym, że wprowadzenie tej zasady w życie przekre-zniekształcone", jako "dzieci niedokończone", "niezdatni trzydzieści wieków moralnego rozwoju ludzkości. 56 ROZDZIAŁ IV Eutanazja na prośbp chorego Zalegalizowanie eutanazji jako logiczna. konkluzja. Zwolennicy dobrowolnej eutanazji uzasadnuijc swoje stanowisko następującym rozumowaniem: Ludzie ciężko chorzy, którzy w końcu muszą umr/ct wśród nieznośnych bólów, nic chcą ani nic są w stanie dłużej znosić swego bezsensownego cierpienia. Stało się u dziś poważnym problemem społecznym w związku ze starzeniem się ludności, rozbudową domów starców i dorrun; dla przewlekle chorych, których mieszkańcy, oddzieleni OL swych rodzin i odizolowani od reszty społeczeństwa, trać, wiarę w sens swego życia. Mają na to wpływ także postęp' medycyny, która potrafi obecnie przedłużać życie ciężki chorych, a kieruje się przy tym wyłącznie możliwościam technicznymi, nie zastanawiając się nad ludzkim aspcktcir takiego postępowania. W rezultacie skazuje się ludzi na ży cię nie do zniesienia i na niegodny człowieka sposób umie ranią. Rozwiązanie tego problemu stało się możliwe z chwi la, gdy społeczeństwo nasze osiągnęło odpowiedni stopie: rozwoju. Zdobyliśmy przecież całkowitą wolność przekr nań i swobodę ich wyrażania; wszystkie zagadnienia wolu-dziś poruszać i rozslrząsać; wolno podważyć wszystkie lab i wątpić w słuszność przestarzałych aksjomatów; otwór/.} więc trzeba dyskusję nad tabu zakazującym skracania żyć; człowieka. A tabu to okazuje się obecnie sprzeczne z pr. wdziwie ludzką postawą i ze współczuciem dla człowiek-Są wśród nas ludzie, których gorącym pragnieniem jest p> łożyć kres własnemu życiu, bo straciło dla nich sens: \v; 58 ja łagodną śmierć. Prawo do takiej decyzji i w ogólno-' ^ awo do dysponowania własnym ciałem i decydowania S° łasnym życiu powinno zostać uznane za podstawowe ° o człowieka. Znaczna większość ludności kraju i wię-uf ść lekarzy uważa dziś, że moralnym prawem, a nawet alnym obowiązkiem bliźnich jest dopomóc takiemu h remu, uwolnić go od cierpień nie do zniesienia. Ponie-ż skutki eutanazji są nieodwracalne, przedsięwziąć nale-. WSzelkie kroki, aby zapobiec omyłkom i nadużyciom. W każdym przypadku musi być ustalone, że chory wyraźnie zażądał śmierci. Wykonanie powierzyć należy lekarzom: do nich należy ustalenie, czy stan chorego jest beznadziejny i oni też dysponują środkami i umiejętnościami potrzebnymi by spowodować łagodną śmierć. Postępowanie lekarza dokonującego eutanazji powinno być nacechowane rozwagą i skrupulatnością. Obecnie obowiązujące prawo (art. 293 i 294 holenderskiego Kodeksu Karnego), karzące eutanazję i udzielenie pomocy w samobójstwie, jest przestarzałe i powinno być zniesione. Ludność kraju przestała uznawać to prawo za słuszne, lekarze muszą często z moralnych i zawodowych względów postępować sprzecznie z tym prawem, a wymiar sprawiedliwości przestał stosować tę ustawę. Musi być uchwalone nowe prawo, które zalegalizuje dobrowolną eutanazję. Będzie to tylko zalegalizowaniem postępowania już dziś w praktyce stosowanego i powszechnie aprobowanego. Nowe prawo położy kres trudnej i niejasnej sytuacji lekarzy, którzy uprawiają eutanazję. Określając to, co dozwolone, prawo określi tym samym, czego czynić nie wolno, podporządkuje eutanazję wyraźnym regułom, a więc być może nawet ograniczy obecne praktyki. Co do tego zestawu argumentów, postulatów i konkluzji istnieje jednomyślność wśród zwolenników dobrowolnej eutanazji. Są również inne postulaty, które mają zwolenników, lecz nie są jednogłośnie akceptowane. Według niektórych nieuleczalna choroba jest warunkiem Koniecznym; stawia się również jeszcze dalej idące wymaganie, aby proces umierania już się rozpoczął. Spotykamy ez postulat idący w kierunku przeciwnym: również prze- 59 wlekła choroba, nie prowadząca bezpośrednio do śmierci ale nie do zniesienia dla pacjenta, powinna być dostatec/,-nym powodem do eutanazji; i nie tylko choroba ciała, aje także cierpienie psychiczne, a nawet "cierpienie natury społecznej". Stawia się wymóg, aby w podejmowaniu decyzji uczestniczyła rodzina chorego, drugi lekarz*, inspc-ktor zdrowia, prokurator, albo żeby komisja lekarska lub mieszana akceptować musiała eutanazję przed jej dokona-niem bądź po fakcie. Wiele osób nie zgadza się z zasadą dobrowolności i wymogiem, aby chory sam zażądał eutanazji, ponieważ w rzeczywistości odróżnienie eutanazji dobrowolnej od niedobrowolnej jest trudne lub niemożliwe i ponieważ traktując zbyt ściśle zasadę dobrowolności odbieramy szansę łagodnej śmierci niemowlętom, umysłowi chorym, paralitykom, którzy nie mogą mówić ani pis;ić a także chorym w stanie śpiączki. Niektórzy żądają, ah\ decyzję rodziny, opiekuna, męża zaufania lub komisji, powziętą bez udziału i wiedzy pacjenta, a także wcześnie przez chorego podpisane oświadczenie uznać za wystarczające lub nawet wiążące. Wskazuje się na sytuację oso!-znajdujących się w śpiączce: około pięćdziesięciu takici osób utrzymuje się sztucznie przy życiu w naszym kraj: kosztem wielkich wysiłków i wydatków i ku rozpaczy icr rodzin. Osoby znajdujące się w śpiączce nie mogą sam: poprosić o śmierć; jeżeli utrzymana będzie ściśle zasad; dobrowolności eutanazji, nigdy nie położy się kresu spr/.e cznej z ludzką godnością egzystencji tych ludzi. W obecne sytuacji nikt nie odważa się skrócić życia tych osób, nik nie ośmiela się podjąć decyzji. Ale utrzymywanie przy ży ciu człowieka w śpiączce jest przecież również decy/j-i ten, kto ją podejmuje, zobowiązany jest jej słusznośi udowodnić. Lekarz powinien mieć uprawnienia do dokonania eutans zji, ale nie może być do tego zmuszony, jakkolwiek żąda si również, aby lekarz, który odmawia eutanazji, zobowiązań * Te dwa warunki włączone zostały do przyjętych obecnie oficjalnych ,,K'L skrupulatnego postępowania". 60 ł przekazać chorego w ręce innego lekarza, który gotów będzie spełnić życzenie pacjenta. Chociaż niektóre postulaty są rozbieżne, w całości rozu-owanie zwolenników dobrowolnej eutanazji sprawia wra-• nie spójnego i logicznego i temu też zawdzięcza swą siłę ekonywania. Oczywiście liczyć się trzeba z tym, że wszelki pogląd na złożone zagadnienia, choćby i całkowicie logiczny, przeoczyć może pewne aspekty sprawy lub opierać się na błędnych danych. Nie jest to dopuszczalne, gdy chodzi o argumentację na rzecz eutanazji. Ten, kto zamierza zmienić status quo (w naszym przypadku: obecnie obowiązujące prawo i tradycyjne poglądy), zobowiązany jest dowieść, że ma rację. Zwłaszcza żądanie zmian, które pociągają za sobą nieodwracalne skutki dotyczące życia ludzkiego, poparte być musi niezbitymi dowodami. Skrupulatnie rozpatrzyć więc należy wszystkie człony argumentacji zwolenników eutanazji. Analizę taką przeprowadzano już, i to nieraz w rzetelny i poważny sposób. Podejmuję się jednak wykazać, że taka nowa próba nie jest zbyteczna. Krytyczny komentarz Yaincre le scrupule par la logiąue. Fran9ois Mauriac [106] Zniesienie wszystkich tabu. Eutanazja była przedmiotem dyskusji już w ubiegłym stuleciu, ale późniejsze przemiany społeczne, wielka swoboda wypowiadania poglądów i wiara w "zniesienie wszystkich tabu" istotnie przyczyniły się do ogromnego rozszerzenia tej dyskusji. Nie jest jednak prawdą, że obaliliśmy wszystkie tabu, na przykład tabu własności prywatnej i kazirodztwa zostały w dużej mierze utrzymane, gdy tymczasem tabu, które czyniło życie ludzkie nietykalnym, obaliliśmy już niemal zupełnie. Obalanie tabu nie jest więc zjawiskiem generalnym, ale odbywa się w sposób wybiórczy. Trzeba by jeszcze udowodnić, że słuszne są wybory, których przy tym dokonujemy. Widzimy raczej, że obalenie tabu odbywa się na zasadzie najmniej- 61 szego oporu. Warto może zastanowić się nad faktem, Ze społeczeństwo stawiało tak słaby opór w obronie święto, ści życia ludzkiego, podczas gdy nadal potężne siły bronią tabu własności prywatnej. I nie tylko utrzymaliśmy pewne dawne tabu, ale też stworzyliśmy sobie nowe, ja^ na przykład nietykalne prawo dorastających i dorosłych dzieci do własnego życia, nie skrępowanego interwencją rodziców ani troską o nich. Kiedy pani dr P. w domu dla przewlekle chorych zabiła swą matkę na jej własną pro. śbę (proces w Leeuwaarden), autorka listu do tygodnika ,,Time" wytknęła jej, że "prawdopodobnie zabranie matki do domu rozwiązałoby problem, ale to pani P. nie przys?.. ło do głowy". Rzeczywiście, nie przyszło jej to do głowy zabić matkę to było rozwiązanie do przyjęcia, ale zakłócić własne dobrze urządzone życie było nie do przyjęcia tabu zakazujące zabijania było w oczach dr P. już obalo ne, ale tabu broniące privacy obowiązywało, i to bez względnie. Sprawa obalania tabu nie wymaga, jak się wydaje, dalszych komentarzy. Wszystkie problemy są do rozwiązania i każdy poważm problem powinien być społecznie rozwiązany. To jest pod stawowa myśl i punkt wyjścia ruchu na rzecz eutanazji Myśl ta jest wyrazem triumfującej pewności siebie właści wej społeczeństwu, które tak wiele problemów potrafił skutecznie rozwiązać. Produkujemy wielkie bogactw: stworzyliśmy państwo praworządne i pluralistyczne, tok rancyjne, demokratyczne współżycie ludzkie; zbliżyliśra; się do ideału spokojnego i swobodnego życia wszystkie obywateli. Jeżeli są jakieś problemy, to zawsze mogą b} rozwiązane, byle się je rozpoznało, zrozumiało i naprawi! chciało rozwiązać. Trudności ekonomiczne można zreduki wać przez mądre sterowanie gospodarką; jeśli jakaś mnie szość jest dyskryminowana, odpowiednimi ustawami i prze kampanię wyjaśniającą wyzwolimy uciskanych; dla dzicc które mają trudności z nauką czytania, organizujemy sp< cjalne klasy w szkołach, a gdy mróz w zimie uszkodzi aut strady, musimy je naprawić. Nie ma problemów nie do ro wiązania, są tylko problemy, które jeszcze na rozwiązali 62 . :". ten na przykład, że ludzie muszą cierpieć, a potem C 'erać Nadszedł czas, aby i ten problem rozwiązać i to da się zrobić. Tego się jednak nie da zrobić. Pogląd, że wszystkie pro-hlernY s^ rozwiązywalne, jest najoczywiściej niezgodny nrawdą. Ten pogląd neguje smutną rzeczywistość, neguje ieuniknioną tragedię człowieka. Jest losem człowieka na tei ziemi urodzić się, dążyć, walczyć, żywić nadzieję, we wszystkich dążeniach doznać w końcu zawodu, w każdej walce przegrać, utracić ukochanych, być świadomym nieuniknionej śmierci, cierpieć i umrzeć; jest to los tragiczny i bez rozwiązania. Wiele problemów możemy rozwiązać, ale nie wszystkie, nie te ostateczne. Tę prawdę musimy zaakceptować. , Rozwiązanie" proponowane przez ruch na rzecz eutanazji jest oczywiście pozorne. Można wysadzić w powietrze statek, który nabiera wody, ale nie wolno nam twierdzić, że w ten sposób rozwiązaliśmy problem przecieku. Nie rozwiązuje się żadnego problemu przez zniszczenie jego substancji. Zakłady dla starców i przewlekle chorych. Zakłady te powstały wielkim wysiłkiem społeczeństwa, utrzymywane są dużym nakładem finansowym i wykonują bardzo pożyteczną pracę. Z drugiej strony, również ujemne aspekty działania tych zakładów są bardzo wyraźne. Izolacja w zakładach doprowadza niektóre starsze osoby do prawdziwej depresji, a nawet do myśli, by przyśpieszyć własną śmierć. Jednakże używanie tego argumentu, aby uzasadnić eutanazję, jest (nie mówiąc już o stronie moralnej) logicznie niedopuszczalne. Zakłady dla chorych i starców nie są klęską żywiołową, z którą musimy się pogodzić wraz ze wszystkimi jej konsekwencjami. Powstały one w wyniku naszej własnej świadomej działalności. Jej ce-'em jest umożliwienie ludziom życia pod dobrą opieką. Jeżeliby nasze wysiłki prowadziły tylko do odwrotnych wyników, tylko do tego, że ludzie będą prosić o śmierć, to logiczny wniosek brzmieć będzie: zaprzestańmy! Zlikwidujmy cały ten system! 63 W rzeczywistości nie zachodzi jednak taka potrzeba Nie ma mowy o masowych prośbach o śmierć ze strony pensjonariuszy zakładów. Większość personelu tych zakładów robi wszystko, aby chorym i starcom zapewnić ludzką i przyjazne warunki. Starsze pary małżeńskie i większość osób samotnych dobrze się mają w zakładach, również wie. lu przewlekle chorych dobrze się przystosowuje. Rzeczywj. ście jednak dla tych, którzy źle znoszą pobyt w zakładach, stworzyć powinniśmy szersze możliwości innych rozwią. zań. Wiele osób może powrócić do własnych rodzin i pr> przeć to należy przez odpowiednie ulgi podatkowe i prze? kampanię wyjaśniającą. Rozszerzyć też trzeba opiekę nać starszymi osobami pozostającymi we własnych mies/.ka niach, co jest kosztowne, ale tańsze niż utrzymywanie za kładów. Rozumowanie, które głosi: "tak wiele zdziałaliśmy, b\ zapewnić starcom długie życie, że teraz musimy ich żabi jąć", jest oczywistym nonsensem. Sztuczne utrzymywanie chorych przy życiu dzięki nowe czesnej technice. Teoretycy ruchu na rzecz eutanazji wskz żują na rolę nowoczesnej medycyny technicznej, któi. przedłuża życie ciężko chorym poza sensowne z ludzkieg punktu widzenia granice. Ludzie poddawani tej tortun dobrowolnie proszą, by skrócić ich życie. Nie widać jec nak faktów potwierdzających tę tezę*. "Eutanazję na wh ne żądanie chorego" uprawiają przeważnie lekarze domov i dotyczy to pacjentów leczonych w domu, środkami trąd' cyjnymi, bez zastosowania specjalnych technik. W opub! kowanych przypadkach eutanazji u ludzi utrzymywany^ przy życiu za pomocą środków technicznych decyzja o e tanazji powzięta była nie na prośbę pacjenta, lecz na zad nie rodziny lub lekarz decydował o eutanazji we własn\ * Z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych, gdzie częste procesy o błąd leki ("malpractice") \ olbrzymie odszkodowania, jakie sądy przyznają pacjent sprawiły, że postępowanie lekarzy nieraz podyktowane jest nie tyle wzgM> medycznymi, ile obawą przed procesem. Stąd nadmierne czasem stoso*' środków technicznych w stanach agonalnych. Do rozwiązania tego amerykanek1 problemu potrzebna jest reforma nie tyle medycyny, ile sądownictwa. 64 kresie- Bo też rzeczywiście pacjent przytomny (a tylko ta- ł. orośbę o własną śmierć może wyrazić), gdy dość ma le- enia i wszelkich aparatów, może po prostu leczenia od- ówić i dać się przewieźć do domu, do czego ma pełne pra- zawsze je miał i zawsze z tego prawa korzystał. Gdy zaś acient jest nieprzytomny, o dobrowolnej eutanazji nie może być mowy. Teoretycy eutanazji nie biorą pod uwagę możliwości, że owe znienawidzone "nowoczesne techniki" niekoniecznie muszą budzić pragnienie śmierci, lecz przeciwnie - wolę życia. Ale tak się właśnie dzieje: nie zapominajmy, że te "nieludzkie nowoczesne techniki" dlatego tylko znajdują zastosowanie, że zdały egzamin w praktyce, tzn. w wielu przypadkach pozwalają uzyskać poprawę stanu chorego. Przyjmuje się na przykład na oddziały wspomaganego oddychania pacjentów, którzy gotują się już na śmierć, ale po kilku dniach oddychania wspomaganego respiratorem, po zwalczeniu infekcji dróg oddechowych i usunięciu nadmiaru śluzu opuszczają szpital w lepszym stanie, w optymistycznym nastroju i z nową wolą życia. Trzeba więc dojść do wniosku, że argument "nowoczesnych technik" w ogólności mało się liczy z faktami. Ale ten argument ma jeszcze jedną i to zasadniczą skazę. Zwróćmy uwagę na fakt, że dokładnie te same twierdzenia o pozbawionym sensu przedłużaniu życia za pomocą nowoczesnej techniki wygłaszali zwolennicy eutanazji już w ubiegłym wieku [107]: w 1875 roku Ernst Haeckel pisał o "udoskonalonej nowoczesnej medycynie", która jakoby już wtedy nie pozwalała umrzeć "dzieciom niegodnym tego, by żyły", a w 1899 roku Baldwin oskarżył "podskórne wstrzyknięcia, transfuzje i kroplówki" o to, że z ich pomocą medycyna może "trzymać nas z dala od grobu w stanie nie kończącej się walki o życie". A przecież ówczesne możliwości medycyny w zakresie przedłużania życia ludzkiego były niemal równe zeru. Okazuje się zatem, że aby posługiwać się argumentem »nowoczesnych technik" nie jest bynajmniej potrzebne, by zyjeś życie rzeczywiście tymi sposobami zostało przedłużo-ne' a nawet żadne takie techniki nie muszą istnieć! 65 l Śmierć niegodna człowieka. Los ludzi, którzy umierają po długich cierpieniach, określa się jako "niegodny człowieka". Jest to oczywiście sąd wartościujący, ale warto się nad nim zastanowić. Śmierć po krótszej lub dłuższej, nieraz długotrwałej i pełnej cierpień chorobie nie jest wynalazkiem nowoczesnej medycyny, był to zawsze smutny los większości ludzi. Ofiary czarnej dżumy umierały w ciągu paru dni, ale chorzy z niewydolnością serca wlekli się latami bez tchu, na spuchniętych nogach, a u żołnierzy z ranami brzucha umieranie trwać mogło rok i dłużej. Według rozumowania eutanastów większość naszych poprzedników na tej planecie, setki milionów istot ludzkich, Mozart, Goethe i Einstein, mój dziadek i Twoja babka, Czytelniku, wszyscy oni umarli śmiercią niegodną człowieka. Nie było im dane umrzeć śmiercią człowieka godną; tę wynaleźliśmy dopiero my: uśmiercenie przez lekarza. Posługiwanie się pojęciem "śmierć niegodna człowieka" świadczy więc o niemałym naszym zadufaniu i jest obrazą dla naszych przodków, obelgą pod adresem całej przeszłej ludzkości. Wątpię, czy zwolennicy eutanazji zdają sobie sprawę z tych implikacji pojęcia "śmierć niegodna człowieka". Mam nadzieję, że gdy je sobie uprzytomnia, przestaną tego pojęcia używać. Cierpienie pozbawione sensu. Czy cierpienie ma sens? Rozmaitą można dać odpowiedź na to pytanie, zależnie od sposobu ujęcia kwestii. Ująć ją mianowicie można z punktu widzenia religii, biologii lub ze stanowiska antropocen trycznego. Religie dualistyczne uważają zło (i ludzkie cierpienie) za równouprawniony z dobrem element wszechświa ta, zaś monoteistyczne zakładają, że zło i cierpienie maji sens, dla człowieka niezrozumiały, ale oczywisty dla Boga Ta ostatnia konstrukcja jest niezbędna, aby istnienie zt i cierpień pogodzić z dobroczynnością i wszechmocą Boż? pożyteczna jest więc dla tych tylko, którzy mają szczęści w takiego Boga wierzyć. Obie te religijne koncepcje sens cierpienia teoretycy eutanazji pomijają, z czego piszący' słowa nie będzie im czynił zarzutu. Biologiczny "sens" cierpienia (i w szczególności, ctn nie tylko, "sens" bólu) związany jest z reakcją istot żywy' 66 cierpienie. Reakcja ta przyczynia się do zredukowania zrodzeń (oszczędzanie złamanej kończyny, odruchowe jadanie w razie zastoju krwi w płucach itd.). Ból, cierpie-nje i reakcja żywego ustroju na te zjawiska są więc wyrazem przystosowania i to przystosowania wysokiego stopnia, które wytworzyło się w ciągu ewolucji gatunków zwierzęcych. Biologiczną rolę bólu ilustrują naocznie stany chorobowe, które pozbawiają pacjenta uczucia bólu, jak np. jami-stość rdzenia albo nerwowa postać trądu. Chorzy tacy, nie chronieni przez uczucie bólu, łatwo ulegają ciężkim okaleczeniom i oparzeniom. Z biologicznego punktu widzenia cierpienie, a zwłaszcza ból, stają się "bezsensowne" (przestają być dla ustroju pożyteczne), gdy przekraczają swą rolę ostrzegawczą, oszczędzającą i korygującą. Pojęcie "bezsensownego cierpienia" w tym znaczeniu, w jakim się go używa w argumentacji eutanastów, nie daje się sprowadzić do pojęcia biologicznego, ponieważ prowadzi do wniosków dalej idących niż biologiczna reakcja na cierpienie. Biologiczna reakcja na ból nie zawiera popędu do samounicestwienia*. Z antropocentrycznego punktu widzenia (który podzielam ze zwolennikami eutanazji, ale nie ich konkluzje) cierpienie, które przekracza swą funkcję biologiczną, tak samo nie ma "sensu", jak trzęsienia ziemi czy inne zjawiska przyrody. "Sens" takiego cierpienia dla człowieka zależy od tego, co z cierpieniem naszym umiemy począć. Niektórzy znajdują w swym cierpieniu bodziec do twórczości, tak wykorzystywał Dostojewski swą epilepsję, Pascal swe bóle głowy, van Gogh swą chorobę psychiczną. Wielu cierpienie duchowo wzbogaca. Wszystkich dotyczy prawda, że gdy się już nie da żyć bez cierpienia, cierpi się, aby żyć; i to jest "sens" cierpienia: cena, którą płacimy, zachowując wartość wy-zsza., jedyną i niepowtarzalną: nasze życie. Wprawdzie zwolennicy eutanazji uważają wartość życia Judzkiego za względną, za wartość, którą da się ilościowo wycenić, a także zestawić i porównać z innymi wartościa- aamobojstwo skorpiona zewsząd otoczonego płomieniami jest bajką. 67 mi, jak uwolnienie od cierpień, ulżenie rodzinie, nawet spo-łeczeństwu. Ale to nieprawda. Te wartości są nieporówny, walne. Cierpienie jest tylko jednym z elementów, które składają się na życie cierpiącego człowieka, obciążenie krewnych - tylko jedną z wielu spraw w ich życiu, nie mówiąc już o społeczeństwie; ale dla "wybierającego" jego życie jest wszystkim i jedynym, co ma. Nie jest to prawdziwy wybór dlatego, że gdy człowiek wybiera śmierć i zostaje uśmiercony, wartości, które wybrał, przestają istnieć. Nie ma już cierpienia, ale nie ma też wyzwolenia; tylko człowiek może zostać wyzwolony, ale ten człowiek już nie istnieje. Zmarły nie ma też rodziny i nie jest członkiem społeczeństwa. Opcja na rzecz własnej śmierci jest krokiem rozpaczliwym i tak tylko można ją traktować. Kto "wybór" taki logicznie próbuje uzasadnić, oszukuje samego siebie lub innych. Wróćmy jednak do "bezsensownego cierpienia". Jest to pojęcie wartościujące wyprowadzone z zasady utylitaryzmu ("człowiek pożąda jak najwięcej szczęścia i jak najmniej cierpienia i nic innego nie jest pożądania godne") i można je poddać krytyce zarówno w tym zakresie, w jakim się z u (niesłuszną) zasadą pokrywa, jak i w tym, w czym od nie; odbiega. Pomińmy to jednak i rozpatrzmy od razu funkcję jaką pojęcie "bezsensownego cierpienia" pełni w argumen tacji eutanastów. Pomińmy przy tym możliwości skuteczne go łagodzenia cierpień. Skonfrontujmy stanowisko "staro świeckiego" człowieka S., który nie słyszał nigdy o eutana zji, i "nowoczesnego" osobnika N., który uważa eutanazji za możliwe rozwiązanie. S. powiada: "mam nadzieję, że mi na moje cierpienia i jeszcze sobie pożyję". N. na to: "ali możliwe, że twoje cierpienia nie ustąpią, co wtedy?" S.: "" by było bardzo niedobrze, ale cóż począć, w takim razie be de musiał dalej cierpieć". N.: "to nieprawda, twoje cierpi? nie jest bezsensowne, chciałem powiedzieć: zbyteczni wcale nie musisz dalej cierpieć, można temu zaradzić; W żesz mianowicie poddać się eutanazji i wtedy od razu p1 zbędziesz się cierpień". Zatem pojęcie "bezsensowne? cierpienia" wtedy dopiero - i tylko wtedy - znajduje z 68 ie, gdy można cierpieniu - i życiu - położyć eutanazję. Okazuje się, że całe rozumowanie ob-się w błędnym kole. To możliwość eutanazji czyni Cienie bezsensownym; z kolei używamy pojęcia "bez-ensowne cierpienie", aby eutanazję uzasadnić. Mamy tu dobrze znany błąd logiki, circulus In probando. Wolno używać pojęcia "bezsensowne cierpienie", aby wyrazić swe osobiste nastroje i własne predylekcje, ale nie po to, by cokolwiek udowodnić. Cierpienie nie do zniesienia. Zanim zajmiemy zasadnicze stanowisko co do tego, jak postępować w razie nieznośnych cierpień, rozumnie jest dobrze zastanowić się nad tym, co można zrobić, aby ludzi przed nieznośnym cierpieniem uchronić. Nasze możliwości zwalczania bólu są obecnie bardzo duże [108]. Powstała w ostatnich latach odrębna szkoła postępowania w chorobach nieuleczalnych i prowadzących do zgonu, "medycyna paliatywna", uśmierzająca, która obejmuje m.in. bardzo skuteczne zwalczanie bólu za pomocą małych dawek narkotyków, stosowanych w regularnych odstępach czasu. W krańcowych sytuacjach uciec się można do chemicznego lub chirurgicznego blokowania włókien nerwowych przewodzących bodźce bólowe lub komórek bodźce te odbierających. Zdarzało się w przeszłości, że chorzy z neuralgią nerwu trójdzielnego popełniali samobójstwo z obawy przed nowym napadem, obecnie nie czynią tego nigdy dzięki skutecznym sposobom leczenia. Posunąć się mogę do twierdzenia, że nie ma obecnie powodu, aby ból - sam przez się - doprowadzić miał chorego do rozpaczy*. Ciężkie okaleczenia twarzy, z wyjątkiem tych, które spowodował szerzący się nowotwór złośliwy, dają się w dużej mierze skorygować chirurgią plastyczną; zbędne są też obecnie izolatoria dla "gueules cassees", jakie tworzono po pierwszej wojnie światowej. Sytuacji osób trwale porażonych, które w zakresie swych codziennych funkcji życiowych zależne są od pomocy innych ludzi, nie da się niestety m« j w<*4 jest natomiast, że wielu lekarzy musi si? doszkolić w zakresie nowych met°d zwalczania bólu. 69 zmienić, ale wiele się czyni, aby im zapewnić dobrą trwałą opiekę. Ważne jest też to, że większość osób zajmujących się pielęgnacją tych chorych czyni to chętnie, z niewyczerpaną cierpliwością, po prostu, po ludzku; dzięki nim chory czuje się nadal człowiekiem, człowiekiem mającym prawo do życia; dzięki nim jest w stanie znosić swój los. Ale równocześnie z postępami tych pozytywnych prac dokonały się w ostatnich dziesięcioleciach przemiany w sposobie postępowania wobec osób chorych, które wywarły wpływ opaczny i doprowadziły do tego, że chorzy odczuwać zaczęli swe cierpienia jako nieznośne. Mam tu między innymi na myśli nowy sposób informowania pacjentów. Jest on wynikiem nowej postawy, jaką społeczeństwo narzuciło lekarzom i w jaką niektórzy z nich sami się wpędzili: lekarz nie jest już przede wszystkim człowiekiem niosącym ludziom pomoc (i pociechę), ale "bezstronnym ekspertem". Niefortunna to przemiana, nikomu taka medycyna nie jest potrzebna ani też lekarz tej nowej funkcji spełnić nie umie. Dobrze, że większość lekarzy zachowała jednak poczucie rzeczywistości, zdrowy rozsądek i umiejętność duchowego kontaktu z pacjentem, że większość pamięta nadal, o co właściwie w medycynie chodzi. Ale jeśli brakuje lekarzowi tych zalet, "bezstronny ekspert' staje się prawdziwym siewcą nieszczęścia. Ponure podejrzenia (które ex post często okazują się błędne) oznajmia si? pacjentom głośno i z posępną miną. Znam młodą kobiet? która zwróciła się do lekarza domowego z powodu bólów w podbrzuszu i usłyszała od niego natychmiast, że "to może być rak". Po dwóch tygodniach okazało się, że to nie rak, ale pacjentka nie przespała przez ten czas ani jednej nocy i po żegnała się już z przyjaciółmi i z życiem. Rekonwalescenta po ciężkiej operacji specjalnie odwiedza doktor, który jes zdania, że lekarz prowadzący niedostatecznie pacjenta poit formował i wyjaśnia choremu, że nie wolno mu zbyt opt) mistycznie patrzeć na sprawy, bo jego stan jest o wiele cięż szy, niż myśli, a właściwie beznadziejny [109]. Potem tef dobry doktor udaje się do domu, zadowolony, że wyproś dził chorego z błędu. Młodej kobiecie z zawałem serca, kto 70 chwilą dwukrotnie zdefibrylowałem elektrycznym i która właśnie otworzyła oczy, pielęgniarka śpie-, że "pani przed chwilą dwa razy umarła". Cho- rrf«a raka muszą wysłuchać wszystkiego nie tylko o prze- rzutach, które stwierdzono, ale też o tych, które w przyszłość? powstać mogą (choć wcale nie muszą): do kręgosłupa, do serca i do mózgu! Gdy u kogoś z mojej rodziny stwierdzono chorobę Kahlera (złośliwą sprawę nowotworową w aarządach krwiotwórczych), szwajcarski profesor ograniczył się do wyjaśnienia, że choroba jest nieuleczalna, ale docent uznał za stosowne uprzedzić pacjenta, że "umrze w straszliwych męczarniach". Obyło się bez tych męczarni, ale po takiej informacji pacjent dwukrotnie usiłował popełnić samobójstwo. Słusznie zauważył Jongkees [109], że pod hasłem "mówienia prawdy" i zgodnie z zasadą, że "chory musi znać całą prawdę i tę prawdę akceptować" lekarz często daje upust swojemu sadyzmowi. A jeśli ta "prawda" okaże się nieprawdą? W pewnym szpitalu uniwersyteckim byłem świadkiem rozmowy pomiędzy młodym lekarzem a pacjentką, która mimo wszczepienia dwóch sztucznych zastawek sercowych była w złym stanie, a ponadto po dotcha-wiczej narkozie miała powikłanie w postaci zwężenia tchawicy. Chora ta z płaczem powiedziała lekarzowi, że tak bolesnego zabiegu, jak dzisiejszy (próby rozszerzenia tchawicy) drugi raz nie wytrzyma. "Ależ tak, proszę pani - powiedział doktor - to jest seria dwunastu zabiegów i zrobimy to jeszcze jedenaście razy". Chora musiała przecież znad prawdę i ją akceptować. Ale to była nieprawda, pacjentka zmarła tego samego wieczoru i jedenaście zaplanowanych zabiegów nie doszło do skutku; udało się jednak miłującemu prawdę lekarzowi psychicznie zatruć ostatnie godziny życia tej kobiety. Gdy mnie pacjent pyta: "Jak długo jeszcze mogę z tym żyć?", odpowiadam: "Skądże mogę to wiedzieć? Nie wiem również, co się ze mną dziś wieczorem stanie; starajmy się wszyscy żyć jak najdłużej" - i tak mniej więcej odpowiadają inni moi koledzy, "tradycyjnie" wychowani lekarze; a odpowiadając tak pozostajemy wierni prawdzie, bo los nas wszystkich jest niepewny, nie wiem 71 nigdy, kto wcześniej umrze: mój pacjent, człowiek chory, czy ja, choć wydaję się zdrowy. I odpowiadając tak, dajemy choremu odczuć, że dzieli z nami wszystkimi nasz wspólny ludzki los, naszą wspólną nadzieję i naszą wspólną niepew-ność; nie wyłączamy go z ludzkiej wspólnoty. Ale w ostatnich latach widziałem już pacjentów, którym ogłoszono wyrok, że jeszcze "dwa miesiące" albo "jeszcze dwa tygodnie" żyć mają. Taka przepowiednia nie jest nigdy prawdą, bo tylko przypadkowo może się spełnić. A jakże człowiek taki ma teraz żyć, w oczekiwaniu ustalonego terminu egzekucji? Na szczęście chory zachowuje zwykle trochę zdrowego sceptycyzmu, ale im silniej wierzy w ekspertyzę lekarza, tym bardziej nie do zniesienia staje się dla niego własne życie i, oczywiście, każdy ból czy dolegliwość. Jest kilka prostych i rozumnych reguł, którymi dobry lekarz kieruje się w swych rozmowach z pacjentem: 1. Nie mów tego, czego sam nie wiesz. 2. Nie jest twoim zadaniem uczynić świat okropni ej s zy m, niż jest. 3. Niech ci się nie zdaje, że znasz przyszłość; niejeden pacjent ze złą prognozą zdążył jeszcze być na pogrzebie swego lekarza. Ale nie wszyscy dziś tych reguł przestrzegają. Przyczyniamy się walnie do tego, że cierpienie - i życie - staje się dla chorych nie do zniesienia. Najpierw doprowadzamy chorych naszym postępowaniem do myśli o samobójstwie, a potem ich "na ich własne życzenie" zabijamy. Ukazywanie pacjentowi perspektywy "łagodnej śmierci" to zabieg zmierzający wprost do tego, by chory zaczął swe cierpienie odczuwać jako nieznośne. Jest godne podziwu (ale zrozumiałe, gdy weźmiemy pod uwagę potężny instynkt samozachowawczy), jak ludzie potrafią się pogodzie z długotrwałymi cierpieniami. Osoby sparaliżowane, od lat zależne od pomocy innych ludzi, cenią sobie wszystkie ma' łe radości życia codziennego i promienieją szczęściem, gd) je odwiedza wnuczka. Pacjenci, którym przed dwudziesto laty z powodu raka usunięto część jelita i utworzono sztucz ny odbyt na brzuchu, tak że kilka razy dziennie opróżni^ 72 szą plastykowy worek z własnymi wydalinami, pracują, hodza. na koncerty i są szczęśliwi w małżeństwie. Są pa-ienci, którym usunięto połowę krtani, ale pracują w ogródku interesują się wszystkim, co się dzieje na świecie; aby móc coś powiedzieć, zręcznie zatykają palcem otwór tra-cheostomii na szyi. Jakąż siłę woli i wytrzymałość muszą mieć ci ludzie i co rano po obudzeniu wzbudzać w sobie na nowo! Mam dla nich najwyższy podziw i szacunek. Któż odważyłby się zachwiać siłą woli tych ludzi, zasiać zwątpienie w ich umysłach, zmusić do zastanowienia, czy warto czynie ten wysiłek, nakłaniać ich do rezygnacji? A jednak tak właśnie dziś postępujemy, bo ludziom tym ukazuje się możliwość eutanazji, propaguje się "łagodną śmierć" jako pożądane rozwiązanie, jako odważną, mądrą, przez społeczeństwo i nawet religię aprobowaną decyzję. Uzasadnia się potrzebę eutanazji powołując się na nieznośne cierpienia ludzkie, a równocześnie wskazując ludziom na możliwość eutanazji, doprowadza się ich do tego, by swe cierpienia odczuli jako nieznośne i zapragnęli przez śmierć z nich się wyzwolić. Kręcimy się znów w błędnym kole. Działania lekarza i każdego rozumnego człowieka dobrej woli nie do tego powinny zmierzać, by wytępić ludzi cierpiących, ale do tego, by usuwać cierpienie; a już na pewno trzeba czynić wszystko, by nie doprowadzać ludzi do cierpień, których znieść nie mogą. Pozostawienie człowieka przy życiu jako decyzja. Sprawa państwa S. stała się dzięki audycjom telewizyjnym i artykułom prasowym ogólnie znana. Wskutek błędu narkozy pani S. od lat już znajdowała się w śpiączce. Mąż jej nie opuścił, odwiedzał ją co kwartał, jest silnie zaangażowany w jej sprawę, lata całe poświęcił intensywnym rozmyślaniom i wielokrotnie już zwracał się do lekarzy z prośbą o uśmiercenie żony. Lekarze jednak odmawiali, ponieważ "nikt nie chciał podjąć takiej decyzji". Ale - rozumował S. - pozostawicie śpiączkowego pacjenta przy życiu jest również decyzją 1 ten, kto taką decyzję podejmuje, musi ją uzasadnić. Czy rzeczywiście jest to decyzja? Wstajemy co rano i nie Popełniamy samobójstwa: czy to jest decyzja? Nie pod- 73 pałamy naszych domów: czy to również decyzja? Matka karmi niemowlę kilka razy dziennie; czy podejmuje decyzję w tej sprawie? Tylko wtedy, jeśli założymy, że mogłaby postąpić inaczej; ale matka nie może inaczej postąpić. Decyzję podejmujemy tylko wtedy, gdy stoimy przed wyborem. Ale matka nie ma wyboru. Karmi dziecko i nie bierze w ogóle pod uwagę możliwości, by dać mu umrzeć z głodu i pragnienia. Nie podejmuje żadnej decyzji i nie ma takiej potrzeby. Ci, którzy pielęgnowali i karmili panią S., nie wiedzieli jeszcze najwidoczniej (ale pan S. już wiedział), że wolno człowieka uśmiercić. Nie mieli wyboru i nie musieli podejmować żadnych decyzji*. Tylko ci, którzy z góry założyli, że wybór istnieje, że można człowieka uśmiercić albo nie uśmiercić, mogą określić pozostawienie człowieka przy życiu jako decyzję. Kto posługuje się twierdzeniem, że pozostawienie człowieka przy życiu jest decyzją, kto stosuje ten argument, aby uzasadnić zabijanie, popełnia ten sam błąd logiczny, błędne koło, jaki już spotkaliśmy w wszystkich rozumowaniach eutanastów. Stan wyższej konieczności: eutanazja jako działanie pod przymusem. Wysoka instancja sądowa posunęła się o wiele dalej niż czołowi teoretycy ruchu na rzecz eutanazji. Ci starają się nas przekonać, że wolno czasem zabić człowieka. Tymczasem wysoko postawieni prawnicy gotowi są przyjąć, że czasem musi się zabić człowieka. Sąd Najwyższy, odsyłając sprawę do ponownego rozpatrzenia, postawił pytanie, czy lekarz, który zabił swą bardzo wiekową pacjentkę na jej własną prośbę, działał pod wpływem wyższej konieczności [110]. Nie - stwierdził potem jeden z prokuratorów w analogicznej sprawie - nie zachodzi tu działanie w stanie wyższej konieczności, "pod przymusem sumienia': lekarz to człowiek, który powinien doróść do tego, by stanąć twarzą w twarz z cierpieniami swych pacjentów. Ale da si? * Pan S. wygrał w 1991 roku: usunięto zgłębnik, przez który podawał* pacjentce płyny i pożywienie, wskutek czego pani S. zmarła z odwodnienia. ć o tym więcej. Stan wyższej konieczności nie est pojęciem samodzielnym i odrębnym, ale zależnym od działań, które uważa się za dopuszczalne w takiej sytuacji; jest w gruncie rzeczy pojęciem w stosunku do tych działali pochodnym. Kto obrabował bank, daremnie będzie się powoływał na stan wyższej konieczności, w jakim się znajdował (nędzę swej rodziny, grożące bankructwo), daremnie, bo jego działania - kradzież, obrabowanie banku __ uważamy za absolutnie, w jakichkolwiek okolicznościach, niedopuszczalne. Pacjentobójca wtedy tylko powołać się może na stan wyższej konieczności, gdy się a priori jego działania - zabijanie pacjentów - uznaje za ewentualnie dopuszczalne. A więc tylko z góry założona akceptacja eutanazji stwarza ów "stan wyższej konieczności". Odnajdujemy tu znów błędne koło rozumowania eutanastów. Ponieważ "stan wyższej konieczności" jest argumentem opartym na błędzie logicznym, na circulus in probando, nie wolno argumentu tego używać, by czegoś dowieść. Dalej: w jakimkolwiek stanie "wyższej" czy innej konieczności znalazł się lekarz-eutanasta, sam się (i swego pacjenta) do tego stanu doprowadził. "Zwykły" lekarz, który w tradycyjny sposób informował, prowadził, wspierał swych pacjentów, dodawał im odwagi, nie był nigdy narażony na to, że pacjent poprosi go o uśmiercenie. Dziś jeszcze nadal, mimo olbrzymiej propagandy eutanazji, mimo prawdziwego prania mózgów, któremu poddano społeczeństwo - i chorych - prośbę taką słyszą od pacjentów niemal wyłącznie ci lekarze, którzy swym postępowaniem wobec chorego sami ją sprowokowali. A gdy do rozpaczy doprowadzony chory poprosi o śmierć - czyż lekarz jest wtedy zmuszony go zabić? Dlaczego nie próbuje przekonać pacjenta, jak najskuteczniej łagodzić jego cierpienia, wytłumaczyć mu, że zabicie człowieka jest czynem dzikim, nie do pomyślenia, niegodnym i zupełnie niepotrzebnym? Prośba o śmierć nie stwarza nigdy stanu wyższej konieczności, przymusowej sytuacji. Istnieje zawsze inny, ludzki sPosób postępowania. 74 75 Prawo człowieka do decydowania o własnym życiu i śmierci ("prawo do samostanowienia"). Postulat ten odzwierciedla zmianę w systemie wartości uznawanych przez społeczeństwo. Społeczeństwo tradycyjne, jakie się wytworzyło w nas/.ej części świata, uważa życie ludzkie za wartość godną najwyższej ochrony, a życie każdego człowieka za wartość, w której mają udział wszyscy inni ludzie. Śmierć każdego człowieka jest uszczerbkiem dla życia wszystkich innych ludzi; zagrożenie każdego życia ludzkiego wymaga interwencji wszystkich; ochronie życia człowieka podporządkowane być muszą (przynajmniej w czasie pokoju) wszystkie inne wartości, również wolność: nie tylko więc nikt nie jest wolny odebrać życie drugiemu, ale też ograniczona być musi wolność tego, kto chce położyć kres własnemu życiu. W chorobach psychicznych, które stwarzają niebezpieczeństwo samobójstwa, uzasadnione jest przymusowe umieszczenie w szpitalu. Ta praktyka społeczna nie tylko była sko-dyfikowana prawnie, ale też jest zgodna z głębokim przekonaniem każdego z nas, jest naszą naturalną reakcją: każdy rzuca się na pomoc na widok człowieka, który zamier/,a skoczyć z mostu do rzeki. "No mań is an Iland, intire ot it selfe" - pisał John Donnę prawie czterysta lat temu - "every mań is a peece of the Continent, a part of the mainc; if a Clod be washed away by the Sea, Europę is the lesse ... any mans death diminishes me, because I am involved in Mankinde" ("Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą: każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona... Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością" - tłum. Bronisław Zieliń-ski). Nie ma argumentów na uzasadnienie tej postawy, ani też nie potrzeba ich; kto wierzy w jej słuszność, może za Tadeuszem Kotarbińskim powołać się na "oczywistość swego serca". Tradycyjnego poglądu na wartość życia ludzkiego nie można zatem logicznie uzasadnić. Można jednak logiczną analizą wykazać błędy myślenia w postawie przeciwnej. Społeczeństwo "przyzwalające" absolutyzuje wartość 76 wolności; stawia się ją wyżej od ludzkiego życia, każdemu a być wolno popełnić samobójstwo i nikt nie powinien mu tym przeszkodzić; człowiekowi wolno również innym udzielić pomocy w samobójstwie lub zabić ich na własną ich prośbę. Słuszność tych postulatów jest jednak podważalna. Wolność jest niewątpliwie wielką wartością, ale wolność człowieka w społeczeństwie nie jest nigdy absolutna, zawsze ograniczona. Nie wolno nam kraść, gwałcić czy podpalać, jslie wolno nam nawet bez ograniczenia korzystać z naszych zarobków: musimy płacić podatki. Skoro więc tak czy inaczej istnieć muszą ograniczenia wolności, to szczególnie uzasadnione są te, które bronią ludzkiego życia. Życie człowieka jest przecież unikalną, niepowtarzalną, nieskończoną wartością, która stoi wyżej niż np. własność prywatna czy urządzenia społeczne. Absolutyzując wolność i stawiając ją wyżej niż życie popełnia się jeszcze jeden i to zasadniczy błąd myślenia. Samobójstwo i "dobrowolna eutanazja" nie są spełnieniem absolutnej wolności człowieka, ale wolność tę zabijają. Tylko ktoś, kto żyje, może być wolny. Umarły jest całkowicie i na zawsze wszelkiej wolności pozbawiony. Prawo do samostanowienia, jako wyraz postulowanej nieograniczonej wolności człowieka, jest zatem, oględnie się wyrażając, kontrowersyjnym pojęciem. Rozpatrzmy teraz, jakie miejsce zajmuje to prawo w argumentacji na rzecz eutanazji. Zgodnie z jej wywodami prawo do samostanowienia jest podstawą i uzasadnieniem dobrowolnej eutanazji. Uznając to prawo, uznajemy jakoby eo ipso prawo do dobrowolnej eutanazji. To ostatnie twierdzenie jest jednak nieprawdą. Ci, którzy uznają prawo do samostanowienia, uznają prawo każdego człowieka do decydowania, co ma się stać z jego własnym ciałem, jego własnym życiem, do zadecydowała, kiedy położyć kres jego własnemu życiu. Ale dobrowolna eutanazja to nie tylko to, to znacznie więcej. Przecież w dokonaniu eutanazji biorą udział inni ludzie: 77 lekarz, często jego współpracownicy (personel pielęgniarski), z reguły także i ci, którzy wyrażają zgodę na eutanazję: członkowie rodziny chorego lub opiekunowie, niera? przyjaciele, duchowni i czasem jeszcze inne osoby. Prawo do dobrowolnej eutanazji (gdybyśmy prawo takie uznali) zawierałoby zatem nie tylko prawo do dysponowania własną osobą, ale także do dysponowania innymi osobami, ich postępowaniem i ich sumieniem. Proszący o śmierć miałby również prawo innego człowieka lub kilka osób uczynić zabójcami, innych, zgodę na ten postępek wyrażających, uczynić współsprawcami zabójstwa; miałby prawo wymusić na społeczeństwie, by wyrzekło się zasady nietykalności życia ludzkiego, by złamało barierę chroniącą życie wszystkich ludzi. Prawo do dobrowolnej eutanazji nie jest więc tożsame z prawem do samostanowienia, ale zawiera o wiele szerszą treść. Nie jest prawdą, że ten, kto uznaje prawo człowieka do stanowienia o sobie samym, uznaje eo ipso prawo do dobrowolnej eutanazji. To jest pierwsza przyczyna, dla której ruch na rzecz eutanazji nie może w swych wywodach powoływać się na prawo do samostanowienia. Ale ruch na rzecz eutanazji nie może się powoływać na prawo do samostanowienia również dlatego, że ruch ten - a przynajmniej duży jego odłam - sam prawa do samostanowienia nie uznaje. 5941 osób straciło życie w 1990 roku w wyniku aktywnej eutanazji dokonanej bez ich zgody i wiedzy [111]; 8750 osób zmarło, gdyż bez ich zgody i wiedzy przerwano leczenie, potrzebne by utrzymać je przy życiu, albo leczenia takiego w ogóle nie rozpoczęto [112]. Rzecz szczególna, że ci sami, którzy praktykują lub aprobują uśmiercanie chorych bez ich wiedzy [113, 114, 115, 116], walczą również o uznanie prawa do samostanowienia i o prawo do dobrowolnej eutanazji. O cóż więc właściwie im chodzi? O prawo do samostanowienia czy o uśmie1' canie? Okazuje się, że chodzi o uśmiercanie. Wszelkie argumenty są dobre, również argument powołujący się n5 prawo człowieka do stanowienia o samym sobie, jeśli urno- 78 uśmiercanie. Jeśli sam prosisz o śmierć, zabijemy •- zgodnie z twym prawem do samostanowienia. Jeżeli natomiast zamierzamy cię uśmiercić z własnej inicjatywy, bo sa po temu sprzyjające okoliczności (np. żądanie rodziny, to że jesteś nieprzytomny, lub inne) - uśmiercimy cię, nie zważając na twoje prawo do samostanowienia. Ale musimy jeszcze dalej posunąć się w naszej analizie prawa do samostanowienia. Twierdzenie, że człowiek ma prawo decydować o swym własnym życiu i śmierci, jak również twierdzenie, że człowiek nie ma takiego prawa, są to sady wartościujące, które każdy popierać może wedle swego wyboru lub przekonań religijnych. Należałoby więc spodziewać się, że wśród ludności Holandii są zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy nieograniczonego prawa człowieka do samostanowienia. W rzeczywistości jednak w społeczeństwie naszym nie ma zwolenników takiego absolutnego prawa. Jako sprawdzian może tu posłużyć kwestia samobójstwa. Nikt nie wątpi przecież, że gdy dziewczyna, którą chłopiec pozostawił samą sobie w dyskotece, albo młody człowiek, który nie zdał egzaminu, połkną niebezpieczną dawkę środków nasennych, trzeba im natychmiast udzielić ratującej życie pomocy. Przeciwko temu również ruch na rzecz eutanazji nigdy nie zaprotestował (co mu się chwali), a byłem też świadkiem tego, że lekarze, którzy aprobują i sami praktykują eutanazję, w takich przypadkach samobójstwa brali udział w akcji ratowniczej. W tych przypadkach zatem społeczeństwo, a także ruch na rzecz eutanazji, nie przyznają prawa do samostanowienia osobom skądinąd prawnie pełnoletnim. "Istotnie - odpowiedzieć na to można - ale zachodzą tu zupełnie inne okoliczności, niż np. wtedy, gdy nieuleczalnie chory albo bardzo stary człowiek popełnia samobójstwo, a poza tym przyjąć można, że krok, który uczynili ci młodzi ludzie, nie był wynikiem dojrzałej "ecyzji". Właśnie. Ale prawo do samostanowienia nie polega na tym, że wolno ci decydować o twoim własnym losie, jeśli okoliczności wedle naszej oceny to usprawiedliwiają | gdy decyzja twoja naszym zdaniem była powzięta po °jrzałym namyśle. Jeśli tak stawiamy sprawę, to prawo do 79 samostanowienia nie istnieje: decydują inne osoby, a nie sam zainteresowany. W rzeczywistości zatem - i w sprzeczności z licznym; deklaracjami - nikt w naszym społeczeństwie nie uznaje nieograniczonego prawa człowieka do decydowania o włas-nym życiu i śmierci. To nieprawda, że istnieje consensus w tej sprawie. I to jest trzecia przyczyna, dla której ruch na rzecz eutanazji nie może się powoływać w swej argumentacji na prawo do samostanowienia. Własna prośba pacjenta. Z czysto logicznego punktu \vj. dzenia prośba o własną śmierć nie jest prawomocna, ponieważ proszący nie może w pełni znać treści swego żądania; albowiem ,,nikt..., nie przecząc sobie, nie może pojąć swojej własnej totalnej nieobecności" [117]. Ale są również inne aspekty takiej prośby, które musimy rozpatrzyć. Zadać należy przede wszystkim dwa pytania: czy taka prośba zawsze oznacza pragnienie śmierci? I po drugie: w jakiej mierze prośba taka jest istotnie własną prośbą chorego? Jest powszechnie wiadome, i wiedzą to również zwolennicy eutanazji (jak to wynika z ich licznych publikacji), że prośba o śmierć bardzo często w rzeczywistości oznacza coś innego, że może to być wołanie o pomoc, o zrozumienie, próba zdramatyzowania sytuacji*. Również gdy ktoś z naciskiem, wielokrotnie, na piśmie lub w obecności świadków prosi o uśmiercenie, nie wyklucza to wcale możliwości, że w rzeczywistości błaga tylko o uwagę i pomoc. Takie autodestrukcyjne wołanie o pomoc ma przecież cech; zachowania histerycznego**, dla którego znamienna jest te- atralność i emfaza. Takie histeryczne wołanie o pomoc, wyrażone pod pozorem prośby o śmierć, może też okazać się skuteczne, wted\ mianowicie, gdy zwrócone jest do ludzi mądrych i dobrych * Tak również przedstawia się sprawa w wielu przypadkach usiłowań'-samobójstwa i wie o tym dobrze wiele osób. Próba samobójstwa bynajmniej "f zawsze jest krokiem wynikającym z rozpaczy i beznadziei, jest często właśni' podyktowana nadzieją, że będzie to wstrząs dla otoczenia lub dla określimy1 osób, że zwróci ich uwagę, że wzbudzając poczucie winy zmieni ich postawę. ** Jest to kliniczne określenie, które nie zawiera żadnego potępienia. r' zrozumieją właściwe znaczenie tej prośby i okażą zroz- zonemu, że stoją u jego boku, że jest dla nich ważny, że oże liczyć na wszelką pomoc z ich strony. Jakże wielkie • dnak zachodzi dziś niebezpieczeństwo, że taka pozorna rośba o śmierć zostanie potraktowana dosłownie, więcej: będzie podchwycona, że człowieka wołającego o pomoc zabija! P° histerycznej próbie samobójstwa przeważnie pozosta- • sję przy życiu; "eutanazja" nie pozostawia tej szansy. W jakiej mierze prośba o śmierć jest własną prośbą zainteresowanego? Rozpatrzmy najpierw przypadek krańcowy. Powszechnie znana jest sprawa pana van B. [118, 119, 120], emerytowanego profesora geologii, który zmusił swą żonę do poddania się eutanazji, zapowiedział jej, że w trzy dni później on również podda się temu zabiegowi, ale zamiast tego wyjechał do Austrii i tam ożenił się z inną panią. Nie będziemy nigdy wiedzieli, czy wszystko to z zimną krwią z góry zaplanował, czy też rozmyślił się dopiero po śmierci żony. Jeśli tak, to wcale bym mu tego nie zarzucał; dobrze, że chociaż ktoś przeżył tę obrzydliwą sprawę (szkoda tylko, że uniknął kary). Gdyby ten człowiek zgodnie z "planem" w trzy dni potem, jak jego żona zabita została przez lekarza, również z życiem się pożegnał - czy to by coś poprawiło? Czy anulowałoby to śmierć tej kobiety, jej strach przed śmiercią, jej rozpaczliwą walkę o życie, jej daremne błagania o odroczenie, o jeszcze jeden weekend z przyjaciółmi? Oglądaliśmy to przecież w telewizji, bo Wibo van den Linden na zaproszenie pana van B. wszystko to sfilmował! I kto jest winowajcą w tej sprawie? Tylko ten stary człowiek, czy też nasze społeczeństwo, które wytworzyło i zaaprobowało atmosferę "eutanazji", które mordercze pomysły tego człowieka potraktowało jako godną szacunku, "ton nadającą" ideę, które lekarza wychowało na zabójcę, a dziennikarza z telewizji tak ogłupiło, że chciał z tej brudnej sprawy zrobić moralizującą sztukę te-atralną o przodujących ludziach naszej epoki? Ta kobieta nie chciała umrzeć, a jednak została istotnie na własną swą prośbę zabita. Czasami dominuje w małżeństwie nie mąż, ale żona. Pewna pani, mając dosyć pie- 80 lęgnowania chorego męża. postawiła go przed alternatyw^-albo dom dla przewlekle chorych, albo eutanazja [121] Chory, przerażony myślą, że znajdzie się w zakładzie. /_;l. leżny od obcych ludz.i. dał się zabić. Jego córka, pielęg, niarka, która wzięła udział w technicznym wykonaniu eutanazji, popadła w ciężką depresję i jest nadal leczona psychiatrycznie. Ktoś mógłby sądzić, że te dwa przypadki należą do kroniki przestępstw, a nie do tematu eutanazji. Byłby w błęd/ic, i dwa fakty świadczą o tym dowodnie. Po pierwsze, obie te osoby zostały uśmiercone przez lekarzy. Po drugie, lekarze ci, mimo że sprawy były opublikowane, nie zostali pociąg, nieci do żadnej odpowiedzialności. Przymus stosują czasem nie tylko współmałżonkowie, ale sami lekarze. Zrzeszenie Pacjentów Holenderskich (N. P. V.) przedstawiło Komisji Rządowej serię sześciu przypadków niedobrowolnej eutanazji; w jednym przypadku pielęgniarki, a w drugim lekarz usiłowali zmusić rodzinę chorego do zgody na aktywną eutanazję [122]. Diemen-Lindeboom opublikowała historię chorej, która wezwała lekarza do domu; lekarz, widząc chorą po raz pierwszy, postawił ją natychmiast przed wyborem; albo szpital, albo eutanazja. Gdy wstrząśnięta tym chora nie była w stanie odpowiedzieć, lekarz dał jej godzinę do namysłu [123]. Ale nie chodzi o te jaskrawe przypadki, chodzi o wszystkie inne. Od dwudziestu lat ludność Holandii znajduje się pod wpływem wciskającej się wszędzie propagandy śmierci. Wszelkie pochwalne epitety starano się przylepić do prośby o własną śmierć: jest to czyn ,,mądry", ,,odważny", "przodujący". Odbywa się powszechne "pranie mózgów", wszelkimi sposobami próbuje się ludzi przekonać, że to właśnie zrobić powinni, że tego właśnie oczekuje od nich społeczeństwo, że to właśnie jest najlepsze dla nich samych i dla ich rodzin. Jeśli ktoś wątpi, czy tego rodzaju fatalny krok może człowiek popełnić pod wpływem mody, pod naciskiem opinii publicznej, to niechże sobie uprzytomni, że jeszcze niecałe sto lat temu w wielu krajach Europy poważni skądinąd ludzie, ojcowie rodzin, dawali się zastrzelić w po- 82 • Hynku tylko dlatego, że w pewnych okolicznościach opi-ia publiczna tego od nich oczekiwała. Oprócz mody działa prawie zawsze jeszcze jeden ważny zynnik prowokujący: lekarz. Rzuca się przecież w oczy, że niektórzy lekarze ogłaszają artykuły, w których przechwala- • sję^ że wielu już ludzi wyprawili "na własną prośbę" na tamten świat (siedemnastu, jak podał dr K. [124]), gdy tymczasem tradycyjnie wychowani lekarze nigdy w swoim ży-cju takiej prośby od pacjenta nie usłyszeli i nadal nie słyszą. Widocznie my, tradycyjni lekarze, nie nadajemy się na eutanastów: umiemy tylko leczyć chorych, przynosić im ulgę, dodawać im otuchy, wspierać ich nadzieję i wolę życia. Ale eutanasta wie dobrze, jak postępować, aby wypełnić swą misję. Zaczyna od przedstawienia sytuacji i nie oszczędza przy tym pacjentowi opisu straszliwych powikłań, które już nastąpiły lub w przyszłości "nastąpić mają"*. Stan chorego określa jako beznadziejny (ale nie wspomina przy tym, że nas wszystkich wcześniej lub później czeka beznadziejny los); wypowiada się z całą mocą nieomylnej nauki (a zapomina, jak wiele błędów nasza nauka popełnia). Czasami określa ściśle, jak długo chory może jeszcze żyć (która to przepowiednia nie sprawdza się prawie nigdy)** i już za życia ekskomunikuje pacjenta z ludzkiej wspólnoty. Taka przemowa (a nie sama choroba) wtrąca chorego w głęboką depresję, czasami w psychozę reaktywną. Gdy chory doprowadzony do rozpaczy poprosi o uśmiercenie, prośba ta nie będzie potraktowana jako wołanie o pomoc, jako skarga, która wydarła się z ust chorego w momencie psychicznego załamania, nie, ta prośba o śmierć będzie podchwycona, potraktowana jako możliwość wyjścia z sytuacji, omówiona z całą powagą, często w obecności rodziny lub innych osób, tak, aby wstyd powstrzymał chorego od ewentualnego cofnięcia "jego własnej decyzji". * Por. s. 70-72. * Stephen Hawking, sparaliżowany z powodu bocznego stwardnienia zanikowego, ustyszał od lekarzy, że ma przed sobą jeszcze dwa lata życia. Od tego czasu upłynęły dwadzieścia dwa lata. Hawking jest dziś najwybitniejszym fizykiem eoretycznym świata, ojcem dwojga dzieci i autorem niezmiernie popularnej książki A bńef history oftime (Krótka historia czasu). 83 Jeśli prośba o śmierć wypowiedziana została pod wpływem propagandy lub lekarza-prowokatora, to nie jest to własna, swobodna i prawomocna decyzja chorego. Jeszcze krytyczniej traktować należy "własną prośbę o śmierć", jeśli ją wypowiada pensjonariusz domu starców lub zakładu dla przewlekle chorych. W zakładach tych zresztą praktykuje się przeważnie "bierną eutanazję" bez zgody chorego, aktywna eutanazja na własną prośbę chorego zdarza się w tych instytucjach rzadko [125]. Jednak/e w niektórych zakładach dla przewlekle chorych i domach starców dokonuje się eutanazji [126]; zwolennicy eutanazji wśród personelu i dyrekcji tych zakładów potrafią wywierać brutalny nacisk na tych pracowników, którzy nie chcą brać udziału w uśmiercaniu chorych [127], a także na pensjonariuszy [128]. Możliwości wywierania nacisku na pensjonariuszy zakładów są szczególnie duże. Nie musi to być nawet nacisk czynny. Małe akcje, np. piętnastominutowe opóźnienie w podaniu basenu, są bardzo skuteczne. Aby zatruć pensjonariuszowi życie wystarczy, jeśli personel odnosi się do niego lekceważąco, jeśli daje mu odczuć, /c jest tylko ciężarem dla innych. Ocenę "próśb o śmierć'" pochodzących od pensjonariuszy takich zakładów pozostawiam Czytelnikowi. Własna prośba pacjenta. II. Opis przypadku. Jak już wyżej powiedziałem, pacjenci "tradycyjnych" lekarzy nigdy nie zwracają się do nich z prośbą o uśmiercenie. A jednak raz mi się to przydarzyło; co prawda pacjent ten znał mnie dopiero od dwóch godzin. Pouczający był to moim zdaniem przypadek. Chory był cały spuchnięty i cierpiał na taką duszność, że od trzech tygodni nie spał i wszystkie noce przesiedział na krześle ciężko dysząc. Wkrótce po przeniesieniu na mój oddział szpitalny ten człowiek powiedział do mnie: "Doktorze, niech mi pan już lepiej da ten zastrzyk, co to pan wie", najwyraźniej mając na myśli śmiertelne wstrzyknięcie. Gdyby trafił na lekarza-eutanastę, prośbie jego prawdopodobnie stałoby się zadość. Cierpiał przecież okropnie. Można byk1 z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że była to nieodwracalna niewydolność serca i że nie było widoków na popraw?: nawet że "proces umierania był już w toku"*. Poza tym chory sam przecież zażądał, by go uśmiercono. Zwrócił się jednak z tą prośbą pod niewłaściwy adres. Jestem tylko staroświeckim lekarzem, wątpię często o rozpoznaniu i zupełnie nie ufam moim prognozom. Nie przy-szłoby mi nigdy do głowy, aby słowa, które chory wypowiedział w chwili rozpaczy, obrócić przeciwko niemu. Nie przyszło mi też nigdy do głowy, że mógłbym kogoś zabić j nie wiem nawet, jak to się robi. Podręcznik odpowiedzialnej eutanazji, który mi kiedyś - jak i wszystkim innym lekarzom w kraju - przysłało propagujące eutanazję stowarzyszenie, odesłałem z nieuprzejmym listem. Muszę więc wyznać, że nie poświęciłem tej prośbie pacjenta należnej uwagi. Odpowiedziałem mu: "daj mi pan spokój z takimi gadkami, przecież pan widzi, że jestem bardzo zajęty, i to właśnie tym, żeby panu pomóc". Udało się go wtedy wyciągnąć z owego ciężkiego stanu, odwodnić, zamiast bardzo szybkiej akcji serca (trzepotania przedsionków) przywrócić normalny rytm. Przyszło mi wtedy do głowy, i udało się to potwierdzić, że przyczyną choroby były zatory płucne. Zatory te nie powtórzyły się już nigdy więcej dzięki leczeniu przeciwzakrzepowemu. Pacjent ten zjawiał się do kontroli w ambulatorium przez sześć lat. Ani on, ani ja nie wspominaliśmy nigdy o jego prośbie, wypowiedzianej w chwili załamania. Rodzina chorego powinna wziąć udział w podjęciu decyzji. Prawo w Holandii i we wszystkich innych krajach nie zezwala rodzinie dorosłego i przytomnego pacjenta decydować o jego leczeniu. Nie jest to błąd czy luka w przepisach prawnych, lecz słuszne stanowisko zajęte przez ustawodawców. W ten sposób zabezpieczone są przede wszystkim prawa samego pacjenta: tylko on sam decyduje, czy podda się proponowanej przez lekarza terapii albo operacji. Pozostawia mu się również całkowitą swobodę co do tego, czy naradzi się w tej sprawie z rodziną. Krewnym oszczędza się Konieczności decyzji, której i tak nie umieją podjąć; uwal- * Ten termin jest szczególnie "rozciągli i wy 84 85 nią się ich od odpowiedzialności, której nie są w stanie ponieść. Wykluczone jest również w ten sposób podejmowanie decyzji na niekorzyść pacjenta, podyktowanych niskimi pobudkami. W ostatnich jednak dziesięcioleciach często lekceważy się w praktyce tę mądrą zasadę prawną; lekarze, zwłaszcza w razie ciężkiej choroby, uzgadniają leczenie z rodziną pacjenta. Nikt nigdy nie podał uzasadnienia tych praktyk i uzasadnienie takie nie istnieje. Następstwa są szkodliwe. Członkom rodziny obdarzonym dobrą wolą narzuca się ciężar decyzji, którego nie są w stanie udźwignąć. Krewnym mającym obojętny lub wrogi stosunek do chorego przyznaje się prawa, które im nie przysługują, włącznie z prawem veta. Postępowanie to krępuje lekarza w jego zawodowych czynnościach i w sposób niedopuszczalny zdejmuje z niego osobistą odpowiedzialność. Decyzje o życiowym znaczeniu dla pacjenta podejmowane są za jego plecami. Żąda się obecnie, aby również w podejmowaniu decyzji o eutanazji brała udział rodzina chorego. Jest to istotnie logiczny postulat w oczach tych, zdaniem których można uśmiercić niewinnego człowieka w interesie innych osób, zwłaszcza w interesie jego rodziny*. Tę "zasadę moralną" i wynikające z niej postępki pozostawię tu bez rozpatrzenia. Ograniczę się do tych sytuacji, w których rzekomo dla dobra samego chorego jego życie ma zostać skrócone. W ogromnej większości przypadków widzimy nadal normalne ludzkie reakcje członków rodziny ciężko chorego: obawę o jego życie, nadzieję, gorące pragnienie, by wydo-brzał, by jak najdłużej pozostał przy życiu. Ale spotykamy * Niedawno podczas konferencji w Londynie podeszła do mnie pani z Australii mówiąc: "Pan i pańscy koledzy żądacie, aby dzieci mongotowate i z innymi wadami pozostawić przy życiu, ale nikt nie troszczy się o los matki; a przecież to matka będzie się cale życie męczyć z takim dzieckiem". W Haarlemie mąż chorej znajdującej się w śpiączce zwrócił się do lekarzy z prośbą o zabicie żon; uzasadniając to tym, że pragnie połączyć się węzłem małżeńskim z inną kobietą. która już teraz opiekuje się jego dzieckiem; rozwieść się z chorą żoną człowiek ten jako katolik nie może. W innym opublikowanym przypadku rodzina poprosiła o zabicie chorej babci, ponieważ wybierali się wszyscy w dłuższą podróż i chcieli przed wyjazdem uporządkować sprawy domowe. już też rodziny, które proszą lekarza, by skrócił życie pacjenta. Nasuwają się w związku z tym dwa ważne pytania. Po pierwsze: jakie są prawdziwe pobudki takiej rodziny? I po drugie: co stanie się z instytucją rodziny w epoce eutanazji? Zakłada się milcząco, że pobudki najbliższych krewnych, którzy proszą o uśmiercenie chorego, mogą być tylko czyste i bezinteresowne: współczucie i pragnienie, by chorego uwolnić od cierpień. Ale czy wolno bezkrytycznie przyjąć takie założenie? Jest doprawdy godne uwagi, że w całej obszernej dyskusji o eutanazji nie zajęto się prawie zupełnie krytycznym rozpatrzeniem tej kwestii. W rzeczywistości ujawniają się czasem od razu mniej szlachetne pobudki rodziny. Żona pewnego chorego powiedziała mi: "widzę w nim już tylko trupa", co zdaje się świadczyć o dość obojętnym stosunku uczuciowym do chorego (nota bene pacjent ten w dziesięć dni później opuścił szpital w dobrym stanie zdrowia). Syn mojego pacjenta, starego człowieka, oświadczył: "ojciec przeżył swoje życie i za długo już żył" i postawił mnie przed "wyborem": albo tatusia uśmiercić, albo skierować go do domu dla przewlekle chorych, bo pielęgnowanie ojca w domu stało się dla syna zbyt uciążliwe. To są jednak dość wyjątkowe przykłady, z reguły sytuacja jest inna. Członkowie rodziny proszą o eutanazję, "bo chory już tego nie może dłużej znieść" i szczerze wierzą, że to właśnie skłania ich do prośby o skrócenie życia. chorego. Nie uświadamiają sobie, że w rzeczywistości nie wiedzą, jak pacjent swą chorobę przeżywa i wczuć się w to nie są w stanie. Nie zdają sobie sprawy z tego, że w rzeczywistości to oni nie mogą dłużej sami znieść sytuacji*, ogromnego ciężaru psychicznego i ciężarów fizycznych, godzin, dni i nocy spędzanych w szpitalu; prawie bez snu, nie umyci, nie ogoleni, bez czystej koszuli, bez regularnych posiłków wysłuchiwać muszą co parę godzin biuletynów o stanie * Tołstoj z włas'ciwą sobie uwagą dla głębszych warstw ludzkiej psychiki spostrzegł to już ponad sto lat temu: "[Niechludow] pamiętał, jak ku końcowi choroby matki otwarcie pragnął jej śmierci. Próbował wmówić sobie, że pragnie, aoy się wyzwoliła od cierpień; w rzeczywistości pragnął sam wyzwolić się od widoku jej cierpień" [l 29]. 86 87 chorego, które nie zawierają nic pocieszającego. Istotnie jest to dla nich niezmiernie ciężka próba, trzeba to jasno widzieć, zrozumieć tych ludzi, wspierać - ale pacjenta dla przyniesienia im ulgi nie zabijać! Przyznanie rodzinie pacjenta prawa do decydowania o eutanazji ma jeszcze inny ważny aspekt: chodzi mianowicie o wpływ, jaki eutanazja wywrzeć musi na instytucję rodziny. Są już doniesienia, że w związku z możliwością eutanazji starszych ludzi opanowuje lęk przed własną rodziną [130]. Istotnie, w społeczeństwie eutanazji człowiek, nawet młody i zdrowy, innymi oczyma patrzeć będzie na własną rodzinę; bo to nie będą już tylko istoty, które nasze życie wzbogacają, pomnażają, które naszemu życiu cel i sens nadają, ale też ci, w których ręku w decydującym momencie spoczywać będzie decyzja, czy położyć kres naszemu życiu; i człowiek będzie tego zawsze świadomy, już w chwili zawierania małżeństwa, a nawet wcześniej. Tak jak świat. w którym zgromadzono zapasy bomb jądrowych, nie jest już tym samym światem, co dawniej, rodzina w epoce eutanazji nie będzie już nigdy tą rodziną co dawniej - ani też społeczeństwo tym społeczeństwem, które znamy. Postępowanie lekarza powinno być nacechowane starannością i skrupulatnością. lest to wymaganie uzasadnione w stosunku do każdego człowieka i do każdego działania, a już na pewno w stosunku do lekarza. Czy jednak lekarz. który postanowił pacjenta uśmiercić lub pozwolić mu umrzeć, również musi tak skrupulatnie postępować? Okazuje się, że nie musi. W dyskusji na temat eutanazji opublikowano liczne przypadki i we wszystkich zagadnienie rozpatrzone byto z wzorową skrupulatnością przez lekarzy i innych biorących udział w sprawie; nie ma żadnych powodów wątpić w ścisłość tych relacji. Niestety sytuacje, z którymi spotykamy się w praktyce, często ukazują zupełnie inny obraz. Lekarz domowy trzykrotnie żąda ode mnie przez telefon. abym "pozwolił umrzeć" jego pacjentowi, który miał zatrzymanie akcji serca i został zreanimowany na ulicy przez przechodniów. Lekarz domowy argumentuje, że "chory ma poza tym raka płuc, a rodzina życzy sobie eutanazji". Oba 88 tf twierdzenia okazały się kłamstwem. Przed pół rokiem le-jcarz domowy istotnie podejrzewał u tego pacjenta raka płuc j skierował go wtedy do specjalisty chorób płucnych, który raka wykluczył. Dwie córki pacjenta (nie miał innej rodziny) zaprzeczyły kategorycznie temu, że prosiły o eutanazję. Oświadczyły mi, że w ogóle nie rozmawiały o ojcu z lekarzem domowym ani z innymi lekarzami. Przekazując mi chorego z zawałem serca i obrzękiem płuc, kolega-internista nakłaniał mnie, bym choremu pozwolił umrzeć (przypadek opisany w rozdziale I) i uzasadniał swoje stanowisko tym, że "jest to zupełnie samotny wdowiec nie mający żadnej rodziny". Argumentacja ta nie miała oczywiście żadnego wpływu na moje postępowanie, a poza tym okazała się nieprawdą. Pacjenta tego, pana Th., miałem potem jeszcze przez osiem lat pod opieką. Do ambulatorium przychodził zawsze w towarzystwie kochających go i troskliwie nim się opiekujących synów i córek. Po zbadaniu mojej pacjentki konsultant-neurolog (którego zresztą jako dobrego specjalistę bardzo cenię) napisał w swym orzeczeniu: "Stary mężczyzna w stanie głębokiej śpiączki. Moim zdaniem nie powinien być ponownie reanimowany". Ten lekarz po zbadaniu chorego nie wie jeszcze, czy to mężczyzna, czy kobieta (!), ale wie już, że życia tej osoby nie należy ratować. Wprawdzie płeć pacjentki nie miała znaczenia dla konkluzji, ale przypadek ten świadczy o tym, że decyzje o życiu i śmierci podejmować można w stanie dystrakcji umysłowej. Postępowanie doktora W., przedstawione w rozdziale Kryptanazja, nie było, aby oględnie się wyrazić, nacechowane skrupulatnością. Kolega ten, który systematycznie uśmiercał chorych wbrew ich woli i bez ich wiedzy, uważał, że do podjęcia takiej decyzji zbyteczne jest osobiste zbadanie pacjenta. Gdy podczas swych szybkich obchodów odnosił wrażenie, że ten czy inny pacjent jest w ciężkim stanie, zadawał pielęgniarce rutynowe pytanie: "czy nadaje S»S do eutanazji?" Odpowiedź pielęgniarki decydowała o życiu lub śmierci chorego. W przypadku opisanym w rozdzia-'c Kryptanazja rozpoznanie nie było w ogóle ustalone. Cho- 89 ry znajdował się w stanie przyćmionej świadomości, co dla drą W. było dostatecznym powodem do "eutanazji"; ale ten człowiek był oszołomiony przez valium, które mu właśnie dr W. przed kilku dniami zapisał. Dr W. zapomniał, że zapisał choremu valium, nie przyszło mu do głowy, że to ten środek może być przyczyną stanu chorego, nie spojrzał nawet na kartę gorączkową, na której lek ten był wpisany. Z taką "skrupulatnością" postępowano w przypadkach, w których próbowano poddać chorych eutanazji. W całej mojej 40-letniej karierze lekarskiej nie spotkałem się nigdy z taką serią poważnych błędów jak te, które popełnili euta-naści. Kłamstwa, przekręcanie faktów, zupełne porażenie zdolności obserwacji i koncentracji umysłowej (kobietę uznano za mężczyznę!), wreszcie całkowita i karygodna lekkomyślność i niechlujstwo, jak w przypadku dr W. - takie odejście od zasad postępowania lekarskiego i wszelkiej dobrej roboty nie może być przypadkowe, musi mieć określone przyczyny. W części daje się to prosto wyjaśnić. Właściwie zad/i-wiające jest nie to, że eutanaści przeoczają, przekręcają i lekceważą fakty, ale to, że "zwykli" lekarze potrafią zebrać, przyswoić sobie i zapamiętać taką ogromną liczbę faktów dotyczących chorego. Są dziesiątki pacjentów sprzed 10, 20 i 30 lat, których ja i moi koledzy dziś jeszcze z wieloma szczegółami przebiegu choroby pamiętamy. Każdy z nas zachowuje w pamięci niezliczone dane dotyczące pacjentów leżących w szpitalu i bardzo wielu pacjentów ambulatoryjnych. Zadałem sobie trud, aby zanalizować z punktu widzenia "informatyki" historię choroby jednego, zresztą szczególnie ciężko chorego pacjenta. W ciągu czterech lat lec/e-nia ambulatoryjnego i trzech pobytów w szpitalu zebrano na jego temat 6200 "bitów informacji". W czasie ostatniego dwumiesięcznego leczenia szpitalnego posługiwałem się tymi danymi w codziennej pracy, ująwszy je w ponad 130 kompleksów informacyjnych, np.: "pod wpływem leczenia odwadniającego czynność nerek pogarsza się, ale umiarkowanie"; "płyn w opłucnej zbiera się na nowo w ciągu 3 dni po każdej punkcji"; "znikły objawy względnej niedomykal- 90 jiości zastawki trójdzielnej" itd. Zapamiętanie takiej liczby złożonych danych i sprawne posługiwanie się nimi wszystki-jni w leczeniu dwudziestu chorych szpitalnych, gdy jednocześnie z równą dokładnością traktować trzeba piętnastu chorych ambulatoryjnych, co dzień innych, i kilku chorych w izbie przyjęć - jest właściwie wysiłkiem nadludzkim, który jednak każdy z nas wykonuje przez dziesiątki lat przez pięć do siedmiu dni w tygodniu. Takie postępowanie jest bowiem nieodzowne, jeśli się chce osiągnąć poprawę stanu chorego - i jest wtedy tylko możliwe, gdy lekarz działa pod wpływem stałej, jednoznacznej i silnej motywacji: pragnienia, by się choremu polepszyło. Bez przemożnej motywacji umysł ludzki nie jest w stanie zmobilizować się do tak wielkiego wysiłku - i nie jest to też wtedy potrzebne. Po cóż miałby się eutanasta tak nieludzko wysilać, skoro już położył krzyżyk na pacjencie? Osiągnąć coś pozytywnego w bardzo złożonej sytuacji jest zawsze rzeczą trudną. Zrezygnować i pozwolić, by sprawa przepadła, jest proste. Ale to tylko w części wyjaśnia niechlujstwo eutanastów. Są jeszcze inne czynniki. Bezkarne uśmiercanie, odbieranie człowiekowi życia "z czystym sumieniem", w przekonaniu że spełnia się dobry uczynek, silnie podnieca niektórych ludzi. Widziało się to za czasów kary śmierci w Anglii, gdy przed każdą egzekucją pod bramą więzienia zbierała się podniecona ciżba. W przytoczonych wyżej przypadkach, a także w wywiadach opublikowanych przez Hilhorsta [131], ujawniło się wyraźnie, że tego rodzaju podniecenie nie jest obce eutanastom. Podekscytowani podejmują swą wielką decyzję, ulegają silnemu popędowi, by ją jak najszybciej wykonać, i nie pozwolą na to, by ich powstrzymały jakieś drobne niewygodne fakty. Konsultacje i uzgodnienia. "Ten wyrok mnie przeraża", oświadczył przewodniczący brytyjskiego stowarzyszenia le-karzy-praktyków, gdy dowiedział się o orzeczeniu sądu w Leeuwaarden (tydzień aresztu w zawieszeniu za zabicie Matki). Inna była reakcja młodej lekarki, pani D., z którą wtedy o tym rozmawiałem: "dr P. rzeczywiście postąpiła niewłaściwie, przecież powinna była najpierw naradzić się 91 z jeszcze jednym lekarzem". Zatem zabić mamusię wolno. byle to najpierw uzgodnić z kolegą. Większość teoretyków eutanazji zaleca też - lub wymaga - aby przed dokonaniem eutanazji odbyła się taka czy inna narada* lub nawet aby zapadło w tej sprawie postanowienie komisji. System ten zagwarantować ma słuszne postępowanie i chronić przed błędami. Czy rzeczywiście tą drogą można ten cel osiągnąć? I czy z zasadniczego punktu widzenia narady takie są dopuszczalne? Jaką rolę mogą spełnić w rzeczywistości owe narady i komisje? Istnieje oczywiście możliwość, że jakiś fałsz czy błąd zostanie wykryty przez komisję i że dzięki temu nie dojdzie do uśmiercenia pacjenta. Szansę takiego obrotu sprawy są jednak niewielkie. Co się tyczy rozpoznania lekarskiego i prognozy, nielekarze zasiadający w takiej komisji z reguły polegać będą na zdaniu referującego sprawę lekarza, a widzieliśmy już, jak poważne błędy, a nawet nieprawdy podają nam na wiarę eutanaści, gdy referują sprawę. Od lekarzy biorących udział w naradzie lub komisji "etycznej" żaden autor projektu nie zażądał, aby osobiście zapoznali się ze stanem chorego. Posiedzenie takiej komisji nie będzie się różnić od znanych już wzorów, od tzw. "omówienia przypadków", które odbywa się o sto metrów od łóżka chorego, przy czym jeden z lekarzy (co do którego przyjmuje się, że zna pacjenta) przedstawia sprawę, zaś pozostali przeglądają "papiery" i wygłaszają teoretyczne sądy nie obejrzawszy nigdy chorego. Przebieg i wynik obrad będzie przy tym z góry określony przez "wrodzoną wadę" komisji eutanazyjnej, a mianowicie przez jej skład. W naszym społeczeństwie, a także wśród lekarskiego, średniego i niemedycznego personelu szpitali są zwolennicy i przeciwnicy eutanazji, ale konsekwentny przeciwnik eutanazji z reguły w takiej komisji nie zasiądzie, bo odrzuca zarówno eutanazję, jak i komisje eutanazyjne. Niektórzy przeciwnicy eutanazji mogą wejść w skład takiej komisji, jeżeli nie będą widzieli innej drogi, by powstrzymać' * Obecne oficjalne, ale mało przestrzegane [132] "reguły skrupulatnego postępowania" wymagają konsylium dwu lekarzy. 92 "gjniercanie pacjentów, ale zgłaszając veto w każdym rozpatrywanym przypadku szybko sprawią, że posiedzenia stracą sens i komisja się rozpadnie. Nieuniknione jest więc, że komisje, które się ostaną, składać się będą wyłącznie ze zwolenników eutanazji. Będą to komisje eutanastów, ludzi, którzy uśmiercanie chorych uważają za dopuszczalne, którzy wierzą w wysokie powołanie lekarza zabijającego pacjentów. Członkowie takiej komisji będą silnie umotywowani do wyrażenia zgody na eutanazję i znacznie mniej skłonni do krytycznej oceny faktów, do rozważenia, czy "własne żądanie pacjenta" jest może wołaniem o pomoc albo reakcją histeryczną, do rozważenia, pod jakim naciskiem otoczenia, propagandy eutanazyjnej, lekarza-prowokatora doprowadzony do rozpaczy chory wypowiedział swą prośbę. Orzeczenia takich komisji, złożonych z eutanastów, nie są trudne do przewidzenia. Tyle w sprawie faktycznego funkcjonowania komisji eu-tanazyjnych. Czy jednak narada kilku osób w sprawie uśmiercenia człowieka jest zasadniczo do przyjęcia? Zebrania., dyskusje i głosowania są istotnie właściwą drogą, gdy chodzi o rozstrzygnięcie wielu ludzkich spraw, takich jak wydatkowanie społecznych pieniędzy, rozłożenie ciężarów wśród członków społeczności itd. Ale żadna grupa czy zebranie nie ma prawa decydować o życiu i śmierci człowieka - ani przez głosowanie, ani uchwałą jednomyślną. To, czy się uważa uśmiercenie człowieka za dopuszczalne, jest kwestią sumienia. Ale nie istnieje sumienie zbiorowe; tylko jednostka ma sumienie. Jest rzeczą bezsensowną zebrać kilka osób po to, by rozstrzygnęły kwestie sumienia. Komisje, które miałyby decydować o uśmiercaniu ludzi, są więc zasadniczo nie do przyjęcia. -Jakąż rolę ma więc naprawdę spełnić taka komisja? Czego od tej komisji oczekuje eutanasta? Lekarz podejmujący inicjatywę eutanazji może istotnie nie być pewny własnego osądu i będzie chciał usłyszeć zdanie innych. Może też być Pewien swojej racji i oczekuje wtedy tylko potwierdzenia {""zez komisję. Zawsze zdąża do jednego celu: aby nie on tylko, lecz kilka osób wzięło na siebie prawną i moral- 93 na odpowiedzialność za uśmiercenie pacjenta. Chce, by kilka osób zrobiło pospołu to, czego sam w pojedynkę zrobić nie śmie. Wszyscy podejmują decyzję i odpowiedzialność ponoszą również wszyscy, to znaczy nikt. Taka jest w istocie rola, jaką pełnić mają komisje eutanazyjne: rozłożenie, rozcieńczenie, unicestwienie odpowiedzialności. Rola więc niezbyt etyczna. Z lingwistycznego punktu widzenia "narada" czy "posiedzenie komisji" nie są najtrafniejszymi określeniami dla porozumienia kilku osób mających na celu działanie sprzeczne z prawem* i w szczególności pozbawienie kogoś życia. Język zna trafniejsze określenia, a mianowicie "spisek" lub "zmowę". Pomysł komisji eutanazyjnych potwierdza w całej pełni słuszność ostrzeżeń J. H. Huizingi sprzed pół wieku, że każda "organizacja" jest poważnym niebezpieczeństwem społecznym, bo unicestwia osobistą odpowiedzialność człowieka za jego czyny [134]. Inne formy "uzgodnienia" mającego na celu śmierć człowieka, mają ten sam charakter spisku i redukują lub unicestwiają osobistą odpowiedzialność, a także niepomiernie zwiększają niebezpieczeństwo przedwczesnej i niepotrzebnej śmierci coraz większej liczby ludzi. Tu należą m.in. zlecenia i uzgodnienia, aby chorego nie reanimować, tak często dziś wydawane w szpitalach. Na zebraniu zespołu lekar/.y naszego szpitala młody internista wystąpił z wnioskiem, aby to zgromadzenie specjalistów zabroniło reanimowania pacjentów, co do których takie zastrzeżenie poczynił. "Jest szczególnie przykre - argumentował - gdy się takiego pacjenta na następny dzień znów znajduje przy życiu". Szczególnie przykre? Straszne to słowa. Dla mnie nie jest to przykre, cieszę się, że babcię jeszcze widzę i że może jeszcze porozmawiać z siostrzenicą, którą tak lubi. Ten kolega uważa, że zebranie jest władne lekarzom, ludziom, niezależnie od ich przekonań, narzucić, jak mają postępować, gdy choremu zagraża śmierć**. Uzgodnienia typu "nie reanimo- * Artykuł 293 Holenderskiego Kodeksu Karnego karzący za eutanazj? więzieniem do lat dwunastu nigdy nie został zniesiony, a według nowego projekt" rządowego ma nadal pozostać w mocy [133]. ** Wniosek został odrzucony. 94 wać" pozwalają wykorzystać pierwszy lepszy pretekst, aby spowodować śmierć chorego. Typowa jest następująca sytuacja: pacjent z niedowładem połowiczym po zakrzepie mózgowym sprzed kilku lat przybywa do szpitala ze świeżo powstałym zawałem serca i lekarz-eutanasta wydaje zlecenie "nie reanimować". W parę godzin później pielęgniarki pozwalają choremu umrzeć na banalne migotanie komór serca. Jaka jest przyczyna śmierci tego człowieka? Nie zawał serca lub jego powikłania, bo to migotanie komór można było jednym wyładowaniem elektrycznego defibrylatora przerwać. Porażenie połowicze też nie, z tym żył ten chory już od lat i mógł z tym żyć dalej. Człowiek ten zmarł na uzgodnienie. Inną cechą tych "uzgodnień" jest to, że czyni się je z góry, w fałszywym przekonaniu, że się wie na pewno, co może się stać z tym człowiekiem za kilka godzin. Wiemy dobrze, jak zawodne są takie przewidywania, jak np. chory z przewlekłym zespołem serca płucnego sprawia już wrażenie, że umarł, leży siny, nie reaguje, nie oddycha - ale po kilku minutach siada i zapala papierosa, "bo to pomaga mu odkaszlnąć". Podejmowane z góry uzgodnienia sprawiają też, że nikt już za nic nie jest odpowiedzialny, sam czyn rozpływa się i znika; w tej chwili robi się "uzgodnienie", ale bezpośrednio nic się jeszcze nie dzieje, rzecz sama następuje dopiero później; ktoś wydał zlecenie, ale przecież wprost chorego nie zabił, inni wykonują, to znaczy w krytycznej chwili nic nie robią, ale przecież wypełniają tylko zlecenie wydane przez lekarza... Błędy w związku z takimi "uzgodnieniami" zdarzają się oczywiście również, jak w każdym działaniu ludzkim, ale wtedy są to błędy makabryczne. Byłem w 1975 roku w jednym z uniwersyteckich szpitali świadkiem rozmowy kolegi de G., który właśnie skończył dyżur, z kolegą van M. De G. opowiedział, że był wezwany do pacjentki drą van M., pani X., która miała zatrzymanie oddechu, ale nic nie zrobił, bo go siostra poinformowała, że uzgodniono, aby tej chorej nie reanimować. 'Jak to! - zawołał van M. w szczerej rozpaczy - i ona uniarła? To być nie może! Nigdy nie było takiego uzgodnie-nia! To znaczy było, ale w sprawie innej pacjentki!" Próbo- 95 wałem mu wytłumaczyć, że nie o błąd tu chodzi, błędy się zdarzają, chodzi natomiast o to, że takich "uzgodnień" w ogóle robić nie wolno. Nie zrozumiał. Oczywiście zaprzestajemy leczenia, gdy już naprawdę nic więcej zrobić się nie da, gdy bezradni stajemy wobec nieodwracalnej agonii; przerywamy też próby reanimacji, gdy po półtoragodzinnej walce nie uzyskało się od pacjenta ani jednego własnego uderzenia tętna. Musi to być jednak własna, osobista decyzja, po przegranej walce, hic et nunc, w obliczu naocznie stwierdzonej sytuacji powzięta; nigdy decyzja powzięta z góry, na podstawie przewidywań przyszłości, która jest nieprzewidywalna; nigdy decyzja narzucona innym, nigdy "uzgodnienie", które z każdego i z wszystkich zdejmuje odpowiedzialność. To może być tylko nasza klęska, nigdy spisek. Nasuwa się pytanie, jak doszło do tego, że w tym kraju, gdzie "duch protestancki" tak silnie jest zakorzeniony, że człowiek odrzuca wszystkich pośredników pomiędzy własnym sumieniem, a Tym, którego uważa za Sędziego swych czynów, jak doszło do tego, że w tym kraju pielęgniarki i lekarze akceptują podobne zlecenia, pozwalają innemu człowiekowi, by dysponował ich własnym sumieniem? Odpowiedź na to pytanie jest prosta - i przerażająca. Decydowanie o cudzym życiu lub śmierci przestało być uważane za sprawę sumienia, jest to sprawa służbowa i załatwia się ją w trybie urzędowym. Gdy się mówi o niebezpieczeństwach, jakie niesie ze sobą współczesna nauka, ma się zwykle na myśli rozbicie jądra atomowego lub manipulacje genetyczne, zapomina się natomiast o innym jeszcze niebezpieczeństwie. Mam na myśli dewastację i bankructwo, jakim ulegają co słabsze ludzkie umysły, gdy się nieopatrznie zetkną z Nauką. Dwadzieścia lat temu, gdy pracowałem w jednym z krajów skandynawskich, obserwowałem smutny tego przykład w osobie drą S-internisty. Jeden z jego pacjentów wpadł w tak ciężką śpiączkę hipoglikemiczną (utrata przytomności z powodu zbyt niskiego poziomu cukru we krwi), że doszło do zatrzymania akcji serca i trzeba go było reanimować, ale po dożylny^1 96 wstrzyknięciu glukozy serce znów zaczęło bić normalnie ł chory oprzytomniał. Dr S. zaprotestował z całą mocą przeciwko takiemu postępowaniu lekarskiemu: "Nie mieliście prawa wstrzykiwać glukozy, dopóki nie był znany wynik badania cukru we krwi! Zabraniam takiego nienaukowego* postępowania na moim oddziale!" Wynik badania krwi nadszedł po pół godzinie i nie mógł być wcześniej gotowy. Było niemożliwe, aby pacjent w tak ciężkiej śpiączce, że spowodowała zatrzymanie serca, przeżył tak długo bez wstrzyknięcia glukozy - i również dla drą S. było to zupełnie oczywiste. Ale temu lekarzowi nie chodziło o to, czy ktoś przeżyje, chodziło mu o Naukę. Jeśli ktoś umrze zgodnie z regułami Nauki, to wszystko w porządku. Uratować się od śmierci wbrew przepisom Nauki jest zabronione. Otóż ten wybitny naukowiec wydawał również zlecenia, aby "nie reanimować" lub "nie leczyć" i podobnie jak w przed chwilą opisanym przypadku kierował się w tym ścisłymi kryteriami naukowymi: 55-letnia kobieta operowana była z powodu (histologicz-nie niezłośliwego) guza mózgu, ale nie można go było w całości usunąć. Pacjentka pozostała po operacji w dobrym zdrowiu z wyjątkiem bardzo nieznacznego niedowładu jednej ręki i jednej nogi. Była w pełni samodzielna, dużo spacerowała i poświęcała swój czas na lekturę i odwiedzanie kin i teatrów. Gdy ją raz przyjęto do szpitala z ciężkim zapaleniem płuc, dr S. "zabronił" ją leczyć! Że jednak są jeszcze lekarze, którzy nie przejmują się podobnymi "zakazami", chora dostała penicylinę i szybko wyzdrowiała. Inny pacjent drą S. miał mniej szczęścia. Pielęgniarze przywieźli do szpitala 16-letniego chłopca, który nagle stracił przytomność i nie miał tętna ani oddechu. Masażu serca ani sztucznego oddychania pielęgniarze nie zastosowali, ponieważ (zdyscyplinowani) rodzice pokazali im pisemko drą S. sprzed dwu lat, zawierające słowa "nie reani-•BOwać". Pacjent miał wrodzoną wadę serca, tzw. przełoże- Zdaniem drą S. i jego współbraci to, co się stwierdza własnymi oczami, nie być nauką. Dane naukowe poznaje się po tym, że otrzymujemy je na arzach z laboratorium, podpisanych przez osobę trzecią. 97 nie wielkich naczyń i szpital uniwersytecki wydał orzeczenie, że operacja nie jest możliwa (obecnie jest możliwa). Chłopiec był najlepszym uczniem w klasie i zamierzał studiować prawo. Zaburzenie rytmu serca, które można było skorygować, gdyby od razu rozpoczęto akcję ratowniczą, wskutek listu drą S. położyło kres życiu tego chłopca. Uzyskaliśmy już dostateczną orientację w sposobie myślenia drą S. i w szczególnym systemie wartości tego człowieka. Dr S. jest prawdziwym sługą Nauki. Nauka nie jest dla niego środkiem ani nawet celem, nie, jest Najwyższym Sędzią, uprawnionym do ferowania wyroków śmierci. Są ludzie, których zdrowie Nauka gotowa była poprawić - ale cóż! Nic z tego nie wyszło! Nie nadawali się! Zostali przez Naukę zdyskwalifikowani! I ci ludzie w głupocie swojej dobrze się czują, biegają po świecie, uczą się w szkołach, chodzą na randki z dziewczętami, oglądają sztuki w teatrze, gdy tymczasem wedle reguł Nauki są do życia niezdatni! Trzeba z tym zrobić porządek, ci buntownicy przeciwko Nauce nie mają prawa do życia. Ale powzięto już niezbędne kroki, poczyniono uzgodnienia, wydano zlecenia, wcześniej czy później dostanie jeden z tych buntowników zapalenia płuc, drugi migotania komór serca i zadbaliśmy już o to, by przy tej okazji znikli z powierzchni naszej planety. Dobrą jest regułą, by wszystko, co robimy, było "foolproof". bezpieczne nawet wtedy, gdy dureń się do tego zabierze. Uzgodnienia typu "nie reanimować" czy "nie leczyć" nie spełniają niestety tego wymagania. Abstrakcyjna dyskusja o konkretnej sprawie Ludzie wyobrażają sobie, że potępiają pewne uczynki-ponieważ są one niezgodne z moralnością; w rzeczywistości ulegają (mają to szczęście, że ulegają) nakazom instynktownego wstrętu. Marguerite Yourcenar [135] Obszerna dyskusja na temat eutanazji zachowała, z małymi wyjątkami, zaskakująco abstrakcyjny charakter i w re- 98 _ujtacie pewne ważne kwestie znalazły się poza jej zasięgiem. W szczególności pomijano w dyskusji realia eutanazji, realność śmierci i uśmiercania. W dużej mierze wpłynął na to szeroki zasięg dyskusji, skład uczestników. Wypowiadali się prawnicy, moraliści, teolodzy, socjologowie, politycy, dziennikarze, członkowie zarządów stowarzyszeń, obywatele piszący listy do redakcji gazet. Większość z nich __na swoje szczęście - nigdy nie widziała, jak ludzie zabijają człowieka, wielu nie widziało nigdy, jak człowiek umiera, a niektórzy nawet nie widzieli zwłok. Wprawdzie zabrali również głos praktykujący eutanaści, ale to są ludzie, którzy przezwyciężyli już psychiczne hamulce, przeszkadzające zabić człowieka, i wypowiadają się tylko na temat techniki i administracyjnej strony sprawy. Dyskusję prowadzono w ten sposób, że rzeczywistość śmierci człowieka, taka, jaką widzą i przeżywają ludzie przy tym obecni i bezradni lekarze, nie ukazała się nigdy wyobraźni mówców, autorów i czytelników. Człowiek, choćby chory i sparaliżowany, ale żywy człowiek, jedność struktury i funkcji niezrównana w swej złożoności i precyzji, duch zdolny odczuwać, żywić nadzieję i cierpieć, reagować na wszystkie zjawiska tego świata, człowiek, którego myśl nie zna żadnych granic, świat sam dla siebie, różny od wszystkich innych światów, niezastąpiony, kochający i przez innych kochany, jeden z nas, niezliczonymi więzami połączony z nami wszystkimi, przestaje oddychać, robi się szary i siny i nie ma go więcej; za kilka godzin zimny, sztywny i z czerwonawymi plamami na plecach zacznie gnić. Przeżyć to jest równie ciężko po czterdziestu latach pracy lekarskiej, jak na jej początku, jest to nadal to samo poczucie straty, winy, przygnębienie i zwątpienie o sobie samym, powracające pytania, czegom zaniedbał, nie dopatrzył, że umarł. To, że wszyscy wcześniej czy później musimy pójść tą samą drogą, nic w tym nie zmienia, kruchość życia ludzkiego czyni je tym cenniejszym, cenny się staje każdy dzień i każda wydarta śmierci godzina. Nie mogę już tego niestety powiedzieć o wszystkich moich kolegach, ale tak jak ja odczuwają to wszyscy 99 w tym samym co ja duchu wychowani lekarze. O tym, że istnieją lekarze, którzy, kierując się szlachetnymi i logicznymi rozważaniami, z premedytacją powodują śmierć człowieka, usłyszałem po raz pierwszy przed dwudziestu laty, ale nadal - wbrew oczywistym dowodom - trudno mi w to uwierzyć. Mam zawsze wrażenie (chociaż wiem, że jest fałszywe), że tylko mutacja genetyczna może wyjaśnić takie odbiegające od normy postępowanie. W odróżnieniu od wielu biorących udział w dyskusji miałem nieszczęście być obecny przy zabijaniu: w 1943 roku zmuszony byłem wraz z wszystkimi żołnierzami mego pułku piechoty być świadkiem egzekucji dwu tak zwanych dezerterów. Po tym doświadczeniu pozostałem na resztę mego życia w przekonaniu, że świadome uśmiercenie bezbronnego człowieka, niezależnie od powodów, jest naj-straszniejszym czynem, jaki człowiek może popełnić na tej ziemi i najgorszym złem, jakie wyrządzić potrafi sobie samemu, swym pomocnikom i wszystkim nie sprzeciwiającym się naocznym świadkom. Konkretna prawda śmierci i zabijania wymknęła się dyskusji o eutanazji. Istotnie trzeba z racjonalnej dyskusji wyłączyć emocje, a więc i budzące emocje obrazy. Ale czysto racjonalna dyskusja z wyłączeniem wszelkich emocji nie jest najlepszym sposobem rozwiązywania wszystkich ludzkich spraw. Nie jest to na przykład właściwa droga do podjęcia decyzji w sprawie małżeństwa - ani też w sprawie życia czy śmierci człowieka. Trzeba też umieć zaufać własnym emocjom. To nie wyklucza rozumowania, prowadzi jednak do odmiennych rozumowań niż te abstrakcyjne. Portret eutanasty Wskutek abstrakcyjnego charakteru dyskusji pominięto w niej ważny aspekt sprawy, mianowicie aspekt psychologiczny. Nie zadano zupełnie takich pytań, jak: Czy ludzie odczuwają wewnętrzne sprzeciwy, które powstrzymują ich od zabijania bliźnich? A jeśli tak, to jakie przemiany psycho- 100 logiczne muszą zajść, aby te opory przezwyciężyć? Jak przedstawia się portret psychologiczny (a więc i miejsce we wspólnocie ludzkiej) dobroczynnego zabójcy?* Czy człowiek taki odmienny jest od innych ludzi? A jeśli tak, to czym się od innych różni? Czy wiemy, jak z takim odmienionym człowiekiem obchodzić się i współżyć? Może psycholodzy uznają te kwestie za godne zbadania i wypełnią jukę, którą pozostawiła dyskusja; miejmy tylko nadzieję, że znajdą jak najmniej materiału do swych badań. Tymczasem zaś trzeba i można zadać jedno pilne i dla oceny eutanazji ważne pytanie, a mianowicie: jakie są właściwie pobudki działania lekarza eutanasty? Zdumiewające, z jaką bezkrytyczną pobłażliwością społeczeństwo i sądy zakładają, że muszą to być wyłącznie szlachetne pobudki. Nikt nie zastanawia się nad tym, czy istniały motywy zupełnie innej natury: frustracja lekarza, który mimo swych wysiłków nie osiągnął sukcesu; niechęć do podjęcia trudnego i mało szans rokującego zadania; poirytowanie jękami i rzężeniami chorego; popęd, który najwidoczniej nie tylko u ptaków, ale i u niektórych ludzi istnieje, aby zadziobać słabsze jedno-Stki w stadzie; socjaldarwinistyczna demagogia skłaniająca lekarza, by uwolnił społeczeństwo od wszystkich pokrak; niecierpliwość, upojenie własną władzą, sadyzm i podniecenie na myśl o bezkarnym zabójstwie. Obnażenie takich motywów utrudnione jest nie tyle przez odpowiedzialność karną, bo ta w sprawach o eutanazję od dawna stała się niegroźnym straszakiem, ile przez chmurę "humanitarnej" retoryki, którą eutanasta osłania swe rzeczywiste pobudki wobec otoczenia i w swym własnym umyśle. Nawet jeżeli uwzględni się trudności w dogrzebaniu się do prawdziwych Motywów, zdumiewające jest, że nigdy nawet nie wzięto P*>d uwagę możliwości pobudek nikczemnych; że w tak naiwny sposób poprzestaje się na "współczuciu". Eutanasta przecież lekarzem "nowoczesnym", któremu wpojono, nie wolno angażować się osobiście w sprawy pacjenta, Portret psychologiczny kryminalnego zabójcy jest od dawna przedmiotem zainteresowania. 101 za "bezstronnego eksperta . jego działania? Sacrum, profanum i eutanazja •-'"•'".....' r ., Być może rację mają moraliści, którzy wskazują [136], że u podstaw kryzysu współczesnego człowieka leży zanik poczucia sacrum: w miarę jak nasza triumfująca praktyka bezgranicznie, jak się wydaje, rozszerza zakres profanum (tego, czym człowiek potrafi zawładnąć), jesteśmy coraz bardziej skłonni negować istnienie sacrum (tego, co bez uzasadnień nietykalne), a więc i sens wszystkiego, sensu bowiem nie da się zaczerpnąć z rozumowania, tylko ze źródeł pozalogicznych, a więc z sacrum. Gotów jestem przyjąć tę diagnozę, z pewnym wprawdzie zastrzeżeniem; że linia graniczna pomiędzy uznaniem a negacją sacrum nie przebiega zgodnie z podziałem religijnym. To często niewierzący zachowują dziś poczucie sacrum, tego, co zawsze będzie nieznane, tego, co nietykalne, podczas gdy liczni wierzący żywią przekonanie, że wszystkie tajemnice wszechświata zostały już przez religię sklasyfikowane. wzięte w pacht i tym samym unieszkodliwione. Ci, którzy negują sacrum, stają na intelektualnie niezbyt silnych pozycjach. Trudno nie uznać, że nigdy nie będziemy wiedzieli wszystkiego o świecie ani o człowieku, pozostanie zawsze coś nieznanego i niezrozumiałego, a nawet nieskończenie wiele. Nie można więc twierdzić, że istota kierująca się rozumem może wszystko poddać swej władzy: przecież tym. co nieuchwytne dla rozumu, nie możemy zawładnąć. Gdy więc tak pilnie zajęci jesteśmy rozszerzaniem zakresu profanum, rozumnie postąpimy pamiętając, że zawsze jeszcze wiele poza nim pozostanie. Granica się przesuwa, ale zawsze gdzieś musi przebiegać, pytanie tylko, gdzie? I zwłaszcza: czy sprawa życia i śmierci człowieka należy jeszcze do zakresu sacrum, czy też jest to już coś, czym wolno manipulować? Idea eutanazji jest wyborem na rzecz tej ostat- 102 njej tezy i w ten sposób popadamy w szczególne samoza-nrzeczenie: istota, która pretenduje do tego, by zawładnąć wszechświatem, kończy tym, że sama siebie uznała za di-sposable product, artykuł, który wyrzuca się po użyciu. ROZDZIAŁ V Eutanazja a medycyna Niesłuszne byłoby sądzić, że eutanazja jest p0 prostu rozszerzeniem zakresu postępowania lekarskiego o jeszcze jeden zabieg (uśmiercanie). Eutanazja, a nawet tylko myślowa jej akceptacja przez lekarzy, oznacza całkowite odwrócenie celów i systemu wartości naszego zawodu. Z chwilą zaakceptowania eutanazji ulega zmianie nie tylko sposób myślenia lekarza i jego pojęcie o własnym zawodzie, ale również cała jego działalność, cały jego sposób funkcjonowania. Wskazują na to liczne fakty. • Przytoczyłem w poprzednim rozdziale tej pracy serię przypadków, w których wyszły na jaw poważne błędy popełnione przez lekarzy-eutanastów, błędy dotyczące danych faktycznych i posługiwania się nimi. W zamiarze dokonania eutanazji u tych czworga pacjentów lekarze trzykrotnie powołali się na fałszywe dane: na nie istniejącego raka płuc, na rzekome żądanie rodziny; jednego z chorych, mającego liczną i kochającą go rodzinę przedstawiono jako "człowieka zupełnie samotnego". Jeden z lekarzy chciał dokonać eutanazji z powodu stanu, który sam lekami spowodował, chciał uśmiercić chorego nie badając go, nie znając rozpoznania, nie patrząc nawet na kartę gorączkową; inny nie wiedział nawet, czy chory jest kobietą, czy mężczyzną. Taka seria ciężkich błędów i zaniedbań, zebrana przez pojedynczego obserwatora, musi być potraktowana jako poważny sygnał ostrzegawczy. Umiejętność prawidłowego postrzegania faktów, szacunek dla faktów, skrupulatne -- i oczywiście uczciwe - posługiwanie się nimi, są to podstawowe wymagania, jakim każdy lekarz powinien sprostać. Okazuje się, że myśl o eutanazji niweczy te podstawowe 104 liy i umiejętności lekarza. Leczenie ciężko chorego czło-wymaga od lekarza całkowitego opanowania wszy-y^h mających znaczenie faktów; eutanazja, to "łatwe roz-jie", uwalnia go od tej konieczności. Więcej nawet: ogarnięty ideą eutanazji pogardza faktami i gotów ; sfałszować. Ifcfkfedycyna w epoce eutanazji doznaje również poważnego iflizczerbku wskutek tego, że myśl o eutanazji prowadzi do Sini ech ani a terapii lub niesłusznego jej ogranicze-Ęjab Medycyna jest po to, by poprawiać stan zdrowia czło-jjBeka, w miarę możności poprawiać również stan ciężko Mych ludzi - i nierzadko nam się to udaje. Idea eutana-Jkpdwodzi lekarza od tego zadania. pierwszym dniu swej pracy na oddziale intensywnej gpjeki kardiologicznej powiada do mnie młody lekarz, że ipppresują go głównie "naukowo uzasadnione przeciwwska-i do reanimacji", ścisłe określenie, w jakich przypadnie należy chorego reanimować. Zgłosił się do pracy który po to stworzono, aby ludzi reanimować, [zapobiec niepotrzebnej śmierci; nie brał jeszcze udzia-żadnej reanimacji, nie wie jeszcze, jakie się przy tym trudności, jak tych trudności uniknąć, jak uzy-i największe szansę dobrego wyniku - ale to go nie in-luje, interesują go naukowe podstawy do tego, by nie nic, by choremu dać umrzeć. Tak eutanazja wypiera ycynę. -letnia dziewczynka, którą przed dwoma laty badał pe-z powodu omdleń i uznał za zdrową, upadła nieprzy-ua na boisku sportowym. Nauczyciel i koledzy rozpo-masaż serca i oddychanie metodą "usta-usta", po pbyciu ambulansu okazało się, że chora ma migotanie Sr serca (śmiertelne zaburzenie elektrycznej czynności l, które jednak można przerwać wstrząsem z elektrycz-defibrylatora). Pielęgniarze zdefibrylowali pacjentkę zywieźli ją do szpitala z dobrą akcją serca i oddycha-ale jeszcze nieprzytomną. Zastałem przy niej młode-ediatrę i pytam go, dlaczego nie przenosi pacjentki z iz-piprzyjęć na oddział reanimacyjny, gdzie w razie potrzeby 105 ponownej reanimacji istnieją po temu optymalne warunki-przecież może znów dostać migotania komór! "O, w takim razie nie robiłbym nic więcej" - powiada pediatra (tzn. p0_ zwoliłby dziewczynie umrzeć). Ten lekarz wie już wszystko o eutanazji, ale nie chce nic wiedzieć o medycynie. Nie wie czy nie chce wiedzieć, że nieprzytomność chorego w piętnaście minut po reanimacji nic jeszcze nie znaczy, ludzie wracają nieraz do przytomności po kilku godzinach, a nawet dniach. Nie wie czy nie chce wiedzieć, że u młodzieży w tym wieku nawet po długotrwałym zatrzymaniu akcji serca istnieje szansa powrotu do zdrowia bez szkodliwych następstw mózgowych. Opanowała go idea eutanazji i nie chce wiedzieć nic poza tym. Dla dziewcząt, które podczas ćwiczeń sportowych dostają migotania komór serca, nie ma miejsca w jego idealnym, zdrowym społeczeństwie. Eutanazja wyparła z jego głowy medycynę, ludzkie uczucia i zdrowy rozsądek. Wezwany na konsultację przez dwu kolegów internistów do pacjenta, którego dopiero co przyjęto do szpitala z powodu mocznicy (niewydolności nerek), stwierdziłem u niego zapalenie osierdzia. "O, to bardzo dobrze! - zawołali lekarze - skoro jest już zapalenie osierdzia, pacjent w krótkim czasie umrze na hyperkaliemię (nadmiar potasu we krwi), a to jest łagodna śmierć". Nie wiedzieli jeszcze, jaka była u tego chorego przyczyna mocznicy i czy można było stan pacjenta poprawić lub wręcz wyleczyć - i nie zainteresowali się tym. Po cóż to całe mozolne postępowanie - badać, czy chory jest odwodniony, a jeśli tak, to uzupełniać płyny; czy odgrywa tu rolę infekcja, którą można by usunąć antybiotykami; czy jest przeszkoda w odpływie moczu, do usunięcia przez operację; rozważyć biopsję nerki: próbować leczenia dietetycznego, podawać alkalia, zwalczać zaburzenia kostnej przemiany materii; w razie potrzeby rozważyć dializę nerkową i przeszczepienie nerki? Po co to wszystko, skoro powstało już krótkie spięcie w umyśle lekarza-eutanasty: zapalenie osierdzia towarzyszy przecież ciężkiej mocznicy - dobrze! Czekamy na "łagodną śmierć"! 106 Zjawisko poniechania potencjalnie skutecznej terapii pod vvpfywem idei eutanazJi Jest Juz dobrze znane w kołach lekarskich i ukazały się na ten temat obszerne publikacje [137, 138]. porażający wpływ eutanazji na sprawność lekarza jako badacza i terapeuty ujawnił się dopiero w ostatnich dwóch dziesięcioleciach, w związku z doświadczeniami praktycznej eutanazji w Holandii. O wiele wcześniej wskazywano na inne groźne niebezpieczeństwo dla medycyny: na podkopanie relacji między lekarzem a pacjentem. Tym właśnie argumentem, jako jedynym i wystarczającym, posłużyła się komisja brytyjskiej Izby Lordów, gdy postanowiła nie dopuścić do debaty nad projektem ustawy o eutanazji: "nie dopuścimy do tego, by za białym fartuchem lekarza ukazał się oczom chorego cień mordercy", powiedział przewodniczący. Niebezpieczeństwo to wzmaga się obecnie i w sposób nieunikniony podważyć musi samo istnienie medycyny. W stosunkach swych z praktykującym eutanazję lekarzem pacjent poważnie chory zawsze pozostawać będzie w niepewności. Nie będzie nigdy wiedział, czy i kiedy zaświta lekarzowi myśl o eutanazji, czy może już postanowił zaniechać leczenia, aby śmierć przyśpieszyć, czy może już za plecami pacjenta spiskuje z jego rodziną, by szybciej dać mu umrzeć, a może zamorduje go pod pozorem przynoszącego ulgę zastrzyku. Głośne deklaracje, że dopuszczalna jest tylko dobrowolna eutanazja, nie uspokoją chorego. Praktyki kryptanastów, do niedawna publiczna tajemnica, są dziś oficjalnie uznaną częścią praktyki lekarskiej [139, 140, 141, 142] i chory, z całą niestety słusznością - rozumie, że niejeden lekarz, gotowy uśmiercić pacjenta "na jego własne żądanie", potrafi to również zrobić bez wiedzy pacjenta i wbrew jego woli. Dawne niezachwiane przekonanie, że lekarz zrobi wszystko, co w jego mocy, aby chorego ratować, że nie zaniecha niczego, co mogłoby pomóc, że nigdy świadomie choremu i jego życiu nie zaszkodzi - to przekonacie znikło. Tak głośno obecnie postulowany wgląd pacjenta w działania lekarza, kontrola pacjenta nad postępowaniem 107 lekarza - są nie do zrealizowania nawet w zwykłej medycynie, a tym mniej w eutanazyjnej. Relacja pomiędzy pacjentem a eutanastą, który jako "lekarz" ma dostęp do ciała chorego, a jest potencjalnym zabójcą, nacechowana będzie nieufnością, podejrzliwością i lękiem. Obserwatorzy dzisiejszej naszej rzeczywistości zasygnalizowali już [143], że w obawie przed eutanazją ludzie nie zgadzają się na umieszczenie w domach starców lub zakładach dla przewlekle chorych. Miałem już pacjenta, człowieka w podeszłym wieku, który w pierwszych dniach pobytu w szpitalu odmawiał przyjęcia leków, a nawet soku pomarańczowego. Okazało się, że niedawno obejrzał program telewizyjny na temat eutanazji. Ponieważ oparty na zaufaniu stosunek pomiędzy pacjentem a lekarzem jest conditio sine ąua non istnienia medycyny, medycyna, która zaakceptuje eutanazję, wkroczy na drogę do samounicestwienia. Ci lekarze, którzy dziś tak entuzjastycznie witają eutanazję, nie zdają sobie sprawy z tego, że zmierzają do autodestrukcji. Pogarda. Postulat, aby zalegalizować eutanazję, a w szczególności, aby jej wykonanie oddać w ręce lekarzy, jest wyrazem publicznej pogardy dla lekarzy i to w dwojakim sensie. Uważa się eutanazję za konieczną, ponieważ zapanowało przekonanie, że lekarze i tak nikomu pomóc nie potrafią i ponieważ nie wierzy się w ich zdrowy rozsądek, zdolni są tylko do bezsensownych działań. Równocześnie uważa się, niestety nie bez racji, /.e (przynajmniej niektórzy) lekarze umieją wyprawiać ludzi na tamten świat. Niechże więc robią tę jedyną rzecz, którą robić potrafią. Uzdrawiać nie umieją, to robią o wiele lepiej homeopaci i akupunkturzyści; ale nadają się jeszcze na zabójców, mają przecież te swoje zastrzyki i tak dalej. Rola niezbyt zaszczytna, ale w końcu pożyteczna. Lekarz zepchnięty do tej pozycji w sposób nieunikniony poddany będzie ostracyzmowi, jak dawniej rakarz czy kat. Społeczeństwo musi tym ludziom płacić za ich usługi, ale nie podasz takiemu ręki, nie zasiądziesz z nim do stołu ani go nie przedstawisz swej matce. 108 Medycyna nie jest jednak zawodem, który mogliby uprawiać ludzie otoczeni pogardą ogółu. Medycyna musi zniknąć. Na osobne omówienie zasługuje jeszcze jeden aspekt wptywu eutanazji na medycynę: wpływ tych praktyk na przebieg i przyszłe rozwiązanie realnie dziś istniejącego kryzysu medycyny. Jakkolwiek niewątpliwie odegrały tu rolę liczne czynniki natury społecznej, główną przyczyną obecnego kryzysu medycyny jest niemożność opanowania inwazji nauk podstawowych i techniki, nieumiejętność podporządkowania ich wkładu ludzkim celom medycyny. Z wkładu tego, z ogromnych stąd płynących korzyści dla diagnostyki i terapii nie możemy oczywiście zrezygnować; ale też nie możemy pozwolić na to, by nauki podstawowe i technika dyktowały nam swe własne cele i narzuciły nam swój własny system wartości. Dziś niestety dość często tak właśnie się dzieje, wynikiem tego jest medycyna, która coraz więcej dla dobra chorych zdziałać potrafi i coraz mniej przez społeczeństwo jest ceniona, która nie satysfakcjonuje samych lekarzy, nawet dla najbogatszych narodów staje się zbyt droga i poddana jest krytyce ze wszystkich stron. Nauki podstawowe i technika są dla lekarza tylko środkami i środkami muszą pozostać; nie wolno ich używać ponad potrzebę; nie należy szukać w laboratorium tego, co w pełni dostępne jest poznaniu za pomocą naszych własnych pięciu zmysłów; olbrzymi wkład nauk podstawowych i techniki musi znów zostać podporządkowany samodzielnie myślącemu człowiekowi, lekarzowi, jego zdrowemu rozsądkowi, wytyczonym przez niego ludzkim celom. Inaczej mówiąc: przywrócony musi zostać prymat medycyny klinicznej. Jest naszym zadaniem i zadaniem nadchodzącego pokolenia lekarzy osiągnąć to trudne, ale też jedyne rozwiązanie obecnego kryzysu medycyny. Eutanazja zamknie przed nami to jedyne zbawienne wyjście. Eutanazja jest przecież krańcowym wyrazem mentalności wręcz przeciwnej niż mentalność klinicysty. To nie Przypadek, że w epoce "Wielkiej Kliniki" eutanazja była nie do pomyślenia, że dopiero z nadejściem "nowoczesnej" 109 medycyny zaczęła się wśród lekarzy rozpowszechniać myśl o eutanazji. Lekarz-klinicysta uprawia medycynę osobistą, jego osobisty wkład dominuje w całym postępowaniu; odkrycie, co choremu dolega, diagnoza, tak często trudna, tak często oparta na doświadczeniu, na intuicji* jest jego osobistym zwycięstwem i przedmiotem durny. Terapia, którą w sposób naturalny indywidualizuje, "niu-ansuje", okazując gdy trzeba zdecydowanie i gdy trzeba ostrożność i wstrzemięźliwość, terapia, której skutki z godziny na godzinę sprawdza, jest dla niego sposobnością do ujawnienia tego, co najlepsze w jego intelekcie i charakterze. Pacjenta, którego wyleczył z ciężkiej choroby, uważa klinicysta za "dzieło swego życia", za swe własne arcydzieło**; jest w sprawy pacjenta emocjonalnie zaangażowany, i nie tylko w pacjenta, ale i we własną sztukę, a cel tej sztuki jeden jest tylko: wyleczyć. Zrobić coś przeciwnego, uśmiercić pacjenta, równoznaczne jest dla klinicysty ze śmiercią medycyny; jest to rzecz nie do pomyślenia. Idea eutanazji zrodziła się w zupełnie innym, krańcowo odmiennym klimacie zawodowym, w którym osobistą rolę lekarza uważa się za znikomą (i rzeczywiście jest zredukowana), gdzie rozpoznanie (albo jego strzępki) otrzymuje się na papierkach z laboratorium i lekarz nie powie nawet "choruje pani na to czy tamto", ale "badanie krwi wykazało, że", gdzie dalszą obserwację pacjenta niemal w stu procentach powierza się pielęgniarkom; gdzie leczenie nie jest już dziełem lekarza, ale "zespołu" (a więc niczyim), gdzie uważa się, że lekarz nie musi poświęcić pacjentowi maksimum swego czasu, uwagi i wysiłku, ale "tyle, ile rozsądnie potrzeba", gdzie emocjonalne niezaangażowanie uważa się za cnotę i zaleca jako regułę, gdzie w końcu niezadowolenie lekarza z jego własnej roli prowadzi go do smutnego poglądu, że wszelkie działanie lekarskie jest bezsensowne. Nie * Intuicja to to, co lekarz dobrze wie, ale długo i z trudem musiałby tłumaczyć skąd to wie. ** Zauważyła to bardzo trafnie Marguerite Yourcenar [144]. 110 rdrożony do używania własnego zdrowego rozsądku, nie ty ufać swym własnym ludzkim reakcjom, lekarz, który otrzymał takie niezrównoważone, nieharmonijne, "nowoczesne" wykształcenie skłania się do krańcowych i niezrównoważonych poglądów. Wierzy zupełnie poważnie, że medycyna jest nauką (podczas gdy dla tradycyjnego lekarza nauka była narzędziem medycyny); przejąwszy od nauk ścisłych ich system wartości, nie widzi żadnych dowodów na to, że życie ludzkie ma wartość nieskończoną: to przecież postulat pozanaukowy. Jego zainteresowanie kwestiami społecznymi prowadzi go do poglądu, że życie ludzkie jest wartością podrzędną wobec powszednich interesów innych ludzi i społeczeństwa i że wolno je dla tych interesów poświęcić. Zdając sobie dobrze sprawę z tego, że medycyna, którą uprawia, zatraca swój ludzki charakter i cele, widzi w eutanazji rozwiązanie, które - w szczególny sposób - przywrócić ma medycynie jej humanitarne oblicze. Stoimy przed wyborem: albo wielka reforma, nawrót do medycyny klinicznej, który wydobędzie medycynę z jej obecnego kryzysu, albo też pozwolimy bez oporu na to, by dalej postępował rozwój w kierunku "nowoczesnej", technicznej, zdepersonalizowanej medycyny, której nikt nie chce. Zaakceptowanie eutanazji zmusza nas do wybrania tej drugiej drogi i to w sposób nieodwracalny. Co utracimy. Ale cóż z tego, że medycyna zginie? Czyż Obrona medycyny może istotnie zaważyć jako argument w jakiejkolwiek dyskusji, choćby w dyskusji o eutanazji? Przecież zniesienie medycyny to właśnie to, czego pragnie znaczna część opinii publicznej, media, wielu polityków! Rtzecież uniwersytecka medycyna zawiodła, wszyscy-śffly o tym już nieraz słyszeli. O zdrowie ludności zadba-j|o wiele lepiej - i o wiele taniej - "alternatywni" uzdrowiciele. Zmierzamy więc w pożądanym kierunku. - Istotnie, setki tysięcy osób cierpią na dolegliwości psychosomatyczne, zwyrodnienie stawów czy bóle w plecach •ci pacjenci równie dobrze (lub równie źle) leczeni być mo-§ł przez akupunkturzystów, homeopatów i magnetyzerów. We jest jednak jasne, jaką korzyść z alternatywnych sposo- 111 bów leczenia odnieść mogą inni pacjenci, np. chorzy na syfilis albo dzieci z zajęczą wargą. Ci, którzy twierdzą, Ze można zlikwidować medycynę bez uszczerbku dla czyjego-kolwiek zdrowia, muszą jeszcze udowodnić, że mają rację. Ponadto rozważyć należy następstwa, jakie likwidacja medycyny mieć będzie dla naszej cywilizacji. W ciągu 2500 lat swej znanej historii medycyna stworzyła wartości intelektualne i etyczne, dzięki którym stała się jednym z filarów cywilizacji Zachodniego Świata. Dzięki silnej motywacji lekarzy-badaczy medycyna wyprzedzała nieraz inne gałęzie biologii w badaniu zjawisk życiowych. Wykonano wielką pracę, aby poznać budowę i funkcjonowanie ciała ludzkiego i zmiany, jakim ono ulega w chorobie, a może większego jeszcze dokonano wysiłku, aby uwolnić naukę lekarską od magicznego myślenia, od błędnych sądów apriorycznych, od fantazjowania, i prawem uczynić trzeźwą obserwację faktów. Odkrycie płucnego krążenia krwi przez Serveta i ogólnego krążenia krwi pr/.ez Harvey'a, opis choroby naczyń wieńcowych podany przez He-berdena, reumatycznej choroby serca przez Bouillaud, nad-ciśnieniowej choroby nerek przez Brighta, mechanizmu obrzęku płuc przez Hope'a, odkrycie zarazków gruźlicy i cholery przez Kocha i jego postulaty, które umożliwiły ustalenie przyczyn wszystkich chorób zakaźnych, wykrycie dietetycznych przyczyn beri-beri przez jawajskiego lekarza Jakoba Bontiusa, odkrycie przez Rossa pasożyta malarii i roli komara w jego przenoszeniu na człowieka, sześćdziesiąt lat trwające poszukiwania przyczyn cukrzycy, które od odkryć von Mehringa i Minkowskiego prowadziły do wyizolowania insuliny przez Bantinga i Besta i wreszcie do dzisiejszej produkcji prawdziwej ludzkiej insuliny w drodze manipulowania metabolizmem bakterii, odkrycie grup krwi przez Landsteinera, dzięki któremu możliwe się stały transfuzje, odkrycie przyczyn anemii złośliwej przez Whipple'a i Minota, później uwieńczone wyizolowaniem witaminy Bi: - te zwycięstwa wnikliwej obserwacji, odwagi, uporu i twórczego myślenia postawiły medycynę w jednym rzędzie z fizyką, chemią, astronomią, sprawiły, że stała się jednyn1 112 ważnych narzędzi badawczych, którymi posługuje się człowiek w swym dążeniu do poznania świata. Równolegle tyrn postępem prac badawczych lekarze praktyczni, od Hi-nokratesa, Galena, Wezaliusza, Parę, Sydenhama, Boerha-ve'ego do Traubego, Stokesa, Potaina, Billrotha, Mikulicza, \Vidala, Vaqueza, Oslera, Herricka, Wenckebacha, Abbott, Cournanda, White'a, Levine'a, Borsta i tysięcy innych, stworzyli teorię i praktykę medycyny klinicznej, szkołę ścisłej obserwacji, rygorystycznego myślenia i skutecznego i humanitarnego postępowania, która przez swój specyficzny charakter zajęła ważne i specjalne miejsce w twórczej działalności człowieka. Wkład medycyny do etyki jest co najmniej równie cenny jak jej wkład intelektualny. Nie zgadzam się zupełnie z rozpowszechnionym obecnie poglądem, że medycyna nie stwarza żadnych wartości ani norm etycznych, lecz wartości i normy panujące w społeczeństwie przejmuje i przejmować powinna. To nieprawda. Etyka lekarska ukształtowała się samodzielnie, i to na pięćset lat przed etyką chrześcijańską, na 2400 lat przed Kantem, niezależnie od etyki Starego Testamentu; nie bez wpływu starożytnej greckiej etyki, ale przede wszystkim podyktowana wewnętrzną logiką zawodu lekarskiego i szczególnie jest uderzające, że w ciągu dwóch i pół tysięcy lat (i aż do zmian zaszłych 10-20 lat temu) w zasadniczych punktach się nie zmieniła. Siłę swą i znaczenie etyka lekarska zawdzięcza temu, że zawsze normy swe stawiała poza normami akceptowanymi przez społeczeństwo i ponad nimi i nie dawała się zwieść szaleństwom, którym społeczeństwo ulega. Co się dzieje, gdy lekarze porzucają swą własną etykę i przejmują panujące chwilowo w społeczeństwie normy etyczne, dobrze wiemy z rozmaitych przykładów: tak postąpili lekarze w Niemczech hitlerowskich, którzy wymordowali kaleki i chorych psychicznie, a niektórzy z nich dopuścili się zbrodni i okrucieństw w obozach; tak Postąpili psychiatrzy szpitali KGB i w naszym zachodnim świecie lekarze, którzy swój zawód traktują jako sposób robienia pieniędzy i socjaldarwinistyczni lekarze, którzy promują, "oczyścić społeczeństwo" ze słabszych jednostek. 113 Etyka lekarska, taka jaka się ukształtowała za czasów Hi-pokratesa, a później w duchu jego szkoły, naucza, że dla lekarza istnieje tylko człowiek i to, czy ten człowiek jest biedny czy bogaty, głupi czy mądry, potężny czy niewolnik, szanowany członek wspólnoty czy też włóczęga albo złodziej, albo prostytutka, i to, jaką wiarę wyznaje i jaki jest kolor jego skóry, nie może mieć dla nas żadnego znaczenia. Tylko człowiek i jego cierpienie mogą dla nas istnieć i żadnych innych dóbr, dobra innych ludzi, państwa, społeczeństwa i samego lekarza nie wolno nad dobro chorego przedkładać: salus aegroti suprema lex. Nie na miejscu są tu ewentualne ironiczne uśmiechy dzisiejszych krytyków medycyny. Niezliczeni lekarze zmarli na choroby zakaźne, którymi zarazili się, wykonując swoją pracę - ludzie, którzy wiedząc, na co się narażają, pozostali na posterunku; wśród nich przyjaciel mój, dr J. Taubenfeld, leczył chorych na oddziale durowym, aż na dur plamisty umarł. W warszawskim getcie pediatra dr Janusz Korczak zrezygnował z możliwości ucieczki, aby do końca towarzyszyć swym małym podopiecznym i dał się z nimi zagazować w Treblin-ce. Lekarze, którzy w Ameryce Południowej udzielali pomocy rannym partyzantom, ryzykowali własną wolność i życie. Setki europejskich lekarzy biorą urlop bezpłatny, aby udać się z ramienia Medicus Mundi, Memisa czy Medicins sans Frontieres do Libanu, Czadu czy kambodżań-skich obozów i tam bez wynagrodzenia nieść pomoc cierpiącym. My wszyscy, lekarze domowi i szpitalni lekarze ostrych oddziałów przez całe nasze życie rezygnujemy ze znacznej części nocnego wypoczynku, wolnego czasu, życia rodzinnego, aby udzielać pomocy chorym; nie dlatego, że jesteśmy lepszymi ludźmi od innych, ale dlatego, że tak być musi. Nie wolno nam wśród naszych pacjentów czynić różnic wedle ich stanu społecznego. "Mam nadzieję, że mnie trochę inaczej będziesz leczyć niż tych wszystkich twoich żebraków", powiedział król Francji do Ambrozjusza Pare> "Sire, ja leczę moich żebraków tak, jakby byli królami" -" brzmiała odpowiedź chirurga. Mię wolno nam zbrodniarzy skazanych za morderstwa, gdy zachorują, leczyć inaczej niż pozostałych pacjentów (i nie wiedzielibyśmy, jak to można inaczej zrobić), ani też w czasie wojny rannych nieprzyjaciół inaczej niż własnych rodaków. Hipokratejska etyka lekarska przez samą swą jednostronność, przez bezwzględne podporządkowanie wszystkich dóbr i wartości jednej jedynej, dobru chorego, bardziej zbliżyła się do ideału etyki absolutnej niż jakakolwiek inna etyka nie objawiona; proklamowała równość wszystkich ludzi na długo przed Deklaracją Niepodległości i nieskończoną wartość każdego życia ludzkiego na długo przed chrześcijaństwem i na dłużej jeszcze przed Kantem. Ta etyka jest nie tyle spadkobierczynią i uczennicą wielkich ogólnych systemów etycznych, ile ich prekursorem i często nauczycielem. Zarówno dzięki swym wartościom etycznym, jak i dzięki swemu wkładowi intelektualnemu stała się medycyna nieodłączną częścią naszej cywilizacji. Ci, co dziś atakują medycynę z zewnątrz i od wewnątrz i usiłują ją unicestwić (co niestety może im się udać), nie zdają sobie sprawy, że dla siebie samych i dla nadchodzących pokoleń próbują stworzyć świat jeszcze bardziej nieludzki od dzisiejszego, świat, w którym jeszcze jedną oazę rozumu i ludzkości zasypią piaski głupoty, obojętności i okrucieństwa. Medycyna jest częścią naszej cywilizacji i zasługuje na obronę w interesie nas wszystkich. Ostrzeżenia, że eutanazja unicestwi medycynę, nie należy zbyt lekko odrzucać. ROZDZIAŁ VI Społeczeństwo eutanazji Formułując art. 293 i 294 holenderskiego Kodeksu Karnego, zabraniające eutanazji i pomocy w samobójstwie, ustawodawca miał oczywiście na myśli zupełnie wyjątkowe, rzadkie przypadki. Ale to były czasy, gdy publiczność raz na dziesięć czy dwadzieścia lat śledziła w gametach sensacyjny proces o to, że ktoś z litości zabił współmałżonka. Do niedawna, do chwili opublikowania olbr/y-mich statystyk Komisji Rządowej, wielu myślało, że nadal chodzi o takie wyjątkowe i rzadkie, może trochę mniej rzadkie, przypadki. Ale to nieprawda. Cele ruchu eutana/ji. zakres przemiany społecznej, którą osiągnąć się pragnie, są znacznie większe. Obszerna propaganda, prowadzona od dwudziestu kilku lat, setki artykułów w gazetach i czasopismach, setki audycji telewizyjnych, książki, broszury, stowarzyszenia liczące dziesiątki tysięcy członków, badania opinii publicznej, wciąż ponawiane, drukowanie "kart kredytowych" uprawniających do łagodnej śmierci, wszystkie te apele teologów, moralistów, filozofów, prawników, partii politycznych, nieustannie ukazujące się publikacje w czasopismach fachowych, debaty w Radzie Zdrowia, w Królewskim Towarzystwie Popierania Medycyny, w kolejnych państwowych komisjach do spraw eutanazji, nieustannie podtrzymywane napięcie opinii publicznej - tego ws/.y-stkiego nie robi się dla kilkudziesięciu czy paru tysięcy osób. Nie, ten wielki ruch silniejszą ma motywację i d° większych dąży celów. Nie wyjątkowe przypadki, ale s/.ero-kie rzesze, dlaczego nie wszyscy? - muszą mieć możność skorzystać z eutanazji. "Każdy, kto zbliża się do kresu życia, uważać powinien, że szczęście przypadło mu w udziale-jeśli mu ludzkiej pomocy udzieli taki lekarz, jak mój klient 116 powiedziała pani adwokat w rotterdamskim procesie o eutanazję [145]. Nikt już nie będzie umierał, wszyscy zostaną fachowo uśmierceni przez lekarzy. Tylko zabite na miejscu ofiary wypadków drogowych i ci, którzy nagle i niespodziewanie schodzą z tego świata, pozbawieni będą błogosławieństwa eutanazji*. Ruch na rzecz eutanazji jest ruchem protestu przeciwko zjawisku śmierci. Śmierć powinna być zniesiona i zastąpiona eutanazją. Ze strachu przed śmiercią mamy się wszyscy nawzajem pozabijać. Eutanazja nie powinna być sprawą zemocjonowanych amatorów, powierzamy ją fachowcom, lekarzom; jest wprawdzie nie zalegalizowana formalnie, ale prawnie uznana [147]. społecznie popierana, włączona do pakietu usług świadczonych przez służbę zdrowia, jest już rutynowym zadaniem zakładów leczniczych, wszędzie oferowana konsumentowi, w atmosferze społecznego oczekiwania, że konsument z usług tych skorzysta. Eutanazja zo-stala zinstytucjonalizowana, więcej: stała się ważną instytucją społeczną. Mamy żyć w społeczeństwie eutanazji. Ruchowi na rzecz eutanazji udało się już w dużym stopniu zmienić sposób, w jaki ludzie umierają; ale ruch ten, jego przywódcy mają cel ważniejszy: zmienić społeczeństwo. Humanitarne, zbudowane na ludzkich zasadach społeczeństwo mówi ludziom: "Wszyscy macie tu prawo być, chcemy, żebyście byli z nami, każdy z was". Społeczeństwo, które zaakceptowało eutanazję, choćby w "najłagodniejszej", najbardziej "dobrowolnej" postaci powiada: "Jeżeli chcesz zniknąć, nie mamy nic przeciwko temu" - i to dociera do wszystkich starych, chorych, słabych i zależnych. Rezultat jest * Niestety, słowa te, pisane w 1985 roku, zaczęty się sprawdzać, z okropną dokładnością, o wiele wcześniej, niż się spodziewaliśmy. W roku 1991 Komisja Rządowa napisała w swym sprawozdaniu: "Rocznie umiera w Holandii ok. 130 000 osób. W jednej trzeciej tych przypadków nie wchodzą w grę żadne decyzje lekarskie w związku ze zgonem (wypadki, nagła śmierć sercowo-naczyniowa itp.). W dwóch trzecich ogólnej liczby przypadków śmierci poprzedza ją dłuższa lub Krótsza choroba... W ponad połowie tych przypadków, tzn. u ok. 49 000 pacjentów, lekarze leczący w pewnym momencie podjęli decyzje licząc się z tym, że decyzje te Prawdopodobnie przyśpiesza zgon" [146]. 117 taki, że niektóre grupy ludności żyją w niepewności i leku Zrzeszenie Pacjentów Holenderskich (N. P. V.) oświadczy, ło w 1985 roku, że "w ostatnich kilku miesiącach poważnie nasiliła się wśród ludności obawa przed eutanazją" [148], Obecnie Zrzeszenie zorganizowało dyżury telefoniczne, aby odpowiadać na pytania zaniepokojonych pacjentów i pełniący te dyżury są bardzo obciążeni pracą. Grupa ciężko p0_ szkodowanych inwalidów z Amersfoort pisze w liście do Komisji Parlamentarnej do spraw Zdrowia i Sprawiedliwości: "Mamy wrażenie, że życic nasze jest zagrożone... Wielu uważa, że jesteśmy bezużyteczni... Spostrzegamy często. że nam wmawiają, iż pragniemy śmierci... Jeżeli nowa ustawa lekarska uzna eutanazję, będzie to dla nas przerażające i nadzwyczaj niebezpieczne" [149]. Donoszono już kilkakrotnie, że z obawy przed eutanazją ludzie starsi odmawiają zamieszkania w domach starców i zakładach dla przewlekle chorych, nie chcą być przyjęci do szpitala, przychodzie na wizyty u lekarza i odmawiają zażywania leków. Badanie opinii ludzi starszych przeprowadzone przez drą Segersa wykazało, że 47% starszych osób mieszkających we własnych domach i aż 93% mieszkańców domów starców spr/c-ciwia się legalizacji eutanazji, "bo później, gdy nie będą już panować nad własną sytuacją, inni wbrew ich woli położą kres ich życiu" [150]. Od czasu, gdy eutanazja stała się możliwa, każdy inwalida, każdy człowiek zależny od pomocy innych czuje, że musi usprawiedliwić swą egzystencję, że dłużny jest wyjaśnienie tym, którzy go pielęgnują, gminie. rodzinie; i czuje to zwłaszcza bardzo dotkliwie, gdy jego stan się pogarsza, gdy pielęgniarze spełniać muszą niemiłe posługi, gdy brakuje personelu. Analizując zmiany, jakie zaszły na scenie publicznej, Prokurator Generalny Schalken stwierdził, że "ludzie starsi czują się teraz zobowiązani do poruszania tematu eutanazji lub nawet zobowiązani do tego. by o eutanazję poprosić" [151]. Oczywiście życie toczy się jak zwykle, nie dostrzega się żadnych widocznych nieporządków, praca, rozrywki, polityka, wszystko jak zwykle; jeżeli są jakieś zmiany, to trzeba się dobrze przyjrzeć, aby je zobaczyć; jeżeli narasta przy- 118 szłe niebezpieczeństwo, nie dostrzeże się go na pierwszy rzut oka. Ale zmiany są. Wszyscy już mamy niemiłą świadomość, że jeśli jakiś doktor samowolnie przetnie twoje życie, to nie zostanie za to ukarany. Bezkarność eutanazji do-(conywanej bez wiedzy i zgody pacjenta, potwierdzona obecnie przez Komisję Rządową i umieszczona w programie rządu [152], oznacza, że Art. 1. Statutów Ludu Batawskiego, gwarantujący ochronę życia, i paragraf 1. Art. 4. Konstytucji Holenderskiej, zapewniający ochronę osoby, zostały de facto uchylone. Owe "przepustki do życia", o których wspomniałem w rozdz. II, żałosne papierki mające chronić przed niedobrowolną eutanazją, świadczą, że ludzie nie liczą już na ochronę Prawa. Dalej idących zmian oczekiwać trzeba w przyszłości, gdy ruch na rzecz eutanazji osiągnie wszystkie cele, które proklamował. Już teraz uprawiana eutanazja noworodków z wadami rozwojowymi oznacza, że lekarze, działający przecież pod nadzorem Inspektoratu Zdrowia, czyli władz państwowych, jednym nowo narodzonym obywatelom wydają pozwolenie na życie, innych zaś uśmiercają. Aby istnieć, człowiek musi uzyskać pozwolenie władzy; obala to i odwraca demokratyczną zasadę, że władza, aby istnieć, musi być zaakceptowana przez obywateli. Takie punkty programu jak przymusowa eutanazja chorych umysłowo i osób umysłowo upośledzonych [153] albo szeroko propagowane w Stanach Zjednoczonych ograniczenie długości życia obywateli przez odmowę pomocy lekarskiej powyżej pewnego wieku [154, 155, 156] i w ogólności wszelkie kroki zmierzające do wyeliminowania ze społeczeństwa znacznej liczby obywateli, osób uprawnionych do głosowania, podatników, żywych ludzi, są nie do pogodzenia z naszym obecnym ustrojem politycznym. Nie znaczy to, że ten program nie zostanie zrealizowany, niektóre punkty są już realizowane; ale znaczy to, ze wprowadzenie w życie programu eutanazji wymagać będzie daleko idącej zmiany systemu politycznego panującego dziś w krajach Zachodu. UWAGI KOŃCOWE Triumfująca praktyka nowego społeczeństwa, nasze sukcesy w dziedzinie techniki, ekonomii i organizacji współżycia zrodziły błędne mniemanie, że również ostateczna tragedia wszystkich ludzi - nieuchronna śmierć - rozwiązywalnym jest problemem. Pozornym rozwiązaniem, które się proponuje, jest eutanazja. Śmierć ma być zniesiona i zastąpiona eutanazją. Ludzką śmierć, którą wszyscy umrzeć musimy, zastępuje się jedynym nieludzkim rodzajem śmierci: uśmierceniem przez bliźnich. Wyższość eutanazji nad śmiercią naturalną na tym ma polegać, że oszczędza się cierpień umierającemu. Ale jeśli cierpienie jest naszym wrogiem, to cierpienie trzeba zwalczać, nie zaś życie. Cierpienia ciężko chorych często mogą być złagodzone, ale przede wszystkim są do zniesienia - i są przez setki milionów znoszone - dopóki człowiek pozostaje we wspólnocie ludzkiej, otoczony przez tych, którzy go pragną mieć pośród siebie, nie dać mu odejść, zatrzymać. Krańcowym cierpieniem psychicznym, jakie sprowadza eutanazja, jest ekskomunika, wykluczenie już za życia ze wspólnoty żywych ludzi. Poglądy, że wolno człowieka zabić, czy też nie wolno, są sądami wartościującymi, których słuszność nie może być dowiedziona logiczną argumentacją. Wynikają one z naszego systemu wartości, a system ten jest pozalogiczny, oparty na naszej tradycji i w końcu na naszych instynktach. Każdy dokonuje wyboru wedle tego, w co wierzy i co czuje. Mimo to ruch na rzecz eutanazji podjął się niemożliwego zadania i usiłuje logicznie udowodnić słuszność swego wyboru. Nieuniknionym tego rezultatem jest argumentacja w całości oparta na błędzie logicznym, na błędnym kole. Wszystkie te rozumowania słuszne są tylko wtedy, gdy z góry założymy, że wolno zabić człowieka. Za pomocą tychże rozumowań udowadnia się następnie słuszność powziętego a priori założenia - a to 220 jest w logice niedopuszczalne. Wszystkie pojęcia, którymi implicite lub explicite posługuje się argumentacja eutanazyjna, w świetle dokładnej analizy okazują się całkowicie nie do utrzymania albo nieprawnie użyte. Bardzo szeroka publiczna dyskusja na temat eutanazji przeoczyła najważniejsze czynni-Jci, które działają w naszym społeczeństwie i które w decydujący sposób wpłynąć muszą na następstwa eutanazji. Ta przeoczona rzeczywistość to przede wszystkim tendencje socjal-darwinistyczne, ukryte w podziemiu społecznym, ale wpływające na to, co się w społeczeństwie dzieje i domagające się wytępienia słabszych i "bezużytecznych" jednostek. Ta przeoczona rzeczywistość to również kryptanazja, zabijanie chorych bez ich wiedzy, znamienne zjawisko, ważny przejaw istniejących w społeczeństwie groźnych tendencji. Dyskutujemy 0 dobrowolnej eutanazji, gdy tymczasem liczna grupa lekarzy zajęta jest potajemnym uśmiercaniem chorych wbrew ich woli 1 bez ich wiedzy. Ruch na rzecz eutanazji deklaruje, że walczy o wolność i o rozszerzenie praw człowieka, ale zwycięstwo tego ruchu oznacza coś wręcz przeciwnego: zmuszanie chorych i starych ludzi, by poddali się eutanazji, rozprzestrzenienie się społecznodarwinistycznych praktyk polegających na odmowie pomocy w chorobie, niepowstrzymane rozszerzenie lekarskiego skrytobójstwa. Zwycięstwo tego ruchu oznacza więc odebranie człowiekowi wolności i jego podstawowego prawa: prawa do życia. Legalizacja eutanazji zrozumiana będzie w jeden tylko sposób: jako obalenie zasady nietykalności życia ludzkiego. Skoro złamana zostanie ta ostatnia bariera prawna - i co jeszcze ważniejsze - podważone w sumieniach ludzkich hamulce powstrzymujące nas od zabijania, niczyje życie nie będzie już pewne. Każde społeczeństwo nauczyło się współżyć z kilkoma dziesiątkami kryminalnych zabójców. Ale żadne społeczeństwo nie wie, jak współżyć z wielotysięczną armią zabójców dobroczynnych. Nie istnieją przeciw temu żadne społeczne mechanizmy obronne. Demokracja, która przed tylu uchroniła nas niebezpieczeństwami, przed tym niebezpieczeństwem nas nie °chroni: demokracja przestanie istnieć. Nie ma demokracji tam, gdzie wszyscy mają prawo głosować, ale nie wszyscy mają prawo żyć. ANEKS I. Sprawozdanie Holenderskiej Komisji Rządowej w sprawie eutanazji * 17 stycznia 1990 roku nowo utworzony koalicyjny rząd Holandii mianował Komisję do Zbadania Praktyk Lekarskich w Zakresie Eutanazji. Komisja, której przewodniczy} Prokurator Generalny przy Sądzie Najwyższym prof. J. Rem-melink, zleciła Instytutowi Medycyny Społecznej Uniwersytetu im. Erazma w Rotterdamie przeprowadzenie badań w skali ogólnokrajowej. 14 czerwca 1990 roku Druga Izba Parlamentu odrzuciła wniosek, aby badania Komisji ograniczyć do eutanazji na wyraźną prośbę pacjenta. Izba zatwierdziła przedłożony przez Komisję plan badań obejmujących zarówno eutanazję na pros'bę pacjenta, jak i rozmaite postacie przerywania życia bez prośby ze strony pacjenta [157]. Wykonano trzy badania. Pierwsze, tzw. badanie retrospektywne, polegało na tym, że przeprowadzono osobiste wywiady z czterystu lekarzami, zadając im pytania na temat ich poglądów w sprawie eutanazji i ich doświadczeń w zwią/ku z praktykowaniem eutanazji. Następnie tych samych lekarzy poproszono, aby w ciągu sześciu miesięcy notowali swe postępowanie w przypadkach zakończonych zgonem i podali Komisji te informacje (tzw. badanie prospektywne). Trzecie badanie objęte projektem polegało na tym, że z rejestru Centralnego Biura Statystycznego pobrano reprezentatywną próbkę ponad 900 zgonów i zebrano informacje od lekarzy, którzy opiekowali się tymi chorymi za ich życia. * Artykuł ten ukazał się pt. "The Report of the Dutch Governmental Commitiee on Euthanasia" w czasopiśmie Issues in Law & Medicine, 1991, t. 7, nr "• s. 339-344; przedruk za uprzejmym zezwoleniem Wydawcy - National Legał Center for the Medically Dependent & Disabled Inc., Terre Haute, Indiana. 122 Od lat toczy się, często bardzo ożywiona, ale przeważnie nie prowadząca do ostatecznych konkluzji dyskusja na te-jnat eutanazji w Holandii. Krytycy eutanazji zarzucają, że eutanazja uprawiana jest na bardzo wielką skalę, że szeroko stosuje się eutanazję niedobrowolną i że towarzyszy temu wielka liczba wykroczeń, natomiast zwolennicy eutanazji zaprzeczają słuszności tych zarzutów. W tej sytuacji na wyniki badań zleconych przez Komisję Remmelinka czekano w dużym napięciu. Komisja ogłosiła swe sprawozdanie 11 września 1991 [158] i natychmiast stało się jasne, że dokument ten zawiera najbardziej wartościowe, najpełniejsze i najpewniejsze informacje o eutanazji w Holandii, przewyższające wszystko, co dotychczas publikowano. Stało się również jasne, że sprawozdanie zawiera dwie niezgodne ze sobą części o bardzo różnym wydźwięku: uspokajające wnioski Komisji i nadzwyczaj alarmujące dane faktyczne. Ile przypadków eutanazji zdarza się co roku Sprawozdanie zawiera wszystkie dane potrzebne do ustalenia, ile przypadków eutanazji zdarza się co roku w Holandii. Jest oczywiste, że z danych tych można uzyskać niejednakowe wyniki liczbowe, jeśli posługujemy się rozmaitymi definicjami eutanazji. Są dobre podstawy, aby przyjąć definicję opisową, podaną przez wybitnego zwolennika eutanazji Josepha Fletchera [159], ponieważ definicja ta obejmuje wszystkie zasadnicze postacie eutanazji*. Stosując definicję Fletchera, otrzymujemy z danych opublikowanych w sprawozdaniu Komisji liczbę 25 306 przypadków eutanazji rocznie. Liczba ta obejmuje: - 2300 przypadków aktywnej dobrowolnej eutanazji [160]; 123 - 400 przypadków, w których lekarze udzielili chorym pomocy w samobójstwie [161]; - 1000 przypadków aktywnej niedobrowolnej eutanazji [162]; - spośród 5800 przypadków, w których na prośbę chorego przerwano leczenie potrzebne do utrzymania go przy życiu albo leczenia takiego zaniechano [163], 82%, czyli 4756 chorych, którzy wskutek takiego postępowania zmarli [164]; - spośród 25 000 chorych, u których leczenie przedłużające życie przerwano bez ich zgody lub bez ich zgody leczenia takiego zaniechano [165], 8750 chorych, czyli 35%, u których postąpiono tak ze świadomym zamiarem, aby położyć kres ich życiu [166]; - spośród 22 500 pacjentów, którzy zmarli wskutek zastosowania śmiertelnych dawek morfiny lub morfinopodob-nych leków przeciwbólowych [167], 36%, czyli 8100 chorych, którym te nadmierne dawki morfiny podano ze świadomym zamiarem pozbawienia ich życia [168]. 25 306 przypadków eutanazji stanowi 19,4% ogólnej rocznej liczby zgonów w Holandii (130 000). Do swej konkluzji, że rocznie zdarza się tylko 2300 przypadków eutanazji, Komisja doszła przyjmując założenie, że tylko aktywne odebranie życia na prośbę zainteresowanego zasługuje na miano eutanazji [169]. Komisja przyjęła więc definicję normatywną, czyli wyrażającą opinię, czym eutanazja być powinna. Inne postacie eutanazji, w wyniku których umiera 23 006 osób rocznie, zostały wykluczone. Powiedzieć jednak trzeba, oddając należne Autorom, że wszystkie dane dotyczące tych 23 006 przypadków zostały w sprawozdaniu opublikowane. Do podanej wyżej ogólnej liczby przypadków eutanazji dodać trzeba nieznaną dokładnie (i prawdopodobnie niezbyt wielką) liczbę przypadków aktywnego przerwania życia chorych noworodków, dzieci cierpiących na groźne dla życia choroby, pacjentów psychiatrycznych i pacjentów chorych na AIDS, ponieważ według sprawozdania Komisji u chorych tych kategorii praktykuje się również aktywne przerywanie życia, ale liczby tych przypadków nie ustalono [170]. 124 Statystyka niedobrowolnej eutanazji. pane opublikowane w sprawozdaniu Komisji wskazują, Le rocznie zdarza się w Holandii 14 691 przypadków niedobrowolnej eutanazji. Liczba ta stanowi 11,3% wszystkich zgonów w kraju. Liczba 14 691 przypadków obejmuje: - 1000 przypadków określonych przez samych spraw-eów jako aktywne odebranie życia dokonane nie na prośbę pacjenta [171]; - spośród 8100 przypadków, w których z zamiarem uśmiercenia zastosowano nadmierne dawki morfiny [172], L1%, czyli 4941 przypadków, w których stało się to bez Zgody pacjenta [173]; % - 8750 przypadków, w których leczenie potrzebne do Utrzymania pacjenta przy życiu przerwano albo leczenia takiego zaniechano bez zgody chorego [174]. Ogólna liczba przypadków niedobrowolnej eutanazji jest w rzeczywistości większa od podanej, ponieważ objąć powinna również przypadki niedobrowolnej eutanazji przeprowadzonej u noworodków, dzieci i pacjentów psychiatrycznych [175]. v W debacie na temat niedobrowolnej eutanazji w Holandii Sprawozdanie Komisji Rządowej jest niewątpliwie doku-mentem największej wagi. Jest to pierwsze oficjalne potwierdzenie faktu, że w kraju praktykuje się niedobrowolną jaitanazję i że nie są to sporadyczne i karalne akty jakichś łdyrzutków, ale regularna i uzasadniona praktyka lekarska. Komisja uzasadnia aktywną niedobrowolną eutanazję tym, §6 jest to podyktowane miłosierdziem, dokonywane w sytu-ffeji wyższej konieczności ułatwienie śmierci [176]. f Komisja doszła do wniosku, że rocznie zdarza się tylko f$00 przypadków aktywnej niedobrowolnej eutanazji (okre-Ifionej jako "działanie świadomie zmierzające do tego, by tktywnie zakończyć życie pacjenta bez prośby z jego stro-[177], ale liczba ta obejmuje tylko te przypadki, w któ-lekarze wyraźnie opisali swe postępowanie jako wną niedobrowolną eutanazję. Pozostałe 13691 przyądków niedobrowolnej eutanazji sprawozdanie wymienia innymi nazwami. Jest na przykład oczywiste, że jeśli 225 l lekarz mając na celu wyłącznie lub głównie spowodowanie śmierci chorego [178] wstrzykuje mu, bez jego wiedzy śmiertelną dawkę morfiny, jest to aktywna niedobrowolna eutanazja; jednakże te 4941 przypadków umieszczono w rozdziale "zwalczanie bólu i innych dolegliwości". Inne ważne dane Lekarze odrzucają co roku 6700 próśb o eutanazję [179]. Zdaniem Komisji dowodzi to, że prośby takie są dokładnie rozpatrywane i że nie czyni się im zadość bez poważnych przyczyn*. 59% lekarzy uważa aktywną niedobrowolną eutanazję za "dopuszczalną" [181] i 27% w rzeczywistości popełniło takie akty. Ta ostatnia liczba niższa jest od 41,1% lekarzy. którzy dopuścili się niedobrowolnej eutanazji według badań ogłoszonych w 1989 roku [182]. W 14% przypadków (co czyni 140 przypadków rocznie) pacjenci, którzy poddani zostali aktywnej niedobrowolnej eutanazji, byli w pełni władz umysłowych, a dalsze 11% tych chorych miało świadomość częściowo zachowaną [183]. Osiem procent pacjentów, których życie aktywnie zakończono bc/, ich zgody, byli to ludzie starsi cierpiący na demencję [184]. W ośmiu procentach przypadków lekarze dokonali aktywnej niedobrowolnej eutanazji, mimo iż ich zdaniem możliwy był również wybór innego postępowania [185]. Do najczęściej wymienianych powodów aktywnego zakończenia życia chorych bez ich zgody należały "niedostateczna jakość życia", "brak szans poprawy stanu" i "rodzina nie mogła tego już znieść" [186]. Gdy pacjentów leżących w szpitalu aktywnie pozbawiano życia bez ich zgody, w 45% przypadków działo się to również bez zgody i wiedzy ich rodzin [187]. * Jednakże, według równolegle do badań Komisji przeprowadzonego studium Inspektora Zdrowia van den Wala, gdy czyni się zadość prośbie o eutanazje, w 92$ przypadków eutanazja następuje w ciągu tygodnia od zgłoszenia prośby, w 59$ przypadków w ciągu jednego dnia i w 11% przypadków w ciągu godziny oa wypowiedzenia prośby [180], co sugeruje raczej pochopne podejmowanie decyzji 126 Gdy stosowano nadmierne dawki morfiny i innych środ- w przeciwbólowych celem spowodowania śmierci, w 27% przypadków działo się to bez wiedzy i zgody pacjentów będących w pełni władz umysłowych [188]. Prawie wszyscy lekarze pracujący w domach dla przewlekle chorych (98%) podali, że przerywają przedłużające życie leczenie bez zgody pacjenta lub bez jego wiedzy leczenia takiego nie rozpoczynają [189]. W szpitalach zlecenia "nie reanimować" wydawane są w 86% przypadków bez wiedzy pacjentów [190]. Według oceny lekarzy leczących, w 21% przypadków eutanazja skróciła życie pacjentów o jeden do sześciu miesięcy i w 8% przypadków o okres dłuższy niż 6 miesięcy [191]. Tak zwane reguły skrupulatnego postępowania (oficjalne wytyczne dotyczące dokonywania eutanazji) były często lekceważone. Aktywna niedobrowolna eutanazja, dokonywana w 5941 przypadków rocznie [192], jest poważnym naruszeniem tych reguł, gdyż zawierają one m.in. przepis, iż eutanazja może być dokonana tylko na prośbę pacjenta. 19% lekarzy ogólnie praktykujących nie przestrzega reguły wymagającej, by przed dokonaniem eutanazji naradzić się z innym jeszcze lekarzem, a 46% nie wykonuje przepisu wymagającego, aby prowadzić pisemny protokół postępowania [193]. Wypełniając akty zgonu, 72% lekarzy ukrywa fakt, że chory zmarł w wyniku dobrowolnej eutanazji [194]. Gdy przeprowadza się niedobrowolną eutanazję, 60% lekarzy ogólnie praktykujących nie spełnia reguły wymagającej narady z innym lekarzem [195] i prawie żaden z lekarzy, z jednym jedynym wyjątkiem, nie wypełnił rubryki "przyczyna śmierci" w akcie zgonu zgodnie z prawdą [196]. Ogólna liczba przypadków, w których przez działanie lub zaniechanie świadomie przyśpieszono śmierć, jest może najbardziej uderzającym stwierdzeniem opublikowanym w sprawozdaniu Komisji. Spośród 130 tysięcy osób, które zmarły w roku 1990, 43 300 osób zmarło nagle (wskutek wypadków lub nagłej śmierci sercowej), co "wykluczyło możliwość jakichkolwiek decyzji dotyczących zakończenia życia" [197]. Spośród pozostałych 86700 zgonów w około 49 tysiącach przypadków (a więc w 56,5%) lekarze podjęli 227 decyzje, które mogły lub rzeczywiście spowodowały skro-cenie życia [197]. Liczba ta przewyższa wszystkie dotychczas publikowane przypuszczenia [198]. Wnioski Sprawozdanie Komisji Rządowej uważać należy za nadzwyczaj cenne źródło informacji o eutanazji w Holandii i za dokument wyjątkowej wagi. Jest to pierwsze oficjalne przyznanie, że w Holandii regularnie praktykuje się niedobrowolną eutanazję. Zespół Instytutu Medycyny Społecznej, który na zlecenie Komisji Rządowej przeprowadził te badania, dokonał wszelkich możliwych wysiłków, aby uzyskać prawdziwe i pełne informacje. Zespół ten i Komisja Rządowa dały dowód rzetelności i odwagi publikując wszystkie uzyskane dane, mimo że okazały się tak wstrząsające. Ta pochwalna ocena nie rozciąga się na wnioski i uwagi Komisji. Wnioski te zmierzają do usprawiedliwienia wszystkich bieżących praktyk, włącznie z wszystkimi formami niedobrowolnej eutanazji. Komisja stara się również w swych wnioskach uspokoić władze państwowe i opinię publiczną, nawet wtedy, gdy takie pocieszające uwagi stoją w zupełnej sprzeczności z opublikowanymi w tymże sprawozdaniu faktami. II. Ekonomia a eutanazja Czy ekonomia wywiera wpływ na holenderską eutanazję'.'* W Holandii, jak i gdzie indziej, zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy eutanazji wskazują na względy ekonomic/ne mogące zaważyć na decyzjach w sprawie życia i śmierci. Pr/.e- * "Ekonomia a eutanazja" i następny aneks, "Eutanazja dzieci", SĄ to fragment) przemówienia (keynote address) wygłoszonego 26 kwietnia 1990 podc/;is konferencji na temat: Current Controversies in the Right to Live, !he Right l<> r>ie w Waszyngtonie, D.C. i opublikowanego pt. "Euthanasia in the Netherlands w Issues in Law & Medicine 1990, 6, 3, s. 229-245. 128 ciwnicy zarzucają eutanastom oschłe wyrachowanie: ludzie ci nie kierują się rzekomo ani współczuciem, ani szacunkiem dla wolności wyboru, ale chęcią zredukowania kosztów. Ze swej strony, niektórzy zwolennicy eutanazji powołują się na względy finansowe, aby wykazać, że eutanazji nie da się uniknąć. Muszę wyznać, że nigdy nie wierzyłem w argumenty ekonomiczne ani jednej, ani drugiej strony. Są ludzie gotowi uśmiercić innych dla osobistego zysku, ale mało jest takich, którzy wydaliby innych na śmierć, aby ratować kasę miejską czy państwową. W 1972 roku 90% ankietowanych w Holandii studentów ekonomii zgodziło się z twierdzeniem, że wobec zwiększającego się ciężaru, jaki stanowią ludzie nieproduktywni, dla usprawnienia ekonomii konieczna jest eutanazja [199]. Oczywiście ankieta ta jest pod pewnymi względami ważna i na pewno niepokojąca, ale oczywiste jest, że respondenci byli bardzo wyselekcjonowaną grupą młodych ludzi, którym zadano tendencyjnie sformułowane pytanie i którzy nie próbowali ogarnąć umysłem, co w rzeczywistości ich odpowiedź oznaczałaby dla eliminowanych w ten sposób ludzi. Opinia holenderska silnie popiera pogląd, że dla niektórych ludzi lepiej by było, żeby umarli, że należy im pozwolić wymrzeć i że cel ten osiągnąć można odmawiając im leczenia, gdy zachorują. Gdy jednak takiej czy innej formy pomocy lekarskiej odmawia się komukolwiek z powodu ograniczeń budżetowych, społeczeństwo protestuje przeciw takiemu postępowaniu z całą siłą i z dużym oburzeniem. Obserwowałem scenę holenderskiej eutanazji w ciągu dwudziestu lat i jestem zupełnie pewien, że holenderski ruch na rzecz eutanazji, główny nurt tego ruchu, nie miał nigdy motywacji ekonomicznej. Gdy niektórzy zwolennicy eutanazji przybierają oschły ton i wysuwają argumenty ekonomiczne, wyczuwa się, że jest to tzw. racjonalizacja, że ludzie ci powołują się na niesympatyczne względy rozumowe, aby ukryć inne pobudki, które znacznie trudniej byłoby im wyznać. H!. Eutanazja dzieci Profesor Youte, wybitny specjalista w dziedzinie onkologii dziecięcej, ujawnił w programie telewizyjnym, że nie- 129 ! którym swoim pacjentom dostarcza truciznę, aby mogli popełnić samobójstwo, gdy się na to zdecydują [200]. Postępował tak czasami za zgodą rodziców, a czasami dawał chorym dzieciom truciznę do dyspozycji bez wiedzy rodziców. Przeprowadzona przez jedno z pism ankieta wykazała, że prawie 70% czytelników aprobuje postępowanie profesora Youte [201]. W roku 1987 Rada Zdrowia wydała zalecenie, aby akceptować prośby o eutanazję zgłaszane przez chore dzieci i osoby niepełnoletnie i dokonywać w tych przypadkach eutanazji, nie tylko wtedy, gdy rodzice się na to zgadzają, ale i wtedy, gdy rodzice sprzeciwiają się eutanazji [202]. Rada Zdrowia (Gezondheidsraad) jest oficjalnym organem doradczym rządu holenderskiego i wydaje opinie, z którymi lekarze i instytucje służby zdrowia poważnie się liczą. W Holandii - jak i w innych krajach - mocno ustalony system praw, tradycji i praktyk społecznych wspiera autorytet rodziców i ogranicza legalne uprawnienia dzieci, głównie w tym celu, by uchronić dzieci przed działaniem na własną szkodę. Byłoby rzeczą nadzwyczaj trudną i prawdopodobnie niemożliwą uchylić prawa i zwyczaje chroniące dzieci; ale można tego dokonać, gdy celem jest eutana/ja. Dzieciom nadal nie wolno kupować ani sprzedawać nieruchomości, podpisywać dokumentów prawnych, głosować ani kandydować w wyborach i nie wolno im również przeprowadzić się do innego miasta lub mieszkania bez zgody rodziców lub opiekunów. Ale - jeśli zalecenie Rady Zdrowia zostanie wprowadzone w życie - dzieci będą miały prawo samodzielnie podjąć przynajmniej jedną ważną decyzję: będą miały prawo decydować o eutanazji. W gęsto utkanej siatce holenderskich struktur społecznych idea eutanazji okazuje wyjątkowo wielką siłę przebicia, (idy celem jest eutanazja, można przezwyciężyć lub zlekceważyć wszelkie, nawet bardzo silne przeszkody. Kategoryczne zakazy prawne, więzy tradycji, pewność, że nastąpi szkodliwy dla Holandii wstrząs w opinii zagranicznej - wszystko to nie powstrzymało Rady Zdrowia od wydania owego zalecenia w sprawie eutanazji dzieci. Dążenie do eutanazji ma niemai/c cechy podstawowej biologicznej potrzeby, domagającej siC 230 zaspokojenia. Źródłem tego upartego i zdeterminowanego wysiłku muszą być motywy głębsze od tych, które zwolennicy eutanazji sobie uświadamiają. IV. Dlaczego Holandia? Przyczyny holenderskiej eutanazji są na pewno złożone j źródeł tego zjawiska poszukiwać trzeba zarówno w historii dawniejszej, jak i w obecnych przemianach społeczeństwa holenderskiego*. Sprawa ta zasługuje na dokładne zbadanie, a ponieważ nie przeprowadzono jeszcze takich studiów, możliwa jest tylko wypowiedź niepełna i częściowo oparta na hipotezach. W holenderskiej myśli lekarskiej, prawniczej i teologicznej istnieje od sześćdziesięciu lat nurt inspirowany przez anglosaską eugenikę i takich myślicieli niemieckich, jak Jost, Haeckel, Binding i Hoche, którzy wprowadzili do literatury koncepcję "życia, które nie jest warte tego, by je przeżywać" i zalecali eksterminację osobników bezużytecznych, aby uwolnić społeczeństwo od tego ciężaru. Zjawiając się na scenie w pół wieku po swoich niemieckich poprzednikach, po doświadczeniach hitlerowskiej eutanazji chorych psychicznie i kalek, po historycznym doświadczeniu ludobójstwa w Europie, i w o wiele bardziej już zaawansowanym stadium rozwoju zachodnioeuropejskiej koncepcji praw człowieka, przywódcy holenderskiego ruchu na rzecz eutanazji przedstawić musieli program zmodyfikowany i wysubtelniony. Położyli więc nacisk na "prawo człowieka do śmierci" i przedstawili śmierć jako uwolnienie od cierpień, jako najlepsze, co spotkać może chorych i nieszczęśliwych. Skonstruowali swój program tak, aby apelował do wszystkich, którzy wierzą w prawa człowieka. Ów drugi temat, prawo do zabijania w interesie społeczeństwa, wyciszono, ale go nigdy nie usu- * Artykuł ten ukazał się pt. "The Causes and Origins of Dutch Euthanasia" w czasopiśmie News Exchany,e (Ostenda) [203]. a następnie jako fragment większej pracy w Hastings Center Report [204]. 131 nięto, aby nie zniechęcać tych, którzy wierzą w udoskonalenie ludzkości poprzez eksterminację cherlaków. Pierwszym warunkiem sukcesu ruchu na rzecz eutanazji w Holandii hyj więc znakomicie skonstruowany program. Program ten, rozpowszechniany przez wybitnych lud/.i pió-ra, z van den Bergiem na czele, zdobywał coraz szersze poparcie, aż nastąpił efekt lawinowy. Redaktorzy i wydawcy nic chcieli już drukować ani pokazywać w telewizji czegokolwiek, co by się sprzeciwiało ogólnemu prądowi. Środki masowego przekazu zostały prawie zmonopolizowane przez zwolenników eutanazji. Całe pokolenie Holendrów wyrosło nie słysząc nigdy poważnego sprzeciwu wobec eutanazji. Życie publiczne w Holandii ma kilka cech, które, jak się zdaje, przyczyniły się do szybkich postępów ruchu na rzec/ eutanazji. Holandia jest społeczeństwem bardzo demokratycznym, wyzwolonym i "przyzwalającym", które wysoko ceni nieograniczoną wolność myśli i wypowiedzi i zachęca do odrzucenia dogmatów i obalania tabu. Ułatwiło to otwartą dyskusję na temat eutanazji i kwestionowanie "tabu" nietykalności życia ludzkiego. Szczególną cechą (czy też ubocznym skutkiem) zaawansowanej demokratyzacji holenderskiego społeczeństwa są rozpowszechnione nastroje antylekarskie, bardziej tu nasilone niż w innych krajach Europy. Ma się tu za złe lekarzom, /e mają tak dużą władzę, choć nikt ich nie wybierał i uważa sio. że są zbyt pewni siebie, pozbawieni zdrowego rozsądku i że nie mają pojęcia o tym, czego ludziom naprawdę potrzeba. Istnieje silne powiązanie między tą animozją do lekar/y. podsycaną jeszcze przez środki masowego przekazu, a pędem do eutanazji. Niektórzy woleliby raczej prędko umrzeć niż popaść w zależność od "lekarzy i ich aparatów". W Holandii, gdzie od dawna istnieją obok siebie dwie społeczności, protestancka i katolicka, problemy społec/nc łatwo nabierają zabarwienia religijnego. Również zasad? nietykalności życia ludzkiego, niesłusznie moim zdaniem, utożsamiono z nakazem religijnym. To osłabiło pozycj? obrońców życia ludzkiego, bo jasne jest dla wszystkich. /e 132 j jest własnością niewierzących na równi z wierzącymi j żadna zasada o czysto religijnym charakterze nie może być narzucona jako ogólnie obowiązująca reguła, ani nie można takiej zasadzie nadać mocy prawnej. Świeckie argumenty przeciwko eutanazji, moralne, rozumowe i lekarskie, są nadal społeczności holenderskiej nie znane. Pamiętać również trzeba, że ludy mówiące językami germańskimi historycznie wykazały swą zdolność do budowania szczególnie silnych struktur społecznych. Aby utrzymać te struktury, konieczne jest daleko idące podporządkowanie interesów jednostki interesom społeczeństwa. Decyzje w ważnych sprawach, również decyzje dotyczące losów jednostki, mogą i powinny być podejmowane przez publiczne zgromadzenie, poprzez consensus i zgodnie z prawami i obyczajami szczepu. Wydaje się, że te postawy przyczyniły się do zaakceptowania niedobrowolnej eutanazji. W końcu trzeba również uwzględnić różnice pomiędzy sytuacją holenderską a niemiecką. W Niemczech poczucie winy z powodu tego, co się stało za czasów hitleryzmu, do niedawna uniemożliwiało poważniejsze postępy ruchu na rzecz eutanazji; sytuacja ta zaczęła się zmieniać dopiero przed kilku laty i zwłaszcza po zjednoczeniu kraju. Holendrzy, którzy nie mieli nigdy na sumieniu takich przestępstw, przeciwnie, kosztem olbrzymiego obciążenia gospodarki narodowej zbudowali wzorowy system opieki nad chorymi, starcami i kalekami, nie mają, i słusznie, żadnego poczucia winy. Nic ich też nie hamuje w pędzie do eutanazji. V. Czy bidzie eutanazja iv Stanach Zjednoczonych?* Słysząc, co się dzieje w Holandii, wielu pyta z niepokojem, czy eutanazja dotrze do Stanów Zjednoczonych. Ale eutanazja już dotarła. Z wyroków sądowych osoby nieprzytomne uśmierca się przez zagłodzenie i odwodnienie. * J"r.^>rzemówienie wygłoszone w czasie Sympozjum w sprawie eutanazji JUlwaukee, 29 października 1991 r. Tekst ten ukazał się również w numerze •nowym czasopisma Illinois Citizens Against Euthanasia za r. 1991. 133 Nie tak dawno jeszcze przyznawaliśmy, że jesteśmy bezradni wobec chorego, który dłuższy czas nie odzyskuje przytomności; że nie mamy rozwiązania - i nie było go. Prawdę mówiąc, nie jesteśmy w stanie nic zrobić, możemy tylko czekać. Czekaliśmy wiec, chroniąc pacjenta i próbując zachować nadzieję. Dziś mówią nam, że jesl rozwiązanie; gdy uśmiercimy chorego, problem przestanie istnieć. Przyznawaliśmy również, że - z nielicznymi wyjątkami - nie wiemy, którzy spośród nieprzytomnych pacjentów mogą w przyszłości odzyskać świadomość. Dziś wyrok, że to "nieodwracalna śpiączka", wydaje się pewnością nie dopuszczającą żadnych wątpliwości. Skromność i wierność prawdzie, jakie cechowały medycynę hipokratejską, należą już do przeszłości. Na miejsce tej etyki proklamowano nową etykę szybkich efektów i pewności siebie. Jest jeszcze inny aspekt tej sytuacji, na który powinniśmy zwrócić uwagę. Lekarze słyszą dziś od sędziów, kiedy mają przerwać leczenie chorego i nieraz wydaje się lekarzowi rozkaz, by postąpił sprzecznie ze swą własną zawodową opinią. Oczywiście musimy wszyscy żyć pod rządami Prawa. Ale trzeba zdać sobie sprawę z tego, że prawo i medycyna kierują się odmiennymi zasadami i bronią odmiennych wartości. Prawo i Medycyna są to dwa wielkie osiągnięcia naszej cywilizacji. Nie powinniśmy dopuścić do tego, by jedno z tych osiągnięć zdławiło i unicestwiło drugie. Osoby nieprzytomne są dziś bezpośrednio zagrożone eutanazją, tymczasem zaś przygotowuje się zmianę społecznych poglądów i wyobrażeń na temat eutanazji. Przywódcy holenderskiego ruchu na rzecz eutanazji podkreślają, że gdy dyskusja na rzecz eutanazji stała się dopuszczalna, zrobili pierwszy i decydujący krok na drodze wiodącej do zwycięstwa. W Stanach Zjednoczonych dyskusja o eutanazji jeść dopuszczalna od dawna. Krok następny to "stroomversncl-ling", nurt porywający rzekę wśród porohów. Ten etap zaczął się właśnie w USA. Bez oporu zdobywa się najwa/-niejsze dzienniki, czasopisma i rozgłośnie. Leży to w samej naturze prasy, aby podchwytywać prawdziwe nowiny. "Nie zabijaj" było nowiną 3500 lat temu, ale nią być przestało. 134 »galne, logicznie uzasadnione, moralnie usprawiedliwione ttbijanie to są nowiny. Śmiało publikuje się przypadki "za-ójstwa z litości". Straszliwe przykłady, wstrząsające wyobraźnią, jak ów człowiek sparaliżowany od szyi w dół, tóremu udało się jednak podpalić własne łóżko, cytuje się, "jy przekonać czytelnika o konieczności eutanazji. Wiemy, • nie powinno się powoływać na wyjątkowe przypadki, |iby uzasadnić zmiany, które wpłyną na życie wszystkich lu-lzi i na funkcjonowanie społeczeństwa; ale argumenty tego lypu pomagają ukształtować opinię publiczną. Maluje się ;-rzerażające sceny szpitalne, a język tych opisów, owi "luie jak łachmany rzuceni na fotel na kółkach", "włączeni 3 maszyny", te "ciała w stanie rozkładu", ma budzić 't, czytelniku nie współczucie, ale uczucie wstrętu, potrzebę jwolnienia świata od tej ohydy. O osobach nieprzyto-h, które nie umierają, mówi się, że są "biologicznie iiiparte", jakby to nie byli ludzie, ludzie nam drodzy, nad rych chorobą bolejemy, ale szkodliwe stworzenia oporne środki owadobójcze. Życie dzieci urodzonych z wadą zwojową, życie inwalidów Izy się i dewaluuje, kwestionu-sie. ich człowieczeństwo, są to "potwory", "już nie ludzie istoty", "czy to jeszcze osoby, czy już tylko przedmio-?" Gwałtowny atak kieruje się przeciwko tym, którzy we-e swej najlepszej wiedzy starają się nieść pomoc lierpiącym bliźnim. Nie śmierć i chorobę, ale lekarzy i ich Aparaty przedstawia się jako nieprzyjaciół ludzkości. Cieką-:"5, że nie przeszkodziło to niektórym lekarzom przyłączyć ? do kampanii na rzecz eutanazji. "Prawo do śmierci" jdkreśla się z wielką siłą, jak gdyby to rzeczywiście było lawo, a nie smutna konieczność. Temat godności jest ob-rnie omawiany. Powiadają nam, że gdy się używa urzą-eń technicznych, aby wspomagać ludzi w chorobie, po-ląga to za sobą utratę ich godności. Czy rzeczywiście ja-Seś aparaty medyczne potrafią unicestwić godność tych frawych, odważnych, troskliwych osób, naszych rodziców, Beżów i żon? Mówi się nam również, że jeden ze sposo-iw, aby umrzeć z godnością, to poprosić lekarza, żeby cię frniercił. Specjalny, kojący język stosuje się, aby ułatwić 235 społeczeństwu zaakceptowanie eutanazji: dokumenty mające na celu przyśpieszenie śmierci nazywają się Living Wili (Testament życiowy), a zabijanie pacjentów zastrzykami to Aid in Dying (Ułatwienie śmierci). W ruchu na rzecz eutanazji spotykają się i mieszają ze sobą dwa różne nurty: nurt wolnościowy i nurt eksterminacyjny. Bojownicy o wolność pragną rozszerzyć prawa i swobody człowieka i przyznać mu wolność wyboru własnej śmierci, natomiast zwolennikom eksterminacji przyświeca inny ideał, ideał ludzkości zdrowszej, silniejszej, piękniejszej i wyzwolonej z obecnych cierpień i chcą ten ideał osiągnąć przez wytępienie istot biologicznie mało wartościowych. Patrząc na ten sojusz szczerych i naiwnych z bezwzględnymi fanatykami łatwo przewidzieć możemy, kto kim się posłuży i czyj program będzie realizowany. W ten sposób dążenie zwolenników wolności do zwiększenia praw jednostki i rozszerzenia jej swobód prowadzi do przeciwnego skutku: do przymusu umierania, do odebraniu ludziom prawa do życia i do zastąpienia wspólnoty ludzkiej, jaką dotychczas znaliśmy, nowym Społeczeństwem Które Zabija. Trzeba uczynić wszystko, co w ludzkiej mocy, aby do tego nie dopuścić. ANEKS DO WYDANIA DRUGIEGO /. Nie eutanazja, lecz pomoc lekarza w popełnieniu samobójstwa ] lipca 1996 roku w odległym zakątku Australii, tropikalnym i skąpo zaludnionym Terytorium Północnym, weszła w życie ustawa zezwalająca na eutanazję. Terytorium ma własne ciało ustawodawcze, które uchwaliło to prawo większością 15 głosów przeciwko 10, wbrew sprzeciwom lekarzy i organizacji australijskich tubylców. Fakt, że Terytorium Północne jest obecnie jedynym krajem na ziemi, który zalegalizował eutanazję - nie nastąpiło to nawet w Holandii! - wskazuje, jak silne są wszędzie opory. Wyborcy stanu Waszyngton odrzucili ustawę o eutanazji w referendum 5 listopada 1991 roku. W następnym, 1992 roku podobna ustawa została odrzucona przez wyborców Kalifornii. Film holenderski, przedstawiający przebieg eutanazji, wywołał oburzenie w kilku krajach Europy. W samej Holandii badania opinii dwukrotnie w ciągu dwu lat wykazały spadek poparcia dla eutanazji: ze szczytowych 81% w 1988 roku do 78% w roku 1993 i 71% w roku 1995 [205]. Wpływowe organizacje lekarskie - American Medi-cal Association, Canadian Medical Association, grupa robocza British Medical Association i Światowe Stowarzyszenie Lekarskie (World Medical Association) potępiły eutanazję. Również brytyjska Izba Lordów, specjalna grupa robocza powołana przez gubernatora stanu Nowy Jork, Amerykańskie Stowarzyszenie Adwokatów i Amerykańskie Towarzy-[jstwo Pielęgniarskie wypowiedziały się przeciwko eutanazji. Z tych niepowodzeń ruch na rzecz eutanazji wyciągnął ś naukę. W roku 1994 stowarzyszenie "Cykuta" (Hemlock ;Society) jako nowy cel kampanii w Stanach Zjednoczonych 137 obrało legalizację wspomaganego samobójstwa. Koncepcja ta była trafnie dostosowana do panujących w społeczeństwie nastrojów, bo zmniejsza obawy przed samowolą lekarzy i - jak się wydawało - pozostawia pacjentowi całkowitą kontrolę. To ostatnie jest oczywiście złudzeniem. Wnikliwi obserwatorzy eutanazji w Holandii wskazywali od dawna, że eutanazja niepomiernie zwiększyła władzę lekarzy i że to lekarz kieruje pacjentem i decyduje o jego losie [206]. Nie inaczej dzieje się w przypadkach wspomaganego samobójstwa. Amerykańskie doświadczenia w tej dziedzinie są jeszcze bardzo ograniczone. wiadomo tylko o pięćdziesięciu kilku demonstracyjnie opublikowanych przypadkach, z czego największą grupę - ponad 50 osób - stanowią ofiary drą Kevorkiana; ale wie się już dość dużo. To lekarz informuje pacjenta o rozpoznaniu i rokowaniu, a w Ameryce, niestety, niejeden lekarz informacje te podaje pacjentowi w sposób brutalny i odbierający chęć do życia |207], Jednak delikatny w obejściu lekarz, jeśli wierzy. że samobójstwo może być "racjonalnym wyjściem", nie odrzuca samobójczych pomysłów pacjenta lub sam go do takich rozważań wciąga. Pacjentowi zdaje się, że może bezpiecznie o tym dyskutować [208]; przecież rozmawia z lekarzem! Jeśli lekarz jest również obecny pr/.y samobójstwie, upewnia to pacjenta, że dzieje się to, co tr/eba. że to zabieg lekarski. Niektórzy lekarze wdają się z pacjentem w niedopuszczalne rojenia o pozagrobowej szczęśliwości. Holenderski eutanasta, dr Pięter Admiraal, twierdzi [209], że przed wstrzyknięciem choremu środków porażających świadomość, oddech i akcję serca życzy mu "miłej podróży w nieznane i nigdy dotąd niewidziane1'. Amerykański pionier wspomaganego samobójstwa, drTi-mothy Quill, opowiada [210], jak wespół ze swą ofiarą planował, że spotka się z nią po jej śmierci na brzegu Jeziora Genewskiego i będą oglądać smoki kąpiące się w promieniach zachodzącego słońca. Tacy lekarze wciągają chorego w pułapkę. Od lat trwająca propaganda zainfekowała język, którym ludzie mówią, i ten nowy język - "nie chodzi o długość życia, tylko o jakość", "jestem zwolennikiem wolnego wy- 138 boru", "ja sam będę decydował, jak długo mam cierpieć" itd. - narzuca im określony tor myślenia. Rodzina wywiera rozmaity wpływ. Widzę na każdym kroku, z jaką miłością j poświęceniem rodziny amerykańskie opiekują się swymi chorymi; ale bywa też inaczej. Utalentowany publicysta napisał artykuł, który miał być gorącą pochwałą eutanazji [211] i w artykule tym m.in. opowiedział, jak jego własna rodzina, czworo ludzi kulturalnych i wykształconych, przejąwszy język i sposób myślenia Hemlock Society, w ciągu kilku lat doprowadziła się do jakiegoś szaleństwa autodestrukcji; podniecali się wzajemnie morderczymi okrzykami [212]. W końcu matka zachorowała i pomogli jej popełnić samobójstwo. Zdrowi - ojciec i dwaj synowie - wzajemnie sobie wydzierali pozostałe tabletki, bo okazało się, że nie wszystkie zużyła. Redaktor Delury pomógł chorej żonie popełnić samobójstwo i nowojorskie grupy związane z Hemlock Society uznały go za bohatera; zapraszano go wszędzie, by wygłaszał publiczne prelekcje. Rodzina zmarłej znalazła jednak dziennik pana Delury, w którym skarżył się, że ta chora zżera jego życie i opisał, jak stałym nękaniem i wyrzutami doprowadził ją do samobójstwa [213]. Wykupił się małym wyrokiem i to z zawieszeniem. Pani Judith Curren nie chorowała na nic, co zagrażałoby jej życiu; cierpiała na depresję i skarżyła się na bóle mięśni. W 1993 roku złożyła w policji skargę, że mąż ją bije i maltretuje. To właśnie mąż zawiózł ją w sierpniu 1996 roku do doktora Kevorkiana i był obecny przy jej "samobójstwie" [214] . Grupy "wspierające własną decyzję pacjenta" potrafią wiele zdziałać. Grupa kierowana przez pastora unitariań-skiego, Ralpha Mero, w Seattle uzyskała rozgłos dzięki opowiadaniu o "dobrej śmierci dla Luizy", które ukazało się w poczytnym nowojorskim piśmie [215]. Dr Herbert Hen-din, psychiatra, czołowy znawca zagadnień samobójstwa i dyrektor American Suicide Foundation, poddał to opowiadanie bardzo dokładnej analizie i wskazał, jak wielkie były wahania, lęki i opory "Luizy" i jak "grupa poparcia", opanowana pragnieniem czynu i żądzą rozgłosu, z uporem i nieubłaganie doprowadziła "Luizę" do samobójstwa [216]. 139 Tyle o autonomii pacjenta i swobodzie jego decyzji. Następstwa zalegalizowania pomocy w samobójstwie - przemiany, jakim ulegnie zawód lekarski i społeczeństwo w całości - nie będą się różnić od następstw eutanazji (por. ro/-dział V i VI tej pracy). Zresztą, jak to prawie wszyscy, a zwłaszcza zwolennicy legalizacji, doskonale wiedzą, legalizacja pomocy w samobójstwie to tylko pierwszy krok, po którym muszą nastąpić dalsze. Pacjentom, którzy z powodu paraliżu lub trudności połykania nie mogą sami zażyć trucizny, sądy będą natychmiast musiały przyznać prawo do śmiertelnego zastrzyku, bo przecież 14. Poprawka do Konstytucji gwarantuje jednakową dla wszystkich opiekę prawa. Na tej samej zasadzie żądać się będzie uśmiercenia chorych, którzy, mając te same prawa co inni, nie mogą sami o ich wykonanie poprosić (kalekie niemowlęta. chorzy nieprzytomni). Decyzja rodziców lub opiekuna (substitute judgment) jest w oczach prawa równoznaczna z decyzją samego zainteresowanego i sądy będą musiały decyzje takie uznać. Zatem legalizacja wspomaganego samobójstwa musi - z mocy samego prawa - spowodować dobrowolną i niedobrowolną aktywną eutanazję. Jednak ludzie nie muszą myśleć o wszystkich następstwach. Nowa strategia Hemlock Society szybko przyniosła sukcesy. W referendum 8 listopada 1994 roku wyborcy w Oregonie, co prawda minimalną tylko większością (5l*?ć głosów), zaaprobowali ustawę zezwalającą na pomoc lekarza w samobójstwie. Ustawa ta zezwala lekarzom na przepisywanie środków do popełnienia samobójstwa, jeśli pacjent ukończył lat 18 i cierpi na chorobę śmiertelną (terminal di-sease), czyli taką, która zdaniem dwu lekarzy jest nieuleczalna, nieodwracalna i spowoduje śmierć w ciągu 6 miesięcy. Pacjent powinien być poinformowany o rozpoznaniu i rokowaniu i musi swoją prośbę powtórzyć po upływie 15 dni, po czym następuje jeszcze dodatkowy okres 48 godzin do ostatecznego namysłu. Jeżeli jeden z dwu lekarzy podejrzewa. że pacjent cierpi na depresję, która upośledza jego zdolność rozumowania i decyzji, należy pacjenta skierować na konsultację do psychiatry lub psychologa [217]. Nowa ustawa została natychmiast zaskarżona do Sądu Fe- 240 deralnego w Eugenc przez grupę lekarzy, pacjentów i pracowników orcgońskich zakładów opieki zdrowotnej. W pozwie sporządzonym przez firmę prawniczą Bopp, Bostrom i Coleson i w ważkiej ekspertyzie pani Carol Gili (która jest psychologiem i znawcą zagadnień inwalidztwa i sama jest inwalidką) wskazano, że nowa ustawa pogłębia upośledzenie niektórych grup obywateli, zwłaszcza tych, którzy są biedni, niewykształceni, nieubezpieczeni, mniej umiejętnie komunikują się z lekarzem i w razie choroby nie otrzymują dostatecznych dawek środków łagodzących cierpienie. Druga grupa to obywatele dotknięci ciężkim inwalidztwem, z trudem egzystujący wskutek choroby i dezaprobaty społeczeństwa. W wyniku nowej ustawy obywatele tych dwu grup znajdą się pod znacznie silniejszą presją, aby popełnili samobójstwo, niż pozostała ludność. Ustawa powoduje więc nierówność wobec prawa, zatem gwałci 14. Poprawkę do Konstytucji [218]. Moją ekspertyzę przytaczam poniżej z niewielkimi skrótami. II. Opinia biegłego, złożona pod przysięgą sądowi federalnemu stanu Oregon, iv sprawie Gary Lee i innych przeciwko stanowi Oregon i innym * Składam tę opinię jako lekarz wierny ślubowaniu mojego zawodu, że życie ludzkie szanować będziemy bezwzględnie, a także jako lekarz, który w ciągu 40 lat pracy szpitalnej miał pod swą opieką wielu ciężko chorych i umierających. Moją opinię opieram również na dwudziestoletniej bezpośredniej obserwacji i dokładnej znajomości eutanazji i wspomaganego przez lekarzy samobójstwa w Holandii. Jest moim głębokim przekonaniem, że zawarte w Deklaracji Niepodległości oświadczenie, iż Życic jest Prawem Niezbywalnym, należy rozumieć dosłownie i że wobec tego ustawa * Tekst opublikowany pt. Oregon 's Assisted Suicide Litw w czasopiśmie CRTI Report, wyd. wiosna 1995, s. 5-9, a częściowo również w artykule Postępy i porażki ruchu na n.eci. eutanazji w Stanach Zjednoczonych w kwartalniku Ethas. ,33-34/1996,s-247-259. 141 zezwalająca na przepisywanie chorym środków powodujących zgon, uchwalona w stanie Oregon w referendum 8 listopada 1994, sprzeczna jest z założeniami ideowymi Stanów Zjednoczonych i wszystkich wolnych społeczeństw. Ponadto przekonany jestem, że jest to wadliwa ustawa, zawierająca błędne założenia i niedostatecznie przemyślane postanowienia. Wskutek tego ustawa ta, jeśli będzie wprowadzona w życie, spowodować musi następstwa nie przewidziane przez wyborców, niebezpieczne dla ludności stanu Oregon i sprzeczne ze spoczywającym na stanie obowiązkiem zapewnienia wszystkim obywatelom jednakowej opieki prawa. 1. Nowa ustawa oregońska stanowi, że pacjent powinien być poinformowany o rozpoznaniu lekarskim i wymaga, aby rozpoznanie to zostało "potwierdzone przez lekarza-konsul-tanta, którego kwalifikacje - specjalność lub doświadczenie - pozwalają na ustalenie choroby, na którą pacjent cierpi". Ustawa oregońska nie bierze pod uwagę i nie informuje osób zainteresowanych, że rozpoznania lekarskie, również rozpoznania ustalone przez specjalistów lub w specjalistycznych oddziałach szpitalnych, w zestawieniu z ostatecznym sprawdzianem, jakim są wyniki sekcji, okazują się błędne w ogromnie wysokim odsetku przypadków. W roku 1985 w artykule redakcyjnym w New England Journal oj' Medicine [219] podano na podstawie ponad 100 publikacji, że rozpoznania pośmiertne są niezgodne z rozpoznaniem klinicznym w 20-40% przypadków; błędy w rozpoznawaniu raka płuc występowały w 49,1% przypadków. Anali/a 272 zgonów, przeprowadzona przez Kirchera i innych w stanie Connecticut [220], wykazała w 29% tych przypadków bardzo znaczne rozbieżności, a w dalszych 26% przypadków mniej uderzające, ale istotne rozbieżności między rozpoznaniem klinicznym a pośmiertnym. Anderson i współpracownicy [221] zebrali badania wykonane w Stanach Zjednoczonych, Anglii i Skandynawii w ciągu 48 lat (1930--1977); publikacje te podają wyniki ponad 50 tysięcy sekcji. Zestawienie Andersena wykazało, że klinicyści lepiej obecnie rozpoznają reumatyczną chorobę serca i białaczki; 242 niż w roku 1930, ale trafność rozpoznania niektórych innych chorób (gruźlicy płuc, zapalenia otrzewnej, raka dróg żółciowych, płuc i żołądka) zmniejszyła się w porównaniu z rokiem 1930. Anderson przytacza m.in. serię przypadków sekcyjnych z lat 1975-1977, która wykazała, że klinicyści przeoczyli 66% wrzodów żołądka i dwunastnicy, znalezionych podczas sekcji. Z serii przypadków Brittona i Hartvel-ta, również zanalizowanej przez Andersena, wynika, że gdy klinicyści byli pewni rozpoznania, sekcja wykazała inną chorobę w 19-25% przypadków, a gdy uważali rozpoznanie kliniczne za niezupełnie pewne, było ono błędne w 35-45% przypadków. Goldman i jego współpracownicy [222] zanalizowali badania pośmiertne wykonane w ciągu 30 lat w jednym z najlepszych szpitali w kraju, Brigham and Wo-men's Hospital w Bostonie. Zbadano po 100 nie dobieranych przypadków z trzech lat: 1960, 1970 i 1980. Odsetek błędnych rozpoznań klinicznych nie zmienił się w tym czasie i wynosił 22% w roku 1960, 23% w 1970 i 21% w 1980. Autorzy ci doszli do wniosku, że wprowadzenie nowoczesnych metod diagnostycznych - pierwiastków promieniotwórczych, ultradźwięków i skomputeryzowanej tomografii - nie wyeliminowało błędów diagnostycznych, co więcej, nadmierne zaufanie do tych nowych metod było czasami przyczyną błędów. W Holandii Boers stwierdził w 1988 roku [223], w serii 147 badań pośmiertnych, że rozpoznania kliniczne były błędne w 32% przypadków. W serii, której wyniki opublikowane zostały w roku 1989 przez Wabeke, rozpoznanie kliniczne okazało się błędne w 40% przypadków [224]. W Wielkiej Brytanii Rees ze swymi współpracownikami [225] opisali czterech pacjentów, których skierowano do hospicjum celem "opieki przedzgonnej"; u wszystkich czterech rozpoznano "raka nie nadającego się już do leczenia". U jednego z nich rozpoznali raka dwaj patolodzy na podstawie biopsji opłucnej, a trzeci rozpoznanie to potwierdził. Dalsza obserwacja wykazała, że żaden z tych pacjentów nie znajdował się w schyłkowym okresie życia i żaden z nich nie miał raka. 143 Publikacje te nie są znane wszystkim lekarzom, nie mówiąc już o szerszej publiczności, której na pewno niewiele 0 tym wiadomo. Wyborcy w Oregonie, którzy aprobowali "rozpoznania potwierdzone przez lekarzy" jako gwarancję, że nie dojdzie do omyłek, nie wiedzieli, że rozpoznania takie obciążone są ryzykiem błędu, wynoszącym 20-40%. Spowodowanie śmierci człowieka na podstawie rozpoznania lekarskiego, które może być błędne, jest aktem bezro/.u-mnym i nieodpowiedzialnym. Jednak postępki takie będą legalne w Oregonie, jeśli omawiana ustawa wejdzie w życie. 2. Ustawa oregońska określa chorobę śmiertelną (terminal disease) jako "chorobę, nieuleczalną i nieodwracalną (...) która według rozsądnych oczekiwań lekarzy spowoduje śmierć w ciągu 6 miesięcy1'. Jest to wadliwe sformułowanie, według którego wiele milionów Amerykanów i setki tysięcy fizycznie sprawnych 1 życiowo aktywnych mics/kańców Oregonu to ludzie śmiertelnie chorzy. "Chorobami śmiertelnymi" są, według tego określenia. insulinozależna cukrzyca, niedoczynność tarczycy, niedokrwi-stość megaloblastyczna ("złośliwa"), niewydolność kory nadnerczy i wiele innych chorób nieuleczalnych i nieodwracalnych, których naturalny przebieg prowadziłby do zgonu. Ludzi dotkniętych tymi chorobami nie można wyleczyć, ale można ich z dobrym skutkiem leczyć (patients who arę incu-rable but treatable). Osoby dotknięte tymi chorobami nic mają dolegliwości, prowadzą aktywny tryb życia i żyją mniej więcej tak samo długo jak inni, jeśli otrzymują odpowiednia terapię zastępczą - insulinę, hormon tarczycy, witaminę B,: czy kortyzon. W tej samej sytuacji są ludzie obarczeni chorobami nieuleczalnymi, których objawy są skutecznie tłumione Jęczeniem, np. pacjenci z wysokim nadciśnieniem tętniczym, czerwienicą prawdziwą itd. Osoby te, podobnie jak każd> z nas, mogą ulegać przemijającym nastrojom samobójczym i będą w Oregonie otrzymywać recepty na środki do popełnienia samobójstwa od lekarzy, którzy wskutek niezrozumienia. przez obojętność lub z szacunku dla ,,prawa do śmierci" posUi-pią zgodnie z literą § 1.01 (12) nowej ustawy. 144 Autorzy ustawy uniknęliby tego ciężkiego błędu, gdyby określili "chorobę śmiertelną", jako chorobę nieuleczalną i nieodwracalną, która prowadzi do śmierci niezależnie od leczenia. Jednakże ustawa pominęła ten ważny warunek. 3. Ustawa określa dalej "chorobę śmiertelną" jako chorobę, która spowodować ma s'mierć w ciągu 6 miesięcy. Określenie to stawia niewykonalne wymagania lekarzom i wprowadza w błąd osoby, których ustawa dotyczy. Należy zaznaczyć, że w Holandii, gdzie od 25 lat toczy się bardzo szeroko zakrojona dyskusja nad wszystkimi aspektami eutanazji i gdzie od roku 1972 zdobyto obszerne praktyczne doświadczenie, wszystkie próby ograniczenia eutanazji do przypadków śmiertelnej choroby lub choroby mającej spowodować zgon w określonym czasie zostały zarzucone, ponieważ pojęcia "choroba śmiertelna" nie można zdefiniować, a określenie, w jakim czasie nastąpi śmierć pacjenta, jest niemożliwe. Oficjalne holenderskie reguły dla lekarzy stosujących eutanazje nie wymagają ani nawet nie wspominają śmiertelnej choroby czy spodziewanego terminu śmierci [226]. Lekarz może z niejaką pewnością stwierdzić, że nieprzytomny pacjent o typowo agonalnym, spowolniałym i nieregularnym rytmie oddechu, a także chory z powodującą objawy wścieklizną i chory z nie leczonym pierwotnym dżumowym zapaleniem płuc umrą w krótkim czasie. Wszystkie inne przewidywania terminu zgonu są notorycznie zawodne. Lekarze, którzy ryzykują takie prognozy, opierają się bądź na osobistym doświadczeniu, bądź też na publikacjach, w których podano przewidywany moment śmierci większej grupy pacjentów z tą samą chorobą. Prognozy, oparte na własnym doświadczeniu, są ułomne z powodu małej liczby przypadków, zawodnej pamięci, nie-uwzględniania rozrzutu danych, a także uprzedzeń i emocjonalnych skłonności lekarza. Prognozy, oparte na publikacjach naukowych, są wolne od większości wyżej wspomnianych błędów. Jednakże i w tych prognozach popełnia się zasadnicze błędy metodologiczne. Przeciętną wartość, obliczoną dla grupy, nieprawnie transpo- 145 nuje się na przeżycie indywidualnego pacjenta, spodziewany czas życia, jaki pozostał, wyraża się jako konkretny przedział czasu (a nie, jakby należało, jako statystyczne prawdopodobieństwo) i pomija się podany w publikacji rzeczywisty rozrzut wartości, a ten rozrzut jest zwykle znaczny i czasami olbrzymi, nawet wśród pacjentów z tą samą chorobą i należących do tej samej grupy i podgrupy klasyfikacyjnej [227]. Stąd liczne rażąco błędne prognozy. Są chorzy, którzy. zdaniem lekarza, żyć mieli najwyżej jeszcze dwa lata, a którzy żyją nadal w trzydzieści pięć lat później [228]. Reasumując, stwierdzam, że prognoza, przewidująca śmierć pacjenta w ciągu 6 miesięcy, jest w praktyce zawodna i w zasadzie wadliwa. Jeżeli uchwalona w Oregonic ustawa wejdzie w życie, nieuchronnie osoby, które mogłyby żyć dłużej lub znacznie dłużej niż 6 miesięcy, otrzymywać będą recepty na środki do popełnienia samobójstwa. 4. Autorzy ustawy słusznie wzięli pod uwagę fakt, że nastroje samobójcze, również u osób ciężko chorych, niera/ przemijają, przewidzieli więc obowiązkowy czas do namysłu. Jednak przewidziany ustawą okres 17 dni jest nierozsądny i niesprawiedliwy, z dwu powodów. Po pierwsze, jest za krótki; znacznie większa jest szansa, że stan przygnębienia z tendencja samobójczą ustąpi w ciągu 2 miesięcy, ni/ w ciągu 17 dni. Po drugie, przewidziany ustawą czas do namysłu jest nierozsądny i niesprawiedliwy, ponieważ jest dowolnie określony. Dlaczego osobie, która rozmyśli się 17. dnia, daje się szansę odwołania prośby i pozostania przy życiu, a osoby, które by się rozmyśliły po 25 czy po 18 dniach, są tej szansy pozbawione? Tym osobom odmówiono równej z innymi opieki prawa. Zastrzeżenie, że ten ostatni argument daje się również zastosować do każdego, nawet o wiele dłuższego okresu namysłu, jest trafne, ale nie osłabia mego argumentu: daje się on istotnie zastosować do każdego okresu namysłu, mającego poprzedzić krok fatalny i nieodwracalny. 5. Autorzy ustawy słusznie wzięli pod uwagę, że istnieje niebezpieczeństwo udzielania pomocy w samobójstwie pa- 246 cjentowi, który zgłasza swą prośbę nie w wyniku rozważnej decyzji, ale pod wpływem zaciemniającej jego osąd depresji. Ustawa uwzględnia również fakt, że lekarze nie wyspecjalizowani w psychiatrii przeważnie nie umieją rozpoznać depresji. Jednak przewidziane ustawą środki zaradcze są nieskuteczne. Decyzję, czy skierować pacjenta na konsultację psychiatryczną, pozostawia ustawa lekarzom nie mającym doświadczenia psychologicznego czy psychiatrycznego. Ustawa przeoczyła więc fakt. że lekarze tacy nie podejrzewają depresji, nie myślą o tej możliwości, zwłaszcza gdy pacjent zgłasza tylko dolegliwości somatyczne. Nieuchronnie więc dojdzie do tego, że pacjenci, którzy w rzeczywistości potrzebują pomocy psychiatrycznej, otrzymają zamiast tego recepty na środki do popełnienia samobójstwa. Takim pacjentom stan Oregon nie zapewnia należnej im opieki prawa. 6. Wyborcy w stanie Oregon przyjęli założenie, że własna prośba chorego, wypowiedziana bez przymusu ze strony innych osób (§ 2.01,02) uzasadnia wydanie choremu recepty na środki do popełnienia samobójstwa. Twierdzę, że jest to błąd w rozumowaniu i że człowiek, którego się uśmierca na jego własną prośbę, pada ofiarą niesprawiedliwości. Zauważmy, że według nowej ustawy stanu Oregon własna prośba pacjenta nie jest sama przez się wystarczającą podstawą do udzielenia mu recepty na środki powodujące zgon. Prośbie takiej uczyni się zadość tylko wtedy, jeżeli spełnione będą inne jeszcze warunki, pacjent musi być mianowicie dotknięty chorobą nieuleczalną i nieodwracalną i to taką, która prowadzić ma do śmierci w ciągu 6 miesięcy. Prawo ma nadal chronić, m.in. przeciwko receptom na środki do popełnienia samobójstwa, osoby, które na taką chorobę nie cierpią - nawet jeśli same o pomoc w samobójstwie poproszą. Prawo nie będzie jednak chronić tych, którzy są dotknięci tzw. śmiertelną chorobą. Ustawodawcy uznali ich życie za mniej godne ochrony, mniej wartościowe niż życie innych ludzi. Jest to niesprawiedliwość wobec tych ludzi, obraza ich godności i złamanie spoczywającego na stanie obowiązku udzielenia jednakowej opieki prawnej wszystkim obywatelom. 147 Decyzją z dnia 27 grudnia 1994 roku Sąd Federalny w Eu-gene, Oregon, zawiesił wejście w życie ustawy o pomocy w samobójstwie, a wyrokiem w dniu 3 sierpnia i995 roku Sąd obalił tę ustawę, jako spr/cc/ną z Konstytucją Stanów Zjednoczonych [229]. W uzasadnieniu wstępnego orzeczenia i wyroku sędzia Mi-chacl Hogan podtrzymał większość naszych argumentów. Nie jest to decydujące zwycięstwo, bo kwestię legalizacji i wspomaganego samobójstwa rozpatruje teraz Sąd Najwyższy. Jednak wyrok wydany przez Sąd Federalny w Eugene wywarł wpływ na bieg wydarzeń. Przede wszystkim prawo stanu Oregon, zezwalające na pomoc w samobójstwie, ani na chwilę nie weszło w życie. Ponadto powstrzymany został "efekt domina", którego się spodziewano. Po referendum w Oregonie projekty ustaw w/.orowane na ustawie oregoń-skiej złożono w legislaturach trzynastu stanów. Wszystkie te projekty ustaw zostały już odrzucone prze/ komisje le-gislatur albo są bezterminowo odłożone.