tytuł: "Pejzaże pamięci" Autor: Agata Tuszyńska-Singer r s»/ M Wydawnictwo MARABUT Gdańsk 1996 A; W serii wydawniczej PIÓRKO prezentujemy interesujące pozycje z szeroko pojętej humanistyki, literatury, historii i filozofii. Ich atrakcyjność oraz niezwykle przystępna cena sprawią - mamy nadzieje - że Czytelnicy chętnie s.ęgac będą po kolejne proponowane tomy. HEINRICH BÓLL Dziennik irlandzki STEFAN CHWIN Hanemann FRIEDRICH DURRENMATT Grek szuka Greczynki FRIEDRICH DURRENMATT Kraksa. Sędzia i jego kat FRIEDRICH DURRENMATT Obietnica MATTHIEU GALEY Rozmowy z Marguerite Yourcenar FRANZ KAFKA Budowa Chińskiego Muru i inne nowele FRANZ KAFKA Okno na ulicę i inne miniatury ANNA KAMIEŃSKA Książka nad książkami DAN1LO KIŚ Ogród, popiół ROBERT NYE Pamiętniki Lorda Byrona REGINĘ PERNOUD Kobieta w czasach wypraw krzyżowych REGINĘ PERNOUD Templariusze JERZY PILCH Spis cudzołożnic ISAAC BASHEYIS SINGER Namiętności ISAAC BASHEYIS SINGER Zjawa IWONA SMÓŁKA Rozpad WARŁAM SZAŁAMOW Bez powrotu JAN JÓZEF SZCZEPAŃSKI Ikar JAN JÓZEF SZCZEPAŃSKI Wyspa AGATA TUSZYŃSKA Singer. Pejzaże pamięci w przygotowaniu: GUSTAW FLAUBERT Bouvard i Pecuchet JOHN IRYING Małżeństwo wagi półśredniej HENR1 MICHAUX Niejaki Piórko Agata Tuszyńska SINGER PEJZAŻE PAMIĘCI Copyright (c) 1993 by Agata Tuszyńska Wydanie drugie 'j\ Redakcja: Małgorzata Jaworska Korekta: Renata Korewo Projekt okładki: Tomasz Bogusławski ISBN 83-85893-81-4 Mamie lf' • Wydawnictwo MARABUT ul. Pniewskiego 3A, 80-952 Gdańsk \ tdjfca (0-58) 41-17-55, tel. (0-90) 52-43-09 Skład: Maria Chojnicka Druk: Drukarnia Wydawnictw Naukowych S.A. Łódź, ul. Żwirki 2 Isaac Bashevis Singer wymyślił dla swojej małej przyjaciółki Szo-szy teorię, że historia świata jest książką, którą człowiek może czytać tylko w jedną stronę. Nie potrafi przewracać już przeczytanych kart w odwrotnym kierunku. Tymczasem na wcześniejszych stronach wszystko to, co wydarzyło się kiedyś, istnieje nadal. Gdzieś tam żyje jej zmarła siostra Jite. Kury, gęsi i kaczki, zarzynane codziennie na targu Janasa, nadal gdaczą, kwaczą i trzepoczą skrzydłami na innych stronicach księgi świata - tych z prawej strony. Bo księga świata jest napisana w jidysz, czyta się więc z prawa na lewo. Isaac Bashevis Singer był moim pierwszym przewodnikiem po świecie Żydów polskich. Zanim moglam zrozumieć słowo "Żyd", przestali istnieć jako społeczność. Nie wiedziałam, gdzie zacząć. Sądziłam, że cienie przeszłości odnajdę w Izraelu, dokąd pojechałam w 1991 roku za zachętą redaktora Jerzego Giedroycia, który drukował moje pierwsze teksty na ten temat. "Pejzaży pamięci" nie tam należało szukać, a wynikiem podróży stała się książka inna, niż to pierwotnie zamierzałam, Kilka portretów z Polską w tle. To, czego szukałam, udało mi się odnaleźć w Nowym Jorku, czasem w miasteczkach Lubelszczyzny, czasem w tanich pensjonatach Miami Beach. Możliwość wyjazdu do Stanów Zjednoczonych śladami Isaaca Bashevisa Singera zawdzięczam stypendiom Fulbright Foundation w Waszyngtonie, Kościuszko Foundation w Nowym Jorku i American Jewish Archives w Cincinnati. Dziesiątki osób, zarówno w Polsce, jak i w USA, przyczyniły się swoją bezinteresowną pomocą do ostatecznego kształtu tej książki. Niektórym z nich winna jestem wdzięczność szczególną. W Nowym Jorku profesorowie Lucjan Dobroszycki z YJVO, Rach-miel Peltz z Columbia University i David Roskies z Jewish Theological Seminary of America ofiarowali mi zarówno swoją bezcenną wiedzę, jak i osobistą przyjaźń. Mecenas Ludwik Seidenman był moim przewodnikiem po świecie polskich Żydów, Lany Mayer - Żydów amerykańskich. Susan Stone wtajemniczała mnie w arkana techniki archiwi-stycznej. Lisa Queen i Will Schwalbe, moi amerykańscy wydawcy z Wil-liam Morrow & Co., których poznałam dzięki uprzejmości Barbary Rapo-port, obdarzyli mnie zaufaniem i bezgraniczną cierpliwością. Dom Moniki i Witka Markowiczów był dla mnie zawsze otwarty. W Polsce korzystałam z doświadczenia i przyjaźni Andrzeja Dra-wicza, Krzysztofa Kąkolewskiego i Wiktora Woroszylskiego, najwcześniejszych czytelników fragmentów tej książki. Ludwik B. Grzeniewski pomagał mi encyklopedyczną wiedzą i wnikliwymi uwagami. Mój izraelski przyjaciel, Michał Sobelman, raz jeszcze oddal do mojej dyspozycji cala swoją energię, tym razem w Warszawie. Jednak najwytrwalej towarzyszył mi podczas ostatnich dwóch lat pracy nad tą książką Henryk Dasko. Dziękuję mu za to. Zapraszam w pejzaże pamięci. Już nie tylko Isaaca Bashevisa Sin-gera, już także i moje. 1993 Spóźniłam się na jego śmierć Spóźniłam się na jego śmierć. Isaac Bashevis Singer zmarł 24 lipca 1991 roku na Florydzie. Miał osiemdziesiąt siedem lat. Od kilku lat cierpiał na chorobę, która wiązała się z zanikiem pamięci. A przecież żył pamięcią, żywił się nią. Pamięcią własną i pamięcią innych. Kiedy ją stracił, odszedł. Umarł spokojny, patrząc w sufit. W milczeniu. Mieszkał w Nowym Jorku dłużej niż w Polsce. Nigdy nie przeniósł się do Ameryki naprawdę. Nosił przeszłość jak płaszcz, niezależnie od pory roku. Swój adres miał w Polsce. Tam się urodził, tam uczył się świata, tam mieszkał w kolejnych domach, gdzie żydowskość była powietrzem, którym oddychano. Jego literacki los wpisany był w konkretną przestrzeń geograficzną i duchową. Przed wojną żyły w Polsce trzy miliony Żydów, Warszawa była - po Nowym Jorku - największym ich skupiskiem na świecie. Dziś zostało ich kilka tysięcy. Żaden list nie dotrze już do rabina w Radzyminie czy w Biłgoraju. Nie ma rabinów. Nie ma krawców żydowskich ani zegarmistrzów. Nie ma ich domów. Szukanie śladów ich obecności w Polsce, w kraju, gdzie żyli ponad siedemset lat, przypomina, jak pisze poeta, odczytywanie popiołów. Spóźniłam się na jego świat. Na czulent i chałę, na szaba-towe święto i wiarę, że Tora jest nieomylna. Wyjechał z Warszawy stosunkowo niedawno -w 1935 roku. Wielu ludzi te czasy pamięta. Pamięta cenę litra wódki i obniżkę do 20 groszy ceny biletu tramwajowego, nowości giełdy i wahania pogody. Braci Singerów - obu wybitnych pisarzy - i ich rodziny nie pamięta nikt. Stało się niemal tak, iż świadectwo ich książek jest jedynym dowodem na to, że rzeczywiście istnieli. Gdyby byli Polakami, odszukanie dokumentów i świadków nie przysparzałoby takich trudności. Bywalcy Ziemiańskiej, literackiej kawiarni warszawskiej, mają niezliczoną ilość portretów w plotce i wspomnieniach. Żydowscy pisarze, siadujący przy podobnych stolikach na nie tak znowu odległym Tłomackiem pod 13., nie istnieli w świadomości ani pamięci polskich inteligentów. Młody Isaac Bashevis, traktowany wówczas ciągle jeszcze jako brat słynnego Joszuy, autora Josie Kałb, nie tylko nie zetknął się z Dąbrowską czy Witkacym, ale nawet nie wiedział o ich istnieniu. Także Tuwim i Schulz, choć w ich żyłach płynęła żydowska krew, byli mu obcy. Język stanowił barierę wyznaczającą strefy wpływów. Ich światy były tak odległe, jak Nalewki od Marszałkowskiej, choć do synagogi na Tłomackiem chadzano słuchać słynnych kantorów niezależnie od wyznania. Polska żydowska, ta z pejsami i w chałatach, niezwykle rzadko spotykała się z Polską polską, tą od procesji w Boże Ciało i lóż w Teatrze Wielkim. I chociaż Singer po polsku niewątpliwie mówił, nie był to jego język, język jego zwierzeń i myśli. Nie pamiętano, bo nie stykano się z tym światem. Ale nie pamiętano również dlatego, że nie chciano pamiętać. Aron, bohater powieści Singera Szosza, siedział w Jom Kipur u fryzjera. Bał się odezwać, by nie zdradził go akcent. Usłyszał taki monolog: "Wykupili już prawie całą Polskę, parchy. Kiedyś trzymali się jeszcze w kupie na Grzybowskiej i na Nalewkach. A teraz? Są wszędzie. [...] Ci Żydzi, co się golą, mówią dobrze po polsku i małpują we wszystkim polski naród, są jeszcze gorsi. Tamci starzy, co nosili pejsy, chałaty i jarmułki, przynajmniej nie pchali się tam, gdzie ich nie chcą. Siedzieli w swoich sklepikach i kiwali się nad Talmudem jak Beduini. Mówili tą swoją gwarą, niepodobną do niczego, i tylko patrzyli, jak tu cię oszwa-bić za parę groszy. Ale nie było ich przynajmniej w kulturalnych miejscach, takich jak kawiarnia i opera. Ani w Sejmie. Ci, co się golą i ubierają jak nasi, oni są dopiero niebezpieczni! Wepchnęli się nawet do Sejmu. Nie wierz im pan. Każdy z nich 10 to po kryjomu komunista albo sowiecki szpieg. Może pan nie wierzyć, ale ich milionerzy mają nawet tajny pakt z Hitlerem. Tak - Rotschildowie finansują go przecież - przez Roosevelta. ^ie wiedział pan, że Roosevelt nazywał się kiedyś Rosenfeld? Zanim się ochrzcił. Są wszędzie". Podobne zdania usłyszeć można z niejednych ust i dziś w Warszawie, Krakowie, Lublinie. I nie są specjalnością wyłącznie ćwierćinteligentów. To na pewno nie jest jedyna prawda o Polsce, ale jeden z powodów, dla których Singer ten kraj opuścił. "Muszę wyjechać stąd za wszelką cenę" - myślał Aron, idąc ulicą. Na Krochmalnej, gdzie mieszkał, jedynymi gojami byli stróże i listonosze. Jak odnaleźć służące z domów na Lesznie i Gęsiej, w których wynajmował tanie pokoje? W podwarszawskich i podlubelskich miasteczkach w pobliżu rynku kręcą się zwykle starzy mężczyźni, przypominający diabły z jego opowiadań. Kuleją na jedną nogę, mają zniszczone twarze, przepite głosy i z braku innego zajęcia wywołują duchy przeszłości. Oni są moimi przewodnikami po resztkach grobów, resztkach synagog, resztkach śladów. Po śladach śladów ich życia i ostatnich dróg. Żydzi, którzy mogliby pamiętać, zginęli. Ci, którzy ocaleli, wyjechali. I tam także umierali. Są jeszcze, coraz ich mniej. Ostatni. Spóźniłam się, dlatego ta opowieść szyta będzie, pleciona, supłana z pamięci innych, ze skrawków, okruchów, resztek. Ze starych fotografii, fragmentów ocalałych liter, sznurowadeł butów z oświęcimskich stosów. Spóźniłam się, więc opiszę kształty nieobecności. Zapominanie. Jego akt urodzenia nie istnieje. Czy spłonął podczas ostatniej wojny z tyloma innymi papierami? Z tyloma tomami świętych ksiąg, którym w normalnych warunkach Żydzi urządzali pogrzeby? Jakie to mało ważne wobec śmierci ludzi, tysięcy, milionów, których rejestry zastąpiły naturalne zapisy w księgach urodzin, ślubów, zgonów. Może metryka Isaaca Bashe-visa, późniejszego noblisty, zniszczona została jeszcze podczas pierwszej wojny? W Leoncinie, gdzie się urodził, w mojżeszowej parafii w Zakroczymiu czy może w Radzyminie, gdzie podobno został zarejestrowany, choć miał już wówczas skończone trzy 11 lata. Niemożliwe, by żył jeszcze Jonatan, krawiec z Leoncina, pamiętający uroczystość jego obrzezania. Ten sam Aron, jeden z wielu literackich alter ego Singera, pogubił w trakcie nieustannych przeprowadzek wszystkie świadectwa tożsamości. Żeby zdobyć nowe - pisze - "musiałbym pojechać teraz do rodzinnej wioski i przywieźć stamtąd świadków, którzy w magistracie poświadczyliby dzień moich urodzin lub zapamiętali, kiedy dokładnie odbyła się wieczerza, uświęcająca dzień obrzezania. Archiwa spłonęły w czasie niemieckich bombardowań w 1915 roku". To może, ale nie musi być prawda o Isaacu Bashevisie. : Ale brak nie tylko tego konkretnego dokumentu. i Szukałam wszędzie. W urzędach miejskich, gdzie zwykle akta tego rodzaju przechowuje się przez sto lat, nie ocalało nic w żadnej ze wspomnianych miejscowości. Podczas moich po dróży sprawdzałam wszelkie inne możliwości. Czasami natra fiałam przypadkiem na zaplątaną gdzieś księgę parafialną, ale nie zgadzały się miejsca ani daty. Takich ksiąg zachowało się trochę, znajdowano je w ruinach, wyjmowano ze śmietników, wygrzebywano z ziemi. Ludzie przynosili niekiedy papiery, któ rych nie mogli odczytać, do nauczycieli albo do muzeum. Nawet fotografie. Częściej przeznaczano je na podpałkę. W Biłgoraju po wojnie sprzedawano śledzie owinięte w kartki z wileńskiej Tory. W Piaskach, też na Lubelszczyźnie, ktoś ocalił kilkana ście tomów ksiąg żydowskiej gminy. Dokumentów sięgających dalej niż stulecie szukać należy w archiwach. Ale archiwa w Polsce zostały zniszczone lub wywiezione, nie tylko podczas ostatniej wojny. Znalezienie w nich czegokolwiek jest równie prawdopodobne jak wygrana na loterii. Nie dotyczy to wyłącznie historii Żydów. Materiały są wyrywkowe, a pustych miejsc niekiedy więcej niż miejsc na półkach i w katalogach. Jednak spróbowałam. Rodzina Singerów mieszkała w Polsce sześćset lat. Ojciec wywodził ich ród od sławnego Baal Szem Towa, twórcy chasydy-zmu. Drzewo genealogiczne, przez Szabataja Kohena, rabbiego Mosze Isserlesa i Rasziego, sięgało biblijnego króla Dawida. Rozesłałam listy do wszystkich archiwów Lubelszczyzny. Czy możliwe, żeby nie zachował się żaden pisany dokument? 12 W księdze adresowej mieszkańców Warszawy z roku 909/10 wymienione jest nazwisko Pinkasa Singera z Krochmal-ei ojca Isaaca Bashevisa, w sąsiedztwie dwudziestu dwóch in-Ych Singerów. Głównie kupców, aż czterech z Twardej, reszta 7 Nalewek, Miłej i Śliskiej, jeden literat z Ciepłej i artysta muzyk z Kruczej. W książce telefonicznej ojciec Singera nie figuruje ani razu. Poza "Singer sewing machines", z magazynami i sklepami w kilku miejscach miasta, telefony mieli tylko starsi felczerzy i lekarze o tym nazwisku. W roku wybuchu drugiej wojny światowej na liście abonentów figurowało dziesięciu Sin-"erów. Obaj bracia byli już wtedy w Ameryce. Ojciec nie żył. W tym samym 1939 roku można znaleźć w książce telefonicznej dwudziestu sześciu Muszkatów. Tego nazwiska użyje Singer w swojej sadze o warszawskich Żydach, choć wzorował ją na innej rodzinie, Prywesów. Singer korzystał z telefonów w pokojach, które wynajmował. Jego bohaterów wielokrotnie ścigały telefonicznie kobiety. Kilka telefonów było nawet w domu na Krochmalnej 10, gdzie zamieszkał z rodzicami w 1908 roku. Krochmalna z ruderami i rynsztokami, pełna żebraków, złodziei i upadłych kobiet, serce żydowskiej biedy, stanowiła dla niego centrum wszechświata. Uważał, że pisarz powinien mieć adres, i to było właśnie jego miejsce, najgłębszy pokład, źródło literackiej siły. Wielokrotnie powtarzał w wywiadach: "Kiedy jadę dorożką w Montrealu, jednocześnie jadę dorożką ulicą Krochmalną w Warszawie. Zawsze wracam na Krochmalną. Nawet kiedy mówię o innych ulicach, oceniam je według tego, jak są daleko od Krochmalnej". Wszystkie domy w tej części Krochmalnej zostały zburzone podczas bombardowań w czasie ostatniej wojny. To, co zostało, zniszczono podczas walk powstania warszawskiego. Po wojnie zrównano ten teren z ziemią i zalano fundamentami nowego osiedla. Obejmuje ono przestrzeń całej niemal dawnej dzielnicy żydowskiej. Jest rozległe, ale próżno szukać tam jakichkolwiek śladów przeszłości. Jest perfekcyjnie bezosobowe. Z tej przestrzeni wytarto historię, unieważniono dawne pejzaże. Zakneblowano pamięć. Może to jest powód, dla którego jakiś człowiek przez tyle lat bronił przed zniszczeniem resztek muru getta między Sienną a Złotą? Nie bardzo rozumiano, o co mu chodzi, przecież niedaleko stał już pomnik Bohaterów Getta, 13 • a w 1988 roku postawiono symboliczny Mur-Pomnik Umschlag-platzu przy Stawkach. Z wyższych pięter wieżowców przy dawnej Gęsiej można zobaczyć żydowski cmentarz. Singer niejednokrotnie mieszkał w pobliżu, tułając się po tanich pokojach. Jeden z jego bohaterów, wyglądając z okna, widział katolicki kondukt pogrzebowy, zmierzający na niedalekie Powązki. Nie ma budynków, kamienic, domów, ale przecież były one czyjąś własnością. Czy ocalały księgi hipoteczne? Krochmalna 10 - numer hipoteczny 988A. Krochmalna 12 - numer hipoteczny 988. i Wszyscy namawiali rodzinę Singerów do tej przeprowadzki. Brama domu numer 12 wychodziła na plac Mirowski i targowiska, więc ojciec mógłby pełnić funkcję rabina zarówno dla mieszkańców Krochmalnej, jak i placu Mirowskiego. Z trudem płacili 24 ruble miesięcznie za mieszkanie z balkonem od frontu. Nowe, z oświetleniem gazowym i ubikacją, miało kosztować o trzy ruble więcej. W 1914 roku cieśla i kancelista musiał pracować na to dwa dni, była to wartość dwóch pudów nafty i stu sztuk gwoździ. Funt herbaty kosztował ponad cztery ruble. Niewiele więcej kilka lat wcześniej płacił Pinkasowi Sin-gerowi miesięcznie reb Jekełe w Radzyminie. Jednak zdecydowano się na przeprowadzkę. I choć oba budynki przylegały do siebie, trzeba było wynająć furgon, by przewieźć wszystkie rzeczy. Szczególną trudność sprawiła dębowa szafa z głowami lwów na drzwiach. Pierwszym dokumentem odnalezionym w tak zwanej kieszeni - dodatkowej teczce w księdze hipotecznej nieruchomości na Krochmalnej - był właśnie plan całej posesji, opisany w języku rosyjskim, jak wszystkie urzędowe dokumenty po powstaniu styczniowym. Isaac Bashevis Singer pamiętał dokładnie całe to "miasto", z trzema ogromnymi podwórzami-stud-niami. Krążyła po nich Ryfka z tamburynem i papugą ze złamanym dziobem na ramieniu, handlarze starzyzną i uliczni magicy połykający ogień albo spacerujący po toczącej się beczce. Na drewnianych balkonach suszyło się pranie. Mieściły się tam dwa chasydzkie domy nauki, radzymiński i miński, synagoga dla przeciwników chasydyzmu i zagroda, gdzie cały rok trzymano krowy na łańcuchach przymocowanych do muru. Pie- 14 j karnia była zaraz naprzeciwko ich mieszkania. W piwnicach traganiarze z placu Mirowskiego przechowywali owoce albo konserwowali jajka w wapnie. "Dom wypełniony był Torą, modlitwą, handlem i ludzkim znojem". Bez Singera rysunek, który orzede mną leży, byłby jedynie architektonicznym znakiem. Ale czy dwa opasłe, oprawne w skórę tomy dokumentów pamiętają swoich lokatorów? Właścicielem obu posiadłości od 1878 roku był Lejzor Izra-elowicz Przepiórko, niewątpliwie milioner. Singer dodaje, że ortodoksyjny. Skąpiec, ale podobno nigdy nie eksmitował Żyda. Za dom na Krochmalnej 12, dużo większy niż ten na Krochmalnej 10, zapłacił 70 tysięcy rubli. Płaca roczna prezydenta miasta wynosiła wówczas 6 tysięcy. Stróż zarabiał 100 rubli w ciągu roku. Pud węgla kosztował l rubla. Przeglądam kolejne wpisy aktów własności, rachunki, pożyczki Towarzystwa Kredytowego, listy zastawne. Przepiórko po piętnastu latach sprzedał dom na Krochmalnej 10 Binemowi Hajmonowiczowi Eizenbergowi, od Eizenberga zaś niedługo potem kupiła go Szosza Jakowlewna Alter. Kiedy wprowadzili się Singerowie, dom był już jej własnością. Druga posiadłość należała do rodziny Przepiórków jeszcze po śmierci Lejzora w 1918 roku. Postępowanie spadkowe podzieliło prawo własności nieruchomości Krochmalna 12 między żonę Przepiórki, Ru-chlę Esterę, i pięcioro ich dzieci. Wdowa występowała w imieniu własnym oraz jako główna opiekunka ubezwłasnowolnionego syna Arona. Tytuł własności otrzymała jedna z sióstr, Rojza z Przepiórków Sznejbergowa z Siennej 72. Spłaciła rodzeństwo i matkę. Po trzech latach sprzedała dom. Rodzina Singerów mieszkała wówczas na Lubelszczyźnie. Lista właścicieli obu posiadłości jest długa, jeszcze dłuższe i bardziej szczegółowe wyliczenie ich finansowych zobowiązań i posunięć. Ale nigdzie nie ma wzmianki o administratorze domu, reb Isaaku, starym chasydzie z Kocka, przyjacielu rabina Singera. Nigdzie słowa o samym rabinie. Ani nie zalegał z czynszem, ani nie pożyczał, ani nie sprawiał kłopotu. Nigdzie dowodów jego działalności, rozstrzygania sporów, udzielania rozwodów i ślubów. Żadnego śladu życia lokatorów. Żadnych skarg na wspólny wychodek na podwórku, udrękę dzieciństwa Isaaca Bashevisa. Na szczury i myszy biegające pod nogami. Na brud 15 klatki schodowej, którą dzieci wolały od wychodka, a niektón kobiety traktowały jak wysypisko śmieci. Ani słowa o stróżu niezbyt sumiennie wywiązującym się ze swoich obowiązków za pałania lamp na schodach. Więc czy rzeczywiście mieszkał ta mały rudy chłopiec, którego straszyły demony i widziadła? I o się stało z zapachem tego miejsca, z zapachem podsmażane; oliwy, zgniłych owoców i dymu? Oba domy na Krochmalnej przeszły w kwietniu 1965 roki na rzecz skarbu państwa. Piętnaście lat wcześniej Singer napisai Rodzinę Muszkatów, gdzie po raz pierwszy wskrzesił zniszczoną Warszawę. Szosza, w której zaprzeczy śmierci tego świata, powstanie za trzynaście lat. W jednym z opowiadań opisuje młodego człowieka wędru jącego wśród ruin Warszawy niczym prorok Jeremiasz. Rozko pywał łopatą ziemię. Kiedy spytano go, czego szuka, odpowie dział - s i e b i e. ; Singer nie chciał wracać do Polski. Nie chciał wracać na cmentarz. W pamięci miał grunt pod nogami. Ja nie znajdowałam go nigdzie. Po kilku tygodniach nadszedł list w szarej kopercie z pieczątką archiwum w Zamościu. "Informujemy Panią - pisano - że w aktach Urzędu Stanu Cywilnego parani mojżeszowej w Biłgoraju, volumin 14, z 1889 roku pod numerem wpisu 10 odnaleziono akt ślubu rodziców Isaaca Bashevisa Singera..." , ,.,,,,, , .,"..;" Ślubna fotografia "Działo się w mieście Biłgoraju, dnia 2 (14) czerwca 1889 roku o szóstej po południu stawili się Jankiel Gudes lat 66 mający i Lina Fajner lat 50 mający, obaj rabini, zamieszkali w mieście Biłgoraju, i oświadczyli, że w dniu dzisiejszym zawarty został religijny związek małżeński między Mendlem Pinkasem Singerem lat 21 mającym, kawalerem, urodzonym w guberni lubelskiej w mieście Tomaszowie, synem Szmula i Temy z domu Szejner, małżonków Singer, zamieszkałych w mieście Tomaszowie, przy rodzicach pozostającym, i Szewą Zylberman, panną urodzoną w miasteczku P... (nieczytelne) wołyńskiej guberni, córką Jakuba Mordki i jego żony Chany z domu Danciger, małżonków Zylberman, zamieszkałych w mieście Biłgoraju, lat 18 mającą, przy rodzicach pozostającą..." Małżeństwo poprzedziły trzy zapowiedzi. Obrzędu religijnego ślubu dokonał pełniący funkcję rabina okręgu biłgoraj-skiego ojciec panny młodej, Jakub Mordka Zylberman. Dokument napisano cyrylicą. Poszlaki pamięci uzyskały rzeczywisty kształt. Pierwszy to - i jak dotąd jedyny - dowód rzeczowy. Niemal wszystko się zgadza z rodzinną legendą. Wiek nowożeńców, koligacje rodzinne, data ślubu - zaraz po radosnym zielonym święcie Sza-wuot, Dniu Pierwszych Plonów. Był 5649 rok wedle żydowskiego kalendarza. Biłgoraj, trzecie co do wielkości miasto Lubelszczyzny, od kilkudziesięciu już lat pod zaborem rosyjskim, miał nie brukowane ulice, domy drewniane, kryte gontem, bez kanalizacji. Od dziewięciu lat 16 17 stacjonował w mieście 13 Pułk Kozaków Dońskich. Staro: konni stanowili 40% ogółu mieszkańców. Należał do nich ca handel wraz z wyszynkiem. Dwa dni po weselu córki biłgorajskiego rabina w cerkwi Pałacu Zimowego w Petersburgu odbył się ślub carskiego brata} - księcia Pawła Aleksandrowicza. Henryk Sienkiewicz skoń-j czył pisać Pana Wołodyjowskiego. Trylogię można było kupić we wszystkich warszawskich księgarniach za pięć rubli. W składzie fortepianów i nut Gebethnera i Wolffa prezentowano ostatnią nowość - gramofon. Wiosna była tego roku "zjawiskowa w rocznikach metę orologicznych". Takich upałów w maju nie pamiętano od la Wybuchło wiele pożarów. Spłonął pobliski Sandomierz. Do Biłgoraja zjeżdżali goście z okolicznych miejscowoś z niedalekiego Tomaszowa, miasta pana młodego, przybywał, rodzina i znajomi. Ściągali bryczkami, furmankami i pieszo roz modleni chasydzi, ze śpiewem, w radosnym podnieceniu. Cha-j sydzi, jak napisze bez sympatii wiele lat później Israel Joszua Singer, "o zmierzwionych brodach, w podartych kapotach, prze-j poconych kapeluszach". Chasyd znaczy "pobożny". Polska, a przede wszystkim stepowa równina Ukrainy, stanowiły podatny grunt dla mistycznych wtajemniczeń. Gdy po rzeziach Chmielnickiego opanowały Żydów nastroje rozpaczy, w początkach XVIII wieku' w Międzyborzu Israel ben Eliezer jął głosić, że jedynie radość; jest prawdziwą służbą Bożą. Modlitewną ekstazę określił istotą ziemskiego bytowania, pokorę wobec Wszechmogącego - jej; wyrazem. "Żadne miejsce nie jest wolne od Niego" - cytował' kabalistyczną księgę Zohar. Jego "wewnętrzne światło" wypełnia wszystkie światy. Ten twórca chasydyzmu, zwany Baal Szem Towem - Panem Dobrego Imienia - pokazał gorliwym w wierze prostą drogę do Boga. Dostępną dla każdego, bez względu na pozycję społeczną i wykształcenie. Otwartą dla biednych i niepiśmiennych Żydów, z których w większości wywodzili się zwolennicy nowego kaznodziei. Chasydyzm dawał im nie tylko pocieszenie, ale również poczucie wybrania i godności, zaspokajał ponadto tęsknotę za mesjanistycznym objawieniem. Lata studiów tal-mudycznych i przedzieranie się przez uczone księgi nie były t warunkiem dostąpienia Bożej łaski. Czasem wręcz uniemożliwiały śledzenie znaków. Uczeni rabini z rezerwą przypatrywali się cudownym uzdrowicielom i egzorcystom. Przywódcami chasydzkich wspólnot stawali się cadycy, czyli sprawiedliwi". Granicząca ze świętością pobożność dawała im prawo do pośredniczenia między Bogiem i jego wiernymi. Gorącą modlitwą powstrzymywali wyroki Boże. Chasydzi wierzyli nawet w dziedziczenie cudownych mocy cadyków, co oświeceni rabini traktowali z lekceważeniem - zapewne także dlatego, iż osłabiało to ich własny autorytet i zagrażało dotychczasowej pozycji. Pan młody, później ojciec Isaaca Bashevisa Singera, należał do żarliwych wyznawców chasydyzmu. Reszcie Żydów, uznających tradycyjne praktyki religijne, sposób, w jaki wyrażali swoją wiarę - tańcem i śpiewami - wydawał się niewłaściwy, wręcz gorszący. Pojawienie się grupy chasydów we dworze biłgorajskiego rabina wywołać musiało pewne zamieszanie. Jakub Zylberman, choć głęboko religijny, był trzeźwym racjonalistą. Gardził mistycyzmem i chasydzką wiarą w cuda. Nigdy nie uległ prośbom swoich wiernych, by zostać ich cadykiem. Obwieścił się misnagdem, przeciwnikiem chasydyzmu. Misnagdzi tworzyli wśród mas żydowskich arystokrację ducha. Nazywano ich "żelaznymi głowami". Isaac Bashevis Singer powie o nich: "Trzymali się prosto, chodzili powoli, z podniesioną głową, nigdy się nie garbili jak chasydzi". Nosili kapelusze z szerokim rondem zamiast małej czapki. Długie kapoty, lecz nie tak długie, jak u chasydów. Brodę zaczesywali w dwa szpice, a szyję ściskali sztywnym kołnierzykiem. Cała ich twarz mówiła: "Jestem trzeźwo myślącym człowiekiem, misnagdem, nie wierzę żadnemu cadykowi". Wielu misnagdów było litwakami. Tak nazywano nie tylko Żydów z Litwy, ale i Ukrainy, Wołynia, Podola i Rosji. Używali odrębnego dialektu. W oczach Żydów z Królestwa litwak był chciwy i skąpy, patrzyli nań z mieszaniną podziwu i odrazy. Nawet babka Chana nazywała w kłótni swego męża - dziadka Singera - "litwacką świnią". 19 18 Żydowskie małżeństwo kojarzyli zawodowi swaci. Rodzi sporządzali przedślubną umowę, ściśle określającą warunki mą terialne przyszłego związku. Ślubny kontrakt spisywano na pe: gaminie. Posag dawał ojciec narzeczonej. Wesela, nawet w ni zbyt zamożnych rodzinach, odprawiano z wielkim przepychenS Dworskie kuchnie dymiły od smażonych potraw i wytapia nego smalcu. Pieczono chały i miodowe placki. Gotowano weselny rosół. Na stole układano długi kołacz zapleciony na końcach w ozdobne warkocze. Dekorowano go symbolami szczęścia: drabiną, ptakami i kołem fortuny. Dom weselny pachniał cynamonem i rodzynkami. Pannę młodą starannie przygotowywano do roli żony, zapoznawano z prawami dotyczącymi niewieściej skromności i małżeńskiej czystości. W wigilię ślubu, przy akompaniamencie hałaśliwej kapeli, prowadzono ją do mykwy, rytualnej łaźni. Głowę golono tego samego dnia lub nazajutrz. Mężatki musiały przykrywać będące pokusą włosy perukami lub czepcami. Ceremonia ślubna odbywała się pod baldachimem, często na dziedzińcu synagogi. Po spełnieniu toastu pan młody tłukł kieliszek na znak żałoby po zburzeniu świątyni jerozolimskiej. Składano nowożeńcom dary, ucztowano i tańczono, mężczyźni, osobno, osobno kobiety. Przygrywała kapela. Najprawdopodobniej był już wtedy w Biłgoraju zakład fi tograficzny. W Warszawie naliczono ich wówczas niemal p setki, a wyposażeniem i opanowaniem rzemiosła nie ustęp' wały zakładom europejskim. Od co najmniej dwudziestu la wynalazek fotografii spopularyzował się do tego stopnia, że korzystano zeń przy wszystkich ważniejszych okazjach rodzinnych. Czy i Biłgoraj uległ fotograficznej fascynacji? Czy stosowano już na Lubelszczyźnie nowy sprzęt, nie wymagający unieruchomienia fotografowanych przez długie sekundy, by nie poruszyć! obrazu? I na ile dostępny był ów dziewiętnastowieczny wyna-;[ lazek środowiskom żydowskim, niechętnym przedstawianiu wizerunku osób? Jest raczej wątpliwe, by kiedykolwiek istniała ślubna fotografia małżonków Singerów. Jednak można spróbować ją zrekonstruować, posługując się fragmentami obrazów z kliszy ro-j dzinnej pamięci. W jej legendzie utrwalono każdą z występu jących na owej letniej scenie postaci. Oto para młodych: Batszewa Zylberman i Pinkas Mendel Singer, rodzice Isaaca Bashevisa. I jego dziadkowie, rodzice nowożeńców - Jakub Zylberman z Chana i Szmul Singer z Te-merł. Po bokach dalsza rodzina. Mistrzem ceremonii i niewątpliwie najsilniejszą indywidualnością w rodzinie panny młodej był jej ojciec, Jakub Mor-dechaj Zylberman, rodem z Wołynia, rabin Biłgoraja. Wysoki, postawny, majestatyczny, o wyrazistej twarzy i ciemnych, przenikliwych oczach. Znany był jako tradycjonalista. Kiedy w Biłgoraju pojawiła się trupa wędrownych aktorów, przerwał przedstawienie i wypędził ich z miasta. Szanowano go, choć miejscowi inteligenci uważali go za fanatyka. Podobno potrafił zapamiętać fragmenty świętych ksiąg po jednokrotnym ich przeczytaniu. Miał dziewięć lat, kiedy przemawiał po raz pierwszy w lubelskiej synagodze, a tłum był tak wielki, że nie mógł się pomieścić w środku. Wieść niesie, że kilka lat później, pewnej Niedzieli Palmowej, wzniósłszy ramiona do góry, powstrzymał w drzwiach synagogi chłopów uzbrojonych w siekiery i widły, idących pomścić ukrzyżowanie Chrystusa. Biłgorajski rabin był milkliwy i pełen godności. Despota, nikomu nie szczędził słów prawdy. W rodzinie bali się go wszyscy. Wszyscy prócz żony. Chana Zylberman, babka Singera, na fotografii tuż obok męża, zapewne w swojej najlepszej jedwabnej sukience. ("Czy myślisz, że to car?" - pytała dzieci, gdy się bały wejść do gabinetu ojca). Na głowie ma odświętny czepek ozdobiony sztucznymi owocami i kokardami. W uszach długie diamentowe kolczyki, na szyi perły wielkiej wartości. Biżuterię dostała w posagu, kiedy to czternastoletnią córkę bogatych rodziców wyswatano z maciejowickim geniuszem, sierotą. Jej uczony mąż toczył religijne debaty z innymi rabinami, studiował matematykę i gramatykę hebrajską, a ona wciąż jeszcze bawiła się lalkami. Nauczyła się tylko kilku codziennych modlitw, jej listy roiły się od błędów. Rządziła w kuchni i spiżarni, pełnych jedzenia i plotek, biegając z pękiem kluczy wiszących przy fartuchu. Urodziła pół tuzina dzieci. Miała usposobienie melancholijne, gorzkniała z wiekiem i robiła się coraz bardziej sceptyczna. Z góry była przekonana, że jej najmłodsza córka będzie klepała biedę. 21 20 Oto reb Szmul z Tomaszowa, ojciec Pinkasa Singera, czł wiek uczony i bogobojny. Niewiele o nim wiadomo, prócz tegu że był pomocnikiem rabina. Poświęcił się całkowicie nauce Ka bały i często pościł. Pochodził ze znakomitej rodziny, ale rzadki o tym mówił. Rzadko wspominał przodków, swego ojca, Izaja cha Konskera, czy dziadka, znanego jako Mędrzec z Warszaw} Przez całe lata trzymał się z dala od ludzi, złożył przysięg milczenia. Jego żona, Temerł, bezustannie zachwycała się boskimi cv darni. Na wesele włożyła na pewno jedną ze swoich atłasowyc sukien, które wyglądały wytwornie przed stu laty, i czepek pełen tasiemek i koralików, jakie już dawno wyszły z mody. (Bił gorajska rodzina czuła się dotknięta staroświeckim wyglądere rodziny narzeczonego już podczas podpisywania przedślubnej umowy). Jeździła po kraju, sprzedając biżuterię wśród polskiej i rosyjskiej szlachty. Dziękowała Bogu, że ma uczonego męża,! jej rolą było zapewnić mu utrzymanie. Podobno mówiła biegle po rosyjsku i francusku. Podobno w końcu opuściła męża i osiedliła się w Jerozolimie, by być bliżej, kiedy nadejdzie Mesjasz. Tak w rodzinie opowiadano. Opowiadano również o jej matce, Hindzie Ester, złotniczce, którą słynny rabin z Bełza poprosił, by usiadła w jego obecności, co nie było praktykowanym zwyczajem. Świadczyło o wyjątkowym szacunku. Mazeł tow! Wszystkiego najlepszego! - winszowali młodym rodzice, popijając wino albo miód i zakąszając piernikiem. Batszewa, panna młoda, jest wysoka, bardzo szczupła, tro- j chę pochylona, czego może na zdjęciu nie widać. Ma małą, f bladą, kanciastą twarz o ostrym wyrazie. Spiczasty nos i podbródek wystający jak u mężczyzny. W przepisowej dla mężatek peruce, pod którą trudno się domyślić zgolonej niedawno czupryny rudych włosów. Patrzy śmiało przed siebie olbrzymimi szarymi oczami. Podobno miała najpiękniejszą i najmniejszą stopę w całym mieście. Cierpiała na brak apetytu i często coś ją pobolewało. Lubiła się stroić, co drugi dzień prasowała fałdy swojej plisowanej spódnicy, choć złośliwi uważali, że suknia nie czyniła z niej kobiety. Na pewno ma na szyi ciężki, złoty łańcuch, który dostała w zaręczynowym podarunku od teściowej. 22 pinkas wygląda bardziej na teścia niż pana młodego. Jest podbitej futrem kapocie, chociaż to czerwiec. Matka nalegała, by ubrał się w swój najlepszy strój. Łagodny i dobry, nie sprzeciwiał się nikomu, a przyziemne sprawy mało go obchodziły. Wcześniak, szczególnie wrażliwy, urodził się w wagonie kolejowym podczas jednej z zarobkowych podróży Temerł. •yj tej rodzinie kobiety zajmowały się zarabianiem pieniędzy na chleb, a mężczyźni poświęcali się Bogu i Torze. Był pupilem matki, gdyż lubił się uczyć i przestrzegał starych żydowskich obyczajów. Niewysoki, o delikatnej twarzy, pełnych policzkach, ciepłych niebieskich oczach i pulchnych dłoniach. Ma dużą rudawą brodę i pejsy jak korkociągi. Chasyd zabłąkany na cudzym weselu. Jego strój dostarczył prawdziwej uciechy miejskim elegan-tom w wyglansowanych trzewikach i binoklach w złotych oprawkach. Nie zwracał na nich uwagi. Ani tego dnia, ani potem. Miał tylko jedno pragnienie - żyć jak prawdziwy Żyd. Teraz stał blisko nieznajomej dziewczyny, którą zobaczył po raz pierwszy w dniu ślubu. W przyszłości zdarzało mu się pomylić ją z teściową lub szwagierką, albowiem skromność nie pozwalała mu patrzeć na kobiety. Ich dzieci zgodnie przyznają, że Bóg musiał pomieszać rodzaje w niebie, tworząc ojca mężczyzną, a matkę kobietą, nie odwrotnie. Nazywali ich doskonale niedobraną parą. Batszewa miała dwóch kandydatów do swej ręki. Wybrała Pinkasa, gdyż był bardziej uczony. Żarliwy chasyd, potomek wielu chasydzkich pokoleń, znał tylko służbę Bożą. Mógł całymi dniami śpiewać i tańczyć ku chwale Tego, którego imienia Żydzi nie wymawiają - Boga. Jako dziecko chciał zostać świętym. Nie mówił ani po polsku, ani po rosyjsku, nie potrafił rozmawiać o handlu, podróżach, polityce. Batszewa czuła się zrazu zakłopotana w jego towarzystwie. Z czasem wzbudził jej szacunek, nawet podziw, kiedy dyskutował z ojcem na tematy religijne. Reb Mordechaj nie mógł przeboleć, że Batszewa nie uro-( dziła się chłopcem. Mądra, pobożna, pasjonowała się książkami i sama nauczyła się hebrajskiego. Była jedyną w rodzinie kobietą z intelektualnymi ambicjami. Ale w końcu tylko kobietą, 23 toteż ojciec nie dopuszczał jej w pełni do swego świata. Mia, sąd rabinacki, swoją Torę, swoich wiernych. Jej natomiast wie lowiekowa tradycja przeznaczyła rolę matki i gospodyni. ,, Batszewa odziedziczyła silny charakter po ojcu. Umiała t dochodzić swoich racji nawet w uczonych sporach. Cechował ją sceptycyzm, bezustannie pogrążona była w rozmyślaniach. Jej mąż nie miał w sobie nic z bojownika. Uważano go raczej za człowieka serca niż intelektu. "Z Bożą pomocą wszystko się jakoś ułoży" - zwykł był mówić. Tora była dlań święta, a świat trefny, nieczysty. Czy któreś z rodzeństwa Singerów pojawiło się na ślubie Pinkasa? Siostry wyszły za mąż na Węgrzech, najstarszy z braci, Izajach, oddany chasyd cadyka z Bełza, mógł przyjechać z Rohatynia. Cieszono się, że Pinkas nareszcie się ożenił, bo pierwsza narzeczona zmarła, a potem jego samego powołano do służby wojskowej. Uniknął jej, wyciągnąwszy los z wysokim numerem. Całe lata dziękował Bogu za tę łaskawość. Matka pertraktowała ze swatami. Nalegała, by narzeczona wywodziła się z rodziny rabinów, a nie kupców, co utrudniało zadanie. Co więcej, panny czytające współczesne książki, modnie ubrane, noszące kapelusze i jeżdżące do kurortów nie wchodziły w grę jako partia dla jej syna. Miał piętnaście lat, kiedy zaczął pisać komentarze do świętych ksiąg, zupełnie nie zainteresowany zabawami kolegów -tradycyjnym ołowianym bączkiem podczas świąt Chanuki albo grą w karty. Rok później zapuścił brodę. Nic sobie nie robił z tego, że uważano go za odmieńca. Nosił tradycyjne długie pończochy i płytkie pantofle. Brakowało mu tylko tałesu, modlitewnego szala przysługującego mężczyznom żonatym. Teraz go miał. Nowożeńcy, jak zwyczaj każe, byli przez osiem lat na utrzymaniu ojca panny młodej. Przez ten czas mąż miał przygotować się do objęcia oficjalnej funkcji rabina. Tak oto połączyły się dwie rodziny, dwie odmienne tradycje polskiego żydostwa. Dwoiste dziedzictwo mistycyzmu i racjonalizmu dostały w spadku dzieci. Walkę przeciwieństw odziedziczyły w genach. "Jestem jak chrzan" - mówi matka do syna w jednym z opowiadań Isaaca Bashevisa Singera. "Jestem podobna do 24 ojca, a twój ojciec jest zupełnie jak jego matka, która zawsze była cała w uśmiechach i pląsach. [...] Prawda jest taka, że nasze rodziny też miały się nijak do siebie. Mój ojciec był lwem, a twój dziadek ze strony ojca był barankiem". Długo nie przychodziły na świat dzieci z tego związku. Jakby rzeczywiście oba rody nie miały się nigdy połączyć, choć matka rzekomo była nienasycona. Pinkas powiedział to podobno własnej córce, kiedy sama miała stanąć pod baldachimem w Berlinie ze swoim szlifierzem diamentów. "Nie wstydź się - mówił - to, co będziecie robić nocą, ty i on, jest zapisane w Torze, to święty akt, którego twoja matka nigd^ nie miała dosyć i co noc doprowadzała mnie do kompletnego wyczerpania". W końcu, po dwóch latach od chwili pamiętnego czerwcowego ślubu, błogosławiona odmiennym stanem Batszewa oczekiwała syna. Miał naprawić to, że sama nie urodziła się chłopcem. Tymczasem powiła córkę. W tej samej chwili, jak chce legenda, pod łóżkiem czarna kotka wydała na świat cały miot czarnych kociąt. Może to określiło los małej Hindełe Ester, której dano imię prababki. Matka odmówiła jej piersi i oddała do mamki. Ta mleka miała w obfitości, ale trudno jej było w ciasnej izbie, obok kilkorga własnych dzieci i szewskiego warsztatu męża, zmieścić kołyskę kolejnego niemowlęcia. Trzymała ją więc pod stołem. Batszewa odwiedzała dziecko raz w tygodniu, nie dotykając go nigdy. Dziewczynka w wieku trzech lat niemal oślepła od pajęczyn i kurzu sypiących się spod stołu. Wówczas zabrano ją do domu. Wskutek błogosławieństw dziadka odzyskała wzrok, ale do końca życia dygotały jej powieki, jakby usiłowała pozbyć się szkliwa pokrywającego przekrwione oczy. Dwa lata później, w 1893 roku, rodzi się upragniony syn, Israel Joszua. To dzięki niemu wiemy o uroczystości, jaka odbyła się w Biłgoraju dla uczczenia koronacji cara Mikołaja II. Dziadek Joszuy, reb Mordechaj, recytował modlitwę za panującego i ojczyznę przed miejscową ludnością i przedstawicielami rosyjskiej władzy. Przygrywała kapela Gimpla skrzypka, może ta sama, co na weselu rodziców? Ułożono listę nazwisk wszystkich tutejszych Żydów, zapewniających o swej lojalności wobec nowego monarchy. Dwuletni Joszua usiłował podrzeć ów spis, ale matka obudziła się w porę, co uratowało rabina od zsyłki. 25 Joszua pamięta dziadka lepiej niż siostra, jako chłopiec był z nim bliżej. Oboje wspominają szabaty w Biłgoraju, staromodne, tradycyjne, pełne oddania Bogu. Dziadek wracał z łaźni; z rozpaloną, zaczerwienioną twarzą. Szabat, szabat, mamrotał,: poganiając domowników. Do zastawionego stołu siadało często kilkanaście osób. Błyszczały perły na szyi babki, migotały; świece. Reb Mordechaj nie poznał kolejnych dwojga dzieci swojej Batszewy, choć urodziły się za jego życia. Kiedy przyjechała z młodszymi synami do Biłgoraja w 1917 roku, po dziadku została już tylko legenda. Biłgorajski rabin żył wedle precyzyjnego planu. O dziesiąj tej trzydzieści szedł spać, o trzeciej rano budził się, mył, nasta wiał samowar i pisał komentarze aż do świtu. Podczas pracy pij herbatę. Gdy wnuk budził się w nocy, widział jego twarz w cię niu lampy, pochyloną nad papierami. Dziwił się, jak możn pochłonąć tyle Tory i tyle herbaty równocześnie. O ósmej rai bin szedł do pobliskiej synagogi. I ją Joszua pamięta - wysoki stary budynek z masywnymi żyrandolami i okrągłymi oknami] przez które wlatywały i wylatywały ptaki. Zbudowano ją blisb dwadzieścia lat temu kosztem 8500 rubli po pożarze drewnia nej bóżnicy. Wielu ludzi wstępowało tu na poranną modlitwi przed pracą. Śniadanie - chleb z masłem i kaszę z mlekiem - jadł reb Mordechaj w gabinecie. W tajemnicy przed babką da< wał wnukowi kilka kopiejek i posyłał go do sklepu po małą bu telkę wódki. Lubił wypić trochę po śniadaniu. Nie miał innych nałogów, unikał tytoniu i tabaki. Joszua był dumny, że dzieli z nim ten sekret. Po dwugodzinnej drzemce dziadek wracał dc swoich wiernych. Odpowiadał na religijne pytania, uczestniczy w ceremoniach ślubów i obrzezań. Obdarowywano go różnym smakołykami, które woźny Szmul przynosił do domu w kiesze niach przesiąkniętych zapachem tabaki. 5 Pinkas, biegły w niuansach Tory, nie miał trudności z nai uczeniem się rabinackich praw, ale kategorycznie odmówił na uki rosyjskiego, którego znajomość była niezbędna do zda nią koniecznych egzaminów. Ów wizjoner, całkowicie oddań; Bogu, nie chciał brać na siebie odpowiedzialności jakiegokol wiek rodzaju. Obce mu było poczucie obowiązku. Źle się czu: w domu teścia, którego nazywał zimnokrwistym racjonalistą Poza tym szwagrowie dworowali sobie z pobożności Pinkas jego brak obycia w świecie nawet w tamtych czasach był rzadkością- Toteż chętnie uciekał z Biłgoraja, odwiedzał chasydzkie domy nauki, jeździł do Sieniawy na uroczystości rabinackiego dworu albo do Tomaszowa do rodziców, którzy nie stawiali mu żadnych wymagań. Tam nie był przedmiotem żartów ani zaczepek. I wszystko było znajome. Gęste flaki i kurze skrzydełka. Herbata podawana w grubych szklankach, przypominająca zapachem mykwę i rózgi kąpielowe. Matka przygotowywała mu ulubione ciasteczka, owijała szyję szalikiem, by się nie przeziębił- Ale nadal był zależny finansowo od teścia. Po kolejnej kłótni reb Mordechaj nakłonił zięcia do studiowania rosyjskiego z nauczycielem z Zamościa. Hindełe Ester opisze z sarkazmem, jak jej ojciec po raz pierwszy w życiu zachował się jak mężczyzna i... uciekł z domu nauczyciela, gdyż jego żona nie miała na głowie przepisowej peruki. Rzucił lekcje, marnując pieniądze teścia, i raz jeszcze ukrył się u rodziców. Bał się spojrzeć w oczy rabinowi z Biłgoraja. Namawiano Batszewę, by się z nim rozwiodła. Nie chciała. Słała do Tomaszowa listy, aż w końcu sama pojechała po męża. Nikt nie wierzył, że uda mu się znaleźć jakąś pracę bez oficjalnych papierów. Z początku jeździł po okolicznych miasteczkach, gdzie wygłaszał przemówienia w synagogach. Jego wystąpienia były mieszanką śmiałych komentarzy Tory i chasydzkich opowiadań. Podbijał serca słuchaczy. Ci z odległego Leoncina przyjechali go prosić, by został ich rabinem. W małym miasteczku nad Wisłą, przy pomocy kilku rubli, przymknięto oczy na brak świadectw rabinackich. I pewnego dnia obładowani zapasami Singerowie wyruszyli w długą podróż w kierunku Warszawy. Batszewa, Pinkas i ich dwoje dzieci opuścili Biłgoraj. Żyło wtedy w Biłgoraju trzy i pół tysiąca Żydów. Dziś nie ma ani jednego. 26 27 Początek Kiedy rodził się Isaac Bashevis Singer, umierał Anton Czechów. Dokładnie dzień później. Więc kiedy urodził się drugi syn rabina Singera z Leoncina, trumnę ze zwłokami Cze-chowa wieziono z Badenweiler do Moskwy. Czechów wypi do dna kieliszek szampana, "Ich sterbe" - powiedział po niemiecku i umarł. Franz Kafka czytał wówczas po raz wtóry Tonią Kroegera Tomasza Manna, zafascynowany sprzecznościami tej postaci. Poród był tak trudny, że ojciec poszedł do bóżnicy mo-s dlić się za żonę. Joszua wpuścił do domu podwórzowego psa Brytana, którego nauczył siadać i podawać łapę. Wspomina te chwile jako najszczęśliwsze w swoim dzieciństwie. Kres sielance położyło wejście ojca z grupą wiernych. Pies rzucił się na ojcowski chałat. Podniósł się krzyk. Szanowani obywatele kręcili głowami z dezaprobatą. Zupełnie jak goj, mówili. Kilka dni później przyszedł na świat w Petersburgu syn Mikołaja II, Cesarza Rosji i Króla Polski. Dwadzieścia jeden strzałów armatnich obwieściło miastu nowinę o chrzcinach następcy tronu. Niemowlę wieziono w złoconej karecie, zaprzężonej w osiem białych koni przybranych piórami. W Królestwie panowała susza, jakiej najstarsi ludzie nie pamiętali. Mimo to oziminy obrodziły wcale dobrze. Żyta i pszenicy było sporo. 28 W warszawskich gazetach reklamowano niezawodny preparat na odciski, "Klawiol" Apolinarego Kowalskiego, wynalazcy "Surodynu" od potu. Najpraktyczniejsze zamszowe po-tniki higieniczne "Ellen", Marszałkowska 18. Piegi usuwał "La-nol" Klimeckiego. Gorsety "Aurelia" najnowszych fasonów paryskich z fiszbinami, nagrodzone złotym medalem, od 2 rubli. Chmielna 29. Był czwartek, 14 lipca 1904, drugi dzień miesiąca Aw 5664 roku według żydowskiego kalendarza. Wschód słońca o godzinie 3.55. Rozpoczęły się żniwa. Pożar zniszczył Przysuchę, pięć tysięcy pogorzelców Żydów zostało bez dachu nad głową. Dwanaście dni wcześniej opłakiwano śmierć Teodora Herzla. "Gratulacje, rabbi, właśnie zmarł Herzl" - obwieścił ojcu Singera nowinę sklepikarz Trytel. Ojciec nie wiedział, kim był Herzl. "To odszczepieniec, który chciał poprowadzić Żydów ku nowej wierze. Na szczęście nie dożył". Joszua pobiegł zaraz do Natana, wnuka kupca drzewnego, żeby opowiedzieć całą historię, i dowiedział się, że doktor Herzl chciał zaprowadzić Żydów do ziemi Izraela. W żałobnych elegiach nazywano go Mojżeszem. Dzienna płaca robotnika w Królestwie Polskim wynosiła od 30 do 60 kopiejek, a na wikcie gospodarskim - od 20 do 40 kopiejek. Robotnik z koniem pobierał od l rubla kopiejek 50 do l rubla kopiejek 80. Kobietom płacono od 20 do 40 kopiejek, dziewczętom młodszym - od 15 do 40, na wikcie zaś - od 15 do 25 kopiejek. Dentysta Judł przeprowadził się na Graniczną nr 6. Dr Rostkowski, były ordynator kliniki szpitala św. Łazarza, powrócił z zagranicy. Syfilis, choroby skórne i dróg moczowych. Żurawia 17. Do mieszkania właścicielki domu Marii Wędrowskiej (Grzybowska 94) o godzinie pierwszej w nocy zakradł się złodziej z balkonu. Widząc panią W. pogrążoną we śnie, skradł 29 leżący na stole złoty zegarek wartości 100 rubli. Gdy pani Wj przebudziwszy się spostrzegła złodzieja i zawołała na służbę,: wówczas łotr schwycił z łóżka kołdrę wartości 10 rubli i okrę-i ciwszy się nią, skoczył z piętra i zniknął w ciemnościach nocy. Pito oryginalną śliwowicę importowaną z Węgier. Używano niezawodnych maszyn do szycia kompanii Sin-jj ger. Muchy tępiono radykalnie. Talerzyk z lepem. Laboratorium inżyniera Ofierskiego. Główny skład: Królewska 29. W Teatrze Letnim w Warszawie grano Capstrzyk, w Nowo-1 ściach - Młodzieńca 114-letniego. Odbyło się posiedzenie w sprawie budowy trzeciego mostu na prawym brzegu Wisły. Trwała wojna rosyjsko-japońska. Z Petersburga potwierdzono wiadomość, że Japończycy przed walką nadużywają spirytualiów. Ranni i jeńcy japońscy znajdowali się w stanie upojenia lub silnie od nich czuć było alkohol, o czym osobiście nieraz przekonywali się dowódcy. Burza połamała wiele starych drzew. W Ogrodzie Saskim padły ofiarą wspaniałe lipy, w Ogrodzie Krasińskich nawałnica urwała czubki topoli. Referent wydziału śledczego pan Wejsman przy udziale | urzędnika tegoż wydziału pana Kozackiego wykrył w domu pod j nr. 33. przy ulicy Wielkiej w Warszawie Monte Carlo, utrzymy- j wane przez eks-obywatela Kazimierza Kondrackiego. W Nowym Jorku aresztowano kobietę za publiczne palenie papierosa na Piątej Alei. Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny przyznano Pawłowowi, temu od psa. W La Scali wysta- \ wiono po raz pierwszy Madame Butterfty Pucciniego. Einstein był bliski sformułowania teorii względności. Prenumerata "Kraju" w Cesarstwie i Królestwie kosztowała rocznie 8 rubli, półrocznie 4, cena pojedynczego numeru - kopiejek 15. > Rabin z Leoncina nie czytał gazet. s r ; Ł; Pod koniec życia Isaac Bashevis Singer zmienił datę swoich urodzin z 14 lipca na 21 listopada. Spod znaku Raka (natura łagodna, nastrojowa, uczuciowa) przeniósł się pod znak Skorpiona (pełen namiętności, o silnej woli, władczy). We wszystkich jego papierach figuruje pierwsza data i wydaje się ona prawdziwa. Joszua łączy we wspomnieniu śmierć Herzla z narodzinami brata. Chorował wówczas na wietrzną ospę, którą zaraził oboje rodzeństwa. Wielokrotnie później wyobrażał sobie, że kołyska młodszego brata jest wozem, który wiezie całą rodzinę do Ziemi Obiecanej. Sterował nią tak nierozważnie, że Isaac kilka razy wypadł. Ten, zapytany po latach, czy miało to jakiś związek z wyborem przyszłego zawodu, odpowiedział, iż to niewykluczone. Wiele osób po upadku na głowę stało się jasnowidzami. "Ale myślę, że to w dużej mierze sprawa genów". Podobno gdy się urodził, jego matka zapytała akuszerkę: chłopiec czy dziewczynka? Odpowiedziała: ani jedno, ani drugie, to pisarz. Nie była to dobra wiadomość w rodzinie świątobliwego rabina, dla którego słowo "literat" znaczyło tyle, co bezbożnik, odszczepieniec i kłamca. Singerowie przyjechali do Leoncina z Biłgoraja. Tam urodziła się najstarsza córka, Hindełe Ester, i syn, Joszua. Isaac i najmłodszy, Mosze, przyszli na świat w Leoncinie. Mieszkali w tym miasteczku dziesięć lat, kiedy się wyprowadzili, Isaac nie miał jeszcze trzech. W rozmowie z matką opisał kiedyś to miejsce, podając nazwiska niektórych osób. Matka nie chciała wierzyć. "Co za pamięć! Oby nie spadł na ciebie zły urok!" "Nadal widzę to wszystko tak wyraźnie, jak gdyby wydarzyło się wczoraj" - zapewniał. Jednak rodzinnym dziejopisem leoncińskich czasów został o jedenaście lat starszy brat Joszua. Literacki pamiętnik Israela Joszuy, Ofa World That Is No Morę, ukazał się w 1946 roku, po jego śmierci. To on pamięta drewniane domy kryte dachówką, nie słomą, jak w chłopskich wsiach, spadziste, z ptasimi gniazdami. Tylko jeden budynek w miasteczku był piętrowy i zdobiony balkonami. Pamięta nie brukowane ulice, piaszczyste, bo Leoncin leżał w pobliżu Wisły. Pamięta szyldy: dwie bele sukna ustawione jedna za drugą nad sklepem z materiałami, głowy cukru w niebieskich opakowaniach nad spożywczym. Garnki, patelnie 31 30 1 i świece nad artykułami gospodarstwa domowego. Najbardzie dziwił go kot w lakierowanych butach, palący papierosa w cygarniczce, wystawiony w oknach trafiki. Domagał się wyjaśnień jaki jest związek między kotem noszącym buty a paleniem. Juś wtedy kłóciło się to z jego poczuciem realizmu. Joszua patrzył na świat przez potłuczone kawałki szkła, zielone, niebieskie, czerwone i brązowe. Zbierał je z kolegami na terenie jedynej leoncińskiej fabryki, produkującej kwas. Wielkie rogale nad piekarniami, buty z ostrogami nad warsztatami szewskimi i płat skóry nad garbarnią oglądane w ten sposób wydawały mu się o wiele piękniejsze. Znalezione kawałki drutu używanego do mocowania korków wyginał w kształt oprawek do okularów. Niedaleko fabryki znajdował się skład maszyn rolniczych. W miasteczku były dwa sklepy należące do gojów, w jednym sprzedawano świninę, w drugim piwo i wódkę. Joszua nazywa Leoncin wsią. Założyli ją Żydzi, wypędzeni przez rosyjską policję z terenów, na których mieszkali przez po kolenia. Kupili kawałek piaszczystej ziemi od dziedzica Leona Chrystowskiego i tam się osiedlili. Wybudowali domy, otworzylij sklepy, założyli warsztaty. Żydowscy kupcy ofiarowali drewno na budowę domu modlitwy i mykwy, rytualnej łaźni. Dziedzic dorzucił kawałek ziemi, na której postawiono święte budynki, Żydzi nazwali miasto na jego cześć. Mieszkało tam około 40 rodzin, czyli blisko 200 osób. Chrystowski użył swoich wpływów,, by nadano osadzie prawa miejskie. Batszewa nazywała Leoncin zapadłą dziurą. Córka słynnego rabina ze stolicy prowincji czuła się upokorzona przyję-j ciem przez jej męża półoficjalnej i mało ważnej funkcji w niewielkim miasteczku. Bezustannie wypominała mu jego niezaradność. Ale on - otoczony szacunkiem i zachwytami swoich chasydów - był pełen wiary w przyszłość. "Zobaczysz - mawiał - z boską pomocą wszystko się dobrze ułoży". Reb Pinkas dostawał na tej posadzie 4 ruble tygodniowo, resztę miał zarobić sam na procesach, weselach, rozwodach i innych rabinackich zajęciach. Jego żonie płacono za sprzedaż drożdży do pieczenia szabatowego chleba. 32 Przerażała ją konieczność życia wśród prostych ludzi, niewykształconych chłopów, z którymi nie mogła dzielić swych my-ślj Nie umiała się zmusić do rozmów o naczyniach kuchennych ani chełpić rodowodem rodzinnym, jak czyniły to inne gospodynie. Czuła się obco pośród nieznajomych. Nie uczestniczyła w ich weselach ani uroczystościach obrzezania. Pobożna i uczona, nie udzielała się w synagodze, trzymała się na uboczu. Wiedziała, że to nie pomaga mężowi, ale nie potrafiła się zmienić. Kobiety wiejskie uważały, że zadziera nosa. Najniesłuszniej. Czuła się w Leoncinie jak na pustyni. Na cmentarzu w Zakroczymiu leżały pochowane dwie rudowłose dziewczynki bliźniaczki, zmarłe na szkarlatynę. Aku-szerka Pakaczowa poszła do połogu prosto z pola, odłożywszy motykę. Dzieci Singerów nie przeżyły miesiąca. Jak Bóg mógł na coś podobnego pozwolić, to nie mieściło się w głowie Joszuy. Isaaca nie było jeszcze wtedy na świecie. Matka czytywała moralizatorski traktat Bicz kary. Książka była stara, zaczytana i pożółkła. Autor czuł się w Gehennie tak dobrze, jakby się tam urodził i wychował, z upodobaniem opisywał agonię grzeszników na łożach z gwoździ. Jeśli kobieta odkryła pierś karmiąc dziecko, wieszano ją piersiami na rozżarzonych hakach. Za ominięcie jednej litery w modlitwie groziło zanurzenie w płomieniach piekielnych, tysiąc razy gorętszych niż cokolwiek na ziemi. Matka recytowała wszystkie te okropności na głos, a potem nie mogła powstrzymać łez. Pogrążona w ponurych wizjach Batszewa zapominała o żywieniu rodziny. Joszua wyobrażał sobie autora tej książki jako garbatego potwora z dziobem czarownika, złorzeczącego ludziom i światu. Chciał go rozszarpać na strzępy za łzy matki, w odwecie za wszystko to, co zafundował ludziom. Sam zaczął już omijać litery w modlitwie i z przerażeniem myślał, co go czeka, kiedy zacznie opuszczać całe strony. Raz nawet pożyczonym od ojca piórem narysował na tytułowej karcie książki karykaturę autora, robiącego coś nieprzyzwoitego. Pokazał rysunek matce. Kazała go natychmiast zmazać. To był święty człowiek, powiedziała. Grzech niszczyć taką książkę. 33 "W naszym domu wszystko było grzechem" - skarżył się Joszua. "Nazywanie mojego nauczyciela reb Mayera wariatem, było grzechem. Łapanie much w szabat było grzechem, rysowanie było grzechem. Nawet bieganie było grzechem, bo Żydom nie wypada biegać, tylko gojom. Wszystko jedno, co się robiło, zawsze istniało prawdopodobieństwo, że to będzie grzech. Ży to chłopiec, który spędza czas w chederze nad książką. Ale i nie wystarcza. Każdy moment musi być poświęcony Torze". Matka znała Torę na pamięć, znała też Księgę Prorokói i Hagiografię. Ojciec często pytał ją o cytaty, które chciał zne leźć, szczególnie w dwóch ostatnich dziełach. Czytywała rów nież świecką literaturę, zazwyczaj Księgę Przymierza albo Je zefa Flawiusza. Nie była najlepszą gospodynią. Nigdy tego od niej nie wj magano w domu jej ojca. Robiła wszystko mechanicznie, jakb nieobecna. Nawet dziecięce łakomstwo Joszuy nie idealizować potraw matki. Jak wspaniale mogła smakować ryba po żydów sku, duszona marchewka albo pieczeń, przekonywał się chodząc z ojcem na uroczystości obrzezania albo bar-micwy. Pewnego dnia, podczas szabatowej kolacji, ośmielił się powiedzieć o tym w obecności matki. Ojciec skarcił go, ale chyba podzielał jego zdanie. W przeciwieństwie do oszczędnej w słowach matki był gadatliwy. Miał też zwyczaj pytania co kilka zdań: "Rozumiesz?" "Słyszę, słyszę" - powtarzała z niecierpliwości i znużeniem, którego nie umiała ukryć. Tak jak Joszua, Isaac pamięta ojca pochylonego nad pu pitem, studiującego wielkie księgi i stale coś zapisującego. Pisd przeważnie na marginesach książek. Podczas pracy wypijał lid wodnistej herbaty i palił fajkę. Nikt nie wiedział w Leoncinie, gdzie leży Japonia, z któ)| wojowała Rosja. Gdzieś bardzo daleko, mówiono. Na froij z carską armią odjechali ochotnicy z miasteczka. Zaczynar szeptać o zamieszkach i demonstracjach, o polskim ruchu we nościowym. Nie ominęło to i Leoncina. Śpiewano piosenki obrażające -ara, zerwano jego portret, zbezczeszczono godło. Polacy bu- zyli się- Interweniowało wojsko. Rabin Singer, jak większość .eeo współwyznawców, pozostawał nieufny. To nie były sprawy Żydów. Letnie odpusty co roku stanowiły źródło dochodu dla le-oncińskich Żydów. W sklepach i przy kramach panował tłok. Szewcy i krawcy wystawiali swoje towary, sprzedawano słodycze ciastka i kwas. W dwóch polskich karczmach pito i tańczono. Joszua podglądał czasem z kolegami tańczące dziewczęta. Lubił patrzeć, jak pracuje Mosze, żydowski stolarz, zajmujący się głównie wyrobem trumien dla chrześcijan. Pachniał drzewem, pokostem i klejem stolarskim. Pozwalał Joszui bawić się swoimi narzędziami. Wymiary trumien sprawdzali synowie, kładąc się do środka. Rabin Singer ganił Moszego za noszenie i dotykanie takich trefnych rzeczy jak krzyże. Muszę z czegoś żyć, odpowiadał stolarz. Rabin wzdychał i kiwał smętnie głową. Isaac nie miał zabawek. W domu nie było nic prócz książek, bawił się nimi, przewracając kartki tam i z powrotem. Rodzinny dom Isaaca był najprawdopodobniej drewniany. Mieściło się w nim dużo gości pod nieobecność rabinowej, która często wyjeżdżała do Biłgoraja. Jedyny charakterystyczny sprzęt to zielony kufer, na którym chłopcy lubili siadać. I wszechobecna Tora. Joszua wolał ulicę od domu, który wydawał mu się posępny i ponury. "Nasz dom był raczej domem nauki niż normalnym domem, domem Boga bardziej niż domem człowieka". Szabat był jeszcze większą torturą niż dzień powszedni. Joszua nie musiał co prawda iść do chederu, za co nie szczędził podziękowań Wszechmogącemu, ale w ich domu, choć pito rodzynkowe wino, szabat nie był radosny i przyjemny jak gdzie indziej. Ojciec pogrążał się w Torze z jeszcze większą zachłannością niż zazwyczaj. Kiedy wracali z bóżnicy po dwóch modlitwach, szabatowy posiłek przyniesiony przed południem z pie- 35 34 karni zdążył już wystygnąć. Ryba matki była bez smaku, mar-' chew rozgotowana, a mięso mało soczyste. Nie zapraszano gości, jak w innych domach. Joszua marzył o towarzystwie żydowskich żołnierzy w mundurach, z guzikami i epoletami, opowiadających fantastyczne historie o Rosji, o armii, o oficerach i ich żonach. Ale ojciec unikał ich, gdyż większość goliła się i prawdopodobnie jadła świninę. Razem z Kalmanem i Natanem, synami rzeźnika, niedoszłego chasyda i uczonego, chodzili po łąkach i polach. Wędrowali po wioskach. Zatrzymywali się, by popatrzeć na młyny, cchodzili nad Wisłę, by oglądać chłopów puszczających tratwy. Zakradali się do ogrodu dziedzica. Bawił się z synami rzemieślników, furmanów, robotników. Na łąkach nie nosili chałatów, jak on, ubierali się w tradycyjny żydowski strój jedynie w święta. W piątki sprzedawali żółty piasek znad Wisły, po groszu za pudełko, do wysypywania podłogi na szabat. Wyjmowali pisklęta z gniazd. W berka i w chowanego zawsze byli lepsi. W synagodze, po zachodniej stronie, bliżej wyjścia, gdzie zbierali się zwykli ludzie, a na zewnątrz gromadzili żebracy, rozmawiano o koniach, targach, epidemiach, Cyganach, złodziejach, żołnierzach i na inne fascynujące tematy. Joszua usłyszał kiedyś, że w stolicy woda cieknie prosto ze ściany, a lampy palą, się bez nafty. Już niedługo stanie się wyznawcą dużo bardzie| bluźnierczych przekonań. Kupcy z Warszawy opowiadali o barykadach, o kobietach i mężczyznach maszerujących z czerwonymi flagami i śpiewają-cych pieśni przeciw carowi. O szarżach wojska na demonstrantów, o dziewczynie w czerwonej sukience na czele pochodu, O socjalistach, którzy chowali zmarłych owiniętych w czerwona sztandary. O heretykach twierdzących, że człowiek nie posiada duszy, ale rodzaj elektryczności. O szaleńcach, pragnących budować nowe życie w ziemi Izraela. Opatrzność nas poprowadzi, odpowiadał na wszystko niezmiennie rabin z Leoncina. 36 l Po każdym powrocie z Biłgoraja matka była jeszcze bardziej przygnębiona niż zwykle. Dręczyły ją bieda i prowincjo-nalizm Leoncina. Raz nawet przywiozła mężowi z Warszawy kupiony za dwa ruble podręcznik gramatyki rosyjskiej. Ale to Joszua z siostrą zaczął uczyć się rosyjskiego. Ojciec pozostał niewzruszony. Matka na próżno tłumaczyła mu, że powinien odłożyć święte księgi i wziąć się do nauki. Sama przerobiła podręcznik bardzo szybko, ale to nie ona miała zdawać egzamin. Była jedynie kobietą, jej inteligencja stanowiła raczej ujmę niż cnotę. Joszua zawsze lubił rysować. Rysował kredą na murach, mazał na marginesach świętych ksiąg, wydrapywał obrazki na zamarzniętych oknach. Lepił też figurki i zwierzęta z gliny. Ku zgrozie ojca, gdyż to łamało boskie przykazanie. Kręcił się przy artystach odnawiających leonciński kościół. Zanim nauczył się czytać i pisać, Isaac naśladował ojca i brata. Brał pióro i pilnie mazał nim po papierze. Bazgrał i gryzmolił całymi dniami, z niechęcią przerywając na szabat. Nie mógł się doczekać końca szabatu, by wrócić do tego zajęcia. Dlaczego, nie wiedział do śmierci. W czerwcu 1906 ktoś przeczytał w gazecie o pogromie w Białymstoku. Białystok był co prawda niemal taką samą abstrakcją jak Japonia, ale jednak trochę bliżej. Powtarzano sobie doniesienia o okropnościach, jakie spotkały dzieci i starców, których porąbano siekierami na śmierć, mówiono o ciężarnych kobietach, którym otwierano brzuchy. Ladzie w domu modlitwy byli bladzi i wstrząśnięci. Joszua nie mógł jeść. Leżał na zielonym kufrze i przeklinał Boga, który pozwalał na takie zniewagi. Rodzice tłumaczyli, że wszystko to musiało się stać na skutek jakichś strasznych grzechów popełnionych przez Żydów. Joszua nie przyjmował do wiadomości tak prostej odpowiedzi. To wina Boga, krzyczał, on jest zły, zły! Kiedyś, podczas porannej modlitwy, gdy wydobywano święte zwoje z arki, zauważono zaginięcie małego zwoju z mosiężną rączką, czytanego w dni powszednie. Wielkie oburzenie 37 r wybuchło w domu nauki. Przeczuwano coś strasznego. Po dłu gich poszukiwaniach ktoś zauważył koniec rączki owego zwoji sterczący z bajora, gdzie pływały kaczki i chłodziły się świnie Żydzi wyjęli zwój, tak jakby to było ciało zamordowanej ofiary Rabin położył przemoczony i cuchnący pergamin na szalu mo dlitewnym. Odmówił błogosławieństwo. Ludzie płakali. Urzą dzono pogrzeb na cmentarzu w Zakroczymiu. W tym dniu wszy scy pościli i odmawiali modlitwy o przebaczenie. Okazało się, że sprawcą owego czynu był syn świniopasa. W domu nauki zaczęto mówić o niedalekim przyjściu Me sjasza. Joszua również opętany był tą myślą. To wtedy kołysał Isa aca tak mocno, że mały kilka razy wypadł na podłogę. Matfo krzyczała, że jest złośliwy, i wymyślała mu od wrogów Izraela. Rabin obserwował ze zgrozą rosnącą rozwiązłość. Żyd? wyjeżdżali do Ameryki, skąd przysyłali swoje fotografie z wy. golonymi podbródkami, a w listach pisali, że pracują w szabat By dopełnić grzechu, ich żony jechały się z nimi połączyć. Nie lepiej się działo wśród gojów. Sam dziedzic Leoncina, Chry stowski, zakochał się w artystce cyrkowej z Warszawy i poślubi ją. Mimo sprzeciwu swojej arystokratycznej rodziny przywió: do dworu nie tylko nową żonę, ale także całą zgraję jej kuzy nów - szarlatanów, klownów i pajaców. Zbudowali scenę n podwórzu i dawali występy dla chłopów. "Zmienić adres to zmienić przeznaczenie" - mówi Talmu Wkrótce Isaac miał się dowiedzieć o czekającej całą rodziny podróży. W Radzyminie istniała dynastia rabinacka, założona prze< laty przez cadyka związanego z dworami chasydzkimi w Kocki i Przysusze. Mówiono o nim, że potrafi przywrócić do życii umierających. Teraz rezydował w miasteczku jego wnuk, rei Mendełe. Odziedziczył po dziadku dużą spuściznę, ale jeg< dwór odwiedzało niewielu znakomitych Żydów. Poszukiwał na uczyciela do jesziwy, którą założył. Upatrzył sobie na to stano wisko reb Pinkasa Singera. Singerowie załadowali niewielki dobytek na wóz i przenie śli się do Radzymina. Wszyscy Żydzi z miasteczka przyszli id 38 pożegnać, kobiety całowały rabinową. Był letni wieczór. Isaac r>arnie.ta, ze "niebo stało w płomieniach, malując ogniste obrazy"- Rechotały żaby. W Radzyminie Isaac zaczął sobie uświadamiać, jak bardzo ich rodzina różni się od innych. Ojciec nie nosił czapki, jak większość Żydów, lecz okrągły aksamitny kapelusz. Nie nosił butów z cholewami, lecz półbuty. Nie był kupcem, właścicielem sklepu, lecz stał cały dzień przy pulpicie, studiując i pisząc. Kiedy zapytał go, co pisze, odpowiedział: komentarze. Nie rozumiał, co to znaczy. "Tora jest niezgłębiona" - tłumaczył reb Pinkas. "Im wytrwałej się ją studiuje, tym więcej skarbów się odkrywa". "Dlaczego mój ojciec nie ma wozu i konia?" - zastanawiał się. "Dlaczego nie ma sklepu, w którym można kupić cukierki?" Gdy pytał o to matkę, odpowiadała po prostu: jesteśmy inni. Joszua i Hindełe nie byli już tak posłuszni jak dawniej. Brat przedrzeźniał radzymińskiego rabina, pokazując, jak klaszcze w dłonie i tupie nogami przy modlitwach albo przewraca oczami, dzieląc jedzenie dla chasydów. Ojciec strofował dzieci, ostrzegał żonę, że jeżeli nie przestanie krytykować przy nich rabina, zwątpią najpierw w niego, a potem w Boga. Religia była życiem Pinkasa Singera. Oddychał nią. Chciał, żeby jego dzieci były takie same. Isaac bawił się na dziedzińcu i w pobliskim ogrodzie, wśród drzew wiśniowych, krzewów agrestu i porzeczek. Nieustannie zadawał pytania. Wpatrywał się w horyzont, rozmyślając: czy tam jest koniec świata? A jeśli tak, co jest jeszcze dalej? Czym jest dzień i noc? Ojciec zawsze odpowiadał to samo: "Bóg tak je stworzył". Wiedział, że za wszystko trzeba Mu było dziękować. Za rzekę i za ciastko. Tałesik z frędzlami i pejsy nosił także ze względu na Niego. "Czy On jest chmurą?" Zamęczał ojca. "Durniu - denerwował się rabin - chmura to chmura. Wchłania wodę i przynosi deszcz". Nikt nie może zobaczyć duszy ani jej dotknąć - powiedział °jciec. Lecz bez duszy nie można żyć. Zastanawiał się, czy koń albo motyl mają duszę. Matka nie miała cierpliwości do tylu 39 r pytań. "Pozwól mi czytać książkę" - prosiła. "Ja też chcę czytać książkę" - odpowiadał. "Będziesz czytał, kiedy dorośniesz". Wkrótce zapisano go do chederu prowadzonego przez starego reb Fiszla, którego uczniem był kiedyś sam radzymiński rabin. Uczył się hebrajskiego alfabetu. W przeciwieństwie do Joszuy lubił się uczyć. Dla Joszuy cheder był metaforą totalitarnego systemu, dla Isaaca - miniaturą świata. Bardziej niż brat gotów był zaakceptować to, co go otacza. Nie chciał, jak Joszua, zmieniać świata. Z Radzymina zapamięta pożar na dworze rabina. Biegających wokoło ludzi przenoszących święte księgi. Zamieszanie jak podczas święta. Ludzie mówili o Mesjaszu, o Bogu, Gehennie i Raju, a jemu się zdawało, że doświadcza wszystkiego jednocześnie. W domu zaczęto mówić o przenosinach do Warszawy. Isaac pamięta ten dzień, dostał wtedy nowe buty. Niedługo potem siedział obok rodziców, siostry i młodszego brata w kolejce kursującej między Radzyminem a Warszawą. Joszua jechał w wagonie towarowym, w którym przewozili meble. Na widok pierwszego pociągu, jaki zobaczył w życiu, Isaac rozpłakał się. Tajemnica podróży przerażała go. Teraz z ciekawością obserwował z okien uciekające drzewa, budynki i ludzi. Nie zadawał już pytań, by nie mówić bez przerwy. Wszystko było dla niego nowością. , Sad Z Leoncina wyjechali w 1907 roku. Nikt ich nie pamięta. Nie może pamiętać. Ostatnio chcą nazwać tutejszą szkołę jego imieniem. Jak powstał Leoncłn, wieś leżąca kilkaset metrów od północnego skraju Puszczy Kampinoskiej i niecałe dwa kilometry od Wisły? Jedni opowiadają, że pod koniec XVIII stulecia powódź zniosła kościół w pobliskim Głusku i żeby tragedia się nie powtórzyła, nowy kościół wybudowano poza wsią, na jedynej w okolicy skarpie. Dogodne miejsce do handlu z okoliczną ludnością dostrzegli Żydzi z Zakroczymia i założyli osadę, którą nazwano Leoncinem. Inni twierdzą, że dobroczyńcą Żydów był dziedzic Leon Chrystowski, który sprzedał im piaszczystą, nie nadającą się do uprawy roli ziemię i pomógł wznieść osadę. Z wdzięczności mieli ją nazwać jego imieniem. Daniela Różycka urodziła się w Leoncinie. Miała siedemnaście lat, kiedy wybuchła wojna. Wszystkich tutaj znała. - Był Singer w Leoncinie, ale on był kamasznikiem, nie rabinem. To mogło być jakieś powiązanie rodzinne. Ale nie wiem. Nazywali go Lipa. Nie robił butów, tylko szył cholewki. Natomiast tamten najprawdopodobniej mieszkał w Radzyminie, a w Leoncinie mieszkali bardzo dawno jego rodzice. Wie pani, trudno mi powiedzieć, bo Żydzi nie mówili z nazwiska, tylko tak - Abramka, Joskowa, Moszkowa - i ich nazwiska trzeba dopiero sobie przypominać. 41 40 Tu niemal wszędzie jest pożydowska ziemia. Ta ulica byi, główna i jedyna w Leoncinie. Nie miała nazwy. Piaszczysta, a je sienią błota okropne. Piasek i błoto. Kiedyś wszystkie dom które tu stały, były drewniane. Tyle że trzciną obłożone pv wierzchu, więc wyglądały jak murowane. Teraz jest więcej mu rowanych budynków. Żydzi mieszkali tutaj przy ulicy, prawi we wszystkich domach. W Leoncinie mieszkało może ze sto rodzin, a może i niv było tyle. Biednie ludzie żyli, bardzo biednie. Jak ja sobie przy pomnę, w jakich warunkach mieszkali niektórzy, to w ogóle nit do pomyślenia. Na klepisku nawet, znałam takich, a dzieciaki pamiętam, zbierały w lesie jagody i tak się żywiły. Okropność jaka bieda, ani łóżka porządnego, ani nic. A żyć trzeba byłoj Latem szło się do bogatszych gospodarzy na pasionkę do byJ dła, żeby na zimę zarobić na kartofle dla rodziny. Kilogram] chleba kosztował od 20 groszy do 25, zależało z jakiej mąki, wczorajszy był tańszy. Bułka - 50 groszy. Nafta - 38 groszy.. Wódka - 2 złote 10 groszy, pół litra. A kobieta na dzień, jak| poszła do pielenia, bo tutaj żadnego przedsiębiorstwa nie było ani przemysłu, tylko gospodarstwa rolne, więc jak najmowali do pracy w polu, to dawali l złoty 20 na dzień, to było razem z obiadem. Schaby, szynki były, owszem, ale kto miał na to pieniądze? Rzeźnik wywoził wszystko do Warszawy, tutaj szły tylko podroby, boczek, żeberka, kiełbasa, salceson, kiszka. Kogo było stać na szynkę? Szynka była na Wielkanoc. Dziś ludzie narzekają, ale podniebienia też mają inne. Ja nie powiem, Żydzi dbali bardzo o siebie, dużo ryb kupowali, dużo jedli warzyw. My, dzieciaki, nie lubiliśmy tych rybich kotletów, które Abramka przynosiła, którymi częstowała. U nas też jadła, zawsze pytała: masłem smarowana brytfanka? Tak, mówiła mamusia. Obie wiedziały, że smarowana smalcem, ale grzech na mamusię szedł. W zgodzie żyliśmy. Nigdy nie słyszałam, żeby moi rodzice coś złego mówili o Żydach. Sąsiadka to nawet radziła się w sprawach osobistych, a jej mąż, jak się z nią pokłócił, to leciał do tatusia na skargę. Przed wojną tu było targowisko. Odbywały się jarmarki, co drugi poniedziałek, dwa razy w miesiącu. Handlowali tylko zwierzętami, sprzedawali konie, krowy, świnie. Tu myśmy mieszkali, tylko nie w tym domu, a w drewnianym. Następnie był sklep polski Nowakowskiego. U Nowakowskich mieszkała 42 akuszerka, dalej Janowska. To Janowska potem sprzedała Obrączce, był taki wychrzta, przechrzcił się. Obrączka, krawiec. Następny taki mały domek był Ryśkiewiczów. Po tym był drugi Lipa i jeszcze taki Josek, warsztat szewski, a tutaj mieszkał jo-awiec. Ze szczytu szewc, a od środka krawiec. No i następnie Polacy, Wrzesiński, ten dom stoi jeszcze, tam gdzie sklepik. Ale oni wynajmowali, to była taka czynszówka. Tam mieszkali j Żydzi, i Polacy, wszyscy razem, na parterze i na górze. Ten duży dom, ten żółty, to był sklep Pawłowskiego, polski. Dalej była tak zwana herbaciarnia żydowska, w tym dużym drewnianym budynku po lewej stronie. Oni nazywali to herbaciarnią, nie mieli innych trunków, tylko trochę lekkiego wina, piwo, oranżadę i herbatę. I same słodkie rzeczy, to znaczy ciasta, herbatniczki. Jak sobie tam nasi popili w karczmie, to potem szli tu bałaganić. Karczma była na rogu, tuż przy kościele. Za tą herbaciarnią był żydowski sklepik spożywczy. W następnym domu dwa sklepiki, oba z materiałami, żydowskie. Dalej, u Rafała, z materiałami i z gotowizną, też żydowski, tamten budynek jeszcze stoi. Obok, u Pawłowskich, to prywatny dom, tam nic nie było. U Chryścianki był duży sklep z materiałami, ale polski. W handlu było więcej Żydów. A jeszcze w głębi mieściła się jatka żydowska. Bili mięso wołowe, koszerne dla siebie, a resztę dla innych. Kto chciał, to kupił. Taka budka, tam mieszkali i sprzedawali. I był krawiec, ale Polak, szył na zamówienie. Potem, jeszcze dalej, była druga jatka w budynku i sklep mięsny żydowski, oni sprzedawali dużo koszernego - i takiego, i takiego. I roznosili po wsiach. Tak zwany Duży Jankiel i Mały Jankiel. Duży Jankiel miał tylko szopkę, a Mały miał sklep. Za tym Małym Jankielkiem w głębi stała bóżnica. Duży budynek drewnianej bóżnicy i przy nim łaźnia. W bóżnicy mieszkał rabin, Nagubin się nazywał, po lewej stronie modlono się, a po prawej on miał pokój i kuchnię. Nic nie zostało z tych zabudowań. Rabin miał troje dzieci, Hankę najstarszą i jeszcze dwoje młodszych. Hanka to moja koleżanka ze szkoły, razem siedziałyśmy w klasie. Chodziłyśmy do polskiej szkoły, trzyklasowej, siedmiooddziałowej. Nie było żydowskiej szkoły, wszyscy Żydzi chodzili z nami. Za rabinem mieszkał Szmul, szewc. Potem był sklep polski, Krawczaka, spożywczo-wędliniarski. Później u Ca-bana też był sklep polski. Ostatni dom w Leoncinie. 43 Nasz cmentarz był tam, gdzie jest. Żydowskiego cmenta' rza w Leoncinie nie było, dopiero w Zakroczymiu. Tam jeździli. Po drugiej stronie - Mośkowa, sklep spożywczy, starsi ludzie. Sami sprzedawali, na rogu. Następny duży drewniany budynek to była piekarnia żydowska Sztolcmana. I pomieszczenia mieszkalne. W głębi był rynek, taki handlowy rynek. Przyjeżdżali ludzie z Zakroczymia, a nasi Żydzi wynosili sobie stoły i układali na nich spodnie, spódnice, koszule, i sprzedawali. Ze śledziami stali Żydzi, dużo beczek było, i z czapkami z Zakroczymia przyjeżdżali. Na ścianie pierwszego budynku wieszali czapki. Tam mieszkał Rumianek, a potem się przeprowadził bliżej, po Szyi. Następny był Mendełka Bajłowicz, ojciec. Syn prowadził herbaciarnię, też Bajłowicz się nazywał. Tutaj był Majerek Kania, krawiec, szył taką tandetną gotowiznę, cajgowe spodnie, caj-gowe ubrania robocze, to wszystko na tym targu sprzedawali. Teraz to on jest o połowę niniejszy. Dużo przyjeżdżało ludzi, i z meblami, i bednarze, i szewcy z Zakroczymia - wieszali buty na drążkach. W okolicy nie było sklepów, tylko w Leoncinie, każdy ciągnął na targ, jak coś potrzebował. Za Majerkiem była jeszcze jedna żydowska piekarnia, przed samą wojną Polak ją wykupił. Lejbkowa była po sąsiedzku z nami. Tatuś mój był stolarzem, robił meble, trumny, różnie, na czym miał lepszy zysk. Sąsiadka z przeciwka, Rosenberg, sprzedawała pończochy, skarpetki, taką galanterię. Później był Polak, szewc, druga akuszerka i skiep Dziergowskiego, Żółtego Żyda (naprawdę miał złote włosy). Nie, nie umiem po żydowsku. Trochę się wtedy rozumiało, ale oni z nami mówili po polsku, większość po polsku. Między sobą to oni mogli mówić po żydowsku. Żydówki były ładne, czarne. I dbały o siebie. Jak w narzeczeństwie chodzili, taka Bajłowiczówna chodziła z Jesionkiem, to naprawdę widać było, że to była para, ładnie spacerowali. Żeby tam ktoś się upił u Żydów, o nie, u nich tego nie było. Czy byli w większości ortodoksyjni? Nie. Pejsy miało tylko kilku Żydów. Rabin, może jeszcze ze trzech, czterech, Sztolc-man, Bajłowicz. Rabin chodził w kapeluszu. Inteligentny pan, nie można powiedzieć, sympatyczny, kulturalny. Bogato nie byli ubrani, tak sobie, przeciętnie. Dzieci stąd uciekały, dopiero przed samą wojną pościągały do rodziców. Już eleganckie, w futrach. 44 Myśmy żyli bardzo dobrze z Żydami. Moi rodzice i ja byliśmy na kilku przyjęciach. Na kilku ślubach, na podwórku, pod baldachimem. Na weselach. Bo jak rodzice szli, to i dzieciaki leciały. Wszystkie swoje święta Żydzi obchodzili bardzo ładnie, bardzo kulturalnie, nie można powiedzieć. W piątek się zaczynało święto, w sobotę był szabas, nic nie robili, wszystko przygotowano wcześniej. Zimową porą przychodziła kobieta i podpalała ogień, im nic nie wolno było robić. Jedzenie przygotowywano w jednej z dwóch żydowskich piekarni i ta polska kobieta, biedna taka, zanosiła je i przynosiła z piekarni podgrzane. Co sobota im usługiwała. Czy wzajemne stosunki były dobre? Owszem, u nas tutaj, nie mówię, żeby całkowicie, ale między moimi sąsiadami i moją rodziną były bardzo dobre. Jakby dziś wstali z grobów, nie bałabym się nikomu w oczy spojrzeć. Ja się z nikim nie gniewałam i ze mną się nie °niewali. Podczas wojny dużo Żydów uciekło z Zakroczymia do Leoncina. Takich rzemieślników, co tu na rynek przyjeżdżali. Szewc Szulim, dobre robił buty, nawet Niemcy się u niego zaopatrywali. Bo tu u nas w czasie okupacji było dowództwo niemieckie graniczne, tak zwani celnicy. Granica była na górkach. U nas nie było getta, getto było w Nowym Dworze. Cały sztab oficerów mieszkał w naszym domu, który został spalony w 44 roku. Jak niemal wszystkie drewniane budynki. Tu było sześć pokoi, trzy zajmowali Niemcy, a trzy my. Naprzeciw mieli biura. Żydzi przychodzili im usługiwać, buty czyścili, sprzątali, konie oporządzali. Musieli być na każde kiwnięcie palca, wiadomo, ale na początku z nimi się źle nie obchodzono. Żydzi byli tu jeszcze do 42 roku, dopiero później wypędzili ich do getta. Na rynek zagnali i kazali iść. Kilku rzemieślników zostawili do pracy. Krawcy Szulim i Obrączka jeszcze ich obszywali. A wszystkich innych czwórkami pędzili. Myśmy stały tu na podwórku, jak te Żydówki szły, żegnały się i płakały, Boże, jaki to krzyk, mamusia płakała strasznie. Krzyczały: pani Przedpelska, do widzenia, do widzenia, ulicą szły i żegnały się. Jeden oficer sympatyzował z młodą Żydówką. I ta jego sympatia też odchodziła. Miał żonę, był bardzo przyzwoity, ale potrafił ją od nas lornetować pół dnia. I jak oni odchodzili, to jemu też się łzy zakręciły. Wszyscy u nas w podwórzu stali, na ulicę bali się iść. 45 W getcie to ja raz w życiu byłam, właściwie przy getcie, raz jedyny, u dentysty. Mój mąż tam chleb podawał znajomym, bo szwagier miał piekarnię. Umówionym dawał chleb. Bardzo biednie tam było. Potem zabrali i tych, których najpierw zatrzymali. I po Obrączkę przyszli, mówią, żeby się ubierał. A on na to: chwileczkę, tylko dzieci zawołam. Jak wyszedł, tak nie wrócił. Schował się. Przeżył z całą rodziną. W samym Leoncinie nikt się nie przechował. Mówi Rutkowski: - Obrączka, ten, od którego kupiłem dom, był rolnikiem, czasami też handlował. To byli bardzo dobrzy ludzie, biedni, naprawdę biedni. Nawet kiedy później przyszli Niemcy i robili zdjęcia okolicznych domów i mieszkańców, żeby pokazać, jaka to bieda, to dzieci tego Żydka też fotografowali. Po sąsiedzku tutaj też był Żydek, Lipka. Ja byłem szewcem i on był szewcem. Ja byłem młody, on staruszek. Bardzo dobry rzemieślnik, a jaki rzetelny, wszystko dawał luksusowe, takie robił buty, że to sama dobroć do chodzenia. Złościł się na syna, bo on partaczył, aby szybciej, aby pieniądze wziąć. Lipki nie zapomnę, dopóki będę żył. Taka serdeczność, taki mądry człowiek. On nie umiał pisać ani czytać, tylko tyle co buty szyć, ale jak mądrze mówił. Kiedy weszli Niemcy, wiedział już, że zginie, bo Żydków zabierali, to dał mi taką maszynkę do wyrabiania dziurek do guzików przy pantofelkach. Podarował mi tę maszynkę. Naprawdę nie zapomnę tego Żydka, jaka szczerość. Pomimo że było w nas, Polakach, zawsze zaszczepione, że to Żyd, że pana Jezusa ukrzyżował, on był jak ojciec dla mnie, z taką serdecznością. Tak jakby się żegnał. Już z getta nie powrócił. Jego syn jeszcze przychodził z Nowego Dworu. Czasem i zabrał coś dla innych, wiedział, gdzie tu Żydki się chowały. Ten Lipka był bardzo religijny, a już Lipki syn taki trochę urwisowaty, bo młody. Kiełbasę w czajniku grzał, matka się gniewała, nawet ten czajnik koszerowała. Chuliganił, ale był zabawny. Ja ich pamiętam. W tej okolicy było Żydków bardzo dużo. Więcej niż nas. Sklepy mieli albo chodzili po wsi i handlowali, przynosili jakieś towary i z tego żyli. Między sobą mówili po żydowsku, z nami po polsku, łamaną mową. Ale dzięki nim mnie było potem lżej z Niemcami się dogadać. Bo ja byłem trochę lepszym szewcem, takim na 46 okolicę- Czy lepszym od Lipki? Oj, tak, ten to tylko zwyczajne buty robił, a ja to i luksusowe! I damskie, i męskie, ja miałem warsztat i ludzi do roboty. Ale potem, jak przyszedł komunizm, to wszystko przepadło, trzeba było zlikwidować. Nie pozwolili. Ja jestem z wioski obok, ze Stanisławowa, nas było ośmioro dzieci. Bieda aż piszczała. Ojciec był rolnikiem, a mnie dali na szewca, uczyłem się w Zakroczymiu, byłem bardzo zdolny, ukończyłem termin. Okrzyczany i znany na okolicę, ze swojej zdolności szewstwa. Tutaj było takie a la miasteczko, a Stani-sławów to była wieś. A na wsi to kto butów potrzebował? Tutaj wszyscy o mnie wiedzieli, warsztat był przy ulicy. Owszem, dla Żydóweczek też robiłem, jak ładne chcieli mieć, to do mnie przychodzili. Nowe buty u mnie kosztowały 25 do 30 złotych, a reperacja, podszycia, cholewy - 12, 14 złotych. Mało się interesowałem tymi rabinami. Stała tutaj synagoga, modlili się. Ale nieciekawe było dla mnie chodzić i podglądać. Te kuczki, co na święto szałasów stawiali, mieli zagajone wikliną na dworzu. Na powietrzu wtedy jedli i modlili się. Mój majster w Zakroczymiu miał sklep z oknami na ulicę, ale okno mieszkania wychodziło na podwórko. Żydki, którzy obok mieszkali, zagaili okno wikliną na święto. Majster się rozgniewał, że mu światło zabierają - nerwowy był - i rozwalił im te kuczki. Kolega, co się ze mną uczył, mówi do mnie: "Bronek, wiesz co, mnie majstra szkoda, zobaczysz, on nie będzie żył". I niech mi pani wierzy, wytrwał rok i umarł. Krew mu się rzuciła i umarł. Mnie to zastanawia, mówię szczerze. Pamiętam, jak ktoś opowiadał po wojnie o chłopie, który wołami próbował orać cmentarz żydowski - na miejscu padł trupem. A podobno oni chowają swoich na siedząco, żeby pierwsi mogli się zerwać na Sąd Ostateczny, przed wszystkimi do nieba. Chłopaki wiejskie to dokuczali Żydom, olaboga! Kuczki rozwalali albo kamieniami obrzucali, urwisiaki takie. Wrzucali do nich zdechłe zwierzęta, lali wodę albo co gorszego, nieczystości nawet. Jak ten dom kupiliśmy, to i nam dokuczali, że Żydzi. Smarowali klamkę smalcem. Albo podrzucali słoninę. Żydzi byli przeważnie krawcami. Tutaj po sąsiedzku mieszka Gruszczyński, jego ojciec był znanym dobrym krawcem, Polak. A Żydki to oni tam aby tylko uszyć i wio, już na 47 f targ, żeby tanio i dużo. Ale mieli głowę, bo zarabiali i na szychy i na towarze. Towar hurtowo kupowali w Warszawie, sprzedawali w detalu i szyli. Śmieli się z tego naszego Gruszczyńskiego. Porządne spodnie uszyć, to trzeba było dzień szyć, a taki Żydek, co ja od niego kupiłem ten dom, on szył na dzień osiemnaście par portków. Ojej, to jak trzeba było szyć. I on się śmiał: ten Ghuszczyński to phasuje, phasuje, phasuje... A przecież osiemnaście par uszyć, to trzeba mieć głowę i przytomność, żeby zdążyć. Ten tak, bogacił się. Kupił hurtowo dwie, trzy bele, bo to i taki cajg, i taki cajg, gospodarze czy rolnicy kupowali cajgowe portki do chodzenia. Wszyscy przychodzili i kupowali. W ciągu roku to dwie pary portków trzeba było podrzeć, codziennych. To on zarabiał. Hoooo.... Miał dużo towaru, jak Niemcy weszli, to u mnie przechowywał i u innych ludzi. Naprawdę był bogaty ten Szyja. Potem wszystko przepisał na wnuczka. W Nowym Dworze założyli sobie hurt. Karczma była własnością Kilena. Po jarmarkach, odpustach, po sumie niedzielnej w kościele chciało się popić. Mało ludzi miało pieniądze, ale byli tacy, co się mieli ochotę pobawić w karczmie. Dwa złote kosztowała wódka. Kto mógł zarobić dwa złote? Ja, szewc, tak, ale kto jeszcze? Jak do rolnika poszedł w żniwa kosić, zarobił dwa, może trzy złote, a butelka wódki kosztowała dwa dziesięć. Więc skąd brać? Innych zarobków nie było. Żydzi nie trzymali wódki w sklepach, nie handlowali wódką. Może czasem winem albo piwem. Mieli sklepy spożywcze i bławatne, sprzedawali materiały łokciowe. Nie przychodzili na nasze zabawy. Co to, to nie! Bawili się w swoim towarzystwie. Żydóweczka to może czasem która i przyszła, ale Żydziaki nie. Tu przeważnie straż urządzała zabawy. A odpust jak był, olaboga, ile to ludzi się naszło. Ile tańców, ile straganów, o mój Boże kochany. Zbierali Żydów do Nowego Dworu. Myśmy tam nawet chodzili 00 nich. Jeszcze się niektóre rzeczy od nich kupowało. Niemcy wpuszczali, a oni chcieli sprzedawać, bo musieli mieć pieniądze. Ja kupiłem wtedy ten domek. Żona Obrączki miała złoto u swojego brata, ale on nie bardzo chciał oddać. Tak, Obrączka przeżył. Miał szczęście, miał żydowską głowę. Bystry był, przyszli Niemcy po niego, koloniści, ale na rozkaz żandarmerii. Panie, chodź pan. Oj, dobrze, tylko polecę po dzieci. Poleciał do dzieci i zaraz uciekł przez las i do Warszawy. Myśmy mu 48 i nawet zawozili rzeczy. Przeżył. Jakoś udało mu się, z pomocą proboszcza. Ale mało przeżyło, mało. Z tego, co ja pamiętam, to tylko ta jedna rodzina. Pani D. ma osiemdziesiąt dziewięć lat. Jest rówieśnicą Isa-aca. Urodziła się w Leoncinie, ale nie pamięta rabina z rudą brodą ani jego dzieci. Mówi, że znała wszystkich Żydów i gdzie który mieszkał, może pokazać. I gdzie bóżnica była, żydowski kościół. Na środku izby stał rzeźbiony kredens, w którym trzymali bogi. Ale nikt nie chce wiedzieć. Rozmawia z psem, który rozumie każde słowo. Często płacze. Jej ojciec miał piekarnię i za Rosjan dobrze mu się powodziło, potem gorzej. Pamięta, jak w 1914 roku zawaliły się wieże ich kościoła, z daleka było słychać. Chodziła jeszcze do szkoły. Lubiła słuchać opowiadań dziadka o tajemniczych zniknięciach na bagnach i trzęsawiskach otaczających Leoncin. Później poszła z domu. Zarabiała szyciem u ludzi. Żydzi z Polakami żyli w zgodzie, bez awantur. A potem i ich, i nas Niemcy męczyli, dlaczego? I zamęczyli. Już nie można mówić, bo nie pozwala przykrość taka. Pamięć uciekła. Sad pani D. leży na tyłach domu i z ulicy trudno go dojrzeć. Otoczony jest drewnianym, rozwalającym się płotem. Dziczeje. Jeszcze kwitnie kilka karłowatych jabłoni i wiśni. Rozrasta się sękata leszczyna. Drzewa wyraźnie wyznaczają granice, otaczają jakieś miejsce. Rozmieszczone są na obrzeżach zarośniętej chwastami pustej przestrzeni. Tutaj stał dom Singerów i synagoga. Łopiany, osty, polne rumianki, koniczyna. Jakby natura chciała uszanować życie, które tutaj wiedziono. Nie pozwalała zastąpić go innym. Do kilku ocalałych pożydowskich domów wprowadzili się nowi lokatorzy. Przeżarte przez korniki deski pomalowali inną farbą. Poustawiali własne meble w nie swoich pokojach i świętują w nich swoje życie. Sad milczy. 49 Mały chasyd z rudymi pejsami Nie ma fotografii dziecka. Nie ma fotografii chłopca. Jest kilka opisów małego, milczącego, wyjątkowo bladego, piegowatego chudziny z rudymi pejsami. Wiecznie podsłuchiwał pod drzwiami, chodził za wszystkimi i niewiele się odzywał. "Czy jestem brzydki?" - miał pytać starszą siostrę Hindełe, z którą sypiał w jednym łóżku, gdyż oboje bali się demonów. "To nieważne, chłopiec musi być mądry" - mówiła. Oddałby wszystko za opowiadania. Godzinami słuchał w ciemności jej niesamowitych historii. Potem na schodach, w drodze do wychodka na podwórzu, ścigały go biesy, złe duchy i widziadła. Rodzice straszyli nimi dzieci, chcąc dowieść starszym, że istnieje Bóg i życie przyszłe. Prześladował go lęk przed tymi niewidzialnymi istotami. Jego sny roiły się od umrzyków i diabłów. Z ojcem studiował Gemarę, z matką Biblię. Koledzy przezywali go i drażnili się z nim. Stał się znawcą ludzkich charakterów. Wystarczyło, że spojrzał na jakiegoś chłopca, a już wiedział, czy jest uczciwy, czy oszukuje, czy jest mądry, czy głupi. "Twarze w ogóle, a oczy w szczególności odkrywały przede mną bardzo wiele". Gdzieś wcześniej czytał, że dusza spoziera przez oczy, i był zdumiony, jak wiele prawdy zawiera się w tych słowach. "Oczy... opowiadały historie, których nie potrafiłem ująć w słowa. Słyszałem od brata, że odciski palców wszystkich ludzi są różne. Wiedziałem również, że każdy człowiek ma odmienny charakter pisma. W jaki sposób Bóg zdołał stworzyć tyle oczu o tak wielu rozmaitych wyrazach?" 50 H Te i temu podobne pytania dręczyły syna rabina z Krochmalnej. "Czym jest światło?" - zastanawiał się. "Czym jest elektryczność? Co dzieje się głęboko pod powierzchnią ziemi? Dlaczego słońce jest jasne i gorące? I co to jest, to coś w mojej głowie, co każe mi bezustannie myśleć?" Lubił stawać na balkonie ich domu na Krochmalnej 10 i obserwować ulicę. Ów kadr wielokrotnie powtarza się w jego prozie. "Ten mały chasyd z rudymi pejsami", rozwichrzonymi i ognistoczerwonymi, w długim chałacie i aksamitnej jarmułce, czuł się wtedy jak generał. Nawet policjanci nie wydawali się z góry tacy ważni. Na ulicy ciągle coś się działo. "Raz złapano złodzieja, to znów Icie Mej er, pijak - mąż Estery ze sklepu z cukierkami - wpadał w szał i tańczył w rynsztoku. Innym razem ktoś zachorował i wzywano ambulans. Kiedy indziej gdzieś wybuchł pożar i strażacy w mosiężnych hełmach i wysokich gumowych butach przejeżdżali wozem ciągniętym przez galopujące konie". Kiedyś ulicą przeszedł Chińczyk z warkoczem. A raz nawet ciemnoskóry, perski Żyd z Suzy. Obserwował sklepy po przeciwnej stronie, a także placyk, po żydowsku Pled, który roił się od kieszonkowców, kobiet lekkich obyczajów i sprzedawców losów na loterię. Przy odrobinie szczęścia można tam było wygrać policyjny gwizdek, cukrowego kogutka z czekoladowym grzebieniem albo tekturowego pajaca, który poruszał rękami i nogami za pociągnięciem sznurka. Zauważył, że przechodnie na ulicy byli tak różni w swoich poglądach i postawach, jak dzieci w ich domu. Oto brodaty Żyd z pejsami, w kapeluszu oblamowanym futrem i atłasowym chałacie, zapewne jakiś spóźniony chasyd po modlitwach. Oto dandys w żółtych butach, słomkowym kapeluszu, gładko ogolony, z papierosem w ustach. Otwarcie palił w szabat, demonstrując swoją niewiarę w Torę. Oto młoda mężatka w czepku na ogolonej głowie, a tuż obok dziewczyna z uróżowanymi policzkami, w bluzce z krótkimi rękawami, obnażającymi nagie ramiona. Niesie torebkę, co również zabronione jest w sobotę, a nawet całuje się na oczach wszystkich z ulicznymi próżniakami. Może to tacy chłopcy i dziewczęta usiłowali rozpętać rewolucję i obalić cara, myślał. Wyśmiewali się z pobożności rabinów, nazywali ich fanatykami i zwiastowali ich koniec. Jeszcze inni uważali, 51 że Żydzi nie powinni czekać na Mesjasza, lecz sami budować własny kraj Izraela, który nazywali Palestyną. Świat na pewno nie kończył się na Krochmalnej, ale tu się dla małego Isaaca zaczynał. To miejsce, w którym inni - obcy -widzieli jedynie "rynsztok w kształcie ulicy" wydzielający "fetor jak z cmentarza" (Stefan Żeromski w Ludziach bezdomnych), dla niego było prawzorem wszystkiego. Nie odpychała go zewnętrzna dekoracja biedy, patrzył głębiej. W owo najbardziej własne i "najstarsze z archeologicznych wykopalisk". To była jego prywatna kopalnia złota. Wracał do niej stale, z poczuciem, że "nadal zawiera bogactwa, których jeszcze nie wykorzystał". Niemal każde z tych miejsc ma w jego prozie swój portret lub choćby szkic. Bazar Janasa, gdzie sprzedawano owoce, warzywa, ser, jajka, żywe gęsi i ryby. Na straganach - stare buty i używane ubrania. Przekupki zachwalały swoje towary, przeklinały, hałasowały. To było pod czwartym. W jesziwie pod piątym uczył się jeden semestr, wówczas należała do grodziskiego domu modlitwy, w jej podwórzu była rytualna mykwa. Pamięta słynną postać - woźnego Mendełe, pijaka i bajarza, godzinami opowiadającego historie o świętych, dybukach i czarodziejach. Pod szóstym grano w domino i w karty, czasem wpadali tam paserzy, by podzielić się łupem. Obok miał warsztat szewc Szmerł, przezywany "Szmerł-Nie-Dzisiaj". Mówiono, że podobnie wykłócał się również z Aniołem Śmierci, który pewnego dnia do niego zawitał. Pod dwunastym mieszkała gruba Rajcełe, która robiła interesy z handlarzami żywym towarem z Buenos Aires, i ślepy Icek, znany nożownik, zarządca kilku burdeli. Ludzie na ulicy bezustannie kłócili się, dyskutowali, krzyczeli w sobie tylko znanym języku, jakby świat się kończył. Icełe, syn rabina, nie mógł sobie wyobrazić innej ulicy. Już niedługo zrozumie, że literatura musi być właśnie taka, pełna akcji, opowiadająca o tym, co się zdarzyło. Kiedy tak stał na balkonie, mały chłopiec górował nad całą ulicą. Gdy wrócił na Krochmalną po latach, balkon wydał mu się tak nisko, że niemal mógł dotknąć go ręką. KROCHMALNA, dawna droga narolna, w połowie XVII wieku przekształcona w ulicę jurydyk Grzybów i Wielopole, biegła od placu Żelaznej Bramy do Karolkowej. Zabudowana w drugiej połowie kolejnego stulecia do ulicy Wroniej czterdziestoma domami i dworkami, głównie drewnianymi, wśród sadów i ogrodów, zwana była Lawendową. Stały przy niej cztery browary, dwie gorzelnie i fabryka krochmalu. W końcu XVIII wieku przyjęła nazwę Krochmalnej. Wówczas też wybrukowano odcinek od Gnojnej do Żelaznej. W końcu XIX stulecia wybudowano tam wiele kamienic, które zamieszkiwała przeważnie ludność żydowska. W latach 1940-42 Krochmalna znalazła się w obrębie tzw. małego getta. W 1944 zabudowa ulicy została zniszczona, z wyjątkiem kilku domów przy ulicy Żelaznej oraz między ulicami Towarową i Karolkową. Po wojnie pod numerem 92. umieszczono tablicę ku czci Janusza Korczaka, który od 1912 roku był dyrektorem Domu Sierot. Po 1969 roku Krochmalna została zabudowana blokami mieszkalnymi osiedla Za Żelazną Bramą. Urodził się i wychował w domu, gdzie religia - żydostwo -była powietrzem, którym oddychano. Nie była "jakąś rozcieńczoną, formalną religią, lecz zawierała w sobie wszystkie odcienie, wszystkie witaminy, cały mistycyzm wiary". Mały Isaac czuł, że dom hipnotyzował, jak ów hipnotyzer Feldman, o którym pisały gazety. W ich mieszkaniu nie było prawie wcale mebli, a ściany od podłogi do sufitu zastawione były książkami. Ani on, ani młodszy brat Mosze nie mieli zabawek - bawili się tomami ojca, złamanym piórem, pustym kałamarzem albo kawałkami papieru. W ich pokoju gościnnym nie było kanapy, miękkich krzeseł ani komody pełnej szuflad, jak w innych domach. Stała jedynie arka na zwoje Tory, ze złoconą rzeźbą, na której dwa lwy trzymały w paszczach z wywieszonymi językami tablice Mojżeszowe, stały też długi stół i ławki. W szabat chasydzi przychodzili się tu modlić. Ojciec całymi godzinami pochylał się nad swoim pulpitem i wertował po kilka książek naraz. Przychodzili do niego wierni z rozmaitymi sprawami. Rabin zajmował wówczas miejsce u szczytu stołu, interesanci sądu rabinackiego siadali na krzesłach, inni na długiej ławie pod ścianą pełną książek. Isaac słuchał każdego ich słowa i przyglądał się każdej twarzy. Czasami zza drzwi. 53 52 r Gabinet ojca był swoistą ścianą płaczu dla biednych Ży. dów z Krochmalnej. Dla Isaaca stał się rodzajem szkoły, w kto, rej studiował ludzkie namiętności, tęsknoty, kaprysy. Słucha} opowieści o człowieczym szaleństwie i okrucieństwie. Patrzy} na bezsensowne spory małżeńskie, wzajemne okłamywanie się, wymysły, kłótnie. Wyczuwał bezradność tych ludzi i wielkie pragnienie szczęścia. Zrozumiał wtedy, że każda miłość jest jedyna na świecie, że pojawia się tylko raz. Jak nie ma dwóch takich samych odcisków palców, tak nie ma dwóch takich samych lo. sów ani charakterów. Dlatego postanowił zostać pisarzem, bo tylko pisarz może wyrazić ową nieskończoną indywidualność każdej istoty. Przyzwyczaił się do tego, że jego ojciec to człowiek, który wie wszystko. Głównie z książek, które studiował- Tak było długo, dopóki syn rabina nie zaczął mieć wątpliwości, czy istotnie są to słowa Boga. Kiedy sam zaczął czytać, ogarniał go coraz większy niepokój. W świętych księgach ojca nie znajdował odpowiedzi na dręczące go pytania o porządek świata i powody ludzkich cierpień. Przepełniało go nieznośne współczucie dla ofiar wszelkich okrucieństw, nie tylko ludzi, także zwierząt. Nie chciał się zgodzić na mordowanie kur, cieląt, ryb po to, by nasycić żołądki większych od nich istot. "Jak Bóg może pozwolić na to wszystko i zachować milczenie? Gdzie jest prawda? I kiedy zostanie przede mną odkryta?" A jednak szabatowe wieczory miały niezmiennie smak tajemnicy. Szczególnie zimą, o zmierzchu, gdy ukazywały się pierwsze gwiazdy i księżyc, a ojciec wysławiał radość, jaka spotka w niebie nabożnych. "Dom nasz przesiąknięty był duchem Bożym" - wspomni Isaac po latach. Nigdy nie czuł tego tak wyraźnie. W szabat nie wolno im było dotknąć świecznika, monet i wielu innych rzeczy, którymi lubili się bawić. Ojciec nieustannie przypominał, czym jest pobyt na tej ziemi - "krótką podróżą przez ciemny las, na którego końcu połyskuje wspaniały pałac". Na tamtym świecie czeka nagroda, ale tylko wtedy, jeśli prowadziło się życie oddane Bogu, Torze i pełne dobrych uczynków. iW. l 54 l Matka złościła się czasami na męża za te opowieści, ale sarna była wielką moralistką. Chuda, z zapadniętymi policzkami i wysuniętą brodą, patrzyła na świat olbrzymimi, szarymi oczyma, które wyrażały wrodzoną bystrość i melancholię. Dziecięcą lekturą Isaaca był Stary Testament. Uczeń chederu usiłował zgłębić odwieczne tajemnice, zadawał pytania o Gemarę, zaczynał zaglądać do Kabały. Zaraz potem biegał po podwórku, bawiąc się w berka i w chowanego. Czytywał żydowskie książki z powiastkami o królach i księżniczkach, przerażające historie o diabłach, chochlikach, dybukach i wampirach. Czuł się inny niż jego rówieśnicy i bardzo się tego wstydził. Przechodził głębokie kryzysy, miewał zmienne nastroje, od zachwytu do czarnej rozpaczy, ulegał nawet halucynacjom. Czasami przed zaśnięciem duchy i zjawy tańczyły wokół jego łóżka. W swoich fantazjach sprowadzał Mesjasza albo sam się nim stawał. Latał do najdalszych gwiazd. Odkrył napój dający mądrość i czyniący człowieka nieśmiertelnym. Czasami udawało mu się nawet poufnie rozmawiać z Bogiem. Bał się, że oszaleje, tak wiele działo się w jego głowie, tak wiele męczyło go pytań i fantazji. Słuchaczką wszystkich najbardziej nieprawdopodobnych jego opowieści była mała Szosza, córka sąsiadki Baszy, ładne dziecko z niebieskimi oczami i jasnymi włosami, marzycielskie i nieśmiałe. Bawili się razem. Rysował dla niej fantastycznie kolorowe obrazki: anioły o sześciu skrzydłach, zwierzęta z dwiema głowami, wielkimi oczami i ogonami, diabły z rogami i ryjami, o ciałach węży i cielęcych nogach. Fascynowała go historia królowej Saby, która odwiedziła króla Salomona. Jak Salomon wyjawiał Szoszy wszystkie swoje sekrety. Przyznał się, że po nocach studiuje Kabałę i że prorok Eliasz przychodzi udzielać mu nauk. Nauczył się świętych imion Boga, których wypowiedzenie może uczynić człowieka zdolnym do latania i stawania się niewidzialnym. Opowiadał, że zabierze Ją do pałacu na szczycie góry gdzieś w kraju Izraela. Uczyni ją królową, a służbę będą u nich pełnić anioły i diabły. Jakiś chłopiec powiedział mu, w jaki sposób przychodzą na świat dzieci. Był wstrząśnięty myślą, że tacy bogobojni ludzie 55 jak jego rodzice mogliby się oddawać podobnym praktyko.,,. Szosza wyznała, że widziała swego ojca z matką w jednym łóżku. Słuchała wszystkiego z równą zachłannością, naiwnością i zachwytem. Lubiła te historie, w których zmyślenie przeplatało się z prawdą, a wątki biblijne z sensacyjnymi, rodem z brukowych powieści. Kiedy odwiedzi ją wiele lat później w swoim wspomnieniu, jej oczy będą jak dawniej wypełnione dziecinnym zdumieniem. Ona pokaże mu szkolne książki z wierszykami, stare obrazki i zeszyty. A on poślubi ją, jak obiecał w dzieciństwie. Pokocha ją raz jeszcze i raz jeszcze utraci. Wszystko to opisze jako siedemdziesięcioczteroletni mężczyzna. Miał prawie sześć lat, gdy odbył ze swoją siostrą, którą chciano wydać za mąż za obcego mężczyznę, następującą rozmowę. Hindełe: Kiedy będziesz dorosły, nie pozwól się wyswatać w ten sposób. Icete: Poślubię ciebie. Hindełe: Głupi jesteś. Nie można ożenić się z własną siostrą. Icełe: No, to w takim razie ożenię się z mamą. Hindełe: Idiota, matka ma męża. Ojciec jest jej mężem. Icełe: No, to w takim razie poślubię Szoszę... Jakiś czas później przestali się spotykać. Rodzina Szoszy przeprowadziła się do innego mieszkania na Krochmalnej, pod 7. Ale nigdy małej sąsiadki nie zapomniał. Kiedy w latach trzydziestych odwiedził swoją dawną ulicę, spotkać miał córeczkę Szoszy, Baszełe. Przypominała podobno matkę sprzed lat i wiedziała o Isaacu, jej małym koledze. Zapewne tak było naprawdę. Ale relacja zgodna z rzeczywistością nie musi być prawdziwsza niż zmyślenie. Literacki portret Szoszy, uwięzionej w czasie minionym i wiernej dziecinnej miłości, zdaje się najprostszą odpowiedzią na tęsknotę za utraconym rajem. O swoim dzieciństwie powie, że było szczęśliwe. "Nie ma lepszego wykształcenia niż biedne dzieciństwo" - twierdził. Mimo religijnych rygorów miał jednak dużo swobody. Syna rabina przezywano "rabinkiem" albo "pieszczosz-kiem". Chodził w za ciasnym chałacie i zniszczonych butach, ale wołano za nim: "elegancik". Chłopcy w chederze drwili z rudych włosów Icełe, nazywali go rudzielcem, rudym cyckiem, 56 rudą małpą, śmiali się z jego niezgrabności i przyjaźni z dziewczynkami. Ale wykupywał się od prześladowców opowiadaniem wymyślonych historii. Bronił się słowem. Od dzieciństwa opowiadanie było jego mocną stroną. Na półkach w ich domu stały tomy Zohar, Drzewa żyda, Księgi Stworzenia, Ogrodu drzew granatu i innych kabalistycz-nych utworów. Batszewa czytywała często Księgę Przymierza, antologię uzupełnioną naukowymi faktami - z niej właśnie jej młodszy syn dowiedział się o istnieniu Archimedesa, Kopernika, Newtona i Kartezjusza. Okruchy wiedzy naukowej trafiały do ich pobożnego domu głównie za pośrednictwem gazet i książek, które przynosił Joszua. Pewnego dnia Isaac dowiedział się o Spinozie ("Niechaj jego imię będzie wymazane") i o jego teorii, wedle której Bóg i świat w istocie nie różnią się między sobą, stanowią jedność. Świat jest Bogiem, a Bóg światem. Teoria ta na pewien czas spowodowała zamęt w jego głowie. "Jeżeli świat jest Bogiem, to ja - rozważał - moje ubranie, moja aksamitna czapka, buty, rude włosy - również są jego częścią. Była również częścią Boga Szosza, Baszełe, a nawet moje myśli". Co ze złodziejami, gwiazdami, pluskwami - nie rozumiał. Następnego dnia opowiedział o tym wszystkim Szoszy. Powiedział jej, że każdy atom jest osobnym światem, z całymi miliardami małych stworzeń, ludzi, zwierząt, ptaków, Żydów i gojów. Są tam całe miasta, z domami, ulicami, rynsztokami. W każdej kropli wody może istnieć tysiąc takich światów - wyjaśniał Szoszy. Dziwiła się, jak to możliwe, że się nie potopią. Opowiadał jej również o innych niesamowitych odkryciach, trzęsieniach ziemi, szarańczy, eterze albo dziecku z dwiema głowami. Pierwszą świecką książką, jaką przeczytał, były Przygody Sherlocka Holmesa w tłumaczeniu na żydowski. Miał osiem lat, może dziesięć, sam dokładnie nie pamiętał. Ale pamiętał własny zachwyt towarzyszący tej lekturze. Próbował nawet naśladować słynnego detektywa, śledząc na ulicy człowieka, który wydał mu się podejrzany. Dwunastoletni pochłonął Zbrodnię i karę Dostojewskiego. Był zachwycony niemal tak, jak przy Sherlocku Holmesie. Rozumiał co szóste zdanie, ale czuł, że ma do czynienia z wielkim pisarzem. Poruszyła go ta książka, był . 57 przygnębiony, ale szczęśliwy, że coś takiego przeczytał. A czytał z wypiekami na twarzy. Nie mógł się doczekać, kiedy przewróci kolejną stronę. Wkrótce zda sobie sprawę, że budowanie takiego napięcia to jedna z najważniejszych cech literatury. Książki z bajkami wypożyczał u wędrownego sprzedawcy, po dwie za grosz. Na Twardej kupował za kopiejkę kryminalne powieści. Nie pamięta ich autorów, tak jak nie przypomina sobie autorów brukowych powieści prasowych, które czytywał w gazetach z odcinka na odcinek. Fascynowała go sensacyjna fabuła. Na przykład drukowana w "Der Hajnt" historia "Krwawej Damy", demonicznej kobiety o piekielnej urodzie i sile, doprowadzającej swymi kaprysami mężczyzn na skraj przepaści. Obsypywali ją złotem i zabijali się dla niej. Albo przygody legendarnego Józefa de la Rinali, który zwabiał czarami do łóżka wszystkie piękności świata. Potem czytał inne świeckie książki. Joszua przynosił do domu żydowskie tłumaczenia Tołstoja, Dostojewskiego, Turgieniewa, Hamsuna i Marka Twaina. Nazywał te utwory literaturą i mówił, że aby pisać tak jak oni, trzeba mieć talent i wielką znajomość ludzkiej duszy. Isaac miał jedenaście lat, kiedy umarł Perec, jedyny syk nowej literatury żydowskiej z powiązaniami polskimi. R( później odszedł Szolem Alejchem, a zaraz po nim Mends Mojcher Sforim. Ich nazwiska znał również dzięki bratu, książki żydowskich pisarzy były dla jego ojca równie wstręti jak powieści gojów. Ojciec twierdził, że wszyscy pisarze to bezbożnicy, kłamcy i szydercy, a ich pisma są obrazą boską. "Literat" znaczyło dla niego tyle samo, co "meszumed", człowiek, który wyrzekł się swojej wiary. Świeckie książki nazywał słodką trucizną, wiodącą ludzi do herezji. Nie tylko pisarskie sztuczki świeckich szarlatanów przerażały rabina z Krochmalnej. Surowo ganił i inne rozwiązłe uciechy. Na przykład teatr - mówił, że cały dzień siedzą w nim oszuści, którzy jedzą wieprzowinę, zabawiają się z lubieżnymi kobietami i bluźnią. Dla Joszuy teatr był częścią kultury, jak książki. Rabina pochłaniały religijne rozważania. Podobną przyszłość widział dla synów. Wiele lat później Isaac Bashevis Singer 58 wyzna: "Pisanie mam we krwi", Myślał o pisarstwie religijnym na wzór rabina Pinkasa. Ale na razie rabin prowadził nie kończące się spory ze starszym synem. Israel tłumaczył ojcu, że dybuk nie istnieje, że wolno golić brody i pejsy, a kobiety nie są karane za noszenie krótkich sukienek. Ale ojciec żył religią i trudno go było przekonać. Wierzył jedynie świętym księgom. Nazywał wiele rzeczy trefnymi. Nie tylko jedzenie, ale świat. Dla ojca Singerów świat był trefny. Isaac pamięta z dzieciństwa wizytę dziwnego człowieka, pół chasyda, pół obłąkanego, który chciał sprzedać ojcu swój przyszły raj. Rabin krzyczał, zarzucał mu szalbierstwo i nieuczciwość. Interes jest interes, odrzekł tamten, potrzebuję pieniędzy. Wiele niezwykłych rzeczy działo się w domu na Krochmalnej pod dwunastym, domu pełnym świętości, ale zamieszkałym również przez chochliki, demony, dybuki i diabły. Ojciec wierzył w nie równie silnie, jak zaprzeczał istnieniu elektryczności. Joszua buntował się przeciwko ojcowskiej wizji świata, a nawet stworzenia. Negował istnienie zarówno Mojżesza, jak Chrystusa. U podstaw Kabały leżała koncepcja, że wszystko jest Bogiem, a Bóg wszystkim. Bóg mądry i miłosierny. Joszua nie mówił o cudach sprawianych przez Boga, ale o cudach natury, której częścią są i morze, i ogień, i księżyc, i światło, i pluskwy, i gwiazdy, i biedronka. Takie dywagacje powiększały jedynie zamęt w głowie małego Isaaca. Rabin sprzeciwiał się podobnym bredniom. Wszyscy profesorowie razem wzięci, krzyczał, nie są w stanie stworzyć nawet małego robaczka. Ślepe siły nie mogą wyprodukować nawet muchy! Brat przywoływał wówczas nazwiska Kopernika, Darwina, Newtona. To sprawa ewolucji, rozwoju, odpowiadał. Kałamarz rozlał się na zwój papieru i napisał księgę pełną mądrości, upierał się ojciec. O ileż łatwiejsza i bezpieczniejsza była ojcowska wiara. Matka również wierzyła niezłomnie, choć w moralistycznych książkach szukała odpowiedzi na odwieczne pytania. Już wkrótce Isaac pójdzie do biblioteki Breslera na Nowolipkach, by wypożyczyć książkę o filozofii. "Chcę poznać tajemnicę życia" - powie bibliotekarzowi. 59 Brat, starszy o jedenaście lat, był dla młodszego rodzeń-stwa wielkim autorytetem. Upodobanie młodszego Isaaca do herezji łączyło się z rosnącą emancypacją Joszuy. Najpierw opanowała go mania malowania. Ukradkiem kupował papier, ołówki, węgiel i farby i malował krajobrazy, drzewa, kwiaty, wieśniaków i pokryte strzechą chaty z dymiącymi kominami. Wszystko w tajemnicy przed ojcem. Ukrywa} też przed nim żydowskie książki, które nazywał "literaturą". Jakiś czas później brat, bardzo realistyczny w malarstwie zaczął pisać. Isaac zajrzał raz do jego szuflady i przeczytał schowane tam opowiadanie. Uważał, że jest piękne. Chciał naśladować Joszuę. Od dawna już wyciągał z szuflady ojca arkusze papieru i pokrywał je dziwacznymi gryzmołami. Normalne dzieci tego nie robią, narzekała matka. Wkrótce zaczął pisać ćwiczenia w zeszycie i rysować kredkami, które kupował za wydzielane przez ojca pieniądze. Kredki były drogie, często musiał pożyczać kilka groszy na procent od kolegi, prawdziwego lichwiarza. Dwugroszowa moneta, którą dostawał, starczała na czekoladę, galaretki, lody albo karmelki ze sklepiku naprzeciwko. Kiedyś w chederze wymienili się z kolegą swoimi Pięcio-księgami. Isaacowi podobały się obrazki w tamtej książce: Mojżesz trzymający tablice, Aaron w kapłańskiej szacie z napierśnikiem, a także dwa anioły. Kiedy matka zobaczyła książkę, rozgniewała się. Ojciec kazał natychmiast ją zwrócić. Powiedział, że nie wolno mieć takich obrazków w świętej księdze. A na dowód zacytował przykazanie: Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu... Starszy brat, Israel Joszua, z powodu swoich postępowych poglądów nie mógł porozumieć się z ojcem. Natomiast z matką prowadził długie rozmowy, także o młodszym Isaacu, niekiedy w jego obecności. "Kim on będzie?" - zastanawiał się brat. "Czy musi ożenić się i otworzyć sklep albo zostać nauczycielem w chederze? Już i tak za dużo jest sklepów i za wielu nauczycieli". Isaac nie chciał zostać kupcem ani nauczycielem Tal-mudu, nie nęciła go perspektywa posiadania "flejtuchowatej żony i kupy bachorów". Rodzice oczywiście chcieli, by został rabinem. Sklepikarz z dołu nazwał go geniuszem. "Ma więcej mądrości w swoim małym palcu niż my wszyscy razem wzięci" -0iiał powiedzieć. "Zapamiętajcie to sobie, kiedyś będzie miał świat u swoich stóp". Był zdania, że wyczekiwanie nadaje życiu smak. Każdy dzień przynosił nowe wydarzenia. Zatonął wielki statek o nazwie "Titanic". W Rosji wrogowie Żydów fałszywie oskarżali Żyda Mendla Bejlisa, który rzekomo zabił chrześcijańskie dziecko, by użyć jego krwi do wypieku macy. Siostra Hindełe zaręczyła się, a potem rodzice pojechali na ślub do Antwerpii. Został wówczas pod opieką Joszuy, którego wypytywał o rewolucję, milionerów w Ameryce i Żydów pasących owce w Palestynie, jak za czasów króla Dawida. W miarę upływu lat Isaac coraz wyraźniej widział różnice w charakterach swoich rodziców. Niezwykle trafnie ilustruje je anegdota o gęsiach, które krzyczą po śmierci. Rabin z całą powagą pochylił się nad przyniesionym przez sąsiadkę koszem, zastanawiając się nad mistycznym wytłumaczeniem tej zagadki. Matka rozwiązała sprawę, wyciągając ptakom tchawicę. Była z natury sceptyczna, ojciec zaś dobrotliwy i pełen wiary, nie tylko w Boga, ale i w ludzi. Lecz w każdym sceptyku jest wierzący, tak jak w każdym wierzącym - wątpiący. Rodzice mieli wyraźny kompas, dokładnie wiedzieli, dokąd iść, co było dobre, a co złe. Nie akceptował ich rygoryzmu, ale z czasem zrozumiał, jaka mądrość kryła się w takim sposobie życia. Mieli pewność, której jemu samemu niejednokrotnie później brakowało. Pewność, mającą swoją podstawę w religii. Odziedziczył niektóre cechy ojca i wiele cech matki. Jak ona cierpiał nie tylko z powodu własnych nieszczęść, ale i nieszczęść całej ludzkości. Oboje rodzice, choć mieli zupełnie inne charaktery, brzydzili się kłamstwem i - idącymi z nim w parze - intryganctwem, pochlebstwem, pyszałkowatością. Byli spadkobiercami kodeksu honorowego, nakazującego "przyjmowanie cierpienia w imię czystości duchowej". Matka, na której barkach spoczywała domowa codzienność, doświadczała po wielekroć ludzkiego grubiaństwa i drobnych upokorzeń. Rzeźnik obsłużył ją na samym końcu, handlarz 60 61 rybami wyrwał jej ż ręki rybę, bo wiedział, że nie może kupić więcej niż jeden funt. Jak \v Leoncinie, pełen rezerwy sposób bycia rabinowej denerwował sąsiadki. Uważały, że jest wyniosła. Nie lamentowała z nimi na pogrzebach, nie bawiła się na weselach. W stolicy była równie samotna jak w miasteczku, z którego przyjechali. W moralistycznych książkach szukała rad, jak być pokornym i wybaczać zniewagi. W ich domu smutek z powodu zburzenia świątyni wydawał się bardziej rzeczywisty niż bieżące zdarzenia. Poszczono w rocznicę oblężenia Jerozolimy przez Nabuchodono-zora i opłakiwano wygnanie Żydów. Czytano Księgę Lamen-tacji i Księgę Trenów. Na co dzień również nie jedzono specjalnie bogato. Iśaac zapamiętał kartoflankę z zasmażką i przyrumienioną cebulą. Jajka były tylko na Pesach. Funt mięsa kosztował wówczas 20 kopiejek. Batszewa gotowała na nim rosół. Często podawała kaszę, fasolę i groch. Były tanie. O ubóstwie rodziny Singerów świadczył ich strój. Rabinowa nosiła stale tę samą sukienkę. Pantofle kupowała sobie raz na trzy lata. Rabin miał przetarty płaszcz, ale podobnie zniszczone ubrania mieli i inni członkowie chasydzkiego domu modlitwy. Gorzej było z dziećmi. Szybko rosły i niełatwo było robić oszczędności na ich garderobie. Najmniej uważny Isaac darł chałat w strzępy i zdzierał buciki w kilka miesięcy. Nowe ubranie dostawał dopiero wówczas, gdy poprzednie zupełnie nie nadawało się do noszenia. Krawiec Jonatan z Leoncina ubrał go raz na kredyt. Isaac dostał wówczas atłasowy chałat, koszule i aksamitny kapelusz. Może było to tuż przed radosnym świętem Purim, które dla ulicy Krochmalnej oznaczało wielką karnawałową zabawę? Dla dzieci był to wspaniały dzień. Wszyscy sąsiedzi przysyłali rabinowi purimowe upominki. Przynosili wino, miód, pomarań cze, daktyle, figi i drobne ciasteczka. Czasami pudełko sardy nek, wędzonego łososia albo faszerowaną rybę. W sklepikach ze słodyczami sprzedawano pierniki w kształcie złego Hamana. Z upodobaniem odgryzano mu nogi albo przełykano głowę kró lowej Estery. Były i inne biblijne postaci. Na Krochmalnej roz chodził się zapach szafranu, cynamonu, czekolady i świeżo pie czonych ciastek. , .... ^ 62 "Do tej fortecy żydowskiego purytanizmu, gdzie ciało uważano po prostu za dodatek do duszy, święto Purim wprowadzało posmak zbytku" - wspominał Isaac po latach. Oprócz niecodziennych smakołyków inną atrakcją były wizyty przebierańców w maskach, hełmach na głowach, z tekturowymi tarczami i mieczami oklejonymi złotym papierem. Rodzicom nie podobały się te ekstrawagancje. Szybko rozprawiali się z przebierańcami. Przedstawienie przypominało teatr, a ten nie mieścił się w szczupłym katalogu rozrywek dozwolonych przez pobożnego rabina. Niedługo potem następowało święto Pesach. Wtedy zapewne ojciec mógł spłacić zaciągnięte długi, zwykle w tym czasie rodzinie powodziło się nieco lepiej. Reb Pinkas odprzedawał bowiem stróżowi "chamec", czyli rzeczy niedozwolone w żydowskim gospodarstwie podczas Pesach, takie jak chleb, mąka, wałek, stolnica. Zamożniejsi Żydzi pozbywali się wódki i konserw, Singerowie mieli jedynie kilka garnków i patelni. Tęsknił za zielenią. Pamiętał leoncińskie i radzymińskie pola. Przypominało mu je każde warzywo i każdy owoc. Lubił wąchać przynoszone przez matkę z targu pęczki marchwi, pietruszki, cebuli. Kiedy trafiło się latem jabłko z przyczepionym do łodyżki liściem, obrywał go i zatrzymywał aż do zwiędnięcia. Koledzy jeździli na wakacje do Palenicy, Miedzeszyna, Michalina, Świdra, Otwocka. Dla niego były to puste nazwy. Na Krochmalnej nie było drzew. Jedno, pamięta, rosło koło chederu pod nr. 24., ale rzadko odchodził tak daleko. Niektórzy sąsiedzi hodowali kwiaty doniczkowe, lecz jego rodzice uważali ten zwyczaj za pogański. O przelatującym czasem po mrocznej ulicy Krochmalnej motylu myślał z czułością. To "małe trzepoczące stworzonko było dla mnie pozdrowieniem ze świata wolności". Kamienica tuż obok, do której przeprowadzili się niedługo przed wybuchem wojny, była wyższa (nad nimi jeszcze pięć albo sześć pięter) i elegantsza niż ta, z której balkonu mały Isaac obserwował ulicę. Budynki 10 i 12 przylegały do siebie, ale w nowym domu założono już oświetlenie gazowe i ubikacje. Te wygody powodowały trzyrublową różnicę czynszu. Do rabina Singera przychodziło tutaj więcej klientów, prowadził 63 r : ; c dużo spraw i zrazu ta zmiana wydawała się korzystna. Isaaca przestały prześladować nocne koszmary, szczury i myszy nie towarzyszyły już wyprawom do wychodka, a w świetle lampy gazowej niełatwo było ukryć się demonom. Rozkoszowali się ubikacją i piecykiem gazowym w kuchni. Gotowanie wody na herbatę nie wymagało już skomplikowanych zabiegów. Nie szykowano podpałki ani nie przynoszono węgla. Wystarczyło zapalić zapałkę i obserwować, jak rośnie niebieski płomyk. Isaac przekroczył już wiek chederu, potrafił sam nauczyć się strony Talmudu, a także niektórych komentarzy. Ojciec postanowił posłać go do specjalnego chederu dla starszych chłopców na Twardej 22. Syn rabina czytał wówczas zakazane książki i miał "skłonności do herezji". 20 czerwca 1914 roku w Sarajewie dokonano zamachu na austriackiego następcę tronu, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, l sierpnia rozpoczęła się wojna rosyjsko-niemiecka. Ogłoszono powszechną mobilizację. Niewiele wcześniej Joszua, po kolejnej sprzeczce z ojcem, wyprowadził się z domu. Wkrótce ściął pejsy i zrzucił kapotę, zamieszkał z przyjaciółmi malarzami, którzy nie przestrzegali koszernej kuchni i nie odmawiali błogosławieństw. Gwałcili niejedno z dziesięciu przykazań. Zaczął poważnie myśleć o literackiej karierze. Mały brat odwiedzał go w pracowni, przynosząc jedzenie od matki. Kiedy rozeszły się pogłoski o wojnie w Serbii, nawet reb Pinkas zaczął przeglądać gazety. Pojawiły się w nich nowe słowa: mobilizacja, ultimatum, neutralność. Chłopcy również dyskutowali o polityce. Uznali, że lepiej będzie, jeśli zwyciężą Niemcy. "Czego dobrego można oczekiwać od rządów rosyjskich?" Nastał dziewiąty dzień miesiąca Aw, dzień odłożonego postu, niedziela. Początek wojny. Kobiety wykupywały żywność. Sklepikarze zaczęli gromadzić zapasy towarów, by podbijać ceny. Przestali przyjmować papierowe banknoty, żądali srebrnych i złotych monet. Żony z płaczem szły za swoimi mężami, brodatymi Żydami, którzy zostali powołani do służby wojskowej. W ich klapach widać było maleńkie białe znaczki. u , ..... ,, ,, ..... !)fi Wkrótce powołano również dwudziestojednoletniego Isra-ela Joszuę. Miał się zgłosić do jednostki w Tomaszowie, rodzinnym mieście swego ojca. Postanowił się ukrywać. Listy z Antwerpii, gdzie siostra Hindełe niedawno urodziła dziecko, przestały dochodzić. W domu nie było pieniędzy, by robić zapasy. Mosze, handlarz papierem mieszkający obok, chwalił się, że jego żona kupiła żywność za całe pięćset rubli. Na myśl o głodzie Isaaca ogarniał nieposkromiony apetyt. Pamięta matkę z tamtego czasu - nieobecną albo poza domem, w poszukiwaniu jedzenia, albo w łóżku, pogrążoną w lekturze Bicza kary lub Powinności serca. Na dworze szalał mróz, a w mieszkaniu woda zamarzała w dzbanku. Od lata 1915, kiedy Niemcy wkroczyli do Warszawy, byli ciągle głodni. Ojciec mówił, że jest to wojna między Gogiem a Mago-giem. Każdego dnia odkrywał nowe znaki, zapowiadające bliskie nadejście Mesjasza. Za życia Isaaca już po raz drugi. Prowadził jesziwę, ale jego pensja nie starczała nawet na kupno chleba. Najgorsza była zima roku 1917. Jedli jedynie zmarznięte kartofle i biały ser. Zapachy dochodzące z pobliskiej piekarni przyprawiały ich o zawrót głowy. Piekarz Koppel szybko dorobił się majątku, sprzedając chleb na czarnym rynku po wysokich cenach. W jego domu jedzono potrawy, które dla rodziny Sin-gerów były jedynie wspomnieniem. Ludzie utrzymywali się przy życiu, jedząc obierki z kartofli i zgniłe kasztany. Niemcy urządzali przymusowe kąpiele w miejskich łaźniach. Komisje sanitarne kontrolowały czystość w domach. W Warszawie panował tyfus. Zachorował najmłodszy syn rabina, Mosze. Zabrano go do szpitala chorób zakaźnych. Podejrzewano tyfus. Isaac z matką musiał pójść do punktu odkażania. Obcięto mu tam pejsy i ogolono głowę. Chrześcijańska pielęgniarka poleciła mu rozebrać się do naga i wejść do balii z gorącą wodą. "Kiedy mnie myła, jej palce łaskotały i chciałem jednocześnie śmiać się i płakać. Czułem się jak w rękach diabelskiej Lilit, która, nasłana przez Asmodeusza, kusiła już przecież nieraz niewinnych studentów jesziwy, by ściągnąć ich na samo dno otchłani zepsucia". Gdy po chwili przejrzał się w lustrze, zobaczył stworzenie ubrane w przedziwny szlafrok i drewniane chodaki. Wydawało mu się, że pozbawiony rytualnego żydow- 65 64 Okna r skiego stroju nie przypomina istoty stworzonej na obraz i podobieństwo Boże. A potem nakarmiono go dużym talerzem zupy na boczku. Matka nie protestowała, chciała, by się wzmocnił. Syn rabina zapamięta ów niekoszerny posiłek na całe życie. Długo potem okropność tego zdarzenia nie pozwalała mu spać. "Okna miast wybierają fragmenty życia bez całej jego złożoności. Hałas i tłok mają niewiele treści. Mądrzejsze są okna w małych wioskach" - mówił. Jego bohater, Nathan z Niewi-dzącego, zobaczył raz z okna ku swemu zdumieniu, "że ludzie chodzą do tyłu, i zadumał się. Wśród tych, którzy przechodzili, rozpoznał ludzi, którzy dawno nie żyli. Całe pokolenia przechodziły przez miasteczko, mężczyźni, kobiety z tobołkami na ramieniu i jakimiś przedmiotami w ręku. Wśród nich rozpoznał swojego ojca i dziadka, swoją babcię i ciotki..." "Izaakowi Singerowi - mieszkańcowi Radzymina, laureatowi literackiej Nagrody Nobla. 1991. Towarzystwo Przyjaciół Radzymina". Tablicę wmurowano na domu, który stoi w miejscu dawnej dzielnicy żydowskiej. Nie wiadomo dokładnie, czy był w pobliżu zabudowań rabina i jego pomocnika. Niewiele przypomina dziś powiatowe żydowskie miasteczko w guberni warszawskiej, odległe o 10 wiorst od stacji kolejowej Tłuszcz. Ubogie, licho zabudowane, złożone z dwóch rynków i kilkunastu nie brukowanych ulic. Dawniej była w mieście fabryka kafli i lasek, a oprócz kościoła parafialnego - ewangelicki dom modlitwy i synagoga. Nie ma wystawionego przez księżnę Eleonorę Czartoryską Pięknego, klasycystycznego pałacu, który był ozdobą Radzymina. Nie ma rabinówki pod lasem, gdzie radzymiński rabin Jeździł na lato. Niewiele domów w rynku pamięta czasy, kiedy Silbersteinowa Żydówka miała bardak. Bóżnicę zabetonowano fundamentami nowego osiedla, w miejscu drugiej stoi przysta-nek autobusowy. Na kirkucie rosną drzewa. Macewy można Ludzie stali wówczas w kolejkach po chleb, naftę, ziemniaki. Ale najdłuższa w Warszawie była kolejka pod konsulatem austriackim na ulicy Szczygle]. Dziesiątki tysięcy ludzi starały się o możliwość wyjazdu do Galicji, gdzie ponoć łatwiej było o jedzenie i udawało się zapomnieć o wojnie. Od 1915 roku Lubelszczyzna znajdowała się w austriackiej strefie okupacyjnej. Myśl o Biłgoraju ratowała również zmęczoną i udręczoną Batszewę. Postanowiono, że jeśli się uda, pojedzie do rodziców z młodszymi chłopcami. Reb Pinkas nie chciał opuszczać swojej posady na Krochmalnej. Również Joszua nie myślał rezygnować z dziennikarskiej pracy, którą właśnie rozpoczął. Zresztą związał się już z dziewczyną, która później miała zostać jego żoną. Długo starano się o wizę. Bezskutecznie. Do Warszawy docierały wiadomości o cholerze, która wraz z austriacką armią pojawiła się na południowych terenach Polski. Batszewie przyśniła się śmierć jej ojca. Sen okazał się prawdziwy. Działo się to wszystko tuż przed bar-micwą Isaaca, przyjęciem chłopca w męski świat Tory. Nigdzie nie ma wzmianki o tej rodzinnej uroczystości młodszego syna rabina. Nie było zapewne funduszy na jej świętowanie. Minęła zima, wiosna, zaczęło się lato. Któregoś dnia w lipcu lub na początku sierpnia Joszua przyszedł do rodziców z paszportem i wizami dla całej trójki. Kosztowało go to trzydzieści marek łapówki. W domu zapanowało święto. Niewielka pieczątka dawała im wstęp do świata, który oznaczał życie. "Dla nas, dzieci -wspomina Isaac - Biłgoraj symbolizował nadejście Mesjasza lub coś równie cudownego. Mieliśmy tam ciotki, wujów, kuzynów. Biłgoraj był jak ziemia Izraela, a stamtąd tylko jeden krok do Jerozolimy". Jeszcze raz wsiadł do pociągu jadącego w nieznane. 66 67 znaleźć po domach, po piwnicach. Brali na podmurówki, na osełki, do ostrzenia noży. Jest niedziela. Ludzie wychodzą z sumy. Leopold Wardak: - Jestem dość wcześnie urodzony, w 20 roku. Tak że ja na to wszystko patrzyłem z perspektywy młodego człowieka. Również na getto, które było od mojego domu o kilka metrów. Ci, którzy twierdzą, że w Polsce istnieje antysemityzm, nie mają racji. To jest pseudoantysemityzm, to jest nienawiść do Żydów komunistów, do komunistów żydowskiego pochodzenia. Tak samo nienawidzi się komunistów Polaków. Ci ludzie nam zrobili wielką krzywdę. Komuniści. A jeżeli chodzi o tych zwykłych Żydów, to myśmy się nigdy specjalnie nie kochali, ale nie najgorzej współżyliśmy. Po prostu byliśmy sobie potrzebni. Żyd na przykład zaprzągł konika, pojechał na wieś do pana dziedzica: panie dziedzicu, ja tutaj mam taki towar dla pana. I sprzedawał. Albo szmaty zbierał, jakieś talerze zawoził. I współpraca była. Czy w antysemickim państwie byłaby ulica Berka Josele-wicza? Albo pomnik? Wałęsa pojechał do Izraela i przepraszał. Ale dlaczego on przepraszał? Za co? Sprawę złych Żydów znam od podszewki, pracowałem w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, ja, akowiec. Cała dyrekcja to byli Żydzi. Zdominowali to ministerstwo. Wiadomo, jakie nam szkody poczynili ci ubecy. Przed wojną antysemityzmu nie było, tylko takie dokuczanie. Według mnie to jest sprawa odmienności charakterów. Żyd lubił oszukać, zahandlować, on nie poszedł na wódkę z Polakiem, miał swoje ścieżki. Nie bratali się z Polakami. Byli oddzielnie. Młodzież im dokuczała. Na przykład Związek Narodowy miał w programie zwalczanie Żydów. "Nie kupuj u Żyda", były takie pikiety przed sklepami. Natomiast czasy okupacji to już normalna tragedia. Na naszych oczach zastrzelono kilkadziesiąt osób. Jak tylko ktoś wyszedł poza druty getta, strzelali. A druty były luźne, specjalnie nawet, więc wychodzili w poszukiwaniu pożywienia. Kiedyś, pamiętam, szedł ulicą Niemiec Radke i wyszła mu naprzeciw taka starowina Żydówka, wyjął pistolet i strzelił, raz, drugi- Przewróciła się. Poszedł dalej. A ona zaraz zaczyna skamleć, tak jak psiak. Ale ją trafił. Dopiero za jakieś pół godziny wracał, dzieciak mu powiedział: "Panie, ona jeszcze żyje", to ją dopiero dostrzelił. Tych śmierci było dużo. Likwidacja getta. Raniutko Niemcy spędzili wszystkich na plac koło Reymonta, ode mnie z okien było dokładnie widać. Kazali wykopać Żydom dół, poznosić tam chorych, tych, którzy nie mogli chodzić, i rozstrzeliwali ich, a potem rzucali do dołu. Taki jeden z Jadowa był bez nóg, na wózku, tylko się rękami podpierał. Nad tym dołem Niemiec strzelił mu w głowę, kopnął go i tyle. Potem z tego miejsca ekshumowali i przewieźli na kirkut, jeszcze w czasie okupacji, w sierpniu 42. Resztę załadowali do wagonów. Stefan Modzelewski: - Mam siedemdziesiąt sześć lat, mieszkam w Radzyminie przy ulicy Wyszkowskiej. Jestem bednarzem. U Żydów kupowałem obręcze. Radzymin był miastem w połowie żydowskim. Ulica Warszawska stanowiła granicę. Po stronie wschodniej mieszkali Polacy, po zachodniej, na Starym Mieście - Żydzi. Oni byli bardziej stłoczeni. Trudnili się rzemiosłem, handlem. Wołowe mięso, ryby, taki handelek, drobny skup, po wsiach chodzili. Specjalnych zadrażnień we wzajemnych stosunkach nie było. Młodzież, jak to młodzież, chuliganiła, ale antysemityzmu nie było takiego, jak to się teraz mówi. Szkoła żydowska stała tam, gdzie teraz Boreccy mieszkają, do pięciu oddziałów, a potem chodzili razem z nami. Owszem, było Stronnictwo Narodowe i ja do niego nawet należałem, ale żadnych wybryków nie wyczynialiśmy. W 35 czy 36 roku był zjazd całego województwa, wtedy Żydzi nie wychodzili z domów. Nie żeby kogoś pobili, ale oni nie wychodzili. Ktoś tu mówi, że rozwalili Żydów koło kuźni, to plotki, przecież ja tam chodziłem, tobym wiedział. W Radzyminie były dwie synagogi, jedna murowana naprzeciwko przystanku autobusowego, druga drewniana, gdzie teraz stoją bloki. Czym jeszcze się trudnili? Dzierżawili sady na wsiach. Handel był przeważnie w ich rękach. Byli bardzo oszczędni. 69 68 Oszukiwać, trochę oszukiwali, ale to na czym innym polegało. Żydzi mieli swoje hurtownie, w których sklepikarze żydowscy dostawali rabat, większy niż Polacy. Dlatego Polacy nie mogli z nimi konkurować. Żyd zawsze taniej sprzedał, bo on miał taniej w hurtowni. Dlatego hasło: "Nie kupuj u Żyda" miało na celu wspomaganie Polaków. Inna rzecz, że Żyd się kontento-wał groszem, a Polak, jak i dzisiaj, potrzebuje od razu zarobić pięćdziesiąt procent. Polakowi nie wystarcza mniejszy zarobek. Podczas wojny byłem na Wschodzie, tam dopiero poznałem Żydów. Kiedy nas Rosjanie rozbroili, wracałem przez żydowskie miasteczka, gdzie Żydzi biegali z czerwonymi opaskami. Z karabinami w rękach. Komuniści momentalnie robią się internacjonalistami. - Ja się nazywam Burdela Zygmunt. Urodziłem się w Radzyminie w 1923 roku przy ulicy dawniej Piękna 25, obecnie l Maja. Mieliśmy gospodarstwo i dom drewniany, w którym mieszkały rodziny żydowskie. Zapamiętałem sobie takie rodziny, jak Dubek Izraelski, Szyja Epelbaum, Icek Lisowicki. Byli to Żydzi biedni. Na przykład taki Szyja był tragarzem, miał trzy dziewczynki, jedna się nazywała Łajka, druga Ryfka, a trzecia - nie pamiętam. Nie mieli czym płacić za komorne, Był taki okres ochrony lokatorów, od l listopada do l kwietnia nie wolno było lokatora wyrzucić. Kiedy przychodziła wiosna, on przynosił parę groszy, a później znów nie płacił. Drugi Ży-dek, Dubek Izraelski, zajmował się handlem bydła. Nie cierpiał biedy, ale nie miał żadnego majątku. Mieszkał w domu bez żadnych wygód, ubogo. Przed samą wojną zabroniono uboju rytualnego, on wtedy potajemnie ten ubój prowadził. Ukarano go za to dziesięcioma miesiącami robót w Berezie Kartuskiej. Icek Lisowicki był tapicerem, miał czworo dzieci i malutkie mieszkanie. Tam spał, tam przywoził te stare tapczany, otomany, kozetki, tam stukał, reperował. Lokal był tak zapluskwiony, że aż żal było patrzeć. Mieszkał u nas aż do przyjścia Niemców. Później go sam własnym wozem wywiozłem do Pustelnika. By} w getcie koło Zielonki. Odwiedziłem go tam raz, w dwudziestometrowym mieszkaniu siedziały cztery rodziny. Później wywieźli ich do Warszawy. On uciekł, ukrywał się w Markach u kobiety, która robiła bambosze. Całą okupację u niej był. Raz do nas przyszedł, zastukał do okna wieczorem. Przestraszyliśmy się, groziła kara za przechowywanie Izraelitów. Nie mogliśmy go trzymać, było za ciasno, ale moja matka dała mu kolację. Odprowadziłem go do stodoły, tam przenocował. Przeżył wojnę. Miałem też Żydów sąsiadów. Mieszkał w pobliżu Majlech, szewc, miał dwie córki i zięcia. Nieraz wychodziłem, godzina jedenasta wieczorem, a on stuka młotkiem, rano, jak się wstało, też tak samo. Przyszła wojna. Radzymin był bombardowany. Zięć uciekł do teścia, też obok nas, bomba tam akurat upadła, zabiła Majlechową, zabiła jej córkę w ciąży, leżała z rozpłatanym brzuchem. Druga córka też była ranna. Byli to przeważnie Żydzi biedni. Pinek miał sklep na Pięknej w domu państwa Chruścickich, przy ulicy Peowiaków miał hurtownię produktów żywnościowych i zboża. W tym magazynie schował skrzynię ze srebrnymi monetami. Magazyn zbombardowano. A potem Niemcy te rozbite budowle rozbierali, a cegłę wywozili na lotniska. Pracowała przy tym brygada Żydów, dostali się do tej skrzyni i zaczęli się kłócić, bo pieniędzy było dużo. Patrolujący Niemcy zauważyli kotłowaninę, rozpędzili ich kolbami, a pieniądze zabrali. W moim gospodarstwie prowadzony był ubój bydła dla mieszkańców getta. Zajmował się tym niejaki Mieczysław Żmi-jewski, miał przezwisko Cium. Współpracował z jednym Żydem. Taką operację przeprowadzali dwa razy w tygodniu. Zarzynali krowę. Przychodził rzezak, badał mięso, każdą cząsteczkę sprawdzał, dopiero potem szło to do getta. Akurat wieszali na ścianie płuca, wątroby, nie zdążyłem niczego usunąć, gdy wszedł granatowy policjant Domaradzki. I pyta, co to jest. Pan najlepiej wie, co to jest, odpowiedziałem. Zabrał się i poszedł. Nie oskarżył nikogo. Należałem w czasie okupacji do straży ochotniczej. W czasie służby kolega Gorączkowski Stanisław opowiadał mi o morderstwie Żydów tutaj, na naszym kirkucie. To była rodzina składająca się z dziewięciu osób. Jeden z tych Żydów trzymał małe dziecko na ręku. Kiedy pluton egzekucyjny celował do nich, to ten, który trzymał dziecko, obrócił się tyłem. Wtedy padł strzał. Trafił go w plecy. Upadł na to dziecko. Podszedł Niemiec i dobił oboje. 71 70 Rozmowa przy stole: - Jestem Sójka, brat bliźniak Wacka. Wiem o Żydzie, który się przechowywał u młynarki koło Siedlec. Bimbrem i chlebem razowym mnie poczęstował. On był fotograf z zawodu, taki maleńki, liliput. Przy Kilińskiego miał zakład. - Składy drzewa były wszystkie w żydowskich rękach. Jak skończyłem siedem lat, umiałem te deski liczyć, a Polak żaden liczyć nie umiał. Żydzi to wykorzystywali i okropnie oszukiwali. Ale mnie szanowali, bo umiałem liczyć. - Żydy charakterne były, ale i wredne. - Te dziewuszki były bardzo ładne, czarnuszki takie. Żydzi mieli swój związek sportowy, Makabi. Ja tu nie widziałem dyskryminacji żadnej. Chuligani dokuczali, ale to jest normalne. 10 września 1939 roku w niedzielę nadleciały za piętnaście czwarta samoloty niemieckie i zbombardowały Radzymin. Bardzo dokładnie, szczególnie synagogi. Zaczął się okres gehenny dla Żydów. - Ja spotkałem trzy osoby pochodzenia żydowskiego, które znalazły się poza gettem. Jeden to wspomniany karzełek fotograf. W Kisielanach byłem w wojsku, szliśmy do kościoła, przez mostek na rzece, obok młyna wodnego, i przypadkowo spotkaliśmy tego Żydka, nie pamiętam jego nazwiska, ale każdy wie - fotografek. On robił świetne zdjęcia portretowe, inne też, wszystkich fotografował. Mieszkał w domu pana Księżyka. - Uratowała się z getta pani Ryfka Wagman ze swoją matką. Jeszcze Openheimerowie ocaleli. - Jesienią 1939 roku pamiętam duże zgromadzenie ludzi na ulicy Warszawskiej, wśród nich grupę niemieckich żołnierzy. Gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem wyłamane drzwi do sklepu żydowskiego i tłum pchający się do środka, by rabować ten sklep. Okropny to był widok, żeby tak się Polacy kompromitowali. Jeden po drugim się pchał do wnętrza tego sklepu. 72 Grupa Niemców stojących opodal strasznie się śmiała, jeden z nich robił zdjęcia. Zauważyłem, jak inny wskazywał palcem i rnówił: polnisze szwajne, polnisze szwajne. Ciarki mi przeszły po ciele. Chwilę postałem i poszedłem. Nie mogłem sobie wyjaśnić tego czynu. Żeby dokonywać takiego rabunku. No, żeby w tym sklepie był cukier, chleb, mąka, czekolady, może bym takiego wrażenia nie odniósł. Ale żeby żelazo brać, łańcuchy, garnki, szpadle, wiadra. To był sklep z artykułami żelaznymi. - Pamiętacie Openheimerównę? Ładna była dziewczynka, Esterka. - Handel nabiałowy. W każdej wsi skupowali mleko, śmietanę i sprzedawali do hurtowni. Co jeszcze opanowali? Sklepy na wsi. Żyd dawał kredyt. Taniej sprzedał, ale oszukał, dopisał. Koncesje na artykuły monopolowe też wykupili od Polaków. - Rodak tej ziemi, 41 rocznik. Wojny nie pamiętam. Ale często bywałem w sąsiedztwie kirkuta u państwa Rodzińskich, po mleko. Przykry widok, wszystkie płyty, które kryły grobowce, zostały zdewastowane. Prawdopodobnie sąsiedzi na podmurówki brali sobie te płyty. Nikt na to nie reagował. - Żyd to jest słowo obelżywe. A ja uważam, że pewne tradycje, zachowania żydowskie są bardzo ciekawe. I gdyby Polacy nie topili się w alkoholu, tak jak się topią, gdyby ci sami Polacy wykazywali więcej inicjatywy, co właśnie Żydzi potrafią, to wtedy mielibyśmy inną opinię na Zachodzie. Dlatego ja z przyjemnością wspominam czas, kiedy dzieliłem wspólną klasę z Różą Łaszewską, która potem wyjechała do Izraela. Chciałbym, żeby wspomnienia w ich rodzinach odżyły. Ta Polska jaka była, taka była, ale była ich ojczyzną. - Na żydowskim weselu - mówiło się - wszystko się popiło i jeszcze pół butelki wódki zostało. - Oni wszędzie komunizm zakładali, tylko nie u siebie w Izraelu. Wszędzie byli komunistami, tylko nie u siebie. Na pewno gdyby Hitler zajął wobec nich inne stanowisko, toby i Hitlerowi służyli. Po to, żeby zachować swoją narodowość. 73 r - Wszyscy im współczuli po wojnie. Żal ich było. Wybie^ dzeni, wystraszeni tacy. Ale jak się potem do rządu zaczęli pchać, to już co innego. - Z Mińska Mazowieckiego tragarz, Bolek miał na imię, po wojnie poszedł do UB i tam się nad Polakami znęcał. W końcu go zastrzelili. Ale to jest jednostka, Takich jednostek było trochę, ale nie wolno sądzić na tej podstawie całego narodu. - Jak bida, to do Żyda. Już samo to zaprzecza, że był antysemityzm. - Ja u Żydówki wynajmowałem składy pod materiały bij-dowlane, nazywała się Wagman. Ona się uratowała, jej wnuczek, córka i zięć. Była na wsi, gdzieś za Wyszkowem, i tanj udawała katoliczkę. Chodziła do kościoła z wnuczkiem, miała książeczkę do nabożeństwa, zrobili jej znak na tej książeczce, żeby nie przewróciła do góry nogami. Ten Andrzejek i do kościoła chodził, i do spowiedzi. Wychowany był w wierze katolickiej. Potem oni wszyscy wyjechali do Palestyny, I niech pani sobie wyobrazi, że Andrzejek nie mógł sobie w głowie pomieścić, że jego wiara to jest inna wiara. I on swoją babkę tam w Izraelu zastrzelił. Tak, Wagmankę zastrzelił. - To był dzień targowy. Wozy stały. Wieźli starców i dzieci, a kobiety i mężczyzn pędzili za wozami. Który się ociągał, strzelali na miejscu. Trudno wracać pamięcią do tych chwil. - Krawiec, Złoty Las, mieszkał na narożniku. - Dalej Epelbaum, brat rodzony tego Żyda z naszego domu. Potem kowal Jankiel, Obok drugi kowal, Izraelski. - Mieli żydowski skauting. Maszerowali tak: I hapsz, i hapsz, i hapsza, i szarwa. - Krawcy chodzili po domach: może panu zrobić garnitur1? Ale ja nie mam pieniędzy. To na kredyt. Żydek przycho i odbierał. Inicjatywa była. Nie to, co u Polaków. Nawet herba| 74 dawali na kredyt. Cejlońską. Nosili ją w blaszanych pudełkach. Od wojny nie piłem takiej dobrej herbaty. Puszka kosztowała 5 złotych. - W narożnym domu wielki pokój, matka wózkiem mogła po nim jeździć, pożydowski, z widokiem na getto. Patrzyłem przez to okno. Jedno z hebrajskich powiedzeń określa Boga jako "Tego, co widzi, nie będąc widzianym". Czy patrzył wtedy? 75 Dom dziadka Dom Jakuba Zylbermana, długoletniego rabina Biłgoraja, stał niedaleko rynku na wzgórzu zwanym Rabinówką. "Stary, zbudowany z kloców, pomalowany na biało dom dziadka miał omszały dach" - pisał po latach Isaac Bashevis Singer. "Pod jego oknami stała długa ława. W pobliżu znajdowała się synagoga, rytualna łaźnia i dom dla ubogich". Nie on jeden pamięta to miejsce. Stefania K. urodziła się podczas pierwszej wojny. Była jedyną gojką mieszkającą w rynku, od dzieciństwa wychowywała się z Żydami. Kiedy Isaac Bashevis był chłopcem, ona leżała jeszcze w kołysce. Zanim wyjechał z miasta nad Ladą jako młody człowiek, nauczyła się i chodzić, i mówić. Dziś prowadzi kronikę parafialną w Biłgoraju. I wspomina. "Biłgoraj spalił się podczas działań wojennych 11 września 1939 roku. Spłonął i dom dziadka Isaaca Bashevisa Singera. Parterowy, niski, drewniany dom typu tatarskiego, bez okien od strony ulicy. Miał niewysokie półokrągłe wejście, drzwi obite grubymi ćwiekami. Taka forteca przed napadami. Były tam cztery izby. Od ulicy wysoki płot i brama w ten sam sposób obita żelastwem. Takich domów do wybuchu wojny pamiętam w Biłgoraju cztery". Nie potrafi opisać ogromnej kuchni rabinowej, z piecem wielkim jak w piekarni, gdzie właśnie piekł się chleb. Nie wspomina zapachu drożdży i kminku. Dla Isaaca były równie ważne jak smak placka ze śliwkami, którym powitała go ciotka Jentł. Otyła i powabna Jentł w zdobionym czepku i sukni wyszywanej w arabeski będzie później narratorką wielu jego opowiadań. Gojka z rynku nie pamięta też gromady rudych dzieci wuja Józefa, brata Batszewy, który po śmierci rabina Zylbermana objął jego funkcję. Dom miał werandę, na której stało łóżko z siennikiem wypchanym słomą. Isaac lubił tam siedzieć. Słyszał odgłosy ptaków i świerszczy, patrzył na chodzące w trawie kurczęta. Widział bił-gorajską synagogę, a za nią pola ciągnące się aż po sam las. Uderzał spokój tego miejsca. Stanie się wkrótce świadkiem pierwszych wtajemniczeń małego chasyda z rudymi pejsami. Małego chasyda, już dawno nie dziecka, którego Biłgoraj połączy z własną historią, pogodzi z tradycją, objawi "nienaruszony skarb duchowy" w świecie jego przodków. Założone w 1570 roku przez Adama Gorajskiego na piaszczystym gruncie miasto nazwano Białym Gorajem (Białą Górą). Osiem lat później król Stefan Batory obdarzył je przywilejami i ustanowił targi. "Sam wygląd miasta korzystne czyni wrażenie" - zapewniali podróżnicy u schyłku zeszłego stulecia. Ulice nie brukowane, ale czyste, zabudowane drewnianymi, krytymi gontem domami, otoczone przez ogrody. Od lat znany był bił-gorajski miód i wyroby kuśnierskie. Tutejsze piwo zaliczano do najlepszych w Rzeczypospolitej. Najważniejszym towarem sprzedażnym były sita i przetaki z włosia, łyka, jedwabiu i drutu. Ich wyrobem trudniła się zrazu większa część ludności polskiej. Ignacy Krasicki, w 1782 przejeżdżający przez Biłgoraj, chwalił prócz sit i przetaków także "jubilery niepoślednie". Ktoś inny wspominał o niezwykłej piękności tamtejszych kobiet, co "dość smutną im zrobiło sławę". Jednak naczelnik powiatu na początku XX wieku opisuje Biłgoraj z nie skrywaną niechęcią, jako miasteczko zapóźnione w rozwoju, bez miejskiej zabudowy, pozbawione kanalizacji i elektryfikacji. Nazywa je "prymitywnym", jak rzadko które w Priwislińskim Kraju. Słownik geograficzny doda: "centralna dzielnica brudna, przez Żydów niechlujnie utrzymana". Owo dziesięciotysięczne wówczas miasto, w połowie zamieszkałe przez Żydów, przez lata odległe o setkę wiorst od najbliższej stacji kolejowej, skutecznie opierało się zdobyczom cywilizacji. Duchowy przywódca żydowskiej gminy, Jakub Zyl-berman, chronił Biłgoraj od złych pokus. Kiedy jego wnuk Isaac Przyjechał tam po raz pierwszy, wydawało mu się, że czas się zatrzymał. Pobożni Żydzi w długich chałatach modlili się trzy razy 76 77 dziennie. W przededniu nowiu księżyca recytowali śpiewnie stosowne modlitwy. Pościli w poniedziałki i czwartki, wczesnym rankiem wstawali na pokutne lamenty, gdzie indziej dawno zapomniane. Inny, wewnętrzny rytm wyznaczał codzienne rytuały. Ten świat zdawał się trwać nienaruszony przez stulecia. Przed pierwszą wojną wielu mieszkańców Biłgoraja nigdy nie widziało pociągu. Rzadko czytano gazety. O klasyku literatury żydowskiej, Perecu, nikt nigdy nie słyszał, choć pochodził z tych stron. Ale tylko Joszua nazywał Biłgoraj zapadłą dziurą. Dla Isaaca okazał się potężnym źródłem. Bez niego nie byłoby pierwszej powieści Bashevisa, Szatana w Goraju, ani kilkunastu opowiadań. Żydzi osiedlili się w Biłgoraju już w połowie wieku XVII, Zajmowali się głównie handlem. Wielu zginęło podczas rzezi Chmielnickiego. Pod koniec XIX wieku był w mieście tylko jeden chrześcijański sklep, a starozakonni stanowili 40% ludności. Należała do nich większość domów w rynku i okolicach, na Tarnogrodzkiej, Cerkiewnej i Nadstawnej. Tam była bóżnica, szkoła i łaźnia. W latach dwudziestych następnego stulecia byli już większością pośród Polaków i Ukraińców. W Biłgoraju Isaac nie był obcy. Tutaj nie był anonimowym przechodniem. Pamiętano dziadka Jakuba, szanowano wuja Józefa, z jego żoną, Jentł, siadywano na szabatowe po-gaduszki. Znano drugiego brata matki, pobożnego, acz sceptycznego Iciego i jego żonę Rachelę, wierzącą w czarną magię, widziadła i amulety. Nie tylko w jej świecie istniały duchy. Nie tylko dla niej przeszłość bywała bardziej rzeczywista od teraźniejszości. Ognistorude włosy, dziwne i egzotyczne na warszawskiej ulicy, tu nie zwracały niczyjej uwagi. Co więcej, Isaaca otaczał tłum rudowłosych kuzynów. Najbardziej ruda była córka wuja Józefa, Brocha, o alabastrowej cerze. Wkrótce miała stanąć pod chupą, ślubnym baldachimem, jak starsi bracia Szolem i Awro-mełe. Tymczasem szyła sukienki dla mieszkanek Biłgoraja. Jej młodsza, szesnastoletnia siostra Taube, też ruda, cierpiała na drgawki i miała zeza. Leczono ją na nerwy bromem. Ciemnowłosy Samson, rówieśnik Isaaca, będzie jedynym, który przeżyje 78 j i wojnę. O sześć lat od nich młodszą, ośmioletnią Esterę, o rdza-^łych włosach i usianej piegami twarzy, od dzieciństwa uważano za bystrzejszą od reszty rodzeństwa. Był chłopcem, kiedy poznał Esterę. Gdy opuszczał Biłgoraj po pięciu latach, wyrósł na dziewiętnastoletniego młodzieńca. Uczył hebrajskiego w miejscowej bibliotece, zaczynał już pisać i kochał się platonicznie w córce zegarmistrza Todorosa. Nigdy nawet nie dotknął ręki małej kuzynki. Synowi rabina nie wypadało tego zrobić. Ale wspomnieniom o niej towarzyszył zawsze niepokój właściwy uczuciu niepojętemu i niewypowiedzianemu. Całe lata nie miał od niej wiadomości. Napisała tylko raz, po śmierci swego ojca, brata matki Isaaca. A potem nagle zjawiła się w Warszawie, dorosła, dwudziestotrzyletnia kobieta. Oczytana, oświecona i daleka od religii. Wyuczyła się modniar-stwa. Zamieszkała w wynajętym pokoju naprzeciwko Ogrodu Krasińskich. Nie oszukiwał jej. Powiedział o kilku swoich romansach i projekcie wyjazdu do Ameryki. Ale Estera nie była zaręczona z żadnym mężczyzną, a koleżanki w sklepie miały kochanków. Po kilku latach zawiadomi go w Nowym Jorku, że wyszła za mąż za elektryka z Galicji. Na razie widywał ją ze swej kryjówki na biłgorajskim podwórzu, gdzie spędzał na lekturach długie godziny. Miejsce osłonięte było z jednej strony murem, z drugiej rytualnym szałasem - kuczką sukkotową, a z trzeciej kartofliskiem, własnością biłgorajskiego hycla. Tam, pod płotem, zagłębiał się w stary podręcznik fizyki. Ptaki śpiewary na jabłoni, a nad synagogą krążyły bociany. "Latały motyle i pszczoły, niebo zaś było tak błękitne jak zasłona przed Świętą Arką w dniach między Rosz Haszana a Jom Kipur". Pochłaniał książki. Religijne i świeckie. Podręczniki i opracowania. Po żydowsku, po polsku i po niemiecku. Historia filozofii obok Etyki Spinozy, Turgieniew, Tołstoj, Maupassant, Czechów, Kapitał Marksa i Czernyszewski. Świeckie książki miały dla niego ciągle smak zakazanego owocu, rzucał się na nie zachłannie. Wkrótce zaczął pisać. ** Miał czternaście lat, gdy napisał swój pierwszy wiersz p0 hebrajsku. O czym - nie wiadomo. Gdzie indziej stwierdzi, że stało się to dwa lata później. W obu przypadkach po latach przyzna, że byty to okropne wiersze, ale podobały się, bo używał dobrej hebrajszczyzny. Potem próbował pisać opowiadania. Nawet coś opublikował w biłgorajskiej gazetce młodzieżowej. Rewolucja w Rosji i Deklaracja Balfoura, popierająca osiedlanie się Żydów w Palestynie, przyszły niemal w tym samym czasie. W Warszawie używano oficjalnie trzech języków - rosyjskiego, niemieckiego i polskiego - ale w żadnym z nich nie mówił biegle. Wahał się pomiędzy żydowskim i hebrajskim, od początku widząc niedogodności i ograniczenia obu. Hebrajski był ciągle językiem proroków i religijnych ksiąg. Trudno w nim opisywać codzienność. Próbował. Szybko jednak poczuł sztuczność pisania po hebrajsku, bo ciągle musiał tłumaczyć z żydowskiego. Jego bohaterowie mówili w jidysz. Szukał w słowniku słów, które właściwie nie istniały. Pamięta, że starał się znaleźć "solniczkę". Na próżno. W Torze nie było solniczek. W końcu podjął decyzję, by pisać po żydowsku, bo tego języka używają ludzie, o których pisze. Chciał być pisarzem, nie tłumaczem. Został więc przy jidysz. Zaczął uczestniczyć w spotkaniach biłgorajskiego Stowarzyszenia Syjonistów. W kołach postępowej młodzieży syjonistycznej poszerzał i pogłębiał swoje wiadomości z nauk świeckich. Prowadził długie i zawiłe dyskusje o Bogu, Naturze i Pierwszej Przyczynie z garbatym zegarmistrzem Todorosem - filarem oświecenia w miasteczku. Ów utalentowany uczeń rabina Zylbermana nagle przerwał naukę, wyuczył zawodu i rozwiódłszy się ze swoją żoną, poślubił nowoczesną pannę nie noszącą peruki. Todoros miał przystrzyżoną czarną brodę i duże, inteligentne, czarne oczy, które młodemu Isaacowi przypominały oczy Mendelssohna i Spinozy, choć żaden z nich nie był podobny do drugiego. Istnieje pewien typ żydowskiej twarzy, tłumaczył, którą spotkać można we wszystkich częściach świata. Jest to twarz Einsteina, Herzla i Todorosa - zegarmistrza. W Biłgoraju, przez lata skutecznie chronionym przed światem, dokonywał się przewrót. Zmiany nadchodziły z wielu kierunków. Niektórzy młodzi ludzie wykazywali sympatie probol- szewickie. Pojawili się członkowie Bundu, socjalistycznej partii żydowskiej. Przyszło lato 1918 roku. Joszua Singer wyjechał do zajętego przez Niemców Kijowa. Zamiast kozaków po Biłgoraju przechadzali się teraz Austriacy, Madziarzy i Bośniacy. 11 listopada 1918 entuzjastycznie obchodzono w mieście nad Ladą odzyskanie niepodległości polskiego państwa. Singer nic o tym nie wspomina. Wydaje się mniej ciekawy świata swoich nieżydowskich sąsiadów niż oni jego. Opisuje wprawdzie polskie pejzaże - zagony ziemniaków, żniwne pola, studnie, doniczki na parapetach, ale pogrążony we własnej historii i tradycji nie obserwuje cudzej. Stefania K. zna przepis na kugel i rybę po żydowsku, zna obrzędy weselne, zwyczaje. Ze wspomnień Isaaca nie dowiemy się, jak smakował miejscowy krupnik czy pierogi z serem i jajkami. Nie zna kolejności potraw wieczerzy wigilijnej, a może tylko o niej nie wspomina. Nie wie o kutii rzucanej na powałę, z czego wróżono urodzaj. Ani o beczce wódki, wystawianej przed pochówkiem dla żegnających zmarłego, o zwyczajach sitarzy i ich gawędach. Dzieciństwo Stefanii K. to rynek i Szewska. Rynek był dookoła otoczony jednopiętrowymi domami, przeważnie murowanymi. Na środku rynku stał budynek magistratu. Od strony północnej i południowej, tuż przy magistracie - małe, żydowskie sklepiki, bardzo ubogie, ciasne. W sumie było ich w mieście kilka tysięcy. Schodziło się do nich po schodkach, miały ceglaną podłogę. Oświetlenie naftowe, a czasem jeszcze świecowe. Na półkach trochę towarów spożywczych, niekiedy tylko nafta, mydło i świece (mydło kosztowało 40 gr, litr nafty 18 gr, sweter 10, 12 zł, pantofle 8 zł). Nie mieli tam pieców. Zimą na ladzie stał żelazny garnek z żarzącymi się węglami, nad którym sprzedająca Żydówka w peruce rozgrzewała dłonie. Ponieważ rynku nie wybrukowano, porastała go miejscami trawa, pasty się tam żydowskie kozy, popijając deszczową wodę z kałuż. :. - ;> 81 80 Na rynku od strony zachodniej rosło kilkanaście dużych, starych drzew. Na estradzie każdej niedzieli koncertowała orkiestra wojskowa 13 Pułku Kozaków Dońskich, stacjonującego w Biłgoraju od upadku powstania styczniowego. Isaac pamięta potężne, wspaniałe drzewa kasztanowe, jakich nie widział nawet w Ogrodzie Saskim. Dopiero w Biłgoraju naprawdę zetknął się z przyrodą. Stamtąd pochodzi jego osobisty katalog natury, z którego korzystał już zawsze. Stefania K. mówi też o wiekowych dębach na żydowskim kirkucie. Niemcy ścięli je i wywieźli do Rzeszy. Cmentarz zniszczono, płytami wybrukowano drogi. Isaac już po nich nie chodził. Opuścił Biłgoraj w 1923 roku. Nie ocalał ani jeden z jego rodzinnych grobów. 4 Ona wie. Wie, że Żyd nie zjadł śniadania, póki nie zarobił, więc dzieci w szkole jadły dopiero w południe, karmione przez matki po kątach zupą z grochem i kluskami. A w szabas to nawet listu nie otworzyli. Głównie jadali ryby. I dużo cebuli. Peruki, jakie nosiły w domu ortodoksyjne Żydówki, miały kolor wypełzłego siana. Wykształcone dziewczyny nie dały sobie obcinać włosów, podcinały jedynie. To byli urodzeni kupcy. I naród solidarny, trzymali się razem. Mieli łaźnie, ale bywali brudni, mówiło się: parchaty Żyd. Ale ich swat to był profesjonalista. W dni targowe cały rynek wypełniały furmanki, tak że nie można było przejść. Jeśli koń miał ucho okręcone słomą, to znaczyło, że gryzie. Przed magistratem od strony wschodniej drobni sprzedawcy, głównie Żydzi, ustawiali jednodniowe stragany z odzieżą, obuwiem, zabawkami. Polacy, najczęściej sita-rze, sprzedawali sita, przetaki, koła do wozów, drewniane łyżki, fujarki, proste zabawki. Garncarze z Soli i Bidaczowa sprzedawali garnki gliniane, donice siwaki, zabawki - kogutki, które piszczały, gdy się w nie dmuchało. Przy drodze handlowano końmi. Chłopi oprowadzali konie, trzymając je za uzdę. Otwierali im pyski, by sprawdzić uzębienie, świadczące o wieku konia. Udaną transakcję pieczęto- 82 wano przyklepaniem dłoni. Targowano się z lubością, po czym sz}o się do gospody na jednego. To się nazywało "litkup" i było obowiązkowym dopełnieniem aktu kupna. Na tak zwanych Piaskach mieściły się wojskowe koszary. Ten budynek stoi do dziś, podobnie jak wojskowe łaźnie z czer-wonej cegły przy ulicy Cegielnianej i barak, który w 1915 roku pełnił rolę prowizorycznego szpitala dla chorych na cholerę. Isaac słyszał, że tuż obok, koło cmentarza, dwie siostry Żydówki założyły burdel, do którego przychodzili austriaccy żołnierze. Musiał już wówczas wiedzieć, co to znaczy, bo pamięta, że lekarz wojskowy pouczał żołnierzy, jak mają ustrzec się zakażenia. Dziewczyny widywał czasami na ulicy, nawet w pobliżu synagogi, chodziły w charakterystycznych chustkach na głowie. Mąż jednej z nich, który przed wojną wyjechał do Ameryki, przysłał papiery rozwodowe. Wuj Józef rozwodu udzielił. Stefania K. nie mogła tego wiedzieć. Ale opowiadano jej o kasynie oficerskim przy ulicy Tarnogrodzkiej, gdzie podczas gier hazardowych carscy oficerowie zapalali cygara katarzyn-kami - sturublowymi banknotami. Tyle kosztował wtedy piękny koń. Podczas wojny w tym budynku miało siedzibę gestapo. Gdy była dzieckiem, jej miasto miało tylko trzy wybrukowane ulice: Tarnogrodzką, Zamojską i Lubelską. Dalej był piach. Isaac pamięta, że jako pierwszą wybrukowano, tonącą dotąd w błocie i gnoju, ulicę Lubelską na odcinku od mostu do rynku. Tamtędy podczas jarmarków i targów przejeżdżało wiele wozów z Lublina, a trzy razy dziennie pędzono do wodopoju kozackie konie. Kąpano się w Białej Ładzie. Nic nie wiadomo o tym, by Isaac pływał. W Biłgoraju była łaźnia typu fińskiego i osiem drewnianych studni. Wieczorami panowały ciemności. Stefania K. mówi o lampach naftowych przymocowanych uchwytem do ścian domów. Tylko na rynku, który miał zabudowę murowaną, lampy stały na rogach ulic. Pracownik magistratu robił przedwieczorny obchód, niosąc drabinkę i bańkę z naftą, i kolejno je zapalał. Na 83 ogół jednak miasto tonęło w ciemnościach. Oświetlenie elektryczne zainstalowano w Biłgoraju w 1928 roku. Isaac Bashevis Singer mieszkał już wówczas od czterech lat w Warszawie. W sobotę wieczorem, po szabacie, Żydzi gremialnie wychodzili na ulice. Spacerowali. Nie tylko chodnikami, ale całą jezdnią. Pierwszym pojazdem mechanicznym, jaki zobaczyła Stefania K., był samochód reklamowy firmy Erdal, produkującej pastę do butów. Mała czarna furgonetka z wymalowaną z obu stron zieloną żabą. Kierowcą był Murzyn. Wjazd samochodu do miasta stał się sensacją, dzieci nie odstępowały go na krok. Razem z nimi czekała na Murzyna, który wszedł do restauracji Bielakowskich. Nie wierzyli, że jest naprawdę czarny. Chcieli mu zajrzeć do ucha, by się ostatecznie upewnić. Był rok 1920. Isaac szykował się do studiów w rabinackim seminarium Tachkemoni. Następny rok spędzi w Warszawie, próbując zgłębić tajemnice judaizmu. Głodny i zgnębiony, wróci znowu do Biłgoraja, nazywając ten warszawski okres - najgorszym w swoim życiu. Zamieszkał później w pobliskim Starym Dzikowie, gdzie ojciec dostał posadę rabina. Przestał golić brodę i zapuścił pejsy. Warszawskie niepowodzenia tak go załamały, że gotów był ustąpić rodzicom i pozwolić, by go wyswatali. Młodszy brat Mosze odkrył wówczas wielkiego mistyka żydowskiego, rabbiego Nachmana z Bracławia, i został jego uczniem. Spinoza, ulubiony filozof Isaaca, ostrzegał przed uczuciami, które książki moralistyczne nazywały podszeptami Szatana. Rabbi Nachman uczył, jak je przechytrzyć i powściągnąć. Był prawdziwym świętym. Usprawiedliwiał Wszechmogącego, wskazując na promieniujące zeń dobro i miłosierdzie. Za wszelkie cierpienia czynił odpowiedzialnymi nas samych. Isaac był -jak sam pisze - "kłębowiskiem namiętności i zwątpień". Nie znajdował pocieszenia ani w Bogu rabbiego Nachmana, ani w Bogu Spinozy. Stefania K. ciągle pamięta. Pamięta Żydów. Byli milionerami i nędzarzami. Biedacy i bogacze. Sklepikarze łokciowi i potentaci handlujący drzewem i kontraktujący 84 ordynatem Zamoyskim. Byli i tacy, którzy opanowali rynek japoński, zbijali majątek na handlu drzewem w Rosji i dalej -po Persję i Mongolię. Handlowali nie tylko sitami, ale również końmi, zbożem, drobiem, drzewem i runem leśnym. W styczniu 1942 roku na jedną żydowską rodzinę przypadało 1,25 kilo chleba, 20 deka cukru, 6 deka mydła oraz l litr nafty. Przeprowadzono trzy deportacje do obozu zagłady w Bełżcu, latem 1940 i 42 roku oraz jesienią 1942. Zabito: Lipę Wak-szula - towary spożywczo-kolonialne, Josefa Rapaporta - wyroby galanteryjne, Chaskiela Kandela - produkty naftowe, Cha-skiela Albersfelda, Jakuba Grynapela, Benciona Rozenbauma i Judkę Szarfa... Zabito cztery tysiące z pięciu tysięcy biłgorajskich Żydów. Kiedy Niemcy postanowili zlikwidować małe getto, wyprowadzili Żydów na strych. Krawców, kuśnierzy, szewców, zegarmistrzów. Nagim po kolei kazali stawać w okienku na górze. Zrzucali ich stamtąd, a z dołu żołnierz strzelał do nich. Spadali. Lecieli jak ptaki. Ostatnią już chyba rówieśnicę Isaaca Bashevisa Singera, żydowską dziewczynkę z Biłgoraja, spotykam w Miami Beach. Stara kobieta triumfalnie powtarza: pamiętam go, pamiętam. Proszę mi opowiedzieć, co pani pamięta, nalegam. Nieruchomieje, oddala się w świat, do którego nie mam dostępu. Może jest na rynku w dzień targowy, może na weselu u sitarzy próbuje zapustnych pierników, widzi ptaki w gniazdach przy nowej bóżnicy, zbiera żołędzie pod dębami na kirkucie. Nie wiem, gdzie jest. Pamiętam, pamiętam... powtarza. Taki rudy był, taki rudy... Nic więcej. , ..,..•;... , ,- : v,: • 85 Siostra "S • ' Urodziła się pod złą gwiazdą. Od dzieciństwa nie uśmiechano się do niej. Nie oka: wano jej miłości i nie wiązano z nią nadziei. Matka nie ". zawodu, że wydała ją na świat - zamiast oczekiwanego sy Czuła się upokorzona i zawstydzona przed sąsiadami. Na uroda córki nie była w stanie zatrzeć tego wrażenia. Uroda to jedyne, co może mieć dziewczyna, nigdy nie dostąpi zaszczytu studiowania słowa Bożego. Nigdy nie zmówi modlitwy za zmarłych rodziców. Przyszła na świat w 1891 roku, dwa lata przed Joszuą, jedenaście przed Isaakiem, trzynaście przed najmłodszym - Mosze. Miała jasną cerę, kasztanowate włosy i niebieskie oczy. "Kim ja będę, tato?" - pytała kilkuletnia Hindełe Ester. "Kim ty będziesz? Nikim, oczywiście". Całe jej życie było walką z tym wyrokiem. "Gdyby żyła w innej epoce - pisał jej młodszy brat - mogłaby zostać świętą albo jak Hodel, córka Baal Szem Towa, twórcy chasydyzmu, tańczyć z jego uczniami". Przypominała "wszystkie świątobliwe rabinowe, które pościły i odbywały pielgrzymki do Palestyny, żeby się modlić przy starożytnych grobach. Prowadziła życie pełne świąt, hymnów, uniesienia i nadziei". Jej prababka, po której otrzymała imię, nosiła rytualny tałes z frędzlami i odwiedzała rabbiego w Bełzie niczym mężczyzna. W domu nazywano Hindełe chasydem w spódnicy. 86 W synagodze na Krochmalnej rabin Singer z synami odmawiają codzienną modlitwę, dziękują Wszechmogącemu, że nie stworzył ich kobietami. Matka i Hindełe Ester również się modlą, osobno, wśród innych kobiet. Hindełe bez przekonania. Córka rabina z Leoncina buntuje się przeciwko boskiej \voli- Wolałaby być mężczyzną. Chce się uczyć, jak bracia. Zazdrości im tego uprzywilejowania. Chce być kimś. Jak Jentł, późniejsza bohaterka opowiadania Isaaca Bashevisa, powtarza: "Nie jestem stworzona do darcia pierza i plotkowania z kobietami". Chciała studiować Gemarę i Komentarze, "a nie cerować skarpetki!" Zapewne nie umiała szyć ani robić na drutach. "Przypalała jedzenie, a mleko zawsze kipiało jej z garnków. Szabasowy kugel nigdy się nie udawał, a ciasto drożdżowe nie chciało wyrosnąć". Jentł była jej duchową siostrą. Najstarszy brat, Joszuą, wspomina odpowiedź matki na pytanie siostry: "Kim może być dziewczyna?" Pobożna dziewczyna żydowska ma tylko jedno powołanie - wnieść szczęście do domu męża i dać mu dzieci. Batszewa była realistką. Lepiej być szczęśliwą jako mleczna krowa - mówiła - niż stać się zgubionym duchem, co jest losem wykształconej kobiety. Hindełe nie ma sił podjąć walki o swoje życie. Jej ucieczką stanie się pisanie. Podobno cierpiała na histerię. Była niezrównoważona. W niczym nie znała umiaru. Wypowiadała opinie, które lepiej było zatrzymać przy sobie. Wychwalała albo oskarżała, kochała lub nienawidziła. Jej stosunek do najstarszego brata pełen był tego rodzaju sprzeczności. Płakała, gdy czuła się nieszczęśliwa, czasem nawet popadała w omdlenie. 'Szlochała, a potem nagle odzyskiwała humor, zaczynała tańczyć i śpiewać. Obu młodszych braci, Isaaca i Mosze, wciąż całowała i pieściła. W literackich portretach bywa we władzy dybuka. Można rozpoznać jej twarz w Racheli z Szatana w Goraju, prorokini zapłodnionej przez demona i okrutnie dręczonej przez nieczyste siły. Dziewczynka chowana przez mamkę w kołysce pod stołem cierpiała na nerwy. Leczono ją wstrząsami elektrycznymi, przepisywano masaże i tabletki. Ale nic nie pomagało. Kilkakrotnie usiłowała wyskoczyć przez okno. 87 Oskarżała matkę, że jej nie kocha. Szlochała i wykrzykiwała: "Nie kochasz mnie, dlatego nalegasz, żeby mnie wydać za pierwszego, jaki się nadarzy. Gdybyś mogła, wysłałabyś mnie na koniec świata". Isaac czuł, że Hindełe mówi prawdę. Batszewa nie mogła znieść jej ciągłych narzekań. Nie rozumiała tej narwanej dziewczyny. Ojciec ignorował ją. Toczyła wojnę ze skrajną pobożnością reb Pinkasa. Chciała się modnie ubierać, chodzić do żydowskiego teatru, wyjść za mąż za nowoczesnego młodzieńca, nie za jakiegoś chłopca z je-sziwy. Nie miała posagu, więc swatki proponowały jedynie dużo starszych od niej wdowców i rozwodników. Hindełe płakała, śmiała się, wyrywała sobie włosy z głowy i groziła, że utopi się w Wiśle. Kiedy zakochał się w niej fryzjer z przeciwka i przysłał miłosny bilecik, bała się wyjść na ulicę. Czytała żydowskie gazety i książki i marzyła o małżeństwie romantycznym. Wkładała czasem kapelusz i szła z przyjaciółką na spacer do Ogrodu Saskiego. Podobno spotykała się tam z jakimś młodym poetą w pelerynie... Wszystko było dla niej pełne doniosłości. Nie należała do dziewcząt, które łatwo jest wydać za mąż, choć była ładna. Kiedy miała dwadzieścia lat, Batszewa uważała ją już za starą pannę. Ale los, być może na złość matce, uratował ją od staropanieństwa. Słynny wędrowny kaznodzieja, reb Gedalia Kreitman, który zbierał pieniądze dla ortodoksyjnej partii Agudas Israel, szukał żony dla swego syna. Wysłał go do Belgii, by mógł uniknąć poboru do carskiej armii. W Antwerpii chłopiec uczył się zawodu szlifierza diamentów. Ojciec, wysoki, ociężały, z brodą jak wachlarz i cygarem w ustach, tyran, jak okazało się później, sprawował kontrolę nad synem. Reb Pinkas bez entuzjazmu patrzył na fotografię przystojnego młodzieńca, co prawda z brodą (przystrzyżoną), ale ubranego w garnitur. Gedalia zapewniał, że syn jest pobożny, co dzień się modli i zgłębia Talmud, a w Antwerpii są i Żydzi, i domy modlitwy, i rytualne łaźnie. Podczas wizyt w Warszawie reb Kreitman odwiedzał Hindełe i wdawał się z nią w uczone dysputy. Znała dobrze, choć ze słyszenia jedynie, Torę i Talmud. Decyzja o ślubie zapadła szybko. Co prawda ojciec nie chciał wyprawiać jedynej córki za granicę, ale Batszewa wydawała się temu rada. "Najchętniej byś jnnie już więcej nie oglądała - powiedzieć miała Hindełe matce - bardzo dobrze, udam się na wygnanie". Decyzję przyspieszył brak wymagań finansowych przyszłego teścia. Reb Gedalia oferował pokaźny posag pannie młodej, pokrywał wszystkie wydatki związane z weselem, a także obdarował przyszłą synową biżuterią. Ślub miał się odbyć w Berlinie. Isaac pamięta ów wieczór, gdy w ich jasno oświetlonym mieszkaniu podpisano wstępną umowę. Stół zastawiony był poczęstunkiem, jak w święto Purim. Siostra dostała w prezencie złoty łańcuch. Zaczęto szykować wyprawę. Ojciec zaciągnął dług w Towarzystwie Pożyczkowym. Przyszła teściowa zatrudniła szwaczki. Dom wypełniły jedwabie, aksamity, plusze, bielizna pościelowa, plisowane suknie i centymetry krawieckie. W ogólnym podnieceniu Hindełe sprawiała wrażenie szczęśliwej. Tylko czasami krzyczała do matki: "Wysyłasz mnie z domu, bo mnie nienawidzisz! Zniknę. Nie będziesz wiedziała, gdzie leżą moje prochy..." Po chwili wybuchała śmiechem albo mdlała, ale upadała zawsze tak, by się nie potłuc. Z Antwerpii zaczęły nadchodzić listy od pana młodego. Hindełe pisała również. Właśnie w tych listach, zauważa Isaac Bashevis Singer, "uwidoczniła się pierwsza iskra literacka w naszej rodzinie. Pisała długie, inteligentne listy, nie pozbawione dowcipu, z czego mój ojciec nie zdawał sobie sprawy, matka zaś była zdumiona, że jej córka posiada tak wielką łatwość pisania". Batszewa co prawda wspaniale opowiadała, ale jej listy były pisane według tradycyjnego schematu. W pociągu, który zabierał ją w świat, Hindełe wiozła w torbie pół tuzina brulionów, pełnych własnych opowiadań. Przed wyjazdem pokazała je matce. Batszewa czytała bez komentarza, z wysoko podniesionymi rudymi brwiami. "Zniszcz to -powiedziała córce - carska straż graniczna mogłaby uznać je za objaw buntu". Hindełe podarła więc na strzępy swoje pierwsze utwory i wyrzucała poszarpane skrawki rękopisów z okna Pociągu. Nikt nigdy nie dowiedział się, co wówczas pisała. 89 r W berlińskim hotelu z koszerną kuchnią spotkała po raz pierwszy przyszłego męża, Abrahama Kreitmana. Wymienili ukłony. Potem udali się do studia fotograficznego. Następnego dnia odbył się ślub. "Ja jestem dowodem, że związek małżeński został skonsumowany" - napisze ich syn, Maurice Carr. Małżeństwo nie było udane. Na początku pierwszej wojny, gdy Niemcy zajęli Belgię, Kreitmanowie uciekli do Anglii. Męża deportowano i wcielono do carskiej armii. W 1926 roku Hin-dełe przyjechała z Londynu z synem do Warszawy, mając nadzieję, że już tam zostanie. Matka z córką nie widziały się przez kilkanaście lat, c^J dnia ślubu Hindełe w Berlinie. Spotkanie latem w Świdrze nie było specjalnie radosne. Zdawkowy pocałunek i słowa matki; "Popatrz no, Hindełe, wcale nie jesteś taka brzydka, jak myślałam". Potem zaciskając cienkie, szarawe wargi, Batszewa rzuciła lodowate spojrzenie na swego wnuka. Kilkunastoletni chłopiec, bezwstydnie pozbawiony pejsów i rytualnego stroju, wydał się babce godny potępienia. Nie zwracała więcej na niego uwagi. Chłodne przyjęcie rodziny sprawiło, że po trzech miesiącach Hindełe wróciła do Londynu. Zaczęła pisać. Autobiograficzny Taniec demonów ukazał się po żydowsku w Warszawie w roku 1936, dziesięć lat później - po angielsku w Londynie (pt. Debora). Potem po francusku, niemiecku i duńsku. Zarabiała jako tłumaczka na żydowski, tłumaczyła Dickensa, Shawa. Drukowała w żydowskich gazetach w Warszawie, Londynie, Paryżu, Toronto, Buenos Aires. Drugą jej powieść, Brylanty, o życiu wśród szlifierzy diamentów w Antwerpii, opublikowano osiem lat później, także w Anglii. Zbiór opowiadań Jiches wydano w roku 1949, W wiele lat później w Tel Awiwie Isaac powiedział swemu siostrzeńcowi: "Twoja matka była wariatką". Maurice Carr zerwał z nim wtedy stosunki. Grymas pełnego bólu zaskoczenia na twarzy wuja przypomniał mu matkę na łożu śmierci. Już jako dwunastoletnia dziewczynka cierpiała na tajemniczą chorobę. Isaac wspomina epileptyczne ataki siostry. Później stwierdzono ponadto manię prześladowczą. Bohaterka autobiograficznej Debory mówi wyraźnie o swoim szaleństwie. Lekarze, których syn sprowadza do niej w Londynie, stwierdzają raczej neurozę niż psychozę. Niebezpieczeństwo stanowiła tylko sama dla siebie. Jakby tego było mało, ślepnie na jedno oko z powodu katarakty. Odmawia zgody na operację, która mogłaby przywrócić jej wzrok. Sama w obcym kraju, żyjąca w świecie fantazji i złych duchów przeszłości, nie spełniona w swoich artystycznych ambicjach, Hindełe Ester nigdy nie była szczęśliwa. Nic nie zatarło wczesnych ran, żalu, gniewu, nie zaspokojonych pragnień, głębokiego poczucia odrzucenia. Jak niewiele o niej wiadomo. Najwięcej dzięki jej własnym książkom. Bracia pisali o niej bardzo mało. Isaac wspomniał raz o literackich aspiracjach siostry, ale bez żadnych szczegółów. A przecież to ona pierwsza sięgnęła po pióro, by opisać ich wspólne dzieciństwo i młodość. Miała czterdzieści pięć lat, gdy ukazała się jej książka z autobiograficznymi motywami. Jo-szua miał już wtedy za sobą sukces Josie Kałb, Isaac Bashevis wydał Szatana w Goraju. Ester Krejtman, bo pod takim nazwiskiem opublikowała Taniec demonów, była w literackim świecie postacią zupełnie nieznaną. Jej autobiografia jest fabularną powieścią z narratorem w trzeciej osobie. Przebrała się w fikcję, skądinąd bardzo czytelną, by odnaleźć dystans do przeszłości bolesnej. Szukała od niej ucieczki. Jej bracia, skrupulatnie odtwarzający we wspomnieniach swoje wczesne lata, z nostalgią rekonstruują miniony czas. Świadomi zagłady przeszłości, chcą ją ocalić. Ich siostra chce się od niej uwolnić. Gdy Isaac Bashevis Singer opublikował w 1966 swoje wspomnienia Na dworze mojego ojca, był jedynym żyjącym z rodzeństwa Singerów. Jedynym ocalałym z rodziny urodzonej w Polsce. Jedynym świadkiem ich wspólnej przeszłości. Nie wiadomo, jaki wpływ miały na jego pamiętniki wydane wcześniej relacje Hindełe Ester i Israela Joszuy. Każde z trójki rodzeństwa sporządziło literacką anatomię rodziny. Najstarszy brat rzadko pisze o młodszych, oni zaś siłą 90 91 rzeczy konfrontują się z nim i określają wobec niego. Każde buntuje się na swój sposób wobec ortodoksyjnej tradycji, każde chce wznieść się ponad otoczenie, z którego wyrasta. Ale bunt chłopców jest buntem pozytywnym, twórczym, bunt dziewczyny jest jałowy i niszczący. Pamiętniki braci opisują glebę i ich silne zakorzenienie w świecie, któremu się przeciwstawiają. Hindełe nigdzie nie znajduje miejsca. Ani oparcia. Prześladuje ją pamięć. Ją samą i jej literackiego sobowtóra. Pamięć bezlitosna, bo nie pozwalająca wyrwać się z żadnej z dostępnych rzeczywistości. W Antwerpii, daleka od wszystkiego, co było jej bliskie i znajome, z mężem, którego obecności nie toleruje, Debora szuka ukojenia w przeszłości. Żałuje swojego małżeństwa, wyjazdu z domu, pragnienia ucieczki, które ów ślub przyspieszyło. Na końcu powieści wraca do Warszawy, pogodzona, do rodziców, do brata. Wraca tylko po to, by się dowiedzieć, że wyjechali nie zostawiając adresu. Znowu zostaje zupełnie sama. Ale okazuje się, że to był sen. Budzi ją mąż z wiadomością o nadchodzącej wojnie. Wszystko mi jedno - to ostatnie słowa książki. Zmarła w 1954 roku w Londynie. Miała sześćdziesiąt trzy lata. Wbrew żydowskiemu prawu, lecz zgodnie z jej wolą, zwłoki spalono. Bała się, że demony będą dręczyć jej ciało po śmierci. Chciała się od nich uwolnić, nareszcie mieć spokój. Kiedy kilka lat później Isaac Bashevis Singer zadedykował jej pamięci zbiór opowiadań Seans, dedykacja ukazała się z błędem. Zamiast Hinde Ester pojawiła się Minda Ester. Złe moce nie opuszczały jej. 92 Widokówka ze Świdra Widokówka ze Świdra jest właściwie dziełem Maurice'a Carra, siostrzeńca Isaaca Bashevisa Singera. Przepisuję ją z jego dziecięcej pamięci. Na warszawski dworzec wtoczył się pociąg z Ostendy. Carr - wówczas trzynastoletni Mosze - przyjechał z Anglii ze swoją matką, Hindełe Ester, odwiedzić rodzinę w Starym Kraju. Na peronie po raz pierwszy zobaczył wuja Isaaca. Znał go dobrze z opowiadań i poznał natychmiast. Szczupły rudzielec o wychudzonej twarzy i uszach odstających jak skrzydła nietoperza, który za chwilę odleci. Obojętne, wpatrzone w dal spojrzenie. Gdyby nie fakt, że się pocił, można by go uznać za ducha. Niedbale musnął policzek swojej siostry na powitanie. Na jej syna nie zwrócił wcale uwagi. Dorożką pojechali na mniejszą stację, skąd odchodziły kolejki do podwarszawskich miejscowości. Wuj Isaac nadal był nieobecny. Nawet gadatliwą Hindełe zbiło to z tropu. Podobna aura otaczała go teraz stale. Nie zdziwiono by się, gdyby przy stole wlał łyżkę zupy do ucha zamiast do ust. Po blisko półgodzinie dychawiczna kolejka zatrzymała się. Wysiedli w sosnowym lesie. Maurice pamięta rozrzucone na gorącym piasku sosnowe szyszki. Zapach żywicy i śpiew ptaków. Jasne słońce na niebie najbardziej błękitnym, jakie kiedykolwiek widział. Wszystko to przyprawiło go o zawrót głowy. Po chwili wuj Isaac zniknął, a gości powitał ktoś bardzo do niego podobny, lecz starszy. Wyższy, potężniejszy, przystojny. Na dużej głowie z tak samo sterczącymi uszami resztka włosów i dziwny błysk w oczach, wielkich, niebieskich, błysk wyrażający zarówno autorytet, jak i melancholię. 93 To oczywiście wuj Joszua, zwany Szyją. Hindełe rzuca się na niego z piskiem radości i obejmuje uściskiem gorętszym nit siostrzany. Przyjęta zostaje chłodno. Brat wyrywa się z objęć, robi krok do tyłu i wpatruje się w nią spojrzeniem, w którym litość miesza się z obrzydzeniem. Już od pierwszej chwili daje odczuć siostrze, gdzie jest jej miejsce. Lato 1926. Weranda letniskowego domku żydowskiego poety Alfreda Kacyzne w Świdrze. Śniadanie przy okrągłym stole. I takie właśnie jest życie, miał powiedzieć wuj Isaac, z przejęciem i zgrozą obwąchując cuchnące jajko. Takie jest życie. Po chwili ciszy następuje wybuch niepohamowanej wesołości. Isaac wciąż siedzi z głową pochyloną nad śmierdzącym jajkiem, co jeszcze wzmaga ogólną radość. Nawet melancholijny Joszua uśmiecha się. Jego żona Gienia o mało co nie spada z krzesła. Dzieci, siedmioletni Jasza i niemal dwuletni Josełe, cieszą się także. Tylko Hindełe, starsza siostra braci Singerów, nie śmieje się głośno. Z krzywym uśmieszkiem na ustach powtarza: tak, tak, takie jest życie, takie właśnie jest życie. Służąca Antosia przynosi nowe jajko. Zaczyna się kolejny dzień wakacji. Żyje tylko dwoje z występujących w owej letniej scenie postaci. Maurice Carr w Izraelu i Josełe, dziś Josef Singer, w Ameryce. Nawet jeśli Hindełe Ester przez chwilę myślała o ucieczce od nie kochanego męża i powrocie do Warszawy, szybko porzuciła nadzieję. Starszy brat każdym gestem starał się jej uświadomić, że nie chce ponosić za nią żadnej odpowiedzialności. Nie krył zniecierpliwienia jej próbami zbliżeń i wybuchami czułości. Hindełe nigdy nie przyzna się do bólu, jaki jej to sprawiło. Trzymała się z daleka od Joszuy, a także od Isaaca, który również wydawał się ją ignorować. To lato położy kres jej długim opowieściom ze świata dzieciństwa. Kolejna konfrontacja ich bohaterów z rzeczywistością okazała się zbyt bolesna. Hindełe spędzi tych kilka tygodni na spacerach i dyskusjach z żydowskimi literatami, obserwując wszystko i wszystkich z poczuciem wyższości i urażoną dumą. Mały Mosze pozostawiony jest samemu sobie. Nie ma na letnisku dzieci w jego wieku, a dorosłych pochłaniają całkiem inne zabawy. Często słucha rozmów, które toczą się dookoła. Przewija się w nich ieden refren: młodszy Isaac przerośnie swego starszego brata. ICtoś zwrócił uwagę na wybrzuszenie z tyłu w czaszce Isaaca. fo miało być miejsce, gdzie mieści się jego drugi mózg. Stosunki łączące obu Singerów są stałym tematem dyskusji tego lata w Świdrze. Toteż ulubionym zajęciem Moszego będzie obserwowanie obu wujów. Był to popularny sport. Czuł aurę niechęci wokół Joszuy, któremu tom opowiadań Perły przyniósł nie tylko uznanie, ale i pieniądze. Został korespondentem nowojorskiego dziennika żydowskiego "Forwerts", Co w jednej chwili z biedaka uczyniło bogacza. To budziło zawiść, ale też fascynację. Letniskowi literaci uważali, że młodszy brat także zazdrości starszemu, ale nie daje tego po sobie poznać. Traktowany z pobłażliwą opiekuńczością, gra rolę - komentowano - potulnego syna i protegowanego. Ale czeka tylko okazji, by odsłonić swoje prawdziwe oblicze i pokazać, kim jest naprawdę. Mosze słuchał. I nie bardzo rozumiał stwierdzenie, że za tą fasadą kryje się wyrafinowany wariant ról Kaina i Abla. Kim był Isaac, rozprawiano dalej. Na razie tylko młodym człowiekiem rokującym wspaniałe nadzieje. Pod rozmaitymi pseudonimami wyrzucał z siebie bezlitosne recenzje książek i sztuk, rozpoczął tłumaczenie na żydowski Czarodziejskiej góry Manna i produkował sentymentalne romanse w odcinkach do codziennej prasy. Płacili mu mało, ale jego wydatki były niewielkie. Jarosz, nie palił, niewiele pił. Był także kobieciarzem oblężonym przez kochanki, które nie kosztowały ani grosza. Mosze znowu nie wszystko rozumiał. Codziennym zadaniem małego siostrzeńca, zleconym mu przez ciotkę Gienię, było przywoływanie obu wujów na obiad. Najpierw wybierał się na poszukiwanie Isaaca. Wuj spędzał przedpołudnia siedząc na którejś z sosen. Czytał prozę i poezję po żydowsku, hebrajsku, po polsku i niemiecku. Studiował filozofię, głównie Spinozę i Kanta. Mosze słyszał o tym od pisarzy czekających, aż Isaac zejdzie z drzewa i zaszczyci ich jedną ze swoich parodii. Nie było komika, który mógłby się z nim równać. Tę opinię potwierdzają wszyscy. Siostrzeńca unikał jak ognia. Zwykle nie reagował na jego Wołanie, chłopiec musiał wracać po niego. Po drabinie wspi-nał się na strych, gdzie pod dziurawym dachem, na którym 94 95 gnieździły się ptaki, jego drugi wuj, Szyja, zajęty był pisaniem. Siedział na stołku przed półką z nie malowanego drewna, służącą mu za biurko. Pochylony, pewną ręką prowadził pióro po papierze, niemal bez chwili przerwy. Rosła linijka po linijce pełnego elegancji pisma. Mosze stawał cicho za jego plecami i onieśmielony patrzył na niedostępnego krewnego. Dla jednych był mistrzem, dla innych buntownikiem, dla matki chłopca - nie spełnioną nadzieją. Pewnego dnia wuj odwrócił się nagle, by zadać siostrzeńcowi zaskakujące pytanie, czy myśli po angielsku, czy po żydowsku. Zbity z tropu odparł, że jego myśli właściwie nie są formułowane w żadnym języku. Oczy Joszuy wyrażały podejrzenie, że ma do czynienia z imbecylem. Dziecinne wygłupy czy też chucpa, zdawał się mówić wuj, zły na siebie, że w ogóle się odezwał. Nigdy więcej już tego nie uczyni. Jakiś czas potem Mosze z matką jadą do Warszawy. Wuj Isaac zaprosił ich do żydowskiego teatru na komedię Redaktor Kaczkę. Sztuka składała się właściwie z jednego tylko gagu, który powtarzał się bez końca i stale powodował wybuchy śmiechu. Za każdym razem kiedy apoplektyczny redaktor otwierał usta, wylatywał z nich strumień śliny, co zmuszało inne postaci do chronienia się za słomianymi kapeluszami lub parasolkami. Mosze siedział wciśnięty w ten sam fotel, który zajmowała jego matka - wuj dostał tylko dwa darmowe bilety. Cały wieczór obserwował Isaaca, który nawet nie spojrzał w kierunku sceny. Najwyraźniej uważał tę prymitywną rozrywkę za coś, co nadaje się dla pospólstwa, może dla siostry i jej syna, ale nie dla niego. Wyniośle wpatrywał się w przestrzeń, znowu zupełnie nieobecny. Po przedstawieniu pojechali na noc do mieszkania Szyi na eleganckiej ulicy Leszno. Następnego ranka, kiedy otworzyli drzwi po powrocie z zakupów, powitał ich widok dość niezwykły. Maurice nazwie go sceną z tragikomedii, która odbywa się w prawdziwym życiu. W holu, na wypolerowanym parkiecie stał... ukrzyżowany Isaac. Ramiona miał rozłożone wysoko i przygwożdżone z jednej strony przez chudą kobietę, która wbiła mu paznokcie w przegub, z drugiej to samo czyniła inna kobieta o bardziej obfitych kształtach. Ciągnęły go desperacko w przeciwne strony, co groziło rozerwaniem na dwoje, ale po- towa Isaaca wydawała im się widocznie lepsza niż nic. Jego szczupła, zaczerwieniona twarz miała wyraz pełnego ironii cierpiętnika. Kolejną atrakcją polskich wakacji Moszego była nieoczekiwana wizyta dziadków. Spostrzegł ich pewnego dnia ostrożnie stąpających po gorącym piasku w stronę drewnianego domu. Przyjechali nocą z odległego galicyjskiego miasteczka Stary Dzików, gdzie znaleźli się z najmłodszym synem podczas wielkiej wojny. Babka Batszewa wydała się wnukowi dziwnie skurczona, podobna właściwie do kościotrupa. Szyję miała wychudzoną, niegdyś ogniście rude brwi zblakły. Olbrzymie, zapadłe oczy wyglądały na jeszcze większe w zestawieniu z ciemną peruką. Dziwił się, jak taka chuda, niewielka twarz może zmieścić tak duże oczy, wystające kości policzkowe, wydatny nos i zadarty do góry podbródek. I gdzie w takiej małej, ptasiej głowie zmagazynowane są te wszystkie tomy Tory, Talmudu i Kabały. Babka ledwie spojrzała na wnuka. Dla córki, której nie widziała od dnia ślubu, również nie była serdeczna. Wygłosiła kilka sarkastycznych uwag, a jej stalowe oczy miały zimny wyraz. Nie było też ciepła w jej stosunku do Isaaca. Dziadkowie nie jedli razem z resztą rodziny, nie dowierzając koszerności potraw. Isaac spędzał natomiast całe godziny na rozmowach, czy raczej przysłuchiwaniu się temu, co mówił jego ojciec. Coś z delikatności, zdziwienia i radości reb Pinkasa rozjaśniało syna. Wydawało się, że karmi się cudami i dziwami chasydzkich baśni. Mosze nigdy nie ośmielił się zagadnąć dziadka z długą brodą. Tamten również nie zbliżał się do chłopca, który bez pejsów i chałata wyglądał jak goj. Tylko raz, pod nieobecność Batszewy, pewnego późnego popołudnia zebrał się na odwagę. Podszedł blisko, przez długą chwilę nic nie mówił, jakby szukając śladów pokrewieństwa, a potem, nie dotykając chłopca, powiedział drżącym głosem: "Bardzo kocham twoją matkę Hin-dełe i ciebie Mosze, jej drogi synu, kocham również bardzo". Odwrócił się i odszedł. Dziadkowie zniknęli równie niezauważenie, jak się pojawili. Nie wiadomo, czy Batszewa pożegnała się ze swoją córką. Nie zobaczyły się nigdy więcej. 97 96 Ciężka zima Wkrótce i Hindełe z synem wyjadą. Wuj Isaac odprowadzi ich na warszawski dworzec. Znowu niedbałe pocałunki trafią w próżnię. Mosze stoi z matką w korytarzu pociągu, machają ręką przez otwarte okno. Krótkowzroczna Hindełe nie widzi, że Isaac dawno już zniknął z peronu. Maurice Carr, korespondent Reutera, dziennikarz i tłumacz, spotka go jeszcze wielokrotnie w Paryżu i Tel Awiwie. I wówczas, jak w Świdrze, nie staną się sobie bliscy. "Zacząłem myśleć o pisaniu, kiedy miałem dwanaście lat, a o dziewczętach, kiedy skończyłem czternaście. To są dwie największe pasje mego życia" - wyznaje Singer w swojej autobiografii. W 1935 roku, kiedy ukazała się drukiem pierwsza jego powieść, Szatan w Goraju, bohater licznych romansów był już ojcem sześcioletniego syna. Pod znakiem tych dwóch "bożków, którym chciał służyć" - bożka literatury i bożka miłości - upłynie jego warszawskie dwunastolecie. Nazywał Warszawę miastem swoich marzeń i nadziei. Przyjechał tam ponownie w połowie 1923 roku, by objąć posadę korektora w żydowskim tygodniku literackim "Literarisze bleter", którą załatwił mu brat, ówczesny redaktor pisma. "Nowa Rzeczpospolita Polska miała zaledwie cztery lata -pisał - lecz w tym krótkim czasie przeszła wojnę z bolszewikami, walki partyjne, które doprowadziły do zabójstwa prezydenta, ataki na Żydów w kilku miastach, zażarte spory z Rusinami, którzy weszli w skład nowej Polski, oraz rosnącą inflację". l sierpnia 1923 dolar był wart 231260 marek. Jesienią za jajko trzeba było zapłacić 8 tysięcy marek, a za chleb 40 tysięcy. "Lenin żył jeszcze, ale był sparaliżowany i nazwisko zaczynał wyrabiać sobie towarzysz Stalin. W Niemczech były tapicer nazwiskiem Hitler przeprowadził nieudany pucz. We Włoszech Mussolini siłą wlewał olej rycynowy w gardła swoich przeciwników. Epidemie tyfusu i głód zdziesiątkowały Bóg wie ilu ludzi, na warszawskich ulicach wciąż roiło się od pieszych i nie można zdobyć mieszkania". 98 99 m Tymczasem zamieszkał w domu żydowskiego literata Me-1 lecha Rawicza. j i Wedle spisu ludności z 30 września 1921 roku "obywateli wyznania mojżeszowego" było w Polsce blisko trzy miliony (ponad 10% ludności), z czego w Warszawie ponad 300 tysięcy (jedna trzecia mieszkańców stolicy). Tworzyli różnorodną społeczność. Stanowili prawie połowę warszawskiej burżuazji, przemysłowców, właścicieli wielkich hurtowni, magazynów i kamienic czynszowych. Co drugi wolno praktykujący warszawski lekarz był Żydem, połowa prywatnych nauczycieli, adwokatów jeszcze więcej. Właściciele małych sklepików, kramarze, straganiarze, handlarze domokrążni z towarem na ręku lub w skrzynce na ramieniu ("specjalności - grzebienie, krawaty, sznurowadła") -pochodzili w 84% z niezamożnych kręgów żydowskich. Taki sam procent Żydów mówił i czytał w jidysz. Mieli własne szkoły z językiem żydowskim - chedery i jesziwy - a także dużą sieć periodyków. W samej Warszawie wychodziło kilkadziesiąt czasopism - kilka dzienników, tygodników kulturalnych i pism humorystycznych, kobiecych, dziecięcych. W Statystyce kryminalnej Warszawy za lata 1926-35 wskaźnik przestępstw popełnianych przez Żydów jest niższy od 1/3. W rubryce zabójstw i przestępstw przeciwko "moralności płciowej" mają nikły procent udziału. Znacznie większy w dziale oszustw (fałszowanie czeków, weksli itp.). W braniu łapówek -wskaźnik zerowy. W przekupstwie, czyli ich dawaniu - aż 35%. Żydowskie domy nauki zaczęły pustoszeć. Młodzież odchodziła od dawnej wiary, odnajdując nadzieje w socjalizmie, komunizmie, syjonizmie. Pragnęła uwolnić się od tradycyjnych kapot i kramów rodziców, za wszelką cenę wyrwać się "z tego grzęzawiska". Duchowy przewrót stał się niekwestionowanym faktem. Młody Singer - jak zawsze - stał z boku, niechętny wszelkim kolektywizmom i jakiejkolwiek dyktaturze. Ciężką pierwszą zimę udało mu się przeżyć dzięki dwóm miejscom: Klubowi Literatów Żydowskich na Tłomackiem 13 i bibliotekom. Na Tłomackie przychodził jako gość. Siadywał przy ciepłej ścianie w pokoju bez okien, mógł coś niedrogo zjeść, czasem nawet na kredyt, przeczytać żydowskie i hebrajskie gazety z całego świata. Mógł zagrać w szachy, pogawędzić. Po latach tak o sobie napisał: "Pewien młody człowiek przesiadywał całe dnie przy piecu, spędzając czas na czytaniu j pisaniu. Czytał wszystko, co mu wpadło w rękę: książki medyczne, podręczniki astronomii, stare raporty towarzystwa akcyjnego, komunikaty o strajku urzędników kolejowych sprzed piętnastu lat". Spotykał tam młodych pisarzy, nowicjuszy jak on, w podobnych tarapatach. Był "poeta wertykalny", który budował swoje poematy ustawiając jedno na drugim - wieżę, zamek, komin, czarownicę. Autorka wyrafinowanych wierszy pornograficznych. Mężczyzna drukujący w wigilię każdego święta anons o dacie nadejścia Mesjasza. Amator warzyw, który zimą kąpał się w rzece... Przesiadywał w czytelniach. Tam mógł zaspokoić swój głód książki. W wypożyczalni Breslera miał swoje miejsce przy stole, czytał wszystko, na co miał ochotę. Chodził też do miejskiej biblioteki na Koszykową. Nie mógł zostać na zawsze na poddaszu u Melecha Rawicza, zaczai szukać własnego pokoju. Bywał chory i głodny. Tygodnik literacki płacił mu niewiele. Pracował niedbale, przepuszczał coraz więcej błędów. Często myślał wtedy o samobójstwie. Sytuacja brata była wówczas równie godna pożałowania - mieszkał z żoną w klitce u teściów, niemal w nędzy. Melech Rawicz, redaktor "Literarisze bleter", starszy od niego, wysoki i przystojny, wierzył w zbawczą moc literatury, w socjalizm, humanizm i filozofię Spinozy. Isaac nazwał go księgowym żydowskiej literatury. Rejestrował geniuszy, talenty i zwykłych grafomanów. Nie wiadomo, jak zakwalifikował swego sublokatora. Poza bratem był jego pierwszym łącznikiem ze światem żydowskich literatów. Radykalny i socjalistyczny tygodnik żydowski pełen był -Jak mu się wówczas wydawało - złych artykułów, kiepskich wierszy i fałszywej krytyki. Jego brat wkrótce zrezygnował z funkcji redaktora. Ludźmi mającymi tam najwięcej do powiedzenia byli Nachman Majzel, "w końcu zdeklarowany komunista", i Perec Markisz, "piewca Stalina, dopóki ten nie kazał go zlikwidować". 100 101 Pierwszy tekst wydrukował w "Literarisze bleter" pod pseudonimem Isaac Cei w 1924 roku (nr 34). Pisał o literackim miesięczniku "HaSziloach". Zwróciły uwagę umiejętności analityczne młodego autora, talent bezpośredniej krytyki, celność i zwięzłość stylu. Do najbardziej znanych powieści w Polsce zaliczano wówczas, obok Przedwiośnia Stefana Żeromskiego, Romans Teresy Hennert Zofii Nałkowskiej. W tymże roku umierają Joseph Conrad i Anatol France. Mann drukuje Czarodziejską górę, Literacką Nagrodę Nobla otrzymuje Władysław Reymont za Chłopów. "Jakże chory jestem, bez sił, cóż mi po sławie i pieniądzach. Los zadrwił sobie ze mnie" - miał napisać na wieść o nagrodzie. Umrze za rok. Literacki tygodnik nie spieszył się z publikowaniem opowiadań młodszego Singera. Zachęcano go jednak do pisania recenzji i wywiadów. W latach dwudziestych wydrukował ich wiele, między innymi z pisarzami Perecem Markiszem, Mosze Grosem, Zusmanem Segałowiczem. W Klubie Literatów mówiono o nim "brat Singera". A przecież od dawna toczył spór z Bogiem, prorokami, religiami i twórcami literatury światowej. Podważał geniusz Szekspira i Maksyma Gorkiego. Nie doceniał żydowskich pisarzy -Sforima, Pereca, Szolema Alejchema. Odmawiał nowatorstwa Heglowi i wahał się, czy demokracja jest najlepszym systemem. Słowa "równość" i "wolność" traktował jako zwroty retoryczne. Życie coraz częściej wydawało mu się niewarte jakichkolwiek wysiłków. Minęła pierwsza zima w Warszawie. Umarli: Lenin, prezydent Ameryki Woodrow Wilson i Eleonora Duse. Uciekał ze swojego zimnego pokoju z pluskwami. Brał książki i czytał w Klubie. Pokpiwano z niego albo wzruszano ramionami. Wiosną spotkał dwie ważne w jego życiu osoby. Jeden z kolegów dał mu adres "wnuczki rabinów", która szuka lokatora. W twoim stylu - dodał - trochę stuknięta. Poszedł od razu do mieszkania na Gęsiej i pozostał na dłużej. Giną okazała się rzeczywiście szalona. Po chwili rozmowy wydawało im się, że znają się od dawna. Po pierwszej nocy nazwie ją "świętą i ladacznicą"- Dwa razy starsza od niego, zafascynowana była myślą o śmierci. Wielokrotnie mówiła o zakupie wspólnego miejsca na cmentarzu. Żądała, by zaraz po jej pogrzebie przespał się z inną kobietą. Wyraźnie ją to podniecało. Prosiła, by o niej nie zapominał, ale również używał życia do woli. Z nieba miała czuwać nad dostarczaniem mu kobiet o ognistych ciałach. Spacerowali godzinami. Z upodobaniem odwiedzali targowiska, gdzie za bezcen można było kupić używane rzeczy i żywność od chłopów, i cmentarze - żydowski tuż koło domu, katolicki na Powązkach i prawosławny przy końcu Leszna. Wymyślali życiorysy kolejnych, leżących w grobach postaci. Spotkanie z Aronem Cejtlinem szybko zamieniło się w przyjaźń trwającą długie lata. Poznali się w Klubie Literatów. Singer prawdopodobnie znał Cejtlina z widzenia, a na pewno ze słyszenia. Ów oryginalny poeta i intelektualista o mistycznych skłonnościach był popularną postacią w żydowskim świecie literackim. Isaac uważał Cejtlina za jednego z największych poetów w literaturze światowej. Jeszcze w Biłgoraju z zachwytem czytał jego wiersze. Cejtlin był o kilka lat starszy od niego, samotnik, jak on żyjący w podobnym przeczuciu zagłady. Zdecydowany monogamista, romantyk, typ książkowego intelektualisty. Goethego i Szekspira czytywał w oryginale. Mógłby być pustelnikiem. Jego namiętnością była literatura, zwłaszcza religijna. Żaden nie pasował do literatury żydowskiej z jej sentymentalizmem, frazesami o równości społecznej czy żydowskim nacjonalizmie. Isaac zaczął bywać w domu ojca Arona, kabalisty i myśliciela Hillela Cejtlina. Wpłynęło to na późniejsze zainteresowanie Singera spirytyzmem i okultyzmem, pomogło - pośrednio - rozwinąć inny wymiar jego pisarstwa - demoniczny. Hillel Cejtlin był autentycznym mistykiem, cechował go religijny żar dawnych Żydów. Uważał, że pisarstwo nie powinno być rzemiosłem, lecz częścią objawienia. Isaac wysoko cenił jego filozoficzną pracę Problemy dobra i zła. 102 Swoje pierwsze opowiadanie po żydowsku wydrukował w "Literarisze bleter" w czerwcu 1925 roku. Nosiło tytuł 7Va starość. Uzyskało nagrodę w konkursie tygodnika. W tym roku próbował jeszcze pisać po hebrajsku. Opublikował dwa opowiadania w gazecie "Hajom". To były jego ostatnie próby w tym języku. By nie mylono go z bratem, przyjął pseudonim literacki Bashevis, od imienia matki - Batszewa. Zdecydował się pozostać przy jidysz. Miały na to wpływ przyjaźń i współpraca z Cejtlinem, związki z cenionym tygodnikiem, pisarstwo brata. Uwierzył w zmianę swego losu, wielkie marzenie - by zostać żydowskim pisarzem - zaczęło się realizować. Zapamiętał komentarz redaktora pisma po pierwszym opowiadaniu, jakie dał mu do oceny. Tekst przyjęto, ale usłyszał, że jest zbyt pesymistyczny, brak w nim problemów oraz że wątek jest negatywny i niemal antysemicki. Po co pisać o złodziejach, skoro jest tylu porządnych Żydów? Gdyby przeczytał to jakiś goj, pomyślałby, że wszyscy Żydzi są zdeprawowani. "Honor pisarza żydowskiego, wywodził mój redaktor, nakazuje mu uwydatniać to, co w naszym narodzie jest dobre, wzniosłe i święte. Musi być wymownym obrońcą Żydów, nie zaś ich potwarcą". Rozdrażniły go te uwagi. Spotykać się z nimi będzie niejednokrotnie i później. Czemu opowiadanie musi być optymistyczne? - zastanawiał się. Cóż to za kryterium? Czy sam fakt istnienia świata i rodzaju ludzkiego nie jest już wystarczającym problemem? I czy obowiązkiem żydowskiego pisarza jest prowadzenie bezustannego dialogu z antysemitami? Jak można stawiać sobie podobne cele? Przecież nawet Pismo Święte nie schlebia Żydom. Od dzieciństwa pogrążony w chasydyzmie, Kabale, cudach, okultystycznych fantazjach, znów do nich powrócił, odkrył w sobie na nowo to, co nosił od dawna. Grzebiąc w księgarniach i bibliotekach, natrafił na książki, gdzie było wszystko, o czym wcześniej rozmyślał - histeria, seks, fanatyzm, przesądy. Znalazł prace o fałszywym mesjaszu Jakubie Franku i jego uczniach. Czytał o epoce Sabataja Cwi, w którego ślady poszedł Frank. Fascynowały go książki o czarownicach i karach, 104 jakie im wymierzano, o krucjatach i związanych z nimi maso-histeriach. I o dybukach, oczywiście. Dziwy życia z setkami przypadków czytania myśli, jasnowidztwa, proroczych snów. Czytał wszystkie książki popularnonaukowe, jakie mógł zdobyć, a także czasopisma mówiące o tym, co dzieje się w świecie nauki. Włoski uczony Cesare Lombroso na starość został gpirytystą i brał udział w seansach. Polska miała swego profesora Ochorowicza i medium Klauskiego. Na krześle koło jego łóżka leżała Etyka Spinozy, Krytyka praktycznego rozumu Kanta, Świat jako wola i wyobrażenie Scho-penhauera, Tako rzecze Zaratustra Nietzschego. Tuż obok księga rachunkowa, którą kupił na wózku ze starzyzną. Zapisywał tam wszystko. Próbował obliczyć minimalną sumę, jakiej potrzebował, żeby nie umrzeć z głodu, nie spać na ulicy i nie prosić o pomoc brata. Odkąd Joszua dostał pracę w nowojorskiej gazecie, stale proponował mu pieniądze. Nigdy ich nie przyjmował. Poprzysiągł sobie, że nigdy od nikogo nie będzie zależny. Obliczał, ile skrobi, tłuszczu i protein potrzebuje człowiek, by przeżyć, oraz ile by to kosztowało. O istnieniu witamin chyba wówczas nie wiedział. Giną przezywała go "głodującym dziedzicem". Nieśmiałość i dumę odziedziczył po matce. Także buntownicze nastawienie wobec bezlitosnych praw życia. Świat roił się od ludzi uganiających się za miłością, pieniędzmi, uznaniem. Śmieszyli go mężczyźni żebrzący o pocałunek czy pieszczotę, pisarze oblegający redakcje, błagający, by reklamować ich utwory, podlizujący się innym pisarzom lub krytykom. Nigdy tego nie robił. Nie chciał, nie potrafił. "Wszystko musiało do mnie przychodzić samo albo nie przychodzić wcale". Zaprzeczał istnieniu Opatrzności, a jednak wyczekiwał jej nakazów. Studiując Spinozę, nucił chasydzkie melodie, zawiłości Kabały uzupełniał Dostojewskim, przechodził z jednego świata w drugi ze zdumiewającą naturalnością. Dwie sprzeczne, zdawałoby się, rzeczywistości scalały się w nim i dopełniały. Później sam napisze, że w jego twórczości jeden krok dzieli synagogę od seksu. Pozostaje duszą wędrującą, jak wielu jego bohaterów, sztukmistrzów, linoskoczków, ekwilibrystów, rozpiętych 105 między przestrzeniami religijnej i świeckiej zagadki losu, od-ległymi i pociągającymi z równą siłą. W obu czuł się u siebie i w obu bywał obcy. Jedynym, co miał na pewno, były wątpliwości. Mówił o sobie: Żyd na wygnaniu. Nigdy do końca nie utożsamiał się z krajem, w którym żył. Jako obywatel rosyjskiego imperium, nie czuł się odpowiedzialny za carskie wojny i rewolucje. O Polsce także nigdy nie myślał: moje państwo. Nie świętował zdobycia przez nią niepodległości, nie celebrował narodowych rocznic. Najsilniej będzie się utożsamiał ze Stanami Zjednoczonymi. Może po raz pierwszy rozpozna tam dawno utraconą prawdziwą żydowską ojczyznę? Obca mu była koncepcja jakiejkolwiek walki za państwo. Nie chciał być żołnierzem. Tymczasem w 1925 roku zaczęło mu to grozić. Głodził się, by uniknąć poboru. Nawet gdyby Polska była państwem żydowskim, nie poszedłby bić się za nią. Myśl o froncie napełniała go przerażeniem. Pobyt w koszarach wydawał mu się ciężką karą, gorszą niż więzienie, głównie z po* wodu konieczności ciągłego przebywania wśród ludzi, Wszystko w nim domagało się prawa i przywileju samotności. W końcu dostał kategorię B - odroczenie z wojska na rok, Nazwano go "ofermą" i "maminsynkiem". Jego niedoszli koledzy współczuli krajowi, którego miałby bronić. Unikał tłumów i stadnego myślenia. Jako indywidualista, ze wstrętem przysłuchiwał się lewicowcom, także z powodu ich czci dla mas. Zadziwiał go ich bezmyślny entuzjazm, niepokoiło groźne zacietrzewienie. Nie rozumiał łatwości, z jaką "kilka broszur i przemówień wymazało wszystko, co moralistyczne książki usiłowały wpoić żydowskim chłopcom i dziewczętom w ciągu pokoleń". Postanowił wyprowadzić się od Giny. Jej niezaspokojone pragnienie miłości zaczynało go męczyć. Była zazdrosna, zaczęła mieć wymagania. Stawała się żoną, a on nie chciał żadnej odpowiedzialności. Odwiedzał wiele mieszkań z ogłoszeń: "Pokój tylko dla pana". Pomieszczenia były za ciemne albo za drogie, często wilgotne albo nie ogrzewane. Zaczynały wirować mu przed oczami dywany, kredensy, samowary, mieszać się zapachy ce-bulij pleśni, środków owadobójczych. Otwierano mu kolejne drzwi, jakby kolejne światy z zaproszeniem do... czego? Często wchodził w intymne związki z właścicielkami pokoi, a przynajmniej zawsze to sobie wyobrażał. Stale zmieniał wynajmowane lokale. Mieszkał na Gęsiej, Nowolipkach, Dzikiej. Zwykle komplikowały się jego miłosne przygody i musiał szukać nowego adresu. Czasem były to ucieczki, innym razem potrzeba spokojnego kąta do pracy. Zdarzało mu się, mimo braku pieniędzy, utrzymywać jednocześnie dwa pokoje. W trakcie nieustannych przeprowadzek z mieszkania do mieszkania, dźwigając sterty książek i rękopisów, zgubił gdzieś dowód osobisty, metrykę urodzenia, wszystkie inne świadectwa tożsamości. Bohaterowie jego późniejszej prozy często dziedziczą tę cechę, ów szczególny rodzaj roztargnienia, czyniący z nich swoistą odmianę żydowskiego everymana. Czasem jego okno wychodziło na ulicę, jak to na czwartym piętrze na Dzikiej, w mieszkaniu kolegi Zamenhofa, twórcy esperanto. Dumny, że tam mieszka - przed laty uczył się esperanto - próbował nawet napisać szkic w tym międzynarodowym języku. Pokój był niedrogi, umeblowany i słoneczny. Na Nowolipkach wynajmował klitkę za 30 złotych miesięcznie od autora podręcznika hebrajskiej gramatyki. Stale pisał. W 1926 roku marszałek Piłsudski przejął władzę w kraju. Singer bał się rewolucji, ale "ze strony Piłsudskiego nie miałem się czego obawiać". Wydawało mu się, że armia zaprowadzi dyktaturę. "Żydom w ogóle i komuś takiemu jak ja w szczególności nie robiłoby to najmniejszej różnicy". W listach do niego ojciec stale przestrzegał, by żył jak Żyd i nie zhańbił swojego dziedzictwa. Matka błagała, by dbał o zdrowie, jadał regularnie i nie przemęczał się. Życzyła mu długiego życia i wyrażała nadzieję, że dobrze się ożeni i da jej wnuki. Chciał pisać i studiować, lecz "dziewięćdziesiąt procent swojej duchowej energii trwonił na tęsknotę za tym, co zakazane, co przyniosłoby szkodę i jemu, i innym". On sam nie rozumiał, gdzie tkwi tajemnica jego powodzenia. Gdy patrzył w lustro, na widok własnej twarzy ogarniało 106 107 r go przerażenie. "Resztka włosów, jaka mi pozostała na głowie, była ruda jak ogień. Twarz blada, a często tak biała jak twarz kogoś, kto wstał właśnie z łóżka po chorobie. Miałem zapadnięte policzki, rozpalone uszy, przygarbione plecy. Kobiety nieustannie poprawiały moją polszczyznę, zwracały mi uwagę, że mam przekrzywiony krawat, moje spodnie wyglądają, jakby miały za chwilę opaść, i mam rozwiązane sznurowadła. Dokuczały mi przeziębienia i choćbym miał nie wiem ile chusteczek, zawsze były zabrudzone". Tego powodzenia udzielił również swoim bohaterom. Asza Heszel, Jasza Mazur, nawet Dawid z Certyfikatu, najmniej dojrzały z nich wszystkich, którego odbicie w pękniętym lusterku, wiszącym na ścianie wynajętego pokoju, jest kopią jego samego. Blady rudzielec w pogniecionym kołnierzyku (nie miał dość pieniędzy na prasowanie koszul, więc odwracał kołnierzyk na drugą stronę), pozacinany przy goleniu tępą żyletką, w krawacie. Jeśli dziś włożysz krawat - mawiał jego ojciec - to jutro będziesz grzeszył z kobietą. Jeśli zaczniesz naśladować gojów, wkrótce staniesz się jak oni. Giną nazywała go czczym marzycielem i roztrzepańcem. Dbała o jego wygląd. Przyszywała guziki, cerowała skarpety, prała koszule i bieliznę. A mimo to często gdy kichał, złośliwy chochlik odrywał mu guzik od kołnierzyka. Albo od płaszcza. Czasem nawet od pętelki podtrzymującej spodnie, które nagle zaczynały ciągnąć się po ziemi. Zdarzało mu się nie golić całymi dniami, cierpiał na chroniczny katar. Wyglądał jak "odgrzewany trup", a romansował "z Bóg wie iloma flądrami". Był chorobliwie nieśmiały. Wystarczyło, że kobieta zwróciła na niego uwagę, a oblewał się rumieńcem. Nocą "niestrudzony kochanek", jak sam siebie nazywał, w towarzystwie stawał się chłopcem z chederu. Nie potrafił nad tym zapanować. Ginął jego dowcip, błyskotliwość, był zabawny tylko przez swą nieporadność. Wyczytał gdzieś określenie "rozszczepiona osobowość" i z upodobaniem stosował je do własnej rozdartej postaci. Czuł, jakby wiele dusz mieszkało w jego ciele, a każda ciągnęła w swoją stronę. 108 Rozmyślał o tej dwoistości. Żył niemal jak rozpustnik, a przecież nie przestawał modlić się do Boga i prosić go o zmiłowanie. Łamał wszelkie prawa własnej religii, studiując wytrwale książki kabalistyczne i teksty chasydzkie. Wyraźnie widział niedostatki w wielkich i uznanych dziełach filozofów i pisarzy, a spod jego pióra wychodziły rzeczy, które uznawał za nieporadne i dyletanckie. W snach dręczyły go demony, złe duchy i wyuzdane okrucieństwa, budził się pełen żądzy, która jego samego zdumiewała. Równie niespodziewanie ogarniała go zupełna niemoc. Wszystko to wyglądało na robotę jakiegoś dybuka, starającego się dokuczyć mu na różne możliwe sposoby. Ulegał wszelkim przypadłościom, o jakich przeczytał w podręcznikach psychiatrii i neurologii. Atakowały go jedna po drugiej, a czasem wszystkie naraz. "Byłem gruźlikiem, miałem raka jelit, guza na mózgu, dotykała mnie ślepota, głuchłem, paraliżowało mnie, wariowałem. Nękały mnie koszmary senne i obsesje. W moim mózgu jakiś maniak wygadywał idiotyzmy, a ja nie potrafiłem go uciszyć". Starsi ludzie mówili, że zazdroszczą mu jego młodości, ale wiedział, że nie ma czego zazdrościć. Niemal każdego dnia rozważał możliwość samobójstwa. Największą udręką były pisarskie niepowodzenia. Pisał coś, co przez chwilę wydawało mu się dobre, a potem darł to z niechęcią na strzępy. Szukał kryterium, wedle którego można osądzać literaturę, lecz nie mógł go znaleźć. Po latach stwierdzi, że jedynie "indywidualizm jest miarą". Szperał w księgarniach i bibliotekach, szukając rozwiązania swoich rozterek, ale książki rozczarowywały go. Uważał, że literatura neguje prawa mężczyzn, a dogmatyczne podejście do monogamii donikąd nie prowadzi. On sam "pożądał naraz całego kobiecego plemienia" i marzył o napisaniu powieści, w której bohater kocha się w kilku kobietach równocześnie. Po latach opisze wiele takich historii, na razie studiował je uważnie w praktyce. Tłumaczy się z tego czasem przed sobą samym, dowodząc, że artysta musi być wierny naturze, niezależnie od tego, jak jest dzika, niesprawiedliwa i obłąkana. Bohater jednego z opowiadań, znajome echo jego samego, romansował z wieloma kobietami jednocześnie. Miał ogromny 109 album ze zdjęciami swoich kochanek i pudła pełne miłosnych listów. Listów do Singera przeczytać nie sposób. Zapewne zostały zniszczone. On sam pisywał je rzadko i niechętnie. Ale można by spróbować przejrzeć owe fotografie. Zachęca do tego, opisując dokładnie swoje kobiety. Kobiety Jaszy, Hermana, Aszy Heszela... Zawsze kobiety Isaaca Bashevisa. Oto Giną. Najważniejsza. Jej oczy, włosy albo kaprysy można odnaleźć na wielu innych fotografiach. Jest od niego starsza o kilkanaście lat. Była niegdyś pięknością. Wydaje się zarazem dziewczęca i przedwcześnie postarzała. Ma bladą twarz, zapadnięte policzki, wąski podbródek, cienki nos i długą szyję. Zielono-żółte oczy. Rude włosy, niemodnie długie, zaczesuje w kok. Nosi czarny jedwabny kapelusz i takąż pelerynę do kostek, o fasonie modnym przed ćwierćwie-kiem. Otacza ją aura pretensjonalności i zaniedbania. I ona, i on byli dziećmi pobożnych rodziców, "demoralizacji" ulegli już w młodości. Czytali te same świeckie książki, pisarzy żydowskich, zachodnich, polskich romantyków. Fascynowali się spirytyzmem, hipnotyzmem i magnetyzmem. Może znali się z wcześniejszego życia? Była królową jego rzeczywistej i literackiej sypialni. W łóżku "mówiła jednocześnie jak święta i jak ladacznica. Wrzeszczała tak głośno, iż bałem się, że przybiegną sąsiedzi. Śpiewała, płakała, cytowała ustępy Pieśni nad Pieśniami, nazywała siebie nierządnicą Rachab". Szeptała sekrety i lizała go w ucho. Wkrótce zaczęła go wtajemniczać w nowe pozycje, erotyczne wariacje i własne szalone kaprysy. To ona otworzyła przed nim tajemnice seksu. Zdradzał ją z Sabiną, Leną i służącą Marylą. Na pewno istniała w rzeczywistości. Oto Lena. Komunistka, ślubująca wierność Stalinowi. Zupełnie nie w typie Bashevisa. Wysoka, śniada jak Cyganka, o piersi płaskiej jak u mężczyzny i krótko obciętych czarnych włosach. Z jej ust zawsze zwisa papieros. Oczy wyrażają stanowczość i zniecierpliwienie kogoś, kto przez pomyłkę otrzymał niewłaściwą płeć. Nazywała go kapitalistycznym sługusem, nawet w łóżku. Budziła w nim przesadne współczucie. Prowadził z nią dysku-gje, walczył, uwodził swoim cynizmem. Nie musieli tracić czasu na burżuazyjne rytuały - cukiernie, spotkania - i przesądy, pla oświeconej, walczącej Leny nie był szlemielem, niedorajdą. Trzymała się go kurczowo. I choć przysięgała, że przeszła ginekologiczną operację, szybko zaszła w ciążę. Nie miała grosza przy duszy i groziło jej aresztowanie. Pierwowzorem Leny była Runią, którą poznał niedługo po przyjeździe do Warszawy. Wojnę przeżyła w Rosji, potem w Turcji. Według jednej z relacji, po wojnie miała się znów znaleźć w Polsce. Matka jego jedynego syna, po dziś dzień żyjąca w Izraelu. Nigdy nie użył w druku jej prawdziwego imienia. Oto Szosza. Ma dziewczęcą figurę o ledwo zarysowanych piersiach, szczupłe ręce i nogi i wysmukłą szyję. Jasnoblond włosy, które nie splecione w warkocz spadają na ramiona. Niebieskie oczy i prosty nos. Ubrana w wyblakłą sukienkę, nieco krótszą od tych, jakie zwykło się nosić, czarną lub granatową, i kaftanik bez rękawów. Nie nosi pończoch, lecz rajtuzy zrobione z grubej bawełny. Nie była już dzieckiem, ale podczas nocy poślubnej wpadła w histeryczny szloch. Singerolodzy twierdzą, że nigdy nie istniała. Była jedyną kobietą, której chciał i mógł zaufać. Jedyną, której imienia użył jako tytułu swojej powieści. ,.,,,, , , .,, K Oto Masza. '•'•'•*<• ' ; • > •-> Bohaterka Wrogów, obsesja poligamicznego Hermana. "Nie była wysoka, ale jej szczupłość i sposób, w jaki trzy mała głowę, sprawiały, że wydawała się wyższa. Miała ciemne włosy o rudawym połysku. Herman lubił mówić, że są jak ogień i smoła. Miała wysokie kości policzkowe i zapadnięte policzki. Z jej pełnych ust zwisał papieros. Z jej twarzy biła siła tych, którzy przeżyli niebezpieczeństwo". Lubiła się porównywać do Szeherezady. Opowiadała historie z gett, obozów, wędrówek przez ruiny Polski. We wszystkich opowieściach ścigali ją męż czyźni, w bunkrach, w lesie, w szpitalu, gdzie pracowała. 111 110 Wydaje się zlepiona z wielu podobnych, a mniej intensywnych i wyrazistych kobiet, jakie znał. Takie fascynowały g0 najbardziej. Gojki - chłopki, Jadwiga i Wanda - są niebieskookimi blondynkami o jasnej cerze i regularnych rysach. Włosy zaplatają w warkocze i upinają wokół głowy albo zbierają w kok. Mają wysokie kości policzkowe i mocne zęby. Dołeczki, gdy się śmieją. Magda - szczupła i śniada, o płaskim biuście. Skóra i kości. Jadwiga i Magda kąpią swoich mężczyzn, traktują ich jak dzieci, z miłością i wyrozumiałością. Są im oddane i wierne. "Ty gojko - mówił żartobliwie Jakub do Wandy - nie wiesz, że córce Izraela nie wolno być nieskromną?" Nie ma żadnego śladu poważniejszego związku Isaaca Ba-shevisa z nie-Żydówką. Galeria Singerowskich kobiet wydaje się nieskończona. Są tam i namiętne mężatki, i aktorki o oszałamiających nogach, nienasycone rudowłose dziewczęta o oczach zielonych jak agrest i wiedźmowate czarnule. Rzadko cnotliwe. Częściej rozpustne. Pojawiają się w najrozmaitszych wcieleniach i pod wieloma imionami. Daleko odszedł od ideałów swego domu. A przecież zachował wizję żony zgodną z wyobrażeniami rodziców. Chciał takiej żony, jaką była jego matka - porządnej córki żydowskiej, dziewicy, służącej jednemu Bogu i jednemu mężczyźnie. Nie wierzył, by taka kobieta istniała. Nie było mowy, by zdecydował się na ślub. Choć przez kilka lat żył z Runią, nie poszli do rabina. Uważał, że małżeństwo jest przeżytkiem, a w kobietach widział egoizm i pożądliwość, które cechowały jego samego. Niezliczone przygody i romanse ożywiały jego ponury świat wynajętych pokoi i literackiego wyrobnictwa. Myślał o wyjeździe do Palestyny, ale jego mizerna kondycja fizyczna powstrzymywała go przed tym krokiem. W Ziemi Obiecanej trzeba było ciężko pracować, nie nadawał się do tego rodzaju zajęcia. Chciał tylko jednego - pisać. Brat załatwił mu nawet zezwolenie imigracyjne do Palestyny, ale do wyjazdu dopuszczano najchętniej całe rodziny, postawiono mu więc warunek, by się najpierw ożenił. Dwa razy opisze perypetie z tym związane, we własnej autobiografii j w powieści Certyfikat. Ojciec Isaaca zmarł w Starym Dzikowie w 1929 roku. Wcześniej odwiedził syna w Warszawie, gdzie wybrał się na wizytę lekarską. Cierpiał na dolegliwości żołądka i hemoroidy. Postarzał się, posiwiał i jakby skurczył. Chałat wisiał luźno na jego przygarbionych plecach. Oczy patrzyły już na drugą stronę. Isaac często myślał o ojcu. To dzięki niemu po raz pierwszy zapragnął zostać pisarzem. Zapamięta z dzieciństwa jego słowa podczas któregoś święta Purim. "Co się dzieje z człowiekiem, kiedy odchodzi ze świata?" - mówił głośno. Może wypił trochę za dużo wina? "Co się dzieje z jego pieniędzmi, domami, sklepami, zaszczytami? Tylko Tora i dobre uczynki towarzyszą mu w zaświaty. Największą zasługą jest napisać książkę i wysławiać w niej Torę". Dwaj starsi synowie rabina Pinkasa zostali świeckimi pisarzami. Świeckich pisarzy uważał za zgraję błaznów, rozpustników i łajdaków. Oskarżał matkę, córkę misnagda, że zasiała w chłopcach ziarno herezji. Ale pocieszał się, że nie wyrośli na nieuków. Kto raz zasmakował Tory, ten już nigdy nie zapomni, że istnieje Bóg, twierdził. Był tak zawstydzony faktem, że obaj zostali pisarzami, iż mówił sąsiadom, że sprzedają gazety. To był według niego przyzwoity sposób zarabiania na chleb. Tak długo to powtarzał, że w końcu sam zaczął w to wierzyć. Kiedy po raz ostatni widział się z Isaakiem, zapytał: "Jak idzie interes z gazetami? Da się z tego wyżyć?" "Z trudem" - odpowiedział syn. Zima 1930 roku była najcięższa od czasu opuszczenia rodzinnego domu. "Literarisze bleter" stały na granicy bankructwa. Nie wiodło się też wydawcy drukującemu jego tłumaczenia. Przekładał z niemieckiego, prawdopodobnie posługując się 112 113 również polskimi wersjami. Na zachodzie bez zmian Rerna-rque'a, Czarodziejską górę Manna, prozę D'Annunzia, Ham-suna, Zweiga. Z hebrajskiego przełożył zbiór opowiadań Mojżesza Smilanskiego. W latach trzydziestych, dla zarobku, zajmował się adaptacją popularnych powieści niemieckich. Ukazywały się w odcinkach w żydowskich dziennikach w Paryżu i Warszawie. Popo-łudniówce "Radio" dostarczał 1000 słów tygodniowo. Nie były podpisywane jego nazwiskiem ani żadnym z literackich pseudonimów. Raz wymienia tytuł jednej z takich sensacyjnych powieści - zapewnia, że prawdziwy - W ogniu namiętności. Ten rodzaj literatury miał ważny wpływ na jego umiejętności narracyjne. Rok 1932 ma specjalne znaczenie. Brat opublikował powieść Josie Kałb, która okazała się wielkim sukcesem w Warszawie i Ameryce. Powstał miesięcznik "Globus", pod redakcją Arona Cejtlina, gdzie wspólnie z Bashevisem krytykowali dążenia lewicowych pisarzy do objęcia literackiego rządu dusz. "Czy dzieło artystyczne może być napastliwe? Czy istota sztuki kryje w sobie możliwość budzenia nienawiści? I czy w ogóle artysta może myśleć kategoriami polityka?" Na te retoryczne pytania Bashevis odpowiadał kategorycznie: Nie! Artysta nigdy "nie zmieni się w duchowego żandarma". Ukazała się Kariera Nikodema Dyzmy Dołęgi Mostowicza, Wacław Berent otrzymał państwową nagrodę literacką. Rok wcześniej Simenon stworzył postać inspektora Maigreta, rok później wyszedł Pamiętnik z okresu dojrzewania Gombrowicza. W 1933 roku w "Globusie" drukowano w odcinkach pierwszą powieść Isaaca Singera Szatan w Goraju. Nazwano ją historyczną baśnią. Emisariusz Sabataja Cwi pojawia się w małym miasteczku na Lubelszczyźnie u schyłku XVII stulecia, powodując mesjanistyczne opętanie. Ciągle żywe wspomnienia niedawnych rzezi Chmielnickiego łączą się z obrazami erotycznej egzaltacji, wywołanej wpływem przybysza. Niemal równolegle ukazywały się w Warszawie kolejne tomy powieści Marii Dąbrowskiej Noce i dnie. 114 Pisał już od kilku lat i nierzadko wrzucał rękopisy do kosza. Pisarstwo żydowskich literatów wydawało mu się sentymentalne, prymitywne, zaściankowe. Dość miał historii dziewczyny wydawanej przez rodziców za kogoś, kogo nie kocha. Dość biednych krawców, nie mogących poślubić wybranki z bogatego domu. Zastanawiał się, czy można było opisać po żydowsku taki związek, jaki łączył go z Giną. Drażnił go flirt żydowskiej literatury z socjalizmem, a nawet z komunizmem, i jej jednoczesna zaściankowość i prowincjonalizm. Coraz gwałtowniej krytykowano jidysz. Nawet pisarze żydowscy uważani za klasyków -Mendele Mojcher Sforim, Szolem Alejchem i Perec - nazywali własny język żargonem. Syjoniści traktowali jidysz jako język diaspory, którego Żydzi będą się musieli pozbyć, gdy zakończy się okres wygnania. Uważał, że literatura żydowska nie była przygotowana do opisu nieżydowskiego życia. Wyrośli z religijnej tradycji pisarze nie potrafili pisać o kolejarzach, górnikach, policji, wyścigach konnych i salonach. Brak im było nawet słów w żydowskim, żeby opisać świecki świat. Nie umieli nazwać wszystkich kwiatów na sklepowej wystawie ani owadów i ptaków pamiętanych z wycieczki na wieś. Właściwie znaleźli się w potrzasku. By sprostać współczesności, trzeba było wszystkiego uczyć się od początku albo też "kopać w przeszłości, chcąc odnaleźć w nędzy to, co wielkie, naprawdę żydowskie i wieczne". Wydaje się, że jakimś cudem połączył obie te drogi. Został członkiem Klubu Literatów Żydowskich, a z czasem także PEN-Clubu. Nigdy nie zabierał tam ze sobą żadnej ze swoich przyjaciółek. Zresztą w Klubie bywały inne, tak zwane "dodatki literackie". Brat już dawno zrezygnował z wprowadzenia jakiegoś ładu w jego życie. Isaac wikłał się w niezliczone historie miłosne, a potem kłamstwa, by utrzymać kilka romansów jednocześnie. Plątał się w fałszywych przysięgach, których nie mógł i nie chciał dotrzymać. Wszystko się komplikowało, ale potrzebował tych komplikacji i szukał nowych. To powtarzało się bezustannie, stało się niejako rytuałem, znakiem szczególnie rozumianej męskości. Mimo to kobiety nieczęsto z nim zrywały. Był niezwykle skrupulatny w katalogowaniu własnych klęsk w innych dziedzinach, więc może należy uwierzyć w jego erotyczne sukcesy. 115 W wielkich miastach Europy ludzie tańczyli najnowsze tańce - charlestona, fokstrota czy jakkolwiek się one nazywały - młodemu Bashevisowi wydawały się tańcami nad grobem. Było dla niego jasne, że ludzkość nie wyciągnęła żadnych wniosków z poprzedniej wojny i że po niej nastąpi kolejna, i jeszcze jedna. Idee lepszego jutra i równości uważał za oparte na iluzjach. "Twarze większości ludzi wyrażały oschłość, skrajny egoizm, obojętność na wszystko poza końcem ich nosa, a całkiem często - głupotę. Tutaj się modlili, a tam zabijali". Czuł nadejście nieuchronnej zagłady. Czuł, że nic nie jest w stanie uchronić żydowskiej Pompei. Rosła atmosfera zagrożenia. "Nie potrzeba było szczególnej przenikliwości, żeby przewidzieć nadchodzące piekło". Chciał uciekać z Polski. Uważał, że to jedyna szansa na przeżycie. "Moje rozczarowanie sobą osiągnęło takie rozmiary, że utraciłem wszelką nadzieję. Niewiele miałem do stracenia. Hitler był w przededniu objęcia władzy w Niemczech. Polscy faszyści ogłaszali, że wobec Żydów mają te same plany, co naziści". Umarła Giną. Brat wyjechał do Nowego Jorku. Hitler został kanclerzem Rzeszy Niemieckiej w styczniu 1933 roku. W marcu rozpoczął prześladowania Żydów. 10 maja odbyło się pierwsze publiczne palenie książek, w ramach "ujednolicania kultury". W Polsce, w kwietniu 1934 roku, powstał Obóz Narodowo-Radykalny. Któregoś dnia w liście od brata znalazł się czek z redakcji "Forwerts" na sumę 90 dolarów za opowiadanie, które posłał. W drugim liście z Ameryki znany amerykański krytyk gratulował mu Szatana w Goraju. Joszua obiecywał przysłać pieniądze na podróż, gdy tylko formalności paszportowe zostaną załatwione. Tak wiele pomyślnych wiadomości - wydało mu się to podejrzane. Konsul amerykański nie wierzył, że zaproszono go do Ameryki na wykłady o literaturze. Singer wyglądał jak wystraszony chłopiec, a poza tym romansował z komunistką. Na pytanie, jak to wytłumaczyć, odpowiedział bez wahania: "Gdzie indziej szukać darmowej miłości?" Rozbawił urzędników. 116 "Czy to wszystko rzeczywiście się stało?" - rozmyślał po wyjściu z konsulatu. "I czym sobie na to zasłużyłem?" Wiza była przywilejem życia, odroczeniem egzekucji z rąk Niemców. Czuł się wyróżniony, a jednocześnie zdawał sobie sprawę z przypadkowości tego gestu. Dlaczego wybrano właśnie jego? Dlaczego on ma być ocalony? Wydawał się sobie całkowicie bezradny, zależny od kaprysu innego człowieka. Co jakiś czas zatrzymywał się przy oświetlonych oknach wystawowych i oglądał paszport. 117 Starszy brat Znane są dwie ich wspólne fotografie. Na jednej młody człowiek o szczupłej twarzy stoi obok kilkunastoletniego chasyda w czarnej czapeczce z niewielkim daszkiem i pejsami założonymi za uszy. Obaj patrzą przed siebie. Pierwszy z chłodną przenikliwością, drugi jakby zaczarowany, z pełnym zachwytu niedowierzaniem. Pierwszy rzuca światu wyzwanie. Drugi pokazuje dziecinną fascynację. Kolejna fotografia, zrobiona prawdopodobnie dziesięć lat później, jeszcze te cechy pogłębia. I choć obaj mają teraz krótkie włosy i noszą podobne ciemne garnitury i krawaty, znów młodszy przytłoczony jest postacią starszego. Joszua siedzi w pozie zdobywcy, z dłońmi splecionymi na kolanie. Isaac ucieka wzrokiem gdzieś w bok zza okularów w ciemnej oprawie. Ręce położył na kolanach jakoś wstydliwie. Wydaje się cieniem brata. W rodzinie mówiło się o Bashevisie, że pozostał chłopcem z jesziwy. Israel Joszua był pierwszym, długo wyczekiwanym synem Singerów. Urodził się w 1893 roku w Biłgoraju, cztery lata po ślubie rodziców. Żadne z nich nie miało wątpliwości, że zostanie rabinem. Ale syn od dzieciństwa buntował się przeciwko ojcu. Nie lubił ani posępnego domu, w którym wszystko było grzechem, ani chederu, gdzie wpajano mu świętą Torę. Ojcowska wiara i oddanie Bogu, graniczące z naiwnością, wywoływały sprzeciw chłopca. Sojusznika miał w matce, ale i ona gniewała się, kiedy znikał na długie godziny na podwórku, chciwie słuchał opowieści 118 wędrowców i żebraków, chodził oglądać kawalerzystów na koniach. Wstydź się, mówiła matka, chłopiec, który już studiuje Gemarę! Z czasem było jeszcze gorzej. Zaczął przedrzeźniać nauczyciela z chederu, biegał po łąkach i godzinami patrzył na artystów malujących święte obrazy w kościele. Głośno zaczai wyrażać swoje wątpliwości na temat dobroci i nieomylności Boga. Chodził jeszcze do domu nauki, gdy opanowała go niania malowania. Ukradkiem kupował papier, ołówki, węgiel i farby j malował krajobrazy, drzewa, kwiaty, rzekę, wieśniaków i pokryte strzechą chaty z dymiącymi kominami. Lepił także figurki i zwierzęta z gliny. Wszystko to w tajemnicy przed ojcem. Ukrywał też przed nim podręcznik rosyjskiej gramatyki i książki w jidysz, które nazywał "literaturą". Czytał wszystko, co wpadło mu do ręki. Żydowskie gazety, w które zaopatrywał dom, żydowskie książki Pereca i Szolema Alejchema, ale także tłumaczone na jidysz powieści Flauberta, Tołstoja i Dostojewskiego, pisma Darwina i Kanta. Bezustannie kłócił się z ojcem. Jego chasydzka pobożność nie budziła szacunku syna. Próbował przedstawić mu swoją wizję świata, posługując się nazwiskami Newtona, Kopernika, Spi-nozy. Mówił o syjonizmie i rewolucji. O konieczności wejścia w nowoczesny świat i znalezieniu sobie tam miejsca. Rósł jego bunt wobec tradycji, która stawała się ograniczeniem. Rabin Pinkas krzyczał na najstarszego syna: "Wróg judaizmu! Zaprzaniec!" Po jednej z takich sprzeczek Israel Joszua wyprowadził się z domu. Ściął pejsy i zdjął chałat. Zamieszkał w atelier z innymi młodymi artystami, którzy nie tylko palili w szabat i popijali mlekiem mięso, ale także malowali nagie kobiety. W 1915 roku został powołany do rosyjskiej armii. Nie pojechał do wojska do Tomaszowa, rodzinnego miasta ojca. Zagrożony karą za dezercję, ukrywał się w Warszawie. Dla zarobku wykonywał różne prace, był robotnikiem, urzędnikiem, pomocnikiem fotografa i korektorem w żydowskiej gazecie. Studiował malarstwo. Uczył się języków. Napisał już swoje pierwsze opowiadania. Drukował je na łamach pisma środowisk ortodoksyjnych "Dos jidisze wort". Latem 1918 roku trafił do zajętego przez Niemców Kijowa. 119 O swoim stosunku do ojca wspominał rzadko. Czy jest coś z jego własnego rozczarowania świętym rabinem, zagubionym i niezaradnym w codzienności, w postaci Nissana z Braci Asz-kenazyl Syn podrabina nienawidził domu, w którym nigdy nie było radości. Reb Noske mówił zawsze tylko o Torze i zniko-mości tego świata. Na Nissana spadał ciężar wszystkich domowych obowiązków. Załatwianie opału, zawołanie rzemieślnika, wbicie gwoździa w ścianę. Ojciec nie zajmował się ziemskimi sprawami. Siedział studiując święte księgi. Syn znienawidził w końcu ojcowską religię. I jego Boga, Boga zemsty i gniewu. Z równą żarliwością oddał się innej wierze, której twórcą był Karol Marks. Israel Joszua przez chwilę uległ podobnej fascynacji. Płomienny ateista chciał walczyć za proletariat. Pisywał do rodziców listy, z których wynikało, że przeżył w Rosji pogromy, tyfus i głód. Drukował w gazecie w Kijowie i pracował w piśmie w Moskwie. Ożenił się z Gienią Kupfer-stuck z Krasnobrodu, małego miasteczka na Lubelszczyźnie. Wedle Isaaca, miała urok i skromność żydowskiej dziewczyny, dla której istnieje jeden Bóg i jeden mąż. Była podobna do ich matki. Israel Joszua poznał w Rosji wybitnych prozaików żydowskich - Der Nistera i Dawida Bergelsona. Na zaproszenie tego ostatniego odczytał w Moskwie w 1920 roku przed grupą lewicowych pisarzy swoje opowiadanie Perły. Bergelson, który wcześniej chwalił opowiadanie, nie bronił go, gdy zostało zaatakowane za burżuazyjne tendencje. W końcu 1921 Singer wraca do Warszawy. Kontynuuje literacką działalność w prasie żydowskiej. Publikuje Perły, a w 1922 roku zbiór opowiadań pod tym tytułem. Szybko wchodzi w żydowskie środowisko artystyczne. Poznaje Altera Kacyzne, pisarza i fotografika, i rzeźbiarza Abrahama Ostrzegę. Isaac Bashevis napisze w Certyfikacie o bracie głównego bohatera, Dawida: "Kiedy przestał być komunistą, koledzy pisarze zaczęli go prześladować". Ów starszy brat, żydowski pisarz, po powrocie z Rosji zabierze młodszego do Klubu Pisarzy i spróbuje wprowadzić go w środowisko literackie. Obaj nienawidzą marksistowskiego rabinatu, komunistów, którzy przekształcili "ateizm w formę chasydyzmu". W tym czasie - w 1923 roku - Israel Joszua sprowadza brata do stolicy i załatwia mu posadę korektora w żydowskim tygodniku literackim "Literarisze bleter", którego jest redaktorem. Daje mu pierwsze rady i wskazówki pisarskie. O Bashevi-sie mówią w Klubie Literatów: "brat Singera". Autor Pereł bierze udział w tworzeniu kilku pism literackich - "Ringen" (1921-22), "Chaliastre" - wspólnie z Perecem Markiszem i kilkoma innymi pisarzami. Dwa numery tego pisma ukazują się w 1922 roku w Warszawie i w 1924 w Paryżu. Publikowali wiersze, opowiadania i eseje Markisza, Singera, Rawicza, Uri Cwi Greenberga, Józefa Opatoszu i innych, rysunki Chagalla. Wydawca nowojorskiej gazety żydowskiej "Forwerts", Abraham Kahan, przeczytał w "Ringen" opowiadanie Israela Joszuy Singera Perły. Zaproponował mu współpracę. Starszy Singer został polskim korespondentem "Forwerts", amerykańska pensja stanowiła dość znaczną sumę w przeliczeniu na złotówki. W literackiej Warszawie wieść o sukcesie Joszuy wywołała wrzenie. W pierwszych latach po rewolucji socjalistyczny "Forwerts" wyrażał sympatie wobec komunizmu, ale szybko się z tego wycofał i przeszedł na ostro antykomunistyczne pozycje. Stał się odtąd jedną z ważniejszych gazet antybolszewickich w Ameryce. Ów największy żydowski dziennik w Stanach miał wówczas około ćwierć miliona czytelników. Abe Kahan rządził żelazną ręką. W "Forwerts" drukował opowiadania i powieści najlepszych pisarzy żydowskich, a także artykuły wybitnych socjalistów i liberałów z Europy. Wszyscy w warszawskim Klubie Literatów zabiegali o to, by móc pracować dla tej prestiżowej i bogatej gazety. Jako korespondent, Singer podróżował po Galicji, a potem po całej Polsce. Reportaże, które publikował pod własnym nazwiskiem i pod pseudonimem G. Kuper (od panieńskiego nazwiska żony), przyniosły mu popularność wśród czytelników żydowskich zarówno w Ameryce, jak i w Polsce, gdzie je prze-drukowywano. 120 121 Wynajął duże i wygodne mieszkanie na ulicy Leszno pod 36. Niedawno był biedakiem, teraz uważano go za bogacza, Urodziło mu się drugie dziecko - Josełe, później tłumacz wielu utworów Bashevisa na angielski. Joszua gotów był pomagać bratu, ale Isaac postanowił utrzymywać się z tego, co sam zdoła zarobić. Unikał starszego brata. Twierdził, że z powodu własnej nieśmiałości. Omijał jego dom, w którym zbierali się znani pisarze i młode kobiety - miłośniczki literatury. Pochodziły w większości z zamożnych domów, paliły papierosy, mówiły dobrze po polsku, były modnie ubrane i hałaśliwe. Wstydził się przed nimi swego taniego ubrania, swojej polszczyzny i lękliwości studenta z jesziwy. Pamiętał, że wskazywały nań wypielęgnowanymi palcami i pytały: "Skąd on wziął takie ognistorude włosy? Takie niebieskie oczy?" Pod koniec lat dwudziestych starszego Singera otaczała już aura wybitnego pisarza. Zazdroszczono mu posady. Komuniści uważali go za zdrajcę przez wzgląd na jego stosunek do ZSRR. Wkrótce ponownie pojechał do Rosji jako korespondent "Forwerts". Zebrane reportaże z tej podróży wydał później w tomie Nowa Rosja (1928). Jego podróżnicza aktywność była rzadkością wśród ówczesnych pisarzy żydowskich. Kryzys nastąpił w roku 1928. Singer ogłosił list otwarty, oznajmujący, że porzuca twórczość pisarską i odchodzi do dziennikarstwa. Żydowski język nie jest już w stanie dłużej żywić twórczej wyobraźni pisarza, dowodził. "Straciłem wiarę w sens pisania powieści w tym języku" - powtórzył w liście do Abe Kahana. Powodem owego dramatycznego gestu był prawdopodobnie niechętny stosunek krytyki do jego powieści wojennej Stal i żelazo, a także niemożność pogodzenia rozległej działalności publicystycznej z ambitną pracą artystyczną. Jego brat uznał ową deklarację za dziecinny gest. To tak jakby wyrzec się siebie, powiedzieć: teraz będę kobietą albo pisarzem francuskim - komentował. Redaktor "Forwerts" spotkał się z Israelem Joszua w Berlinie. Radził mu, by nie zwracał uwagi na krytykę. Ale kolejna powieść starszego Singera ukaże się dopiero po pięciu latach. Isaac czuł, że zawodzi starszego i coraz bardziej znanego w środowisku literackim brata. Wiedział, że inni pisarze robili kariery w młodym wieku, a on ciągle pozostawał nikomu nie znany. Ukrywał przed Joszua, który miał żonę i dzieci, swoje liczne romanse, Wprawiał go w zakłopotanie swoim pesymizmem. Niejednokrotnie wzbudzał gniew, przemawiając jak nihilista i potencjalny samobójca. Brat nadal go onieśmielał. Mówiono, że Joszua jest zazdrosny o talent Isaaca i chcąc go zniszczyć, dławi go pełną wyższości dobrocią. Mówiono, że młodszy brat niecierpliwie czeka, by udowodnić starszemu, iż jest od niego lepszy. Oczekiwano eksplozji ukrytej antypatii. Nie ma żadnych śladów takich uczuć w relacji żadnego z nich. Czy to jednak przypadek, że bohaterami Braci Aszkenazy są dwaj rywalizujący ze sobą i nienawidzący się wzajemnie bracia bliźniacy? Isaac przez całe życie okazywał Joszui niezmienny szacunek i uwielbienie. Starał się nigdy go nie urazić. Po wielekroć publicznie nazywał go swoim mistrzem i nauczycielem. Uważano, że jest to sprzeczne z jego charakterem, w którym nie było uległości. Później przyznał, że dopiero po nagłej śmierci brata poczuł się wolny jako pisarz i mógł rozwinąć skrzydła. Latem 1932 roku ukazuje się w odcinkach, w "Forwerts" w Nowym Jorku i w polsko-żydowskiej gazecie lwowskiej "Chwila", nowa powieść Israela Joszuy Singera - Josie Kałb. Nie dotrzymał przysięgi milczenia. Fakt, że książka powstała, uznano za zwycięstwo żydowskiej literatury, dowód, że pisarzowi niełatwo jest porzucić swój język i swoją duchową spuściznę. Opowieść o Nachumie, synu cadyka z Rachmaninówki, i jego występnej miłości do młodej żony teścia jest dramatem namiętności i grzechu, cierpienia i pokuty, winy i kary. Kim jest bohater tej książki? Uczonym, pobożnym talmu-dystą, który dopuścił się zdrady, czy przygłupim Josie Cielakiem, jakim się stał, by odpokutować za grzechy? Czyim jest mężem, porzuconej Serełe czy durnej Cywii, z którą ożeniono Josie, by zdjąć klątwę z miasteczka? Sam nie wie. Jest tułaczem błąkającym się po świecie, upiorem i świętym zarazem. 123 122 Tę historię ojciec Singerów opowiadał wielokrotnie obu braciom. Joszua zapisał ją pierwszy. Sukces powieści był natychmiastowy i pośrednio przyczynił się do ocalenia braci Singerów. Latem 1932 roku, w związku z teatralną inscenizacją książki, Israel Joszua znalazł się w Ameryce. Prapremierę planowano w żydowskim teatrze w Nowym Jorku na rozpoczęcie jesiennego sezonu. Joszua został w Ameryce trzy miesiące. Był zachwycony tym krajem. W liście do przyjaciela, Melecha Rawicza, pisze, że chciałby tam zostać, i narzeka na trudności administracyjne, jakie stoją przed emigrantami. Sceniczna adaptacja/osze Kałba, w której grał słynny aktor Maurice Schwartz, stała się największym szlagierem w historii żydowskiego teatru. Również w Polsce książkę przyjęto entuzjastycznie. Zdobyła olbrzymią popularność wśród żydowskich czytelników, ukazała się też w polskim tłumaczeniu w wydawnictwie "Rój". Przedtem fragmenty drukowały prestiżowe "Wiadomości Literackie". Miała świetne recenzje, nawet w faszyzującym piśmie "ABC" zyskała uznanie Adolfa Nowaczyńskiego, znanego z antysemickich poglądów. Bashevisa zachwycił mistycyzm owej historii, jej szczególna atmosfera i, oczywiście, wątek miłosny. Pracował już wówczas nad swoją pierwszą powieścią Szatan w Goraju, która z kolei zadziwi jego brata. "Jak daleko odszedłeś ode mnie" - miał powiedzieć. Dla Isaaca był to dobry znak. Polscy widzowie teatralni znali już nazwisko starszego Sin-gera. Faktomontaż jego pióra, pt. Borys Sawinkow, w inscenizacji Leona Schillera pokazano w teatrze Nowe Ateneum jesienią 1933 roku. Warszawa zobaczyła też nowojorską żydowską inscenizację Josie Kałba. Joszua Singer niechętnie wrócił do kraju. Wkrótce w Niemczech miał dojść do władzy Hitler. W Polsce czuło się wzrastające nastroje antysemickie. Szykował się do emigracji, ale w dniu planowanego przez nich wyjazdu do Nowego Jorku umarł nagle starszy, dwunastoletni syn Joszuy. Przybyli do Nowego Jorku w marcu 1934, po krótkim pobycie w Paryżu. 124 Jego popularność w Ameryce porównywalna była z popularnością Szolema Asza. Uznawano go za jednego z najwybitniejszych prozaików literatury żydowskiej. Nie musiał rozpoczynać od nowa za oceanem. Otoczony szacunkiem i uznaniem, kontynuował swoją karierę. Już l grudnia 1934 roku zaczyna publikację wielkiej powieści Bracia Aszkenazy. "Forwerts" drukuje ją codziennie z wyjątkiem niedziel przez kolejnych siedem miesięcy. Owa epopeja o wczesnokapitalistycznej Łodzi, rodzącym się przemyśle włókienniczym i udziale Żydów w jego rozwoju jest w pewnym sensie uzupełnieniem Ziemi obiecanej Reymonta. To także obraz środowiska żydowskich komunistów, którzy zamieniali wówczas religię ojców na religię świecką, by służyć jej z równą gorliwością. Braci Aszkenazy, podobnie jak następną sagę, Rodzinę Kaniowskich (1943), przerobiono z sukcesem na scenę. Obie książki, szybko przełożone na angielski, pozostają popularne w Ameryce po dziś dzień. Singer wydał ponadto powieść Towarzysz Nachman (1938), rozrachunek z rewolucyjną Rosją, zbiór opowiadań Wiosna i wspomnienia z dzieciństwa, opublikowane już po jego śmierci. Wkrótce po przyjeździe do Nowego Jorku zaczął myśleć o sprowadzeniu młodszego brata. Załatwił zaproszenie i konieczne formalności. Zapłacił za podróż. Isaac Bashevis Singer znalazł się w Ameryce l maja 1935 roku. Niedługo potem Isaac opisał brata. Zobaczył go w oświetlonym oknie, wracając do domu. Siedział przy wąskim stole, z piórem w jednej ręce i rękopisem w drugiej. Od wyjazdu z Polski Joszua postarzał się. Resztka włosów otaczająca łysą czaszkę niemal zupełnie posiwiała. Twarz miał bladą. Czytał poruszając wargami. Od czasu do czasu unosił brwi, jakby dziwiąc się, że mógł coś podobnego napisać, i szybko wykreślał długie linijki. Na jego wąskich ustach pojawiał się nieznaczny uśmiech. Isaacowi zdawało się, że potrafi czytać w jego myślach: "Wszystko to marność, cała ta pisanina, lecz skoro już się do tego zabrałem, wypada robić to dobrze". 125 T "Wezbrała we mnie nowa fala miłości do brata" - pisał Bashevis. "Był dla mnie nie tylko bratem, lecz również ojcem i mistrzem". Tak jak w Warszawie, w Nowym Jorku również starszy brat był protektorem młodszego. I jak w Warszawie, Isaac dręczył się, że nie spełnia pokładanych w nim nadziei. "Utraciłem tę odrobnę talentu, jaką miałem" - mówił z rozpaczą bratu. "Nic nie utraciłeś, wszystko wróci" - starał się go pocieszyć Joszua. "Ale nie myśl o powrocie do Polski, to byłoby zwykłe samobójstwo". I dodawał: "Bóg wie, że chcę jedynie twojego dobra". Rzadko wymawiał słowo "Bóg". W jego powieści Towarzysz Nachman występuje postać o rysach Bashevisa. Sołowiejczyk - rudy, piegowaty, o wielkim wdzięku, wspaniały gawędziarz, lubiący dzieci. Umiał piać jak kogut, gdakać jak kura, gruchać jak zakochany gołąb. Był znanym donżuanem. Uwiódł Szeindł, siostrę głównego bohatera, i porzucił ją. Zniknął, a ona została sama z dzieckiem. Jest to niewątpliwie echo historii Isaaca. Israel Joszua Singer umarł na atak serca w swoim nowojorskim mieszkaniu 10 lutego 1944 roku. Miał pięćdziesiąt jeden lat. Poprzedniego wieczora jedli wspólnie kolację. Isaac Bashevis Singer nazwał tę śmierć największym nieszczęściem w swoim życiu. "Czuję się bez niego jak kulawy bez kuł" - powiedział. Jedynym pocieszeniem miało być to, że nic gorszego nie może się już zdarzyć. Rok później zaczął pracować nad Rodziną Muszkatów, pierwszą książką po niemal dziewięcioletnim milczeniu. Sagę pokoleń warszawskich Żydów zadedykował bratu, mistrzowi tego gatunku. Na ich trzeciej wspólnej fotografii - wyobrażonej - starszy brat żyje dziś w cieniu młodszego. 126 Brat Mosze W pociągu do Warszawy zasnął na kolanach matki. Piękne dziecko o niebieskich oczach i jedwabistych blond włosach. Dorastał na Krochmalnej. Czasami bawił się z Isaakiem w sklep. Handlowali książkami. Był łagodny i cichy. Kiedy miał lat kilkanaście, przypominał wizerunek Jezusa, jaki stworzyli chrześcijańscy artyści. Wysoki, jasnowłosy, niebieskooki, o białej skórze. Byli wtedy z matką i Isaakiem w Biłgoraju. Po bar-micwie, w roku 1919, zaczął organizować syjonistyczny ruch młodzieżowy. Podróżował przez całą Galicję, by zwerbować zwolenników. Urodzony przywódca i orator, po wieczornych modlitwach w synagodze wygłaszał nauki o powrocie do Ziemi Obiecanej. Przygotowywał się do pionierskiego życia w Palestynie. Potem... Rodzinna relacja przekazuje to tak: "No, ale później matka się do niego zabrała. Straciła już Szyję i Isaaca, którzy napychali sobie brzuchy świniną, a głowy jeszcze gorszymi okropnościami. Nie mogła dopuścić, żeby Mosze także porzucił wiarę ojców, by nie było nikogo, kto mógłby zmówić kadysz nad grobem rodziców". Dziewiętnastoletniego Moszego o zmierzwionej brodzie i pejsach sięgających do ramion nazywano świętym. Stał się nadzwyczaj pobożny. Gdyby istniały żydowskie klasztory, zostałby mnichem. Zupełnie odizolował się od świata. Nie miał pojęcia o polityce, interesach ani o innych ziemskich sprawach. W chałacie do ziemi, koszuli bez guzików i staroświeckich pantoflach modlił się, klaszcząc w dłonie i śpiewając hymny rabbiego Nachmana z Bracławia. Popadał w religijną ekstazę. 127 Odkrył tego wielkiego żydowskiego mistyka i obwołał się jednym z uczniów nieżyjącego już rabina. Nazywano ich "martwymi chasydami". W Starym Dzikowie, gdzie mieszkał z rodzicami, większość chasydów była zwolennikami rabina z Bełza. Ojciec studiował z najmłodszym synem uczone księgi religijne i wydawało się, że po śmierci rabina Mosze przejmie jego funkcje. Ale trzeba go było ożenić, co sprawiało pewne trudności. Galicyjskim dziewczętom, wykształconym w gimnazjum, czytającym gazety i polskie powieści, nie bardzo podobał się taki nieświatowy, oddany Bogu mężczyzna w wymiętym kapeluszu i z brodą do połowy piersi. Przypominał ojca z czasów jego młodości. Ale reb Pinkas twierdził, że w porównaniu z Moszem on sam jest grzesznikiem. Z trzech braci Singerów Joszua pierwszy wyruszył w świat, za nim Isaac. Na dłużej spotkał się z młodszym bratem tylko raz, w małym galicyjskim miasteczku, Starym Dzikowie, gdzie zamieszkali rodzice. Isaac przyjechał tam załamany duchowo, gotów pozwolić, by go wyswatano. Z miłością do córki zegarmistrza z Biłgoraja wiązało się zbyt wiele komplikacji. Oswoił się więc z myślą, że zostanie sklepikarzem albo nauczycielem. Przestał golić brodę i zapuścił pejsy. Ale w porę przyszedł list z Warszawy, zawiadamiający go o otrzymaniu posady korektora w literackim tygodniku. Wyjechał natychmiast. W Szoszy opisał wizytę Moszego w stolicy. Brodę miał wypłowiałą, a kapelusz zdeformowany. Nie chciał jechać dorożką, by nie mieć styczności z wełniano-lnianą tkaniną siedzenia, mieszanką zabronioną przez prawo mojżeszowe. Nie wiadomo, czy to spotkanie rzeczywiście miało miejsce. Mosze nie przyjechał na pewno na inny rodzinny zjazd, do Świdra w 1926 roku. Batszewa oznajmiła z dumą, że odmówił przyjazdu w obawie, iż w zatłoczonym przedziale kolejowym mógłby znaleźć się obok osoby płci żeńskiej. Joszua, powstrzymując wściekłość, powiedział: "Matka wreszcie osiągnęła to, o co jej chodziło. Pogrzebała go żywcem". Isaac twierdził, że pragnęła ocalić duszę Moszego od wieczystego ognia piekielnego, w którym znajdą się jej dwaj pozostali synowie. Jako jedyny z rodzeństwa Singerów Mosze został w Polsce, kiedy wybuchła wojna. Z matką. Ojciec od dziesięciu lat już nie żył. 128 Siostra mieszkała w Anglii. Bracia wyjechali do Ameryki. Isaac przez całe lata nie wiedział, jakie były losy pozostałych w kraju bliskich. Joszua prawdopodobnie nie dowiedział się nigdy. Obu dręczyły koszmarne sny. Oświęcim? Dachau? Syberia? Pod koniec wojny Hindełe Ester otrzymała pod swoim londyńskim adresem trzy kartki od matki z Rosji, z Dżambułu. Batszewa pisała, że jest w Kazachstanie razem z Moszem. Następna kartka nigdy nie nadeszła. Epilog miał miejsce w Paryżu. Przechodzącego bulwarem Bonne Nouvelle Maurice Carra, syna Hindełe Ester, zatrzymał dźwięk dziwnego, ale w jakiś sposób nieobcego mu słowa -Dżambuł... Niski mężczyzna w kapelusiku o wąskim rondzie przysłaniającym jedno oko rozmawiał po żydowsku ze swoim towarzyszem. - Czy pan był w Dżambule? - zapytał go Carr. Tamten przytaknął. - Mam wujka, nazywa się Mosze Singer, zesłali go tam z matką, Batszewa, czy pan ich przypadkiem znał? - Pan miał wujka, który nazywał się Mosze Singer - odparł mężczyzna. - Ten niezguła nie miał dosyć rozumu, żeby sobie poradzić, więc zdechł z głodu albo zamarzł na śmierć. Żona go nienawidziła. Nie, nie miał dzieci. Matka? No cóż, kiedy odjeżdżałem, jeszcze żyła, ale chyba długo nie pociągnęła. Wywieziono ich z miasteczka w bydlęcych wagonach. Zimą kazano budować drewniane baraki. Żywili się korzeniami. Podobno Mosze dostał kiedyś w szabat kawałek chleba, ale nie ośmielił się go zabrać ze sobą ani zjeść, bał się, że nie jest koszerny. Isaac Bashevis Singer usłyszał tę historię od Carra kilka lat po wojnie. Nic nie wskazuje na to, by sam kiedykolwiek usiłował dowiedzieć się o ich losy. 129 Dwie walizki Jeśli trzeba, cały świat może się zmieścić w dwóch walizkach. Trochę ubrań i rękopisy. Chochliki i demony podróżowały bez bagażu. Agent z biura podróży zadzwonił do niego w kwietniu 1935, proponując miejsce na francuskim statku "Normandie", jeśli poczeka dwa tygodnie. Bał się czekać. Bał się, że nie zdąży przed Hitlerem. W pociąg do Paryża wsiadł 19 kwietnia, w piątek. W "Naszym Przeglądzie" drukowano kolejny odcinek Braci Aszkenazy, powieści jego brata. Hebrajski uniwersytet w Jerozolimie obchodził swoje dziesięciolecie. Epidemia grypy, panująca w Warszawie i na prowincji, miała się ku końcowi. Z powodu świąt Wielkanocy urzędowano do południa. Przedstawienia w teatrach zawieszono. Bank Polski płacił za dolara 5,27 złotego. Pensjonat Pauliny Sadowskiej w Śródborowie polecał komfortowe pokoje z bieżącą wodą i wykwintną kuchnię. 16 dnia miesiąca Nisan minęło osiemnaście wieków od upadku ostatniej twierdzy żydowskiej, Masady. Kilka dni wcześniej znajomy, Leon Treitler, zaprosił go na seder, uroczystą kolację z okazji świąt Pesach. Jego żona, Stefa, przygotowała macę i gorzkie zioła. Gospodarz recytował Hagadę. Isaac zadał tradycyjne Cztery Pytania. Ale żadne z nich nie brało tej uroczystości zbyt poważnie. Nie wierzyli w cud wyjścia z Egiptu. Ostatnie dni, a właściwie nawet tygodnie przed wyjazdem do Ameryki przeżył jak w transie. Chodził mu po głowie pewien werset z Gemary, który w jego parafrazie brzmiał: "To, co człowiek ma wkrótce porzucić, jest już jak gdyby porzucone". Wszystko było na poły nierzeczywiste. Także własne dokonania literackie i miłosne podboje. Przekroczył trzydziestkę. Własny dorobek wydawał mu się mizerny. Był autorem jednej powieści i kilku opowiadań publikowanych w "czasopismach, których nikt nie czytał". Żydowska sekcja PEN-Clubu drukowała Szatana w Goraju w jidysz, ale nie mógł zabrać ze sobą książki. Egzemplarze nie były gotowe. Zrezygnował z pożegnalnego przyjęcia w Klubie Literatów. Pamiętał siebie, drwiącego z honorowych gości. Męczyły go najgorsze przeczucia. "Jesteśmy narodem bez przyszłości, Cejtlin - powtarzał przyjacielowi - narodem bez przyszłości". Pożegnał się z nim i z kilkoma innymi żydowskimi literatami. Stawali się sentymentalni, jakby przeczuwając, że nigdy już się nie zobaczą. Pożegnał się z wieloma kobietami. A te, z którymi łączyły go przelotne znajomości, pół- czy ćwierćro-manse, jak mówił, nagle chciały "posunąć się dalej albo doprowadzić rzecz do końca". Jednak nie został dłużej. "Wszystko się skończyło - gorączkowe słowa, pocałunki, objęcia, żarliwe obietnice", że sprowadzi niemal wszystkich do Ameryki, choć sam miał jedynie sześciomiesięczną wizę turystyczną. Pociąg do Paryża przejeżdżał przez Niemcy. Podróż inną trasą była zbyt kosztowna. Hitler świętował właśnie swoje czterdzieste szóste urodziny. Żydowski pisarz z Polski mógł patrzeć na "wspaniały i cywilizowany kraj zahipnotyzowany przez maniaka". Bał się. Ale strach zastąpiło w końcu poczucie fatalizmu. Patrzył przez okno. Wiedział, że już nigdy nie będzie tędy wracał. Cały jego świat odchodził w przestrzeń pamięci. Od czasu do czasu nerwowo dotykał palcami paszportu w kieszeni na piersi. Mijał kolejne miasta. Rozmyślał o niebie. O tym, że nie ma tam ani granic, ani paszportów, ani nazistów. Bo czy "gwiazda mogłaby być nazistą?" Niebo ucieleśniało wolność. Wierzył, iż tam w górze "człowiek nie musi walczyć o swoje istnienie tylko dlatego, że istnieje". Droga z Warszawy do Paryża trwała trzydzieści sześć godzin. Walizki na dworcu wydały się cięższe. Zatrzymał się w tanim hotelu w ubogiej dzielnicy Belleville, gdzie mieszkali głównie Żydzi i prostytutki. Ktoś z klubu żydowskich literatów przyszedł zabrać go na śniadanie i pokazać miasto. Wydało mu 130 131 się rodem z purimowego karnawału, zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia. Czuł na każdym kroku obecność zmarłych, którzy pozostawili tak bogate dziedzictwo. W żydowskiej restauracji jedzono rosół z makaronem i rozmawiano przez stoły, jak w Warszawie. Spotkał się z Aaronem Alperinem, wydawcą żydowskiej gazety "Parises Hajnt", z którą współpracował. W teatrze udało mu się zobaczyć Josie Kalb, inscenizację powieści brata Joszuy. Po dwóch, a może trzech dniach pojechał pociągiem do Cherbourga. Tam wsiadł na statek "Champlain", którym po ośmiu dniach podróży przybył do North River w Nowym Jorku. Na pokładzie wielokrotnie gubił drogę do swojej kabiny, obserwował nienasyconych przy jedzeniu współpasażerów, toczył niegroźne wojny z kelnerami. Wszystko to potem wielokrotnie opisze w kilku opowiadanich. Rozmyślał o świecie, który jego pobożni przodkowie nazywali światem kłamstwa, a w którym on zamierzał zostać pisarzem. Czyli dodać do istniejącej swoją własną porcję fałszu. Czytał Ewolucję twórczą Bergsona. Pozwoliło mu to zapomnieć na chwilę o dręczących go pytaniach. Poznał młodą kobietę, Rajzę Gitl ze Smoczej, której ojciec, pobożny Żyd, nawrócił się i został misjonarzem. Kazała nazywać się Zosią i marzyła o odkryciu planety, na której nigdy nie słyszano słowa "Żyd". Rozmawiali po żydowsku o Baudelairze i Knucie Ham-sunie. Zwierzyła mu się, że jest dziewicą. Dwie walizki, stojące w ciemnej kabinie, były jedynymi świadkami jego trzydziestoletniego życia w Polsce. W tamtej chwili kraj nad Wisłą wydawał mu się bardziej odległy niż później. "Byłem tym - wspomina - co Kabała nazywa nagą duszą - duszą, która opuściła jedno ciało i oczekuje na inne". W Certyfikacie napisze o tym samym bolesnym uczuciu niebycia już sobą i niemożności stania się kimś innym. Był całkowicie we władzy Puracha, Anioła Zapomnienia. Zastanawiał się, czy to atak amnezji. Zapominał twarze, fakty, zdarzenia. Nie wiedział, czy to właśnie dzieje się z duszą bezpośrednio po śmierci. Chciał nawet zapisać tę myśl w notesie, ale zapomniał zabrać go ze sobą. Nie zatrzymano go na Ellis Island, czego się obawiał. Urzędnik imigracyjny nie robił mu żadnych trudności. Wypełnił wszystkie rubryki skomplikowanego formularza. 132 W zbiorach National Archives w Waszyngtonie przechowuje się listy pasażerskie tysięcy przepełnionych emigrantami statków, które przybijały do brzegów Ameryki. Na błękitnym formularzu zapisano nazwiska pasażerów trzeciej kabiny klasy turystycznej "Champlaina". Icek Hersz Zynger figuruje na pozycji 16, między Friedą Schwartz z Rumunii a Pearl - Perłą zapewne - Liebgott z Częstochowy. Lat 30, dziennikarz, obywatel Polski. Urodzony w Radzyminie - w rzeczywistości urodził się w Leoncinie - paszport nr N I 152, wydany w Warszawie l kwietnia 1935. Ostatni adres: Polska, Warszawa, Nowolipki 20/21. Ogólny stan zdrowia dobry, znaków szczególnych brak. Miał przy sobie 300 dolarów. Na pytania, czy jest poligamistą lub anarchistą, odpowiedział przecząco. Joszua czekał na niego z kolegą, pisarzem Zygmuntem Salkinem. Był l maja. Dziesięciopiętrowy gmach redakcji żydowskiej gazety na East Broadway, w której pracował brat, udrapowano czerwonymi flagami. "Forwerts" miał ćwierć miliona czytelników. Przed budynkiem tłum w skupieniu słuchał mówcy. Przejeżdżali przez Manhattan w drodze na Brooklyn. Manhattan zrobił na nim wrażenie gigantycznego zbiorowiska malarstwa kubistycznego i dekoracji teatralnych. Zadziwiły go pociągi kolei nadziemnej wysoko w górze, ziemniaki wystawiane na straganach obok pomarańczy, rzodkiewki przy ananasach. Zakłady pogrzebowe wśród sklepów z lampami i dywanami. Na Coney Island, gdzie brat spędzał lato, przywitała go jazzowa muzyka, kręcąca się z hukiem karuzela i czarnoskóry olbrzym z dwoma karłami na ramionach. Brat mówił o Ameryce jako o raju wolności. Zatrzymali się przy domu z wieżyczkami i dużą werandą, na której siedzieli starzy ludzie. Sea Gate stanowiło centrum żydowskiej kultury w Nowym Jorku. Od rana do wieczora dyskutowano tam o żydowskości, syjonizmie, socjalizmie, angielskiej i rosyjskiej literaturze, o twórczości żydowskich i hebrajskich pisarzy. Dom odwiedzali sławni goście, pisarze, krytycy, dziennikarze i aktorzy. Ludzie, którym przedstawiono młodszego Singera, znali już jego publikacje w "Globusie". Usłyszał pierwszy komplement za to, że nie idealizuje swoich bohaterów. 133 Dom, w którym mieszkał brat, z dwiema białymi kolumnami, był niedaleko. Miał widok na "migoczący mieszaniną wody i ognia" ocean. Mały bratanek Josełe urósł i nie rozumiał już po polsku. Bratowa ciągle nie mogła pogodzić się ze śmiercią starszego syna. Israel Joszua Singer napisał już Braci Aszkenazy. Zwrócono mu uwagę, że jest za ciepło ubrany. Nikt tam nie nosił sztywnego kołnierzyka, grubego garnituru ani czarnego kapelusza. Kamizelki i szerokie szelki również wyszły z mody. Szybko przebrano przybysza z Polski w lekki amerykański garnitur i koszulę z miękkim kołnierzykiem. Zmiana wewnętrzego stroju okaże się o wiele trudniejsza, może nawet niemożliwa, Dwie walizki na razie nie zostały rozpakowane. Czuł się zdegradowany. Zarówno w pisarstwie, jak i w walce o niezależność. Porównywał ów stan do narodzin w starości i młodnienia w miarę upływu lat, "bezustannie tracąc na znaczeniu, doświadczeniu, odwadze i mądrości wieku dojrzałego". Chciało mu się śmiać z własnej bezradności. Nie pojmował, jak mógł wcześniej nie przewidzieć tego wszystkiego. Rozważał samobójstwo, ale coś ciągle go powstrzymywało. Lubił spacerować po Sea Gate. Niemal każdego dnia chodził do Brighton Beach i z powrotem. Obserwował ludzi jedzących kiełbaski z musztardą, watę cukrową, prażoną kukurydzę i tłuste racuchy. Przypatrywał się pokazom osobliwości - dwugłowym potworkom, bliźniętom syjamskim, dziewczętom z płetwami i łuskami. Nisko nad ziemią latały samoloty ciągnące napisy reklamujące olejki do opalania, środki przeczyszczające i siedmiodaniowe posiłki, koszerne i niekoszerne. To była Ameryka. Na pierwszy rzut oka tak bardzo daleka od chasydzkiego raju i piekła. Czasem wydawało mu się, że duchy wyemigrowały razem z nim, że nadprzyrodzone stworzenia, które spotykał w Polsce, przekroczyły z nim Atlantyk. Innym razem skarżył się, że nie poznaje swego narodu. Że nie ma miejsca na demony w Brooklynie i Manhattanie. "Synagogi w tym mieście przypominają kościoły, chłopcy grają w piłkę przed jesziwami, domy pogrzebowe buduje się obok banków, restauracji i garaży, a trumny jeżdżą limuzynami". Jego zdjęcie zamieszczono w żydowskiej gazecie. Niemal wszyscy w Sea Gate czytywali "Forwerts", zatrzymywali go więc na ulicy, by mu pogratulować. Mówili, że wysiadł w Ameryce "właściwą nogą". Nie omieszkali dodać, że inni pisarze latami czekali na taką okazję i że wszystko to zasługa brata. Wiedział, jak wiele było w tym prawdy. Zapowiadano druk jego powieści Grzeszny Mesjasz, zbeletryzowanej biografii Jakuba Franka, osiemnastowiecznego fałszywego proroka, twórcy sekty uznanej przez Żydów za bluźnierczą. Przez chwilę uważano go za człowieka sukcesu, ale czuł zbliżającą się klęskę. Powieść nie była skończona i nie radził sobie z dalszym ciągiem. Utknął w martwym punkcie. Jego styl stał się zawiły. Tracił kontrolę nad opowieścią. Nie mógł się wydobyć spod stosu źle ponumerowanych stron. Wstydził się poprosić o pomoc brata, zajętego własną pracą. Zaczął ukrywać się przed nim. Wychodził z domu rano i wracał o zmierzchu. Kładł się na kanapie, nie włączając światła. "Wciąż byłem młody, lecz czułem się ogarnięty zmęczeniem, jakie najpewniej przynosi z sobą starość. Odciąłem wszystkie korzenie, jakie łączyły mnie z Polską, a jednak wiedziałem, że tu już do końca pozostanę obcy. W przyszłości nie było dla mnie niczego. Mogłem myśleć jedynie o przeszłości. Wracałem myślami do Warszawy, do Świdra, do mieszkania Stefy przy Niecałej, do wynajętego pokoju Estery na Świętojerskiej. Znowu musiałem sobie powiedzieć, że jestem trupem". Brat zabrał go ze sobą do Cafe Royal przy Drugiej Alei i przedstawił pisarzom i ludziom teatru. Ale jego dawna nieśmiałość wróciła ze wszystkimi jej poniżeniami. Oblewał się rumieńcem, kiedy przedstawiano go kobietom. Zapominał języka, kiedy zwracali się doń mężczyźni, zadając pytania. Nikt nie mógł uwierzyć, że to on napisał tak diaboliczną książkę jak Szatan w Goraju i ogłaszał w "Globusie" zjadliwe recenzje z książek sławnych żydowskich pisarzy. Znów był małym chłopcem. Na próżno brat usiłował go ośmielić, to tylko pogarszało sytuację. Nie mógł jeść. Chciał kupić bilet powrotny do Polski i na statku wyskoczyć za burtę. 134 135 Czuł się jak na cmentarzu, czuł, że jidysz i literatura w tym języku są martwe. Mówiono wówczas, że to język bez przyszłości. Rodzice nie uczyli go już swoich dzieci, odcinali się od niego, pielęgnowali angielski. Ale on wiedział, że w żydowskiej historii od choroby do śmierci jest bardzo długa droga. Nic naprawdę nie umiera, zamiera tylko, by się odrodzić. Już wtedy to rozumiał. To nieważne, przekonywał sam siebie, czy pisze się dla tysiąca osób, czy dla miliona, ważne jest, jak się pisze. "Pisałbym w jidysz, nawet gdybym miał być ostatnim pisarzem piszącym po żydowsku na świecie". Myślał, że wyjazd z Polski to największa pomyłka jego życia. Powiedział sobie wtedy: "Chcę napisać jedną wartościową książkę, jeżeli ją napiszę, będę mógł spać spokojnie. A jeżeli będzie dobra, naprawdę dobra, ktoś ją na pewno przeczyta. I przetłumaczy". Na razie wydawało się to niemal niemożliwe. Abe Kahan, wydawca "Forwerts", prosił go, żeby nie pisał tyle o duchach, a raczej o sytuacji krawców w Nowym Jorku. Ale Singer nie mógł mu tego przyrzec, choć próbował. Ilekroć tylko zasiadał, by pisać o niedoli proletariatu, wychodziło o demonach i diabłach. Kahan mawiał, że żydowska gazeta ma nauczyć emigrantów, jak używać chustki do nosa. Teksty Singera wydawały mu się zbyt dziwaczne, ale drukował je. Oddawały koloryt Starego Kraju. Jednak nie robił mu nadziei na stałe zatrudnienie. "Stała praca w żydowskiej gazecie to tak, jakby budować dom na wulkanie" - mówił. "Jidysz nie przetrwa długo". Pisał więc tylko tyle, żeby zarobić na życie. Ale okazało się, że żydowski ciągle trwa. Widocznie to nie był czynny wulkan. Czuł się wykorzeniony, czuł, że nigdy nie zadomowi się w tym kraju. Obawiał się o przyszłość jidysz. Niemal wszyscy spotykani ludzie byli komunistami. "Mówili o towarzyszu Stalinie tak, jak gdyby był nie tylko Mesjaszem, ale samym Bogiem, a ja wiedziałem, że to wszystko jest wielkim kłamstwem". Zawieranie znajomości było dla niego problemem. Dziewczęta wydawały mu się dziwne, paliły papierosy i rozmawiały jak mężczyźni. Mówiły po angielsku. A te, które znały jidysz, były "zbyt stare i nie w moim guście. Seks i jidysz nie zawsze idą w parze". W domu towarowym Woolworth's kupował notes za 5 centów i zapisywał, co mu przyszło do głowy, swoje myśli i tematy opowiadań. Jego pismo stało się krzywe i pochylone, niepewne, jakby dopiero niedawno nauczył się wodzić piórem po papierze. Wydawało mu się, że stracił swoją tożsamość, że jego umysł przestał pracować. Uskarżał się często na stan własnego ducha, ale nie wszystko, co pisał, było prawdziwe. Dokładnie i po wiele-kroć opisuje swój ówczesny literacki autosabotaż. Każde zdanie sprawiało mu trudność. Ledwie zaczynał pisać, ogarniała go senność. Rękę chwytał kurcz. Robił błędy ortograficzne. Nie mógł sobie poradzić z maszyną, a wieczne pióro nagle zaczęło zalewać i robić kleksy. Widział w tym autosabotażu coś samobójczego. Szukał powodów. Tęsknota? Twierdzi, że cierpiał na wszelkie możliwe przypadłości. Dręczyły go fantazje seksualne, swędzenie i zaparcia. "Przez pierwsze lata w Ameryce nie mogłem napisać ani słowa" - powtarza. By przedstawić swoją dolegliwość bardziej obrazowo, przekłada ją na język erotyki. Porównuje siebie do świetnego kochanka, który nagłe stał się impotentem. Wiedział, że trzeba to przeczekać. Wierzył, że z czasem odzyska siły. Owemu dramatycznemu obrazowi zadają kłam statystyki jego dziennikarskiej wytwórczości. Kiedy pierwszy raz znalazł się w kafeterii, samoobsługowym barze, nie bardzo wiedział, co to jest. Sądził, że to restauracja. Zobaczył wiele osób chodzących z tacami i pomyślał: tylu kelnerów w tak małym lokalu? Po co im tylu kelnerów? Dawał znaki przechodzącym obok ludziom, aby i jemu coś podali, ale ignorowali go. Niektórzy uśmiechali się. Co za paskudne miejsce, myślał, wygląda jak ze snu, mały lokalik z tyloma kelnerami i nikt nie zwraca na mnie uwagi. A potem kafeteria stała się jego drugim domem. Była nim dla uciekinierów z Polski, Rosji i innych miejsc. Za 30 centów można tam było zjeść i przesiedzieć cały dzień, przeglądając gazety i książki albo pisząc artykuły. Samemu wybierało się potrawy, co zwalniało z konieczności używania obcego języka. I wszystko tu było znajome. Zapachy, smaki, cienie. 137 136 Wypijał kawę, zjadał budyń. Myślał o Nowym Jorku, ogromnym i dzikim, z tymi wszystkimi językami i ludźmi. Zastanawiał się, co by zrobił, gdyby nagle dostał milion dolarów. Starał się dociec przyczyn swego pisarskiego paraliżu, klęski kolejnych pomysłów. Także powieści o doświadczeniach emigranta w Ameryce. Nigdy nie pracował tak ciężko nad żadną książką, ale nic z tego nie wyszło. Dopiero gdy wyrzucił wszystko do kosza na śmieci, poczuł się wyzwolony. Próbował przypomnieć sobie słowa z listu Arona Cejtlina, który namawiał go, by został w Ameryce. Mimo wszystko. Pisał o Palestynie. "Dla mnie ten kraj jest zbyt piękny, zbyt święty. Literatura może się narodzić jedynie tam, gdzie Bóg nie konkuruje z człowiekiem". Tutaj istotnie tak było, ale na razie nie stanowiło to dla niego żadnego pocieszenia. Jego wielokrotnie przedłużana wiza turystyczna kończyła się lada chwila i groził mu powrót do Polski, którą zawładnął Hitler. Dla znajomych był jakby już nieżywy. Pili z nim kawę w kafeterii na Mermaid Avenue. Chodzili do kina za 15 centów, spacerowali. Jesienią Joszua z rodziną wrócił do swego mieszkania na Riverside Drive na Manhattanie. Isaac został na kolejnych sześć miesięcy w Sea Gate. W wynajętym umeblowanym pokoju. Pewnego dnia przy goleniu podjął decyzję: nie pozwolę im deportować mnie do Polski, Nie wpadnę w szpony Hitlera. Zostanę nielegalnie. I nie wpadł w szpony Hitlera. Ale ochotę, by wrócić, odczuwał jeszcze długo. Grzeszny Mesjasz, pierwsza powieść Isaaca Bashevisa Sin-gera drukowana w Ameryce, okazał się niewypałem. Ale dzięki tej publikacji zdołał zaoszczędzić 1000 dolarów, co pomogło mu później pokryć koszt wizy imigracyjnej. Utrzymywał się z krótkiej, coniedzielnej rubryki pod tytułem "Warto wiedzieć". Zawierała "garść faktów" w rodzaju: Jak długa byłaby broda mężczyzny, gdyby dożył siedemdziesiątki, a wszystkie włosy, jakie zgolił w ciągu życia, zostały złożone jeden na drugim? Ile ważył najcięższy okaz wieloryba? Otrzymywał 16 dolarów tygodniowo, co wystarczało aż nadto na zapłacenie 5 dolarów za wynajęty pokój i jedzenie w kafeteriach. Z Warszawy dostał w końcu zaświadczenie o niekaralności i mógł rozpocząć starania o wizę pobytową. Było to czasochłonne i wymagało pieniędzy. Brat pomógł uzupełnić żądaną sumę. Wynajęty prawnik przedstawił plan działań. Trzeba było przemycić się do Kanady. Pojechać pociągiem do Detroit, by z opłaconym przewodnikiem przejść przez most do Wind-soru, stamtąd autobusem do Toronto. Paszport przesłać należy pod adresem hotelu w tym mieście. Po rozmowie z konsulem można otrzymać wizę. To wszystko. Żadnego z dotychczasowych klientów adwokata Lemkina dotąd nie złapano. Ale dla syna rabina z Krochmalnej całe to przedsięwzięcie stanowiło nie lada wyczyn. Był rok 1943. Znowu mieszkał w Nowym Jorku, w wynajętym pokoju na 19 Ulicy Wschodniej. Na kontynencie, gdzie nie mogli mu zagrozić ani Stalin, ani Hitler. W szufladzie chybotliwego stolika leżał paszport z ważną wizą. Ale jego świat był ciągle światem z dwóch przywiezionych z Polski walizek. 138 1139 ..-. -.' ;-./•-* ,-*.>.- • .• ;• *,. -,,*/\ :A-.••. Nigdy nie pisał o zagładzie. Zwiastował ją, a potem czynił czasem swymi bohaterami jej ofiary. Ale nigdy bezpośrednio nie pisał o tym, co działo się w Polsce podczas okupacji. "Kilka dni po tym, jak wybuchła wojna, na rynku w Terespolu odczytano nakaz, że wszyscy Żydzi mają opuścić miasto w ciągu 24 godzin". Trakt lubelski zapchany był wozami, ręcznymi wózkami, pieszymi. "Polacy mieszkający w mieście zachowywali się tak, jakby to, co się działo, nie obchodziło ich w najmniejszym stopniu. Obojętni - oddawali się swoim codziennym zajęciom. Rzeź-nik Markiewicz szlachtował wieprza, Dobusz - masarz - młócił zboże i zbierał jabłka w sadzie; Antek Lis, szewc, opuścił swój warsztat, poszedł do sklepu Motla, kupca skórzanego, i zaproponował mu odkupienie wszystkich skór za jedną trzecią ich wartości. - Tak czy inaczej oni ci je odbiorą - oświadczył. - A poza tym chodzą plotki, że mają pozabijać wszystkich Żydów - pociągnął sugestywnie palcem po gardle - krrrt! Żydówki biegały do sąsiadek niemojżeszowego wyznania, by się wypłakać i wyżalić, ale te były zbyt zajęte, by słuchać. Przesiewały mąkę, smażyły konfitury, ubijały masło, robiły sery. Starsze kobiety siedziały przędąc len, a dzieci bawiły się z psami i kotami albo kopały ziemię w poszukiwaniu dżdżownic. Wszyscy mogli doskonale obejść się bez Żydów". Był rok 1914. "Wóz reb Dana podjechał do fury, na której siedział zegarmistrz Jekutjel ze swymi narzędziami. Popatrzył na rabina i uśmiechnął się smutno. - Nu, rabi!? - powiedział. Było jasne, co miał na myśli: I gdzie jest teraz twój Pan Wszechświata? Gdzie są jego cuda? Gdzie jest twoja wiara w Torę i modlitwę? - Nu, Jekutjel - odpowiedział rabin. A znaczyło to: I gdzie są twoje światowe sposoby? Gdzie twoje zaufanie do gojów? I co osiągnąłeś przez małpowanie?" Ile takich scen powtórzyło się ćwierć wieku później? 141 140 w Rabin Pinkas Singer pochodził t Tomaszowa. Urodził się w 1868 roku. Był synem reb Szmula, pomocnika toma-szewskiego rabina. Wnukiem reb Izajacha Konskera, chasyda i uczonego. Prawnukiem reb Moszego, znanego jako "Mędrzec z Warszawy", autora Świętego Listu. Jeszcze głębiej korzenie sięgają Baal Szem Towa, twórcy chasydyzmu. Pinkas Singer, ojciec Isaaca Bashevisa, zmarł w niedalekim Starym Dzikowie w roku 1929. Miał sześćdziesiąt jeden lat. Pochowano go na tamtejszym cmentarzu, po którym nie ma śladu. W Tomaszowie spędził dzieciństwo. Mieszkał tam do dwudziestego pierwszego roku życia. Grobów jego rodziców i przodków nie sposób odnaleźć. Tomaszów Lubelski leży w błotnistej kotlinie niedaleko źródeł rzeki Wieprz. Otoczony łąkami i stawami z jednej strony, z drugiej - lesistymi wzgórzami. U schyłku zeszłego stulecia miasto miało cerkiew, kościół i synagogę. Dwie studnie miejskie, dwadzieścia prywatnych. Stajnie kozackie na 300 koni. Ludności - 7277 głów, w tym 4238 Żydów. Cały handel, przeszło siedemdziesiąt sklepów, był w ich rękach. Do chrześcijan należała jedna piekarnia i cukiernia z restauracją. Dawniej prowadzono tu dość znaczny handel miodem i wyrabianymi z niego wiśniakami i maliniakami, później - zbożem i drzewem. Najstarszym budynkiem murowanym w mieście był żydowski dom modlitwy, parterowy, o potężnych murach i jeszcze potężniejszych wspornikach narożnych, zbudowany pod koniec XVI wieku. Obok niego w pierwszym ćwierćwieczu XVII stule- 142 cia postawiono kilkunastometrowej wysokości synagogę, ż małą basztą od strony zachodniej. Budynki bezpośrednio przylegały do siebie. Inwestycję zrealizowano za zgodą Tomasza Zamoy* skiego. Legenda głosi, że w czasie remontu bóżnicy w latach trzydziestych na jej tynkach odczytano napis w języku hebrajskim, mówiący o spaleniu świątyni i wymordowaniu Żydów przez Bohdana Chmielnickiego w 1648 roku. Część z nich miała być pochowana u wejścia do bóżnicy. Obydwa budynki zostały spalone 7 września 1939 w czasie niemieckich nalotów. Mury rozebrano na polecenie władz niemieckich rok później. Dziś stoi na tym terenie nowe osiedle mieszkaniowe. Przez trzy wieki Żydzi stanowili połowę mieszkańców Tomaszowa. Przed wybuchem drugiej wojny mieszkało ich tu siedem i pół tysiąca. Niemcy wymordowali siedem tysięcy. Ostatni Żyd, Szymon Lejta, rozstrzelany został 9 listopada 1943. Duży żydowski cmentarz przy dawnej ulicy Kruczej nad rzeką Soł-kiją, z grobami rabinów Izaaka Szapiro i Judy ben Nisan Me-ira, nie istnieje. Zniszczony przez Niemców, zdewastowany po wojnie, służy za pastwisko okolicznemu bydłu. Zachowały się nieliczne nagrobki. W tomaszowskim muzeum znaleźć można niezwykły dokument. Wielotomową rękopiśmienną kronikę miasta, prowadzoną w okresie przed- i powojennym przez Jana Mazurka. Ilustrowana wycinkami prasowymi, fotografiami (niektóre unikatowe, jak te z tomaszowskiego getta), opowieściami i legendami z przeszłości, daje obraz codzienności w najdrobniejszych jej przejawach. Mazurek odnotowuje ważne zdarzenia i wizyty w mieście, skrupulatnie zapisuje ceny poszczególnych towarów i usług, prowadzi rejestr urodzin i zgonów ciekawych postaci życia publicznego. Z buchalterską dokładnością notuje nie tylko prognozy pogody, ale również porównuje stan przewidywany z faktycznym. Ta dokładność, zabawna w przypadku wahań aury, staje się momentami bezcenna, na przykład gdy sporządza spis miejsc, gdzie podczas wojny zabijano i grzebano Żydów. ("Lojfer, w lesie za gimnazjum, wraz z siedmioma malarzami z Kraśnika, żona Mojsie Lecą z córką, na podwórzu domu przy Lwowskiej 10, na dziedzińcu gminy żydowskiej żona z córkami kamasznika, dwudziestu Żydów na placu, gdzie stał browar...") 143 Mazurek wie czasami więcej niż inni, chwilami jego opinie odzwierciedlają potoczną wiedzę o żydowskiej społeczności. Oto fragmenty kroniki tomaszowskiego dziejopisa. W Tomaszowie mówiło się, że kiedy w Wigilię Bożego Narodzenia jako pierwszego człowieka zobaczyło się Żyda, to zapowiadał się szczęśliwy rok. Zaś w obecną wojnę Żydzi wyginęli, jak wiadomo, co do nogi, ten przesąd również stał się nieważny. Jak byli Żydzi, to ich często przedstawiano w dialogu i w kolędzie. Gdy ich nie ma, nikt o nich nawet nie wspomina. Takie to czasy nastały. Żydzi miejscowi dzielili się na dwie grupy: chasydów i postępowych. Chasydzi pilnowali tylko handlu i bóżnicy, starannie koszerowali naczynia i mieszkania raz w rok na Pesach. Chodzili w stroju czysto żydowskim, tj. czarny chałat i czarna jarmułka na głowie. Kahalni, czyli rabinat, ubierali się w strój czysto patriarchalny. Czarny alpagowy długi chałat, kapelusz z lisim obszyciem na głowie i białe pończochy, a na nogach płytkie czarne pantofle. Pełnili religijne posługi, a także sądzili sprawy żydowskie. Ślub dawali na tzw. "śmieciach", pod baldachimem na podwórzu, pod gołym niebem. Na zakończenie ceremonii tłukli dwie szklanki o ziemię - jeśli zbiły się obie, oznaczało to szczęśliwe, dobrane małżeństwo. Kancelaria gminy żydowskiej spisywała akt ślubu i wnosiła do władz miejscowych o jego prawne zarejestrowanie. Na weselach żydowskich nie podawano żadnych gotowanych potraw, tzw. dań gorących, jak u nas, a tylko czysty spirytus, wino, piwo i słodkie ciasta. Orkiestra żydowska grała do tańca. Tańczono najwyżej do godziny drugiej po pomocy i koniec wesela, trzeźwo, bez obżarstwa. Prezenty natomiast dawali młodym bardzo kosztowne i praktyczne. Wzór tych prezentów przeniósł się z czasem do mieszczan, a nawet na wieś, i stosowany jest do dziś. Jeśli pobierali się bogaci, to, rzecz prosta, byt mieli zapewniony. Jeśli zaś jedno z nich było biedne, wówczas Żydzi robili składki pomiędzy sobą oraz dotacje z kasy zapomogowej kahalnej. To pomagało nowożeńcom do otwarcia sklepu czy warsztatu rzemieślniczego. Solidarność była między nimi wielka. Wszelkie nowinki, zamierzenia co do ustalania cen na produkty rolne Żydzi ustalali w bóżnicy w sobotę wieczór, po zakończeniu nabożeństw szabasu. Świętowali tylko dzień sobotni, właśnie szabas, rozpoczynający się w piątek o zachodzie słońca, poprzedzony stukaniem w okiennicę każdego domu żydowskiego, drewnianym młotkiem, przez specjalnego na dany rejon pracownika kahału. Po zastukaniu w okiennice mieszkańcy domu momentalnie zapalali świece osadzone w lichtarzach, które świeciły się do końca przez cały czas szabasowej kolacji. Kolację jedli zależnie od zamożności. Każdy Żyd musiał mieć "ku-giel" i "chałkę", bogatsi jeszcze rybę faszerowaną, biedniejsi śledzia, pili czysty spirytus srebrnymi kieliszkami specjalnie do tego celu zrobionymi przez złotników. Największe święto żydowskie to Sądny Dzień. Wówczas wszyscy Żydzi, nawet ci postępowi, musieli pójść do bóżnicy na wieczorne modły. Modlono się bardzo żarliwie i głośno, w domu pozostawali tylko ci, co nie mogli chodzić, i małe dzieci. Postępowi Żydzi i Żydówki to ci, co coś niecoś liznęli świeckiej szkoły polskiej. Każdy żydowski chłopiec musiał się uczyć Talmudu od 7 do 14 lat, w szkołach kahalnych, a jeżeli rodzice byli postępowi, to jeszcze posyłali go do szkoły ogólnej, do której chodziło bardzo dużo Żydóweczek, a mniej Żydków. Ci właśnie postępowi Żydzi bardzo dobrze mówili i pisali po polsku, i w ogóle byli obyci z miejscową kulturą. Niektórzy nawet pracowali w urzędach, byli lekarzami i adwokatami. Nie stosowali się do przepisów rytualnych i jedli mięso, nawet wieprzowe, za co ich - jak mówili starzy Żydzi - Pan Bóg skarał Hitlerem. Żaden tradycyjny Żyd nie handlował w sobotę, nawet nie wziął do ręki pieniędzy. W sobotę nie wolno im było rozpalać ognia, choćby był największy mróz. Jednym słowem, poza modlitwą i jedzeniem nie wolno im było w tym dniu nic robić, nawet pisać. Pociągi i autobusy były tego dnia puste, Żydzi nie jeździli. Nazwiska żydowskie tyły takie: Wajsledor, Szwarc, Gold, Goldman, Lerman, Lederkremer, Dajczgewand, Waserman, Borg, Cukier, Blauder. Imiona: Josek, Borek, Szmul, Icek, Icko, Nuchym, Dawid, Natan. Żeńskie: Sura, Ryfka, Gołda, Gitla. Najlepiej kwitło rzemiosło w Tomaszowie po pierwszej wojnie światowej. Nie było wtedy w mieście katolików krawców, czapników, blacharzy, fryzjerów, zegarmistrzów, malarzy i piekarzy. Natomiast pomiędzy Żydami nie było kowali i bednarzy. Między wojnami było w Tomaszowie 5 sklep'ów masarskich z wędlinami i 40 straganów z wędliną zwyczajną. 9 piekarń chleba, 2 piekarnie ciastek i bułek lepszych gatunków. 32 restauracje, w tym 5 jadłodajni, nie licząc cichych knajp, czyli piwiarni. W żydowskich restauracjach sprzedawano tylko wódkę, piwo i zimne zakąski, w niektórych była i wieprzowa wędlina. Największe restauracje mieli Brafman Lejzor i Chaim Pater, który był również właścicielem hotelu. Dwie rozlewnie piwa należały do Minkowskiego Jakuba i Lederkremera Lejzora. Składy wódek do Goryczańskiego i Szlomy Sederkremera. Monopol państwowy w Tomaszowie dawał kupcom 10% rabatu. Kiedy Tomaszów wchodził w skład zaboru rosyjskiego, podróżujący daleko pociągiem musieli jechać aż do stacji kolejowej w Re- 145 144 jowcu. Bliżej sieci kolejowej nie było. Z tego powodu otwarto w mieście kilka zajazdów. Okoliczni dziedzice polecali zajazd Rajchenberga przy Zamojskiej oraz kilka zajazdów przy Starocerkiewnej. Podróżni mogli tam umieścić konie w stajniach, mieli zapewniony nocleg dla furmana, no i na górze nocleg dla pana. Były to najczęściej brudne, zawilgocone pokoje noclegowe w żydowskich domach, zwane szumnie przez klientów hotelami. Gość mógł tam też zjeść coś na gorąco i zimno, np. ryby po żydowsku i tym podobne żydowskie specjały. Każdy dziedzic miał swój zajazd, korzystał z niego nie tylko, jak wyjeżdżał do kolei, ale i kiedy przyjeżdżał do powiatu, celem załatwienia spraw w urzędach podatkowych i kredytowych. W razie potrzeby pożyczał pieniądze pod zboże na pniu, zimową porą i na weksel. Trwało to tak do roku 1914, do wybuchu wojny. Po powrocie do Polski byłej Galicji Tomaszów nie korzystał już ze stacji kolejowej w Rejowcu, gdyż miał stację bliżej, w Bełżcu. A że Niemcy w czasie pierwszej wojny zbudowali kolej z Bełżca do Rejowca, wszelkie zajazdy już nie były potrzebne. Pozostały stosunki kredytowo-bankowe między bankierami Żydami a dziedzicami. Zdarzało się, że Żydzi licytowali ich przez komornika. Podobnie rzecz się miała z chłopami, którzy potrzebowali pieniędzy, szczególnie na przednówku. W ogóle mieli ich za mało, chociaż korzystali z kredytu u Żydów. Sprzedawali więc zboże Żydom na pniu, to znaczy bez względu na to, jaka będzie cena po żniwach. Było takie powiedzonko w owym czasie: "Każdy dziedzic ma swojego Żyda, a każdy Żyd ma swojego chłopa". Rano 20 maja 1917 w domu Lejby Bojma przy ulicy Praga wybuchł pożar spowodowany pęknięciem kotła z gorzelni samogonki, jaką w domu tym pędzono. Mieszkańcy przerażeni wynosili z odległych nawet ulic swoje mienie i mieli słuszność, gdyż pożar w zastraszający sposób rozgorzał i objął pół miasta od strony południowej. Następnie ogień przerzucił się na wschód koło kościoła i na pomoc, paląc rynek. Tomaszowska straż ogniowa nie mogąc sobie dać rady wezwała do pomocy straż powiatową, lecz było za późno, całe miasto stało w płomieniach. W dodatku strażacy, którzy ratowali bożnicę żydowską, znaleźli w niej kilkanaście beczek z wódką pejsachówką. Myśleli, że to woda, i zaczęli z sikawek lać na ogień ową wódkę, co jeszcze bardziej rozprzestrzeniło ogień. Zapanowało ogromne zamieszanie. Opryszki kradły bezkarnie, gdyż nie było czasu na pilnowanie. A jednak chrześcijanin ani jeden nie zgorzał, a paliły się domy żydowskie stojące nawet za miedzą katolickich domów. Trzy razy Tomaszów się palił podczas wojny, ale takiego pożaru nie pamiętano. W Tomaszowie od założenia miasta istniał cmentarz żydowski, nazywany kirkutem lub okopiskiem. Niemcy zniszczyli go jeszcze za życia Żydów, tj. w latach 1942-43. Niszczenie zaczęto od wywożenia kamienno-wapiennych nagrobków i głazów, którymi brukowano najbardziej błotniste ulice. Na Rymarskiej, Starozamojskiej kamienie te Jeżą do dziś, napisami do ziemi ułożone, i jest ich bardzo dużo. Dookoła domu niemieckiego starosty zrobiono z nich chodnik. Obecnie na dawnym okopisku nie ma ani pomników, ani drzew, które Niemcy wywieźli na opał. Mury ogrodzeniowe zostały rozebrane przez mieszczan, gdyż była w nich dobra, choć stara cegła. Jak wyglądała pogrzebowa uroczystość żydowska - dziś mogą powiedzieć już tylko starzy ludzie. Żyd, gdy umarł, leżał w domu, w zaciemnionym specjalnie pokoju bez żadnych świateł, to znaczy świec, świeciła się tylko mała lampka naftowa nad głową. Po obmyciu nieboszczyka zawijano go w prześcieradło i składano na "mary", rodzaj noszy, które były wiązane trokami, bez gwoździ, dwa długie drążki i dwa małe oraz dwie deski w środku. Niosło to czterech Żydów specjalnie zatrudnionych, za nimi szła rodzina oraz zawodowa płaczka lub dwie płaczki w zależności od zamożności nieboszczyka. Rabin nie szedł z pogrzebem, a tylko kahalny, coś w rodzaju naszego kościelnego organisty, który śpiewał przez drogę pod nosem bardzo szybko, i w ogóle cały orszak szedł na okopisko z wielkim pośpiechem, jakby im było bardzo pilno pochować. Grób kopano jak każdy normalny grób, lecz chowano trupa nie w pozycji leżącej, a siedzącej, twarzą do wschodu słońca. Mówią, że nakładano zmarłemu na oczy skorupę ze zbitego garnka i zakopywano tak, by mu oczu nie zasypać. Trumien, rzecz jasna, nie używano. Pogrzeb żydowski niczym nie różnił się od pogrzebów w dawnych wiekach. Jeżeli zmarła Żydowi żona, to mąż musiał siedzieć 14 dni na pokucie w domu, jedząc raz na dzień i nie zmieniając miejsca. Nawet do snu nie wolno mu się było kłaść. Okopisko tomaszowskie kryje kilka pokoleń Żydów przez trzy wieki zakopywanych. Tylko ostatni Żydzi nie mieli przeznaczone spocząć na nim, gdyż zginęli w obozach śmierci Bełżca, Sobibora i Majdanka. Obecnie teren ten jest nie uporządkowany, rozgrodzony. Pasą się tu krowy i kto nie wie, że to był kiedyś cmentarz żydowski, sam tego nie pozna. Nie, nie ma już dziś w Tomaszowie Żydów. Zostało wprawdzie dwóch, ale są wychrzczeni. Jeden z nich jest bardzo dobrym katolikiem, chodzi do spowiedzi i jest porządny i pobożny, nikt by w nim nie poznał dawnego Żyda. Drugi to ani Żyd, ani katolik, choć się wychrzcił. Reszta Żydów tomaszowskich, która ocalała w Rosji, powracała po wojnie, ale nie do Tomaszowa, tylko do Wrocławia, Kluczborka, Wałbrzycha. Tutaj nawet się nie pokazują, by sobie żalu nie dodawać. Starają się o wyjazd do Ameryki lub Palestyny, gdyż - jak sami mówią 147 146 - w Polsce nie mają nic prócz smutnych wspomnień. Majątki ocalałe z wojny sprzedali za pośrednictwem jednego Żyda, którego upoważnili rejentalnie do tych czynności, nazywał się Szymon. Bardzo przydatny Żydek, przeżył okupację na jednej z pobliskich wiosek ukryty u chłopa. Cmentarze żydowskie w Tyszowcach, Łaszczowie i Komorowie oraz w Jarczowie spotkał ten sam los, co w Tomaszowie - nie ma prawie śladu po nich. 7 września 1939 roku, w czwartek, o godzinie 3 po południu od strony południowej nadleciała eskadra bombowców nieprzyjacielskich, a zniżywszy lot, zrzuciła na Tomaszów bomby zapalające i burzące. Skutki były straszne. Cała zachodnia część miasta stanęła w ogniu (miasto nasze było drewniane), a zamieszkiwali ją przeważnie Żydzi, którzy doznali największej szkody. Zginęło ich około trzystu i około pięćdziesięciu katolików. Pożar szalał przez tydzień, gdyż jesień była ciepła i pogodna. Kiedy w roku 1939 Niemcy wkroczyli do Polski, Żydzi nie chcieli wierzyć, co ich czeka. Wierzyli do ostatniej chwili w litość czy w cud, a może w proroctwa swoich mędrców, którzy mówili, że "zapanuje naród żydowski nad światem". Na początku nic takiego się nie działo, ot, tam gdzieś zagnali kilku Żydów do Domu Ludowego i kazali im śpiewać, a potem wypuszczano po jednym i okładano gumą po plecach i głowie. Żydzi jak to Żydzi - ot, pijani żołnierze, mówili, to nic, wolno im pohulać. Innym razem kazano rozebrać się do pasa i odgarniać przed budynkiem żandarmerii śnieg. Był styczeń 1940 roku. Dwóch z nich po kilku dniach zmarło. Ale to wszystko ciągle była drobnostka. Na początku ginęli biedacy, bogacze zaś płacili gotówką i siedzieli w domu spokojnie. Dopiero w następnym roku, po wybuchu wojny niemiecko-so-wieckiej, zaczęła się masowa wędrówka Żydów z Galicji do Generalnej Guberni. Część z nich z Sowietami uciekła do Rosji. Ci dobrze zrobili, lecz wielu wolało zostać pod Niemcami myśląc, że zawsze w swoim mieście czy kraju będzie lepiej. Ci omylili się srodze. Już na jesieni 1941 Niemcy zaczęli stosować terror wobec Żydów. Zakładali getta i naznaczali do obowiązkowych robót. I już zdarzały się wypadki strzelania Żydów bez sądów. Stan taki trwał do lutego 1942. 25 lutego o godzinie 7 rano zagnano Żydów na plac obok gminy żydowskiej, zaś do opieszałych strzelano i po domach, i na drodze, do chorych -w łóżkach. Na plac zagnano wszystkich w wieku do 48 lat, wraz z rodzinami, i wywieziono do getta w Cieszanowie, gdzie już było około 30000 Żydów z innych miejscowości. Krawcy i kamasznicy wyjeżdżali ze swoimi maszynami. Pozostali, kiedy ochłonęli po tym strasznym dniu, zaczęli grzebać zabitych. Było 78 trupów. Osiemset rodzin wywiezionych do Ciesza- nowa zmarło z głodu i zimna. Zatrudnieni przy robotach w mieście kupowali dla swych bliźnich kartofle, płacąc 300 zł za metr, chleb, 30 złotych za bochenek, to jest osiem razy więcej niż normalnie płacono, i wysyłali do Cieszanowa. Tak trwało do maja 1942. Wówczas zagnano pozostałych Żydów z całego powiatu, z Jarczowa, Krasnobrodu, Jó-zefowa, Łaszczowa, Tomaszowa, na plac pod gminą i przez dwa dni wywożono samochodami do bełżeckiego obozu śmierci. Wyłapywano po polach i domach, zabijano na miejscu wszystkich bez wyjątku, kobiety i dzieci. W Bełżcu ginęli w strasznych męczarniach. W owym czasie rozmawiałem z pewnym Żydkiem i zapytałem go, czy wie, co się dzieje w Bełżcu, że tyle Żydów zwożą co dzień i noc, po kilka pociągów, a przecież teren obozu nie jest wcale duży... Nie wierzył, żeby ich uśmiercano, mówił, że oni tam pracują. Dziwne, że ten naród, taki zuch przy innej robocie, nie mógł podnieść głowy w obliczu śmierci. Po tych strasznych dniach zaczęli Niemcy przy pomocy szpiclów, folksdojczów i innych ciemnych typów wyłapywać resztki Żydów ukrytych w lasach i norach. Zdarzały się dość częste wypadki, że rok prawie ukrywał się Żyd czy Żydówka, ale traf chciał, że go wywąchał jakiś Ukrainiec czy folksdojcz i musiał ginąć, nie doczekawszy wolności. Zdarzało się także i tak, że ktoś przechował za duże wynagrodzenie Żyda i kiedy ten już nie miał więcej pieniędzy ani złota, kazał mu uciekać z kryjówki, strasząc go, iż dowiedziano się o tym ukryciu. Żyd zmuszony kryjówkę opuścić, zwykle wpadał w ręce niemieckie, gdyż do lasu uciekać nie miał odwagi. Miałem sąsiada i kolegę blacharza, Lojtera Szymona, który pracował u Niemców do 9 listopada 1943. Był jedynym Żydem w Tomaszowie, choć w niewoli, ale żyjącym. Radziłem mu: uciekaj do lasu, jesteś przecież sam jeden, nikt ci nie zawadza z rodziny, gdyż nie żyją, a w lesie są nasi partyzanci i przetrwasz do końca. Bał się lasu, biedak, wierzył Niemcom, bo mu dobrze jeść dawali. Podczas roboty w koszarach padł od kuli gestapowca. Opowiadał mi pewien Żyd rodem z Tomaszowa, który jakoś uchował się w lasach i przeżył okupację niemiecką, że w maju 1944 podczas pacyfikacji w lasach biłgorajskich było takie zdarzenie. W pewnym miejscu w lesie Żydzi mieli urządzony pod ziemią ogromny schron - jamę, trudno było znaleźć do niej wejście, tak dobrze była zamaskowana. W jamie tej siedziało 70 Żydów z żonami i dziećmi oraz 30 ludzi leśnych, tzw. bandy. Oddział niemieckich mechaników zakładał telefon w tym lesie i traf chciał, że gdy przeciągano drut właśnie nad tą jamą, ośmiomiesięczne dziecko jednego z Żyd-ków zaczęło nagle płakać. Ojciec tego dziecka w obawie, żeby Niemcy 149 148 nie odkryli schronu, zadusił je, ratując w ten sposób przed wykryciem prawie sto dusz. Strach pomyśleć, włosy bieleją na głowie, co ten naród przeżył i przeżywa jeszcze, a może i przeżywać będzie. Straszna ta wojna, barbarzyńska, ludożercza, jakiej świat nigdy nie widział i da Bóg, widzieć nigdy nie będzie. Reb Pinkas Singer zmarł w Starym Dzikowie dziesięć lat przed rozpoczęciem okupacji. Jego żona z najmłodszym synem i synową spędzili tam kilka lat wojny. Potem zesłano ich do Rosji. I Joszua, i Isaac, i Hindełe Ester znają wojnę jedynie z opowiadań. Kołnierzyk a la Słowacki Dla kilkuletniego chłopca polski był równie obcy jak chiński. Latem 1917 roku w Biłgoraju skończył trzynaście lat. Zapisał potem: "Zacząłem już wówczas czytać po polsku". Po sześciu latach, gdy pakował swój dobytek, przenosząc się do galicyjskiej wioski, oprócz bielizny, skarpetek, podręcznika algebry i Etyki Spinozy po niemiecku, zapakował gramatykę języka polskiego. Niewiele później, w Warszawie, miał powiedzieć: "Ja właściwie nie potrafiłem mówić w żadnym języku prócz żydowskiego, chociaż umiałem czytać w kilku językach". Podziwiał Melecha Rawicza, u którego wynajmował mieszkanie, bo mówił dobrze po polsku i po niemiecku. "Nie byłem wysoki ani przystojny - pisze, próbując rozwikłać zagadkę swego powodzenia jako mężczyzny - i słabo mówiłem po polsku". I dalej - "kobiety nieustannie poprawiały moją polszczyznę". To nie przeszkadzało w licznych udanych podbojach, także wśród gojek, w końcu lat dwudziestych i w trzydziestych. Wiadomo, że rozmawiał również po polsku ze swoim bratankiem, małym Josełe, a w dokumencie wjazdu do Stanów Zjednoczonych podał znajomość polskiego w mowie i w piśmie. Własne przekłady z niemieckiego na żydowski robił pomagając sobie polskimi tłumaczeniami. "Nauczyłem się polskiego na tyle, by móc przeczytać książkę. Nawet napisałem coś w rodzaju poematu prozą po polsku [gdzie indziej wspomina o opowiadaniu dla warszawskiego "Naszego Przeglądu"], ale ciągle miałem trudności z mówieniem w tym języku. Nie mogłem przyzwyczaić się do jego 151 150 miękkich spółgłosek. Moi przodkowie mieszkali w Polsce tak długo, a ja wciąż byłem cudzoziemcem. Z obcym językiem, religią, ideologią. Czułem dziwność tej sytuacji i często myślałem o emigracji do Palestyny". Wielokrotnie pisał o szczególnym położeniu Żydów w Polsce, ich wielopłaszczyznowej odrębności. "My, Żydzi, jesteśmy jednocześnie obywatelami Polski i obcymi w tym kraju. Mój ojciec na przykład nie znał polskiego. Ja mówiłem po polsku z silnym akcentem. Moi przodkowie żyli w tym kraju kilkaset lat, a ciągle byliśmy tu obcy. Zdawałem sobie sprawę, że żadna rewolucja nie mogła zjednoczyć, połączyć tych dwóch głęboko podzielonych i obcych społeczności". "Nawet w końcu lat trzydziestych było rzadkością, by Żyd mówił dobrze po polsku - pisał w artykule Żydzi i Polacy - żyli razem 800 lat, ale się nie zżyli". "Z trzech milionów Żydów mieszkających w Polsce, około dwa i pół nie potrafiło napisać po polsku najprostszego listu, a w mowie robili ordynarne błędy. Mój ojciec znał po polsku zaledwie dwa słowa i nawet by mu nie przemknęło przez myśl, że coś tu jest nie w porządku". W spisie powszechnym z 1931 roku ponad 80% Żydów zadeklarowało jidysz jako język ojczysty. Niemożliwe jest ustalenie, jak wielu z nich faktycznie mówiło po polsku. Niemożliwe sprawdzenie biegłości posługiwania się tym językiem. Niektórzy podkreślają znakomitą polszczyznę Singera, twierdzą, że po polsku mówił płynnie i z radością. Przeczył temu nie tylko on sam, ale niemal wszyscy jego żydowscy i amerykańscy znajomi. A przecież na pytanie: "Czy nigdy nie przyszło panu do głowy pisać po polsku?" - nie odpowiada, że to byłoby niemożliwe, bo nie dość znał język. Mówi: "Czym był język polski w Ameryce? Był także językiem o małym zasięgu". Jeden raz jego żona była świadkiem rozmowy, jaką prowadził po polsku. Miało to miejsce w pociągu w Szwajcarii, ale nie sądzi, by sprawiło to jej mężowi przyjemność. Przeciwnie. Z pewnym zniecierpliwieniem odpowiada na tego rodzaju pytania, uważając, że krytyczny stosunek Żydów do Polski jest oczywisty i nie wymaga ani dyskusji, ani komentarzy. Jednak twierdzenia, iż Singer "nie chciał i nie umiał mówić po polsku", gdyż kierowała nim nienawiść do tego kraju, również nie da się obronić. Nie chciał zetknięcia z obecną Polską, nie chciał przy- jechać, nawet w odwiedziny, bo nie było już świata, do którego mógłby wrócić. A przecież przez długie lata, chyba nie przypadkiem, używał dziennikarskiego pseudonimu Warszawski. Jego przyjaciółka Giną czytała Mickiewicza, Słowackiego, Wyspiańskiego i Przybyszewskiego. Podobno łączyła ich również wspólnota lektur. Na pytanie, który z polskich pisarzy jest mu najbliższy, odpowiadał: Mickiewicz. "Kocham Mickiewicza, to był geniusz". Polscy dziennikarze zapewniają, że recytował z pamięci Inwokację z Pana Tadeusza, a także fragmenty poematu Słowackiego Ojciec zadżumionych i fraszkę Kochanowskiego Na zdrowie. Znał Latarnika Sienkiewicza, myślał o nim wędrując po Coney Island i patrząc na ocean, zaraz po przyjeździe do Ameryki. Spowodowanie katastrofy z powodu lektury książki wydawało mu się zupełnie możliwe, tym bardziej że podzielał zachwyt dla Mickiewicza. Cenił również Reymonta i Wacława Berenta, wymienia Żywe kamienie. Emilia, wdowa po warszawskim profesorze ze Sztukmistrza z Lublina, czytała Schopenhauera, lubiła poezję Byrona, Słowackiego i Leopardiego, podziwiała Norwida i Towiańskiego. Na półce w pokoju Hadaszy, wnuczki reb Meszulama Muszkata, Krzyk Przybyszewskiego stał obok Pana Tadeusza, Wyznania głupca Strindberga obok Faraona. Znała też Syzyfowe prace Żeromskiego, a jej ukochany podarował jej w prezencie Poezje Leopolda Staffa. Dziewczyna z gwiazdą Dawida na szyi czytała w kolejce do Otwocka powieść Zapolskiej - "polskiej pisarki zajmującej się problemami płci". Ulubionym poetą Felicji, hrabianki Jampolskiej, która chodziła w żałobie po powstaniu styczniowym, był Słowacki, "autor cudownego hymnu" Smutno mi, Boże. Mina Aronson z Certyfikatu czytała Króla Ducha i inne utwory mistyczne. Olga ze Spuścizny porównywała się do postaci ojca z poematu Słowackiego Ojciec zadżumionych. A Chaim Bardeles, bohater Opowieści o dwóch siostrach, w Buenos Aires nosił koszulę z kołnierzykiem a la Słowacki, tak jak niegdyś w Warszawie. Singer znał wiele innych nazwisk polskich pisarzy - Ody-niec, Ujejski, Sienkiewicz, Gawalewicz. Adolfa Nowaczyńskiego 153 152 nazywał największym antysemitą w całej Polsce. Wspominał wielokrotnie But w butonierce Brunona Jasieńskiego, być może jedynie dając wyraz swej niechęci do poezji futurystycznej. Sądząc tylko z nazwisk i tytułów, które Singer wymienia, należałoby przyjąć, że wiedział sporo o polskiej literaturze. Jednak wśród wielu recenzji książkowych, jakie przez lata publikował, najpierw w Warszawie, potem w Nowym Jorku, nie ma ani jednej z utworu polskiego autora. Nie ma również ani jednej polskiej książki między tymi, które w latach 1928-32 tłumaczył. W żadnej z wersji jego autobiografii, wśród książek ważnych dla jego duchowego rozwoju, nie pojawia się polski tytuł. Są natomiast Hamsun i Dostojewski, Tołstoj i Lermon-tow, France i Conan Doyle. Nie ma także śladów dotyczących kontaktów z polskimi pisarzami. Bashevis twierdzi, że podobnie było z jego bratem. Mimo że powieść Israela Joszuy Josie Kałb przetłumaczono i wydano w Warszawie w 1934 roku, ów ceniony i szanowany pisarz żydowski nie utrzymywał żadnych stosunków z polskimi literatami. Isaac Bashevis Singer spotkał się po raz pierwszy z grupą polskich pisarzy dopiero wiosną 1966 roku w Nowym Jorku, na przyjęciu wydanym przez panią Kister, wdowę po właścicielu wydawnictwa "Rój". O Brunonie Schulzu dowiedział się niewiele wcześniej. Nie czytał go do chwili wydania angielskiego przekładu w 1963. Jak wobec tego wszystkiego wytłumaczyć fakt, iż w chwilach literackiej doniosłości powoływał się na polskich pisarzy? Czy był to jedynie akt szelmowskiej przekory? Chcąc dać wyraz wadze wydarzeń, pisał, że są godne pióra Tołstoja lub... tu nie był zupełnie pewien. Raz wymieniał Prusa, kiedy indziej znów Żeromskiego. "Nie sposób tego opowiedzieć ani opisać - wzdychał - nawet jeśliby się posiadało talent Tołstoja czy Żeromskiego". Wzmianki te znaleźć można w utworach, które nie powstawały już w Polsce, a więc nie były to nazwiska przypadkowo obijające mu się o uszy. A przecież zagadnięty o Prusa (polscy recenzenci bezustannie zestawiają jego powieściową twórczość z pisarstwem Prusa i Orzeszkowej), nie pamiętał tytułu Lalka. Udawał? "Jest mi wstyd przyznać, ale prawdopodobnie nie czytałem tej książki. Nie znam również Nad Niemnem Orzeszkowej ani Meira Ezofowicza. To poważna luka w moim oczytaniu". 154 Jest taka sztuka Arona Cejtlina o Esterce, a w niej fragment dziejący się w raju, kiedy to Perec spotyka Mickiewicza. Żydowski pisarz mówi do polskiego: "Ja cię znam, ale ty mnie nie znasz". Cały problem polskich Żydów na tym polegał, komentowano. Singer jest pierwszym, do którego to się nie stosuje. Może Norwid nie był jego pisarzem, ani Żeromski, ani Prus. W końcu nie w ich języku się modlił. Ale Warszawa była niewątpliwie jego miastem. Po niej nie błądził. Zadziwiająca jest topograficzna wierność jego prozator-skich szlaków. Jakby plan miasta odcisnął się gdzieś w pamięci jako podstawowy wzór literackiej sceny, ale także miejsca najgłębiej oswojonego, własnego, nazywanego czasem domem, a czasem ojczyzną. Tutaj czuł się u siebie. Na Krochmalnej, Twardej, Śliskiej, Gnojnej, gdzie "z szerokich, pełnych pomyj rynsztoków unosił się znajomy fetor", a młodzi ludzie o potarganych pejsach, w długich chałatach, szli, z księgami talmu-dycznymi pod pachą, do pobliskiego domu modlitwy. Każda z warszawskich powieści może służyć za przewodnik po tym mieście. Mieście opisywanym od chwili, gdy postawiono synagogę na Tłomackiem, aż do pierwszych bomb eksplodujących jesienią 1939 roku. "Ech, przyznam się, mam jeden stary, podniszczony plan Warszawy - powiedział kiedyś - czasem do niego zaglądam, żeby nie strzelić głupstwa". Omnibus konny kursował z Dworca Wiedeńskiego na Pragę. Żabia zasiedlona była przez kapeluszników. Do jubilera chodzono na Chłodną. Na Gęsiej mieściły się olbrzymie sklepy bławatne. Kondukt pogrzebowy na Okopową jechał Twardą, Krochmalną i Gnojną. Demonstranci z czerwonymi flagami upodobali sobie Dziką. Na Franciszkańskiej handlowano skórą i wyrobami tekstylnymi, modlitewnikami i piórami. Z czasem zerwano drewniane chodniki, zainstalowano kanalizację w elegantszych domach, ułożono szyny dla tramwajów konnych. Na Złotą jechało się już tramwajem. 155 Tramwaje były czerwone. Latarnie uliczne - zielonkawo-niebieskie. Złote - kopuły prawosławnych cerkwi. Na Świętokrzyskiej jakiś mężczyzna krzątał się przy niedużym przenośnym piecyku i sprzedawał pieczone ziemniaki. Był to nieomylny zwiastun zimy. A na Nalewkach, jak dawniej, można było dostać wszystko. Koszule i trzcinę, bawełnę i guziki, parasolki i jedwab, czekoladę i plusz, kapelusze i nici, biżuterię i tałesy. Uliczni handlarze zachwalali placki ziemniaczane, prażony groch, arbuzy w kawałkach. Gałganiarz z workiem na ramieniu skupował rondle, patelnie, stare buty, spodnie, kapelusze, szmaty!!! Meszulam Muszkat mieszkał na Grzybowie. Jasza Mazur na Freta koło Długiej. Abram Szapiro na Złotej. Asza Heszel na Pańskiej. Czy nadal tam mieszkają, po drugiej stronie księgi świata? Jeśli tak - na Krochmalnej pod 12. reb Rafel, szewc, siedzi jeszcze w swojej suterynie i stuka młotkiem. Można ciągle obstalować u niego niedrogie zelówki. W mieszkaniu starego skąpca Zaruskiego na Marszałkowskiej, w pobliżu Próżnej, skarb w sejfie czeka na szczęśliwszego sztukmistrza. Żebrak wciąż śpiewa żałosną balladę o zatonięciu "Titanica". Na balu z okazji sześćdziesiątych urodzin Wallenberga właśnie rozpoczęto tańce. Jaką godzinę wybił zegar na wieży dworcowej? Czy tę samą, co dzwon koło Św. Jana? Na przesiąkniętym zapachem moczu dziedzińcu domu modlitwy na Gnojnej stoją skrzynki pełne kartek wydartych ze świętych ksiąg. Nadszedł szames, w świetle wczesnego ranka wierni zbierają się na modlitwę. Recytują bezgłośnie Osiemnaście Błogosławieństw. Wkrótce kantor zaintonuje wysokim głosem: "Błogosławiony bądź, o Boże nasz i Boże naszych przodków, Boże Abrahama, Boże Jakuba i Boże Izaaka..." Świat Singera nie jest fotografią w sepii. A jego skrupulatność w rejestrowaniu adresów, domów, miejsc, kształtów realnych przenosi się także na barwy, dźwięki i zapachy. Zapachy, których pamięć "ukryta była w najgłębszych zakamarkach mojej duszy". Jego świat jest niezwykle zmysłowy. Jasza Mazur wjechał do Warszawy przez most Praski. Powietrze pachniało "świeżo upieczonym chlebem, kawą, gnojem końskim, dymem kolei i fabryk". Max Barabander z Szumowin 156 zapamiętał zapach Warszawy z minionych lat jako "mieszaninę bzów, rynsztoków, smoły, zawiewających od lasów za Pragą wiatrów i czegoś jeszcze, nieokreślonego". Nie tylko miasto wydzielało swoją woń. Miała ją każda ulica. Kronikarz warszawskiego żydostwa ułożył swoisty katalog zapachów. Krochmalna to był smród śmieci, ścieków, rynsztoka. Gnojna - woń oleju, końskiego nawozu, mydła i smaru do osi kół. Plac Grzybowski - zapach targowiska: nadpsutych owoców, cytryn oraz mieszaniny czegoś słodkiego i smołowatego. W synagogach pachniało kurzem i woskiem. Woń jedzenia na klatkach schodowych (barszczu, kotletów, pieczeni) wzmagała apetyt jego, tak często głodnych, bohaterów. Singer był dziejopisem Warszawy żydowskiej. Był też realistą, dlatego nie brak w jego obrazie ani rosyjskich dekoracji miasta, które - w przeciwieństwie do polskich powieściopisarzy - zauważa i odnotowuje, ani też elementów polskich. Obok pomnika króla Zygmunta Azriel widział dawny Zamek polskich królów, zajęty przez rosyjskiego generała-guber-natora. Jasza zobaczył przed Zamkiem orkiestrę wojskową. Widocznie obchodzono jakieś święto, gdyż z każdego balkonu powiewała rosyjska flaga. "Historia Polski - pisał gdzie indziej - przemawiała z każdego kamienia i każdej cegły, lecz wszystkie szyldy i tablice z nazwami ulic miały napisy w języku rosyjskim". Takiej konstatacji próżno by szukać w Lalce Prusa, omijającej w geście bojkotu rosyjską obecność w stolicy Priwislińskiego Kraju. Singer tymczasem pisze nie tylko o szyldach, prawosławnych soborach, galówkach, mundurach na ulicach i rosyjskich papierosach, ale także o stróżach - szpiclach na policyjnych posadach ("stróż donosił do cyrkułu o każdym obcym wchodzącym do któregoś z mieszkań w jego domu") - i łapówkach, które stały się w Polsce "jedyną drogą załatwienia czegokolwiek". Każdy "wyciąga rękę, od ministrów do żyrantów gwarantujących pożyczkę". Szkoła Główna, gdzie wstąpił na wydział medyczny Azriel Babad, bohater Dworu, przemianowana została przez Rosjan na Cesarski Uniwersytet Warszawski. Przy bramach Ogrodu Saskiego stali żandarmi zabraniający wstępu Żydom w chałatach. Z czasem zakaz zniesiono. 157 T Rosyjskich wojskowych zastąpili polscy. Policjanci, żołnierze, oficerowie w rogatywkach "ciągle zapinający guziki przy oddawaniu honorów wojskowych". Przemalowano rosyjskie szyldy, zastępując je polskimi. To wtedy zaczęto słuchać radia, telefony przestały być nowością, na ulicach pojawiły się taksówki. Nauczono się tańczyć shimmy, fokstrota i charlestona, Singer nie pisze wiele o fakcie odzyskania przez Polskę niepodległości po 123 latach niewoli. Nie jest to jego niepodległość. W swoim mieście czuje się sublokatorem. Ale jesienią 1939 roku, niedługo po ataku Niemców na Warszawę, rozpoczyna w "Forwerts" publikację serii historycznych artykułów, których bohaterami są Polacy - Stanisław August Poniatow-ski, Adam Mickiewicz, Ignacy Paderewski. I Berek Joselewicz, uczeń jesziwy walczący u boku "bohatera narodowego Tadeusza Kościuszki w walce o wyzwolenie Polski". To nie może być przypadek. Niewątpliwie znał dzieje Polski. Pamiętał imiona polskich królów z rodu Piastów i Jagiellonów, Stefana Batorego i Jana Sobieskiego. Swobodnie poruszał się w plątaninie rozbiorów, powstań i buntów. Bezbłędnie wymieniał i kojarzył nazwiska Jana Kilińskiego, Bartosza Głowackiego, generała Zajączka, Jarosława Dąbrowskiego. Znał dawne polskie rodziny arystokratyczne: Zamoyskich, Radziwiłłów, Czartoryskich. Dziadek Akszy z Korony z piór mógł o nich opowiadać godzinami, jak o rabinach i cudach. Albo o kłótniach w polskim Sejmie. Wspomina o zwyczaju zabawiania gości na dworskich balach przez Żyda przebranego w skórę niedźwiedzia. W domu Wallenbergów mówiło się, że jeden z Potockich pracuje na Dworcu Wiedeńskim, jest kasjerem czy konduktorem. Dyskutowano również o polskich malarzach, mistrzu Matejce i współczesnym Żmurce. Nie zapomniał nazwisk generała Mierosławskiego ("szarlatan"), księcia Lubomirskiego ("po prostu wyciąga ludziom pieniądze z kieszeni"), hrabiego Berga ("namiestnik, który przyczynił się do poskromienia kraju"). Czy jak doktor Marian Zawadzki z Dworu uważał powstanie styczniowe za szaleństwo? "Polska jeszcze raz powstała do walki i przegrała. Jej najlepszych synów pędzono teraz do ponurej, skutej lodem tundry". pisząc o zsyłkach na Sybir, wspomina o dogorywających tam zesłańcach powstania listopadowego. Co dobrego przyniosły dwa ostatnie powstania? - zastanawia się Azriel Babad. A Komuna Paryska - czy komuś pomogła? Był wyznawcą zasady Hipokratesa: nie szkodzić, tylko leczyć. "Nie rób nic, jeśli nie wiesz, co należy robić". "Patrioci, których po powstaniu Rosjanie posłali na Sybir w kibitkach, umierali setkami. Ginęli z powodu szkorbutu, suchot, beri-beri, głównie jednak z nudy i tęsknoty za ojczyzną". Bywalcy kawiarni, stwierdza Singer z przekąsem, "widocznie pogodzili się z rosyjskim najeźdźcą". Wiedział o noszonej żałobie po utraconej ojczyźnie i o czarnej biżuterii. Felicja Jampolska z Dworu nosi pierścionek z onyksem i wyrytą datą - tragicznym rokiem 1863. Ślubowała chodzić w czerni, dopóki Polska pozostanie w niewoli. Również Emilia utrzymuje żałobę po torturowanych męczennikach. Cenzurowane polskie gazety oczywiście o tym milczały. A mimo to były czytane, także przez polskich Żydów. Jasza Mazur siedział w kawiarni u Lourse'a, popijając kawę i przeglądając czasopisma. Emilia i jej córka Halinka czytywały "Kurier Warszawski", prenumerowała go też Barbara, kochanka Aszy Heszela, Żydówka. Klara, żona pobożnego Kal-mana Jakobiego, wolała "Kurier Poranny", a bogacz Wallen-berg, przechrzta - "Gazetę Polską". Władek z Szoszy kupował później polsko-żydowski dziennik "Nasz Przegląd". Sztukmistrz z Lublina miał wystąpić w teatrzyku ogródkowym Alhambra na Lesznie. ("Łatwo tam było poznać jakąś służącą" - twierdził ktoś inny). Starał się też o kontrakt z innym teatrzykiem - Pałace. Lucjan Jampolski, dla zarobku, statystował w Rozmaitościach. Szlomo z Grzybowskiej chadzał z pannami nie tylko do żydowskiego teatru na placu Muranowskim, ale też do Nowego i Letniego. Wydaje się, że i Singerowi nieobce są te miejsca, choć był zbyt biedny, by tam bywać. Stanisław Kalbe zabierał Eduszę do opery, gdzie wysiadywali w loży, a potem spędzali czas w Ziemiańskiej albo Europejskiej. Kiedyś nawet poszli na Wyścigi. Bohaterka Certyfikatu lubiła mówić o zbawianiu proletariatu, ale "zachowywała się jak burżujka". 159 158 Jego żydowscy bohaterowie równie łatwo znajdowali drogę do domów modlitwy, jak do Semadeniego na placu Teatralnym czy do Ziemiańskiej. O tej ostatniej filozofujący Feitel-zohn z Szoszy mawiał: "Ludzie siedzą tam i gapią się drętwo w magazyny pełne zdjęć dyktatorów i wulgarnych kobiet". Singerowi znane jest nie tylko nazwisko gwiazdy warszawskiego teatru końca wieku, Heleny Modrzejewskiej, ale także o wiele mniej popularnej Marceliny Kochańskiej. Słyszał o kulcie aktorów "graniczącym z barbarzyństwem", o istnych turniejach wielbicieli. Nieobcy byli mu również śpiewacy operowi, słynni tenorzy - Dygas i Gruszczyński, których arii z upodobaniem słuchała muzykalna Edusza. Jemu samemu towarzyszyły dźwięki marsza pogrzebowego Chopina, katolickie karawany przechodziły pod oknami wynajętego mieszkania na Zamen-hofa. Może czytał wówczas prace z dziedziny okultyzmu Juliana Ochorowicza albo podręcznik astronomii Flammariona w polskim tłumaczeniu? Nie mylił się, nazywając kobiecy oddział warszawskiego więzienia Serbią, maszynkę spirytusową - prymusem, a psy na wsi - Burkami. Kolejność przystanków na trasie kolejki War-szawa-Otwock wymieniał bezbłędnie. Jemu i jego bohaterom przypominały się polskie powiedzenia: "Co ma wisieć, nie utonie" albo "Nie dla psa kiełbasa". Pamięta i inne przysłowia wyhaftowane na zawieszanych na ścianach makatkach: "Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje" i "Gość w dom, Bóg w dom". Nie zapomniał do końca piosenki "Wlazł kotek na płotek..." Prawdopodobnie bywał w mieszkaniach u Polaków, kilkakrotnie opisuje typowe wnętrze domu prostej rodziny, ze stołem na środku pokoju, otoczonym krzesłami, z rogami jelenia na ścianie, z klatką z kanarkiem, maszyną do szycia i podobizną Chrystusa z kędzierzawą brodą i cierniową koroną na głowie, nad którą płonęła mała, czerwona lampka. Mieszkanie polskiego generała wygląda jak muzeum. Ze ścian spoglądają twarze polskich bohaterów narodowych, wszędzie widać medale, wstęgi honorowe, głowy wypchanych zwierząt, rewolwery i szable. Podobnie opisuje zamek hrabiów Pi-lickich, z portretami polskich królów, krzyżami, mieczami, nagimi posągami, obrazami bitew, turniejów, polowań. "Powietrze zamku przesiąknięte było gwałtami, bałwochwalstwem i lubież- 160 nością" - konstatuje z taką samą pewnością, z jaką umieszcza w domach wieśniaków doniczki z pelargoniami na parapetach okien. Upierał się, że pisać należy tylko o tym, co się najlepiej zna. Nie bez powodu. Trudno się oprzeć wrażeniu, że większość gojów zaludniających jego świat jest produktem demonicznej wyobraźni. Jego Żydzi są prawdziwi. Nie tylko chasydzi, ortodoksi, tradycjonaliści. Także ci, którzy odchodzą od wiary, a nawet szukają ucieczki przed żydostwem w asymilacji. Polacy często przypominają bohaterów marnych brukowych powieści. Są oczywiście wyjątki, szczególnie postacie kobiece, traktowane przez Singera z o wiele większą pobłażliwością i sympatią niż ich męscy partnerzy. Typowy Polak wedle tego schematu wyglądałby następująco. Szlachcic albo książę, może nawet potomek polskich królów. Z niedużą, jasną, kozią bródką. Rzadko trzeźwy. Zwykle przepijał cały swój majątek. Wstawał nocą i popijał przez słomkę wódkę z dzbana (!). Uwikłany w szereg procesów, z których wszystkie przegrywał. Przegrywał też w karty. Stary kawaler, uwodzący wiejskie dziewczęta, z którymi płodził bękarty. Albo wdowiec-dziwkarz. Porywczy tyran. Dumny i butny. Dziwak. Czasem zadający się z nieczystymi siłami. Widziany na koniu z kobietą-demonem. Niekiedy wierny miłości aż po grób. W Turbinie szalony dziedzic, Jan Chwalski, pewnej zimowej nocy rozkopał grób swojej ukochanej, odbił wieko trumny, wyjął szczątki i zaniósł je do domu. A ponieważ była w stanie rozkładu, odarł mięso i zostawił sobie kości. Dziedzic Adam Pilicki był lubieżnym rozpustnikiem, a do tego bigotem. Czy przewyższał w rozwiązłości swoją żonę, nimfomankę, trudno powiedzieć. Nie miał czasu na zajmowanie się swymi posiadłościami, a jego polscy zarządcy byli pijakami, próżniakami i złodziejami. Ostrzegał, że w Polsce nigdy nie nastąpi spokój, "dopóki nie wybije się wszystkich protestantów, Kozaków i Żydów". Hrabia Jampolski również zniesławiał imię dobrej szlacheckiej rodziny. Po powrocie z Syberii pił wódkę szklankami i żył otwarcie ze swoją rosyjską kochanką. Leżał 161 "11^ na łóżku w ubraniu i wertował stare księgi lub obmyślał posunięcia na szachownicy. Nocą jeździł konno. Nigdy nie wziął do ręki żadnej pobożnej książki. Czytał dzieła Woltera, Diderota, Byrona, Heinego i George Sand, historię wolnomular-stwa, dzieje rewolucji francuskiej i włoskiej mafii. Ciągle mówił o degrengoladzie polskiej arystokracji. Jego syn, Lucjan, bodaj najczarniejszy z Singerowskich charakterów, to próżnujący pijak, degenerat, psychopata i morderca. Polskie kobiety nieco łagodzą tę wizję, ale prócz Wandy, pięknej, szlachetnej, pełnej poświęcenia ukochanej Jakuba z Niewolnika, grają jednak drugoplanowe role. Zawsze są dobre - oddana Magda (Sztukmistrz z Lublina), ufna Jadwiga (Wrogowie) czy ofiarna, żyjąca dla innych Felicja (Dwór), przepełniona miłością do Boga i miłosierdziem. Trudno uwierzyć, że najczystsza z kobiet, jakie Singer kiedykolwiek opisał, Wanda, urodziła się i wyrosła w prymitywnej, brudnej i zdegenerowanej wsi, miejscu, którego ohydę opisał ze szczególną plastycznością. Ta przerażająca wizja polskiej wsi podkarpackiej z czasów, w których toczy się akcja Trylogii, bezpośrednio po pogromach Chmielnickiego, świadczy niewątpliwie o niezwykłej sugestywności pióra jej autora, ale na ile zgodna jest ze stanem faktycznym? Chłopi trzymają w oborze zbiegłego od Kozaków i kupionego na targu żydowskiego niewolnika. Chcą go zabić, do czego zachęca ksiądz. Bezwstydni i plugawi, prowadzą bydlęcy żywot. Kobiety mają robactwo w ubraniach i kołtuny na głowach. Słabo mówią po polsku, chrząkają jak zwierzęta, wyją i śmieją się dziko. Kopulują publicznie, zachodzą w ciążę, często ronią, a umarłe dzieci wrzucają do potoku. Pasterze są gromadą kalekich i na wpół zidiociałych istot, cuchnących uryną, wyniszczonych chorobami i wódką. W tym potwornym pejzażu, wśród wspaniałej górskiej przyrody, dojrzewa miłość Jakuba i Wandy, córki Jana Bzika. Młodzi przeniosą się wkrótce do Pilic, by ukryć związek Żyda z gojką. Obraz żydowskiego miasteczka również daleki jest od idealnego, ale nie ma tak intensywnej i jednoznacznie czarnej barwy. Opisy brudu, zabobonów, hipokryzji zrównoważone są dowodami pewnej cywilizacji. Żydzi plotkują, oszukują i kradną, ale są wśród nich dobrzy, uczciwi, prawi słudzy Boga. W polskim błocie lśni tylko jedna perła - Wanda. Za życia Singera Niewolnika na język polski nie przetłumaczono. Dwór i Spuścizna podobały się. "Gdybym opisał Polaków w sposób nieprawdziwy, nie zostawiliby na mnie suchej nitki..." - mówił. Czy miał rację? 163 162 Dawał gojom to, czego chcieli Mówi Mordechaj Canin, pisarz, długoletni prezes Stowarzyszenia Pisarzy Żydowskich w Izraelu, urodzony i wychowany w Polsce. - Bashevis nie jest największym pisarzem żydowskim, byli lepsi. Jego brat Joszua był na pewno lepszy od niego. Inni -Asz, Bergelson - nie żyją, o sobie trudno mi mówić, ale podobno jestem bardzo dobrym prozaikiem. Moja epopeja o Żydzie Wiecznym Tułaczu jest pierwszą tego rodzaju rzeczą w literaturze żydowskiej. Pewien wielki żydowski poeta powiedział, że myślał o tym, by napisać coś takiego, jednak mu się nie udało. Ale Singer był przedsiębiorczy, o wiele bardziej ode mnie. Gdyby nie był Żydem, zapewne byłby antysemitą. Kto zna jego prozę po żydowsku, w oryginale, ten wie, że wymyśla okropne rzeczy o Żydach. Ale przekłady Singera są, na jego polecenie, robione nie z żydowskiego, nie z oryginału. On sam nad tym pracuje, usuwa to, co trzeba usunąć, i przygotowuje tłumaczenia na angielski. A zna angielski doskonale. Prócz tego w redakcjach, wydawnictwach są zdolni ludzie, energiczni, oni mieli dojście do Akademii i dostał Nobla. - Bashevis pisywał przed wojną, dla żydowskiej prasy w Polsce, powieści brukowe - my je nazywamy "szundowskie". Codziennie doprowadzał wątek do dramatycznego punktu, na przykład, że on ją rzucił na kanapę... ciąg dalszy nastąpi. I w ten sposób stał się bardzo popularny, widział, że to idzie. Przede wszystkim on jest chory na seks. Dziwnie w jakiś sposób to się u niego połączyło. Pochodzi z rabinackiej rodziny, jego ojciec był rabinem na ulicy Krochmalnej. I tam Singer się zetknął z prostytucją żydowską, ze złodziejami. Bashevis tym wszystkim nasiąknął. - Przyjechał do Ameryki w 1935 roku. Jego brat pracował w "Forwerts". Redaktorem pisma był wówczas Abraham Kahan. On nie żyje, miałby dziś sto trzydzieści lat. Dopóki Kahan żył, drukowano Bashevisa bardzo niechętnie. Nie, nie przez erotykę, erotyka jest dobra, ale nie zgnilizna. On przede wszystkim jest cynikiem, bardzo mądrym, bardzo dowcipnym cynikiem. I śmieje się z czytelników. Nie szanuje ich. Ale wie, jak im dać to, czego szukają. - Oczywiście, gdyby dać pewnej klasie czytelników to, czego chcą, to znalazłyby się tam wszystkie świństwa świata, łącznie z politycznymi. Singer daje to, czego chcą masy, co więcej - także masy nie-Żydów. Oni specjalnie wychwytują w jego pisaniu niektóre elementy antysemickie. Tam są bardzo negatywne rzeczy o Żydach. Dawał gojom to, czego chcieli, właśnie taki obraz Żydów. Ale na przykład ja czytam po angielsku ten sam tekst, który czytałem po żydowsku. I to jest zupełnie coś innego. Jasne, że lepszy jest tekst angielski. Proszę pamiętać, że emigranci żydowscy w Ameryce byli w większości zupełnie bez wykształcenia. Także wielbiciele Singera, którzy pochłaniają te szundowskie opowieści, wszystkie te nieprawdopodobne absurdy, brukowe, sensacyjne. To jest zwyrodniała literatura. Czytelnik w Ameryce, ten, który czyta po żydowsku, przyjechał z miasteczka z Rosji czy z Polski, to jest ten sam typ czytelnika, dla którego pisał w kraju. - Następnym po Kahanie redaktorem "Forwerts" był Hil-lel Rogów. Wówczas, w latach pięćdziesiątych, Singer zaczął pisać i drukować więcej. To było na tak żenującym poziomie, że zupełnie nie nadawało się do czytania. Opowiem pani jedną scenę. Kobieta zdradza męża, nagle dzwonek do drzwi. Kochanek włazi pod łóżko, wchodzi mąż. Rozmawia z żoną. A co robi wówczas kochanek pod łóżkiem? Robi dziurę w materacu i spółkuje z tą kobietą. Zabawne? W wersji angielskiej tej sceny nie ma. Na tyle miał wyczucia i zdrowego rozsądku. Albo, na 165 164 przykład, kładzie do łóżka trzy kobiety i dwóch mężczyzn. Takie nienormalne rzeczy. A czytelnik w pewnym wieku żyje tym nieprawdziwym światem, jest już stary, ale chce takie rzeczy czytać. I Bashevis mu ich dostarczał. Jedno mu trzeba przyznać. On wspaniale opowiada, umie sprzedać ten towar. Ma dobry język, doskonały żydowski. I szczęście. To jest wszystko, czego potrzeba. Ale ile ten człowiek się nacierpiał, zanim doszedł do tego. Wiem, że w Ameryce przymierał głodem, bo Kahan był twardy i chociaż lubił jego brata, Bashevisa nie chciał wiele drukować. - Singer to jest pornografia klozetowa. Po żydowsku tak bym to właśnie nazwał. Literatura zboczona, ale pięknie opowiedziana. To niebezpieczne, boski talent. Jeśli idzie o wartości, nie cenię tego wysoko. Ale jak się zaczyna czytać, nie można przestać. 166 Mój mąż, Isaac Bashevis Singer Podobno bezustannie powtarzał, że należałoby się rozwodzić po piętnastu latach małżeństwa, jeżeli chce się coś wiedzieć o miłości i seksie. Podobno w Nowym Jorku, Miami i Tel Awiwie odbywały się zjazdy jego przyjaciółek. Podobno nie miał dosyć sił do wszystkich romansów, jakie mu przypisywano. W 1937 roku, dwa lata po przyjeździe do Ameryki, spotkał swoją przyszłą żonę, Almę Haimann, Żydówkę rodem z Monachium. To jedyne oficjalne małżeństwo Singera przetrwało aż do jego śmierci. Spędzili wspólnie ponad pół wieku. "Alma jest wspaniałą kobietą - mówił o żonie - ale za bardzo praktyczną. Każdego ranka po przebudzeniu informuje mnie, o ile wzrosła cena białego sera w porównaniu z poprzednimi latami". Mówi się, że poza żoną nie miał żadnych bliskich przyjaciół. Kiedy go pytano, czy kiedykolwiek myślał o rozwodzie, odpowiadał cytatem: "Wiele razy myślałem o tym, żeby ją zabić, ale nigdy, żeby się rozwieść". Alma Haimann pochodziła ze średnio zamożnej rodziny niemieckich Żydów. Ojciec handlował jedwabiem i aksamitem w Monachium i Mediolanie. Wykształcony, władał siedmioma 167 językami. Matka była jedyną córką bawarskiego fabrykanta męskich ubrań. Piękna, ciemnowłosa, o szafirowych oczach, tęskniła za wielkim światem i wystawnym życiem. Rodzice Almy nie byli dobraną parą. Mieszkali w ośmiopokojowym mieszkaniu na Prinzregen-tenstrasse, naprzeciwko Englischer Garten, niedaleko sal koncertowych i teatrów, które Alma wcześnie zaczęła odwiedzać. Mieli troje służby i guwernantkę, Angielkę. Rodzina nie była ortodoksyjna, do synagogi chodzili jedynie w Jom Kipur, ale rodzice chcieli, by córki, Alma i Liza, poznały żydowską tradycję i nie zapominały, kim są. Alma odebrała staranne wykształcenie, z lekcjami tańca, angielskiego i francuskiego. Latem wyjeżdżała z rodzicami do europejskich metropolii - Genewy, Paryża, Londynu, Rzymu. Szkołę skończyła z odznaczeniem, potem studiowała na uniwersytecie w Szwajcarii. Dużo czytała. Jako pierwsza w rodzinie kobieta podjęła pracę, w banku. Lubiła bawić się i tańczyć. Z rozrzewnieniem wspomina beztroską młodość w Monachium i Szwajcarii. Po kilku tygodniach znajomości wysoki, przystojny doktor chemii oświadczył się o jej rękę. Rodzice oświadczyny przyjęli. Ślub odbył się w 1927 roku. Walter Wasserman był właścicielem dużego przedsiębiorstwa handlowego i inwestował na giełdzie. Miodowy miesiąc spędzili w Belgii, w małej miejscowości niedaleko Ostendy. Po dwóch latach urodziła się córka, Kinga, a potem chłopiec, Klaus. Z czasem okazało się, że prócz dzieci, majątku i umiłowania przyrody niewiele miała wspólnego ze swoim mężem. Nie interesowała go muzyka ani teatr. Nie czytał książek, chyba że dotyczyły interesów. Wydawał się jej nie dość romantycznym towarzyszem. Dwa lata po dojściu Hitlera do władzy, w grudniu 1935, Wassermanowie zdecydowali się opuścić Niemcy. Zostawili wszystko: dobrze prosperującą firmę, dom, ulubione góry i jeziora wokół Monachium. Przez Szwajcarię latem następnego roku dotarli do Ameryki. 168 Początki były trudne. Mąż nie znał tutejszych stosunków w interesach, a ja nigdy nie miałam talentów gospodyni domowej. Szczególnie moje zdolności kulinarne pozostawiały wiele do życzenia. A przecież jak tylu innych - jakoś przetrwaliśmy. Akcje wielkich stalowni amerykańskich, które Walter kupił po niskiej cenie, zwyżkowały gwałtownie. Stawał się zamożnym człowiekiem. Zamieszkaliśmy w wygodnym mieszkaniu w irlandzkiej części Manhattanu. Po ciężkiej dla nas jesieni i zimie postanowiliśmy pojechać latem 1937 roku na wakacje. Sąsiadka poleciła nam pewien niedrogi pensjonat w Mountaindale, w górach Catskills, w stanie Nowy Jork. Był to chylący się ku upadkowi wiejski dom, ale pięknie położony, wśród starych drzew, opasany strumieniem. Dom otaczała rozpadająca się weranda, a jedzenie było skromne i mało urozmaicone. Ale nikt się nie skarżył. Wśród gości, w większości żydowskich rodzin z dziećmi, panowała ciepła atmosfera. W tym otoczeniu zjawił się pewnego dnia mężczyzna, któremu ktoś również polecił to miejsce jako tanie {przyjemne. Był to młody pisarz, znany w pobliskiej kolonii artystów. Szczupły blondyn, niemal zupełnie łysy, o bardzo niebieskich oczach. Wydawał się kompletnie zagubiony i zdezorientowany, nie mógł znaleźć jadalni, swojego pokoju ani nawet drogi do miasteczka. Taki młody i taki niezaradny, myślałam. To było moje pierwsze wrażenie. Nie był przystojny, nie prezentował się najlepiej w tym czasie. Nie był również zbyt dobrze ubrany. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, miał rozpiętą koszulę. Poza tym spokojny, grzeczny i bezpośredni. Dowiedzieliśmy się, że jest obiecującym pisarzem, że napisał już jedną książkę w Polsce, skąd pochodził, i że przyjęto ją dobrze. Tym człowiekiem był Isaac Bashevis Singer, brat znanego pisarza Israela Joszuy Singera. Miał spędzić z nami całe lato. Na werandzie była huśtawka, siadywaliśmy tam i prowadziliśmy długie dyskusje o literaturze. Rozmawialiśmy po angielsku, nie znam żydowskiego. Głównie o rosyjskich i francuskich mistrzach XIX wieku, o Dostojewskim i Tołstoju. Nie lubił niemieckich pisarzy, może z wyjątkiem Goethego. Z polskich wspominał Słowackiego. Chodziliśmy na spacery, pływaliśmy łódką po niewielkim stawie, wybieraliśmy się do miasta po gazety, cukierki i na lody. Przenosił moje dzieci przez kałuże. I tylko czasami znikał na kilka dni w Nowym Jorku. Tęskniliśmy za nim wtedy. 169 Pod koniec lata nawiązała się między nami prawdziwa przyjaźń i zdecydowaliśmy, że będziemy nadal widywać się w Nowym Jorku. Powiedział, że pracuje czasami w miejskiej bibliotece na 42 Ulicy, w sali o nieparzystym numerze. Nie mogłam się zdecydować, by tam pójść, ale pewnego dnia zebrałam się na odwagę. Nie umawialiśmy się, weszłam do biblioteki i on był pierwszą osobą, na którą tam natrafiłam. Niezwykle nas to podekscytowało i oboje uznaliśmy, że był to przypadek telepatii. Poszliśmy na kawę. Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej. I powoli, powoli stawaliśmy się sobie coraz bliżsi. Tak zaczął się nasz romans. Przez kilkanaście miesięcy spotykaliśmy się i zrywaliśmy, żeby zaczynać od nowa. Przez cały ten czas nic nie mówiłam mężowi. W końcu mu powiedziałam. I wtedy go opuściłam. Coraz silniej czułam, że Isaac jest człowiekiem, z którym chciałabym spędzić resztę życia. On twierdził to samo. Zastanawialiśmy się, jak ułożyć sobie wspólne życie, ale także jak unieważnić moje poprzednie małżeństwo. Sytuacja była niezwykle trudna. Szarpałam się - to byłam gotowa zostać z nim, to znowu chciałam wracać do męża. Wreszcie, po wielu męczących spotkaniach z adwokatami, wczesną zimą 1939 roku dostałam rozwód. Dzieci zostały z Walterem. Nie był to jeszcze koniec naszych problemów, bo Isaac był przeciwnikiem samej instytucji małżeństwa. Ale jak mogłam ja, dziecko konserwatywnej rodziny, po prostu żyć na wiarę z mężczyzną? To było niemożliwe. W końcu, w lutym 1940 roku, podczas zamieci śnieżnej poszliśmy do brooklyńskiego ratusza i wzięliśmy ślub. Miły, starszy urzędnik, który nie miał klientów tego dnia z powodu niepogody, wygłosił na naszą cześć (za darmo) specjalne przemówienie. Nie mieliśmy pieniędzy, żeby uczcić tę okazję. Poszliśmy do naszego mieszkania, które było bardzo czyste i ładne, ale puste. Tak się zaczęło nasze wspólne życie. Dla mojej rodziny to był skandal, ale nie dbałam o ich zdanie. "Poznałem Almę w roku 1937, a w trzy lata później wzięliśmy ślub. Kochaliśmy się, ale mieliśmy mnóstwo problemów. Nie byłem w stanie zarobić na życie nawet dla siebie, więc jak miałem utrzymać żonę? Poza tym, ponieważ Alma była Niemką 170 - to znaczy, oczywiście, niemiecką Żydówką - nie znała jidysz. Powiedziałem jej, że jestem pisarzem, ale nie mogłem tego udowodnić, bo żaden z moich utworów nie został jeszcze przetłumaczony. Musiała mi wierzyć na słowo. W gruncie rzeczy uważałem siebie za byłego pisarza, który zatracił zdolność i chęć pisania". Znajomi Isaaca z żydowskiej gazety "Forwerts" czekali, aż skończy się ta przygoda. Nie wierzyli w jego małżeński talent. Znany był jako uwodziciel i zalotnik. Jednak z szacunkiem odnosili się do tego przestarzałego pomysłu, a także do ambicji pisarskich Isaaca. On sam wiedział, że był to jedyny moment na ułożenie sobie życia osobistego i zawodowego. Joszua również popierał pomysł małżeństwa, uważając, że jego brat potrzebuje domu, by odnieść sukces pisarski. Isaac, przyzwyczajony do swobodnego, kawalerskiego życia, na początku trochę się dusił. Pierwszy nasz rok nie był zbyt udany. Poza tym tęskniłam za dziećmi. "Ożeniłem się dopiero w wieku trzydziestu pięciu lat. Przez wiele lat byłem przeciwny małżeństwu. Pozostawałem pod wpływem znanego niemieckiego pisarza żydowskiego pochodzenia, Otto Weiningera, który uważał kobiety i instytucję małżeństwa za główną przeszkodę dla męskiego ducha. Jednakże życie naprawia wszystkie decyzje podejmowane w młodości. W pewnym momencie poczułem, że nie mając domu, nie będę w stanie kontynuować pracy literackiej. Wtedy poznałem moją obecną żonę, Almę, i zrozumiałem, że zesłało mi ją przeznaczenie". Nie mieliśmy pieniędzy na meble, firanki, bieliznę i inne potrzebne rzeczy. Postanowiłam poszukać pracy. Było ciężko. Na początku wszywałam potniki do męskich kapeluszy, później szyłam damskie kapelusze. Wreszcie, po tych nieudanych próbach, zostałam zatrudniona w domu towarowym firmy Arnold Constable na Piątej Alei. Zwolniono mnie, gdy po raz pierwszy pojechaliśmy do Europy w 1947 roku. Mój szef uznał, że skoro stać mnie na taką podróż, widocznie nie potrzebuję pracy. Po powrocie przeszłam na posadę sprzedawczyni w Brooklynie, w holenderskiej firmie Bren-ninkmayer. Okazało się, że jestem urodzoną ekspedientką. Pracowałam ciężko, ale wszyscy byli ze mnie zadowoleni. Szybko awansowałam. Potem przeniosłam się do domu towarowego Sachs na 34 Ulicy, a po ośmiu latach - do Lord & Taylor na Piątej Alei. 171 Wstawałam rano i wychodziłam do pracy. On pisał. Był zupełnie nieznany. Zupełnie. Tak trwało jakieś dwadzieścia lat. Był bardzo skryty, nie mówił wiele o swojej pracy. Na początku, kiedy pisał Rodzinę Muszkatów, swoją pierwszą większą powieść, miał wiele wątpliwości, trudności, nie czuł się pewny. Wtedy rozmawiał, ale też nie ze mną, a ze swoim przyjacielem, Aronem Cejtlinem. Przypuszczalnie myślał, że nie potrafię mu pomóc. Nie brał tego w ogóle pod uwagę. Miał rację, nie jestem właściwą osobą do rozwiązywania tego rodzaju problemów. Może powinnam, ale... Zdarzało się, że w niedzielę czytał mi i tłumaczył niewielkie fragmenty opowiadań, które napisał w ciągu tygodnia. Nie szukał u mnie aprobaty. U mnie czy kogokolwiek innego. Może na to nie wyglądał, ale był bardzo pewny siebie. Nigdy nie dawał się przekonać, wychodził zwycięsko z każdej dyskusji. To mi się w nim podobało. Nie przepadam za łagodnymi naturami, miękkimi, słabymi ludźmi. Nawet nie przeszkadzało mi, że zawsze miał rację. Cały dzień spędzaliśmy osobno. Ja musiałam iść do pracy, on pracował w domu, a wieczorami rozmawialiśmy, z kim się spotkałeś tego dnia, co robiłeś. Często jadaliśmy w restauracjach. Po ośmiu godzinach pracy gotowanie było dla mnie za ciężkie. Czasami coś przyrządzałam, ale gdy tylko siadaliśmy do stołu, dzwonił telefon. Isaac uwielbiał rozmawiać, znikał na długie minuty, wszystko stygło. Powiedz, niech zadzwonią później, prosiłam. Nie, nie, to jest ważne. Telefon był zawsze ważniejszy niż jedzenie. Nigdy nie pozwalał mi odbierać telefonu. Zawsze robił to sam. W związku z mężczyzną nie można dążyć do osiągnięcia równorzędnej pozycji, oni tego nie znoszą. To nie jest jakaś specjalna życiowa mądrość, to dla mnie raczej naturalne. Nigdy nie nakłaniałam go do niczego, nie nagliłam, nie mówiłam, że musi robić karierę czy zarabiać pieniądze, nawet wtedy, kiedy było nam ciężko. Rozumiałam, jak bardzo trudno jest żydowskiemu pisarzowi dostać się na amerykański rynek. Byłam pewna jego talentu i tego, że w końcu doczeka się uznania. Wierzyłam w jego powołanie. Pisał do południa, potem wychodził na obiad, nigdy nie widziałam człowieka, który miałby tyle spotkań w porze obiadu. 172 Po południu jeszcze trochę pisał, czytał, spacerował. Lubił spacerować. Karmił gołębie w Central Parku. Szedł do żydowskiej gazety "Forwerts" albo... nie wiem, naprawdę całe dnie nie było mnie w domu. Dla mnie to było dobre życie. Niczego mi nie brakowało. A on najbardziej lubił siedzieć w swoim pokoju i pisać. Pisanie było jego światem. Nie mógł robić nic innego. Jestem pewna, że gdyby się powtórnie urodził, robiłby dokładnie to samo. Dawno temu, kiedy Ameryka przystąpiła do wojny, zaistniała możliwość, że zostanie powołany. Starałam się wówczas, by podjął jakąś pracę, żeby tego uniknąć. Zapłacił za kurs, nie pamiętam dokładnie, o co chodziło, zdaje się, że o składanie jakichś elementów, ale po dwóch lekcjach wrócił do domu i powiedział, że nie może sobie z tym poradzić. Mogę obsługiwać windę albo być pisarzem, nie potrafię być nikim innym, powiedział. Żył jakby do środka. Na zewnątrz był bardzo pasywny, nigdy nie umiał zabiegać o swoje interesy, nigdy o nic nikogo nie prosił, o przysługę, o protekcję, o względy. Tylko wtedy, kiedy ludzie sami do niego przychodzili, mówił "tak" lub "nie". Taką miał naturę. Stale pisał. Miał wówczas kontrakt z wydawnictwem Alfred Knopf & Co. na angielski przekład swojej pierwszej powieści Rodzina Muszkatów. Tłumaczenie zajęło pięć lat. Isaac był zły, zde-cydował, że nigdy więcej nie da nic do Knopfa. I nie dał. Był rok 1950. Publikacją jego kolejnych książek zajął się Cecil Hemley z małego wydawnictwa Noonday Press. Cenił i podziwiał prace Isaaca. Dawał później na uniwersytetach wykłady na temat jego twórczości. Wierzył w niego i rzeczywiście sprawił, że zaczęto się nim interesować. Firma Noonday Press została wykupiona przez wielki dom wydawniczy Farrar, Straus & Cudahy. Mieliśmy szczęście. Cecil Hemley został tam głównym redaktorem i odtąd FS&C drukowało książki mego męża. Roger Straus wydał przyjęcie i pamiętam, że Isaac, wróciwszy do domu, powiedział: teraz wszystko będzie łatwiejsze. I tak rzeczywiście było. Sztukmistrz z Lublina; Krótki piątek, Spinoza z ulicy Rynkowej, Przyjaciel Kafki ukazały się w tym wydawnictwie i coraz częściej widziałam książki Isaaca w księgarniach. Zaczynał być znany, ale od sławy dzieliła go ciągle długa droga. Nie mam, nigdy nie miałam zmiennych nastrojów. Isaac był za to kapryśny, nierówny i chimeryczny. Czasami wydawał się zadowolony, taki zadowolony ze wszystkiego, co zrobiłam, i taki 173 szczęśliwy. Byłam najwspanialszą żoną na świecie, wszystko było cudowne. Wpięć minut później potrafił być bardzo przykry i bardzo krytyczny. Taką miał naturę. Trzeba było się jej nauczyć. I zaakceptować. Nie czułam się samotna. Gdy był w złym nastroju, wkładałam kapelusz i wychodziłam z domu. Kiedy wracałam, wszystko znowu było dobrze. Na początku na to narzekałam. Isaac miał wspaniałą redaktorkę w tygodniku "New Yorker", gdzie publikował. Zwierzyłam się jej kiedyś z jego zmiennych nastrojów, a ona powiedziała mi coś, co mnie przekonało. Mam do czynienia z wieloma pisarzami - mówiła - i żaden z nich nie jest tak utalentowany jak Isaac, a wszyscy są równie nieznośni. Bądź szczęśliwa, on przynajmniej ma niezwykły talent. Zrozumiałam. I przestałam się skarżyć. W latach 1940-41 mieszkaliśmy na Ocean Avenue w Bro-oklynie. Potem przenieśliśmy się do pięciopiętrowego budynku bez windy na 103 Ulicy Zachodniej na Manhattanie. W rok później wynajęliśmy na Central Park West dwa pokoje z kuchenką, z widokiem na park. W1959 przeprowadziliśmy się do większego mieszkania na 72 Ulicy Zachodniej. Od 1962 wynajmowaliśmy przestronne mieszkanie na 86 Ulicy Zachodniej przy Broadwayu. Isaac lubił stawiać swoje biurko przy oknie. Pisał wszędzie i bez trudności. W samochodzie, w przerwach między wykładami, w samolocie, w hotelowych pokojach. Na skrawkach papieru, w notesach. Miał tony notatek, z których potem wcale nie korzystał. Wydaje mi się, że nigdy nie wątpił w siebie. Byliśmy przez wiele lat bardzo biedni i zawsze mówił: nie martw się, nie martw się, jakoś sobie poradzę. I udało się. Wiedział, że jest dobry. Nie miał problemów z własnym ego. W 1953 roku znany już wtedy Saul Bellow przetłumaczył Gimpla Głupka. Opowiadanie stało się literacką sensacją. Historyk i krytyk nowojorski Irving Howe nazwał Isaaca geniuszem. Napisał pierwszy poważny artykuł o nim w " The Times Literary Suplement". Mój mąż zyskał uznanie intelektualistów i wydawców. Stawał się ważną postacią w literackim świecie. W dalszym ciągu drukował po żydowsku w "Forwerts", z od-cimka na odcinek, z tygodnia na tydzień, ale już miał tłumaczy, 174 zaczynano umieszczać jego opowiadania w najlepszych amerykańskich periodykach, od "Saturday Evening Post" do "Chicago Tribune", od "Playboya" do "Encountera". Tak zaczęła się sława. Po pewnym czasie zaczęły przychodzić nagrody i wyróżnienia. Z ważniejszych - National BookAward w 1970 i 1974 roku. Nie był niedoceniany. Ale zawsze mówił, że prawdziwy pisarz nie pisze dla nagród, tylko dlatego, że chce pisać. Isaac nie był zwykłym człowiekiem. Był wspanialszy niż wszyscy inni mężczyźni, jakich znałam. Trudno mi wytłumaczyć, na czym to polegało. Nie mówił wiele, ale kiedy już coś powiedział, to było mądre i ważne. Miał wielką wiedzę filozoficzną, głębokie przemyślenia na temat Boga, sensu cierpienia, tajemnicy bytu. O tym zawsze chętnie dyskutował, nie był nigdy zmęczony takimi rozmowami. Nie znosił za to codziennych rozmów, nieważnych, o niczym. Był milczącym człowiekiem. Coraz bardziej milczącym w miarę upływu lat. Czy lubił ludzi? Mniej niż ja. Myślę, że mógłby się bez nich obejść. Mówił często, że ich nie potrzebuje. Że chciałby żyć na wyspie. Miał wielką potrzebę samotności, izolacji. Tak się składało, że ludzie opowiadali mu historie, swoje losy. Siedział w swojej kafeterii i nagle ktoś mówił: słuchaj, mam wspaniałą historię dla ciebie. Dobrze, opowiadaj. Wówczas ją zapisywał. Ale nie uganiał się za tym. Odpowiadał, gdy ktoś go zagadnął, ale sam nigdy nie wdawał się w pogawędki z obcymi. Nie musiał lubić ludzi, żeby pisać o nich ze zrozumieniem. Dużo i ze znawstwem pisze także o jedzeniu, wydawałoby się, że powinien być dobrym kucharzem, ale tak naprawdę nigdy ( w swoim życiu nie gotował. Prawdopodobnie potrafiłby, lecz nigdy nie miał na to czasu ani ochoty. Zrobił mi raz czy dwa razy śniadanie, zaraz na początku naszego małżeństwa. Nie najgorzej, ale potem mówił: to twoja rola. W sumie był bardzo konserwatywnym, człowiekiem. Jego poglądy na rolę kobiety w domu były bardzo tradycyjne. Wątpię, by zaakceptował moją niewierność. Uważam, że był jednym z najwspanialszych pisarzy stulecia. Lubię jego czyste, precyzyjne zdania. Nawet dziecko może zrozumieć to, co pisze. Wolę jego powieści niż opowiadania. Większość ludzi mówi, że był mistrzem krótkich form, on sam też tak uważał. Ja najbardziej lubię Dwór / Niewolnika To świetne książki. 175 Nigdy nie czytałam jego rękopisów, pisał po żydowsku. Zwykle czytałam jego książki już przetłumaczone i wydrukowane. Raz, kiedy byliśmy w Szwajcarii, dat mi zerknąć na korektę nowej powieści, Szosza. Me byłam zachwycona. Powiedziałam: to nie brzmi jak Singer. Zwykłe chwaliłam go, więc moja reakcja nie spodobała mu się. Od tego czasu nie pozwalał mi czytać niczego. Powiedziałam sobie - nigdy więcej się nie odezwę. Wszyscy pisarze są bardzo wrażliwi, szczególnie mężczyźni. Przejmowałam się krytycznymi recenzjami, może bardziej niż on. Kiedy ludzie zgorszeni nagością w Jentł na Broadwayu, musicalu według jego opowiadania, dzwonili do nas w środku nocy, byłam bardzo przygnębiona. Martwiłam się także jego zdrowiem. Chciałam, żeby ograniczył ilość wyjazdów, żeby więcej odpoczywał. Zgadzał się na każdy wywiad. Numer naszego telefonu figurował w książce telefonicznej aż do końca lat siedemdziesiątych. Moje przyjemności? Kiedy byłam na wakacjach, bawiłam się, chodziłam na plażę, pływałam, spotykałam się z ludźmi. On nie przepadał za tym, chyba że znał te osoby wcześniej. Był szczęśliwy jedynie w towarzystwie ludzi pióra. Muszę przyznać, że nasze życie towarzyskie było bardzo ograniczone. Mieliśmy kilku przyjaciół malarzy, kilku pisarzy, w sumie niewielu. Isaac, kiedy chciał, umiał być duszą towarzystwa. Czarował, opowiadał anegdoty. Szalenie dowcipny. Pełen ironii. I autoironii. Był wegetarianinem. Na wszystkich przyjęciach wydawanych na jego cześć zachowywał bezmięsną dietę. Ja nie jestem wege-tańanką, nie jestem też specjalnie mięsożerna, ale nie lubię nakładania sobie tego rodzaju sztywnych ograniczeń. W ogóle cenię wolność wyboru. Możliwość robienia tego, na co mam ochotę. To była jedna ze wspaniałych rzeczy w naszym małżeństwie. Nigdy nie narzekał, kiedy przychodziłam do domu później albo nie na czas. Tylko raz powiedział: o mój Boże, naprawdę się przestraszyłem, tak długo cię nie było. Zgubiłam się, odrzekłam zgodnie z prawdą, oglądałam wystawy, tyle rzeczy mi się podobało. W porządku, powiedział, najważniejsze, że już jesteś. Nie więził mnie. Nie miałam poczucia, że jestem przez niego ograniczana. Zimą 1973 roku Isaac miał wykład na uniwersytecie w Miami Beach. Spotkałam tam wtedy moją dawną sąsiadkę z Mowa- 176 chium. Przyjdź nas odwiedzić, powiedziała. Mieszkała w budynku, w którym wkrótce my sami mieliśmy kupić mieszkanie. Nie planowaliśmy przedtem kupna drugiego domu na Florydzie. Budynek stał nad oceanem, był nowy, czysty, pełen kwiatów. Świeciło słońce. Nie mogliśmy się oprzeć. Dręczyło nas jedno jedyne pytanie: czy nas na to stać? Po pięciu strasznych dniach i pięciu bezsennych nocach w końcu zdecydowaliśmy się zaryzykować. Isaac zawsze marzył o miejscu poza miastem, gdzie byłoby świeże powietrze, dobry klimat, gdzie mógłby spokojnie pisać. W najgorszym razie, myślałam, sprzedamy albo wynajmiemy ten dom, ale czułam, że tak się nie stanie. To mieszkanie, gdzie odtąd spędzaliśmy każdą zimę, stało się naszym błogosławieństwem. "Gdybym miał miliony, moje życie nie zmieniłoby się ani na jotę. Jadłbym w tych samych wegetariańskich restauracjach, pisałbym tym samym piórem. Pisałbym nadal po żydowsku, bo najłatwiej pisze mi się po żydowsku". Właśnie na Florydzie w październiku 1978 roku zaskoczyła nas wiadomość o Nagrodzie Nobla, którą został odznaczony Isaac. To było piątego rano, Isaac poszedł jak zwykle na spacer i miał czekać na mnie na dole, skąd zawsze chodziliśmy na śniadanie do pobliskiego baru. Już wychodziłam, kiedy zadzwonił telefon. Dzwoniła przewodnicząca jednej z tutejszych organizacji żydowskich. Przed chwilą dostała wiadomość, że Isaac otrzymał Nagrodę Nobla. Powiedziałam, że nic o tym nie wiemy. Kilka minut później zadzwonił nasz przyjaciel z Nowego Jorku, obwieszczając tę samą nowinę. Tym razem byłam ostrożniejsza, poprosiłam, żeby dowiedział się, czy to prawda. To samo powtórzyło się po raz trzeci. Ale ciągle brakowało oficjalnej informacji. Zdecydowałam w końcu, że pójdę na dół spotkać się z Isaakiem, gdy nagle ujrzałam go koło windy. Narzekał, że ubrał się za ciepło. To głupstwo, powiedziałam, chodź, mam ci coś naprawdę ważnego do powiedzenia. Popchnęłam go do windy. Powtórzyłam mu treść rannych rozmów. Zrobiło to na nim pewne wrażenie. Ale po chwili powiedział: jedzmy śniadanie, nie możemy zrezygnować ze śniadania z powodu jakiejś nagrody. Zjedliśmy grzanki, wypiliśmy kawę. Isaac poszedł do domu. Ja miałam jeszcze jakieś zakupy do zrobienia i kiedy wróciłam, portier 177 zapytał: gdzie jest pani mąż, trzy razy już dzwoniono z dziennika "Miami News", nie mogą się z nim skontaktować. Wtedy to do mnie dotarło. Wjechałam windą na siódme piętro, drzwi do mieszkania były otwarte, Isaac rozmawiał przez telefon. Usłyszałam, jak mówił: pracuję z tobą blisko trzydzieści lat i zawsze mówiłeś mi prawdę, a teraz nagle opowiadasz mi jakieś głupstwa. Potem milczenie. I nagle Isaac zbladł jak ściana, dotknęłam jego ręki -była zimna jak lód. Byłam tak zaszokowana, że zaczęłam płakać. Kilka minut później dziennikarze z telewizji opanowali dom. Potem przyszli inni dziennikarze i fotoreporterzy. Hałas, wrzawa, telefon dzwonił bez przerwy, powtarzały się te same pytania, wydawało mi się, że to się nigdy nie skończy. Prawdziwy dom wariatów. " Czy pan jest zaskoczony? Czy pan jest szczęśliwy?" - pytali dziennikarze. Po którymś z kolei podobnym pytaniu odpowiedział: "Ja już byłem zaskoczony i już się ucieszyłem, a teraz jestem tym samym niedorajdą co przedtem". Po ogłoszeniu o przyznaniu nagrody mieliśmy dwa miesiące do przygotowania się do wyjazdu. Dla mojego męża najważniejszą sprawą było napisanie przemówienia, które wygłosi na uroczystości. Każdy laureat pisze taką mowę. Dla mnie cały ten okres był jednym wielkim koszmarem. Telefon dzwonił ciągle, przyszło około tysiąca stu listów i depesz gratulacyjnych. Musiałam zaopatrzyć nas oboje w stroje odpowiednie na tę okazję. Wieczorami pokazywałam Isaacowi wszystko, co kupiłam w ciągu dnia. Miał bardzo konkretne wymagania dotyczące tego, co powinnam nosić. Kupiłam dwie wieczorowe suknie, jedną dzienną, kostium, kilka swetrów i bluzek, jakieś buty i parę długich rękawiczek z koźlej skórki na przyjęcie w pałacu. Sztokholm bombardował nas telegramami: czy przestrzegamy jakiejś diety? Czy Isaac przywiezie biały frak, czy też mają go uszyć na miarę? Jak długie jest jego ramię od pachy do nadgarstka? Jak długa noga od krocza do kostki? Codziennie nowe pytania. Ale w końcu wszystko zostało umówione i przygotowane. I wieczorem 5 grudnia siedzieliśmy z przyjaciółmi i osobami towarzyszącymi w sali odlotów skandynawskich linii lotniczych na lotnisku Kennedy'ego w Nowym Jorku, gotowi do lotu. O ósmej trzydzieści rano wylądowaliśmy w Sztokholmie. To, co działo się później, było jak sen, ośmiodniowy sen, w którym realizowano każde nasze życzenie. "Odkąd mam Nobla, ludzie poznają mnie na ulicy. To się nie zdarzało nigdy przedtem, może z kilkoma wyjątkami, na Upper West Side, tam gdzie mieszkam. Ale tak naprawdę nie chciałbym być rozpoznawany. Lubię to uczucie, kiedy idę ulicą, że ja ją znam, a ona mnie nie. Niektórzy ludzie traktują mnie teraz tak, jakbym był podarunkiem Pana Boga dla ludzkości. To jest bez sensu. Wielu świetnych pisarzy nigdy nie dostało Nobla i nie przestali być świetnymi pisarzami. Jestem ciągle jednym z miliona nieszczęśników, którzy jedzą, myślą, mają nadzieję, mają wątpliwości, śpią, modlą się i umierają. Czuję, że dopóki będę żył, będę pracował. Jestem gotów zrobić wiele rzeczy dla innych, ale nie pozwolę im zabierać mi mojego czasu do pracy. Nobel nie zmienił mnie. Jestem tym samym Isaakiem Singerem. Moje myśli i uczucia są te same. Pamiętam, kiedy byłem dzieckiem, bawiłem się na podwórku z kilkoma innymi małymi chłopcami. Siedzieli pod złamaną parasolką, ale nie pozwalali mi pod nią wejść. Powiedziałem wtedy: musicie mnie wpuścić, mam nowe buty. Natychmiast się zgodzili, skoro miałem nowe buty. Myślę, że dorośli zachowują się podobnie. Jeśli zdobył nagrodę, trzeba się z nim liczyć, stał się ważniejszy. Jestem wdzięczny za nagrodę, ale żadna nagroda nie zmienia człowieka. Gdy tak się dzieje, to znaczy, że człowiek nie był jej wart". O Nagrodzie Nobla nigdy nie myślałam. Ciągle nie wiem, jak to wytłumaczyć. SaulBellow dostał ją dwa lata wcześniej, wydawało mi się, że Isaac nie ma szans. To zdarza się wyjątkowo rzadko, żeby taka nagroda tak szybko wracała do kraju, gdzie dopiero co była przyznana. Issac mawiał: ja nie mam państwa za sobą, nigdy nie dostanę Nobla. Jestem sam. Nie jestem ani Izrael-czykiem, ani Polakiem, ani Amerykaninem, jestem tylko Żydem. Nie mam tutaj korzeni. Sztokholm - to było wspaniałe przeżycie. Dla mnie chyba większe niż dla niego. Byłam taka szczęśliwa. Dla Isaaca ważna była nagroda, dla mnie również wszystko to, co działo się wokół. Cała ceremonia. "Wasza Królewska Mość, panie i panowie. Często pytają mnie: dlaczego pan pisze w umierającym języku? Chciałbym to 179 178 wyjaśnić w kilku słowach. Po pierwsze, lubię pisać opowieści o duchach. A nic bardziej nie pasuje do ducha niż umierający język. Im bardziej martwy język, tym bardziej żywy duch. Duchy kochają jidysz i wszystkie mówią tym językiem. Po drugie, wierzę w zmartwychwstanie. Jestem pewien, że wkrótce przyjdzie Mesjasz i pewnego dnia miliony zmarłych mówiących językiem jidysz powstaną z grobu. Ich pierwsze pytanie będzie brzmiało: czy jest coś nowego do czytania w naszym języku?!" Przez ostatnie dwa lata już bardzo chorował. Wymagał stałej opieki. Nie było łatwo patrzeć na niego wtedy. Jeszcze mógł spacerować po balkonie, byłam szczęśliwa, że mamy taki duży balkon. Potem był już zbyt słaby, by utrzymać się na nogach. Gasł, coraz mniej rzeczy mógł robić, coraz mniej rzeczy sprawiało mu przyjemność. Ale starałam się, żeby te ostatnie miesiące były tak dobre dla niego, jak tylko mogły być. Tak, zostawił książki. Ale to nie jest wystarczające pocieszenie. Chciałabym mieć możliwość dotknięcia go, mówienia z nim. Nie mógł mi w niczym pomóc przez ostatnie cztery łata, nie mógł nawet zatelefonować, ale był. Ciągle był. Czułam jego obecność. "Jako człowiek wierzący w Boga i jego Opatrzność, jestem pewien, że istnieje gdzieś pełny zapis życia każdej osoby, jej dobrych i złych uczynków, błędów i szaleństw. Nic nigdy nie ginie w archiwum Boga, w Jego boskim komputerze". Czy znałam go naprawdę? Tak mi się przynajmniej zdaje. Po pięćdziesięciu jeden łatach wspólnego życia powinnam go znać. Ale czasami myślę, że nie znamy nawet samych siebie. Nigdy nie zastanawiałam się, jakie byłoby moje życie bez niego. Gdybyśmy wtedy, tamtego lata, nie zdecydowali się na wyjazd w góry Catskills, na pewno wszystko wyglądałoby inaczej. Czy wierzę w przeznaczenie? Nie wiem. Jeśli tak, dla mnie był nim Isaac. Przez cale życie stawiał odwieczne pytania, tylko to interesowało go naprawdę - życie i śmierć. Na końcu wolał nie patrzeć jej w twarz. Omijał ten temat. Śmierć zabrała go. I to jest koniec opowiadania. Te kobiety - to fantazja K. pracował jako korespondent warszawskiego dziennika żydowskiego "Moment", wydawał też tygodnik żydowski w Płocku. Jego brat był ostatnim sekretarzem generalnym Związku Pisarzy i Dziennikarzy Żydowskich na Tłomackiem 13. Kiedy K. przyjeżdżał do Warszawy, chodził na kartę wstępu brata do teatru. W Ameryce pracował w redakcji "Forwerts", przez dwadzieścia pięć lat jako korektor. - Bashevis był stałym współpracownikiem naszej gazety. Co tydzień dawał dwa artykuły. Szły zwykle w piątek i w sobotę. Nigdy nikomu nie ufał. Zawsze musiał przyjść sam i sprawdzić, czy nie przepuściliśmy błędów. Powodowało to zamieszanie, bo przychodził zwykle w ostatniej chwili, kiedy numer już zamykano i trzeba go było odesłać do druku. Prosiliśmy, by się zjawiał wcześniej, żeby gazeta mogła wyjść na czas. Nigdy nie pomagało. Dawniej pracowaliśmy na linotypach, wtedy zmiana składu była jeszcze bardziej skomplikowana. A on stał nad głową i patrzył, czy wszystko jest właściwie złożone. Nigdy nie przychodził do redakcji, żeby pogadać, poplotkować. Od czasu do czasu wstępował do kawiarni na Broadwayu, gdzie siadywali artyści i pisarze. Na ogół był bardzo sympatycznym człowiekiem, chociaż od czasu do czasu mógł komuś wsadzić jakąś szpilkę. Rozmawiałem z nim wiele razy. Po żydowsku, tylko po żydowsku. Panie Bashevis, niech pan będzie spokojny, niech pan idzie do domu, nie będzie żadnych błędów. Może pan na nas 180 181 polegać. A on zawsze mówił: o nie, nie, nie, ja muszę sam przeczytać. Muszę sam zobaczyć, jak to jest. Głośno czytał, mamrotał i kiwał się nad tekstem. Przyszedł, czytał, czytał, poszedł i już. Artykuły pisał ręcznie. Był bardzo skrupulatny. Sam sprawdzał wszystkie cytaty. Inni to robili niedokładnie. On był dokładny, mądry, z miejsca potrafił tak odpowiedzieć, jak niejeden by nie umiał. Jego rękopisy były czytelne. Wybieraliśmy linoty-pistów do składania jego artykułów, inteligentnych i znających jego styl. Czasami zdarzało się, że zecer coś jeszcze poprawił, Oczywiście uzgadniało się to z nim przed drukiem i kiedy uznawał, że to dobre zmiany - był zadowolony. Nie ubierał się szczególnie elegancko, raczej niespecjalnie. Nawet później, gdy już pracował stale w "Forwerts" i dobrze zarabiał. Dostawał największe honoraria. Wszystko, co w ogóle napisał, najpierw drukował w odcinkach w naszej gazecie. Przestał pracować dopiero, kiedy "Forwerts" z dziennika przekształcił się w tygodnik. Zrezygnował z powodu finansów. Zaczął żądać niebotycznych sum za artykuły. "Forwerts" nie mógł tyle płacić. To było w latach osiemdziesiątych, po śmierci redaktora Webera. Tak, po Noblu. Krytykowano go za to, bo przecież "Forwerts" to było jego miejsce, tutaj rozpoczął swoją karierę i dzięki tej gazecie zdobył popularność. Ale miał szczególny stosunek do pieniędzy. Chciałbym dać większy napiwek, powiedział kiedyś kelnerowi w restauracji, lecz serce mi nie pozwala. Nie jest ludzki, mówili o nim. Kiedy przyjechał do Nowego Jorku, różni ludzie mu pomagali, nie tylko pisarze. Był biedny, nie miał z czego żyć. A on potem nikomu nie pomógł. Kiedy się przyszło do niego i zapytało o coś, odpowiadał sympatycznie, ale żeby coś zrobić, to już nie. Przyjść i prosić o pomoc, nie daj Boże pieniężną, to było niemożliwe. Chciał być popularny, jak wszyscy. Dawał wykłady. Kiedy padały pytania, odpowiadał dowcipnie, szybko. Był egocen-tryczny, wyjątkowo na sobie skupiony. Ale jak pisał! To jest żywe, widać te typy przed oczyma. Nie zajmował się wcale polityką. Nie miał nic wspólnego z polskim językiem. Absolutnie go to nie interesowało, podobnie jak przyjazd do Polski. Był przeciwnikiem komunizmu, pisał o tym. Runią, jego pierwsza żona, była komunistką. Donżuan? Ja nie wiem. Według mnie, on więcej pisał i mówił o tym, niż to było w rzeczywistości. Więcej robił szumu. Nie był znów taki pociągający, nie był atrakcyjny. Tak jakoś chodził chyłkiem. Czasami między sobą mówiliśmy na ten temat: zobacz, on opisuje takie rzeczy z kobietami, dzisiaj spał z tą, wczoraj z tamtą. Nie wierzyliśmy w to. Nie, nie pytaliśmy. On by i tak nie odpowiedział. Uważaliśmy, że to fantazja. 183 182 Maski Powtarzał wielokrotnie, że gdyby Tołstoj mieszkał po drugiej stronie ulicy, nie wybrałby się go odwiedzić. Wolałby czytać, co pisze. Gdyby Szekspir, Dickens i Gogol grali w karty piętro niżej, również nie poszedłby do nich. Nie tylko dlatego, że w karty nie grał. Szekspir okazałby się zapewne starym pijusem, Dickens zarozumialcem, a Gogol szaleńcem. Nie chciał patrzeć im na ręce w żadnej innej sytuacji poza pisarską. Nie rozumiał ciekawości prywatnego życia twórców. Uważał, że świadczy o braku zainteresowania sztuką. "Kiedy jestem głodny - mówił - nie sprawdzam biografii piekarza". "W końcu kimże jest pisarz?" - pytał. I odpowiadał z niezmienną pewnością: "Swoim dziełem". Chciał, by oceniano wyłącznie jego książki. Jakby całe dobro, jakie posiadał, zamieniał w słowa. Swoje wspomnienia, Miłość i wygnanie, nazywał pisaniną, fikcją literacką zbudowaną na kanwie prawdy. Przyczynkiem do autobiografii, powstałym z myślą o ewentualnym biografie potrzebującym pomocy "przy wymyślaniu historii mojego życia". Pełna opowieść o czyimkolwiek życiu wydawała mu się jednocześnie niewiarygodna i nudna. W tymże szkicu, nierzadko mylącym, jak osobiste wątki i ślepe tropy w jego powieściach, umieścił zdanie prowokacyjne, marzycielskie i kluczowe. 184 "Często przychodziło mi na myśl, żeby napisać o sobie takim, jaki naprawdę jestem, lecz byłem przekonany, że czytelnicy, wydawcy i krytycy, zwłaszcza żydowscy, uznaliby mnie za pornografa, zmyślacza, szaleńca". Tak się stało. Choć nie jest pewne, czy pomysł do końca zrealizował. Autobiografia to powtórna lektura doświadczenia, prawdziwsza niż pierwsza, bo świadoma. Prawda faktów podporządkowana jest tu prawdzie człowieka. Autobiografia, jak chciał Pascal, to wybór maski. Singer był mistrzem w grze z maskami. Co więcej, wiedział, że jeśli nosić maskę odpowiednio długo, stanie się częścią twarzy. Sprawić, by w nią uwierzono, to dopiero prawdziwa sztuka. Maska 1. Fałszywe milczenie W 1963 roku powiedział w wywiadzie amerykańskim dziennikarzom: "Kiedy przyjechałem do tego kraju, przeżyłem straszne rozczarowanie. Jidysz nie miał tu przyszłości. W rezultacie pięć albo sześć lat nie mogłem napisać ani słowa. Nie tylko że nic wówczas nie opublikowałem, ale pisanie stało się tak trudne, iż miałem kłopoty z gramatyką. Nie powinienem był nawet próbować nic pisać, ale próbowałem, ciągle i ciągle, bez żadnego powodzenia. To był rzeczywisty przypadek amnezji". Potem jeszcze wielokrotnie opowiadał tę historię, za każdym razem przedłużając czas trwania pisarskiej blokady o kolejne lata. Richardowi Burginowi, autorowi zbioru przeprowadzonych z nim wywiadów, powiedział: "Między 1935 a 45 nie dokonałem niczego. Potem nagle zacząłem pisać Rodzinę Muszkatów. Powstała ex post relacja jest niemal sensacyjna. "Z reguły prawie wszystko, co pisałem, przychodziło mi z łatwością. Często pióro nie mogło nadążyć za tym, co miałem do powiedzenia. Lecz tym razem każde zdanie sprawiało trudność". W rzeczywistości od przyjazdu do Ameryki w maju 1935 do końca 1943 roku Singer opublikował w żydowskiej prasie -głównie nowojorskiej gazecie "Forwerts" - aż 285 tekstów. 185 Lata następujące po emigracji za ocean były latami niezwykłej aktywności twórczej, może nawet najbardziej płodnym okresem w jego życiu. Czym wyjaśnić ową grę z angielskojęzycznym odbiorcą? Żydowscy czytelnicy od początku wiedzieli, że cała ta opowieść o pisarskiej niemożności jest fikcją. Wszyscy inni do dziś nie zdają sobie sprawy, że było inaczej. Co miała dać owa romantyczna mitologia? Zwiększyć atrakcyjność na literackiej scenie? Dlaczego Singer mistyfikował swoje amerykańskie początki tak uparcie i tak starannie? Może pielęgnowanie mitu milczenia miało być odruchem wierności wobec Krochmalnej? Wyrazem przynależności, zrośnięcia, lojalności? Mitem zaplecza i gniazda? Uwierzytelnieniem korzeni, bez których nie można istnieć? "Żydzi cierpią na wiele chorób, ale amnezja do nich nie należy" - powiedział. Jego twórczość świadczy o tym, że miał rację. Maski czasami przeczą. Pierwszy tekst po przyjeździe do Ameryki opublikował w "Forwerts" po miesiącu, 2 czerwca 1935. Od października zaczął drukować w odcinkach powieść Grzeszny Mesjasz. Następny rok, 1936, również daleki był od twórczej niemocy. Ukazało się kilka opowiadań, recenzji książkowych i dalsze odcinki powieści. Tylko rok 1938 jest rokiem bez żadnej publikacji. Rekordowy jest rok 1945, w którym powstaje aż 121 tekstów, w tym dwa słynne później opowiadania Gimpel Głupek i Krótki piątek. Oto kilka tytułów artykułów z roku 1940: O miłości i małżeństwie w Chinach i Japonii. Dlaczego ludzie są wstydliwi? Angielski król, który zabił dwie ze swoich sześciu żon. Co to jest miłośćplatoniczna? Zbrodnie popełnione przez kobiety z powodu nieszczęśliwego życia rodzinnego. Dlaczego mężczyźni i kobiety się rozwodzą ? Mężczyźni donżuani i uwodziciele - jacy są. Miłość wśród ptaków i zwierząt. Ludzie, którzy lubią torturować, i ludzie, którzy lubią cierpieć. O zazdrości i poligamii. W sumie w latach 1924-1949 Singer opublikował w prasie żydowskiej 921 tekstów. Kilkanaście opowiadań, trzy powieści, wywiady, recenzje książkowe, popularne teksty historyczne i naukowe. Nie cenił zbytnio większości tej zarobkowej produkcji, ale to ciągle nie usprawiedliwia mitu urojonej niepłodności. 186 Isaac Bashevis Singer posługiwał się kilkoma pseudonimami. Najbardziej znany jest ten powstały od imienia matki, Batszewy. Dla żydowskich czytelników noblista Singer był i pozostał Bashevisem. W 1939 roku dodał pseudonim Icchok Warszawski, a cztery lata później - D. Segał. "Warszawski", jak twierdził Singer, był pseudonimem dziennikarza. Nie troszczył się wówczas o styl, pisał, bo musiał zarabiać, bo czytelnicy gazety czekali. Teksty lepsze, wyszlifowane, wyczyszczone, wychodzić miały spod pióra Bashevisa. David Miller, bibliograf i badacz oryginałów prasowego dorobku Singera, uważa, że ta teoria niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Kilkadziesiąt tekstów opublikowanych między 1925 a 1937 było podpisanych pseudonimem Bashevis, bez względu na ich gatunek. W 1939 roku znika Bashevis, oddając głos Warszawskiemu aż do 1945 roku, do Rodziny Muszkatów. Miller nie widzi różnicy dzielącej te dwie autorskie postaci. Warszawski nie był jedynie dostarczycielem lekkiej strawy, to on napisał kilka tekstów o Hitlerze i wojnie, o walce Żydów w getcie warszawskim, o żydowskiej kulturze i języku. W latach 1942-51 Warszawski opublikował w "Forwerts" aż 359 tekstów, Segal - 299, Bashevis jedynie 15. Segal pisywał do wczesnych lat sześćdziesiątych, Warszawski zginął wraz z Noblem, ale to on podpisał w 1955 wspomnienia Na dworze mojego ojca. Bashevis drukował głównie powieści w odcinkach: Rodzinę Muszkatów (1945-48), Wujka z Ameryki (1949-51), Cienie nad rzeką Hudson (1957), Statek do Ameryki (1958), Sztukmistrza z Lublina (1959), Niewolnika (1960). Wydawał się człowiekiem niezwykle dostępnym. Numer jego telefonu figurował w nowojorskiej książce telefonicznej aż do roku 1978. Chętnie mówił o sobie, udzielił wielu wywiadów. Do 1968 naliczono ich 32, większość przyszła potem, szczególnie z okazji Nobla. Po angielsku ukazało się więcej wywiadów z Singerem niż jego opowiadań. Wywiad jest też jedynym gatunkiem, gdzie jego głos jest głosem oryginalnie angielskim. Stanowi główne źródło wiedzy o pisarzu będącym mistrzem mitologizowania własnej postaci. Większość artykułów o Isa-acu Bashevisie Singerze opiera się więc na materiale, którego 187 T sam dostarczał. Burgin zauważył, że rozmowy z Singerem to swoisty osobny gatunek literacki. Świadomie i skutecznie kreował legendę. Z właściwym sobie dowcipem, wdziękiem i roztargnieniem, nigdy do końca nie wiadomo - udanym czy rzeczywistym. Stale wyciągał innego królika z kapelusza, czasami wyłącznie dla zabawy. Bezustannie zaskakiwał. "Proszę zadawać mi pytania - namawiał czytelników - jeśli nie będę znał odpowiedzi na to konkretne pytanie, odpowiem na inne". Rozśmieszał ich mówiąc: "Postaram się dać różne odpowiedzi na te same pytania albo te same odpowiedzi na różne pytania". Przykłady można by mnożyć. Maska 2. Lustra przekładów "Dla mnie tłumaczenia są równie cenne jak oryginał" - zapewniał laureat literackiej Nagrody Nobla z 1978 roku. Jurorzy nagrodzili dzieło powstałe w języku używanym przez garstkę Żydów w diasporze. W umierającym języku, którym Singer posługiwał się od dziecka, którym mówił, pisał i śnił. Olbrzymia większość czytelników zna Bashevisa jedynie w obcojęzycznym wcieleniu. Na ile ta maska oddaje kształt jego własnej twarzy? Czytał kilku żydowskich pisarzy w tłumaczeniach i wie, jak zła może się wydać ich proza. Uboga, pozbawiona naturalnego smaku. Przez pewien czas pracował razem z tłumaczami Rodziny Muszkatów i odtąd, od 1950 roku, brał udział w przekładzie na angielski każdej swojej książki. Wiedział, że pisarz nie zyskuje w tłumaczeniu, szczególnie pisarz związany z folklorem, jak on. Ale odkąd sam zaczai uczestniczyć w pracy translatorskiej, miał nad tekstem pewną kontrolę. Mawiał: "Przygotuj się na utratę 40% w tłumaczeniu. Najlepiej więc napisz coś dobrego na 140%". Tłumaczenie - ex definitione - jest rodzajem kompromisu. Rzadko się na nim wygrywa. Gogol - zdaniem Singera - tracił więcej w przekładzie niż Dostojewski czy Tołstoj. Czytał swoje opowiadania tłumaczom, głośno, po kawałku. Siedzieli razem, szukając odpowiednich słów, zwrotów, określeń, które od razu notowali. Przekład powstawał podczas wspólnych sesji. Tylko kilku sprzeciwiało się tej metodzie, woleli przekładać bezpośrednio z żydowskiego oryginału. Jednak warunkiem pracy z Singerem nie była dobra znajomość żydowskiego, lecz znakomita angielszczyzna. Czytając odtwarzał wszystkie charaktery swoich postaci, nawet zmieniał głosy dla poszczególnych kwestii. Czasami tekst wyraźnie mu się podobał. Cieszył się nim, jakby ktoś inny go napisał. Dbał o napięcie. Nigdy nie zdradzał zakończenia przed czasem. Był skupiony, co nie przeszkadzało mu odbierać telefonów w trakcie pracy. Wielokrotnie poprawiał teksty, pracując nad tłumaczeniem angielskim. Zmieniał całe fragmenty, niekiedy rozdziały. Uważał, że to jego prawo, jego własne utwory. Szlifował pisane pospiesznie wersje gazetowe. Wybierał i udoskonalał maskę. Redagował, nie mając wcześniej czasu czy ochoty na redakcję. Uważał, że żydowski jest językiem przesady, nadekspresji, angielski zaś - językiem niedomówień. Ciął opisy albo dopisywał dialogi - lub odwrotnie. Usuwał zbyt skomplikowane wątki. Czasem wyjaśniał pewne judaistyczne zawiłości albo je pomijał. Powstawał tekst niekiedy bardzo różny od tego, z jakim obcowali żydowscy czytelnicy. Bardziej wygładzony, mniej drastyczny. Często radykalnie przerabiał wersję drukowaną w odcinkach, nie tworząc przy tym nowej w jidysz. Z tego właśnie powodu część jego literackiego dorobku powieściowego nie istnieje w języku oryginału w formie książkowej. Angielskojęzyczne tłumaczenia są niejako oficjalne, uprawomocnione, posiadają autorską pieczęć. Współudział w procesie przekładu dawał Singerowi możliwość kontrolowania nie tylko artystycznej niezależności drugiego języka, ale również artystycznej spójności "drugiego oryginału". W rezultacie przeglądał się w lustrze obu języków. Życzył sobie, by przekładów na inne języki dokonywano właśnie z tej poprawionej i przeredagowanej wersji angielskiej. Po wielekroć czyniono mu z tego powodu zarzuty, uważając za moralnie podejrzaną instrukcję, by udostępniać światu 188 189 twórczość żydowskiego pisarza poprzez pośrednika, jakim jest angielszczyzna. Singer do końca przy tym obstawał. Ku obu rzeniu jidyszystów. • Począwszy od lat czterdziestych opublikował w odcinkach w "Forwerts" pierwsze wersje wszystkich swoich powieści -było ich ponad trzydzieści. Tylko dziewięć ukazało się w formie książkowej za jego życia. Po otrzymaniu Nagrody Nobla w 1978 roku obiecał, że przeznaczy część pieniędzy na druk swoich książek w jidysz. Nigdy do tego nie doszło. Wedle szacunku profesorów literatury żydowskiej, po an gielsku ukazało się najwyżej 25 do 30% dorobku Isaaca Ba- shevisa Singera. .,;.... ..> •.>,--,... , , I to wystarczyło na Nobla. •>••; »' \,^.^. Maska 3. Autoportret , . Bohater powieści Wygnany syn ma osiemnaście lat, opuścił sztetl i przyjeżdża do Warszawy. Ścina rude pejsy, zdejmuje chałat i z uczuciem ulgi pogrąża się w erotycznych fantazjach. "Zakochuję się w każdej kobiecie" - wyznaje. Chce napisać nowatorską książkę. "W każdej powieści, jaką czytałem, bohater zawsze kochał się tylko w jednej kobiecie. Ale czy nie jest to konwencjonalne kłamstwo, trik autora? A może ja jestem z natury inny od każdego mężczyzny? Czy nie nadszedł czas, by napisać powieść o bohaterze, który jest zakochany w kilku kobietach - o cierpieniach poligamicznego Wertera?" Spędza w Warszawie dwa lata. Cierpi głód i ma romanse z pięcioma kobietami równocześnie. Nie bez pewnego upodobania stara się naśladować bohatera własnej książki - Oszusta matrymonialnego. Fikcja staje się rzeczywistością. Nie jest to pierwsza tego rodzaju identyfikacja w Singe-rowskiej karierze, nie pierwszy przypadek, gdy jego życie "zaczyna przypominać powieści, które drukuje w gazetach. I sam już nie wie, kto naśladuje kogo". Tutaj węzeł spleciono podwójnie, a poligamiczny Werter jest jednym z najczęściej pojawiających się literackich wcieleń autora. 190 Podobną postać przybierało wielu jego literackich sobowtórów. I choć na to nie wyglądali, ich namiętnością były kobiety. Czasami wydawali się śmieszni w rolach donżuanów, ale odgrywali je z zapałem i wielką zachłannością. Ciągle nienasyceni. Nieśmiali, rumieniący się w towarzystwie kobiet i niezręczni, ale wytrwali w bojach aż do końca. Potem z nich żartowano, że w ciągu dnia leżą pod namiotem tlenowym, a dopiero w nocy wyłaniają się jako donżuani. Jego bohaterowie - jak on sam - "pożądają naraz całego kobiecego plemienia". Romansują z wieloma kobietami równocześnie, starając się żadnej nie traktować zbyt poważnie, a małżeństwo nazywają czystym szaleństwem. Herman Broder z Wrogów miał trzy kobiety jednocześnie, Dawid z Certyfikatu także trzy, Aron Greidinger z Szoszy -cztery, Jasza, "sztukmistrz z Lublina" - pięć, on sam... Twierdził, że nigdy nie miał dość sił do wszystkich romansów, jakie mu przypisywano. Ale nie chciał zaprzeczać tak wspaniałej opinii. "A czy pan może żyć bez tego?" - indagował jednego z ciekawskich. "Jeśli tak, jest pan godny litości". Powieść Certyfikat ukazywała się w odcinkach w "Forwerts" w 1967 roku, jej autor miał wówczas sześćdziesiąt trzy lata. Osiemnastoletni, głodny i zupełnie bez pieniędzy, nie mający gdzie spędzić nocy, Dawid Bendiner przybywa do Warszawy jesienią 1922 roku, by rozpocząć nowe życie. Prowincjonalny nauczyciel nie chce być rabinem jak ojciec, chce być pisarzem. Ma ze sobą nie dokończoną powieść, esej o Spinozie i Kabale i kilka poematów prozą, które uznano za niedojrzałe. Jego dawna dziewczyna, Sonia, ma dla niego list z dokumentem umożliwiającym imigrację do Palestyny. Dawid musi jednak zawrzeć fikcyjne małżeństwo z Miną. Tymczasem wiąże się jeszcze z młodą marksistką Eduszą. Jest to typowy dla Singera wielo-kąt. Kolejne będą w Szoszy, Wrogach, Sztukmistrzu z Lublina... Młody Dawid ucieka w końcu z Warszawy, ucieka od wszystkiego i wszystkich. Oto następny szkic do autoportretu, z zakończeniem, które nigdy nie stało się udziałem Singera. Często wybiera je jednak 191 dla swoich bohaterów, nie umiejących w inny sposób uniknąć grzechu. Skazuje ich na różne formy samouwięzienia, z ostatecznym i dosłownym zamurowaniem Jaszy Mazura (Sztukmistrz z Lublina). Jasza, sztukmistrz z zawodu i powołania, jest królem jego poligamicznych Werterów. Linoskoczkiem zarówno w życiu, jak i w sztuce, używającym w obu swego magnetyzmu. Szuka w życiu maksimum przyjemności. Stale w ruchu, wędruje od miejsca do miejsca, od kobiety do kobiety, wciela się w kolejne role, zmienia przebrania, jakby bezruch miał oznaczać śmierć. Jak artysta, żyje bezustannie między sukcesem a porażką. W życiodajnym niebezpieczeństwie. Talmud mówi, że grzech jest najpierw obcy, potem staje się przyjacielem, aż wreszcie mistrzem. Singer, jak Jasza, pragnie wszystkiego. Jednocześnie jest pasywny, jak Herman Broder z Wrogów. "Myślę, że jestem na poły Jasza, na poły Hermanem. Tak, jestem raczej bierny. Nigdy nie uganiałem się za kobietami, to one musiały przychodzić do mnie, ponieważ byłem nieśmiały. Myślę, że Herman to moje prawdziwe «ja», a Jasza to typ, jakim chciałbym być". Jasza w końcu ulega jeszcze jednej pokusie, a rabunek mający otworzyć możliwości innego życia kończy się klęską. Wraca więc sztukmistrz do żydowskiego Boga, od pokus świata ucieka w samouwięzienie. Ale ucieczki nie ma. Pokusy nie ustają nigdy. Jasza nie przestał chodzić po linie w swoich snach. Pełen pokory, śni dalej sny poligamicznego Wertera. Aron Heszeles z Odrastania rozmyśla nad drogą, jaką przeszedł od religijnej ortodoksji ojca, domowej tradycji, Talmudu i Tory do niemal laickiej egzystencji w świecie, gdzie nie obowiązują żadne zasady i wszystko jest dozwolone. Młody Singer wielokrotnie się nad tym zastanawiał. Podobnie jak Asza Heszel z Rodziny Muszkatów, który swój metafizyczny niepokój koił poszukiwaniem Mesjasza XX wieku. I Azriel Badad z Dworu i Spuścizny, wierny nowemu bogu, Freudowi. Każdy z nich szukał innej drogi, ale studiując książki kiwali się nad nimi jak studenci Talmudu. W każdym z nich tkwił ciągle chłopiec z jesziwy. "Pisarz, który cały czas pisze o sobie, staje się nudny, podobnie jak człowiek, który cały czas o sobie mówi". Dlatego maski przyjmują niekiedy rysy odmienne od własnych, choć gdy się im przyjrzeć uważniej, dostrzec można znajomy grymas. Pokusa ucieczki i skrycia się na bezludnej wyspie przed grozą i okrucieństwem świata nigdy nie zwyciężyła. Singer twierdził, że nie zniósłby konieczności ciągłego obcowania z samym sobą. A przecież jest stale w pułapce własnej biografii. Mieszał fikcję z rzeczywistością do tego stopnia, że po pewnym czasie sam był zdezorientowany, co jest rzeczywiście autobiografią, a co fikcją. Jak większość pisarzy, czasami stwarzał pozory, że maska jest identyczna z jego własną twarzą. Zgadzają się genealogie, miejsca, zainteresowania, pisarskie dokonania i plany. Detale scenograficzne i bytowe. Dieta. Sylwetki rodziców, Klub Pisarzy na Tłomackiem, może nawet kłopoty z pęcherzem, tak natrętnie eksponowane. Powtarzają się te same typy kobiece. Inne są ich imiona, czasem sytuacje, dekoracje i szczegóły, lecz kobiety zawsze rozpoznawalne. Polskie pokojówki służące w domach, gdzie rudy, niebieskooki młodzieniec wynajmuje pokój. Młode komunistki i starsze od niego, ekscentryczne i niezależne Żydówki. Czasami jednak, nawet w autobiografii (ostrzegał, aby nie ufać jej do końca), trafiają się błędne tropy. Informacja o uwięzieniu matki jego syna na Pawiaku albo wiadomość o jej pobycie w Atenach nie znajdują potwierdzenia w żadnej z wiarygodnych relacji. Wizyta ojca, rabina, w Miłości i wygnaniu mogła być co prawda powodem refleksji o przepaści, jaka dzieli ich światy, ale z całą pewnością nie odbyła się w latach trzydziestych. Ojciec Słngera już wówczas nie żył. Tego rodzaju wariacji na temat faktów jest w jego literackiej autobiografii więcej. "Nie wybrałem zawodu kronikarza historyka" - bronił się. Sztuka -jak twierdził -jest kłamstwem, które mówi prawdę. Mniejsza o drobiazgi. 193 192 W swoim literackim lustrze widział ciągle warianty tej samej postaci. Wegetarianin, niepalący, niepijący, niebogaty. Żydowski dziennikarz jeżdżący z odczytami, czytelnik magazynów okultystycznych, ciągle rozmyślający nad odwiecznymi pytaniami. Gubi wszystko: rękopisy, książki, notesy, okulary, chusteczki, klucze, portfele, parasole, drogę, samego siebie w końcu. Numer własnego telefonu wymyka mu się z pamięci. Wsiada do innych pociągów, myli się w metrze, ląduje w niewłaściwym hotelu, a jeśli we właściwym, to nie tego dnia. Obcy na obcej ziemi. Singer nazwie to kompleksem dezorientacji wynikającym ze strachu przed światem. Twierdzi, że odziedziczył ów lęk po rodzicach. Jeden z jego bohaterów, duchowy bliźniak, gubi wszystkie świadectwa tożsamości. We Wrogach Singer gubi w końcu głównego bohatera. Herman Broder znika. Maska 4. Geniusz Narratorem wielu jego późniejszych opowiadań jest żydowski pisarz, niemłody, dość znany, pracujący dla żydowskiej gazety. Różni ludzie przychodzą do niego ze swymi problemami: zdradzeni mężowie, porzucone żony, imigranci ze Starego Kraju... W opowiadaniu Rada pisze: "W czasach, kiedy pracowałem w dziale porad nowojorskiej gazety żydowskiej, wysłuchiwałem wielu zadziwiających opowieści". W innym (Telefon w Jom Kipur): "Odbieram często telefony od czytelników, którzy koniecznie chcą mi opowiedzieć jakąś prawdziwą i wstrząsającą - jak zapewniają - historię". Wiele opowiadań tak się zaczyna. I choć jest to dość znany chwyt literacki, w tym przypadku staje się kolejnym wariantem autoprezentacji. Historia jego życia nie przestaje być historią jego pisarstwa. I tak jak Singer, jego narrator nie jest już petentem w literackim świecie. Przeciwnie. Ma wyraźne cechy znakomitości. Spotkanie z nim jest dla czytelników-wielbicieli "przyjemnością i zaszczytem". Nie może się opędzić od telefonów z wyrazami podziwu i uwielbienia. 194 "Przeczytałem wszystko, co pan napisał, zarówno w jidysz, jak i po angielsku. Kiedy dowiaduję się, że pan coś opublikował w gazecie, zaraz biegnę, żeby ją kupić" - zaczyna wizytę bohater opowiadania Magiczna moc. "Przeczytałam każde napisane przez pana słowo" - mówi stara kobieta z okolic Lublina (Tajemnica). "Pan mnie nie zna, ale ja znam pana jak brata. Wiem, że rozumie pan tajniki ludzkiej duszy". Abigail de Sollar (Wielbicielka} napisała do niego długi list pełen pochwał. Twierdziła, że jego książki pomogły jej się "odnaleźć". Potem zadzwoniła i umówiła się na spotkanie. "Ach, wypełnił pan lukę w moim życiu. Zawsze samej sobie wydawałam się obca. Całkiem przypadkowo odkryłam w księgarni jedną z pańskich powieści i odtąd zdołałam przeczytać wszystko, co pan napisał". W opowiadaniu Przemytnik przychodzi do mieszkania narratora mały człowieczek z wózkiem wypełnionym po brzegi jego książkami. Ma też książki o nim, różne miesięczniki i czasopisma oraz tłumaczenia. "Czy rzeczywiście aż tyle książek napisałem w ciągu mojego życia?" - pyta autor z udanym zdziwieniem. Dla bohatera Judasza w bramie spotkanie na statku ulubionego pisarza ma być dowodem na istnienie Boga! Pochlebstwa, których nie waha się przytaczać, nie są jedynie literackiej natury. Skwapliwie buduje swoją sławę na wszelkich płaszczyznach, także erotycznej. Karola Lipińska-Kohen z Pary pyta: "Gdzie są te szalone kobiety, które opisuje pan w swoich opowiadaniach? Wyobrażałam sobie, że po otwarciu drzwi zobaczę orgię". Historie, jakie mu powierzają, zawsze są z serii tych, w których, jak mówi Talmud, serce nie wierzy ustom. Każdy zapewnia, że jego losy nadają się na fascynującą książkę i że gdyby nawet siedział trzy dni i noce, i tak nie zdoła opowiedzieć tego, co się wydarzyło. Literacki sobowtór Singera, choć zapracowany i zajęty, zachowywał się uprzejmie i z godnością. Odpowiadał tak, jak zwykle mówił on sam w takich sytuacjach: "że nie powinien się mnie obawiać; że lubię słuchać zwierzeń i że może mi zaufać". 195 Lubił swoją sławę. Oznaki popularności były mu potrzebne. Podtrzymywał je i utrwalał we własnej prozie, składając wyrazy uznania i hołdy narratorowi, którego trudno nie utożsamić z nim samym. Dość to szczególny przykład samochwalstwa. Niejeden krytyk jidyszysta uważa, iż dobrze się stało dla światowej reputacji Singera, że publikował większość swoich wspomnień jedynie w żydowskiej prasie, w niedostępnym dla szerszej publiczności języku. Rzadko zdarza się pisarz, który popełnia tak trywialne, prostackie i egocentryczne wynurzenia, twierdzi poeta i krytyk Jacob Glatstein. Strofujący kolegów literatów za uleganie pochlebstwom Singer wymienia setki dowodów uznania dla własnej osoby, odnotowuje każdą recenzję, pochwałę, nagrodę. Wylicza je i rejestruje dla potomności. Niezdrowa koncentracja na sobie samym sprawia, że traci wszelkie hamulce i poczucie wstydu. Nie był to głos odosobniony. Miał ponad sześćdziesiąt lat, gdy napisał opowiadanie Przyjaciel Kafki. Z ówczesnej perspektywy literackich wyżyn również jego własne pisarskie początki wyglądały inaczej. Przyjaciel Kafki zwraca się do niego, wówczas adepta literatury, per "wschodząca gwiazdo", zaznaczając, że poznaje talent od razu, choć sam jest go pozbawiony. "Wietrzę geniusza, jak kot wietrzy mysz". 196 Nazywali go pornografem Abraham Shulman chodził do gimnazjum Spójnia, na Drugiej 27 w Warszawie. Kiedyś wstał na lekcji polskiego i powiedział: "Panie profesorze, ja mam pomysł, żeby zdjąć pomnik Mickiewicza, a postawić mój". "Pomyślimy o tym" - odrzekł profesor. - Pierwszy raz spotkałem Bashevisa w redakcji "Forwerts" w latach czterdziestych. Przyjechałem do Nowego Jorku z Paryża, gdzie byłem korespondentem. Kiedy wprowadzili mnie na górę, żeby przedstawić kolegom, zauważyłem w kącie pokoju niepozornego człowieczka o niebieskich, niemal przezroczystych oczach. Spytałem, kto to jest. Bashevis. Ten Bashe-vis? Natychmiast do niego podszedłem - znałem jego teksty -i powiedziałem: wielka to radość spotkać pana osobiście. Co za radość? - odparł. Kiedy się zna kucharza, nie można lubić jego kuchni. Tego dnia nie miał już nic więcej do roboty, wyszliśmy razem na ulicę. Lower East Side przypominała wówczas stary świat. Było trumnie i gwarno. Mężczyźni z pejsami, kobiety w perukach, uliczni sprzedawcy skarpet i bielizny. Zapach marynowanych śledzi, kiszonej kapusty i ogórków. Szyldy: tałesy i mezuzy. Niewiele mówił, był w melancholijnym nastroju. Co pan teraz pisze? - zapytałem. Coś tam gryzmolę - odpowiedział. - Na początku był strasznie smutny, przybity, mówił mi, że chciał dwa razy po przyjeździe do Ameryki popełnić samobójstwo. Okropne warunki były w tej redakcji. Widziałem, jak go tam traktowali. Byłem wówczas jedynym, który pisał o nim 197 pozytywnie. Miałem z tego powodu potworne nieprzyjemności, pisarze ze mną prawie nie rozmawiali. Dostawałem anonimowe listy od czytelników. Jeden był nawet napisany w formie sonetu. Autor życzył mi wszystkiego najgorszego, żebym połamał ręce i nogi i nie miał sił na pisanie podobnych bredni. - A kiedy zacząłem jeździć po Ameryce z odczytami, zawsze mnie ostrzegano: zastanów się, będzie nieszczęście, jeśli będziesz mówił o Bashevisie. Mów o Perecu, o Szolemie Alej-chemie, o kim chcesz, byle nie o nim. Nie słuchałem. Czasem to nawet dochodziło do bitwy. Pamiętam, kiedy w Miami jakaś kobieta opuściła salę, krzycząc: nie będę słuchać o Goebbelsie! - Nazywali go pornografem. A tak naprawdę był pierwszym żydowskim pisarzem, który opisał człowieka od stóp do głów, nie omijając środka. Żydowscy krytycy oskarżali go o antysemityzm, o przedstawianie Żydów jako grzeszników, lubieżników, nikczemników, plugawców. Uważali, że po tym, co się stało w czasie wojny, nie wolno pisać o Żydach w ten sposób. Niektórzy nazywali go "pogromszczykiem", Bohdanem Chmiel-nickim. - Chodziłem na jego odczyty, on czasem przychodził na moje. Pamiętam słowa arcybiskupa po jego wystąpieniu w kościele w Bostonie: dotychczas nie znałem narodu żydowskiego, a teraz, czytając Bashevisa, poznałem go i pokochałem. To się działo w tym samym czasie, kiedy Żydzi mówili, że jego pisarstwo to obraza i fałsz. Tego wieczora w kościele, w trakcie wykładu, przeczytał niespodziewanie opowiadanie po żydowsku. To było niesamowite, ale katolicka, anglojęzyczna publiczność słuchała w absolutnej ciszy. Gdy skończył, rozległy się oklaski. Zapytałem go potem, jaki był sens czytania po żydowsku, skoro nikt nie rozumiał ani słowa. Skąd wiesz - odparł - że niezrozumienie nie jest wyższym stopniem zrozumienia? - To był bardzo smutny człowiek. Nie cieszył się niczym. - Zanim wyjechał do Ameryki, mieszkał w Warszawie. Jego starszy brat był malarzem i pisarzem, zdolny pisarz, niektórzy 198 go uważają za lepszego od Bashevisa. Isaac był rudy, nosił takie chasydzkie pejsy. Miał kochankę w Warszawie, komunistkę. Ona zaszła w ciążę, powiedziała do niego: chodź, przeszmu-glujemy się do Moskwy - ale on nie chciał. Więc wyjechała sama, z ich synem. W końcu znaleźli się w Palestynie. Kiedy poznałem Bashevisa, powiedziałem: zaprosili cię teraz do Izraela, drukujesz coraz więcej, jedź, zobaczysz swojego syna. Nie mogę, przecież musiałbym mu kupić prezent. Tak powiedział. Jak syn w końcu przyjechał tutaj, widywali się w jakichś barach, kawiarniach. A teraz on tłumaczy ojca z angielskiego na hebrajski. Przemawiał też na pogrzebie. Po angielsku. - To w ogóle nie był pogrzeb Żyda. On, który w Sztokholmie mówił po żydowsku do króla szwedzkiego, nie usłyszał na swoim pogrzebie ani jednego żydowskiego słowa. Przemawiał rabin z czarną brodą z synagogi obok. Kiedyś zapytał Ba-shevisa: jaka jest misja literatury? Gdybym miał jakąś misję, byłbym rabinem - odpowiedział. Literatura to było dla niego opowiadanie historii. - Był nudny. Zgoda, w towarzystwie, podczas spotkań z publicznością mówił dowcipnie, nawet błyskotliwie, tak samo pisał, ale na co dzień był bardzo nieciekawą postacią. Krytycy zawsze go porównywali do Homera, Cervantesa, nawet Kier-kegaarda. W małych żydowskich miasteczkach był zawsze taki jeden, który przychodził i opowiadał historyjki. Bashevis był właśnie kimś takim. - Sam był niezdolny do załatwienia czegokolwiek i Nagrody Nobla by nie dostał. Taki charakter. Ale inni zorientowali się, po tym tłumaczeniu Saula Bellowa, że można zarobić na nim forsę. Zaczęli do niego chodzić i brać, on nawet nie wiedział co, o filmie dowiadywał się ostatni. - Był nie lubiany. Na pogrzebie nie było nikogo z redakcji, w której pracował przez tyle lat. Nienawidzili go. Dlaczego? Opowiem historię. Zapytali go raz w telewizji, czy literatura żydowska jest dobra. Powiedział: bardzo dobra. Wielka? Bardzo wielka. Ma dużo wielkich poetów i pisarzy? 199 Dużo. Proszę wymienić kilka nazwisk. Och, jeśli chodzi o pamięć, zupełnie nie pracuje. O nikim nic nie powiedział. Ani słowa. - Strasznie skąpy, straszny kobieciarz. Za obie rzeczy ręczę. Sam go poznałem z kilkoma kobietami. Na przykład z piękną donną, która była niemiecką Żydówką. Mówiła, że jest spinozistką. Prosiła, żebym mu ją przedstawił. Po jego wykładach stała zawsze kolejka dziewczynek, a ja dawałem im jego telefon. Następnego dnia zadzwoniła, żebym dał Bashevisowi jej list. Powiedziałem, że mogę dać list pod jednym warunkiem - muszę go przeczytać. Masz wschodnie maniery, żeby czytać cudze listy - obruszyła się, ale list otworzyła. Była tam jej kolorowa fotografia, zupełnie nagiej. Zadzwoń do mnie, zadzwoń do mnie, zadzwoń do mnie - i numer telefonu. Potem on to wszystko opisał w żydowskiej gazecie. - Miał powodzenie, miał, miał. Na otwarcie wystawy przyszedł Bashevis z taką młodą dziewczynką, powiedział: ona jest katoliczką z Oklahomy, czytała moje książki, poszła do rabina, przeszła na wiarę żydowską i przyjechała, żeby mnie osobiście poznać. Ja też wcześniej myślałem, że on buja. Ale tego nie wymyślał. Wymyślał inne rzeczy, tego nie. - Co na to jego żona ? O wszystkim wiedziała. To jest niemiecka Żydówka. Nie daj Boże, gdyby pani do niego przyszła i siedziała choćby i pięć godzin, żeby pani dostała szklankę herbaty. Ja raz po pięciu godzinach dostałem szklankę wody. To był wielki pisarz, ale mały człowiek. Dziwny człowiek. Syna nie chciał zobaczyć, bo prezent trzeba było kupić. - Skąd to się brało? Może z tego, że pamiętał swoją biedę? Ja nienawidzę Freuda i jestem przeciwko psychologii, ale u niego skąpstwo było tak chorobliwe, że to nie był tylko problem z przeszłości. - Myśmy się bardzo przyjaźnili, a potem przez cały rok 72 pisaliśmy razem sztukę na podstawie jego opowiadania: Tajbełe i jej demon. Kiedy skończyliśmy pierwszy akt sztuki, powiedział: zabieram cię jutro na lunch, ja płacę, dzisiaj nic nie jedz, jutro się najesz. Oczywiście poszedłem do domu i pożarłem dwa obiady. Naprzeciwko 86 Ulicy była kiedyś kafeteria, dużo o niej pisał. Poszliśmy tam. Przyszedł kelner w fartuchu, na którym można było zobaczyć cały jadłospis. On mówi: weź to, co ja ci powiem. Zgodziłem się. To było kilka, dosłownie kilka zielonych groszków, dla siebie wziął jogurt. Zjadłem szybko, bo myślałem, że to przystawka, a on: kawę wypijemy u mnie. Jak można być złym na takiego człowieka? Nie można. - Mam znajomą maszynistkę, której chciałem dać sztukę do przepisania, tę samą sztukę, którą pisaliśmy z Bashevisem. Dla niego - powiedziała - nie będę pisać, przecież on nie płaci. Jak to - mówię - niech pani zobaczy, ile drukuje. Ale on wszystko wydaje na gołębie w parku - ona na to. Tak jej powiedział, że wszystko wydaje na ptaki. A propos kobiet. Znam jedną młodą Żydówkę, dziennikarkę z Zurychu, w Szwajcarii. Jej szef zamówił u niej esej o Singerze. Bashevis był już chory, Alzheimer, nie było mowy o żadnym kontakcie, ale ona nie wiedziała o tym. Wsiadła w samolot i przyleciała prosto do Miami. Do domu Singerów przyszła bez uprzedzenia. Powiedziała: jestem ze Szwajcarii, przyjechałam na wywiad z panem Bashevisem Singerem. Była tak zajęta swoją misją, że nie zauważyła, w jaką konsternację wprawiła żonę. Po chwili zobaczyła na fotelu pod oknem jakąś nieruchomą postać, jak manekin. To był Singer. Zrozumiała. Zaczęła się wycofywać. Powinnam była napisać, uprzedzić - tłumaczyła się. I nagle on miał przebłysk świadomości, odwrócił głowę... Wywiad?... Pytaj. Ona mówi: nnnie... nnie... Pytaj. Dobrze -powiedziała - tylko jedno pytanie: jaka jest największa przyjemność w życiu? Wtedy on podniósł ręce, rozkładając je w geście udanej bezradności, i dość wyraźnie odrzekł: dziewczynka...! I ona to napisała. Podobno ostatnie przytomne słowo, jakie powiedział w życiu. 201 200 Cierń Akcja siedmiu z jego powieści toczy się niemal w całości w Polsce. Prócz dwóch, przedstawiających kraj nad Wisłą jako królestwo ze złej bajki (Niewolnik, Król Polan}, inne są brakującym fragmentem mozaiki obrazu Polski od schyłku XIX do pierwszych trzydziestu lat XX wieku, uzupełnieniem polskiej powieści realistycznej tego czasu, a także głosem w dyskusji na temat możliwości współistnienia dwóch tak różnych społeczności w jednym państwie. Warszawa polska i Warszawa żydowska żyją na kartach prozy Singera równolegle. Stykają się, ale rzadko przenikają, choć czasem łączą. Najczęściej są jednak obok. Wyprawa Szo-szy, która właściwie nigdy nie wyszła poza okolice Krochmalnej, w Aleje Ujazdowskie, wydaje się przekroczeniem granic innego świata. "Jesteśmy narodem bezdomnym i nie potrafimy z nikim żyć" - pisał w Spuściźnie. "Pozostaliśmy obcy, stanowimy przedmiot ustawicznego szyderstwa i pośmiewiska. Nic się nie zmieniło. Dzisiaj warunki są równie złe jak przed tysiącem lat. A nawet gorsze: w owych czasach nie było oświecenia. Wtedy Żydzi zachowywali przynajmniej swoją wiarę..." We wszystkich portretowanych przez Singera pokoleniach przechrztów opłakiwano jak zmarłych. Tora wyznaczała życiową drogę rabinom i ich dzieciom. Stary Meszulam Muszkat był królem między Żydami. Jego synowie - przy wszystkich swoich błędach - też pozostali Żydami. Ale wnuki całkowicie zerwały z tradycją, właściwie niewiele się różniły od gojów. Świat szedł naprzód. Młodych pochłaniały całkiem nieko-szerne idee. Obok Boga Starego Testamentu pojawił się Marks, Freud i Teodor Herzl. Swaci, mykwy, peruki i pejsy wydawały się potomkom cadyków reliktami przeszłości. Świat gojów stanowił nieodpartą pokusę. Symbolizował bliżej nieokreśloną wolność, czekającą na odważnych za bramą ortodoksji. Pani Aronson w Certyfikacie, matka Miny, która żydostwa się wstydzi, przyznaje, że Żydom w Polsce nie jest dobrze. Ale czy kiedykolwiek było im dobrze? "Dopóki trzymaliśmy się judaizmu, jakoś potrafiliśmy przetrwać. Obecne pokolenie jest nie wiadomo czym - nie chcą być Żydami, a nie wolno im być chrześcijanami". Tylko chasydzi "złożyli swą ufność w Bogu, nie w człowieku, nie w ewolucji czy rewolucji". Starali się pielęgnować w sobie ową moc, która przez cztery tysiące lat zachowała ich przy życiu. "Mogę zaprzeczać istnieniu Boga, lecz nie mogę przestać być Żydem" - wyznawał Azriel, syn rabina z Jampola. Wiedział, że te słowa wydają się dziwne i sprzeczne. Żydostwo wielokrotnie mu ciąży, ale nie potrafi się go wyrzec. Kiedy po raz pierwszy przyjechał do Warszawy, bogaty przechrzta Wallenberg powiedział chłopcu w chasydzkim ubraniu, że podstawowa rzecz, jaką musi opanować, to polska gramatyka. Tłumaczył, że to absurdalne mieszkać w Polsce i szwar-gotać niemieckim żargonem, a jeszcze śmieszniejsze żyć w drugiej połowie XIX wieku, a zachowywać się tak, jakby się żyło w czasach starożytnych. "I Polacy mają swoją religię, nie są w niej jednak całkowicie zasklepieni" - dowodził. "Nawet Be-duini nie są tak ciemni jak chasydzi". Był pewien, że ratunkiem dla Żydów jest stuprocentowa asymilacja, inaczej zostaną wypędzeni. A przecież żaden z bohaterów Singera, który decyduje się "trochę wychrzcić" ("Wielka rzecz! Żegnasz się i spryskują cię wodą"), nie będzie szczęśliwy. W każdym przypadku jest to pierwszy krok do zguby. Żydzi nadal mówili swoim "barbarzyńskim żargonem, ubierali się jak Azjaci i wierzyli w dybuki". Azriel sądził, że powinni zerwać z religijnym fanatyzmem. I że winni są wierność Polsce. Adela, pasierbica Meszulama Muszkata, idealistka, zwolenniczka "wspólnego życia w obopólnym szacunku", rozumiała 202 203 odruchy niechęci Polaków wobec obcej żydowskiej społeczności, pragnącej prowadzić odrębne życie we własnej wierze i dla własnego Boga. "No cóż, mówiąc prawdę, kiedy się patrzy na tych wszystkich warszawskich Żydów, kiedy widzi się te ich długie chałaty i jarmułki, to ma się wrażenie, jakby się nagle znalazło w Chinach. Nietrudno zrozumieć, dlaczego Polakom to się nie podoba". Żydowski świat, pełen tajemnic i osobliwości, był dla goja niedostępny. Istotnie, Polacy dostrzegali najczęściej jedynie jego zewnętrzne znaki - strój, dekoracje, niezrozumiały język. Nie znali i nie chcieli poznać treści ksiąg, które tamci studiowali z takim oddaniem. Żyd również niewiele wiedział o swoim nieżydowskim sąsiedzie. Żyli w całkowitej duchowej obcości. Singer kilkakrotnie relacjonuje w swojej prozie dziennikarskie dyskusje i polemiki w sprawach wzajemnych polsko-ży-dowskich kontaktów. W Spuściźnie przytacza liczne przykłady z końca zeszłego stulecia. Jego bohaterowie dyskutują o gniewnych artykułach z polskich gazet, protestujących przeciwko Żydom, którzy przychodzą do Doliny Szwajcarskiej w drugich chałatach, szwargoczą po żydowsku i nie używają chustek do nosa. "Różnica między Żydami i chrześcijanami jest taka - komentuje ktoś - że chrześcijanin, wycierający nos w palce, nie uczęszcza na koncerty, Żyd zaś robi i jedno, i drugie". Inny tekst w tej samej "Gazecie Polskiej" wymierzony był przeciwko żydowskiemu żargonowi skojarzonemu ściśle z "niegodziwym Talmudem pouczającym Żydów, jak oszukiwać chrześcijan i bezcześcić hostię". Tak zwany Żyd zasymilowany jest jeszcze groźniejszy niż jego staromodny brat w długim chałacie, z pejsami - dowodził jeden z bywalców "polskiego stolika" w taniej jadłodajni na Żelaznej. "Ten ostatni nie wychodzi przynajmniej poza getto, podczas gdy pierwszy wpycha się do każdej warstwy społeczeństwa polskiego i wszędzie prowadzi swą destrukcyjną działalność". Te wywody brzmią znajomo. Na jakie dno upadku stoczyła się Polska - kontynuuje ktoś inny -skoro na czele głównej instytucji wydawniczej stoi dwóch Żydów - Lewental i Orgelbrand. Inny Żyd, Unger, sprawuje pieczę nad polską sztuką. Takich rozmów odbyło się wiele. I zapewne jeszcze odbywa. Albo odbędzie. 204 Polacy z pewnością są antysemitami - powie Aharon, żydowski pisarz, brat głównego bohatera Certyfikatu - ale mają rację, gdy twierdzą, że Żydzi szerzą komunizm. W gruncie rzeczy Żydzi są zawsze pierwszymi ofiarami każdej rewolucji. Gdzie indziej, w rozmowie, ktoś inny powtórzy: "Żydzi rozpowszechniają teorie bolszewizmu na całej ziemi". Należy zrobić tylko jedno, w Rodzinie Muszkatów oficer śledczy nie ukrywa przed Herszem Janowarem swojej niechęci: "Pozbyć się ich. Jak szczury! Do Wisły z tym wszystkim!" Singer zawsze był od komunizmu daleko. Ale wśród jego bohaterów, szczególnie płci żeńskiej, idee równości i walki klas mają pewną popularność. Cyna, córka Azriela, wnuczka rabina, jest członkinią partii Proletariat. Przemyca rewolwery i amunicję dla potrzeb rewolucji. Owinięta pasem z nabojami, mdleje w pociągu i zostaje zatrzymana. Jej ciotka, Mirełe, aresztowana za działalność wywrotową, zesłana zostaje na Sybir. Zbawić ludzkość chcą również Bella i Edusza z Certyfikatu, wraz z grupą swoich przyjaciół. Matka jedynego syna Isaaca Bashevisa miała przez pewien czas podobne zamiary. On sam spotykał żydowskich komunistów w Biłgoraju. Zapowiadali, że gdy nastanie rewolucja, powieszą jego wuja i stryja za to, że są rabinami, zegarmistrza Todorosa za to, że jest burżujem, jego przyjaciela Nottego za to, że jest syjonistą, a jego samego, gdyż ośmiela się wątpić w nauki Karola Marksa. W imię rewolucji gotowi byli na wszystko, nawet na rozstrzelanie własnych rodziców. Dla Singera zebrania partii komunistycznych to jedyne miejsca, gdzie z całą pewnością nie gościł Bóg. Pan Zarzycki z Rodziny Muszkatów nienawidził Żydów. Winił ich za wszystko - zniszczenie Polski, własną astmę, ukrywanie żywności, którą polscy chłopi wyprodukowali w pocie czoła. Nie chciał się zgodzić na małżeństwo swego syna Jana z Żydówką, nawet jeśli dziewczyna się nawróci. Jego żona codziennie pożyczała od dozorcy antysemickie "Dwa grosze". Janek wiele razy chciał zerwać wszelkie kontakty z Żydami, na których narzekali i rodzice, i ksiądz. Ale warszawskie ulice były ich pełne. W końcu zaczął się zastanawiać: skąd przybyli, kim są, co trzyma ich razem? "Skąd wzięły się u nich te kruczoczarne lub płomiennoczerwone brody, te dzikie oczy, blade, arystokra- 205 tyczne twarze? Dlaczego ludzie nienawidzili ich z taką zaciętością? Dlaczego byli przeganiani z jednego kraju do drugiego?" I jeszcze dlaczego "właśnie oni dali światu Mojżesza, Dawida, proroków, Jezusa, apostołów, Spinozę, Karola Marksa?" Jednak fascynacja przerodziła się w końcu w niechęć. Kiedy Piłsudskiego, którego nazywał Mesjaszem, wypuszczono z twierdzy w Magdeburgu i ogłoszono niepodległość Polski, Janek został majorem armii polskiej i częstym bywalcem Belwederu. Zaczął czytywać antysemickie teksty. W chwilach wściekłości nazywał swoją żonę, Maszę, wnuczkę Meszulama Musz-kata, "brudną Żydówką". "W Polsce powstała faszystowska organizacja, zwana Nara (ONR). W Ogrodzie Saskim bito Żydów. Żydowscy studenci, by nie siedzieć w ławkowym getcie, stali na wykładach. Zgrzybiały Piłsudski udzielał wywiadów pełnych sprośności" - pisał Singer w Tańcu. "Nowaczyński ponownie odkrył, że Żydzi, masoni, protestanci, Stalin, Hitler i Mussolini zorganizowali spisek, by zniszczyć katolicyzm i powołać dyktaturę Mędrców Syjonu". Gdzie indziej Bashevis wspomniał o Rydzu-Śmigłym. "Był takim generałem, jak ja Turkiem. Wszystko, co miał, to ozdobioną galonami czapkę z błyszczącym daszkiem". Dobrze pamiętał ministra finansów Grabskiego, który obłożył Żydów "takimi podatkami, jakich nie byli w stanie płacić". Hrabia Jampolski był arystokratą i miał niewyparzony język, może dlatego mógł sobie pozwolić na stwierdzenie, że Polacy go nudzą. "Potrafią tylko płakać" - złościł się. "Żyd oszuka, wyciągnie z człowieka ostatniego rubla, ale nie jest chodzącym trupem ani nie chełpi się wiecznie jakimś głupim rodowodem". Miriam-Libie, córce Kalmana Jakobiego, powiedział nawet: "My, Polacy, powinniśmy się od was uczyć. Zamieniamy złoto na błoto, a wy zamieniacie błoto na złoto". Czego uczyć? - replikuje przez stulecia dziedzic Pilicki. "Jak okradać swego gospodarza? Zatruwać studnie? Jak używać krew chrześcijańską przy wyrobie macy? [...] Wasz przeklęty Talmud uczy was, jak oszukiwać chrześcijan. Wypędzono was ze wszystkich krajów, ale król Kazimierz otworzył wam na oścież nasze bramy. A wy jak nam odpłacacie? Założyliście tu nową Palestynę. Wyśmiewacie i wyklinacie nas po hebrajsku. Plujecie na nasze relikwie. Po dziesięć razy na dzień bluźnicie na 206 naszego Boga. Chmielnicki dał wam lekcję, ale potrzebujecie jeszcze lepszej". Dawid Bendiner z Certyfikatu powiedział do swojego ojca: Świat się zmienił, Polacy nas nie chcą. Jesteśmy dla nich jak cierń w oku. Robią wszystko, żeby nas wypędzić". Jak długo będziemy nieproszonymi gośćmi u stołu obcych ludzi? - pytają syjoniści na zebraniach. Jak długo będziemy znosić nasze wygnanie? Jak długo będziemy obywatelami drugiej kategorii? Musimy stać się narodem równym innym. Wielu decyduje się na wyjazd do Palestyny. Syn Aszy He-szela, córka Koppela z mężem Szymonem (Rodzina Muszkatów), syn Azriela (Spuścizna). Ten ostatni po zajściu u Lourse'a, kiedy zerwano mu czapkę z głowy i obrażono. Nie mógł sobie darować tego, że nie zaprotestował. Jego koledzy również milczeli. Maxa Barabandera z Szumowin, siedzącego w restauracji na Nowym Świecie i czytającego żydowską gazetę, Polacy obrzucili nienawistnymi spojrzeniami. Doleciało go słówko "Ży-dek". "Dla rabina był gojem, dla tych zaś gojów Żydem. Nienawiścią przejmował ich widok żydowskiej gazety. Niech ich szlag trafi". Z podobną złością patrzono na żydowskiego nauczyciela w wiejskiej karczmie. I zaraz zaczęto opowiadać, jak Żydzi najeżdżają wsie. Raz po raz dawało się słyszeć słowo "Żydy". Kiedy w wiosce otwarto sklep, wywieszono na nim hasło "Kupujcie u swoich". To hasło powtarzano we wszystkich miastach. "Gdyby mogli, toby pożarli Żydów żywcem" - mówiło się w domu Muszkatów. Przy sklepie Nyuniego, syna Meszulama, na Świętokrzyskiej, stała pikieta studentów, którzy ostrzegali potencjalnych klientów, że właściciel jest Żydem. W latach trzydziestych Nyunie został kilkakrotnie pobity przez faszystowskich bojówkarzy. Kamień, który ugodził profesora Eibenszuca (Gołębie), okazał się śmiertelny. Jego służąca, Tekla, przeklinała polskich chuliganów: "Męty, kurwy, trędowate psy". Rozpaczała: "Jeżeli taka jest nasza Polska, to niech zginie w płomieniach". A szynkarz podający zupę Aszy Heszelowi, Hadaszy i Abramowi Szapiro myślał: "Gazety mają rację - ta banda zje Polskę, jak stado szarańczy, gorsi są niż Moskale i Szwaby". 207 Wielu nie chciało służyć w polskim wojsku, okaleczali się nawet, by nie walczyć. Ale wielu uważało to za swój obowiązek. W jednym z opowiadań Singer opisuje komisję wojskową i hałastrę rozwydrzonych wieśniaków znęcających się nad żydowskimi rekrutami. "Wracaj, Żydzie, do Palestyny" - krzyczeli do stłoczonych w kącie chłopaków. "Jak można - pytał - poświęcać życie za kogoś, kto cię opluwa?" Aszę Heszela posłał na wojnę z bolszewikami. Żołnierze dokuczali Żydom, często prowokowali kłótnie. "Hej ty, Żydzie, co tam gadasz w tym waszym przeklętym żargonie? Obrażasz nasz rząd?" Mendel, kamasznik, narzeczony Soni z Certyfikatu, też służył w polskim wojsku. Był ranny, lecz polscy żołnierze nazywali go "bolszewik", "Trocki" i ostrzegali, że nadejdzie czas, gdy wybiją wszystkich Żydów. Nawet kiedy Polacy traktowali go dobrze, Mendel źle się czuł w ich towarzystwie. "Nie znosił ich języka, ich lubieżności i opowieści, które zawsze dotyczyły rozlewu krwi. Nawet oficerowie używali rynsztokowego słownictwa. Pili wódkę szklankami, żartowali na temat śmierci, chorób i cierpienia zwierząt i ludzi". W pociągu, którym Mendel jechał do Warszawy, pobito Żyda i chciano go wyrzucić w biegu. Aszy Heszela o mało nie spotkał podobny los, gdy wracał z Rosji. Polski oficer zwymyślał go od kłamców, złodziei i zdrajców, nazwał czekistą, marksistą, trockistą. "Co oni myślą, ci Troccy, jeździć drugą klasą? Porządni Polacy muszą wisieć na zewnątrz wagonów albo na dachu, kiedy ci przeklęci zdrajcy tu się rozwalają!" Takich scen jest więcej. Padają podobne słowa i podobne wyzwiska. Jedna, opisana przez Singera w jego autobiografii, wydaje się szczególnie dramatyczna. Zobaczył w niej metaforę ludzkości, rządzące nią prawa chęci poniżenia i zadawania bólu. Przemianę wczorajszych męczenników w prześladowców. Do wagonu kolejowego trzeciej klasy, wypełnionego żydowskimi pasażerami - biedakami podróżującymi z workami, tobołkami, skrzynkami - wsiadła grupka chuliganów. Obrzucili Żydów stekiem wyzwisk. Każdy z was, krzyczeli, jest bolszewikiem, sowieckim szpiegiem, zabójcą Chrystusa, wyzyskiwaczem. "W świetle wiszącej tam maleńkiej lampki widziałem tych «wy-zyskiwaczy» - obdartych, zgnębionych ludzi, z których większość stała albo siedziała w kucki na swym dobytku". Szarpano Żydów za brody, poszturchiwano, tratowano ich dobytek. Zerwano perukę z głowy jakiejś starszej Żydówki. Ci ludzie wydawali się uczniami żołnierzy generała Hallera, urządzających sobie zabawy z Żydami, ścinających im brodę często z kawałkiem policzka. Żydzi znosili to wszystko w pokorze. Może bali się walczyć, w sąsiednich wagonach jechali polscy żołnierze, mogło dojść do rozlewu krwi. Chuligani zażądali, by Żydzi odśpiewali hymn wysławiający nadejście szabatu. Przyszły autor Rodziny Muszkatów stał wystraszony w kącie wagonu koło toalety, ściskając swój tobołek z rękopisami i kilkoma książkami. "Coś we mnie naśmiewało się z moich złudzeń. Doskonale wiedziałem, że to, co teraz widzę, stanowi istotę dziejów ludzkości. Dziś Polacy dręczyli Żydów, wczoraj Rosjanie i Niemcy dręczyli Polaków. Każdy podręcznik historii był opowieścią o mordach, kaźniach i niesprawiedliwości". Zaczęli śpiewać. Była to na wpół pieśń, na wpół lament. Pinnie Muszkat szarpnął swoją siwą brodę. "Ach, co się stało z Polską? Co się stało z całym światem? Melina łajdaków!" Nie miał dość odwagi, by się zabić. "Moją jedyną szansą na przeżycie była ucieczka z Polski. Nie potrzeba było szczególnej przenikliwości, żeby przewidzieć nadchodzące piekło". We wrześniu 39 roku przyjaciółka Bella obudziła go w środku nocy i powiedziała: "Hitler napadł na Polskę". Wstał z łóżka i popatrzył na ocean, w stronę Europy. Zbliżały się święta Rosz Haszana. 209 208 Chrzest - W 1939 roku byłam w szóstej klasie, trzynasty rok miałam. Jeszcze mi brakowało miesiąc do trzynastu, kiedy parą koni swego ojca pojechałam do Wożuczyna (to jest 30 kilometrów od Tomaszowa) i przywiozłam wóz cukru dla rannych żołnierzy. W Tomaszowie było wtedy ponad dziesięć tysięcy mieszkańców, w rym połowa Żydów. Żydzi mieszkali w centrum. Żeby pani widziała te uliczki kręte, wąskie, pełne błota, brudne. A jeszcze Żydzi straszny nieporządek trzymali, na przykład kiedy kurę sprawił, kiszki rzucał na ulicę. Ja to mam ciągle w oczach. Przede wszystkim trudnili się handlem, byli kupcami. Mieli tu piękne hale, sklepy, stragany. Byli także faktorami, to znaczy pośrednikami, głównie przy zakupie koni. Wiem, że jak mój ojciec kupował konia, to obowiązkowo musiał opłacić faktora. Jakie jeszcze mieli zawody? Krawcy, blacharze, jeden był woziwodą. Tomaszowscy Żydzi ubierali się po starozakonnemu i byli bardzo religijni. Nie łamali swoich przepisów. Mieli w Tomaszowie synagogę, piękną, dużą, spłonęła w bombardowaniu we wrześniu 39 roku. Mieli też szkołę żydowską. To były olbrzymie budynki. Potem Niemcy rozrywali je minami. Żydzi ubierali się tak: czarne chałaty, czarne garnitury, czapki jarmułki. I nie widziałam Żyda, żeby był bez brody. Żydzi chasydzi zapuszczali pejsy. Uprawnienia mieli te same co Polacy. W Tomaszowie mieszkała też ludność ukraińska. Te mniejszości były dobrze tolerowane, to była naprawdę demokracja. Na przykład w naszej szkole - ja chodziłam do szkoły powszechnej numer l - było bardzo dużo dzieci żydowskich. 210 Szczególnie w mojej klasie. W sobotę oni nie przychodzili do szkoły, mieli wolne. Było nas wtedy bardzo mało i nauczyciele nigdy nie brali nowego tematu, tylko powtarzali, żeby dzieci żydowskie nie traciły. My uczyliśmy się religii rzymskokatolickiej, mieliśmy księdza prefekta, do dzieci prawosławnych przychodził pop, a do Żydów pan Adler. Nie nosił się po żydowsku, miał zwykłe ubranie, jak panowie w biurze, eleganckie. Nawet miałam w trzeciej i czwartej klasie wychowawczynię Żydówkę. Syla Szpirówna, bardzo ładna Żydóweczka. Później, w 39 roku, pracowała w szpitalu polowym jako sanitariuszka, opatrywała polskich żołnierzy rannych w walkach pod Tomaszowem. Bardzo uczynna, bardzo dobra. Nie wiem, co się z nią stało. Zapisał mi się w pamięci wielki ruch w mieście. Żydzi nieustannie biegali. Na przykład późnym popołudniem w piątek, kiedy zbliżało się ich święto, szabat, biegł taki chasyd z pejsami. Jak zastukał w okiennicę lub drzwi sklepu, nawet kiedy byli tam jeszcze kupujący, Żydzi momentalnie rzucali wszystko i już było święto. Trwało do zachodu słońca w sobotę. W tym czasie modlili się. Mam gdzieś taki wiersz: "Stary Żyd do synagogi szedł i grubą księgę niósł". Sama napisałam. Ja to wszystko jako dziecko mocno przeżywałam, mimo że Żydów początkowo bardzo nie lubiłam. W szkole dostawałam wprost zawrotów głowy. Uciekałam z tej szkoły, uciekłam w kierunku Dąbrowy, jak się jedzie do Zamościa. Tam mnie ludzie rozpoznali i do domu przywieźli. Płakałam, Ojcze nasz mówiłam i znowu uciekałam. Bo na mnie strasznie działało to miasto, przede wszystkim ten ruch i ci Żydzi. Nie miałam z nimi kontaktu, byłam bardzo źle nastawiona. W piątej klasie należałam nawet do kółka antysemickiego. Na przykład pewnego dnia miałam takie zadanie, żeby żydowskich dzieci nie wpuszczać do klasy. Kiedyś idąc do szkoły widziałam, jak nieśli zmarłego Żyda na drągach, owiniętego w prześcieradła. Przyszłam do klasy i nie mogłam wziąć udziału w lekcji, bo cały czas stał mi przed oczyma ten obraz. Chciałam powiedzieć pani w klasie, co ja dziś widziałam. Kilkakrotnie podnosiłam rękę, ale pani była zajęta lekcją. W końcu zapytała, o co chodzi. Ja się dobrze uczyłam, pani mnie bardzo lubiła. Widziałam, jak nieśli zdechłego Żyda - powiedziałam. Cała klasa ryknęła śmiechem. Pani podeszła 211 do mnie, pogłaskała i mówi: Zosiu, nie mów tak, to też ludzie -i zaczęła mi bardzo ładnie na temat Żydów mówić. Zdziwiłam się: jak to, zawsze słyszałam na mojej ulicy, mówili "zdechły Żyd". I zresztą jak mogły dzieci inaczej postępować, kiedy widziały na rynku na halach ponaklejane hasła: "Precz z Żydami", "Nie kupuj u Żyda". Wicedyrektorem w szkole był wtedy pan Lipkiewicz, który potem podczas wojny należał do bandy UPA. Był przez rok naszym wychowawcą. To właśnie on mnie kiedyś za karę posadził z Żydówką Topcią. Różne metody stosowałam przeciwko niej, chłopcy mi oczywiście podpowiadali, co robić. Kazali mi na przykład narysować na połowie ławki kreskę - jeżeli ona przełoży zeszyt, przesunie na moją stronę, to bić ją. Ona była taka natrętna Żydóweczka. Zaglądała do mnie, wszystko ode mnie przepisywała. Miałam kolegę, który z tyłu siedział, krzyczał: bij Żyda lewą ręką, bo to nie człowiek. I ja ją raz uderzyłam. Chciałam, żeby odeszła, żeby nie pochylała się nade mną. Miałam taką obgryzioną drewnianą obsadkę, nerwowe dziecko było ze mnie. Jak ją uderzyłam, to lakier się obłupał, coś jej tam wpadło do oka. No, to Żydóweczka podnosi rękę, żeby poskarżyć, ale chłopcy jej pogrozili, krzyczeli, że będzie Żyd bity. I jak pani nie patrzyła, to ona trzymała rękę do góry, a jak patrzyła, to chowała. Tak to się upiekło. Kiedy byłam w czwartej klasie, ksiądz prefekt uczył nas na religii, jak się chrzci w nagłym wypadku. Mówił, że chrzcić może każdy, że istotą jest polanie głowy wodą. Akurat zdarzyło się, że całą szkołą, od klasy pierwszej do siódmej, parami, szliśmy zwiedzać tomaszowskie urzędy i świątynie. U nas był tylko jeden kościół, ten modrzewiowy, a oprócz tego synagoga i cerkiew. Przed kościołem Żydzi stanęli, bo im na plac nie wolno było wchodzić. Czekali na ulicy Kościelnej, a myśmy weszli do kościoła. Tymczasem chłopcy mnie wywołali i powiadają: idź, namów Topcie, żeby przyszła do kruchty. Do przedsionka. Dobrze - mówię - chodź, Topcią, zobaczysz, jak u nas jest. Ona się bała. Była religijna, niezależnie od naszej szkoły chodziła jeszcze do swojej, żydowskiej, popołudniami. A nie będziesz mnie biła? - pyta. Nigdy, tylko przyjdź. No i poszła. Jak tylko próg przekroczyła, dwóch chłopców porwało ją do kropielnicy. Trzymali, a ja wzięłam w garść wodę święconą i mówię: ja ciebie 212 chrzczą, Tereso, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Wybiegła jak oparzona, krzyczała, piszczała. Żydów się strasznie dużo zgromadziło. Najpierw nie wiedzieli, o co chodzi, potem się dowiedzieli. Chłopcy, którzy widzieli, co się dzieje, krzyczeli: Zośka, na wały uciekajmy. To były dawne wały obronne z XVII wieku. Tam wtedy uciekliśmy, daleko, poza miasto. Na drugi dzień nie poszliśmy do szkoły. Ani na trzeci, ani na czwarty. Baliśmy się, nie wiedzieliśmy, jak to się może skończyć. A Żyd przychodził do kancelarii, jej ojciec, jeszcze jeden zakonny z ich synagogi i domagali się, żeby jakąś sankcję zastosować. Aż wreszcie pan Sochan, świętej pamięci, dawny legionista, nasz woźny, przyszedł z wezwaniem do rodziców, żeby stawili się w szkole. No i w kancelarii odbyła się rozprawa. Pan Lipkiewicz z taką linią chodził wokoło mnie i chciał, żebym wyciągnęła rękę i przeprosiła się z tą Żydóweczka, i żebym przeprosiła jej ojca. Oczywiście nie chciałam, chłopcy kazali mi tak spleść ręce, żeby nikt ich nie rozerwał. Dotrzymywałam wiernie umowy, wynikającej z tego naszego antysemickiego spisku. To trwało długo. Pani dyrektorka bardzo ładnie, mądrze, jak teraz widzę, chciała mnie udobruchać, na człowieka wyprowadzić, a ja się uparłam i z chłopcami trzymałam. W końcu za karę kazali nam tego dnia na przerwach stać pod schodami, jako tym winowajcom. W ten sposób odkupiłam to wszystko. I zmieniłam się zupełnie w stosunku do Topci. Już jej nie prześladowałam, już uważałam za chrześcijankę. To mnie zupełnie wyleczyło. Potem, w następnym roku i przez wszystkie lata do wybuchu wojny, bardzo lubiłam taką Żydóweczkę, Cytryn Esterkę. Mieszkała tutaj, tu był taki plac żydowski z drzewem, jej ojciec był właścicielem. Między nami była wielka przyjaźń. Po tym chrzcie chyba się w ogóle bardzo zmieniłam. Pamiętam, później spotkałam jeszcze na ulicy tę biedną Żydóweczkę, Topcie Becker, co ją na Teresę przechrzciłam. Wtedy zaczęła się ogólna likwidacja Żydów. Spędzali ich na plac drzewny. Jak tak sobie teraz wspomnę, wstyd mi za nas, Polaków. Bo jak to wyglądało - Żydów zebrali na placu, a kto nie przyszedł, po domach szukali i strzelali, zabijali na miejscu. A tu już ludzie z wiosek pozjeżdżali saniami, śniegi były, i co się dało z żydowskich domów zabierali. Takie graty, nic niewarte rzeczy, sprzęty, Żydzi już byli biedni, wymęczeni, w tych domach były 213 pluskwy, głód. Już Bełżec działał. Tyle że ich z Tomaszowa bezpośrednio nie wieźli, tylko jeszcze przez Cieszanów, tamtędy i potem do Bełżca. To było okropne, ten dzień, kiedy do nich strzelali, strzelali też do chorych leżących na pierzynach. Właśnie Topcie' zobaczyłam między saniami, które tu stały. Nagle wyszła spomiędzy sań, w czarnej chustce zawiązanej do tyłu, i aż się cofnęła. Nastraszyła się. Ja wtedy dałam jej chleb i powiedziałam: Tereso, nie martw się, ty jesteś ochrzczona. Nic nie mówiła, tylko patrzyła na mnie. Mam wrażenie, że w pierwszej chwili bała się, że ją zadenuncjuję. Ale ja już byłam nie ta. Podczas okupacji taki młody Żydek, miał może dwadzie ścia lat, mełł na naszych żarnach zboże, które w kieszeniach przynosił. Miał dwoje starych, schorowanych rodziców. Tego żyta skądś tam zdobył i prosił ojca, żeby mógł zemleć. Ojciec pozwolił, ale słychać to było na drodze, więc ja stałam z tyczką na dworze, niby coś robiłam i jak ktoś szedł, stukałam i ten Żyd przestawał. Żeby nikt nie usłyszał, bo za to by nas też do obozu wzięli. Wtedy jak ich na ten plac spędzali, była środa, pamię tam, pogodny dzień marcowy, dość ciepły, ale śniegi głębokie. Rano byłam na mieście i wracałam właśnie tą ulicą, którą oni szli na plac. I widziałam żandarmów, pięciu, smukli, w cieniu- sieńkich brązowych rękawiczkach, elegancko ubrani, buty lśnią. A Żydzi dostawali takiej jakby gorączki. Oni sami się musieli stawić na plac. I to tak było, że jeden już był na placu, wracał po coś jeszcze, kręcił się, chodził, biegał, nie wiedzieli, co mają robić ze sobą. I taki właśnie Żyd starszy z brodą szedł, miał opaskę żydowską, a oni mieli nakazane, że jak mija Niemca, to ma się ukłonić. I ten Żydzina biedny, on był zmarznięty, mam wrażenie, że był też głodny, bo to taka nędza, ale mimo wszystko w tej postaci było coś godnego. To jest naród wybrany, to trzeba sobie wziąć pod uwagę. I właśnie ten Żyd się kłania, a Niemiec jak go ściągnie szpicrutą zakończoną ołowiową kulką przez twarz, aż mu oko wywalił. Żyd opanował się, oooo, takie tylko cichutkie wyszeptał, krew mu trysnęła, poleciał. A Nie miec tak jeszcze wyzywająco spojrzał na mnie i "cha cha cha" się roześmiał. Może myślał, że ja jestem folksdojczka? Miałam płaszcz brunatny, który moja siostra wywieziona do Niemiec przysłała, bo nie mieliśmy w czym chodzić. , , 214 A na tym placu, mój Boże, co się później działo. Niemcy strasznie strzelali, a już na rogu stali z Tomaszowa mieszczanie z saniami, z końmi, nawet mój ojciec tam był wyznaczony, żeby tych Żydów wieźć. Do Cieszanowa chyba, tak słyszałam. To trwało dość długo, od godziny dziesiątej do trzeciej po południu. Segregowali ich na placu, młodszych Żydów ustawiali w kolumny i na samochód. Mam takie zdjęcie, jak żandarmi prowadzą ich leśną drogą do Bełżca. A po domach leżało zabitych wiele osób. I jakoś wtedy jeszcze, chyba celowo, był zostawiony przy życiu Żyd tragarz, on się zajmował dostarczaniem towarów do sklepu, na przykład mąki z młyna. Miał własne sanie i chudego konia białego, ledwie to żyło wszystko. Pamiętam, właśnie na tej ulicy koło dworca, tu były wąskie uliczki, drewniane domy, najstarsza dzielnica miasta, to się wszystko spaliło i teraz jest nowe. To na tych saniach w poprzek stosy całe Żydów leżały, Żydówki, dzieci, pobici w domach. Kto nie poszedł na plac, a weszli do domu, znaleźli, to zabijali. A temu Żydowi kazali ich wozić. Potem i on zginął, bo w Tomaszowie wszyscy Żydzi zginęli. Co do jednego. Nawet później jeszcze, w październiku, jak z mamą szłam na różaniec, to widziałam, jak Niemiec dwie Żydówki pędził, blade, tam z tej strony od kościoła, nie wiem, gdzie one się ukrywały, może w dołach. Jedna miała taką dziewczyneczkę, ze trzy latka. Na zabicie je prowadził. Lederkremerówna, koleżanka ze szkoły, ładna Żydóweczka, pracowała w magazynie niemieckiej żandarmerii. Długo była z Niemcami, ale i ją potem zabili. Wykorzystywali ją, nie tylko do pracy. Widziałam, jak nieraz jechała przez miasto, uśmiechała się. Może jeszcze wtedy była najedzona, a może miała nadzieję, że ją zostawią. Ale zabili. Nieraz jak siedziało się w domu, to słychać było strzały na ulicy. I potem, w tym Bełżcu, ten słup ognia. Ja spałam na ojcowiźnie, ukrywaliśmy się, siostry jeszcze trzy w domu, ja byłam z sióstr najmłodsza, miałam też dwóch braci. Byliśmy w konspiracji, do nas przychodzili partyzanci, ja jestem członkiem Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej w stopniu sierżanta, myśmy się ukrywali na strychu, ojciec nas słomą zawsze, snopkami zasłaniał. Facjatka właśnie jest na południe. Było widać z Bełżca ten straszny słup ognia. To było takie wrażenie, jakby się niebo paliło. Łuna była wie- 215 czorem. Pewnie, że wiedzieliśmy! Na początku to niewiele ktol wiedział, bo ich nie palono, tylko uśmiercano w komorach ga-* zowych i składano do takich wspólnych olbrzymich dołów na 100 metrów długich, 20 szerokich, a 12 głębokich. I twarzami do ziemi, do spodu. Jednych na drugich. I jak nakładli taką pryzmę... to wiem już od doktora Petera, z którym potem pracowałam w muzeum, wtedy był dyrektorem szpitala. I właśnie doktor Peter mi opowiadał, bo on miał kontakty, nawet z kimś z obozu z Bełżca, dzięki temu właśnie znalazły się zdjęcia w muzeum. Jak nałożą taką pryzmę, to przysypują ziemią i czekają aż to się... parę dni puchną te zwłoki, gazy się wytwarzają, podnosi się ta mogiła, a potem opada. Ale to też im nic nie dało, mimo że stosowali dziesięciowarstwową ziemię. Bo co się okazało - kiedy nastało ciepłe lato, zaczęły płynąć strugi osocza, takiej ropy z tych zgniłych ciał. Oni betonowali, a to rozsadzało. I wtedy sprowadzili koparkę i platformy samochodowe i na nie kładli wybierane stamtąd zwłoki. Potwornie cuchnęło. Gdzie Bełżec, a gdzie my, a w lecie nie można było przy otwartym oknie zjeść kolacji, bo trup za oknem cuchnął okropnie od tego Bełżca. Ja już nie mogłam patrzeć, dostawałam jakiegoś obłędu. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, palą i palą. Jak były takie dni ciche, przed deszczem, to nawet słychać było kolej z Bełżca, jak idzie, i wtedy słychać było też muzykę. Bo oni grali wieczorem. Wieczorem nie uśmiercali. Ale tuż obok dołów Żydzi wybrani z transportów musieli grać. Co grali? A co tylko, kazali Żydom przygrywać i już. A jeżeli chodzi o tę koparkę, jak wybierała z ziemi, to niejeden mieszkaniec Bełżca widział, co się działo, ręka, noga zwisająca z tej koparki. Jeszcze ciała niezupełnie rozłożone. Młyn śmierci. Jeden Żyd ze Lwowa, Reder, to był Żyd wykształcony, chemik, właściciel fabryki mydła, jemu się udało zbiec. Przywieźli go do Bełżca, ale ponieważ dobrze, zdrowo wyglądał, to go zostawili, pięciuset zawsze zostawiali, tak zwanych grabarzy, żeby chowali tych, których pomordują. Jeżeli któryś osłabł w pracy, to go spychali do dołu i następny. Ukryła go kobieta w mieście, dokąd pojechał z dwoma żandarmami. Jeden gdzieś poszedł, drugi się zdrzemnął. I tak uciekł. Kobieta gotowała dla niemieckiego psa, więc kradła mięso i żywiła tego Żyda. Przeżył. Myślę, że większość zajmowała właściwe stanowisko. Ale były i hieny. To niekoniecznie Polacy, oni się wywodzili z różnych tutaj mniejszości. Były też przypadki, że ludzie ukrywali. Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę jedną rzecz, że gdyby ktoś doniósł, gdyby się Niemcy dowiedzieli, to cała rodzina ginęła. Tutaj koło nas były dwie stodoły i Żydzi tam się widocznie ukrywali, ale byli i tacy, co z bagnetami tam chodzili i krzyczeli: wyłaź, Żydu, wyłaź, Żydu. I ich wyprowadzali. Wiele z opowiadań gospodarzy wiem. Miałam styczność z Jeziorną i innymi wioskami, tam taki jeden pan Cabko to mi opowiadał, kto przechowywał Żydów, a kto całą rodzinę do lasu zaprowadził i zabił wszystkich. Różnie było. Ja sobie nie wyobrażam, jak można było Żyda przechować. Kiedy dawaliśmy mleć, to ojciec był już cały przerażony. Ale co trzeba powiedzieć, niewielu było donosicieli. Dziś nie można nic w zaufaniu nikomu powiedzieć, a wtedy jednak ludzie wiedzieli, co się tam u kogo dzieje. Opowiadał mi pewien gospodarz, jak przechowywał Żyda, zrobił mu schron w stodole, a przy stodole zrobił psią budę i tak było, że niósł psu jeść, a tam właśnie podawał. Takich różnych sposobów ludzie się chwytali. W Bełżcu księdza matka przechowała Żydówkę z dziewczynką, a jeszcze u nich w domu oficer niemiecki mieszkał. Kiedy była pięćdziesiąta rocznica wybuchu wojny, ja poszłam do szkoły, do tej, do której chodziłam w 39 roku. Weszłam do mojej dawnej klasy i powiedziałam nauczycielkom, żeby mi nie przeszkadzały, że chcę być teraz sama. Usiadłam za stołem i zaczęłam wyczytywać nazwiska. Mam taką listę, wszystkie nazwiska, które pamiętałam, tyle lat, a ja przymrużyłam oczy i widziałam, gdzie kto siedzi. I wyczytywałam. Obecny, nieobecny, notowałam. Topcia Becker, Tobą Engelsztein, Borg Ryfka, Szmuc Dworcia, Chajka Pancer, Goldman Mindla, taka subtelna Żydóweczka była. Sajkiewicz, też Żydóweczka, nie pamiętam jej imienia. Taubenblat, Tepler. Moja Esterka blondy-neczka. Zginęła, nie żyje, nie żyje, nie żyje. 217 216 Warszawa była moim miejscem na świecie Profesor Heszel Klepfisz jest historykiem. We wstępie do jego książki ktoś napisał: "Gdybym żył w przedwojennej Polsce - byłby moim rabinem". - Potrafię ciągle jeszcze wymienić daty panowania wszystkich królów polskich od Mieszka I do Stanisława Augusta Poniatowskiego. Bardzo szanuję polską historię. Wydawałem w Warszawie w latach 1934-36 tygodnik "Echo żydowskie", po polsku. To było pismo religijne. Pamiętam, napisałem również esej Postacie żydowskie w literaturze polskiej. - Chodziłem do seminarium rabinackiego Tachkemoni w Warszawie. To dawało prawo studiowania na uniwersytecie. Pisałem po polsku i po żydowsku. Polscy Żydzi żyli z Polakami, nie tylko wśród Polaków. Z nimi. Nie wszyscy, oczywiście, ale wielu. Nie tylko asymilowani Żydzi, jak Tuwim czy Słonimski, ale tacy jak ja, świadomi, religijni Żydzi, nacjonaliści. Mój ojciec mówił po rosyjsku, żył przecież pod rosyjską okupacją. Ale mieliśmy w domu wiele polskich książek. Kupowaliśmy polskie gazety. Żyliśmy z Polską, nie tylko w Polsce. - Mieszkałem na Miłej, na Bonifraterskiej. Warszawa była moim miejscem na świecie. Miła to była typowa żydowska ulica. Polacy byli jedynie stróżami. Jest taka wspaniała nowela Marii Konopnickiej, Mendel Gdański. Opisuje pogrom w Warszawie w latach osiemdziesiątych. Mendel zostaje zaatakowany przez studentów warszawskich i mówi w pewnej chwili: umarło moje serce dla miasta Warszawy. Jak to możliwe, nie może pojąć, 218 jak to - oni napadli na mnie jako na cudzoziemca! Warszawa była częścią mojego życia. Tak rzeczywiście czuło wielu polskich Żydów. - Pogrom w Kielcach to największa hańba Polaków. Po wojnie, po takiej tragedii, zabijać Żydów. To utwierdziło mnie w słuszności mojej decyzji niewracania do Polski. Myślę, że to jeden z bardziej wstydliwych faktów w polskiej historii. Wiele o tym czytałem, nigdy nie słyszałem, żeby to była rosyjska prowokacja. Katyń tak, ale nie Kielce. Gdyby udało się tego dowieść, to zdjęłoby przykre odium z polskiej historii, z polskiego sumienia. - Pamiętam "Wiadomości Literackie". Pamiętam polskich pisarzy, Tuwima, Słonimskiego, Grydzewskiego. Jestem częścią Polski. Z Ksawerym Pruszyńskim byłem w wojsku. Mam wiele dowodów uznania i zasług w polskim wojsku, odznaczeń za mój polski patriotyzm. Nie byłem sam. Wielu było takich jak ja. - Nie, nigdy nie pisałem o Singerze. To jest brudne. Czy jest dobrym przewodnikiem po świecie polskiego ży-dostwa? Złym. Najgorszym z możliwych. Potrafi znakomicie opowiadać, nic więcej. Ale świat, który przedstawia, niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Także z religią. To, co opisuje Singer, to jest folklor. Demony, dybuki, diabły, w to wierzą prymitywni ludzie, to są wymysły. Singer fantazjuje, nie pisze prawdy, zmyśla. Mój ojciec nie robił tych wszystkich świństw, jakie robią u Singera religijni Żydzi, nawet rabini. Jego rabini są też spod ciemnej gwiazdy. Może poza własnym ojcem. Podli, nieprzyjemni, grzeszni. On opisuje półświatek, to przerasta moją wyobraźnię. I to się mija z prawdą. Moja rodzina to byli ludzie, żywi ludzie, z wadami, przywarami, ale uczciwi, godni szacunku. Żyjący w zgodzie z tradycją, poświęcający się dla religii, dobrzy patrioci polscy, a nie takie typy jak u Singera. Zwyrodnialcy, nienormalni, chorzy. - Większość żydowskich sklepików była zamknięta w soboty, już w piątek wieczorem zamykano. Czasami trzeba było czekać aż do poniedziałku, bo w niedzielę, katolickie święto, nie 219 pozwalano Żydom handlować. Dziewięćdziesiąt procent polskich Żydów przestrzegało praw szabatu. I to było swoiste poświęcenie, byli przecież bardzo biedni, ale poświęcali się dla religii. Prawo zabraniało handlować w soboty. Nie było do pomyślenia otwarcie sklepu w szabat. To jest siła charakteru. Dlaczego o tym Singer nie pisze? Dlaczego tego nie widzi? Ledwo żyli. Chleb był marzeniem w wielu żydowskich rodzinach, w mojej także. Ale idea była ważniejsza niż materialny zarobek. - Słynny filozof hiszpański Ortega y Gasset powiedział: istnieję w konkretnych okolicznościach, w określonym kontekście. Nie ma absolutnego "ja". Pisarz musi wiedzieć, po co pisze i dla kogo, to wielki grzech Singera, że nie odpowiedział sobie na to pytanie. Każdy potomek polskich Żydów musi czuć to samo co ja wobec jego pisarstwa. Wszystkie moje książki są poświęcone pamięci moich zmarłych rodziców, braci, sióstr. Jego matka i brat także zginęli. To wystawia mu jeszcze gorsze świadectwo. - Teraz minęło pięćdziesiąt lat. Wszystko się zmieniło. Mój polski język kuleje. Lata całe nie mówiłem po polsku. Ale na mojej półce w Jerozolimie stoją poezje Słowackiego, wydanie polskie powojenne, w trzech tomach. - Kto jest Żydem? A kto jest Polakiem? Wedle wymogów religijnych musisz być synem żydowskiej matki i wyznawać judaizm. Ale są tacy, którzy czują się Żydami, nawet jeśli ich matka nie jest Żydówką. Conrad mieszkał poza Polską, pisał po angielsku, ale czuł się Polakiem. Tuwim był Polakiem, ale napisał po wojnie esej My, Żydzi polscy. Myślę, że Żydem jest po prostu ten, kto głęboko w swojej duszy czuje, że jest Żydem. Tak, nawet bez religii. Czy polskim katolikiem jest tylko ten, kto praktykuje? Nie jestem pewien. Myślę, że najważniejsze jest poczucie przynależności do tego narodu, nawet gdy się nie jest religijnym. Ludzie religijni wierzą, że istnieje inny świat, kara za grze chy. Różnica między chrześcijaństwem a judaizmem polega na tym, że chrześcijanie opisują i piekło, i raj, a religia żydowska mówi, że to jest tajemnica. Ale idea jest ta sama. Chrześcijań stwo jest córką judaizmu. ; 220 - Gdyby nie było pogromu kieleckiego, byłoby jeszcze dziś w Polsce około stu tysięcy Żydów. Resztki wygnano w 68. Pytam: dlaczego? Żaden inny naród nie zrobił tego po wojnie swoim Żydom. Nikt. To zamknęło drzwi. To zamknęło rozdział. 221 T Cisza Wygląda zwyczajnie. Szary. Stoi w Bełżcu na drodze, niedaleko dawnego obozu zagłady. Pożydowskie złote zęby trzyma w kredensie, owinięte w chustkę do nosa. Ile ich może być, kilka, kilkanaście? Liczył, ale tego przybywa. Najpierw do przetrząsania ziemi używał siatki obitej czterema deskami. Teraz ma specjalny japoński aparat do wykrywania metalu. Różne rzeczy się wyławia - pucharki z żydowskimi literami, podstawki, małe kieliszki, puderniczki, maszynki do golenia. Ci z Bełżca - mówi mi palacz z Tomaszowa - dzięki żydowskim trupom, to milionerzy. Teren obozu, ziemia wysypana czerwoną cegłą, brzozy, sosny, stare i te zupełnie niewielkie, chyba niedawno sadzone. Biała kapliczka. Czasami wyciągają też kości, jeśli mają w sobie metalowe części. "W tym miejscu od lutego do grudnia 1942 istniał hitlerowski obóz zagłady, w którym poniosło męczeńską śmierć przeszło 600 tysięcy Żydów Polski i innych krajów Europy oraz 1500 Polaków za pomoc okazaną Żydom". W Sobiborze także był obóz. Kiedy po wojnie szukano tam złota, znajdowano również krzyżyki. "A Żydzi to też byli ludzie, byli i dobrzy Żydzi". "Żydzi to byli ludzie, co chcieli żyć". "Gdyby nie Niemcy, Żydzi by nas zadusili". "Mieliśmy zasianą rzepę w czasie wojny, to Żydzi wszystko wyjedli po nocach". Dokąd wiodą drogi brukowane w moim kraju kamieniami z żydowskich cmentarzy? W Kocku jest człowiek, który ma piwnicę całą z żydowskich macew, ale ostatnio przestał się tym chwalić i nie wpuścił mnie do środka. Na Lubelszczyźnie, w małych żydowskich miasteczkach, są ślady, jest poczucie braku, odjęcia jakiegoś ważnego elementu przedwojennej codzienności. Starzy mężczyźni na rynkach w Kocku, Lubartowie, Goraju opowiadają o pyskatym Rajchu, który miał rozlewnię piwa na Zamojskiej ulicy (zakochała się w nim nieszczęśliwie Grossmanówna i zastrzeliła się), o Josele krawcu (jego maszyna śpiewała chasydzkie melodie), o rabinowej z Kurowa, w której goj, mleczarz, kochał się w sekrecie, i o Boimie piekarzu, którego chleb razowy, pytlowy i żytni rozkupywano z wdzięcznością. Pan Roman Kowal z Biłgoraja chce nagrywać głosy zmarłych. Teraz nie jest jeszcze gotowy, nie ma odpowiedniej aparatury, dopiero jak pójdzie na emeryturę. Tylko jak on zrozumie żydowskie głosy? Zawsze mówili tak dziwnie. Kiedy ich prowadzili pod eskortą do Zwierzyńca w listopadzie 42 roku, odezwała się kukułka. Długo kukała, a oni myśleli, że to na życie. Wiele lat ich czekało wedle tej przepowiedni. Nie wiedzieli, że ich czas liczył się już tylko na minuty. Rozstrzeliwano ich na górce piaskowej przed wejściem do pociągu. Kilku ukryło się po wsiach. Jeden to nawet jeszcze długo po wojnie, bo chcieli od niego wyciągnąć więcej pieniędzy. Przez jakieś trzy czy cztery miesiące nie wiedział, że to już się skończyło. Opowiadają, że podłoga w baraku u zbiegu Lubelskiej i Kościuszki, gdzie biłgorajskich Żydów umieścili przed załadowaniem do wagonów, cała pokryta była porwanymi pieniędzmi. Taki obraz miał się ukazać tym, którzy tam weszli. Nie spotkałam żadnego naocznego świadka, ale wielu o tym mówiło. "Zielona od dolarów, zniszczyli je, podarli, nie chcieli nam zostawić". - Koślawo mówili tym swoim żargonem, Żydki. Sklepikarze, restauratorzy, zegarmistrze. Krzyczeli: "ajwaj" i "gie-wałt". Lubowali się w pluszach. Nasze praczki prały im i płukały w rzece. Przed księdzem, lekarzem i praczką nie ma tajemnicy. Czystością nie grzeszyli. Pot żydowski był nie nasz. Pachniał inaczej, czosnkiem, cebulą. 222 223 T Rozmawiam o Żydach z dziećmi bawiącymi się w Piaskach na żydowskim cmentarzu, przerobionym na plac gier i zabaw, aczkolwiek bez karuzeli. Niewiele wiedzą. Nic nie rozumieją. Mówią, że to tacy ludzie, którzy nie wierzyli w naszego Boga. Śmiesznie mówili po polsku, ale ich już nie ma. Cecha charakterystyczna, że mieli złote zęby. Dużo złotych zębów. Byli narodem podróżniczym, ale ich nie lubimy. Wyrób trumien. Chcę zamówić dębową trumnę, żeby zacząć rozmowę z właścicielem. Żyd? Był tu jeden, ale się nie przyznawał. Szukano kosztowności na ich cmentarzu. - Pani się dziwi, pani wie, co Żyd ma przy sobie? Złoto! Pan Boguś z Tomaszowa: - Co pamiętam? Jak wrony ich strzelali, pięćdziesiątkę pił i dalej strzelał. I następna kolejka. Do końca. Żydówka w pierzynie w rynku. Kuśnierz wziął pieniądze za uratowanie i sam zabił Żydó-weczki. Spirytusem zapił się w stodole. Sprawiedliwość się stała. W Piaskach gdy pytam, kto tam mieszkał, słyszę: to było żydowskie miasteczko, a teraz jest polskie. Jest coś w głosie tej kobiety zamiatającej ulicę przed dawnym żydowskim sklepikiem (a i dziś sklepikiem z farbami, do którego trzeba zejść po tych samych kamiennych schodkach), jest coś w jej głosie, co mnie przeraża i sprawia, że patrzę z żalem na puszące się w oknach miasteczka czerwone pelargonie. Pierwszy raz byłam na Lubelszczyźnie jesienią. Rdzewiały liście. Oglądałam ten świat, resztki tego świata, w podwójnym majestacie śmierci. Po wojnie wielokrotnie przetrząsano żydowskie cmentarze w poszukiwaniu złota. Dziś po cmentarzach żydowskich chodzą kury, a pijacy piją tam wódkę bez zakąski. Pierwsza bomba w Kocku uderzyła w gruszę, w okolicy domu rabina. Pod gruszą stał rabin z całą rodziną, okręceni pierzynami. Rozszarpało ich na strzępy. Ręka rabina zawisła na pobliskim płocie, można ją było poznać po pierścionku z zielonym kamieniem. Palce wskazywały niebo. Bóżnica w Kocku nie spaliła się w tym samym pożarze miasteczka, w którym spłonął kościół. Polacy mówili wtedy -wasz Bóg jest łaskawszy. Ale zaraz potem Niemcy rozebrali bóżnicę, a wszystkich Żydów zabili. Pan D. z Goraju siedział w szkole w ławce z Żydóweczka, córką drukarza, wstydził się tego. Ale żyli dobrze razem, wymieniali bułkę na macę. Mówili Żydom: przynieś guziki, to będę cię bronił, żeby cię nikt nie bił. Ładnie śpiewali, dobrze liczyli - na palcach skulonych i wyprostowanych. W kinie byli na sali w większości, dyńki łuskali. 40 groszy kosztowało miejsce najbliżej ekranu, to Żyd Żydówkę brał na kolana i płacił 40 groszy. Byli mistrzami handlu: Pani znajoma, jak się pani nazywa, skąd pani jest? - Oni byli dla nas realnymi, żywymi ludźmi. Wesoło było z nimi, nocą wszystko otwarte, żeby był obrót. Ale żeby wrócić mieli? Nie. Już przyzwyczailiśmy się bez nich. Do cmentarza we Frampolu prowadzi ulica Cmentarna. Jest ogrodzony. Zachowało się około czterdziestu nagrobków. Najstarszy z 1857 roku. Trochę rozkradziono, reszta spoczywa w ziemi. "Gleba ziemi tutejszej - informuje Słownik Królestwa Polskiego - składa się z glinki, miejscami popielatki, pomieszanej z piaskami lub też z samego piasku, a w nim napotykane są z rzadka, większych i mniejszych rozmiarów, głazy i krzemyki. Położenie powierzchni więcej równe". Frampol i Goraj słynęły z tkactwa. Stary Dzików, gdzie mieszkał po wyjeździe z Warszawy i gdzie zmarł ojciec Isaaca Bashevisa Singera, jest dziś przedmieściem Tarnobrzega. Leży nad Wisłą. W XVII wieku rodzina Tarnowskich postawiła tam obronny zamek i kościół Dominikanów. 20 maja 1678 przeniesiono do kościoła cudowny obraz Matki Zbawiciela, który poprzednio znajdował się w kaplicy zamkowej. Zamek stał na wzgórzu, miał wspaniały widok na Wisłę i miasto Sandomierz. Charakterystyczna była wieża ze starym zegarem. Cenna biblioteka i galeria obrazów. Księgozbiór 700 dzieł polskich lub Polski dotyczących, komplet dzieł astronoma Heweliusza z artystycznie wykonanymi rycinami, rzadkie wydania Reja, liczne rękopisy. Wiele obrazów, 224 225 wśród których: Matka Boska Bolesna Tycjana, Lisowczyk Rem-brandta, pejzaż Claude Lorraine'a. W jedynej ocalałej na terenie Polski mykwie w Zamościu, przy ulicy Zamenhofa, mieści się obecnie popularny klub jazzowy. Kiedy anioł przelatywał nad Chełmem, a miał przy sobie dwa woreczki z duszami, zawadził o szczyt wieży kościelnej i wysypał na miasto z rozdartego woreczka wszystkie głupie dusze. W Chełmie, przysłowiowym mieście głupców, nie ma dziś ani jednego Żyda. Przed wojną stanowili połowę ludności miasta. W latach trzydziestych było wśród nich: 380 handlarzy, 61 kupców, 37 właścicieli domów, 20 krawców, 17 piekarzy i cukierników, 14 przemysłowców, 9 fryzjerów, 8 nauczycieli, 8 lekarzy medycyny, 6 dentystów i tyluż buchalterów, zegarmistrzów, biuralistów, ślusarzy, kowali... 7 właścicieli młynów, 3 - cegielni, 3 - hoteli, 2 - piwiarni. W Chełmie były dwie synagogi: stara, szesnastowieczna, i nowa, z początku XIX stulecia. Dziś zamiast modlitw dochodzi z wielkiej bóżnicy tamtejszych chasydów gwar giełdy handlowej. Sala bankowa, gdzie dokonuje się transakcji, jest w miejscu, w którym przed laty spoczywała święta Tora. Cmentarz u zbiegu ulic Kolejowej i Starościńskiej zdewastowany został przez Niemców, macew używali do budowy dróg. Jeszcze po wojnie ludzie zbierali kamienie na fundamenty. Dziś trudno rozpoznać na tej łące z kilkoma drzewami ślady żydowskich nagrobków. Przy jednym, może jedynym w całości, zapalam świecę. Najstarszy kirkut w Lubartowie znajdował się w środku miasta, niedaleko bóżnicy i zabudowań gminy żydowskiej. Przetrwał okupację, po wojnie zamieniono go na ogródek jordanowski. Tuż obok postawiono szalet miejski. Dziś jest to miejsce, gdzie można wypić, pograć w karty i dostać po pysku. Drugi kirkut był oddalony od miasta. Pochodzi z początku zeszłego wieku. Stoją tam teraz bloki spółdzielni mieszkaniowej przy ul. Cichej, postawione na początku lat siedemdziesiątych. Podczas kopania fundamentów pod nowe bloki robotnicy wydobywali czaszki i kości ludzkie. Przed paru laty zbudowano lapidarium z kilku macew, które nadal są niszczone. Uczniowie pobliskiej szkoły rozbijają o nagrobki butelki po winie i piwie, często używają muru jako zastępczego szaletu. Wskazują na dom niedaleko rynku w Lubartowie, tam ma mieszkać ostatni lubartowski Żyd, szames, Matys Zoberman, syn Berka. Witryna: krawiectwo damskie, naprzeciwko jordanowskiego ogródka. Potem się dowiem, że w tym miejscu był stary żydowski cmentarz. Drzwi otwiera niewielka, zmęczona kobieta, włosy zniszczone trwałą, złote kolczyki w uszach, Gdulowa. - Pan Marian? Spóźniła się pani, nie żyje. Jej wnuk obiecuje przynieść kolorową fotografię pana Mariana. Wygląda jak żywy, leży wyprostowany w otwartej trumnie. - Nikomu nie chciał kłopotu robić. Zakopcie mnie i zrównajcie z ziemią, żeby śladu nie było, mówił. Widział, jak bezczeszczą groby jego kolegów. Sam ich chował, kadisz odmawiał. On był ostatni. Chodził po cmentarzach. Płakał nad nimi. Bo a to potłuczone tablice, a to nagrobki zamalowane kolorową farbą. Bał się tego. Ostatniego dnia też prosił: nie zajmujcie się moim grobem, niech go nie będzie. Kiedy skończyła się wojna, Matys Zoberman ważył 35 kilo. Rodzice zginęli w Treblince, jemu się udało uciec z pociągu. Wrócił do Skoków w powiecie radzymińskim, do swojej rodzinnej wsi. Ale ktoś go zaraz zadenuncjował i wywieźli go na Majdanek. Potem do Skarżyska i kilku obozów w Niemczech. Kiedy nabrał sił, dotarł raz jeszcze w rodzinne strony. Już nie było Niemców. Wróciło trzydziestu dwóch Żydów, którzy byli u chłopów i w partyzantce albo w Rosji. Ale wszyscy pobyli chwilę i rozjechali się. Tylko Matys został, zamieszkał w Lubartowie w domu krewnego. Mówili mu zewsząd: uciekaj - więc pojechał do Tel Awiwu, do rodziny. Przyjechał po paru miesiącach, nie mógł się przyzwyczaić. Nie dawali mu spokoju, więc spróbował raz jeszcze, do Ameryki, do kuzyna. Tam jednak nie mógł spać. Wrócił znowu. I więcej już nie jeździł. Widocznie nie ma lepszego miejsca, pomyślał. I został. 226 227 - Tyle lat się tutaj mordował. 15 stycznia 1991 pochowaliśmy go w grobie rodzinnym Gdulów, lubiał się z mamusią, dla mnie był jak ojciec. Dom, w którym mieszkają, to pożydowska kaszarnia. Obok była olejarnia, jeszcze są ślady. Tam zamieszkał pan Marian. - Pan Marian, jakby go chcieć do kogoś porównać, to do Chrystusa tylko - mówi pani Ewa. - Żeby jak najlepiej dla innych i jak najmniej kłopotu sprawiać. Pochowajcie mnie na żydowskim cmentarzu w Lublinie, a grób mój zrównajcie z ziemią. Przepraszał, że żył, może się w obozach przyzwyczaił? Jeździł często do Lublina, na cmentarz, na modlitwę, był grabarzem i płaczką swoich ostatnich żydowskich braci. Tora leżała w ceracie na stoliku w jego pokoju, który wynajmował u Gdulów, obok szafy z owalnym lustrem i bieliźniarki. Pani Ewa, chociaż pracuje w sądzie jako adwokat, wcale nie wiedziała, co to jest. Miała takie drewniane wystające rączki, to pamięta. Dopiero po śmierci pana Mariana przyjechali z Lublina i zabrali Torę do muzeum. Pan Marian miał osobne wejście do siebie, a do Gdulów wchodził z podwórka. Całe dni i tak u nich przesiadywał. Rozmawiali albo milczeli. Od frontu, od głównego wejścia, ktoś gwoździem wydrapał gwiazdę Dawida. Głęboko się wrył, Gdu-lowa musiała zużyć dużo farby, żeby to zamalować, ale i tak się nie udało. Panią Ewę pytał dyrektor sądu: a właściwie kim jest dla pani ten Zoberman? U mnie w bloku mieszka Żyd, ale mu ręki nie podaję. Nie wywiesili klepsydr ani zawiadomień o pogrzebie, żeby się nikt niepowołany nie plątał. I tak było trochę gapiów. Modlitwę ktoś odmówił po żydowsku. Co za różnica, w jakim języku, taka sama żebranina do Pana Boga. - Został z nami. Leży w naszym rodzinnym grobie. Z dziadkami. Zawsze było dla niego miejsce u nas w domu. Ostatni żydowski szames z Lubartowa. Józef S. z Frampola opowiada o Żydach. K:' Że handlowali, ale do roboty ich nie ciągnęło. Że kilku miało konie i najmowało furmankę. Że gnali ich potem Niemcy na okopisko i wywozili walizki pełne dolarów i zegarków. Że doły były nakopane głębokie i szerokie, wygodne. Że w dół kazali skakać i koniec. Józef S. z Frampola nie może przeboleć, że nie zorientował się w porę. Mietek M. całą rodzinę na strychu trzymał. Jedna na wsi krowy pasła, że ona niby wychowanka gospodarzy. Stanisław S. miał budynki murowane, to mu łatwo było, zagrodzone dookoła. Nikt nie wiedział, kto tam w środku jest. Dorobili się. Pieniądze im przysyłali do końca życia. A paczki, delikatesy. I dzieci wykształcili. A jak mają mieszkania urządzone! Jan P. nie czeka nagrody, bo nic dla nich nie zrobił. Nie czeka też kary. Raz, kiedy pracował jako dróżnik, złapał Żyda, ale go nie wydał. Puścił. Tacy potem siedzieli we władzach. Myśli, że trzeba uważać i dzisiaj, z kim się rozmawia. Dziennikarka z Warszawy... A ma pani dokumenty, że jest Polką? "Może Frampol już nie istnieje, może zostało po nim tylko moje opowiadanie" - pisał Isaac Bashevis Singer. Dlaczego mają pamiętać? Czy istnieje taka powinność? Prasują firanki na przywitanie Jezusa Chrystusa, na Boże Narodzenie. Już niedługo ubiorą choinkę i będą "kolędować małemu". Tamci są tu niepotrzebni, obcy, ze swoim nieznajomym życiem, ze swoją daremną śmiercią. Ich cmentarze, synagogi, modlitwy niczemu nie służą. "Dlaczego mamy mieć pieniądze na cudzych zmarłych, skoro nie mamy na własnych żywych?" -pyta gospodyni o niebieskich oczach. 229 Pamiątka Pamiątka - znak pamięci, dowód pamięci, pomnik, szczątek, pozostałość. Pamięć wedle słownika Karłowicza: "Władza przezywania na powrót mianych kiedyś wyobrażeń nazywa się pamięcią". "Gdy dusza rozsądek czyni o rzeczach, zowie się rozumem; gdy rozpamiętywa, zowie się pamięcią". "Cała robota pamięci dosyłać rozumowi wyobrażenia śpiące, gdy ich potrzebuje". Niezapisane istnieje mniej. Z czasem w ogóle przestaje istnieć. Mija wraz z pamięcią. Nieznane są losy nie zapisane. Pamięć pełni na literackiej scenie rolę suflera. I korzystają z niej wszyscy aktorzy. Tyle że nie ma bezpośredniej zależności między wirtuozerią ich gry a posługiwaniem się pomocą podpo-wiadacza. On sam nigdy nie stanie w świetle reflektorów jako gwiazdor. Ale bez niego nie ma przedstawienia. Sokrates twierdzi, że wszyscy mamy w duszy tabliczkę z wosku, o jakości różnej u różnych osobników, i że jest ona "darem Mnemozyny, matki Muz". Zawsze gdy coś widzimy, słyszymy lub myślimy o czymś, poddajemy tę tabliczkę działaniu postrzeżeń oraz myśli, odciskamy je na niej jak pieczęci. Arystoteles porówna powstały z wrażenia zmysłowego obraz do malowidła, którego "trwałe przebywanie w zwierzęciu nazywamy pamięcią". Św. Augustyn określi pamięć jako przestrzeń o niezmierzonej głębi, pełnej "niezliczonych kryjówek i otchłani", bez granic. Dla Bergsona owa pamięć wspomnień, tak wierna 230 vv przechowywaniu i tak kapryśna w odtwarzaniu, jest wynikiem "przyrodzonej konieczności". Każde zdarzenie, każdy gest ma tam swoje miejsce i datę, istnieje potencjalnie, aż do chwili, gdy zmaterializuje się, zapożyczając swoje życie i siłę "od czucia obecnego". Wspomnienie aktualizuje się tylko "dzięki po-strzeżeniu, które je przyciąga". Mówi się o "zwojach pamięci". O cmentarzu pamięci, gdzie na "wieczny odpoczynek" kładzie się "uczucia przeżyte". Pamięć jest światem o zstępujących schodach, a może zaświatem o "kręgach piekielnych". Czasem wydaje się wielkim, szacownym zwierciadłem o złoconych, spękanych ramach. To zwierciadło jest bramą, przez którą przedostać się można w Dawny Obszar i Czas. Otwarcie na kolekcje starych zdjęć, ale nie oryginałów, raczej jakichś reprintów lub kopii, które wydają się sztuczne, jak kwiaty z woskowego papieru. Mapa wewnętrzna pamięci jest niepowtarzalna, jak linie papilarne dłoni. Trudniejsza od nich do wyrysowania w słowach, choć podobnie zniszczona. I może przez swoich archeologów bardziej nie zbadana? Bo nawet dla tych, których żywi, pozostaje tajemnicą. Niekompletna, ułomna, o twarzy "wyjedzonej przez korniki", nieuchwytna. Pisarze zgadzają się, że wczesne lata, lata dzieciństwa, młodości, kiedy wszystko zdarza się po raz pierwszy, są swoistym kodeksem wrażeń, prototypem do porównań. Wszystkie smaki poznajemy w dzieciństwie. Potem tylko szukamy podobnych. Sprawdzamy pierwsze odkrycia. Pierwszy głos ptaka i pierwsza burza, pierwsze mrozy i pierwsza sanna, pierwszy strach i zakochanie. To takie wieczne źródło, do którego odwołujemy się przez resztę życia. Pozostają resztki. Resztki podsuwane przez pamięć cierpliwą, bo nieświadomą zawczasu ciężaru, jaki na niej spocznie. Niezapisane istnieje mniej. Z czasem w ogóle przestaje istnieć. Mija wraz z pamięcią. Zapisane trwa. Jako jej dokument. 231 Bestiarium Miał ptasią twarz i nieziemskie marzenia. ijjjjił ptaki. Sam czuł się robakiem. Wierzył, że człowiek nie jest ważniejszy na świecie od krowy czy motyla. Darzył pewnymi względami kury. "Jeżeli zasłużyłem na pomnik - one powinny mi go ufundować". Miał klimatyzację w mieszkaniu, ale jej nie używał. Bał się, że mu się papugi przeziębią. Zaczęło się od kwiczenia zarzynanej świni na targu w Le-oncinie. Isaac miał trzy lata. Przerażony płaczem prosiaka, uciekł do matki. Potem był pisk myszy złapanej przez kota. Długo nie mógł zapomnieć rozpaczy, jaką wyrażał. Później pytanie: czy koń ma duszę, nie dawało mu spokoju. Jadł móżdżek, który matka przynosiła z targu i gotowała - był tańszy od wołowiny. "Czy mój mózg również można ugotować i zjeść?" -zastanawiał się. Obserwował motyle, ich skrzydła przypominały mu szal modlitewny. Wielkie muchy z zielonozłotymi brzuchami, pasikoniki, zapobiegliwe mrówki. Na chałacie przysiadała biedronka, którą nazywali w chederze krówką Mojżesza. Na drzewach widział ptaki. Milczące we dnie świerszcze wieczorami rozpoczynały swoje odwieczne cykanie. "Na jedną i tę samą nutę mogły wyrazić wszystko, co wyrazić musiały, noc w noc, pokolenie po pokoleniu!" To także budziło zdziwienie. 232 Te stworzenia miały ojców i matki, dziadków i babki, tak samo jak on. Każde z nich przeżywało swój kawałek życia i umierało. Jako chłopiec z chederu popełnił czyn, z którego nie mógł oczyścić się przez wiele lat. Łapał muchy, odrywał im skrzydełka i wkładał do pudełek po zapałkach z kroplą wody i ziarnkiem cukru jako pożywieniem. "Nagle uświadomiłem sobie, iż popełniam wobec tych stworzeń potworne zbrodnie tylko dlatego, że jestem od nich większy, silniejszy, zręczniejszy. Zawsze gniewali mnie niegodziwcy, a sam postępowałem niegodziwie wobec słabszych od siebie". Nie potrafił uwolnić się od tej myśli. Prześladowała go natrętnie, uparcie, długo. Najpierw modlił się o wybaczenie. Złożył nawet uroczystą przysięgę, że już nigdy nie będzie łapać much. Ale co począć z muchami, które już złapał? Na szabatową kolację jadano rosół z kury, nadziewane szyjki, rzadziej gęś. Wielokrotnie przechodził obok zaułka Ja-nasa, gdzie rzeźnicy zarzynali drób. Ptaki, które oskubywano, jeszcze żyły i tarzały się we własnej krwi. Kiedyś widział, jak matka zabiła rybę na szabat. Powiedziała mu, że kiedy ryba zjadana jest dla uczczenia szabatu i pobożny Żyd wypowiada nad nią odpowiednie błogosławieństwo, jej duch ulega wyniesieniu. Zdarza się, że dusze grzeszników wstępują w ryby i ich śmierć jest pokutą za grzechy. Ale przecież ryby zabijano każdego dnia i nie czynili tego wyłącznie pobożni Żydzi. Dusze wcielone w bydło i drób, pod koszernym żydowskim nożem miały także doznać oczyszczenia. Ale co z krowami, które trafiają w ręce gojowskich rzeźników? Co ze świniami, które zabijano, parząc gorącą wodą, gdy jeszcze żyły? "Czemu zarzyna się kurczęta, cielęta i koźlęta, a wychowuje dzieci?" Kapłani składali na ołtarzach ofiary z jagniąt i synogarlic. Jak Bóg, twórca wszystkich ludzi i stworzeń, miałby znajdować upodobanie w takich potwornościach? Dobry Bóg nie urządziłby tego w ten sposób. Nie mógł zaakceptować bezwzględności natury. "Jak wielka mądrość może się tak mało przejmować męczarniami niewinnych stworzeń?" Miał sześć lat, kiedy zaczął o to pytać. I nie przestał do końca. Ani Kabała, ani Spinoza nie pomagali w znalezieniu odpowiedzi. 233 A kto uczynił z człowieka krwiożercze stworzenie gotowe do zadawania gwałtu na każdym kroku? Skąd wojny, zarazy i głód? "Zabijaj i giń" jest prawem życia i Boga. Ten sam Mojżesz, który powiedział: "Nie będziesz zabijał", mówi również: "Zniszczysz wszelką istotę, w której jest tchnienie życia". Świat wydał mu się wielką rzeźnią, wielkim piekłem. Dręczyły go sny. "Wszystkie moje dociekania prowadziły do tego samego wniosku - że istnieje jakiś plan we Wszechświecie, który nazywamy Bogiem, lecz że nie objawił się on nikomu i nic, nawet w najmniejszym stopniu, nie wskazuje na to, iż pragnie On miłości, pokoju, sprawiedliwości. Cała historia ludzi i zwierząt, wszystkie fakty wskazywały na coś zupełnie przeciwnego - że jest to Bóg siły i okrucieństwa, którego zasada brzmi: racja jest po stronie mocniejszego". On, Isaac Bashevis Singer, był zawsze tylko nędznym pyłkiem, On, tam w górze - wszechświatowym mordercą, wiecznym, nieskończonym, wszechmocnym. Pewnego letniego poranka siedział w kuchni przy stole tuż przy oknie otwartym na podwórze. Nagle, jak gdyby w odpowiedzi na jego myśli, do środka wleciała niewielka, żółta papuga. Bóg mi ją zesłał - pomyślał. To na pewno zabłąkana dusza. Została. Papuga fruwała po pokojach, robiła sobie grządkę na jego głowie, skubała uszy. Nawet próbowała, niczym akrobata, stawać na jego wskazującym palcu, gdy pisał. Asystowała przy wizytach. Uczestniczyła w udzielaniu wywiadów. Przekomarzał się z nią. Po żydowsku i po angielsku. Powiedz coś, Matzoh - namawiał - słucham, no, powiedz. Ćwierkała w odpowiedzi. Czy dawała mu rady, ostrzeżenia, wygłaszała proroctwa? Legenda nie przekazuje żadnego słynnego zdania, które powtarzała. Był wzruszony ptasią akceptacją jego osoby, uczuciem papugi, jej przywiązaniem. Mówiono, że konkurował z żoną Almą o miłość tego ptaka. Nazwał go Matzi, co niektórych oburzało - matzoh, po polsku maca, to coś do jedzenia. Widząc ich razem, trudno było nie zauważyć podobieństwa tej pary. Okrągła, niewielka twarz Singera z semickini nosem i mądrymi oczami była niejako powtórzona w maleńkim profilu papugi, w wyrazie jej bystrych oczu i inteligentnego, ruchliwego łebka. Wkrótce Matzi dostał towarzyszkę, Shnooky. Kilka lat później ulubiona papuga zniknęła równie niespodziewanie innego letniego poranka. Zwykle u Singerów zamykano okna, nawet podczas upałów, ale tego dnia Alma zapomniała się. Okno wychodzące na podwórze było otwarte i papuga wyfrunęła równie nagle, jak przedtem się zjawiła. W podobnych okolicznościach w opowiadaniu Papuga dochodzi do wymierzenia surowej kary. Nierozważna kochanka handlarza koni, która ośmieliła się w chwili złości wypuścić ukochaną papugę z domu, została bezlitośnie utopiona w studni. Krytycy wybrzydzali: Żyd morduje kobietę z powodu papugi... Singer długo nie chciał pogodzić się z utratą ptaka. Dawał ogłoszenia w gazetach, na ulicy, szukał, pytał. Na próżno. Takie, widać, było boskie życzenie, próbował sobie tłumaczyć. Lecz to go nie pocieszyło. Więcej czasu spędzał wśród gołębi. Shnooky przestała śpiewać. Sprawił jej zastępcę, Wacky. Pozwalała mu się całować, ale nigdy już nie odzyskała głosu. Jak profesor Eibenszuc z Gołębi, z którym dzielił miłość do ptaków, mógł im się przypatrywać godzinami. Przekonał się, jak bardzo skomplikowane to były istoty, o wielkim bogactwie indywidualności i charakterów. Zaskakiwały go wciąż swoimi błazeństwami. Nie miały żadnego poczucia historii. Zapominały o wszystkich przygodach. Przeszłość była dla nich przeszłością, każdy nowy dzień kolejnym początkiem. A przecież opłakiwały zmarłych, tęskniły. Krowa ze Stęsknionej jałówki ryczała z tęsknoty bez przerwy, głosem zwierzęcia, które wpadło w nieznośną pułapkę. Słyszano w nim rozpacz wszystkich żywych istot. Ptaki ze zgryzoty milczały. Klatka z papugą jest częstym rekwizytem jego prozy. We Wrogach Herman kupuje Jadwidze na imieniny dwie papużki, żółtego samca i niebieską samiczkę. Chłopka Jadwiga nazywa je, po ojcu i siostrze, Wojtuś i Marianna. Wydają się kopią Singerowskich papug, radosne, wierne, uduchowione. Wojtuś zdziobuje okruchy z ust Hermana i z końca języka, czasem śpiewa z nim razem. Kiedy Jadwiga jest w ciąży, Marianna znosi jajko. 235 234 Jasza, sztukmistrz z Lublina, ma papugę i kruka, które uczy mówić. W Certyfikacie papuga pani Szapiro nazywa siebie samą, w dość zrozumiałym jidysz, "papuga-małpa". To do niej młody Dawid wygłasza monolog, zazdroszcząc jej ciepłego domu, jedzenia, a szczególnie tego, że nie wymaga się od niej, by została żydowskim pisarzem. Zdumiewały go pawie. "Nie są z tej ziemi, są królowymi z innego świata, z tą biżuterią na ogonach" - zachwycał się. Podobno paw, niszczyciel jadowitych węży, przeobrażał wypity jad we wspaniałe barwy swego upierzenia. "Pyszny z tęczy ogona swojego" miał brzydkie nogi, które wyłudziła od niego przepiórka na czas konkursu tanecznego, a potem uciekła. Strój anielski, chód złodziejski, głos diabelski u pawia. Czyją duszę przebrano w ten sposób? Za jaki grzech? Kochał pospolite gołębie. Pewnego dnia zobaczono w telewizji, w reportażu o starych, nikomu niepotrzebnych ludziach, których jedyną radością są ptaki, autora Sztukmistrza z Lublina wśród stada ulicznych gołębi na Broadwayu. Dla emerytowanego profesora historii Eibenszuca karmienie gołębi było tym samym, czym dla innych pójście do kościoła lub synagogi. "Bóg nie jest spragniony chwały, a gołębie czekają co dzień wschodu słońca, by zostać nakarmione. Nie można lepiej służyć Stwórcy, niż okazując łaskawość Jego stworzeniom". Autor tego opowiadania podobnie traktował owo zajęcie. Kupował dużą torbę jedzenia, grochu, prosa, siemienia, i chodził karmić gołębie do Central Parku. Wydawał na nie pieniądze, rzecz niezwykła w jego życiu. Jak stary profesor, i on uczył się od ptaków. Przeczytał ustęp w Talmudzie, w którym Żydzi porównywani są do gołębi, i zrozumiał, czym jest współczucie. "Gołębie nie mają żadnej broni w walce o przetrwanie. Utrzymują się przy życiu dzięki resztkom, jakie im wyrzucają ludzie. Boją się hałasu, uciekają przed najmniejszym pieskiem. Nie odganiają nawet wróbli, które kradną im jedzenie". Wiedział, że na dłuższą metę nie przechytrzy praw przyrody, ale postanowił nie dać zginąć im z głodu. Kamień trafił profesora w czoło, gdy pochylał się nad ptakami, wołając "duś, duś", co znaczyło, że jest, myśli o nich, pamięta. 236 Kiedy wyniesiono trumnę ze zwłokami profesora Eiben-szuca i orszak pogrzebowy ruszył w dół ulicy, stada gołębi zaczęły krążyć nad dachami. Niemal przykryły niebo, zrobiło się ciemno, jak w czasie zaćmienia słońca. "Ich skrzydła raz były czerwone jak krew, raz czarne jak węgiel [...] skrzydlata czereda odprowadzająca swego dobroczyńcę na wieczny odpoczynek". Był pesymistą, ale wierzył, że wszechświat zbudowany jest wedle jakiegoś planu. Bóg nie może być zły ani chcieć zła. Opowiadał o swoich papugach. Zwykle są na wolności. Ale kiedy trzeba było je przenieść z jednego mieszkania do drugiego, zimą, musiał je zamknąć w klatce i przykryć w środku dnia, żeby się nie przeziębiły. Nie rozumiały powodu, dla którego to robił. Widziały tylko przemoc. Nagle znalazły się w więzieniu. Z dnia uczyniono noc. Z ich punktu widzenia to było okrucieństwo. A on po prostu ocalał im życie. Miał dość wyobraźni, by wiedzieć, że Bóg jest o wiele mądrzejszy od niego. A skoro jest tak wielka różnica między jego inteligencją a inteligencją papugi, jak wielka musi być różnica między nim samym a Bogiem? Wiedza człowieka o celu boskich poczynań jest równie niekompletna jak wiedza tych dwóch papug. Życie traktował jak dar. "Bez względu na to, jak wielki jest Nabokov, nie miał żadnego moralnego prawa zabijać motyli, które są takimi samymi boskimi stworzeniami jak on". Czuł się winny z powodu jedzenia mięsa. "Ludzie nie jedzą mięsa, mówiąc, że go nie lubią lub że jest niezdrowe. Ja zawsze lubiłem mięso i uważam, że jest zdrowe. Ale nie rozumiem, dlaczego mamy zabijać zwierzęta, nie zostały stworzone w tym celu. Mam dwa ptaki i bardzo je lubię. Na myśl o tym, że ktoś miałby je zjeść, robię się chory. Zrozumiałem, że tak jest stworzony ten świat, ludzie i zwierzęta mają się wzajemnie zabijać. Nie chcę w tym uczestniczyć". Nie był jaroszem od dziecka. Trudno być wegetarianinem, jeśli ma się niewiele do jedzenia, żartował później. Kiedy jedna z jego papug wpadła do wazonu i utopiła się, miał powiedzieć: teraz albo nigdy. Ani przez chwilę nie żałował tej decyzji. Martwił się, że nie jest dość dobrym wegetarianinem. Zabija komary, ćmy, czasem inne owady. Nie powinien. 237 Mira Ginsburg, tłumaczka, lubiła drażnić się z Isaakiern na temat jego wegetarianizmu. "Usiłujesz być lepszy niż Pan Bóg, a to przecież on uczynił nas mięsożernymi. Chcesz go poprawić?" "Jeśli tak, to do diabła z Nim" - odpowiadał. Choć wielu z jego bohaterów odmawiało jedzenia mięsa w odruchu niezgody na okrucieństwa świata, inni, którzy poznali uczucie głodu, nie chcieli tego zrozumieć. Herman Broder (Wrogowie) "przy każdej okazji zaznaczał, że ludzie robią ze zwierzętami to, co hitlerowcy robili z Żydami. Jak można używać drobiu do odkupywania ludzkich grzechów? Dlaczego miłosierny Bóg miałby przyjmować taką ofiarę?" Jego żona Jadwiga nie chciała słyszeć o bezmięsnej diecie. Tak długo głodowali podczas wojny i potem w obozie. Nie po to przyjechali do Ameryki, by znowu głodować. Ale on nie mógł pozbyć się myśli, że "w swoim postępowaniu wobec zwierząt wszyscy ludzie są nazistami". Aron Greidinger (Szosza), patrząc na budynek rzeźni, myślał: "Zbroczony krwią mur był jak dawniej widownią kurzych i kogucich defilad. Śmiertelnie przerażone kapłony piały ochrypłym głosem: Czym zasłużyłem na taki los?! Mordercy!" Światło lamp odbijało się w ostrzach rzeźnickich noży. "To ptasie piekło urągało wszelkiemu humanitaryzmowi. Już od dawna myślałem o tym, by zostać wegetarianinem, ale właśnie teraz przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej nie tknę mięsa". Masza (Wrogowie), która przeszła obozy, z pełną goryczy przekorą udowadniała: "Nawet Bóg je mięso - ludzkie ciało. Nie ma wegetarianów, ani jednego. Gdybyś widział to co ja, wiedziałbyś, że Bóg zgadza się na rzeź". I dalej: "Żydzi muszą być mordowani, tak chce Bóg". Gdy pewnego pogodnego poranka usłyszała odgłosy zarzynanego drobiu, powiedziała: "Tre-blinka jest wszędzie". s "Nie je pan mięsa - niepokojono się - czy to dla zdrowia?" ,* "Tak, dla zdrowia kur" - odpowiadał. Wielokrotnie, wbrew własnej woli, stawał się propagandy-stą: "Jedno stworzenie nie ma prawa pozbawiać innego stworzenia życia i pożerać go" - powtarzał. Często jego wystąpienia w towarzystwie, a niekiedy jedynie zamówienie wegeta- 238 riańskiego dania budziło konsternację. Filozofowanie na temat cierpienia zwierząt odbierało innym apetyt. Podczas spacerów przez Nowy Jork mijał sklepy rybne j rzeźnicze. Patrzył na leżące na lodzie wielkie ryby z zakrwawionymi pyskami i niewidzącymi oczyma. Wczoraj pływały w oceanie, dziś jakieś żarłoki wypchają sobie nimi kałdun. Z ciężarówek wynoszono pojemniki pełne głów, nóg, nerek i serc. "Jak lekkomyślnie Stwórca trwonił swe siły! Z jakąż obojętnością wyrzucał swe arcydzieła na śmietnik!" Przerażeniem i wstrętem napełniały go polowania. Obu rzało go tropienie bezbronnego lisa, zająca lub bażanta dla wła snego kaprysu, uśmiercanie dla przyjemności. "Cóż za strasz liwa rozrywka!" Przypisywał ją wyłącznie gojom. "Najpierw idą do kościoła i śpiewają hymny do Jezusa, a potem polują na jakiegoś wygłodniałego lisa". Nie rozumiał, jak wielcy poeci mogli pisywać ody na cześć myślistwa. Nawet Mickiewicz. "Wi docznie można być jednocześnie bardzo wrażliwym i absolut nie nieczułym. Z pewnością istnieją poeci wśród ludożerców" - tłumaczył sobie. , Rzadko odwiedzał ogród zoologiczny. n W pokojach, które wynajmował w Polsce i w Ameryce, było mnóstwo pluskiew i karaluchów. Czasem także szczury i myszy, które uciekały z powodu braku jedzenia. W Biblii "między plugawe były poczytane..." Nie gardził nimi, jak żadnym stworzeniem. "Kędy nieświadomie przydeptuję robaka, niszczę boskie arcydzieło. Ja sam byłem takim robakiem, który w każdej chwili mógł zostać zmiażdżony". Ten obraz powtarza się wielokrotnie. Ten lęk. I zgoda na przeznaczenie. "W swoim pokoju stąpałem po robactwie. Jeszcze przed chwilą karaluch istniał - z oczyma, zmysłem słuchu, odwłokiem, strachem przed śmiercią, popędem rozrodczym. Nagle miażdżyłem go obcasem i był niczym". W każdej chwili i jego mogło to spotkać. Częściej w postaci robaka, ale również owej muchy, której zechce oderwać skrzydełka jakiś większy i silniejszy chłopiec z niebiańskiego 239 Duch Yonia Fajn był pewien, że duchy maczały w tym palce. I on, i Samuel Schneiderman zapomnieli okularów na spotkanie, gdzie mieli mówić o Isaacu Bashevisie Singerze. "Wyraźnie nie chciał, żebyśmy uczestniczyli w tym wieczorze. Nie chciał, żebyśmy czytali nasze wystąpienia. Chciał nas przestrzec przed zabieraniem głosu na jego temat". Coś podobnego stało się podczas pogrzebu, z mikrofonem działy się niesamowite rzeczy. Trudno było mówić i trudno cokolwiek zrozumieć. Jasne, że duch Singera sprawia to wszystko. Możliwe, że on umarł, ale ciągle jest jeszcze bardzo żywy. Yonia Fajn jest malarzem, pisuje również do żydowskiej prasy. - Henry James powiedział, że po osobistych kontaktach z kilkoma pisarzami zmienił stosunek do ich twórczości. Zaprzyjaźnił się z Turgieniewem. Ja nie zaprzyjaźniłem się z Ba-shevisem. Spotkałem go osobiście, kiedy miałem zrobić z nim wywiad dla kwartalnika literackiego "Goldene Kejt", na jego osiemdziesięciolecie. Poprosił, żebym przyniósł napisane pytania. Był bardzo przyjacielski, bezpośredni i otwarty, ale nie miałem z nim żadnego głębszego kontaktu. Zupełnie żadnego. Zastanawiałem się, dlaczego. Wydawał się oderwany, jakby przeniesiony w inną przestrzeń. Miałem podobne uczucie, kiedy czytałem jego opowiadania. Trudno mi powiedzieć, czy lubił swoich bohaterów, czy go wzruszali, czy śmiał się z nich. Konstruował po mistrzowsku swoje teksty, świetny język, atmosfera, ale nie czuło się jego stosunku do ludzi, których opisywał. Po- dobnie odbieram Nabokova. To był element twórczości, tworzenie osobnej rzeczywistości samej w sobie. Na pytanie, czy wierzy w duchy, odpowiedział: tak, wierzę. Nigdy żadnego nie spotkałem, ale jest wiele innych rzeczy i zjawisk, z którymi się bezpośrednio nie zetknąłem. - Ja nie widzę pornografii w jego książkach, choć często rnu się to zarzuca. Nie traktował ciała jako narzędzia, raczej jako metaforę. Była w nim wielka tęsknota za miłością. Dwie siły, fizyczna i duchowa, wyczerpywały się w walce. U niego nie nią nigdy radosnej miłości cielesnej, zawsze czegoś brakuje, za czymś się tęskni. Brakuje radości. Dla tradycyjnych Żydów jego sposób traktowania cielesności był profanacją. To odrzucało od niego. Ani ortodoksi, ani żydowscy socjaliści nie oddają mu należnej czci, są podejrzliwi, nie przepadają za nim. Gdyby nie było Holocaustu, może mieliby mniej zastrzeżeń, byliby mniej krytyczni. Ale mitologia Holocaustu ostatnich lat każe wszystkim ginąć jak męczennikom. A tymczasem przychodzi Singer i mówi, że owszem, zginęli, ale byli tylko ludźmi. Jak można to powiedzieć o tych, którzy są garstką prochu? Żydzi chcą heroicznych bohaterów, szczególnie po tylu cierpieniach i takim bólu. Po całkowitym unicestwieniu ich świata potrzebowali pocieszenia. Jasnego, pozytywnego obrazu, żeby móc się w nim przejrzeć. I mieć nadzieję. Literatura była ich ojczyzną przez tyle lat, że chcieli, żeby służyła jako coś w rodzaju wizytówki, żeby dawała to, co daje ojczyzna. Poczucie dumy, poczucie bezpieczeństwa, tożsamości, narodowego charakteru. Każdy naród bez ojczyzny potrzebuje takiego zwierciadła. Tu jest sprzeczność, bo z jednej strony potrzebne jest lustro rzeczywistości, ale z drugiej obraz idealny, bez kurzu, potu, krwi, lęku, rozczarowań. To mają w życiu. Szukają pomnika. - Żydzi mają swoją Biblię, właściwie nie mogą się zadowolić żadną inną książką. Wszystko w Ameryce idzie naprzód, zmienia się w tak szalonym tempie - stąd owa potrzeba mitu. Potrzeba legendy. Sława jest czymś, co być może przetrwa. Każdy jest sławny w tym kraju, przez dzień, dwa, pięć minut. Nigdzie nie spotkałem tylu żyjących legend. Nie mamy dziś świętych, mamy 242 243 Kuchnia gwiazdy. Singer nie chciał być gwiazdą, chciał pozostać pisarzem. Nigdy nie wyglądał jak laureat Nobla, nie zwracał uwagi na ubranie, na jedzenie. To także był element ochrony własnej. Don Kichot był bliższy ludziom niż Cervantes. W Ameryce jest odwrotnie. Często pisarz jest dużo bardziej znany niż jego twórczość. W wielu przypadkach sława jest pasożytem. Singera ten pasożyt nie dotknął, nie zniszczył. Dlatego uważam go za bardzo wartościowego człowieka. Nie pozwolił się zjeść swojej sławie, nie pozwolił jej sobą manipulować. Oddalał ją, wolał pracować, pisać. - Zawsze był taki sam wobec ludzi, spontaniczny, otwarty. Wobec dzieci i wobec dorosłych, czy mówił do króla Szwecji, do swoich czytelników z Brooklynu, czy do żołnierzy. Zawsze taki sam. Jakby nie miał nic do ukrycia. Mówił po angielsku z bardzo wyraźnym żydowskim akcentem. Jak można go zrozumieć, żartowano, przecież mówi po żydowsku. - Sądzę, że gdyby żydowski pisarz napisał o Żydach to, co Gombrowicz napisał o Polakach w Ferdydurke, zlinczowaliby go. Zawsze chcemy wyglądać lepiej. Tak, zaakceptowali Nobla dla pisarza żydowskiego, ale zastanawiają się, co świat o nas pomyśli, czytając Singera. "Co piszesz - swoje myśli?" "Opowiadam różne historie. To się nazywa literatura". Trudno o prostszą definicję. Wszystkie literackie teorie Singera są na niej oparte. Niektóre brzmią nieco anachronicznie, z innymi trudno się zgodzić. Każdą łatwo zakwestionować, przytaczając przykłady pisarskich dokonań z terenu, któremu odmawia racji istnienia. A przecież stanowią spójną konstrukcję, literacką kuchnię no- blisty, wartą zaprezentowania. v ^ .,. Oto przepisy tej kuchni. , .• : Talent Kiedy ktoś pytał go, czy ma zostać pisarzem, odradzał. Już samo postawienie takiego pytania było wystarczającą odpowiedzią. Wierzył, że to, co stanowi o twórczości, dane jest w genach. Talentu nie da się ani nauczyć, ani wypracować. Ani niczym zastąpić. Nie można wyprodukować go w laboratorium. Można zniszczyć talent, ale nie można go stworzyć. Prawdziwy talent nie pyta, czy sytuacja jest dobra, czy zła. Musi pisać. Nawet gdyby głos z nieba oświadczył, że ta twórczość nie ma żadnej przyszłości, on pisze dalej. W pisaniu musi być także element natchnienia. Uważał, że utalentowany pisarz zawsze uczy czytelnika. Spotkaniu z nim powinno towarzyszyć uczucie odkrywania, tak jak przy oglądaniu nowego miejsca czy zetknięciu z nowo poznanym człowiekiem. 245 244 Reguły Są pewne reguły, którym musi się podporządkować nawet mistrz. Prawdziwy twórca zna swoje ograniczenia. "Żadna powieść nie powinna być dłuższa od Wojny i pokoju. Nawet Wojna i pokój jest zbyt długa. Jeśli Biblia składałaby się z osiemnastu tomów, dawno by o niej zapomniano". "Ale przecież Talmud ma trzydzieści sześć tomów, a Żydzi go nie zapomnieli" - odezwał się ktoś. "Żydzi pamiętają zbyt wiele. To jest nasze nieszczęście" -odpowiedział. Adres Nikt nie żyje i nie tworzy w próżni. Sądził, że dla pisarza narodowość, religia i język są jeszcze bardziej istotne niż dla kogokolwiek innego. Im głębsze korzenie, tym większa możliwość artystycznych dokonań. Wszystko, co ważne w literaturze, związane jest z konkretnym narodem. Jeżeli opisuje się historię miłosną, czytelnik powinien wiedzieć, gdzie się naprawdę zdarzyła. Inne są bowiem miłości w Nowym Jorku, inne zaś w Lublinie. Sztuka musi mieć swój adres. Nie potrafił sobie wyobrazić Dostojewskiego, umieszczającego Raskolnikowa gdzie indziej niż w Petersburgu. Korzenie Nigdy się nie wypieraj swoich korzeni. Jeżeli jesteś Żydem, nie staraj się pisać o gojach. Pisz o tym, co znasz najlepiej. Pisarz nie powinien do końca utożsamiać się ze środowiskiem, z którego się wywodzi. Nie powinien być jego typowym przedstawicielem. Spojrzenie z dystansu daje perspektywę, pozwala uniknąć prowincjonalności. Prawdziwy artysta, twierdzi Singer, jest jednocześnie dzieckiem swego narodu i jego bękartem. Żydowski pisarz musi mieć żydowskie korzenie. Teoretycznie ta literatura może być pisana w każdym języku świata, ale jest bardziej wartościowa, gdy powstaje w jidysz. Im bogatsza gleba, tym mocniejsza roślina. Asymilacja, całkowita, a choćby i częściowa, jest trucizną z punktu widzenia sztuki. Nie znał ani jednego dobrego dzieła 246 o człowieku zasymilowanym. Kimś, kto stara się zatrzeć swoją duchową przynależność, zmienić osobowość, zaprzeczyć dziedzictwu. Takiemu człowiekowi ziemia rozstępuje się pod nogami. Staje się odbiciem tych, których naśladuje. Artysta powinien mieć za sobą tradycję, genealogię, przodków. Najwięksi mistrzowie są głęboko związani z kulturą swego narodu. Znają jego język, zwyczaje, słabości i siłę. Recepty Zapisał w notesie trzy istotne dla dzieła literackiego cechy: 1. Musi mieć precyzyjną i trzymającą w napięciu fabułę. 2. Autor musi być ogarnięty pasją napisania go. 3. Autor musi wierzyć, że jedynie on potrafi sobie poradzić z podjętym tematem. Opowiadanie Nazywano go potomkiem Szeherezady, która tak oczarowała sułtana swymi opowieściami, że postanowił jej nie zabijać, by poznać zakończenie każdej historii. Był szczęśliwy, opowiadając historie w czasie, kiedy stało się to już niemodne. Uczył się tego w żydowskich miasteczkach w przedwojennej Polsce, gdzie gawędziarstwo stanowiło część życia, bo ludzie nie czytali gazet, a książki bardzo niewielu. Opowiadanie historii zastępowało im wszelkie rozrywki. Często spisywał z pamięci podsłuchane monologi starych kobiet. Cel pisania - tego był pewien - jest zawsze jeden, zawsze ten sam - opowiedzieć historię. Samo opowiadanie jest celem. Jest też przekazem. Dobra historia znaczy więcej niż tuzin przesłań. Kiedy zaczynał pisać, mówiono mu, że to, co pisze, nie jest ważne. Uważał, że wszystko może być tematem. Najmniejsza błahostka pod piórem mistrza może stać się wielka. Największy temat może być strywializowany w rękach rzeźnika. Brat, jego literacki mistrz, uczył go: "Kiedy piszesz, że chłopiec zakochał się w dziewczynie, nie musisz wyjaśniać czytelnikowi, dlaczego się zakochał. Czytelnik 247 wie o miłości co najmniej tyle samo co ty. Opowiadaj, a uwagi on zrobi sobie sam. Możesz znać historie, których oni nie słyszeli, ale nie musisz wiedzieć o życiu więcej niż oni". Fakty Róża nie musi tłumaczyć, jakich kolorów używa i jak stała się różą. Piękno róży polega na jej milczeniu, na byciu różą. Zgadzał się z Gertrudą Stein. "Pisarz nie powinien wyjaśniać faktów z życia. Powinien je opisywać i sprawiać, by stały się jak najżywsze. Fakty nie starzeją się nigdy, komentarze - zawsze". Faktów i zdarzeń musi być więcej niż myśli. Jeżeli myśli jest więcej niż zdarzeń, można to oczywiście nazywać strumieniem świadomości, ale on by to raczej nazwał strumieniem nudy. Tu zwykle opowiadał taką anegdotę. Mały chłopiec w chederze mówi do kolegi: "Ojciec chciał mnie wczoraj trzepnąć w ucho". "Skąd wiesz, że chciał to zrobić?" "Bo zrobił". To samo jest w literaturze. Myśli bohaterów poznaje się najlepiej poprzez ich działania. Wiedział, że jego tradycjonalizm brzmi jak herezja w czasach psychoanalizy. Przez trzydzieści pięć lat pracował jako dziennikarz. Słyszał od wielu pisarzy, że dziennikarstwo przeszkadza im w literaturze. Jego doświadczenie było inne. Uważał, że w dziennikarstwie i w literaturze obowiązują te same reguły. Dziennikarz ma podawać fakty bez komentarza. Pisarz również powinien dostarczać faktów. Wyjątkowe jabłko Gdyby Newton był pisarzem, nigdy nie zostałoby odkryte prawo grawitacji. Dla pisarza spadające z drzewa jabłko jest osobnym i niepowtarzalnym zdarzeniem. Naukowiec uogólnia, tworzy zasady. Jeżeli sztuka jest w stanie czegokolwiek nauczyć, to tego, że na początku był wyjątek. Jak nie ma dwóch takich samych odcisków palców, tak nie ma dwóch takich samych losów czy charakterów. Co więcej -im bardziej wyjątkowy jest człowiek, tym bardziej przypomina innych ludzi. ,,, ,. .;,:>•••.*,;••.••..••,:'«»•:•••:••>.»!.•«". •-.;• Wzór Każdy towar ma swój wzór w naturze. Żadne pióro nie stworzyło dzieła tak doskonałego, prawdziwego i pozbawionego ograniczeń, jak historia ludzkości. Zastanawiał się, czy wyobraźnia jest bogatsza niż życie. I odpowiadał sobie, że nie. Jednakże podobnie jak nie ma zbrodni doskonałej, tak nie ma doskonałej powieści. Bóg wymyślił tak wiele charakterów, ludzkich i zwierzęcych, że żaden pisarz nie jest w stanie nic dodać do jego inwencji. Plotki Plotka jest ulubionym tematem rozmowy. Właściwie literatura nie różni się specjalnie od plotki, choć unika podawania nazwisk - nie jest złośliwa. Analizowanie charakterów to także forma ludzkiej rozrywki. Socjologia czy polityka nie inspiruje prawdziwego artysty. Jego natchnieniem są zawsze te same sprawy - miłość i religia. Odwieczne prawdy, stosunek człowieka do Boga, związki łączące kobietę z mężczyzną. Chleb bez mąki "Literatura bez namiętności jest jak chleb bez mąki. Każda ludzka istota, byle dureń jest nieskończenie bogaty w emocje". Nie bez powodu w wielu językach powieść nazywa się ro-man. Bez miłości nie ma dobrej powieści, nie ma opowieści. Przypisy Sztuka powinna cieszyć. Żaden komentarz ani przypis nie jest potrzebny do wyjaśniania tego, co sprawia przyjemność. Komentarze zabijają powieść. Śmieszyli go autorzy piszący eseje na temat swoich bohaterów. "Dziewiętnastowieczni mistrzowie rozumieli człowieka, nie byli literackimi pseudopsy-chologami. Pisali o najgłębszej prawdzie. U Dostojewskiego nie zdarza się to co u Prousta czy Manna, że każde zdanie grzęźnie w komentarzach". ?r-;; \'!!/;: 248 249 Perfekcja Wolał pisać opowiadania niż powieści. Powieść musi mieć dłużyzny i słabsze miejsca - to wynika z samej formy. Trudno zapanować nad kilkusetstronico-wym tekstem. Im dłuższa powieść, tym więcej z nią problemów. Nowela realizowała jego potrzebę perfekcji. Bohaterom powieści często zdarzało się iść własnymi drogami, wbrew temu, co autor pierwotnie wyznaczył. Szczególnie realistyczne sagi rodzinne (Rodzina Muszkatów, Dwór, Spuścizna), przedstawiające rozległą panoramę epoki, niełatwo było utrzymać w ryzach. Te książki to wizja z lotu ptaka, w przeciwieństwie do widoku z bryczki: Sztukmistrza z Lublina czy Niewolnika. Wszystkie wielkie powieści pisał z odcinka na odcinek. Co tydzień musiał dostarczyć do gazety dwa rozdziały, czyli dziesięć do dwunastu stron. Czasami rozciągał akcję, by wypełnić wymaganą objętość. Dopiero po ukończeniu powieści, kiedy dostawał maszynopis angielskiego tłumaczenia, pracował nad jej redakcją. Pisał szybko, potem przerabiał to, co wcześniej powstało. Były przypadki, że mu się nie udawało. Tych utworów nie tłumaczono. Miał nadzieję, że nie zostaną przetłumaczone także po jego śmierci. Mylił się. O dzieciach Jako czytelników najwyżej cenił dzieci. Fakt, że książkę napisał wielki pisarz X, nie robi na dziecku żadnego wrażenia, nie obchodzą go krytycy, reklama, opinie. W swoich ocenach jest prawdziwie niezależne. Dzieci nie używają psychologii, nienawidzą socjologii, nie starają się zrozumieć Kafki ani Finnegans Wake. Nie zwracają uwagi na przypisy, nie lubią abstrakcji i uwielbiają bajki. Prawda Wiedział, że był oskarżany o antysemityzm. Wydawało mu się to bezsensowne. "Wszyscy wielcy pisarze są oskarżani o to, że przedstawiają własny naród w nie dość jasnym świetle. Kiedy Dostojewski napisał Zbrodnię i karę, a potem Braci Karamazow, wytykano mu, że Rosjanie stracili twarz z powodu jego pisarstwa. O to samo pytano Maupassanta, dlaczego pisze jedynie o niewiernych kobietach. Czy nie ma wcale porządnych kobiet we Francji? Jestem pewien, że było kilka w czasach Maupassanta. Nie sądzę, żeby to były uzasadnione zarzuty. Piszę o tym, o czym chcę pisać, o pozytywnych i negatywnych bohaterach. Pisarz nie staje się zły, ponieważ pisze o złych ludziach, i vice versa. A poza tym dobrzy ludzie są nudni. Nawet dobrzy ludzie nie chcą czytać o dobrych ludziach". Nie sądził, by zrobił Żydom jakąś krzywdę. "Opisuję wprawdzie żydowskich złodziei i prostytutki, lecz piszę również o rabinach i uczciwych studentach lub szewcach. Ale jeśli chcę napisać o złodzieju - to czy mam pisać o złodzieju hiszpańskim albo chińskim? Oczywiście, że moim bohaterem musi być Żyd. Żaden normalny czytelnik nie pomyśli, że to znaczy, iż wszyscy Żydzi kradną". Jego bohaterowie mają w swoich literackich życiorysach takie samo prawo do podłości, zbrodni i zdrady, co bohaterowie literatury niemieckiej czy angielskiej. Nie rozumiał, dlaczego ma być inaczej, nawet w obliczu Holocaustu. Zarzucano mu, że pisze w pewnym sztucznym kontekście, jakby potworności historii nie miały miejsca. Jego bohater, Max Flederbush, opowiada żydowskiemu pisarzowi o piwnicy, w której siedział podczas wojny z innymi mężczyznami i jedną kobietą. Pisarz, alter ego Singera, słucha z uwagą. Inny pisarz - wedle autora, typowy żydowski literat - na pomysł opisania tej historii wykrzykuje zgorszony: "Niech Bóg broni! Musi pan pominąć te sprawy. Męczeństwo i seks nie idą ze sobą w parze. O ludziach z kryjówki wolno panu pisać tylko dobrze". To echo zarzutów wobec niego samego. "Dlatego właśnie straciłem ochotę do pisania wspomnień" - skarżył się Max. "Żydzi w Polsce byli ludźmi, a nie aniołami. Składali się z ciała i kości, jak wy i ja. Cierpieliśmy, ale byliśmy mężczyznami, mieliśmy męskie pragnienia. Ktoś powiedział o literaturze żydowskiej, że miała być oknem na świat. Żydzi mogli nim wyglądać, ale nie daj Boże, by ktoś zajrzał do środka. Singer na to pozwolił. I tego nie chciano mu darować. 250 251 Powiedział kiedyś: "Jestem obcy w żydowskiej literaturze. Jestem obcy wśród Żydów. Jestem obcy wśród gojów. W ogóle jestem obcy. I pogodziłem się z tym". Pomocnik Szatana > Nazywał pisarzy pomocnikami Szatana. Samotnymi buntownikami, zadającymi bezustannie odwieczne pytania. "Być albo nie być" to ich chleb codzienny. Sam kłócił się i z Bogiem, i z Opatrznością. Na pytanie, co pragnie pozostawić przyszłym pokoleniom, odpowiadał: "Gdybym miał jakieś przesłanie, zostałbym rabinem. Ale jestem pewien, że gdyby wszystkie te przesłania zaginęły, a zostało tylko Dziesięcioro Przykazań, i tak mielibyśmy dość na następnych parę tysięcy lat". Miał sen, który się powtarzał. W żydowskim domu nauki albo w bibliotece znajdował starą książkę. Była jego, a jednocześnie nie jego. Czytał ją, choć miała małe litery. Zawierała wspaniałe opowieści. Zawsze towarzyszyło mu to samo uczucie - że taką książkę chciałby napisać i że dotychczas jej nie napisał. Bezdomny język W jidysz czuł się jak w domu. Mógł zdjąć marynarkę i krawat. Metaforycznie, bo nie zawsze robił to w mieszkaniu. Zdawał sobie sprawę z wszelkich cudów tego języka i z jego ograniczeń. Jidysz był językiem krawców, kupców, nauczycieli Talmudu, ale nigdy językiem inżynierów, żołnierzy, wielkich dam. Nie był używany przez policjantów, władców i ludzi wpływowych. Miał kilkadziesiąt synonimów na określenie biedaka (angielski jedynie kilka). Ale autorowi Sztukmistrza z Lublina wydawało się niemożliwe napisanie po żydowsku Wojny i pokoju, Anny Kareniny czy Zbrodni i kary. Równocześnie podziwiał bogactwo tego języka w odniesieniu do charakterów ludzkich. Wydawał mu się freudowski jeszcze przed Freudem. Odzwierciedlający i tworzący zarazem specyficzne żydowskie poczucie humoru. Język idealnie dopasowany do tych, którzy się nim posługują. Ubóstwo tkwi w jego istocie. Mowa tych, co się boją, a nie tych, co budzą lęk. Myślących o świecie w kategoriach "koszerne-niekoszerne", "dozwolone-niedozwolone". Jidysz nie jest umarłym językiem - mówił - jest językiem śmierci. Siadał do pisania nie po to, aby ocalić język. Złościł się, gdy go o coś podobnego pytano. Żaden pisarz nie siada do biurka z podobną motywacją. To jakby ktoś brał ślub, aby przedłużyć istnienie ludzkości. Dzieci ma się z miłości do drugiego człowieka, a nie z miłości do rodzaju ludzkiego. 253 252 O tym, że jidysz umiera, mówiono od dawna. Singer był sceptyczny. "Jidysz umiera i umiera od co najmniej dwustu lat. Zaczął umierać w momencie, kiedy się narodził. Prawda o jidysz jest w pewnym sensie prawdą o narodzie żydowskim. Umierając, wciąż rodzimy się na nowo. Jesteśmy wyjątkiem wśród innych narodów. Według mnie bycie wyjątkiem jest istotą bycia Żydem". Szmira Na początku było słowo, na końcu jest śmietnik - oznajmił Isaac Bashevis Singer. Chciał dodać do dekalogu jedenaste przykazanie: "Nie pochwalaj złej pisaniny bliźniego swego". W Chełmie, gdy brakowało śmietany na święto Szawuot, postanowiono, że wodę nazwie się śmietaną. Wszyscy byli zachwyceni, jednym słowem rozwiązano problem. Podobnie dzieje się w literaturze. Jedno słowo zmienia śmieć w bestseller. A tych niewiele dobrych książek ginie w błocie fałszywych pochwał dla bubli. Gdyby nasze supermarkety, oburza się Singer, sprzedawały czerstwy chleb i kwaśną śmietanę, podniósłby się krzyk. Tymczasem literackie produkty zupełnie straciły wartość i smak i akceptujemy to w milczeniu. Proponował stworzenie literackiej kontroli narodzin. Dzieciom umysłu powinno się poświęcać nie mniej uwagi niż dzieciom ciała. Złych pisarzy wysyłał do innych zajęć - sprzątania ulic, brukowania dróg. Jako chłopiec, Isaac bardzo dużo czytał, głównie po żydowsku. Potem mniej. Oto prywatna lista jego wybranych heretyków. BALZAC Honoriusz - por. Dickens. "Jak Balzac i Dic-kens, pisałem «na odcinek»". CZECHÓW Antoni - "Jest moim ulubionym autorem opowiadań, ale sztuka, w której ludzie siedzą i wyrażają nastroje, nie jest teatrem". 254 255 DICKENS Karol - por. Balzac. DOSTOJEWSKI Fiodor - Zbrodnia i kara to jedna z pierwszych książek, które przeczytał (obok Sherlocka Holmesa). Niewiele zrozumiał, ale wrażenie było silne. Por. Gogol, Tołstoj. "Dostojewskiego nie można czytać spokojnie. Ciągle się spieszy, w każdym zdaniu, każdym rozdziale. Jego pisarstwo jest gorączkowe. Tylko krok dzieli go od melodramatu, ale jest mistrzem utrzymywania równowagi na skraju przepaści. Wedle Tołstoja, Dostojewski grzeszy przeciwko rzeczywistości. Myślę, że gdyby miał do wyboru spokojną rzeczywistość i wzburzone dzieło wyobraźni, wybrałby to drugie. Dostojewski był graczem, nie tylko w życiu, także w literaturze. Zawsze na granicy między sztuką i dziennikarszczyzną, między dobrem i złem, między życiem i śmiercią. Dostojewski był przeciwieństwem fatalisty. Duszą jego pisarstwa jest wolny wybór". DOYLE Artur Conan - Sherlock Holmes, jedna z jego pierwszych lektur, obok Zbrodni i kary. Brzmiała dla niego wówczas jak niebiańska muzyka. Pod jej wpływem zaczął pisać. Bał się przeczytać Sherlocka Holmesa po latach, lękając się rozczarowania. FLAUBERT Gustaw - "Gdyby Madame Bovary i Anna Karenina nie zgrzeszyły przeciwko Bogu, a tylko przeciw obowiązującym normom, oba dzieła stałyby się niemal bezsensowne. Literatura światowa oparta jest na religii. Na walce i konieczności odróżniania dobra od zła". Czytał, że przed napisaniem Salambó Flaubert zrobił tysiące notatek. "Nie miałbym do tego cierpliwości. Nie należę do pisarzy, którzy przez lata zbierają dokumentację". Był dla niego wzorem pisarza, który potrafi jednocześnie bawić i informować. FRANCE Anatol - "Bardzo lubię, zwłaszcza książkę o rewolucji francuskiej Bogowie łakną krwi". GOGOL Mikołaj - "Uwielbiam Gogola. Kiedy przeczytałem ostatnio zbiór jego opowiadań, nie mogłem się nadziwić, 256 jak to możliwe, że ten człowiek, który żył sto lat przede mną, ukradł tak wiele moich historii". "Gogol wywarł na mnie większy wpływ niż Szolem Alej- chem". Gogol zmarł w 1852 roku, Szolem Alejchem w 1916. Por. Dostojewski, Tołstoj. HAMSUN Knut - rówieśnik Conan Doyle'a. Miał dwadzieścia dziewięć lat, gdy napisał Głód, sześćdziesiąt jeden, gdy został laureatem Nobla, osiemdziesiąt cztery, gdy spotkał się z Hitlerem. Tomasz Mann wskazywał na Dostojewskiego i Nie-tzschego jako na jego poprzedników. Singer uważał go za ojca nowoczesnej literatury XX wieku. Henry Miller nazwał go Dic-kensem swojej generacji. Andre Gide stawiał go wyżej od Dostojewskiego. "Był czas, kiedy byłem pijany Hamsunem". Starał się go naśladować. Głód nie zachwycił mnie tak bardzo jak jego powieść Pan, która jest arcydziełem. Myślę, iż wielkość tego pisarza polega na tym, że opisywał miłość jako rodzaj walki. Konflikty miłosne były głównym tematem Hamsuna". Wszyscy go czytali: Hemingway, Kafka, Brecht, Górki, Welles, Musil. Mann twierdził, że nigdy nie przyznano Nobla osobie bardziej na to zasługującej. Sam laureat nie przyjął nagrody z radością. "To niczego nie zmienia" - miał powiedzieć do żony. "Ale, Knut, to zaszczyt". "Czy sądzisz, że nie dość miałem honorów w życiu?" - ofuknął ją. Noblowy toast wzniósł za młodość. Był rok 1920. Wyraźne proniemieckie sympatie Hamsuna doszły do głosu już podczas pierwszej wojny, podczas drugiej był aktywnym członkiem partii nazistowskiej. W 1946 roku stwierdzono u niego chorobę umysłową. Nad jego łóżkiem wisiały portrety Dostojewskiego i Goethego. Nie był fanatycznym antysemitą, ale dowodził, że Żydzi szerzą na świecie homoseksualizm. W relacji z podróży do Rosji, opisując domniemanego szpicla, zauważył: "Nieznośny jest jego żydowski ryj". Singer zapewne o tym nie wiedział. HEINE Heinrich - "Jeśli mam ochotę na wiersze, wracam do Heinego". 257 JOYCE James - por. Kafka, Proust. "Literaccy idole tego pokolenia nie są moimi idolami. Ani Joyce, ani Kafka. Zmuszam się, żeby ich czytać, ale uważam, że beletrystyka, którą czyta się z wysiłkiem, nie jest dobra". KAFKA Franz - "Kafka? Wystarczy jednego Kafki na stulecie. Nie potrzeba więcej. To nie jest ten rodzaj pisarza, jakiego należy naśladować. Jak Joyce albo Proust. Gdyby było jeszcze stu Tołstojów, nikomu nie zrobiłoby to krzywdy, ale stu Kafków... nie byłbym za tym". Kafka umarł w wieku czterdziestu jeden lat, na początku lata 1924 roku, we wtorek. Niedługo przed dwudziestymi urodzinami Singera. Zanim ten ostatni cokolwiek ogłosił drukiem. Por. Joyce, Proust. MANN Tomasz - Czarodziejską górę przetłumaczyłem na żydowski i miałem sposobność przeanalizować jej konstrukcję, by tak rzec - "od środka", podobnie jak Jana Krzysztofa Ro-main Rollanda. Obydwie te powieści to długie eseje urozmaicone opisami. Ani Jan Krzysztof, ani Hans Castorp nie są żywymi istotami, lecz tubami, przez które przemawiają autorzy. Obu książkom brakuje napięcia i witalności, jakie wielka literatura pobudza u czytelnika, nawet jeśli jest on zwykłym zjadaczem chleba. To dzieła dla intelektualistów poszukujących celu, przekroju kultury, wskazania na przyszłość i innych takich wspaniałych rzeczy, jakich żadna sztuka (a w istocie i żadna filozofia) nie są w stanie dostarczyć. To teksty dla krytyków, a nie dla czytelników. Nudziły mnie, lecz bałem się to powiedzieć, gdyż wszyscy tak zwani esteci rzucili się na nie, jakby były jakimiś skarbami. Już wówczas zdawałem sobie sprawę, że pojawia się rodzaj czytelnika szukającego w książce nie tego, co syntetyczne, lecz tego, co analityczne. Kroili na kawałki czytane przez siebie utwory i im bardziej martwy był trup, tym bardziej udana autopsja. Wolę Buddenbrooków Tomasza Manna i Colas Breugnon Romain Rollanda, książki pełne urody życia". MICKIEWICZ Adam - "Był geniuszem, takim samym jak Byron i Puszkin. Z Pana Tadeusza można się wiele dowiedzieć o ówczesnej Polsce i Litwie, podobnie jak o Rosji z Eugeniusza Oniegina". Singer lubił rymy w poezji. Z wierszy tzw. wolnych niewiele rozumiał. MILLER Henry - lubił Millera. "Nie mam nic przeciwko literaturze, która opisuje seks, niech ją nawet nazywają pornografią. Pisarz musi być swoim własnym cenzorem. Jeśli nie lubi wulgarnych słów, nie będzie ich używał". Sprzeciwiał się zewnętrznej cenzurze, literackim sędziom i policjantom. POE Edgar Allan - czytał go po polsku. Był zachwycony. Nazywał go geniuszem. Najwspanialszym w każdej płaszczyźnie. "Jest boska melodia w jego wierszach. Był też wspaniałym krytykiem. Tak, miał wpływ na mnie, ale nie mogę powiedzieć, że to jest ten pisarz, który mnie stworzył. Nawet o moim bracie, który niemal mnie ukształtował, nie mógłbym tak powiedzieć". PROUST Marcel - "Nie mogłem skończyć Prousta. Tyle tomów, to jest przeciwne pisarstwu. Takie długie powieści pisze się dla profesorów. Jeśli ktoś się męczy czytając książkę, to znaczy, że to nie jest dobra książka". Proust "pisze wprost o emocjach, a ja nie. Opisuję sprawy czy wydarzenia, które rodzą emocje. Nie piszę o bohaterze, że "źle się czuł", tylko że boli go brzuch albo głowa lub że gubi różne rzeczy. Opisuję sprawy, na podstawie których czytelnik może się dowiedzieć, czy ten bohater jest szczęśliwy, czy nieszczęśliwy". TOŁSTOJ Lew, Dostojewski, Gogol - "Bardzo dużo im zawdzięczam". "Kiedy chcę przeczytać dobrą prozę, wracam do Tołstoja, Dostojewskiego i Gogola. Tołstoj powiedział, że można by się uczyć sztuki opowiadania z Biblii. Zgadzam się z nim. Ciągle wierzę w staromodną literaturę. Pisarz ma opowiadać historie, eseje niech piszą krytycy". Zmarł w 1910 roku. Pięć lat wcześniej niż Perec, osiem lat wcześniej niż Mendełe Mojcher Sforim. WSPÓŁCZEŚNI PISARZE - "Mogę bez nich żyć". 258 259 fw Od pasa w dół Był pierwszym żydowskim pisarzem, który opisywał człowieka od stóp do głów, nie omijając środka. Mówił o sobie: "Do pasa jestem aniołem, a od pasa w dół diabłem". Nigdy nie ukrywał, że najtrudniejsze wydawało mu się zawsze przestrzeganie szóstego przykazania. W jego twórczości jeden krok dzielił synagogę od seksu. Od początku pisał o seksie w sposób, który szokował żydowskich krytyków. Jest u niego scena erotyczna w dorożce, rodem z Flauberta, choć nie spełniona. Jest próba seksu przez dziurę w ścianie więziennej celi. Są pomysły, żeby kochać się we troje. I opowieści o hrabinie, która kopulowała z ogierem. Żydowska dziewczyna żyje z własnym ojcem, jeszcze inna z mordercą swego rodzica. Do garbusa przychodzi zawsze procesja dziewcząt, a siedemnastoletni zabójca własnej matki gwałcony jest w więzieniu. Kobiety uczą mężów wszystkich sztuczek, które poznały u kochanków. W Szatanie w Goraju pisze, że za czasów fałszywego Mesjasza, Sabataja Cwi, pozwalano sobie na wszelkiego rodzaju wszeteczeństwa. Żył wówczas w Pilicach nauczyciel o tak wybujałej wyobraźni, iż kiedy się modlił okryty tałesem, mógł sobie wyobrazić, że kopuluje, i naprawdę miał wytrysk. Wyklęta sekta uznała to za tak wielką umiejętność, że wybrała go na swego przywódcę. Bywał bezwzględny wobec swoich przodków. I na swój sposób bezwstydny w obdzielaniu ich ziemskimi pragnieniami. Podstępny w podsuwaniu pokus i pobłażliwy dla ulegających podszeptom Szatana. 260 Jego rabini mają grzeszne myśli, a bohaterowie nie tylko łamią przykazania, ale także bezczeszczą święte miejsca i dni. Do reb Abrama (Kieszeń) przychodzi w snach dziewczyna z cyrku. Naga, z rozpuszczonymi ognistorudymi włosami. Oddawał się lubieżnym fantazjom. "Jesteś lepszy niż mój mąż" -jęczy roznamiętniona Binełe w ramionach innego rabina, Gabriela z Klimontowa. "Jesteś silniejszy niż Samson. Jedź na mnie jak na oślicy Balaama" -prosi (Chłopiec zna prawdę). Aron Greidinger całuje Betty nad rodałami Tory, w domu modlitwy na Krochmalnej. Asza Heszel, potomek rabinów, spędza Jom Kipur z żoną innego mężczyzny! "Profanując najświętszy dzień, ulegała wszystkim jego zachciankom. Oddawała mu się na krześle, na dywanie, na łóżku Fiszela". Singer bluźnił, prowokował, szargał świętości. Nie z chęci epatowania, raczej w imię jakiejś prawdy o niedoli człowieczych pożądań. Robił to od początku. Już w Szatanie w Goraju opisuje scenę diabelskich perwersji, którym ulega Rachela. "Gwałcił ją długo szczeciniastym chwostem, aż padła bez tchu i jęczała bezsilnie, nie mogąc poruszyć swym krwawiącym ciałem". Dwadzieścia kilka lat później napisze o Jaszy: "Potem zaniósł ją do alkowy i zaciągnął zasłony. Brał ją tyle razy i tak długo, że lęk ścisnął jej serce. Jasne, iż był czarownikiem o mocy diabelskiej". Opisywał niemal wszystkie rodzaje, gatunki i odcienie erotyki. I nie są to opisy chłopca z jesziwy. Dla środowiska, z którego wyrósł, było to nie do zaakceptowania. Powtórzyliby za Józefem Szapiro z Pokutnika, że literatura jest niczym więcej jak jednym wielkim podręcznikiem seksualnych zboczeń. Twierdzenie, że literatura powinna omijać miłość i seks, uważał za czysty nonsens. Nawet Biblia i Talmud są pełne seksu i miłosnych historii. Nie wstydzono się tego, uznawano za niezbędną część życia. Dopiero w nich ujawnia się, według Singera, prawda o człowieku. Chciał ją przeniknąć. W Annie Kareninie zamiast opisów sukien, wizyt i podróży Anny widziałby chętnie opis jej stosunków seksualnych z mężem i kochankiem, to mogłoby rozwikłać ową psychologiczną zagadkę. Pisanie o miłości z pominięciem seksu traktował jako 261 bezsensowną pracę. Erotyka natomiast, "kiedy człowiek zdejmuje nie tylko swe odzienie fizyczne, lecz również coś ze swego odzienia duchowego", zbliża do tajemnicy. Organy płciowe wyrażają więcej prawdy o ludzkiej duszy niż wszystkie inne części ciała, nawet oczy. Nie wierzył we Freuda, choć zgadzał się, że seks istnieje we wszystkim. Ale pomysł, że przy pomocy analizy można wyleczyć ludzką duszę, wydawał mu się absurdalny. Słowa nie pomogą uwolnić się od namiętności. Jeśli ojciec pożąda swojej córki, nieważne, jak długo będzie leżał na kozetce i mówił o tym, ciągle będzie jej pożądał. Singerowscy bohaterowie nie wstydzą się swego ciała. Ulegają jego prawom i porywom. Religia nazywa ciało "naczyniem wstydu i niełaski", naczyniem poniżenia. Zmierzenie się z tym konfliktem świadczy o odwadze. I stanowi o współczesności owego pisarstwa, także w tych fragmentach, które zasłania tradycyjny żydowski strój. Rabin jest nagi! - zdaje się mówić Singer z błyskiem w oku, jak nieznośny chłopiec z chederu. Nie wahał się powiedzieć, że "miłość życia jest silniejsza niż miłość Boga. Ale wiara w Boga jest równie niezbędna w życiu, jak seks". Jest kilku homoseksualistów w świecie Isaaca Bashevisa. Zwykle uciekają od żon, w kobiecym przebraniu, by żyć ze swymi wybrańcami. Prowadzą dom, gotują, pieką. Prawo mojżeszowe zabrania mężczyźnie nosić strój kobiecy, więc są przygotowani na ognie Gehenny. Ale "namiętności są też ogniami" - tłumaczą. "Są gehenną na ziemi, a może bramą do piekieł?" Nie umieją ich powściągnąć. Nazywają siebie samych wyrzutkami, których "Żydzi by wyklęli, a nie-Żydzi powiesili na szubienicy". Łamią prawo, ale nie porzucają wiary w Boga i Torę. Jentł, przebrana za chłopca, także grzeszy z punktu widzenia religijnych zasad. Udaje Anszela, by móc studiować, czego jej - jako kobiecie - nie wolno. Ale zakochuje się w swoim koledze, zaręczonym z inną. By być bliżej niego, sama poślubia kobietę! Jak to się dzieje, że po nocy poślubnej na prześcieradle znaleziono ślady krwi? W końcu wyznaje prawdę, opuszcza wszystkich, ale to nie zmienia dwoistości jej pragnień. 262 Za klucz do świata uważał namiętności. Człowiek bez uczuć jest tylko kawałkiem drewna. Podziwiał boską hojność w obdzielaniu ludzi emocjami. Powtarzał za Spinozą, że nie ma w życiu niczego, co nie mogłoby stać się obsesją. Był pewien, że każda historia jest miłosną historią. Był pewien, że niemal w każdej wiernej matronie drzemie Madame Bovary. Był pewien, że człowiek opętany namiętnością jest we władzy dybuka. Wiedział, że namiętność to cierpienie. Tłumaczył się, że pisanie o szczęśliwym małżeństwie, o spokojnym życiu we dwoje nie interesuje go. To nie jest temat na książkę. Uważał, że literatura powinna pokazywać charaktery obsesyjne, pełne namiętności, wówczas bowiem można zobaczyć człowieka w całej jego złożoności, dobra i zła. Jeśli wszystko jest w porządku, pytał, to o czym pisać? Jego bohaterem jest zwykle kawaler, rozwodnik albo wdowiec, niemal zawsze o duszy Don Juana. "Kobiety... - rozmyślał Max z Szumowin - postaram się mieć ich jak najwięcej. Nie będę żałował pieniędzy. Posiądę ich tyle, ile tylko zdołam". Abram Szapiro z Rodziny Muszkatów postarzał się, utył, chorował. A jednak... "Jego ręka dotknęła pachwiny. Poczuł, że ogarnia go pożądanie. - Mieć jeszcze jakąś kobietę - pomyślał. - Jeszcze jedną, zanim umrę. - Wrócił do łóżka i nakrył się kołdrą. Przeżuł kolejny kawałek bułki z rodzynkami. Przez lata uganiania się za kobietami Abram nauczył się, że męska wola zawsze triumfuje. Jeżeli mężczyzna coś sobie postanowi, to kobieta podda mu się. To był jakiś rodzaj magnetyzmu". Wszyscy snuli podobne marzenia i fantazje. Asza Heszel widział siebie jako maharadżę wśród osiemnastu żon, cudownych kobiet z Persji, Arabii i Egiptu - i kilku szczególnie pięknych Żydówek. Każda żona przyprowadzała mu swoją dziewczynę do posług, ciemnoskórą, czarnooką niewolnicę, a on wyświadczał jej łaskę, kładąc się na jej łonie. Rozmyślał o kobietach, które miał. Jeżeli czas jest złudzeniem, jak twierdził 263 Kant, "to on nadal je ma". Gdzieś w innych sferach żył z Adelą, z córką rytualnego rzezaka z Berna, z przedszkolanką w Kijowie, z Sonią w majątku niedaleko Jekaterynosławia. Zdarzało mu się śnić, że leży ze swoją siostrą Diną i swoją córką Daszą. Miał nawet kazirodczy stosunek ze swoją matką. Czego one ode mnie chcą? - zastanawiał się. Co za bezeceństwa tkwią w mojej podświadomości? Jego mężczyźni byli ofiarami własnej filozofii. "Jeżeli przyjemność jest jedynym, co się liczy, nie ma powodu, by dawać, tylko brać". Tacy byli wszyscy. Jasza, żyjący tylko chwilą, kierujący się jedynie impulsem i natchnieniem. Balansujący między kilkoma kobietami, odczuwający perwersyjną przyjemność z życia w napięciu i uczuciowym galimatiasie. Herman, jego duchowy brat, potrójnie żonaty, wyrachowany hazardzista. "Coś w nim lubowało się dreszczem, jaki wywoływała wisząca wciąż nad nim groźba katastrofy". Abram, Max, Aron, Sasza, wszyscy pogrążali się w ziemskich przyjemnościach, uciekając przed nudą. Rozpustnicy nie znający wierności, ulegający wszelkim namiętnościom i chwalący się swymi podbojami i krętactwami. Obsesja stawała się ich rzeczywistością. Wszyscy chcieli wzlecieć ponad szarość codzienności. Marzyli o skrzydłach. "Życie musi być podniecające. W przeciwnym razie nie jest warte jednego naboju..." Potrzebowali przygód, zmian, ryzyka, niebezpieczeństwa, wyzwania. Niemal każdy z plemienia Singerowskich samców był namiętny i pożądał kobiet jak Byron. Żadnemu nie wystarczała jedna, żadnego nie zaspokajała. O tym, co działo się na sofach w ich pokojach, mogliby pisać książki. Skatalogowali niezliczone ilości piersi - dużych, jędrnych, sterczących, z sutkami czerwonymi jak ogień - i kolan - obiecujących wszystkie przyjemności tego świata. Wyliczali pocałunki i ślady miłosnych ukąszeń. Wychwalali ziemskie rozkosze, a nawet rozkosze tureckich rajów, jednocześnie z pięcioma lub sześcioma kochankami. Każdy z nich wiedział, że to śmiertelny grzech, ale zły duch dobrze odgrywał rolę mistrza. Dużo rozprawiali przy kawiarnianych stolikach. O tym, że monogamia zniszczyła erotyzm, o tym, że instynkt zazdrości 264 stanie się wkrótce czymś równie szczątkowym jak wyrostek robaczkowy, kość ogonowa i piersi u mężczyzny. O zamężnych kobietach, mających kochanków, których tolerują mężowie. Czasem byli jednymi z nich. Czasem do stolików dosiadali się mężczyźni, z którymi dzielili kobiety. Czasem kiwali dobrodusznie głowami, a czasem chcieli ich zabić. Jak Sam z Grzybowskiej 5, którego matka miała jednego Boga i jednego męża, a on dopisywał na długiej liście kochanków swojej żony ciągle nowe nazwiska. U Singerowskiego donżuana zazdrość staje się źródłem przyjemności. "To, co rani przy świetle, podoba się w ciemnościach". Wyznawanie zdrad wzmaga namiętność, staje się częścią erotycznego rytuału, jak opisy zepsucia. Istnieją niezliczone przykłady, jak choćby Klara i Cypkin ze Spuścizny: "Rozpytywał ją, pragnąc dokładniej wiedzieć, badając każdy szczegół. Ona zmyślała nawet akty deprawacji, aby go tylko zadowolić. Prosiła, żeby nawzajem opowiadał o swych przygodach, więc je opisywał. Upierała się, że chce wszystko wiedzieć o Sabinie, o obecnej żonie i o innych kobietach, dziewczynach wiejskich z dóbr Radziwiłła i prostytutkach, do których chodził z kolegami jako student uniwersytetu w Kijowie". A przecież nie bez powodu jego mężczyźni właśnie z takimi kobietami się zadają. Takie ich pociągają, budząc pożądanie i obrzydzenie jednocześnie. Zakochałem się w prostytutce - zwierza się bohater Im-presaria. Zakochałem się w zepsutej kobiecie, w suce - mówi Sam Pałka. Max Barabander z Szumowin po raz drugi w życiu zakochał się w kurwie. Udzielił swoim męskim bohaterom własnego niezaspoko-jenia. Jak on, byli nienasyceni. Tak jak on, "pożądali naraz całego kobiecego plemienia". Byli jak igła przyciągana do silnego magnesu. I wszyscy panicznie bali się impotencji. Nie znali bardziej demaskującej przypadłości. "Dlaczego w pańskiej twórczości jest tyle seksu?" - nie przestawano się dziwić. "Dostojewskiego też pytano, czy każdy Rosjanin jest mordercą" - wykręcał się. "Rzeczywiście życie 265 nie składa się jedynie z seksu, ale ja lubię pisać o seksie, jak Dostojewski lubił pisać o morderstwie. Nie widzę powodów, dla których miałbym tego nie robić. A jeśli ktoś zapyta, czy to pomaga w interesach, tak, muszę przyznać, że pomaga". Jedno z pierwszych opowiadań, jakie opublikował, nosiło tytuł Kobiety. Jedno z ostatnich słów, jakie wypowiedział, brzmiało: "dziewczynka". Według niego, i święci byli hedoni-stami, pragnęli przyjemności i zaspokojenia na każdym ze światów. Pisał w swojej autobiografii: "Pokoje wynajmowały niemal wyłącznie kobiety. Po chwili rozmowy pytały, czym się zajmuję, a kiedy mówiłem, że pracuję w czasopiśmie, natychmiast je to zjednywało. Nasze spojrzenia spotykały się i milcząco pytały: może? Stałem się znawcą twarzy, piersi, ramion, brzuchów, bioder. Zastanawiałem się, jak wiele rozkoszy te rozmaite części ciała mogłyby dostarczyć, gdyby doszło między nami do fizycznego zbliżenia". Publicznie nagości się wstydził. Usiłował kilkakrotnie pocałować dziennikarkę nowojorskiego tygodnika "Yillage Yoice", która przeprowadzała z nim rozmowę. Nie chciała. Przy wyjściu zapytał: "A Borgesa pani całowała?" Opowiadał jej, jak do jego ojca, rabina, przyszedł mężczyzna i oznajmił, że chce poślubić prostytutkę. Dlaczego, dziwił się rabin Singer, chce pan poślubić kobietę, która miała setki mężczyzn? Odpowiedział: chodzi o sposób, w jaki rozkłada nogi, nigdy nie spotkałem kobiety, która tak by to robiła. Nie wyobrażam sobie życia bez tego. To są wyznania siedemdziesięcioletniego mężczyzny. Kto pierwszy zdradził? Gdzie jest początek węzła? "Czy mężczyźni mogliby sobie folgować, gdyby wszystkie kobiety były naprawdę wierne?" Singer rzadko odpowiada i nigdy nie udziela rad. Jego bohaterowie zdradzają i cierpią z powodu zazdrości. Jego bohaterki bywają wierne jedynie czasami, ale dlaczego miałoby być inaczej? 266 Bo Mojżesz był mężczyzną, ktoś tłumaczy. Dlatego napisał, że mężczyzna może mieć dziesięć żon, ale jeżeli kobieta spojrzy na innego mężczyznę, należy ją ukamienować. Gdyby kobieta trzymała pióro, napisałaby coś dokładnie odwrotnego. W świecie, o którym pisał Singer, kobiecie nie można ufać. Dziecinna Szosza jest niemal jedynym wyjątkiem, a zdanie, jakie wypowiada żona Hermana, Tamara, "Muszę kochać mężczyznę, inaczej seks wzbudza we mnie obrzydzenie", wydaje się anachroniczne. Przeklęta krew bogobojnych babek, powstrzymująca od używania życia w nieskrępowany sposób, bywa tu źródłem kompleksów. Cnotliwe żony są zawstydzone własną uczciwością. Dlaczego nie mogę robić tego, co pani Bovary albo Anna Karenina? - pytają rozczarowane. Zmuszają się nawet, dla wyrównania rachunku. By dowieść sobie, że są kobietami nowoczesnymi. By dorównać mężczyznom. W rojeniach we śnie i na jawie. Jego kobiety mają wiele przygód. Stosunki miłosne, które opisywał, były zawsze "tajemnym obrządkiem", rytuałem, trwającym często aż do świtu. Kobiety posiadały nie znane sobie siły, które raz po raz budziły jego pożądanie. Nie mogły ugasić namiętności. Czy był to cud, czy magia? - zastanawiał się poznając tajemnice ciała. Często rozmawiają w łóżku o perwersjach i niezwykłych zachowaniach seksualnych. "Czy sprawiłoby jej przyjemność torturowanie hitlerowca? Czy miałaby stosunki z kobietami, gdyby na ziemi nie pozostał żaden mężczyzna? Czy on mógłby stać się homoseksualistą? Czy kopulowałby ze zwierzętami, gdyby wszyscy ludzie wyginęli?" W porywach namiętności Masza zapewniała Hermana, że będzie go odwiedzać po śmierci i będą się kochać w grobie. To samo przyrzekała Isaacowi Giną. Mężczyźni Singera śnią o małych burdelach przy drodze do Lwowa, gdzie dziewczyny są do wzięcia za bochenek chleba, paczkę tytoniu, funt cukru. Albo inne, chłopki, a nawet żydowskie żony - w stodołach, na strychach, na polach żyta. Kobiety zaś marzą o całym męskim plemieniu, jak Machla, bohaterka 267 Wywiadu. "Wtedy wszyscy mężczyźni, od Hiszpanii do Wła-dywostoku, od Alaski do Antarktydy, staną przede mną rzędem, a ja będę spółkować z każdym po kolei - młodym i starym, Chińczykiem i Turkiem, Zulusem i Pigmejem, trędowatym i zboczeńcem, mordercą i szaleńcem". Gimpel w końcu zostawia Elkę, która puszcza się z każdym i rodzi mu bękarty. I inni odchodzą, mniej niż Gimpel niewinni. Oszukani oszuści wędrują po świecie i słuchają kolejnych historii o zdradzie. Aktorka Mania z Impresaria w wieku dziewiętnastu lat mogła się już poszczycić ponad dwudziestoma kochankami, wśród których był także jej ojciec. Miała też pewne doświadczenie jako lesbijka. Próbowała wszystkiego: sadyzmu, masochizmu, ekshibicjonizmu, wszelkiej możliwej perwersji. Chełpiła się swymi grzechami, dumna ze swojej rozpusty. "Własne ciało było dla niej niczym więcej jak towarem do oddania za najmniejszą przysługę, za jakieś pochlebstwo albo z prostej ciekawości zakosztowania nowego mężczyzny". Jej cynizm był nieporównywalny. Kiedy była podniecona, używała słów mogących wywołać rumieniec na twarzach pułku kozaków. Kochanek myślał o tym, by zapisywać jej sprośne wyrażenia i wulgarne żarty, a potem je wydać. Nie krył, że pobudzały jego pożądanie. I nie tylko jego. Herman z Wrogów nie mógł się opędzić od pieprznych słów Maszy, jej prowokacyjnych uwag, pogardy dla tych, którzy jej pragnęli i uganiali się za nią jak psy za suką. Jego kobiety potrafiły zachowywać się jak nastolatki, a za chwilę przemawiać jak osoby stojące nad grobem. Ich sprośne opowieści zabarwiał mistycyzm, a zmysłowe fantazje - ironia. Nawet rozmowy o śmierci były podniecające. Klara chciała zostawić perły w spadku swojej następczyni. Zmusiła go do przyrzeczenia, że po jej pogrzebie pójdzie do łóżka z inną kobietą. Był pisarzem namiętności. Pułapek pożądania i nienasycenia. Głodu życia. I niezaspokojenia. Nie był pisarzem miłości. A przecież w jego świecie miłość istniała. Bo jeśli nie, dlaczego powiesiła się Magda, po raz kolejny zdradzona przez Ja-szę? Dlaczego Hadasza uciekła od męża, albo Klara? Czym wytłumaczyć postępowanie Jadwigi, z narażeniem życia przechowującej Hermana całą wojnę we własnej stodole? Co skłoniło 268 Wandę, by zmieniła się w milczącą Sarę, jeśli nie miłość do Jakuba, Żyda, mężczyzny, którego wiara zabraniała jej poślubić? Zwykle kochają kobiety. Mężczyźni jedynie pozwalają się kochać. Albo inaczej - ich miłość niewiele kosztuje. Płacą tylko wyrzutami sumienia. Nie poświęcają niczego i niczego nie tracą. Nie jest to w każdym razie warunkiem związku. Ich życie, niemal we wszystkich Singerowskich kombinacjach, nie zmienia się z powodu miłości. Nie przewraca się do góry nogami, bo te uczucia i związki rzadko wymagają wyłączności. Potrafią się sumować. Czy Aron Greidinger nie kocha Szoszy? Kocha. Ale żyje jednocześnie z Betty, Dorą i Celą. Czy Asza Heszel nie kocha Hadaszy? Kocha. Ale żyje również z Adelą i Barbarą. Czy Herman Broder nie kocha Maszy? Kocha. Ale dzieli ją z Jadwigą i Tamarą. Czy Jasza nie kochał Estery, Magdy, Zewteł i Emilii? Kochał wszystkie. Wszystkie chciał mieć i wszystkie zatrzymać. Ale to one o tę miłość walczyły. On się jej poddawał. Aż do chwili, gdy zaczęła go nużyć. Syty, rozglądał się za czymś nowym, posłuszny zasadzie "za wszelką cenę chwytać każdą możliwą przyjemność, zanim zniknie się z tego świata". Dla bohaterów Singera miłość jest częściej grą niż spełnieniem wewnętrznej potrzeby bliskości, czułości, wspólnoty. Jest rodzajem hipnozy. Nazywają ją przewlekłą chorobą, czymś w rodzaju guza, z którym trzeba żyć, a nawet go karmić. Duszą się, gdy są kochani inaczej, niżby chcieli. Przypisują kobiecie instynkt pająka, zarówno wielkiej damie, jak pomywaczce. "Znowu poczuł do niej miłość" - pisze o Jaszy. "Pragnął jej ciała". To równanie powtarza się zbyt często, by można je było uznać za przypadkowe. Nie jest jednak ani wyrazem, ani dowodem, ani też znakiem miłości. Singer twierdzi, że i wierność nim nie jest. Miłość niewolnika Jakuba do chłopki Wandy również zaczęła się od pożądania. Ona wyrzekła się dla niego wszystkiego, swojej wiary, rodziny, przeszłości. Także swojego imienia. Przemawiała do niego jak Rut: "Dokąd ty pójdziesz, ja pójdę. Twój lud jest moim ludem. Twój Bóg - moim Bogiem". Kiedy wyjechał z jej wsi, wykupiony przez Żydów, nie pozwalała mu o sobie zapomnieć. "Osiedliła się w jego wnętrzu i nie potrafił jej wypędzić. Przytulała się do niego pod modlitewnym szalem, kiedy się modlił. Kiedy ślęczał nad Torą, pilnie uczyła się razem z nim". Pokochał ją. Miłość do niej przepełniała go. Wiedział, 269 że był sprawcą jej śmierci. Każdy grzech, myślał, nawet najmniejszy, kończy się mordem. Gdyby nie uległ sile ich wspólnej namiętności, gdyby jej nie dotknął, żyłaby dalej w swojej wsi. Gdyby nie spróbował przeciwstawić się prawom Boga i ludzi. Nigdy więcej się nie ożenił. Nie wyzbył się cielesnych pragnień, ale jakaś siła zakazywała mu je realizować. Często mu się zdawało, że Wanda jest przy nim. Ćwierć wieku później wrócił z Ziemi Świętej do Pilic, by odszukać jej grób. Umarł, zanim zdążył to zrobić. Gdy kopano ziemię, łopata uderzyła o kości. Były to kości Sary (Wandy). Po tylu latach poznano resztki włosów i ubrania. Pochowano ich razem. Obok imienia Sary umieszczono linijkę z Przysłów: "Kto może znaleźć kobietę cnotliwszą?" Niewolnika napisał Singer w 1961 roku. Między Sztukmistrzem z Lublina a Wrogami, historią miłości. Miał pięćdziesiąt siedem lat. Nigdy przedtem ani potem nie opowiedział podobnej historii miłosnej. Owa żydowska wersja Romea i Julii przeczy jego filozofii i w przewrotny sposób ją potwierdza. Jak wyjątek, regułę. Nie był pisarzem miłości. Może nie umiał jej sprostać? Ale niewątpliwie znał jej pragnienia. Bywał pisarzem miłości. I wielu miłosnych apostrof. "Czy ty również nie śpisz? Czy też stoisz w oknie, spoglądając na nocną tajemnicę? Co się stało, kochanie, co ci dolega? Nie umieraj, Ginełe, bo wszelka śmierć jest kłamstwem, nieporozumieniem. Poza tym potrzebuję cię i wiem, że nikt nie może zająć twego miejsca. Nasze zejście się z sobą jest stronicą w powieści Boga, której nikt nie może wydrzeć. Nikt nigdy nie będzie w stanie tak mnie całować, przyciągać i zaspokajać jak ty. Tęsknię za tobą..." Giną umarła. Umarła Klara, Hadasza, Wanda. Magda i Masza odebrały sobie życie. Mała Szosza nie przeżyła wyjścia z bombardowanej Warszawy. "Nigdy cię nie opuszczę" - powiedział jej Aron. Na swój sposób dotrzymał słowa. Nie tylko jej. Im wszystkim. Swiństewka Chaim Finkelstein, dziennikarz, mieszka w Nowym Jorku. - Ja Singera osobiście nie znałem, ale uważam, że on nie zasłużył na Nagrodę Nobla. Z wielu względów. Ja pani powiem więcej, on za życia nie był uważany za wielkiego pisarza żydowskiego. Właściwie jego brat to był ten wielki pisarz żydowski. On się często w swoich opowiadaniach powoływał na brata, "brat mnie prowadził", "brat mnie nauczył". I to jest prawda. Dlaczego ja mówię o nim z przekąsem? Ja pani powiem, może pani zrozumie. Dlaczego go tak przyjęto i dlaczego tak tłumaczono? Za tematykę, za jego charakteryzowanie Żydów, tych małomiasteczkowych, jako seksualnie chorobliwych ludzi o diabelskich pomysłach, marzących, śniących, mówiących stale o czymś, co normalnie w życiu ludzkim rzadko się spotyka. I to w czasie, kiedy te same kobiety, to społeczeństwo było posyłane do gazu, wtedy i potem. On stał się wielkim pisarzem pisząc te... świństewka. Swiństewka! Jest więcej pisarzy żydowskich, którzy zasługiwaliby na nagrody i uznanie. Panią też uwiódł Singer, Nagroda Nobla. To jest jedna strona tej monety. A ja pani mówię o drugiej stronie. Malarz społeczeństwa żydowskiego?! Ale to społeczeństwo polegało też na czymś innym! Czy on na przykład w swoich dziełach pisał o wkładzie Żydów w życie ekonomiczne Polski? W budowę tego życia? Czy pisał o naukowcach uniwersyteckich, o zasługach Żydów dla medycyny polskiej? Nigdy. On pisał o przekupkach, złodziejach, prostytutkach, nie taki jest obraz żydowskigo życia u innych pisarzy. U Chaima Grade na przykład. A co jest u Grade? Wszystko to, co charakteryzuje 271 270 każdy naród, który mieszka długo w jednym miejscu. Życie ludowe, opowiadania, przypowieści. Grade pochodził z Wilna. Nie Singerowi należała się ta nagroda. Nie dostał jej za swoją wielkość pisarską, tylko za tematykę. Nawet nie nazwałbym tego obyczajowością. Nie można sądzić narodu na podstawie tych opowieści, które pisał. Nie można. I nie należy. Dam pani przykład, który określa człowieka. Nazywa się Singer, ale podpisywał się Bashevis, żeby się odróżnić od brata. Pisał co tydzień swoje nowelki dla "Forwerts". Wśród Żydów toczyła się wówczas wielka dyskusja o przyszłości języka żydowskiego i podczas wojny, w toku nadchodzących straszliwych wiadomości o tym, co się dzieje w Polsce, w jego gazecie też nad tym dyskutowano. I ten człowiek, raz pod nazwiskiem Ba-shevis, raz Singer, pisał zupełnie różne rzeczy. Jeden mówił, że żydowski nie ma przyszłości, drugi - że ma przyszłość. Ten sam człowiek. Jednocześnie. Mnie to wystarczy. Niech pani to sobie tłumaczy, jak pani chce. Daję pani fakt, a pani sobie go zinterpretuje. Daję przykład moralności pisarskiej. Pracowałem w Polsce w żydowskiej gazecie "Hajnt" dwadzieścia lat, od odzyskania niepodległości Polski do okupacji Warszawy. Nie miałem z nim żadnych kontaktów w Warszawie. On był młodszym bratem Singera, nieważnym. Kiedy pisałem moją książkę, historię gazety, chciałem się czegoś więcej o nim dowiedzieć, ktoś mi powiedział, że miał siostrę, która też pisała. Wysłałem do niego list, prosząc o dane, żeby je zamieścić. Nie odpowiedział. Ten drobny fakt jest odpychający. Wielki człowiek, laureat Nobla... Ja nie jestem wielki człowiek na pewno, ale on też nie jest. Moim zdaniem, przyznanie mu Nagrody Nobla jest obrazą dla Żydów. Plotki głoszą, że jakiś profesor uniwersytetu, który czytał tygodnik "New Yor-ker" i w ten sposób zapoznał się z twórczością Singera, podał jego kandydaturę. Był to jedyny żydowski pisarz, jakiego znał. A ponieważ Europa nie może się wyzwolić z poczucia winy, nie może żyć z przeświadczeniem, że nic nie robili przeciwko zagładzie całego narodu żydowskiego, to chcieli się nareszcie jakoś znaleźć. Nie tyle znaleźć, ile wykupić, popierając język, który zginął razem z całym narodem. To mogła być motywacja dla komitetu Nagrody Nobla. Ile w rym jest prawdy, ja pani nie powiem. Tak mówiono. - Mój ojciec był nauczycielem, w miejskiej szkole, rosyjskim nauczycielem. Między 1909 a 14 rokiem. Zmuszał mnie do nauki polskiego, to było nieobowiązkowe. Rodzice między sobą mówili po żydowsku, z dziećmi po polsku. I dzieci między sobą mówiły po żydowsku. Kiedy tata umarł, miałem siedemnaście lat. Zostawił wdowę i sześcioro dzieci. Ja byłem najstarszy. Przed wojną pracowałem w organizacji syjonistycznej i w gazecie syjonistycznej przez jeden rok. Personel z tej gazety przeszedł do "Hajnt". Ja też, na reportera. Pisałem, czytałem i patrzyłem. W Warszawie wychodziło pięć najważniejszych żydowskich dzienników. Nasze pismo było najbardziej opozycyjne w stosunku do rządu. - Ja byłem zawsze Żydem, nigdy nie byłem Polakiem. Polacy nie uważali żadnego Żyda za Polaka, nawet tych najbardziej zasymilowanych. Nawet ci, którzy przyjeżdżali karetami na Tłomackie w Jom Kipur, nawet oni byli uważani za Żydów. Choć sami mieli siebie za największych Polaków. Ja jestem Żyd i mnie uważano za Żyda. Na każdym kroku. Tutaj oni myślą, że są Amerykanami. Pani pyta, kiedy poczułem się Żydem. A kiedy poczułem, że oddycham? To było naturalne. Polakiem byłem tu, w Ameryce, nosiłem się z polskim paszportem długo, nie chciałem go oddać, uważałem, że to byłaby zdrada. Ale mnie nikt nie uważał za Polaka, ani tam, ani tu. - Singer drukował te parszywe historie. Zrobił karierę pisząc to, co pisał, wtedy, kiedy ofiary były już spalone. Nic innego nie było do pisania? Zginął naród, życie, kultura, a on wybrał plugastwa, przedstawiając to jako życie narodu. Naród żydowski ma prawo do swoich plugastw, ale ma też prawo do innego życia. Singer dostał Nobla za plugastwa, a ilu Żydów dostało za naukę, za medycynę, za fizykę. O tym on nie pisał. Życie me składa się z samych róż. Ale na popiołach jego ojca i matki, i Bóg wie jeszcze kogo pisać o plugastwach! To mnie oburza, oburzało i będzie oburzać. 272 273 Ostatni Samuel L. Schneiderman zaczai pisać wiersze, kiedy miał dwanaście lat. Pisał po żydowsku i po polsku. Potem tłumaczył na żydowski Wierzyńskiego, Broniewskiego, cały Koncert Jankiela z Pana Tadeusza. Przyjaźnił się z Adamem Ważykiem, Anatolem Sternem, Aleksandrem Watem. W latach dwudziestych pracował w "Literarisze bleter", żydowskim odpowiedniku "Wiadomości Literackich". Drukowano tam opowiadania, wiersze, recenzje teatralne, wywiady z pisarzami i artykuły o nich. Wspomina to miejsce i Klub Pisarzy jako centrum literackiego życia przedwojennej żydowskiej Warszawy. Tam poznał Isaaca Bashevisa Singera. - Bashevis robił korektę i jednocześnie pisał opowiadania. Przychodzili z redakcji, łapali go za rękę, wyciągali z niego kawałek na jutro. Czekaj, czekaj, mówił, już kończę. Nie przywiązywał do tego specjalnej wagi. Ale był niezwykle zdolny, szło mu to bardzo łatwo. Tutaj było podobnie, dostarczał powieści w odcinkach, zrobiono z tego wielką literaturę. Czy słusznie? Popularne amerykańskie powieści są zapewne gorsze, on jednak od czasu do czasu dawał jakieś obrazki z życia. Czasami zwracano mu teksty, te dziennikarskie, wymyślał wiele, po prostu zmyślał, nie wierzono jego faktografii. - Był wówczas bardzo chudy, miał płomiennorude włosy i makiaweliczne spojrzenie. Siadywał w Związku Pisarzy koło jedynej ogrzewanej ściany, zawsze marzł. Często żartował, naśladował kolegów, szczególnie trafnie jednego z krytyków, który 274 opowiadał anegdoty. Schodził też na dół do drukarni. Drukarzami byli dwaj bracia, którzy specjalnie śmieszyli Bashevisa. Kiedyś nawet napisał o nich opowiadanie. Miał poczucie humoru, ale w zasadzie był bardzo poważnym człowiekiem. Znał się na wielu rzeczach, dużo wiedział. Mistyk, ale mistyk nękany wątpliwościami. Bardzo oczytany, ale w jego pisarstwie nie widać żadnych wpływów. - Brzydki. Ze wszystkich drwił. Cynik, ale mądry cynik. Bardzo zdolny gawędziarz. Nie uznawał w pisarstwie żadnych tabu, przełamał tabu literatury żydowskiej. Nie, nigdy nie myślałem znając go w Warszawie, że to będzie noblista. Nigdy. Wówczas traktowano go jako młodszego brata Israela Joszuy. Wyglądał jak pustelnik, ale pustelnik ogarnięty żądzą życia i namiętnością do kobiet, zamiłowaniem do podróży i poznawania świata. Schneiderman urodził się w Kazimierzu nad Wisłą. Tam do dziś stoi jego dom. - Mój ojciec nosił kapotę, a jakże, ale ja już chodziłem bez czapki po Kazimierzu. W latach dwudziestych, pamiętam, sąsiedzi przychodzili do mojego ojca na skargę. Ale odsyłał ich, mówiąc: to nie jest wasza sprawa, niech robi, co chce. Mieszkaliśmy w kamienicy na Rynku. W Kazimierzu nie było tego lęku, który był w innych miasteczkach. Na przykład, kiedy szła procesja, Żydzi zamykali okna, ukrywali się, a u nas nie. Chodziliśmy nawet na śluby katolickie. Nigdzie indziej to nie byłoby możliwe. Wiem, że ksiądz w Kazimierzu przychodził do mojego ojca, który był znakomitym talmudystą, i dyskutowali o religii. Po polsku, mój ojciec świetnie mówił po polsku. W domu rodzice porozumiewali się między sobą po żydowsku. Ale już dzieci - po polsku. Pamiętam, kiedy Jerzy Kuncewicz przyszedł do mojego ojca - zdębiał, że on tak ładnie mówi po polsku. Zresztą sporo było takich Żydów w Kazimierzu. Mój dziadek, który był nieoficjalnym architektem Kazimierza, znał jeszcze więcej polskich powiedzonek. Był niezwykle zdolny. Czytał po hebrajsku, po żydowsku, po polsku i po francusku. Ojciec handlował skórą, a jednocześnie miał małą fabrykę, w której robiono cholewki do butów. .-.. ,-. i v. 275 Kazimierz to było jedyne miejsce, gdzie pisarze żydowscy, piszący w jidysz, spotykali się z polskimi pisarzami. Nie nazwałbym tego współżyciem, ale jednak się spotykali. Segałowicz spotykał się z Rudnickim. Asz napisał tu swoją słynną książkę Sztetł, właśnie o Kazimierzu. To jest romantyczne, idealizowane, ale to wszystko dzieje się w pejzażu Kazimierza. Bywał tam wówczas Stanisław Witkiewicz. Przyjaźnił się z Szalomem Aszem, aczkolwiek Asz bardzo źle mówił po polsku. Witkiewicz pytał Asza, dlaczego nie pisze po polsku. "Jak ja mam pisać po polsku, skoro Wisła do mnie mówi po żydowsku" - odpowiedział. - Singer był mistrzem żydowskiego języka. Jego styl, ten jego styl, przedmiot zazdrości tylu żydowskich pisarzy. Cóż to za styl! I cóż za gawędziarz! Nadzwyczajnie władał tym językiem, dlatego żadne tłumaczenie nie jest w stanie tego oddać. Nasiąknął żydostwem za młodu. Żył w małym miasteczku, Radzyminie, gdzie było źródło żydowskiego języka. Znał wszystkie jego kolory i kształty. To był bardzo mądry, bardzo inteligentny człowiek, ale cyniczny. O, jeszcze jak cyniczny. Śmiał się z tej całej żydowskiej awangardy w okropny sposób, choć sam drukował w ich pismach. A awangardziści zazdrościli mu korzeni, których nie mieli. W Kazimierzu, pamiętam, był może raz, ale to go nie obchodziło, Kazimierz dla niego był już kolorowany, nieprawdziwy, nieautentyczny. Czy rzeczywiście był? Tak, bezwzględnie. To nie byli ci prości, prowincjonalni Żydzi, których on znał. Byli bardziej ogładzeni, wykształceni, po prostu inne środowisko. Także artyści, inteligenci i do tego połączeni z Polakami, to już było inne, bardziej wyrafinowane. Uważam, że Szatan w Goraju to fascynująca książka, najlepsza może ze wszystkich, które napisał. Istnieje cała literatura prymitywna na temat diabłów, dybuków i tak dalej. Nawet nie traktuje się jej jak literatury. Wydawano takie małe zeszyty, sprzedawano je w bóżnicach. Popularne, brukowe historyjki o szatanach, o życiu żydowskim. Czy pani wie, jaki jest największy bestseller żydowski ostatnich czterystu lat? Pięcioksiąg dla kobiet - prostym językiem opowiedziane historie biblijne, opracowanie kolorowane dla kobiet. To się nazywało Cenę Urene, "wyjdźmy i zobaczmy". Wyjdziemy z tego naszego zamkniętego 276 życia i zobaczymy świat. Zaczął to wydawać rabin Izaak Rabin w Janowie na Lubelszczyźnie. W bóżnicy mężczyźni czytali ze Starego Testamentu, a kobiety z tej przetłumaczonej Biblii. Ba-shevis zbierał taką literaturę, uważał, że to jest źródło. Ale nie było w nim żadnej chęci współdziałania, robienia czegoś wspólnie dla żydowskiej kultury, jego to nie obchodziło. Co go obchodziło? Pisać. Pisać i być tłumaczonym na język angielski. Żona Schneidermana poznała Bashevisa w Warszawie. Była jeszcze dzieckiem, ale nie miała do niego specjalnej sympatii. Był jakiś taki "na stronie", nie bardzo z ludźmi, zamknięty, niełatwo się było z nim zaprzyjaźnić. Jako dziecko tak to czuła. - Zupełnie inaczej odnosił się do kobiet niż do mężczyzn. Grawitował bardziej do kobiet. Znałem świetnie jego żonę, tę, z którą miał dziecko, Runie. Ona jeszcze żyje. W Hajfie. Spotkałem ją w 1946 roku, latem, po pogromie kieleckim, kiedy wróciła z synem ze Związku Radzieckiego do Warszawy. Poszedłem zobaczyć, jak wracają ci z Rosji. I spotkałem ją na dworcu. Ona się nazywała Poncz, Runią Poncz. Czy była ładna? Brzydka, bardzo brzydka, ale ciekawa. Mądra, inteligentna ko-munistka. On bardzo nie lubił komunistów, a jednak był z nią. Nigdy nie byli oficjalnie małżeństwem, ale żyli razem. Jej brat poległ podczas wojny w Hiszpanii. Ja jej wówczas w Warszawie pomogłem. Poszedłem do Jointu, żydowskiej organizacji pomocy, urządziłem ich. Bardzo dobrze mówiła po polsku. Powiedz Icykowi, że tu jestem, prosiła. Przyjechałem do Nowego Jorku, zadzwoniłem do niego: spotkałem Runie, widziałem twojego syna, mówię, pomogłem im, teraz ty musisz coś zrobić. A on mi na to: Schneiderman, dziękuję ci za to, coś zrobił, ale proszę cię, nie wtrącaj się więcej do moich spraw osobistych. - W 1976 roku byłem prezesem żydowskiego oddziału PEN-Clubu w Nowym Jorku i jak co roku dostałem list, żeby zgłosić kandydatury do Nagrody Nobla. Miałem kilku kandydatów: pierwszy Grade, drugi Suckiewer, trzeci Bashevis. Napisałem list do Zarządu, że proponuję, by dać w tym roku Nagrodę 277 Nobla dla literatury żydowskiej w całości. Jako symboliczne odznaczenie, uznanie dla całej literatury narodu, który tak bardzo ucierpiał podczas wojny. Literatury, nie powiem, że pacyfistycznej, ale która zupełnie ignoruje armię. Tworzonej przez naród przez tyle lat pozbawiony własnej ojczyzny. I posłałem tego rodzaju uzasadnienie. W odpowiedzi otrzymałem list, że to bardzo ciekawy pomysł, że rozważano taką ewentualność, ale to jest wbrew przepisom, wobec tego prosimy pana o scharakteryzowanie konkretnych kandydatów. Dostarczyłem życiorysy i bibliografie pisarzy. Zadzwoniłem do Bashevisa, żeby mu o tym powiedzieć i poprosić o bibliografię twórczości. Is miszigene? -on na to. Zwariowałeś? Dla mnie Nagroda Nobla? Ale wiem, że to było udawane zdziwienie, bo on w tym kierunku już działał kilka lat. Nie sam, przez wydawcę Strausa. Nie mam żadnej bibliografii, nie zawracaj mnie głowy, nie zawracaj sobie głowy. Tracisz czas. I dwa lata później dostał Nobla. Pamiętam, kiedy w 1977 roku w Izraelu przyszedłem do Suckiewera, powiedział mi: Schneiderman, mam dla ciebie wiadomość. Twój bardzo bliski przyjaciel jest poważnym kandydatem do Nagrody Nobla. Ja na to: wiem, Bashevis! Suckiewer był pewien, że myślę o nim. - Czy ludzie opowiadali Bashevisowi swoje historie? Nie, to jest chwyt literacki. Czy ja bym mu opowiedział swoje życie? Nigdy! Spotykaliśmy się dość często, ale ani on mnie nie pytał, jak ja żyję, ani ja jego. Nie byliśmy przyjaciółmi. Rozmawialiśmy o pisarzach, trochę plotkowaliśmy, on wyrzekał na "Forwerts", na redaktorów, ośmieszał Suckiewera. Jaka jest jego żona? Żadna. Przede wszystkim nie rozumie po żydowsku, jest niemiecką Żydówką. Nie interesuje się literaturą. Była sprzedawczynią sukien w dużym magazynie. Jest gospodynią. Ciągle mówił, że flirtował z innymi. Czy istotnie flirtował? Tak, ona mu nie przeszkadzała. Zawsze wychodziła, kiedy jakieś dziewczynki przychodziły na wywiady. - Widzieliśmy Bashevisa dwa lata temu na Florydzie, kiedy już był bardzo chory. Miał Alzheimera. Był zupełnie skończony. Spojrzał na nas, złapał mnie za rękę, widocznie poznał przez chwilę, ale tylko przez chwilę... , 278 Na jego pogrzebie wszyscy mówili o sobie, cały czas o sobie. I wszyscy po angielsku. Rabin Berkowitz. Syn. Nikt po żydowsku. Państwo Schneiderman mieszkali w tym samym domu na Nowolipkach. Ona była panienką z okienka, on mieszkał na przeciwko. Ale właściwie poznali się w szkole dziennikarskiej. Są razem ponad pół wieku. -!•; : w c: - Jesteśmy ostatni Mohikanie. (' Są zmęczeni, zmęczeni oboje. Ona: Męczą mnie wspomnienia. Za dużo lat, za dużo lat. On: Nie mam już odwagi żyć. Jestem ostatni. Wszyscy umarli, pogrzebałem ich. Tak ciężko być ostatnim. Ona: Chciałabym, żeby mąż wydał zbiór swoich pism, artykułów, szkiców, wierszy. Nie chce. Mówi, że nie ma dla kogo. Ani jeden nowy czytelnik nie przybył. Samuel Schneiderman nie wierzy, że to ma sens. Ocalanie popiołów. 279 T Syn Ojciec i syn spotkali się w 1955 roku. Opowiadanie pt. Syn napisał Isaac Bashevis Singer siedem lat później. Syn, Izrael Zamir, opisał to samo spotkanie*. Stado szarych mew ponad dziobem statku zwiastowało zbliżający się ląd. Otoczyła nas gęsta mgła, biały, zimny całun. Powoli, niezdarnie statek posuwał się do przodu, zataczając się jak pijak, po omacku szukając drogi. Dzwon okrętowy dźwięczał głośno we mgle, ostrzegając zbłąkane statki. Z głośnika dobiegały komendy dla załogi, która zwijała liny, mocowała i zabezpieczała wszystko, co mogło zostać pochłonięte przez fale. Grzmiało. Pasażerom polecono, aby opuścili pokład i ukryli się na dole. Stałem samotny na rufie, wpatrzony w spieniony kilwater. Potężny napór wiatru zmuszał mnie, zatopionego w myślach o ojcu, do trzymania poręczy z całej siły. Podróż dobiegała końca. Mieliśmy się spotkać po raz pierwszy od dwudziestu lat. Mój ojciec - czy to określenie cokolwiek oznacza? Jakie uczucia żywią ojcowie do swych dwudziestopięcioletnich synów? Czy ojcostwo może przetrwać dwadzieścia lat rozłąki? - Ojcze! - zawołałem w wycie wiatru. Olbrzymia fala uderzyła w pokład, poczułem nagły zawrót głowy i zwymiotowałem wczorajszą kolację w odmęty białej piany. Wiatr pochwycił to i ci- * Opowiadanie I. B. Singera w przekładzie Pawła Śpiewaka, tekst I. Zamira w tłumaczeniu autorki. 280 snął mi w twarz. Łzy paliły mi oczy, a twarz miałem mokrą od mżawki. Pusty, przeniknięty zimnem i wyczerpaniem, pospieszyłem do kabiny, aby obmyć się przed zejściem na ląd. •,.-. "Statek z Izraela miał przybyć o godzinie dwunastej, ale spóźniał się. Nastał wieczór, zanim zacumował w Nowym Jorku, a potem musiałem czekać długo, aż pasażerom pozwolono wysiąść. Było gorąco i parno. Na przybycie statku oczekiwał tłum ludzi". Mieliśmy czternaście godzin opóźnienia. Statek miał być w porcie o ósmej rano, ale z powodu gęstej mgły przybiliśmy dopiero o dziesiątej wieczorem. Drapacze chmur błyszczały z daleka tysiącem świateł. Deszcz nie przestawał padać. "Stałem i czekałem na syna, którego nie widziałem od dwudziestu lat. Miał pięć lat, kiedy rozstałem się z jego matką. Pojechałem do Ameryki, ona do Związku Radzieckiego. Najwyraźniej mało było jej jednej rewolucji. Chciała rewolucji permanentnej. I pewnie by ją w Moskwie zlikwidowali, gdyby nie miała kogoś, kto dotarł do wysokiego urzędnika. Jej stara ciotka, bolszewiczka, która siedziała w polskich więzieniach za działalność komunistyczną, wstawiła się za nią i żona wraz z dzieckiem została deportowana do Turcji. Stamtąd udało się jej dotrzeć do Palestyny, gdzie wychowywała naszego syna w ki-bucu. Teraz przybywał do mnie w odwiedziny". Kiedy miałem pięć lat, nasze drogi się rozeszły. Mój ojciec wyjechał do Ameryki, ja z matką - na emigrację do Palestyny. Całe lata nie było między nami kontaktu. Ostatnio pisywał do mnie od czasu do czasu. Chciał wiedzieć, jak żyję, kim są moi przyjaciele, raz nawet zapytał, czy mam dziewczyny. Szukał zbliżenia ze mną, ale sprawiało mi to ból. Jego hebrajski był dziwną mieszanką języka talmudycznego i wyrażeń dziewiętnastowiecznej literatury. Odczuwałem wstyd za jego dobór słów i niszczyłem listy, które do mnie pisał. Czasami na Rosz Haszana albo na moje urodziny przysyłał mi parę dolarów. Czuł się winny lub nagle ogarniały go ojcowskie uczucia. Przyjmowałem te niewielkie sumy, ponieważ potrzebowałem pieniędzy na drobne wydatki, ale nie czułem do 281 niego miłości. Z biegiem lat niemal całkowicie przestałem o nim myśleć. Pogodziłem się z jego istnieniem, podobnie jak pogodziłem się z moimi rudymi włosami, jasną skórą i licznymi piegami. "Przysłał mi jedną fotografię, zrobioną, gdy służył w wojsku i walczył z Arabami. Ale obraz był nieostry, a na dodatek zmieniał go mundur. Dopiero wtedy, kiedy pierwsi pasażerowie zaczęli schodzić, przyszło mi do głowy, że nie wiem właściwie, jak wygląda mój syn. Czy jest wysoki? Czy niski? Czy z latami jego blond włosy ściemniały?" Chciałem kupić prezent dla mojego ojca, ale nie miałem pojęcia, jaki. Poszedłem do okrętowego sklepu po radę. Sprzedawczyni zapytała o jego wiek, rozmiary odzieży i przyzwyczajenia. Nie umiałem na to odpowiedzieć. Przyniosła małą torebkę z garścią ziemi z grobu biblijnej Racheli. Po moim wyrazie twarzy zorientowała się, że popełniła błąd. Później zdjęła ze ściany miedzianą tacę z wizerunkiem jemenickiej dziewczyny niosącej dzbanek na głowie. W końcu kupiłem niewielką popielniczkę. "Przyjazd syna do Ameryki cofnął mnie ku czasom, o których myślałem, że należą już do wieczności. Wynurzał się z przeszłości jak zjawa. Nie należał ani do mego obecnego domu, ani nie pasował do żadnego ze znanych mi środowisk. Nie miałem dla niego pokoju, łóżka, pieniędzy, czasu. Jak ten statek płynący pod biało-niebieską banderą z gwiazdą Dawida, stanowił dziwne połączenie przeszłości z teraźniejszością. Napisał mi, że ze wszystkich języków, jakie znał w dzieciństwie - jidysz, polskiego, rosyjskiego, tureckiego - nie używa żadnego. Teraz mówił tylko po hebrajsku. Tak więc z góry wiedziałem, że z moim ubogim hebrajskim, jakiego nauczyłem się na Pięcio-księgu i Talmudzie, nie będę mógł z nim rozmawiać. Zamiast mówić z moim synem, będę się jąkał i szukał słówek w słownikach". Wyobrażałem sobie mojego ojca na podobieństwo owych turystów amerykańskich, którzy pojawiali się w kibucu w. drogich samochodach: byczy kark, wydatny brzuch pod bawełnianą 282 bluzą, cygaro i aparat fotograficzny. Są pełni głośnego podziwu dla wszystkiego, co ich otacza, uśmiech nie znika z ich twarzy, ich wizyta trwa krótko, po czym odjeżdżają, zostawiając za sobą tuman kurzu i dzieci marzące o zaczarowanym życiu za morzami. Jeśli mój ojciec jest taki - pomyślałem ze smutkiem - to popielniczka jest zbyt skromnym podarunkiem. "Stałem z boku, w kącie, obserwując ludzi schodzących ze statku, sortując ich w myśli. Mój syn nie może być wśród starszych i w średnim wieku. Nie może mieć włosów czarnych jak smoła, szerokich ramion i płonących oczu - taki nie mógł wyjść z moich lędźwi". Gdy nadszedł czas opuszczenia statku, przygładziłem kołnierz płaszcza, uczesałem się i skierowałem do wyjścia. Kiedy schodziłem po trapie, usłyszałem chasydzką melodię, którą nucił ktoś idący przede mną. Cofnąłem się na chwilę. Czy był jednym z nich? Od kiedy? Dlaczego mi o tym nie napisał? Grdyka skoczyła mi w górę i w dół, poczułem wstyd i zakłopotanie. Dwóch młodych ludzi z pejsami szło za mną, podnosząc w górę ręce i śpiewając. Wyraźnie uważali za wielki zaszczyt możliwość odbycia pielgrzymki do świętej społeczności chasydzkiej w Nowym Jorku, sekty zwanej "Lubavitch". "Nagle pojawił się młody człowiek dziwnie podobny do tego żołnierza ze zdjęcia: wysoki, szczupły, nieco przygarbiony, o długawym nosie i wąskim podbródku. To on! - coś krzyczało we mnie. Szukał kogoś. Obudziła się we mnie ojcowska miłość. Miał zapadnięte policzki, a na twarzy chorobliwą bladość. Jest chory, ma suchoty - myślałem z niepokojem. Już otwierałem usta, by zawołać «Gigi» (tak nazywaliśmy go z jego matką, kiedy był małym chłopcem), gdy nagle podeszła do młodzieńca gruba kobieta i zamknęła go w swoich ramionach. Pojawiła się zaraz czereda innych krewnych. Zabrali mi syna, który nie był moim synem!" Gdy wreszcie stanąłem na lądzie, nikt na mnie nie czekał. "Przez chwilę nie pojawiał się nikt z pasażerów. Myślałem: kimże jest syn? Dlaczego moje nasienie bliższe mi jest niż nasienie kogokolwiek innego? Jaką wartość mają związki krwi? 283 Wszyscy jesteśmy konarami tego samego drzewa. Cofnijmy się o szeregi pokoleń, a pewnie okaże się, że cały ten tłum miał wspólnego pradziadka. A miną dwa, trzy pokolenia i potomkowie tych, co dziś są krewnymi, staną się sobie obcy. Wszystko trwa chwilę i przemija. Jesteśmy bąbelkami tego samego oceanu, mchem z tego samego bagna. Jeżeli nie można kochać wszystkich, nie powinno się kochać nikogo". Blady mężczyzna, który kręcił się nie opodal, zwrócił moją uwagę. Zatrzymał się przy furtce naprzeciw trapu i stał tam, nerwowo żując cygaro. Zerknąłem na niego zastanawiając się, czy mamy podobne rysy. Był średniego wzrostu, a nad owalną twarzą i tajemniczym uśmiechem widniały rudawe włosy. Przez chwilę jego spojrzenie zatrzymało się na mnie, mrugnął figlarnie, jakbyśmy byli wspólnikami jakiejś intrygi. Miał bardzo niebieskie oczy. Budził zaufanie. To był mój ojciec! Nie ma wątpliwości. Serce zabiło mi mocno, zawahałem się przez chwilę, ale w końcu zebrałem się na odwagę i podszedłem do niego. - Czy może pan... - zapytałem. - Może - odpowiedział, naśladując mój akcent. - I może jest pan moim ojcem? - dodałem tym samym tonem, bojąc się, że głos zdradzi moje uczucia. Spoważniał i przebił mnie długim spojrzeniem. Jego wzrok krążył wokół mnie jak ćma w bliskości lampy. W końcu zamruczał, ni to do mnie, ni to do siebie: "Może. Wszystko jest możliwe w dzisiejszych czasach. Nigdy nie wiesz, kiedy jakieś dawno zapomniane igraszki zaowocują synem zza oceanu, który zażąda swojej części spadku ". Oburzony jego żartem, odszedłem. "Nagle zobaczyłem go. Wyszedł wolno, niepewnie, z wyrazem twarzy, który mówił, że nie spodziewa się, by ktokolwiek na niego czekał. Wyglądał jak na zdjęciu, tylko starzej. Na twarzy miał młodzieńcze zmarszczki, ubranie w nieładzie. Rzucało się w oczy ubóstwo i zaniedbanie bezdomnego młodzieńca żyjącego przez lata w obcych miejscach, który wiele przeszedł i dojrzał przedwcześnie. Był rozczochrany i zdawało mi się, że we włosach miał słomę i siano, jak ci, co śpią w stodole. W jego jasnych oczach, zmrużonych pod białawymi brwiami, widać było półuśmiech. Niósł, jak rekrut, drewniany kuferek i pakunek owinięty w brązowy papier".. 284 Z bliskiej odległości poznałem go natychmiast. Stał, patrząc w moim kierunku. Zdałem sobie sprawę, że mógł wyglądać tylko tak, jak wyglądał: średniego wzrostu, o jasnej skórze, drobnym podbródku i niewielkim jabłku Adama, w okularach, ciemnym płaszczu i filcowym kapeluszu. Nie śmiałem okazać własnych uczuć i powoli przeszedłem obok niego. "Zamiast podbiec od razu, stałem i patrzyłem. Nieco się garbił, ale nie tak, jak chłopcy z jesziwy, tylko jak ktoś, kto nawykł do noszenia ciężarów. Był podobny do mnie, ale poznałem też cechy jego matki, tę drugą połowę, która nigdy nie stopi się z moją. Nawet w nim, naszym owocu, nasze przeciwstawne cechy nie znalazły harmonijnego połączenia. Usta matki nie pasowały do podbródka ojca, wystające kości policzkowe nie odpowiadały wysokiemu czołu. Rozglądał się ostrożnie, a jego twarz dobrodusznie mówiła: oczywiście, nie wyszedł na spotkanie". - Gigi - powiedział, używając zdrobnienia, jakim nazywano mnie w dzieciństwie. Minęło tyle czasu, od kiedy słyszałem to imię. - Tak jest - odpowiedziałem, jak meldujący się żołnierz. Podaliśmy sobie ręce. Z obowiązku cmoknął mnie w policzek. Staliśmy tak, milczący i zawstydzeni. To spotkanie nosiłem w sercu przez całe życie. Teraz, kiedy wreszcie doszło do skutku, czułem się wyczerpany, a gardło miałem zaciśnięte. Milczeliśmy do chwili, kiedy zaproponował taksówkę. Czułem, że budzę się ze snu. "Zbliżyłem się do niego i niepewnie zapytałem: - Gigi? Roześmiał się. - Tak, jestem Gigi. Pocałowaliśmy się, jego nie ogolona broda skrobała mi policzki jak tarka do kartofli. Był mi obcy, ale też wiedziałem, że jestem mu tak samo oddany jak każdy ojciec swojemu synowi. Nadal staliśmy z uczuciem, że należymy do siebie, tym uczuciem, które nie wymaga słów. Od razu wiedziałem, jak mam go traktować. Trzy lata był w wojsku, przeszedł ciężką wojnę. Musiał mieć Bóg wie ile dziewcząt, ale pozostał wstydliwy, jak tylko wstydliwy może być mężczyzna". - Pomogę ci nieść torbę - powiedział. '• Popatrzyłem na niego, oceniając jego siłę. Wyglądał niepozornie i delikatnie. 285 r - Nie potrzeba - odpowiedziałem gwałtownie. " Poczuł się obrażony i zamilkł. "Mówiłem z nim po hebrajsku, zdumiony swoimi umiejętnościami. Od razu zdobyłem sobie autorytet ojca i wszystkie moje zahamowania prysły. Chciałem wziąć jego drewniany kuferek, ale nie pozwolił. Wyszliśmy na zewnątrz, szukając taksówki". Taksówka ruszyła z szarpnięciem. Dwa długie palce światła wyprzedzały nas, a świetlne kwadraty, padające z restauracji i lokali nocnych, ukazywały chwilami twarz ojca. Okrągły czubek jego głowy błyszczał. Włosy miał rzadkie, brunatnorude. - Jak było na morzu? - Burzliwie. -. : • . - Dlaczego wyszedłeś ostatni? aa - Szukałem ciebie. .••••''" •-••> : luK> *;•'« - Rozumiem. Jak matka? ,.-•- V* '# - A bo co? i- .-',. Ań -«•* Ojciec milczał. - r.-.-.-^^^:!.^f.. «8S" rt'1 "Obaj mówiliśmy podobnie: krótko i zdecydowanie. Nie potrzebowaliśmy długich wyjaśnień, jak starzy przyjaciele, co znają już swoje myśli. Dał mi do zrozumienia: wiem, że nie mogłeś zostać z moją matką. Nie skarżę się. Jestem ulepiony z tej samej gliny. Zapytałem: - Jaka jest ta dziewczyna, o której mi pisałeś? - Fajna. W kibucu byłem jej opiekunem. Potem razem poszliśmy do wojska". Jeszcze raz zapytał o moją dziewczynę. Zignorowałem pyta nie. Uszanował moje milczenie i nie próbował go już przerwać. Cisza była przytłaczająca. Oblewał mnie zimny pot. Znałem to uczucie wzbierającego we mnie, nieznośnego napięcia. Przygarbi łem się i oparłem o szybę, szkło chłodziło moje rozpalone czoło. Byliśmy sobie obcy, pomiędzy nami istniała cała góra obcości. Pragnąłem roztrzaskać ciszę, rozbić dzielący nas mur, ale nie by łem w stanie tego zrobić. /,,tó,^,«« * ,. 286 "Patrzył i milczał. Zrozumiałem, że myśli teraz o wojnie z Arabami i o wszystkich niebezpieczeństwach, które przeżył na polu bitwy. Ale siły, które rządzą światem, kazały mu przyjechać do Nowego Jorku i zobaczyć ojca. Było to tak, jakbym słyszał jego myśli. Byłem pewien, że on, tak jak ja, rozmyśla nad odwiecznymi pytaniami". Myślał pewnie o sobie samym, o własnym życiu, o rozdartej rodzinie, o żonie i synu, których zostawił w Polsce. Wszystkie te przeżycia były mu obce: tułaczka, podróż do Rosji, ucieczka do Turcji, nędzne życie w tanich pensjonatach w Istambule -bez paszportu, bez grosza, w strachu przed każdym policjantem i przed każdym stukaniem do drzwi. Nigdy nie posyłał im pieniędzy. Twierdził, że sam ich nie miał. Później przyszła wojna, żona i syn zniknęli z jego życia. Opowiadał mi potem o swoich snach. Śniło mu się, że żona i syn znaleźli się w transporcie do Oświęcimia. Budził się w ataku trwogi i mruczał modlitwy. "Kiedy mówił, że na świecie nie ma przypadków, miał na myśli to, co stało się z nami. Ojciec i syn, nigdy sobie bliscy, spotkali się znów, a więc musiała w tym być wola przeznaczenia. Moje życie, które udało mi się uchronić podczas wojny, było mu całkowicie obce. W owej chwili sądziłem, że jego myśli pochodzą ode mnie, a nie od niego. Uwierzyłem w moc więzów krwi. To zapewne ta wiara pomogła mi stopniowo pozbyć się niektórych barier, jakie nas dzieliły". Isaac Bashevis Singer nie był zachwycony opowiadaniem syna. "Zdarzały mu się dobrze napisane zdania - przyznawał -ale mieszał metafory. Pisał na przykład, że okręt posuwał się jak ślepiec i dygotał jak pijak. Wydaje mi się, że albo się porównuje statek do ślepca, albo do pijaka. Obu naraz nie da się połączyć. Pisze, że istnieje «przepaść» pomiędzy nim i jego ojcem. Według mnie, słowo «przepaść» nie jest odpowiednie. Kiedy się mówi «przepaść», powinna to być prawdziwa przepaść. Pisze też «cała góra obcości*. W literaturze góra to góra". Jak Izrael Zamir przyjął opowiadanie ojca, nie wiadomo. 287 TT Podziwiał jego pisarstwo, choć Szatan w Goraju nie zrobił na nim wielkiego wrażenia. Niewolnik, przeczytany w 1959 roku, więc cztery lata po spotkaniu z ojcem, zachwycił go. Był zaskoczony, jak bardzo ta książka różni się od poprzedniej. Czytał je po hebrajsku. Bezskutecznie próbował nauczyć się żydowskiego. Jakiś czas później sam zabrał się do tłumaczenia Isaaca Bashevisa z angielskich wersji. Przełożył kilka powieści, między innymi Wrogów, historię miłości i kilkadziesiąt opowiadań. W Rosji, gdzie jego matkę uznano za syjonistkę, dano im dwadzieścia cztery godziny, by opuścili kraj. Po ośmiu miesiącach tułaczki w Turcji, dzięki pomocy babki, dostali się do Palestyny. Przez pierwsze dwa lata mieszkali z nią razem w Tel Awiwie, Izrael chodził do religijnej szkoły. W 1940 przenieśli się do Jerozolimy, gdzie - by zrobić przyjemność babce -poszedł do jesziwy. Dwa lata później wysłano go na wieś, na farmę, prowadzoną przez organizację Hadassah. Skończył tam szkołę i w 1944 roku znalazł się znowu w Tel Awiwie, tym razem w technikum elektrotechnicznym. Więcej czasu spędzał z grupą Hagana, walczącą o niepodległość Izraela, niż na nauce. Miał szesnaście lat, kiedy wysłano go do kibucu. Dziewiętnaście -gdy poszedł na wojnę. Jego matka, Runią, wyszła za mąż i przeniosła się do Hajfy. Urodziła drugie dziecko. Żyła szczęśliwie w nowej rodzinie. "Nigdy więcej nie widziała mojego ojca" - mówi Izrael. "Nie chciała. Nie czuje do niego złości, ale nie są przyjaciółmi". Pierwsza wizyta Izraela Zamira w Nowym Jorku trwała dwa lata - pracował dla syjonistycznej organizacji, przygotowującej amerykańską młodzież do życia w Izraelu. Kolejna, w 1967, aż trzy. Był już wówczas po kursie nauczycielskim i po ślubie. Z Ameryki wysyłał korespondencje do izraelskiej gazety, "Al-Ha-Mishmar". Mieszka w kibucu. Jego żona, z którą ma czworo dzieci, twierdzi, że jest podobny do ojca. Rudowłosy i niebieskooki, o silnym charakterze i wielkim poczuciu humoru. Poważny, solidny, rzeczowy. Lubi fakty. Dzieli nieufność swego ojca do wszystkiego, co płytkie w naturze ludzkiej. Domator, kocha rodzinę i życie rodzinne. To może niezupełnie zgodne jest z portretem Bashevisa. Izrael Zamir - po hebrajsku Singer, śpiewak - zgadzał się ze swoim ojcem, noblistą, który twierdził, że syn ma większy talent do dziennikarstwa niż do literatury. Mimo to, a może właśnie dlatego, podczas kolejnych wizyt w Nowym Jorku podpatrywał pisarskie zwyczaje ojca. Kiedy mieszkali razem, widział, jak Isaac budził się codziennie regularnie o siódmej rano. Po przebudzeniu leżał jeszcze dwie godziny w łóżku i rozmyślał nad opowiadaniem, które zamierzał napisać. Czasami posługiwał się notesem. O dziewiątej ważył się, czy aby nie utył przez noc, a potem spędzał jakieś pół godziny w wannie. Śniadanie jadł pospiesznie, w szlafroku, w kuchni. Kilka sucharów, twaróg, szklanka soku. Chciał jak najszybciej zapisać to, co właśnie wymyślił. Do południa pisał w gorączkowym tempie. Wyrywał kartki z zeszytów, które Izrael przywoził mu albo przysyłał z Izraela. Lubił je, bo miały margines z prawej strony, a wysokość linijek odpowiadała wysokości hebrajskich liter. Co kilka minut dzwonił telefon, przeważnie od wielbicielek z Brooklynu lub Bronxu. Dzieliły się swoimi wrażeniami z lektury ostatniego felietonu Bashevisa w "Forwerts", a potem opowiadały o osobistych kłopotach. W jidysz, oczywiście. Singer wysłuchiwał wszystkiego w skupieniu. Od czasu do czasu potakiwał, mówiąc: "Jo, jo", jakby sam uczestniczył w tych nieszczęściach. Po rozmowie odkładał słuchawkę i pisał dalej. Około pierwszej kończył pracę. Nie czytał powtórnie tego, co napisał, sprawdzał jedynie, czy kartki są właściwie ponumerowane. Tekst wkładał do koperty, którą wrzucali do skrzynki pocztowej w drodze na lunch. "Tak, tak, dzisiaj rano zarobiłem co najmniej trzy tysiące dolarów" - żartował. Kilka nie ukończonych powieści znajdowało się w jego mieszkaniu, w osobnym gabinecie. Był to pokój wypełniony do granic możliwości gazetami, książkami i rozpadającymi się rękopisami. Cztery lata przed śmiercią, w czasie odwiedzin syna, weszli tam. Bashevis włożył rękę pod jedną ze stert gazet i wyciągnął skrzynkę, w której było sześćdziesiąt nie dokończonych opowiadań i trzy powieści. Zerknął na nie i wykrzyknął z podnieceniem: "Koniecznie potrzebuję jeszcze stu lat, by do końca doprowadzić przekład i redakcję". 288 289 "Jak rodzi się opowiadanie?" - zapytał kiedyś syn. "Na początku potrzebny jest jakiś wątek" - odpowiedział. "Jeśli już mamy akcję, dobrze, żeby była w nią wpleciona miłosna historia. Wskazane, by w miłosnej opowieści uczestniczyło więcej niż dwoje. W uczuciach małżeńskiej pary nie ma tyle siły, co w miłości tajemnej. Czasem zdarza się, że mam pomysł, ale nie udaje mi się posunąć wątku do przodu, cała historia ulega zablokowaniu. Nieraz śnię albo mam widzenia na jawie i w kilku scenach zagadka zostaje rozwiązana. Mam w swoim dorobku niejedną powieść liczącą kilkaset stron, która utknęła w ślepym zaułku. W takich przypadkach opowieść przypomina zepsutą maszynerię. Lepiej posłać ją od razu na złom niż próbować naprawić. To będzie wspaniały materiał dla studentów literatury po mojej śmierci". Bardzo skrupulatny w pracy. Kontrolował każde tłumaczenie. Czasem godzinami szukali odpowiedniego słowa. Nobel. Skromny, wstydliwy pisarz staje się nagle znakomitością. Ważni goście, świetne apartamenty hotelowe, wspaniałe żyrandole. Patos oficjalnych uroczystości. Za łatwo, według syna, wszedł w buty człowieka sukcesu. Sława i blask pozbawiły go kostiumu bohaterów jego książek, biedaków żydowskich miasteczek. Przebaczył mu dopiero na pogrzebie. "To wszystko?" - zapytał syn. Ojciec wskazał palcem na sufit i dodał: "Oprócz żydowskiej głowy potrzeba też łaski niebios". Dwa lata po śmierci Isaaca Bashevisa Singera Izrael Zamir opublikował książkę o swoim życiu w cieniu wielkiego ojca. Bashevis jawi się w niej jako człowiek trudny i twardy. Egoizm, skąpstwo, latanie za spódniczkami. Żydowski Don Juan, mówiący zawsze: jestem kawalerem, w duszy, nawet jeśli będę miał harem, będę się zachowywał jak kawaler. Człowiek interesujący się tylko samym sobą i traktujący wszystko jako materiał literacki. "Synu, twoje cierpienia i rozpacz, która była częścią dzieciństwa, to wspaniały temat". Atakował jego próby pisarskie. "Dlaczego sam piszesz książki, zamiast tłumaczyć moje?" Wielki skąpiec. Nigdy nie posyłał pieniędzy. Kiedy syn przyjechał do Nowego Jorku, ojciec dał mu tylko dolara. Kiedy nazywał go skąpcem, ojciec obrażał się. Podczas pierwszej wizyty Izrael bywał głodny. 291 290 List do mnie Szanowna Pani . Redaktor Agata Tuszyńska Z prawdziwym wzruszeniem przeczytałem Pani książkę Kilka portretów z Polską w tle. Takim, jakie towarzyszyło lekturze książek Singera. Mój dom rodzinny to sami narodowcy. Wprawdzie nikt z moich bliskich nigdy nikogo nie prześladował, ale atmosfera, w jakiej rósł kilkulatek, rozmowy dorosłych wpadające w "wielkie dziecięce ucho" robiły swoje. Po wojnie nasza smutna rzeczywistość też sympatii do "starszych braci" nie powodowała. Ubowcy, którzy przyszli po Ojca, byli Żydami. Prokurator wojskowy badający go miesiącami - też był Żydem. Kiedy po studiach, wbrew woli, trafiłem do wojska, spotkałem wielu pułkowników Żydów, ale podoficerów, nie mówiąc o szeregowcach - nie. Takie były doświadczenia, ale marca 68 nie przyjąłem z radością, wręcz przeciwnie - ze smutkiem i zażenowaniem. Po latach trafiłem do Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów. Sądziłem, że poznam język naszych wspólnych Świętych Ksiąg. Niestety, poznałem tylko alfabet i trochę jidysz. Ale spotkałem wiele życzliwości i serdeczności. A nie byłoby tego pisania, gdyby nie fragment Pani książki o Matce z KiriatAty. Pamięta ona "podwórko na Lubartowskiej ulicy. Synagogę pod 30. i kapliczkę Marii z Jezusem pod 16." To też moje pamiętanie. Wysiedleni z Gdyni, a następnie z mieszkania, które podobało się Niemcom - zamieszkaliśmy na Lubartowskiej 18. W Lublinie. Pani Matka nie nazywa miasta swoich wspomnień, ale to chyba Lublin. Tam, w domu z piekarnią Lejba, bawiłem się z rówieśnikami - Żydami. Później widziałem pędzonych do getta, które zaczynało się po drugiej stronie Lubartowskiej. Potem wielkimi wozami na kirkut, na Kalinowszczyźnie, wożono zmarłych. Cale góry zmarłych. Sterczały ręce, nogi. Raz zobaczyłem nóżkę dziecka w białych śniegowcach, takich samych, jakie miałem przed wojną. Prześladuje mnie ten obraz, a minęło pół wieku. Pani Agato, jeśli Pani koresponduje z bohaterami swego reportażu, proszę napisać Pani Matce, że jest ktoś w Jej pierwszej Ojczyźnie, kogo Jej wspomnienia wzruszyły, kto czuje się Jej bliskim. Byłem tam przed kilku laty, chodziłem śladami przeszłości. A kapliczki niestety nie ma. Pewnie komuś przeszkadzała. W. R. 293 292 T Mat Jacąues Kohn, bohaier opowiadania Przyjaciel Kafki, roz myślał nad Hiobem. Dlaczego uparcie chciał dalej żyć i cier pieć? :>< * Dla samej gry. Wszyscy gramy z Bogiem w szachy. "On robi ruch, my robimy ruch. Próbuje nam dać mata w trzech posunięciach, a my usiłujemy mu w tym przeszkodzić. Nie możemy wygrać, ale chcemy mu wydać godną walkę". Wielu bohaterów Singera gra w szachy. Ośmioletnia Aksza (Korona z piór), korektorzy i dziennikarze w Klubie Pisarzy Żydowskich, rekruci przed wymarszem na front. Meszulam Muszkat i jego syn Pinnie siadali co jakiś czas naprzeciwko siebie, gotowi do długotrwałej potyczki. Meszulam ruszał zwykle wprost do ofensywy. Czasami popełniał błąd, ale nigdy nie cofał ruchu. Kiedy coś przeoczysz, musisz ponieść konsekwencje - twierdził. Autor Rodziny Muszkatów miał w domu obraz, na którym brodaty Żyd siedzi nad pustą szachownicą. Bóg był dla niego wielkim powieściopisarzem, twórcą o nieograniczonej wyobraźni. Beletrystą, całą wieczność pracującym nad udoskonaleniem swego dzieła. Isaac Singer budził się każdego ranka pełen ciekawości, co zdarzy się w kolejnym akapicie boskiego manuskryptu. Zewsząd słuchał zarzutów, że boska powieść jest zbyt okrutna, zbyt melo-dramatyczna, sensacyjna, wulgarna i pełna powtórzeń. Ale nikt 294 nie chciał przestać jej czytać. Sam nie narzekał. Był czytelnikiem pilnym i zachłannym. Zadziwiały go często eksperymenty Niebios. I jak wszyscy - bezskutecznie - starał się przeniknąć tajemnicę boskiego bestsellera. Wierzył słowom Kabały, wedle której boska księga nie skończy się nigdy. Przyjście Mesjasza będzie tylko początkiem następnego tomu. A to, co nazywamy śmiercią, jest jedynie czasową przerwą spowodowaną czysto artystycznymi względami. Lubił tłumaczyć swoją wiarę bardzo prostymi słowami. "Gdybyś znalazł na bezludnej wyspie zegarek i ktoś powiedziałby ci, że jest on efektem ewolucji, że metal i szkło przez miliard lat ewolucji połączyły się i stworzyły zegarek, czybyś uwierzył?" A czy wszechświat jest mniej skomplikowany od zegarka? "Więc musisz przyznać, że jest jakaś siła wyższa, jakaś idea, jakiś plan. Jeśli to sobie uświadomisz, zaczniesz wierzyć w Boga". Wierzył w przeznaczenie. Wierzył, że świat nie jest tylko fizycznym i chemicznym przypadkiem. Jak jego bohaterowie, i on nie znał zamiarów Stwórcy, ale ufał Temu, który nadał kształt poszczególnym rzeczom. Wymodelował każdy kłos, liść, skrzydełka motyla o niepowtarzalnym wzorze, ptaka mówiącego sobie właściwym głosem. Bóg uformował wszystko, także kamień przy drodze, martwy i zimny, obojętny na dobro i zło. Ale gdzieś w swoim wnętrzu żywy i rozumny. Zauważył, że wszystkie stworzenia wiedzą, czego się po nich spodziewano, co do nich należy. Znały swoje role. Żadne nie myślało, by buntować się przeciw swemu Stwórcy. Tylko człowiek postępował inaczej... » Zdarzało mu się wątpić, że Bóg istnieje. Ale jednocześnie nigdy nie stracił pewności, że gdzieś w niebiańskim rejestrze prowadzone są skrupulatnie rachunki wszystkich ludzi, wszystkich robaków, wszystkich mikrobów. W wiecznym archiwum Boga nic nie ginie. 295 Wszyscy jesteśmy aktorami w boskim teatrze. Naszym losem jest odegrać małe role i zniknąć. Wielki Reżyser wyposażył nas co prawda w wolną wolę, ale to on jest autorem scenariusza. Jesteśmy jednocześnie bohaterami i czytelnikami nieskończonego, pełnego napięć i niespodzianek manuskryptu. Jego bohaterowie są nieśmiertelni, a ich egzystencja ma więcej niż jedno znaczenie. Żyjemy w ciele, ale trwamy też jako symbole. Powieść zwana Życiem, jak wiele dobrych powieści, tłumaczona jest na różne języki. Jej wersje czytane są w odległych galaktykach wszechświata. Istniejemy w księdze Boga, mówił, ale piszemy również własne książki. W boskim tekście są błędy. I nasze rękopisy nie są doskonałe. Wierzył w Boga. I wątpił. Bywały chwile, kiedy niemalże zaprzeczał jego istnieniu. Wówczas myślał, że może ateista Feuerbach miał rację. Ale zdarzały mu się też momenty religijnego uniesienia. Modlił się, gdy miał kłopoty, więc niemal bezustannie. Religia była dla niego sprawą równie skomplikowaną jak miłość. Potrzebował jej, choć nie zawsze dochowywał wierności. Ale zdrada nie zagrażała jej istocie. Usprawiedliwiał milczenie Boga. Wierzył, że są powody, dla których w nim trwa. Gdyby zaczął mówić, musiałby używać kilku tysięcy języków i dialektów. Przemawia poprzez czyny, których język jest zapewne równie bogaty jak wszechświat. Dlatego tak niewiele z niego rozumiemy. Jak małe dziecko, znające kilka słów - "tata, mama, chleb" - słabo pojmuje dyskusję dorosłych o poważnych sprawach. Lubił powtarzać, że wszechświat jest księgą o nieskończonej ilości stron, z której przeczytał zaledwie kilka linijek. Wydały mu się piękne, ale okrutne. Czasami chciał krzyczeć: "Dlaczego torturuje się bezbronnych? Dlaczego budujesz swoją chwałę na naszym nieszczęściu?" , , ^ J;X, «. ..•-,,-. Ale skoro Bóg jest milczącym Bogiem, my także powinniśmy zamilknąć. Nie wolno krytykować książki, której właściwie się nie zna. A tak widzimy Boga. W niewielkim fragmencie jego dzieła. W ściegu większego i nie znanego nam w całości wzoru. Zgadzał się z kabalistami, że żyjemy na tragicznej planecie. Że jesteśmy tu po to, by cierpieć, narażeni na wiele pokus. Ale Bóg musi wiedzieć, co robi. Nie może być tylko zimnym sadystą, który bawi się swoimi figurkami. Musi być w jego działaniu coś dobrego. I wiecznego. Czy bawił się myślą o królestwie niebieskim? Czy wierzył w nie? Nie śmierć, ale cierpienie stanowi prawdziwą zagadkę bytu. Jakie zajmuje miejsce w boskim tworzeniu? Z jakiego powodu musiało się to wszystko zdarzyć? Singer odpowiadał, że bez cierpienia nie ma sztuki. Bóg sam cierpi również, a nasze cierpienie jest jego cierpieniem. Śmierć i cierpienie są więc częścią tworzenia, podobnie jak każda walka z nieuniknionym. Ale trudno nazwać Boga miłosiernym. Radził, by zachowywać się wobec Niego jak wobec generała. Oddawać należny mu szacunek, ale nie ukrywać, że przysparza bólu. Czuł wewnętrzny opór przeciw porządkowi świata. Jego religia była religią buntu. I wydawało mu się nawet, że Bóg chce, żeby się buntował. Dość ma już tych, którzy go wychwalają i błogosławią za wszystkie okrucieństwa czynione ludziom i zwierzętom. "Bóg jest jak morze - wiecznie płynący, nieskończenie mądry, bezgranicznie obojętny, straszny w swej nieograniczonej władzy, związany niezmiennymi prawami". Herman wiedział, podobnie jak Jasza, że Stwórcy nie można ani przekupić, ani oszukać. I jak on, prowadził swe rachunki z siłami boskimi lub szatańskimi, nie ludzkimi. Życie nauczyło go przemycania się i przekradania przez świat, ale ostateczna instancja była wyżej, ponad wszystkim. Mniej jako pocieszenie, nadzieja na prowadzenie lub uzyskanie czegokolwiek, bardziej jako karząca ręka, wykonawca sprawiedliwego wyroku. 296 297 Bohaterowie Singera świadomi są, jak on, boskiej siły i bezwzględności. Daje im prawo do wątpienia, a nawet zaprzeczania wierze przodków. Nie kryje, że stamtąd najbliżej do grzechu i przepaści. Gdzieś jest napisane, że jeżeli ktoś złamie jedno z Dziesięciu Przykazań, prędzej czy później złamie je wszystkie. "Skąd mam wiedzieć, czy Bóg jest prawdziwy?" - pytał Jasza. "Nikt nie był w niebie". "Skoro Bóg wiecznie milczy, nie mamy wobec niego żadnych zobowiązań" - stwierdza Moryc w Szoszy. Czy nie ta sama siła stworzyła Hitlera i Stalina, wojny światowe, zawały, nowotwory? Boskie zamierzenia są nieznane - odpowiadał niezmiennie. Reb Nechemia z Beszewa (Coś w tym jest) wymachiwał pięścią ku Niebu i krzyczał: "I wszystko na Twoją sławę, Niebieski Zabójco!" Rabin śnił o Żydach palonych na stosach, chłopcach z je-sziwy prowadzonych na szubienicę, gwałconych dziewicach, torturowanych dzieciach. Widział okrucieństwa Chmielnickiego, Kozaków przebijających włóczniami dzieci i grzebiących je żywcem. Hajdamaków rozpruwających kobiece łona i zaszywających w nie koty i psy. I wszystko na Twoją sławę... "Co właściwie zrobił dla nas, Żydów, byśmy go tak kochali?" - zły duch dręczył Józefa Szapiro. "Czy pobożni Żydzi w gettach niedostatecznie modlili się do Niego? Co On miał do Żydów w czasach Chmielnickiego?" Czasami zdawało mu się, że nawet Bóg w Siódmym Niebie nie potrafi rozwikłać wszystkich sekretów swojego stworzenia. Może dlatego ukrywa własną twarz? Ci, którzy przeżyli wojnę, powtarzają z uporem: "Gdzież On był, kiedy polscy Żydzi kopali dla siebie groby? Gdzie On był, kiedy hitlerowcy zabawiali się czaszkami żydowskich dzieci? Jeśli On istnieje i milczał, to jest takim samym mordercą jak Hitler..." 298 Cmentarze Nie miał sił jechać do Polski. "Polska to jest dla mnie cmentarz żydowskiego narodu. Nie zniósłbym tej podróży w dolinę ludzkiej tragedii. To wszystko, co było moim życiem, jest dziś martwe i pogrzebane. Piszę o tym, co było, i wiem, gdzie jestem". Żyd Wieczny Tułacz przemierzał świat z domem-garbem na plecach. Przez wiele setek lat znajdował schronienie w kraju pełnym lasów. ,JPo-lin" - "tutaj odpoczniesz" - powiedział mu głos z nieba. Tutaj spędzisz noc. Nie zdawał sobie wówczas sprawy z tragizmu tej metafory. Cmentarze. Po hebrajsku - domy mogił, domy życia, domy wieczności. Po żydowsku - dobre miejsce, święte miejsce. Węzeł, ornament wokół epitafium. Niech jego (jej) dusza będzie związana w węzeł życia. "Wiem bowiem, że odkupiciel mój żyje, a w dzień ostateczny powstanę z ziemi. Błogosławionej pamięci najdroższych rodziców Miriam i Mendele Griner, sióstr Szajndy i Sury oraz wszystkich Żydów zamordowanych, wdzięczni Bogu za ocalenie..." Groby zarastają trawą. Jak pamięć. Trawą zarastają cmentarze. Żydowskie cmentarze w Polsce zarastają szybciej, łatwiej, gruntowniej niż cokolwiek innego gdziekolwiek indziej. Ma-cewy pokrywa mech, trawa i chwasty. Wrastają w ziemię. Wracają do ziemi. Irena, która całe dnie spędza na żydowskich 299 T cmentarzach, mówi, że tak jest lepiej, przynajmniej nie zostaną zniszczone. Tam jest ich miejsce, w brzuchu ziemi. Lapidaria. Teraz stawiają lapidaria. Z kawałków, z resztek, zalane betonem mury pamięci. Cmentarze pamięci. W małym miasteczku Kazimierz nad Wisłą bawiłam się jako dziecko na wielkim wzgórzu, nie wiedząc, że bawię się na kirkucie. Zostały jeszcze resztki, wro-słe w ziemię nagrobki wykonane z polskiego piaskowca, który zwano płaczącym kamieniem. Każda droga na skróty w dawnym żydowskim miasteczku prowadzi dziś przez okopisko (kirkut, żydowski cmentarz). Kobieta mieszkająca w Szczebrzeszynie tuż obok cmentarza, zarośniętego pokrzywami i chwastami po głowę, mówi: "Duchów się nie boję, a na ludzi mam psy. Zarośnięte tutaj, bo nikt ważny nie leży, żaden cadyk, kto tam będzie dbał o prostych krawców i zegarmistrzów. Nikt o nich nie pamięta. Modlą się tylko drzewa. Ale czy one znają kadisz?" Singerowski ostatni demon mieszkał w miasteczku Ty-szowce. Miasteczko było dziurą, o której Pan Bóg zapomniał, a Adam nawet nie zatrzymał się tam na siusiu. Kiedy przejeżdżał przez nie wóz, to koń był już na rynku, a tylne koła na rogatkach. Błoto utrzymywało się tam od święta Sykes do dziewiątego dnia miesiąca Aw. Kozy nie musiały zadzierać łbów, by skubnąć słomy ze strzech chałup. Kury wysiadywały na środku drogi. Ptaki wiły sobie gniazda w czepkach kobiet, a w synagodze kozioł był dziesiątym do żałobnej modlitwy. Ostatni demon żywił się żydowskimi książkami ocalałymi z katastrofy. Był ostatnim z kusicieli. Oczywiście był Żydem, choć podobno istniały również gojowskie demony. Był ostatni, bo na co komu demony, skoro człowiek sam jest demonem? Andrzej i Irena na szesnastowiecznym żydowskim cmentarzu w Lublinie. Fotografują nagrobki. Pokazują mi zniszczone, porozbijane, znowu nie istniejące. Grób cadyka, trzy inne ważne groby. Porośnięte chwastami, pokrzywami, trawą i polnymi kwiatami wzgórze. Grób cadyka jest czarny, obok 300 mnóstwo karteczek, wiele podartych, z hebrajskimi i żydowskimi prośbami. Wiatr. Fruwają skrawki, okruchy, popioły listów. Nie umiem ich zrozumieć. Zaraz w ten kadr wchodzi duży mężczyzna w kapocie i kapeluszu, z brodą i pejsami, sunie do góry, by zatrzymać się przy grobie cadyka. Przyjechał z Nowego Jorku. Kiwając się miarowo, modli się z dużego modlitewnika oprawnego w skórę, ze złotymi literami na grzbiecie. Kiedy wracam z Lublina do Warszawy, młody człowiek w pociągu zwymyśla mnie za to, że czytam książkę tego wstrętnego Żyda, Singera. Czy nie mamy dość prawdziwych polskich pisarzy? Gdy opowiadam to profesorowi R., mówi, że trzeba się zgodzić na obłęd części ludzi, ale że to nie jest czysto polska cecha, jak się zwykło uważać. Że to się zdarza. Profesor jest, jak zawsze, pełen majestatycznej równowagi. Ale i on przyznaje, że żydowski cmentarz nie jest najbezpieczniejszym miejscem na świecie dla samotnej kobiety. "Niech pani weźmie obstawę i gaz". Opisywanie braku, kształtu nieobecności. Obrazy, smaki, resztki, okruchy, wspomnienia, ziarna wspomnień. Szycie z cudzych pamięci, każdy coś da - kawałek, szkiełko, ziarnko, kamyczek. Nie tylko prawda o nich, nie tylko ich obraz, ale i mój, mojego kraju, czym mógłby być, gdyby i oni tam byli. Groby zarastają i ostatnie demony żywiące się żydowskimi manuskryptami zaczynają w Polsce przymierać głodem. 30ł "Nie jestem rasistką..." Polskie dzieci niewiele wiedzą o Żydach. Wiosną 1990 roku przeprowadziłam w warszawskich szkołach ankietę na ten temat. Wzięło w niej udział ponad 200 uczniów w wieku od 10 do 15 lat. 45% dzieci (najmłodsze) nic nie wie o Żydach. ("Nie wiem nic, więc nic nie sądzę".) Reszta określa ich mianem "narud historyczny i izraelski", "muwią po chebrajsku". Większość pisze o krzywdach Żydów podczas drugiej wojny - "mordowani, zabijani, tępieni, niszczeni, prześladowani, znienawidzeni przez Niemców"... Żadnej manifestacji złych uczuć. Dwunastolatki wiedzą więcej o tragedii wojennej narodu żydowskiego. Ale już wygłaszają kąśliwe uwagi o "żydowskim zadzie". Na 38 jest już 8 zdecydowanie nieprzychylnych głosów. W szóstej klasie - 1/4. Żydzi oskarżani są o komunizm, o kierowanie polskim narodem. Pięciokrotnie powtórzona jest uwaga o rządzie, na którego czele jakoby stoją, z silnym akcentem krzywdy polskości i swoistym poczuciem wyższości. Tu również wśród piąto- i siódmoklasistów pojawiają się głosy potępiające antysemityzm ("jest żeczą nie do przyjęcia") i drugie wypowiedzi będące rodzajem usprawiedliwienia własnej tolerancji (dlaczego uważam, że są tacy sami jak inni i nie powinno się ich traktować inaczej). Opinie radykalizują się z wiekiem. Oprócz większego zasobu informacji charakteryzuje je uderzająca pewność siebie. Rośnie poczucie narodowej przynależności w najgorszym znaczeniu tego słowa. Antysemityzm występuje w formie nie skrywanej niechęci i pełnego wyższości poczucia dominacji (rasowej, moralnej, wszelakiej). I to nawet w opiniach pozornie 302 przychylnych lub we fragmentach łaskawie zezwalających innym na równoprawne istnienie. "Nie jestem rasistką, ale..." Wyraźny jest podział na obrońców i absolutnie odrzucających "obcego". Żydzi są "sprytni", "przebiegli", "mający głowę do interesów". Zwykle "kanciarze". "Żydzi w czasie wojny mieli bardzo duże kłopoty, bo Niemcy ich zabijali, zdzierali z nich skórę i robili sobie z niej buty" - M., 10 lat. "Żydów lubię - umieją prowadzić interesy" - K., 10 lat. "Żydzi są bardzo mądrzy i dlatego Niemcy ich nienawidzili i rozstrzeliwali" - G. B., 10 lat. "Żydzi - zamordowani, cwaniaczki, chytrusy" - G., 10 lat. "Żydzi to naród wędrowny. Jest jednym z najstarszych narodów. Teraz walczą w Palestynie o swój naród, ale mordują Arabów bez żadnego powodu" - K., 10 lat. "Żydzi to plemię, którego nie lubię. Hitler nie lubił Żydów, bo ich mordował, a miał kochankę Żydówkę. Żydzi to plaga" - T, 10 lat. "Niemcy mordowali Żydów w Treblinkach i robili z nich proch" - R., 10 lat. "A propos Żydów, to przez nich mieliśmy wojnę, gdyż oni ukrywali się w Polsce" - A., 10 lat. "Naród żydowski w czasie wojny był mordowany przez NRD. Jest to naród bogaty, nie wierzący w Boga. W czasie wojny Żydzi połykali złoto, aby Niemcy nie przywłaszczyli sobie ich bogactwa" - K., 10 lat. "Żydzi znajdują się wśród nas" - B., 10 lat. "Z żydowskiego narodu wywodzi się wielu sławnych ludzi" - B. R., 10 lat. "Żydzi kojarzą mi się zawsze z długą brodą. Wydaje mi się, że jest to naród rozsiany po całym świecie, a większa ich część mieszka w Polsce" - P., 10 lat. "Uważam, że Żydów trzeba żałować za to, co wycierpieli w czasie wojny. Są dobrzy i porządni, ale nie lubię ich" - M., 10 lat. "Żydzi to starzy ludzie. Starzy ludzie, którym zawsze działo się źle. Zawsze byli potępiani. W Warszawie jest cmentarz żydowski" -N., 11 lat. 303 "Żydzi moim zdaniem są podstępni i cwani. Dużo ludzi nie lubi Żydów" - Y., 11 lat. "Ojczyzną Żydów jest Izrael. Ale są rozprzestrzenieni po całym świecie. W Polsce przed wojną było ich aż 3,5 miliona. Żydzi są z natury zdolni do interesów. Dlatego wielu z nich zajmuje się handlem. Polacy szczycą się tym, że w 1968 roku wypędzili większość Żydów. Sądzę, że Żydzi są mądrym narodem. Świadczą o tym nazwiska wielu sławnych ludzi, np. Einstein" - U., 11 lat. "Przed wojną było ich w Polsce bardzo dużo. W czasie wojny wielu wymordowali Niemcy. W naszych czasach są mniej widoczni, ale podobno kilka osób z rządu to Żydzi. Żydzi są bardzo gadatliwi. Dobrze handlują" - Ż., 11 lat. "Uważam, że należy ich teraz, po tych strasznych latach, traktować jak ludzi" - J., 12 lat. "O Żydach myślę, a nawet prawie wiem, że są to tacy sami ludzie jak my. Uważam, że inna narodowość, język i mowa nie różnią ich od normalnych ludzi" - K., 12 lat. "Żydzi są najnieszczęśliwszym narodem na ziemi. Nie mają swojego państwa, a podczas wojny «dzięki» bredniom Hitlera zostali wytępieni w dużym stopniu" - M., 12 lat. "Żydzi do Polski wprowadzili komunizm. W czasie wojny byli bardzo nękani przez Niemców. Polacy ukrywali ich w domach, narażając swoje własne życie. Za to, co dla nich zrobiliśmy, nie okazali nam zbyt wielkiej wdzięczności. Zabrali mnóstwo rzeczy z Polski. Potem poobejmowali wysokie stanowiska" - L. B., 12 lat. "Żydzi całkowicie opanowali nasz kraj. W rządzie wszyscy są Żydami. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby oni sobie żyli w Polsce, ale mam ogromne zastrzeżenia do tego, że oni rządzą naszym krajem" - A., 14 lat. "Żydzi to naród znany z naciągania i kantowania we własnym interesie. Jedyną zaletą Żydów jest umiejętność «robienia» pieniędzy. Moim zdaniem w naszym rządzie mamy Żydów" - SOS., 14 lat. "Faktu, że Polska została oddana w ręce mniejszości żydowskiej, nigdy Solidarności nie daruję" - XYZ., 14 lat. , , Oficjalnych statystyk brak. Towarzystwo Społeczno-Kul-turalne Żydów Polskich liczy zaledwie trzy tysiące członków. Amerykańska organizacja Joint szacuje liczbę Żydów w Polsce na około dziesięć tysięcy. Na jednego Żyda przypada więc dziś u nas trzech esperantystów, tuzin Świadków Jehowy, piętnastu członków Związku Filatelistów. Wyznawców prawosławia jest dwie trzecie miliona. Wśród mniejszości narodowych w Polsce Żydzi plasują się na bardzo dalekim miejscu. Nie wszyscy to wiedzą. Wedle przeprowadzonych ankiet, co czwarty Polak jest przekonany, że w Polsce mieszka od 750 tysięcy do trzech i pół miliona Żydów. Co dziesiąty uważa, że jest ich znacznie więcej, może cztery, może aż siedem milionów. Już niedługo te dzieci przestaną być dziećmi. 304 305 Ślady po mezuzach Kiedy pan Świetlicki ma czas, pokazuje takim jak ja ślady po mezuzach na framugach drzwi drewnianych domów w Piaskach. Ślady są wyraźne (wgłębienia po gwoździach), mimo iż wielokrotnie zamalowywane olejną farbą. Ślady pamięci. Niewielu wie, co to jest mezuza. Mezuza - zwitek pergaminu zawierający cytaty z Tory, znajdujący się w futerale z blachy lub drewna i przybity do framugi drzwi. Religijnym Żydom miał przypominać o wierze w Boga, a jednocześnie stanowił rodzaj amuletu, chroniącego mieszkańców przed złem. To, czego nie zniszczono podczas okupacji, dokończyły pod koniec lat czterdziestych i w latach pięćdziesiątych ówczesne władze. Po synagodze, po żydowskich domach nauki ani śladu. Na terenie jednego cmentarza jest osiedle, na miejscu drugiego stoi szkoła. Tacy są ludzie. Nagrobki z piaskowca brali choćby na osełki do ostrzenia noży. Były próby zbudowania pomnika i odtworzenia cmentarza, a przynajmniej ogrodzenia terenu, ale jakoś spełzły na niczym i znowu "wszystko wraca do normy". Stoją ciągle dwa młyny, Weisera i Hoffmana. "A co, idzie pani odbierać?" Stary człowiek, który handlował mąką z Hoffmanem, wspomina go bardzo dobrze. Mówi, że dawał na kredyt. Widział, jak go zabierali, jego i całą rodzinę. Do Trawnik pognali, tam był obóz przejściowy, a potem do Bełżca. On mówi, że z Żydami nawet nie było najgorzej. Handlowało się z nimi. Teraz jest lepiej, ale wtedy też nie było źle. 306 Ulica Mogiłkowa była ostatnią drogą piaseckich Żydów, których przed wojną chowano zawsze z udziałem płaczek. Podczas okupacji ofiary prowadzono tą samą drogą. Niemcy zabronili Żydom płakać. Żona pana Świetlickiego miała jedenaście lat, kiedy wybuchła wojna. Wychowywała się razem z Żydami w domu ojca. Niewiele pamięta, tylko jakieś fragmenty. Pamięta, jak ją po żydowsku uczyli mówić, głupstwa naturalnie, jak to dzieci. "Sąsiadka przybiegała do rodziców skarżyć, co ja mówię, a ja sama nie wiedziałam, co mówiłam". Pamięta ślub żydowski. Jak bili szklankę, jak tańczyli, a ona się przyglądała. To było w ich domu. Pamięta rudą Żydówkę. Właściwie nie wie, czy była ruda, ale miała rudą perukę. I nauczyciela szkółki żydowskiej, który nie umiał mówić po polsku. Uczył modlitw. I robił pergaminy ze skóry. "Na ramach rozpościerał skórę, chyba wołową, i kilkakrotnie ją skrobał. To służyło na święte księgi. Skrobał, suszył i jeszcze raz moczył, nie wiem, ile razy, aż w końcu powstawał z tego czysty pergamin". To pamięta, tego Żyda. W jej klasie było trzydzieścioro dwoje dzieci, ale tylko jedenaście katolickich, reszta żydowskich. Ma zdjęcia, liczyła. Przypomina sobie różne zabawy. Na przykład przebieganie przed żydowskim pogrzebem. Przy nowej szkole była droga na kirkut, kiedyś cała klasa zwagarowała z gimnastyki i przez godzinę tak się bawili. Żydzi zawsze wracają, jak się przebiegnie, zatrzymują się, idą kilka kroków wstecz i z powrotem. Nie wolno pozwolić, by goj przeszedł przed konduktem pogrzebowym. Pan Świetlicki zbiera żydowskie pamiątki. Fotografie. Gmina żydowska witająca biskupa katolickiego chlebem i solą. Robiono też bramę powitalną. Fotografie z getta. Nie wiem dlaczego - może jakiś gestapowiec chodził do getta, wybierał charakterystyczne postaci i fotografował. Ta pani, która pracowała w zakładzie fotograficznym, a obecnie mieszka w Australii, ukradła po prostu odbitki. I tak się przechowały. Aluminiowe monety z getta. Z gwiazdą Dawida otoczoną drutem. Nuty i obrzędy żydowskie. Oprócz pięciu tysięcy Żydów piaseckich było w getcie kilka tysięcy Żydów z Niemiec i Czech. Pisali listy. 307 Max i Marta Bahnwitz z Piask do swojej córki Luizy He-ner-Bahnwitz, 19 lutego 1940. Kochane dzieci, przybyliśmy w piątek 17 lutego 1940. Nareszcie ojciec i ja spędziliśmy wspólnie noc. Nie wiadomo, czego można oczekiwać ze strony żydowskich mieszkańców. Wszyscy zupełnie biedni. Do dziś jeszcze nie mamy naszych bagaży, tylko tyle, co na sobie. Dzisiaj już myliśmy się wodą. Niebo jest niebieskie, wspaniałe barwy. Obok nas jest kościół katolicki. Krawiec przyszył ojcu bezpłatnie guziki. Ja insuliny jeszcze nie biorę. Bóle dokuczają mi bardzo. Narzędzia ojca zginęły. Bądźcie zdrowi. 21 kwietnia 1940. Rodzinne zdjęcia, które przysłaliście, sprawiły mi wiele radości, mam was przynajmniej na fotografii i żyję wspomnieniami pięknych minionych czasów. Z powodu choroby leżącego obok mnie lekarza musiałem przejąć opiekę nad wszystkimi, niestety bardzo licznymi chorymi. Gdybym mógł im pomóc. Ojciec. Kolację jedliśmy na pagórku na cmentarzu. Przedpołudniem pomagałam pewnej kobiecie posadzić kwiaty na grobie. Nie dałaby sobie sama rady. Kobieta przyniosła wodę z oddalonego o 10 minut drogi gospodarstwa chłopskiego. Ja posadziłam kwiaty. Ona bardzo się cieszyła. Mnie także było przyjemnie. To pierwsze kwiaty, które widziałam. Z grobów wyrosły narcyzy i irysy. Matka. - 30 kwietnia 1940. '-; Marzniemy w futrach. Zawierucha i śnieg. , • 9 maja 1940. Dostaliśmy wspaniałe gałązki tarniny i kaczeńce, prezent od ludzi, u których korzystam z ławki pisząc do was list i którym dałam za to pastę do zębów. Nie możecie sobie wyobrazić ich szczęścia. Maj 1940. Czy możecie przysłać dużą łyżkę do jedzenia? Sprzedałam jedną i jemy łyżeczką do herbaty. Rewizje są coraz gorsze. Jesteśmy wyjęci spod prawa. 31 maja 1940. Dzisiaj nadeszły buty dla ojca. Mam nadzieję, że będą mu dobrze służyły. Chwilowo jemy dobrze dzięki waszym cytrynom, które są bardzo poszukiwane. W sobotę byliśmy z wami myślami na łąkach pod Szczecinem. Tutaj mieszkamy między różnymi zwierzętami. Najmilsze są małe kozy. Nie ma owiec. Teraz lecą jaskółki. 308 Prawie wszystkie akacje wymarzfy. Zabroniono urządzania kursów językowych. 3 października 1940. Dzisiaj obchodzono żydowski nowy rok, po żydowsku rok 5701. Byłem z matką wczoraj na modlitwie do Boga Żydów niemieckich, którzy zebrali się wspólnie. Bogu dziękować i prosić o łaskawą przyszłość. Wiele łez widziałem u starych i młodych. Twarze ich wyrażały troskę o przyszłość. Dzisiaj getto wygląda jak wymarłe. Wszystkie drzwi pozamykane. Na dworze żadnych obdartych, wrzaskliwych i zabłoconych. Wszyscy udali się do domu modlitwy. Każde prywatne mieszkanie wyglądało jak dom modlitwy. We wrześniu 1942 roku większość Żydów z getta piasec-kiego wyprowadzono w kolumnie do Trawnik, załadowano do wagonów i wywieziono do Bełżca. Akcję przeprowadzili esesmani i Ukraińcy. Mienie pożydowskie złożono w tobołach i walizkach w bóżnicy pod ochroną żydowskich strażników. Pozostałych mordowano na kirkucie w środę listopadową 1943, w trzech olbrzymich dołach. Musieli wykopać je sami - 10 metrów długości, 5 szerokości i 4 głębokości. Rozbierali się do naga i rozstrzeliwano ich. Oczywiście padali i półżywi, i ranni. Zginęło na miejscu ponad dwa tysiące. Jedenastoletni Jakub Kuperblum jako Franek Zieliński mieszkał i pracował w gospodarstwie Emilii i Adama Kozaków we wsi Giełczew koło Piask. Pasł krowy. Spał w stodole. Raz nawet próbował się powiesić, ale gospodarz go odciął. Domyślano się, kim jest. Chłopcy na pastwisku chcieli mu zdjąć spodnie. Dotrwał do samego wyzwolenia, potem uciekł, pisał list do Stalina, potraktowano go jako dziecko sierotę, przypomniał sobie, że ma kuzynów za oceanem, i pojechał do Kanady. Jest taka wioska Siedliszczki, dwa kilometry stąd, żyje tam gospodyni, nazywa się Aleksandra Pasternak. Jej mąż jadąc na targ do Piask, z kapustą - jak opowiada - zauważył w rowie leżące zawiniątko w żydowskiej chustce. Zatrzymał się, wziął to półtoraroczne dziecko, wrócił do domu. Miał dwoje swoich dzieci, masz, powiedział żonie, i to się wychowa. Ta dziewczynka była u Pasternaków dwadzieścia dwa miesiące, aż do końca wojny. Sąsiedzi próbowali ich szantażować, ale bez skutku. Pasternakowa nauczyła to dziecko pacierza i trochę słów po polsku. Mówi, że czuła ciągle, że ktoś ją obserwuje, chociaż 309 w pobliżu nikogo nigdzie nie widziała. Pewnego razu, kiedy trzy dni lał niemiłosiernie deszcz, usłyszała człapanie, weszło trzech mężczyzn z karabinami do jej domu. Gdzie jest dziecko? Pokazała kołyskę, spało. Jeden z mężczyzn ukląkł, ucałował dziewczynkę i powiedział: my wiemy, że pani przechowuje dziecko, niech pani dalej je pielęgnuje, a my się odwdzięczymy. Przypuszcza, że to byli Żydzi, tutaj rzeczywiście były oddziały w pobliżu, to mógł być ojciec. On przeżył okupację. W lipcu, po wejściu wojsk radzieckich, pojawiła się matka. - Akurat byli w polu, kiedy przyszła, ktoś ich zawołał. Ale dziewczynka w ogóle nie chciała z nią iść, płakała. Matka dwa tygodnie przychodziła, dzień w dzień, i tak ją ugłaskała, że dziewczynka zgodziła się razem z matką i opiekunką wrócić do Piask. Gdy przyszło Boże Narodzenie, pierwsze Boże Narodzenie po wyzwoleniu, matka, Żydówka, musiała zrobić tej małej choinkę, bo ona koniecznie chciała choinkę. I chodziła też do kościoła. Ta mała nazywała się Johewet, Pasternakowa do dzisiaj nazywa ją Basia. Jest już po ślubie. Jej młodsza siostra, Tamara, została podrzucona w Bystrze-jowicach, na wsi, u bezdzietnej rodziny Kanclerzów. Rano wychodzi pani Kanclerzowa do ogrodu, a tu leży dziecko w beciku. Myślała, że cud się stał. Do końca okupacji pielęgnowali to dziecko jak swoje. Szczęście mieli w domu. Po wojnie ta sama rodzina zgłosiła się po odbiór, ale oni nie chcieli oddać małej. Uciekli z całym dobytkiem i z dzieckiem na zachód, do jakiejś oddalonej od wszelkich tras wsi. Ale po pewnym czasie dziecko wykradziono. Tu, na tym zdjęciu, jest jako pannica. Rodzice nazywali się Necmanowie. Chana i Lejba. Przeżyli okupację w Lasach Żukowskich koło Bychawy. Necman już nie żyje. Był tu rzeźnikiem w Piaskach, w tym domu jest teraz czapnik. We wsi Brzeziczki koło Piask rodzina Pietrzyków przechowała znalezionego w polu chłopca zbiegłego z getta piasec-kiego. Po wojnie wyjechał z Polski, mieszka w Izraelu. W Majdanie gospodarz Jan Ostrowski przechowywał w specjalnej kryjówce zrobionej w stodole pięcioosobową rodzinę znajomych Żydów, Chasków z Piask. Został zadenuncjo-wany na gestapo, rodzinę żydowską rozstrzelano przy wyjściu z kryjówki 24 grudnia 1942, a Jana Ostrowskiego zmaltreto- 310 wano i wywieziono na Majdanek, gdzie wkrótce zmarł. Podobny los, za ukrywanie Żyda, spotkał liczną rodzinę Heleny i Stanisława Beciów z pobliskich Wyganowic. Panu Swietlickiemu opowiadał pewien człowiek, jak w 39 roku (miał wówczas dwadzieścia lat) podszedł do niego oficer wermachtu i powiedział: Żydzie, zmiatajcie z Polski jak najszybciej, bo was Hitler wszystkich wymorduje. I on zebrał kilku Żydów i swoją rodzinę, i furmanką wyjechał do Kowla. Stamtąd po jakimś czasie wysłali ich na Sybir. Pracował w zaopatrzeniu, przeżył. Po wojnie przyjechał do Legnicy, do takiego obozu przejściowego. I zachciało mu się odwiedzić Piaski. Poszedł na stację, stanął w kolejce po bilet. A wtedy przybiegła jego żona i zaczęła go błagać, żeby nie jechał. Płakała, spazmów dostała - nie jedź, bo cię tam zabiją. Usłuchał, wysiadł z pociągu, nie pojechał. Cała ta grupa została zabita w Kielcach w pogromie. Ale teraz, mówił, już musiałem przyjechać. Żona nie żyje, to sobie pozwoliłem. - Po wojnie. Najgorszy żal, że już po wojnie. Żona wróciła z Oświęcimia do rodzinnego Radomia. Poszła do szkoły, a tam dzieci: skąd ty tutaj, parszywa Żydówo?! Jej wujek, który był w polskiej armii, jej wujek, który walczył za Polskę w polskim mundurze, ledwie uszedł Polakom w Lublinie, kiedy rozpoznali w nim Żyda. Dlaczego wtedy, dlaczego po wojnie, po tym wszystkim, co nas spotkało? W Piaskach zostały ślady po mezuzach. Mezuza chroniła mieszkańców domu przed złem. 311 "H' Papierowy most Legenda mówi, że kiedy nadejdzie Mesjasz, Żydzi przejdą do ziemi Izraela po papierowym moście. Wszystko, co pisał, było takim mostem przeciągniętym przez ocean ku Staremu Krajowi. Mostem łączącym go ze źródłem. Z planetą, która była i rajem utraconym, i piekłem, i nie istniejącą Ziemią Obiecaną. Most to połączenie tego, co rozłączone w czasie i przestrzeni. Połączenie dwóch światów, widzialnego i niewidzialnego, Boga i człowieka. Niebezpieczne przejście do stanu wtajemniczenia. Wyglądał jak robotnik z fabryki macy, którego nie dotknęło słońce. Żartowano, że jest najbardziej bladym człowiekiem na Upper West Side, po północno-zachodniej stronie Manhattanu, gdzie mieszkał. Łysiejący mężczyzna, z resztką siwych włosów, o ptasiej głowie, z haczykowatym nosem, bez brwi, o bardzo niebieskich, przenikliwych oczach. Widywano go często, przechadzającego się po Broadwayu albo karmiącego gołębie w Central Parku. Niewielka, szczupła postać, w ciemnym garniturze i kapeluszu, poruszająca się niespiesznym, a z czasem coraz wolniejszym krokiem. Starzejący się Puk. Lubił tę część miasta z atmosferą przypominającą mu przedwojenną Warszawę, ze smakami i zapachami dzieciństwa, z cieniami przeszłości. Lubił niewielkie bary i jadłodajnie, gdzie jedzenie jest tanie i znajome, a kelnerzy nie poganiają do wyjścia. Siadywał tam, by coś zjeść i porozmawiać po żydowsku z takimi jak on, żydowskimi emigrantami ze wschodniej Europy. Lubił samą ulicę z jej odgłosami i ruchem, zaskakiwany 312 ciągle od nowa bogactwem ludzkich typów. Wymyślający coraz to inne warianty losów swoich bohaterów. Zawsze w poszukiwaniu historii. Pisał na okrągłym stole, w kącie między dwoma oknami, wyglądając na Broadway, w ciężkim domu w renesansowym stylu, który wybrał dlatego, że wielkie podwórze przypominało mu warszawskie podwórka. Pisał w umierającym języku o nie istniejącym świecie, skazując siebie samego na podwójną samotność. "Moja przeszłość jest moją przyszłością" - powtarzał. "Dla żydowskiego pisarza, wraz z żydowską Polską zniszczona została też gleba, z której czerpał literackie soki. Jego bohaterowie są martwi, ich język zamilkł. Nie pozostaje nic innego jak czerpać ze wspomnień". Literatura żydowska stała się księgą pamięci. Przed wojną pisarz mógł wyjść na ulicę i "nasłuchiwać głosów" żydowskiego życia, w całej jego barwnej różnorodności. Codzienność "nadzorowała literaturę", "rytuał sprawował nad nią kontrolę". Istniały formy, bez których trudno istnieć wszelkiej sztuce. Wzory nadające się do "przepisania", po prostu żywa rzeczywistość. W Ameryce żydowski język z czasem stał się nieautentyczny w stosunku do życia, które się tam toczyło. Był językiem skądinąd, językiem przeszłości. Wydaje się, że Singer potrafił opisać niemal tylko to, co było na wyciągnięcie ręki. Ale teraz wszystko przeniosło się w nieokreśloną przestrzeń pamięci. Rzadko wykraczał poza nią. Stamtąd, ani z języka, który kształtował wspomnienie, nie pozwolił wysiedlić się nigdy. Jego muzą pozostała mała Szosza, Beatrycze ulicy żydowskiej nędzy. Uosabiała świat dawnej tradycji, tak różny od współczesnego, którego kategorie moralne wydawały mu się podejrzane. W oddaniu wierze, Bogu i jednemu mężczyźnie Szosza była naiwna, może prowincjonalna i anachroniczna. Może 313 nie dorastająca do intelektualnych i emocjonalnych ambicji współczesności. I on sam taki się sobie wydawał. Z absurdalnym uporem pozostania w zaczarowanym kręgu żydowskości, która uległa zagładzie. Ze ślubem z niepiśmienną Szoszą. Miewał pokusy, by ją opuścić. Jak Jasza, sztukmistrz z Lublina, którego uwiodła w końcu możliwość wstępu do światowej rzeczywistości jego polskiej kochanki. Ale ucieczka od siebie i swego Boga okazała się niemożliwa. Sięgnięcie ręką po coś cudzego zostało ukarane. Singer zdaje się tu ostrzegać sam siebie. Porzucenie własnej tradycji, wyparcie się duchowej przynależności niesie kalectwo i pustkę. Wtopienie się w amerykańską kulturę graniczy z samozniszczeniem. Zatarcie śladów tożsamości byłoby klęską. Prawda Jaszy jest prawdą Singera: może w owym zamknięciu jest droga ku szerszej perspektywie, w uwięzieniu jedyna prawdziwa wolność? Osiedlał się zawsze w żydowskich dzielnicach, i to było naturalne. W Nowym Jorku, Miami Beach, nawet w Szwajcarii wolał żydowskie hotele. "Nie lubię być jedynym Żydem w okolicy" - mawiał. Na Upper West Side na Manhattanie mieszkał trzydzieści lat, prawie tyle samo co w Polsce. W dzielnicy żydowskich intelektualistów i studentów, niedaleko Uniwersytetu Columbia i Symphony Space, literackiego teatru. Blisko rzeki Hudson, przy Broadwayu, gdzie spotykał żywych i zmarłych. Bohaterka jego opowiadania trafiła na zebranie partii nazistowskiej, gdzie widziała Hitlera. Tej samej nocy spłonął budynek, w którym to się działo. Samobójcy spacerowali pod rękę z bogatymi krewnymi, a żebracy śpiewali pełne nadziei pieśni. Zachwycał go Nowy Jork. Intensywność życia, jakie się toczy w tym mieście, codziennie, w każdej chwili, wystarczy tylko wyjść na ulicę. Jednocześnie uważał, że jest to najbardziej prywatne miejsce na świecie. Łatwo tam zachować anonimowość. To także sobie cenił. W Ameryce nie było wojny, a przecież Nowy Jork nie jest ten sam co przed laty. 314 Nawet Lower East Side, gdzie kiedyś żydowscy emigranci odnajdowali swoją przeszłość, w większości mówi dziś po hiszpańsku z portorykańskim akcentem. Dzieci krawców i straga-niarzy, ocalałych z kolejnych holocaustów, dziś wzięci adwokaci i lekarze, szukają bardziej bezpiecznych miejsc w New Jersey, Connecticut, na Long Island. Ale puls emigracji trwa dalej, choć zamiast z Biłgoraja przyjeżdżają dziś z Tuły i Erewania. Następny Singer, jeśli się kiedyś urodzi, będzie wspominał Odessę. Tylko jego żona, Alma, jak dawniej wraca do domu. Powoli, mozolnie, jakby Broadway był szczytem, który trzeba pokonać. Jest wieczór i nikt na nią nie czeka. Może dlatego nie ma w niej lęku. W "Au petit beurre" można było siedzieć godzinami nad jedną kawą i patrzeć na Broadway. Spotykałam się tam z ludźmi, którzy należeli do jego świata. Z kilkoma, którzy znali go sprzed wojny, z wieloma, których mógłby opisać. Z chłopcem, który przeżył wojnę w mundurze Hitlerjugend i przyszedł ze swoją dawną fotografią. Z mężczyzną, któremu kazano wybrać między śmiercią własnej matki i śmiercią matki swoich dzieci. Z kobietą, która ciągle nie wie, kim jest. (Nie ścięła warkocza. Nie mogła. Jak ją inaczej rozpozna ojciec po pięćdziesięciu latach?) Z inną, która była kochanką niemieckiego oficera i ocaliła czyjąś rodzinę. Wiele razy kończyli swoje życie i zaczynali od nowa. O tym, jak było przed wojną, lepiej czytać u Singera. Niewiele umieją powiedzieć, poza tym, co ktoś streścił w dwóch zdaniach, że byli młodzi i piękni, więc i świat - mimo wszystko - im się taki wydawał. "Teraz jesteśmy starzy i głusi i trudno nam się ruszać". A przecież świat ich pamięci nie jest różowy. Wojna stanowi najważniejszą granicę. Wtedy się nauczyli, jak szybko można stracić wszystko. Już zawsze są przygotowani. Nie przywiązują się do niczego. Napisał kilka opowiadań o życiu Żydów w Ameryce. Ale zajęło mu ponad ćwierć wieku, by się na to zdecydować. "Dopiero po tak długim czasie mogę powiedzieć, że wiem cokol- 315 wiek o Ameryce. Inna rzecz, zawsze lepiej wiemy to, co widzieliśmy w młodości niż później. Potem brak koniecznego dystansu. Im jesteśmy starsi, tym więcej mamy wątpliwości wobec tak zwanej rzeczywistości". W barze mlecznym na 72 Ulicy, którego był stałym gościem, siadał zwykle na tym samym miejscu w tylnej sali, niedaleko starego pudła klimatyzatora. Sam Orenstein, kelner, który nigdy nie przeczytał ani jednej jego książki, opowiada o nim, że był zwyczajnym człowiekiem. "Nie potrzebował wiele. Tak się stało, że został bohaterem". Miał pewne zwyczaje, których zawsze przestrzegał. Nie płacił za nikogo i nie chciał, by ktokolwiek płacił za niego. "Co dziś mamy na lunch, Semkele?" - pytał niezmiennie. Zwykle brał zestaw dań za pięć i pół dolara - zupę grzybową lub krupnik i siekaną wątróbkę wegetariańską na razowcu. Plus deser - budyń ryżowy, sernik albo kompot ze śliwek - i kawa. Roger Straus, arystokrata nowojorskich wydawców, wspomina z pobłażliwym uśmiechem, że ciągnął go do tanich garkuchni, gdzie kazał mu jeść hamburgery z siekanych jarzyn. Takich miejsc znalazłam wiele. W nieco lepszych talerze wyglądały na mniej tłuste, a na stołach stały w miseczkach ogórki kwaszone i kiszona kapusta. Dookoła rozmawiano po żydowsku lub po angielsku z twardym akcentem (o Singerze powiadano, że w każdym języku mówił po żydowsku). Częściej po rosyjsku, szczególnie w tej okolicy Brooklynu, który nazywają teraz małą Odessą. Niedaleko są ulice znane Singerowi z wczesnych lat amerykańskich. Znane także jego bohaterom. Jak Herman, lubił chodzić nowojorskimi ulicami Brook lynu, które przypominały mu ulice w Polsce. Na Mermaid Ave- nue na ścianach wisiały żydowskie ogłoszenia rabinów i kanto rów, obok ceny ławek w synagodze na Jom Kipur. Z restauracji dochodziły zapachy rosołu, kaszy i siekanej wątróbki. W piekar niach można było kupić obwarzanki, cebulaki i strucle. Przed sklepami stały beczki z kiszonymi ogórkami, w których kobiety grzebały bez skrępowania. W skrzyniach leżały truskawki, cze reśnie i pomidory. Po okupacyjnym głodzie widok jedzenia wy woływał w nim podniecenie. : r- 316 Ciągle nie potrafił uwierzyć, że jest miejsce na świecie, gdzie Żydzi mogą spokojnie żyć. Zagłębiał się w tej codzienności o znajomych kształtach, ale jednocześnie nie mógł zapomnieć o tym, co się stało. Zastanawiał się, gdzie i jak zdołałby się ukryć. Tuż obok, na Stillwell Avenue, były karuzele i strzelnice. Sprzedawano lody i prażoną kukurydzę, gorący wiatr wiał od oceanu. Isaac Bashevis pisze, że "nie dane mu było przeżyć Holocaustu". Swemu bohaterowi-bliźniakowi wybiera inny los. Asza Heszel decyduje się zostać w oblężonej Warszawie, z pełną świadomością niedalekiej zagłady miasta i jego Żydów. Nie chce przeżyć. Chce zginąć. Także Aron Greidinger z Szoszy, mimo propozycji wyjazdu do Ameryki, nie opuszcza Polski. Zamiast uciekać, poślubia Szoszę, koleżankę z dzieciństwa, pokazując tym gestem, który wielu uważa za szalony, wierność swojemu żydowskiemu światu w przededniu zagłady. Swoim bohaterom, którzy przeżyli, nie pozwalał zapomnieć. Szyfra Pua z Wrogów zawsze ubierała się na czarno. Nosiła żałobę po mężu, rodzicach, siostrach i braciach, którzy zginęli w gettach i obozach. Masza atakowała matkę za ciągłe opłakiwanie ofiar, ale sama również opowiadała o niemieckich okrucieństwach. Spluwała wtedy na wiszącą na drzwiach mezuzę. Nie umieli opowiedzieć "całej prawdy" o swoich wojennych losach. Budzili się z krzykiem w nocy. Prześladowani, ścigani, bici. "Czy ktoś umarł kiedyś od koszmarów sennych?" -zastanawiała się Masza. I z udaną drwiną rozglądała się po jeziorze w okolicach Nowego Jorku: "Gdzie są naziści?" - pytała. - Co to za świat bez hitlerowców? Zacofany kraj ta Ameryka". Bliskość z Masza dawała Hermanowi możliwość przeżycia tego, co było mu oszczędzone w kryjówce w stodole. Chciał doświadczyć jej upokorzeń i lęków, by uwolnić się od poczucia winy, które towarzyszyło mu stale. Czuł potrzebę usprawiedliwiania się przed sobą samym, że los był dla niego łaskawszy niż dla innych. Czy był to również problem autora Wrogowi Tylu ludzi chodzi do dziś nie istniejącymi ulicami nie istniejących miast. Przedziera się przez labirynty pamięci. 317 Ci nieliczni, którzy ocaleli, odbudowali wewnętrzne pejzaże. Oswoili obce miejsca na tyle, by dało się w nich żyć. Ale ciągle są fragmentami dawnej rzeczywistości. Stare, przesadzone drzewa. Próbowałam wejść w ten świat. Przetrząsałam pamięć i ziemię w poszukiwaniu śladów. W Polsce poruszałam się po omacku w resztkach dawnej scenerii. Fragmenty murów, cienie ulic, ludzi. W Ameryce tylko pozornie było łatwiej. Na nowojorskim Lower East Side, w Brooklynie, na Florydzie. Szukałam czegoś, czego nigdy nie znałam, smaków i zapachów wyobrażonych. Singer był mistrzem w ich opisie, to mi pomogło. Ale ciągle wkraczałam tam z zewnątrz. Pani jest turystką w tym świecie - ktoś mi powiedział. A pan? Ja? Ja tu mieszkam. Przeszczepiony świat, przesadzony na inny grunt, przyjął się, bo w końcu ludzie tworzą go bardziej niż dekoracje. A oni -ostatni - jeszcze są. Trwają. W ich domach, kiedy zasłonić okna na Manhattan lub Brooklyn, gefilte fisz smakuje tak samo jak pod Warszawą. Basheyis pierwszy raz pojechał na Florydę zimą 1948 roku. Wydawało mu się, że jego przeszłość go tam odnalazła. Kafeterie w Miami przypominały mu Klub Pisarzy Żydowskich w Warszawie. Ludzie wpadali tam codziennie, żeby porozmawiać o polityce, literaturze albo tylko poplotkować. Wyczuwał podobny nastrój jeszcze przez kilkanaście lat po wojnie. Później takich miejsc było już coraz mniej, powstawały elegantsze restauracje. "Duch starego świata zniknął". Kiedy przyjechał do Ameryki, tęsknił za Starym Krajem. Jego ślady znalazł w Miami lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Potem tęsknił za starym Miami. Flaubert powiedział, że łatwiej wyobrazić sobie pustynie, piramidy i sfinksy nie widziawszy ich niż "twarz tureckiego go-librody siedzącego w kucki przed progiem swoich drzwi". Singer był podobnego zdania. Dlatego tak bogata jest jego galeria portretów i figur. Dlatego tak dokładnie opisywał oczy, nosy, podbródki, znamiona i garby. 318 Te twarze jeszcze mogłam zobaczyć. Postarzałe, zmęczone i pełne zmarszczek. Czym różnią się od innych twarzy? Szczególnym wyrazem oczu, w których smutek miesza się z przeświadczeniem o konieczności wszystkiego, co się stało i nadal wydarza? W Miami Beach odpoczywają. Do Miami Beach przyjeżdżają umrzeć. Uciekają od nowojorskich zim pod palmy i ostre słońce południa. O Miami Beach, MB, mówi się też Miasteczko Bełz, ale nie wszystkim się to podoba. Singera nazwano nawet antysemitą, nie po raz pierwszy ani ostatni, kiedy użył tej nazwy w jakimś artykule. Wzdłuż głównej ulicy ciągną się pensjonaty. Tańsze i droższe, niewielkie, niewysokie, z umeblowanymi pokojami do wynajęcia na całą zimę. Po stronie oceanu eleganckie apartamenty i wielopiętrowe hotele z własnymi basenami i wydzielonymi plażami. Tam też mieszkają ci z Lubartowa i Zamościa. Siedzą na krzesełkach na tarasach, w cieniu, pod parasolami. Więcej kobiet. Mają włosy o kolorach niespotykanych w naturze, nadmiar różu i kostiumy kąpielowe, przypominające przedwojenne opalacze z kretonu. Na przedramieniu złote bransolety, nad nimi oświęcimskie numery. Pachną naftaliną albo perfumami "Helena Rubinstein". Mają głęboko ukryte historie. Ubrane z przedwojenną elegancją albo z amerykańską jaskrawą krzykliwością, spacerują po molo wolnym krokiem. Karmią stada okolicznych kotów. Mężczyźni grają w szachy lub w karty. Czasami śpiewają piosenki, przygrywając na harmonii. Modlą się, ale bez przesady. Nie lubią dotykać wspomnień. Nie lubią "zdejmować" uśmiechu. Poruszam się wśród nich ostrożnie. Dawne życie chowają głęboko. Tutaj narodzili się na nowo. Czasem - w słońcu, nad oceanem, na basenie przy jednym z wieżowców, na spacerze na piasku - czasem zaczynają mówić o Polsce. Że kiedy ich wysiedlali z Firleja, miejscowi śpiewali: "Idą Żydy na kontynent". Że w Chełmie mury katolickiego kościoła były czerwone od żydowskiej krwi. 319 Że w Izbicy polscy strażacy wskazywali drogę do kryjówek Żydów. Że Polka, która ich uratowała, zmuszona była wyjechać ze swojej wsi, bo przychodzili z pogróżkami, żeby oddała majątek, który dostała od Żydów. A ona nic nie wzięła, wszystko robiła bezinteresownie. Że matka pojechała po oswobodzeniu do chłopów odebrać rzeczy, które dała na przechowanie, ale już nie wróciła, bo ją zabili. To pamiętają. Na ile ich wspomnienia odzwierciedlają rzeczywistość? "Ci, którzy raz stanęli na progu śmierci, pozostają martwi" - ktoś mi powie. A potem to samo przeczytam u Singera. Nie raz, wiele razy. Mówili o sobie: "Nie mamy nadziei, a na to umiera się szybciej niż na raka", a potem próbowali budować wszystko od nowa. Mają siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt lat. Czasem tańczą na weselach wnuków i prawnuków. Pływają w basenach. Kupują nowe kapelusze. I siedzą w Miami Be-ach nad oceanem, pytając, dlaczego ich tam, w Starym Kraju, nie opłakali. Niedaleko głównej promenady powstał pomnik ofiar wojny. W sklepieniu kamiennego nieba jest jedna gwiazda, żółta, z napisem "Jude". Z iloma już rozmawiałam? Ilu na mój widok wzruszało się, odnajdowało w niewprawnej polszczyźnie smak czegoś, co na zawsze utracone? Ilu płakało przy mnie? Wyciągało fotografie? Ilu oskarżało mnie, winiło za wszystkie wyrządzone im przez Polaków krzywdy? Niemal każdy dzień przynosi nowy los. Nowe odkrycie, nowy element w tej tkaninie. Czasem, gdy słyszą polski język, proponują mi pracę. Housekeeping, sprzątanie. - Bo po co Polak przychodzi do Żyda za granicą? Niech pani się nie obraża. My mamy teraz bardzo dobre stosunki. Ale żeby ktoś o tym książkę pisał, pierwszy raz słyszę... Dla kogo? , • , . ...... . 320 Singer pokochał Amerykę. Nie czuł się tam cudzoziemcem. Jeśli kogoś kochasz, nie czujesz się obco, tłumaczył. Mój kraj - Polska - to przecież teraz zupełnie inny świat. Ameryka jest moim domem. Nie oddałby obywatelstwa tego kraju za żadną cenę. Ale dobrze czuł się również w Izraelu. Życie tamtejszych Żydów było częścią jego życia. "Mogę spać spokojnie tylko wówczas, gdy wiem, że oni śpią spokojnie" - mówił. Tęsknił za Ameryką w Izraelu, a za Izraelem w Ameryce. Choć w obu miejscach znajdował niewiele demonów. Demony potrzebują przytułku, rytualnej łaźni, domu modlitwy z podartymi księgami. Zakamarków, starych budynków, zaułków. Demony lubią pochmurne niebo. Im był starszy, tym bardziej rosła jego niechęć do nowoczesnej kultury i współczesnego świata, "produkujących jedynie cyników i kurwy". Nie ma prawdy, ludzie gotowi są na każde bałwochwalstwo. Niewierzący Żydzi są tacy jak wszyscy. W Pokutniku blisko osiemdziesięcioletni pisarz raz jeszcze powtórzy, że jedynym ratunkiem jest powrót do religii, do ortodoksji. Czy rzeczywiście dzielił to przekonanie? Nie w praktyce. Jego bohaterowie stale się nad tym zastanawiali. A wniosek, jaki towarzyszył ich rozmyślaniom, był zawsze podobny. Filozofia nie dawała ratunku ani pocieszenia. Moralność, jaką głosili Spinoza, Hegel czy Husserl, nie potrafiła pomóc w oparciu się pokusom. "Można było być spinozistą i nazistą, można było znać biegle fenomenologię Hegla i być stalinowcem"... Od świata oszustw i zbrodni widzieli jedyną ucieczkę - do Boga. Powrót do Tory, Gemary, żydowskich ksiąg. "Nawet jeśli wątpi się w istnienie tlenu, trzeba mimo to nim oddychać" -myślał Herman. Można negować istnienie grawitacji, ale i tak trzeba chodzić po ziemi. Skoro dławił się bez Boga i Tory, musi służyć Bogu i studiować Torę... Bohater Wrogów siedział nad Gemarą, wpatrując się w litery i słowa. Te pisma to był jego dom. Na tych stronicach mieszkali jego rodzice, dziadkowie, wszyscy jego przodkowie. W domu żydowskich liter znajdowały schronienie całe pokolenia potomków Izraela. W przenośnej ojczyźnie Tory. 321 I Singer zamieszkał w słowach. Mówiono, że był twórcą własnego Talmudu. Słowami budował most. Wzmacniał i podtrzymywał pamięć. Z upodobaniem opisywał dworce, jedno z niewielu miejsc, gdzie wszyscy mogli się spotkać, Żydzi i Polacy, bogacze i biedacy, uczeni i prostacy. Pierwszą osobą, na którą zwraca uwagę Asza Heszel po przybyciu do Warszawy, jest śmieciarz. Jego spotkanie z miastem i z nowym życiem, które zamierza tam rozpocząć, zaczyna się od myśli: "Śmiecie to wszystko, co nam zostało". Nie wiadomo, gdzie był Asza Heszel, kiedy pociągami wieziono setki tysięcy Żydów do obozów zagłady. Może zginął wcześniej, może był jednym z nich. Jak inni: Gimpel z Fram-pola, Tajbełe z Łaśnika, Jentł z Janowa, wnuki Muszkatów... "Życie to pamięć" - mówi Giną w autobiografii Singera. Dlatego budował swój papierowy most. 322 Gimpel to ja Właściwie żył wyłącznie światem własnej wyobraźni. ' *'" Rzadko bywał w kinie albo w teatrze. Nie oglądał telewizji. Mało czytał, mówił, że nie ma czasu. Nie słuchał muzyki, nie znał się na malarstwie. Żył tak samo jak wtedy, kiedy był biedny. Nie lubił wydawać pieniędzy. Nie pił alkoholu, nie palił, nie grał w karty. Nie kupował nowych ubrań, mieszkał w domach, gdzie czynszu nie zmieniano od lat. Jego żona sprzątała sama. Nie jadał w drogich restauracjach. Nie ma nic z artystostwa w tej postaci. Żadnych ulubionych drinków. Ulubionych barów, poza mlecznymi. Tanie garkuchnie i wegetariańska dieta. Żadnych luksusowych przyzwyczajeń. Żadnych spektakularnych słabości. Żadnych ekscentrycznych rozrywek. Interesowało go tylko to, co mogło być ważne dla jego twórczości. "Dobre życie dla pisarza to takie, które mu pozwala pisać najlepsze książki, jakie potrafi". Nie rozumiał, jak ktoś mógł słuchać symfonii. Wolał szum fal morskich od muzyki Beethovena. Obcy był mu świat dźwięków. Dlatego porównanie do muzycznego instrumentu, jakiego użyć miał w stosunku do swego siostrzeńca, wydaje się mało prawdopodobne. "Traktuj siebie samego, jakbyś był instru- 323 mentem muzycznym, naucz się grać tak, by osiągać najlepsze efekty" - miał powiedzieć. Żachnął się, że nie użyłby takiego sformułowania. Nie zaprzeczył sensowi wypowiedzi. Nigdy nie nauczył się prowadzić samochodu. Nie jeździł na rowerze. Nie widywano go na plaży. Nie tańczył. Nie był pewien, jaki jest numer jego mieszkania, nie umiał znaleźć hotelu, w którym się zatrzymał, ani sali, gdzie co tydzień miał wykłady. Jego spotkania ze sztuką były przypadkowe. I nieliczne. Nie jest pewne, czy poza atelier brata, w którym fascynowały go nagie modelki, kiedykolwiek odwiedził innego malarza. Czy był w Luwrze albo Metropolitan Museum, nie wiadomo. Był zdecydowanie krytyczny wobec awangardy. "Czy namalowanie kwadratowej głowy i nosa w kształcie trapezu mogło wyrazić jakąś nie odkrytą dotąd prawdę o człowieku i jego problemach?" Wątpił. Narrator Szoszy, podobnie jak on sam, był rozczarowany wszelkimi "izmami", z kubizmem, futuryzmem i ekspre-sjonizmem włącznie. W saloniku Celii patrzył na obrazy żydowskich malarzy: Chagalla, Rybaka, Liebermana, Minkowskiego. Bez zachwytu. Nie czytał dostojnego "New York Timesa", wolał popularne "Daily News". Uważał, że dla pisarza jest to gazeta bardziej przydatna, bogatsza, bo sensacyjna. Opisuje morderstwa, porwania, rozwody i gwałty. Zdarzenia. Więcej faktów niż komentarzy. Isaac Bashevis Singer mógł chodzić godzinami od jednego sklepu do drugiego, żeby oszczędzić parę groszy na jedzeniu dla ptaków. Widziano wiele razy, jak cierpiał męczarnie w restauracji z powodu kilku centów. Czy ma je dodać do rachunku, czy nie. Kładł na stole i zabierał znowu, kładł i zabierał. Nie, jednak nie. Chciałbym, miał powiedzieć kelnerowi, który upomniał się o większy napiwek po Noblu, ale mi serce nie pozwala. Dużo spacerował. Złośliwi twierdzą, że to również z o-szczędności. Ci sami opowiadają następującą anegdotę. 324 Norman Mailer miał wystąpić w jakimś programie telewi zyjnym z Bernardem Malamudem. Malamud zrezygnował i na to miejsce poproszono Singera. Kiedy dowiedział się, że nie dostanie żadnego wynagrodzenia, powiedział: "Za darmo nie będę rozmawiał z Mailerem". -v•,<<. Honoraria odbierał zawsze skrupulatnie. , Wierzył w demony i diabły. W chochliki, które sprawiały, że gubił okulary, które chowały mu listy, portfel, kapelusz, rozwiązywały sznurowadła. Ale także w złe moce, będące powodem wojen i zbrodni. Używał ich również jako literackich symboli, nazywając odwrotną stroną wolnego wyboru. W dzieciństwie słyszał, że lustro jest pełne demonów. Pisał zawsze o żydowskich demonach. W każdym razie mówiących po żydowsku. Zwykle z Polski. Bo demony, jak ludzie, nie wszędzie są jednakowe. Demon z Goraja nie jest taki sam jak demon z Detroit. Dawał im różne imiona i stroje. Przybierały postać pół zwierzęcą, pół pajęczą. Małe lub wyższe od słupa ulicznej latarni. Zimą zostawiały na śniegu ślady gęsich łap. Demony nie rzucały cienia. Czasami mówił, że naszymi demonami są minione pokolenia. Błyszczał na scenie. Był ekwilibrystą, iluzjonistą, sztukmistrzem. Robił czarodziejskie sztuczki, rozbawiony jak mały chłopiec, ciągle zadziwiony własną pomysłowością i fantazją. W świetle reflektorów, gdy odpowiadał na pytania publiczności, był prawdziwym wirtuozem. Ożywiony, błyskotliwy, dowcipny. "Panie Singer, czy spodziewa się pan zobaczyć Mesjasza?" "Mam tę samą nadzieję, co mieszkańcy Chełma. Tam jest zatrudniony człowiek, który przywita Mesjasza. Nie jest to co prawda dobrze płatna praca, ale dożywotnia". Na pytanie: "Panie Singer, czy pan wierzy w Boga?" odpowiada: "Jeśli On wierzy we mnie, to ja wierzę w Niego". I opowiada historię starego antykwariusza spod Lublina, który każdego wieczora starannie zamyka swój żydowski antykwariat. 325 "Dlaczego? - dziwią się wszyscy - boisz się złodziei? Nie, boję się, że autorzy mogą wyłamać zamek i dołożyć jeszcze więcej żydowskich książek". Odpowiadał twierdząco na pytanie, czy jest fatalistą. Ale są pewne granice. Jakie? "Kiedy spaceruję po ulicy, jestem fatalistą. Kiedy przechodzę przez ulicę, też jestem fatalistą. Ale jak widzę ciężarówkę jadącą wprost na mnie z wielką prędkością, przestaję być fatalistą i uciekam z drogi. A kiedy już jestem po drugiej stronie, mogę znowu zacząć być fatalistą". Na pewnym przyjęciu rzucił się głodny na zupę natychmiast, kiedy mu ją podano, a zauważając zdziwione spojrzenia, oznajmił: "W przyszłym życiu będę świnią". I po pełnej konsternacji ciszy: "Inne zwierzęta będą mnie pytały, kim byłem w poprzednim życiu. Powiem im, że byłem pisarzem. A one na to: Wszystkie świnie tak twierdzą". Lubił rozmawiać przez telefon. Nie znosił pisania listów. Musiał się zawsze usprawiedliwiać, dlaczego nie napisał wcześniej. Jego gabinet zarzucony był stosami papierów, starymi gazetami, listami, notesami. Okrągły stół zawalony rękopisami. Mieszkał jakby w roztargnieniu. Po pokojach walały się walizki, bagaże, i kapelusze. Jakby zawsze szykował się do drogi. Jakby zaraz wyjeżdżał. Często odnajdował papiery, o których myślał, że zaginęły podczas przeprowadzek albo zniszczyły się podczas zalania lub innych kataklizmów. Owo wrażenie nieładu pogłębiło się po jego śmierci, już nikt nie sprawował nad tym kontroli. Rzeczy ważne i nieważne, manuskrypty, stare gazety, kapelusze, listy od czytelników stały się królestwem niczyim. Zabrakło mistrza ceremonii. Zostawił starą żydowską maszynę do pisania. Kapryśną i krytyczną. Jeśli nie podobało jej się opowiadanie, mówił, odmawiała pisania. Nie dawał jej do naprawy, wiedział, że kiedy będzie miał dobry pomysł, maszyna pogodzi się z nim znowu. Wierzył w jej literacki gust i doświadczenie. 326 Gimpel był we Frampolu piekarzem. "Dziś nie wierzysz swojej żonie, jutro przestaniesz wierzyć w Boga" - mawiał. I wierzył oszukującej go Elce. Jego łatwowierność była nadmiarem wiary. W chwili zwątpienia, za namową Szatana, nasikał do ciasta, zniszczył chleb. Wtedy poszedł w świat. Słyszał tyle nieprawdopodobnych historii, że uwierzył raz jeszcze, iż wszystko jest możliwe. Gimpel to ja, mawiał Singer. Podziwiał i cenił Flauberta, choć nie był stylistą jak tamten. Był gawędziarzem. Tak o sobie mówił. Z dumą. Tylko gawędziarzem, jak Gimpel, przyjmującym wszystko, co oferuje świat. Wszystko mogło się zdarzyć, jeśli nie tu, to gdzie indziej, jeśli nie dziś, to jutro albo we śnie. Zmyślenie było równie prawdopodobne jak każda inna rzeczywistość. Gimpel dawał się oszukiwać. We wszystko naiwnie wierzył. Święty głupiec. Wieczny tułacz, wędrowiec, bajarz. Jak on, wykreślił zdziwienie ze swego słownika. Przypadek nazywał maską na twarzy przeznaczenia. Madame Bovary c'est moi - powiedział Flaubert. Miał trzydzieści pięć lat. Była to aluzja do odpowiedzi udzielonej przez Cervantesa, którego zapytano na łożu śmierci, skąd wziął pierwowzór swego sławnego rycerza, marzyciela Don Kichota. Kiedy Singer miał trzydzieści pięć lat, wybuchła wojna. Patrzył na ocean, w stronę Europy, którą zdążył opuścić. Gimpel jeszcze się nie urodził. Później nosił jego strój z upodobaniem. Czy istotnie był jego skórą? Może raczej kostiumem wypożyczonym z wielkiej garderoby własnego teatru? Ktoś go nazwał Chagallem żydowskiej literatury. Nie znosił tego rodzaju porównań. Porównań w ogóle. I bezustannego doszukiwania się literackich pokrewieństw i spadkobierców. "Prawdziwy pisarz nie jest nigdy niczyim wnukiem. Zawsze jest pierwszy. Pierwszy i ostatni". W snach był znowu biedny. Próbował coś pisać, ale bez powodzenia. Nie mógł skończyć powieści, plątał się w opowiadaniach. Sądził, że władca snów ostrzega go. "Uważaj, bo to się może powtórzyć!" 327 W opowiadaniu Przyjęcie noworoczne gospodyni zwraca się do narratora, żydowskiego pisarza o znajomych rysach: "A czegóż o panu nie mówią! Że snob, cynik, mizantrop i odludek". "Tylko Bóg zna całą prawdę" - odrzekł. Był pewien, że jedynie ciało umiera, dusza żyje. Ciało jest jak ubranie, które wyrzuca się, kiedy się zniszczy, poplami lub podziurawi. Dusza wcielona w inny kształt wraca na ziemię. Będziemy tutaj więcej niż raz, zapewniał. To oczywiste, z punktu widzenia boskiej oszczędności. Dlaczego Bóg miałby wysyłać duszę na świat tylko raz? Pisanie było dla niego sposobem na przechytrzenie śmierci. Nie mówimy przecież nieżyjąca Anna Karenina, nieżyjąca Ma-dame Bovary, nieżyjący Flaubert czy Tołstoj, dowodził. Oni nadal żyją. W literaturze, podobnie jak w snach, śmierć nie istnieje. Zapytany, jakie epitafium chciałby mieć na swoim pomniku na cmentarzu, powiedział: "Chcę, żeby oceniano mnie wyłącznie na podstawie mojej twórczości". , ,.; . Panie Singer, tęsknię za panem / •• Nazywa się Amparo, Amparo Ruiz. Urodziła się w Meksyku. Do Ameryki przyjechała w 1960 roku, na Florydę, do Miami. Spotkała tu swego przyszłego męża, pochodził z Nikaragui. Miał już troje własnych dzieci, ona urodziła mu jeszcze jedno. Przez ostatnie trzy lata życia Isaaca Bashevisa Singera była jego pielęgniarką. - Pracuję dla agencji, to oni skierowali mnie do Isaaca Singera. Zadzwonili do mnie o jedenastej rano i poprosili, żebym zgłosiła się na 9511 Collins Avenue, do jednego z tych jasnych wieżowców tuż nad Atlantykiem. Nie wiedzieli, kim jest pacjent, po prostu kolejne zamówienie. Ubrałam się i pojechałam. Portier nie chciał mnie wpuścić, twierdząc, że nikt w mieszkaniu nie odpowiada. Długo czekałam. Po jakimś czasie zadzwoniłam do agencji, niecierpliwili się, bo ta pani znowu dzwoniła - czeka na mnie, nie rozumie, co się stało. Jestem cały czas na dole, ale nie chcą mnie wpuścić, powiedziałam. Po chwili zeszła jakaś pani i zaprowadziła mnie na górę. To nie była pani Singer, pani Singer była wtedy w szpitalu. Wszystko działo się w 1988 roku, w lutym, 19 lutego. Wjechałyśmy na siódme piętro, weszłyśmy do mieszkania. Ta kobieta przedstawiła mi starego mężczyznę: "To jest pan Singer. Pisarz". Miał na sobie garnitur, w jakim mężczyźni rzadko pokazują się na Florydzie, jakby za elegancki i za ciepły na tutejszy klimat. Patrzył na mnie błyszczącymi, jasnoniebieskimi, niemal wodnistymi oczami. Był bardzo niespokojny. Żony nie było w domu, nieznajomych nie lubił, nie był przyzwyczajony do takiej sytuacji. 328 329 Chodził nerwowo. Ta kobieta, która mnie przywitała, okazała się przyjaciółką pani Singer. Pielęgniarka opiekująca się nim w nocy wychodziła rano. Bardzo go to wszystko drażniło. Nie rozumiał, kim są te kobiety. Kto panią tu przysłał? - pytał mnie. Skąd się pani dowiedziała, gdzie mieszkam? Powiedziałam mu: panie Singer, pracuję dla agencji, zadzwonili do mnie i powiedzieli, że pańska żona jest w szpitalu i potrzebuje pan kogoś do opieki. Ja mogę zostać sam - odpowiedział. Może rzeczywiście, stwierdziłam, ale pańska żona nie chciałaby, żeby pan był sam. Chciałaby, żeby pan miał towarzystwo. Aha, no dobrze. Ale ciągle był niespokojny. Nie lubił obcych w domu. Nigdy przedtem o nim nie słyszałam. Nigdy nie czytałam jego książek. Jeżeli czytam książki, to tylko po hiszpańsku. Znam wielu Żydów tutaj w Miami, pewnego dnia zwierzyłam się jednej ze znajomych, że pracuję u pana Singera. Nie mów, ona na to, że to jest Isaac Bashevis. Tak, odpowiedziałam, właśnie on. Jak się tam dostałaś? Była ogromnie podniecona. To jest bardzo sławny człowiek. Sławny, zdziwiłam się, to dobrze, ale to nie ma dla mnie znaczenia, jest moim pacjentem, jak każdy inny. Zostałam z panem Singerem. Chodził po pokojach, tam i z powrotem. Tam i z powrotem. Otwierał jedną szufladę, potem inną. To trwało godzinę, może dwie, w końcu zapytałam: co się z panem dzieje? Czego pan szuka? Wszystko stracone -powiedział. Niech pan mi powie, co jest stracone? Nie będzie pani tego rozumiała. Ale może będę mogła pomóc. Nigdy pani tego nie znajdzie. Panie Singer, proszę mi powiedzieć, co pan zgubił. Mój paszport. Moją tożsamość. Chciałabym z panem porozmawiać - powiedziałam. O czym? - zapytał. O czym pan chce. Proszę usiąść na krześle, porozmawiajmy. Usiadł. Rozmawialiśmy jakąś godzinę. O różnych rzeczach. O życiu. Mówił mi, że napisał wiele książek, że mieszkał w Nowym Jorku przy Broadwayu i lubił widok ze swojego okna. Teraz, w Miami, też lubi patrzeć z okna na ocean. 1 "• To miło - powiedziałam. Jestem szczęśliwa, że jest pan ' znanym człowiekiem, jestem pewna, że znają pana wszędzie na '• świecie i podziwiają. Wtedy on spytał: skąd pani wie? Bo znani ] ludzie są zawsze podziwiani. Po jakimś czasie powiedział, że 330 chciałby się położyć. Gdzie? - spytałam. Na sofie. I położył się. Zasnął. Na godzinę. Kiedy się obudził, zapytał, jak mam na imię. Powiedziałam mu, jak się nazywam, miał trudności z wymówieniem mojego imienia. Wołał na mnie Emparo zamiast Amparo. A potem zaczął mi mówić: kochanie. Kochanie, czy możesz wziąć mnie na spacer? A gdzie chciałby pan iść na spacer? Nie wiedziałam, gdzie go zabrać. Na korytarz. Chodziliśmy po korytarzu, jakieś dziesięć razy, od końca do końca. Tak było pierwszego dnia. Zaufał mi od razu, choć podobno z trudnością wierzył obcym. Zaufał mi i zaczął interesować się moim życiem. Zadawał pytania, rozmawialiśmy, często czytał Biblię. Pytałam go, dlaczego ciągle tam zagląda. Szukam imion w Biblii. Jakiego rodzaju imion? Każdego. Mówił, że wszystko jest w Biblii. Dużo leżał na swojej sofie. Chodził chwilę i kładł się, jadł i znowu się kładł. Już wtedy nie pisał, ale dyktował jeszcze czasami swojej sekretarce. Potem z niej zrezygnował, nie chciał, żeby przychodziła. Nic już nie pisał. Ale ukazała się wtedy Śmierć Matuza-lema, dawał autografy i bardzo go to zmęczyło. Nie chciał już więcej podpisywać książek. Czuł się wyczerpany. Ciągle na to narzekał. Mówił, że chciałby spać. Rozmawialiśmy o wielu rzeczach. Powiedział mi, że jako mały chłopiec był zawsze ciekawy wszystkiego. Szczególnie kobiet. Jak to, panie Singer - powiedziałam - jak to możliwe, mały chłopiec nie interesuje się kobietami. Dlaczego nie? Moja matka miała zawsze zakryte włosy, nigdy ich nie widziałem. Pewnego dnia zapytałem: mamo, czy ty masz włosy? I jakiego koloru? Wtedy matka odkryła włosy i pokazała mu je. Były rude, piękne, ale zupełnie rude. Często pytał mnie o brata, o swojego brata Joszuę. Czy pani widziała mojego brata Joszuę? Nie, panie Singer, nie widziałam. Dlaczego? Ponieważ jesteśmy w Miami, a on jest w Nowym Jorku. Nie chciałam mu powiedzieć, że umarł. Był bardzo smutny, nie chciałam go smucić jeszcze bardziej. Nie pamiętał o śmierci brata, nie chciałam mu przypominać. Nigdy nie mówił o Polsce, o dzieciństwie. Tylko o matce. Ojca również nie wspominał. Ani siostry. Dowiedziałam się o tym, że miał siostrę, dopiero od pani Singer. Sam mówił 331 tylko o bracie. Że jest wielkim pisarzem i że wiele się od niego nauczył. Czy myśli pan, panie Singer, że pański brat dostanie Nagrodę Nobla? - pytałam go. Czemu nie - odpowiadał. Jest lepszy ode mnie, bo ja się od niego uczyłem. Co się stanie, jeśli dostanie Nagrodę Nobla? Obaj będziemy ją mieli. Miał wielkie poczucie humoru. Ale nie lubił rozmawiać z przypadkowymi ludźmi. Kiedy schodziliśmy na dół, siadaliśmy zawsze na uboczu, nie chciał uczestniczyć w przypadkowych rozmowach. Nie lubił takiej zwyczajnej, codziennej gadaniny. Czasem zasypiał na krzesełku pod palmą, potem budził się i znowu rozmawialiśmy. Spędzaliśmy razem całe dnie. Pani Singer wychodziła, załatwiała różne sprawy, robiła zakupy, odwiedzała przyjaciół. Na początku chciał dzwonić po nią. Pytał, gdzie jest Alma. Panie Singer - odpowiadałam - nie wystarczy panu jedna kobieta w domu? Rzeczywiście - zgadzał się. Zgadzał się na wszystko, co mówiłam. Pytał tylko: czy myślisz, że Alma wróci? Tak, panie Singer, będzie za godzinę albo dwie. Wracała, uspokajał się, z czasem przestał pytać. Dawałam mu śniadanie, obiad i kolację. Goliłam go, myłam, ubierałam. Kiedy go kąpałam, zwykł mówić: Boże, gdyby mój ojciec to widział, z kobietą w kąpieli! Czy to takie złe? - pytałam. Nie - odpowiadał. Ale gdyby mój ojciec się dowiedział, że byłem nagi w wannie z kobietą... Tak, lubił mnie bardzo. Kiedy przychodziłam rano, stawałam koło jego łóżka, mówiłam: dzień dobry, odpowiadał: dzień dobry, kochanie, cieszę się, że panią widzę. Był bardzo nieszczęśliwy w niedziele, kiedy nie przychodziłam. Potem również nie przeczytałam jego książek, naprawdę nie mam kiedy. Mam oprócz pracy dom, męża, syna. Całe dnie poświęcałam jemu samemu, nie starczało już czasu na jego książki. Zresztą niektóre są za trudne dla mnie, nie rozumiem znaczenia wielu słów. Na przykład Śmierć Matuzalema. Kiedy ta książka się ukazała, napisał dedykację specjalnie dla mnie. Podoba mi się kilka opowiadań. Był bardzo podekscytowany, kiedy jego książki odnosiły sukces. Kiedy miał dobre recenzje. Cieszył się, uśmiechał. Był bardziej przyjacielski niż zwykle. Kiedy widziałam jego zdjęcie w gazecie, kupowałam mu ją i pokazywałam. Uszczęśliwiało go to. Ale w ostatnich miesiącach miał świadomość, że nie jest 332 w stanie już nic więcej napisać. Skończyłem się - powtarzał. Panie Singer, przecież napisał pan tyle książek. Są znane na całym świecie. Każdy będzie i tak znał pana nazwisko. Lubił, jak tak mówiłam. Pani Singer uśmiechała się wtedy: pani zawsze wie, co mu powiedzieć. Był bardzo miłym człowiekiem, ale też bardzo kapryśnym. Trudno było przewidzieć, co zrobi. W jednej chwili zmieniał mu się nastrój, miewał humory. Opowiadałam o moich spostrzeżeniach pani Singer, podobno to nie był wynik choroby, był taki przez całe życie. Zmienny. Przyjazny, a za chwilę, zupełnie bez powodu, zły, przykry. Albo nagle nie chciał mówić, nie chciał odpowiadać. Dla mnie był zawsze sympatyczny. Podobno nikt nigdy nie był taki miły dla niego jak ja. Śmiał się: dlaczego ja pani nie spotkałem wcześniej? Pani Singer mówiła: on czeka na panią jak na Mesjasza. Czy lubił kobiety ? Uwielbiał. Często mówił mi o tym. Ale pan jest żonatym mężczyzną - wtrącałam. To wcale nie jest grzech - odpowiadał. Czy podobałoby się panu, gdyby pańska żona umawiała się z innymi? - pytałam. Nie. Ale z mężczyznami jest inaczej - powtarzał z przekonaniem. To bardzo skomplikowane sprawy. Opowiadał, że lubi spotykać się z różnymi kobietami. To była jego namiętność. Mówił mi rzeczy, których nigdy nie powiedział pani Singer. Zwykle rozmawialiśmy siedząc na dworze. Pytał mnie o moją rodzinę w Meksyku. Mawiał: pani ma jakąś tajemnicę, jeżeli mi pani powie, napiszę o tym. Nie mam żadnej tajemnicy - odpowiadałam. Ma pani, ma, tylko nie chce mi pani powiedzieć. Nie powierzę moich sekretów nikomu, ani mojemu mężowi, ani nikomu na świecie. Ale może chyba pani powiedzieć mnie - on na to. Nie. Kiedy opowiadałam o mojej rodzinie pani Singer, radziła: powiedz mu, zrobi z tego opowiadanie. Moja babka wychodziła za mąż cztery razy, za każdym razem mężowie w tajemniczy sposób umierali. Miała jedenaścioro dzieci, była piękną kobietą. Zawsze pracowałam u Żydów. Nigdy u nikogo innego. Są dobrymi ludźmi, byli dla mnie dobrzy. Pomagali mi. Pan Singer nie był religijny, ale wierzył w Boga. Wierzę w Boga, chociaż grzeszę przeciwko niemu - mawiał. Bóg jest 333 - powtarzał. Gdzie? - pytałam. Gdzieś jest... Ja także wierzę. Bóg będzie się tobą opiekował, kochanie, bo jesteś za dobra dla mnie. Bóg opiekuje się wszystkimi swoimi dziećmi - odpowiedziałam. Tak sądzę - odrzekł - skoro przysłał panią do mnie. Chciał, żebym mu obiecała, że nie opuszczę go aż do śmierci. Przyrzekłam. I tak było. Kiedy długo nie wracałam ze sklepu, wychodził z mieszkania i czekał na mnie przed windą. Co pan tu robi, panie Singer? - pytałam zdziwiona. Czekam na panią, kochanie. Przecież musiałam zrobić zakupy. Wiem, ale nie mogłem się doczekać. Stary człowiek potrzebuje kogoś, tak samo jak dziecko. Lubię to. Czułam, że pan Singer potrzebował mnie naprawdę. Zawsze przychodziłam do pracy u niego, nie opuściłam ani jednego dnia, czułam, że jestem mu bardzo potrzebna. Nie mówił o śmierci. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest chory, sześć miesięcy przed śmiercią miał bóle. Pytałam: co pana boli, panie Singer? Nie wiem - mówił - kto to wie? Więc nic pana nie boli? - próbowałam go uspokoić. Co, nie wierzysz mi - protestował. Lubił chodzić, ale nie miał już sił wychodzić z domu. Spacerowaliśmy wówczas po balkonie. Mam pomysł, panie Singer - wołałam. Jaki pomysł? - pytał. Spacer. Niemożliwe - mówił. Pokażę panu, że możliwe. I tak spacerowaliśmy wzdłuż balkonu z widokiem na ocean. Był bardzo szczęśliwy. Z nikim innym nie chciał spacerować. Wydaje mi się, że nie ufał nikomu poza mną. Pani Singer bywała zaniepokojona. On zrobi wszystko, co powiesz, Amparo - mówiła z wyrzutem. Nikt inny nie ma nad nim takiej władzy. Nie chciał jeść beze mnie. Pani Singer miała niemałe kłopoty w niedziele. I kiedy przychodziłam w poniedziałek, goliłam go, czesałam, myłam, mówiłam: panie Singer, idziemy do kuchni. Po co? - żartował. Zjemy coś. Wspaniale -cieszył się. Chodźmy. Lubił jajecznicę, biały ser, kawę, sok owocowy. Jadł wszystko, nie grymasił. Kiedy jeszcze swobodnie się poruszał, śniadania jadał na dole, w kawiarni, tuż obok miejsca, gdzie dziś jest ulica jego imienia, ale potem już tam nie chodziliśmy, było trudno, a poza tym przeszkadzał mu hałas. Raczej nie mówił o żonie. Powiedział kiedyś, że dała mu prezent - sweter. Zapytałam, czy ją kochał, powiedział: tak. Ale nawet jeśli kochał, chodził z innymi. Jednak zawsze do 334 niej wracał. To chyba znaczyło, że była najważniejsza. Mówił: poflirtuję troszeczkę, połajdaczę się, a potem wracam do domu. Był miły i bezpośredni, kiedy miał coś z ludźmi załatwić, kiedy miał jakiś interes. Kiedy indziej niecierpliwił się. Nie chciał, by odrywano go od pracy. Nie chciał, żeby mu przeszkadzano. Na przykład, kiedy siadałyśmy z panią Singer przy stole i zaczynałyśmy rozmawiać, odchodził, nie lubił tego, denerwowało go to. Mówicie same bzdury - krytykował. Jak to - ja na to - a kiedy pan i ja razem rozmawiamy? To jest coś innego. Miewał sny, ale gdy się budził, nie pamiętał ich. Mam koszmary w głowie - narzekał. Chciałabym wiedzieć, co to są za koszmary. Ja także chciałbym wiedzieć. Kiedyś zadzwonił telefon, zapytałam, kto mówi - okazało się, że to syn z Izraela. Byłam zdziwiona. Poprosiłam go do telefonu. Rozmawiali. Potem zapytałam: panie Singer, dlaczego pan mi się nie przyznał, że ma pan syna? To teraz już pani wie. Czy ma pan też wnuki? Tak. Ile? Kto to może wiedzieć... Najbardziej lubił mówić po żydowsku. Był szczęśliwy, gdy ktoś rozmawiał z nim w tym języku. Nauczył się kilku słów po hiszpańsku. Oboje byli bardzo oszczędni. Pod tym względem dobrze się dobrali. Nie, nie byli biedni, ale jeśli się dorasta w biedzie, to potem trudno być rozrzutnym. Ja to rozumiem. Jeśli od początku ma się wszystko, nie ma tego lęku, że nie starczy albo że nie będzie za co przeżyć kolejnego dnia. On bywał głodny w młodości, dlatego potem, kiedy już mógł, lubił mieć pieniądze. Po prostu mieć. Podobnie pani Singer. Na przykład, kiedy robiłyśmy zakupy i ona zauważyła coś ładnego, mówiła: o, to mi się podoba, chciałabym to mieć, ale nie chcę wydać tyle pieniędzy. Pani Singer - tłumaczę - żyjemy tylko raz, co pani zrobi z tymi pieniędzmi na tamtym świecie? Pieniądze są po to, żeby ich używać. Nigdy nie dawali mi prezentów, ale pozwalali jeść ze sobą, potem już nie przynosiłam własnego jedzenia. Po śmierci pana Singera dostałam w prezencie jego biurko. Stoi tutaj w moim pokoju. Wiem, że miał wiele nieporozumień ze swoim synem z powodu pieniędzy. Teraz opiekuję się panią Singer. Nie wiem, czy ona za nim tęskni. Dobrze się miewa, wychodzi, odwiedza znajomych. 335 Mówi, że tęskni. Ale żyje dalej swoim życiem. Nie dzieje się jej krzywda. Jest wolna, robi to, na co ma ochotę. Należy do takiego gatunku osób, że nawet jeśli jest im źle, nie pokażą tego. Kiedy on umarł, ja płakałam, ona nie. On nie był taki. Bardziej okazywał swoje uczucia. Ale nigdy nie widziałam, żeby płakał. Tacy ludzie nie płaczą. Pani Singer nie płakała nawet wtedy, kiedy dowiedziała się o śmierci swojej córki. To się stało rok przed śmiercią jej męża. Byłam akurat w domu, kiedy przyjęła tę wiadomość. Za chwilę widzę ją w kostiumie kąpielowym. Idzie pani na basen? - zapytałam. Tak -odpowiedziała. Byłam z panem Singerem cały czas, aż do końca. Miał kilka wylewów. Przez sześć tygodni leżał w szpitalu, a potem odesłali go do prywatnej kliniki, był tam jakieś dwa tygodnie. Zachowywał się bardzo spokojnie. Nic nie mówił. Na początku w szpitalu prosił, że chce stamtąd wyjść. Dobrze, jak poczuje się pan lepiej. Nic nie powiedział. Ale nie powtarzał też więcej, żeby go stamtąd zabrać. Kiedy był w klinice, już nic nie mówił. Nic. Ale wiedział, kiedy jestem przy nim, bo gdy się oddalałam, wołał mnie. Jestem, już idę - mówiłam, żeby się nie bał. Od razu się uspokajał. Wtedy, we środę po południu, otworzył oczy, jakby był zupełnie przytomny, i zaczął patrzeć w sufit. Rozglądał się po białym suficie. Czego pan tam szuka, panie Singer? - zapytałam. Wówczas popatrzył na mnie i po chwili zamknął oczy. Po jakimś czasie zauważyłam, że się nie porusza. Już nie żył. Umarł kilkanaście minut po czwartej po południu. - Czy pani myśli, że on jest gdzieś tutaj? , -,; - Nie, pogrzebali go. A pani myśli, że jest? - Tak. 336 , : - Jeśli rzeczywiście jest tutaj, chciałabym, żeby dał jakiś znak, żeby się do mnie odezwał. Tęsknię za nim. List ostatni Strasznie tak czekać - pisał Pan. Pańska matka mówiła, że grzesznicy w Gehennie leżą na łożach nabijanych gwoździami i czekają na listy. Ale przecież nie odpowiadał Pan nigdy. Nie sądzę, żeby zmienił Pan obyczaje. Tam. Odwiedziłam miejsce, gdzie się Pan urodził. W Polsce. Sad, wówczas kwitnący, teraz pełen jest karłowatych owoców. Nikt nic nie wie. Nie słyszał, nie pamięta. Odwiedziłam miejsce, gdzie Pan zmarł. W Ameryce. Poszłam na spacer bulwarem Pańskiego imienia. Rozmawiałam z ludźmi, którzy pili z Panem kawę. Patrzyłam z okna na ocean, z tego samego okna, z którego Pan patrzył. Widok niezmienny. Odwiedziłam miejsce, gdzie Pana pochowano. Blisko pół wieku liczący żydowski cmentarz w New Jersey. Pomnik z różowego granitu widoczny jest z daleka. Niewiele drzew, kilka krzewów dookoła. Na tablicy napis: "Twórczość była jego radością". Czy pamięta Pan wahania Harry'ego nad inskrypcją na nagrobku Borysa Lemkina w Pańskim opowiadaniu? "Drogi Borysie, bądź zdrów i szczęśliwy, gdziekolwiek jesteś". Wszyscy starali się go przekonać, że życzenie zdrowia zwłokom jest świętokradztwem. Pan był innego zdania. Obok strzyże trawę silny, opalony mężczyzna. Jest z Polski. Z niewielkiego miasta na południu, niedaleko domu Pańskiego ojca. W tych grobach leży trzy razy tyle ludzi, ile liczy jego miasto. Jak wytłumaczyć obecność szabes-goja przy Pańskim grobie? Według Biblii, Jakub i Laban ułożyli z kamieni kopiec na znak przymierza. Jakub nazwał go po hebrajsku "stos świadectwa". Kamienie to znaki pamięci. Leży ich kilka na Pańskim gro- 337 338 bie, obok - dwa bukiety suchych już kwiatów. Żydzi nie noszą kwiatów na cmentarz. Kiedy patrzy się na niebo, miejsce, gdzie się jest, wydaje się bez znaczenia - mówił Pan. Czy rzeczywiście niebo jest wszędzie prawie takie samo? W Ameryce i w Polsce, z Żydami i bez Żydów, w rozpaczy i w miłości. "Jestem ziemią, jestem słońcem, jestem galaktyką, jestem literą albo kropką w nieskończonej księdze Boga " -pisał Pan. "Nawet jeśli jestem błędem w dziele Boga, nie można mnie całkowicie wymazać. Bóg jest sumą nie tylko wszystkich uczynków, ale również wszystkich możliwości. Dobranoc, niebo. Jeśli możesz, zmiłuj się nade mną". Isaac Bashevis Singer kalendarium życia i twórczości 1889 - Ślub w Biłgoraju Batszewy Zylberman i Pinkasa Mendla Sin- gera, rodziców Isaaca Bashevisa Singera. 1891 - Przychodzi na świat Hindełe Ester, siostra Isaaca Bashevisa Singera, późniejsza pisarka Esther Kreitman. 1893 - Rodzi się Israel Joszua Singer, brat Isaaca Bashevisa Singera, w przyszłości wybitny pisarz żydowski. 1904 - 14 lipca w Leoncinie pod Warszawą rodzi się Isaac Bashevis Singer. 1906 - Przychodzi na świat Mosze Singer, najmłodszy z rodzeństwa, późniejszy chasyd. 1907 - Rodzina Singerów przenosi się do Radzymina. 1908 - Przeprowadzka do Warszawy, na ulicę Krochmalną, gdzie Pinkas Singer obejmuje funkcję rabina. Isaac Bashevis Singer zaczyna uczęszczać do chederu. 1914 - Hindełe Ester wychodzi za mąż za Abrahama Kreitmana. Israel Joszua ukrywa się w Warszawie przed poborem do armii rosyjskiej. Pod okupacją niemiecką rodzina Singerów cierpi głód. 1917 - Isaac Bashevis z matką i młodszym bratem wyjeżdżają do Biłgoraja. 1921 - Wstępuje do seminarium rabinackiego w Warszawie. Po roku przerywa naukę i wraca do Biłgoraja. 1923 - Przyjeżdża do Warszawy, gdzie obejmuje posadę korektora w żydowskim tygodniku literackim "Literarisze bleter", którego współredaktorem jest jego brat, Israel Joszua. Pisze recenzje książkowe, tłumaczy na żydowski powieści Knuta Hamsuna, Ericha Marii Remarque'a i Tomasza Manna. 1925 - Debiut literacki Isaaca Bashevisa Singera: opowiadanie Na starość, nagrodzone w konkursie tygodnika "Literarisze bleter". 339 1929 - W Starym Dzikowie na Lubelszczyźnie umiera ojciec Isaaca Bashevisa Singera. Przychodzi na świat jedyne dziecko Issaca - syn Israel, którego matką jest komunistka Rachela (Runią) Poncz. 1932 - Z Aronem Cejtlinem redaguje żydowskie pismo literackie "Globus". Ukazuje się Jasie Kałb, najsłynniejsza powieść Israela Joszuy Singera. 1933 - Szatan w Goraju, pierwsza powieść Isaaca Bashevisa Singera, drukowany jest w odcinkach w "Globusie". Israel Joszua Singer, od 1925 korespondent żydowskiego dziennika nowojorskiego "Forwerts", emigruje z rodziną do Stanów Zjednoczonych. 1934 - "Der Hajnt", paryski dziennik żydowski, i nowojorski "Forwerts" zaczynają drukować teksty I. B. Singera. 1935 - Szatan w Goraju ukazuje się w formie książkowej nakładem żydowskiej sekcji warszawskiego PEN-Clubu. Isaac Bashevis Singer wyjeżdża do Nowego Jorku i podejmuje pracę w "Forwerts". 1937 - W czasie wakacji w górach Catskills spotyka Almę Haimann Wasserman, która wkrótce zostawi dla niego męża i dzieci. 1939 - Matka Isaaca Bashevisa Singera, Batszewa, i młodszy brat Mosze zostają wywiezieni ze Starego Dzikowa do Kazachstanu, gdzie giną w nieznanych okolicznościach. 1940 - Ślub Isaaca Bashevisa Singera z Almą Haimann Wasserman. Zostaje członkiem redakcji "Forwerts", z którym współpracuje niemal do śmierci. 1944 - W wieku pięćdziesięciu jeden lat umiera na atak serca starszy brat Singera, Israel Joszua. 1945 - Ukazuje się po żydowsku Gimpel Głupek, jedno z najsłynniejszych opowiadań I. B. Singera. 1946 "Forwerts" rozpoczyna publikację w odcinkach Rodziny Muszkatów, epickiej powieści dedykowanej Israelowi Joszui Singe-rowi, której druk potrwa trzy lata. 1950 - Wydawnictwo Alfred A. Knopf publikuje Rodzinę Muszkatów, pierwszy angielski przekład powieści Isaaca Bashevisa Singera. 1953 - Elitarny kwartalnik "Partisan Review" drukuje Gimpla Głupka w przekładzie Saula Bellowa. Singer zaczyna publikować w "Commentary", "The New Yorker", "Harper's" i "Esquire". 1954 - W Londynie umiera siostra Singera, Ester Kreitman. 1955 - Angielskie wydanie Szatana w Goraju. 1956 - Na dworze mojego ojca, wspomnienia Isaaca Bashevisa Singera, ukazuje się w Nowym Jorku. W ciągu kilku następnych 340 lat opublikuje w odcinkach w "Forwerts" m. in. Cienie nad rzeką Hudson, Statek do Ameryki, Niewolnika, wyda po angielsku Sztukmistrza z Lublina, Krótki piątek i inne opowiadania. 1966 - Wrogowie, historia miłości w odcinkach w "Forwerts". Singer publikuje pierwszą z wielu książek dla dzieci Koza Zlate i inne opowiadania. Po angielsku ukazują się Na dworze mojego ojca i zbiór Opowiadań wybranych. 1970 - Otrzymuje National Book Award, najwyższą amerykańską nagrodę literacką za tom wspomnień A Day of Pleasure. 1973 - Singerowie kupują mieszkanie na Florydzie, gdzie spędzać będą odtąd każdą zimę. 1974 - Druga National Book Award za tom opowiadań Korona z piór. 1975 - Doktorat honoris causa Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Sceniczna adaptacja Jentł na Broadwayu. 1978 - Filmowa adaptacja Sztukmistrza z Lublina. Drugi tom wspomnień Młodzieniec w poszukiwaniu miłości. Jesienią Singer otrzymuje Nagrodę Nobla. Ukazuje się Szosza po angielsku. 1981 - Zagubiony w Ameryce - trzeci tom wspomnień. 1983 - Filmowa wersja Jentł. W roli głównej Barbra Streisand, która jest także reżyserem i producentką filmu. 1984 - Ukazuje się tom wspomnień pt. Miłość i wygnanie, wcześniej drukowany w osobnych częściach. 1988 - Publikacja ostatniego zbioru opowiadań, Śmierć Matuzalema, i Opowieści o królu pól. 1989 - Singer zostaje odznaczony złotym medalem, najwyższą nagrodą American Academy and Institute of Arts and Letters. Paul Mazursky reżyseruje filmową wersję Wrogów. 1991 - Ostatnia wydana za życia powieść - Szumowiny. 24 lipca umiera na Florydzie w wieku osiemdziesięciu siedmiu lat. Pochowany na żydowskim cmentarzu Beth El Cemetery, '> w Paramus, New Jersey. 341 Spis treści Spóźniłam się na jego śmierć .......................................... 9 Ślubna fotografia .......................................................... 17 Początek ...................................................................... 28 Sad ............................................................................. 41 Maty chasyd z rudymi pejsami ....................................... 50 Okna .......................................................................... 67 Dom dziadka ............................................................... 76 Siostra ......................................................................... 86 Widokówka ze Świdra .................................................. 93 Ciężka zima ................................................................. 99 Starszy brat ................................................................. 118 Brat Mosze .................................................................. 127 Dwie walizki ................................................................ 130 ? Pierwsza wojna, druga wojna ......................................... 140 .; Zobaczyć Żyda - szczęśliwy rok ..................................... 142 J Kołnierzyk a la Słowacki ............................................... 151 j Dawał gojom to, czego chcieli ....................................... 164 "j Mój mąż, Isaac Bashevis Singer ..................................... 167 j Te kobiety - to fantazja ................................................ 181 l Maski .......................................................................... 184 Nazywali go pornografem ............................................. 197 Cierń .......................................................................... 202 Chrzest ....................................................................... 210 Warszawa była moim miejscem na świecie ...................... 218 Cisza ...........................................................................222 Pamiątka ..................................................................... 230 Bestiarium ................................................................... 232 Duch ...........................................................................242 Kuchnia ...................................................................... 245 Bezdomny język ........................................................... 253 Szmira ......................................................................... 255 Od pasaw dół ............................................................. 260 Świństewka .................................................................. 271 Ostatni ........................................................................ 274 Syn .............................................................................280 List do mnie ................................................................ 292 Mat .............................................................................294 Cmentarze ................................................................... 299 "Nie jestem rasistką..." ................................................. 302 Ślady po mezuzach ....................................................... 306 Papierowy most ............................................................ 312 Gimpel to ja ................................................................ 323 337 Panie Singer, tęsknię za panem ..................................... 329 List ostatni Isaac Basheyis Singer - kalendarium życia i twórczości..... 339 ';- S Ponieważ pragniemy, by publikowane przez nas książki dotarły, do wszystkich zainteresowanych nimi Czytelników, proponuje my Państwu indywidualną sprzedaż wysyłkową. . ; Wystarczy przesiać na nasz adres kartkę pocztową lub list z prośbą o bezpłatny katalog wydawniczy, w którym znajdziecie Państwo szczegółowe informacje o tej formie sprzedaży. , t:. •; i Nasz adres: Księgarnia Wysyłkowa MARABUT •"•'•?' 77-121 Pomysk Wielki, woj. słupskie . ' WYDAWNICTWO MARABUT