Miedzy wyzwoleniem a zniewoleniem. Polska 1944-1956 (Between Liberation and Coercion. Poland 1944-1956) ISBN 0 906601 97 5 Published by Aneks Publishers 61 Dorset Road London W5 4HX Wszystkie prawa zastrze?one Zezwolenie na przedruk lub t3umaczenie nale?y uzyskaa zwracaj1c sie do Wydawnictwa Aneks © Krystyna Kersten, 1993 All rights reserved Permission for reprint, translation or reproductions must be obtained in writing from Aneks Publishers · ~~ ' 'a Ksi1?ke wydano przy pomocy finansowe'· ~~ , Ministerstwa Kultury i Sztuki ~.'~t~,~t~~t ~~'d ~~ >;~~ ~~'f ~,~~~~5 Fotosk3ad: Libra Books 63 Jeddo Road, London W 12 9EE Printed and bound by Cox & Wyman Ltd., Great Britain Wstep Ksi1?ka ta obejmuje studia i eseje pisane w latach 1985-90. Koncentruj1 sie one wokó3 jednego obszernego tematu: spo3eczenstwo polskie wobec rzeczywistooci powsta3ej w wyniku II wojny owiatowej. RzeczywistooCi wyznaczonej przez szczególny weze3, na który sk3ada3o sie wyzwolenie od okupacji niemieckiej, zagra?aj1cej narodowej egzystencji, i nowe zniewolenie - zdominowanie przez ZSRR; niepodleg3ooa i niesuwerennooa, która zosta3a przyjeta z trudnym do okreolenia minimum przyzwolenia, poparcia czy nawet aprobaty polskich si3 spo3ecznych. Teksty zamieszczone w tym tourie traktuj1 o przemocy, oporze i przystosowaniu w ró?nych postaciach, a iak?e o roli, jak1 w procesach tych odegra3a historia, tradycja i pamiea. Dotycz1 g3ównie pierwszych lat powojennych, okresu ustanowienia i formowania systemu w3adzy totalnej, wybiegaj1 atoli niekiedy naprzód, obejmuj1c szczytowe lata stalinizmu, czy nawet zahaczaj1c o ca3y okres PRL. Okreolenie "Polska Ludowa" wprowadzone nie tylko do jezyka polityki i propagandy, lecz równie? do oficjalnej (a niejednokrotnie i nieoficjalnej) historiografü, jak te? do myolenia potocznego ogromnej czeoci spo3eczenstwa, mia3o desygnat par excellence ideologiczno-polityczny, le?a3o w obszarze nowomowy. Polska powojenna rzeczywistooa to wszelako nie tylko przemoc radziecka, wsparta o te przemoc w3adza komunistów, zniewolenie zewnetrzne i wewnetrzne oraz procesy przystosowawcze prowadz1ce do samozniewolenia. To tak?e z3udzenia i nadzieje nie bed1ce jedynie racjonalizacj1 konformizmu i oportunizmu. Pomijaj1c ju? poczucie wyzwolenia od Niemców, którzy do ostatniej chwili kontynuowali polityke terroru, byli w Polsce ludzie, by3y ca3e orodowiska, które przejecie w3adzy przez komunistów postrzega3y jak otwarcie drogi do wyzwolenia od ucisku narodowoociowego, spo3ecznego, ekonomicznego; szanse sprawiedliwooci spo3ecznej, równego dla wszystkich startu, powszechnego dostepu do dóbr materialnych, oowiaty, kultury. Owe z3udzenia, przybieraj1ce rozmait1 postaa, wystepowa3y w ró?nych grupach spo3ecznych, równie? woród czeoci inteligencji. Najbardziej sprzyjaj1ca im gleba by3a jednak tam, gdzie nadzieje budzone przez now1 w3adze, jak te? realne perspektywy awansu spo3ecznego, cywilizacyjnego, kulturowego, zderzaty sie z pamieci1 krzywd, nedzy, upooledzenia. Jak dalece potrzeba wolnooci mo?e zostaa przes3onieta priez proste wymogi ludzkiej egzystencji, zrozumia3am w czasie rozmowy z kobiet1 dozoruj1c1 camping na Lazurowym Wybrze?u. By3 rok 1971, póYna jesien, byliomy chyba jednymi gooami. Dowiedziawszy sie, ?e jesteomy z Polski, ko: bieta ta pytała: jak się w Polsce żyje? Interesowało ją w gruncie rzeczy tylko jedno - jak w Polsce przedstawia się opieka zdrowotna. Wszystko inne nie miało dla. niej znaczenia: wolność, cenzura, ograniczenie swobód obywatelskich, zależność od ZSRR, strzały do robotników w grudniu 1970 r. - to były luksusowe sprawy poza jej horyzontem wyznaczonym boryka- niem się z leczeniem przewlekle chorej córeczki. Młodzi stawiają dziś często Starym pytanie: dlaczego nie walczyli, nie opierali się, nie konspirowali, dlaczego się ugięli i poddali do granic samozniewolenia i - jak to określił Aleksander Wat - ubezwłasnomyślenia. Co sprawiło, że zwątpili, że okazali się skłonni ulegać relatywizacji słów i wartości, przyjmować zło jako dobro, kłamstwo (ub półprawdy jako prawdę, że godzili się uczestniczyć w budowaniu systemu opartego na podporządkowaniu tego, co jednostkowe, temu, co zbiorowe, człowieka - kolektywowi, wyrzekając się, w części przynajmniej, wyznawanych wartości, uznając racje twórców Nowego Porządku. Próbował na te pytania odpowiedzieć Miłosz. Wracał do nich - w niezgodzie z twórcą Zniewolonego umysłu Jan Strzelecki, zmagali się z nimi rozmówcy Jacka Trznadla, których głosy złożyły się na Nańbę domową. A w wymiarze szerszym, nie ograniczonym do Polski, rozrachunek z samozniewoleniem podejmowali intelektualiści zarówno odlegli od komunizmu, jak i ci, którzy uległszy za~lepieniu, w pewnym momencie odzyskali zdolność widzenia i racjonalne;o oglądu rzeczywistości. Edgar Mońn jako motto do swej książki Auto:ritique, w której - jak pisał w przedmowie do 2 wydania - "starał się nie :ylko atakować i usprawiedliwiać się, ile zrozumieć, dlaczego (a więc jak) wstąpił do tego wielkiego kościoła rewolucyjnego i dlaczego z niego wy~tąpił", umieścił zdanie Comte'a: "Dobrowolne poddanie determinuje >rzekonania pełniejsze i bardziej aktywne niż najlepiej przeprowadzone rozumowanie"~. Próbą zdania sobie i innym sprawy z procesów wiodą:ych ostatecznie do intelektualnej autokastracji i moralnej degradacji jest :biór esejów Artura Koestlera, Ignatio Silone, Richarda Wńghta, Andre iide'a, Louis Fischera, Stephena Spendera2. Mimo bogatej literatury te- nat intelektualistów, którzy ulegli fascynacji ideologiami totalitarnymi ~ie tytko komunizmem, lecz także nazizmem i faszyzmem - nie został hitorycznie opisany i zgłębiony. A jest to przecież wycinek sięgającego zaania dziejów uwikłania człowieka w konflikt różnych porządków wartozi, w antynomię wolności i przynależności. Inne zagadnienie to antyno~ie wyznaczone strategiami zmagań o przetrwanie - biologiczne, kulturo~e, narodowe - w obliczu zagrożenia. Wobec dylematu wyboru sposobów brony obszaru wyznaczonego przez wartości, przede wszystkim chrześciuskie i narodowe, stały jednostki, środowiska i instytucje, wśród nich :ościót. W prezentowanych tu studiach i esejach, w większości publikowanych skróconych wersjach na łamach "Krytyki", "Tygodnika Solidarność", ,;Res Publiki", "Kultury i Społeczeństwa", "Pulsu", "Przeglądu Powszechnego" podejmuję owe pytanie Młodych, konfrontując je z rzeczywistością tamtego czasu. I to konfrontując w dwojakim układzie odniesienia. Przede wszystkim staram się dociec, posługując się dostępnymi źródła jakie były postawy i zachowania społeczne w okresie formowania się systemu władzy komunistów. Jest to zadanie niezmiernie trudne, wydaje ~ę prawie niemożłiwe do zrealizowania w całej pełni. Przekazy z tamtych lat, nie mówiąc już o pamięci ludzi, odzwierciedlają jedynie niewielkie arycinki owych postaw i zachowań, czy też zawierają zgeneralizowane opi nie o nastrojach i zachowaniach, nierzadko w postaci świadomie bądź nie świadomie zdeformowanej. Podobnie pamięć osób żyjących podlega me chanizmom selekcji i deformacjom, określonym przez konfrontację z no wymi sytuacjami i aktualną rolą jednostki w grupie społecznej, z którą się ona utożsamia. Opierając się na zapisach źródłowych: prasie legalnej i podziemnej, dokumentach, korespondencji, diariuszach, a także odwołu jąc się do pamięci uczestników wydarzeń, bez trudu można by nakreślić diametralnie rozbieżne obrazy polskiego społeczeństwa, pozornie wzaje mnie się wykluczające. Można by wykazać, że znaczna większość obywa teli była władzy komunistów przeciwna, ale też i odwrotnie - że duża ich część, wyjąwszy "elementy reakcyjne", władzę tę poparła. Wnioski zależą od tego, do jakich źródeł sięgniemy, jakim przekazom damy wiarę. Ina czej objawi się nam powojenne społeczeństwo przez pryzmat świadectw podziemia czy legalnie działającej, acz policyjnymi środkami zwalczanej opozycji, inaczej w świetle mateńałów PPR czy UB. W przeznaczonej dla ścisłego kierownictwa MBP miesięcznej informacji "Warunki bezpieczeń stwa w państwie" pisano na przykład o masowym udziale w obchodach 1 maja 1946 r. i "bojowym i pełnym entuzjazmu nastroju". W kwietniu miał nastąpić przełom w nastrojach ludności, miało wzrosnąć zaufanie do Rządu Jedności Narodowej. Polacy - stwierdzano - masowo uczestniczą w imprezach organizowanych przez Blok Demokratyczny, udzielają po mocy w likwidacji band. Tylko intełigencja - zwłaszcza nauczyciele i du chowieństwo - w większości jest wrogie, "reakcyjnie nastawiona jest rów nież znaczna część młodzieży uczącej się"3. Odwrotnie w prasie podziem nej i dokumentach podziemia - jedynie nieliczni mieli ulec podszeptom "komuny", wówczas gdy "Naród się nie ugiął. Trwa w nieugiętej walce, zmieniając tylko jej formę, stosownie do potrzeby" ("Nasz Biuletyn", WiN, nr 18, IV 1946 r.). Historyk wie: wszelka jednostronność podstawy źródłowej prowadzi do wypaczenia prawdy o przeszłości, jaką usiłuje odtworzyć z ułamków informacji zawartych w różnego rodzaju zapisach, tych pochodzących z czasu i miejsca, jak i powstałych później, po upływie lat. Wie także, że każdy zapis wymaga krytycznej analizy wedle reguł, których adepci nauki historycznej uczą się na pierwszym roku studiów. Brak mu wszelako narzędzi, żii które pozwoliłyby zweryfikować w pełni przekazywane informacje dotyczące duchowego wymiaru społecznej egzystencji, świadomości społeczeństwa, postaw indywidualnych i zbiorowych, a poniekąd także i zachowań, choć te właśnie są najłatwiejsze do zbadania. One też ostatecznie stanowią najbardziej wiarygodny, behawioralny sprawdzian stosunku do powojennych polskich problemów, do komunistów i do władzy. Zachowania atoli były rozmaite, zdają się świadczyć o jednoczesnym poparciu "nowej polskiej demokracji" i o jej odrzuceniu. Niełatwo odczytać znaczenie z jednej strony szerokiego współdziałania, niemal od początku, z administracją tworzoną przez PPR, do wysokiego szczebla włącznie, podejmowania pracy w takiej np. dziedzinie jak sądownictwo, a z drugiej - entuzjastycznego powitania Mikołajczyka po jego powrocie do Polski, szybkiego wzrostu szeregów PSL, wyników referendum, w którym co najmniej trzy czwarte głosujących, mimo "masowego uczestnictwa w imprezach organizowanych przez Blok Demokratyczny" powiedziało swoje "nie" władzy zdominowanej przez PPR. Co naprawdę znaczył udział w wiecach 1-majowych? Co znaczyło milczenie, bierność, uległość? Zachowania, codzienne i odświętne, wynikające z nakazów bytu i spowodowane wypadkami politycznymi, spontaniczne i organizowane, dobrowolne i dyktowane strachem, przymusem, a nawet terrorem składały się na złożony wzór. Akceptacja i przystosowanie nie wykluczały sprzeciwu i oporu, czy niekiedy wręcz czynnej walki przeciw komunistom. Moim zamystem było odczytanie poszczególnych elementów owego wzoru, określenie ich wymiarów i wagi z punktu widzenia całości, poznanie związków - widomych i ukrytych - jakie zachodziły pomiędzy nimi, a także zobaczenie dynamiki wyznaczającej zmiany zachowań pod wpływem kurczenia się pola nadziei oraz rosnącej represywności władzy; potrzeby uczestnictwa czy działania pod wpływem strachu. Strachu, jak pisał Herling Grudziński, "szczególnego, aż nazbyt dotykalnego, jednocześnie nieuchwytnego, »kapryśnego« i przez to paraliżującego", przystrajanego "rozmaitymi esami- floresami »filozoficznymi«"4. Wprowadzone dziś do obiegu naukowego źródła pozwalają na stworzenie swego rodzaju katalogu występujących w tym czasie postaw, nie pozwalają natomiast na kwantyfikację. Pisze się: duża, znaczna, ogromna, pewna, zdecydowana część, większość lub mniejszość-narodu, Polaków, społeczeństwa polskiego, ludności, inteligencji, robotników, chłopów, "zabużan", osadników na Ziemiach Zachodnich itd. robiła, popierała, sprzeciwiała się, byta po stronie "władzy ludowej" lub przeciw niej, ale jest to w pewnym stopniu nadużycie, które prostą drogą może doprowadzić do mistyfikacji i służyć tworzeniu mitów. I tak jak oficjalna historiografia i propaganda przez wiele lat kreowała fałszywy obraz społeczeństwa, które - poza "elementami reakcyjnymi" - kwiatami witało wkraczającą na polskie ziemie Armię Czerwoną i poparło "nowy porządek", tak obserwujemy tendencję do budowania nowej legendy o katolickim nmodzie, który przez 45 lat prowadził walkę z "komuną". Rzeczywistość była nieporównanie bardziej złożona, zarówno w płasz~rźnie postaw, jak też zachowań. Poczynania pozornie jednakie lub podobne wynikały często z rozmaitych przestanek i wyrażały różne postawy; stanowiły przejaw "ratowania substancji" i "strategii obrony" lub konformizmu i oportunizmu, identyfikacji z powstającym porządkiem czy wrogości splecionej ze strachem. Co istotniejsze, poszczególne postawy i zrodzone z nich działania rzadko kiedy występowały w krystalicznie czystej postaci. Stwierdzamy np., że wiosną 1945 r. lasy od nowa zapełniły się młodymi ludźmi. Będzie to znaczyło co innego, kiedy uzna się, że był to skutek terroru, który uniemożliwił młodzieży akowskiej (i nie tylko akowskiej) podjęcie nauki, pracy, słowem rozpoczęcia normalnego życia, i co innego zaś, gdy ujrzymy w tym fakcie wyraz przekonania, że sytuacja polityczna jest tymczasowa, Polska nadal znajduje się pod okupacją, przeto należy kontynuować opór i trwać w oczekiwaniu na zmianę, "która nadejść musi", jak pisano w podziemnych gazetkach. Najpewniej współwystępowały oba te czynniki, wzajemnie wspierając się i wzmacniając. Nawet postępowanie Kościoła, który odegrał wielką rolę w oporze wobec totalnego duchowego zniewolenia i przeciwstawianiu się sowietyzacji w różnych jej wcieleniach, od stalinowskiej pierekowki dusz po społeczną demoralizację narastającą wraz z obumieraniem ideologii i kruszeniem się totalitarnego systemu, było wyznaczone przez kompromisy, określone polskimi i międzynarodowymi realiami z jednoczesną walką o miejsce katolicyzmu i Kościoła w polskim życiu. W październiku 1945 r., krótko po swym powrocie do Kraju, prymas August Hlond przemawiając w Poznaniu na uroczystościach Chrystusa Króla powiedział: "Jak przez długie tysiąclecia, tak i dziś Polska chrzci swoje dzieci. Polska żyje nadal pod znakiem krzyża, chce iść w przyszłość z Chrystusem. (...J Chcemy współpracować z poczucia katolickiego nad wprowadzeniem takiego ustroju społecznego, w którym by nie było ani przywilejów, ani krzywdy ani proletariatu, ani głodnych [...]". W tych słowach zawarta była zasada uznawania porządku ustanowionego postanowieniami jałtańskimi i ich ułomną realizacją w postaci powołania Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Ale jednoczesne bardzo stanowcze stwierdzenie: "Polska żyje pod znakiem krzyża" miało wyznaczać podstawy polityki hierarchii Kościoła katolickiego w całym okresie władzy komunistów. Niejednoznaczność układu, w jakim przyszło żyć kilku pokoleniom, miała doniosłe kosekwencje. Leży ona u podłoża specyficznych cech zarówno systemu, jak i zbiorowych postaw i zachowań społeczeństwa wobec tego systemu. Badania nad stosunkiem polskiego społeczeństwa do władzy stanowionej przez komunistów poczynając od PKWN wskazują, iż przeważało nastawienie, które można zawrzeć w zdaniu: państwo, mimo iv że niesuwerenne jest przecież polskie, rząd został narzucony z zewnątrz. Odbudowa kraju, repatriacja i przesiedlenia będące konsekwencją zmiany granic, zaludnienie i zagospodarowanie ziem przyłączonych, walka z epidemiami, kształcenie młodzieży - to wszystko były zadania, które należało realizować, w miarę istniejących możliwości. Ale nawet wówczas gdy po przeprowadzonych w warunkach terroru i na dodatek jeszcze sfałszowanych wyborach wiadomo już byto, że w tempie przyspieszonym postępuje unicestwienie resztek wolności - politycznej, ekonomicznej, społecznej, kiedy w przyspieszonym tempie tworzył się przeszczepiony z ZSRR model totalitarnego państwa/partii, nie doszło - jak się wydaje - do pełnej alienacji państwa. Jeśli nawet nie było to państwo, z którym można by się w pełni identyfikować, nie było ono również państwem obcym, zaborczym, okupacyjnym. Walka we wszystkich wymiarach egzystencji przez wiele lat toczyła się w znacznym stopniu wewnątrz struktur państwa, które wyznaczały rzeczywistość i byty de facto aprobowane. W przeważającej części społeczeństwa opór przeciwko totalitarnemu zniewoleniu duchowemu - opór świadomy, ale także instynktowny niejako, wyrosły z podłoża kulturowego - splatał się z przystosowaniem do rzeczywistości, której zmiana nie leżała w mocy Polaków. Oporność zakotwiczona była w polskiej glebie kulturowej; przystosowanie wynikało z wymogów egzystencjalnych i dość powszechnego poczucia nieuchronności sytuacji, na którą Polska została skazana. To ścisłe sprzężenie oporu i przystosowania właściwe polskiemu społeczeństwu w minionym półwieczu prowadziło do zachowania narodowej toźsamości w tradycyjnej postaci, mniej lub bardziej - zaleźnie od okresu - zagrożonej. Pytanie podstawowe, na jakie muszą odpowiedzieć historycy, brzmi: czy w warunkach "porządku jałtańskiego", narastającej zimnej wojny, zależności od ZSRR i wynikającej zeń dominacji komunistów, pokolenie, które pierwsze stanęło wobec przemocy, poddało się niemalże bez oporu - jak twierdzą niektórzy - czy też przeciwnie: czyniło wysiłki, aby zabezpieczyć materialną i duchową egzystencję społeczeństwa, ocalić kulturowe wartości, wpływając tym samym na kształt systemu? A również, czy komuniści polscy przyjąwszy odpowiedzialność za kraj, poczynili wszystko, co poczynić byli mogli, dla zabezpieczenia narodowych interesów Polski? Przy szukaniu odpowiedzi na te pytania widzę dwa niebezpieczeństwa, jedno polega na eliminowaniu z pola widzenia zależności od ZSRR, drugie - na traktowaniu tej zależności jako alibi dla wszelkich poczynań władzy, zacierając przy tym granice gwałtu i nieprawości, nie dających się ani uzasadnić, ani tym bardziej usprawiedliwić żadnymi okolicznościami zewnętrznymi. Rzetelne i wszechstronne badania źródłowe pozwolą, miejmy nadzieję, rozstrzygnąć podstawową kwestię: czy i w jakim zakresie objęcie i sprawowanie przez komunistów władzy mieści się w kategoriach mniejszego zła? lvlówiąc inaczej - czy istniała alternatywa, korzystniejsza z polskiego punktu widzenia, a jednocześnie realna? Wszystko zdaje się wskazywać, że ~kiej alternatywy nie byto. Znaczyłoby to, ie - abstrahując od ideologicznych uwikłań samych komunistów czy ich sojuszników - należy postrzegać objęcie przez nich władzy z mandatu Stalina w kategoriach polskiej racji stanu i oceniać ich działania w ramach możliwości określanych przez Sowietów. Trudność polega na tym, że nie wiemy, czy i na ile te ramy można było poszerzyć, ilu zbrodniom i nieprawościom zapobiec, gdyby polskim komunistom dostawało woli i odwagi; ile w tym, co robiono, było doktrynalnego rygoryzmu, ile nadgorliwości, ile strachu? Historycy nie są dziś jeszcze gotowi do odpowiedzi na te pytania, zwłaszcza gdy odnieść je do poszczególnych osób i konkretnych posunięć; wiemy przecież, że ścierały się różne siły, różne tendencje. Klacz do wyjaśnienia podniesionych tu problemów znajduje się w archiwach polskich coraz szerzej, acz ciągle nie do końca dostępnych historykom, ale przede wszystkim w radzieckich, jak dotąd udostępnianych wybiórczo, a jeśli idzie o okres powojenny, praktycznie zamkniętych. Tylko poprzez analizę dokumentów można będzie zbliżyć się do poznania cha- rakteru oraz stopnia dominacji ZSRR i tym samym zakresu samodzielności działania polskich komunistów i konsekwencji oporu (większego? mniejszego?) tak ze strony rządzącej partii, jak i ze strony społeczeństwa lub jego poszczególnych segmentów: inteligencji, chłopów. Tymczasem jałowy zdaje się spór o to, czy gdyby elita polskiej inteligencji zajęła po- stawę bardziej bezkompromisową, efekty byłyby z perspektywy następnych pokoleń zbawienne czy katastrofalne, zważywszy, iż konsekwencją postaw niezłomnych byłyby najpewniej drakońskie represje. Tak jak jałowa na razie jest dyskusja nad oceną postępowania socjalistów, ludowców (po 1947 r.), niektórych środowisk katolickich czy też nad sensem konspiracji. Jałowa tak długo, jak długo nie będziemy znali, choćby w przybliżeniu, następstw innych postaw i zachowań, mniej opornych bądź mniej konformistycznych. W skład tego zbioru zostały włączone dwa teksty wybiegające poza ramy chronologiczne zakreślone latami 1944-1956. Dotyczą one zagadnienia, którym interesuję się i zajmuję od bardzo dawna, a mianowicie relacji: pamięć-historia. Wydawało mi się słuszne zamieszczenie ich tu, wiążą się bowiem ściśle z tematem stanowiącym myśl przewodnią książki - owym specyficznym układom oporu i przystosowania, współtworzącym procesy historyczne 45 powojennych lat. Powiada się często, ie historię piszą zwycięzcy. Jest to argument przywoływany na ogół przez tych wśród pokonanych i zniewolonych, którzy ugięli się przed siłą, uznali prawo siły, opowiedzieli się po zwycięskiej stronie, ba! zidentyfikowali się ze zwycięzcami uwierzywszy w "koniecz vi vii ność historyczną", "ducha dziejów". Rzeczywistość jest inna. Zdmuchiwane przez "wichry dziejowe", wymiatane "dziejowymi miotłami" potęg uzurpujących sobie rolę akuszerów historii - czy to będą Niemcy Hitlera czy Rosja Lenina i Stalina - narody, idee, wartości wykazywały nieprzezwyciężalną moc trwania. Jej fundamentem była pamięć. Jeśli mówimy, że w kategoriach czasu historycznego dzieje ludzkie pisane są przez zwycięzców, to nie są nimi tńumfatorzy chwili, a cywilizacje, wielkie kultury, religie, narody. W naszym wymiarze - polskim, europejskim - wbrew temu, co wieściły Kasandry połowy stulecia, wartości, które zdawały się zagrożone śmiertelnie, ocalały, choć cena tego ocalenia była niekiedy bardzo wysoka. Pamięć o przeszłości odgrywa bowiem ambiwalentną rolę w życiu narodów i grup społecznych. Kiedy mamy do czynienia ze zdarzeniami i postaciami ważącymi w świadomości, pamięć broniąc się przed inwazją ideologii zwycięzcy, fałszem i polityczno-propagandowymi półprawdami, utrudnia jednocześnie przenikanie wiedzy. W Polsce w minionym półwieczu kanon tradycji i pamięci, zawarte w nim wartości i symbole pozwoliły opierać się naciskowi; zarazem w zbiorowej wyobraźni historia została w dużej mierze podporządkowana wartościom narodowym, sprowadzona do roli przewodniczki i strażniczki tradycji. W znacznie mniejszym stopniu miała stużyć naukowemu poznaniu, zaspokajać bezinteresowną ciekawość intelektualną, przyczyniać się do głębszego, pełniejszego rozumienia świata i wtasnych, polskich dziejów. Jako naturalna reakcja na zagrożenie następowało zastyganie wspólnoty narodowej w kształcie dawnym, utrwalenie form i idei nierzadko anachronicznych. Podejmując dzieło przeobrażenia Polski i Polaków wedle swej doktryny, komuniści osiągnęli efekt przeciwny od zamierzonego. Umocnili te właśnie elementy polskości, które pragnęli wyplenić. Zacieśnił się przez wieki ugruntowany związek polskości z katolicyzmem, ten tak ważny element narodowej tożsamości, nieporównanie głębszy, niżby to mogło wynikać z prymitywnego, iście uzurpatorskiego hasła: "Tylko przy Krzyżu i pod Krzyża znakiem Polska jest Polską, a Polak Polakiem". W toczącym się od dwóch stuleci dyskursie przewagę zyskiwata tendencja apoteozowania narodu i jego przeszłości. W wizji Polski - heroicznej i umęczonej, ofiary obojętności świata i knowań potęg - nie ma miejsca na krytycyzm wobec narodowych dziejów. Naturalne to i chwalebne, ii odsłania się po 45 latach milczenia lub kłamstw karty martyrologii: Katyń, deportacje do ZSRR, zbrodnie dokonane na ziemiach polskich przez Sowietów i władze komunistyczne. Gorzej, że pojawiły się widma przeszłości, którymi usiłuje się czasem zapełnić narodową scenę, odwołując się do reliktów ksenofobii, nacjonalizmu w jego najbardziej złowrogiej postaci, drzemiących pokładów antysemityzmu, podsycając stare resentymenty i lęki, wykorzystując niewygasłe do viii ko~,ca przesądy, irracjonalizm, potrzebę samopotwierdzenia, tak silną w duyej części polskiego społeczeństwa. Wszystko to paradoksałnie stanowi w niemałym stopniu spadek nie tylko czasów dawno minionych, ałe także 45 lat władzy komunistów. łvłotyw stosunku Polaków do ich dziejów - nie tylko najnowszych p~ewija się w tym tomie wielokrotnie. Badając histońę powojenną, w ~,rarunkach określonych z jednej strony wciąż bardzo niepełnym zasobem materiału źródłowego, z drugiej zaś - toczącymi się sporami wokół węziowych problemów, niełatwo przychodzi odizolować się od owego gorącego, przesyconego emocjami i politycznymi racjami klimatu. Wobec nadrzędnej dyrektywy badacza dziejów: dać świadectwo prawdzie, przedstawić "jak naprawdę było", gdy w grę wchodzi historia ledwie miniona, gdy siłą rzeczy jesteśmy skazani na okruchy wiedzy, gdy nasze możliwości poznawcze są bardzo ograniczone (choć coraz szersze), niejednokrotnie jest się po prostu bezradnym, chyba że prawdę będzie się pojmowało wąsko, jako proste stwierdzenie faktów. Ale i to nie zawsze jest możliwe. Historia zaś to coś więcej, to wzór ułożony z tych faktów, obejmujący przyczyny i skutki, odzwierciedlający możliwie najpełniej rzeczywistość czasu przeszłego. A na taki wzór jest jeszcze za wcześnie. Pozostaje tylko walka z pokusą, by pod naciskiem społecznym "nie kłaniać się okolicznościom, a prawdom kazać, by za drzwiami stały", jak pisał Norwid, nie wyolbrzymiać tego, co odpowiada doraźnemu stanowi świadomości społecznej, emocjom i politycznym interesom, w cieniu pozostawiając to, co uwierające, niewygodne, sprzeczne z wyobrażeniami Polaków o nich samych. Czyli pisać i o mordowaniu AK-owców, i o obozie w Jaworznie, gdzie po wojnie w trudnych do wyobrażenia warunkach więzieni byli Ukraińcy; by zmistyfikowanej "czarnej legendy" powojennego podziemia nie zastępować "złotą legendą", która przesłoni złożoną prawdę o tej tragicznej karcie historii. Historyk nie oskarża, nie broni, nie feruje wyroków, nie może być prokuratorem, adwokatem, a nawet sędzią, choć nierzadko uzurpuje sobie te role lub jest do nich nakłaniany. Jego zadaniem jest rzetelne przygotowanie "dokumentów w sprawie", przedstawienie wszystkich okoliczności. Werdykty historii, do których się często odwołują politycy, też zresztą bywają niejednoznaczne i zmienne, zależnie od wartości wyznawanych w danej epoce czy przez daną zbiorowość. 2993 ~ E. Morin, Autocritique, Paris 1970, s. 3. 2 Le dieu des tenebres, Pańs 1950. 3 Archiwum Urzędu Ochrony Państwa, sygn. 17/IX/113, 1. 4 G. Heriing Grudziński, Dziennik pisany nocq 1989-1992, Warszawa 1993, s. 159. ix Motto Antygona: Mnie niepotrzebna jest wasza nadzieja, Bo ja widziałam resztki Polinika Tam, u podnóża strzaskanej katedry, Ta czaszka, mała jakby czaszka dziecka, Z kosmykiem jasnych włosów. Kości garstka W próchno ciemnego płótna owiniętych I trupi zapach. Oto jest nasz brat, Którego serce tak jak nasze biło, Który weselił się i śpiewał pieśni I strach przed śmiercią znał, bo w nim wołały Te same głosy, które w nas wołają. I przezwyciężył głosy wzywające Na jasne życia dalszego obszary. I dobrowolnie poszedł, aby zginąć, Wierny danemu słowu i przysiędze. Dwudziestoletni, piękny i pogodny, Ileż zamiarów musiał w sobie stłumić, Ileż zaczętych dzieł, nieśmiałych myśli, Sam, mocą woli, dawał na zniszczenie. I on to właśnie, rozkazem Kreona Został uznany za zdrajcę. Dla niego Ciemny kąt jakiś na piaskach przedmieścia I w pustym hełmie zawodzący wiatr. Ale dla innych, dla złodziei sławy, Będą wznoszone pomniki i wieńce Będą dziewczęta na placach składały. Blaskiem pochodni oświetlone imię. Tu nic, tu ciemność. Ręką przerażoną Pisarze, podłym strachem przymuszeni, Prawo Kreona! I zakaz Kreona! Czymże jest Kreon, kiedy ginie świat? Ismena: Tak, ale nasi rodzice nie żyją I nasi bracia nie żyją. I żaden Bunt ich nie wróci. Po cóż sięgać wstecz? Starzec o kiju btądzi w głuchym mieście Próżno szukając tam synów poległych, Stare kobiety, ciche żatobnice, Stąpają w pyle z pochyloną twarzą. Ale już zieleń ponurych okolic, Piołun, pokrzywa, wdziera się na zgliszcza, Motyl, jak płatek papieru w pożarze, Fruwa u skraju kamienistych urwisk, Obdarte dzieci idą znów do szkoły Ręce splatają znowu kochankowie, I jest w tym rytm, wierzaj mi, potężny, Płacz pomieszany z zachwytem - jak gdyby Nowy na ziemię powrót Persefony. Antygona: Głupcy są zdania, że kiedy poświęcą Pamięć przeszłości, będą żyć szczęśliwi. I głupcy myślą: zgon jednego miasta Nie jest dla innych miast jeszcze wyrokiem. Ismena: Ty nie umniejszaj trudu, Antygono. Z jakim i usta i serca zmuszamy Aby milczały. Bo takie zwycięstwo Też jest zwycięstwem i daje nadzieję. Antygona: Przyjmować wszystko, tak, jak się przyjmuje Po wiośnie lato, zimę po jesieni, Na sprawy ludzkie patrzeć obojętnie Jak na kolejność bezmyślnej przyrody? Dopóki żyję, będę wołać: nie. Słyszysz Ismeno? Będę wołać: nie. I nie chcę żadnych waszych uspokojeń, Kwiatów w wiosenną noc, ani słowika, Słońca ni chmur, ani przyjaznych rzek. Niczego. Niechaj trwa nieuśmierzone To, co zostało i to, co zostanie. Jedynie godne pamięci: nasz ból. Te zardzewiałe ruiny, Ismeno, Wiedzą o wszystkim. Czarnym skrzydłem kruka Śmierć oddzieliła nas od tamtych lat Gdyśmy myślały, że nasza kraina Jest jak zwyczajne krainy. Że ród Nasz taki sam jak i inne rody. Przekleństwo losu wiedzie do ofiary. Ofiara wiedzie do przekleństwa losu. Gdy to się spełnia, to już nie jest pora Niewielkie życie swoje własne chronić xi I nie jest pora nad sobą łzy ronić. Na nic nie pora. Niech wielkie zniszczenie Przebiegnie całą bezlitosną ziemię. Niech tym, co z naszej rozpaczy się śmieją Ich własne miasta obrócą się w gruz. Złodziejom sławy nie poskąpią słów. I tak odchodzi, z legendy wyzuty, W niepamięć wieków-zdrajca czy bohater? Ismena: Można słowami ból w płomień rozżarzyć, Kto milczy, cierpi nie mniej, może więcej. Antygona: Nie tylko słowa, Isemno, nie tylko. Swojego państwa Kreon nie zbuduje Na naszych grobach. Swojego porządku Potęgą miecza tutaj nie ustali. Wielka jest władza umarłych. Nikt od niej Nie jest bezpieczny. Choćby się otoczył Gromadą szpiegów i milionem straży, Oni dosięgną. Czekają godziny. Są ironiczni, stąpają ze śmiechem Koło szaleńca, który w nich nie wierzy. A kiedy będzie sporządzał rachunek Nagle pojawi się błąd w tym rachunku. Maleńki błąd, ale pomnożony, Wystarczy! Oto błąd w obłęd urasta, Zbrodnia płomieniem pali wsie i miasta. Krew! Krew! Czerwonym pragnie atramentem Przekreślić błąd. Za późno. Skończone. Nieszczęsny Kreon tak rządzić zamierza Jakbyśmy byli barbarzyńskim krajem. Jakby tu każdy kamień nie pamiętał O łzach rozpaczy i o łzach nadziei. Czesław Miłosz Washington D.C., 1949 Społeczeństwo polskie wobec władzy komunistów Żyjesz tu teraz. Hic et nunc. Masz jedno życie, jeden punkt. Co zdążysz zrobić, to zostanie, Choćby ktoś inne mógł mieć zdanie (. Nie jesteś jednak tak bezwolny, A choćbyś byt jak kamień polny, Lawina bieg od tego zmienia, Po jakich toczy się kamieniach. I jak zwykł mawiać już ktoś inny, Możesz, więc wpłyń na bieg lawiny. Łagodź jej dzikość, okrucieństwo, Do tego też potrzebne męstwo. Czestaw Miłosz, Traktat moralny, 1947 Poznanie stanu, w jakim znajdowało się polskie społeczeństwo w owym przejściowym okresie, kiedy II wojna światowa dobiegała już końca, a nowa rzeczywistość polska, tak odmienna od oczekiwanej, była in statu nascendi, to zadanie tyleż ważne, co trudne do zrealizowania. Ważne, albowiem kondycja społeczeństwa po sześciu latach wojny i dwóch okupacjach miała bardzo istotny wpływ na jego postawy i zachowania wobec instalowanego przez komunistów porządku, te zaś postawy i zachowania z kolei znacząco oddziaływaty na taktykę i metody stosowane przez obóz, który znalazł się u władzy. Niezależnie od stopnia nasilenia przemocy i perfekcji sposobów obezwładniania społeczeństwa przez władzę, między rządzącymi i rządzonymi istnieje przecież zawsze sprzężenie zwrotne, nie zmienia tego nawet obecność, jak w wypadku Polski, obcych wojsk na terytorium kraju. Trudności towarzyszące badaniu społeczeństwa na progu procesów, które miały radykalnie przeobrażać polski krajobraz, są nie mniejsze niż xii iie tego problemu. Brakuje godnych wiary statystyk; te, którymi zjemy, są zarazem niepełne i zwodnicze. Pierwszy powojenny spis i z dnia 14 II 1946 r. przyniósł jedynie podstawowe informacje, nie zając danych dotyczących tak ważnych kwestii jak struktura społewodowa czy skład narodowościowy. Życie społeczne znajdowało czas w stanie płynnym, trwały milionowe migracje będące następwojny i zmiany granic. W umysłach ludzi dominowała dezorientaelka destabilizacja, przeogromny chaos - tak można by określić iju w tych latach. W podobnych warunkach wiadomości na temat społecznych zawarte w przekazach źródłowych, nierzadko sprzeymagają szczególnie wnikłiwej obróbki krytycznej, niezwykle boitwo o zagubienie proporcji występujących procesów, o arbitralocenie zasięgu i wagi różnych postaw i zachowań, o przechył ku jenności spojrzenia na ówczesne społeczeństwo, zwłaszcza gdy ~ jego nastawieniu do władzy tworzonej przez komunistów. ;ie "stanu społeczeństwa" jest bardzo szerokie: obejmuje pola nalo wielu różnych dyscypłin naukowych, od medycyny poprzez deię i psychologię do socjologii. Tylko scalając te pola możemy szu~owiedzi na pytańie: jakie było społeczeństwo, które na przełomie -/1945 stanęło wobec konieczności odbudowania życia zrujnowane1ą w państwie o zmienionym kształcie geograficznym, z władzą, rzyjęła rządy zerwawszy ciągtość konstytucyjną nie w wyniku re lecz z woli wielkich mocarstw, opierając się na radzieckiej przeCo, co dotychczas wiemy na ten temat, uzasadnia twierdzenie, iż społeczeństwo ze wszech miar osłabione: wykrwawione, wyczersycznie i psychicznie, z porozrywaną w wielu miejscach tkanką, z pniętymi normami i więziami zbiorowymi. tem wyjścia muszą być bezpośrednie straty ludnościowe, traktood kątem ich skutków, różnorodnych i długotrwałych. Ustalenie Żstych strat napotyka duże trudności z powodu braku wiarygodnych statystycznych, ałe także wobec zmiany terytorium państwoiędzy rokiem 1939 a 1945. Biorąc pod uwagę obywateli polskich w bez Ukraińców, Białorusinów i Litwinów zamieszkałych na obsza~łączonym do ZSRR, straty w obrębie tak ustalonej populacji $iu:kodowań Wojennych oceniło metodą szacunkową na 6,03 mln, a 40 tys. zabitych w toku działań wojennych. Z owych 6,03 mln poowa, bo 3,4 mln to ludność żydowska, która padła ofiarą masowej iinacji dokonanej przez Niemców. Straty były więc rozłożone nierównomiernie: ludność żydowska uległa zagładzie niemalże w uratowało się około 10%, natomiast w pozostałej części populacji szacunkiem BOW straty sięgaty 14-15%. Co nie przeszkadza, że wadzone na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ba~prezentatywnej próby obejmującej 2,4 tys. rodzin wykazały, że na 108 rodzin w stu przynajmniej jedna osoba poniosła śmierć w wyniku wojny. Są to liczby znane dość powszechnie, często kwestionowane bądź jako zbyt niskie, bądź zbyt wysokie. Wpływ wojennych strat ludnościowych zaznaczył się w wielu dziedzit~ach, tu wskazać wypadnie przede wszystkim na te zjawiska, które oddziaływały od razu i bezpośrednio na sytuację społeczeństwa. Do takich zjawisk zaliczyłabym zachwianie równowagi mężczyzn i kobiet w społeczeństwie, daleko posuniętą feminizację. Jeśli w 1938 r. na I00 mężczyzn wypadało w Polsce 105 kobiet, to w latach 1947-48 nadwyżka kobiet wynosiła 11. W latach 1945-46 była ona jeszcze większa zważywszy, że wielu mężczyzn znajdowało się poza granicami kraju; repatriowali się w 1945 i 1946 r. Według spisu z 14 II 1946 r. na 100 mężczyzn przypadało 118 kobiet. W stopniu nierównym ucierpiały też wskutek wojny poszczególne warstwy społeczne i środowiska zawodowe. Truizmem będzie konstatacja, że stosunkowo najpoważniejsze straty poniosła elita społeczeństwa połityczna, intelektualna, kulturalna. W niektórych grupach zawodowych straty te sięgały kilkudziesięciu procent. Spośród pracowników nauki zatrudnionych w szkołach wyższych wojny nie przeżyto 30%. Przyjąć można, ie spomiędzy osób, które zdobyły wyższe wykształcenie w II Rzeczypospołitej, zginęło 37,5%, wykształcenie średnie - 30%, podczas gdy dla całej ludności procent strat wynosił 21% włączając ludność żydowską2. Takie przetrzebienie inteligencji było oczywiście nieprzypadkowe, częściowo wynikało z jej zaangażowania w działania konspiracyjne, przede wszystkim jednak było następstwem polityki z jednej strony Niemców, z drugiej - władz radzieckich na Kresach Wschodnich w okresie 1939-41 oraz w całej Polsce po 1945 r. Do strat w postaci ofiar wojny dołączył ubytek, jaki inteligencja w kraju poniosła z racji pozostania na uchodźstwie wielu dziesiątków tysięcy osób z wykształceniem co najmniej średnim. Znaczna część polityków, uczonych, pisarzy, wyższych urzędników, inżynierów etc., znalazłszy się poza krajem wskutek okoliczności wojennych, postanowiła nie powracać do Polski niesuwerennej, rządzonej przez komunistów. Lista nazwisk osób znanych i obdarzonych prestiżem, które wybrały uchodźstwo, jest długa. Tylko w ramach Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia znajdowało się 165 profesorów i wykładowców, blisko tysiąc nauczycieli, tyluż samo inżynierów, 131 dziennika 54 pisarzy i literatów, 617 prawników, 400 plastyków, muzyków, aktorów, 850 urzędników sądownictwa, 71 duchownych, 790 lekarzy i dentystów, 302 farmaceutów, 2,5 tysiąca urzędników państwowych, 1800 przedsiębiorców i pracowników bankowości, 17 tysięcy zawodowych oficerów. A przecież PKPR bynajmniej nie obejmował wszystkich pozostających na uchodźstwie. Upływ inteligencji poza Polskę nie ustał zresztą wraz z zakończeniem wojny. Z punktu widzenia społeczeństwa w kraju owa nowa emigracja pociągała za sobą korzystne i niekorzystne następstwa. W cza sie, o którym mowa, bezpośrednio po wojnie - paradoksalnie - podsycała postawy i zachowania przystosowawcze wśród tych, którzy czuli się zdani na panującą w Polsce rzeczywistość. Bezpośrednie i bardzo istotne w swych różnych wymiarach skutki pociągnęła za sobą zagłada ludności żydowskiej. Po pierwsze, w dużym stopniu wpłynęła na zmniejszenie się podczas wojny liczby ludności miejskiej, której ubytek Edward Rosset szacuje na około 5 mln3. Po drugie, spowodowała masowe przechodzenie ludności ze wsi do miast i miasteczek, już w czasie wojny, na miejsca opuszczone przez zamordowanych Żydów. W lutym 1946 r. ludność miejska stanowiła 31,3% ogółu ludności (w 1931 r. około 30%). Po trzecie, stanowiła też bardzo ważne ogniwo w procesie przeobrażenia Polski w państwo jednego narodu, o czym dalej. Po czwarte, konsekwencje holocaustu sięgały szerzej i głębiej, narzucona przez Niemców odmienność losów nałożyła się na irracjonalne uprzedzenia i fobie z przeszłości, rodząc nowe, tragiczne w skutkach obciążenia polskożydowskich stosunków. Podzielenie społeczeństwa na tych, którym przeznaczono natychmiastową egzekucję - czyli Żydów, i tych, którym wyrok odroczono pozwalając tymczasem żyć okupacyjną wprawdzie, ale jednak relatywnie normalną egzystencj ą - czyli Polaków, nie mogło pozostać bez następstw, zarówno natychmiastowych, jak i utrzymujących się latami4. Wreszcie wraz z zagładą Żydów ubyła poza tym z polskiego krajobrazu jedna jego ważna cząstka, źywa przez wieki, zajmująca wiele miejsca we wszystkich niemal sferach życia, w obyczajowości, kulturze, gospodarce. Stratam ludnościowym towarzyszyło wyniszczenie, wyczerpanie fizyczne i psychiczne milionów ludzi, którzy wojnę przeżyli i zaczynali odbudowywać kraj i swoją egzystencję. Poza częścią ludności wiejskiej, która prosperowała stosunkowo nieźle w porównaniu z okresem przedwojennym, zwłaszcza do 1943 r., kiedy kontyngenty nie były tak dotkliwe; większość polskiego społeczeństwa była skazana na niedostatek. Ci, którzy mieli ograniczone możliwości uzupełnienia przydziałowej żywności produktami nabywanymi na wolnym rynku, wręcz przymierali głodem. Według opinii RGO zdarzały się wypadki śmierci głodowej. Głód cierpieli szczególnie Polacy, którzy pozostali na ziemiach wcielonych do Rzeszy oraz wywiezieni do pracy przymusowej w Rzeszys. I oczywiście deportowani w głąb ZSRR w latach 1939-41. Chroniczne niedożywienie, ciężkie warunki bytowania, stałe napięcie nerwowe, nieustające zagrożenie bezpieczeństwa sprzyjały szerzeniu się chorób. Szacuje się, że 1 140 tys. osób zapadło na gruźlicę ponad przedwojenną normę zachorowań. Wzrósł odsetek chorób wenerycznych, schorzeń reumatycznych, wszelkiego rodzaju nerwic. Alkoholizm, celowo przez okupanta podsycany, stał się klęską społeczną. Spośród osób, które przeżyty wojnę, ponad pół miliona uległo trwałemu inwalidztwu fizycznemu i około ó(l tys. inwalidztwu psychicznemu. Bezpośrednio po oswobo dzeniu od Niemców groziło rozprzestrzenienie się epidemii duru brzsznego - w drugiej połowie 1945 r. liczba zachorowań przekroczyła 70 tysięcy (w latach 1936-1938 -15 425). Proces ten udało się zahamować - w 1946 r. odnotowano już tylko 33 tys. zachorowań, w 1947 r. -11 7486. Epidemicznego charakteru nie przybrała też czerwonka, która tyle ofiar pociągnę- ła za sobą podczas I wojny światowej. Należy sobie również uzmysłowić, że wskutek dziatań wojennych, ale przede wszystkim w wyniku działań Niemców i władz radzieckich w latach 1939-45, wielkie masy ludzi - ponad 5-6 milionów, blisko 22% ludności z 1939 r. o polskiej przynależności państwowej (z wyłączeniem Ukraińców, Białorusinów i Litwinów), zostało brutalnie wyrwane z dotychczasowych środowisk. W granicach kraju okupowanego przez Niemców wysiedlenia i przesiedlenia objęły około 1,7 mln osób, przeważnie całe rodziny. Blisko 2 mln Polaków wywieziono na roboty przymusowe do Rzeszy. Na drugim krańcu Polski władze radzieckie deportowały w latach 1939-45 od 1 050 do 1 200 tys. osób, w ZSRR znalazło się jednak dużo więcej obywateli polskich. W wyniku aresztowań, rekrutacji do pracy w kopalniach, ewakuacji w momencie niemieckiej agresji ich liczbę szacuje się na 2 mln, podkreślić przy tym należy, że szacunki dotyczą wszystkich obywateli RP, a więc także Ukraińców, Białorusinów i Litwinów zamieszkałych na terytorium, które po wojnie znalazło się poza granicami państwa polskiego. W sumie, wliczając również inne migracje czasu wojny (ucieczki, ewakuacje itd.), w latach 1944-45 około 3,2 mln Polaków znajdowało się poza nowymi granicami kraju. Byli rozproszeni od Chin po Islandię. A przecież te wielkie ruchy ludności to nie wszystko - podczas woj ny i zaraz po oswobodzeniu od Niemców ludzie wędrowali ze wsi do miasta, z miasta na wieś. Nie jesteśmy obecnie w stanie nawet w przybliżeniu określić rozmiarów tych procesów, poza tym, iż wiemy, choćby z literatury wspomnieniowej, że były one intensywne. Na wzmożoną ruchliwość czasu wojny nałożyły się następstwa zmiany kształtu terytorialnego Polski. Około 2,7-3 mln Polaków, którzy doczekali końca wojny we własnych domach położonych pomiędzy dawną i nową granicą wschodnią, jui w 1944 r. stanęło przed perspektywą przesiędlenia i porzucenia ojcowizny dla ojczyzny państwowej. Zdecydowana większość z nich jeszcze przed zakończeniem wojny, na przełomie lat 1944-45, zadeklarowała pragnienie wyjazdu - te decyzje, podjęte tak szybko, wbrew stanowisku konspiracyjnych władz polskich, bardzo wiele mówią o sytuacji i nastawieniach ludności polskiej na Kresach Wschodnich. Żyła pamięć doświadczeń z lat 1939-41, wzbogacona nowymi przeżyciamis. Zakończenie wojny nie kładło więc kresu polskim wędrówkom - dobrowolnym, spowodowanym przymusem sytuacyjnym oraz po prostu przymusowym. Polska w latach 1944-48 to kraj ludzi w ruchu. Wymieńmy tylko największe strumienie: repatriację, przesiedlenia ludności z Kresów Wschodnich, przesiedlenia z ziem zwanych wówczas dawnymi na ziemie okreśłane jako odzyskane, wiełokierunkowe migracje związane z powrotem do dawnych siedzib ludzi wygnanych przez wojenne okoliczności lub bezpośrednie działania okupanta: warszawiaków do Warszawy, poznaniaków do Poznania itp. Były to ruchy obejmujące setki tysięcy ludzi, często całe rodziny. W 1945 r. powróciło do Polski z wojennego wygnania 1 48I tys. osób (1 117 tys. z Niemiec), przesiedlonych zostało z Kresów Wschodnich 720 tys., przesiedliło się z Polski Centralnej na terytorium przytączone do Polski 1 630 tys.9. Przemieszczenia nie objęte żadną statystyką można szacować na dalsze 2-3 miliony. Była to więc ruchliwość ogromna, której wpływ na stan społeczeństwa trudno przecenić°. Pogłębiał się zapoczątkowany wojną proces dekompozycji tradycyjnych środowisk, rwały się związki łączące ludzi, następowało przemieszczanie ludności różnych dzielnic. Dalszemu obniżeniu uległy bariery dzielące wieś od miasta. Zachodziły głębokie przeobrażenia w strukturze społecznej. Nowy porządek polityczny sprzyjał przemieszczaniu dużych warstw i grup ludności, gwałtownemu awansowi jednych, degradacji drugich. O ile podczas wojny awansowało przeważnie drobnomieszczaństwo, degradacji zaś i deklasacji ulegały znaczne grupy inteligencji, to tuż po wojnie wielkie możliwości otworzyły się przed warstwami dotąd upośledzonymi: robotnikami, chłopami. Nawet cząstkowe informacje, jakimi w tej-chwili dysponujemy wskazują, że inteligencja jako warstwa społeczna, mimo tak wielkich strat, nie ułegła znaczniejszemu skurczeniu, zwłaszcza w stosunku do liczby ludności, wynoszącej w 1946 r. niespełna 60% stanu z 1939 r. Puste miejsca były wypełniane częściowo przez dopływ z innych grup społecznych, częściowo w ramach warstwy inteligenckiej, poprzez awans z niższej kategorii do wyższej. Wiele mówiące jest zestawienie stanu zatrudnienia w poszczególnych dziedzinach przed wojną i po 1945 r. Oto dane z końca 1947 r., po zakończeniu masowej repatriacji i przesiedleń z Kresów Wschodnich, włączonych do ZSRR: - nauczyciele: szkół powszechnych 73 222 (1935/6 - 91 224) = 80%; średnich 11 677 (11 602), a więc było ich nawet więcej o ułamek procenta; zawodowych 14 132 (7 404) - ponad dwukrotnie więcej (przy czym mowa wyłącznie o gimnazjach i liceach zawodowych); - sędziowie i prokuratorzy (wraz z asesorami i apłikantami) 4 552 (5 672) - ubytek wyniósł przeto ZO%; - adwokatura - 3 307, z aplikantami - 3 558; (1939 - 7 980, z aplikantami -11 237), ubytek był największy, bo okofo 69%. - lekarze: 7 869 (12 917), ale wyposiło to 3,3 na 10 tys. ludności wobec 3,7 w 1938 r.; - administracja państwowa cywilna - 146 356 (bez pracowników MON i MBP) - (1939 - 72,3), nastąpił dwukrotny wzrost. Znamienne są liczby dotyczące szkół wyższych: katedry obsadzone: - w roku akademickim 194617 =1 299 (1937/8 - 782); i odpowiednio: profesorowie i zastępcy -1 462 (1064), inni wykładowcy -1 129 (1 232), pomoc- niczy pracownicy naukowi - 4 339 (2 107), słuchacze - 84 680 (48 018). I ostatnie już porównanie obejmujące kategorię pracowników umysłowych: w 1947 r. - poza rolnictwem zatrudnione było 638,6 tys. osób, zaś w 1931 r. - 664,5. W 1947 r. 21% objętych ubezpieczeniem społecznym zatrudnionych było w sektorze państwowym, samorządowym, spółdzielczym i prywatnym i w 1931 r. 12% (zawodowo czynni poza rolnictwem, leśnictwem, ogrodnictwem)~~. Jakie wnioski zdają się płynąć z tych dalekich przecież od pełności liczb? Wskazałabym przede wszystkim na wyraźną tendencję do bardzo szybkiego wypełniania powstałych luk. Pobudzona ruchliwość społeczna potęgowała stan chaosu, destabilizacji, kładła też podwaliny pod mający nastąpić później proces ujednolicania i uniformizacji społeczeństwa. Postępujące, a nawet nasilające się procesy dezintegracyjne sprzyjały pogłębianiu społecznej anomii. Podmyte wojennymi warunkami bytowania więzi zbiorowe i normy-obyczajowe, moralne, ulegały dalszej erozji. Prawda, że równolegle z rwaniem się więzi społecznych nabierała znaczenia integracja na poziomie narodowej wspólnoty. Jest oczywiste, że wojna, zwłaszcza ta wojna, musiała prowadzić do wyostrzenia identyfikacji narodowej. Poczynając od września 1939 r. nastąpiło tak daleko idące spolaryzowanie postaw na zasadzie narodowej, że powstała sytuacja różna jakościowo od tej, jaka istniała w II Rzeczypospolitej. Kiedy zabijano ludzi dlatego, że byli Polakami, Żydami, Ukraińcami, lub odwrotnie, gdy polskość czy ukraińskość chroniła przed śmiercią lub prześladowaniem, tożsamość narodowa wybijała się ponad inne systemy odniesienia. Wyostrzając i wynosząc na powierzchnię podziały narodowe, wojna ukształtowała zarazem specyficzny kształt polskiej świadomości narodowej. Poprzez sytuację zagrożenia naród stawał się powszechnie dominującą kategorią myślenia i głównym podmiotem działania. Podstawowego znaczenia nabierały zewnętrzne czynniki określające przynależność naro- dową. Życie człowieka zależato od tego, czy był Polakiem, Żydem, Ukraińcem, Litwinem, ale o tym, kim był, nie decydował on sam, a władza, wyposażona w moc rozporządzania życiem i śmiercią. Owa narzucona z zewnątrz wspólnota losu cementowała więzi i rodziła solidaryzm wewnątrz grupy. Można było negować zasadność takiego pojmowania przy- należności narodowej, lecz trudno je było ignorować, skoro mając za sobą przemoc, określało ono rzeczywistość. I znów podziały i przedziały narodowościowe, oparte częściowo na samookreśleniu, w większości jednak narzucone z zewnątrz, przede wszystkim przez Niemców, zamiast zniknąć po wojnie, uległy wzmocnieniu. Nadal też dominowało myślenie w kategoriach "my - Polacy", naród polski, 10 il i to nie tylko w tej niemałej części społeczeństwa, które władzę komuni- stów traktowało jako obcą, realizującą niepolskie interesy. Wystarczy się- I l,, il gnąć po "Głos Ludu" z tamtego okresu, aby się przekonać, że również I PPR w swych deklaracjach i publicystyce postugiwała się kategońami na- i ' I rodowymi. Jeszcze w czasie wojny Alfred Lampe na łamach "Wolnej Pol- 'i ski" stwierdzał, że "Odnowione państwo polskie będzie państwem naro- dowym" - mając na myśli państwo zamieszkiwane przez jeden - polski - naród~z. Powtórzyli to za nim po wojnie Bierut i Gomułka, między inny- mi w noworocznych deklaracjach w 1946 r. ~3. Obóz rządzący zdawał sobie sprawę, że tu właśnie może liczyć na poparcie znacznej większości pols- kiego społeczeństwa. W efekcie wszystko sprzyjało tendencjom prowa- dzącym do formowania zamkniętej ksenofobicznej wspólnoty narodowej. Związek losu człowieka z narodowością utrwalał się. Ogromną rolę odegrały powojenne przesiedlenia, też realizowane na zasadzie narodowościowej. Dotyczy to z jednej strony Polaków z Kresów Wschodnich, którzy mieli prawo przesiedlić się do Polski, gdy ich sąsiedzi - Ukraińcy, Białorusini, Litwini - takiego prawa nie uzyskali, choć byli w 1939 r. polskimi obywatelami, jak również autochtonów z ziem przyłączo- i ! nych, którzy mogli pozostać na swojej ziemi, gdy ich sąsiedzi - Niemcy - byli przymusowo przesiedleni za Odrę. Podobnie na drugim krańcu Polski rzeczywista lub przypisana ukraińskość decydowała o przesiedleniu do ZSRR lub - w 1947 r. podczas akcji "Wisła" - na ziemie zachodnie. W sferze świadomości postaw i zachowań stan polskiego społeczeństwa na przełomie wojny i pokoju kształtował się pod przemożnym wpływem owej szczególnej sytuacji, w jakiej znajdowała się wówczas Polska. Polska wyzwolona i pozbawiona wolności, formalnie suwerenne państwo, bez rzeczywistej podmiotowości, z władzą deklarującą demokratyczne warto- ści i niszczącą opozycję, postrzeganą jako obca, lecz realizującą także pe- y ; wne wartości narodowe. Poczucie zagrożenia polskości i wyrastający zeń imperatyw oporu znajdowały przeciwwagę w tych działaniach komuni- ,~ ' .;~ @ ~ `~; ś; stów, które się pokrywały z aspiracj ami całego społeczeństwa czy poszcze- gólnych jej odłamów. A to sprzyjało wytwarzaniu się psychologicznej go- ~~ , ~ '4% " towości przystosowania się do rzeczywistości, na którą Polacy zostali ska- #',~ , T zani. , ' ~ ~ ~ i~ Skazani przy czynnym współudziale Stanów Zjednoczonych i Wielkiej ~ ~ ~ ` `~ z Brytanii, aliantów, którym ufano, wierząc, że dotrzymają sojuszniczych y ~t ~' ' ~ ~t zobowiązań. Rozczarowanie do Zachodu odegrało bez wątpienia wielką F f - ' rolę w szerzeniu się postaw przystosowawczych. Cytowaiam już kilkakro- ~:y;,~ ' r `~ - _ {' tnie w różnych tekstach wiersz Kazimierza Wierzyńskiego z tego czasu za- G `~ ~~ .;t ` ~ Y G tytułowany Do sumienia świata~4. Tu inny wiersz, współbrzmiący z ów- -` `'' czesn mi nastro ami t ch którz brali trwałe nanie z o c zn ak Y j Y ~ Y w'Y wYg .1 zY Y~ 1 też i tych w kraju. Złożyliśmy galowo pamiątki przebrzmiałe, Czeki krwią podpisane, których nikt nie przyjął, W szklanych szafach nie szumią. Zrodzone na chwałę Naszą śmierć uświetniły, lecz sprawę niczyją. Ot, może drobnym pyłem na angielskiej wadze Zaciążyły, by szalę w ich stronę nachylić, Gdy Polak śnił poc2ciwie do kraju prowadzą Wskrzeszonego szablami w jednej wielkiej chwili. Nie ma chwil ostatecznych, listopadów nie ma. Wróżby nocą szeptane sprawdzić się nie mogą; Gdzieś ślepym poszedł torem ten szumny poemat, Drogą w sen, która dzisiaj nie jest naszą drogą. Znaliśmy i znów znamy te słowa zaklęte: Panowie, przy ich drzwiach... wytrwale... ci sami... Że histońa, że zakręt, że za tym zakrętem... Że Bóg z Napoleonem, Napoleon z nami. Niepomni, że to było, że nic się nie zmienia, Żywi, nie myśląc o tych, co legli pokotem. Ach mówcy, spójrzcie najpierw na własne sumienia, A apel do serc naszych zostawcie na potem. Tłum ma serce zapalne, tłum zawsze odpowie, I sztandary też łatwo znów wynieść na słońce, Ale Wy - trzykroć najpierw pomyślcie panowie, Obwołując dzień co dziwów jak przed świata końcem Karmiąc oczekiwania, tęskne i radosne~5. Rozczarowanie do sojuszników, narastające od początku 1944 r., potęgujące się z każdym wystąpieniem Churchilla w sprawach polskich, z pozostawieniem samej sobie walczącej Warszawy, osiągnęło szczyt po konferencji w Jałcie. W latach 1944-45 r. nastąpił niejako akt drugi kompromitacji politycznych elit II Rzeczypospolitej. Klęska wrześniowa w oczach społeczeństwa obciążyła obóz rządzący, ale pozostawała opozycja - ci wszyscy, którzy czy to z prawa, czy z lewa zwalczali sanację. Oni to, podzieleni na różne ońentacje, przejęli ster polityki polskiej w kraju i na uchodźstwie, i - tak samo jak sanacja- nie wypełnili swojego zadania, nie zabezpieczyli podstawowych interesów Polski i Polaków, nie zapobiegli faktom dokonanym. Społeczeństwo znalazło się w sytuacji, w której zmuszone było samo rozwiązać dylemat, co dalej, co robić. To pytania, które nagminnie spotyka się w prasie podziemnej w 1945 r. Dlatego między innymi tak radośnie witano w kraju przyjazd Mikołajczyka-stwarzał on nadzieję na rozwiązanie polskich problemów w zgodzie z powstałymi realiami, na położenie kresu represjom i trwającemu rozlewowi krwi, na normalizację umożliwiającą odbudowę życia. 12 13 Analizując czynniki determinujące ówczesne postawy i zachowania w społeczeństwie wysuwa się często na pierwszy plan te z nich, które stwarzały motywacje pozytywne; odbudowa kraju, zasiedlenie i zagospodarowanie ziem przyłączonych, reformy społeczne, otwarcie dróg awansu. Jest zadziwiające, w jakim stopniu ze zbiorowej pamięci, nie mówiąc już o historiografii, na długi czas zniknęły masowe represje, które nastąpiły bezpośrednio po oswobodzeniu Polski od Niemców. Czyżby tenor pierwszej połowy lat pięćdziesiątych przestonił wcześniejsze aresztowania, wyroki śmierci, obozy, deportacje, pacyfikacje? Sądzę, że przyczyna małej obecności do niedawna owych doświadczeń - dla większości społeczeństwa pierwszych doświadczeń z nadchodzącym od Wschodu porządkiem - leży nieporównanie głębiej i wiąże się właśnie z procesami przystosowania się do powstającej rzeczywistości. Tenor tych kilkunastu czy, w części kraju, kilku miesięcy, realizowany w większości bezpośrednio przez NKWD, nadwerężył w znacznym stopniu zdolność społeczeństwa do przeciwstawienia się i oporu. Zaszczepił nowy strach w społeczeństwie pragnącym po latach nieustającego zagrożenia przede wszystkim bezpieczeństwa, spokoju, stabilizacji, normalnej egzystencji. "Legenda NKWD przychodzi z Rosji i z Lubelskiego. Ludzie boją się już ze sobą rozmawiać, gdyż najmniejsza nieostrożność kończy się aresztowaniem" - ta opinia oficera, który po uwolnieniu z obozu jenieckiego przebywał kilka miesięcy w kraju, by w kwietniu 1945 r. wyjechać na Zachód, trafia w sedno~s. Strach, który wówczas zapadł wskutek uderzenia terroru tym dotkliwszego, że dla większości najzupełniej nieoczekiwanego, miał wielkie znaczenie dla formowania postaw i zachowań ludzkich. Wielu przeżywało szok, gdy w ślad za Armią Czerwoną wyzwalającą od Niemców i często witaną z radością, przybywało NKWD, instalowało swe placówki, budowało obozy, zaczynało przeprowadzać aresztowania, wywózki. Polskie reakcje na sytuację, kształtujące się pod wpływem radzieckiej presji wobec Polski, acz bardzo zróżnicowane, składają się w sumie na koherentny wzór. Tworzy się współwystępowanie dwóch sił: przystosowania oraz przeciwstawiania się temu wszystkiemu, co stanowi zagrożenie dla wspólnoty kulturowej, to jest oporu. Ścieranie się owych sił jest widoczne w decyzjach polityków i dowódców wojskowych - tych w kraju i tych w Londynie - w wyborach intelektualistów, w postępowaniu milionów ludzi nie szukających racjonalizacji swojego działania. Wzajemny stosunek, proporcje przystosowania i oporu w poczynaniach poszczególnych osób i w zachowaniach środowisk czy to w Polsce, czy na emigracji, zależały od warunków narzuconych z zewnątrz oraz od oceny położenia i przewidywanych perspektyw ewolucji w skali wewnątrzpolskiej i w wymiarze globalnym. Pewną rolę odgrywały też ideologiczne i polityczne przynależności, które bądź sprzyjały procesom adaptacyjnym - jak w wypadku dużej części lewicy - bądź je utrudniały. ~` przystosowanie i opór z jednego wyrastały pnia: był nim imperatyw trwama, Trwania narodu w wymiarze biologicznym i kulturowym oraz trwania państwa polskiego, zabezpieczającego materialny i kulturowy byt Polaków. Konsekwencją sprzężenia procesów adaptacyjnych z oporem: biernym bądź czynnym, zamierzonym bądź instynktownym, było pojawienie się rozziewu pomiędzy sferą ideologiczną, sferą symboli i wartości a codziennymi zachowaniami wymuszonymi przez elementarne wymogi egzystencji. Współobecność i przenikanie się owych dwóch sfer, wzajem na siebie oddziaływających, charakteryzowało polskie społeczeństwo od pierwszego momentu pojawienia się ustanowionej przez komunistów władzy. Relacja między nimi była dynamiczna, zmieniała się w miarę wydarzeń w Polsce i rozwoju sytuacji międzynarodowej, ewoluującej od wojennego współdziałania wielkich mocarstw do zimnej wojny, której pierwszym sygnałem była jałtańska i pojałtańska rozgrywka Moskwy, Waszyngtonu i Londynu wokół sprawy rządu polskiego, zakończona kompromisem - pozornym i chwilowym, jak się rychło okazało. Na scenie we- wnętrznej największe znaczenie dla postaw i zachowań społeczeństwa polskiego, nie wyłączając jego ęlit, miały bez wątpienia powstanie warszawskie, konferencja w Jałcie, utworzenie -po kilkumiesięcznym przetargach - Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej i przyjazd Mikołajczyka do kraju, przyłączenie ziem zachodnich wraz z towarzyszącymi temu wielkimi migracjami, referendum w czerwcu 1946 r. oraz styczniowe wybory w 1947 r., które ostatecznie utrwaliły monopol władzy komunistów, z wszystkimi tego implikacjami. Współwystępowanie przystosowania i oporu na różnych poziomach polityki, kultury, życia zawodowego, życia powszedniego, a także w różnych wymiarach - intelektualnym, emocjonalnym, moralnym pociągało głębokie konsekwencje. Zapewniło przetrwanie, ale dla wielu z pokolenia, któremu przyszło podejmować wówczas wielkie i małe wybory, okazało się niszczące, powodując spustoszenia duchowe i deprawacje związane z kompromisami ponad miarę. Lektura roczników "Nowej Kultury" z lat 1951-54 to jedna z najsmutniejszych lektur polskich, i to nie z powodu wierszy Woroszylskiego czy artykułów Putramenta. Przygnębia to, co pisali Dąbrowska, Słonimski, Nałkowska, nie mówiąc o Iwaszkiewicza Liście do prezydenta. Opór i przystosowanie, mniej lub bardziej świadomie realizowane przez społeczeństwo, wiosną 1947 r. zostało podniesione do rangi programu przez ocalałe z represji warszawskie środowisko WiN. Wyłożony w liście otwartym Do Polskich Socjalistów stanowił kolejną próbę ukształtowania modelu oporu dostosowanego do warunków i upowszechnionych w społeczeństwie postaw, oporu sprzęgniętego z adaptacją do wytworzonej sytuacji. To prawda, że społeczeństwo polskie pragnęło przede wszystkim spokoju, stabilizacji, normalności; prawda, że energia społeczna kierowała 14 15 I',I,,";~ ' się w nurt pracy, odbudowy, nie zaś walki, nawet walki tylko politycznej. Nie było na nią już zresztą miejsca. Nie było to jednak równoznaczne z poddaniem się, kapitulacją, biernością i pogodzeniem się z narzuconym porządkiem. Trwał nie zorganizowany, nie kierowany przez jakiekolwiek gremia, spontaniczny - chciałoby się rzec - naturalny wręcz opór przeciw temu wszystkiemu, co było postrzegane jako obce. Był to opór na pozio- mie podstawowym, na polu takich wartości jak ziemia, rodzina, wiara, tradycja, przynależność do świata zachodniej kultury, wolność. Stawiali go także ci, którzy władzę komunistów uznali za nieuchronną. Dominik Horodyński na łamach "Dziś i Jutro" pisał o nierozerwalnym związku kul- tury polskiej z kulturą Zachodu i z katolicyzmem. "Katolicyzm determi- nował i naszą twórczość kulturalną i nasze tendencje polityczne - śtwier- dzał - Można to uznać za fakt pozytywny lub negatywny. [...J Niemniej jest to fakt historyczny, o którym pamiętać musimy stale i czujnie, mówiąc i rozmyślając o przyszłości naszej i Europy"~8. Polska tkanka kulturowa wytwarzała przeciwciała bądź eliminujące obce jej treści - także i te war- tościowe - bądź je przekształcające. Wypowiedziana w cytowanym liście ''', otwartym koncepcja oporu była wyrazem wspomnianych dwóch sił: przy- j' stosowania i przeciwstawiania się z pozoru często sprzecznych w rzeczywi- stości zaś komplementarnych, warunkujących przetrwanie. Przetrwanie nie tylko biologiczne, nie w postaci zatomizowanej, ujarzmionej i od nowa zlepionej w kolektyw masy, lecz jako kulturowa wspólnota zacho- wująca swą historycznie ukształtowaną tożsamość. Przeciwstawianie się, opór, opozycja wobec formującego się systemu, który zmierzał ku totalności i poddaniu wszystkich dziedzin życia prywat- nego i publicznego ideologicznej i orgnizacyjnej kontroli państwa, znajdo- wały wyraz w działaniach legalnych i konspiracyjnych, zorganizowanych i żywiołowych. Była to walka PSL, dziatania Kościoła przeciw "ofensywie bezbożnictwa", ale także "nie" w referendum, śpiew "Ojczyznę wolną ·'" - ~ racz nam zwrócić Panie!" w kościołach, tłumy wiwatujące Mikołajczyko- ' wi i uczestniczące w uroczystościach oddania Polski w opiekę NMP, naj- y ierw di h i , ; . p ~ w ecezjac , następn e zaś 8 IX 1946 r. w ogólnopolskiej ceremonii 4' s Y ' R.~ na Jasnej Górze. To był opór harcerstwa, ZNP, przede wszystkim zaś Y `<~ ` ~ oporne zachowania setek tysięcy ludzi, które niekiedy wymagały niemałej determinacji. Sięgająca czasów zaborów tradycja ułatwiała wykształcenie swego ro- p~. y :~ ; dzaju przetrwalnika oporu, który potem owocował kolejnymi polskimi gr miesiącami. Stanisław Kasperlik - żołnierz BCh i działacz PSL - występu- jąc w styczniu 1947 r., już po wyborach, podczas spóźnionej uroczystości ~~ `'~ ,,. opłatka, zawarł w swoim przemówieniu prostą myśl o przystosowaniu i i'~3 ~,' . oporze jako dwóch splecionych ze sobą postaciach trwania; powiedział 4 37- .. yr6 ;~ s , wówczas: "Spada na nas cios za ciosem, i ostry kurs z dnia na dzień wzma- ~·k§ J'~ą' f ~Ii ga się. Dlatego uważam, że nadszedł czas, aby pomyśleć i zdecydować, co ill ',, 16 uleży nam robić w najbliższym czasie, aby nikogo z nas nie narażać na ~yszechnie wiadome prześladowania i szykany. Moim zdaniem organi~cja powinna niedługo pójść spać, popaść w rodzaj letargu. Trudno wróŻyć jak długo ten okres letargu będzie trwał. Wiem jednak, że po każdym śnie organizm jest wypoczęty, zdrowy i silny"~9. Komplementarność przystosowania i oporu w zachowaniach Polaków wyrażała się w sferze polityki w formie ścierających się, a nieraz i ostro wzajemnie zwalczających koncepcji i działań. Tak wówczas jak i dzisiaj zwykło się często wtłaczać owe opcje polityki polskiej w zakorzenione głęboko w naszym myśleniu schematy i opozycje: realiści-romantycy, inserukcjonizm-praca organiczna, ugoda-walka, a także lewica-prawica. Przejawiało się w tym ciążenie utartych szlaków polskiej myśli, dążenie do porządkowania wedle starych wzorów, w znacznej jednak mierze te zabiegi intelektualne stanowiły produkt rozległego kryzysu ideologicznego i politycznego, narastającego co najmniej od połowy 1943 r., oraz wzmagających i wzmacniających ten kryzys poczynań obozu komunistycznego. Splot tych trzech czynników: myślenia tradycyjnego, rozczarowania do władz naczelnych Rzeczypospolitej i ich polityki, połączonego z rozczarowańiem do sojuszników zachodnich, i wreszcie - celowych działań policji, polityków i ideologów reprezentujących porządek stanowiony przez komunistów, sprzyjał powstawaniu i utrwalaniu się obrazu zmistyfikowanej rzeczywistości, w tym także polityki polskiej. Tworzenie mitów było tym łatwiejsze, iż do dziś nie są znane dokumenty - radzieckie przede wszystkim - które pozwoliłyby na ocenę realnych szans rozmaitych wariantów polskiej polityki, weryfikując tym samym sądy na temat ich realizmu bądź utopijności. W kręgu spekulacji mniej lub bardziej kompetentnych, mniej lub bardziej inteligentnych pozostają spory wokół najbardziej kluczowych decyzji, takich jak zwrócenie się rządu gen. Sikorskiego do Międzynaro- dowego Czerwonego Krzyża o wyjaśnienie sprawy grobów oficerów polskich odkrytych przez Niemców w Lesie Katyńskim, niezgoda Rządu RP na akceptację linii Curzona, ogłoszenie powstania w Warszawie, dymisja Mikołajczyka w listopadzie 1944 r., odrzucenie przez rząd, ale uznanie przez krajowe władze Polski Podziemnej postanowień jałtańskich, udział w tworzeniu TRJN i przyjazd Mikołajczyka do Polski, rozwiązanie Rady Jedności Narodowej, rozwiązanie Delegatury Sił Zbrojnych, kontynuacja podziemia w różnych formach, odrzucenie przez Mikołajczyka propozycji utworzenia bloku wyborczego. Każdej z tych decyzji zarzuca się brak realizmu, nieliczenie się z rzeczywistością, zdominowanie przez imponderabilia lub resentymenty. Patrząc z dystansu czasu i obecnej wiedzy, wciąż ograniczonej, wydaje się, iż żadna polityka polska, choćby najmądrzejsza i w maksymalnym stopniu licząca się z realiami, nie mogła zapobiec włączeniu Polski w sferę dominacji radzieckiej, a co za tym idzie - ustanowieniu systemu władzy 17 I~I il~'i; komunistów. Polacy swoimi zachowaniami i działaniami mogli co najwy- żej zmniejszyć lub zwiększyć zakres kosztów i rozmiary zysków operacji, której byli przedmiotem - bieżąco i w perspektywie długiego trwania. To 'I zresztą wcale niemało. Ważniejsze jest jednak co innego - zapominamy zazwyczaj , że w latach, o których mowa, zwłaszcza dwóch pierwszych - do I połowy 1946 r., układ międzynarodowy pozostawał nieustabilizowany, gra o oblicze powojennego świata ciągle się toczyła i jej wynik nie był je- szcze przesądzony. Za długo trzeba by się rozwodzić, by to stwierdzenie uzasadnić, dość, że możliwe były co najmniej dwa inne warianty rozwoju sytuacji światowej: kontynuacja wojennego aliansu wielkich mocarstw w ramach wymarzonej przez Roosevelta ONZ, oraz rychły konflikt między aliantami czasu wojny zakończony porażką jednej ze stron. Każdy z tych wariantów oznaczał różne perspektywy dla Polski. Toteż punktem wyjścia polskich koncepcji i działań politycznych - wyjąwszy komunistów mocą przesłanek ideologicznych identyfikujących się z ZSRR - były oceny sytu- acji międzynarodowej oraz przewidywania dotyczące jej ewolucji. To te oceny legły u podstaw podziału na trzy zasadnicze orientacje, reprezentu- jące trzy odmienne podejścia wobec dylematów, jakie zrodzone zostały I' wraz z owymi szczególnymi warunkami, w których Polska znalazła się w I', 1945 r. Nowe podziały przesłaniały w dużym stopniu dawne podziały ideologiczne dominujące w okresie międzywojnia; w każdej z orientacji reprezentowane były środowiska zaliczone do prawicy, lewicy czy cen- i trum-nacjonaliści, socjaliści, ludowcy, chrześcijańscy demokraci, demo- l kraci o zabarwieniu lewicowym. Prawda, że w nierównych proporcjach. Na początku zwłaszcza, rodowody lewicowe ułatwiały akceptację nowej władzy - co nie musiało być równoznaczne z aprobatą dla stosowanych przez nią metod i uznaniem totalitarnej istoty tworzonego systemu, z cze- go zresztą mało kto spośród lewicy zdawał sobie sprawę. Lewicowość ~ ' ~ sprzyjała złudzeniom. Rodzące się zastrzeżenia były neutralizowane za- ' ~ ` - i r ' ó 6. a biegami, jakie stosowali komuniści. Zmieniając znaczenie wielu słów i po- F . . : f~~~.` j jęć, układ przedstawiano w tradycyjnych kategoriach: postępu przeciw- stawionego wstecznictwu, demokracji - reakcji, lewicy - prawicy, patrio- ,. tyzmu - postawom antynarodowym, identyfikując kreowany system z lewi- w ~,~ cą, demokracją (prawdziwą), postępem, patriotyzmem. Andrzej Micew- ''~ ski w Liście do moich przyjaciół z prawicy napisze: "Prawica i lewica w znaczeniu politycznym jest zmienna. W dzisiejszym układzie sit świato- .`.<"~.~ wych lewica społeczna rysuje się bardzo wyraźnie. Można o niej mówić tylko w odniesieniu do partii robotniczych i komunistycznych oraz środo- ` ~`~-y~ wisk uznających kierowniczą rolę tych pariti w walce o socjalizm (...) Dla- i ' tego tak chadecy, tak socjaldemokraci, jak i wy, moi przyjaciele, którzy i '' nie uczestniczycie swoją świadomą aktywnością w obozie rewolucji, chcąc ~" ~ ~ nie chcąc, jesteście ludźmi z prawicy"2°. Tak oto Bolesław Piasecki - jak cały zespół "Dziś i Jutro" -zostali ludźmi "lewicy", a dajmy na to przeby- i~l I 18 waj~cy na emigracji Adam Pragier i Adam Ciołkosz z PPS znałeźli się w worku opatrzonym etykietką "prawicy". Bez dogłębnej analizy "Wielkiego mitu", posługującego się słowami dawnego języka w celu zakamuflowania rzeczywistości, nie sposób pojąć zachodzących procesów. Jeżeli się uzna, że imperatywem wyznaczającym większość zachowań społeczeństwa, w tym również - a może przede wszystkim - inteligencji, było trwanie narodu w jego historycznie uformowanym, ale otwartym na zachodzące przeobrażenia społeczne kształcie kulturowym, można dostrzec wzór tworzony przez bardzo przecież zróżnicowane postawy i zachowania składające się na powyższe orientacje. Jakie to były orientacje? Orientacja pierwsza, nazwijmy ją niezłomną, acz słowo to brzmi ironic~nie - a ludzie, któr2y orientacji tej hoidowali i sposób ich myślenia i działania zasługują nie na ironię ale na wnikliwą analizę - wychodziła z dwóch podstawowych założeń. Założenie pierwsze to nieuchronność zbrojnego konfliktu między ZSRR a światem zachodnim, założenie drugie - niemożność partnerskiego kompromisu z komunistami, nierealność politycLnego pluralizmu, autentycznej koalicji, wolnych wyborów, w obecności Armii Czerwonej. Konsekwentny antykomunizm pozwalał rzecznikom tej orientacji dostrzec, że koncepcja porozumienia z ZSRR przy utrzymaniu pełnej suwerenności Polski leży w sferze wishful thżnking. Można byłoby całymi stronami cytować dokumenty, wypowiedzi polityków w kraju i na uchodźstwie, artykuł prasy wychodzącej poza krajem i w kraju w konspiracji, wyrażające ową niezłomną orientację i ukazujące jej przesłanki. Głównymi rzecznikami polityki niezłomnego trwania w oczekiwaniu na zmianę zewnętrznych układów byli prezydent Raczkiewicz i rząd na uchodźstwie po dymisji Mikołajczyka, generałowie Anders i Sosnkowski, większość elity intelektualnej na emigracji i niewielka jej część w kraju. Na emigracji za tą polityką opowiadały się ugrupowania nacjónalistyczne - włącznie ze Stronnictwem Narodowym - ale miała ona też zwolenników wśród socjalistów, by wymienić Tomasza Arciszewskiego, Adama Pragiera, Adama Ciołkosza. Mniej była popularna w kołach ludowych i chadeckich, co jest oczywiste wobec wyboru, jakiego dokonali przywódcy tych nurtów: Stanisław Mikołajczyk i Karol Popiel. W kraju postawa wykluczająca kompromisy polityczne z komunistami charakteryzowała wielu spośród polityków obozu narodowego. To środowiska tego obozu podjęły w 1945 r. ostrą krytykę umowy moskiewskiej i decyzji Mikołajczyka o wejściu do TRJN, a także potępiły samorozwiązanie się Rady Jedności Narodowej i rozwiązanie przez płk. Rzepeckiego Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj. Wychodzący w podziemiu "Zew Narodu" pisał w lipcu 1945 r.: "Nie uznajemy żadnych rządów podobnych obecnemu, nie uznajemy podobnych wyborów. Będziemy walczyć o prawo głosu dla 19 I,''!,!I' Narodu, jego wolność i wielkość [...] Współczucie i pogardę mamy dla tych, którzy nie wytrzymali, załamali się i zeszli na manowce"2~. Na tamach ówczesnej prasy podziemnej, nie tylko tej o zabarwieniu nacjonalistycznym, spotyka się wiele podobnych opinii. Biadano, że "sze- r eg czołowych osobistości załamuje się". Jak daleko w głąb sięgało to na- stawienie, jak szeroko i w jakich środowiskach społecznych dominował pogląd o kompromisie z komunistami jako kolaboracji i sprzeniewierze- niu się obowiązkom Polaka nie sposób stwierdzić, oraz nie wydaje się, aby to były stanowiska marginalne i nie znaczące. Stanowisko zajmowane przez rzeczników polityki niezłomnej nie było- jak można by sądzić - równoznaczne z odrzuceniem wszelkiego współ- d ziałania z komunistami, z przyjęciem hasła "im gorzej tym lepiej". Takie postawy oczywiście funkcjonowały, zwłaszcza wśród ludzi, którzy z wybo- ru lub przymuszeni represjami znaleźli się poza głównym nurtem życia społeczeństwa pragnącego stabilizacji i skoncentrowanego na odbudowie. Ale w kierowniczych kotach konspiracji zdawano sobie sprawę, że współ- działanie jest warunkiem istnienia, warunkiem zachowania owej "sub- stancji biologicznej" i "substancji kulturowej", której komuniści - jak 'I uważano - zagrażają. Traktując stan obecny jako "antrakt między wojnami" -tak to określo- no w artykule na łamach "Polski Niezawisłej", pisma Polskiego Stronni- ctwa Demokratycznego - należało przede wszystkim zadbać; aby Polska antrakt ten przetrwała w możliwie dobrej formie22. Dlatego też, choć w gazetkach podziemnych głoszono, że Polska nadal znajduje się pod oku- pacją, że "uczciwy Polak nie dostrzega różnicy między kolaboracjonistami niemieckimi i rosyjskimi", że "różny jest tylko kierunek zdrady, na ,~ . 'i wschód i na zachód", zwracano się jednocześnie do społeczeństwa z ape- lem: "Tymczasowy jest rząd i tymczasowe są nasze trudności, ale nie może być tymczasowy stosunek społeczeństwa polskiego do najistotniejszych k ~ ' .. ~' zagadnień państwa i na pewno nie będzie tymczasowa odpowiedzialność naszego pokolenia na przyszłość odzyskanych ziem na zachodzie". Jest to i cytat z artykułu pod znamiennym tytułem: Fatalizm tymczasowości i bier- nego oporu, który ukazał się w gazetce "Wolność"23. Tamże, kreśląc czar- i ',,!~~i i, , ny obraz sytuacji ekonomicznej kraju i potępiając poczynania władz, _~ `~~i" !, u .r :a.' i stwierdzano: "stanu tego nie zmieni bierne oczekiwanie na normalizację ~ , ~ stosunków w Polsce (...] o ile do wytworzenia stanu anarchii gospodarczej , zdec dowanie rz cz nił si swo absurdaln olit k Rz d T mczaso- Y P Y Y ę lą ąp Y ą ą Y -,'- k' ~~~ ' wy, to w dziedzinie opanowania tej anarchii jak również i w dziedzinie ' ' ' ' '~ obowiązku wymanewrowania życia gospodarczego na drogę odbudowy .~~' u ~ kraju i zapewnienia jego ludności minimum potrzeb egzystencji, odpowie- ;I dzialność w ograniczonej mierze ponosi społeczeństwo. (...] Powtarzamy raz jeszcze: ludzie pośrednio lub bezpośrednio odpowiedzialni za losy go- ~I' = spodarki polskiej powinni konkretnie uświadomić sobie różnicę między IIII, 20 państwem i narodem jako czynnikami w naszej historii nieprzemijającymi a polityką rządu jako czynnikiem przejściowo destrukcyjnym". Jeszcze wyraźniej motyw ten przemówił w artykule Głos polskiego podziemia, gdzie podkreślono: "Przede wszystkim i mimo wszystko deklarujemy aktywną współpracę w odbudowie państwa. Postaramy się wywrzeć decydujący wpływ na ustosunkowanie się społeczeństwa polskiego wobec postulatu pracy i przekonać to społeczeństwo, że niezależnie od sytuacji politycznej państwa konieczność najrzetelniej pojętej pracy jest podstawowym elementem tej formy walki o prawa polityczne kraju, jaką obecnie podejmujemy24. Oczywiście jest to tylko jeden z głosów polskiego podziemia, ważny przede wszystkim dlatego, że burzy stereotypowe wyobrażenie o powojennej konspiracji. W sposób uderzający przytoczone teksty- jedne z wielu wyrażających podobne idee - ukazują głębokie poczucie odpowiedzialności za kraj, świadomość podmiotowości w stosunku do władzy. Przebija z nich niepokój, iż społeczeństwo pozbawione coraz bardziej wpływu popadnie w marazm, bezwładność, bezwolność - pierwszy stopień do ujarzmienia. Z dzisiejszej perspektywy patrząc, nie ulega wątpliwości, że taki model walki i oporu był dla kształtowanego wówczas systemu, opartego na rozbiciu społeczeństwa i jego uprzedmiotowieniu, nieporównanie bardziej groźny niż opór zbrojny; ten można było spożytkować do uzasadnienia masowych represji, bądź też jako argument w rozgrywkach politycznych. Rozumiano to w kraju, również w kołach kierowniczych podziemia, świadomi tego byli politycy na emigracji. Rząd Tomasza Arciszewskiego oceniając, mylnie zresztą, iż nastroje w kraju grożą wystąpieniami z bronią w ręku, wydał 28 XI 1946 r. odezwę, w której stwierdzał: "Rząd RP kilkakrotnie zwracał uwagę kraju na niecelowość i szkodliwość walki zbrojnej przeciw obecnemu reżimowi w Polsce. W momencie kiedy zaostrzenie terroru i wzmożenie prowokacji mogą znów wielu Polaków popchnąć do walki zbrojnej, Rząd RP uważa za potrzebne przypomnieć swe zasadnicze stanowisko. Jest rzeczą wielkiej wagi, aby wszyscy ludzie dobrej woli w Polsce zrozumieli, że walką zbrojną w kraju nie odzyska się niepodległości, stworzy się natomiast pretekst do akcji eksterminacyjnej, mającej na celu wyniszczenie całego najbardziej ofiarnego żywiołu polskiego. Rząd RP wzywa wszystkich obywateli, aby nie tworzyli żadnych nowych organizacji zbrojnych a z istniejących niezwłocznie wystąpili. Przywódcy organizacji tego typu powinni je rozwiązać. Kto z nich nie zastosuje się do woli Rządu i wyzyskując patriotyzm młodzieży polskiej, kontynuować będzie działalność zbrojną, wystawi wiele cennych istnień ludzkich na niepotrzebną zagładę, a sam dopuści się w ten sposób czynu godnego potępienia"25. Następca Arciszewskiego, gen. Bór Komorowski, napisze nieco później, iż podziemne ruchy oporu pod rządami komunistów są na dtuższą 21 metę niemożliwe, wręcz szkodliwe, stanowią bowiem pretekst do pacyfikacji terenu i pozwalają złamać najbardziej ofiarną i dynamiczną część społeczeństwa. W sferze polityki już jesienią 1945 r. w kraju niewiele było pola dla działań konsekwentnie niezłomnych. Skuteczne represje przekreśliły złudzenia tych polityków obozu narodowego, którzy zmierzali do przejęcia steru w podziemiu i kontynuowania, choćby w postaci szczątkowej, podziemnego państwa, którego rząd pozostawał na uchodźstwie. Rząd bo- wiem trwał, odwołując się do konstytucyjnego legitymizmu. W deklaracji ogłoszonej po wyborach w styczniu 1947 r. powtórzone zostało stanowisko wyrażone w orędziu Prezydenta z 29 VI 1945 r.: stwierdzono, iż wybory "w żadnej mierze nie odpowiadały powszechnie przyjętym zasadom wolnych wyborów", że zatem "W tym stanie rzeczy Prezydent i powołany przezeń Rząd pełni nadal swoje obowiązki aż do czasu kiedy Naród Polski na wolnej ziemi wypowie swoją wolę w wolnych, pozbawionych wszelkiego przymusu i wszelkiej groźby demokratycznych wyborach"2~. W miarę zaostrzania się sytuacji międzynarodowej, rosły nadzieje, iż nastąpi to jeśli nie w najbliższej, to w dającej się wyobrazić przyszłości. W wytycznych polityki rządu z 20 VIII 1947 r. mówi się o tym, iż "Wobec narastającego konfliktu między mocarstwami Rząd stwierdza, że Naród Polski wyniszczony ostatnią wojną, winien oszczędzać swoje siły. Niemniej, w konflikcie między światem komunistycznej niewoli a światem cywilizacji chrześcijańskiej, wolności narodów i godności człowieka, miejsce Polski jest po stronie Zachodu, przy czym czynna rola powinna przypaść przede wszystkim Polakom na obczyźnie"28. Na posiedzeniach rządu wielokrotnie wyrażano przekonanie, że w niedługim czasie "Rosja zostanie zmuszona do otwartego konfliktu", że "Główną wytyczną dla polityki polskiej jest niepowtórzenie polityki powstańczej"~. Przywołując enuncjacje rządu polskiego na uchodźstwie weszłam w sferę zachowań i działań od połowy 1945 r. bardziej symbolicznych niż mających wpływ na ksztattowanie polskiej rzeczywistości. Mam przy tym na myśli również ten fragment tej rzeczywistości, jaki tworzą postawy ludzi. Wiele jest dowodów - pośrednich i bezpośrednich - świadczących o tym, iż autorytet rządu Tomasza Arciszewskiego i zaufanie w nim pokładane malało w stopniu gwattownym, niemal od momentu jego utworzenia. Malało nawet w kołach, które do końca czerwca 1945 r. stanowiły przedłużenie rcądu na kraj. Można wręcz mówić o drugim akcie kompromitacji przedwojennych elit politycznych, za akt pierwszy uznając klęskę wrześniową. Sytuacja była podobna: tak jak w 1939 r. naczelne władze Rzeczypospolitej, tak też w momencie zwycięstwa nad Niemcami zapobiegły one ubytkom terytorialnym i ustanowieniu władzy postrzeganej jako obca. To rząd czyniono winnym temu, że dla Polaków zwycięstwo sprzężone było z przegraną. Że koniec wojny nie oznaczał zakończenia walki rozpoczętej 1 IX 1939 r. Nastroje, wyrosłe z psychologicznej potrzeby szukania odpowiedzialnych za doznane rozczarowania i krzywdy, jak też z konieczności racjonalizacji oraz usprawiedliwienia zachowań kompromisowych, niejednokrotnie konformistycznych i oportunistycznych, niepomiernie sprzyjały upowszechnieniu się w społeczeństwie polskiej orientacji, którą można by okre- ślić jako opozycję w ramach układu powstałego w wyniku postanowień jałtańskich. Orientacja ta, sprzęgająca polityczny kompromis i walkę najogólniej mówiąc - wewnętrzną suwerenność i zachowanie pluralizmu, miała wiele wariantów, zależnie od proporcji pomiędzy kompromisem i przeciwstawienia się dążeniom komunistów do monopolizacji władzy jak też różnic w pojmowaniu granic kompromisu i zakresu oraz charakteru oporu. Miała poza tym różne wymiary: polityczny, zawodowy, społeczny, życia powszedniego. Podłoże jej stanowiło odrzucenie porządku wprowadzonego przez komunistów jako sprzecznego z aspiracjami narodowymi i społecznymi przy jednoczesnym przekonaniu, iż zewnętrzne uwarunkowania polskiej sytuacji nie ulegną zmianie w dającej się przewidywać przyszłości. Co więcej, dla wielu zmiana ta z punktu widzenia interesów Polski nie byłaby pożądana; zważywszy na zagrożenie ze strony Niemiec, spotęgowane przesunięciem państwa polskiego po Odrę i Nysę Łużycką. To wymuszało walkę o narodowe wartości w ramach wyznaczonych przez uktady międzynarodowe i geopolitykę. Symbolem orientacji opozycyjnej jest bez wątpienia Stanisław Mikołajczyk; hołdował jej także Kościół z prymasem Hlondem i arcybiskupem krakowskim Adamem Sapiehą, była popularna w środowiskach intelektualnych, czy nawet szerzej -wśród inteligencji; orientacja ta leżała u podstaw polityki PSL i SP Karola Popiela. Ale - zwłaszcza w 1945 r. - nie byta ona bynajmniej obca wielu osobom działającym wciąż jeszcze w konspiracji, by wymienić twórców WiN, z płk. Janem Rzepeckim - sźefem Biura Informacji i Propagandy KG AK, a następnie ostatnim Delegatem Sił Zbrojnych na Kraj, na pierwszym miejscu. Tak PSL, jak WiN w swoich początkach, do rozbicia jego władz naczelnych wskutek aresztowań w listopadzie 1945 r., uznały, iż kluczową w tej fazie kwestią są wolne i nieskrępowane wybory. Moźna powiedzieć inaczej: walka o wybory jawiła się jako jedyna, w istniejących układach międzynarodowych w minimalnym chociażby stopniu realna, szansa kształtowania polskiej rzeczywistości; poza nią pozostawała kapitulacja bądź niezłomne trwanie w oczekiwaniu na konflikt między aliantami, który odmieni położenie Polski. Kapitulacja pociągająca za sobą bierność, apatię lub prowadząca do współpracy politycznej z komunistami. Zresztą, wbrew upowszechnionym dzisiaj sądom, skutki niezłomnego trwania dla moralnej kondycji społeczeństwa byłyby również fatalne, nie mówiąc o kondycji materialnej i kulturowej. Dotyczy to między innymi postaw i zachowań intelektuaIistbw, obecnie skwapliwie stawianych pod pręgierzem. 22 23 W granicach orientacji opozycyjnej, różnice między legalnie dziatającym PSL, Kościołem, stowarzyszeniami i organizacjami społecznymi, podziemiem, a także milionami ludzi bezpośrednio nie zaangażowanych w aktywność sensu stricto polityczną, lecz w różny sposób mówiących nowej władzy swoje "nie", polegała, jak wspomniałam, na formach oporu i granicy kompromisu. Nie ma wątpliwości, że zaplecze społeczne i zasięg oddziaływania grup pozostających w konspiracji stopniowo malały. Prasa podziemna, która tak wielką rolę odegrała w podtrzymaniu morale społeczeństwa podczas okupacji niemieckiej, traciła swoje znaczenie, acz w 1946 r. wychodziło jeszcze, mniej lub bardziej regularnie, co najmniej kilkadziesiąt gazetek. Coraz głębiej i szerzej plenił się strach, umiejętnie podsycany odpowiednimi represjami, diametralnie różnymi od prymitywnego i brutalnego tenoru niemieckiego. Ale ludzie nie chcieli brać do ręki gazetek nie tylko ze strachu. Język prasy podziemnej, jej ton kłócił się z nastawieniami określonymi przez powszednią egzystencję. Takie słowa jak "okupacja", "kolaboracja" itp. nie mogły trafiać do czytelników, zaangażowanych w pozytywną działalność, choćby tylko zawodową, zmuszonych, chcąc nie chcąc, do współpracy z owymi "zdrajcami", "obcymi agentami", którym w gazetkach nie szczędzono epitetów mniej lub bardziej prymitywnych, nieraz wręcz wulgarnych. Istniało, więcej, rozszerzało się pole wspólne, na którym zbiegaty się interesy "prawdziwych Polaków" - określenie częste w prasie podziemnej i w ulotkach - z interesami piętnowanych przez podziemie komunistów. Owe wspólne pole nie znosiło zasadniczych konfliktów, postrzeganych przez obie strony, przenosiło je aliści na inną płaszczyznę. Postawie niemałej części społeczeństwa najbliższy był model walki reprezentowany przez PSL, przede wszystkim przez samego Mikołajczyka. Gdyby nie bariery stawiane przez władze, liczebnością i zasięgiem PSL zdystansowałoby wszystkie, znane z przeszłości, ruchy ideowo polityczne. I to w warunkach zrazu umiarkowanych, w miarę zaś upływu czasu nasila- jących się prześladowań. Mikołajczyk uosabiat nadzieje, zwłaszcza na początku. Był to polityk kompromisu, ale nie kapitulacji. Stąd jego decyzja o odrzuceniu wysuniętych przez PPR i PPS propozycji wspólnego bloku wyborczego. Wyrażenie zgody na utworzenie bloku, równoznaczne z rezygnacją z wyborów na rzecz głosowania, sprzeniewierzałoby się oczekiwaniom społeczeństwa pokładanym w Mikołajczyku. Czyniąc taki krok, sam Mikołajczyk i PSL znaleźliby się w gronie wszystkich tych, którzy uznali stan istniejący - zależność od ZSRR i dominację komunistów - bądź za zło konieczne, bądź za stan pożądany. Tym samym powiększyliby oni szeregi zwolenników orientacji trzeciej - nazwijmy ją kapitulancką. W continuum polskich koncepcji, działań politycznych i zachowań będących reakcją na sytuację wytworzoną w końcowym okresie wojny, o~entacja kapitulancka stanowiła przeciwieństwo orientacji niezłomnej. Htożna powiedzieć, że maksymalizm niezłomnych i minimalizm kapitulantów wyznaczały bieguny postaw prceważającej większości polskiego spo- łeczeństwa. Kogo zaliczać dp "kapitulantów"? Będą to te środowiska, które choć niechętne komunistom, pelne urazów i obaw w stosunku do ZSRR, uznały, już w latach 1944-46, iż zależność Polski jest faktem dokonanym, że zatem tylko wola Stalina wyznacza margines możliwej do osiągniącia wołności i suwerenności, a także, że próba pozbawienia komunistów dominacji w sferze władzy, co nastąpiłoby niechybnie w wyniku wolnych i nieskrępowanych wyborów, grozi utratą państwowości. Było to stanowisko dużej części socjalistów, wielu intelektualistów, niektórych działaczy katolickich. Ludzie o tej orientacji również pragnęli ocalić wartości uznawane za nadrzędne, tyle że poziom ich oporu był bardzo niski. Wypełniali pole dane im przez komunistów. Ci zaś, którzy mieli rodowody lewicowe, jak socjaliści, łudzili się, że u kresu drogi przez mękę znajdzie się socjalistyczna Polska ich marzeń. Wspólne dla zarysowanych trzech orientacji byto uznanie za niepożądaną rzeczywistości polskiej powstałej w 1944/45 r. Jedni ją odrzucili całkowicie, inni próbowali modyfikować lub obłaskawiać, jedni chcieli walczyć, inni pogodzić się z fatalizmem geopolityki i historii, uznać, że racja jest po stronie zwycięzców, wyrzec się swojej "przebrzmiałej mądrości". W Liście do Prezydenta Jarosław Iwaszkiewicz napisze niebawem: Ja wiem, ja teraz już dużo rozumiem I staram się zapomnieć to co przeminęło, Nie oglądam się nawet, lecz trochę mi szkoda (...) I wiem, że Ty masz rację (...)3°. Otóż właśnie - ci, co "mieli rację" - komuniści. Komuniści tym się różnili od większości spoteczeństwa, że ustanawiany porządek - w wymiarze ideologicznym i politycznym - był ich porządkiem, że się z nim w pelni identyfikowali. Za swój uznała też ów porządek część dawnej lewicy niekomunistycznej, uważając iż stanowi on przy wszystkich niedostatkach, uznanych za przejściowe - urzeczywistnienie pragnień wielu pokoleń, marzących o Polsce ludu, sprawiedliwości, równości. Utożsamiła się też z nim trudna do określenia część społeczeństwa, która dostrzegała szanse awansu. Zmiana sytuacji międzynarodowej w stronę zimnej wojny, reorientacja polityki Stanów Zjednoczonych - odchodzenie od współdziałania mocarstw ku doktrynie containment, której istotę stanowiło powstrzymywanie komunizmu przy uznaniu de facto jego aktualnej granicy, przesądziły o klęsce wszystkich trzech orientacji - niezłomnej, opozycyjnej i kapitulanckiej. Reprezentujący te orientacje politycy i intelektualiści bądź wyje 2 5 24 n Rocznik Statystyczny 1948, Warszawa 1949; Maty Rocznik Statystycxny 1939, chali - na ogół nielegalnie - z kraju, bądź zapełnili więzienia r bądź wresz- , W~~awa 1939. cie dokonali aktu ddańcze o o któr m edni odeszli od c nne o ż - A. Lampe, Miejsce Polski w Europie, "Wolna Polska" nr 7, 16 IV 1943. O Po g ~ P Y J zY g y cia publicznego, drudzy zaś je kontynuowali, akceptując rosnącą domina- problemie Polski jako państwa narodowego szerzej w: Polska-państwo narodowe. cję komunistów. Dylematy i rzeczywistość, w: Narody. Jak powstawaty i jak wybijały się na niepodle- A owe masy ludzi, które dawały w sposób im dostępny wyraz aspiracjom 8lość. i nadziejom wolności? Ludzi protestujących kartką w referendum i straj- ~4 Głos Ludu", 1 I 1946. K. Wierzyński, Do sumienia świata; wiersz ten ukazał się w podziemnym piś- kami, domagających się rzeczywistego, nie zaś sloganowego uznania ich polska" w grudniu 1945 r. ie roli. Poczucie wspótobywatelstwa, świadomość bycia Polakiem wskutek ", " ~s J, Rostworowski, Z prośbp obywatelska. "Wiadomości", nr 3/49, 18 I 1948 r. wojny bardzo wzrosły. W broszurze Trzecia Rzeczpospolita Zygmunt Za- ~s Obserwacje Polski 1 II-12 III 1935. SPP 3, 1.2.2.2. remba pisał wówczas iż naród polski pragnie Rzeczypospolitej "opartej na ~~ List otwarty Do Polskich Socjalistów, podpisany przez Prezydium Ruchu Nie- potężnej sile wewnętrznej, spójni między państwem i narodem, spójni podległościowego WiN, czerwiec 1947, CA KC PZPR 295-VII-189, s.53-58, pow. jaką uzyskać można tylko realizując zasady sprawiedliwości społecznej i '8 D. Horodyński, Należymy do Europy. P. Zygmuntowi Nowakowskiemu z wolności obywatela"3~ Londynu i p. Janowi Kottowi z @odzi. "Dziś i Jutro , nr 12, 23 III 1947. Owym milionom ludzi przychodziło borykać się z ciężką codziennością 's List S. Kasperlika do działaczy ludowych, wiciowych, żołnierzy Batalionów , opski°h woj. warszawskiego, 7 XI 1956 (w posiadaniu rodziny). C> nie w rzeka c si nadziei, że rz dzie dzień d Polska odz ska wol- ~ Y 1 ą ę P YJ ~ g Y Y A. Micewski, List do moich przyjaciół z prawicy, "Dziś i Jutro , nr 2,14 I 1955. ność i pełną niepodległość. z~ Co teraz? "Zew Narodu", lipiec 1945, CA 295-VII-204, k. 215-217. z-' Ocena sytuacji i wskazania dzisiejsze, "Polska Niezawisła", nr 15, 29 X 1946, Rozszerzona wersja referatu wygłoszonego na Powszechnym Zjeździe History- CA 295-VII-204, k. 37. ~ Fatalizm tymczasowości i biernego oporu, "Wolność", nr 3, 1 XI 1945, CA ków w Łodzi, wrzesień 1989 r. 295-VII-204, k. 154-155, oryg. pow. za Gis polskiego podziemia, Ibidem. zs protokoły Posiedzeń Rady Ministrów, 28 XI 1946, Instytut Polski i Muzeum PRZYPISY im. gen. Sikorskiego w Londynie. ~ SPP, Kolekcja gen. Bora Komorowskiego, teka 1. ~ Protokół posiedzenia Rady Ministrów 13 II 1947. t Omówienie szacunków: K. Kersten, Ksztattowaniestosunków ludnościowych, ~ Załącznik do protokołu posiedzenia RM 20 VIII 1947. SPP, Kolekcja 5/42. w: Polska Ludowa 1944-1950. Przemiany społeczne. Fraca zbiorowa pod red. F. Rysz- ~ Por. dyskusja na posiedzeniu RM 21 V 1947. ki, Wrocław 1974, s. 75 i past. 3o J. Iwaszkiewicz, List do Prezydenta, "Nowa Kultura", nr 16-17, 1952. z Szerzej: T. Szarota, Upowszechnienie kultury, ibid., s. 408 i nast. 3~ Z. Zaremba - Marcin, Trzecia Rzeczpospolita, Warszawa 1946, maszynopis, 3 E. Rosset, Oblicze demograficzne Polski Ludowej, Warszawa 1965, s. 30. kopia, CA 295-VII-193, s. 69-94. 4 Podjęłam tę problematykę m.in. w referacie wygłoszonym na konferencji w Jerozolimie (współaut. J. Szapiro), tekst w druku w jęz. ang. w "Polin", A Journal of Poliste-Jewish Studies, t. IV, Ooford 1989, s. 255-269. 5 Obszernie: Cz. Łuczak, Polityka ludnościowa i ekonomiczna hitlerowskich Niemiec w okupowanej Polsce, Poznań 1979, s. 535 i nast. s Rocznik Statystyczny 1948, Warszawa 1949, s. 187. ~ K. Kersten, Repatriacja ludności polskiej po 11 wojnie światowej (Studium hi- storyczne), Wroctaw 1974, s. 60 i nast. e K. Kersten, Kształtowanie..., s. 120 i nast. 9 Ibid. to problem ten od dawna uwaźam za niezwykle doniosły, nadal jednak pozostaje on otwarty; por. K. Kersten Nowy model terytorialny Polski a ksztakowanie po- staw ludności w pierwszych latach wfadzy ludowej (1944-1948). "Dzieje Najnow- sze", 1974, z. I, s. 7-131; ibid. Ruchliwość w Polsce po 11 wojnie światowej jako ele- ment przeobrażeń spolecznych i ksztaftowanie postaw, ,;Przegląd Historyczny", 1986, z. 4, s. 703-722. , 2 7 26 Rozważania wokół podziemia 1944-1947 My, Sarmatów dumne plemię Nie opuścim gnuśnie rąk Lecz jak dęby wrósłszy w ziemię Ożyjemy z burz i mąk. (...) Będziemy chodzić w zgrzebnym płótnie Wzorem Piasta zagon siać Ale hardo - ale butnie Nieśmiertelnym bytem trwać. "Zew Narodu", 1 sierpnia 1945 Kilka lat temu, w okresie "16 miesięcy", podczas jednego z moich wykładów, wstał młody człowiek i poprosił, abym powiedziała coś więcej o "bohaterskich partyzantach" z NSZ, mając przy tym na myśli powojenną działalność ludzi z tej formacji. Bohaterowie z NSZ, a także WiN, ROAK, ogólnie z całego antykomunistycznego podziemia, stanowią przeciwstawienie "reakcyjnych bandytów", z którymi, wedle oficjalnej historiografii i publicystyki, walczyła "władza ludowa". Dwie klisze? Dwa j skrajnie zmistyfikowane ujęcia rzeczywistości? Dwie strony jednego medalu? W ówczesnym podziemnym pisemku satyrycznym ukazał się wiosną 1946 r. wiersz zatytułowany Bandyci: Za carskich czasów, wiemy to sami Byliśmy zwani wciąż bandytami Każdy kto Polskę ukochał szczerze, Kto pragnął zostać przy polskiej wierze, Kto nie chciał lizać moskiewskiej łapy, Komu obrzydły carskie ochłapy I wstrętnym było carskie koryto Był "miateżnikiem" - polskim bandytą. 28 "Polskich bandytów" smutne mogity Tajgi Sybiru liczne pokryły. Przyszedł bolszewik - znowu piosenka stara Czerwonych synów białego cara. Polak, co nie chciat zostać Kainem, Że chciał być wiernym ojczyźnie synem, Chciat jej wolności w słońcu i chwale, A że śmiał mówić o tym zuchwale, Że nie chciał by go więziono, bito, Był "reakcyjnym polskim bandytą". I znów Sybiru tajgi pokryły "Polskich bandytów" smutne mogiły. Gdy odpłynęła krasna nawała, Germańska fala Polskę zalata. Kto się nie wyrzekt ojców swych mowy, W pruską obrożę nie wtożył głowy, Nie oddał resztek swojego mienia, Swojej godności, swego sumienia, Kto nie dziękował kiedy go bito, Ten był "przeklętym polskim bandytą". Więc harde "polskich bandytów" głowy Chłonęły piece, doły i rowy. Teraz, gdy w gruzy Germania legła, Jest Polska "Wolna i Niepodległa", Jest wielka, młoda, swobodna, śliczna, I nawet mówią - "demokratyczna". Cóż z tego, kiedy kto Polskę kocha, W kim pozostało sumienia trochę, Komu niemiłe sowieckie myto, Jeszcze raz został "polskim bandytą". I znów polskości tłumią zapały Tortury UB, lochy, podwały. O Boże! Chciałbym zapytać Ciebie, Jakich Polaków najwięcej w niebie? (głos z góry) Płaszczem mej chwały, blaskiem okryci Są tutaj wszyscy polscy bandyci. Ten wiersz sprzed czterdziestu lat przywodzi na myśl bliższe nam w czasie napisy na koszulkach: "E(lement) A(antysocjalistyczny)", "Pełzająca kontrrewolucja" itp. A także ową piosenkę francuskiego maja 1968 r. z jej refrenem Nous sommes des gauchistes, des avanturistes, marxistes-leninistes, guevaristes et trockistes... Nous sommes des anarches... Nous sommes 29 ~ I I~~~ I!i~,' ' tous les Juifs Allemande. Podobne prowokacyjne deklaracje pełnią po ~, postawy będę tu - za Stefanem Nowakiem - rozumiała jako ogół dys- części magiczne funkcje, mają odebrać moc stowom, przy pomocy któ- ~~Zycjl do oceniania i reagowania na określony przedmiot bądź sytuację4. rych wróg pragnie nas zohydzić, skompromitować, zniszczyć. Spójrzmy na powie ktoś: owe gazetki, ulotki, odezwy itp. są nieautentyczne, stano- cechy, jakimi w cytowanym wierszu obdarzeni są z jednej strony polscy rodukt rowokac i UB. S otkałam si z t m sądem, ze swe stron I wią p P 1 P ę Y j Y bandyci, z drugiej - ci, którzy posługują się tym określeniem. My -polscy up,~~n jednak, iż do końca 1946 r., a nawet jeszcze w 1947 r. zdecydowa- bandyci - jesteśmy wierni ojczyźnie, kochamy ojczyznę, cierpimy dla niej, na większość materiałów powstała w rzeczywistym podziemiu, penetro- kierujemy się sumieniem, poczuciem godności, umiłowaniem wolności, ~,~ytn już wprawdzie przez aparat bezpieczeństwa, ale w stopniu wciąż ' ! męstwem; oni - ci, którzy nazywają nas polskimi bandytami to zaborcy i na tyle ograniczonym, by zachowało ono swoją tożsamość. Nie ma pod- ich następcy: czerwoni synowie białego cara, Germanie, Prusacy. staw sądzić, by poglądy wyrażane w podziemnej twórczości były wymyślo- Przestawienie znaków jako zabieg samoobrony, jako oręż walki jest ne przez funkcjonariuszy UB w celu - dajmy na to - skompromitowania skuteczniejsze od zaklęć: my nie jesteśmy tymi, za jakich nas uważa prze- konspiracji w oczach zachodniej, a częściowo również polskiej, opinii pu- ' ciwnik, jakimi wróg nas pragnie przedstawić. To nie znaczy, że w latach, blicznej. Może to i niekiedy dogodne interpretacje, pozwalające machi- ', i o których tu mowa, nie pisano w ulotkach i gazetkach: "my nie jesteśmy nacjom przeciwnika przypisywać dyskredytujące poglądy i działania. band tarni" lub "m was rzed band tarni obronim ' przeczy im jednakowoż to wszystko, co z róźnych źródeł, z relacjami włą- Y Y p y y', albo "my nie je= steśmy bandytami, my jesteśmy Polską Podziemną, Axmią Krajową, wa- wie, wiadomo 0 ówczesnym podziemiu. Za odrzuceniem tych interpre- szymi leśnymi chłopcami [...). To my, ci sami, starsi o półtora roku nowe tacji przemawia także analiza porównawcza, obejmująca przekazy, któ- 1 okropnej niewoli, o miesiące więzienia, o wszystkie ciosy, które spadły na tych autentyczność nie wzbudza wątpliwości. Co więcej, przyjęcie tezy o nas z wrażych sowieckich rąk"2. W jednej z ulotek skierowanych do żof- rozle łe rowokac i i ins irac i ze stron słuźb s ec aln ch - w t m w g j P j P 1 Y P j Y Y Y nierzy WP zaklinano się: "My nie jesteśmy zlodziejami i bandytami, jak padku o prowokacyjnym charakterze podziemnego słowa pisanego-rów- ~ am głoszą wasi dowódcy. [...] Armia nasza składa się z rdzennych Pola- noznaczne jest z minimalizowaniem czynnego oporu społeczeństwa przeciw ków - narodowców"3. Ze znanych mi materiałów wynika, że ton ten prze- władzy, postrzeganej dość powszechnie jako uzurpatorska i obca. Wcho- ważał, choć można znaleźć i takie hasła, jak "niech źyje reakcja", mające dzi się tu w w iar " olic ne historii" w miar, w któr m olic e - ta - ' ' Ym P Yl j ~ Y Y P j j podobną wymowę, co polscy bandyci czy Żydzi-Niemcy w piosence mło- ne, widne i dwupłciowe - oraz ich manipulacje leżą u genezy wydarzeń. dych Francuzów. Prowokacje bez wątpienia miały miejsce, przybierając rozmaitą postać. Kwalifikowanie tych samych ludzi powojennego podziemia bądź jako Wiedzieli o tym świetnie działacze ówczesnego podziemia, choć wielu bohaterów walczących o prawdziwie Wolną i Niepodległą, bądź jako "cie- agentów władz bezpieczeństwa, działających na bardzo wysokich szcze- !i, mne siły reakcji" w dużym stopniu zależy od zajmowanych wówczas i póź- blach, rozszyfrowano dopiero po latach, wielu zapewne, zwłaszcza na i, niej, aż po dzień dzisiejszy, postaw ideowych i politycznych, niewolnych szczeblach niższych, pozostało do dziś nie rozpoznanych. Na temat pro- na ogół od żywych zaangażowań emocjonalnych. wokacji pisano w ulotkach i gazetkach, a także - na podstawie informacji Niestety, niewiele jest w najnowszej historii Polski problemów równie przekazywanych z kraju - w londyńskim "Dzienniku Polskim i Dzienniku mało zbadanych i zafalszowanych, jak dzieje podziemia 1944-47. Co gor- Żotnierza"5. W "Orle Białym" - jednym z poważniejszych pism wydawa- I sza, niedostatek wiarygodnego materiału źródłowego czyni ich poznanie nych przez WiN - przestrzegano w marcu 1946 r. przed dywersją w pod- szczególnie trudnym. ziemiu ze strony NKWD i UB, wskazując na dwie jej funkcje: 1) dokony- Podejmując rozwaźania nad podziemiem pierwszych pookupacyjnych wanie napadów pod maską "reakcji" oraz 2) uzasadnianie represji. Stwier- lat koncentruję się na jednym tylko zagadnieniu: mentalności i ideologii dzano: "Dziś spotykamy na terenie tzw. dzikie oddziały partyzanckie czy środowisk, które podjęły czynną walkę z narzuconym Polakom porząd- drobne oddziały zbrojne zakonspirowanych stronnictw politycznych. Są kiem politycznym. Nie dysponuję, oczywiście, pełnym zbiorem gazetek, to pozostałości dawnych oddziałów leśnych. Oddziały te prowadzą niejed- broszur, ulotek, plakatów - nikt chyba w kraju, wtącznie z archiwem nokrotnie robotę na własną rękę. Bardzo często własne bezpieczeństwo, MSW, nie posiada takiego zbioru. Ilość i różnorodność znanego mi mate- uchylenie się przed terrorem UB, skłania dziś wielu Polaków do chronie- riału pozwala wszelako, w moim przekonaniu, na formułowanie bardziej nia się w tych oddziatach. Jeśli względy samoobrony i bezpieczeństwa ogólnych sądów o mentalności i postawach przynajmniej tej części pols- mogą usprawiedliwić istnienie tego rodzaju oddziałów to dywersja prowa- kiego społeczeństwa, która mniej czy bardziej aktywnie brała udziat w dzona przez nie, w sensie dywersji prowadzonej za Niemców, jest niczym konspiracji lub tej konspiracji sprzyjała i ją - choćby moralnie - popiera- nieuzasadniona. Stwarza to podstawy dla NKGB, ale i tymczasowych 30 31 władz polskich, do trzymania na naszym terenie oddziałów sowieckich, daje usprawiedliwienie stosowania terroru, prowadzi do skłócenia i osłabienia wewnętrznego, a Rosji Sowieckiej daje atuty uzasadniające jej ingerencję w nasze życie narodowe. Zaznaczyć należy, że rozpoznanie właściwe oddziałów leśnych a oddziałów partyzanckich NKGB czy UB jest dość trudne, ponieważ te ostatnie stosują całkowicie metody naszej partyzantki z czasów niemieckich". Dalej mowa o tym, że bojówki UB udające reakcyjne bandy zamordowały takich działaczy ludowych, jak Wiatr-Zawojna, Kojder, Ściborek, Kwiatkowski. "Inne formacje bojówkowe prowadzą, również na rozkaz NKGB, działalność zaiste bardzo urozmaiconą: albo napadają na ludność żydowską czy to masowo, jak np. w sierpniu ub. roku w Krakowie, czy pojedynczo, albo napadają na ludność polską - jak na początku bieżącego roku w pięciu wioskach w okolicach Białegostoku, albo wysadzają w powietrze pomniki wdzięczności stawiane przez PPR dla Armii Czerwonej (ostatnio w Łodzi)"6. W licznych ulotkach przestrzegano przed oddziałami, względnie patrolami udającymi rzekomych partyzantów. W jednej z nich, sygnowanej przez WiN, pisano: "Montuje [Moskwa - K.K.J sama ogniska niepokoju, które dostarczają jej pretekstu do licznych czystek, a więc rozstrzeliwań i więzień Polaków - wrogów komuny. W tym celu PPR i UB pod okiem NKWD zawiązuje fałszywe organizacje lub podszywa się pod WiN, NZW i NSZ, by w Polsce wywołać powstanie narodowe w momencie dogodnym dla Rosji. NKWD, UB i PPR wysyłają w teren fałszywych oficerów Andersa, w rzeczywistości oficerów »bezpieki«, którzy zawiązują oddziały leśne, a w rzeczywistości opłacane przez UB bandy. Bandy te składają się z członków PPR i UB. Udają oddziały leśne WiN, NZW, NSZ. Dokonują szeregu napadów rabunkowych i pospolitych zbrodni, usiłując w ten sposób obniżyć autorytet Polski Podziemnej walczącej od 5 lat z okupantami. Rodacy! - wzywano - Zachowujcie wielką ostrożność i pędźcie precz wszystkich nieznajomych i podejrzanych typów [...J"$. W liście otwartym Do Polskich Socjalistów z 1947 r. środowisko WiN, wraz z odżegnaniem się od zbrojnej, a nawet otwartej walki, zwracało uwagę na działalność tajnych bojówek i partyzantek PPR, "które pod nazwą »band leśnych« AK, WiN czy NSZ mordują co wartościowszych obywateli"9. Problem ten znalazł też wyraz w interpelacji wniesionej przez klub poselski PSL w sprawie utworzenia prowokacyjnej organizacji AK w celu wciągania do niej członków PSL. Pisano w niej: "W połowie grudnia 1945 r. do członka PSL B.W. [w tekście pełne nazwisko - K.K.J w miejscowości Łąki [pow. Mogilno - K.K.J przybył W.S. z tejże wsi, będący członkiem Prezydium PRN, jak również delegatem WRN w Poznaniu w towarzystwie nieznanych mu oficerów. S. oświadczył, że organizują oni »dzikie« AK, składające się na razie z lotnego UB, że takie AK jest nastawione przeciwko Rosji, że jest ono za demokracją amerykańską, że te cele pokrywają się rzekomo z programem PSL, że zatem wszyscy członkowie PSL winni należeć do nowo powstałej organizacji"~~. W podobny sposób zwracano się także do innych członków PSL w powiecie. Cytowane głosy - a można zebrać ich więcej - nie stanowią bezpośredniego dowodu prowokatorskich poczynań rozmaitych ogniw aparatu bezpieczeństwa lub też innych służb specjalnych operujących na terenie Polski. Na ich podstawie mamy jedynie prawo skonstatować, że ludzie ówczesnej konspiracji (dodajmy, za innymi źródłami, takźe ludzie jawnie działającej opozycji) bądź wiedzieli, bądź byli przekonani, że niektóre oddziały leśne są w rzeczywistości grupami operacyjnymi urzędów bezpieczeństwa, że niektóre czyny przypisywane przez propagandę lub też przez organy ścigania podziemiu są dziełem prowokacji. Częściowym potwierdzeniem tych sądów mogą być relacje osób zaangażowanych wówczas w walkę z ruchem podziemnym metodami penetracji i prowokacji, przede wszystkim zaś dokumenty z tamtego okresu, w których mowa jest o organizowaniu wywiadu "agencyjnego", używaniu "partyzantki cywilnej" w walce z podziemiem, działaniu nieumundurowanych grup operacyjnych itd.~~ Znane świadectwa wskazują na istnienie samego zjawiska, natomiast nie pozwalają określić jego zasięgu ani też ustalić w sposób udokumentowany obecności prowokacji w takich wydarzeniach, jak wymordowanie w czerwcu 1945 r. ukraińskiej wsi Wierzchowiny na Lubelszczyźnie czy pogromy Żydów w Krakowie i Kielcach~2. Do zagadnienia tego powrócę bardziej szczegółowo dalej, tu ograniczając się do podkreślenia, iż tak jak nie należy negować występowania prowokacji, tak też niebezpieczne jest uleganie jej optyce. Na pewno żdarzało się, i to nieraz, iż, jak to pisano w "Orle Białym", wróg po każdym przez siebie dokonanym akcie gwałtu krzyczał na cały świat o niegodziwościach i bezeceństwach "polskich faszystów", "polskiej reakcji", NSZ czy innych "agentów" Andersa. Nie było przesady w twierdzeniu "Wytacza się procesy, ściąga do sądu podstawionych świadków, którzy zeznają według wskazówek bezpieczeństwa, a oskarżonych zmusza się w śledztwie głodem, bezsennością, biciem i torturami do tego, że przyznają się do niepopełnionych zbrodni. Cel: idzie o to, aby urobić i przygotować Polskę do wtłoczenia jej w ramy Związku Radzieckiego"~3. Prowokacje były, to pewne, ale istniało też prawdziwe podziemie antykomunistyczne, z jego bardzo zróżnicowaną ideologią i dziataniami. Wyrażony przeze mnie wyżej sąd o autentyczności większej części znanych mi podziemnych publikacji pociąga za sobą ważkie konsekwencje. Jeżeli bowiem uznajemy, że owe gazetki, ulotki, odezwy, materiały, deklaracje itp., z początku jeszcze częściowo drukowane, z czasem już tylko powielane coraz bardziej prymitywnymi technikami, są w większości au- tentyczne, to musimy stanąć wobec zawartych w tych publikacjach treści. Każdy, kto dziś nawiązuje do podziemia lat 1944-47, nie może poprzestać na zdaniu: oni walczyli o wolną, niezawisłą Polskę, przeciwstawiali się ko 32 33 monistom, spotykały ich represje, a zatem my, którzy czynimy podobnie, jesteśmy ich spadkobiercami. Ale zresztą, niezależnie od tego, czy i o ile II, włącza się owo podziemie do swego historycznego dziedzictwa, analiza ideologii powojennego ruchu oporu jest niezbędna do poznania i zrozumienia polskiego procesu historycznego ostatniego półwiecza. Niezbędna i ~ '~, tym bardziej, im aktualniej brzmią pisane wówczas słowa: jak choćby zda ' nie: "musicie zapamiętać, z Kościołem, religią katolicką i narodem pols kim nikt jeszcze nie wygrał i nie wygra"~4. We wszystkich analizach i rozważaniach dotyczących podziemia istotne znaczenie ma ocena zasi ęgu oddziaływania jego ideologii czy może raczej ~Ilil~~ I, społecznej bazy tej ideologii. Samo podziemie uważało się za prawdziwe przedstawicielstwo narodu polskiego (dwa ostatnie słowa pisane przeważ nie dużymi literami), przemawiało w imieniu prawdziwych Polaków, gło siło: "Polacy z Londynem, zdrajcy z Lublinem"~5. '.I~' "Żaden Polak nie ma wątpliwości, że akcja PKWN jest parawanem, który ma dopomóc do opanowania całej Polski" ~s ' "Każdy Polak dobrze wie, odpowiedź trzykrotnie nie"~~. II' "Każdy Polak" miał się przeciwstawić we wszelki możliwy sposób zakuI, som wroga. i "Każdy Polak winien wiedzieć o tym, że z nami jest opinia całego narodu za wyjątkiem nielicznych zdrajców (...). Każdy Polak musi wiedzieć, że ma za sobą opinię całego cywilizowanego, kulturalnego i demokratycznego świata. Każdy Polak musi wiedzieć o tym, że przyjdzie oczekiwana i upragniona chwila, gdy czerwony satrapa podzieli los swego brunatnego kolegi"~8. "Cała Polska nie idzie do głosowania" lub: "Każdy patriota polski przeciw komunizmowi"; i jeszcze: "Każdy prawdziwy Polak, bez względu na przekonania, wie doskonale, że zwycięstwo komuny to łzy, mordy, to kołchozy i nędza mas, to morderstwa UB, to niewola gorsza niż hitlerowska" ~9 - wiele stron można byłoby zapełnić podobnymi zdaniami. Jak przedstawiała się rzeczywistość? W jakim stopniu głos podziemia wyrażał stan świadomości i mentalność Polaków? - są to pytania, na które w obecnym stanie badań nie sposób odpowiedzieć. Nie ulega wątpliwości, że w następstwie wojny i dwóch okupacji, kategorie narodu, narodowej wspólnoty nabrały wielkiego znaczenia. Intensyfikacji ulega więź narodowa, wspólnota narodowa stała się podstawową grupą odniesienia. Zważmy, że w komunistycznym języku politycznym i w rządowej propagandzie również operowało się w tym czasie kategorią narodowej wspólnoty i jedności, tyle że inny był wróg, a zatem inne miały być zachowania "każdego Polaka". Komuniści oczywiście nie głosili hasła "Polska dla Polaków", de- klarowali natomiast, iż "naród polski w wyniku wojny i zmian terytorialnych przekształca się z państwa wielonarodowościowego w państwo jed 34 nonarodowe" (Bierut w orędziu noworocznym 1946 r.), iż "Chcemy zbudować państwo jednonarodowe" (Gomułka w noworocznej wypowiedzi)2°. Przypuszczać należy, że różne treści ideologiczne zawarte w publikacjach podziemnych posiadały mniejszą lub większą nośność; niektóre z nich w pełni pokrywały się z treściami dominującymi w świadomości społeczeństwa, inne przeciwnie, rozmijając się z jego odczuciami i dążeniami, już w 1946 r. były coraz bardziej anachroniczne. Jedno zdaje się pewne: ideologia podziemia nie była marginesem, nie ograniczała się do wyśmiewanych co tydzień w "Przekroju" Bęcwalskich. Jakkolwiek by oceniać stopień jej zakorzenienia w rozmaitych odłamach społeczeństwa, stanowiła integralną część oporu przeciw porLądkowi narzuconemu Polsce w 1945 r. Wydaje się zresztą, iż nośność ideologii reprezentowanej przez podziemie przekraczała znacznie społeczne poparcie dla programu czynnego, a zwła szcza zbrojnego oporu. W niezmiernie złożonej sytuacji lat 1944-47, w przeważającej części społeczeństwa współistniały na zasadzie komplementarnej trzy sfery: ideologiczne-symobliczna, adaptacji, oporu. Zaangażowanie w działania konspiracyjne nie wykluczało zachowań przystosowawczych i vice versa. Źródła i historiografia różnych orientacji są zgodne, że większość społeczeństwa bezpośrednio po wojnie była zdecydowanie przeciwna władzy utożsamianej z ZSRR i komunistami, a jednocześnie angażowała się czynnie w odbudowę kraju, zagospodarowanie ziem przyłączonych na zachodzie i północy, w repatriację, co przecież było równoznaczne ze współdziałaniem z nieakceptowaną PPR. Piszę - "ideologia podziemia", cały czas zadając sobie pytanie, czy nie dokonuję kolejnej mistyfikacji i wulgaryzacji. Czyż w tamtych latach podziały między formacjami ideowymi i politycznymi podziemia nie były je- szcze tak duże i żywe, iż trzeba raczej mówić nie o ideologii, ale o wielu ideologiach? Jest to jeden z wątków niniejszych rozważań. Podstawę analizy stanowi dość przypadkowy zbiór ponad 200 przekazów o bardzo niejednolitym charakterze: od gazetek na wysokim poziomie po ulotki pisane przez półanalfabetów. Są też publikacje propagandowe, listy otwarte, rozkazy, instrukcje, rezolucje, odezwy i deklaracje programowe SN i WiN publikowane w prasie podziemnej lub jako druki ulotne. Liczebnie przeważają ulotki - jest ich 180, z tego większość -120 - z 1946 r. 37 - z 1945 r. , w odniesieniu do 23 brak informacji na temat czasu ich powstania. Najwięcej ulotek (47) pochodzi z obszarów szczególnej aktywności podziemia zbrojnego, z północnego Mazowsza i Podlasia. Na drugim miejscu znajduje się rejon Radomia i Łodzi (20); stosunkowo mało (tylko 8) jest druków ulotnych o charakterze ogólnopolskim. Należy podkreślić, że ze zbioru zostały wyselekcjonowane ulotki (8), których treść budzi podejrzenie nieautentyczności; są to ulotki nawołujące do~izycznego terroru-wieszania PPR-owców, lub wskazujące czarno nwe'6iał'ytń:` na powiązania PSL z WiN. Ostateczne ustalenie autentyczności typh ~rrzs: ,. r= ~, ll~l W :., kazów, istotne oczywiście przy badaniu historii podziemia, nie ma większego znaczenia z punktu widzenia analizy stereotypów. Wykorzystane tu ulotki charakteryzuje wielka różnorodność i to pod każdym względem poczynając od xawartej w nich ideologii, poprzez mentalność, poziom, język, po stronę techniczną. Stosunkowo niewiele z nich jest sygnowanych przez WiN (2), ugrupowania obozu narodowego (5), PPS (7, z tego 5 przed powstaniem TRJN). W 57 ulotkach brak sygna- tariusza, a 86 firmowanych jest w rozmaity sposób. Poziom oscyluje od bardzo wysokiego w deklaracji WiN O wolność obywatela i niezawisłość państwa z września 1945 r. czy w ulotkach podpisanych przez Ligę Ochrony Praw Człowieka i Obywatela (maj 1945 r.) i Egzekutywę Nauczycielstwa Polskiego (czerwiec 1945 r.) do skrajnie prymitywnego; przy czym w 1946 r. spada udział publikacji o wyższym poziomie, zwiększa się prymitywnych. Dosyć podobnie przedstawia się sprawa gazetek: wykorzystano tu 42 tytuły: w tym trzy numery organu WiN "Orzeł Biały", WiN-owskie pisma: "Partia", nawiązujące tytułem do powstania styczniowego, "Echa Leśne", "Honor i Ojczyzna", "Nasz Biuletyn", "Polskie Słowo", satyryczne "Szydło"; dalej - kilka tytułów związanych z obozem narodowym ("Nowy Zew", "Zew Narodu", "Polska", "Głos Jedności Polskiej", "Wolność", "Biuletyn Informacyjny dla Duchowieństwa", "Polska i Świat"), pisemko wydawane przez Stronnictwo Niezawisłości Narodowej "Głos Opozycji", "Polskę Niezawisłą" Polskiego Stronnictwa Demokratycznego, reprezentujący środowiska socjalistyczne "AS". Około 20 tytułów to gazetki nie związane z określonymi formacJami podziemia. I tu różnice poziomu są znaczne, choć zasadniczo poziom gazetek jest wyższy niż większości ulotek. Broszurowe druki propagandowe - wykorzystano ich osiem - są autorstwa WiN (2), SN (1), NZW (1), PSD (1), ROAK (1); w jednym wypadku autorstwa nie ustalono. Ten przypadkowy zbiór nie spetnia dostatecznie wymogów reprezentatywności - jest też oczywiste, że formułowane na postawie analizy owych dwustu kilkudziesięciu przekazów wnioski należy traktować jako wstępne ustalenia, które mogą być skorygowane, a nawet podważone przez dalsze badania obejmujące szerszy zasób źródeł. Aliści wydaje się, że mimo owej niedostatecznej reprezentatywności wykorzystanego tu materiału pozwala on na skonstruowanie obrazu mentalności i ideologii podziemia jego różnych odłamów i poziomów. Jego "góry" i jego "dołów"; tych, którzy próbowali uprawiać politykę i tych, co zapędzeni do "lasu" w imię Boga, Honoru i Ojczyzny wydali walkę "nowym okupantom". AUTOSTEREOTYP I STEREOTYP OBCEGO Rozważania moje rozpoczynam od analizy autostereotypu Polaka w konfrontacji ze stereotypem wroga. Wprowadzam przy tym podział materiału wedle klucza, jakim będzie słowo "Żyd". O zastosowanie takiego właśnie klucza zdecydowało przede wszystkim założenie, iż w ideologii powojennego podziemia Żydzi zajmowali miejsce bardzo ważne, stanowiąc w dwuczłonowej opozycji: swoi-obcy, my-wróg, podstawowy substrat "obcego", "wroga"; z punktu widzenia polskiego kompleksu zagrożenia waga problemu Żydów jest szczególna, przewyższająca znaczenie kwestii Ukraińców, Białorusinów, Niemców nawet2~. Podobne kryterium podziału przekazów jest niewątpliwie zabiegiem dyskusyjnym. Dzięki temu jednak bardzo wyraźnie ukaże się relacja między stosunkiem do Żydów a autostereotypem narodowym, szerzej zaś między obrazem wroga a typem wyznawanego patriotyzmu. Przekazy, w których występuje słowo "Żyd" stanowią jedną trzecią całego zbioru; analiza porównawcza owych dwóch podzbiorów wyodrębnionych zgodnie z przyjętym kluczem ukaże, czy istniały różnice między zawartym w nich spojrzeniem na swoich - Polaków i obcych - tych, którzy Polsce i Polakom zagrażają. Poczucie zagrożenia, ważny komponent polskiej kultury i psychiki Polaków, w podziemiu ulegało wyolbrzymieniu, nierzadko przybierając patologiczną postać. Groźba miała trzy oblicza: Sowietów (Moskali), komunistów i Żydów. Znamienne jest, że Żydzi - jako realnie istniejący ludzie i jako pojęcie-klisza-występują w materiałach podziemia wyłącznie jako element zagrożenia. W dostępnych mi tekstach nie spotkałam nawiązania do dramatu zagłady, do ukazania żydowskich współobywateli jako ofiar hitlerowskiego ludobójstwa; w żadnym teź przekazie nie eksponowano ich jako ofiary zdradzieckich czy komunistycznych prowokacji, co byłoby logicznym następstwem uznawania pogromów i indywidualnych mordów popełnianych na Żydach za dzieło "czerwonych". Trudno wnikać tu w psychologiczne i socjopsychologiczne procesy, które sprawiały, że w świadomości znacznej części polskiego społeczeństwa niemal całkowitej redukcji uległo pojęcie Żyda-ofiary, zaś mit żydowskiego niebezpieczeństwa przetrwał zagładę ludności żydowskiej. Pisał o tym m.in. Jerzy Andrzejewski w cyklu artykułów o antysemityzmie polskim na łamach "Odrodzenia" w lipcu 1945 r. (pierwszy artykuł ukazał się prawie równocześnie z pogromem kieleckim). Temat ten podjął również autor podpisujący się Abel Kamer w głębokim studium Żydzi a komunizm, opublikowanym w "Krytyce" w 1983 roku23. Brak jednak, jak dotąd, wnikliwej socjopsychologicznej właśnie analizy stosunku Polaków do Żydów w czasie II wojny świa- towej oraz po 1945 roku. Tu ograniczyć się wypadnie do prostej konstatacji: chociaż z 3 mln polskich Żydów przy życiu pozostało zaledwie 10%, 36 37 duża część 20 mln Polaków nadal wierzyła w groźbę mrocznej i wrogiej potęgi żydowskiej. Miejsce Żyda-wyzyskiwacza, łichwiarza, bankiera, konkurenta zajął Żyd-ubowiec, komunista, sługus Moskwy; miało to zresztą korzenie w przedwojennym stereotypie "żydo-komuny". Niekiedy, w naj-, bardziej prymitywnych tekstach, obie te klisze nakładały się na siebie. Oto na przykład dowiadujemy się, że fabryki włókiennicze czy inne upaństwowiono, "ale nie żydowskie, jak np. »Blaszanka« w Skarżysku Kamiennej, właścicielką jest Żydówka Bryks; to samo w Łodzi i innych miejscowościach. Dlaczego tak jest? Dlatego, że ministrem przemysłu i handlu jest Hilary Minc, Żyd z Końskich"24. W podświadomości ludzkiej i w wyobraźni zbiorowej prawa logiki, rozumne myślenie czy prawda o rzeczywistości ustępowały popędom, emocjom, przesądom, irracjonalnym lękom. Nie podejmuję tutaj problemu realnych stosunków między Polakami (chrześcijanami, katolikami - jak czasem wówczas pisano) a Żydami, bądź Polakami o żydowskim rodowodzie, przez trudną do określenia część polskiego społeczeństwa uważanymi za Żydów, tym groźniejszych, im trudniej przychodziło demaskować ich "obce" korzenie. Nikt, kto patrzy trzeźwo i w miarę bezstronnie, nie będzie negował występowania wśród części ocalonych z zagłady silnych emocji kierowanych przeciw Polakom, psychologicznie uzasadnionych i zrozumiałych, nieuchronnych, rzec można, w podobnych warunkach, jednak powodujących konflikty i narastanie antagonizmu. Nie można tei wykreślić z historii funkcjonariuszy UB, z pochodzenia Żydów, dla których walka z przeciwnikami politycznymi bywała sprzężona z odwetem za getto ławkowe, za rozbite głowy, za bojkot sklepów, dyskryminację, obelgi, poniżanie godności. Piszę o funkcjonariuszach UB, ale problem jest szerszy i dużo głębszy, Ci nieliczni Żydzi, którzy uniknęli śmierci, aby iyć dalej musieli uwierzyć, że elementarna sprawiedliwość wymaga zadośćuczynienia za lata męki. Ustanowienie władzy "obozu demokratycznego" zdawało się być rękojmią kresu nacjonalistycznych prześladowań, zapowiedzią równego z inny- mi obywatelami państwa polskiego dostępu do wszystkich bez wyjątku dziedzin życia publicznego. Równego, lecz w praktyce, biorąc pod uwagę odmienny stosunek obu zbiorowości do narzuconej Polsce władzy - częściej uprzywilejowanego. Z drugiej strony, trudno zaprzeczać ogólnej niechęci otaczającej Żydów, którzy dzięki różnym okolicznościom, m.in. temu, że część z nich znalazła się na terenach Rzeczypospolitej zajętych przez Związek Radziecki, a później w ZSRR, przeżyli holocaust. Niechęci biernej lub czynnej, utajonej lub manifestowanej, znajdującej pożywkę i racjonalizację w ogólnie dodatnim nastawieniu uratowanych z kataklizmu do tych, co nieśli ocalenie i zapowiedź świata, w którym cztowiek nie będzie bity tylko za to, że jest Żydem lub za Żyda jest uważany. O antysemityzmie w ZSRR nie wiedziano jeszcze wówczas powszechniej. A przecież zapominać nie wolno, że Polacy również przeżyli martyrologię, również wierzyli, że przelaną krwią okupili prawo do wolności, niepodległości, stanowienia o sobie. Jeśli przyjmiemy nawet, że większość spo- łeczeństwa polskiego nie uznawała rzeczywistości po 1944-45 r. jako nowej okupacji, to zarazem nie postrzegała jej też jako zwycięstwa. Dla bardzo wielu, niekoniecznie zaangażowanych w działania konspiracyjne, walka o wolność Polski nadal trwała, tyle że zmieniły się jej formy. Nadzieję stanowiły wolne i nieskrępowane wybory, zapowiedziane w Jałcie. W tekście z października 1945 r. zawierającym stanowisko WiN stwierdzano: "musimy przede wszystkim uświadomić sobie w pełni wagę i znaczenie nadchodzących wyborów. Nie będzie to bowiem walka jedynie o ukształtowanie oblicza niepodległej Polski na okres kadencji parlamentu, lecz będzie to walka o samą niepodległość pomiędzy żywiołem polskiej demokracji niepodległościowej i zgrupowaniem agentów obcej racji stanu. Będzie to walka o zachowanie niepodległości politycznej, a w każdym razie generalna próba przeciwstawienia się całej dotychczasowej planowej akcji wchłonięcia społeczeństwa polskiego w orbitę polityki sowieckiej [...]. Będzie to walka o polską kulturę, o prawa człowieka w Polsce, o prawdziwą demokrację. Będzie to walka o stanowisko Polski w świecie, o polską politykę zagraniczną; walka o to, czy ta polityka pozostanie jedynie odbiciem rozkazów Moskwy, czy też będzie mogła w dostosowaniu do nowych warunków międzynarodowych zachować oblicze i kierunek polskiej racji stanu". Dalej mówi się o faktycznej okupacji przez popieranych z zagranicy uzurpatorów władzy i potrzebie uzyskania pomocy sojuszników przeciw politycznej agresji z zewnątrz25. Inne nurty podziemia, przede wszystkim obóz narodowy, ujmowały sprawę nowej okupacji i kontynuowania walki o Polskę i polskość jeszcze skrajniej. Przekonanie o zagrożeniu polskości kreowało imperatyw jej obrony na wszystkich polach, wszelkimi możliwymi środkami. W odezwie Stronnictwa Narodowego z końca 1945 r. stwierdzono: "Stoi przed nami walka. Nie tyle zresztą walka zbrojna, co polityczna. (...] Jeśli jako naród utrzymamy się na płaszayźnie katolickiej i polsko- narodowej, jeśli nie dopuścimy do duszy naszej jadu marksizmu, jeśli w imię katolickiego narodu i katolickiego państwa wytworzymy ten powszechny wszechpolski ruch walki - zwyciężymy"~. Podobne stanowisko zostało wyrażone nieco później, bo w 1947 r., przez środowisko związane z WiN: "nie będzie żadnych wielkich akcji czy wydarzeń, Tobruków czy Monte Cassino - pisano w liście otwartym Do Polskich Socjalistów-Ale czeka nas codzienna, mrówcza i bardzo drobiazgowa praca. Dziś toczy się walka nie orężna, ale walka idei, walka o duszę narodu, o pozyskanie mas. Ten naród tylko przetrwa, którego członkowie taką wojnę wygrają"2~. Ten moment zagrożenia "duszy narodu" i konieczności walki o jej zachowanie występuje w wielu tekstach, na różnym poziomie artykulacji. gg 39 Oto fragment ulotki podpisanej przez Ligę Obrony Praw Człowieka i Obywatela i nawiązującej do przedwojennej dziatalności Ligi jako tytułu do mówienia o krzywdzie naszego narodu, tak jak niegdyś o cierpieniach innych: "nie możemy milczeć my, gdy wszystko, co się na naszej ziemi dzieje, jest stałym, systematycznym deptaniem praw człowieka, jego god- ności i wolności, gdy wszystko, co się u nas dzieje, jest fałszowaniem całej treści naszego życia zbiorowego. Bo to, co ukazuje się światu, jest maską. Rzekoma niepodległość to jedna z masek nieszczelnie przylegająca do twarzy rzeczywistości". Po opisie owej rzeczywistości autorzy zwracali się do pisarzy polskich: "Kto dziś Oświęcimiem przesłania gehennę nowych sowieckich obozów, kto wspomnieniami łapanek niemieckich rzuca piasek w oczy, by nie widziano łapanek młodzieży robotniczej, chłopskiej i inteligenckiej, kto rzucaniem fal w mierzeję helską zagłuszyć chce jęki wygnańców i deportowanych - ten bierze udziat w fałszowaniu naszej rzeczywistości i jest narzędziem ucisku"2e. Na niższym poziomie myśl tę wyrażano prościej, na przykład w zdaniu: "Między hitlerowskimi Niemcami a czerwoną komuną zachodzi ta tylko różnica, że stosują oni inne metody w niszczeniu narodu polskiego"~. O obcości narzuconego porządku i jego sprzeczności z "duchem Narodu" pisano w ulotce sygnowanej "Egzekutywa Nauczycielstwa Polskiego": "Na żadnym zakręcie historii nie gubiliśmy się, bo stale nam przyświecał dobrze zrozumiany interes naszego Narodu [...]. Agenci rosyjscy chcą nam narzucić wychowawcze recepty Kominternu i nadać temu pozory uchwał Kongresu Pedagogicznego [...]. Jakkolwiek nieprzemyślana demonstracja czy nieostrożność z naszej strony pociągnęłaby za sobą zbyt duże ofiary i straty. Nie mamy powodu w tej chwili ich poświęcać dla mrówczej walki z tą całą szumnie demonstrowaną nam tandetą i blagą ideową. Jest tymczasowa i obca duchowi Narodu i zostanie szybko wydalona z jego organizmu. [...] Wychowamy ludzi wolnych, demokratów w europejskim tego pojęcia rozumieniu i mocno im wpoimy, że wolność osobista, wolność słów, wolność prasy, wolność i swoboda zrzeszania się, a dla Polaka przede wszystkim Wolna i Niepodległa Polska"3°. A początek 10 przykazań, które każdy Polak znać i gorliwie wykonywać powinien, podpisanych przez Ruch Oporu AK, brzmiał: "Jam jest duch umęczonego niewinnie przez Niemców, Sowietów i Własowców narodu polskiego jęczącego w domu komunistycznej niewoli". W trzecim przykazaniu nakazywano: "Pamiętaj, że dla narodu polskiego wojna się jeszcze nie skończyła, a po okupacji niemieckiej mamy już trzeci rok komunistycznej okupacji sowieckiej, również strasznej i ciężkiej jak niemiecka, walka zaś o prawdziwą, wielką i niepodległą i wolną Polskę zarówno w kraju w konspiracji podziemnej, jak też i na emigracji trwa w dalszym ciągu"3~. Przekonanie o potencjalnym zagrożeniu polskości przez narzucony system podzielata zapewne znaczna część społeczeństwa, bynajmniej nie 40 tylko najbardziej aktywna, i wciągnięte w orbitę polityki jego odłamy. Postawa ta nie mogła znaleźć wyrazu w oficjalnych, legalnie ukazujących się publikacjach; czasem tylko ujawniała się w enuncjacjach dostojników Kościoła~. Między innymi prymas Hlond przestrzegał: "Przeżywamy okres krytyczny dla ducha narodu. Strzeżcie się pokusy odstępstwa. Pilniej niż kiedykolwiek wzmacniajcie religijną jedność narodową"~. Wypadnie się zastrzec - nie podejmuję tu problemu, czy i o ile włączenie Polski w krąg dominacji radzieckiej, a co za tym idzie przymusowe wprowadzenie państwa polskiego na drogę komunizmu z wszystkimi tej drogi zakrętami, zagrażało narodowemu bytowi i kulturowej tożsamości Polaków, przy czym trzeba by jeszcze zdefiniować, co się przez kulturową tożsamość Polaków, przez polskość, rozumie. Ważne jest, że dla twórców analizowanych tekstów zagrożenie było jak najbardziej realne. A skoro uznano, że sama istota polskości, dusza narodu, znajduje się w niebezpieczeństwie ze strony komunistycznych (sowieckich) rządów, oczywiste było, że prawdziwy Polak nie może popierać władzy ustanowionej z mandatu Stalina. Ergo, ten, kto tę władzę wprowadzoną przez największego wroga Polski - Rosję - popiera, nie jest Polakiem, nie jest prawdziwym Polakiem, a już na pewno nie jest dobrym Polakiem. Oto przykład takiego rozumienia: w jednej z gazetek, informując o rozstrzelaniu chorążego WP Przybyszewskiego za odmowę udziału w pacyfikacji, pisano: "Sprawa jest prosta: myśl rzucenia uzbrojonych oddziałów przeciwko rodakom nie mogła się w polskich szeregach zrodzić. Decyzja rozstrzelania bohaterskiego podoficera nie została podjęta przez Polaków. WP składa się z emisariuszy Rosjan, Żydów i komunistów-oficerów Armii Czerwonej oraz polskiej masy żołnierskiej. Czystość tego zrozumienia zaciemniają ludzie, którzy wtedy, gdy historia żądała od nich charakterów, okazali się jedynie zawodowcami, żołdakami na miarę Paszkiewicza, Rommla, Olbrychta"~'°. Myśl, że Polak nie może współdziałać z wrogami Polski w gnębieniu rodaków i niszczeniu polskości, przewija się przez niemal wszystkie znane mi przekazy. I tak w liście otwartym do sędziów to samo środowisko, które opracowało list do polskich socjalistów, stwierdzało: "W piwnicach UB giną z głodu, zimna i znęcań się nasi najlepsi patrioci, katowani niejednokrotnie przez dawnych Volksdeutschów, oprawców fachowych z NKWD i Żydów, a więc element niepolski. Elementem polskim w UB są tylko przedwojenni złodzieje i bandyci, najgorsze męty społeczne"~. W tej figurze ten, kto współuczestniczy w ustanawianiu komunistycznego systemu, a mówi po polsku, może być czerwonym Volksdeutschem, agentem Moskwy, targowiczaninem, szumowiną, zdrajcą, kolaborantem, ale oczywiście nade wszystko - Żydem. Powstawało sprzężenie: Żyd jest obcy, bo sprzymierza się z wrogami Polski i narodu polskiego - władza jest obca, ałbowiem kluczowe pozycje zajmują w niej Żydzi. Przez odwołanie się do 41 mitu Żyda - potęgi ciemnej, wymierzonej przeciw chrześcijaństwu i polskości, próbowano dowodzić, że to właśnie komunistyczny porządek jest w swej istocie antynarodowy: przez ukazywanie udziału Żydów (rzeczywistego i pozornego) w newralgicznych ogniwach systemu (Biuro Polityczne, KC PPR, UB, wojsko, propaganda) uzyskiwano jak gdyby dowód na to, że stanowią oni śmiertelne zagrożenie dla Polaków. Nasuwa się tu pytanie, czy owa figura była wspólna różnym nurtom podziemia. Już ta dalece niepełna wiedza o powojennej konspiracji, jaką posiadamy, przeczy nadmiernym generalizacjom; byłoby absurdem przypis anie antysemickich uprzedzeń twórcom WiN, choć i dla nich komunizm, z innych oczywiście przyczyn, też miał ostrze antynarodowe. Nie ma też śladu antysemityzmu (nawet w postaci oskarżeń kierowanych w stosunku do komunistów- Żydów) w znanych mi centralnych materiałach WiN: wyjątek stanowi tu tzw. memoriał do ONZ z połowy 1946 r,, aliści sprawa tego dokumentu budzi zasadnicze wątpliwości - o czym dalej . Sprzężenie Żydzi - narzucona, antypolska władza spotyka się w materiałach proweniencji WiN-owskiej i socjalistycznej rzadziej niż u innych. Dotyczy to zwłaszcza ulotek, albowiem w gazetkach, nawet tych poważniejszych, można znaleźć akcenty świadczące o żywotności stereotypu Żyd-komunista3~. Na podstawie wykorzystanego tu materiału należałoby stwierdzić, że od 1946 r. nie było większych różnic w podejściu do problemu Żydów między WiN, obozem narodowym, a zwłaszcza pozostającymi w konspiracji działaczami SN, oraz socjalistami. To w "AS", po krakowskim pogromie w lipcu 1945 r., informując o aresztowaniu przez NKWD 2 tys. osób, głównie spośród młodzieży akademickiej i inteligencji miejscowej, komentowano: "Za kilka poturbowanych Żydów dwa tysiące ofiar tenoru politycznego"~. Bliższy wgląd w funkcjonowanie klisz pojęciowych może dać analiza treści wyselekcjonowanych 76 przekazów, składających się na podzbiór wyodrębniony przez użycie słowa "Żyd". Jako wzór zostały przyjęte badania pól semantycznych prowadzonych przez Centre de lexicologie politique w Saint Cloud39. Z tekstów wybrano słowa i zwroty odnoszące się do narodu polskiego i Polski: cechy i określenia tych podmiotów, ich asocjacje z innymi pojęciami, ich działania oraz ich opozycje, przeciwieństwa i działania tychże wobec Polaków i Polski. Odpowiada to dwuczłonowej opozycji: my - oni, swoi - obcy, Polacy - ich wrogowie. Mową ulotek - doborem słów, stylistyką - rządzą właściwe tej formie komunikacji reguły: ulotki mają wszak budzić przede wszystkim silne emocje pozytywne w stosunku do "swoich", negatywne wobec "obcych". Język ulotek jest na ogół językiem afektywnym, odwołującym się do utrwalonych mitów, posługującym się stereotypami i kliszami. Jest to zro- zumiałe, kiedy zważy się sytuację, w jakiej kartki te powstawały. Ci, którzy je pisali, czuli się - a w większości byli - w położeniu zwierząt w polo42 waniu z nagonką. Po drugiej stronie nie byli przeciwnicy, lecz śmiertelni wrogowie. I to wrogowie jakże często mówiący tym samym językiem, posługujący się tymi samym symbolami, odwołujący się do polskich wartości narodowych. Stąd szczególna koncentracja nienawiści. E. Fromm w Anatomy of Destruction zwraca uwagę na to, że w wojnach domowych destrukcja dochodzi do największego natężenia - aby zabijać ludzi należących do jednej wspólnoty, trzeba ich najpierw moralnie i ideologicznie unicestwić, ekspulsować z owej wspólnoty, postrzegać jako obcych, jako rzeczników obcych interesów4°. Dlatego w ulotkach i prasie podziemnej z jednej strony, a prasie PPR czy PPS z drugiej, tak silnie zabrzmi nuta jedności narodowej. Dlatego w ulotkach powtarzać się będzie ów przymiotnik: prawdziwy, prawdziwa; prawdziwy Polak, prawdziwa Polska, prawdziwa demokracja, wolność, niepodległość. My jesteśmy Polską prawdziwą, popierajcie nas, słuchajcie naszego głosu - to rozpaczliwe wołanie ulotek i gazetek z podziemia odbija rosnące poczucie izolacji, świadomość, że większość społeczeństwa myśli już zapewne innymi kategoriami, łącząc opór z praktycznym współdziałaniem z komunistami w odbudowie kraju. Znamienne jest, że gazetki reprezentujące na ogół wyższy poziom niż ulotki, nie różnią się od nich pod względem analizowanych tu kontekstów pojęciowych terminów Polska, naród polski. Obraz "nas" - "prawdziwych Polaków", który wyłania się z tych publikacji, stanowi połączenie męczeństwa, cierpienia, tragizmu sprzężonych z walecznością, umiłowaniem wolności, patriotyzmem, przywiązaniem do wiary katolickiej, do tradycji narodowej. Dalsze cechy to poczucie sprawiedliwości, wierności Ojczyźnie, gotowość do poświęceń i bohaterstwa, nadzieja i wiara w zwycięstwo Polski wiecznej, wielkiej i niepodległej, połączone z - nie deklarowaną wprawdzie wprost - nienawiścią do obcych. Obraz ten, wyjąwszy może ostatnią cechę, odpowiadał bardzo powszechnemu autostereotypowi4~ . Wróg zajmuje w podziemnej twórczości poczesne miejsce, co jest zrozumiałe. Stanowią go związani w jeden węzeł Sowieci, komuniści, Źydzi, rzadziej masoneria, Ukraińcy, Niemcy, z dodatkiem Polaków-zdrajców, sprzedawczyków, obcych pachołków. Znamienne przy tym jest częste odwoł anie się do przeszłości - tej dawniejszej, jak rozbiory, bliższej - jak 1920 r., i tej najbliższej, będącej niemal współczesnością, okupacji niemieckiej. Znajduje to wyraz w warstwie słownej: pisze się Sybir, zesłanie, katorga, wywózki, czerwony car, Moskale, jak też i w zbitkach znaczeniowych: Hitler i Stalin, czerwony i brunatny totalizm (lub faszyzm), UB i NKWD oraz Gestapo, niemiecka i sowiecka okupacja. W postrzeganiu i przedstawianiu wroga dominowały dwa splecione ze sobą elementy: narodowy i religijny. Nie była to specyfika podziemia. Tym, co wyróżnia prezentowaną tu część podziemnego słowa pisanego, wyłonioną przy użyciu klucza w postaci słowa "Żyd", jest przede wszyst 43 kim pojęciowy prymitywizm, operowanie emocjonałnie nasyconymi epitetami, wulgaryzmy, niekiedy wręcz rynsztokowy język oraz właściwe dla pewnego typu mentalności przekonanie o zagrożeniu ze strony ciemnych a utajonych potęg. Jednak, jak wskazuje analiza porównawcza całości wykorzystanego tu materiału, także gazetki i ulotki pozbawione akcentów antysemickich posługiwały się przeważnie analogicznym językiem i wyrażały podobną mentalność, gdy pisano w nich na przyktad o zalewie Azjatów, o kałmuckiej bezczelności lub podłości. Oto próbka wierszyka, jaki ukazał się w "Szydle": O wy zbrodniarze brunatno-czerwoni Waszym to dziełem Majdanki, Katynie Niemiecko-sowieckie hieny i świnie. Dziś już brunatny potwór w ziemi gnije, Czerwona małpa dotąd jeszcze żyje, Trzyma łup krwawy przez swe agenty Osóbki, Bieruty oraz inne męty. Społeczne nawozy Gomułki Zbrodniarzy z UB skacapnione pułki, Każą się nam godzić na kołchoźną dolę Na piętno hańby, sowiecką niewolę42. Okazało się, że polski autostereotyp ("my"), jak i stereotyp wroga ("oni") byt podobny zarówno w publikacjach posługujących się antysemityzmem, jak i jego pozbawionych. Wysunęłabym tezę, iż postrzeganie Żydów przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, w kategoriach zagrożenia było dosyć powszechne i nie ograniczało się bynajmniej tylko do skrajnie antysemickiej części podziemia czy nawet do samego podziemia. Przemawia za tym wspomniane milczenie wokół tego problemu, jak też i kontekst używania pojęć zdrajcy, sprzedawczyka, zaprzańca. Nie odnoszono ich prawie nigdy w stosunku do Żydów. Tych (a także Ukraińców) nie postrzegano jako zdrajców Ojczyzny, Polski. Uznani za obcych, nie mieli nie tylko równych z Polakami praw do tej ojczyzny, ale również równych wobec niej obowiązków. Z omawianą kwestią wiąże się stosunek do pogromów Żydów. Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że podziemie, widząc w pogromach rękę komunistów, otwarcie wyrażało opinię, która w kraju nie mogła znaleźć wyrazu w legalnych publikacjach czy w publicznych wypowiedziach. Taki stosunek do pogromów, a także-dodajmy-do wymordowa- nia ludności ukraińskiej wsi Wierzchowiny czy do indywidualnych morderstw popełnianych na Żydach, był zakorzeniony w autostereotypie polskim i w stereotypie wroga. W świadomości Polaków to Polacy i tylko Polacy byli ofiarami - ale ofiarami gwałtu, w którym wielu Żydów uczestniczyło. Jest zatem oczywiste, że Żydów postrzeganych jako katów, jako za- 44 grożenie, nie można było uznać za ofiary, a już na pewno nie za ofiary Polaków. Odpowiedzialność za pogromy spadała przeto na ciemne siły zmierzające do zdyskredytowania podziemia, zohydzenia narodu w oczach opinii światowej, odrócenia uwagi od matactw popełnianych przy referendum, dostarczenia pretekstu do masowych represji itp. Można by paradoksałnie wnioskować, że ofiarami - "prawdziwymi" ofiarami - pogromów w ten sposób stawali się właściwie nie Żydzi, lecz Polacy, naród polski. Konsekwencją postrzegania "nas" - Polaków jako ofiar "ich" - to jest żydowskich machinacji, była niesłychanie daleko posunięta wybiórczość w ujmowaniu rzeczywistości, właściwa zresztą sytuacjom ostrego konfliktu. Reflektor kierowano na te jedynie zjawiska, w których Polacy jawili się w roli krzywdzonych, w mroku pozostawiając inne, kiedy to Polakom przy- padała rola krzywdzicieli. Znamienny jest pod tym kątem artykuł w gazetce "Honor i Ojczyzna", dotyczący "potwornej zbrodni, jaką Żydzi w mundurach popełnili w więzieniu radomskim na 160 Polakach". Nie udato się stwierdzić, ile w owej informacji o masakrze więźniów jest prawdy, nie to jest zresztą z punktu widzenia poruszanych tu problemów najistotniejsze. Intencją autorów było przeniesienie uwagi z Kielc na Radom, z pogromu Żydów, w którym brali udział Polacy, na masakrę Polaków, dokonaną jakoby przez Żydów, a więc o przywrócenie instynktownie pożądanego układu rół kata i ofiary, naruszonego pogromem kieleckim. Przecież to "my", Polacy, mamy monopol na męczeństwo, na cierpienie. Przecież to "nas", Polaków, okupują, wywożą na Sybir, torturują, próbując pozbawić tego, co najistotniejsze - polskiej duszy. Był to wzór sięgający wieku XIX, głęboko osadzony w polskiej tradycji. Toteż świadomie i podświadomie wszelkie sygnały, które by naruszały tę rolę, byty odrzucane. Zwłaszcza, gdy w grę wchodziły sprawy polsko-żydowskie. Przedstawiony tu materiał dotyczący wąskiego fragmentu powojennej rzeczywistości polskiej pokazuje funkcjonowanie niektórych pojęć w ulotkach i gazetkach powstałych w podziemiu w latach 1945-47. Nie stanowi więc ten materiał podstawy do generalizacji, nie uprawnia do formułowania bardziej ogólnych sądów na temat upowszechnionych w społeczeństwie polskim stereotypów, nie może zwłaszcza służyć jako wyraz stosunku Polaków do Żydów. Zastrzegłam w kilku miejscach tego tekstu i zastrzegam jeszcze raz: mentalność zapisana w analizowanych ulotkach i gazetkach sprzed 40 lat nie była co prawda marginesem, ale też nic nie upoważnia do tego, by ją przypisywać ogółowi Polaków, by dopatrywać się w niej potwierdzenia stereotypu Polak-antysemita. Mentalność ta to tylko cząstka pola, które obejmuje wzajemne stosunki Polaków i Żydów; jest kwestią dalszych studiów ustalenie, jak wielka i na ile ważna była ta cząstka w zestawieniu z innymi postawami wyrażanymi w słowach i zachowaniach. Jednak problemy tu poruszane należą do sfery gorących i silnych reakcji psychologicznych zarówno ze strony Polaków, jak Żydów. Wiele przy 45 czyn, korzeniami sięgającymi przeszłości - tej odległej w czasie i tej wpisanej we współczesne życiorysy - sprawiło, że podejmowanie zagadnienia stosunków: Polacy - Żydzi czy Żydzi - Polacy grozi pobudzeniem nastawień obronnych, nierzadko obronno-agresywnych. Owe nastawienia - nie boję się tego stwierdzenia - spotyka się często, zarówno wśród Polaków, jak i wśród Żydów, choć nie zawsze znajdują one publiczny wyraz. Są też one, raz jeszcze powtórzę, zrozumiałe, kiedy się zważy nieludzkie doświadczenie, z którym mieszkańcy tej ziemi zostali skonfrontowani. PROGRAMY WALKI BIEŻĄCEJ I WIZJE POLSKI W końcowej fazie wojny, w miarę uwalniania kraju spod okupacji niemieckiej, nad społeczeństwem polskim, jego elitami zawisło pytanie: co dalej? co robić? Posiadało ono wymiar ogólnonarodowy, jak też i jednostkowy. Czy iść na kompromis, czy zajmować stanowisko nieugięte? Czy i do jakich granic przeciwstawiać się dominacji komunistów? A także: wracać do kraju czy czekać? Przesiedlać się z Wileńszczyzny, Wołynia, Podola czy trwać? Angażować się czy też stać na uboczu? Wagę tych problemów zrozumiemy, gdy zdamy sobie sprawę, że w 1944/45 r. nastąpiło finalne załamanie państwa polskiego, które w latach wojny, w postaci Rządu RP na uchodźstwie i Państwa Podziemnego w kraju, istniało w formie prawnej, instytucjonalnej i symbolicznej; ciągłość przerwana została dopiero w 1945 r., przy czym wstrząs był tym gtębszy, że było to połączone ze zmianą terytorium państwowego. Pytanie "co dalej", "co teraz", "co robić", dominujące w świadomości Polaków, znajdowało wyraz w gazetkach podziemnych, w programach różnych środowisk politycznych. "I co dalej?" - czytamy w "AS-ie" z 20 maja 1945 r. - Czy będziemy pozostawieni sam na sam z przemocą totalizmu sowieckiego? Głosy świata wskazują, że rozumie on dobrze istotne potożenie. Istnieje pełna świadomość, że tak samo jak w roku 1939 nie stało przed ludzkością pytanie czy umierać za Gdańsk, ale czy stać się światu niewolnikiem Hitlera, tak samo dzisiaj nie chodzi tu tylko o los Polski, a nawet calej środkowowschodniej Europy, ale o losy świata, o losy pokoju, o losy wolności. [...] Więc co dalej? Dalej musi przyjść coraz bardziej rosnący nacisk świata na Rosję, by wyrzekła się odziedziczonego po caracie apetytu na obce ziemie i ludy. Nacisk wielokształtny i najrozmaitszymi wywierany sposobami. Towarzyszyć mu będzie front linii demokratycznej, biegnący od Triestu po Lubekę, front niemy, ale gotowy do powiedzenia nawet bardzo gtośnego słowa. Toteż słowo wojna zapewne nie będzie nawet wypowiedziane, bo Rosja musi ustąpić i ustąpi, gdy poczuje stanowczą wolę wszystkich ludów"~. Nieważne, czy autor tych słów wierzył w to, co pisał, czy sam siebie oszukiwał bądź też kierował się 46 pragnieniem podtrzymania ducha swych rodaków. Zapewne wszystko po trosze. Wychodząc od owych pytań: "co dalej", "co robić", można wyodrębnić trzy podstawowe warianty odpowiedzi i wynikające z nich trzy zasadnicze typy postaw i zachowań tych elit przywódczych jak i znacznej części społeczeństwa. Trzeba bowiem podkreślić, że okres ten charakteryzowało wciągnięcie bardzo dużych grup ludzkich w orbitę polityki sensu largo. Owe dwa z górą miliony za Bugiem, stojące przed decyzją: jechać czy zostać, owe ponad dwa miliony Polaków na Zachodzie wahające się: wracać do kraju czy też czekać, znajdowało się przecież w polu polityki. Pierwsza odpowiedź na pytanie: co dalej? brzmiała: trwać niezłomnie, albowiem współdziałanie i kompromis z komunistami nie są możliwe i to nie tylko w skali polskiej. Ci, którzy tak uważali, byli przekonani, iż wojenny alians zachodnich demokracji z ZSRR jest przejściowy i musi ustąpić miejsca konfliktowi. Należało zatem trwać, zwłaszcza że rachuby na układy partnerskie z komunistami opierają się na złudzeniach. Postawie niezłomnej hołdował prezydent i rząd RP po dymisji Mikołajczyka, jej gorącymi rzecznikami byli generałowie Sosnkowski i Anders. Propagowały ją na swych łamach londyński "Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza" oraz "Dziennik Armii Polskiej we Włoszech". Przeważała ona w ugrupowaniach nacjonalistycznych - także w Stronnictwie Narodowym - oraz wśród socjalistów, którzy pozostali na Zachodzie. Mniej miała zwolenników wśród ludowców i w chrześcijańskiej demokracji. Odpowiedź druga - najpowszechniejsza - wyrastała z poglądu, iż pole walki o polskie cele narodowe stanowi rzeczywistość, jaką ona jest teraz i tutaj, oraz że formy tej walki są określone przez zależność od ZSRR i dominację komunistów. Co robić? - iść na kompromisy, aby zachować byt narodu - biologiczny, społeczny i duchowy. I wreszcie trzecia odpowiedź: uznać dokonaną przemianę, opowiedzieć się po stronie zwycięskiej władzy i nowego porządku, wierząc, iż niosą one urzeczywistnienie wartości wypisanych na sztandarach lewicy, realizują marzenia o Polsce nad Odrą, gwarancję bezpieczeństwa granic. Albo po prostu dlatego, że nie ma innej możliwości, gdyż Polska znajduje się w łapach rosyjskiego niedźwiedzia i jego to wola określa zakres możliwej do osiągnięcia swobody i autonomii, alternatywą zaś tego, co jest, może być tylko utrata państwowości i wcielenie jako kolejnej republiki do ZSRR. Pytanie: co dalej? szczególnie dramatycznie brzmiało dla ludzi zaangażowanych w podziemną walkę z Niemcami. Przynajmniej dla tych - a byli oni w większości - którzy nie uznali uwolnienia kraju od Niemców za zwycięstwo słusznej sprawy. W ostatnim rozkazie rozwiązującym szeregi Armii Krajowej gen. Okulicki, stwierdzając, iż Polacy nie chcą walki z Sowietami, podkreślał: "Obecne zwycięstwo sowieckie nie kończy wojny. Nie wolno nam ani na chwilę tracić wiary, że wojna ta się skończyć może 47 jedynie zwycięstwem słusznej sprawy, triumfem dobra nad złem, wolności nad niewolnictwem. Rozkaz brzmiał: Dalszą swą pracę i działalność prowadźcie w duchu odzyskania pełnej niepodległości państwa i ochrony ludności polskiej przed zagładą. Starajcie się być przewodnikami narodu i realizatorami niepodległego państwa polskiego"^4. Zdania te napisane zostały na dworcu w Częstochowie, przy świeczce, 19 I 1945 r., przed uwolnieniem całej Polski spod okupacji niemieckiej, przed porozumieniami jałtańskimi i batalią o ich urzeczywistnienie zakończoną utworzeniem TRJN z udziałem Mikołajczyka, przed uznaniem tego rządu przez mocarstwa zachodnie. Wydarzenia te dość istotnie zmieniły sytuację kraju, oznaczając pewną stabilizację. Trzeba było zdecydować, czy w nowych warunkach dziatalność konspiracyjna zachowuje rację bytu. A jeśli tak: jaki winien być jej zakres i formy. Jeżeli kontynuacja walki podziemnej nie miała się równać ślepej, bezrozumnej negacji, karmionej nienawiścią do Żydów, bolszewików, ZSRR, nieodzowny stawał się program, uzasadniający sens dalszej konspiracji i wyznaczający jej cele bieżące. A także - określający ideologię, w imię której toczyła się walka. Samorozwiązanie się Rady Jedności Narodowej i Delegatury Rządu (1 VII 1945) oznaczało koniec platformy politycznej opartej na uznaniu rządu urzędującego w Londynie za jedyny prawowity rząd RP. W Odezwie Do Narodu Polskiego, towarzyszącej temu aktowi, stwierdzano, że "wraz z powstaniem TRJN i uznaniem go przez mocarstwa zachodnie, kończy się dla nas możliwość legalnej walki konspiracyjnej [...], a powstaje problem walki stronnictw demokratycznych w Polsce o cele narodu i swe programy"45. Podkreślano, że stronnictwa nie ustaną w walce, aż zrealizowany zostanie ich wspólny postulat suwerenności Polski i ich dążenie do rzeczywistej demokracji w państwie polskim i w stosunkach międzynarodowych. Odezwa i stanowiący jej integralną część Testament Polski Walczącej to dokument zarazem ideologiczny i polityczny. Uwypuklone w nim zostały wartości, o które naród polski walczył z Niemcami, a na których oparty ma być porządek państwowy Rzeczypospolitej. Pierwsze miejsce wśród owych historycznych ideałów narodu zajmują pokój i wolność, poszanowanie praw jednostki i praw narodów. Mowa jest o 150-letniej tradycji walki z systemem gwałtu, potwierdzonej podczas ostatniej wojny, kiedy to naród polski pierwszy podjął bój z hitlerowskim imperializmem; mowa jest też o ogromie poniesionych ofiar, dających Polsce niezaprzeczalne prawo do szacunku i pomocy całej ludzkości cywilizowanej, jest ona bowiem symbolem wierności sojuszom, bezkompromisowości i walczącej demokracji. Myśl, aż nadto dobrze znana, kod historyczny powielany przez kolejne pokolenia, trwale wpisany w psychikę polską, niezależnie od tego, czy ów martyrologiczno-heroistyczny wzór się afirmuje, czy też walcząc z nim usiłuje się go przezwyciężyć. W lipcu 1945 r. wiara w "sumienie świata", w 48 sprawiedliwość, w sens ofiary ratowała przed rozpaczą. Broniono się przeto przed utratą tej wiary, choć coraz słabiej, w miarę jak stawało się oczywiste, ie do polskiego ofiarnego stosu przybędzie nowa klęska. Nastroje te wyraził Kazimierz Wierzyński w wierszu Do sumienia świata, przedrukowanym w podziemnym piśmie, z błędami zresztą: Targu dobili i gwałtu: Raz Teheranem, drugi raz Jałtą I kraj rozcięli jak przed tym z dwu stron I nocy owej, za zmową szczekali Świat w inny, wielki wierzył znów dzwon. Rzekli im inni panowie: to wszystko To nic. To tylko jest gra, targowisko. Konszachty stolic, papierowych twierdz. My rozstrzygamy! Nasz duch i opinia Broni skrzywdzonych a winnych obwinia, Sumienie - sojusz rozumów i serc. [...] Gdzie jest ten upiór, co przez długie lata Zwodził nas wojny? To sumienie świata, Co tak niezłomną sprawuje tu straż? Ten mądry sędzia, co wszystko rozsądzi Kto jest bez winy, kto zbrodniarz, kto błądzi Pokażcie mi go - niech plunę mu w twarz! ~' Wskazane w odezwie Rady Jedności Narodowej cele i postulaty wpisywały się w tradycyjny nurt polskiej demokratycznej myśli politycznej. Nawiązując do programu Polski Walczącej zawartego w deklaracjach Krajowej Reprezentacji Politycznej z 15 VI 1943 oraz RJN z 15 III 1944, sformułowano ośmiopunktowy sumariusz polskich zasad demokratycznych; podkreślano przy tym, że między pojęciem demokracji w Europie Zachodniej a analogicznym pojęciem w Europie Wschodniej istnieje zasadnicza rozbieżność. Owe zasady to: 1. swoboda wyboru ustroju społeczno-politycznego; 2. wolność od strachu i głodu, wolność osobista, wolność słowa i przekonań; 3. równe prawa dla wszystkich grup politycznych, o ile nie nadużywają one swobody zrzeszania się dla szerzenia anarchii lub narzucania innym swoich poglądów siłą; 4. rządy większości wyłonione w drodze wolnych wyborów; 5. praworządność; 6. sprawiedliwość społeczna; 7. system zbiorowego bezpieczeństwa; 8. uznanie i zabezpieczenie praw wszystkich narodów. Postulowana demokratyczna Polska miała być jednoznacznie państwem narodu polskiego. W odezwie nie padło wprawdzie ani razu określenie "Polska narodowa", charakterystyczne dla języka nacjonalistów, ale ujmowanie Polski jako państwa jednego - polskiego - narodu jest niejako 49 wpisane w cały ten tekst. Pisząc np. o Polsce Podziemnej, przywołuje się jej hardą walkę o honor i niezależność narodu. Stwierdza się, że Polska Walcząca podtrzymywała w narodzie ducha oporu i wolności, zahartowała masy ludu polskiego. Że naród polski nie przestawał być sobą. O innych narodach Rzeczypospolitej, o zapewnieniu im praw swobodnego rozwoju - program milczy. I jest to milczenie wymowne. Polityczna treść ostatniego programowego dokumentu Polski Podziemnej zawierała się w stwierdzeniach: 1. Polska w wyniku wojny, w której poniosła największe ofiary znalazła się pod okupacją, z rządem narzuconym przez ościenne państwo i bez wyraźnych widoków na pomoc swych sojuszników zachodnich. 2. Nie należy podsycać konspiracji, czynić trudności osobom, które weszły w skład TRJN ani też krępować poszczególnych stronnictw w wyborze dróg i linii taktycznej. 3. Podejmując próbę walki o swe cele z przyłbicą otwartą należy się liczyć z tym, iż skończy się to nowym rozczarowaniem i katastrofą na skutek niedotrzymania obietnic przez kontrahentów. 4. Polityka polska wspiera się na wartościach moralnych: Raz jeszcze w dziejach Polska chce być tym, który sam przestrzegając w polityce zasad uczciwości i prawdy, chce wierzyć również w uczciwość innych rządów i narodów. Konkretyzację wskazania te znalazły w dołączonym do odezwy RJN Testamencie Polski Walczącej. Oto jak jego autorzy ujmowali cele bieżące polityki polskiej: "1. Opuszczenie terytorium Polski przez wojska sowieckie oraz przez rosyjską policję polityczną. 2. zaprzestanie prześladowań politycznych, którego dowodem będzie: a) zwolnienie skazanych i uwięzionych w procesie moskiewskim; b) amnestia dla więźniów politycznych oraz dla wszystkich żołnierzy AK i dla tzw. oddziałów łeśnych; c) powrót Polaków wywiezionych do Rosji i likwidacja obozów koncentracyjnych [...]; d) zniesienie systemu policyjnego, znajdującego wyraz w istnieniu tzw. Ministerstwa Bezpieczeństwa. 3. Zjednoczenie i uniezaleinienie Armii Polskiej przez: a) spolszczenie korpusu oficerskiego [...]; b) honorowy powrót z bronią wojsk polskich z zagranicy; c) połączenie w jedną całość i na równych prawach armii z zagranicy oraz b. Armii Krajowej z armią Żymierskiego. 4. Zaprzestanie dewastacji gospodarczej kraju przez władze okupacyjne. 5. Dopuszczenie wszystkich polskich stronnictw demokratycznych do udziału w wyborach pięcioprzymiotnikowych. 6. Zapewnienie niezależności polskiej polityki zagranicznej. 7. Stworzenie pełnego samorządu terytorialnego, społeczno-gospodarczego i kulturalno-oświatowego. 50 8. Uspołecznienie własności wielkokapitalistycznej i zorganizowanie sprawiedliwego podziału dochodu spotecznego. 9. Zapewnienie masom pracującym współkierownictwa i kontroli nad tatą gospodarką narodową oraz warunków materialnych zabezpieczających byt rodzinie i osobisty rozwój kulturalny. 10. Swoboda walki dla klasy robotniczej o jej prawa w ramach nieskrępowanego ruchu zawodowego. 11. Sprawiedliwe przeprowadzenie reformy rolnej i kontrola narodu nad akcją osiedleńczą na odzyskanych Ziemiach Zachodnich i w Prusach Wschodnich. 12. Oparcie powszechnego, demokratycznego nauczania i wychowania na zasadach moralnych i duchowym dorobku cywilizacji zachodniej i naszego kraju". Czytając odezwę RJN trudno się oprzeć pytaniu, czy jej twórcy rzeczywiście wyobrażali sobie szanse walki o zawarty w niej program na jawnej arenie politycznej? Z samego tekstu wynika, że mieli pod tym względem mało złudzeń i wiele zasadnych obaw. Nie był to jednak także li tylko dokument pisany z myślą o historii, działanie w wymiarze idei i wartości. Program Polski Walczącej, jej Testament miały określić ją ideologicznie i politycznie, stanowiąc przeciwstawienie demokratycznych i narodowych haseł głoszonych natrętnie przez "obóz demokracji" pod hegemonią komunistów. Zmieniał on wprowadzoną przez PPR fałszywą, zmistyfikowaną opozycję demokracja-reakcja, na bliższą rzeczywistości Polska podległa ZSRR - Polska suwerenna i prawdziwie niepodległa. Rozwiązanie RJN i jej ostatni dokument zamknęły wojenny rozdział podziemnego oporu. Były też ostatnim akordem koalicji czterech stronnictw, rozbitej już zresztą wcześniej przez wycofanie się SL. W trzech środowiskach politycznych: PPS, SL, SP przeważy wkrótce dążenie do wybicia się na jawność i prowadzenie walki środkami legalnie uznanymi. Czwarte - obóz narodowy - nie uznając TRJN, nie wierząc w szanse polityki Mikołajczyka, w większości swej oceni likwidację Delegatury Rządu i samorozwiązanie się RJN jako błąd oraz podejmie próbę kontynuacji "państwa podziemnego". Kontrowersje wokół sensu dalszej konspiracji ujawnią się także w środowisku Delegatury Sił Zbrojnych. Ograniczając się do przedstawienia stanowiska kół, które latem 1945 r. zaczynały współtworzyć nowy, powojenny rozdział podziemia, wyróżnić należy dwa zasadnicze nurty, dodajmy - z początku wrogie wzajemnie. Różnice i antagonizmy miały źródła ideologiczne i polityczne zarówno sięgające w przeszłość, jak i związane z bieżącą sytuacją. Jeden z tych nurtów był reprezentowany - acz nie wyłącznie - przez część działaczy obozu narodowego; drugi można określić jako poakowski. Program SN, a także innych grup obozu narodowego, wyrastał z pierw szej z trzech odpowiedzi na pytanie: co dalej? W "Zewie Narodu" o TRJN 51 pisano: "Lista ministrów wskazuje nam na czołowych miejscach nazwiska czynnych działaczy komunistycznych, zdrajców, kryminalistów i sługusów sowieckich. Obok nich widzimy paru przedstawicieli SL z Mikołajczykiem i Kiernikiem na czele. Reszta to b. działacze socjalistyczni jak Stańczyk czy Kołodziej. Gdzie tu potężny blok PPS? Gdzie Stronnictwo Narodowe? Gdzie Partia Pracy, gdzie socjaldemokracja? I to ma być Rząd Jedności Narodowej? W takim towarzystwie znalazł się Mikotajczyk". Dalej stwierdzano: "A teraz pomyślmy, czy naród nasz będzie mógł dać wyraz uczuciom swym w czasie wyborów, kiedy komuna nie dopuszcza do głosu opozycji, opierając się na bagnetach sowieckich i zbirach NKWD, które to czynniki gwarantują jej pomyślny wynik wyborów, wyborów bez milionowych rzesz emigracji i setek tysięcy deportowanych na Sybir, wyborów w Polsce pomniejszonej o siedem cennych województw, a obdarzonej w zamian trzema województwami, Gdańskiem i ochłapem Prus Książęcych, w których Niemcy żyją w lepszych warunkach niż Polacy, w Polsce bez Zaołzia (...] Wniosek! Nie uznajemy żadnych rządów podobnych obecnemu, nie uznajemy podobnych wyborów. Będziemy walczyli o prawo głosu dla Narodu, jego wolność i wielkość"4~. Nie był to tekst odosobniony, podobne ukazywały się w wielu gazetkach, także nie związanych ze środowiskami endeckimi lub do nich zbliżonymi. Wyrażały poglądy tych wszystkich, którzy potępiali politykę Mikołajczyka. Wskazując na jej utopijność, pisano np. w "Polsce Niezależnej": "Manewer Mikołajczyka wychodził z założenia współpracy i szczerego porozumienia z Rosją. Musimy stwierdzić, że właśnie dziś istnieją warunki najmniej ku temu sprzyjające. Mikołajczyk mógł sam przekonać się, jaką odrazą, nienawiścią i buntem oddycha życie polskie do Sowietów, do wszystkiego, co trąci Rosją". Dalej wyrażano pełną niewiarę w możliwość wolnych wyborów: "Prawdziwe wolne wybory zmiotłyby p. Bieruta i jego ekipę z powierzchni życia polskiego jak złowrogi, pełen koszmarów sen. Trudno sobie wyobrazić, aby mocodawcy moskiewscy mogli się z tym pogodzić, i nie przedsiębrać środków ku temu, aby do tego nie dopuścić"~. A więc: perspektywa "sejmu grodzieńskiego" sterroryzowanego siłą obcej przemocy i wojny domowej. W tymże numerze pisma krytykowano decyzję o rozwiązaniu RJN deklarując, iż "nie jest to decyzja Polski Podziemnej. Polska Podziemna istnieje i istnieć będzie do chwili, gdy Polska osiągnie prawdziwą wolność"49. Stosunek do polityki Mikołajczyka był papierkiem lakmusowym określającym ońentacje w podziemiu. Jest to zrozumiałe, jeśli się zważy na wynikające z tej polityki konsekwencje wewnątrzpolskie i międzynarodowe. Nie można było jej aprobować, kiedy się zakładało, iż obecny stan stanowi jedynie preludium, trudną chwilę, którą trzeba przetrwać możli- wie najlepiej w oczekiwaniu na "prawdziwy koniec polskiej wojny". "U nas kaźdy mówi dalej »kiedy wojna się skończy«, »po wojnie zrobię to i 52 tamto« - pisano we wrześniu 1945 r. w "Reducie". - Bo u nas wojna trwa tak jak trwa okupacja sowiecka, jak trwa ucisk i terror czerwony pod gładką przykrywką »demokracji« zaprowadzającej porządek"5°. Nawet największy fantasta nie mógł oczekiwać, iż Polacy sami zdołają wywalczyć swą prawdziwą niepodległość, nadzieją był przeto konflikt między dotychczasowymi sojusznikami. Karmili się nią ci, którzy nie mogli pogodzić się z trwałą obecnością radziecką w Polsce, a nie widzieli szansy przeciwstawienia się tej obecności w drodze walki wyborczej. "Pok8j jak dotąd jest bardzo niespokojny - pisano w "Głosie Jedności Polskiej" -utrzymuje się nadal linia podziału. Po jednej stronie Rosja i w kilku państwach nienawidzone przez wszystkie narody rządy agentów moskiewskich, po drugiej - cały wolny świat"5~. W innej gazetce wyrażano pogląd, iż "na konferencji pokojowej wszystkie narody przeciwstawią się impeńalizmowi ZSRR. Nie można bowiem ani na chwilę przypuścić, że narody zgodzą się na panowanie dyktatury komunistycznej w Europie Środkowej. Potęga militarna mocarstw zachodnich jest po kapitulacji Japonii tak olbrzymia, że czerwony kolos będzie musiał się cofnąć bez konieczności zastosowania środków przymusowych i dopiero wtedy nastąpi prawdziwy i długofalowy pokój"52. Byli ludzie, którzy przewidywali ewentualność kapitulacji wymuszonej zbrojnie: "Dziś, kiedy Japonia stoi w przededniu klęski - stwierdzał na początku sierpnia jeden z czołowych działaczy NOW, nieświadom, że słowa te przekaże w meldunku jego rozmówca, wprowadzony do organizacji funkcjonańusz UB - armia nie będzie użyta dla celów inwazji na Japonię, lecz ma swój cel ukryty - uderzenie w odpowiedniej chwili na Władywostok i Rosję. Wiadomości ze strefy okupacji anglo-amerykańskiej świadczą też o tych samych przygotowaniach do ostatecznej rozgrywki"~. Z takich ocen sytuacji wyrastał program niezależnej polityki polskiej, jak to określano w niektórych dokumentach. Składały się nań trzy podstawowe założenia: 1. odrzucenie, a nawet potępienie politycznej współpracy z komunistami; 2. utrzymanie struktur konspiracyjnych i 3. biologiczne i kulturowe przetrwanie narodu. Uznając, że Polska jest okupowana przez ZSRR, nie można było akceptować politycznych kompromisów i układów z władzą okupacyjną. Słowo "kolaboracja", skompromitowane w opinii polskiej, narzucało się samo. Czytamy więc: "Znaleźli się jednak ludzie w świecie inteligencji postępowej, a zwłaszcza ze świata literatów i publicystów, którzy przeszli do obozu wroga i stanęli naprzeciw szeregów Polski Walczącej (...]. Nie chcemy wskazywać palcem tych, o których wiedzą wszyscy, ani powiększać litanii nazwisk osób typu Skiwskich, Burdeckich. Ci ostatni byli na usługach Gestapo, ci pierwsi na usługach NKWD. To tylko ich różni, wszystko inne łączy"~. W gazecie "Polska i Świat" obok Pieśni o fladze Gałczyńskiego znajduje się artykut, w którym jako "szmatławiec firmowany 53 niestety przez Kuńę Metropolitalną w Krakowie" określony został "Tygodnik Powszechny". Krytykowano w nim także list pasterski bpa Adamskiego, a o ks. Kruszyńskim, w związku z jego artykułem o odkryciu na Wawelu ruskich fresków, pisano, iż w miarę swych możliwości on i jemu podobni usiłują pomóc bolszewizmowi na ziemiach polskich. Tamże, stwierdziwszy, że "w kraju szaleje terror, więzienia są przepełnione, obozy koncentracyjne mnożą się jak grzyby po deszczu, a życie wlecze się koszmarnymi koleinami moskiewskiej okupacji" - wyrażano się krytycznie o znanych artystach współpracujących z władzą5s. Nakaz traktowania istniejącej władzy jako okupacyjnej - z wszelkimi tego konsekwencjami - powtarza się w wielu pismach podziemnych, choć na ogół w wersji mniej skrajnej, bardziej zbliżonej do nastawienia społeczeństwa, liczącej się z dominującymi zachowaniami. Nakaz ten często występował łącznie z postulatem obrony polskiego życia na każdym polu. "Biuletyn Informacyjny dla Duchowieństwa" stwierdziwszy, iż do rządów warszawskich należy podchodzić jak do rządów uzurpatorskich, zauważał dalej: "Można i należy zachować zarządzenia, które zmierzają do zachowania porządku, bezpieczeństwa itd. Z konieczności musimy znosić wszystkie urządzenia narzucone. Nie jest wskazane publiczne występowanie przeciw tym władzom, niepotrzebne narażanie siebie i sprawy Kościoła. Na drodze legalnej należy i można robić wszystko, co się da, aby bronić sprawy katolickiej i polskiej, jak to np. czyni »Tygodnik Powszechny«, »Rycerz Niepokalanej« itd. Ale z drugiej strony należy unikać czy publicznie, czy w rozmowach krytyk, potępienia i osłabienia stanowiska rządu polskiego w Londynie i jego polityki oraz ruchu narodowego, który w kraju stanowi jedyne oparcie dla tego rządu"~. Jest to artykuł znamienny, wyraziła się w nim bowiem wewnętrzna sprzeczność stanowiska tej części obozu narodowego, która opowiadała się za kontynuacją Polski Podziemnej i aspirowała do jej przywództwa. Stanowisko to próbowało godzić wymóg realizmu i tradycyjny w tym nurcie.myśli politycznej antyinsurekcjonizm z propagowaniem postaw niezłomnych oraz potępieniem polityki kompromisów. Owa dwoistość cechowała niemal wszystkie ówczesne teksty związane ze środowiskami SN w kraju i na emigracji. "Jesteśmy realistami - pisano w cytowanej odezwie SN. - Dlatego nie rzucamy hasła do szarży z gołymi rękami na bolszewickie czołgi, ale do tego co można. Musimy dobrze liczyć każdy krok i każdego Polaka, aby nas nie zabrakło w wolnej Polsce. Ale w walce realnej nie może zabraknąć żadnego Polaka. Walka realna to przede wszystkim walka o polską tożsamość". Jako wzór stawiano tu walkę o polskość w zaborze pruskim: "W walce tej nie chodzi o piękne gesty ani o jednostkowe bohaterstwo - chodzi o wyniki. Dlatego nie wzywamy was do lasu ani do chwycenia broni. Wprost przeciwnie - wołamy o opanowanie, o walkę cichą, niewidoczną dla zdrajców, ale codzienną, konsekwentną, niezłomną, 54 prowadzoną na każdym kroku, w każdej dziedzinie o polskość naszego życia"5~. Podobne koncepcje znaleźć można w sformułowanym w lipcu 1945 r. w Londynie i przesłanym do kraju Stanowisku Stronnictwa Narodowego, a także w tekście, również emigracyjnej proweniencji, zatytułowanym Na historycznym zakręcie. Ocena sytuacji ~. Nacisk jednak położono na krytykę manewrów Mikołajczyka oraz uzasadnienie potrzeby dalszej konspiracji. "Między polską wolą życia a sowiecką wolą światowego podboju kompromisu nie ma - stwierdzano. - Rosja była wrogiem słabej Polski, tym bardziej więc będzie wrogiem Polski silnej. Kraj nasz może się odrodzić jedynie wbrew Rosji i o tym musi pamiętać polska polityka. Przeto nie wskutek polityki Mikołajczyka, lecz dzięki postawie i walce SN dusza naszego narodu nie ulegnie moralnemu rozkładowi, a siły biologiczne zatarciu"59. O odbudowaniu niezależnego państwa polskiego miały rozstrzygać sity faktyczne - twórcza myśl polska, ruchy ideowo-polityczne, hart narodu i moc przetrwania, w powiązaniu, oczywiście, z międzynarodowymi układami. Stanowisko SN wzywało do jedności wszystkich Polaków i kończyło się deklaracją: "Naród jest czymś więcej niż zbiorowiskiem ludzi żyjących. Nie stanowi go tylko pokolenie obecne lub ta czy inna warstwa społeczna. Jest on jednością duchową pokoleń przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Obowiązkiem naszym jest dbać o jej zachowanie i przekazanie następcom"s°. PrLedstawione poglądy miały zasięg szerszy niż krąg konspiracji, a wśród działających w podziemiu jedni kładli nacisk na duchowe i materialne trwanie narodu, inni na utrzymanie zrębów Państwa Podziemnego. Polska Podziemna miała się oprzeć na nowym układzie sił, na nowej linii politycznej -linii SN. Krytykując decyzję rozwiązania RJN, likwidację Delegatury Rządu, a potem Delegatury Sił Zbrojnych, próbowano reaktywować te struktury. Skończyło się to niepowodzeniem, gdyż środowiska podejmujące w tym kierunku działania bardzo szybko zostały spenetrowane przez UB, następnie zaś, jesienią 1945 r., niemal doszczętnie rozbite. Zamysł utrzymania "państwa podziemnego" nie był równoznaczny z programem walki zbrojnej - nie zakładano istnienia oddziałów leśnych. W lesie pozostać miały jedynie grupy kadrowe dla potrzeb obrony ludzi i sprzętu. Polityczni przywódcy SN, z którymi związane było NZW - Narodowe Zjednoczenie Wojskowe, obejmujące również oddziały występujące jako NSZ lub Narodowa Organizacja Wojskowa - NOW, jak i przywódcy Organizacji Polskiej, którym podporządkowane były NSZ, zdawali sobie sprawę z bezsensu zbrojnego podziemia. Co się tyczy NSZ, dopuszczano zachowanie komórek Akcji Specjalnej, które miałyby "zdobywać środki finansowe i likwidować specjalnie szkodliwych agentów sluiby bezpiecxeństwa i NKWD oraz [...] milicjantów i innych funkcjonariuszy obecnego reżymu"e~ . Ten program walki ograniczonej zderzył się jednak z nie 55 uchronnym ciążeniem oddziałów zbrojnych; ludzie najbardziej nieprzejednani, zaczadzeni nienawiścią podsycaną represjami, złączeni między sobą więzami strachu, koleżeństwa, wierności i honoru, ale też niejednokrotnie wykolejeni przez nienormalne warunki, nie byli zdólni zaprzestać walki w jej dotychczasowej postaci. Tłuc komunistów plemię wraże - to też program sui generis. Tymi słowami zaczynał się wiersz Jedność narodowa, zamieszczony w winowskiej gazetce "Honor i Ojczyzna" w październiku 1946 roku. Tłuc komunistów plemię wraże, Gdzie tylko się ich ślad ukaże, Dławić ich jak w kowalskim miechu, Nie dać im dojścia do oddechu, Wykręcać gnaty, łamać kości, Bez miłosierdzia, bez litości. Wszyscy bez względu na partyjność, Na prosto lub krzywolinijność, Niechaj tej walki pójdą drogą, Niechaj wzajemnie się wspomogą, Niechaj odrzucą wszelkie spory, Gdzie lśni cel jeden, niepodzielny, Komunizmowi bój śmiertelny. Tu nie ma paktów ni układów, Porozumienia nie ma śladów. Nic, nic, u siebie czy za domem, Kłonica w łeb lub w ucho łomem! Warszawa, Gdynia, Wilno, Jasło! My albo oni - oto hasłoó2. Koncepcjom walki podziemnej wychodzącym z założenia, że nieuchronny jest konflikt między Zachodem i ZSRR, przeciwstawiali się ci, którzy uznali, iż bez względu na prognozy, konspiracja w dotychczasowych formach skończyła się, jedyne zaś, co pozostało, to walka o pełną realizację postanowień Jałty - przede wszystkim o wolne, nieskrępowane wybory. Przy takim stanowisku nasuwało się oczywiste pytanie, czy w ogóle należy kontynuować konspirację, i wielu odpowiadało na nie przecząco. W artykule Czy prasa tajna jest potrzebna, zamieszczonym w gazetce "Wolne Słowo", pisano, iż wątpliwości w tej kwestii występują nawet wśród szczerych patriotów, a u ich podłoża leżą nie tylko oportunizm i lękliwość, lecz również szczere obywatelskie intencje. Dalej stwierdzono, że obecnie rola prasy tajnej jest inna niż podczas okupacji niemieckiej. "Zmalało jej znaczenie informacyjne, nie jest ona już rzecznikiem polskich władz krajowych i łącznikiem z rządem na uchodźstwie: walka z nową okupacją inną przybrała formę, znajdując wyraz w rozgrywkach dyplomatycznych anglo56 sasko-rosyjskich, a w pewnym stopniu także w jawnej walce politycznej w kraju. Stąd siła tajnych wydawnictw zmalała, a co za tym idzie, nie docenia się dzisiaj potrzeby ich istnienia"~. W różnych ówczesnych tekstach pisano o tym, że po przyjeździe do kraju Mikołajczyka punkt ciężkości walki politycznej "o czystość stylu narodowego", "o demokratyczny ustrój", "o pełną, prawdziwą, w ścisłym tego słowa znaczeniu niezależność", "o prawdziwą niepodległość" przesunął się na płaszczyznę jawnych działań. Lecz akceptacja polityki Mikołajczyka nie była równoznaczna z uznaniem bezsensu czy nawet szkodliwości dalszej konspiracji. W cytowanym artykule, wraz z poparciem jawnej walki politycznej o nasze prawa, podkreślano, że ta forma walki w warunkach zamaskowanej okupacji i terroru nie ma pełnych możliwości. Nieliczne jawne wydawnictwa reprezentujące szczerze niepodległościowy kierunek liczyć się muszą z cenzurą, wiele przemilczeć, wiele niedopowiedzieć. "Zalew propagandy gadzinowej - pisano - powoduje, że wypacza się obraz rzeczywistości, słabnie w opinii społecznej świadomość tragizmu naszych warunków, słabnie poczucie konieczności zwartego, powszechnego oporu przeciw politycznym gwałtom i bezprawiom. Prasa tajna jest wyrazem tragiz~nu naszego położenia [...] dziś jest ono jeszcze koniecznością, jako jeden z tak ograniczonych środków walki z niewolą". Koncepcja działalności podziemnej jako komplementarnego nurtu jawnej walki politycznej była podstawą programu WiN, organizacji powstałej na początku września 1945 roku. Z utworzeniem WiN wiąże się problem ciągłości wojennego i powojennego podziemia: ciągłości organizacyjnej, personalnej, politycznej i ideologicznej; tu ograniczę się do kwestii związanych bezpośrednio z programami i ideologią. Kiedy gen. Okulicki, udając się w marcu 1945 r. na rozmowy do Proszkowa, wyznaczył swoim zastępcą szefa BiP Komendy Głównej AK, płk. Jana Rzepeckiego (który w lutym powrócił z obozu w Woldenbergu), nie był zapewne świadom, iż oddaje w tym dramatycznym momencie kierownictwo konspiracji akowskiej w ręce człowieka już wewnętrznie rozdartego, targanego wątpliwościami, a także przekonanego, iż losy Polski rozstrzygną się w kraju i że w kraju właśnie szukać trzeba dróg wyjścia z tragicznej sytuacji, zawinionej wedle niego przez błędną politykę rządu. Rzepecki, jak większość środowiska BiP, reprezentował orientację liberalno-demokratyczną; dostrzegał, być może nawet przeceniał, wzrost lewicowych tendencji w społeczeństwie i - opanowany niemalże obsesją okopów św. Trójcy, w których znaleźliby się rzecznicy dawnego porządku -z tego punktu widzenia krytykował politykę władz na emigracji i w kraju. Nie do pomyślenia były też dla niego jakiekolwiek sojusze z nacjonalistyczną czy wręcz faszyzującą prawicą, zwłaszcza ze środowiskami przedwojennego ONR. BiP byt już zresztą przez te koła wcześniej ostro zwalczany pod hasłem: Żydo- masonerias°. W 1945 r. o żydowskich i masoń 57 skich afiliacjach AK pisano w cytowanym tu "Biuletynie Informacyjnym dla Duchowieństwa". Pytanie "co dalej" dla człowieka pokroju Rzepeckiego, nieoczekiwanie postawionego na czele konspiracji wojskowej w czasie przełomowym, było szczególnie trudne. Do czerwca 1945 r., gdy w Londynie nadal urzędował rząd RP, uznawany przez zdecydowaną większość państw sojuszniczych, ptk Rzepecki, jako Delegat Sił Zbrojnych w Kraju, niezależnie od żywionych wątpliwości czy zastrzeżeń, którym dawał wyraz w depeszach do Naczelnego Wodza, mimo rwącej się coraz bardziej łączności kurierskiej i radiowej, działał jako podkomendny gen. Andersa, a później gen. Bora-Komorowskiego, związany dyscypliną wojskową oraz lojalnością wobec prawowitych władz naczelnych Rzeczypospolitej. Z jego depesz z tamtego okresu przeziera dezorientacja połączona z daleko posuniętym krytycyzmem, widać w nich wyraźnie, jak bardzo sytuacja go przerastała, odpowiedzialność zapewne przerażała, jak miotały nim różne, sprzeczne nieraz racje i oceny. Oto w depeszy z 12 VI 1945 r. mowa jest o "powszechnej woli walki i oporu przeciwko sowiecko-lubelskiej rzeczywistości", o sprzeciwie byłych akowców wobec rozwiązywania szeregów AK. "Ma to charakter żywiołowo-społeczny - stwierdzał Rzepecki zwłaszcza na wsi w Lubelskiem i w Białostockiem i przeradza się w szeroką samoobronę, którą bierzemy pod wpływy i kierownictwo. W miastach przeszkadza duże przemieszanie, mniejsza zwartość ideowa ludności. Im dalej na zachód, tym opanowanie tych ruchów słabsze, choć Pomorze silnie zorganizowane. Stan zwartych oddziałów leśnych płynny. Na miejsce rozprowadzonych wskutek naszej akcji, powstają nowe, głównie z dezerterów z wojska. Dużo psuje demagogiczna propaganda NSZ (Białystok NOW), zapowiadająca bliskie powstanie i wojnę. Oczekujemy szerokiej pacyfikacji przez kwaterunek i obławy wojsk sowieckich, a zapewne i polskich, co już występuje w małej skali. Przewiduję staty wzrost dzikiego wojska leśnego. Jeżeli nie przyjdzie wojna lub rozwiązanie polityczne (kompromis), będzie na jesieni wielka tragedia. Konieczna znajomość waszych przewidywań co do form konfliktu i naszych zadań na wypadek wojny". Dalej następowały krytyczne uwagi na temat rządu: "Tutaj powszechnie wydaje się, że rząd Kraju nie rozumie. Szerokie poparcie zawdzięcza rząd tylko powszechnej negacji w stosunku do Komitetu Lubelskiego. Ogół widzi w rządzie symbol legalnej suwerenności, a coraz mniej przedstawicielstwo opinii. Rząd coraz mniej popularny, głównie przez brak Ludowców, niezręczne oświadczenie o Wrocławiu i Szczecinie, negację Jałty ocenioną jako nieiyciową i błąd taktyczny, pozycję międzynarodową rządu, uważaną za słabą i niezrozumiałą, chyba że wojna pewna. Trzeba poważnie uwzględniać, że ogół woli odzyskanie pełnej niepodległości, choćby za cenę utraty Kresów Wschodnich, przy szerokich nabytkach na zachodzie, niż odzyskanie Wilna i Lwowa za cenę nowej 58 wojny"~. Rzepecki podkreślał, że jego ocenę sytuacji podziela płk Bokszcranin. Dramat znajdujących się w kraju przedstawicieli naczelnych władz RP _ ~e tylko J. Rzepeckiego - polegał na tym, że władze te od wielu miesięcy nie były już zdolne kierować polityką polską. Rzepecki daremnie oczekiwał dostosowanych do sytuacji instrukcji z Londynu, błagając o przysłanie emisariuszy zorientowanych w położeniu wewnętrznym i międzynarodowym; później, na swoim procesie stwierdzi, że emisariusze przybyli poniewczasie i przyczynili się do kolejnych wsyp. W utworzeniu TRJN i przyjeździe Mikołajczyka do Warszawy Rzepecki, jak miliony Polaków, widział ratunek, w tym także ratunek dla owych dziesiątków tysięcy ludzi tkwiących w konspiracji, prześladowanych, szarpiących się. Był najpewniej szczery, gdy 4 I 1947 r., składając wyjaśnienia w pierwszym dniu procesu, mówił o nadziei, że "Mikołajczyk wydobędzie nas z tej sytuacji, otworzy więzienia", miał na myśli żołnierzy AK. Liczył, że za sprawą Mikołajczyka tragiczny problem wojskowego podziemia zostanie rozstrzygnięty w sposób pozwalający żołnierzom AK wyjść z konspiracji bezpiecznie i z podniesionym czołem. Albowiem Rzepecki ani przez chwilę nie myślał wówczas o bezwarunkowej kapitulacji: o zgłoszeniu się do władz, oddaniu w ich ręce siebie, ludzi, broni, sprzętu, pieniędzy, archiwów - a tego właśnie żądali komuniści. Opierając się na złudnych przesłankach, szukał roz- wiązań politycznych. Starał się usilnie o kontakt z Mikołajczykiem, lecz jego list, w którym wykładał swoje stanowisko w kwestii rozwiązania i ujawnienia AK, pozostał bez odpowiedzi. Na rozmowy z przedstawicielami władz - Gomułką, Spychalskim - bez porozumienia z Mikołajczykiem czy bez jego udziału w rozmowach Rzepecki się zdecydowanie nie godził. Człowiek ten, na którym spoczęła ogromna odpowiedzialność, wraz z dużą częścią swego bezpośredniego otoczenia, pozostawał latem i jesienią 1947 r, pod wpływem różnych, często wzajemnie sprzecznych implusów, co pociągało za sobą chwiejność i połowiczność rodzących się w tym środowisku koncepcji. Na jednej szali było poczucie odpowiedzialności za tysiące żołnierzy - i tych w więzieniach bądź wywiezionych do ZSRR, i tych tkwiących wciąż w podziemiu, pragnienie przywrócenia jednym i drugim możliwości powrotu do normalnego życia; było też przekonanie, że społeczeństwo jest skrajnie zmęczone i wyczerpane biologicznie oraz psychicznie, a trwające prześladowania powodują dalsze straty; były rosnąca niewiara w konflikt międzynarodowy, który zmieniłby położenie Polski, i pogląd, iż utrata Kresów Wschodnich jest nieodwracalna, a utrzymanie dla Polski ziem przyłączonych na zachodzie wymaga współdziałania z ZSRR. W wewnętrznej instrukcji pióra Rzepeckiego, stanowiącej uzupełnienie wytycznych ideowych WiN, opatrzonej adnotacją "Nie wolno powielać, po ustnym wyzyskaniu w drodze ustnych odpraw zniszczyć", a dotyczącej stosunku do ZSRR i sojuszu z nim - jest mowa o tym, że wyniszczona Pol 59 ska musi szukać oparcia w mocarstwach anglosaskich przeciw imperializmowi ZSRR; że jednak stanowisko tych mocarstw wobec naszych granic zachodnich jest jeszcze niejasne, pomoc ZSRR moie być konieczna dla utrzymania cennej zdobyczy ostatniej wojny. Dalej Rzepecki stwierdza: "Nie można jeszcze uważać niebezpieczeństwa niemieckiego za całkowicie usunięte [...]. W razie odrodzenia się siły Niemiec, co może się dokonać wskutek niechęci Zachodu do interwencji lub nawet pod patronatem Anglosasów, niewątpliwie wystąpi wspólność interesów polskich i sowieckich i pomoc ZSRR będzie dla nas konieczna. Jest to jedyne, ale poważne uzasadnienie sojuszu polsko-sowieckiego i tylko na ten wypadek powinien obowiązywać. [...] Wszystkie duże demokratyczne stronnictwa w kraju stanęły na stanowisku pokojowej współpracy, a nawet sojuszu antyniemieckiego Polski i ZSRR, nasze stanowisko nie może być inne". W tymże tekście, pisanym kilka dni przed aresztowaniem, którego autentyczność sam potwierdził na procesie, Rzepecki wzbraniał wskazywać w propagandzie WiN na ewentualność konfliktu zbrojnego. Podkreślał: "Brak jest obecnie poważnych oznak rozwiązania wojennego, które zresztą odbiłoby się katastrofalnie na stanie społeczeństwa i gospodarki kraju. Tylko zupełna utrata wiary w możliwość uzdrowienia stosunków w kraju na drodze pokojowej może dyktować pożądanie zmiany za cenę zniszczenia wojennego"s~. Na tejże szali znajdowało się przekonanie, iż kontynuowanie konspiracji doprowadzi, przynajmniej z pozoru, do reakcyjnej spółki AK z NSZ. W jednej z depesz do Londynu, 28 VII 1945 r., Rzepecki napisał, iż po powstaniu TRJN i rozwiązaniu się Rady Jedności Narodowej, dziatalność Delegatury Sił Zbrojnych nabiera cech czystej negacji, DSZ staje się okopami św. Trójcy, w których ludzie nie chcą umierać wraz z reakcyjnym NSZZ. A na drugiej szali? Na drugiej szali był nacisk masy akowskiej i poakowskiej, która tkwiła w podziemiu i w istniejącej sytuacji, gdy trwały represje, bądź nie chciała, bądź bez narażenia swej wolności nie mogła wyjść. Były warunki amnestii, nie gwarantujące bezpieczeństwa przywódcom i tym wszystkim, którzy mogli być obarczeni odpowiedzialnością za działania po 22 VII 1944 roku. Było przekonanie, iż cele wojny nie zostały zrealizowane, że przy pozorach niepodległości Polska pozostaje niesuwerenna, a narzucony rząd, w istotnej przynajmniej części, uzależniony jest od racji stanu obcego państwa. W sytuacji, gdy i dalsza konspiracja, zwlaszcza masowa i zbrojna, i zaniechanie walki były w sposób oczywisty niemożliwe i zgubne, pozostawało szukanie nowej formuły organizacji polskiego oporu. W gazetce "Strażnica sumienia", obok rozkazu Rzepeckiego z 6 VIII 1945 r. o rozwiązaniu DSZ, umieszczono artykuł zatytułowany Co dalej?, w którym stwierdzano: "Rozwiązanie nasze nie jest kapitulacją w walce o wolność i suwerenność Polski, a tylko zmianą jej formy"~. Już wówczas w toku były przygotowania do przekształcenia Delegatury w organizację o charakterze politycznym. 60 Nie sformułowany wówczas explicite program działania środowiska poakowskiej góry, dziesiątkowanej -przypomnijmy- w lipcu i w początkach sierpnia wieloma aresztowaniami oraz uderzonej podjętą w więzieniu decyzją komendanta obszaru centralnego DSZ, płk. Jana Mazurkiewicza-"Radosława" o współdziałaniu z władzami bezpieczeństwa w ujawnianiu konspiracji, można scharakteryzować w dwóch punktach: 1. Rozwiązanie DSZ, podległej rządowi urzędującemu w Londynie, likwidacja jej prac i więzi organizacyjnej, demobilizacja w formie przeniesienia żołnierzy służby czynnej w stan nieczynny i zwolnienia do rezerwy żołnierzy rezerwy i służby czynnej; miała to być ostateczna likwidacja pozostałości masowej konspiracji zbrojnej, zwłaszcza oddziałów leśnych. W poprzedzających rozkaz z 6 sierpnia wskazówkach dla dowódców terenowych, Rzepecki stwierdzał między innymi: "Po porażce niemieckiego okupanta, a szczególnie w obecnych zmienionych warunkach politycznych, narzucających nowe metody i formy walki z polityczną agresją, istnienie i działanie partyzanckich tzw. oddziałów leśnych stało się nie tylko bezcelowe, ale wręcz szkodliwe i niebezpieczne dla sprawy polskiej. Należy z całym poczuciem odpowiedzialności, jak najenergiczniej dążyć do niezwłocznego zakończenia wszelkiej działalności partyzanckiej, do wy- eliminowania z życia niepodległościowego zastarzałych przyzwyczajeń leśnych, do wyprowadzenia z lasu dzielnej naszej młodzieży celem spożytkowania jej wartości w życiu jawnym, na płaszczyznę którego przenosi się obecnie punkt ciężkości walki o niepodległość.i prawdziwą demokrację". Dokument kończył się słowami: "Należy więc wpajać przekonanie o ko- nieczności zachowania i właściwego wykorzystywania młodych sił aktywnych społeczeństwa, wzywając do pracy na wszystkich odcinkach życia polskiego, rzucać hasło: ludzie leśni, wracajcie na wasze posterunki cywilne, do waszych rodzin i na placówki odbudowy kraju"~°. W tymże tonie i duchu utrzymana jest odezwa do żołnierzy b. Armii Krajowej z dnia 24 lipca. Rzepecki wzywał w niej: "puszczajcie mimo uszu słowa, a patrzcie na czyny i fakty. Co jest zgodne z waszymi ideałami, jest dobre bez względu na to, od kogo pochodzi. Co ich realizacji przeszkadza- jest złe i musi być potępione. Na tej drodze spotkacie się ze wszystkimi prawdziwie demokratycznymi polskimi siłami społecznymi. Idąc na nią, unosicie największy i najtrwalszy wkład w odbudowę Polski. Z tej drogi nie dajcie się zepchnąć ani tym, którzy was do dzieła odbudowy nie chcą dopuścić, ani tym, którzy we własnym, ciasnym, grupowym, często społecznie reakcyjnym interesie, chcą was od niego odciągnąć i skłonić do jego bojkotu. Nie dawajcie posłuchu namawiającym was do jałowego szkodnictwa, do tworzenia zbrojnych oddziałów, do destrukcyjnego bandytyzmu politycznego, zwalczajcie psychozę dezercji z wojska i agitację za dezercją. Są to dzialania nieodpowiedzialne, warcholskie, społecznie i politycznie szkodliwe i całkowicie sprzeczne z konstruktywną zawsze postawą Polski Podziemnej"~~. 61 2. Równolegle do likwidacji konspiracji wojskowej (nie licząc małych grup ochrony ludzi i sprzętu) utrzymanie, a nawet rozwinięcie kadrowej konspiracji politycznej jako nurtu uzupełniającego prowadzonej jawnie walki o polskie cele narodowe. O utopijności takiego programu działania, ewidentnie rozmijającego się z realiami ówczesnej sytuacji, będzie mowa dalej. Tu można natomiast bez przesady stwierdzić, że przeobrażeni w polityków pułkownicy byli moralnie rozbrojeni już w momencie tworzenia WiN. Stąd też łatwo przyszło pułkownikom z drugiej strony barykady doprowadzić ich do załamania i zwątpienia w sens podjętego działania. WiN płk. Rzepeckiego, Rybickiego, Sanojcy, Szczurka istniał dwa miesiące i kilka dni, to jest od formalnego powołania go do życia na drugim spotkaniu komendantów obszarów 2 IX 1945 r. do aresztowań w pierwszych dniach listopada~2. Działał w warunkach nieporównanie trudniejszych niż w czasie okupacji niemieckiej. Poniósł klęskę, i to w wielu wymiarach, nie tylko policyjne-sądowym. Jego przywódcy rzeczywiście uznali, że droga, na którą weszli pociągając innych, prowadziła donikąd, że racje są po stronie tych, którzy ich sądzą. Spuścizna WiN z okresu I Komendy warta jest poznania, określa bowiem ona ideologicznie poakowski nurt konspiracji, zwłaszcza jego przywódców, burzy mit "reakcyjnego podziemia" i - co może najważniejsze pokazuje wewnętrzną szarpaninę charakterystyczną zapewne dla tysięcy ludzi, nie tylko tych bezpośrednio związanych z konspiracją, szarpaninę wywołaną rozdarciem pomiędzy różnymi wartościami. Na ową spuściznę składają się: znana deklaracja programowa z 15 IX 1945 r. O wolność obywatela i niezawislość państwa oraz kilka dokumentów wewnętrznych - wytyczne, instrukcje, memoriaty~3. . "Wierni jej [Polski podziemnej -K.K.J testamentowi podejmujemy polityczną walką o jego urzeczywistnienie" -to zdanie z deklaracji określa charakter WiN-u. Do deklaracji WiN, jak do każdego dokumentu stanowiącego "wytyczne ideowe", można podejść dwojako: jako do zbioru głoszonych wartości i zasad oraz jako do platformy wpisanej w bieżącą sytuację. Deklaracja jako zbiór wartości i zasad jest w prostej linii kontynuacją dokumentów programowych okresu okupacji niemieckiej, przede wszystkim deklaracji RJN z 15 III 1944 r., do której się zresztą odwołuje. Wartość nadrzędna to demokratyczne urządzenie Polski, integralnie związane z demokratycznym urządzeniem świata. Wzór demokracji upatrywano w pojmowaniu wolności i niezawisłości przez społeczeństwa anglosaskie. Wartością jest też sprawiedliwość, naruszona wskutek zbyt wielkich ofiar terytorialnych poniesionych przez Polskę. Stąd postulat naprawienia tej krzywdy przez rewizję jednostronnych decyzji. Podkreślając, iż to, czego dokonuje TRJN, jest w wielu zasadniczych rysach przechwyceniem i rozwinięciem programu sformułowanego przez 62 polskie ugrupowania podziemne w uchwale RJN z 15 III 1944 r. - co w intencji twórców deklaracji mogło oznaczać, że w sferze najogólniejszych idei ustrojowych nie ma istotnych różnic doktrynalnych między spadkobiercami Polski Podziemnej a obozem rządzącym - wskazywano na łamarue elementarnych zasad głoszonej demokracji. "Demokracja została przekreślona przez totalistyczną dyktaturę jednej partii, kierującej życiem kraju, wbrew woli większości obywateli, a znajdującej główne oparcie nie ~y społeczeństwie polskim, lecz w obcej sile. Nadrzędne prawo wolnego obywatela - prawo zrzeszania się - musi być realizowane w postaci tajnej, albowiem wszelkie próby naruszenia dyktatury są paraliżowane przez czynniki rządowe i określane jako działalność rozłamowa bądź reakcyjna, choć nie ma ona nic wspólnego z opartą na błędnych założeniach działalnością antydemokratycznych ugrupowań skrajnych". Tym ostatnim stwierdzeniem twórcy deklaracji WiN dystansowali się od poczynań obozu narodowego, dawali wyraz swej liberalno-demokratycznej orientacji. Kolejna wartość to praworządność, przeciwstawiona panującej w Polsce samowoli znienawidzonych prrez społeczeństwo organów bezpieczeństwa. Jako platforma polityczna deklaracja O wolność obywatela... kładła na cisk na wymogi konstruktywnego i realnego myślenia. Zawarty w niej program polityczny był pod wieloma względami zbliżony do ówczesnego programu Mikołajczyka. A więc Polska w sojuszu z państwami anglosaskimi, utrzymująca dobre stosunki z ZSRR na zasadach całkowitej równości i lojalności. Niezależność Polski przedstawiano jako konieczny warunek utrrymania równowagi europejskiej. Punktem stycznym między platformą polityczną środowiska tworzącego WiN a Mikołajczykiem był również stosunek do rządu na uchodźstwie. Uznano, że "Moc prawna tego rządu wygasła nie formalnie, a faktycznie - przez cofnięcie uznania międzynaro8owego", wyrażając zarazem aprobatę dla rozwiązania się RJN oraz likwidacji sieci organizacyjnej DSZ. W przekonaniu, że "Miernikiem naszej zdolności do bytu podstawowego jest nasza zdolność do wewnętrznego urządzenia Rzplitej", domagano się szybkiego powrotu emigracji wojennej. W innym, nie przeznaczonym do upowszechniania tekście, stwierdzano: "Emigracyjna gałąź narodowego pnia jest skazana na uschnięcie. Emigranci muszą wracać, kto czuje się żołnierzem wolności, musi wracać przed bitwą, właśnie żeby wywalczyć możliwość istotnej pracy dla Polski. Powrót na czas jest ważniejszy niż powrót zorgnizowany. Nie można zwalać całej walki na barki zmęczonych »krajowców«". Postulowano też, by poza krajem powstał nowy ośrodek pracy politycznej, nie powiązany z rządem Arciszewskiego, o demokratycznym obliczu, a więc nie obarczony ludźmi związanymi z b. reżymem, zajmujący się informowaniem opinii światowej o sytuacji panującej w Polsce, organizowaniem pomocy, udzielaniem opieki osobom, które musiały opuścić kraj z uwagi na swe bezpieczeństwo, jak też zdobywaniem funduszy na pracę podziemną w Polsce~4. 63 Dla twórców WiN walczyć o Polskę w Polsce oznaczało jesienią 1945 r. przede wszystkim wytężyć wszystkie siły, aby doprowadzić do uczciwych demokratycznych wyborów. Deklaracja kończy się żądaniem: "Żądamy, aby wybory były poprzedzone wprowadzeniem wolności zrzeszania się, prasy i propagandy wyborczej, usunięciem z kraju obcej policji tajnej oraz wyjściem z kraju obcych wojsk. Żądamy kontroli przeprowadzęnia wyborów przez unądzające świat mocarstwa, gdyż w obecnych okupacyjnych warunkach jest to konieczne dla uzdrowienia.naszych stosunków wewnętrznych". Mocno wybite słowa: "Wyborów sfałszować nie damy". Polityczna platforma WiN była zatem niewąptliwie plataformą walki z ustanowianym przez komunistów porządkiem określonym jako totalistyczna dyktatura oparta na obcej przemocy. We wspomnianym tekście o charakterze wewnętrznym użyto słowa protektorat. W opinii tego środowiska, dzielonej przez większość politycznej elity kraju, bez względu na opcje polityczne, niepodległość Polski była nie tylko zagrożona, była wręcz pozorna. Zdaniem politycznego kierownictwa WiN "Pierwszym etapem do przywrócenia niezawisłości, względnie do zredukowania protektoratu do rozmiarów znośnych- jest wywalczenie wolności obywatelskiej, która jest drugim obok zmniejszenia wpływów [Rosji - K.K.] celem głównym pracy dla Polski". W innym tekście z tego samego czasu mówi się, że "ogól polski jest dziś nad podziw zgodny w swej powszechnej zdecydowanej woli pozbycia się rosyjskiej zwierzchności politycznej oraz uzurpatorskich rządów rosyjskiej agentury, godzącej w podstawy suwerenności, ustroju demokratycznego i kultury zachodnioeuropejskiej naszego państwa"~5. Program WiN wyróżniał się w tym czasie swego rodzaju konstruktywizmem. Jego twórcy, świadomi, że - jak podkreślano w jednym z przywołanych tu tekstów - przesunięcie na lewo jest wielkie i nieodwołalne, wolni od nacjonalistycznych fobii, uznawszy bezsens kontynuowania "państwa podziemnego", postulowali skoncentrowanie się wokół walki o wolne wybory, o pełne zrealizowanie wszystkich możliwości i szans, jakie wynikają dla nas z gwarancji mocarstw anglosaskich. Podkreślano, że "walka o wybory to w istocie rzeczy walka o samą niepodległość"gis. Walka ta powinna być prowadzona legalnie i nielegalnie, jawnie i w konspiracji. Domagano się od społeczeństwa zaangażowania i czynnej postawy. "Chwile dziejowe, które przeżywamy-konstatowano w tymże tekście - mają decydować o losach naszego narodu. Chwil tych nie możemy przetrwać w bierności i rezygnacji czy w niesprecyzowanych nadziejach na radykalny zwrot w naszym położeniu, gdyż równałoby się to naszej zagladzie". Jakie miejsce w tej walce twórcy WiN przyznawali podziemiu? Jaki wi eli konkretny program działania, w założeniu swoim odmiennego od wzorów ruchu oporu w latach wojny? Wedle tej koncepcji, rola podziemia sprowadzała się głównie do podtrzymywania morale społeczeństwa, kształ towania jego postawy łączącej opór z politycznym rozsądkiem. A więc czujności na każde "zagrożenie wolności obywatela i niezawisłości państwa oraz myślenia politycznegó, a nie kierowania się nastrojami i niedawania posłuchu plotkom"Tr. I również postawy moralnej, bo "nie programy polityczne, a wartość obywatela i jego praca rozstrzygają o losach państwa". Służyć temu miała szeroko pojmowana działalność informacyjna: jawna, półjawna, tajna. Jako jawną rozumiano inspirowanie legalnie ukazującej się prasy niezależnej (głównie katolickiej) przez dostarczanie jej materiatów, półjawna - to wydawnictwa pomocnicze o treści jawnej, ale niedostatecznie znanej; tajna - to wydawnictwa i prasa własna. Na ich ła- mach zamierzano, obok przekazywania informacji, zaspokajać potrzeby ideowe społeczeństwa - udzielać wskazówek dotyczących zachowania, oświetlać ważne wydarzenia. Podziemie, nie skrępowane cenzurą, miało być głosem sumienia budzącym uśpionych moralnie, pogodzonych z losem. Planowano powołanie pisma o tytule "Polska Walcząca", które stworzyłoby ośrodek całkowicie niezależnej polskiej myśli politycznej. Szczegółowy projekt tego pisma był najpewniej dziełem środowiska poznańskiego~s. Jest on ciekawy także i dlatego, że zawiera zarys wyjściowego stanowiska ideologicznego. "W obecnej chwili znajdujemy się właśnie w takim momencie naszej walki o wolność, niepodległość i suwerenność Polski, gdzie jedyną skuteczną bronią, jaka nam pozostała, jest propaganda; propaganda to jedyny środek dla uświadomienia społeczeństwa i podtrzymania w nim wewnętrznej gotowości dla obrony najwyższego skarbu, jakim jest ojczyzna naprawdę niezależna, suwerenna i wolna. Wobec konfliktu, w którym po jednej stronie stoją czynniki ustrojowe i rządzące, chcące pozbawić nas niepodległości i wolności osobistej, działające ze świadomością lub bez niej, po drugiej natomiast społeczeństwo, które tej niepodległości najbardziej pragnie..." Te i podobne stwierdzenia wskazują na znaczenie, jakie przywiązywano do dobrze prowadzonej propagandy opartej na prawdzie, zaangażowaniu osobistym ją realizujących, przesyconej treściami ideologicznymi. "Wykonawcy muszą wierzyć głęboko, że to co mówią i piszą pochodzi z ich serca i przekonań" - stwierdzano w jednym z opracowań. Co prawda, szczegółowe wskazówki kłóciły się nieco z tymi chwalebnymi zaleceniami ogólnymi, przewidywano bowiem takie metody, jak: zastraszanie w formie przedstawienia czekającej Polski przyszłości w ponurych barwach, puszczanie w obieg najbardziej fantastycznych bajek, ośmieszanie przeciwnika, anonimy, paszkwile. WiN ze swym niepodległościowe-demokratycznym programem nie chciał wpisywać się w ówczesne podziały partyjno- polityczne, co się takie wiązało z wojskowym rodowodem jego twórców. Okazało się jednak, iż nie uniknie ideologicznego samookreślenia, choćby dla potrzeb prasy i wydawnictw. Mamy więc z tego okresu dwie próby zarysowania ideologii, 64 [ 65 która miała znajdować wyraz w działaniach winowskiej konspiracji: wspomniane już wyjściowe stanowisko ideologiczne w projekcie pisma oraz materiał zatytułowany Ideologia, zestawiony z myślą o gazetkach czy ulotkach~. Są to teksty ważne, a ich analiza i porównanie pokazują, iż wewnątrz WiN istniały różne orientacje, co się zresztą w pełni ujawni po aresztowaniach listopadowych. Ideologia wykazuje pewne pokrewieństwa-także w warstwie semantycznej -z myślą polityczną właściwą obozowi narodowemu. I tak, w sferze wartości dobrem najwyższym ma być dobro narodu oraz wolna, suwerenna i niepodległa Polska. "Podstawę narodu polskiego stanowi rodzina katolicka. Kościół katolicki włożył wielki wkład w dzieło wychowania pod względem moralnym i etycznym narodu, jako organizacja, która poza małymi i nielicznymi wyjątkami obejmuje cały Naród Polski". Mowa jest także o tym, że naród polski "winien się zjednoczyć, bez względu na przekonania polityczne, wokół najwyższego dobra - dobra Narodu jako całości. Każda partia polityczna, która uznaje dobro Narodu i rozgrywa walkę o swoją supremację na płaszczyźnie suwerenności i niepodległości Państwa Polskiego ma prawo rozwoju i życia i może być zwalczana na drodze ideologicznej, a nie drogą terroru. Nie dotyczy to natomiast partii międzynarodowych, które interesy Polski podporządkowują pod interes obcego państwa". Zdrajcom narodu deklaruje się nieubłaganą walkę, wykluczając ich poza nawias polskiego społeczeństwa, choć "W imię dobra Narodu, pomimo doznanych krrywd, prześladowania, poniżenia moralnego, a nawet rozstrzeliwań i skazywań, wyciąga się rękę do wszystkich, którzy trwają w zaślepieniu lub w ciemności, za hasłem: »Niech bratnia w szeregu zaciśnie się dłoń i jedno w nas serce uderzy«". Wedle owego dwudziestoośmiopunktowego zbioru zasad, po części mających charakter ideologiczny, po części polityczny, wymarzona wolna i suwerenna Polska miała być demokratyczna, sprawiedliwa, praworządna. Z granicami, jakie "otrzymaliśmy na zachodzie, a które nam się słusznie należą", ale i z "najdroższą nam Wileńszczyzną i Małopolską Wschodnią - ziemiami zroszonymi polską krwią". Miała też być owa przyszła Polska tylko dla Polaków. Tekst Ideologia odbiega od innych materiałów proweniencji winowskiej również tonem i akcentami w kwestii funkcji podziemia. Jest tu wprawdzie deklaracja: "Dążymy i dążyć będziemy do uniknięcia za wszelką cenę wojny domowej. Wojna domowa osłabiłaby tylko Naród i tak wyczerpany przez 6 lat okupacji i rzuciłaby na pastwę obcego państwa", ale obok niej jest stwierdzenie: "Nie straszymy tenorem i nie potępiamy nikogo ze względu tylko na przynależność polityczną. Zdrajcy jednak narodu i ci wszyscy, którzy już w tak krótkim czasie na rozkazy Moskwy umaczali ręce w krwi bratniej, stosując terror podobny niemieckiemu, sami się od Narodu wykluczyli i są nam obcy. Uważamy ich i traktujemy jak agentów gestapo dążących do zdławienia i zniszczenia siłą wszystkiego, co polskie". Drugi tekst - wyjściowe stanowisko ideologiczne projektowanego pisma - stanowił rzeczową, pozbawioną sloganów reasumpcję postulowanych zasad ustrojowych oraz polityki zagranicznej Rzeczypospolitej. Nacisk był położony na zapewnienie Polsce pełnej suwerenności, równych z innymi państwami praw w rodzinie Narodów Zjednoczonych, ze zrozumiałym po Jałcie podkreśleniem: nic o nas bez nas. Wyrażano wolę bliskiej, sąsiedzkiej współpracy z Rosją pod warunkiem bezwzględnego poszanowania polskiej suwerenności, przy czym kwestia granicy wschodniej miała pozostać otwartą. Wiele uwagi poświęcono zagadnieniu niemieckiemu - polityka polska miała dążyć do wyzyskania wszystkich konsekwencj i klęski Niemiec, naszego niezaprzeczalnego wkładu w zwycięstwo i naszych olbrzymich ofiar. Uznając bezsprzeczne prawo Polski do granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, postulowano wysiedlenie wszystkich Niemców z granic państwa polskiego. Wobec konieczności zachowania stałej czujności w stosunku do Niemiec, przewidywano bliską współpracę w tej sprawie między Czechosłowacją, Francją i Polską. Problem Śląska Cieszyńskiego miał być rozstrzygnięty w drodze pokojowej, przy poszanowaniu naszej godności narodowej oraz naszych praw etnicznych i historycznych. W części dotyczącej wewnętrznego urządzenia Rzeczypospolitej wysuwano następujące zasady ustrojowe: idea demokratyczna, równowaga autorytetu państwa i wolności osobistej obywateli, rozdział władzy prawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Sprężystą władzę wykonawczą zapewnić miał autorytatywny prezydent (wedle wzorów amerykańskich) i powoływany przezeń rząd, popierany przez większość parlamentarną i odpowiedzialny przed parlamentem. Władzę ustawodawczą prryznawano dwuizbowemu parlamentowi, złożonemu z sejmu wybieranego w pięcioprzymiomikowych wyborach, podzielonego na grupę rządową i opozycję, oraz senatu, który byłby czynnikiem rozwagi i zapewniał długofalowość myśli państwowej. Władzę sądową sprawować miały niezależne sądy, ferujące wyroki na podstawie jednolitego dla całego obszaru państwowego i skodyfikowanego prawa. Mowa jest też o sprawnej administracji na usługach społeczeństwa, traktującej na równi wszystkich pełnoprawnych obywateli, nie podlegającej wpływom partyjnym. Zapowiadano całkowitą likwidację nieznośnego systemu policyjnego; policja winna być gwarantką bezpieczeństwa osobistego, porządku i praworządności. W kolejnym punkcie mówi się o usunięciu z korpusu oficerskiego i z sił zbrojnych elementu obcego i nie odpowiadającego wymogom etycznym lub zawodowym. Nacisk winien być położony na wartość moralną i wyszkolenie armii, tak by mogła ona odzyskać utracony w kraju autorytet i miłość społeczeństwa. Nastąpić miała likwidacja wszelkiej kastowości, zgodnie z ideałem armii ogólnonarodowej. W części poświęconej problemom gospodarczym postulowano: 66 67 "a) jednolite kierownictwo planową gospodarką narodową; b) opracowanie gospodarczej mapy Polski, z najbardziej racjonalnym, dyktowanym względami geograficznymi, kalkulacjami politycznymi i strategicznymi, rozmieszczeniem ośrodków produkcji przemysłowej i rolnej, zakładów energetycznych, ośrodków handlowych, systemu komunikacji itp.; c) w związku z tym opracowanie wielkiego planu inwestycyjnego w skali państwowej [.:.]; d) uspołeczenienie zasadniczych gałęzi gospodarki (ciężki przemysł, górnictwo, energetyka, komunikacja); e) szerokie poparcie dla inicjatywy prywatnej w przemyśle średnim i drobnym, w handlu krajowym i zagranicznym, w rzemiośle; f) zracjonalizowanie i właściwe przeprowadzenie reformy rolnej; g) stworzenie warunków dla rozwoju stanu średniego, którego brak odczuwa się w naszej strukturze i wymogów świata pracy, co zwiększy konsumpcję wewnętrzną i ożywi produkcję". Mowa jest o rozbudzaniu rozmachu i entuzjazmu pracy, o przewadze popytu na pracę nad podażą rąk roboczych. W zakresie zagadnień socjalnych program głosił, iż pełna wolność jednostki jest warunkiem rozwoju społecznego. Postulował zapewnienie wszystkim równego startu i możliwości rozwijania swych zdolności. Domagał się rozumnej równowagi pomiędzy autorytetem zbiorowości i wolnością osobistą jednostki. Wysuwał idee solidaryzmu społecznego, przeciwstawiając się walce klas: "Świadomy współudział wszystkich grup społecznych w pracy dla dobra całości". Zapowiadał rozbudowę opieki społecznej i poparcie dla życia rodzinnego. W kolejnych punktach rozwinięte zostały zasady polityki kulturalnej, oświaty, stosunku do religii. Mówi się o poszukiwaniu i definicji pierwiastków polskiej kultury narodowej, o poszukiwaniu typu nowoczesnej kultury polskiej "w oparciu o naszą przeszłość kulturalną i o ostateczne zdobycze kulturalne świata", o upowszechnieniu kultury, o popieraniu kultury ludowej. W zakresie problemów oświaty i wychowania postulowano konieczność wielkiej, obejmującej najszersze masy społeczne akcji oświatowej. Ideał wychowawczy to: zasady moralności chrześcijańskiej, tolerancja, wyrozumienie, poszanowanie indywidualnej pracy przy wzbudzaniu instynktu społecznego, nacisk na charakter i zdolność do poświęceń. Dużą rolę w procesie wychowawczym przypisywano pracy. Postulowano całkowitą tolerancję religijną połączoną z poparciem dla Kościoła katolickiego (ze względu na przytłaczającą większość wyznawców) w rozpowszechnianiu zasad etyki chrześcijańskiej i w pracy nad rozwojem życia duchowego mas. Podkreślano zasadę niemieszania się Kościoła do rozgrywek politycznych. Już z tego streszczenia można się zońentować, jak różne tradycje myśli politycznej reprezentują te teksty. Żywot obu mateńałów był bardzo krótki - znalazły się po kilku tygodniach na biurku płk. Romkowskiego z MBP. Trudno powiedzieć, czy udałoby się, gdyby nie nastąpiły aresztowania w listopadzie 1945 r., przekształcić poakowską konspirację w zrzeszenie powołane do walki cywilnej o wolność obywatela i niezawisłość państwa, o jakim myśleli twórcy WiN. Są podstawy, aby w to wątpić - bardzo możliwe, że Rzepecki znalazłby się rychło w pozycji kapitana sterowanego przez swój okręt. Z każdym miesiącem coraz mniej było miejsca na zorganizowany, czynny, a jednocześnie ograniczony do ram polityki opór. Komuniści świadomie i - dodać można - skutecznie, mieszając represje z propagandą, zmierzali do tego, aby podziemie, każde podziemie, nie tylko zbrojne, wyizolować, pozbawić poparcia, odciąć od innych, jawnie działających struktur i środowisk nastawionych opozycyjnie i prowadzących walkę o przełamanie komunistycznego monopolu władzy. Następstwem takiej polityki była radykalizacja podziemia. Zacierały się różnice między WiN a NSZ, zaś ich programy na niższych szczeblach organizacyjnych coraz wyraźniej zbliżały się do zawołania: bij komunę w imię wolnej, prawdziwie niepodległej i prawdziwie demokratycznej Polski, najczęściej z przymiotnikiem "narodowej". Lecz jednocześnie polityczne kierownictwo WiN i SN, i innych konspiracyjnych ugrupowań nie przestało pytać: co dalej? * ** Aresztowanie w listopadzie 1945 r. płk. Jana Rzepeckiego wraz z większością członków Komendy/Zarządu organizacji WiN zamknęło pierwszy okres działania konspiracji w Polsce pod władzą komunistów. W fazie tej podziemny ruch oporu był w znacznym stopniu, organizacyjnie i personalnie, kontynuacją konspiracji pod okupacją niemiecką - najpierw (do roz- wiązania 6 VIII 1945 r. Delegatury Sił Zbrojnych) jako prosta ciągłość, następnie - jako poszukiwanie formuły odpowiadającej radykalnie zmienionym warunkom. Zarysowały się przy tym dwie odmienne koncepcje dalszej walki konspiracyjnej: rzecznicy pierwszej, reprezentowanej przez część obozu narodowego, pragnęli zachować zasadnicze zręby Państwa Podziemnego, zwolennicy drugiej - zrodzonej w środowisku AK, dążyli do skierowania oporu w nurt działań politycznych, propagandowych, ideologicznych, skorelowanych z działaniami jawnej opozycji. Pierwsi uznawali rząd RP w Londynie za jedyny konstytucyjny rząd polski, drudzy akceptowali TRJN i nastawali na walkę o zachowanie morale społeczeństwa oraz o wolne, nieskrępowane wyborys°. Wysiłki podjęte dla urzeczywistnienia każdej z tych koncepcji zostały u zarania udaremnione przez represje. Zaangażowani w owe próby politycy i wojskowi albo znaleźli się w więzieniu, albo zdołali wyjechać z kraju. Na gruzach wojennej konspiracji zaczynało kształtować się, w dużej mierze żywiołowo, w wyniku ścierania się różnych tendencji i pod wpływem naci 6g [ 69 sku ze strony oddziałów leśnych, nowe oblicze podziemia. Dążono przy tym do zachowania ciągłości, nie tylko wobec ruchu oporu pod okupacją niemiecką, lecz także wobec Wojska Polskiego. Oto: "Idea AK to idea Wojska Polskiego, które jesienią 1939 r. otrzymało rozkaz zabezpieczenia Niezależności Polski i Wolności Narodu. W wykonaniu, Dowództwo Armii podjęło walkę trwającą do dnia dzisiejszego. Regularna wojna przeobraziła się w zbrojne zmagania podziemne, by teraz z kolei przybrać kształt politycznego oporu. Równolegle, Wojsko Polskie przebudowało się w konspiracyjną Armię Krajową, ta zaś znowu w WiN. Zachowana została ciągłość organizacyjna i hierarchicznie niezmieniona wcale. W ten sposób zlecona przez naród walka prowadzona będzie tak długo [...], dopóki Naród drogą demokratycznego, swobodnego głosowania, nie powoła swej reprezentacji, która dopiero potem będzie mogła stwierdzić, ie rozkaz z sierpnia 1939 r. został wykonany, a żołnierz polski dobrze wypełnił swój obowiązek wobec ojczyzny" [pisownia oryg. - K.K.)$~. Zacytowany tu fragment pochodzi z winowskiej gazetki "Honor i Ojczyzna" z października 1946 r., atoli idea ciągłości nieobca była również odłamowi konspiracji związanemu ze Stronnictwem Narodowym. U podłoia tej idei odnaleźć można przekonanie, iż dla Polski i Polaków zakończenie wojny z Niemcami i uwolnienie kraju spod niemieckiej okupacji nie jest równoznaczne ze zwycięstwem i odzyskaniem niepodległości i suwerenności. Wobec tego nadrzędnego celu na plan dalszy schodziły różnice ideologiczne, zacierały się podziały na obozy polityczne, z wolna poczynały się zamazywać kategorie lewicy i prawicy. Zasadniczy konflikt rozgrywał się w płaszczyźnie narodowej i niepodległościowej, według wzoru: MY - Polacy, ONI - zaborcy, wrogowie Polski, w opozycj i: "Polska wolna i niepodległa" kontra "krajowa nadbudówka czerwonej międzynarodówki"82, "prawda Polski" kontra "prawda Lebiediewa i Bieruta"~. W gazetce "Polska Niezwisła" Polskiego Stronnictwa Demokratycznego pisano o zmaganiu się dwóch sił: "Pierwsza istnieje w oparciu o Moskwę, o przemoc obcą i nienawistną, druga istnieje »sama przez się« jak Polska »sama przez się« istnieje"~. W tym samym czasie, tj. jesienią 1946 r., w "Orle Białym", w związku z Dniem Zadusznym przeciwstawiano tych, co skazani na milczenie czekają na Polskę, o której śnili, ludziom obcym, "z którymi kraj nasz nie miał nigdy nic wspólnego, a jeśli miał, to płacił za to krwią i Sybirem". Stwierdzano: "Ludzie ci, mając usta pełne ojczyźnianych frazesów, chcą jednym rewolucyjnym pociągnięciem przekreślić sumienie polskie, dzięki któremu przetrwaliśmy niejeden rozbiór i niejedną niewolę"~. Dominujący w podziemiu ogląd polskiej rzeczywistości jako dwuczłonowego układu znajdował wyraz w formach organizacyjnych konspiracji, w sferze ideologii i myśli politycznej, w programach i w koncepcjach bie żącej polityki. Odbiciem zachodzących procesów było powstanie w kwietniu 1946 r. Komitetu Porozumiewawczego Organizacji Polski Podziemnej; Komitet, w którym wielką rolę odgrywali 55-letni Kazimierz Marszewski, działacz Stronnictwa Narodowego, oraz 50-letni historyk, docent Władysław Lipiński, reprezentujący Stronnictwo Niezawisłości Narodowej, miał uzgadniać i regulować posunięcia polityczne wewnątrz kraju oraz "dążyć do osiągnięcia wpływu na kształtowanie się sprawy Polski na terenie międzynarodowym"es. Przedsięwzięciem Komitetu był memoriał do ONZB~. Podobnie jak wcześniej, myśl polityczna konspiracji lat 1946-47 rozwijala się na dwóch poziomach: wizji Polski oraz programu bieżącego. Przyjrzyjmy się obu, zaczynając od zarysowania wizerunku Polski wolnej od komunistów. Warto przy tym podkreślić, że projekty urządzenia Rzeczypospolitej - III Rzeczypospolitej, jak pisał wówczas Zygmunt Zaremba - powstawały głównie w środowisku WiN i znalazły swój wyraz w drugiej deklaracji O wolność obywatela i niezawisłość państwa, ogłoszonej w "Orle Białym" w marcu 1946 r., w wielu artykułach w prasie konspiracyjnej oraz w dokumentach programowych przesłanych do Delegatury WiN za granicą. U podłoża myśli politycznej podziemia tkwiło przekonanie, że Polska należy do świata zachodniej, chrześcijańskiej tradycji, świata demokracji w pojęciu zachodnioeuropejskim89. W artykułach i w ulotkach pojawia się wielekroć motyw "właściwej nam kultury zachodniej, cywilizacji katolickiej i zachodnioeuropejskiej". W ulotce z jesieni 1947 r., sygnowa- nej przez Dowództwo Armii Polskiej NZW, głoszono, iż: "nie nam, ludziom wychowanym w cywilizacji katolickiej i zachodnioeuropejskiej, mydlić oczy o kulturze i przyjaźni"9°. Przyszłość Polski wiązano z przyszłością świata zachodniego. "I nie jest rzeczą przypadku - stwierdzano w »Polsce Niezawisłej« (październik 1946 r.) -że w chwili gdy zaatakowane są pozycje podstawowe tego świata, to samo niebezpieczeństwo grozi Polsce. Tak było gdy wyruszał na podbój świata Hitler, tak jest obecnie, gdy totalizm sowiecki zagraża światu"s~. Niekiedy pojawiały się, słabe, co prawda, akcenty mesjanistyczne: idea Polski jako przedmurza świata wolnoś , zagrożonego przez totalizm. Wyrosłe z takich przesłanek wyobrażenie Polski było zbliżone do założeń programowych deklaracji O co walczy Naród Polski (uchwalonej przez Radę Jedności Narodowej 15 III 1944 r.) i mieściło się, podobnie jak większość opracowań z 1945 r., w nurcie liberalno-demokratycznym o zabarwieniu narodowym, niekiedy także katolickim. Liberalne-demokra- tyczne państwo narodu polskiego, na obszarze między Odrą-Łabą na zachodzie i granicą ryską na wschodzie, w sojuszu z demokracjami Zachodu - tak najkrócej można byłoby scharakteryzować kształt Polski, "o jaką walczymy". 70 [ 71 Najpełniejsza odpowiedź na pytanie: "O co walczymy" została zawarta we wspomnianej deklaracji O wolność obywatela i niezawisfość państwa, którą pytanie to otwiera. Wybijając jako cele nadrzędne dwa ideały wyeksponowane w samej nazwie organizacji WiN (wolność obywatelska oraz niepodległość), stwierdzano: "W rozwinięciu tych celów, oparci o przytłaczającą większość naszego narodu, walczyć będziemy o prawdziwą demokrację, a to: - aby źródłem władzy w Polsce byt Naród - aby Polską rządziła wola większości, z zachowaniem dla mniejszości prawa krytyki - aby wola ta ujawniona została w wyborach powszechnych, równych, tajnych i bezpośrednich - aby do życia politycznego dopuszczone zostały wszystkie ugrupowania polityczne, stojące na gruncie zasad demokratycznych - aby stronnictw nie zmuszano do koalicji i tworzenia bloków wyborczych, albowiem odpowiedzialność za działanie każdego stronnictwa winna być dla Narodu jasna - aby postrzegana była demokratyczna zasada podziału władzy i odpowiedzialności za jej wykonanie". Pobieżna nawet analiza wskazuje, że deklaracja powstawała poza kręgiem specjalistów z dziedziny prawa konstytucyjnego; w jej treści widoczny jest wpływ doświadczeń, jakich społeczeństwo zaznało po 1944!45 roku. Wpływ tych doświadczeń odczytać można także w następnych punktach, w których mówi się o "prawdziwej" wolności politycznej, "prawdziwej" sprawiedliwości, "prawdziwej" niezawisłości, "prawdziwym" wojsku polskim, "uczciwej" przebudowie gospodarczej i społecznej, "polskiej" - z naciskiem na to słowo - oświacie i kulturze. Na prawdziwą wolność składaty się: wolność osobista, równe prawa dla wszystkich obywateli, niezależnie od pochodzenia, narodowości, rasy i religii, wolność przekonań politycznych, słowa, stowarzyszeń i zgromadzeń, nietykalność mieszkań i tajemnica korepondencji. Walka o prawdziwą sprawiedliwość oznaczać miała dążenie do niezależności wymiaru sprawiedliwości, o panowanie prawa i praworządność. Mowa była o równości wobec prawa, o zwalczeniu systemu protekcji i korupcji. W ramach walki o prawdziwą sprawiedliwość domagano się likwidacji MBP "jako organi- zacji totalistycznej, będącej zaprzeczeniem demokracji, a czyniącej z Polski państwo policyjne", żądano zniesienia obozów koncentracyjnych dla obywateli polskich, zaprzestania katowania więźniów politycznych oraz wypuszczenia z więzień "dziesiątków tysięcy Polaków trzymanych bez winy i sądu przez organy bezpieczeństwa w aresztach, więzieniach i obozach koncentracyjnych", uwolnienia 16 przywódców Polski Podziemnej sądzonych bezprawnie w Moskwie, jak też dowódców i żotnierzy AK trzymanych w radzieckich łagrach, "których jedyną winą było, że ujawnili się, walcząc z wojskami niemieckimi po stronie Sowietów, ale odmawiając podporządkowania się organizacyjnie i politycznie Związkowi Sowieckiemu". Niezawisłość Polski wyobrażano sobie w granicach przedwojennych na wschodzie, powojennych na zachodzie. Było to wówczas stanowisko całego krajowego podziemia i ogromnej większości polityków polskich na wychodźstwie92. Nie znam przekazu, w którym kwestionowano by nową granicę zachodnią czy podawano w wątpliwość wschodnią granicę 1939 roku. Oto przykład typowego podejścia do problemu granic: "Polski Zachód i Polski Wschód stanowią dwa niezależne od siebie zagadnienia. Odra i Nysa - to nasz udział w zwycięstwie nad Niemcami [...], Bug to nasza krzywda. To akt nieprzyjaźni i agresji ze strony ZSRR w najtrudniejszym momencie przeciwstawiania się germańskiemu najazdowi. To historia i niczym nie zatarte świadectwo czynnej współpracy dwóch totalizmów: komunizmu z hitleryzmem. Stąd wnioski: Kresy Wschodnie są naszą własnością, Kresy Zachodnie powinny być naszą własnością"~. W gazetce "Ku wolności" stwierdzano: "Naród Polski nie zrzeknie się nigdy ziem wschodnich; odzyskane na zachodzie terytoria nie mogą być odszkodowaniem za wschód, gdyż my mamy prawo do odebrania ziem Mieszka i Chrobrego, odwiecznych ziem polskich"~. Motyw, iż nie wyrzekniemy się ziem za Bugiem, pojawia się często w ulotkach przywołujących upowszechnione symbole: Wilno i tę, co w Ostrej świeci Bramie, Lwów z cmentarzem Orląt. "My linii Curzona oddzielającej te nasze pamiątki narodowe nie uznamy nigdy", wołano w ulotce skierowanej Do żolnierzy Armii Żymierskiego9s. Głosząc program Polski powiększonej na zachodzie i nie okrojonej na wschodzie, niektórzy przynajmniej jego zwolennicy byli świadomi związanych z tym dylematów. Myśl polityczna kół konspiracyjnych, nie będąc pod obezwładniającą presją geopolityki, znamionującą wszystkie te środowiska, które za trwały uznały układ europejski powstały w wyniku wojny, z owej geopolityki - położenia między Rosją i Niemcami - inne wyciągała wnioski. W cytowanym artykule z "Honoru i Ojczyzny", pisanym bezpośrednio po stuttgarckiej mowie Byrnesa, autor konstatował: "Trzeba, aby wszyscy wiedzieli - rząd warszawski, oddając Polskę w arendę sowiecką zrezygnował z roli, jaką wyznaczyły nam warunki geopolityczne. Nie zechcieliśmy być kluczem do środkowej i wschodniej Europy. Wolimy pozostać moskiewskimi drzwiami, które wyłamią się pod niemieckim butem. Bo tak stoją sprawy: mowy Byrnesa i Churchilla, Norymberga, kokietowanie Niemców - cała polityka Anglosasów wywołana jest koniecznością poszukiwania partnerów w grze antyrosyjskiej. I dlatego również, by nie powiększać płaszczyzny sowieckiego oddziaływania na kontynencie, kwestionuje się nasze prawo do Odry i Nysy. Kreml przybiera się w togę obrońcy polskich tytułów do Ziem Odzyskanych, ale nietrudno byłoby o nie wałczyć, gdybyśmy się uwolnili od nieproszonej opieki Stalina, dzięki której Rzeczpospolita traktowana jest w świecie jako republika ra 72 ! 73 dziecka. Rzucają kamienie w Rosję - trafiają w nas - oto sens ostatnich wydarzeń politycznych. Dziś sytuacja, w którą wepchnął nas rząd tymczasowy, przedstawia się mniej więcej tak: jeżeli przegra Moskwa - stracimy Zachód, jeżeli wygra - staniemy się 17 republiką sowiecką. Polityka »sojuszu realnych interesów« prowadzi więc Polskę w ślepą uliczkę, z której możemy wyjść zarówno bez Kresów Wschodnich, jak i Zachodnich, o ile w porę nie otrząśniemy się z bolszewickiej hipnozy. Stało się przeto tak, że nie tylko polska droga do Lwowa i Wilna, ale i do Wrocławia i Szczecina wiedzie pod prąd imperialistycznych i komunistycznych dążeń Kremla"~. Dla twórców deklaracji O wolność obywatela... niezawisłość Polski mieścita w sobie wewnętrzną suwerenność - rządzenie się własnymi prawami, uchwalonymi przez wybrany parlament, suwerenną politykę zagraniczną, "której celem jest dobro Narodu i Państwa Polskiego, nie zaś interes państw obcych", uwolnienie od obcych garnizonów, "których działalność jest nadrzędna w stosunku do tymczasowych władz polskich", od rozległej sieci komórek NKWD i "ukrytych w każdej komórce państwowej i gospodarczej agentów sowieckich, działających dla interesu nie polskiego, lecz sowieckiego". Rysem charakterystycznym tego programu było fonnufowanie go w stosunku do rzeczywistości, jako jej przeciwstawienie. Postulat Polski niezawisłej kontrastował z obrazem panujących stosunków. A zatem rząd powstały z woli narodu był opozycją istniejącego rządu mianowanego przez czynniki obce, niezależność polskich władz - działalności NKWD, które na własną rękę dokonuje "rewizji, aresztowań i wywozu do Sowietów tysięcy Polaków niewygodnych dla interesów sowieckich w Polsce - bez jakiegokolwiek przeciwdziałania ze strony tymczasowych wfadz polskich". Mamy więc jakby dwie warstwy: program będący refleksem wyznawanych wartości oraz diagnozę stanu kraju. Kiedy dalej mowa o walce o prawdziwe wojsko polskie, oznacza to walkę o wojsko dowodzone przez człowieka czystych rąk, niezależnego od woli obcych czynników. Wojsko prawdziwie polskie, a więc wojsko bez radzieckich oficerów w polskich mundurach, bez oficerów politycznych, oczyszczone z oficerów śledzących prawomyślność żołnierzy, wprowadzających terror, zakłamanie i niepokój w szeregi wojska. Wojsko, "które będzie użyte wyłącznie do obrony zewnętrznej, nie zaś do działań policyjnych i walki z przeciwnikami politycznymi, do czego wyznaczone są uformowane ostatnio oddziały »wojska bezpieczeństwa wewnętrznego«". Podobnie, w kolejnych punktach deklaracji poświęconych przebudowie gospodarczej i społecznej, kulturze i oświacie oraz polityce zagranicznej, wizja Polski "o jaką walczymy" została spleciona z negatywnym przedstawieniem Polski, w jakiej żyjemy, rządzonej z pogwalceniem demokracji, wolności obywatelskiej i sprawiedliwości, zawisłej i podlegtej. Przebijający z deklaracji obraz sytuacji w kraju był typowy dla całej prasy konspira74 cyjnej, przybierając w ulotkach postać jeszcze bardziej drastyczną. Aresztowania, przepełnione więzienia, deportacje w głąb ZSRR, "na świeży syberyjski szlak", pacyfikacje "dziesiątkujące społeczeństwo na sposób gestapowski", rozbijanie "wiernych Polsce" stronnictw, zastraszanie społeczeństwa - taka wyłania się z gazetek i ulotek Polska roku 1946. Jednak nie był to wizerunek kraju prawdziwy, a półprawda, fragment złożonej rzeczywistości, widziany oczyma ludzi najbardziej narażonych na represje i - w swej większości - negujących sens współdziałania z komunistami w odbudowie oraz przebudowie systemu ekonomicznego i stosunków społecznych. W rozumieniu twórców deklaracji WiN, uczciwa przebudowa gospodarcza i społeczna miała się opierać na prywatnej własności. Podobnie jak w programie Stronnictwa Pracy z okresu wojny, głoszono upowszechnienie własności prywatnej, a to przez "umożliwienie każdemu obywatelowi własności ruchomej i nieruchomej, zdobytej własną pracą lub w drodze dzie- dziczenia, w granicach dopuszczalnych przez interes publiczny". Postulując popieranie przez państwo inicjatyw prywątych i decentralizację środków produkcji, przewidywano wprowadzenie gospodarki planowej i społecznie kontrolowanej, upaństwowienie przemysłu zbrojeniowego oraz tych gałęzi przemysłu, które mają kluczowy charakter dla całości gospo- dam, uspołecznienie bankowości i najważniejszych przedsiębiorstw użyteczności publicznej. Mowa była o popieraniu spółdzielczości, o reformie rolnej wpisanej w ogólnopaństwowy plan przebudowy gospodarczej Polski oraz o planowym przesunięciu części ludności wiejskiej do przemystu, handlu, komunikacji i rzemiosła. Wszystkie warstwy społeczne miały ze sobą zgodnie współpracować - jedna z tez głosiła niedopuszczenie do wyzysku jednych warstw społecznych przez drugie. Była to przeto w sumie koncepcja przebudowy zmierzającej do wyraźnego zwiększenia roli państwa (także przedsiębiorczości państwowej), wprowadzenia elementów planowania, ochrony położenia socjalnego najgorzej sytuowanych warstw społeczeństwa, ale i zwiększenia zakresu uspołecznienia gospodarki. Pokrywała się w ogólnych zasadach z programem RJN z 1944 r., była też bliska tendencjom panującym bezpośrednio po wojnie w Europie Za- chodniej9~. W sferze kultury i oświaty deklaracja głosiła idee bliskie lewicowej inteligencji w okresie międzywojnia, zapowiadając walkę o bezpłatną naukę, o szkołę dostępną dla młodzieży wszystkich warstw społecznych, o pomoc dla młodzieży niezamożnej w celu zapewnienia jednakowego startu życiowego, o oświatę pozaszkolną. Jako najwyższy ideał prawdziwej kultury wysuwano "uznanie w człowieku - człowieka, i to nie w głoszonych hasłach, lecz w życiu codziennym". Osiągnięcia kultury całego narodu miały być udostępnione wszystkim warstwom społecznym; warstwy te współu- czestniczyć winny w rozwoju "narodowej kultury polskiej w ramach humanistycznej kultury Zachodu". 75 Ciąg dalszy tekstu sięga już jednak do innego systemu wartości: mowa w nim o walce o ograniczenie "przemożnych dziś wpływów mniejszości narodowych na kształtowanie się kultury polskiej, o pielęgnowanie w łonie Narodu Polskiego zasad religii chrześcijańskiej przy jednoczesnym stosowaniu tolerancji dla innych wyznań, o utrzymanie znaczenia rodziny jako podstawowej komórki społecznej i kulturalnej w narodzie". Sens tych ostatnich sformułowań jest przejrzysty, kierowały się one przeciw przenikaniu do życia społecznego elementów "obcych polskości", przede wszystkim Żydów, ale i Rosjan. Jeśli o pierwszych szło, to doszły tu do głosu - acz nie otwarcie - nastawienia antysemickie, wyraźnie wówczas widoczne nie tylko w kręgach konspiracji antykomunistycznej, jednak jawnie w nich manifestowane. Powojenny antysemityzm w Polsce, jego charakter i kształt wymaga odrębnego studium, tu ograniczyć się wypadnie do stwierdzenia, że na zasadzie sprzężenia zwrotnego ściśle wiązał się on z przekonaniem o zagrożeniu tożsamości narodowej, polskości, duszy polskiej. Żydzi jawią się jako zagrożenie "wszystkiego co polskie"~, jako ci, którzy wespół z bolszewikami komunizują kraj, wyrzucają Boga ze świątyń, więzią miliony najlepszych synów ojczyzny, zatruwają duszę młodzieży°°. Odczuwanie zagrożenia uaktywniało pokłady nieufności, lęku, niechęci dochodzącej do wymiaru nienawiści - emocji drzemiących w świadomości społecznej i nabierających mocy w okresach kryzysu. Emocje te znajdowały pożywkę w zjawiskach wyimaginowanych i w realiach ówczesnego życia. Klisza: Żydzi jako zagrożenie polskości obejmowało sferę rzeczywistości i symbolikę (warto w tym kontekście zwrócić uwagę na niedocenianie jako źródła wrogich emocji sposobu traktowania martyrologii i oporu Żydów i Polaków przez władze°~). We wspomnianym artykule Wieczne odpoczywanie... w "Orle Białym" pisano: "Jeżeli komuniści polscy za walkę w Hiszpanii dostali najwyższe odznaczenia wojskowe i jeżeli najmniejszy odruch buntu przeciwko Niemcom w gettach żydowskich został już skwapliwie zanotowany i oceniony-to żołnierz polski spod Narwiku, Tobruku i Monte Cassino, zarówno ten, który już w obcej spoczął ziemi, jak i ten, co przetrwał - nie mają dotąd ojczyzny, a porosłe zielskiem mogity AKowców są dalej zaniedbane i opuszczone"~°2. Motyw zagrożenia w sferze duchowości odgrywał w ówczesnym podziemiu ogromną rolę. Walka o duszę narodu - tak zatytułowano w gazetce "Ku wolności" cykl artykułów poświęconych religii i rodzinie. A w "Polsce Niezależnej" stwierdzano: "Nie zagraża nam w stopniu tak wielkim jak za czasów okupacji niemieckiej wyniszczenie biologiczne, niemniej jednak grozi nam to, co o istnieniu Polski stanowi - zniekształcenie sztuczne osobowości kulturalnej polskiej i asymilacja sowiecka przeprowadzona drogą terroru i podstępu. Tym różni się Rosja od Niemiec, że Niemcy nie udawały przyjaciela i dobroczyńcy Polski [...]"~°3. I jeszcze jedna opinia: w apelu do Polaków należących do organizacji i współdziałających z ko munistami z czerwca 1947 r., podpisanym przy Prezydium Ruchu Niepodległościowego WiN, pisano: "Zniszczyć Polskę pod względem politycznym, gospodarczym, kulturalnym i militarnym, a tak osłabioną całkowicie uzależnić od Rosji - oto cel sowiecki". Dalej zaś stwierdzano: "Niszczy się najwartościowszy element społeczeństwa, resztę usiłując przekształcić w bierną, powolną masę. Rosja wychodzi bowiem z tego założenia, że każdy niepodległościowiec, który walczył czynnie z Niemcami będzie prędzej czy później walczył z Rosją. Ale Rosja - podkreślano - tego celu nie realizuje, jak poprzednio w latach 1939-41 i 1944 własnymi siłami. Nie chce tego robić, jak poprzedni okupant, rękami żandarmów, SS, gestapo. Jej cele mają realizować i wykonywać Polacy własnymi rękami; ona jest natomiast w tych sprawach mózgiem, sprytnie z ukrycia kierującym całą pracą wyniszczającą" ~°4. Ostatni punkt omawianej deklaracji WiN dotyczył zasad polskiej polityki zagranicznej. Jej nadrzędną zasadą miała być niezawisłość, wsparta przede wszystkim przez sojusze "z naszymi przyjaciółmi z Zachodu, z Francją i Wielką Brytanią, a więc z mocarstwami, które w tragicznym roku 1939 wywiązały się ze swych zobowiązań wobec Polski". Przewidywano poza tym utrzymanie i pogłębienie tradycyjnej przyjaźni ze Stanami Zjednoczonymi: "Jesteśmy bowiem narodem wyrosłym na kulturze zachodniej i należymy do wielkiej rodziny Europy Zachodniej". Co się tyczy ZSRR, program opowiadał się za utrzymaniem uczciwych, dobrych stosunków z naszym wschodnim sąsiadem. "Domagamy się jednak stosunków opartych na zupełnej równości stron i niewtrącania się Sowietów w nasze sprawy wewnętrzne. Nie mamy zaufania do uczciwości i wierności zobowiązaniom ze strony Rosji Sowieckiej. Tylko fakty będą mogły nas przekonać o prawdziwości głoszonych przez nią obecnie uczuć przyjaźni i bezinteresowności dla narodu polskiego". Dalej następował rejestr wrogich wobec państwa polskiego i Polaków działań, "o których nie wolno nam ani światu zapominać". Otwierał go pakt Ribbentrop-Mołotow, po czym wymieniono deklarację radziecką z 19 IX 1939 r., zerwanie stosunków dyplomatycznych i uznanie, iż państwo polskie przestało istnieć, deportacje z Kresów Wschodnich, inkorporację zagrabionych ziem polskich dokonaną wbrew prawu międzynarodowemu, wydanie w ręce gestapowskie działaczy polskich ukrywających się na wschodnich terenach Rzeczypospolitej oraz polskich jeńców wojennych pochodzących z terenów okupowanych przez Niemcy, zasilanie hitlerowskiej machiny wojennej surowcami i żywnością, zachowanie się Armii Czerwonej w Polsce w pościgu za Niemcami, określone jako "bardziej brutalne i barbarzyńskie niż swego czasu zachowanie się armii niemieckiej". Ostatni punkt owego rejestru nieprawości i krzywd - "ustalenie granic wschodnich Polski pokrywające się dokładnie z granicą ustaloną paktem Mołotow-Ribbentrop, bez oddania sprawy konferencji pokojowej - jest stosowaniem 76 ~ 77 I,I~ ~;I il,~'i siły wobec bezwolnie oddanego Rosji obecnego kierownictwa polityki zaI~ granicznej Polski". Program zawarty w obszernie tu przedstawionej deklaracji dowodzi, jak ogromne trudności napotykano formułując jego założenia. Ogólniko I I I I wość i przeniesienie punktu ciężkości z programu pozytywnego na krytykę I!~ stanu istniejącego nie wynikało jedynie ze słabości myślenia politycznego jego twórców, lecz również z ich potożenia, będącego odbiciem sytuacji kraju, przekreślającej szanse prowadzenia samodzielnej polityki polskiej i skazującej jej rzeczników na imponderabilia. W przewidywanym przez WiN ramowym planie działania, mającym obowiązywać do chwili odzyskania niepodległości, stwierdzano krótko: "WiN prowadzi walkę: 1. O odzyskanie prawdziwej wolności narodu i niepodległości państwa. I 2. O utrzymanie obecnych granic zachodnich oraz odzyskanie wschod', nich, południowych i północnych. I I 3. O przeprowadzenie koniecznych reform społecznych, opartych na zasadach chrześcijańskich i zaprowadzenie prawdziwego demokratycznego ustroju. 4. O wychowanie nowego obywatela, stawiającego dobro państwa i na rodu na pierwszym planie przed celami osobistymi, partyjnymi czy organi ' zacyjnymi"sos. Jeszcze większe trudności napotykała myśl konspiracyjna, gdy przychodziło formułować cele, zatożenia i metody działalności bieżącej. W miarę upływu czasu, wobec niezaprzeczalnego umacniania się władzy komunistów, w kołach konspiracji przybieraty na sile tendencje nastawienia się na przetrwanie, wiązania oporu z przystosowaniem się, wallen ' doryzmu. Ewolucja taka była nieuchronna, zważywszy z jednej strony uderzające w podziemie represje, z drugiej zaś nastroje panujące w społeczeństwie, wśród ludzi zmęczonych, koncentrujących całą energię na urządzaniu życia od nowa, rozgoryczonych i tracących coraz bardziej nadzieję na rychłą zmianę położenia. Ci, którzy sądzili, że na dłuższą metę możliwe będzie kontynuowanie konspiracji "pod Sowietami", tak jak podczas wojny "pod Niemcami", bardzo prędko przekonali się, i to namacalnie, o swoim błędzie. Co więcej, okazało się, iż konspiracja, zwłaszcza oddziały leśne, służyć może władzy czy to za pretekst do nasilonych represji, aż po pacyfikowanie catych obszarów kraju, czy za przesłankę własnych działań - czego koła kierownicze konspiracji byty świadome. "Pod pozorem walki z reakcją i faszyzmem - stwierdzano w liście otwartym Do członków sądownictwa polskiego sygnowanym Prezydium Ruchu Niepodległościowego WiN - niszczy się w sposób zalegalizowany najlepszy element polski. Tam gdzie nie skutkuje prowokacyjna działalność leśnych oddziałów dywersyjnych, zorganizowanych przez UB i NKWD, spełnia swą rolę dobrze wyreżyserowane sądownictwo polskie, przeprowadzając cały szereg procesów, których celem jest zohydzenie działalności 78 AK, rozbicie PSL i wyniszczenie najwartościowszych elementów polskich" ~ °s. Teksty mówiące o oddziałach, grupach czy osobach podszywających się pod konspirację można by długo cytować°~. Gen. Bór-Komorowski, już w okresie zimnej wojny, przeciwstawiając się tworzeniu podziemnych ruchów oporu w krajach bloku radzieckiego, stwierdzał: "Śmiem twierdzić, że każda próba uruchomienia Undergroundu w krajach okupowanych przez Sowiety równałaby się skazaniu na eksterminację ludności tych krajów. Sowiety niejednokrotnie już dały dowody, że nie cofają się przed biologicznym wytępieniem całych narodów, z chwilą, gdy ośmielą się im przeciwstawić. (...) Należy się ponadto liczyć z tym, że Sowiety, względnie ich komunistyczni satelici, mogą sami inspirować i prowokować działania podziemne w poszczególnych krajach, by korzystając z nadarzającej się możności pacyfikacji terenu, wytępić przy tej okazji najbardziej ofiarną i dynamiczną część społeczeństwa, której represjami nie potrafili dotychczas złamać i sobie podporządkować"ios. Nie walczyć zbrojnie! - to przekonanie kół kierowniczych konspiracji, które legło u podłoża powstania organizacji WiN, w 1946 r. dominowało w tekstach programowych, w prasie podziemnej, a nawet w większości ulotek. Bardzo rzadko odnaleźć można w nich zapowiedzi karania śmiercią "zdrajców", "sprzedawczyków" itp.; nie mieściły się one ani w ideolo- gii ówczesnej konspiracji, zwłaszcza WiN, ani w przyjętym modelu oporu. Nie sposób naturalnie negować faktu zbrojnej działalności podziemia czy to oddziałów mniej lub bardziej luźnych, czy przynajmniej nominalnie podporządkowanych ośrodkom kierowniczym~°9; niemniej, nie była ona wpisana, jak w okresie niemieckiej okupacji, w program walki bieżącej. Na temat programu na dziś zdania pozostawały podzielone. Kluczowym problemem, analogicznie jak w 1945 r., była ocena sytuacji międzynarodowej, podstawowe zaś rozbieżności dotyczyły stosunku do rządu polskiego na wychodźstwie, a tym samym - stosunku do TRJN i do polityki Mikołajczyka. Jesienią 1946 r. w kilku gazetkach ukazał się artykuł Orienta- cje, w którym autor w tym kontekście charakteryzuje trzy stanowiska występujące w opozycji, w tym także w PSL: "l. Stronnictwo Narodowe, sądząc, ie obecna »rzeczywistość« potrwa krótko, a rychła wojna między mocarstwami położy jej kres - wybrało drogę bezkompromisowej walki. Odrzuca się wszelkie możliwości szukania porozumienia i współpracy z Rosją. Odłam Stronnictwa Narodowego - NSZ - przeszedł do walki zbrojnej, prowadzonej bez względu na straty. SN uznaje wyłącznie Rząd Emigracyjny. 2. Drugą orientację stanowi PSL. Mikołajczyk, wychodząc z założenia, że wojna może być i może jej nie być, postanawia pracować dla Polski w obecnej chwili na drodze legalnej. [...] Jakkolwiek tzw. de- mokracja zepchnęła PSL do opozycji - premier Mikołajczyk w dalszym ciągu stoi zdecydowanie na stanowisku raz obranym. Pogląd powyższy po 79 dzieliło Stronnictwo Pracy na czele z Popielem i częściowo PPS. Stosunek do poprzedniej orientacji oraz do Emigracji wrogi. 3. Trzecią z kolei orientację - stwierdza autor - przedstawia WiN. Kierownictwo WiN-u, uznając, że wojna jest nieunikniona, jednak w terminie bliżej nieokreślona, a zaistniała rzeczywistość może potrwać przez dłuższy czas, obrało drogę walki ideologiczno-wychowawczej i polityczno-społecznej. WiN uznaje dawny Rząd Emigracyjny jako prawne przedłużenie naszej niepodległości, jednocześnie uznaje akcję Mikołajczyka jako zupełnie uzasadnioną. WiN występuje przeciw walce zbrojnej w obecnej rzeczywistości. Nie uznając obecnego ustroju podjął pracę na wszystkich odcinkach życia państwowego, wychodząc z założenia, że dla sprawy polskiej trzeba zrobić tyle, ile we własnym zakresie zrobić można"~~°. W ostatnim zdaniu znalazło wyraz rozczarowanie do sojuszników czasu wojny - Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Zawarta też w nim była krytyka tych przeciwników władzy komunistycznej, którzy porzucili myśl o kontynuowaniu oporu w formie odpowiadającej powstałym warunkom, czy dlatego, że zajęli postawę totalnej negacji, czy w przekonaniu, że niczego nie uda się osiągnąć, że nic nie zależy od Polaków, że Polska, jej przyszłość, jest w rękach wielkich mocarstw. Charakteryzując nastroje i postawy w społeczeństwie, także w kołach konspiracji, jako jedną z postaw wymieniano "Niedowierzanie w możliwość skutecznego przeciwstawienia się agresji rosyjskiej, pogodzenia się z nienawistną niewolą celem uzyskania znośnych warunków egzystencji". Gorące spory wokół problemu "co robić" nie ustawały przez cały rok 1946. Autor przed chwilą cytowanego tekstu, wzywając do konsolidacji podziemia, stwierdzał, że centralnymi dla dyskusji byty pytania: "czy działalność organizacji tajnych jest obecnie celowa, czy szkodliwa? Czy polska emigracja powojenna powinna pozostać za granicą, czy ma wracać do kraju? Czy współdziałanie z poczynaniami rządu warszawskiego jest zdradą, czy koniecznością dyktowaną rozsądkiem" ~ ~ ~ . Dylematy, które zrodziło powstanie TRJN i powrót Mikołajczyka, pozostawały nadal otwarte, wyraźnie natomiast ewoluowały stanowiska w tak podstawowej kwestii jak opór, jego postacie oraz relacje między przeciwstawieniem się komunistom i współpracą z ustanowioną przez nich władzą. Powojenna konspiracja nie zdołała wykrystalizować nowego modelu ruchu oporu. Nie pozwoliły na to uderzające w nią bezustannie represje, nie bez znaczenia była także wyjątkowo skomplikowana sytuacja wewnętrzna kraju oraz niejednoznaczny układ międzynarodowy, ewoluujący ku konfliktowi między mocarstwami zachodnimi i ZSRR, którego na- stępstw nie sposób było przewidzieć. Kształt oporu, losy Polski zależały w największym przecież stopniu od sytuacji międzynarodowej. Najobszerniejszą analizę zawiera cytowany Ramowy plan dziatania Ruchu "Wolność i Niezawisfość" z 1946 r., w którym po rozpatrzeniu rozmaitych wariantów rozwoju stosunków międzynarodowych w skali światowej, usiłowano wyznaczyć położenie Polski i określić zadania polskiego ruchu niepodległościowego. "Tragizm położenia Polski - stwierdzano - polega między innymi dzisiaj na tym, że w hierarchii celów rosyjskich jesteśmy na pierwszym miejscu (bez opanowania Polski nie może być mowy o bloku słowiańskim ani o opanowaniu Europy Zachodniej), a jednocześnie u Ameryki na jednym z miejsc dalszych. Tragiczne położenie nasze na wypadek zwycięstwa Rosji, jak również duże możliwości w zwycięstwie Anglosasów nie mogą działać na nas hamująco. Nie wolno nam zachowywać postawy biernej (pracuj i módl się człowieku) wobec wydarzeń, jak to niektóre koła propagują. Każda z walczących stron walczy dla siebie i o swoje cele. Nasze cele na tle tych wydarzeń muszą być realizowane tylko przez Polaków, przez nas samych. W błędzie są ci wszyscy, którzy postawili na Rosję i przyszłość naszą widzą w podporządkowaniu się jej. Rosja realizuje swoje cele, gotowa w każdej chwili oddać Ziemie Odzyskane Niemcom, jeżeli te za daną cenę przejdą do jej obozu. Niemniej błądzą również ci, którym wydaje się, że przyszłość naszą wywalczą nam Anglosasi. Przyszłość Polski zależy od zwycięstwa Anglosasów - to prawda - niemniej zależy ona przede wszystkim od nas samych, od naszego wysiłku mózgowego i od naszych czynów"~~2. Po skonstatowaniu, iż "na naszym wewnętrznym odcin- ku jest źle", próbowano ustalić "hierarchię celów", zarówno "na odcinku międzynarodowym", jak "na odcinku wewnętrznym". Na pierwszym miejscu znalazły się: "oddziaływanie na decydujące ośrodki polityki międzynarodowej (USA) w kierunku przyspieszenia rozstrzygnięcia z obozem komunistycznym dla dobra Polski i świata" oraz "Doprowadzenie do stworzenia wspólnego, ogólnopolskiego przedstawicielstwa z delegacją kraju i emigracji" i "Doprowadzenie do zjednoczenia wszystkich demokratycznych elementów Polski, stojących na stanowisku dobra ogólnopolskiego wobec zagadnienia uzyskania niepodległości". Dalej mówi się o przeprowadzeniu "narodu przy możliwie najmniejszych stratach kulturalnych i materialnych przez wszystkie przewidziane fazy wydarzeń", skierowaniu "całego wysiłku narodu wokół zachowania ducha niepodległości", wychowaniu nowego pokolenia "w duchu dobra ogólnego narodu i państwa, jako świętości nadrzędnej, niedopuszczeniu do moralnego upadku, szkołeniu kadr niepodległościowych". W tym wszystkim wyraźnie przejawia się coraz powszechniejsze przekopanie, iż obecny "antrakt między wojnami", jak określono w "Polsce Niezawisłej", potrwać może dłużej niż się tego spodziewano w kołach konspiracji. Przekonanie to mogło prowadzić - i prowadziło - do porzucenia działalności konspiracyjnej, zwłaszcza że pole jej gwałtownie kurczyło się pod uderzeniami UB i wojska. W każdym razie zmuszało ono do nastawienia działań podziemia "na długi marsz". Wiązała się z tym zmiana sto i ~ 81 sunku do współdziałania z wtadzą komunistów. "Zadaniem naszym - pisano w »Polsce Niezawisłej« (październik 1946) w programowym artykule - jest przetrwanie antraktu w możliwie dobrej formie. W warunkach, w jakich żyjemy, możemy jedynie prowadzić walkę obronną. Prowadząc ją, musimy unikać rozgrywek jawnych, zachować zimną krew i nie dać się sprowokować do wystąpień, które ofiary niepotrzebne pociągają. [...) Chodzi o zachowanie potencjału energii niepodlegtościowej i jej rozrost w okresie antraktu. Chodzi o wzmożenie łączności duchowej narodu, o wspieranie się wzajemne w obronie polskości, w każdym przejawie życia. Chodzi o wzmożenie samowiedzy narodu w oporze przeciwko przemocy rosyjskiej. Chodzi o obronę dóbr polskich duchowych i materialnych i pomnażanie ich tam, gdzie się da w warunkach dzisiejszych. Chodzi wreszcie o spotęgowanie dyspozycji wobec Polski nieurzędowej, przeciwstawiającej się Polsce urzędowej"~~3. Tekst ten jest wyrazem poszukiwania takiego modelu oporu, który łączyłby pozytywną pracę nad odbudową kraju z walką o zachowanie polskości w jej pełnym kształcie, uznanym przez komunistów za schorzały ~4. O krok dalej posunął się autor innego tekstu, wystąpując z ideą współistnienia "trzech nieodzownych dziś rozgałęzień naszego życia narodowego; życia jawnego i kontrolowanego w kraju, niezawisłego ruchu niepodległościowego oraz emigracji". Jego zdaniem, żadnego z nich nie może zabraknąć. Muszą ze sobą harmonizować, muszą się uzupełniać. Zastrzegał przy tym: "przez »życie jawne« rozumiemy tu nie opozycyjne stronnictwa polityczne w kraju, za które ruch podziemny odpowiedzialności nie ponosi, lecz rozumiemy całokształt życia społecznego, gospodarczego i kulturalnego, w którym pomimo kontroli reżimu polski żywioł niepodległościowy ma wielkie, choć trudne pole osiągnięć". Jednocześnie potępiona została postawa "biernego pogodzenia się z losem, argumentem trzeźwości politycznej maskująca egoizm, oportunizm, karierowiczowstwo!" Stwierdzając, iż każdy we własnym sumieniu winien zdecydować, gdzie jest jego miejsce w toczących się zmaganiach, autor apelował: "Tylko nie wykopujmy między sobą rowów granicznych, które tak zawzięcie wykopać pragną nasi wrogowie i ich agenci" ~ ~ 5. Zdania te były pisane jesienią 1946 roku. Kilka miesięcy później - gdy kolejne fale aresztowań rozbiły II i III Komendę WiN oraz unicestwiły Komitet Porozumiewawczy Organizacji Polski Podziemnej, po sfałszowanych wyborach i braku reakcji mocarstw zachodnich na pogwatcenie porozumienia jałtańskiego - akcenty zmieniły się. Pojawiła się koncepcja oporu wiązanego z uczestniczeniem we wszystkich dziedzinach życia publicznego, tak by "w ramach dzisiejszej rzeczywistości realizować nasz własny, narodowy program, uzyskując w ten sposób wpływ na bieg wydarzeń". Nastawienie to łączyło się z krytyką postawy negacji, jak też z potępieniem walki zbrojnej, jako najmniej skutecznej i przynoszącej "nie powetowane straty, których mogliśmy uniknąć i które obecnie naprawiać musimy" ~ gis. Nurt podziemia, wywodzący się z Armii Krajowej, konsekwentnie przeciwstawiał się postawom kapitulacyjnym. W sporach o prryszłość dziatań konspiracyjnych zwalczał tych, którzy uważali, że wszelka praca niepodległościowa w kraju jest niepotrzebna i szkodliwa, w przekonaniu, że "tylko organizacje niepodległościowe mogą społeczeństwo przeprowadzić obronną ręką przez istniejący i czekający nas jeszcze okres prób". ~~'yle, że zmienione w stosunku do okupacji niemieckiej warunki narzucały biegunowo różne "oblicze i metody pracy obecnego podziemia". Nowy, antykomunistyczny ruch oporu widziano w kontekście przeciwstawiania się ofensywie komunizmu w skali światowej. Wiosną 1947 r., na łamach "Biuletynu Informacyjnego", środowiska związane z WiN głosiły, iż nie wolno rozpaczać, choć położenie Polski jest trudne, choć trzeba być przygotowanym "na niejedną jeszcze przykrość, szczególnie w okresie obecnego osamotnienia". Stwierdzano: "Społeczeństwo żyje. Naród Polski musi przetrwać i przejść obronną ręką przez wszystkie trudności, jakie mu bieg wydarzeń zgotował i wobec jakich w najbliższej przyszłości nas postawi. Społeczeństwa nie wolno zostawić bez żadnego polskiego kierownictwa i zdać na łaskę i niełaskę obozu komunistycznego. Na przykładzie PSL widzimy, że niewiele i niedługo może istnieć opozycja legalna w systemie komunistycznym. To ciężkie zadanie przeprowadzenia społeczeństwa przez obecne i przyszłe okresy prób wzięły na siebie Polskie Organizacje Niepodległościowe. Główne zadania i cele nasze umieszczone w motto niewiele się zmieniły od pierwszej okupacji. Gruntownej zmianie natomiast musiały ulec metody pracy. Kiedy uprzednio walczyliśmy zbrojnie - dzisiaj rozładowujemy wszelkie oddziały leśne. Znając zamiary przeciwnika uprzedzamy społeczeństwo i wskazujemy drogi wyjścia. Stanowiąc integralną część społeczeństwa, głębokimi korzeniami tkwiąc we wszystkich instytucjach, żyjąc i cierpiąc razem ze społeczeństwem, rozwiązywać będziemy w granicach swoich skromnych możliwości wszystkie zagadnienia w miarę ich narastania" ~ ~ ~. Winowska koncepcja cywilnego oporu wyłoiona została obszernie w połowie 1947 r. w liście otwartym Ruchu WiN Do Polskich socjalistów. Przyznawano, iż w najbliższej przyszłości "pozostanie nadal obecna dyktatura i karykatura Polski niepodlegtej i niezawisłej z formy". Przyjmowano atoli, że Moskwa, zmierzająca do zniszczenia polskości, musi odraczać realizację swych planów, przede wszystkim ze względu na sytuację międzynarodową, co stwarza narodowi polskiemu szansę przetrwania, pod warunkiem, że sami Polacy nie będą tylko czekali na obcą pomoc: "tyle się dziś dla Polski robi dobrego, ile my sami [...) zrobić możemy i zrobimy". A oto program owego działania dla Polski: "Nie wolno nam walczyć 82 ~ 83 zbrojnie! Nie wolno manifestować głośno swych przekonań, gdyż to właśnie leży w interesie komunistów, rozszyfrowuje opozycjonistów i daje możliwość dalszego likwidowania najlepszych Polaków. Naszą zaś najwyższą ideą w polityce wewnętrznej winno być uchronienie się jak największej liczby Polaków od śmierci i zniszczenia oraz przechowanie ich do momentu prawdziwej niepodległości. [...) Nie wolno nam jednak negatywnie ustosunkowywać się do biegu dzisiejszych zagadnień, bo potoczy się on obok i bez nas, a my przez to nic nie zyskamy, a tylko pomożemy komunistom. Cały sens dzisiejszej walki polega na tym, byśmy tkwili wszędzie, we wszystkich urzędach, instytucjach państwowych i samorządowych. W ten sposób możemy stale i uparcie tępić ostrze niszczenia sowieckiego skierowane przeciw narodowi i państwu". Stwierdziwszy dalej, że przeciwnicy tj. komuniści - działają w sposób zakamuflowany, postulowano: "Nie możemy więc i my walczyć otwarcie czy bawić się w Don Kichotów. Nie będzie żadnych wielkich akcji czy wydarzeń, Tobruków czy Monte Cassino, ałe czeka nas codzienna, mrówcza i bardzo drobiazgowa praca. Dziś toczy się walka nie orężna, ale watka idei, walka o duszę narodu, walka o pozyskanie mas. Ten tylko naród przetrwa, którego członkowie taką walkę wygrają". Na zakończenie raz jeszcze podkreślono: "Nie walczymy zbrojnie. Bierzemy czynny udział we wszystkich przejawach życia politycznego, społecznego, gospodarczego. Paraliżujemy zarządzenia okupanta, zmierzające do wyniszczenia polskości. Pomagamy sobie wszyscy, wzajemnie się ostrzegamy, dążymy do współpracy wszystkich Polaków bez względu na przekonania polityczne i pochodzenie klasowe, na płaszczyźnie równości. Prowadzimy ścisłą inwigilację zdrajców narodu". Czy autorzy tych stów wierzyli w realność swego programu, który dziś, po latach doświadczeń, wydaje nam się naiwną, romantyczną utopią, świadczącą o zupełnej nieświadomości, czym jest system komunistycznego totalitaryzmu? Można by sądzić, że po prawie trzech latach represywnej polityki władzy, niewiele już było miejsca dla złudzeń. Jeśli przyjmiemy, że sformułowane w liście wezwania nie były li tylko polityczną demagogią, trzeba uznać; że w połowie 1947 r. potencjał oporu był ciągle znaczny, że - nawiązując do opisu zawartego w książce Aleksandra Janty-Połczyńskiego Wracam z Polski - społeczeństwo nie było jeszcze spętane niewidzialnymi nitkami lęku, zależności, rezygnacji...~~8. Jak jesienią 1945 r. twórcy WiN pragnęli skierować konspirację wyrosłą z Armii Krajowej w łożysko walki politycznej, z konieczności - wobec braku elementarnych swobód obywatelskich - prowadzonej w konspiracji, tak dwa lata później, w okresie zmierzchu podziemia, proponują oni w istocie ideę wallenrodyzmu. Czy to był wyraz słabości?, potwierdzenie klęski? Nie ulega wątpliwości, że w 1947 r. walka o obalenie władzy komunistów była przegrana. Wybory styczniowe położyły kres oczekiwaniom rychłej odmiany. Zacho84 dziła sprzeczność pomiędzy niezwykle silnym dążeniem do stabilizacji, do normalizacji życia po kilkuletniej wyniszczającej wojnie a nadzieją, że rządy komunistów są przejściowe. Wbrew temu, co można by sądzić, powojenna konspiracja nie plasuje się wyłącznie w nurcie polskiego insurekcjonizmu. Przeciwnie, przez czas swego istnienia zmierzała ona do położenia kresu działaniom zbrojnym i oddziałom leśnym, uznając, iż są to formy walki wręcz szkodliwe. Próby stworzenia zorganizowanego oporu cywilnego były jednak skazane na niepowodzenie, przede wszystkim z powodu represji, ale takie ze względu na psychologiczną barierę w samym społeczeństwie. Większość Polaków nie popierała wówczas komunistów, w wolnych i nieskrępowanych wyborach ponieśliby oni druzgocącą klęskę, ale - w przeciwieństwie do okresu okupacji niemieckiej - nowej władzy nie dzielił od społeczeństwa mur nienawiści. Nie byto też powszechnej nienawiści w stosunku do ZSRR. Ludzie współdziałający z komunistami w różnych dziedzinach życia, realizując nierzadko podobne jak podziemie cele, nie traktowali ich jako przedstawicieli władzy okupacyjnej. Następował rozziew: by działać w konspiracji, trzeba było wrogość wobec Rosji i komunizmu podtrzymywać, działalność zawodowa wymagała jej tłumienia. *** Konspiracja powojenna, w przeciwieństwie do tej z czasu wojny, wciąż jest znana bardzo słabo, co więcej, stosunek do niej nie jest jednoznaczny, nie posiada ona swej legendy porównywalnej z legendą AK. Kiedy słucha się ludzi, którzy po ustąpieniu Niemców kontynuowali w podziemiu swą działalność, odnosi się często wrażenie, że do niedawna nie trak- towali oni owej działalności jako tytułu do chwały. Przeciwnie, skłonni byli podkreślać, że nie chcieli walczyć ze stanowioną przez komunistów władzą, że zostali zmuszeni do tej walki przez represje, że władza wyolbrzymiała opór, by uzasadnić tenor. Wszystko to po części odpowiada prawdzie, stanowi jednak także wyraz postawy obronnej wobec zarzutów stawianych przez prokuratorów i propagandystów w tamtych latach, powtarzanych w pracach pretendujących do miana naukowych, a traktujących o "walkach z reakcyjnym podziemiem". Na taki stan rzeczy złożyło się wiele rozmaitych przyczyn, wśród których na pierwszy plan wysunęłabym rozziew pomiędzy konspiracją i aspiracjami społeczeństwa, który sprawił, iż obóz rządzący stosunkowo łatwo zdołał narzucić wizerunek podziemia zdominowany przez: w sferze działań - terroryzm i stużbę obcym wywiadom, w sferze ideologii - obskurantyzm i antysemityzm. I tak, być akowcem stanowiło chlubę, przynależnością do WiN natomiast nikt się nie szczycił. 85 To prawda, dzieje powojennej konspiracji są mroczne, tyle w nich znaków zapytania, ciemnych punktów, tyle poczynań, które ujawnia się niechętnie. Zacznijmy od tego, że nadal nie sposób ustalić, gdzie kończyło się podziemie autentyczne, gdzie zaczynała prowokacja. Dotyczy to zarówno poszczególnych faktów (zabójstw, ekscesbw antysemickich, memoriału do ONZ), jak też funkcjonowania struktur podziemia; dotyczy szczebla bardzo niskiego, jak też najwyższego. Rozróżnić przy tym trzeba agenturalny wywiad, infiltrowanie ogniw konspiracji oraz inspirowanie działań i prowokacje sensu stricto - fingowanie akcji, przypisywanie własnych działań podziemiu, podszywanie się pod AK etc. Oto co na ten te- mat pisano w raporcie do Londynu sporządzonym przez Wydział Informacji Obszaru Centralnego DSZ kierowany przez mjra Wincentego Kwiecińskiego: "SB coraz częściej posługuje się prowokacją. 3 b.m. (lipca 1944 - K.K.] około północy do portiera hotelu Polonia zgłosiło się dwóch panów, którzy oświadczyli, ii są z AK i proszą o udzielenie im pokoju na nocleg. Portier odmówił. [...] W Białymstoku SB zlikwidowało niejakiego Henryka Olejniczaka, b. członka KPP i PPR, pełnomocnika Nrządu« na Prusy Wschodnie. Zabójstwo złożono na karb AK, pogrzeb zaś urządzono na koszt państwa z dużymi honorami". Wymieniając agentów stwierdzano o jednym z nich, iż sam oświadczył, że pracuje w SB. "Do współ- pracy zmuszony został w lutym po rozkonspirowaniu. Przed miesiącem pojawił się w Warszawie. Poszukuje kontaktów do partyzantki. Rozmowy z dawnymi znajomymi prowadzi w sposób zdecydowanie prowokacyjny. Często jeździ do Łodzi, gdzie kontaktuje się z S-J. (znany konfident gestapo obecnie na usługach NKWD). Dysponuje dużymi sumami pieniędzy". Dalej podano rysopis owego człowieka. W tymże raporcie mowa jest o spaleniu przez NKWD "razem z całą ludnością wsi Brzeziny koło Siemiatycz" oraz o krwawej pacyfikacji wsi Dziatkowice na drodze do Bielska. Ostrzegano także iż "według wiadomości z NKWD władze rosyjskie mają rozpracowaną całą obecną konspirację. Aresztowań nie przeprowadzają, aby nie zrywać sieci jakoby bardzo dobrze wmontowanej w organizacje podziemne jeszcze za czasów niemieckich. SB nie jest informowane o osiągnięciach NKWD". Wiarygodności tej informacji nie analizowano. A oto inne doniesienia dotyczące agentów i agentur: "Na terenie Warszawy rozpoczął działalność »wywiad IS-u«, angażujący współpracowników spośród członków AK. Prowokacja NKWD". "W oddziałach Burza i Dolina działających na Kielecczyźnie SB posiada swoich agentów". Morwa też o trzech agentach wysłanych przez ZG Informacji Wojskowej do Londynu. Przytoczona została przy tym instrukcja PUBP w Lublinie rozesłana 21 lipca do podległych jednostek, w której stwierdzano: "W związku z utwo- rzeniem TRJN i odezwą wystosowaną do podziemnych, nielegalnych organizacji przez Rząd Jedności Narodowej o zaprzestaniu bratobójczych walk, a także o złożeniu broni i wyjściu z podziemi celem odbudowy znisz 86 czonego kraju, oraz wzmożoną operatywną działalnością oddziałów wojsgovvych, celem tępienia band grasujących na terenie województwa lubelsyiego, wysyłanych w tym celu przez Rząd Jedności Narodowej, podziemne dotychczasowe organizacje AK i NSZ oraz ich bandyckie lotne oddziały, działające na terenie województwa, zmieniły pod wpływem represji rządu dotychczasową swoją taktykę, wyrażając się następująco: Armia Krajowa i Narodowe Siły Zbrojne celem zabezpieczenia swych kadr i przyciągnięcia mas społeczeństwa na swoją stronę, zaprzestały swej dotychczasowej taktyki terroru na członkach sympatyzujących do Tymczasowego Rządu, przechodząc do głębokiego podziemia, celem prowadzenia w dalszym ciągu swej antypaństwowej roboty. W tym celu niektórzy członkowie AK i NSZ - tu widząc bezpodstawność dalszej walki, wychodząc z podziemi z hasłami, chcąc solidarności i współpracy z obecnym rządem, celem dojścia przez swoją legalizację do stanowiska i rozpoczęcia swej wrogiej działalności przeciwko demokracji, wyrażając się w najszerszej propagandzie, pismach, broszurach, ulotkach podszywających się pod rząd, to ustnie rozsiewając najrozmaitsze wersje antypaństwowe, sabotażując na wszystkich gałęziach aparatu państwowego, celem osłabienia i poderwania autorytetu obecnych władz rządzących. W tych warunkach wyniki walki z reakcją będą zależne od planowo zorganizowanej sieci agentów - operatorów pracy przez organa bezpieczeństwa publicznego, chcąc mieć dobrze rozgałęzioną siec agenturalno- operatywną w tym celu winniśmy: 1. Zasiągnąć werbunek agentów a w szczególności osób mających autorytet ze środowisk nielegalnych organizacji AK i NSZ, które to zdolne byłyby przeprowadzić pracę rozkładową we wrogich nam organizacjach. (...) 2. Ulepszyć pracę z dotychczasową naszą siecią agenturalną, usprężyć kontakt z informatorami- agentami, którym to powinniście dać zadanie opracowania podejrzanych osób. 3. Przeprowadzić czystkę z pomiędzy byłych informatorów-agentów, którzy pracują dwustronnie, oraz zdekonspirować agentów prowokatorów. 4. Wprowadzić swoją agenturalną sieć w kierownicze stanowiska AK i NSZ, oraz działające bandy jakie są na waszym terenie celem przeprowadzenia rozkładowej pracy pomiędzy tymi ostatnimi starając się wyprowadzić ich z podziemi. 5. Wszystkich uczestników podziemnych organizacji wychodzących z konspiracji wciągnąć na pisemną ewidencję, zaś kierowniczy skład na aktywno-agenturalne rozpracowanie celem ustalenia ich wrogiej działalności". Punkty szósty i siódmy dotyczyły zdawania broni oraz rejestracji w RKU osób podlegających obowiązkowi służby wojskowej~~9. Jest to tekst wiarygodny, znajdujący potwierdzenie w innych źródłach, by wymienić protokoły posiedzeń Państwowej Komisji Bezpieczeństwa z 1946 i 1947 r. Mowa w nich o tworzeniu grup informacyjnych, o danych agentury, wywiadzie agencyjnym, o "wgłębianiu się w teren naszego zwiadu agencyjnego". Na posiedzeniu 30 X 1946 r. "wszyscy mówcy [...] pod 87 kreślili ważność na danym etapie sprawy wywiadu agencyjnego i częściowej zmiany taktyki działania w walce z bandytyzmem", a to w związku ze stwierdzeniem Józefa Czaplickiego, dyrektora III departamentu MBP, kierującego walką z podziemiem, iż "bandy", zwłaszcza WiN, "zmieniły taktykę działań i przechodzą do stopniowej głębszej konspiracji"~~ Agentura działała również w ogniwach kierowniczych, zarówno NSZ i NOW, jak i WiN; na obszarze centralnym WiN w otoczeniu płk. Kwiecińskiego agent działał co najmniej od połowy 1946 r. ~2~, choć aresztowanie Kwiecińskiego nastąpiło dopiero 5 I 1947 r. Narastająca penetracja podziemia przez organy represji to fakt znany od dawna; świadomi byli jej istnienia ówcześni konspiratorzy. Wciąż natomiast nie sposób ustalić jaka była rola agentur w inspirowaniu działań, nie wiadomo też jaki był zasięg operacji dokonywanych pod płaszczykiem podziemia, przypisywanych podziemiu. Utrudnia to, jeśli nie uniemożli- wia, odtworzenie działalności samej konspiracji, szczególnie działalności zbrojnej, utrzymującej się, choć kolejne władze centralne nie tylko WiN, lecz i NSZ oraz NOW uznawały jej bezsens usiłując położyć kres oddziatom leśnym - uzbrojonym grupom bądź rzeczywiście ukrywającym się po lasach, bądź rozproszonym i zbierającym się na konkretną akcję. Zdawano sobie sprawę, że terror obraca się przeciw podziemiu, służy do uzasadniania represji, co więcej, może być wykorzystany jako argument przemawiający za masowymi pacyfikacjami, otwartą ingerencją wojsk radzieckich, eliminacją legalnej opozycji. Przeciw konspiracji wojskowej wypowiadały się również polskie władze na emigracji, z którymi WiN byt po- wiązany, acz założyciele organizacji deklarowali, iż rząd na uchodźstwie utracił swą faktyczną legitymację. Istnienia agentury nie można negować, ale też nie należy wyolbrzymiać jej rozmiarów oraz wpływu na poczynania podziemia, dopatrując się we wszystkim pośredniej lub bezpośredniej ręki NKWD i UB. Pamiętać trzeba, iż wywoływanie przekonania o wszechobecnej prowokacji i agenturze to była jedna z metod walki z oporem społecznym, skuteczna i często bardziej szkodliwa od działań rzeczywistych agentów i prowokatorów. Zanim otwarte zostaną archiwa i będzie mogła powstać w miarę pełna historia powojennej konspiracji, nie uda się precyzyjnie rozgraniczyć co było dziełem autentycznego podziemia, a co prowokacją tych, którzy z nim walczyli. Z tym się wiąże sprawa takich rozdziałów podziemnej działalności jak tenor i wywiad. To właśnie one pozwoliły postawić powojenną konspirację w sytuacji moralnie dwuznacznej, one wpłynęły na załamanie się płk. Rzepeckiego, gdy po aresztowaniu przedstawiono mu dowody dokonywania mordów i przekazywania informacji, one służyły za podstawę oskarżeń w procesach. Zacznijmy od tenoru, którego ofiarą według ostatnich szacunków miało w latach 1944-48 paść około 10 tysięcy funkcjonańuszy MO, UB, 88 ORMO oraz około 12 tysięcy osób cywilnych, przede wszystkim aktywistów PPR, Żydów, pracowników administracji państwowej~~: W chwili obecnej nie można tych liczb uznać za w pełni wiarygodne, nie sposób bowiem stwierdzić, czy rzeczywiście byty to wszystko ofiary bratobójczej walki, jaką władzy ludowej wydali jej przeciwnicy. Można zakładać, że niemała część spośród tych 22 tysięcy zginęła w wyniku działań nic lub niewiele mających wspólnego z podziemiem politycznym - powojenne warunki sprzyjały bandytyzmowi. broni było wiele, porachunki załatwiano krwawo. Granica pomiędzy poczynaniami tak czy inaczej powiązanymi ze strukturami organizacyjnymi konspiracji a zwykłym bandytyzmem, pod płaszczykiem walki z komuną, Moskalami, Żydami, jest płynna. Pytany o związek poszczególnych oddziałów z WiN, płk Kwieciński stwierdził, że Zapora (Hieronim Dekutowski), Orlik (Marian Bernaciak) należeli do WiN, Ognia (Józefa Kurasia) czy Młota określił natomiast mianem watażków. Utrzymywanie oddziałów tłumaczył trudnością ich likwidacji. "Te oddziały, nad którymi pracowaliśmy - mówił - rozładowywaliśmy, ale stopniowo i dość powoli, dlatego że staraliśmy się stworzyć tym ludziom jakieś warunki egzystencji. Proponowałem jeszcze Rzepeckiemu, przed jego aresztowaniem, w obszernym memoriale, aby w tym celu sięgnąć do funduszów którymi dysponował Tatar. Mając znaczne wpływy w PUR proponowałem, by korzystając z tych pieniędzy subwencjonować przesiedlenie na zachód całych rodzin ludzi spalonych, szukających schronienia w lesie. Jak można było rozładować lasy jeżeli chłopcy się ukrywali; gdzie się mieli ukrywać? Szli do lasu. Las był stale zasilany. [...] Próbowaliśmy wciągnąć Kościół do pomocy przy rozładowywaniu grup zbrojnych. Myś- my zdawali sobie sprawę, że dla organizacji politycznej istnienie takich grup stanowi tylko obciążenie. Ale przecież nie mogliśmy powiedzieć oddziałowi, powiedzmy z Grójca, idźcież do diabła. Próbowaliśmy, między innymi pomagając im finansowo, przejść do normalnego życia. Było to wszystko bardzo trudne. Na Biatostocczyźnie, kiedy próbowaliśmy wpły- nąć na Lisa, aby rozładował swoje oddziały, to on po prostu zastrzelił naszego wysłannika"~23. Przy wszystkich tych zastrzeżeniach nie ulega wątpliwości, że z rąk podziemia padali ludzie związani z władzą, że nienawiść owocowała tysiącami zabitych, choć oczywiście, jak to słusznie podkreśliła Maria Turlejska, w Polsce nie było mowy o zorganizowanym terrorze, czy tym bardziej o istnieniu organizacji typu irlandzkiej IRA, baskijskiej ETA czy zachodnioniemieckiej RFA. Ze szczebla centralnego nie wychodziły rozkazy zabijania, nie zapadały wyroki na "zdrajców", "sprzedawczyków", "kolaborantów" etc. ~ 24. Pada często pytanie: czy w takiej sytuacji można mówić o wojnie domowej, lub ostrożniej: o elementach wojny domowej? Na pewno mieliśmy w tych latach do czynienia z walką bratobójczą, po obu stronach walczyli i 89 ginęli Polacy, najczęściej chłopi. Na cmentarzu w Lublinie spoczywają obok siebie osiemnasto-dwudziestoletni chłopcy, którzy padli - jedni jako żołnierze podziemia, drudzy w walce z podziemiem. Zbrojne oddziały nie byty terrorystycznymi bojówkami, miały swe zaplecze społeczne w danej okolicy, prawda, że coraz to słabsze. Mimo to teza o wojnie domowej lub jej elementach budzi istotne zastrzeżenia. Implikuje ona, że konflikt miał charakter wewnętrzny, gdy w rzeczywistości po jednej stronie występowała siła będąca w dużym stopniu siłą zewnętrzną, walka zaś toczyła się o suwerenność nie tylko formalną, o uniezależnienie od dominacji radzieckiej. Do połowy 1945 r. NKWD i jego wojska bezpośrednio rozbijały struktury podziemne i prowadziły działania pacyfikacyjne, potem rola ZSRR sprowadziła się do doradców w aparacie represji, systemu dowodzenia i kadry oficerskiej. Gen. Świerczewski na posiedzeniu PKB 25 maja 1946 r. mówił: "Szkodliwie działa na ludność udział w akcjach oficerów radzieckich; daje to podstawy dla wrogiej agitacji, szkodliwej za- równo dla nas, jak i dla Związku Radzieckiego"izs. Przeciw tezie o wojnie domowej przemawia poza tym stosunek sił. Prawda, że w tamtym czasie aparat represji, następnie zaś historycy "walk z reakcyjnym podziemiem" wyolbrzymiali ponad miarę rzeczywiste rozmiary konspiracji. Wyliczenia T. Walichnowskiego czy R. Halaby, wedle których w latach 1944-48 działały tysiące organizacji i grup zbrojnych (wymienia się liczby od 1,3 tys. do 3,5 tys.), wymagają weryfikacji. W tej chwili po prostu nie wiemy, jaką siłę stanowiło podziemie, rzeczywiste podziemie polityczne - jaką przejawiało aktywność, którą można zaliczyć do terroru. Wiadomo natomiast, jakie siły zostały rzucone przeciw podziemiu, zarówno polskiemu, jak ukraińskiemu: składały się na nie w maju 1945 r. cztery dywizje piechoty (1, 3, 8 i 9) oraz i Warszawska Brygada Pancerna. Znaczne siły WP i KBW były też zaangażowane w 1946 r., szczególnie w okresie referendum oraz między referendum i wyborami ~zs. Owa niewspółmierność działań pacyfikacyjnych do rzeczywistej aktywności podziemia, prawdziwy cel tych działań, jakim było sparaliżowanie oporu społecznego, zwłaszcza na wsi, obok wspomnianego wyżej problemu zewnętrznego charakteru konfliktu, nie pozwala dopatrywać się w sytuacji lat 1944-48 elementów wojny domowej. Nieco podobnie przedstawia się problem zbierania przez rozmaite struktury konspiracyjne informacji, przekazywanych następnie do polskich władz w Londynie. Działalność taka była prowadzona w szerokim zakresie, zwłaszcza w obszarze centralnym WiN, gdzie stanowiła kontynuację pracy z okresu okupacji niemieckiej. Grupa kierowana bezpośrednio przez Halinę Sosnowską miała wielu informatorów, zdobywała wiadomości i mateńały dotyczące najrozmaitszych dziedzin życia politycznego, gospodarczego, społecznego, kulturalnego, w zasadzie nie zajmując się sprawami wojskowymi. Do Londynu przekazywane byty informacje o nastro jach, represjach, ważniejszych wydarzeniach. W Krakowie istniało poza tym Biuro Studiów, zajmujące się opracowywaniem analiz~n. Absurdalne jest twierdzenie, iź osoby, które zbierały infórmacje, i te, które im ich dostarczały, należące nierzadko do elity społecznej, prowadziły szpiegowską działalność, tak jak im to zarzucali prokuratorzy podcxas procesów. To nie znaczy, że zarzut "gromadzenia wiadomości stano~riących tajemnice państwowe i wojskowe, a także o stosunkach we- wnętrzno-politycznych Polski, a następnie przekazywanie ich wrogim Polsce ośrodkom zagranicznym" był całkowicie fałszywy. Sedno tkwi w pojmowaniu Polski i jej wrogów, prawa i bezprawia; w stosunku do rządów w kraju i do polskich władz pozostających na uchodźstwie. Jeśli pominąć założenia leżące w podstaw programu WiN w chwili jego powstania - zarzucone po aresztowaniu 1 zarządu - konspiracja w kraju stanowiła, wraz z ośrodkami na emigracji, kontynuację walki o suwerenność Polski. Tak też trzeba widzieć jej działania. Nie znaczy to, że w powojennym podziemiu nie było kart niechwalebnych, poczynań budzących zasadniczy sprzeciw. W cieniu owej walki o wolność i niezawisłość lęgły się upiory antysemityzmu, zabijano ludzi dlatego tylko, że byli Żydami, komunistami, stronnikami nowego porządku. Ideowość nierzadko wyradzała się w parawan dla zwyczajnego bandytyzmu. Stosowano metody prowokacji, dopuszczano się fałszerstw, kolportowano nieprawdziwe mateńały. Należy sądzić, iż takimi sfałszowanymi mateńałami posłużono się sporządzając memoriał do ONZ~2s. Histońa tego dokumentu, opublikowanego przez ks. Kluza jako aneks w jego ksiąice o WiN, znanego poza tym z kopii znajdującej się w Centralnym Archiwum PZPR, jest niejasna. Płk Kwieciński w relacji z 1983 r. potwierdził to, co zeznał podczas- procesu: wedle niego tekst memońału powstał w środowisku warszawskim Komitetu Porozumiewawczego Orga- nizacji Polski Podziemnej, sporządził go Wacław Lipiński na podstawie materiałów dostarczonych przez WiN. Do inicjatywy tej przywiązywano wielką wagę: wniesiony przez Australię na posiedzenie ONZ memońał miał być głosem protestu zniewolonej Polski. Rzecz w tym, że tekst, którym dysponujemy, różni się zasadniczo od tekstu pióra Lipińskiego wzbogaconego załącznikami i odpowiednio przeredagowany. Nie ulega przy tym wątpliwości, że część przynajmniej owych załączników to falsyfikaty tekstów jakoby proweniencji komunistycznej: referaty i dyrektywy "członków KGB", "czlonków Kompartii", Bermana, instrukcje PPR itp. Wskazał na to już Tadeusz Żenczykowski w recenzji z książki Kluza i opinię tę podzielają także inni historycy. Dla każdego znającego realia tamtego czasu i mającego w ręku materiały partyjne jest oczywiste, iż żaden funkcjonariusz aparatu PPR czy jakichkolwiek "służb", żaden przedstawiciel "kompartii" nie mógł mówić podobnych rzeczy, a przede wszystkim nie mógł mówić takim językiem. "Koreferat płk. Andruszczenki, członka - i 91 KGB, wygłoszony na zebraniu województwa tajnego [! -K.K.J aktywu ppR w dniu 20IX 1945 r. w Katowicach na temat sytuacji w Polsce i w §wiecie" jest tworem w rodzaju osławionych "protokołów Mędrców Syjonu". Oto co mówił ów płk Andruszczenko: "Dziś Komintern rusza do pracy całą parą, obejmuje swą siecią calą kulę ziemską [...J PPR została zdemaskowana jako właściwy aktyw kompartii (...J. Członków nie ściągniemy do niej siłą, bo jej oblicze w oczach Polaków wyszło więcej na sowieckie niż na polskie. Błąd ten musimy odrobić za wszelką cenę stosując inną metodę - aktyw nasz dotąd nieujawniony ma przyjąć zasadę: wcisnąć i opanować od wewnątrz wszelkie organizacje, w pierwszym rzędzie młodzieżowe: OMTUR, »Wici«, Harcerstwo, partie polityczne bez wyjątku z naciskiem na PSL, PPS, SL, Stronnictwo Pracy, Związki Zawodowe, stowarzyszenia nie wyłączając religijnych. Nikomu z naszych wchodzących do ugrupowań politycznych, czy organizacji indywidualnie czy zespołowo nie wolno odsłonić prawdziwego oblicza". Mowa też jest o Żydach: "Szczególną opieką - stwierdza płk Andruszczenko - otoczymy mniejszość żydowską, prawie całkowicie wyniszczoną przez Hitlera. Popieramy tę mniejszość dlatego, że środowisko żydowskie świadomie działa w myśl żądań i wskazówek Kominternu (...J. Nie zdradzam żadnej tajemnicy, gdy powiem, że zniszczenie religii, a zwłaszcza katolicyzmu i Watykanu, jest jednym z głównych naszych celów"~~, 0~,~.e wystąpienie Andruszczenki, jak i inne referaty czy instrukcje nie mieszczą się w tym, co można nazwać komunistyczną kulturą polityczną tego okresu. Nikt na przykład nie mówiłby o Kominternie, rozwiązanym w 1943 r., jako o istniejącej organizacji. Przy wnikliwej analizie odnajduje się w tych tekstach dalekie echa języka KPP czy pokapepowskich grup działających przed powstaniem PPR, takich jak Stowarzyszenie Sierp i Młot czy Związek Proletariatu Miast i Wsi. Ale w 1945 r. nikt już tym językiem nie mówił, nawet na "tajnych" zebraniach; gdyby spróbował, szybko poszedłby "w odstawkę". W pełni niewiarygod na jest instrukcja KC PPR z 26 IV 1946 r. o metodach i środkach urządzania prowokacji, jak i w najtajniejszym z tajnych okólników tegoż KC nie mogło się w lutym 1946 r. znaleźć zdanie: "gdy wybory nie dadzą nam takiej postawy, abyśmy mogli utrzymać dotychczasową pozycję lub nieistotnie uszczuploną - rozstrzygnięcia będziemy szukać na innej płaszczyźnie, nie wyłączając rozprawy zbrojnej". Nie wykluczam bynajmniej, że taka koncepcja była w tym czasie właśnie przez część kierownictwa PPR czy też przez ZSRR brana pod uwagę - informował o tym ambasadorów Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych Stanisław Mikołajczyk, Nie mogła ona jednak zostać uwieczniona w formie "okólnika". Podobnie, wyższy oficer UB z Krakowa nie mógł oświadczyć publicznie na odprawie w Tarnowie, że "puszczone w obieg bojówki mają na celu sprowokowanie w pewnym momencie powstania, co będzie hasłem do wywołania wojny domowej i interwencji zbrojnej sowieckiej", ani też twierdzić, że "na 92 wschodnich granicach polskich oczekuje w tym celu S dywizji pancernych Armii Czerwonej na moment interwencji zbrojnej w Polsce". Nawet jeśli przyjąć, że informacje były prawdziwe, co bynajmniej nie jest pewne, takie głośne ujawnienie ich nie byto do pomyślenia w systemie opartym na zakłamaniu i kamuflowaniu rzeczywistych działań i celów. Tekst memoriału, napisany językiem prymitywnych antykomunistycznych sloganów, mających wskazać, iż nad światem wisi groźba ekspansji komunizmu, przeniknięty jest zoologicznym antysemityzmem. Mit "żydokomuny" króluje na jego kartach. Zygmunt Modzelewski nie jest Modzelewskim, ale Fischhaupt-Modzelewskim, Józef Olszewski - Stumpf-Olszew- skim. Żydowscy komuniści mają przodować w wyniszczaniu narodu polskiego. Oto "Po wkroczeniu Armii Czerwonej do Polski Żydzi komuniści oddając się w zupełności, jako znawcy stosunków i terenu na usługi NKWD, byli z nielicznymi komunistami Polakami tym czynnikiem, który najwięcej przyczynił się do masowych aresztowań, rozstrzeliwań i depor- tacji, zwłaszcza polskiego ruchu niepodległościowego przez swą akcję szpiegowsko-donosicielską". A dalej: "W czasie tortur podanych wyżej wobec aresztowanych Polaków z najokrutniejszymi metodami - komuniści żydowscy wykazują najwięcej sadystycznego okrucieństwa". W memoriale znajduje się też takie zdanie: "O zakresie wpływów komunistów ży- dowskich w Polsce i ich aspiracjach, o n i e b e z p i e c z e ń s t w i e w s k a 1 i ś w i a t o w e j [podkr. K.K.) jako najzdolniejszych realizatorów wszechświatowego państwa komunistycznego mówi referat czołowego Żyda w Polsce Bermana, dyrektora departamentu Prezydium Rady Ministrów, szarej eminencji rządu w Warszawie (załącznik nr 21). O wpływie komunistów żydowskich na organa bezpieczeństwa i Polską Partię Robotniczą mówi wyjątek tegoż referatu Bermana: »Jeśli się stwierdzi, że jakiś Polak jest antysemitą, natychmiast go likwidować przy pomocy władz bezpieczeństwa lub bojówek PPR jako faszystę, nie wyjaśniając organom wykonawczym sedna sprawy«". Pomijając nieścisłość: Berman w 1945 r. był podsekretarzem stanu w MSZ, następnie zaś podsekretarzem stanu w Prezydium Rady Ministrów, w najbardziej zaufanym gronie przypisywane mu stwierdzenia nie mogły paść z jego ust. Abstrahując nawet od ich treści, nieautentyczny jest język, owe "bojówki PPR" choćby. Nieprawdziwa jest poza tym opinia o Bermanie jako "czołowym w Polsce Żydzie". Był to w tym czasie człowiek daleki od związków ze społecznością żydowską, stanowiący wytwór komunistycznego internacjonalizmu, nie rozumiejący może polskich aspiracji narodowych, które byty dla niego nacjonalizmem, ale nie mniej odległy od żydowskiego szowinizmu. Kto, kiedy, gdzie, a zwłaszcza po co dokonał zmian w tekście memoriału autorstwa Wacława Lipińskiego i opatrzył go załącznikami w postaci fałszywych materiałów? Wiele mówiące jest porównanie przytoczonego przez ks. Kluza referatu "członka kompartii" Stokłowa, wygłoszonego ja 93 koby 20 XII 1946 r., a zawierającego takie na przykład zdanie: "Nasi agenci i szpiedzy, przekupione kreatury z innych państw, siedzą wszędzie wewnątrz nieprzyjacielskich krajów na liniach politycznych, gospodarczych i wojskowych" z tekstem "Ocena polityki ZSRR i Anglosasów przez Stalina wg relacji Stokłowa, członka kompartii na konferencji z Berma- nem, Olszewskim i Zambrowskim w dniu 8 X 46", prawdopodobnie będącym autentycznym załącznikiem do autentycznego memoriału, który jednak nie został jak dotąd odnaleziony~3°. W przeciwieństwie do publikowanego przez Kluza jest to dokument wiarygodny, podobnie jak pozostałe załączniki (ocena sytuacji międzynarodowej przez Bermana na posiedzeniu BP 29 IX 1946 r. oraz ocena sytuacji na Dalekim Wschodz're dokonana przez Andruszczenkę na zebraniu aktywu w Katowicach 6 IX 1946 r.). Są one pisane zupełnie innym językiem, zgodnym z używanym w gremiach partyjnych, nie budzą wątpliwości, wiadomo też, i to nie tylko z materiałów śledztwa i procesu, że WiN posiadał informatora na wysokim szczeblu w KC PPR - wg Kwiecińskiego "w Biurze Politycznym". Losy memoriału są częściowo znane; niewiełe jednak to wyjaśnia. W połowie 1946 r. (a więc przed terminem wygtoszenia owych ocen i referatów, i to w obu wersjach) został przekazany do Komendy Głównej WiN. Za mało w tej chwili wiemy, aby próbować rozwikłać tę sprawę; płk Kwieciński w rozmowie ze mną sugerował, iż fałszerstwo było dziełem MBP, które już wówczas infiltrowało zarówno środowisko warszawskiej konspiracji, jak i drogi przerzutowe do Londynu. Jest to możliwe, nasuwa się jednak pytanie: po co? O ile jeszcze wprowadzenie do tekstu aberracyjnego antysemityzmu mogłoby się tłumaczyć pragnieniem dyskredytacji moralnej podziemia, to cały ten wątek "czerwonego niebezpieczeństwa" ma niewiele sensu. Z drugiej strony, jeśli pomysł prowokacji zrodził się w jakimś konspiracyjnym kręgu, byłoby to posunięcie samobójcze, świadczące o zupełnym zaniku zmysłu politycznego. Prawda, źe w owym czasie dramat powojennego podziemia zbliżał się już do końca. Historia antykomunistycznej konspiracji po 1944 r., jeśli będzie prawdziwa, nie dostarczy pożywki dla legendy. Walka bratobójcza zawsze jest tragiczna, choćby się nie wiadomo co robiło, by odczłowieczyć tego drugiego, podsycić do niego nienawiść, pokazać go jako sługusa obcych lub wręcz jako obcego. Czyniły to wówczas obie strony. Ta zwycięska, przez 40 lat utrzymywała czarny mit podziemia, posługując się półprawdami, nie weryfikując fałszywych danych produkowanych illo tempore przez aparat represji i propagandy. Ten czarny mit, który położyt się cieniem na życiu wielu ludzi, walczących o Polskę, męczonych, więzionych latami, musi zostać zweryfikowany. Źle by się jednak stało, gdyby owa weryfikacja polegata na prostej zmianie barw; na wybielaniu podziemia i zaczernieniu tych, którzy je zwalczali. Już pierwsze kroki na drodze poznania dziejów powojennej konspiracji wskazują, iż są to dzieje pogmatwane, wymykające się jednoznacznym ocenom. Zastąpienie potępienia apoteozą byłoby równoznaczne z kreowaniem nowego mitu. 1987-1989 "Krytyka", nry 25, 27, 32-33 PRZYPISY ~ "Szydło", nr 1, 20IX 1946. 2 Ulotka; nie sygnowana, b.d. "Rodacy!" 3 Ulotka do żołnierzy, b.d., sygnowana: konspiracyjne Wojsko Narodowe. 4 Teorie postaw, praca zbiorowa, pod red. S. Nowaka, Warszawa 1973 s. 23. 5 Por. J. Skalniak, Terror w Polsce, "Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza", 1946, nr 240, m.in., o "akcji planowanej dywersji płk. Litwinowa, przystanego z ZSRR w celu zorganizowania tajnej szkoty dywersji przy szkole dla oficerów pol- wych. w Łodzi". "Od połowy 1945 r. zostały mianowicie rozesłane do akcji (...] pierwsze zespoły dywersyjne płk. Litwinowa. Objęły one początkowo teren Białostocczyzny, Lubelskie, Rzeszowskie i Krakowskie. Obecnie rozszerzyły się na cały obszar Polski. (...] Praktycznie wygląda to tak: iż najpierw występuje oddział dywersji pod maską partyzantki antykomunistycznej sympatyzującej rzekomo z Londynem, zachęcając ludzi do oporu wobec rządów komunistycznych i np. niewykonywania świadczeń rzeczowych. Następnie zaś idą oddziały UB i wojsk KBW [...] uderzając z całym przygotowaniem i znajomością terenu w sprowokowanych chłopów. Zdarza się również układ przeciwny. Najpierw występują władze oficjalne administracji warszawskiej, a w nowy dywersja UB likwiduje niechętnych". Zadaniem grup dy- wersyjnych miało też być kompromitowanie oporu zbrojnego. Por. też ulotka z płn. Mazowsza, nie sygnowana, bez daty: "Słynne UBP resort bardzo często zaklada cywilne ubrania, udając partyzantów, dokonując licznych kradzieży" przyktady. s O politycznej robocie Sowietów w Polsce, "Orzeł Biały", nr 1, marzec 1946. ~ Ulotka; sygnowana: WiN, 15 VIII 1946, Białostockie. s Ulotka; sygnowana; WiN, b.d., "Rodacy". 9 Do polskich socjalistów, sygnowany: Ruch Niepodległościowy WiN, lipiec 1947. ~° Archiwum Akt Nowych, KRN 63, s. 288-89, Interpelacja Klubu Poselskiego PSL w sprawie utworzenia prowokacyjnej organizacji AK w celu wciągania do niej cztonków PSL, 1 VI 1946. ~ ~ Wystarczy tu sięgnąć nawet do zbeletryzowanych publikacji o walkach z reakcyjnym podziemiem. ~2 Praca podziemna zaprzeczała jakoby mord wierzchowiński był dziełem oddziałów partyzanckich, por. "Połska i Świat", 1 lipca 1945, nr 3 (Warszawa). ~3 O politycznej robocie Sowietów w Polsce, "Orzeł Biały", nr 1, marzec 1946. ~° Ulotka skierowana do dowódców 6 i 8 DP, sygnowana: Grupa Dywersyjna Sanok,9 V 1946. ~5 Ulotka; sygnowana: Władze podziemne Rzeczypospolitej Polskiej, 1 IV 1945 (Białostockie). ~s Ulotka; sygnowana: Armia Krajowa Obywatelska, 25 II 1945 (Białostockie). ~~ Ulotka; sygnowana: Dowództwo AK, grudzień 1946. Ostrzeżenie: "Nie zry waj - patrzę". ~e Ulotka; sygnowana: Armia Krajowa, Obywatelska, listopad 1946. 94 a 95 ~9 Odezwa do młodzieży; sygnowana: Komenda Główna Partyzantki, b.d. (wrzesień 1946?). Odezwa; sygnowana: Armia Podziemna, b.d. (czerwiec 1946). Odezwa; sygnowana: Armia Podziemna, 19 I 1947 (Białostockie). z° "Głos Ludu", 1 I 1946. z~ K. Kersten, Społeczeństwo polskie wobec władzy ustawianej przez komunistów 1944-47 (referat wygłoszony na konwersatorium w Instytucie Socjologii UW w 1985 r., w druku). n J. Andrzejewski, Zagadnienie polskiego antysemityzmu, "Odrodzenie", nr 28, 1946. za ,~. Kainer, Żydzi a komunizm, Kwartalnik Polityczny "Krytyka", nr 15, Warszawa 1983. 24 Broszurka; nie sygnowana, czerwiec 1946 (Łódzkie). zs Mateńały programowe WiN, październik 1945. ~ Odezwa Stronnictwa Narodowego, b.d. (koniec 1945?). 2~ Do polskich socjalistów. ~ Ulotka; sygnowana: Liga Obrony Praw Człowieka i Obywatela, 25 V 1945. ~ Odezwa; sygnowana: Armia Krajowa, 16 III 1945. 3° Ulotka; sygnowana: Ep.~ekutywa Naucrycielstwa Polskiego, czerwiec 1945 (LÓdź). 3~ Dziesięć przykazań, które każdy Polak znać i gorliwie wykonywać powinien; sygnowane: Ruch Oporu AK, b.d. (1946). 32 Listy pasterskie Episkopatu Polski 1945-1974, Paryż 1975, s. 32. ~ Fragment listu pasterskiego prymasa Hlonda z 1946 roku. 3° "Partia", nr 1, 1 VII 1946 (Białostockie). ~ Do cztonków sadownictwa polskiego; sygnowany: Polski Ruch Niepodległościowy WiN, 1947. 3s Instrukcja WiN, 1945. 3~ Por. np. "Honor i Ojczyzna" (WiN), nr 6, czerwiec 1946. ~ "Agencja Społeczno-Polityczna", nr 10, 11 IX 1945. 39 R. Robin, Badanie pól semantycznych: doświadczenia Ośrodka Leksykologii Politycznej w Saint Cloud, w: Język i spoteczeństwo, Warszawa 1980, s. 252 i n. 4° E. Fromm, Anatomy of Human Destructiveness, New York 1973. °~ Por.. T. Szarota, Polski autostereotyp w konfrontacji z doświadczeniami wojny i okupacji, "Komunikaty Mazursko- Warmińskie", nr 1-2, 1984, s. 191 i n. Także S. Krakowski, K. Sobolski, Spofeczne i światopogl4dowe postawy polskich ofecerów- jeńców przebywających w czasie 11 wojny światowej w wojskowych obozach w Niemczech, "Studia Socjologiczno-Polityczne", nr 14, 1963, s. 57 i in. 4z "Szydło", nr 1, 20 IX 1946. ^3 "AS", nr 12, 20 V 1945, gazetka dwustronnie powielana. ^4 Armia Krajowa w dokumentach 1944-1945 (dalej - AK dok.), t. V, październik 1944 - lipiec 1945, Londyn 1981, s. 239. as Ibid. , s. 176. Polska Walcząca", 15 XII 1945, tekst z pewnymi zniekształceniami. a~ por. prtyp. 2. ^8 "Polska Niezależna", nr 6, 2 VIII 1945. 4s Ibid. 5° "Reduta", nr 37, Warszawa-Praga, 31 VIII 1945. 5~ "Głos Jedności Polskiej", nr 119, 24 IX 1945. ~ "Agencja Społeczno-Polityczna", nr 5, 15 VIII 1945. ~ CA KC PZPR, 295-VII-106, zestaw meldunków. 96 54 "Uwagi na czasie", nr 6, 22 VI 1945. ~ "Polska i Świat", nr 3, 1 VII 1945. ~ "Biuletyn Informacyjny dla Duchowieństwa", nr 2, 16 VIII 1945 (niewątpliwie kręgi SN). 5~ Odezwa Stronnictwa Narodowego do Polaków, b.d. (1945). ~ Na historycznym zakręcie. Ocena sytuacji, b.d. (1945). Stanowisko Stronnictwa Narodowego, Londyn, lipiec 1945. ~ Ibid. ~ Stanowisko... fii Rozkaz ogólny wydany przez Z. Broniewskiego, 5 VII 1945; por. też Z. Siemaszko, Narodowe Sily Zbrojne, Londyn 1982, s. 175. ~ "Honor i Ojczyzna" (WiN) nr 9-10, październik 1946. ~ "Wolne słowo", nr 4, 12 XI 1945. ~ Por. m.in. dokument Żydzi w Zuzannie (kryptonim AK) z września 1942 (CA 207/20 k. 15), także sprawa zamordowania matżeństwa Makowieckich i Ludwika Widerszała oraz spowodowanie aresztowania Marcelego Handelsmana i Haliny Krahelskiej . ~ Tekst depeszy cytowany przez J. Rzepeckiego w jego wyjaśnieniach złożonych 4 I 1947 r. w pierwszym dniu procesu przed Okręgowym Sądem Wojskowym. Stenogram procesu Jana Rzepeckiego i towarzyszy. Na ławie oskarżonych zasiedli wówczas obok płk. J. Rzepeckiego komendanci (prezesi) obszarów: centralnego - kpt. Józef Rybicki, zachodniego - ppłk Jan Szczurek Cergowski, południowego - płk Antoni Sanojca, a poza tym kpt. Henryk Żuk, ppłk Tadeusz Jachimek, ppor. Mańan Gołębiowski, Kazimierz Leski, Ludwik Muzyczka i Emi6a Malessa. Proces zaczął się 4 I 1947 i trwał prawie do końca miesiąca. Wyrok ogłoszono 3 II 1947 r. Skazani zostali: Jan Rzepecki na 8 lat więzienia, T. Jachimek na 4 lata, H. Żuk na 12 lat, J. Szczurek na 7 lat, J. Rybicki na 10 lat, A. Sanojca na 6 lat, L. Muzyczka na IO lat, K. Leski na 12 lat, E. Malessa na 2 lata. Na karę śmierci sąd skazał M. Gotębiowskiego, któremu przypisano udziat w akcjach kwalifikowanych jako terrorystyczne. Dwa dni później w stosunku do Rzepeckiego, Szczurka, Sanojcy, Jachimka i Malessy zastosowano prawo łaski, pozostałym natomiast złagodzono wyroki. ~ Stenogram procesu..., wyjaśnienia Rzepeckiego. 6~ Maszynopis: Nasz stosunek do ZSRR i sojuszu z nim, w pliku dokumentów dotyczących początków WiN. Autentyczność tekstu potwierdza powoływanie się nań przez Rzepeckiego na procesie. Tekst przygotowany przez Rzepeckiego miał być omawiany na spotkaniu prezesów obszarów 5 listopada. ~ Stenogram procesu..., wystąpienie prokuratora Jerzego Holdera. ~ Artykuł cyt. w wystąpieniu prokuratora. ~° CA 295-VII-187, mateńaty dot. WiN, oraz cyt. przez mer. Maślankę w mowie obrończej. ~~ Ibid. ~ J. Rzepecki został aresztowany 5 listopada, Sanojca -13 listopada, Szczurek i Rybicki - 23 listopada. ~ Mateńaiy o charakterze propagandowym i programowym, CA 295-VII-187. ~4 "Deklaracja o wolność", w: K. Kluz, W potrzasku dziejowym, WiN na szlaku AK, Londyn 1978, s. 274, aneks nr 5; także "Zeszyty Historyczne", t. 48, Paryż 1979, s. 84-87. ~5 CA 295-VII-187, maszynopis bez tytułu. ~s Ibid., tekst Uwagi do nadesłanej oceny. 97 n Ibid., tekst Wytyczne inspiracji. ~ lbid., tekst Projekt pisma. ~ Ibid., tekst Ideologia. e° K. Kersten, Rozważania wokót podziemia 1945-47 (Il). Programy - 1945 rok, Kwartałnik Polityczny "Krytyka", nr 27, Warszawa 1988, s. 88 n. 8~ Armia Krajowa, "Honor i Ojczyzna", nr 9-10, październik 1946. Odpis, mps. CA 295-VII-203, k. 112 n. ~ Wieczne odpoczywanie, "Orzeł Biały", nr 8, listopad 1946, oryg. Zbiory Studium Polski Podziemnej w Londynie. ~ NIE, "Polska Niezawisła", nr 23, 6 VII 1946, oryg. druk. Zbiory Studium Polski Podziemnej w Londynie. ~ Ocena sytuacji i wskazania dzisiejsze, "Polska Niezawisła", nr 27, 29 X 1946, oryg. druk. CA 295-VII-204, k. 37. ss yyieczne odpoczywanie, "Orzeł Biały", nr 8, listopad 1946. ~ "Honor i Ojczyzna", nr 5, maj 1946, oryg. druk. CA, 295-VII-203, k. 111. W.M. Król, "Podziemie endecko-oenerowskie jako działalność polityczna i zbrojna", w: W walce o utrwalenie wtadzy ludowej w Polsce 1944-47, Warszawa 1967, s. 100, podaje jako datę powstania KPOPP marzec, kiedy to doszło do spotkania W. Marczewskiego i W. Lipińskiego. Por. tei: W slużbie obcego wywiadu. Stenogram rozprawy sądowej przeciwko dziafaczom siatki szpiegowskiej KPOPP i "Stoczni", Warszawa 1948. a~ K. Kersten, Rozważania wokól podziemia 1945-47 (1), Kwartalnik Polityczny "Krytyka", nr 25, Warszawa 1987, s. 88 n. ~ "Orzeł Biały", nr 1, marzec 1946, oryg. druk. zbiory Biblioteki Narodowej w Warszawie. S. Kluz, W potrzasku dziejowym. WeN na szlaku AK. Rozważania i dokumentacja, Londyn 1978, aneksy nr 6, 7, 8, s. 28 n. s9 Ocena sytuacji i wskazania dzisiejsze. s° CA 295-VII-196, k. 133, ulotka, oryg. b.d. 9~ Ocena sytuacji i wskazania dzisiejsze. 9z Por. dyskusja na temat polityki wobec Niemiec oraz granicy na Odrze i Nysie na posiedzeniu rządu na uchodźstwie 24 II 1947 r. Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego, PRM K 192, s. 17-19, ibid. projekt oświadczenia w sprawie traktatu pokojowego z Niemcami, przyjęty 3 III 1947; także dyskusja na posiedzeniu rządu 21 V 1947 roku. Przeciw granicy na Odrze i Nysie wypowiadat się jedynie Stanisław Sopicki. ~ Jeszcze granice, "Honor i Ojczyzna", nr 9-10, październik 1946. 9° Nasze granice wschodnie, "Ku wolności", nr 11, listopad 1946, oryg. mps powiel., zbiory Studium Polski Podziemnej w Londynie. s' CA 295-VII-189, k. 113, takźe Archiwum Akt Nowych (dalej - AANJ. Ministerstwo Informacji i Propagandy (dalej - MIP], 823, s. 171-172, z datą jesień 1946, woj. białostockie, ióid. s. 170, inna ulotka z tegoż regionu i okresu. ~ "Honor i Ojczyzna", nr 9-10, październik 1946. 9~ Por. A.M. Postan, An Economic History of Western Europe, London 1967. `~ Wierzyć w przyszlość i trwać w tej wierze. CA 295-VII-204, k. 57, b.d. druk propagandowy, oryg. Por. Kersten, Rozważania (1). ~ CA 295-VII-187, k. 52-55, broszurki, czerwiec 1946, woj. łódzkie, kopia mps. ~°° CA 295-VII-189, k. 76, b.d., ulotka. ~°~ J. Andrzejewski, Zagadnienie polskiego antysemityzmu, "Odrodzenie", nr 27, 28, 1946. ~~ Wieczne odpoczywanie, "Orzeł Biały", nr 8, listopad 194b. '°3 Ocena sytuacji i wskazania dzisiejsze. ~°° CA, 295-VII-189, k. 77-79; także Apel zatytutowany Narzędzia niszczenia polskości, egz. przesłany M. Spychalskiemu jako wiceministrowi obrony narodowej przez dyrektora gabinetu ministra bezpieczeństwa publicznego ppłk. Andrzejewskiego, 3 VII 1947, ibid., k. 146. ~°5 Ramowy plan dzialania Ruchu Wolność i Niezawislość do chwili uzyskania niepodlegtości, 1946; Kluz, op. cit., aneks nr 8, s. 290 n. ~ CA; 295-VII-1_89, s. 80-88, także 150-154. ~°~ Szerzej por. Kersten, Rozważania (1). ~°s Studium Polski Podziemnej, Kolekcja Bora-Komorowskiego, t. I, tekst bez tytułu. ~°s S. Piechowicz, Podziemie poakowskie ("Nie, DSZ, WiN, KWP, WSGO, "Warta", ROAK), w: W walce... , s. 72-73. ~~° "W służbie Ojczyzny", nr 28, wrzesień 1946, oryg. zbiory Studium Polski Podziemnej. Także "Orzeł Biały", nr 7, wrzesień-październik 1946, odpis, mps, CA 295-VII-203 i 204-218. lit W imię konsolidacji d4żeń niepodlegtościowych, "Polskie Slowo", r. II, nr 9, 10 X 1946, kopia, mps. CA 295-VII-204, s. 45-48; takie AAN, MIP 823, s. 354-357. m2 Kluz, op. cit., s. 301. ~~3 Ocena sytuacji i wskazania dzisiejsze. ~~4 J. Jakubowski, W. Kowalski (opr.), Sprawozdanie stenografcczne z obrad plenarnych KC PPR 2 czerwca i 18 września 1946, w: Archiwum Ruchu Robotniczego, t. X, Warszawa 1986, s. 275. ~~5 W imię konsolidacji dqżeń niepodlegtościowych. ~~e List otwarty Do polskich socjalistów, Prezydium Ruchu "Wolność i Niezawisłość", CA 295-VII-189, k. 53-58; także k. 63-76. ~~~ Podziemie, "Biuletyn Informacyjny", nr 10, kwiecień 1947, mps. pow., Studium Polski Podziemnej, 3.1.1.11/3. ~~s A. Janta, Wracam z Polski, Paryż 1948. ~~9 Raport nr 16 Wydziału Informacji Obszaru Centralnego DSZ, 15 VII 1945, SPP, 3.1.1.11/2. ~2° Protokół nr 14 z posiedzenia PKB, 30 X 1946, CAW, Sztab Generalny WP IV, 111, t. 643, k. 36-38. ' ~2~ Informacje W. Kwiecińskiego i J. Rybickiego. Także Kluz, op. cit., s. 70 i past. ~~ Por. M. Turlejska (Łukasz Socha), Te pokolenia żatobami czarne... Skazani na śmierć i ich sędziowie 1944-1954, Londyn 1989, s. 71 i nast. szczegótowa analiza danych. ~~ Relacja spisana przeze mnie i Andrzeja Friszke w lutym-marcu 1983 r. iz4 Turlejska, op. cir., s. 66. ~~ Protokół nr 7 z posiedzenia PKP 25 V 1946, op. cit., k. I5-17. ~~ Grot, op. cit. , s. 348. ~~ W służbie obcego wywiadu. Stenogram rozprawy sądowej pr2eciwko działalności siatki szpiegowskiej KPOPP i "Stoczni", opr. R. Juryś, Warszawa 1948, s. 31 i nast. ~~ Kluz, op. cit., s. 311 i nast. t~ Ibtdem, s. 369. '3° SPP, 3.1.1.11/3. 98 Powojenne wybory intelektualistów Jeżeli się nie żyje tak jak się myśli, Zaczyna się myśleć tak, jak się żyje. Hanna Malewska, Uwagi o wolności myśli "Dziś i Jutro", 23 V 1948 Rzucam was, prorocy, mistrze i wybawiciele Wystarczy mi uliczka. Pragnę tak niewiele. Żyjemy w czasach, kiedy konieczny jest wybór A ja się urodzitem jedną z szachowych figur. Andrzej Braun, Do Jerzego. Rozmowa w gronie przyjaciół "Twórczość" 1948, z. 1 Na kondycję intelektualisty w polskim krajobrazie po bitwie różnie można patrzeć. On sam - poza nielicznymi jednostkami, które już wcześniej uznały komunizm za ideę zbawienia ludzkości - uwikłany w historię dziejącą się poza nim, ponad nim i jego kosztem, lekceważony i nie pytany o zdanie, choć instrumentalnie wykorzystywany, usiłował znaleźć dla siebie miejsce w rozpadającym się świecie. Tym świecie, w jakim się urodził i dorastał, z jakiego wykorzeniony został przez trzęsienia ziemi spowodowane przez dwa systemy totalitarne, przemiennie zwalczające się, współdziałające i toczące ze sobą śmiertelny bój. Wykorzeniony dosłownie, tak jak tego doświadczyli intelektualiści Lwowa i Wilna, rzuceni falą przesiedleńczą na Zachód, tak jak to miało miejsce w wypadku licznej rzeszy uczonych, pisarzy, publicystów, którzy w dramatycznym dylemacie: wracać do kraju podległego i rządzonego przez komunistów czy pozostać na uchodźstwie na czas nieokreślony - wybrali uchodźstwo. Ale także wykorzeniony z przestrzeni kulturowej, wydarty z tkanki duchowej, w której tkwił i która określała ramy jego egzystencji. Melchior Wańkowicz w eseju Klub Trzeciego Miejsca, ogłoszonym w 1949 r. w "Kulturze" pisał, iż polska "inteligencja została wyłusknięta z form kulturalnych, wytworzonych przez dawne życie, co dla większości równa się wyrokowi śmierci"~. On też bardzo trafnie dostrzegał, że bez pierwiastków podstawowych, jakimi są wspólne bodźce uczuciowe, pewne nakazy moralne, pewne jednakowe predyspozycje, pospólne niepisane nakazy, które w efekcie dały Armię Krajową i Powstanie Warszawskie, ludzie tworzą luźne zbiorowiska, niezdolne do czynów na wielką skalę. A także niezdolne stawić opór temu, co nadchodziło, siłom nowym, których celem byto zburzenie starego ladu, by na jego miejscu stworzyć nowy porządek, w założeniu bardziej sprawiedliwy, bardziej wolny, w rzeczywistości zaś oparty na zniewoleniu człowieka. Intelektualista - co to znaczy? Mowa tu o intelektualistach, a przecież nic bardziej mglistego niż to pojęcie. Jak słusznie podkreślał Lewis A. Coser, niewiele jest pojęć równie nieprecyzyjnych znaczeniowo i równie kontrowersyjnych pod względem wartoście. W Europie zachodniej, jak też w Ameryce Płn., jako intelektualistów definiuje się czasem, acz obecnie coraz rzadziej, "osoby, które w przeważnym stopniu w pracy swej posługują się inteligencją, stanowiąc w tym sensie przeciwieństwo pracowników fizycznych"3. W nowszych słownikach i encyklopediach przeważają węższe pojęcia. Oto intelektualista to ten, "kto posiada zdeklarowane (lub nadmierne) zamiłowanie do spraw rozumu i ducha; u którego dominuje życie intelektualne (zobacz umyslowe); szerzej - którego życie jest poświęcone czynnościom intelektualnym (Le Robert 1957). "Intelektualiści to zbiorowość tych, którzy w społeczeństwie poświęcają się pracy ducha" (Grand Larousse de la langue fran~aise 1961). "Intelektualistami są jednostki wyposażone w wiedzę, lub w sensie węższym ci, których sądy oparte na refleksji i poznaniu, wynikają mniej bezpośrednio i mniej wyłącznie na postrzeganiu zmysłowym niźli sądy nie-intelektualistów"4. Edward Shils w International Encyclopedy of Social Sciences intelektualistów określa jako "zbiór osób w danym społe- czeństwie, które w swoim komunikowaniu się z innymi i w środkach wyrazu stosunkowo częściej niż większość innych uczestników tego społeczeństwa używają symboli o uniwersalnym wymiarze i odwołują się do abstrakcji dotyczących człowieka, społeczeństwa, przyrody i kosmosu"5. Definicję tę powtarza w późniejszym studium poświęconym porównawczej analizie stosunku intelektualiści-wladzas. I wreszcie, intelektualista to "ten, kto obcy problemom praktycznym gustuje w kwestiach teoretycznych. W tym sensie jest on czasem złośliwie przeciwstawiany inteligentowi; także uczeni nie kwapią się do zaliczania się do intelektualistów, którzy są dla nich literatami lub teoretykami en chambre"~. Z polskich słowników, wydany w 1952 r. Słownik języka polskiego J. Kartowicza, A. Kryńskiego i W. Niedźwieckiego pod hasłem intelektuali l~ 101 sta podaje tylko filozoficzne znaczenie wyrazu: "zwolennik, wyznawca, przedstawiciel intelektualizmu w jakiejkolwiek postaci". W słowniku PAN pod redakcją W. Doroszewskiego z 1961 r. intelektualista figuruje jako "człowiek odznaczający się kulturą umysłową, przewagą intelektu nad temperamentem, pracownik umysłowy". Przytoczone są przykłady funkcjonowania wyrazu: "Pierwszy po wojnie Światowy Kongres Intelektualistów stał się potężną manifestacją ludzi w obronie pokoju" (Andrzejewski), "Intelektualiści, twórcy najwyższych wartości powinni stać ponad tym wszystkim, co roznamiętnia nas, zwykłych, przeciętnych ludzi" (Kruczkowski, Niemcy); "Artyści refleksyjni to, jak sama nazwa określa, intelektualiści, którzy tworząc, zdają sobie doskonale sprawę z procesu tworzenia" (R. Matuszewski)s. W większości książek poświęconych intelektualistom - a jest to temat obrosły bogatą literaturą -ukazuje się ich jako ludzi szeroko pojmowanej kultury w służbie wartości nadrzędnych. Tych, którzy tworzą i rozprzestrzeniają kulturę, to znaczy symboliczny świat człowieka obejmujący sztukę, naukę i religię. Tych, którzy służą pięknu, prawdzie i etyce. Inte- lektualistą będzie zatem człowiek żyjący raczej dla idei nii z idei, odczuwający potrzebę wykraczania poza bezpośrednio doznawaną rzeczywistość, penetrowania uniwersalnego królestwa znaczeń i wartości. Intelektualiści, stwierdzał Shils, to następcy starożytnych kapcanów, stoików, biblijnych proroków, dworskich błaznów. Obrońcy wolności myśli i sumień, sceptyczni, krytyczni - zwłaszcza wobec polityków. Dla Tocqueville'a, intelektualista to ten, który przede wszystkim mówi "nie". Dla Dostojewskiego - człowiek refleksji. Intelektualiści pragną wiedzieć i rozumieć, są buntownikami w wymiarze idei i wartości, ale też stoją na straży tego, co trwałe, nieprzemijające, są nosicielami tradycji9. Rozważając problem stosunku intelektualistów do tradycji, S.N. Eisenstadt twierdzi, iż wbrew upowszechnionym sądom to właśnie oni, jako "eksperci" w sferze symboli, mają do odegrania wiodącą rolę w kształtowaniu tradycji symbolicznej. Wedle Eisenstadta intelektualiści sami żyją w ramach szerszej tradycji socjokulturowej, stanowiącej ich otoczenie, określającej zachowania. Wkład intelektualistów do tradycji nie ogranicza się do dzieł, składają się nań także codzienne poczynania, reakcje na rzeczywistość, interakcje z otaczającym światem°. Rozmaitość ról przypisywanych intelektualistom jest przeogromna, co więcej, są to bardzo często role wzajemnie się wykluczające. Istnieje też różnica poglądów na temat funkcji i miejsca intelektualistów w społeczeństwie. Jedni będą się zbliżali do ujmowania ich jako grupy społeczno-zawodowej, inni kładą nacisk na stosunek do problemów egzystencjalnych, do wartości podstawowych, upatrując w owych współczesnych świeckich spadkobiercach proroków i kapłanów "depozytańuszy wartości uniwer samej świadomości"~~. Wśród pierwszych należy wymienić Maxa Webera i Talcot Parsonsa, a także Seymour M. Lipseta, zaliczającego do intelektualistów "tych wszystkich, którzy tworzą, rozpowszechniają i realizują kulturę - świat symboli obejmujący sztukę, wiedzę, religię". Lipset wyodrębnia dwa poziomy: zasadnicze jądro, uformowane przez właściwych twórców kultury - uczonych, artystów, filozofów, niektórych pisarzy, niektórych wydawców pism, niektórych dziennikarzy - oraz otaczający owe jądro szerszy krąg złożony z tych, którzy rozpowszechniają i realizują to, co powstało dzięki twórcom~2. W ujęciu tym, na co słusznie zwraca uwagę Edgar Mońn, krąg profesji uznawanych za kulturotwórcze obejmuje dziedziny bliskie modelowi kultury klasycznej i humanistycznej. Mońn sam skłania się poniekąd ku drugiemu ujęciu funkcji intelektualisty, pisze bowiem: "Czy wypowiada się on w imieniu jednostki, państwa czy histońi, to, co wyraża, nosi w sobie zawsze piętno uniwersalizmu". Jego zdaniem, intelektualista jest określony: primo - przez profesję znaczącą w sferze kultury; secundo - przez rolę społeczno-polityczną; terno przez świadomość związku z tym co uniwersalne~3. Mając za sobą bolesne doświadczenie z komunizmem, jak tei wielki wysiłek zrozumienia owego doświadczenia~4, Mońn wyjątkowo jasno widzi wielość uwikłań intelektualisty - człowieka rozdartego między przynaleźnością do wielkiego prądu racjonalnej i świeckiej tradycji zachodu a przeciwnym owej tradycji poszukiwaniem jedni, dążeniem do scalenia kawałków świata rozbitego przez sceptycyzm. Obszar intelektualisty - stwierdza - rozpościera się między duchem krytyki i potrzebą religii. Przez pryzmat stosunku do wielkich problemów filozofiarrych, historycznych, moralnych postrzegał funkcję intelektualisty Gramsci. Dla niego intelektualiści stanowią homogeniczną grupę związaną z określoną klasą społeczną, posiadając pewną autonomię wynikającą ze świadomości i istoty zachodzących antagonizmów. Dla Gramsciego nie istnieje bezwzględne kryterium przynależenia danego człowieka czy danej profesji do kategońi "intelektualiści" - uczony, polityk, artysta może być i może nie być intelektualistą, zaleinie od spełnianej roli społecznej~5. W tym rozumieniu, fizycy, którzy stworzyli bombę atomową, nie byli intelektualistami, stali się nimi w chwili, gdy wystąpili z protestami przeciw jej użyciu~s. Sartre, bliski temu stanowisku, twierdzi, iż każdy specjalista jest potencjalnym intelektualistą, jeśli w imię tej specjalności podejmuje walkę z ideologią deminującą. "Intelektualistą -pisze - jest więc człowiek, który zyskuje świa- domość sprzeczności istniejącej w nim samym i w społeczeństwie pomiędzy poszukiwaniem prawdy doświadczonej (z wszystkimi związanymi z tym normami) a panującą ideologią (z jej systemem tradycyjnych wartości)"~~. Pogląd, iż nie wszyscy uczeni, pisarze, artyści, dziennikarze, nauczyciele, eksperci etc. mogą być zaliczani w poczet intelektualistów, a ci tylko, którzy odpowiadają dodatkowym kryteriom, wykraczającym poza specjalizację zawodową, podziela wielu autorów, różniąc się pojmowaniem 102 103 przymiotników kwalifikujących do owej elity. Sądy na ten temat oscylują między dwoma skrajnymi pojmowaniami roli intelektualisty: od hermetycznego zasklepienia w wieży z kości słoniowej, by z dala od zgiełku świata uprawiać naukę i sztukę, po służenie rewolucji. Thorez w 1956 r. powie, że "intelektualista - komunista tworzy z nakazu serca, a nie partii, ale czyni to w służbie ludu, niosąc w masy idee i przekonania rewolucyjne"gis Intelektualista i polityka-to problem stający przed każdym, kto działając w obszarze wartości: prawdy, rozumu, sprawiedliwości, piękna przyjmuje na siebie wiążącą się z tym odpowiedzialność. Owe poczucie odpowiedzialności leży przecież u podstaw pojawienia się kategorii "intelektualiści". Samo słowo, w przymiotnikowej postaci: "intelektualny" posiada stary rodowód; w znaczeniu odpowiadającym naszemu pojawiło się w Anglii w połowie XVII w. Lecz dopiero w końcu wieku XIX zaczęła się jego właściwa kariera, a to w związku ze sprawą Dreyfusa. Manifestem intelektualistów nazwała redakcja pisma "L'Aurore" opublikowany 14 I 1898 r. jednozdaniowy protest: "przeciw pogwałceniu procedury prawnej w procesie 1894 r. i przeciw tajemnicy otaczającej sprawę Esterhazego", połączony z żądaniem rewizji procesu. Wśród podpisanych pod protestem na pierwszym miejscu znajdował się Emil Zola, za nim Anatol France. Dalej figurowały podpisy: pisarzy - członka Akademii Francuskiej Ludovica Halevy, Fernanda Gregha, Marcela Prousta, młodego wówczas Leona Bluma; historyków - członka Akademii Gabriela Monoda, Gustave Lansona, Charlesa Seignobos, romanisty Ferdinanda Brunet. Przypuszcza się, iż idea tytułu wyszła od George'a Clemenceau, naówczas dyrektora "L'Aurore"~9. Słowo "intelektualista", uznane za neologizm, od pierwszej chwili zyskało wielki ładunek wartościujący: negatywnie bądź pozytywnie. Z przekąsem pisano o tych, którzy sami siebie uważają za przynależnych do szlachetnej kasty, o ludziach żyjących w cieniu bibliotek lub laboratoriów - uczonych, pisarzach, filozofach, pretendujących do rangi nadludzi li tylko z racji swoich intelektualnych zdolności, których wartość jest względna. Odpowiadając na Manifest, Maurice Barres, już ewoluujący w kierunku nacjonalizmu, pisał w "Journal": "Nic gorszego niż te bandy półintelektualistów. Półkultura niszczy instynkt nie zastępując go świadomością. Wszyscy ci arystokraci myśli próbują dowieść, że nie myślą tak jak nikczemny tłum. (...J Ci rzekomi intelektualiści to fatalna porażka w wysiłkach całego społeczeństwa zmierzających do stworzenia elity"~. Intelektualiści wkroczyli na historyczną scenę jako obrońcy wartości prawdy i sprawiedliwości. Wpisali się w tradycję filozofów Oświecenia: Sartre pisał, iż w czasie sprawy Dreyfusa wnukowie filozofów stali się intelektualistami2~. A więc tymi, którzy w imię krytycznego rozumu i podstawowych wartości występują przeciw panującemu porządkowi. Z tego miejsca biegło jednak wiele różnych dróg: i ta, która wiodła ku samoznie woleniu w imię ideologii głoszącej wyzwolenie, i ta uznająca wolność za podstawowe prawo człowieka. A także ta prowadząca do działalności poGtycznej, i ta postrzegająca sprzeczność ról intelektualisty i polityka. Polityka pociąga intelektualistów współczesnych, tak jak pociągała ich poprzedników na przestrzeni wieków, od Platona poczynając. Wynika to z poczucia większych niż przeciętne zdolności i tym samym z większej niż przeciętna odpowiedzialności, z czym wiąże się pokusa, aby świat nie tylko objaśniać, lecz również zmieniać. W istocie rzeczy sfera polityki i sfera przyznawana intelektualiście leżą blisko siebie. Przeciwstawianie polityka intelektualiście jest sztucznym zabiegiem, co nie znaczy, by te role były tożsame. Ich stosunek jest złożony, dziś jak i przed wiekami, co fascynująco pokazał Rćgis Debray w Le Scribe. Genew du politique22. W jego ujęciu "historia intelektualistów, zarazem nikczemna i święta, jest czymś -więcej niż streszczeniem historii świeckiej, jest jej algebrą" - stanowi klucz i szyfr do polityki. Intelektualista - powtórzmy to - dwudziestowieczny następca kapłanów, filozofów, skrybów, klerków, oświeconych - nie ma jednoznacznie przypisanej roli. Każe mu się stużyć tradycji, ale także przeciw niej występować wówczas, gdy krępuje ona wolną myśl i słowo, stanowi tamę dla wiedzy. Ma się angażować w życie polityczne, lecz zarazem stać na straży wartości nieprzemijających, występować przeciw władzy, ilekroć je narusza, walczyć w obronie prawdy, sprawiedliwości, wolności. Po doświadczeniach naszego stulecia intelektualista zarzeka się, że nigdy więcej nie będzie doradcą Księcia, nigdy więcej nie będzie zmierzał ku władzy. A jednocześnie nie chce być przewodnikiem mas, nie pragnie powtórzyć dramatu tych, którzy oddali się w słuźbę rewolucji 24. Współczesny intelektualista, bardziej może niż jego poprzednicy, posiada świadomość swej wyższości nad otoczeniem, wynikającej z intelektualnej i moralnej przewagito przecież on ma za sobą universum poznania, dobra, piękna, to on wtada słowem, panuje w królestwie symboli, jest strażnikiem świata wartości. A przy tym w stopniu nieporównanie większym niż w minionych epokach czuje się słaby, bezradny i bezbronny, gotów w swej alienacji przyjąć wiarę, która przynosi siłę i nadzieję. Krytyczni intelektualiści wyrzekają się krytycyzmu, zamykają oczy i uszy na rzeczywistość, kneblują sobie usta, uwiedzeni mirażem utopii. Saul Below napisał: "Trzeba zainwestować bardzo wiele inteligencji w niewiedzę, wówczas gdy istnieje głęboka potrzeba iluzji"25. Dochodzi się do takiego stopnia zaślepienia (lub cynizmu), iż odrzuca się na przykład dowody istnienia rad2ieckich łagrów. Warto może wspomnieć o procesie, jaki miał miejsce w Paryżu w 1950 roku - David Rousset wytoczył sprawę o zniesławienie dyrektorowi odpowiedzialnemu "Les Lettres FranCaises" oraz Pierre'owi Daix, który w artykule na łamach tego pisma zarzucił Roussetowi, iż pisząc w "Le Figaro Litteraire" o systemie obozów koncentracyjnych w ZSRR oparł się na 1~ 105 sfałszowanych dokumentach i relacjach świadków, stanowiących transpozycję relacji z obozów niemieckich - sam Rousset był więźniem kacetu2ó. A przecież do 195Q r. tylko w paryskich wydawnictwach (Gallimard, Plon, Calman Levy, Hachette, Payot, Edition du Seuil, Self) ukazało się dziesięć publikacji zawierających relacje z przeżyć "na nieludzkiej ziemi". Jedną z nich było francuskie tłumaczenie książki Józefa Czapskiego pod takim właśnie tytułem, wydał ją Self w 1949 r. Fenomen intelektualistów uwiedzionych przez faszyzm, nazizm, komunizm, a jeszcze bardziej fenomen owych poputczików - fellow travellers, compagnions de route, wobec których zasadne zdaje się pytanie zadane przez Lipseta w Political Man: czy w ogóle można ich określać jako intelektualistów? - wciąż fascynuje zarówno uczonych, jak i szeroką publiczność2~. Artur Koestler, który sam doznał przejściowego ubezwłasnomyślenia, sądzi, iż "człowiek XX wieku jest politycznym nerwicowcem". Intelektualista bardziej od innych wyobcowany w swej społecznej rzeczywistości, przeżywający kryzys cywilizacji, w jakiej wyrósł, skłonny jest nie dopuszczać do świadomości faktów, które nie pasują do świata jego pragnień i lęków28. Zastanawiając sią nad urokiem faszyzmu i komunizmu dla intelektualistów, choć ideologie te pod płaszczykiem racjonalności przeszły wszelkie granice zbrodni i szaleństwa, Franęois Bourricaud w Le bri- colage ideologique. Essai sur les intellectuals et les passions democratique stwierdza, że ludzie służący rozumowi nierzadko są skłonni wierzyć w rzeczy nierozumne, wiążąc to podobnie jak Koestler z deformacjami historycznymi, neurotycznymi, paranoidalnymi. Przestrzeń, w jakiej żyje współczesny intelektualista, przypomina warsztat majsterkowicza - pełno w niej różności: stów, symboli, idei starych i nowych, norm przebrzmiałych i dopiero się formujących, wartości nieprzemijających i zrelatywizowanych, z których czerpiąc, tworzyć można modele, ustanawiać wzorce. Przypomnijmy Zdradę klerków Juliena Bendy, a zwłaszcza dzieje tego eseju. Opublikowany w 1927 r., nawiązując do Encyklopedystów i Manifestu z 1898 r. i rozgraniczając zaangaźowanie w politykę od gotowości występowania w obronie zagrożenia wartości ponadczasowych: ro- zumu, prawdy, sprawiedliwości, był skierowany bezpośrednio przeciw tym intelektualistom francuskim, którzy włączali się w nurt wznoszących się prądów nacjonalistycznych. Po wojnie esej Bendy, kilkakrotnie wznawiany, zachował w pełni swą aktualność, tyle że francuscy intelektualiści byli wówczas urzeczeni komunizmem, na co też Benda wskazał w przedmowie do wydania z 1946 r.3°. Dodać można, że w 1946 r., podobnie jak dwadzieścia lat wcześniej, głos Bendy został zagłuszony przez tych, którzy "zdradzili". Intelektualiści wobec lewicy i prawicy - nic lepiej nie pokazuje uwikłania dwudziestowiecznego spadkobiercy sygnatariuszy protestu w sprawie Dreyfusa. Kartezjanizm, tradycja oświeceniowa, republikanizm, narodziny socjalizmu - wszystko to plasowało intelektualistów na lewicy. Lewicę i prawicę - a były to pojęcia symetryczne i antagonistyczne, wzajem się ~fniujące - dzieliła od chwili pojawienia się tych kategorii w maju 1789 r. nie tylko pozycja we francuskim Zgromadzeniu Narodowym: na prawo bądź na lewo od przewodniczącego. Stanowiły one dwie odmienne filozofie świata, dwa przeciwstawne podejścia do kondycji człowieka i jego ~ejsca w uniwersalnym porządku. Korzenie podziału na lewicę i prawicę sięgały bardzo głęboko, obejmując interpretację świata, system wartości, etykę społeczną, sferę symboli, a nawet mentalność i obyczajowość. Jak pisał Raymond Aron: "Z jednej strony woła się: rodzina, autorytet, religia, z drugiej: równość, rozum, wolność. Tu szanuje się ład wypracowany w ciągu wieków, tam wierzy się w zdolność człowieka do przebudowy społeczeństwa zgodnie z danymi nauki. Prawica - partia tradycji i przywilejów, przeciwko lewicy-partii jutra i inteligencji"3~. Zasiadający na lewi -cy wierzyli w postęp cywilizacyjny, w omnipotencję człowieka wobec natury. W tym wymiarze, przeciwstawność lewica- prawica posiada charakter ponadczasowy. Zawsze i wszędzie byli i będą tacy, którzy pragną zachować istniejący porządek i tacy, którzy burzą go, by na gruzach starego zbudować nowy, urzeczywistniający chiliastyczną utopię. Zawsze i wszędzie toczył się i toczyć się będzie spór pomiędzy tymi, co pragną wolności, i tymi, którzy uważają ją za zgubną, przynajmniej w nadmiarze; między zwolennikami egalitaryzmu i rzecznikami układów hierarchicznych; między wierzącymi w postęp i konserwatystami. Takie ponadczasowe pojmowanie lewicy i prawicy, zastosowane wobec rzeczywistości historycznej, prowadzi często do mistyfikacji. Jej ofiarą padli między innymi intelektualiści w wieku dwudziestym, gdy uwierzyli, że komunizm jest tożsamy z etosem lewicowym, ci zaś, którzy go zwalczają, odwołując się do takich fundamentalnych wartości, jak wolność jednostki, podmiotowość człowieka, demokracja, swoboda myśli i słowa, reprezentują w rzeczy samej reakcję. Papierkiem lakmusowym lewicowości stawał się przy takim podejściu stosunek do komunizmu i do ZSRR, nie zaś do nadrzędności prawdy (np. o łagrach), do wolności intelektualnej, prawa krytyki, instytucji demokratycznych, suwerenności każdego narodu, sprawiedliwości - wartości konstytuujących etos lewicy. Wspomniany już Morin, który po odejściu od komunizmu przyznawał się nadal do intelektualnej lewicy, stwierdzał, że jest ona niefortunną mieszaniną idealistycznej arogancji i pragmatycznego masochizmu. Odwołując się do absolutu, wysuwając jako szyld dobro powszechne, sprawiedliwość, równość, przemawiając w imieniu proletariatu czy-szerzej -uciskanych mas, akceptuje się opresję i kłamstwo na ołtarzu zawładniętej magicznej formuły: socjalizm. Krytyka idzie w parze ze swoistą religijnością - dawne wierzenia zastępuje wiara w marksistowską wulgatę. Lewicowe opcje intelektualistów europejskich, a poniekąd i amerykańskich, które dominowały aż po lata sześćdziesiąte - można wymienić tu 106 107 dziesiątki najznamienitszych nazwisk - wynikały po części ze stosunku lewicy i prawicy do ludzi nauki, sztuki, pióra. Lewica chciała i usiłowała ich przyhołubić, pozyskać, sprawnie nimi instrumentując, wówczas gdy pra ca, szczególnie prawica skrajnie nacjonalistyczna, owe radykalne prądy narodowe XX w., skłonna była gardzić intelektualistami. Przypomnę, co pisał Barres: Intelektualista było to przezwisko wyrażające wzgardę i lekceważenie. Hitler intelektowi przesyconemu żydowskimi miazmatami przeciwstawiał zdrowy instynkt narodu32. To charakterystyczne dla prawicowych ruchów nacjonalistycznych traktowanie stanowilo w latach trzydziestych dodatkowy impuls popychający intelektualistów ku antyfaszyzmowi. Umacniał się stereotyp identyfikujący intelektualistów z antyfaszystowską lewicą, choć w rzeczywistości, jak to pokazuje Alastair Hamilton w studium porównawczym poświęconym zaangażowaniu intelektualistów po stronie faszymu we Włoszech, Niemczech, Francji i Anglii, wielu z nich pozytywnie odpowiedziało na wyzwania, jakie niósł. W faszyzmie doszukiwano się obrony cywiłizacji przed komunizmem, ratunku dla zagroionych wartości chrześcijańskiej Europy, trzeciej drogi pomiędzy komunistycznym zalewem a demoliberalnym rozkładem. KRYZYS EUROPY Aby zrozumieć kondycję dwudziestowiecznych intelektualistów, zwłaszcza w Europie, trzeba sobie zdać sprawę z kryzysu, w jakim pogrążyła się kultura europejska - ów amalgamat Grecji i Rzymu, Judei i chrześcijaństwa. Melchior Grimm, paryski korespondent Katarzyny II, pisał w 1790 r.: "Dwa mocarstwa podzielą się między sobą (... j wszystkimi zdobyczami cywilizacji, potęgą, geniuszem, literaturą, sztuką, broniami i przemysłem: Rosja od wschodu i Ameryka, która za naszych dni stała się wolną - od zachodu. I my wszyscy, ludy środka, będziemy zhyt poniżeni, zbyt upodleni aby wiedzieć, kim niegdyś byliśmy - pozostanie jedynie ulotna i niemądra tradycja dawnej świetności"~. Ponad sto lat później, lęk tkwiący w trzewiach ówczesnej elity intelektualnej przekazał Constantine Cavafy w znanym wierszu Czekając na barbarzyńców. Przez cały wiek dziewiętnasty prąd pesymizmu podskórnie drążył europejską glebę, choć głuszył go optymizm heroldów postępu cywilizacyjnego. Głuszył nieskutecznie, albowiem to właśnie narastająca dezintegracja więzi społecznej i tkanki społecznej oraz kulturowej - nieuchronny skutek uboczny owego postępu - generowała niepokój wyrażany przez takich pisarzy, jak Spengler, Bierdiajew, Paul Valćry35. Był to niepokój człowieka wykorzenionego, odartego z norm dających minimum poczucia bezpieczer5stwa, żyjącego samotnie w wielkich ludzkich skupiskach i rozpaczliwie poszukującego nowych wartości duchowych. Rozpad imperiów Hohenzollernów, Habsburgów, Romanowów uzmysławiał, iż państwa, narody, cywilizacje przemijają. Paul Valćry w eseju Kryzys ducha pisał w 1919 r.: "Elam, Niniwa, Babilon to były piękne ulotne nazwy i zupełna ruina tych światów miała dla nas tak samo mało znaczenia jak ich istnienie. Ale Francja, Angfia, Rosja (...] to także będą tylko piękne nazwy. [...] I my również ujrzymy, że otchlań historii jest dość wielka, by pomieścić cały świat [...] My, inne cywi- (izacje, wiemy teraz, że jesteśmy śmiertelni"~. Przeczuwając nieszczęście wiszące nad starą, chylącą się do upadku Europą, wielu intelektualistów w poszukiwaniu ratunku uwierzyto, że uzdrowienie przyniosą "barbarzyńcy" - ci, którzy reprezentują młody, dynamiczny potencjał duchowy. Jedni taką siłę uzdrowicielską widzieli w proletariacie i jego ideologii, inni w odrodzonym narodzie. Stąd był już tylko krok do akceptacji komunizmu lub nacjonalizmu z cichą nadzieją, że zwy _ cięzca "uszanuje bogów zwyciężonego kraju i ich świątynie"3~. Jerzy Stempowski w swym Essayu dla Kassandry cytuje zdanie Eurypidesa: "Tylko szaleniec wyludnia i grabi miasta z ich świątyniami i grobami czczonymi jako domy zmarlych, bo robi dookoła pustynię i sam ginie w niej"~. Trawiony lękiem europejski intelektualista znajdował lekarstwo na swój niepokój w nacjonalizmie bądź komunizmie - obie te ideologie namiętnie występowały przeciw katastrofizmowi w różnych jego przejawach, przeciwstawiając mu świat nowej kultury, nowego porządku, odnowionej ludzkości. Przy opcji komunistycznej, ów przyszły świat opierał się na tradycji humanistycznej, jego fundament stanowily wartości wypisane na sztandarach rewolucji 1789 r.: wolność, równość, braterstwo. Nacjonalizm, zwłaszcza w radykalnych ruchach, był tej tradycji zaprzeczeniem. Druga wojna światowa nie przyniosła i przynieść nie mogła wyzwolenia od myśli o zmierzchu Europy. Przeciwnie, wszystko zdawało się wskazywać, że narodzona przed trzema tysiącami lat cywilizacja śródziemnomorska jest zagrożona śmiertelnie przez sity z niej samej zrodzone: nazizm i komunizm, a także - choć inaczej - przez płynący zza Atlantyku nacisk amerykańskich pieniędzy, towarów, obyczajów, wzorców kulturowych. "Europa - mówil Andre Malreaux podczas inauguracyjnej sesji UNESCO w Paryżu - o której dotychczas świat myślał w kategoriach wolności, uważa się dziś tylko za igraszkę przeznaczenia"39. Aron w eseju Wielka schizma, publikowanym w 1949 r. w "Kulturze", wyrazil myśli podobne refłeksjom Paula Valery po I wojnie światowej, gdy pisał: "Pierwszy to może raz w swej historii Europa świadoma jest grożącego jej niebezpieczeństwa, zdaje sobie ona sprawę, że proch pustyń i wieków kryje w sobie dzieje licznych cywilizacji, które wymarły, a równocześnie odczuwa głuchy lęk przed losem czując, że mimo rozpaczliwych a nieskutecznych wysiłków, siły nieznane i bliskie ciągną ją nieuchronnie do grobu"^°. Nawiązując do realnej, jak się wówczas zdawało, groźby konfliktu światowego, wielki brytyjski historyk sir E. Llewelyn Woodward pytał pełen lęku: "czy potra 108 109 firny obronić zachodnią cywilizację, nie mając pewności czy zwycięstwo nie będzie równie całkowitą klęską jak przegrana, z tym, że w razie obrony agonia byłaby dłuższa. Muszę przyznać - stwierdzał - nie nie umiem dać odpowiedzi na to pytanie". Juliusz Mieroszewski, przytaczając ten pogląd, dodaje: "A przecież mamy w ręku wszystko, nawet klucz do owego końca świata - bombę atomową - brak nam tylko wizji jutra, dla której warto byłoby żyć"4~. Ta wizja odrodzenia na fundamencie trwałych wartości kultury Judeo-chrześcijańskiej dopiero się kształtowała, słusznie bowiem przewidział Aron, iż ;,wyrok zagłady na naszą cywilizację nie został z góry wpisany w ksiąg przeznaczenie". Istotnie, Europa była zniszczona, ale nie wyczerpana. Barbarzyństwo, jakie się obna'zyło w narodowo-socjalistycznej Rzeszy Niemieckiej, wyrosłe z trzewi cywilizacji europejskiej, chrześcijaństwa, starej kultury poświadczonej wielkimi dziełami umysłów i talentów, postawiło wielki znak zapytania nad wartościami, które konstytuowały Europę przez dwa tysiąclecia. Europejczyk dał się zaskoczyć katastrofą moralną, jaką była dlań II wojna światowa. Najłatwiej było odgrodzić się od doświadczenia nazizmu, uznać je za szaleństwo, narośl, wypaczenie - zabieg podobny temu, jakiego usiłowali dokonać komuniści, gdy Chruszczow swym referatem na XX Zjeździe KPZR brutalnie wyrwał ich z ułudy niewiedzy, w którą się pogrążyli. Ale, jak w 1948 r. pisał Ferdynand Goetel, "Hunowie naszej ery nie wyszli tym razem z teutońskiej kniei, a z samego środka ucywilizowanej Europy. Umieli czytać i pisać. Standard życia mieli wysoki, prezencję doskonałą, studia odbyli na wybornych uni- wersytetach, umieli grać i słuchać Bacha i Beethovena, cytować filozofów i poetów znanych całemu zachodowi"42. Europejczyk zadawał sobie pytanie: gdzie się podziały miliony czytelników Remarque'a, wielomilionowa rzesza niemieckich socjaldemokratów i liberałów, dlaczego chrześcijaństwo nie stanowiło tamy dla nieludzkiego systemu stworzonego przez hitleryzm. Okazało się, że w kulturze Europy nie ma wartości tak silnie zakorzenionych, tak trwałych, by się oparły ideologii zwróconej przeciwko człowiekowi. Tradycja chrześcijaństwa, etos lewicowości - miłość człowieka, prawda, wolność, sprawiedliwość - to wszystko, co stanowiło podstawowy zrąb europeizmu, prysło pod naciskiem nienawiści, gwałtu, bezprawia. Terror i strach zdawały się przekreślać optymistyczną wizję człowieka. Szok intelektualisty europejskiego był tym większy, iż ocalenie przyszło niejako spoza Europy - zdawała się sprawdzać profetyczna wizja sprzed 150 lat. W literackich kawiarniach i na tamach czasopism zastanawiano się, czy będzie wojna, czy Armia Czerwona dojdzie do Paryża. "Europa przeczuwa zbliżający się koniec - pisał Konstanty Jeleński. - Kasandra ostrzega przed kataklizmem (...j Prorok czuje, że stoi u krańca cywilizacji, że zbliia się koniec jego świata. Widzi śmiertelnych jeźdźców i słyszy trzask rozrywanych pieczęci. Lub - jak wirgiliuszowska Sybilla, przepovviada założenie Rzymu przez ostatniego uchodźcę z Troi"~. Owi śmiertelni jeźdźcy mieli różne znaki. Jeden nazywał się zagładą atomową, ta jednak groziła nie tylko naszej cywilizacji, ale całej ludzkości. Inny nosit miano rewolucji technokratycznej, zapowiadanych przez Burnhama rządów menedżerów. W zestawieniu z tymi apokaliptycznytni zagrożeniami Europejczyk czując, "że siły, nad którymi nie posiada kontroli, pchają naszą cywilizację w przepaść", był gotów ulec bądź komunizmowi, bądź amerykanizacji, zależnie od tego, która perspektywa zdawała się bliższa jego przynależnościom przeszłym i teraźniejszym. W europejskim pejzażu klęski i rozdarcia, sytuacja intelektualistów polskich była szczególnie powikłana i dramatyczna. POLSKI WYMIAR KATASTROFY Jutro dwie wściekłe armie ten ogród stratują I rozniosą tych ludzi z furią dramatyczną, Oni to już odgadli i w sercu już czują, Żegnając podświadomie przeszłość romantyczną4s. Ten wiersz Stanisława Balińskiego powstał we wrześniu 1939 r. Sześć lat później inny poeta wykrzyczy: Kamień z dna, który widział wysychanie mórz I milion białych ryb, skaczących w męczarni Ja, biedny człowiek, widzę mrowie białych obnażonych ludów Bez wolności. Kraba widzę, który ich ciałem się karmi Widziałem upadek państw i zgubę narodów, Ucieczkę królów i cesarzy, potęgę tyranów. Mogę powiedzieć teraz, w tej godzinie, Że jednak - jestem, chociaż wszystko ginie, Że lepszy jest pies żywy, niźli zdechły lew, Jak mówi pismo ~. Truizmem będzie stwierdzenie, iż polskie doświadczenie hitlerowskiej odmiany nacjonalistycznego totalitaryzmu było niewspółmierne do zachodnioeuropejskiego, a pisząc "polskie" mam na myśli obywateli Rzeczypospolitej, niezależnie od ich narodowościowej samoidentyfikacji. Obejmowało wszystko to, co najbardziej przeciwne człowieczeństwu - piece kre- matoryjne, komory gazowe, masowe egzekucje, izby tortur, obozy koncentracyjne, zbiorową odpowiedzialność, segregację i podział na nad- i podludzi, przesiedlenia, deportacje. Było to doświadczenie najbardziej tragiczne dla milionów bezpośrednich ofiar ludobójstwa i prześladowań, ale także złowrogie dla społeczeństwa jako całości, nie sposób bowiem być biernym świadkiem dokonywanych zbrodni bez okaleczenia psychicz 110 111 nego i moralnego. Społeczeństwo broniło się różnymi sposobami przed upodleniem i duchowymi spustoszeniami, ale uniknąć ich zupełnie nie zdołało. Dodać trzeba, że nie mniej niszczące - biologicznie, społecznie i właśnie moralnie - były poczynania radzieckiego okupanta na Kresach Wschodnich w latach 1939-1941. Jednak doświadczenie wojny to nie tylko okupanci. To także - może nawet przede wszystkim - krach ideologii i autorytetów, na których budowano Polskę Odrodzoną. Trudno dziś przychodzi nam wyobrazić sobie szok spowodowany wrześniem - owym "pobojowiskiem pierwszego starcia w tej wojnie", jak to określił Kazimierz Wierzyński w 1943 r.4~. Starcia, które ujawniło głębię miłości ojczyzny wśród prostych żołnierzy, kompromitując doszczętnie rządzącą elitę. Przez cały czas wojny sanację, piłsudczyków otaczać będzie odium potępienia za grzechy zawinione i niezawinione. Odnotować warto spokojny głos Ksawerego Pruszyńskiego, który właśnie wskutek swego umiaru ukazuje głębokość doznanego roz- czarowania. Pisał on w 1940 r. w londyńskich "Wiadomościach Polskich": "Klęska Rzeczypospolitej nie wyszła jednak ani ze starcia mas ludowych z państwem, jak to przewidywał niejednokrotnie w swych ze mną rozmowach Rataj, ani z nabrzmiałych zaślepieniem nacjonalistycznym, niekompetencją władz, ignorancją społeczeństwa spraw kresowych, ukraińskiej przede wszystkim, jak sądziłem z gronem młodych przyjaciół. [...] Niestety, ku słuszności Stanisława Mackiewicza, Adolfa Bocheńskiego i konfiskowanego za to w »Wiadomościach Literackich« Józefa Łobodowskiego, a wbrew zapewnieniom naszych oficjalnych speców od spraw rosyjskich, współdziałanie niemiecko-sowieckie stało się faktem. I niestety lub najstraszliwszemu rozczarowaniu, jakie naród polski przeżył na przestrzeni tysiąca lat swej historii, nasze przygotowanie wojenne nie odpowiadało ani naszym, co prawda skromnym, możliwościom, ani wielokrotnym buń- czucznym i wielce »miarodajnym« zapowiedziom"'~. A przecież.wrzesień to dopiero byt początek rozczarowań i kompromitacji elit rządzących. Apogeum nastąpiło pięć lat później, wraz z klęską powstania w Warszawie i z Jałtą. Winą za daremny zryw powstańczy, okupiony życiem blisko 170 tysięcy ludzi, wygnaniem setek tysięcy, ruiną miasta, obarczać będzie się władze państwa podziemnego, dowódzwo Armii Krajowej, rząd na uchodźstwie - w krytyce prześcigać się będą skrajna lewica i nacjonalistyczna prawica, znajdując rezonans w przepełnionym goryczą społeczeństwie. Powstanie Warszawskie skumulowane z tym wszystkim, co symbolizuje znak "Jałta", stanowić będzie traumatyczne doświadczenie kilku pokoleń, doświadczenie, przez pryzmat którego postrzega się całą rzeczywistość, wszystkie późniejsze sytuacje. Jałta bowiem - paradoksalnie - obciążyła konto tych, którzy najbardziej bezpośrednio padli ofiarą owej "zmowy": legalnych, konstytucyjnych władz RP, niezdolnych pokierować losami narodu i zapewnić suwerenność, bez 112 pieczeństwo i terytorialną integralność państwu. Będzie się więc wbrew historii mówiło - i mówi się niekiedy nadal - iż to błędna polityka rządu Sikorskiego, a potem Mikołajczyka, czy to nazbyt wobec Sowietów i zachodnich aliantów ustępliwa, czy też przeciwnie, ustępliwa nie dosyć, przede wszystkim w kwestii granicy wschodniej, wiodła nieuchronnie do Jatty z wszelkimi konsekwencjami. Polskie doświadczenie drugiej wojny światowej było bardziej ostre i dogłębne, bardziej konkretne i namacalne niż zachodnioeuropejskie. W 1942 r. można było od biedy nie wierzyć w dokonującą się eksterminację Żydów żyjąc w Londynie czy Waszyngtonie; w Warszawie, Krakowie, Wilnie stanowiła ona cząstkę otaczającej rzeczywistości. Po wojnie zbronie hitlerowskie zostały ujawnione całemu światu, utrzymywała się nato _ miast ślepota na to wszystko, co działo się na nieludzkiej ziemi Sowietów. Ale polski horyzont na równi z Treblinką, Oświęcimiem, Pawiakiem wymaczały Kołyma, Zamarstynów, Łubianka, Katyń. Co więcej, wojenna gehenna została uwieńczona niejako spektakularnym triumfem siły nad prawem, przemocy nad sprawiedliwością, gwałtu nad wolnością. Lęk przed jutrem, poczucie zagrożenia dziedzictwa tradycji kulturowej, które stworzyło Europę i które stworzyła Europa - i Polska w Europie nad Wisłą posiadały wymiar dnia codziennego. Były wszechobecne. Wraz z wkroczeniem Armii Czerwonej w granice Rzeczypospolitej 4 I 1944 r., wraz z ustanowieniem władzy komunistów, zagrożenie przybrało kształt wywózek, więzień, mobilizacji do wojska radzieckiego, masowych przesiedleń związanych z przesunięciem granic państwa, utraty ponad połowy terytorium państwowego, dewastacji majątku, zwłaszcza na przyłączonych ziemiach na zachodzie i północy, niszczenia tkanki społecznej i kulturowej wskutek migracji i reform dokonywanych w imię politycznych celów. Dla Polski wojna, która zaczęła się we wrześniu 1939 r., nie skończyła się zwycięstwem; ocalenie przed zagładą, jaką nieśli Niemcy, okupione zostało narzuconymi zmianami terytorialnymi i - co istotniejsze - pozbawieniem Polaków prawa samostanowienia o sobie, w skali wewnętrznej i zewnętrznej, poddaniem dominacji, której zakres wyznaczał Kreml. Było to więc zwycięstwo sprzężone z klęską, co w sferze świadomości, postaw i zachowań uruchomiło reakcje składające się na znany z okresów popowstaniowych syndrom poklęskowy. 6w specyficznie polski krajobraz po bitwie wygranej/przegranej nakładał się na kryzys ogólnoeuropejski. Dostrzegał to Jerzy Giedroyc i zespół "Kultury": w 1947 r. w artykule redakcyjnym wyrażono przekonanie, iż "osłabnięcie więzi łączącej Polskę z Zachodem wynika nie tylko z faktu, że po II wojnie światowej Polska znalazła się politycznie w sowieckiej strefie wpływów i interesów. Powodów należy doszukiwać się głębiej - w zjawisku ciężkiego kryzysu jaki przeżywa dziś cała kultura europejska. Zachwiał się system pojęć, wartości, norm, którymi żyliśmy dotychczas. Kultura europejska utraciła swą konsysten 113 cję, swą zdolność odporu i promieniowania"49. Rozumiejąc najściślejszy związek między polskim oporem a obroną Europy, w pierwszym numerze "Kultury", opublikowano eseje Paula Valery z 1919 r. i Benedetto Croce z roku 1946, oba mówiące o zagrożeniu cywilizacji europejskiej. W komentarzu redakcja stwierdzała między innymi: "Upłynie zapewne znowu wiele lat, zanim narody obu półkul zrozumieją, że »nowatorstwo« sowieckie jest takim samym narzędziem znieczulenia kultury europejskiej, jak katastrofizm niemiecki był wcześniej narzędziem jej rozkładu. Nadchodzą czasy ponownego osłabienia woli, ponownego zatrucia myśli o śmierci. Bo i o cóż walczyć, czego bronić, w obliczu powszechnego Ex Oriente Iccr. W tych warunkach, rola, cel i zadania »Kultury« są dostatecznie jasne i nie wymagają zbyt szczegółowego wyjaśniania. »Kultura« pragnie uprzytomnić czytelnikom polskim, którzy wybrawszy emigrację znaleźli się poza granicami kraju ojczystego, ie krąg kulturalny, w którym żyją nie jest kręgiem wymarłym. »Kultura« pragnie dotrzeć da czytelników polskich w kraju i wzmóc w nich wiarę, że wartości, które są im bliskie, nie zawaliły się jeszcze pod obuchem nagiej siły. »Kultura« chce szukać w świecie cywilizacji zachodniej tej »woli życia, bez której Europa umrze tak jak umarły niegdyś kierownicze warstwy dawnych imperiów«". Byt to program walki o trwanie polskości poprzez ocalenie Europy i więzi Polski z Europą. W POSZUKIWANIU OCALENIA: POLSKIE WYBORY INTELEKTUALISTÓW Gdy z perspektywy blisko półwiecza patrzy się na postawy i zachowania polskich intelektualistów w obliczu wyzwań, jakie niosto ze sobą najpierw ustanowienie dyktatorskiej władzy komunistów, następnie zaś postępujący konsekwentnie proces kształtowania totalitarnego systemu w jego stalinowskiej odmianie, można odnieść wrażenie, iż mieliśmy do czynienia z tłumami kapitulantów i garstką niezłomnych w kraju oraz na emigracji. Rzeczywistość była bardziej złożona, a owe postawy i zachowania znacznie zróżnicowane. Tu dygresja. Historyk, podejmując próbę analizy postaw i zachowań w przeszłości, musi wnikliwie rozróżniać fakty od interpretacji owych faktów oraz wyjaśniania determinujących je motywacji. Znane są tylko fakty: artykuł, wiersz, list, powieść, odczyt, audycja radiowa, podjęcie/nie podjęcie określonej działalności: zawodowej, politycznej, społecznej, podpis pod apelem, manifestem, protestem, uczestnictwo w przedsięwzięciu pro- lub anty- komuś bądź czemuś, powrót do kraju cry też przeciwnie, pozostanie na uchodźstwie, a więc - czyn i jego zaniechanie, mowa - milczenie. Inaczej mówiąc - znane są zewnętrzne przejawy zachowań, utrwalone w postaci materialnego śladu. Już interpretacja owych zachowań jest operacją dokonywaną przez historyka, określającego - dajmy na to - jakie było znaczenie ogłoszonego w "Głosie Ludu" artykutu pióra bezpartyjnego profesora UW, objęcia w lutym 1945 r. stanowiska w ministerstwie przez osobę związaną z Delegaturą Rządu, przyjęcia mandatu w KRN lub sejmie - jaka postawa znajdowała tu wyraz? Akceptacji władzy? oporu od wewnątrz? Jeszcze trudniejsze - czasem zgoła niemożliwe - będzie ustalenie motywów generujących wybory dokonywane przez intelektualistów. Jakie postrzeganie rzeczywistości, jaka jej racjonalna ocena, jakie emocjonalne zaangażowania, przynależności i identyfikacje, wreszcie doświadczenia z przeszłości, życiorysowe uwikłania sktaniały do takich czy innych poczynań. Na polskim pobojowisku połowy lat czterdziestych duchowa egzystencja społeczeństwa zależała od tego, czy i w jakim stopniu zostaną odbudowane instytucje życia kulturalnego i naukowego: biblioteki, uniwersytety, teatry, wydawnictwa, czasopisma, czy i jak ocaleją warsztaty twórcze intelektualistów oraz - co może najważniejsze - czy zachowana będzie wiara w cywilizację europejską. Paradoskalnie - w owym czasie program walki o zachowanie kulturowej więzi Polski z Zachodem głosiło środowisko w polu polityki najbardziej podporządkowane i uległe komunistom. W 1947 r. Dominik Horodyński pisał w "Dziś i Jutro": "Problemem dla nas zasadniczym jest zagadnienie kultury. Kultura polska dlatego musi być uznana za nierozerwalnie zlączoną z zachodnią Europą i jej losem, ponieważ Polska była i jest krajem katolickiego Rzymu, który przekazał wartości antycznej kultury Europie Zachodniej o typie kultury polskiej. I proces ten jest nie- odwracalny. Katolicyzm determinował i naszą twórczość kulturalną i nasze tendencje polityczne. Można to uznać na fakt pozytywny lub negatywny. Może się to komuś podobać lub nie, tak jak mogą się podobać lub nie wąsy króla Sobieskiego, który się nosił z turecka. Niemniej jest to fakt historyczny, o którym musimy pamiętać stale i czujnie, mówiąc i rozmyśla- jąc o przyszłości naszej i Europy"5°. O ocaleniu związków Polski z europejską tradycją kulturową walczyło na uchodźstwie środowisko skupione wokół "Kultury", wolne od piętna daleko posuniętej współpracy z komunistami, a także nie zdominowane przez katolicyzm. Dla Jerzego Stempowskiego ostoją stać się mógł ścisły związek ze światem antycznym. Z tą myślą podjął zamysł napisania ksiąiki o Owidiuszu. W lutym 1956 r. pisał do 3erzego Giedroycia: "Opór stawiany sowietyzacji przez Polskę, Węgry, Czechosłowację i część Rumunii ma swą podstawę w duchowych tradycjach kultury, krótko mówiąc w łacinie i klasycyzmie. Nawet Ukraina, najmniej dotknięta łaciną, wydała - w walce z sowietyzacją - poetów klasycystów i parnasistów, wytępionych okrutnie na rozkaz Stalina, który ocenit ich wagę". Myśl ta będzie powracać: "Jeżeli Polacy nie zsowietyzują się w obecnej sytuacji - stwierdzał w jednym z następnych listów - wynika to głównie stąd, że mają inną przeszłość, że są innej formacji od Mo 114 115 skali i że przed 130 laty jeszcze łacina była ich językiem urzędowym". Stempowski sądził, że "Dwudziestolecie Owidiusza może przyczynić się do odnowienia związków Polaków z łaciną i tradycją"5~. Polski intelektualista tamtego czasu posiadał wyostrzoną świadomość krachu Europy. Europy III Rzeszy, faszystowskich Włoch, Hiszpanii Franco, ale także Europy twórców Karty Atlantyckiej, Europy zachodnich aliantów. Aleksander Janta-Połczyński po swej podróży do kraju w 1948 r. pod wpływem prowadzonych niezliczonych rozmów napisze o rozgoryczeniu i rozczarowaniu do tego, co reprezentuje Zachód, stwierdziwszy: "Opuścił ich przecież ten Zachód, wydał na pastwę przeciwnych jemu wpływów, zostawił oszukanych, zawiedzionych do gruntu i nie pogodzonych z niczym. Wychodzą czasem naprzeciw z dna swoich przeżyć, jako pokolenie barykad i obozów, cywilizacji pieców, mordu i gwałtu, żyjące w tragicznym poczuciu osamotnienia"52. Ale polski intelektualista czuł zarazem, że odcięcie od Zachodu, od Europy, jej kulturowego dziedzictwa, jej myśli, nawet jej lęków niesie groźbę zatraty tożsamości. Był dziecięciem Europy, choć nieraz przychodziło mu borykać się z otrzymanym spadkiem, tak jak to czynił Miłosz w wierszu napisanym w 1946 r., a przepełnionym goryczą i sarkazmem. Ton goryczy brzmi też w pr2emówieniu wygłoszonym przez Aleksandra Wata na zjeździe PEN Clubów w Zurychu w 1947 r., opublikowanym w "Odrodzeniu". Wat mówił: "Nasze związki z kulturą europejską są nierozerwalne. Drogi nam tu jest każdy kamień, drogie są katedry gotyckie, drogie antynomie i sprzeczności, po których człowiek europejski piął się wzwyż, drogie wielkie wolnościowe tradycje kultury i cywilizacji Zachodu. Ale nie dziwcie się nam, gdy zadajemy pytanie: co to jest Zachód? Bo z Zachodu przyszła do nas zbrodnia i mord, i pożoga, i anty-cywilizowane naukowe metody tępienia nas, i picce krematoriów, w których ginęły miliony naszej miłującej pokój ludności. Stanowczo za szerokie jest pojęcie Zachodu. Dla nas, którzy jesteśmy najgłębiej przywiązani do wielkich tradycji europejskich, którzy przyjmujemy je z ufnością i miłością, świat, podobnie jak jego pokój i moralność jest jeden i niepodzielny, a podział świata na Zachód i Wschód jest fałszywy, nieprzydatny i złowrogi. Ten podział odbywał się zawsze na naszym żywym ciele. Gruchotał nam kości"~. Był to głos pisarza w pełni świadomego złowrogich konsekwencji rozbicia świata na wrogie sobie bloki, w połowie 1947 r. mocno już zaawansowanego, acz jeszcze nie zakończonego. Naprzeciw obrachunkom intelektualistów z Europą wychodzili komuniści, oferując optymistyczną wizję jutra, jakie zrodzi się z ruin starego świata. "Człowiek dwóch wojen i okresu, który kruszył się pomiędzy nimi [...] na tyle zagubiony, iż nie panowania już pragnie, lecz ratunku", człowiek przekonany, iż "Historyczna era religii chrześcijańskiej kona na naszych oczach. Agonia jej moie trwać długo, umiera przecież wielkość", targany pamięcią przeżytego koszmaru, znajdował nową nadzieję. Jak Je116 ~y Andrzejewski, autor tych zdań, rojący o stworzeniu arki przymierza między katolicyzmem i materializmem dziejowym. W artykule Propozycje teraźniejszości Andrzejewski pisał w październiku 1945 r.: "Więcej na zdeptanych ziemiach Europy tęsknot, aniieli świadomych dążeń. Stoimy u początku dnia, który zdążając w przyszłość może zawrzeć w sobie wszystko: zagładę lub trwałe przymierze ludów; nędzę ostateczną albo triumf porządku. Wojna - stwierdzał - która przeszła, toczyła się o wolność. Wśród najskrajniejszych gwałtów rysować się począł w wielu umysłach wzór narodowych stosunków społecznej sprawiedliwości. Zrozumiano także, iż człowiek zgubi świat, jeśli nie zdoła odbudować skruszonej moralności. Ale wygrana o wolność wojna nie jest jeszcze trwałym wolności zwycięstwem. [...] Walka o demokrację nie została zakończona. To stare, tylekroć nadużyte pojęcie porządku czeka dopiero, aby ożyło nową i konkretną treścią. Na razie ideały ludzkości są chwiejne i często sprzeczne. Biada epokom, które jednych stów używają w różnych znaczeniach! Od inaczej pojmowanych słów zapalają się stosy i pod sztandarami tych samych pojęć rozdzielają się ludzie na zaciekłych wrogów"55. Zważywszy, iż artykuł ten ukazał się w "Odrodzeniu", była to dość wyraźna opcja. Andrzejewski jawi się tu jako człowiek, który pragnąc za wszelką cenę pomieścić doznawaną rzeczywistość w wyznawanym przez siebie systemie wartości, uruchamia mechanizm samozakłamania i pokrętnych argumentów. Schylkowym prądom na Zachodzie, katastrofizmowi, lękom i zwątpieniu, na łamach "Kuźnicy" i "Odrodzenia" przeciwstawiano perspektywę odrodzenia przez komunizm. Także odrodzenia kultury. Publikując książkę Rogera Garaudy, w tłumaczeniu Jana Kotta, wychodzono naprzeciw obawom polskich intelektualistów, ukazując im na przykładzie Francji, iż komuniści nie chcą niszczyć wielkiego dorobku kultury. Przeciwnie "Wszystkie siły duchowe Francji znajdą właściwe sobie miejsce w wielkim dziele odrodzenia. Nigdy nie przestaniemy powtarzać, że nie zamierzamy pobawić Francji żadnej z jej wartości duchowych"~. Strzeżmy się wszelako uproszczeń. Jeśli intelekualista polski poddany tak potężnemu naciskowi sprzężonych sił policyjnych i politycznych, ekonomicznych i ideologicznych miał się uratować, nie tylko w rozumieniu egzystencji biologicznej czy zawodowej, musiał się bronić przed pogrążeniem w pesymizmie i rozpaczy. Wewnętrzne zmagania ukazuje esej Kazimierza Wyki publikowany w "Twórczości" w 1946 r., w którym między innymi pisał: "Od miesięcy otrzymujemy prasę zagraniczną i ze zdumieniem widzimy, ile miejsca zajmują tam rozstrząsania na temat energii atomo- wej, wizje, przepowiednie, lęki, wołania o ratunek. Jak pojąć ten lęk u narodów, których dyplomacja rości sobie pretensje równocześnie do wyłączności w używaniu energii atomowej jako środka dyplomatycznego? Jak pojąć lęk człowieka, który wynalazłszy nóż, drży ze strachu, by się nie zaciąć? Daleko do upadku cywilizacji ludzkiej, a tylu faustów usiadło na 117 ruinach i płacze głosami jerozolimskich płaczek. Nie wiedzą, że nawet ze zburzonej Warszawy można przywieźć czarno oprawny egzemplarz [Fausta Goethego w języku niemieckim - K.K.] i mieć przewodnika dla nocnej myśli. Logika nocnych myśli. Nie zdarza się w ciągu dnia rozmawiać wiele o bombie atomowej. Snuć eschatologiczne pomysły. Nasi poeci czynili to przed wojną. My sami zbyt blisko byliśmy otchłani, by jeszcze raz powoływać ją do życia w naszej wyobraźni. Katastrofistami są pijacy, katastrofistami są szabrownicy. Nie wiedzą, że świat potrwa jeszcze dwa tygodnie i zarabiają póki czas. Ale Freud ma słuszność. Sprawy niewyżyte na jawie powracają w snach. Powracają nawet w snach myśli, by ulec oczyszczeniu"5~. Zważmy owo "zbyt blisko byliśmy otchłani" - po doświadczeniu wojny polski intelektualista nie chciał dopuścić do siebie świadomości, iż znajduje się nadal w zagrożonej strefie. Stąd wysiłek, by klęskę przekształcić w zwycięstwo, stąd zdeformowane postrzeganie rzeczywistości, stąd wishful thżnking, iż dziejące się bezprawie, gwałcenie elementarnych praw człowieka, brak suwerenności, wolności to tylko przemijające zło, którym trzeba okupić nowy porządek. W 1951 r. Melchior Wańkowicz określił Polaków jako naród przetarty między dwoma największymi eksperymentalnymi tyglami - totalizmem niemieckim i totalizmem sowieckimss. Zgadzając się z nim dodać trzeba, iż w 1945 r. - a i później także - liczni polscy intelektualiści nie chcieli, nie umieli - a może nie mogli? - zdawać sobie sprawy z tego, iż jeden tygiel zastępowali drugim, prawda, że o relatywnie dużo niższej temperaturze - niszczącej, ale nie zabijającej. Zwłaszcza in- telektualiści w kraju, a wśród nich wielu zbliżonych przed wojną do kół postępowo-liberalnych, lewicowych. Charakterystyczne jednak, że spora część socjalistów okazała dużo większą przenikliwość niż uczeni, pisarze, publicyści, nie mówiąc o ludziach teatru, malarzach, kompozytorach o poglądach liberalnych, konserwatywnych, endeckich czy piłsudczykowskich, by wymienić z jednej strony Zygmunta Zarembę, z drugiej Ksawerego Pruszyńskiego, Antoniego Słonimskiego, Marię Dąbrowską, Zofię Nałkowską, wspomnianego Andrzejewskiego.... listę można wydłużać. Podatność na złudzenia i samooszukiwanie się płynęła oczywiście z rozmaitych źródeł, także związanych z osobowością człowieka, jego doświadczeniami i kolejami losu. Duże znaczenie miał niewątpliwie wspomniany już polski syndrom poklęskowy. Dzielili go pospołu Polacy w kraju i na uchodźstwie, różniły ich - a i to nie zawsze - wnioski, jakie wyciągali. Wiersz Jana Rostworowskiego, pełen goryczy i żalu, zaczynający się słowami: Złożyliśmy galowo pamiątki przebrzmiałe, czeki krwią podpisane, których nikt nie przyjął, w szklanych szafach nie szumią. Zrodzone na chwałę naszą śmierć uświetniły, lecz sprawę niczyjąs9. mógł się równie dobrze ukazać w "Odrodzeniu", jak w "Wiadomościach". Ożyły w pełnej krasie wzory wdrukowane w wieku XIX w polską matrycę kulturową, znów zaczął się spór między realizmem i polskim romantycznym porywaniem się z motyką na słońce (lub współcześnie] - z lancami na czołgi). Adam Uziembło pism wówczas w "Kulturze": "Próbom rzucania się z motyką na słońce przeciwstawiano wyniki ugodowej polityki (Wielopolski), pracy organicznej w dziedzinie przemysłu, handlu, narastania bogactw, a łącznie z tym dźwigania nauki, oświaty, literatury, sztuki - możliwości, jakie przed nami już-już otworem stały"6°. Na polu realizmu, trzeźwości, pragmatyzmu, potępienia polskich mrzonek i szaleńczych zrywów spotykali się intelektualiści różnych obozów politycznych i zwalczających się światopoglądów. Ci, którzy w taki to sposób reagowali na kolejną klęskę polskich nadziei, na równi z tymi, którzy identyfikowali się z po- rządkiem ustanawianym przez komunistów. Dla tych ostatnich często, acz też nie zawsze, instrumentalnie - owe wołania o realizm sprzyjały procesowi moralnego rozbrojenia społeczeństwa, pozbawienia go sensu poniesionych ofiar. Wańkowicz w liście do Zbigniewa Florczaka, poprzedzającym Klub Trzeciego Miejsca pisał: "Pierwszy raz zwróciłem uwagę na Pana, przeczytawszy 6st o powstaniu. - Patrz - podałem go bliskiemu i rozumnemu człowiekowi. - Podły artykuł - zmiął pismo. Stracił córkę w powstaniu. Pan odbierał sens tej śmierci. Wówczas pomyślałem - jak trudno jest pisać prawdę. Przeciwko prawdzie bowiem będą nie tylko przywary ludzkie. Ale będzie przeciwko niej sprzysiężenie najcnotliwszych"s~. Może to właśnie ta świadomość sprawiła, iż autor Drogi do Urzędowa i Klubu Trzeciego Miejsca uchronił swoją prawdę od tego, by stała się nieludzka, odbierająca nadzieję i sens ponoszonych cierpień. Sam szukając tej prawdy szarpał się i borykał z otoczeniem. W liście do Marii Czapskiej pisał w maju 1948 r.: "Niedawno grono naszych ońcerów zostało udekorowanych odznaczeniami amerykańskimi. A przedtem - angielskimi. W jakich mundurach? Pekapeerowskich, w służbie HM. Z czyich rąk? - rozbiorców Polski. Jest w tym coś tak ohydnego, że dech zapiera i znajduję się w niezmiernie trudnym położeniu, że to ja właśnie muszę to potępiać. Całą bowiem tu swoją pracą jestem proangielski, ugodowy, organicznikowski. Zabawnie ludzie operują słowami - straszakami. Taki Polak myśli, że jak uchwyci słowo-pistolet, to sterroryzuje. Cała masa tych pistoletów, bolszewicy celują w ich władaniu. Że - ktoś »niedemokrata«. Źe - faszysta. Polskie pistoleciki pukają też zajadle - że - sanator, że - organicznik. Właśnie - organicznik. Nie patrzę na przeszłość jako na szereg nieporozumień, tylko jako na logiczny ciąg. Na spięciach powstaje jazgot niebywały pozytywistów przeciw romantykom, wszechpolaków (endeków) prceciw pozytywistom (ugodowcom, organicznikom), niepodległościowców przeciw endekom, a wreszcie ostatniego pokolenia przeciw niepo 118 119 dległościowcom (sanatorom). Podczas kiedy każda epoka wypełniła swoje zadanie i na pewno po 1863 r. należało być pozytywistą i organicznikiem (mówię o masie, a nie o drożdżach przygotowujących przyszłe fluktuacje)". Dalej stwierdzał: "I jeszcze ciągle użeram się o kult symboli (powstańczych), z którym tak wygodnie w Polsce po wsze czasy obcym ajentom, zdumiewam się i zachwycam jak u Anglików sprawy prestiżu grają tylko o tyle, o ile mają pokrycie, obunam się, że dosyć ulać tym symbolom raz na miesiąc dań, skląwszy Stalina, podczas kiedy tasują karty do gry, aby mieć patent w opinii [...). Jak »wykazać się« to warto dla symbolu położyć kilka tysięcy po Teheranie i Jałcie, ale dla realnej polityki należy pójść na służbę HM. Jak symbol - to opłaci się wymordować dzieci warszawskie, ale jak realna polityka - to przyjmować ordery. Jak symbol - to nie pisać do kraju, ale jak realna polityka to za pieniądze angielskie, pod ściśle angielską kontrolą urządzać anglizujące odczyty po obozach i zabraniać polskimi podpisami na rozkazach angielskich wszelkich zbiórek i obchodów na 3 maja. [...)"~. Ten pełen pasji list pisarza, który niedawno odrzucił wielką pokusę pojechania do kraju, tłumacząc, że o decyzji tej przesądziło aresztowanie socjalistów - Pużaka i towarzyszy ("Będę musiał ściskać ręce, które może w zakamarkach biją patriotów"), ukazuje najdobitniej głęboką potrzebę przewartościowania narodowych tradycji i wzorców, zupełnie niezależnie od ewentualnych impulsdw konformizmu czy oportunizmu. Ksawery Pruszyński swego Margrabiego Wielopolskiego wydał w kraju, ale napisał będąc jeszcze w Londynie. Z drugiej zaś strony, to w Warszawie Dominik Horodyński w Liście otwatrym do Czeslawa Milosza polemizował z jego stanowiskiem: "Chciałbyś obronić pokolenia następne przed kultem szaleństwa, chciałbyś, by byty rozsądniejsze. Wydaje mi się, że trud twój jest niepotrzebny. Romantyczna zasada duszy ludzkiej - której się boisz - i tak jest zagrożona. Przeżyliśmy w pewnym sensie polską Białą Górę. Losem bohaterów, losem ludzi walki, walki często szaleńczej i romantycznej - była śmierć. I znacznie bardziej niż kult heroizmu grozi nam zbytni oportunizm. Przecież rodzić się będą przede wszystkim dzieci oportunistów. I powiedz, co nad Wisłą jest bardziej niebezpieczne: bohaterowie czy oportunizm"~. Co prawda, ten sam Horodyński w tym samym czasie napisze: "Cień tragiczny chochoła ciąźy nad Polakami i w takt złudnej muzyki z pokolenia na pokolenie zjeżdżamy z klęski w klęskę - i to w klęskę, z której nikt nie wyciąga wniosków"~. Znajdowało tu wyraz rozdarcie charakteryzujące szczególnie środowiska intelektualne spoza najbardziej szeroko pojmowanej lewicy. Odżyły stare klisze mys7enia pozytywistów, konserwatystów, ugodowców, narodowych demokratów, zawierające potępienie polskiego sposobu myślenia i wynikającego zeń postępowania. W "Dziś i Jutro", ale także i w "Tygodniku Powszechnym" krytykowano romantyzm w polityce, brak poczucia rzeczywistości, uwielbienie patriotycznego frazesu i gestu zastępującego rachunek realnych 120 szans. W artykule Historyczne perspektywy Wojciech Kętrzyński pisał w "Tygodniku Powszechnym": "Całą działalność powstańczą cechuje charakterystyczny brak poczucia rzeczywistości, nieumiejętność obliczania szans. [".J Zarówno przywódcy, jak i wyznawcy tego kierunku wykazują minimalną zdolność tworzenia realnych koncepcji politycznych, które zastępują zawsze irracjonalnym patriotyzmem"~. Z tekstów postulujących "nowy pozytywizm", trzeźwość, piętnujących walkę o "jednostkowy honor", można hy złożyć obszerną antologię. Kwintesencję owych "porachunków narodowych" zawarł Stefan Kisielewski stwierdzając na łamach "Dziś i Jutro": "Dla narodów rozporządzających prawdziwym realiTmem i prawdziwym instynktem racji stanu ważniejszą rzeczą jest istnieć jako naród, niź walczyć o jednostkowy honor [...). Polska zawsze jest iebrakiem i płaczką Europy, sprawa polska zawsze jest kłopotliwa, dwuznaczna, siejąca ferment, niecierpliwiąca [...). Odwieczne nasze rozdwojenie polityczne, odwieczny konflikt pomiędzy dwiema postawami i temperamentami, pomiędzy Trauguttem i Wielopolskim, pomiędzy Piłsudskim a Dmowskim musi zakończyć się syntezą; musimy zrozumieć, że w konfliktach tych obie strony były jednakowo patriotyczne, a różniły się tylko w wyborze metody prowadzącej do wspólnego celu, którym jest dobro i niezależność Polski"~. Pisane to było w 1945 r., kiedy można się było łudzić, źe konflikt pomiędzy Arciszewskim i Cyrankiewiczem to nowe wcielenie dawnego dylematu, ba, że możliwa jest owa "synteza". Albowiem równolegle z rozliczeniami z narodową przeszłością, z "dziejami głupoty w Polsce", którym Aleksander Bocheński poświęcił głośną wówczas książkęs~, troskano się o los polskiej jedności duchowej, o trwanie wielowiekowej kultury złączonej nierozerwalnie z wiarą i ideologią katolicką, zdając sobie sprawę z jej zagrożenia. Dylematy te, acz w odmiennej postaci, przeżywały również kręgi liberalno-demokratyczne oraz niekomunistyczna lewica. Ich tradycje, ich etos były jednocześnie i gwałcone, i realizowane. To te środowiska najdotkliwiej odczuwały pułapkę między wyzwoleniem a zniewoleniem, między urzeczywistnianiem r adrzędnych wartości a ich zaprzeczaniem. Obrachunki z polskością i jej kształtem były w ich wypadku szczególnie trudne, uwikłane w sprzeczność między tradycją walki o wyzwolenie - narodowe, społeczne, o naszą i waszą wolność, przeciw ugodzie z zaborcami głoszonej przez ND i konserwatystów a potępieniem romantycznej zaśady mierzenia sił na zamiary i polskiego szałeństwa, apoteozą zaś realizmu i racjonalizmu w polityce. I tak tygodnik SD "Nowa Epoka" przedrukuje w 1945 r. fragment Kwiatów polskich Tuwima, zaczynający się strofą: Czasem z codziennej mitologii Nagłych z zaułka zjawień, olśnień, To z barwy, z linii, to z melodii, Chwila - Ojczyzną ci wyrośnie. 121 Ów fragment, będący wielką polemiką z wizjonerami wielkości Polski, włóczącymi ją "Po szlakach, misjach, przeznaczeniach", plotącymi szumne historyzmy, został opatrzony komentarzem: "Oddzielony przestrzenią, sercem i myślą jest z nami. W przeciwieństwie do swych dawnych kolegów i towarzyszów po lutni - jak Lechoń, Hemar, Wierzyński, którzy stoczyli się podczas wojny w objęcia pasożytnictwa, graniczącego z zaprzedaniem godności osobistej i narodowej - Tuwim wysoko wzbił sztandar demokracji i wolności. Ze strun swej czarującej lutni dobywa on nie tylko pieśni bólu i rozpaczy nad pobojowiskami wojny, nie tylko tony nadziei i wiary w odrodzenie człowieka, ale i gromy gniewu, akordy burzy przeciwko maloduszności i zaprzaństwu, przeciw uwodzicielstwu kłamstwa, handlującego krwią i łzami narodu. (...)"s9. Atakowanie "polskiej manii wielkości", "polskiego szaleństwa", ciągot mesjanistycznych, wad narodowych - a w szerszym wymiarze: wierności sobie, swojej tożsamości, wyznawanym przez siebie ideałom-było wpisane w kontekst polityczny, z którego trudno było sobie nie zdawać sprawy. Dlatego Juliusz Żuławski będzie w "Kuźnicy" oponował przeciw przypisywaniu Polakom wad narodowych, mających być przyczyną narodowych nieszczęść ~°. Mańa Dąbrowska jesienią 1945 r. podejmie problem Conradowskiego pojęcia wierności i napisze: "Ani żołnierze AK, ani wszyscy Polacy, którzy z bezprzykładnym męstwem narażali się i ginęli, a w końcu rzucili na szalę nawet los najukochańszej stolicy, nie byli głupcami, którzy ślepo słuchali takich czy innych rozkazów. Ci wielotysięczni żołnierze i cywile walczyli o Polskę rzeczywiście wolną i rzeczywiście demokratyczną"~1. Hanna Mortkowicz-Olczakowa wyraziła ów dwoisty stosunek do narodowej tradycji oporu i walki w zakończeniu artykułu poświęconego drugiej rocznicy powstania warszawskiego: "Objawienie tego ducha opornego i fantastycznego podawała nam dotychczas w skrótach histońa, od insurekcji Kilińskiego, poprzez manifestacje 1861 r., po pochody 1905 roku. Ale dopiero podczas ostatnich lat staliśmy się widzami i współaktorami stanu tej zbiorowej psychozy, która przezwyciężając złe sny istotnych okoliczności, trzymała nas w swej władzy przez wiele lat, zarówno zbrojąc jak znieczulając wobec klęski. Możemy błogosławić i przeklinać to szaleństwo. Zawdzięczamy mu śmierć najbliższych i własne przetrwanie, upadek i odbudowę swojego miasta i domu, najkrwawsze cierpienia i najwyższe upojenia minionych lat. Ale nawet oskarżając i złorzecząc, nie umiemy się przeciw niemu buntować. [...)"~2. Znamienne dla syndromu poklęskowego rozrachunki z przeszłością i narodowymi przywarami nakładały się na właściwe intelektualistom poczucie mocy a zarazem bezsilności. We wspomnianym już przemówieniu na zjeździe PEN Clubów Wat z niejaką uniżonością - czy może pokorą? mówił o "masach ludu polskiego", które "z ufnością sięgają po książkę", choć "zdawałoby się, że społeczeństwo, które prze'zyło podobną katastro122 fę, odtrąci od siebie z pogardą tych twórców słów, którzy niezdolni byli nie tylko ją odwrócić, ale i przed nią ostrzec", dodając: "Podkreślam zaimek Htych«, bowiem byli u nas pisarze, którzy widzieli niebezpieczeństwo"~. Przypomnijmy głośną dyskusję o genealogii polskiej inteligencji spowodowaną artykułem Józefa Chałasińskiego w "Kuźnicy". Autor za- rzucając inteligencji mesjanizm z nim to właśnie wiązał "pokutujące po dziś dzień złudzenie inteligencji polskiej, że Polska jest sumieniem całej Europy, że losy Polski są kryteńum wartości duchowej świata cywilizowanego i że na Polskę cały świat kulturalny chce czy nie chce, świadomie czy nieświadomie, pracuje i że wobec tego nie ma co się samemu wysilać w realnej pracy dla dobra kraju"~". Ten sprymitywizowany sąd, będący nie uprawnioną generalizacją, współbrzmiał z gromami, jakie wcześniej na polską inteligencję ciskał Stefan Żółkiewski, przypisując jej reakcyjność, bierność wobec bakcyla faszyzmu, życie we mgle, oporność wobec marksizmu. W artykule Próba diagnozy opublikowanym w "Kuźnicy" w listopadzie 1945 r. Żótkiewski stwierdzał, że część polskiej inteligencji jest chora, chora na starczą chorobę postępowości - to ci, którzy odwołują się do takich wartości jak wolność - chora na reakcyjność, znieczulona na działanie toksyn faszyzmu. Pisał: "W świadomości inteligencji nastąpił szkodliwy przerost poczucia ponadklasowej wspólnoty narodowej. Nie nauczyliśmy się, że walka o postęp odbywa się przede wszystkim przeciw własnej reakcji. [...] Byle zbir, gdy się okryje złupioną bezczelnie biało-czerwoną chorągwią, korzysta z przywileju nietykalności. Inteligencja poddaje się od przeszło setki lat temu terrorowi. Monopol na polskość mają u nas właśnie obcy narodowi reakcjoniści. [...] Musi inteligencja polska wyrobić w sobie nowy typ ambicji kulturalnej: przodownika w postępie"~5. Józef Sieradzki wskazywał na degenerację inteligencji. Pisarzom zarzucano, ie nie ma ich tam, "gdzie decydują się sprawy przyszłości kulturalnej kraju"76. Teofil Wojeński zabierając głos w dyskusji o inteligencji napisał o "zwyrodniałym romantyzmie" określającym jej duchowy rodowódn. Wszystko to przed podjęciem wtaściwej "ofensywy kulturalnej" w 1947 r. Intelektualistów nie tylko oskarżano, besztano, pouczano. W systemie stalinowskim przypadata im ważna rola strażników słowa, kreatorów fikcji przesłaniającej świat realny. Bez nich sakralizacja fałszu, terror duchowy nie były możliwe. Dlatego, gdy Żółkiewski łajał i "ustawiał", Borejsza wabił, przyciągał, schlebiał, kreślił szerokie perspektywy działania, odwoływał się do poczucia szczególnej odpowiedzialności moralnej przypisanej do roli intelektualisty. Polski intelektualista owego czasu musiał zadać sobie pytanie: czego wymaga od niego poczucie moralnej odpowiedzialności, wierność zasadom i wyznawawnym ideałom? Jeśli nie był komunistą, odpowiedź na to pytanie była niezmiernie trudna. W znacznym stopniu zależała od postrzegania rzeczywistości powstałej wskutek postanowień jałtańskich oraz 123 sposobu, w jaki te postanowienia były interpretowane i wprowadzane w 'rycie. Była to przede wszystkim kwestia suwerenności Polski i - co się z tym łączy - legitymizmu: z jednej strony obozu sprawującego władzę w kraju, z drugiej - rządu polskiego na uchodźstwie. Dla zdecydowanej większości uczonych, pisarzy, artystów, publicystów, którzy pozostali na uchodźstwie, nie było wątpliwości - Polska suwerenna nie jest. To przekonanie stanowiło przesłankę podjętej decyzji niewracania do kraju. W skrajnej formie wyraził je L. Tyśmienicki, pisząc w "Wiadomościach": "Położenie Polski wymaga konsekwentnego, fanatycznego przestrzegania linii podziału. Istnieją tylko obóz niepodległościowy i obóz ugody z najazdem. Istnieją tylko polski legalizm i, mówiąc po polsku, obce agentury. Między tymi dwoma frontami nie ma mostów ani kładek. Trzeba mieć odwagę miłości i odwagę nienawiści"~. W miarę upływu czasu dokonany wybór wzmacniał leżącą u jego podstaw przesłankę, która z kolei utwierdzała w słuszności owego wyboru -zaczynało działać sprzężenie zwrotne. Prawdopodobnie z podobnym sprzężeniem mamy do czynienia wśród intelektualistów, którzy w 1945 r. uznali, iż Polska, choć zależna od ZSRR, nie jest okupowana, nie jest pod zaborem, posiada może i okaleczoną, okrojoną, ale przecież niepodległość; że istniejąca władza jest władzą polską; że rosnąca supremacja komunistów nie wyklucza prowadzenia polityki polskiej. Tuż przed wyborami 1947 r. Kisielewski pisał: "[...] zarówno lewica rządząca dziś Polską, jak i opozycja, jak i wreszcie emigracja, mają jedną wspólną cechę - po prostu - że składają się z Polaków. Odrzućmy w tej chwili wzajemne podejrzenia i oskarżenia, odrzućmy sugestię na temat obcych agentur, i zgódźmy się na jedno - trzy wymienione w tytule zasadnicze ośrodki polskiego życia politycznego, polskiej myśli politycznej [lewica, opozycja, emigracja - K.K.j składają się z Polaków; Polacy są w PPR, w PPS i w PSL, Polacy tworzą nie posiadający w tej chwili swojej organizacyjnej reprezentacji, katolicki ośrodek oporycyjny, Polacy wreszcie na emigracji stworzyli środowisko polityczne, negujące całkowicie, w stu procentach dzisiejszą rzeczywistość w kraju. Zaś stwierdzenie polskości tych głównych naszych ośrodków politycznych pociągnie za sobą dalsze wnioski". I Kisielewski zastanawia się "nad dzisiejszym znaczeniem stów: naród, nacjonalizm, patriotyzm"~. Jest to tekst znamienny. W momencie ostatecznej klęski nadziei na pluralistyczne urządzenie polskiej sceny politycznej w kraju publicysta, łączący w swoim myśleniu odważny realizm z moralnym nonkonformizmem, podjął próbę sformułowania od nowa programu integracji wedle nadrzędnego kryterium narodowej przynależności, narodowego interesu, wyeksponowanego ponad podziały ideologiczne i polityczne. Biorąc pod uwagę wszystko to, czego Kisielewski nie mógł wówczas explicite wyrazić, jego artykuł był wielkim wołaniem o zaprzestanie wewnętrznych swarów między Polakami w obliczu zewnętrznego zagrożenia już nie przez komu nizm rozumiany jako ideologia i ruch polityczny, lecz przez imperializm ZSRR. U podstaw leżała świadomość, iż instrumentalnie wykorzystywane podziały na "lewicę" i "prawicę" -pierwszą oczywiście "postępową", drugą równie oczywiście "reakcyjną" -utraciły sens znaczeniowy, przesłaniając rzeczywiste antynomie. Utraciły ją wówczas nie tylko w Polsce, czy szerzej, obszarze dominacji radzieckiej. W 1950 r. Koestler pisał: "[...] antynomia prawica-lewica, kapitalizm-socjalizm, utraciła dzisiaj w sposób istotny swe uzasadnienie, i tak długo, jak Europa tkwić będzie w tym fałszywym przeciwstawieniu, które wszelkie jasne sprecyzowanie myśli utrudnia, znalezienie konstruktywnych rozwiązań dla współczesnych nam problemów jest niemożliwe". Stwierdziwszy dalej, że istnieje ostre zróżnicowanie pomiędzy posługiwaniem się słowami jako symbolami znaczeń i używaniem ich jako naładowanych emocjonalnie zaklęć, przestrzegał: "W świecie politycznym słowa stają się tym potężniejsze, im bardziej tracą na znaczeniu. [...] Mimo że jest rzeczą niemożliwą ustalenie z góry, jakie duchowe wartości i kulturalna atmosfera powstaną na skutek następnej zmiany, możemy jednak snuć na ten temat pewne domysły. Podczas gdy większość współczesnych nam osób zahipnotyzowana jest przedawnionym już problemem: lewica czy prawica, kapitalizm czy socjalizm, historia weszła na nowe pozycje i postawiła nas przed nową alternatywą, która przecina wszelkie dotychczasowe granice. Istotę tego nowego konfliktu ująć można w jednym zdaniu: totalna tyrania cży względna wolność"s°. W wypadku Polski, Węgier, Czechosłowacji dodać należy: narodowe zniewolenie czy względna suwerenność - taka, jaka możliwa jest w świecie współczesnym. Niezmiernie to charakterystyczne: świadomość anachroniczności podziałów ideologicznych i politycznych ukształtowanych u schyłku ancien regime, na progu epoki nowożytnej, jak też jasny obraz zupełnie nowych przeciwieństw zrodzonych w wieku dwudziestym, posiadało wielu intelektualistów wywodzących się z lewicy, często komunistycznej, jak i ze środowisk liberalnych, konserwatywnych, przywiązanych do tradycyjnych europejskich warunków. Zdzierali oni maskę z dokonywanej przez komunistów manipulacji, której istotą było zawłaszczenie monopolu na lewicowość i kamuflowanie totalitarnego systemu zasłonami czerpanymi z lewicowego etosu i tradycji walki o wolność, sprawiedliwość, prawo, rządy ludu. Owo gigantyczne oszustwo nigdy w gruncie rzeczy nie zostało ostatecznie zdemaskowane i wyplenione z myśli politycznej. W istocie rzeczy, od końca II wojny światowej do dziś kategorie lewicy i prawicy stanowią makiety rzeczywistości wykorzystywane w walce politycznej, jaka się toczy. Zapewne niektóre elementy określające opozycję prawica-lewica pozostały nadal żywotne. Te najbardziej jednak podstawowe oderwały się od swoich znaczeń. Funkcjonują jako swoiste fantomy. W latach pięćdziesiątych lewica swoim przeciwnikom, niezaleźnie od ich orientacji, wma 124 125 wiała prawicowość, obecnie nierzadko politycy identyfikujący się jako prawica, mianują swoich adwersarzy lewicą. I w jednym, i w drugim wypadku byty to zabiegi arbitralne, podejmowane w myśl zasady: to ja decyduję, kim ty jesteś. Warto przypomnieć, co niegdyś pisał Aron: "Czy ma jeszcze sens alternatywa: albo lewica, albo prawica? Kto stawia takie py- tanie, staje się natychmiast podejrzany. Alain przecie napisał: »Jeżeli ktoś mnie pyta, czy linia podziału pomiędzy prawicą i lewicą - pomiędzy ludźmi prawicy i lewicy - ma jeszcze sens, pierwszym moim odruchem jest przypuścić, że człowiek, który mnie pyta, nie jest lewicowcem"8~. Utrzymywany sztucznie antagonizm lewica-prawica miał zafałszować podstawo- wy głęboki konflikt pomiędzy totalitaryzmem a wolnością, demokracją, poszanowaniem praw człowieka. Takim bowiem sposobem można było zaklasyfikować jako prawicowe i reakcyjne działania, dajmy na to, Kongresu Wolności Kultury, a za głos lewicy uznać Kongres Intelektualistów we Wrocławiu. W obozie "lewicy" znaleźli się Bolesław Piasecki i Andrzej Micewski, piętnem "prawicy" opatrywano zaś Tomasza Arciszewskiego, Kazimierza Pużaka, Zygmunta Zarembę. W jakim stopniu polscy intelektualiści ulegli owej mistyfikacji? Wbrew pozorom na to pytanie niełatwo odpowiedzieć, niewiele jest zapisów z tamtego czasu, które by utrwaliły stan świadomości tych, którzy je tworzyli. Generalizacje grożą uproszczeniem, wydaje się jednak, iż duża część intelektualistów w kraju, jeżeli nie większość, nie dostrzegła, że w otaczającym ich świecie płaszczyznę konfliktu wyznacza totalitaryzm i zdominowanie przez ZSRR. A przecież polscy intelektualiści, właśnie ci w kraju, powinni byli lepiej niź francuscy, brytyjscy, amerykańscy zdawać sobie sprawę z tego, czym jest w istocie stanowiony przez komunistów nowy ład. Żyli przecież w rzeczywistości deportacji, łagrów, więzień NKWD i UB, łamania prawa, gwałcenia swobód, fałszowania wyników wyborów... Właśnie, czy żyli? Wielu mówi dziś: nie wiedziałem. Jeśli nawet przyjąć, że niektórzy mówią to szczerze, wierząc dziś, że wówczas nie zdawali sobie sprawy z dokonujących się zbrodni i dziejącego się bezprawia, to pozostają niewiarygodni. Nie była to bowiem niewiedza obiektywnie uwarunkowana, trzeba jej było wręcz pragnąć, by nie dopuścić do siebie sygnałów świadczących o panującym w kraju terrorze, te zaś, które natrętnie dochodziły, spychać poniźej progu świadomości, negować ich treści lub też znajdować dla nich usprawiedliwienie. Nie sposób przeczyć, że przynajmniej znaczna część niechwalebnej prawdy o rzeczywistości była ogólnie znana. Została ona wszelako przez wielu aktywnie działających na scenie publicznej pisarzy, uczonych, artystów niejako wyłączona z naturalnego porządku moralnego, odarta z ładunku emocjonalnego i wreszcie tak przetworzona intelektualnie, aby ją można było znieść nie tylko bez bólu, ale i bez protestu, co więcej, by dała się uzasadnić, usprawiedliwić, pogodzić z zajmowaną postawą, zaakceptować w imię porządku wyższego rzędu: egzystencji narodu, rewolucji, sprawiedliwego ustroju. Intelektualista żyjący wówczas w Warszawie czy Krakowie, zachowując pełną ostrość widzenia, stawał wobec dramatycznych wyborów: wyjechać z kraju, czy też schronić się na wewnętrznej emigracji, bądź - o ile pragnął współtworzyć życie kulturalne, naukowe, drukować, prowadzić badania, uczyć - ściskać ręce tych, którzy byli odpowiedzialni za represje, procesy polityczne, postępujące krok po kroku niewolenie umysłów, sumień, charakterów, w przekonaniu, że w owym kontrakcie "coś za coś" ratuje nie tylko swoją własną egzystencję, lecz służy zachowaniu lub tworzeniu wartości narodowych, społecznych, artystycznych, intelektualnych. Nader często zatem intelektualista zamykał oczy na otaczającą go rzeczywistość, a ten, który je zachował otwarte - nierzadko patrzył, ale nie widział. Kiedy zaś prawda wdzierała się w pole widzenia, mózg wzdragał się przed przyjęciem informacji w jej demaskatorskiej postaci. Wieloszczeblowy proces samooszukiwania się prowadzącego ku ubezwłasnomyśleniu, którego esencję najtrafniej przedstawił Wat w Kluczu i haku, dalej zaś ku samozniewoleniu, przyjęciu przewidzianej roli, zaczynał się na poziomie postrzegania rzeczywistości - jej segmentów lub złożonego z tych segmentów wzoru. Negowano więc lub pomniejszano znaczenie represji, bezprawia, dyktatu komunistów, dominacji Moskwy itd., wyolbrzymiając jednocześnie wszystko to, co mogło być uznane za pozytywy: a więc odbudowę, przyłączenie ziem zachodnich, swobodę działalności Kościoła (do 1947 r.), zwalczanie antysemityzmu, awans społeczny i kulturalny upośledzonych warstw społeczeństwa, powszechną oświatę itp. Stąd wiodła droga do formułowania zracjonalizowanej diagnozy położenia Polski, zależnie od opcji ideologicznych i politycznych kładącej nacisk bądź na cząstkową niepodległość i suwerenność, bądź na ograniczenia wynikające z uzależnienia od ZSRR i dyktatury komunistów; eksponującej postępowość dokonywanych przeobrażeń albo też oceniającej polską sytuację w kategoriach konieczności. Po diagnozie przychodziła kolej na wybór miejsca na ideologicznej i politycznej mapie, zrazu dosyć zróżnicowanej, a z czasem, po 1948 r. coraz bardziej zdomi- nowanej przez narzuconą istnieniem dwóch wrogich bloków linię dychotomicznego podziału na obóz "socjalistyczny" i obóz "imperialistyczny". Mowa o intelektualistach w kraju, i to tych spośród nich, którzy zdecydowali się na współpracę z nową władzą, różnymi kierując się racjami i różne tej współpracy wytyczając granice. Nie można zapominać, że na drodze ku samozniewoleniu znajdowali się oni przez cały czas pod ciśnieniem ciążącej nad Polską przemocy i spowodowanego przez tę przemoc strachu mniej lub bardziej dopuszczonego do świadomości. Uderzenie terroru, jakie nastąpiło bezpośrednio po uwolnieniu spod okupacji niemieckiej, odegrało swą rolę potęgując działania syndromu poklęskowego. Wielu 126 127 polskich intelektualistów wiedziało o Katyniu, łagrach, deportacjach, niektórzy z nich bezpośrednio doświadczyli skutków radzieckich represji. Ale - paradoksalnie - ta ich wiedza niejednokrotnie pociągała za sobą wzmożoną gotowość do pogodzenia się z tym, co nadciągało ze wschodu. Był to efekt spotęgowanego doświadczenia kryzysu Europy; z polskiej perspektywy wydawało się, że siła triumfuje nad prawem, przemoc wypiera sprawiedliwość, kłamstwo - prawdę, że rezygnacja i przystosowanie biorą górę nad heroizmem i wiernością wyznawanym wartościom. Polski rząd na uchodźstwie powołujący się na imponderabilia, na prawo międzynarodowe, zasady Karty Atlantyckiej, straciwszy realną moc oddziaływania na bieg wydarzeń, tracił zarazem autorytet i wpływy w polskim społeczeństwie w kraju. Kondycja intelektualistów podejmujących współdziałanie z obozem rządzącym, nie wykluczające zresztą w pierwszych latach opozycyjnych zaangażowań, pchała w kierunku swoistego stanu wiedzy/niewiedzy, migotania między prawdą i fałszem, scharakteryzowanej we wspomnianym eseju przez Wata. Nie sposób było uniknąć owego zawieszenia między wiem-nie wiem, chyba że było się cynikiem lub Wallenrodem. Jak wielka była pokusa redukcji uwierających prawd, jak silnie działał nacisk opinii i obawa ulegania antykomunizmowi, antysowietyzmowi, "reakcyjnej" propagandzie świadczy przykład Jeleńskiego. Oto intelektualista polski, żyjący na Zachodzie, posiadający pełny dostęp do informacji i wszelkiego rodzaju publikacji, utrzymujący szerokie kontakty, ba, pracujący w Kongresie Wolności Kultury, napisał w 1954 r. do Jerzego Giedroycia: "Posyłam również ciekawy artykuł z »Observera«, potwierdzający sensacyjne rzeczy, które opowiadał mi Auberon o sowieckich obozach i w które nie wierzyłem"s2. Nie wierzył też sędzia Frankfurter, gdy mu Jan Karski opowiadał, co własnymi oczyma widział w warszawskim getcie i Bełżcu, gdy mu przekazywał informacje o postępującej totalnej zagładzie narodu żydowskiego. Intelektualiści w kraju, a po części również na uchodźstwie, nie mogli postawić znaku równania pomiędzy hitleryzmem i stalinizmem jako dwoma wcieleniami totalitaryzmu. Nie mogli z wielu powodów. Zrazu koszmar okupacji niemieckiej niejako przesłonił to wszystko, co się działo po wkroczeniu Sowietów - prześladowanie AK, represje, pacyfikacje, wy- wózki, piwnice NKWD i UB, między innymi dzięki temu, iż nowa władza ukazywała się w biało-czerwonej szacie, pozwalając wierzyć, że choć niesuwerenna - jest polska. To prowadzić musiało do zupełnie innych zachowań niż w okresie okupacji. Pisarze, uczeni szarpali się pomiędzy potrzebą współtworzenia polskiej rzeczywistości a wiernością wartościom, protestem przeciw totalizacji życia, niepogodzeniem z niesprawiedliwością. Podobnie, jak to czyniła Dąbrowska, usiłowali się łudzić, że wszystko to, co wywołuje sprzeciw i budzi opór, to zjawiska przejściowe, zło, które minie, gdy system się ustabilizuje i wzmocni. Tydzień przed wyborczym dra128 matem 1947 r. Maria Dąbrowska notowała w dzienniku: "Klasyczny rozwój monarchii idzie od despotyzmu do monarchii konstytucyjnej, liberalnej. Przypuszczam, że taką samą drogą idzie rozwój demokracji. Obecnie przeżywamy okres demokracji despotycznej w różnych jej odmianach"~. Demokracja despotyczna - karkołomna to zaiste konstrukcja myślowa. Cztery dni po wyborach pisarka stwierdzi: "Rozstrząsając wszystko, co stało się w związku z wyborami, myślę, że koniec końców nie stalo się źle. Trwanie jakiegokolwiek rządu jest lepsze niż ciągłe zmiany rządu. W dzisiejszych okolicznościach nie możemy sobie pozwolić na chwilę nawet zamętu i chaosu, a ten by nastał niewątpliwie po objęciu rządów przez Mikołajczyka, który nie rozegrał dobrze tej partii, bo gdyby był poszedl na blok, wybory wprawdzie stałyby się jeszcze większą fikcją, ale miałby w sejmie około 100 posłów zamiast 24. PSL-owcy zdradzają piramidalną naiwność opierając swoją politykę na komunikatach BBC. To nie jest poważna polityka. W złej sytuacji trzeba umieć wykorzystać jej wszystkie dobre strony. Musimy tworzyć siłę duchową i gospodarczą. Na polityczną i »mocarstwową« w tej chwili nie ma szans (...j"~. Jest to znakomita ilustracja złudzeń oraz nierozumienia dokonywającego się procesu totalizacji i niewolenia, sprzężonego z poczuciem znaczenia własnej roli i odpowiedzialności, charakterystycznych dla wielu środowisk intelektualnych w kraju. Ów zapis pokazuje też, jak wielkie było u Dąbrowskiej - a przecież nie tylko u niej - pragnienie aprobaty rzeczywistości, dostrzegania pozytywów tego, co się dzieje, tak wielkie, że zakłócało wzrok, słuch, myśl. Analiza dzienników Dąbrowskiej pozwala śledzić, jak owe desperackie poszukiwanie arki przymierza z "nowym światem" pro- wadzi do zdeformowanej percepcji i sądów zdominowanych przez myślenie życzeniowe. Tendencja wybiórczego podejścia do porządku stanowionego przez komunistów przez wyolbrzymianie tego, co mogło się zdawać chwalebne i dla Polski korzystne, przemilczanie zaś lub pomniejszanie znaczenia zjawisk nagannych, a czasem wręcz zbrodniczych, miała różne źródła. Wśród nich, obok wspomnianego już zawodu wobec Europy, syndromu poklęs- kowego, doświadczeń okupacji niemieckiej, przekonania o potencjalnym zagrożeniu niemieckim, złudzeń na temat dokonujących się przemian, dla wielu ważny był lęk przed niebezpieczeństwem antysemityzmu. Rany Holocaustu pozostały nie zabliźnione. Intelektualiści, którzy doświadczyli bezpośredniej konsekwencji niemieckiego rasizmu, w Sowietach, w komunizmie upatrywali sprzymierzeńców w walce przeciw nacjonalizmowi i antysemityzmowi. Ocaleni z największego w dziejach tego stulecia piekła, niewyobrażalnego dla tych, którzy nie tkwili w jego środku, musieli sądzić świat przez pryzmat stosunku do problemu iydowskiego. A zdawało się, że nowa władza w Polsce zniesie wszelką dyskryminację, podczas gdy jej przeciwnicy, opatrzeni nalepką "reakcja", reprezentują antysemityzm sil 129 nie zakorzeniony w społeczeństwie polskim. Świadomość jego obecności, zdumienie, iż "nie osłabł - mimo że z górą trzy miliony Żydów i tak zwanych Żydów zostały wymordowane przez inkwizycję hitlerowską", że "krew żydowska wylana tak obficie przez barbarzyńskiego wroga narodu polskiego i ludzkości wolnej podniecita jeszcze drzemiące instynkty tłumu"e5 - nie była zdeterminowana pochodzeniem, wyznawaną wiarą czy narodowością. Nie zawsze też wiązała się ona z opcjami ideologicznymi i politycznymi - te ostatnie natomiast sprzyjały wykorzystywaniu istniejącego niewątpliwie antysemityzmu oraz urazów i poczucia zagrożenia ze strony Żydów jako instrumentu walki z polskim oporem. Intelektualiści, którzy wypowiadali się przeciw antysemickim nastawieniom i ekscesom czy to w Krakowie w 1945 r., czy później w Kielcach, nie zawsze umieli znaleźć ton, który ich potępienia nie wpisywał w polityczną kampanię komunistów. Potrafili to Stanisław Ossowski~, Stefania Skwarczyńska8~, Jerzy Andrzejewski. ** Kiedy spogląda się na sytuację polskiej elity intelektualnej u progu tego prawie półwiecza niby-niepodległości, panowania systemu, który występując pod różnymi etykietkami był w swej istocie totalitarny, widać wyraźnie, jak bardzo była ona uwikłana w konflikt wartości. Wartością byto pozostać w kraju, ale równorzędną wartość stanowiła emigracja, chroniąca przed konformizmem moralnym i intelektualnym, pozwalająca nie ściskać splamionych rąk i nie pisać kłamstw lub - w najlepszym wypadku - półprawd. Wartością było uczestnictwo w życiu publicznym okupione współpracą z komunistami, lecz także opór prowadzący do celi zwanej profesorską w więzieniu na Mokotowie89. Ówczesne wybory rzadko były jednoznacznie naganne bądź chwalebne, dawne wzorce nie przystawały do warunków, lttóre nie dawały się porównać do znanych z przeszłości. Posługiwanie się nimi i odwoływanie się do utrwalonych tradycją postaw wyrażało pewną bezradność wobec rzeczywistości, nie dającej się zawrzeć w istniejących szufladkach z napisem romantyzm, pozytywizm, ugoda, insurekcjonizm, praca organiczna, realizm, wishful thinking, i - jak już była mowa lewica, prawica. Chaos, znamienny dla okresów kryzysowych, cechował w tym czasie nie tylko polską elitę, w Polsce wszelako nakładał on się na toczącą się walkę o przetrwanie w wymiarze nie tyle biologicznym, co duchowym. To ona weryfikowała ostatecznie wybory podejmowane przez osoby, w których społeczną rolę wpisana była obrona wartości uniwersalnych. W zrujnowanym kraju z nowymi granicami, w społeczeństwie rozbitym między innymi wskutek masowych przemieszczeń ludności w następstwie wojny i zmiany terytorium państwowego, szczególne miejsce zajmowała odbudowa w najszerszym słowa tego znaczeniu. Dlatego wielu uczonych, pisarzy, publicystów, artystów, od komunizmu najdalszych, związanych z Rządem RP i uczestniczących we władzach Polski Podziemnej, natychmiast po oswobodzeniu od Niemców, jeszcze przed utworzeniem TRJN, przed samorozwiązaniem RJN, w 1944 r. lub w pierwszej połowie 1945 r., przystąpilo do wspóldziałania z wladzą pozbawioną jakiejkolwiek legitymizacji, wspartą o wolę Stalina i potęgę Armii Czerwonej. Unikając politycznych zaangażowań - będzie się na to skarżył Jerzy Borejsza w czasie narady literatów-członków PPR w lipcu 1945 r. ~ - przyj mowano urzędy i stanowiska. I tak osoby czynne w Biurze Ziem Zachodnich Delegatury Rządu włączyły się w prace nad organizacją administracji polskiej na zachód od polsko-niemieckiej granicy z 1939 r.; Stanisław Lorentz 7 II 1945 r. objął stanowisko dyrektora Departamentu Muzeów i Ochrony Zabytków w Ministerstwie Kultury i Sztuki, dyrektorem powołanego 11 lutego Państwowego Instytutu Sztuki i Inwentaryzacji Zabytków został Ksawery Piwocki, a dwoma biurami tego instytutu kierowali Stanisław Herbert i Jerzy Szablewski. W miarę uwalniania kraju organizowały się związki twórcze - Związek Zawodowy Literatów Polskich, Związek Zawodowy Polskich Artystów Plastyków, podjęły działalność ZAIKS, PAU, Towarzystwo Naukowe Warszawskie. Niespełna dziesięć dni po zajęciu Warszawy Adam Lewak rozpoczął prace nad przywróceniem do życia Biblioteki UW -1 września uruchomiona została czytelnia ogólna. Niewiele ponad miesiąc po oswobodzeniu Krakowa prof. Kazimierz Nitsch przewodniczył na pierwszym powojennym posiedzeniu Towarzystwa Miłośników Języka Polskiego. Otwierano teatry, biblioteki, muzea. 14 stycznia 1945 r. inaugurował wykłady UMCS w Lublinie, utworzony przed kilkoma miesiącami; 19 marca nastąpiła inauguracja roku akademickiego na UJ; 10 marca krakowski oddział PTH wznowił zebrania referatem Stanisława Kutrzeby: "Rola i zadania historiografii polskiej w chwili obecnej". W skład zarządu oddziału weszli, obok prof. Kutrzeby, profesorowie Konopczyński i Semkowicz oraz Kazimierz Piwarski i Kazimierz Lepszy. Na następnym posiedzeniu Henryk Mościcki mówił o legendzie napoleońskiej. W tych i w tysiącach innych przedsięwzięć, żywiołowych, spontanicznych, niejako naturalnych, znajdował wyraz potężny pęd do odrodzenia porwanej przez wojnę tkanki kulturowej, erupcja aktywności zahamowanej podczas okupacji. Położenie Polski, obecność radziecka, władza komunistów w duźym stopniu ograniczały ludzką energię, nie pozwalały w pełni rozwinąć się twórczemu dynamizmowi. Byli tacy, którzy wciąż czekali, ale stanowili oni mniejszość. Życie wymuszało czynną postawę, niezależnie od oceny stanowionego porządku. Uczony, jeśli chciał przystąpić do pracy w swym laboratorium, musiał je najpierw odbudować. Po pięciu latach przerwy mogły się zacząć na uniwersytetach wykłady, seminaria. "Wszyscy robią, co mogą - pisała w tym czasie Helena Radlińska - choć nie wiedzą, co będzie dalej. Czyż można założyć ręce i patrzeć, skoro ro 130 ; 131 bić coś można". Ona też, wspominając swoje rozterki i wahanie: czy ulec namowom i włączyć się w nurt życia uniwersyteckiego czy też pozostać na uboczu, zanotowała: "Zwyciężają jednak perswazje dawnych kolegów i przyjaciół i zamiłowanie do pracy z młodzieżą"9~. Istotnie, w większości wypadków nad oporami i zastrzeżeniami do podejmowania współpracy z komunistami górę brało przekonanie, że skoro władza przez nich tworzona, niezależnie od swej niesuwerenności, w przeciwieństwie do Niemców umożliwia, a nawet stymuluje restytucję kulturalnego i umysłowego życia, przyciągając do współdziałania intelektualistów o rozmaitych biografiach i ideologicznych przynależnościach, rzeczą naturalną jest przystąpienie do działalności naukowej, dydaktycznej, twórczej. Ten motyw wielokrotnie przesądził o wyborze pozostania w Polsce lub powrotu do kraju z uchodźstwa. Po latach Bohdan Korzeniewski powie Małgorzacie Szejnert: "Nie wątpiłem, że idą bardzo ciężkie czasy. Że nawet las nie będzie chronił. Wychowałem się na Białorusi i wiedziałem, że ludzie, którzy rzucają nam nową władzę, bardzo dobrze znają się na lasach. Obawiałem się, że społe- czeństwo też już nie będzie schronieniem. (...) Nie miałem żadnych złudzeń. Powinienem tylko pani wyjaśnić, dlaczego pozostałem w Polsce. Miałem przecież wielu przyjaciół, doskonałe kontakty we Francji. Odpowiedź najprostsza - nie wypada opuszczać narodu w niedoli. Więc nie wyjechałem, chociaż byłem świadom - miłosierdzia tutaj nie będzie"92 Wyjazdy i powroty - to osobna karta historii polskiej elity umysłowej i kulturalnej połowy lat czterdziestych. Powrotów byto po prawdzie dużo więcej niż wyjazdów, choć bardzo wiele osób oparło się namowom Putramenta czy Borejszy, którzy nakłaniali, by jechać do kraju, otwierając szeroko drzwi, kusząc publikacjami, honorariami, perspektywami pracy. Wańkowicz, Wierzyński, Lechoń, Baliński, Bobkowski, Parnicki, Gombrowicz, Straszewicz, Terlecki, Łobodowski, Stempowski, Czapscy, a z uczonych Leon Koczy, Tytus Komarnicki, Władyslaw Szyłkowski, Oskar Halecki, Alfred Tarski - długo przytaczać by można nazwiska osób liczących się w życiu intelektualnym Polski, które wybrały uchodźstwo. A w tamtym czasie podobna decyzja w większości wypadków pociągała borykanie się z wieloma trudnościami: zabieganie o dokumenty, szukanie jakiejkolwiek pracy zapewniającej minimum środków do życia. Najczęściej imano się pracy fizycznej, wyjaławiającej intelektualnie, nie pozostawiającej ani czasu, ani sił na twórczość. Bobkowski najpierw założył warsztat rowerowy w Paryżu, następnie zaś porzuciwszy Europę wylądował w Gwatemali, gdzie "miał straszliwą harówkę, żeby jakoś utrzymać się na powierzchni"93. Wańkowiczowi także za oceanem przyjdzie sortować jajka na rodzinnej farmie w New Jersey. Zanim tam pojedzie, napisze w prywatnym liście: "Dotąd nie zarabiam nic, gotówka mi się kończy, zarobki w »Wiadomościach« i »Orle« dopiero się zaczęły i są daleko niewystarczające. Będę musiał sprzedać domek, a z nim niemal przekreślić moż132 pość pisania. Chciałbym tę chwilę odciągnąć, chociaż do napisania Domeczku i choćby szczegółowego rozpracowania planu i dyspozycji nowej książki, której mam już kupę napisaną"~. Józef Ursyn w eseju Mowgli w Paryżu opisał swoje perypetie przy szukaniu pracy: "Należę do kategorii Polaków »nieurządzonychK i do tych, którzy pragną uniknąć radykalnej zmiany przestawienia się na drugi zawód. Szukam kompromisu. Stoję na stanowisku ciągłości i szukam pracy w bankach, agencjach handlowych itd. Znalezienie takiego kompromisu okazuje się trudne, wymaga upartego wysiłku i poważnego zapasu dobrej woli. Poza tym jest w tych poszukiwaniach pewna doza romantyzmu, nieliczącego się z realiami, i wiary w osobiste szczęście. A nuż się uda! Z drugiej jednak strony wlecze się za nimi jak nieznośny cień uczucie, że się jest niepotrzebnym"95. Uczucie, że jest się niepotrzebnym, że nie ma się czytelników, słuchaczy, studentów, byto obok dojmującej tęsknoty za krajem jedną z najdotkliwszych konsekwencji pozostawania na uchodźstwie. Wańkowicz, informując Marię Czapską o ukończeniu Ziela na kraterze i pracy nad książką poświęconą problemom żydowskim, wzdychał: "Dla kogo to pisać? Wy- dawcy nie będę miał, bo i Giedroyc zrzucit mi się z Domeczku. Nawet na odcinki liczyć nie mogę. NOrzeł« się załamał przy Listach Nie-Monteskiusza i urywa druk odcinków [...]. Dziś nie ma nic, tytko domek na Ealing i koniec życia"~. W 1945 r. decyzja "do kraju nie wracam" nie oznaczała wyboru życia ułatwionego, sławy, zaszczytów, masowych wydań i wysokich honorariów. Był to wybór - może poza wyjątkowymi wypadkami - określony aksjologicznie. Nie wracano, aby nie być zmuszonym do kłamstwa, do ściskania zbrukanych rąk, aby uniknąć uwikłania w ową niewidzialną sieć, o której mówił jeden z rozmówców Janty podczas jego podróży do kraju w 1948 r.: "Co dzień jedna nitka, nie czujesz tego, kiedy owija się koło ciebie. Nie myślisz o tym, taka jest cieniutka, tak lekka, taka nieznaczna. Przywykasz nawet, ale nitek z każdym dniem przybywa. Obudzisz się pewnego dnia już spętany. Już opętany być może, bo nitki są niewidoczne. Nie czujesz ich, czujesz najwyżej niepokój, ale czujesz, że się robi ciasno. A to właśnie znak ich roboty. Przegryzają się w głąb, do duszy. Zawijają się koło sumienia i dopiero, kiedy je już zaplątały i zamotały zwojami swoich ucisków i wpływów, szarpiesz się. Wtedy być może będzie już za późno"9~. Wystarczyło czytać krajową prasę, by zdawać sobie sprawę, iż intelektualista - zwłaszcza pisarz, narażony jest w Polsce na moralny konformizm. Dlatego Bobkowski, namawiany w czerwcu 1947 r. przez Wata i Ważyka do publikowania w "Odrodzeniu", powie, iż nie lubi być komandosem myśli i czotgać się w kamuflażu do zdań. Dlatego Wańkowicz, gdy mu "Tygodnik Powszechny" zaproponowat druk korespondencji, ogromnie się ucieszył, ale nie napisał ani stowa. "Jak pisać - stwierdzał - w tym straszliwym ściśnięciu między dwoma fałszami? Ojcowie wyrobili szkołę pisa 133 nia między wierszami. Ale oni walczyli o jedną sprawą, o jedną fazę. A tu każda myśl musi być z ogonkiem. A także między wierszami się nie mieszczę" ~. A przecież Bobkowski, Wańkowicz, całe środowisko wokół "Kultury" to byli ludzie bardzo umiarkowani, wobec powracających tolerancyjni, ostro potępiający nagonkę, jaką przeciw publikującym w kraju rozpętał londyński Związek Pisarzy. Lista tych, którzy powrócili, jest znacznie krótsza od listy pozostałych na uchodźstwie. Motywy ich decyzji były zapewne bardziej pogmatwane. Chcieli, potrafili uwierzyć, że ulegając wspólnemu wszystkim pragnieniu znalezienia się u siebie, wśród swoich, w ojczyźnie - pozostają sobie, swym ideałom wierni. A może po prostu nie mogli znieść owego brzemienia czasów trudnych, dźwiganego w samotności, "z dala od narodu, pośród wrogów podstępnych, przyjaciół obłudnych"~°°. Słonimski napisał: Po coś wrócił? Tu źle - Ja wiedziałem, Lecz nie było dla mnie ukojenia, Zostawiłem tu wszystko co miałem, Nasze wspólne, młodzieńcze marzenim°~ Hemar tak przedstawiał powrót Tuwima: "Ataki antysemickie, które go spotykały w Polsce ze strony zazdrosnych półgrafomanów i antysanatorów, zapadły mu w duszę bardzo głęboko. (...) W obu [drugi to Słonimski - K.K.] została ta zadra, ta niemądra chęć odpłacenia »faszystom« - jakby można było porachunki takie załatwiać sposobem Radziejowskiego. Tuwim bał się wegetacji na uchodźstwie, gdzie dla poetów nie ma innych miejsc prócz »honorowych«, to znaczy bezpłatnych. Londyński rząd emigracyjny nie mógł dać mu wiele, nic mu nie przyrzekał. Komunistyczny lubelski dawał mu wszystko. Obskoczyły go prośby i błagania rodziny, naciski, pokusy, zachęty, aby wracał do kraju, gdzie go powitają chlebem i solą, gdzie mu zamienią beznadziejność egzystencji i skąpy chleb wygnania na złote życie; gdzie mu dadzą ordery i własny teatr, i pieniędzy w bród, i wieniec laurowy, gdzie nikt mu Żydem w oczy nie zaświeci. (...] Pogodził się z Katyniem. Nie zauważył, wśród kolegów komunistów, byłych oenerowców, którzy go kiedyś antysemityzmem tak zrazili do polskiego faszyzmu" ~°2. Tuwim mógł się czuć w Polsce potrzebny - przecież w pierwszym numerze "Odrodzenia" ukazała się jego Modlitwa, "Nowa Epoka" przedrukowała inny fragment Kwiatów polskich, z cytowanym już komentarzem Borejszy, który w 1940 r. we Lwowie podczas zebrania urządzonego przez Związek Literatów, a poświęconego "haniebnej ucieczce Tuwima na Zachód" - Wasilewska chciała go ściągnąć do Lwowa rzucał gromy na poetę~°3, obecnie nie szczędził starań, aby go przyhołubić, co mu się i udało. Polityka przyciągania intelektualistów cieszących się autorytetem, należących do przedwojennej elity, prowadzona była bez wątpienia umiejęt nie. "Stworzono dla uczciwych całą ideologię konieczności współpracy ludzi z emigracji z Warszawą. Gdy ja wejdę lub nie wejdę, na moje miejsce przyjdzie komunista. Ale póki my żyjemy, nie jest jeszcze najgorzej"'°4. Trzeba stwierdzić, że środowisko intelektualne na uchodźstwie cechowała większa stosunkowo odporność na tego typu argumenty - wynikała ona ze świadomości, że w jego etosie nie mieszczą się kompromisy z prawdą, wolnością intelektualną, swobodą twórczą, że jego rola społeczna każe mówić "nie", gdy zagrożone zostają fundamentalne wartości i odziedziczona tradycja kulturowa. To ten etos sprawiał, że poza powrotami do kraju były też i wyjazdy, prawda, że rzadsze. Przed Miłoszem, spośród tych, którzy opuścili Polskę nie mogąc się pogodzić z coraz bardziej widocznym ograniczeniem praw obywatelskich i ciśnieniem władzy, na uwagę zasługuje kompozytor Roman Palester, wykładający w Akademii Muzycznej w Krakowie. Motywy swojego kroku przedstawił w eseju Konflikt Marsjasza. Historia konfliktu Marsjasza, który "wiedział, że musi wyzywać Apollina, nie mógł też nie zdawać sobie sprawy z nieubłaganej konieczności poniesienia wszystkich dalszych konsekwencji", to - j ak pisał - historia uczciwości artystycznej . Artysta zbuntował się przeciw dławieniu autonomii artystycznej twórczości, naruszaniu dławiących niezależność intelektualną rygorów. "Po straszliwym wstrząsie Jałty - pisał - powstania warszawskiego i »liberacji«, artyści zabrali się do odbudowy życia kulturalnego w taki sam sposób, jak wszyscy inni Polacy, tj. zdając sobie jasno sprawą, że idzie okres ciężkiej niewoli i dalszej walki. [...] O dobrowolnym wybieraniu drogi emigracji i wygnania nie byto wtedy mowy i opinia krajowa była jednolita w tym, że należy zostać w kraju, aby walczyć z destrukcyjną rolą okupanta". Zauważył przy tym, że sąd, iż "o uratowanie najistotniejszych wartości naszej cywilizacji walczy się w tej chwili jedynie »po tej« stronie żelaznej kurtyny, a nie walczy wśród milionów ludzi, którzy wbrew swej woli zostali oddani w niewolę wrogiemu im systemowi, jest taką samą tragiczną symplifikacją i mechanicznym uproszczeniem, jakim byłoby twierdzenie, że po zachodniej stronie tej kurtyny kryzys naszej kultury nie istnieje"~°s, Nigdy nie stwierdzimy, dla jak dużej części intelektualnej elity pozostanie w kraju byto - jak w wypadku Korzeniewskiego - świadomym wyborem. Ogromna większość uważała to prawdopodobnie za rzecz poniekąd oczywistą. W pełni świadomym wyborem natomiast była postawa zajęta wobec tego wszystkiego, co działo się wokół, a co było walką o zachowanie tworzywa duchowego Europy w Polsce i Polski w Europie. Położenie Polski, nawet gdy nie postrzegało się go jako okupację - tak jak to czynił Palester - sprawiało, że trudno było szukać schronienia w wieży z kości słoniowej, zasklepić w hermetycznej twórczości; każda decyzja, czy się tego chciało, czy nie, miała wymiar polityczny. Continuum owych decyzji rozciągało się pomiędzy pełnym opowiedzeniem się za rewolucją dokony 134 ~ 135 waną przez komunistów w warunkach podyktowanych przez ZSRR a czynną walką z narzuconą władzą. Osobne zagadnienie to postawy komunistów, którym przyszło urzeczywistniać przemiany w sferze najszerzej pojętej kultury. Oni także, choć już wcześniej dokonali zasadniczego wyboru, obijali się codziennie - z początku zwłaszcza - między posłuszeń- stwem a własnym rozumieniem polityki kulturalnej, którą mieli realizować. Przynajmniej niektórzy przeżywali ten dylemat. "Może ja jestem heretyk - mówił Putrament podczas narady literatów - członków PPR 24 VII 1945 - i wobec tego na kongresie (kultury - K.K.] nie będę mógł wystąpić. Będę mówił ostro. Żyjemy w nowej sytuacji, w której musimy improwizować [...]. Polska demokracja jest nowym ewenementem, tworzy nowe formy. Łatwo wpadamy w szablony z ZSRR i sprzed września. W sprawach kultury mamy dwie koncepcje: etatystyczna i partyjno-związkowa. Zwyciężyła pierwsza i nie zdała egzaminu, zdewaluowała się. Musimy trafić do mas, które nas nie lubią. Nie ma odpowiedzialnych za błędy, za AK, co utrudniło nam robotę. (...] Kultura jest sprawą delikatną, a aparat biurokratyczny jest niedelikatny i robi błędy". Putrament wypowiedział się przeciw tworzeniu Rady Kultury, mówiąc że jest to niepotrzebne dublowanie związków twórczych i budowanie fasady~°6. Jak wielu intelektualistów - poza komunistami - rzeczywiście popierało PPR? Może kiedyś pojawią się diariusze, listy, które pozwolą głębiej wejrzeć w rozterki przeżywane przez ich autorów. Wedle oceny Borejszy pisarze uciekali od polityki, od procesów zachodzących w kraju, ulegali prądom dekadenckim. "W »Kuźnicy« - mówił na wspomnianej naradzie trzeba skrystalizować ośrodek ideologiczny i szeroki front demokratyczny". A Berman wówczas stwierdził: "Bilans wydawnictw jest smutny (...]. O czym pisarze myślą? Trzeba się dowiedzieć i wyciągnąć odpowiednie wnioski (...]. Wielu pisarzy zgłasza się na wyjazd za granicę-jest to rejteradą uciekać z kraju, kiedy są największe trudności". W podobnym tonie wypowiadał się Adam Polewka: "Nie jesteśmy atrakcyjni. W obrębie programów politycznych zagadnienia kultury nie są postawione dogłębnie. Brak ośrodka ideologicznego, tysiące kwestii nierozstrzygniętych, które powodują sprzeczność w uczuciach"~°~. O czym pisarze myśleli? O czym myśleli profesorowie uniwersytetów, malarze, muzycy, aktorzy? Najpewniej - poza wyjątkami - nie uda się wejrzeć w głąb ich duszy. Wiemy natomiast, jakie sami wyciągali wnioski z owych myśli, zajmując określone postawy i podejmując określone działania. Pierwszy wybór dotyczył generalnie uczestniczenia w zmaganiach, jakie toczyły się o kształt Polski - jej wewnętrzne urządzenia, granice i miejsce w Europie. Wydaje się, że duźa stosunkowo część elity intelektualnej była, tak lub inaczej, uwikłana w owe zmagania - wynikało to chyba z poczucia odpowiedzialności za kraj, za naród, w sytuacji gdy rząd pozbawiony był wpływu na sprawy państwa. Istniały tradycje z czasu zaborów, kie dy to właśnie profesorowie uniwersytetów, pisarze, artyści czuli się nie tylko duchowymi, ale i politycznymi przywódcami narodu. W latach powojennych tradycja ta mogła różnie się przejawiać: poparcie PPR, czy szerzej tzw. obozu demokratycznego, legalna opozycja, konspiracja; nie było między nimi zresztą nieprzekraczalnych przepaści, przeciwnie, łączyła je sieć ścieżek i ścieżynek, zwłaszcza z początku. Ale różny byt charakter obecności intelektualistów na scenie politycznej. Czym innym były podejmowane próby realnego współtworzenia polskiej rzeczywistości, czym innym użyczanie prestiżu i moralnego autorytetu prowadzonym kampaniom politycznym. Prof. Stanisław Kutrzeba i prof. Adam Krzyżanowski, decydując się na udział w rozmowach w Moskwie w czerwcu 1945 r., działali jako współpartnerzy polityków, łudząc się, że w istniejących warunkach będzie można zachować polską suwerenność. "Tygodnik Powszechny", niektóre inicjatywy wydawnicze - to przykłady angażowania się w walkę o pluralizm życia społecznego, swobodę myśli i słowa. Natomiast głoszone w "Odrodzeniu" deklaracje wzywające do głosowania 3 x tak byty xe strony intelektualistów, którzy je złożyli, wyrazem poddania się komunistom. Można przypuścić, że przynajmniej niektórzy czynili to niechętnie, wbrew sobie, przymuszeni takimi czy innymi szantażami, uważając, iż jest to cena, którą muszą ptacić, chcąc kontynuować działalność artystyczną, pedagogiczną, publicystyczną. Tak odczytywałabym trzyzdaniową wypowiedź Eugeniusza Eibischa: "W moim mniemaniu wrogiem demokracji będzie ten, kto na pierwsze pytanie odpowie nie. Wrogiem ludu, kto by drugie pytanie negował. Wrogiem Państwa i Narodu całego, gdyby na trzecie odpowiedział przecząco"~°8. Jerzy Andrzejewski, Tadeusz Breza, Stefan Flukowski, Kornel Filipowicz, Krystyna Grzybowska, Stefan Otwinowski, Julian Przyboś, Kazimierz Wyka i inni nie byli tak lakoniczni, wykorzystywali swój talent pisarski dla uzasadnienia, iż należy głosować tak, jak każe "obóz demokratyczny". I jedno z dwojga: albo autorzy tych deklaracji, wbrew temu, co napisali, na pierwsze przynajmniej pytanie odpowiedzieli "nie", tym samym zaczynając tak bardzo moralnie i intelektualnie degradujące dwuistnienie, albo też głosowali trzy razy "tak", przeciw opinii zdecydowanej większości społeczeństwa. Zapewne miało miejsce i jedno, i drugie, zastanowić się tylko warto, czy ktoś spośród owych osób, które użyczyły swego autorytetu dla poparcia władzy komunistów, świadom był tego, co czyni. Jest wszelako uderzające, że najbardziej w powojennej rzeczywistości zagubili się intelektualiści o rodowodach umiarkowanie lewicowych, demo-liberalnych; ci z "Wiadomości Literackich" i "Skamandra", ci, co podpisywali odezwy w sprawie więźniów politycznych, pisali krytycznie o Brześciu, potępiali Zaolzie, walczyli z gettem ławkowym i oburzali się na ekscesy antysemickie. To właśnie oni okazali się intelektualnie bezsilni wobec tego, co ich otaczało, niezdolni rozszyfrować realną treść kreowanego świata makiet zbudowanych z fałszów, 136 ` 137 ii;i'I!', półprawd, mistyfikacji. Byli-podobnie zresztą jak intelektualiści na Zachodzie - całkowicie nieprzygotowani do konfrontacji z komunizmem. ~I, i ' Dawali się używać do operacji, które prowadziły do zniszczenia tego, co w dziedzictwie europejskim było im najbliższe: wolności, swobody myśli, '!' poszanowania praw człowieka. Można by rzec, że klucz leżał w punkcie odniesienia, którym dla intelektualistów tej formacji ideowej nadal był faszyzm w różnych jego wariantach. Ale przecież - paradoksalnie - ci spośród nich, którzy podczas wojny znaleźli się poza krajem i nie powrócili, zachowali pełną ostrość widzenia. Źeby zrozumieć ten zdumiewający fenomen zaćmy tylu wybitnych pisa rzy, poetów, profesorów uniwersytetu, artystów, publicystów miary naj wyźszej, których teksty zapełniały tamy "Odrodzenia" i "Kuźnicy", któ rzy angażowali się mniej lub bardziej w popieranie władzy tworzonej przez komunistów, trzeba, jak sądzę, sięgnąć do kondycji tej części elity intelektualnej, która wyrosła w walce z endecją, klerykalizmem, patrio tyzmem specjalnej barwy, przenikniętym bogoojczyźnianym frazesem, która przeciwstawiała się procesom zachodzącym w Polsce w ostatnich la tach przed wybuchem wojny. Otóż wydaje się, iż znajdowała się ana w stanie swoistego zawieszenia pomiędzy komunizmem, z którym się nie identyfikowała, przynajmniej z początku, a siłami, które się przeciwsta wiały komunizmowi. Przy tym komunizm zdawał się zagrożeniem bar dziej odległym niż polski ciemnogród, agresywny nacjonalizm, wsteczni ctwo. Ci zaś, którzy zdając sobie sprawę z tego, czym w rzeczywistości jest komunizm, nie byli skłonni nabyć jego akcji na giełdzie wartości, nie znaj dowali alternatywy dość silnej, by pozwalała mu się przeciwstawić, tym bardziej ie system stalinowski powstawał stopniowo, krok po kroku, co sprzyjało złudzeniom. Trzeba przy tym stale pamiętać, że system ten wy stępował zrazu w Polsce po trosze w przebraniu narodowym, po trosze w szacie postępu i idei zakorzenionych w tradycji Oświecenia, rewolucji 1789 r., Wiosny Ludów. Kiedy zaćma zaczynała schodzić, często było za t późno na radykalną zmianę postawy. Ale rosnący nacisk sprawiał, że w wielu wypadkach trzymano się uporczywie zdeformowanego obrazu świata i polskiej rzeczywistości, jak bowiem mądrze napisała w 1948 r. Hanna Malewska "zbliżyć się do wolności myśli na każdym polu można tylko mozolną pracą: primo nad uświadomieniem sobie przymusów i tych autorytetów, którym się ulegało nieświadomie; secundo - co jest jeszcze trudniejsze - nad maksymalnym uwolnieniem się od nich. Co niekiedy wymaga całkowitej reformy źycia. [...) Jeżeli się nie żyje tak, jak się myśli, zaczyna się myśleć tak, jak się żyje" '°9. Sytuacja polska lat 1945-48 była beż wątpienia bardzo splątana. Intelektualista, nawet gdy dokonał podstawowego wyboru za czy przeciw, wybierać musiał codziennie, i to najczęściej wybierać nie między dobrem a złem, lecz między złem i złem, decydując, które uważa za mniejsze. Ograniczyć swą twórczość, samocenzurować się, ale być obecnym, wpływać choćby w minimalnym stopniu na treść duchowego życia kraju, kształt kultury, wychowanie młodzieży, czy rezygnować z kompromisów z prawdą, z sumieniem artystycznym, napisać artykuł w "Głosie Ludu", ale zachować katedrę, czy też czyste ręce opłacić wycofaniem się z nigdy nie przerwanej walki o zachowanie ciągłości kulturowej. Od dylematu tego nie można było w tym czasie uciec, nawet gdy pragnęło się stać z boku, nie mieszać się do niczego: tworzyć, prowadzić badania naukowe. Był to wspólny dylemat wszystkich bez względu na opcje ideowe i polityczne. Różne były tylko wartości, które chciano ocalić. Ale i tu istniały pola wspólne zdecydowanej większości; polem takim była przede wszystkim obrona granicy zachodniej i choć tu zdania były już bardziej zróżnicowane - uznanie ZSRR za gwaranta tej granicy. Dąbrowska notowała w dzienniku 11 III 1946 r.: "W dzienniku londyńskim nazwano (głosy prasy) nasze ziemie odzyskane »nieusprawiedliwioną amputacją Niemiec na Wschodzie«. Twierdzono też, że głodujące i rozproszkowane czy okrojone Niemcy staną się rozsadnikiem wojny, a silne, nakarmione i scalone - będą czynnikiem pokoju. Perfidia, zła wola czy obłąkana głupota Anglii? W kwestii Niemiec i naszych granic na zachodzie wszyscy Polacy rozchodzą się z Anglią, bez względu na stosunek do Rosji" "°. Ówczesnym zmaganiom - nie swoim przecież tylko - dał wyraz Miłosz w napisanym w 1949 r. dialogu Ismeny z Antygoną. Antygona: Przyjmować wszystko, tak, jak się przyjmuje Po wiośnie lato, zimę po jesieni, Na sprawy ludzkie patrzeć obojętnie Jak na kolejność bezmyślnej przyrody? Dopóki żyję, będę wołać: nie. [...] Przekleństwo losu wiedzie do ofiary. Ofiara wiedzie do przekleństwa losu. Gdy to się spełni to już nie jest pora Niewielkie życie swoje własne chronić I nie jest pora nad sobą łzy ronić. [...] Ismena: Tak, ale nasi rodzice nie żyją I nasi bracia nie żyją. I żaden Bunt ich nie wróci. Po cóż sięgać wstecz? [... Antygona: Głupcy są zdania, że kiedy poświęcą Pamięć przyszłości, będą żyć szczęśliwi. [...] Ismena: Ty nie umniejszaj trudu Antygono. Z jakimi i usta i serca zmuszamy Aby milczały. Bo takie zwycięstwo Też jest zwycięstwem i daje nadzieję. 138 ~ 139 Antygona odpowiada długą kwestią, kończącą się słowami: Tu nic, tu ciemność. Ręką przerażoną Pisarze podłym strachem przymuszeni, Złodziejom stawy nie poskąpią stów. I tak odchodzi, z legendy wyzuty, W niepamięć wieków - zdrajca czy bohater? Ismena: Można słowami ból w płomień rozjarzyć Kto milczy, cierpi nie mniej, może więcej. I znowu Antygonu [...J Swojego państwa Kreon nie zbuduje Na naszych grobach. Swojego porządku Potęgą miecza tutaj nie ustałi. Wielka jest władza umarłych. Nikt od niej Nie jest bezpieczny. (...j Nieszczęsny Kreon tak rządzić zamierza Jakbyśmy byli barbarzyńskim krajem. Jakby tu każdy kamień nie pamiętał O łzach rozpaczy i o łzach nadziei. Kiedy podejmuje się problem postaw intelektualistów po 1945 r., trzeba brać pod uwagę istotny bardzo czynnik generacyjny. Częściowo naturalny proces starzenia się i śmierci sprawił, że niezależnie od okoliczności politycznych istotna rola w 'zyciu naukowym i kulturalnym przypadła trzydziestolatkom, którry przed wojną debiutowali, otrzymywali - jak Andrzejewski - nagrody mtodych lub wręcz stawiali pierwsze kroki na polu literatury, zdobywałi doktoraty itd. Przyspieszony awans wpływał bez wątpienia na postawy i zachowania. Ważniejsze jednak, ie z komunistycznym systemem, w bogatej gamie maskujących zasłon, mieli do czynienia wstępujący w rolę intelektualistów ludzie młodzi, których podstawowym 'zyciowym doświadczeniem była najczęściej okupacja niemiecka. Kazimierz Brandys miał w 1945 r. 29 lat, Andrzejewski - 36, Adolf Rudnicki - 33, Putrament - 35, Breza - 40, Otwinowski - 35. Starsi, z wyjątkami oczywiście, albo byli związani ze środowiskami katolickimi, albo też, z początku zwłaszcza, zajmowali postawę pełną umiaru, starali się zachowywać niezależność, ograniczając do minimum haracz w postaci bezpośredniego zaangażowania politycznego. W 1947 r. Iwaszkiewicz, widząc się w Paryiu z Bobkowskim, skarżył się, "że »Nowiny Literackie« są źle widziane, bo zbyt - hm - liberalne"~~1. Wybitni pisarze i uczeni unikali udziału w obchodach rocznicowych np. rewolucji październikowej, wstrzymywali się od pisania panegiryków i paszkwilów zgodnych z nowo tworzonym Panteonem. A także polemizowali z publikacjami, które były skierowane przeciw trwałemu dziedzictwu kultury narodowej i europejskiej, przeciwstawiali się wizji Polski, jej historii i tradycji narzucanej przez komunistów. W swojej Próbie diagnozy Stefan Żółkiewski pi sał: "W historii naszej były zawsze dwie Polski, ludowa i reakcyjna. [...j Brak u nas rewolucyjnej tradycji Francji. W świadomości inteligencji nastąpił szkodliwy przerost poczucia ponadklasowej wspólnoty narodowej. Nie nauczyliśmy się, że walka o postęp odbywa się przede wszystkim przeciw własnej reakcji"~12. Z tym wszystkim właśnie wielu starszych, obdarzonych autorytetem artystycznym, intelektualnym, moralnym - niemało przyczyniło się do wytworzenia swego rodzaju etycznej magmowatości, w której zacierają się granice między dobrem i złem, między wiernością - sobie, ludziom, sprawom, wartościom - a sprzeniewierstwem. Oni także niejako pogodzili się z naruszeniem fundamentalnych standardów, z degradacją prawdy naukowej i artystycznej, z podporządkowaniem myśli wymogom władzy, nawet jeśli im samym udało się uniknąć kłamstwa. Przy czym - o ironio! - to właśnie twórcy z kręgu ~eroko pojętej lewicy okazali się niezdolni do powiedzenia "nie", gdy zaczął być brutalnie naruszany jej fundamentalny etos. Nie byli w stanie przeciwstawić się zawłaszczeniu lewicy przez komunistów, którzy tym terminem, otoczonym w owym czasie dodatnią aurą, maskowali dokonywane zniewolenie człowieka, społeczeństwa, państwa. Już na początku dali się włączyć w tworzenie mistyfikacji, posiugując się słowami takimi jak: wolność, demokracja, niepodległość, suwerenność, postęp, tak jakby nie zdawali sobie sprawy, że dla komunistów znaczą one zupełnie co innego, są przesłoną pokrywającą - do czasu - zupełnie inną rzeczywistość. Zapewne niektórzy byli świadomi, że uczestniczą w mistyfikacji, zachowując trzeźwość widzenia i oceny zachodzących zjawisk - ci żyli w dwóch wymiarach. Napisze o tym później - po otrzeźwieniu - Witold Wirpsza, zastanawiając się: Dlaczego jadłem tę źabę?~~3 Pozostaje faktem, że kiedy komuniści w 1947/48 r. zdjęli jedwabne rękawiczki i przystąpili do przeobrażenia kultury i nauki w dyspozycyjne narzędzie budowy skolektywizowanego społeczeństwa włączonego do wielkiego imperium Sowietów - niewielu było takich, którzy w pewnym momencie powiedzieli non possumus, gotowi, jak redaktorzy "Tygodnika Powszechnego", płacić za to wysoką cenę. NA RÓWNI POCHYŁEJ SAMOZNIEWOLENIA Przyspieszony w 1948 r. proces stalinizacji kraju oznaczał dla elity intelektualnej kolejne wybory, mniej lub bardziej świadomie podejmowane. Okazało się, że raz wybrawszy, co dzień trzeba wybierać. Można te wybory określić pytaniami: gdzie leży granica kompromisu? zostać w Polsce czy wyjechać? a przede wszystkim uczestniczyć czy zamilknąć, nawet za cenę nieobecności? jeśli uczestniczyć to jak: w szeregach partii? jako pozytywny bezpartyjny? zachowując maksimum rezerwy, ale płacąc trybut warunkujący obecność? Były to wybory, które niósł prawie każdy dzień powszedni, nie sposób było ich uniknąć. 140 ~ 141 Pytanie o granicę kompromisu wiąże się z motywami uczestnictwa, wykraczającymi poza korzyści osobiste, strach. W jakim momencie cel, w imię którego wybierano tę drogę: ocalenie związku z kulturą europejską, utrzymanie tożsamości narodowej, stworzenie modus vivendi dla katolicyzmu, stawał się w istocie rzeczy pretekstem, dawał alibi współdziałania z władzą coraz to bardziej odsłaniającą swój charakter. Iluż intelektualistów zajęto skrajnie ugodową wobec niego postawę! Wyrazem jej była publicystyka Wojciecha Kętrzyńskiego, Andrzeja Micewskiego czy Konstantego Łubieńskiego w "Dziś i Jutro", wypowiedzi po śmierci Stalina, deklaracje i oświadczenia przy rozmaitych okazjach, udział w uroczystościach państwowych obok ludzi, którzy realizowali politykę represji i dławienia wszelkich swobód, przyjmowanie z ich rąk oświadczeń, nagród państwowych, kłamliwe reportaże, artykuły, książki, okastrowane lub zniekształcające prawdę publikacje naukowe. Nie można zresztą z góry stwierdzić, iź owo paktowanie, którego celem byto - niezależnie od oso- bistych motywów poszczególnych osób - zachowanie w ramach komunizmu dziedzictwa Europy, Polski, chrześcijaństwa miało jedynie negatywne konsekwencje. Nie potrafimy dziś ocenić, jakie byłyby następstwa generalnej odmowy intelektualistów; możliwe, że w sumie jeszcze bardziej dewastujące, niż ich ugięcie się pod materialnym i duchowym naciskiem. Opór i terror byty sprzężone z sobą - przypomnę to, co Borejsza powiedzieć mial Watowi w kuluarach szczecińskiego Zjazdu Pisarzy - komuniści są pragmatykami, represje dostosowują do sprzeciwu, na jaki napotykają. W rzeczywistości, w tej fazie systemu stalinowskiego, tenor przewyższał i wyprzedał opór, nie znaczy to jednak, aby nie byto między nimi związku. Przeciwnie - jedną z istotnych funkcji stalinowskiego terroru w owym czasie byto zniszczenie pierwiastków duchowości zakorzenionych głęboko w catej tradycji kulturowej, a opierających się dokonywanej pierekowce. Między non possumus a serwilizmem wszelako odległość była znaczna. Większość elity intelektualnej zajmowała pozycje pośrednie, bliżej jednej lub drugiej postawy ekstremalnej. Mieściły się w nich zaangażowania różnego stopnia, bierne przyzwolenie poprzez uczestnictwo w przedsięwzięciach państwa/partii, milczące wycofanie się i wybór nieobecności raczej niż sprzeniewierzania się sobie i przez siebie wyznawanym wartościom. Ówczesne wybory w znacznym stopniu były konsekwencją podjętych wcześniej, ale narastający terror powodował, że wszystko nabieralo zu- pełnie innego wymiaru. Nieporównanie większe było zagrożenie społeczne i indywidualne, nieporównanie dalej szły kompromisy moralne i intelektualne wymuszane przez system, a zarazem wyższa była cena oporu i większy zwyczajny ludzki strach. Strach o siebie, ale także strach o przyszłość Polski, Europy, kultury europejskiej. Strach lączący komunistów i przeciwników komunizmu, marksistów i katolików. Niemal każdy w jakimś momencie stanął wobec dylematu: dalej angażować się czy też w 142 imię wierności nakazom moralnym i intelektualnym odżegnać się od roli twórcy fałszywych słów, wykładowcy prawd, w które nie wierzy, propagatorów treści mających zniszczyć kulturowe dziedzictwo historii. Tak jednoznacznie określony dylemat - bywało - wymagał wyboru między bohaterstwem i łajdactwem, toteż zaciemniano go, z jednej strony powołując się na wyższą konieczność, na cele - różne - które usprawiedliwiały prowadZące do nich środki, z drugiej zaś pomniejszając skalę i znaczenie popełnianej zdrady uniwersum wartości wiecznych, transcedentnych wobec historii, nie podporządkowanych polityce. I nie przypadkiem w 1948 r. artykułami Kisielewskiego i Zofii Starowieyskiej-Morstinowej odżył problem klerka (w rozumieniu Bendy) - heroicznego, w warunkach polskich owego czasu, obrońcy wartości~~4. W postawach elity intelektualnej przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych trzy zdają się dominować. Po pierwsze - naturalne niejako stanowisko komunistów, którzy głosili i robili to, co im kazała partia, czasem z głębokim przekonaniem, czasem z rosnącymi wątpliwościami, ochoczo albo niechętnie, gorliwie lub z ociąganiem się. Symbolizują ją Żółkiewski, Schaff, Kott, Ważyk, Sokorski czy Putrament; dalej -postawa bardzo dużej części przedwojennej elity: naukowej i kulturalnej, która z różnych motywów, innych - dajmy na to - u Dobraczyńskiego lub Micewskiego, innych w wypadku Brezy bądź Iwaszkiewicza, w nierównym też charakterze i zakresie uczestniczyła w systemie; i wreszcie - postawa niemałej plejady uczonych, pisarzy, artystów, którzy maksymalnie wycofali się z życia publicznego, niekiedy skazując się na milczenie, niekiedy na egzystencję na marginesie. A przecież - co bardzo istotne - środowisko intelektualne nie wytworzyło wówczas kodeksu normującego: co się robi, a czego się nie robi pod karą wzgardy, potępienia, ostracyzmu. Intelektualiści, którzy przed wojną uważali za swój obowiązek podpisywać protesty, teraz nie to, że nie protestowali, narażając się na trudne do przewidzenia represje, ale przyjmując nagrody państwowe i odznaczenia nobilitowali stalinowską władzę i coraz bardziej zdominowane przez Sowietów państwo. Nawet Maria Dąbrowska, która - choć kuszona, między innymi przez Putramenta, nie wsiadła "do tego tramwaju"~~5-zachowując w sumie dosyć niezależną postawę, nie widziała niczego niewłaściwego w przyjmowaniu nagród państwowych. W lipcu 1951 r., gdy machina wielowymiarowego terroru działała na pełnych obrotach, pisała w dzienniku: "W tym roku nagrodzono dziwnie dużo ludzi starych i niemarksistów, i dziwnie spory procent ludzi rzeczywiście zasłużonych. Ano, Front Narodowy: Wrocław dostał aż 7 nagród, w tym ze znajomych Anna [Kowalska - K.K.], Mikulski, Wierciński, Steinhaus, Kott. W ogóle dużo naszych dobrych znajomych dostało nagrody [...]"~~s. A przecież kilka dni po tej notatce, 31 lipca 1951 r., zaczął się proces Tatara i towarzyszy - proces w pełni pokazowy, mający uświadomić społeczeństwu, że prawda nie liczy się wobec kłamstwa, spra 143 wiedliwość wobec bezprawia. Rozpętana została najbardziej nikczemna propaganda. Dąbrowska notowała w związku z tym: "Proces ten nasuwa wiele tragicznych i bardzo dziwnych refleksji. Bezprzykładne jest w dziejach ludzkości, a w dziejach Polski szczególnie, żeby więźniowie polityczni gremialnie składali takie cyniczne zeznania sypiące całą sprawę i wszystkich wspólników w sposób wręcz odrażający. Niepodobna sobie wyobrazić, żeby ludzie, co szli na tak ryzykowne rzeczy, niemal na śmierć, pracowali dla dolarów i obcego wywiadu, choć mogli mieć kontakty polityczne z ewentualnymi sojusznikami sprawy. Ale że byli ideowcami, o tym nikt nie wątpi z całego czytającego ten proces narodu polskiego. Nie ulega wąptliwości, że zeznania wymuszone zostały szatańskimi torturami. [...)"~~~. Abstrahując od niekonsekwencji i naiwności pisarki, uderzające jest rozdzielenie "rzeczywistości procesu" od "rzeczywistości nagród państwowych", tak jakby jedno i drugie nie byto dziełem tego samego, coraz bardziej obnażonego systemu, nie działo się w tej samej przestrzeni politycznej. Brak reakcji - a nie mam tu na myśli publicznych manifestacji protestu-ukazuje, jak dalece okaleczone już było widzenie rzeczywistości, jak zaawansowane spustoszenie intelektualne i moralne. W rzeczy samej, przyzwolenie udzielone władzy komunistów od samego początku wiązało się z wyrzuceniem niejako poza obszar postrzegania tego wszystkiego, z czym trudno się było pogodzić: terroru, dławienia swobód, niesuwerenności. Tym samym wielu intelektualistów przyczyniało się, czasem nieświadomie, do tkania maskujących zasłon czy kreowania makiet tworzących zdeformowany świat. Zdeformowany nie znaczy całkowicie fikcyjny. Groźba polegała na tym, iż w świecie stalinizmu zmieszane były elementy kłamstwa i prawdy. Intelektualista, poddany ciśnieniu otoczenia, najczęściej tracił zdolność odróżniania jednych od drugich, stracił nieskażony sąd o rzeczywistości krajowej, europejskiej, globalnej. Ilustruje to przytoczony zapis Dąbrowskiej na temat procesu gen. Tatara - bierze ona przecież za dobrą monetę oskarżenia o spisek, knowania z Gomułką - jej wątpliwości budzą jedynie samooskarżające zeznania. Jeszcze wyraźniej owo uwikłanie jest widoczne w stanowisku wielu intelektualistów wobec podziału na bloki i w tym kontekście: stosunek do Amerykanów; Sowietów, Niemców. Niemała część elity, niezależnie od opcji światopoglądowych i stosunku do Sowietów, uznała, iż w narastającej zimnej wojnie miejsce Polski jest po stronie Moskwy. Lęk przed zagrożeniem niemieckim, obawy o trwałość granicy na zachodzie, strach przed zbrojnym konfliktem, skłaniały do publicznych wypowiedzi popierających politykę ZSRR osoby takie jak Marię Dąbrowską, Stefanię Skwarczyńską, Antoniego Gołubiewa, Jerzego Turowicza. Komunistom udało się wmówić społeczeństwu, że po pierwsze - stroną zmierzającą do wojny jest Zachód - po drugie - jedynie ZSRR zapewnia Polsce bezpieczeństwo ze strony Niemiec i nienaruszalność granicy na 144 Odrze-Nysie #.użyckiej. Jedno i drugie stanowiło klasyczną półprawdę, czego nie zdołali dostrzec takie niektórzy intelektualiści polscy poza krajem. Jerzy Stempowski w 1951 r., nawiązując do nieuchronnego jego zdaniem w nieodległej przyszłości konfliktu, w prywatnym liście stwierdzał, ii emigracje nie mogą wiązać się z polityką amerykańską i "aprobować milcząco system haniebny i bez przyszłości. Najtrudniejsza jest sytuacja Polaków, którzy wiążąc się z Amerykanami, stwarzają pozory, że milcząco akceptują zredukowanie swego kraju do generalnej guberni, ewentualnie nawet pod niemieckim zwierzchnictwem. Tego nie potrafiłbym wytłumaczyć nie tylko sędziemu śledczemu, ale żadnemu z żyjących dziś w kraju Polaków"~~8. Wątek ten przewija się w korespondencji Stempowskiego wielokrotnie. W marcu 1952 r. stwierdzał: "Niemcy w tej chwili są na drodze do otrzymania z rąk Wuja Sama tego, co Hitler napróżno starał się zdobyć - z bronią w ręku [...)". W parze z tym przekonaniem szła obawa przed radziecko-niemieckim porozumieniem: "Niemcy widzą się już w sytuacji hegemonistów Europy [...]. Już latem Niemcy patrzyli na Rosję jako na możliwego partnera w razie dozbrojenia ich przez Amerykanów. Teraz sprawa niemiecka zaczyna się już na dobre wymykać z rąk amerykańskich. Ostatnie propozycje Sowietów (uzbrojenie i neutralizacja Niemiec) przelicytowują wszystko, co wujaszek Sam ma jeszcze Niemcom do ońarowania i stwarzają w Niemczech sytuację zupełnie nową, już nie do opanowania środkami mocarstw atlantyckich, o nieograniczonych możliwościach" ~ ~ 9. Na takim tle lepiej można pojąć Dąbrowską, gdy w 1952 r. publicznie stwierdzała w związku z rocznicą września: "Że na Zachodzie knuje się wojna, to wszyscy wiemy, Że wbrew deklaracjom o obronie wolności, wojna ta w celu zniszczenia nowych form życia tworzonych z takim trudem, śród takich cierpień i z taką wiarą w możliwości zbudowania lepszego świata gotowa będzie ido walki z komunizmem« wytracić jako »zacażone« wszystko, co żyje, z tego niestety, jeszcze nie wszyscy zdają sobie sprawę". I dalej: "Są jeszcze ludzie, którym trudności związane z przebudową społeczną i gospodarczą, trudności nieraz przykre, bolesne, trudności nieraz głęboką troską cieniąc czoła - do tego stopnia przesłaniają patetyczną wielkość naszego czasu, że gotowi by bodaj w rozpętaniu katastrofy światowej szukać z nich wyjścia. [...] Olbrzymia większość narodu zdaje sobie już sprawę z kilku ważnych rzeczy. Z tego, że historycznie polskie Ziemie Zachodnie, podwalina dawnego Państwa Piastów nie mogą nam być wydarte. Że skoro na wieki wieczne mieć będziemy tych samych sąsiadów, to musimy pozytywnie odnosić się do wszystkiego, co czyni ich naszymi przyjaciółmi". Z mniejszym już chyba przekonaniem pisarka kon- statowała, iż "wciąż rosnąca większość narodu bez względu na różnice poglądów zdaje sobie już sprawę i z doniosłości naszych reform społecznych". I że "Zrozumienie tego wszystkiego sprawia, ie Front Narodowy, pod którego hasłem Polska wkracza w okres nowej Konstytucji i wyborów 145 l ii i i do nowego Sejmu, nie jest czczym słowem; ani tym bardziej nie jest i nie może być »chwytem przedwyborczym«, który po użyciu chowa się do lamusa. Front Narodowy ma realne podstawy i potrzebny nam jest długo, żeby obronić przed możliwością wojny i zniszczenia nasze granice, nasze reformy społeczne, nasze wreszcie istnienie" ~2~. Wiele, najbardziej życzliwych Dąbrowskiej osób, miało jej to oświadczenie za złe, o czym między innymi pisała w dzienniku~2~. Władze potrafiły wykorzystać swój niewątpliwy sukces, urządzając jej jubileusz i dekorując Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. I Ale przecież Dąbrowska nie była odosobniona. Także Słonimski wyra ' żał, częściowo przynajmniej, autentyczne swe poglądy, gdy pisał: "Pozy cja Polski w świecie dzisiejszym leczy nas samych z kompleksu niższości, aprzecież nie popadamy w groteskowe pozy mocarstwowości Polski sana cyjnej, wiemy bowiem, że naszą siłę i nasz rozwój zawdzięczamy przyna leżności do obozu pokoju i budownictwa socjalistycznego, że pozbawieni oparcia ZSRR nie utrzymamy się na ziemiach naszych, tracimy wszystkie szanse rozwojowe i stać się możemy co najwyżej kolonią imperializmu lub popaść w wasalstwo odrodzonego nacjonalizmu pruskiego"~22. Zważmy jak bardzo, jeśli się pominie stylistykę, bliskie to byto poglądom Stem powskiego, nie mającego żadnego powodu do strachu o własną osobę. Dotykamy tu istotnej sprawy: upowszechnionego wśród intelektualistów, nie tylko polskich i nie tylko w Polsce, przekonania, iż komunizm stanowi przyszłość Polski, Europy, świata. Że cokolwiek o nim sądzić, jesteśmy nań a !; skazani. Co więcej, że Zachód-Stany Zjednoczone zwłaszcza-reprezentu przezz silnychp Bardzoltorznamienne~sżeblMiłoszh zdec ~gatych, słabych ; i , e ydowawszy się na ~;, °· uchodźstwo, bronił się zażarcie przedprzypisaniem do tego, co uważał za prawicę, i to prawicę - horrible dictu! - proamerykańską. To przekonanie ~~~a właśnie, dzielone z wieloma intelektualistami na Zachodzie, niejednokrotnie sł ło za most to do zu łne ident ś;, uiY po czy pe j yfikacji z komunizmem, czy to do ~ a' duchowej kapitulacji przed tym, co nieuchronne, co stanowić ma wcielenie histońi. List do prezydenta Iwaszkiewicza lub cytowany artykuł Słonim ~i skiego Front Narodowy i front antynarodowy były czymś więcej niż aktem wiernopoddańczym dyktowanym strachem sprzężonym z mało chwalebnymi pobudkami. To było ugięcie się przed siłą tego, co przyszło ze Wschodu, siłą nie tylko fizyczną. Tak bym odczytywała, niezależnie od bezpośrednich pobudek autora, ów wiersz na cześć Bieruta z 1952 roku. Oto poeta, przynależny do świata chylącego się, w jego pojęciu, do upadku i ska- zanego na zagładę, przemawia do przedstawiciela nowej, zwycięskiej epoki: Bo kiedy, prezydencie, ty dobrze wiedziałeś, Jaką trzeba iść drogą i jak nas prowadzić, Ja zbytnio zaufałem przebrzmiałej mądrości, Zmęczone oczy pasąc piękności widokiem I olśniony tęczami, wtedy nie dostrzegłem Ugiętego pod jarzmem prostego człowieka. Ja wiem, ja teraz już dużo rozumiem I staram się zapomnieć, to co przeminęło, Nie oglądam się nawet, lecz trochę mi szkoda "Zachodów promienistych" i "róż" i "marmurów"... I widzisz Prezydencie, mnie dzisiaj jest trudno, Ja już nie jestem młody a iść trzeba prędko Myślałem, że już w życiu coś niecoś zdobyłem. A tu trzeba pojmować wszystko od początkul2a. Podobnego rozrachunku dokonywał Słonimski, gdy w dalszym ciągu swojego artykułu pisał: "Tu dochodzimy do jednego jeszcze i może najniebezpieczniejszego nawyku myślowego, do zrodzonej ze złudzeń dwudziestolecia wiary w istnienie trzeciej siły. Należałem sam do tej grupy radykałizującej inteligencji, która wierzyła, że przebudowa świata i odebranie środków produkcji z rąk kapitalistów możliwe jest przy pomocy perswazji. Odpowiedzią na te złudzenia liberalistyczne były kominy krematońów w Belsen i Dachau. Historia nauczyła nas Polaków, że przebudowa świata, zwycięstwo sprawiedliwości społecznej i nawet samo istnienie narodu polskiego możliwe jest tylko w oparciu o naukę marksistowską i siłę Związku Radzieckiego. [...] Ci, którzy wierzyli w trzecią siłę, jakże szybko znaleźli się w szeregach frontu antynarodowego, ramię w ramię z katami narodu polskiego, oprawcami hitlerowskimi i mordercami amerykańskimi. [...]"i2a Miarą dramatycznego szarpania się intelektualistów uwikłanych coraz bardziej tragicznie, w miarę potęgującego się ucisku, pomiędzy tym, co zdawało się koniecznością dziejową, a przeniewierstwem już nie tylko fundamentalnym wartościom, lecz często zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości, może być wypowiedź Jerzego Zawieyskiego w odpowiedzi na ankietę "Nowej Kultury", rozpisaną na dziesięciołecie Polski Ludowej. Autor Miecza obosiecznego, borykający się ze sobą, nie znajdujący dla siebie pola działania, boleśnie, jak to sam określił, przeżywający ten "patetyczny dramat dziejów", nie biorący udziału w oficjalnym życiu literackim, zepchnięty w swoisty niebyt, pisał: "Dziesięciolecie to cała epoka, której rewolucyjne wstrząsy targają nie tylko układem rzeczywistości zewnętrznej, ale co ważniejsze, targają sumieniami ludzkimi. Nie trzeba być poetą lub historykiem, by odczuwać patos dziejowych przemian, jakie ogarniają cały świat, a także świat polski i nasz osobisty świat wewnętrzny. Niepodobna też oddzielić się od procesów histońi, bo nie ma takiego miejsca, gdzie by one nas nie dosięgły. Procesy te są nieodwracalne i sięgają daleko w przyszłość; zjawiły się one nie jako chimera lub szaleństwo ludzkiej wyobraźni, lecz jako niewątpliwa konieczność, spowodowana ruchem sprzecznych sił, tworzących dzieje przemian"~25. 146 I 147 ~i,,'i, ~'~i',' Szarpiących się podobnie było wielu, może nawet większość stających bezustannie przed coraz trudniejszymi wyborami między nieobecnością i i,, ~;', o,,, '' represjami a samozakłamaniem, konformizmami intelektualnymi i moralnymi, zdradą. Postawa Nałkowskiej, stwierdzającej, iż nie musiała niczeo w sobie rzezw ci żać nicz m si ':i g P y ę , y ę przełamywać, aby zaaprobować za ` chodzące przeobrażenia~~, jeśli nawet była szczera, nie była typowa dla elity intelektualnej. Najmniej problemów z przyjęciem "nowej wiary", z przyswojeniem ideologii komunistycznej, więcej, z identyńkacją z "budow nictwem socjalistycznym", mieli młodzi - owe pokolenie "Kolumbów", "pryszczatych". Jest to wszelako jakby inne nieco zagadnienie. Dylematy Iwaszkiewicza, Dąbrowskiej czy od nich młodszych: Andrzejewskiego, Brezy, Brandysów, aby pozostać przy pisarzach, ale równie dobrze można by wymienić tu uczonych, aktorów, plastyków etc., różniły się dosyć istot nie od tych, które były udziałem debiutantów, stawiających pierwsze kro ki w rolo intelektualistów czy to w nauce, czy w literaturze, czy w sztuce. Różniły się tym chociażby, że istniała zależność między postawami uro dzonych przed 1920 rokiem, a tych, co w 1945 r. mieli 20-25 lat. Młodzi byli głośni, wykorzystywano ich instrumentalnie przeciw "starym", rzec można nawet, iż niektórzy przynajmniej, szerzyli swoisty terror, uzbrojeni w cynizm lub w żarliwą wiarę, lecz przecież to nie oni, ale ci, których za chowanie miało dla nich stanowić oparcie wobec mirażów komunizmu i ofert komunistów, zawiedli w większości, potwierdzając słowami i czyna mi, że dawny świat był zmurszały, przeżyty, skazany na zagładę. Rozumiała to Malewska, kiedy odpowiadając na wspomnianą ankietę "Nowej Kultu ry" Pisarze wobec dziesięciolecia, stwierdzała: "Najdotkliwiej pokrzyw dzeni są młodzi, nie każdy od początku swojej drogi pisarskiej znajduje w sobie zasoby chroniące go zarówno przed obojętnością czy ślepą negacją, jak przed używaniem pióra niezgodnie z jego przeznaczeniem"~2~ Cząstkę złudzeń tej generacji odsłonił Andrzej Braun, w styczniu 1955 r. pisząc w tejże ankiecie: "[...] Byliśmy bezkompromisowi, neoficko żarliwi, pełni energii, zapału i ognia. Nie lekceważę tego, co robiłem wówczas - byłem aktywistą jednoznacznym, bojowym. Ale teraz zastanawiam się, czyśmy byli wtedy ludźmi postępowymi? Mieliśmy postawę, mentalność »delegowanych na robotę«. Obiektywnie była nas garstka owych »zetwuemowców« i »życiowców«, odizolowanych od ogółu żyjących własnym, zamkniętym światem środowiska, politycznymi akcjami, Partii, walką i ideałami komunisty. (...] Był w tym życiu wielki romantyzm, mocno osadzony w przyszłości i w intelektualnym obrazie powojennego świata. Żyliśmy tym (częściowo) wojennym komunizmem. Wszystko było proste i niewątpliwe jak sama walka". Dalej Braun stwierdzał, iż przy owym zaangażowaniu istniał pewien wewnętrzny konflikt - "Była to szpara między daleko naprzód wysuniętą sferą działania, aktywności zewnętrznej a zacofaną dziedziną świadomości"~28. Ta zacofana dziedzina świadomości, to niewyzbyte przy148 wiązanie do wartości zawartych w kulturowym dziedzictwie. Przemówią one w chwili, gdy spoza iluzji wyłaniać się pocznie rzeczywistość kłamstwa, terroru, zniewolenia. U niektórych przemówią bardzo wcześnie. Na tyle wcześnie, aby wielu ocalić przed zagubieniem intelektualnej i moralnej busoli, przed czym nie zdołało uchronić się tylu spośród starszych. Złożony konglomerat terroru i ułudy, potęgujący się z roku na rok - do połowy 1954 r. - nacisk, obejmujący wszystkie sfery egzystencji, alternatywa, wobec której stawiali komuniści: przyjmujesz naszą ofertę, idziesz z nami, jesteś po naszej stronie, albo zostajesz skreślony, skazany na zniszczenie, przeniesiony do kategorii wroga z wszelkimi tego konsekwencja- mi, powodowały stałe napięcie wewnętrzne między skrupułami a poddaniem się wyższej konieczności. Efekt tego był niszczący. Intelektualiści, poddani uciskowi, wchodząc na szlak samozniewolenia się, jeśli nie osiągnęli stanu zupełnego ubezwłasnomyślenia i moralnego relatywizmu, dokonywali swego rodzaju zawieszenia porządku normatywnego. Zamknięci w kręgu piekła - prawda, że o klimacie dość umiarkowanym - odmawiali innym prawa moralnego osądu. Zachód, Europa, intelektualiści na uchodźstwie - to był świat spoza owego kręgu, niezdolny pojąć doświadczenia będącego udziałem tych, którzy się w nim znaleźli. Im kto więcej odczuwał wyrzutów, składając deklaracje, przyjmując ordery i nagrody, ściskając rękę Bieruta i przyjaźnie z nim rozmawiając - tym był bardziej sklonny uznać, że tu i teraz przestały obowiązywać wartości zakotwiczone w dziedzictwie kulturowym. Znajdowało to wyraz w stosunku do intelektualistów na emigracji i to nie tylko tych z kręgu londyńskiego, niezłomnych, nastawionych negatywnie do wszelkiej "kolaboracji", pozbawionych tolerancji czy choćby zrozumienia sytuacji w kraju, postrzegających ją wyłącznie w czarno-białym kontraście. Wiosną 1954 r. Jerzy Stempowski, utrzymujący korespondencję z przyjaciółmi w kraju, teraz "szerszą niż dawniej", pisał w związku z otrzymanymi listami: "[...] zdaję sobie lepiej sprawę z wielu rzeczy, których się dawniej tylko domyślałem. Chwilowe ulgi ze strony cenzury nie są zapewne wcale wynikiem jakiegoś liberalizmu - chwalonego teraz na Zachodzie - ale skutkiem faktu, że w Moskwie zaczęto uważać Polaków za mniej więcej lojalnych obywateli bloku sowieckiego, zmuszonych do tego być może przez brak innych perspektyw, ale na razie nie budzących podejrzeń. Ewolucja ta nie wynika z samego tylko przymusu i rezygnacji, ale także i być może głównie z postępującego włączania się Polski do wschodniego bloku. [...] Odwracanie się Polski od Zachodu nie jest zjawiskiem nowym i odpowiada procesowi, jakidla tych samych przyczyn - trawi teraz Amerykę Płd. Dziś Polska zerwała się z tego łańcucha. Niesie wprawdzie nowe łańcuchy, ale weszła na drogę nową, jasną w skutkach, lecz która - zwłaszcza w porównaniu z tym, co było, i z sytuacją kraju po okupacji niemieckiej - musi się wydawać wielu bardziej obiecująca". Skonstatowawszy, że emigracja utraciła dawno swój 149 sens polityczny, Stempowski stwierdza, iż jego "korespondenci są wszyscy ustosunkowani negatywnie do »orientacjiu i polityki emigracyjnej, jednocześnie zaś ciekawi publikacji literackich emigracyjnych". W innym liście, na podstawie rozmów z osobami przybywającymi coraz liczniej z kraju konkludował: "Dawniejsi rozmówcy byli znacznie mniej pewni swojej sytuacji i brali emigrację Za jedną z możliwych dla wszystkich alternatyw. Dzisiejsi mają pełną świadomość, że ich wybór był zarówno pod względem politycznym i osobistym słuszny i że emigranci przegrali swą sprawę w kraju i na zachodzie. Stąd sceptycyzm nie tylko do możliwości, ale i co do sądu i zdrowego rozsądku emigrantów". O Dąbrowskiej i Annie Kowalskiej, niejako tłumacząc je z zajmowanej postawy, pisał: "Aby się w tym wszystkim utrzymać, obie musiały dokonać różnych osiągnięć (? - K.K.~ i przezwyciężeń, które je na pewno wiele kosztowały... Są suche, surowe, zdecydowne wytrwać na swych pozycjach - obie mają znaczną bliższą rodzinę - i mało skłonne do zwierzeń. Sądząc z korespondencji wyobrażam sobie, że rozmowa z nimi byłaby raczej tragiczna i pełna nieporozumień, dająca nam świadomość niepowrotności naszego oderwania od kraju. Dodam do tego, ie obie odrzucają a limine wszelki kontakt z emigracją, potępiając tę ostatnią bezapelacyjnie"1~. Kiedy czyta się to z perspektywy lat, dostrzega się, że to nie kulturotwórcze środowiska przeżywające dramat emigracji, ale właśnie ci intelektualiści w kraju, którzy skapitulowali przed racjami wyższej konieczności, nie byli w zgodzie z biegiem historii. W styczniu 1939 r. Antoni Słonimski na marginesie książki A. Valentin o Heinem napisał: "identyczność przerażająca, a przecież jednocześnie pocieszająca. Koło historii obraca się i kto wie, czy po latach barbarzyństwa nie wrócą znów lata poszanowania praw człowieka i pracy twórczej". Myślał o Niemczech Hitlera. Swój wywód zakończył refleksją: "Gdy myślimy o tych czasach, trudno oprzeć się nadziei, że i na to, co dziś przeżywa Europa, musi przyjść reakcja. Postęp idzie linią złamaną i dola tych pokoleń, które żyć muszą w momentach załamania się linii rozwoju, nie jest godna pozazdroszczenia. W historii mówi się o tym krótko: »po wojnie zapanował okres zamieszek«. Trudno jest czasem przeżyć te parę suchych słów historii. Tym trudniej, że traci się wiarę w ludzkość i we wszystkie ideały młodości. A jednak historia w końcu wydaje wyroki sprawiedliwe i jak my wiemy, wiedzieć będą przyszłe pokolenia, jakie jest imię barbarzyństwa i jakie były imiona dobrych synów ludzkości"~3°. Kilka lat później, poeta - prawda, że na krótko i tylko częściowo - utracił wizję nadrzędności wartości nieprzemijających, wpisanych w człowieczeństwo, których żaden cel nie unieważnia. Jakby zapomniał, że najwięcej zbrodni na przestrzeni dziejów ludzkich zostało dokonane ad maiorem Dei, doctrinae, civitatis aut nationis gloriam. Bo istotnie, nie do pozazdroszczenia jest los tych, którym żyć przyszło w momentach załamania się "linii rozwoju". Intelektualistom trudno szczególnie, bo przecież od nich wy maga się więcej. To oni mają dojrzeć wcześniej niż inni zagrożenia w sferze kondycji duchowej - nie tylko biologicznej - grup, społeczeństwa, narodu, czlowieka wreszcie. Oni też winni dostrzec objawy wylęgania się zła, sygnalizować jego epidemiczny charakter. Cóż zatem może być bardziej dotkliwego od intelektualnego i moralnego rozbrojenia klerków? Tymczasem prawa życia, poddanego socjotechnicznej obróbce, okazały kruchość intelektualistów. Kiedy spogłąda się wstecz, uderza, jak wielu spośród nas - nie tylko w Polsce, także i na Zachodzie - było nieprzygotowanych do tego, aby skutecznie oprzeć się totalitaryzmowi w jego komunistycznej szacie. Niemało było przyczyn owej bezradności, bardziej lub mniej bezpośrednich. Bezpośrednio ogromną rolę odegrało tu sprzężenie antyfaszyzmu z poczuciem zawodu do demokracji - bo to przecież system demokratyczny wyniósł Hitlera do władzy, a potem okazał się bezsilny wobec ekspansji Niemiec hitlerowskich, pogodziwszy się z Anschlussem, zaborem Czechosłowacji, Monachium. Rozczarowanie do świata kapitalistycznego i wielkich demokracji Zachodu sprzyjało przekonaniu, iż wkład Sowietów, wysiłek Armii Czerwonej przesądził o ocaleniu ludzkości przed nazistowskim barbarzyństwem. Wieszczony od dziesięcioleci kryzys kultury europejskiej osiągał apogeum. W Polsce do tego dochodziły wspomniane już zjawiska: żywa pamięć okupacji niemieckiej, uczucie opuszczenia przez Zachód, podeptania podstawowych zasad prawa międzynarodowego, niewygasłe obawy przed Niemcami, spotęgowane przyłączeniem ziem zachodnich i północnych, wspominany już syndrom poklęskowy. To wszystko tworzyło glebę, która rodziła masowe zaćmienie wzroku, powodowała paraliż myśli i aksjologiczny chaos. Z tej to gleby wyrastała gotowość zapomnienia lub pozbawienia znaczenia prawdy o stalinowskim komunizmie, a w Polsce - o zbrodniach wobec Polaków dokonanych przez władze radzieckie. Sądzę wszelako, że rozbrojenie intelektualistów w konfrontacji z komunistyczną odmianą totalitaryzmu wynikało także w pewnym stopniu z ich rozdarcia, z owej mocno zakotwiczonej w całej kulturowej tradycji wątpliwości: co winien czynić intelektualista? jakie jest jego powołanie? jaką postawę ma zajmować wobec tego, co jest historią hic et nunc? wobec polityki? na czym polega jego zaangażowanie jako intelektualisty? Czy zdradza swój etos wtedy, gdy świadomie angażuje się po stronie porządku bądź buntu, rewolucji bądź kontrrewolucji, w imię haseł dnia, czy też wówczas, kiedy swoje działanie podporządkowuje wartościom nadrzędnym, nieprzemijającym, w przekonaniu, iż- jak to pisał Kołakowski referując pogląd Bendy-"Dekadencja cziowieka zaczyna się wszędzie tam, gdzie rzecz najbardziej ludzka - poznanie racjonalne - zostaje zdeprawowana w służbie mitologii, ślepych emocji, nienawiści narodowych"~3~. Obszerny tekst Kołakowskiego, drukowany w 1957 r. w "Nowej Kulturze", podejmował dyskurs toczony, pod różnymi postaciami, od tysiącleci. Otwierał go dialog klerka i antyklerka, kończący się takimi oto zdaniami: 150 ~ 151 - "[...] Skoro jesteśmy zmuszeni do tego, by zająć już dzisiaj jakąś postawę wobec bieżących przemian - pobada klerk - nie możemy, oczywiście, czekać na niepewne wyniki dyskusji historiozoficznych, które mogą być nie rozstrzygnięte jeszcze za sto lat. Wobec tego wybór nasz będzie zawsze najlepszy, jeśli określi go ta niewielka cząstka pewności, jaką posiadamy. Trwałe wartości moralne, wypracowane w rozwoju człowieka, do tej chwili są oparciem najbardziej wątpliwym, jakie posiadamy, jeśli rzeczywistość domaga się od nas wyboru, który ostatecznie też nosi moralny charakter. W każdym razie są one bardziej godne zaufania, niż jakakolwiek historiozofia. I oto powód, dla którego ostatecznie obstaję przy swoim. - Cokolwiek się zdarzy? - Cokolwiek się zdarzy"~32 Doświadczenie powojennego dziesięciolecia, a szczególnie lat 1945-54, uaktualniły spór klerka z antyklerkiem, nadały mu gorącej temperatury intelektualnej i moralnej. Na nowo i w specyficznym klimacie 1956 r. podjęty został wiekuisty dylemat odpowiedzialności pisarza, artysty, uczonego. Ukazało się na ten temat wiele artykułów, mnóstwo słów zostało wypowiedzianych, zarysowały się rozmaite postawy, od eskapistycznych po domagające się zaangażowania - tyle, że teraz wreszcie po "tej słusznej stronie", w "słusznej sprawie". Najbardziej czynni byli ludzie między 35 i 45 rokiem życia, którzy z koszmaru wojny przeszli prosto w stalinowskie zniewolenie totalitarne - najpierw rozrzedzone, od 1947 r. zaś coraz bardziej intensywne. To oni przede wszystkim, a w każdym razie niektórzy spośród nich, musieli samym sobie udzielić odpowiedzi, gdzie tkwiło tło, który wybór był fałszywy, na jakim rozdrożu poszli błędną drogą. Im bardziej przedtem utożsamiali się z komunizmem i z partią, podporządkowując jej nie tylko swe działanie, ale także myślenie, tym ostrzej obecnie reagowali. Starsi byli wstrzemięźliwsi, także i dlatego, że w ogromnej większości - najbardziej nawet zaangażowani - nie osiągnęli stanu zupełnego czy nawet bliskiego pełni ubezwłasnomyślenia i samozniewolenia. Nigdy też nie zostały całkowicie zerwane ich związki z Indtu~.ą światową - nie tylko tą uznaną przez komunistów za postępową. Docierała do kraju i była czytana "Kultura", docierały "Preuves". Jeleński stwierdzał w marcu 1956 r., po rozmowie z przybytymi z kraju intelektualistami: "przypuszczam, że jedyny kraj, w którym to pismo jest tak znane i cenione, jest Polska". On też pisał po spotkaniu redaktorów pism literackich z udziałem Polaków i Sowietów we wrześniu 1956 r., iż Polacy (obecni byli Iwaszkiewicz i Lisowski) są au courant paryskiego życia literackiego tak, "iż można by sądzić, iż Deux Magots posiadają swoją filię w Warszawie"~~ Kiedy mowa o intelektualistach w latach 1945-56, nie można zagubić ogromnego zróżnicowania postaw wobec ustanawianego systemu, nawet w kręgu uczestników życia naukowego kulturalnego, artystycznego, nie mówiąc już o tych, którzy skazali się lub zostali skazani na swoisty niebyt 152 społeczny, nieraz więzienie, zawsze ciężkie warunki materialne. Jeleński w swej korespondencji wspomniał o rozmowie z osobą przybyłą z kraju (nazwiska nie wymienit), która mówiła o gronie ludzi "w świecie intelektualnym mających charakter »liszeńców«", wymieniając Helenę Boguszewską, Bronisława Linke, Stanisława Rembeka, Romana Ingardena, Tadeusza Kotarbińskiego, Kazimierza Ajdukiewicza, Tadeusza Stum de Strema wypuszczonego przed rokiem z więzienia, Eugeniusza Kwiatkowskiego, Adama Krzyżanowskiego, Karola Studentowicza, więzionego od siedmiu lat, Jerzego Brauna, także w więzieniu, Witolda Giełżyńskiego, redaktorów "Tygodnika Powszechnego": Stefana Kisielewskiego, Stanisława Stommę, Jerzego Turowicza, Andrzeja Święcickiego~~. Poza tym niemała była rzesza szykanowanych, spychanych na margines, pozbawianych możliwości szerszego działania, realizujących swe naukowe lub artystyczne powołanie w zakresie ograniczonym; za cenę kompromisów w tamtym czasie nie do uniknięcia, nie przekraczających aliści nigdy granicy, poza którą zaczynało się uczestnictwo w kłamstwie i nobilitowanie choćby pośrednio - zniewolenia. Karol Estreicher polemizując z Janem Kottem mógł powiedzieć: "Napisaliśmy, zrobiliśmy, popełniliśmy - nie ja, to trzeba sobie jasno i wyraźnie powiedzieć, nie wszyscy z nas, niektórzy z nas - mniejsza kto. Nie dla sporu to podnoszę, ale trzeba o tym pamiętać, bo to ma i powinno mieć konsekwencje. To trudno. Nie myśmy w życiu postępowali w ten sposób i nie myśmy narzucali naszym uczniom fałszywy pogląd o impresjonizmie francuskim, albo z katedr naszych szkół artystycznych wydziwialiśmy różne teorie, które nie miały związku z życiem i prawdą o sztuce" ~ ~. Gdyby był historykiem, rzekłby - nie myśmy fałszowali źródła, nie myśmy pisali kłamstwa. Tych, którzy nie mówili, nie pisali, nie czynili fałszu, było wielu. Ale nawet ta część elity intelektualnej, która, mniejsza z jakich przyczyn, przyjęła rolę, jaką przyznawali jej komuniści, z różnymi tego konsekwencjami: eksponowanymi stanowiskami w życiu naukowym i kulturalnym, nagrodami, odznaczeniami z jednej strony, a patrio- ojczyźnianymi lub wręcz serwilistycznymi enuncjacjami i śliskimi etycznie poczynaniami z drugiej, była dalece niejednolita. Podstawowa linia podziału nie przebiegala przy tym pomiędzy partyjnymi i bezpartyjnymi, jak by można mniemać, acz podziału tego w tamtym okresie nie można lekceważyć. Myślę wszelako, że istotniejsze znaczenie miał stopień identyfikacji z komunistycznym uniwersum w jego ówczesnej quasi religijnej postaci. Podział na partyjnych i bezpartyjnych nie pokrywał się z podziałem na wyznawców i profanów. Wielu też było wątpiących, potencjalnych heretyków, niedowiarków. W 1956 r. dylemat: dokąd polski intelektualisto? nie dotyczył w zasadzie większości tych przedstawicieli intelektualnej elity, którzy zajmowali wprawdzie konformistyczno-tolerancyjną postawę i współdziałali z komunistyczną władzą, ale w istocie rzeczy pozostawali wobec komunizmu nie 153 jako na zewnątrz. Czynili łamańce intelektualne i moralne z lęku, uciekając od beznadziejności wewnętrznej emigracji; zaspokajali potrzeby przynależności i uczestnictwa, uzbrojeni w argumenty, iż to, co robią, dzieje się w imię ocalenia tego, co się da ocalić, a więc pod presją wyższej konieczności. Przystosowywali się, acz nie bez oporów wewnętrznych, czasem gniewnie, częściej grzecznie, nie utożsamiając się jednak z totalitarnym systemem. Brnęli od jednego do drugiego kompromisu, dotrzymując-lojalnie czy niewolniczo - wierności pierwszemu wyborowi. Dla nich rok 1956 nie oznaczał zmiany orientacji. Dla znacznej większości referat Chruszczowa był rewelacją nie przez to, co ujawniał, lecz przez to, że ujawniał publicznie prawdy od dawna znane, choć zepchnięte na dno pamięci. Nie utożsamiaj ąc się przedtem z ideologią komunistyczną, nie mieli potrzeby przewartościowań. Mogli natomiast bezpiecznie dokonywać rozgrzeszającej samooceny, konstatując, że to rządząca partia poczęła się zbliżać do ich pozycji. Prawdziwy kryzys - intelektualny, moralny - stał się przede wszystkim udziałem intelektualistów, identyfikujących się z komunistycznym porządkiem ideologicznym. Był to w istocie rzeczy kryzysu akt pierwszy. Obrachunki, jakie poczynając od 1955 r. coraz obficiej wypełniały tamy czasopism, w większości odzwierciedlały desperackie poszukiwanie autorów, których intelektualizm nie uchronił był przed zniewoleniem nie tylko zewnętrznym, ale także wewnętrznym, którzy się samoubezwłasnomyśleli, samoubezwłasnowolnili, na rzecz przynależności wyrzekłszy się przyrodzonej człowiekowi wolności myślenia i woli. Brandys powiada ustami Wiktora Lewena: "Zakaz własnej gry z dobrem i złem: tylko partia jest do niej powołana i daje - każdemu z szeregu - władzę posługiwania się dobrem i złem w sprawie, której część stanowi. Dlatego pierwszą rzeczą jest zrozumieć przynależność, jako wybór losu, jako posłuszeństwo do końca, jako nieodwracalne przeświadczenie - gdyż nikt, kto był w szeregu, nie potra5 już nigdy utrzymać samotnie ciężaru zadań wspólnie dokona- nych"~~. Z momentem zachwiania się monolitu, na rzecz którego scedowali wszystkie swoje prawa człowiecze, intelektualiści przyciągnięci przez komunizm, mający dać schronienie przed samotnością i rozpaczą, poczuli się jednocześnie i pokrzywdzeni i winni. Dlatego też w publicystyce tego czasu będą się ze sobą splatały oskarżenia "doktorów Faulów", odpowiedzialnych za ich upadek, z rachunkami dokonywanymi z własnym moralnym i intelektualnym sumieniem. A rachunki te, wcześniej lub później, sklaniały do postawienia fundamentalnego pytania o kształt obecności intelektualisty w otaczającym go świecie. Pytanie to miała niejako podwójny wymiar. Mieściło potrzebę określenia^postawy wobec dziejącej się historii, znalezienia kształtu swego uczestnictwa we współczesności. W tym wymiarze toczył się spór klerka z antyklerkiem, tu należało rozstrzygnąć, czy intelektualista zdradza swe powołanie angażując się bezpośrednio w działalność poli tyczną, czy też sprzeniewierza mu się wówczas, gdy - odcinając się od kłębiących konfliktów - zamyka się w kręgu swojej twórczości: naukowej, artysty~nej. W wymiarze drugim sedno problemu leźało w stosunku do komunizmu w jego teoretycznej i realnej postaci, dotyczyło wyboru miejsca w podzielonym ideologicznie i politycznie świecie połowy lat pięćdziesiątych. Nie mógł od tego uciec ani ten, którego postawa była bliższa klerkowi, ani też jego antagonista. Nie poddać się biernie ciśnieniu totalitarnego systemu, znaczyło ustawicznie dokonywać wyborów - od święta i na co dzień. PrLebyte doświadczenie, świadomość zagubienia busoli wskazującej pogmatwane nieraz granice dobra i zła, prawdy i fałszu, piękna i brzydoty, wskutek zaangażowania w dziejącą się historię, zdawało się przemawiać na rzecz pozycji klerka- tak jak ją rozumiał Benda. Sprzyjało wycofywaniu się w sferę działalności poznawczej i twórczej, ku rozumieniu, wyjaś- nianiu i przekazywaniu świata, gdzie co prawda grozi samotność, ale gdzie intelektualista może wypełnić swe powołanie wynikające z roli, w której nie może być zastąpiony. Dokonujący takiego wyboru uczony, pisarz, artysta dawał tym samym wyraz przekonaniu, iż ponosi odpowiedzialność w pierwszym rzędzie za kształt swojego dzieła, za zawarte w nim uniwersalne wartości. Każde inne działanie na publicznej scenie może być jedynie pochodną tego fundamentalnego obowiązku. Intelektualista bowiem stanowić ma pomost pomiędzy sferą wytworów ducha ludzkiego - popperowskim Światem Trzy - a społeczeństwem; sprzeniewierzając się tej funkcji sprzeniewierza się zarazem nałożonej na niego odpowiedzialnościi3~. Intelektualista polski, zvrłaszcza intelektualista o lewicowych skłonnościach, wyrósł w tradycji bezpośredniego zaangażowania w toczącą się walkę - rewolucyjną, niepodległościową. Termin intelektualista został w Polsce po raz pierwszy użyty w "Życiu" wydawanym w Krakowie przez środowisko młodopolskie - użyty w cudzysłowie jako obelżywy epitet przylepiany przez mieszczańskie otoczenie, ale przyjmowany chętnie. Miłosz podnosi, iż w Polsce przełomu stuleci "zamknięcie się w wieży z kości słoniowej, co praktykował Miriam Przesmycki, zasłużony tłumacz Rimbauda (z pewnością antyestety!) było trudne" ~~. W Polsce po 1945 r. - dla wielu obdarzonych wrażliwością intelektualną i moralną - niemożliwe wręcz. Lektura pism z lat 1955-56 zdaje się wskazywać, że wielu polskich intelektualistów, uwalniających się z więzów przynależności, odzyskujących po trosze zdolność postrzegania rzeczywistości, zachowując wciąż wiarę w ideę komunizmu, którą trzeba oczyścić ze stalinowskich deformacji, pozostawało niewolnikami dotychczasowego pojmowania zaangażowania jako opowiedzenia się po jednej ze stron w podzielonym świecie. Za socjalizmem - czytaj postępem, sprawiedliwością, wyzwoleniem spod ucisku, lub przeciw niemu, za kapitalizmem - czytaj reakcją, imperializmem, kolo- nializmem, wyzyskiem biednych przez bogatych, słabych przez silnych. Kotakowski w przywołanym tu eseju będzie wprawdzie wskazywał na zło 1~ ~ 155 wrogie następstwa narzuconej przez Stalina "jedynej alternatywy", niszczącej u zarania każdą myśl nie podpoprządkowaną wykładni doktryny obowiązującej w danym momencie, lecz nie przestanie być wyznawcą. Tyle tylko, że wyznawcą świadomym już, iż jego rola jako intelektualisty w ruchu komunistycznym polega nie na zachwycaniu się mądrością decyzji partii, ale na powodowaniu, aby decyzje te byty mądre. Intelektualiści pisał w artykule Intelektualiści a ruch komunistyczny opublikowanym w "Nowych Drogach" - są więc potrzebni komunizmowi jako ludzie wolni w myśleniu, a zbędni jako oportuniści"~~. W 1956 r. wśród intelektualistów tej formacji, co autor Spisku pięknoduchów, dominowało przekonanie, że współczesny intelektualista pozostaje zaangażowany, chce tego czy nie, ba! że owe zaangażowanie za i przeciw jest obowiązkiem. Dal temu wyraz Andrzej Braun w felietonie sąsiadującym na łamach "Nowej Kultury" z esejem Kołakowskiego. Przywołując artykuł Camusa Artysta i wspólczesność Braun stwierdzał: "Jedno już można uznać za pewnik, że niezależnie od przyjętych założeń etycznych, wybranej filozofii, zajętej postawy politycznej - każdy, a szcze- gólnie każdy artysta jest wciągnięty w to, co się nazywa historią. Tkwi w tym jak w żywiole. Jest »zwerbowany« - jak powiada Camus". Camus zaś, w przytoczonym urywku pisał: "Aż do chwili obecnej - tak czy inaczej absenteizm był zawsze możliwy w historii. Kto się nie zgadzał, mógł milczeć lub mówić o innych sprawach. Dziś wszystko się zmieniło i nawet milczenie staje się niebezpieczne. Z chwilą gdy nawet absenteizm jest uważany za dokonanie wyboru - sam w sobie potępiony lub uznany - artysta, czy chce czy nie, zostaje zwerbowany. Słowo »werbunek« zdaje się tutaj słuszniejsze niż »zaangażowanie«. Nie chodzi tu w istocie o dobrowolne zaangażowanie się, lecz raczej o obowiązkową służbę wojskową. Dziś kaidy artysta zostaje zwerbowany i przykuty do galery epoki; musi się z tym pogodzić nawet wtedy, gdy uważa, że galera cuchnie śledziem i w dodatku kurs jest fałszywy. Jesteśmy na pełnym morzu i artysta- jak wszyscy - musi wiosłować, jeśli zdoła nie ulec zagładzie ale istnieć i tworzyć". Dalej, już własnym piórem, wskazywał Braun na obijanie się współczesnego człowieka pomiędzy dwiema hierarchiami: jedna to postęp historyczny "dający w ostatecznym efekcie wartości w kategoriach moralnych (postęp jest wartością moralną)", druga - bezpośrednie nakazy moralne "w odczuciu jednostkowym, tak zwane nakazy sumienia"1~. Braun, podobnie jak Kołakowski, przeciwstawił się upowszechnionemu wówczas wśród intelektualistów dążeniu do apolityczności, odżegnywaniu się od zaangażowań, tak jak oni to rozumieli. Kołakowski zauważył: "Kiedy się zaczyna potępianie klerkizmu, jest to dowodem, że pojawiły się sytuacje społeczne, które sprzyjają jego upowszechnieniu". Klerko- stwo - wedle niego - było "klęską politycznych wyborów, zakończoną ucieczką przed zaangażowaniem, ucieczką, która mistyfikuje sama siebie, jako obronę wartości ponadhistorycznych, gdy faktycznie jest tylko niemożnością znalezienia wartości w historii istniejącej"~"°. W publicystyce tego czasu bardzo wyraźnie odzwierciedlał się wybór dokonany przez wielu z grona tych, co do niedawna wiosłowali na stalinowskiej galerze, ba, czasem nawet byli nadzorcami. Nie był to w gruncie rzeczy wybór nowy, raczej potwierdzenie poprzedniego, tyte że teraz uznano, iż należy współuczestniczyć w remoncie galery, aby mogła chyżo pruć na oceanie postępu. Obronie takiej postawy służyło postawienie znaku równości pomiędzy obecnością i zaangażowaniem pojmowanym jako służba w armii jednej ze stron. Pępowina łącząca z ruchem komunistycznym, z partią została nadszarpnięta, lecz nie rozerwana. Perspektywa utraty przynależności - a to była cena, jaką zapłacić należało za odzyskanie pełni własnej tożsamości i wolności - napawała lękiem. Trzeba było nowych doświadczeń, rozwiewających złudzenia żywione w 1956 r., by intelektualiści z tego kręgu wśród nich i Kołakowski-dokonali kolejnego wyboru i odeszli od komunizmu. Ale bakcyl zaangażowania pozostał, dawal o sobie znać w momentach krytycznych, gdy trzeba byto ostrzegać przed zagrożeniami, dawać świadectwo prawdzie, przeciwstawiać się złowrogim praktykom obozu rządzącego, upominać się o wartości podstawowe. *** Zawarty na tych kilkudziesięciu stronach wywód dotyczący wyborów podejmowanych przez intelektualistów postawionych w obliczu stalinowskiego zdominowania - dalece niepełny, z pewnością bardzo dyskusyjny nie służy ani oskarżeniu, ani obronie czy to jednostek, czy całych środowisk. Jest próbą zrozumienia, co dokonało się z elitą intelektualną w Polsce po 1944 r., co, jak, dlaczego. Jeżeli mamy się przybliżyć do pojmowania postaw i zachowań pisarzy, artystów, uczonych - ludzi tworzących intelektualną elitę społeczeństwa w okresie narastającego totalitaryzmu, nie można zgubić ani przez chwilę dwóch kontekstów, w jakich kształtowały się one i funkcjonowały: węższego w postaci wielokrotnie tu przywoływanej sytuacji historycznej oraz szerszego - kondycji człowieka. Intelektualista podlega przecież egzystencjalnym zdeterminowaniom. Jak każdy człowiek żyjący na tej ziemi pragnie poczucia bezpieczeństwa, zapewnienia elementarnych potrzeb, przynależności. Jak każdy podlega emocjom, odczuwa lęk, potrzebuje nadziei, szuka sensu istnienia. To prawdy banalne, choć nieraz zapoznawane, gdy mowa jest o intelektualistach. W spustoszonym świecie, w którym niemal wszystko, co istniało przed kataklizmem wojennym, zostało rozbite albo uległo zupełnej zagładzie, a to, co ocalało, było zagrożone przez totalitaryzm i widmo zagłady atomowej - poczucie bezpieczeństwa i potrzeba przynależności nabierały szczególnej wagi. Intelektualista, wyrwa 156 ~ 157 ny ze swego miejsca, pozbawiony chroniących go powłok społecznych, kulturowych, "wyłusknięty z form", jak pisał Watikowicz, pragnął żarliwie odnalezienia jakiegoś punktu stałego w zdezorientowanej przestrzeni, w jakiej przyszło mu żyć. Szukał rozmaicie, tym bardziej desperacko, im głębsze było jego wykorzenienie. Jedni korryli się przed fetyszem "konieczności dziejowej", inni uwierzyli w komunizm jako siłę postępu. Najszczęśliwsi byli ci, którym udało się schronić na ocalałych, acz już zagrożonych wyspach: w katolicyzmie, w kulturowym dziedzictwie, w tradycji narodowej, w warsztacie twórczym, czerpiąc z nich moc opierania się zniewoleniu. Wyspy te, gdy ucisk zelżał, a system wstąpił w fazę dewolucji, poczęły zlewać się w ląd stały. Doświadczenie uczy jednak, że ląd ten - ląd stałych wartości - jest nieustannie zagrożony. W jakim stopniu intelektualiści polscy utrzymują tak dramatycznie zdobytą świadomość owego zagrożenia? - pytanie to pozostaje otwarte. Ale wiadomo, odwołując się do Camusowskiej metafory, źe dżuma nie ginie nigdy, zawsze gotowa, w sprzyjającym jej momencie, posłać swoje szczury na zgubę ludzi i człowieczeństwa. W 1955 r. Mieczysław Jastrun, poeta związany ze skrajną lewicą od przedwojnia, zastępca redaktora naczelnego "Kuźnicy", jeden z tych, którzy identyfikowali się z kreowanym przez komunistów porządkiem, opublikował wiersz, w którym pisał: Uczono mnie: "wielki dwudziesty wiek". Uczono mnie: "humanitarnie zabijaj". Najeźdtca mówił prościej: "Blut und Dreck". Człowiek to ziemia niczyja. Uczono mnie: "Zginęła Pompea". Ja wiem bez cudzysłowu: Zginęła Hiroszima. Chcę wiedzieć gdzie kończy się "ja", gdzie zaczyna "nie ja" Ale patrzeć chcę tylko swoimi oczyma. Patrzeć swoimi oczyma. Początek wyzwolenia intelektualisty? Czy może tylko zdarcie jednej z łusek zniewolenia? marzec 1990 Poszerzona wersja artykułu, "Kultura Niezależna", nr 52, czerwiec 1989 r. PRZYPISY ' M. Wańkowicz, Klub Trzeciego Miejsca, "Kultura", 1949, nr 8(25), s. 22. 2 L.A. Coser Men of Ideas. A Sociologist's View, New York 1965, s. VII. 3 Dictionaire de 1'Academie FranFais, 1935. Encyclopedia of Social Sciences, 1932. 5 International Encyclopedy of Sociat Sciences, 1968. e E. Shils, The Intellectuals and the Powers and other Essays. Selected Papers of Edward Shils, vol. I, Chicago 1972 s. 3 i nast. ~ Vocabulary des Sciences Sociales, Paris, 19. s Słownik języka polskiego, opr. J. Karłowicz, A. Kryński, W. Niedźwiecki, Warszawa 1952, t. II, s. 101; Slownik języka polskiego, PAN, red. W. Doroszewski, Warszawa 1961, t. III, s. 232. s S.N. Eisenstadt, Intellectuals and Tradition, w: S.N. Eisenstadt, S.R. Gsanbard, Intellectuals and Tradition, New York 1973, s. 2 i nast. '~ Ibidem, s. 18. '~ E. Morin, Intellectueis: critique du mythe et mythe de la critique, w: Ch. Biegalski (ed.), Arguments 3, Paris 1978, s. 128. ~2 S.M. Lipset, American Intellectuals. Their Politics and Status, ibidem, s. 125. ~3 Morin, op. cit., s. 129. '4 E. Morin, L'Autocritique, Pańs 1970. ~5 L. Leenhardt, B. Maj, Le forte des mots. Le role des intellectuels, Paris 1981; s. 85 i nart. ~6 J.P. Sartre, Plaidoyer pour les intellectuels, Paris 1972, s. 13. ~~ Sartre, op. cit., s. 40. '8 M. Thorez, Pour 1'epanouissement d'une pensee creairice, fragment referatu wygłoszonego na XVI Kongresie KPF, 18 VII 1956 w: Le Parti Communiste Franęais, le culture et les intellectueles, ed. L. Figueres, Paris 1962, s. 60. ~s L. Bodin, Les intellectuels, Paris 1964, s. 6 i past. 2° Ibidem, s. 8. 2' Sartre, op. cit., s. 25. ~ R. Debray, Le scribe. Genese du politique, Paris 1980. ~ Ibidem, s. 9. 24 G. iwy, Les nouveaux philosophes, Pańs 1979 s. 79 i nart. 2' S. Bellow, To Jerusalem and Back, New York 1978, cyt. za: P. Hollander, Political Pilgrims of Western Intellectuals to the Soviet Union, China and Cuba 1928-1978, Oxford Univ. Press 1981, s. 1. ~ Le Proces des camps de concentration sovierique, Paris 1951. Jako świadkowie w procesie tym zeznawali m.in. Józef Czapski, Aleksander Weissberg, Cybulski, Kazimierz Zamorski, Małgorzata Buber Neuman, Jerzy Gliksman (brat Wiktora Altera). ~ S.M. Lipset, The Political Man, New York 19, s. 333-334. ~ A. Koestler, The Tńal of the Dinosaur, New York 1955. ~ F. Bourricaud, Le bńcolage idEologique. Essai sur les intellectuels et les passions democratique, PUF 1980, s. 9 i nast. Por. też Le dieu des t~n~bres, Paris 1950, eseje A. Koestlera, I. Silone, R. Wrighta, A. Gide'a, L. Fiscera i S. Spendera, W. Drabovith, Les intellectuels franęais et le bolshevisme, Pańs 1938; A. Hamilton, The Appeal of Fascism. A Study of Intetlectuals and Fascism 1919-1945 New York 1971. 3° J. Benda, Le trahison des cleres, Pańs 1975; wydania poprzednie: 1927, 1946, 1958. Pnxdmowa do vrydania 1946, s. 41 i nast. 3~ R. Aron, Koniec wieku ideologii, Paryż 1956, s. 15. ~ D. Bering, Die Intellektuellen. Geschichte eines Schimpfwortes, Stuttgart 1978, s. 94 i nart. ~ A. Hamilton, op. cit.; por. też K. Corino (ed.), Intellectuelle im Bann des Nationalsozialismus, Hamburg 1980. 3° A. Reszler, L'intellectuel contre 1'Europe, Pańs 1976, s. 65. 158 ~ 159 ~ Ibidem, s. 6S. ~ P. Valóry, Z "kryzysu ducha" Kultura" 1947, nr 1, Rzym. ~ P. Hostowiec (J. Stempowski), Essay dla Kassandry, "Kultura" 1950, nr 6(32), s. 5. ~ Ibidem. ~ Cyt. za artykułem redakcyjnym zespołu "Kultury", nr 1, czerwiec 1947. d° R. Aron, Wielka schizma, "Kultura" 1949, nr 15,x. 3 i nast. 4~ J. Mieroszewski, Pochlebcy zniszczenia, "Kultura" 1949, nr 7/24, s. 121 i nast. ~ F. Goetel, Rozdroże kultury, "Kultura" 1948, nr 13, s. 7. '°s K.A. Jeleński, Apokalipsa i perspektywa, "Kultura" 1950, nr 12(38); także: K.A. Jeleński, Zbiegi okoliczności, Paryż 1982, s. 414. ~ Ibidem, s. 415. ~ S. Baliński, Pożegnanie z Krzemieńcem, w: Najwybitniejsi poeci emigracji wspólczesnej. Antologia, opr. S. Lam, Paryż 1951. ^s Cz. Miłosz, Kamień z dna. Wiersze, t. I, Kraków 1987, s. 129. 4~ K. Wierzyński, Pobojowisko, Warszawa 1989, s. 8. ~ K. Pruszyński Maciej Rataj, "Wiadomości Polskie", Londyn, nr 36, 1940, w: Wybór pism 1940-1945, Londyn 1989. °s Artykuł redakcyjny, "Kultura" 1947, nr 2-3, s. 2-3. 5° D. Horodyński, Naleiymy do Europy. Panu Zygmuntowi Nowakowskiemu z Londynu ż Panu Janowi Kottowi z @odzi, "Dziś i Jutro" 1947, nr 12(69). 5' J. Stempowski do J. Giedroycia, 7 II 1956; 27 II 1956. Archiwum "Kultury", bez sygnatur. Za udostępnienie mi korespondencji J. Stempowskiego, M. Wańkowicza, A. Bobkowskiego, K.A. Jeleńskiego składam serdeczne podziękowanie red. Jerzemu Giedroyciowi. ~ A. Janta, Wracam z Polski, wyd. 1, Paryż 1948, s. 34. ~ Cz. Miłosz, Dziecię Europy. Wiersze, t. I, s. 172 i nast. ~ Przemówienie Aleksandra Wata na zjeździe PEN Clubów, "Odrodzenie" 1947, nr 23(132). ~ J. Andrzejewski, Propozycje teraźniejszości, "Odrodzenie". ~ P. Hertz, Partia inteligencji francuskiej, "Kuźnica", 19. 5' K. Wyka, Ogrody lunatyczne i ogrody pasterskie, "Twórczość", 1946, nr 5; por. W.P. Szymański, Odrodzenie, Twórczość w Krakowie, Wrocław 1981, s. 49. ~ M. Wańkowicz, Zagadnienia kulturalne a skarb narodowy, "Kultura", 1951, nr 2(3), (40141), s. 185 i nast. 59 J. Rostworowski, Z prośbq obywatelską, "Wiadomości" 1948, nr 3(94). s° A. Uziembło Podziemie, "Kultura" 1950, nr 1/27, s. 3. s~ Wańkowicz, Klub, s. 6. ~ M. Wańkowicz do M. Czapskiej S VI 1948, Archiwum "Kultury". ~ D. Horodyński, Gdzie ocalenie? Do Czeslawa Milosza list otwarty, "Dziś i Jutro", 1946, nr 8(14). ~ Tenże,1863-1947 Dziś i Jutro", nr 1. Por. S. Bębenek, Myślenie o przysztości, Warszawa 1981, s. 36 i nast. e' W. Kętrzyfiski, Historyczne perspektywy, "Tygodnik Powszechny" 1945, nr 43. Szerzej o tym Bębenek, op. cit., s. 36 i nast.; M. Jagiełło, "Tygodnik Powszechny" i komunizm (1945-1953), Warszawa 1988, Biblioteka Kwartalnika Politycznego "Krytyka", s. 34 i nart. ~ S. Kisielewski, Porachunki narodowe, "Tygodnik Powszechny" 1945, nr 24. ~ A. Bocheński, Dzieje gtupoty w Polsce, Warszawa 1947. ~ Bębenek, op. cit., s. 3S i nast.; Jagiełło, op. cit., s. 34 i nast. ~ J. Tuwim, Do "skazanych na wielkość". (Fragment z poematu Kwiaty Polskie), "Nowa Epoka", nr 2S, 23 XII 1945. ~° J. Żulawski, Czy istniej4 "wady narodowe", "Kuźnica 1947, nr 3(72). ~~ M. Dąbrowska, Conradowskie pojęcie wierności, "Odrodzenie", 1946, nr 1; por. M. Dąbrowska, Dzienniki, t. III, s. 2S-26, zapis z dnia 22 X 1945. ~ H. Mortkowicx-OlcLakowa, Na granicy snu i nieszczęścia, Warszawa 1946, nr S. ~ Wat, Przemówienie, por. przypis S4. ~4 J. Chatasiński, Inteligencja polska w świetle swojej genealogii społecznej, "Kuźnica", 1946, nr 4. ~5 S. Żółkiewski, Próba diagnozy, "Kuźnica", 1945, s. 12. ~6 S. Żółkiewski, O sytuacji literatury ż pisarza, "Kuźnica", 1946, nr 43(61). Tt T. Wojeński, Geneza poglądu na świat naszej inteligencji, "Kuźnica", 1946, nr 46(61). ~a L. Tyśmienicki, Trzecia sila i trzecia pleć, "Wiadomości", 1948, nr 1. 79 S. Kisielewski, Lewica, opozycja, emigracja (Rozważania świ4teczne), "Dziś i Jutro" 1947, nr 1(58). Por. M. Jagietło, op. cit., s. 3S i nast. a° A. Koestler, Fałszywy dylemat, "Kultura", 1950, nr 9(35). $~ R. Aron, op. cit., s. 1S. ~ K.A. Jeleński do J. Giedroycia, 14 II 1954, Archiwum "Kultury". ~ M. Dąbrowska, Dzienniki, t. III, 1945-1950. Wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1988, s. S5, 12 I 1947. e' Ibid, s. S6. ~ M. Jastrun, Potęga ciemnoty, "Odrodzenie", 1945, nr 29. Por. polemika K. Wyki, Potęga ciemnoty potwierdzona, "Odrodzenie" 1945, s. 43. ~ S. Ossowski, Na tle wydarzeń kieleckich, "Kuźnica", 1946, nr 38/56. e~ S. Skwarczyńska, Ex tenebris lux Tygodnik Powszechny" 1946, nr 32(73). ~ J. Andrzejewski, Zagadnienie polskiego antysemityzmu, "Odrodzenie", 1946, nr 27-28. ~ Cz. Leopold, K: Lechicki, Więźniowie polityczni w Polsce 1945-1956, Paryż 1983, s. 30. a° Sprawozdanie z narady literatów cztonków PPR, 24 VII 1945, CA 295-X, 2, s. 20-26. Obecni byli: L. Kruczkowski, J. Putrament, J. Borejsza, F. Redler, O. Dłuski, J. Przyboś, M. Jastrun, J. Kott, K. Kuryluk, R. Wedel, H. Kozłowska, A. Polewka, M. Turlejska, J. Berman, A. Ford, W. Bieńkowski. s~ H. Radłińska, Pisma Pedagogiczne, t. III cyt. za: A. Bogusławska, Helena Radlińska w czasie II wojny światowej i potem, "Zeszyty Historyczne", t. XIX, Paryi 1971, s. 147. 92 M. Szejnert, Stawa i infamia. Rozmowa z Bohdanem Korzeniewskim, Londyn 1988, s. 4S. ~ A. Bobkowski do J. Giedroycia, 30 IX 1948, Archiwum "Kultury". g° M. Wańkowicz do J. Giedroycia 13 II 1948, ibidem. ~ Tenie do M. Czapskiej, S VI 1948, ibidem. ~ J. Ursyn, Mowgli w Paryżu, "Kultura" 1949, nr 7(24). 9~ Janta, op. cit., s. 34 i nast. ~ A. Bobkowski do J. Giedroycia, 1 VII 1947, Archiwum "Kultury". ~ M. Wańkowicz do M. Czapskiej, S VI 1948 ibidem. ~°° A. Słonimski, Poetom. Wiersze wybrane, Warszawa 1946, s. 87. ~°~ Ibidem, s. 181. 160 f 161 ~°2 M. Hemar, Awantury w rodzinie, Londyn 1967, s. 15 i nast. ~°3 H. PiGchowska, List do redakcji, "Wiadomości" 1948, nr 2(93). ~°4 Sz. Konaiski, Analiza rozkladu, "Kultura", 1949, nr 3(20). ~°' R. Palester, Konflikt Marsjasza, "Kultura", 1951, nr 7-8 (45-46). ~°s Sprawozdanie, op. cit. ~°~ Ibidem. ~°s Pisarze o glosowaniu ludowym, "Odrodzenie", 1946, nr 26. ~°s H. Malewska, Uwagi o wolności myśli, "Dziś i Jutro", 1948, nr 21/130. ~~° M. Dąbrowska, Dzienniki, t. III, s. 41. ~~~ A. Bobkowski do J. Giedroycia, Archiwum "Kultury". ~~2 Żółkiewski, Próóa diagnozy, op. cit. ~~3 W. Wirpsza, Dlaczego jadlem tę żabę? "Przegląd Kulturalny", 1956, nr 14. ~ ~° M. Fik, Kultura polska po Jatcie. Kronika lat 1944-1981, Londyn 1989, s. 95. ~~5 M. Dąbrowska, Dzienniki, t. III, s. 361. ~~s Ibidem, t. IV, s. 55. ~i~ Ibidem, s. 58. X18 J. Stempowski do J. Giedroycia, Muri 6 I 1951, Archiwum "Kultury". ~1s Ten do tegoż, 23 III 1952. ~Z° M. Dąbrowska, W trzynasty rocznicę najazdu, "Nowa Kultura", 1952, nr 36(128). ~2~ M. Dąbrowska, Dzienniki, t. IV, s. 41. ~~ A. Słonimski, Front Narodowy i front antynarodowy, "Nowa Kultura", 1952, nr 43(135). ~~ J. Iwaszkiewicz, List do prezydenta, "Nowa Kultura", 1952, nr 1617(1-109). ~z4 Słonimski, Front..., op. cit. i2s J. Zawieyski, Psiarze wobec dziesięciolecia. Odpowiedź na ankietę, "Nowa Kultura", 1954, nr 21(217). ~~ Z. Nałkowska, Pisarze wobec dziesięciolecia. Odpowiedź na ankietę, "Nowa Kultura", 1954, nr 2(198). ~~ H. Malewska, Pisarze wobec dziesięciolecia. Odpowiedź na ankietę, "Nowa Kultura", 1955, nr 8(256). ~~ A. Braun, Pisarze wobec dziesięciolecia. Odpowiedź na ankietę, "Nowa Kultura", 1955, nr 2. ~~ J. Stempowski do J. Giedroycia, 23 VI 1953, Archiwum Kultury. ~3° A. Słonimski, Kronika Tygodniowa, "Wiadomości Literackie" 1939, nr 1. ~3~ L. Kołakowski, Odpowiedzialność i historia. Spisek Pięknoduchów, "Nowa Kultura", 1957, nr 35. Przedruk: L. Kołakowski, Pochwala niekonsekwencji, t. 2, Warszawa 1989, s. 29. ~~ Ibidem, s. 33. ~~ K.A. Jeleński do J. Giedroycia, III 1956, Archiwum "Kultury". ~3° Ten to tegoż, ióidem. ~~ K. Estreicher, Sprostowanie i kilka życzeń, "Przegląd Kulturalny", 1956, nr 14. ~~ K. Brandys, Matka Królów, Warszawa 1957, s. 60. ~3~ K.R. Popper, K. Lorenz, Die Zukunft ist Offen. Das Altenberger Gesprach Mit den Texten des Wiener Popper-Symposium, Munchen 1985, s. 102. ~~ L. Kołakowski, Intelektualiści a ruch komunistyczny, "Nowe Drogi" 1956, nr 9. Przedruk: Pochwala niekonsekwencji, t. 2, s. 92. ~~ A. Braun, Wartość bogów, No va Kultura", 1957, nr 35. ~4° L. Kołakowski, Historia i odpowiedzialność, op. cit., s. 34. ~°~ M. Jastrun, Z pamiętnika bytego więźnia obozów koncentracyjnych, "Przegląd Kulturalny", 1955, nr Refleksje wokół pamięci Katynia Paradoksem współczesnej sytuacji jest to, że nasza potrzeba wykroczenia poza wstępne rozumienie i ściśle naukowy stosunek wynika z utraty nariędzi rozumienia. Rozumienie, w odróżnieniu od ścistej informacji i wiedzy naukowej, jest złożonym procesem, który nigdy nie przynosi jednoznacznych wyników. Hannah Arendt, Rozumienie a polityka Pewnego dnia odezwał się telefon. Dzwonił Marcel Łoziński, proponował wyjazd do Katynia z ekipą filmu kręconego przez Andrzeja Wajdę. - Jako historyk czy jako córka swojego ojca-zapytałam. - Jedno i drugie - odparł. Ekipa filmowa wraz z wybranymi przez filmowców krewnymi pomordowanych oficerów i dwoma świadkami (jeńcem uratowanym z Kozielska i polskim robotnikiem uczestniczącym w pierwszej ekshumacji dokonanej przez Niemców w 1943) - łącznie ponad trzydzieści osób - wyjechała do ZSRR 3 lipca. Zamysł reżyserski polegał na filmowaniu pielgrzymki rodzin do miejsca kaźni. Film miał stanowić zapis naturalnych zachowań, rozmów, reakcji emocjonalnych. Ingerencja reżysera, Marcela Łozińskiego, albowiem obowiązki parlamentarne zatrzymały Andrzeja Wajdę w Warszawie, była ograniczona do minimum, sprowadzała się do aranżowania rozmów w specjalnie tworzonej, quasi naturalnej sytuacji przedziału kolejowego. Nie wiem, czy efekt tego zamierzenia zadowolił twórców filmu o - no wlaśnie, o czym? O Katyniu czy może o pamięci Katynia, o funkcjonowaniu zbrodni katyńskiej w świadomości Polaków AD 1989, w Polsce, która 162 ( 163 i,,, III,,I' z narastającym przyspieszeniem zrzucała gorset krępujący działania my śG, emocje - zbiorowe i indywidualne. Wiem natomiast, że mnie samej, "' jako historykowi dziejów najnowszych, udział w owym przedsięwzięciu dostarczył materiału do refleksji i przemyśleń. Byto to zderzenie, w sytua cji szczególnie zgęszczonej, z takimi zjawiskami jak kształt pamięci, stosu nek do historii, obecność przeszłości w dniu teraźniejszym, a więc z pro blemami, z którymi od lat borykam się w życiu zawodowym i społecznym. Zderzenie w pełnym tego słowa znaczeniu, znajdowałam się bowiem przez cały czas tej podróży w podwójnej roli: byłam jedną z kobiet jadą cych do miejsca spoczynku prochów ojca, natomiast moje podejście, spo sób percepcji i reakcje były w dużym stopniu określone przez to, że je stem historykiem, i to historykiem zajmującym się historią najnowszą, ~'wą - jak ją nazwał Franciszek Ryszka - historią, której uczestnicy i ich potomkowie w pierwszej generacji współtworzą dzień dzisiejszy. Odwoływanie się do własnych wspomnień grozi uzurpacją-generalizowaniem jednostkowych doświadczeń, uleganiem optyce pamięci podlegającej nieuchronnym deformacjom pod wpływem nawarstwiających się przeżyć. Poddam się jednak pokusie przywołania owych lutowych dni 1945 r., kiedy w Głownie pojawiły się najpierw trzy czołgi z czerwonymi gwiazdami, a dzień lub dwa później przepłynął potok pieszych oddziałów i taborów. Wyryte mam w pamięci takie reakcje mego otoczenia, jak ciekawość, lęk pomieszany z pogardliwością - żołnierze nieśli karabiny na sznurkach - poczucie zalewającej Polskę dziczy, nie przypominam sobie natomiast wrogości, nienawiści. Nie pamiętam jakiegokolwiek ogniwa, które by łączyło śmierć mego ojca w Katyniu z wkraczającą do Polski Armią Czerwoną. Ani ze stanowioną przez komunistów władzą. Tak, jakby to były wydarzenia na dwóch odrębnych płaszczyznach. A przecież od ujawnienia zbrodni katyńskiej minęły niespełna dwa lata. Moja matka, z zawodu prawnik, w 1943 r. rwała się do wykorzystania swych znajomości i jechania z jedną z organizowanych przez Niemców delegacji na miejsce odnalezienia grobów. Zabiegała o jakiekolwiek informacje o losie ojca rozmawiała między innymi z księciem Lubomirskim, uwolnionym z Ko- zielska dzięki pośrednictwu dworu włoskiego. Później szukała ojca przez Czerwony Krzyż. Lecz zarazem, w sposób, który chyba potrafię zrekonstruować, zaczęła przetwarzać swoją prawdę o Katyniu tak, aby nie prze- szkadzała jej wtączyć się w - jak wówczas mówiono - nową polską rźeczywistość. Nigdy nie wstąpiła do żadnej partii, nie była nawet poputczikiem, nie miała ambicji robienia kariery, trzymała się jak najdalej od polityki, chciała być i była dobrym fachowcem w swojej dziedzinie - specjalizowała się w prawie cywilnym. Należała do tej części starej polskiej inteligencji, która uznała nadrzędność imperatywu odbudowy wymagającej współdziałania z komunistami. Później, aby tę swoją postawę zracjonalizować i usprawiedliwić dla samej siebie, poczęła eksponować wszyst164 ko, co zdawało się przemawiać na korzyść systemu, negliżując lub pomniejszając to, co go oskarżało oraz nie dostrzegając tkwiącego w nim od początku niebezpieczeństwa totalitarnego zniewolenia. Owo rozczłonkowanie myślenia o rzeczywistości: oddzielnie represje, oddzielnie odbudowa kraju, oddzielnie dławienie wolności obywatelskich - oddzielnie awans kulturowy itd. - to właśnie jedna z ważniejszych dźwigni stalinowskiej pierekowki dusz. Matka była kobietą inteligentną, niezdolną do cynizmu, uczciwą wewnętrznie, i te właśnie przymioty legły u podłoża dokonywanych przez nią operacji intelektualnych, dzięki którym mogła akceptować istniejący porządek, sprzeczny z zasadami, w jakich została wychowana. Jedną z takich operacji było - jeśli to nie jest zniekształcenie mojej pamięci - postawienie znaku zapytania nad kwestią sprawców zbrodni katyńskiej: mogli zrobić to Niemcy, mogli Sowieci. Nie przypominam sobie, by po wojnie matka interesowała się publikacjami na temat Katynia, w każdym razie nie mówiła o tym ze mną. Wiem za to z całą pewnością, ie ja sama nie brałam ich do ręki, nawet gdy znajdowały się w bliskim zasięgu, w bibliotece Instytutu Historii. Uciekałam od tego tematu, czułam wewnętrzny opór, którego nie umiałam przezwyciężyć, wynikający - kto wie - może z niejasnego poczucia winy. Z lęku przed konfrontacją ze sprawą, która mnie niejako uwierała, powodowała psychiczny dyskomfort. Z tym lękiem i ze świadomością sprzeniewierzenia się bliżej nie sprecyzowanym wartościom i powinnościom - córki? Polki? - jechałam do Katynia. Kiedy staram się odtworzyć stan mojej świadomości w latach, w których przynależałam - w pełnym znaczeniu tego słowa - do ZMP (próg przynależności do PZPR mogłam przekroczyć dopiero w 1956 r., wcześniej na przeszkodzie stały moje pochodzenie i moje "inteligenckie obciążenia"), widzę go jako owo szczególne zawieszenie między wiedzą - niewiedzą, pamięcią - niepamięcią, prawdą - kłamstwem, o którym tak wnikliwie pisał Aleksander Wat, a które stanowiło istotny element stalinowskiego systemu. Było ono właściwe wszystkim, których poraziło totalitarne zniewolenie umysłów, emocji, sumień. Później, gdy nastąpiło otrzeźwienie, poddani temu degradującemu procesowi ubezwłasnomyślenia (neologizm Wata), szukali doń klucza w niewiedzy, nieświadomości, w ślepocie - gdy chodziło o nich samych, w strachu, konformizmie, karierowiczostwie gdy mowa była o innych. Bardzo trudno jest zrozumieć, a jeszcze trudniej przekazać, mechanizm zagubienia w wytworzonym przez stalinizm i trwającym, prawda, że w rozrzedzonej postaci, świecie rzeczywistości-nierzeczywistości, urealnionej fikcji i mistyńkacji tego, co realne, pomieszanych znaczeń i zrelatywizowanych wartości, takich jak dobro i zło, kłamstwo i prawda, wolność i niewola. Mimo podejmowanych nieustannie prób nie zdołali go przełknąć i objaśnić ani ci wybitni intelektualiści, którzy swojego czasu nie oparli się 165 działaniu systemu moralnie i intelektualnie niszczącemu, ani ci, którry znaleźli siłę, by się mu przeciwstawić. Do rozumienia tego zbliżył się Wat, gdy jakże prawdziwie pisat w eseju Klucz i hak: "Otóż, w Rosji wszyscy poddani, ale poza Rosją także co wybitniejsi zagraniczni komuniści i komunizujący intelektualiści wiedzieli o zbrodniach w swoim czasie. Aliści fakty były wiadome, interpretowane, pojmowane i moralnie akceptowane w generalnej optyce komunistycznego świata wartości. Co prawda, za granicami ZSRR, by nie gorszyć prostaczków i konwertytów (niższe święcenia), faktom przeczono. W Imperium natomiast na odwrót, miały one być znane, inaczej straciłyby swą wartość naczelną, wychowawczą. Znane _ jako Tajemnica, której imienia nie wymienia się nadaremnie, która im bardziej jest ugnieciona pod swoistym sowieckim tabu, tym bardziej wypełnia dusze strachem bożym. Nie zepchnięta w podświadomość, ale jawnie przybrana w pompatyczne nazwy, nabywająca zatem ową migawkowość między prawdą a fałszem, bez której ubezwłasnomyślenie jest niemożliwe"~. W tym wywodzie Wata - ofiary niewolenia, w każdym sensie" słowa "ofiara ' - zawarta jest, moim zdaniem, także istotna część prawdy o obecności Katynia w psychice polskiego społeczeństwa. Niecodzienna podróż do Katynia i Kozielska, towarzyszące jej okoliczności, konfrontacja z reakcjami współuczestników tej ni to pielgrzymki, ni to misterium, którego byliśmy zarazem twórcami i aktorami, stawiała twarzą w twarz z pytaniem: jakie było naprawdę moje własne przeżycie zbrodni katyńskiej, tak przecież głęboko osobiście mnie dotyczącej. Nie chciałam i - w swoim sumieniu - nie mogłam uniknąć tego pytania, uciec od niego ~y rytualne zachowanie i obrzędowe gesty. Dlatego, wywotana do odpowiedzi, usiłowałam sobie uświadomić: po pierwsze, czy w którymkolwiek momencie uważałam, że winnymi zbrodni byli Niemcy, po drugie, czy takie stwierdzenie wyszło z moich ust, spod mojego pióra. Powtórzę to, co powiedziałam moim współtowarzyszom w pociągu jadącym z Kozielska do Smoleńska: przez długi czas uciekatam od jednoznaczności w kwestii mordu w Katyniu, nie chciałam dociekać prawdy, która przecież nie mogła mi wskrzesić ojca. Ta prawda nie była mi - jak strasznie to dzisiaj brzmi? - do niczego potrzebna, przeciwnie, potraktowana z należną jej powagą, uniemożli- wiałaby śpiewanie o kraju gdie tak wolno dyszyt czefowiek. Jak daleko było posunięte to dwumyślenie, świadczy fakt, że - jeśli nie zawodzi tu moja samooskarżająca pamięć - mogłam w okresie szczytowego zetempowskiego zaczadzenia napisać w życiorysie, iż mego ojca zamordowali w Katyniu hitlerowcy, czyniąc to bez cynizmu, bez świadomości, że mówię nieprawdę. I właśnie to doświadczenie traktuję jako lekcję na całe życie. Bezpośrednio doznane groźby dewiacji w postrzeganiu rzeczywistości wskutek dopuszczenia do supremacji autorytetu nad autonomicznym myśleniem, niebezpieczeństwo samooszukiwania się jako ceny za akceptację i więź z wspólnotą, możliwość przemieszczania wartości i wypaczania ich 166 hierarchii, gdy zaczynają przeszkadzać we wspólnym śpiewie - stanowią skuteczną szczepionkę przeciw chorobie wszelkiego mitotwórstwa, czy to dotyczącego siebie i własnych postaw oraz zachowań w przeszłości, 'czy też obejmującego zbiorowość-grupę, środowisko, społeczeństwo, naród. Nie z masochizmu i ekshibicjonizmu powracam pamięcią do tamtego czasu i moich ówczesnych zachowań, które w stosunku do sprawy Katynia znalazły wyraz szczególnie jaskrawy. Moją osobę traktuję tu jako przypadek studyjny, na pewno nie powszechny, może i nietypowy, ale przecież nie unikatowy. Mieści się on w spektrum różnych reakcji funkcjonujących w społeczeństwie polskim wobec zjawisk należących do radzieckiego rozdziału narodowej martyrologii. I nie tylko w społeczeństwie polskim. Wielkie pragnienie bycia przekonanym o możliwości winy Niemców wykazali w styczniu 1944 r. między innymi amerykańscy korespondenci w Moskwie, zawiezieni przez władze radzieckie na miejsce zbrodni. W tym duchu pisała do Pameli Churchill córka ambasadora Stanów Zjednoczonych w ZSRR, Kathleen Harriman, w tym też duchu wypowiadał się towarzyszący jej do Katynia John Melby, urzędnik ambasady amerykańskiej. "Oczywiste jest - stwierdzał - że dowody przedstawione przez Rosjan są pod wieloma względami niepełne, że ich wykładnia jest źle skonstruowana, że całe przedstawienie było wyreżyserowane na benefis korespondentów, bez szansy niezależnych badań czy weryfikacji. Ostatecznie jednak, mimo widocznych luk, argumenty Rosjan są przekonywające"2. Myślę, że postawa mojej matki, a później moja własna, stanowiła przejaw jednej z kilku reakcji występujących w społeczeństwie. Przejaw przeze mnie wyjaskrawiony, być może z tego samego powodu, który innych skłania do szukania catharsis przez manifestowanie pamięci zbrodni katyńskiej: z ciążenia grzechu zaniechania. Wiem, że usłyszę: nikt z Polaków nie uwaiał, że winnymi zbrodni katyńskiej są Niemcy; myśmy nigdy nie zapomnieli, nasze milczenie było wymuszone, złamanie go groziło negatywnymi konsekwencjami, zwłaszcza w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych. Podczas jednego z moich odczytów - tematem były, między innymi, deportacje w głąb ZSRR z Kresów Wschodnich - wystąpiła kobieta, która z płaczem mówiła o tym, jak kryła się ze swoimi przeżyciami z czasu wywózki przed własnymi dziećmi, bojąc się, że wygadają się w szkole, że ściągną na siebie i na nią nieszczęście. Wtórowali jej inni, mający za sobą w większości bojowy szlak od Lenino do Berlina - rzecz działa się w Klubie Kombatanta w Nowej Hucie - oraz lata milczenia. Paraliżujące działanie strachu przed następstwami wyjawienia prawdy: o sobie, o bliskich, o polskich ońarach stalinowskiego systemu czy to w ZSRR, czy w Polsce, to fakt. Ale faktem też jest, że po 1956 r. wbudowane w społeczną świadomość obezwładnienie było większe niż represje, które mogłyby grozić za dochowanie wiernej pamięci przeszłym dramatom. Bywało oczywiście rozmaicie. Nie neguję żywego 167 dziedzictwa czasów Wielkiego Strachu, sądzę jednak, że już w latach sześćdziesiątych powoływanie się na zagrożenie jest - w części przynajmniej - wyrazem racjonalizacji zachowań wpisanych w przywołane jui przeze mnie tendencje przystosowawcze. Problem pamięci Katynia, czy szerzej, radzieckich win wobec Polski i Polaków, nie dotyczy zresztą tylko owej, prawda że niemałej, bo liczonej w milionach, części społeczeństwa bądź osobiście, bądź poprzez bliskie związki rodzinne, obarczonej doświadczeniami i konsekwencjami stalinowskich represji. Obejmuje zaciągiem całą polską zbiorowość w kraju; W. polskiej diasporze sprawy przedstawiały się odmiennie - tam większość tyła pamięc;ą krzywd. Zajęci dzisiaj odkrywaniem masowych grobów, stawianiem pomników, odsłanianiem tablic upamiętniających miejsca straceń i bohaterów, których imiona kryło przez lata milczenie, nadawaniem nowych nazw ulicom i placom, pisaniem i czytaniem wspomnień, kręceniem i oglądaniem filmów, nie jesteśmy jako społeczeństwo i jako jednostka nadto skłonni do refleksji nad przeszłymi zachowaniami. Mamy po_ czucie, że działamy chwalebnie, demonstrując wierność ideałom i pamięci. Bierzemy udział w święcie, zdominowani przez emocje, takie jak wzmożone poczucie narodowej tożsamości, sprzężone - niestety - z silnie odczuwaną obcością wobec wszystkiego i wszystkich, co plasowane jest poza obszareW "cny°', Czujemy więź z rodakami, których walka i ofiara nie doczekała dotąd należytego uznania, była przemilczana lub stanowiła przedmiot kłamliwych inwektyw, z bohaterami zwanymi niegdyś politycznymi bankrutami, faszystowskimi pachołkami, reakcyjnymi bandytami nie zapomnieliśmy jeszcze tego języka propagandy i polityki. Kiedy "oni" przejmowali bliskie nam tradycje i symbole, nasze rytuały i obchody, reagowaliśmy z satysfakcją, że oto komuniści muszą dać wyraz naszej prawdzie i sprawiedliwości, ale - z drugiej strony - z podejrzeniem, że diabeł ubrał się w komeżkę i ogonem na mszę dzwoni. A przecież wśród "onych" można było spotkać uczestników powstania Warszawskiego, dzieci pomordowanych w Katyniu, ofiary deportacji w głąb Rosji, więźniów obozów radzieckich i polskich więzień lat powojennych, a wśród "nas" - dzie_ ci starych komunistów czy tych niegdyś zaczadzonych. Uczestniczę w tym radosnym triumfie nieskażonych wartości nad zniewoleniem, kłamstwem, bezprawiem i zbrodnią, a także zwyczajnym małYm czynownictwem, nie mogąc uwierzyć podobnie jak wielu innych, że to, co zdawało się niemożliwe, okazało się realne. To uczucie towarzyszyło uczestnikom podróży do Kozielska i Katynia przez cały czas, Ale zarazem nie sposób uciec od myśli: niemała część tych, którzy dziś prześcigają się z odkrywaniem prawdy, oskarianiem stalinizmu, także w jego polskim wydaniu, demaskowaniem zbrodni i nieprawości, którzy tak głośno domagają się przy~.~.~enia pamięci i zadośćuczynienia sprawiedliwości, latami uczestniczyła w kłamstwie, w najlepszym wypadku - ~l~ała. I- co może 168 ~rażniejsze! - niekoniecznie z ubezwłasnomyślenia, ze strachu o życie czy wolność, lecz z obawy o awans, wyjazd zagraniczny, przyjęcie książki do druku... W wypełnianiu osławionych "białych plam", w podejmowaniu tematu Katynia, Starobielska, Ostaszkowa, deportacji, łagrów, powojennych prześladowań, tortur stosowanych przez UB i Informację Wojskową, procesów politycznych itd. chcieli wieść prym w środowisku, ci, któlym to wszystko nie przeszkodziło przez całe lata iść ręka w rękę z komunistami, współuczestniczyć we władzy. Trzeba było zielonego światła z góry, aby politycy, publicyści, historycy sięgnęli do schowków swojęj wiedzy i pamięci zamkniętych dotychczas na siedem spustów równie szczelnie jak archiwum publiczne. Co więcej, o ile dla niektórych równało się to spełnieniu głęboko skrywanych marzeń i nadziei, inni działali instrumentalnie, usiłując, przez przodownictwo w wyścigu, zyskać wiarygodność w oczach społeczeństwa. Jak pisze Norwid: To wiem tylko: że świat się zmienia, Wojen bronie i natarć szyki, Chorągwie ludów i natchnienia A oni zawsze czynowniki. To, co piszę, nie dotyczy najmłodszych generacji - owych kilkunastu milionów obywateli, którzy zaczęli aktywne życie publiczne po 1980 r. Dorównująca im liczebnością starsza część społeczeństwa, przy użyciu rozmaitych intelektualnych i moralnych operacji, dokonywała przeniesienia radzieckiego rozdziału polskiej martyrologii w wydzielony obszar, mniej lub bardziej szczelnie odseparowany od toczącego się życia, tak aby pamięć nie zderzała się ze stawianymi przez to życie wymogami. Mamy tu do czynienia z fragmentem szerszego procesu, znamiennego dla kszałtowania postaw w Polsce - do rozdziału pomiędzy sferą publiczną i sferą prywatności. W sferze prywatnej obowiązywały normy moralne wpisane w naszą kulturę, żyły wartości oddziedziczone po przeszłych pokoleniach. W sferze publicznej nastąpiła daleko posunięta erozja zasad, ai do stopniowego wytworzenia się, drogą doboru negatywnego, typu peerelczyka, bezideowego, cynicznego, zmieniającego poglądy jak maski, uznającego jako summa lex interes własny. Dziś, oczywiście, prawdziwy peerelczyk na szczęście w postaci doskonałej rzadko się go spotyka, jako że ciśnienie tradycji, wychowania, opinii było zbyt duże - zajęty jest demaskowaniem stalinizmu. Chciałoby się rzec: timeo Danaos et dong ferentes. Peerelowska choroba - niektórzy określają ją mianem sowietyzacji poczyniła spustoszenia większe, niż chcemy to przyznać. Ileż milionów ludzi z partyjnymi legitymacjami w kieszeni, zajmujących stanowiska mniej lub bardziej eksponowane, niekoniecznie polityczne, również czysto zawodowe, godziło się z milczeniem, w którym kryło się kłamstwo. Mówi się: musieli, żyjąc w zniewalającym systemie narzucającym kolizję z war 169 tościami. To prawda, pod panowaniem przenikniętym elementami totalitaryzmu, nie sposób było uchronić się przed skażeniem naszych kategorii myślenia i zasad postępowania. Powtórzę - u wielu przetrwanie wymagało ukrycia prawdziwej twarzy, przywdziania maski, która z biegiem czasu jakże często zaczynała się zrastać z twarzą. Prowadziło to do zatracenia świadomości współuczestnictwa w rozstawianiu kamuflujących parawanów. Przystosowanie kazało przymykać oczy i milczeć w obliczu otaczających przeklamań. Ci, którzy w 1945 r. krzyczeli głośno, w przekonaniu, że nie wolno milczeć, "gdy wszystko, co się na naszej ziemi dzieje, jest stałym, systematycznym deptaniem praw człowieka, jego godności i wolności, gdy wszystko, co się u nas dzieje, jest fałszowaniem całej treści naszego życia zbiorowego", jak owi autorzy ulotki podpisanej przez Ligę Obrony Praw Człowieka i Obywatela, płacili za to życiem lub rujnującym fizycznie i psychicznie więzieniem. Bądź milkli i albo usuwali się z życia publicznego, albo wchodzili na drogę kompromisów. Za każdy z tych wyborów płaciło się wysoką cenę - płaciły ją pojedyncze osoby, płaciło społeczeństwo. O tym wszystkim należy pamiętać. Nie tylko i nie przede wszystkim dlatego, że grozi nam kreowanie nowych mitów, zakłamywanie odkłamywanej historii: Pamięć przebytego doświadczenia jest nieodzowna do zrozumienia istoty i mocy sit, które sprawiały, że społeczeństwo jako całość przez kilkadziesiąt lat żyło z okaleczałą świadomością swej martyrologii i swojej walki, okrojoną do cząstki dopuszczonej przez panującą władzę. I jednocześnie konieczne jest do rozumienia istoty, mocy, żywotności sif wymuszających stałe poszerzanie owej cząstki, przywracanie z każdym kolejnym kryzysem władzy coraz większych obszarów historii pokrywanych uprzednio milczeniem lub zabudowanych przekłamaniami. ** Godzinami spacerując po terenie optinskiej pustelni, na którym przed laty mieścił się obóz - najpierw dla internowanych oficerów polskich, potem dla jeńców ńńskich, wreszcie dla radzieckich obywateli - a który został świeżo oddany Cerkwi prawosławnej, myślałam oczywiście, podobnie jak inni uczestnicy naszej podróży, o ojcu. O tym jak tu żył, co czuł. O jego ostatnich slowach, wypowiedzianych do matki, kiedy żegnat się z nami we wrześniu po zatrzymaniu go wraz z grupą oficerów i osób cywilnych przez władze radzieckie w Hołobach pad Kowłem, słowach świadczących, ie już wtedy nie miał złudzeń i przewidywał, co go czeka. Pamięć, myśl, uczucia cofały się do ciężkiej zimy 1939/40, do wiosny 1940 r., kiedy zaczęły odchodzić z Kozielska transporty, kończące się w ogromnej większości na miejscu kaźni. PatrzyGŚmy na te same, co oni, drzewa, na ten sam rozległy widok z klasztornego wzgórza, obejmujący zakole płynącej w pobliżu rzeki, chodziliśmy po pokojach zrujnowanych i właśnie od budowywanych pomieszczeń, zajmowanych niegdyś przez polskich interttowanych. Niektórzy z nas zabierali ze sobą kawałki muru, kamyki, korę odtupywaną z drzew... Odbywając tę drogę w przeszłość, moją własną, a zarazem ogólnonarodową, miałam przez cały ten czas uczucie dziejącego się cudu. Cudem zdawała się nasza w tym miejscu obecność, cudem dokonujące się na naszych oczach odradzanie wiary i religii w kraju, w którym przez dziesięciolecia uczyniono wszystko, aby je zniszczyć. Odbudowana już osiemnastowieczna cerkiew, świecąca bielą ścian i złoceniami, krzątający się robotnicy i mnisi, dźwięk dzwonów i śpiewy cerkiewne - to wszystko nieodparcie nasuwało refleksję o niezniszczalności kultury, tradycji, religii - szerzej zaś: o człowieczej potrzebie wartości transcendentnych, piękna, dobra. Wzruszający był moment, gdy podszedł do nas człowiek w średnim wieku (stałam z p. Jolantą Klimowicz), spytał, skąd jesteśmy, a dowiedziawszy się, że z Polski, poprosił o znaczek "Solidarności", uścisnąt, życzył powodzenia. A kiedy odeszłyśmy, dogonił nas i wręczył p. Klimowicz medalik z Matką Boską. Wzruszająca także była kilkunastoletnia dziewczynka, spotkana nad rzeką, która pokazując stojące w pobliiu namioty powiedziała: to jest obóz prawosławnej młodzieży. Okazało się, że gromada dziewcząt i chłopców z Moskwy spędza tu część lata, pracując przy odbudowie monastyru. I wtedy przypomniała mi się piosenka o walce odrasta- jącej.zielonej trawy w miażdżącym 1ą betonem, śpiewana przez Pete Seegera. Oto jej słowa w wolnym tłumaczeniu: Wylewają na nią beton Próbując ją powstrzymać,. Boże błogosław prawdę Która walczy o drogę do słońca! Wylewają beton na nią warstwami Uważając, że osiągnęli swój cel Ona drąży poprzez ziemię Sięga powietrza I po chwili rozpościera się wszędzie Boże błogosław trawę!3 Skrót artykułu w: "Tygodnik Solidarność", nr 129(56), 6 X 1989, nr 20(57), 13 X 1989 PRZYPISY ~ A. Wat, Na haku i pod kluczem. Eseje, Londyn 1985, s. 16. 2 W.A. Harriman, E. Abel, Special Envoy to Churchill and Stalin 1941-1946. New York 1975, s. 302. 3 p. Seeger, Little Boxes. 170 ~ 171 Społeczeństwo i historia po 1945 r. Punktem wyjścia rozwaiań na temat: społeczeństwo a historia musi być zdanie sobie sprawy z kondycji, w jakiej polskie społeczeństwo znajdowało się od czasu oswobodzenia spod okupacji niemieckiej, jak trudna była sytuacja Polski, Polaków, w końcowej fazie wojny i na progu pokoju. Od lipca 1944 r. w Lublinie działa PKWN, który, choć utworzony w Moskwie z mandatu Stalina, był jednak polski, stworzony przez Polaków, w których, jestem o tym głęboko przekonana, nie można widzieć po prostu "moskiewskich agentów". PKWN nie byt na pewno samoistnym tworem Polaków, poza komunistami nie reprezentował znaczniejszych sił polityćznych, a komuniści w tym czasie, jeśliby abstrahować od radzieckiej potęgi, która ich wspierała, mieli bardzo ograniczone wpływy. PKWN powstał z woli Stalina, opierał się na sile Armii Czerwonej i NKWD. W tej sytuacji społeczeństwo musiało znaleźć nowy modeł zachowania w warunkach, które różniły się diametralnie od okupacji niemieckiej, ale też nie przypominały w najmniejszym stopniu wolności, na którą czekano przez sześć lat. Kształtowała się więc z wolna postawa, która stanowiła mieszaninę oporu i prrystosowania. W procesie tym kluczową rolę - obok religii - odgrywała historia i tradycja historyczna jako niesłychanie istotny element narodowej kultury - pojęcie kultura rozumiem tu szeroko, jako sferę pozamateriałnego bytu. Jeśli weźmie się do ręki ówczesne czasopisma, i te ukazujące się w kraju, i te na uchodźstwie, z "Kulturą" Jerzego Giedroycia na czele, uderza zderzenie dwóch zakorzenionych w historii klisz polskiego myślenia: kliszy romantyczne-insurekcjonistycznej i kliszy pozytywistyczne- realistycznej. Gdy czyta się dziś wiersze, rozważania publicystyczne, eseje z tamtych lat, ma się wrażenie, że na polskiej scenie rozgrywał się wciąż ten sam dramat od ponad stulecia. Te same słowa, argumenty, sytuacje. Po Powstaniu Warszawskim, wraz z syndromem poklęskowych nastrojów, po załamaniu się polityki polskiej opartej na im172 poderabiliach, jaką reprezentował Rząd Rzeczypospolitej na uchodżstwie oraz władze Podziemnego Państwa, w natarciu znajdowała się myśl promująca realizm, potępiająca insurekcjonizm, mierzenie sił na zamiary, porywanie się z motyką na słońce - znamy wszyscy ten spór, wychowaliśmy się w jego cieniu. Ale jednocześnie wyczuwano, iż w istniejących wa- runkach opozycja realizm-romantyzm nabiera zupełnie nowych znaczeń określonych przez konteksty, w jakich funkcjonuje. Rzeczywistość burzyła schematy. Polacy byli świadomi, że realizm jest konieczny nawet za cenę zawieszenia niejako imponderabiliów, że trzeba się pogodzić z faktem, że w świecie rozstrzyga prawo siły, nie zaś siła prawa, do której na- daremnie odwoływał się rząd polski na uchodźstwie, że radziecka obecność w Polsce jest rzeczywistością, której Polacy nie są w stanie zmienić, że dokonało się uprzedmiotowienie państwa polskiego. Tak, jak nie byli w stanie zapobiec postanowieniom jałtańskim ich dotyczącym, choć oznaczały one ewidentne pogwałcenie prawa międzynarodowego i naruszenie prerogatyw konstytucyjnego Rządu Rzeczypospolitej uznawanego przez Londyn i Waszyngton. Realizm był opcją wymuszoną przez położenie Polski. By przetrwać, Polacy musieli być realistami, liczyć się z międzynarodowymi i wewnątrzpolskimi realiami, trafnie je odczytywać. Nie mogli być natomiast tylko realistami, prowadziłoby to bowiem do duchowego skarlenia. Dlatego, równolegle z apoteozą realizmu w różnych postaciach, z rozmaicie formułowanym programem przystosowania się do rzeczywistości, od 1944 roku występował nurt przeciwstawny, odwołujący się do innych tradycji, stawiający na górze hierarchii wartości inne treści. Nie wszyscy naturalnie, ale niektórzy przynajmniej byli świadomi, że przechyt w kierunku realizmu może grozić zatratą narodowej tożsamości. Bo tożsamość, także tożsamość narodu, stanowi swoisty wzór odpowiednio ze sobą powiązanych elementów, ukształtowanych historycznie - można go korygować, ale wszelkie gwałtowne zmiany w postaci usunięcia jednego elementu i zastąpienia go innym kończą się dramatycznie; na ogół zresztą - na szczęście próby takich zmian prędzej czy później kończą się fiaskiem. Zastanawiam się, na ile już wtedy - zaraz po wojnie - przeczuwano, że komuniści zmierzają do totalnej przebudowy społeczeństwa, obejmującej także sferę świadomości, czy zdawano sobie sprawę, że spór o tradycje i wartości zakorzenione w polskiej historii wpisany był w dokonywaną pierekowkę dusz. Znamienny jest ów krzyk Bermana, który po wielu latach i po wielu doświadczeniach w rozmowie z Teresą Toruńską był w dalszym ciągu przekonany, że naród polski musi zmienić swą mentalność i - ale to już mój język, nie Bermana-musi przeobrazić swoją duchową tożsamość, którą zwiemy charakterem narodowym. Na ile dostrzegano, że niszczenie tradycji i symboliki insurekcjonistyczno-romantycznej, wplecionej w rozmaite wątki historyczne, krytykowanie kultury szlacheckiej i ekspo 173 nowanie wartości kultury plebejskiej, uświęcanie roli mas ludowych i deprecjonowanie elit, podnoszenie do rangi najwyższej odpowiednio priyki.~ jonych tradycji ruchu robotniczego, stanowiło cząstkę zamierzonej przez komunistów operacji przeobrażenia historycznej świadomości Polaków? Po_ dobnie jak eksponowanie laickich wątków w naszej przeszłości oraz "demaskowanie" reakcyjnej roli Kościoła, kleru, jezuitów itp. Wystarczy zajrzeć do pierwszego lepszego podręcznika histońi z pierwszej połowy lat pięćdziesiątych, by to zobaczyć. Mówiąc "czy zdawano sobie sprawę" mam na myśli szersze kręgi społeczeństwa, które było obiektem tej manipulacji oraz tych wszystkich, którzy w najróżniejszy sposób byli w nią wciągnięci - historyków, publicystów, pisarzy... A także tych, którzy ową operacją na społecznej świadomości kierowali. Zaryzykowałabym tezę, że spora część społeczeństwa wyczuwała instynktownie, iż w istniejących warunkach przewartościowywanie tradycji kryje w sobie poważne niebezpieczeństwo. Paradoksalnie, mniej tego byli świadomi intelektualiści, zajęci wycią_ ganiem wniosków z-gorzkiej lekcji najnowszej historii. Nie tylko zresztą polskiej. A co się tyczy obozu rządzącego, myślę, że jego stosunek do tradycji cechował brak koherencji wynikający z krryżowania się dwóch dominant: tej wyrastającej z zamierzonej przebudowy narodu i tej podyktowanej bieżącą taktyką polityczną. Można to porównać z reformą rolną, realizowaną w sposób odpowiadający potrzebom chwili, przy równoczesnym założeniu, iż w perspektywie zmierza się ku kolektywnemu rolnictwu. Przypomina mi się tu moje własne przeżycie z lat dość wczesnej młodości. Otóż wychowana zostałam w tradycji antypowstańczej, takiej trochę pozytywistycznej, może z lekkim nalotem endekoidalnym. Westerplatte, szarża na czołgi, polskie "z motyką na słońce" - to byty dla mnie "grzechy główne", z którymi pora była skończyć. Cnota, cryli realizm, wymagała, by pogodzić się z faktami i istnieć w ramach rzeczywistości, takiej jaka ona jest. To była postawa dość znacznej części inteligencji po 1945 r. Postawa, która nakazywała ziemianom, na przyklad, pozostać w kraju i zagospodarowywać poniemieckie majątki na ziemiach zachodnich, dopóki im na to pozwolono. Byt to most, po którym tłumy ludzi przeszły ku współdziałaniu z ustanowioną przez komunistów władzą. I pamiętam ogromne zdumienie, kiedy po wstąpieniu do OMTUR - był to 1947 rok - przy pierwszych lekturach odkryłam, ku swemu zaskoczeniu, że tradycja ruchu robotniczego zawiera podobne wartości, jak tradycje powstań narodowych, że to tylko inny nurt postawy walki, oporu, poświęcenia dla sprawy iip. Zdawaliśmy sobie (wolę mówić za siebie, może za siebie i za Adama Kerstena) oczywiście sprawę, że uczestniczymy w procesie przeobrażenia świadomości społecznej, takie świadomości historycznej, więcej, będąc jeszcze wówczas komunistami, identyfikowaliśmy się z tym procesem. Nie rozumieliśmy natomiast - mówię o latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych - że przeprowadzana operacja grozi pacjentowi śmiertelnym niebez174 pieczeństwem. Mniej więcej od pierwszych lat sześćdziesiątych spór o wartości historyczne wpisał się, czy może raczej został wpisany, w toczącą się walkę polityczną. Sytuacja skomplikowała się niepomiernie. Część obozu rządzącego rozpoczęła licytacje z Kościołem usiłując, wbrew własnej ideologicznie tradycji, przejąć hasła nacjonalistyczne. Histońa stała się instrumentem polityki. W pewnym sensie jest nim zawsze - to owa histońa pisana ad ulum Delfinż. Ale w naszym polskim pogmatwaniu splecione zostały ze sobą naganne intencje polityków i chwalebne dążenie do powiedzenia prawdy ze strony historyków, publicystów, pisarzy - złowroga manipulacja i żywiołowy pęd do odkłamania hi- storii, wykorzystujący stworzone przez władze możliwości, przede wszystkim cenzuralne. Komuniści, niezależnie od tego, jak nikłe było ich społeczne poparcie, nie działali nigdy w próżni. Ich stosunek do otaczającego społeczeństwa był dwojaki: przekształcenie tego środowiska zgodnie z własnym systemem wartości ścierało się z adaptowaniem się do niego i po- stępującym przeobrażaniem swojej ideologii. Nietrudno dostrzec, że pierwszy wańant dominował w latach 1948-1955, drugi - bezpośrednio po wojnie oraz od początku lat sześćdziesiątych. W obu procedurach, choć w drugiej jest to bardziej wyraźne, wykorzystywało się autentyczne elementy tradycji historycznej, autentyczne elementy wzoru polskiej histońi. Inna rzecz, że to trochę tak jak w przysłowiu "złapał Kozak Tatarzyna..." Ciśnienie świadomości historycznej było tak wielkie, że wychodziła ona zazwyczaj obronną ręką z prób posługiwania się nią instrumentalnie. Nieco gorzej na tym wszystkim wychodziła historyczna prawda. Model histońi i tradycji zdominowany przez syndrom martyrologii-heroizmu odpowiada przede wszystkim sferze emocjonalnej, gdy model sięgający do takich wartości jak praca, realizm, rachunek ekonomiczny itp. służy w głównej mierze potrzebom racjonalnym. Polska histońa wypromowała zdecydowanie model pierwszy i to z potężnym nalotem kultury szlacheckiej. Komuniści - ale nie tylko przecież komuniści, bo i na swój sposób niekomunistyczna lewica i nacjonalistyczna prawica - usiłowali go początkowo przekonstruować, niekonsekwentnie zresztą. Ich - to znaczy komunistów - działanie skierowane było przede wszystkim przeciw treściom historycznym i symbolom, które mogły podtrzymywać opór, przeciw świętościom pozwalającym trwać narodowi jako ideologicznej wspólnocie. Stąd wściekły atak na Armię Krajową, groźny nie tyle w wymiarze realnym, co właśnie w wymiarze sacrum. Stąd również obrona społeczeń- stwa przed podejmowanymi próbami przewartościowania naszej histońi, przed obrazoburcami, szydercami. Truizmem jest stwierdzenie, że w naszym kanonie tradycji, w naszej hierarchii wartości narodowych istniał (i istnieje nadal) przerost wątku konia i szabli - w wersji nowocześniejszej czołgu i pistoletu maszynowego - a niedowład tych treści, które wytwo- rzyło w swoim historycznym rozwoju mieszczaństwo. 175 Zaraz po wojnie toczyły się dyskusje, które wyrastały z autentycznej potrzeby rewaloryzacji historii narodowej, rzucenia światła na te jej karty, które byty dotychczas na ogół w cieniu. Część lewicy uznając, iż przyszedł czas, by przywrócić rangę ludowym, plebejskim, proletariackim, mieszczańskim wątkom polskiej historii, nie dostrzegała, że istniejący kontekst międzynarodowy i wewnętrzny zasadniczo zmienia sens dyskursu na temat tradycji i wartości. Dramat polegał na tym, że proces, w istocie swojej sprzyjający pogłębieniu historycznej świadomości społeczeństwa, poprzez kontekst właśnie przekształcał się w instrument komunistycznej pierekowki. Polacy obronili swą świadomość, ale stało się to w dużym stopniu kosztem odrzucenia wszelkich przewartościowań i obrony kanonu historii w jej zastygłym kształcie. Społeczeństwo, w poczuciu stałego zagrożenia, było skłonne utrżymywać i podtrzymywać tradycję taką, jaką ukształtowały stulecia historii. Odbito się to w sposób fatalny na procesie kształtowania się współczesnego myślenia o sprawach Polaków, zasadniczo zdeformowało ten proces. Spory o historię, o tradycje, jakie się toczyły, były w znacznym stopniu sfalsyfikowane: miały podwójne dno. Treści, w normalnych warunkach prowadzące do pogłębienia społecznej samowiedzy, posuwające naprzód myśl społeczną, nabierały dwuznaczności. Niedawno przeglądałam tygodniki z pierwszego półrocza 1968 r. i ze zdumieniem stwierdziłam, iż poza kilkoma bzdurnymi i obrzydliwymi artykułami, m.in. w "Stolicy", większość tekstów dotyczących historii, i tej najnowszej, i tej nieco dalszej, to normalna publicystyka historyczna. Czasem zaprawiona tendencyjnością, jak na przykład w przedstawieniu polityki Sikorskiego wobec ZSRR, ale często pozornie od niej wolna. Pozornie, bo tendencyjność była ukryta, tkwiła w raptownym, zmasowanym, wręcz ostentacyjnym podjęciu określonej tematyki, wpisującej się w prowadzone operacje ideologiczne. Historycy - najczęściej najlepszej woli - otrzymali szansę podjęcia tematów, o których dotychczas pisać było trudno. Powstały możliwości dalszego poszerzenia pola prawdy - pierwszy, wielki krok ku temu, po latach postępującej mistyC~kacji, nastąpił w 1956 r. W 1968 r. niektórym spośród historyków czasów najnowszych obiecano otworzyć szafy w archiwach resortu bezpieczeństwa-znajdujące się tam materiały kompromitowały polityków i funkcjonariuszy, którzy byli odpowiedzialni za zbrodnie dokonywane w latach pięćdziesiątych. Rzeczywiście byli odpowiedzialni, tyle że nie oni jedni. Dobór na zasadzie rasistowskiego klucza i manipulowanie wyrywanymi z kontekstów półprawdami przekształcał te operacje z instrumentu poznania w instrument zatrutej polityki, posługującej się metodą kozłów ońarnych i żerującej na resentymentach zakorzenionych w świadomości społecznej. Na marginesie - szafy pozostały wówczas zamknięte. Przyznam, że nie wiem, czy żałować tego, czy też nie. Zważywszy bowiem, że dostęp był selektywny, że z owych materiałów ujawniono by odpowiednio wybrane fragmenty, trud176 no orzec, czy w rezultacie zbliżylibyśmy się do poznania prawdy, czy stalibyśmy się ofiarami kolejnej mistyfikacji. Niekoniecznie zawinionej przez historyków. To wciąż ten sam dylemat - jak się ustrzec przed niebezpieczeństwem zakłamywania odkłamywanej historii. Przecież, jak wspomniałam, w tym, co publikowano w 1968 r. , było wiele istotnych rewindykacji, w porównaniu z poprzednimi latami krok naprzód byt wyraźny. Wiele osób, czytając o Armii Krajowej, o walkach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, o Sikorskim, skłonne było sądzić, że do głosu doszli komuniści, reprezentujący prawdziwie polskie aspiracje. Takie zresztą było założenie całej tej manipulacji. Już w 1963 r. Władysław Bieńkowski sygnalizował Gomułce narastające niezadowolenie społeczeństwa, mnożyły się objawy zwiastujące kryzys. Wobec pogarszającej się sytuacji ekonomicznej, aby utrzymać minimum więzi ze społeczeństwem, rządzący sięgnęli do środków ze sfery ideologii. Poza wszystkim, skłaniały do tego poczynania Kościola związane z obchodami Milenium. Partia podjęła próbę zaadaptowania, wchłonięcia wręcz, wybranych elementów historii i tradycji, jak też wbudowania zmitologizowanej historii komuni- stycznego ruchu oporu w kanon tradycji narodowej. Powstał produkt będący niekoherentnym konglomeratem symboli i wartości zaczerpniętych z różnych porządków ideologicznych, włącznie z racjonalistycznym. Operacja ta spotkała się z protestami niektórych środowisk intelektualnych, po części dlatego, że propagowane treści były sprzeczne z ich poglądami i etosem, po części zaś z uwagi na ewidentnie instrumentalny charakter tych poczynań. Wszystkie dyskusje tamtych lat wokół Popiołów Wajdy, wokół Hubalczyków, Siedmiu polskich grzechów gtównych Załuskiego, toczyły się w dwóch niejako wymiarach: w wymiarze ideologicznym, w którym ścierały się różne sposoby myślenia o historii, różne porządki wartości i różne modele tradycji, oraz w wymiarze politycznym, gdzie treści czerpane z wymiaru ideologicznego służyły pragmatycznym celom bieżącej połityki. Nie wolno przy tym zapominać, iż owa konfrontacja miała miejsce w szczególnej sytuacji: w warunkach dalece ograniczonej suwerenności, przy dość powszechnym poczuciu zagrożenia polskości, rodzącym imperatyw jej obrony. Nie sprzyjało to przewartościowaniom, przeciwnie, spychato ku tradycjonalizmowi i symbolom, wokół których należało trwać niezmiennie. Można zapytać, w jakim stopniu istotnie polskość była zagrożona - moim zdaniem o realnym niebezpieczeństwie można mówić do 1956 r. Później komuniści sukcesywnie rezygnowali z wielkiego planu pierekowki polskich dusz. Niepowodzenia komunistów można również przypisać roli pamięci. Pamięci, która dla historyka czasów najnowszych to zarazem błogosławieństwo i przekleństwo. Każdy historyk, o ile działa na polu społecznie żywym, napotyka często na barierę w postaci utrwalonego kształtu tradycji. W wypadku historii najnowszej ta bariera może przybrać postać baryka 177 dy, ułożonej z cegiełek pamięci: własnej, rodziców, czasem dziadków, chociaż kto dziś słucha opowieści dziadków! Wobec braku wiary w oficjalny przekaz historii, znaczenie pamięci było szczególnie duże. I mimo, że pamięć jest selektywna, to nawet wśród intelektualistów, którzy teoretycznie są świadomi jej pulapek, wielu odwołuje się do własnej pamięci jako wiarygodnego źródła wiedzy o przeszłości. 3est to chyba zakodowane w naszej ludzkiej psychice. Historycy zresztą również posługują się swoją pamięcią, choćby przy krytyce źródeł. Rzecz w tym, że historyk zawodowo jest postawiony w roli, która mu każe przeciwstawiać się naciskowi pamięci (illub tradycji), wikłając go w spór między tradycją a nauką historyczną, między pamięcią a wynikami badań. Zawodowy etos historyka stawia go często w opozycji nie tylko wobec władzy, która kreuje fałszywą historię, ale także wobec społeczeństwa, przywiązanego do swoich mitów i stereotypów, opierającego się przewartościowaniom, szukającego w historii potwierdzenia współczesnych emocji, Bo demos w swoim stosunku do historii nie tak bardzo różni się do władców - historia ma mu służyć jako podpora w działaniu. Są to sprawy, z którymi borykam się od wielu lat. Na początku wszystko było bardzo proste: nie dostrzegając owych szczególnych polskich warunków uważałam, że ustalenia nauki historycznej powinny prowadzić do racjonalnego podejścia do ojczystej przeszłości, koegzystującego z podejściem tradycyjnym bądź też je wspierającego. Nie rozumiałam, że w okre- ślonym kontekście te chwalebne skądinąd założenia zmieniają częściowo charakter, że broniąc swych mitów społeczeństwo nie tyle dawało wyraz anachronizmowi i konserwatyzmowi, co przeciwstawiało się niszczącym jego duchowość operacjom. Dziś, po wielu doświadczeniach, relacje - tradycja i pamięć a nauka historyczna wydają mi się znacznie bardziej skomplikowane, myślę bowiem, że właśnie tradycja i pamięć, nierzadko wbrew oficjalnie głoszonej wersji historii, przyczyniły się w niemałym stopniu do tego, ie społeczeństwo ostało się pierekowce. Kanon tradycji i pamięci, zapisane w nim wartości i symbole okazały się na tyle silne, ie przetrwały. Ale przeciwstawiając się, społeczeństwo odrzucało także treści pozytywne, zamykało się przed nowoczesnością w sferze świadomości, chroniło się w twierdzy otoczonej murem nie wolnym od anachronizmu. Sądzę też, że historycy więcej zrobili dla utrwalenia i zachowania tradycji i tożsamości narodowej niż, świadomie bądź nieświadomie, uczestniczyli w ich destrukcji, ich rola była w sumie pozytywna pod tym względem. Dla mnie, co prawda, społeczna funkcja historii (i historyków) nie polega wyłącznie na podtrzymywaniu toisamości narodowej, wzdragam się zdecydowanie przed sprowadzaniem historii (i historyków) do roli służebnej wobec narodu. Historia, jej poznanie i zrozumienie ksztattuje nasz stosunek do świata w znacznie szerszym wymiarze niż narodowy. Zamknię 178 cie się w narodowych opłotkach grozi ksenofobią, egocentryzmem, ciasnotą myślenia. Bo historia, traktowana selektywnie, jest mniej groźna na krótką metę, może nawet wspomagać chwalebne cele, natomiast, patrząc w kategoriach długiego trwania owa selektywność hamuje myśl ludzką. Zawsze mam w pamięci słowa Witolda Kuli: Historia jest jak nóż - służy i do zabijania, i do krajania chleba. styczeń 1989 Artykuł napisany na podstawie rozmowy z Anną Baniewicz, "Puls", 1989. 1?9 Moja przygoda z historią najnowszą Kiedy myślałam o tym, co mam do powiedzenia na powyższy temat, długo szukałam właściwej formuły. Miałam mówić o moim uprawianiu historii najnowszej, a w późniejszej wersji - o mojej z nią przygodzie. Zakładało to osobiste piętno, ale jednocześnie groziło przekroczeniem granicy oddzielającej personal touch od terenu, na którym łatwo popaść w egocentryzm, a nawet wręcz w ekshibicjonizm. Groziło nieskromnym zachwianiem proporcji między słowem "moja" i słowami "historia najnowsza", połączonymi w zdanie słowem "przygoda" - słowem oznaczającym coś fascynującego, zawierającego element ryzyka, niespodzianki. Owe dwa znaki: "moja" i "historia najnowsza" wyznaczają pole, na którym stykają się dwa obszary: jeden - obszar kanonów metodologicznych, metodycznych, warsztatowych, badawczych wreszcie, uwzględniających stwoistość problemów i uwarunkowań historii najnowszej jako nauki, oraz drugi - obszar moich indywidualnych - społecznych i intelektualnych zaangażowań, ciekawości, pasji, ale również mych emocji, potrzeby doznawania więzi i przynależności; wierności sobie. Obszar pierwszy wiąże się z odpowiedzialnością naukowca, zobowiązanego wymogami zawodowych kwalińkacji i zawodowej etyki. Obszar drugi należy do strefy odpowiedzialności człowieka żyjącego hic et punc, w złożonej rzeczywistości dokonywującego swoich wyborów i określającego w niej swoje miejsce. Oba te współistniejące obszary bywają komplementarne, ale częściej są konkurencyjne. Już to wskazuje, że ów wątek subiektywny, światło indywidualnego reflektora, nie może być przeoczony. W końcu historia przeżywana stanowi kontekst naszych dziaiań jako historyków. Uprawiamy przecież nasz zawodowy ogródek, będąc zarazem uczestnikami toczącego się dramatu. Ci spośród historyków, którzy jako swą grządkę wybrali dzieje Polski i Polaków po 1945 r., są w szczególnie trudnej sytuacji - sprzężenie zwrotne między historią dziejącą się i historią uprawianą naukowo jest tu najbardziej intensywne. Mówię to, bom smutna i sama pełna winy. A może raczej nie tyle winy, co świadomości żywionych długo złudzeń o możliwości ucieczki od uwikłania historii uprawianej naukowo w historię, w którą byłam, jestem i będę zaangażowana osobiście. To znaczy - możliwości uwolnienia się od presji tego, co przeżywam, czego stanowię cząstkę, by pisać bądź mówić jako historyk. I także odwrotnie - wpływu mojej wiedzy o przeszłości na poglądy, postawy i zachowania wobec problemów, jakie niesie dzień dzisiejszy. Formułując temat nie zdawałam sobie w pełni sprawy z wieloznaczności zdania: "moja przygoda z historią najnowszą", pociągnięta - mówiąc szczerze - jego efektownością, a może i prowokacyjnością . Ale właśnie w tym ujęciu, częściowo nieświadomie, zostało wyrażone przesłanie prezentowanych tu refleksji: sprowadza się ono, najprościej, do próby uzmysło- wienia sobie skutków trudnego, często dysonansowego, współistnienia dwóch rytmów uczestnictwa w historii dziejącej się: raz-w roli historyka-badacza, raz jako po prostu człowieka borykającego się z mnogością problemów znaczących jego egzystencję. O wiele mniej drastycznie by to zapewne wyglądało, gdybym po ukończeniu studiów nie wybrała historii najnowszej jako pola swoich badań. Cóż, przy innym wyborze owa dwoista przygoda byłaby przypuszczalnie bardziej bezpieczna, ale zarazem o ileż mniej pasjonująca, pozbawiona smaku podejmowania narzuconych przez życie wyzwań. Może i ten esej jest w jakimś stopniu wyzwaniem, użyczeniem głosu myślom niezbyt chętnie przywoływanym. Wspomniałam o wyborze, ale słowo "wybrałam" nie jest tu najbardziej trafne - raczej należałoby powiedzieć "wybrana zostałam" przez mych mistrzów i nauczycieli. Co więcej, ten wybór nie był pomyślany jako zaszczyt bądź wyróżnienie. Przeciwnie, prof. Małowist i prof. Manteuffel z lepszych ode mnie uczniów nie rezygnowali na rzecz najnowszej historii. Prawda, że i ja bez większych oporów i sprzeciwów porzuciłam wówczas seminarium prof. Małowista, nauczyciela, który mnie ukształtował jako historyka, któremu zawdzięczam zarówno swój stosunek do rzemiosła historycznego, jak i znajomość zasad historycznego myślenia. Porzuciłam wiek XV, zamieniając rynek lokalny Wielunia na zachodniopomorską wieś po II wojnie światowej, a księgi grodzkie na sprawozdania pełnomocnika rządu i sekretarza KW PPR. I choć w ciągu owych lat, jakie minęły od chwili, gdy - jako kandydatka na kandydata nauk - weszłam do gmachu Instytutu Historii, przyszło mi przynajmniej przez czas jakiś żałować swej decyzji z 1954 r. - żal nie dotyczył faktu, że pełna entuzjazmu dziewczyna w zetempowskiej koszuli i czerwonym krawacie, jaką byłam w tym czasie, dziewczyna przekonana, że jak ma już spadać, to z najwyższego konia, obrała okres po 1945 r. , a nie - powiedzmy - międzywojenne dwudziestolecie, jak proponował prof. Manteuffeł. Nie bez przyczyny przywołuję tu rok 1954, mój krawat czerwony, przesunięcie w obszar historii najnowszej świeżo upieczonego historyka, wy 180 I 181 uczonego na jednym z najlepszych w tym czasie na Uniwersytecie Warszawskim seminarium. Realia owego okresu uświadamiają mi, jak bardzo mój naukowy życiorys jest związany z drogą zaangażowanego uczestnika dziejącej się historii. Związany - to nie znaczy absolutnie poddany, ale też i nie absolutnie niezależny. Wbrew owym wmawianym sobie złudzeniom, że wszystko, co piszę, a zwłaszcza jak piszę, jest li tylko konstrukcją zbudowaną z informacji czerpanych z odpowiednio interpretowanych przekazów źródłowych, musiałam dostrzec, jak głęboko oba nurty życia: ten zawodowy i ten określony przez poza zawodowe człowiecze uwikłania i przynależności wzajem interferowaiy. Czas przeszły jest tu zresztą niezupełnie na miejscu - mogłabym dziś powiedzieć słowami piosenki George'a Moustaki: Rien n'est pareil et pourtant tout est comme avant. Co prawda, postaram się wywalczyć prawa obywatelskie również dla zdania wręcz przeciwnego, jako że druga część refrenu tej piosenki brzmi: Rien n'a change et pourtant tout est different. Nie wyraża się w tym pragnieniu kobieca przewrotność, a tylko przekonanie o istnieniu wielu punktów widzenia na tę samą rzecz. Zaczynam jednak od "nic nie jest takie same" i "wszystko jest jak dawniej". Wiele się na pewno dla mnie w ciągu owych lat zmieniło; inne są dziś moje opcje ideologiczne i polityczne, inne widzenie otaczającego świata - nie tylko owego polskiego świata ograniczonego Bałtykiem i Tatrami, Bugiem i Odrą-Nysą. Ale nie wpłynęło to na charakter mojej przy- gody z historią najnowszą. Nie wpłynęło na podejście do uprawianego zawodu. Sens i smak zawodu historyka leży dla mnie wciąż w sferze tych wartości, o które ćwierć wieku temu Adam i Krystyna Kersten walczyli, kiedy w pisanych wspólnie artykułach dawali wyraz pragnieniu, aby nauka historii kształtowała racjonalny stosunek społeczeństwa do jego przeszłych dziejów, aby służyła przede wszystkim sensownemu, krytycznemu myśleniu. Abstrahując od ówczesnych uproszczeń, pochopnych uogólnień, nie dość przemyślanych, młodzieńczych sądów, a także wszystkich implikacji ówczesnej, nie tylko przecież formalnej przynależności ideologicznej i politycznej, oboje - Adam Kersten i ja - pozostaliśmy w istocie wierni swemu dawnemu pojmowaniu zobowiązań płynących z obranego pola działal- ności, swym przekonaniom o społecznej roli historii i społecznych zadaniach historyka. A także swemu zatroskaniu stanem świadomości historycznej, naszego społeczeństwa, charakterem jego kultury historycznej, jego stosunkiem do własnych dziejów. Od tamtego okresu przyszło dokonać wielu zasadniczych przewartościowań, tej strefy one jednak nie objęły. Stosunek do wykonywanego zawodu historyka pozostał comme avant. Pasje społeczne konkurowały z pasjami intelektualnymi, dominujące czasem pragnienie oddziaływania - z bezinteresowną ciekawością poznaw czą. Kto wie, może wolałabym, aby proporcje układały się inaczej, ale nie należę do ludzi, którzy optują za wymazywaniem niemiłych stron z przeszłości, także własnej przeszłości. Wiem zresztą, że ani ja, ani Adam Kersten, kiedy żył, nie potrafilibyśmy inaczej traktować uprawianej historii, czy to wieku XVII, czy czasów najnowszych. Pragnę tu przywołać wykład Adama Kerstena wygłoszony w listopadzie 1980 r., a przeznaczony dla "solidarnościowego" Lublina. Są w nim ostre dość stwierdzenia o sprzeczności między tradycją i historią, poważne zaniepokojenie oczywistym ma- nipulowaniem wydarzeniami czerpanymi z wielkiego historycznego lamusa, zatroskanie politycznym wykorzystywaniem przeszłości - także przeszłości bardzo w czasie odległej. Nawet XI wieku. Przykłady, jakie padały, świadczyły, że nie chodziło o wykorzystywanie przez władze czy PZPR, lecz przez stronę, z którą Adam Kersten-podobnie jak i ja-czuł się solidarny. Albowiem dla żadnego z nas dwojga więź, identyfikacja, nie prowadziły do apologetyki. Przeciwnie, one to właśnie skłaniały do szczególnego krytycyzmu. "Moje" - idzie tu o przynależność - nie znaczyło "najlepsze", wiązało się natomiast z poczuciem odpowiedzialności, ba, w naszym wypadku czasem z jego przerostem. Co nie oznacza popadania w drugą skraj- ność. Przyznaję, że odczuwam na równi sprzeciw wobec stwierdzenia: "Polacy - naród najwspanialszy", jak wobec zdania: "Polacy - anachroniczni, anarchiczni, klerykalni, kołtuńscy, nie umiejący pracować, prowincjonalni, zaściankowi", zdania wypowiadanego z pozycji "światłych Europejczyków". Aleksander Hertz w Wyznaniach starego czlowieka napisał: "Jeżeli poeta mógł o Polsce powiedzieć, że to jest wielka rzecz, to w równym stopniu mógł o niej powiedzieć, że jest mała. I rzeczywiście to powiedział. W gruncie rzeczy cała jego twórczość jest stwierdzeniem faktu o łączących się ze sobą wielkości i małości. I to samo o swoim kraju mówi każdy inny wielki pisarz. W całym moim doświadczeniu życiowym sprawa symbiozy wielkości i małości, sprawa ich wzajemnego warunkowania się, była czymś bardzo ważnym i stale nasuwającym się memu myśleniu. A zresztą, wielkość i małość mogą być po prostu różnymi sposobami patrzenia na tę samą rzecz, czy też patrzenia na nią z różnych punktów widzenia"~. Myślę, że zachowanie proporcji w przedstawianiu zjawisk historycznych to sprawa tyleż konieczna, co trudna do realizacji. Szczególnie w historii najnowszej i szczególnie, gdy idzie o swój kraj, swój naród. Jakże łatwo w gorącej atmosferze społecznej, przy podwyższonej temperaturze własnych emocji, w zaślepieniu własnymi racjami, wyolbrzymić zarówno zasługi swojej strony, jak też i grzechy przeciwnika. Jakże łatwo zatrzeć granicę między przeciwnikiem a wrogiem, z którym zazwyczaj możliwa bywa jedynie gra o sumie zerowej. Ale w tej chwili wspominając o potrzebie proporcji, o czym innym myślę. O problemie równowagi między uczuleniem na to, co w przeszłości 182 ~ 183 mego kraju, narodu, mojej grupy, było negatywne-wedle mego systemu wartości - włącznie ze zjawiskami najbardziej drastycznymi, a świadomością występowania wielu różnych racji oraz zrozumieniem wielości emocji związanych z przeszłością, zwłaszcza tą najbliższą w czasie, w którą uwikłane są nasze życiorysy. Każdy swoiście pojmuje swe powołanie historyka, zgodnie z tym rozkładając akcenty. Ponieważ mówię o mojej przygodzie, przyjdzie mi stwierdzić, że coraz usilniej staram się wystrzegać tendencji do upiększania historii, łagodzenia jej nazbyt ostrych, raniących kantów; tendencji do pokazywania tylko stron jasnych, uciekania od prawd gorzkich. Traktuję swoje książki i wykłady jako surowiec i zarazem zaczyn do wyrabiania samodzielnych sądów i opinii, od których zale'zy rozwój racjonalnej myśli społecznej i nowoczesnej kultury politycznej. Nie jest to bynajmniej sprzeczne z działaniem "ku pokrzepieniu serc", dla podtrzymania ducha narodowego, narodowej integracji, tradycji. Chyba że się zakłada, iż owe krzepienie i podtrzymywanie musi się wspierać o niewiedzę, złudzenia i mity. Ale prymitywne to byłoby podejście. Przekonana jestem, że można pogodzić racjonalny stosunek do własnej przeszłości z głębokim do niej przywiązaniem, najdalej posunięty krytycyzm - z umilowaniem tego, co swoje, co ojczyste. Opowiadając się za takim modelem narodowej kultury historycznej staram się nie zapominać o niebezpieczeństwie spowodowania reakcji odrzucenia. Pragnąc, aby mnie czytano i słuchano, muszę być wiarygodna, jeżeli zaś dąię do tego, by rozważano moje argumenty, muszą być one tak sformułowane, żeby nie tylko pobudzały krytyczne myślenie, ale aby rów- nież ich język i dobór wyrażały szacunek i dla tematu, i dla odbiorców. Jak wiadomo, cały nasz system wychowania i edukacji krytycznemu myśleniu nie sprzyja, dość skutecznie je blokując juź na poziomie przedszkola. Nie wolno też zapominać, że moje pole pracy to historia półwiecza stanowiącego strefę urazową, obolałą. Przedmiot fałszów, przemilczeń, manipulacji, ostrych politycznych i ideologicznych namiętności, instrument socjotechnicznych zabiegów, niekiedy bardzo brutalnych - owe pole nabrało szczególnego znaczenia w świadomości naszego społeczeństwa. Na nim to w dużym stopniu dokonuje się identyfikacja: my -oni, swoi - obcy. Dokonuje się poczynając już od poziomu języka. 3ęzyk, jakim operujemy w historii najnowszej, to sprawa ogromnej wagi, dlatego kilka słów na ten temat, choć będą to raczej truizmy. Język oficjalnego rytuału, nowomowa, od lat już wyparta z nauki historycznej, w historii najnowszej jest wciąż obecna. Wyzbycie się jej nie jest bynajmniej łatwe; zawiera ona pojęcie i terminy, do których przyzwyczailiśmy się i które nieiatwo zastąpić innymi. Kiedy w 1981 r. pisałam mój krótki zarys historii politycznej Polski 1944-1956, zagadnienie języka było jedną z bardziej istotnych trudności. Jak odejść od propagandowo-ideologicznej nowomowy, by nie wpaść z deszczu pod rynnę i nie zastąpić jej równie ideologiczno-propagandowym językiem antykomunizmu? Pamiętam, jak się z tym borykałam, poszukując stów i sformułowań nie obarczonych treściami ideologicznymi i politycznymi, a maksymalnie odpowiadających stanowi rzeczywistemu. Należało przy tym unikać wpadania w inną skrajność-szermowania językiem akademickim. Ale język to tylko jeden element komunikacji między historykami a tymi, do których słowem, książkami i artykułami przemawiają. Znacznie bardziej istotne znaczenie ma tu współbrzmienie nastawień historyka nadawcy i czytelnika lub słuchacza - odbiorcy. Gdy występuje dysonans, maleją szanse na przyjęcie i zaakceptowanie tego, co przekazujemy. Ła- twiej aprobatę zyska ten, kto powie to, co inni pragną usłyszeć, zwłaszcza gdy owe treści dotykają kompleksów i resentymentów tkwiących głęboko w świadomości społecznej. Jest to dość pesymistyczne stwierdzenie, nie należy go jednak absolutyzować. Doświadczenie bowiem uczy, że przynajmniej część naszych odbiorców przyjmie nawet bardzo niemiłe im prawdy pod warunkiem, że ze strony historyków odczuje szacunek i rozumienie swoich racji i sentymentów, że historyk nie będzie przyjmował póz sędziego, popadał w zarozumiałość płynącą z wyżyn czy to czystej nauki, czy wyznawanej doktryny. Nie podzielam zdania wielu kolegów uważających, że występując przeciw nastrojom i pragnieniom społeczeństwa przestajemy być słuchani. Uważam, że można i trzeba uderzać w urazowe strefy, moźna i często trzeba nawet ranić; wszystko zależy od tego, po co się to robi i jak się to robi. Obnażanie tego, co w przeszłości było niechwalebne, krytycyzm wobec historii, nie musi bynajmniej oznaczać zagrożenia narodowej toisamości, prowadzić do duchowego rozbrojenia. Może - jak to wiemy z niezbyt odległych w czasie doświadczeń - ale nie musi. Nie stoimy przed devil's alternative: rezygnacja z przekazywania prawdy lub uginanie się przed presją społecznych oczekiwań. Mówić pełnym głosem natomiast z najdalej posuniętym odczuwaniem wrażliwości, potrzeb psychologicznych tych, do których się mówi - tak sobie wyobrażam swoją rolę. Zadawania ran się nie boję, o ile tylko mogą one realnie prowadzić do poszerzenia zakresu społecznej samowiedzy, skutecznie leczyć narodowe kompleksy, frustracje, nerwozy. Nie jest to na pewno łatwe. Borykam się z tymi problemami od lat i chyba nie ja jedna. W referacie wygłoszonym dwadzieścia lat temu na dziesięciolecie "Mówią Wieki", a poświęconym upowszechnianiu historii najnowszej, mówiłam o zainteresowaniu środowiska historycznego po 1956 r. sprawą społecznego odbioru prowadzonych badań naukowych wobec obserwowanego kryzysu zaufania do nauki historycznej po okresie stalinizmu. Stwierdzałam: "Treści historyczne, po części prawdziwe, po części fałszywe, którymi nie bez wspótudziału ludzi nauki usiłowano par force przebudować świadomość społeczną, nie licząc się z rzeczywistością, zo 184 I 185 stały po prostu w większości a limine odrzucone, co więcej, pacjent, którego pojono tymi miksturami, stracił całkowicie zaufanie do lekarza aplikującego mu owe leki". Po tej, dość oczywistej, konstatacji zwracałam wówczas uwagę na drugie niebezpieczeństwo, mówiąc: "w gorącym pragnieniu odbudowy zachwianego autorytetu społecznego nauki historycznej byliśmy po Październiku gotowi, świadomie lub nieświadomie, do koncesji na rzecz czytelników, koncesji, bywało, idących za daleko, bo prowadzących do rezygnacji z upowszechniania: tych osiągnięć badawczych, które zadawały kłam ugruntowanym stereotypom, które godziły w uznawane wzorce". Oto dylemat: jak przekazywać obraz przeszłości-obraz ludzi, zdarzeń, idei, uformowany na podstawie badań naukowych, tak by to prowadziło do wyższego poziomu samoświadomości społeczeństwa. I drugi dylemat czy są takie strefy historii, które powinny być objęte milczeniem? Dla mnie, przyznam, dylemat drugi nie istnieje. Powtórzę raz jeszcze - jestem głęboko przekonana o szkodliwości wydzielania stref milczenia. Uważam, że należy atakować właśnie owe pola gorące, przesycone urazami, emocjami, wciąż pulsujące w świadomości społeczeństwa. Wydobywać na powierzchnię i poddawać racjonalnej analizie te wszystkie karty przeszłości, z którymi związane kompleksy i uczucia są zepchnięte lub przytłumione. A jest tych kart niemało. Pytanie, jakie sobie zadaję, nie brzmi więc "czy pisać", ale "jak pisać". Niedawno młody historyk badający położenie ludności ukraińskiej w Polsce po 1944 r. w rozmowie ze mną wyraził niepokój, że to, co wynika ze źródeł i co, tym samym, przyjdzie mu napisać, będzie poniekąd oskarżeniem zarówno władz polskich, jak polskiego społeczeństwa. A tak się złożyto, że nieco wcześniej rozmawiałam z innym miodym człowiekiem - jui nie historykiem. Rodzina jego matki została w czasie wojny wymordowana przez Ukraińców, ojciec - oficer AK - już po wojnie w więzieniu był katowany przez funkcjonariuszy uważanych za Ukraińców. Tak w każdym razie twierdził ów młody człowiek, inteligentny, wartościowy, ale pełen głębokich urazów. Jego uczucia i sądy nie odnosiły się przy tym jedynie do przeszłości - traktował on nieliczną pozostałą jeszcze w Polsce ludność ukraińską w kategoriach zagrożenia, jako wrogów. Mówił o "zmowach" i "spiskach" ukraińskich, o groźbach w stosunku do Polaków, o negatywnym odnoszeniu się Ukraińców do "Solidarności". Pierwszemu z moich rozmówców odpowiedziałam oczywiście, że pisać ma wszystko, choćby to nawet były prawdy najbardziej brutalne. Ale jednocześnie, myśląc o tamtej, wcześniejszej, rozmowie, starałam się go nakłonić do uwzględnienia nie jednego, lecz dwóch punktów widzenia ukraińskiego i polskiego. A nawet i trzech - bo jeszcze konieczne jest spojrzenie z szerszej perspektywy: procesów narodotwórczych i związanych z nimi konfliktów, z reguty negatywnych wcześniejszych doświad czeń w zakresie rozwiązywania problemów narodowych w Polsce i poza Polską itd. Nie równało się to namawianiu do siedzenia na dwóch stołkach czy tei między stołkami. Albo na podwyższonej katedrze. Chciałam tylko, aby ów wchodzący w życie historyk pojął, że przyjęta optyka, na ogół wynikająca z identyfikacji grupowej lub ideologicznej, zakreśla obszar badawczy i może - podkreślam: może, choć nie musi - prowadzić do zawężenia, spłycenia, jednostronności i - jeżeli doprowadzi do operowania półprawdami - do zafałszowań. Zamazana bywa niekiedy granica między półprawdami i prawdami cząstkowymi, boć wszystko, co piszemy, to przecież prawdy cząstkowe, dotyczące względnie izolowanych wycinków rzeczywistości. Różnica sprowadza się do sposobu przedstawiania: fałsz pojawia się, gdy owe prawdy cząstkowe są podawane, świadomie lub niezamierzenie, jako pełne odzwierciedlenie opisywanych wydarzeń i procesów. Bywa, że prowadzą do tego błędy metodologiczne i warsztatowe. Przykładem dla mnie jest tu moja książka o PKWN, wydana w 1965 r.2 Pisana uczciwie, bez intencji pomijania czegokolwiek. A przecież jest to inne ujęcie powojennej historii Polski - powiedzmy jej fragmentu, początków - niż w Narodzinach systemu władzy, które ukazały się w 19$5 r.3. Bez wątpienia, w ciągu dzielących te dwie książki dwudziestu lat pogłębiła się i rozszerzyła nasza - a więc i moja - znajomość wydarzeń. Wzrósł zasób informacji. Pogłębiło się też i rozszerzyło niemało moje własne widzenie historii, no i oczywiście zmieniły się moje znaki orientacyjne. Ale to nie tłumaczy jeszcze wszystkiego. Na pewno zasób informacji przy pisaniu pierwszej książki był znacznie mniejszy, czy jednak tylko na skutek okoliczności zewnętrznych, ode mnie niezależnych? Kiedy ostatnio dyskutowałam o moim PKWN-ie, rozmówca mój, nie historyk zresztą i człowiek w 1945 r. bliższy raczej władzy ustanawianej przez komunistów niż jej przeciwnikom, ale wrażliwy na racje obu stron, spytał: dlaczego piszesz o ofiarach po stronie władzy, a nie wspominasz o ofiarach po drugiej stronie, jeśli zaś, wspominasz to półgębkiem? I wtedy przyszła refleksja: przecież moje pole widzenia przy pisaniu tej książki było funkcją przyjętego punktu obserwacyjnego. Przytłac2ającą część źródeł stanowiły materiały tylko jednej strony. Zważywszy, że była to strona, z którą się wówczas wciąż jeszcze utożsamiałam, nie byłam zdolna wyjść poza ową - nazwijmy ją-komunistyczną wersję początków Polski Ludowej. Tyle że była to wersja ułożona z informacji czerpanych ze źródeł "z czasu i z miejsca", a nie inspirowana przez kolejny zjazd czy kolejne plenum. Już więc na poziomie zbierania informacji, dokonując selekcji materiału - przecież warsztatowo nieodzownej - można, bez uświadomionych sobie intencji, zbudować fundament pod konstrukcję w najlepszym wypadku jednostronną. Należy sobie zdać sprawę, że pomijając w badaniu początków powojennej historii Polski materiały podziemia i PSL, lub też od 186 187 wrotnie, nie wykorzystując w pełni dostępnych materiałów strony komunistycznej, obozu rządowego, albo na przykład przedstawiając w badaniu stosunków polsko-ukraińskich, polsko-żydowskich, polsko-niemieckich jedynie punkt widzenia czy to polski, czy ukraiński, żydowski, niemiecki, możemy popaść w formułowanie półprawd, a nawet przyczynić się do powstania mniejszych lub większych mistyfikacji. Do tego dochodzi to, co określam jako zasadę porządkującą na etapie.konceptualizacji materiału - wiemy przecież, że zbiór informacji nie stanowi jeszcze wiedzy, zaś zestawienie faktów sprowadzać się może do kroniki. A zasada porządkująca jest sprzęgnięta z wyznawanym porządkiem filozoficznym, z naszym miejscem w świecie, w którym żyjemy. , Wielość punktów obserwacji to oczywiście tylko jedna z przesłanek. Nie powinna ona prowadzić do globalnego relatywizmu, nie musi też pociągać za sobą pomniejszenia osobistych zaangażowań historyka, odbierać mu prawa do wtasnych preferencji; do mówienia swoim głosem. Nie zapewnia też ona sama w sobie pełnego i właściwego oglądu badanego problemu. I tu jest miejsce na przytoczenie znamiennej i mądrej anegdoty: "Swojego czasu władze miejskie postanowiły udoskonalić oświetlenie ulic Paryża. Poddane zostały pod rozwagę dwa projekty. Wedle pierwszego z nich należało oświetlić miasto z jednego tylko punktu, przy użyciu wielkiego reflektora, wówczas gdy drugi sugerował, by rozmieścić w różnych odstępach wiele mniejszych jednakowych latarni. Oba pomysły zostały sprawdzone w praktyce. Pierwszy nie zdobył uznania mieszkańców. Ci, którzy znajdowali się blisko gigantycznego źródła światła, byli oślepieni, podczas kiedy inni znajdujący się w oddali, skarżyli się na złe oświetlenie czy nawet ciemność. Druga propozycja także upadła. Zginęło wiele uroków miasta, a także jego charakter. Było dosyć światła, ale... nie było Paryża. Zdecydowano więc powrócić do poprzedniej sytuacji, wprowadzając jedynie lokalne zmiany, zgodnie z umotywowanymi żądaniami. Zróżnico- wane oświetlenie i umiejętnie zrównoważona gra światła i cienia przywróciła Paryżowi jego charakter i pozwoliła paryżanom oglądać z powrotem piękno ich miasta"4. Trochę podobnie jest z naszą sytuacją. Tak jak zniewolenie tak zwanymi wyższymi racjami sprzyja zaślepieniu, tak i brak indywidualnych priorytetów, eliminacja własnej hierarchii wartości może prowadzić do odbarwienia wiedzy o przeszłości. Wielostronność spojrzenia i implikacje własnych zaangażowań to znów problem proporcji. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że w historii najnowszej ich zachowanie jest szczególnie niełatwe. Wynika to po części z charakteru dostępnej dokumentacji, przede wszystkim jednak ze zdominowania większości dotychczasowej historiografii dziejów najnowszych przez punkt widzenia zwycięskiej władzy. Narzuca to postawę kompensacyjną, koncentrowanie się na formacjach, ludziach, programach i działaniach strony przeciwnej. To jednak również może grozić przekła 188 maniem, zwłaszcza gdyby weszło w obyczaj, tyle że pod innymi barwami. Stwierdzając to wszystko jestem świadoma, że podobne podejście w dużym stopniu rozmija się z oczekiwaniami wobec historyków, a już na pewno historyków czasów najnowszych. Ograniczam się tu do ostatnich lat, choć oczywiście problem jest bez porównania szerszy. Moje obserwacje, lektury i doświadczenia przekonują mnie, że - abstrahując w tej chwili od przyczyn takiego stanu rzeczy - zaktywizowane po Sierpniu społeczeństwo szuka u historyków przede wszystkim potwierdzenia swoich racji i swoich emocji. Odwoływanie się do historii dla samopotwierdzenia to zabieg tak stary, jak ludzkość. Immanentna potrzeba jednostek i zbiorowości. Trzeba mieć jednak świadomość, że ta potrzeba nie jest wolna od zagrożeń. Powstają one wówczas, gdy przemożne pragnienie nadziei i utwierdzenia się w swoich racjach pociągnie za sobą niepostrzeżenie, a nieraz i świadomie, rezygnację z dochodzenia prawdy, kiedy zdominuje ono podejście do wiedzy o przeszłości jako nieodzownego warunku sensowńego myślenia o otaczającej rzeczywistości. Jest zrozumiałe, że emocje mogą, ale nie powinny go wypierać. Jeźeli nie mają budzić się upiory, rozum musi czuwać nad nadmiernie rozpalonymi uczuciami, w porę je moderując. To przecież nie jest równoznaczne z tłumieniem wrażliwości. Wielkie wołanie o prawdę o przeszłości, o wypełnienie białych plam i demaskowanie fałszów jest w dużej mierze oparte na przekonaniu, że owa prawda obnaży winy tych, których nienawidzimy bądź potępiamy, przysporzy laurów tym, których kochamy bądź aprobujemy, zaś nas samych pokaże zgodnie z naszym o sobie wyobrażeniem. Wielu słuchaczy i czytelników przyjmie bona fide informację, że wymordowanie ukraińskiej wsi Wierzchowiny w 1945 r. było - jak twierdziła ówczesna prasa podziemna - dziełem UB, mniej natomiast będą oni skłonni wierzyć temu historykowi, który będzie twierdził, że jednak sprawcą zbrodni był oddział NSZ, a ściślej PAS. Takie przykłady można mnożyć. Istotne jest, że w dość powszechnym odczuciu odkłamanie historii, ujawnienie faktów przemilczanych, a oskarżających komunistów i władzę, miało prowadzić nie tyle do pełniejszego poznania procesu historycznego, co do demaskowania przeciwnika i gloryfikacji swoich. Nie jest to zarzut, jedynie konstatacja. Miało nastąpić jak gdyby przestawienie reflektorów: to, co dotychczas w oficjalnie nauczanej historii najnowszej jaśniało blaskiem, zostało pogrążone w mroku, to, co było czarne - stawało się białe. Upraszczam, ale chyba nie tak bardzo. Sądzę, że wiele osób zgodzi się ze mną, iż czarno-biała klisza dominująca w urzędowym przedstawianiu dziejów ostatniego półwiecza dość rzadko jest zastępowana obrazem operującym światłocieniem, natomiast powszechny jest inny równie bajkowo-westernowy podział na biało-czarne, czy też raczej na biało-czerwone i czerwone, nasze i obce. 189 Od historyków domagano się, aby krocząc w owym posierpniowym pochodzie narodowym odwrócili niejako znaki wartości. Aby swoim autorytetem zawodowym w czambuł potępili jednych, gloryfikując bez zastrzeżeń innych. Miała nastąpić zmiana miejsc na ławie oskarżonyćh i w panteonie bohaterów. Zrozumiała jest psychologiczna potrzeba podobnej operacji, jak też i jej społeczne znaczenie. Skoro jednak ma nas ona zbliżyć do prawdy, nie wolno zapominać, że między plus 5 i minus 5 jest dziesięć znaków na skali. Między tzw. przez jednych "bohaterskimi partyzantami z WiN-u" i tzw. przez innych "reakcyjnymi bandytami z WiN-u" jest miejsce na określenie najbardziej wiernie oddające charakter i dynamikę działalności tej formacji. I drugie - nie mniej ważne zastrzeżenie: przywracanie polskiemu społeczeństwu jego niezafałszowanej historii nie może się sprowadzać jedynie do rehabilitacji jednych czy potępienia innych wątków i aktorów historycznego dramatu. Mniej operowania epitetami, więcej namysłu nad koncepcjami politycznymi i ich realizacją - oto, co moim zdaniem, jest nam niezbędne. Poruszając się między dwoma biegunami, my - historycy i my - społeczeństwo, nie od dziś zresztą, jesteśmy skłonni tracić z pola widzenia obszary gry politycznej. Prawda, że historia - ta przeżywana! - oduczyła nas myślenia tymi kategoriami. Właśnie - lekcja, a raczej lekcje historii przeżywanej. Zastanawiałam się, na ile ja sama, ludzie wokół mnie, ulegaliśmy presji dziejących się wydarzeń. Myślę przede wszystkim o latach osiemdziesiątych, ale nie tylko ó tym, szczególnie gorącym i dramatycznym czasie. Zadawałam sobie pytanie, na iie mówiliśmy własnym głosem, na ile zaś odpowiadaliśmy na oczekiwania tych, z którymi związani byliśmy głową i sercem, odpowiadaliśmy nawet za cenę rezygnacji z wartości przywiązanych do zawodu: obiektywizmu, krytycznego myślenia. Tak jak to widzę z perspektywy paru lat, wydaje mi się, że zważywszy zgęszczenie sytuacji owych 16 miesięcy "Solidarności", a zwłaszcza panującą atmosferę, to choć płynęliśmy z unoszącym nas prądem, staraliśmy się nie płynąć biernie, lecz oddziaływać na jego charakter, bieg, ba! nawet opierać się, zwłaszcza gdy tego wymagały profesjonalne kanony czy - szerzej a zarazem ostrzej - gdy zagrożony byt etos intelektualisty. Nie zawsze ze skutkiem, co jest zrozumiałe, co wynikało z człowieczej kondycji, że się tu powołam na Fromma. Fromm w książce To Have or to Be pisał: "Ludzkie pragnienie więzi z innymi jest za- korzenione w specyficznych warunkach egzystencji, które charakteryzują gatunek ludzki i jest jedną z najsilniejszych motywacji zachowania". Następnie, dając przykład początku' I wojny światowej, stwierdzał: "Nagle, z dnia na dzień, ludzie wyrzekali się swych przekonań życiowych: pacyfizmu, antymilitaryzmu, socjalizmu; uczeni odrzucali wieloletni trening obiektywizmu, krytycyzmu myślowego i bezstronności, aby przyłączyć się do wielkiego My 5. Zdania te współbrzmiały z moimi refleksjami na temat zachowań własnych i ludzi mi bliskich. Przyznaję, pociągają mnie po chody, wspólny marsz, zbiorowe uniesienia, pieśni, podniesione - niegdyś -pięści, a dziś-palce; trochę reaguję na to, jak koń ułański na dźwięk trąbki. Ale też i boję się tego, być może wskutek doświadczeń lat młodzieńczych i świadomości zagrożeń, jakie niesie roztopienie się w owym zbiorowym "my" aż do granicy zatraty krytycznego myślenia i wyrzeczenia się osobistej odpowiedzialności moralnej. W moim lęku nie jestem na pewno odosobniona; to jeden z wielkich problemów XX wieku - wieku totalitaryzmów. To między innymi obsesja Milana Kundery, skądinąd jednego z ulubionych mych pisarzy. Pozwolę sobie w tym bardzo przecież osobistym tekście przypomnieć fragment Księgi śmiechu i zapomnienia: "Taniec w kole jest magiczny i przemawia do nas z tysiącletniej otchłani ludzkiej pamięci. Pani profesor Rafael wycięła tę fotografię z pisma i marzy. Ona też pragnie tańczyć w takim kole. Przez całe życie szuka kręgu ludzi, z którymi mogłaby się trzymać za ręce i tańczyć; najpierw szukała go w kościele metodystów (ojciec był mistykiem), potem w partii komunistycznej, potem w partii trockistowskiej, potem w walce przeciw przerywaniu ciąży (dziecko ma prawo do życia), potem w walce o przerywanie ciąży (kobieta ma prawo do swojego ciała); szukała tego u marksistów, u psychoanalityków, u strukturalistów; szukała u Lenina i w zen buddyzmie, u Mao Tse-tunga i wśród adeptów yogi; w szkole nowej powieści i w teatrze Brechta, w teatrze paniki, a wreszcie pragnęła połączyć się w jedną całość ze swymi uczniami, to znaczy, że zmuszała ich, by mówili i myśleli to samo, co myśli i mówi ona, by stanowili jedno ciało i jedną duszę, jedno koło i jeden taniec"s. Wspominam o przynależności, o potrzebie doznawania więzi, o niebezpieczeństwie maszerowania w pochodzie, choć wiem, że i pochody bywają różne i koła niepodobne do siebie, a ów marsz czy taniec nie dla wszystkich przedstawia się jednakowo. Mówię o tym, aby jeszcze raz mocno podkreślić, że - zdaniem moim - kondycj a badacza przeszłości, a w każdym razie przeszłości niezbyt w czasie odległej, jest wyznaczona przez dynamiczny układ dwojakiego rodzaju dyspozycji: tych płynących z rygorów dyscypliny naukowej oraz tych określonych przez uczestnictwo w dziejącej się histo- rii, przez mniej lub bardziej silne więzi o różnym charakterze i różnej skali. Wciąż stajemy, nie tylko my, historycy dziejów najnowszych, przed decyzją: jako daleko można posunąć koncesje i kompromisy, aby się nie okazało, że rezygnując z istotnych wartości nie osiągnęliśmy niczego. Postępujące procesy adaptacyjne, tak istotne dla wytworzenia postaw chroniących przed uraźnością bodźców płynących z otaczającego świata, mogą pociągnąć za sobą również zobojętnienie, wieść do cynizmu, niosąc tym samym niebezpieczeństwo degradacji jednostek i całych środowisk. Choć są one zarazem często jedyną szansą przetrwania: biologicznego, kulturowego. A kiedy się mówi o kosztach działań ponad wyznaczoną przez władze poprzeczką wolności - to myślę, że jest to cennik bardzo zindywidualizowany - zależnie od brutalnych realiów życiowych. 190 191 Wiem, że wszystko to ma bardzo istotne znaczenie, tak się jednak złożyło, że dla mojej przygody z historią najnowszą - tą pisaną! - nie tyle te życiowe zależności, ograniczenia i uwarunkowania były najważniejsze. Nie mogłabym nawet uczciwie powiedzieć, że na zahamowanie mojego awansu naukowego wpłynęły litylko względy- jak się to mówi -pozanau- kowe. Choć, oczywiście, narzucone z zewnątrz ramy też odgrywały pewną rolę, wyznaczały granice tej przygody. Zacżęła się ona przecież w okresie najintensywniejszego fałszowania historii najnowszej - wystarczy sięgnąć po pierwszą lepszą publikację z tamtego czasu. W okresie najbardziej drastycznych nacisków na środowisko naukowe. W świecie akademickim dość powszechnie uważano, że dzieje powojenne nie mogą stanowić przedmiotu badań naukowych, a co najwyżej obiekt mniej lub bardziej tendencyjnej publicystyki, przebranej w szatę nauki. Jeżeli w ogóle istniały szanse podjęcia badań nad ostatnią dekadą-w co wierzyłam - były one więcej niż ograniczone. Nawet ja, przy całej naiwności i optymizmie, a także przy identyfikowaniu się z panującym porządkiem ideologicznym i politycznym, co nie bez znaczenia, nie wyobrażałam sobie studiów naukowych obejmujących sferę polityki. Wydawało mi się natomiast - i w zasadzie nie bez racji - że są takie procesy, które można zacząć już badać. Procesy mniej lub bardziej zamknięte: reformy społeczno-gospodarcze, migracje powojenne. Elementarnym warunkiem była oczywiście dostępność źródeł, które wówczas w większości znajdowały się jeszcze w składnicach akt. Wybór osadnictwa wiejskiego na Pomorzu Zachodnim jako tematu mojej pierwszej pracy z powojennej historii nie był więc przypadkowy, przesądził o tym splot istniejących możliwości podjęcia badań oraz postawy młodego historyka, który, przeniesiony z wieku XV w wiek XX, pragnął nadal uprawiać taką samą historię, wedle tych samych reguł, jakie wszcze- pili mu nauczyciele. Trzeba przyznać, że u początków drogi historyka najnowszych dziejów miałam sporo szczęścia. Startowałam w końcu 1954 r., kiedy odwilż była już za drzwiami. Mój ówczesny promotor - Roman Werfel - zapewnił mi szeroki dostęp do materiałów źródłowych. Dziś ogarnia mnie strach, kiedy myślę, jak wyglądałaby moja praca doktorska - a raczej kandydacka gdyby nie postępujące w Polsce zmiany. Ale nadszedł rok 1956. Pamiętam naszą żarliwą kampanię toczoną w Instytucie przeciw fałszowaniu historii najnowszej, "poprawianiu" dokumentów w zbiorach źródeł, wciąganiu historii w służbę polityki i propagandy. Zostały mi nawet z tamtego czasu ślady w postaci pracy doktorskiej - już doktorskiej - napisanej bez żadnych zewnętrznych nacisków. Owa praca, która zresztą nie doczekała się publikacji w postaci książki, choć już była przyjęta do druku - tu zadecydowały właśnie względy pozanaukowe - przekonała mnie, że można naukowo badać historię najno wszą, że przy niewątpliwej specyfice swej działalności historyk dziejów najnowszych nie znajduje się w diametralnie odmiennej sytuacji, że porusza się po prostu w obszarze warsztatu badań historycznych. A w każdym razie poruszać się może. Prawda, że w Instytucie Historii PAN byliśmy w sytuacji wręcz luksuso II wej - wolni od nakazów czy nawet nacisków, swobodni w wyborze tema tyki, ograniczeni jedynie cenzurą państwową. Miała też jednak ta Instytu towa wolność drugą stronę - byliśmy, szczególnie z początku, wolni od twórczej inspiracji, naukowego kierownictwa. Objęcie w 1962 r. kierow nictwa pracowni przez Franciszka Ryszkę i sformowanie zespołu zmieniło częściowo tę sytuację. Franciszek Ryszka, zdeklarowany liberał, nadal ni czego nie narzucał, wyznając zasadę laisser travailler. Ale atmosfera inte lektualna, jaką wprowadził, rozszerzała horyzonty myślenia. Szerokie wi dzenie procesu historycznego, rozległe zaintersowania, alergiczne wręcz ' uczulenie Franciszka Ryszki na partykularyzm, polonocentryzm, narodową mitomanię - to wszystko określiło naukowy klimat pracowni, obok wspaniałego rzeczywiście ducha panującej w niej ludzkiej życzliwości, lojalności, tolerancji i szacunku dla różnych poglądów i zaangażowań. Swoboda, jaką cieszyliśmy się w Instytucie, pozwalała na samodzielny i wybór tematyki badawczej. Moje wybory w znacznej części były konsek wencją pierwszego. Studia nad osadnictwem na ziemiach zachodnich wprowadziły mnie w problemy masowych migracji jako konsekwencji urzeczywistnienia zasady państwa narodowego oraz masowych migracji jako jednego z podstawowych czynników kształtowania rzeczywistości polskiej po 1945 r. Nadal zajmuję się tym i zajmować zamierzam, tyle że na szerszym polu: w centrum mojej uwagi znajdują się już nie tylko migra cje - przesiedlenia mniej lub bardziej przymusowe, uchodźstwo - lecz przede wszystkim siły, które do nich doprowadziły. Część niemała moich obecnych pasji skupia się wokół zagadnień narodowościowych oraz wokół kwestii dwudziestowiecznych nacjonalizmów, zwłaszcza ich społecznych następstw: i tych błogosławionych, i tych zabójczych. Związek owej pro blematyki z tym, czym się dawniej zajmowałam, jest oczywisty. W książce o narodzinach systemu nie znalazła ona dostatecznego odzwierciedlenia, uważam zaś, że bez jej dogłębnej penetracji nie może być mowy o zrozu mieniu historii Polski i Polaków w XX wieku. Kiedy tak myślę dzisiaj o tych moich naukowych wyborach i ich motywacjach, przypominają mi się dwa zdania z dziennika Janusza Korczaka pisanego w getcie w 1942 r. Korczak zanotował: "gdybym powiedział, że ani jednego wiersza w życiu nie napisałem, jeśli nie chciałem, byłaby to prawda. Ale byłoby prawdą, gdybym powiedział, że wszystko pisałem tylko pod przymusem"~. Dodajmy - wewnętrznym. Zdania te wywołały we mnie rezonans, zabrzmiały blisko. W owej dumnej i smutnej jednocześnie refleksji człowieka, który wie, że jest u kresu swojej drogi, odnalazłam 192 193 myśl o współobecności i nieuchronnym splątaniu wolnej woli i samozniewolenia znaczących drogę tej szczególnej przygody człowieczej, jaką jest twórczość. *** Rekapitulując te refleksje: starałam się oto w wielkim skrócie przedstawić moją przygodę z historią najnowszą. Próbowałam ją przedstawić na kształt fugi, w której podstawowej melodii-uprawianiu historii jako nauki - towarzyszył na zasadzie kontrapunktu, zbliżając się i oddalając, wątek melodyczny związany z uczestnictwem człowieka w dziejącej się historii. Jest to relacja z trwających wciąż poszukiwań właściwej drogi, bo przecież nie o to chodzi, by rozdawać na tej drodze ukłony, trochę ukłonów w stronę prawdy, trochę w stronę wartości bliskich ludzkiemu sercu, określonych przynależnością - ideową, narodową, grupową, wyznaczonych więzią z innymi ludźmi. Chodzi raczej o to, żeby-uświadomiwszy sobie jak bardzo związane są te dwa obszary uczestnictwa w historii najnowszej - zobaczyć, że chociaż żaden z nich nie może na dobre wyzwolić się od drugiego, to jednak tej zależności nie trzeba pojmować ani statycznie, ani fatalistycznie. Co oznacza dwie rzeczy: po pierwsze, iż naturalne pragnienie jednoczesnego dochowania wierności i prawdzie, i własnej hierarchii wartości, prowadzi nader często do konfliktu - i ten fakt nie jest bynajmniej zdrożny. Po drugie - a to już niemal postulat - że warto próbować takich dróg, które mimo nieuniknionych dysonansów w tej polifonicznej fudze wiodą w kierunku godnego współistnienia obu tych porządków wartości. Czy to jest osiągalne? Nie wiem. Nie bez przyczyny ten problem zaludnia od wieków karty historii i twórczości literackiej. To natomiast, co wiem na pewno, to to, że nie da się osiągnąć harmonii przez konformistyczne koncesje. Te bowiem mogą, co najwyżej, stworzyć po prostu kicz w postaci makiety rozwiązania istniejących sprzeczności. A tak naprawdę, to to rzekome rozwiązanie sprowadza się jedynie do zanegowania ich lub zafałszowania ich istoty. Cytując i trawestując Milana Kunderę, kicz - naiwnie lub przewrotnie - eliminuje z pola widzenia nader znaczącą część tego, co w ludzkiej egzystencji jest nie do zniesienia lub trudne do zniesienias. Kicz posługuje się budowaniem makiet i nakładaniem masek, które mają przesłonić fakt, że człowiek ma prawo nie godzić się na "życie bylejak", protestować przeciwko temu. A więc buduje się makiety dobra i piękna niby dla wszystkich, a potem nakłada się maski: dobra i piękna - sobie i swoim, zła i brzydoty - innym, odmiennym, obcym. Jednak, jak powiada Paweł Beylin,~ kiczowi trzeba utrudniać życie9. Nam, historykom, najprościej odwołać się do naszych zadań: dochodzenia prawdy i jej przekazywania. Aby im sprostać, potrzeba przede wszystkim szacunku: najpierw poszanowania swoich obowiązków i praw - obo 194 wiązków badacza historii i praw człowieka do własnego porządku filozofi cznego, moralnego, do własnych preferencji. Ale także szacunku dla czy telników i słuchaczy z ich przekonaniami i uwrażliwieniami, z ich potrze bami psychologicznymi. Nie możemy, nie sprzeciwiając się swemu powo łaniu zawodowemu, uniknąć zadawania ran - mówienia rzeczy gorzkich, trudnych, bolesnych. 3eśli jednak te chirurgiczne rany mają być skutecz nie leczące, to powinny być tak zadawane, aby penetrując aż do jakże wrażliwej na urazy tkanki: tożsamości, autentyczności, integralności - nie niszczyły jej żywotności, aby nie przez zanegowanie konfliktów, ale właś nie przez ujawnianie ich istoty i ich złożonych źródeł umożliwiały dojście do wyższego stopnia świadomości. I to - samodzielnie. Jest to możliwe do osiągnięcia tylko pod warunkiem otwartości na tych, do których mówimy. To podstawowy kanon ludzkiej sensownej komunikacji, komunikacji ro - ! kującej nadzieję. Toteż historyk, zwłaszcza dziejów najnowszych, jeśli pragnie być skuteczny i zarazem działać zgodnie z wymogami swojej etyki, i to nie tylko etyki zawodowej, nie może przywdziewać togi sędziowskiej po to, by potępiać, uniewinniać lub głosić chwałę. Zawsze natomiast może i powinien przedstawiać swój wywód ujmujący documents in the case, jak w książ j kach typu crime and suspense. Marzy mi się, aby w mojej indywidualnej, własnej pracy znalazła swój wyraz wielostronność widzenia, rozumienie wielości racji, a także poważanie dla opcji innych niż własne. I to zarówno w stosunku do bohaterów opisywanej historii, jak i czytelników książek, które piszę. Podkreślam to wiedząc, jak bardzo trudno temu sprostać. Jak ciągle - ja przynajmniej - oscylowałam i zapewne nadal oscyluję między zaufaniem, czy nawet zadufaniem, w siłę historii jako nauki a uginaniem się przed presją społeczną, zjawiskiem też historycznym, socjologicznym, psychologicznym. Na pewno te napięcia można byłoby zmniejszyć, unikając w życiu i w ba daniach naukowych angażowania się w strefy gorące. Ale to nie dla mnie. i Przeciwnie, tematy, którymi się zajmuję, i którymi warto mi się zajmo wać, są w coraz większym stopniu trudne, nabrzmiałe, uraźne. To nie o cenzurę chodzi tym razem. I nawet nie tylko o autocenzurę. Albowiem te i tematy są trudne i nabrzmiałe, są nabrzmiałe urazami nie tylko dla history ka, uczestniczącego w dziejącej się historii, lecz przede wszystkim dla tych, z którymi się identyfikuję, do których przynależę. Ponieważ jestem, przyznaję to, historykiem w tym sensie partykularnym, że interesuje mnie szczególnie to, co "moje" - to znaczy: to, co mnie obchodzi i to, co mnie boli. Odczyt wygłoszony na spotkaniu sekcji kultury historycznej Towarzystwa Miłośników Historii, 27 października 1986; I druk: "Przegląd Powszechny", nr 3/787, marzec 1987 z liczny mi ingerencjami cenzury. 195 PRZYPISY ~ A. Hertz, Wyznania starego cztowieka, Londyn 1983, s. 119. z K. Kersten, Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego 22 VII-31 X111944, Lublin 1965. 3 K. Kersten, Narodziny systemu wfadzy. Polska 1943-1948, Paryi 1986. 4 J. Szapito, Essays and Studies in Neurosurgery and Reflections at Raudom, Warszawa 1972, s. 35 (tłum. moje-K.K.). Autorowi serdecznie dziękuję za dyskusję podczas pracy nad tym tekstem. 5 E. Fromm, To Have or to Be, Londyn 1979, s. 107 (tłum. moje - K.K.). s M. Kundera, Księga śmiechu i zapomnienia, Warszawa 1984, s. 39. 7 J. Korczak, Pisma wybrane, t. IV, Warszawa 1986, s. 387. a M. Kundera, Nieznośna lekkość bytu, Londyn 1983, s. 107. 9 P. Beylin, Autentyczność i kicze, Warszawa 1975, s. 194 i nast. ~;' ~~· .-.,.: ., r ." · Spis treści Wstęp ................................................................... i I Społeczeństwo polskie wobec władzy komunistów ........ 5 Rozważania wokół podziemia 1944-1947 ..................... 28 Powojenne wybory intelektualistów ........................... 100 Refleksje wokół pamięci Katynia .............................. 163 Społeczeństwo i historia po 1945 r. ............................ 172 Moja przygoda z historią najnowszą .......................... 180 196