ALFRED ASSOLLANT NIEZWYKŁE CHOĆ PRAWDZIWE PRZYGODY KAPITANA KORKORANA Wydawnictwo „Tower Press ” Gdańsk 2001.2 I.AKADEMIA NAUK (W LYONIE) KAPITAN KORKORAN Owego dnia –a było to 29 września 1856 roku –około godziny trzeciej po południu Akademia Nauk w Lyonie odbywała po siedzenie,pogrążona w jednomyślnej drzemce.Na usprawiedliwienie panów akademików wypada powiedzieć,że od południa słuchali zwięzłego streszczenia pracy znamienitego doktora Maurycego Schwartza ze Schwartzhausen na temat śladów,jakie pozostawia w kurzu lewa łapka pająka,kt óry nie zjadł śniadania. Zresztą żaden z drzemiących członków Akademii nie poddał się bez walki.Ten,zanim oparł łokcie na stole,a głowę na łokciach,próbował naszkicować profil rzymskiego senatora,ale sen zaskoczył go w momencie,gdy uczoną ręką kreślił fałdy togi.Inny znów zbudował okręt liniowy z białej kartki papieru i dopiero wówczas dało się słyszeć jego łagodne chrapanie — niby lekki wietrzyk,który zda się miał wypełnić żagle statku.Jedynie przewodniczący,z ręką na dzwonku niczym żołnierz pod,bronią,przechylił się w tył,na oparcie fotela,i spał z godnością w tej pozie pełnej majestatu. Tymczasem potok mowy płynął nieprzerwanie,a doktor Maurycy Schwartz ze Schwartzhausen gubił się w niewyczerpanych rozważaniach na temat genezy i domniemanych skutków swoich odkryć.Nagle rozbrzmiały trzy uderzenia zegara i całe zgromadzenie się przebudziło.Wówczas zabrał głos przewodniczący: –Panowie – rzekł – w pierwszych piętnastu rozdziałach pięknej księgi,którą właśnie nam czytano,zawiera się tyle prawd nowych i twórczych,że jak mniemam,Akademia wyrazi zgodę,ażebyśmy oddając należny hołd geniuszowi pana doktora Schwartza,odłożyli lekturę dalszych piętnastu rozdziałów na tydzień następny.Dzięki temu każdy zdoła przemyśleć i pogłębić ten nadzwyczajny temat i będzie w stanie przedstawić autorowi uwagi,gdyby się one znalazły. Pan Schwartz wyraził zgodę,więc bez zwłoki odłożono lekturę i zaczęła się dyskusja o czym innym. Na to wstał niski siwowłosy człowiek o żywym spojrzeniu,ze spiczastą białą brodą i tak chudy,że skóra przylegała do kości niby przyklejona.Dał znak,że chce zabrać głos,i w jednej chwili zapanowała cisza,był to bowiem jeden z tych ludzi,którym nikt nie śmie przerywać,kiedy mówią. –Czcigodni panowie – rozpoczął –w ubiegłym miesiącu zmarł w Suezie wielce szanowny i nieodżałowany nasz kolega,niejaki Delaroche.Zamierzał był właśnie płynąć do Indii,ażeby w Górach Gatu w okolicy źródeł Godawery wszcząć poszukiwania Gurukaramty ,która jest najstarszą indyjską księgą świętą,starszą niż Wedy .1 Jak powiadają,tubylcy ukryli ową księgę przed wzrokiem Europejczyków.Wszystkim miłośnikom nauki zawsze będzie droga pamięć tego szlachetnego człowieka,który wobec nadchodzącej śmierci nie chciał zaprzepaścić rozpoczętego dzieła i zapisał sto tysięcy franków temu,kto by zechciał podjąć się odnalezienia owej księgi,której istnienie nie powinno ulegać wątpliwości,jeżeli tylko 1 Wedy – najstarszy zabytek literatury indyjscy..3 prawdą jest,co mówią bramini.2 Pan Delaroche mocą swego testamentu ustanowił waszą sławetną Akademię egzekutorką swej ostatniej woli,a was,panowie,prosi,abyście sami wybrali legatariusza.Wybór ten nasunie zresztą niemałe trudności,3 albowiem podróżnik, który zostanie wysłany do Indii,musi być silny,aby zdołał znieść tamtejszy klimat,i odważny,aby mógł stawiać czoło zębom tygrysa,trąbie słonia i zasadzkom indyjskich rozbójników.Ponadto winien być przebiegły:nieraz przyjdzie mu oszukiwać zazdrosnych Anglików,bowiem Królewskie Towarzystwo Azjatyckie z Kalkuty czyniło bezskuteczne poszukiwania i postara się nie dopuścić,aby zaszczyt odnalezienia świętej księgi przypadł Francuzowi.Co więcej,musi on znać sanskryt,parsi i wszystkie inne języki Indii,ludowe i święte.Wobec tego,że sprawa jest niemałej wagi,pozwalam sobie podać projekt,ażeby Akademia dokonała wyboru drogą konkursu. Natychmiast też konkurs ogłoszono i wszyscy udali się na obiad.Konkurenci zgłosili się tłumnie i zaczęły się zabiegi o głosy akademików.Ale ten był zbyt słabej budowy,ten znów niewykształcony,jeszcze inny nie znał języków orientalnych z wyjątkiem chińskiego, tureckiego i klasycznej japońszczyzny.Tak więc mijały miesiące,a Akademia wciąż nie mogła dokonać wyboru kandydata. Aż wreszcie podczas posiedzenia w dniu 26 maja 1857 roku przewodniczącemu doręczony został bilet od nieznajomego,który prosił,aby go niezwłocznie wysłuchano. Na bilecie było nazwisko:kapitan Korkoran. –Korkoran?–powiedział przewodniczący.–Korkoran!Czy komuś znane jest to nazwisko? Nie było znane nikomu.Jednakże zgromadzenie,ciekawe jak wszystkie tego rodzaju zgromadzenia,zapragnęło ujrzeć nieznajomego. Otworzyły się drzwi i stanął w nich kapitan Korkoran. Był to wysoki młody człowiek,zaledwie dwudziestopięcioletni;zaprezentował się z prostotą,nie zanadto skromnie,ale też nie zanadto wyniośle.Miał jasną cerę,bez zarostu.W jego oczach koloru zieleni morskiej malowała się szczerość i odwaga.Miał na sobie alpagowy paltot,czerwoną koszulę i białe drelichowe spodnie.Końce krawata,zawiązanego a la colin ,zwisały mu niedbale na piersi. –Dostojni panowie – rzekł – doszła mnie wiadomość,że jesteście w kłopocie,więc przybywam zaofiarować wam swoje usługi. –W kłopocie!–przerwał mu przewodniczący wyniosłym tonem.– Pan się myli. Akademia Nauk w Lyonie,jak zresztą żadna inna Akademia,nigdy nie była w kłopocie. Pragnąłbym wiedzieć,co też może wprawić w kłopot uczone towarzystwo,które,pozwolę sobie zauważyć,liczy wśród swych członków tyle znakomitych talentów,tyle wzniosłych dusz,tyle szlachetnych serc,pomijając,rzecz jasna,osobę tego,który ma zaszczyt być przewodniczącym... W tym miejscu przerwały mówcy oklaski. –Skoro szanownemu zgromadzeniu nikt nie jest potrzebny – odparł Korkoran – mam zaszczyt pokłonić się... Zrobił półobrót w lewo i skierował się ku drzwiom. –Ależ panie – rzekł przewodniczący –co za gwałtowność!Niech pan przynajmniej zdradzi powód swej wizyty. –Jak słyszałem –odpowiedział na to Korkoran – Akademia zamierza odszukać Gurukaramtę . Przewodniczący uśmiechnął się z ironią,ale zarazem z życzliwością. –I właśnie pan chciałbyś odnaleźć ten skarb?– zapytał. – Tak,,ja. 2 Bramini – indyjscy kapłani..4 –Czy znane są panu warunki legatu naszego światłego i nieodżałowanego kolegi,pana Delaroche? —– Tak,,są mi znane. – Mówisz pan po angielsku?? – Jak profesor Oksfordu.. – Czy możesz pan z miejsca dać mi dowód?? –Yes,sir – powiedział Korkoran.–You are a stupid iellow.4 Czy życzy pan sobie jeszcze jakiejś próbki moich wiadomości? – Nie,,nie –pośpieszył z odpowiedzią przewodniczący,który w całym swoim życiu słyszał język Szekspira jedynie w teatrze Palais –Royal.–Znakomicie,drogi panie...Sądzę,że znasz pan także sanskryt? –Czy mógłbym prosić łaskawych panów o tom Bhagawaty –Purany ?5 Miałbym zaszczyt tłumaczyć w dowolnym miejscu. –Ohoho!– zawołał przewodniczący.– A znasz pan język parsi i hindustani?Korkoran wzruszył ramionami. – Dziecinna igraszka!!– rzekł.. I bez wahania wygłosił dziesięciominutową przemowę w jakimś nieznanym języku. Uczeni patrzyli nań ze zdziwieniem.Skończywszy zapytał: – Czy wiedzą panowie,,o czym miałem zaszczyt mówić? –Na planetę,którą odkrył pan Le Verrier!–zawołał przewodniczący.–Nie zrozumiałem ani słowa. –To jest właśnie język hindustani – odparł Korkoran.–Tak mówią w Kaszmirze,w Nepalu,w królestwie Lahoru,w Multanie,Audh,Bengalu,Dekanie,Karnath,w Malabarze, Gandunie,Trawankorze,Kojampatturze,Maj surze,w kraju Sikhów,w Sindii,Dżajpurze, Udajpurze,w Diesselmirze,Bikanerze,w Barodzie,Banswarze,Noanagarze,Holkarze,w Bhopalu,Baitpurze,Dalpurze,w Satarze i wzdłuż całego Wybrzeża Koromandelskiego. –Znakomicie,drogi panie,znakomicie!–zawołał przewodniczący.–Pragnąłbym zadać panu jeszcze ostatnie pytanie.Zechce pan wybaczyć tę ciekawość,ale wszak testament naszego nieodżałowanego przyjaciela nakłada na nas tak wielką odpowiedzialność,że nigdy nie będziemy wiedzieli za dużo... –Dobrze – odparł Korkoran.–Pytajcie,panowie,o co chcecie,byle prędko,bowiem czeka na mnie Luiza. –Luiza!– podjął z godnością pan przewodniczący..– Kim jest ta młoda osoba?? – To przyjaciółka,,która mi towarzyszy we wszystkich wojażach. Na te słowa z sąsiedniej sali dał się słyszeć odgłos szybkich kroków,po czym z wielkim hałasem zatrzaśnięto jakieś drzwi. – Co to takiego??– zapytał przewodniczący, – To Luiza się niecierpliwi.. –Niech zatem czeka.Jak sądzę,nasza Akademia nie jest na rozkazy pani czy też panny Luizy. – Jak panowie sobie życzą – odparł Korkoran.. A jako że nikt go nie poprosił,żeby usiadł,sam zajął miejsce w fotelu i oparł się wygodnie,gotów słuchać przemowy akademika. Tymczasem uczony był w niemałym kłopocie nie wiedząc,jak rozpocząć swoją mowę, albowiem zapomniano postawić na stole wodę i cukier,a jest rzeczą znaną,że cukier i woda to dwa źródła elokwencji. Aby naprawić owo niewybaczalne zaniedbanie,pociągnął za sznur dzwonka.Nikt się jednak nie zjawił. 4 Yes,sir.You are a stupid iellow – Tak,proszę pana.Jest pan durniem (ang.).5 Bhagawata-Purana – hinduski poemat o bogu Wisznu..5 – Jakiż ten woźny niedbały – powiedział wreszcie..– Muszę go odprawić.. I zadzwonił po raz drugi,trzeci i piąty,ale wciąż na próżno.Wreszcie Korkoran,któremu żal się zrobiło tego męczennika,powiedział: – Nie dzwoń pan więcej..Zapewne woźny posprzeczał się z Luizą i opuścił westybul. – Z Luizą!!– zawołał przewodniczący..– A zatem ta młoda osoba ma bardzo zły charakter.. –O nie,nie bardzo zły.Trzeba tylko umieć się z nią obchodzić.Może woźny był zbyt gwałtowny.Ona taka młoda,pewnie się uniosła. – Taka młoda!!Ileż więc lat ma panna Luiza? —Ledwie pięć – odparł Korkoran.. – Oh!!W tym wieku łatwo można sobie z nią poradzić. – Czy ja wiem??Ona czasami drapie lub gryzie. – Ależ panie – rzekł przewodniczący – nic prostszego jak przenieść ją do sąsiedniej sali.. –O,to nie takie łatwe –odparł Korkoran.–Luiza bywa uparta.Nie przywykła do tego,by się jej sprzeciwiać.Urodziła się w krajach tropikalnych i pod wpływem gorącego klimatu wzmogła się jeszcze wrodzona zapalczywość jej usposobienia... –No cóż – odezwał się przewodniczący –dość już rozmów o pannie Luizie.Akademia ma przed sobą ważniejsze zadanie.Powróćmy do naszego przesłuchania.Czy pan cieszysz się dobrym zdrowiem? –Tak sądzę –odparł Korkoran.–Po dwakroć przechodziłem cholerę,raz żółtą febrę i jak widać...Mam trzydzieści dwa zęby,a gdybyście zechcieli,panowie,dotknąć moich włosów, moglibyście się przekonać,czy są podobne do peruki. – Znakomicie!!Mam nadzieję,że jest pan również bardzo silny. –Hm – rzekł Korkoran – wprawdzie nie tak bardzo jak mój nieboszczyk ojciec,ale w sam raz jak na moje potrzeby. Jednocześnie rozejrzał się wokół,a widząc w oknie grube kraty żelazne,schwycił jeden z prętów i bez widocznego wysiłku zgiął go jak rozgrzaną nad ogniem pałeczkę czerwonego wosku. – Do kaduka!!A to krzepki zuch!– zawołał jeden z akademików.. –Oh,to jeszcze nic – odparł Korkoran ze spokojem.–Gdybyście mi,panowie,dali armatę trzydziestosześciofuntową,chętnie bym się podjął wnieść ją na górę Fourvieres. Podziw obecnych zaczął ustępować miejsca przerażeniu. – Domyślam się – podjął przewodniczący – żeś pan był w ogniu?? –Dwunastokrotnie –odrzekł Korkoran –ale nie więcej.Jak panom wiadomo,kapitan statku handlowego na morzach Chin i Borneo winien zawsze mieć na pokładzie kilka kartonad dla obrony przed piratami. – Więc pan zabijałeś piratów?? –Działałem we własnej obronie –odpowiedział marynarz – i zabiłem najwyżej dwustu czy trzystu,a do tego nie sam,Na mnie przypada z tej liczby około trzydziestu.Reszty dokonali moi majtkowie. W tym momencie posiedzenie zostało przerwane,albowiem z sąsiedniej sali dał się słyszeć łoskot przewracanych krzeseł. – Nie do wytrzymania!!– zawołał przewodniczący..– Trzeba zobaczyć,,co to takiego. –Mówiłem wam,panowie,że nie należy nadużywać cierpliwości Luizy –powiedział Korkoran.–Jeżeli panowie pozwolą,to ją tu przyprowadzę i uspokoję.Biedaczka,nie może beze mnie żyć. –Drogi panie –rzekł jeden z akademików raczej kwaśno –kiedy dziecko jest zasmarkane, trzeba mu utrzeć nos,kiedy kaprysi,należy je skarcić,a kiedy dużo krzyczy,kładzie się je do łóżka,ale nie wprowadza się go do przedpokoju uczonego towarzystwa! – Czy panowie nie macie więcej pytań??– odezwał się Korkoran nieporuszony. –Za pozwoleniem,jeszcze jedno pytanie –powiedział przewodniczący i wskazującym.6 palcem prawej dłoni poprawił sobie złote okulary na nosie.–Czy jesteś pan...no,jesteś pan odważny,silny i zdrowy,to widać.Jesteś pan uczony,bo dowiodłeś tego mówiąc płynnie językiem hindustani,który żadnemu z nas nie jest znany.Ale,jakże to wyrazić,no,czy jest pan...sprytny i przebiegły,jak panu bowiem wiadomo,bywa to bardzo przydatne w czasie podróży wśród tych ludów zdradzieckich i okrutnych.I jakkolwiek Akademia pragnie gorąco przyznać panu nagrodę wyznaczoną przez naszego sławnego przyjaciela Delaroche, jakkolwiek pała żądzą odnalezienia słynnej Gurukaramty ,której Anglicy bezskutecznie szukali na całym Półwyspie Indyjskim,to wszak miałaby skrupuły narażaj ąc życie t ak drogocenne,jak życie pańskie,i... –Nie wiem,czy jestem przebiegły –przerwał Korkoran.–Ale wiem,że mam głowę Bretończyka z Saint –Malo,że moje pięści mają nieprzeciętną wagę,że noszę rewolwer dobrej marki,a stal mego szkockiego dirku jest hartowna jak żadna inna,i wiem ponadto,żem nie widział dotąd żywej istoty,która by tknęła mnie bezkarnie.Przebiegłość to cecha tchórzy. My,z rodu Korkoranów,zwykliśmy iść prosto przez życie,torując sobie drogę jak kula armatnia. – Ale cóż to znowu za okrutny hałas??– powiedział przewodniczący.– Wydaje mi się,,że to panna Luiza wciąż się zabawia.Idź pan i uspokój ją natychmiast albo pogroź jej rózgą,bo wszak trudno już wytrzymać. –Luiza,do mnie!– zawołał Korkoran nie wstając z fotela.. Na to wezwanie drzwi się otwarły,jakby wyważone katapultą,i ukazał się tygrys królewski,niezwykle wielki i niezwykle piękny. Zwierzę dało susa ponad głowami akademików i wylądowało u stóp kapitana Korkorana. –Cóż to,moja droga Luizo?–rzekł kapitan.–Hałasujesz w przedpokoju,przeszkadzasz uczonym.Bardzo to niepięknie.Połóż się.Jeżeli tak dalej pójdzie,nie wprowadzę cię więcej do towarzystwa. Zdawać by się mogło,że ta pogróżka przejęła Luizę wielką trwogą..7 II.W JAKI SPOSÓB AKADEMIA NAUK (W LYONIE) ZAWARŁA ZNAJOMOŚĆ Z LUIZĄ Jakkolwiek Luiza była niezmiernie przejęta,gdy kapitan Korkoran zapowiedział,że nie wprowadzi jej więcej do towarzystwa,to wszakże jej wzruszenie z pewnością nie było równe temu,którego doznali członkowie sławnej Akademii Nauk w Lyonie.Gdybyśmy jednak zechcieli zważyć,że uczeni przywykli zajmować się nauką,a nie żonglerką z tygrysami Bengalu,nie mielibyśmy im za złe tej ludzkiej słabości. Natychmiast odwrócili się w stronę drzwi i rzucili do ucieczki ku sąsiedniej sali,w nadziei, że dostaną się do westybulu,skąd prowadziły drzwi na ozdobne schody,które z kolei wychodziły na ulicę.Dalsza ucieczka nie nasuwałaby już trudności,jest bowiem rzeczą znaną,iż dobry piechur,nie obciążony ekwipunkiem,z łatwością robi dwanaście kilometrów na godzinę.A że najdalej zamieszkały akademik,chcąc znaleźć się u celu,czyli w kącie koło własnego kominka,musiałby przemierzyć nie więcej niż dwa kilometry,uczeni mieli niemałe szansę w kilka minut oswobodzić się od towarzystwa Luizy.Jakkolwiek to rozumowanie, przeniesione na papier,może się wydać rozwlekłe,wprowadzono je w czyn tak szybko i jednomyślnie,że w sekundzie wszyscy akademicy gotowi byli do ucieczki. Wszakże sam pan przewodniczący,który we wszelkich okolicznościach winien był świecić przykładem,tym razem,mimo nadzwyczajnej gotowości,dotarł zaledwie dziewiętnasty do drzwi,które wyważyła Luiza. Co więcej,nikt nie ośmielił się przekroczyć progu,albowiem tygrysica zaczęła właśnie nudzić się w zamknięciu,a że nadto przejrzała plany uczonych,postanowiła także wyjść na przechadzkę. W okamgnieniu jednym susem przeskoczyła po raz wtóry nad dostojnym zgromadzeniem i wylądowała u samych stóp nieustającego sekretarza,który na czele panów uczonych śpieszył ku drzwiom.Ten wielce szanowny człowiek uczynił krok do tyłu i z ochotą uczyniłby dalsze kroki,gdyby mu nie przeszkodziły nogi tych,co tłoczyli się za jego plecami. Lecz skoro tylko uczeni spostrzegli,że Luiza sprawuje funkcję awangardy,zaczęli cofać się w pośpiechu,dzięki czemu pan nieustający sekretarz odzyskał swobodę ruchów.Jedynie jego peruka nienaturalnie sfalowała się na czole. Kiedy się to działo,Luiza,niczym młody chart przed polowaniem,żwawym truchtem przechadzała się po westybulu,rzucając na członków Akademii spojrzenia żywe i rozbawione.Zdawać by się mogło,że czeka rozkazów Korkorana. Akademicy zbili się w gromadki okazując wyraźny brak zdecydowania.Zważywszy na humory Luizy,uciekać nie było bezpiecznie,ale też tu,w sali,groziło niebezpieczeństwo równie wielkie.Tak rozważając szanowni uczeni zabrali się do wznoszenia barykady z foteli. Aż nareszcie pan przewodniczący,który sądząc po jego przemówieniach był człowiekiem rozumnym,głośno wyraził przekonanie,iż kapitan Korkoran uczyniłby wszystkim tu obecnym wielki honor i przyjemność,gdyby zechciał ,,wynieść się najprostszą i najkrótszą drogą"..8 Jakkolwiek słowo ,,wynieść,się"nie było zbyt na miejscu,Korkoran nie poczuł się dotknięty,jako że było mu wiadomo,iż są chwile,kiedy dobór słów staje się rzeczą nieistotną. – Szanowni panowie – rzekł – żałuję niezmiernie,,iż... –Na Boga!Niech pan niczego nie żałuje i co prędzej idzie sobie!– wykr zyknął nieustający sekretarz.– Nie wiem,co sobie pańska Luiza we mnie upatrzyła,ale ciarki przechodzą mi po plecach. W istocie,Luiza zdawała się niezmiernie zaintrygowana,pan sekretarz bowiem w zamęcie walki nie spostrzegł,iż peruka zsunęła mu się na prawy bok,ukazując oczom tygrysicy całkiem nagą czaszkę.Ten nieznany widok wprawił ją w ogromne zdumienie. Spostrzegłszy to Korkoran,by dać Luizie przykład,bez słowa zbliżył się do drugich drzwi wejściowych.Wszakże drzwi te wspierała z zewnątrz potężna barykada,a co gorsza były one z brązu,tak że nawet Korkoran nie zdołałby ich wyważyć.Tak czy inaczej,dzielny młodzieniec wymierzył ramieniem cios tak silny,że zadrżały nie tylko drzwi;ale cała ściana, a nawet zdawać by się mogło,iż gmach zatrząsł się w posadach.Korkoran zamierzał właśnie ponowić cios,gdy powstrzymał go pan przewodniczący. – Tylko tego brakowało – powiedział – żeby się nam dach zawalił na głowę.. – Jakaż więc jest rada??– spytał na to kapitan.– O!!już mam.Wyjdę z Luizą oknem. –Zastanów się pan,kapitanie –rzekł przewodniczący w porywie szlachetności.–Primo : trzeba by wyjąć żelazne pręty,secundo :okno dzieli od bruku całe trzydzieści stóp,więc z łatwością możesz pan zlecieć na złamanie karku,a przebrzydłe pańskie zwierzę... –Tss...–przerwał Korkoran.–Nie mów pan,proszę,tak brzydko o Luizie,jest bowiem bardzo wrażliwa.Jeszcze się rozgniewa...Co się tyczy prętów,to dla mnie fraszka. I w istocie,kapitan,bez najmniejszego,rzekłbyś,wysiłku,wyjął z okna trzy pręty. – Przejście gotowe – powiedział.. Po prawdzie członkowie Akademii Nauk (w Lyonie)z jednej strony żywili obawę,iż Korkoran skręci kark,ale też z drugiej strony gorąco pragnęli rozstać się z tygrysicą. Korkoran już siedział na oknie,gotów zejść na dół czepiając się rzeźb i występów muru, gdy wtem odezwał się pan przewodniczący: – Halo,,kapitanie!Nie zamierzasz pan chyba zostawić nas sam na sam z panną Luizą? –Dalibóg!ktoś przecie musi wyjść pierwszy –odparł Korkoran.–A Luiza za nic nie wyskoczy,jeżeli nie dam jej przykładu. –Lecz co będzie – podjął pan przewodniczący –jeśli pan wyskoczysz,a Luiza nie zechce pójść w pana ślady? –Oh!–westchnął Korkoran – gdyby runęło niebo,mnóstwo skowronków wpadłoby w pułapkę.Więc jak:mam schodzić czy nie? – Niech pierwsza zejdzie Luiza – odparł pan przewodniczący.. –Zgoda – rzekł Korkoran.–Przypuśćmy,że wezmę Luizę za kark i wypchnę przez okno, ale rzecz w tym,że Luiza miewa humory.Jeszcze,nie czekając na mnie,pobiegnie ulicami i zanim zdołam pośpieszyć z pomocą,gotowa schrupać parę osób.Gdybyście wiedzieli, panowie,jaki Luiza miewa apetyt!Nadto jest godzina czwarta,a biedaczka do tej pory nie jadła lunchu.Bo ona codziennie jada lunch o pierwszej,jak królowa Wiktoria.Do kroćset! Luiza nie jadła dzisiaj lunchu!Co za nierozwaga! Na słowo ,,lunch"oczy Luizy rozbłysły radością.Zmierzyła wzrokiem jednego z panów akademików,tęgiego poczciwca,który cieszył się widać dobrym zdrowiem,bo cerę miał świeżą i różowiutką.Kilkakroć rozwarła i zamknęła szczęki,mlaskając językiem z widocznym ukontentowaniem,po czym spojrzała na Korkorana,jakby pytała go,czy już pora na lunch.Pan akademik dostrzegł te spojrzenia i zbladł. –Tak więc zostaję –rzekł Korkoran,a głaszcząc Luizę dorzucił:–Bądź spokojna, kochanie.Tam,do kata!Nie zjesz lunchu dzisiaj,to zjesz jutro.Nie trzeba być tak łakomą..9 Tu tygrysicą zamruczała z cicha,na co Korkoran,unosząc szpicrutę,powiedział: – Sza,,moja mała,sza,bo gwizdek z tobą się rozmówi. Czy to widok gwizdka,czy też pod wpływem słów kapitana,tygrysicą spokojnie ułożyła się na brzuchu i mrucząc jak kot zaczęła ocierać się wspaniałym łbem o nogę swego pana. –Dostojni panowie – przemówił przewodniczący –zechciejcie łaskawie zająć miejsca, skoro bowiem drzwi zamknięto i zabezpieczono barykadą,to zapewne dlatego,iż woźny udał się po pomoc.Czekajmy zatem nań cierpliwie,aby zaś nie tracić czasu,ośmielę się za pozwoleniem panów podać projekt,abyśmy niezwłocznie zapoznali się z wyjątkowo ciekawą rozprawą naszego uczonego kolegi pana Crochet na temat pochodzenia i rozwoju języka mandżurskiego. –Co mi tam mandżurski –przerwał zrzędliwie któryś z akademików.– Oddał bym mandżurski i wszystkie jego kontynuanty,a japoński i tybetański na dodatek,ażebym tylko mógł w tej chwili ogrzać nogi przed własnym kominkiem!A to łajdak ten woźny!Laskę bym połamał na jego grzbiecie. –Śmiem sądzić – wtrącił pan nieustający sekretarz –iż nasze dostojne zgromadzenie nie cieszy się niezmąconym spokojem ducha,który tak sprzyja naukowym dociekaniom,toteż byłoby chyba pożądane odłożyć kwestię mandżurską na kiedy indziej.W zamian zaś może by kapitan Korkoran zechciał nam powiedzieć o przygodach,którym zawdzięczamy,że w chwili obecnej znaleźliśmy się oko w oko z panną Luizą. Korkoran skłonił się z szacunkiem i tak oto rozpoczął swoją przemowę..10 III.O TYGRYSIE,KROKODYLU l KAPITANIE KORKORANIE Zdarzyło wam się może słyszeć,panowie,o sławnym Robercie Surcouf z Saint –Malo. Ojciec jego był w prostej linii bratankiem szwagra mego pradziadka.Moim stryjecznym bratem jest głośny i wielce uczony Yves Quaterquem,obecnie członek Instytutu Paryskiego, Jak powszechnie wiadomo,on to wynalazł sposób kierowania balona mi .Mój d zi a d stryjeczny,Alain Korkoran,noszący przydomek Czerwonobrodego,pobierał nauki razem ze świętej pamięci wicehrabią Franciszkiem de Chateaubriand,a podczas rekreacji w dniu 23 czerwca 1782 roku,między godziną czwartą trzydzieści a piątą po południu miał zaszczyt przyłożyć zaciśniętą pięść do oka wicehrabiego.Tak więc widzicie,panowie,że pochodzę z wysokiego rodu i że Korkoranowie mogą chodzić z odsłoniętym czołem i patrzeć ludziom prosto w oczy. O sobie samym powiem niewiele.Otóż urodziłem się chyba z wędką w ręku,bo w wieku gdy wszystkie dzieci poznają dopiero abecadło,ja wsiadałem sam do łodzi ojca,kiedy zaś ojciec zginął spiesząc na ratunek łodzi rybackiej,zaciągnąłem się na „Cnotliwą Zuzannę ” z Saint –Malo,która właśnie wyruszyła na połów wielorybów w okolice Cieśniny Beringa.Po trzech latach rejsów od bieguna północnego do południowego zmieniłem „Cnotliwą Zuzannę ” na „Piękną Emilię ”,z „Pięknej Emilii ” przeniosłem się na „Dumnego Artabana ”,a z „Dumnego Artabana ” na „Syna Burzy ”.Był to dwumasztowiec,który pod wszystkimi żaglami robił osiemnaście węzłów na godzinę. –Panie Korkoran – przerwał nieustający sekretarz Akademii –przecie to miała być historia Luizy. – Chwilka cierpliwości,,panowie – odparł Korkoran – właśnie do tego zmierzam.... Przerwał mu daleki odgłos bicia w bębny na alarm. – A to co takiego??– zaniepokoił się pan przewodniczący. –Łatwo się domyślić – odrzekł Korkoran.–Woźny zląkł się,zabarykadował drzwi i pobiegł po odsiecz na posterunek.A to podła dusza! –Dalibóg!– odezwał się jakiś akademik.–Lepiej by zrobił zostawiając drzwi otwarte,bo przynajmniej nie musiałbym wysłuchiwać historii panny Luizy. – Baczność!!To nie żarty – zawołał kapitan..– Dzwonią na trwogę.. W istocie,z pobliskiej dzwonnicy rozbrzmiał dźwięk dzwonu na trwogę i z szybkością ognia pędzonego wiatrem przeniósł się na wszystkie inne dzwonnice w okolicy. –Do kroćset!–zawołał kapitan ze śmiechem.–Gotuje się zażarta bitwa,moja biedna Luizo;będziesz,zdaje się,oblegana jak forteca. Powracam wszakże do swej opowieści,panowie.Otóż pod koniec 1853 roku zbudowałem w Saint –Nazaire „Syna Burzy ”.Pewnego razu w porcie batawskim 6 dokonałem wyładunku około ośmiuset baryłek bordeaux.Interesy układały się pomyślnie,więc zadowolony z samego siebie,z bliźnich oraz boskiej Opatrzności,zapragnąłem skosztować rozrywki,która nader rzadko jest udziałem ludzi morza:postanowiłem mianowicie zapolować na tygrysy. 6 Batawia – dawna nazwa Dżakarty w obecnej Indonezji...11 Jak zapewne panom wiadomo,tygrys,który jest najurodziwszym stworzeniem na ziemi –a dam tu Luizę jako przykład – został na nieszczęście obdarzony przez Nieba wielce osobliwym apetytem i jada chętnie wołu i hipopotama,a także kuropatwy i zające.Nade wszystko zaś przedkłada małpy,z uwagi na ich podobieństwo do ludzi,a bardziej jeszcze ceni sobie ludzi z racji ich wyższości nad małpami.Nadto jest wybredny i nigdy nie zabierze się na powrót do raz napoczętego kąska.Toteż gdyby Luiza zjadła na śniadanie jedno ramię pana nieustającego sekretarza,to jakkolwiek łakoma jest niczym kot biskupa,za nic nie skosztuje drugiego ramienia w porze lunchu.(Tu grymas wykrzywił twarz pana sekretarza.) –Na Boga,panie sekretarzu –podjął Korkoran – toż wiem dobrze,że Luiza byłaby w błędzie,jako że oba ramiona mają jednakową wartość,lecz ona ma już taki charakter,a wszak nie może przestać być sobą. Tak więc ze strzelbą na ramieniu i w butach z cholewami wyruszyłem z Batawii,niczym paryżanin udający się na równinę Saint –Denis,ażeby zapolować na zające.Mój armator,pan Cornelius Van Crittenden,pragnął przydać mi dwu Malajczyków,którzy by tropili tygrysa i zostali zamiast mnie pożarci,gdyby przypadkiem tygrys przewyższył mnie zręcznością. Pojmiecie zapewne,panowie,iż ja,Rene Korkoran,którego pradziad był wujkiem ojca Roberta Surcouf,wybuchnąłem śmiechem na tę propozycję.Bo też albo pochodzę z Saint – Malo,albo nie!Otóż ja pochodzę z Saint –Malo,a jak daleko sięga pamięć ludzka,nigdy nie słyszano,żeby któryś z mieszkańców tego miasta został pożarty przez tygrysa,i vice versa 7 w Saint –Malo nieczęsto podaje się na stół tygrysy. Jakaś pomoc wszakże była mi potrzebna,choćby tylko do dźwigania namiotu i prowiantów,więc zabrałem z sobą dwóch Malajczyków z wózkiem.Na początek,kilka mil za Batawią,napotkałem rzekę dość głęboką,przecinającą małpi gaj tak rozległy jak departament Sekwany,lecz bogatszy w zwierzynę mięsożerną. Oprócz człowieka – tej istoty,co zabija dla przyjemności,a nie z potrzeby –można w owych gąszczach spotkać najdrapieżniejsze ze wszystkich stworzeń ziemi;lwa,tygrysa,boa dusiciela,panterę,kajmana. O dziesiątej rano upał stał się tak nieznośny,że nawet Malajczycy,choć nawykli do rodzimego klimatu,za moim przyzwoleniem pokładli się w cieniu,ja zaś wyciągnąłem się na wózku,z ręką na karabinku w obawie jakiej niespodzianki,i zapadłem w głęboki sen. W chwili przebudzenia miałem .ujrzeć nieoczekiwany widok.Znajdowaliśmy się nad brzegiem rzeki Mackintosh,nazwanej tak od imienia pewnego młodego Szkota,który przybył do Batawii szukać szczęścia.Kiedy pewnego dnia z kilkoma przyj aciółmi płynął łodzią w górę rzeki,poryw wiatru strącił mu do wody kapelusz.Mackintosh,chcąc go pochwycić, wyciągnął rękę,lecz w momencie gdy już dotykał kapelusza,zamknęła się na jego dłoni jakaś potworna paszcza,należąca rzekłbyś do pnia pływającego na wodzie,i schwyciwszy rękę wciągnęła młodzieńca w głąb rzeki. Była to paszcza kajmana,który nie jadł śniadania. Podjęto bezskuteczne wysiłki w celu wyłowienia i pomszczenia Mackintosha.Szczęściem Opatrzność wzięła na siebie ukaranie zabójcy.Otóż.Szkot nosił lornetkę przewieszoną przez ramię.Może kajman był zbyt żarłoczny lub zbyt wygłodzony,ażeby dobrze rozróżnić,co pożera,dość że,jak się wydaje,lornetka Mackintosha utkwiła w przełyku gada w ten sposób, iż nie mógł ani połknąć należycie nieszczęsnego młodzieńca,ani t e ż wy pł y ną ć na powierzchnię dla zaczerpnięcia powietrza,i zdechł padając ofiarą własnej żarłoczności. W parę dni później znaleziono go martwego;rozciągnięty na brzegu leżał w wodzie nie wypuściwszy Mackintosha. W tym miejscu przerwał pan przewodniczący: –Wydaje mi się,żeś pan wyraźnie odszedł od tematu.Obiecałeś opowiedzieć nam historię Luizy,nie zaś historię lornetki Mackintosha. 7 Vice versa – odwrotnie (łac.)..12 – Panie przewodniczący – z szacunkiem odparł Korkoran – właśnie powracam do Luizy.. Była więc może druga po południu,kiedy z nagła obudziły mnie przeraźliwe krzyki. Zrywam się,ładuję karabinek i cierpliwie czekam na nieprzyjaciela. To krzyczeli moi dwaj Malajczycy,którzy w największym przerażeniu nadbiegli szukać na wózku schronienia. ,,Panie,wielmożny panie!– wołał jeden z nich.–Oto władca się zbliża!Miej się na baczności!" ,,Co za władca?"– spytałem. „Tygrys,panie!" „Doskonale,oszczędzi mi połowy drogi.Zobaczmy tego straszliwego władcę!" To powiedziawszy zeskoczyłem z wózka i ruszyłem wrogowi naprzeciw.Był jeszcze niewidoczny,lecz bliskość jego zwiastowała ucieczka zatrwożonych zwi erząt .Mał py w pośpiechu wdrapywały się na drzewa i z wysokości tych stanowisk stroiły do niego miny na znak,że się nie boją;co śmielsze ciskały mu w głowę orzechy kokosowe.Ja zaś jedynie z szelestu liści pod jego łapami mogłem wnioskować,w jakim posuwa się kierunku. Szelest ów z wolna przybliżał się do mnie poprzez gęste zarośla zasłaniające zwierzę,a że nadto ścieżka była tak wąska,iż z ledwością minęły się dwa wózki,zacząłem się obawiać,że zobaczę tygrysa zbyt późno i nie zdążę wziąć go na cel. Na szczęście zmiarkowałem,że musiał przejść tuż obok nie dostrzegając mnie i że po prostu szedł pić do rzeki. Kiedy go wreszcie ujrzałem,wprawdzie tylko z boku,paszcza mu krwawiła,lecz zdawał się mieć zadowoloną minę.Nogi rozstawiał szeroko,niczym rentier po dobrym śniadaniu zmierzający na Boulevard des Italiens wypalić cygaro. Dziesięć kroków dzieliło nas,kiedy nabijałem karabinek.Suchy trzask kurka widać go zaniepokoił,bo odwrócił głowę i dostrzegłszy mnie zza krzaka,zatrzymał się,jakby dla namysłu. Trzymałem go na muszce.Chcąc wszakże zabić go jednym strzałem,należało celować w czoło lub w serce,a tymczasem tygrys odwrócił się do mnie tylko częściowo,jakby pozując do zdjęcia. J akkolwiek by było,Opatrzność ustrzegła mnie wówczas przed zabójstwem nie do darowania,albowiem owym tygrysem,a raczej ową tygrysicą była moja miła i urocza przyjaciółka Luiza,która oto stoi przed nami i słucha nas z uwagą. Jak wspomniałem,Luiza (bo mogę już tak ją nazywać)była na szczęście dla nas obojga po śniadaniu i pragnęła tylko strawić je w spokoju.Tak więc popatrzywszy na mnie z ukosa...o! niemal tak samo,jak patrzy teraz na pana sekretarza...(tu pan nieustający sekretarz przesiadł się na fotel za panem przewodniczącym)...udała się powoli w swoją drogę ku rzece,co płynęła w pobliżu. Naraz ciekawy widok zwrócił mą uwagę.Dotychczas Luiza szła z miną obojętną i wyniosłą,aż tu nagle zwolniła kroku,wyciągnęła swoje piękne,gibkie ciało i ledwie muskając ziemię,z zachowaniem największej ostrożności,aby nie być zauważoną,zbliżyła się do wielkiego pnia leżącego na przybrzeżnym piasku. Postępowałem za nią z karabinkiem gotowym do strzału,by wypalić,gdy tylko nadarzy się pomyślna chwila.Jakież było jednak moje zdumienie,gdy zbliżywszy się spostrzegłem,iż pień ów ma łapy i pokryty jest łuską połyskującą w słońcu.Miał przymknięte oczy i otwartą paszczę. Był to krokodyl,śpiący snem sprawiedliwego w gorącym piasku.Żadne marzenia senne nie zakłócały mu beztroskiej drzemki;chrapał spokojnie,jak wszystkie krokodyle,co nie mają złych uczynków na sumieniu. Chyba owa poza krokodyla,pełna wdzięku i swobody,za podszeptem złego ducha skusiła Luizę,bo spostrzegłem,że wargi jej rozchyliły się w uśmiechu.Przywodzi ł a na myśl.13 sztubaka,który zamierza spłatać nauczycielowi figla. Ostrożnie wyciągnąwszy łapę wsadziła ją całą w paszczę krokodyl a,chcąc wyrwać mu język i zjeść go na deser.Luiza bowiem,jak wszystkie przedstawicielki płci pięknej w jej wieku,jest niezwykle łakoma. Lecz za tę myśl niegodną spotkała ją surowa kara.Nie zdążyła chyba jeszcze dotknąć języka krokodyla,kiedy jego paszcza zamknęła się.Otworzył swe wielkie oczy koloru morskiej wody i popatrzył na Luizę z nie dającym się opisać wyrazem zaskoczenia, wściekłości i bólu.Ale Luizie też było niewesoło.Biedaczka szamotała się ze wszystkich sił, aby uwolnić się od ostrych zębów krokodyla.Szczęściem wbiła mu w język pazury tak głęboko,że bał się mocniej zacisnąć szczęki.Gdyby nie ten język,.łatwością odgryzłby tygrysicy łapę. J ak dotąd,walka była wyrównana,ja zaś nie wiedziałem,po czyjej stanąć stronie. Tygrysicą bowiem miała nieładne zamiary,a jej żart był wielce niestosowny,ale z drugiej strony było to zwierzę tak ładne,zwinne i tak pełne wdzięku!Przywodziła na myśl młodego kociaka,który pod okiem matki igra w słońcu. Niestety!Nie dla igraszek skręcała się po piasku,wydając chrypiące ryki,które echem rozlegały się po lesie.Małpy,bezpieczne na gałęziach palm kokosowych,z rozbawieniem przyglądały się tej okrutnej walce.Pawiany i makaki wzajem pokazywały sobie Luizę kpiącym gestem uliczników paryskich:przytknąwszy do nosa mały palec rozkładały dłoń na kształt wachlarza.Jakiś bardziej odważny pawian,spuścił się po gałęziach na wysokość może siedmiu stóp od ziemi i zawieszony na ogonie ostrożnie podrapał tygrysa po pysku.Inne pawiany powitały te figle salwami śmiechu,lecz Luiza wykonała ruch tak groźny i prędki,że niewczesny żartowniś zaprzestał swawoli,rad,że uniknął zębów tygrysa. Tymczasem krokodyl ciągnął nieszczęsną tygrysicę do rzeki.Biedaczka podniosła oczy ku niebu,jakby prosiła o litość lub chciała wziąć Opatrzność na świadka swych cierpień; spuszczając wzrok,niechcący spojrzała na mnie. Jakie wspaniałe miała oczy!Łagodne i pełne melancholii,odzwierciedlały wszakże śmiertelną trwogę.Biedna Luiza! W tejże chwili krokodyl dał nurka wciągając tygrysicę pod wodę.Na ten widok powziąłem decyzję.Spienione fale dowodziły,że Luiza czyni wysiłki,aby się uwolnić.Wpatrzony nieruchomo,wyczekałem z palcem na spuście może pół minuty. Na szczęście Luiza,która wprawdzie jest zwierzęciem,lecz nigdy bydlęciem,z rozpaczy wczepiła się z całej siły w pień drzewa pochylony nad wodą i roztropność ta ocaliła jej życie. Szamocąc się usilnie,zdołała wystawić głowę nad powierzchnię i uniknąć zatopienia,co było niebezpieczeństwem najgroźniejszym i najbliższym. Niebawem krokodyl też poczuł,że musi zaczerpnąć oddechu,i rad nierad powrócił z tygrysicą na brzeg.Tu nań czekałem.Jego los w mig został rozstrzygnięty.W sekundzie złożyłem się do strzału i posławszy mu nabój w lewe ucho,strzaskałem czaszkę.Nieborak otworzył paszczę i chciał jęknąć,lecz tylko wierzgnął o piasek wszystkimi czterema łapami i wyzionął ducha. Już tygrysica,prędsza ode mnie,wyjęła z paszczy przeciwnika mocno poszarpaną łapę. Winienem przyznać,że w pierwszej chwili nie okazała zaufania czy wdzięczności.Może lękała się mnie bardziej aniżeli krokodyla?Próbowała nawet uciekać,jednakże na trzech łapach,z czwartą zranioną,biedne zwierzę nie mogło ujść daleko i w parę chwil byłem przy nim. Wyznam wam,panowie,że już wówczas żywiłem dla Luizy szczerą przyjaźń.Po pierwsze wyświadczyłem jej ważną przysługę,a zapewne wam wiadomo,iż bardziej zbliżają nas do przyjaciół przysługi im wyświadczone niż te,które oni nam oddają.Nadto jej usposobienie przypadło mi do gustu,bo już figle z krokodylem zdradzały naturalną skłonność do wesołości.Otóż jak wiadomo,taka niewymuszona wesołość jest oznaką dobroci serca i.14 czystości sumienia. A wreszcie znajdowałem się sam,w obcym kraju,o pięć tysięcy mil od Saint –Malo,bez przyjaciół i rodziny.I wówczas przyszło mi do głowy,że w tym położeniu warto zdobyć czworonożnego przyjaciela,który choć ma groźne zęby i pazury,to przecież zawdzięcza mi życie.Czyżbym się mylił? Nie,panowie.Dowiodły tego dalsze wypadki.Nie uprzedzając faktów muszę wyznać,iż wydawało mi się,że Luiza jest spragniona przyjaźni daleko mniej ode mnie.Kiedym do niej podszedł,z trudem stała na trzech łapach.Zaraz też położyła się na grzbiecie,z desperacją czekając mojego ataku.Ryczała chrypliwie,jak zwykle wówczas,gdy jest w złości,i zgrzytając zębami,wysuwała pazury,gotowa jeśli nie pożreć mnie,to przynajmniej drogo sprzedać swe życie.Lecz ja potrafię obłaskawić najbardziej drapieżne stworzenia,więc też zbliżyłem się ze spokojem i położywszy karabinek na piasku w zasięgu ręki,schyliłem się nad zwierzęciem i zupełnie,jakbym pieścił dziecko,zacząłem głaskać jej głowę. Zrazu spoglądała na mnie spod oka,pytająco,lecz gdy tylko wyczuła,że działam w dobrych zamiarach,ułożyła się na brzuchu,powiodła smutnym spoj rzeni em i ost rożni e liznąwszy mnie po ręku,wyciągnęła zranioną łapę.Teraz ja z kolei doceniłem tę oznakę zaufania,poddając łapę troskliwym oględzinom.Kości były nienaruszone,gdyż na szczęście Luiza tak mocno przyciskała język krokodyla,iż me zapuścił zębów zbyt głęboko. Na razie starannie obmyłem ranę,a nadto wyjąwszy z torby myśliwskiej flaszkę alkalii, uroniłem kilka kropel na miejsce zranienia i skinąłem tygrysicy,by szła za mną; Wiedziona wdzięcznością,a może pragnieniem,by opatrzyć jej chorą łapę,pozwoliła się prowadzić aż do wózka,gdzie dwaj towarzyszący mi Malajczycy na jej widok mało nie padli trupem z przerażenia.Zeskoczyli z wózka na ziemię i nijak nie mogłem ich skłonić,ażeby znów nań wsiedli. Nazajutrz powróciliśmy do Batawii,gdzie Cornelius Van Crittenden zdziwił się niezmiernie ujrzawszy mnie w towarzystwie nowej znajomej. Wówczas to przezwałem ją Luizą;chodziła za mną po ulicach jak szczeniak.Kiedy w osiem dni później podniosłem kotwicę,uwodziłem tygrysiczkę na pokładzie,ona zaś nie przestawała dotrzymywać mi towarzystwa.Pewnej nocy.w okolicach Borneo,uratowała mi życie. W odległości trzech mil od wyspy zaskoczyła nas cisza morska.Około północy moja załoga,licząca ledwie dwunastu ludzi,pogrążona była we śnie,kiedy raptem setka piratów malajskich wtargnęła na pokład dwumasztowca.Sternik został wyrzucony za burtę.Zbrodnię tę popełniono tak zwinnie,iż najlżejszy szmer nie zaniepokoił załogi i nieszczęsny majtek zginął bez ratunku. Piraci rzucili się z kolei wyważać drzwi mej kajuty,lecz wewnątrz,u stóp koi,spała Luiza. Zbudzona hałasem zaczęła groźnie pomrukiwać.W okamgnieniu byłem na nogach,trzymając w obu dłoniach pistolety i siekierę abordażową w zębach. W tej właśnie chwili piraci wyważyli drzwi i wdarli się do kajuty.Temu,co był pierwszy, strzaskałem czaszkę wystrzałem z pistoletu,drugi upadł trafiony kulą.Trzeciego Luiza wywróciła na ziemię i zębami Zmiażdżyła mu kark.Ciosem siekier y rozłupałem głowę czwartemu i wybiegłem na pokład,ażeby przywołać na odsiecz załogę. Tymczasem Luiza dokonywała czynów wprost niezwykłych.Jednym skokiem przewróciła trzech Malajczyków usiłujących biec za mną.Drugi skok –i oto była w środku ciżby.Szybka jak błyskawica,w dwie minuty pozbawiła życia sześciu piratów,a jej pazury zagłębiały się w ciało nieboraków jak ostrza sztyletu.Osłaniała mnie własną piersią.Krew spływała jej z trzech ran,lecz to jeszcze zagrzewało ją do walki. Nadbiegli wreszcie majtkowie,uzbrojeni w rewolwery i sztaby żelazne,a wtedy już zwycięstwo było przesądzone.Około dwudziestu piratów zepchnęliśmy w morze,inni zaś sami rzucili się wpław ku łodziom.Straciliśmy jednego tylko człowieka,zepchniętego w fale.15 na początku starcia. Sami domyślacie się,panowie,jak troskliwie Luiza została opatrzona.Owej nocy spłaciła mi dług i odtąd zjednoczyła nas przyjaźń na śmierć i życie.Tak więc zechciejcie mi wybaczyć,iż pozwoliłem sobie przyprowadzić ją aż tutaj.Kazałem jej wprawdzie zostać w westybulu,lecz woźny,ujrzawszy ją,takim zdjęty został strachem,że zamknął drzwi i rozkazał bić w dzwony na trwogę,wzywając pomocy w panów obronie. –Wszystko to – odezwał się bez gniewu pan przewodniczący –nie umniejsza faktu,iż bądź to z winy pańskiej,bądź też z winy panny Luizy i woźnego zmuszeni byliśmy spędzić popołudnie w towarzystwie dzikiej bestii i będziemy jedli zimny obiad. W tym momencie jakiś ogłuszający hałas przerwał słowa przewodniczącego Akademii Nauk w Lyonie.Rozległo się bicie w bębny.Wszyscy akademicy rzucili się do okien. –Chwała Bogu Najwyższemu!– wykrzyknął pan nieustający sekretarz.–Nadciąga wojsko.Zbliża się chwila wyzwolenia! W istocie,plac przed gmachem i sąsiednie ulice wypełniły się trzema tysiącami ludzi. Wprost okien Akademii kompania piechoty pełniąca straż przednią ładowała broń.Wtem wystąpił do przodu komisarz policji przepasany trójbarwną szarfą,skinieniem uciszył doboszy,po czym zawołał: – W imię prawa,,poddajcie się! –Ależ panie komisarzu – odkrzyknął z okna pan przewodniczący – po cóż mielibyśmy się poddawać.Każ pan lepiej drzwi otworzyć! Wówczas komisarz dał znak ślusarzom,przezornie zabranym z sobą,i kazał im oswobodzić drzwi wejściowe zabarykadowane przez woźnego,który chciał uniemożliwić tygrysicy przejście. Kiedy rozkaz został wykonany,oficer dowodzący kompanią piechoty zawołał: – Gotuj broń!!Cel!– i szykował się rozstrzelać tygrysicę,,skoro tylko ta się pokaże. –Możecie wychodzić,panowie – odezwał się Korkoran do uczonych.–Kiedy będziecie już bezpieczni,wówczas ja ten gmach opuszczę.Luiza zaś wyjdzie ostatnia.Nie bójcie się niczego. –Tylko bądź pan ostrożny,kapitanie –rzekł przewodniczący i na pożegnanie uścisnął mu dłoń. Akademicy spiesznie opuszczali aulę,a Luiza wiodła za nimi zdziwionym spojrzeniem i odprowadziłaby ich chętnie,gdyby nie to,że kapitan ją powstrzymał.Skoro tylko zostali sam na sam w siedzibie Akademii,Korkoran kazał tygrysicy powrócić na salę obrad,sam zaś wyszedł na schody przed gmachem i tak oto odezwał się do komisarza: –Panie komisarzu,jeżeli dasz mi pan obietnicę,że zwierzęciu nie stanie się krzywda, gotów jestem wyprowadzić je nie zakłócając,publicznego porządku.Udamy się wprost na parostatek zakotwiczony na Rodanie,gdzie zamknę Luizę w mej kajucie.Nie będzie wówczas nikomu zawadzać ani też nikogo niepokoić. –Nie,nie!Śmierć tygrysowi!–zakrzyknął tłum,który radował się już na myśl,że dane mu będzie widzieć polowanie na tygrysa. – Odstąp pan!!– zawołał komisarz.. Korkoran ponowił prośbę,lecz postawa oficera była nieprzejednana.I wówczas wydało się,że młodzieniec z Saint –Malo powziął decyzję.Pochylił się nad Luizą i objął ją czule. Można by sądzić,iż szepcze jej do ucha. –Hejże!dosyć tych czułości!–odezwał się oficer.Korkoran popatrzył nań z miną,która nie wróżyła nic dobrego. –Jestem gotów – rzekł na koniec –zechciejcie tylko,panowie,wstrzymać się,póki nie odejdę na odległość strzału.Patrzeć na śmierć mej jedynej przyjaciółki to byłoby zbyt bolesne! Uznano,że to żądanie nie pozbawione jest słuszności,a nawet ten i ów zaczął się.16 dopytywać o losy Luizy.Tak więc Korkoran bez przeszkód zszedł ze schodów,gdy tymczasem tygrysica,przycupnąwszy za drzwiami auli,śledziła,jak się oddala,lecz nie wychylała głowy.Podejrzewała,rzekłbyś,grożące niebezpieczeństwo.Nastąpił pełen napięcia moment oczekiwania. Korkoran minął był właśnie kompanię piechoty,gdy wtem odwrócił się raptownie i po trzykroć zawołał: –Luiza!Luiza!Luiza! Na ten zew tygrysica skoczyła z takim rozmachem,że wylądowała u stóp schodów. Nim jeszcze oficer zdążył krzyknąć ,,ognia!",przesadziła ponad głowami żołnierzy i pokłusowała za Korkoranem. Tłum ogarnęła panika.Rozległy się okrzyki: – Pal!!Do kroćset,pal! Lecz już oficer kazał zabezpieczyć broń.Jeśliby bowiem otworzono ogień do zwierzęcia, niechybnie z pięćdziesiąt osób zostałoby rannych lub zabitych.Tak więc skończyło się na tym,że pościg odprowadził Korkorana i Luizę aż do portu,gdzie ci dwoje,zgodnie z obietnicą kapitana,spokojnie wsiedli na parostatek. Nazajutrz,przybywszy do Marsylii,kapitan Korkoran oczekiwał na instrukcje Akademii Nauk w Lyonie.Były to instrukcje zredagowane przez samego nieustającego sekretarza,a zasługiwały na to,ażeby je przekazać licznym późniejszym pokoleniom.Niestety,wskutek nieszczęśliwego przypadku kapitan,później już,zmuszony był wrzucić je w ogień,tak że jedynie czyny dzielnego syna Saint –Malo pozwalają domyślać się treści tych dokumentów. Dość zresztą,gdy powiemy,iż godne były uczonej Akademii,która je wysłała,i sławnego podróżnika,dla którego były przeznaczone..17 IV.O TYM,JAK LUIZA POKRZYŻOWAŁA PLANY PRZENIEWIERCY Lord Henryk Braddock,gubernator generalny Hindustanu,do pułkownika Barclaya, rezydenta przy osobie Holkara,księcia Maratów,w Bhagawapurze nad Narbadą: Kalkuta,l stycznia 1857 roku Z wielu źródeł mi donoszą,iż jakoweś sprzysiężenie przeciwko nam się gotuje;zauważono oznaki tajemnego porozumienia w Luknowie,Potnie,Benaresie,w Delhi,u Radżaputów.a nawet u Sikhów. Jeżeliby rewolta wybuchła i ogarnęła księstwa Maratów,całe Indie w ciągu trzech tygodni stanęłyby w ogniu walki.Otóż należy tego uniknąć za wszelką cenę. Otrzymawszy niniejsze pismo,winieneś pan pod jakimkolwiek pretekstem nakłonić Holkara,ażeby rozbroił swe warownie i oddał nam w posiadanie swe armaty,strzelby, amunicję,jak również swój skarbiec. Tym sposobem nie będzie mógł działać nam na szkodę,skarbiec zaś jego posłuży jako zastaw,gdyby mimo tych środków ostrożności zechciał się ważyć na jakiś szaleńczy krok. Skarb Kompanii stoi pustką i taki zasiłek byłby dla niego wielce pożyteczny. Jeśliby zaś Holkar odmówił,będzie to znaczyło,iż kryje złe zamiary i niegodzien jest żadnych względów.W takim przypadku obejmujesz pan dowództwo trzynastego,piętnastego i trzydziestego pierwszego regimentu piechoty europejskiej,które wraz z czterema lub pięcioma regimentami kawalerii tubylczej i piechoty sipajów 8 odda pod pańskie rozkazy sir William Maxwell,gubernator Bombaju.Przystąpisz pan wówczas do oblężenia Bhagawapuru,jeśliby zaś Holkar próbował układów,możesz pan z nim paktować jedynie w skrytości.Najlepiej by było,gdyby padł w oblężeniu tak jak Tipu –Sahib,9 Kompania Indyjska 10 ma już bowiem dość tych krnąbrnych wasali.Nadto nie bylibyśmy zmuszeni wypłacać żołdu ludziom,którym po wszystkie czasy pozostaniemy nienawistni. W końcu zdaję się na pańską roztropność,lecz zalecam pośpiech,albowiem obawiamy się rozruchów.Gdyby zaś miało dojść do rebelii,winniśmy zawczasu pozbawić buntowników ich przywódców i oręża. Lord Henryk Braddock,generalny gubernator Pułkownik Barclay,rezydent angielski,do księcia Holkara: 8 Sipaje – indyjscy żołnierze.9 Tipu-Sahib (1751-1799)– władca południowoindyjskiego księstwa Majsur..10 Kompania Wschodnioindyjska – angielska kompania handlowa,która po podboju Indii w XVIII-XIX wieku sprawowała tam władzę administracyjną i polityczną..18 Bhagawapur,18 stycznia 1857 roku Niżej podpisany czuje się w obowiązku uprzedzić Jego Wysokość księcia Holkara,że doszło do jego uszu,iż rzeczony książę rozkazał wymierzyć pięćdziesiąt cięgów swemu pierwszemu ministrowi Rao,jakkolwiek żaden postępek,o którym niżej podpisanemu byłoby wiadomo,nie usprawiedliwia tak surowego traktowania. Niżej podpisany winien ponadto uprzedzić Wasza Wysokość,iż do twierdzy Bhagawapur wielokroć wjeżdżały nocą ciężko ładowne wozy,z pewnych zaś oznak,które jednakże zostaną przemilczane,wynika,iż na owych wozach złożono stosy broni,prowiantów i amunicji. Jest to sprzeczne z warunkami układu i może jedynie wzbudzić uzasadnione podejrzenia wielce szanownej i potężnej Kompanii Indyjskiej. W wyniku czego,stosownie do rozkazów generalnego gubernatora,niżej podpisany,nie zamierzając bynajmniej pozbawić księcia Holkara władzy,przeciw której zresztą cały kraj powstaje,otóż niżej podpisany zechce tym razem nie dać posłuchu nazbyt może skwapliwym meldunkom i umożliwi księciu Holkarowi oczyszczenie się z zarzutów.W tym celu niechaj Wasza Wysokość zechce łaskawie przekazać do rąk niżej podpisanego swą amunicję,strzelby i działa,jak również swój osobisty skarbiec;wszystko to przesłane zostanie do Kalkuty,gdzie pod tymczasową pieczą generalnego gubernatora czekać będzie chwili,gdy Wasza Wysokość dostarczy gubernatorowi niezbitych dowodów swej niewinności. Nadto wzywa się rzeczonego księcia Holkara,ażeby oddał w ręce niżej podpisanego swą jedyną córkę Sitę,która w asyście,licznego orszaku i z należytymi jej urodzeniu honorami zawiedziona będzie do Kalkuty.Owe posunięcia zapewnią Waszej Wysokości nieustającą życzliwość i poparcie wielce szanownej i potężnej Kompanii Indyjskiej. Pułkownik Barclay Książę Holkar do pana rezydenta,pułkownika Barclaya: Ja niżej podpisany czuję się w obowiązku prosić pułkownika Barclaya,ażeby łaskawie zechciał opuścić Bhagawapur bez zwłoki,gdyż w przeciwnym razie,zanim dwadzieścia cztery godziny upłyną,może z rozkazu tu podpisanego mieć uciętą głowę. Książę Holkar,maharadża Pułkownik Barclay do lorda Henryka Braddocka,generalnego gubernatora: Milordzie! Pozwalam sobie przekazać Waszej Wielmożności kopię pisma,które wedl e r ozkazu przesłałem był do księcia Holkara,jak również odpowiedź rzeczonego księcia. W tej właśnie chwili udaję się do Bombaju,gdzie stosownie do rozkazów Waszej Wielmożności obejmę dowództwo sił zbrojnych,które winny przywieść Holkara do opamiętania. Pułkownik Barclay I oto minęło sześć tygodni,odkąd książę Holkar,pułkownik Barclay oraz lord Henryk Braddock wymienili pomiędzy sobą wyżej przytoczone pisma. Na wierzchołku najwyższej z wież zamku nad rzeką Narbadą spoczywał książę Holkar na perskim dywanie i w głębokim zamyśleniu spoglądał na niebotyczne szczyty gór Windhaja,.19 równie odwiecznych jak bóg Brahma.U boku księcia siedziała jedynie jego córka,piękna Sita,i z oczu ojca starała się wyczytać wszystkie jego myśli. Holkar był to starzec szlachetnego rodu czystej krwi hinduskiej,potomek owych książąt marackich,co toczyli z Anglikami walki o władzę w Indiach.Szczęśliwy przypadek pozwolił jego przodkom uniknąć podbojów Persów i Mongołów,Ukryci w swych górach,strzegli wiary Brahmy.Sam zaś książę Holkar szczycił się,iż jest w prostej linii potomkiem najznakomitszego z pradawnych bohaterów,królewicza Ramy,który wsławił się zwycięstwem nad Rawaną.Przez cześć dla swego szczytnego pochodzenia nadał córce imię Sita.11 W dawnych czasach Holkar toczył wojny z Anglikami.Kiedy był jeszcze zupełnie młody, ojciec jego zginął w walce,Holkar zaś przejął spuściznę po przodkach,lecz stał się lennikiem Anglików.W ciągu lat trzydziestu żywił nadzieję,że doczeka się dnia zemsty.Lecz kiedy broda mu zbielała,kiedy dwaj synowie zmarli bezpotomnie,pozostało mu tylko jedno pragnienie:dożyć dni w pokoju i przekazać księstwo swej jedynej córce. Dochodziła godzina piąta po południu.Cisza zapadła w Bhagawapurze,stolicy księstwa Holkara.Wpatrzone w horyzont,czuwały straże.Żołnierze przykucnąwszy grali w szachy bez słowa.Dla utrzymania ładu krążyli po ulicach konni oficerowie,uzbrojeni w długie bułaty. Na ich widok przechodnie w milczeniu schylali głowy.Rzekłbyś,śmiertelna trwoga owładnęła miastem.Nawet książę Holkar był zgnębiony.Przeczuwał nadciągającą burzę.Od dawna było mu wiadomo,że Anglicy chcą złupić jego dobra,i myśl o przyszłości córki napełniała go rozpaczą.Co do siebie zaś,to w zupełności zdawał się na wolę Brahmy,gotów powrócić na łono Najwyższej Istoty i odnaleźć Najwyższą Substancję Bytu.Lecz z tym,że zostawi córkę bez żadnej ostoi,nie mógł się pogodzić. – Niech się dzieje wola Brahmy!!– rzekł wreszcie w odpowiedzi na swe rozmyślania. – O czym myślisz,,mój ojcze?– spytała księżniczka Sita. Od przylądka Komoryn aż po Himalaje próżno by szukać tak ładnej dziewczyny.Miała smukłość drzewa palmowego,a jej oczy przypominały kwiaty lotosu.Nadto skończyła właśnie lat piętnaście,a jest to wiek,kiedy dziewczęta hinduskie osiągają szczyt urody. –O radości moich oczu!– odparł jej Holkar –o moja ostatnia miłości ziemska!Myślę oto, ze przeklęty był dzień twych urodzin,przyjdzie mi bowiem umrzeć i zostawić cię w rękach nieprzyjaciół, – Czyż więc nie masz,,ojcze,żadnej nadziei na zwycięstwo? –Jeżelibym nawet miał taką nadzieję,czy łudzisz się,że mógłbym udzielić jej żołnierzom?Nasi bramini drżą na sam widok tych ludzi nieczystych,co pożerają święte krowy i karmią się surowym mięsem i krwią.Och!Czemuż nie umarłem wówczas,gdy mój najstarszy syn żegnał się z tym światem!Nie musiałbym patrzeć,jak wali się w gruzy wszystko,co mi drogie. – Zapominasz o mnie,,ojcze – rzekła Sita wstając i obejmując rękoma szyję starca.. –O nie,pamiętam o tobie,drogie dziecko,lecz twój los napełnia mnie większą trwogą niż los twoich braci wówczas,gdy groziła im śmierć.Doniesiono mi dzisiaj,że pułkownik Barclay na czele swych wojsk zmierza doliną Narbady.Dzieli go od nas siedem mil,czyli dwa dni drogi,albowiem ci ludzie gnuśnej rasy wloką za sobą tak wiele bydła,furażu,armat i wszelkiej broni,że nie są zdolni zrobić więcej niż dwie,trzy mile dziennie.Na nieszczęście, zważywszy,że nie mogę pokładać zaufania w mych żołnierzach,nie odważę się wydać im walki nad Narbadą.Mam bowiem w podejrzeniu tego nędznika Rao,który chyba knuje przeciwko mnie zdradę.O,gdybym tylko miał dowody,nieszczęśnik drogo by zapłacił za to przeniewierstwo!Lecz cóż to za parostatek widzę u zakrętu rzeki?– ciągnął Holkar badając przez lunetę horyzont.– Czyżby to już były przednie straże Barclaya?? W tejże chwili rozbrzmiał huk armatniego wystrzału.To artylerzysta z warowni dał ognia 11 Legendarny indyjski król Rama pokonał olbrzyma Rawanę,który porwał jego żoną Sitę..20 w kierunku statku,uprzedzając go,że winien opuścić kotwicę.Kula śmignęła nad parowcem i z sykiem zagłębiła się w falach rzeki. Na ten znak kapitan parostatku wciągnął na maszt trójbarwną banderę i pozostawiwszy wyzwanie bez odpowiedzi podpłynął do brzegu.Zaskoczeni Hindusi pozwolili mu wykonać ten manewr i kapitan,którym był znany nam młodzieniec z Saint –Malo,stanął na lądzie,po czym z buńczuczną miną udał się ku wrotom zamku.Sierżant i kilku żołnierzy chcieli skrzyżowanymi bagnetami zagrodzić mu przejście,lecz Korkoran,głuchy na pytania i pogróżki (jakkolwiek świetnie rozumiał tubylczą mowę),obrócił się z wolna i przytknął do ust gwizdek,który nosił u pasa. Przenikliwy odgłos świstawki przejął obecnych dreszczem,a ów dreszcz zmienił się w trwogę,gdy na pokładzie statku ukazała się potężna tygrysica i na zew gwizdka jęła wydawać groźne pomruki. –Luiza,do mnie!– zakrzyknął Korkoran i gwizdnął po raz wtóry.. Na ten ponowny zew tygrysica skoczyła z parostatku na brzeg,gdzie Korkoran ukończył był właśnie cumowanie.W jednej chwili oficerowie,żołnierze,kanonierzy,piechurzy,gapie, mężczyźni,kobiety i dzieci rozbiegli się we wszystkich kierunkach,przy Korkoranie zaś pozostał jedynie niefortunny dowódca straży,ten,który oddał był strzał do parostatku,a którego teraz pan kapitan schwycił za kark. – Puść mnie!!– wołał Hindus..– Puść,,bo przywołam straże! –Jeślibyś chociaż krok uczynił bez mej zgody –odparł Korkoran – dam cię Luizie na kolację. Na tę pogróżkę nieszczęsny oficer stał się potulny i łagodny jak baranek i tak przemówił: – O władco potężny,,choć nieznany,powstrzymaj to zwierzę,bo śmierć mnie czeka. I rzeczywiście,Luiza,od dłuższego czasu pozbawiona świeżego mięsa,krążyła wokół Hindusa z wygłodniałą miną.Wyglądał smakowicie,wiek miał odpowiedni,tuszę właściwą, nadto musiał być kruchy i tłuściutki,słowem w sam raz. Szczęściem Korkoran dodał mu odwagi. – W jakim stopniu służysz??– zapytał. – Jestem porucznikiem,,wielmożny panie – odparł Hindus.. – Prowadź mnie do zamku księcia Holkara.. – Z pańską....towarzyszką?– spytał Hindus z wahaniem. –Do kroćset!–odparł Korkoran – czyżbyś myślał,że stając u dworu będę się wstydził przyjaciół? „O Brahmo,o Buddo!– rozmyślał biedny Hindus – co mnie podkusiło,żeby strzelać do tego parostatku,mimo iż nie żywił żadnych złych zamiarów?Po cóż pytałem obcego o nazwisko,chociaż nie odezwał się do mnie słowem?O niezwyciężony Ramo!Użycz,mi swej siły i swego łuku,ażebym mógł przeszyć Luizę strzałą!Użycz mi swej chyżości,ażebym zdołał wziąć nogi za pas i znaleźć schronienie we własnym domu!" –No jak tam?–zapytał Korkoran.–Skończyłeś swoje medytacje?Bo Luiza się niecierpliwi. –Wielmożny panie –odparł Hindus —jeżelibym zawiódł cię do pałacu księcia Holkara z tygrysicą depczącą tobie,a raczej (niestety!)depczącą mnie po piętach,książę rozkaże wbić cię na pal. – Takie jest twoje zdanie??– spytał Korkoran. –Czy takie jest moje zdanie?Ależ panie wielmożny,książę Holkar nigdy nie rozpocznie swych wieczornych modłów,jeżeli w ciągu dnia nie kazał wbić na pal przynajmniej sześciu ludzi. –O,książę Holkar zaczyna mi się podobać...Powziąłem decyzję.Zobaczymy,który z nas dwóch każe pierwszy wbić drugiego na pal... – Panie wielmożny,,książę bez wątpienia zacznie ode mnie..21 – Dość wykrętów!!Naprzód albo poślę Luizę w ślad za tobą! Ta pogróżka przywróciła Hindusowi odwagę.Prawdę rzekłszy,nie był całkowicie pewien, czy Holkar rozkaże wbić go na pal,gdy tymczasem tu,zaledwie o sześć cali,widział zęby i pazury Luizy.Wzniósł zatem w głębi duszy ostatnią modlitwę do Brahmy,po czym szparko skierował się ku wrotom zamku.Tuż za nim podążał Korkoran z Luizą,która niczym chart spragniony zabawy skakała radośnie u boku swego pana. Dzięki tej podwójnej eskorcie Korkoran bez obawy wszedł do zamku.Wszyscy ustępowali mu z drogi.Skoro jednak znalazł się u stóp wieży,gdzie przebywał Holkar ze swą córką, Hindus stanął i nie chciał iść dalej. –Panie wielmożny –powiedział –jeżeli wejdę z tobą,zginę bez wątpienia.Zanim zdążę wymówić słowo w swej obronie,Holkar każe ściąć mi głowę.Ty zaś,panie,skoro obstajesz przy swym zuchwałym zamiarze... –Dobrze już,dobrze.Holkar nie jest tak okrutny,jak o nim mówią,i jestem przekonany, że niczego nie odmówi mojej drogiej Luizie.Z tobą to inna sprawa.Zmykaj,tchórzu! –Panie wielmożny –odezwał się Hindus z pokorą –żadna inna głowa nie będzie leżeć na mych barkach tak dobrze jak moja własna,a co więcej,nie znam maści,którą mógłbym ją przykleić,gdyby Jego Książęca Wysokość raczył ją ściąć.Niech Brahma i Budda będą z tobą! To mówiąc rzucił się do ucieczki.Korkoran nie próbował go powstrzymać i bez dalszej zwłoki przemierzył dwieście pięćdziesiąt stopni wiodących na taras,z którego książę Holkar chłonął spokój doliny Narbady. Luiza szła przed swym panem i pierwsza ukazała się na tarasie.Na jej widok księżniczka Sita wydała okrzyk trwogi,książę zaś zerwał się,wyszarpnął pistolet zza pasa i wystrzelił. Szczęściem kula uderzyła w mur,spłaszczyła się i trafiła rykoszetem w Korkorana,który postępował tuż za Luizą.Kapitan dostał lekki postrzał w rękę. –Ależ Wasza Wysokość porywczy!– zawołał Korkoran nie bacząc na powyższe zajście.– Luiza,do mnie! Był czas najwyższy,ażeby pohamować tygrysicę,która właśnie gotowała się do skoku na wroga,zamierzając poszarpać go na kawałki. –Do mnie,moja miła – powtórzył Korkoran.–O tu,dobrze...Połóż mi się u nóg. Doskonale!A teraz poczołgaj się ku księżniczce i złóż jej uszanowanie...Nie obawiaj się, pani,Luiza jest łagodna jak baranek.Chce cię przeprosić za chwilę trwogi.Luizo,moja droga,przeproś księżniczkę. Luiza spełniła polecenie,Sita zaś pogładziła ją łagodnie ręką,co wydawało się wielce schlebiać tygrysicy. Holkar tymczasem trwał w pozycji obronnej. –Ktoś ty?– spytał wyniośle.–W jaki sposób dotarłeś aż tutaj?Był żebym zdradzony przez własnych poddanych i wydany Anglikom? –Wasza Wysokość nie został zdradzony – odrzekł łagodnie Korkoran.–Co do mnie zaś, to wdzięczny jestem Opatrzności za to,że stworzyła mnie Bretończykiem i że nazywam się Korkoran,jak również za to,że nie każe mi być Anglikiem. Holkar w milczeniu ujął młoteczek ze srebra i uderzył w gong. Nikt się nie stawił na to wezwanie. –Wasza Wysokość –rzekł z uśmiechem Korkoran –nie ma tu nikogo dość blisko,ażeby Waszą Książęcą Mość usłyszeć,albowiem na widok Luizy wszyscy rzucili się do ucieczki. Niech się jednak książę uspokoi;Luiza odebrała dobre wychowanie i umie się zachować... Jakiej ż to zdrady Wasza Wysokość się lęka? – Skoro nie jesteś pan Anglikiem – odparł Holkar kim pan się mienisz i skąd przybywasz?? –Wasza Wysokość –rzekł Korkoran – oprócz Hindusów są na tym świecie dwa rodzaje ludzi:Francuzi i Anglicy.Jedni bardziej łakną pochwał,drudzy złota,za to jednakowo są.22 zaczepni i jednakowo skłonni mieszać się nieproszeni w nie swoje sprawy.Należę do tych pierwszych.Jestem kapitan Korkoran. –Co!?– zawołał Holkar.– Jesteś pan owym sławnym kapitanem,co dowodził „Synem Burzy ”? – Sławny czy nie,,jestem kapitan Korkoran – odparł Bretończyk.. –I to pan – pytał dalej Holkar –zostałeś napadnięty koło Singapuru przez dwustu malajskich piratów,których strąciłeś pan w morze mając zaledwie dwunastu ludzi załogi? – Tak,,to ja – odrzekł Korkoran..– Gdzie Wasza Wysokość czytał o tym wydarzeniu?? –W Bombay Times.Te niecnoty Anglicy pierwsi wiedzą o wszystkim,co się dzieje na oceanie.W swoim czasie chcieli nawet wmówić,żeś jest pan Anglikiem. – Ja Anglikiem??!– zakrzyknął Korkoran oburzony.. –Tak,lecz prawie natychmiast sprostowano pomyłkę.Jak zapewne panu wiadomo, dwunastu spośród tych nędzników malajskich zawisło na stryczku.Trzynasty wszakże zdołał umknąć,w chwili gdy wiedziono go na szubienicę,zaszył się wśród uliczek Singapuru i krył się tam czas jakiś,po czym załadowawszy się na statek chiński dopłynął do Kalkuty,skąd przybył do mnie szukać schronienia.To Hindus,muzułmanin.On to mi opowiadał,w jakich okolicznościach zetknął się był z panem oko w oko.Lecz poczekaj pan,oto i on. I rzeczywiście,w tej właśnie chwili jakiś niewolnik ukazał się na progu.Był to mężczyzna wysoki,urodziwy,a nawet piękny w europejskim rozumieniu,ale budowy raczej wątłej, świadczącej bardziej o zręczności niż o sile. Na widok Korkorana,zwłaszcza zaś na widok Luizy,która ryknęła groźnie,niewolnik przejawił chęć ucieczki,lecz Holkar go powstrzymał. – Ali!!– krzyknął za nim.. – Najjaśniejszy Panie?? – Przypatrz się bacznie temu cudzoziemcowi o białej twarzy..Znasz go? Ali zbliżył się z wyrazem wahania,lecz gdy tylko spojrzał na Korkorana,zawołał: – Panie miłościwy!!To on! – Kto?? – Kapitan!!A oto i ona!– dodał wskazując tygrysicę..–O,Wasza Dostojność!Uchroń mnie od zguby! –Cóż to?–zapytał Korkoran wesoło –czyżbyś żywił urazę do mnie i do Luizy?Posłuchaj no,mój drogi.O mały włos nie zostałeś powieszony.Pętla już,już miała się zacisnąć na twej szyi,kiedy zdołałeś ocalić głowę.I o to nie mam do ciebie żalu,lecz uważam,że książę Holkar,skoro lubi szubieniczników,dobrze uczynił przyjmując cię do służby. –Hejże!– przerwał mu Holkar okrzykiem.–Na ulicach mej stolicy jakiś nieład aż stąd jest widoczny.Co znaczą te krzyki i strzały,to bicie w bębny? –Najjaśniejszy Panie – odezwał się Ali –przychodzę tu nie wezwany dlatego właśnie,że chcę uprzedzić Waszą Dostojność.Oto kiedy kapitan Korkoran wysiadł na ląd,mniemano,iż to wysłannik Anglików.I wówczas Rao,były minister Waszej Dostojności,rozpuścił pogłoski,jakoby Wasza Dostojność padł,zabity strzałem pistoletowym,i jakoby armia angielska była o dwie mile od miasta.Zdołał podburzyć część wojska i rozpowiada o swoich prawach do korony. – Och!Zaprzedaniec!– zawołał książę..– Rozkażę wbić go na pal.. –Lecz tymczasem Rao głosi,że ma poparcie Anglików,i przystąpił już do oblężenia zamku. – Ho,,ho!– odezwał się Korkoran – sytuacja staje się ciekawa.. Aż do tej chwili piękna Sita nie odezwała się słowem,lecz teraz,znajdując ojca w niebezpieczeństwie,podbiegła do kapitana i ująwszy jego dłonie,rzekła z oczyma pełnymi łez: – Ratuj go,,panie!.23 –Do kroćset!Jakże mógłbym oprzeć się prośbom i łzom dwojga tak pięknych oczu! Wasza Wysokość,czy możesz dać mi szpicrutę i rewolwer?Tak uzbrojony wezmę odpowiedzialność za wszystko,a w szczególności za tego przeniewiercę Rao. Zaraz też Ali przyniósł rewolwer i szpicrutę,po czym książę,kapitan i niewolnik zeszli w dół po schodach,gdy tymczasem Sita,upadłszy na twarz,błagała Brahmę,ażeby zechciał wziąć w opiekę jej obrońców. Szczupła gromadka żołnierzy broniła wejścia do zamku i zdawało się,że lada chwila ustąpi pod naporem ciżby.Wydając buntownicze okrzyki,trzy regimenty sipajów oblegały wrota pod wodzą Rao,który dosiadłszy konia podburzał do szturmu.Zewsząd z sykiem padały kule;buntownicy toczyli działa zamierzając wyważyć drzwi.Korkoran pojął,że nie ma chwili do stracenia. – Otwórzcie wrota!!– zawołał..– Odpowiadam za wszystko!! Buńczuczna mina Korkorana przywróciła ufność księciu Holkarowi.Rozkazał otworzyć wrota,co tak dalece zdumiało sipajów,że w obawie zasadzki mimowolnie zaczęli się cofać. Zaraz też strzelanina ustała i wielka cisza owładnęła placem. Korkoran zapytał donośnie: – Gdzie jest pan Rao?? –Oto ja – rzekł Rao i w asyście swego sztabu podjechał konno.–Czy książę Holkar poddaje się dobrowolnie? – Do kroćset!!– zawołał Korkoran..– Ten ma czelność!! I w tej samej chwili gwizdnął z cicha.Na ten zew ukazała się Luiza. –Moja droga – powiedział Korkoran.–Zdejmij no tego pana z konia i przynieś mi go tutaj,lecz nie wyrządź mu żadnej krzywdy.Ujmiesz go ostrożnie między górną a dolną szczękę,tak by nie połamać kości i nie podrzeć skóry.Pojęłaś mnie,kochanie? Przy tych słowach wskazywał nieszczęsnego Rao,który też pragnął natychmiast zawrócić, tylko że koń jego zaczął wierzgać i stawać dęba.Konie sztabowe były tak samo niespokojne i oficerowie zawrócili co prędzej,bojąc się,że Luiza pomyli ich z Rao.W nieładzie puścili się cwałem pomiędzy szeregami piechoty. Rao z wielką chęcią poszedłby w ich ślady,lecz los mu zabronił.Luiza bowiem wskoczyła na grzbiet jego konia,chwyciła:nieszczęśnika za pas i skacząc na ziemię wysadziła z siodła. Po czym –na wzór kota,co złapaną mysz trzyma w pysku,lecz nie chce od razu jej zadusić – złożyła na wpół zemdlonego Rao u stóp kapitana. –Doskonale,moja droga – powiedział Korkoran serdecznie.– Dam ci cukru na kolację. Ali,rozbrój tego nikczemnika i weź go do niewoli,ja zaś tymczasem przemówię do tych nierozumnych ludzi. Po czym ze szpicrutą w ręku zbliżył się na odległość pięciu kroków do pierwszego szeregu sipajów,mimo iż trzymali strzelby nabite i gotowe do strzału,i zapytał: –Czy który z was miałby ochotę zostać powieszony,wbity na pal,ścięty,żywcem odarty ze skóry lub też wydany tygrysicy?Nikt nie odpowiada. W istocie,panowała powszechna trwoga.Już sam widok kapitana,który zdawał się spadać z nieba,wprawił w zdumienie zabobonnych Hindusów,jeszcze bardziej zaś przeraziły ich zęby i pazury Luizy.A w końcu w imię czego i przeciw komu mieliby się buntować,skoro Rao był w rękach Holkara?Tak więc wszyscy skwapliwie zakrzyknęli: – Wiwat książę Holkar!! –Znakomicie – rzekł Korkoran – widzę,że dochowacie wiary swemu prawowitemu władcy.A teraz wracajcie w spokoju do koszar;gdybym wszak usłyszał,że któryś z was próbuje szemrać,dam go Luizie na śniadanie.Dobranoc,moi drodzy.My zaś,Wasza Wysokość,chodźmy na wieczerzę..24 V.KORKORAN GOŚCIEM HOLKARA I NADOBNEJ SITY Pod gwiaździstą kopułą nieba na wewnętrznym dziedzińcu nakryto do stołu w bliskości fontanny rzeźwiącej powietrze.Przy stole,na modłę europejską,zasiedli:książę Holkar,jego córka o oczach podobnych do kwiatu lotosu oraz kapitan Korkoran.Dwudziestu służących podawało im potrawy i zbierało naczynia.Biesiadnicy jedli w milczeniu i z powagą,jak przystało władcom Azji. Tuż obok,pomiędzy swoim panem a księżniczką,leżała Luiza i przyjmując z ich rąk strawę,spoglądała przyjaźnie to na Sitę,to na Korkorana.Księżniczka,wdzięczna za oddaną przysługę i dumna z uległości tygrysicy,obdarzała ją szczodrze słodyczami i pochlebstwami niczym charta ulubieńca.Luiza,dość bystra,ażeby ocenić szlachetność jej intencji,w przypływie wdzięczności łagodnie machała ogonem i z rozkoszą prężyła kark,kiedy dziewczę kładło dłoń na łbie swej nowej towarzyszki. W końcu Holkar dał znak i niewolnicy usunęli się,pozostawiając go sam na sam z córką i Korkoranem. –Kapitanie –przemówił Holkar i wyciągnął rękę ku niemu.–Ocaliłeś mi życie i koronę. Jakże zdołam ci się odwdzięczyć?Korkoran,zdumiony,uniósł głowę. –Ależ książę –odezwał się – przysługa,którą wyświadczyłem Waszej Wysokości,tak jest skromna,że pragnąłbym nie mówić o niej więcej.Tak czy inaczej,największy udział przypada tu Luizie,która przejawiła takt i subtelność godne najwyższej pochwały.Prawie że nie jadła śniadania.Była głodna.Jakkolwiek jest tygrysicą,była w pieskim nastroju.Nadto Wasza Wysokość strzelił do niej z pistoletu.Nie robię tu wymówki,gdyż był to wynik pomyłki wielce usprawiedliwionej.Książę chybił i Luiza szybko mogła się uwinąć z Waszą Wysokością.Umiała wszak pohamować apetyt i poskromić swe krwiożercze instynkty,co nie jest rzeczą błahą,gdy się zważy,jak kiepskie wychowanie odebrała w dżunglach Jawy.I oto kiedy tak sprawy stoją,pewien niegodziwiec podburza sipajów przeciwko Waszej Wysokości (co jak mi się wydaje,nie jest nazbyt trudne).Wówczas Wasza Wysokość chce wyjść z pałacu,aby znaleźć pewną zgubę,lecz Luiza,w przeczuciu tych zamiarów,rzuca się na wroga,chwyta nieszczęsnego Rao z tyłu,w okolicy pasa,na skutek czego biedak nie zdoła chyba nigdy usiąść,i składa go u stóp Waszej Wysokości.Doprawdy,jeżeli ktokolwiek jest tu dobroczyńcą,to tylko Luiza.Co do mnie,to jedynie postępowałem ścieżką przez nią wytyczoną. –Panie Korkoranie – rzekła piękna Sita – zawdzięczam ci życie i cześć.Nigdy ci tego nie zapomnę. I wyciągnęła do kapitana dłoń,którą ten ujął i z szacunkiem pocałował. –Kapitanie –powiedział Holkar – wiem,że jesteś synem szlachetnego narodu i że odmówisz zapłaty za oddaną przysługę.Czyż jednak ja z kolei nie mógłbym być ci w czymś użyteczny? –Użyteczny?–zawołał Korkoran.–Ależ pomoc Waszej Wysokości jest dla mnie wprost niezbędna.Muszę bowiem wyznać,że przybyłem tu w poszukiwaniu pewnego starego rękopisu;na samą myśl o nim wszyscy uczeni Francji i Anglii drżą z radości.Trzeba też.25 księciu wiedzieć,że na moją wyprawę łoży Akademia Nauk w Lyoni e,tak więc Luiza i ja odbywamy podróż w służbie nauki,otoczeni opieką rządu francuskiego.Mamy pisma polecające do wszystkich dostojników angielskich w Indiach.Również dla Waszej Wysokości mam pismo od znakomitego Williama Barrowlinsona,przewodniczącego ,,Geographical, Colonial,Statistical,Geological,Orographical,Hydrographical and Photographical Society"z siedzibą w Londynie,183,Oxford Street.Oto ów list. To mówiąc wyjął z pugilaresu pismo zalakowane dużą czerwoną pieczęcią,zdobne herbem uczonego baroneta i dewizą:Regi meo fidus ,12 która (jak Barrowlinson zapewnia)sięga czasów jego dziadka,towarzysza broni Wilhelma Zdobywcy. (I prawdę rzekłszy,sir William Barrowlinson miał sto powodów,ażeby w myśl owej dewizy być ,,wiernym swemu królowi",albowiem rzeczony król uczynił rzeczonego Barrowlinsona,w wieku zaledwie lat dwudziestu,jedną z najznakomitszych osobistości Kompanii Indyjskiej oraz obdarzył go tyloma godnościami i urzędami tak znacznej wagi,że gdyby żałosny katar żołądka nie był stanął na przeszkodzie,sir William mógłby około trzydziestki zostać wicekrólem Indii,czyli niemal absolutnym władcą stu milionów ludzi.I oto katar żołądka kazał mu wracać do Anglii z dożywotnią rentą trzystu tysięcy franków. Lecz dzięki temu został członkiem Parlamentu,przełożył,jak umiał,kilkanaście stron Wed , polecił sekretarzowi tłumaczyć dalej pod swoim nazwiskiem,łaskawie przyjął prezydenturę „Geographical,Colonial,Statistical,Geological,Orographical,Hydrographical and Photographical Society"oraz został członkiem korespondentem Instytutu Francuskiego). Otóż od tego potentata pochodził list polecający,który kapitan Korkoran wręczył księciu Holkarowi.List brzmiał,jak następuje: Londyn...1857 Niżej podpisany sir William Barrowlinson ma zaszczyt powiadomić Jego Wysokość księcia Holkara o przyjeździe młodego francuskiego uczonego,pana Korkorana,który kierując się wskazaniami Akademii Nauk w Lyonie,jak również naszymi własnymi,postawił sobie za cel odnalezienie oryginalnego rękopisu Ramabhagawatany.Podejrzewa się,iż księga owa została schowana w okolicy źródeł Narbady,w kryjówce,która jak mniemam,winna być znana Jego Wysokości księciu Holkarowi lepiej niż komukolwiek.Niżej podpisany ośmiela się tuszyć,iż zażyłe i wielce przyjazne stosunki dobrosąsiedzkie,które z dawna istniały i jak się spodziewa,nigdy istnieć nie przestaną pomiędzy Jego Wysokością księciem Holkarem a wielce szanowną,dostojną i niezwyciężoną Kompanią Indyjską,zobowiążą Jego Wysokość do otoczenia wszechstronną opieką badań naukowych kapitana Korkorana,którymi obarczony został przez Akademię Nauk w Lyonie,z upoważnienia miłościwie nam panującej Jej Królewskiej Mości Wiktorii,pierwszej tego imienia monarchini trzech zjednoczonych królestw.Anglii,Szkocji i Irlandii. Z tych to przyczyn niżej podpisany sil William Barrowlinson,przewodniczący ,,Geographical,Colonial,Statistical,Geological,Orographical,Hydrographical and Photograpbical Society",czuje się w obowiązku prosić Jego Wysokość księcia Holkara,ażeby zechciał oddać do rozporządzenia rzeczonego kapitana wszelkie środki materialne,jak konie, lektyki,słonie,robotnicy,jeźdźcy,sowarzy,13 sipaje i wszystko to,czego tylko podczas wyprawy mógłby potrzebować.Rzeczony sir William Barrowlinson,w imieniu własnym,jak również w imieniu Akademii Nauk w Lyonie,przyrzeka pokryć wszelkie wydatki oraz spłacić wszelkie pożyczki,których Jego Wysokość zechciałby łaskawie udzielić młodemu badaczowi. Ponadto niżej podpisany pragnąłby powiadomić Jego Wysokość,iż może ręczyć honorem,że wyprawa kapitana Korkorona jest i pozostanie obca wszelkiej polityce. 12 Regi meo fidus – Wierny swemu królowi (łac.).13 Sowarzy – indyjscy służący...26 Niżej podpisany ula na koniec,iż dżentelmen,którego uniżenie pragnąłby polecić Jego Książęcej Mości,dołoży wszelkich starań,ażeby w służbie nauki i dostojnego zgromadzenia uczonych stać się,ku naszej chwale,chlubą narodu,którego jest synem,jak również tego, który go popiera, W tym przeświadczeniu niżej podpisany uniżenie a gorąco poleca się pamięci Jego Książęcej Mości,w nadziei,że czas nie zdołał osłabić przyjaznych uczuć,którymi niegdyś książę Holkar raczył darzyć tu podpisanego i o których tu podpisany po wszystkie czasy zachowa w głębi serca pełne wdzięczności wspomnienie. Sir William Barrowlinson, baronet członek Parlamentu Skoro tylko książę Holkar ukończył lekturę,wyciągnął dłoń do Korkorana i powiedział: –Między nami zbyteczne są już te pisma,drogi przyjacielu,a wobec stosunków,jakie w chwili obecnej łączą mnie i Anglików,list sir Williama Barrowlinsona nie za wiele przyniósłby pożytku,gdyby nie to,że skądinąd wiadomo mi,kim jesteś,i że dane mi było podziwiać twą odwagę w momencie,gdyś ratował mi życie.Na nieszczęście doniesiono mi, że pułkownik Barclay ciągnie z wojskiem na Bhagawapur,a gdyby nawet mi nie doniesiono, to jeszcze dziś wieczór uwiadomiłby mnie o tym Rao swoją jawną zdradą.Tak więc w twych poszukiwaniach niewielką mogę dać ci pomoc i żywię wręcz obawę,czy moja przyjaźń nie przyniesie ci szkody w oczach Anglików. –Wasza Wysokość –rzekł kapitan –nie kłopocz się ani o mnie,ani o Anglików, albowiem pułkownik Barclay,nawet jeśli ma ze sobą trzydzieści regimentów,winien traktować mnie jak przyjaciela,W przeciwnym razie pozna siłę moich ciosów.Tak więc bądź,książę,o mnie spokojny,gdyż to może ja zdołam być ci użyteczny i okazać pomoc w zawarciu pokoju. –Zawrzeć pokój z tymi barbarzyńcami!– zawołał Holkar,a w jego oczach zapaliły się gniewne błyski.–To oni winni są śmierci mego ojca i dwu braci,oni zagrabili połowę moich księstw i splądrowali pozostałe!O promienny Indro,14 co przemierzasz w swym wozie sklepienie niebieskie i niesiesz jasność do najdalszych zakątków wszechświata!Bez chwili wahania oddałbym swe skarby i życie własne,jeśliby w zamian najmarniejszy z tych barbarzyńców znalazł śmierć w głębinach morskich.O,przysięgam i dziś już gotów jestem połączyć się z Najwyższą i Niezniszczalną Substancją Bytu! – I zostawisz mnie,ojcze,samą tu na ziemi?–wtrąciła piękna Sita z nutą łagodnej wymówki. –Ach,przebacz mi,drogie dziecko!– zawołał starzec tuląc córkę do piersi.–Lecz na samo wspomnienie Anglików przenika mnie zgroza.Daruj mi,kapitanie... –Możesz,drogi gospodarzu,z całą swobodą złorzeczyć Anglikom,bo co do mnie,to pominąwszy sir Williama Barrowlinsona,który wydaje mi się być człowiekiem zacnym,choć nieco zbyt rozwlekłym w swych wywodach,otóż jego pominąwszy,niewiele więcej sobie robię z Anglika niż z wędzonego śledzia lub sardynki w oliwie.Jestem Bretończykiem i marynarzem,a.to mówi za siebie.Nie ma mowy o nadmiernych czułościach pomiędzy mną a rasą saską. –Sprawiasz mi radość,kapitanie –rzekł książę Holkar.– Aż początku obawiałem się,że możesz być ich przyjacielem.Kiedy pomyślę,jaką przyszłość gotują dla Sity,krew w moich starych żyłach zaczyna wrzeć z gniewu i chciałbym pościnać głowy wszystkim Anglikom w Indiach...Lecz nie mówmy o tym więcej.A teraz,by ukoić wzburzenie,zechciej,droga Sito, odczytać wyjątki jednej z owych pięknych ksiąg,co głosiły chwałę naszych dziadów i umilały im chwile wytchnienia. 14 Indra – staroindyjski bóg nieba i burzy...27 –Czy życzysz sobie,ojcze – spytała Sita – bym odczytała ów wyjątek z Ramajany,gdzie król Dasarata na łożu śmierci skarży się żałośnie,zgnębiony nieobecnością swego drogiego syna Ramy,niezwyciężonego bohatera,i gdzie oskarża sam siebie,że zasłużył na tę karę bogów popełniwszy w młodości nierozmyślne zabójstwo? – Czytaj – odrzekł książę Holkar.. Zaraz też Sita podniosła się i odnalazłszy księgę,rozpoczęła: Świadom,jak wprawnie strzelam z łuku,przybyłem na bezludny brzeg rzeki Saraju,aby samym tylko słuchem się kierując ubić zwierzynę niewidoczną w mroku. Dzierżąc napięty łuk w dłoni,ukryłem się w ciemnościach w pobliżu wodopoju, dokąd pragnienie zwabia nocą czworonożnych mieszkańców dżungli. Wówczas,niczym plusk słonia,co się poi,doszedł mnie odgłos wody nabieranej do dzbana.Widać przeznaczenie zaćmiło mi rozum,kiedym w pośpiechu nasadził na cięciwę ostrą,dobrze opatrzoną piórami strzałę i posłałem ją tam,skąd mnie ów szmer dobiegł. Lecz w chwili gdy strzała dosięgła celu,rozległ się drgający od żalu krzyk ludzki: –Ach,umieram!Któż to i czemu wypuścił strzałę do mnie,pustelnika?Czyjaż to okrutna ręka zwróciła przeciw mnie swój grot?Przybyłem nocą zaczerpnąć wody w odludnej rzece.Kogóż mogłem tym urazić? Na te pełne bólu słowa umysł mi się zamroczył,popełniona omyłka przejęła trwogą.Broń wypadła mi z ręki.Pośpieszyłem ku niemu i ujrzałem nieszczęsnego młodzieńca,odzianego w skórę antylopy.Ciężko ranny,trafiony w serce,leżał w wodzie.Utkwił we mnie wzrok,jakby mnie pragnął zniweczyć ogniem swojej świętości,i tak przemówił: – Czymże ja,,samotny mieszkaniec puszczy,mogłem cię obrazić,czym zasłużyłem, że wypuszczasz ku mnie strzałę,gdy przychodzę po wodę dla ojca? W bezludnym lesie oczekują mnie twórcy moich dni – dwoje biednych,ślepych staruszków bez żadnego wsparcia –i żyją nadzieją mojego powrotu.Jedną strzałą, jednym ciosem zabiłeś troje ludzi:ojca mojego,matkę i mnie.I dla jakiej że przyczyny? Synu Raghona,odszukaj teraz co prędzej mego ojca i donieś mu o t ym nieszczęsnym zdarzeniu,drżę bowiem z trwogi,ażeby jego przekleństwo nie zniweczyło cię,jak ogień niweczy wyschnięty las.Ta oto ścieżka prowadzi do pustelni ojca.Udaj się tam bezzwłocznie,lecz uprzednio wyjmij tę strzałę. Tymi oto słowy przemawiał do mnie młodzieniec,ja zaś patrząc nań czułem rozpacz.Potem,wpółprzytomny,ze ściśniętym sercem wyciągnąłem strzałę z piersi młodego anachorety.Działałem jak można na j ostrożnie j,gorąco pragnąc zachować mu życie.Lecz oddech jego wydobywał się w pełnych bólu łkaniach,skoro zaś tylko wyj ąłem grot z r any,drgawki wstrząsnęły wyczerpanym przez ci erpienie synem pustelnika;po czym,obróciwszy wkoło oczy,wydał ostatnie tchnienie. Wówczas,wziąwszy dzban zmarłego,udałem się do samotni jego ojca,gdzie dwoje nieszczęsnych ślepych staruszków rozmawiało o synu wyczekując na jego powrót.Podobni ptakom o podciętych skrzydłach,nie mieli nikogo,kto by im usłużył. Na odgłos mych kroków pustelnik powiedział: –Synu!Czemu powracasz tak późno?Matka twoja i ja smuciliśmy się tak długą nieobecnością.Jeżeli któremu z nas zdarzyło się uczynić ci co złego,przebacz i na przyszłość wracaj prędzej.Od kiedy chodzić i widzieć przestałem,twoje nogi i oczy są zarazem moje.Lecz czemu milczysz? Na te słowa złożywszy ręce przybliżyłem się wolno do starca.Szloch uwiązł mi w gardle,a głos skutkiem trwogi stał się drżący i zająkliwy..28 –Jestem Kchatryjczykiem – rzekłem.–Zwą mnie Dasarata.Nie jestem twoim synem,a przychodzę tu,albowiem popełniłem straszliwą zbrodnię. I opowiedziałem mu o śmierci młodego pustelnika. W pierwszym momencie starzec skamieniał,rzekłbyś,na me słowa,kiedy zaś odzyskał zmysły,tak przemówił: –Gdybyś źle uczyniwszy nie wyznał dobrowolnie swej przewiny,kara moja dosięgłaby ciebie i twój naród.Zniweczyłby was ogień mojej klątwy!Mocą twej zbrodni Brahma,który niezachwianie siedzi na swym tronie,wkrótce zostałby zeń strącony.Wrota raju zamknęłyby się dla siedmiu twoich przodków i siedmiu potomków.Lecz ja cię nie zniweczę,boś swój cios wymierzył nieświadomie.A teraz, okrutniku,prowadź nas tam,gdzie twoja strzała zabiła to dziecię,gdzieś złamał laskę – przewodniczkę ślepca! Wówczas sam jeden powiodłem ociemniałych w owo posępne miejsce,gdzie leżał ich syn.Oboje ledwie dotknęli jego ciała;niezdolni udźwignąć tak wielkiej żałości,z okrzykiem bólu padli na swe martwe dziecko.Matka,całując bladą twarz syna, wydawała jęki,jak samica,której odebrano młode. –Jadżanadatto – mówiła – czyż nie byłam ci droższa nad życie?Czemu milczysz, dostojne dziecko,teraz,gdy masz tak długą podróż przed sobą?Jeden raz mnie pocałuj i uściśnij –potem zaś wyruszysz.Czyżbyś,przyjacielu,miał do mnie urazę?! Więc czemu milczysz? A ojciec,zgnębiony,chory z rozpaczy,dotykając zesztywniałych członków syna, skierował doń,jak do żywego,te oto smutne słowa: –Synu,czy nie poznajesz mnie,twego ojca,którym przyszedł tu razem z matką twoją?Wstań,zarzuć ramiona na nasze złączone szyje.Któż będzie odtąd przynosił nam z puszczy korzonki i owoce leśne?Jakże,mój synu,ja sam ślepiec wykarmię tę ślepą pokutnicę zgarbioną pod ciężarem lat,która jest ci matką? Nie odchodź stąd,synu.Jutro pójdziemy razem:ty,ja i matka. W tym miejscu piękna Sita przerwała lekturę;książę Holkar słuchał w zamyśleniu. Korkoran,wzruszony,wpatrywał się z podziwem w uroczą i łagodną twarz młodej dziewczyny. Lecz zbliżała się północ i książę zamierzał właśnie pożegnać gościa,kiedy na dziedzińcu zjawił się Ali i w milczeniu,z rękoma wzniesionymi nad głową w kształt kielicha,podszedł ku swemu panu. – Co tam??Z czym przychodzisz?– zapytał Holkar. –Czy mogę mówić?–odparł niewolnik wskazując wzrokiem Korkorana,który zamierzał wycofać się dyskretnie,lecz książę powstrzymał go tymi słowy: – Zostań,,przyjacielu,nie będziesz zawadzał.Ty zaś mów prędko! – Wasza Książęca Mość – rzekł Ali – przybył wysłannik Tantii Topiego.. – Tantii Topiego!!– zakrzyknął Holkar z błyskiem radości w oczach..– Wprowadź go!! Na dziedziniec wszedł fakir,15 obnażony do pasa,o karnacji brązu;jego twarz,doskonale obojętna,zdawała się nie znać ani cierpienia,ani rozkoszy. Uderzył czołem i czekał w milczeniu,aż książę rozkaże mu wstać. – Ktoś ty??– spytał Holkar. – Nazywam się Sugriwa.. – Jesteś braminem?? – Tak..Przysyła mnie Tantia Topi. – Znak posłannictwa??– zapytał Holkar. – Oto jest.. 15 Fakir – indyjski asceta...29 Przy tych słowach zza przepaski na biodrach,będącej jego jedynym odzieniem,wyciągnął chustkę dziwacznego kształtu,na której skreślono sanskryckie wyrazy. Holkar z uwagą popatrzał na chustkę i wykrzyknął: – O,,nadszedł czas! – Tak jest – odparł fakir – początek dziś w Merath.. – Mówiłeś mi,,kapitanie – rzekł Holkar – iż nie darzysz Anglików sympatią.. – Ani nienawiścią – odparł Korkoran..– Po prostu mnie nie obchodzą.. –Otóż wiedz,kapitanie,że gotują się zmiany,a zanim miesiąc dobiegnie końca, pułkownik Barclay zawróci razem ze swą armią. – W istocie!!– zawołał Korkoran..–I to ten smagłolicy przynosi takie wieści? – Tak – odparł Holkar..– Smagłolicy jest wysłannikiem mego druha Tantii Topiego.. – Kim zaś jest Tantia Topi,,druh Waszej Wysokości? –Zdradzę ci to jutro,drogi kapitanie.A że pułkownik Barclay nie będzie tu przed upływem trzech dni,mamy jeszcze dwa dni swobodne.Jutro,jeżeli masz ochotę,zapolujemy na nosorożce.To królewska zwierzyna,w całych Indiach znalazłby ich z pewnością nie więcej niż dwie setki.Dobranoc,kapitanie. –Ale,ale – zawołał Korkoran –co też Wasza Wysokość zrobił z owym Rao?Czy nie będzie sądzony? Z Rao?– powtórzył Holkar.– On już osądzony,kapitanie.Przed wieczerzą rozkazałem wbić go na pal. – Do kroćset!!–wykrzyknął Korkoran.– Sprawnie działasz,,Wasza Wysokość. –Kto pojmany,to na pal,drogi przyjacielu.Oto moja dewiza.Nie powiesz chyba,że winienem zwołać sąd podobny do trybunału w Kalkucie,bo wówczas prokurator zacząłby oskarżać,adwokat wygłosiłby mowę,sędziowie naradzaliby się,a tymczasem Anglicy mogliby uwolnić tego nicponia,co był z nimi w zmowie. –Pytam zresztą tylko przez ciekawość –dodał Korkoran i przeciągnął się,był bowiem bardzo śpiący.– Dobranoc,,Wasza Wysokość. Po czym udał się za Alim,który mu wskazywał drogę,i spokojnie położył się spać..30 VI.JAKIE ZADANIE POWIERZYŁ LUIZIE KAPITAN KORKORAN Lecz owej nocy kapitanowi nie było sądzone wyspać się spokojnie,ledwie bowiem wyciągnął się na posłaniu,gdy jego uszu dobiegła jakaś wrzawa.Korkoran usiadł i wsparł się na łokciu,po czym cichutko gwizdnął na Luizę i przemówił do niej szeptem: – Baczność,,Luizo!Wstawaj,piecuchu! –Tygrysica spojrzała na niego,po czym,nastawiwszy uszu,łagodnie pomachała ogonem, dając znać,że pojmuje zew kapitana.Uniosła się wolno na łapach i kierując się prosto do drzwi znów nasłuchiwała przez chwilę,aż wreszcie,uspokojona,wróciła do młodzieńca. Zdawać by się mogło,że rozumie jego rozkazy. –W porządku,moja droga – rzekł kapitan.–Pojmuję,ze chcesz powiedzieć,iż niebezpieczeństwo jest jeszcze daleko.Tym lepiej,pragnę bowiem trochę pospać.A ty? Tygrysica lekko rozchyliła wargi zdobne w wąsy ostrzejsze niż brzeszczot miecza.W taki sposób zwykła była się uśmiechać. Po chwili w krużganku rozbrzmiały kroki i Luiza powróciła ku drzwiom.Widać jednak uznała niebezpieczeństwo za niegodne swej osoby,bo znów położyła się u stóp kapitana. Ktoś zastukał do drzwi. Korkoran,wpółubrany,wstał i z rewolwerem w ręku poszedł otwierać.Przybywał Ali,by go zbudzić. –Wasza Wysokość –odezwał się zatrwożony –książę Holkar prosi,ażebyś zechciał pan zejść na dół,stało się bowiem wielkie nieszczęście.Rao,rzekomo wbity na pal,zdołał przekupić straże i zbiegł wraz z nimi. – No,,no – odezwał się Korkoran – ten Rao nie jest w ciemię bity.. To mówiąc kończył się ubierać. –Jego Książęca Mość mniema –rzekł Ali –iż Rao zdoła połączyć się z Anglikami,którzy są już niedaleko,Sugriwa ich widział! –Dobrze,idę z tobą.Wskaż mi drogę.Zatopiony w rozmyślaniach,Holkar siedział na wspaniałym perskim dywanie.Na widok kapitana uniósł głowę i dał mu znak,ażeby usiadł obok,po czym rozkazał wyjść niewolnikom. – Drogi gościu – rzekł – wiesz,,jakie spotkało mnie nieszczęście. –Powiedziano mi –odparł Korkoran.–Rao uciekł.Lecz cóż to za nieszczęście,skoro Rao to nikczemnik,który poszedł gdzie indziej szukać stryczka. – Prawda to,,ale Rao zabrał z sobą dwustu jeźdźców spośród moich straży i wszyscy razem zamierzali przyłączyć się do Anglików. –Hm,hm – mruczał Korkoran zamyślony.A że widział,jak bardzo gnębi Holkara ta zdrada,uznał za konieczne dodać mu otuchy.Uśmiechnął się przeto i rzekł:–No cóż,w końcu to tylko mniej o dwustu zdrajców.Proszę bardzo.Czyżby książę wolał,ażeby byli oni w Bhagawapurze,gotowi w każdej chwili wydać Waszą Wysokość pułkownikowi Barclayowi? –I pomyśleć –wykrzyknął Holkar – że zaledwie przed godziną przyniesiono mi tak pomyślne wieści!.31 – Od Tantii Topiego?? –Tak,od niego,kapitanie,i powiem panu,w czym rzecz,bo zważywszy na przysługę, jakąś mi oddał wczorajszego wieczoru,nie mogę mieć przed panem żadnych tajemnic.Otóż całe Indie są gotowe chwycić za broń. – W jakim celu?? – Ażeby przepędzić Anglików.. –O,pojmuję doskonale ten zamysł –odparł Korkoran.–Przepędzić Anglików.Innymi słowy,Wasza Wysokość,gdyby Anglicy byli w mojej starej Bretanii,tak jak są tutaj, powinienem brać ich po kolei za kołnierz i za pas i wrzucać do morza,aby podtuczyć rekiny. Przepędzić Anglików!Ależ ja także jestem za tym,książę Holkarze,i służę Waszej Wysokości pomocą.Otóż to,zapomniałem o moim naukowym posłannictwie i o piśmie sir Williama Barrowlinsona...Obiecałem przecie nie mieszać się do polityki,pokąd będę się znajdował między Himalajami a przylądkiem Komoryn.Trudno,ten pomysł mnie urzeka. Kto to wymyślił? – Wszyscy – odrzekł Holkar – Tantia Topi,,Nana Sahib,ja i wielu innych... –Wszyscy!– zawołał Bretończyk w wybuchu radości.–Byłem tego pewien.I książę mówi,że macie ich wypędzić z Indii? –Przynajmniej żywimy nadzieję –odparł Holkar –lecz boję się,że ja tego nie dokonam.I pomyśleć,taki Rao,który przed trzema miesiącami był moim pierwszym ministrem, przestrzegł pułkownika Barclaya mając nadzieję,że dostanie moje księstwa i córkę w nagrodę za swą zdradę.Powziąwszy podejrzenie,kazałem wymierzyć mu pięćdziesiąt cięgów.I oto jak potoczyły się sprawy. –Co?!Ten niegodziwiec mniemał,że zostanie zięciem Waszej Wysokości?–zapytał Korkoran oburzony. –Tak –odparł Holkar –ten bezecnik,którego ojcem był bombajski kupiec wyznający parsyzm,16 chciał poślubić córkę ostatniego Raghuidy,potomka najszlachetniejszej rasy Azji. Należy wyznać,że kapitan,który do tej chwili nie zdradzał nadmiernego zainteresowania, teraz zaczął słuchać Holkara z wielką uwagą. Owładnęło nim tylko jedno pragnienie:schwytać Rao i oddać na pal.Więc Rao ubiegał się o rękę Sity,najpiękniejszej córy Indii,anioła dobroci,urody i niewinności!O,jeśli umknie przed palem,to jedynie pod szubienicę. Takie oto rozważania zajmowały umysł kapitana.Dziwne może się wydać tak żywe zajęcie się dziewicą,której dzień przedtem ani nie widział,ani nie znał nazwiska.Otóż trzeba tu powiedzieć,że Korkoran był człowiekiem porywczym,że uwielbiał przygody (choć nie był awanturnikiem)i że opieka nad młodą i piękną księżniczką nie byłaby mu niemiła,zwłaszcza że księżniczkę ciemiężono,a ciemięzcami byli Anglicy. –Wasza Wysokość –odezwał się w końcu –widzę tylko jedno wyjście:trzeba odłożyć polowanie na nosorożce do pomyślniej szych dni i ścigać Rao,póki go śmierć nie spotka. Niegodziwiec winien być niedaleko. –Myślałem o tym – odparł Holkar –lecz niestety Rao ma nad nami osiem godzin przewagi i zapewne połączył się już z armią angielską.Zróbmy inaczej.Nie odwlekajmy polowania,zwłaszcza że wydałem już rozkazy.Wyruszymy o szóstej rano,gdyż o tej godzinie słońce wschodzi,potem zaś jest spiekota nie do zniesienia.Sitę zostawimy w zamku pod zdwojoną strażą.Rao bowiem może być w zmowie z tutejszymi ludźmi.Około godziny dziesiątej będziemy z powrotem.Przez ten czas Ali pozostanie w zamku,Sugriwa zaś będzie krążył po okolicy w poszukiwaniu wieści. –Lecz czy istotnie –spytał Korkoran – trzeba polować na nosorożce dzisiaj właśnie,skoro książę lęka się niebezpieczeństwa? –Drogi gościu – odrzekł Holkar –jeżeli ostatni z Raghuidów będzie musiał zginąć,to nie 16 Parsyzm – religia żyjących w Bombaju Parsów...32 pragnie zginąć ukryty w zamku lub wykurzony niczym niedźwiedź z legowiska.Nie taki przykład dał mi przodek Rama,pogromca księcia demonów – Rawany.. Lecz Korkoran,którego wciąż gnębiły złe przeczucia,spytał: –Czy przynajmniej Wasza Wysokość pozwoli,że zostawię przy boku księżniczki strażnika niezawodnego,który sieje większą trwogę aniżeli Ali i cały garnizon Bhagawapuru? – Któż to ten przyjaciel tak pewny i tak groźny –Luiza,do kroćset! W tym momencie tygrysica spostrzegła,być może,iż o niej mowa,wspięła się bowiem na tylne łapy,opierając przednie na ramionach Korkorana.Gdy to się działo,weszła Sita. –Drogie dziecko –odezwał się do niej książę Holkar – będziemy polować jutro na nosorożce... – Czy ja także??– przerwała dziewczyna. –Nie,dziecko,ty zostaniesz w zamku,bo wszak ten zdrajca Rao może krążyć po okolicy ze swymi kawalerzystami,a nie chciałbym cię narazić na takie spotkanie. –Ależ ojcze – rzekła Sita,którą najwidoczniej cieszyła już myśl o przyjemnościach polowania – ależ ojcze,wiesz przecie,że znakomicie jeżdżę konno i że nie oddalę się od ciebie ani na chwilę. –Być może – dodał Korkoran – z nami będzie bezpieczniejsza.Przyrzekam ci,książę, czuwać nad nią;gdyby zaś Rao znalazł się w zasięgu strzału,pozna,co to zęby Luizy. –Nie –odrzekł starzec –tak czy owak,podobne spotkanie byłoby ryzykowne,wolę zatem przyjąć usługi,jakieś mi pan ofiarował w imieniu tygrysa. – A więc pan oddasz mi Luizę na cały dzień??– zawołała Sita klaszcząc w ręce z radości. –Nawet na zawsze oddałbym ci ją,pani –odparł Bretończyk –gdybym mógł się spodziewać,że Luiza zechce być oddana.Bo wszak ona bywa kapryśna i dotychczas nie chciała słuchać nikogo poza mną.Otóż,teraz,Luizo,dopóki nie wrócę,przestajesz być moja. Otocz opieką tę oto piękną księżniczkę i gdyby ktokolwiek do niej się odezwał,zacznij pomrukiwać,gdyby zaś ktokolwiek był jej niemiły,zjedz go sobie na śniadanie.Jeżeliby księżniczka zechciała przejść się po ogrodzie,udaj się wraz z nią i zawsze pamiętaj,że jest twoją wszechwładną panią.Czyś dobrze pojęła swoje obowiązki? Luiza,patrząc to na swego pana,to na Sitę,wydawała pomruki radości. –Rozumiesz mnie,prawda?– mówił dalej Korkoran.–Teraz zaś,by dać temu dowód, połóż się u stóp księżniczki i ucałuj jej dłoń. Luiza bez wahania spełniła polecenie.Ułożywszy się,odwzajemniała pieszczoty Sity liżąc jej dłonie swym szorstkim nieco językiem. – Czujność i odwaga takiej straży – rzekł Korkoran – tyleż jest warta co szwadron konnicy.. Co zaś do bystrości,nikt nie dorówna Luizie.Ona nigdy nie zdradza tajemnic,nie znosi pochlebstwa,umie odróżnić prawdziwych przyjaciół od obłudników.Ponadto nie jest łakoma i mały nawet kąsek surowego mięsa ją zadowoli.Na koniec szczególnie trafnie rozpoznaje ludzi i wielokroć wydając w porę jedno jedyne mruknięcie ratowała mnie przed natręctwem. –Panie Korkoranie – rzekła księżniczka –żadne skarby świata nie wynagrodziłyby tak cennej przyjaźni.Lecz ja przyjmuję ją dając w zamian swoją przyjaźń. Gdy tak rozprawiano,nastał dzień.Korkoran po raz ostatni musnął ustami czoło Luizy i złożył przed Sitą ukłon pełen szacunku.Wraz z Holkarem wsiedli na koń,a w ślad za nimi podążyło bez mała pięciuset ludzi.Luiza pełnym żalu okiem żegnała odjeżdżających,lecz w końcu pogodziła się z losem i posłuszna wezwaniu księżniczki wróciła do zamku,gdzie ułożywszy się beztrosko na werandzie,czekała razem z Sitą powrotu myśliwych..33 VII.POLOWANIE NA NOSOROŻCE Los chciał,że Luiza,mimo swych cennych zalet,należała do płci,z której wywodzą się tygrysie rodzicielki,toteż ledwie spostrzegła,że grupa łowców znika na horyzoncie,ledwie wchłonęła odurzającą woń lasu,którą wiatr ku niej przywiał,a już przyszła jej ochota,żeby opuścić pałac i pogalopować co sił za kapitanem.Nie mogła wiedzieć,jak jest doniosła funkcja przybocznej straży,którą przyszłoby jej porzucić. Krótko mówiąc,była rozkapryszona,próżna,lekkomyślna.Lubiła rozrywki.Może i jej się marzyło polowanie na nosorożce?Któż to może wiedzieć?Przecież Luiza,mimo przeróżnych wad,nie była gadułą:nie zwierzała byle komu swoich myśli. Jakkolwiek by było,ziewnęła szeroko i zaczęła przeciągać się i mr uczeć z c i cha, wyrażając bezmierny smutek i znudzenie.I oto księżniczka,choć bardzo pragnęła mieć Luizę przy sobie,tak się w końcu zaniepokoiła tym sąsiedztwem,że wypuściła zwierzę na swobodę. Ledwie drzwi zamku się otwarły,Luiza jednym susem przesadziła płot dzielący ogród pałacowy od miasta i śmignąwszy nad głową przerażonego strażnika,pędem puściła się przez ulice.Roztrąciła po drodze może trzy tuziny spokojnych mieszczan spacerujących przed swymi sklepami i dotarła do głównej bramy miasta Bhagawapuru.Straże nie tylko nie myślały jej zatrzymać,lecz pośpieszyły po broń do koszar,aby oddać jej honory należne wyższym oficerom.Rozległ się huk salwy,ale tygrysica zbyła to milczeniem. Nie przestając biec,zbierała wiadomości.Bacznie spoglądała na ślady koni i węszyła w powietrzu,jak wytrawny pies myśliwski na tropie. W tym to czasie książę Holkar i kapitan Korkoran byli na polowaniu i jakkolwiek mogli mieć powody do obaw,zabawiali się wesołą rozmową.Zdawać by się mogło,że myślą jedynie o nosorożcach. – Polowałeś pan kiedy na tę zwierzynę??– zapytał Holkar Bretończyka. –Nie zdarzyło mi się –odparł Korkoran.–Polowałem na tygrysy,słonie,hipopotamy, lwy,pantery,ale nosorożec jest zwierzęciem mi nie znanym.Nie widziałem go nigdy,nawet w menażerii. – Bo też nosorożec – ciągnął Holkar – należy do rzadkości i jest zwierzyną bardzo cenioną.. Dorosłe okazy są doprawdy potężne.Widziałem dwie czy trzy sztuki i wierz mi pan,miały przynajmniej po sześć stóp wysokości i z piętnaście długości. Nosorożec to ciężkie,nieruchawe zwierzę,o skórze chropawej i twardszej od pancerza. Głowę ma krótką,sterczące uszy,którymi ustawicznie strzyże jak koń.Pysk ma ścięty, zakończony rogiem.Ten to róg jest główną bronią nosorożca.Przed upływem godziny winieneś pan zobaczyć,jaki z niego robi użytek.Jeżeli tym razem szczęście nam dopisze –a rzecz to wątpliwa,nosorożec bowiem przewyższa siłą wszelką zwierzynę,nawet słonia,a co więcej,kule nie imają się jego skóry –tak więc jeśli szczęście nam dopisze,przyrzekam panu befsztyk z nosorożca na obiad.Jest to mięso podawane tylko do stołów książęcych. Tak rozmawiając Holkar z Korkoranem znaleźli się u skraju lasu na rozstajach zwanych Rozstajami Czterech Palm. –Tu się zatrzymamy –powiedział Holkar i zsiadł z konia.– Trzeba nam będzie dosiąść słoni,bo nasze konie nie zniosłyby ani widoku,ani zapachu nosorożca.I byłyby bezsilne.34 wobec jego ciosów. W istocie,na najważniejszych strzelców czekały gotowe do drogi słonie w uprzęży. – Po co siedzi ten człowiek na przedzie,,prawie między uszami słonia?– zapytał kapitan. –To kornak,czyli przewodnik –odparł książę.,–Zwierzę słucha tylko jego głosu i jemu jednemu jest posłuszne. –A ten drugi –mówił dalej kapitan –co w pełnej szacunku pozie siedzi za mną,jakby czekał na moje rozkazy? – Och,,miły gościu,on będzie zjedzony. –Któż go zje?Co do mnie,to nie jestem głodny,i wydaje mi się,że Wasza Wysokość da mi co innego na śniadanie. – Toteż jego zje tygrys,,drogi przyjacielu. –Tygrys?Jakimże sposobem?Byłem przekonany,iż polujemy na nosorożce,nie zaś na tygrysy. –Miły kapitanie –odparł Holkar ze śmiechem.–Zwyczaj ten przejęliśmy od Anglików,a wydaje się on wielce pożyteczny,o czym zresztą przekonasz się pan niebawem.Anglicy spostrzegli,że w dżungli grozi często nieoczekiwane spotkanie z tygrysem,jaguarem lub panterą.Otóż te zwierzęta podobnie jak my wstają wczesnym rankiem,nie mniej od nas głodne,a że żyją jedynie z łowów,więc czyhają często na podróżnych za zakrętem ścieżki.A nuż trafi się śniadanie!Nadto ludzi atakują niechętnie i prawie nigdy twarzą w twarz. Najczęściej skaczą z tyłu,w momencie najmniej spodziewanym,i porwawszy człowieka w głąb dżungli,zjadają bez przeszkód. Ale Anglicy to bardzo roztropni i ostrożni ludzie.To prawdziwi dżentelmeni,którzy żyją w przekonaniu,że ich skóra droższa jest Nieśmiertelnemu niż skóra jakichkolwiek innych stworzeń rasy ludzkiej.Otóż Anglicy wpadli na pomysł,że czy to na polowaniu,czy na przejażdżce należy oprócz przewodnika mieć pod ręką nieboraka,który by posłużył za łup, gdyby przypadkiem tygrys krążył po okolicy.Są oni zdania,że dżentelmen nie powinien być zjadany jak nieborak i że Opatrzność po to stwarza nieboraków,żeby byli zjadani w miejsce dżentelmenów.Przyznasz, przyjacielu,że to podziwu godne rozumowanie.A pan może nie będziesz rad, jeśli tygrys zamiast z pana zrobi befsztyk z tego chłopca tam z tyłu? –Na honor,nie!– zawołał Korkoran.–I proszę,niech zsiada on co prędzej i najkrótszą drogą zmyka do Bhagawapuru.Jeśli bowiem miałbym komu posłużyć za paszę,czy będzie to człowiek,czy zwierzę,to chcę wpierw walczyć i...Lecz cóż to oznacza? Słonie z oznakami gwałtownej trwogi uniosły trąby.W chwilę potem kornacy oznajmili, że przestają panować nad zwierzętami. –To znak –powiedział książę Holkar –że w dżungli,gdzieś w pobliżu,kryje się niebezpieczeństwo jeszcze niewidoczne,ale wnosząc z przerażenia słoni bardzo groźne. Baczność,kapitanie!Rozglądaj się pan wokoło. W tejże chwili konie stanęły dęba tak gwałtownie,że wielu jeźdźców z eskorty znalazło się na ziemi.Słonie zaś,mimo wszelkich wysiłków koniaków,rzuciły się do ucieczki. Otóż przyczyną tego zamieszania była Luiza.Biegła galopem,sadząc przez wąwozy i zarośla. Na jej widok wszyscy myśliwi chwycili za broń,lecz Korkoran ich uspokoił. –O,nie trwóżcie się,to moja droga tygrysica.To ty,panno Luizo?– dodał spoglądając na zwierzaka z miną,która miała być surowa.–I cóż zamierzasz tu robić? Luiza w milczeniu,lecz wymownie,pomachała ogonem. –No tak,pojmuję.Panna nudziła się w zamku.Zachciało jej się polować na nosorożce. Precz,Luizo!Nabroiłaś,a teraz się poufalisz.Nie lubię tego.O tak,twoje oczy jasno mi to mówią.No,chodź już zresztą,chodź,zapolujesz z nami.Lecz bądź posłuszna i nie strasz nikogo..35 Luiza taką okazała radość z tego przyzwolenia i życzliwego przyjęcia,z jakim się spotkała, że Korkoran już bez dalszej zwłoki przebaczył jej niespodziewane najście.Wkrótce też między tygrysicą a ludźmi i zwierzętami z eskorty Holkara zawiązała się zażyła przyjaźń.A może tylko nikt nie śmiał okazać przyjaciółce kapitana,jak miłą byłaby świadomość,że siedzi zamknięta w przyzwoitej,mocnej klatce,o półtora tysiąca mil morskich od Bhagawapuru? W parę chwil później okrzyki nagonki oznajmiły,iż trafiono na trop nosorożca i że zwierzę winno się zaraz pokazać na ścieżce,w którą skręcała właśnie duża grupa myśliwych z księciem Holkarem i kapitanem Korkoranem. I rzeczywiście,wkrótce pojawił się nosorożec pędzony przez naganiaczy,którzy rzucali za nim kamieniami.Nie czynili mu tym zresztą żadnej szkody,gdyż wielkie kamienie odskakiwały od grubego pancerza niby kulki z chleba od karabinierskiego kasku.Nosorożec podchodził truchcikiem,nie speszony pokaźną liczbą przeciwników. –Baczność!Gotuj się!–zawołał książę Holkar.– Oto jest!Ranić można go jedynie w ucho lub w oko.I celujcie z boku,bo z przodu nie ma miejsca,gdzie by kula przeszła. Ledwie skończył mówić,gdy rozległa się salwa z wszystkich strzelb.Ponad sześćdziesiąt kul jednocześnie dosięgło nosorożca,nie naruszając nawet jego skóry.Jeden tylko Korkoran – na swoje szczęście – nie zmarnował naboju.. Napaść ta zmogła w końcu zwierza lub też rozdrażniła go tak dalece,że uniósł głowę i błyskawicznie się wyprężywszy ubódł rogiem słonia,na którym siedział kapitan Korkoran. Skutkiem niespodziewanego ciosu raniony słoń zachwiał się i próbował pochwycić napastnika trąbą.Chciał widać unieść go w powietrze,po czym roztrzaskać o drzewo lub skałę. Nosorożec wszak na to nie pozwolił;drugi cios rogu przeniknął aż do serca słonia i zwierzę upadło na ziemię jak podcięty dąb. Razem ze swym wierzchowcem upadł Korkoran.A już nosorożec,uwolniony od przeciwnika,rzucił się atakować kapitana. Położenie Bretończyka stało się niezwykle groźne.Najdzielniejsi z łowców nie śmieli podejść,a on sam,z nogą zaplątaną w uprzęży,nie mógł wstać. –Luiza,do mnie!– zawołał.. Tygrysica przyglądała się polowaniu z czystego amatorstwa i zdawało się,że tylko ocenia ciosy.Lecz na szczęście nie czekała wezwania.Ledwie spostrzegł a s wego p a na w niebezpieczeństwie,już skoczyła na nosorożca i owinąwszy się wokół niego,chwyciła zwierzę za uszy i jakkolwiek szarpało się mocno,trzymała je unieruchomione. Dzięki natychmiastowej pomocy Korkoran zdołał się wyswobodzić i stanął oko w oko wobec przeciwnika. – Brawo,,Luizo!– zawołał..– Otóż to!!Nie puszczaj!Wybieram podatne miejsce!Jest! To mówiąc włożył koniec lufy w ucho nosorożca i wypalił.Ranny zwierz skręcił się w śmiertelnym skurczu i ostatnim wysiłkiem odrzuciwszy Luizę o kilkanaście kroków,na kark któregoś z myśliwych,sprężył się i padł martwy. –A to z pana szczęściarz,drogi gościu!– zawołał Holkar.– Zrzekłbym się polowy moich księstw,gdybym mógł pozyskać tak oddanego przyjaciela.Ależ to dzielne i zręczne zwierzę. Na dziś koniec łowów!Może jutro szczęście lepiej nam dopisze.W drogę! Myśliwi dźwignęli ubitą sztukę na wózek,po czym cały orszak ruszył w kierunku Bhagawapuru.W tym samym czasie tygrysica przyjmowała od swego pana wyrazy wdzięczności i podskokami okazywała radość,iż mogła go uratować. Powrót nie był wszakże tak pomyślny,jak się spodziewano.Jakieś niejasne przeczucie nieszczęścia trapiło myśliwych.Korkoran wyrzucał sobie w duchu,że przystał na polowanie. Holkar gnębił się,że ów pomysł poddał.Obaj zaś drżeli z trwogi o Sitę. Znajdowali się oto może o pół mili od Bhagawapuru,na wzgórzu,skąd był widok na.36 dolinę Narbady i na miasto.Nagle spostrzegli gęsty dym nad przedmieściami i usłyszeli niewyraźny hałas,głuchy i odległy.Górował w nim grzmot artylerii,strzelanina,krzyki kobiet i dzieci. –Wasza Wysokość –zawołał kapitan –Bhagawapur płonie!A może został wzięty szturmem?!Książę Holkar zbladł na ów widok. – Moja córka!!– zakrzyknął.– O,,moja biedna Sita! I w tejże chwili wbił ostrogi w brzuch konia i ruszył galopem.Korkoran pognał za nim dotrzymując tempa.Ludzie z eskorty,jakkolwiek popuścili cugli pędząc na łeb na szyję, pozostali daleko za nimi, Jeźdźcy dopadłszy najbliższej bramy zarzucili pytaniami oficera. –Wasza Wielmożność –odparł wojskowy –nie pojmuję,co mogło się stać.Ogień wybuchł jednocześnie w pięciu czy sześciu miejscach,a nawet w zamku Waszej Wielmożności i... Chciał mówić dalej,ale Holkar nie słuchał już. –W moim zamku!– wykrzyknął.I spiąwszy konia ostrogami,w najwyższym gniewie, puścił się w tym kierunku.Korkoran,bez słowa,udał się za nim.Obok,biegła Luiza. W zamku zastali bezład nie do opisania.Kałuże krwi na głównych schodach.Trupy na galeriach.Prawię,cała służba książęca wymordowana. Na ów widok Holkar zaczął rwać włosy z głowy –O,ja nieszczęsny!– wołał.–Gdzie moja Sita?.W tym momencie ukazał się Ali.Dostał ranę sztyletem w piersi,lecz cios nie był śmiertelny. – Ali,,Ali!Coś zrobił z moją córką?– pytał Holkar przejmującym głosem. Ali padł na twarz i wykrzyknął: – Przebacz niewolnikowi,,Najjaśniejszy Panie.Ona porwana! –Córka moja porwana!–wołał Holkar – a tyś,przeklęty,nic nie uczynił,by ją ratować? O,nieszczęsny!Gdzież ona!Kto ją porwał?Mów,mówże! –Rao,Najjaśniejszy Panie – powiedział Ali.– Był w zmowie z ludźmi z zamku.Oni to ukryli się w zasadzce,oni zasztyletowali niemal wszystkie wasze sługi,oni porwali księżniczkę.Na nic były jej krzyki i płacze.Ponieśli ją do łodzi,co już czekała gotowa. Powieźli na drugi brzeg rzeki.Tam czekał Rao ze swymi strzelcami i wszyscy razem wyruszyli w nie znanym mi kierunku.Działali przezornie Wszystkie łodzie przycumowali na drugim brzegu.Jak mieliśmy ich ścigać? Holkar nie słuchał już,tak przytłoczyło go nieszczęście.Co do Korkorana,to jakkolwiek bardzo był poruszony niespodziewanym ciosem,myślał tylko o tym,jak odzyskać Sitę. – Skąd – zapytał – bierze się ten dym nad Bhagawapurem?? –Wasza Wysokość –odparł Ali –to ci niegodziwcy wzniecili pożar w kilku punktach miasta,żeby im się powiodły zbrodnicze plany.Ale ogień ugaszono w zarodku. –Zatem –powiedział Korkoran – ruszymy wpław,szukać łodzi u tamtego brzegu.A potem w pogoń za porywaczami! –Wasza Wysokość –rzekł mu Ali –nasze nieszczęście jest o wiele większe,niż się wydaje.Oto ostatnie meldunki:przednie straże armii angielskiej znajdują się o pięć mil od Bhagawapuru.Zapewne dlatego ten podlec Rao ważył się podejść aż tutaj i stawić nam czoło. Straże widziały już w pobliżu oddział konnicy. –A!Niechaj przychodzą!– wykrzyknął Holkar w rozpaczy.– Niech biorą moje miasto, skarby i życie.Teraz,gdym stracił ukochaną córkę,straciłem wszystko!Nic już nie ma dla mnie wagi. Korkoran ujął jego dłoń i rzekł ze stanowczością: –Winieneś odzyskać męstwo i odwagę,drogi książę.Córka twoja wprawdzie została porwana,lecz żyje i nie jest zhańbiona.Ręczę,Wasza Wysokość,że zdołamy ją odzyskać. Ach,czemu Luiza przy niej nie została!Ta się nie ulęknie i nie da przekupić.Jej by nie.37 ukatrupił sztyletem jak waszych nieszczęsnych niewolników...Lecz co się stało,to się nie odstanie...Zostawiam Waszą Wysokość. – Zostawiasz mnie pan??!W takiej chwili! –Drogi książę – odrzekł Korkoran – przebaczam ci to krzywdzące posądzenie i wyruszam w pościg za Rao.Tą oto ręką schwytam go i powieszę na byle przydrożnym drzewie. –Sprawiedliwie pan mówisz –powiedział Holkar,któremu nadzieja odzyskania córki wróciła życie.– Ruszam z tobą.. –O nie –rzekł Korkoran – winieneś,książę,tu pozostać.Kto będzie kierował poszukiwaniami,kto stawi opór Anglikom,jeśliby zaczęli oblegać miasto?Mnie nic tu nie trzyma,ruszam zatem odnaleźć księżniczkę Sitę i żywię nadzieję,że wrócimy razem.Chodź, Luizo!Przez ciebie ją porwano,ty więc winnaś ją odzyskać.Szukaj! To mówiąc wziął w rękę welon księżniczki,cały przesycony wonią irysów,i dał go powąchać tygrysicy. –To ona,Sita!Ją musisz odszukać.Szukaj!Właśnie przewoźnicy,płynąc wpław, przyholowali łódź,tę samą,na której Sita została uwięziona.Tygrysica bez wahania wsiadła za swym panem,a z nimi koń i .dwóch przewoźników. Skoro tylko przebyli rzekę Narbadę,Korkoran razem z Luizą wysiadł na ląd i znów dał jej powąchać zasłonę księżniczki.Bystre zwierzę znakomicie pojęło to powtórne wezwanie i bez wahania zaszyło się w rzadko uczęszczaną ścieżkę,prowadzącą do obszernej polany. Zdeptana ziemia pozwalała bez trudu wnioskować o przejściu dużej grupy jeźdźców. Stąd tygrysica skręciła na drogę szerszą i całkiem dobrze utrzymaną,a Korkoran kłusował za nią konno. Było to o milę dalej i zapewne ów skrawek książęcej sukni zaczepił się o krzak,dość że Luiza natychmiast go spostrzegła i wzrokiem zwróciła uwagę kapitana.Ten zsiadł z konia, zabrał cenny strzęp i umieściwszy go na piersi ruszył w dalszą drogę. Kiedy usłyszał wreszcie odgłos grupy jeźdźców zbliżających się ku niemu,ożywiła go nadzieja,że niebawem odnajdzie Sitę razem z Rao.Był jednak w błędzie.To tylko szwadron dwudziestego piątego pułku kawalerii angielskiej przepatrywał okolicę. Korkoran dał znak tygrysicy,żeby się nie ruszała,sam zaś podjechał ku jeźdźcom. – Stój,,kto idzie?!– zakrzyknął oficer angielski. – Przyjaciel – odparł Korkoran.. – Ktoś pan jest??– zapytał oficer. Był to wysoki młody człowiek.Bary miał szerokie,rude bokobrody i rude włosy.Sprawiał wrażenie doskonałego jeźdźca i tęgiego boksera.Pewnie też nieźle grał w krykieta. – Jestem Francuzem – odparł Korkoran.. –Co pan tu robisz?–zapytał oficer.Jego rozkazujący,szorstki ton nie przypadł Bretończykowi do gustu.Odparł ozięble: – Spaceruję sobie.. –To nie żarty,mój panie –rzekł Anglik.–Jesteśmy w kraju nieprzyjacielskim i mam prawo wiedzieć,coś pan za jeden. –Święta prawda –odparł Korkoran.–Otóż dowiedz się pan,że przybyłem tu,ażeby odnaleźć rękopis praw Manu,17 ową słynną Gurukaramtę ,która,jak powiadają,jest ukryta w jakiejś nieznanej świątyni.Czy mógłbyś pan wskazać mi to miejsce? Anglik niepewnym spojrzeniem obrzucił Korkorana,nie wiedząc,czy kapitan kpi,czy mówi serio. – Masz pan zapewne papiery stwierdzające tożsamość twej osoby??– zapytał.. – Znasz pan tę pieczęć??– odparł Korkoran. – Nie.. –Otóż jest to pieczęć sir Williama Barrowlinsona,który stoi na czele Kompanii Indyjskiej 17 Manu –Legendarny potomek Brahmy,ojciec rodu ludzkiego i twórca pierwszego zbioru praw w Indiach..38 i jest przewodniczącym ,,Geographical,Colonial,Statistical,Geological,Orographical, Hydrographical and Photographical Society".Zapewne znasz go pan? – Ależ tak,,znam go.To dzięki niemu właśnie jestem porucznikiem w armii indyjskiej. – Oto – podjął Korkoran – pismo polecające od owego dżentelmena.. – Baroneta,,chciałeś pan powiedzieć – poprawił oficer.. –Otóż ów baronet,jeśli tak panu lepiej się po i doba,poręczył za mnie generalnemu gubernatorowi Kalkuty. – Doskonale – rzekł oficer..– A skąd pan jedziesz?? – Z Bhagawapuru.. –O,więc pan widziałeś tego buntownika Holkara.I cóż?Czy gotów się poddać?Czy zamierza się bić? –Kiedy będziesz pan bliżej Bhagawapuru – odparł Korkoran – to sam osądzisz lepiej ode mnie. – Ale czy przynajmniej ma liczną i karną armię?? –Te sprawy są mi całkiem obce.A teraz,proszę panów,pozwólcie mi łaskawie udać się w dalszą drogę. –Chwileczkę,drogi panie –rzekł oficer.–A skąd mogę wiedzieć,czy nie jest pan szpiegiem Holkara? – Korkoran utkwił w nim zimne spojrzenie.. –Wydaje mi się –rzekł –iż gdybyś spotkał mnie pan w otwartym polu,byłbyś pan uprzejmiejszy. –Co mi tam uprzejmość – odparł Anglik.–Spełniam po prostu swój obowiązek.Proszę z nami do głównej kwatery. – Otóż właśnie chciałem prosić,,żebyś mnie pan tam zaprowadził – rzekł Bretończyk.. I rzeczywiście,wpadł na pomysł,że najprędzej się dowie,gdzie przebywa Sita,jeśli uda się do głównej kwatery Anglików.Rao bowiem z pewnością tam właśnie szukał schronienia. – Tylko – dodał – zechce pan pozwolić,,że zabiorę z sobą przyjaciela. – Oczywiście – rzekł Anglik – zabieraj pan sobie tylu przyjaciół,,ilu masz ochotę. Korkoran gwizdnął i w tej samej chwili ukazała się Luiza.W ułamku sekundy była przy swym panu.Konie szwadronu angielskiego,ogarnięte panicznym strachem,zaczęły się wyrywać jeźdźcom i biec w stronę równiny.Co do kawalerzystów zaś,to byli poruszeni nie mniej niż ich wierzchowce i gdyby nie honor żołnierski,z wielką chęcią rzuciliby się do ucieczki. Mimo wszystko trzymali się dzielnie. –To zakrawa na kpiny,proszę pana –rzekł oficer.–Skądś pan wytrzasnął tego przyjaciela? –Pańskie zaskoczenie mnie zadziwia –odparł Bretończyk.–Przecież wy,Anglicy, uprawiacie podobno wszystkie dyscypliny sportowe.Urządzacie zawody koni,psów, kogutów i najrozmaitszych innych zwierząt.Co do mnie,wolę tygrysy.O gusty nie należy się sprzeczać.Czyżbyście,panowie,obawiali się przypadkiem takiego towarzystwa? – Proszę pana –odparł oficer rozeźlony –angielski dżentelmen nie boi się niczego. Wątpię tylko,czy dżentelmenowi przystoi towarzystwo tygrysa. – Pewnie Luiza rada by zapytać o to samo – rzekł z kolei Korkoran – i zastanawia się,czy towarzystwo angielskiego dżentelmena jest dla niej odpowiednie.No,ale nie odstępujmy od zasad.Pańskie nazwisko,jeśli łaska,panie poruczniku? – John Robarts – odparł Anglik butnym i oschłym tonem.. –Znakomicie – mówił dalej Korkoran.–Baczność,Luizo!Mam zaszczyt przedstawić ci wielce szanownego Johna Robartsą,porucznika dwudziestego piątego pułku huzarów Królowej.Zważ to dobrze i postaraj się nie tknąć go zębem ani pazurem,chyba że we własnej obronie....39 – Kiedy wreszcie skończysz pan tę niedorzeczną komedię??– przerwał mu Anglik. –Panu zaś,poruczniku Johnie Robarts –mówił Korkoran nieporuszony – mam zaszczyt przedstawić swą najlepszą przyjaciółkę,miss Luizę.Jeśli zaś po tym wszystkim zechce pan uznać,żem nie uszanował należycie pańskiego munduru,jestem do usług.W tym oto miejscu chętnie stanę w pojedynku. –Dobrze,dobrze,mój panie –rzekł John Robarts –później się zobaczy.W drogę!Proszę za mną! Podróż nie była długa.Anglicy rozłożyli się obozem może o ćwierć mili nad brzegiem rzeczki,której wody nieco dalej wpadają do Narbady.W malowniczym bezładzie zgrupowano tam konie,żołnierzy,markietanki i wszelkiego rodzaju sprzęt,który zazwyczaj towarzyszy armii w Indiach. John Robarts w towarzystwie Korkorana oraz Luizy wszedł do namiotu pułkownika Bardaya..40 VIII.WZRUSZAJĄCA ROZMOWA LUIZY I KAPITANAKORKORANA Z PUŁKOWNIKIEM BARCLAYEM Pułkownik Barclay pełnił owego dnia obowiązki generała brygady.Był on jednym z najwaleczniejszych oficerów armii indyjskiej.Dużo zachodu kosztowało go zdobywanie stopni wojskowych i bez przerwy,czy to w czasie wojny,czy pokoju,poruczano mu zadania najtrudniejsze.Dowodził kiedyś pułkiem granicznym,kiedy indziej znów jako rezydent sprawował pieczę nad rządami i śledził przygotowania lenników Kompanii,takich jak książę Holkar.Żołnierze darzyli go zaufaniem.Znał się też doskonale na angielskiej polityce w Indiach.Lecz ponieważ nie był bratem,wujem,synem ani nawet siostrzeńcem żadnego z dyrektorów Kompanii,powierzano mu wyłącznie misje przykre i niebezpieczne. Z racji tego właśnie urzędu miał rozkaz zaatakować Holkara. Na wypadek,gdyby mu się powiodło,był w pogotowiu spowinowacony jak należy generał od parady,który objąłby nad armią dowództwo i zebrał owoce zwycięstwa Bardaya.Stąd się wywodził nieustanny zły humor pułkownika i słuszna uraza do faworytów wielce dostojnej i potężnej Kompanii Indyjskiej,co skądinąd nie przeszkadzało mu w skrupulatnym wypełnianiu obowiązków wojskowych. Kiedy John Robarts wszedł do namiotu,stary Barclay odwrócił się i zapytał: – Co tam nowego,,Robarts? – Wzięliśmy cenną zdobycz,,panie pułkowniku:Francuz i,jak sądzę,szpieg Holkara. – Dobrze,,niech wejdzie. – Kiedy –rzekł Robarts – on nie jest sam.. – Dobrze,,niech wchodzą wszyscy,tylko postaw dwóch żołnierzy u wejścia do namiotu. – Ale,,panie pułkowniku... – Rób,,co każę,i nie mędrkuj. –Cóż,w końcu to jego sprawa – rzekł do siebie Robarts.– Skoro nie chce mnie wysłuchać... – Dał znak Korkoranowi i powiedział:: – Proszę wejść.. Luiza weszła przodem,za nią Korkoran.Na dany znak tygrysica położyła się u stóp kapitana,ukryta za stołem.Stół ten oddzielał przybyłych od pułkownika Bardaya.. Zwrócony tyłem pułkownik udawał,że nie widzi i nie słyszy Korkorana,i skutkiem owego udawania nie zauważył tygrysicy. Nastąpiła chwila milczenia.Korkoran widząc,że pułkownik nie odzywa się do niego i nie zaprasza,aby usiadł,zaprosił się sam,po czym wziął książkę ze stołu –i udawał,że jest zaczytany. Wreszcie pułkownik zauważył,że jeniec nie należy do tych,którym można w kaszę dmuchać,i odwrócił się. – Ktoś pan jest??– zapytał krótko. – Jestem Francuzem...41 – Nazwisko?? – Korkoran.. – Zawód?? – Marynarz i uczony.. – Jaki znów uczony?? – Szukam rękopisu praw Manu,,będąc na usługach Akademii Nauk w Lyonie. – Dokądś pan szedł,,kiedy cię spotkano? – Szukałem dziewczyny,,którą pewien łajdak porwał ojcu. – Hinduska czy Angielka?? – Córka księcia Maratów,,Holkara. Pułkownik Barclay spojrzał na Korkorana nieufnie. – Co pan masz do spraw Holkara??– zapytał. – Jestem jego gościem – odparł Korkoran nieporuszony.. – Ach tak – rzekł Barclay – a masz pan może jakie pismo polecające? Korkoran wyjął list sir Williama Barrowlinsona.Kiedy Barclay go przeczytał,rzekł: –Doskonale,widzę,żeś pan jest dżentelmenem.Co się zaś tyczy córki Holkara,to możesz go pan uspokoić.Przed niespełna dwiema godzinami Rao przyprowadził ją do mego obozu. Cenny to dla nas zakładnik,lecz nie zrobiliśmy jej nic złego i nie zrobimy.Ręczę honorem armii angielskiej.A zresztą sam Rao ją szanuje,a to dlatego,że w nagrodę ma ją poślubić. – W nagrodę za swą niecną zdradę?? –Jak panu wygodniej,nie przywiązuję wagi do słów.A teraz,panie Korkoranie,nie mam nic przeciw temu,ażebyś zobaczył piękną Sitę i doniósł jej ojcu,że jest w uczciwych rękach, cała i zdrowa.Zaraz każę ją przywołać. – Nie śmiałem o to prosić,,pułkowniku.Jestem prawdziwie wdzięczny. Pułkownik uderzył w gong.W tej samej chwili wszedł John Robarts,Palił się z ciekawości oczekując końca rozmowy.Jakże był zaskoczony na widok Korkorana,który vis –a –vis pułkownika siedział spokojnie przy stole.Co więcej,między tymi dwoma leżała Luiza,ukryta za serwetą przed wzrokiem Bardaya. –Johnie Robarts –rzekł pułkownik –odszukasz pan miss Sitę i przyprowadzisz tu z wszelkimi względami,jakie angielski dżentelmen winien damie szlachetnego urodzenia. –Ale,panie pułkowniku...–zaczął Robarts,który chciał uprzedzić Bardaya o obecności Luizy. – Jeszcześ pan tutaj??– zapytał Barclay z wyniosłym spokojem. W ten sposób nakłoniony do posłuszeństwa,Robarts wyszedł ze spuszczoną głową. –Znasz pan dolinę Narbady?– spytał Barclay Korkorana tonem turysty,który zachwala piękno krajobrazu.–To urocza okolica.Trafiają się tu zakątki po stokroć bardziej malownicze niż w Alpach czy Pirenejach.Możesz mi pan wierzyć.Spędziłem tu przecie dziewięć lat życia,a jedyne towarzystwo,jakie miałem,to kamienie górskie i szpiedzy. Donosili mi o wszelkich przedsięwzięciach Holkara.Ach,co to za nudny zawód!Wciąż te raporty policyjne!Zarzucają cię nimi.Badasz je,układasz,oceniasz.Gdybyś pan zajmował się trochę geologią tak jak ja...Jesteś pan geologiem?Ach nie!Mniejsza z tym.Geologia to mój konik.Gdybyś pan był geologiem,moglibyśmy sobie urządzić kilka ładnych wycieczek przez te osiem dni.Bo osiem dni mi wystarczy,żeby zdławić opór Holkara.Lecz może sprawia to panu przykrość z uwagi na waszą przyjaźń?No,nie mówmy o tym...Mam nadzieję,że zechcesz pan łaskawie zjeść dziś ze mną obiad? Korkoran zaczął się wymawiać. –Więc tak,boisz się pan,że obiad nie będzie smakował...Rozumiem...Lecz możesz pan być spokojny.Mamy znakomite francuskie wina,francuskie pasztety,angielskie puddingi i wszelkie inne delicje,jakie tylko wytwarza się na ziemskim globie ku uciesze dżentelmenów. A zatem zgoda?.42 –Panie pułkowniku –rzekł Korkoran – przykro mi bardzo,iż muszę odrzucić tak serdeczne zaproszenie.Chciałbym jednak bezzwłocznie uspokoić Holkara. –Uspokoić Holkara!Ależ drogi panie,nie myśl pan o tym.Jesteś pan w moich rękach i pod dobrą strażą.Napiszesz do Holkara i na tym koniec.Czyżbyś pan mniemał,że teraz, kiedy znasz mój obóz,puszczę cię do obozu wroga?Zwrócę panu wolność,kiedy Bhagawapur będzie wzięty. –Jeśli zaś nigdy nie będzie wzięty?– spytał Korkoran,który zaczął się oburzać,że traktowany jest jak jeniec wojenny. –Jeżeli nigdy nie będzie wzięty –odparł pułkownik –to pan nigdy tam nie wrócisz.Ja to panu mówię.Nie wrócisz pan,choćby Akademia Nauk w Lyonie i wszelkie Akademie Nauk pod słońcem miały nie przeczytać rękopisu praw Manu... – Panie pułkowniku – rzekł Korkoran – naruszasz pan prawo międzynarodowe.. –Co takiego?–spytał Barclay.W tej właśnie chwili weszła Sita,a jej obecność załagodziła spór,który stawał się coraz zaciętszy. –Ach,wiedziałam,że odnajdziesz mnie pan aż tutaj!– zawołało dziewczę patrząc na Korkorana z radością. Ileż szczęścia dały kapitanowi te jej pierwsze słowa!W nim więc pokładała nadzieję.Od niego czekała ratunku!Lecz chwila nie była stosowna do wyjaśnień.Korkoran drżał z obawy, ażeby niespodziewane pojawienie się Johna Robartsa lub innego niepożądanego gościa ze sztabu Barclaya nie pokrzyżowało planu wydostania się na wolność,który sobie był ułożył. –Więc pan,panie pułkowniku –odezwał się wreszcie –odmawiasz zwróceni a mi wolności. – Tak,,odmawiam – rzekł Barclay.. –I wbrew wszelkiemu prawu chcesz pan zatrzymać księżniczkę Sitę,porwaną ojcu przez nicponia,którego pan zamierzasz uczynić jej mężem? –Czyżbyś pan chciał mnie przesłuchiwać?– odezwał się Barclay tonem wyższości i wyciągnął rękę,by uderzyć w gong. – A zatem niech się dzieje wola Brahmy!!– zakrzyknął Korkoran i wstał.. Zanim Barclay zdążył przywołać kogokolwiek,kapitan pochwycił gong i odrzuciwszy go precz,wyciągnął z kieszeni rewolwer,wziął pułkownika na cel i zawołał: – Jeśli pan krzykniesz,,będę strzelał!Barclay skrzyżował ręce i patrzył z pogardą. – Mam więc do czynienia z mordercą??– rzekł. –Kłamstwo!–odparł Korkoran.–Gdybyś bowiem pan zawołał,ja byłbym zabity,a pan byłbyś mordercą.Nasze role są w tej samej mierze nieprzyjemne.Lecz gdybyś chciał, możemy zawrzeć układ. –Układ?!–zawołał Barclay.– Nie zamierzam pertraktować z człowiekiem,którego przyjąłem jak dżentelmena,jak przyjaciela prawie i który w zamian grozi mi morderstwem. –Więc obstajesz pan przy tym słowie,pułkowniku –rzekł Korkoran.–Nie będziemy zatem pertraktować,a przynajmniej mnie to niepotrzebne.Wstawaj,Luizo! Na te słowa tygrysica podniosła się i ukazała po raz pierwszy zdziwionym oczom Barclaya.Jego zaskoczenie szybko przeszło w strach. –Spójrz,Luizo –mówił dalej Korkoran – oto pan pułkownik.Gdyby jednym krokiem ruszył się z namiotu,zanim ja i księżniczka dosiądziemy siodeł,bierz go. Było jasne,że to nie żarty,toteż Barclay postanowił się poddać. – Czegóż więc pan chcesz??– zapytał. –Niech tu przywiodą dwa najlepsze pańskie wierzchowce –odparł Korkoran.– Księżniczka i ja dosiądziemy koni.Kiedy zagwiżdżę,będzie to znak,iż minęliśmy linie obozu.Na to hasło Luiza nas dogoni,a wówczas możesz pan puścić za nami w cwał całą pańską kawalerię,razem z panem porucznikiem Johnem Robartsem z dwudziestego piątego pułku huzarów.Mówiąc nawiasem,mam z nim małe porachunki.Więc jak?Zgoda?.43 – Zgoda – odparł Barclay.. –Lecz uprzedzam – dodał Korkoran – nie zdołasz pan bezkarnie złamać słowa.Luiza bardziej jest bystra niż niejedna chrześcijańska dusza,toteż zaraz się spostrzeże i zadusi pana w okamgnieniu. – Na honor angielskiego dżentelmena – rzekł Barclay wyniośle –możesz mi pan ufać. I rzeczywiście,nie opuszczając namiotu kazał Robartsowi przyprowadzić dwa przednie wierzchowce,już okulbaczone i okiełznane.Przyglądał się,jak Sita i Korkoran dosiadają koni,obojętnie przyjął ich ukłony pożegnalne i cierpliwie czekał na odgłos gwizdka. Lecz gdy tylko Luiza,siejąc popłoch w obozie,wspaniałymi susami podążyła tą samą drogą co jej pan,pułkownik Barclay zawołał; – Dziesięć tysięcy funtów szterlingów za pojmanie żywcem mężczyzny i kobiety!! Na te słowa w całym obozie wszczął się tumult.Kawalerzyści w pośpiechu kiełznali konie i nie chcąc tracić czasu,dosiadali ich na oklep.Piechurzy gnali już za zbiegami,jakby mieli skrzydła. Jeden tylko porucznik Robarts,nie przestając kiełznać konia,odważył się na taką oto zuchwałą uwagę: –Czemu więc pułkownik Barclay pozwolił im uciec,skoro tak bardzo pragnie mieć ich tu z powrotem? W odpowiedzi na to pułkownik,całkiem słusznie,nałożył mówcy karę miesięcznego aresztu.Bo też rzeczą podwładnego jest milczeć,gdy dowódca robi głupstwa.Nigdy nie jest bezpiecznie być mądrzejszym od swego dowódcy..44 IX.POGOŃ Tak więc kapitan Korkoran,córka księcia Holkara i dzielna tygrysica mknęli w kierunku Bhagawapuru.Co najmniej połowa konnicy angielskiej puściła się za nimi w cwał. Dzięki dwóm najlepszym koniom pułkownika Barclaya i łapom Luizy cała trójka w zawrotnym tempie mijała równiny,doliny i pagórki.Już zaczęła ożywiać ich nadzieja,że umkną wrogom,gdy z nagła pojawiła się przed nimi przeszkoda straszna i na pozór nieprzezwyciężona. W pewnej chwili Korkoran zauważył pięć czy sześć czerwonych mundurów jadących konno w jego stronę.To oficerowie angielscy beztrosko wracali sobie do obozu z polowania. Za nimi ciągnęło przynajmniej trzydziestu hinduskich służących i mnóstwo wózków pełnych zapasów żywności i ubitej zwierzyny. Na ten widok Korkoran i Sita zatrzymali się,a Luiza,widząc,że zbiera się rada,przysiadła na tylnych łapach,chętna do dysputy. Gdyby kapitan był sam,bez chwili wahania podjąłby ryzyko i razem z Luizą przejechał w poprzek grupki Anglików.Lecz nie chciał rzucać na szalę wolności lub życia Sity. Kto wie,może pomyślał sobie,że lepiej by zrobił,gdyby zgodnie z poleceniem szukał rękopisu praw Manu,zamiast oddawać przysługi nieszczęsnemu Holkarowi,którego położenie jest zgoła beznadziejne?Zaraz jednak rzucił tę niegodną myśl. A tymczasem Sita patrzyła na niego przerażona. – Co teraz poczniemy,,kapitanie?– pytała. – Czyś jest,,pani,gotowa na wszystko?– odparł Korkoran.. – O tak – rzekła Sita.. –Widzisz,pani,że musimy użyć siły lub podstępu.Spróbuję minąć ich podstępem,gdyby wszak Anglicy się spostrzegli,trzeba nam będzie zabić trzech,może czterech lub zginąć. Jesteś,pani,gotowa?Nie lękasz się? –Kapitanie –powiedziała Sita zwróciwszy wzroki ku niebu –dwóch tylko rzeczy się lękam:nie ujrzeć więcej ojca i dostać się ponownie w ręce nikczemnego Rao. –Tak więc –rzekł Bretończyk –jesteśmy uratowani.Ruszysz,pani,truchtem,niby nigdy nic.Dzięki temu koń nieco wytchnie.Bądź jednakże w pogotowiu...Kiedy powiem:,,Brahma i Wisznu ”,dasz koniowi ostrogi.Luiza i ja będziemy stanowić tylną straż. Kiedy się to działo,trójka uciekinierów znajdowała się w rozległej dolinie.Zraszały ją wody głębokiego potoku Hanuwery,który jest dopływem Narbady. Po obu stronach zbocza doliny porastała dżungla i potężne drzewa palmowe.Tu znajdowała schronienie wszelka gruba zwierzyna Indii,a nie brakło też tygrysów.Tak więc nie było tu łatwo zejść z głównego traktu i zapuścić się w głąb jednej z nielicznych ścieżek. Każdej chwili groziło bezpośrednie spotkanie z najgroźniejszymi spośród stworzeń mięsożernych,nie mówiąc już o strasznych wężach,których jad działa równie piorunująco, jak kurara czy kwas pruski. Tymczasem oficerowie angielscy nadjeżdżali truchtem.Miny mieli obojętne,jak przystało ludziom,którzy nie lękają się wrogów i nie muszą ich ścigać.Zjedli dobry obiad,teraz zaś palili hawańskie cygara i beztrosko rozprawiali o artykułach z Timesa..45 Korkoran,w swoim stroju,z flegmatyczną miną cywilusa,czyli cywilnego urzędnika Kompanii Indyjskiej,zdawał się nie zwracać uwagi Anglików.Olśniła ich za to rzadka uroda księżniczki. Co do Luizy,to z początku okazali zdziwienie,lecz jako Anglicy i sportsmeni,prędko sobie wytłumaczyli to szczególne dziwactwo,a nawet jeden z nich nabrał ochoty,żeby kupić tygrysicę. – Jedziesz pan z obozu??– zapytał Korkorana. – Tak – odparł Bretończyk.. – Masz pan może świeże wiadomości z Anglii??W południe miały nadejść listy z Londynu. – Rzeczywiście,,nadeszły – odparł Korkoran.. –Co tam słychać na West Endzie?–ciągnął Anglik.–Czy wciąż jeszcze Lady Suzan Carpeth dzierży palmę pierwszeństwa na Belgrave –Square,czy może ustąpiła miejsca Lady Margaret Cranmouth? –Żeby tak prawdę powiedzieć –odparł Bretończyk,który nie chcąc budzić podejrzeń, wolał nie zdradzać,ile go obchodzi Lady Suzan i Lady Margaret –obawiam się,ze wkrótce miss Belinda Charters weźmie górę nad obiema damami. –Miss Belinda Charters?–powtórzył dżentelmen zaskoczony.–Kim jest ta nowa piękność?Nigdy o niej nie słyszałem. –I nie ma w tym nic dziwnego,miły panie —odrzekł Korkoran.–Mr William Charters to dżentelmen,który na przemyśle wełnianym i na złotym piasku uciułał w Australii siedemdziesiąt pięć,może osiemdziesiąt milionów franków i... –Siedemdziesiąt pięć,a może osiemdziesiąt milionów!–przerwał gadatliwy i ciekawski dżentelmen – ależ to ładna suma!! –Otóż to –dodał Bretończyk.–Pojmujesz pan zatem,że miss Belinda Charters,która zresztą jest kobietą nieprzeciętnej urody,może mieć rzesze adoratorów,Do zobaczenia, panowie! I właśnie zamierzał się oddalić razem z Sitą i Luizą,kiedy dżentelmen za nim zawołał: – Wybaczysz pan,,że się wtrącam,lecz czuję się w obowiązku uprzedzić cię,że jesteśmy w kraju nieprzyjacielskim i że dalsza jazda tą drogą może być wielce niebezpieczna. – Wdzięczny jestem,,żeś mnie pan ostrzegł – odparł Korkoran.. – Wszędzie kręcą się zwiadowcy Holkara;;mogliby was porwać. –Ach tak!W istocie.Będę zatem ostrożny,Korkoran miał już ruszyć w dalszą drogę,lecz Anglik widać postanowił,że nie puści go przed zachodem słońca,bo znów spróbował nawiązać rozmowę: – Jesteś pan bez wątpienia urzędnikiem na usługach Kompanii?? – Nie,,drogi panie,podróżuję dla własnej przyjemności. Dżentelmen z szacunkiem pochylił się na siodle,przeświadczony,że człowiek,który li tylko dla przyjemności przyjeżdża z Europy do Indii,musi być osobistością wybitną,co najmniej lordem lub wpływowym członkiem Izby Gmin. Już na nowo otwierał usta,lecz Korkoran przeszkodził mu,posłyszał bowiem za sobą tętent zbliżającej się pogoni. – Pan wybaczy – powiedział – ale mi spieszno.... – Pozwolisz pan przynajmniej,,że poczęstuję go cygarem. – Nie zwykłem palić w obecności dam – odparł Korkoran zniecierpliwiony.. Rozmowa toczyła się po angielsku,który to język Korkoran znał doskonale,lecz tak go zgniewało,że traci cenne sekundy przez tego gadułę,iż na chwilę zapomniał o swej roli i ostatnie słowa powiedział po francusku. –Co u diaska!– zawołał oficer –więc pan jesteś Francuzem,a nie Anglikiem!Cóż pan tu robisz w taki czas? Zbliżała się rozstrzygająca chwila.Korkoran spojrzeniem uprzedził Sitę,ażeby gotowała.46 się do ucieczki. Lecz księżniczka wpatrywała się z uwagą w jednego z Hindusów,co towarzyszyli wojskowym i ciągnęli ich wózki.Korkoran rzucił okiem w tym samym kierunku i spostrzegł zdziwiony,że Hindus i córka Holkara wymieniają w milczeniu tajemne znaki. Kiedy baczniej przyjrzał się Hindusowi,rozpoznał bramina Sugriwę,którego Tantia Topi przysłał był do Holkara.Nie miał zresztą zbyt wiele czasu do namysłu,bo już otoczyło go przynajmniej dziesięciu angielskich oficerów,a ten,co przedtem z nim rozmawiał,odezwał się: –Jesteś pan naszym jeńcem aż do chwili,gdy obecność pańska w kraju Holkara zostanie wyjaśniona. – Jeńcem!!– zawołał Korkoran..– Panowie żartują..Z drogi albo strzelam! Przy tych słowach wyjął z kieszeni rewolwer i w sekundzie go naładował. Anglik,nie mniej szybki,również uzbroił się w rewolwer i już obaj mieli z bliska oddać strzały,kiedy pewien nieoczekiwany wypadek zadecydował o zwycięstwie. Słysząc suchy szczęk nabijanej broni,Luiza pojęła,że gotuje się walka,i całkiem nieoczekiwanie skoczyła na zad angielskiego konia.Zwierzę stanęło dęba i na szczęście dla siebie i dla naszego przyjaciela Korkorana jeździec został wysadzony z siodła.Zważywszy bowiem bliskość przeciwników,oba mózgi łatwo mogły wylecieć w powietrze niczym korki z dwóch butelek szampana. Tymczasem Anglik oddał strzał,lecz popisowy skok tygrysa sprawił,że kula chybiła celu i zmiotła kapelusz innego dżentelmena,który zbliżył się był,ażeby przytrzymać Korkorana. – Brahma i Wisznu!!– wykrzyknął nagle kapitan.. Na to hasło Sita spięła swego wierzchowca i zwierzę puściło się jak strzała.Korkoran pognał w ślad.Jeden z Anglików próbował go powstrzymać,lecz kapitan gwałtownie odepchnął napastnika ręką.Luiza,spostrzegłszy,że jej przyjaciele rzucili się oboje do ucieczki,pogoniła w ich tropy.Panowie Anglicy ledwie mieli czas oddać do nich pięć czy sześć strzałów.Jedna z kuł raniła konia Korkorana. Co się zaś tyczy hinduskich sipajów,którzy ciągnęli wózki,to jakkolwiek i oni chwycili za broń,żaden nawet nie drgnął,czy to ażeby Korkoranowi przyjść z pomocą,czy też aby wziąć go do niewoli. Jeden tylko bramin Sugriwa,któremu wszyscy zdawali się być posłuszni,kazał wykonać wózkami pewien dość szczególny manewr i dzięki temu powstrzymał na kilka minut angielską pogoń.Udał oto,że chce wykręcić zaprzęg znajdujący się na czele kolumny,i działał tak skwapliwie,że wózek przewrócił się w poprzek drogi. Zaraz też inni Hindusi,jakby posłuszni hasłu,porzucili swoje wózki gromadząc się wokół tego,który się przewrócił.Wypełnili całkowicie wąskie przejście.Wózki i konie pociągowe utworzyły tu istny galimatias,i Anglicy chcąc nie chcąc musieli się zatrzymać przed tym żywym murem ludzi i zwierząt. W tym właśnie momencie nadjechali jeźdźcy,którzy wyruszyli z obozu w pogoń za zbiegami.Na czele gnał galopem zapalczywy John Robarts. – Widzieliście kapitana??!– zakrzyknął. – Kapitana??A któż to? –No przecie ten przeklęty Korkoran.Oby go Bóg _pokarał!Barclay okrutnie się rozgniewał.Pozwolił z siebie zakpić jak dziecko,ale nie chce się z tym i pogodzić i obiecał dziesięć tysięcy funtów szterlingów temu,kto mu przywiedzie kapitana Korkorana i córkę Holkara, –Co?Więc to była córka Holkara!– zawołał jeden z dżentelmenów.– I nikt z nas na to nie wpadł?Co prawda osłonięta była welonem,toteż wziąłem ją za jakąś młodą angielską miss,która odbywała podróż po Indiach w towarzystwie przyszłego małżonka. –Dalej w drogę!– zawołał Robarts,niecierpliwy.– Tysiąc gwinei temu,kto przybędzie.47 pierwszy. Na te magiczne słowa zapał ogarnął wszystkie serca.Batami zmuszano Hindusów,ażeby ustawili wzdłuż drogi swoje zaprzęgi,i cała grupa puściła się w cwał za zbiegami. Jak zazwyczaj w krajach tropikalnych,poczęło zmierzchać się raptownie i pogoń była tym szybsza,iż nie miała trwać długo..48 X.DO ATAKU! Korkoran ze swej strony nie zasypiał gruszek w popiele.Cwałując u boku Sity złorzeczył na głupią ciekawość Anglika,która go przyprawiła o utratę tak cennego czasu. Lecz wobec tego,że noc nadchodziła,a obóz angielski się oddalał,kapitan zaczynał wierzyć,że jakiś szczęśliwy traf,może spotkanie przednich straży Holkara,pozwoli mu wrócić do Bhagawapuru.Najbardziej gniewało go to,że był zmuszony do ucieczki. ,,Uciekać przed Anglikami?Co za hańba!–myślał sobie.– Co by powiedział ojciec, gdyby mnie zobaczył?Biedny ojciec!Jemu nie przytrafiło się spotkać z Anglikiem,żeby mu nie zaproponował partyjki boksu lub kopania nogą albo innej rozrywki w guście dżentelmenów.Ja zaś cwałuję w ucieczce przed nimi,a parę chwil temu zamiast pochwycić przeklętego gadułę za krawat i wrzucić do rowu – jak miałem ochotę uczynić i co było moim obowiązkiem –myślałem.tylko,jak by go przekonać,że jestem hultaj podobnie jak on. Głową by tłuc o mur!" Wśród tych rozważań spostrzegł z nagła,że koń jego słabnie,że cwał nie jest już tak prędki i mimo ukłuć ostrogi przechodzi w kłus.Odwrócił się i na bucie zauważył ślady krwi. Koń dostał postrzał w bok.Lecz Bretończyk nie ugiął się w obliczu nowego nieszczęścia.Co prędzej zsiadł z konia. –Co się stało?–spytała Sita.–Czyż to stosowna chwila na odpoczynek?Pogoń angielska blisko. –Nic groźnego –rzekł Korkoran.–Ot,łajdacy postrzelili mego konia.Jeśli pani pragniesz uciec,ruszaj sama.Luiza będzie ci towarzyszyć i bronić cię. – Tak – odparła Sita – lecz kto mnie obroni przed Luizą?? Korkorana uderzyła ta uwaga. –Prawda – rzekł – Luiza nie jadła obiadu,a pora jest późna..Mam,oczywiście,pewność co do twego,pani,bezpieczeństwa,lecz nie odpowiadam za konia.Może się też zdarzyć,że Luiza zechce poszukać zdobyczy w okolicy. –Kapitanie –odparła Sita zsiadając z wierzchowca – zostaję z panem.Podzielę twój los, cokolwiek się zdarzy. –Ach!– zawołał Korkoran z radością –toż to wybawia nas z opresji!Niech sobie teraz przychodzą wszyscy Anglicy:John Robarts,Barclay,pułkownicy,kapitanowie,majorzy i w ogóle wszystkie czerwone mundury świata. Przy tych słowach wyjął z olster obu koni dwa nabite rewolwery.Za pasem miał trzeci,a w kieszeni naboje. –Oto broń i amunicja –rzekł –której nam wystarczy na trzydzieści,czterdzieści strzałów, a ponieważ zamierzam strzelać tylko z bliska i celować pewnie,mniemam,że wszystko dobrze się ułoży.Pani pójdziesz ze mną,ty zaś,Luizo,przed nami.Będziesz zwiadowcą; bacz,czy jaki wróg nie kryje się w puszczy. Plan Korkorana był prosty.Z miejsca,gdzie się znajdowali,widać był o w pewnym oddaleniu małą,opuszczoną pagodę indyjską.Jak się wydawało,prowadziła do niej poprzez dżunglę dość szeroka ścieżka.Tam właśnie Korkoran zamierzał szukać schronienia.W parę chwil uciekinierzy byli w pagodzie,zawarli za sobą drzwi,zabarykadowali wejście belkami,.49 które przypadkiem znalazły się w pobliżu,i powybijali w drzwiach –otwory strzelnicze. Luiza zdumionym okiem śledziła te przygotowania.Rozumie się,że nie było jej to w smak.Zwierzę kochało czyste powietrze,łąki,rozległe przestrzenie lasów,wysokie góry.Nie lubiło przebywać w zamknięciu,a już w żaden,sposób nie umiało pojąć,jak można z takim trudem zamykać się samemu.Ale też Korkoran zatroszczył się,aby jej wyjaśnić swe zachowanie. –Luizo,moja droga – rzekł – nie pora teraz zaspokajać własne zachcianki i wałęsać się po okolicy,jak to niestety masz we zwyczaju.Gdybyś dopełniła obowiązku dzisiejszego ranka, ani ty,ani ja nie siedzielibyśmy teraz w przeklętej pagodzie,gdzie nie ma co marzyć o kęsku dziczyzny.Musisz,moja miła,błąd naprawić tak,ażeby nas zadziwić.Słuchaj z uwagą. Staniesz za tym otwartym oknem i zajmiesz się każdym dżentelmenem,który by spróbował wedrzeć się tędy.Z żywości jej spojrzenia,z przyjaznego machania ogonem i z ruchu warg można było wnosić,że tygrysica obiecuje skrupulatnie wypełnić rozkazy kapitana.Ten przeto zwrócił się do księżniczki pragnąc podtrzymać ją na duchu. –Chcesz pan dodać mi odwagi,kapitanie –powiedziała Sita wyciągając ku niemu rękę.– Ale to zbyteczne,bo nie o siebie się lękam,tylko o twoje życi e,kt ór e nar ażasz t ak szlachetnie,i o życie mego ojca.Wiem dobrze,że gdyby ujrzał mnie w rękach Anglików, umarłby z rozpaczy.Ale bądź pan pewien – dodała,a oczy jej błyszczały dumą – że ci ryżowłosi barbarzyńcy nie dostaną żywcem córki Holkara.Albo oboje będziemy wolni,albo wybiorę śmierć. Przy tych słowach wyciągnęła zza pasa flaszeczkę zawierającą jedną z owych subtelnych trucizn,w które obfitują Indie,i powiedziała: – Oto dzięki czemu nie zostanę żoną zdrajcy Rao i uniknę poddaństwa i niesławy.. Domawiała tych słów,kiedy Korkoran usłyszał bliski szmer,jakby syk groźnego indyjskiego węża cobra capello .Zerwał się gwałtownie,lecz Sita dała mu znak,aby na powrót usiadł.Po syku węża dał się słyszeć krzyk kolibra i szelest gniecionych liści. – Co to??– odezwał się Korkoran. – Nie obawiaj się,,kapitanie – odparła Sita – to przyjaciel..Znam ten sygnał. I rzeczywiście,po krótkiej chwili łagodny męski głos zaczął śpiewać urywek Ramajany,w którym król Dżanaka,ojciec urodziwej Sity Videhanki,przedstawia córkę jej przyszłemu małżonkowi Ramie. Mam boskiej urody córkę obdarzoną wielkimi cnotami,której imię Sita.Jej przeznaczeniem – godnie wynagrodzić siłę.. Niejeden już raz zjeżdżali się do mnie królowie prosić ją w zamęście,a ja taką dawałem im odpowiedź:,,Ręką Sity wynagrodzę tego,kto okaże się najsilniejszy". Wówczas Sita powstała i jakby w odpowiedzi na głos zza ściany,jęła recytować piękne słowa z poematu Walmikiego.Tymi to słowy Videhanka przemawia do swego męża Ramy, kiedy skutkiem wiarołomstwa Kaikeji ów niezwyciężony bohater zos t a ł w y g na ny i pozbawiony tronu: O panie,o oczach pięknych jak płatki lotosu!Czemu nie widzę oganiaczki i wachlarza dających radość twemu obliczu,które wspaniałością dorównuje pełni gwiazdy nocnej?Wówczas głos z zewnątrz zawołał: – Otwórzcie,,jestem Sugriwa! Korkoran przez okno wyciągnął ku niemu ramię i kiedy Hindus czepiając się występów muru wspiął się na wysokość jego ręki,krzepki Bretończyk uniósł go jak piórko i postawił we wnętrzu pagody..50 Zaraz też Sugriwa padł na twarz przed córką Holkara. – Wstań – rzekła Sita..– Gdzie Anglicy?? – O pięćset kroków stąd.. – Czy wciąż nas szukają?? – Tak,,pani. – Są na naszym tropie?? –Tak.Jeden z waszych koni padł trafiony kulą.Wywnioskowali z tego,że winniście być w pobliżu. – A co tyś robił?? Hindus cichutko zaczął się śmiać. –Przewróciłem w poprzek drogi swój wózek,a inni kulisi zrobili tak samo.Czwarta część godziny zyskana. W tym momencie Korkoran zauważył,że Sugriwa broczy krwią. – Kto ci to uczynił??– zwrócił się do niego. –Jego Wysokość John Robarts –odparł Hindus.–Kiedy spostrzegł,że wywracam wózek, wymierzył mi cios szpicrutą.Lecz ja go odszukam!Zanim trzy dni miną,odnajdę tego psa angielskiego! – Ojciec mój szczodrze wynagrodzi twoje zasługi – rzekła piękna Sita.. –Och –westchnął Hindus – mojej zemsty nie zamienię na wszystkie skarby księcia Holkara...A zemsta jest bliska,ja to wiem... Widząc zaś powątpiewanie w oczach Korkorana dodał: –Ciebie,dostojny kapitanie,łączą z Holkarem więzy przyjaźni.Jesteś po naszej strome. Otóż wiedz,że nim trzy miesiące miną,nie będzie w Indiach jednego Anglika. –Wiele już proroctw słyszałem – odparł Korkoran –a to nie większe budzi zaufanie niż wszystkie inne. –Powiem ci zatem,kapitanie –rzekł Sugriwa –że wszyscy sipaje Indii poprzysięgli zagładę Anglikom.Pięć dni wstecz winna się była rozpocząć rzeź w Merath,Lahorze i Benaresie. – Kto ci to powiedział?? – Wiem o tym..Jestem zaufanym posłańcem Nany Sahiba,radży Bithoru. –I nie lękasz się,że przestrzegę Anglików? – Już jest za późno – odparł Hindus.. – Tu zaś po co przybyłeś??– pytał dalej Korkoran. –Dostojny kapitanie –odparł Sugriwa –jestem wszędzie tam,gdzie mogę nieść szkodę Anglikom.I chcę,ażeby John Robarts otrzymał śmierć z mojej ręki... Tu przerwał nagle. –Słyszę tętent koni na ścieżce –powiedział.– To nadjeżdża konnica angielska.Trzymaj się dzielnie,kapitanie,bowiem szturm będzie potężny. –W porządku –odrzekł Korkoran.–To mi nie pierwszyzna.Nabij broń,Sugriwo,pani zaś,Sito,błagaj Brahmę,ażeby nas miał w swojej opiece. W parę chwil później pagodę otoczyło przynajmniej pięćdziesięciu angielskich kawalerzystów.W milczeniu gotowali broń.Reszta Anglików wróciła do obozu. Oddziałem dowodził John Robarts,który zbliżył się i tak przemówił: – Poddaj się,,kapitanie,albo stracisz życie. – A skoro się poddam – odparł Korkoran :: –czy ja i córka Holkara będziemy wolni? —Do kroćset!– zawołał Robarts –mamy cię w ręku,kapitanie,a pan zamierzasz dyktować warunki?Poddaj się,a ocalisz – głowę..To wszystko,co mogę przyobiecać. –Rób pan zatem,jak chcesz –odparł Korkoran.–Lecz i ja dołożę starań.Zaczynajcie, proszę,panowie. Na to hasło Anglicy zeskoczyli z koni i przywiązawszy wierzchowce do drzew,gotowali.51 się wyważyć drzwi pagody kolbami karabinków. Pod pierwszymi ciosami kolb drzwi drgnęły i zachwiały się w zawiasach. – Tegoście chcieli – rzekł Korkoran..– Według życzenia,,proszę panów. To mówiąc oddał przez uchylone okno pierwszy strzał.Jeden z Anglików padł,śmiertelnie trafiony. Szczęściem dla siebie Korkoran w sekundzie cofnął się pod ścianę,gdy tylko bowiem Anglicy go spostrzegli,w kierunku okna sypnęły się ze dwie dziesiątki kuł.Żadna nie dosięgła kapitana. – Daremny trud,,moi mili – odezwał się Korkoran..– Tak się celuje.. I ponownie wypalił.Drugi napastnik został raniony.Na ten strzał Anglicy po raz wtóry otworzyli ogień,lecz i tym razem kapitan nie odniósł szwanku. –Tylko szyby tu tłuczecie,panowie dżentelmeni – powiedział Korkoran.–Radzę poważniej zabrać się do sprawy. To właśnie było zamiarem Anglików.Podczas gdy większa część oddziału trzymała pod obstrzałem drzwi i okno,pięciu kawalerzystów odeszło w las,skąd triumfalnie taszczyli pień drzewa. ,,Tam do kata,to nie żarty!"– pomyślał Korkoran,po czym odwrócił się do Sugriwy i rzekł: –Bez wątpienia wyważą drzwi i przypuszczą szturm,a wówczas trzeba być gotowym na wszystko.Znajdź zatem schronienie dla księżniczki gdzieś w kąci e pagody,ażeby ni e dosięgły jej kule. Sita,pełna podziwu dla odwagi kapitana,chciała zostać przy ni m,lecz Sugriwa wbrew jej woli ukrył ją w zakątku. Co się tyczy Luizy,to przez cały czas siedziała cicho jak myszka.Pojętne zwierzę odgadywało wszystkie życzenia i myśli kapitana.Wiedziała,że Korkoran powierzył okno jej pieczy,i żadna siła nie byłaby zdolna jej przeszkodzić w pełnieniu tego obowiązku.Nadto, posłuszna rozkazowi swego pana,nie zabierała głosu,tylko leżąc na brzuchu,z łapami wyciągniętymi przed siebie,czekała zamyślona. Tymczasem pień,pchnięty siłą ramion,,uderzył w drzwi pagody.Bez mała ustąpiły już przy pierwszym ciosie.Drugi cios – i jedno skrzydło zostało wyważone;utworzyła się szpara, przez którą człowiek zdołałby się przecisnąć. Wobec naglącego niebezpieczeństwa Korkoran pozostawił okno na opiece Luizy,sam zaś pośpieszył do drzwi.Był wielki czas,bo już jeden z Anglików wcisnął do otworu swoją ryżą głowę i ramiona Szczęściem przejście było jeszcze zbyt wąskie. Na widok zbliżającego się Korkorana Anglik próbował oddać do niego strzał,lecz skrzydła drzwi tak dalece krępowały jego ruchy,że nie zdążył ani wziąć na ceł,ani wypalić. Korkoran zaś,który mógł się poruszać swobodnie,przyłożył lufę rewolweru do czoła Anglika i nacisnął spust.A że nie miał zapasu amunicji,przyciągnął trupa ku sobie i zabrał mu ładownicę,naboje,karabinek i rzecz najcenniejszą –manierkę .gorzałki.Jakże mu była potrzebna! Co uczyniwszy,na powrót położył Anglika pod drzwiami,ażeby zatkać otwór,i czekał. Lecz oblegający już się zaczęli niecierpliwić.Zaskoczył ich opór tak stanowczy.Mieli już dwóch zabitych i jednego rannego i lękali się dalszych strat. – A może by podpalić pagodę??– poddał jakiś porucznik. Wielkie szczęście,że John Robarts zamknął uszy na tę radę. –Pułkownik Barclay –rzekł –przyobiecał dziesięć tysięcy funtów szterlingów temu,kto przyprowadzi córkę Holkara żywą.Jeżeli zaś poniesie ona śmierć,nic nie uzyskamy... Naprzód,chłopcy,jeszcze trochę trudu!Czyżby jeden Francuz zdołał utrzymać w szachu starą Anglię?Skoro nie można wejść drzwiami,wejdźcie chociaż oknem. Usłuchano go natychmiast.Podczas gdy część oddziału nadal trzymała pod obstrzałem.52 drzwi,reszta przypuściła szturm do okna umieszczonego dwanaście stóp nad ziemią. Kilku żołnierzy podsadziło sierżanta,który uczepił się krawędzi okna,z wysiłkiem podciągnął się na rękach,poderwał całą siłą i siadł. –Hura!–zawołali koledzy na ten widok.Tylko że nieborak nie zdołał nawet im odkrzyknąć,bo ledwie otworzył usta,a już Luiza,stanąwszy na tylnych łapach,oparła przednie o krawędź okna,chwyciła zębami nieszczęsnego sierżanta za kark,który zmiażdżyła w uścisku,po czym odrzuciła ciało na głowy przerażonych żołnierzy. Dopiero ów wyczyn tygrysicy przypomniał Anglikom o jej istnieniu.Jednocześnie zapał kawalerzystów dziwnie ostygł. Jeden z oficerów tak się odezwał: —–A wreszcie co my tu robimy zamiast siedzieć w obozie?Skoro Barclay pozwolił córce Holkara uciec,to niech sobie sam ją goni,jeśli umie.Pięćdziesięciu nas tu puka do obcego dżentelmena,który nic nam nie zawinił i nie zawini,bylebyśmy dali mu spokój.Szczerze mówiąc,nie ma w tym za grosz sensu. –Skoro pułkownik chce odzyskać córkę Holkara –rzekł John Robarts –to ma zapewne swoje racje.Co do mnie,nie ruszę się stąd,póki nie wypełnię obowiązku. –Zgoda – odparł tamten –ale po co ten pośpiech?Równie dobrze,i chyba z większą łatwością,moglibyśmy jutro pojmać córkę Holkara i jej rycerza.Zapada noc...Rozstawmy tylko czujne,uzbrojone straże,zjedzmy kolację i idźmy spać.Wszak Korkoran nie ma żywności i wkrótce będzie zmuszony się poddać. W tym rozumowaniu było dużo racji i Korkoran,który przysłuchiwał się obradom,zaczął się niepokoić na myśl o przyszłości. Widział,jak Anglicy oddalili się nieco od pagody,lecz tak,by nie tracić jej z oczu, porozstawiali czaty i zasiedli do wieczerzy.Hinduscy kulisi,którzy ciągnąc wózki szli za nimi w pewnej odległości,wypakowali srebro stołowe,pasztety z dziczyzny,zimne mięso i butelki czerwonego wina. Na ten widok wzmogły się cierpienia Korkorana,który poczuł,że gł ód skręca mu wnętrzności.Bo też rankiem ledwo przełknął śniadanie,dzień zaś był tak obfity w wypadki, że kapitan nawet przez chwilę nie pomyślał o obiedzie. Lecz była to błahostka wobec niepokoju o drogą mu Sitę,która do tej pory zaznawała jedynie pałacowych zbytków i dostatku,aż tu naraz znalazła się głodna i strudzona do granic wytrzymałości. A przyczyną jeszcze większej rozterki była Luiza. Pewnie,że kapitan miał w tygrysicy oddaną przyjaciółkę,lecz cóż,kiedy apetyt przyjaciółki przewyższał jej oddanie. Czy godzi się jej to wyrzucać?Czy zdaniem fizjologów żołądek nie jest panem i władcą całej natury? Przecie biedna tygrysica ledwie liznęła cywilizacji!Jakże więc można jej wypominać,że nie umie pohamować swoich namiętności!Toż na każdym kroku spotyka się możne książęta, którzy odebrali staranne wychowanie uczonych guwernerów i od dzieciństwa karmieni byli mądrością filozofów,a mimo to w jawny sposób uchybiają wszelkim zasadom moralności i filozofii. Tak więc Korkoran kłopotał się o przyszłość nie bez powodu.Widział,że Luiza pożądliwym okiem wodzi za Sugriwą,i bał się nieodwracalnych wypadków. Trzeba było wszakże wybrać ofiarę,bowiem tygrysica coraz natarczywiej domagała się kolacji.Bez istotnej przyczyny kręciła się w niespokojnych podskokach.Było rzeczą oczywistą,że trapi ją głód. W końcu Korkoran podjął decyzję. ,,Dalibóg!Jeśli ma nie jeść wcale albo zjeść mego biednego prz yjaciela Sugriwę,to już lepiej niech –zje Anglika"..53 To pomyślawszy przywołał Hindusa. – Głodnyś,,Sugriwo.?– zapytał, – O,,tak! – A masz zapasy?? – Niestety!! –Lecz zjadłbyś kolację,nieprawdaż? Sugriwa popatrzył na kapitana.Nie rozumiał. – No tak,,pojmuję – rzekł Korkoran..– Pytasz,,gdzie ta kolacja.Spójrz zatem. I wskazał ręką Anglików,którzy zdążyli rozsiąść się na dywanach i właśnie zabierali się do jedzenia. –Posłuchaj,przyjacielu –mówił dalej Korkoran.–Wypuszczę tygrysicę,a wówczas porwie ona wartownika.Wartownik obok podniesie krzyk.Wszyscy chwycą za broń.Ty zaś zwinnie poczołgasz się w trawie,zabierzesz kolację naszym dżentelmenom i przyniesiesz ją tu tak szybko,jak tylko potrafisz.Rozumiesz teraz?Jeśli zajdzie potrzeba,urządzę wycieczkę z bronią w ręku i będę osłaniał twój odwrót.Zgoda? – Zgoda – odparł bramin.. Teraz z kolei Luiza otrzymała wskazówki,których Korkoran udzielił jej po cichu, posługując się raczej gestami niż słowem. Zresztą bystre zwierzę w jednej chwili pojęło cel wycieczki.Z ochotą prześliznęło się poprzez nie domknięte drzwi.Za tygrysicą podążył Sugriwa. Wycieczka była dla Anglików zaskoczeniem.Ufni w swą liczebność,nie mieli się na baczności i beztrosko popijali wino.Wypadki rozgrywały się w pełnym świetle księżyca, który właśnie wzniósł się na niebie. Wartownik stał o dziesięć kroków od drzwi pagody.W dwóch susach Luiza skoczyła na niego,pazurem wyszarpnęła mu broń i rozpłatała zębami głowę.Słysząc hałas i krzyk konającego żołnierza Anglicy jak jeden mąż chwycili za broń.Rozglądali się za wrogiem. Widok tygrysa powstrzymał na chwilę nawet najbardziej walecznych.Kiedy to się działo, Sugriwa,prawie nagi wedle indyjskiego obyczaju,wykorzystał zamieszanie i ciemności: przyczołgawszy się na brzuchu aż do miejsca biesiady,zgarnął w pośpiechu chleb,mięso oraz parę butelek wina,po czym,nie dostrzeżony,zawrócił. Aby zmylić Anglików,Korkoran dla niepoznaki po dwakroć strzelił z okna,nie raniąc nikogo.W odpowiedzi rozległa się palba z czterdziestu karabinków kawaleryjskich.Kule spłaszczyły się o ścianę pagody.Zaraz też Sugriwa przebiegł kilkadziesiąt kroków dzielących go od świątyni i wśliznął się poprzez drzwi razem ze swoim łupem. Wycieczka powiodła się znakomicie,cóż kiedy Luiza nie zdradzała chęci do powrotu. Próżno kapitan –jak zazwyczaj –przywoływał ją gwizdkiem.Tygrysica tkwiła przy Angliku i nie chciała puścić zdobyczy. Nieprzyjaciel poczęstował ją zbiorową salwą,ale z dużej odległ ości i po ciemku.Nie było bowiem śmiałka,który by do takiego przeciwnika zmierzył się z bliska,a przy tym w nocy. Korkoran wzdrygnął się.Bo nie mówiąc o obopólnym przywiązaniu,które łączyło kapitana z tygrysicą,Bretończyk od niej przede wszystkim spodziewał się ratunku..54 XI.WYCIECZKA OBLĘŻONYCH Nastąpiła chwila wielkiej trwogi.Kiedy strzały dosięgły Luizę,zwierzę wydało głuchy ryk i przypadło plackiem do ziemi.Był aż martwa czy ranna?A może udawała tylko,ażeby uśpić czujność wroga?Korkoran w oknie wypatrywał oczy,lecz nie mógł nic rozróżnić.Widać było,ze Anglicy ze swej strony nie czują się zbyt pewnie.Rozstawieni półkolem co pięć kroków,nabijali karabinki,na nowo gotując się do strzału. Z nagła w ciszy nocnej rozległ się lament.To tygrysica,czołgając się w ciemnościach, sforsowała linię strzelców i przewróciwszy jednego z nich na oczach towarzyszy,wbiła mu zęby w udo,jak mogła najgłębiej,i poniosła w paszczy w stronę pagody.W obawie,by nie zabić i nie ranić żołnierza,nikt nie ośmielił się zmierzyć do Luizy. Korkoran w sekundzie był przy szparze.Rozkazał tygrysicy porzucić zdobycz,po czym – wpuścił ją do środka.Nieszczęsny żołnierz odzyskał wolność.Lecz w owej chwili wspaniałomyślność zwycięzcy nie zdołała wzruszyć nieboraka:zęby tygrysicy zmiażdżył y mu udo i zemdlał. – Hejże,panowie!–rzekł Korkoran,skoro już uwolnił Anglika od jego karabinka, rewolweru i amunicji – zabierzcie,,proszę,swego towarzysza.On tylko ranny. –Ty psie francuski!–zawołał John Robarts,który natychmiast wysłał po rannego dwóch żołnierzy i kazał przenieść go w bezpieczne miejsce –ty psie francuski,czyż jest to broń i sprzymierzeniec godne dżentelmena? —Ach!ty psie angielski!– obruszył się Korkoran – z jakiej to racji walczy was pięćdziesięciu przeciwko mnie jednemu?Dlaczego chcecie mnie rozstrzelać,mimo że rad bym żyć w pokoju z wami i z całym światem? Tak dyskutując poprawiał drzwi i z pomocą Sugriwy gromadził wszystko,z czego można było wznieść barykadę. –No,a teraz –mówił po chwili –przekonamy się,czy ci heretycy mają dobre wino.Ho, ho,to dar et.Chwała bądź Brahmie i Wisznu!Byłem w strachu,że to butelka pale ale z wytwórni pana Alsoppa...Dzięki Bogu!Pasztet znakomity...Proszę jeść,Sito.A ty też, Sugriwo,nie zostawiaj na później.Jutro rano będziemy albo zabici,albo uwolnieni. – Nie traćmy nadziei,,kapitanie –rzekł Sugriwa.– Dokonałem odkrycia.. —Odkrycia? –Tak.Dopiero co,gdym szukał deski,ażeby zatkać tę przeklętą szparę u wejścia, poczułem,że stawiam nogę na drzwiach zapadowych. –I co? –Kapitanie dostojny,ta zapadnia prowadzi zapewne do podziemnego przejścia,które być może wychodzi na pole.A jeśli tak,jesteśmy uratowani. –Uratowani,powiadasz?Co do ciebie,zgoda,lecz księżniczka?Widzisz przecie,biedne dziecko jest u kresu sił i nie mogłoby iść... –Obym znalazł podziemny korytarz,jak znalazłem zapadnię;jeśli tylko ten korytarz wychodzi,jak mam nadzieję,na równinę,Holkar będzie powiadomiony o północy. Korkoran wstał. Sugriwa miał słuszność.Za ołtarzem Wisznu,pod zapadnią,którą kapitan ledwie zdołał.55 unieść,znajdowało się trzydzieści stopni. –Zejdź sam –rzekł Korkoran.–Ja muszę czuwać.Szczęściem miał w kieszeni krzesiwo i udało mu się zapalić świecę z ołtarza,którą Sugriwa wziął do ręki,po czym ostrożnie zaczął schodzić. W kilka minut później był z powrotem i rzekł: –Jest to podziemny korytarz,który o sto kroków stąd,za obozem angielskim,dochodzi do kraty.Teraz mam pewność,że dotrę do Bhagawapuru,jeśli tylko jaki tygrys nie wałęsa się po drodze. –Miej na uwadze – powiedział Korkoran – że po spokojnej nocy nastąpi burzliwy poranek,i proś Holkara,ażeby się śpieszył; –Powiedz,Sugriwo,memu ojcu Holkarowi –dodała Sita – że jego córka znajduje się pod opieką najdzielniejszego i najbardziej szlachetnego z ludzi. Ty zaś,kapitanie,prześpij się nieco;teraz na mnie kolej trzymać straż. Sugriwa uderzył czołem,wzniósł ręce w kształt kielicha i ruszył w drogę.A skoro Korkoran sam pozostał z córką Holkara,usiadł tuż przy niej i tak zaczął mówić: –Długo,droga Sito,będę wspominał szczęście,którego doznaję przy pani dzisiejszego wieczoru. –O,dostojny panie Korkoranie – odparła księżniczka –czuję się tak,jak gdyby,moje życie nigdy nie było inne.Cicha i spokojna przeszłość zdaje mi się snem wobec tego,co widzę i przeżywam od wczoraj. – Co przeżywasz,,pani?– zapytał Bretończyk. –Nie wiem – odparła prostodusznie.–Bałam się.Myślałam,że mnie zabiją albo że sama się zabiję,ażeby wymknąć się niecnemu Rao.Nadzieja życia wstąpiła we mnie,gdyś mnie pan odnalazł w obozie angielskim,i przerodziła się w pewność na widok odwagi i zimnej krwi,z jaką stawiłeś czoło niebezpieczeństwom. Słuchając tych naiwnych słów Korkoran uśmiechnął się. ,,Urocze dziewczę – myślał sobie.– Co mi tam Anglicy z ich karabinkami!Po wielokroć wolę spędzić noc w tej pagodzie na spokojnej gawędzie o Brahmie,Sziwie i Wisznu,18 aniżeli zajmować się niedorzecznym poszukiwaniem rękopisu najmądrzejszego z Hindusów, wielmożnego Manu,którego takim szacunkiem darzy Akademia Nauk w Lyonie...Cóż wspanialszego,niż ratować z opresji urocze księżniczki i oddawać za nie życie!" Podczas tych rozmyślań ogarnęła go senność.Zresztą Anglicy też czuli się znużeni i niebezpieczeństwo nie było znów tak wielkie. A wreszcie czuwała Luiza,która nawet gdyby się zdrzemnęła,to tylko na jedno oko,jak to robią jej Stryjeczni bracia koty.Drugim,wpół otwartym okiem,dostrzegłaby nawet maleńkie przedmioty,i to wśród gęstych ciemności.W końcu gdyby jej oczy zawiodły,zdolna była pochwycić uchem najlżejszy szmer. Oto dlaczego Korkoran,widząc,że dokoła panuje,spokój i że Sita słania się ze zmęczenia, wyciągnął się na macie,zasnął i spał do białego rana. 18 Brahma,Sziwa i Wisznu -trójca najpotężniejszych hinduskich bóstw..56 XII.„DARUJ MI,KSIĄŻĘ, ŻYCIE PORUCZNIKA"... Kiedy wewnątrz pagody i na zewnątrz wszyscy,z wyjątkiem tygrysicy i dwóch szyldwachów,pogrążeni byli we śnie,Sugriwa,idąc cały czas podziemnym korytarzem, dotarł do kraty.Tylko że krata nie miała zamka. Długo przemyśliwał,jak by tu się wydostać,i macał dokoła,aż wreszcie pchnął nogą mały posążek,który wyobrażał Brahmę bez nóg i rąk,dźwigającego wszechświat na barkach. Figurka skrzypnęła,obróciła się wokół osi i krata się otwarła.Zaraz też Sugriwa zdmuchnął świecę i bezgłośnie zamknąwszy kratę za sobą,jednym skokiem znalazł się w zaroślach.W parę sekund nie było go widać. Działał wedle ułożonego planu.Ostrożnie okrążył biwak Anglików,którzy spali beztrosko, ufni w czujność straży.Kiedy tak czołgał się niczym wąż w dżungli,dostrzegł go jeden z hinduskich kulisów i już chciał wszcząć alarm,lecz Sugriwa dał mu tajemniczy znak unosząc dwa palce prawej dłoni.Kulis nie odezwał się. Sugriwa zaczął szukać najprzód konia,po wtóre Johna Robartsa.Pierwszy miał mu pomóc spełnić posłannictwo,drugiemu pragnął ściąć głowę.Szczęściem ów dżentelmen spał spokojnie opodal na wpół wygasłego ogniska,w pośrodku kilkunastu innych dżentelmenów, których ręce i nogi tworzyły niezwykle malowniczą plątaninę. Nieprzyjaciel był tuż,lecz Sugriwa wiedział,że gdyby go zabił,wszyscy Anglicy mogliby się pobudzić,a wówczas jego posłannictwo nie powiodłoby się.Tak więc postanowił na pewien czas uzbroić się w cierpliwość,lecz poprzysiągł sobie,że prędzej czy później odnajdzie Robartsa. Konie stały spętane.Ostrożnie odwiązał jednego,założył mu cugle,zawieszone niedbale na sąsiednim drzewie,i ażeby uniknąć hałasu,owiązał nogi konia kawałkami filcowej derki, która przypadkiem była w pobliżu.Po czym,prowadząc wierzchowca za uzdę,zaczął powoli oddalać się od obozu. Przez cały czas,kiedy się to działo,hinduski kulis nie spuszczał Sugriwy z oczu,aż wreszcie zbliżył się ku niemu i zapytał szeptem: – Którego dnia?? – Już niebawem – odparł Sugriwa.. – Dokąd idziesz?? – Do obozu Holkara.. – Czy mam iść z tobą?? –Nie,to zbyteczne.Pozostań tutaj.Jeżelibyś był mi potrzebny,dam ci znać.Wielkiej nowiny spodziewamy się szybciej niż za tydzień. – Chwała bądź Sziwie!!– odparł Hindus..To powiedziawszy wrócił na swoje miejsce wśród kolegów i położył się jakby nigdy nic.Sugriwa tymczasem dosiadł konia i ruszył zrazu stępa, potem truchtem,aż wreszcie,kiedy Anglicy zostali już dość daleko,puścił się galopem w stronę Bhagawapuru. Pomyślny los zrządził,że nie miał żadnych przypadków po drodze,a nawet nikogo nie spotkał.Spodziewano się starcia wojsk Holkara z Anglikami i mieszkańcy wiosek.57 położonych między obozem angielskim a Bhagawapurem opuścili swe domostwa w obawie grabieży,mordów,pożarów i wszelkich innych heroicznych czynów,które zazwyczaj towarzyszą wojnom i znaczą przejście bohaterów. Skoro tylko Sugriwa dotarł do przednich straży,zasypano go pytaniami. – Gdzie książę Holkar??– odpowiedział pytaniem. Poprowadzono go do pałacu. Nieszczęsny książę wpółleżał na dywanie,lecz nie spał.Od chwili porwania córki jedna tylko myśl zaprzątała jego umysł.Gdyby nie pragnienie zemsty,byłby się chyba zasztyletował z rozpaczy. –Kim jesteś?–zapytał unosząc głowę ciężką od trosk.–Jakież nowe nieszczęście przybywasz mi oznajmić? –Wasza Dostojność nie poznaje mnie?– odparł posłaniec.– Jestem Sugriwa,przyjaciel Tantii Topiego i Waszej Wysokości. – Ach,,Tantia Topi!On przybędzie za późno.A ty skądżeś przyjechał,Sugriwo? – Z obozu Anglików.. –Widziałeś zatem Anglików?–spytał Holkar poruszony gniewem.–Gdzież oni?Co robią?To im zawdzięczam stratę córki,mojej najdroższej Sity! Z oczu starca spływały ciężkie łzy. – Córka Waszej Dostojności została odnaleziona – rzekł Sugriwa.. – Gdzież jest??W rękach pułkownika Barclaya czy tego niegodziwca Rao? – Jest bezpieczna,,Wasza Dostojność,przynajmniej w obecnej chwili.Ów dzielny Francuz, gość Waszej Wysokości,odnalazł ją i otoczył opieką. I Sugriwa opowiedział w krótkości o ucieczce Sity i Korkorana. –Trzeba niezwłocznie pośpieszyć im z pomocą –zakończył.– Jutro rano bowiem Anglicy mogą otrzymać posiłki,a wówczas przyszłoby już stoczyć bitwę,której powodzenie jest rzeczą wątpliwą. –Dobrze,przywołaj Alego –rzekł na to Holkar.Ali z obnażoną szablą trzymał straż za drzwiami,więc na wezwanie stawił się natychmiast. – Ali – rzekł książę – każ odtrąbić sygnał do wsiadania na koń..Zanim upłynie pół godziny, cała kawaleria ma być gotowa do odjazdu. W mgnieniu oka rozkaz został wykonany.Na ulicach miasta rozbrzmiała trąbka i kawalerzyści pośpieszyli na miejsce zbiórki.Pośpiesznie ubrano w szory ulubionego słonia Holkara. –Na tym słoniu lubiła jeździć moja córka –rzekł znękany ojciec.– Sugriwo,dosiądź konia i prowadź nas. –Czy Wasza Dostojność –rzekł Hindus – zechce mi wyświadczyć pewną łaskę w zamian za przysługę,którą mu oddaję? –Żądaj choćby tysiąca łask!–wykrzyknął Holkar.– Połowę moich państw ci ofiaruję, jeśli tylko odnajdziemy moją córkę. –Nie,Wasza Dostojność,nie pragnę aż tyle.Daruj mi,książę,życie porucznika Johna Robartsa. – Chcesz ratować tego feringhee ?19 –Ja!Ratować go!–zawołał Sugriwa z dzikim uśmiechem.–Obym na wieki został pozbawiony oglądania Wisznu,jeżeli myśl o ratowaniu Anglika przeszła mi przez głowę! –A zatem –rzekł Holkar – to całkiem proste.Darowuję ci go i dziesięciu innych na dodatek. Podczas gdy czyniono ostatnie przygotowania do odjazdu,książę wypytał Sugriwę o liczebność i pozycję armii angielskiej. –Wasza Dostojność –rzekł Hindus – widziałem wszystko.Przedwczoraj wieczorem 19 Feringhee – pogardliwa nazwa Europejczyka w Indiach...58 opuściłem Bhagawapur,ażeby odwiedzić dwudziesty pierwszy pułk si paj ów;mam t am przyjaciół,z którymi byłem w zmowie.Przebrałem się za żebraka i żaden z czerwonych mundurów nie zwrócił na mnie uwagi.Mogłem z całą swobodą przechadzać się po obozie i modlić do Wisznu.Udało mi się nawiązać rozmowy z wieloma sipajami.Jeden z nich, sierżant,przyłączył się do naszego spisku.Ach,Wasza Dostojność,to prawdziwa rozkosz patrzeć,jak ci żołnierze nienawidzą Anglików i jak nimi gardzą!Bo też wszystko u nich jest okropne:bluźnierstwa,żarłoczność,obyczaj spożywania świętych potraw,bezbożność –, kazania duchownych,brutalność dowódców,srogość dyscypliny...Czy uwierzy Wasza Dostojność,że braminów każą biczować jak małe dzieci? Tak więc w parę godzin dowiedziawszy się wszystkiego,podałem hasło i właśniem się gotował do odjazdu,kiedy:do obozu przybyła córka Waszej Dostojności księżniczka Sita, porwana przez zdrajcę Rao. Holkar westchnął głęboko ha to wspomnienie, –I pomyśleć –zawołał –że mogłem nikczemnika wbić na pal i nie uczyniłem tego!–Po czym krzyknął:– W drogę!! Dosiadł konia i wyciągniętym kłusem puścił się na czele dwóch pułków kawalerii. Dzięki temu,że odległość między Bhagawapurem a pagodą,w której Korkoran tkwił oblężony,wynosiła zaledwie trzy mile francuskie,Holkar przybył o świcie na pole bitwy..59 XIII.TOALETA KAPITANA KORKORANA Nocny chłód spędził sen z powiek wszystkich żołnierzy już o piątej rano.Pierwszy zbudził się Korkoran. Podniósł się,pieczołowicie nabił broń i udał się wprost do okna,gdzie nadal w półśnie leżała Luiza.Rozpostarł ramiona i ziewnąwszy spojrzał na horyzont.Niebo było bezchmurne. Gwiazdy lada chwila miały pogasnąć,lecz lśniły jeszcze żywym blaskiem.Księżyc już zaszedł. Jedynym odgłosem,jaki w tym momencie dawał się słyszeć w okolicy,był szmer strumienia,co nie opodal spadał kaskadą na skały.W naturze panował spokój,a i ludzie, przeciągający leniwie ramiona,nie zdradzali chęci do bitwy. Lecz porywczy John Robarts w innym był nastroju.Przez całą noc chodziło mu po głowie dziesięć tysięcy funtów szterlingów przyobiecanych przez Bardaya.Powiadają,że w Szkocji czy też w Anglii (tak,pamiętam,to było w Anglii,o trzy mile od Cantorbery)miał ciotkę, rudą i brzydką.Lecz ruda i brzydka ciotka miała piękną jasnowłosą córkę.Otóż ta kuzynka Robartsa,miss Julia,grała na pianinie,a zatem była wielce uzdolniona.Jaka to rozkosz słuchać gry jasnowłosych dziewcząt! Powróćmy wszakże do kuzynki Johna.Miss Julia śpiewała urocze pieśni i nieskończenie długie romance,w których podobnie jak w naszych pięknych romancach francuskich,pełno było księżyców,ptaszków,jaskółek,chmurek,uśmiechów i łez.Wszystko to sprawiało,że Julia całymi dniami myślała o rudych wąsach Johna Robartsa,który ze swej strony trzy razy w tygodniu wspominał błękitne oczy Julii.Jak można się spodziewać,owa zbieżność myśli zrodziła wzajemną sympatię. Rzecz w tym,że miss Julia miała dziedziczyć piętnaście tysięcy funtów szterlingów,a pani Robarts była biegła w rachunkach i wiedziała,że John poza swym porucznikowskim żołdem nie ma szylinga przy duszy,jest natomiast zadłużony na co najmniej pięćset funtów szterlingów u swojego krawca,szewca,frędzelnika i innych dostawców.Tak więc John został grzecznie wyproszony za drzwi rozkosznego cottage,w którym zamieszkiwała miss Julia ze swą matką. Zrozpaczony John zgłosił się na wyjazd do Indii,w nadziei,że za przykładem Clivea, Hastingsa i innych nababów 20 zrobi tam fortunę.Dzięki protekcji sir Williama Barrowlinsona,baroneta,o którym była już mowa,oraz przy poparciu jednego z dyrektorów Kompanii bez trudu udzielono mu tego dobrodziejstwa. Lecz jakkolwiek John Robarts był bardzo waleczny,nie udało mu się dotychczas wykazać odwagą.Pragnął więc gorąco,ażeby cały Hindustan stanął w ogni u.Wówczas on,John Robarts,miałby przyjemność gaszenia pożogi i zdobyłby rozgłos równy sławie Artura Wellesleya,księcia Wellingtonu.Dla tych to przyczyn od rana do wieczora pełen zapału zwiedzał okolicę w nadziei,że napotka skarb potrzebny do nabycia rozkosznego cottage koło Cantorbery oraz jego młodej właścicielki. Dlatego w ferworze gnał śladami Sity i Korkorana.I dlatego wstał w tej samej chwili co 20 Nabab – władca indyjski,,w przenośni Europejczyk,który zrobił w Indiach majątek..60 Korkoran. –Dalejże,Inglish,Witworth!Wstawać,leniuchy!Tylko patrzeć,jak wzejdzie słońce. Barclay czeka na nas.Nie możemy przecie wrócić do obozu z pustymi rękami. Jego zapał wszystkich postawił na nogi.Poranne mycie odbyło się jak zwykle.Anglicy powyjmowali z tobołków najrozmaitsze grzebienie,szczotki,mydł a i pachnidła i robili toaletę nie kryjąc się,na oczach kapitana Korkorana. Widok ów,zamiast rozweselić Bretończyka,wprowadził go w ponury nastrój. ,,Szczęśliwi są ci nicponie –pomyślał.– Robią sobie toaletę j ak zwykle i będą mogli w każdej chwili stanąć wobec dam.Ja zaś,na honor,ubrany jestem jak czupiradło,zaszargany jak pies,na mundurze kurzu aż grubo,włosy pogmatwane niczym zdania w powieściach Balzaka,a twarz mam z pewnością wynędzniałą,bladą i zmęczoną,jakby ze strachu lub z nudy.Lada chwila strzały zbudzą Sitę,a wówczas gdybym miał nieszczęście zginąć,zostanie jej po mnie tylko wspomnienie wielkiego niechluja.Lecz cóż mam robić?Jak uniknąć takiego losu?" Popatrzał na Sitę z rozrzewnieniem. „Jaka piękna – pomyślał.– Zapewne śni,biedaczka,że jest w pał acu oj ca,a s t u niewolników jej usługuje...Kto przedwczoraj rano mógł przypuścić,że dostąpię tak wielkiego szczęścia oddając życie w obronie kobiety?Czyżbym ją kochał?A zresztą cóż z tego... Trzeba mi było raczej szukać spokojnie rękopisu praw Manu". Kiedy tak wyglądał oknem,nagle pewna myśl przyszła mu do głowy.Anglicy ukończyli właśnie toaletę i na powrót chowali do tobołków szczotki i grzebienie.Wówczas Korkoran wyciągnął z kieszeni chusteczkę i dał szyldwachowi znak,ażeby się zbliżył,a kiedy ten podszedł do okna,kapitan rzekł: – Poproś tu pana Johna Robartsa,,mam do niego ważną sprawę. John Robarts zbliżył się uszczęśliwiony,pewien,że dziesięć tysięcy funtów szterlingów ma już w ręku. – A więc chcesz się poddać,,kapitanie?– rzekł z triumfem.– Wiedziałem,,że wcześniej czy później do tego dojdzie.Zresztą nie będę panu stawiał zbyt trudnych warunków.Otworzysz pan tylko drzwi,wydasz nam córkę Holkara i podążysz z nami.Jestem pewien,że Barclay zwróci panu wolność i będzie tylko prosił,ażebyś pan odpłynął do Europy.W gruncie rzeczy Barclay to poczciwiec. Korkoran uśmiechnął się. –Na honor!drogi panie Robarts,miło mi,iż zarówno pan,jak i Barclay jesteście tak przychylnie usposobieni.Lecz w chwili obecnej chodzi mi o coś innego.Macie tu,panowie, wszelkie wygody:i przejrzysty strumyk,i służących,którzy czyszczą wam buty i trzepią mundury.Czy zechciałbyś pan łaskawie mi pożyczyć... –Dalibóg!Czego tylko pan pragniesz!– zawołał John Robarts,którego zaczynała bawić ta przygoda. Po czym osobiście przyniósł Bretończykowi swój podróżny neseser. – Co się zaś tyczy kapitulacji....– dodał.. –Och –rzekł Korkoran – zechciej mi pan udzielić piętnastu minut zawieszenia broni, abym mógł rozważyć i powziąć decyzję. –Nic słuszniejszego – podjął Anglik.–Sam nie wiem czemu,lecz pan mi się podobasz, kapitanie,jakkolwiek tej nocy pański tygrys pożarł jednego z mych najlepszych przyjaciół, biednego Waddingtona. –Wiesz pan dobrze – odparł Korkoran – że Luiza zjadła go nie z mojej winy.Biedne zwierzę było bez obiadu. –Poddaj się pan –mówił Robarts.– Nic złego nie spotka ani ciebie,ani córki Holkara. Czyżbyś pan sądził,że zamierzam bić się z kobietami?A czy Francuzi walczyliby z kobietą? –Drogi panie Robarts –rzekł Bretończyk –udzieliłeś mi piętnastu minut zawieszenia.61 broni i nie chciałbym ich tracić na próżne rozmowy. Robarts się oddalił.Zaraz też Korkoran zaczął swą toaletę,która jak łatwo się domyślić, była raczej pobieżna,kapitan bowiem miał się na baczności bojąc się zaskoczenia. Lecz obawy jego były płonne – nikt nie zamierzał atakować go zdradziecko.. Wreszcie był gotów i spojrzał na zegarek.Zawieszenie broni się skończyło.Korkoran zapragnął jeszcze,zanim umrze,pożegnać się z Sitą.Gdy zbliżył się ku niej,księżniczka otwarła oczy. –Gdzie jestem?–zapytała zdziwiona.Po czym,rozpoznawszy pagodę,przypomniała sobie wypadki ubiegłego dnia. –O ileż milszy miałam sen –rzekła.–Śniło mi się,że siedzę w Bhagawapurze na tronie ojca i że pan jesteś przy mnie. –Droga Sito – mówił Korkoran.–Jestem pewien,że Sugriwa dotrzymał słowa i że ojciec pani pośpieszy na pomoc.Oby tylko przybył w porę,by cię uwolnić!Jeśliby jednak zdarzył mi się jakiś...przypadek... –Nie mów tego,Korkoranie.Mam głęboką pewność,że pan zwyciężysz.Mój sen mi to powiedział,a sny nie kłamią. —...Zechciej mi pani przyrzec –podjął Korkoran – że na zawsze zachowasz mnie w pamięci. – Przyrzekam – powiedziała Sita – że nigdy pana.... Urwała,po czym,rumieniąc się,dokończyła: – Ze nigdy pana nie zapomnę!! –Korkoran z obawy,że się rozczuli,podbiegł do okna.Robarts już się niecierpliwił. –Kapitanie!– zawołał – zawieszenie broni skończone;zaraz zacznie się zabawa.O dziesiątej rano winniśmy na powrót być w obozie,a tu już szósta. – Jestem gotów – odparł Korkoran.. I tak było w istocie,gdyż kapitan w samą porę zdążył się cofnąć.Wokół niego spadł grad kul,które rozpłaszczyły się o ścianę nie raniąc nikogo. Lecz że Anglicy,chcąc zmierzyć się do Korkorana,zmuszeni byli wyjść zza osłony lasu, kapitan wziął Robartsa na muszkę i pocisnął cyngiel.Padł strzał.Kula uczyniła dziurę w kapeluszu Robartsa i zerwała mu kosmyk włosów.Porucznik cofnął się mimowolnie, szukając schronienia za najbliższym drzewem. –Hejże,przyjacielu!– krzyknął za nim Korkoran.–Ja przecie chciałem tylko przedziurawić pański kapelusz i pokazać,jak winien mierzyć każdy,kto miesza się do walki. Nagle pewien tragiczny wypadek o mały włos nie położył kresu natarciu.Jeszcze chwila,a wróg wtargnąłby do fortecy.Otóż jeden z Anglików przemknął spiesznie pod ścianą i próbował dostać się do środka przez szparę w drzwiach,których Korkoran z braku materiału nie zabarykadował zbyt dokładnie.Wszystko wskazywało,iż Anglik wtargnie do pagody, odda z tyłu strzał do Bretończyka i tym sposobem zakończy całą sprawę. Szczęściem ukryta za drzwiami warowała Luiza i oczekiwała napastnika.Toteż skoro nieprzyjaciel całą siłą pchnął drzwi i wywracając kilka słabo przytwierdzonych desek,wsunął się w połowie do pagody,tygrysica jednym ciosem łapy przewróciła go i ugryzła w szyję z taką zaciekłością,że oddał ducha. Widok konającego i zapach krwi pobudziły apetyt Luizy,która właśnie zamierzała wyrzec się rozkoszy walki w zamian za śniadanie,kiedy gwizdek Korkorana przywołał ją do porządku. Kapitan zaczął się niepokoić.Wieści od Holkara nie nadchodziły.Czyżby Sugriwa nie wypełnił posłannictwa?W dodatku lada chwila mogło mu zbraknąć amunicji. Próbował stanąć w oknie,lecz natychmiast czterdzieści kilka karabinków celowało do niego jak do tarczy,osłaniając ogniem żołnierzy manewrujących przy pniaku.Zawiasy w.62 części już puściły i lada moment drzwi wejściowe mogły zostać wyważone. Korkoran przez szparę oddał do tłumu napastników pięć strzałów rewolwerowych. Sypnęły się przekleństwa,z czego wysnuł wniosek,że mierzył celnie,lecz to nie polepszyło w niczym jego położenia. – Na schody,,Sito!– zawołał..– Co prędzej na schody!!I proszę niczego się nie lękać. Sita usłuchała,a Korkoran natychmiast udał się za nią.Tygrysica stanowiła tylną straż. Czas był najwyższy,drzwi bowiem zwaliły się z trzaskiem,a kiedy wejście stanęło otworem,napastnicy hurmem wtargnęli do pagody. Jakie wszak było ich zdziwienie,kiedy ujrzeli jedną tylko Luizę.Za nią dawał się słyszeć szczęk rewolweru,który Korkoran ładował w mroku krętych schodów,osłonięty przed nieprzyjacielskim okiem. –Niech to tysiąc diabłów!–zakrzyknął Robarts z wściekłością.– Musimy na nowo przypuścić szturm.Hejże!Poddaj się pan,kapitanie,przecie wszelki opór jest niemożliwością! – Niemożliwość to nie po francusku.. – Jeżeli weźmiemy cię przemocą,,będziesz rozstrzelany. –Zgoda,będę rozstrzelany –odparł Bretończyk.–Jeśli to zaś ja wezmę was przemocą, poobcinam wam uszy. – Gotuj broń!!– zawołał Robarts..Żołnierze spełnili rozkaz. –Cofnij się,pani,o kilka stopni,droga Sito – rzekł Korkoran.–Tu może cię trafić kula odbita od ściany. Sam dał jej przykład,a za nim poszła Luiza i tak dzięki krętej budowie schodów znaleźli osłonę przed kulami.Co się zaś tyczy walki wręcz,to na tak ciasnej przestrzeni Korkoran i tygrysica mieliby bezsprzeczną przewagę. Lecz skutkiem nieoczekiwanego wydarzenia sprawy przybrały inny obrót. Żołnierz angielski,który pozostał był na zewnątrz,ażeby zapobiec ucieczce Korkorana, wszedł nagle do pagody z okrzykiem: – Nieprzyjaciel blisko!! –Nieprzyjaciel?– zapytał John Robarts.– To zapewne pułkownik Barclay przysyła nam posiłki. – To Holkar,widziałem jego chorągwie.W istocie dał się słyszeć ciężki galop konnicy, ,,Niech to diabli porwą!–pomyślał Robarts.– Oto dziesięć tysięcy funtów szterlingów rzucone w błoto,nie mówiąc o tym,co może nas spotkać ze strony Holkara". A głośno dodał: – Wszyscy wychodzić!!Na koń! Cały oddział w pośpiechu spełnił rozkaz. – A teraz – zawołał Robarts – szable w garść i do szarży!! I ruszył na spotkanie Holkara wyciągniętym kłusem..63 XIV.W JAKI SPOSÓB OBLEGAJĄCY MOŻE STAĆ SIĘ OBLĘŻONYM Jakkolwiek liczebnie oba wojska znacznie się różniły między sobą,ich szansę bojowe były raczej wyrównane.Złożona wyłącznie z Europejczyków kawaleria angielska w walce wręcz wyraźnie górowała nad konnicą Holkara.Nadto układ terenu nie pozwalał Holkarowi oskrzydlić Anglików i wyciągnąć korzyści z przewagi liczebnej. Pagoda zbudowana była na wzniesieniu pośród gęstej puszczy,sięgającej hen ponad głowy ludzi przeciętnego wzrostu.Niepodobieństwem było,ażeby przez tę dżunglę przedarli się kawalerzyści. Na wzgórze wiodły poprzez lasy trzy wąskie ścieżki,łatwe do obrony.Jeźdźcy Holkarowi, zagłębiwszy się w te przejścia,stanęli wobec Anglików twarzą w twarz,a wynik bitwy zawisł bardziej od dzielności niż od liczby walczących. Holkar trząsł się z gniewu na widok przeszkód,które stawiał przed nim układ terenu i natura.Na dobitkę pierwsze starcie obu kawalerii nie mogło napełnić go zbyt wielką otuchą. Wprawdzie Hindusi całkiem dobrze wytrzymali pierwszą salwę,skoro jednak ujrzeli,jak Anglicy z Johnem Robartsem na czele kłusują ku nim trzymając obnażone szable w dłoniach, gotowi pociąć ich na ćwierci,nic nie zdołało powstrzymać ucieczki nieboraków. Zawrócili,z miejsca,kierując się ku drodze do Bhagawapuru,lecz Holkar na powrót ich zebrał i wskazując na małą liczbę przeciwników,dodał im ufności i odwagi. John Robarts,poniesiony zapałem,pewien,że zdoła rozgromić wroga,zapragnął umocnić swą przewagę.Kiedy wszakże dotarł do gościńca i wydostał się na rozległą równinę,gdzie Holkar bez trudu mógłby go oskrzydlić,zmienił zamiar i truchcikiem zawrócił. Holkar nieśpiesznie ruszył za nim.Do księcia podjechał Sugriwa. – Co za cisza?– zatrwożył się Holkar.– Czyżby Korkoran zginął,czy też wraz z mą córką został wzięty do niewoli. –Zaraz się upewnię,Wasza Dostojność –rzekł Sugriwa.– Bez wątpienia córka Waszej Dostojności żyje;włos z głowy nie spadnie jej u Anglików,bo za bardzo dla nich cenna jej osoba.Co się zaś tyczy kapitana,to widziałem go w walce i wiem,że kula,od której ma zginąć,nie została jeszcze odlana. Kończył właśnie mówić,gdy Anglicy wznieśli wielką wrzawę.To Korkoran,a przed nim Luiza i piękna Sita uciekali z pagody.Bretończyk stanowił tylną straż. W chwili gdy kapitan spostrzegł,iż Anglicy opuszczają pagodę,wiedział już,że Holkar nadciąga,nie dowierzał jednak odwadze nieszczęsnych Hindusów,dlatego nie spodziewał się, że zostanie oswobodzony przemocą.Zanim wszak przedsięwziął cokolwiek,postanowił poradzić się Sity. –Sito – powiedział –ojciec twój jest o pięćset kroków.Czy pragniesz,pani,połączyć się z nim za wszelką cenę? Za całą odpowiedź Sita wstała gotowa iść za nim. –Baczność,Sito – rzekł Korkoran.–Walka się zaczęła,a kule nie lubią przebierać.Ta ścieżka na lewo jest prawie nie strzeżona.Wyprawię Luizę przodem i ręczę ci,pani,że tych tam kilku zwiadowców usunie się z drogi na jej widok.Pani udasz się za nią,ja za wami..64 Istotnie,w chwili gdy cała uwaga Anglików była zwrócona ku wojsku Holkara,wszyscy troje przebyli szczęśliwie otwartą przestrzeń,która dzieliła ich od dżungli,zapuścili się w zarośla i kierując się według odgłosu strzelaniny,cali i zdrowi dotarli do Holkara i jego jeźdźców. Ujrzawszy córkę wolną Holkar w porywie radości uścisnął ją,po czym zwracając się do Korkorana rzekł: – Jakże zdołam ci się odwdzięczyć,,kapitanie? –Skoro tylko Wasza Wysokość będzie rozporządzał wolną chwilą – odparł Bretończyk – zwrócę się z prośbą,ażebyś zechciał,książę,dopomóc mi w odszukaniu słynnego rękopisu praw Manu,którego Akademia Nauk w Lyonie z całą stanowczością się domaga.Dziś jednak trzeba zatroszczyć się o co innego.Winniśmy podać tyły i wracać do Bhagawapuru.W chwili obecnej armia angielska pod dowództwem pułkownika Barclaya jest już zapewne w drodze i niezadługo jakiś bardziej żwawy oficer może nam odciąć odwrót...Niech więc Wasza Wysokość rusza co prędzej ! – Pan zaś....?– spytał Holkar. –Och,ze mną sprawa ma się inaczej...Gdyby tylko Wasza Wysokość zechciał pozostawić mi jeden z dwóch waszych pułków,zamknąłbym Johna Robartsa w pagodzie,po czym wykurzył go jak lisa z nory.Nie tak dawno ów dżentelmen pragnął mnie rozstrzelać;toteż chciałbym w zamian udzielić mu małej lekcji życia. Pomysł przypadł Holkarowi do smaku,więc tak odezwał się do Korkorana: –Tobie,kapitanie,należy się towarzyszyć mojej córce,ja zaś winienem pozbawić życia Johna Robartsa. –W każdej innej okoliczności wielką znalazłbym przyjemność mogąc towarzyszyć księżniczce,lecz nie dziś...Robarts rzucił mi wyzwanie...Jestem do jego usług. – A zatem i ja zostaję – odparł Holkar.. –Niech więc przynajmniej Wasza Wysokość wyśle zwiadowców naprzeciw wroga,ażeby mogli uprzedzić cię,książę,o jego nadejściu. Tak się też stało i Sugriwie na czele trzydziestu jeźdźców polecono śledzić ruchy nieprzyjaciela. –Księżniczka Sita niech wsiada do lektyki –rzekł Korkoran.–Słoń,otoczony silną strażą, winien stanąć w miejscu,gdzie kule go nie dosięgną.Teraz zaś naprzód,na Robartsa! Przykład księcia Holkara i Korkorana,jadących na przedzie,dodał ducha żołnierzom hinduskim.Ożywieni zapałem ruszyli na spotkanie wroga.Co się zaś tyczy Anglików,to zaczęli się cofać. Skoro tylko Holkar ze swym wojskiem zjawił się w pobliżu pagody,John Robarts wysłał żołnierza do pułkownika Barclaya,ażeby go uprzedził,iż porucznik jest w niebezpieczeństwie.A kiedy ucieczka Korkorana się powiodła,John Robarts nie miał wątpliwości,że jego położenie stało się groźne.Toteż z własnej woli schronił się w pagodzie, która niewiele przedtem stanowiła fortecę kapitana. Pozatykał,czym mógł,szpary i wyłomy będące dziełem jego własnych ludzi,po czym podniósłszy drzwi zamknął je i zabarykadował wszelkiego rodzaju sprzętem. Kiedy ukazali się żołnierze Holkara,Anglicy przyjęli ich ogniem z czterdziestu trzech karabinków. Kilkunastu Hindusów zginęło lub odniosło rany i ów niemiły początek pozbawił ich w części animuszu. –Tysiąc rupii temu,który pierwszy wejdzie do pagody!– zawołał Holkar,lecz jego obietnica nie odniosła skutku.W przeciwieństwie do Anglików ukrytych w pagodzie Hindusi pozbawieni byli osłony przed groźnym ogniem nieprzyjaciół. –Cóż –rzekł Korkoran do Holkara –ci nieboracy drżą ze strachu na myśl,że spotkają się twarzą w twarz z Brahmą i Wisznu.Trzeba im dać przykład..65 I kapitan zeskoczył z konia.Wziąwszy z sobą dwudziestu ludzi rozkazał im podnieść pień, który służył był Anglikom w walce przeciw niemu,i posługując się owym pniem jak taranem, wyważył drzwi.Wpół odchylone,wsparły się na barykadzie. Na ten widok Hindusi wydali okrzyk radości,była to wszak radość krótkotrwała,Anglicy bowiem po raz wtóry zmierzyli się do oblegających,i to z tak małej odległości,że najdzielniejsi zatrzymali się nie śmiać przekroczyć otworu ziejącego pewną śmiercią. ,,Gdybym miał tu z sobą ze trzech dzielnych majtków z «Syna Burzy » –pomyślał Bretończyk wzdychając –zaraz byśmy poszli na abordaż".–Gdybyśmy przynajmniej mieli armatę – zwrócił się do Holkara.. – A może by tak podpalić pagodę??– odparł Holkar.– Co pan sądzisz o tym?? –Rad bym wielce – rzekł Korkoran –pojmać żywcem tego dżentelmena bez ogłady,który chciał mnie rozstrzelać,skoro jednak nie ma innego sposobu,niech zostanie upieczony. Zaraz też Hindusi zaczęli w pośpiechu ścinać leśną trawę i układać ją wokół pagody.Już jeden z żołnierzy miał podłożyć ogień,gdy z oddali dobiegł odgłos kilku wystrzałów. Korkoran i książę Holkar wytężyli słuch.–Wasza Wysokość –odezwał się Bretończyk.– Nie czas teraz na zemstę.Zostawmy Anglików i ruszajmy kłusem w kierunku Bhagawapuru; te strzały bez wątpienia pochodzą od przednich straży Barcłaya. W tejże samej chwili Holkar wydał rozkaz odwrotu w stronę głównego traktu wiodącego do stolicy.Tam oddziały w szyku bojowym oczekiwały dalszych wypadków..66 XV.O TYM,JAK LUIZA POŁOŻYŁA SIĘ NICZYM KOT U STOP KSIĘŻNICZKI NA GRZBIECIE POTĘŻNEGO SŁONIA Wkrótce potem ukazał się Sugriwa,a przednie straże pułkownika Bardaya deptały mu po piętach. Barclay zamierzał właśnie zwinąć obóz i wyruszyć na Bhagawapur,kiedy wielce zdziwiony i oburzony dowiedział się,że John Robarts jest w niebezpieczeństwie.Na tę wieść wraz ze swą kawalerią wyprzedził resztę armii,śpiesząc porucznikowi na odsiecz. Sugriwa próbował stawić czoło gwałtownej szarży Anglików,ale nieprzyjaciel nie dawał mu chwili wytchnienia i dzielny bramin,straciwszy połowę swoich ludzi,z niemałym trudem połączył się z wojskiem Holkara. Tymczasem na widok dwóch pułków hinduskich,które nieporuszone czekały na wroga w szyku bojowym,angielska konnica wyraźnie zwolniła tempo. Z nieugiętej postawy Holkarowych jeźdźców Barclay wysnuł wniosek,że dowództwo sił nieprzyjacielskich spoczywa w rękach oficera daleko doświadczeńszego i zdolniejszego niż ostatni z Raghuidów.Postanowił zatem obejść Hindusów z prawej flanki,zmusić ich do zmiany frontu w centrum i wziąć w dwa ognie.Wydał stosowne rozkazy.Gdyby ów plan się powiódł,Holkar miałby odciętą drogę do Bhagawapuru,który był nie tylko stolicą,ale nadto główną twierdzą księcia.Wojsko hinduskie zostałoby rozbite.To jedno posunięcie mogło położyć kres wojnie,a dla pułkownika Bardaya było ono tym bardziej ważkie,że wówczas z nikim nie musiałby dzielić się sławą tak sprawnie przeprowadzonej wyprawy i owoce zwycięstwa wyłącznie jemu przypadłyby w udziale. Korkoran ze swej strony natężał myśl.Nie ulegało wątpliwości,że jedynie on i być może Sugriwa zdolni są objąć dowództwo nad wojskiem Holkara.Stary książę,jakkolwiek dzielny, nigdy nie był dobrym wojownikiem.Natura poskąpiła mu zimnej krwi,której ,nie zdołał też nabyć w walkach.Ponadto niepokoił!się na myśl o niebezpieczeństwie,w jakim na powrót! mogłaby znaleźć się księżniczka Sita skutkiem jego nieroztropności.A w końcu wielkim zaufaniem darzył swego przyjaciela Korkorana. –Obydwaj popełniliśmy grubą omyłkę –rzekł Bretończyk.–Wasza Wysokość,że oblegał tę przeklętą pagodę z nicponiem Robartsem w środku (oby go piekło pochłonęło!),ja zaś,że nie przeszkodziłem w tym Waszej Wysokości. –Niepotrzebnie się tłumaczysz,drogi kapitanie –odparł Holkar.–Przecie to ja zawiniłem, stary szaleniec!Jakem mógł dla chęci spalenia kilku dziesiątków Anglików wystawiać na niebezpieczeństwo wolność mojej córki i mój tron! –Nie mówmy o tym –przerwał Bretończyk,–Przeszłość za nami,teraz winniśmy myśleć o przyszłości.Jeśli tylko konnica nie ustąpi,nic nie test stracone.Niech Wasza Wysokość obejmie dowodzenie prawego skrzydła,na wprost niego bowiem znajdzie się jazda sipajów. Sugriwa ma wśród nich przyjaciół,którzy w rozstrzygającej chwili mogą księciu być pomocni.Ja zaś zajmę się lewym skrzydłem.Widzę,że pułkownik Barclay z tej strony przede.67 wszystkim zamierza uderzyć,bo nie darmo tam zgrupował pułk europejski.Niech Wasza Wysokość śmiało naciera i nie da się otoczyć,a gdybyś przypadkiem,książę,został oskrzydlony,nie trwóż się i nie ustępuj.Tak czy inaczej,odwrót jest zabezpieczony. – A moja córka??– spytał starzec. –Niech księżniczka dosiądzie słonia –odparł Korkoran – i pod opieką Sugriwy odjedzie niespiesznie w stronę Bhagawapuru.Teraz nie w tym rzecz,żeby stoczyć zwycięską walkę z konnicą angielską,lecz by robić dobrą minę i w porządku dotrzeć do stolicy.Nie wolno nam zwlekać,gdyby bowiem nadciągnęła piechota Barclaya,zostalibyśmy okrążeni i rozbici. Nazajutrz zgrupujemy wszystkie nasze siły i będziemy mogli wydać równą walkę.Ręczę wówczas za zwycięstwo.No cóż,książę z własnej winy znalazł się w opałach i trzeba teraz nieco siły,ażeby wydobyć się z opresji.Szable w garść,do kroćset!Wasza Wysokość winien pamiętać,że Rama,przodek księcia,połknąłby dziesięć tysięcy Anglików jak jajko na miękko. To powiedziawszy zwrócił się do księżniczki,która zdążyła już dosiąść swego słonia Sindiaha. –Sito – odezwał się – zostawiam ci Luizę.Zna ona swą powinność i spełni ją jak należy. Luizo!Oto twoja pani.Winnaś jej szacunek,miłość,wierność i posłuszeństwo.Jeśli zaś kiedykolwiek uchylisz się od obowiązku,to kwita z przyjaźni. Lecz słoniowi niemiłe było towarzystwo Luizy.Patrzał na nią koso i odpychał trąbą.A że Luiza nie grzeszyła cierpliwością i mogła w każdej chwili się rozjuszyć,Korkoran postanowił ją udobruchać. –Luizo,moja miła – rzekł..– Twoje przymioty muszą stać się znane wszystkim tak dobrze,, jak mnie,a wówczas i Sindiah nie będzie się na ciebie boczył.Lecz winniście się zapoznać. Ze swej strony Sita wyzyskała wielką władzę nad ulubieńcom i wpuściwszy tygrysicę do swej lektyki,skłoniła słonia do zawarcia z nią przymierza.Luiza z radością ułożyła się wygodnie u stóp księżniczki,zwinięta w kłębek jak kot angorski.Od czasu do czasu wielki Sindiach odwracał swój potężny łeb i zerkał na Sitę,zazdrosny o względy okazywane tygrysicy. Dopiero kiedy ułożył się z nimi i skłonił Sitę,by odjechała ze swą eskortą,Korkoran, zbywszy niepokoju,zaczął myśleć tylko o tym,jak zasłonić odwrót,bo –jak się rzekło – nie zamierzał tego dnia wydać walki. A czas naglił.Konie angielskie złapały już oddech po zbyt prędkim biegu i pułkownik Barclay dał właśnie rozkaz do natarcia. Pierwsze uderzenie Anglików było tak gwałtowne,że konnica przerwała pierwszą linię Korkorana i już gotowała się do złamania drugiej.Szczęściem kapitan postawił na zasadzce szwadron za fałdą terenu,toteż ledwie angielska konnica minęła zasadzkę,szwadron ów zaatakował z flanki i posiał zamęt pośród nieprzyjaciół.Hindusi zwarli szeregi i podjęli walkę.Teraz z kolei oni odparli Anglików.Korkoran,gdzie mógł,świecił przykładem,nie szczędząc przy tym własnej skóry.Ze swej strony Barclay,którego zdumiał ów niespodziewany opór,także nie omieszkał zagrzewać swych żołnierzy. Dwaj dowódcy rozpoznali się w wirze walki. –No cóż,panie Korkoranie – odezwał się Barclay – ładnie pan szukasz rękopisu praw Manu.Jeśli dostaniesz się do niewoli,każę cię rozstrzelać,mój panie uczony! – Jeśli zaś pan,,pułkowniku,będziesz wzięty do niewoli,powiesimy cię. – Powiesicie!!Mnie!Dżentelmena!– zawołał Barclay z wściekłością.. I wypalił do Bretończyka z rewolweru raniąc go lekko w ramię. – Ot,,niezgrabiarz – rzekł kapitan..– Oto jak się mierzy!! I z kolei on wystrzelił.Lecz pułkownik w samą porę spiął swego konia,który został postrzelony w pierś.Oszalałe z bólu zwierzę poniosło swego pana poza obręb walki. Szwadrony nieprzyjacielskie zbierały się z wolna do odwrotu.Korkoran ścigał je.68 opieszale,bo wciąż się obawiał,by nie nadciągnęła piechota Bardaya. Lecz na drugim krańcu pola bitwy los okazał się nie tak życzliwy.Lewe skrzydło wroga ochraniał przeniewierca Rao,który razem z dezerterami hinduskimi połączył się był z armią angielską,i jakkolwiek książę Holkar bronił się mężnie i byłby może pokonał zdrajcę, nieoczekiwane posiłki przeważyły szalę na stronę Anglików. Posiłki owe stanowiła grupka żołnierzy z oddziału Johna Robartsa,którzy na widok odwrotu Korkorana i Holkara,opuściwszy pagodę dosiedli wierzchowców i pognali wiedzeni odgłosami strzelaniny,po czym wmieszali się w wir walki. Zaraz też żołnierze Holkara zaczęli się cofać,z początku pojedynczo,potem bezładną falą. Zbili się w gromadki koło słonia księżniczki,który nie przestawał iść w stronę Bhagawapuru. Tu rozgorzała okrutna bitwa.Zaciekle walczyli pod wodzą Johna Robartsa sipaje w służbie Kompanii Indyjskiej;z furią rzucili się,w bój jeźdźcy Holkarowi,którzy znikomą mieli nadzieję,że kiedykolwiek jeszcze będą oglądać Bhagawapur. I wtedy Holkar,pchnięciem szabli strącony z konia,upadł pod nogi Sindiahowi. Sita wydała okrzyk bólu.Lecz natychmiast mądry,rozważny słoń ostrożnie ujął nieszczęsnego księcia trąbą i złożył w lektyce u boku córki.Po czym,pojmując niebezpieczeństwo,jakie zagraża jego drogiej pani,wystawił swe olbrzymie cielsko przeciwko fali uciekinierów i napastników.Gęsto padały kule dookoła,lecz zwierzę, nieporuszone,podobne bóstwu,to odrzucało trąbą najbliższych nieprzyjaciół,to znów tratowało ich nogami,nie ustępując wobec gradu kuł. Ponadto widok Luizy trwożył największych śmiałków.Postrach budziła ochrona,jaką Sita i Holkar mieli w postaci naturalnego pancerza słonia i potężnych pazurów tygrysa. W końcu jednak Hindusi musieli ustąpić wobec liczebnej przewagi.Już dzielny Sugriwa, dowódca eskorty,leżał pod swoim martwym wierzchowcem,a nieprz yjaciel brał go do niewoli.Ciężko ranny Holkar nie był zdolny dawać rozkazów.Hindusi zbierali się do ucieczki,kiedy Korkoran,rozejrzawszy się wokół,skoczył bronić zagrożone prawe skrzydło, a w szczególności nieszczęsną księżniczkę. Do tej chwili myślał tylko o tym,ażeby wycofać się w porządku,lecz skoro ujrzał,że Sita może na powrót dostać się w ręce porywaczy,zapałał gniewem i zebrawszy wokół siebie najdzielniejszych jeźdźców,zaatakował wespół z nimi zdrajcę Rao,przerwał linię jego konnicy i ze szczętem ją rozgromił.Samego Rao zaś końcem szabli zepchnął na ziemię,gdzie nieborak,konając,padł pomiędzy kopytami koni.Z kolei Korkoran próbował uwolnić Sugriwę,lecz towarzyszący braminowi oddziałek Anglików z Johnem Robartsem na czele, jakkolwiek nie przestawał cofać się wobec niepohamowanej szarży kapitana,ustępował nie bez oporu i nie odnosił szwanku.A cofając się uprowadził do niewoli Sugriwę z rękoma związanymi na plecach.Na ten widok Korkoran z paroma jeźdźcami rzucił się na Robartsa i jego żołnierzy i już poczęli rozcinać szablami więzy pojmanego,kiedy kapitan wielce zdziwiony usłyszał,jak jeniec szepcze: –Co robisz,kapitanie?Czyż nie widzisz,że chcę zasięgnąć jęz yka?Za trzy,cztery dni zobaczysz mnie pan na powrót i mniemam,że przyniosę pomyślne nowiny. To mówiąc przypatrywał się z ukosa Robartsowi,który co koń wyskoczy zawrócił odbić jeńca. ,,Do kroćset!– pomyślał Korkoran – ten dzielny Hindus,podobnie jak ja,zajmuje się wojaczką z amatorstwa.Czemu miałbym psuć mu szyki?A wreszcie co mi do tego,czy John Robarts zadynda na szubienicy,czy poniesie śmierć ugodzony szablą na polu bitwy?Trzeba być filozofem,żeby widzieć tu jakąś różnicę". Tak rozmyślając pozwolił odejść Sugriwie,po czym dogonił potężnego słonia,który posuwał się naprzód krokiem poważnym i dostojnym,a zarazem nie szybszym,niż gdyby defilował na paradzie. Obok szła Luiza,nie zachowując,rozumie się,tak wielkiej powagi,jako że z natury była.69 bardziej płocha i wesoła.Baczyła wszakże,by i na nią spłynęła cząstka chwały,dumna,że ona też przyczyniła się do ocalenia państwa. Korkoran na czele tylnej straży,której zresztą nie niepokojono prawie wcale,osłaniał odwrót.O milę od miasta Bhagawapuru pułkownik Barclay zatrzymał się w obawie,iż może paść ofiarą zasadzki.A zresztą z braku piechoty i artylerii nie chciał przystępować do regularnego oblężenia.Co do twierdzy bowiem,to nie była zbyt potężna.Wały ochronne pamiętały czasy,kiedy to skonfederowani książęta maraccy,przodkowie Holkara,stawiali opór tatarskiej konnicy Tamerlana.21 Od owych czasów fosy zostały pogłębione,wyłomy połatane,a na starych basztach i murach zjawiły się armaty. A w końcu czy była to warownia potężna,czy słaba,Holkar postanowił bronić jej przed Anglikami,Korkoran zaś,który pokładał zaufanie zarówno w swoim talencie,jak w słowach Sugriwy,odważył się obiecać,że odeprze wroga.Lecz przede wszystkim zatroszczył się o to, by parostatek «Syn Burzy » został odprawiony w górę Narbady i ukryty w kolanie rzeki.Tym sposobem uchronił go przed nieprzyjacielem,sam zaś mógł w dowolnej chwili znaleźć się na przeciwległym brzegu. 21 Tamerlan (1336-1405)– władca mongolsko-turecki,założyciel wielkiego państwa w Azji Środkowej..70 XVI.O TYM,JAK PIESZCZOTY KOTA O DZIEWIĘCIU OGONACH SPRAWIŁY PRZYKROŚĆ ODWAŻNEMU BERAROWI Nazajutrz po stoczonej bitwie,kiedy nadciągnęły działa i piechota Barclaya,pułkownik spróbował przypuścić do warowni szturm.Żywił nadzieję,iż skutkiem strzałów artyleryjskich kamienie z wału posypią się do fosy i wypełniwszy ją po brzegi,umożliwią przejście. Lecz w swych wyliczeniach nie wziął pod uwagę czujności i zręczności kapitana,który w ciągu dwu godzin artyleryjskiego pojedynku zdemontował blisko dwadzieścia armat angielskich i podłożył ogień pod jaszcze z amunicją.Wybuch spowodował śmierć około trzystu Anglików i sipajów,a Barclaya przekonał,że winien rozpocząć regularne oblężenie. Tak więc pan pułkownik zaczął się sposobić do wojny okopowej.Lecz sipaje byli raczej zręczni niż silni,Europejczycy zaś,zmordowani upałem,już chorowali na febrę i Barclay przy sypaniu okopów niewiele miał pożytku ze swych robotników.Co więcej,częste wycieczki Korkorana odebrały im odwagę.Kapitan korzystał ze swego dwumasztowca,ażeby dowolnie przenosić się z jednego na drugi brzeg Narbady,a jego dwunastu majtków i pierwszy oficer to manewrowało parostatkiem,to znów armatami na wałach ochronnych. Ów potężny sprzymierzeniec pozwalał mu bezkarnie stawić czoło Anglikom.To niepokoiły ich pojedyncze oddziały kawalerii,to znów kapitan zabierał na lekkie łodzie po kilka kompanii piechoty i płynął z nimi w dół rzeki,aż w końcu pułkownik Barclay zaczął się obawiać,iż z braku prowiantów i amunicji zmuszony będzie odstąpić od oblężenia Bhagawapuru. Lecz ani odwaga,ani ruchliwość Korkorana nie zdołały wziąć gór y nad dyscypliną i niezachwianą wytrzymałością Anglików.Po piętnastu dniach oblężenia kapitan,który w żołnierzach hinduskich niewielkie miał oparcie,uznał losy Bhagawapuru i Holkara za przesądzone.W mieście zaczęto się spodziewać ostatecznego natarcia.Ludzie pragnęli kapitulacji.Pod nieobecność Korkorana żołnierze książęcy zdradzali gotowość do wzniecenia rewolty i wydania stolicy Barclayowi. Aż wreszcie pewnego wieczora Anglicy ukończyli kopanie okopów i ustawili baterie na pozycjach.Wówczas nastąpiło tak gwałtowne działobicie do bramy miasta od strony rzeki,że w końcu mur runął,a Szeroka wyrwa dała napastnikom przejście.Wtedy to książę Holkar, któremu jeszcze rana doskwierała,odbył w obecności córki naradę z Korkoranem. –Wszelka nadzieja stracona,przyjacielu –powiedział książę.– Wyłom jest długi na piętnaście kroków i dzisiejszej nocy lub dnia jutrzejszego nastąpi natarcie.Cóż więc robić? – Dalibóg!!– zawołał Korkoran – są jedynie trzy wyjścia::albo poddać się... Tu książę Holkar wstrząsnął się ze zgrozą. –Dobrze – mówił dalej Bretończyk –widzę,że Wasza Wysokość za nic nie zechce zostać angielskim jeńcem.A tymczasem Kompania Indyjska składa się z filantropów,którzy z wielką ochotą daliby Waszej Wysokości trzy lub cztery tysiące franków renty,ażebyś książę mógł w spokoju dożyć końca..71 – Prędzej umrę – odparł Holkar.. –Święte słowa,Wasza Wysokość,to niegodne wyjście.A zatem razem z Sitą wsiądziemy w nocy na «Syna Burzy »,zabierając klejnoty,złoto i wszelkie kosztowności,jakie Wasza Książęca Mość posiadasz,popłyniemy w dół rzeki i przebywszy Ocean Indyjski,zanim Anglicy się spostrzegą,będziemy w Egipcie.W Aleksandrii Wasza Wysokość wsiądzie na parostatek „Oxus ”,którego kapitanem jest mój przyjaciel Antoni Kerhoel.„Oxus ”odbywa rejsy z Aleksandrii do Marsylii... – Mam więc odjechać z Sitą??–przerwał Holkar.– Kapitanie,tobie powierzę moją córkę,a nic na świecie nie jest mi równie drogie.Ja zostanę...Ostatni Raghuida będzie pogrzebany pod gruzami swej stolicy.Umrę,jak Tipu Sahib,z bronią w ręku,lecz nie splamię się ucieczką. –Otóż to!– wykrzyknął Korkoran.–Tegom tylko czekał!A zatem tu zostaniemy i zgotujemy Anglikom takie przyjęcie,że żaden z nich nie będzie w stanie wrócić do Londynu, żeby o tym rozpowiadać rozmaitym głupkom w swej ojczyźnie.Lecz wszelkiego niepokoju pozbędziemy się dopiero wówczas,gdy Sita w towarzystwie Alego znajdzie się na moim dwumasztowcu.Na wypadek nieszczęścia przynajmniej ona będzie bezpieczna. – Czy sądzisz pan,,kapitanie – odezwała się Sita wzruszona – że ja zechcę żyć bez ojca i.... Chciała dodać:,,I bez pana",lecz urwała,a po chwili rzekła:–Albo zginiemy razem,albo razem zwyciężymy. – Do kroćset!– zawołał kapitan..– Anglicy będą musieli dzielnie się trzymać.. Po czym wyszedł,ażeby udać się do wyłomu.Wówczas zjawił się jakiś sipaj i chciał z nim mówić. – Ktoś ty??– zapytał Bretończyk.– Jak się nazywasz?? – Berar.. – Kto cię przysłał?? – Sugriwa.. – Dowód?? – Oto pierścień.. – Co mówi Sugriwa?? – Przysyła Waszej dostojności pismo..Korkoran otworzył list i przeczytał: Wielce Szanowny Kapitanie!List ów zostaje doręczony Waszej Wysokości przez Berara,na którego można się zdać bez obawy;podobnie jak Wasza Wysokość,nie darzy Anglików sympatią...Jutro o godzinie piątej z rana nieprzyjaciel przypuści szturm.Podsłuchałem rozmowę pułkownika Barclaya z porucznikiem Robartsem.Żaden z nich nie spodziewał się,że mogę być tak blisko...Z Bengalu nadeszły nowiny wielkiej wagi.Sipaje z garnizonu w Merath, chwyciwszy za broń,zaatakowali oficerów europejskich,po czym udali się do Delhi i tam obwołali ostatniego Wielkiego Mogoła.22 Około sześciuset Anglików zostało wymordowanych.Skutkiem owych wieści Barclay postanowił wszystko postawić na jedną kartę,byle tylko natarcie się powiodło.Gubernator Bombaju polecił mu skończyć z Holkarem za wszelką cenę i wracać.Gdyby jutrzejszy szturm nie odniósł skutku,ma nastąpić odwrót.Ja ze swej strony robiłem,co w mojej mocy.Zabiałem papiery ze stołu pułkownika Barclaya i dałem je przeczytać pięciu moim przyjaciołom sipajom,którzy rozsiali wieści po całym obozie.Wasza Wysokość sam osądzi skutki.Żałuję,że nie jestem przy wyłomie razem z Waszą Wysokością,lecz większą przysługę oddam księciu pozostając w obozie.Niech Wasza Wysokość nie traci nadziei i będzie gotowy na wszystko. Sugriwa 22 Wielki Mogoł – tytuł najwyższego władcy Indii..72 Korkoran obrzucił wysłannika zdziwionym spójrzeniem. – Jakżeś się przedostał przez linię frontu??– zapytał nieufnie. – Czy to ważne,,skoro tu jestem?– odparł Hindus. – Dlaczegoś opuścił Anglików??Czyżby ci źle płacili? – O,,nie!płacą mi hojnie. – Czyż więc źle cię karmili?? – Sam się karmię i sam kupuję sobie ryż,,ażeby był nie tknięty żadną nieczystą ręką. – Czyżby znęcano się nad tobą??A możeś był znieważony? Sipaj obnażył biodra ukazując straszliwe blizny. –Ach!pojmuję!–zawołał Korkoran.–To kot o dziewięciu ogonach tak cię podrapał. Byłeś więc biczowany? –Pięćdziesiąt razów mi wymierzyli –odparł sipaj.–Przy dwudziestym piątym padłem zemdlony,lecz nie przestali bić.Trzy miesiące spędziłem w lazarecie i wyszedłem stamtąd przed pięcioma tygodniami. – A któż to cię biczował??– zapytał jeszcze kapitan. –Porucznik Robarts.Lecz biorę go na siebie.Wespół z Sugriwą nie opuszczamy go na chwilę. „No,no,pan porucznik jest pod dobrą strażą"– pomyślał Korkoran,głośno zaś dodał:– Co robi Sugriwa w obozie Anglików?Czy jest wolny? –Sugriwa –odparł sipaj –wyśliznął im się z rąk.Kiedy został wzięty do niewoli,Robarts poznał go i chciał powiesić.Lecz podczas gdy rada wojenna się zbierała,Sugriwą wszedł w porozumienie z sipajem,któremu poruczono nie spuszczać go z oka,i żołnierz pozwolił mu się wymknąć uciekając razem z nim.Wystaw sobie,Wasza Dostojność,gniew porucznika. Gotów był wszystkich rozstrzelać;szczęściem pułkownik Barclay go ułagodził.Sugriwą powrócił tegoż dnia wieczorem w przebraniu fakira i dał się rozpoznać sipajom,lecz żaden go nie wyda.Gdyby zaś Anglicy chcieli go powiesić,wybuchnie bunt. –Tak więc sprawy mają się nie najgorzej –powiedział Korkoran,po czym udał się na zamek,podzielić się z Holkarem pomyślnymi nowinami.Co uczyniwszy,wrócił na wały. Wówczas ujrzał w ciemnościach jakiś cień,który w głębi fosy przemykał się przez wyłom. To sipaj Berar wracał do obozu Anglików.Dał on tajemniczy znak sipajowi,który stał na warcie,i przeszedł bez,przeszkód. ,,Trzeba przyznać –rzekł do siebie Korkoran – że pułkownik Barclay nieco dziwnych ma żołnierzy.Nie darmo biorą żołd!".73 XVII.OSTATECZNE PRZEZNACZENIE PORUCZNIKA ROBARTSA Z DWUDZIESTEGO PIĄTEGO PUŁKU HUZARÓW Nic nie zakłócało nocnego wypoczynku.Gotując się do jutrzejszego natarcia obie strony pragnęły wytchnąć w niezmąconej ciszy.Czujki nieprzyjacielskich wojsk stały w tak małej odległości,że bez trudu mogły nawiązać rozmowę.Rzekłbyś,wszystko tchnęło tu spokojem. Lecz w tej części obozu angielskiego,gdzie rozłożyli się sipaje,padały hasła rzucane półgłosem,ażeby nie dotarły uszu oficerów europejskich.Pod płótna namiotów wślizgiwał się Sugriwa i wszędzie przynosił tajemne rozkazy. W końcu nastał dzień,a wówczas pojedynczy strzał armatni dał s ygnał do natarcia i pierwsza kolumna angielskiego wojska z nastawionymi bagnetami rzuciła się w wyłom. W tejże chwili z frontu i z flanków grad kul posypał się na wroga.Sześć dział plując kartaczami zrobiło szeroki wyłom w szeregach angielskich.Nieoczekiwanie pod nogami żołnierzy nastąpił wybuch.To Korkoran ukrył był rząd pocisków na dnie fosy.W mgnieniu oka połowa kolumny została zgładzona. Pozostali przy życiu co prędzej opuścili wyłom schodząc do okopu. Korkoran,który dowodził batalionem w wyłomie,nie umiał powstrzymać uśmiechu na ów widok.Żołnierze Holkara nie ponieśli prawie żadnych strat,a dotychczasowy przebieg walki dodał im animuszu i odwagi.Sam zaś kapitan stał w wyłomie spokojny,uśmiechnięty i baczny na wszystko.Nie przeceniając pierwszego zwycięstwa z ufnością czekał na nowe uderzenie.Książę Holkar,pełen zapału,nie odstępował Korkorana,a za ich plecami,z miną godną i radosną zarazem,przechadzała się Luiza,nie trwożąc nikogo dzięki temu,że kapitan dawno już jej narzucił surowe rygory.Ponadto bystre zwierzę,które w lot odgadywało i uprzedzało wszelkie życzenia swego pana,budziło zabobonny szacunek wśród Holkarowego wojska. Cały kwadrans upłynął na oczekiwaniu. – Czyżby zaniechali natarcia??– spytał książę Holkar. – O nie – odparł Korkoran – lecz ta cisza mnie niepokoi..Luizo! Na ten zew tygrysica nadstawiła uszu,jak gdyby chciała dokładnie zrozumieć rozkaz kapitana. –Chciałbym wiedzieć,moja droga –rzekł Korkoran – co też się dzieje w okopach.Musisz przynieść –mi nowiny...Zejdziesz do rowu,ujmiesz delikatnie między obie szczęki pierwszego z brzegu Anglika,najlepiej oficera,i przyniesiesz mi go.Lecz winnaś działać ostrożnie,szybko i dyskretnie! Całej tej przemowie towarzyszyły bardzo wymowne gesty,a tygrysica schylała łeb po każdym zdaniu,jakby chciała powiedzieć,że rozumie,w czym rzecz.Pomknęła jak strzała i przesadziwszy wyłom jednym susem,znalazła się w rowie.Drugi skok –i była na stoku,a w parę sekund później w okopie,gdzie Anglicy,na nowo zgrupowani,gotowali się do powtórnego szturmu..74 Pierwszym,który tygrysicy wpadł pod rękę,a raczej pod łapę,był dzielny James Stephens z Cartridge –House w hrabstwie Durham,porucznik dwudziestego piątego pułku wojsk liniowych.Pacnęła go łapą i natychmiast biedak się przewrócił.Raz jeden kłapnęła zębami,i ująwszy go pomiędzy szczęki,puściła się biegiem w stronę wyłomu. Wszystko to stało się tak szybko i tak niespodziewanie,że nikt nie zdążył temu przeszkodzić i tygrysica przesadziła wyłom,po czym złożyła zdobycz u stóp kapitana. Pech chciał,że Luiza nazbyt się śpieszyła z obawy,że zdobycz może jej się wymknąć,i za mocno ścisnęła w pasie niefortunnego dżentelmena,a jej zęby przeniknęły aż do płuc.Tak więc w momencie gdy położyła go na ziemi,porucznik James Stephens z Cartridge –House już nie żył. –Biedaczysko –powiedział Korkoran.–Luiza nie jest znawcą anatomii i nie spostrzegła, że ściska go za silnie.Spróbujmy zatem jeszcze raz.Obeszłaś się z tym Anglikiem,jakby to był dobrze usmażony befsztyk,a nie dżentelmen.Winnaś była przynieść go żywego.Ruszaj no z powrotem i tym razem lepiej mi się spisz! Tygrysica zdawała się doskonale rozumieć wymówkę,bo pobiegła chyląc łeb,jakby zawstydzona popełnioną niezręcznością. Tym razem niosła dżentelmena tak ostrożnie,że prawie wcale nie doznał szwanku od jej zębów i pazurów.I zapewne byłaby go oddała kapitanowi zdrowym i całym,gdyby nie Anglicy,którzy wiedzeni niefortunną myślą dali ognia do tygrysa.Jedna z kul przeznaczonych dla Luizy zagłębiła się na dwa cale w mózgu dżentelmena,co położyło kres jego życiu i jego nieszczęściom,jeśli rzecz .oczywista był nieszczęśliwy. Ta ponowna próba przekonała Korkorana,że nie sposób zdobyć dokładnych wiadomości o ruchach nieprzyjaciela.Lecz wkrótce z drugiego krańca okopów doszła go wrzawa.Około dwustu Anglików wdarło się na mury po drabinach i wtargnęło do miasta.Już żołnierze Holkara uciekali przed napastnikami,rzucając broń. –Niech Wasza Wysokość zostanie w wyłomie – rzekł Korkoran do Holkara – ja zaś wyjdę wrogowi naprzeciw.Lecz jeśli damy nieprzyjacielowi sforsować pr zej ści e – wszyst ko stracone.Zostanie nam tylko śmierć! Zaraz też wziął ze sobą jeden z batalionów broniących wyłomu i ruszył naprzeciw Anglikom,którzy wdarli się na mury.Przede wszystkim rozkazał zwalić drabiny do fosy, ażeby nieprzyjaciel nie mógł pośpieszyć z pomocą swym żołnierzom.Potem wprowadził batalion w ulicę i kazał ją zabarykadować,dzięki czemu stała się ślepa i nie do przebycia. Szczęściem była to uliczka tak wąska,iż w kilka chwil pracę ukończono.A wówczas kapitan zaczął napierać na żołnierzy angielskich w taki sposób,że zmuszeni byli wycofać się w uliczkę.Na jej krańcu Korkoran ustawił trzy działa polowe,które kazał nabić kartaczami,i wezwał Anglików do złożenia broni. Nieprzyjaciel usiłował otworzyć sobie przejście bagnetami,lecz Korkoran przyjął go ogniem kartaczowym i w parę chwil ulica pokryła się ciałami zabitych i rannych. Podczas gdy ponownie ładowano działa,Korkoran po raz drugi wezwał Anglików do złożenia broni.Tym razem zmuszeni byli usłuchać.Z dwustu Anglików,którzy wdarli się do Bhagawapuru,ledwie osiemdziesięciu zostało przy życiu. Lecz Korkoran nie zdążył nacieszyć się zwycięstwem,posłyszał bowiem krzyki i jęki, które napełniły go przeczuciem katastrofy.Kiedy co prędzej wracał do wyłomu,chyba ze trzystu uciekinierów zastąpiło mu drogę. – Stać!!– krzyknął strasznym głosem..– Dokąd biegniecie?? –Ratuj się,kto może,kapitanie!– zawołał ktoś spośród zbiegów.– Książę Holkar śmiertelnie ranny!Anglicy sforsowali wyłom! –Ach tak,nędzniku,ratuj się,kto może!– wykrzyknął Korkoran.–Albo natychmiast zwrócisz się twarzą do nieprzyjaciela,albo palnę w łeb tobie i wszystkim innym tchórzom. W obliczu gniewu Bretończyka nieszczęsnemu Hindusowi zabrakło odwagi i wrócił do.75 wyłomu,aby stawić czoło napastnikom.Reszta żołnierzy,kierowana raczej wielkim strachem niż bardziej szlachetnymi uczuciami,poszła za jego przykładem. Wiadomość była zresztą aż nadto prawdziwa.Złożony z Anglików i sipajów oddział nieprzyjacielski przypuścił ponowny szturm i jakkolwiek książę Holkar bił się dzielnie,losy walki zdawały się być przesądzone.Już zwycięzcy plądrowali domy na przedmieściu. Holkar,ranny przed dwoma tygodniami,otrzymał teraz postrzał w pierś i bliski był śmierci.W wielkim pośpiechu przyniesiono dywan i ułożono na nim księcia.Garstka wiernych żołnierzy zebrała się wokół niego.Chirurg hinduski tamował mu krew. –Przyjacielu!– zawołał Holkar na widok Korkorana.– Oto Bhagawapur wzięty!Ratuj moją ukochaną Sitę. –Nic nie jest stracone – powiedział Korkoran.–Wasza Wysokość będzie żył,a co więcej, odniesie zwycięstwo.Odwagi,książę,dzień dzisiejszy do nas należy! Przy tych słowach zgrupował Hindusów wokół "siebie i zamknąwszy wyłom, uniemożliwił łączność pomiędzy obozem angielskim a kolumną,która wtargnęła do Bhagawapuru.Następnie posłał w pogoń za ową kolumną swe najlepsze oddziały,sam zaś trzymał wyłom i oczekiwał dalszych wypadków. Nie przeliczył się w swych nadziejach.Anglicy spostrzegli,jak są nieliczni,a że ponadto wyjście z miasta mieli zamknięte,zdjął ich strach przed niewolą.Zawrócili więc i przebiwszy się poprzez szeregi Hindusów,którzy zresztą nie stawiali im żadnego oporu,sforsowali przejście.!wrócili na swoje pozycje w okopach. Lecz w tejże chwili pewien nieoczekiwany wypadek przeważył szalę zwycięstwa na stronę Korkorana. Za angielskimi pozycjami,nad obozem,wzniósł się z nagła gęsty obłok dymu,a w chwilę później dała się słyszeć gwałtowna strzelanina.To sipaje pod wodzą Sugriwy podłożyli ogień pod namioty,zaatakowali tyły pułkownika Barclaya,zaczęli strzelać do własnych oficerów, zagwoździli działa,podpalili jaszcze.Nieład nie do opisania zapanował w całym obozie. Widząc to wszystko Korkoran wywnioskował,że chwila jest pomyślna,i stanąwszy na czele trzech pułków Holkara przedsięwziął wycieczkę.Bez munduru,ubrany swoim zwyczajem na biało,dosiadł konia i z szablą w ręku natarł na nieprzyjaciela, Lecz pułkownik Barclay był starym żołnierzem.Można go było zaskoczyć,nie sposób zniszczyć.Zdrada sipajów nie zdziwiła go zapewne,bo zgrupował wokół siebie dwa pułki europejskie i w porządku zaczął się cofać.Sam objął dowództwo nad konnicą i osłaniał odwrót.Jego wyniosła i dumna postawa napawała Hindusów szacunkiem i strachem. Korkoran,w obawie,iż los może się odwrócić,nie chciał nadużywać swego zwycięstwa. Pół godziny jeszcze niepokoił wroga,po czym wrócił do Bhagawapuru,poleciwszy konnicy śledzić ruchy wojsk nieprzyjacielskich. W zamku wyczekiwał go Holkar,konający.U boku starca,trzymając jego słabnącą głowę na kolanach,siedziała Sita. – Czyż nie ma już nadziei??– spytał Korkoran księżniczkę. Mówił półgłosem i Holkar bardziej odgadł,niż usłyszał pytanie. –Nie,drogi przyjacielu – rzekł – niebawem przyjdzie śmierć.Jak wszyscy przodkowie, ostatni z Raghuidów umrze walcząc i nie będzie oglądać triumfu nieprzyjaciół w zamku Holkara.Lecz co się stanie z moją córką?... –Nie kłopocz się o mnie,ojcze –rzekła Sita.–Bóg Brahma czuwa nad wszelkim swym stworzeniem. –Tobie powierzam moją córkę,przyjacielu – podjął starzec.– Ty jeden będziesz umiał ją obronić.Ty jeden chętnie otoczysz ją opieką.Bądź dla niej mężem,opiekunem i zastąp jej ojca.Wiem,że cię kocha;co do ciebie zaś... Korkoran uścisnął tylko w milczeniu dłoń starca,lecz w jego oczach księżniczka bez trudu czytała,że jest kochana..76 Holkar kazał przywołać wyższych oficerów armii i tak do nich przemówił: –Oto mój następca,mój syn przybrany i małżonek Sity.Jemu zostawiam moje państwo, wy zaś winniście mu posłuszeństwo tak jak mnie samemu. Usłuchano go natychmiast,Korkoran bowiem,dzięki swej odwadze i dzielności,w ciągu kilku dni umiał podbić wszystkie serca. Kiedy dzień miał się ku końcowi,dokonano ceremonii ślubnej według obrządku Brahmy,a zaraz potem Holkar zmarł.Korkoran niezwłocznie został obwołany księciem Maratów i już nazajutrz wyruszył w pościg za Anglikami,księżniczce zaś polecił,by oddała ojcu ostatnią posługę. Nie pogrzebane trupy zaścielały drogę,którą posuwała się armia angielska.Ukryci w dżungli sipaje dotkliwie razili ogniem tyralierskim wszystkich maruderów.Pościg trwał,gdy nagle za zakrętem drogi Korkoran spostrzegł z odległości jakiś dziwny kształt podobny do wisielca. Zbliżywszy się zauważył,że wisielec ma czerwony mundur i epolety,a gdy znalazł się zupełnie blisko,poznał,że to John Robarts,porucznik huzarów królowej Wiktorii,dynda na drzewie. Odwrócił się do Sugriwy,który obok niego jechał konno,i rzekł: –Los pozbawił cię zdobyczy,przyjacielu.Oto John Robarts powieszony! Sugriwa uśmiechnął się z zadowoleniem. – Wasza Wysokość wie,,kto go powiesił?– zapytał. – Czyżby to ty?? – Tak,,ja,dostojny kapitanie. – Hm – mruknął Korkoran..– Czy nie dość było go zabić??Zbyt jesteś mściwy,Sugriwo. –Ach,gdybym mógł przedłużyć jego cierpienia!–westchnął Hindus.–Niestety, musieliśmy się spieszyć,Berar i ja.Krok w krok chodziliśmy za nim przez całą ubiegłą noc. Było nas pięciu.Strzałem karabinowym Berar zabił jego konia.Robarts upadł na ziemię. Złamał nogę,toteż pojmaliśmy go z łatwością.Wystrzelił z rewolweru,lecz nie zabił nikogo, tylko ranił jednego z naszych towarzyszy.Skrępowałem mu ręce na plecach,po czym Berar ściągnął mu mundur i wymierzył pięćdziesiąt batów,a więc nie mniej i nie więcej,niż sam był otrzymał z rozkazu owego dżentelmena. – Do kaduka!!–wykrzyknął Korkoran.– Dobrą macie pamięć..A co na to ów dżentelmen? –Nic.Wodził tylko wzrokiem tak strasznym,jakby chciał nas wszystkich pożreć,lecz nawet ust nie otworzył. – Coście zrobili potem?? –Skoro Berar wymierzył mu cięgi,mnie przypadło go powiesić.Kiedy umarł,wróciliśmy do Bhagawapuru. –Do kroćset!–zawołał Korkoran,który był trochę filozofem –napisano przecie,że „kto mieczem wojuje,ten od miecza ginie".Żal mi tego Robartsa,lecz nie był to człowiek szlachetnego charakteru.O mały włos dzięki niemu dostałbym kulkę w łeb.Niech pogrzebią go,jak się należy,i nie mówmy o tym więcej..77 XVIII.W JAKI SPOSÓB DYWIDENDA KOMPANII INDYJSKIEJ ZOSTAŁA SPROWADZONA DO ZERA NA SKUTEK PRZEMYŚLNOŚCI KORKORANA Tymczasem pułkownik Barclay,jakkolwiek energicznie ścigany przez zwycięskich Maratów,nie chciał,ażeby odwrót jego armii zmienił się w ucieczkę.Tak więc cofał się powoli i wciąż stawiał czoło przeciwnikom,aż wreszcie znalazł schronienie w fortecy,która należała do jego przyjaciela Rao i wznosiła się nad rzeką Narbadą.Niewielka armia Barclaya liczyła obecnie tylko trzy pułki europejskie,co się bowiem tyczy sipajów,to albo uciekli,albo opowiedzieli się po stronie Korkorana.W tym miejscu Narbadą tworzyła kolano,jak Sekwana między mostem Zgody i Saint –Denis,i z dwóch stron okalała położoną na wzniesieniu twierdzę.Liczne działa armatnie broniły warowni. Kiedy kapitan zbadał podejście do fortecy i już miał dać rozkaz sypania okopów,stawił się przed nim angielski oficer,parlamentariusz. Wciąż żądny zemsty Sugriwa domagał się dla niego śmierci,lecz Korkoran kazał sobie przyprowadzić Anglika. Ów przedstawił się wyniośle.Był to sławny rotmistrz Bangor,który odznaczył się w wojnie przeciwko Sikhom,kiedy to odniósłszy zwycięstwo z zimną krwią kazał rozstrzelać wszystkich swoich jeńców.Za ten chwalebny postępek Kompania Indyjska nagrodziła go awansem i sumą dwudziestu tysięcy rupii. Korkoran przyjął go ze zwykłą sobie uprzejmością. – Pułkownik Barclay – powiedział Anglik – przysyła mnie do pana z propozycją pokoju.. –Znakomicie – odparł Korkoran – pokój to rzecz piękna,zwłaszcza gdy warunki są korzystne. – Nasze warunki – odparł Bangor – przewyższają pańskie najśmielsze oczekiwania.. Na taką przemowę Bretończyk się uśmiechnął. –Pułkownik Barclay –mówił dalej Bangor – darowuje życie i wolność panu i pańskim towarzyszom europejskim,jeżeli ich pan posiadasz,oraz nie będzie miał nic przeciw temu, ażebyście zabrali ze sobą tabor i pieniądze w sumie nie przekraczającej stu tysięcy rupii... –Ohoho!– zawołał Korkoran – pan pułkownik,jak widzę,ma dobre serce.A jakiż jego wniosek? –Wniosek jest ten – rzekł Bangor –iż pan pułkownik zechce zapomnieć,żeś pan, obywatel neutralnego i przychylnego nam narodu,dopuścił się pogwałcenia prawa ludzkiego wojując przeciwko Kompanii Indyjskiej,w zamian za co,nim pan odejdziesz,zechcesz przekazać oddziałom angielskim klucze Bhagawapuru. – To wszystko??– spytał Korkoran. – Zapomniałbym o jednym z podstawowych warunków – odparł Anglik..–Otóż pułkownik Barclay domaga się,ażebyś pan przekazał do jego rąk oswojoną tygrysicę,którą pan wszędzie ze sobą prowadzasz.Wypchamy ją przyzwoicie i będzie ozdobą British Museum. Na te słowa Korkoran zwrócił się do Luizy,która w milczeniu przysłuchiwała się.78 rozmowie. –Luizo,moja droga – rzekł – słyszysz ty,,co ten hultaj mówi?Chce cię wypchać. Przy słowie ,,wypchać"Luiza wydała ryk,który Bangora przeniknął dreszczem do szpiku kości. – Zapewne –dorzucił Korkoran –chcielibyście,panowie,przedtem ją zastrzelić? Anglik zdołał tylko przytaknąć gestem,gdyż na słowo ,,zastrzelić"tygrysica podskoczyła, jakby rażona trzema kulami w serce.Popatrzyła na Bangora takim wzrokiem,że zwątpił,czy kiedykolwiek jeszcze zje befsztyk,i strach go ogarnął,by sam nie stał się befsztykiem. – Nie zapominaj pan – rzekł z niepewną miną – że przybywam jako parlamentariusz. Prawo ludzkie... –Prawo ludzkie –odparł Korkoran – a prawo tygrysie to nie to samo.I jeżeli pan nie przestaniesz drażnić Luizy swoim British Museum i zamiłowaniem do wypychania,to w trzy minuty gotowa przekazać pański szkielet do Tigrish Museum. – Anglia pomści moją śmierć – rzekł Bangor z wyższością – lord Palmerston zaś.... –Obawiam się –przerwał Korkoran –że lord Palmerston obchodzi Luizę nie więcej niż zeszłoroczny śnieg.Lecz nie odbiegajmy od tematu:wracaj pan do pułkownika Barclaya i powiedz mu,że znam jego położenie,że fanfaronada na nic się nie zda,że żywności starczy mu najwyżej na osiem dni,że wiadomo mi,iż jego trzy pułki europejskie liczą teraz zaledwie tysiąc siedmiuset ludzi,że Narbadę zamyka mój dwumasztowiec „Syn Burzy ”,zbrojny w dwadzieścia sześć ciężkich dział,że nie zdołacie przebić się przez nasze szeregi i że jeżeli pułkownik Barclay będzie dłużej zwlekał,przyjdzie mu zdać się na naszą łaskę,a wówczas nie ręczę za życie żadnego z moich jeńców. –Jestem upoważniony –rzekł Bangor tonem poufnym – do zaproponowania panu nawet miliona rupii,bylebyś tylko zechciał odjechać razem z córką Holkara i pozostawić Maratów ich losowi. –Jeżeli zaś pan –odparł Korkoran – jeszcze minutę dłużej będziesz mnie namawiał do zdrady,każę całkiem zwyczajnie wbić cię na pal.Przekaż pan pułkownikowi ukłony ode mnie i powiedz,iż za godzinę będę go oczekiwał na brzegu rzeki,gotów wejść w układy.Po tym terminie będziemy rozmawiać jak zwycięzca ze zwyciężonym. Bangor,zmuszony zadowolić się tą propozycją,wrócił do Anglików. Na wiadomość,że Korkoran wie o wszystkim,Barclay złagodniał.Te bezczelne warunki stawiał bowiem po to,aby zamaskować swoje groźne położenie.Zgodził się na proponowane spotkanie i wyszedł o sto kroków przed twierdzę naprzeciw zwycięzcy. Bretończyk wyciągnął do niego rękę i powiedział: –Widzisz pan sam,pułkowniku,że nie należało wchodzić ze mną w zwadę.Lecz błąd zawsze można naprawić. –Zatem przyjmujesz pan moje warunki!– odparł Barclay z radością.–Byłem tego pewien.Bo w gruncie rzeczy,czego pan się możesz spodziewać po tej hołocie,która zdolna jest opuścić pana wobec pierwszej porażki?A skądinąd milion rupii to ładna suma.Nie znajduje się jej na ulicy.I oto masz pan gotową fortunę,a jeżeli zechcesz,mogę ci powiedzieć,że najkorzystniej ją umieścisz w domu bankowym White Brown Co w Kalkucie. To pewna firma.Na bawełnie zrobiła dwadzieścia milionów.Dadzą panu piętnaście procent od pańskiego kapitału.Kiedy Bhagawapur zostanie wzięty,u nich właśnie myślę umieścić swoją część łupu. Na to Korkoran śmiejąc się odpowiedział: –Ach,więc to u nich myślisz pan umieścić...Indyk też myślał,drogi pułkowniku,nie zapominaj pan.Krótko mówiąc,proponuję panu dokładnie to samo,coś mi pan zaproponował.Innymi słowy,pozwalam panu wycofać się z bronią i taborem.Ponadto uznasz pan niepodległość królestwa Holkara i będziesz żył w pokoju z jego następcą. – Więc Holkar nie żyje??!– zawołał Barclay zdziwiony..79 – Bez wątpienia..Nie wiedziałeś pan o tym? – Kto zaś jest jego następcą?? –Ja,pułkowniku.Mnie to od wczoraj nazywają Korkoranem –Sahibem lub,jeśli pan wolisz,Jego Wysokością Korkoranem.Szybko awansuję,nieprawdaż?Kiedym przed pięcioma miesiącami razem z Luizą opuszczał Marsylię,ani mi do głowy nie przyszło,że zostanę królem Maratów.Lecz widocznie Opatrzność życzy sobie,abym budował szczęście bliźnich i nosił koronę. – Mówmy otwarcie –rzekł Barclay.– Jesteś pan Francuzem i winieneś wiedzieć,,czym jest Anglia i jej potęga.Nie spodziewasz się pan zapewne,jak większość tych smagłolicych,że Brahma i Wisznu zejdą z nieba,aby strącić do morza Anglików.Wiesz pan doskonale,że tysiąc siedmiuset żołnierzy europejskich,którzy mi zostali,ma za sobą wszechpotężną Kompanię Indyjską z siedzibą w Londynie i że ta Kompania w razie potrzeby może przysłać do Kalkuty sto,dwieście,trzysta,sześćset tysięcy ludzi.Jakkolwiek muszę przyznać,że jesteś pan odważny i że nigdy nie zdarzyło nam się spotkać tak nieulękłego przeciwnika,pańska zguba będzie niechybna.Lecz po cóż miałbyś pan ginąć?Bądź pan królem,jeśli masz ochotę, rządź,zawiaduj,ustanawiaj prawa.Nie uczynimy ci nic złego,przeciwnie,będziemy służyć pomocą.Zobowiązuję się do tego w imieniu Kompanii.Pańscy wrogowie staną się naszymi wrogami,a nasi żołnierze będą na pana usługi. –Wielkie dzięki – odparł Korkoran.–Co do mnie,to nie boję się nikogo,a pańscy żołnierze na nic mi się nie przydadzą. –Zastanów się pan.Zawsze dobrze jest na kogoś liczyć,w szczególności zaś na Kompanię Indyjską. Kilka chwil upłynęło,zanim Korkoran odpowiedział: –Słowem,za jaką cenę proponujesz mi pan to przymierze?Bo przecież u was nie ma nic za darmo. –Stawiam jedynie dwa warunki – odparł Anglik.–Po pierwsze będziesz mi pan płacił dwadzieścia milionów rupii na rok... –Przyjacielu –przerwał mu Korkoran – masz pan jedną wadę,tę mianowicie,że wciąż mówisz o pieniądzach.Znałem w Saint –Malo pewnego komornika,był do pana podobny jak dwie krople wody.Wysoki,chudy,ponury,przykry,odzywał się do ludzi tylko po to,ażeby opróżniać im sakiewki. –Mój panie –odparł mu Barclay z miną godną i urażoną – komornik,o którym pan mówisz,nie miał za sobą całej Anglii. –Tam do kata!Jeżeli za panem stoi cała Anglia,to za nim stała cała Francja,w szczególności zaś żandarmeria francuska,którą się otaczał niby aureolą.Kilkakroć słyszałem go w sądzie,jak wołał:,,Cisza!”,głosem tak potężnym i władczym,że w pierwszej chwili mógłbyś go pan wziąć za cesarza Karola Wielkiego... Tu Barclay się zniecierpliwił. –Mój panie –rzekł –zostawmy,jeśli łaska,pańskie historyjki o Saint –Malo,cesarzu Karolu Wielkim i komornikach.Albo pan chcesz płacić Kompanii daninę w wysokości dwudziestu milionów rupii na rok,albo nie. –A skąd wezmę na to,żeby ją zapłacić?– odparł Korkoran.–Moje oszczędności, wyjąwszy „Syna Burzy ”,zmieściłyby się w jednej dłoni. –A któż mówi o pana teraźniejszych oszczędnościach?Podwój pan,potrój podatki.Lud będzie płacił. – A jeżeli bunt podniesie??Jeśli nie zechce płacić? – Wówczas pośpieszymy panu z pomocą.. – Rzecz warta jest zastanowienia – odparł Korkoran.. W istocie zdążył się już zastanowić,a raczej nie potrzebował się zastanawiać wcale,lecz chciał,żeby Anglik odkrył przed nim karty..80 – Jakiż jest drugi warunek??– zapytał. Pułkownik niby to się zawahał,po czym niewymuszoną miną rzekł: –Niech pan posłucha,drogi panie.Darzę pana zaufaniem,tak,zaufaniem bezwzględnym, na co mogę przysiąc,i gdyby to zależało jedynie ode mnie...Lecz Kompania zechce mieć rękojmię,którą mógłby być na przykład oficer angielski rezydujący gdzieś blisko pana. Stałby się pańskim przyjacielem i... –I czuwałby nad wszelkimi moimi posunięciami,i zdawał z nich sprawę generalnemu gubernatorowi.Czy tak?–mówił Korkoran uśmiechając się.– Ów przyjaciel czyhałby tylko na stosowną chwilę,ażeby mi kark ukręcić,tak jak to było z Holkarem.Według pana to przyjaciel,według mnie szpieg... – Mój panie!!—zawołał Barclay. –Nie gniewaj się pan.Jestem dobrym marynarzem,za to maniery mam nie najlepsze. Lubię nazywać rzeczy po imieniu...Krótko mówiąc,nie potrzebuję od pana niczego.Ja zachowam swoje rupie,a pan swego szpiega,przepraszam,przyjaciela. –Mój panie –rzekł Barclay –na układy nie jest jeszcze za późno.Widzę,że zaślepiło cię pierwsze powodzenie,lecz nie sądzisz pan,mam nadzieję,iż zdołasz stawić opór całej Anglii?Lepiej zawrzyjmy zgodę,wierz mi pan... Nie skończył jeszcze mówić,gdy jeźdźcy Holkarowi przyprowadzili kuriera niosącego pismo z obozu Anglików.Korkoran złamał pieczęć i przeczytał na głos,co następuje: Lord Henryk Braddock,gubernator generalny Hindustanu,do pułkownika Barclaya Uwiadomią się pułkownika Barclaya,że bunt sipajów ogarnął właśnie królestwo Oude.W Luknowie obwołano syna ostatniego króla,dziecko dziesięcioletnie.Matka jego jest regentką: Sir Henryk Lawrence jest oblegany w swej warowni.Pożoga rewolty ogarnęła prawie całą dolinę Gangesu.Za wszelką cenę należy zawrzeć pokój z Holkarem i połączyć się z sir Henrykiem Lawrence.Stare porachunki wyrównamy kiedy indziej. Podpisano: Lord Henryk Braddock Barclay osłupiał.Wyciągnął rękę po list. –Proszę bardzo –rzekł Korkoran.–Zapewne lepiej ode mnie znasz pan podpis lorda Henryka Braddocka. Pułkownik długo wpatrywał się w pismo.Groźne położenie jego współziomków wstrząsnęło nim bardziej niż niebezpieczeństwo,w jakim on sam się znalazł.Widział,jak skutkiem wysiłków sipajów potęga angielska w Indiach wali się w ciągu kilku dni,i rozpacz ogarniała go na myśl,że nie zdoła temu zaradzić.Wreszcie po długim milczeniu zwrócił się w stronę Korkorana i powiedział: –Nie mogę już nic ukrywać.Jeżeli pan przystajesz,to pokój jest zawarty Mam tylko jedną prośbę:abyś pan pozwolił nam spokojnie się wycofać. – Przystaję.. – Co się zaś tyczy wydatków wojennych.... –To pan je pokryjesz –przerwał szorstko Korkoran.–Wiem dobrze,jak ciężko jest wydawać własne pieniądze,kiedy miało się nadzieję zgarnąć cudze.Lecz możesz się pan wypłacić obcinając dywidendę akcjonariuszy wielce dostojnej,wielce potężnej i wielce sławnej Kompanii Indyjskiej.Gdyby zaś zmniejszenie dywidendy było dla pana zbyt przykre, możesz pan rozdzielić pewną część kapitału.Jest to zwyczaj powszechnie stosowany przez wiele najznakomitszych kompanii francuskich i angielskich. –Jesteś pan potężny.–rzekł Barclay.– Niech się dzieje pańska wola,nie zaś moja.Czy.81 mamy wzmiankować w układzie,że Kompania Indyjska uznaje następcę Holkara? –Jak panu wygodnie ],niewiele mnie to obchodzi.Wiem doskonale,że skoro jestem potężny,to Anglicy i tak będą mymi przyjaciółmi aż do śmierci.Kiedy zaś fortuna się odwróci,i tak będą próbowali mnie powiesić z zemsty,że im napędziłem strachu.Dajmy zatem spokój tym dyplomatycznym kłamstwom i starajmy się żyć po dobrosąsiedzku. –Bóg mi świadkiem – zawołał Anglik – że pan masz słuszność!Jesteś najzacniejszym i najbardziej rozumnym dżentelmenem,jakiego zdarzyło mi się poznać.I dumny jestem,tak,w istocie,dumny jestem i szczęśliwy,że mogę uścisnąć pańską dłoń.Zegnaj zatem,Wasza Wielmożność Korkoranie,skoro jesteś pan w chwili obecnej prawowitym królem.Do zobaczenia. –Niech cię Bóg prowadzi,pułkowniku –rzekł Bretończyk.–I nie wracaj inaczej niż jako przyjaciel.Luizo,moja miła,podaj łapę panu pułkownikowi. Tego samego dnia wieczorem układ został spisany i zaopatrzony w podpisy.Nazajutrz armia angielska wyruszyła w kierunku Oude.Aż do granic państwa towarzyszyła jej jazda Korkorana..82 XIX.FILOZOFICZNA I POUCZAJĄCA ROZMOWA O POWINNOŚCIACH KRÓLA W PAŃSTWIE MARATÓW. MOWA ŻAŁOBNA NA CZEŚĆ HOLKARA W piętnaście dni po wymarszu Anglików Korkoran powrócił do swej stolicy,gdzie wraz z Sitą zażywał w pokoju owoców swej roztropności i odwagi.Armia Holkara jak jeden mąż uznała go skwapliwie prawowitym władcą.Zemindarzy 23 zaś bez widocznej odrazy słuchali zięcia i następcy ostatniego z Raghuidów. Pewnego ranka Korkoran tak odezwał się do bramina Sugriwy,którego uczynił swoim pierwszym ministrem: –No cóż,nie wystarczy być królem.Królowanie musi nadto czemuś służyć.Przecie królowie nie po to są na ziemi,ażeby zajadać śniadania,obiady i kolacje oraz przyjemnie spędzać czas.Co na to powiesz,Sugriwo? –Wasza Dostojność –odparł Sugriwa – Brahma i Wisznu inny mieli zamysł,kiedy stwarzali królów. –Lecz po pierwsze,czyżbyś był zdania,że godność królewska wywodzi się w prostej linii od tych dwu wszechpotężnych bóstw? –Jest to wysoce prawdopodobne,Wasza Dostojność –odparł bramin.–Skoro bowiem Brahma stworzył wszystkie istoty,a więc lwy,szakale,ropuchy,małpy,krokodyle,moskity, żmije,boa dusiciele,dwugarbne wielbłądy,czarną zarazę i cholerę,czemuż miałby na tej liście pominąć królów? –Wydaje mi się,Sugriwo,że nie darzysz nadmiernym szacunkiem tej szlachetnej i sławnej części rodzaju ludzkiego. –Czyż Wasza Dostojność nie kazał roi obiecać,że będę mówił prawdę?–odparł bramin wznosząc ramiona w kształt pucharu. – Racja,, – Cóż łatwiejszego jak kłamstwo,,jeżeli Wasza Dostojność tego sobie życzy. –Ależ skąd,to nie jest konieczne.Przyznasz jednak,mam nadzieję,iż nie wszyscy królowie są tak niemili i szkodliwi jak czarna zaraza i cholera.Na przykład Holkar... W tym momencie Sugriwa zaczął się śmiać po cichutku,na sposób hinduski,ukazując dwa rzędy białych zębów. –Ejże,cóż możesz mu zarzucić?Czy nie pochodził ze szlachetnego rodu?Sita zapewnia mnie,że był w prostej linii potomkiem Ramy,syna Dasaraty,najbardziej nieulękłego z ludzi. – Zapewne.. – Czyż nie był dzielny?? – O tak,,jak pierwszy lepszy żołnierz. – Czyż nie był hojny?? –Tak,wobec pochlebców.Lecz połowa narodu mogłaby paść głodową śmiercią pod bramami zamku,on zaś nie uczyniłby nic dla tych nieboraków,tylko by im powiedział: ,,Niech Brahma opatrzy!" 23 Zemindar – indyjski namiestnik prowincji..83 –Lecz musisz przyznać,że przynajmniej był sprawiedliwy. –Ależ tak,wówczas gdy przywłaszczenie cudzego mienia nie dawało mu żadnych korzyści.Ja,który to mówię,sam widziałem,jak ścinał głowy dla samej tylko przyjemności oraz po to,by łatwiej strawić obiad. – Były to zapewne głowy łotrów,,którzy jak najbardziej zasłużyli na tę karę. –Być może,o ile nie byli to ludzie,co nie spodobali mu się z twarzy.A może Wasza Dostojność ma ochotę poznać Holkara na wylot?Jaki skarb zostawił Waszej Dostojności, kiedy umierał? – Osiemdziesiąt milionów rupii,,nie licząc klejnotów i drogich kamieni. –I szczerze mówiąc,czy jesteś zdania,Wasza Dostojność,że szanujący się król powinien być tak bogaty? – Pewnie był oszczędny??– rzekł Korkoran. –Oszczędny?– podjął Sugriwa z goryczą.–Ależ go znasz,Wasza Dostojność!W ciągu czterdziestu lat przetracał miliardy rupii po to tylko,aby zaspokoić najgłupsze zachcianki, jakie wyznawcy Brahmy mogą przyjść do głowy.Wznosił pałace tuzinami:pałac letni,pałac zimowy,pałac na każdą porę roku.Odwracał biegi rzek,ażeby urządzić fontanny w swym parku.Kupował najpiękniejsze diamenty Indii i zdobił nimi rękojeści swych szabli,a miał tych szabli setki.Z pięciu części świata sprowadzał sobie niewolników.Żywił tysiące błaznów i pieczeniarzy,ale kazał wbijać na pal każdego,kto próbował powiedzieć mu prawdę. –Lecz skąd w końcu brał pieniądze? – Skąd się dało,a ściślej mówiąc z kieszeni biednych ludzi.Nadto od czasu do czasu kazał ściąć głowę jednego z zemindarów i zagarniał jego dziedzictwo.Zresztą jedynie te właśnie czyny cieszyły się popularnością.Lud bowiem nienawidzi zemindarów bardziej niż śmierci i w karze,jakiej doznawali,upatrywał zemstę za swą niedolę. – Niepodobna!!– zawołał Korkoran..–Więc ten białobrody Holkar o spojrzeniu łagodnym i budzącym szacunek,ten książę,którego miałem za cnotliwego patriarchę,godnego następcę Ramy i Dasaraty,byłby zbrodniarzem!I komu tu ufać,wielki Boże? –Nikomu –odparł bramin z powagą –na stu ludzi bowiem nie znajdzie się jeden,który nie byłby zdolny do zbrodni,kiedy obejmie władzę absolutną.Władcy nie dochodzą do tego w pierwszym dniu panowania ani nawet w drugim czy trzecim,lecz niepostrzeżenie ześlizgują się z pochyłości.Znasz,Wasza Dostojność,historię sławnego Aurengzeba? – Słyszałem,,być może,mów jednak. –Otóż Aurengzeb był czwartym synem Wielkiego Mogoła,panującego w Delhi.Jako że jego pobożność,cnotliwość i rozum były niezłomne,ojciec za życia jeszcze dał mu udział w rządach i zawczasu mianował swoim następcą.Od tej chwili pobożność Aurengzeba roztopiła się jak ołów w płomieniach,cnota pordzewiała jak żelazo w wodzie,rozum zaś umknął niczym gazela przed pogonią myśliwych.Po pierwsze zamknął w więzieniu ojca,po czym kazał pościnać głowy braciom i powbijać na pal ich przyjaciół i stronników.A jako że ojciec, choć uwięziony,wciąż jeszcze był mu przeszkodą,kazał go otruć.I niech Wasza Dostojność nie spodziewa się,że Brahma czy Wisznu kiedykolwiek porazili go piorunem lub przynajmniej sprzeciwili się jego zamysłom!Brahma i Wisznu,którzy zapewne w innym świecie czekali na niego,obsypali go skarbami,zwycięstwami i wszelkiego rodzaju pomyślnością.Zmarł w wieku lat osiemdziesięciu ośmiu,otoczony czcią niemal boską.I żeby choć raz w życiu miał rozstrój żołądka! –Do kroćset!–zawołał Korkoran.–Skoro wszyscy możni w twoim kraju są podobni do biednego Holkara lub do sławnego Aurengzeba,to wyznam,że nie wiem,czemu ich żałujecie i walczycie przeciwko Anglikom,którzy chcą was od nich oswobodzić. –Nie mogę przyznać racji Waszej Dostojności – odparł Sugriwa – bowiem Anglicy nie mniej od naszych książąt kłamią,oszukują,zdradzają,ciemiężą,łupią i zabijają.Nadto nie ma.84 sposobu,żeby się im wymknąć.Przypuśćmy,Wasza Dostojność,że pułkownik Barclay objąłby tron po Holkarze.Otóż byłby on dziesięć razy gorszy do zniesienia,bo po pierwsze zabrałby nam pieniądze,jak to robił nieboszczyk,a ponadto jego śmierć nie przyniosłaby nam żadnego pożytku.Gdyby bowiem został zamordowany,z Kalkuty przysłano by nam drugiego Barclya,który byłby okrutny i zachłanny nie mniej niż pierwszy.Holkar natomiast wciąż bał się,by go nie zgładzono,i z tego strachu czerpał chwilami zdrowy rozsądek i umiarkowanie. A w końcu wiedział,że bramini,do których i ja się zaliczam,stanowią najwyższą kastę i urodzeniem równi są królom,toteż wobec nich wystrzegał się zniewag.Co się zaś tyczy grubiańskich Anglików,to sam widziałem w Benaresie,jak batami torowali sobie przejście w tłumie Hindusów i wchodzili obuci do świętej pagody w Jaggernaut bez obawy,że ją zbrukają.Sam niezwyciężony Rama nigdy by tam nie wkroczył,póki by się nie poddał siedmiu pokutom i siedemdziesięciu oczyszczeniom. Słuchając tej rozmowy Korkoran głęboko się zamyślił. „Zdaje się – mówił sam do siebie – że zamiast przyjmować bez zastanowienia dziedzictwo Holkara,lepiej byś zrobił,gdybyś poślubiwszy Sitę zaczął bez zwłoki szukać sławnej Gurukaramty .Lecz cóż,nawarzyłeś sobie piwa,to je pij.Musiałbym doprawdy nie mieć szczęścia,gdybym nie zdołał postępować uczciwiej niż mój poprzednik i sławny Aurengzeb. Skądinąd,kiedy Barclay odjeżdżał,zdawało mi się,że ten zawzięty Anglik żywi do mnie urazę za to,żem go wyprowadził za bramy Bhagawapuru,i że wcześniej czy później będzie chciał się zemścić i powróci ze swą armią.Nie pozostaje mi nic,jak czekać na niego nieustraszenie.Koniec wieńczy dzieło!" Po czym,odwróciwszy się do Sugriwy,dodał: –Wiedz,przyjacielu,że zarówno Luiza,jak i ja nie należymy do istot,którym byle drobiazg może napędzić strachu,i gdyby oprócz królestwa Holkara zaofiarowano nam władzę nad Chinami,Indochinami,Archipelagiem Malajskim i całym Afganistanem,nie bylibyśmy w większym kłopocie.Począwszy od jutra udowodnię ci,że zawód króla nie jest taki trudny. –Najjaśniejszy Panie!–wykrzyknął Sugriwa wznosząc nad głową ręce w kształt kielicha. –Najjaśniejszy panie Korkoranie,bohaterze potężnej nauki,którego twarz jaśnieje blaskiem, a oczy pięknością przewyższają kwiaty białego lotosu,oby Brahma obdarzył cię szczęściem Aurengzeba i mądrością Dasaratydów!.85 XX.CIĄG DALSZY W dwa dni później na ulicach Bhagawapuru i wszystkich miast królestwa rozlepiono odezwę tej treści: Król Korkoran do szlachetnego,potężnego i niezwyciężonego narodu Maratów: Wiecznej i niezniszczalnej,sprawiedliwej i nieskazitelnej Istocie spodobało się wezwać z powrotem na swe łono sławnego Holkara,który był wytępił czerwonych barbarzyńców, przybyłych z Anglii po to,by zabijać wiernych wyznawców Brahmy,zabierać ich bogactwa i porywać w niewolę ich żony i dzieci. Spodobało się również sławnemu Holkarowi uczynić mnie swym synem i dać mi za żonę swą własną córkę,najdroższą Sitę,która jest ostatnim potomkiem szlachetnego Ramy, niezwyciężonego bohatera,pogromcy Rawany i demonów błąkających się po nocy. Pragnę okazać się godnym tego zaszczytu i sprawować rządy w królestwie w myśl świętych praw Wed i rad mądrych braminów.Pragnę karać zbrodniarzy,słabym służyć pomocą i otaczać opieką wdowy i sieroty. Po tym wstępie Korkoran wzywał po pierwsze wszystkich zemindarów do Bhagawapuru,a ponadto zachęcał wszystkich Maratów,ażeby dokonali wyboru trzystu deputowanych (po jednym na pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców),których obowiązkiem byłoby ustanawianie praw i badanie wydatków publicznych.Oni też zwracaliby uwagę na wszelkie nadużycia i wskazywali sposoby ich leczenia.Obowiązkiem Korkorana –Sahiba,czyli Jego Dostojności Korkorana będzie jedynie wykonywanie praw.Każdy,kto ukończył lat dwadzieścia,będzie miał bierne i czynne prawo wyborcze. Ten ostatni artykuł nie spodobał się Sugriwie,który tak się odezwał: – Co,,więc parias 24 nieczysty ma zasiadać obok bramina?! – Czemu nie?? – Przecie gdyby mnie dotknął,,musiałbym się oczyszczać w świętych wodach Narbady. – No,,tobyś się wykąpał.Nigdy nie jest się za czystym. – Przecież.... – A może wolisz,,żeby cię dotknął Anglik?Sugriwa wzdrygnął się z odrazą. – Wedle uznania..Nie jeden,to drugi cię pobrudzi – rzekł mu Korkoran.. —Niech Wasza Dostojność zechce mi zaufać i nie nalega.Złe na t ym wyjdziesz,mości królu.Będziesz opuszczony równie szybko,jak cię obwołano,a pułkownik Barclay wróci i zajmie twoje miejsce. –Przecie ja nie jestem prawowitym królem,przyjacielu – rzekł Bretończyk.–Mój ojciec nie był ani synem Ragu,ani Wielkiego Mogoła,lecz po prostu rybakiem z Saint –Malo. Prawdę rzekłszy,był on silniejszy,dzielniejszy i lepszy niż wszyscy królowie,których znałem i o których mówi historia,a ponadto był obywatelem francuskim,co w moich oczach 24 W systemie kast hinduskich pariasi zaliczani są do najniższej,a bramini do najwyższej kategorii społecznej..86 jest najwięcej warte.Lecz w końcu był tylko człowiekiem,a zatem i uczucia miał ludzkie – kochał bliźnich i nigdy nie popełniał czynów złych i haniebnych.To jedyne dziedzictwo, jakie mi zostawił,i pragnę go strzec aż do śmierci.Przypadek pozwolił mi udzielić Holkarowi i wam wszystkim pomocy w walce z Anglikami,co zresztą było chyba moim naturalnym powołaniem.Ten sam przypadek dał mi za żonę moją ukochaną Sitę,najpiękniejszą i najdoskonalszą z cór ludzi.Dzięki temu od piętnastu dni jestem potężnym monarchą.Lecz pomimo przykładu wielkiego Aurengzeba,o którym mówiłeś mi przedwczoraj,moje krótkie panowanie nie przewróciło mi w głowie.Jako wyłączny pan samego siebie,podróżujący po świecie na „Synu Burzy ”,czuję się nie mniej szczęśliwy niż jako władca całego państwa Maratów.Zgodziłem się wziąć berło do ręki pod tym tylko warunkiem,że wymierzę sprawiedliwość pariasom i braminom,wieśniakom i zemindarom.Jeżeliby ktokolwiek próbował mi przeszkodzić,rzucę w kąt koronę i odjadę razem z Sita,która jest mi droższa niż słońce,księżyc i gwiazdy.Porozumiesz się później z Barclayem,jak potrafisz.Jeśli cię pobije lub każe wbić na pal,to już twoja sprawa.Co do mnie,to kocham ludzi i gotów jestem poświęcić się dla nich,lecz przeciwko nim nie wystąpię. –Słowa Waszej Dostojności – rzekł Sugriwa —tak są sprawiedliwe i rozumne,że im dłużej słucham,tym głębszego nabieram przekonania,żeś jest,Wasza Dostojność, jedenastym wcieleniem Wisznu. –A zatem skoro jestem bogiem Wisznu –odparł Bretończyk z uśmiechem – winieneś mi posłuszeństwo.Każ więc porozlepiać moją odezwę i przygotuj obszerną komnatę dla przedstawicieli narodu Maratów,bowiem dokładnie za trzy tygodnie pragnę zwołać Zgromadzenie wszystkich stanów. Luiza,która słuchała tej rozmowy,uśmiechnęła się.Żywiła niepłonne nadzieje,że zajmie miejsce z prawej strony tronu,na którym miał zasiąść Korkoran –Sahib i piękna Sita.Być może węszyła też nowe straszne niebezpieczeństwa,jakie zagrażały jej przyjacielowi..87 XXI.JAKIM TO PRZYJACIELEM KORKORAN OBDARZYŁ MĄDREGO BRAMINA LAKMANĘ I JAKIE BYŁY POWINNOŚCI OWEGO PRZYJACIELA Bo też nie był to jeszcze koniec tarapatów.Większość zemidarów nie bez przykrości poddała się zadom nowego władcy,wielu z nich bowiem wzdychało do ręki księżniczki i dziedzictwa Holkara.Wszyscy pragnęli zachować niepodległość w swych prowincjach i uwiecznić w nich tyrańskie panowanie,jak za dobrych czasów starego króla.Lecz żaden nie ośmielił się chwycić za broń i wystąpić przeciw Korkoranowi.Młodzieniec budził postrach i respekt.Sugriwa opowiadał,że wielu spośród ludu bierze go za jedenaste wcielenie Wisznu. Co się zaś tyczy Luizy,to dzięki niezwykłym wyczynom,których dokonała z pomocą potężnych pazurów,uchodziła za boginię wojny i rzezi,okrutną Kali o piorunującym spojrzeniu.Na ulicach Bhagawapuru ludzie padali czołem na jej widok i wznosili ręce w kształt kielicha,oddając jej bez mała honory należne bóstwu. Znalazł się wszak człowiek,który uznał,że chwila stosowna jest po temu,by używszy zdrady owładnąć tronem i zgotować śmierć Korkoranowi. Był to jeden z najpotężniejszych zemindarów marackich,bramin wysokiego rodu, nazwiskiem Lakmana.Przekonany,że jest potomkiem młodszego brata Ramy,rościł sobie prawa do władania państwem Holkarowym i już za życia księcia cz ynił starania,ażeby zdobyć niepodległość,a ponadto knuł intrygi z pułkownikiem Bardayem.Lecz skoro tylko Anglicy klęskę ponieśli,Lakmana pierwszy pośpieszył złożyć hołd Korkoranowi,a upadłszy przed nim czołem,zapewniał uroczyście o swym oddaniu. W istocie czekał tylko na stosowną chwilę,ażeby ujawnić swą zdradę i podburzyć lud.W jego domu zbierali się wszyscy malkontenci.Tu Lakmana uskarżał się,że święte prawo Brahmy zostało pogwałcone,z chwilą gdy korona Holkara dostała się awanturnikowi z Europy,tu modlił się o powrót dawnych obyczajów i oskarżał Korkorana,że nosi buty z krowiej skóry (co skądinąd było prawdą i w oczach Maratów uchodziło za okrutne świętokradztwo).Ponadto zbroił swe warownie,ustawiał działa na wałach i gromadził zewsząd zapasy żywności,prochu i kul armatnich. Sugriwa przejrzał te zamiary i domagał się,by Lakmanie ścięto głowę,zanim stanie się niebezpieczny,lecz Korkoran nie przystał na to. –Wasza Dostojność –rzekł wierny bramin – sławny Holkar,poprzednik Waszej Dostojności,inaczej sprawował rządy.Najmniejszy cień podejrzenia wystarczał,by z jego rozkazu wymierzano zdrajcy sto uderzeń bata w pięty. –Sam przecie widziałeś,przyjacielu –rzekł Bretończyk –że sposoby Holkara nie uchroniły go od zdrady i zguby.Co do mnie,żywię przekonanie,iż przeciwdziałać zbrodniom może tylko Brahma,bo on jeden ma niezłomną pewność,że nie skarze niewinnego.Ludzie zaś,jeśli nie chcą wystawić się na niebezpieczeństwo straszliwych wyrzutów sumienia,winni karać jedynie popełnione zbrodnie..88 – Warto by chociaż mieć na oku tego Lakmanę.. – Co??Miałbym stwarzać policję,przyjmować do służby najgorszych łotrów z całego kraju, zaprzątać sobie głowę setkami szczegółów i nieustannie obawiać się zdrady?Miałbym szpiegować człowieka,który być może nie żywi żadnych złych zamiarów?Zatrułbym sobie życie nieufnością i podejrzeniami. –Lecz zważ,Wasza Dostojność –wtrąciła Sita,która była obecna przy rozmowie –że Lakmana w każdej chwili może cię pozbawić życia.Miej się na baczności,królu o oczach pięknych jak niebieski kwiat lotosu,miej się na baczności,jeśli nie z uwagi na siebie,to z uwagi na mnie,boś droższy mi nad ziemię i niebo,i nad wspaniałość promiennych pałaców Indry,ojca bogów i ludzi. Przy tych słowach oczy księżniczki zaszły mgłą.Zbliżyła się do Korkorana,który uścisnął ją z czułością i rzekł: –Skoro sama tego chcesz,moja piękna Sito,nie będę ci odmawiał.Chcecie tego oboje. Dobrze więc.Przystaję i otoczę groźnego Lakmanę taką strażą,że na zawsze przeklnie dzień, kiedy w jego głowie powstał zamysł odebrania mi korony.Luizo,do mnie! Tygrysica podeszła z przymilną miną i zaczęła łagodnie ocierać piękny łeb o kolana Bretończyka.Oczyma bacznie śledziła wzrok przyjaciela,jakby chciała odgadnąć jego myśli. –Luizo,moja droga – rzekł Korkoran –słuchaj z uwagą,co ci powiem.Potrzeba mi twojej roztropności. Zwierzę pomachało potężnym ogonem i zdwoiło czujność. –Jest w Bhagawapurze pewien człowiek –ciągnął Korkoran – który jak się zdaje,żywi nieczyste zamiary.Gdyby było tak,jak mniemam,a więc gdyby ów człowiek gotował zdradę, winnaś mnie o tym uprzedzić. Luiza zwróciła kolejno w cztery strony świata swój różowy pysk ozdobiony sztywnymi wąsami.Bez wątpienia węszyła za zdrajcą,gotowa uczynić zadość sprawiedliwości. –Dla uniknięcia pomyłki każę go tu przywołać.Sugriwo,odszukaj go sam i przyprowadź tu dobrowolnie lub pod przymusem. Sugriwa spiesznie poniósł to orędzie i niebawem powrócił w towarzystwie bramina buntownika.Był to człowiek przeciętnego wzrostu o oczach głęboko osadzonych i pełnych ognia oraz hamowanej nienawiści. Nie wydawał się zaskoczony wezwaniem Korkorana.W pierwszych słowach zaklął się,że zawsze miał go za swego prawowitego władcę.Na oskarżycielskie zeznania Sugriwy odpowiedział przysięgami wierności,które jednak nie przekonały Bretończyka.Była chwila, kiedy jego nieufność podwoiła się.Otóż Sugriwa,który zrabował był potajemnie papiery Lakmany,niespodziewanie przedstawił mu dowody spisku.W dniu święta bogini Kali Korkoran miał być uśmiercony. Bramin osłupiał.Wszystkie jego knowania zostały ujawnione.Bezbronny,znajdował się w rękach wroga i mógł się spodziewać tylko śmierci.Lecz nie było mu wiadome,jak wielka jest wspaniałomyślność Bretończyka. –Mógłbym rozkazać cię powiesić – rzekł Korkoran –lecz gardzę tobą i darowuję ci życie. A zresztą jakkolwiek wielka jest twoja wina,nie zdążyłeś lub nie byłeś w stanie popełnić zbrodni,a już to wystarczy,bym cię oszczędził.Nie zrobię ci nawet nic złego.Nie pozbawię cię pałacu,rupii,armat i niewolników.Nie mam też zamiaru umieścić cię w zamknięciu i unieszkodliwić.Będziesz mógł chodzić,spiskować,krzyczeć,przeklinać,rzucać obelgi, złorzeczyć.To twoje prawo.Gdybyś wszak spróbował użyć przeciwko mnie broni,postradasz życie.Od dziś daję ci przyjaciela,który nigdy cię nie opuści i będzie mnie uwiadamiał o wszystkich twoich zamierzeniach.Jest to przyjaciel niemy,a więc dyskretny.Przekupić go nie sposób,ma bowiem skromne obyczaje i z wyjątkiem cukru nic go nie znęci.Ponadto jest nieulękły i nikt nie dorówna mu odwagą i oddaniem.Słowem,owym przyjacielem jest Luiza....89 Przy tych słowach bramin pobladł z trwogi,a całym jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. – Ulituj się nade mną,,Wasza Dostojność – rzekł.. –Nie obawiaj się niczego –powiedział Bretończyk.–Jeżeli dochowasz mi wierności, Luiza będzie twoim przyjacielem.Jeżeli zaś na nowo rozpoczniesz knowania,dowie się o tym i mi doniesie albo też jednym ciosem pazura położy kres spiskowi i jego przywódcy.Luizo, moja droga,przypatrz no się temu braminowi.Czy można mu zaufać? Tygrysica z wolna podeszła do bramina,węsząc z miną,która nie mogła budzić wątpliwości. – Widzisz,,Sugriwo – rzekł Bretończyk –Luiza daje mi do zrozumienia,że poczuła zapach łotra.Odtąd będziesz,Luizo,chodzić za tym człowiekiem krok w krok i śledzić go bez przerwy,gdyby zaś mnie zdradził,zadusisz go. To powiedziawszy odprawił bramina,który opuścił pałac drżąc z trwogi.Za nim z podziwu godnym dostojeństwem podążała Luiza.Widać było,że ma poruczone ocalenie państwa..90 XXII.LUIZA OFIARĄ ZDRAJCY. TRAGICZNA KATASTROFA Wzgardliwa wspaniałomyślność Korkorana nie zdołała wzruszyć zatwardziałego Lakmany.Nie zaprzestał potajemnych knowań,a jedynie wyrzekł się myśli o zbrojnym powstaniu na ulicach Bhagawapuru.Z rzadka tylko udawało mu się wyswobodzić od towarzystwa tygrysicy i ta okoliczność niezmiernie mu utrudniała porozumienie z innymi spiskowcami.Bliski był przekonania,że tygrysica obdarzona została przez Brahmę umiejętnością czytania w jego sercu i odgadywania wszystkich jego myśli. Tymczasem nie kryjąc się kazał wnieść do swego domu sześć beczek z prochem,o których mówił,iż są pełne wina.Jakkolwiek Luiza była wścibska,to jednak podstęp pozostał dla niej tajemnicą.Nawet Sugriwa sądził,że bramin jedynie napełnia piwnicę.Mało tego,kilkakroć pokpiwał sobie z Lakmany,a nieporuszony bramin zwodził go,że za parę dni da mu skosztować wybornego wina.Miało to być chateau –margaux przedniej jakości. Lecz podczas gdy zdrajca na pozór był beztroski i rozprawiał tylko o biesiadach,w skrytości zamyślał straszną katastrofę.Kazał uprzątnąć stary podziemny korytarz,długości stu kroków,który poprzez kręte przejścia,jednemu Lakmanie znane,prowadził z domu bramina do opuszczonej piwnicy w zamku Holkara,znajdującej się pod wielką salą,gdzie miał odbyć swoje pierwsze posiedzenie parlament Maratów.W tej to właśnie piwnicy dwaj zaufani służący Lakmany umieścili sześć beczek z prochem.I kiedy Luiza oddaliła się na krótką chwilę,często bowiem zaglądała do pałacu spragniona widoku Bretończyka,Lakmana sam założył lont,po którym ogień miał dotrzeć do beczek.Wybuch wysadziłby w powietrze Sitę i Korkorana,jak również wszystkich dostojników marackich oraz wszystkich tych,którzy mogliby ubiegać się o prawa do tronu. Luiza,jakkolwiek była zmyślna i nie w ciemię bita,nie zdołała przeniknąć tych zamierzeń. Przez trzy czwarte dnia sumiennie wypełniała poruczone zadanie,chodząc za braminem krok w krok l przyglądając mu się podejrzliwym okiem.On natomiast,zawsze łagodny i przymilny,starał się pozyskać względy tygrysicy.Z początku zamyślał otruć zwierzę,lecz Luiza nie chciała przyjmować pokarmu z jego ręki,a zresztą Korkoran zakazał jej jadać obiady na mieście,co skądinąd nie było jej w smak.Miała jedną wadę –łakomstwo.Ale któż jest doskonały. Skoro więc Lakmana spostrzegł,że tygrysica ma się na baczności,spróbował wyprowadzić ją poza miasto,w nadziei,że skuszona widokiem puszczy zechce na zawsze odzyskać swobodę.Cóż z tego!Luiza z ochotą szła za nim w dżunglę i w góry,kiedy tylko zapragnął,lecz za każdym razem wracała do ludzi. Bramin jednak za wszelką cenę musiał się uwolnić od jej towarzystwa.Pewnego ranka zawiódł tygrysicę do twierdzy Ajodhya położonej o dziesięć mil od Bhagawapuru.Twierdza ta była apanażem Lakmany i garnizon podlegał tylko jemu.Szczyt głównej wieży góruje nad doliną Narbady i rozciąga się stąd widok na niebieskawy łańcuch gór Gatu.Na tej właśnie wieży znajduje się komnata,której podłogę prawie w całości,z wyjątkiem wąziutkiej przestrzeni,stanowi olbrzymia zapadnia.Stąd okrutnik strącał swych nieprzyjaciół w lochy na sześćdziesiąt stóp głębokie..91 Otóż teraz Lakmana,w towarzystwie nieodłączne ] Luizy,otworzył drzwi komnaty. Tygrysica była wścibska jak wszystkie istoty płci pięknej i jak większość kotek,a nadto znudziły ją głębokie ciemności na schodach,po których musiała wchodzić za braminem,toteż ledwie spostrzegła otwarte okno,skąd widać było niezrównany przepych okolicy, zapomniawszy o swej zwykłej przezorności weszła do pokoju.Lecz tu,o rozpaczy!czekał na nią zdrajca. Lakmana nacisnął sprężynę trapu,który nagle zapadł się pod ciężarem naszej biednej przyjaciółki,i Luiza nie mając się czego uchwycić runęła w straszną przepaść.Zaledwie miała czas ryknąć i wezwać sprawiedliwości Brahmy przeciwko zdradzie bramina.Upadła Z głuchym łoskotem.Rzekłbyś,posypały się kartacze odbite od ściany.Lakmana pochylił się nad otworem i nasłuchiwał przez chwilę,kiedy zaś żaden dźwięk go nie dobiegł,roześmiał się głośno sam do siebie,a śmiech ten mógł przyprawić o dreszcz w głębi piekła jego przyrodniego brata – pana Lucyfera.. W chwilę później bramin zamknął drzwi,zszedł po schodach i wsiadł do lektyki,którą kilku niewolników poniosło w stronę Bombaju,ażeby myślano,że zdrajca szukał schronienia u Anglików,po czym tajemnie opuścił lektykę i gdy tylko noc zapadła,nie widziany przez nikogo,wrócił do swego domu w Bhagawapurze. Tak więc kroki wstępne były ukończone.Lakmana zgładził jedynego świadka swoich czynów,którego zeznań i pazurów mógł się lękać.Zbliżał się dzień zbrodni.Korkorana pochłaniały inne sprawy,a ponadto sądził,że Lakmana udał się był do Bombaju,i winszował sobie tej ucieczki,która zdejmowała z niego obowiązek ukarania spiskowca.Lecz tę radość mąciło uczucie goryczy.Bretończyka dziwiła mianowicie nieobecność Luizy,która do tej pory składała mu swe wizyty bardzo skrupulatnie,zwłaszcza w porze obiadu.Obawiał się,że nie umiała oprzeć się urokom dzikiego życia i swobody.Oskarżał ją o niewdzięczność. Biedna Luiza!Korkoran nie mógł wiedzieć o okrutnej zdradzie,której padła ofiarą.A tym bardziej nie wiedział,gdzie szukać jej podłego mordercy. Wreszcie nadszedł oznaczony dzień i zgromadzenie Maratów miało rozpocząć obrady. Place i ulice Bhagawapuru wypełniły nieprzeliczone tłumy.Zeszli się tu Hindusi z okolicy w promieniu trzydziestu mil,ażeby sławić .imię Korkorana –Sahiba i pięknej Sity,ostatniej przedstawicielki rodu Raghuidów. Oni zaś,oboje w szatach ze złota i srebra,zdobnych w diamenty i bezcenne kamienie, dosiedli słonia Sindiaha i jechali z godnością wśród tłumu,który bił przed nimi czołem,pełen podziwu dla młodości,siły i geniuszu Korkorana oraz dla niezrównanej urody księżniczki.W wielkiej pagodzie Bhagawapuru królewska para oddała hołd promiennemu Indrze,ojcu bogów i ludzi,po czym w paradnym Dochodzie wróciła do zamku,gdzie Korkoran zasiadł na tronie.U boku miał córkę Holkara,przed sobą zaś dostojne zgromadzenie. Ukryty za żaluzją w swoim domu Lakmana na widok orszaku zatrząsł się z wściekłości. Gotowy czekał lont,po którym ogień miał dotrzeć do beczek i wysadzić w powietrze króla i parlament.Wystarczyło go zapalić.Miał płonąć przez siedemset sekund,Lakmana bowiem, popełniając zbrodnię,siebie samego wolał uchronić od śmierci.U boku miał wspólnika.Był nim nieszczęsny niewolnik,który w obawie przed sztyletem zdrajcy nie śmiał odmówić udziału w tej potwornej zbrodni. Bramin wyczekał jeszcze kwadrans,ażeby całe zgromadzenie zdążyło zająć miejsca w zamku,po czym powoli,bez skrupułów,zapalił lont..92 XXIII.ZAKOŃCZENIE NASZEJ NIEZWYKŁEJ OPOWIEŚCI Podczas gdy zbrodniarz kończył swe przygotowania,Korkoran,z miną pełną dostojeństwa,wstał i tak przemówił: –Przedstawiciele sławnego narodu Maratów!Zwołałem was w dniu dzisiejszym,wbrew zwyczajowi królów panujących przede mną,ażeby w wasze ręce przekazać władzę,którą prawem adopcji nadał mi książę Holkar na śmiertelnym łożu. Nie pragnąłem tronu i bez waszej zgody na nim nie zasiądę.Nie chcę panować prawem siły,lecz wybrany w niczym nie skrępowanej elekcji. (Tu zgromadzony tłum zakrzyknął:,,Niech żyje po wszystkie czasy Korkoran –Sahib, niech panuje nam i naszym dzieciom!”) Korkoran mówił dalej: –Wszyscy ludzie rodzą się równi i wolni.Lecz że siły ich nie zawsze są równe,trzeba wielokroć mieszać się w ich sprawy,aby ochronić słabszych przed mocniejszymi i nie dopuścić do gwałcenia prawa.Tym oto zadaniem winniście mnie obarczyć.Wy zaś strzeżcie praw,aby działa się sprawiedliwość,i chrońcie wolność. Moi poprzednicy przemocą wcielali do wojska dwieście tysięcy żołnierzy.Ja nie pójdę w ich ślady.W armii pozostawię ledwie dziesięć tysięcy ludzi,samych ochotników.Będzie to dość,ażeby utrzymać porządek.Lecz chcę ponadto całemu narodowi dać broń do ręki,aby mógł bronić wolności przeciwko Anglikom,gdyby zechcieli powrócić,i przeciwko mnie, gdybym kiedy nadużył władzy. Podatki sięgały dotychczas stu miliardów rupii.W przyszłym roku sami orzekniecie,do jakiej sumy należy je zmniejszyć.Tego roku zaś wszystkie roboty publiczne spłacę sam, czerpiąc z prywatnego skarbca Holkara.Tym podarunkiem pragnę uczcić radosną chwilę wstąpienia na tron Maratów.Obliczyłem wszystko:trzydzieści milionów rupii w zupełności zaspokoi wszelkie potrzeby państwa. Słowom tym towarzyszyły pełne zachwytu okrzyki zebranych.Deputowani płakali z radości.Nigdy dotąd żaden naród nie miał tak szczodrego króla. Lecz Sugriwa ośmielił się zganić hojność Korkorana. –Wiem dobrze,co robię –odparł Bretończyk.–Czy myślisz,że mógłbym używać milionów Holkara wymuszonych od narodu?Sita ma serce lepsze ode mnie i nie żałuje przeznaczenia skarbca.Zresztą mam wiele powodów,by przypuszczać,że panowanie moje nie będzie długie,a ponadto byłbym szczęśliwy,gdyby zawód króla udało mi się uczynić tak trudnym,by nikt po mnie nie śmiał zasiąść na tronie. Tymczasem huragan oklasków przycichł i Korkoran chciał mówić dalej,gdy przy głównych drzwiach wejściowych dała się słyszeć wielka wrzawa.Zebrani z oznakami przerażenia pozrywali się z miejsc.Już Sugriwa wystąpił do przodu,by zbadać przyczynę tego zamieszania,gdy oto w pośrodku wolnego przejścia ukazała się Luiza.Okryta krwią,z wolna szła przez salę,W pysku niosła martwe ciało Lakmany. Na ten widok z wszystkich piersi wyrwał się okrzyk zgrozy.Sam Korkoran zdawał się być poruszony.Zbliżywszy się do tronu,tygrysica złożyła na stopniach bramina,który nie.93 zdradzał żadnych oznak życia,po czym dała swemu panu znak,by szedł za nią,i zawróciła tą samą drogą,którą przyszła.Tłum zaczął szemrać.Odezwały się głosy domagające się śmierci tygrysa dla pomszczenia bramina.Lecz Bretończyk natychmiast pojął intencję tygrysicy i oznajmił,że jest niewinna,co niebawem udowodni. W istocie,zwierzę poprowadziło Korkorana wprost do domu Lakmany i zeszło do podziemi,gdzie znajdowały się beczki z prochem,zagaszony lont i ciężko ranny człowiek ze skórą na brzuchu rozprutą pazurem.Po ziemi płynęła struga krwi.Owym człowiekiem był wspólnik bramina.On też opowiedział,co się stało. Wpadając do lochów,wieży Ajodhya tygrysica nie poniosła śmierci.Upadła tak,jak padają koty i tygrysy:na cztery łapy.Oszołomiona,bliska zemdlenia,leżała pewien czas na dnie tej strasznej przepaści brukowanej kamieniami i ludzkimi kośćmi.Gdy tylko Lakmana Wyszedł,Luizie wróciła przytomność.Spróbowała rozejrzeć się w położeniu.Na nieszczęście nie było tam drzwi ani okien,z wyjątkiem otworu umieszczonego sześćdziesiąt stóp nad ziemią i co więcej zaopatrzonego w fatalną zapadnię,która stała się przyczyną wypadku tygrysicy. Lecz Luiza nie należała do stworzeń,które wpadają w rozpacz i czekają ratunku od Nieba lub przypadku.W ciągu trzech dni i trzech nocy niezmordowanie żłobiła pazurami ziemię i skałę,mając za jedyne pożywienie pół tuzina szczurów.Wykrzywiała się przy tej potrawie, była bowiem delikatna i rozpieszczona:lubiła kwiaty,wonności i zwierzęta leśne.Żyła jednak,a to przecież było najważniejsze,i wreszcie jak kret wyryła sobie podziemne przejście.Po trzech dniach usilnej pracy ujrzała na powrót światło słoneczne,tak drogie wszystkim żywym stworzeniom,i znalazła się wolna,w odległości zaledwie dwudziestu kroków od wałów Ajodhya. Nietrudno się domyślić,jak wielką pałała żądzą zemsty.Bez chwili wytchnienia biegła do Bhagawapuru i niepomna na przebieg uroczystości,wściekłym uderzeniem wyważyła drzwi domu Lakmany i zaczęła po wszystkich kątach węszyć za braminem.W końcu znalazła go w podziemiach,właśnie w chwili gdy wychodził stamtąd,zapaliwszy uprzednio śmiercionośny lont. W parę sekund tygrysica skoczyła na niego,przewróciła pchnięciem łapy,zębem zadała śmierć,a ponadto raniła wspólnika złoczyńcy.Szczęśliwy przypadek sprawił,że lont zgasł w czasie walki,tygrysica zaś,dumna z dokonanych czynów,których wagi nie doceniała zresztą należycie,pokazała się,jak już wspomnieliśmy,oczom zgromadzonych i ost rzegł a l ud Bhagawapuru przed grożącym mu niebezpieczeństwem. Czyż potrzeba jeszcze opowiadać o tym,jak wielka była powszechna radość i z jakim przepychem odbyła się koronacja Korkorana i księżniczki Sity?Łatwo się domyślić,że w dziękczynnych modłach,które lud Maratów wzniósł do Brahmy i Wisznu,nie pominięto tygrysicy.Niejeden żywił przekonanie,że to bogini Kali zstąpiła między ludzi w tygrysiej skórze. Korekta:Aleksander Baliński