Lucy Maud Montgomery Pani na Srebrnym Gaju Wydawnictwo "Nasza Księgarnia", Warszawa1993 Przełożyła Ewa Fiszer Na dysk przepisał F. Kwiatkowski Rok pierwszy I W Srebrnym Gaju rosły setki drzew, starych i młodych, a każde drzewo było osobistym przyjacielem Pat. Przeżywała prawdziwe męczarnie, kiedy jedno z tych drzew należało ściąć, choćby chodziło tylko o spróchniały stary świerk w głębi lasu. Nikomu nie udało się przekonać Pat, że ścięcie drzewa nie jest morderstwem, w najlepszym razie uważała to za usprawiedliwione zabójstwo. Nigdy nie wycięto żadnego drzewa w brzezinie za domem. Byłoby to świętokradztwo. Czasem - jesienna nawałnica powalała brzozę, a Pat opłakiwała ją, póki z biegiem czasu brzoza ta nie zamieniła się w piękny omszały pień obrośnięty paprociami. Wszyscy mieszkańcy Srebrnego Gaju kochali brzezinę, ale dla nikogo nie znaczyła tyle, ile dla Pat. W oczach Pat brzezina żyła. Pat znała każdą brzozę, a ją znała każda brzoza, znały cieniste, pachnące paprociami polanki, pozdrawiał wietrzyk. Odkąd pamiętała, bawiła się tutaj, błądziła wśród drzew, oddawała marzeniom. Brzezina ta, prawdziwy srebrny gaj, wywarła ogromny wpływ na jej wyobraźnię, w pewnym sensie rządziła jej życiem. Kiedy była mała, brzezinę zamieszkiwały elfy i koboldy z opowieści Judysi Plum, a choć teraz przestała już wierzyć w baśnie - ich czar trwał. Dla Pat brzezina nie była zwykłym gajem białokorych drzew i paproci, za który mógłby ją uważać jakiś nie wtajemniczony śmiertelnik. Może działo się tak dlatego, że, jak utrzymywała rodzina, Pat także różniła się zawsze od swoich rówieśniczek. I wtedy, kiedy była wielkookim dzieckiem, i potem, kiedy stała się chudziutkim opalonym podlotkiem, a nawet teraz, kiedy skończyła już dwadzieścia lat i według Judysi powinna się zająć wielbicielami. Owszem, Pat dwukrotnie już interesowała się jakimś chłopcem, ale Judysia uważała, że były to zwykłe "wprawki". A obecnie Pat, mimo wszelkich nalegań Judysi, na wielbicielach nie zależało. Chciała jednego - dogadzać Srebrnemu Gajowi, doglądać schorowanej matki i pilnować, by w ich życiu nie nastąpiły żadne zmiany. Gdyby jakaś dobra wróżka mogła spełnić jej najgorętsze życzenia, prosiłaby, żeby w ciągu najbliższych stu lat nic się w Srebrnym Gaju nie zmieniło. Namiętnie kochała swój dom. Była wobec niego lojalna, tak wobec jego zalet, jak i wad. Co prawda wad po prostu nie przyjmowała do wiadomości. Za to radował ją każdy drobiazg codziennego życia. Ilekroć wyjeżdżała, tęskniła i cały czas marzyła o powrocie. - Srebrny Gaj jest dla niej czymś więcej niż domem, to jej religia - pokpiwał stryj Brian. Każdy pokój przemawiał do niej własnym głosem. Dom wyglądał tak, jak wyglądają domy, które ktoś od wielu lat kocha. Nikt się w nim nie śpieszył, a każdy gość wychodził stąd z lżejszym sercem: W domu tym stale rozbrzmiewał śmiech, nasiąkły nim ściany. Dom jak najserdeczniej witał gości. Służył im odpoczynkiem. Krzesła wręcz prosiły, by na nich usiąść. I wszędzie pełno było pięknych kotów, tłuste puszyste kocury wygrzewały się na parapetach okien, jedwabiste kocięta spały na cieplutkich od słońca płytach nagrobnych starego rodzinnego cmentarzyka za sadem. Po kotki ze Srebrnego Gaju zjeżdżali się amatorzy z całej Wyspy. Pat każdego kociaka oddawała z dużą przykrością, ale co było robić, wciąż rodziły się nowe kocięta. - Przyszedł tu dziś po kociaka Tom Baker - oznajmiła Judysia. - I spytał, jakiej on jest rasy. Tej rodzinie zawsze brakowało rozumu. Nie ma mowy o żadnej rasie, odpowiedziałam mu. Naszę koty są albo podwórzowe, albo dachowe. Ale dbamy o nie i rozmawiamy z nimi, bo każdy szanujący się kot lubi sobie pogadać. I lubi, żeby mu od czasu do czasu powiedzieć jakiś komplement. Więc rodzą nam prześliczne kocięta. I już całkiem zapomniałam, jak wygląda szczur. Nie za bardzo miałam ochotę dawać mu kotka. Nakarmić, to go nakarmią, ale gotowi zapomnieć, że kotu też się należy chwila uwagi. - Nasze koty zachowują się tak, jakby to one były naszymi właścicielami - oświadczyła rozleniwionym głosem Przylepka. - Ciocia Edyta uważa, że strasznie je rozpuściliśmy. Powiada, że niejeden ubogi chrześcijanin mógłby pozazdrościć naszym kotom, i oburza się, że pozwalamy im spać w nogach łóżka. - No, no, uważaj, widzisz, jak Dżentelmen Tom się rozgniewał? - powiedziała z wymówką w głosie Judysia. - Koty zawsze wiedzą, kiedy się o nich mówi: A Dżentelmen Tom jest wrażliwy. Przylepka przyglądała się, jak Dżentelmen Tom - chudy czarny kot Judysi tak stary, że według słów Sida zapomniał, iż istnieje śmierć - odchodzi z oburzeniem ścieżką wśród paproci. Przylepka wraz z Pat i Judysią spędzały letnie popołudnia w brzezinie. Brały sobie coś do roboty, tam bowiem zawsze ćwierkały ptaszki, burknęła coś czasem wiewiórka, szeptał wietrzyk. Pat pisywała w brzezinie listy, Przylepka odrabiała lekcje, matka często przychodziła robić na drutach. Rozkosznie było tu pracować - choć Przylepce zdarzało się to rzadko. Zwykle wszystkie domowe obowiązki spadały na barki Pat i Judysi. Ta ostatnia siedziała teraz na omszałym pniu drylując wiśnie, a Pat szyła nowe zielone zasłony do jadalni. Przylepka oznajmiła, że ubogi jest dom, w którym przynajmniej jedna dama nie może się rozkoszować bezczynnością, ułożyła się na trawie z rękami pod głową i wpatrzyła w opalizujące niebo między wierzchołkami drzew. - Pyszałek nie porzucił nas - zauważyła. - On nie jest taki obrażalski. - Ano prawda, nikomu nie uda się zranić uczuć tego kocura z bardzo prostego powodu: on ich nie ma - oznajmiła Judysia, patrząc z lekką wzgardą na wielkiego szarego kota, który siedząc na pniu obok Pat mrużył jaspisowe oczy wpatrując się w psiaka, z brunatną łatą na grzbiecie, obgryzającego z zapałem dość śmierdzącą kość. Psiak od czasu do czasu podnosił łeb i z uwielbieniem patrzył na Pat. Ona głaskała go wówczas i ciągnęła za uszy, a Pyszałek robił taką minę, jakby tego w ogóle nie widział. Pyszałek do dziś uważał "tego psa McGinty'ego", jak go nazywała Judysia, za zwykłego intruza. Hilary Gordon zostawił go Pat, kiedy już blisko dwa lata temu pojechał do Toronto na studia. Z początku McGinty'emu niemal nie pękło serduszko, wiedział jednak, że Pat go kocha, i po trochu odżył, a nawet zaczął odszczekiwać się Pyszałkowi. Obecnie zapanował między nimi rozejm, Pyszałek bowiem dobrze zapamiętał, jak skarciła go Pat, gdy zadrapał McGinty'ego w nos. McGinty chętnie by się z nim zaprzyjaźnił, ale Pyszałek nie dopuszczał do żadnych konfidencji. - Tak, tak, jak patrzę na te wszystkie wiśnie, które trzeba wydrylować przed kolacją, to mi żal serce ściska, że nie mamy tu takiego ducha jak ten, co za dawnych czasów krążył po zamczysku McDermottów - westchnęła Judysia. - To był bardzo pożyteczny, pracowity duch. Nie uwierzycie, jak się uwijał - mieszał kaszę, obierał kartofle, szorował garnki, jemu nie przewróciło się w głowie. Ale któregoś dnia stary lord położył na kredensie parę groszy, bo uważał, że takiemu pracusiowi należy się wynagrodzenie. No i ten duch znikł, poczuł się dotknięty. Tak, tak, wiele to kosztowało starego McDermotta, musiał zatrudnić jeszcze jedną służącą. Z duchami nigdy nie wiadomo. W tym cały kłopot. Jeden obrazi się, jak się mu nie podziękuje, drugi, jak mu dziękować, da nogę. Ale taki duch bardzo by się nam w Srebrnym Gaju przydał, prawda, Przylepko? Na szczęście Judysia nie zauważyła, że Pat i Przylepka patrzą na siebie rozbawionym wzrokiem. Wciąż zachwycały się opowieściami Judysi, ale nie podchodziły już do nich bezkrytycznie. Jeszcze nie tak dawno temu uwierzyłyby ślepo w tego gorliwego ducha McDermottów. - Judysiu, jeśli chcesz mi w ten sposób dać do zrozumienia, żebym ci pomogła drylować wiśnie, to nic z tego - roześmiała się Przylepka. - Nie cierpię robić konfitur ani szyć. To Pat jest gospodarna - nie ja. Tu, w brzezinie, chcę tylko leżeć na trawie i przysłuchiwać się twoim historyjkom. Mam na sobie niebieską sukienkę, a wiśnie strasznie plamią. A poza tym boli mnie brzuch. - Każdego by bolał brzuch, jakby się najadł niedojrzałych jabłek - oświadczyła bezlitośnie Judysia. - A za moich młodych lat uważano, że nie wypada mówić głośno o czymś takim jak brzuch, Przylepko. - Ciągle mnie nazywasz Przylepką - poskarżyła się Przylepka. - Tyle razy prosiłam was, żebyście przestali, i co? Poza domem wszyscy nazywają mnie Elką, a wy nic tylko Przylepka i Przylepka. Przecież skończyłam już trzynaście lat, a to takie dziecinne przezwisko. - Masz rację, Przylepko - zgodziła się Judysia. - Tyle, że ja jestem za stara, żeby uczyć się nowych imion. Dla mnie jesteś Przylepką i Przylepką pozostaniesz. Pamiętasz, Pat, jakie były korowody z imieniem dla Przylepki? I pamiętasz, jak się martwiłaś, kiedy wybierałam się na grządkę pietruszki, żeby znaleźć nowe dziecko? Tak, tak, to była straszna noc. Nikt nie wierzył, że wasza matka wyjdzie z życiem. Pomyśleć, że to już trzynaście lat temu! - Pamiętam, że tego wieczoru księżyc wschodząc nad Wzgórzem Mgieł był ogromny i czerwony - wspominała z rozmarzeniem Pat. - Judysiu, czy ty wiesz, że w zeszłym tygodniu piorun trzasnął w jedną z tych trzech topoli na Wzgórzu Mgieł? Uschła i trzeba będzie ją ściąć. Nie wiem, jak ja to zniosę. Kochałam te trzy drzewa. Wpatrywałam się w nie od urodzenia. Nie, McGinty, przestań. Rozumiem, że ten zwisający ogon to dla ciebie wielka pokusa. Masz rację, Pyszałku, podwiń go pod siebie! I, Pyszałku, już dawno chciałam ci powiedzieć, że nie ma powodu - nie ma najmniejszego powodu - żebyś nad ranem przynosił mi do łóżka myszy. Wierzę ci na słowo, że je co noc łapiesz. - Miauczy wniebogłosy, kiedy niesie taką mysz po schodach. Pęknie mu serce, jak nie będzie mógł się przed kimś pochwalić. - Parę minut temu twierdziłaś, że on nie ma serca - zachichotała Przylepka. Judysia zignorowała ją i zwróciła się do Pat. - Pat, czy zrobimy jutro pudding z wiśni? - Chyba tak. Ach, pamiętacie, jak Józek przepadał za puddingiem z wiśni? - No, no, Patsy, jak ja bym mogła zapomnieć, co lubił Józek. Ten jego ostatni list przyszedł z Szanghaju, prawda? Nie wierzę, żeby ci żółci Chińczycy potrafili zrobić pudding z wiśni. Albo pudding ze śliwek. No, pudding ze śliwek zrobimy dla Józka na Boże Narodzenie. - Jeśli rzeczywiście przyjedzie - westchnęła Pat. - Odkąd uciekł z domu, ani razu nie udało mu się pojawić tu na Gwiazdkę. Stale zapowiada przyjazd i wciąż mu coś wypada. - Trysia Binnie mówi, że Józek wytatuował sobie nos i nie śmie się pokazać - oświadczyła Przylepka. - Mówi, że kapitan Dawid Binnie widział go w zeszłym roku w Buenos Aires i niemal go nie poznał, tak okropnie wyglądał. Myślicie, że to prawda? - Jasne, że nieprawda, jeśli tak mówią Binnie'owie - odparła wzgardliwym tonem Judysia. - Nie masz się czym martwić, Przylepko. - Wcale się nie martwię. Miałam nadzieję, że się naprawdę wytatuował. To by było strasznie interesujące. Namówiłabym go, by wytatuował także i mnie. Na to nie było odpowiedzi. Judysia znów zwróciła się do Pat. - On ma już przed Gwiazdką zostać kapitanem, tak? No, no, ten chłopak się wybija! Jego stryj Horacy był o cały rok starszy, kiedy dostał własny statek. Pamiętam, jak zaraz następnego lata przyjechał do domu z tą swoją małpą. - Z małpą? - Przecie powiadam. Ta bestia strasznie się panoszyła. Wasza babcia mało nie zwariowała. Kiedyś do Srebrnego Gaju przyjechał ten biedny stary Kuba Appleby - on nigdy nie był trzeźwy, w najlepszym razie, był nie całkiem pijany - miał tu kupić świnie. No, a po płocie zagrody dla świń hasała sobie w najlepsze ta małpka waszego stryja Horacego. Wasz dziadek opowiadał, że stary Kuba zbladł jak ściana - tylko jego nos został czerwony, i zawołał: "A to mamidło! Moja zawsze powiadała, że mi się coś przywidzi. No i przywidziało. Więcej już nie wezmę kropli do ust". - I przez dwa miesiące dotrzymał słowa, ale zrobił się taki opryskliwy, że cała jego rodzina ucieszyła się, kiedy wreszcie o tej małpie zapomniał. Pani Kubowa do końca życia uważała, że Horacy Gardiner powinien był lepiej pilnować swojej menażerii. Jeśli Józek przyjedzie, Pat, to będziemy mieć prawdziwe rodzinne święta. - Tak. Winnie i Franek spędzą tu cały czas i będziemy wszyscy razem. Musimy niedługo wszystko zaplanować. Uwielbiam robić plany. - Ciotka Edyta uważa, że nie warto niczego planować, bo w ostatniej chwili zawsze się coś może zdarzyć - oświadczyła ponuro Przylepka. - Nie wierz w to, złotko. A gdyby nawet? Zawszeć to miło robić plany. Nie pozwól, żeby twoja ciotka Edyta zrobiła z ciebie - no, jak to ją ostatnio nazwał Sid? - Pesymistką. - Tak, tak, to cała ona! I ty uważaj, żebyś nie poszła w jej ślady. Nawet jeśli Józek nie przyjedzie, kochanie, to będziemy mieć Winnie i Franka, i całą tę czeredę malców cioci Azalki. A indyki, które zjemy na obiad, wygrzewają się w tej chwili na słońcu, przysiadły sobie na żerdziach płotu za tą naszą kościelną szopą. A Pat wycięła już z pism te wszystkie "meniu". Tak, tak, mam wielkie plany i niech mi tu Edyta nie kracze. Ona na wszystko kręci nosem. Pamiętasz, Pat, jak tańczyłaś na golasa w świetle księżyca i przyłapała cię ta nasza dama? - Tańczyłaś na golasa? A mnie nie pozwalasz nawet chodzić po domu w szortach! - rozżaliła się Przylepka. - I omal nie pękło mi serce, bo zesłano mnie do Coventry - westchnęła Pat nie zwracając uwagi na słowa Przylepki. - Rodzina nie zdawała sobie sprawy, jakie to było okrutne. Wtedy ty, Judysiu, wróciłaś do domu i w nocy poczułam zapach smażonego boczku. - Tak, tak, Patsy, częstośmy sobie wieczorem zjadły w kuchni jakiś smaczny kąsek. I jeszcze nieraz zjemy. A ty, panno Przylepko, skoro nie chcesz drylować wiśni, to może raczysz upiec na kolację bułeczki z jagodami. Sid za nimi przepada, a Patsy ma dosyć roboty z obrębianiem tych zasłon. - Dobrze - zgodziła się Przylepka. - Bardzo je lubię. I w przyszłym tygodniu pojadę do Wybrzeża Zatoki, żeby razem z Winnie wybrać się na jagody. Mówi, że będę mogła przespać się w namiocie nad samym brzegiem morza. W Srebrnym Gaju też chciałabym spędzić którąś noc pod gołym niebem. Mogłybyśmy tu zawiesić hamak. Byłoby cudownie. Judysiu, czy stryj Tom miał za swoich młodych lat jakiś romans? - Co ty tak przeskakujesz z tematu na temat? - zaprotestowała Judysia. - No pewnie, że tak jak wszyscy chłopcy uganiał się za dziewuchami. Nie wiem, dlaczego nic z tego nie wyszło. Dlaczego nagle o to pytasz? - Tego lata już trzy razy prosił mnie, żebym mu wrzuciła list w Srebrnych Mostach. Mówił, że na poczcie w Północnym Glen wszyscy są nazbyt ciekawscy. A listy były zaadresowane do jakiejś pani. Pat i Judysia spojrzały na siebie porozumiewawczo. Judysia mało nie wyskoczyła ze skóry, ale opanowała się i spytała niby to obojętnym tonem: - Nie zapamiętałaś przypadkiem nazwiska owej pani, złotko? - Nie - ziewnęła Przylepka. - Ale stryj Tom aż się rumieni, za każdym razem kiedy prosi mnie o wysłanie listu, ma taką głupią minę, że zaczynam się zastanawiać, o co tu chodzi. - Wasz stryj Tom zbliża się już pewnie do sześćdziesiątki. Niebezpieczny to wiek dla mężczyzn, znów zaczynają zalecać się do kobiet. No, ale Edyta potrafi go upilnować. Kiedyś, jak wszystkich chłopców ogarnęła gorączka złota, szalał, żeby pojechać do Klondike. I nasza dumna panna Edyta do tego nie dopuściła, głowę dam, że do dziś jej tego nie darował. Tak, tak, każdy z nas o czymś marzył - i co nam z tego przyszło? Ile bym dała, żeby wybrać się do Starego Kraju i zobaczyć, czy zamczysko McDermottów ciągle tak wspaniale wygląda. I nigdy nie zobaczę. - "Każdy ma swoje Carcassone" - zacytowała Pat wiersz, który pokazał jej kiedyś Hilary Gordon. Ale Przylepka była bardziej praktyczna i "mocno stała na ziemi". - A właściwie, Judysiu, dlaczego byś nie miała pojechać? Teraz, kiedy jestem dość duża, żeby pomóc Pat, mogłabyś w lecie wyjechać na parę miesięcy. Bilet drugą klasą nie jest aż tak drogi. Mogłabyś się zobaczyć ze swoją rodziną i na pewno wspaniale spędziłabyś czas. Judysia drgnęła, jakby ją ktoś uderzył. - Tak, tak, Przylepko, rozsądnie mówisz. Że też mi to nigdy nie przyszło do głowy. Ale już chyba jestem za stara, żeby się wlec na drugi koniec świata. - Ty wcale nie jesteś stara, Judysiu. Pojedź za rok, nic łatwiejszego. Musisz się tylko zdecydować. - Zdecydować, zdecydować, to właśnie wcale nie jest takie proste, kochana Przylepko. Muszę się namyślić. - Nie, nie myśl, tylko jedź - orzekła Przylepka, przewróciła się na brzuch i pociągnęła McGinty'ego za uszy. - Jak zaczniesz myśleć, nigdy się nie ruszysz. - No, no, jak miałam trzynaście lat, to także byłam taka mądra. Widać z wiekiem zgłupiałam - zauważyła ironicznie Judysia. - Mówisz tak, jakbym miała się wybrać do Srebrnych Mostów, nie do Irlandii. Wszyscy moi też już się postarzeli, gotowi mnie nie poznać, gdy zobaczą staruszkę siwą jak gołąb. A w zamku panuje następny McDermott, pewnie mówi lepiej po angielsku, bo akcent starego lorda dałoby się krajać nożem. - Aż mnie dreszcz przejmuje, Judysiu, gdy pomyślę, że mieszkałaś w zamku i służyłaś lordowi. To jeszcze wspanialsze niż to, że kuzynka mamy z bocznej linii wyszła za mąż za kogoś z angielskiej arystokracji. Zastanawiam się, czy ją kiedyś zobaczymy? Pat, a może to my wybrałybyśmy się z wizytą do naszej utytułowanej kuzynki? - Boję się, że ona nawet nie słyszała o naszym istnieniu - roześmiała się Pat. - To naprawdę bardzo daleka krewna, a pojechała do Anglii do swojej ciotki, kiedy była jeszcze małą dziewczynką. Mama ją raz widziała. - A widziała - przyświadczyła Judysia. - Ta wasza kuzynka była raz w Wybrzeżu Zatoki i przywieźli ją tutaj, by się pobawiła z naszą dzieciarnią. Teraz jest żoną baroneta, jej mąż nazywa się Sir Karol Gresham, a jej ciotka wyszła za hrabiego. Zapomniałam, jak się nazywa, ale ma piękne arystokratyczne nazwisko. O zamążpójściu tej waszej kuzynki pisali u nas w gazetach. Lady Gresham w dzień ślubu nie była już taka młodziutka, wiedziała, co robi, przebierając w konkurentach. Nigdy nie zapomnę waszych ciotek z Wybrzeża Zatoki, kiedy się o tym ślubie dowiedziały. Zawsze się tak pyszniły, a tym razem uderzyły w pokorę. "Cóż, nas to nie dotyczy" - mówiła wasza cioteczna babka Franciszka. - "Ona jest teraz wielką damą i nie będzie się zadawała z takim pospólstwem jak my". No, no, nigdy nie zapomnę, jak Franciszka Selby nazwała swoją rodzinę pospólstwem! - Trysia Binnie wcale nie wierzy, że lady Gresham jest z nami spokrewniona - oświadczyła Przylepka, biorąc w ręce i tuląc do buzi żółtawe kociątko z mordką jak złocisty bratek, które właśnie podeszło, skradając się wśród paproci. - Może sobie mówić, co chce. Ale lady Gresham jest waszą krewną i to jej rodzony wuj, biskup, został oskarżony o kradzież srebra, kiedy raz spędził noc w Wybrzeżu Zatoki. - O kradzież srebra, Judysiu? - Pat nigdy o tym nie słyszała, a przecież od dzieciństwa wysłuchiwała rodzinnych opowieści Judysi. - Przecie powiadam. Sama widziałaś, że w gościnnym pokoju w Wybrzeżu Zatoki leży srebrna szczotka do włosów i srebrne lusterko ręczne, i dwa flakoniki do perfum. Zawsze byli z tego bardzo dumni. Jak miał tam spać jakiś zwykły śmiertelnik, to wszystko chowali, ale co biskup to biskup, więc ustawili srebro na komodzie, żeby się pochwalić. I następnego rana śladu srebra. Wasza cioteczna prababka Hanna, która była jeszcze wtedy na chodzie, wpadła w furię. Zaraz siadła i napisała do biskupa list pytając, gdzie się to podziało. A on jej natychmiast odpowiedział: "Jestem biedny, ale uczciwy. Srebro znajduje się w skrzyni z kocami. Takie luksusy nie pasują do pokornego sługi Bożego, a zresztą bałem się, że rozleję na nie moje lekarstwa". Tak, tak, srebro leżało w skrzyni na samym wierzchu. Wasza biedna prababka nigdy już nie przyszła do siebie, bo co tu dużo mówić, oskarżyła biskupa o kradzież! Patsy, złotko, jak już mówimy o listach, to co nowego pisze Szkrab? - Fantastyczna wiadomość! - zawołała Pat. - Umyślnie czekałam popołudnia, żeby wam o tym tutaj opowiedzieć. Hilary dostał pierwszą nagrodę za projekt okna. A w konkursie uczestniczyło sto sześćdziesiąt osób! - Zdolny chłopak z tego naszego Szkraba! Szczęśliwa dziewczyna, która go dostanie za męża... Pat puściła tę uwagę mimo uszu. Zależało jej tylko na przyjaźni Hilarego, niemniej dość niechętnie pomyślała o tej ewentualnej wybrance. - Hilary zawsze interesował się oknami. Kiedy zobaczył jakieś niezwykłe, zaraz przystawał i się gapił. Strasznie zachwycał się tym wystającym z dachu okienkiem w domu starej Marii McClenahan. Judysiu, pamiętasz, jak nas do niej posłałaś, żeby odprawiła czary i odnalazła McGinty'ego? - No i może nie odnalazła? - W każdym razie powiedziała nam, gdzie go szukać. Judysiu, życie było dużo ciekawsze, kiedy wierzyłam, że ona naprawdę jest czarownicą - westchnęła Pat. - Przecie zawsze powiadam: człowiek musi w coś wierzyć, żeby mieć uciechę z życia. - Judysia tajemniczo pokiwała siwą głową. - A ta brzezina - czy nie było wam przyjemniej, kiedy mieszkały w niej leśne wróżki? - Owszem... Ale choć wróżki zniknęły, pozostał czar. - Tak, tak, bo kiedyś w nie wierzyłaś. Wróżki nie mogą istnieć, jeśli się w nie nie wierzy. Dlatego dorośli nigdy nie widują wróżek. - Judysia znacząco pokiwała głową. - Żal mi dzieci, które nigdy nie znały Zaczarowanego Ludka. Zubożyło je to na całe życie. - Pamiętam historyjkę, którą mi kiedyś opowiedziałaś. Mała dziewczynka bawiła się w takim właśnie gaju i nagle usłyszała cudowną muzykę, i poszła za nią, i trafiła do krainy wróżek. Więc i ja o zmierzchu skradałam się do gaju i nadsłuchiwałam. Ale wcale nie jestem pewna, czy naprawdę chciałam tę muzykę usłyszeć. Chyba bałam się, że jeśli trafię do krainy wróżek, to już z niej nie wrócę. A nigdzie przecież nie mogło być cudowniej niż w Srebrnym Gaju - Pat uśmiechnęła się lekko. Jej świetliste ciemne oczy spoglądały teraz tak, jakby wspominała coś urzekającego. Pat nie należała do piękności rodziny Gardinerów, ale w takich momentach była czarująca. Wstała, złożyła zasłony i poszła w kierunku domu, a za nią pobiegł McGinty. Zaczęły pogwizdywać gile, obłoki nad brzeziną zaróżowiły się. Paprocie i wysoką trawę wzdłuż ścieżki wyzłociło zachodzące słońce. Wzgórze kładło się na pastwisku długimi cieniami. Daleko za polami prześwitywała błękitna mgła - morze. Na podwórzu Sid starał się nakarmić oporne cielę. Koło studni siedziały dwie białe kaczki, ulubienice Przylepki. Ojciec kosił wczesny owies. Matka, która drzemała po obiedzie, wstała teraz i usiadła w ogródku przy rabatce z goździkami. Po daszku kuchni biegała zuchwale wiewiórka. Zapowiadał się miły spokojny wieczór, jeden z tych ulubionych wieczorów Pat, kiedy wszyscy byli w domu i wszystko wokół oddychało szczęściem. - Pat, tak samo jak dawniej szaleje za Srebrnym Gajem, prawda? - spytała Judysi Przylepka. - Czasem wydaje mi się, że gdyby musiała stąd wyjechać, umarłaby. Wiesz, Judysiu, ona chyba z tego powodu nigdy nie wyjdzie za mąż. Ja też kocham Srebrny Gaj, ale nie chciałabym tu mieszkać całe życie. Mam zamiar wyjechać, obejrzeć świat, zaznać przygód. - No pewnie. Co by to było, gdyby każdy chciał przez całe życie zostać w domu. Ale dla Pat nie ma nic ważniejszego niż Srebrny Gaj. Kiedy miała pięć lat, spytała matki, gdzie mieszka Pan Bóg. A wasza mama na to - "Pan Bóg jest wszędzie". I Pat się omal nie rozpłakała. - "Wszędzie? To Pan Bóg nie ma swojego domu? Mamo, tak mi go żal!" - Słyszałaś kiedy coś podobnego? Żeby komuś żal było Pana Boga! To cała Pat. Przylepko - Judysia zniżyła głos, choć Pat już zniknęła z horyzontu. - Coś mi się widzi, że zaczął się koło niej kręcić Jaś Robinson. To miły chłopak i już za rok skończy ten swój uniwersytet. Nie wiesz czasem, co o nim myśli Pat? - Nic nie myśli. Słyszałam, jak mówiła do Sida, że nic nie ma przeciwko Jasiowi, tyle że jego twarz wprost się doprasza o bokobrody, i że urodził się o całe pokolenie za późno. Jak sądzisz, Judysiu, co ona przez to chciała powiedzieć? - Jeden Najwyższy raczy wiedzieć - mruknęła Judysia. - Cóż, pewnie, że dziewczęta powinny być "przebierne". Panny ze Srebrnego Gaju nigdy nie zachowywały się jak te Binnie'ówny. Kiedyś pani Binnie'owa przechwalała się przede mną, że do Oliwii co wieczór zagląda inny kawaler. "Aha, to jej chodzi o ilość, a nie o jakość?" - spytałam. Ale jak się to mówi: co za wiele, to niezdrowo. Pytam się ciebie, Przylepko, czy można tak bez końca przebierać i przebierać? - Ja jestem jeszcze za mała, żeby mieć kawalerów - powiedziała ze smutkiem Przylepka. - Ale poczekaj, Judysiu, aż dorosnę. To musi być okropnie podniecające, kiedy ktoś wyznaje, że cię kocha. - Hm, jakoś tego nie zauważyłam, choć stary Tom Drinkwine co parę miesięcy uszczęśliwia mnie takimi wyznaniami - odparła z namysłem Judysia. Ii - "Najmilej bywa jesienią, gdy zrywasz jabłka z jabłoni" - nuciła Pat. Nadszedł październik i wszystkie popołudnia spędzały teraz, - ona, Przylepka i Judysia - zrywając jabłka w nowej części sadu, która właściwie wcale nie była taka nowa, bo rosnące tu drzewa miały już dwadzieścia lat. Ale stary sad był naprawdę stary, jabłka były tam małe i bardzo słodkie, głównie karmiono nimi świnie. Długi Alek Gardiner powtarzał często, że należałoby wyciąć wiekowe jabłonie i lepiej wykorzystać ten skrawek ziemi, ale Pat nie chciała nawet o tym słyszeć. Kochała stary sad jeszcze bardziej niż nowy. Zasadził go pradziadek Gardiner i rosło tu tyleż świerków, co jabłoni i właśnie w rogu pod świerkami grzebano ukochane koty. A zresztą ta część sadu osłaniała z trzech stron rodzinny cmentarzyk. Więc jak on by wyglądał, gdyby wycięto drzewa? Ten argument przemówił do Długiego Alka. Był na swój sposób bardzo dumny z tego rodzinnego cmentarza. Od dawna już tam nikogo nie pochowano, ale należało pamiętać o przodkach. Gardinerowie ze Srebrnego Gaju pochodzili z rodziny, która jako jedna z pierwszych pojawiła się na Wyspie Księcia Edwarda. Było miękkie, łagodne popołudnie, cały Srebrny Gaj wydawał się rozmarzony. Pat uważała, że stara farma co dzień, a nawet co godzina wpada w inny nastrój. Raz jest wesoła, raz melancholijna, bywa przyjazna, a bywa, że się zasępi. Wzgórze Mgieł zarzuciło na brunatne ramiona szal z błękitnej mgiełki i mimo, że jednej topoli zabrakło, nadal wyglądało tajemniczo i pięknie. Za wzgórzem widniał biały zamek z obłoków. Poprzedniej nocy padało i w powietrzu unosił się jeszcze zapach wilgotnych paproci. I jakże zielone były wciąż łąki, choć zbliżała się późna jesień. Brzozy wzdłuż Alejki Westchnień roniły bursztynowe listki, a klon nad studnią rozpłomienił się. Pat co chwila przerywała robotę, by na niego spojrzeć. Szeptała: Szkarłat chwyta za serce Jak odgłos trąbki w oddali... - Co ty tam mruczysz pod nosem, Pat? Wyglądasz na zachwyconą. Co, niełaska podzielić się z nami dobrym żartem? - Przypomniałam sobie pewien wiersz, Judysiu. Ale ty przecież nie lubisz wierszy. - Hm, hm, wiersz to wiersz i nic nie mam przeciwko temu, żeby czasem jakiś usłyszeć. W stosownej porze. Ale wiersze nie obronią jabłek przed przymrozkami, a przymrozki zaczną się lada noc. A my mamy jeszcze kopę jabłek do zebrania. I w ogóle czeka nas huk roboty, teraz kiedy twój ojciec kupił grunta starego Adamsa i chce tam hodować bydło. - Ma przecież zatrudnić parobka. - Tak, tak. Ale pytam ja ciebie, kto będzie się tym parobkiem zajmował? Taki parobek musi dobrze zjeść, a w dodatku trzeba pewnie będzie go oprać i łatać mu ubranie. Ja tam się nie boję roboty. Ale taki obcy człowiek w domu... Od dawna już nie mieliśmy w Srebrnym Gaju żadnego parobka. Zawszeć to zmiana, a ty nie przepadasz za zmianami. - Ja nienawidzę takich zmian, kiedy coś znika - odpowiedziała Pat i rzuciła robaczywe jabłko kociętom, które goniły się wokół drzewa. - Ale cieszę się, że tato kupił farmę starego Adamsa. Teraz ten kamienny mostek, który zbudowaliśmy z Hilarym nad Jordanem, i Zaczarowane Źródełko, i Sielanka będą do nas należeć. - Ho, ho, okazuje się, że można kupić sielankę - zaśmiała się Judysia. - Judysiu, to ty nie pamiętasz, że Hilary i ja nazwaliśmy ten pagórek nad Zaczarowanym Źródełkiem właśnie Sielanką? Bo byliśmy tam tacy szczęśliwi. - Pamiętam, pamiętam. Żartowałam, Patsy: Co by to było, żeby ludzie mogli kupować sobie szczęście! Choć znałam w Irlandii człowieka, który wykupił się od śmierci. - To niemożliwe - westchnęła Pat, wspominając ów czarny dzień, gdy umierała Bietka, najukochańsza przyjaciółka lat dziecinnych, i pozostawiła po sobie pustkę, której nic nie potrafiło zapełnić. - Owszem, zrobił to. A potem chciał umrzeć i modlił się, żeby śmierć przyszła, a ona na to: "Co to, to nie. Umowa jest umową". - No dobrze, ale gdzie ten nowy parobek będzie spał? Czy twój tato chce go umieścić w mojej izdebce nad kuchnią, a mnie przenieść do frontowej części domu? W głowie Judysi zabrzmiała ukrywana panika. Pat podniosła uspokajająco rękę, każdy ruch jej ręki był wymowny. - Ależ nie, Judysiu. Tatuś wie, że ten pokoik jest twoim prywatnym królestwem. Dla parobka urządzi się stryszek nad spichlerzem. Wstawi się tam piecyk, łóżko, parę mebli i będzie mu bardzo wygodnie. Boję się tylko, Judysiu, że zechce wieczorami przesiadywać w kuchni, i co wtedy z naszymi wesołymi pogawędkami? - No, no, jakoś sobie poradzimy - Judysia odzyskała dobry humor. Gdyby Długi Alek zażądał, by wyprowadziła się ze swojej izdebki nad kuchnią, słowem by nie zaprotestowała, ale myśl o tym bardzo ciążyła jej na sercu. Już od czterdziestu lat spała smacznie w owym pokoiku. - Boję się tylko, by wasz tato nie zatrudnił Szymona Ledbury. Słyszałam, że Szymon się o to stara. - Jestem pewna, że tatuś nie chciałby tu widzieć Ledbury'ego! - zawołała Przylepka. - Widzisz, Przylepko, wasz tata nie może zanadto grymasić. O parobków nie jest teraz tak łatwo, a waszemu tacie potrzeba człowieka, który zna się na krowach. A Szymon uważa, że się zna. Ale to by było ciężko znieść. Ledbury w mojej kuchni! Z tą gębą jak kamień nagrobny i w dodatku nie cierpi kotów. Kiedy tu przyszedł, Dżentelmen Tom tylko na niego spojrzał i zaraz się zmył. Jeśli uda nam się znaleźć kogoś, kto będzie umiał dogadać się z kotami, to nie powiem na niego złego słowa. No, rzecz jasna, jeśli będzie dobrze pracował. Wasz tata nigdy nie umiał się postawić i łatwo go nabrać. Cóż, pożyjemy, zobaczymy. No, na tym drzewie już nie ma wiśni, wracam i zabieram się do smażenia konfitur. - Ja tu zostanę, póki mnie nie opuści słońce. Judysiu, jak będę już bardzo stara, całymi dniami będę się wygrzewać na słońcu - strasznie to lubię. Przylepko, a może tuż przed zachodem pobiegniemy na Ukryte Pólko? Przylepka potrząsnęła jasną czupryną. - Bardzo bym chciała, ale przecież wiesz, że dziś rano skręciłam nogę i wciąż mnie boli. Pójdę raczej usiąść na grobie Płaczliwego Willa i chwilę pomyślę. Czuję się nafosforyzowana słońcem. Kiedy Przylepka używała podobnych słów, Pat myślała sobie, że to dziecko jest nieprzeciętnie inteligentne, że powinno się kształcić. Ale cóż, Przylepka dzieliła niechęć rodzeństwa do "edukacji". Bezwstydnie przyznawała, że chce tylko radować się życiem, gotowa była uganiać się za przyjemnościami jak kot za myszą. Pat wybrała się więc sama na pielgrzymkę do Ukrytego Pólka, małej leśnej polanki na tyłach farmy, którą we wczesnym dzieciństwie odkryła wraz z Sidem i którą odtąd nieprzytomnie kochała. W niedzielne wieczory, kiedy spacerowali z Sidem po polach snując różne plany - bo Sid stał się bardzo ambitnym farmerem - zaglądali zawsze na Ukryte Pólko, porosłe trawą i poziomkami. Sid obiecał jej, że nigdy go nie zaorze. Zresztą było tak niewielkie, że nie warto by było go uprawiać. A w dodatku co stałoby się wówczas ze słynnymi Judysinymi ciastkami z poziomkami i jeszcze słynniejszym kremem poziomkowym Pat? Przyjemnie było chodzić tam wraz z Sidem, ale jeszcze milej samej. Jak zwykle zatrzymała się na szczycie wzgórza, by pozachwycać się Srebrnym Gajem. Z drzwi i okien kuchni padało światło. Judysia szykowała kolację, koty czekały na małe co nieco, a McGinty nadstawiał uszu nadsłuchując odgłosu kroków Pat. Czy w tej kuchni będzie równie rozkosznie, gdy pojawi się parobek, bądź co bądź obcy człowiek? Na pewno nie. Pat na samą myśl o tym zrobiło się przykro. Zjedzą kolację przy świetle lampy. Zawsze na początku jesieni myślała o tym z niechęcią - oznaczało to, że wiatr przegnał już lato i zbliżają się długie zimowe noce. Ale wkrótce okazywało się, że krąg światła lampy jest przyjazny i bardzo do Srebrnego Gaju pasuje, i miło jest patrzyć, jak przez okno, zza purpurowego dzikiego wina, zagląda zmierzch. Jaki prześliczny jest o zmroku kolor domu! I jak bardzo zdają się kochać ten dom otaczające go drzewa. Należą do niego tak jak ogród i zielone wzgórze, i sad. Każde drzewo ma własną tajemnicę. Kto wie, czy te białe brzozy, które cały dzień wyglądają tak majestatycznie, nie zaczynają w nocy tańczyć sarabandę wraz z młodymi świerkami. Śmiejąc się z własnych pomysłów, Pat wbiegła do wyszorowanej wesolutkiej kuchni Judysi, a w jej sercu rozbrzmiewała pieśń życia. Iii - Tillytuck! Słyszałaś kiedyś takie nazwisko? - spytała zaintrygowana Judysia. - Nie, na Wyspie nikt się tak nigdy nie nazywał. - On od wielu lat pracował na Południowym Wybrzeżu, ale tatuś mówi, że pochodzi z Nowej Szkocji - oznajmiła Przylepka. - Aha, aha, teraz wszystko jasne. W tej Nowej Szkocji mnóstwo jest dziwacznych nazwisk. A jak będziemy do niego mówić? Jeśli to jakiś młody chłopak, możemy mu mówić po imieniu, bo chyba jakieś imię ma, ale co zrobimy, jeśli to już mężczyzna w sile wieku? Trzeba się będzie do niego zwracać "panie Tillytuck", bo ostatnimi czasy wszystkim parobkom poprzewracało się w głowie, a ja chyba wyjdę z siebie, jeśli za każdym razem, kiedy otworzę usta, będę musiała się wygłupiać: "panie Tillytuck to, panie Tillytuck tamto". Judysia zaczęła się bawić absurdalnością tej sytuacji. - Tatuś mówił, że to niemłody już człowiek. Po pięćdziesiątce. I podobno jest trochę dziwny. - Dziwny? No cóż, ludzie mnie także uważają za dziwaczkę, będzie z nas dobrana para. Ale czy aby jest robotny? - Ma świetne referencje, a tatuś już prawie stracił nadzieję, że znajdzie kogoś odpowiedniego. - A czy ten pan Tillytuck jest żonaty? No, no, ciekawa bym była pani Tillytuckowej. - Tego tatuś nie mówił. Ale on ma się już jutro pojawić i wszystkiego się dowiemy. Judysiu, co tam masz w tym garnczku? - Resztę zupy z obiadu. Schowałam ją, żebyśmy mogły się posilić przed pójściem spać. Ale zostawcie trochę dla Sida. Gdzieś się szwenda, a noc będzie zimna. Judysia bynajmniej nie potępiała "szwendania się". Uważała to za całkowicie usprawiedliwioną rozrywkę młodych ludzi. Był wilgotny listopadowy wieczór, od czasu do czasu w szyby okna siekł deszcz. Ale ogień wesoło trzeszczał w piecu. Dżentelmen Tom zwinął się w kłębek na krześle, które uważał za swoją własność, McGinty wyciągnął się na dywaniku, z jednej strony pieca siedział Pyszałek, a z drugiej Wymoczek, niezupełnie jeszcze dorosły pręgowany kot, i oba chórem mruczały. Przylepka miała na sobie wiśniową sukienkę i bardziej jeszcze niż zwykle błyszczały jej włosy. "Przylepka ma naprawdę śliczne włosy" - pomyślała z dumą Pat. - "Naprawdę złociste, nie wyblakłe jak niby to złote włosy Dorotki Robinson". Zupa Judysi pachniała zachęcająco. Judysia była mistrzynią w sztuce przyprawiania zup. Długi Alek twierdził, że wystarczy, by machnęła nad garnkiem ręką. Matka cerowała siedząc przy stole. Od czasu operacji nie odzyskała dawnych sił i Pat stale obserwowała ją z czułą troską, błagając, by jak najwięcej odpoczywała. Ale matka lubiła szyć i cerować. - Dopóki będę mogła, nie chcę się tego wyrzec, Pat. Większość kobiet nie lubi łatać i cerować. A ja zawsze lubiłam. Kiedy byliście mali, wasze dziurawe skarpetki wydawały mi się cząstką was samych. To mnie naprawdę nie męczy. I przynajmniej czuję, że jest ze mnie jakiś pożytek. - Mamo! Nie mów tak. Przecież bez ciebie nie dalibyśmy sobie rady. To ty jesteś sercem i duszą Srebrnego Gaju. Matka uśmiechnęła się tym swoim słodkim tajemniczym uśmiechem - uśmiechem kobiety bardzo mądrej i bardzo kochającej. Kiedy reszta rodziny wybuchała śmiechem, matka zawsze wyglądała tak, jakby im wtórowała, choć naprawdę nie śmiała się nigdy. - Urządzimy sobie bal - zaproponowała Przylepka. - Jeśli ten Tillytuck nie zechce przesiadywać na swoim stryszku, dziś jest nasz ostatni wieczór. Upiekę jabłka z goździkami, a ty, Judysiu, opowiesz nam coś zabawnego. - "Ułóżcie wysoko polana, zrywa się chłodny wiatr" - zacytowała Pat. - W każdym razie wrzucę jeszcze do pieca trochę chrustu. Chociaż to już nie brzmi tak romantycznie. - Romantycznie nie romantycznie, ale będzie z tego większy pożytek - oznajmiła Judysia siadając ze swoją szydełkową robótką koło kuchennego pieca, żeby móc od czasu do czasu zamieszać w garnku. - W zamczysku McDermottów wysoko układano polana na kominku, i co? Z przoduśmy się prażyli, a marzły nam plecy. Tak, tak, ja to jestem za nowoczesnością. - Co będzie z ogniem w niebie? - zaczęła się zastanawiać Pat usiadłszy po turecku na starym szydełkowanym dywaniku, na którym wciąż widać było jeszcze trzy czarne kocięta. - To może się wam wydać śmieszne, ale bardzo bym chciała, żeby tam czasem rozpalano ogień i żeby dookoła panowała ciemna wietrzna noc. No, Judysiu, pora, żebyś nam opowiedziała o duchach. - Znacie już wszystkie moje duchy - utyskiwała Judysia, ale powtarzała to już od wielu lat. I w końcu zawsze coś sobie przypominała albo wymyślała, i ubierała swoją opowieść w takie bogactwo szczegółów, że nawet Pat, nie mówiąc już o Przylepce, gotowa była w nią uwierzyć. Cóż, trzeba było się pogodzić z tym, że na świecie nie ma dobrych wróżek, ale z duchami sprawa wyglądała inaczej. - Choć coś mi się widzi, że nigdy nie opowiadałam wam o duchu przodka McDermottów, dziada starego McDermotta, u którego służyłam. Mój stryjeczny dziadek zobaczył go pewnej nocy, jak siedział na własnym nagrobku i coś do siebie groźnie mamrotał. Opowiadałam wam? - Nie, nie, błagamy cię, opowiedz - żarliwie poprosiła Przylepka. Los jednak nie dopuścił, by dowiedziały się, co zmalował przodek McDermottów, gdyż właśnie w tej chwili ktoś trzykrotnie zastukał do drzwi. Zanim któraś zdążyła drgnąć, drzwi otworzyły się i do kuchni wszedł Tillytuck. Nikt wówczas nie przypuszczał, że oto wchodzi do ich życia i serc. Jednakże od razu wiedziały, że musi to być Tillytuck, po prostu ten człowiek nie mógł być nikim innym. Tillytuck wszedł i zamknął za sobą drzwi, ale dopiero wówczas, gdy za nim wśliznął się chudy pies o gładkiej czarnej sierści. McGinty usiadł i na niego spojrzał, obcy pies też usiadł i spojrzał na McGinty'ego. Ale Judysia i dziewczęta widziały tylko Tillytucka. Patrzyły na niego jak zahipnotyzowane. Tillytuck był niski i niemal kwadratowy. Jego czerwona twarz także była kwadratowa, a może nawet szersza, gdyż okalały ją staromodne bokobrody. Usta wyglądały jak długa szpara, a nos jak guziczek. Spod wyliniałej futrzanej czapy nie było widać włosów. Miał na sobie wytarty płaszcz i wspaniały szkocki szal. W jednej ręce trzymał wielką wypchaną walizę, w drugiej skrzypce w pokrowcu z flaneli. Tillytuck stał i wpatrywał się w te "trzy babska" uśmiechniętymi czarnymi oczkami, które niemal ginęły w fałdach tłuszczu. - Co za serdeczne przyjęcie - powiedział. - Widzę, że was z wrażenia sparaliżowało. Cóż, to nie moja wina, że jestem taki przystojny. Zaczął się skręcać ze śmiechu, choć z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Pat z trudem wyrwała się z osłupienia. Matka była już na górze, ktoś musi więc coś zrobić, coś powiedzieć. Judysia chyba po raz pierwszy w życiu nie mogła wykrztusić słowa. Pat wstała z dywanika i zrobiła krok naprzód. - Pan Tillytuck? - We własnej osobie. Ochrzczono mnie Jozjaszem - powiedział przybyły, kłaniając się: Gdyby miał szyję, ten gest mógłby uchodzić za dworski ukłon. Dopiero później Pat uświadomiła sobie, że ma on bardzo miły głos. - Lat pięćdziesiąt pięć, liberał, fundamentalista i, symbolicznie mówiąc, dżentelmen do wzięcia - dorzucił. - Może zechce pan zdjąć płaszcz i usiąść? - spytała dość niemądrze Pat. - Widzi pan, nie spodziewaliśmy się pana dzisiaj. Ojciec mówił, że przyjedzie pan jutro. - Trafiła mi się ciężarówka do Srebrnych Mostów, więc postanowiłem z tego skorzystać - oznajmił dudniącym głosem pan Tillytuck. Powiesił na gwoździu czapę, ukazując kędzierzawą szpakowatą czuprynę. Zdjął szal i płaszcz i wówczas okazało się, że tajemnicze wybrzuszenie pod prawą pachą to wielka wypchana arktyczna sowa, którą z dumą ustawił na półeczce nad zegarem. Walizkę umieścił w kącie, położył na niej skrzypce. I wiedziony nieomylnym instynktem usiadł na najwygodniejszym fotelu w kuchni, na błyszczącym fotelu pradziadka Nehemiasza Gardinera, zagłębił się w czerwone poduszki i wyjął z kieszeni krótką czarną fajeczkę. - Wolno zapalić? - spytał tubalnym głosem. - Nigdy nie palę, jeśli sprzeciwi się temu jakaś dama. - Wolno, wolno - odparła Pat. - Jesteśmy przyzwyczajone do fajki stryja Toma. Pan Tillytuck starannie napełnił fajkę tytoniem i zapalił. Przed dziesięciu minutami nikt z domowników nie widział go jeszcze na oczy. A teraz zdawał się przynależeć do domu, jakby przebywał tu od zawsze. Nie, nie był kimś obcym. Judysia, której zwykle nie zależało na tym, co ktoś myśli o jej stroju, podziękowała swojej szczęśliwej gwieździe, że ma na sobie nową drelichową suknię i biały fartuch. McGinty obwąchał gościa z aprobatą i z powrotem ułożył się do snu, całkowicie ignorując nowego psa. Dwa szare koty nadal cicho mruczały. Tylko Dżentelmen Tom nie był jeszcze pewien swoich uczuć i cały czas wpatrywał się w nowo przybyłego podejrzliwym wzrokiem. Szeroki tors pana Tillytucka przyodziany był w wypłowiały szary sweter, spod którego wyzierała czerwona flanelowa koszula. W oczach Judysi pojawił się pożądliwy błysk. Właśnie ten odcień czerwieni był jej potrzebny na różyczki, które miały ozdobić następny dywanik. - Skoro nie przeszkadza paniom fajka, to co z psem? Czy wolno mu się położyć w tym tam kącie? Judysia doszła do wniosku, że najwyższy czas, by upomniała się o swoje prawa. Ostatecznie to była jej kuchnia, a nie tego pana Tillytucka. - Hm, hm, a czy ten pański pies, panie Tillytuck, jest aby dobrze ułożony? - Jest - odpowiedział uroczyście Tillytuck. - Ale to pechowy pies. Może mi pani nie uwierzy, panno... panno... - Plum - zwięźle odpowiedziała Judysia. - Panno Plum, ten pies miał bardzo ciężkie życie. Parchy, nosacizna i stale cierpi na robaki. Zeszłego lata przejechała go ciężarówka, a dwa lata temu otruł się strychniną. - Widać tak jak kotom będzie mu sądzone żyć siedem razy - zachichotała Przylepka. - Teraz jest właściwie zdrów - zapewnił pan Tillytuck. - Trochę kuleje, bo tydzień temu rozciął sobie łapę szkłem, ale to mu szybko przejdzie. I od czasu do czasu miewa ataki padaczki. Z pyska toczy się piana. Chwieje się i wali na ziemię. Ale po dziesięciu minutach wstaje jak gdyby nigdy nic. Więc niech się panie nie przejmują, jeśli któraś to zobaczy. To pożyteczny pies, świetnie się obchodzi z krowami, ale jest wrażliwy. Bardzo szanuję psy, zawsze im się kłaniam. - Jak się nazywa? - spytała Pat. - Mówię do niego po prostu Psie - odpowiedział pan Tyllytuck. No i tak - Po Prostu Psem - nazywano go przez cały czas jego pobytu w Srebrnym Gaju. "Wygadany to ty jesteś, panie Tillytuck" - pomyślała Judysia. Ale głośno powiedziała tylko: - A co jeśli chodzi o koty? - Och, panno Plum, do kotów to mam prawdziwą słabość. Kiedyś tędy przechodziłem i od razu pomyślałem sobie, że polubię mieszkańców tego domu, bo na parapecie okna leżał kot. Ma się ten instynkt. Pomyślałem sobie: "To elegancki dom. Tutaj to mógłbym pracować". No i miałem rację. - Gdzie pan ostatnio pracował? - Na lisiej farmie na Południowym Wybrzeżu. Nie będę wymieniał nazwiska. Pracowałem tam trzy lata. Nie uskarżam się. Ale gospodyni umarła i gospodarz znów się ożenił. I z tą nową małżonką nie mogłem dojść do ładu. Na stole same kupne produkty i w dodatku nawet robaki piszczałyby z głodu. Okropna swarliwa baba. Wykłócała się o wszystko, łącznie z pogodą. I zaczęła się czepiać Psa. No to powiadam - "Słuchaj, niewiasto, pies też ma prawo do życia. Widzę, że się nie dogadamy. Może jestem wybredny, ale wolę towarzystwo psa niż kłótliwej kobiety. I nie będę niczyim niewolnikiem!" - Złożyłem wymówienie. Jeśli trzeba się kłócić, to lepiej brać nogi za pas. Tu chyba uda mi się zasiedzieć. Coś mi się widzi, że znalazłem przytulną przystań. Ten fotel bardzo pasuje do moich starych kości. Ja też wiele przeszedłem. Udało mi się ujść cało z Titanica. - Och! - zawołały chórem Przylepka i Pat nadstawiając ciekawie uszu. Bardzo były zaintrygowane. Judysia zamaszyście zamieszała zupę. Czyżby napotkała rywala? - Tak, uszedłem z życiem, bo wcale na ten okręt nie wsiadłem - oświadczył Tillytuck. I zanim wsadził fajkę do ust, wydobył się z nich jakiś dziwny dźwięk. Niebawem okazało się, że był to śmiech. "No, no, to ciebie, panie Tillytuck, trzymają się takie żarty" - pomyślała Judysia. - Ale przeżywałem także tragedie - ciągnął pan Tillytuck. Podwinął rękaw swetra i pokazał długą białą bliznę na żylastym przedramieniu. - Ukąsił mnie lampart. Za młodu byłem w Stanach pogromcą zwierząt w cyrku. To było życie. W osobliwy sposób działam na zwierzęta, żadne zwierzę nie wytrzyma mego wzroku. - Hm - nie dała się zbić z tropu Judysia. - Jest pan żonaty? - Co to, to nie! - zawołał pan Tillytuck tak doniosłym głosem, że wszyscy podskoczyli, nawet Dżentelmen Tom. I zaraz znów złagodniał. - Nie, panno Plum, nie mam ani małżonki, ani potomstwa. Kilka razy próbowałem się ożenić, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Albo wszyscy chętnie się zgadzali poza samą ewentualną panną młodą. Albo cała rodzina była przeciw. Albo nie mogłem się zdobyć na oświadczyny. Żebym nie był takim abstynentem, to na pewno bym się parę razy ożenił. Wypiłbym parę kieliszków i rozwiązałby mi się język. - Pan Tillytuck mrugnął do Pat i Pat z trudem powstrzymała się, by mu nie odpowiedzieć mrugnięciem. Tak, pewni ludzie dziwnie na człowieka działają. - Zresztą zawsze uważałem, że nikt nie zrozumie mnie lepiej niż ja sam - podsumował pan Tillytuck. - Teraz to się już pewnikiem nie ożenię. Ale póki życia, póty nadziei, co? - Tym razem mrugnął do Judysi. Judysia uznała, że powinna się obrazić, ale jakoś nie mogła. Jeszcze raz zamieszała w garnku i wyprostowała się. - Zje pan z nami talerz zupy, panie Tillytuck? - Cóż, nie wzgardzę małą przekąską - odparł rozradowanym tonem pan Tillytuck. - Rozkoszy podniebienia należy zażywać w miarę, ale nie należy o nich całkiem zapominać. Odkąd wszedłem w te gościnne progi, za każdym razem powtarzałem sobie w duchu, kiedy mieszała pani zupę: "Ta zupa pachnie tak, że z tym zapachem nie może się równać żaden zapach, z jakim spotkałem się w moim długim życiu". Pat i Przylepka zabrały się do nakrywania stołu. Pan Tillytuck przyglądał im się z aprobatą. - Prawdziwe panięta - szepnął chrapliwie do Judysi. - Klasa! Ta mała ma ręce arystokratki. - No, no, że też pan zauważył - pochwaliła go uradowana Judysia. - Jakże by nie. Jeśli chodzi o kobiety, jestem prawdziwym znawcą. Ledwie otworzyłem drzwi, pomyślałem sobie - "Oto elegancja". Nie to, co te dziewczyny z lisiej farmy. Mówiąc między nami, panno Plum, wyglądały jak zasuszone jabłuszka. Jedna była chuda jak szczapa i nie jadła niczego poza sałatą, żeby jeszcze schudnąć. Ale te dwie! Kupidyn będzie miał pełne ręce roboty. Co, panno Plum, pewnie ma pani urwanie głowy z konkurentami? - Tak, tak, zdarza się, że ktoś tu zajrzy - odpowiedziała powściągliwie Judysia. - No, panie Tillytuck, proszę do stołu. Pan Tillytuck osunął się na krzesło. - Czy wolno prosić, żeby pani mówiła do mnie po prostu Jozjasz? Kiedy słyszę "pan", czuję się jak przyjezdny. - O nie, nie - zaprotestowała Judysia. - Mam uraz do tego imienia, odkąd stary Jozjasz Miller z Południowego Glen zamordował własną żonę. - Znałem, znałem Jozjasza Millera - potwierdził pan Tillytuck biorąc do ręki łyżkę. - Najpierw ją udusił, potem powiesił, a na koniec wrzucił do rzeki z kamieniem u szyi. Ten człowiek niczego nie zostawiał przypadkowi. Tak, dobrze go znałem. Mogę powiedzieć, że w swoim czasie byliśmy dobrymi przyjaciółmi. No, ale po tym, co zaszło, musiałem z nim oczywiście zerwać. - Czy go powiesili? - spytała Przylepka z niezdrowym zainteresowaniem. - Nie. Wszyscy wiedzieli, że to on zrobił, ale niczego nie dało się udowodnić. Zresztą ludziska mu współczuli. Bywają takie babska, które po prostu trzeba zamordować. Jozjasz umarł naturalną śmiercią, ale potem jego duch długo błąkał się po ziemi. Raz go spotkałem. - Och! - Przylepka nie zauważyła wyraźnego niezadowolenia Judysi, że oto ktoś ośmiela się z nią konkurować. - Naprawdę, panie Tillytuck? - A jakżeby! Owszem, zdarza się, że ktoś słyszy szczura i bierze go za duchy. Ale to była prawdziwa zjawa. - I on... on się do pana odezwał? Pan Tillytuck kiwnął głową. "Widzę, że ty też wyszedłeś na spacer" - powiedział duch. Ale ja się nie odezwałem. Z upiorami lepiej ostrożnie. Bywają nieodpowiedzialne. Jozjasz stał na środku ścieżki, nie było jak go wyminąć, więc co miałem robić, musiałem przez niego przejść. Więcej go nie spotkałem. Panno Plum, to jest prawdziwa zupa. Judysia przez cały wieczór nie mogła się zdecydować, jaki jest jej stosunek do pana Tillytucka. Chwilami zjednywał ją, a potem znów denerwował. I tak było przez cały czas jego pobytu w Srebrnym Gaju. Teraz zachwyt nad zupą sprawił, że otrzymał następną porcję. Pat zaczęła marzyć, żeby ojciec wrócił wreszcie z Jaskółczego Gniazda. Może pan Tillytuck wcale nie wie, że ma spać na stryszku spichlerza. Ale pan Tillytuck wstając od stołu, oświadczył: - O ile wiem, mam zamieszkać w spichlerzu. Może któraś z pań będzie tak dobra i wskaże mi drogę. - Panna Rachela weźmie latarkę i zaraz pana zaprowadzi - oświadczyła Judysia. - Na łóżku leżą koce, ale boję się, że pan zmarznie. Nie wiedziałyśmy, że pan dziś przyjedzie, i nie napaliłyśmy w piecyku. - Sam zaraz rozpalę. - I uwędzi się pan. Jak się w tym piecyku napali, to dopiero po godzinie przestaje dymić. Coś w nim szwankuje. Długi A... pan Gardiner już mówił, że każe go naprawić. - Sam naprawię. Długie lata pracowałem jako murarz. Na lisiej farmie też dymił piec i naprawiłem go w trymiga. - I co, potem już dobrze ciągnęło? - spytała sceptycznie Judysia. - Ciągnęło! Panno Plum, wciągnęło którejś nocy kota! Nikt już nigdy tego biednego zwierzaka nie zobaczył. Judysia poddała się. Pan Tillytuck wziął walizkę, skrzypce, sowę i psa. - Jestem gotów, panno Gardiner. A wracając do imion - to sam książę Walii, panno Plum, mówił do mnie Jozjaszu, kiedy któregoś lata pracowałem na jego ranczo w Albercie. Bardzo demokratyczny młodzieniec. Ale jeśli nie może pani zmusić się, żeby wymówić to imię, proszę mówić do mnie zwyczajnie Tillytuck. Aha, znam lekarstwo na kurzajki, znikają w mgnieniu oka, może mógłbym którejś z pań dopomóc? Przylepka szybko schowała za plecami rękę. Judysia zagryzła wargi i odezwała się tonem pełnym wyższości: - Uprzejmie dziękujemy, ale u nas w Srebrnym Gaju nie miewamy takich kłopotów. Jeszcze moja babka nauczyła mnie zaklęcia. Dobranoc panu, panie Tillytuck. Mam nadzieję, że pan nie zmarznie i dobrze się wyśpi. - Już za parę minut znajdę się w objęciach starego Morfusiaka - zapewnił ją pan Tillytuck. Judysia i Pat słyszały, jak Przylepka zaśmiewa się po drodze do spichlerza. Pan Tillytuck nie szczędził widać sił, by ją rozbawić. - Rzeczywiście jest z niego dziwadło - powiedziała Pat. - Ale tacy ludzie ubarwiają życie, prawda, Judysiu? Do kuchni wbiegła Przylepka, jej rozpromieniona buzia ociekała deszczem. - Czyż on nie jest kochany? Opowiedział mi, że pochodzi z jednej z najlepszych rodzin Nowej Szkocji. - W to wątpię - oświadczyła Judysia. - Chyba że też symbolicznie. I co to za maniery, żeby nie dać człowiekowi skończyć tego, co mówi. Ale dobroduszny z niego człowieczyna i jeśli nasze zwierzęta będą z niego zadowolone, dojdziemy z nim chyba do ładu. - On uważa, Judysiu, że ty jesteś cudowna. I strasznie chciałby, żebyś go nazywała Jozjaszem. - Co to, to nie. Ale nie będę się upierać, żeby mu mówić pan. Na co dzień byłby z tym ambaras. Przylepko, jutro się zajmę twoją kurzajką. Zupełnie mi to wyszło z głowy. Hm, hm, kto to słyszał, żeby taki Tillytuck z bokobrodami myślał, że to on będzie nam likwidował kurzajki! - Muszę go opisać Hilaremu - zaśmiała się Pat. - Byłby nim zachwycony. Och, Judysiu, gdyby tylko Hilary mógł tu wpaść w któryś listopadowy wieczór - niczego bym już więcej nie pragnęła. Wyjechał dwa lata temu, a wydaje się, że sto. Judysiu, czy zostawiłaś trochę zupy dla Sida? - Całe mnóstwo. Czy on wybrał się na te tańce w Południowym Glen? - Gdziekolwiek poszedł, jedno jest pewne, że poszedł z Madzią Robinson. Bardzo do niej uderza - oznajmiła Przylepka. - A całe lato chodził z Sarą Russel. Coś mi się zdaje, że z Sida jest straszny flirciarz. Pat uśmiechnęła się z zadowoleniem. Im więcej flirtów, tym bezpieczniej. Na szczęście Sid od śmierci Bietki nie zainteresował się poważniej żadną dziewczyną. Pat z przyjemnością myślała, że pozostanie przez całe życie wierny pamięci Bietki - tak jak ona, Pat. Ona nigdy już nie będzie miała przyjaciółki od serca. Lubiła sobie wyobrażać, że jako szczęśliwa stara panna spędzi życie w ukochanym Srebrnym Gaju u boku szczęśliwego starego kawalera Sida. Winnie, Józek i Przylepka będą przyjeżdżać ze swymi rodzinami, McGinty i koty żyć będą wiecznie, a w kuchni Judysia snuć będzie swe opowieści. Srebrnego Gaju nie sposób było wyobrazić sobie bez Judysi. - Judysiu - powiedziała uroczyście Przylepka, która zamierzała już pójść spać, ale zatrzymała się jeszcze w drzwiach. - Judysiu, tylko uważaj, żebyś się nie zakochała w Jozjaszu. Widziałam jak do ciebie mrugał. Judysia pociągnęła wzgardliwie nosem. Iv Dni późnej jesieni wydawały się Pat jednym złotym pasmem szczęścia, nawet wówczas, gdy zamilkł ostatni świerszcz. Matka czuła się dobrze, ojciec cieszył się z obfitych zbiorów, Przylepka zaczęła się pilniej uczyć, dla wszystkich urodzonych w lecie kociąt udało się znaleźć znakomite domy, od czasu do czasu odbywała się jakaś zabawa i pojawiali się wielbiciele. Pat nie przepadała za życiem towarzyskim, ale jakaś rozrywka była niekiedy mile widziana. Choć tak naprawdę wolała spędzać wieczory w kuchni, piekąc jabłka i przysłuchując się tym Judysinym rozkosznym opowieściom o duchach. Przylepka nie mogła tego pojąć, marzyła o tym, by nareszcie dorosnąć i chodzić na zabawy z "chłopcami". - Zamierzam mieć powodzenie - oznajmiła poważnie Judysi. - Trochę poflirtuję. Judysiu, to będą niewinne flirty. A dopiero potem kogoś pokocham, ale nie tracąc rozsądku. - Hm, hm - Judysia nieznacznie się uśmiechnęła. - To ci się, złotko, nie uda. Rozsądna miłość - coś mi się widzi, że byłoby to trochę nudne. - Pat mówi, że się nigdy nie zakocha. Ona chyba naprawdę chce zostać starą panną. - Dziewczęta często wygadują byle co - burknęła Judysia. Ale w głębi serca czuła się niespokojna. Ani w tym pokoleniu, ani w poprzednich panny ze Srebrnego Gaju nie były zalotne, niemniej wolałaby, żeby Pat okazywała więcej zainteresowania młodymi ludźmi, którzy pojawiali się w Srebrnym Gaju i zabierali ją na tańce, do kina, na ślizgawkę i czasem przy księżycu na wyprawy na rakietach śniegowych. Pat nie brakowało "chłopców", ale cóż, byli dla niej tylko kolegami. Judysia ucieszyła się więc w duchu, kiedy Milton Taylor z Południowego Glen zaczął oblegać Srebrny Gaj, stale dokądś Pat zapraszając. Ale ku zmartwieniu Judysi Pat nieczęsto przyjmowała owe zaproszenia. - Patsy, pomyśl tylko, on odziedziczy najładniejszą farmę w Południowym Glen. I to taki miły chłopiec. Miałabyś oddanego męża. - "Oddanego męża" - zachichotała Pat. - Judysiu, jesteś strasznie wiktoriańska. Oddani mężowie wyszli z mody. My teraz lubimy nieokrzesanych jaskiniowców, prawda, Przylepko? Wymieniły uśmiechy. Mimo dużej różnicy wieku były bardzo zżyte i Pat - o zgrozo! - opowiadała Przylepce wszystko, co mówili i robili jej wielbiciele. Pat miała złośliwy języczek i wyżej wymienieni młodzieńcy na pewno nie byliby zachwyceni, słysząc jej komentarze. - Czy ty, Pat, naprawdę nie chcesz nigdy wyjść za mąż? - spytała kiedyś Przylepka. Pat niecierpliwie potrząsnęła głową. - Och... może kiedyś, ale na pewno nieprędko. Przecież jestem potrzebna naszemu Srebrnemu Gajowi. - Ale jeśli Sid sprowadzi tu żonę? - Sid tego nie zrobi! - wykrzyknęła z oburzeniem Pat. - Nie sądzę, by się w ogóle ożenił. Przecież wiesz, Przylepko, że kochał Bietkę. Jestem pewna, że zostanie wierny jej pamięci. - Według Judysi mężczyźni nie bywają wierni. I wszyscy mówią, że na Sida zagięła parol Maja Binnie. - Nie, Sid nigdy nie ożeni się z Mają Binnie. Tego możemy być pewne - orzekła Pat. Na samą myśl o tym zrobiło jej się zimno. Nienawidziła Mai, a Maja nienawidziła jej. Tillytuck interesował się wielbicielami Pat prawie tak samo jak Judysia. Każdemu młodzieńcowi, który pojawiał się w Srebrnym Gaju, przyglądał się niepostrzeżenie swymi bystrymi czarnymi oczkami. I z zachwytem przysłuchiwał się, jak przekomarza się z nim Pat. - Ojejku, ona umie się obchodzić z mężczyznami! - zawołał z zachwytem, kiedy za Pat i Miltonem Taylorem zamknęły się drzwi. - Będzie wspaniałą żoną. Podziwiam jej maniery, Judysiu. - Tak, tak, Tillytucku, my wszystkie w Srebrnym Gaju wiemy, jak należy traktować mężczyzn - odparła wyniośle Judysia. Bo obecnie mówili już do siebie per Judysia i Tillytuck. Judysia nie chciała zaakceptować jego imienia, a trudno było na co dzień zwracać się do kogoś "proszę pana". Na swój sposób zaprzyjaźnili się. Judysi, tak samo jak wszystkim, wydawało się, że Tillytuck jest w Srebrnym Gaju od niepamiętnych czasów. Trudno wprost było uwierzyć, że dopiero sześć tygodni temu pojawił się tutaj ze swoją sową, skrzypcami i Po Prostu Psem. Nawet koty zaczynały głośniej mruczeć, kiedy Tillytuck zaglądał do kuchni. Tylko Dżentelmen Tom nie w pełni go zaakceptował. Ale Dżentelmen Tom był milczącym, powściągliwym kotem, który jedynie wobec Judysi wyzbywał się czasem swojej rezerwy. Tillytuck miał w kuchni własny kąt i własne krzesło, i często wpadał, prosząc Judysię o filiżankę herbaty. I Judysia zawsze, bez słowa, podawała mu herbatę ku wielkiej uciesze Pat i Przylepki. Szybko zauważyła, że Tillytuck przepada za słodyczami, i jeśli akurat niczym jej się nie naraził, zawsze czekał na niego kawał ciasta. Dziewczynki zaśmiewały się udając, że wierzą, iż Judysia "zadurzyła" się w Tillytucku. Bardzo się tym oburzała. Ale często, gdy zachodził, siadała i też wypijała z nim filiżankę herbaty. A kiedy go za coś łajała, zawsze potrafił ją rozbroić jakimś komplementem. - Widzi panienka, jak sobie z nią potrafię poradzić? - spytał Pat. - Aż szkoda, że nie należę do tych mężczyzn, którzy się żenią. - No, kto wie, może się jeszcze Tillytuck ożeni - odpowiedziała z poważną miną Pat, starając się, by kropla czerwonej galaretki trafiła w sam środek cytrynowego torciku. - Kto wie, kto wie, może się zlituję nad Judysią - odparł Tillytuck i mrugnął. - Chwilami wydaje mi się, że byśmy do siebie pasowali. Ona lubi gadać, a ja najchętniej słucham. Judysia nie zwracała uwagi na te "głupoty". Kiedyś oświadczyła dziewczynkom, że już "poznała się" na Tillytucku. Bardzo jednak miała mu za złe, że nie uczęszcza do kościoła. Parobkowie powinni chodzić do kościoła, tak nakazywała przyzwoitość. Sąsiedzi gotowi pomyśleć, że są przepracowani i w niedzielę nie mają już na nic siły. Ale Tillytuck pozostał obojętny na wszystkie jej argumenty. - Nie pochwalam tych nowych hymnów - oświadczył stanowczo. - W kościele powinno się śpiewać hymny Dawida. Tylko w ostateczności przy jakiejś specjalnej okazji można by który sparafrazować. Mam zasady i od nich nie odstąpię. Co wieczór przed pójściem do łóżka śpiewam hymn i co niedzielę rano czytam rozdział z Biblii. - I to na grobie Płaczliwego Willa - mruknęła Judysia, która z jakichś tajemniczych powodów czuła się tym zwyczajem Tillytucka dotknięta. Nawet się nie obejrzeli, gdy zaczęło się zbliżać Boże Narodzenie i nastał Czas wielkich przygotowań. Kiedy Tillytuck o tym mówił, słychać było duże litery. Miał nastąpić prawdziwy zjazd rodzinny. Przyjadą Winnie i Franek, przyjdą z Jaskółczego Gniazda ciotka Edyta, ciotka Barbara i stryj Tom, pojawi się ciocia Azalka z wujem Robem i pięciorgiem dzieci, a także praciotki z Wybrzeża Zatoki, jeśli pozwoli im na to reumatyzm. Judysia twierdziła, że będzie to istne "urwanie głowy", a Pat nie posiadała się ze szczęścia. Miało to być pierwsze "prawdziwe" Boże Narodzenie w Srebrnym Gaju, odkąd stała się jego panią. Poprzedniego roku Franek miał bronchit i Winnie nie mogła opuścić domu, a dwa lata przedtem dzieciarnia cioci Azalki dostała odry, po raz pierwszy zabrakło Hilarego, i nie były to bardzo świąteczne święta. Ale w tym roku będzie inaczej. Nareszcie miał się pojawić Józek. Indyki Judysi były już utuczone; poda się też gęś, gdyż ojciec przepada za gęsiami, i kaczkę, ze względu na stryja Toma. Pat cały wolny czas poświęcała na studiowanie książek kucharskich. Wiele takich starych książek znajdowało się w Srebrnym Gaju, a w nich wiele rodzinnych przepisów, które wytrzymały próbę czasu. Pat kartkowała je z wielkim przejęciem. Oto sałatka z kapusty babki Selby, pierniki cioci Azalki, pieróg kuzynki Mirandy, pudding z Wybrzeża Zatoki, keks praprababki Gardinerowej, placek z jabłkami i rodzynkami Starego Józefa Pingle'a, rodzynkowy sos stryja Horacego. Pat nie mogła się dowiedzieć, kim był ten Stary Józef Pingle. Nikt nie potrafił jej oświecić, nawet Judysia. Za to wiadomo było, że stryj Horacy przywiózł przepis na rodzynkowy sos ze swej pierwszej wyprawy na morze i oświadczył Judysi, że aby go zdobyć, musiał zabić człowieka, nikt jednak nie chciał w to uwierzyć. Judysia postanowiła sprawić sobie na tę okazję nową suknię. Jej dawna, błękitna, pochodziła z przedpotopowych czasów i stała się z lekka niemodna. - Zresztą, Patsy, przyda mi się, jak się kiedy wybiorę do starej Irlandii. Wciąż mi to chodzi po głowie, odkąd Przylepka zaczęła mnie namawiać. Muszę przecież jakoś wyglądać, jeśli mam zobaczyć dawnych przyjaciół, no i odwiedzić zamczysko McDermottów. Jak myślisz, Patsy, może by tak uszyć suknię koloru wiśniowego? Mówi się, że to modny kolor. I dla odmiany mogłaby być atłasowa. Pat, mimo że z niechęcią myślała o wyjeździe Judysi do Irlandii, choć miało chodzić tylko o krótką wizytę, z entuzjazmem podjęła temat nowej sukni. Pojechała z Judysią do miasta, aby pomóc w wyborze materiału i przekonała krawcową, by uszyła suknię dokładnie tak, jak sobie tego życzyła Judysia. Tego samego dnia był w mieście stryj Tom. Pat i Judysia zobaczyły go, jak wychodzi od jubilera i na ich widok chowa ukradkiem do kieszeni małą, ozdobnie przewiązaną paczuszkę. Mruknął coś, że musi się z kimś zobaczyć, i zaraz skręcił w boczną uliczkę. - Stryj Tom jest ostatnio bardzo tajemniczy - zauważyła Pat. - Jak myślisz, co on tam kupił? Nie wyobrażam sobie, żeby był to prezent dla cioci Edyty albo cioci Barbary. - Tak, tak, Patsy. Widzi mi się, że twojemu stryjowi Tomowi chodzi po głowie ożenek... Znać to po nim. Pat znów zrobiło się nieprzyjemnie. Zmiany w Jaskółczym Gnieździe byłyby czymś tylko odrobinę mniej przykrym niż zmiany w Srebrnym Gaju. Stryj Tom z ciotkami od zawsze tam mieszkali - i tak powinno zostać. Nie, nie pasowałaby tam żadna nowa ciotka Tomowa. - Judysiu, przecież on nie będzie taki niemądry! W jego wieku! Zbliża się już do sześćdziesiątki. - Któregoś dnia, Pat, na własne oczy widziałam, jak czytał list i zaraz wepchnął go do kieszeni. I zarumienił się. Kiedy mężczyzna w jego wieku rumieni się, coś wisi w powietrzu. Pamiętasz, w lecie Przylepka opowiadała nam, że wysyła jego listy do jakiejś pani. Pat westchnęła i postanowiła przestać o tym myśleć. Nie chciała psuć sobie tego popołudnia. Oprócz atłasu na suknię miały z Judysią zrobić wiele innych zakupów. Pat lubiła kupować. Przyjemnie było wejść do wielkiego domu towarowego i wybierać - tyle ładnych rzeczy! Aż prosiły się, żeby zabrać je z zatłoczonych półek, żeby mogły stać się cząstką prawdziwego domu. Potrzebne były nowe zasłony do jadalni, nowe pokrowce na poduszki w małym saloniku i szklane miseczki, w których Pat chciała podać owocowy koktajl przed świątecznym obiadem. Judysia była tym trochę przerażona. Czy nie za wiele tej elegancji? - Na mój gust "koktajl" brzmi podejrzanie. W Srebrnym Gaju byliśmy zawsze za trzeźwością! - Ależ, najdroższa Judysiu, to nie będzie taki koktajl. Po prostu sałatka z owoców, trochę soku, a na wierzchu wiśnia z likieru. Na pewno będzie ci smakowało. Judysia poddała się. Jeśli Pat chce podać jakieś wyszukane danie, niech ma tę przyjemność. Była pewna, że Binnie'owie nigdy nie podawali koktajli. To im zaimponuje! Judysia rozkoszowała się każdą minutą wyprawy do miasta. Przywiozła do domu błyszczący wiśniowy atłas, który olśniłby nawet McDermottów. Chwilowo olśnił Tillytucka. Pokazała mu go dumnie jeszcze tego samego wieczoru. - To będzie prawdziwie zmysłowa szata - powiedział. I po kolacji nie dostał ciasta. Wracając na swój stryszek, Tillytuck oskarżał się w duchu o brak taktu. Byłby jeszcze bardziej skruszony, gdyby wiedział, że Judysia ma w spiżarni pieczoną kaczkę i pieczone kartofle, "małe co nieco" przed pójściem spać, którym zamierzała się z nim podzielić. Tymczasem do spiżarni zajrzała Przylepka i urządziły sobie z Judysią i Pat prawdziwą ucztę; na koniec pojawił się Sid, w samą porę, żeby ogryźć smakowite kości i wysłuchać opowieści Judysi o zaginionym pierścionku z brylantem, który odnalazł się w wolu indyka. - A to mi coś przypomina... czy opowiadałam wam, jak wasza ciocia Azalka, kiedy była jeszcze młodziutka, pierwszy raz oporządzała indyka na obiad? Tak, tak, to była prawdziwa hańba dla Srebrnego Gaju. Całe lata trwało, nim zmazaliśmy ten skandal. - Co się stało, Judysiu? - Ale nigdy nie powiecie, ciotce Azalce, że dowiedzieliście się tego ode mnie? To było tak: strasznie się jej zachciało samej oprawić indyka i napchać go nadzieniem, i nikomu nie pozwoliła sobie pomóc. Nie oczekiwaliśmy tego dnia gości, mieliśmy zjeść indyka w rodzinie, nie tak jak Binnie'owie, którzy cały drób sprzedają, a sami jedzą kartofle... Ale niespodziewanie pojawiły się z miasta osobistości, poseł do parlamentu z małżonką. Dziękowałam opatrzności, że mamy na obiad indyka, a tu, jak myślicie, co się stało, gdy wasz tatuś ukrajał kawałek piersi dla pani posłowej? - Judysiu! Co? Nie bądź taka tajemnicza. - Tajemnicza? Nie, ale aż przykro coś takiego powiedzieć. Choć potem wasz tata zaśmiewał się do rozpuku. Tak, tak, krótko mówiąc, wasza ciocia Azalka nie wycięła wola i kiedy Długi Alek zaczął to ptaszysko kroić, z wola wysypało się na półmisek ziarno. Mnie przy tym nie było... nigdy nie siadałam przy stole, gdy byli goście, i chwała Najwyższemu, bo bym już chyba nie przyszła do siebie. I tak myślałam, że się rozpłaczę, jak mi o tym opowiadała wasza babka. Ją też wzięło, nigdy już później nie zadzierała nosa. Tak, tak, teraz możecie się z tego śmiać, ale wtedy nie było nam do śmiechu. Przylepka chichotała głośno, ale Pat czuła się wytrącona z równowagi. Że też coś podobnego miało miejsce w Srebrnym Gaju! Prawda, że to już ćwierć wieku temu, ale zawsze. Nawet u Binnie'i~h nie zdarzył się nigdy podobny skandal. - Mam tylko nadzieję, że nic nie zakłóci naszego świątecznego obiadu - szepnęła niespokojnie. - Możesz się nie bać, Patsy. Pozbyliśmy się już z domu pawich piór. Zaraz następnego dnia je spaliłam. Twój stryjek Horacy mówił, że jestem zabobonną babą, wściekał się, bo to on przywiózł do domu te pióra. Więc teraz nic nam nie przyniesie pecha, ale odetchnę, jak już będzie po wszystkim. Tillytuck powiedział wczoraj, że w domu panuje "nerwowa atmosfera". - Dziś Tillytuck zwierzył mi się, że jego dziadek był piratem - wtrąciła Przylepka. - I że był w Idalifaxie w ów dzień grozy, kiedy podczas wojny wybuchnął statek z amunicją. Judysiu, jak myślisz, czy Tillytuck miał naprawdę tyle przygód? Judysia roześmiała się tylko ironicznie. V Zbliżało się Boże Narodzenie; wciąż jednak mnóstwo pozostawało do zrobienia. Pat i Przylepka pracowały w pocie czoła, a Judysia robiła trzy rzeczy naraz, a w każdym razie próbowała. Zapakowano wielkie pudło łakoci i wysłano Hilaremu - biedny Hilary musiał spędzić święta w tym ponurym pensjonacie w Toronto. Trzeba było wymiesić placek z rodzynkami i z jabłkami oraz świąteczny keks. Judysia chodziła do krawcowej i po każdej przymiarce czuła się zupełnie wykończona. Należało wyczyścić srebro i mosiądze, wszystko miało lśnić. - U nas w domu na wszystko ma się ochotę patrzyć - orzekła Przylepka, czyszcząc proszkiem łyżki. - Czasem zastanawiam się, dlaczego. Meble nie są wcale takie piękne. - Ale od paru pokoleń kochano je i o nie dbano - odparła miękko Pat. - Ja też, Przylepko, strasznie kocham każdy przedmiot. - Nawet zanadto, Pat. Przecież ja również kocham Srebrny Gaj, ale ty go wielbisz. - Nic na to nie poradzę. Srebrny Gaj jest dla mnie czymś najważniejszym na świecie i z każdym rokiem staje się jeszcze ważniejszy. Tak bym chciała, żebyśmy spędzili wspaniałe święta, żeby wszyscy czuli się szczęśliwi. Judysiu, jak myślisz, czy wystarczy sześć placków? To by było okropne, gdyby czegoś zabrakło. - Mamy wszystkiego w bród - zapewniła ją Judysia. - Pani Tomaszowa Robinson uważa nawet, że przesadzamy, nazywa to czystą ekstrawagancją. Powiedziała mi, że jak kto suto jada, to niewiele zostawia dzieciom w spadku. Coś takiego! O spadkach nie musimy myśleć, Najwyższy nie dopuści do tego jeszcze przez wiele lat. - Ciocia Edyta też uważa, że żyjemy zbyt rozrzutnie - wtrąciła Przylepka. - Uważa, że powinniśmy bardziej oszczędzać na jedzeniu. - Oszczędzać! Nienawidzę tego słowa! - wykrzyknęła Pat. - Od razu przychodzi mi na myśl kasza bez omasty. Jak myślicie, czy Józek przyjedzie na czas? Między Gwiazdką, a Nowym Rokiem musimy wyprawić dla niego przyjęcie. Uwielbiam urządzanie przyjęć. Tak przyjemnie jest patrzyć, jak w Srebrnym Gaju pojawiają się wystrojeni, uśmiechnięci goście. Mam nadzieję, że w dzień Bożego Narodzenia wszyscy będą przy apetycie. Lubię karmić zgłodniałych ludzi. - Tak, tak, po to właśnie istnieją kobiety, żeby karmić głodnych - przyświadczyła z aprobatą Judysia. - Nawet jak dam kotu mleko, z przyjemnością patrzę, gdy je chłepce. To dobrze, że wy, dziewczęta, chcecie podtrzymać tradycję gościnności. Srebrny Gaj zawsze był gościnny. I tu nie mogłaby się zdarzyć taka katastrofa, jak u waszej ciotki Jessie, kiedy niespodziewanie przyszli goście, a ona nie miała im co podać. - Ale za to w Srebrnym Gaju jest mniej zabawnie niż u Jebbów - oświadczył Tillytuck, który w swoim kącie tarł papierem piaskowym trzonek siekiery i doszedł do wniosku, że najwyższy czas utrzeć Judysi nosa. - Oni się stale kłócą. Ktoś zaczyna i zaraz się wszyscy włączają. Słyszy się mnóstwo interesujących rzeczy. A u was nie zdarzają się sprzeczki. Nigdy nie widziałem takiej zgodnej rodziny. - No pewnie, że się nie kłócimy - oświadczyła z oburzeniem Pat. - Tego by tylko brakowało. Mam nadzieję, że nie dożyję tu żadnej kłótni. - Musielibyście mieć dużo szczęścia. W każdej rodzinie zdarza się czasem jakaś awantura. - Chyba bym umarła, gdyby ktoś z nas zaczął się kłócić. Kłótnie są dobre dla Binnie'ich. Ciągle oczekiwano Józka, ale mijały dni i nie nadchodziła żadna wiadomość. Józek już od trzech lat nie był w domu i Pat nieraz widziała w oczach matki tęsknotę do syna - żeglarza. Jeśli Józek nie pojawi się w domu przed Gwiazdką, matka nie będzie miała udanych świąt. Pat żywiła nadzieję, że dzień Bożego Narodzenia będzie piękny i mroźny, że pola okryje nieskalana powłoka białego śniegu. Ale kiedy wieczorem w wigilię wyjrzała przez kuchenne drzwi, nawiedziły ją wątpliwości. Do późna szykowały z Judysią nadzienie, ale teraz Judysia poszła się położyć w swojej izdebce, a Tillytuck pewnie już chrapał. Świszczący swarliwy wiatr walczył z gałęziami brzóz i zawodził nad stodołami. Nie, nie zanosiło się na pogodny dzień, nie należało jednak tracić nadziei, jak to miała w zwyczaju mówić Judysia. Pat zamknęła drzwi, aby przenikliwy ziąb nie wdarł się do środka, i przez chwilę stała w ciepłej kuchni napawając się atmosferą domu. Dom zdawał się oddychać przez sen, oddychać szczęściem. Życie było cudowne. Niestety, nadzieje na pogodny dzień okazały się złudne. Już o świcie można było się przekonać, że nie tylko pada, ale świat okrywa gęsta mgła. Pat szanowała deszcz, mgła sama w sobie bywała śliczna, ale takie połączenie było czymś wręcz okropnym. Tillytuck zgodził się z nią. - Judysiu, mgła aż włazi w oczy - oświadczył posępnym tonem przyszedłszy na śniadanie. - Deszcz to deszcz, mgła to mgła, ale trudno to razem znieść. Taki dzień to jak kobieta, która sama nie wie, czego chce. - Hm, hm, ja też nie wiem, co pocznę, jak mi każdy będzie właził brudnymi buciskami na wyszorowaną podłogę - odpowiedziała ze złością Judysia. - Judysia zrobi to samo, co robi się w takich wypadkach w Nowej Szkocji. Judysia połknęła haczyk. - A niby co? - Robi się, co się da - odpowiedział Tillytuck i wyszedł z wiadrami na mleko. Teraz to już zwykle Tillytuck doił krowy. Judysia niechętnie odstąpiła mu to zajęcie. Kiedy Długi Alek zaczął nalegać, uznała, że uważa ją za zbyt starą. I nie dowierzała Tillytuckowi. Czy aby na pewno w wymionach krów nie zostaje ani kropla mleka? I ten okropny zwyczaj! Tillytuck rozpuszczał kociaki strzykając im mlekiem prosto do pyszczków. - Coś takiego! Żaden dobrze wychowany kot nie powinien znać podobnych sztuczek. Ani Dżentelmen Tom, ani Pyszałek, ani Wymoczek nigdy by się do czegoś takiego nie zniżyli. Po śniadaniu rozdano podarunki owinięte w różnokolorowy papier i wszyscy byli zadowoleni. Pat bała się, że Sidowi nie spodoba się ozdobna jedwabna pidżama, ale na szczęście spodobała się. - To najbardziej elegancka pidżama, jaką widziałam w życiu! - przysięgała Przylepka. - A gdzie to, moja panno, widywałaś dotąd pidżamy? - spytał Długi Alek chcąc podroczyć się z Przylepką. - Na ladach w sklepie - odpowiedziała szybko Przylepka i wszyscy zaczęli się śmiać, ale nie z niej, tylko z taty. Niewiele trzeba było, by rozśmieszyć mieszkańców Srebrnego Gaju. Wszyscy lubili się śmiać. - Mądrala z niej! - ucieszyła się Judysia i nagle zesztywniała ze zgrozy. Tillytuck z dumą rozwijał swój prezent dla "pani". Peperomia! Ładna to była roślina z tymi zielonymi lakierowanymi liśćmi i czerwonymi jagódkami, i matka była nią zachwycona. Ale Judysia, widząc to, wycofała się pospiesznie do kuchni; za nią podążyła Pat. - Judysiu, źle się poczułaś? Chyba nam się dzisiaj nie rozchorujesz! - Patsy, złotko, będę szczęśliwa, jeśli nas nie spotka nic gorszego! Widziałaś, co ten Tillytuck dał twojej matce? Ni mniej, ni więcej tylko pieprzowiec. Aż dostałam gęsiej skórki! - Dlaczego, Judysiu. To bardzo ładna roślina. Uważam, że to strasznie miłe, że Tillytuck pomyślał o mamie. - No, no, czyś ty nigdy nie słyszała, że taka peperomia sprowadza na dom nieszczęście? Trzydzieści lat temu ktoś przyniósł tu tę paskudę i tego samego wieczoru twój stryj Tom spadł ze schodów i złamał sobie trzy żebra. Mówię ci i powiadam, że to zły znak. Patsy, kochanie, czy nie dałoby się tego krzaka gdzieś wynieść? Chociaż do obiadu? Pat potrząsnęła przecząco głową. - Nie możemy. Mama nigdy się na to nie zgodzi, Tillytuck poczułby się dotknięty. Nie powinnaś być taka przesądna, Judysiu. Ta śliczna roślina nie może przynieść pecha. - Obyś miała rację, Pat, ale sama zobaczysz. Tillytuck uskarżał się dziś rano, że mgła kłuje go w oczy! No pewnie, że pojawiła się mgła, skoro już od wczoraj miał na stryszku tę peperomię. No, ale nie ma czasu na próżne gadanie. Do roboty. - Zaraz pobiegnę do gościnnego pokoju i sprawdzę, czy wszystko jest w porządku, na wypadek gdyby ktoś przyjechał wcześniej. Czy mogłabym położyć przed łóżkiem ten twój nowy dywanik z wielkimi różami, który schowałaś na strychu? - Dobrze. Co prawda szykowałam go na twoją wyprawę, ale ty tak pomiatasz wielbicielami, że mamy jeszcze huk czasu. Połóż, kochanie, na łóżku kilka koców. Jeśli z Wybrzeża Zatoki przyjadą ciotki, to pewnie zostaną na noc. U nas w Srebrnym Gaju dbamy nie tylko o fason, ale i o wygodę gości. Weź na przykład twoją ciotkę Helenę z Glenwood; wiesz, jak ona dba o elegancję - jedwabne kapy, koronki na poduszkach - ale ciągle słyszę, jak ktoś się skarży, że w nocy zmarzł. Kiedyś spał tam pastor i tak mu było zimno, że zaczął po nocy szukać jakiegoś koca i spadł ze schodów. Ładna mi elegancja! Przylepka posłała już łóżko w gościnnym pokoju i była wściekła, że Pat uparła się posłać je od nowa. - Ty, Pat, nim dojdziesz do trzydziestki, zamienisz się w drugą ciotkę Edytę. Ona także nie wierzy, że ktoś inny potrafi coś dobrze zrobić. Judysia też nie jest lepsza. Przez wiele tygodni uczyła mnie, jak się przyrządza sos, a dziś nie chce mi pozwolić tego zrobić! Doprowadzacie mnie do furii. - Nie złość się, Przylepko. Wspaniale posłałaś łóżko, ale trzeba dołożyć jeszcze te koce. Przylepko, wiesz, ja strasznie lubię słać łóżka i myśleć o tych, którzy położą się zmęczeni i będą w nich smacznie spać. Nie zniosłabym myśli, że ktoś w Srebrnym Gaju marznie. Może oczyściłabyś lustra; chcę, żeby lśniły jak diamenty, zwłaszcza to duże lustro w sieni. Lustro, które wisiało w sieni, zostało przywiezione z Francji przez praprababkę Marię Bonnet. Było długie i wąskie, w miedzianej oprawie i Pat po prostu je uwielbiała. Przylepka także miała do niego słabość, bo wyglądała w nim ładniej niż w innych lustrach. - A tak, tak - przyświadczyła Judysia przyglądając się, jak Przylepka pucuje ramę - to lustro zawsze schlebiało urodzie. I przeglądało się w nim wiele pięknych twarzy. - Zastanawiam się czasem - powiedziała z rozmarzeniem Pat, przechodząc niby to nieumyślnie przez sień, by sprawdzić, jak Przylepka radzi sobie z lustrem - czy gdyby zajrzeć w to lustro którejś księżycowej nocy, udałoby się zobaczyć cienie tych wszystkich twarzy, które się w nim przeglądały. - No, no, to mogłoby się zdarzyć tylko w zaczarowanym zwierciadle McDermottów - zaśmiała się Judysia. - Ich zwierciadło nie było takie jak inne. Dotknęła je klątwa. Ja tam zawsze się go bałam. Czasem wyglądało przyjaźnie, a kiedy indziej wrogo. I mimo że się go bałam, zawsze miałam ochotę w nie zajrzeć, by przekonać się, co w nim zobaczę. - I zobaczyłaś coś? - E, nie! Zwierciadło nie było dla takiego pospólstwa jak ja. Zobaczyłam tylko własne piegi. Ale oni widywali różności. - Co, Judysiu? - Nie, nie, teraz nie ma czasu. Muszę się zaraz zabrać do sosu. Pat zamknęła drzwi i oparła się o nie bardzo stanowczo. - Judysiu, nie wyjdziesz z tej sieni, póki nam nie opowiesz, co pokazywało się w zwierciadle McDermottów. W najgorszym razie obejdziemy się bez sosu. - No, no - Judysia ustąpiła - niech wam będzie, bo gdyby był przy tym Tillytuck, gotów oświadczyć, że to on wychodził z tego lustra. Pamiętacie, jak opowiadałam wam o tańcach w Południowym Glen? Zabawa przeciągnęła się i po północy pojawił się Szatan. A Tillytuck na to: "O tak, nigdy tego nie zapomnę, byłem na tej zabawie". Nie wytrzymałam i mówię: "To Tillytuck musi być bardzo stary, bo to wszystko działo się przed osiemdziesięcioma laty". A on się nawet nie stropił, tylko uśmiechnął. Ten człowiek nie ma wstydu. Ale, wracając do rzeczy, chyba już nie pamiętam wszystkich opowieści o tym zwierciadle. Kiedyś, dawno temu Kathleen McDermott, która była latawicą, wymknęła się nocą z domu, żeby uciec ze swoim ukochanym. Ale ten dżentelmen zginął gdzieś po drodze i Kathleen wróciła jak niepyszna sądząc, że nikt się o tym nie dowie. A tu znajduje zamknięte drzwi. McDermott zajrzał akurat do lustra i wszystko w nim zobaczył. Bridget McDermott widziała w zwierciadle, jak jej mąż ginie w Indiach. Za to nikt nie wie, co zobaczyła Nora McDermott, bo wypadła jej z ręki lampa, zapaliła się suknia i, biedactwo, skonała w dwie godziny później. - Och - Przylepkę przeszył rozkoszny dreszcz zgrozy. - Dlaczego oni nie pozbyli się tego zwierciadła? - Przecie ono należało do zamku - odpowiedziała zgorszona Judysia. - Nikt by ich nie namówił, żeby się z nim rozstali. Zresztą często zachowywało się przyjaźnie. Wszyscy byli pewni, że mąż Eileen McDermott zatonął wraz z okrętem, a ona wiedziała, że żyje. Całą zimę przesiedział na jakiejś wyspie, zobaczyła to w lustrze. A McDermott już za moich czasów widział w lustrze, jak rodzina tańczy menueta, i wcale mu to nie zaszkodziło. No, wracam do kuchni, dosyć tego marnowania czasu. - Połowa przyjemności z przygotowań świątecznych to to, że tyle się przy tej okazji da obgadać - oświadczyła Przylepka, ostatni raz przecierając lustro, bardzo zadowolona z tego, co w nim widziała. Vi Wreszcie wszystko było gotowe. Stół przepięknie nakryty - Przylepka, zmuszona przez Pat, trzy razy poprawiała obrus; nie powinno być na nim najmniejszej zmarszczki - dom pełen był smakowitych zapachów, wszyscy z wyjątkiem Judysi ubrali się już odświętnie. - Ja włożę moją wyjściową suknię dopiero, jak wydam obiad. Nie chcę jej poplamić. Kiedy zmyję statki, pobiegnę na górę i przebiorę się do kolacji. I wtedy się pokażę. Bardzo ładnie wygląda ten stół, Pat, ale wyglądałby jeszcze lepiej, gdyby na środku nie sterczał ten krzak. - Chciałam zrobić przyjemność Tillytuckowi. Sama wiesz, jaki on jest drażliwy. I jeśli ten pieprzowiec ma nam przynieść pecha, to przyniesie, niezależnie od tego, gdzie go postawimy. - Powiedziała, co wiedziała, śmiejąc się w rękaw z niemądrej starej baby. Zobaczysz, Pat, zobaczysz. Józek jakoś nie przyjechał i teraz dobrze wiem, co mu przeszkodziło. Pat rozejrzała się z zadowoleniem. Wszystko wyglądało tak, jak powinno. Musi pobiec na górę i zawiązać Sidowi krawat. Bardzo lubiła to robić, Sid uważał, że nikt nie potrafi jej w tym dorównać. Co to szkodzi, że na dworze pada zimny deszcz? W domu było przytulnie i ciepło, w uśmiechniętych pokojach gościła bożonarodzeniowa magia. Zastukała mosiężna kołatka wejściowych drzwi. Przybyli pierwsi goście, wuj Brian i ciotka Jessie, którzy wcale nie byli zaproszeni, ale postanowili po rodzinnemu wpaść, przywożąc z sobą bogatego starego kuzyna, Mikołaja Gardinera z Nowego Brunszwiku, gdyż bawił u nich z wizytą i bardzo chciał zobaczyć krewnych ze Srebrnego Gaju. Pat powitawszy ich, pobiegła rzucić okiem na stół w jadalni. Czy aby uda się tam położyć trzy dodatkowe nakrycia, nie burząc porządku rzeczy? Nie, nie uda. Zaczęła więc działać. Wkrótce pojawili się wszyscy. Franek i Winnie, ciotka Azalka, wuj Robert i wszystkie małe Madisoniątka, dwie majestatyczne praciotki z Wybrzeża Zatoki, Franciszka i Honorata, wreszcie stryj Tom z ciotką Barbarą i ciotką Edytą, która jak zwykle spoglądała z dezaprobatą. - Sos z rodzynkami! - prychnęła ze wzgardą, idąc na górę. - Judysia Plum musi robić mi na złość. Wie, że po tym sosie dostaję zawsze dyspepsji. Ale przy stole nikt nie robił wrażenia osoby cierpiącej na niestrawność. Z początku wszystko szło gładko. Na honorowym miejscu zasiadła śliczna pani ze złocistymi oczyma i srebrnymi włosami, a jej serdeczny uśmiech sprawiał, że goście czuli się jak w domu. Pat nie usiadła, pomagała Judysi podawać do stołu, ale wszyscy poza tym jakoś się zmieścili. Dla dzieciarni jak zwykle nakryto osobny stolik w małym saloniku. Pojawił się koktajl. Przylepka szybko zrobiła trzy dodatkowe porcje, ale zapomniała o wiśniach. Oczywiście jedna z tych miseczek dostała się ciotce Edycie, która obwiniła za to Judysię, druga praciotce Franciszce, ta z kolei poczuła się znieważona. Trzecią wręczono staremu kuzynowi Mikołajowi, który nie zwrócił na to żadnej uwagi. Stryj Tom spałaszował swoją porcję, choć ciotka Edyta przypominała mu, że wiśnie w likierze wywołują u starszych osób niestrawność. - Nie jestem jeszcze taki stary - odpowiedział oschle. Wyglądał zresztą zadziwiająco młodo, co nie uszło uwagi Judysi i Pat. Jego wielka falista czarna broda w ciągu tego lata zamieniła się w maleńką spiczastą bródkę i zamiast starych okularów stryj Tom miał na nosie binokle w złotej oprawie. Pat przypomniała sobie o tych wysyłanych do Kalifornii listach, ale szybko odsunęła od siebie tę myśl. Nic nie ma prawa zakłócić nastroju świątecznego obiadu. Tymczasem Winnie zaczęła opowiadać historyjkę, którą lepiej byłoby przemilczeć. Judysia niemal skamieniała, gdy usłyszała w kuchni słowa Winnie: - To zdarzyło się zaraz po naszym ślubie. Jeszcze się do końca nie urządziłam. Któregoś wieczoru przyszli niespodziewanie goście i posłałam Franka do sklepu po szynkę, żeby mieć im co podać na kolację. Kiedy układałam plastry na półmisku, ozdabiając je pietruszką, wydały mi się dziwnie różowe. Półmisek wyglądał artystycznie. Franek nałożył każdemu porcję, a potem sam skosztował. Odłożył nóż i widelec i spojrzał na mnie. Wiedziałam, że coś musi być nie w porządku, ale nie wiedziałam, co. Przerwałam nalewanie herbaty i spróbowałam szynki. I wiecie co? - Winnie rozejrzała się wokół z łobuzerskim uśmiechem. - Szynka była surowa! Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Tylko Pat wymknęła się do kuchni i obie z Judysią oniemiały ze zgrozy. Tak, one też się śmiały, kiedy Winnie zwierzyła im się z tej przygody. Ale jak można opowiadać o tym całemu światu! - Żeby opowiedzieć coś takiego Edycie i pani Brianowej! - rozpaczała Judysia. - Ale nie rób jej wyrzutów, Pat. Już ja wiem, co jej rozwiązało język. Czy zauważyłaś, że Przylepka przyniosła z saloniku dla twojego wujka Briana krzesełko i że pękła w nim noga? Ile razy wejdę, widzę, że się bardziej wykrzywia, i jeden Najwyższy wie, czy wytrzyma do końca obiadu. A ten tutaj Tillytuck stroi miny, bo pośliznął się na podłodze i upadł na swego psa. I ten niezdara powiada, że to ja w jego kącie rozlałam sos. No, czas podawać zupę. I w tym momencie peperomia - jakby czekając na sygnał, pokazała, co naprawdę potrafi. Wszystko zdarzyło się naraz. Tillytuck oburzony przemową Judysi otworzył drzwi i wściekły wyszedł na deszcz. Mokry pies stryja Toma, który przybiegł za swoim panem z Jaskółczego Gniazda, wpadł do kuchni. Po Prostu Pies nie zdzierżył. Rzucił się na intruza. Psy kotłując się, wpadły pod nogi Pat, zmierzającej w stronę drzwi jadalni z tacą, na której stały talerze smakowitego bulionu z kury. I Pat upadła na psy, a psy skąpała zupa z potłuczonych talerzy. Słysząc ten rumor wszyscy, z wyjątkiem kuzyna Mikołaja, wbiegli do kuchni. Dwuletni dzieciak cioci Azalki zaczął wniebogłosy wrzeszczeć. Ciotka Edyta dostała ataku serca. Judysia Plum po raz pierwszy i jedyny w życiu straciła głowę i okazało się to złowieszcze w skutkach. Chwyciła z kredensu słoiczek z pieprzem i sypnęła nim w ślepia psów. Efekt był piorunujący. Pies stryja Toma uciekł do jadalni, wpadł na ciotkę Jessie i zabrudził jej nową błękitną sukienkę z żorżety, przebiegł przez sień, wleciał na schody, ocierając się po drodze o pastelowe tapety, zbiegł z powrotem na dół i wypadł przez frontowe drzwi - które przytomnie otworzył przed nim Billy Madison. Tymczasem Po Prostu Pies rzucił się w stronę piwnicy i wpadł na półkę nad schodami. I stoczył się po schodach wraz z półką, trzema wiaderkami, dwiema patelniami i tuzinem słoików z powidłami. Przez kwadrans w Srebrnym Gaju trwało prawdziwe pandemonium. Ciotce Edycie brakowało tchu i domagała się zimnych kompresów. Ciotka Barbara zabrała ją na górę i otoczyła czułą opieką. - Każde podniecenie odbija się na moim sercu - skarżyła się szeptem. - Judysia Plum - dobrze o tym wie. Stryj Tom i wuj Brian zanosili się od śmiechu. Ciotka Franciszka i ciotka Honorata spoglądały tylko na siebie znacząco. Nic podobnego nie mogłoby zdarzyć się w Wybrzeżu Zatoki. A biedna Pat podniosła się z podłogi, ociekając zupą; purpurowa ze wstydu. Sytuację ocaliła Przylepka. Stanęła na wysokości zadania. - Wszyscy będą uprzejmi wrócić do jadalni i usiąść przy stole. Buddy, przestań wrzeszczeć, ale już! Pat, leć na górę i szybko się przebierz. Judysiu, zrób tu porządek. Mamy jeszcze mnóstwo zupy. Pat niosła na tacy tylko połowę talerzy, a oprócz tego mamy w spiżarni cały garnek. Zaraz ją odgrzeję. Zamknijcie tego psa w piwnicy. Judysia zawsze powtarzała, że nigdy z nikogo nie była w Srebrnym Gaju tak dumna, jak w owej chwili z Przylepki. Ale naprawdę duma pojawiła się dopiero później, chwilowo biedna Judysia czuła się potwornie zawstydzona. Od dawna w Srebrnym Gaju nie zdarzyło się coś tak skandalicznego. No, ale dopadnie ona jeszcze Tillytucka. I rozprawi się z tym pieprzowcem. Zadziwiająco szybko wszyscy usiedli na swoich miejscach. Przez cały czas tego zamieszania kuzyn Mikołaj urzędował przy stole i zajadał sucharki. Przylepka i Judysia podały zupę. Pat przebrała się i zeszła na dół, nadrabiając miną. Koty, które doznały nerwowego szoku, schroniły się w izdebce Judysi. Pieprzowiec postanowił widać odpocząć. Pieczyste - indyk, gęś i kaczka - odniosło wielki sukces, a Judysiny sos z rodzynkami uznano za sos stulecia. Co prawda kuzynowi Mikołajowi udało się rozlać na obrus pół sosjerki, ale Judysia wkroczyła ze ścierką i spokojnie wszystko wytarła. Ochłonęła już i gotowa była stawić czoło każdej przeciwności losu. Pat przy deserze usiadła do stołu i znów zabrzmiał śmiech. Wszyscy zawsze szukali towarzystwa Pat, bo tak łatwo było się z nią śmiać. Choć w tej chwili znalazła sobie parę powodów do zmartwienia. Ciotka Jessie zjadła tylko trzy łyżeczki deseru - czyżby jej nie smakował? A Winnie jakoś dziwnie wygląda. Zbladła i niemal przestała się odzywać. Ku wielkiej uldze Judysi krzesełko w saloniku wytrzymało obiad, choć przy każdym poruszeniu wuja Briana niebezpiecznie trzeszczało. Potem nastąpiło "wielkie zmywanie", jak to określiła Judysia. Pat, Przylepka i Judysia wesoło zabrały się do mycia statków. Ostatecznie nie stało się nic strasznego. Goście w salonie świetnie się bawili, powtarzając sobie rodzinne plotki, a w małym saloniku dzieci słuchały historyjek Tillytucka. Judysia przysięgała, że są to "wierutne bzdury". Ale Tillytuck oświadczył kiedyś, że gdyby mówił tylko prawdę, uchodziłby za okropnego nudziarza. W tej chwili zresztą najważniejsze było to, że malcy zachowywali się spokojnie. Vii Ustawiwszy w kredensie zastawę stołową, Pat i Judysia zaczęły rozmyślać o kolacji. Judysia postawiła peperomię na bocznej półce, a nadwerężone krzesło schowała do komórki w sieni. Na stole położono świeży obrus. Pat poczuła się podniesiona na duchu. Ostatecznie goście dobrze się bawili, i to było najważniejsze. Nawet ciotka Edyta zeszła na dół, blada i dumna, ale z wybaczającym spojrzeniem. Po Prostu Pies wygramolił się z piwnicy i schował we własnym kącie. W Srebrnym Gaju rozbrzmiewały wesołe głosy, ogień na kominku buzował radośnie, ze spiżarni i piwnicy wyciągnięto następne pyszności i Pat pomyślała z dumą, że nakryty do kolacji stół, na którym stoją zapalone świece, wygląda jeszcze piękniej niż przedtem. A twarze siedzącej wokół niego rodziny były pogodne i uduchowione. - Co się dzieje z Winnie? - spytała Przylepka, która postanowiła pomóc Pat i Judysi w podawaniu do stołu i dopiero później zjeść z nimi kolację w kuchni. - Aż zzieleniała na twarzy. Czy ona nie jest chora? Ledwie to powiedziała, wpadł Franek i szepnął coś na ucho Pat, która aż krzyknęła z przerażenia. - Cały czas uważałem, że niemądrze robi, przyjeżdżając tutaj. Ale tak strasznie chciała. I miało to nastąpić dopiero za dwa tygodnie. Pat pobiegła do telefonu. Znów nastąpiło zamieszanie. Winnie zabrano na górę do pokoju Poety. Pat i Judysia zaczęły się energicznie krzątać. Matka wstała od stołu i poszła do Winnie. Przylepka, zupełnie sama, obsługiwała gości i świetnie sobie z tym radziła. Jak lubił mawiać Tillytuck, "miała głowę na karku". Ale kolacja przebiegła w nie najlepszym nastroju. Nikt się nie śmiał. I nikt nie miał apetytu poza jednym jedynym kuzynem Mikołajem. W ulewnym deszczu przybyli lekarz i pielęgniarka, a goście możliwie jak najprędzej wyszli. Został tylko kuzyn Mikołaj, który nie połapawszy się, o co chodzi, oznajmił, że ma zamiar spędzić tu parę dni. Kiedy rodzina opuściła dom, Judysia z zawziętą miną wkroczyła do jadalni, wzięła peperomię i wyniosła ją do kuchni. Powiedziała Tillytuckowi, co o tym myśli. - Niech Jozjasz Tillytuck natychmiast zabiera tę paskudę z domu! Dosyć już nabroiła. A zważywszy na to, co ma nastąpić, ani chwili dłużej nie może zostać pod naszym dachem. Tillytuck pokornie usłuchał. Lepiej nie wdawać się w dysputy z rozwścieczoną babą. W Srebrnym Gaju zapadła pełna oczekiwania cisza. Judysia, Pat i Przylepka zmyły naczynia i zasiadły przed kuchennym piecem, zajadając zamiast kolacji jabłka. Czekały na wiadomości. Mimo wszystko znów pojawiła się wesołość. Śmiech pomaga żyć. Tillytuck w swoim kącie palił fajkę, u jego stóp ułożył się Po Prostu Pies. McGinty trzymał się możliwie najbliżej Pat, a Pyszałek i Wymoczek raczyły zejść do kuchni. W małym saloniku tato i kuzyn Mikołaj rozprawiali o historii rodziny, Sid czytał w jadalni jakiś kryminał. Gdyby nie odgłosy z góry, gdyby co jakiś czas nie pojawiała się w kuchni pielęgniarka w białym czepeczku, można by pomyśleć, że w domu toczy się normalne życie. - Co za dzień! - westchnęła Judysia. - Potworny - zgodziła się Pat. - Ale za jakiś czas będziemy się z tego śmiać. Myślę, że to właśnie dlatego wszystko nie układa się gładko. Bo nie miałoby się nic interesującego do opowiedzenia. Żałuję tylko, że nie było tu dzisiaj Hilarego. Muszę mu ten dzień opisać. Ależ ja musiałam ładnie wyglądać wśród tych kłębiących się psów, cała ociekająca zupą. Stłukło się osiem głębokich talerzy z naszego najlepszego serwisu, krzesełka nie da się uratować i do przyszłej jesieni nie będziemy jedli powideł. Ale na szczęście do tego ograniczają się nasze straty. - Miejmy nadzieję - westchnęła Judysia nadsłuchując, co dzieje się na górze. - Co Tillytuck zrobił z pieprzowcem? Mam nadzieję, że nie zabrał go na stryszek, bo w nocy gotów wybuchnąć w spichlerzu pożar. - Wyrzuciłem do chlewu - odpowiedział skwaszony Tillytuck. - No, no, dobry Boże, zmiłuj się nad świniami - westchnęła Judysia. - Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy cioci Franciszki! - zachichotała Przylepka. - No, no, Przylepko, dużo mogłabym ci opowiedzieć o waszej ciotce Franciszce. W Wybrzeżu Zatoki też się zdarzały różności. Kiedyś byłam tam, żeby im pomóc przy jakimś wielkim przyjęciu. I wasza ciotka Franciszka miała właśnie postawić na stole ogromną salaterkę z galaretką z czerwonych porzeczek, kiedy nagle wrzasnęła i upadła na wznak. Co tu mówić o zupie! Wyglądała jak skąpana we własnej krwi. Z początku wszyscy myśleli, że dostała ataku. Ale potem okazało się, że jakiś diabelski malec schował się pod stół i złapał ją za nogę. Ile razy to sobie przypomnę, nie mogę się powstrzymać od śmiechu. Suknia była na nic, a kiedy ciotka wpadła w gniew... Och, Patsy! - krzyknęła Judysia, jakby nagle sobie o czymś przypomniała. - Co się stało, Judysiu? - Niby nic - odpowiedziała Judysia zrozpaczonym tonem. - Ale ja zapomniałam włożyć moją nową suknię. Zupełnie wyleciało mi to z głowy po tej bójce psów i pokazałam się towarzystwu w moim starym drelichu. - Nic nie szkodzi, Judysiu - Pat zaczęła ją pocieszać, widząc, że jest bardzo przejęta. - Na pewno nikt nie zauważył. Może to i lepiej, bo suknia mogła się poplamić i co byś wtedy włożyła jadąc do zamku McDermottów? - Twoja ciotka Edyta gotowa pomyśleć, że nie mam się w co ubrać - jęczała Judysia. - Choć sama, nie wiem czy to zauważyłaś, nie wypruła ze swojej sukni fastrygi. No cóż, nie przywykłam, żeby w mojej kuchni gryzły się psy - tu spojrzała groźnie na Tillytucka. - Już od dawna czegoś podobnego nie widziałam. Ostatni raz dziesięć lat temu w kościele w Południowym Glen. Tak, tak, to był prawdziwy sądny dzień. Billy Gardiner zawsze zabierał do kościoła swego psa. Ludziska przymykali na to oczy, bo wiedzieli, że biedny Billy jest niespełna rozumu. Billy z psem siadali w tylnej ławie i pies zachowywał się jak złoto, tylko raz nie wytrzymał i zawył, kiedy jakaś pani z miasta zaśpiewała solo, trudno go było za to winić. Ale któregoś dnia przez otwarte drzwi wszedł do kościoła inny pies i pies Billy'ego rzucił się na niego. Obcy pies zaczął uciekać nawą, a pies Billy'ego za nim. Dopadł go pod samą amboną! - Judysia zatrzęsła się ze śmiechu, zapomniawszy o swoim niedawnym zmartwieniu. - I co się stało, Judysiu? - A, stało się! Członkowie rady kościelnej, Kuba Gardiner i Tom Robinson, rzucili się na psy, każdy chwycił jednego za kark i wyniósł z kościoła. Wyobraźcie sobie, moi kochani, dwaj dostojni panowie z długimi brodami i bynajmniej niechrześcijańskim błyskiem w oku, kroczyli każdy inną nawą, trzymając wyciągniętą daleko ręką psa za kark. - A tak, pamiętam - wyrwał się Tillytuck. - Byłem tego dnia w kościele. Tego było już dla Judysi za wiele. Wstała i poszła do spiżarni. Do kuchni zajrzał Sid mówiąc, że kuzyn Mikołaj chce się położyć i prosi o butelkę z gorącą wodą. Pat zaprowadziła kuzyna Mikołaja do gościnnego pokoju. Tillytuck zrozumiał, że wypadł z łask, powrócił więc do swego spichlerza. Kiedy Pat zeszła na dół, rozległo się stukanie do drzwi. Któż to może być? Przylepka otworzyła drzwi. Na tle mokrej bezgwiezdnej nocy zarysowała się sylwetka Józka! Kapitan Józef, wysoki, opalony, zmieniony - przeżył na chińskim morzu wiele tajfunów... Ale był to przecież ich Józek! - Przyleciałem z Halifaxu - oświadczył lakonicznie Józek. - O zmierzchu dotarłem do Charlottetown i wynająłem auto. Myślałem, że zdążę na kolację. Tymczasem w aucie psuło się kolejno wszystko, co może się popsuć, a wreszcie pękła oś koła. No, ale jestem. Dlaczego nie śpicie i wyglądacie tak uroczyście? Pat powiedziała mu. Józek aż gwizdnął z wrażenia. - Mała Winnie! A ja wciąż myślę o niej jak o dziecku! No, no, że też bocianowi chciało się przyfrunąć w taką noc. Judysiu, masz coś w spiżarni? To pytanie byłoby zniewagą, gdyby nie filuterny uśmiech Józka. Judysia miała w spiżarni całego indyka i garnek zupy. Matka, uradowana nowiną, zbiegła na dół, by uściskać Józka i pospiesznie wróciła do Winnie, a przez ten czas Judysia nakryła do stołu i wszyscy zasiedli wokół niego, nawet Tillytuck, który uzyskał przebaczenie. - Pobiegła po niego Przylepka. - Warto było wrócić do domu! - oświadczył Józek. - Przylepko, jest już z ciebie panna. Pat, masz jakiegoś stałego wielbiciela? - Ha, ha, lepiej jej nie pytaj - sarknęła Judysia. - Najwyższy czas, żeby w Srebrnym Gaju znów było wesele! A ona w zeszłym tygodniu tak dała po nosie Elmerowi Moody'emu, że przysiągł, że się tu więcej nie pokaże. - On oddycha przez usta - wyniośle stwierdziła Pat. - Sam słyszysz! Każdemu z tych biednych chłopców przypnie łatkę. A co z tobą, Józku? Wracasz do domu, by poszukać sobie żony? O dziwo, Józek zaczerwienił się. Pat nie bardzo się to spodobało. Chodziły słuchy, że kapitan Józef pisuje do paru dziewcząt. Według Pat, żadna z nich nie była "na poziomie". Znów ta sama historia - coś ma się zmienić! Pat nienawidziła wszelkich zmian. A nawet w najradośniejszych momentach coś zwiastowało zmianę. - Ależ ty, Józku, wcale nie jesteś wytatuowany! - z rozczarowaniem stwierdziła Przylepka. - Tylko na rękach - odparł Józek i pokazał na jednym przedramieniu błękitną kotwicę, a na drugim swoje inicjały. - Wytatuujesz mi moje inicjały? - poprosiła skwapliwie Przylepka. Nim Józek zdążył odpowiedzieć, do kuchni wtargnął rozgniewany starzec w szlafroku. Był to kuzyn Mikołaj. - Koty! - warknął. - Koty! Ledwie usnąłem, jakiś potężny kocur wskoczył mi na brzuch! Na brzuch! Nie cierpię kotów. - To pewnie Pyszałek - jęknęła Pat. - On tak lubi wkradać się do łóżka w gościnnym pokoju. Strasznie mi przykro. - Przykro ci, moja panno! A co ja mam powiedzieć? Co mi po twoich przeprosinach. Kiedy coś mnie obudzi, mam kłopoty z zaśnięciem. Zszedłem na dół, żebyście tego kota znaleźli i gdzieś zamknęli. Nie wiem, gdzie podziała się ta bestia, pewno siedzi pod łóżkiem i znów coś knuje. - Ale zgryźliwy - mruknął niby to pod nosem Tillytuck, było go jednak dobrze słychać. Przylepka miauknęła, zupełnie jak kot, i kuzyn Mikołaj zmierzył ją wzrokiem. - Za moich czasów panny ze Srebrnego Gaju miały lepsze maniery - oświadczył miażdżącym tonem kuzyn Mikołaj. - Ledwie udało mi się zasnąć, bo cały czas trwało na górze straszne zamieszanie. Czy ktoś zachorował? - Tak... ale to nic zaraźliwego - uspokoiła go Judysia. Pat próbując stłumić śmiech pobiegła na górę. Odnalazła Pyszałka w rogu sieni, gdzie najwyraźniej zastanawiał się, ile razy może żyć kot. Widać było, że po raz pierwszy się przeraził. Głaszcząc go przez cały czas, zaniosła na dół i zamknęła na ganku. Kuzyn Mikołaj nie wzbudził w niej większej sympatii. Zirytowanego starszego pana udało się wyprawić do łóżka. Coś jednak musiało do niego dotrzeć, bo kiedy Pat podtrzymywała go, gdy wchodził na schody, spytał szeptem: - Może nie powinienem mówić o tym z młodą panienką, ale czy wy czasem nie oczekujecie narodzin dziecka? Pat skinęła głową. - Wobec tego - oświadczył rozglądając się podejrzliwie - dobrze pilnujcie tego kota. Koty wysysają niemowlętom oddech. - Ładne wyobrażenie będzie miał kuzyn Mikołaj o naszym Srebrnym Gaju - westchnęła z uśmiechem Pat, wróciwszy do kuchni. - Nawet nasze psy i koty nie potrafią się odpowiednio zachować. A za ciebie, Przylepko, jest mi naprawdę wstyd. Jak mogłaś na niego miauknąć? - Ja nie miauknęłam na niego - broniła się Przylepka. - Miauknęłam sama do siebie. - No, no, nie musisz się przejmować tym, co stary Mikołaj Gardiner pomyśli sobie o naszych zwierzętach - prychnęła Judysia. - Nie chciałam przedtem o tym mówić, zawszeć to wasz kuzyn, a krew nie woda! Ale czy wiecie, jak Mikołaj doszedł do pieniędzy? Kiedy umarł jego mały braciszek, Mikołaj miał jedenaście lat. Pokazywał dzieciakom z sąsiedztwa zwłoki w trumnie. Brał centa od głowy i zarobił pół dolara. I to stało się podstawą jego fortuny. Obracał potem tymi pięćdziesięcioma centami i za każdym razem robił dobry interes. - Judysiu, czy to prawda? Nie pomyliłaś kuzyna Mikołaja z kimś innym? - Jeszcze by też! Nie, złotko, Gardinerowie także nie są aniołami. Z tej historyjki zaśmiewano się w rodzinie długie lata. Jego matka też się śmiała. To po niej odziedziczył spryt, była Bowmanówną. Więc właściwie należałoby się nad nim litować. - Istotnie - zgodziła się Pat. - Pomyśleć, że nie wie, jaka to przyjemność kochać takiego miłego aksamitnego kotka. - On jest strasznie bogaty, prawda? - spytała Przylepka. - Bogaty, bogaty... Wiedz, Przylepko, że lepiej być ubogim i czuć się bogatym niż odwrotnie. Judysia podniosła nagle rękę. - Co się stało? - To zabrzmiało tak, jakby miauknął kot. Pat pobiegła na górę i po paru minutach wróciła zarumieniona z podniecenia. - Chodź ze mną, ciociu Przylepko! - zaśmiała się. Viii Józek, Sid i tata poszli spać. Tillytuck oznajmił, że jak na jeden dzień przeżył dosyć emocji, i wycofał się na swój stryszek. Ale Pat, Przylepka i Judysia postanowiły balować aż do rana. Była trzecia w nocy. Usiadły wokół ognia i zaczęły omawiać ten pełen wydarzeń świąteczny dzień. Zaśmiewały się, przypominając sobie minę kuzyna Mikołaja. - Ale on marudził z powodu tego biednego kota! - mruknęła Judysia. - Jednemu mieszkańcowi Srebrnych Mostów przydarzyło się coś znacznie gorszego! Położył się wieczorem do łóżka i natknął się w nim na nieboszczyka. - Judysiu! - Przecie powiadam. To był jego rodzony brat, dobrze, że tu nie ma Tillytucka, bo by nam wmawiał, że to on był tym nieboszczykiem. No, przygotuję nam teraz małe "co nieco". Czuję się tak, jakbym od paru tygodni nie zjadła przyzwoitego posiłku. Te walki psów, zdziwaczali kuzyni, całe to zamieszanie. Cieszę się tylko, że Tillytuck wyrzucił to zielsko, nim Józek wyleciał z Halifaxu. - Pomyślcie tylko: przed chwilą mama została babką, a my ciotkami - uświadomiła sobie Przylepka. - Czuję się okropnie stara. Cieszę się, że to dziewczynka. Dziewczynkę można tak ślicznie ubierać. Chcą jej dać na imię Maria Laura Patrycja i nazywać Marysią. Maria i Laura to po babkach, a Patrycja na twoją cześć, Pat; To pomysł Franka, mówi, że gdyby nie ty, ta mała nigdy by się nie urodziła. Co on chce przez to powiedzieć? - Ach, to bzdury. On wciąż uważa, że ja wyrzekłam się kariery po to, by Winnie mogła wyjść za mąż. Cieszę się, że będą ją nazywać imieniem mamy. Ale zawsze uważałam, że drugiemu imieniu musi być przykro, bo tak rzadko je się wymawia, że nie może naprawdę zaistnieć. A trzecie jest już tylko duchem. - Tillytuck bardzo się tymi narodzinami przejął, prawda? - Czy możecie wyobrazić sobie Tillytucka jako małe dziecko? - spytała sennym głosem Pat. - Ejże, ejże, nie tylko nim był, ale na pewno ktoś się nim zachwycał i był z niego dumny - westchnęła sentymentalnie Judysia. - To okropne, co z nami robi upływający czas. No, było święto i już po święcie... Nie da się zaprzeczyć, że mimo wszystko mogłyśmy się pośmiać. Wstał ranek. Deszcz przestał padać, cały świat był jeszcze przemoczony, ale na wschodzie rozjaśniało się stopniowo i wkrótce Wzgórze Mgieł zaczęło wyglądać jak brunatna naga pierś w słonecznym blasku. Bledziutka, rozpromieniona Winnie pytała, śmiejąc się tym swoim perlistym śmiechem, co sądzą o niespodziance, jaką im sprawiła podczas przyjęcia. Sid droczył się z oburzoną Przylepką, że maleńka ma buzię małpki. Zupełnie wyczerpaną matkę odesłano na cały dzień do łóżka. A Judysia chyłkiem wymknęła się z domu, by sprawdzić, co dzieje się ze świniami, które niewątpliwie zeżarły tę nieszczęsną peperomię. Ix - Tak, tak, czuję dziś wiosnę - oznajmiła Judysia któregoś ranka na początku maja. Zima była długa i mroźna, choć upłynęła wesoło. Dużo było zabaw i najróżniejszych atrakcji. W Srebrnym Gaju urządzono dwa taneczne przyjęcia na cześć Józka; pierwsze w tydzień po jego przyjeździe i drugie, pożegnalne. Na obu zabawach Tillytuck przygrywał na skrzypcach, a Przylepka tańczyła. Zaczęła się uważać za dorosłą. Rodzina podkpiwała nawet, że Przylepka odbiła Pat Neda Avary'ego, który zaprosił ją na tańce w Południowym Glen. Ale matka nie zgodziła się. - Przylepka jest jeszcze za mała. Przylepka była bardzo rozgoryczona. - Okazuje się, że człowiek jest zawsze albo za młody, albo za stary, żeby móc robić to, na co ma ochotę - oświadczyła obrażonym tonem. - A w dodatku ty, Pat, nie pozwoliłaś Józkowi wytatuować mi na ręku moich inicjałów. To by było takie wytworne! Żadna dziewczynka w szkole nie jest wytatuowana. Trysia Binnie pękłaby z zazdrości! - No, no, od kiedy to Gardinerowie zwracają uwagę na to, co myślą Binnie'owie? - zdenerwowała się Judysia. Wiosna nadeszła późno. Judysia powtarzała zawsze: "Nie będzie wiosny, dopóki nie stopnieje śnieg na Wzgórzu Mgieł, a śnieg na Wzgórzu nie stopnieje aż do wiosny". Chwilami wydawało się, że wiosna jest tuż, tuż, ale po paru słonecznych dniach zrywał się ostry wschodni wiatr i przynosił szarą mgłę, albo zjawiał się skądś mroźny wiatr północny i znów następowały przymrozki. Tego dnia zdawało się jednak, że wiosna pozostanie już na zawsze. Kiedy Judysia czuła nadchodzącą wiosnę oznaczało to, że należy rozpocząć wielkie sprzątanie. Tillytuck był akurat na "folwarku", jak zaczęto nazywać farmę starego Adamsa, zatem Judysia i Pat postanowiły z tego skorzystać i gruntownie uporządkować jego izdebkę na stryszku. Judysia z zawziętością atakowała każdy sprzęt, Tillytuck znów wypadł z łask, częściowo dlatego, że poprzedniego dnia Po Prostu Pies zadusił trzy kurczęta i rozszarpał nogawkę spodni Sida, a częściowo... - On wczoraj wieczorem znów wrócił do domu pijany i spał w stajni. To "znów" dawało do zrozumienia, że Tillytuck stale się upija. Tymczasem zdarzyło się to dopiero drugi raz, a Tillytuck był tak świetnym pracownikiem, że Długi Alek postanowił przymknąć na to oczy. - Wcale się nie przyznał, że jest pijany. O, nie! Tylko marudził, że kołysze się nad nim księżyc. I ostrzegał mnie, żebym wybiła sobie z głowy myśl o zamążpójściu, bo on tylko lubi sobie ze mną pogadać. Ja! Ale na takich jak on nie warto się złościć. Lepiej go wyśmiać! Widziałam, jak próbował wejść na stryszek - patrzałam przez moje okrągłe okienko i świetnie się ubawiłam - nogi się pod nim uginały, więc w końcu dał spokój i sztywno pomaszerował do stajni. - Tillytuck mówi, że kupi sobie radio - wtrąciła Przylepka, która nie poszła do szkoły, bo akurat była sobota. - No, no, radio... Miło usłyszeć. Może nareszcie przestanie czytać takie bzdury. - Judysia z oburzeniem wzięła do ręki książkę, którą zobaczyła na stole Tillytucka. - Widziałyście coś podobnego: Błędy Mojżesza! Pożyczył to obrzydlistwo od tego niedowiarka Rogera Madisona ze Srebrnych Mostów, a kiedy go zaczęłam besztać, powiedział spokojnie: "Lubię się wszystkiemu przyjrzeć z dwóch stron!" Ciekawość to pierwszy stopień do piekła! Judysia wyrzuciła książkę przez okno, książka wpadła prosto do zagrody świń, a Judysia ostentacyjnie umyła ręce. - Swoją drogą Tillytuck zna katechizm na pamięć. I rzeczywiście stale czyta Biblię. - Ale ma wątpliwości co do Jonasza i wieloryba - wtrąciła Przylepka. - Powiedział mi. - I w dodatku rozmawia o takich rzeczach z dziećmi! - Judysia była naprawdę zgorszona. - Powiem mu, co o tym myślę. Nie słuchaj go, Przylepko. My tu w Srebrnym Gaju nie pochwalamy niedowiarstwa, a jeśli nawet Mojżesz popełnił parę błędów, to dam głowę, że i tak miał więcej rozumu niż Roger Madison i Tillytuck razem wzięci. - Jesteś po prostu zła na Tillytucka, bo on ci zawsze psuje opowieści - oświadczyła figlarnie Przylepka. Przed dwoma dniami rozegrała się w kuchni wielka scena, po tym, jak Judysia opowiadała o pewnej pani z południa, która przez pomyłkę zamiast proszku do pieczenia wsypała do ciasta naleśnikowego trutkę na szczury, a Tillytuck spokojnie oświadczył, że to on właśnie zjadł taki naleśnik. - Mówisz tak, jakbym się przejmowała tymi bredniami, które on plecie! Ja trzymam się prawdy, a on łże na potęgę. - Ale potem i tak zrobiłaś mu ciągutki. - Ano, zrobiłam - Judysia trochę się zawstydziła. - Zawsze jakoś umie człowieka zagadać. On potrafiłby wyłudzić od garnka jego pokrywkę. Nie śmiej się ze starej kobiety, Przylepko. Ja i Tillytuck, choć się wadzimy, dobrze się rozumiemy. Jeśli ma ochotę wyobrażać sobie, że mi na nim zależy, to niech mu tam. Nie ma znów tak wielu przyjemności w życiu. No, skończyłyśmy tutaj, możemy... - Świnie wlazły na cmentarz! - krzyknęła Przylepka. - Już ja im pokażę! - wrzasnęła Judysia, zbiegając ze schodów. - Choć właściwie nie można ich winić! Wciąż jeszcze nie czuły się dobrze po zeżarciu tego pieprzowca. Po południu przyszła kolej na strych. Pat zawsze lubiła generalne porządki, a najbardziej właśnie na strychu: Tam najłatwiej było natrafić na jakiś przedmiot, o którym się niemal zapomniało, i który przywodził na myśl rodzinne duchy. - Że też tylko dwie rzeczy zaczyna się robić od góry: sprzątanie domu i kopanie grobu - zauważyła Judysia. - No, strych mamy z głowy. Wiesz, Pat, że sprzątałam go po raz czterdziesty w życiu. W tym roku będzie czterdzieści jeden lat, odkąd jestem w Srebrnym Gaju. Właśnie w maju zaczęłam tu pracować. Myślałam, że jeśli matka Długiego Alka będzie ze mnie rada, to zostanę całe lato. No i jeszcze jestem... - I mam nadzieję, że zostaniesz tu dalsze czterdzieści lat! - zawołała Pat, obejmując ją. - Ale, Judysiu, wcale jeszcze nie skończyłyśmy. Chcę zobaczyć, co jest w tym starym kufrze w kącie. Od lat do niego nie zaglądałyśmy. - Tam są same szczątki dawnej świetności, symbolicznie mówiąc, jak by to określił Tillytuck. - Musimy tam zajrzeć. Mogły się do nich dobrać mole. - Mogły, mogły. Zawsze łatwo jest znaleźć powód, żeby zrobić to, na co ma się ochotę - odparła zgryźliwie Judysia. - Ale dobrze, zajrzymy do niego, tylko musisz poczekać, aż przygotuję kolację. Wrócimy tu o zmierzchu. No i po kolacji Pat znów wybrała się na strych; było już tam dosyć mrocznie, choć na dworze płonął jeszcze zachód słońca, wiosenny zachód słońca, jasnozłocisty, różany i zielonkawy, za to nad brzeziną niebo wciąż było srebrzyście błękitne. Odległe wzgórza zasnute były mgiełką. Młodziutkie klony w zielonych sukienkach rosnące przed Jaskółczym Gniazdem wyglądały jak roztańczone dziewczynki, których pilnują staropanieńskie przyzwoitki - ciemne świerki. Sid zaorał tego dnia Pólko Owocowego Tortu; równiutkie czerwone bruzdy cieszyły oko. Z Pólka Sadzawki dobiegał rechot żab. - Przypomina mi to ów wieczór, kiedy uprzedziłaś mnie, że pojawi się w naszym domu Przylepka - powiedziała Pat do Judysi, która lekko dysząc wspinała się po schodach. - Ach, Judysiu, spójrz na ten zachód słońca! - Zachód jak zachód - skomentowała krótko Judysia, bo trudno jej było złapać oddech i bardzo się tym martwiła - w końcu to tylko dwa piętra. - Każdy zachód słońca jest inny. Judysiu, zobacz tylko ten obłok nad jodłą! Nigdy jeszcze nie widziałam obłoku, który miałby taki kształt! - Ano, ładny. Przecie nie jestem taka, jak stary Robert Pennach z Południowego Glen. Jego żona zawsze się za niego wstydzi. Powiedziała mi kiedyś ze złością, że on w ogóle nie wie, że istnieje coś takiego, jak zachód słońca. - To musi być okropne, gdy człowiek nie widzi urody świata - powiedziała z namysłem Pat. - To taka radość patrzeć na coś pięknego. Ilekroć wyjrzę przez okno, wydaje mi się, że otrzymuję od świata cenny upominek. Judysiu, jak ty myślisz, czy nasza sadzawka nie wyschła? Jest chyba coraz bardziej płytka... - Bardzo się o nią boję - zgodziła się Judysia. - Tak to już z tymi sadzawkami jest. Kiedy tu nastałam, za Jaskółczym Gniazdem też była sadzawka, a teraz został po niej tylko dołek, w którym rosną paprocie. - Chyba nie zniosłabym, gdyby wyschła. Zawsze ją kochałam. - Ech, Patsy, a czego ty nie kochasz? - Czy nie sądzisz, Judysiu, że im więcej rzeczy człowiek kocha, tym jest szczęśliwszy? - Czasem szczęśliwszy, a czasem gorzko za to płaci. No, no, skąd mi coś takiego przyszło do głowy? - Pewnie masz rację - odparła z namysłem Pat. - Za miłość trzeba płacić. Gdybym tak bardzo nie kochała Bietki, nie cierpiałabym aż tak strasznie, kiedy umarła. Ale było warto cierpieć. - Tak, tak, głupio mi się powiedziało - poświadczyła Judysia. - No co, Judysiu, zabieramy się do tego czarnego kufra? - Przylepka prosiła, żeby na nią poczekać. Zaraz przyjdzie, ma tylko powtórzyć łacinę. Nareszcie zaczęła się interesować swoimi lekcjami. Tej zimy Józek często jej pomagał. - Mam nadzieję, że będziemy mogli ją kształcić. Jakoś stale brak nam pieniędzy. - Niektórzy powiadają, że jesteśmy za gościnni. Pani Binnie wciąż powtarza, że u nas "łyżki pracują szybciej niż łopaty". Cóż, tacy już ci Binnie'owie są. Nasi mężczyźni lubią sobie dobrze podjeść. I co z tego, że nie mamy pieniędzy, Pat? Mamy tyle rzeczy, których za pieniądze nie da się kupić. Nie martw się, jak przyjdzie czas na studia Przylepki, jakoś się wyskrobie trochę grosza. Zadba o to Wszechmogący. Z podwórza dobiegł warkot wirówki. Stał przy niej Tillytuck głośno śpiewając psalmy, a przysłuchiwał mu się McGinty oraz koty. Pat zauważyła, że Tillytuck ma bardzo dźwięczny głos. I po odwirowaniu mleka nigdy nie zapomniał o spodeczku dla wróżek, tak jak dawniej Judysia. - Długo wierzyłam, że Zaczarowany Ludek naprawdę wypija mleko. Ach, Judysiu, tak bardzo bym chciała dalej w to wierzyć! - W im więcej rzeczy wierzysz, tym zabawniej jest żyć. Te "sceptyki" mnóstwo tracą. Myślę, że spodek mleka wypija ostatnio McGinty. Patrz, jak on wywija ogonem, kiedy Tillytuck kończy zwrotkę. Nie wierzę, żeby był muzykalny, ale wie, jak wkraść się w łaski Tillytucka. - Judysiu, jestem niemal pewna, że takie kochane psiaki jak McGinty mają duszę. - Może chociaż krztynę - Judysia była ostrożna. - Nigdy nie przemawiał do mnie ten werset o niebie bez psów, tylko, Patsy, nie zdradź mnie przed Tillytuckiem ani przed pastorem! Wiesz, ile razy spojrzę na McGinty'ego, zaczynam myśleć o Szkrabie. Ty chyba dostałaś dziś od niego list? Nie przyjedzie do domu na wakacje? - Nie, nic o tym nie pisze - westchnęła Pat, która cały czas liczyła na jego przyjazd. - Musi w czasie wakacji pracować. - Ta jego matka ciągle się nim nie zajmuje? - Nigdy o niej nie wspomina. Ale wiem, że jeśli chodzi o pieniądze, to chętnie przysłałaby mu każdą sumę. Hilary jednak stara się być niezależny i jak najwięcej zarobić sam. A jeśli chodzi o przyjazd do domu... wiesz przecież, że odkąd jego stryj zmarł, a stryjenka przeniosła się do miasta, nie ma tutaj domu. Oczywiście dziesiątki razy pisałam mu, że ma uważać za swój dom Srebrny Gaj. Pamiętasz, jak w tym okienku stawiałam lampkę, ilekroć chciałam, żeby szybko przyszedł? - I zawsze zaraz się pojawiał. Wiesz, Patsy, widzi mi się, że gdybyś dzisiaj zapaliła tu lampkę, zobaczyłby i przyleciał. Patsy, kochanie - Judysia konfidencjonalnie zniżyła głos - czy nie myślisz, że ty i Szkrab... no, wiesz, co chcę powiedzieć... Pat roześmiała się, w jej bursztynowych oczach pojawiły się filuterne błyski. - Najdroższa Judysiu, zawsze próbowałaś nas swatać, ale musisz się pogodzić z tym, że nic z tego nie będzie. Jesteśmy zbyt dobrymi przyjaciółmi, żeby mogło się to zamienić w coś więcej. - Ty wszystkich odtrącasz - westchnęła Judysia. - A tak lubię Szkraba. I słyszałam, że to zupełnie niezły pomysł przyjaźnić się z własnym mężem. - Dlaczego tobie Judysiu, tak bardzo zależy na tym, żebym wyszła za mąż? Można by pomyśleć, że chcesz się mnie pozbyć z domu. - Co ty wygadujesz, złotko. Wiesz dobrze, że gdybyś odeszła ze Srebrnego Gaju, dla twojej starej Judysi byłoby tak, jakby zgasło światło. - No to się ciesz, Judysiu, że się nigdzie nie wybieram. Chcę zostać tu na zawsze i zestarzeć się wśród moich psów i kotów. Kocham te ściany. O patrz, Judysiu, dzikie wino wspięło się aż pod sam dach. Jak to dobrze, że jest takie bujne. Przynajmniej nie widać, że dom należałoby odmalować, a w tym roku nas na to nie stać. - Za to twój stryj Tom zabrał się do odmalowania Jaskółczego Gniazda, widziałaś? Białe mury, zielone futryny i okiennice. Dziś właśnie zaczął. - Tak. - Pat zamyśliła się. Wszyscy w Północnym Glen wiedzieli już, że Tom Gardiner pisuje do jakiejś pani w Kalifornii, choć nawet najbardziej wścibskim nie udało się dowiedzieć, kim jest owa dama i jak się nazywa. - Jaskółcze Gniazdo należało odmalować już parę lat temu. Ale dopiero teraz stryj Tom dostał prawdziwej manii porządkowania. Oskrobał nawet te stare czerwone drzwi. A ja je zawsze tak lubiłam. Judysiu, czy ty naprawdę myślisz, że on zamierza się ożenić? - Co ja tam mogę wiedzieć! Ale twojej ciotce Edycie bardzo by się to nie spodobało. - W tonie Judysi brzmiała tajona satysfakcja. - A ty, Pat, słyszałaś już plotkę, że Józek zaręczył się z Enid Sutton? Czy to prawda? - Nie potrafię ci odpowiedzieć. Często się z nią spotyka. Cóż, to miła dziewczyna i bardzo do Józka pasuje. Pat udzielając swej aprobaty rzekomej wybrance Józka, poczuła się bardzo wspaniałomyślna. I zadrżała na myśl, że mogłoby to chodzić o Sida. Nie, nie, Sidowi jeszcze długie lata nie przyjdzie do głowy myśl o małżeństwie. - Hm, hm, jeśli dojdzie do ślubu, to mam nadzieję, że Enid nie będzie miała takich kłopotów ze ślubną suknią, jak jej matka. Jej matka zamówiła suknię w mieście - Suttonowie uważali, że krawcowa w Srebrnych Mostach nie jest godna takiego zaszczytu - i ta miejska krawcowa zachorowała. Przysięgła jednak, że suknia będzie gotowa na czas. Rano w dzień ślubu zadzwoniła, że wysłała ją pociągiem ekspresową przesyłką. Ale kiedy pociąg przyjechał - ani śladu sukni. I nikt już jej nigdy nie zobaczył na oczy. Biedna panna młoda; cała zapłakana, wzięła ślub w granatowym kostiumie. - Co się też z tą suknią mogło stać? - Wie o tym jeden Najwyższy. Agencja ekspedycyjna z Charlottetown rzeczywiście wysłała ją pociągiem i potem już nikt o niej nie słyszał. Atłasowa biała suknia z koronkami. Ale i tak pani Suttonowa miała więcej szczęścia niż panna młoda z zamczyska McDermottów. - To zdarzyło się o sto lat przedtem, zanim ja zgodziłam się do zamku, ale mi nieraz o tym opowiadano. Panna młoda podeszła do szafy, sięgnęła po ślubną suknię i... - Judysia w dramatycznym geście nachyliła się w stronę Pat - ... chwyciła ją za rękę jakaś koścista dłoń. - Czyja? - Pat przeszył rozkoszny dreszcz. - Czyja, powiadasz? Oto właśnie pytanie. O nie, nie była to ręka żadnego śmiertelnika. Biedna panna młoda zemdlała, trzeba było odłożyć ślub, a tymczasem pan młody wracając do domu spadł z konia i zabił się. Wiele razy widziałam tę szafę. McDermottowie nigdy już jej nie otworzyli. Mówiono, że ta ślubna suknia dalej tam wisi. Tak, tak - Judysia westchnęła. - Chyba rzeczywiście wybiorę się jesienią do mojej starej Irlandii. Jakoś zaczęło mi się za nią cknić. Po schodach wbiegła Przylepka, przed nią pędził Pyszałek skacząc po trzy stopnie. - Zdążyłam? Wreszcie uporałam się z łaciną. Nie dziwię się, że to język martwy! Czy kiedyś ludzie naprawdę mówili po łacinie? Tak na co dzień? Trudno w to uwierzyć. Obiecałam Józkowi, że z łaciny będę pierwsza w klasie, a on za to - żebyś nie wiem co mówiła - następnym razem wytatuuje mi moje inicjały. Więc będę pierwsza albo pęknę! - Młode panienki w zamku McDermottów nigdy się tak nie wyrażały. - Za to pewnie mówiły z takim akcentem jak ty - odcięła się Przylepka. - No, zabierajmy się do tego starego kufra. Lubię grzebać w starociach. Nigdy nie wiadomo, na co się natrafi. To trochę tak, jakby się przez chwilę przeżywało znowu przeszłość. X Zaciągnęły czarny kufer pod okno. Pyszałek doszedł do wniosku, że kot nie ma tu czego szukać, wycofał się więc do kąta i zaczął udawać bengalskiego tygrysa. W kufrze, jak to zwykle w kufrach na strychu, było mnóstwo rupieci i pamiątek. Aksamitne kapelusze przybrane sztucznymi kwiatami, stosy świątecznych kartek, zwiotczałe strusie pióra, wyblakłe fotografie, niemodne suknie z baskinkami i bufiastymi rękawami, stare podręczniki szkolne, rysowane niegdyś przez dzieci mapy Srebrnego Gaju, pakiety pożółkłych listów... Było z tego mnóstwo uciechy. - Co to może być? - zawołała Przylepka wyjmując zwój cieniutkich drucików. Judysia parsknęła śmiechem. - To stara tiurniura waszej ciotki Heleny. Pamiętam, jak jej ojciec darł się, kiedy ją przyniosła do domu. Była z niej straszna modnisia. Tamtego wieczoru poszła w tej tiurniurze ze swoim wielbicielem na koncert. Mówili, że był czerwony ze wstydu. Ale po paru tygodniach wszystkie panie paradowały w tiurniurach. Konkurent ciotki Heleny powinien być szczęśliwy, że nie włożyła jej tak, jak Madzia Jimson z Południowego Glen, która dostała ją od pracującej w Bostonie siostry, piękną, podbitą niebieskim atłasem. - A jak ona ją włożyła? - Na wierzch sukni! I tak poszła do kościoła. Ci, co ją zobaczyli, długo nie mogli przyjść do siebie. Tak, tak, mody się zmieniają. Z mody nie wychodzą tylko całusy. Kto wie, czy za jakiś czas ktoś nie zniesie tej tiurniury na dół i nie położy jej na gzymsie kominka w charakterze rodzinnej pamiątki. - Spójrzcie na to! - Przylepka wyciągnęła brunatny aksamitny kapelusz z ogromnym pomiętym zielonkawym piórem strusia. - Jak by też się należało zachować, mając taki kapelusz na głowie? - To jest kapelusz waszej ciotki Azalki. Bardzo jej w nim było do twarzy. Choć ja nie przepadam za aksamitnymi kapeluszami od czasu, gdy którejś niedzieli w kościele z takiego właśnie kapelusza pani Reubenowej Russell wyskoczyła mysz. Ale się zrobiło zamieszanie! - Gdyby był tu Tillytuck, powiedziałby że to on był tą myszą - zaśmiała się Przylepka. Pat nagle rzuciła się na jakiś przedmiot. - Judysiu, to foremka na serki! Często zastanawiałam się, gdzie się ona podziała. Chciałam schować ją sobie na pamiątkę, tak lubiłam te małe serki, które robiłaś tylko dla mnie. Ty, Przylepko, nie pamiętasz tego, ale ja tak. Strasznie to lubiłam. - A tu jest jeden z tych marszczonych czepeczków waszej praprababki Gardinerowej - pokazała Judysia. - To ja zawsze upinałam jej czepeczki; mówiła, że nikt nie potrafi tak ułożyć riuszek, jak ta mała Judysia. Tak, tak, byłam wtedy małą Judysią, a upinania czepeczków nauczyłam się na zamku McDermottów. Stara pani Gardinerowa pięknie szyła, jej ściegów nie można było dojrzeć gołym okiem. Była wspaniałą damą, choć nie brakowało takich, co uważali, że zadziera nosa. Czy opowiadałam wam o tym wieczorze, kiedy klęczała przed łóżkiem koło otwartego okna i odmawiała pacierz, będąc myślami w niebie, a tu nagle wskoczył przez okno wielki kocur i wbił się jej pazurami w plecy? - Och! - zawołała zachwycona Przylepka. - I co na to praprababcia? - Co ona na to? - Judysia rozejrzała się przezornie. - To stało się trzydzieści dziewięć lat temu i nigdy nikomu o tym nie pisnęłam. Ona wykrzyknęła słowo, które zaczyna się na p, a kończy na w. Pat zaczęła się zwijać ze śmiechu. Na portrecie, który wisiał w salonie, majestatyczna praprababka miała taki świątobliwy wyraz twarzy. Ta Judysia o każdej szacownej osobie znała jakąś okropną historyjkę. - A ta szmata to suknia waszej prababki - Judysia podniosła do góry wypłowiałą sukienkę z falbankami. - Ryps. To chyba ta sukienka, którą miała na sobie tylko dwa razy. - Dlaczego? - spytała Przylepka. - Hm, hm, nie dam głowy, że to właśnie ta suknia, ale to było tak. Wasza prababka i jej kuzynka pani Tomaszowa Taylor bardzo ze sobą rywalizowały, jeśli chodzi o stroje, i obie przepadały za jaskrawymi kolorami. I kiedy wasza prababka pojawiła się w kościele w tym kolorowym pasiastym rypsie, pani Tomaszowa aż zzieleniała, ale nic nie powiedziała, tylko następnego dnia pojechała do miasta, kupiła taką samą sukienkę i dała ją starej sprzątaczce ze Srebrnych Mostów. Ta ucieszyła się jak dziecko i następnej niedzieli wybrała się w niej do kościoła. Tak, tak, pani Tomaszowa zachowała się okrutnie, ale została za to pokarana, bo zaraz potem umarł jej ojciec i przez dwa lata musiała chodzić w czerni. To była ciężka kara, bo w czerni nie było jej do twarzy. Ale wasza prababka już nigdy nie włożyła tej pasiastej sukienki. - Bardzo niemądrze - zawyrokowała Przylepka. - Jakby ludzie nie zachowywali się niemądrze, to by nie było o czym opowiadać - zaśmiała się Judysia. - O, patrzcie, stary miś Sida. Nigdy nie chciał bez niego usnąć. Musiałam mu przyszyć guziki zamiast oczu, bo wydłubał mu ślepia Ned Binnie i biednemu Sidowi omal nie pękło z bólu serduszko. - Mówi się u nas w szkole, że Sid zadurzył się w Jance Madison. - Sid zadurza się co dwa miesiące w kimś innym - beztrosko zauważyła Pat. - Patrz, Judysiu, jaka to musiała być kiedyś śliczna sukienka, cała srebrzysta. I ta koronka przy rękawach... - To sukienka, którą wasza ciotka Lorraine włożyła na swoją pierwszą zabawę tego lata, kiedy ja nastałam w Srebrnym Gaju. Miała najbardziej błękitne oczy, jakie widziałam w życiu! Pamiętam, jak przed pójściem na zabawę zatańczyła dla nas w sadzie, przy świetle księżyca, żeby się tą sukienką pochwalić. Już od czterdziestu lat spoczywa na cmentarzu. Jej pierwszy bal był jednocześnie ostatnim. Pamiętacie ten nagrobek z białego marmuru? Wystaje z niego główka dziecka, a zza uszu sterczą skrzydełka. Nie widziało mi się, żeby to był stosowny grób dla młodej panienki, ale powiedzieli mi, że to nie dziecko, tylko cherubin. Nie zapomnę tego dnia, kiedy zaprowadziłam Sida na cmentarz w Południowym Glen. Miał wtedy sześć lat. Spojrzał na tego cherubina, a potem na mnie i spytał: - A gdzie reszta? - Czy to jej listy? - spytała Przylepka biorąc do ręki pożółkły pakiet. - Nie, to chyba listy waszej ciotecznej babki Marty. Ona też młodo umarła, ale miała wielbiciela, który okropnie lubił pisać. Jej ojciec nie pochwalał tej znajomości i jedni mówili, że umarła na złamane serce, a drudzy, bo nosiła zimą cienkie pończochy. - Dlaczego jej ojciec nie akceptował tego wielbiciela? - Hm, hm, chyba nawet nic przeciwko temu młodzieńcowi nie miał. Ale jego wuj brał udział w jakimś buncie i został za to powieszony. A jak go odcięto, ożył. Tylko się już nigdy nie odezwał. Jedni mówili, że ma uszkodzone gardło, a inni, że zaniemówił z przerażenia. Tak czy owak ojciec waszej babki Marty nie chciał mieć w rodzinie niedoszłego wisielca. - O, znalazłam coś ładnego! - zawołała Pat wyjmując srebrny łańcuch-bransoletkę. - Szczerniała, ale da się odczyścić. - Nic ci z niej nie przyjdzie, Patsy, bo nie ma ani zameczka, ani kluczyka. To bransoletka twojej cioci Azalki. Bardzo były wówczas modne. Sama o takiej marzyłam aż do czasu, kiedy usłyszałam historyjkę o bransoletce Cesi Morgan z Wybrzeża Zatoki. - Jaką historyjkę? - Tak, tak, konkurent Cesi był kapitanem i nim wypłynął na morze - a okazało się, że wypłynął ostatni raz - założył jej na rękę taki łańcuch, tyle że złoty, zamknął i zabrał ze sobą kluczyk. Kazał jej obiecać, że nie wyjdzie za mąż, póki on nie wróci i nie otworzy zamka bransoletki. I Cesia lekkomyślnie obiecała. Morganowie zawsze wszystko obiecywali. Cesia była śliczna i kapitan za nią szalał. Ale podczas nawałnicy zmiotło go z pokładu i kluczyk wraz z nim znalazł się na dnie Atlantyku. Cesia, nie powiem, wzięła to sobie do serca, ale Morganowie łatwo zapominają, i już po roku strasznie chciała wyjść za mąż za Piotra Snowe. Ale się bała, bo pamiętała o tej swojej obietnicy. Piotr był zamożnym człowiekiem i jej ojciec bardzo parł do tego małżeństwa: Cesia opierała się i w domu nastało piekło. Ale najśmieszniejszy był koniec. - A co się stało? - Ano, Cesia którejś księżycowej nocy twardo spała, a gdy się obudziła, nie miała bransoletki. Sama się otworzyła i zsunęła z ręki. - Wcale nie wydaje mi się to śmieszne, Judysiu - szepnęła Przylepka, którą przeszedł dreszcz. - To... to przerażające. - No, no, bo to jeszcze nie koniec. Najśmieszniejsze było to, że Piotr Snowe w końcu się z nią wcale nie ożenił. Oświadczył, że nie chce resztek po duchu. I tak widać uważali wszyscy mężczyźni, bo Cesia umarła jako stara panna. - O, srebrna łyżka Józka! - Pat aż podskoczyła z radości - To prawdziwe znalezisko. Wciąż zachodziłyśmy w głowę, co się z nią mogło stać. Jak ona tutaj trafiła? Mama się naprawdę ucieszy. Srebrna łyżeczka, ze śladami pierwszych ząbków Józka... Józka, który w tej chwili był już blisko Chin. Pat westchnęła i wstała. - No to już wszystko. Jak myślicie, czy powinnyśmy spalić te listy? Miałabym wielką ochotę je przeczytać - wszystkie stare listy są fascynujące. Otwierają przed człowiekiem wrota przeszłości. Ale obawiam się, że ciotka Marta nie byłaby tym zachwycona. Pat wzięła do ręki pakiet. Wypadła z niego zasuszona czterolistna koniczynka. Komu przyniosła ona szczęście? W każdym razie nie ciotce Marcie... - Musimy wsunąć ten kufer z powrotem w kąt. Patrzcie, jak groźnie wygląda tam Pyszałek. Oczy Pyszałka niesamowicie błyszczały w mrocznym kącie. Kocie ślepia wyglądają często tak, jakby były przezroczyste, a w ich wnętrzu płonął ogień. - Ludziska mówili, że tak właśnie wyglądały oczy tego niedoszłego wisielca - szepnęła Judysia, schodząc na dół. Zrobiło się trochę tak, jakby na strychu pojawiły się upiory. Przylepka pobiegła za Judysią. Ale Pat podeszła jeszcze do okienka. Płynęło z niego światło księżyca i na podłogę padały cienie liści dzikiego wina. Im bardziej na strychu zdawało się straszyć, tym bardziej go kochała. Trzymała wciąż w ręku pożółkły pakiet i przypomniało jej to list, który rano otrzymała od Hilarego. Ten list żył. Wszystkie listy Hilarego żyły. Słyszało się jego głos, widziało uśmiech w jego oczach. Ilekroć czytała któryś z dawniejszych listów Hilarego, znajdowała w nim coś nowego. Dziś załączył szkic domku na wzgórzu - właśnie ten projekt został nagrodzony. Uderzyło ją jakieś trudne do określenia podobieństwo do Srebrnego Gaju. I Pat z całego serca zapragnęła, żeby Hilary był tutaj, żeby mogli wziąć się za ręce i pobiec na kamienny mostek nad Jordanem. Przebiegną przez ten mostek i znów znajdą się we własnej zaczarowanej krainie. Sielanka, Zaczarowane Źródełko... Na pewno w Sielance czeka na nich wspomnienie z dzieciństwa. Pat zadrżała: Za okienkiem zaskowyczał wiatr. Nagle - tu, w ukochanym Srebrnym Gaju - poczuła się samotna. Co za dziwne uczucie. Zbiegła po schodach pozostawiając strych na pastwę duchom. Xi Kiedy w "Wydarzeniach tygodnia" jednego z czasopism z Charlottetown Judysia znalazła tę wiadomość i przeczytała ją dziewczętom, niezbyt się nią przejęły. Oto ponoć hrabina Medchester wracając z Vancouveru do Anglii odwiedziła w Ottawie swych przyjaciół. - To ta hrabina, której mąż jest wujem męża waszej krewnej lady Gresham - oznajmiła z dumą Judysia. - Tak, tak, przeszedł mnie dreszcz, jak by powiedziała Przylepka, kiedy przeczytałam tę nowinę, i od razu wiedziałam, że splendor spadł na Srebrny Gaj. - Ona pewnie nawet nie wie, że istniejemy - zaśmiała się Pat. - Nie sądzę, żeby lady Gresham chwaliła się przed przyjaciółmi swoimi dalekimi krewnymi z kanadyjskiej farmy. - Niewykluczone, że uważa nas za Indian - chichotała Przylepka. - Ale rzeczywiście przeszył mnie rozkoszny dreszcz. - Kiedy następnym razem zobaczysz Maję Binnie, będziesz sobie mogła pomyśleć: "Ty, panno Binnie, nie masz krewnych wśród angielskiej arystokracji". - Ja to powiem Trysi! - zawołała Przylepka. - O nie! - oburzyła się Pat. - Ośmieszyłabyś się, Przylepko. W oczach hrabiny Medchester, przyjąwszy, że w ogóle wie o naszym istnieniu, nie jesteśmy niczym lepszym od Binnie'ich. Ale kogo to obchodzi? Spójrzcie na te spóźnione kwiaty wiśni za kurnikiem. Jestem pewna, że w ogrodzie zamku Medchester - o ile taki zamek w ogóle istnieje - nie można zobaczyć nic równie pięknego. - Jasne, że mają zamek - oświadczyła Judysia, starannie wycinając z gazety odpowiedni akapit. - Hrabiowie muszą mieszkać w zamkach. Przypnę ten wycinek do kredensu, żeby go zobaczył Tillytuck. Nigdy mi nie chciał wierzyć, jak mu mówiłam, że lady Gresham jest waszą krewną... - Bardzo daleką, Judysiu. - Ale zawsze. Tak czy owak, to go przekona. Strasznie dzisiaj rano wydziwiał, jak przyszedł na śniadanie, choć sam nie wiedział, co mu jest. Zachowywał się zupełnie jak stonoga, która nie wie, czy zabolała ją ósma noga, czy osiemdziesiąta. I znów się przede mną pysznił, a teraz sam zobaczy! Prawdziwa hrabina z panną służącą, która zapina jej guziki u butów. Tak, tak, wczoraj wieczorem czułam, że coś wisi w powietrzu. Judysia utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy tego samego dnia nadszedł list. Listonosz zostawił go w skrzynce pocztowej przy bramie, jak byle jaką przesyłkę, i do domu przyniósł go Tillytuck brudząc paluchami. Ciężka kremowa koperta, z wytłoczonym z tyłu herbem, zaadresowana była do pani Aleksandrowej Gardiner. Północne Glen, Wyspa Księcia Edwarda, a stempel pocztowy wskazywał, że została wysłana w Ottawie. Herb i stempel zrobiły na Judysi ogromne wrażenie. Jęknęła i spojrzała na Dżentelmena Toma. Dżentelmen Tom porozumiewawczo mrugnął. - Ktoś umarł? - spytał Tillytuck. Judysia nie zwracając na niego uwagi, zaczęła gorączkowo wołać Pat. Pat nadbiegła z ogrodu, niosąc naręcz białego bzu, a za nią przyleciał McGinty. W jednej chwili pojawiła się Przylepka. - Judysiu, co to? - Oto jest pytanie - odparła Judysia. - Widzicie herb? I stempel pocztowy? Pat wzięła list do ręki. - Czuję dreszcz... rozkoszny dreszcz! - zawołała Przylepka. - Dreszcz, powiadasz? Ciekawa jestem, co poczujesz za chwilę, jak się okaże, kto ten list napisał, a podejrzewam, że wiem. - List jest zaadresowany do mamy - powiedziała z namysłem Pat. Matka pojechała na parę dni do Glenwood. - Ale chyba powinniśmy go otworzyć. Może chodzić o coś pilnego. Judysia podała Pat nóż. Uznała, że takiej koperty nie wolno zwyczajnie rozerwać. Pat przecięła kopertę, wyjęła kartkę papieru listowego także przyozdobionego herbem i przeczytała. Poczerwieniała, zbladła i spojrzała na swe towarzyszki bezradnym wzrokiem. - Co się stało? - szepnęła Przylepka. - Przeszły mnie ciarki. - List jest od hrabiny Medchester - powiedziała Pat zduszonym głosem. - Pisze, iż obiecała lady Gresham, że przed powrotem do Anglii odwiedzi jej kuzynów. Wybiera się z wizytą do Charlottetown i chciałaby przyjechać tutaj - tutaj - w najbliższą sobotę. W sobotę... Biedna Pat powtórzyła to słowo takim tonem, jakby w sobotę miał nastąpić koniec świata. Przez chwilę nikt się nie odzywał - wszyscy stracili mowę. Nawet Tillytuck zachował się tak, jakby go poraził piorun. Dżentelmen Tom wbił mu pazury w nogę, a Tillytuck ani nie drgnął. Pierwsza odzyskała głos Przylepka. - Mamy tu przyjąć hrabinę Medchester - jęknęła. - Nie możemy. Ale Judysia przyszła już do siebie. A umiała sobie radzić w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach. - Ha, ha, możemy czy nie możemy, ale ją przyjmiemy. Ostatecznie kim takim jest hrabina? Ona też musi jeść, pić i myć uszy jak każdy śmiertelnik. O której chce tu przyjechać, Pat? - Przed południem. Musi zdążyć na wieczorny prom. To znaczy, Judysiu, że musimy ją podjąć obiadem. - Nigdzie nie dostałaby lepszego! Będzie to wielki dzień dla Srebrnego Gaju. Ale musimy wszystko dobrze zaplanować. Pat, pójdź więc po rozum do głowy i zabierajmy się do roboty. Nie ma czasu na jęki. Nie nakarmimy hrabiny kwieciem bzu. Pat westchnąwszy, wstała. Zrobiło jej się wstyd. Zachowała się jak Binnie'ówna. - Tak, Judysiu, masz oczywiście rację. Zastanówmy się... dziś mamy wtorek. Podłogi w jadalni i salonie są okropnie zapuszczone. Zaraz się za nie wezmę. Zapastuję, a jutro wyfroteruję. Chętnie bym coś zrobiła z frontowymi drzwiami, strasznie obłazi z nich farba. Ale boję się ich dotknąć. Zostawimy je otwarte i miejmy nadzieję, że hrabina niczego nie zauważy. Przylepko, obiecałyśmy Winnie, że przyjedziemy pomóc jej z szyciem. Miałyśmy być już w zeszłym tygodniu, ale odłożyłam ten wyjazd, bo chciałam zobaczyć, jak kwitnie u niej dzika jabłoń. Więc pojedziemy w czwartek. W ten sposób cały piątek będziemy mogły poświęcić na przygotowanie obiadu. Kiedy hrabina przyjedzie, zaprowadzimy ją do pokoju Poety, bo w gościnnym popękał sufit, ale musimy pamiętać, żeby okryć łóżko tą wyhaftowaną przez mamę kapą. W piątek wieczorem Sid pojedzie po mamę. To głupio, że będzie musiała skrócić pobyt - pojechała do Glenwood po raz pierwszy od tylu lat - ale na pewno zechce być tego dnia w domu. - Tak, tak, i w ten sposób spotkają się dwie wielkie damy - oświadczyła Judysia. - Wasza matka wytrzyma konkurencję z każdą hrabiną. Pat już zupełnie ochłonęła. Tillytuck patrzył na nią, nie kryjąc podziwu. Wszystko zostało starannie zaplanowane i zabrano się do roboty, nie przestając dyskutować. Oczywiście Tillytuck też miał coś do powiedzenia. - Najważniejszy jest obiad - oznajmił. - Symbolicznie mówiąc, nikt nie kręci nosem na smaczny posiłek. Wszyscy się z nim zgodzili. Obiad musi być taki, żeby najprawdziwsza hrabina nie mogła na niego wybrzydzać. Pat bez przerwy szperała w starych przepisach kulinarnych, a Przylepka przestała nawet chodzić do szkoły, by pomagać w przygotowaniach. Łacina i perspektywa tatuażu zeszły na drugi plan. Zdecydowano podać na obiad pieczone kurczaki - była to specjalność Judysi. - Ze szparagami. Można powiedzieć, że to arystokratyczna jarzyna. Ty, Pat, zrobisz do nich sos, którego nauczyłaś się na kursie. Ale czy zdążysz obrębić mereżką nowe serwetki? - W razie czego zrobimy to z Przylepką w nocy. Myślę, że na deser podamy mrożone kulki melona z lodami i te kokosowe ciasteczka z cytryną. To chyba nie będzie zbyt wystawne. - Aby bez ostentacji - zgodziła się Judysia, która lubiła używać trudnych słów. - Podamy to wszystko, a potem się okaże, że ona jest na diecie - zaśmiała się Przylepka. Przylepka odzyskała już zwykłą beztroskę. O tym to już na pewno usłyszy Trysia Binnie i można sobie wyobrazić, jaka będzie wściekła. - Mam nadzieję, że hrabinie Medchester spodoba się Srebrny Gaj - westchnęła Pat. W gruncie rzeczy tylko na tym jej zależało. - Nie może się nie spodobać - zawyrokowała Judysia. - Oby tylko w sobotę była pogoda. Bo jeśli zacznie padać... - Musi być ładnie - kategorycznie oświadczyła Pat. - A może byśmy się pomodliły o pogodę? - spytała Przylepka. Judysia z dezaprobatą potrząsnęła głową. - Nie, dzieci, nie radzę. Nigdy nie wiadomo, co z takiej modlitwy wyniknie. Dobrze pamiętam tę niedzielę, kiedy stary pastor, pan McCary, modlił się o deszcz. I ledwie ludziska wyszli z kościoła, zerwała się burza i wszyscy przemokli do suchej nitki. Jakub Martin i Tomasz Urguhard wracali razem i Tomasz powiada: - "Nie mógł to on poczekać z tą modlitwą aż znajdziemy się w domu. Ci McCary'owie zawsze robią wszystko nie w porę". Więc lepiej dajcie przyrodzie spokój. I dziękujcie Najwyższemu, że nie ma w domu tego pieprzowca. Patsy, złotko, jak myślisz - ja oczywiście nie wyjdę do gości - ale może lepiej, żebym włożyła moją wyjściową suknię, bo mogę się gdzieś hrabinie nawinąć na oko. - Tak, tak, Judysiu. I czy nie mogłabyś namówić Tillytucka, żeby w sobotę nie wkładał tej swojej okropnej futrzanej czapy? Ona może go zobaczyć na podwórzu. - Tillytuckiem możesz się nie martwić. W sobotę odwozi do miasta te sprzedane przez twego ojca cielaki. Bardzo jest z tego nierad. Miał ochotę rzucić okiem na hrabinę! Ale zebrało mu się na ironię. Powiada do mnie: "Niech się Judysia dzielnie trzyma! Ostatecznie babka Judysi była czarownicą czyli, symbolicznie mówiąc, należała do arystokracji". A ja na to: - "Nie będę się musiała wysilać. Znam swoje miejsce". Tillytuck rozpuścił się ostatnio. Dziś bezczelnie palił fajkę na grobie Płaczliwego Willa. - Ciocia Edyta i ciocia Barbara bardzo się naszym gościem przejęły - powiedziała Pat. - Zapraszałam je na obiad, ale odmówiły. To ciocia Edyta nie zgodziła się. Zaproponowała jednak, że mi pożyczy srebrne łyżki do zupy. Mówi, że hrabina na pierwszy rzut oka odróżni srebro od platerów. Cieszę się, że nasze łyżeczki do herbaty są srebrne, chociaż takie już stare i cienkie. - No i dlatego właśnie wyglądają arystokratycznie - pocieszyła ją Judysia. - Hrabina od razu pomyśli sobie: - "Oto stara rodzina. Żadni tam dorobkiewicze". A jak już mówimy o Jaskółczym Gnieździe, to zauważyłyście, co się stało z brodą waszego stryja Toma? - Tak, niemal znikła - westchnęła Pat. - Zamieniła się w szpicbródkę. - Jak już całkiem zniknie, to zobaczycie! - tajemniczo oznajmiła Judysia. Ale Pat nie miała teraz głowy, żeby martwić się znikającym zarostem stryja Toma. W środę wieczór Srebrny Gaj był już gotów przyjąć hrabinę - albo nawet parę królewską. W czwartek Sid zawiózł Pat i Przylepkę do Wybrzeża Zatoki. I całe przedpołudnie dziewczęta szyły. Ale po obiedzie Winnie oświadczyła: - Wiecie co, dajmy sobie spokój. Rzadko mamy okazję pogadać. Chodźmy do ogrodu, tam świeci słońce i wieje wiatr. Spacerowały po ogrodzie zrywając kwiaty, wdychając zapach kwiatów jabłoni, wpatrując się w zatokę i układając zabawne wierszyki. Bawiły się wręcz cudownie, gdy nagle w domu rozległ się dzwonek telefonu. Xii Winnie trzymała w ramionach swoje bożonarodzeniowe dziecko i do telefonu pobiegła Pat. Kiedy usłyszała głos Judysi, od razu wiedziała, że musiało się wydarzyć coś okropnego. Judysia bowiem podchodziła do telefonu tylko wówczas, gdy naprawdę musiała. - Patsy, to ty? Mam dla ciebie wiadomość. Ona przyjechała. - Judysiu, kto? Przecież nie hrabina? - Ona we własnej osobie. Nie będę ci tłumaczyć przez telefon. Ale jak najszybciej wracaj. Sid i twój tata wybrali się do miasta. - Zaraz będziemy - jęknęła Pat. Nie było to wcale takie proste. Franek pojechał gdzieś autem, pozostawała tylko roztrzęsiona dwukółka i stara siwa kobyła. W Srebrnym Gaju znajdą się najwcześniej za godzinę. I trzeba zadzwonić do wuja Briana i prosić, by zaraz odwiózł do domu matkę. Pat i Przylepka wspólnymi siłami zaprzęgły kobyłę do dwukółki i po stu latach - a przynajmniej tak im się wydawało - znalazły się na podwórzu Srebrnego Gaju. Srebrny Gaj wyglądał równie spokojnie jak zawsze: na schodach spał Po Prostu Pies, na cembrowinie studni leżały trzy zwinięte w kłębek kocięta. - Hrabina siedzi pewnie w salonie - szepnęła Pat. - Wejdźmy cicho do kuchni i dowiedzmy się wszystkiego od Judysi. - Jak mam się do tej hrabiny zwracać? - spytała Przylepka. - Pat, ja się chyba schowam w stodole. - Natychmiast się uspokój... Nie jesteś Binnie'ówną. Wypytamy Judysię i pobiegniemy na górę szybko się przebrać. Pat miała na sobie błękitną lnianą sukienkę, w której było jej bardzo do twarzy, a Przylepka zielony sweterek z haftowanym białym kołnierzykiem. Jej rozwiane wiatrem włosy błyszczały jak liście buku w październikowym słońcu. Obie dziewczynki, śmiejąc się ze zdenerwowania wbiegły do kuchni. I stanęły jak wryte. Oczy Przylepki zasygnalizowały do Pat: "Czy uda nam się to przeżyć?" Judysia Plum i hrabina Medchester siedziały przy stole: na półmisku leżała resztka pieczonych kiełbasek i pieczonych kartofli. Judysia nalewała właśnie ze swojej "mlecznej krowy" śmietankę do filiżanki jaśnie pani, a ta nabierała sobie kawał ciasta, które Judysia ochrzciła "przysmakiem biskupa". Na środku podłogi Dżentelmen Tom doprowadzał do porządku swoje futerko, Pyszałek siedział zwinięty w kłębek na kolanach hrabiny, a McGinty leżał pod jej krzesłem. W kącie siedział Tillytuck, na szczęście bez swojej czapy. Judysia była w pasiastej drelichowej sukni, ale miała na sobie piękny wykrochmalony biały fartuch. Zachowywała się tak naturalnie, jakby podejmowała praczkę. Ale Pat mimo całego zmieszania zauważyła, że lady Medchester zdaje się świetnie bawić. - O, są! - oświadczyła Judysia z niewiarygodną nonszalancją. - Oto dziewuszki, o których pani opowiadałam, córki pani Alkowej: Patrycja i Rachela. Hrabina natychmiast wstała i uściskała ręce Patrycji i Racheli. Miała włosy mysiego koloru, kwadratową czerwonawą twarz i prawdziwie czarujący uśmiech. - Tak się cieszę, że zdążyłyście przyjechać - powiedziała. - To byłoby okropne, gdybym po powrocie do domu musiała wyznać Klarze, że nie widziałam jej rodziny. Ona wciąż wspomina kilka cudownych dni, które w dzieciństwie spędziła na Wyspie Księcia Edwarda. Strasznie mi przykro, że wpadłam tak nieoczekiwanie. Ale wczoraj wieczorem dostałam telegram z Anglii i jeszcze dziś muszę wyjechać. Wasza Judysia - tu uśmiechnęła się do Judysi - powitała mnie jak najserdeczniej i oprowadziła po waszej ślicznej posiadłości, a co więcej podała mi przepyszną kolacyjkę. Byłam strasznie głodna. Nagle okazało się, że wszystkie siedzą przy stole. Pat pobłogosławiła w myśli Judysię, że ta nie straciła głowy: nakryła stół najpiękniejszym obrusem i wyjęła srebrne łyżeczki. Ale dlaczego srebrny czajniczek stoi w kredensie, a na stole króluje stary, brunatny i gliniany? I Tillytuck siedział w samej koszuli! Właściwie najlepiej byłoby umrzeć. Jak zacząć rozmowę? Pat przypomniał się artykuł w którymś z kobiecych pism Jak poprowadzić rozmowę z kimś, kogo się dopiero poznało. Ale żadna z porad nie pasowała do tej sytuacji. Zresztą okazało się to niepotrzebne: Hrabina nie przestawała mówić, bardzo serdecznym tonem zwracając się do wszystkich łącznie z Tillytuckiem. Pat poczuła, że i tak nie ma już nic do stracenia, przestała więc zaprzątać sobie głowę konwenansami. Przylepka nigdy zaś się niczym długo nie przejmowała. Więc w zadziwiająco krótkim czasie okazało się, że mają sobie mnóstwo do powiedzenia i zaczęła się wesoła pogawędka. Hrabina nalegała, by napiły się z nią herbaty; ona sama piła już trzecią filiżankę. Judysia powędrowała do spiżarni i wróciła niebawem niosąc zapomniane kruche ciasteczka. Lady Medchester wypytywała o matkę i strasznie żałowała, że nie może zabrać z sobą do Anglii kociątka ze Srebrnego Gaju. - Jeden z waszych kotów zaszczycił mnie już swoją sympatią - zaśmiała się patrząc na mruczącego Pyszałka. - A ten kot, symbolicznie mówiąc, nie z każdym raczy się zadawać, o pani - oświadczył Tillytuck. Pat miała niejasne uczucie, że to "o pani" pasowałoby raczej do królowej niż do hrabiny. Hrabiny! Czy ta zażywna miła dama w zwykłym, dosyć workowatym tweedowym kostiumie jest naprawdę hrabiną? Zachowywała się tak jak wszyscy. Dziwnie przypominała panią Madison z Południowego Glen. Tyle, że pani Madison była przystojniejsza. I nie ma żadnej wątpliwości - zajada się biskupim przysmakiem i ciasteczkami. - Takie właśnie są obyczaje kotów - zgodziła się lady Medchester uśmiechając się do Tillytucka i wręczając McGinty'emu kawałek kiełbaski. - I dlatego cenimy sobie ich aprobatę bardziej niż aprobatę psa. Psa łatwiej jest sobie zdobyć, prawda? - Święte słowa, o pani! - zgodził się Tillytuck. Przylepka, której dotąd udawało się zachować poważny wyraz twarzy, omal nie zakrztusiła się herbatą. Pat rozejrzała się z przerażeniem i napotkała ubawiony wzrok lady Madchester - zrozumiały się bez słów. Potem Pat przestała się już czymkolwiek przejmować. W samą porę, bo kiedy chwilę później lady Medchester wspomniała, że straciła na Titanicu bliskich przyjaciół, Tillytuck ze współczuciem skinął głową. - Ja też - o pani - ja też. - Stary łgarz! - mruknęła pod nosem Judysia. Ale wszyscy ją usłyszeli. Tym razem to lady Medchester omal nie zadławiła się ciasteczkiem. Ubawiona poszukała wzroku Pat. - Czy nie mogłaby pani zostać do powrotu mamy? - spytała nieśmiało Pat, kiedy hrabina wstała, delikatnie zdejmując z kolan Pyszałka. - Strasznie mi przykro, ale to niemożliwe. I tak się już zasiedziałam. Muszę zdążyć na prom. Ale spędziłam tu urocze popołudnie. I będę mogła opowiedzieć Klarze, że przynajmniej udało mi się poznać córki Marii. Jestem pewna, że któregoś dnia przyjedziecie do Anglii; musicie wtedy mnie odwiedzić. Z przykrością rozstaję się z tym pięknym kotem. - Ma pani pełno włosów na brzuchu - ostrzegł ją Tillytuck. - Psy tak nie linieją! Gdyby można było naprawdę zabijać wzrokiem, Judysia stałaby się morderczynią. Ale hrabina objęła tylko Pat, ucałowała ją w policzek i szepnęła na ucho, trzęsąc się ze śmiechu: - On jest niezrównany! Niezrównany. A ta wasza Judysia! Żałuję tylko, że nie mogę tu dłużej zostać. Hrabina włożyła zdefasonowany kapelusik z brązowozłotym piórkiem, który wyglądał tak, jakby go kupiono na wyprzedaży w Srebrnych Mostach, zarzuciła etolę ze srebrnych lisów - Pat wiedziała, że taka etola musi kosztować fortunę - ucałowała Przylepkę, odbyła z Judysią tajemniczą wyprawę do spiżarni, wciągnęła przedpotopowe rękawiczki i wsiadła do auta. Ale nim wsiadła rozejrzała się jeszcze dookoła. Widać było, że uległa czarowi Srebrnego Gaju. - Piękny, spokojny zakątek, w którym człowiek ma czas na życie - powiedziała takim tonem, jakby zwracała się do samej siebie. Potem pomachała Judysi ręką. - Nigdy nie zapomnę naszej miłej pogawędki. I odjechała. - No, no, Srebrny Gaj miał dziś swój wielki dzień - oświadczyła Judysia, kiedy wróciły do kuchni. - Judysiu, opowiedz nam wszystko, pękam wprost z ciekawości. I jak to się stało, że jadłyście kolację w kuchni? - To nie moja wina - broniła się Judysia. - Oj, mam co opowiadać! Nigdy jeszcze nie przeżyłam takiego popołudnia. Może Tillytuck chciałby coś przekąsić? Tillytuck na to nie zasługuje, ale zostało mi parę kiełbasek i kartofli. - Co dobre dla hrabiny, dobre i dla mnie - odpowiedział Tillytuck, skwapliwie zasiadając do stołu. - Ta hrabina ma wspaniałą figurę, choć może, symbolicznie mówiąc, jest jak na hrabinę trochę za szeroka w siedzeniu. Ale bardzo ponętna. - Chodźcie na cmentarz - szepnęła do dziewcząt Judysia. - Tam będziemy miały spokój i wszystko wam opowiem. Ta historia zostanie w annałach Srebrnego Gaju. Nim wyszły, zadzwonił stryj Brian, że matka pojechała gdzieś z przyjaciółmi na piknik i nie może jej znaleźć. - To już nie ma żadnego znaczenia - westchnęła Pat. - Dlaczego, ach dlaczego, nic nigdy nie przebiega zgodnie z planem? Cóż, trudno... Hrabina jest czarująca i w dodatku świetnie się bawiła... - Tak, tak - powiedziała Judysia, siadając na mogile Płaczliwego Willa. Przylepka i Pat usadowiły się na nagrobku Zawadiackiego Dicka. - I wcale się nie pyszniła. Ale kiedy wjechała na podwórze, przez chwilę nie wiedziałam, czy nie stoję na głowie. Zabrałam ją do pokoju Poety, żeby umyła ręce - nie zapomniałam o tym mydełku, które dla niej kupiłaś, ani o najpiękniejszym haftowanym ręczniku. Nie mogłam skoczyć po nową kapę, ale szkoda, że nie słyszałyście jak się zachwycała tą starą narzutą zszytą ze skrawków. Potem pobiegłam do swojego pokoiku zajrzeć do księgi O czym każdy wiedzieć powinien. Ale nie mogłam znaleźć ani słowa o tym, jak się podejmuje arystokrację, więc starałam się sobie przypomnieć, jak się to odbywało w zamczysku McDermottów. Szkoda tylko, że wyleciało mi z głowy, by przebrać się w moją wyjściową sukienkę. Byłam zanadto skołowana. Powiedziałam hrabinie, że zadzwoniłam już po was, a ona zaczęła nalegać, bym ją oprowadziła po Srebrnym Gaju. Mówiła, że zawsze chciała obejrzeć z bliska kanadyjską farmę. Bardzo mi to pasowało, bo nie wiedziałam, czy wypada zostawić ją samą w salonie, a przecież nie mogłam tam z nią zasiąść. Zabrałam ją do sadu i do brzeziny, i pod świerki, gdzie grzebiemy koty. Potem przeszłyśmy przez cmentarz i opowiedziałam jej o wszystkich naszych nieboszczykach; okropnie się śmiała z Płaczliwego Willa. A kiedy wróciłyśmy do domu, koniecznie chciała zobaczyć moją kuchnię - a ja drżałam, jak się zachowa Po Prostu Pies. I powiedziała do mnie jak przyjaciółka do przyjaciółki: "A może Judysia poczęstuje mnie herbatą. I co tutaj tak smacznie pachnie?" A to były kiełbaski i kartofle w piekarniku, które przygotowałam na kolację dla siebie i dla Tillytucka, bo nikogo przecie miało nie być w domu. A ona poprosiła: "Da mi Judysia skosztować? Tutaj w kuchni, gdzie przez okno wpada zapach bzów, a na ścianie widzę te same kocięta, które wisiały w moim dziecinnym pokoju wiele, wiele lat temu, a ile, nie przyznam się nawet Judysi". Przecie nie mogłam sprzeciwić się hrabinie! Przyniosłam dla niej z salonu krzesło i wyjęłam srebrny czajniczek. Ale ona zasiadła na fotelu starego Nehemiasza i oświadczyła, że woli herbatę zaparzoną w glinianym czajniczku - "ma lepszy smak" - powiedziała. I zmusiła mnie, żebym z nią usiadła. Tak, tak, powiadam wam, kochane, że trudno mi było przełknąć kęs. Siedem kiełbasek znikło, a ja zjadłam tylko jedną. Pomyślcie same, siedziałam sobie z hrabiną pijąc herbatę i ile razy sobie przypomniałam, próbowałam odstawić elegancko mały palec. Pani Binnie nigdy w to nie uwierzy. I wiecie co? Hrabina jako młoda dziewczyna była u McDermottów w ich zamczysku i dużo mi o nich opowiedziała. Tak, tak, muszę się tam niezadługo wybrać. Potem pojawił się nagle Pyszałek, spytał wzrokiem: "czy jest tu miejsce dla kota?" - i wskoczył jej na kolana. No, no, same widziałyście, że ona nie jest taka, jak wasz kuzyn Mikołaj. Siedziałyśmy więc, sobie pogadując, ona, ja i koty, bardzo było milusio, a tu słyszę na ganku z tyłu charkot nie z tej ziemi. Ja tam wiedziałam, że to Tillytuck płucze gardło, bo rano się na nie uskarżał. Spojrzałam na hrabinę, ale ona zachwycała się właśnie moją "mleczną krową" i udawała, że niczego nie zauważyła. Bałam się, że Tillytuck zacznie śpiewać psalmy, ale nie przypuszczałam, że ośmieli się wejść. Jak go zobaczyłam w drzwiach, odebrało mi mowę. Dałam mu znak, żeby się stąd zabrał, ale ani mu to było w głowie i byłby usiadł na kapeluszu hrabiny, gdybym go w ostatniej chwili nie schowała. A hrabina miło się do niego uśmiechnęła i zrobiła jakąś uwagę o pogodzie. A Tillytuck na to, że na pewno będzie deszcz, bo łamie go w kościach. Odchylił się z krzesłem do tyłu; wsadził kciuki za pas i zaczął jej opowiadać o swoich "tragediach". Jak to lew wydostał się z klatki i na niego rzucił. Nie mogłam się oprzeć, by nie zauważyć, że ostatnim razem był to lampart. Ale jaśnie pani od razu się spostrzegła, z kim ma do czynienia i zaczęła go podprowadzać, a on patrzył na mnie, upewniając się, czy widzę, w jakiej on jest komitywie z arystokracją. Po Prostu Pies dostał ataku padaczki, ale Tillytuck wyprowadził go w mgnieniu oka i chyba ona tego nie zauważyła. Nerwy mi zaczęły wysiadać i ucieszyłam się jak dziecko, kiedy usłyszałam tupot kopyt. - A nie zapomniałaś, Judysiu, poczęstować hrabiny łyczkiem z tej twojej czarnej butelki? - spytał Sid, który przyszedł się dowiedzieć, dlaczego w domu nie czeka na niego kolacja. - Chętnie bym coś przegryzł, jeśli po tej wizycie zostały w spiżarni jakieś resztki. - A właśnie, dlaczego, Judysiu, zaprowadziłaś ją do spiżarni? - spytała Pat. - Bo obiecałam jej słoik poziomkowego dżemu. Ale nie dowiezie go do domu, dżem nie wytrzymuje podróży przez ocean, będzie go w pół drogi musiała wyrzucić za burtę. Powiedziała mi w spiżarni, Pat, że masz śliczny uśmiech i wielkie poczucie humoru. Schowam na pamiątkę to nadgryzione ciasteczko. To już było trzecie, więc nie dziwota, że go nie skończyła. No, wszystko dobre, co się dobrze kończy, ale jeden Najwyższy wie, czy uda mi się dziś w nocy zmrużyć oko. Niemniej kiedy Pat i Przylepka udały się na spoczynek, Judysia chrapała już smacznie w swojej izdebce nad kuchnią. Wieczorem zajrzał do Srebrnego Gaju Józek Merrit, chcąc zabrać Pat do kina, ale Pat odmówiła. Judysia oczywiście chciała się dowiedzieć, czemu Pat pomiata tym biednym Józkiem. Taki miły młodzieniec, i w dodatku spokrewniony z Merritami z Charlottetown. - Nie mam mu nic do zarzucenia, Judysiu - oświadczyła Pat. - Ale śmiejemy się z zupełnie innych rzeczy. - Ho, ho, - powiedziała Judysia - tak, to poważna sprawa. - I wykreśliła nazwisko Józka Merrita z listy potencjalnych konkurentów. - Przylepko, podnieś zasłonę i wpuść do środka noc. Nie, nie zapalaj lampy! Kiedy zapala się światło, ciemność staje się wroga. Zaczyna spoglądać na ciebie z niechęcią. A teraz jest taka życzliwa i przyjazna. Usiądźmy przy oknie i omówmy wszystko od początku. Grzechem byłoby w taką noc iść już spać. - Spać! Ja już chyba nigdy nie usnę! - westchnęła Przylepka, usiadła na podłodze i oparła się o kolana Pat. Zajadała kanapkę z rzeżuchą. Ostatnio dziewczęta nabrały nowego przyzwyczajenia: przed położeniem się gawędziły przy oknie, gdzie słuchały ich tylko drzewa i gwiazdy. Dziś do pokoju wpadła fala zapachu bzów, zupełnie tak, jakby przelała się czara wonnej nocy. W świerkach na wzgórzu szumiał wiatr. Pogwizdywały jeszcze gile, a srebrny gaj brzeziny oddychał tajemniczo. Cichusieńko wsunął się Pyszałek, ulokował na kolanach Przylepki i zaczął mruczeć, wysuwając i chowając pazurki. Pyszałek nie wybredzał; każde kolana były dobre. - Za dużo dziś przeżyłam, żeby mi się chciało spać. Co to za czarująca osoba, ta lady Medchester, prawda, Pat? Wcale nie dlatego, że jest hrabiną. Dlatego że jest sobą. A przecież o jej urodzie lepiej nie mówić; czy zauważyłaś, jak bardzo przypomina panią Madison? I jest tak źle ubrana - oczywiście poza tą etolą. Ten jej kapelusz! Rzeczywiście wyglądał tak, jakby Tillytuck na nim usiadł. Ale z tym wszystkim ma w sobie coś. My takie nigdy nie będziemy. - Ją mało by obchodziło, co myślą sobie Binnie'owie - zauważyła złośliwie Pat. - Nie zawstydzaj mnie! Wcale nie wspomnę o niej Trysi. Nie masz ochoty na kanapkę, Pat? Musi cię chyba ssać w żołądku. Od obiadu zjadłyśmy tylko po ciasteczku. Kiciu, nie ostrz sobie na mnie pazurków. Jestem pewna, że lady Medchester ma temat do bardzo zabawnej opowieści. W dostojnych salonach angielskich wszyscy będą się zaśmiewać z Judysi i Tillytucka. - Możliwe, że z Tillytucka. Ale nie z Judysi. Nikt nigdy nie śmieje się z Judysi, śmieje się razem z nią. Nasza hrabina polubiła Judysię. Czy zauważyłaś, jaki ma piękny głos? Przylepko, nigdy nie zapomnę tego widoku, kiedy wpadłyśmy do kuchni - Judysia Plum i lady Medchester sam na sam przy stole, a z tyłu audytorium w postaci Tillytucka. Nikt w to nie uwierzy. Ale będziemy mogły opowiadać o tym wnukom - o ile, oczywiście, będziemy miały wnuki. - Ja zamierzam mieć - chłodno oświadczyła Przylepka. - Cóż, hrabina Medchester nigdy się nie dowie, ile straciła - powiedziała Pat wychylając się przez okno, by zobaczyć najpiękniejszy dar nieba, sierp księżyca. - Nie skosztowała kurcząt Judysi i moich kokosowych ciasteczek. Muszę to wszystko opisać jutro Hilaremu. Rok drugi I Pat nigdy nie udało się dowiedzieć, jakim sposobem wiadomość o wizycie lady Medchester w Srebrnym Gaju trafiła do gazet w Charlottetown. Pojawiła się w "Wydarzeniach tygodnia". Hrabina Medchester, która spędziła parę dni u przyjaciół w Charlottetown, w ostatni czwartek złożyła wizytę w Srebrnym Gaju w Północnym Glen. Lady Medchester jest daleką krewną państwa Aleksandrostwa Gardiner. Hrabina jest oczarowana naszą piękną Wyspą, uważa, że ten zakątek najbardziej przypomina stary kraj. Mieszkańcy Srebrnego Gaju niechętnie powitali tę notatkę. Zalatywało od niej reklamiarstwem, którym głęboko gardzili, "jakbyśmy chcieli strugać ważniaków" - powiedział Sid. Binnie'owie wpadli w bezsilną wściekłość, a następnej niedzieli w kościele wszyscy wpatrywali się w Gardinerów z nabożną czcią, niemal tak, jakby mieli do czynienia z rodziną królewską. Ale to nie zatarło przykrego uczucia, że oto zdarzyło się coś "w złym guście", jak to określiła Pat. Nawet Tillytuck uważał, że "symbolicznie mówiąc, było to dosyć nachalne". Nikt nie zauważył, że choć można by oczekiwać, iż najbardziej będzie się oburzać Judysia, ona milczała i unikała tego tematu. Na koniec o wszystkim zapomniano. Ostatecznie w Srebrnym Gaju działo się dużo ważniejszych rzeczy. Hrabina pojawiła się i znikła, a tu co dzień trzeba było wieczorem zapędzać do kurnika indyki, rozsadzić lilie, siać byliny, zaprojektować wzdłuż głównej alejki nową rabatkę ostróżek. Toteż wkrótce oceniono lady Medchester z właściwej perspektywy - będzie co wspominać ze śmiechem w długie zimowe wieczory. Tymczasem stryj Tom oskrobał i pomalował swoje, ongiś czerwone, frontowe drzwi i odnowił "domek jabłek", który stał się zieloniutki jak trawa. I wszyscy w Srebrnym Gaju i Jaskółczym Gnieździe zastanawiali się, mniej lub bardziej niespokojnie, dlaczego on to robi. Owszem, farba na drzwiach od dawna obłaziła, a "domek jabłek" wyglądał jak rudera. Ale dotychczas stryjowi Tomowi jakoś to wcale nie przeszkadzało. W dodatku czasy były ciężkie; zboże nie obrodziło, stonka zaatakowała ziemniaki, o rzepie lepiej nie wspominać, a tu stryj Tom szasta pieniędzmi. - Z dnia na dzień młodnieje - mruknęła Judysia. - Powiadam wam, że to podejrzane. - Symbolicznie mówiąc, kryje się za tym jakaś kobieta - zawtórował jej Tillytuck. Tak, to była jedna chmurka na horyzoncie. Zapowiadały się zmiany, a zmiany w Jaskółczym Gnieździe były w odczuciu Pat niemal równie przykre jak zmiany w Srebrnym Gaju. Jaskółcze Gniazdo od niepamiętnych czasów wyglądało zawsze tak samo. W domu rządziły ciotka Edyta i ciotka Barbara, na ogół zgodnie, i obie jeździły stryjowi Tomowi po głowie, oczywiście dla jego własnego dobra, mając na względzie tak dobro jego ciała, jak i ducha. Obecnie zaczęły się niepokoić. Stryj Tom wymykał im się z rąk. - Jestem pewna, że ma to coś wspólnego z tymi listami z Kalifornii - orzekła smętnie ciotka Barbara. - Dowiedziałyśmy się na poczcie, że dostaje stamtąd listy, ale żadnego nie widziałyśmy. Nie mam pojęcia, gdzie je chowa, przeszukałyśmy cały dom. Edyta mówi, że jak je znajdzie, to zaraz spali, ale nie widzę, co by nam mogło z tego przyjść. Nie wiemy, kim ona może być; Tom wysyła listy z miasta. - Jeżeli Tom sprowadzi tu żonę... - ciotka Edyta niemal zachłysnęła się tym słowem - to my, Barbaro, będziemy musiały się stąd wynieść. - Nie mów tak, Edyto. - Ciotka Barbara była bliska łez. Kochała Jaskółcze Gniazdo niemal równie silnie jak Pat Srebrny Gaj. - A niby co mam powiedzieć - oburzyła się ciotka Edyta. - Czy wyobrażasz sobie, że mogłybyśmy choć minutę zostać tutaj, gdy nastanie nowa pani? Pewnie uda nam się znaleźć jakiś domek w Mostach. - Trudno mi uwierzyć, żeby stryj Tom mógł w tym wieku popełnić podobne głupstwo - oświadczyła Pat. - Nigdy nie byłam mężczyzną - stwierdziła całkiem zbytecznie ciotka Barbara - ale wiem, że mężczyzna robi głupstwa w każdym wieku. Tom ma pięćdziesiąt dziewięć lat. - Czasem myślę - szepnęła ciotka Barbara - że nie powinnaś była, że nie powinnyśmy były wtrącać się do jego romansu z Marylką Henderson i go popsuć. - Co za bzdury. Nie było co psuć. Oni nawet nie byli zaręczeni. Ot, cielęca miłość, sama wiesz, Barbaro, że Tom nie mógłby być szczęśliwy z Hendersonówną. - Była śliczną, niegłupią dziewczyną - zaprotestowała ciotka Barbara. - Miała nieposkromiony języczek, a jej babka była nienormalna. - No cóż, doktor Bentley powiada, że nikt nie jest całkiem normalny. Nie, Edyto, nie powinnyśmy były się wtrącać. To "my" ciotki Barbary było ustępstwem na rzecz spokoju. Obie wiedziały, że ciotka Barbara w najmniejszym stopniu nie maczała w tym palców. Pat bardzo z nimi sympatyzowała, więc kiedy zobaczyła, że stryj Tom czeka na nią przy starym kołowrocie w połowie Alejki Westchnień, w tym miejscu, gdzie drzewa zasłaniały ich i od strony Jaskółczego Gniazda, i Srebrnego Gaju, poczuła, jak twardnieje jej serce. Miała zamiar minąć go, skinąwszy tylko ozięble głową, ale stryj Tom wziął ją nieśmiało za ramię. - Pat - wykrztusił - chciałbym... chciałbym z tobą pogadać, tak rzadko udaje mi się dopaść cię samą. Pat niechętnie przysiadła na płotku. Przeczuwała, co stryj zechce jej powiedzieć. Nie zamierzała mu tego ułatwiać, o nie! - Zupełnie nie wiem, jak zacząć... - jąkał się stryj Tom. Pat nieugięcie patrzyła przed siebie, za brzozami wiatr pochylał kłosy niedojrzałego żyta, układając je w skomplikowany wzór. Ale Pat była w tej chwili ślepa na urok świata. Biedny stryj Tom zdjął słomkowy kapelusz i otarł pot z czoła, dużo wyższego niż trzydzieści lat temu. - Nie wiem, czy słyszałaś kiedyś o Maryli Henderson - wykrztusił wreszcie. Pat po raz pierwszy usłyszała o niej przed chwilą, ale nie zawahała się. - Owszem - odpowiedziała oschle. - To może wiesz, że kiedyś... dawno temu... kiedy byłem młody... kiedy byłem młodszy... cóż, krótko mówiąc, Maryla i ja... byłem w niej śmiertelnie zakochany. Pat poczuła, że mięknie jej serce. Zawsze kochała stryja Toma - był dla niej bardzo dobry - a teraz wyglądał tak żałośnie. - Dlaczego stryj się z nią nie ożenił? - Bo mnie nie chciała - odpowiedział stryj Tom z niemądrym uśmieszkiem. Trudno było mu zacząć, ale teraz tamy puściły. - Tak, wiem, Edyta uważa, że to ona doprowadziła do zerwania. Bzdura! Gdyby Maryla zgodziła się za mnie wyjść, nie powstrzymałby mnie cały pułk Edyt. Wcale się Maryli nie dziwię, byłem wówczas niewypierzonym wyrostkiem, a ona najśliczniejszą dziewczyną pod słońcem, Pat. Taka zwiewna... nie chcę być romantyczny, ale zawsze przypominała mi leśną nimfę... Pat nagle zrozumiała. Dla stryja Toma utracona Maryla była nie tylko Marylą, była wcieleniem młodości, urody świata, tajemnicy tego wszystkiego, co zniknęło z życia łysawego, podstarzałego farmera, siedzącego pod pantoflem dwóch starych panien, swoich sióstr. - Miała jedwabiste, kędzierzawe kasztanowe włosy... kasztanowe oczy i prześliczne czerwone usteczka. Gdybyś ty słyszała, jak ona się śmiała, Pat - nigdy nie zapomnę jej śmiechu. Często tańczyłem z nią na zabawach; tańczyła lekko jak piórko. Była tak szczupła i urocza jak... jak młoda brzózka w księżycowej poświacie. A kiedy szła, to szła tak, jakby pojawiała się wiosna. Nigdy już nie obchodziły mnie inne dziewczyny, kochałem ją całe życie. - Co się z nią stało? - Wyjechała do Kalifornii, do swojej ciotki i wyszła za mąż. Ale owdowiała. Dwa lata temu - może pamiętasz - przyjechali z Kalifornii Streeterowie. Jerzy Streeter to mój stary kolega. Opowiedział mi o Maryli. Po śmierci męża znalazła się w trudnej sytuacji i musiała zarabiać. Zaczęła wygłaszać odczyty, ona jest bardzo mądra, Pat. Pisze piękne listy. Po tym, co powiedział Jerzy, znów zacząłem o niej ciągle myśleć. I w końcu... w końcu do niej napisałem. Od tego czasu prowadzimy stałą korespondencję. Poprosiłem ją o rękę, Pat. - I co ona na to? - Pat zadała to pytanie serdecznym tonem. Za nic na świecie nie chciała urazić stryja Toma, biednego starego stryja Toma, który kiedyś kochał, został odtrącony, ale nie przestał wiernie kochać. To była romantyczna historia. - No właśnie, Pat - odpowiedział tajemniczo stryj Tom. - Jeszcze nie powzięła decyzji, ale mam wrażenie, że się ku temu skłania. Pewnie biedaczce trudno jest samej stawiać czoło światu. I dlatego potrzebuję twojej pomocy, Pat. - Mojej? - spytała ze zdziwieniem Pat. - Tak. Widzisz, ona jest teraz w Nowym Brunszwiku z wizytą u przyjaciół. I uważa, że dobrze by było, gdyby wpadła też na Wyspę, pewnie chce się tu rozejrzeć. Zorientować się, czy będzie ze mną szczęśliwa... Proponowała mi, żebym przyjechał do Nowego Brunszwiku, ale ja przecież nie mogę się przed żniwami ruszyć z domu. Przeczytaj sama, co ona pisze, Pat. Pat niechętnie wzięła do ręki list. Został napisany na grubym bladoniebieskim papierze, bił od niego zapach perfum. Propozycja pani Henderson brzmiała bardzo rozsądnie: "Myślę, że oboje bardzo się zmieniliśmy, mój miły chłopcze, i lepiej żebyśmy się zobaczyli, nim poweźmiemy ostateczną decyzję". Pat z trudem udało się nie uśmiechnąć, gdy przeczytała to "mój chłopcze". - Ale wciąż nie rozumiem, stryju, w czym mogłabym ci dopomóc. - Chciałbym, żebyś ją na parę dni zaprosiła do Srebrnego Gaju - poprosił żarliwie stryj Tom. - Nie mogę zaprosić jej do Jaskółczego Gniazda. Edyta dostałaby ataku serca - zresztą Maryla też by się na to nie zgodziła. Ale jeśli ty do niej napiszesz - teraz nazywa się Maryla Merridew - ona chodziła do szkoły z Alkiem, do was na pewno zgodzi się przyjechać. Pat wiedziała, że narazi się na straszne przykrości. Ciotka Edyta nigdy jej tego nie wybaczy. Judysia uzna, że oszalała, Przylepka będzie się wyśmiewać, ale nie mogła odmówić biednemu stryjowi Tomowi, dla niego było to jedyną szansą szczęścia. Pat poprosiła o czas do namysłu i po naradzie z matką oświadczyła stryjowi Tomowi, że się zgadza. Zaraz następnego dnia wysłała list z zaprosinami, a w ciągu następnego tygodnia na przemian martwiła się i postanawiała, że nie opuści stryja Toma. Kiedy reszta rodziny w Srebrnym Gaju dowiedziała się, co zrobiła Pat, nastąpiła ogólna konsternacja. Tato miał dużo wątpliwości, ale ostatecznie uznał, że była to sprawa Toma. Sid i Przylepka, tak jak przewidziała Pat, uważali to za pyszny żart. Tillytuck nie zamierzał wypowiadać swego zdania. Tyle że, symbolicznie mówiąc, była to męska sprawa, do której baby nie powinny wścibiać nosa. Judysia najpierw zawołała: - Chyba Najwyższy poskąpił ci rozumu, Pat! - ale potem zaintrygowała ją ta romantyczna historia i z miłym podnieceniem oczekiwała, co na to powie Edyta. Edyta przyjęła to jak najgorzej. Przybiegła do Pat, wlokąc ze sobą biedną ciotkę Barbarę, która cały czas popłakiwała, ale uważała, że nie powinny się wtrącać. Pat przeżyła koszmarny kwadrans. - Jak mogłaś coś takiego zrobić, Pat? - Nie mogłam odmówić stryjkowi, ciociu - odparła Pat. - A zresztą nie ma to większego znaczenia. Gdybym jej tu nie zaprosiła, stryjek Tom pojechałby do Nowego Brunszwiku. I przecież wcale nie jest takie pewne, że ona zgodzi się za niego wyjść. - Tylko nie próbuj nas pocieszać - warknęła ciotka Edyta. - Oczywiście, że za niego wyjdzie! Jest już babką, a Jerzy Streeter mówił nam, że wciąż zachowuje się jak młoda dziewczyna. Strach pomyśleć! Nie wiem, jak to zniosę. Kiedy się zdenerwuję, od razu kłuje mnie w sercu. Wszyscy o tym wiedzą. I ty też, Pat, dobrze o tym wiesz. Pat wiedziała. Ciotka Edyta gotowa paść trupem. Ale było już za późno. Stryj Tom nie zamierzał się nikomu podporządkować. Życie znów nabrało dla niego romantycznego blasku. Nic, co mogłaby powiedzieć Edyta - a, owszem, nie przestawała mówić - nie robiło na nim wrażenia. Rozpoczął negocjacje w sprawie kupna małego bungalowu w Srebrnych Mostach, gdzie "dziewczęta" będą mogły zamieszkać. - Bungalow! - w głosie ciotki Edyty brzmiało oburzenie, którego nie mogłyby oddać żadne słowa. - Pat, jesteś jedyną osobą, która ma jeszcze odrobinę wpływu na tego zaślepionego człowieka! Czy nie możesz mu tego wybić z głowy? Spróbuj! Pat obiecała spróbować, bardzo nie chciała, by ciotka Edyta dostała ataku serca. Tymczasem poszła do gościnnego pokoju, by ustawić na biureczku bukiet złocistych chryzantem. Jeśli już los musi ją obdarować nową ciotką, powinna się z nią zaprzyjaźnić. Nie do pomyślenia byłoby zerwanie stosunków z Jaskółczym Gniazdem. Pat westchnęła. Wszystko to było niezmiernie przykre. Tyle lat przeżyli razem szczęśliwie. Ach, jak ona nie cierpi zmian! Ii Pani Merridew miała przyjechać popołudniowym pociągiem i stryj Tom wybierał się po nią faetonem. - Czuję, że powinienem mieć automobil, Pat. Uzna mnie za staroświeckiego. - Nigdzie nie zobaczyłaby ładniejszych koni - pocieszyła go Pat. I stryj Tom odjechał z nadzieją, że wygląda romantycznie. Co prawda miał tak uroczystą minę, jakby pozował do rodzinnej fotografii, ale w sercu czuł się dwudziestoletnim chłopakiem. Tillytuck trzymał się blisko domu, choć Judysia parę razy dawała mu do zrozumienia, że czeka na niego robota w polu. Bezwstydnie oznajmił, że bardzo interesują go "te zaloty". Usłyszeli gwizdek pociągu w Srebrnych Mostach, ale wydawało im się, że całe wieki upłynęły, nim nadjechał stryj Tom. Sid utrzymywał, że stryj Tom umarł na dworcu z przerażenia. Wreszcie usłyszeli, że faeton zatrzymuje się przed bramą. - Oto oblubienica - mruknął Tillytuck wychodząc przez kuchenne drzwi. Pat i Przylepka wybiegły na trawnik. Judysia wyglądała przez okno ganku. Tillytuck ukrył się za krzakiem bzu. Nawet matka, która miała jeden ze swoich złych dni i leżała w łóżku, oparła się o poduszki, żeby wyjrzeć. Zobaczyli, jak stryj Tom pomaga wysiąść z faetonu pękatej jejmości, która wyglądała jeszcze bardziej rozłożyście, gdyż miała na sobie białą sukienkę i wielki biały kapelusz z opadającym rondem. Na bardzo tłustych nogach podeszła do drzwi, gdzie czekały na nią dziewczęta. Pat wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. To miała być owa wiotka nimfa ze snów stryja Toma? - A zatem to jest Pat? Jak się masz, aniołeczku? - pani Merridew chwyciła Pat w objęcia. - A to Przylepka, witaj, kochanie - i z kolei Przylepka znalazła się w przepastnych objęciach. Stryj Tom milczał. Przylepka przysięgłaby, że pod wpływem szoku jego struny głosowe zostały sparaliżowane. - I to wszystko ma być jedna niewiasta? - spytał Tillytuck krzaka bzu. - Nie lubię kościstych bab, ale... - I ona ma się zmieścić w Jaskółczym Gnieździe? - szepnęła Judysia do Dżentelmena Toma. - Hm, hm, Tom zamiast malować drzwi, powinien je rozszerzyć. Dżentelmen Tom, jak to miał w zwyczaju, nic nie odpowiedział, McGinty za to schował się pod ganek. A na górze wsparta o poduszki matka trzęsła się ze śmiechu. - Biedny Tom! - szepnęła. - Biedny Tom! Pani Merridew idąc po schodach, cały czas śmiała się i rozprawiała. Potem podnosząc tłuste ramiona, zdjęła kapelusz. Pokazały się śnieżnobiałe włosy. Starannie ułożonymi puklami okalały twarz, która kiedyś musiała być ładna, ale teraz kasztanowe oczy tonęły w fałdach tłuszczu. Słodkie czerwone usteczka wciąż były czerwone - zbyt czerwone. Pomadki do ust nie trafiły jeszcze do Srebrnego Gaju. A w zębach połyskiwało złoto. Uwielbiany przez stryja Toma śmiech teraz aż dudnił, był jednak niezwykle dobroduszny. - Ach, aniołku, usiądźmy na dworze! - zawołała pani Merridew, zszedłszy na dół. Wyszli za nią do ogrodu. Na samym końcu wlókł się wciąż pozbawiony głosu stryj Tom. Pat nie śmiała na niego spojrzeć. Wyobrażała sobie, co dzieje się w jego sercu. Pani Merridew z trudem usiadła na ogrodowym krzesełku, które zaskrzypiało pod nią groźnie, i rozejrzała się z promiennym uśmiechem. - Lubię siedzieć i obserwować, jak złote pszczoły krążą nad koniczyną i wysysają jej słodycz - oznajmiła. - Uwielbiam wieś! Miasto jest takie sztuczne, prawda, aniołku? W mieście nie ma mowy o prawdziwym kontakcie dusz. A tu, gdzie zielenieje przyroda, gdzie błękitnieje niebo... - Pani Merridew podniosła ku niebu tłuste upierścienione dłonie. - Tu każda istota ludzka może być naprawdę sobą... Zgadzasz się ze mną, złociutka? - Oczywiście - bąknęła niemądrze Pat. Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. Nie miało to zresztą najmniejszego znaczenia: Pani Merridew mówiła za wszystkich. Zachowywała się tak, jakby siedziała na podium i wygłaszała odczyt, a obecni powinni grzecznie słuchać. - Czy interesujesz się psychoanalizą? - spytała, ale nie czekała na odpowiedź Pat. Kiedy pojawiła się Judysia, by zaanonsować kolację, Pat zaprosiła na nią również stryja Toma. Ale stryj Tom odmówił. Udało mu się wykrztusić zaledwie parę słów. Powiedział, że musi wrócić do domu, bo czekają na niego gospodarskie obowiązki. - Tylko nie zapomnij, że obiecałeś zabrać mnie wieczorem na przejażdżkę - powiedziała z kokieterią pani Merridew. - Dziewczęta, wyobraźcie sobie, że kiedy wysiadłam z pociągu, on mnie wcale nie poznał! Coś takiego, przecież za dawnych czasów byłam jego dziewczyną. - Byłaś wtedy dużo... szczuplejsza - szepnął stryj Tom. Pani Merridew pogroziła mu kluskowatym palcem. - Zmieniliśmy się oboje. Bardzo się postarzałeś, Tomie. Nic nie szkodzi, w głębi serca jesteśmy równie młodzi, co wówczas. Prawda, mój miły chłopcze? Miły chłopiec odjechał. Pat z Przylepką i panią Merridew udały się na kolację. Pani Merridew chciała usiąść tak, by móc przez okno wpatrywać się w rabatkę ostróżek. Twierdziła, że całe życie poświęca szukaniu piękna. Posadziły ją więc twarzą do okna i ostróżek, i zafascynowane słuchały. Nigdy jeszcze Srebrny Gaj nie gościł podobnej osoby. Owszem, bywały tu tłuste damy, bywały damy rozmowne, bywały dobroduszne i pogodne... Ale chyba w ogóle nie istniał nikt, kto byłby zarazem tak tłusty, gadatliwy i dobroduszny. Pat i Przylepka nie śmiały na siebie spojrzeć. Ale kiedy pani Merridew powiedziała coś o "heterogenicznym potencjale mas" takim tonem, jakby mówiła o ostróżkach, Przylepka kopnęła Pat pod stołem, a Judysia w kuchni poskarżyła się Tillytuckowi: - Dotąd jakoś zawsze mi się udawało rozumieć po angielsku. Kiedy następnego dnia rano pani Merridew zeszła na śniadanie, miała na sobie błękitne kimono i wyglądała jeszcze masywniej niż wczoraj. Przez cały ranek, przedpołudnie i podczas obiadu nie przestawała ani na chwilę mówić. Po południu pojechała ze stryjem na przejażdżkę, ale w czasie kolacji nie zamykały jej się usta. Wczesnym wieczorem zamilkła, pewnie z wyczerpania. Usadowiła się na ogrodowym krześle w ogrodzie, założywszy na podołku ręce. Kiedy wrócił stryj Tom, znów zaczęła rozprawiać, przestała tylko na chwilę, kiedy podeszła do pianina i zaśpiewała Mijają szybko lata, szybko upływa czas. Miała piękny głos i na pewno każdy zachwyciłby się jej śpiewem, gdyby na nią nie patrzył. Tillytuck, który słuchał w kuchni, oświadczył, że jest oczarowany. Ale Judysia cały czas drżała, czy nie załamie się pod nią taboret. - Ona po prostu zapomina, że nie przemawia z trybuny - szepnęła Pat. Nie było tematu, na który pani Merridew nie miałaby czegoś do powiedzenia. Rozprawiała o Christian Science i witaminach, o bolszewizmie i awangardowych teatrzykach, o podboju Mandżurii przez Japończyków, o telewizji, teozofii i bimetalizmie, o kolorze otaczającej człowieka aury, o tym, czym jest myślenie konstruktywne w przeciwieństwie do myślenia negatywnego, o teorii reinkarnacji, o kierunkach współczesnej prozy, o tym, jak najlepiej zabezpiecza się futra przed molami i jak należy podawać kotom rycynę. Pat przypomniała sobie wyuczony w szkole wiersz i zacytowała go w liście do Hilarego, któremu oczywiście opisała tę wizytę: Nie zamykały się jej usta, Musiała jej słuchać cała rzesza. Skakała z tematu na temat Od Mahometa do Mojżesza. - Coś mi się widzi, że ona ma nie po kolei w głowie - martwiła się Judysia. - Hendersonom zdarzały się takie rzeczy. Jej babka miewała ataki, a stryjeczny dziadek na wiele lat przed śmiercią sprawił sobie trumnę i trzymał ją pod łóżkiem w gościnnym pokoju. A ludziska strzępili sobie języki. - Znałem go, kiedy byłem chłopcem - dorzucił Tillytuck. - Jego żona przechowywała w tej trumnie prześcieradła. Judysia udała, że nie słyszy. - Ale mimo wszystko muszę powiedzieć, że na swój sposób ją polubiłam. Prawdę mówiąc wszyscy ją "na swój sposób polubili", nawet matka. Ale matka, pod presją Pat, większość czasu spędzała w łóżku; Pat bała się że pani Merridew zagada ją na śmierć. Pani Merridew była osobą naprawdę dobroduszną i miała czarujący uśmiech. Uginała się pod nią podłoga, ale miała polot: Zajadała się chlebem z masłem i grubą warstwą brunatnego cukru, za to nigdy nie objawiała najmniejszej złości. Judysia często zastanawiała się pesymistycznie, co się stanie, gdy pani Merridew spadnie ze schodów, ale pani Merridew jakoś zawsze dawała sobie radę. A gdy już zeszła na dół, pieściła McGinty'ego i witała się serdecznie z kotami. Nawet Dżentelmen Tom uległ jej urokowi i kiedy drapała go za uszami, wymachiwał ogonem. I Judysia, która uważała, że Dżentelmen Tom dobrze zna się na ludziach, doszła do wniosku, że może Tom Gardiner nie jest aż takim głupcem, za jakiego go uważała. Bowiem pani Merridew, mimo swojej tuszy, była bardzo gospodarna. Upierała się, że będzie pomagać w domu: myła statki, czyściła srebro, zamiatała, robiła to wszystko z zadziwiającą sprawnością, nie przestając oczywiście ani na chwilę mówić. Wieczorami jeździła gdzieś ze stryjem Tomem albo przesiadywali razem w ogrodzie zalanym księżycowym światłem. Nikt nie wiedział, co myśli sobie stryj Tom, nawet Pat. Ciotki pogrążyły się w rozpaczy. Nie złożyły pani Merridew wizyty - nie zamierzały usankcjonować jej istnienia - ale uważały, że Tom jest nią wręcz zahipnotyzowany. Któregoś wieczoru Pat przysiadła w brzezinie na pniu - w tym swoim ukochanym srebrnym gaju, gdzie migotały cienie. Wymknęła się szukając chwili samotności. Pani Merridew zajadała w kuchni pączki opowiadając Judysi, jak podróże rozszerzają horyzonty ludzkiego umysłu, i namawiając ją, by koniecznie wybrała się do Irlandii. Kuchnia Judysi przestała być bezpiecznym schronieniem i Pat potajemnie cieszyła się, że wizyta pani Merridew dobiega końca. Jeśli nawet pani Merridew powróci wkrótce do Północnego Glen, to już nie do Srebrnego Gaju, lecz do Jaskółczego Gniazda. Ktoś pojawił się na ścieżce, podszedł i z westchnieniem usiadł koło Pat. Był to stryj Tom. I Pat zrozumiała nagle bez słów, co dzieje się w jego sercu; z pięknego snu pozostały tylko popioły. Biedny, nierozsądny stryj Tom, który wyobrażał sobie, że da się wskrzesić dawne czasy. - Patsy, ona czeka na moje oświadczyny - powiedział po dłuższej chwili milczenia. - I stryj musi się jej oświadczyć? - spytała Pat. - Jako człowiek honoru muszę. I zrobię to dziś wieczorem - odpowiedział uroczyście stryj Tom. I zamilkł. Pat zgodziła się, że milczenie jest złotem. Po dłuższym czasie wstali i wrócili do domu. Zobaczyli przez okno kuchni cień tłustej kobiety. - Spójrz no tylko - jęknął stryj Tom. - Nie wyobrażałem sobie, że ktoś może aż tak się zmienić. Patsy, nie wiem, co bym dał... - głos stryja Toma załamał się. - Nie wiem, co bym dał, żeby nie zobaczyć jej starą. Kiedy weszli do domu, pani Merridew zabrała stryja Toma do małego saloniku. I zaraz następnego dnia zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Pani Merridew oświadczyła przy śniadaniu, że musi odjechać pociągiem o dziesiątej piętnaście, po czym spytała Sida, czy będzie tak dobry i ją odwiezie. Wesoło się pożegnała i odciągnęła Pat na bok. - Nie gniewaj się na mnie, złociutka. On mówił mi, że ty o wszystkim wiesz, a ja naprawdę aż do przyjazdu tutaj zamierzałam za niego wyjść. Ale kiedy go zobaczyłam, zaraz zrozumiałam, że to nie będzie możliwe. Wiem, że to obrzydliwe z mojej strony, że go tak zawiodłam, ale zanadto kocham piękno. On jest taki stary, tak się zmienił. Wcale nie przypomina Toma Gardinera, którego znałam. Proszę cię, bądź dla niego dobra i staraj się podnieść go na duchu, aż znów jego dusza potrafi współbrzmieć z otaczającymi nas wibracjami szczęścia. Nic nie powiedział, ale widziałam, że było to dla niego ciężkie przeżycie. Na pewno jednak sam wkrótce dojdzie do wniosku, że dla nas obojga będzie tak znacznie lepiej. Wdrapała się do oczekującego auta, pomachała tłustą dłonią i odjechała. - Mam nadzieję, że resory wytrzymają aż do stacji - bąknęła Judysia. - No, Pat, kiedy ślub? - Ślubu nie będzie - uśmiechnęła się Pat. - Chwała Najwyższemu! - nabożnie szepnęła Judysia. - Tak, tak, Patsy, postąpiłaś szlachetnie zapraszając ją tutaj i zostałaś wynagrodzona. Gdyby twój stryj zaręczył się z nią listownie, musiałby dotrzymać słowa, żeby nie wiem co. A swoją drogą polubiłam ją, Pat, i przykro mi, że się rozczarowała. Ale ona naprawdę nie nadawałaby się na żonę Toma Gardinera. Na szczęście w porę się spostrzegł. Pat nic nie odpowiedziała. Stryj Tom nikomu nie pisnął słowa - ani wówczas, ani później. Jego romans dobiegł końca. Zerwano pertraktacje o bungalow w Srebrnych Mostach. Ciotki uważały, że Pat "wpłynęła" na stryja Toma i wyrażały jej swoją najwyższą wdzięczność. Pat na próżno zapewniała je, że nie miała z tym nic wspólnego. - Już ja swoje wiem - oświadczyła ciotka Edyta. - Odkąd przyjechała, chodził jak człowiek we mgle. Był nią zafascynowany. Ale w ostatniej chwili coś go powstrzymało i tym czymś byłaś ty, Pat. Pani Meridew musi być wściekła, że się jej wyśliznął między palcami. Pat trzymała język za zębami. Ciotki nigdy by nie uwierzyły, że pani Merridew nie przyjęła oświadczyn Toma, a on dziękował za to Bogu. Życie w Jaskółczym Gnieździe i Srebrnym Gaju wróciło do normy, znów zapanował spokój. - Muszę to opisać Hilaremu - powiedziała Pat, siadając przy oknie w łunie zachodzącego słońca. Świat skąpany był w bledziutkim żółtawym świetle. Ogród nie spał jeszcze, pogwizdywały w nim gile, jaskółki latały tuż nad ziemią. Pole Wzgórza wyglądało jak złocisto-pszeniczne morze, z tyłu aksamitne ciemne świerki zdawały się pieścić niebo. Wszystko było takie piękne! I Srebrny Gaj był taką przyjazną farmą. Cudownie było mieć przed sobą spokojny wieczór i perspektywę "małego co nieco" i opowieści Judysi. Pat tak bardzo się cieszyła, że w Jaskółczym Gnieździe nie nastąpi żadna zmiana. Hilary też się ucieszy. "Ach, jakbym chciała wsunąć mu do listu ten zachód słońca - pomyślała. - Pamiętam, że jak miałam sześć lat, powiedziałam kiedyś do Judysi: Judysiu, to by było straszne żyć w świecie, w którym nie byłoby zachodów słońca. I dalej tak uważam". Iii Przez całą jesień i zimę, kiedy już z horyzontu zniknął cień nowej pani na Jaskółczym Gnieździe, życie w Srebrnym Gaju było wręcz błogie. Zima była mroźna, na szybach pojawiły się srebrne kwiaty, wszędzie leżał głęboki śnieg, a wicher świszczał wśród brzóz i świerków. I ani na chwilę nie pojawiła się odwilż, nawet w styczniu, wbrew oczekiwaniom Tillytucka. - Nigdy jeszcze nie widziałem stycznia bez odwilży, a przecież przeżyłem już sto styczni - oświadczył i bardzo się zdziwił, kiedy wszyscy zaczęli się śmiać. No i tym razem zobaczył. Mróz ani na chwilę nie zelżał. Kamienie wzdłuż rabatek Judysi włożyły wysokie białe czapy i wyglądały jak garbate krasnoludki. Pat cieszyła się, że śnieg grubą warstwą okrył ogród. W zimie ogród bez śniegu wyglądał bardzo żałośnie, z zamarzniętej ziemi sterczały nagie łodygi i trudno było sobie wyobrazić, że ogołocone krzaki okryją się wiosną bujnym kwieciem. W burzliwe wieczory przytulny Srebrny Gaj rozświetlonymi oknami śmiał się z szarej nocy ziejącej śniegiem. Wszyscy gromadzili się w Judysinej kuchni, zajadali jabłka i cukierki, koty z zadowoleniem mruczały, a sapiący psiak, który niestety postarzał się i ogłuchł, pochrapywał leżąc u stóp Pat. Opowieści Judysi i Tillytucka bywały to niesamowite, to zabawne, rywalizacja między tą parą nieraz rozśmieszała mieszkańców Srebrnego Gaju. Judysia za scenerię swoich historyjek obierała już teraz zawsze Irlandię, bo wówczas Tillytuck nie mógł wstać i oświadczyć, że brał w tym zdarzeniu udział. Opowiedziała ostatnio ponurą powiastkę o człowieku, który najpierw zawarł pakt ze Złym, a potem go zerwał. - Jaki pakt, Judysiu? - Chodziło o życie jego żony. Miała żyć dopóty, dopóki on się nie pomodli. A gdyby się pomodlił, to ona by umarła, on zaś znalazł się we władzy szatana. No i żyła sobie długie lata. Ale kiedyś ten facet się zapomniał i kiedy świnia złamała nogę, zawołał żałośnie: - Dobry Boże! - No i żona umarła tej samej nocy. - Ale przecież to nie była modlitwa, Judysiu. - Owszem, była. Kiedy w nieszczęściu wzywasz Pana Boga, to jest modlitwa. Zły o tym dobrze wie. - A co się stało z mężem? - Hm, został porwany - Judysia powiedziała to takim tonem, że wszystkich przeszły ciarki. Zadowolona z efektu, oświadczyła: - Ale ja tu gadu-gadu, a kto za mnie wymiesi chleb? Judysia zabrała się do pracy, a Tillytuck rozpoczął opowieść o tym, jak to pewnej księżycowej nocy ślizgał się na łyżwach i zaczęły go gonić wilki. Bardzo to obrazowo przedstawił i wszyscy zebrani poczuli rozkoszny dreszcz. Ale Judysia oświadczyła chłodnym tonem: - Znam tę historyjkę. Czytałam ją w starym podręczniku Długiego Alka. - A owszem, ja też czytałem - zgodził się wcale nie zawstydzony Tillytuck. - Wcale nie twierdzę, że jestem jedynym człowiekiem, którego ścigały wilki. Potem wszyscy zjedli "małe co nieco" i poszli spać. Opatulili się ciepło kocami, mało ich obchodził hulający na dworze wicher. Tej zimy Srebrny Gaj często zaczął odwiedzać Dwight Madison i stało się jasne, że - jak to określił Sid - "ma poważne zamiary". Pat próbowała dać mu do zrozumienia, że nie jest tu mile widziany. Ale do Dwighta nic nie docierało. Nie mieściło mu się w głowie, że dziewczyna może sobie nie życzyć jego zalotów. Ciotka Azalka była jego gorącą popleczniczką, ale, o dziwo, Judysia nie. Jak dla niej był nieco zbyt poważny i uroczysty. To ma być konkurent? - spytała po pierwszej wizycie Dwighta takim tonem, jakby chodziło o szczura przytaszczonego przez koty. Pat oświadczyła, że wygląda on na kogoś, kto chrapie, a Przylepka, że patrząc na niego, myśli o szpinaku. Trudno było coś do tego dodać. Za to Długi Alek, ponieważ dość przychylnym okiem patrzył na Dwighta, który miał odziedziczyć sporą fortunę po nieżonatym wuju, oznajmił, że współczesne dziewczęta same już nie wiedzą, czego chcą. Ciotka Azalka przez dłuższy czas chłodno odnosiła się do Pat. W marcu Pyszałek dostał zapalenia płuc, ale dzięki troskliwej opiece Tillytucka przyszedł jakoś do siebie. Tillytuck przesiedział przy nim dwie noce w swojej izdebce. Włożył go do pudła, okrył szczelnie kocem i trzymał tuż przy otwartym oknie. Każdej nocy parokrotnie zaglądała tam Judysia, przynosząc Tillytuckowi filiżankę gorącej herbaty i "małe co nieco ". Dżentelmen Tom nie dostał zapalenia płuc, ale też cudem uszedł z życiem. Tę historię chętnie opowiadała Judysia. - Wiecie, dziewczynki, nigdy o czymś takim nie słyszałam. Pamiętacie, że kiedy w niedzielę podawałam rostbef, zdjęłam z niego sznurek i wrzuciłam do skrzyni z drewnem? Tak, tak. No i po południu wchodzę do kuchni i co widzę? Dżentelmen Tom siedzi pod piecem i coś zwisa mu z pyszczka; wyglądało to jak szczurzy ogon. Przyglądam się z bliska, widzę, że to sznurek, chwyciłam za koniuszek i zaczęłam ciągnąć. Wyciągnęłam dobry jard. Ten zwierz połykał ten sznurek i połykał, ale widać nie udało mu się połknąć ostatnich dwóch cali i to go ocaliło, bo nigdy by tego sznura nie strawił. Ale szkoda, że nie widziałyście wyrazu jego mordki, kiedy wyciągałam sznur. Od tego czasu, ile razy zrobię rostbef, zaraz palę sznurek, nie chcę patrzyć, jak kot popełnia samobójstwo! - Znów masz o czym napisać Hilaremu - złośliwie zauważyła Przylepka. Wreszcie można było otworzyć okna i wpuścić do środka wiosnę. Pat po raz nie wiadomo który uświadomiła sobie, jak cudowna jest biała mgiełka na zieleni młodych wiśni, jak pachnie w księżycowej poświacie kwiat jabłoni i rosnące tuż pod oknami jadalni kępy hiacyntów. Niemniej na horyzoncie widniało parę chmurek, nie większych niż dłoń mężczyzny, ale wyglądających groźnie. Pat nie mogła pogrążyć się w spokojnym szczęściu, nawet gdy odbyły się - odbyły, ale nie skończyły, jak to określił Tillytuck - coroczne wiosenne porządki. Tu i tam należało jeszcze coś pomalować; trzeba było pocerować zasłony, przerwać marchewkę. Tysiące miłych drobiazgów dopraszało się o dotknięcie ręki. Ale wciąż, mówiąc słowami Hawthorne'a, "ponure przeczucie zagrażających zmian" zakłócało pełne szczęście, tak jak przedsmak wrześniowego chłodu zakłóca ciepłe sierpniowe popołudnie. Po pierwsze drzewa. Wiele drzew nie wytrzymało ostrej zimy. Mały koślawy świerczek przy bramie, który stał się dużym koślawym świerkiem, usechł. Pat nie kochała go aż tak bardzo, jak inne drzewa, niemniej opłakiwała jego śmierć. Kiedy szła lasem, krajało się jej serce na widok starego przyjaciela, który w tym roku nie wypuści liści. W Sielance usechł ogromny świerk i jedna z ulubionych jodeł Hilarego. Po drugie, Judysia była już zupełnie zdecydowana wybrać się jesienią do Irlandii. Pat cierpła na samą myśl o tym, wiedziała jednak, że nie powinna zachowywać się samolubnie. Judysia przez wiele lat wiernie służyła Srebrnemu Gajowi i należały jej się wakacje. Pat przemogła się w końcu i zaczęła ją nawet zachęcać do tej wyprawy. To jasne, że Judysia musi pojechać. Nie ma żadnych przeszkód. Przylepka miała w lipcu zdawać egzaminy wstępne na Akademię i, jeśli zda, spędzi pewnie następny rok poza domem, ale nie będzie kłopotu ze znalezieniem kogoś, kto dopomoże Pat w gospodarstwie podczas nieobecności Judysi. Bo Judysi nie będzie całą zimę. Nie warto jechać na krótko, a zresztą zimą nie należy przepływać przez Atlantyk. Atlantyk! Kiedy Pat uprzytomniła sobie, że rozdzieli ją z Judysią groźny ocean, poczuła, jak ściska się jej serce. Ale Przylepka była przyjemnie podniecona. - Przeszedł cię dreszcz, co? - mruknęła dość kwaśno Judysia. - Poczekaj, aż na moje miejsce przyjdzie tu Robertowa Robinson. Nikogo innego nie uda się wam dostać. Ach, moja biedna kuchnia! - Ale pomyśl, jak ci będzie przyjemnie doprowadzać ją do porządku. - Tak, filozofka z ciebie - przytaknęła Judysia, rozpogadzając się. - Czy powiedziałam wam, że dostałam dziś list od kuzynki? Wszyscy byli bardzo ciekawi, co to za list przyszedł do Judysi - Judysia prawie nigdy nie otrzymywała listów. I była nim dziwnie poruszona. Gdyby jej ogorzała twarz mogła zblednąć, na pewno tak by się stało. Judysia cały dzień niemal się nie odzywała. - Napisałam do niej. Od dwudziestu lat nie miałam od niej słowa i pomyślałam sobie: "A może już nie żyje, lepiej się dowiedzieć". I dziś przyszła odpowiedź. Żyje; dobrze się jej wiedzie i ucieszy się, jak przyjadę. A mój stary stryj Michał Plum dożył dziewięćdziesięciu pięciu lat, i kiedy jego siedemdziesięcioletni syn w czymś mu się sprzeciwi, to nazywa go bezczelnym smarkaczem! Dziwnie się poczułam, Pat. Teraz wiem, jak to będzie, kiedy w dzień Sądu Ostatecznego wszyscy wstaną z grobu! - Hilary już w tym miesiącu popłynie do Europy - oświadczyła Pat. - Dostał stypendium Bannistera i spędzi lato we Francji, szkicując francuskie pałacyki. Pat nie powiedziała im wszystkiego. Hilary znów zadał to swoje pytanie. Gdyby mu odpowiedziała tak, jak tego pragnął, nie pojechałby do Francji i spędził lato na Wyspie. Ale Pat była pewna, że nie może spełnić jego oczekiwań. Był jej najdroższym przyjacielem, ale nic poza tym. Wkładam do tego listu - pisała - cząsteczkę sadu, jodłę, która wypuściła świeżutkie zielone kitki, oświetlony księżycem zakręt Jordanu, kwiat dzikiej śliwy, wiatr przynoszący woń paproci, mruczenie najnowszego kociątka i poszczekiwanie pewnego psiaka, który chciałby, żebyś o nim pamiętał. Kocham cię z całej duszy, ale jak przyjaciela. Czy to nie wystarczy, Hilary? Przyjedź do domu, wszystko tu na ciebie czeka i spędzimy cudowne lato, jeszcze jedno takie lato, jakie pamiętasz. Na myśl o tym, że mógłby przyjechać, rozpływało jej się serce. Na całym świecie nie istniał nikt, z kim mogłaby się tak świetnie bawić, z kim by się tak świetnie rozumiała. Ale Hilary pragnął czegoś innego, zatem zdecydował się pojechać do Francji. Zwłaszcza, że czasem pisywała do niego Przylepka i Pat ani się nie śniło, co ona wypisuje o jej poczynaniach. Hilary wiedział o wszystkich "konkurentach", którzy pojawiali się w Srebrnym Gaju, a Przylepka wszystko to ubarwiała. Więc Hilary odniósł pewnie wrażenie, że Pat stała się straszną kokietką i otacza ją grono zdesperowanych wielbicieli. Na przykład pisząc o Dwighcie Madisonie Przylepka nie wspomniała o jego wyłupiastych oczach i o tym, że jest komiwojażerem. Za to rozwodziła się nad tym, że jest prezesem Kółka Biblijnego i że tata bardzo go ceni, gdyż jest poważnym młodzieńcem z perspektywami na fortunę. Może gdyby nie ten list Przylepki - która szczerze uważała, że oddaje Pat przysługę wzbudzając w Hilarym zazdrość - Hilary jednak zdecydowałby się na przyjazd. Może nie zniechęciłaby go odmowa Pat - ostatecznie był już do tego przyzwyczajony. Wkrótce potem rozeszła się pogłoska o zaręczynach Sida z Dorotą Milton. Ilekroć Pat o tym słyszała, czuła, jak ogarnia ją zazdrość. Na próżno usiłowała się pocieszyć, że i tak Sid nieprędko będzie mógł się ożenić; najpierw trzeba przecież spłacić farmę Adamsa i postawić tam dom. Bo stary rozebrano i z drewna zbudowano stajnię. To także ją martwiło. Ostatecznie był to kiedyś dom Hilarego, to tam oczekiwał na jej świetlny sygnał. Jeśli chodzi o samą Dorotkę Milton, niewątpliwie była miłą dziewczyną i na pewno odpowiednią partią dla Sida, jeśli kiedyś będzie musiał się ożenić. Pat powtarzała to sobie setki razy, ale wciąż trudno jej się było z tym pogodzić. Bolało ją także, iż Sid nic jej o tym nie wspomniał. A przecież rozmawiali o wszystkim. Radził się jej we wszystkich innych sprawach. Sid coraz bardziej przejmował prowadzenie farmy, Długi Alek poświęcił się hodowli bydła. Co niedziela Sid i Pat obchodzili wieczorem całą posiadłość, oceniali, jak zapowiadają się zbiory, w jakim stanie są płoty, snuli plany na przyszłość. Ambicją Sida było to, żeby Srebrny Gaj stał się najlepiej prowadzoną farmą w Północnym Glen, a Pat całym sercem popierała go w jego zamiarach. Gdybyż tak mogło być zawsze! Któregoś wieczoru Pat, czytając biblię, natrafiła na werset: Nie łączcie się z onymi, którzy zmiany szukają i podkreśliła go trzy razy. Salomon trafił w samo sedno! Przylepka - a raczej Elka, bo tak obecnie należało do niej mówić - stanowiła następny problem. W dzień swoich urodzin oświadczyła zebranej rodzinie, że nie życzy sobie, by ją nadal nazywano Przylepką. Wszyscy poza domem mówią do niej Elka i tylko na to imię będzie reagować. Wytrwała przy tym. Z początku wszyscy mieli z tym trudności. Przykro było rezygnować z pieszczotliwego przezwiska, z którym łączyło się tyle miłych wspomnień - o rozkosznym maleńkim kłębuszku, potem dzielnej uczennicy, wreszcie wyrośniętym podlotku - same ręce i nogi. Ale Przylepka, teraz już niemal pannica, uparła się i wkrótce, szybciej niż przypuszczali, nauczyli się mówić do niej Elka, wszyscy z wyjątkiem Judysi. Judysi udawało się w najlepszym razie wykrztusić: "Przy... Elko" i brzmiało to tak śmiesznie, że Judysia uzyskała dyspensę. Już od jakiegoś czasu mieszkańcy Srebrnego Gaju podejrzewali, że Przylepka stanie się rodzinną pięknością. Teraz byli tego pewni. Marcin Madison, który miał trzy brzydkie córki, powiadał wzgardliwie, że cała uroda Elki to dwa dołeczki i uśmiech. Ale nie była to prawda. Tillytuck uważał, że żadna z dziewczyn w Południowym Glen "nie sięga jej do pięt, ona ma fason". A w dodatku była bardzo zdolna i twierdziła, że zostanie lekarką. Głównie po to, żeby przerazić Judysię, bo w gruncie rzeczy nie miała ochoty na "karierę". I była na tyle mądra, że ukrywała swoją inteligencję zwłaszcza wobec chłopców, którzy zaczęli się tłumnie pojawiać w Srebrnym Gaju. Byli to chłopcy z innego pokolenia, którzy Pat traktowali już jako osobę starszą. Elka cieszyła się ogromnym powodzeniem, miała zachęcająco tajemniczą minę i długo ćwiczyła przed lustrem takiż uśmiech, toteż każdy kto go zobaczył, szalał, by dowiedzieć się, co ona właściwie myśli. Żaden z tych chłopców nie interesował Elki, żaden nie przypominał filmowych gwiazdorów, których fotosy zawiesiła sobie nad łóżkiem. Ale zwierzyła się Pat, że przyda jej się "praktyka". Elka była pełna życia. Chodziła tanecznym krokiem, ruszała się z wdziękiem. Wciąż szukała "rozkosznych dreszczyków" i znajdowała je. Pat spoglądając na nieskazitelny owal jej niewinnej buzi, wzdychała i zastanawiała się, jak naznaczy ją życie. Dużo bardziej troszczyła się o przyszłość Elki niż o własną - i otaczała siostrę matczyną opieką, którą ta uważała za co najmniej przesadną. To wręcz nieznośne, żeby kiedy człowiek czuje się zwiewną romantyczną istotą, kazano mu nakładać kalosze! I żeby nazywano ją snobką tylko dlatego, że uskarżała się na Tillytucka, który wygadywał w kuchni niestworzone rzeczy, wówczas gdy ona podejmowała w saloniku chłopca z Charlottetown z jego siostrą. - Nie jestem snobką, Pat. Sama dobrze wiesz, co potrafi powiedzieć Tillytuck. Oczywiście, to bardzo zabawne i my się z tego zaśmiewamy, ale ktoś obcy nie potrafi tego zrozumieć. A drzwi od saloniku nie domykają się. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy Jurka Arnolda, kiedy wczoraj wieczorem usłyszał sprzeczkę Tillytucka z Judysią. Elka co drugi wyraz wymawiała tak, jakby był napisany kursywą i szybko zabrakło jej tchu, zatem Pat udało się złośliwie wtrącić: - Ojciec Jurka Arnolda był dwadzieścia lat temu zwykłym handlarzem starzyzną. - O, przez kogo przemawia teraz snobizm? - odcięła się Elka. - Jurek będzie zamożnym człowiekiem. Nie patrz tak na mnie, Pat. Wcale nie zamierzam wychodzić za Jurka, on nie jest w moim guście - (czy to możliwe, żeby to przemawiała Przylepka, która jeszcze przedwczoraj była tylko rodzinnym beniaminkiem?) - ale na pewno wyjdę kiedyś za bogatego człowieka. Przyznaję, że przykładam wagę do rzeczy tego świata. Lubię pieniądze. A jak sama wiesz, Pat, stale nam ich w Srebrnym Gaju brakuje. - Pomyśl raczej o tym wszystkim, co mamy - odpowiedziała łagodnie Pat. Nie należało brać serio tego, co wygadywała niemądra mała Elka. - Brak nam pieniędzy, ale nie brak niczego, co ma naprawdę znaczenie. No i mamy przed sobą dzień jutrzejszy. - Bardzo to ładnie brzmi, ale co właściwie masz na myśli? - spytała Elka, która tej wiosny pozowała na osobę twardą jak kamień. - Nie, moja Pat, do życia należy podchodzić praktycznie. Wszystko to przemyślałam i doszłam do wniosku, że muszę mieć bogatego męża - wówczas nie będę odmawiać sobie żadnych przyjemności. - Masz już kogoś na myśli? - ironicznie spytała Pat. Śmiech pojawił się w błękitnych, czarnorzęsych oczach Elki. - Nie, kochanie. Mam jeszcze dużo czasu. Choć Trysia Binnie wyszła już za mąż, a skończyła dopiero siedemnaście lat. Pomyśl, jest zaledwie o dwa lata starsza ode mnie. Można było pęknąć ze śmiechu, widząc wyraz jej twarzy w czasie ceremonii ślubnej. Jurek Arnold powiedział, że miała minę kota, któremu udało się schwytać swoją pierwszą mysz. - Cóż, ja przez dobry kwadrans musiałam się wpatrywać w sterczące łopatki Mai Binnie - poskarżyła się Pat, która była tak wściekła, że Binnie'owie ośmielili się zaprosić Gardinerów na ślub, iż Elka musiała przez cały wieczór namawiać ją, by raczyła pojawić się w kościele. - Te kościste dziewczyny nie powinny nosić wyciętych z tyłu sukienek - odpowiedziała Elka, z zadowoleniem oglądając się przez ramię. - Trysię niewiele obchodzi Nels Royce, ale kiedy w zeszłym roku oblała wstępny egzamin, uznała, że powinna wyjść za mąż. Człowiekowi chciało się śmiać, kiedy pani Binnie utrzymywała, że nawet gdyby Trysia zdała egzamin, nie posłaliby jej do Akademii. "Do czego by to było podobne, żeby Trysia miała uczyć w szkole. Moja córka nie będzie niewolnicą". Pat wybuchnęła śmiechem. Elka świetnie naśladowała ton głosu i mimikę pani Binnie. - Maja na pewno jest wściekła, że Trysia wyszła za mąż wcześniej od niej - ciągnęła Elka. - Chyba już straciła nadzieję na Sida, skoro zaręczył się z Dorotą Milton. - Myślisz, że się naprawdę zaręczył? - Chyba tak. Wczoraj podczas próby chóru widziałam, że Dorotka ma na palcu pierścionek. Zastanawiam się, kiedy mają zamiar się pobrać. Pat drgnęła. Poczuła się nagle jak bezbronne kocię w obcym świecie. Złociste niebo nagle zbladło. Zatrzepotała ogromna biała ćma. Sczerniał świerkowy zagajnik. Nad Wzgórzem Mgieł wschodził księżyc. W dali migotało srebrzyste morze. Nie, świat dalej był piękny, ale czaiło się w nim niebezpieczeństwo. Groziły zmiany. Elka nagle dorosła, a Sid miał przestać być ich Sidem. Zerwała się. Ostatecznie na świecie królował piękny czerwiec, a Srebrny Gaj wciąż jeszcze był tym samym Srebrnym Gajem. - W taką księżycową noc nie należy marnować czasu, idąc wcześnie spać. I choć według ciebie jesteśmy ubodzy, to należy do nas ta czerwcowa noc. Chodź, weźmiemy auto i pojedziemy do Winnie. Właśnie tej wiosny Pat nauczyła się prowadzić samochód. Judysia zamartwiała się. Opowiedziała ponurą historię o dziewczynie, która zasiadła za kierownicą auta ojca, pomyliła hamulec ze sprzęgłem i wjechała w stóg siana. Pat opanowała sztukę jazdy bez takich katastrof, choć Tillytuck twierdził, że wyszedł cało z życiem tylko dlatego, że udało mu się przeskoczyć przez psią budę, a Judysia wciąż jeszcze dostawała gęsiej skórki, patrząc, jak Pat wyprowadza z garażu auto. - Oj, zmieniły się czasy - zwierzyła się Dżentelmenowi Tomowi. - Pat i Przylepka zamiast iść jak Pan Bóg przykazał do łóżka, wsiadają do tego automobilu. Ach, ty moje kochane kocisko, czyżbym ja się już tak postarzała, że nie mogę do tego przywyknąć? Dżentelmen Tom z trudem podniósł łapę, żeby się poskrobać za uchem. Może i on poczuł się stary? Iv To u Winnie usłyszały o Długim Domu. Ktoś go wynajął na lato, tylko dom, nie farmę, którą dalej będzie prowadził Jan Hammond. Bo to Jan Hammond kupił tę posiadłość od młodej pary mieszkającej po Wilcoxach. Pat przyjęła tę wiadomość z niechęcią. Niemal od śmierci Bietki Długi Dom świecił pustką. Młoda para spędziła tam zaledwie parę miesięcy. Jan Hammond mieszkał gdzie indziej. Pat była z tego rada. W ten sposób łatwiej było wyobrażać sobie Bietkę w Długim Domu. Kiedyś w dzieciństwie Pat martwiła się, że dom ten czuje się opuszczony i samotny, chciała, by ożył. Ale teraz wyglądało to inaczej. Przyjemniej było myśleć, że wciąż zamieszkują go radości dawno minionych lat. Czuła się tak, jakby do niej należał. Następnego ranka okazało się, że Judysia ma lepsze wiadomości. Nowo przybyli to brat z siostrą. Nazywają się Kirkowie. On jest wdowcem i do niedawna pracował jako redaktor gazety w Halifaxie. I oni wcale nie wynajęli domu, tylko go kupili. - Razem z ogrodem i świerkowym zagajnikiem - oznajmiła Judysia. - Jan Hammond zachował farmę. Wpadł tu wczoraj wieczorem, kiedy was już nie było, i strasznie się użalał, ile to go nie kosztowała ta operacja żony. "Hm, hm - powiedziałam - a to ci głupia historia, pogrzeb wypadłby taniej". Patsy, czy słyszałaś, że Lester Conway się ożenił? - Ktoś przysłał mi gazetę z zakreśloną wzmianką o ślubie - zaśmiała się Pat. - Jestem pewna, że to Maja Binnie. Że też komuś strzeliło do głowy, że mnie to może obejść! Wydawało jej się, że już całe wieki upłynęły od czasu, kiedy tak szaleńczo zakochała się w Lesterze Conway'u. Dlaczego teraz nigdy się jej nie zdarza w kimś zakochać? Nie pragnęła tego bynajmniej, ale trochę ją to dziwiło. Czyżby już była za stara? Nonsens. Wiedziała, że w rodzinie zaczęło się już mówić, że ona sama nie wie, czego chce. To nie było prawdą, wiedziała, tylko że nie znajdowała tego w mężczyznach, którzy o nią zabiegali. Budzili w niej ducha przekory. Choć jako koledzy czy znajomi wydawali się bardzo mili, nie mogła ich znieść, gdy zaczynali okazywać żywsze uczucia. Srebrny Gaj wciąż nie znajdował w jej sercu godnego siebie rywala. Wieczorem przystanęła w ogrodzie i spojrzała w kierunku Długiego Domu - zachód słońca zabarwił go na różowo. Od chwili pogrzebu Bietki Pat nigdy nie odwiedzała tamtego miejsca. Teraz poczuła dziwną chęć, by tam zajrzeć i ożywić dawne wspomnienia, nim pojawią się obcy ludzie. Pat wróciła do domu, by narzucić na brązową sukienkę kolorowy szal. Uważała tę sukienkę za najbardziej twarzową. Ludzie rzadko zastanawiali się, czy Pat Gardiner jest ładna, czy nie - biła od niej taka witalność i radość życia, że uroda wydawała się czymś drugorzędnym. Ale przecież jej ciemnobrązowe włosy były faliste i błyszczące, w złocistobrunatnych oczach migotało światło, urzekał uśmiech. Tego dnia, zarumieniona z podniecenia, wyglądała wyjątkowo korzystnie. Czuła się tak, jakby miała odwiedzić własną przeszłość. Judysia siedziała w kuchni opowiadając coś dzieciom ciotki Azalki, które przyjechały z dłuższą wizytą. Pat dosłyszała parę zdań: - Tak, tak, dzieci, jego uszy słyszały każdy podmuch wiatru na wzgórzach, słyszały, o czym gadają z sobą trawki. Kochana stara Judysia! Nikt nie potrafi opowiadać tak jak ona. "Pamiętam, jak Józek, Winnie, Sid i ja siadywaliśmy w księżycowe wieczory na schodkach i słuchaliśmy jej czarodziejskich baśni - pomyślała Pat. - Wierzyło się każdemu jej słowu, wiedziało się, że to, co opowiada, zdarzyło się, musiało się zdarzyć. Na tym właśnie polega różnica między jej opowieściami, a historyjkami Tillytucka. To naprawdę okropne, że Judysia wyjedzie na całą zimę". Pat poszła w stronę Długiego Domu skrótem za Jaskółczym Gniazdem, przeszła przez strumień, zaczęła się wdrapywać na wzgórze. Nie szła tą zaczarowaną ścieżką całe wieki, ale nic się tutaj nie zmieniło. Pola i wzgórze nadal wyglądały tak, jakby się bardzo kochały. Wielka srebrna brzoza wciąż pilnowała kłody łączącej dwa brzegi strumyka. Pod stopami pachniały rozgniecione liście mokrej mięty, w szczelinach kamiennej starej tamy kwitło zielsko; to obok tej tamy zbierały ongiś z Bietką leśne poziomki. A na wzgórzu wciąż trzymała straż Czuwająca Sosna i zdawała się kiwać na nią porozumiewawczo. Stara furtka mocno już zbutwiała, za nią zaczynała się ścieżka przez świerkowy zagajnik, gdzie jak szara zakonnica przyklękła cisza. Pat czuła się tak, jakby za chwilę miała wyjść na jej spotkanie Bietka. Z zagajnika weszła do ogrodu, na którego środku stał dom. Pat zatrzymała się i rozejrzała. Stary ogród zdawał się do niej przemawiać - ten stary ogród, który tak kochała Bietka. Miało się wrażenie, że wróciła tu do pielęgnowanych przez siebie kwiatów. To ona sadziła tu lilie, ona oplotła altankę dzikim winem, ona zasadziła przy ganku krzak róży. Teraz jednak wszędzie panoszyły się chwasty, a w środku stał smutny opuszczony dom. Pat poczuła się znowu rozdzierająco samotna. - Nienawidzę tych ludzi, którzy mają tu zamieszkać - oświadczyła domowi. - Pewnie wszystko tu zmienią. A mnie pęknie serce. Bo ty przestaniesz być sobą. Przeszła przez ogród omszałą ścieżką. Nie podcinane róże czepiały się jej sukienki, jakby pragnęły ją zatrzymać. Minęła trawnik i sad, i nagle stanęła jak wryta. Półkole młodych świerków, a pośrodku ognisko jak rozkwitła róża nocy. Na trawie przed ogniskiem siedziało dwoje ludzi - dwoje ludzi i kot, i pies. Wspaniały białozłocisty pies, który wyglądał tak, jakby się znał na żartach, siedział obok mężczyzny, a czarny kot, tak wielki, że już prawie przestał być kotem, tulił się do nóg dziewczyny. Miał zielonkawe księżycowe oczy i białe łapy skrzyżowane pod białą piersią. Pat, jakże niemądrze, oburzyła się - przecież to Bietka zasadziła to półkole drzew! - i mruknęła: - Przepraszam za wtargnięcie. Ona, Pat, stała się tu nagle intruzem. To było nie do zniesienia. Ale nim zdążyła odwrócić się i odejść, dziewczyna zerwała się z miejsca, podbiegła do niej i chwyciła za ramię. - Niech pani nie odchodzi - poprosiła. - Bardzo proszę! Musimy się poznać. Pani jest na pewno jedną z Gardinerówien ze Srebrnego Gaju. Tyle o was słyszałam. - Jestem Pat Gardiner - oświadczyła krótko Pat. Wiedziała, że zachowuje się niemądrze, ale w tej chwili nie potrafiła inaczej. Wciąż czuła niechęć do tej dziewczyny, ale jednocześnie uświadomiła sobie, że jest w niej coś niezwykle interesującego. Była trochę wyższa od Pat, miała na sobie pumpy i koszulę koloru khaki. Zielonkawe skośne oczy ocienione gęstymi jasnymi rzęsami pasowałyby do blond włosów. Tymczasem włosy były kruczoczarne, upięte w koronę. Miała mleczną cerę poznaczoną ślicznymi piegami i wyglądało to tak, jakby ktoś oprószył jej twarz pieprzem. W kącikach ust czaiła się odwaga. Nie, Pat nie uznała ją za ładną, ale wbrew swojej woli poczuła do niej sympatię. - Nazywam się Zuzanna Kirk. I mówi się do mnie Zuzanna, żadnych Zuź. Więc nareszcie poznałyśmy się, choć naprawdę znamy się od stu lat. Zrozumiałam to od pierwszego wejrzenia. Proszę, niech pani z nami usiądzie. Pat dała się zaprowadzić do ogniska. Wciąż zachowywała się sztywno, ale powoli zaczęła ulegać urokowi Zuzanny. - To mój brat Dawid, panno Gardiner. Dawid Kirk wstał i wyciągnął długą szczupłą, opaloną dłoń. Nie był już młody - Pat pomyślała bezlitośnie, że ma co najmniej czterdziestkę - a jego ciemne włosy przyprószyła na skroniach siwizna. Nie był przystojny, ale Judysia uznałaby na pewno, że "ma dystynkcję". Z jego twarzy także bił urok, choć oczy miał szaroniebieskie, nie zielonkawe jak Zuzanny, a usta wykrzywiał wyraz goryczy. Powiedział tylko: - Miło mi panią poznać - niemniej ton jego głosu sprawiał, że wszystko, co mówił, nabierało znaczenia. - Oto Iczabod - powiedziała Zuzanna wskazując na psa, który przymilnie pomerdał ogonem. - Wiemy, że to śmieszne imię dla tak królewskiej istoty, ale Dawid chciał, żeby jego pies nazywał się oryginalnie. Czy Iczabod brzmi wystarczająco oryginalnie? - Ja przynajmniej nigdy tego imienia nie słyszałam - Pat poczuła, że mięknie. I ona miała uczucie, że zna ich od bardzo dawna. - Nasz kot nazywa się Arkadiusz-o-szmaragdowych-ślepiach. Arkadiuszu, przywitaj się z panną Gardiner. Arkadiusz nawet nie drgnął. Mrugnął tylko pogardliwie i dalej był Arkadiuszem-o-szmaragdowych-ślepiach. Zuzanna szepnęła do ucha Pat: - Jest arystokratycznym kotem z rodowodem, ale tak samo lubi, żeby go drapać za uchem, jak byle buras, który nie wie, kim był jego dziadek. Rozumie każde słowo, ale nigdy nie plotkuje. Niech pani sobie znajdzie jakieś wygodne miejsce. Będziemy mogli sobie razem poleniuchować. Pat przez chwilę się wahała. Potem przycupnęła koło Arkadiusza. - Wtargnęłam na państwa teren, ale nie wiedziałam, że już tu państwo zamieszkali - zaczęła się tłumaczyć. - Chciałam się pożegnać z Długim Domem: Dawniej... dawniej często tu bywałam. Mam wiele pięknych wspomnień związanych z tym miejscem. - Ale się pani z nimi nie pożegna i mam nadzieję, że często będzie tu pani zaglądać. Wiem, że się zaprzyjaźnimy - odparła Zuzanna. Dawidowi i mnie bardzo potrzebni są sąsiedzi. I wcaleśmy tu jeszcze nie zamieszkali. Tyle że wrzuciliśmy do domu nasze rzeczy, ale tej nocy prześpimy się w stogu siana. Tylko latarnia znalazła się już na swoim miejscu, zawiesiłam ją na frontowych drzwiach. To musiałam zrobić. I wstawiłam do środka świeczkę. Będzie naszą latarnią morską; co wieczór zamierzam ją zapalać. Tę żelazną latarnię znaleźliśmy we Francji, w starym zamczysku, które jeden z królów zbudował dla swojej ukochanej. Tylko raz byliśmy we Francji, Dawida wysłała tam jego gazeta, a ja zapożyczyłam się, żeby skorzystać z okazji. Nigdy tego nie żałowałam. To zabawne, żałuję tylko paru rozsądnych uczynków, to znaczy takich, które w swoim czasie wydawały się rozsądne. Dzisiejszy wieczór postanowiliśmy z Dawidem spędzić na nieróbstwie. Przyjechaliśmy dwie godziny temu okropnym starym gruchotem, który kupiliśmy okazyjnie w zeszłym tygodniu. Całe nasze zasoby materialne wydaliśmy na kupno tego domu, ale wcale tego nie żałuję. Ledwie go zobaczyliśmy, wiedziałam, że musi zostać naszym domem. On ma własną osobowość, prawda? - Zawsze go kochałam - powiedziała cicho Pat. - Och, od razu poczułam, że ten dom był kochany. Takie rzeczy można zauważyć. Ale od dawna jest uśpiony. I bardzo samotny. Przykro mi, kiedy widzę osamotniony dom. Mam ochotę się z nim zaprzyjaźnić. I wiem, że ten dom cieszy się, że się nim teraz zajmiemy. Pat poczuła przyjemne ciepło wokół serca. Dla tej dziewczyny, tak samo jak dla niej, dom był żywą istotą. - Znaleźliśmy tu stos gałęzi jabłoni i nie mogliśmy się oprzeć pokusie rozpalenia ogniska. Gałęzie jabłoni palą się najpiękniej. I jesteśmy tego wieczoru strasznie szczęśliwi. Tak bardzo byliśmy spragnieni domu. Domu otoczonego drzewami i kwiatami, w którym zamieszka z nami parę kotów, by za nas mruczeć z zadowolenia. Od dzieciństwa nie mieliśmy domu, nie miał go nawet Dawid, gdy się ożenił. Zamieszkał z żoną w niewielkim mieszkanku, zresztą trwało to bardzo niedługo, bo biedaczka wkrótce zmarła. Nie mamy wielu krewnych, dlatego bardzo ważni są dla nas sąsiedzi. Jesteśmy łatwi we współżyciu, chętnie się śmiejemy i chociaż jesteśmy bardzo inteligentni, to nie aż tak, żeby się nas należało bać. Nie możemy prowadzić burzliwego życia - Dawid został we Francji ogłuszony granatem, przeżył szok i potrzebuje spokoju - ale chcemy radować się każdą chwilą. - Kiedy przyszłam tutaj, byłam dość nieprzyjaźnie nastawiona do życia - wyznała szczerze Pat. - Widzi pani, czułam do państwa urazę za to, że macie tu zamieszkać, czułabym urazę do każdego, kto zająłby ten dom. Dla mnie należy on wciąż do mojej przyjaciółki, która zmarła przed sześciu laty. - Ale już przestała pani mieć nam to za złe? Teraz wie pani przecież, że my też go kochamy. I będziemy stać czujnie na straży pani wspomnień, panno Gardiner. - Proszę do mnie mówić po prostu Pat - całkowicie skapitulowała panna Gardiner. - A do mnie po prostu Zuzanno. Zapanowała serdeczna atmosfera. Iczabod wyciągnął się, Arkadiusz zasnął. Ogień przyjaźnie trzaskał. Wśród gałęzi świerczków plotkowały wiatry, a w oddali strumyk lśnił jak błękitna wstążka opasująca wzgórze. - Tak się cieszę, że widok pasuje do domu - oznajmiła Zuzanna. - Ilekroć wyjrzę przez okno, czuję się bogatsza. I zawsze marzyłam o takim starym ogrodzie. Żeby w nim rosły glicynie japońskie, nasturcje, prawoślazy, naparstnice i dzwonki. I rosną. To niesamowite. Chcemy przed tym półksiężycem drzew zbudować kamienne palenisko. One się tego wręcz dopraszają. - To Bietka - moja przyjaciółka - zasadziła te świerki. Należą do niej, ale na pewno chętnie je wam pożyczy. Zuzanna, ponad łebkiem Arkadiusza, uścisnęła dłoń Pat. - Jak miło, że o tym pomyślałaś. Tak, na pewno nie weźmie nam tego za złe, wie, iż pokochaliśmy jej drzewa. Chętnie zgadzamy się, by ktoś otrzymał to, co kocha. I na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu, żebyśmy na polance w zagajniku zasadzili irysy. Zawsze marzyłam o tysiącu irysów ukrytych wśród świerków, tak że zdoła dojrzeć je tylko ten, kto będzie ich szukał. I będzie to cudowne miejsce, by schronić się, gdy człowiek zapragnie chwili samotności. Każdemu czasem potrzeba samotności. Siedzieli tak i rozmawiali... Może trwało to godzinę, może sto lat. Pat od razu zauważyła, że każde słowo jest kolorowe. O czymkolwiek zaczynali mówić, temat stawał się pasjonujący. Czasem w śmiechu Dawida Kirka pojawiał się cień kpiny, czasem jego dowcipy były nieco zgryźliwe. Pat uznała, że jest człowiekiem zgorzkniałym, ale było w tym coś niezwykle stymulującego. I podobała jej się jego śniada szczupła twarz i nieoczekiwany uśmiech. I Zuzanna, i Dawid zręcznie odbijali piłeczkę konwersacji - nigdy nie spadła na ziemię. - Księżyc chowa się za obłok - srebrzysty obłok - pokazała Zuzanna. - Kocham obłoki. - Ileż to takich rzeczy cieszy nasze oko - zgodziła się rozmarzona Pat. - Czasem byle drobiazg dostarcza nam mnóstwo przyjemności. - Wiem, co chcesz powiedzieć. Na przykład pąk róży - szepnęła Zuzanna. - Albo zapach jedliny - dorzucił Dawid. - Niech każde z nas zastanowi się, co uważa za najpiękniejsze - zaproponowała Zuzanna. - Wymieniajmy kolejno to, co nam przyjdzie do głowy, nie przejmując się hierarchią. Ja kocham głębokie cienie, które pojawiają się tuż przed zachodem słońca, czerwcowe chrabąszcze, które tłuką o szyby okien, pieczony w domu chleb, butelkę z gorącą wodą w łóżku, kiedy przyjdzie zimowa noc, omszałe kamienie nad strumykiem, pieśń wiatru w gałęziach sosny. Teraz ty, Pat. - Lubię patrzeć, jak kot chowa pod siebie przednie łapki, patrzeć na błękitny dym, który w mroźny ranek wzbija się z komina; zachwycam się, kiedy moja siostrzenica Marysieńka śmieje się mrużąc oczka, lubię, jak w listopadzie szeleszczą pod stopami zeschłe liście brzóz, uwielbiam paluszki niemowląt i zapach czystych prześcieradeł, kiedy zdejmuje się je ze sznura. - Dawid? - Dotyk lodu - zaczął z wolna wyliczać Dawid. - Oczy Arkadiusza, zapach deszczu po długotrwałej suszy, taflę wody w nocy, płomienie ognia, dziwaczną ciemną biel zimowej nocy. I przejrzyste jak strumień oczy dziewczyny. Pat nawet nie przyszło na myśl, że Dawid Kirk próbuje powiedzieć jej komplement. Uważała, że ma żółte oczy, Maja Binnie nazywała je oczami kota. Pomyślała, że widać zmarła żona Dawida musiała mieć takie właśnie przejrzyste oczy. Kirkowie zeszli z nią ze wzgórza i Pat zabrała ich do kuchni by poczęstować pomarańczowymi ciasteczkami Judysi i szklanką mleka. Mogła ich zaprosić tylko do kuchni, bo w salonie Elka podejmowała swoich gości, w małym saloniku matka siedziała z przyjaciółką, a w jadalni Długi Alek rozprawiał o czymś z pastorem. Ale czuło się, że z Kirkami człowiek nie musi się krępować. Judysia, mimo pumpów i koszuli Zuzanny, była uprzejma - może nawet za bardzo. Nie wiedziała, co myśleć o tej nagłej zażyłości. - Mam nadzieję, że będziemy się często widywać - powiedziała, gdy wychodzili Pat. Sid minął się z nimi w drzwiach i wymienili parę słów. - Znasz ich? - spytała zdumiona Pat. - Spotkałem ich dziś po południu w sklepie w Srebrnych Mostach. Ta dziewczyna spytała mnie, kto mieszka w tym dziwacznym staromodnym domu u stóp wzgórza. Wniebowzięta przed chwilą Pat poczuła się oszukana. Wyszła do ogrodu i spojrzała na Srebrny Gaj - życzliwy Srebrny Gaj, którego światła przyjaźnie witały świat. Znalazła się w otoczeniu kwiatów - nie widziała ich. Wymoczek wyłonił się spośród ostróżek i otarł o jej nogi, a Pat go nie zauważyła. Wszystko zbladło. - Ona ośmieliła się z ciebie wyśmiewać, ośmieliła się nazwać cię staromodnym! - zawołała do domu. I pogroziła ciemnościom pięścią. Nie wolno było ubliżać Srebrnemu Gajowi. Tydzień temu Pat obraziła się na wuja Briana, gdy oświadczył, że Srebrny Gaj zapada się w ziemię i podłogi zaczynają się wykrzywiać. A teraz znienawidziła Zuzannę Kirk. Koniec z Zuzanną! Pomyśleć, że chciała się z nią zaprzyjaźnić, że Zuzanna o mało co nie zajęła miejsca Bietki! Siedziała z Zuzanną przy ognisku i zwierzała się z najbardziej intymnych doznań. Nigdy więcej. - Czuję się jak gąsiennica, na którą ktoś nadepnął - szepnęła zdławionym głosem. Tymczasem w kuchni Tillytuck postanowił zabawić się w proroka. - Judysiu Plum, niech Judysia spamięta moje słowa - kroi się nam ślub. - Niech lepiej Tillytuck wyjdzie i spojrzy na księżyc - poradziła Judysia. - Nie cierpimy na brak konkurentów i Pat nawet nie spojrzy na tego, jak on się tam nazywa. Mógłby być jej ojcem! Ale będziemy dla niego grzeczni, bo ponoć pisze książkę i jeśli go obrazimy, gotów nam się dobrać do skóry. A w Długim Domu Dawid Kirk zwierzył się Zuzannie: - Ona przypomina mi leśny strumyk. V Kiedy Zuzanna zadzwoniła do Pat, żeby zaprosić ją i Sida na oblewanie nowego domu, Pat potraktowała ją z góry. Niestety, nie może przyjść, jest już na ten wieczór umówiona. Było to zresztą prawdą, bo usłyszawszy, że w Długim Domu szykuje się przyjęcie, obiecała pojechać na zabawę w Południowym Glen. W parę dni później Zuzanna i Dawid zeszli ze wzgórza, wybierali się na koncert przy księżycu, który na plaży w Północnym Glen urządzał hotel z Wybrzeża Zatoki i bardzo chcieli zabrać z sobą Pat. Pat była bardzo uprzejma, ale zachowywała się z dystansem. Nie, niestety nie może, bardzo jej przykro - i tym razem nie podała żadnego powodu. Było jej zresztą naprawdę przykro, miała na ten koncert wielką ochotę. Ale była zbyt głęboko dotknięta. Nigdy nie potrafiła wybaczyć kpin ze Srebrnego Gaju, o czym przekonał się niegdyś nieszczęsny Lester Conway. - Tak, tak, była lodowato uprzejma - opowiadała Tillytuckowi Judysia. Judysia bardzo była rada, że wbrew zapowiedziom nie doszło do przyjaźni z mieszkańcami Długiego Domu. "Wdowcy są strasznie podstępni" - powtarzała sobie w myśli. Zuzanna nie należała do osób, którym trzeba coś dwa razy powtarzać, i nie narzucała się więcej z zaprosinami. Wieczorem w Długim Domu świeciły okna, a Pat odwracała z determinacją wzrok. Ze wzgórza płynęła muzyka - Zuzanna grywała w ogrodzie na skrzypcach - Pat zaś starała się tego nie słyszeć. Niemniej czasem czuła się dziwnie melancholijnie: Po raz pierwszy życie wydało jej się monotonne, zupełnie jakby zostało zrobione z szarej flaneli. Wstydziła się tego uczucia. Życie w Srebrnym Gaju! Przecież zależało jej tylko na Srebrnym Gaju i rodzinie - na niczym więcej. Tego lata pewnym urozmaiceniem stała się cielęca miłość Elki do wędrownego kaznodziei, który w stodole pana Jonasza Monkmana organizował nabożeństwa odrodzenia religijnego. Kaznodzieja walczył ze "skostnieniem kościelnym" i te nabożeństwa były bardzo ożywione. Przyciągały tłumy. Wiele osób przychodziło, żeby kpić, i zostawało, by się modlić. Nie da się bowiem zaprzeczyć, że młody kaznodzieja umiał wstrząsnąć uczuciami zebranych. Był niezwykle przystojny: marmurowo biała twarz, trochę za duże i zbyt aksamitne oczy, długie włosy koloru mahoniu odgarnięte w tył z czoła, które Elka nazywała "czołem szlachetnym". Głos miał pieszczotliwy i wyrazisty. Podlotki padały jak muchy. Utworzono chór. Wstąpili do niego ci wszyscy z obu Glen, których dało się namówić. Elka miała śliczny sopran i prowadziła chór, wznosząc oczy ku niebu czyli ku pajęczynom zwisającym z belek stropu. Chodziła tam co wieczór, przestała się wykłócać, by pozwolono jej nosić w domu spodnie, i przestała wkładać kolczyki, bowiem kaznodzieja nazywał wszelką biżuterię "marnymi błyskotkami". Bardzo się dręczyła tą swoją namiętnością, ale zachowywała twarz i nikt prócz Pat nie podejrzewał, że jest to coś więcej niż przejściowe zadurzenie. Zresztą wszystkie dziewczęta podkochiwały się w kaznodziei i trudno było powiedzieć, gdzie kończyło się zakochanie, a zaczynała religia, jak to zauważył ironicznie członek rady kościelnej, pan Robinson. Ale pan Robinson nie pochwalał nabożeństw odrodzenia religijnego odprawianych przez wędrownych kaznodziejów; przezywał ich "łazikami", a Elka i jej koleżanki uważały go za przedpotopowe wykopalisko. Ponoć powiedział: - Zobaczymy, jak to długo potrwa - i dorzucił, że niedawno słyszał o złotoustym kaznodziei, który okazał się bandytą. Pat nie obawiała się, że pan Wheeler okaże się rzezimieszkiem, jednakże nie cierpiała go. Była i zdumiona, i zaalarmowana miłością Elki. Tillytuck zapatrywał się na to wszystko równie surowo, co pan Robinson, i uważał te nabożeństwa za "religijną rozpustę". Judysia wybrała się raz z ciekawości, ale więcej nie dała się namówić. Tamtego wieczoru pan Wheeler zagrał na skrzypcach, i to ją wielce zgorszyło. To prawda, że nabożeństwo odbywało się w stodole, nie w kościele, ale jeśli miało to być nabożeństwo, gra na skrzypcach była świętokradztwem. A poza tym nie spodobało jej się kazanie. - Hm, hm, co to za kaznodzieja? Zrozumiałam każde słowo! Zatem regularnie uczęszczały do stodoły tylko Pat i Elka - Pat dlatego, że Elce tak strasznie na tym zależało - i wkrótce rozeszła się w Glen pogłoska, że Gardinerówny zamierzają wystąpić z prezbiteriańskiego kościoła. Pat poczuła się urażona w swojej dumie. Zrobiła się niemal niegrzeczna dla pana Wheelera, który po nabożeństwie odprowadzał je do domu. Wynajmował pokój w sąsiedztwie. Szedł zawsze koło Pat, nie koło Elki, ale czujność starszej siostry nie miała granic. Oczywiście, że można było śmiać się z cielęcej miłości, nie należało jednak spuszczać Elki z oczu. Toteż Pat odczuła wielką ulgę, kiedy po sześciu gorączkowych tygodniach pan Wheeler wyruszył na poszukiwanie nowych "pól uprawnych", a w stodole pana Monkmana znów zamieszkały szczury i cisza. Jeszcze przez kilka tygodni Elka rumieniła się, kiedy Sid podkpiwał sobie z jej kawalera. Pan Wheeler wyraził kiedyś swój podziw, iż istnieją jeszcze na świecie dziewczyny, które potrafią się rumienić. Wyglądało na to, że wszystko się skończyło, i Pat odetchnęła z ulgą. Elkę zaproszono do chóru w Południowym Glen; zaczęła trzepotać rzęsami, ilekroć spoglądała na tenora, i znów nosiła "błyskotki". Vi Kiedy któregoś wieczoru Pat była w mieście, podeszła do niej w sklepie Zuzanna Kirk i choć Pat bardzo chłodno skinęła jej głową, poprosiła z uśmiechem: - Czy nie podwiozłaby mnie pani do domu, panno Gardiner? Miał po mnie przyjechać Dawid, ale obawiam się, że nasza Lizzie musiała nawalić. - Z przyjemnością - odparła Pat. - Nie będę pani przeszkadzać? - Ależ nie - odpowiedziała jeszcze uprzejmiej Pat. W głębi serca była wściekła, obiecywała sobie rozkoszną przejażdżkę w złocisty sierpniowy wieczór. Miała zamiar jechać boczną drogą, której niemal nikt nie używał, za to co chwila trafiało się na śliczny widok. Wszystko na nic. Cóż, pojedzie najkrótszą drogą i możliwie najszybciej dojedzie do Glen. Kiedy ostro wzięła pierwszy zakręt, coś zazgrzytało w aucie. Auto wyraźnie podzielało jej uczucia. - Ach, nie jedźmy tą drogą - poprosiła miękko Zuzanna. - Jest taka prosta i panuje na niej straszny ruch. Czy nie uważa pani, że proste drogi są wstrętne? Lubię, kiedy droga prowadzi wśród paproci i świerków, a za każdym zakrętem czai się jakaś niespodzianka. - Nadciąga burza - oświadczyła Pat. Mówiła coraz uprzejmiejszym tonem. - Prześcigniemy ją. Skręćmy tutaj. W zeszłym tygodniu jechaliśny tędy z Dawidem, ta droga jest wręcz urzekająca. Jakby ona o tym nie wiedziała! Pat skręciła tak nagle, że o mało nie zderzyła się z wyjeżdżającym autem. Jak ta Zuzanna Kirk, która uważa Srebrny Gaj za dziwaczny i staromodny, ośmiela się zachwycać ulubioną drogą Pat? To zniewaga! Nie życzy sobie, by Zuzannie podobało się to samo, co jej. Droga była wyboista, a burza stanowiła świetną wymówkę, by jechać możliwie najszybciej. Zuzanna Kirk nieźle się wytrzęsie, to wyleczy ją z upodobania do bocznych dróg. Pat nie odzywała się. Po paru nieudanych próbach zamilkła także Zuzanna. Były już w pół drogi do domu, kiedy Zuzanna wykrzyknęła z lekkim przerażeniem: - Burza jest tuż, tuż! Pat wiedziała o tym już od paru dobrych chwil. Zrobiło się bardzo ciemno. Z północnego zachodu nadciągały groźne czarne chmury, gnane wiatrem. Podczas deszczu nie było na tej drodze przyjemnie; co chwilę zakręcała, była wąska, z obu stron rowy. Nagle dopadła je czerń, otoczył ocean deszczu, zawyła nawałnica, niebo przeszyły błękitne błyskawice, wreszcie rozległ się huk piorunu i nastąpiła katastrofa. Auto wpadło w poślizg i wylądowało w rowie. Cóż, mogło się to gorzej skończyć. Rów nie był głęboki, ale auto ugrzęzło w błocie i Pat wiedziała, że nie uda się go ruszyć. - Musimy tu poczekać, aż burza się skończy i ktoś pojawi się na drodze - powiedziała. - Strasznie panią przepraszam, panno Kirk. - Nie ma za co. Lubię przygody. Co za burza! Zanosiło się na nią od rana, ale nie przypuszczałam, że nadciągnie tak szybko. Która godzina? - Pół do dziewiątej. Cały kłopot w tym, że to jest naprawdę boczna droga. Rzadko ktoś tędy jeździ. I niewiele jest tu domów. Ale wydaje mi się, że podczas ostatniej błyskawicy dostrzegłam z prawej strony jakiś budynek. Gdy tylko przestanie padać, pójdę i zobaczę, czy ktoś nie zechciałby nas stąd wyciągnąć, a w najgorszym razie zadzwonię po pomoc. Burza uspokoiła się dopiero po godzinie. Było ciemno choć oko wykol, a rów zamienił się w rwącą rzekę. - Spróbuję dotrzeć do tego domu - oświadczyła stanowczo Pat. - Pójdę z panią - poprosiła Zuzanna. - Za nic nie zostanę tu sama. I mam latarkę. Udało im się wydostać z auta i udało wydostać z rowu. Trudno byłoby odnaleźć bramę, jeśli takowa w ogóle istniała, ale w świetle latarki Zuzanny zobaczyły miejsce, gdzie można było przeleźć przez płot. Znalazły się w dżungli porzeczek. Za nimi stała stodoła i musiały ją obejść, brnąc w błocie. Wreszcie zobaczyły dom. - Ciemno w oknach - zauważyła Pat wchodząc po wyboistych schodkach na spróchniałą werandę. - Obawiam się, że nikt tu nie mieszka. Wiem, że przy tej drodze jest parę opuszczonych domów, i widać miałyśmy pecha natrafić na jeden z nich. - Co za dziwaczna staromodna rudera! - zawołała Zuzanna skierowawszy na dom światło latarki. Było to najbardziej niefortunne zdanie, jakie mogła wypowiedzieć. Znów zmroziło Pat. Pat zastukała do drzwi, zastukała po raz drugi, wzięła leżącą opodal deskę i zaczęła w nie walić, a potem głośno wołać. Żadnej odpowiedzi. - Zobaczymy, czy naprawdę są zamknięte - zaproponowała Zuzanna i spróbowała otworzyć drzwi. Nie były zamknięte. Dziewczęta weszły do środka. W świetle latarki zobaczyły zapuszczoną kuchnię. Stał tam stary zardzewiały piec, składany stół, parę rozlatujących się krzeseł i jeszcze bardziej zniszczona kozetka. - Bądź co bądź jest to jakieś schronienie - oświadczyła beztrosko Zuzanna. - Proponuję, panno Gardiner, żebyśmy tu rozłożyły obozowisko. Znów zaczyna padać - słyszy pani? A może się okazać, że najbliższy zamieszkany dom jest o całe mile stąd. Możemy przynieść koce. Pani położy się na kanapce, a ja znajdę sobie jakiś miękki skrawek podłogi. Przynajmniej nie zmokniemy, a rano łatwiej nam będzie znaleźć pomoc. Pat uznała, że jest to jedyne wyjście z sytuacji. W Srebrnym Gaju nie będą się niepokoić, bo wcale nie było pewne, czy nie zostanie w mieście na całą noc, zapraszała ją do siebie dawna koleżanka z Akademii. Pobiegły do auta, wyjęły koce i zamknęły drzwiczki na klucz. Pat nalegała, żeby to Zuzanna spała na kozetce, Zuzanna zaś nie chciała o tym słyszeć. Rozstrzygnęły, rzucając monetę. Pat owinęła się kocem i położyła na kozetce; Zuzanna na podłodze, wsunąwszy pod głowę poduszkę. Nie sądziły że uda im się zasnąć. Chlupał deszcz, nad głową harcowały szczury. - Śpi pani, panno Gardiner? - Nie... wydaje mi się, że już nigdy nie zasnę. Zuzanna usiadła. - To może byśmy porozmawiały? Czuję się upiornie. Przeraźliwie boję się szczurów. A tu buszują całe stada. Pogadajmy. Przecież może pani rozmawiać z kimś, kogo pani nie lubi. A mówiąc jak kobieta z kobietą, to właściwie dlaczego pani mnie tak nie lubi? I nie chce pani lubić. Tamtego wieczoru przy ognisku sądziłam, że się zaprzyjaźnimy. I tak bardzo polubiliśmy panią - uznaliśmy, że jest pani strasznie miła. A kiedy zaszliśmy do pani w drodze na koncert, odgrodziła się pani od nas szklaną ścianą. Dawid zasmucił się, a ja wpadłam we wściekłość. Gotowała się we mnie krew. Słyszałam, jak kipi w żyłach. Życzyłam pani męża, który by panią tłukł! Mimo to, co wieczór patrzyłam na światło w oknie waszej kuchni, zastanawiałam się, co robicie, i marzyłam, żeby do pani wpaść. Przecież zostałyśmy stworzone po to, żeby się zaprzyjaźnić. To chyba Kipling powiedział: Przyjaźń jest największym darem losu. - Tak... W Puku z Pukowej Górki - potwierdziła Pat. - Więc pani zna Puka! No to dlaczego nie możemy się obdarować przyjaźnią? - Czy pani sobie wyobraża - spytała zdławionym głosem Pat - że ja mogłabym się zaprzyjaźnić z kimś, kto wyśmiewa się ze Srebrnego Gaju? - Wyśmiewa ze Srebrnego Gaju? Ależ, Pat Gardiner, nigdy się nie wyśmiewałam. Jakżebym mogła? Spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Pat usiadła na trzeszczącej kozetce. - W sklepie w Srebrnych Mostach spytała pani Sida, kto mieszka w tym dziwacznym staromodnym domu. - Pat! Zaraz, zaraz... niech się zastanowię. Tak, pamiętam, ale nie użyłam słowa "dziwaczny". Spytałam, kto mieszka w tym dziwnym malowniczym staroświeckim domu u stóp wzgórza. Sid zapomniał o jednym przymiotniku, a dwa pozostałe przekręcił. Pat, nigdy by mi nie przyszło do głowy nazwać Srebrny Gaj dziwacznym. Nie masz pojęcia, jak się nim zachwycam. Zresztą także i dlatego, że jest staroświecki. Z tego samego powodu od razu pokochałam Długi Dom. Pat poczuła, jak topnieje okowa lodowa wokół jej serca. Nic nie przeszkadzało jej słowo dziwny, a staroświeckość była raczej komplementem. Miała zresztą ochotę zaprzyjaźnić się z Zuzanną. Bietka ucieleśniała w sobie poezję życia, a Zuzanna prozę. Ale ta proza żyła! - Strasznie mi przykro, że byłam taka nieprzyjemna. Wiem, że jestem głupio drażliwa z powodu wszystkiego, co dotyczy Srebrnego Gaju. Nie mogę znieść, gdy ktoś uważa go za dziwoląga. - Zupełnie to rozumiem. Ale teraz już wszystko w porządku, prawda? Czy nie czuje pani, że mamy z sobą mnóstwo wspólnego? Wszyscy państwo są tacy mili. I uwielbiam Judysię, ten jej dowcip i dar słowa. I jej wspaniałą mądrą twarz. Nadaje się do muzeum, nie ma już na świecie takich osób. Pani nas także polubi. Ja naprawdę mam sporo zalet, Dawid zaś jest miłym człowiekiem, a potrafi być nawet bardzo miły. Jednego dnia zachowuje się jak filozof, a następnego jak małe dziecko. - Chyba wszyscy mężczyźni tak się zachowują - popisała się swym doświadczeniem Pat. - Ale Dawid bardziej. Miał ciężkie życie. Całe lata trwało, nim doszedł do siebie po tym wojennym szoku. Był bardzo ambitny, a stan zdrowia uniemożliwiał mu karierę. Kiedy poczuł się lepiej, było już za późno. Przez parę lat pracował w Halifaxie jako zastępca redaktora gazety - i szczerze tego nie cierpiał. W dodatku parę miesięcy po ślubie umarła mu żona. Tymczasem ja byłam nauczycielką - i też tego nie cierpiałam: Ale niedawno umarł na zachodzie wuj Murray i zostawił nam trochę pieniędzy. To nie żadna fortuna, ale wystarczy, żeby żyć. Więc poczuliśmy się wolni. Wolni! Pat, ty nie wiesz, co to znaczy być niewolnikiem, wobec tego nie wiesz także, co dla człowieka oznacza wolność. Lubię prowadzić dom - jakie to ładne zdanie, prawda? A Dawid ma nareszcie czas, żeby napisać książkę o wojnie, zawsze o tym marzył. Jesteśmy tacy szczęśliwi, a będziemy jeszcze szczęśliwsi, kiedy staniesz się naszą przyjaciółką. Pat, ty sama nie wiesz, jaka jesteś miła. Co, przegadamy tę noc? Przegadały dużą jej część. Wreszcie Zuzanna umilkła. Pat zazdrościła jej podłogi. Przynajmniej nie wyłaziły z niej sprężyny. Czy kiedyś przestanie padać? Brzęczały szyby w oknach... Wielki Boże, co to? Ach, to tylko odpadła z komina cegła i stacza się po dachu. I te szczury. Gdyby mógł tu być Dżentelmen Tom! Jak to miło... przyjaźnić się... z Zuzanną... pewnie... I nagle Pat zapadła w głęboki sen. Kiedy obudziła się, przestało już padać, za oknami majaczyło niewyraźnie światło poranka. Pat oparła się na łokciu i wyjrzała. Na starej jabłoni kłóciły się wiewiórki. Przed progiem siedział ogromny czarny pies. Judysia opowiadała kiedyś o domostwie w Irlandii, w którym grasował duch czarnego psa i kiedy ktoś miał umrzeć, wył na schodach domu. Co prawda ten pies nie wyglądał na ducha. Zuzanna jeszcze spała. Pat rozejrzała się wokoło i zobaczyła coś, co podsunęło jej świetny pomysł. Ostrożnie wstała. Vii Kiedy w pół godziny później obudziła się Zuzanna, nie chciała wierzyć własnym oczom. Z patelni wydobywał się smakowity zapach smażonego boczku. Obok stał talerz ze złocistymi trójkącikami tostów, a Pat wsypywała herbatę do obtłuczonego czajniczka. Stół był nakryty; wśród talerzy królował słoik po dżemie, a w nim bukiet chabrów i paproci. - Pat, to jakaś czarna magia! Jesteś czarownicą? - Bynajmniej. Kiedy obudziłam się, zobaczyłam w skrzyni szczapy, a na gwoździu wisiała patelnia. W spiżarni znalazłam filiżanki, talerze, noże i widelce. Widocznie ktoś tu czasem zagląda. Pewnie właściciel mieszka na innej farmie, a tu zatrzymuje się tylko podczas sianokosów i żniw. Rozpaliłam ogień i pobiegłam do auta. Trochę bałam się psa - jest tu pies - ale nie zwrócił na mnie uwagi. W aucie miałam boczek i parę bochenków chleba. Mama lubi tosty ze specjalnego chleba od piekarza. W spiżarni znalazłam też herbatę - a więc... Podano już do stołu, madame. - Pat, jesteś urodzoną panią domu. Ta ohydna kuchnia stała się całkiem przytulna. Nigdy nie przypuszczałam, że bukiet w słoiku może wyglądać tak czarująco. Jestem głodna... umieram z głodu. Siadajmy do stołu. Nasz pierwszy wspólny posiłek, pierwszy raz przełamiemy się chlebem. Jakie to śliczne zdanie - przełamać się chlebem, prawda? Kto to pisał o "chlebie przyjaźni"? - Carman - odpowiedziała Pat nakładając na talerze boczek. - Jaki śliczny, czysty poranek! - oświadczyła Zuzanna, wstając. - Spójrz, Pat, na tę ogromną sosnę nad sadzawką. Strasznie lubię sosny. I uwielbiam chrupki boczek i chrupkie tosty. Chwała Bogu, jest tego dużo. Nigdy jeszcze nie byłam taka głodna. Wcinały w najlepsze, kiedy przestraszył je jakiś dziwny odgłos. Odwróciły się i zesztywniały z przerażenia. W drzwiach sieni stał mężczyzna - wysoki, wychudzony, nie ogolony, w pstrym ubraniu, z długimi siwymi wąsami, które zdawały się nie należeć do jego twarzy, a za to sięgały do podbródka. Stał i patrzył na nie, co najmniej tak samo zdziwiony. - Myślałem, że mi przejdzie, jak się prześpię - szepnął, kiwając ze strapieniem głową. Pat wstała i zaczęła się tłumaczyć. Machnął ręką. - Dobrze, dobrze. Przykro mi, że spałyście na podłodze. Gdybym był przytomny, odstąpiłbym wam łóżko. - Długo stukałyśmy i wołałyśmy... - Jasne. Wczoraj wieczorem nie obudziłaby mnie nawet trąba starego Gabriela. Mówiąc prawdę, zalałem się. Bardzoście dobrze zrobiły, wchodząc do środka. Dziw tylko, że pies nie rozerwał was na strzępy. To dzika bestia. - Wczoraj go tu nie było... A dziś rano zachowywał się bardzo spokojnie. - Coś takiego! No to mnie oszukano. Kupiłem go, bo miał to być zły pies. Chciałem, żeby przeganiał włóczęgów. Nazywam się Nataniel Butterbloom i koczuję tu tylko w czasie żniw. Mieszkam w Trzech Kątach. - Może zje pan z nami śniadanie? - zaproponowała Pat. - Nie powiem: nie - oświadczył pan Butterbloom i usiadł bez dalszych ceregieli. - Przepraszam, że nie mam obrusa. Zeżarły go szczury. Pat, wymieniwszy z Zuzanną uśmiech, nalała mu filiżankę herbaty i nałożyła solidną porcję boczku i tostów. - Miła niespodzianka, nie powiem... Sam sobie tutaj coś pichcę. Jak mi się skończą zapasy, piekę kociaka - oświadczył żałobnym tonem. - W stodole roi się od kotów. Dwa lata temu miałem trzy koty, a teraz jest co najmniej sto. - Dziwne zatem, że nie zajęły się szczurami - zauważyła złośliwie Zuzanna. - I nie wiem, czy pan wie, panie Butterbloom, że pana dach strasznie przecieka. - Cóż - odpowiedział spokojnie pan Butterbloom. - Przecież kiedy pada, nie mogę go naprawić. A kiedy nie pada, to nie przecieka. - Przykro mi, że nie mogę podać panu do herbaty mleka - przeprosiła Pat. - W spiżarni stało mleko, chyba że powpadały do niego pająki. - Powpadały - odparła lakonicznie Pat. Pan Butterbloom w milczeniu wypił herbatę i zjadł boczek. Zuzanna szepnęła do Pat: - Oto milczący silny mężczyzna. - A on w tym samym momencie otarł wąsy wierzchem dłoni i odezwał się. - Można wiedzieć, z kim mam przyjemność? - Oto panna Kirk, a ja jestem jedną z Gardinerówien z Północnego Glen. - Miło zapoznać. Więc nie są panie mężatkami? - Nie, nie - Zuzanna smutno pokręciła głową. - Ja też nie jestem żonaty. W Trzech Kątach prowadzi mi gospodarstwo jedna wdowa. Kucharka z niej marna, ale przynajmniej rozciera mi grzbiet. Żebym mógł usnąć, ktoś musi nacierać mi przez pół godziny krzyż. Tak, tak, słyszałem o Gardinerach. Bardzo szlachetna rodzina. Nigdy nie byłem w Północnym Glen, ale przez jakiś czas starałem się o jedną starą pannę w Południowym. Byłem wtedy młodszy. Przez rok zwodziła mnie, a potem wyszła za wdowca. Odtąd straciłem serce do małżeństwa. Znów zamilkł i spałaszował następną porcję. Kiedy talerz opróżnił się, pan Butterbloom głęboko westchnął. - Tak, panny, to było śniadanie. Może jednak popełniłem błąd nie biorąc żony. - Wpatrzył się z namysłem w Zuzannę. - Uczony to nie jestem, ale mam dwie farmy, które prawie już spłaciłem. Zuzanna nie zareagowała, ale przed wyjściem zmyły wraz z Pat naczynia. - Nie zawracajcie sobie tym głowy - ponuro sprzeciwił się pan Butterbloom. - Nigdy nie zmywam talerzy. Pies wylizuje je do czysta. Jeśli już chcecie jechać, to wyprowadzę konie i wyciągnę was z tego rowu. Kiedy odjechały kawałek drogi i pan Butterbloom nie mógł już ich zobaczyć, Pat zatrzymała auto. Musiały się wyśmiać. Kiedy dwie osoby śmieją się razem z całego serca, są już przyjaciółmi na resztę życia. - Dwie młode panny spędzają noc pod jednym dachem z pijanym mężczyzną - jęknęła Zuzanna. - Miejmy nadzieję, że nie dowie się o tym kronikarz z gazety. Tylko Judysia dowiedziała się całej prawdy o tej nocy. Judysia, oczywiście, znała każdy szczegół życia pana Nataniela Butterblooma. - W swoim czasie był z niego rozrabiaka - opowiadała. - Ale teraz jest już na to za stary. Dziękujcie Najwyższemu, że nie musiałyście nacierać mu grzbietu. Viii Pat wybrała się na Ukryte Pólko, szukając pokrzepienia serca. Tam znajdowała się z dala od świata, było pięknie, w powietrzu unosiło się coś mistycznego. Drzewa powitały ją radośnie. Rzuciła się na trawę i wsłuchiwała w ciszę, aż dręczące ją ostatnio problemy przestały się wydawać takie ważne jak zwykle. Siedząc na Ukrytym Pólku, Pat znów stawała się dzieckiem i skłonna była, jak niegdyś wierzyć w dobre wróżki. Stamtąd poszła do Sielanki wąską leśną ścieżką, gdzie z obu stron sięgały jej do pasa paprocie. Znała wszystkie leśne ścieżki, a one znały ją. Każda była inna, niepowtarzalna. Na jednej zdawało się, że słychać niewidzialne kroki, że ktoś się w ukryciu śmieje. Na drugiej nie było się pewnym, dokąd ona właściwie prowadzi. A trzecia... na trzeciej panował podniosły nastrój świątyni; cokolwiek człowiekowi przyszło na myśl, stawało się modlitwą. - Gdybyż tak mogło być zawsze - zwierzyła się kiedyś Judysi Pat. - Nikną drobne strapienia, zapomina się o niepowodzeniach i doznanych przykrościach, ogarnia człowieka miłość do świata. - Hm, hm, widzę, że chciałabyś żyć w niebie - odparła wówczas Judysia. Pat doszła wreszcie na pola folwarku, minęła je i znalazła się w Sielance. Usiadła koło Zaczarowanego Źródełka w wyglądającej jak kołyska zapadlinie między paprociami. W oddali za złocistymi spokojnymi polami niebieszczyła się zatoka. Tu mogła naprawdę oddawać się ulubionym wspomnieniom - ileż to razy patrzyli stąd wraz z Hilarym na zachód słońca, z Hilarym, który teraz znajduje się gdzieś na oceanie w drodze powrotnej z Europy. Dostała od niego wiele interesujących listów, ale cieszyła się, że wkrótce znów znajdzie się w Kanadzie. Niemiło było myśleć, że rozdziela ich huczący ocean. Zastanawiała się z lekkim smutkiem, czemu nie zdecydował się przed powrotem do Toronto spędzić paru dni na Wyspie. Zapraszała go. A on o tym nawet nie wspomniał, choć zakończył list słowami: Najserdeczniejsze słowa miłości dla Srebrnego Gaju. Widziała wyryte na klonie i porosłe już mchem imiona ich obojga. Westchnęła. Tak bardzo chciałaby znów stać się dzieckiem pozbawionym większych zmartwień. Owszem, wówczas też często cierpiała: ojciec wybrał się na Zachód, myślała, że jest brzydka; wyjechał Józek. Ale przynajmniej nie miała kłopotów z mężczyznami. A teraz, coraz to pojawiał się jakiś chłopak i choć chętnie by się z nim zaprzyjaźniła, szybko zamieniał się w konkurenta. Teraz znów zakochał się w niej Kuba Mallory. Poznała go na zabawie w Srebrnych Mostach, Elka opisała to w swym liście do Hilarego; Wybuchnął do niej tak nagłą miłością, że eksplozję słyszało się na pewno w odległości wielu mil. Był to naprawdę miły interesujący człowiek. - No, no, z tej mąki może będzie chleb - oświadczyła Judysia, gdy Kuba po raz pierwszy pojawił się w Srebrnym Gaju. Pat bardzo go polubiła, niemal tak bardzo, jak Hilarego i Dawida. Elka zwierzyła się Judysi, że Pat się chyba zakochała. Judysia bogata w doświadczenie, odniosła się do tego bardziej sceptycznie. - A ile czasu to potrwa? Pat tego wieczoru sama zapytywała się, czy się nie zadurzyła. Spojrzenie Kuby, dotyk jego palców, gdy przetrzymywał jej dłoń mówiąc dobranoc - od czasu Lestera Conwaya nie zdarzyło się, by coś robiło na niej takie wrażenie. Ale po godzinie spędzonej na Ukrytym Pólku i w Sielance rozjaśniło się jej w głowie. Nie, nie wystarczy sympatia, nie wystarczy rozkoszny dreszcz. Od tej chwili biedny Kuba Mallory stracił wszelkie szanse i w jakiś tydzień później Długi Alek spytał z pewnym rozgoryczeniem żonę, czego, u diaska, ta dziewczyna chce. Czy naprawdę musi tak przebierać? - Musi. Tak samo jak ja, póki nie spotkałam ciebie. - Bzdury - mruknął Długi Alek, ale dość łagodnym tonem. Ostatecznie nie śpieszno mu było stracić Pat. Pat martwiła się także o Elkę. Elka zdała egzamin i chciała pojechać do Akademii. Ale skąd wziąć na to pieniądze? Zbiory były nie najlepsze, część bydła wyzdychała, z trudem udało się zapłacić procenty od hipoteki. Ojciec chciał, żeby Elka poczekała rok, a Elka ciężko to przeżywała. I w Sielance Pat doszła do wniosku, że Elka musi pojechać. Pieniądze na pewno pożyczy im chętnie stryj Tom. Długi Alek nienawidził pożyczek. Wiele bezsennych nocy spędził, trapiąc się zaciągniętą na hipotekę Srebrnego Gaju pożyczką przeznaczoną na kupno farmy Adamsa. Pat uważała jednak, że potrafi go przekonać. Elka, jeśli uda jej się dostać posadę w szkole w Glen, spłaci tę pożyczkę w ciągu roku. Jeśli będzie musiała mieszkać poza domem, spłaci w dwa lata. Tak, w Sielance wszystko wydawało się łatwe. Gdybyż tylko Judysia nie wybierała się do Irlandii! Ale Judysia była już całkowicie zdecydowana i nikt nie odwiódłby jej od tego zamiaru, nawet gdyby był takim egoistą, żeby spróbować. Zamierzała wyruszyć w listopadzie, mówiła wciąż o paszporcie i nowym kufrze. - Przecie nie zabiorę tej mojej starej niebieskiej skrzyni. Ciut-ciut za staromodna. Ciągałam się z nią do Australii, ciągałam do Kanady, ale czasy poszły naprzód i muszę dotrzymać im kroku. Żebym tylko nie zapomniała sprawić sobie "negliżu". Widziałam u Brennana na wyprzedaży piękny różowy w kwiaty. Jak myślicie, dziewczynki, nie jestem na to za stara? Nikt w Srebrnym Gaju nie mógł wyobrazić sobie Judysi w różowym "negliżu". Ale też nikt nie starał się jej tego odradzić. A Pat zapewniała ją solennie, że obecna moda nie bierze pod uwagę wieku kobiet. Tak, Judysia musiała wyjechać. Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. Ale teraz nie wydawało się to już takie straszne. Zima jakoś zejdzie, pojawi się wiosna, a wraz z nią Judysia. Ostatecznie nie zabierze z sobą do Irlandii Srebrnego Gaju. Pat wracając do domu zatrzymała się jak zwykle na wierzchołku wzgórza, by pozachwycać się domem, w którym jej najbliżsi spali już spokojnie. Zasiedziała się bowiem w Sielance i Srebrny Gaj udał się na spoczynek. Świeciło się tylko w izdebce Judysi. Prawdopodobnie wertowała swoją księgę Co każdy wiedzieć powinien, żeby znaleźć jakiś niezawodny środek na morską chorobę. Choć stryj Tom zapewniał ją perfidnie, że powinien jej wystarczyć łyk z czarnej flaszki. Pat poczuła się szczęśliwa. Mimo wszystko ten jesienny świat był piękny. - Kochany Srebrny Gaj! - szepnęła. - Jak można myśleć o rozstaniu się z nim, jeśli nie jest się do tego zmuszonym. W dzieciństwie strasznie jej było żal rodziny Jamesonów ze Srebrnych Mostów, którzy się ciągle przeprowadzali. Tak, oni to lubili, ale wzdrygnęła się na samą myśl o podobnym losie. Kiedy Pat zaproponowała, żeby pożyczyć na rok studiów Elki, Długi Alek długo się opierał. Ale przekonała go. W Srebrnym Gaju zaczęto podejrzewać, że Pat potrafi owinąć sobie ojca wokół palca. Elka utrzymywała, że Pat udaje się to, bo mu schlebia, i Pat oburzyła się. - To by się na nic nie zdało! Dobrze wiesz, Elko, że tatuś jest nieczuły na pochlebstwa. Tak czy owak Długi Alek ustąpił i wszystko zostało zorganizowane. Elka szalała ze szczęścia. - Gdybym miała czekać rok, poszłabym na koniec świata i skoczyła w dół. Emma jedzie w tym roku i Dorotka Robinson, a my zawsze trzymałyśmy się razem. I będę się pilnie uczyć, Pat - nie masz pojęcia, jak zamierzam harować. Wiem, że dziewczęta ze Srebrnego Gaju cieszą się opinią ładnych, ale nie za mądrych. Już ja im pokażę. Ciotka Barbara uważa, że jeśli dziewczyna jest ładna, niepotrzebny jej rozum i wykształcenie, ale to są wiktoriańskie bzdury. W obecnych czasach należy mieć rozum, żeby umieć sprzedać swoją urodę. - Tyś to sama wymyśliła, złotko? - spytała Judysia. - Nie - odparła uczciwie Elka. - Przeczytałam w kobiecym piśmie. Och, Pat, jaka ja jestem szczęśliwa. Dziś cały świat ma szesnaście lat! Czy możemy przed moim wyjazdem wydać przyjęcie? - Oczywiście. Już wszystko zaplanowałam. Pat lubiła urządzać zabawy, każdy pretekst był dobry. Tym razem z okazji wyjazdu Elki na studia przyjęcie musi być szczególnie huczne. - Urządzimy je w przyszły piątek. W brzezinie ustawimy platformę do tańca i zawiesimy na drzewach chińskie latarnie. - Pat, jaki cudowny pomysł. Znajdziemy się w zaczarowanym świecie. Czy w przyszły piątek będzie świecił księżyc? - Będzie. Już ja się tym zajmę - przyrzekła Pat. - Tylko sobie za dużo nie obiecujcie - ostrzegł Sid. - Ile razy planujecie coś zbyt ambitnie, zdarza się jakaś katastrofa. Pat czupurnie potrząsnęła głową. - I co z tego? Lubię robić plany. Nawet kiedy skończę osiemdziesiąt lat, nie przestanę. No, Elka, zabierajmy się do roboty, przede wszystkim musimy ustalić, co podamy na kolację. Myślę, że zrobimy te nowe wąziutkie kanapki, które ostatnio zaserwowała nam Norma. Ślicznie wyglądały! Obie główki, złocista i brązowa, nachyliły się nad kucharskimi książkami. W domu zapanowało podniecenie. Elka tyle rozprawiała o zabawie, że Długi Alek, niezbyt ostatnio dobrze usposobiony, mruknął do Judysi, że wciąż nie brak na tym świecie zbzikowanych istot. - No, no, a czy nie myślisz, że byłoby bez nich nudno? - spytała Judysia i zniżyła głos. - Co byś powiedział, żebym dziś na kolację zrobiła zapiekankę z boczkiem? Długi Alek rozpogodził się. Zbiory były marne, zaczął podejrzewać, że zbyt dużo zapłacił za farmę starego Adamsa, ale warto było żyć, żeby zakosztować zapiekanki Judysi. I ostatecznie dziewczęta są młode tylko raz. Ix Do ogólnego poruszenia przyczynił się także list stryja Horacego. Stryj Horacy, który jako emerytowany kapitan żeglugi morskiej mieszkał w Vancouver, po raz pierwszy od dwudziestu lat wybierał się z wizytą do domu. Oczywiście najbardziej przejęli się tym starsi członkowie rodziny. Judysia była wręcz nieprzytomna. Ale Pat i Elka też były podekscytowane, nareszcie zobaczą tego tajemniczego romantycznego stryja, o którym Judysia tyle im opowiadała - tego Horacego, który znał przepis na czarny keks, przywiózł małpę, był w Bombaju podczas tamtejszej rewolty... I przechowywał wiatry w słoikach. Kiedyś w to rzeczywiście wierzyły i do dziś nie mogły o tym przestać myśleć. W liście zawiadomił, że prawdopodobnie przyjedzie w środę, zatem we wtorek Pat tak zawzięcie sprzątała, że Sid spytał ją z ironią, czy naprawdę uważa, iż stryj Horacy przyjeżdża po to, by zaglądać pod meble. Jemu wydaje się, że stryj chce się zobaczyć z rodziną. - Ciągle mi chodzi po głowie, co zrobimy z kotami - martwiła się Judysia. - Wasz stryjek Horacy nie cierpi kotów, zupełnie jak ten stary kuzyn Mikołaj. - Czy pamiętacie minę kuzyna Mikołaja, gdy zszedł na dół owej gwiazdkowej nocy, kiedy urodziła się Marysia? - zachichotała Elka. - Czy pamiętam! Ho, ho, nigdy nie zapomnę, jak stanął w drzwiach niczym żywe wcielenie Bożego gniewu. Musimy pilnować, żeby nasze koty nie weszły Horacemu w drogę: Dżentelmen Tom nie będzie się narzucał, ale Pyszałek i Wymoczek są strasznie towarzyscy. Musimy pilnować, żeby drzwi od pokoju Poety były stale zamknięte, i ufać w opiekę Najwyższego. Całe szczęście, że pozbyliśmy się Popki. Pat nie uważała tego za szczęście. Niemal pękło jej serce, gdy oddawała Popkę dalekiej krewnej ze Wschodniego Przylądka. Była to taka śliczna kotka z puszystym białym futerkiem i wyjątkowo serdeczna. Co wieczór obchodziła cały dom, całując wszystkich na dobranoc. I jak mruczała! Głośniej niż Pyszałek i Wymoczek razem wzięci. Bardzo przykro było się z nią rozstać. Ale Długi Alek był nieugięty. Trzy koty w domu to i tak za dużo! Chciałby czasem trafić na nie zajęte przez kota krzesło. Popkę trzeba było oddać - i Popkę oddano. Pat i Elka popłakały się, kiedy nowa właścicielka zabrała w koszyku rozpaczliwie miauczącą kotkę. Stryj Horacy nie pojawił się ani w środę, ani w czwartek, ani w piątek. Długi Alek bardzo był rozczarowany, ale w końcu wzruszył ramionami. Cóż, pewnie w ostatniej chwili Horacy rozmyślił się i nie przyjedzie. Cały Horacy! - Ale jeśli jeszcze przyjedzie, to macie chodzić na palcach! - ostrzegł córki. - On na swój sposób jest dziwakiem. Mówiono mi, że na statku trzymał wszystkich żelazną ręką. Wszystko musiało iść gładko jak po maśle. I tak samo w domu. To dlatego nigdy się nie ożenił, sam mi to powiedział podczas ostatniej wizyty. Nie mógł znaleźć wystarczająco porządnickiej żony. Judysia opowiadała wam o jego kawałach. Owszem, lubił stroić żarty. Ale nikomu innemu na to nie pozwalał i nie wierzył w przypadki. Nie wiem, co pomyśli o waszej zabawie. Kiedy był tu ostatnim razem, bardzo potępiał taniec. - A czterdzieści lat temu był najlepszym tancerzem na wyspie - westchnęła Judysia. - Ale potem się nawrócił, a nie ma surowszego sędziego niż nawrócony grzesznik. Tak czy owak róbcie, co możecie, żeby wszystko szło gładko. Nie chcę, żeby Horacy mógł mojemu domowi coś zarzucić. Pat i Elka obiecały i natychmiast zapomniały o stryjku Horacym, zabawa miała się odbyć tegoż wieczora. Jak zwykle na ostatnią chwilę pozostało do zrobienia sto rzeczy. Trzeba było ubić krem, wyfroterować podłogę i upiec jeszcze jeden placek, bo Pat bała się, że może nie starczyć ciasta. Judysia przysięgała, że nawet w spiżarni królowej nie ma większych zapasów, uległa jednak naleganiom Pat. - Cóż, cóż, to ty jesteś tu panią - powiedziała wyniosłym tonem. Pat upiekła staroświecką roladę z galaretką. Ślicznie wyglądała! Ale gdzie podziała się Elka? Pewnie stroi się i czesze w swoim pokoju! A tu trzeba jeszcze tylu rzeczy dopilnować. Pat zawsze czuła sympatię do biblijnej Marty. Była bardzo szczęśliwa. Srebrny Gaj wyglądał przepięknie. Wszystko błyszczało - tak nakazywała rodzinna tradycja. Sid wokół platformy w brzezinie porozwieszał latarnie, Tillytuck miał grać na skrzypcach, na pomocnika zgłosił się stary Matt Corcoram z Mostów. Po złotym dniu nastąpi srebrzysta noc; pogoda dopisała. I o zmierzchu w obu Glen, w Srebrnych Mostach i w Wybrzeżu Zatoki przeglądało się w lustrach wiele dziewczyn, ładnych i niezbyt ładnych. Judysia, pojękując, wkładała wyjściową suknię, a Tillytuck na swoim stryszku walczył z białym sztywnym kołnierzykiem. Nawet koty zaczęły dodatkowo czyścić pyszczki. Ta zabawa w Srebrnym Gaju miała być wydarzeniem sezonu. Pat włożyła sukienkę z bladożółtego szyfonu, podkręciła włosy i z przyjemnością spojrzała w lustro. Była trochę zmęczona, ale odbicie w lustrze dodało jej sił. Nie myślała, że potrafi tak ładnie wyglądać. Nigdy nie zapomniała dictum praciotki Hanny - "piękna to ona nie jest". Nie, nie była piękna, ale przyjemnie było na nią spojrzeć. A Elka w błękitnej sukience wyglądała wręcz zjawiskowo. "W gruncie rzeczy błękit jest najpiękniejszym kolorem świata - pomyślała Pat. - Szkoda, że nie mogę go nosić". Sukienka pasowała do Elki. Ale cokolwiek Elka włożyła, wyglądała tak, jakby zostało to dla niej stworzone. Żadnej jej sukienki nie można było wyobrazić sobie na innej dziewczynie. Pat z dumą pomyślała, że dziś Elka wygląda jeszcze ładniej niż zwykle. W jej oczach, które błyszczały jak gwiazdy, krył się czar polnych kwiatów. Co prawda Elka nie zgodziłaby się, żeby porównywać jej oczy do niezapominajek, uznałaby to za wiktoriańskie. Może do chabrów, to brzmiało już trochę nowocześniej. Podobno na ostatniej zabawie powiedział jej to Don Robinson: Pierwsi przyszli Binnie'owie. "Żeby poszpiegować" - zaklinała się Judysia. Usłyszeli w alejce śmiech Mai. "Tę to zawsze słychać, zanim się ją jeszcze zobaczy" - prychnęła Judysia. Maja wyglądała bardzo ozdobnie w błyszczącej sukni z taniej koronki, która kłębiła się wokół jej stóp, ale za to dostarczała wspaniałego widoku sterczących łopatek. Protekcyjnie poklepała Pat po ramieniu i oświadczyła: - Zmordowałaś się strasznie, to widać. Na twoim miejscu zostałabym jutro w łóżku. Mamusia po każdej zabawie każe mi poleżeć. Pat szybko odsunęła się. Ta znienawidzona tłusta dłoń z umalowanymi na czerwono paznokciami! I to ohydne zdanie: "Na twoim miejscu...". Jakby Binnie'ówna mogła się kiedykolwiek znaleźć na miejscu Gardinerówny. Pat ucieszyła się, że nie musi odpowiadać; pojawili się bowiem Russellowie. Winnie wyglądała dziś znów jak młoda dziewczyna, mimo że miała już dwoje dzieci. Tak, na Wybrzeżu Zatoki urodziło się następne maleństwo; miała się nim dziś wieczorem zająć Judysia, która uwielbiała niemowlęta. Pat późno zaczęła tańczyć. Tylu rzeczy trzeba było dopatrzyć. Nawet gdy miała wolną chwilę, wolała przyglądać się tańcom z daleka. Wszystko szło jak po maśle. Sierpniowa noc była czarą, z której przelewała się upojna woń. Radosna melodia skrzypek Tillytucka rozpływała się w księżycowym blasku. Aż dziwne, że Zawadiacki Dick nie powstał z grobu i nie przyłączył się do tańców. Ślicznie wyglądała platforma, tyle podobnych kwiatom twarzy, podobnych kwiatom sukien. Jakże urocza była matka, siedziała wśród młodzieży jak biała królowa; jej złociste oczy błyszczały z radości. Stryj Tom zachowywał się jak młodzieniec, tańczył wesolutko, jakby nigdy nie słyszał o pani Merridew. Zuzanna miała na sobie prześliczną sukienkę z zielonego krepdeszynu, wykończoną u dołu koronką. Zuzanna nie była ładna, sama mówiła o sobie, że ma usta jak wrota, ale wyglądała bardzo dystyngowanie, z takiej przyjaciółki człowiek mógł być dumny. Maja Binnie z całą swoją jaskrawą urodą wyglądała przy niej prawie komicznie. Rex Miller nie przyszedł. Pewnie siedział, biedak, w domu i się zamartwiał. Przed dwoma dniami Pat dała mu do zrozumienia, że nie życzy sobie jego względów. Rzadko musiała uciekać się do słów, była - jak to utrzymywała Judysia - zbyt wielką dyplomatką, umiała unikać sytuacji, w której musiałaby powiedzieć: nie. Gdzie jest Dorotka Sida z tą swoją uroczą ciemną buzią? Dlaczego nie przyszła? Pat zawstydziła się swoich myśli: w głębi serca miała nadzieję, że Sid i Dorotka pokłócili się. Ale, jeśli to dlatego Sid tańczy ciągle z Mają Binnie? Poczuła się ukarana za swoje niemądre samolubstwo. Oczywiście Maja dobrze tańczyła - na swój sposób. W każdym razie chłopcy lubili z nią tańczyć i nigdy nie wysiadywała pod ścianą. Obok przemknęła Amelka ze swym partnerem, na jej palcu błysnął nowy pierścionek. Amelka zaręczyła się. Następna zmiana. Co za szkoda, że nieodwołalnie trzeba dorosnąć, wyjść za mąż i wyjechać. Pat zawsze wolała Amelkę od Normy. Przypomniała sobie z pewną satysfakcją, jak to kiedyś spoliczkowała Normę za kpiny ze Srebrnego Gaju. Norma nigdy od tamtej pory nie ośmieliła się ani słówkiem skrytykować ukochanego domu Pat. Jak prześlicznie rysuje się profil Elki, gdy podnosi główkę, by spojrzeć na swego partnera, wysokiego chłopca ze Srebrnych Mostów. Elka także nie mogła narzekać na brak partnerów. I jak ona na nich uwodzicielsko spogląda! Z tą małą będą kłopoty. Kto tam stoi w cieniu za Tillytuckiem? Już nie po raz pierwszy Pat dostrzegła jakąś niewyraźną sylwetkę. Może to parobek stryja Toma? Odszukał ją Dawid, porwał do tańca. Potem usiedli w brzezinie na tyle daleko od tańczących, że skrzypki Tillytucka brzmiały jak zaczarowana muzyka. Pat była rada z towarzystwa. Dawid był świetnym tancerzem i bardzo lubiła z nim rozmawiać. Miał taki czarujący głos. Czasem wygłaszał gorzkie prawdy, ale było w tym zawsze coś inspirującego. Tak, wolała siedzieć i rozmawiać z Dawidem, niż tańczyć z chłopcami, którzy starali się ją do siebie przytulić i wygłaszali komplementy żywcem wzięte z filmów. Potem pobiegła do domu, by zobaczyć, jak się miewa dzidziuś. Cudownie było przyglądać się śpiącemu maleństwu. Judysia nuciła kołysankę i wyglądała jak stara, skołatana przez burze Madonna. Judysię parę rzeczy bardzo zaniepokoiło. - Pat, kochanie, kilka par zaleca się do siebie na płytach nagrobnych cmentarzyka. Czy to przystoi? - To jest w bardzo złym guście, ale nie możemy ich stamtąd wyrzucić. Zresztą siedzą tylko na mogiłach Zawadiackiego Dicka i Płaczliwego Willa. Zawadiackiego Dicka na pewno by to rozbawiło, a uczuciami Płaczliwego Willa nie będziemy się przejmować. On nie należy do przodków, którymi moglibyśmy się szczycić. Cały czas siedział i płakał, zamiast się dzielnie zabrać do roboty. Judysiu, widzę, że cię coś jeszcze gryzie. - Gryźć, nie gryzie, ale parę rzeczy tajemniczo zniknęło. Ze spiżarni ta twoja rolada, a z lodowni salaterka z kremem. Pyszałek się dość podejrzanie oblizuje, ale co by zrobił z salaterką? I kto mógł zabrać to ciasto, Pat? W tym domu nigdy jeszcze się coś podobnego nie wydarzyło! - Pewnie jacyś chłopcy uznali to za świetny kawał. Nie przejmuj się, Judysiu, sama mówiłaś, że mamy dosyć ciasta. - Co za bezczelność! Żeby zakraść się do mojej spiżarni. To pewnikiem Sam Binnie. Pat, złotko, widzę, że nie przyszedł Rex Miller. Pokłóciłaś się z nim? - Nie, Judysiu. Ale myślę, że się tu już więcej nie pojawi. Nic na to nie poradzę. Lubiłam go, ale... Judysiu, nie patrz na mnie takim wzrokiem... Ilekroć go o coś pytałam, z góry mogłam przewidzieć, co odpowie. I śmiał się nie wtedy, kiedy trzeba. - Tego mogłabyś go chyba nauczyć? - spytała dość ironicznie Judysia. - Nie sądzę. Człowiek albo się rodzi z poczuciem humoru, albo nie. Zatem, "symbolicznie mówiąc", musiałam go zniechęcić do dalszych wizyt. - No, no, złotko, kiedyś z tym przesadzisz! - napomniała ją Judysia. - Judysiu, ta cała miłość to straszne zawracanie głowy. Kiedy byłam podlotkiem, uważałam, że każda miłość musi być romantyczna. A tymczasem są z nią same kłopoty. Życie byłoby dużo prostsze bez takich historii. - Prostsze, powiadasz? Ale nudne... Ja tam żadnych romansów nie miewałam, ale całkiem nieźle się bawiłam, przyglądając się innym! Pat udało się odprawić "dyplomatycznie" Rexa Millera, nie powiodło się jej jednak z Samuelem MacLeodem, pewnie dlatego, że nie przyszło jej do głowy, iż ma w stosunku do niej jakieś "zamiary". Samuel - nikt nigdy nie nazywał go Samem, było to czymś nie do pomyślenia - pojawiał się czasem w Srebrnym Gaju, by omawiać z Pat i Elką rozmaite plany Kółka Młodzieży, którego był prezesem, ale nikt, nawet Judysia, nie uważał go za potencjalnego konkurenta. Po kolacji zaprosił Pat do tańca - Elka utrzymywała, że Samuel tańczy równie uroczyście, jak prowadzi zebranie - a po tańcu zaproponował spacer w ogrodzie. Skierował się w stronę cmentarzyka, który pomylił mu się z ogrodem, ale Pat udało się go powstrzymać i wkrótce znaleźli się w alejce wśród ostróżek. Stanął tam, jeszcze bardziej niż zwykle nie wiedząc, co robić ze swoimi długimi rękami i nogami; i oświadczył, że jego serce należy do niej i wystarczy, by powiedziała słowo, a zostanie panią Samuelową MacLeod. Pat odebrało mowę, dłuższy czas milczała i dopiero kiedy Sam uznał jej milczenie za zgodę nieśmiałej dziewicy i spróbował ją objąć, odzyskała głos. - Nie, nie... Nie wydaje mi się... To znaczy jestem pewna, że to zupełnie niemożliwe. W tym momencie za ostróżkami rozległ się stłumiony chichot i trawnikiem pobiegła Emma Madison i Dorotka Robinson. - Strasznie mi przykro - wyjąkała Pat. - Nie wiedziałam, że ktoś tam jest. - Nic nie szkodzi - oznajmił z godnością Samuel. - Nie wstydzę się, że ubiegałem się o twoją rękę. Mogę to oświadczyć wszem wobec. Zdania te brzmiały bardzo pompatycznie, wręcz po wiktoriańsku, ale Pat po raz pierwszy poczuła do niego cień sympatii. Cóż, to nie jego wina, że jest MacLeodem. Wszyscy MacLeodowie tak właśnie się zachowują. I przysięgła sobie, że nigdy nie ubawi Judysi i Zuzanny opowieścią o tych oświadczynach. Co prawda te nieznośne Emma i Dorotka na pewno nie będą trzymały języka za zębami. Tak czy owak Pat odetchnęła z ulgą, kiedy wyszedł ostatni gość i zgasła ostatnia latarnia, a Srebrny Gaj znalazł się sam na sam ze swoimi marzeniami i z księżycową poświatą. Zabawa udała się wspaniale. - Najmilsza zabawa w moim życiu - szepnęła Zuzanna, nim zaczęła wspinać się na swoje wzgórze. - I ta kolacja! Wpadnij jutro wieczorem, to sobie poplotkujemy. Ale żadna gospodyni, jak to określiła Judysia, "nie ma lekko", a Pat spotkały w dodatku te oświadczyny Samuela. Zawróciła od furtki, depcząc mokrą miętę. Późna sierpniowa noc była chłodna i przyjemnie było pomyśleć, że w Judysinej kuchni płonie ogień i grzeje się kawa. Stanęła jak wryta w drzwiach. W kuchni siedziały ciotki i stryj Tom, matka, Elka, Judysia, Tillytuck, tato i stryj Horacy! Bo przecież ten obcy mężczyzna nie mógł być nikim innym. Wstał, by uścisnąć jej rękę, i Pat poczuła się zupełnie oszołomiona. Nie tak wyobrażała sobie stryja Horacego. Nie był to ani wesoły łotrzyk z opowieści Judysi, ani surowy kapitan, którego wspominał ojciec. Był wysoki, chudy, posępny, miał szpakowate włosy. Długa koścista twarz, okulary w szylkretowej oprawie, wyglądał raczej na cierpiącego na dyspensję pastora, niż na emerytowanego marynarza. Choć w wyrazie jego oczu i w ustach czaiło się coś... Pat poczuła, że nie chciałaby brać udziału w buncie przeciw niemu. - Oto Pat - powiedział Długi Alek. - Hm. Dużo o tobie słyszałem - mruknął stryj Horacy, ściskając jej dłoń. Pat nie miała pojęcia, czy ma to być komplement, czy zarzut, w każdym razie zamknęła się w sobie. Okazało się, że stryj Horacy pojawił się niespodziewanie; przyszedł ze Srebrnych Mostów. Trafił tu podczas zabawy i postanowił ujawnić się dopiero po jej zakończeniu. - Ubawiłem się, przyglądając się z brzeziny tanom - oświadczył. - Parę ładnych dziewczyn nie miało na sobie nic oprócz uśmiechu. Nigdy nie spodziewałem się, że zobaczę, jak panny z Wyspy Księcia Edwarda wytańcowują nie ubrane. - Nie ubrane? - ciotkę Edytę aż poraziło. Nie zaszczyciła zabawy swoją obecnością, przyszła przed chwilą, by dowiedzieć się, czemu stryj Tom tak długo nie wraca. - Praktycznie nie ubrane. Co najmniej trzy dziewczyny miały gołe plecy. Oj, Alku, od naszych młodych lat wiele się tu zmieniło. - Ale na lepsze - oświadczyła żywo Elka. - To musiało być okropne: halki, suknie na podszewce, rękawy jak balony i podkładki we włosach. Stryj Horacy spojrzał na nią tak, jakby zastanawiał się, do jakiego gatunku robaków ona należy, splótł palce i ciągnął dalej. Po raz pierwszy w życiu Elka Gardiner poczuła się zmiażdżona. - Kiedy zaczął mi doskwierać głód, wśliznąłem się do spiżarni i wziąłem ciasto. Była to pyszna rolada, nie sądziłem, że jeszcze się takie wypieka. Potem zacząłem szukać mleka i znalazłem w lodowni salaterkę z bitą śmietaną. "Tego to im nie zabraknie" - pomyślałem. Zupełnie nieźle się pożywiłem. - A ja obwiniałam Sama Binnie'go - jęknęła Judysia. - Binnie, nie Binnie, ale należą mu się przeprosiny. - Siedziałem w brzezinie - nie miałem innego wyjścia. Ile razy się ruszyłem, wpadałem na jakąś gruchającą parę. Wszędzie roiło się od zakochanych. - Symbolicznie mówiąc - zauważył Tillytuck - miłość unosi się tu w powietrzu. Mnie to nie wadzi. Romanse dziewcząt dodają smaku - Ale widzę, że Judysia wciąż jeszcze nie wyszła za mąż - oświadczył grobowym tonem stryj Horacy. - Hm, hm, a niby na co by mi był mąż? - oburzyła się Judysia. - Nie uważasz, że to już najwyższy czas? - spytał stryj Horacy. - Żadne z nas nie staje się młodsze. - Ale niektórzy mądrzeją z wiekiem - odcięła się Judysia. W gruncie rzeczy była zachwycona. Zawsze miała słabość do Horacego i w jej oczach był wciąż jeszcze małym chłopcem. - Kiedy jedliście, napiłem się wody z naszej starej studni - powiedział teraz stryj Horacy zupełnie innym tonem. - Takiej wody nie ma nigdzie na świecie. Zawsze wiedziałem, co czuł Dawid tęskniąc do wody w Betlejem. A te paprocie przy drodze ze Srebrnych Mostów! Ani na wschodzie, ani na zachodzie nie uświadczysz takiego zapachu. Tak pachną tylko drogi na wyspie w ciepły letni wieczór... No cóż, Alku, młodzież, taka jak te twoje córy i Judysia, może czuwać całą noc, ale mnie już na to nie stać. Judysiu, jak sądzisz, mogłabyś na śniadanie upiec kurczęta? Elka spojrzała porozumiewawczo na Pat. Oto prawdziwy mężczyzna - o czwartej nad ranem żąda na śniadanie pieczonych kurcząt! Ale Judysia była zachwycona. - Dobrze, ta parka kogucików aż się o to prosi! - oświadczyła z namysłem. Kiedy wszyscy się rozeszli, Pat została w kuchni z Judysią i Elką, żeby podzielić się wrażeniami. - Tak, tak, czuję się jak zdeptany trzewik - westchnęła Judysia. - No, ale zabawa się udała, nie popsuł jej nawet Tillytuck, który, nie wiadomo po co, wlazł do spiżarni i usiadł na plastrze na muchy. I kiedy potem dumnie wkroczył na platformę, miał ten plaster przyklejony do spodni, ale to chyba nie przyniosło Srebrnemu Gajowi ujmy. Udawał, że się przejął, ale ja myślę, że chciał wywołać sensację. Mało się nie wywróciłam, kiedy zaczęłam zbierać ze stołu naczynia i usłyszałam straszny łomot. A to Horacy legł jak długi na tej wyfroterowanej przez ciebie podłodze, Pat. Ale tylko jęknął: "Powiedz mi, niewiasto, czemu macie takie śliskie podłogi?". Nigdy nie wiadomo, kiedy Horacy się rozgniewa, a kiedy nie. - Lubię go - oznajmiła Pat, która oczywiście polubiła go, gdy zaczął mówić o studni i paprociach. - Pat, po coś ty właściwie poszła z Samuelem MacLeodem do ogrodu? - spytała Elka. - Przejść się - odpowiedziała nieprzeniknionym tonem Pat. - Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś tak śmiesznego jak ten wasz taniec. Samuel wyglądał jak wiatrak podczas ataku padaczki. - Nie wyśmiewaj się z tego biedaka - napomniała Judysia Elkę. - To nie jego wina, że ma takie długie ręce i nogi. Lepsze takie niż żadne. I choć rzadko mówi, to zdarza mu się coś powiedzieć. "Oj, zdarza" - pomyślała Pat. Ale ku jej chwale trzeba przyznać, że tylko pomyślała. X Stryj Horacy okazał się bardzo nieuciążliwym gościem. Wspominał z ojcem, stryjem Tomem lub Judysią dawne czasy i mnóstwo czytał. Same sentymentalne powieści; im bardziej sentymentalne, tym lepiej. Kiedy przeczytał już wszystkie książki z biblioteczki Srebrnego Gaju, zaczął pożyczać od sąsiadów. Nie spodobała mu się powieść pożyczona od Dawida Kirka. - Wcale się na końcu nie pobrali - wyrzekał. - Co to za książka, która nie kończy się małżeństwem albo powieszeniem bohatera. Te nowoczesne powieści są do niczego. A bohaterki są zbyt stare. Bohaterka nie powinna mieć więcej niż szesnaście lat. - A przecież w prawdziwym życiu wiele spraw pozostaje w zawieszeniu - zaprotestowała Pat, którą niedawno przekonał o tym Dawid. - Jeden powód więcej, żeby w książkach wszystko miało jakieś zakończenie - oburzył się stryj Horacy. - W życiu... Życia mamy dosyć na co dzień. Ja tam lubię bajki. I żebym się na końcu wszystkiego dowiedział. Judysia niczego nie pozostawia "w zawieszeniu". I to dlatego wszyscy tak przepadają za jej opowieściami. Stryj Horacy też umiał opowiadać, jeśli się go na to udało namówić, a nie zawsze się udawało. Ale czasem wieczorem w kuchni rozwiązywał mu się język. Usłyszeli, jak podczas jego pierwszej żeglugi statek rozbił się u wybrzeży Magdalen, o rekinie, który stłukł szklany dach nad jego kajutą i wylądował na stole, o duchu czarnego psa, który pojawiał się na jednym z jego statków, ilekroć miało się zdarzyć jakieś nieszczęście. - Sam go pan widział? - spytał Dawid Kirk ze sceptycznym uśmieszkiem. Stryj Horacy spojrzał na niego wzrokiem, który mógł zabić. - Tak. Raz widziałem - odpowiedział. - Przed tą rewoltą w Bombaju. Słuchacze zadrżeli. Kiedy Tillytuck i Judysia opowiadali o spotkanych duchach, nikt się tym specjalnie nie przejmował. Ale stryj Horacy! Dawid nie dał jednak za wygraną. Jak wiadomo, marynarze są przesądni. - Chce pan powiedzieć, panie kapitanie, że naprawdę wierzy pan w duchy? Stryj Horacy spojrzał na Dawida i utkwił wzrok gdzieś w oddali. - Wierzę, proszę pana, w to, co widzę. Cóż, może zawiodły mnie oczy. Nie każdy potrafi zobaczyć ducha. Trzeba mieć specjalny dar. - Który nie przypadł mi w udziale - oświadczyła trochę zbyt frywolnie Zuzanna. Stryj Horacy przeszył ją wzrokiem. Zuzanna zwierzyła się później Pat, że poczuła się tak, jakby wywiercił w niej dziurę, która ziała pustką. Wkrótce nastąpił kolejny przyjemny ewenement, wesele Amelki. Mimo ulewnego deszczu wybrali się na nie wszyscy mieszkańcy Srebrnego Gaju i Jaskółczego Gniazda, poza matką i Judysią. Stryj Horacy nie zgodził się wsiąść do auta. Okazało się, że nigdy jeszcze nie jechał autem i nie zamierza zmieniać obyczajów. Pojechał zatem faetonem stryja Toma i przemókł do suchej nitki. Cały dzień lało. Niemniej wrócił w szampańskim humorze. - Chwała Najwyższemu, że są jeszcze na świecie panny młode! - zawołał, gdy ociekając wodą wszedł do kuchni, gdzie Elka opisywała właśnie zaciekawionej Judysi welon Amelki. Tak, jak nakazywała najnowsza moda, został przyczepiony do włosów potrójnym sznurkiem pereł, a z tyłu przypięte były gardenie. Judysia uznała, że te, jak im tam, gardenie nie są godne zastąpić kwiecia pomarańczy, a za to bez pytania wiedziała, że weselna uczta była też raczej "modna" niż sycąca, i naszykowała "małe co nieco". Pat wróciła ostatnia; została bowiem, by pomóc ciotce Jessie i Normie. Z przyjemnością spojrzała na wesołe zgromadzenie w kuchni. Przykro jest wychodzić z domu w deszcz, ale za to jak miło wraca się z mokrego świata w rodzinne ciepło. Brakowało jej tylko kotów. Od przyjazdu stryja Horacego skazano je na banicję. Dżentelmen Tom przesiadywał w pokoiku Judysi, Tillytuck zabrał skwaszonego Pyszałka na swój stryszek, a Wymoczka zamknięto w kościelnej szopie. Pozwalano im zaglądać do kuchni tylko wówczas, gdy stryj Horacy na dłużej wychodził z domu. Tymczasem tej nocy, kiedy już wszyscy smacznie zasnęli, do Srebrnego Gaju przyczołgała się nieszczęsna półżywa kotka z obolałymi łapkami. Była to Popka, zmarznięta, zmęczona, głodna, która dzielnie przebyła pieszo sto mil dzielące Srebrny Gaj od Wschodniego Przylądka. Dotarła na znane schodki, zatrzymała się, by wylizać brudne futerko, i zaczęła żałośnie miauczeć. Ale drzwi pozostawały zamknięte. Nawet Judysia w swym pokoiku nad kuchnią nie usłyszała słabego pisku. Biedna Popka powlokła się wokół domu i znalazła stłuczoną szybę okienka od piwnicy. W kuchni stał spodek z mlekiem, którym wzgardził objedzony Pyszałek. Popka pokrzepiła się, a potem rozejrzała dookoła. Tak, była w domu. W ciepłej przytulnej kuchni leżało kilka poduszek, ale Popce najbardziej zależało na spotkaniu z bliskimi jej ludźmi. Z trudem wlazła na schody. Niestety, wszystkie drzwi były zamknięte, poza tymi, które prowadziły do pokoju Poety. Popka weszła. Ach, nareszcie jakieś towarzystwo. Wskoczyła na łóżko. Rano Pat pierwsza zeszła na dół i to, co zobaczyła w pokoju Poety, przeraziło ją, ale jednocześnie zachwyciło. Popka, ukochana opłakana Popka, zwinięta w kłębek mruczała ze szczęścia na brzuchu stryja Horacego. Pat weszła na palcach, wzięła delikatnie Popkę i cichusieńko wyszła, nie budząc stryja. Ale kiedy stryj zszedł na śniadanie, jego pierwszymi słowami była wymówka. - Kto wszedł do mego pokoju i zabrał mi kota? - Ja - przyznała się Pat. - Myślałam, że stryj nie cierpi kotów. - Bo nie cierpiałem - odpowiedział stryj Horacy. - Nie mogłem na nie patrzyć. Ale zmądrzałem. Czymże byłoby życie bez kotów? Zastanawiałem się, dlaczego nie macie żadnego kota. Dawniej zawsze się tu kręciły. Bardzo mi ich było brak. Opowiem wam wieczorem, jak się to stało, że zaprzyjaźniłem się z kocim rodem. I wieczorem z mruczącą Popką na kolanach stryj Horacy opowiedział im tajemniczą historię czarnego kota z kokardkami w uszach. - Działo się to podczas mojej ostatniej żeglugi w tych stronach świata. Płynęliśmy z Halifaxu do Chin i mat wziął ze sobą siedemnastoletniego brata, Jurka. A on zabrał z sobą ulubioną kotkę, nazywała się Pigułka. Była czarna, czarna jak noc, miała tylko jedną białą skarpetkę. Uszy kotki zostały przekłute i nosiła w nich małe kokardki. Bardzo z nich była dumna. Kiedyś Jurek zdjął je i zapomniał założyć nowe, i Pigułka cały dzień się dąsała. Uwielbiali ją wszyscy marynarze poza Kubą Kanibalem... - Kubą Kanibalem! Dlaczego go tak nazwano? - spytała Elka. Stryj Horacy spojrzał na nią krzywym okiem. Nie lubił, by mu przerywano. - Tego, moja panno, nie wiem. Nie pytałem go. Jego sprawa. Dotąd nie przepadałem za kotami, ale nie mogłem nie polubić Pigułki. Polubiłem ją tak samo jak wszyscy i bardzo łechtało moją dumę, że przychodzi do mnie spać. Bo była bardzo wybredna, nie sypiała z byle kim. Tylko z trzema osobami: z Jurkiem, ze mną i z kucharzem. Kolejno. Nigdy się nie pomyliła. Kiedyś kucharz zabrał ją do siebie, choć to była moja noc i kot tak się darł i wyrywał, że kucharz musiał ją wypuścić. W minutę później mruczała już na moim brzuchu. Następnego dnia wypadała kolej kucharza, ale Pigułka ukarała go i przespała się na zwoju lin na pokładzie. Nie przyszła do mnie, ani do Jurka, bo się nam to nie należało, ale chciała dać kucharzowi nauczkę. Byliśmy na środku Oceanu Indyjskiego, kiedy Pigułka zniknęła. Zniknęła bez śladu. Wciąż mieliśmy nadzieję, że się pokaże, ale nic z tego. Z trudem powstrzymywałem załogę, żeby nie zlinczowała Kuby Kanibala, bo wszyscy uważali, że to on wyrzucił Pigułkę za burtę, choć zaklinał się, że nawet jej nie dotknął. I wiecie co? Trudno wam w to będzie uwierzyć. W sześć miesięcy później kotka wróciła do swojego domu w Halifaxie i ułożyła się na własnej poduszce. Fakt. Była potwornie wychudzona, krwawiły jej łapki, ale matka Jurka od razu ją poznała po tych kokardkach. Przeraziła się, że statek utonął, a kotka cudem ocalała i wróciła do domu. Mało nie zwariowała, nim dowiedziała się, że nic się nam nie stało. Kiedy wróciłem do Kanady, poszedłem odwiedzić Pigułkę, zaraz mnie poznała, zaczęła się ocierać o nogi i mruczeć. Nie ma żadnej wątpliwości, że była to Pigułka. - Ależ stryjku, jak się to mogło stać? - Cóż, w końcu znalazłem wytłumaczenie. W przeddzień zaginięcia Pigułki zaczął nam dawać znaki statek płynący do Bostonu, Alice Lee. Ktoś zachorował, nie mieli odpowiednich lekarstw i kapitan pytał, czy nie możemy dopomóc. Przysłał szalupę z dwoma marynarzami. Pewnie jeden z nich porwał kotkę. Potem Jurek przypomniał sobie, że kiedy ci marynarze weszli na pokład, wesolutka, wyelegantowana Pigułka siedziała na zwoju lin. Potem już jej nikt nie widział, ale dopiero następnego dnia zaczęliśmy jej szukać. Tamtej nocy miała spać z Jurkiem, ale Jurek sądził, że zabrał ją kucharz, nie chciał jednak robić awantury, bo kucharza strasznie bolał ząb i aż spuchł. Dopiero po południu Jurek zaczął się martwić. Załoga utrzymywała, że żaden marynarz nie ukradnie z innego statku kota, zwłaszcza czarnego i, jak już mówiłem, obwiniała Kubę Kanibala. Ale ja nie wierzyłem, żeby nawet Kuba Kanibal ośmielił się igrać z losem. I tak zaczęły się szkwały i tajfuny, a w końcu jeden z marynarzy wypadł za burtę. Najbardziej dziwiło mnie, że Pigułka dopiero po sześciu miesiącach dotarła do domu. Tamtego roku pływałem po Pacyfiku, więc nigdy już nie spotkałem Alice Lee, ale dowiedziałem się, że dopłynęła do Bostonu w dwa miesiące po tamtym wydarzeniu. Przyjmijmy, że Pigułka tam była. To ciągle jeszcze pozostają cztery miesiące. Co się z nią działo? Dam głowę, że przez te cztery miesiące wędrowała z Bostonu do Halifaxu na własnych łapkach. Tillytuck chrząknął z niedowierzaniem. - Albo szła, albo płynęła - ciągnął dalej stryj Horacy. - Łatwiej mi uwierzyć, że szła. Nie pytajcie mnie, skąd znała drogę. Ale wtedy zrozumiałem, że koty zdążyły już zapomnieć więcej, niż ludzie kiedykolwiek wiedzieli, i postanowiłem się z nimi zaprzyjaźnić. Wczoraj w nocy, gdy ta mała na mnie wskoczyła, zaraz zaproponowałem jej, żeby wybrała sobie najwygodniejsze miejsce na moim brzuchu. Kiedy wizyta stryja Horacego zaczęła się zbliżać ku końcowi, wszyscy wiedzieli, że go niezwykle polubili, choć potępiał nowoczesne stroje i zwyczaje oraz ze zgorszeniem odwracał oczy, gdy w poniedziałki suszyły się na sznurze różowe i seledynowe jedwabne majteczki. Domownicy sądzili, że stryj Horacy też ich polubił, choć nie byli tego całkiem pewni. Pat wiedziała jednak, że stryj Horacy docenia Srebrny Gaj. Do ostatniego dnia wszystko przebiegało gładko, za to ten ostatni dzień był naprawdę okropny. Sid przewrócił rano misę Judysi z ciastem na naleśniki i wlazło w nie maleństwo Winnie. I oczywiście stryj Horacy wszedł w najgorszym momencie, kiedy dzieciak taplał się jeszcze w mazi, i mógł sobie pomyśleć, że w Srebrnym Gaju tak właśnie zabawia się dzieci. Potem Elka postawiła na piecu zamkniętą puszkę groszku, żeby go odgrzać na obiad. Puszka wybuchła, groszek rozprysnął się po całej kuchni, a ułamek denka trafił stryja Horacego w policzek i oparzył: Na domiar złego po kolacji Elka rzuciła stryjowi wyzwanie: gotowa jest założyć się, że stryj nie ośmieli się pojechać z nią autem do Srebrnych Mostów. I stryj Horacy, choć nigdy jeszcze nie wsiadł do auta, oznajmił, że żadna dziewucha nie będzie mu jeździła po głowie. Nikt nie wie, jak to się stało - Elka była dobrym kierowcą - ale auto, zamiast pomknąć alejką, zmiażdżyło płot, odbiło się od kościelnej szopy i wpadło na drzewo. Nic złego się nie stało; wygiął się tylko zderzak i zaraz pojechali dalej. Stryj Horacy zniósł wszystko ze stoickim spokojem. Po powrocie do domu oświadczył, że sądził, iż Elka zawsze w ten sposób wyrusza w drogę. I dodał, że on także kupi sobie chyba auto. - No, no, pewnikiem któreś z was spotkało dziś jakiegoś skrzata, tyle nieszczęść! - westchnęła Judysia, gdy stryj Horacy poszedł się położyć. - Mam zamiar wykreślić dzisiejszy dzień z kalendarza, jakby go po prostu nie było - szepnęła żałośnie Pat. - A tak się staraliśmy, żeby stryj odniósł dobre wrażenie. Ale czy widziałyście kiedyś coś śmieszniejszego niż wyraz jego twarzy, gdy trafił go odłamek puszki? - Owszem. Jego wyraz twarzy, gdy odbiłam się od szopy - odparła Elka. I obie wybuchnęły śmiechem. - Obawiam się, że stryj uważa nas za okropne dziewczyniska. Zwłaszcza ciebie, Elko. Ale okazało się, że Pat się myli. Tegoż samego wieczoru stryj Horacy zaproponował Długiemu Alkowi, że pokryje koszty studiów Elki. - To dzielna dziewczyna, a w dodatku miło na nią spojrzeć - powiedział. - Nie mam dzieci. I polubiłem twoje córy, Alku. Potrafią się śmiać, nawet wtedy, kiedy coś im wejdzie w paradę. To mi się podoba. Każdy potrafi się śmiać, kiedy morze jest spokojne. Więcej już tu na Wschód nie przyjadę, ale cieszę się, że was odwiedziłem. I że zobaczyłem kochaną starą Judysię. To jej ciasto ze śliwkami z bitą śmietaną! Mój żołądek nigdy już nie przyjdzie do siebie, ale to ciasto warte było grzechu. Rad jestem, że podtrzymujecie tu stare tradycje. - Robimy, co możemy - odparł skromnie Długi Alek. Tymczasem Judysia w kuchni zwierzała się smętnie Dżentelmenowi Tomowi. - Młody Horacy nie jest już wcale młody. Gdzie te jego diabelskie pomysły? I zachowuje się tak uroczyście. Dawniej, jak robił poważną minę, można było być pewnym, że planuje nową psotę. Tak, tak - westchnęła Judysia. - Boję się, ty moje kochane kocisko, że starzejemy się wszyscy. Rok trzeci I Elka pojechała na Akademię i Pat poczuła się osamotniona. Oczywiście Elka przyjeżdżała do domu w każdy piątek wieczorem, tak jak kiedyś Pat, i dziewczęta wesoło spędzały weekendy. Ale w ciągu tygodnia bywało smutno. Pat nie miała się z kim śmiać, nie miała z kim plotkować, nie mogła wieczorem omawiać z Elką wydarzeń dnia, nie widziała jej w nocy śpiącej na białym łóżeczku. Z tym większą pasją zajęła się Srebrnym Gajem. Elka przez pierwszy tydzień bardzo tęskniła za domem, ale szybko polubiła uczelnię i miasto, choć często marzła w swoim pensjonacie, a jedyne okno w jej pokoiku wychodziło na ceglaną ścianę sąsiedniego domu, a nie na rozkwiecony ogród, zielone pola i osnute mgłą wzgórza. Tymczasem Judysia szykowała się do swojej wyprawy do Irlandii. Miała popłynąć w listopadzie z rodziną Pattersonów z Letniego Brzegu, która też chciała odwiedzić stare kąty, i przez cały październik w Srebrnym Gaju o niczym się innym nie mówiło. Pat, choć cierpiała, że Judysia wyjeżdża, gorliwie pomagała w przygotowaniach. Po ciężko przepracowanym życiu Judysi należała się cudowna podróż. Wszyscy się nią żywo interesowali. Długi Alek wybrał się do miasta i przywiózł Judysi kufer. Kiedy postawił go przed domem, Judysia zrobiła dziwną minę. - Tak, tak, wiem że wyjeżdżam, ale trudno mi w to uwierzyć, Pat. Ten kufer... on całkiem do mnie nie pasuje... Gdybym mogła zabrać moją starą skrzynię... Ale to nie wchodziło w rachubę. A Judysia uwierzyła wreszcie w swoją podróż przeczytawszy w "Nowinach z Północnego Glen", że panna Judyta Plum ze Srebrnego Gaju spędzi zimę u swoich krewnych w Irlandii. Ale wyglądała jeszcze dziwniej. Wszystko stało się nagle tak strasznie nieodwołalne. - Patsy, złotko, widzi mi się, że Najwyższy zażyczył sobie mego wyjazdu. - Każda zmiana dobra, jak powiedział stary Murdoch MacGonigal przewracając się w grobie! - wykrzyknął radośnie Tillytuck. Wszyscy wręczali Judysi upominki. Stryj Tom ofiarował jej skórzaną walizkę, a matka piękną szczotkę do włosów, grzebień i ręczne lusterko. - Ho, ho, nigdy nie myślałam, że będę mieć komplet przyborów toaletowych! - wykrzyknęła Judysia. - I z moim monogramem na odwrotnej stronie lusterka! Mam nadzieję, że mój stary stryj ma jeszcze dość pomyślunku, żeby się poznać na takich splendorach. Pat kupiła Judysi "negliż", ciotka Barbara wręczyła jej szkarłatny szalik, który tylko raz miała na sobie, a którym Judysia zawsze się zachwycała. Nawet ciotka Edyta podarowała jej szarą kamizelkę wełnianą z fioletowymi wyłogami. Pat, wyobrażając sobie w niej Judysię, skręcała się ze śmiechu. Judysia jednak była wzruszona. - Ho, ho, Edyta się popisała. Nigdy bym się tego po niej nie spodziewała, zawsze darłyśmy koty. Może spotkam w Irlandii jakąś biedaczkę, której się to przyda. Mnóstwo było kłopotów z podróżną suknią Judysi, wreszcie udało się znaleźć taką, która jej się spodobała. Kupiono także szary filcowy kapelusz z maleńkim czerwonym piórkiem. Któregoś wieczoru Judysia ubrała się w nowe rzeczy, ale kiedy zobaczyła w popękanym lustrze swoją modną sylwetkę, tak się przeraziła, że chciała natychmiast wszystko zdjąć. - Pat, przecie to nie jestem ja. Niemniej Pat zmusiła ją, by zeszła do kuchni i pokazała się całej rodzinie. I wszystkim w tym nowym stroju wydała się kimś obcym, nie szczędzono jej jednak komplementów, Tillytuck oświadczył nawet, że gdyby wcześniej zobaczył, jaką jest wspaniałą kobietą, nie wiadomo do czego by doszło. - Mam nadzieję, że nic nie przeszkodzi Judysi wyjechać - wyznała Elka. - Chyba by jej z rozczarowania pękło serce. Ale kiedy pomyślę, że w piątek wrócę do domu i nie zastanę tu Judysi, to... I w dodatku będzie królować w kuchni ta ohydna pani Robinsonowa z kocią twarzą! - Elka podejrzanie zaczęła mrugać oczyma. - Pani Robinsonowa wcale nie jest taka straszna - protestowała bez większego przekonania Pat. - W każdym razie była najlepszą kandydatką z możliwych, a ostatecznie chodzi tylko o jedną zimę. - Jest wścibskim babskiem! - rozgniewała się Elka. - Ty nie widziałaś, jak odchodziła alejką, kiedy ją zaangażowałaś, i co trzy kroki oblizywała się z zadowolenia. A ja widziałam. I wiem, co sobie myślała: "Już ja im pokażę, jak się powinno prowadzić gospodarstwo!" Bo to był największy problem - kto ma tej zimy dopomóc Pat. Z kilku kandydatek wybrano panią Robinsonową, bo wydawała się najbardziej nieszkodliwa. Tillytuckowi nie spodobała się i od razu przezwał ją panią Kaczorową. Rzeczywiście chodziła jak kaczka, była niziutka i pulchna. I tak odtąd myśleli o niej mieszkańcy Srebrnego Gaju. Przezwiska Tillytucka zawsze się przyjmowały. W oczach Judysi pani Kaczorowa była oczywiście "złem koniecznym". - Myśli, że zjadła wszystkie rozumy, bo w zeszłym roku chodziła na kurs gospodarstwa domowego - mówiła Judysia, potrząsając siwą głową. - Ale czy potrafi zadbać o koty? - Mówią, że jest pracowita i oszczędna. - Ho, ho, oszczędna! W to nie wątpię! - Judysia uciekła się do ironii. - Miała to po kim odziedziczyć! Jej rodzony dziadek postawił w ogródku zegar słoneczny i zawiesił nad nim płachtę, żeby go ochronić od słońca. Jak oszczędzać, to oszczędzać! - Nie martw się, Judysiu, choćby skończyła sto kursów, nigdy nie usmaży takich placuszków z jabłkami, jak ty - orzekł Sid, podsuwając talerz po drugą porcję. Potem trzeba było wystąpić o paszport. Z trudem przekonano Judysię, że do paszportu niezbędna jest fotografia. - A ty byś, Elko, chciała, żeby cię fotografowano, jakbyś miała taką twarz jak ja? - pytała wskazując na swe odbicie w kuchennym lustrze, w którym każdy wyglądał niekorzystnie. Ale, kiedy nadeszły fotografie, Judysia w nowym kapeluszu i szaliku wyglądała tak pięknie, że sama się zachwyciła. Włożyła paszport do szuflady kredensu i wciąż do niej ukradkiem zaglądała. - Że też kapelusz tak może człowieka zmienić! Wyglądam w nim zupełnie jak lady Medchester, a przecie to arystokratka. Gdyby nie planowany wyjazd Judysi Pat miło spędziłaby październik. Była złocista ciepła jesień bez przymrozków; kiedy wiał wiatr, w sadzie spadały gradem jabłka, paprocie wzdłuż Alejki Westchnień zbrązowiały i pachniały jeszcze silniej. Spędzała wesołe wieczory w Długim Domu radując się towarzystwem Zuzanny i Dawida - całe godziny gawędzili nad ogniskiem. Dawid zaczął odprowadzać Pat do domu, co Judysia uznała za zupełnie zbędne. Przez tyle lat Pat wracała tamtędy sama. - Tylko wdowca nam brakowało! - mruczała ze złością, bardzo uważając, by nie usłyszała jej Pat. Już wiele razy przekonała się, że Pat nie lubi słuchać, jak ktoś krytykuje Dawida Kirka. Umarł McGinty. Od dawna można się było tego spodziewać. Całe lato kwękał; ogłuchł i posmutniał. Pat krajało się serce, gdy widziała jego błagalny wzrok. Ale do końca merdał ogonkiem, ilekroć do niego podeszła. Zmarł opierając łebek na jej dłoni. Judysia popłakała się jak dziecko, nawet Długi Alek i Tillytuck pociągali nosem. MeGinty'ego pochowano na starym cmentarzu obok Frycka i Pat musiała zawiadomić o jego śmierci Hilarego. Tak mi go strasznie brak. Chyba już nigdy nie pokocham żadnego psa. Ciągle zapominam, że nie żyje, ciągle się za nim rozglądam. Hilary, on tuż przed śmiercią podniósł łeb, i nastawił uszy, tak jak zawsze, kiedy słyszał twoje kroki. Wydaje mi się, że jednak coś usłyszał, bo nagle przestał patrzyć aż tak żałośnie, z zadowoleniem westchnął, położył łebek na mojej dłoni i umarł. Nie, to nieodpowiednie, okropne słowo, on tylko przestał istnieć. Szkoda, Hilary, że nie przyjechałeś. Jestem pewna, że to ciebie szukał tak smutno wzrokiem. Pamiętasz, jak zawsze wybiegał nam naprzeciw, gdy w piątek wieczorem wracaliśmy z Akademii? I był z tobą tamtej nocy, kiedy umierałam ze strachu, a ty zaprowadzałeś mnie do domu. Był niby tylko małym kochającym psiakiem, a pozostawił po sobie taką pustkę. Jeszcze jedna zmiana, Elka już wyjechała, Judysia wyjeżdża. Ach, Hilary, życie składa się z samych zmian. Jeden Srebrny Gaj się nie zmienia. Pozostaje sobą, a z każdym dniem bardziej go kocham. Hilary Gordon zmarszczył brwi. I jeszcze bardziej sposępniał, przeczytawszy list Elki. Ach, Szkrabie, czemu w lecie nie przyjechałeś? Jeżeli wkrótce nie przyjedziesz, Pat wyjdzie za tego okropnego Dawida Kirka. Czuję to. Ten człowiek ma na nią dziwny wpływ. Stale go cytuje - Dawid to, Dawid tamto... O ile się mogę zorientować, chwilowo wszystko polega na rozmowach. Ale on umie mówić. Jest strasznie przemądrzały. Hilary westchnął. Może rzeczywiście powinien był w lecie wybrać się na Wyspę. Ale ciężko pracował, by zarobić na studia, nie chciał przyjmować pomocy od matki, która go tak zaniedbywała, i podróż w lecie do domu - dla Hilarego domem był Srebrny Gaj - nie mieściła się w jego budżecie. Ii Pierwszego listopada Judysia musiała się zabrać do pakowania. Było ciepło i słonecznie, ale w nocy po raz pierwszy zdarzył się przymrozek i ogród bardzo ucierpiał. Pat z przykrością patrzyła na kwiaty. Nasturcje wyglądały wręcz nieprzyzwoicie. Uprzytomniła sobie, że lato nieodwołalnie się skończyło. Kufer Judysi stał na środku kuchni. Pat pomagała jej się pakować. - Nie zapomnij o swojej czarnej flaszce! - zawołał przechodząc Sid. Judysia udała, że nie słyszy, ale zniosła na dół swoją ukochaną księgę O czym każdy wiedzieć powinien. - Muszę ją zabrać z sobą, Pat. Dużo w niej piszą o etykiecie. Tylko czy aby nie jest przestarzała? Nie chciałabym, żeby moi krewni w Irlandii pomyśleli, że nie znam się na etykiecie. Wiesz co, Patsy, wezmę z sobą także i tę starą wyjściową suknię. Zawsze ją lubiłam. Nowa jest przepiękna, ale miałam ją na sobie raptem dwa razy i właściwie to jej nie znam. Pamiętasz, Pat, jak nigdy nie chciałaś się rozstać z żadną starą sukienką? Patrz, Patsy, masz tu klucz od mojej niebieskiej skrzyni. Schowaj go na czas mojej nieobecności i jakby mi się co stało - nie bój się, nic się nie stanie - to w puszce po proszku do pieczenia znajdziesz mój testament. - Judysiu, czy ty możesz sobie wyobrazić, że za tydzień o tej porze będziesz na samym środku Atlantyku? - Kochanie, chcę cię o coś poprosić. Czy możesz przy wieczornym pacierzu zmówić co dzień hymn za "tych, co na morzu"? Będzie to dla mnie duża pociecha na tym chybocącym okręcie. No, dzięki Najwyższemu, kufer gotowy. Znałam kobietę, która jadąc do Starego Kraju zabrała ze sobą cztery kufry, nie wiem, co do nich napakowała. Tak, wszystko gotowe, ale co będzie, Pat, jeśli mi w ostatniej chwili coś stanie na przeszkodzie? Jestem tak podniecona, że chyba bym tego nie zniosła! - Nic ci nie przeszkodzi, Judysiu. Odbędziesz wspaniałą podróż i spędzisz u rodziny dużo miłych chwil. - Mam nadzieję, złotko. Ale tyle się napatrzyłam w życiu na przeciwności losu. Patsy, kochanie, nie zapominaj o Dżentelmenie Tomie i pilnuj, żeby mu pani Kaczorowa nie jeździła po głowie. Nie wiem, co to biedne zwierzę beze mnie zrobi... - Nie martw się, Judysiu. Na pewno się nim serdecznie zajmę - chyba że zniknie tak, jak ostatnim razem, kiedy ciebie nie było w domu. Tego wieczoru Pat stała chwilę na podeście kuchennych schodów wyglądając przez okrągły świetlik. Zbliżała się burza. Bezczelny wiatr hulał wśród gałęzi osiki. Szybujące chmury zasłoniły wierzchołki brzóz. Wkrótce na ciemne jesienne pola spadnie deszcz. Gdyby jej było lżej na sercu, nie martwiłaby się perspektywą burzliwej nocy. Ale dziś nasuwała się myśl o tym, że jutro o tej porze nie będzie już w domu Judysi, że w kuchni rozpocznie się panowanie pani Kaczorowej. "A co ma powiedzieć biedny kot" - miauknął siedzący na najwyższym stopniu Dżentelmen Tom. Następnego deszczowego ranka Długi Alek odwiózł Judysię na stację. Miała spędzić noc w Letnim Brzegu u wuja Briana i następnego dnia wsiąść z Pattersonami na prom. Wszyscy stali przy bramie i machali jej, póki auto nie znikło. Pat wróciła do kuchni, w której już zadomowiła się i zabrała się do szykowania ciasta pani Kaczorowa. "Nie cierpię jej" - pomyślała jakże niesprawiedliwie Pat. Obiad - pierwszy posiłek bez Judysi - był bardzo smutny. Zupa pani Kaczorowej nie umywała się do zup Judysi. - Ona nawet nie wie, kiedy trzeba zupę zamieszać - szepnął do Pat Tillytuck. Wieczorem przyjechała do domu Elka, ale kolacja odbyła się w ponurym nastroju. Ciasto pani Kaczorowej, mimo tego jej kulinarnego kursu, wyglądało tak, jakby ktoś na nim usiadł. Długi Alek milczał. Tillytuck ledwie skończył jeść, poszedł na swój stryszek. Nic mu nie smakowało i nawet nie udawał, że mu smakuje. - Czuję się stara; Pat, stara jak Matuzalem - oświadczyła posępnie Elka, kiedy przed pójściem spać zajrzały do kuchni. Zadowolona z siebie pani Kaczorowa siedziała, robiąc na drutach. Nigdzie śladu kota, nawet Dżentelmen Tom gdzieś się wybrał. - Chciałabym stać się na chwilę kotem, żeby cię podrapać - szepnęła Elka, patrząc na plecy nieświadomej niczego pani Kaczorowej, która w gruncie rzeczy nie zasługiwała na nienawiść, szczerze uważała, że wyrządza tym Gardinerom wielką przysługę, racząc się zająć gospodarstwem, gdy "ta Judysia Plum będzie się szwendać po Irlandii". Sobota była ciemna i ponura, ale przedpołudnie rozjaśnił Pat miły list od Hilarego. Kochany Hilary! Pisał takie cudowne listy. Przyjaciel Hilary, nawet w dalekim Toronto był więcej wart od wszystkich "kawalerów" z Wybrzeża. W połowie popołudnia znów zaczęło padać. Tillytuck i pani Kaczorowa zdążyli się już posprzeczać, bo kiedy zaczęła się uskarżać, że Po Prostu Pies całą noc szczekał, Tillytuck wybuchnął tym swoim bezgłośnym śmiechem i oświadczył niezbyt delikatnie, że dziwniejsze by było, gdyby zaczął mruczeć. Sid zawiózł siostry do Winnie, żeby pomogły jej w tapetowaniu pokoju. Z nieba lały się strugi deszczu, pełne liści z drzew. Kiedy późnym wieczorem wracali, pogoda była równie okropna. - Judysia jest już na okręcie. Mieli o piątej wypłynąć z Halifaxu - westchnęła Elka. - O, Tillytuck gra na skrzypcach. Że też ma do tego serce. Pewnie usiłuje się wkraść w łaski pani Kaczor. Ten człowiek oddałby duszę za smaczny kąsek. - Nie wiem, jak przeżyjemy tę zimę - martwiła się Pat. Wbiegły po mokrych schodkach i otworzyły kuchenne drzwi. Stanęły jak wryte. Skrzypce Tillytucka wyśpiewywały radosną pieśń. Matka cerowała, siedząc przy stole, na którym stał ogromny półmisek pączków. Tata leżał na kozetce, drzemiąc; na jego piersi mruczał Wymoczek. Pyszałek i Popka zwinęły się w kłębek u stóp Długiego Alka. Dżentelmen Tom z miną kota, który zastanawia się, czy wybaczyć zniewagę, siedział na dywaniku z wyprężonym ogonem. A przy piecu kuchennym siedziała, mieszając coś w garnku, Judysia, Judysia w starej drelichowej sukni. Na kolanach miała szydełkową robótkę i wcale nie wyglądała na zdruzgotaną. Przez chwilę dziewczęta wpatrywały się w nią z niedowierzaniem. Potem krzyknęły: "Judysia!" i rzuciły się jej w objęcia. Choć były mokre, chwyciła je w ramiona. - Judysiu... najdroższa Judysiu... co się stało? - Ano, nie miałam serca odjechać. Już w chwili, kiedy stąd wyjeżdżałam, zaczęło mi się cknić. Biedny Alek milczał jak zaklęty. Tyle że myślałam sobie, że głupio by było zawrócić po tych wszystkich prezentach. Więc do pójścia spać jakoś wytrzymałam, muszę przyznać, że u waszego wujka Briana bardzo mnie uhonorowali i zaprowadzili do gościnnego pokoju. Ale nie mogłam zmrużyć oka. Cały czas widziałam, jak pani Kaczor panoszy się w mojej kuchni, i rozmyślałam o wszystkim, co może mi się przytrafić w podróży. Okręt może wpaść na górę lodową... I co będzie, jeśli umrę w Irlandii? Cóż, umrę to umrę, ale pochowaliby mnie wśród obcych. A jeśli tutaj przytrafi się co złego? Jeśli oni polubią bardziej tę panią Kaczorową z jej słodkimi minami? Wyobraziłam sobie, jak o zmierzchu siedzicie zadowoleni z życia i coraz to pojawia się jakiś kawaler. A potem pomyślałam: "Trzeba przecie utuczyć na Gwiazdkę indyki, zrobić przez zimę parę dywaników, i co będzie, jeśli Józek przyjedzie, żeby się ożenić?" - tego bym już nie zniosła. I przy śniadaniu wzięłam się na odwagę i oświadczyłam Brianowi, że zmieniłam zdanie, ani mi się śni jechać z Pattersonami do Irlandii. Wracam do Srebrnego Gaju. - Judysiu, przecież trzy dni temu powiedziałaś, że ci pęknie serce, jeśli coś przeszkodzi ci w wyjeździe... - No, no, trzy dni temu, to trzy dni temu, a dziś, to dziś. Czego to człowiek nie wygaduje, jak chce się podtrzymać na duchu! Szczęśliwa to jestem teraz, jak sobie pomyślę, że prześpię się we własnym wygodnym łóżku, a Dżentelmen Tom ułoży mi się w nogach. Brian odwiózł mnie po południu do domu i jak weszłam na próg kuchni, to poczułam się niczym królowa. Tak, tak, szkoda, że nie widziałyście miny pani Kaczor! - Judysiu, gdzie jest pani Kaczor? - Wróciła do Mostów, gdzie jest jej właściwe miejsce i na pewno urąga mi, ile wlezie. Zajrzałam do spiżarni, myślałam, że zobaczę stertę przysmaków, tak się przechwalała tym swoim kursem kulinarnym, a tam leżał jeden placek, wcale do placka niepodobny, i jakiś podejrzanie wyglądający pieróg. Tillytuck powiada, że go skosztował i jeszcze mu leży na żołądku. Ha, ha, a to mi kulinarna wiedza! Wyrzuciłam to wszystko do wiadra dla świń i usmażyłam pączki. - Czcijcie morze, ale ziemi się trzymajcie, to całkiem słuszne słowa, symbolicznie mówiąc - zauważył Tillytuck. Wszyscy się bezwstydnie cieszyli i okazywali to, ku ukrytemu zachwytowi Judysi. Zapomnieli o deszczu i przenikliwym wietrze. Nigdy jeszcze w kuchni nie zasiadała równie szczęśliwa gromadka. Smutki i troski pierzchły tam, gdzie znika księżyc, nawet król William wyglądał na rozradowanego, choć wciąż jeszcze nie przepłynął Bayne. Na dworze mogła się panoszyć mokra listopadowa noc, ale tutaj we wszystkich sercach gościło lato. - Zupełnie miło jest patrzyć z domu na nawałnicę - oświadczyła Elka. - Posłuchajcie, jak huczy wiatr. Uwielbiam to. Judysiu, cieszę się, że nie jesteś teraz na Atlantyku. - Jestem tam, gdzie chciałam być, Przylepko, i aż mi się ze szczęścia kręci w głowie. Znów mogę cieszyć się Srebrnym Gajem. Ostatnio patrzył na mnie z wyrzutem. Teraz już wiem, że nigdy nie potrafię się z nim rozstać, zalazł mi za skórę. Tak, tak, miałam mnóstwo uciechy z przygotowań, a te piękne stroje wystarczą mi do końca życia. A to będzie opowieść o tym, jak Judyta Plum wybrała się do Irlandii i wróciła tak prędko, że spotkała samą siebie na progu domu. Cóż, trzeba będzie zacząć przygotowania do świąt. W nocy Judysia zajrzała sprawdzić, czy dziewczynki są ciepło okryte; kochana, troskliwa Judysia... - Na ciebie, Judysiu, zawsze można liczyć - szepnęła rozespana Pat, siadając i ściskając ją. - Wprost trudno mi uwierzyć, że jesteś tutaj, a nie na spienionych falach oceanu. - Patsy, złotko, jak sądzisz - mam to wszystko oddać? Myślę o prezentach. - Ależ nie, Judysiu. To były prezenty dla ciebie. Są twoje. Judysia westchnęła z zadowoleniem. - Ulżyło mi, Pat. Ciężko by mi było się rozstać z tymi eleganckimi przyborami toaletowymi. Ale chyba zwrócę twojej ciotce Edycie kamizelkę. Bo by mówiła, że wyłudziłam ją od niej pod fałszywym pretekstem. Iii Kiedy wiosną Elka wróciła z Akademii jako szczęśliwa posiadaczka dyplomu nauczycielskiego, udało jej się dostać pracę w miejscowej szkole i postanowiła, że spędzi wesołe lato, dobrze się bawiąc. Zabawa w tym okresie jej życia polegała na zwodzeniu adoratorów, a oni, według słów Judysi, ustawiali się w kolejce. Pat trudno było pogodzić się z myślą, że "mała Przylepka" jest już na tyle dorosła, aby mieć adoratorów, ale Elka nie miała co do tego żadnych wątpliwości. I przyznawała szczerze, że to ją bardzo bawi. Nie, nie flirtowała, choć tak utrzymywali Binnie'owie. Ponoć pani Binnie'owa oświadczyła, że wprawdzie Elce "ta szkoła dobrze zrobiła, ale ciągle szaleje za chłopakami". Elka jedynie patrzyła. A jej wzrok mówił: "Znam piękną tajemnicę. Znam ją tylko ja jedna". Nie była tak ładna jak Winnie ani tak dowcipna jak Pat. Ale miała niewysłowiony czar. Tillytuck oznajmił kiedyś: - Symbolicznie mówiąc, bije od niej blask. A stryj Tom uważał, że "ta małpeczka każdemu się potrafi zakraść do serca". Przekonali się o tym kawalerowie z obu Glen. Traktowała ich z góry, a oni byli do tego stopnia pod jej urokiem, że nie zrażali się okrutnymi słowami. Długi Alek narzekał, że we własnym domu nie ma się gdzie ruszyć i chciałby czasem spędzić spokojną niedzielę. Ale Judysia nie pozwalała mu gderać. - Chciałbyś mieć takie córki, jakie ma Jan Madison? - pytała ironicznie. - Sześć dziewuch w domu i ani uświadczysz konkurenta. - Co za dużo, to niezdrowo - mruknął Długi Alek, który w niedzielę po południu lubił się spokojnie zdrzemnąć. - Nigdy nie ma się za wielu adoratorów - sprzeciwiła się mądra Judysia. - Dobrze pamiętam, jak w niedzielne popołudnia w Wybrzeżu Zatoki tłoczno było na podwórzu od bryczek, a wśród nich stała bryczka młodego Alka Gardinera. Nie zapominaj, że też kiedyś byłeś młody. Zresztą my także ubawimy się patrząc na te zaloty. Czy słyszałeś, co przydarzyło się w ostatnią niedzielę Po Prostu Psu, kiedy jeden z młodych Shortreedów - chyba ma na imię Lloyd - siedział na schodkach ganku i wyglądał równie uroczyście, jak jego dziadek na nabożeństwie. No i ta biedna bestia - nie mam na myśli Lloyda - spotkała za kościelną szopą szczura i rzuciła się na niego. Ale Pan Szczur nie miał zamiaru się poddać i wpił się zębami w wargę Po Prostu Psa. Nigdy nie słyszałeś takiego skowytu. Po Prostu Pies przebiegł przez podwórze, wpadł do kuchni, potem do sieni i na ganek, zleciał po schodkach, potrącając Lloyda, stratował mi grządkę petunii... I pognał alejką, a szczur wciąż trzymał się jego pyska. Dziewczęta pokładały się ze śmiechu, Tillytuck, który przyczłapał właśnie z wiadrami wody, oburzył się okropnie i oznajmił, że w te współczesne szczury wstąpił diabeł. "No, no - powiadam - niech się pan Tillytuck tak nie wyraża o diable. Diabła też należy uszanować". Lloyd Shortreed okropnie się zgorszył. - Nic dziwnego. Mnie się też nie podoba, że w moim domu dzieją się w niedzielę takie rzeczy. - A niby kto by mógł na to poradzić? - zaprotestowała Judysia. - Po Prostu Psu zachciało się w niedzielę polować na szczury i co mieliśmy zrobić? Przedtem młodzież zachowywała się jak przystoi. A na język Tillytucka nie ma rady, wszyscy go znają. I wiedzą, że nie nauczył się tych przekleństw w Srebrnym Gaju. Po Prostu Pies wrócił w końcu bez szczura, ale bardzo pokorny. Lloyd się od tego czasu nie pokazał, no i dobrze. Shortreedowie nigdy nie mieli poczucia humoru. - Lloyd jest porządnym chłopcem - zaprotestował Długi Alek. - I takim zdolnym do igły - dorzuciła złośliwie Judysia. - Miał cztery latka, kiedy sam zeszył całą narzutę ze skrawków. Do dziś mu tego nie zapomniano. Co prawda jego matka, ile razy ma gości, wyciąga tę narzutę i się nią chwali. Długi Alek wstał i wyszedł. Wiedział, że nie przegada Judysi. Powrót Elki do domu uczczono zabawą, na którą stawili się wszyscy przyjaciele Elki z Akademii. Elka uwielbiała taniec. Gdyby jej pantofelkom pozwolić, same wytańcowałyby całą noc. Ale Pat było ciężko na sercu. Sid nie brał w zabawie udziału. Czuł się bardzo nieszczęśliwy i trzymał się od wszystkich z dala. Tej zimy w Północnym Glen zdarzył się skandal. Dorotka Milton, od dwóch lat zaręczona z Sidem, uciekła z kuzynem z Halifaxu i wyszła za niego za mąż. Był to lekkomyślny czarujący hulaka, który "podróżował" dla jakiejś firmy z Halifaxu. Sid nie życzył sobie współczucia rodziny. W ogóle nie chciał na ten temat rozmawiać. Był rozgoryczony, zachowywał się buntowniczo; Pat nie potrafiła do niego dotrzeć. Pracował jak wół, a wobec rodziny zachowywał się jak obcy człowiek. - Trochę cierpliwości - radziła matka. - Z czasem mu to przejdzie. Biedna Dorotka, w gruncie rzeczy bardziej mi żal jej niż Sida. - Mnie nie! - łkała Pat. - Nienawidzę jej. Złamała Sidowi serce! - No, no, każde serce ma jakieś szczerby. Sid nie pierwszy został porzucony i nie będzie ostatni, póki dziewczyny nie nabiorą więcej rozumu, niż z łaski Najwyższego mają go gęsi. Ale Judysi też było przykro patrzyć na Sida. Po zabawie Pat i Elka poszły aksamitną, porosłą mchem ścieżką do namiotu wśród dzikich wiśni w gaju. Nareszcie ich marzenie spełniło się, a rzeczywistość przerosła wszelkie wyobrażenia. Cudownie było nawet owej nocy, kiedy wichura przewróciła namiot i mała Marysieńka omal się nie udusiła, nim ją wygrzebały spod płachty. W Wybrzeżu Zatoki urodziło się bowiem nowe dziecko i Marysieńkę przysłano pod opiekę cioci Pat, póki jej matka nie nabierze znów sił. Wszyscy kochali Marysieńkę, ale ciocia Pat wręcz ją uwielbiała i bardzo rozpieszczała. Pat zachwycał każdy ruch małej. A te jej pytania... - Ciociu Pat, dlaczego uszy odstają od główki? - albo - Ciociu Pat, czy kwiatki mają duszyczki? I dokąd wieczorem odchodzą dnie, przecież muszą się gdzieś podziać... - I - Czy w niebieskiej skrzyni Judysi mieszka pan Bóg? - Pat parę razy przyszło na myśl, że pogodziłaby się z rozstaniem ze Srebrnym Gajem, gdyby, wyszedłszy za mąż, miała taki własny, tłuściutki znak zapytania". Z upajająco pachnących ciemności wyłoniła się Judysia, przyszła sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, no i przez chwilę poplotkować. Judysia tego dnia była na pogrzebie; rzadko bywała na pogrzebach. Ale umarł stary William Madison z Mostów, a Judysia, nim pojawiła się w Srebrnym Gaju, pracowała parę miesięcy u jego matki. - Wszystko poszło jak po maśle. Piękny pogrzeb, pewnikiem by się cieszył, żeby go mógł zobaczyć. Mówili mi, że sam o wszystkim zadecydował i miał z tego mnóstwo uciechy. Tak, tak, grzecznie sobie umarł, przepraszając za kłopot. Wściekła się tylko jego ciotka Polly, bo nie posadzono jej w kościele tak jak chciała. Wszyscy poza tym byli zadowoleni. Trudno każdemu dogodzić. Polly Madison jest jedną z tych świątobliwych chrześcijanek; powiadają, że jest najświętsza. Bowiem wyznawcy wędrownego kaznodziei utworzyli "Święty kościół chrześcijański". Całe Glen nazywało ich Świątobliwymi Chrześcijanami. - Słyszę, że zabrali się do budowy kościoła. - A zabrali. Tylko nie nazywają tego kościołem, lecz "miejscem modlitw". Właśnie ta ciotka dała na to kawałek ziemi. I pan Wheeler ma wrócić jako ich kapłan - mówią o nim "nasz pasterz" - bo on nie uznaje kapłanów, którym się płaci. Nie wiem z czego będzie żył - z powietrza? Ciotka Polly powiada, że on jest bardzo uduchowiony, ale mnie się widzi, że on tylko tak przewraca oczami. Tak czy owak jej mąż nie chce mieć do czynienia z żadnymi nowomodnymi religiami. Kiedyś kaznodzieja spytał go uroczyście: - "Czy jest pan przygotowany na śmierć?" - Ale starego Kubę trudno było zbić z tropu. - "Lepiej by się pan spytał, czy jestem przygotowany do życia" - oświadczył spokojnie. - "Najpierw trzeba żyć, a dopiero potem umrzeć". Kiedy Judysia wymieniła nazwisko pana Wheelera, Pat wydało się, że Elka drgnęła. Znów zaczęła się o nią martwić. A jeśli pan Wheeler dalej będzie okazywał jej względy? Iv Pan Wheeler wrócił i okazywał względy Elce. To znaczy często odwiedzał Srebrny Gaj, i był duszą towarzystwa, a w każdym razie bardzo się o to starał. Gardinerówny przestały chodzić na jego nabożeństwa i Świątobliwi Chrześcijanie uważali, że ich pasterz mógłby bardziej bogobojnie spędzać czas, niż grając z Elką duety na skrzypcach albo spacerując po ogrodzie z Pat. Pat bowiem starała się zawsze być obecna podczas tych duetów i to ona bawiła go rozmową. Elka niby to się z niego wyśmiewała, ale w jego obecności przestawała być sobą. Rzadko się odzywała, nigdy na niego kokieteryjnie nie patrzyła i Pat wciąż się o nią zamartwiała. Ten facet był na swój sposób piękny, wielkie czarne oczy, czarna czupryna i słodki głos. Córka ciotki Polly, która była nauczycielką w Południowym Glen, utrzymywała, że ma on byronowski czar. Byron, nie Byron, Pat nie zamierzała ryzykować i ilekroć się pojawiał, pełniła rolę przyzwoitki. Często przyglądał się Elce i odzywając się do niej, zniżał czule głos, ale nie gardził towarzystwem Pat. Tillytuck uważał, że pragnie się wkraść w jej łaski. Judysia czasem przekomarzała się z Elką. - Tak, tak, Przylepko, nietrudno będzie go nakarmić. Słyszę, że żywi się tylko orzechami i sucharkami z otrębów. Nie dziwota, że niepotrzebna mu pensja. Ale za co utrzyma żonę? - Nie rozśmieszaj mnie - odcinała się Elka. - A niby co mnie to obchodzi, czy ma za co utrzymać żonę? Tillytucka wszystko to niepokoiło. Uważał pana Wheelera za niebezpiecznego faceta, dziwił się, dlaczego Długi Alek toleruje jego obecność. Tillytuck do tego stopnia potępiał Świątobliwych Chrześcijan, że postanowił okazać swą dezaprobatę, chodząc w niedzielę do kościoła. Parę tygodni trwało, nim zdobył się na odwagę, bo jak się zwierzył Judysi, bał się, że wywoła sensację. Ale kiedy w końcu wybrał się do kościoła i nikt nie zwrócił na to uwagi, był w głębi ducha wściekły. - W kościele nie było ani jednej ładnej niewiasty - wyrzekał. - I mam zastrzeżenia do kazania. Za dużo pustych słów i pastor odmalowuje diabła jako żałosną postać. Diabeł powinien być diabelski. - No to czemu Tillytuck nie wybierze się do Świątobliwych Chrześcijan? - spytała wzgardliwie Judysia, szatkując kapustę. - Słyszę, że tam często ten ich pasterz zmaga się z Szatanem. - Już i tak mieszkańcy Srebrnego Gaju za często zadają się z tymi świątobliwcami - oświadczył z goryczą Tillytuck. - I kiedyś sami dojdą do tego wniosku. - No, no, ten biedaczyna nie wyrządzi Srebrnemu Gajowi żadnej szkody - sprzeciwiła się Judysia. - I widzi mi się, że niedługo czeka nas wszystkich niespodzianka. - Judysia ma chyba nie po kolei w głowie - warknął Tillytuck. Tego dnia Pat pracowała w ogródku, w zgodzie z samą sobą i z całym światem. W ogródku czuła się bezpieczna, tu nie groziły żadne zmiany. Ogród miał zadowoloną minę. Rosnące w nim kwiaty czuły się gośćmi, nie więźniami - błękitne ostróżki, maki, liliowe dzwonki, złociste i kremowe róże, śnieżne lilie. Na zachodzie słońce opadało za lśniące wzgórza. Powietrze przepojone było niezwykłą wonią, tak pachniał tylko ogród Srebrnego Gaju. Pod drzewami pojawiły się ametystowe cienie. Ciepłe sierpniowe powietrze podszyte już było wrześniowym chłodem - kończyło się kolejne lato. Rzeczywiście pory roku zaczęły mijać w piorunującym tempie. Cóż, nie będzie wcale przykro postarzeć się w Srebrnym Gaju, pomyślała filozoficznie Pat, była to filozofia bardzo młodej osoby. Nagle Pat jęknęła. Alejką nadchodził ten nieznośny pan Wheeler. Chwała Bogu Elka pojechała do Winnie. Ale Pat czeka potwornie nudny wieczór. Kiedyż on wreszcie zrozumie, że ani Elka, ani jej rodzina nie pragną jego zalotów. I był tu przecież poprzedniego dnia. Co za natręctwo. Czy naprawdę będzie to niezgodne z tradycjami Srebrnego Gaju, jeśli da mu to wyraźnie do zrozumienia? Pat przywitała go chłodno i dalej zrywała zeschłe kwiaty ostróżki. Pyszałek, który krążył po trawniku "zrobił" parę uszczypliwych uwag. Pyszałkowi nikt nie potrafił zamydlić oczu. Pan Wheeler stanął i zaczął się jej przyglądać. Pat miała na głowie stary filcowy przepalony słońcem kapelusz Sida, nigdy by nie przypuściła - jeśli w ogóle by się nad tym zastanawiała - że może w nim wyglądać pociągająco. A brązowa sukienka była tak stara, że nic już jej nie mogło zaszkodzić, nawet osty. Pat nie wiedziała, że brązowy ciepły kolor podkreśla kremową biel jej cery, bardziej jeszcze błyszczą jej włosy i płoną bursztynowe oczy. Wyglądała naprawdę pięknie i gdy po trochę zbyt długo trwającym milczeniu podniosła wzrok na gościa, zobaczyła, że jego czarne "uduchowione" oczy - bo tak o nich mówiła córka ciotki Polly - patrzą na nią z niekłamanym zachwytem. Nagle przyszło jej do głowy... nie, to było niemożliwe. Nonsens. Dlaczego on stoi tak blisko niej? Czuje nawet jego oddech. Czy ona musi wiedzieć, co on zjadł na kolację? Te jego zbyt wypukłe czerwone wargi! I kiedy po raz ostatni czyścił paznokcie? Dlaczego ktoś z rodziny nie przyjdzie do ogrodu? Zawsze jest tak, że kiedy marzysz o czyimś towarzystwie, nikogo nie ma, a kiedy szukasz chwili samotności, wszyscy kręcą ci się pod nogami. - Uśmiechasz się... masz taki fascynujący uśmiech. O czym myślisz, Patrycjo? - spytał cicho, pieszczotliwym tonem. Dobre nieba! A gdyby tak mu powiedziała, o czym myśli? Z trudem udało jej się nie roześmiać. I nagle, prosto z jasnego nieba strzelił piorun. Pan Wheeler wziął ją za rękę i spojrzał na nią. - Ta biała rączka, która ujęła mnie za serce. Ręce Pat nie były małe, a za to bardzo opalone. Próbowała cofnąć dłoń, ale on mocno ją trzymał. Objął ją. Coraz gorzej, jak by powiedział Tillytuck. A jeśli przez okno kuchni wygląda Judysia? - Proszę mnie zostawić w spokoju - powiedziała chłodnym tonem Pat. - Zachowuje się pan bardzo niemądrze. - O nie, przemawia przeze mnie mądrość wieków. - Mówił coraz ciszej i coraz czulszym tonem. - Od tygodni czekam na taką okazję. Tak trudno zastać cię samą. Najdroższy aniele, czy ty wiesz, jak bardzo cię kocham, kocham od wielu stuleci... - Nigdy mi to nie przyszło na myśl. Myślałam, że chodzi panu o Elkę - wykrztusiła Pat. Pan Wheeler uśmiechnął się protekcjonalnie. - Ależ, najdroższa, skąd mogło ci to przyjść do głowy? Panna Rachela jest czarującym dzieckiem. Ale od pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłem, moja dusza zatonęła w twoich przepięknych oczach. Całe życie o tobie marzyłem, a teraz to marzenie stało się rzeczywistością. - Próbował ją przytulić. Należysz do mnie, sama o tym dobrze wiesz. Królowo moja, czeka nas cudowne życie. Pat przyszła do siebie. Z wściekłością wyrwała mu rękę. - Lepiej niech pan o tym zapomni, panie Wheeler - oświadczyła zdecydowanym tonem. - Nie miałam pojęcia, że pan się mną interesuje. I... - Pat była naprawdę wściekła - skąd panu strzeliło do głowy, że zgodzę się za pana wyjść? We wzroku pana Wheelera pojawiło się coś bardzo nieprzyjemnego. - Okazywałaś mi zawsze względy - oświadczył, a jego ton przestał być tak oleisto słodki. - Nie, nie mogę uwierzyć, że nie żywisz do mnie głębszych uczuć. - Niech pan spróbuje. - W tonie Pat pojawiła się niebezpieczna nuta. Pan Wheeler spurpurowiał. I stał się nagle innym człowiekiem. - Panno Gardiner, okazywała pani zawsze wyraźnie, może nawet zbyt wyraźnie - że lubi pani moje towarzystwo. Uważam, iż miałem wszelkie podstawy sądzić, że chętnie przyjmie pani moje oświadczyny. Flirtowała pani ze mną bezwstydnie, kokietowała mnie i jak się okazuje, robiła to pani dla zabawy. Ostrzegano mnie, mówiono, że... Pat patrząc w jego rozgniewane oczy poczuła to samo, co kiedyś, kiedy w Alejce Westchnień podniosła piękny omszały kamień i zobaczyła, co się pod nim kryje. - Sądzę, panie Wheeler, że powinien się pan już pożegnać. - Idę... idę... może być pani pewna, że nigdy już moja noga nie stanie w tym domu. Pan Wheeler odszedł utraciwszy dużą część pewności siebie, a Pat wbiegła do kuchni, przepędziła z krzesła koty i dała upust swoim uczuciom. - No, no, o czymś ty rozmawiała z Jego Wielebnością, że nagle uciekł, jakby go goniła sfora psów? - Judysiu, miota mną tyle uczuć, że nie wiem, od czego zacząć. Ta kreatura oświadczyła mi się... mnie, Pat Gardiner. A przedtem najadł się cebuli! - Przecież wiedziałaś, że jest wegetarianinem - chłodno odpowiedziała Judysia. - Tak, już od jakiegoś czasu tego oczekiwałam... - Judysiu! Skąd ci to przyszło na myśl? - Bo widziałam, jak na ciebie patrzył, kiedy ty patrzyłaś w inną stronę. - Judysiu, najgorsze ze wszystkiego jest to, że on uważa, że go zachęcałam. I kiedy mu odmówiłam, zachował się okropnie. To mało powiedzieć, że nie ma dobrych manier, nie ma żadnych. - "Im wyżej wdrapie się małpa, tym lepiej widać jej ogon" - zacytowała Judysia. - Nie przejmuj się Pat. Już go nie zobaczysz. - Chyba tak. Z dużym przekonaniem oświadczył, że jego noga więcej tu nie stanie. - No, no, dużo stracimy - ironicznie uśmiechnęła się Judysia. - Ale, Pat, ja tam go nie bronię, zawsze wiedziałam, że nie jest dżentelmenem mimo tych jego gładkich słówek, ty jednak stale z nim rozmawiałaś... - Bo chciałam go trzymać z dala od Elki. Myślałam, że to rozumie. Nie przyszło mi do głowy, że on wyobrazi sobie, iż się w nim zakochałam. W nim! Judysiu, śmieszny jest ten światek. Idę do Długiego Domu, pogadam sobie z Zuzanną i Dawidem i zapomnę o wielebnym Wheelerze. - Ale co powie na to Przylepka? - szepnęła do siebie Judysia po wyjściu Pat. - Chyba w tym domu wszyscy poza starą Judytą Plum ślepi są jak nietoperze. No, chwała Najwyższemu, kaznodzieję mamy z głowy. Ale wcale nie wiem, czy ten Kirk bardziej mi się podoba. Pat wpadła mu w oko! Nie śpieszy się, człowiek za drugim razem zawsze się namyśla. Ale co widzę, to widzę. Pat w towarzystwie Zuzanny i Dawida szybko zapomniała o doznanej przykrości i o gniewie. Siedzieli wokół paleniska, które Kirkowie zbudowali przed półksiężycem zasadzonych przez Bietkę drzew, śmiali się i gadali. Iczabod przycupnął przy Dawidzie, Arkadiusz przymilał się do obydwu panien, a wieczorna gwiazda błyszczała nad czerwonymi warownymi murami chmur na zachodzie nieba. Pat wydawało się, że każdy spędzony tu wieczór ją wzbogaca. Rozmowy były zawsze o czymś, co chwila pojawiała się jakaś nowa refleksja. Po trochu zniknęły upiory przeszłości. Teraz wspominając Długi Dom Pat myślała już nie o Bietce, lecz o Zuzannie i Dawidzie. "Ona dojrzewa, a ja z każdym dniem czuję się młodszy - pomyślał Dawid. - Może się w końcu spotkamy". "Ich dusze są w tym samym wieku" - pomyślała Zuzanna. Ale nikt nie wiedział, co myślą o tym Iczabod i Arkadiusz-o-zielonych-ślepiach. Rok czwarty I Któregoś listopadowego wieczoru Pat z lekkim smutkiem wyjrzała przez okno saloniku. Minęło jeszcze jedno lato. Czas zaczął mknąć. W ciągu dnia prószył śnieg, a szary zmierzch zwiastował, że w nocy nastąpi prawdziwa śnieżyca. W ogóle listopad był dokuczliwym miesiącem - jednego dnia było pięknie, następnego pogoda dawała się we znaki. Człowiek nigdy nie wiedział, na co ma liczyć. Pat bardzo nie podobał się ten wieczór, czuła się tak, jakby zmiany, których zawsze się obawiała, były o krok. Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Chętnie wybrałaby się do Długiego Domu, ale Kirków nie było. Dlaczego nie wraca Elka? Pewnie po zakończeniu zajęć poszła gdzieś jeszcze z wizytą. Elka w ciągu ostatnich dwóch miesięcy zachowywała się dziwnie. Pat nie bardzo potrafiłaby określić, na czym to polega, czuła jednak, że Elka się zmieniła. Ona, dotąd tak słoneczna, teraz często się denerwowała. I kiedy Pat w czyjejś obecności patrzyła na nią porozumiewawczym wzrokiem, Elka spuszczała oczy. Czasem przybierała pozę osoby nierozumianej. Co się stało? Czyżby miała kłopoty w szkole? Z tego co Pat udało się dowiedzieć, tak nie było. Ale czuła, że Elka czymś się gryzie i po raz pierwszy nie dzieli się z nią swym strapieniem. Kiedyś ją o to spytała, a Elka tak zapalczywie zaprzeczyła, że Pat nie ośmieliła się nalegać. Przecież chyba kiedy rano pod błękitnymi oczyma Elki pojawiały się często fioletowe cienie, to nie dlatego, że pan Wheeler przestał odwiedzać Srebrny Gaj i mówiono, że interesuje się panną, która przyjechała tu w odwiedziny z Nowego Brunszwiku. Pat pocieszała się myślą, że Elka wkrótce przyjdzie do siebie. A dzięki Srebrnemu Gajowi wszystko dawało się jakoś znieść. Z każdym rokiem Pat kochała go bardziej, wszystkie domowe czynności radowały serce. Ilekroć wracała z podróży, ogarniał ją czar Srebrnego Gaju, był pełen godności, taki spokojny i piękny. Nie, tutaj nie mogło się zdarzyć nic złego. Można było zawsze liczyć na filozoficzną pogodę Judysi, ale nawet Judysi Pat nie potrafiła się zwierzyć, że między nią i Elką coś się zmieniło. Czasem, kiedy wieczorem zgromadzili się w kuchni i Tillytuck przygrywał na skrzypeczkach, niepokój Pat mijał. Elka była najweselsza z całej rodziny. "Coś mi ona jest za wesoła" - myślała Judysia, ale nigdy nie powiedziała tego głośno. Często nie należy o czymś mówić, a wtedy wszystko samo się jakoś ułoży. Judysia bardziej niepokoiła się wyzywającym czasem wzrokiem Sida i plotkami, które zaczęły o nim krążyć. Weszli Elka i Sid. Pat zapaliła lampę. Elka rzuciła podręczniki na krzesło nie odzywając się ani słowem. Ale Sid śmiał się i zaczął opowiadać nowiny. - Twój kaznodzieja wyjechał, Pat. Świątobliwi nigdy ci tego nie wybaczą. Mówią, że flirtowałaś z nim, ośmieszyłaś go i dlatego nie chciał tu dłużej zostać. Najbardziej wygaduje na ciebie ciotka Polly. Ona uwielbiała pasterza. Sid mówił kpiącym tonem i Pat chciała się roześmiać, ale z gardła Elki wydarł się ni to jęk, ni to westchnienie. Oboje spojrzeli na nią. - Uważaj, siostrzyczko, bo jak będziesz patrzyć takim wzrokiem, spalą ci się rzęsy. Elka nie zareagowała na jego słowa. Wpatrywała się w Pat. - Więc to twoja wina. To ty go stąd wypędziłaś - powiedziała cicho, rozgoryczonym tonem. Nigdy dotąd Pat nie słyszała tego tonu w ustach Elki, siedemnastoletniej Elki, którą wciąż jeszcze uważała za dziecko. Pat omal się nie roześmiała, ale w ostatniej chwili śmiech zamarł jej na ustach. Ta biedna mała powiedziała to z prawdziwym przekonaniem. I jak ślicznie wyglądała z zarumienionymi policzkami i oczami rozbłysłymi gniewem. Bił od niej blask, jak od zapalonej w ciemnym kącie lampy. Elka zachowuje się niedorzecznie, ale ze śmiertelną powagą. Powinno to było ostrzec Pat. Ale nie ostrzegło. - Elko, kochanie, nie bądź niemądra! - powiedziała łagodnie. - Ach tak, mam nie być niemądra! - ironicznie zawołała Elka. - Wiem, ty przez cały czas uważasz mnie za małe dziecko. Nie mam prawa do własnych uczuć. Nie mam prawa, żeby traktowano mnie jak człowieka. "Nie bądź niemądra!" powiada Patrycja, która zjadła wszystkie rozumy. Głos Elki drżał z podniecenia. Wypadła z saloniku i pobiegła na górę jak rozszalała złocista trąba powietrzna. Po drodze spotkała trzy pary drzwi i trzy razy trzasnęła drzwiami. - Fiu, fiu - gwizdnął Sid. - Wiedziałem, że durzy się w Wheelerze, ale żeby do tego stopnia! - Sid, myślisz, że jej naprawdę na nim zależało? - Och, cielęca miłość. Minie jej. Ale póki nie minie, to boli jak cholera. Pat poszła na górę. Elka biegała po pokoju jak wściekłe zwierzę. Gniewnie spojrzała na siostrę. - Nie możesz mnie zostawić w spokoju? Mało mi jeszcze zrobiłaś złego? Zaplanowałaś to sobie, że mi go odbierzesz, i odebrałaś! Widziałam, jak go uwodzisz. Nie miałam żadnych szans. Ale ci przebaczyłam. A teraz wyjechał... wyjechał i więcej go nie zobaczę. Nienawidzę cię! Nienawidzę całego świata! - Proszę cię, nie kłóćmy się - szepnęła bezradnie Pat. Próbując zachować spokój chwyciła leżącą na wierzchu parę jedwabnych pończoch - swoich najlepszych pończoch - i zaczęła czyścić nimi lustro, zupełnie nie zdając sobie sprawy, co trzyma w ręku. - Kto się kłóci? Nie próbuj zwalać winy na mnie! - Elko, Elko, nie przekręcaj wszystkiego, co powiem. - Mam nie przekręcać, tak? A kto przez całe lato usiłował wykręcić kota ogonem? Robiłaś, co mogłaś, żeby on uważał mnie za dziecko. Tak, bardzo to było interesujące patrzyć, jak mężczyzna, którego kocham, zaleca się do innej kobiety, a jest nią moja własna siostra! I ona zachęca go, bo to ją akurat bawi! - Elko, nie... nie! Ja chciałam tylko trzymać go z dala od ciebie... chciałam cię uratować przed... przed... - Mnie uratować! Przed czym? Dobrze, że się zawahałaś. Świetnie wiesz, że dałaś mu do zrozumienia, że zależy mi na Jurku Arnoldzie! Na takim zerze jak Jurek! Dobrze wiedziałaś, że pokochałam Lawrence'a Wheelera. I on też bardzo się mną interesował, póki nie stanęłaś między nami. On też mnie kochał. Kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się, oboje poczuliśmy, że się kochamy od tysiąca lat. Pat nie mogła powstrzymać uśmiechu. Rozpoznała to zdanie. Ona też słyszała je z ust Lawrence'a Wheelera o uduchowionych oczach. - Spróbujmy pomówić o tym jak osoby dorosłe - zaproponowała serdecznie. - Ja przecież nie jestem dorosła! Jestem dzieckiem. - Elka biegała tam i z powrotem po pokoju. - Dziecko nic nie rozumie, nie umie kochać, nie umie cierpieć! Nie umie cierpieć! Nikt nie wie, ile ja się wycierpiałam w ciągu tych dwóch miesięcy. Nikt tego nie widział, nikt nie próbował zobaczyć ani zrozumieć. W każdym razie nie ty! Ciebie obchodzi tylko Srebrny Gaj. Zachowałaś się tak, jak się zachowałaś, tylko po to, żeby w Srebrnym Gaju nic się nie zmieniło. Moja własna siostra wyrządziła mi taką krzywdę! Pat straciła cierpliwość. Rozgniewała się. Taka scena z powodu tej kreatury! - Dosyć tego! - powiedziała lodowatym tonem. - Zupełnie się z tobą zgadzam - równie chłodno odpowiedziała Elka. - Kiedyś wróci ci zdrowy rozsądek i uprzytomnisz sobie, jak się wygłupiłaś dla tego wędrownego kaznodziei z krowimi oczami. - Droga Patrycjo, nie bądź taka wulgarna - odparła Elka, a jej oczy wyglądały jak bryłki lodu. - Ja się, oczywiście, nie liczę, ale nie należy przekraczać granic dobrego smaku. O tym także zapomniałaś. Bądź uprzejma nigdy więcej nie wymawiać w mojej obecności nazwiska Lawrence'a Wheelera. Pat zacisnęła zęby, nie wolno jej powiedzieć tego, co cisnęło jej się na usta, a czego by później żałowała. Po chwili uspokoiła się. - Obie straciłyśmy panowanie nad sobą i powiedziałyśmy wiele niemądrych rzeczy. Jutro rano spojrzymy na to zupełnie inaczej. - Czyżby? Ja nie. I nigdy ci nie przebaczę, Pat, nigdy. Ty z tym twoim wdowcem! - Kto teraz jest wulgarny? - Pat znów wpadła w furię. - Pan Kirk jest przynajmniej dżentelmenem. - A Lawrence Wheeler nie jest? Tak? - To ty powiedziałaś, nie ja. I to ty wypowiedziałaś jego nazwisko. Ten niechluj! Nigdy nie przyszło mi do głowy, że ty - Elka Gardiner ze Srebrnego Gaju - możesz o nim poważnie pomyśleć. Czy wiesz, że on, zanim mi się oświadczył, nażarł się cebuli? - Ach, więc on ci się oświadczył! Nie wiedziałam, że go aż do tego doprowadziłaś. Skoro nie masz szacunku dla niego, mogłabyś go mieć dla siebie. - Dosyć tego - powtórzyła Pat drżącym głosem. - Owszem. Tylko coś ci jeszcze powiem, Pat Gardiner. Skoro już tak musisz kogoś "ratować", to lepiej zajęłabyś się Sidem. Znów chodzi z Mają Binnie. Nie chciałam ci o tym mówić, żeby cię nie martwić. Bo ja liczę się z twoimi uczuciami. No, ale okazuje się, że ty byłaś tak zajęta moimi sprawami, że przestało ci zależeć na tym, co robi Sid. - Elko, kochana, jesteśmy obie zdenerwowane i mówimy wiele niepotrzebnych rzeczy. Nikt nie powinien się dowiedzieć o naszej kłótni. - Dla mnie może się dowiedzieć cały świat - Elka wyszła z pokoju. I nie wróciła. Spała - o ile spała - w pokoju Poety. Pat nie zmrużyła oka. Po raz pierwszy od czasu operacji matki spędziła bezsenną noc. Przecież to niemożliwe, że pokłóciły się z Elką. Tyle lat żyły w przyjaźni, zwierzały się sobie z wszystkich tajemnic. Chyba to jakiś koszmarny sen. Binnie'ówny stale się kłóciły. Ale to były Binnie'ówny. Coś podobnego nie mogło się przecież zdarzyć w Srebrnym Gaju... Czy w tym, co powiedziała Elka o Sidzie, była choćby cząstka prawdy? Niemożliwe. To na pewno głupie plotki. Przecież zna Sida... Oczywiście, Maja Binnie jest ładna, taka kolorowa, czarne włosy i śmiejące się błyszczące zuchwałe oczy. Ale przecież Sid, który kochał Bietkę, a potem tę niemądrą słodką Dorotkę, nie mógłby się zainteresować taką osobą. Pat odsunęła tę myśl. W Glen łatwo rodziły się plotki. Zresztą w tej chwili ważna była tylko sprzeczka z Elką. Wstał świt. Wczesny świt jest czymś nierealnym. Nie ma w nim miejsca dla człowieka. Świat ma w sobie coś niesamowitego. I w stojącym obok łóżku nie było Elki. Pat lubiła patrzyć, jak Elka się budzi - taka była wtedy ładna. I gdy poranne słońce padało na jej główkę, wyglądała na poduszce jak złota gwiazdka. Ale dziś rano nie było ani Elki, ani słońca. Pat usiadła i wyjrzała przez okno. W szarym świetle zaczynały majaczyć kształty sąsiednich farm. Nad białymi polami gnały chmury, na niebie zawisła samotna poranna gwiazda. Niby nic się nie zmieniło, ale wszystko stało się zupełnie inne. Przy śniadaniu Pat wyglądała jak własny cień, natomiast Elka zeszła na dół spokojna i uśmiechnięta. Przekomarzała się z Sidem, rzuciła jakieś słówko Pat, chwaliła bułeczki Judysi i przed wyjściem do szkoły pogłaskała Pyszałka. Pat powinna odczuć ulgę. Elce przeszła złość. Chyba zawstydziła się swojego wybuchu i chce uznać go za niebyły. Pewnie będzie się zachowywała tak, jakby nic nie zaszło. "Ja też postaram się o tym zapomnieć" - przysięgała sobie Pat. Wciąż jednak bolało ją serce, nie przestało boleć nawet wówczas, gdy omówiła całą sprawę z Judysią. Judysia już od dawna podejrzewała, że Elka czymś się trapi, widziała to w jej oczach. - Judysiu, to było okropne. Obie straciłyśmy panowanie nad sobą i wygadywałyśmy straszne rzeczy, trudno nam będzie o tym zapomnieć. - No, no, człowiek nie takie rzeczy zapomina - zaprotestowała Judysia. - Ale to było takie brzydkie. W Srebrnym Gaju nikt się dotąd nigdy nie kłócił. - Ho, ho, kochanie, rozmaicie tu bywało. Jak twój tata był mały, całe rodzeństwo sprzeczało się, ile wlezie. Wrzeszczeli na siebie, a Edyta stale krytykowała braci i siostry. A potem się szybko godzili. Wy się też pogodzicie. Czy opowiadałam ci już, z jakiego powodu stary Anguś McLeod wcale się w końcu nie powiesił? Długo się przy tym upierał, bo życie wydawało mu się strasznie nudne. I nagle pokłócił się z żoną, pierwszy raz mu się coś takiego wydarzyło. Zaraz nabrał chętki do życia i zamiast się powiesić, przywiązał do sznura cielaka. I już nigdy nie strzeliło mu do głowy, że nie chce żyć. Biedna Przylepka cierpi i myśli, że będzie cierpiała wiecznie, a ty, Patsy, nie zwracaj na to uwagi. Zachowuj się tak, jak zawsze, i wszystko się pomaleńku ułoży. - Żeby tylko nie dowiedziała się mama... strasznie by się zmartwiła... - Jeśli ona sądzi, że ukryje to przed matką, grubo się myli - oświadczyła Dżentelmenowi Tomowi Judysia po wyjściu Pat. - I to nieprawda, że sprawa jest błaha. Jeśli kłócą się dwie osoby, którym niezbyt na sobie zależy, kłótnia szybko zostaje zapomniana. A kiedy się kochają, tak jak Pat i Przylepka, długo nie będą mogły przestać o tym myśleć. Szkoda, że Długi Alek nie przegnał tego kaznodziei zaraz za pierwszym razem, kiedy on zaczął się gapić na nasze dziewczynki tymi swoimi krowimi oczyma. Co ta mała w nim zobaczyła? Kiedy się tu pojawił, o mały włos, a byłby na tobie usiadł, nieprawdaż, Dżentelmenie Tomie? Ii Grudzień był dla Pat przykrym miesiącem. Życie zdawało się wlec jak zranione zwierzę. Zima nadeszła wcześnie. Przez trzy tygodnie bez przerwy padał śnieg. Na podwórzu i na ścieżkach hulały demony wiatru. Wszędzie było pełno zasp śnieżnych, białych w słońcu, błękitnych o zmierzchu. Wszystkie nieużywane kominy nosiły dziwaczne czapy. Pat wybrała się na rakietach do lasu, Ukryte Pólko pokrywała gruba śnieżna skorupa. Człowiek miał uczucie, że nigdy już - ani w Srebrnym Gaju, ani w jego sercu - nie pojawi się wiosna. Jeśli czasem zdarzył się piękny dzień, świat wyglądał jak utkany z gwiaździstego pyłu, olśniewał, ale i mroził. Piękne było, to prawda, księżycowe światło wpadające przez oszronione szyby, ale zimny był wiatr, który grał na harfie drzew pod nieprzyjaznymi gwiazdami. Pat czuła ich wrogość. Wszystko się zmieniło. W jej stosunkach z Elką zapanował chłód, zawisł między nimi cień czegoś, o czym nie należało mówić, o czym należałoby zapomnieć, ale to się nie udawało. Elka paplała chętnie o byle czym, wyłącznie o drobiazgach życia codziennego. Jej wesołość była udana, a uprzejmość zabójcza. Jakby były sobie obce; były obce. Elka zamknęła przed siostrą serce. Tuż przed Gwiazdką Elka oznajmiła beztrosko, że otrzymała stypendium na trzymiesięczny kurs nauk przyrodniczych w Guelph i się tam wybiera. Szkoła zgodziła się dać jej urlop, zastąpi ją Molly MacLeod z Południowego Glen. - To wspaniale! - zawołała Pat wiedząc dobrze, że Elka musiała to zaplanować wiele tygodni temu i nie pisnęła słówka. - Prawda? - potwierdziła entuzjastycznie Elka. Przez następnych parę dni była bardzo zajęta przygotowaniami do wyjazdu. Paplała rozpromieniona o swoich projektach, przekomarzając się z Judysią, która bała się, że Elka zacznie palić papierosy. Ale ani razu nie szukała rady Pat, a kiedy ta ofiarowała jej na gwiazdkę purpurowe haftowane kimono, mówiąc, że powinno się przydać w Guelph, Elka powiedziała tylko: - Jak to miło z twojej strony. I wcale nie wspomniała, że stryj Horacy przysłał czek na nowy płaszcz, a kiedy kupiła sobie piękne futro z lamparta z kołnierzem z foki, pochwaliła się nim matce i Judysi, i ciotkom, ale nie Pat. Zostawiła je na łóżku, Pat jeśli zechce może je sobie obejrzeć. Pat poczuła się tak dotknięta, że nie wspomniała o tym ani słowem. Elka odjechała. Wyglądała bardzo dorośle i elegancko w futrze i zielonym kapelusiku nasuniętym zawadiacko na czoło. Ucałowała Pat tak, jak wszystkich, ale zaledwie musnęła ustami jej policzek. Pat ze ściśniętym sercem patrzyła, jak odjeżdża, i długo płakała przed zaśnięciem. Czuła się okropnie osamotniona. Nie mogła spokojnie patrzeć na łóżko Elki ani na pantofle, w których Elka tak często tańczyła - nie zabrała ich z sobą do Guelph, były już zanadto zniszczone. Jeden leżał pod biureczkiem, drugi pod łóżkiem. Pat wstała i ustawiła je obok siebie. Razem nie wyglądały już tak żałośnie. Co prawda już od wielu tygodni nie było między siostrami zażyłości, choć mieszkały w tym samym pokoju i jadały przy tym samym stole. Ale teraz, kiedy Elka wyjechała, zniknęła nawet nadzieja na poprawę stosunków. Pat była zbyt dotknięta, by zwierzyć się Judysi; dołączyła się do tego duma. Ten chłodny pożegnalny pocałunek Elki! Mała Przylepka rzucała się jej zawsze na szyję i ściskając mówiła, że strasznie ją kocha. Pat nie mogła o tym spokojnie myśleć. Patrzyła na nowy kalendarz na ścianie - dar Tillytucka. Zawsze uważała, że nowy kalendarz jest czymś fascynującym, choć odrobinę ją przerażał. Ale przyjemnie było przewracać kartki i zastanawiać się, co się którego dnia zdarzy. Teraz spoglądała na niego niechętnie. Miną trzy miesiące, nim wróci Elka. I wcale nie wiadomo, czy gdy wróci, sytuacja się poprawi... Do sypialni wkroczył Pyszałek i wskoczył na łóżko. Pat chwyciła go w ramiona. Stare kochane kocisko. I ma przecież Srebrny Gaj. Cokolwiek nastąpi, ktokolwiek przestanie ją kochać - może liczyć na Srebrny Gaj. Niemniej podczas śniadania wyglądała tak żałośnie, że Judysia obrzuciła w myśli wędrownych kaznodziejów bardzo nieparlamentarnymi słowami. W ciągu tej ponurej zimy jedyną przyjemnością Pat były wieczory w Długim Domu - Zuzanna i Dawid otaczali ją serdecznością i zrozumieniem - oraz listy Hilarego. Każdy był stymulujący i podnosił ją na duchu. Czytała je zawsze w niebieskiej godzinie dnia tuż przed zapadnięciem zmroku; to o tej porze siadały dawniej z Elką w swoim pokoju i gadały trzy po trzy. Po liście od Hilarego Pat lepiej spała. A bardzo źle po listach od Elki. Elka regularnie pisywała, były to krótkie zdawkowe liściki, każdy powiększał istniejący między nimi dystans. Opowiadała o swoich studiach, przytaczała żarty. Takie listy pisze się do obcych osób. Nie wspominała ani słowem o Srebrnym Gaju. O Srebrny Gaj wypytywała w listach do matki i Judysi. Raz napisała do Judysi: - Ile razy widzę nad drzewami wieczorną gwiazdę, myślę o Srebrnym Gaju. Gdybyż napisała to w liście do Pat! Pat posłała Elce paczkę smakołyków. Elka bardzo się nad tym rozwodziła w następnym liście. Pewnie to dziecinne rozkoszować się jedzeniem - napisała - ale wszystkie rzuciłyśmy się na twoją paczkę. Jak to miło, że pomyślałaś, by ją przysłać. (Pisze tak, jakby tę paczkę przysłał jej ktoś obcy - pomyślała Pat.) Słyszę, że stryj Tom dostał świnki, a Tillytuck dalej wyśpiewuje do księżyca hymny. I podobno Sid wciąż skacze koło Mai Binnie. Ona go w końcu złapie. Binnie'owie nigdy nie wypuszczają niczego z rąk. Jak sądzisz, czy jeśli wrócę w jaskrawożółtym nieprzemakalnym płaszczu, całe Północne Glen padnie trupem? A może pojawić się w jednej z tych obcisłych długich wieczorowych sukien? Srebrny Gaj musi pogodzić się z tym, że mody się zmieniają. Wczoraj dostałam list od Hilarego. Dziwnie pomyśleć, że jest to już jego ostatni rok na uczelni. Dostał następne stypendium i po dyplomie pojedzie do Brytyjskiej Kolumbii. Myśli, że przed wyjazdem uda mu się tu wpaść ze mną zobaczyć. Hilary nic nie wspomniał o tych planach w listach do Pat. Tego dnia ukazało się w gazecie zawiadomienie o ślubie pana Wheelera. Judysia wrzuciła tę stronicę gazety do ognia i przytrzymała ją pogrzebaczem. Dwa tygodnie później skończył się marzec i Judysia wyciągnęła garniec z farbą. Lada dzień wróci do domu Elka. Pat skrycie się tego obawiała - i nienawidziła za to samą siebie. - Co się tej wiosny dzieje z Pat? - któregoś wieczoru spytał się Judysi Długi Alek. - Całą zimę była jakaś nieswoja, a teraz widać, że ją coś gnębi. Czyżby się zakochała? Judysia prychnęła tylko. - No to może trzeba jej kupić coś na wzmocnienie? Pamiętam, że dawniej dawałaś nam na wiosnę siarkę z melasą. Dobrze by było spróbować. Judysia była przekonana, że siarka z melasą nic nie pomoże Pat. Iii Kiedy Elka wróciła do domu, był ciepły dzień, łagodny i miękki, w takie dni cała przyroda jest jeszcze zmęczona walką z zimą. Nocą prószył śnieg. Po południu Pat wybrała się na Ukryte Pólko, żeby nabrać odwagi przed spotkaniem z Elką. W cichym białym lesie było pięknie. Żałowała, że nie ma z kim podzielić się tym pięknem, gdybyż był tu z nią Hilary albo Dawid, albo Elka. Elka! Elka za parę godzin pojawi się w domu, będzie sztucznie serdeczna, spojrzy na nią obojętnym wzrokiem. "Nie zniosę tego" - pomyślała z rozpaczą Pat. Gdy usłyszała o zmierzchu dzwonki sań, uciekła do swego pokoju. Wszyscy zgromadzili się w kuchni, czekając na Elkę - matka, Sid, Judysia, Tillytuck i koty. Pat czuła, że nie ma tam dla niej miejsca. Oziębiło się. Zza ośnieżonych drzew przezierało zielonkawe niebo. Pat usłyszała odgłosy śmiechu z kuchni. Cóż, musi zejść. Tymczasem na schodach rozległy się kroki. Pat poczuła się tak, jakby w pokoju zabrakło powietrza. Wpadła Elka, zarumieniona, roześmiana Elka, jeszcze w futrze. Chwyciła Pat w objęcia. - Patsy, kochanie, dlaczego tu siedzisz? Ach, jak ja się cieszę, że cię widzę! To była dawna Elka. Pat bała się, że się rozpłacze. Życie znów stało się piękne. Czuła się tak, jakby obudziła się z koszmarnego snu i zobaczyła nad sobą rozgwieżdżone niebo. - Pat, nie chcesz ze mną rozmawiać? Jeszcze się na mnie gniewasz? Nie dziwiłabym się! Zachowałam się jak idiotka. Uświadomiłam to sobie wkrótce po naszej kłótni, ale duma nie pozwoliła mi się do tego przyznać. Pisałaś do mnie takie sztywne lodowate listy. - Och! - Pat zaczęła równocześnie śmiać się i płakać. Objęły się. Wszystko znów było w porządku, wszystko było cudowne. Spędzili wspaniały wieczór. Wszyscy zajadali się kolacją Judysi, Elka potajemnie karmiła koty, Judysia i Tillytuck opowiadali na wyścigi różne historyjki. Co chwila Elka szukała porozumiewawczo wzroku Pat. Nawet król William wyglądał tak, jakby miał wreszcie przepłynąć Bayne. Ale najmilej było, gdy przed pójściem spać zasiadły, by poplotkować; na łóżku Pat prężył łapy Pyszałek, z łóżka Elki mrugała Popka. - Jak to fantastycznie być znów w przyjaźni! - zawołała Elka. - Pamiętasz ten werset z biblii o porannych gwiazdach, które zaczynają rano śpiewać? Tak właśnie się teraz czuję. To było okropne, okropne. Jak mogłam się tak głupio zachować? Strasznie się nad sobą litowałam i ten wybuch musiał chyba nastąpić. I to wszystko z powodu kogoś tak nieciekawego! Wstyd mi, że wyobrażałam sobie, że go kocham. Trudno mi to teraz zrozumieć. Ale naprawdę zadurzyłam się po uszy. Oczywiście, w głębi serca wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Wiedziałam, że dziewczyna ze Srebrnego Gaju nie może wyjść za wędrownego kaznodzieję. Ale to nie przeszkadzało mi za nim szaleć. Taka beznadziejna miłość wydawała mi się ogromnie romantyczna. Dwie bliskie sobie dusze rozdzielone na zawsze przez okrutną rodzinę pełną pychy. Teraz widzę, że się tym strasznie rozkoszowałam. Ach, jak on na mnie patrzył w tej stodole. A raz, kiedy czytał tekst: "Otoś piękna, przyjaciółko moja, otoś piękna i oczy twoje jako gołębice." Spojrzał mi prosto w oczy i omal nie umarłam z zachwytu. Wtedy był we mnie naprawdę zakochany. Napisał dla mnie wiersz, Pat. Był zazdrosny o "wiatr, który szepce mi coś do ucha", o "promyk słońca, który dotyka moich włosów" o "księżycową poświatę, która kładzie się na mojej poduszce". Rytm szwankował, o rymach lepiej nie mówić, ale uznałam ten wiersz za arcydzieło. Czy możesz się teraz dziwić, że byłam wściekła, kiedy mi go sprzątnęłaś sprzed nosa? A propos, wiesz Pat, że się ożenił? - Tak. Czytałam w gazecie. - Och, mnie przysłał zawiadomienie. Kartonik otoczony girlandą niezapominajek. To by wystarczyło, żeby mnie wyleczyć, gdybym nie wyleczyła się już wcześniej. Pat, dlaczego zostało zapisane w gwiazdach, że dziewczęta muszą się tak niemądrze zachowywać? - Obie zachowałyśmy się jak gąski - potwierdziła Pat. - Obwińmy o to księżyc - zaproponowała Elka. Znów czuły się sobie bliskie. Zajrzała do nich Judysia przynosząc dwa kubki kakao, parę plasterków "przysmaku biskupiego" i po garstce rodzynków, tak jakby były znowu dziećmi. - Pomyśl tylko - powiedziała po jej wyjściu Pat. - Dla innych ludzi jest dziś zwykła środa. A dla mnie jest to dzień, kiedy wróciłaś do domu, wróciłaś do mnie. W kalendarzu może być sobie dalej marzec, ale w moim sercu śpiewa kwiecień. - No, wypijmy za to, żebym zmądrzała - zaproponowała Elka podnosząc kubek kakao. - Żebyśmy obie zmądrzały - poprawiła Pat. - Jak to cudownie znów znaleźć się w domu - westchnęła Elka. - W Guelph było wspaniale i mnóstwo się nauczyłam, nie tylko z dziedziny przyrody. Kwitło życie towarzyskie. Poznałam kilku miłych chłopców. Odbyliśmy piękną wycieczkę nad Niagarę. Ale niemal gotowa jestem zgodzić się z tobą, że nie ma jak Srebrny Gaj. To chyba dzięki jego mieszkańcom! I te nasze najdroższe koty. Od wyjazdu z Wyspy nie widziałam ani jednego przyzwoitego kota. Pat, tam żaden kot nie wygląda tak, jakby się cieszył, że jest kotem. Chciałabym popełnić jakieś szaleństwo, żeby uczcić mój powrót. Ach, gdyby tak można było spędzić noc na dworze w świetle księżyca. Ale na to jest nazbyt marcowo! Więc zamiast tego poplotkujmy. Opowiedz mi o wszystkim, co wydarzyło się podczas mojej nieobecności. Twoje listy były takie uprzejme. Zapamiętaj sobie, Pat, że ktoś, kto o wszystkich wyraża się jak najlepiej, nie pisze interesujących listów. Jestem pewna, że masz dla mnie mnóstwo plotek. Czy zdarzył się jakiś smakowity skandal? Czy ktoś się urodził, czy odbył się jakiś ślub, czy ktoś się zaręczył? Mam nadzieję, że nie ty, Pat. Błagam cię, nie wychodź za Dawida. On naprawdę jest dla ciebie za stary. - Nie bądź niemądra, kochanie. Z Dawidem się przyjaźnię i to wszystko. - Moje kochaniątka - powiedziała Judysia schodząc na dół. - Wiedziałam, że zdrowy rozsądek Gardinerów w końcu zwycięży. Cudownie było nie móc usnąć ze szczęścia. Nawet niebo za oknami zdawało się cieszyć. Kiedy Pat obudziła się, przypomniał jej się wiersz, który parę dni temu przeczytał jej Dawid - wtedy poczuła ukłucie w sercu, ale dziś wiersz stał się przyjacielem. Ktokolwiek budzi się rankiem I wie, że w dniu tym szczęście W jego sercu zagości - Czuje przedsmak wieczności. Stojąc przy oknie, powtórzyła go sobie w myśli. Elka wstała i podeszła do niej. Przez podwórze przechodziła Judysia, niosąc "małe co nieco" kurom. - Pat - zapytała poważnie Elka - czy nie wydaje ci się, że Judysia bardzo się postarzała? - Przestań! - zaprotestowała Pat. - Nie psuj pięknego ranka. Nie, nie chcę o tym myśleć. Ale choć starała się nie zwracać na to uwagi, wiedziała, że Judysia się starzeje. I któregoś dnia Judysia powiedziała do niej uroczystym tonem. - Patsy, złotko, jakbym nagle zachorowała, to w mojej niebieskiej skrzyni leży z prawej strony koszula nocna obszyta koronką. - Judysiu, czy źle się czujesz?! - zawołała przerażona Pat. - Nie, nie, nie martw się, złotko. Jestem zdrowa jak koń. Ale dziś rano czytałam nekrologi w gazecie i zobaczyłam, że w Charlottetown umarła Madzia Patterson. Kiedy przyjechałam na Wyspę, bardzośmy się przyjaźniły. I była ode mnie tylko o rok starsza. Więc chcę, żebyś wiedziała, gdzie leży moja najlepsza koszula nocna. Starsza pani w zamczysku McDermottów zawsze kiedy miał przyjść doktor, wkładała jedwabną koszulę. - Cieszę się, Pat; że pogodziłyście się z Elką - powiedziała matka, gdy Pat przyniosła jej śniadanie. Pat spojrzała na nią. - Nie wiedziałam, że ty wiesz o naszych perypetiach. Matka uśmiechnęła się. - Kochanie, matki zawsze wiedzą o takich rzeczach. Najlepiej będzie szybko o tym zapomnieć. Pat nachyliła się i ucałowała ją. - Ach ty moja najukochańsza. Co za szczęście, że ojciec zakochał się właśnie w tobie - szepnęła. Kiedy Pat zeszła na dół, Elka stała w sieni i zanosiła się od śmiechu. - Pat, Pat, warto jest żyć. Przed chwilą widziałam, jak Judysia zmusiła Tillytucka, żeby wypił łyżkę rycyny. Nie wiesz, co straciłaś. Tak, znów warto było żyć. Pat poczuła, że z nową energią zabierze się do wiosennych porządków. Niedawno dni strasznie się wlokły, a tu nagle zaczęło jej brakować czasu. Iv Tej wiosny Zuzanna i Dawid wybrali się do Anglii i Długi Dom zamknięto na całe lato. Pat bardzo ich brakowało, ale Judysia i Elka potajemnie się cieszyły. - Ta Zuzanna, odkąd tu zamieszkała, próbuje wyswatać Pat ze swoim bratem - powiedziała Przylepce Judysia. - Ostatnio bałam się, że jej się to uda. A przecie on niedługo wyłysieje! Pat akurat nie ma żadnego kawalera. Wszyscy mężczyźni się zniechęcili. Rozeszła się plotka, że Pat strasznie zadziera nosa. - A naprawdę każdy chłopak z Glen zaraz by przybiegł, gdyby skinęła na niego palcem - zauważyła z namysłem Elka. - Ona z taką sympatią mówi wszystkim "tak, rozumiem". I rzeczywiście rozumie ale to o niczym nie świadczy. - Jak ci się widzi, Przylepko, może tego lata przyjedzie Szkrab? Elka potrząsnęła przecząco głową. - Chyba nie, Judysiu. Ma budować górski hotel w Brytyjskiej Kolumbii - to wielka szansa dla młodego architekta. I wydaje mi się, że się od nas oddalił. On i Pat pozostaną tylko dobrymi przyjaciółmi. Próbowałam wzbudzić w nim zazdrość i zupełnie mi się to nie udało, więc teraz myślę, że nie czuje do niej niczego więcej niż ona do niego. Wiesz co, Judysiu, myślę, że stryjowie i ciotki - a także my wszyscy, powinniśmy przestać dokuczać Pat konkurentami albo ich brakiem. Ona uważa, że cały klan chce ją wydać za mąż i budzi się w niej gardinerowski upór. Wszyscy jesteśmy przekorni. Gdybyście aż tak nie pomiatali biednym Larrym Wheelerem, pewnie by mi wcale nie przyszło do głowy się w nim zakochać. - Wiem, wiem, wszystkie dziewczęta są takie. Ale dużo bym dała, żeby przed śmiercią zobaczyć was obie na własnych śmieciach. Elka roześmiała się. - Judysiu, ja mam dopiero siedemnaście lat! Na mój ślub trzeba będzie jeszcze długo poczekać. I błagam cię, nie mów o śmierci! Będziesz żyła i żyła, i doczekasz się naszych wnuków. Judysia potrząsnęła głową. - Coraz mi trudniej krzątać się tak jak dawniej, Przylepko. Tak, tak, wszyscy wiemy, że musimy się postarzeć, ale ty jeszcze nie wiesz, jak szybko zaczyna z latami upływać czas. - Wracając do Pat, to wydaje mi się, że ona rzeczywiście nie wyjdzie za mąż. Za bardzo kocha Srebrny Gaj, żeby się z nim rozstać dla jakiegoś mężczyzny. Dawid ma najwięcej szans, bo Długi Dom jest tuż, tuż. Wiesz, Judysiu, że tego lata odbędzie się ślub Normy? - Słyszałam, słyszałam. Pani Brianowa odetchnie. Obie córki znalazły dobrych mężów. Norma, jeśli zechce, będzie się mogła cały dzień wylegiwać. Ale choć ten jej konkurent pochodzi z arystokratycznej rodziny i jest bogaty, coś mi się nie wydaje bardzo męski. Jego matka jest z domu MacMillanówną, z tych MacMillanów z Letniego Brzegu, i nigdy nie pozwoliła swemu mężowi o tym zapomnieć. Podtrzymywała wszystkie rodzinne tradycje, nigdy dwa razy nie wkładała tej samej pary jedwabnych pończoch i kazała służącej anonsować, że "podano do stołu". Jej mąż musiał stale wysłuchiwać, że na Wyspie nie ma takiej drugiej rodziny jak MacMillanowie. Szczęściem miał poczucie humoru. Nigdy nie zapomnę, jak na jakiejś uroczystości w Wybrzeżu Zatoki opowiadał o swoich synkach, Davym i Kubie, kiedy byli mali. Kuba wrócił kiedyś z kościoła i mówi do Davy'ego: "Wiesz, pastor cały czas opowiadał o Jezusie, ale nie wymienił jego nazwiska. Jak się Jezus nazywał?" A na to Davy, obecny konkurent Normy, tonem swojej matki: "Jak to jak, Jezus MacMillan". Pan MacMillan zaśmiewał się, ale wasza ciotka Honorata uznała to za straszne świętokradztwo. Cóż, Gardinerowie nie ustępują w niczym MacMillanom. Gadu, gadu, a ja muszę upiec ciasteczka. Przyjedzie do nas na cały tydzień Marysieńka. Wypisz, wymaluj Pat. Czasem wydaje mi się, że cofnął się czas. Marysieńka zawsze mówi dobranoc wiatrom, tak jak kiedyś Pat, i wciąż się o coś pyta. "Czy zawsze muszę być grzeczna, Judysiu? Może czasem, jak jestem tylko z tobą, mogę chwileczkę popsocić?" Albo: "Po co mam umyć buzię, Judysiu, kiedy zrobiło się już ciemno?" Pat znacznie bardziej interesowała się projektami matrymonialnymi Elki niż własnymi. Elka, jak utrzymywała Judysia, "wahała się" między dwoma młodzieńcami. Bronek Madison z Południowego Glen i Piotr Alward z Charlottetown oblegali dom i byli o siebie okropnie zazdrośni; ilekroć się spotykali, bledli jak ściana. Życie według słów Tillytucka nabrało romantycznych rumieńców. Pat nie miała żadnych zastrzeżeń do tych dwóch konkurentów, poza tym, że ich obecność zwiastowała zmiany. Elka raz faworyzowała jednego, raz drugiego. I jak zwykle ostrzyła sobie na nich języczek rozmawiając z Judysią i Pat. Obie odnosiły jednak wrażenie, że Elka któregoś z nich w końcu uszczęśliwi. Oczywiście Pat cierpiała. Ale skoro Elka będzie kiedyś musiała wyjść za mąż - rzecz jasna nie ma o tym mowy przed upływem wielu lat - jej przyszły mąż powinien mieszkać niedaleko. Pat bardziej podobał się Piotr, Judysia wolała Bronka. - Tak, stanowilibyśmy bardzo ładną parę - zgodziła się Elka. - Tego lata rzeczywiście wolę Bronka, ale podejrzewam, że na zimę lepszy będzie Piotr. I przy Piotrze zawsze czuję się piękna, nie wszyscy mężczyźni potrafią wzbudzić w dziewczynie takie uczucie. Ale ten jego nos! Pat, czy zwróciłaś uwagę na jego nos? Teraz jeszcze nie jest taki straszny, ale za parę lat będzie okropnie kościsty i arystokratyczny. Nie wiem, czy bym zniosła przez całe życie widok takiego nosa przy śniadaniu. I w dodatku mogłyby go odziedziczyć moje córki. Z synami pół biedy, chłopcy mogą sobie dać radę w życiu z każdym nosem, niewiele dziewczyn przykłada wagę do męskiego nosa, tak, jak ja. Judysia była zgorszona, ale jej także niezbyt się podobał nos Piotra. Srebrny Gaj miał mnóstwo uciechy z wielbicieli Elki, wrócił "Złoty Wiek" i nikt niczego nie brał poważnie, póki Pat nie spotkała na balu w hotelu Wybrzeża Zatoki Donalda Holmesa, który jak to oznajmiła następnego dnia przy śniadaniu Elka, wybuchł do Pat takim uczuciem, że eksplozję słychać było w promieniu wielu mil. Co więcej, kiedy Elka o tym opowiadała, Pat rumieniła się. Wszyscy wyciągnęli z tego odpowiednie wnioski. Pat spotkała swoje przeznaczenie. Cały klan Gardinerów nadstawił uszu. Przez resztę lata Donald Holmes był stałym gościem w Srebrnym Gaju. Elka ze swoimi dwoma wielbicielami zeszła na dalszy plan. Rodzina okazywała aprobatę. Holmesowie mieli odpowiednią pozycję towarzyską i odpowiednie poglądy polityczne, a Donald był młodszym wspólnikiem świetnie prosperującej firmy księgowych. - Tak, tak, z tego coś będzie - oznajmiła Tillytuckowi zachwycona Judysia. - On ma dobrze w głowie. I pewnikiem ładnie się postarzeje. Pat miała rację, że tak zwlekała. - Symbolicznie mówiąc, czuję zapach kwiecia pomarańczy - oznajmił Tillytuck stryjowi Tomowi. - Najwyższy czas - odpowiedział przyziemny stryj Tom. - Ona nie zasłużyła na takie szczęście po tych wszystkich swoich flirtach - kwaśno komentowała ciotka Edyta. Pat doszła do wniosku, że zakochała się, że się naprawdę zakochała. Padały piękne słowa, jeszcze piękniejsze były chwile milczenia, świecił zaczarowany księżyc i zaczarowane gwiazdy, mruczały kocięta... Co prawda w głębi serca podejrzewała, że Donald nie przepada za kotami, ale przynajmniej udawał, iż interesują go małe kotki. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Donald pochodził z dobrej rodziny, był wykształcony, przystojny i czarujący, po raz pierwszy od czasu Lestera Conwaya Pat czuła, jak przebiega ją rozkoszny dreszcz. - Myślałam, że skończyłam z tym wszystkim, kiedy miałam siedemnaście lat - zwierzyła się Elce. - A tu znów trzęsą mi się kolana. Elka, która a la Maja Binnie czekała na jednego ze swoich narzeczonych - starannie perfumowała włosy i szyję. - Pat, odpowiedz mi wprost na proste pytanie. Wyjdziesz za niego? - Nie jestem Bisią Baxter - odpowiedziała Pat z błyskiem w oczach. - Nie wygłupiaj się. Wszyscy wiedzą, że lada chwila ci się oświadczy. Szczerze mówiąc, podobałby mi się jako szwagier. Pat spoważniała. Widziała już, jak gazety w Charlottetown ogłaszają jej zaręczyny. - Rumienię się, kiedy słyszę jego kroki - oświadczyła z namysłem. - Zauważyłam to - zaśmiała się Elka. - I cierpię męki, kiedy chwali urodę jakiejś dziewczyny. Nie, jeszcze nie jestem całkiem pewna, ale wydaje mi się, Elko, że gdy on powie: "proszę cię", odpowiem: "dziękuję, tak". Elka wstała i uściskała z całych sił Pat. - Cieszę się. Bardzo się cieszę. A jednocześnie chce mi się płakać. - Szczerość za szczerość, Elko. Czy zamierzasz wyjść za jednego z tych twoich konkurentów, a jeżeli tak, to za którego? Elka pociągnęła za ucho Wymoczka, który jak zwykle wdrapał się na łóżko i wpatrywał w dziewczęta okrągłymi ślepiami. Dżentelmen Tom wyglądał zawsze, jakby zjadł wszystkie rozumy, Pyszałek uważał, że życie jest miłą przygodą, a Wymoczek dawał do zrozumienia, że gdyby zechciał, to całe życie pozostałby małym kociątkiem. - Pat, sama chciałabym wiedzieć. Gadam byle co, ale to dla niepoznaki. Naprawdę nie wiem. Strasznie ich obu lubię. Pat, czy można kochać się w dwóch mężczyznach naraz? W książkach się to nie zdarza, wiem, ale w życiu? Ja kocham obu. Obaj są tacy mili. I ledwie dochodzę do wniosku, że wolę Bronka, zaraz mnie czymś wzrusza Piotr. I na odwrót. Nic więcej nie potrafię ci powiedzieć. Za to w przyszłym tygodniu mamy ślub Normy. Judysia jest okropnie zgorszona, bo mają zamiar poprzedniego dnia zrobić w kościele próbę generalną ceremonii. Mówi, że gotowi zacząć robić próby pogrzebów. Judysia będzie zachwycona, jeśli wyjdziesz za Donalda. Choć umrze ze zmartwienia, kiedy wyjedziesz. Kiedy wyjedziesz... mnie też przechodzą ciarki. Ach Pat, życie byłoby takie miłe i proste, gdyby człowiek się nie zakochiwał. Dużo bym dała, żeby wiedzieć, czy wolę Bronka, czy Piotra. Ale nie wiem. Najchętniej wyszłabym za obu. Z podwórza dobiegł pisk opon i Elka pośpieszyła powitać Bronka, może zresztą był to Piotr... Następnego popołudnia Pat - jak to określiła - przestała być Martą i zamieniła się w Marię. Choć powinna zająć się kiszeniem ogórków, wybrała się na Ukryte Pólko. Szła klonowym lasem w szmaragdowym świetle, było tu tak, jakby od stu lat panowała cisza. Usiadła w rogu pólka na omszałym pniu. Spojrzała w górę na pąsowe plamy liści. Znów dobiegało końca lato. W powietrzu czuło się już wiew jesieni niosącej zmiany. Tak, wyjdzie za Donalda Holmesa. Jest pewna, że go kocha. Pat wstała i rzuconym w powietrze całusem pożegnała Ukryte Pólko. Kiedy je następnym razem zobaczy, będzie już należała do Donalda Holmesa. Zamierzała po drodze do domu zajrzeć do Sielanki - nie była tam przez całe lato - ale w końcu tego nie zrobiła. Sielanka należała do przeszłości, do przeszłości, która już nigdy nie wróci. Kiedy następnego wieczora przyszedł Donald, siedziała w brzezince. Donald Holmes był naprawdę wspaniałym człowiekiem, nieprzytomnie zakochanym w Pat. Była dla niego wcieleniem miłości. Na jej ramieniu siedział kotek, miała na sobie seledynową sukienkę z pąsowym paseczkiem. Wyraz jej twarzy przywodził na myśl sosnowy las i morski wiatr. Donald przyszedł, by zadać jej to najważniejsze pytanie, zadał je z ufnością, zachowanie Pat tego lata w pełni go do tego upoważniło. Pat odwróciła wzrok od jego wzruszonej twarzy. Poprzez drzewa prześwitywał ciemny fiolet lasów na Wzgórzu Robinsonów, błękit zatoki i zieleń koniczyny na Pólku Sadzawki, mgliste opalizujące niebo i Srebrny Gaj. Potem znów spojrzała na Donalda i otworzyła usta, żeby powiedzieć "tak". Ze zdziwieniem zauważyła, że cała drży. - Strasznie mi przykro... - powiedziała. - Nie mogę za ciebie wyjść. Byłam pewna, że chcę, ale nie mogę. V "Chyba bym się cieszyła, gdyby tej nocy nastąpiło trzęsienie ziemi" - pomyślała Pat kładąc się spać. Świat zszarzał, życie zszarzało. Wiedziała, że będzie jej brak Donalda. Ale rozstać się dla niego ze Srebrnym Gajem? Nie, to było niemożliwe. Wiedziała, że rodzina da jej się we znaki, i nie myliła się. Kiedy wszyscy powiedzieli już, co o niej myślą, poczuła się jak przybrudzone prześcieradło na wyprzedaży i zwierzyła się z tego niezbyt jej współczującej Elce. Nawet matka okazała lekką dezaprobatę. - Więc nie mogłaś go pokochać, maleńka? - Myślałam, że potrafię, myślałam, że jestem zakochana, mamo, nie potrafię ci tego wytłumaczyć. Jest mi okropnie przykro, bardzo się wstydzę i zasługuję na wszystko, co się o mnie mówi, ale naprawdę nie mogłam powiedzieć "tak". Cała rodzina kolejno brała ją na spytki. Długi Alek wygłosił kazanie. - Tato, ja go nie kocham, odkryłam, że go nie kocham - tłumaczyła się biedna Pat. - Szkoda, że nie zauważyłaś tego wcześniej - powiedział kwaśnym tonem Długi Alek. Niezbyt jest przyjemnie słuchać, że córka jest frywolną kokietką. - Nie uśmiechaj się tak do mnie, moja panno. Zanadto liczysz na ten swój uśmiech. Tym razem przebrała się miarka. - Przejdziesz przez las, a potem znajdziesz krzywą gałąź - ostrzegała ją ponuro ciotka Edyta. - Ciociu Edyto, tego już za wiele - zaprotestowała Pat czując, że nawet nędzny robak ma prawo bronić swej godności. - Nie zamierzam wychodzić za mąż tylko po to, by zrobić przyjemność mojej rodzinie. - Nie wiem, jakiego męża się tej dziewczynie zachciało - biadała ciotka Barbara. - Pan Bóg raczy wiedzieć - odparła ciotka Edyta tonem, który świadczył, że w tym wypadku wątpi w jego wszechwiedzę. - Nigdy już nie trafi jej się ktoś równie odpowiedni. - Pat, chyba wiesz, że nie jesteś już taka młoda - napominał ją stryj. Pat odpowiedziała frywolnie, chcąc ukryć swoje uczucia: - Mojej angielskiej i szkockiej krwi on bardzo odpowiadał, stryju Tomie. Ale francuskiej nie, i podejrzewam, że irlandzka też się przeciwko niemu buntowała. Stryj Tom pokręcił głową. - Ani się obejrzysz, aż sprzątną ci sprzed nosa wszystkich mężczyzn. Chyba wiesz, że wielbiciele nie czekają na ciebie jak owoce na drzewie. - A szkoda - jeszcze bardziej frywolnie odpowiedziała Pat. - Wcale bym ich nie zrywała, a czasem mogłabym na nich rzucić okiem. Stryj Tom poddał się. Nie było na nią rady. Ciotka Jessie oświadczyła, że Selby'owie zawsze byli zmienni, stryj Brian stwierdził, że przez cały czas uważał, że Pat zachęca młodego Holmesa tylko gwoli zabawy, a ciotka Helena orzekła, że Pat od dzieciństwa różniła się od innych dziewcząt. - Zawsze wolała włóczyć się po lesie, niż iść na tańce. Nie mówcie mi, że to normalne. Najprzykrzejsze były wyrazy sympatii pani Binnie. - Cóż, kochana Pat, nie masz jakoś szczęścia do wielbicieli. Nic się nie martw, że ci się prześliznął między palcami. W morzu jest pełno ryb. Zresztą w obecnych czasach nawet jeśli nie uda ci się zdobyć męża, zawsze możesz zacząć robić karierę. Ciężko było wysłuchiwać takich rzeczy z ust Binnie'owej. Jakby to Donald Holmes ją rzucił. Ale jeszcze mniej przyjemnie było słyszeć, iż matka Donalda Holmesa uważa, że Pat całe lato umyślnie zwodziła jej syna, po to tylko, by go wystawić na pośmiewisko. "Choć na to pewnie zasłużyłam" - pomyślała upokorzona Pat. Jedynie Donald Holmes nic nie powiedział i cały czas zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Judysia była z początku bardzo przybita, ale kiedy wszyscy znęcali się nad Pat, wzięła stronę swojej ukochanej dziewczynki i oznajmiła, że stryjeczny dziadek Donalda Holmesa był co najmniej dziwakiem. - Skąpił, jak nie wiem co, i chodził niemal obdarty. Tak dziwnie wyglądał, że nawet psy przystawały, by mu się przyjrzeć. A kuzynka matki Donalda włożyła ślubną suknię na ślub mężczyzny, który ją rzucił i żenił się z kimś zupełnie innym. Tak, tak, nigdy nie wiadomo, kiedy się coś takiego znowu w rodzinie odezwie. Ku zdziwieniu Pat, w jej obronie wystąpił Sid. - Dajcie jej spokój. Nie chce wyjść za Donalda Holmesa, to nie musi. Któregoś wieczoru Pat zasiedziała się do późna w ogrodzie. Wesoło szumiały drzewa, nad Srebrnym Gajem wisiał zamglony sierp księżyca na nowiu. Pat mimo wszystko czuła dziwny spokój, którego nie zaznała przez całe lato. - Jeżeli to niemądre kochać Srebrny Gaj bardziej niż jakiegokolwiek mężczyznę, to do końca życia pozostanę idiotką - oświadczyła samej sobie. - Ja tu przynależę. Trudno mi uwierzyć, że o mały włos, a powiedziałabym Donaldowi "tak" i musiałabym na zawsze z tym wszystkim się rozstać. Kiedy wstała, by wyjść z ogrodu, zawołała z pasją i całkiem szczerze: - Mam nadzieję, że już nigdy nikt mi się nie oświadczy! - I nagle coś dziwnego przyszło jej do głowy, pomyślała sobie, że cieszy się, iż nie musi napisać Hilaremu o swoich zaręczynach. Vi Ponury listopadowy dzień z początku niczym się nie różnił od innych. Ale po południu Dżentelmen Tom wstał poważnie z poduszki na fotelu pradziadka Nehemiasza i rozejrzał się dokoła dziwnym wzrokiem. Judysia i Pat szykowały ciasto z żurawinami i sos z indyka na Święto Dziękczynienia i bacznie przyjrzały się kotu. A on - jak to sobie później przypomniały - długo wpatrywał się w Judysię, po czym wyszedł z domu i z ogonem do góry ruszył Alejką Westchnień. Patrzyły na niego, póki nie zniknął, nie przykładały jednak do tego większej wagi. Często wyruszał na jakąś wyprawę i wracał po zapadnięciu nocy. Ale zmierzch powoli sczerniał, a Dżentelmen Tom nie wrócił. Mieszkańcy Srebrnego Gaju uznali to za prawdziwą katastrofę. Wiele ukochanych kotów polowało już na myszy na Polach Elizejskich i zastępowały je następne kocięta. Ale nikt nie był w stanie zająć miejsca Dżentelmena Toma. Od tak dawna przebywał w Srebrnym Gaju, że stał się członkiem rodziny. Wierzono w jego nieśmiertelność. Nigdy nie dowiedziano się, jaki go spotkał los. Na próżno wypytywali całą okolicę. Żaden śmiertelnik nie widział Dżentelmena Toma, odkąd wyszedł ze Srebrnego Gaju. Pat i Elka uważały, że spotkał go jakiś straszny wypadek, ale Judysia nie chciała nawet o tym słyszeć. - Dżentelmen Tom otrzymał znak i poszedł tam, gdzie powinien. Nie pytajcie mnie, dokąd. Dżentelmen Tom zawsze wiedział, co powinien zrobić. Pamiętasz tę noc, Patsy, kiedy wszyscyśmy się tak strasznie bali, że umrzesz? Nie przeczę, że będzie mi go brak. Ten zwierzak był taki dyskretny i uprzejmy. Wystarczała mu jego własna poduszka, odrobina mięsa i łyk mleka. Dżentelmen Tom nigdy nie rozpaczał nad rozlanym mlekiem. Judysia mimo tych filozoficznych uwag czuła się bardzo samotna, kiedy kładła się spać, a w nogach jej łóżka nie czuwał czarny kot. - Znów nadchodzą jakieś zmiany - wzdychała. - Dżentelmen Tom musiał o tym wiedzieć. Dlatego odszedł. Nie lubił zamieszania. I strasznie się boję, że wraz z nim odeszło szczęście Srebrnego Gaju. Rok piąty I Pat wracając z Długiego Domu, gdzie cały wieczór z Zuzanną i Dawidem czytali wiersze przy ognisku, zatrzymała się na chwilę, by pozachwycać się Srebrnym Gajem. Jak zawsze, ilekroć wracała skądś do domu. Czuła się bardzo szczęśliwa. Zima była piękna; była to jedna z najszczęśliwszych zim w jej życiu. Choć Judysia groziła, że zniknięcie Dżentelmena Toma zwiastuje zmiany, zmiany nie nastąpiły. Często przyjeżdżała Winnie z dziećmi, a Marysieńka oznajmiła kiedyś: - Chciałabym być sierotką, żeby móc zamieszkać z ciocią Pat. Ciocia Pat pozwala mi na wszystko. Tylko raz Pat rozgniewała się na Marysieńkę, kiedy ta wzięła siekierę Tillytucka i ścięła młodziutką topolę, która właśnie zaczynała życie tuż za kurnikiem. W oczach cioci Pat pojawiły się błyskawice. Marysieńkę odesłano do domu i dano do zrozumienia, że nie zasługuje na wybaczenie, choć oczywiście ciocia Pat w końcu jej wybaczyła. Marysieńka nie mogła zrozumieć, na czym polega jej wina. To drzewko było naprawdę maleńkie. A ciocia Pat gniewała się znacznie bardziej niż wtedy, gdy Marysia upuściła puszkę z melasą na dywan w saloniku, a także wtedy, gdy w pokoju Poety przewróciła dzban z wodą. Zresztą wszyscy w Srebrnym Gaju rozpuszczali Marysieńkę, wszyscy bowiem ją kochali. Miała taką rozkoszną buzię. Wszystko się w niej śmiało: oczy, usta, nosek, dołeczki na policzkach, loczki nad uszkami. Judysia uważała, że jest wykapaną "małą Pat", ale tak naprawdę, była znacznie od Pat ładniejsza. Choć brakowało jej wdzięku Pat; Pat jako dziecko miała w sobie coś z elfa. Judysia uważała, że to dobrze. Nie należy się różnić od innych dzieci, choćby taka bariera była niemal niewidzialna. Ale pozostaje. Niewykluczone, że Judysi przyszło to do głowy dlatego, że w Srebrnym Gaju przestali się pojawiać wielbiciele Pat. Od czasu Donalda Holmesa młodzi ludzie z okolicy okazywali Pat obojętność. Kiedy skomentował to Tillytuck, Judysia ostro go skarciła, oświadczając, że wszyscy chłopcy z Glen w swoim czasie już zalecali się do Pat. Ale w głębi serca bardzo się tym martwiła. Nawet Dawid Kirk przestał się chyba o nią starać. Kiedy Judysia usłyszała, że pani Binnie utrzymuje, iż Pat "poszła już w odstawkę", zatrzęsła się z gniewu. - Czy Tillytuck wie, jaka jest różnica między panią Binnie, a grzechotnikiem? Grzechotnik nie umie mówić. Pat nie martwiła się brakiem mężczyzn w swym życiu. - Parę razy się zakochałam, ale to nigdy długo nie trwało - oznajmiła Judysi filozoficznym tonem. - Sama wiesz, Judysiu. Widać jestem z natury zmienna, i nigdy już nie zamierzam ufać moim uczuciom. Nie chodzi mi o własne cierpienia, ale ranię uczucia innych. Myślę, Judysiu, że prawdziwą miłością mojego życia jest Srebrny Gaj. Tej miłości będę zawsze wierna. Tylko ona mnie zadowala. Nic poza tym. Nawet kiedy szalałam za Henrykiem Hynesem i Lesterem Conwayem, i... Donaldem Holmesem, zawsze czułam, że moim uczuciom czegoś brakuje. Nie wiedziałam czego, ale czułam to. Więc proszę cię, Judysiu, nie martw się o mnie. Jedyną pociechą Judysi były nadchodzące regularnie listy Hilarego. Tego właśnie dnia Pat otrzymała od niego książkę - prześliczną książkę w oprawie z ciemnozielonej skóry, naznaczonej złotą pajęczyną. Ta książka należała do Pat. Upominki Hilarego zawsze tak wyglądały. Kupował widać zawsze to, co według niego pasowało do Pat. I tylko do niej. Gdybyż życie mogło się tak toczyć dalej - przynajmniej przez parę lat, nie poddając się "korozji czasu". W dzieciństwie wierzyło się, że jest to możliwe. Tę wiarę człowiek powoli tracił. Zawsze zdarzało się coś najbardziej nieoczekiwanego. Tegoż ranka usłyszała, jak Judysia mówi do Tillytucka: - Hm, hm, wszystko jakoś układa się za gładko. Na pewno czeka nas coś przykrego. Tillytuck poradził Judysi, żeby zażyła pigułkę na wątrobę, ale Pat obawiała się, że Judysia może mieć rację. W Srebrnym Gaju sprawy sercowe Elki zastąpiły "romanse" Pat. Elka szczerze rozmawiała o swoich wielbicielach z Judysią i Pat, rozmowy te toczyły się wieczorami w kuchni, przy prozaicznym smażeniu na maśle sadzonych jajek albo obgryzaniu kości indyka. Elka co wieczór zmieniała zdanie. - Chyba z tym przesadzasz - napominała ją Pat. - Przecież to wspaniałe - zaśmiała się Elka. - Pomyśl tylko, jak nudno i monotonnie byłoby się kochać całymi tygodniami w tym samym mężczyźnie. Oczywiście, kiedyś będę się musiała zdecydować. Na pewno wyjdę za jednego z nich. Obaj są dobrymi partiami. - Elko! Czyżbyś była interesowna? - Najdroższa siostrzyczko! Skończyłam z romantycznymi mrzonkami owego dnia, gdy Larry Wheeler przysłał mi zawiadomienie o swoim ślubie ozdobione girlandami niezapominajek. To mnie na zawsze wyleczyło. I nie jestem interesowna - nie chcę tylko wpadać w sentymentalizm. Po prostu trudno mi wybrać jednego z tych uroczych chłopców. - Im musi być z tym bardzo ciężko - zaprotestowała Pat. - I ludzie zaczynają plotkować. Mówi się, że zaręczyłaś się z obu naraz. - Ale ty wiesz, że to nieprawda. I żadnego z nich nie oszukuję. I mimo, że są o siebie zazdrośni, zachowują twarz. Są dla siebie okropnie uprzejmi. Możesz się nie obawiać pojedynku, pojedynki wyszły już zresztą z mody. - Nie chciałabyś chyba, żeby jakiś mężczyzna ryzykował dla ciebie swoim życiem? - spytała Pat. - Oczywiście, że nie. - Elka nagle stała się poważna. - Ale lubiłabym, żeby miał ochotę zaryzykować. Zastanawiam się, czy Bronka i Piotra byłoby na to stać... Nie martw się, oni mają mnóstwo przyjemności z ubiegania się o moje względy. To coś w rodzaju zawodów, mężczyźni uwielbiają takie rzeczy. Czasem myślę, że zadecyduję rzucając monetę. Obaj mają tyleż zalet, co wad. Nos Piotra jest niezbyt udany, ale to samo można powiedzieć o uszach Bronka. I obaj mają takie ładne imiona. To już coś. Okropnie by było wyjść za mężczyznę, który by się nazywał tak jak jeden z bohaterów Dickensa. Judysiu, jak myślisz, czy Bronek nie roztyje się przed czterdziestką? Boję się, że wówczas przestałabym go kochać. Piotrowi otyłość nie grozi. Będzie zawsze chudy jak patyk. Ale ma różowe policzki. Nie lubię różowych policzków u mężczyzn. Wolę, żeby mężczyźni byli bladzi i interesujący. I nie wiem, czy polubi mnie jego matka. - To mało ważne, Przylepko - wtrąciła Judysia, która świetnie się bawiła słuchając bredzenia Elki. - Tej kobiecie całkiem brakuje oleju w głowie. Piotr odziedziczył rozum po ojcu. - Wczoraj wieczorem omal mu nie powiedziałam, że za niego wyjdę. Ale w ostatniej chwili zorientowałam się, że to wpływ księżyca. Kiedy świeci księżyc, można się poczuć zakochanym w każdym mężczyźnie. Pat, nie patrz na mnie z taką dezaprobatą. Nie masz prawa! Ty także często zmieniałaś zdanie. Dużo bym dała, żeby wiedzieć, czego chcę. Naprawdę. To bardzo męczące. Nigdy nie przypuszczałam, że znajdę się w takiej sytuacji... - Osobiście uważam, że na żadnym z nich wcale ci nie zależy - zauważyła niecierpliwie Pat. - Ależ zależy, Pat. Naprawdę. Na obu. I to właśnie jest najgorsze. Nie czytałam o tym w żadnej powieści. - Dlaczego ich obu nie odprawisz i nie wstąpisz na uniwersytet? Kiedyś chciałaś być lekarką. Elka westchnęła. - To by było zbyt kosztowne. Zresztą przestałam już żywić takie ambicje. My, dziewczęta ze Srebrnego Gaju, chcemy mieć dom, miłego męża i miłe dzieci. - No, no, nareszcie powiedziałaś coś rozsądnego, Przylepko - ucieszyła się Judysia. Znała swoją Przylepkę i nie przejmowała się jej dylematami. Niech się mała bawi, to tylko urozmaica życie w Srebrnym Gaju. Któregoś dnia zorientuje się, kogo woli, odbędzie się piękny ślub i Przylepka zamieszka niedaleko domu, tak jak Winnie. Tak przynajmniej roiła sobie niepoprawna Judysia. A Pat martwiła się. Nie widziała Elki ani w roli pani Madisonowej, ani pani Alwardowej. Ale uczciwie zastanawiała się, czy to dlatego, że nie wierzy, by Elce na którymś z tych młodych ludzi naprawdę zależało, czy zwyczajnie dlatego, że tak bardzo nie chce, by w Srebrnym Gaju nastąpiła jakaś zmiana. - Przestań się nad tym głowić, Pat - radziła Judysia. - Już Najwyższy sam się tym zajmie. Ii Dopiero co była wiosna, potem lato, zbliżała się następna jesień. Pat wróciła do domu z trzytygodniowej wizyty w Letnim Brzegu, ciotka Jessie zachorowała i Pat prowadziła wujowi Brianowi gospodarstwo. Ach, jak cudownie było znów znaleźć się w domu. Czy blask słoneczny mieni się bursztynowo, czy złociście? Jak elegancko wyglądają ostatnie prawoślazy. Powietrze żyło. Zachęcająco pachniały jabłka w sadzie. Dwa tłuste puszyste kocięta wygrzewały się w słońcu. Cały ogród zdawał się ją witać - była mu potrzebna. - Co nowego, Judysiu? Opowiedz mi o wszystkim, co zdarzyło się podczas mojej nieobecności. Listy nigdy nie są naprawdę zadowalające, a Elka pisała tym razem strasznie krótko i zwięźle. - Hm, hm, Elka... - Judysia zrobiła tajemniczą minę, ale Pat tak była zajęta witaniem Srebrnego Gaju, że nie zwróciła na to uwagi. Tillytuck znacząco kaszlnął i zauważył, że Kupidyn jak zwykle nie próżnował. - Co, wciąż Piotr i Bronek, tak? - zaśmiała się Pat. - Czy Elka długo jeszcze będzie ich tak zwodzić? To już przestaje być żartem. A propos, gdzie ona się podziała? - Pół godziny temu po powrocie ze szkoły poszła na Pole Tortu i zamierzała wleźć na stóg siana - poinformowała Judysia patrząc groźnie na Tillytucka. Pat pobiegła na Pole Tortu, zobaczyła na stogu kolorową plamę i wdrapała się po drabince. Elka chwyciła ją w ramiona. - Kochanie, tak się cieszę, że wróciłaś. To już sto lat temu pojechałaś do tego Letniego Brzegu. Wyleguję się tutaj i mam uczucie, że moje myśli dojrzewają. Coś mi się zdaje, że łazi mi po szyi gąsiennica, ale nic mi to nie przeszkadza. Gąsiennica też ma prawo żyć. Pat z zachwytem wyciągnęła się obok Elki. Niebo było błękitne, spiętrzone na południu obłoki wyglądały jak złocisty brzeg morza. Pat nie lubiła bezchmurnego nieba, wydawało się takie odległe i obce; parę obłoków zaraz je uczłowieczało. - Bosko jest leżeć tu sobie i wchłaniać urodę świata - szepnęła rozmarzona. Elka nie odpowiedziała. Pat zwróciła się w jej stronę. Oczy Elki promieniały. Było w niej coś, coś... - Pat, kochanie, zaręczyłam się. Pat poczuła się tak, jakby trafił ją grom z jasnego nieba. - Elko, pokaż język! - Nie, najdroższa, nie mam gorączki. Przysięgam. - Mówisz poważnie, Elko? - Całkiem poważnie. Och, Pat, aż mi się kręci w głowie ze szczęścia. Nie wiedziałam, że można być aż tak szczęśliwym. Wyjechałaś raptem przed trzema tygodniami i przez ten czas wszystko się zmieniło. Przez całe te trzy tygodnie życie wydawało mi się pasjonującą powieścią. Pat przyszła do siebie, jej także zakręciło się w głowie, ale bynajmniej nie ze szczęścia. - Kogo wybrałaś, Bronka czy Piotra? - spytała dość oschłym tonem. Elka roześmiała się. - Ależ, Pat, nie chodzi o żadnego z nich. Zaręczyłam się z Brookiem Hamiltonem. Pat przestała cokolwiek rozumieć. - Kto to taki? Elka znów się roześmiała. - Że też ktoś może nie znać Brooka. Trudno mi uwierzyć, że ja także jeszcze trzy tygodnie temu nic o nim nie wiedziałam. Spotkałam go na zabawie u Dorotki tego samego wieczoru, kiedy ty wyjechałaś. - Elko Gardiner, czy chcesz mi powiedzieć, że jesteś zaręczona z człowiekiem, którego poznałaś raptem trzy tygodnie temu? - Kochanie, nie złość się. Pobierzemy się dopiero wtedy, kiedy on ukończy studia, więc mamy mnóstwo czasu, żeby się dobrze poznać. A on został stworzony właśnie dla mnie. O dziewiątej wieczorem zobaczyłam go. O dziesiątej już go kochałam. Nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, a teraz wiem, że nie ma innej. - Elko... Elko... Mnie się też tak kiedyś wydawało. Byłam pewna, że szaleńczo kocham Lestera Conwaya, a działo się to tylko za sprawą księżyca... - Tamtego wieczoru u Dorotki nie świecił księżyc, więc nie możesz go o to obwiniać... - Pewnie jest piękny - zakpiła Pat - i to ścięło cię z nóg. - Nie jest. Chyba nawet jest brzydki. Ale to taka cudowna brzydota. Ma spokojne niebieskie oczy i szerokie ramiona, i gęste czarne włosy, które zawsze wyglądają tak, jakby czesał się widłami. Ale to także mi się podoba. Nie byłby Brookiem, gdyby nosił ulizaną fryzurę. Najdroższa siostrzyczko, wierz mi, że wszystko jest w najlepszym porządku. Mama i tatuś polubili go, nawet Judysia wyraziła swoją aprobatę. Pobierzemy się, gdy skończy uniwersytet i pojedziemy do Chin. - Do Chin! - Tak. Ma tam objąć przedstawicielstwo firmy ojca. Zapomniałam ci powiedzieć, że jest kuzynem Dorotki, z tej gałęzi rodziny Hamiltonów, która mieszka w Halifaxie. - Ale Chiny! - Tak, to brzmi jak koniec świata. Ale pozwól sobie powiedzieć, że nie ma to żadnego znaczenia. Żeby być razem z nim, pojechałabym do Laplandii. Pat, nie rozmawiam tak z nikim innym, ale z tobą mogę być szczera. - A co z Bronkiem i Piotrem? - spytała, lekko się uśmiechając Pat. - Pat, to było naprawdę komiczne! Och, ile ja ci mam do powiedzenia... Nic jeszcze nie wiedzieli o Brooku i dwa tygodnie temu oświadczyli mi, że muszę wybrać jednego z nich. A ja powiedziałam, że zaręczyłam się z Brookiem. Szkoda, że nie widziałaś wyrazu ich twarzy. I zaraz znikli. Oni chyba w ogóle nigdy nie istnieli. - Więc ty zaręczyłaś się w tydzień po poznaniu tego człowieka? - Ależ kochanie, zaręczyliśmy się trzeciego dnia. Nic na to nie mogłam poradzić. Co byś zrobiła, gdyby Sir Lancelot wjechał na podwórze i oświadczył ci, że masz go poślubić? Bo Brook wcale nie poprosił mnie o rękę, oznajmił, że się pobierzemy. Nawet gdybym chciała, nie mogłabym protestować. I wiesz co, Pat, rozpłakałam się. Oto wstydliwa prawda. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam jak głupia beczeć. To była taka straszna ulga, bałam się, że jestem dla niego jedną z wielu, Dorotka dawała mi do zrozumienia, że on interesuje się Leonorą Madison, tym piegowatym podlotkiem z zadartym nosem. Możesz być pewna, że nie poprosiłam o czas do namysłu... Pat, ty chyba nie zamierzasz się rozpłakać? - Nie, nie... ale to wszystko jest takie nieoczekiwane... Przez chwilę Pat wydawało się, że Elka stała się kimś obcym. W końcu nie było jej w Srebrnym Gaju zaledwie trzy tygodnie, a tu zdarzyło się coś podobnego! - Wiem... - Elka uścisnęła dłoń Pat. - I rozumiem, że uważasz to za nieprzyzwoity pośpiech. Ale ktoś kiedyś powiedział, że czas należy mierzyć uderzeniami serca, więc poznałam Brooka całe sto lat temu. I on nie jest obcym człowiekiem. Należy do tego samego gatunku co my - tak jak Hilary. Sama zobaczysz, jak go poznasz. I Pat zobaczyła. Nie, nie mogła się w nim dopatrzyć żadnej wady. Nie mogła sobie wymarzyć milszego szwagra. Wysoki, szczupły, niebieskie oczy, proste czarne brwi. Razem z Elką stanowili wspaniałą parę mimo jego "brzydkiej" twarzy. Nie mogła go znienawidzić tak, jak znienawidziła Franka tylko za to, że zabiera jej siostrę. Na szczęście ślub nastąpi nieprędko. I nie było najmniejszej wątpliwości, że Elka go kocha. - Chciałabym tak kogoś pokochać - powiedziała Pat z lekką zazdrością. Tego wieczoru długi czas siedziała samotnie w swoim pokoju, na dworze pogwizdywały gile, przez okno zaglądało fioletowe niebo. W przyszłości spędzi wiele takich samotnych wieczorów. Po raz pierwszy w życiu poczuła się stara, po raz pierwszy w życiu zaniepokoiła się o własną przyszłość. Prawie znienawidziła Pyszałka, który radośnie mruczał zwinięty w kłębek na jej łóżku. Bezczelny kot popisywał się swoim szczęściem. Doprawdy, Pyszałek nie należy do taktownych kotów. "Pewnie nadejdzie czas - żałośnie pomyślała Pat - kiedy pozostaną mi już tylko koty. - I zaraz uśmiechnęła się. - No i Srebrny Gaj. To mi zupełnie wystarczy". Przed położeniem się uklękła koło łóżka Elki i objęła ją. - Przylepko najmilsza - szepnęła wracając do dawnego przezwiska. - Brook jest naprawdę ujmujący, oboje macie mnóstwo szczęścia, a ja cię kocham. - Pat, jesteś najmilszą osobą na świecie. Dlaczego nie wypominasz mi wielebnego Wheelera, byłam pewna, że to zrobisz, nie rozumiem, jak potrafiłaś się temu oprzeć. Judysia ze względu na Chiny nie okazywała zachwytu zaręczynami. - Tak, tak, Pat, nie mam nic przeciwko poganom. Na pewno należy posyłać do nich misjonarzy, ale po co od razu u nich mieszkać? Żeby taka śliczna dziewczyna miała się marnować w Chinach! Wystarczyłaby mu tam byle jaka żona. Ale nie przeczę, to udany chłopak i to nie jego wina, że miał takiego stryja, jakiego miał. - No, Judysiu, co zmalował jego stryj? - Hm, hm, to stara historia, może nie należy wywlekać jej na światło dzienne. No, ale ci powiem. Hamiltonowie mogą sobie teraz być Hamiltonami z Halifaxu, ale kiedy jego synkowie byli mali, dziadek Brooka mieszkał w Charlottetown. I stryj Brooka był czarną owcą rodziny, choć nie powinno się obrażać owiec. Straszny był z niego szachraj. Pokłócił się ze swoim tatą i wyjechał na zachód, a tam ogłosił w gazecie, że zginął pod kołami pociągu, który najechał na jego dwukółkę, i posłał wycinek do domu. Jego biednej mamie omal nie pękło serce - ojciec to się znów tak bardzo nie przejął i wcale mu się nie dziwię. Wysłali telegram, żeby odesłać zwłoki do domu. A kiedy karawan zajechał przed stację, z pociągu wysiadł zdrów i cały Rysio Hamilton, zaśmiewając się z figla, który spłatał rodzinie. - Co za okropieństwo, Judysiu, nie mów tego Elce. - No, no, pewnie, że nie szepnę słówka. Ale wiesz, co się dalej stało, Pat? W tydzień później ten młody nicpoń zginął w takim właśnie wypadku. Prawdziwy Sąd Boży! Cóż, nie ma co mówić, Przylepka jest po uszy zakochana. Chciałam się z nią podroczyć i powiadam: "Wiesz, Przylepko, na świecie jest paru innych mężczyzn". A ona na to uroczyście: "Dla mnie na całym świecie nie ma innego mężczyzny, Judysiu". No to musimy zapomnieć o stryju. Cóż, może to i romantyczne, jak by powiedział Tillytuck. Co prawda Tillytuck powiedział tylko: - A to śpieszne zaręczyny! - I żeby dać upust swym uczuciom poszedł na cmentarz, gdzie ku wielkiemu zgorszeniu Judysi zaczął grać na skrzypcach siedząc na grobie Zawadiackiego Dicka. - Dlaczego sądzisz, Judysiu, że Zawadiacki Dick przestał lubić muzykę? - Jeśli Zawadiacki Dick jest w niebie, słucha anielskich pieśni, a jeśli nie - ma na pewno większe zmartwienia - odpowiedziała oburzona Judysia. Żeby ją udobruchać, Tillytuck musiał jej dać swoją flanelową czerwoną koszulę na różyczki do następnego dywanika. I znów wszystko popsuł, bo kiedy Judysia opowiadała Marysieńce o niegrzecznych dzieciach, które czarownica zamieniła w miotły, oświadczył uroczyście, że był jedną z tych mioteł. Rok szósty Przez cały rok wszystko w Srebrnym Gaju układało się jak najlepiej, panowało ogólne szczęście. Matka od dawna nie czuła się tak dobrze. Sid odzyskał humor i znów się wszystkim żywo interesował. Plotki nie łączyły jego imienia z imieniem żadnej dziewczyny i Pat znów marzyła sobie, jak to resztę życia spędzi w Srebrnym Gaju u boku Sida. Żartowali, układali plany i przechadzali się o błękitnym zmierzchu po Srebrnym Gaju. Sid wszystko z nią omawiał i razem przekonywali do swoich planów Długiego Alka i Tillytucka. Udało im się namówić ojca, by odmalował dom, choć ojciec wzdragał się przed każdym zbędnym wydatkiem, dopóki nie spłaci długu ciążącego na hipotece. I Srebrny Gaj wyglądał teraz pięknie i zasobnie. Ilekroć Pat nań spojrzała, topniało jej serce. Tak jak tego zimowego dnia, kiedy wracali z Ukrytego Pólka i Sid mruknął: - Dobry z ciebie kumpel, Pat. Nie wiem, co bym przez te lata bez ciebie zrobił. - Ach, Sidzie - odpowiedziała tylko Pat, ocierając twarz o jego ramię. Był to jeden z pięknych momentów życia. Odbyli cudowny spacer. W lesie było cudownie, właśnie spadł pierwszy śnieg. Wracali do domu przez Sielankę; pod taflą lodu szumiał Jordan. Łąki, które w czerwcu usiane były kwiatami, teraz były nagie i białe, ale Pat i tak je kochała, kochała je zawsze. Sid wszedł do stodoły, a Pat przystanęła przy furtce; chciała napawać się szczęściem. Zanosiło się na mroźną wysrebrzoną noc. Srebrny Gaj wyglądał bardzo pięknie w lekkiej księżycowej poświacie - jej własny najdroższy Srebrny Gaj. Wciąż witał ją otwartymi ramionami, mimo wszystkich zmian, które w nim nastąpiły. W ogóle ostatnio życie nabrało nowego znaczenia, odkąd znów między nią i Sidem wróciła dawna zażyłość. Elka zabrała się do szykowania wyprawy i co dzień pisywała do Brooka nieprzyzwoicie długie listy. Zmieniła się, była łagodna, bardziej kobieca. Nie musiała już udawać osoby bezwzględnej. Jak zauważył kpiąco Sid, człowiek od miłości taje. Przestała być frywolna, śmiała się jednak równie często i zachwycona Pat uważała, że nigdy jeszcze jej śmiech nie brzmiał tak uroczo. Pat pogodziła się z faktem zaręczyn Elki. Na szczęście dopiero za trzy lata nastąpi ślub. Długo jeszcze będą razem. Minęła zima, przemknęła wiosna i lato. Złocisty księżyc września wyglądał jak pierścień, znów jesień szykowała swój magiczny napój. Jedynie Tillytuck uważał, że czas się wlecze. W Srebrnym Gaju przestali się pojawiać konkurenci, wiadomo było, że Elka się zaręczyła, a Pat na wszystkich kręci nosem. - Życie zaczyna tu być nudne, Judysiu - oznajmił kiedyś żałośnie. - Symbolicznie mówiąc, gdzieś się podział romantyzm. Niewykluczone, że Judysia była tego samego zdania. Westchnęła, choć bardzo to było do niej niepodobne. Za tydzień znów przypadają urodziny Pat, a na horyzoncie nie widać żadnego wielbiciela. Chyba nawet Dawid nie miał poważnych zamiarów i Judysia znienawidziła go za to, choć i tak dotychczas wyrażała się o nim jak najgorzej. Bardzo by nie chciała, żeby Pat za niego wyszła, ale to Pat powinna podjąć taką decyzję. A Hilary nigdy nie wspominał w listach, że zamierza się wybrać z wizytą. - Oddalił się od nas, Judysiu. Stałyśmy się dla niego miłym wspomnieniem. Nawet jego listy są już teraz inne. Pat wyraźnie się tym nie przejmowała. Była bardziej niż zwykle zajęta Srebrnym Gajem, oboje z Sidem mieli sobie stale coś do powiedzenia. Tym lepiej. Co prawda w ciągu ostatnich tygodni Sid znów wieczorami zaczął się "szwendać". Nikt nie wiedział, gdzie się podziewa, choć Judysię dręczyły jak najgorsze podejrzenia, o których nikomu nie pisnęła słówkiem. Judysia znów westchnęła, wkładając do piekarnika fasolę i boczek. Ale zaraz się rozpogodziła. Każdemu dobrze zrobi "małe co nieco" przed snem i balsamem dla jej serca była świadomość, że to ona, Judysia Plum, o tym pamięta. W tydzień później Judysia wspominała ten dzień i zastanawiała się, czy to, co nastąpiło, nie było karą Bożą za to, że życie wydawało jej się monotonne. Bo wieczorem, w dzień urodzin Pat, Sid przyprowadził Maję Binnie i oznajmił krótko i wyzywającym tonem, choć z żałosnym wyrazem twarzy, że właśnie pobrali się w Charlottetown. - Chcieliśmy wam zrobić niespodziankę - Maja rozejrzała się z błyskiem w oku. - To urodzinowa niespodzianka dla ciebie, Pat. Ii Pat przesiedziała całą noc, wyglądając przez okno. Próbowała spojrzeć prawdzie w oczy. Zamknęła się w pokoju Poety. Nie chciała widzieć nawet Elki. Trudno jej było pojąć, że coś takiego mogło się zdarzyć. Jak można uwierzyć w podobną potworność? Nie, to koszmarny sen. Za chwilę się obudzi. Musi się obudzić, bo inaczej oszaleje. O zmierzchu była przecież taka szczęśliwa, niewytłumaczenie szczęśliwa, czuła się tak, jakby bogowie zamierzali wręczyć jej jakiś cudowny dar. Wszystko, wszystko zmieniło się w mgnieniu oka. Nigdy więcej nie zazna już uczucia szczęścia. Była jeszcze na tyle młoda, że wierzyła w trwałość rozpaczy. Na zawsze utraciła Sida. Ukochane pola za oknami wydały się jej obce i wrogie. "Obcym wonczas nasze dziedzictwo przypadnie ". Dwa dni temu przeczytała ten werset w biblii i zadrżała. A teraz to samo zdarzyło się w jej własnym życiu, które jeszcze parę godzin temu wydawało się piękne, a nagle stało się ohydne i puste. Spędziła makabryczną godzinę. Nikt nie wiedział, co by tu powiedzieć, co zrobić. Pat czuła, że kurczy się w sobie ilekroć spogląda na triumfalną minę Mai, ilekroć widzi ponury wyzywający wzrok Sida. Maja jak prawdziwa Binnie'ówna zachowywała się bezczelnie. - No, Pat, nie rób takiej żałosnej miny. Co było, to było, ja jestem gotowa puścić wszystko w niepamięć, choć zawsze się nienawidziłyśmy. Ta nienawiść była faktem, ale jak można wyciągać coś takiego na światło dzienne. Pat nie potrafiła odpowiedzieć. Odwróciła się tak, jakby nie słyszała ani nie widziała Mai, i po omacku wyszła z pokoju. Czuła się jak ranne zwierzę, które musi ukryć się w ciemności. Maja zrobiła się pąsowa. W jej czarnych oczach zabłysła złość, na którą przykro było patrzyć. Ale roześmiała się i zwróciła do Sida. - Przejdzie jej to, aniołku. Wiesz, że nie oczekiwałam, iż Pat przyjmie mnie z otwartymi ramionami. Tylko Elka nie straciła głowy. Szybko doszła do wniosku, że tego wieczoru lepiej nic nie mówić matce, ani ojcu. Judysia i Tillytuck oniemieli. Tillytuck wymknął się na swój stryszek kręcąc głową. A Judysia poszła na górę; nigdy jeszcze nie była aż tak przybita. - Czułam to w kościach - mruknęła kładąc się do łóżka. - Słyszałam, że znów chodzi z tą bezczelną dziewuchą. Dżentelmen Tom wiedział, co robi. Nigdy nie zniósłby kręcącej się po domu Binnie'ówny. Tak, tak, gdybym znała się na czarach tak jak moja babka, zaraz bym ją zamieniła w ropuchę. Jeden Najwyższy wie, co się tu teraz stanie. Boję się, że Patsy pęknie serce. Iii Pat przez resztę życia wiedziała, że to tej okropnej nocy pożegnała się ze swoimi dziewczęcymi latami. Ta noc wymazała z jej życia nadzieję. Każda chwila wydawała się wiecznością, a jutro - i pojutrze, i popojutrze - będzie zupełnie tak samo. Miała uczucie, że kręci się w kółko, nie widziała wyjścia. Maja Binnie zamieszka w Srebrnym Gaju - w Srebrnym Gaju pojawią się Binnie'owie. Byli na swój sposób bardzo rodzinni. Będzie tu przesiadywał stary pan Binnie, który jada groszek nożem; i stara pani Binnie, która wyciera chlebem sos z talerza. Tłum hałaśliwych Binniech, wobec których należy się mieć na baczności, nim się coś powie. I Sid będzie do nich należał. Trudno było się z tym pogodzić. Rano Pat nie zeszła na dół - nie potrafiła się na to zdobyć. Po raz pierwszy w życiu stchórzyła. Słyszała odgłos rozmów. Słyszała ten profanujący wszystko śmiech Mai. Wściekła i zrozpaczona zacisnęła pięści. Spuściła zasłonę i odgrodziła się od świata, który okryty różowawą mgłą radował się wschodem słońca. Przyszła Elka - wyświeżona i gotowa do działania. Niebieskie oczy błyszczały, nikt nie poznałby, że przepłakała część nocy. - Pat, zostawiłam cię wczoraj wieczorem samą, bo rozumiem, że o takich rzeczach lepiej rozmawiać za dnia. - Co tu w ogóle można powiedzieć? - spytała bezradnie Pat. - Owszem, musimy to omówić, żeby wiedzieć, jak sprostać sytuacji. Nie możemy udawać, że nic się nie stało. Musimy pomyśleć o przyszłości. - Ale ja, Elko, nie potrafię się z tym pogodzić. Mówisz o przyszłości. Nie ma żadnej przyszłości. Gdybyż to była jakakolwiek inna dziewczyna, nie Maja Binnie. Już nie jestem taka niemądra, jak byłam. Od dawna wiedziałam, że Sid musi się kiedyś ożenić. Nawet jeśli miałam nadzieję, że tak się nie stanie, w głębi serca zdawałam sobie sprawę, że to mrzonki. Ale Maja Binnie! - Wiem równie dobrze jak ty, że Sid popełnił straszny błąd i gorzko kiedyś pożałuje. Wiem, że Maja jest pospolita i wulgarna, ale... - Jak on mógł? Jak on mógł zainteresować się nią po Bietce, a nawet po biednej Dorotce... - Maja jest na swój sposób pociągająca, Pat. My tego nie widzimy, ale mężczyźni - tak. I od dawna zagięła parol na Sida. Musimy się z tym pogodzić i stawić czoło sytuacji. - Ani mi się śni - odpowiedziała buntowniczo Pat. - Nie mam zamiaru niczego przyjmować do wiadomości. Nigdy się z tym nie pogodzę, nigdy! - Już jutro zapomnimy O tym, co nas dziś przeraża. - zacytowała Elka. - O, nie! - Dziś rano powiedziałam o wszystkim tacie i odbyliśmy naradę. - A on... co on... - Rzecz jasna, wybuchnął gniewem. Słynny temperament Gardinerów. Ale ja potrafię obchodzić się z tatą. Wytłumaczyłam mu, że ze względu na mamę musimy zachować się rozważnie. Kiedy się uspokoił, wszystko omówiliśmy. Sid i Maja będą tu musieli rok, dwa pomieszkać, póki nie spłacimy hipoteki. Potem tato zbuduje im dom na folwarku. - A tymczasem życie w Srebrnym Gaju będzie nie do zniesienia. Wiesz o tym. - Nie, nie wiem. Oczywiście nie będzie nam już tak miło. Ale sama wiesz, Pat, że ze względu na mamę musimy się starać, by wszystko przebiegało gładko. - Czy mama już wie? - Tak. Tatuś jej powiedział. Ja się bałam. - I jak ona to przyjęła? - Jak zwykle mama. Dzielnie. Nie wolno nam jej zawieść, Pat. Pat uścisnęła dłoń Elki. Nagle coś się zmieniło. To Elka zachowywała się jak starsza siostra. - Zrobię, co będę mogła - wyjąkała. - Jest taki werset w biblii. Dzielnie nie traćcie odwagi. Zawsze uważałam, że to pięknie brzmi. Pewnie w takich właśnie wypadkach trzeba się do tego stosować. Ale jak my, Elko, będziemy żyć z Mają pod jednym dachem? Ona we wszystkim tak strasznie się od nas różni. - Musi mieć jakieś dobre strony - zauważyła rozsądnie Elka. - Sporo osób ją lubi. I ma opinię pracowitej. - Tak jakby miała tu coś do roboty! - gorzko skomentowała Pat. - Nie zapominaj, Pat, że w rzeczywistości nic nie wygląda tak okropnie, jak czasem w naszej wyobraźni. Teraz sprawa Mai przesłania nam wszystko, ale musimy spojrzeć na życie z innej strony. - Nigdy w jej obecności nie będziemy naprawdę sobą, Elko. - Pewnie tak. Ale przecież nie będzie z nami cały czas. I cokolwiek sobie wyobraża, nie zacznie tu rządzić. Pod koniec naszej narady tata oświadczył, że to on będzie nadal panem Srebrnego Gaju, a mama panią. No, muszę lecieć do szkoły. Dziś rano nie grozi ci spotkanie z Mają. Sid poszedł z nią do jej rodziców. Judysia, która po raz pierwszy w życiu naprawdę stchórzyła, weszła cichutko do pokoju i Pat rzuciła jej się w ramiona. - Judysiu, Judysiu, pomóż mi to znieść! - Tobie? Będziemy to znosić razem, kochanie, i to z uśmiechem, dla honoru Srebrnego Gaju. I nie zapominaj, Patsy, co mówi księga. Że szczęście nosimy w sobie niezależnie od okoliczności. Może nie mówi tego tymi słowami, ale o to właśnie chodzi. - A jeśli okoliczności nadto już człowieka nękają? - Musimy obronić przed nią Srebrny Gaj - oznajmiła chytrze Judysia. - Będzie próbowała się do wszystkiego wtrącać, a my będziemy się świetnie bawić, do niczego jej nie dopuszczając. Dyplomatycznie i uprzejmie. Szkoda, że nie widziałaś dziś rano, Patsy, jak Pyszałek odwrócił się od niej, kiedy usiłowała go pogłaskać. Lubi zwierzaki, z tym nie będziemy mieć kłopotu. Maja rzeczywiście lubiła koty, ale Pat nawet to miała jej za złe. - Jak się dziś rano zachowywał Sid? - Hm, hm, nie wyglądał na szczęśliwego pana młodego. I już go wzięła pod pantofel! Ciągle mówi do niego aniołku i zachwyca się jego loczkiem na czole. Ale ja, kochanie, trzymałam się dzielnie, byłam taka uprzejma, że nie wierzyłabyś własnym oczom, i nawet nie patrzyłam na jej zrolowane nad kostkami pończochy. I zawszeć to pociecha, że Długi Alek nie zamierza oddać Srebrnego Gaju Sidowi, jak na to liczyli Binnie'owie. "Cóż - powiedział Długi Alek - ty i twoja żona możecie tu oczywiście zostać, póki nie będzie mnie stać na wybudowanie wam domu". Bardzo się to nie spodobało pannie Mai. Opowiadała na lewo i prawo, jak będzie się rządzić w Srebrnym Gaju. "Wystarczy mi skinąć palcem, a Sid Gardiner do mnie wróci" - mówiła. Tak, tak, udało jej się go złapać, ale nie dostała Srebrnego Gaju i nigdy go nie dostanie. Nie martw się, złotko, rok, dwa szybko miną i pozbędziemy się jej. A przy odrobinie szczęścia jeszcze szybciej. - Elka powiedziała mi, że ona na cały dzień poszła do domu. - A poszła. Zabrać rzeczy i powiadomić rodzinę. Rodzina się ucieszy. Przed wyjściem uparła się zmyć statki i dla świętego spokoju pozwoliłam jej. Miotała się jak opętana i stłukła nasz stary niebieski talerz, bo chciała się popisać, jak to ona szybko zmywa. Ale nie powiem, statki były czyste i nie zapomniała wyczyścić zlewu. Zwykle zmywała Pat. Zaczęła żałować, że mimo wszystko nie zeszła na śniadanie. Byłoby to bardziej w stylu Srebrnego Gaju. - No, chodź na dół, Patsy, musisz coś przekąsić - poprosiła przymilnie Judysia. - Mam zamiar upitrasić jajka sadzone na szynce. I dobrze ci zrobi filiżanka herbaty. Zaraz wrócisz do siebie i pośmiejemy się za jej plecami. Pat podniosła zasłonę. Czuła, że w jej sercu utkwił okruch lodu. Ale Wzgórze Mgieł prześlicznie wyglądało we wrześniowym blasku. I podzieliło się z nią swoim spokojem. Po śniadaniu zajrzała do matki, matka jak zwykle wyglądała pogodnie; patrząc na jej bladą spokojną twarz, myślało się o gwieździe świecącej wśród burzowych chmur. - Kochanie, wiem jak ci jest ciężko. Strasznie mi żal Sida, sam nie wie, biedak, jaki popełnił błąd. Ale zrobimy, co będziemy mogli, żeby wszystko się ułożyło. Kochana dzielna mama. - Nie bój się, mamusiu, wkrótce przyjdziemy do siebie - oznajmiła mężnie Pat. - Nie będę docinać Mai i zrobię wszystko, by nie doszło do sprzeczki. Ale musimy ocalić przed Binnie'imi Srebrny Gaj. Matka zaśmiała się. - Wiem, że to zrobisz, Pat. Rok siódmy I Pat i Elka przez całą zimę obawiały się, że na nic się nie zda cała ich "dyplomacja". Pierwsze tygodnie były bardzo trudne. Chwilami wydawało się, że nie uda się znaleźć wyjścia z sytuacji. Maja była porywcza i to nie ułatwiało sprawy. Urządziła parę awantur, które na zawsze pozostały w pamięci Pat jako szczyt wulgarności. Ale i tak dziewczęta wolały jej wybuchy gniewu niż uśmieszki i insynuacje. - Chyba mam tu jakieś prawa? - mówiła do Sida podnosząc hardo głowę. Albo: - Jak myślisz, słodziutki, czy człowiek może dobrze pracować, kiedy wszyscy przyglądają mu się i krytykują? Sid patrzył na Pat zarazem wyzywająco i błagalnie, a jej krajało się serce. Kiedy Mai nie udawało się przeprowadzić tego, co chciała, dąsała się parę dni. Ale kiedy zorientowała się, że nikt na to nie zwraca uwagi, przestała. Pat zacisnęła zęby i postanowiła nie tracić głowy. - Nie chcę, żeby Srebrny Gaj wysłuchiwał kłótni - oświadczyła. - Cokolwiek ona powie czy zrobi, nie doprowadzi do sprzeczki. I kiedy Maja wołała z wściekłością: - Zawsze chciałaś rozdzielić mnie z Sidem! Pat uśmiechała się i mówiła: - Ejże, Maju, bądź rozsądna. Nie jesteśmy już dziećmi! - A potem szła do swego pokoju i cierpiała. Z biegiem czasu Maja pogodziła się z nieuchronnością sytuacji, zawarto parę kompromisów i pozornie życie toczyło się spokojnie. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że Maja jest pracowita, a na szczęście wolała pracować poza domem. Zajęła się drobiem i mleczarnią. Judysia przyznawała, że wirówka była zawsze czysta. - Maja - mawiała zawsze z dumą pani Binnie - nie jest bezduszną kobietą z towarzystwa. Wszystkie moje córki nauczyłam pracować. Co prawda Maja robiła zawsze mnóstwo rwetesu, a w Srebrnym Gaju szczycono się bezszelestnym wykonywaniem domowych obowiązków i jej krzykliwość uważano za rodzaj przestępstwa. Pat cierpiała nad tym i dość niesprawiedliwie oznajmiła Elce, że Maja w ciągu dziesięciu minut potrafi zrobić więcej zamieszania niż inni w ciągu roku. Odbyła się wielka bitwa między Mają a Judysią o to, kto wyszoruje kuchnię. Zwyciężyła Judysia. I Maja nigdy już nie próbowała odebrać Judysi panowania w kuchni. Pat odkryła, że można przywyknąć do nieszczęścia - i że od czasu do czasu potrafi nawet radować się życiem. Oczywiście na każdym kroku coś ją irytowało; często najtrudniejsze do zniesienia są drobne zmiany. Przyjaciele Mai hojnie ją obdarowali i w Srebrnym Gaju pojawiło się wiele zbędnych przedmiotów. Pat znienawidziła zwłaszcza stoliczek z onyksowym blatem. Maja ustawiła go w sieni pod zabytkowym lustrem. To było świętokradztwo. I wszędzie leżały kolorowe poduszki Mai, obicia mebli wyglądały nagle jak wyblakłe. Ale nie pozwolono Mai przestawić mebli. Dowiedziała się, że wszystko ma zostać na swoim miejscu i nie wolno jej powiesić w jadalni ogromnej grawiury przedstawiającej jelenia i oprawionej w purpurowy plusz i szeroką złotą ramę. Maja awanturowała się dłuższy czas, po czym zabrała ją do swojego pokoju. - Mam nadzieję, że wielmożna pani nie ma nic przeciwko temu - kpiąco oznajmiła Maja. - Nikt nie ma zamiaru wtrącać się do tego, co robisz u siebie - odpowiedziała znużonym głosem Pat. Czy nigdy nie będzie końca tym niemiłym utarczkom? Właśnie tego popołudnia Maja stłukła stary wazon, pakując do niego ogromny bukiet kwiatów. Tak, wazon był pęknięty... był pęknięty, odkąd pamiętała Pat. Maja oznajmiła, że pęknięte rzeczy należy wyrzucać. Swój pokój obiła nową tapetą - niebieskie róże na jaskraworóżowym tle. - Od razu zrobiło się weselej - pochwaliła pani Binnie. - Wiesz, Maju, gdy patrzę na szarą tapetę w tym ich jak mu tam, pokoju Poety, to aż mnie przechodzą ciarki. Maja sprowadziła swego psa; nazywał się Zbój. Mordował kurczaki, wykopywał zasadzone przez Pat cebulki kwiatów, szarpał wiszące na sznurze pranie - Tillytuck stoczył prawdziwą batalię z Mają, gdy została podarta jego najlepsza koszula - a w wolnych chwilach uganiał się za kotami. W końcu Po Prostu Pies dał mu nauczkę i Zbój trochę się uspokoił. A kiedy Mai nie było w domu, Elka za każdy wybryk dawała mu lanie zwiniętą gazetą i w końcu nabrał manier. Chwilami Pat myślała z przestrachem, że zaczyna go lubić. Pat trudno było nie lubić jakiegoś psa. Tak jak przewidywała Pat, Binnie'owie nieustannie odwiedzali Srebrny Gaj. Wszędzie leżał popiół z papierosów braci Mai. Siostry i kuzynki przybiegały "stadnie", jak to określiła Judysia, w całym domu pełno było wrzasku, chyba że podsłuchiwały pod drzwiami. Judysia je na tym przyłapała. I stale się obrażały, niezależnie od tego, jak się je traktowało. Kiedy człowiek był dla nich uprzejmy, uważały, że się do nich "zniża". A jeśli nie zwracało się na nie uwagi, skarżyły się, że mieszkańcy Srebrnego Gaju zadzierają nosa. Oliwia przychodziła z całą rodziną. Oliwia uważała, że nie należy karać dzieci. "Chcę, żeby miały wesołe dzieciństwo". Ale dla otoczenia było to niezbyt wesołe. "Małe potwory" mawiała o nich Judysia. Któregoś dnia znalazła w garnku z zupą brudnego szarego wypchanego słonia. Sześcioletni synek Oliwii uważał, że to bardzo zabawne. Pani Binnie przychodziła często i spędzała popołudnie w kuchni Judysi, dając wszem wobec do zrozumienia, że jest żywym wcieleniem dobrej woli. Kołysała się na fotelu na biegunach, który wstawiła do kuchni Maja. Na szczęście, myślała sobie Judysia, bo żadne krzesło Srebrnego Gaju nie wytrzymałoby ciężaru pani Binnie, która ważyła dwieście trzydzieści trzy funty. Tak przynajmniej twierdziła; Maja jednak sprzeczała się z nią często utrzymując, że mamusia waży dwieście trzydzieści sześć funtów. - Ostatecznie sama najlepiej wiem, ile ważę - oburzała się pani Binnie. - I wcale się tej mojej wagi nie wstydzę. Moja siostra Józefina wciąż się pyta, czemu nie przestrzegam diety. "To nie dla mnie - odpowiadam jej. - Ja już zostanę taka, jaką mnie pan Bóg stworzył". - No, no; coś mi się widzi, że Pan Bóg nie miał z tym nic wspólnego - poinformowała Tillytucka Judysia. Pani Binnie miała nosek jak guziczek, żółtawobiałe włosy upinała w koczek na czubku głowy. Lubiła plotkować i nie czuła najmniejszego szacunku dla gramatyki. Coś ją ciągle mdliło "we wnętrzu". Pat zastanawiała się, jak Sid może na nią patrzyć i nie uprzytamniać sobie, że tak właśnie będzie wyglądała Maja, gdy skończy sześćdziesiąt lat. - Chętnie bym jej zaaplikowała błękitną płukankę do włosów - szepnęła złośliwie Elka do Pat, kiedy pani Binnie wygłaszała coś tonem wyroczni, kręcąc przy tym głową, a z przyżółkłego koczka wylatywały szpilki. Pani Binnie w przeciwieństwie do Mai nie cierpiała kotów. Miała astmę i jak twierdziła Maja, zaczynała się dusić, gdy o milę od niej pojawiał się kot. Zatem ilekroć przybywała do Srebrnego Gaju, trzeba było wyganiać z domu koty. Nawet Pyszałek nie stanowił tu wyjątku. Ale się wcale z tego powodu nad sobą nie rozczulał i chętnie rezydował na stryszku Tillytucka. - Dżentelmen Tom nie byłby się z tym pogodził - zwykła powtarzać Judysia. Z panią Binnie przychodziła zazwyczaj co najmniej jedna z tych "rozbrykanych Binnie'ówien" i przekrzykiwały się z Mają. Binnie'owie nie odznaczali się powściągliwością. Każde z nich zwierzało się każdemu absolutnie ze wszystkiego, nazywali to "omawianiem spraw"... Cokolwiek ktoś pomyślał, wypowiadał to na głos. Nie rozumieli osób, które wolą myśleć po cichu. Czasem powstawał taki rwetes, że Tillytuck mimo zimna uciekał już po południu na swój stryszek, a Pat rozpaczliwie tęskniła do dawnej przyjaznej ciszy. Pociechę stanowiło dla Pat i Elki jedno - wieczorem nikt im nie przeszkadzał. Maja uważała, że nie wypada jej przesiadywać w kuchni "ze służbą". Zwykle wychodzili z Sidem do kina albo na tańce. Jeśli zostawali w domu, przyjmowali gości w saloniku, który za milczącą zgodą wszystkich objęła we władanie Maja i ku uciesze Judysi nazwała go "living-roomem". - Hm, hm, mnie się widzi, że w Srebrnym Gaju jest tylko jeden living-room - moja kuchnia - oświadczyła Tillytuckowi, mrużąc oko. - To tu spędza się więcej czasu niż we wszystkich innych pokojach. - Judysia wie, co mówi - przyświadczył Tillytuck, tak jak kiedyś lady Medchester. Zatem Pat i Elka, i Judysia, i Tillytuck nadal co wieczór gromadzili się w kuchni i na parę godzin zapominali o cieniu, który padł na Srebrny Gaj. Judysia zawsze przygotowywała jakiś przysmak, żeby łatwiej było nie myśleć o przykrościach dnia - o tym, że kiedyś Pat przyłapała Maję, gdy ta szperała w jej biurku, albo o tym, że kiedyś Maja, która chętnie odgrywała panią domu, zaproponowała dystyngowanemu kapłanowi, żeby sobie dobrał, bo "w kuchni mamy jeszcze całą brytfannę". Śmiali się czasem z pani Binnie, która nie zawsze wiedziała, co znaczą wymawiane przez nią słowa. Kiedyś spytała poważnym tonem Elkę, czy "fobie" są roślinami jednorocznymi. Co prawda, ani Judysia, ani Tillytuck nie wiedzieli, na czym polega żart, ale oboje cieszyli się, że dziewczęta się zaśmiewają. Właściwie tylko wieczorem można się było bezpiecznie śmiać. Bo kiedy Maja słyszała śmiech, myślała, że to z niej się śmieją, i zaczynała się dąsać. Czasem, kiedy Maja wybierała się z wizytą do domu, do kuchni zachodził ukradkiem Sid, żeby tak jak dawniej pożartować i skosztować "małego co nieco" Judysi. Sid i Pat pogodzili się już dawno, Pat nie potrafiła nigdy długo gniewać się na Sida. Ale już nie spacerowali razem i nie snuli żadnych planów. Maja by tego nie zniosła. Teraz ona chodziła z nim po farmie i radziła mu, jakie powinien wprowadzić zmiany. Zresztą tymi swoimi pomysłami dzieliła się z całą rodziną. Uważała, że należy ściąć dużo drzew, zwłaszcza jesion przy schodkach. No i wyciąć całą starą część sadu - straszne marnotrawstwo dobrej ziemi. Nie posunęła się jednak tak daleko, by zaproponować zaoranie cmentarzyka, choć utrzymywała, że ciarki ją przechodzą, ilekroć mija cmentarzyk, śpiesząc po ciemku do stodoły lub kurnika. - Gdybym była na twoim miejscu - pouczała Pat - zaraz bym tu wprowadziła parę zmian. Frontowy ganek wyszedł już całkiem z mody. I należałoby zburzyć kilka ścian. Dopiero, gdyby pokój Poety połączyć z naszym, można by się w nim jakoś ruszać. Na co wam dwa gościnne pokoje? To zupełnie tak, jakby ropucha chciała nosić spodnie. - Srebrny Gaj podoba nam się taki, jaki jest - odpowiedziała oschle Pat. - Nie podniecaj się, mała - powiedziała prowokująco Maja, a Maja umiała prowokować. - To była tylko sugestia. Nie musisz się zaraz wściekać. - Gdyby mogła, wszystko by zrujnowała - skarżyła się Elce Pat. - Tak, tak, zupełnie jak jej dziadek - wtrąciła Judysia. - Wszystko najpierw równał z ziemią, a potem odbudowywał. Prawdziwa mania. Aby coś zmienić. - Judysiu, wczoraj kiedy przechodziłam koło saloniku, słyszałam, jak Maja mówi do Sida: "Tak czy owak, to ty odziedziczysz Srebrny Gaj po śmierci ojca". Judysiu, ona to naprawdę powiedziała. Po śmierci ojca. Judysia zaśmiała się. - Na to długo poczeka. Wasz tata pożyje jeszcze co najmniej dwadzieścia lat. Cóż, trzeba być Binnie'im, żeby coś takiego powiedzieć. Ii Czasem Pat uciekała od tego wszystkiego do lasu lub na pola, gdzie panował zimowy biały spokój. Dużo ciężkich chwil udało się jej przeżyć, pocieszając myślą, że w ciągu dziesięciu minut może znaleźć się na Ukrytym Pólku, z dala od swarów i zgiełku. Wiosną zawitał do domu Józek, żeby się wreszcie ożenić, choć według pani Binnie wszyscy powiadali ponoć, że biedna Enid Sutton nigdy się go nie doczeka. - Mówiłam jej i powtarzałam: Nie licz na niego. Marynarze w każdym porcie mają jakąś dziewczynę. A ty już nie jesteś taka młoda. Na marynarzach nie można polegać. Weź panią Rory MacPherson z Mostów - to ciężko doświadczona kobieta. Jej mąż był marynarzem, dali jej znać, że utonął, i zamierzała wziąć z kimś ślub, a tu pojawił się, zdrowy i cały. U Suttonów odbyło się wspaniałe weselisko i wszyscy uważali, że ogorzały Józek jest naprawdę pięknym mężczyzną. Pat zgadzała się z tym całkowicie i była z Józka dumna, ale wydawał jej się kimś obcym. Józek, którego wyjazd był dla niej kiedyś wielką tragedią! Właściwie ucieszyła się, kiedy Józek z oblubienicą wyruszyli w podróż poślubną dookoła świata na nowym statku Józka. Mogła się spokojnie zabrać do wiosennych porządków w domu i w ogrodzie. Tyle, że przedtem musiała jeszcze wysłuchać tyrady pani Binnie. - Piękne wesele. Ludziska mówią, że nie wiedzą, skąd Karol Sutton wziął na takie wesele forsę, ale ja zawsze powiadam, że większość ludzi bierze ślub tylko raz, więc zastaw się i postaw. Zawsze lubiłam śluby. Niedobra Maja wzięła i uciekła. Na pewno nie byliście tutaj bardziej wstrząśnięci niż ja. No i coś mi się widziało, że nie będzie jej u was za dobrze.. Ludziska mówili, że Pat to maniaczka i nie zostawi Mai w spokoju. Ale ja od razu powiedziałam: "Nie, Pat nie jest maniaczką. Tylko trzeba umieć do niej podejść". I miałam rację, prawda? Maja przed zamieszkaniem tutaj postanowiła, że się z tobą dogada. "Przecież mamusia wie - powiedziała - że do kłótni trzeba dwóch osób". A ja na to: "Słusznie mówisz, kochanieńka. Cokolwiek zajdzie, zachowuj się jak dama, jesteś teraz panią Gardiner i musisz podtrzymywać ich rodzinne tradycje. I pójść na kompromis". Tak właśnie jej powiedziałam: "Musisz pójść na kompromis. I tylko nic się nie bój. Mam nadzieję, że moja córka nie jest tchórzem." No, a teraz miło popatrzyć, jak się wszyscy zgadzacie. Nie przeczę, Judysia Plum to ciężki orzech do zgryzienia. Maja wiele się nacierpiała, biedna Maja była zawsze taka wrażliwa. Ale tak jak jej radziłam, poszła na kompromis. Powiedziałam jej: "Tę Judysię rozpuszczono jak dziadowski bicz. Wszyscy o tym wiedzą. Ale jest już stara, długo nie pożyje, więc możesz jej póki co pobłażać". "Przecież nie będę się wykłócała ze służącą - powiedziała Maja. - Jestem ponad to". Cóż, cieszę się, że biednej Enid Sutton udało się wreszcie wyjść za mąż. Strasznie się przez te trzy lata posunęła, czekając na Józka i nie wiedząc, czy on się w końcu pojawi, czy nie. A co z tobą, Pat? Temu twojemu wdowcowi jakoś się nie śpieszy? - powiedziała to z obleśnym uśmieszkiem, który podziałał na Pat jak szturchaniec. - Ludziska mówią, że mu się odwidziało, ale ja powiadam im, że z tej mąki będzie chleb. Powinnaś go, kochanieńka, ośmielić. Co prawda, Maja powiedziała mi któregoś dnia: "Ja tam, mamusiu, nie chciałabym resztek po innej kobiecie". Ale ty, Pat, nie jesteś już - jeśli wolno mi powiedzieć - taka młoda. Ja wyszłam za mąż mając osiemnaście lat, a mogłam wyjść mając siedemnaście. Miałam na sobie suknię z czerwonego aksamitu, a na głowie czarny też aksamitny kapelusz z zielonym piórem. Wszyscy chwalili moją elegancję, ale ja byłam rozczarowana. Od dzieciństwa chciałam wziąć ślub w sukni błękitnej jak niebo Pana Boga. - Ale poetyczna - szepnął Tillytuck do Judysi. Usłyszały go jednak także Elka i Pat, i mało nie udusiły się próbując powstrzymać śmiech. Pani Binnie, której nawet nie przyszło na myśl, że ktoś mógłby się z niej wyśmiewać, ciągnęła dalej: - Czy to prawda, że Kirkowie ustawiają w ogrodzie Długiego Domu słoneczny zegar? - Tak - odpowiedziała krótko Pat. - Cóż, ja tam nigdy nie byłam za tymi nowomodnymi wymysłami. Mnie wystarczy zwyczajny zegar. - Nie przejmuj się, Pat - powiedziała Elka, kiedy pani Binnie pomaszerowała wreszcie do saloniku. - Wkrótce zakwitną bzy. - I ukwiecone gałęzie jabłoni obramują księżyc - dorzuciła Pat. - I w brzezince pojawią się fiołki. - Wzdłuż tamy zasadzimy lilie. - Na Polu Owocowego Tortu pełno będzie czerwonej koniczyny. - A w Sielance kotków na wierzbach. - Wzdłuż Jordanu zatańczą stokrotki. - Więc sama widzisz, Pat, mamy przed sobą mnóstwo przyjemności. Temu wszystkiemu nawet Binnie'owie nie są w stanie odebrać uroku. Iii - Dziś będę się zajmować tylko wiosną - oznajmiła radosnym tonem Pat. Bo Maja wybrała się rano do domu i miały przed sobą cały dzień - trzy wesołe posiłki, kiedy zasiądą wokół stołu i będą sobie długo, tak jak dawniej, gadać. Judysia i Pat doszły do wniosku, że tylko częste wizyty Mai u jej matki pozwalają im zachować równowagę ducha. Od razu wszystko wyglądało inaczej. Judysia przysięgała, że nawet pralce łatwiej się pierze. A dom zdawał się wzdychać z ulgą. Nie mógł przywyknąć do Mai. Mimo że wiosna była piękna, trudno było przeżyć ją w Srebrnym Gaju. Wiosenne porządki z Mają stanowiły ciężkie doświadczenie. Ciągle coś krytykowała: - Pat, dlaczego nie zlikwidujesz tego zarośniętego ogrodu przed domem i nie zrobisz trawnika? Albo: - Tu bym wybiła okno, Pat, w sieni jest po południu okropnie ciemno. Maja nie potrafiła albo nie chciała przyjąć do wiadomości, że Pat nigdy nie zgodzi się na wycinanie drzew. Co prawda, jedno drzewo naprawdę się o to prosiło - jabłonka na własną rękę wyrosła tuż pod oknami domu i wpychała się do salonu. Kiedy Maja na to wskazała; jabłonka mieniła się czerwonymi pączkami, które lada chwila miały zakwitnąć. - Uważam, że to cudowne, pomyśl, sad wchodzi do domu! - zawołała Pat. - Tak, to do ciebie podobne - odparła Maja. Ostatnio była to jej ulubiona odpowiedź, pełna niewysłowionej wzgardy. Żadna z jej sugestii nie została przyjęta i Maja ze łzami w oczach poskarżyła się w obecności Judysi matce, że "na nic jej się w domu męża nie pozwala". Chciała za wszelką cenę mieć klomb i tak długo dręczyła Sida, aż porozmawiał z Pat i zdecydowano, że klomb może powstać na końcu małego trawnika, gdzie chwilowo kwitły tylko konwalie. Wokół rosło mnóstwo konwalii, ale Pat i tak krajało się serce, gdy te zaorano, a na tym miejscu Maja zasadziła irysy, ostróżki i "konkubiny", jak twierdziła pani Binnie. Maję mało obchodziły kwiaty. Ale chciała mieć klomb, gdyż Oliwia powiedziała, że klomby są obecnie bardzo modne w mieście. - Czy wiesz, że Maja namówiła wreszcie Sida, by pokazał jej Ukryte Pólko? - spytała Elka. Tak, Pat wiedziała o tym. Maja wróciwszy zaśmiewała się. - Widziałam to wasze słynne pólko, Pat. Zwykła mała polanka w lesie. A tak się zawsze o to piekliłaś. To, że Sid mógł pokazać Mai Ukryte Pólko, ich Ukryte Pólko, Pat odebrała jako zdradę. Ale nie mogła mieć mu tego za złe. Czegóż się nie robi dla spokoju? - Widzę, że bardziej kochasz siostrę niż własną żonę! - krzyczała Maja, ilekroć Sid nie chciał zrobić czegoś, na co nie zgadzała się Pat. Między nim a Mają zaczęły się gwałtowne kłótnie i w lecie życie w Srebrnym Gaju stało się naprawdę przykre. Najgorsze były posiłki. Maja i Sid docinali sobie niemal bez przerwy. - Może byśmy tak raz zjedli obiad w spokoju? - zaproponował któregoś dnia zniechęcony Długi Alek. Pat, która w milczeniu słuchała ironicznych przycinków Mai i niechętnych odpowiedzi Sida, wstała i udała się do swojego pokoju. - Nie zniosę tego dłużej! - szepnęła do siebie. Spuściła zasłonę, odgradzając się od natrętnego nagle blasku słońca. Zasłona wysunęła się jej z ręki i zwinęła u góry, śmiertelnie przerażając Pyszałka, który wylegiwał się na łóżku Elki. "Nie zasługujesz na porządnego kota" - mruknął Pyszałek. Pat spojrzała na niego. - I pomyśleć, że w Srebrnym Gaju mogło dojść do kłótni! Parę minut później weszła Elka z naręczem kwiatów i pocztą. Przekręciła klucz w drzwiach. Obecnie było to konieczne. Dawniej wszyscy przestrzegali cudzej prywatności, teraz w każdej chwili mogła wtargnąć Maja nawet nie udając, że puka. Wyśmiewała się z pukania, nazywała to "przesądami Srebrnego Gaju". - Pat, kochanie, nie bierz sobie tego tak bardzo do serca. Przyznaję, że przynajmniej raz dziennie żałuję, że minęły dawne dobre czasy, kiedy mogłam wydrzeć Mai trochę włosów. Ale teraz wyobrażam sobie, jak by na nią spojrzał Brook - pamiętasz chyba ten chochlik w jego oczach - i wszystko nabiera właściwej perspektywy. Zresztą to nie będzie trwało wiecznie... - Będzie! - zawołała zapalczywie Pat. - Elko, Maja nie chce, żebyśmy zbudowali dla nich dom na folwarku, chce być panią na Srebrnym Gaju. Słyszałam kiedyś jej rozmowę z Sidem - trudno było jej nie słyszeć. Wiesz, jak ona krzyczy, kiedy jest wściekła. Wołała: "Nie będę mieszkała na farmie starego Adamsa, ani mi się śni, trzeba by zbudować dom na końcu świata. Kiedy błagałeś mnie, żebym za ciebie wyszła, obiecywałeś, że będziemy mieszkać w Srebrnym Gaju. I zamierzam mieszkać w Srebrnym Gaju, ale nie dam sobie jeździć po głowie tej starej pannie, twojej siostrze. Ona tu pasożytuje na twoim ojcu, teraz kiedy ja mogę się zająć domem, powinna wyjechać i zarabiać na siebie!" Maja robi, co może, żeby nastawić Sida przeciwko nam, sama o tym świetnie wiesz! I wszystkiemu co, robimy i mówimy - albo nie mówimy - przypisuje jakieś podstępne motywy. Pamiętasz tę awanturę, którą urządziła w zeszłym tygodniu, bo ja nie zachwyciłam się jej nową suknią - tym okropieństwem z taniej koronki na błyszczącym niebieskim jedwabiu. Uważałam, że najuprzejmiej będzie to przemilczeć. Wstyd mi było na myśl, że ktoś ze Srebrnego Gaju będzie w czymś takim chodzić. I stale powtarza Sidowi, że się z niej wyśmiewamy. - Cóż, wczoraj wieczorem roześmiałaś się, kiedy powiedziała coś o księżycu. - Każdy by się roześmiał. Zobaczyłam sierp księżyca w nowiu nad grzywą jodeł i byłam tak zachwycona, że pokazałam go Mai. A na to moja bratowa: "Bardzo milusi". Pani Gardinerowa ze Srebrnego Gaju! - Niemniej sierp księżyca nad jodłami pozostał piękny. Ale Pat nie chciała słuchać słów pociechy. - A te nasze obiady. W najlepszym razie jemy, prawie nie rozmawiając albo zdarzają się takie awantury, jak dziś. Elko, chwilami wydaje mi się, że to wszystko, co w Srebrnym Gaju dostarczało nam radości życia, znikło i czasem tylko wraca na chwilę, kiedy jej nie ma. Czy wiesz, że ona podsłuchuje przez telefon rozmowy innych ludzi - pomyśl tylko, że ktoś ze Srebrnego Gaju zniża się do podsłuchiwania - i potem opowiada o tym wszem wobec. Kiedy to usłyszałam, poczułam się tak, jakby ktoś unurzał mnie w błocie. Czy wiesz, że wczoraj przyprowadziła stado swoich kuzynek z Letniego Brzegu, żeby pokazać im nasz pokój? - Cóż, przynajmniej nie leżały tam wszędzie szpilki do włosów ani rozsypany puder - oświadczyła Elka rozglądając się po niepokalanie czystym pokoiku wyzłoconym blaskiem, który sączył się poprzez nowe zasłony koloru dojrzałego zboża. W tym pokoiku wciąż jeszcze panowała odświeżająca cisza i spokój. - I nie bój się, nie zbuntuje przeciwko nam Sida. Sid już ją dobrze poznał. A panem Srebrnego Gaju jest ciągle ojciec. Musimy się trzymać i przeczekać. Masz tu list od Hilarego, właśnie wyjęłam go ze skrzynki. Zaraz podniesie cię na duchu. Ale nie podniósł, choć Pat przeczytała go trzykrotnie; doszukując się trudnego do określenia czaru, który zwykle bił z jego listów. List był jak zawsze bardzo miły. Ale Hilary od dawna nie pisał, a ten list wyglądał tak, jakby Hilary przez cały czas myślał o czymś innym. Miał zamiar na rok wyjechać. Do Włoch, a potem na Wschód, do Egiptu i Indii, by przyjrzeć się architekturze tamtych krajów. Chcę poznać cały świat - pisał. Pat zadrżała. Brzmiało to tak chłodno. Ale jednocześnie po raz pierwszy przyszło jej na myśl, że przyjemnie byłoby zwiedzić świat w towarzystwie Hilarego. Cudownie byłoby zobaczyć pustynię o zachodzie słońca, Alhambrę, o której tyle słyszała, i w świetle księżyca perłowy Taj Mahal. Ale jeszcze cudowniej byłoby, patrząc na Srebrny Gaj, czuć swoją do niego przynależność. Bała się, że już nigdy nie będzie się rozkoszować tym uczuciem. Maja tu pewnie zostanie. Mai zwykle udawało się zdobyć to, na czym jej zależało. Zachciało jej się Sida i zdobyła go. I zrobi wszystko, by zdobyć Srebrny Gaj. Już teraz często pozowała na panią domu, czyniąc honory ogrodu, szczycąc się swoim klombem i tłumacząc, że kamienie wzdłuż grządek to wymysł starej Judysi Plum. - Cóż, nie chcemy jej robić przykrości. I cały czas w domu pełno było jej rodziny. Judysia zwykła powtarzać Tillytuckowi, że "w Srebrnym Gaju roi się od Binnie'ich. Rozmnażają się jak króliki". Nieznośny młodszy brat Mai z oczkami jak łasica spędzał tu przynajmniej pół dnia, niby to pomagając Sidowi i pokpiwając z Judysi, która mściła się, chowając w spiżarni smaczne kąski i udając, że nie wie, gdzie się podziały. - Biedna Judysia bardzo się posunęła - użalała się nad nią Maja. - Ciągle coś chowa i sama nie wie, gdzie. Maja dużo czasu spędzała teraz w kuchni, pichcąc "danka" dla swoich przyjaciół, a tłuste brudne garnki zostawiała do zmywania Judysi. Judysia sama nie potrafiłaby powiedzieć, czy woli, kiedy Maja jest w dobrym humorze, czy kiedy się dąsa. Kiedy dąsała się, trzaskała drzwiami, aż brzęczały talerze. Kiedy była w dobrym humorze, ani na chwilę nie przestawała paplać. Zatem w Srebrnym Gaju rzadko obecnie panował spokój. Zrozpaczona Judysia zaczęła chodzić na cmentarzyk i tam szydełkować na grobie Zawadiackiego Dicka. Często towarzyszył jej Tillytuck i siadając na grobie Płaczliwego Willa palił fajkę. - Lubię towarzystwo, ale nie każde - powiedział. Maja bardzo się tym ubawiła, twierdziła, że Tillytuck i Judysia "flirtują" na cmentarzyku. - Jakby mnie obchodziło, co ona wygaduje - oświadczyła z goryczą Judysia. - Nie pozwolę jej rządzić się w mojej kuchni. Wczoraj chciała powiesić kalendarz tuż pod królem Williamem i królową Wiktorią... a na kalendarzu była duża tłusta baba w ogóle nie ubrana. Zdjęłam go i wrzuciłam do ognia. "Co, taka ladacznica ma dotrzymywać towarzystwa królowi i królowej?" - zapytałam. Nie lepsza była jej kuzynka, która przyszła wczoraj w kostiumie kąpielowym. I usiadła bezczelnie w fotelu pradziadka Nehemiasza zakładając jedną tłustą nogę na drugą. I nawet nie były przyzwoicie białe, były żółte jak ser, to się nazywa opalenizną. Tillytuck tylko na nią spojrzał i od razu uciekł do spichlerza. Trudno, żebym ją wrzuciła do ognia, ale powiedziałam: "Jak ktoś chce pokazywać nogi, to powinien najpierw trochę się odchudzić!" A ona na to: "Judysia jest dziwaczką!" Dziękowałam Najwyższemu, że nie powiedziała: "Judysia jest nieoceniona". To jej ulubiony przymiotnik. A kiedy Maja oznajmiła, że teraz takie kostiumy są bardzo modne i chyba nie chcę, żeby ludzie kąpali się w krynolinach, to zaraz jej powiedziałam: "No pewnie, Maju, nie jestem taka, jak twoja ciotka Alicja. Kiedy siostrzenica przysłała jej na Gwiazdkę statuetkę Wenus z "Mili", szybko uszyła dla niej suknię, nim pokazała ją przyjaciołom. Ja tam nie mam nic przeciwko nogom jako takim. Na plaży - proszę bardzo. Ale takie obnażone tłuste nogi, jak twojej kuzynki, w mojej kuchni - to trochę za wiele". "Wszyscy uważają, że Emma w tym kostiumie wygląda zabójczo" - oświadczyła Maja. "Święte słowa - odpowiedziałam. - Widziałaś, jaki efekt wywarło to na Tillytucku, a on niejedno widział. A jeśli rozchodzi się o modę, wiadomo, każda małpa robi to, co robią inne małpy". Panna Maja zaraz się oburzyła, że obrażam jej rodzinę, i całą resztę dnia nie odzywała się ani słówkiem, ale ja tam już wolę, jak grymasi, niż jak gada. Dziś usiłowała mnie wybadać, co wiem o tym Cleaverze, ale przecież niczego nie wiem. A może powinnam wiedzieć, co, Patsy? - O, nie - odpowiedziała z uśmiechem Patsy. - Hm, hm, co prawda byłam tego pewna - Judysia w przeciwieństwie do Pat nie uśmiechała się. Nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy martwić. Niezbyt lubiła Cleavera, który z honorami skończył uniwersytet w McGill i spędzał lato w Srebrnych Mostach, oddając się pracom badawczym. Pat poznała go w Długim Domu i od tego czasu Cleaver zaczął się kręcić wokół Srebrnego Gaju. Był bardzo zdolny i mówiło się już o jego pracach nad bakteriami. Ale biedny Cleaver sam wyglądał jak bakteria i Judysi trudno było wyobrazić go sobie jako męża Pat. - Boję się, że skończy się na tym wdowcu - oznajmiła na cmentarzyku Tillytuckowi. - Zwłaszcza jeśli prawdą jest to, co słyszymy o Szkrabie. Zawsze myślałam, że... ale cóż, jestem tylko starą głupią kobietą i starzeję się z każdym dniem, jak mi to powtarza pani Binnie. - Matylda Binnie sprawiła sobie nowe zęby i nowe futro - zauważył Tillytuck. - A powinna sprawić sobie nowy móżdżek. - Pyknął z fajki i dorzucił: - Mówiąc symbolicznie. Iv W sierpniu zmarła nagle ciotka Edyta. Wszyscy przeżyli szok. Nikt szczególnie nie kochał ciotki Edyty - niełatwo byłoby ją kochać. Ale stanowiła cząstkę ustalonego porządku rzeczy i jej zniknięcie oznaczało kolejną zmianę. Najbardziej, o dziwo, odczuła jej brak Judysia, która przez całe życie prowadziła z ciotką walkę na noże. Judysi życie wydało się nagle monotonne, nie mogła już gorszyć Edyty i wymieniać z nią uprzejmych, ale jakże zjadliwych uwag. - Dziwnie mi się robi we wnętrzu, Pat, kiedy tak sobie myślę, że ciotka Edyta nigdy już nie usiądzie w mojej kuchni, próbując dać mi się we znaki. Oczywiście to Maja z niekłamaną przyjemnością powiadomiła Pat, że Hilary Gordon się zaręczył. Któreś z Binnie'ich otrzymało list od Binnie'go zamieszkałego w Vancouverze, który znał szczęśliwą wybrankę. Ślub ma nastąpić, kiedy Hilary wróci ze swego rocznego pobytu za granicą. Zostanie wówczas przyjęty do znanej firmy architektonicznej, której wspólnikiem był ojciec dziewczyny. - Kiedyś, kiedy byłaś młoda, chodziliście ze sobą, co? - spytała złośliwie Maja. - Myślę, że to prawda - powiedziała wieczorem Elka. - Coś już o tym słyszałam. Dorotka ma przyjaciół w Vancouverze i wspomnieli jej o tym w którymś z listów. Wahałam się, czy ci powiedzieć. - I dlaczego nie powiedziałaś? - chłodno spytała Pat. - No wiesz... - Elka zawahała się - byliście zawsze takimi przyjaciółmi... - No właśnie! - W oczach Pat pojawił się ogień. - Byliśmy i jesteśmy przyjaciółmi, więc interesuje mnie jego przyszłość. Oczywiście, że przykro mi, iż sam mi o tym nie napisał. Elko Gardiner, dlaczego tak na mnie patrzysz? - Zawsze uważałam, że Hilary bardziej cię obchodzi, niż ci się to wydaje - zaryzykowała Elka. Pat roześmiała się dość niepewnie. - Elko, nie bądź gąską. Ty i Judysia zawsze coś sobie na temat Hilarego wyobrażałyście. Bardzo kocham Hilarego i nigdy nie przestanę go kochać. Jest mi bliski jak rodzony brat. Ale czy zdajesz sobie sprawę, od ilu to lat nie widzieliśmy się? Oddaliliśmy się od siebie. To było nieuniknione. Nawet nasza korespondencja zmarła naturalną śmiercią. Odkąd wyjechał zagranicę, nie otrzymałam od niego żadnego listu. - Byłam wtedy jeszcze mała, ale przepadałam za nim. Uważałam go za najmilszego chłopca na świecie. - I był nim - zgodziła się Pat. - Mam nadzieję, że ożeni się z najmilszą dziewczyną pod słońcem. - Kochał się w tobie, prawda Pat? - Tak sobie wyobrażał. Wiedziałam, że mu to przejdzie. - Wiesz... - od Elki cały dzień bił blask i teraz postanowiła się zwierzyć. - Brook przyjedzie tu przed rozpoczęciem roku akademickiego na cały tydzień. Mam nadzieję, że do tego czasu panna Macaulay wykończy mi tę sukienkę z niebieskiej żorżety. I chyba kupię sobie ten aksamitny żakiecik, który widziałyśmy w mieście, bardzo będzie do niej pasował. Na pewno spodobam się w nim Brookowi. - Sądziłam, że podobasz mu się w każdej sukience - zaczęła się droczyć Pat. - Podobam. Ale mogę się podobać jeszcze bardziej! "Cóż, nikogo nie obchodzi, jak ja jestem ubrana" - pomyślała smętnie Pat. Wyjrzała przez okno, zobaczyła wschodzący księżyc i przypomniała sobie wszystkie wschody księżyca, które "za młodu" oglądała razem z Hilarym. To zdanko Mai lekko ją ubodło. A pani Binnie omawiając zaręczyny Donalda Holmesa pocieszała ją, że w morzu nie brak ryb. - Jeszcze nie jesteś taka stara - pocieszała ją dalej pani Binnie. - Jak ktoś mówi, że zaczynasz wyglądać na starą pannę, zawsze odpowiadam, że to nie dziwota, przecież Pat od lat ma chorą matkę i cały dom jest na jej głowie. Wygląda na starszą, niż jest. Pat zwykle ignorowała uwagi pani Binnie, ale to "jeszcze nie jesteś taka stara", utkwiło jej w głowie. Nie uważała, że wygląda staro. Jej ciemne włosy wciąż błyszczały, błyszczały bursztynowe oczy, policzki były gładkie i zaokrąglone. Tak, może w kącikach oczu pojawiło się parę zmarszczek i... A co to? Pat nachyliła się nad lustrem, rozszerzyły się jej źrenice. Czy to możliwe? Tak, możliwe. Zobaczyła pierwszy siwy włos. V Wieczorem Pat wybrała się do Długiego Domu. Szła sprężystym krokiem. Nie będzie się przejmowała siwym włosem. Nawet go nie wyrwała. Selby'owie wcześnie siwieli. Nie miało to żadnego znaczenia. Niezależnie od tego, jak wyglądają jej włosy, czuła się śmiesznie młoda. Nawet jeśli pojawią się zmarszczki, zachowa młode serce. Choć tego dnia Pat wydawało się przez chwilę, że ma już dosyć młodości. Kiedy jest się młodym, zbyt wiele rzeczy sprawia przykrość. Na starość jest człowiekowi na pewno lżej. Dzień był w ogóle przykry. Maja dąsała się i objawiała swój zły humor, trzaskając drzwiami. Zbój zeżarł salaterkę budyniu, który Pat odstawiła, żeby wystygł. Judysia była czymś przygnębiona, pewnie wzięła sobie do serca wiadomość o zaręczynach Hilarego, choć nic o tym nie wspomniała, powtarzała tylko od czasu do czasu: "dziwne, dziwne". Pat postanowiła się rozerwać. Na pewno wizyta w Długim Domu podniesie ją na duchu - tak było zawsze. Ilekroć życie wydawało się szare, ilekroć czuła się samotna, wdrapywała się na wzgórze do Zuzanny i Dawida. Gdy zatrzaskiwały się za nią drzwi Długiego Domu, odgradzały ją od przykrości świata. Pomyślała z goryczą, że dawniej czuła to, wchodząc do Srebrnego Gaju. Nie mogła przywyknąć do myśli, że własny dom przestał być bezpiecznym schronieniem. Ale gorycz znikła, gdy usiadła z Zuzanną i Dawidem wokół ognia. Łupali orzechy i rozmawiali, a chwilami milczeli. Zuzanna była tego dnia dość cicha, za to Dawidowi i Pat nie zamykały się usta. Pat spojrzała na makatkę nad kominkiem. Wyhaftowano na niej dziwacznymi literami motto: Trzy są rzeczy, które serce cieszą - Być w tym domu, Być razem I jeszcze Wiedzieć, że o sobie wszyscy Tu obecni jak najlepiej myślą. Było to szczerą prawdą i podnosiło na duchu. Zuzanna jest taka kochana! A Dawid miał takie mile oczy, albo migotały w nich filuterne chochliki, albo patrzyły na człowieka z wielką czułością. I jego głos! Co przypominał jego głos? Nie wiedziała, ale ten głos chwytał ją zawsze za serce. Pat czuła jego sympatię. Przyjemnie było wiedzieć, że jest się lubianym, przyjemnie było mieć przyjaciół, do których człowiek mógł wpaść, kiedy tylko zechciał. Dawid jak zwykle odprowadził ją do domu. Tego wieczoru Pat po raz pierwszy pomyślała, jak miło się z nim spaceruje, rozmarzone wzgórza oświetlała pełnia księżyca. Przeszli przez gęsty świerkowy lasek, który zdawał się ukrywać parę własnych tajemnic, poszli polną ścieżką pod Czuwającą Sosną, minęli strumień, znaleźli się na Alejce Westchnień. Zwykle żegnali się przy furtce, ale dziś stali chwilę w milczeniu wpatrzeni w urodę nocy. Dobiegł ich słaby odgłos muzyki. To Tillytuck grał w swojej izdebce w spichlerzu, ale z tej odległości muzyka brzmiała jak pienia Zaczarowanego Ludku. Dawid pomyślał, że milczenie z Pat jest bardziej wymowne niż rozmowa z każdą inną kobietą. Zastanawiał się, co Pat zrobiłaby, co Pat by powiedziała, gdyby tak jak tego pragnął, objął ją ramieniem i szepnął: "kochana". Ale powstrzymał się. Niemniej Pat przeżyła szok, gdy spytał: - Czy Zuzanna podzieliła się z tobą swoją tajemnicą? Zuzanna? Tajemnicą? Ton głosu Dawida sugerował, o jaką tajemnicę może chodzić. Pat wyciągnęła rękę, jakby chciała odeprzeć cios. - Nie... - szepnęła. - Na pewno powiedziałaby ci dzisiaj, gdybyście były same. Jest bardzo szczęśliwa. Pogodziła się ze swoim dawnym ukochanym i zaręczyli się. Tego było już za wiele. Ma stracić, także i Zuzannę... A w dodatku musi być uprzejma i powiedzieć coś miłego. - Mam nadzieję, że będzie bardzo szczęśliwa - wyjąkała. - Na pewno będzie - odpowiedział spokojnie Dawid. - Od dawna kocha tego człowieka. Nie wiem, o co się przed naszym przyjazdem tutaj pokłócili. My, Kirkowie, niełatwo się zwierzamy. Oczywiście Zuzanna wyjdzie za mąż, dopiero gdy on ukończy studia. Uczy się i pracuje. A wtedy - co ja mam wtedy zrobić, Pat? - Będzie ci jej strasznie brak - wykrztusiła Pat, wiedząc, że zachowuje się bardzo niemądrze. - Powiedz mi, co powinienem wtedy zrobić, Pat? Czy Dawid próbuje jej się oświadczyć? I co ona ma mu odpowiedzieć? Nie, nic nie powie. Za dużo dziś miała emocji, zaręczyny Hilarego, pierwszy siwy włos, zaręczyny Zuzanny... Życie było doprawdy nieobliczalne. Ciągle wydarzało się coś niespodziewanego. Uda po prostu, że nie usłyszała pytania Dawida, i wejdzie do ogrodu. Tak też zrobiła. Ale tego wieczoru długo siedziała w swoim zalanym światłem księżyca pokoju i zastanawiała się, jaką drogę wybrać. Elka gdzieś wyszła, dom był milczący i jak się wydawało Pat, czuł się samotnie. Teraz co wieczór martwił się utraconym spokojem. Niebo było bezchmurne, wiał silny wiatr. Niedawno Marysieńka spytała ją: "Ciociu Pat, dlaczego wiatr się tak śpieszy?" Którą drogę wybrać? Dawid poprosi ją o rękę. Już od dawna podświadomie wiedziała, że jeśli tylko do tego dopuści, Dawid jej się oświadczy. Był jej bardzo bliski. Życie u jego boku mogłoby się stać miłą wędrówką. W towarzystwie Dawida nawet szare dni nabierały koloru. Lubiła jego towarzystwo. A jego szare oczy patrzyły często tak smutnie. Chętnie zobaczyłaby w tych oczach szczęście. Czy to wystarczający powód, by wyjść za mąż, nawet jeśli ten człowiek jest tak miły jak Dawid? Jeśli za niego nie wyjdzie, Dawid zniknie z jej życia. Po wyjściu za mąż Zuzanny nie pozostanie w Długim Domu. A ona nie chce utracić jeszcze jednego przyjaciela. A jeśli wybierze inną drogę? Jeśli pozostanie w Srebrnym Gaju i pomaleńku zamieni się w "ciocię Pat", będzie zajmowała się rodzinnymi weselami i pogrzebami, jej włosy staną się wkrótce szpakowate. Ten pierwszy siwy włos... Dziś poklepał ją po ramieniu sędziwy wiek. Ale i tak nic by to nie szkodziło, gdyby mogła zajmować się z miłością Srebrnym Gajem, żyć dla Srebrnego Gaju. O, wówczas nie wahałaby się ani sekundy. Ale przecież dobrze znała zamiary Mai. I wiedziała, że Sid także nie chce przenosić się na folwark. Czy tato potrafi im się oprzeć? Nie, w którymś momencie panią Srebrnego Gaju zostanie Maja. Od dawna już dręczyła ją ta myśl... A wtedy... W parę tygodni później w ogrodzie Długiego Domu, w którym wciąż jeszcze spacerował duch Bietki, Dawid spytał ją cicho: - Jak myślisz, Pat, czy mogłabyś zostać moją żoną? Pat przez chwilę wpatrywała się w las na wschodnim wzgórzu. Potem odpowiedziała równie cicho: - Myślę, że tak. Vi Najpierw powiedziała matce. Pogodna twarz matki leciutko się zmieniła. - Maleńka, czy ty go naprawdę kochasz? Pat wyjrzała przez okno. Poprzedniej nocy mróz ściął ziemię ogrodu. Pat miała nadzieję, że matka nie zada jej tego pytania. - Tak, mamo, choć może niezupełnie w ten sposób, o którym myślisz. - Jest tylko jeden sposób - szepnęła matka. - Więc ja widać należę do osób, które w ten sposób kochać nie potrafią. Próbowałam - i okazywało się, że to złudzenie. - Bo nie da się próbować kochać. - Najdroższa mamusiu, ja naprawdę jestem bardzo przywiązana do Dawida. Pasujemy do siebie - rozumiemy się w pół słowa. Lubi wszystko to, co ja. Dobrze mi z nim. Matka nic już więcej nie powiedziała. Znów zaczęła niewidzialnymi ściegami obrębiać serwetkę do wyprawy Elki. Cóż, może wszystko dobrze się ułoży. Nie tego pragnęła dla Pat, ale córka sama musi dokonać wyboru. Dawid Kirk jest miłym człowiekiem, zawsze go lubiła. I Pat będzie blisko. Potem Pat powiedziała Judysi. Judysia, która zawsze tak pragnęła, żeby Pat się "ustaliła", nie okazała zachwytu. Złożyła Pat najserdeczniejsze życzenia i uprzejmie oświadczyła, że "Pan Kirk jest dobrze wychowanym i wykształconym człowiekiem". Cóż, zaręczyny stały się faktem dokonanym, więc Judysia nie zamierzała krytykować przyszłego członka rodziny. - Biedne maleństwo, nie będzie szczęśliwa - zwierzyła się Judysia Pyszałkowi, uważając, że jest on jedynym możliwym powiernikiem. Tyle, że oczywiście nie rozumie jej tak dobrze jak Dżentelmen Tom. - A miała takich wspaniałych konkurentów. Cóż, mam nadzieję, że Najwyższy wie najlepiej, czego nam trzeba. Najszczerzej rozmawiała Pat z Elką. - Pat, jeśli go kochasz, to... - Nie kocham go, Elko, tak jak ty kochasz Brooka. Nie jestem zdolna do takiej miłości - każde zakochanie szybko mija. Dawid potrzebuje mnie, będzie mnie bardzo potrzebował, gdy Zuzanna wyjdzie za mąż. Pobierzemy się dopiero wówczas, najwcześniej za dwa lata. Nie wyszłabym za niego, Elko, za nikogo bym nie wyszła, gdybym wiedziała, że mogę zostać w Srebrnym Gaju. Ale Maja się stąd nie ruszy, więc nie będzie to możliwe, zwłaszcza kiedy ty wyjedziesz do Chin. Zawsze kochałam Długi Dom. I będę tuż koło Srebrnego Gaju. Będę mogła nad nim czuwać. "Coś mi się zdaje, że to jest prawdziwy powód, dla którego wychodzi za Dawida Kirka" - pomyślała Elka. Spojrzała na cienie które rzucały na podłogę liście dzikiego wina. Wyglądały jak roztańczone fauny. Elka zamrugała oczyma, by powstrzymać niemądre łzy. Pat nie wie, czego nie zazna w życiu... Ale głośno Elka powiedziała tylko: - Mam nadzieję, Pat, że będziesz szczęśliwa. Zasługujesz na to. Jesteś najmilszą osobą na świecie. Ojciec przyjął to filozoficznie. Wolałby kogoś młodszego. Ale Kirk był porządnym człowiekiem i miał odpowiedni kapitał, żeby wystarczyło mu na życie. Wyglądał dystyngowanie. Jego książka o wojnie została pozytywnie przyjęta przez krytykę, a teraz pracował nad historią Prowincji Nadmorskich. Długi Alek słyszał już wiele pochwał, Pat zawsze lubiła takich "główkujących" mężczyzn. Niech więc robi, co chce. Reszta klanu była zdziwiona i ubawiona. Pat czuła, że nikt nie pochwala jej wyboru. Winnie i ciotki z Wybrzeża Zatoki nie powiedziały nic, ale milczenie także potrafi być wymowne. Ciotka Barbara westchnęła. - Ależ, Pat, on już jest niemal siwy. - Ja też - powiedziała Pat pokazując swój siwy włos. Maja była zachwycona, ale zrzedła jej mina, gdy dowiedziała się, że ślub nastąpi nieprędko. Pani Binnie bujając się w fotelu na biegunach, nie odmówiła sobie przyjemności powiedzenia, co o tym myśli. - A więc wreszcie udało ci się złapać tego wdowca, Pat. Mówiłam ci: nie dawaj za wygraną. Nigdy nie rozumiałam, jak dziewczyna może się zdecydować na wdowca, no ale jak to mówią, podczas burzy dobra jest każda przystań. Cóż, jak mówiłam Oliwii, on nie jest już taki młody... - Nie lubię młodych chłopców - oznajmiła chłodno Pat. - Wolę dojrzałych mężczyzn. I musi pani przyznać, pani Binnie, że nie odstają mu uszy. - Nie bądź frywolna, Pat. Małżeństwo to poważna sprawa. Więc kiedy powiedziałam to Oliwii, ona na to: "Zawsze to lepiej być oczkiem w głowie starca niż niewolnicą młodzika. Pat także nie jest już młoda, mamciu. Będzie świetną żoną dla Dawida Kirka". Oliwia zawsze na swój sposób cię lubiła, Pat. Mówiła, że to nie ze złej woli jesteś taka, jaka jesteś. - Bardzo to uprzejmie z jej strony. Rozbawiony uśmiech Pat dotknął panią Binnie. Ta Pat zawsze się z człowieka wyśmiewa. No, przestanie się pewnie śmiać, kiedy wyjdzie za wdowca. Zuzanna szaleńczo się ucieszyła. - Zawsze miałam nadzieję, że do tego dojdzie. Jesteście dla siebie stworzeni. Dawid martwi się, że jest o tyle od ciebie starszy. Powiedziałam mu, że z każdym dniem młodnieje, a ty nabierasz powagi i wkrótce będziecie w tym samym wieku. Może nie powinnam tak mówić o bracie, ale on jest naprawdę kochany. Dopiero ostatnio zaczął mieć trochę nadziei, przedtem utrzymywał, że ma dwóch rywali. - Dwóch? - Srebrny Gaj i Hilarego Gordona. Pat uśmiechnęła się. - Przyznaję, że Srebrny Gaj był jego rywalem. A Hilary? Równie dobrze mógłby za rywala uważać Sida. Ale nagle zmienił jej się wyraz twarzy. Przestała się śmiać. Zastanawiała się, czemu z taką ulgą myśli o tym, że korespondencja z Hilarym zmarła naturalną śmiercią i nie musi mu napisać, iż wychodzi za Dawida Kirka. Rok ósmy I W czwartek i piątek padało, zatem dla odmiany, jak to określił Tillytuck, w sobotę lał ulewny deszcz. Nie był to wiosenny rześki wesoły deszczyk, ale beznadziejnie smutna jesienna ulewa. Po szybach Srebrnego Gaju jak łzy spływały krople. - Czasem lubię deszcz - zauważyła Elka. - Ale nie taki. Ogród całkiem opustoszał! Pozostały w nim tylko duchy kwiatów, bardzo zaniedbane duchy. Jak wesoło pracowało nam się latem w ogrodzie, prawda? Zastanawiałam się, czy tak samo będzie w przyszłym roku. Mam jakieś niedobre przeczucia. Judysi też ukazał się w nocy jakiś "znak" i była nastrojona pesymistycznie. Ale kiedy po południu alejką nadjechała wysoka chuda dama i przywiązała zmęczoną kobyłę do płotu cmentarzyka, nikt nie skojarzył jej pojawienia z tymi przeczuciami. - Pewnie znowu jakaś komiwojażerka - powiedziała Judysia, patrząc z kuchennego okna, jak dama kroczy alejką, dźwigając walizkę. - W tym tygodniu było już ich z pół tuzina. Nie wygląda tak, jakby jej się powodziło w interesach. - Wygląda jak dżdżownica w pozycji pionowej - zachichotała Elka. - Ja tam bym jej nie wpuściła do domu - oświadczyła pani Binnie, która jak zwykle w sobotę po południu odwiedziła Srebrny Gaj. Judysi też to przemknęło przez myśl, ale wypowiedź pani Binnie wywołała wręcz przeciwny efekt. - No, no, my tu w Srebrnym Gaju mamy lepsze maniery - oświadczyła wyniośle, serdecznie zaprosiła nieznajomą do kuchni i posadziła koło pieca. Nie dojdzie do tego, żeby ktoś z Binnie'ich dyktował jej, kogo ma w swojej kuchni przyjąć, a kogo nie. - Strasznie mokro - westchnęła nieznajoma, opadając na krzesło i z ulgą stawiając na ziemi walizkę. Była wyjątkowo wysoka i chuda, ubrana na czarno, miała przeogromne bladoniebieskie oczy. Właściwie w jej twarzy widać było tylko oczy, było to trochę niesamowite. Dopiero, gdy się człowiek dobrze przyjrzał, zauważał, że ma sterczące kości policzkowe i wygięte w podkówkę wąskie usta. Z taką niechęcią spojrzała na Wymoczka, że ten zmyślny kot od razu postanowił wyjrzeć na dwór i sprawdzić, jaka jest pogoda. - Przykro jest podróżować w deszcz, ale postanowiłam objechać Wyspę w dziesięć dni i nie mam już wiele czasu. - Pani nie jest z Wyspy? - spytała Elka, zdaniem Judysi zupełnie zbędnie. "Od razu widać" - pomyślała Judysia. - Nie. - Nieznajoma znów westchnęła. - Mieszkam w Nowej Szkocji. Pamiętam lepsze czasy. Ale jak się nie ma męża, trzeba z czegoś żyć. Przed wyjściem za mąż byłam komiwojażerką, więc znów ruszyłam w drogę. Każdy grosz jest cenny. - Tak, tak, trudno być wdową na tym okrutnym świecie - wzruszyła się Judysia i sięgnęła po garnek z zupą. - Niestety, nie jestem wdową. - Znów westchnienie. - Mój mąż opuścił mnie wiele lat temu. - No, no - Judysia odsunęła garnek. Jeśli mąż daje nura, coś tu nie jest w porządku. - A czym pani teraz handluje? - Pigułki, maście, płyny do włosów, perfumy, kremy i pudry - oświadczyła kobieta i otworzyła walizkę, pragnąc przedstawić asortyment swoich towarów. Ale w tym momencie otworzyły się drzwi ganku i ukazał się w nich Tillytuck. Stanął jak wryty. A wielkooka dama załamała ręce i dwa razy otworzyła usta. Dopiero za trzecim razem udało się jej wykrztusić: - Jozjasz... Tillytuck szepnął coś w rodzaju "ojejku" i rozejrzał się bezradnie. - Przecież jestem trzeźwy. To nie może być pijacki zwid. - Hm, hm, coś mi się widzi, że ta dama nie jest Tillytuckowi obca - powiedziała Judysia. - Obca! - dama wzniosła do góry oczy. - On jest... on był... on jest moim mężem. Judysia spojrzała na Tillytucka. - No jak, panie Tillytuck, prawda to? Tillytuck usiłował zrobić dobrą minę do złej gry. Skinął głową i głupio się uśmiechnął. - Tak, tak, - powiedziała ironicznie Judysia - miło jest dowiedzieć się wreszcie prawdy, gdy słyszało się tyle kłamstw. - Zawsze wiedziałem - oświadczył ponuro Tillytuck - że Judysia nigdy nie wierzyła w to, co mówię. Ale jeśli ta... ta osoba utrzymuje, że ją porzuciłem; to tylko mówiąc symbolicznie. Kazała mi się wynosić. - Bo on nie chciał uwierzyć w predestynację - wyjaśniła pani Tillytuckowa. - Modernista! Czyż mogłam żyć z mężczyzną, który nie wierzy w predestynację? Pani by mogła? - Nie próbowałam - odpowiedziała Judysia, do której zwróciła się pani Tillytuckowa. Pani Binnie spytała, co to jest predestynacja, ale nikt jej nie odpowiedział. - Kazała mi się wynieść - powtórzył Tillytuck - i wziąłem ją za słowo. Powiedziałem tylko, że mam dosyć predestynacji. Janino, odwołuję się do ciebie, prawda, że nic więcej nie powiedziałem? Oczy pani Tillytuckowej napełniły się łzami. Można by w nich utonąć. - Jozjaszu, możesz wrócić, kiedy zechcesz - załkała. - Bylebyś uwierzył w predestynację. Tillytuck nie odpowiedział. Odwrócił się i wyszedł. Pani Tillytuckowa otarła łzy, Judysia przyglądała się jej kamiennym wzrokiem. Pat i Elka walczyły z sobą, by się nie roześmiać. - Wzruszyłam się - oświadczyła przepraszająco pani Tillytuckowa. - Mam nadzieję, że zechcą mi panie wybaczyć. Nie widziałam Jozjasza od piętnastu lat. Nic się nie zmienił. Czy przez cały czas był tutaj? - Nie - odpowiedziała krótko Judysia. - Jest tu tylko od siedmiu lat. - No to już go panie dobrze poznały. Pewnie wciąż opowiada niestworzone rzeczy o swoich przygodach. Czego ja się nie nasłuchałam! - Czy jego dziadek był naprawdę piratem? - spytała Elka, którą to zawsze ciekawiło. - Coś takiego! Piratem! Nie, był tylko pastorem. Cały Jozjasz! On i te jego romantyczne tragedie. Strasznie chciał, żeby mu się przydarzyło coś, o czym mówiliby ludzie, i jak usłyszał o skandalu czy katastrofie twierdził, że brał w tym udział. Nie interesowały go pogrzeby, bo nie mógł udawać, że jest nieboszczykiem. Ale tych jego opowieści nie brałam mu za złe. Wszystkie te kłamstwa były dość interesujące, a ja nic nie mam przeciwko jakiejś frywolnej rozmowie od czasu do czasu. I był łatwy w pożyciu, to muszę mu przyznać. Nawet nie brałam mu za złe, że od czasu do czasu urządzał sobie orgie pijackie, choć ostrzegałam go, co przydarzyło się memu wujkowi Azie. Wujek Aza w pijackim widzie wziął wannę za łóżko, a wanna była pełna wody. Wlazł do niej i najpierw skręcił sobie kark, a potem się utopił. Nie, szło mi tylko o teologiczne poglądy Jozjasza. Z początku przypisywałam je niestrawności, ale jak zorientowałam się, że naprawdę tak myśli, moje sumienie nie mogło tego znieść. Twierdził, że nigdy nie było ani Adama, ani Ewy, a doktryna o predestynacji jest świętokradztwem. Więc oświadczyłam, że musi wybierać: albo ja, albo modernizm. Bardzo cierpiałam. Kochałam tego człowieka z wszystkimi jego wadami. I potem, przez te wszystkie lata, dręczyła mnie myśl, co stanie się z jego nieśmiertelną duszą. Nawet pani Binnie nie próbowała odpowiedzieć na to pytanie. - Cóż - pani Tillytuck podjęła bardziej rześkim tonem - pora wrócić do interesów. Choć nie mam do tego głowy. Przeżyłam szok. Dolega mi zmęczone serce. Nikt nie wiedział, czy dolega naprawdę, czy w przenośni. Pani Binnie optowała za pierwszą ewentualnością. Zapytała więc ze współczuciem: - Czy próbowała już pani położyć sobie na żołądku plaster gorczycy? - Obawiam się, że nie uleczyłoby to mego znużonego serca - odparła patetycznie pani Tillytuckowa. - Widać, nie zna pani tego cierpienia, gdy dolega zranione serce. - Nie, chwała Bogu, serce mam w porządku - zaprotestowała pani Binnie. - Dolega mi tylko reumatyzm w kolanie. - Mam na to świetną maść - ożywiła się pani Tillytuckowa. - Niech pani spróbuje. Pani Binnie kupiła maść, a pani Tillytuckowa spojrzała wyczekująco na resztę zgromadzonych. Ale Judysia oświadczyła posępnie, że nikt nie pragnie tych upiększających papek. - I bez nich jesteśmy ładne. - Jeszcze nie widziałam ładnej kobiety, która nie mogłaby być ładniejsza - pani Tillytuckowa znowu westchnęła i zamknęła walizkę. Przystanęła w drzwiach. - Może któraś z pań wie, czy Jozjasz w ciągu tych piętnastu lat odłożył trochę grosza? Nikt nie wiedział. - Pewnie nie. Mech nie trzyma się toczącego kamienia. Choć muszę przyznać, że nigdy nie był leniem. I powtórzcie mu, że wychodząc, powiedziałam: Jozjaszu, uwierz w predestynację, a chętnie powitam cię w domu. Pani Tillytuck wyszła. Pat i Elka zaczęły się histerycznie śmiać. Pani Binnie oświadczyła, że zawsze czuła, iż Tillytuck musiał być żonaty. Judysia milczała, powiedziała tylko, patrząc za odjeżdżającą panią Tillytuckową: - Ale tyka! Ii Tillytuck nie przyszedł na kolację, udając, że musi załatwić coś w Srebrnych Mostach. Ale wieczorem zajrzał do kuchni, gdzie Judysia z Elką i Pat piekły jabłka, i usiadł w swoim kącie. Judysia przygotowała mu "małe co nieco" i była niezwykle serdeczna. Teraz już mogła być dla Tillytucka miła, nikomu bowiem nie przyjdzie do głowy, że ma wobec niego jakieś zamiary. - Pewnie się panie zdziwiły, że jestem człowiekiem żonatym? - spytał głupawo, tonem nie pozbawionym brawury. - Niech nam Tillytuck wszystko opowie - błagała Elka. - Umieramy z ciekawości. Tillytuck złożył ręce. - Nie ma tu wiele do opowiedzenia - zauważył i zaczął opowiadać. Judysia od czasu do czasu chrząkała z niedowierzaniem. - Często zastanawiałem się, jak do tego małżeństwa doszło. Zawinił księżyc. Trzeba się wystrzegać księżyca. - Tak, tak, zawsze musimy coś obwiniać za nasze własne błędy - powiedziała Judysia, stawiając na stole półmisek z jego ulubionymi cynamonowymi ciasteczkami. - Widywałem ją od czasu do czasu, ale naprawdę poznałem ją w domu przyjaciół, usiedliśmy na ganku i zaczęliśmy rozmawiać. Miała jeszcze wtedy trochę ciała, a nie same kości, wyglądała do rzeczy, a te jej oczy w świetle księżyca mogły człowieka naprawdę uwieść. Nie przeczę, że miała urok. Ale nie zamierzałem się jej oświadczać - słowo daję. To nie były oświadczyny, dałem tylko do zrozumienia, że mi się podoba. Ale ona to wykorzystała i nim się spostrzegłem, byłem już zaręczony. Złapała mnie, ot co. Pobraliśmy się i zamieszkaliśmy w jej domu. Bardzo to było prozaiczne dla takiego romantyka jak ja, ale jakiś czas wszystko się dobrze układało, choć dzieciaki kpiły sobie, że ona taka duża, a ja taki mały. Byłem jej naprawdę bardzo oddany, Judysiu. (Judysia chrząknęła). Wiele razy wstawałem w nocy, by podać jej filiżankę herbaty. Zawsze lubiła napić się nocą herbaty. Mówiła, że to jej dobrze robi na serce. I gdyby nie parę rzeczy, byłaby najlepszą żoną pod słońcem. Ciągle wzdychała i robiła awantury, gdy wieszałem czapkę na nieodpowiednim gwoździu. I nie szczędziła mi gorzkich słów, gdy wchodziłem do domu nie oczyściwszy butów. Nie przeczę, że czasem się kłóciliśmy, ale to tylko dodawało życiu pieprzu. W końcu rozeszliśmy się przez tę teologię. Nie mogłem tego znieść i w końcu palnąłem jej parę słów prawdy. Była fundamentalistką, i to jaką! Ja też byłem fundamentalistą, ale nie zamierzałem dawać jej satysfakcji, przyznając się do tego, a w każdym razie co do predestynacji, byłem przeciw. O Adamie i Ewie tak sobie, symbolicznie mówiąc, gadałem, ale gdy zobaczyłem, jak ją to obeszło, udałem, że mówię poważnie. Odtąd nie miałem życia i kiedy powiedziała, żebym się wynosił, uciekłem aż się kurzyło. I tak zresztą miałem dosyć jej sosów z gruzełkami i tych popłuczyn, które nazywała zupą. Gdyby gotowała tak jak Judysia, gotów bym uwierzyć, w co by chciała. Tillytuck przełknął ślinę i ugryzł cynamonowe ciastko. - Życie byłoby nudne, gdyby człowiek nie mógł spojrzeć wstecz na przeżyte przez siebie tragedie - oznajmił filozoficznie. Ale w trzy dni później w Srebrnym Gaju nastał sądny dzień. Tillytuck złożył wymówienie. Wszyscy czuli się skonsternowani. Długi Alek i Sid tracili dobrego pracownika, Judysia, Elka i Pat rozpaczały, że tracą przyjaciela. Wydawało się to czymś niemożliwym. Od tak dawna stanowił cząstkę ich życia. "Następna zmiana" - pomyślała ze smutkiem Pat. - Bo on wyobraził sobie, że stracił twarz - tłumaczyła Elka. - Nigdy by stąd nie odszedł, gdyby się tu nie pojawiła ta straszna baba i nie wystawiła go na pośmiewisko. Cokolwiek mówi, chodzi mu właśnie o to. Będę jej wiecznie nienawidzić. - Bardzo to brzydko, że Tillytuck nie może z nami dłużej wytrzymać - oświadczyła z goryczą Judysia. - Przecież Judysia wie, że to nie o to chodzi. Nigdzie jeszcze nie mieszkałem tak długo. Ale poczułem, że jest mi tutaj za dobrze. Jak mi gdzie było dobrze, to zaraz wyruszałem w drogę. No i teraz kręci się tu zbyt wielu Binnie'ich. I zaczynam czuć swoje lata. Nie można uciec od Anno Domini. Ciężko mi już pracować w polu. Odłożyłem trochę grosza i wraz z moim przyjacielem z Południowego Brzegu założymy lisią farmę. Ale nigdy was nie zapomnę. I strasznie mi będzie brakować zup Judysi. Głos Tillytucka zadrżał. Judysia nakrywała do kolacji i potrząsała bez rezultatu oporną solniczką. Nagle chwyciła ją i wyrzuciła przez otwarte okno. - Dwadzieścia lat się z nią morduję - oświadczyła zaciekle. - Dosyć tego! Tillytuck odszedł w ponury listopadowy wieczór. Przystanął w drzwiach i powiedział: - Oby temu domowi zawsze się szczęściło, mówiąc symbolicznie. Jesteście najmilszymi ludźmi, jakich spotkałem. Rozumiecie człowieka. To piękna rzecz, gdy człowieka rozumieją. Dla Długiego Alka aż przyjemnie pracować, a wasza matka jest święta. Od małego nie zdarzyło mi się rozpłakać, a miałem łzy w oczach, kiedy się ze mną dziś pożegnała przed pójściem do łóżka. Judysiu, jeśli moja obłąkana żona jeszcze się tu pojawi, niech tylko Judysia jej nie mówi, że wierzę w predestynację. Bo ściągnęłaby mnie siłą do domu. Jak się urządzę, to przyślę po moje radio. Kłaniam się pięknie. Elce wykrzywiła się twarz. - Chyba się rozpłaczę - wykrztusiła z trudem. - Pamiętacie ten wieczór, kiedy się pojawił? Posłałyście mnie, żebym go zaprowadziła do spichlerza, a on powiedział: "Dobranoc, mała Przylepko" i już sam wszedł na stryszek. Od razu czułam się tak, jak w towarzystwie starego przyjaciela. - Dusza człowiek - powiedziała pani Binnie. - Bardzo był malowniczy - jęknęła Maja. Pat też chciało się płakać, ale nie rozpłakała się, widząc łzy Mai. Objęła ramieniem Judysię, która nagle wydała jej się bardzo stara. Szepnęła do niej: - Przynajmniej ty nam zostałaś, no i Srebrny Gaj. Judysia pogrzebaczem podsyciła ogień. - Zimno jest na tym świecie, trzeba się rozgrzać. I tak Jozjasz Tillytuck zniknął z życia Srebrnego Gaju. Iii Po odejściu Tillytucka życie w Srebrnym Gaju zmieniło się, choć trudno by powiedzieć, na czym ta zmiana polegała. Tak, wieczory w kuchni nie były już takie wesołe, przedtem ożywiała je rywalizacja między Judysią i Tillytuckiem w opowiadaniu zabawnych historyjek. Na miejsce Tillytucka przyszedł młody Kuba Macaulay ze Srebrnych Mostów, okazał się dobrym pracownikiem, ale był tylko "młodym Kubą" i niczym więcej. Zamieszkał na stryszku w spichlerzu, wieczorami zaś prowadził własne życie. Łatwiej podporządkowywał się rozkazom i nigdy się nie upijał, więc Długi Alek był z niego zadowolony. Ale Judysia twierdziła, że Pan Bóg, tworząc go, zapomniał o szczypcie soli. Pat uważała zaś, że i tak nikt nie mógłby zająć miejsca Tillytucka, dobrze zatem, że nikt nie próbuje. Tej zimy jeszcze więcej wieczorów spędzała w Długim Domu. Czasem Dawid pojawiał się w Srebrnym Gaju, ale jakoś dziwnie nie pasował do kuchni Judysi. Judysia zwracała się do niego zawsze per "panie Kirk" i na ogół nie odzywała się. Pat często powtarzała sobie, że oboje są bardzo radzi ze swoich zaręczyn. Świetnie się rozumieli. Byli naprawdę przyjaciółmi. Śmiali się, gawędzili, od czasu do czasu zdarzał się jakiś pocałunek. Pat nic nie przeszkadzały pocałunki Dawida. Tak więc upłynęła zima, wiosna i rozpoczęło się bogactwo lata. Któregoś wieczoru Pat przeczytała w gazecie, że do portu w Halifaxie zawinęła Ausania. Następnego dnia nadszedł telegram od Hilarego. Przyjedzie na jeden dzień. Elka zastała Pat w transie. - Elko, przyjeżdża Hilary. Hilary! Będzie tu jutro wieczorem. - Wspaniale! - zawołała Elka. - Byłam jeszcze mała, gdy wyjechał, ale świetnie go pamiętam. Pat, ty jakoś dziwnie wyglądasz. Nie cieszysz się? - Cieszyłabym się, gdybym była pewna, że Hilary jest tym samym Hilarym, którym był kiedyś. Ale jeśli się zmienił? Wszyscyśmy się zmienili. Pewnie pomyśli, że strasznie się postarzałam. - Nie bądź niemądra, Pat. Kiedy się śmiejesz, wyglądasz na siedemnaście lat. On też jest teraz starszy. Ale tej nocy Pat nie mogła usnąć. Przed położeniem się jeszcze raz przeczytała telegram. Hilary i przepojony zapachem jodeł Srebrny Gaj, Hilary i roześmiany pomruk strumienia w Sielance, Hilary i "małe co nieco" w Judysinej kuchni. Ale czy tak się stanie? Czy uda im się przekroczyć barierę lat? "A jeśli poczujemy się sobie obcy?" - z rozpaczą pomyślała Pat. Nie, nie, Hilary i ona nigdy nie będą sobie obcy. Zobaczy go, usłyszy jego głos, od lat nie czuła takiego podniecenia. Czy jego oczy nadal będą się śmiały, patrząc na nią? I czy będzie się w nich czaił wyraz wyczekiwania? Podświadomie czuła ulgę, że Dawid wyjechał - razem z Zuzanną wybrali się z wizytą do Nowej Szkocji. Pat sama przed sobą nie przyznawała się do tego uczucia. Judysia była nieprzytomna ze szczęścia. Cały następny dzień przygotowywała ulubione potrawy Hilarego i tak wysprzątała kuchnię, że aż lśniła. Nawet królowi Williamowi i królowej Wiktorii, i białym kociętom wyszorowano oblicza. Maja oznajmiła, że można by pomyśleć, iż oczekują księcia Walii. - Pewnie Hilary zaraz po powrocie do Vancouveru weźmie ślub. - To już będzie, jak zdecyduje Najwyższy - oznajmiła Judysia. - Ani ty, ani ja nie mamy tu nic do powiedzenia. - Pat zawsze miała na niego chętkę, prawda? - spytała Maja. - Związała się z Dawidem Kirkiem dopiero wtedy, gdy dowiedziała się o zaręczynach Hilarego. - Pat nigdy nie miała na niego "chętki" - oburzyła się Judysia - To on się za nią uganiał. Co ty tam wiesz! Idąc do spiżarni, mruknęła pod nosem: "Uszy głupców prawdy nie słyszą". Maja usłyszała i wzruszyła ramionami. Kogo może obchodzić, co wygaduje Judysia? Szemrał deszcz, pomrukiwała burza. Pat poszła na górę przebrać się na przyjazd Hilarego. Zmierzyła trzy suknie i w końcu wybrała starą szyfonową sukienkę koloru nagietek. Ostatecznie zawsze było jej najbardziej do twarzy w żółtym. Wyszczotkowała brązowe włosy i spojrzała do lustra z uczuciem, którego już dawno nie zaznała. Lustro było jej wciąż przyjazne. Zarumieniła się z podniecenia, złociste oczy błyszczały jak gwiazdy - nie, chyba Hilary nie pomyśli, że zbytnio się zmieniła. Miotała się po pokoju, przestawiając bezmyślnie przedmioty. Jak brzmiał ten wiersz, który jej ostatnio przeczytał Dawid? Ani na ziemi, ani w niebiosach Nic się po raz drugi nie zdarzy. Nie, to niemożliwe, żeby wrócił dawny Hilary. - Nie zniosę, jeśli okaże się kimś obcym, nie, tego nie potrafię znieść. Wolałabym go już nigdy nie zobaczyć, niż gdyby miał się okazać obcym człowiekiem. I nagle zrobiła coś dziwnego. Zsunęła z palca pierścionek Dawida z szafirem i brylantem i schowała do szuflady. Zawstydziła się - ale musiała to zrobić. Posłuchała wewnętrznego impulsu. Wbiegła do pokoju Elka. - Pat, on już jest. Wysiada na podwórzu z auta. - Nie, nie mogę do niego zejść - załamała się Pat. - Na pewno się zmienił i... - Nie gadaj bzdur. Wita go Judysia. Zaprowadzi go do salonu. Śpiesz się. Pat na oślep zbiegła po schodach. W sieni na kogoś wpadła - nigdy nie dowiedziała się, na kogo. Chwilę stała w drzwiach. To był decydujący moment. Potem zawsze twierdziła, że nigdy nie przeżyła czegoś podobnego. I że teraz już wie, co będzie czuła w chwili zmartwychwstania ciała. - Szkrab! - zawołała spontanicznie. Tak, to był Szkrab, Szkrab, a nie żaden obcy człowiek. Jak śmiała podejrzewać, że może stać się kimś obcym. Wziął ją za ręce. - Pat... Pat... mam ci tyle do opowiedzenia, ale najpierw najważniejsze - nic się nie zmieniłaś. To wczoraj pożegnaliśmy się na mostku nad Jordanem. Czemu się nie śmiejesz, Pat? Zawsze się śmiałaś. Jednakże w tej chwili Pat nie mogła się śmiać. Jutro... za godzinę. Ale to upragnione spotkanie po tylu latach wymagało powagi. Spędzili wspaniały wieczór w starej kuchni - ona, Hilary, odmłodzona Judysia oraz oczywiście koty. Na szczęście nie było Mai, a Elka taktownie zniknęła. Na dworze mógł sobie hulać wiatr i deszcz, tu panował spokój i ciepło. Cudownie było znowu w bezpiecznym schronieniu przed burzą siedzieć tak jak niegdyś z Hilarym, pić mocną herbatę, zajadać się Judysiną szarlotką, gawędzić o dawnych czasach i śmiać się. Hilary trochę się jednak zmienił. Jego delikatne rysy zmężniały, znikła chłopięca okrągłość twarzy. Szczupła sylwetka nabrała dystynkcji. Ale oczy wciąż śmiały się, a wąskie wargi rozchylały się w intrygującym uśmiechu. Nagle uprzytomniła sobie, czemu tak polubiła uśmiech Dawida. Przypominał uśmiech Hilarego. Hilary patrzył na Pat i widział żywe wcielenie wszystkich swoich marzeń i nadziei. Ona także trochę się zmieniła. Stała się bardziej kobieca, stała się jeszcze bardziej upragniona. Wszystko było niby tak jak dawniej - a przecież inaczej. Czas łagodnie obszedł się ze starym domostwem. Ale nie było już Dżentelmena Toma, nie było McGinty'ego, a Judysia mocno się postarzała. Patrzyła na niego tak serdecznie, jak dawniej, ale jej oczy zapadły się, a włosy były bielusieńkie. Wciąż jednak opowiadała historyjki i przygotowywała smaczne kąski. W ciągu tych wszystkich spędzonych w pensjonatach lat Hilary często wspominał te "małe co nieco" Judysi. - Judysiu, czy kiedy za sto lat postanowisz opuścić tę planetę, zostawisz mi w testamencie twój obraz z białymi kociętami? - Tak, tak, zrobię to - obiecała Judysia. - To jedyny obraz, jaki kiedykolwiek posiadałam. Przywiozłam go ze starego kraju i zawsze wisiał w każdej mojej kuchni. - Powieszę go w mojej pracowni - oświadczył Hilary. - W jednym z tych wspaniałych nowych domów, które zbudujesz. No co, Szkrabie, powiodło ci się? Ach, przepraszam. Wiem, że powinnam mówić do ciebie: panie Gordon. - Nie wiem, co bym zrobił, Judysiu, gdybyś coś takiego powiedziała. Miło mi słyszeć moje dawne przezwisko. Czy mi się powiodło? Chyba tak. Zdobyłem wszystko, czego pragnąłem - i dodał w myśli "poza jedną jedyną rzeczą, na której mi najbardziej zależało". Judysia zobaczyła, jakim wzrokiem patrzy na Pat, i pod pretekstem przyniesienia następnych smakołyków poszła do spiżarni i dała upust swoim uczuciom. - Hm, hm, nie życzę panu Kirkowi niczego złego - oświadczyła wazie do zupy. - Ale Najwyższy najlepiej by zrobił, gdyby pan Kirk po prostu rozpłynął się w powietrzu. Pat poszła spać z ciepłym uczuciem w sercu, obudziła się z nim następnego dnia i towarzyszyło jej ono cały dzień - piękny słoneczny dzień. Pat i Hilary cofnęli się w przeszłość. Przeszłość promieniała na każdym kroku. Poszli do studni, z której Hilary wydostał kiedyś małe kocię. Pat zajrzała do środka i zobaczyła - po raz pierwszy od dawna - Pat ze studni, a obok niej twarz Hilarego. Odbyli pielgrzymkę na Pole Sadzawki, na Pole Owocowego Tortu i Pole Pożegnania Lata. Zaszli do sadu i odwiedzili w starej jego części polankę wśród świerków, gdzie pochowano wszystkie koty, które kiedykolwiek zamieszkiwały Srebrny Gaj. - Czasem sobie myślę, że u niebiańskich wrót powitają mnie mruczeniem i szczekaniem duchy kotów i psów, które kochałam - szepnęła Pat, kiedy szli przez cmentarzyk na grób McGinty'ego. - Tu go pochowaliśmy, Hilary. Był takim kochanym psiakiem. Potem już nigdy nie przywiązałam się do żadnego psa. Psy pojawiały się i znikały - Sid zawsze ma jakiegoś psa do zaganiania krów, a pies Mai jest całkiem miły - ale nie mam do nich serca. - Ja także już nigdy nie miałem psa. Gdzieżbym go miał mieć? Ale może któregoś dnia... - Hilary zatrzymał się i spojrzał na pobielone przez Judysię kamienie wzdłuż ścieżek i rabatki koło kurnika - Judysia nie uznawała klombów - gdzie rosły wyższe od człowieka ostróżki. Maja nigdy nie mogła zrozumieć, czemu jej ostróżki nie kwitną tak wspaniale, jak ostróżki Judysi. - Miło jest znów zobaczyć te kamienie. Ja także pobielę kamienie, gdy... - Hilary po raz wtóry stłumił cisnące się na język słowa. Rozejrzał się zachłannym wzrokiem. - Od czasu mojego wyjazdu widziałem wiele wspaniałych budowli, Pat - pałace, katedry, zamki - ale nigdy nie widziałem domu, który byłby tak prawdziwym domem, jak Srebrny Gaj. Cieszę się, że widzę go takim, jakim był. - Bardzo się o to starałam - przyznała Pat. - O, tam sterczy komin Jaskółczego Gniazda - Hilary zdawał się mówić do samego siebie. - Ach te ostróżki i Pole Sadzawki, i topole na fioletowym wzgórzu. Ale było ich przecież trzy. Wydaje mi się, że gdzieś tutaj musi być McGinty. Lada chwila poliże mnie po ręku swoim szorstkim języczkiem. Pamiętasz, jak McGinty zginął i odnalazła go nam Maria Anna McGlenahan? Tamtego wieczoru naprawdę wierzyłem, że jest czarownicą. Co chwila któreś z nich mówiło: "a pamiętasz..." "Pamiętasz tę noc, kiedy zabłądziłam i mnie znalazłeś?" "Pamiętasz, jak wzywałaś mnie, stawiając lampkę w oknie stryszku?" "Pamiętasz, jak baliśmy się, że twój ojciec zechce zostać na zachodzie?" "Pamiętasz, jak przypływ zaskoczył nas na skałkach?" "Pamiętasz, jak o mało nie umarłaś na szkarlatynę?" - Czy pamiętasz Bietkę? - spytała cicho i ze wzruszeniem Pat. - Tak, pamiętam. Była taka urocza. Kto mieszka teraz w Długim Domu? - Zuzanna i Dawid Kirk. Są rodzeństwem. I bardzo się z nimi przyjaźnię. Ale akurat wyjechali - odpowiedziała dość lakonicznie Pat. - Czy pójdziemy teraz do Sielanki? Czy można wrócić do Sielanki? W każdym razie spróbowali. Słońce, zielony półmrok w srebrnym gaju, pole, stary kamienny mostek na Jordanie. - Solidnie go zbudowaliśmy - ucieszył się Hilary. - Ani jeden kamień nie obsunął się przez tyle lat. Było tak, jak kiedyś. Znów stali się chłopcem i dziewczynką. Towarzyszył im wiatr, pióropusze traw pieściły im nogi. I znaleźli się w Sielance, i zobaczyli Zaczarowane Źródełko. - Nie byłam tu od wielu lat - wyznała cicho Pat. - Jakoś bałam się przyjść tutaj sama. Jest tak cudownie, jak wtedy, prawda? - Czy pamiętasz ten dzień - spytał powoli Hilary - kiedy przyjechała moja matka... a potem ty spaliłaś tu moje listy? Pat skinęła głową. Miała ochotę wziąć Hilarego za rękę. Poczuła, że to wspomnienie wciąż go boli. - Matka umarła - powiedział Hilary. - W zeszłym roku. Zostawiła mi trochę pieniędzy. Z początku nie miałem ochoty ich przyjąć. A potem pomyślałem, że nie wolno mi znieważać jej po śmierci. Chyba jednak kiedyś mnie kochała - kiedy byłem jej małym Szkrabem. A potem o mnie zapomniała. To przez niego. Staram się myśleć o niej bez rozgoryczenia. - Nie wolno chować w sercu goryczy - odparła Pat. - Judysia zawsze mnie tego uczyła. To trucizna. Sama z tym walczę. Ach, Hilary, wiem, że to dziecinne tęsknić aż tak za dawnymi szczęśliwymi latami, jasne, iż nie mogą wrócić, ale teraz, kiedy tu jesteś, zdają się strasznie bliskie. Nad wieczorem poszli lasem na Ukryte Pólko. Hilary rozumiał, dlaczego je tak kocha. Las był tego dnia w świetnym nastroju - zachowywał się przyjaźnie. Nie zawsze tak bywało. Czasem zajmował się wyłącznie własnymi sprawami, czasem dawał nawet do zrozumienia, że mu się przeszkadza. Ale ona i Hilary znów stali się dziećmi i las przygarnął ich do serca. Nad Ukrytym Pólkiem unosiły się różowawe obłoki. Poczuli dawną magię. "Gdybyż ta chwila mogła trwać" - pomyślała Pat. Kiedy wracali, przez liście topoli sączyło się światło księżyca. Weszli do starego ogrodu. Tajemniczo błyszczały białe róże. Z Alejki Westchnień wietrzyk przynosił woń paproci. Pat milczała. Ta zaczarowana godzina nie potrzebowała słów. Magia działała. Przestała istnieć przeszłość i przyszłość, istniał tylko cudowny moment teraźniejszy. Hilary wpatrzył się w jej błyszczące księżycem oczy, nachylił się i otworzył usta. Ale w tym momencie na podwórze wjechało z turkotem auto i wysiadła z niego Maja, żegnana piskliwymi okrzykami swych przyjaciół. Wróciła Maja. Skończył się dzień czarów. Maja zobaczyła ich w ogrodzie i zaraz podeszła. Przywitała się wylewnie z Hilarym, zapach tanich perfum zagłuszył woń herbacianych róż. Hilary nigdy nie lubił Mai i nie miał zamiaru udawać, że ogląda ją z przyjemnością. Maja głupio zachichotała. - Widzę, że przeszkadzam - oświadczyła. - Co, Pat, dobrze, że Dawid akurat wyjechał? - Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała lodowatym tonem Pat, świetnie wiedząc, co Maja chce dać do zrozumienia. Maja zwróciła się do Hilarego. - Pat ci pewnie już opowiedziała o swoich zaręczynach z Dawidem Kirkiem? - spytała złośliwie. - Bardzo miły starszy pan. Co za szkoda, że nie możesz go poznać. Zapanowało milczenie. Maja, zadowolona, że dała upust swojej złości, weszła do domu. Pat znów zadrżała. Czar prysł. Nagle Hilary wydał się równie odległy jak czarne jodły za srebrnym gajem. - Czy to prawda, Pat? - spytał cicho Hilary. Pat skinęła głową. Nie mogła wydobyć głosu. Hilary wziął ją za rękę. - Kochana, jako stary przyjaciel mogę ci tylko życzyć szczęścia. Dobrze o tym wiesz. - Oczywiście - Pat usiłowała przybrać lekki ton. - I ja, Hilary, chcę ci złożyć najlepsze życzenia. W zeszłym roku doszła nas wiadomość o twoich zaręczynach. "Niech się nie wykręca - pomyślała. - Przecież powiedziałabym mu o Dawidzie, gdyby on zawiadomił mnie..." - O moich zaręczynach? - zaśmiał się Hilary. - Nie jestem zaręczony. Och, wiem, że chodziły plotki o mnie i o Annie Loveday. Jej brat jest moim wielkim przyjacielem i po powrocie zacznę pracować w jego firmie. Anna jest uroczą dziewczyną i ma swojego "kawalera", jak by powiedziała Judysia. W moim życiu była tylko jedna dziewczyna i ty, Pat, dobrze o tym wiesz. Nie miałem wielkich nadziei, ale czułem, że muszę przyjechać i przekonać się. - Znajdziesz jeszcze na pewno... - Nie. Na świecie jest tylko jedna Pat. Pat zamilkła - cóż mogłaby powiedzieć? Poszli do kuchni, mieli jeszcze godzinę czasu, nim Hilary będzie musiał wyjechać, by zdążyć na prom. W kuchni zgromadzili się wszyscy - Judysia, Elka, Sid i Długi Alek. Nawet matka nie poszła się położyć, by móc powiedzieć Hilaremu do widzenia. Powinien to być wesoły wieczór. Judysia była we wspaniałej formie i opowiedziała kilka swoich niezrównanych historyjek. Hilary śmiał się wraz z wszystkimi, ale nie był to wesoły śmiech. Pat przeżywała jeden z tych koszmarnych momentów, kiedy człowiekowi wydaje się, że już nigdy w życiu się nie roześmieje. Stały z Judysią w drzwiach i patrzyły, jak Hilary idzie przez podwórze do czekającego auta. - Hm, hm, smutno patrzyć, jak ktoś oddala się w świetle księżyca. Coś mi się widzi, Pat, że już nigdy nie zobaczę tego kochanego Szkraba. - Myślę, że już nigdy nie przyjedzie do Srebrnego Gaju - powiedziała Pat bardzo spokojnym tonem, ale każde słowo było łzą. - Judysiu, czemu wszędzie czai się gorycz, nawet w czymś, co powinno być piękną przyjaźnią? - Tego to sama nie wiem - odparła Judysia. - Znów zginęły nożyczki - powiadomiła je Maja, gdy wróciły do kuchni, takim tonem, jakby były za to odpowiedzialne, one i cały Srebrny Gaj. Rok dziewiąty I Hilary jeszcze raz napisał do Pat jeden z tych swoich dawnych czarujących listów, ozdobionych rysuneczkami domów, które zamierzał zbudować, a koniec listu brzmiał następująco: Nie przejmuj się, Pat, że nie potrafisz mnie kochać tak, jak ja kocham ciebie. Zawsze cię kochałem. Nic na to nie poradzę i nawet gdyby była na to jakaś rada, wcale bym tego nie chciał. Bywają ludzie, którzy starają się zapomnieć o beznadziejnej miłości. Ja do nich nie należę. Gdybym miał o tobie zapomnieć, uważałbym to za najgorsze nieszczęście. Chcę cię kochać, chcę o tobie pamiętać. Moja miłość do ciebie jest - była zawsze - najlepszą cząstką mojego życia. Wzbogaciła je i pozwalała mi zawsze dojrzeć to, co w życiu jest najważniejsze. Dzięki temu uczuciu uniknąłem wielu pułapek. I tak będzie dalej. Więc nie martw się o mnie i się nade mną nie lituj. Ale Pat martwiła się. I tylko pozornie jesień i zima wydawały się szczęśliwe. Długi Alek definitywnie postanowił, że w przyszłym roku zacznie na folwarku budować dom dla Sida i Mai. Wszyscy wiedzieli, że jest to nieodwołalna decyzja. Maja krzywiła się, ale musiała pogodzić się z faktem, że nie zostanie panią Srebrnego Gaju. Matka była silniejsza, od wielu lat nie czuła się tak dobrze. Oświadczyła ze śmiechem, że przeżywa drugą młodość. Mogła znów uczestniczyć w rodzinnym życiu i odwiedzać przyjaciół. Uznali to za cud, przyzwyczaili się do myśli, że matka już zawsze będzie niedomagać i tylko od czasu do czasu zdarzy się "dobry dzień". Teraz "dobre dni" stały się regułą. Toteż, mimo Mai, Pat od dawna nie przeżywała tak przyjemnego roku, tyle że dręczyła ją jakaś bliżej nieokreślona tęsknota. Cały czas. Tylko niekiedy zapominała o tym, pracując w ogrodzie czy snując plany. I wówczas, kiedy Marysieńka przyjeżdżała do Srebrnego Gaju i domagała się "domorosłych" placuszków Judysi, kiedy Pyszałek karcił dla jego własnego dobra jakieś niesforne kocię, kiedy w Długim Domu siedziała z Zuzanną i Dawidem przy ogniu, kiedy budziła się rano i zachwycała poranną ciszą w swoim ukochanym domu. Elka miała za rok wyjść za mąż. Wyprawa była gotowa i zaczęły już z Pat planować wesele - wielkie rodzinne wesele. - Ostatnie wielkie wesele w Srebrnym Gaju - powiedziała Pat. - A co z twoim? - spytała Elka. - Mojego nie będzie. Któregoś dnia wymkniemy się z Dawidem i pobierzemy. Bez żadnego zamieszania - szybko odpowiedziała Pat i zmieniła temat rozmowy. Była bardzo, bardzo przywiązana do Dawida, ale wolałaby, żeby wszystko pozostało tak, jak teraz. Nie chciała myśleć o małżeństwie. Nie mogła znieść myśli o opuszczeniu Srebrnego Gaju. Elka spojrzała na nią z ciekawością, ale nic nie powiedziała. Była nad wiek mądra. "Lepiej się nie wtrącać - pomyślała. - Żałuję czasem, że pisałam Hilaremu o tych wszystkich wielbicielach Pat. Boję się, że to raczej zaszkodziło, niż pomogło. Gdyby przyjechał wcześniej, to może..." Życie pełne jest takich "gdyby". Na przykład, gdyby nie poszła na tę zabawę, na której poznała Brooka? Do ostatniej chwili się wahała. Elka zadrżała. - Kiedy Elka będzie wychodziła za mąż - zwierzyła się Judysi Pat - chciałabym, żeby to było najpiękniejsze wesele w Srebrnym Gaju. - Będzie, będzie - zgodziła się Judysia. - Mamy cały rok, żeby wszystko obmyślić. Ale jak to już wiele razy Pat miała okazję stwierdzić, nic nie dzieje się tak, jak to sobie człowiek wyobraża. W tydzień później piorun strzelił z jasnego nieba. Brook napisał, że kierownik filii w Chinach nagle zmarł i on, Brook, musi natychmiast tam jechać. Czy Elka z nim pojedzie? Oczywiście, że pojedzie. Ślub musi się wobec tego odbyć za trzy dni, ale co z tego? - To niemożliwe - jęknęła Pat. Siedziały na sianie w kościelnej szopie, odkryły, że tylko tam są bezpieczne, nie pojawi się Maja albo któreś z kręcących się tu stale Binnie'ich. Wdychały zapach zeschłej koniczyny, pomarańczowy kot siedział na belce i mrugał zagadkowo ślepiami. - Owszem, możliwe - odpowiedziała stanowczo Elka. - Lily Robinson z radością zastąpi mnie w szkole. Nie będziemy sobie zawracać głowy tortem weselnym... - Elko, chyba chcesz, żeby Judysia padła trupem? Oczywiście, że upieczemy weselny tort. Ale co z twoją suknią? - Chciałabym mieć białą suknię, Pat, białą atłasową suknię. Jestem staroświecka, jestem wiktoriańska, chcę wziąć ślub w białej atłasowej sukni. Uwielbiam atłas. - Będziesz miała taką suknię! - oświadczyła Pat. Odbyły naradę z matką. I pojechały do miasta po atłas, sprowadzono Inez Macaulay, a ta zaraz zabrała się do szycia. Matka, która od lat nic nie upiekła, oznajmiła, że sama zrobi tort. - Zrobi jak nikt - zgodziła się Judysia. - Wszystkie panny z Wybrzeża Zatoki piekły ciasta godne podniebienia królowej. Judysia błagała, by urządzić "maleńkie" wesele. Zaprosić ciotki i stryjów, i kuzynki. Ale nikt się z nią nie zgodził. - Nie możemy sprowadzić obu rodzin, zatem nie zaprosimy żadnej. Nie, Judysiu, Brook i ja pobierzemy się w waszej tylko obecności. Judysia musiała się z tym pogodzić. Ale kręciła bielutką głową. Czasy się naprawdę zmieniły, skoro panna ze Srebrnego Gaju nie ma wesela wychodząc za mąż. - Widać już jestem naprawdę stara - szepnęła rozglądając się jednak, czy aby ktoś jej nie słyszy. - No, długo trwało, zanim zdecydowałyście się mi powiedzieć! - zawołała Maja, gdy Pat poinformowała ją o ślubie Elki. - Same wiemy dopiero od dwudziestu czterech godzin - starała się jej wytłumaczyć Pat, Maja jednak postanowiła się dąsać. Ale Judysia parę razy podchwyciła na jej twarzy wyraz zadowolenia. "Cieszy się, że się pozbędzie jednej przeszkody" - pomyślała z niechęcią Judysia. - Taka jestem rada, że udaje się pani wydać za mąż drugą córkę - powiedziała protekcjonalnie pani Binnie, zwracając się do matki. - Wkrótce więc tak jak mnie zostanie pani w domu tylko jedna. - Westchnęła. - No co, Pat? Nie sądzisz, że pora na ciebie? Ach ci mężczyźni, nie są już tacy, jak za moich młodych lat. Pat pobiegła do swego pokoju, gdzie Elka ułożyła właśnie wszystkie swoje rzeczy na łóżku. - Nie przejmuj się tym babsztylem, Pat, i pomóż mi się spakować. Nigdy nie umiałam się pakować. Powiedz mi, co mam zabrać, a co zostawić. Pat z przykrością spojrzała na otwarty kufer. Elka wyjeżdża do Chin! Przecież mogłaby zamieszkać blisko domu, tak jak Winnie. Choć pamięta, jak rozpaczała nad tym, że Winnie opuszcza dom. A teraz tak przyjemnie było odwiedzać Winnie, a jeszcze przyjemniej było, gdy siostra przyjeżdżała z dziećmi do Srebrnego Gaju. Ale Chiny! A Elka była taka pogodna. Przyszły jej na myśl słowa staroświeckiej piosenki śpiewanej przez ciotkę Azalkę: Temu, kto wyjeżdża, jest lżej, niż temu, kto zostaje. Pewnie było to prawdą. Niemal zazdrościła Elce jej szczęścia. A jednocześnie było jej Elki żal - przecież opuszcza Srebrny Gaj. Nie wierzyła, żeby ktoś mógł być szczęśliwy, żegnając się ze Srebrnym Gajem. - Jutro o tej porze będę poważną mężatką - oświadczyła Elka przeglądając się w lustrze. - Chyba rzeczywiście najwyższy czas, żebym wyszła za mąż. Pat. Zaczynam wyglądać jak nauczycielka. Czy wiesz, że Brook kupił dla nas nowe obrączki ślubne? Nie chce, żebyśmy nosili obrączki po kimś z rodziny. Mam nadzieję, że podczas ceremonii ślubnej zachowam się z godnością. Pani Binnie będzie mnie śledzić jak detektyw. - Elko, chyba ona nie przyjdzie? - Owszem, przyjdzie. Maja poprosiła mnie, żeby jej matka mogła zobaczyć mój ślub. Nie mogłam powiedzieć: nie. Więc chcę, żeby wszystko potoczyło się gładko. I mówiąc "tak" nie spojrzę w oczy Brooka. To strasznie pospolite. Pani Binnie opowiadała mi, że Oliwia tak zrobiła i wszyscy uznali to za wzruszające. A ja pewnie wybuchnęłabym śmiechem. Słyszysz, jak w sadzie pogwizduje kos? Ciekawe, czy w Chinach są kosy? Ale na pewno są koty... puszyste koty znające mnóstwo tajemnic. Tylko czy miauczą po chińsku? O ile w ogóle miauczą. No i będę mieć dzieci. Planuję dziesięcioro. - Dziesięcioro? Dlaczego nie okrągły tuzin? - zaśmiała się Pat. - Och, nie jestem aż tak zachłanna. Inne kobiety też mają prawo do dzieci. - Co by to było, gdyby usłyszała cię ciotka Barbara! - zawołała Pat wkładając do kufra Elki woreczek zasuszonej lawendy. - Ale nie słyszy! Zresztą takie rzeczy mówię tylko tobie. Pat, zawsze się tak świetnie bawiłyśmy razem! Byłyśmy nie tylko siostrami, ale przyjaciółkami. Z wyjątkiem tych paru okropnych tygodni, o których do dziś myślę ze wstydem. Ale tyle mam cudownych wspomnień - dom, ty, mama i Judysia. Czy umiesz na pamięć ten wiersz, którym tak zachwyciłyśmy się parę dni temu? Będzie nam zawsze przyświecać, To co miłość spamięta. - Jakie to prawdziwe. Och, strasznie mi was będzie brakować. Zawsze będę tęsknić do Srebrnego Gaju. Nie myśl, Pat, że jest mi łatwo rozstać się z wami. Ale... Ale... - Istnieje Brook Hamilton - uśmiechnęła się Pat. - Tak. - Elka zamyśliła się. - Za to będę o was bez przerwy myśleć. A ty byłaś najlepszą siostrą, jaką można sobie wymarzyć. - Przestań! - powiedziała Pat. - Bo się załamię i zacznę szlochać. A twardo postanowiłam, że nie popsuję twojego ślubu łzami. - I błagam cię, kochanie, nie płacz po moim wyjeździe. Nie zniosłabym tej myśli. - Na pewno trochę sobie popłaczę - przyznała szczerze Pat. - Tego to się nie da uniknąć. Ale nie wpadnę w rozpacz, tak jakby się to stało przed laty. Nauczyłam się stawiać czoło zmianom, Elko, choć wciąż się ich strasznie boję i nie rozumiem osób, które się nimi rozkoszują. Leć, Inez woła cię do ostatniej przymiarki. Na dzień przed ślubem pojawiła się nadzieja, że pani Binnie nie zawita jednak do Srebrnego Gaju. Zmarł jej brat cioteczny, Samuel Cobbledick i pogrzeb miał się odbyć tego samego dnia, zaledwie o godzinę wcześniej. - To prawdziwa "apostrofa", że on musiał umrzeć właśnie teraz. Prawie w każdym zdaniu pani Binnie swoim zwyczajem przekręcała słowa. Od lat cierpiał na ogólną "niewydolność" i mógłby jeszcze parę dni pożyć. Zawsze był "śpieszny". Wykończył go krwotok "dwunastki". Strasznie jestem rozczarowana. Tak chciałam zobaczyć, jak Elka będzie wychodziła za mąż. - Hm, hm, mam nadzieję, że będzie to bardziej udany pogrzeb niż jego brata, Jana - oświadczyła Judysia. - Jan sam przed śmiercią wydał dyspozycje, jak ma wyglądać pogrzeb - chciał, żeby wszystko wypadło stylowo, a nie miał zaufania do żony, straszne z niej było skąpiradło. Całe życie się kłócili, a największa awantura była właśnie o pogrzeb. Już do śmierci się do niego nie odezwała i nawet nie wzięła udziału w ceremonii pogrzebowej. Bardzo to popsuło szyki. - W każdej rodzinie zdarzają się nieporozumienia - stwierdziła oschle pani Binnie. - Wdowa po biednym Samie jest niepocieszona. Całe popołudnie siedziałam u niej, składając jej atencje. - Chce pani powiedzieć kondolencje - wtrąciła Judysia. Rzadko zdarzało jej się poprawiać panią Binnie, ale czasami po prostu musiała. - Powiedziałam, co chciałam powiedzieć - odcięła się pani Binnie. - I będę pani wdzięczna, panno Plum, jeśli nie będzie mi pani wkładać słów w usta. Tej ostatniej nocy Elka i Pat nie mogły się zdecydować, by w końcu zasnąć. Każda z nich wiele razy powtarzała: - No, czas spać! - I znów zaczynały gadać. - Mam nadzieję, że jutro będzie ładnie - powiedziała Elka. - Tak bym chciała po raz ostatni zobaczyć Srebrny Gaj w słońcu. - Jutro? - spytała Pat. - Dzisiaj! Właśnie zegar w saloniku wybił północ. To dziś jest twój ślub, Elko. - Najwyższy czas, żebym zaczęła mieć przedślubną tremę - zaśmiała się Elka. - Ale pewnie wcale jej nie zaznam. Wyjście za mąż za Brooka wydaje mi się czymś najbardziej naturalnym pod słońcem. Chyba jednak zasnęły, bo Pat nagle usiadła i stwierdziła, że za oknem pojawił się blady świt. Tak, to dziś Elka wyjdzie za mąż i odtąd, ona Pat, będzie się budziła w samotności. Dzień był tak piękny i słoneczny, jak Elka sobie tego życzyła. - Słowo daję - powiedziała Elka - nigdzie nie ma takich pięknych dni, jak w Srebrnym Gaju, nawet w Jaskółczym Gnieździe. Często pokpiwałam z ciebie, Pat, że tak wychwalasz Srebrny Gaj, ale w głębi serca zawsze wiedziałam, że masz rację. - Czarowny dzień - zachwyciła się Maja, gdy zeszły na dół. Pat zaraz ów dzień przestał się podobać. Dla Mai wszystko było "czarowne" albo "cudne", były to jej ulubione przymiotniki. Ranek był bardzo pracowity. Brook pojawił się w południe. Pat nakryła i przyozdobiła weselny stół. Kiedy poszła się przebrać, Maja chcąc pokazać, że ona też ma jakieś prawa, postawiła na środku stołu wazon, do którego wcisnęła bukiet kwiatów. Judysia ostentacyjnie wyniosła go do kuchni. - Zawsze się pcha, gdzie jej nie proszą - mruknęła pod nosem. Maja zemściła się i gdy Judysia pojawiła się w swojej wyjściowej sukni, oznajmiła: - Ta suknia Judysi wcale nieźle się trzyma. Nawet nie widać, że jest już strasznie niemodna. Ii Na górze ubierała się panna młoda. - Masz tu niebieską podwiązkę na szczęście - szepnęła Pat. Elka wyglądała w bieli niemal jak zjawa. Miała na głowie lekko przyżółkły tiulowy welon matki. Od Elki biło szczęście. - Czarownie wygląda, prawda? - Maja oczywiście wepchnęła się do pokoju. Pat i Elka wymieniły porozumiewawcze spojrzenie. "Po raz ostatni" - pomyślała z przykrością Pat. - Nie rozpłaczę się - powtarzała stanowczo samej sobie. - Nie rozpłaczę się. W każdym razie jeszcze nie teraz. Elka podniosła tren sukni, by zejść ze schodów, i Pyszałek wykorzystał okazję. Siedział na podeście schodów bardzo obrażony, bo zamknięto mu przed nosem drzwi. Skoczył i ugryzł Elkę w łydkę. Elka jęknęła. Pyszałek uciekł i Pat obejrzała nogę siostry. - Nie, nie zadrasnął cię. Ale poleciało oczko. Co mu się stało? - Cóż, nic teraz na to nie poradzimy - oświadczyła Elka, tłumiąc śmiech. - Chwała Bogu mamy modę długich sukni. Należało mi się, zamknęłam mu przed nosem drzwi. Nie wolno tak traktować starego rodzinnego kota. Miał rację, że mnie ugryzł. Cała reszta dnia wydała się Pat snem. Ceremonia ślubna była piękna, choć Elka twierdziła potem, że cały czas musiała myśleć o oczku w pończosze. To byłoby okropne, gdyby mimo długiej sukni dostrzegła to pani Binnie. Bo pani Binnie przygnała jednak zaraz po pogrzebie kochanego Samuela. Wpadła do Srebrnego Gaju w chwili, kiedy panna młoda schodziła na dół. Matka była blada i opanowana, a tato wspominając własny ślub, czule spoglądał na swoją najmłodszą, która tak szybko dorosła i wychodzi za mąż, choć wydaje się, że dopiero co leżała w kołysce. Brook wziął właśnie w ramiona oblubienicę, by ją ucałować, gdy pojawił się skruszony Pyszałek i złożył u stóp Elki wielkiego smakowitego szczura. Wszyscy byli przed chwilą bliscy łez, ale teraz wybuchnęli śmiechem i uczta weselna Elki była tak radosna, jak sobie tego życzyła. Niemniej jej samej trudno było powstrzymać łzy, kiedy wychodząc ze swego pokoju, zatrzymała się w drzwiach, żeby się z nim pożegnać. Ileż to już razy wyjeżdżała z domu, ale zawsze miała niezadługo powrócić. Teraz już nie powróci, a w każdym razie nie jako Elka Gardiner. Wyjdzie, zamknie drzwi i więcej ich nie otworzy. Przytuliła się do Pat. - Kochanie, pisz do mnie co tydzień, dobrze? A ja na pewno nie później niż za trzy lata przyjadę w odwiedziny. Odjechali. - Nigdy jeszcze Elka nie wyglądała tak ślicznie - łkała pani Binnie. Maja usiłowała wycisnąć parę łez, ale Pat nie miała ochoty płakać, czuła tylko, że jeśli dalej będzie się uśmiechać, popęka jej skóra na policzkach. Razem z Judysią wysprzątały pokoje, zmyły i schowały naczynia. Kiedy o zmierzchu Pat wsunęła się do kuchni, Judysia siedziała przy ogniu. - Tak, tak, pomyślałam, że ogień podtrzyma nas na duchu i ciele. Kotom też się coś należy. Wiesz, Pat, żałowałam przez chwilę, że w kącie nie siedzi Tillytuck i nie pyka ze swojej fajeczki. Nie czułby się człowiek taki osamotniony... Judysia mówi o osamotnieniu. Coś podobnego! Pat usiadła obok niej i oparła głowę o jej kolana. Długi czas siedziały w milczeniu, słuchając, jak trzaska ogień i mruczy kocię przytulone do Judysi. - Judysiu, to już trzeci raz siedzimy w kuchni po odjeździe panny młodej. Pamiętasz wesele cioci Azalki i wesele Winnie? Siedziałyśmy tutaj i opowiadałaś mi historyjki, żeby mnie podnieść na duchu. Dziś nie mam ochoty na żadne historyjki. Chcę tylko spokoju i twojej czułości. Jestem zmęczona. Kiedy Pat wstała, by wypuścić miauczącą Popkę, Judysia westchnęła i szepnęła do samej siebie: - Hm, hm, chyba już opowiedziałam wszystkie moje historyjki. Jestem jak dopalająca się świeczka. - Ale uważała, by Pat nie usłyszała jej. I zaraz przypomniała sobie, jak pani Binnie wbiegła, cała zdyszana po pogrzebie, i zaczęła się śmiać. - Z czego się śmiejesz, Judysiu? - spytała Pat. - Bo przyszło mi do głowy coś, co kiedyś opowiadano o starym Samie Cobbledicku. Jak był młody, lubił sobie wypić, ale rzadko miał okazję, bo strasznie pilnowała go żona. Raz zachorował na grypę i doktor zostawił mu w butelce trochę whisky. Pani Cobbledickowa była pewna, że to lekarstwo, i wyszła do kościoła. Tymczasem wpadł sąsiad, stary Lem Morrison i też przyniósł potajemnie kroplę whisky. Sam spojrzał z rozczarowaniem. "Nie wystarczy, żebyśmy się obaj upili - powiada. - Losujmy, na kogo wypadnie". I wypadło na Sama. Ale ja tu gadu, gadu, a ty mówiłaś, że nie masz dziś ochoty na żadne opowieści. - Ale tej chętnie wysłucham. I co przytrafiło się staremu Samowi? - Tak, tak, kiedy Sara Cobbledick wróciła do domu, jej chory mąż podśpiewywał i wytańcowywał na środku pokoju, a po grypie nie było śladu. Ale nie domyśliła się prawdy i zaczęła robić lekarzowi wymówki, że przepisał mu za mocne lekarstwo. No, Patsy, zjemy "małe co nieco". Widziałam, że prawie nie tknęłaś kolacji. Ta noc była bardzo przykra. W całym domu panowała niezwykła cisza. Pat dłuższy czas siedziała w ciemnościach przy oknie. W ogródku pobłyskiwały białe floksy - ich sadzonki dostała kiedyś od Bietki. Ból po śmierci Bietki po trochu zelżał, ale wciąż odzywał się w takich jak ten momentach. Ale następnego dnia wschód słońca był niezwykle piękny - złoto i purpura zabarwiły blady błękit nieba. W sadzie śpiewały ptaki, rozpłomieniło się Pole Wzgórza. Wstawał cudowny dzień, a ona, Pat, wciąż miała Srebrny Gaj. W łóżku Elki często będzie sypiała mała Marysieńka. Na tej pustej poduszce zabłysną jej złociste loczki. No i ma przecież Dawida - może polegać na Dawidzie. Nie wolno jej zapominać o Dawidzie. Rok dziesiąty I Długo trwało, nim Pat przywykła do nieobecności Elki. Czasem wydawało się, że to nigdy nie nastąpi. Jesień była przykra. Pat wciąż wydawało się, że Elka jest w sąsiednim pokoju, w ogrodzie, na podwórzu. I zaraz się pojawi. A kiedy się nie pojawiała, znów ogarniał ją smutek. Można było przypuszczać, że Elka zabrała z sobą śmiech, śmiech bowiem zniknął ze Srebrnego Gaju. Ale po trochu wracał i wieczorami znów zaczęły się wesołe pogawędki w kuchni. Dwie rzeczy pomogły Pat przetrwać jesień i zimę. Srebrny Gaj oraz wieczory spędzane z Zuzanną i Dawidem. W miarę upływu lat jej miłość do Srebrnego Gaju jeszcze się pogłębiła, wpłynęły na to wszystkie zmiany, te, które już nastąpiły, i te, których zapowiedź wisiała w powietrzu. Czarna broda stryja Toma posiwiała, tato łysiał, złociste włosy Winnie wypłowiały. A Judysia - choć Pat starała się tego nie widzieć - naprawdę bardzo się postarzała. Nie była to złośliwość Mai. Za to matka czuła się dużo lepiej, niemal zupełnie dobrze, i zaczęła brać udział w życiu rodzinnym. Toteż Pat, mimo że czasem podczas bezsennych nocy nawiedzało ją uczucie osamotnienia, była w sumie dość zadowolona z życia. Którejś nocy pojawiła się nagle wiosna. Wzgórza po deszczu zaczęły wyglądać tak, jakby je przesłoniła zielona mgiełka. Ciepły mokry wiatr hulał w przebudzonej brzezinie. Potem zaś na alejki opadły śnieżne płatki wiśni, a w ogrodzie pojawiły się zielone kiełki. - Dziś zajmę się tylko wiosną - obiecała sobie Pat po zakończeniu generalnych porządków. Postanowiła nie dać się przygnębić myśli o tym, że budowę domu na folwarku znów odłożono z powodów finansowych. Spędziła cały dzień w ogrodzie, przyglądając się, zachwycając i planując. - Judysiu, zjedzmy dziś wieczór kolację w sadzie. I tak się stało - zjadły kolację w czwórkę, ona, matka, Judysia i Marysieńka, mężczyzn bowiem nie było w domu, a Maja wybrała się do matki, by pomóc jej w porządkach. Ten posiłek można było nazwać sakramentem. Pat czuła się szczęśliwa, czuła się szczęśliwa matka i mała Marysieńka, która zawsze była szczęśliwa w obecności cioci Pat - chociaż niebo było tak przeraźliwie wielkie. Nawet Judysia, która cały dzień zamartwiała się, bo stadko indycząt przemoczyło łapki i zdechło, teraz przyszła do siebie i pomyślała, że może jednak ma jeszcze przed sobą parę lat. - Oto jest słodycz życia - szepnęła do siebie Pat, rozglądając się z zachwytem. W parę godzin później czekała ją prawdziwa niespodzianka, której nie szczędzi nam życie. O zmierzchu poszła do Długiego Domu. Zastała Dawida w ogrodzie koło kamiennego paleniska, gdzie "dla towarzystwa" rozpalił ogień. Zuzanna pojechała do miasta, ale siedzieli koło niego Iczabod i Arkadiusz. Pat przycupnęła na ławce. - Co nowego? - spytała. - Zakwitła dzika wiśnia koło świerków - oznajmił Dawid i dłuższą chwilę milczał. Pat nie miała mu tego za złe. Lubiła jego przyjazne milczenie, dobrze jej się wtedy myślało. - Zuzanna w przyszłym miesiącu wyjdzie za mąż - powiedział nagle Dawid. Pat spojrzała na niego ze zdziwieniem. Myślała, że nastąpi to dopiero jesienią. Jeśli Zuzanna wychodzi już teraz za mąż, co z Dawidem? Nie będzie mógł sam zostać w Długim Domu. Pewnie zaraz jej o tym powie. Zaschło jej w ustach. Ale oczywiście... Co ten Dawid mówi? - Czy ty rzeczywiście chcesz za mnie wyjść, Pat? Co za dziwne pytanie. Przecież obiecała mu, że za niego wyjdzie. Przecież od paru już lat są szczęśliwie zaręczeni. - Dawidzie! Co chcesz przez to powiedzieć? Oczywiście, że... - Chwileczkę! - Dawid nachylił się i spojrzał jej prosto w oczy. - Spójrz mi w oczy, Pat. Nie, nie odwracaj głowy. Powiedz mi prawdę. Pat wyjąkała. - Nie mogę. Sama jej nie znam. Ale myślę, że tak... - Mnie się wydaje, kochana - powiedział z wolna Dawid - że być może sama nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale myślisz: "Skoro już muszę wyjść za mąż, najchętniej wyjdę za niego". A mnie to nie wystarczy, Pat. Ty mnie nie kochasz, choć starałaś się udawać miłość, nawet przed samą sobą. Nie, Pat, w tych okolicznościach nie chcę się z tobą żenić. Wokół Pat zawirował ogród. - Ja naprawdę chciałabym, Dawidzie, żebyś był szczęśliwy - powiedziała żałosnym tonem. - Wiem. I nie bałbym się ryzykować własnym życiem, ale nie mam prawa narażać twojego. - Coś mi się zdaje, że postanowiłeś mnie rzucić... - Pat bała się, iż się rozpłacze lub wybuchnie histerycznym śmiechem. - A ja ciebie naprawdę tak strasznie lubię. - To nie wystarczy. Nie mam ci tego za złe. Postanowiłem spróbować. Miałem nadzieję, że potrafię zdobyć twoją miłość. Nie udało mi się. Należę do gatunku mężczyzn, których kobiety lubią, ale nie kochają. Już raz to przeżyłem. I nie chcę przeżywać po raz wtóry. To zbyt ciężkie doświadczenie. Jest taka stara śpiewka: Takie już jest to życie, Zawsze jedno całuje, Drugie nadstawia policzek. - Nie zawsze - szepnęła Pat. - Nie, nie zawsze. Ale często, a ja nie chcę przeżywać tego po raz drugi. My, Pat, będziemy zawsze najlepszymi przyjaciółmi - i niczym więcej. - Przecież ja ci jestem potrzebna - powtórzyła z rozpaczą Pat. Wiedziała, że on ma rację, wiedziała, że zdecydowała się z nim zaręczyć, bo wydawało jej się to najlepszym wyjściem z sytuacji, lecz chociaż czasem o trzeciej nad ranem budziła się z uczuciem, jakie nurtuje każdego więźnia, nie mogła jednak znieść myśli, że Dawid miałby zniknąć z jej życia. - Tak, jesteś mi potrzebna. Ale nigdy nie byłabyś naprawdę moja. Zrozumiałem to zeszłego lata po wizycie Hilarego Gordona. - Dawidzie, wbiłeś sobie do głowy jakieś bzdury. Hilary był mi zawsze bliski jak brat, ale... - Ty jesteś z nim związana, Pat, tak jak nigdy nie byłabyś związana ze mną. Nie mógłbym z nim rywalizować. Pat sama nie wiedziała, co w tej chwili przeżywa. Cała ta historia wydawała jej się czymś nierealnym. Czy Dawid rzeczywiście oznajmił jej, że się z nią nie może ożenić? Ale w głębi serca poczuła się wolna. Oszołomiło ją uczucie wolności, niczym mocne wino. Zaczęła zdejmować z palca pierścionek. - Nie! - Dawid podniósł rękę. - Proszę cię, Pat, zachowaj go. Włóż go na inny palec. Nasza... przyjaźń była czymś cudownym. Tylko moja ślepota sprawiła, że miałem nadzieję na coś więcej! I nie martw się o mnie. Zaproponowano mi stanowisko redaktora naczelnego Weekly Review. Po ślubie Zuzanny zacznę tam pracować. Zatem on także zniknie z jej życia. Pat sama nie wiedziała, jak znalazła się w domu. W kuchni Judysia robiła na drutach i Pat usiadła naprzeciwko niej. - Judysiu, zostałam porzucona. - Porzucona? - powtórzyła Judysia, wyglądała jak czujny pies. - Tak. Dawid Kirk oświadczył mi dziś bez ogródek, że się ze mną nie ożeni - Pat udało się przybrać płaczliwy ton głosu. - Za nic na świecie! - Hm, hm, przecież chyba nie nalegałaś. Czy powiedział, dlaczego? - Judysia wciąż miała się na baczności. - Powiedział, że go nie kocham. - Hm, hm, a kochasz? - Nie - odparła cicho Pat. - Nie. Próbowałam, Judysiu, go pokochać. Ale chyba zawsze wiedziałam, że mi się to nie uda. I ty też wiedziałaś. - Cóż, ja tam nie żałuję - oświadczyła Judysia i dalej robiła na drutach. - Ale co na to powiedzą Binnie'owie? - spytała Pat. - No wiesz, złotko, przecież nie będziesz się przejmować tym, co oni powiedzą. - Nie. Mało mnie to obchodzi. Ale rodzina... cóż, oni już chyba przywykli do moich wybryków. I to już na pewno mój ostatni nieudany romans. Nigdy mi się to już nie zdarzy. - Nigdy nie trwa wiecznie - zauważyła sceptycznie Judysia. I dodała: - Zdarzy się to, co ma się zdarzyć. To co zostało człowiekowi przeznaczone. - Judysiu, nie mówmy już o tym. To takie przykre. Znów jestem wolna - mogę żyć dla Srebrnego Gaju. To najważniejsze. Wolna. Jakie to piękne słowo. Kiedy Pat wyszła, Judysia nie przestała robić na drutach. Ale po chwili zwierzyła się Pyszałkowi: - No i chwała Najwyższemu, mamy już tego wdowca z głowy. Ii Zerwanie zaręczyn Pat niezbyt obeszło rodzinę. Przywykli już do jej niepoczytalności. Maja oświadczyła, że zawsze tego oczekiwała, Dawid nie należy do gatunku mężczyzn, którzy drugi raz się żenią. Tato nie powiedział nic - bo co by miał powiedzieć? Matka jak zwykle zrozumiała wszystko. I w głębi serca poczuła ulgę. Zuzanna także zrozumiała. - Strasznie mi jest przykro i bardzo jestem rozczarowana. Ale tak widać musiało się stać. - Jak to miło móc zwalić wszystko na przeznaczenie - oznajmiła smutno Pat. - Czuję, że cię zawiodłam, że zawiodłam Dawida, a naprawdę jestem do niego bardzo przywiązana... - To by wystarczyło wielu mężczyznom, ale nie Dawidowi - odpowiedziała spokojnie Zuzanna. - Dużo bym dała, żeby wszystko potoczyło się inaczej, ale skoro to niemożliwe, musimy się starać o wszystkim zapomnieć. Kiedy Zuzanna wyszła za mąż, a Dawid wyjechał, znów zamknięto Długi Dom i ciemno było w jego oknach. Długi Dom z powrotem stał się Samotnym Długim Domem. Taki to już los pewnych domów, którym nie udaje się uciec przed swoim przeznaczeniem. Pat zrobiła przegląd wydarzeń. Ogarnął ją spokój. Jej cały świat wywrócił się do góry nogami, ale Srebrny Gaj pozostał Srebrnym Gajem. Już nic nie stoi między nią, a ukochanym domem, nic nigdy między nimi nie stanie. Odtąd Srebrny Gaj nie będzie już miał żadnych rywali. A ona będzie żyć tylko dla niego. Zdarzą się chwile osamotnienia. Ale samotność też może być cudowna. Człowiek samotny należy do samego siebie. Pat odrzuciła do tyłu głowę i jej bursztynowe oczy zabłysły. - Wolność jest czymś radosnym - szepnęła. Iii Pewnego zamglonego październikowego wieczoru znaleziono w oborze obok starej białej krowy nieprzytomną Judysię. Od dawna już nie pozwolono jej doić, ale wymknęła się z domu o zmierzchu, bo Mai akurat nie było, a wiedziała, że mężczyźni po powrocie z folwarku będą zmęczeni. Zaniesiono ją do izdebki nad kuchnią i posłano po doktora Bentleya. Zajął się nią troskliwie i wkrótce Judysia odzyskała przytomność, ale kiedy doktor zszedł na dół, nie krył swych obaw. - Jej serce jest w bardzo złym stanie. Trudno mi pojąć, jak udało jej się tak długo utrzymać na nogach. - Judysia całe lato marnie się czuła - westchnęła Pat. - Wiedziałam o tym, choć ona nie chciała się do tego przyznać i nie pozwalała mi wezwać pana doktora. "Nie da się człowieka wyleczyć ze starości" - mawiała. Wiem, że powinnam nalegać. Ale zdawałam sobie sprawę, że jest naprawdę stara, a nie potrafiłam wyobrazić sobie, że może być chora. - To by nic nie zmieniło - oświadczył doktor Bentley. - Nie mógłbym już i tak pomóc. Teraz to tylko kwestia najwyżej dwóch tygodni. Pat znienawidziła go za to, że mówi o tym tak spokojnie. Dla niego Judysia była tylko spracowaną starą służącą. Kiedy wyszedł, pobiegła do izdebki Judysi. Judysia spojrzała na nią z miłością. - Nie martw się, kochanie. Od chwili zniknięcia Dżentelmena Toma wiedziałam, że wkrótce nadejdzie mój czas. I ostatnio czułam że nadchodzi, tak jak czuje się w powietrzu, że zaraz spadnie śnieg. Tak, tak, rada jestem, że nikt nie będzie miał ze mną dużo kłopotu, długo już nie pociągnę. - Judysiu... Judysiu... - Tak, tak, kochanie: Wiem, że ty byś się chętnie krzątała przy starej Judysi. Ale ja zawsze błagałam Najwyższego, żebym kiedy przyjdzie na mnie czas, nie musiała długo wylegiwać się w łóżku, i zawsze miałam nadzieję umrzeć w Srebrnym Gaju. To tutaj od wielu, wielu lat był mój dom. Żyło mi się szczęśliwie i śmierć wydaje mi się przyjacielska. Pat zastanawiała się, ile osób uznałoby, że Judysia miała szczęśliwe życie - uważałoby je raczej za monotonną harówkę. Cóż, królestwo niebieskie nosisz w sercu twoim. Pat wiedziała, że Judysia była szczęśliwa, że zależało jej tylko na jednym: chciała być potrzebna. To jedno było jej niezbędne do życia. Ale czy to możliwe, że teraz mówi tak spokojnie o bliskiej śmierci? Judysia! Doktor Bentley mówił o dwóch tygodniach, ale Judysia pożyła jeszcze cztery. Cały czas zachowywała się pogodnie. Była szczęśliwa, że jej życie kończy się właśnie tutaj, bo tutaj było jej serce. Nie musiała za życia opuszczać Srebrnego Gaju. Wszystko działo się tak, jak sobie tego zawsze życzyła. Pat zajmowała się nią bez przerwy. Maja nie chciała. - Nie cierpię chorych - oznajmiła dumnie, choć nikt jej o opiekę nad Judysią nie prosił. - Tak, tak, miło jest człowiekowi, kiedy koło niego skaczą - powiadomiła Judysia Pat, uśmiechając się po staremu. - Całe życie skakałaś koło nas, Judysiu. Najwyższy czas, żebyśmy ci się odwzajemnili. - Pat, złotko, chciałabym mieć przy sobie tylko ciebie. - I będę przy tobie do ostatka, moja najdroższa Judysiu. - Wiem, kochanie. Ale nie chcę, żebyś się przemęczała. - Wcale się nie przemęczam. Nie będę się zajmować niczym innym. Maja krząta się przy gospodarstwie, trzeba jej przyznać, że nie jest leniwa. - Hm, hm, ale z indyczętami to nie potrafi się obchodzić tak jak ja - stwierdziła Judysia tonem pełnym satysfakcji. Pyszałek niemal nie opuszczał Judysi. Zwinął się w kłębek na jej łóżku, tak żeby mogła go głaskać, a kiedy głaskała, głośno mruczał. - Patrzy na mnie tymi okrągłymi ślepiami, jakby chciał powiedzieć: "Gdybyś chciała, Judysiu, to mógłbym ci odstąpić przynajmniej jedno życie". Zawszeć lepsze z niego towarzystwo niż ci Binnie'owie - dorzuciła z uśmiechem. Pani Binnie uznała za swój obowiązek często przesiadywać u Judysi i Judysia to grzecznie znosiła. Nie zamierzała na łożu śmierci zapomnieć o swoich manierach. Ale zawsze wzdychała z ulgą, kiedy pani Binnie schodziła na dół. Tak, przyjemnie było leżeć i rozmyślać o dawnych czasach, o radościach i łzach, o cierpieniach i urodzie życia. "Co się człowiek pośmiał, to się pośmiał" - myślała. O nic się już teraz nie martwiła. O zmierzchu przychodziła zawsze na rozmowę Pat. Czasem Judysia była w dobrej formie, zachowywała się jak dawniej i w sercu Pat budziła się nierozsądna nadzieja. - Wspominałam dawne lata, Pat. Tak milej upływa czas. Pamiętasz ten wieczór, kiedy ciotka Edyta przyłapała cię, jak tańczyłaś na golasa w brzezinie, i zesłano cię do Coventry? Pamiętasz, jak Długi Alek zgolił wąsy i omal nie pękło ci serduszko? I tamten wieczór, kiedy Pieprz wpadł do studni? I zawsze kręcił się tutaj z tym swoim psiakiem Szkrab. Lubiłam patrzyć na jego buzię. I umiał się zachować. A ty zawsze protestowałaś, że nie jest twoim kawalerem. "To nie żaden kawaler - mówiłaś z oburzeniem. - To Szkrab". I oboje coraz to pojawialiście się w kuchni, by wybłagać garstkę rodzynków. Tak, tak, były to dobre czasy. Ale znów nadejdą dobre czasy. Jedno odchodzi, drugie przychodzi, Pat. Pomyśl o Marysieńce. Była tu dziś po południu z tą swoją główką jak kaczeniec i paplała piąte przez dziesiąte. Co chwila się o coś pytała. "Czy istnieje Pani Bogowa, Judysiu?" A kiedy powiedziałam, że nie, spojrzała na mnie i powiedziała uroczyście: "To Pan Bóg, Judysiu, jest starym kawalerem". Pewnie nie powinnam się śmiać, ale przecież maleńka nie chciała okazać braku szacunku, a ja, gdy słyszę dobry dowcip, muszę się roześmiać. Sam Pan Bóg roześmiałby się, patrząc na jej buzię. Pan Bóg też na pewno lubi się pośmiać, Pat. Cóż, długo sobie pożyłam, Pat, i za wiele rzeczy jestem Panu Bogu wdzięczna, ale najbardziej za to, że zawsze znajdowałam powód do śmiechu. Aha, gdy doktor Bentley mierzył mi dziś temperaturę, przypomniało mi się, jak nas kiedyś przeraziła twoja ciocia Azalka. Miała okropną grypę i Edyta miała jej zmierzyć gorączkę takim śmiesznym małym termometrem. Twojej cioci Azalce wcale się nie podobało, że Edyta się nią tak rządzi, więc jak Edyta wyszła, zaraz wsadziła termometr do filiżanki z gorącą herbatą. A jak usłyszała, że Edyta wraca, wpakowała go z powrotem do ust. I biedna Edyta o mały włos, a umarłaby ze strachu, kiedy spojrzała na termometr. Zbiegła na dół i posłała Długiego Alka po doktora, kazała mu gnać na złamanie karku, bo była pewna, że Azalka z taką gorączką musi mieć zapalenie płuc. Aleśmy się zaśmiewali, gdy prawda wyszła na jaw. Odtąd przy Edycie nie wolno było mówić o temperaturze. - Judysiu, czy jesteś pewna, że mówienie cię nie męczy? - Że niby za dużo gadam, powiadasz? Nie, Patsy, to mi dobrze robi, a zresztą jak człowiek dochodzi do końca drogi, parę godzin więcej, parę godzin mniej nie ma znaczenia. Któregoś wieczoru Judysia powiedziała Pat, jak wygląda jej testament. - W banku po opłaceniu pogrzebu zostanie odrobina pieniędzy. Podzielicie się nimi: Winnie, Przylepka i ty. Winnie dostanie moją narzutę z autografami, a Sidowi już dawno obiecałam niebieską skrzynię. Na strychu leży parę dywaników dla ciebie, Pat, i dostaniesz moją mleczną krowę, i moją księgę, i wszystkie drobiazgi ze skarbczyka. I zeszyt z przepisami kulinarnymi. Kochanie, poślij zaraz Hilaremu białe kocięta. I chcę, żeby twoja ciocia Barbara wzięła sobie na pamiątkę moją poduszeczkę do szpilek. Zawsześmy się lubiły. I wyrzuć moją czarną butelkę, żeby jej ktoś nie zobaczył. - Dobrze, Judysiu, zajmę się wszystkim. - I, Patsy, złotko, zrób coś, żeby mnie pochowano na starym cmentarzyku, żebym była blisko Srebrnego Gaju. Między Płaczliwym Willem i płotem jest trochę miejsca pod tym białym bzem. I chciałabym mieć na grobie zwykłą płytę, na której mogłyby wygrzewać się koty. Będę miała towarzystwo. I ubierz mnie w tę starą wyjściową sukienkę, tę niebieską. Zawsze ją najbardziej lubiłam. I teraz już nie będzie dla mnie za ciasna, tak jak na ślubie Winnie. Pamiętasz? - Judysiu - Pat rzadko się załamywała, ale czasem brakowało jej sił - Judysiu, jak ja będę bez ciebie żyła, jak będzie żył Srebrny Gaj? - Będzie, będzie - pocieszyła Judysia. - Wszystko się zawsze jakoś uładzi. Tylko kto wiosną pobieli kamienie i słupki płotu? Maja się zawsze z tego wyśmiewała. - Sama się tym zajmę, Judysiu. Wszystko w Srebrnym Gaju będzie wyglądać tak, jak ty sobie życzysz. - Szkoda na to twoich rąk, złotko. - Ale Judysia zbytnio się nie martwiła. Wiedziała, że Najwyższy nie zapomni o Srebrnym Gaju. Judysi ciążyło jednak na sumieniu parę rzeczy. - Patsy, kochanie, pamiętasz, jak wiadomość o wizycie hrabiny dostała się do gazet i wszyscy się zastanawialiście, jak mogło do tego dojść. To moja sprawka. Często chciałam się przyznać, ale brakowało mi odwagi. Zatelefonowałam. A redaktor to trochę upiększył. Wybaczysz mi, Pat? - Czy wybaczę? Ależ, Judysiu, nie ma tu nic do wybaczenia. - Jakbym sama nie wiedziała, że to było niezgodne z tradycjami Srebrnego Gaju. I, Patsy, te wszystkie moje historyjki, większość zdarzyła się naprawdę, ale je ździebko ubarwiłam. Moja babka nie była czarownicą, ale widziała wiele rzeczy, których nie widzieli inni ludzie. Kiedyś gdzieś z nią szłam, miałam może z dziesięć lat, i spotkaliśmy mężczyznę, o którym chodziły różne gadki. Szedł niby to sam, ale babka powiedziała: "Dzień dobry panu i pana towarzyszce". Aż zmienił się na twarzy, ale kiedy spytałam babki, kogo miała na myśli, oświadczyła, że mogę podziękować panu Bogu, że nie wiem, i nie chciała już na ten temat pisnąć słowa. Ów mężczyzna wkrótce powiesił się na swojej werandzie. No, przyznałam ci się do wszystkiego i nie będę się tym trapić. Wszystko się dobrze ułoży, czuję to, człowiek na łożu śmierci dużo wie. Miłość nie umiera, Patsy. Żałuję, że nie zobaczyłam cię w ślubnej sukni, kochanie. Ale cieszę się, że nie musiałam tu bez ciebie zostać. Któregoś popołudnia Judysia zaczęła trochę majaczyć. Wydawało jej się, że słyszy pogwizdywanie Józka i śmiech Elki. - Dziewczęta ze Srebrnego Gaju zawsze się ślicznie śmiały - szepnęła. Potem zaczęła strofować kogoś, kto nie wymył dobrze osełek masła. I zaproponowała: - Pat, postaw lampkę w oknie. - A wreszcie zaczęła się martwić, że nie może niczego znaleźć na grządce pietruszki. Ale kiedy o zmierzchu pojawiła się Pat, Judysia spokojnie leżała. Pat na schodach minęła panią Binnie, która znacząco jęknęła. - Chwała Najwyższemu, nie ujrzę już więcej żadnego z tych Binnie'ich - powiedziała Judysia. - Słyszałam, jak lamentowała na schodach. "Spotkanie na schodach nie przynosi szczęścia" - rzekła mysz, którą tam złapał kot. Ale to ona będzie miała pecha. Żeby mnie podnieść na duchu, opowiadała mi o pogrzebach. Chwaliła się, że kiedy jej ojciec umarł, miał wspaniały pogrzeb. "Taka masa kwiatów. I roje ludzi". Widać uważała, że dla rodziny jest to duża pociecha. - Judysiu, czy ty się dziś gorzej czujesz? - Nigdy w życiu nie czułam się lepiej, kochanie. Nic mi nie dolega. Oprzyj mnie wyżej o poduszki. Chciałabym rzucić okiem na nasz srebrny gaj, zobaczyć, jak obłoki zabawiają się z wiatrem. - Czy wiesz, Judysiu, kto przyszedł się dowiedzieć o twoje zdrowie? Tillytuck. Przywędrował z Południowego Wybrzeża! - No, no, to bardzo uprzejmie z jego strony - odrzekła usatysfakcjonowana Judysia. Łóżko Judysi ustawiono tak, żeby oparta o poduszki mogła wyglądać przez okno. Pat pomogła jej usiąść i Judysia spojrzała z rozkoszą na znany sobie, pełen wspomnień widok. W brzezinie pohukiwały sowy. Na polach migotał jeszcze blask zachodzącego słońca. Ale na ogród, w którym Długi Alek~palił chwasty, opadały już cienie zmierzchu. Tillytuck poprosił Długiego Alka o parę pasternaków i przykucnął, by je wykopać, z jego kieszeni wystawał kijek i wyglądał jak groteskowy ogon. Judysia chwyciła Pat za rękę. Czy widziałaś, jak w ogródku Pan diabełek zadarł ogon I nieśpiesznie, pomalutku Wykopuje nam kartofle. - zacytowała, śmiejąc się, i znów opadła na poduszki. Zamknęła oczy. Judysia całe życie dzielnie się śmiała i śmiejąc się umarła. Iv Srebrny Gaj przygotował się na przyjęcie śmierci. Judysię położono na katafalku w salonie - Pat uważała skrycie, że należało to zrobić w kuchni - a za oknami posypał się pierwszy śnieg. Pracowite dłonie Judysi po raz pierwszy spoczywały. Przysłano wiele pięknych kwiatów, ale Pat przeszukała ogród, znalazła parę ostatnich chryzantem, zerwała kilka czerwonych liści jagód i tę wiązankę wsunęła w skrzyżowane na piersi dłonie Judysi. Judysia wyglądała tak pięknie, jak nigdy za życia, na jej twarzy malował się wyraz spokojnej godności. Na pogrzeb przyszło mnóstwo osób. Pat nie mogła się oprzeć myśli, że Judysia byłaby z tego bardzo dumna. Kiedy pogrzeb się skończył, w domu zrobiło się przeraźliwie cicho, trzeba było posprzątać - a potem w kuchni nie było już Judysi, z którą Pat co wieczór omawiała każde wydarzenie. Pat zaczęło dławić w gardle, bo wyobraziła sobie jak świetnie bawiłaby się Judysia, komentując własny pogrzeb, jakby się zaśmiewała. Stary Malcolm Anderson, który rzadko się odzywał, powiedział, patrząc na twarz zmarłej: "Biedna kobieta, mam nadzieję, że jest taka szczęśliwa, na jaką wygląda" - a powiedział to tak ponurym tonem, jakby miał poważne wątpliwości. A kiedy synek Oliwii wrzeszczał, bo siostry odepchnęły go od okna i nie mógł patrzyć, jak wynosi się kwiaty, jedna z sióstr pocieszyła go: - Nic się nie martw, jak będzie pogrzeb mamci, to damy ci obejrzeć wieńce. Pat sprzątnęła dom i zastanawiając się, jak wytrzyma ten głuchy ból w sercu, weszła do kuchni, wiedząc, że czeka ją pustka. Ale na miejscu Judysi siedziała matka, a obok niej kłębiły się na krześle koty. Pat ukryła twarz na kolanach matki i wypłakała wszystkie łzy, które powstrzymywała od początku choroby Judysi. - Mamo, mamo, teraz mam już tylko ciebie i Srebrny Gaj. Rok jedenasty I W ciągu roku, który nastąpił po śmierci Judysi, Pat często zalewała fala bólu. Z początku wydawało się, że bez Judysi dosłownie nie da się egzystować. Życie straciło smak. W końcu jednak Pat odkryła, jak tylu ludzi przed nią, że o wszystkim się zapomina. Chwilami znów odczuwała słodycz życia. Niemal wszyscy, których kochała, odeszli lub zmienili się: Tylko Srebrny Gaj pozostał tym samym Srebrnym Gajem. Pierwsze Boże Narodzenie bez Judysi było przepojone goryczą. Winnie zaprosiła ich na cały dzień do Wybrzeża Zatoki, ale Pat nie chciała o tym nawet słyszeć. Srebrny Gaj miałby pozostać sam? O nie! I wszystkim tradycjom stało się zadość. Matka wzięła udział w przygotowaniach. Spędzili miły dzień. Przyszedł stryj Tom z ciotką Barbarą, przyjechała Winnie z Frankiem i dziećmi. Maja poszła do matki, nic więc nie zakłócało świątecznego nastroju. Nadszedł list od Elki, przynosząc dobrą wiadomość. Za dwa lata wrócą z Brookiem do kraju, obejmie on przedstawicielstwo firmy w Vancouverze. W porównaniu z Chinami Vancouver wydawało się o krok. Jak mawiała Judysia, zawsze znajdzie się coś, co ci osłodzi smutek. Niemniej Pat odczuła ulgę, gdy dzień się skończył. Pierwsze święta po śmierci kogoś bliskiego nie mogą być w pełni radosne. Wieczorem usiadły z matką w kuchni i nawet trochę się śmiały, omawiając dzień. Obok mruczały koty, stryj Tom z tatą grali w warcaby. Jednakże Pat parę razy złapała się na tym, że nadsłuchuje kroków Judysi. Wiosną znów zaprzyjaźniła się z nadzieją i znów radowała się Srebrnym Gajem. Miłość do Srebrnego Gaju pozwalała jej zachować młodość serca. Od czasu do czasu coś przypominało jej o upływie lat. Pojawiły się następne siwe włosy, w kąciku ust pokazała się zmarszczka. "Wszyscy się starzejemy" - myślała z przykrością. Ale bardziej martwiła się zmianami, które zaszły w jej bliskich. Winnie stała się matroną, a Franek - który właśnie został wybrany do parlamentu prowincji - zaczął siwieć. Pat chętnie zgodziłaby się starzeć, byle by jej bliscy pozostali młodzi. Choć przykro było usłyszeć, jak stryj Brian mówi: "Całkiem jeszcze młodo wyglądasz". Wiedziała, że Binnie'owie uważają ją za starą pannę i między sobą chętnie się z niej wyśmiewają. A mała Marysieńka spytała ją kiedyś: "Ciociu Pat, czy ty kiedyś miałaś kawalerów?" Czasem bawiło Pat, że dla każdego jest kimś innym. Dla Binnie'ich była zgorzkniałą starą panną, której nie powiodło się w miłości, dla praciotek z Wybrzeża Zatoki niedoświadczonym dzieckiem, dla Lestera Conwaya była nieosiągalną, wymarzoną kobietą. Bo Lester Conway owdowiał i znów próbował ją zdobyć. Pat nie chciała go widzieć. Tak, w czasach studenckich była w nim nieprzytomnie zakochana, ale wydawało jej się to czymś równie nierealnym i odległym, jak historia starożytna. Zresztą wówczas był szczupłym romantycznym przedsiębiorczym młodzieńcem, a teraz zażywnym mężczyzną o nazbyt już zaokrąglonej twarzy. I ośmielił się zakpić sobie ze Srebrnego Gaju. Pat nigdy mu tego nie wybaczyła - nigdy nie potrafi mu tego wybaczyć. Wiosną Długi Alek oznajmił, że w przyszłym roku już na pewno zbuduje nowy dom. Dwukrotnie trzeba było to odłożyć, ale w końcu udało się spłacić dług hipoteczny i nie było już żadnych przeszkód. Pat żyła tą myślą całe lato. Niemniej kiedy nadeszła jesień, była w nie najlepszym nastroju. Matka obserwowała ją czasem z niepokojem. Pat łatwo się denerwowała, a o zmierzhu wyruszała na długie samotne wyprawy. Wolała cień wieczoru od słonecznego blasku. Matce się to bynajmniej nie podobało. Starała się namówić Pat, żeby dokądś wyjechała, ale Pat wybuchnęła śmiechem. - Nie ma takiego miejsca, gdzie czułabym się w połowie tak dobrze, jak w Srebrnym Gaju. Wiesz przecież, mamo, że ilekroć wyjeżdżałam z domu, konałam z tęsknoty. Nie martw się o mnie, najdroższa. Nic mi nie jest. A za rok Srebrny Gaj będzie z powrotem nasz i już zaczęłam planować, co tu zrobimy. Któregoś wieczoru Pat znalazła się w Srebrnym Gaju zupełnie sama - po raz pierwszy w życiu była sama w tym starym, zawsze tak rojnym domu. Matka i ojciec pojechali do Wybrzeża Zatoki i mieli wrócić bardzo późno. Jakie to cudowne, że matka znów może jeździć z wizytami. Pat nie przypuszczała, że będzie czuć się samotna - samotna w ukochanym Srebrnym Gaju - niemniej jakiś niepokój wygnał ją z domu. Wśród bezlistnych brzóz jęczał wiatr. Przypomniała sobie te dawne jesienie, kiedy biegała na wyścigi z Sidem po kobiercu opadłych liści. Wiatr przywoływał przeszłość. Czuła się opętana przeszłością. Nie, nie wolno jej się temu poddawać. Musi się z tego otrząsnąć. Niemniej przez chwilę wydawało jej się, że w domu czeka na nią Judysia i Tillytuck, i Hilary, i Elka, i Winnie, i Józek i jeśli tylko szybko i niepostrzeżenie wślizgnie się do domu, uda jej się ich zaskoczyć. - Co za bzdury - napomniała samą siebie Pat. - Nie wolno mi poddawać się takim nastrojom. Szybko otworzyła drzwi i zapaliła lampę. W domu czekał na nią tylko Pyszałek. Ale Pat przysięgłaby, że przed chwilą była tu Judysia. Tej nocy długo nie mogła usnąć. Tak jakby coś miało się wydarzyć. Potem twierdziła, że jej serce coś przeczuwało. Wreszcie zapadła w niespokojny sen. I tak oto spędziła ostatnią noc w ukochanym pokoiku, w którym jako młodziutka dziewczyna snuła tyle marzeń, w którym jako młoda kobieta dużo wycierpiała, zastanawiała się nad swoimi porażkami, cieszyła sukcesami. Następnego dnia była niedziela i wszyscy poszli do kościoła. Pat wychodząc przypomniała sobie, iż jako dziecko ubolewała zawsze w niedzielę, że Srebrny Gaj musi pozostać sam. Na pewno czuje się samotny. Cieszyła się, gdy czasem kazano jej zostać w domu. Kiedy auto zakręcało, obejrzała się. Srebrny Gaj nawet w ten ponury listopadowy dzień wyglądał pięknie. Wyrywało jej się ku niemu serce. Pastor wygłosił właśnie werset biblii - dziwnym zbiegiem okoliczności brzmiał on Wasz dom zostanie wam pusty, i w tym momencie wbiegł do kościoła Corey Robinson i szepnął coś na ucho Długiemu Alkowi. Za parę sekund usłyszała to Pat, usłyszał cały kościół. Srebrny Gaj płonął. Po drodze do domu Pat umierała, wydawało się, że umiera setki razy. Kiedy wysiedli z auta, była jak sparaliżowana, szok był zbyt silny. Bez słowa, bez drgnienia oka wpatrzyła się w pożar. Znaleźli się tu chyba wszyscy mieszkańcy obu Glen, Srebrnych Mostów i Wybrzeża Zatoki, ale nic nie można było zrobić, można było tylko stać i patrzyć, jak dom, który był domem wielu pokoleń Gardinerów przestaje istnieć. Tej nocy Srebrny Gaj zamienił się w popiół. Ii Chwilowo znaleźli schronienie w Jaskółczym Gnieździe. Pat nie brała udziału w krzątaninie. Czuła się tak, jakby nagle znalazła się na księżycu. Miała dziwne uczucie, że nie przynależy ani do tego, ani do innego świata; takie uczucie nawiedza czasem człowieka podczas ostrej grypy. Tylko że tym razem nie mijało. Matka, która nie poddała się przygnębieniu, obserwowała ją z najwyższym niepokojem. Okazało się, że to Maja, wychodząc do kościoła, zostawiła w sieni zapalony stary naftowy piecyk. Przypuszczano, że wybuchł. Pat nie interesowało, jak doszło do pożaru. Nic już jej nie interesowało, nie ucieszyła się nawet, gdy w piwnicy znaleziono w popiele nietkniętą "mleczną krowę" Judysi, a na trawniku frontowe drzwi z kołatką. I mało ją obeszło, że ocalały wyszydełkowane dla niej przez Judysię dywaniki, gdyż ciotka Barbara na dzień przed pożarem wypożyczyła je, by skopiować wzór. Kiedy człowiek czuje się beznadziejnie wyczerpany, wszystko przestaje go obchodzić. Pocieszało ją tylko odrobinę to, że nie spłonęły białe kocięta. Zaraz po śmierci Judysi, zapakowała obraz i wysłała go Hilaremu. Nie podziękował jej - trochę ją to zabolało - ale ponieważ wysłała paczkę do jego biura, pewna była, że doszła. Tak, przyjemnie było wiedzieć, że nie spłonęły ukochane kocięta Judysi. Z początku Długi Alek zamierzał odbudować Srebrny Gaj. Był ubezpieczony. Wszyscy cieszyli się wysoką sumą ubezpieczenia. Ale żadna suma nie mogła przywrócić starych rodzinnych pamiątek. W cztery dni po pożarze umarła praciotka z Wybrzeża Zatoki i okazało się, że w testamencie zapisała swoją starą farmę matce. - Dziwna rzecz, jak się wszystko układa - powiedziała ciotka Barbara. - Zaiste dziwna - z goryczą odpowiedziała Pat. Zatem zmieniono wszelkie projekty. Długi Alek i matka, i Pat zamieszkają w Wybrzeżu Zatoki. A na fundamentach Srebrnego Gaju zbuduje się nowy dom dla Sida i Mai. Dom bez wspomnień: Maja otwarcie triumfowała. Nowy dom; będzie mogła mieć tyle weneckich okien, ile zechce, i pomalowaną na różne kolory kuchnię na wzór kuchni Oliwii. A matkę ucieszyła myśl, że wróci do swojego dawnego domu. "Matka jest młodsza ode mnie" - pomyślała z zazdrością Pat. Czuła się niewysłowienie stara. Tylko miłość do Srebrnego Gaju pozwalała jej zachować młodzieńczość serca. Teraz nie pozostało jej już nic - otaczała ją nieznośna pustka. Miała uczucie, że nie przynależy do tego nowego okrutnego świata. "Niemal się cieszę, że Judysia tego nie dożyła" - pomyślała. Nie mogła zwierzyć się nikomu ze swoich uczuć. Zrozumiałaby ją tylko matka, ale matce nie wolno było utrudniać życia. W jakieś dwa tygodnie później Pat wymknęła się o zmierzchu z Jaskółczego Gniazda i pobiegła Alejką Westchnień tam, gdzie kiedyś był jej dom. Dotąd nie ośmielała się tam wybrać. Ale dziś coś ją do tego zmusiło. Na miejscu Srebrnego Gaju widniała jama piwniczna, pełna zwęglonych belek i popiołu. Pat oparła się o starą bramę od podwórza, która nie spłonęła, bo wiatr wiał w przeciwną stronę, i rozejrzała się. Miała na sobie długi granatowy płaszcz i czerwoną sukienkę z krepy, tak ubrała się tamtej niedzieli do kościoła i tak chodziła do tej pory. Była bardzo blada. Wieczór był łagodny i niemal bezwietrzny. Pojawił się chudy kot ze stodoły. Pyszałka i Popkę zabrano do Jaskółczego Gniazda, Wymoczka wzięła Winnie. Najbardziej zabolał Pat widok osmalonych pni w brzezinie. Wzdrygnęła się, przypominając sobie, jak owej fatalnej niedzieli patrzyła na płonące brzozy. To było jeszcze bardziej bolesne niż widok płonącego domu - brzozy, które były żywe, brzozy, które były jej siostrami. Po jesionie koło kuchennych drzwi pozostał tylko kikut, tak samo jak po klonie nad studnią. Studnia spłonęła także. Maja postawi tam pompę. Ale nie ma to już najmniejszego znaczenia, nic nie ma znaczenia. "Cóż, będę mogła zostać nauczycielką - pomyślała Pat. - Mam dyplom. Tyle że szkoła w Wybrzeżu Zatoki mnie nie zatrudni, od lat pracuje tam Anna Palmer. Nie, nie potrafię rozpocząć nowego życia, jestem zanadto zmęczona. Będę po prostu egzystować z dnia na dzień, przenosić się z miejsca na miejsce, mieszkać w nienawistnych mi domach... Czy to możliwe, że stoję tu i patrzę na miejsce, gdzie powinien być Srebrny Gaj? Ach, gdybyż to był straszny sen, gdybym mogła się przebudzić". - Pat! Kochana Pat! - usłyszała za sobą głos. Odwróciła się, nie wierząc własnym oczom. - Szkrab! Stare przezwisko samo nasunęło się na usta. Jesienny zmierzch przestał przejmować ją chłodem. Ze Szkrabem pojawiła się nadzieja i odwaga, tak jak wówczas, tego odległego wieczoru, gdy zabłądziła, wracając od praciotek. Wyciągnęła obie ręce, ale Hilary chwycił ją w ramiona i pocałował. I zniknęło uczucie samotności, do którego nie chciała się nigdy przyznać, z którym walczyła, szukając oparcia w Srebrnym Gaju. Pocałował ją i zrozumiała. - Teraz już jesteś moja! - oświadczył triumfalnie Hilary. - Pocałowałaś mnie i nikt mi ciebie nie odbierze. - I roześmiał się jak dawniej. - Długo się na ciebie naczekałem. Wciąż ją obejmował. Pat drżała. Nie, życie nie skończyło się, życie się właśnie zaczęło. - Nie zasługuję na ciebie, Hilary - szepnęła z pokorą. - To chyba... to chyba... Czy ty naprawdę tu jesteś? To nie jest sen? - Jestem, najukochańsza. Ruszyłem w drogę zaraz po tym, gdy dostałem gazetę z Wyspy i przeczytałem o pożarze. Ale i tak miałem przyjechać, chciałem tylko wykończyć przedtem nasz dom. Wiem, jaką tragedią jest dla ciebie zniknięcie Srebrnego Gaju, ale nad innym morzem, Pat, czeka na ciebie twój własny dom. Rozpoczniemy w nim nowe życie. Pojedziesz ze mną? - Pojadę z tobą na koniec świata. Jak mogłam przez te wszystkie lata nie rozumieć, że ciebie kocham. Tamci mężczyźni... myślałam, że nie chcę wyjść za nikogo ze względu na Srebrny Gaj, ale naprawdę to w ostatniej chwili zawsze się wycofywałam, dlatego, że żaden z nich nie był tobą. - I teraz nareszcie jesteś moja! Pat, pamiętasz, jak zawsze protestowałaś, że nie jesteś moją dziewczyną? Źle cię widzę w tych ciemnościach, ale wiem, że masz te same bursztynowe oczy i wyglądasz jak herbaciana róża. Czy wiesz, Pat, że dopiero dwa miesiące temu dostałem kocięta Judysi i twój list? Przez rok byłem w Japonii. Przesyłano mi listy, ale nie paczki. A ty wbrew wszelkim przepisom włożyłaś list do paczki. Najmilsza, chodźmy na stary cmentarzyk, usiądziemy tam na płycie. Chcę przez godzinę mieć cię tylko dla siebie, dopiero potem pójdziemy do Jaskółczego Gniazda. Dziś będzie księżycowa noc - od ilu to już lat nie patrzyliśmy razem, jak wschodzi księżyc. "Jak wschodzi księżyc..." To były zaczarowane słowa. Pat oszołomiona szczęściem poszła z Hilarym na stary cmentarzyk. Usiedli na grobie Płaczliwego Willa. Od dawna już nie zaznała takiego uczucia szczęścia, pewna była, że go już nigdy nie zazna - było tak, jakby nieziemska muzyka napełniła jej duszę i serce. Czy to możliwe, że odtąd życie będzie aż tak bogate, tak pełne znaczenia? - Chcę ci opowiedzieć o domu, który dla ciebie zbudowałem - powiedział Hilary. - Kiedy wróciłem z Japonii i dostałem twój list i obraz, chciałem zaraz jechać na Wyspę. Ale tego samego dnia, błąkając się po wzgórzach nad miastem, znalazłem zakątek, który od razu rozpoznałem, choć widziałem go po raz pierwszy, to on mnie sobie wybrał. Z jednej strony szumiało źródełko, z drugiej rosły cztery maleńkie śliczne jabłonki, za nimi zaczynało się wzgórze porosłe sosnami, a niedaleko płynęła rzeka, za którą wyrastała błękitna góra. Nie wiem, jak się nazywa, ale my nazwiemy ją Wzgórzem Mgieł. Ten zakątek prosił się o to, by zbudować tam dom. Więc zbudowałem go. Czeka na ciebie. Dwa przysadziste czerwone kominy, dwa wystające poddasza, jedne drzwi zapraszają: "wejdź", a z drugiej strony są drzwi, które oznajmiają: "trzymaj się z dala". Jest pomalowany na biało i ma ciemnozielone okiennice, takie same, jak Srebrny Gaj. - Brzmi to jak bajka. Ale, Hilary, z tobą zamieszkałabym nawet w igloo w Grenlandii. - Jest też spiżarenka na konfitury - oświadczył dumnie Hilary. - Wiedziałem, że będziesz sobie tego życzyła. Pat zapłonęły oczy. - No, jasne, że sobie tego życzę. Póki żyję, będę sobie życzyła spiżarni na konfitury - oznajmiła stanowczo. - I na podłogach ułożymy dywaniki Judysi, a na tych drzwiach, które zapraszają do wejścia, przybijemy kołatkę ze Srebrnego Gaju. - Jadalnia ma szerokie niskie okno wychodzące na sosnowy las z tyłu. Będziemy jeść, słuchając szumu sosen. A przez drugie okno będziemy mogli przyglądać się podczas kolacji zachodom słońca. Dom jest gotów, Pat, potrzeba mu już tylko duszy - ciebie. Mamy wielki kominek, na którym da się ułożyć prawdziwe kłody drewna - czekają już, żebyś je zapaliła, i wtedy pokój ożyje. - Jak nasza stara kuchnia w Srebrnym Gaju. To będzie prawdziwy dom. - Ty, Pat, gdziekolwiek zamieszkasz, stworzysz prawdziwy dom. Zasiądziemy sobie przy ogniu i tylko kiedy tego zechcemy, będziemy się zastanawiać, czy na dworze jest deszcz, wiatr, mgła czy też świeci księżyc. Będziemy mieć psa, który na nasz widok zacznie zawsze wymachiwać ogonem; nie, będziemy mieć kilka wesołych psiaków i mnóstwo puszystych kociąt. Musimy mieć kota ze Srebrnego Gaju, boję się, że Pyszałek jest już zbyt wiekowy, żeby znieść emigrację do dalekiej krainy. - Tak, on musi dokończyć życia w Jaskółczym Gnieździe. Ciocia Barbara bardzo go pokochała. Ale na pewno uda im się przysłać nam jakieś kocię. Hilary, dlaczego przestałeś do mnie pisywać? - Bo uważałem, że nie powinienem ci się dłużej narzucać: Traktowałaś zawsze moje uczucia, jak coś najbardziej naturalnego na świecie, chciałem, żebyś spojrzała na mnie nowymi oczyma. Pat, kiedy się pobierzemy? - Kiedy zechcesz - oznajmiła bezwstydnie Pat. - Tyle, że będę musiała kupić sobie jakieś szmatki. Mam tylko tę jedną sukienkę. - Spędzimy miodowy miesiąc w chalet w Tyrolu. Znalazłem go już wiele lat temu. A potem pojedziemy do domu, do naszego domu. Słyszysz, jak się raduję tym słowem? Wiesz przecież, że nigdy nie miałem domu. Mam już tak strasznie dosyć mieszkania w cudzych domach. Pat, dom ma oczywiście wodociągi, ale w rogu ogródka zrobiłem ocembrowaną studnię, a wokół niej rosną paprocie. I co wieczór ustawimy na cembrowinie spodeczek z mlekiem dla wróżek. Białe kocięta Judysi już wiszą na ścianie living-roomu, a na blacie kominka stoi ten porcelanowy kot z niebieskimi ślepiami, którego mi kiedyś dałaś na Gwiazdkę. - Hilary, chcesz powiedzieć, że go jeszcze masz? - Mam?! Wszędzie ze mną jeździł. To była moja maskotka. Stanie się najcenniejszą pamiątką naszej rodziny. A podczas moich wędrówek znalazłem parę przedmiotów, które na pewno polubisz. Pat zaczęła się śmiać. Czy to możliwe, że godzinę temu była w takiej rozpaczy? Okazuje się, że może się zdarzyć cud. Tak łatwo było się śmiać w obecności Hilarego. Ten nowy, nieznany jeszcze dom będzie rozbrzmiewać śmiechem tak, jak niegdyś Srebrny Gaj. "I za dwa lata Elka zamieszka nie tak znów daleko od nas" - pomyślała Pat. Wzeszedł księżyc. Niebo wyglądało jak srebrna czara, z której przelewa się światło. Zerwał się wietrzyk, ugięły się wysokie trawy rosnące wokół nagrobnej płyty Judysi. - Tak bym chciała, żeby Judysia mogła się o tym dowiedzieć - szepnęła Pat. - Kochana Judysia zawsze tego pragnęła. - Judysia wiedziała, że tak się stanie. Przysłała mi tę kartkę. Z wielomiesięcznym opóźnieniem dostałem ją w Japonii. Tak strasznie chciałem zaraz wyruszyć do Srebrnego Gaju, ale było to zupełnie niemożliwe. No i uważałem, że lepiej będzie trochę odczekać. Hilary wyjął z portfela pomiętą kopertę, a z niej kartkę polimowanego papieru. Judysia napisała dużymi drukowanymi literami: Kochany Szkrabie, Ona rozstała się z Dawidem Kirkiem. Chyba masz szansę. Judyta Plum. - Kochana, kochana Judysia - szepnęła Pat. - Musiała to napisać na łożu śmierci, widzisz, jakie te litery są koślawe, i namówić kogoś, żeby w tajemnicy zaniósł ten list na pocztę. - Judysia wiedziała, że gdy otrzymam tę wiadomość, przyjadę, choćbym miał wstać z grobu - oznajmił z wybaczalną przesadą Hilary. - Powiedz, Pat - dodał szybko, widząc, że jest bliska łez - czy po ślubie będziesz mi gotowała takie zupy, jak Judysia? W końcu doszli do wniosku, że czas już wracać do Jaskółczego Gniazda. Tymczasem coś szarego przeskoczyło przez płot, przystanęło na grobie Judysi i dało susa w bok. - O, Pyszałek! - zawołała Pat. - Muszę go złapać i zabrać. Jest już za stary, żeby się włóczyć po nocy. - Ten wieczór należy do mnie - zaprotestował stanowczo Hilary. - Nie pozwolę ci uganiać się za kotami, nawet jeśli tym kotem jest Pyszałek. I tak na pewno za nami pójdzie. Udało mi się zdobyć coś, co uważałem za nieosiągalne, i ani na sekundę nie zamierzam wypuścić cię z rąk. Na starym cmentarzyku rozległ się śmiech dziewczyny, uwięzionej w ramionach ukochanego.