Karl Popper NIEUSTANNE POSZUKIWANIA autobiografia intelektualna Przekład ADAM CHMIELEWSKI Wydawnictwo ZNAK Kraków 1997 Tytut oryginału: Unended Quest. Ań Intellectual Autobiography first published as Autobiography, by Karl Popper in: The Philosophy of Karl Popper, "The Library of Living Philosophers", edited by Pauł Arthur Schilpp, Open Court Publishing Company, 1974 (c) Copyright for the English edition by the Estate of Sir Karl Popper, 1996 Przekład sporządzono na podstawie wydania Routledge 1992 Projekt okładki: Mirostaw Krzyszkowski Na okładce fotografia Karla Poppera wykonana przez Wolfganga Fróbusa (c) Action Press Wydanie książki dofinansowane przez Fundację im. Stefana Batorego w ramach CEU Press Translation Project (c) Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Znak, Kraków 1997 (c) Copyright for the Polish translation by Adam Chmielewski, 1997 ISBN 83-7006-463-9 Nota od tłumacza Publikacja autobiografii intelektualnej Sir Karla R. Poppera jest wydarzeniem istotnym nie tylko dla wąskiego kręgu filozofów, studentów i rzeczników społeczeństwa otwartego. Wartość i znaczenie tej książki daleko wykracza poza obszar abstrakcyjnej myśli filozoficznej i naukowej. Książka ta, stanowiąc świadectwo rozwoju intelektualnego Karla Poppera i jego zainteresowań badawczych, jest zarazem cennym portretem psychologicznym jej Autora, ale nade wszystko jest ważkim dokumentem rozległego kontekstu wydarzeń naszej najnowszej historii -politycznej, naukowej i kulturalnej - zapisanym przez jej wnikliwego obserwatora, uczestnika i współtwórcę. Jednym z licznych wątków, które zwrócą szczególną uwagę czytelnika polskiego tej książki, jest to, że osobowość Poppera rozwijała się w niebagatelnej mierze pod wpływem konfrontacji jego myśli z wynikami naukowymi polskich filozofów i logików, spośród których wielu pozostawało z nim przez długie lata w związkach przyjaźni i współpracy, i których ciepło wspominał do ostatnich chwil swego długiego i aktywnego życia. W niniejszym przekładzie wprowadzam kilka drobnych zmian w stosunku do oryginału angielskiego. Przede wszystkim przypisy, w oryginale znajdujące się na końcu tekstu, w przekładzie zostały umieszczone u dołu odpowiednich stronic. Zmianie uległa również ich numeracja; stosowane niekiedy przez Poppera numery przypisów, np.7,7a,7b, zostały zastąpione numeracją ciągłą (np.7,8,9). Przypisy dołączone przez tłumacza są oznaczone asteryskami*. Wszystkie uzupełnienia i dopiski, jeżeli są dołączone do przypisów Autora, zostały ujęte w nawiasy kwadratowe. Są one zazwyczaj skąpe i nieliczne, z wyjątkiem kilku obszerniejszych przypisów dotyczących kontrowersyjnej problematyki wzajemnych stosunków między Popperem i Ludwigiem Wittgensteinem oraz między skupionymi wokół nich w Anglii szkołami filozoficznymi. Zmianie uległ również sposób cytowania publikacji. Dla uniknięcia zbędnych powtórzeń pomijam dane bibliograficzne bardzo często cytowanych przez Poppera jego własnych prac, które w przekładzie są zazwyczaj wymieniane tylko z tytułu, albowiem pełne informacje bibliograficzne ich dotyczące zostały umieszczone w dołączonej Bibliografii. (Bibliografia ta nie obejmuje jednak publikacji wszystkich przekładów dzieł Poppera oraz licznych wersji i wydań tych samych książek i artykułów.) Praca nad przekładem i opracowaniem redakcyjnym niniejszej książki była znacznie łatwiejsza i bardziej interesująca dzięki szczodrej i różnorodnej pomocy, jakiej udzielił mi przede wszystkim Dr Mark A. Nottumo, dyrektor Popper Project przy Central European University w Budapeszcie, kierujący również pracami archiwalnymi w archiwach Poppera. Dzięki niemu mogłem odbyć kilka podróży do Budapesztu, uczestniczyć w bardzo interesujących seminariach naukowych na temat Poppera, a także uzyskałem dostęp do ogromnej literatury, listów oraz nie publikowanych dotychczas danych archiwalnych dotyczących Poppera. Podziękowania składam również Pani Kirze Viktorovej, żonie Drą Nottumo, za cenne wskazówki w poszukiwaniach archiwalnych. Pragnę ponadto wyrazić wdzięczność Davidowi Millerowi, Johnowi Watkinsowi, Melicie i Raimondowi Mew, Giintherowi Wachtershau-serowi, Bryanowi Magee, Janowi Woleńskiemu oraz innym znajomym i przyjaciołom; ich pomoc, z której miałem sposobność korzystać na przestrzeni wielu lat, miała wielkie znaczenie w interpretacji myśli Poppera. Szczególne podziękowania chciałbym złożyć Panu Jerzemu Ulgowi za Jego cenną inicjatywę publikacji tej oraz dwóch innych książek Sir Karla Poppera. Dzięki niemu bowiem czytelnik polski zyskuje możliwość lepszego zrozumienia postawy krytycznego racjonalizmu i idei społeczeństwa otwartego. Adam Chmielewski Wrocław, październik 1996 Sir Kari Popper Era ideologii totalitarnych w Europie zbliża się do końca. Wiara w misję historyczną jednej rasy czy klasy okazała się najbardziej druzgocącym błędem naszego wieku: jego ofiarą padły miliony niewinnych ludzi. Kar! Popper walczył z tym błędem bez wytchnienia. Należy do najważniejszych rzeczników społeczeństwa otwartego, a jego argumenty -wytrącające oręż jego wrogom - zachowują swą ważność i moc przekonywania. Najsilniejszą bronią Karla Poppera jest niezrównana jasność i rzetelność intelektualna. Przekonanie o zasadniczej omylności ludzkiej intuicji wyraża się nie tylko w jego wielkiej osobistej skromności: ludzkość nie może zaprzestać swego poszukiwania prawdy, ale musi strzec się złudzenia, że jest w stanie prawdę zdobyć. Poświęcenie się takim przekonaniom wymaga odwagi - siły wewnętrznej niezbędnej do tego, aby iść pod prąd i oprzeć się "duchowi dziejów". Tryumf wolności i demokracji w Europie dowodzi, że Kar! Popper miał słuszność. Jego przesłanie dla przyszłości głosi, że musimy być czujni. Krytyczna racjonalność jest warunkiem niezbędnym współistnienia ludów i narodów w godności i pokoju. Helmut Kohl Kanclerz Republiki Federalnej Niemiec Podziękowania Niniejsza autobiografia została napisana jako część dwutomowego dzieła The Philosophy ofKarI Popper, pod redakcją Paula Arthura Schilp-pa, opublikowanego jako tomy 14/1 i 14/11 serii "The Library of Living Philosophers" (La Salle, Illinois, The Open Court Publishing Company, 1974). Tak jak wszystkie teksty w tym dziele, powstanie tej autobiografii należy zawdzięczać inicjatywie Profesora Schiippa, założyciela Biblioteki. Jestem mu ogromnie wdzięczny za wszystko, co uczynił w związku z tym, i za jego niewyczerpaną cierpliwość w oczekiwaniu na moją autobiografię od 1963 do 1969 roku. Jestem głęboko wdzięczny Emstowi Gombrichowi, Bryanowi Ma-gee, Ame Petersenowi, Jeremy'emu Shearmurowi, pani Pameli Watts, a nade wszystko Davidowi Millerowi i mojej żonie - za ich cierpliwość w procesie czytania i uzupełniania mojego manuskryptu. Podczas produkcji pierwszego wydania tekstu powstało wiele problemów. Dopiero po przeczytaniu korekty podjęto decyzję, że z przyczyn technicznych przypisy zostaną opublikowane na końcu każdego tekstu. (Sprawa ta nie jest bez znaczenia, ponieważ manuskrypt został przygotowany w przekonaniu, że przypisy będą opublikowane u dołu odpowiednich stronic.) Podczas wydawania obu tych tomów w "The Library of Living Philosophers" ogromna praca została wykonana przez Profesora Eugene'a Freemana, Panią Ann Freeman oraz ich sekretariaty, chciałbym więc podziękować im jeszcze raz za ich pomoc i troskę. Tekst niniejszego wydania został przejrzany. Wprowadzono kilka uzupełnień, jeden fragment zaś został usunięty z tekstu głównego i włączony do przypisu 23. Penn, Buckinghamshire maj 1975 K.R.P. Co pominąć? Co wziąć pod uwagę? Oto jest pytanie. Hugh Lofting, Doktor Dolittie i jego zwierzęta l. Wszechwiedza i omylność W wieku dwudziestu lat zostałem czeladnikiem u starego wiedeńskiego stolarza meblowego o nazwisku Adalbert Posch. Pracowałem u niego od 1922 do 1924 roku, niedługo po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Mocno przypominał Georges'a Clemenceau, ale był bardzo miłym i łagodnym człowiekiem. Gdy zaskarbiłem już sobie jego zaufanie, pozwalał mi - kiedy byliśmy już sami w jego warsztacie -uszczknąć co nieco z niewyczerpalnego skarbca swojej wiedzy. Kiedyś powiedział mi na przykład, że przez wiele lat pracował nad różnymi modelami perpetuum mobile, dodając potem z namysłem: - Mówią, że nie da się jej skonstruować. Ale gdy już zostanie zrobiona, to od razu zmienią zdanie! ("Da sag'n s' dafi ma' so was net mach 'n karm', aber wann amal eina ein 's g'macht kat, dann wer'n s' chon anders red'n!") Miał ulubioną zabawę, która polegała na tym, że zadawał mi pytanie dotyczące historii, a następnie sam na nie odpowiadał, gdy okazywało się, że nie znałem na nie odpowiedzi (chociaż, z czego był on ogromnie dumny, byłem wówczas studentem uniwersytetu). - A wiesz, kto wynalazł buty z wywiniętą cholewką? Nie wiesz? To Wallenstein, książę Friedlandii, podczas wojny trzydziestoletniej. Po jednym lub dwóch trudniejszych nawet pytaniach - postawionych i tryumfalnie rozstrzygniętych przez siebie samego - mój mistrz mawiał ze skromnością i dumą zarazem: - Widzisz? Możesz mnie pytać, o co zechcesz. Ja wiem wszystko. (Da konnen S'mi'frag'n was Się woll'n: ich weiss alles.) Wydaje mi się, że od mojego drogiego wszechwiedzącego mistrza Adalberta Póscha dowiedziałem się więcej na temat teorii wiedzy niż od innych moich nauczycieli. Żaden z nich nie zrobił więcej niż on, abym stał się uczniem Sokratesa. To właśnie mój mistrz sprawił, że uświadomiłem sobie nie tylko to, jak niewiele wiem, ale także to, że wszelka wiedza, którą bym kiedykolwiek zechciał sobie przypisać, polegać 11 może na coraz pełniejszym uświadamianiu sobie nieskończoności mojej niewiedzy. Takie oraz podobne myśli, należące do dziedziny epistemologii, rodziły się we mnie, gdy jako czeladnik stolarski robiłem biurko. Otrzymaliśmy wówczas spore zamówienie na trzydzieści biurek mahoniowych z bardzo wieloma szufladami. Obawiam się, że jakość niektórych tych biurek, a zwłaszcza trwałość ich francuskiego lakieru, ucierpiała wiele wskutek mojej koncentracji na epistemologii. Fakt ten nasunął mojemu mistrzowi przypuszczenie - mnie zaś dobitnie uświadomił - że jestem zbyt głupi i zbyt omylny i nie nadaję się do tego typu pracy. Postanowiłem więc, że gdy w październiku 1924 roku skończę okres czeladniczy, poszukam sobie pracy łatwiejszej od wytwarzania mahoniowych biurek. Przez rok pracowałem z zaniedbanymi dziećmi, co robiłem już wcześniej i co uznałem za bardzo trudną pracę. Potem, po kolejnych pięciu latach studiów spędzonych głównie na lekturze i pisaniu, ożeniłem się i szczęśliwie ustatkowatem jako nauczyciel. Było to w 1930 roku. Nie miałem wówczas żadnych zawodowych ambicji poza nauczaniem w szkole, chociaż zajęcie to zmęczyło mnie nieco po opublikowaniu mojej Logik derForschung pod koniec 1934 roku. Dlatego poczułem się bardzo szczęśliwy, gdy w 1937 roku nadarzyła się sposobność porzucenia zawodu nauczyciela w szkole i mogłem się stać zawodowym filozofem. Miałem prawie trzydzieści pięć lat i sądziłem, że wreszcie rozwiązałem problem, jak pracując przy biurku, nie rezygnować z koncentracji na epistemologii. 2. Wspomnienia z dzieciństwa Jakkolwiek większość z nas zna datę i miejsce swego urodzenia - ja urodziłem się 28 lipca 1902 roku w miejscu zwanym Himmelhof, znajdującym się w wiedeńskim dystrykcie zwanym Ober St Veit - niewielu z nas wie, kiedy i jak rozpoczęło się nasze życie intelektualne. Gdy idzie o mój rozwój filozoficzny, pamiętam niektóre początkowe jego etapy. Rozpoczęto się ono jednak później niż mój rozwój emocjonalny i moralny. Wydaje mi się, że jako dziecko byłem osobą o usposobieniu z lekka purytańskim; byłem nawet trochę zarozumiały, chociaż postawę tę łagodziło poczucie, że nie mam prawa osądzać kogokolwiek poza sobą samym. Do mych najwcześniejszych wspomnień należy uczucie podziwu, jaki żywiłem dla ludzi starszych i lepszych ode mnie, na przykład dla mego kuzyna Erica Schiffa, którego podziwiałem ogromnie za to, że był starszy o rok ode mnie, że był taki porządny, a zwłaszcza za jego wygląd: ładny wygląd zawsze uznawałem za rzecz ważną, a w moim przypadku nieosiągalną. Obecnie słyszy się często, że dzieci są okrutne z natury. Nie wierzę w to. Byłem dzieckiem, które Amerykanie nazwaliby "mięczakiem"*, a najsilniejszym uczuciem, jakie pamiętam, było współczucie. Współczucie było głównym składnikiem mojej pierwszej miłości, która przytrafiła mi się w wieku czterech lat. Posłano mnie do przedszkola, gdzie spotkałem piękną matą dziewczynkę, która była niewidoma. Serce pękało mi na widok jej uroczego uśmiechu i tragedii jej kalectwa. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Nigdy jej nie zapomniałem, chociaż widziałem ją tylko raz, a i to tylko przez godzinę czy dwie. Nigdy więcej nie poszedłem już do przedszkola; być może mama zauważyła moje wielkie wzburzenie. Skrajna nędza, którą często widziałem w Wiedniu, należała do głównych problemów bardzo mnie we wczesnym dzieciństwie poru- Ang. softy. 13 szających - poruszenie było tak wielkie, że problem ten niemal nigdy nie przestał mnie zajmować. Bardzo niewielu ludzi żyjących obecnie w zachodnich krajach demokratycznych wie, co oznaczała nędza na początku tego stulecia: mężczyźni, kobiety i dzieci cierpieli gtód, chłód i nie mieli żadnej nadziei na poprawę. Jako dzieci nie mogliśmy nic na to zaradzić. Mogliśmy co najwyżej prosić o kilka groszy, aby dać je biednym. Dopiero po wielu latach odkryłem, że mój ojciec ciężko pracował, aby zmienić tę sytuację, chociaż o tych swoich poczynaniach nigdy nie mówił. Pracował w dwóch komitetach prowadzących domy dla ludzi bezdomnych: loża masońska, której mistrzem był przez wiele lat, prowadziła domy dla sierot, inny komitet natomiast (nie związany z masonerią) administrował dużą instytucją - którą wybudował - dla bezdomnych dorosłych i całych rodzin. (Jednym z mieszkańców tej drugiej instytucji - Asyl fur Obdachlose - w początkach swego pobytu w Wiedniu byt Adolf Hitler.) Tego rodzaju działalność społeczna mojego ojca zyskała sobie nieoczekiwane uznanie, gdy stary Cesarz uczynił go rycerzem zakonu Franciszka Józefa (RitterdesfosefOrdens), co musiało stanowić nie tylko zaskoczenie, ale i problem. Mój ojciec bowiem, chociaż - jak większość Austriaków - szanował Cesarza, byt radykalnym liberałem ze szkoły Johna Stuarta Milla i wcale nie popierał ówczesnego rządu. Jako członek loży masońskiej był nawet członkiem towarzystwa, które wówczas zdelegalizował rząd austriacki, chociaż nie zostało zdelegalizowane przez węgierski rząd Franciszka Józefa. Dlatego też należący do loży masoni spotykali się często za granicą węgierską w Preśburgu (obecnie Bratysława w Czechosłowacji*). Cesarstwo au-stro-węgierskie, chociaż było monarchią konstytucyjną, nie było rządzone przez jej dwa parlamenty: nie miaty one prawa odwoływać obu premierów czy dwóch rządów, nawet za pomocą wotum nieufności. Wydawało się, że parlament austriacki był nawet słabszy od parlamentu angielskiego za rządów Williama i Marii, jeżeli w ogóle można przeprowadzać takie porównania. Funkcjonowały bardzo nieliczne instrumenty kontroli demokratycznej, panowała za to surowa cenzura; na przykład znakomita satyra polityczna pod tytułem Anno 1903, którą napisał mój ojciec pod pseudonimem Siegmund Kar! Pflug, została przeję- Dziś w Słowacji. 14 ta przez policję w momencie jej ogłoszenia w 1904 roku i pozostała na indeksie ksiąg zakazanych do 1918 roku. Niemniej jednak w okresie przed 1914 rokiem w Europie na zachód od carskiej Rosji panowała atmosfera liberalizmu. Atmosfera ta przenikała także Austrię i została zniweczona - na zawsze, jak się teraz wydaje - wraz z wybuchem pierwszej wojny światowej. Uniwersytet Wiedeński, szczycący się wieloma wybitnymi nauczycielami, korzystał w wielkim stopniu z wolności i autonomii. W podobnej sytuacji znajdowały się teatry, tak ważne dla życia wiedeńskiego - prawie tak samo ważne jak muzyka. Cesarz trzymał się z dala od partii politycznych i nie utożsamiał się z żadnym ze swoich rządów. W rzeczywistości bardzo ściśle, niemal dosłownie, przestrzegał wskazówki udzielonej przez S0rena Kierkegaarda duńskiemu władcy Christianowi VIII1. 1 Aluzja do rozmowy Kierkegaarda z Christianem VIII, podczas której król sam zapytał go, jak powinien postępować władca. Kierkegaard powiedział między innymi następujące rzeczy: "Po pierwsze, byłoby dobrze, gdyby Król by} brzydki [Christian VIII byt bardzo przystojny]. Następnie powinien być głuchy i ślepy, a przynajmniej zachowywać się tak, jak gdyby nie miał oczu i uszu, to bowiem rozwiązuje wiele problemów... Powinien mieć także krótkie, stereotypowe przemówienie, które mógłby wygłaszać przy wszystkich możliwych okazjach, a więc przemówienie pozbawione treści". (Franciszek Józef zwykł mawiać: "To było bardzo miłe, sprawiło mi to wiele radości" - "Es war sehr schón, es hat mich sehr gefreut".) 3. Wczesne wplywy Atmosfera, w jakiej się wychowałem, byta zdecydowanie książkowa. Mój ojciec, Simon Siegmund Kari Popper, podobnie jak dwaj jego bracia, byt doktorem praw Uniwersytetu Wiedeńskiego. Miał dużą bibliotekę i książki były wszędzie - z wyjątkiem pokoju jadalnego, w którym znajdował się fortepian koncertowy Bósendorfera i wiele tomów nut Bacha, Haydna, Mozarta, Beethovena, Schuberta i Brahmsa. Mój ojciec - który miał tyle samo lat co Zygmunt Freud, miał jego książki i czyta} je w miarę, jak się ukazywały - byt adwokatem. O mej matce, Jenny Popper z domu Schiff, opowiem więcej, gdy przejdę do muzyki. Ojciec byt doskonałym mówcą. Słyszałem go w sądzie tylko raz, w 1924 lub 1925 roku, gdy sam byłem oskarżonym. Sprawa była w moim przekonaniu jasna i oczywista2. Dlatego nie prosiłem ojca o obronę i byłem zażenowany, gdy on nalegał. Jednak skrajna prostota, klarowność i szczerość jego przemowy wywarła na mnie wielkie wrażenie. Mój ojciec pracował w swoim zawodzie bardzo ciężko. Byt przyjacielem i partnerem ostatniego liberalnego prezydenta Wiednia, drą Karla Grubla, i przejął po nim jego biuro prawnicze. Biuro to było częścią zajmowanego przez nas wielkiego mieszkania w samym sercu Wiednia, naprzeciwko głównego wejścia do katedry (Stephanskirche)3. Pracował długie godziny w tym biurze, był jednak raczej uczonym niż prawnikiem. Byt historykiem (historyczna część jego biblioteki była niebagatelna) i interesował się zwłaszcza okresem hellenistycznym oraz wiekiem XVIII i XIX. Pisał wiersze i tłumaczył poezje z greckiego i łaciny na niemiecki. (Rzadko o tym mówił. Tylko przez przypadek od- 2 Do rozprawy doszło w związku z moją pracą z dziećmi. Jeden z chłopców, za których bytem odpowiedzialny, spadt z drabinki i doznat pęknięcia czaszki. Zostałem uniewinniony, ponieważ potrafiłem udowodnić, że od miesięcy domagałem się od władz, aby usunęły tę drabinkę, uważałem ją bowiem za niebezpieczną. (Władze starały się zwalić winę na mnie, o czym sędzia wyrażał się w bardzo ostrych słowach.) 3 Ten stary dom jeszcze istnieje. Do mniej więcej 1920 roku wejście było oznaczone Frei-singergasse 4. Potem było to Bauemmarkt l. 16 krylem wierszowane przekłady Horacego dokonane w całkiem lekkim stylu. W ogóle cechowała go lekkość i duże poczucie humoru.) Bardzo interesował się filozofią. Do tej pory mam dzieła Platona, Bacona, Kar-tezjusza, Spinozy, Locke'a, Kanta, Schopenhauera i Eduarda von Hart-manna, które należały do niego; mam też należące doń dzieła zebrane J. S. Milla w niemieckim przekładzie Theodora Gomperza (którego My-ślicieli greckich wielce podziwiał), większość dzieł Kierkegaarda, Nie-tzschego, Euckena oraz Emsta Macha, Fritza MauthneruDerKritik der Sprache i Otto Weiningera Geschlecht und Charakter (obie te książki wywarły, jak się zdaje, pewien wpływ na Wittgensteina)4, a także przekłady większości dzieł Darwina. (Portrety Darwina i Schopenhauera wisiały w jego gabinecie.) Były również oczywiście dzieła popularnych autorów literatury niemieckiej, francuskiej, angielskiej, rosyjskiej i skandynawskiej. Jednym z głównych obszarów jego zainteresowań były problemy społeczne. Miał nie tylko najważniejsze dzieła Marksa i Engelsa, Lasalle'a, Karla Kautsky'ego i Eduarda Bernsteina, ale także prace krytyków Marksa: Bóhm-Bawerka, Carla Mengera, Antona Mengera, Piotra A. Kropotkina i Josefa Poppera-Lynkeusa (przypuszczalnie mojego odległego krewnego, ponieważ urodził się w Kolinie, niewielkim miasteczku, z którego wywodził się mój ojciec). Biblioteka miała także część pacyfistyczną, zawierającą dzieła Berthy von Suttner, Friedricha Wilhelma Fórstera i Normana Angella. Książki były więc częścią mojego życia dużo wcześniej niż potrafiłem je czytać. Pierwszą książkę, która zrobiła na mnie wielkie i trwałe wrażenie, czytała moim dwóm siostrom i mnie nasza mama na krótko przed tym, gdy sam nauczyłem się czytać. (Byłem najmłodszym spośród trojga dzieci.) Była to książka wielkiej szwedzkiej pisarki Selmy Lagerlof w pięknym przekładzie niemieckim (Wunderbare Reise des kleinen Nils Holgersson mit den Wildgansen; przekład angielski nosi tytuł The WonderfulAdventures ofNUs). Przez wiele, wiele lat czytałem ponownie tę książkę przynajmniej raz w roku, a z biegiem czasu przeczytałem prawdopodobnie wszystko - i to więcej niż jeden raz - co napisała Selma Lagerlof. Nie podobała mi się pierwsza jej powieść, Gósta 4 Por. Otto Weininger, Geschtechtund Charakter (Braumiiller, Wiedeń 1903), s. 176: "Wszyscy durnie, od Bacona do Mauthnera, byli krytykami języka". Weininger dodaje, że winien prosić Bacona o wybaczenie za to, że skojarzył go w ten sposób z Mauthnerem.) Por. ten fragment z Traktatem logiczm-filozoficznym Ludwiga Wittgensteina 4.0031. [Wyd. polskie książki Weiningera Pteci charakter: przekł. Ostap Ortwin, Sagittarius, Warszawa 1994.] 17 Berling, chociaż nie mam wątpliwości, że jest bardzo ważna. Wszystkie jednak pozostałe jej książki są dla mnie arcydziełami. Nauka czytania - i w mniejszym stopniu pisania - to oczywiście wielkie wydarzenia w rozwoju intelektualnym każdego człowieka. Trudno je z czymś porównać, ponieważ bardzo niewielu ludzi (Helen Kellerjest znaczącym wyjątkiem) pamięta, co znaczyła dla nich nauka czytania. Na zawsze będę wdzięczny mojej pierwszej nauczycielce Em-mie Goldberg, która nauczyła mnie trzech R*. Są to według mnie jedyne rzeczy istotne, jakich należy nauczyć dziecko, a niektórych dzieci nie trzeba nawet uczyć, aby opanowały te umiejętności. Wszystkie inne zależą od atmosfery i polegają na uczeniu się przez czytanie i myślenie. Obok moich rodziców, mojej pierwszej nauczycielki i Selmy Lagerióf największy wpływ na mój wczesny rozwój intelektualny wywarł, jak sądzę, mój dozgonny przyjaciel Arthur Arndt, krewny Ernsta Moritza von Arndta, jednego ze słynnych ojców niemieckiego nacjonalizmu w okresie wojen napoleońskich5. Arthur Arndt był zawziętym antynacjonalistą. Chociaż miał niemieckie pochodzenie, urodził się w Moskwie, gdzie spędził również swą młodość. Był starszy ode mnie o prawie dwadzieścia lat - miał blisko trzydzieści lat, gdy spotkałem go po raz pierwszy w 1912 roku. Studiował inżynierię na Uniwersytecie Ryskim i należał do studenckich przywódców nieudanej rewolucji rosyjskiej w 1905 roku. Był socjalistą i zarazem zdecydowanym przeciwnikiem bolszewików, których przywódców znał osobiście z 1905 roku. Nazywał ich jezuickimi socjalistami, to znaczy uznawał ich za zdolnych do poświęcenia niewinnych ludzi, nawet podzielających ich poglądy, ponieważ w przekonaniu bolszewików wielkie cele usprawiedliwiały wszelkie środki. Arndt nie był przekonanym marksistą, sądził jednak, że Marks był najważniejszym z dotychczasowych teoretyków socjalizmu. Byłem bardzo żarliwym słuchaczem idei socjalistycznych mego przyjaciela; czułem wówczas, że nic nie jest ważniejsze niż położenie kresu nędzy. Amdt mocno interesował się również (o wiele bardziej niż mój ojciec) ruchem zainicjowanym przez uczniów Emsta Macha i Wilhelma Trzy R, idiom angielski oznaczający czytanie, pisanie i rachunki, gtówne składniki wykształcenia podstawowego, nazywane tak od humorystycznej wymowy trzech stów reading, 'riting, 'rithmetic. 5 Por. przypis 57 do rozdziału 12 Spoteczeństwa otwartego. 18 Ostwalda, tj. stowarzyszeniem, którego członkowie przyjęli nazwę mo-nistów. (Istniał związek między nimi a słynnym amerykańskim czasopismem "The Monist", do którego Mach pisywał.) Interesowali się nauką, epistemologią i tym, co obecnie nazywa się filozofią nauki. Spośród monistów wiedeńskich sporą popularnością cieszył się "pół-socja-lista" Popper-Lynkeus. Do jego wyznawców zaliczał się Otto Neurath. Pierwszą socjalistyczną książką, jaką czytałem (przypuszczalnie pod wpływem mego przyjaciela Amdta, mój ojciec bowiem nie starał się wywierać na mnie wpływu), było dzieło Edwarda Bellamy Patrząc wstecz. Czytałem je mając zapewne dwanaście lat i wywarło na mnie wielkie wrażenie. Amdt zabierał mnie na niedzielne wycieczki do lasów wiedeńskich organizowane przez monistów i podczas tych wypadów objaśniał mi marksizm i darwinizm, i dyskutował ze mną na te tematy. Wykraczało to oczywiście poza moje możliwości, lecz było interesujące i inspirujące. Jedna z tych niedzielnych wycieczek odbyła się 28 czerwca 1914 roku. Pod wieczór, gdy zbliżyliśmy się do przedmieść Wiednia, dowiedzieliśmy się, że arcyksiążę Franciszek Ferdynand, następca tronu Austrii, zginął w zamachu w Sarajewie. Mniej więcej tydzień później mama zabrała mnie i obie siostry na wakacje do Alt-Aussee, wioski niedaleko Salzburga. Tam właśnie na dwunaste urodziny otrzymałem list od ojca, w którym pisał, że jest mu przykro, iż nie może przyjechać na moje urodziny, tak jak zamierzał, "ponieważ, niestety, jest wojna" (denn es ist leider Krieg). List ten otrzymałem w dniu, kiedy faktycznie wypowiedziano wojnę pomiędzy Austro-Węgrami i Serbią, wydaje się więc, że mój ojciec uświadamiał sobie, co nas czekało. 4. Pierwsza wojna światowa Miałem więc dwanaście lat, gdy wybuchła pierwsza wojna światowa; lata wojenne zaś oraz ich skutki pod każdym względem miały decydujący wpływ na mój rozwój intelektualny. Sprawiły, że zacząłem być krytyczny wobec powszechnie przyjętych przekonań, zwłaszcza przekonań politycznych. Oczywiście bardzo nieliczni mieli wówczas pojęcie, co oznacza wojna. W całym kraju rozbrzmiewały ogłuszające wołania patriotyczne, w których udział brali także niektórzy członkowie naszego kręgu, bardzo dalekiego od dążeń wojennych. Mój ojciec był przygnębiony i załamany. Jednak nawet Arndt dostrzegał w tej sytuacji nadzieję. Miał nadzieję na demokratyczną rewolucję w Rosji. Często wspominałem później tamte dni. Przed wojną wielu członków naszego kręgu dyskutowało teorie polityczne, które były zdecydowanie pacyfistyczne, a przynajmniej bardzo krytyczne wobec zbliżenia pomiędzy Austrią i Niemcami oraz wobec ekspansjonistycznej polityki Austrii na Bałkanach, zwłaszcza w Serbii. Byłem wstrząśnięty faktem, że nagle stali się rzecznikami takiej polityki. Dzisiaj rozumiem te sprawy nieco lepiej. Nie chodziło tylko o nacisk opinii publicznej; był to problem sprzecznych lojalności. Był również strach - strach przed przemocą, do której podczas wojny posunęłyby się władze wobec dysydentów, ponieważ trudno jest przeprowadzić wyraźną granicę między zachowaniem dysydenckim a zdradą. Wówczas jednak byłem bardzo zaskoczony. Nie miałem oczywiście pojęcia o tym, co stało się z partiami socjalistycznymi w Niemczech i we Francji: jak rozpadł się ich intemacjonalizm. (Znakomity opis tych wydarzeń można znaleźć w ostatnich tomach powieści Rogera Martina du Garda Les Thibaults)6. 6 Roger Martin du Gard, L'Ete 1914; przekład angielski Stuarta Gilberta: Summer 1914, John Lane, The Bodley Head, London 1940. Pod wpływem propagandy wojennej w mojej szkole na kilka tygodni zaraziłem się panującym powszechnie nastrojem. Jesienią 1914 roku napisałem niemądry wierszyk pod tytułem Cześć oddając pokojowi, w którym wyrażałem przekonanie, że Austriacy i Niemcy nie załamali się pod atakiem (wierzyłem wówczas, że to "my" zostaliśmy zaatakowani) oraz opisywałem powrót pokoju, oddając mu cześć. Choć nie był to "wojenny" wiersz, niedługo potem bardzo zawstydziłem się owego założenia, że to "my" zostaliśmy zaatakowani. Uświadomiłem sobie, że austriacki atak na Serbię oraz niemiecki atak na Belgię to byty rzeczy straszne, a gigantyczny aparat propagandowy starał się nas przekonać, że ataki te były uzasadnione. Zimą 1915-16 doszedłem do przekonania - bez wątpienia pod wpływem przedwojennej propagandy socjalistycznej - że Austria i Niemcy nie miały racji i że zasłużyliśmy na to, aby przegrać wojnę (i że dlatego powinniśmy ją przegrać, jak wówczas naiwnie argumentowałem). Pewnego dnia - wydaje mi się, że było to w 1916 roku - zwróciłem się do ojca z dosyć dobrze przygotowanym sformułowaniem takiego stanowiska, ale okazał się mniej rozmowny, niż oczekiwałem. Miał znacznie więcej wątpliwości niż ja, zarówno gdy idzie o słuszność i niesłuszność wojny, jak i co do jej wyniku. W obu tych sprawach miał oczywiście rację, ja zaś naturalnie widziałem je w uproszczony sposób. Wziął jednak moje poglądy bardzo poważnie i po długiej rozmowie wyraził skłonność ich akceptacji. Podobnie uczynił mój przyjaciel Amdt. Potem nie miałem już wielkich wątpliwości. Tymczasem wszyscy moi kuzyni, którzy osiągnęli już odpowiedni wiek, walczyli jako żołnierze w armii austriackiej, podobnie jak wielu naszych przyjaciół. Mama nadal zabierała nas latem na wakacje w Alpy i w 1916 roku ponownie byliśmy w Salzkammergut - tym razem w Ischł, gdzie wynajmowaliśmy niewielki dom wysoko na zalesionym zboczu. Była z nami siostra Freuda, Rosa Graf, przyjaciółka moich rodziców. Jej syn Herman, starszy ode mnie tylko o pięć lat, odwiedził nas, ubrany w mundur, podczas ostatniego urlopu przed wyjazdem na front. Niedługo potem przyszła wiadomość o jego śmierci. Smutek jego matki - a także jego siostry, ulubionej siostrzenicy Freuda - był straszny. Uświadomił mi znaczenie tych przerażająco długich list zabitych, rannych i zaginionych. Rychło potem znowu dały o sobie znać kwestie polityczne. Stara Austria była państwem wielu języków: mieszkali w nim Czesi, Słowa-20 21 cy, Polacy, Słowianie południowi (Jugosłowianie) oraz ludy mówiące po włosku. Nagle zaczęty się upowszechniać plotki o dezercji Czechów, Słowian i Włochów z armii austriackiej. Rozpoczął się rozpad. Jeden z przyjaciół naszej rodziny, pracujący jako asesor sądu wojskowego, powiedział nam o ruchu panslawistycznym, którym zajmował się ze względów zawodowych, oraz o Masaryku, filozofie z Uniwersytetu Wiedeńskiego i Praskiego, przywódcy Czechów. Dochodziły nas słuchy o armii czeskiej powstającej w Rosji dzięki czeskojęzycznym austriackim jeńcom wojennym. Potem zaś usłyszeliśmy o wyrokach śmierci za zdradę oraz o terrorze władz austriackich skierowanym przeciwko narodom podejrzanym o nielojalność. 5. Pierwszy problem filozoficzny: nieskończoność Od dawna sądzę, że autentyczne problemy filozoficzne naprawdę istnieją i że nie są one tylko łamigłówkami powstałymi wskutek nieprawidłowego posługiwania się językiem. Niektóre spośród tych problemów są dziecinnie oczywiste. Tak się składa, że natknąłem się na jeden z nich, gdy bytem jeszcze dzieckiem, chyba w wieku ośmiu lat. Dowiedziałem się skądś o systemie słonecznym i nieskończoności przestrzeni (niewątpliwie chodziło o przestrzeń newtonowską) i zaniepokoiłem się: nie mogłem sobie wyobrazić ani skończonej przestrzeni (jeżeli miałaby być skończona, co byłoby poza nią?), ani przestrzeni nieskończonej. Ojciec zasugerował, że powinienem zapytać jednego z jego braci, który -jak mi powiedział - był bardzo dobry w wyjaśnianiu takich rzeczy. Wujek ten najpierw zapytał mnie, czy mam trudności w zrozumieniu pojęcia następstwa liczb, które ciągną się coraz dalej. Nie miałem. Wówczas powiedział, żebym sobie wyobraził stos cegieł, do którego kazał mi dodać jedną cegłę, potem jeszcze jedną, i tak dalej bez końca; stos taki nigdy nie wypełniłby przestrzeni wszechświata. Przyznałem - z wahaniem, to prawda - że odpowiedź ta wyjaśniała bardzo wiele, ale nie byłem do końca z niej zadowolony. Nie umiałem oczywiście sformułować problemów, które jeszcze odczuwałem: chodziło o różnicę pomiędzy nieskończonością potencjalną i rzeczywistą oraz o niemożliwość zredukowania nieskończoności rzeczywistej do potencjalnej. Problem ten jest oczywiście częścią (częścią przestrzenną) pierwszej antynomii Kanta i do tej pory jest (zwłaszcza po dodaniu części czasowej) poważnym i jak dotąd nie rozwiązanym7 problemem filozoficznym - szczególnie od czasu, gdy niemal powszechnie porzucono nadzieje Einsteina na rozwiązanie go poprzez wykazanie, że wszechświat jest zamkniętą przestrzenią Riemannowską o skończonym promieniu. 7 Debata nad tym problemem weszla obecnie w nowy etap dzięki pracy Abrahama Robinsona na temat wielkości nieskończenie małych; por. Abraham Robinson, Non-Standard Analy-sis, North-Holland Publishing Company, Amsterdam 1966. 23 Nie przyszło mi oczywiście wówczas do głowy, że to, co mnie niepokoi, stanowi problem nie rozwiązany. Wydawało mi się raczej, że było to zagadnienie, które inteligentna dorosła osoba na pewno rozumie, podczas gdy ja wiedziałem jeszcze zbyt mato lub bytem jeszcze zbyt maty lub za głupi, aby problem ten zrozumieć w całej pełni. Pamiętam, że gdy miałem dwanaście czy trzynaście lat, napotkałem kilka podobnych problemów - poważnych problemów, nie łamigłówek. Na przykład problemy pochodzenia życia, nie rozstrzygnięte przez teorię Darwina, oraz zagadnienie, czy życie jest zwyczajnym procesem chemicznym (skłaniałem się ku teorii, że organizmy są płomieniami). Wydaje mi się, że są to problemy, na które natyka się niemal nieuchronnie każdy, kto słyszał o Darwinie - czy dziecko, czy dorosły. Fakt, że problemy te są przedmiotem zainteresowania badań eksperymentalnych, nie odbiera im charakteru filozoficznego. A już na pewno nie wolno nam nieodpowiedzialnie dekretować, że problemy filozoficzne nie istnieją, lub że są nierozwiązywalne (choć zapewne można je czasami unieważnić). Mój stosunek do takich problemów przez długi czas nie ulegał zmianie. Wówczas nigdy nie przypuszczałem, że niepokojące mnie kwestie mogą nadal nie mieć rozwiązania ani, tym bardziej, że którykolwiek z nich może mieć odkrywczy charakter. Nie miałem żadnych wątpliwości, że ludzie tacy jak wielki Wilhelm Ostwald, redaktor czasopisma "Das monistische Jahrhundert" (tj. Wiek monizmu), znają wszystkie odpowiedzi. Sądziłem, że wszystkie wątpliwości były całkowicie spowodowane granicami mojego pojmowania. 6. Pierwsza filozoficzna porażka: problem esencjalizmu Pamiętam moją pierwszą dyskusję pierwszego zagadnienia filozoficznego, które odegrało decydującą rolę w moim rozwoju intelektualnym. Zagadnienie to powstało wskutek odrzucenia przeze mnie postawy przypisującej wielką rolę słowom i ich znaczeniom (lub ich "prawdziwym" znaczeniom). Miałem wtedy chyba piętnaście lat. Ojciec zasugerował, że powinienem przeczytać kilka tomów autobiografii Strindberga. Nie pamiętam już, które fragmenty skłoniły mnie, aby w rozmowie z ojcem poddać krytyce postawę Strindberga uznaną przeze mnie za obskurancką: jego próbę wydobycia "prawdziwego" znaczenia pewnych stów. Pamiętam jednak, że gdy próbowałem wzmocnić swe zastrzeżenia, z zaniepokojeniem, a nawet zdumieniem zauważyłem, że mój ojciec nie rozumiał, o co mi chodzi. W miarę jak postępowała nasza rozmowa, sprawa wydawała mi się coraz bardziej oczywista. Gdy wreszcie późno w nocy skończyliśmy rozmawiać, uświadomiłem sobie, że moje wysiłki przyniosły niewielki rezultat. Była między nami różnica w sprawie o istotnym znaczeniu. Pamiętam, że po tej rozmowie bardzo starałem się narzucić sobie zasadę, aby nigdy nie argumentować o słowach i ich znaczeniach, ponieważ takie argumenty są puste i pozbawione znaczenia. Pamiętam także, że nie wątpiłem wówczas, iż zasada ta musi być powszechnie znana i szeroko akceptowana; podejrzewałem, że Strindberg i mój ojciec byli po prostu pod tym względem zacofani. Wiele lat później stwierdziłem, że byłem wobec nich obu niesprawiedliwy i że wiara w istotność znaczeń słów, zwłaszcza definicji, jest niemal powszechna. Postawa, którą później nazwałem esencjalizmem8, 8 Termin "esencjalizm", obecnie w powszechnym użyciu, a zwłaszcza jego użycie w związku z pojęciem definicji ("definicji esencjalistycznych") zostało, o ile mi wiadomo, po raz pierwszy wprowadzone w §10 Nędzy historycyzmu oraz w mojej książce Spoteczenstwo otwarte i jego wrogowie, tom I, s.: 52-56,96-97,223,239-240, oraz tom II, s.: 14-29,302-306, 313-314, 320-321. Na s. 202 książki Richarda Robinsona pt. Definition, Oxford University Press, Oxford 1950, znajduje się odsyłacz do mojego Spoteczeństwa otwartego (do wydania 25 nadal jest popularna, a poczucie porażki, jakiego doznałem jako chłopiec, wracaio bardzo często w latach późniejszych. Pierwszy nawrót tego poczucia zdarzył się, gdy próbowałem czytać niektóre książki filozoficzne z biblioteki ojca. Rychło stwierdziłem, że postawa Strindberga i mojego ojca jest szeroko przyjmowana. Stawiało to przede mną wielkie trudności i wzbudzało niechęć do filozofii. Mój ojciec zasugerował, że powinienem spróbować poczytać Spinozę (być może miało to stanowić swoistą terapię). Niestety, nie czytałem jego Listów, lecz zacząłem odEtyki[Zasadfilozofii Kartezjusza*, przepełnionych definicjami, które wydawały mi się arbitralne, pozbawione sensu, wątpliwe - o ile w ogóle dało się jakiekolwiek wątpliwości precyzyjnie sformułować. Wskutek tej lektury nabrałem niechęci do teoretyzowa-nia o Bogu na całe życie. (Nadal uważam, że teologia bierze się z braku wiary.) Odczuwałem również, że podobieństwo między metodą geometryczną a Spinozjańskim morę geometrico było bardzo powierzchowne. Z Kantem było inaczej. Chociaż Krytyka [czystego rozumu] wydawała się mi o wiele za trudna, rozumiałem, że dotyczy prawdziwych problemów. Pamiętam, że po próbie przeczytania przedmowy do drugiego wydania Krytyki, pod redakcją Benno Erdmanna (nie sądzę, abym wiele z tego rozumiał, ale z pewnością czytałem z wielką fascynacją), przekartko-wałem książkę i byłem zaskoczony i zaintrygowany dziwacznym układem antynomii. Nie zrozumiałem, o co chodziło. Nie rozumiałem, o co Kantowi (czy komukolwiek) chodziło, gdy stwierdzał, że rozum może sam sobie zaprzeczać. Z tabeli pierwszej antynomii zrozumiałem jednak, że chodzi o realne problemy; z przedmowy zrozumiałem również, że - aby to wszystko zrozumieć - potrzebna jest matematyka i fizyka. z 1945 roku, tom II, s. 9-20); to, co stwierdza on na przykład na s. 153-157 (por. "wypowiedzi" na s. 158), a także na s. 162-165, pod pewnymi względami przypomina to, COJB głoszę w mojej książce, na którą on się powołuje (jakkolwiek jego uwaga na s. 71 o Einsteinie i jednoczesno-ści nie zgadza się z tym, co ja twierdzę na s. 28 i nast., oraz 232 i nast. Por. także Pauł Edwards (ed.) The Encyclopaedia ofPhilosophy, Macmillan Company and Free Press, New York-Lon-don 1967, t. II, s. 314-317. Esencjalizm jest tam dosyć szeroko omawiany pod ogólnym hasłem Definition (w bibliografii dołączonej do tego hasła znajduje się odsyłacz do książki Robinsona). Tj. Renati des Cartes Principiorum philosophiae pars I et II, Morę geometrico demonstratae (1663). 26 W tym miejscu jednak muszę zająć się zagadnieniem leżącym u podłoża owej dyskusji, której wpływ na mnie tak dobrze pamiętam. Jest to sprawa nadal różniąca mnie od większości współczesnych, a ponieważ okazała się ona tak ważka w moim późniejszym życiu filozoficznym, wydaje mi się, że powinienem poddać ją bardziej szczegółowemu omówieniu, nawet kosztem wtrącenia tu dosyć długiej dygresji. 7. Długa dygresja na temat esencjalizmu: Co nadal różni mnie od większości współczesnych filozofów? Fragment ten nazywam dygresją z dwóch powodów. Po pierwsze, dlatego, że sformułowanie mojego antyesencjalizmu w trzecim akapicie tego rozdziału jest bez wątpienia nieobiektywne - z powodu moich dawnych rozmyślań. Po drugie, dlatego, że poniższe fragmenty rozdziału poświęcone są nie tyle dalszemu ciągowi mojego rozwoju intelektualnego (choć sprawa ta nie jest całkowicie zaniedbana), ile omówieniu kwestii, której wyjaśnienie zabrało mi całe życie. Nie twierdzę, że w wieku piętnastu lat miałem na myśli poniższe sformułowanie, nie potrafię jednak lepiej wyrazić postawy, do której doszedłem podczas tej, wspomnianej w poprzednim rozdziale, dyskusji z ojcem: Nigdy nie traktuj poważnie problemów dotyczących słów i ich znaczeń. Poważnie należy brać problemy faktyczne i stwierdzenia dotyczące faktów: teorie, hipotez y, problem y, dla których stanowią rozwiązani e, oraz problemy, które z nich wynikają. Poniżej będę odnosił się do tej skierowanej do siebie samego porady jako do antyesencjalistycznego napomnienia. Pomijając zawarte w nim odniesienie do teorii i hipotez, które jest zapewne znacznie późniejsze, napomnienie to z całą pewnością nie jest zbyt odległe od uczuć, które się we mnie obudziły, gdy po raz pierwszy uświadomiłem sobie pułapkę, jaką stanowią spory i problemy dotyczące słów i ich znaczeń. Nadal sądzę, że jest to najprostsza droga do intelektualnej zguby: porzucenie realnych zagadnień na rzecz problemów werbalnych. We własnych rozmyślaniach na ten temat zakładałem jednak naiwnie, lecz bez cienia wątpliwości, że sprawa ta jest dobrze znana, zwłaszcza filozofom - jeśli są dostatecznie nowocześni. Przekonanie to skłoniło mnie później, gdy już na serio zacząłem czytać książki filozoficzne, do próby utożsamienia mojego problemu - względnej nieistotno- 28 ści słów - z jednym ze standardowych zagadnień filozoficznych. Doszedłem do wniosku, że jest on spokrewniony z problemem uniwersaliów. I jakkolwiek dosyć szybko uświadomiłem sobie, że mój problem nie był tożsamy z tym klasycznym problemem, za wszelką cenę starałem się go uznać za wariant problemu klasycznego. To był błąd. W rezultacie jednak zainteresowałem się bardzo problemem uniwersaliów oraz jego historią i szybko doszedłem do wniosku, że za klasycznym problemem terminów uniwersalnych i ich znaczeń (lub ich sensu albo denotacji) ukrywa się głębszy i ważniejszy problem: uniwersalnych praw i ich prawdziwości, to znaczy problem prawidłowości [w przyrodzie]. Nawet dzisiaj problem uniwersaliów traktowany jest tak, jak gdyby byt zagadnieniem dotyczącym słów i użycia języka czy też podobieństw sytuacji oraz tego, na czym polega zgodność między nimi i naszym językowym symbolizmem. Mnie jednak wydawało się oczywiste, że problem ten jest znacznie ogólniejszy i że jest to zasadniczo problem r e a g ów a -niawpodobnysposóbna biologicznie podobne sytuacje. Ponieważ wszystkie (albo niemal wszystkie) reakcje mają biologiczną wartość -dotyczą bowiem naszych oczekiwań - prowadzi to nas do zagadnienia antycypacji, a także do problemu dostosowania się do prawidłowości. Przez całe życie wierzyłem nie tylko w istnienie tego, co filozofowie uznają za "świat zewnętrzny", ale także sądziłem, że pogląd przeciwny nie jest godzien poważnego zainteresowania. Nie znaczy to jednak, że sam nigdy nie zajmowałem się tym zagadnieniem czy też że nigdy nie eksperymentowałem na przykład z "neutralnym monizmem" lub podobnymi idealistycznymi stanowiskami. Zawsze jednak byłem rzecznikiem realizmu; dzięki temu miałem świadomość, że w kontekście problemu uniwersaliów termin realizm oznaczał coś zupełnie innego, a mianowicie stanowisko przeciwne nominalizmowi. Aby uniknąć tego trochę mylącego użycia, wymyśliłem - pracując wówczas nad Nędzą historycyzmu (prawdopodobnie w 1935 roku, por. Notę historyczną w tejże książce) - termin "esencjalizm" jako nazwę dla każdego (klasycznego) stanowiska przeciwnego nominalizmowi, zwłaszcza dla teorii Platona i Arystotelesa (a wśród współczesnych doktryn dla Husserlowskiej intuicji eidetycznej). Na co najmniej dziesięć lat przed tym, zanim wybrałem tę nazwę, uświadomiłem sobie, że mój problem - w przeciwieństwie do problemu 29 uniwersaliów (i jego biologicznego wariantu) - jest problemem metody. W końcu bowiem napomnienie, które narzuciłem sobie samemu, było przykazaniem, aby myśleć i postępować w określony sposób. Dlatego właśnie dużo wcześniej, zanim wymyśliłem nazwy "esen-cjalizm" i "antyesencjalizm", zmodyfikowałem termin "nominalizm" za pomocą terminu "metodologiczny", posługując się mianem "metodologicznego indywidualizmu" dla postawy wynikającej z mojego napomnienia. (Teraz myślę, że nazwa ta jest myląca. Termin "nominalizm" przyjąłem w rezultacie próby utożsamienia mojej postawy z pewnym dobrze znanym stanowiskiem, a przynajmniej wskutek prób znalezienia pewnych podobieństw między nią a pewnym podobnym stanowiskiem. Klasycznego "nominalizmu" jednak nigdy nie wyznawałem.) We wczesnych latach dwudziestych przeprowadziłem dwie dyskusje, które miały spory wpływ na te idee. W pierwszej dyskusji rozmawiałem z Karlem Polanyim, ekonomistą i teoretykiem nauk o polityce. Polanyi uważał, że to, co uznawałem za "metodologiczny indywidualizm", jest typowe dla nauk przyrodniczych, lecz nie dla nauk społecznych. W drugiej dyskusji, nieco później, z Heinrichem Gomperzem, myślicielem o wielkiej oryginalności i wielkiej erudycji, mój rozmówca zaszokował mnie, stwierdzając, że moje stanowisko jest "realistyczne" w obu sensach tego słowa. Teraz sądzę, że Polanyi i Gomperz mieli rację. Polanyi miał rację, ponieważ nauki przyrodnicze są w większości wolne od werbalnych dyskusji, podczas gdy werbalizm dominował - i nadal dominuje - w naukach społecznych. Nie koniec na tym. Powiedziałbym teraz9, że stosunki społeczne należą na wiele sposobów do tego, co od niedawna nazywam "trzecim światem", czy też - bardziej adekwatnie - "światem 3", światem teorii, książek, idei i problemów, światem, który od czasów Platona uznającego go za świat pojęć, był przedmiotem badań wielu esencjalistów. Gomperz miał rację, ponieważ realista, który wierzy w "świat zewnętrzny", z konieczności wierzy w istnienie raczej kosmosu 9 (Dopisane w korekcie.) Ostatnio wprowadziłem zmianę w terminologii, nazywając świat pierwszy, drugi i trzeci światem l, światem 2 i światem 3, idąc za sugestią SirJohna Ecciesa. Gdy idzie o moją starszą terminologię, por. O teorii obiektywnego umystu, w: Wiedza obiektywna; gdy idzie o sugestię Sir Johna, por. jego książkę Facing Reality, Springer-Yerlag, New York-Heidelberg-Berlin, 1970. Z sugestią tą zapoznałem się zbyt późno i nie mogłem jej wprowadzić w oryginalnym tekście niniejszej książki, z wyjątkiem kilku miejsc. (Dopisane w 1975 roku: obecnie wprowadziłem zmiany w tekście zgodne z nową terminologią w nieco większym stopniu.) Por. także przypis 308, a także The Self, zwl. rozdział P2 niż chaosu, to znaczy w istnienie prawidłowości. I chociaż uważałem, że jestem bardziej przeciwny klasycznemu esencjalizmowi niż nominaliz-mowi, nie uświadamiałem sobie wówczas, że - zastępując problem istnienia podobieństw zagadnieniem biologicznej adaptacji do prawidłowości - byłem bliższy "realizmowi" niż nominalizmowi. Aby wyjaśnić te sprawy tak, jak je teraz rozumiem, posłużę się tabelą idei, którą po raz pierwszy opublikowałem w artykule On the Sour-ces ofKnowledge and of Ignorance10. IDEE to znaczy DESYGNACJE, TERMINY ZDANIA, TWIERDZENIA lub POJĘCIA lub TEORIE mogą być formułowane w SŁOWACH STWIERDZENIACH które mogą być SENSOWNE PRAWDZIWE a ich SENSOWNOŚĆ PRAWDZIWOŚĆ można zredukować za pomocą DEFINICJI WNIOSKOWAŃ do prawdziwości POJĘĆ NIE ZDEFIOWANYCH ZDAŃ PIERWOTNYCH próba ustalenia (raczej niż redukcji) w ten sposób ich ZNACZENIA PRAWDZIWOŚCI prowadzi do regresu w nieskończoność Sama ta tabela jest całkiem trywialna: logiczna analogia pomiędzy lewą iprawą jej stroną jest dobrze znana. Można się jednak nią posłużyć, aby wyjaśnić moje powyższe napomnienie, które teraz da się przeformutować następująco: 10 Doroczny Wykład Filozoficzny, Akademia Brytyjska z 1960 roku, przedrukowany w Con-jectures andRefutations, por. zwłaszcza s. 19 i nast. Por. także s. 349 mojego artykułu Episfe-mologia bez podmiotu poznającego, obecnie rozdział 3 Wiedzy obiektywnej. (Tabela tutaj przedrukowana różni się od oryginalnej drobnymi modyfikacjami.) 30 31 Mimo że pomiędzy lewą i prawą stroną tej tabeli zachodzi bardzo ścisła analogia, lewa jej strona jest z filozoficznego punktu widzenia pozbawiona znaczenia, podczas gdy prawa jej strona ma fundamentalne znaczenie filozoficzne". Implikuje to pogląd, że filozofie znaczenia i filozofie języka (w tej mierze, w jakiej zajmują się słowami) zmierzają w niewłaściwym kierunku. Gdy idzie o sprawy intelektualne, przedmiotami godnymi zainteresowania są tylko prawdziwe teorie lub też teorie, które zbliżają się do prawdy -to znaczy takie, które są bliższe prawdy niż inne teorie konkurencyjne, na przykład starsze teorie. Zgodzi się z tym, jak przypuszczam, większość ludzi, lecz niektórzy mogą argumentować następująco: To, czy dana teoria jest prawdziwa, nowa czy intelektualnie znacząca, zależy od jej znaczenia, a znaczenie teorii (przy założeniu, że jest ona sformułowana w sposób jednoznaczny) jest funkcją znaczenia słów, za pomocą których została ona sformułowana. (W tym miejscu, podobnie jak w matematyce, słowo "funkcja" ma obejmować również porządek argumentów.) Taki pogląd na znaczenie teorii wydaje się niemal oczywisty; jest on szeroko wyznawany i często jest - nieświadomie - uznawany za pewny12. Mimo to nie ma w nim wiele prawdy. Poglądowi temu przeciwstawiłbym poniższe, szkicowo sformułowane, przekonanie: Stosunek pomiędzy teorią (lub zdaniem) a słowami użytymi w jej sformułowaniu jest na kilka sposobów analogiczny do stosunku, jaki zachodzi pomiędzy słowami i literami użytymi do jej zapisania. Oczywiście litery nie mają "znaczenia" w sensie, w jakim słowa mają "znaczenie", chociaż - aby rozpoznać stówa - musimy znać litery (to znaczy musimy znać w pewnym sensie ich "znaczenie"), dzięki cze- u Por. nowo wprowadzony punkt 9 w trzecim wydaniu Conjectures andRefutations, s. 28. (Punkt 9 z wcześniejszych wydań nosi teraz numer 10.) 12 Nawet Gottiob Frege nie formułuje go zupełnie wyraźnie, chociaż doktryna ta jest z pewnością zawarta w jego Sinn und Bedeutung, gdzie przedstawia on nawet argumenty na jej rzecz. Por. Peter Geach i Max Black (eds.), Translations from the Philosophical Writings of Gottiob Frege, (Mord, Blackwell, 1952, s. 56-78. [Por. wyd. polskie: Gottiob Frege, Pisma se- j mantyczne, PWN, Warszawa 1977, s. 60-75.] mu możliwe będzie odkrycie ich znaczenia. Mniej więcej to samo można powiedzieć o słowach, zdaniach lub teoriach. Litery odgrywają czysto techniczną lub pragmatyczną rolę w formułowaniu słów. W moim przekonaniu słowa również odgrywają tylko techniczną lub pragmatyczną rolę w formułowaniu teorii. A zatem zarówno litery, jak i słowa są tylko środkami do celów (różnych celów). Natomiast jedynym ważnym celem intelektualnym jest formułowanie problemów, próbne formułowanie teorii mających je rozwiązać oraz krytyczna dyskusja teorii konkurencyjnych. Krytyczna dyskusja ocenia przedstawione teorie z punktu widzenia ich wartości racjonalnej lub intelektualnej jako rozwiązań dla danego problemu, jak też z punktu widzenia ich prawdziwości lub bliskości do prawdy. Prawda jest główną zasadą regulatywną w procesie krytykowania teorii; inną jest umiejętność stawiania nowych problemów i ich rozwiązywania. (Por. moją książkę Conjectures and Refutations, rozdział 10.) Znane są znakomite przykłady wykazujące, że dwie teorie, T, i T" które są sformułowane za pomocą zupełnie różnych terminów (terminów wzajemnie nieprzekladalnych), mogą być mimo to logicznie równoważne, dzięki czemu możemy powiedzieć, że T, i T; są tylko dwoma różnymi sformułowaniami jednej i tej samej teorii. Dowodzi to, że jest błędem uznawać logiczne "znaczenie" teorii za funkcję "znaczeń" słów. (Aby wykazać równoważność T, i T" może okazać się konieczne skonstruowanie bogatszej teorii T,, na którą można przełożyć obie teorie, T, i T;. Różne aksjomatyzacje geometrii projekcyjnej stanowią tego przykłady, podobnie jak różne formalizmy - cząstkowy i falowy - mechaniki kwantowej, których równoważność można wykazać za pomocą przekładu ich obu na język operatorów)13. Jest naturalnie rzeczą całkiem oczywistą, że zmiana jednego słowa może radykalnie zmienić znaczenie zdania, tak samo jak zmiana jednej litery może radykalnie zmienić znaczenie słowa, a tym samym znaczenie teorii - co uświadamia sobie doskonale każdy, kto zajmował się interpretacją Parmenidesa. Jednakże pomyłki kopistów lub drukarzy, choć bywają bardzo zwodnicze, można bardzo często skorygować dzięki refleksji nad kontekstem. Por. mój artykuł Ouantum Mechanics without 'the Observer', zwt. s. 11-15, gdzie omawiam powyższy problem. (Na marginesie, ten szczególny przypadek równoważności został tam zakwestionowany.) 32 33 Każdy, kto choć trochę próbował swego pióra w tłumaczeniu i zastanawiał się nad tym, wie, że nie istnieje gramatycznie poprawne, a przy tym niemal literalne tłumaczenie jakiegokolwiek interesującego tekstu. Każdy dobry przekład jest interpretacją oryginalnego tekstu. Posunąłbym się nawet do stwierdzenia, że każdy dobry przekład nietry-wialnego tekstu musi być teoretyczną rekonstrukcją. A zatem musi zawierać odrobinę komentarza. Każdy dobry przekład musi być i wiemy, i wolny zarazem. Na marginesie chciałbym powiedzieć, że jest błędem sądzić, iż w przekładaniu dzieł literatury teoretycznej sprawy estetyczne nie mają znaczenia. Wystarczy tylko pomyśleć o teoriach takich jak Newtonowska czy Einsteinowska, aby zrozumieć, że przekład, który wyraża treść teorii, ale nie wydobywa pewnych wewnętrznych symetrii, może być zupełnie niedobry, do tego stopnia, że gdyby ktoś znał tylko ten przekład i odkrył samodzielnie te symetrie, miałby prawo odczuwać, że dokonał oryginalnego odkrycia naukowego, że sformułował jakieś twierdzenie, nawet jeżeli twierdzenie to było interesujące głównie z powodów estetycznych. (Analogicznie, wierszowane przekłady Ksenofanesa, Par-menidesa, Empedoklesa czy Lukrecjusza - jeżeli pod innymi względami są równoważne - należy cenić wyżej niż przekłady prozatorskie)14. W każdym razie, chociaż przekład może być zły, ponieważ nie jest dostatecznie precyzyjny, precyzyjny przekład trudnego tekstu po prostu nie istnieje. A jeżeli dwa języki mają odmienną strukturę, niektóre teorie mogą okazać się niemal nieprzekładalne (jak to pięknie wykazał Benjamin Lee Whorf15). Oczywiście, jeżeli języki są tak ściśle spokrewnione jak na przykład łaciński i grecki, wprowadzenie kilku nowo wymyślonych słów wystarczy, aby umożliwić dokonanie przekładu. W innych przypadkach zamiast przekładu konieczny może się okazać obszerny komentarz16. 14 Nie sądzę, aby można było trafnie wyrazić za pomocą nierytmicznej prozy zdanie Panne-nidesa, fragmenty 14-15 [podaję zrytmizowany przekład angielski dokonany przez Poppera, zamieszczając poniżej wlasny przekład polski; oba te wiersze Parmenidesa mówią o księżycu] Bright in the night with an alien light round the earth she is erring, Always she wistfully looks round for the rays ofthe suń. \jasny wśród, ciemności, bladzi z obcym światlem wokól ziemi, Rozglądając się wokót, za promieniami stoma stęskniony.} 15 Por. Benjamin Lee Whorf, Language, Thought and Reality, Cambridge, Mass., The MIT Press 1956. 16 Gottiob Frege sugeruje - błędnie, jak sądzę - w swym artykule Der Gedanke, "Beitrag żur Philos. d. deutschen Idealismus", l (1918-1919, s. 58-77, znakomicie przetoźonym przez A. M. i Marcelle Quinton jako The Thought: A Logical Inąuiry, "Mind", N. S., 65, 1956, 34 Wobec powyższego idea ścisłego języka lub precyzji w języku wydaje się całkowitym nieporozumieniem. Gdybyśmy mieli wprowadzić do powyższej tabeli idei "precyzję", znalazłaby się ona po lewej jej stronie (ponieważ precyzja językowa zdań byłaby całkowicie zależna od precyzji użytych w nich słów); odpowiednikiem "precyzji" po prawej stronie tabeli byłaby "pewność". Nie wprowadziłem tych dwóch idei, ponieważ moja tabela jest tak skonstruowana, że wszystkie idee znajdujące się po jej prawej stronie są istotne, zarówno precyzja jednak, jak i pewność to idee fałszywe. Nie można ich osiągnąć i z tej racji są niebezpiecznie zwodnicze, jeżeli przyjmuje się je bezkrytycznie jako wskazówki. Dążenie do precyzji jest analogiczne do dążenia do pewno ś c i - oba te dążenia należy odrzucić. Nie sugeruję oczywiście, że wzrost precyzji danego przewidywania czy nawet sformułowania nie może być czasami czymś pożądanym. Twierdzę jednak, że zawsze jest rzeczą niepożądaną dążenie do zwiększenia precyzji dla niej samej - zwłaszcza precyzji języków ej-ponieważ prowadzi ono zazwyczaj do utraty jasności oraz do straty czasu i wysiłku na rozważania wstępne, które często okazują się bezużyteczne, ponieważ realny postęp danej dziedziny wiedzy pomija je: nigdy nie należy dążyć do precyzji większe j, niż tego wy maga sytuacja problemowa. Moje stanowisko mógłbym wyrazić następująco: każdy wzrost jakości jest sam w sobie wartością intelektualną; wzrost precyzji ma wartość tylko pragmatyczną, jako środek do pewnego określonego celu - a celem tym jest zazwyczaj zwiększenie [stopnia] testowalności lub kry-tykowalności wymaganego przez sytuację problemową (może być na przykład konieczne, abyśmy odróżniali od siebie różne teorie konku- s. 289-311), że "doskonały (yollkommene) przekład jest prawie niemożliwy" tylko w przypadku emocjonalnych aspektów mowy (s. 63 oryginału lub s. 295 przekładu angielskiego) i że "im bardziej naukowa jest prezentacja... tym łatwiej poddaje się przekładowi" (ibid.). Dość ironiczne jest jednak to, że Frege dalej stwierdza, zupełnie słusznie, iż dla treści dowolnej myśli jest obojętne, które z niemieckich słów oznaczających konia (Pferd, Ross, Maul, Mahre) zostanie użyte w jej sformułowaniu - różnią się one tylko pod względem zawartości emocjonalnej: w szczególności Mahre nie musi w każdym kontekście oznaczać samicy konia. Jednakże ta prosta i pozbawiona emocji myśl Fregego wydaje się nieprzekładalna na język angielski, ponieważ angielski nie ma, jak się zdaje, trzech dobrych synonimów dla "konia". Tłumacz musiałby się zatem stać komentatorem, musiałby bowiem znaleźć jakieś powszechne słowo angielskie, które miałoby trzy synonimy - najlepiej o uderzająco odmiennych emocjonalnych lub poetyckich skojarzeniach. 35 rencyjne pozwalające sformułować przewidywania odróżnialne tylko wówczas, gdy podniesiemy stopień precyzji naszych pomiarów)17. Jasne jest, że poglądy te różnią się znacznie od poglądów wyznawanych implicite przez wielu współczesnych filozofów. Ich postawa wobec ścisłości została zapoczątkowana w czasach, gdy matematykę i fizykę uważano za nauki ścisłe. Uczeni i filozofowie o zainteresowaniach naukowych byli pod wielkim wrażeniem postulatu ścisłości. Sądzili, że jest niemal czymś w rodzaju obowiązku postępować zgodnie z wymogiem "ścisłości", naśladować ją, mając być może przy tym nadzieję, że produktem ubocznym ścisłości będzie płodność naukowa. Płodność naukowa nie jest jednak wynikiem ścisłości, lecz dostrzegania nowych problemów tam, gdzie nikt dotąd nie dostrzegał żadnych problemów, i wynajdowania nowych sposobów ich rozwiązywania. Jednakże z uwagami dotyczącymi historii współczesnej filozofii na razie się powstrzymam, pozostawiając je na koniec tej dygresji. Powrócę teraz do zagadnienia znaczenia lub sensowności zdania lub teorii. Mając w pamięci moje napomnienie, aby nigdy nie spierać się o słowa, zgadzam się chętnie (jak gdyby ze wzruszeniem ramion), że możliwe są takie znaczenia słowa "znaczenie", że znaczenie teorii zależy całkowicie od znaczenia słów używanych w każdym wyraźnym sformułowaniu teorii. (Być może Frege'owski "sens" jest jednym z tych znaczeń, jakkolwiek wiele jego sformułowań świadczy przeciwko temu.) Nie zaprzeczam również, że z reguły musimy rozumieć słowa, aby zrozumieć teorię (chociaż wcale nie jest to zasada ogólna, co sugeruje istnienie definicji niewyraźnych). Teoria jest jednak interesująca lub sensowna z zupełnie innych powodów; to znaczy jej treść, którą staramy się zrozumieć, jeżeli chcemy zrozumieć teorię, polega na czymś innym. Ideę tę można wyrazić w sposób intuicyjny, choć być może nieco niejasny: teoria jest interesująca dzięki swej relacji logicznej do określonej sytuacji problemowej, dzięki jej relacji do teorii poprzednich i konkurencyjnych wobec niej, dzięki swej mocy rozwiązywania istniejących problemów i sugerowania nowych. Innymi słowy, znaczenie lub sensowność teorii w tym sensie zależy od bardzo ogólnych kontekstów, chociaż naturalnie sensowność tych kontekstów z kolei zależy 17 Por. np. podrozdział 37 mojej Logiki odkrycia naukowego. Miałem tam na myśli przykład grawitacyjnego przesunięcia ku czerwieni. od różnych teorii, problemów i sytuacji problemowych, z których się składają. Jest rzeczą interesującą, że tę z pozoru niejasną (można by powiedzieć "holistyczną") ideę znaczenia teorii można poddać analizie i wystarczająco rozjaśnić za pomocą czysto logicznych kategorii, tj. za pomocą idei treści zdania lub teorii. Funkcjonują powszechnie zasadniczo dwie, intuicyjnie bardzo odmienne, lecz logicznie niemal identyczne, pojęcia treści, które niekiedy nazywałem treścią logiczną i zawartością informacyjną; szczególny przypadek tej drugiej idei nazywałem również treścią empiryczną. Treść logiczną zdania lub teorii można utożsamić z tym, co Tarski nazywał klasą konsekwencji, to znaczy klasą wszystkich (nie-tautologicznych) konsekwencji, które można wyprowadzić ze zdania lub teorii. Gdyidzieo zawartość informacyjną (jak nazwałem tę ideę), musimy rozważyć intuicyjną ideę, że zdania lub teorie mówią nam tym więcej, "im więcej zakazują" lub wykluczają18. Ta intuicyjna idea prowadzi do idei zawartości informacyjnej, która przynajmniej niektórym ludziom wydawała się absurdalna: informacyjna zawartość teorii jest zbiorem zdań, które są niezgodne z teorią19. Jednakże od razu widać, że pomiędzy elementami tego zbioru i elementami treści logicznej zachodzi relacja jedno-jednoznacznej korespondencji: każdemu elementowi, który znajduje się w jednym z tych zbiorów, odpowiada inny element w drugim zbiorze, a mianowicie jego negacja. 18 Gdy idzie o tę ideę oraz przytoczony cytat, por. podrozdział 6 mojej Logik der Forschung: "Się sagen urn so mehr, je mehrsie verbieten", Logika odkrycia naukowego, s. 40: "Im więcej zakazują, tym więcej mówią". Ideę tę przyjął Rudolf Camap w podrozdziale 23 swej książki In-troduction to Semantics, Haryard University Press, Cambridge, Mass., 1942, s. 151. Carnap przypisuje tę ideę Wittgensteinowi "wskutek pomyłki", jak sam stwierdza w podrozdziale 73 swej książki LogicalFoundationsofProbability, University of Chicago Press, Chicago, 1950, s. 406, gdzie ideę tę przypisuje mnie. Carnap pisze tam: "Moc asertywna zdania polega na wykluczaniu pewnych możliwych przypadków". Chciałbym obecnie stwierdzić, że "przypadki" tewnaucetoteorie (hipotezy) o mniejszym lub większym stopniu ogólności. (Nawet zdania nazywane przeze mnie w Logice odkrycia naukowego "zdaniami bazowymi" są hipotezami, choć mają one niski stopień ogólności, na co zwracałem uwagę w tej książce.) 19 Podzbiór zawartości informacyjnej, który składa się ze zdań bazowych (zdań empirycznych) nazwałem -w Logice odkrycia naukowego klasą "potencjalnych falsyfikatorów" teorii lub jej "zawartością empiryczną". 36 37 Stwierdzamy zatem, że ilekroć wzrasta lub maleje silą logiczna, moc lub też ilość informacji zawartej w danej teorii, jej zawartość informacyjna musi się zwiększyć lub zmniejszyć. Wskazuje to, że obie te idee są bardzo podobne: zachodzi relacja jedno-jednoznacznej korespondencji pomiędzy tym, co można powiedzieć o jednej z nich, a tym, co można powiedzieć o drugiej. To zaś pokazuje, że moja definicja zawartości informacyjnej nie jest całkowicie absurdalna. Są jednak różnice. Na przykład dla treści logicznej obowiązuje następujące prawo przechodniości: jeżeli b jest elementem zawartości a, c zaś jest elementem zawartości b, to c jest także elementem zawartości a. Chociaż istnieje naturalnie podobna zasada dla zawartości informacyjnej, nie jest to tak samo prosta zasada przechodniości20. Ponadto treść dowolnego (nietautologicznego) zdania - na przykład teorii t - jest nieskończona. Przyjmijmy bowiem nieskończoną listę zdań a, b, c,..., które są parami sprzeczne i które wzięte osobno nie implikują teorii t. (Dla większości teorii t takimi zdaniami byłyby na przykład stwierdzenia a: "liczba planet wynosi O", b: "liczba planet wynosi l" itd.) Wówczas zdanie "^ lub a lub t i a" dałoby się wyprowadzić z t, a zatem należy ono do zawartości informacyjnej t; to samo dotyczy b i dowolnego innego zdania na liście. Na mocy naszych założeń dotyczących a, b, c, ... można teraz wykazać po prostu, że żadna para zdań ciągu "t lub a lub tia","t\ub & lub f i 6",...nie wynika z innej, to znaczy, że żadne z tych zdań nie implikuje żadnego innego. A zatem treść logiczna t musi być nieskończona. Ten elementarny wynik dotyczy treści logicznej dowolnej nie-tautologicznej teorii, co jest oczywiście faktem powszechnie znanym. Argument jest trywialny, ponieważ opiera się na trywialnej operacji z funktorem logicznym (alternatywą nierozłączną) "lub"21; mogą więc powstać wątpliwości, czy nieskończoność treści nie jest w ogóle czymś trywialnym, zależnym wyłącznie od zdań takich jak "t \ u b a l u b t i 20 Nie-a bowiem należy do zawartości informacyjnej o, a zaś należy do zawartości informacyjnej nie-a; jednakże a nie należy do swojej własnej zawartości informacyjnej (chyba że jest to sprzeczność). 21 Dowód (który w podanej tu konkretnej formie został mi przedstawiony przez Davida Mil-lera) jest caikiem prosty. Zdanie bowiem "b l u b 11 u b b i t" wynika ze zdania "a l u b M u b a i t" wtedy i tylko wtedy, gdy wynika ono z s; to znaczy wtedy i tylko wtedy, gdy teoria / wynika z , fl l u b nie-b". Ponieważ jednak a i b są wzajemnie sprzeczne (na mocy założenia), to ostatnie zdanie mówi tyle samo, co a. A więc "61 u b t\ u b b i t" wynika z "a lub Mub a i t" wtedy i tylko wtedy, gdy t wynika z s; na mocy założenia jednak t nie wynika z a. a" które są wynikiem trywialnej metody osłabiania t. Jednakże w kontekście zawartości informacyjnej natychmiast widać, że sprawa nie jest tak trywialna, na jaką wygląda. Przyjmijmy bowiem, że rozważamy teorię grawitacji Newtona. Wówczas dowolne zdanie lub teoria sprzeczna z N będzie elementem zawartości informacyjnej 7V. Nazwijmy Einsteinowską teorię grawitacji E. Ponieważ teorie te są wzajemnie sprzeczne, każda z nich należy do zawartości informacyjnej drugiej teorii; każda wyklucza, zakazuje lub nie zezwala na drugą. Wskazuje to w bardzo intuicyjny sposób, że zawartość informacyjna teorii t]est nieskończona zupełnie nietrywialnie: dowolna teoria, która jest nie do pogodzenia z t, a zatem dowolna przyszła teoria, która może kiedyś zastąpić f (powiedzmy po tym, jak przeprowadzone eksperymenty krzyżowe obaliły teorię t), w oczywisty sposób należy do zawartości in form ac y j-n ej t. Jest jednak rzeczą równie oczywistą, że z góry nie możemy znać tych teorii ani ich zbudować: Newton nie mógł przewidzieć Einsteina ani Einsteinowskich następców. Teraz można oczywiście znaleźć ściśle podobną, choć mniej intuicyjną sytuację dotyczącą treści logicznej: ponieważ E należy do zawartości informacyjnej N, nie-E należy do treści logicznej N:nie--E wynika z N, o czym oczywiście Newton ani nikt inny nie mógł wiedzieć, zanim E nie powstała. W swoich wykładach często ujmowałem tę interesującą sytuację stwierdzeniem: nigdy nie wiemy, o czym mówimy. Gdy bowiem proponujemy teorię lub staramy się ją zrozumieć, proponujemy zarazem - lub staramy się zrozumieć - jej implikacje logiczne; to znaczy wszystkie te zdania, które z niej wynikają. Jest to jednak, jak widzieliśmy, zadanie beznadziejne: istnieje cała nieskończoność nieprzewidywalnych nietrywialnych zdań należących do zawartości informacyjnej każdej teorii oraz dokładnie jej odpowiadająca nieskończoność zdań należących do jej treści logicznej. Nigdy więc nie będziemy mogli poznać lub zrozumieć wszystkich implikacji jakiejkolwiek teorii czy jej pełnego znaczenia. Jest to, jak sądzę, wynik zaskakujący, gdy idzie o treść logiczną, choć wydaje się całkiem naturalny, gdy idzie o zawartość informacyjną. 38 39 (Jak do tej pory tylko raz widziałem takie stwierdzenie ogłoszone drukiem21, jakkolwiek wielokrotnie posługiwałem się nim w swoich wykładach na przestrzeni wielu lat.) Wykazuje ono między innymi, że zrozumienie teorii jest zawsze zadaniem nieskończonym i że teorie można w zasadzie rozumieć coraz lepiej. Wykazuje także, że jeżeli chcemy zrozumieć teorię lepiej, najpierw musimy odkryć jej relacje logiczne wobec tych istniejących problemów i istniejących teorii, które składają się na "sytuację problemową" w określonym momencie. Staramy się naturalnie patrzeć w przyszłość: staramy się odkryć nowe problemy postawione przez naszą teorię, lecz nasze zadanie jest nieskończone i nigdy nie można go dokończyć. Okazuje się zatem, że teraz można rozjaśnić owo sformułowanie, o którym powyżej stwierdziłem, że jest "tylko intuicyjne i może trochę niejasne". Nietrywialna nieskończoność zawartości teorii, jak ją tu przedstawiłem, sprawia, że znaczenie teorii jest kwestią częściowo logiczną, a częściowo historyczną. Ta druga zależy od tego, co - w świetle przeważającej sytuacji problemowej w określonym czasie -zostało odkryte na temat zawartości teorii; jest to jak gdyby projekcja tej historycznej sytuacji problemowej na logiczną treść teorii22. 21 John W. N. Watkins, Hobbes's System ofideas, Hutchinson, London 1965, s. 22 i nast., wyd. drugie 1973, s. 8 i nast. 22 [Niniejszy przypis pierwotnie stanowi} fragment tekstu.] Wszystko to można stwierdzić, nawet jeżeli ograniczymy się do tylko jednej z dwóch omawianych dotychczas idei treści lub zawartości. Jest to nawet jaśniejsze z punktu widzenia trzeciej koncepcji zawartości, to znaczy idei zawartości problemowej danej teorii. W ślad za sugestią Fregego możemy wprowadzić pojęcie problemu, który da się rozwiązać za pomocą odpowiedzi typu tak lub nie albo, mówiąc krótko, ^-problem: jeżeli mamy dane zdanie o (np. "Trawa jest zielona"), odpowiedni y-problem ("Czy trawa jest zielona?") można zapisać za pomocą formuły "y(a)". Od razu widać, że y(a) = y(.nie-a): problem czy trawa jest zielona jest, jako problem, identyczny z problemem, czy trawa nie jest zielona, nawet jeżeli oba te pytania są sformułowanie różnie i nawet jeżeli odpowiedz "tak" na jedno z nich jest równoważna z odpowiedzią "nie" na inne. Możemy zdefiniować zawartość problemową teorii t na dwa równoważne sposoby, (l) jest to zbiór wszystkich y(a), dla których o jest elementem treści logicznej t; (2) jest to zbiór tych wszystkich .)i(a), dla których a jest elementem zawartości informacyjnej t. A zatem zawartość problemowa jest związana z dwoma pozostałymi pojęciami zawartości w identyczny sposób. W naszym poprzednim przykładzie N (teoria Newtona) i E (teoria Einsteina) y (E) należy do zawartości problemowej N, ay(N) należy do zawartości problemowej E. Jeżeli przez K (= K, i K, i K,) oznaczymy zdanie będące sformułowaniem trzech praw Keplera, ograniczonym do problemu dwóch ciał, wówczas K, i K^ wynikają z N, ale zaprzeczają E, podczas gdy Kp a tym samym A, stoi w sprzeczności zNiE. (Por. rozdział 5 Wiedzy obiektywnej oraz Conjectwes and Refutations, s. 62, przyp. 28.) Niemniej jednak wszystkie problemy y(K) \y(K,),y{K^),y(K,) na- 40 Podsumowując, istnieje przynajmniej jedno "znaczenie" (lub "sens") teorii, które sprawia, że teoria staje się zależna od jej zawartości, a tym samym bardziej zależna od jej relacji z innymi teoriami niż znaczenie jakiegokolwiek zbioru stów. Są to niektóre, bardziej interesujące od innych wyniki, jakie w toku mojego życia wyłoniły się dzięki przestrzeganiu mojego antyesencjali-stycznego napomnienia - one zaś z kolei były wynikiem dyskusji omówionej w rozdziale 6. Innym wynikiem jest po prostu uświadomienie sobie tego, że dążenie do ścisłości - w słowach, pojęciach lub znaczeniach -jest szukaniem wiatru w polu. Po prostu nie ma niczego takiego jak ścisłe pojęcie (na przykład w sensie Fregego), chociaż pojęcia takie jak "cena tego czajnika" i "trzydzieści pensów" są zazwyczaj dostatecznie ścisłe z punktu widzenia sytuacji problemowej, w której się pojawiają. (Należy jednak pamiętać, że pojęcie "trzydzieści pensów" jest -jako pojęcie społeczne lub ekonomiczne - bardzo zmienne: kilka lat temu miało ono zupełnie inne znaczenie niż dzisiejsze.) Opinia Fregego jest odmienna, pisze bowiem: "Definicja pojęcia... musi jednoznacznie określać w przypadku dowolnego przedmiotu, czy podpada on pod dane pojęcie czy nie... Posługując się metaforą, możemy powiedzieć: pojęcie musi mieć ostre granice"23. Jest jednak jasne, że aby móc wymagać tego rodzaju absolutnej precyzji od definiowanego pojęcia, trzeba najpierw wiedzieć, że wymóg ten jest spełniony przez pojęcia definiujące, a ostatecznie przez nasze pojęcia niezdefiniowane, czyli pierwotne. Jest to jednak niemożliwe. Na-sze niezdefiniowane lub pierwotne pojęcia mają albo swoje tradycyjne leżą do zawartości problemowej N i E, 3iy(N) \y{E) należą do zawartości problemowej K, K,, K, i K,. To, ie.y(E) - to znaczy problem prawdziwości teorii Einsteina - należy do zawartości problemowej ^ i 7V, ilustruje fakt, iż niemożliwa jest tutaj przechodniość. Problem bowiem, czy teoria optycznego efektu Dopplera jest prawdziwa - to znaczy y(f)) - należy do zawartości problemowej E, ale nie do zawartości problemowej N ani K. Jakkolwiek przechodniość tu nie zachodzi, może zachodzić pewien inny związek: zawartość problemową a i b można uznać za powiązaną zy(c), jeżeli y(c) należy do zawartości problemowej a, a także do b. Oczywiście zawartość problemową dowolnego a i b zawsze można powiązać, dobierając odpowiednie c (być może c = a l u b b); zatem sam fakt, że a i b są powiązane, jest trywialny, ale fakt, że są powiązane za pomocą pewnego określonego problemu y(p) (który może być dla nas interesujący z jakiegoś powodu), może nie być trywialny i może przydawać znaczenia problemom a, bić. Związki w większości są w dowolnym czasie oczywiście nieznane. 23 Gottiob Frege, Grundgesetze derArithmetik, H. Pchle, Jena 1903, t. II, podrozdział 56. 41 znaczenie (które nigdy nie jest zbytnio precyzyjne), albo też wprowadzamy je na mocy tak zwanej "definicji kontekstowej", to znaczy poprzez pokazanie sposobu, w jaki są one używane w kontekście danej teorii. Ten ostatni sposób ich wprowadzania -jeżeli zachodzi potrzeba ich "wprowadzenia" - wydaje się najlepszy. Sprawia jednak, że znaczenie pojęć zależy od znaczenia teorii, a większość teorii można interpretować na więcej niż jeden sposób. W rezultacie pojęcia definiowane kontekstowo, a tym samym wszystkie pojęcia zdefiniowane wyraźnie za ich pomocą, stają się nie tylko "niejasne", lecz systematycznie wieloznaczne. Różne systematycznie wieloznaczne interpretacje (tak jak punkty i linie proste w geometrii projekcyjnej) mogą być zupełnie przeciwstawne. To powinno wystarczyć jako argument, że nie istnieją "jednoznaczne" pojęcia czy pojęcia o "ostrych granicach". Nie powinna nas więc dziwić uwaga Clifforda A. Truesdella na temat praw termodynamiki: "Każdy fizyk wie, co dokładnie znaczy pierwsze i drugie prawo, lecz nie ma dwóch fizyków... którzy by się co do nich zgadzali"25. Teraz wiemy, że wybór nie zdefiniowanych pojęć jest w znacznej mierze arbitralny, tak samo jak wybór aksjomatów teorii. Uważam, że Frege był w tej sprawie w błędzie, przynajmniej w 1892 roku: wierzył, że są terminy zasadniczo niedefiniowalne, ponieważ "to, co jest logicznie proste, nie może mieć poprawnej definicji"26. Jednakże to, co miał na myśli jako przykład prostego pojęcia - tj. jego pojęcie "pojęcia" -okazało się zupełnie niepodobne do tego, za co je uważał. Od tego czasu pojęcie to przekształciło się w pojęcie "zbioru" - a niewielu zechciałoby nazwać je teraz pojęciem jednoznacznym czy prostym. W każdym razie szukanie wiatru w polu (mam na myśli koncentrację na lewej stronie tabeli idei) trwało nadal. Gdy napisałem Logik derFor-schung, sądziłem, że poszukiwanie znaczeń słów niedługo się skończy. Byłem optymistą: poszukiwanie to nabierało dopiero rozpędu27. Coraz szerzej sądzono, że zadanie filozofii dotyczy znaczenia, a to oznaczało 25 Clifford A. Truesdell, Foundations ofContinuum Mechanics, w: Delaware Seminar in the Foundations of Physics, ed. Mario Bunge, Springer-Verlag, Berlin-Heidelberg-New York, 1967, s. 35-48, por. zwłaszcza s. 37. 26 Gottiob Frege, Uber Begriffund Gegenstand, "Vierteljahrsschrift fur wissenschaftliche Philos." 16,1892, s. 192-205; por. s. 43 przekładu angielskiego Petera Geacha i Maxa Blacka, Philosophical Writings of Gottiob Frege, s. 42-55; por. także przypis 12, powyżej. 27 Por. przypis *1 do paragrafu 4 Logiki odkrycia naukowego, por. także moją przedmowę do niej. 42 głównie znaczenia słów. Nikt poważnie nie kwestionował uznawanego implicite dogmatu, że znaczenie zdania, przynajmniej w jego najwyraź-niejszym i możliwie jednoznacznym sformułowaniu, zależy od znaczenia słów czy też jest jego funkcją. Postępowali tak w równej mierze brytyjscy analitycy języka, jak i zwolennicy Carnapa, którzy głosili pogląd, że zadaniem filozofii jest "rozjaśnianie pojęć", to znaczy nadawanie precyzji pojęciom. Jednakże nic takiego jak "rozjaśnianie pojęć" ani pojęcie "rozjaśnione" czy "ścisłe" po prostu nie istnieje. Pozostaje jednak problem: co powinniśmy robić, aby nasze znaczenia były jaśniejsze, jeżeli potrzeba nam jasności, lub żeby były bardziej precyzyjne, jeżeli potrzebujemy precyzji? W świetle mojego napomnienia główna odpowiedź na to pytanie jest następująca: jakikolwiek ruch w kierunku wzrostu jasności czy ścisłości pojęć musi mieć charakter ad hoc albo "cząstkowy". Jeżeli ze względu na brak jasności powstaje nieporozumienie, nie należy próbować kłaść nowych, solidniejszych podstaw, aby zbudować na nich ściślejszą "strukturę pojęciową", lecz prze-formułować swe wyrażenia ad hoc, mając na względzie uniknięcie nieporozumień, które już powstały i które można przewidzieć. Zawsze też należy pamiętać, że niemożliwe jest wyrażanie się w sposób, który pozwoliłby uniknąć nieporozumień. Zawsze będzie ktoś, kto nas zrozumie nieprawidłowo. Jeżeli zależy nam na większej ścisłości, to w istocie wymaga tego próbie m, któryma być rozwiązany. Należy po prostu zrobić wszystko, aby go rozwiązać, i nie próbować z góry precyzować owych pojęć czy sformułowań w próżnej nadziei, że taka procedura zaopatrzy nas w arsenał służący w przyszłości do pokonywania problemów, które jeszcze nie powstały. One mogą nigdy nie powstać; ewolucja teorii może potoczyć się inną drogą, pomijając wszystkie nasze wysiłki. Intelektualna broń potrzebna w okresie późniejszym może być zupełnie odmienna od narzędzi, które są obecnie znane wszystkim. Na przykład jest niemal pewne, że nikt starający się uściślić pojęcie równoczesności nie natrafiłby na "analizę" Einsteinowską przed sformułowaniem problemu Einsteina (asymetrii w elektrodynamice ciał w ruchu). (Nie należy sądzić, że jestem zwolennikiem popularnego jeszcze poglądu, iż osiągnięcie Einsteina polegało na "analizie operacyjnej". Uważam, że tak nie było. Por. Społeczeństwo otwarte, tom II, s. 28.) 43 Metodę ad hoc w pokonywaniu problemów jasności i ścisłości pojęć w miarę powstawania takich potrzeb można nazwać dializą, aby odróżnić ją od a n a l i z y, tj. od takiej koncepcji języka, według której analiza językowa może rozwiązywać takie problemy lub wytwarzać stosowne "uzbrojenie" na przyszłość. Dializa nie może rozwiązywać problemów. Nie może uczynić więcej niż to, co można uczynić za pomocą definiowania, rozjaśniania czy analizy języka: problemy można rozwiązać jedynie za pomocą nowych idei. Nasze problemy jednak mogą niekiedy wymagać wprowadzania nowych rozróżnień - o charakterze ad hoc w konkretnych celach. Ta długa dygresja28 odwiodła mnie od mojej głównej opowieści, do której teraz powracam. 28 Problemy tutaj omawiane zostały poddane dyskusji (choć być może nie dosyć obszernej) w różnych przedmowach do Logik der Forschung i Logie ofScientific Discovery. Jest być może sprawą interesującą to, że zawarta tam dosyć szczegółowa krytyka całego podejścia analizy języka nie została nawet wspomniana, gdy książka ta była recenzowana przez czasopismo "Mind" (por. moją odpowiedź na tę recenzję w przyp. 255 do rozdziału 33, poniżej), choć czasopismo to było oczywistym miejscem, gdzie taka krytyka winna być zauważona i gdzie winna ukazać się odpowiedź na nią. Zresztą mojej krytyki nie wspomina się także nigdzie indziej. Inne omówienia problemów związanych z tematem tej dygresji zostały wymienione w przypisie 8 w poprzednim rozdziale 6, por. także moje różnorodne omówienia deskryptywnej i argu-mentacyjnej funkcji języka w Conjectwes and Refutations 1963 i późniejsze wydania; a także rozdziały 3, 4 i 9 Wiedzy obiektywnej. Interesujący przykład kluczowego słowa (ephexes w Platońskim Timaiosie, 55a), które uległo dezinterpretacji (jako "kolejny w porządku wielkości" zamiast "kolejny w porządku czasu" lub może "w przylegającym porządku") wskutek niezrozumienia teorii i które można interpretować na dwa różne sposoby ("kolejno" w odniesieniu do czasu lub "przylegający" w odniesieniu do kątów na płaszczyźnie) bez zmiany znaczenia teorii Platona, można znaleźć w moim artykule Ploto, Timaeus 54e-55a. Podobne przykłady znajdują się w trzecim wydaniu Conjectwes and Refutations, zwłaszcza s. 165 i 408-412. Mówiąc krótko, przekładu można dokonywać tylko wówczas, gdy cały czas mamy w pamięci konkretną sytuację problemową. 8. Rok przełomowy: marksizm, nauka i pseudonauka Podczas ostatnich strasznych lat wojny, chyba w 1917 roku, gdy akurat bardzo długo chorowałem, uświadomiłem sobie bardzo wyraźnie coś, co odczuwałem niejasno od jakiegoś już czasu: że w naszych słynnych austriackich szkołach średnich (nazywanych Gymnasium oraz - horri-bile dictu! - Realgymnosium) straszliwie marnowaliśmy nasz czas, mimo że nasi nauczyciele byli dobrze wykształceni i bardzo się starali, aby szkoły były najlepsze na świecie. Fakt, że znaczna część lekcji była skrajnie nudna - godzina za godziną beznadziejnej tortury - nie był dla mnie czymś nowym. (Te długie godziny uodporniły mnie: od tamtej pory nigdy już się nie nudziłem. W szkole łatwo było dać się przyłapać, gdy ktoś myślał o czymś nie związanym z lekcją: należało po prostu uważać. Później, gdy wykładowca okazywał się nudny, można było zajmować się własnymi myślami). Był tylko jeden przedmiot wykładany przez interesującego i naprawdę inspirującego nauczyciela. Przedmiot nazywał się matematyka, a nazwisko nauczyciela brzmiało: Philipp Freud (nie wiadomo mi, czy był on krewnym Zygmunta Freuda). Gdy wróciłem do szkoły po okresie choroby trwającej ponad dwa miesiące, stwierdziłem, że moja klasa poczyniła bardzo niewiele postępów, nawet w matematyce. Otworzyło mi to oczy i sprawiło, że zapragnąłem opuścić szkołę. Upadek imperium austriackiego i następstwa pierwszej wojny światowej, klęska głodu, zamieszki na tle głodowym w Wiedniu, wymykająca się spod kontroli inflacja - wszystko to często opisywano. Zjawiska te zniszczyły świat, w którym się wychowywałem. Potem zaczął się okres najpierw zimnej, a potem gorącej wojny domowej, która skończyła się inwazją Hitlera i która doprowadziła do drugiej wojny światowej. Miałem szesnaście lat, gdy wojna się skończyła, rewolucja zaś pobudziła mnie, aby dokonać własnej prywatnej rewolucji. Pod koniec 1918 roku postanowiłem opuścić szkołę i zapisałem się na Uniwersytet Wiedeński, gdzie początkowo byłem studentem niematrykulowanym - 45 nie przystąpiłem do egzaminów wstępnych - do 1922 roku, gdy stałem się studentem immatrykulowanym. Nie byto wówczas stypendiów, lecz koszta zapisu na uniwersytet byty znikome: każdy student mógt uczęszczać na dowolny wykład. By} to okres zaburzeń, choć nie miały one wyłącznie politycznego charakteru. Byłem dostatecznie blisko, aby słyszeć świst kuł, gdy z okazji deklaracji Republiki Austriackiej żołnierze zaczęli strzelać do członków Rządu Tymczasowego zebranych na szczycie schodów prowadzących do gmachu Parlamentu. (Doświadczenie to skłoniło mnie do napisania artykułu o wolności.) Było wówczas bardzo mało jedzenia, gdy idzie natomiast o ubrania, większość z nas mogła sobie pozwolić tylko na porzucone mundury wojskowe, przystosowane go użytku cywilnego. Nieliczni z nas myśleli o swych przyszłych karierach - nie było żadnych perspektyw (być może z wyjątkiem kariery w bankach; jednakże nigdy nie myślałem o karierze handlowej). Studiowaliśmy nie dla kariery, lecz dla samego studiowania. Studiowaliśmy i politykowaliśmy. Istniały wówczas trzy główne partie polityczne: socjaldemokraci oraz dwie partie antysocjalistów, niemieccy nacjonaliści (wówczas najmniejsza z tych trzech partii, później wchłonięta przez nazistów) oraz partia, która była w istocie partią Kościoła katolickiego (Austria miała wówczas przeważającą większość ludności rzymskokatolickiej) i która nazywała siebie "chrześcijańską" i "socjalistyczną" (christlich-sozial), chociaż była w istocie antysocjalistyczna. Była także mała partia komunistyczna. Przystąpiłem do stowarzyszenia socjalistów funkcjonującego wśród uczniów szkół średnich (sozialistische Mittelschiiier) i uczęszczałem na ich spotkania. Chodziłem także na spotkania studentów uniwersytetu o socjalistycznej orientacji. Mówcy na tych spotkaniach należeli czasami do partii socjaldemokratycznych, a niekiedy do komunistycznych. Ich marksistowskie przekonania były wówczas bardzo podobne. Wszyscy koncentrowali się - słusznie - na okropnościach wojny. Komuniści twierdzili, że dali dowód swego pacyfizmu w Rosji, ponieważ zakończyli wojnę traktatem w Brześciu Litewskim. Głosili, że najbardziej zależy im na pokoju. Na tym konkretnym etapie zależało im nie tylko na pokoju, ale także byli przeciwko wszelkiej "zbędnej" przemocy29. Przez pewien czas byłem wobec komunistów podejrzliwy, 29 Gdy idzie o wieloznaczność słowa "przemoc", por. podrozdział IV rozdziału 19 Spoteczen-stwa otwartego; patrz także hasto "przemoc" w indeksie terminów, tamże. głównie ze względu na to, co opowiedział mi o nich mój przyjaciel Amdt. Jednakże wiosną 1919 roku wraz z kilkoma przyjaciółmi dałem się przekonać ich propagandzie. Przez dwa lub trzy miesiące uważałem się za komunistę. Szybko się jednak rozczarowałem. Wypadek, który zwrócił mnie przeciwko komunizmowi i który niedługo później całkowicie odwiódł mnie od marksizmu, był jednym z najważniejszych wydarzeń w całym moim życiu. Doszło do niego na krótko przed moimi siedemnastymi urodzinami. Podczas demonstracji nieuzbrojonych młodych socjalistów, którzy za namową komunistów starali się pomóc uciec pewnym komunistom, zatrzymanym w głównej komendzie policji w Wiedniu, wybuchła strzelanina. Kilku młodych socjalistycznych i komunistycznych robotników zostało zabitych. Byłem przerażony i wstrząśnięty brutalnością policji, ale także sobą samym. Uważałem bowiem, że jako marksista ponosiłem część odpowiedzialności za tę tragedię - przynajmniej w teorii. Nauka marksistowska żądała zaostrzenia walki klasowej, aby przyspieszyć nadejście socjalizmu. Tezą marksizmu jest, że jakkolwiek rewolucja wymaga pewnych ofiar, kapitalizm pożera teraz o wiele więcej ofiar niż cała rewolucja socjalistyczna. Na tym polegała teoria marksistowska - fragment tak zwanego "socjalizmu naukowego". Zadałem wówczas sobie pytanie, czy taki rachunek może kiedykolwiek znaleźć oparcie w "nauce". Całe moje doświadczenie, a zwłaszcza to pytanie, wywołały we mnie wzburzenie, które pozostawiło we mnie ślad na cale życie. Komunizm jest wiarą, która obiecuje stworzenie lepszego świata. Głosi, że jest oparta na wiedzy: wiedzy o prawach rozwoju historycznego. Nadal miałem nadzieję na lepszy świat, w którym będzie mniej przemocy i więcej sprawiedliwości, zadawałem sobie jednak pytanie, czy naprawdę wiem - czy to, co uznawałem za wiedzę, nie jest jedynie nieuprawnionym uroszczeniem? Czytałem naturalnie trochę Marksa i Engelsa - ale czy naprawdę ich zrozumiałem? Czy poddałem ich teorie krytycznemu badaniu, tak jak każdy powinien postąpić, zanim przyjmie wiarę uświęcającą swe środki za pomocą odległego celu? Byłem wstrząśnięty, gdy przed samym sobą musiałem przyznać, iż przyjąłem tę skomplikowaną teorię trochę bezkrytycznie, i gdy spostrzegłem całkiem sporo niesłusznych rzeczy w teorii i praktyce komunizmu. Ukryłem to jednak - częściowo ze względu na lojalność wobec 46 47 moich przyjaciół, a częściowo ze względu na lojalność wobec "sprawy", a po części dlatego, że istnieje pewien mechanizm coraz głębszego angażowania się: gdy się raz poświęciło własne sumienie intelektualne w pewnej mało znaczącej sprawie, trudno się do tego przyznać, i wówczas to poświęcenie uzasadnia się za pomocą przekonania siebie o fundamentalnym dobru sprawy, którą uważa się za ważniejszą od drobnych moralnych czy intelektualnych kompromisów, jakich może ona wymagać. Z każdym takim moralnym i intelektualnym poświęceniem człowiek pogrąża się coraz bardziej. Narasta w nim gotowość do moralnego wspierania kolejnymi poświęceniami czy intelektualnego zaangażowania w daną sprawę. Mechanizm ten bardzo przypomina inwestowanie nowych sum pieniędzy dla ratowania straconych inwestycji . Obserwowałem funkcjonowanie tego mechanizmu w sobie samym i byłem przerażony. Widziałem także, jak funkcjonuje on u innych ludzi, zwłaszcza u moich komunistycznych przyjaciół. Doświadczenie to pozwoliło mi zrozumieć wiele innych spraw, których inaczej nie potrafiłbym pojąć. Przyjąłem niebezpieczną wiarę bezkrytycznie, dogmatycznie. W reakcji na to stałem się najpierw sceptykiem; potem - choć tylko na bardzo krótki czas - zbuntowałem się przeciwko wszelkim formom racjonalizmu. (Jak później stwierdziłem, była to reakcja typowa dla niemal każdego zawiedzionego marksisty.) Gdy ukończyłem siedemnasty rok życia, stałem się antymarksistą. Uświadomiłem sobie dogmatyczny charakter tej wiary i jej niewiarygodną wręcz intelektualną arogancję. Przypisywać sobie wiedzę narzucającą obowiązek ryzykowania życia innych ludzi dla bezkrytycznie akceptowanego dogmatu, dla marzenia, które może okazać się nierealne, było czymś straszliwym. Było to szczególnie złe u intelektualisty, który potrafi czytać i myśleć. Fakt, że popadłem w taką pułapkę, wtrącał mnie w straszną depresję. Gdy przyjrzałem się marksistowskiej teorii krytycznie, oczywiste stały się zawarte w niej luki, pominięcia i sprzeczności. Weźmy na przykład jej fundamentalne twierdzenie w odniesieniu do przemocy, dyktaturę proletariatu: kim był proletariat? Lenin, Trocki i inni przywódcy? Komuniści nigdy nie stanowili większości. Nie mieli większości nawet wśród robotników w fabrykach. Z całą pewnością znikomą mniejszość stanowili w Austrii, a gdzie indziej było przypuszczalnie tak samo. Dopiero po kilku latach studiów poczułem, że zrozumiałem sedno argumentu Marksa. Składa się on z przepowiedni historycznej połączonej z niejawnym odwołaniem się do następującego prawa moralnego -wspomagaj nadejście tego, co nieuniknione! Nawet wówczas nie miałem zamiaru publikować mojej krytyki Marksa, antymarksizm byt bowiem wówczas nawet czymś gorszym od marksizmu. Ze względu na to, że socjaldemokraci byli marksistami, antymarksizm był niemal tożsamy z ruchami autorytarnymi, które później nazwano faszystowskimi. Oczywiście rozmawiałem o tym ze swymi przyjaciółmi. Jednakże dopiero w 1935 roku, szesnaście lat później, zacząłem pisać o marksizmie z zamiarem opublikowania tego, co napisałem. W konsekwencji w latach 1935-1943 powstały dwie książki: The Poverty ofHistoricism i The Open Society andlts Enemies*. Jednak w okresie, o którym mówię (musiało to być gdzieś w 1919 lub 1920 roku), szczególnie oburzała mnie intelektualna postawa niektórych moich marksistowskich przyjaciół i kolegów, którzy uznawali za niemal pewne, iż będą przyszłymi liderami klasy robotniczej. Nie mieli do tego żadnych specjalnych kwalifikacji, o czym dobrze wiedziałem. Mogli jedynie poszczycić się pewną znajomością literatury marksistowskiej - choć nie była to znajomość dogłębna, a na pewno nie krytyczna. Większość z nich wiedziała o wiele mniej niż ja o życiu robotników fizycznych. (Ja przynajmniej pracowałem w fabryce przez kilka wojennych miesięcy.) Bardzo gwałtownie reagowałem na tę ich postawę. Odczuwałem, że został nam dany wielki przywilej, ponieważ możemy studiować - w istocie nie zasłużyliśmy na ten przywilej - i postanowiłem zostać robotnikiem fizycznym. Postanowiłem także nigdy nie dążyć do uzyskania wpływów w polityce partyjnej. W rzeczywistości podjąłem kilka prób zostania robotnikiem. Moja druga próba nie powiodła się, ponieważ nie miałem wystarczającej siły fizycznej niezbędnej do kopania kilofem twardych jak beton powierzchni przez wiele dni bez przerwy. Moja ostatnia próba miała na celu zosta- Trudno przektadalny idiom angielski: "to throwgood money after bod". Wydania polskie ukazały się pod tytułami Nędza historycyzmu, przekt. Stanisław Żerski, Ki^g 1984, oraz Spoteczenstwo otwarte i jego wrogowie, przekt. Tadeusz Korczyc [Halina Kra-"elska], Krąg 1988; przekład poprawiony przez Adama Chmielewskiego, PWN 1993. 48 49 nie stolarzem meblowym. Praca ta nie wymagała wysiłku fizycznego, ale problem polegal na tym, że pewne idee spekulatywne zakłócały mi pracę. Być może jest to właściwe miejsce na to, aby powiedzieć, jak bardzo podziwiałem robotników wiedeńskich i ich wielki ruch - na czele którego stała partia socjaldemokratyczna - nawet jeżeli uznawałem marksistowski historycyzm ich socjaldemokratycznych przywódców za całkowicie błędny30. Przywódcy potrafili ich zainspirować wspaniałą wiarą w ich misję, którą było - ni mniej, ni więcej - jak sądzili, wyzwolenie ludzkości. Jakkolwiek socjaldemokratyczny ruch był w znacznej mierze ateistyczny (mimo malej, godnej podziwu grupy, która uznawała się za socjalistów religijnych), przenikała go żarliwa religijna i humanitarna wiara. Był to ruch robotników samodzielnie zdobywających wykształcenie, aby móc wypełnić swą "historyczną misję", aby wyzwolić się, a przez to wyzwolić ludzkość, a nade wszystko - żeby zakończyć wojnę. W swym ograniczonym czasie wolnym wielu robotników, młodych i starych, uczęszczało na kursy dokształcające lub na "uniwersytety ludowe" (Yoikshochschulen). Szukali wykształcenia nie tylko dla siebie, lecz także dla swych dzieci oraz dążyli do poprawy sytuacji mieszkaniowej. Był to program godny podziwu. W swym życiu prywatnym - demonstrując być może odrobi- ' nę pretensjonalności - zamieniali alkohol na wspinaczkę górską, swing na muzykę klasyczną, czytanie thrillerów na poważne lektury. Działalność ta była pokojowa i odbywała się w atmosferze zatrutej przez faszyzm i ukrytą wojnę domową, a także, niestety, przez powtarzane po wielokroć przez przywódców robotniczych niezrozumiałe groźby, że porzucą demokratyczne metody i posuną się do przemocy -co było dziedzictwem niejednoznacznego stanowiska Marksa i Engelsa. Ten wielki ruch i jego tragiczna destrukcja przez faszyzm wywarły wielkie wrażenie na niektórych angielskich i amerykańskich obserwatorach (jak na przykład G. E. R. Gedye)31. 30 Gdy idzie o komentarz w tej sprawie, por. Nędza historycyzmu oraz rozdziały 17-20 mojeił książki Społeczeństwo otwarte. Uwagi na temat robotników wiedeńskich, które następują w te-a kście głównym, stanowią powtórzenie tego, co powiedziałem w Społeczeństwie otwartym wj przypisach 18-22 do rozdziału 18 i w przypisie 39 do rozdziału 19. Por. także odsyłacze podał ne w przypisie 29, powyżej, na temat wieloznaczności przemocy. • 31 G. E. R. Gedye, Fallen Bastions. V;, •i - Gollancz, London 1939. Pozostałem socjalistą przez kilka następnych lat, nawet po odrzuceniu przeze mnie marksizmu. Gdyby możliwy był socjalizm połączony z wolnością osobistą, nadal byłbym socjalistą. Nie ma bowiem lepszego życia od skromnego, prostego i wolnego życia w egalitarnym społeczeństwie. Kosztowało mnie trochę czasu, zanim uświadomiłem sobie, że jest to tylko piękne marzenie; że wolność jest ważniejsza niż równość, że próba zaprowadzenia równości zagraża wolności i że jeżeli traci się wolność, nie ma równości między niewolnymi. Spotkanie z marksizmem było jednym z głównych wydarzeń w moim życiu intelektualnym. Nauczyło mnie kilku rzeczy, których nigdy nie zapomniałem. Uświadomiło mi mądrość Sokratejskiego powiedzenia "wiem, że nic nie wiem". Spotkanie to uczyniło mnie fallibilistą i zaszczepiło mi wiarę w wartość intelektualnej skromności. Uświadomiło mi głęboko różnice, jakie zachodzą pomiędzy myśleniem dogmatycznym i krytycznym. W porównaniu z tym spotkaniem inne, nieco podobne, spotkania z "psychologią indywidualną" Alfreda Adiera i psychoanalizą Freuda -do których doszło mniej więcej w tym samym czasie (to wszystko zdarzyło się 1919 roku) - miały już mniejsze znaczenie32. Patrząc wstecz na tamten rok, popadam w zdumienie, że w życiu intelektualnym jednostki tak wiele może się wydarzyć w tak krótkim okresie. W tym samym czasie usłyszałem również o Einsteinie i to wydarzenie uzyskało dominujący wpływ na moje myślenie. W maju 1919 roku Einsteinowskie przewidywania zaćmienia zostały pomyślnie potwierdzone przez dwie brytyjskie ekspedycje. Wraz z tymi dwoma potwierdzeniami znienacka pojawiła się nowa teoria grawitacji i nowa kosmologia; nie tylko jako pewna możliwość, lecz jako realne dokonanie, lepsze od teorii Newtona - lepsze przybliżenie do prawdy. Einstein wygłosił w Wiedniu wykład, na który poszedłem; pamiętam jednak tylko, że byłem olśniony. Było to coś wykraczającego poza zasięg mojego pojmowania. Zostałem wychowany w atmosferze, w której mechanikę Newtona i elektrodynamikę Maxwella uznawano obok siebie za niepodważalne prawdy. Nawet Mach w The Science ofMecha-nics, w której krytykował Newtonowską teorię absolutnej przestrzeni i absolutnego czasu, zachował prawa Newtonowskie - w tym prawo bezwładności, któremu nadał nową, fascynującą interpretację. Ijakkol- Por. rozdział l Conjectures and Refutations. 50 51 wiek rozważał możliwość teorii nie-Newtonowskiej, sądził, że zanim będziemy o niej mogli myśleć, musimy poczekać na nowe doświadczenia, które być może zostaną zdobyte w obszarze nowej fizycznej lub astronomicznej wiedzy o regionach przestrzeni obejmujących szybsze i bardziej złożone ruchy niż ruchy występujące w naszym układzie słonecznym33. Również mechanika Hertza odbiegała od Newtonowskiej tylko pod względem sposobu jej wykładu. Powszechne założenie o prawdziwości teorii Newtona było oczywiście wynikiem jej niewiarygodnego sukcesu znajdującego kulminację w odkryciu Neptuna. Sukces ten był tak ogromny, ponieważ (jak później napisałem) teoria Newtona wielokrotnie korygowała materiał empiryczny, który miała za zadanie wyjaśnić34. Jednak mimo tego wszystkiego Einstein zdołał stworzyć realną alternatywę, która -jak się okazało - była lepszą teorią, i to bez oczekiwania na nowe doświadczenie. Jak sam Newton, przewidywał on nowe zjawiska wewnątrz naszego układu słonecznego, a także i poza nim. Niektóre z tych przewidywań zostały pomyślnie potwierdzone w testach. Miałem szczęście, że idee te poznałem dzięki doskonałemu studentowi matematyki Maxowi Elsteinowi, przyjacielowi, który zmarł w 1922 roku, mając dwadzieścia jeden lat. Nie był pozytywistą (w przeciwieństwie do Einsteina, który w owym czasie i przez wiele następnych lat wyznawał pozytywizm), dlatego podkreślał obiektywne aspekty teorii Einsteina: podejście związane z teorią pola, elektrodynamikę i mechanikę oraz nowy związek pomiędzy nimi, a także znakomity pomysł na nową kosmologię - kosmos skończony, ale nieograniczony. Zwrócił moją uwagę na to, że sam Einstein uważał za jeden z głównych argumentów na rzecz swej teorii fakt, iż wynikała z niej teoria Newtona z bardzo dobrym przybliżeniem, a także i na to, że Einstein - choć uważał, iż jego teoria jest lepszym przybliżeniem do prawdy niż Newtonowska - sądził, iż jego teoria jest tylko krokiem w kierunku jeszcze bardziej ogólnej teorii. Herman Weyl opublikował już bowiem - nawet przed zaobserwowaniem tego zaćmienia - książkę (Raum, Zeit, Mate- 33 Por. Emst Mach, The Ścierne o/Mechanics, szóste wydanie angielskie z wprowadzeniem Carla Mengera, Open Court, La Salle, III., 1960, rozdział 2, podrozdział 6, paragraf 9. 34 Sformułowanie wyróżnione kursywą zostało po raz pierwszy podane i omówione w Naturgesetze und theoretische Systeme, obecnie Dodatek l pt. Kabel i reflektor: Dwie teorie wiedzy, w; Wiedza obiektywna; por. także rozdział 5 Wiedzy obiektywnej. rie 1918), w której zaproponował teorię jeszcze bardziej ogólną i wszechogarniającą niż Einsteinowska. Bez wątpienia wszystko to - a zwłaszcza własną teorię - miał na myśli Einstein, gdy napisał w innym kontekście: "Nie może być lepszego przeznaczenia dla jakiejkolwiek teorii fizycznej niż to, że wskazuje ona drogę do teorii bardziej ogólnej, w której ona sama żyć będzie nadal jako przypadek graniczny"35. Największe wrażenie zrobiło na mnie wyraźne stwierdzenie Einsteina, że uznałby swoją teorię za niemożliwą, gdyby poniosła klęskę w określonych testach. Dlatego napisał na przykład: "Gdyby nie istniało przesunięcie ku czerwieni linii spektralnych spowodowane potencjałem grawitacyjnym, wówczas ogólna teoria względności byłaby nie do przyjęcia"36. Postawa ta była skrajnie odmienna od dogmatycznej postawy Marksa, Freuda, Adiera, a jeszcze bardziej nawet od zachowania niektórych ich naśladowców. Einstein poszukiwał krzyżowych eksperymentów, których zgodność z jego przewidywaniami wcale nie dowodziłaby jego teorii; podczas gdy niezgodność - jak to sam podkreślał - wykazywałaby, że jego teoria jest nie do przyjęcia. Czułem, że na tym polega postawa prawdziwie naukowa. Była ona skrajnie odmienna od postawy dogmatycznej, której zwolennicy nieustannie głosili, iż znaleźli "weryfikacje" dla swych ulubionych teorii. Tym sposobem pod koniec 1919 roku doszedłem do wniosku, że postawa naukowa to postawa krytyczna, która nie poszukuje weryfikacji, lecz krzyżowych rozstrzygnięć - sprawdzianów, które mogą obalić sprawdzaną teorię, lecz nigdy nie mogą jej udowodnić. 35 Albert Einstein, Uber die spezielle und die allgemeine Relatwitatstheorie, Vieweg, Brauns-chweig 1917, por. zwłaszcza rozdział 22. Posłużyłem się własnym przekładem, lecz odpowiedni fragment występuje na s. 77 przekładu angielskiego, do którego odsyła poniższy przypis. Należy zauważyć, że teoria Newtona żyje jako przypadek graniczny w Einsteinowskiej teorii grawitacji. (Staje się to szczególnie wyraźne w porównaniu z teorią Newtona sformułowaną na modłę "ogólnorelatywistyczną" lub "kowariancyjną", poprzez uznanie prędkości światła za nieskończoną [c = °o]. Wykazał to Peter Havas w: Four-Dimensional Formula-twns ofNewtonianMechanics and Their Relation to the Special and General Theory ofRelatwity, "Reyiews of Modem Physics", 36,1964, s. 938-965. Albert Einstein, Relatwity: The Special and the General Theory. A PopularExposition, Me-thuen and Co., London 1920, s. 132. (Cytowany przekład udoskonaliłem nieznacznie.) 52 9. Pierwsze lata studiów Jakkolwiek lata bezpośrednio po pierwszej wojnie światowej były ciężkie dla większości moich przyjaciół i dla mnie, był to okres porywający. Nie chodzi o to, że byliśmy szczęśliwi. Większość z nas nie miaia żadnych perspektyw ani planów. Żyliśmy w bardzo biednym kraju opanowanym tłumioną wojną domową, która od czasu do czasu wybuchała z całą siłą. Często ulegaliśmy depresji, zniechęceniu, niesmakowi. Uczyliśmy się jednak, nasze umysły nie usypiały i poszerzały swoje horyzonty. Czytaliśmy żarłocznie wszystko; debatowaliśmy, zmienialiśmy przekonania, studiowaliśmy, badaliśmy krytycznie, myśleliśmy. Słuchaliśmy muzyki, chodziliśmy po pięknych górach Austrii i śniliśmy o lepszym, zdrowszym, prostszym i uczciwszym świecie. Zimą z 1919 na 1920 opuściłem dom i zamieszkałem w opuszczonej części byłego szpitala wojskowego, który został przerobiony przez studentów na bardzo prymitywny dom studencki. Chciałem być niezależny i starałem się nie być ciężarem dla mojego ojca, który był już dobrze po sześćdziesiątce i w szalejącej inflacji po wojnie utracił wszystkie swoje oszczędności. Moi rodzice woleli, żebym pozostał w domu. Pracowałem wówczas społecznie w klinice poradni dziecięcej Alfreda Adiera i od czasu do czasu wykonywałem inne prace, rzadko kiedy płatne. Niektóre z tych robót były bardzo ciężkie (budowa dróg). Pomagałem także jednak amerykańskim studentom, którzy byli bardzo hojni. Potrzebowałem bardzo mało: jedzenia nie było wiele, ja zaś nie piłem ani nie paliłem. Jedyne niezbędne wydatki to koszty biletów na koncerty. Bilety byty tanie (jeżeli się stało podczas koncertu) i przez wiele lat stanowiły niemal codzienny wydatek. Na uniwersytecie spróbowałem chodzić na wykłady z różnych dziedzin: historia, literatura, psychologia, filozofia; chodziłem nawet na wykłady na wydziale medycznym. Rychło jednak zarzuciłem słuchanie wykładów, z wyjątkiem matematyki i fizyki teoretycznej. Uniwersytet miał w tym okresie najwybitniejszych nauczycieli, lecz czytanie ich książek było zazwyczaj nieporównanie wspanialszym doświadczeniem niż słuchanie ich wykładów. (Seminaria były przeznaczone tylko dla studentów zaawansowanych.) Zacząłem także przedzierać się przez Krytykę czystego rozumu i Prolegomena. Jedynie instytut matematyki oferował naprawdę fascynujące wykłady. Profesorami byli wówczas Wirtinger, Furtwangler i Hans Hahn. Wszyscy trzej byli twórczymi matematykami o światowej stawie. Stwierdziłem, że nie rozumiem Wirtingera, którego w instytucie uważano za największego geniusza spośród nich trzech. Furtwangler był zdumiewający w swej jasności i mistrzowskim opanowaniu przedmiotów (algebra, teoria liczb). Najwięcej jednak nauczyłem się od Hansa Hahna. Jego wykłady osiągnęły taki stopień perfekcji, z jakim nigdy w życiu się już nie spotkałem. Każdy wykład był dziełem sztuki: dramatyczny w strukturze logicznej, ani jednego zbędnego siowa, wygłoszony pięknym, kulturalnym językiem. Do poszczególnych przedmiotów, a niekiedy do omawianych problemów wprowadzał za pomocą inspirującego szkicu historycznego. Wszystko w tym wykładzie żyło swoim życiem, choć z powodu swej doskonałości wydawało się nieco oddalone. Był tam również docent Helly, który wykładał teorię prawdopodobieństwa i od którego po raz pierwszy usłyszałem nazwisko Richarda von Misesa. Później przybył na krótki czas bardzo młody i czarujący profesor z Niemiec, Kurt Reidemeister; chodziłem na jego wykłady z algebry tensorowej. Wszyscy ci ludzie - być może z wyjątkiem Rude-meistera, któremu nie przeszkadzały pytania z sali - byli dla nas półbogami. Byli nieskończenie poza naszym zasięgiem. Nie było żadnego kontaktu między profesorami i studentami, którzy nie pracowali nad doktoratami. Nie miałem najmniejszej ambicji, żeby nawiązać z nimi osobistą znajomość, ani żadnych perspektyw na to. Nigdy nie oczekiwałem, że później poznam Hahna, Helly'ego, von Misesa i Hansa Thir-ringa, który wykładał fizykę teoretyczną. Studiowałem matematykę po prostu dlatego, że chciałem się uczyć i sądziłem, że dzięki matematyce dowiem się czegoś o kryteriach prawdziwości; również dlatego, że interesowała mnie fizyka teoretyczna. Matematyka była ogromnym i trudnym przedmiotem i gdybym sam kiedyś chciał zostać zawodowym matematykiem, byłbym zapewne szybko się zniechęcił. Nie miałem jednak takich ambicji. Jeżeli my- 54 siałem o przyszłości, marzyłem, że któregoś dnia założę szkołę, w której młodzi ludzie mogliby się uczyć bez popadania w nudę i byliby pobudzani do stawiania problemów i ich omawiania; byłaby to szkoła, w której nie trzeba byłoby słuchać nie chcianych odpowiedzi na nie zadane pytania, w której uczeń nie uczyłby się tylko po to, aby zdać egzaminy. Zdałem swoją maturę trybem prywatnym w 1922 roku, o rok później, niż gdybym zdawał ten egzamin, pozostawszy w szkole. Eksperyment był jednak wart tego roku, który "straciłem". Teraz zostałem w pełni immatrykulowanym studentem Uniwersytetu. Dwa lata później zdałem drugą maturę w studium doskonalenia nauczycieli, co dawało mi uprawnienia do nauczania w szkole podstawowej. Egzamin ten zdałem w okresie, gdy pracowałem jako stolarz meblowy. (Później uzyskałem uprawnienia do nauczania matematyki, fizyki i chemii w szkołach średnich.) Nie było jednak wolnych miejsc pracy dla nauczycieli, więc po ukończeniu praktyki stolarskiej podjąłem pracę - o czym już wspomniałem - jako pracownik socjalny (Horterzieher) z zaniedbanymi dziećmi. Na początku tego okresu kontynuowałem pracę nad ideami demarkacji między teoriami naukowymi (takimi jak Einste-inowska) a teoriami pseudonaukowymi (takimi jak Markso-wska, Freudowska i Adierowska). Stało się dla mnie jasne, że teoria lub zdanie jest naukowe dzięki swej władzy wykluczania pewnych możliwych zdarzeń - zakazywania wystąpienia tych zdarzeń. Im więcej dana teoria zakazuje, tym więcej nam mówi37. Jakkolwiek idea ta łączy się ściśle z ideą "zawartości informacyjnej" teorii i zawiera samo jej jądro, w owym czasie nie wyszedłem poza ten punkt. Bardzo mocno interesowałem się jednak problemem myślenia dogmatycznego i jego stosunku do myślenia krytycznego. Interesowała mnie przede wszystkim teza, że myślenie dogmatyczne, które uważałem za prenaukowe, jest etapem niezbędnym dla ukształtowania się myślenia krytycznego. Myśl krytyczna musi mieć coś, co mogłaby krytykować, to zaś, jak sądziłem, musi być dziełem myśli dogmatycznej. Chciałbym teraz powiedzieć kilka stów na temat problemu demarkacji i mojego rozwiązania tego problemu. 37 Por. Logika odkrycia naukowego, s. 40; por. przypis 18, powyżej. (1) Pierwotnie przyszło mi do głowy, że problem demarkacji nie polega na oddzieleniu nauki od metafizyki, lecz raczej na oddzieleniu nauki od pseudonauki. W owym okresie wcale nie interesowałem się metafizyką. Dopiero później rozszerzyłem moje "kryterium demarkacji" na metafizykę. (2) Mój zasadniczy pomysł w 1919 roku wyglądał następująco: jeżeli ktoś przedstawia teorię naukową, musi odpowiedzieć - tak jak Einstein - na pytanie: "W jakich warunkach uznałbym, że moja teoria jest nie do utrzymania?" Innymi słowy: jakie możliwe fakty uznałbym za obalenia czy też falsyfikacje mojej teorii? (3) Byłem wstrząśnięty tym, że marksiści (głoszący o sobie samych, że ich teoria jest nauką społeczną) i psychoanalitycy ze wszystkich szkół umieli zinterpretować każde możliwe wydarzenie jako weryfikację ich teorii. Fakt ten wraz z moim kryterium demarkacji skłonił mnie do uznania, że tylko te obalenia, które się nie powiodły jako o b a l e-n i a, winny się liczyć jako "weryfikacje". (4) Nadal uznaję za słuszne stanowisko (2). Kiedy jednak niedługo później wstępnie wprowadziłem ideę falsyfikowalności (lub testowalności czy obalalności) teorii jako kryterium demarkacji, szybko zdałem sobie sprawę, że każdą teorię można "immunizować" (ten znakomity termin wymyślił Hans Albert38) na krytykę. Jeżeli pozwolimy na taką immunizację, wówczas każda teoria staje się niefalsyfikowalna. Dlatego musimy wykluczyć przynajmniej niektóre immunizację. Z drugiej strony uświadomiłem sobie, że nie wolno wykluczać wszystkich immunizacji, nawet tych, które polegają na wprowadzaniu dodatkowych hipotez ad hoc. Na przykład zaobserwowany ruch Urana można by uważać za falsyfikacje teorii Newtona. Jednakże wprowadzona dodatkowa hipoteza o planecie zewnętrznej wobec orbity Urana immunizo-wala teorię. Był to zabieg właściwy, ponieważ hipoteza dodatkowa oka- 38 Por. Hans Albert, Marktsoziologie und Entscheidungslogik, Herman Luchterhand Verlag, Neuwied-Berlin 1976, zwłaszcza s. 149,227,309,341 i nast. "Immunizacja na krytykę" Han-sa Alberta zastąpiła mój niezgrabny termin "chwyt konwencjonalistyczny". Dopisane w korekcie: David Miller zwrócił mi obecnie uwagę na tekst Arthura Papa pt. Reduction Sentences and Dispositional Concepts, w. The Philosophy of Rudolf Camap, red. Pauł Arthur Schilpp, Open Court Publishing Co., La Salle, III. 1963, s. 559-597, gdzie w przypisie l na s. 560 znajduje się termin antycypujący ten sposób użycia "immunizacji". 56 57 żalą się sprawdzalna, choć nie było to tatwe, i szczęśliwie przeszła przez sprawdzian. Wszystko to wskazuje, że nie tylko pewien stopień dogmatyzmu jest owocny, nawet w nauce, lecz także że z logicznego punktu widzenia falsyfikowalność czy sprawdzalność nie stanowią bardzo ostrego kryterium. Później -w Logik derForschung omówiłem ten problem znacznie szerzej. Wprowadziłem ideę stopni sprawdzalności, które okazały się blisko związane z ideą zawartości (jej stopniami), co było bardzo owocne: wzrost treści stał się kryterium tego, czy powinniśmy przyjąć wstępnie jakąś hipotezę dodatkową czy nie. Mimo że wszystko wyraźnie sformułowałem w Logik der Fors-chung w 1934 roku, o moich poglądach krążyło sporo legend39. (Nadal krążą.) Jedna z nich głosiła, że kryterium falsyfikowalności wprowadziłem jako kryterium znaczenia, nie zaś jako kryterium demarkacji. Po drugie, że nie dostrzegałem, iż immunizacja zawsze jest możliwa i że z tej przyczyny przeoczyłem fakt, iż wskutek tego wszystkie teorie można ocalić przed falsyfikacją, żadna z nich nie może uchodzić za "falsyfikowalną". Innymi słowy, moje własne wyniki według tych legend zostały poczytane za powody dla odrzucenia całej mojej teorii40. (5) Aby podsumować te sprawy, można za pomocą przykładów wy- \ kazać, w jaki sposób różne typy systemów teoretycznych wiążą się z procedurami sprawdzania (falsyfikacji) i immunizacji teorii, j (a) Istnieją teorie metafizyczne o czysto egzystencjalnym charakte-j rżę (omawiane zwłaszcza w Conjectures and Refutations)^. | (b) Istnieją teorie takie jak pschoanalityczne teorie Freuda, Adieraj i Junga, lub podobne do (odpowiednio wieloznacznej) astrologicznej! wiedzy tajemnej42. Teorie (a) i (b) nie są ani falsyfikowalne, ani sprawdzalne. 39 Por. rozdział l Conjectures and Refutations. 40 Petniejsze omówienie tych zagadnień znajduje się -wReplies to My Critics, The Philosophyl ofKarI Popper, Open Court, La Salle III., 1974, podrozdziały 2, 3 i 5. | 41 Por. Conjectures andRefutations, rozdział 10, zwłaszcza dodatek s. 248-250; rozdział 11,| s. 275-277; rozdział 8, s. 193-200 i rozdział 17, s. 346. Problem ten omówiłem po raz pierwszy | w podrozdziale 15 Logik der Forschung. W miarę wyczerpujące omówienie pewnych teorii | metafizycznych (skoncentrowane na determinizmie i indeterminizmie) zawiera mój artyku Indeterminism in Ouantum Physics and m Ciassical Physics, s. 121-123. 42 Por. Conjectures and Refutations, s. 37. (c) Istnieją też teorie, które można uznać za "niewyrafinowane"; są to teorie takie jak "wszystkie łabędzie są białe" lub teoria geocentrycz-na, że "wszystkie gwiazdy - różne od planet - poruszają się po orbitach kolistych". Można by tu zaliczyć także prawa Keplera (chociaż pod wieloma względami są one bardzo wyrafinowane). Teorie te są falsyfikowalne, chociaż falsyfikacji można oczywiście uniknąć: immunizacja zawsze jest możliwa. Takie uniki są zazwyczaj nieuczciwe: polegają na przykład na zaprzeczeniu, że czarny łabędź jest łabędziem lub że jest czarny; albo też na zaprzeczeniu, że nie-Keplerowska planeta jest planetą. (d) Interesujący jest przypadek marksizmu. Jak już wskazałem w Społeczeństwie otwartym^, teorię Marksa można uważać za obaloną przez wydarzenia, które nastąpiły podczas rewolucji październikowej. Według Marksa rewolucyjne zmiany zaczynają się jak gdyby na samym dole: najpierw zmieniają się środki produkcji, potem ulegają zmianie warunki produkcji, potem władza polityczna, a w końcu przekonania ideologiczne, które zmieniają się ostatnie. Jednakże podczas rewolucji październikowej zmianie uległa najpierw władza polityczna, potem ideologia (dyktatura plus elektryfikacja) zaczęła zmieniać warunki społeczne i środki produkcji od góry. Reinterpre-tacja Marksowskiej teorii rewolucji, mająca na celu uniknięcie tej falsyfikacji, immunizowała ją przed dalszymi atakami, przekształcając ją w wulgarną marksistowską (lub socjoanalityczną) teorię, która głosi, że "motywy ekonomiczne" i walka klasowa przenikają całe życie społeczne. (e) Istnieją teorie bardziej abstrakcyjne, takie jak teorie grawitacji Newtona i Einsteina. Są one falsyfikowalne - mogą ulec falsyfikacji wskutek braku potwierdzenia przewidywanych perturbacji lub przez negatywny wynik sprawdzianów radarowych zastępujących obserwacje zaćmienia Słońca. Jednakże w wypadku również tych teorii można uniknąć prima facie falsyfikacji; można tego dokonać nie tylko za pomocą nieinteresujących immunizacji, lecz także -jak w przypadku Urana i Neptuna - poprzez wprowadzenie dodatkowych sprawdzalnych hipotez, wskutek czego treść empiryczna systemu -składającego się z pierwotnej teorii oraz hipotezy dodatkowej - jest większa niż treść empiryczna systemu pierwotnego. Możemy to uz- 43 Spoteczeństwo otwarte, t. II, s. 116-117. 58 59 ijt Kf nać za wzrost zawartości informacyjnej - za przypadek wzrostu naszej wiedzy. Istnieją oczywiście hipotezy dodatkowe, które są jedynie wykrętnymi chwytami immunizacyjnymi. Ich skutkiem jest zmniejszenie zawartości informacyjnej. Wszystko to sugeruje zasadę metodologiczną, aby nie pozwalać na manipulacje zmniejszające zawartość teorii (lub na "degenerujące się ciągi problemowe", jak to określit Imre Lakatos44). 44 Por. Imre Lakatos, Changes in the Problem ofinductwe Logie, w: Problem ofinductwe Logie, Imre Lakatos (ed.), North-Holland Publishing Co., Amsterdam 1968, s. 315-417, zwłaszcza s. 317. 10. Druga dygresja: Myślenie dogmatyczne i krytyczne. Uczenie się bez indukcji Konrad Lorenz jest autorem cudownej teorii w dziedzinie psychologii zwierząt, którą nazwat teorią "wdrukowania". Sugeruje ona, że młode zwierzęta mają wrodzone mechanizmy szybkiego dochodzenia do niewzruszonych wniosków. Na przykład świeżo wyklute gąsiątko uznaje za swą "matkę" pierwszy ruchomy przedmiot, na jaki spogląda. Mechanizm ten jest dobrze dostosowany do normalnych warunków, choć jest trochę ryzykowny dla gąsiątka. (Jest też trochę ryzykowny dla wybranego w ten sposób "rodzica", o czym dowiadujemy się od Lorenza.) W warunkach normalnych - a także w warunkach, które nieco odbiegają od normalności -jest to mechanizm skuteczny. Istotne są następujące aspekty Lorenzowskiego "wdrukowania": (1) Jest to proces - nie jedyny - uczenia się przez obserwację. (2) Problem rozwiązany pod wpływem bodźca obserwacyjnego ma charakter wrodzony; to znaczy gąsiątko jest genetycznie uwarunkowane, aby poszukiwać swojej matki: ono oczekuje, że znajdzie swą matkę. (3) Teoria lub oczekiwanie, które rozwiązuje problem, jest do pewnego stopnia również wrodzone lub uwarunkowane genetycznie: wykracza ono daleko poza faktycznie dokonane obserwacje, wyzwalające lub pobudzające jedynie (by tak rzec) przyjęcie teorii, która jest w znacznej mierze uprzednio ukształtowana w organizmie. (4) Proces uczenia się jest niepowtarzalny, chociaż może trwać pewien czas (krótki czas45), i często wymaga od organizmu pewnej aktywności lub "wysiłku": może zatem implikować sytuację niezbyt oddaloną od sytuacji normalnych. Takie niepowtarzalne procesy uczenia się nazywam "nieindukcyjnymi", uznając powtarzanie za cechę charakterystyczną "indukcji". (Teorię uczenia się nie opartego na powtórzeniach można uznać za selektywną lub darwinowską, podczas gdy teoria 45 Wydaje się, że nie zachodzi tu żadna zależność czasowa, którą można zaobserwować w uczeniu się sylab pozbawionych znaczenia. 61 uczenia się indukcyjnego lub opartego na powtórzeniach jest teorią uczenia się opartego na kształtowaniu i ma lamarkowski charakter.) Stwierdzenia te mają naturalnie charakter czysto terminologiczny: gdyby ktoś domagał się, abym wdrukowanie nazywał procesem indukcyjnym, zmieniłbym po prostu swą terminologię. (5) Sama obserwacja spełnia rolę identyczną jak obrócenie klucza w zamku. Jej rola jest ważna, ale jej wielce złożony wynik jest niemal całkowicie uformowany już z góry. (6) Wdrukowanie jest nieodwracalnym procesem uczenia się, to znaczy nie można poddać go poprawkom ani rewizji. W 1922 roku nic oczywiście nie wiedziałem o teoriach Konrada Lo-renza (chociaż poznałem go jako chłopiec w Altenbergu, gdzie mieliśmy wspólnych przyjaciół). Posługuję się tutaj teorią wdrukowania wyłącznie jako środkiem służącym do objaśnienia mojego domysłu, który jest podobny, lecz nieco odmienny. Mój domysł dotyczył nie zwierząt (choć byłem pod wpływem C. Lioyda Morgana, a jeszcze bardziej nawet H. S. Jenningsa46), lecz istot ludzkich, zwłaszcza małych dzieci. Był on następujący: Większość procesów uczenia się - a może nawet wszystkie - polega na budowaniu teorii, to znaczy kształtowaniu oczekiwań. Budowanie teorii lub domysłów zawsze ma "dogmatyczną", a często także "krytyczną" fazę. Cechy (2-4), a niekiedy także (l) i (5) są wspólne fazie dogmatycznej i procesowi wdrukowywania; cecha (6) zazwyczaj nie jest im wspólna. Faza krytyczna polega na zarzuceniu dogmatycznej teorii pod presją zawiedzionych oczekiwań lub obaleń oraz na wypróbowywa-niu innych dogmatów. Zauważyłem, że taki dogmat jest tak mocno zakorzeniony, że żaden zawód nie jest w stanie nim wstrząsnąć. Jest oczywiste, że w takim wypadku - choć tylko w takim wypadku -kształtowanie dogmatycznej teorii bardzo mocno zbliża się do procesu wdrukowania, którego cechą charakterystyczną jest (6)47. Jednakże 46 Por. C. Lioyd Morgan, Introduction to Compwatwe Psychologa, Scott, London 1894, i H. S. l Jennings, The Behwiour ofthe Lower Organisms, Columbia University Press, New York 1906. i 47 Mój pogląd na kształtowanie nawyków można zilustrować za pomocą raportu o gąsiątku \ imieniem Martina w pracy Konrada Lorenza On Aggression, Methuen, London 1966, s. 57. Martina nabrała nawyku polegającego na pewnym obejściu ku oknu przed wejściem na schody prowadzące na pierwsze piętro domu Lorenza w Altenbergu. Nawyk ten ukształtował się (ibid. s. 57) wraz z typową reakcją ucieczki ku światłu (padającemu z okna). Chociaż ta pierwsza reakcja została "powtórzona", "nawykowe obejście... stawało się coraz krótsze". A za- , tem to nie powtórzenie ukształtowało w niej ten nawyk, lecz nawet przyczyniało się w tym i miałem skłonność uznawać cechę (6) za swego rodzaju neurotyczną aberrację (chociaż nie interesowałem się neurozami: chodziło mi o wypracowanie psychologii odkrycia naukowego). Taka postawa wobec (6) wykazuje, że to, co miałem na myśli, różniło się od wdrukowania, choć być może było do niego bardzo podobne. Tę metodę budowania teorii uznawałem za proces uczenia się metodą prób i błędów. Nazywając kształtowanie teoretycznego dogmatu "próbą", n i e miałem jednak na myśli próby na chybił trafił. Zagadnienie przypadkowości (lub nieprzypadkowego charakteru) prób w procedurze prób i błędów jest bardzo interesujące. Weźmy prosty przykład arytmetyczny: dzielenie przez jakąś liczbę (na przykład 74 856), której tabliczki mnożenia nie znamy na pamięć, dokonuje się zazwyczaj metodą prób i błędów; nie znaczy to jednak, że próby są przypadkowe, ponieważ znamy tabliczkę mnożenia liczb 7 i 848. Moglibyśmy oczywiście zaprogramować komputer, aby na próbę dokonywał podziału za pomocą wyboru na chybił trafił jednej z dziesięciu liczb O, l,...9 i - w przypadku pomyłki - wybrał jedną z pozostałych dziewięciu liczb (po wykluczeniu błędnej liczby) za pomocą tej samej procedury na chybił trafił. Jest to jednak procedura gorsza od bardziej systematycznej: przynajmniej moglibyśmy sprawić, aby komputer zapisywał, czy jego pierwsza próba była błędna dlatego, że wybrana liczba była zbyt mała lub za duża, co spowodowałoby zmniejszenie zakresu liczb do wyboru w drugiej próbie. Idea przypadkowości stosuje się do tego przykładu w zasadzie, ponieważ w długim dzieleniu na każdym kroku należy dokonywać wyboru wypadku do powolnego jego zaniku. (Być może było to coś w rodzaju zbliżenia się do fazy krytycznej.) Warto także zauważyć, że wiele uwag pobocznych Lorenza wydaje się wspierać mój pogląd, iż uczeni posługują się metodą krytyczną - metodą przypuszczeń i próbnych obaleń. Na przykład Lorenz pisze (ibid., s. 8): "To bardzo dobre poranne ćwiczenie dla każdego badacza: porzucić jakąś ulubioną hipotezę każdego ranka przed śniadaniem". Jednak mimo tej intuicji wydaje się on pozostawać pod wpływem indukcjonizmu. (Por. np. ibid., s. 62: "Być może jednak cala seria niezliczonych powtórzeń była niezbędna"; inny fragment o wyraźnie metodologicznym charakterze znajduje się w: Konrad Lorenz, Uber tierisches und menschliches Ve-rhalten, R. Piper, Miinchen 1965, s. 388.) Nie zawsze wydaje się uświadamiać sobie, że w nauce "powtórzenia" obserwacji nie są indukcyjnymi potwierdzeniami, lecz krytycznymi próbami sprawdzenia siebie samego - przyłapania siebie samego na błędzie. Por. także poniżej, przypis 95 do podrozdziału 15 oraz tekst. Według The OxfordEnglish Dictionary, zwrot "zasada prób i błędów" powstała na gruncie arytmetyki (por. Trial 4). Zauważmy, że ani Lioyd Morgan ani Jennings nie posługiwali się tym terminem w sensie prób przypadkowych. (To późniejsze użycie wydaje się wywodzić od Edwarda Thorndike'a.) 62 63 z dobrze zdefiniowanych zbiorów możliwości (liczb). Lecz w większości przypadków uczenia się metodą prób i błędów w świecie zwierząt zakres lub zbiór możliwych reakcji (ruchów o dowolnym stopniu złożoności) nie jest podany z góry; a ponieważ nie znamy elementów tego zakresu, nie możemy przypisać wartości ich prawdopodobieństwu, co musielibyśmy zrobić, aby móc sensownie mówić o przypadkowości. Musimy więc odrzucić przekonanie, że metoda prób i błędów w ogóle polega na dokonywaniu prób, które są przypadkowe, nawet jeżeli możemy przy odrobinie pomysłowości stworzyć sztuczne warunki (takie jak labirynt dla szczurów), do których stosowałaby się idea przypadkowości. Jednakże stosowalność ta nie dowodzi oczywiście, że próby te rzeczywiście są przypadkowe: nasz komputer może obrać bardziej systematyczną metodę wyboru liczb z korzyścią dla siebie; również szczur może działać na zasadach, które nie są przypadkowe. Z drugiej strony w każdym przypadku, w którym metoda prób i błędów stosuje się do takich problemów jak problem adaptacji (na przykład do labiryntu), próby z zasady są nie określone lub nie całkowicie określone, przez problem; nie mogą one również antycypować swego (nieznanego) rozwiązania inaczej jak tylko na drodze sprzyjającego przypadku. W terminologii D. T. Campbella możemy powiedzieć, że próby muszą być "ślepe" (wolałbym raczej powiedzieć, że muszą być "ślepe na rozwiązanie problemu")49. To nie dzięki próbie, lecz dzięki metodzie krytycznej, metodzie eliminacji błędów dowiadujemy się - p o dokonaniu próby, która odpowiada dogmatowi - czy próba ta była udanym domysłem czy nie, to znaczy czy była dostatecznie dobra w rozwiązaniu danego problemu, aby przy tym uniknąć - na razie - eliminacji. Jednakże próby nie zawsze są ślepe na wymogi stawiane przez problem: problem często determinuje zakres, z którego dokonuje się selekcji prób (jak na przykład zakres liczb, spośród których dokonuje się wyboru jednej). Znakomicie ujął to David Katz: "Głodne zwierzę dzieli środowisko na rzeczy jadalne i niejadalne. Zwierzę zaangażowane w walkę dostrzega drogi ucieczki i kryjówki'150. Ponadto problem może się nieco zmienić wraz z następującymi po sobie próbami; na przykład 49 Losowanie na ślepo kuli z urny nie gwarantuje przypadkowości losowania, jeżeli kule w urnie nie będą dobrze wymieszane. "Ślepota" na rozwiązanie problemu nie musi implikov "ślepoty" na sam problem: możemy wiedzieć, że naszym problemem jest wygranie w | przez wyciągnięcie białej kuli. 50 David Katz, Animals andMen, Longmans, London 1937, s. 143. zakres prób może się zawęzić. Możliwe są także zupetnie inne przypadki zwłaszcza gdy chodzi o ludzi, w których wszystko zależy od zdolności wykroczenia poza granice przyjętego zakresu. Przypadki takie wskazują, że wybór samego zakresu prób może stanowić próbę (nieświadomą hipotezę) i że myślenie krytyczne polegać może nie tylko na odrzucaniu poszczególnych prób czy domysłów, lecz również na odrzuceniu tego, co można uznać za głębszą hipotezę - przyjęcie zakresu wszystkich możliwych prób". Uważam, że coś takiego dzieje się w licznych przypadkach "twórczego" myślenia. Myślenie krytyczne charakteryzuje się - obok intensywności zainteresowania określonym problemem - również zdolnością do wykraczania poza granice zakresu, z którego mniej twórczy myśliciel wybiera swoje próby rozwiązania tego problemu, lub też zdolnością do zmiany granic tego zakresu. Zdolność tę, która najwyraźniej jest zdolnością krytyczną, można *uznać za krytyczną wyobraźnię. Jest często wynikiem konfliktu kulturowego, to znaczy konfliktu idei lub systemów idei. Taki konflikt może być pomocny w wyrwaniu się poza granice zwykłego wyobrażenia. Uwagi te jednak nie zadowolą ludzi poszukujących psychologicznej teorii twórczego myślenia, a zwłaszcza teorii odkrycia naukowego. Poszukują bowiem teorii myślenia prowadzącego do sukcesów. Uważam, że dążenia do zbudowania teorii myślenia, które wiodłoby do sukcesów, nie można zrealizować i że nie jest ono tożsame z dążeniem do teorii twórczego myślenia. Sukces zależy od wielu rzeczy - na przykład od szczęścia. Może zależeć od napotkania obiecującego problemu. Może zależeć od tego, czy ktoś się go spodziewa. Zależy od rzeczy takich jak umiejętność podzielenia swego czasu na zdobywanie nowych informacji i pracę nad swymi pomysłami. Najważniejszą jednak sprawą w myśleniu "twórczym" wydaje mi się połączenie intensywnego zainteresowania danym problemem (a tym samym gotowość do ponawiania prób jego rozwiązania) z bardzo krytycznym myśleniem; z gotowością to krytykowania nawet tych założeń, które wyznaczają zakres prób, spośród których mniej krytyczna myśl selekcjonuje swoje rozwiązania dla tego problemu (hipotezy), z wolnością wyobraźni, która pozwala nam uzmysłowić sobie dotychczas nie dostrzegane źródła błędów: możliwe przesądy, które wymagają krytycznego zbadania. 64 65 (Uważam, że badania nad myśleniem twórczym są w większości bezpłodne - a jeżeli są interesujące, to mają raczej charakter logiczny niż psychologiczny51. Myśl krytyczną bowiem lub zdolność do eliminacji błędów można lepiej scharakteryzować za pomocą pojęć logicznych, niż psychologicznych.) "Próba" lub nowo uformowany "dogmat" lub też nowe "oczekiwanie" jest w znacznej mierze wynikiem wrodzonych potrzeb, które powo-; dują powstanie konkretnych problemów. Jest to także wynik wrodzonych potrzeb formowania oczekiwań (w pewnych konkretnych obszarach, które z kolei łączą się z pewnymi innymi potrzebami); może to być także częściowo wynik zawiedzionych wcześniejszych oczekiwań. Nie zaprzeczam oczywiście, że w formowaniu prób lub dogmatów może zawierać się jakiś element osobistej kreatywności, wydaje mi się jednak, że kreatywność i wyobraźnia odgrywają swą główną rolę w krytycznym procesie eliminacji błędów. Większość wielkich teorii, stanowiących najwyższe osiągnięcia ludzkiego umysłu, to owoce wcześniej znanych dogmatów w połączeniu z postawą krytyczną. W związku z formułowaniem dogmatów uświadomiłem sobie najpierw, że dzieci, zwłaszcza małe dzieci, mają silną potrzebę prawidłowości, które można by odkrywać w bezpośrednim otoczeniu. Wrodzona jest nie tylko potrzeba jedzenia i miłości, lecz także potrzeba dających się odkrywać strukturalnych inwariancji w środowisku ("rzeczy" są takimi in-wariancjami), ustalonej rutyny, utrwalonych oczekiwań. Na ten dziecinny dogmatyzm zwróciła uwagę Jane Austen: "Henry i John każdego dnia prosili [Emmę], aby opowiadała im historię Harriet i Cyganów i zapobiegliwie poprawiali [ją]... gdy tylko choćby w najmniejszym szczególe odbiegła od pierwotnej wersji opowieści"52. Zauważyłem - zwłaszcza u dzieci starszych - radość z odmienności, lecz dotyczyło to tylko ograniczonego zakresu lub struktury oczekiwań. Na przykład gry stanowią tego rodzaju przypadek; zasad gry (inwariancji) najczęściej nie można się nauczyć za pomocą samej tylko obserwacji". 51 Wyjątek stanowi szkoła Otto Selza (zamordowanego przez nazistów) i jego ucznia Ad riaana D. De Groote'a. (Por. przypis 321, poniżej). 52 Jane Austen, Emma, John Murray, London 1816, t. III. 53 Gdy idzie o rozwój gier, por. Jean Piaget, The Moral Judgement ofthe Child, Routledg and Kegan Pauł, London 1932, zwłaszcza s. 18, gdzie mowa o dwóch pierwszych dogmatycz-1 nych stadiach oraz krytycznym "trzecim" stadium, por. także s. 56-59, oraz Jean Piaget/ Play, Dreams and Imitation m Childhood, Routledge and Kegan Pauł, London 1962. Moim głównym spostrzeżeniem było to, że dogmatyczny sposób myślenia wywodzi się z wrodzonej potrzeby prawidłowości i z wrodzonych mechanizmów odkrywania; mechanizmy te każą nam poszukiwać prawidłowości. Jedną z moich tez było, że jeżeli zbyt gładko mówimy o "dziedziczeniu i środowisku", łatwo możemy pominąć znaczenie przytłaczającej roli dziedziczenia - które w znacznej mierze determinuje między innymi, które aspekty jego obiektywnego środowiska (nisza ekologiczna) należą do subiektywnego lub biologicznie istotnego otoczenia zwierzęcia, a które nie. Odróżniam trzy główne typy procesów uczenia się, z których pierwszy ma fundamentalne znaczenie: (1) Uczenie się w sensie dokonywania odkryć: (dogmatyczne) formowanie teorii lub oczekiwań lub regularnego zachowania, kontrolowane przez (krytyczną) eliminację błędów. (2) Uczenie się przez naśladownictwo. Można to uznać za szczególny przypadek (l). (3) Uczenie się przez "powtarzanie" lub "ćwiczenie", jak w uczeniu się gry na instrumencie lub prowadzenia samochodu. W tym przypadku sądzę, że (a) nie istnieje autentyczne "powtarzanie"54, lecz raczej (b) zmiana poprzez eliminację błędów (następująca po sformułowaniu teorii) i (c) proces, który pomaga nadać pewnym działaniom lub reakcjom charakter automatyczny, co pozwala na sprowadzenie ich do poziomu fizjologicznego i na ich wykonywanie bez kierowania na nie uwagi. Znaczenie wrodzonych skłonności lub potrzeb odkrywania prawidłowości i zasad można zobaczyć w uczeniu się przez dzieci języka; proces ten był obiektem wielu studiów. Ma on oczywiście charakter uczenia się przez naśladownictwo. Najbardziej zdumiewające jest to, że ten bardzo wczesny proces przebiega metodą prób i eliminacji błędów, w czym krytyczna eliminacja błędów odgrywa bardzo ważną rolę. Siłę wrodzonych skłonności i potrzeb w procesie uczenia się można najlepiej zaobserwować u dzieci, które z powodu głuchoty nie uczestniczą w normalny sposób w sytuacjach mówienia rozgrywających się w ich społecznym otoczeniu. Najbardziej przekonywające są przypadki dzieci głuchych i ślepych jak Laura Bridgman lub Helen Keller, o której Pogląd nieco podobny można znaleźć u S0rena Kierkegaarda, Repetition [Powtórzenie], Princeton University Press, Princeton, Oxford Uniyersity Press, Oxford 1942; por. np. s. 77. Por. Logika odkrycia naukowego, nowe uzupełnienie *x. 66 67 usłyszałem dopiero później. Z pewnością nawet w tych przypadkac stwierdzamy występowanie kontaktów społecznych - na przykład kon-j takt Helen Keller z jej nauczycielem - a także naśladownictwo. Jednaka że naśladowanie przez Helen Keller mowy nauczyciela na jego dłoni| jest bardzo odległe od normalnego naśladownictwa głosów słyszanycla przez dzieci przez długi czas, ich funkcję komunikacyjną może bowieirt zrozumieć nawet pies, który potrafi również na nią reagować, j Ogromne różnice między ludzkimi językami wykazują, że w ucze-| niu się języka ważną rolę musi odgrywać czynnik środowiskowy^ Ponadto uczenie się języka przez dziecko jest przypadkiem uczenia się niemal całkowicie przez naśladownictwo. Jednak refleksja na te^ mat różnych biologicznych aspektów języka wskazuje, że czynniki ge-j netyczne są znacznie ważniejsze. Dlatego zgadzam się z opinią Jose-| pha Churcha, który pisze: .Jakkolwiek niektóre elementy zmian występujących w dzieciństwie można wyjaśnić za pomocą fizycznego dojrzewania, wiemy, że dojrzewanie znajduje się w sprzężeniu zwrot| nym z doświadczeniem - z tym, co robi organizm, co odczuwa, i co na-| rzuca doświadczeniu. Nie oznacza to zlekceważenia dojrzewania, zna-| czy to tylko, że nie możemy uważać procesu dojrzewania za prosty proces rozkwitania predeterminowanych cech charakterystyce nych"55. Dzieli mnie jednak z Churchem moje przekonanie, że genety-j cznie ufundowany proces dojrzewania jest bardziej złożony i że ma o wiele większe znaczenie niż tylko wyzwalanie sygnałów i doświad'1 czenie polegające na ich odbieraniu, choć bez wątpienia pewne mini-j mum czegoś takiego jest niezbędne, aby stymulować proces "rozkwi-| tania". Proces zrozumienia przez Helen Keller (o czym Church nią wspomina), że słowo "woda" oznacza rzecz tak dobrze jej znaną, jesa trochę podobny do "wdrukowania", lecz jest też wiele różnic. Podoi bieństwem jest na przykład niezatarte wrażenie, jakie to na niej wy-| warto, oraz sposób wyzwolenia stłumionych skłonności i potrzeb, ja-| kie nastąpiło dzięki temu jednemu doświadczeniu. Oczywistą różnica stanowił ogromny zakres wariantów, jakie otworzyły się przed ni^ dzięki temu doświadczeniu, które doprowadziło ją z czasem do opanc wania języka. 55 Joseph Church, Language and the Discovery ofReality, Random House, New York 1961) s. 36. W świetle tego wątpię w trafność poniższej uwagi Churcha: "Dziecko nie zaczyna chodzić dlatego, że rozwinął się jego «mechanizm chodzenia^ lecz dlatego, że uzyskało ono tego rodzaju orientację w przestrzeni, dzięki której chodzenie staje się możliwym sposobem postępowania"56. Wydaje mi się, że w przypadku Helen Keller - przed jej odkryciem, iż dotyk palców jej nauczyciela oznacza wodę, oraz przed dojściem przez nią do wniosku, że pewne rodzaje dotyku mogą mieć de-notacyjne lub referencyjne znaczenie - nie było mowy o żadnej orientacji w przestrzeni językowej albo występowała ona u niej w bardzo nieznacznym stopniu. Konieczna była jednak gotowość, skłonność, potrzeba interpretowania sygnałów oraz potrzeba, gotowość do uczenia się i posługiwania się tymi sygnałami przez ich naśladowanie metodą prób i błędów (to znaczy za pomocą prób, które n i e s ą na chybił trafił, oraz poprzez krytyczną eliminację błędów w pisowni). Wydaje się, że w tym obszarze współdziałają wrodzone skłonności, które są bardzo zróżnicowane i złożone: są to skłonności do kochania, współczucia, naśladowania ruchów, kontroli i korygowania imitowanych ruchów, skłonność do posługiwania się nimi i do komunikowania się z innymi za ich pomocą. Są to skłonności do reagowania na język, otrzymywania poleceń, odpowiedzi, napomnień i ostrzeżeń, skłonności do interpretowania stwierdzeń opisowych i do formułowania stwierdzeń opisowych. Helen Keller (w przeciwieństwie do normalnych dzieci) większość swej wiedzy o świecie zawdzięczała językowi. Wskutek tego przez pewien czas nie potrafiła wyraźnie odróżnić doświadczenia od tego, co nazwać można "zasłyszeniem", a nawet od swej własnej wyobraźni: wszystkie te trzy obszary stały się dostępne dzięki temu samemu kodowi symbolicznemu57. Przykład uczenia się języka uzmysłowił mi, że mój schemat naturalnego następstwa składającego się z fazy dogmatycznej, po której następuje faza krytyczna, był zbyt prosty. W uczeniu się języka wyraźnie występuje wrodzona skłonność do korygowania (to znaczy do bycia elastycznym i krytycznym, do eliminacji błędów), która po jakimś czasie ulega atrofii. Gdy dziecko, które nauczyło się posługiwać słowem '^Ibid. Fakt ten wydaje mi się oczywistym wyjaśnieniem dla tragicznego przypadku rzekomego Plagiatu Helen Keller, gdy była jeszcze dzieckiem. Przypadek ten wywarł na niej wielkie wrażenie i być może pomógł jej rozdzielić od siebie różne źródła informacji, które przybywały do niej wyrażone w tym samym kodzie. 68 69 mouse, posługuje się potem słowem hice jako liczbą mnogą dla słowa| house*, widzimy w tym skłonność do poszukiwania prawidłowości.] Dziecko potem poprawi się, być może pod wpływem krytyki ze strony \ starszych. Wydaje mi się, że istnieje taka faza w uczeniu się języka, gdy J struktura języka staje się sztywna - być może pod wpływem "automa-f tyzacji" wyjaśnionej w punkcie 3c powyżej. Posłużyłem się językiem tylko jako przykładem, dzięki któremu^ możemy zrozumieć, że naśladownictwo jest szczególnym przypadkiem metody prób i eliminacji błędów58. Jest to także przykład kooperacja między fazami formowania dogmatycznej teorii, formowania oczekiwać lub formowania prawidłowości w zachowaniu z jednej strony, a fazami krytyki - z drugiej. | Jakkolwiek teoria fazy dogmatycznej, po której następuje faza kry-j tyczna, jest zbyt prosta, prawdą jest, że nie może istnieć fazaj krytyczna bez poprzedzającej ją fazy dogmatycznej^ fazy, w której kształtuje się coś - oczekiwanie, pra| widłowość zachowania - dzięki czemu może zacząoj funkcjonować eliminacja błędów. * Liczba mnoga od słowa mouse brzmi mice; błąd popełniany przez dzieci uczące się angielskiego polega na błędnym rozumowaniu opartym na analogii, że liczba mnoga od stówa house brzmieć powinna hice, a nie houses. 58 W. H. Thorpe w swej interesującej książce Leaming and Instinct in Animals, na którą zwrócił mi uwagę Arne Petersen (Methuen, London 1956, s. 122, II wydanie przejrzane, s. 135.) pisze: "Przez prawdziwe naśladownictwo mam na myśli kopiowanie nowatorskiego lub z innych powodów nieprawdopodobnego czynu lub wypowiedzi, lub pewnego czynu, ku któremu wyraźnie nie ma instynktownej tendencji" (wyróżnienie w oryginale). W ogóle nie istnieje naśladownictwo bez skomplikowanych instynktownych tendencji do kopiowa' nią, nawet do szczególnego rodzaju naśladownictwa w szczególności. Magnetofon nie może działać bez wbudowanej (jak gdyby wrodzonej) zdolności do uczenia się przez naśladownictwo (naśladowanie drgań) i jeżeli nie zaopatrzymy go w substytut potrzeby czy dążenia do posługiwania się jego zdolnością (być może w postaci operatora-cztowieka, który chce, aby ta maszyna zapisała coś i odtworzyła to później), wówczas magnetofon nie będzie naśladował niczego. Wydaje mi się, że dotyczy to nawet najbardziej pasywnych form uczenia się przez naśladownictwo. Jest oczywiście rzeczą słuszną, że mówimy o naśladownictwie tylko wówczas, gdy czyn naśladowany nie jest czynem wykonanym przez zwierzę A wyłącznie z powodów instynktownych, jeżeli uprzednio nie został on wykonany przez inni zwierzę B w obecności A. Są jednak przypadki, w których możemy słusznie podejrzewać, że zwierzę A dokonało tego czynu - być może na nieco późniejszym etapie - nie naśladując B. Czy jednak nie powinniśmy tego nazwać aktem autentycznego naśladownictwa, jeżeli ci zwierzęcia B spowodował, że zwierzę A wykonało taki czyn (znacznie) wcześniej, niż wy] nałoby go w innych okolicznościach? 70 Pogląd ten sprawił, że odrzuciłem psychologiczną teorię uczenia się przez indukcję, której zwolennikiem był Hume po tym, gdy odrzucił indukcję z przyczyn logicznych. (Nie chciałbym powtarzać tutaj tego, co sformułowałem w Conjectures and Refutations na temat poglądów Hume'a o nawyku59.) Dzięki temu odrzuceniu zrozumiałem, że nie ma niczego takiego, jak obiektywna obserwacja. Każda obserwacja jest aktywnością podporządkowaną celowi (znalezienia lub sprawdzenia jakiejś prawidłowości, której przynajmniej mgliście się domyślamy); jest to aktywność kierująca się problemami i kontekstem oczekiwań ("horyzontem oczekiwań" -jak to później nazwałem). Nie istnieje nic takiego jak pasywne doświadczenie, nie istnieje pasywne kojarzenie odbieranych idei. Doświadczenie jest wynikiem aktywnego poszukiwania przez organizm, poszukiwania prawidłowości lub inwariancji. Nie ma niczego takiego jak postrzeżenie poza kontekstem zainteresowań i oczekiwań, a stąd prawidłowości lub "praw". Wszystko to skłoniło mnie do przyjęcia poglądu, że domysł lub hipoteza musi poprzedzać obserwację lub percepcję; mamy uśpioną wiedzę w postaci uśpionych oczekiwań pobudzanych bodźcami, na które z zasady reagujemy w trakcie naszych aktywnych poszukiwań. Wszelkie uczenie się polega na modyfikacji (może to też być obalanie) jakiejś uprzedniej wiedzy, a tym samym - w ostatecznej analizie - pewnej wiedzy wrodzonej". Tę właśnie psychologiczną teorię opracowałem - chociaż jedynie szkicowo i za pomocą mojej niezgrabnej terminologii - w latach 1921-1926. Powyższa teoria kształtowania się wiedzy skupiała całą moją uwagę i rozpraszała mnie podczas mojej praktyki w zakładzie stolarza meblowego. Jedną z dziwnych rzeczy dotyczących mojego intelektualnego rozwoju jest to, że chociaż w tym czasie zajmowałem się różnicą między dogmatycznym i krytycznym myśleniem i chociaż uznawałem myślenie dogmatyczne za prenaukowe (tam zaś, gdzie udawało ono myślenie Por. Conjectures and Refutations, rozdział l, s. 42-52. Na s. 50, przypis 16, odnoszę się do mojej rozprawy Gewohnheit und Gesetzerlebnis [O nawyku i wierze w prawa], przedstawionej (w postaci nie dokończonej) w 1927 roku, w której argumentowałem przeciwko Hume'owskiej idei, głoszącej że nawyk jest jedynie (pasywnym) wynikiem powtarzalnych skojarzeń. Przypomina to do pewnego stopnia Platońską teorię idei -wgMenona, 80D-86C, ale oczywiście są też różnice. 71 naukowe, uznawałem je za "nienaukowe"), i chociaż miałem świadomość związku między kryterium falsyfikowalności jako kryterium de-markacji pomiędzy nauką i pseudonauką, nie uświadamiałem sobie, związku tego wszystkiego z problemem indukcji. Przez lata oba te pro-| bierny istniały w odmiennych (i -jak się wydaje - absolutnie szczel-| nych) sferach mojego umysłu, nawet wtedy, gdy doszedłem do wnio-| sku, że rozwiązałem problem indukcji za pomocą prostego odkrycia, iż| nie istnieje indukcja przez powtarzanie (tak samo, jak nie istnieje ucze-| nie się przez powtarzanie): rzekomą indukcyjną metodę nauki należy zastąpić metodą (dogmatycznych) prób i (krytycznej) eliminacji błędów, która jest sposobem postępowania wszystkich organizmów, od ameby do Einsteina. Miałem oczywiście świadomość, że moje rozwiązania obu tych pro-i blemów - problemu demarkacji i problemu indukcji - opierały się na tejj samej idei: a mianowicie na oddzieleniu myślenia dogmatycznego i kry-j tycznego. Niemniej jednak oba te problemy wydawały mi się zupełnie^ oddzielne; demarkacja nie była podobna do Darwinowskiej selekcji. Dopiero po kilku latach uświadomiłem sobie, że między nimi zachodzi ścisły związek i że w istocie problem indukcji powstał z powodu błędnego rozwiązania problemu demarkacji - tj. wskutek błędnego (pozytywistycznego) przekonania, że nauka różni się od pseudonauki dzięki "metodzie naukowej" znajdowania prawdziwej, bezpiecznej i uzasadnialnej wiedzy i że metodą tą była metoda indukcji. Jest to przekonanie błędne na wiele sposobów. 11. Muzyka We wszystkich tych rozważaniach spekulacja o muzyce odgrywała sporą rolę, zwłaszcza podczas mojej praktyki stolarskiej. Muzyka zawsze stanowiła ważki element mojego życia. Moja matka była bardzo muzykalna i pięknie grała na fortepianie. Wydaje się, że muzykę dziedziczy się dzięki rodzinie, chociaż jest wielką zagadką, dlaczego tak jest. Muzyka europejska jest wynalazkiem zbyt nowym, aby mogła być dziedziczona genetycznie, natomiast bardzo wielu ludzi muzykalnych nie znosi muzyki prymitywnej, choć kochają tę napisaną po Dunstable'u, Dufayu, Josquinie des Pres, Palestrinie, Lassusie czy Byrdzie. Jakkolwiek by było, rodzina matki była "muzykalna". Być może muzykalność ta została zaszczepiona przez moją babkę ze strony matki, z domu Schlesinger. (Członkiem rodziny Schlesingerów był Bruno Walter. Nie należałem do jego wielbicieli, szczególnie po tym, gdy śpiewałem pod jego batutą Pasję wedtugśw. Mateusza Bacha.) Schiffowie, moi dziadkowie, należeli do założycieli słynnego Gesellschaft der Musikfreunde, które zbudowało piękną Musikvereinssaal w Wiedniu. Obie siostry mojej matki grały bardzo dobrze na fortepianie. Starsza była zawodową pianistką, troje jej dzieci również było zdolnymi muzykami, podobnie jak troje innych kuzynów ze strony mojej matki. Jeden z moich kuzynów grał przez wiele lat pierwsze skrzypce w znakomitym kwartecie. Jako dziecko pobierałem lekcje gry na skrzypcach, ale nie doszedłem zbyt daleko. Nie pobierałem lekcji gry na fortepianie. Chociaż bardzo lubiłem grać na fortepianie, gratem na tym instrumencie (i nadal gram) bardzo źle. Gdy miałem siedemnaście lat, spotkałem Rudolfa Serkina. Zostaliśmy przyjaciółmi i przez całe życie byłem zagorzałym wielbicielem jego niezrównanej gry, podczas której pogrążał się całkowicie w wykonywanym utworze i zapominał o sobie. Przez jakiś czas - chyba między jesienią 1920 i 1922 rokiem - bardzo poważnie rozważałem możliwość zostania muzykiem. Jednakże tak 73 samo jak w przypadku innych spraw - matematyki, fizyki i robienia m bli - wydawało mi się, że nie jestem na to dostatecznie dobry. Wielokrotnie próbowałem komponować, biorąc za mój platoński wzór fragmenty dzieł Bacha, nigdy jednak nie robiłem sobie złudzeń co do jakości moich utworów. Gdy idzie o muzykę, zawsze byłem konserwatywny. Sądziłem, że Schubert byt ostatnim naprawdę wielkim kompozytorem, chociaż lubiłem i podziwiałem Brucknera (zwłaszcza trzy ostatnie jego symfonie) i niektóre utwory Brahmsa (Reąuiem). Nie lubiłem Richarda Wagnera bardziej jako autora słów do Pierścienia Nibelungów (słowa te, mówiąc szczerze, uważam po prostu za żenująco śmieszne) niż jako kompozytora, podobnie jak nie znosiłem muzyki Richarda Straussa, nawet jeżeli w pełni uznawałem fakt, że obaj byli muzykami w pełnym znaczeniu tego słowa. (Każdy na pierwszy rzut oka domyśli się, że Der Rosenkavalier miał byčFigarem napisanym na nowo w celu dostosowania go do nowego wieku. Pomijając jednak fakt, że ten historycystyczny zamiar się nie powiódł, zupełnie nie rozumiem, jak to możliwe, aby muzyk klasy Straussa był tak mało spostrzegawczy, aby choćby przez minutę przypuszczać, że zamiar ten uda mu się zrealizować?) Jednakże pod wpływem niektórych utworów Mahiera (wpływ ten nie miał trwałego charakteru) oraz dlatego, że Mahier bronił Schónberga, uważałem, że muszę podjąć poważny wysiłek, aby poznać i polubić muzykę współczesną. Zostałem więc członkiem Towarzystwa Prywatnych Koncertów (Verein fur Musikalische Privatauffuhrungen), na którego czele stał Arnold Schónberg. Towarzystwo miało na celu wykonywanie kompozycji Schónberga, Albana Berga, Antona von Webema i innych "awangardowych" kompozytorów, takich jak Ravel, Bartok i Strawiń-ski. Na jakiś czas zostałem także uczniem wychowanka Schónberga, » Erwina Steina, lecz nie udzielił mi zbyt wielu lekcji: zamiast tego pomagałem mu trochę w jego próbach do koncertów Towarzystwa. Dzięki temu poznałem bardzo dobrze niektóre utwory Schónberga, zwłaszcza Kammersymphonie [PierrotLunaire. Chodziłem też na próby Webema, zwłaszcza jego Orchesterstucke, a także na próby Berga. Po mniej więcej dwóch latach stwierdziłem, że zaczynam coś rozumieć - i to muzykę, która podobała mi się jeszcze mniej niż poprzednio. Zostałem wówczas uczniem - na okres około roku - zupełnie innej szkoły muzycznej: wydziału muzyki kościelnej w wiedeńskim Konser- 74 watorium (Akademii Muzycznej). Zostałem tam przyjęty na podstawie pewnej fugi, którą napisałem* . Pod koniec tego roku doszedłem do wspomnianego wcześniej wniosku, że nie jestem dostatecznie dobry, aby zostać muzykiem. Dzięki temu jednak wzrosła moja miłość do muzyki "klasycznej" oraz mój niezmierny podziw dla wielkich kompozytorów przeszłości. Związki między muzyką i moim rozwojem intelektualnym w węższym sensie polegają na tym, że dzięki zainteresowaniu muzyką powstały przynajmniej trzy idee, które odcisnęły się w całym moim życiu. Jedna z nich była blisko związana z moimi przekonaniami na temat myślenia dogmatycznego i krytycznego oraz znaczenia dogmatów i tradycji. Druga idea dotyczyła rozróżnienia między dwoma rodzajami kompozycji muzycznych; uznawałem ją wówczas za ogromnie ważną i dla jej objaśnienia stworzyłem moje własne użycie terminów "obiektywne" i "subiektywne". Trzecia idea polegała na uzmysłowieniu sobie intelektualnego ubóstwa i destrukcyjnej siły idei historycystycznych w muzyce i w ogóle w sztuce. Przejdę teraz do omówienia tych trzech idei61. Fuga f-moll Karla Poppera została wykonana kilkakrotnie po jego śmierci prze2 Juliena Musafię m.in. w Londynie z 1995 i Mediolanie w 1997. 61 Wydaje mi się, że jest to najwłaściwsze miejsce do tego, aby wyrazić wdzięczność za pomoc, jakiej w pisaniu całej tej autobiografii udzielili mi moi przyjaciele Ernst Gombrich i Bryan Magee. Nie było to chyba zbyt trudne dla Emsta Gombricha, który - choć nie zgadza się z moimi poglądami na muzykę - ma przynajmniej wiele zrozumienia dla mojej postawy. Bryan Magee jednak stanowczo je odrzuca. Jest wielbicielem Wagnera (o którym napisał znakomitą książkę: Aspects of Wagner, Alan Ross, London 1968, Stein and Day, New York 1969). Pod tym względem jesteśmy wobec siebie w skrajnej opozycji. Nieco mniej istotne jest to, że w jego przekonaniu rozdziały 13 i 14, poniżej, zawierają pewne powszechnie znane nieporozumienia i że niektóre poglądy, które atakuję, są niezbyt wyrafinowane. Oczywiście niezupełnie się z tym zgadzam, lecz chciałbym podkreślić, iż to, że się nie zgadzamy, nie stanowiło przeszkody w udzieleniu mi przezeń pomocy nie tylko w całym tym autobiograficznym szkicu, lecz także w owych dwóch rozdziałach, które zawierają poglądy stanowiące przez wiele lat przedmiot poważnych sporów między nami. 12. Spekulacje o powstaniu muzyki polifonicznej: psychologia czy logika odkrycia? Spekulacje, które pokrótce tutaj przypomnę, wiązały się ściśle ze wspomnianymi wcześniej moimi spekulacjami o myśleniu dogmatycznym i krytycznym. Sądzę, że stanowiły one moje najwcześniejsze próby zastosowania tych psychologicznych idei do innego obszaru; później nasunęły mi one pewną interpretację powstania nauki greckiej. Pomysły na temat greckiej nauki uznałem za historycznie bardzo owocne; pomysły na temat powstania polifonii mogą być błędne. Później wybrałem historię muzyki jako drugi przedmiot mojego egzaminu doktorskiego, mając nadzieję, że dzięki temu uzyskam okazję do stwierdzenia, ile w ogóle są warte. Nie dowiedziałem się jednak niczego i rychło skierowałem uwagę gdzie indziej. W istocie teraz zapomniałem prawie wszystko, co w tej dziedzinie wiedziałem. W okresie późniejszym jednak idee te bardzo silnie oddziałały na moją reinterpretację Kanta i zmianę moich zainteresowań z psychologii odkrycia na obiektywi-styczną epistemologię - to znaczy na logikę odkrycia naukowego. Trapił mnie wówczas następujący problem: polifonia, jak nauka, jest charakterystyczna dla naszej zachodniej cywilizacji. (Terminem "polifonia" posługuję się, mając na myśli całą muzykę, która nie jest monofoniczna tj. nie tylko kontrapunkt, ale także występującą na Zachodzie harmonię.) Jednakże powstała nie w Grecji, tak jak nauka, lecz w okre-i się między IX i XV wiekiem. A jeżeli tak, to stanowi ona absolutnie oryginalne, cudowne i bez precedensu osiągnięcie naszej cywilizacji za-| chodniej, nauki nie wyłączając. Fakty są następujące. Początkowo powszechny był śpiew jednogłosowy - pieśni śpiewane do tańca, muzyka ludowa, a przede wszystkim cała muzyka religijna. Melodie - zwłaszcza powolne, jak na przykład melodie śpiewane w kościele - wykonywane były oczywiście w równoległych oktawach. Istnieją przekazy, mówiące, że były śpiewane również w kwintach (co przy zdwojeniu dolnego głosu w górnej oktawie, daje też kwarty między najwyższym a środkowym głosem). Ten sposób śpiewania (organum) znany jest od X wieku a prawdopodobnie występował już wcześniej. Śpiew gregoriański wykonywano również w równoległych tercjach i - trzygłosowo - we współbrzmieniach tercj a + kwarta (co między głosami skrajnymi daje seksty;fauxbourdon,faburden)62. Wydaje się, że uznawano to za autentyczną innowację, za coś w rodzaju akompaniamentu czy nawet ozdobnika. Następnym krokiem (choć uważa się, że jego początki sięgają nawet IX stulecia) było zapewne to, że podczas gdy śpiew gregoriański nie ulegał żadnym zmianom, głosy towarzyszące nie musiały już poruszać się z nim równolegle. Ruch w przeciwnym kierunku (punctus contra fmnctum, punkt przeciw punktowi) stał się od tej pory dopuszczalny i mógł prowadzić nie tylko do tercji i sekst, lecz także do kwint liczonych od basu, a dzięki temu do kwart pomiędzy niektórymi innymi głosami. W moich spekulacjach ten ostatni krok - wynalazek kontrapunktu -uważałem za rozstrzygający. Jakkolwiek nie jest całkowicie pewne, że był to krok ostatni, był to krok, który prowadził do polifonii. W okresie tym zapewne nie uznawano głosu organalnego za dodatek do melodii jednogłosowej, chyba z wyjątkiem ludzi zajmujących się muzyką kościelną. Jest zupełnie prawdopodobne, że organum powstało po prostu wskutek różnicy poziomów głosów zgromadzenia, które próbowało śpiewać melodię. Być może była to niezamierzona konsekwencja praktyki religijnej, a mianowicie intonowania odpowiedzi przez zgromadzonych. Tego rodzaju pomyłki w śpiewających zbiorowościach muszą się zdarzać. Jest na przykład rzeczą znaną, że wykonując anglikańskie responsoria świąteczne z tenorem jako cantus firmus zespoły mają tendencję to popełniania pomyłki i śpiewania (w oktawach) najwyższego głosu, zamiast tenoru. W każdym razie, gdy śpiew wykonywany jest ściśle paralelnie, nie ma jeszcze mowy o polifonii. Może być więcej niż jeden głos, ale jest tylko jedna melodia. Jest też zupełnie możliwe, że źródeł kontrapunktu również należy się doszukiwać w pomyłkach popełnianych przy wykonywaniu grupo- 62 Badania te zarzuciłem już bardzo dawno i teraz nie pamiętam już wszystkich szczegółów. Jestem jednak niemal pewien, że na etapie organum znany był też śpiew równoległy, który zawierał i tercje, i kwinty (licząc od basu). Wydaje mi się, że tego rodzaju śpiew był wcześniejszy od śpiewu fawcbourdon. 76 77 wym. Gdy bowiem w śpiewie równoległym człowiek dochodzi do nu wyższej, niż może wykonać, zniża się do nuty śpiewanej przez najbliższy niższy od niego glos, poruszając się tym sposobem contra punctum, nie zaś równolegle cumpuncto. Mogło do tego dochodzić albo w śpiewie organum, albo w fauxbourdon. W każdym razie wyjaśniałoby to pierwszą podstawową zasadę prostego kontrapunktu: nota contra notom, że efektem ruchu przeciwnego może być tylko oktawa, kwinta, tercja lub seksta (zawsze liczona od basu). Jednakże, jakkolwiek mogło w ten sposób dojść do powstania kontrapunktu, jego wynalezienie musiało być dokonane przez muzyka, który pierwszy uświadomił sobie, że moż- & liwajest mniej lub bardziej niezależna druga melodia, którą można śpię- y wać wraz z pierwotną lub podstawową melodią, cantus firmus, nie zakłócając ani nie zmieniając jej w stopniu większym, niż to działo się w organum czy fauxbourdon. To z kolei prowadzi do kolejnej zasady kontrapunktu: należy unikać równoległych oktaw i kwint, ponieważ niweczyłyby one zamierzony efekt drugiej niezależnej melodii. W istocie spowodowałyby one niezamierzony (chód chwilowy) efekt organum, a tym samym zanik drugiej melodii jako takiej, ponieważ drugi głos wzmacniałby tylko (tak jak w śpiewie organum) cantus firmus. Równoległe tercje i seksty (jak v/fauxbourdon) są dozwolone, pod warunkiem, że pierwsza z nich jest osiągnięta ruchem przeciwnym i po niewielu znów następuje ruch przeciwny (w odniesieniu do niektórych głosów). Taka jest więc moja główna idea. Melodia podstawowa, dana, cantus firmus, nakłada ograniczenia na każdą drugą melodię (czyli kontrapunkt), lecz mimo tych ograniczeń, kontrapunkt powinien sprawiać wrażenie swobodnie wymyślonej melodii - samodzielnej myśli muzycznej, która niemal w nadprzyrodzony sposób zgadza się z cantus firmus, chociaż - inaczej niż w organum czy fauxbourdon - jest od niego ,j zupełnie niezależna. Gdy tylko zrozumiemy tę fundamentalną ideę, jesteśmy na drodze do polifonii. Nie będę się już tym więcej zajmował. Zamiast tego przedstawię domysł historyczny, jaki w związku z tym sformułowałem; domysł, który w rzeczywistości może być fałszywy, ale który miał jednak wielkie znaczenie dla wszystkich moich późniejszych idei. Przy założeniu naszego Greckiego dziedzictwa i rozwoju (oraz ujęcia w kanony) kościelnej muzyki w okresie Ambrożego i Grzegorza Wielkiego nie zachodziła przypuszczalnie potrzeba wynajdowania polifonii, jeżeli ustalenie sztywnego kanonu melodii chorałowych, dogmatyczne ustalenie ich kształtu stworzyło cantus firmus (czyli śpiew stały, niezmienny), przeciw któremu mogły się rozwijać nowo komponowane melodie towarzyszących mu kontrapunktów. A przy tym, ustalony cantus firmus stanowił podstawową strukturę, porządek, prawidłowość, która umożliwiła twórczą swobodę bez popadania w chaos. W pewnych typach muzyki pozaeuropejskiej można napotkać zjawisko stałych schematów melodycznych, które stanowią podstawę wariacji melodycznych; zjawisko to uznałem za podobne do powyżej opisanego mechanizmu. Jednakże kombinacja tradycji melodii śpiewanych w interwalach równoległych z poczuciem bezpieczeństwa, jakie dawał cantus firmus, niewzruszony nawet przez ruch przeciwny głosów kontrapunktujących, otworzyła przed nami cały nowy, uporządkowany świat, nowy kosmos. Gdy już pewne możliwości tego kosmosu zostały odkryte - dzięki śmiałym próbom i eliminacji błędów - można było radzić sobie bez pierwotnych, autentycznych i uznawanych przez Kościół melodii. Można było wymyślać nowe melodie, które zastępowały pierwotne cantus fir-mi; niektóre z nich uzyskiwały na jakiś czas status tradycyjnych, inne zaś mogły służyć tylko w jednej kompozycji muzycznej: na przykład jako temat fugi. Zgodnie z tym, być może nieprawidłowym, przypuszczeniem ujęcie w kanon melodii gregoriańskich, czyli zjawisko dogmatyzmu, zaoferowało konieczną strukturę czy raczej konieczne rusztowanie, na którym mogliśmy budować nowy świat. Przypuszczenie to formułowałem również następująco: dogmat ten daje nam układ współrzędnych niezbędnych do zbadania porządku nowego, nie znanego i zapewne do pewnego stopnia chaotycznego świata, a także do stwarzania porządku tam, gdzie go nie ma. A zatem twórczość muzyczna i naukowa wydają się mieć wiele wspólnego: wykorzystują dogmat lub mit jako utartą przez człowieka ścieżkę, po której poruszamy się ku nie znanemu, badając świat oraz tworząc prawidłowości czy zasady, i poszukując prawidłowości już istniejących. A gdy już znajdziemy lub ustanowimy jakieś punkty orientacyjne, postępujemy dalej, wypróbo-wując nowe metody porządkowania świata, nowe współrzędne, nowe tryby eksploracji i tworzenia, nowe sposoby budowania nowego świa- 78 79 ta, o których nie śniono nawet w starożytności, chyba tylko w micie^ o muzyce sfer. W istocie wielki świat muzyki (jak wielka teoria naukowa) - we wszystkich swych napięciach i harmoniach niewyczerpalnych nawet, dla jej twórcy - jest kosmosem narzuconym chaosowi. Z wielką intii-^ icją ujął to Kepler we fragmencie swych pism poświęconym muzyce! niebios: i "A zatem ruchy niebieskie są jedynie swego rodzaju koncertem -rozumowym raczej aniżeli słyszalnym czy wokalnym. Poruszają się one poprzez napięcia dysonansów, przypominające synkopacje, czyli opóźnienia z ich rozwiązaniami (którymi ludzie naśladują odpowiednie dysonansy natury), osiągając bezpieczne i z góry określonej kadencje, spośród których każda posiada sześć terminów, jak akord składający się z sześciu dźwięków. Za pomocą tych znaków wyodrębniają one i wyrażają niezmierzoność czasu. A zatem nie ma większego ani wznioślejszego cudu niż zasady wspólnego harmonijnego śpiewu wielogłosowego, nie znane starożytnym, lecz w końcu odkryte przez człowieka, naśladowcę swego Twórcy. Poprzez umiejętne zharmonizowanie wielu głosów może on więc w krótkiej cząstce godziny odtworzyć wizję całej wieczności świata w czasie. W najsłodszym zaś poczuciu szczęścia doznawanego dzięki Muzyce, która jest echem Boga, zakosztowuje niemal tej samej radości, jaką Bóg Stwórca czerpie ze Swego stworzenia"". •1 63 Por. D. Perkins Walker, Kepler's Celestial Musie, "Journal of the Warburg and Courtauld Institutes" 30,1967,228-250. Jestem wielce zobowiązany Doktorowi Walkerowi za zwrócenie mojej uwagi na fragment, który przytaczam w tekście. Pochodzi on z Keplera GesammeUe Werke, wydanych przez Maxa Caspara, Monachium 1940, t. VI, s. 328. Fragment ten jest cytowany po tacinie przez Walkera w powyższym artykule, gdzie znajduje się także jego przektad angielski. Przytaczam ten fragment we własnym przekładzie. (W moim przekładzie: ut mirum amplius non sit = nie ma większego ani wznioślejszego cudu; utluderet [= umiał stworzyć] = może odtworzyć wizję; utguamdamtenus degusterat = kosztuje niemal [dotyka lub smakuje]). Na marginesie pragnę dodać, że nie mogę się zgodzić, iż Platońska harmonia sfer była mono-dyczna i składała się "tylko ze skal", por. artykuł Walkera Kepler's Celestial Musie, przypis 3 i tekst; przeciwnie, Platon czyni wszystko, aby uniknąć takiej interpretacji swych słów. Por. np. Państwo 617 B, gdzie każda z ośmiu syren śpiewa jedną nutę w taki sposób, że z tych ośmiu razem wziętych "powstała zgodność jednej harmonii". Fragmenty Timajosa 35B-36B i 90D należy interpretować w świetle tego fragmentu. Istotny jest tutaj również fragment Arystotelesa O zmysłach i ich przedmiotach, 448a20, gdzie zostały poddane analizie "poglądy na temat zgodności niektórych autorów", którzy twierdzą, "że glosy nie dochodzą jednocześnie, lecz że tylko wydaj ą się dochodzić w ten sposób".) Por. także poglądy Arystotelesa na Takie to byty idee, które zaprzątały mnie i przeszkadzały w pracy nad owymi biurkami, które wytwarzałem podczas praktyki jako stolarz meblowy". W tym właśnie czasie zacząłem czytać ponownie pierwszą Krytykę Kanta. Szybko stwierdziłem, że jego główną ideą było przekonanie, iż teorie naukowe są tworem człowieka i że staramy się je narzucić przyrodzie: "Nasz intelekt nie wywodzi swych praw z przyrody, lecz narzuca swe prawa naturze". Łącząc tę ideę z moimi pomysłami, doszedłem do następującej koncepcji. Nasze teorie, poczynając od prymitywnych mitów, które poprzez ewolucję przekształciły się w teorie nauki, są w rzeczywistości - jak powiedział Kant - tworami ludzkimi. Próbujemy narzucać je przyrodzie i zawsze możemy się przy nich upierać dogmatycznie, jeżeli tak chcemy, nawet jeżeli są one fałszywe (jak fałszywe są - wydaje się - nie tylko niemal wszystkie mity religijne, lecz także teoria Newtona, którą miał na myśli Kant)65. Lecz chociaż zrazu musimy trzymać się naszych teorii - bez teorii nie możemy nawet zrobić pierwszego kroku, bez nich bowiem nie mielibyśmy na czym się oprzeć - z biegiem czasu możemy przyjąć wobec nich stosunek bardziej krytyczny. Możemy próbować zastąpić je czymś lepszym, jeżeli tylko dzięki nim dowiedzieliśmy się, gdzie nas zawiodły. Dzięki temu może dojść do powstania naukowej, czyli krytycznej, fazy myślenia, którą musi poprzedzać faza niekrytyczna. Wydawało mi się, że Kant miał słuszność, gdy głosił, że to niemożliwe, aby wiedza była kopią lub odbiciem rzeczywistości. Miał słuszność, sądząc, że wiedza genetycznie lub psychologicznie ma charakter a priori, lecz mylił się, sądząc, że wszelka wiedza musi być a priori obowiązująca66. Nasze teorie są naszymi wynalazkami, temat śpiewania oktawami w Zagadnienia przyrodnicze 918b40, 919b33-35 ("mieszanie", "współbrzmienie" [wyd. poi. Arystoteles, Dzielą wszystkie, t. IV s. 625]) i 921a8-31 (zwłaszcza 921a27), oraz na temat harmonii niebios w: O niebie 290bl2-24, oraz w Platońskim micie Era (Państwo 617 B). 64 Aluzję do tej historii można znaleźć w rozdziale l Conjectures andRefutations, pod koniec podrozdziału vi, s. 50. " Dopiero wiele lat później uświadomiłem sobie, że stawiając pytanie "jak możliwa jest nauka?", Kant miał na myśli teorię Newtona, uzupełnioną jego własną wersją atomizmu (przypominającą atomizm Boscovicha); por. Conjectures andRefutations, rozdziały 2, 7, i 8 oraz mój artykuł Philosophy and Physics. Gdy idzie o to rozróżnienie (a także inne, subteiniejsze) por. Conjectures and Refutations, rozdział l, podrozdział v, s. 47 i nast. 80 81 lecz mogą być jedynie źle pomyślanymi ideami, śmiałymi domysłami1 hipotezami. Z nich stwarzamy świat: nie świat realny, lecz naszd własną sieć, w którą staramy się pochwycić świat realny. | Jeżeli tak jest, to w takim razie dziedzina, którą uważałem początkom wo za psychologię odkrycia, ma swą podstawę w logice: z logicznycy| powodów nie ma innej drogi do tego, co nie znane. 13. Dwa rodzaje muzyki Moje zainteresowanie muzyką doprowadziło mnie do stwierdzenia, które uznałem za swego rodzaju odkrycie intelektualne (powinienem zaznaczyć, że działo się to w 1920 roku, jeszcze zanim zająłem się psychologią odkrycia, o czym była mowa w rozdziałach 12 i 10, powyżej). Odkrycie to bardzo silnie odcisnęło się na moim sposobie myślenia o filozofii i ostatecznie doprowadziło mnie do rozróżnienia na świat 2 i świat 3, które odgrywa tak wielką rolę w filozofii, którą głoszę w podeszłym wieku. Początkowo przyjęła ona postać interpretacji różnicy zachodzącej między muzyką Bacha i Beethovena lub też różnicy w ich podejściu do muzyki. Nadal sądzę, że mój pomysł nie jest zupełnie błędny, nawet jeżeli ta konkretna interpretacja, jak później stwierdziłem, nadawała zbyt wielkie znaczenie różnicy między Bachem i Beethovenem. Jednakże pochodzenie tego odkrycia intelektualnego tak blisko wiąże się w moich oczach z tymi dwoma wielkimi kompozytorami, że przedstawię je w postaci, w jakiej przyszło mi do głowy w owym okresie. Nie chciałbym jednak sugerować, że moje uwagi pretendują do rangi wyczerpującej oceny tych kompozytorów czy jakichkolwiek innych lub że mogą one dodać coś nowego do owych wielu rzeczy - dobrych i złych - które napisano o muzyce: moje uwagi mają zasadniczo autobiograficzny charakter. Odkrycie to było dla mnie wielkim szokiem. Kochałem Bacha i Bee-thovena, nie tylko ich muzykę, lecz także ich osobowości, które -w moim odczuciu - uwidaczniały się dzięki ich muzyce. (Zupełnie inaczej jest w przypadku Mozarta: za jego urokiem kryje się coś nieuchwytnego.) Szok nastąpił pewnego dnia, gdy uzmysłowiłem sobie, że stosunek Bacha i Beethovena do ich muzyki był zupełnie odmienny i że jakkolwiek mogę przyjąć Bacha za własny model, nie wolno mi przyjąć takiego stosunku wobec Beethovena. Miałem poczucie, że dla Beethovena muzyka stanowiła instrument wyrażania własnej osobowości. Dla niego, w całej jego desperacji, taki 83 stosunek mógt być jedynym sposobem trwania przy życiu. (Wydaje się, że taka właśnie sugestia pada w jego Heiligenstddter Testament z 6 października 1802 roku.) Nie ma dzieła bardziej poruszającego mżFide-lio, nie ma bardziej poruszającego wyrazu ludzkiej wiary, ludzkiej nadziei, tajemnych marzeń i heroicznej walki z rozpaczą. Jednak czystość jego serca, jego potencjał dramatyczny, unikalne dary twórcze pozwoliły mu pracować w sposób, który -jak sądziłem -jest niedopuszczalny w przypadku innych kompozytorów. Wydawało mi się, że największym niebezpieczeństwem dla muzyki jest to, że może ona być pojmowana jako dziedzina, w której obowiązującym ideałem, modelem czy standardem jest Beethovenowski stosunek do muzyki. Aby wskazać na różnice pomiędzy stosunkiem Bacha i BeethovenaJ| wobec ich kompozycji, wprowadziłem - tylko na własny użytek - kate-t gorie "obiektywności" i "subiektywności". Terminy te nie są być możel najlepiej dobrane (to nie ma wielkiego znaczenia) i w kontekście takim. jak ten mogą one dla filozofa znaczyć bardzo niewiele. Było mi jednak j bardzo miło, gdy wiele lat później stwierdziłem, że w 1905 roku| posłużył się nimi Albert Schweitzer na początku swojej wielkiej książki* poświęconej Bachowi67. Rozróżnienie pomiędzy postawą lub podejściem obiektywnym i subiektywnym, zwłaszcza wobec własnej pracy,. stało się dla mnie absolutnie kluczowe. Rychło wpłynęło ono również | na moje poglądy epistemologiczne. (Por. np. tytuły moich najnowszych! artykułów: Epistemologia bez podmiotu poznającego, O teorii obiektywnemu go umysłu czy Mechanika kwantowa bez " Obserwatora'166.) .• 67 Albert Schweitzer,/. S. Bach, Breitkopf und Hartel, Leipzig 1908, opublikowana po ran pierwszy po francusku w 1905 roku; wyd. 7 w 1929. Por. wyd. angielskie A & C Black, Lon-1 don 1923,1.1, s. l. Schweitzer posługuje się terminem "obiektywne" w stosunku do Bacha j i "subiektywne" w stosunku do Wagnera. Zgodziłbym się, że Wagner jest o wiele bardziej j "subiektywny" niż Beethoyen. Powinienem chyba jednak tutaj stwierdzić, że jakkolwiek ' wielce podziwiam książkę Schweitzera (zwłaszcza jego wyborne komentarze dotyczące for-a mutowania tematów przez Bacha), zupełnie nie mogę zaakceptować jego analizy różnicyjl między "obiektywnymi" i "subiektywnymi" muzykami w kategorii stosunku danego muzy-fl ka do jego "czasu" lub "okresu". Wydaje mi się niemal pewne, że Schweitzer jest pod tymi względem pod wpływem Hegla, ponieważ jest pod wielkim wrażeniem uznania, jakie Hegel | miat dla Bacha (por. ibid., s. 225 i przypis 56 na s. 230). Na s. 225 (t. I, s. 244 wydania angiel- j skiego) Schweitzer przytacza uroczą anegdotę z pamiętników Therese Deyrient, w której i Hegel został przedstawiony w niezbyt korzystnym świetle.) j 60 Pierwszy z tych artykułów stanowi wykład wygłoszony w 1967 roku i został po raz pier- j wszy opublikowany w Logie, Methodology and Philosophy of Science, t. III, s. 333-373 ; drugi j został opublikowny po raz pierwszy w Proceedings oftheXIVIntemational Congress ofPhiloso- j phy, Yienna, 2nd to 9th September 1968,1.1, s. 25-53. Oba te artykuły stanowią obecnie róż-1 84 Spróbuję teraz wyjaśnić, co miałem na myśli, gdy mówiłem (do dzisiejszego dnia tylko do siebie samego i może jeszcze kilku przyjaciół) o obiektywnej" i "subiektywnej" muzyce lub sztuce. Aby nieco lepiej wyjaśnić niektóre moje wczesne idee, posługiwać się będę czasami sformułowaniami, które z pewnością nie byty mi znane w tamtym okresie. Powinienem chyba rozpocząć od krytyki szeroko przyjętej teorii sztuki; teorii, że sztuka jest wyrazem osobowości artysty czy może wyrazem jego emocji. (Croce i Collingwood to dwaj spośród wielu rzeczników tej teorii. Mój własny antyesencjalistyczny punkt widzenia implikuje, że pytania typu "czym jest?", w rodzaju "Czym jest sztuka?", nigdy nie są autentycznymi problemami69.) Mój zasadniczy zarzut przeciwko tej teorii jest prosty: ekspresjonistyczna teoria sztuki jest pusta. Wszystko bowiem, co czyni człowiek lub zwierzę, stanowi (między innymi) wyraz jego stanu wewnętrznego, jego emocji i osobowości. Jest to trywialna prawda w odniesieniu do wszystkich rodzajów języków ludzkich i zwierzęcych. Dotyczy ona sposobu przemieszczania się człowieka czy lwa, sposobu kichania czy wydmuchiwania nosa, sposobu, w jaki człowiek czy lew patrzy na ciebie lub cię ignoruje. Dotyczy ona ptasiego sposobu budowania gniazda, konstruowania sieci przez pająka czy budowania domu przez człowieka. Innymi słowy, nie jest to rzecz charakterystyczna wyłącznie dla sztuki. Z tych samych powodów ekspresjonistyczne lub emotywistyczne teorie języka są trywialne, pozbawione treści i bezużyteczne70. Nie zamierzam oczywiście odpowiadać napytanie typu "czym jest?" w odniesieniu do sztuki, ale chciałbym stwierdzić, że dzieło sztuki jest interesujące lub znaczące dzięki czemuś zupełnie innemu niż ekspresja osobowości artysty. Z psychologicznego punktu widzenia artysta potrzebuje pewnych zdolności, które możemy uznać za twórczą wyobraźnię, być może jakieś rozigranie, smak oraz - co ma pewne znaczenie -całkowite oddanie swej pracy. Praca musi być dla niego wszystkim, działy 3 i 4 książki Wiedza obiektywna. Ewolucyjna teoria epistemologiczna. Trzeci artykuł pochodzi z Quantum Theory andReality. Por. także Logika odkrycia naukowego, podrozdziały 29 i 30, Conjectwes and Refutations, s. 224-231, oraz mój artykuł A Realist View of Logie, Physics and History, obecnie rozdział 8 Wiedzy obiektywnej. 69 Por. Spoteczenstwo otwarte i jego wrogowie, 1.1, s. 52-56 i 96, 97, t. II, s. 14-19. 70 (Dopisane w 1975.) To samo dotyczy ekspresjonistycznych lub emotywistycznych teorii moralności i sądów moralnych. 85 musi być ważniejsza od jego osobowości. Jest to jednak tylko psyc] logiczny aspekt tego zagadnienia i z tej racji ma on pomniejsze znać: nie. Najważniejsze jest dzieło sztuki. W tym miejscu chciałbym naj. pierw wygłosić tezę o charakterze negatywnym. Możliwe są wielkie dzieła sztuki, które nie są wielce oryginalne.. Trudno o wielkie dzieło sztuki, które artysta chciał uczyni dawca zwrócił nawet to jako tekst za długi. Nalegali, abym się zmieścił na maksimum piętnastu arkuszach (240 stronic). Ostateczny wyciąg - ' który został w końcu opublikowany jako Logik der Forschung - została sporządzony przez mojego wuja Waltera Schiffa, który bezwzględnie wyciął około połowy tekstu113. Nie sądzę, abym mógł sam się na to zdobyć, po tych wszystkich usiłowaniach, aby wyrażać się jasno i wyraźnie. Nie jestem teraz w stanie przedstawić zarysu tego zarysu, który stał się moją pierwszą książką. Wspomnę tylko o jednej lub dwóch sprawach. Książka ta ma za zadanie sformułować teorię wiedzy, a zarazem jest traktatem o metodzie - metodzie nauki. To połączenie było możliwe, ponieważ uważałem, że wiedza naukowa składa się z naszych teorii, hipotez, naszych przypuszczeń: że jest ona wytworem naszej intelektualnej aktywności. Jest oczywiście inny sposób patrzenia na "wiedzę": "wiedzę" można uznawać za subiektywny "stan umysłu", za subiektywny stan organizmu. Ja jednak postanowiłem traktować wiedzę jako system zdań - teorii, które poddano krytycznej dyskusji. "Wie- 113 Manuskrypt pierwszego tomu i części manuskryptu tej wersji Logik der Forschung, które zostały usunięte przez mojego wuja, ciągle istnieją. Manuskrypt drugiego tomu, być może z wyjątkiem kilku podrozdziałów, zaginął. (Dopisane w 1976.) Zachowany (niemieckojęzyczny) materiał jest obecnie przygotowywany przez Troelsa Eggersa Hansena do publikacji u J. C. B. Mohra w Tiibingen. [Publikacja ta nosi pierwotny tytuł .Dte beiden Grundprobleme der Erkenntnistheorie, J. C. B. Mohr (Pauł Siebieck), Tiibingen 1979 - przyp. A. Ch.] 116 r' dza" w tym sensie jest o b i e k t y w n a; lecz jest zarazem hipotetyczna, czyli oparta na domysłach. Ten sposób rozpatrywania wiedzy umożliwił mi przeformułowanie Hume'owskiego problemu indukcji. W tym obiektywnym sformułowaniu problem indukcji nie dotyczy już naszych przekonań - racjonalności naszych przekonań - lecz jest zagadnieniem dotyczącym logicznych związków między zdaniami szczegółowymi (opisami szczegółowy ch "obserwowalnych" faktów) i uniwersalnymi teoriami. W tej postaci problem indukcji okazuje się rozwiązywalny114: nie ma żadnej indukcji, ponieważ teorie uniwersalne nie są dedukowalne ze zdań szczegółowych. Można je jednak obalić za pomocą zdań szczegółowych, ponieważ mogą wchodzić w konflikt z obserwowalnymi faktami. Możemy ponadto mówić o "lepszych" i "gorszych" teoriach w obiektywnym sensie, nawet zanim nasze teorie poddamy sprawdzianom; lepsze teorie to te, które mają większą treść i większą moc eksplana-cyjną (własności te są relatywne względem problemów, które staramy się rozwiązywać). Wykazałem również, że teorie te są lepiej sprawdzalne, a jeżeli przetrzymają sprawdziany - są teoriami lepiej sprawdzonymi. To rozwiązanie problemu indukcji prowadzi do nowej teorii metody naukowej, do analizy metody krytycznej, metody prób i błędów, czyli metody stawiania śmiałych hipotez i wystawiania ich na najsurowszą krytykę, aby wykryć, gdzie popełniliśmy błąd. Z punktu widzenia tej metodologii nasze poszukiwania rozpoczynamy od p r o b l e m ó w. Zawsze znajdujemy się w jakiejś sytuacji problemowej i wybieramy problem, który mamy nadzieję rozwiązać. Rozwiązanie nasze - zawsze tylko próbne - składa się z teorii, hipotezy, domysłu. Dokonujemy porównań różnych konkurencyjnych teorii i poddajemy je krytycznej dyskusji, aby wykryć ich niedociągnięcia; wyniki tej krytycznej dyskusji - zawsze zmienne i nigdy nie ostateczne - stanowią to, co można nazwać "nauką obecnie obowiązującą". A zatem nie ma niczego takiego jak indukcja: nigdy nie przechodzimy od faktów do teorii, chyba że w procesie obalania czy "falsyfikacji". Taki pogląd na naukę można nazwać selektywnym, dar- 14 Por. zwłaszcza mój artykuł Wiedza hipotetyczna. Moje rozwiązanie problemu indukcji, rozdz. l w: Wiedza obiektywna, oraz podrozdział 13 moich Replies to my Critics. 117 winowskim. W przeciwieństwie do niego teorie metody, które głoszą, że postępujemy zgodnie z zasadą indukcji, lub które podkreślają weryfikację (nie zaś f alsyfikacj ę), mają charakter lamarkowski: podkreślają rolę kształtowania przez środowisko, nie zaś sele-k ej i przez środowisko. Można wspomnieć (choć nie była to teza Logik der Forschung), że zaproponowane tam rozwiązanie problemu indukcji wskazuje również drogę do rozwiązania problemu starszego - zagadnienia racjonalności naszych przekonań. Możemy bowiem najpierw zastąpić ideę przekonania ideą czynności i stwierdzić, że czyny (lub stany nieaktywne) są "racjonalne", jeżeli są dokonane zgodnie z obecnym stanem krytycznej dyskusji naukowej. Nie ma lepszego synonimu dla "racjonalności" niż "kryty czność". (Przekonanie oczywiście nigdy nie jest racjonalne: jest rzeczą racjonalną powstrzymać się od wygłaszania przekonań; por. przypis. 238 poniżej). Moje rozwiązanie problemu indukcji było szeroko dezinterpretowa-ne. Nieco więcej zamierzam na ten temat powiedzieć w Replies to my Critics^. 17. Kto zabił pozytywizm logiczny? Pozytywizm logiczny jest więc martwy, a przynajmniej tak martwy, jak martwy może być ruch filozoficzny1"'. John Passmore Wskutek okoliczności, w jakich powstała moja książka Logik der Forschung, opublikowana pod koniec 1934 roku, przybrała ona postać krytyki pozytywizmu. Podobny charakter miała nie opublikowana książka z 1932 roku oraz mój krótki list do redaktorów "Erkenntnis" z 1933 roku117. Ponieważ od tego czasu moje stanowisko było szeroko dyskutowane przez czołowych członków Koła, a także ponieważ książka została opublikowana w serii o charakterze głównie pozytywistycznym, redagowanej przez Franka i Schlicka, ten aspekt Logik der Forschung miał zadziwiające konsekwencje. Jedna z nich polegała na tym, że do chwili publikacji tej książki po angielsku pod tytułem Logie ofScientific Discovery w 1959 roku filozofowie w Anglii i Ameryce (z kilkoma tylko wyjątkami, takimi jak J. R. Weinberg)118 wydawali się traktować mnie jako pozytywistę logicznego - albo w najlepszym razie jako dysydenc-kiego pozytywistę logicznego, który zastąpił weryfikowalność falsy-fikowalnością119. Nawet niektórzy spośród samych logicznych pozyty-wistów, przypominając sobie, że moja książka wyszła w tej serii, woleli widzieć we mnie sojusznika aniżeli krytyka120. Uważali, że uda się im 115 Por. podrozdziały 13 i 14 moich Replies. 116 Por. artykut Johna Passmore'a Logical Positwism, w: Encyclopaedia ofPhilosophy, red. Pauł Edwards, t. V, s. 56 (por. przypis 8 powyżej). 117 List ten został najpierw opublikowany w "Erkenntnis" 3, nr 4-6,1933, s. 426. Został przedrukowany w przekładzie angielskim w mojej Logie ofScientific Discoveiy [por. Logika odkrycia naukowego, s. 249-251] oraz po niemiecku w późniejszych wydaniach Logik der Forschung. 118 J. R. Weinberg, Ań Examination of Logical Positwism, Kegan Pauł, Trench, Trubner & Co London 1936. Znacznie pełniejsze omówienie tej legendy zawiera się w podrozdziałach 2 i 3 moich Replies. 120 (Dopisane w 1975.) Przypuszczam, że powyższy zwrot jest echem stwierdzenia Johna Lairda w Recent Philosophy (Thomton Butterworth, London 1936, s. 187-190), który uznaje mnie za "krytyka, ale także sojusznika" Kola Wiedeńskiego. 119 odeprzeć moją krytykę za pomocą kilku ustępstw - najchętniej wzaje-' mnych - i za pomocą jakichś werbalnych wybiegów121. (Na przykład przekonali siebie samych, że zgodzę się zastąpić weryfikowalność falsyfikowalnością jako kryterium sensowności.) A ponieważ nie narzucałem się ze swą krytyką (gdyż nie było moim zasadniczym celem zwalczanie pozytywizmu logicznego), pozytywiści logiczni nie przypuszczali, że ich doktryna została poddana jakiejś poważnej krytyce. Przed drugą wojną światową, a nawet i potem ciągle ukazywały się książki i artykuły, w których postępowano zgodnie z tą metodą małych ustępstw i niewielkich poprawek. Ale wówczas pozytywizm logiczny był już martwy od kilku lat. Wszyscy teraz wiedzą, że pozytywizm logiczny jest martwy. Nikt jednak nie sądzi, że wypada w tym miejscu zadać pytanie: "Kto jest za to odpowiedzialny?" czy raczej: "Kto to zrobił?" (Znakomity artykuł historyczny Passmore'a, cytowany w przypisie 116 powyżej, nie sta-, wia tego pytania.) Obawiam się, że to ja muszę przyznać się do odpowiedzialności za ten czyn. Nie zrobiłem jednak tego celowo: moim jedynym zamiarem było wskazać kilka fundamentalnych pomyłek. Passmore słusznie przypisuje rozpad pozytywizmu logicznego nie-przezwyciężalnym trudnościom wewnętrznym. Większość tych trudności wskazywałem w moich wykładach i omówieniach, a zwłaszcza •w Logik derForschung122. Niektórzy członkowie Koła byli pod wrażeniem potrzeby dokonania zmian. A zatem ziarno zostało zasiane. Doprowadziło to w ciągu następnych lat do dezintegracji dogmatów wyo* znawanych przez członków Koła. Jednakże dezintegracja samego Koła poprzedziła dezintegrację jego dogmatów. Koło Wiedeńskie było instytucją godną podziwu. Było to rzeczywiście niezwykłe seminarium filozofów współpracujących ściśle z pierwszorzędnymi matematykami i uczonymi, głęboko zainteresowa-* 121 Por. Ame Naess, Modernę filosofer, Almqvist & Wiksell/Gebers Fórlag AB, Stockholm 1965; przekład angielski pod tytułem Four Philosophers, University of Chicago Press, Chica-go-London 1968. Naess pisze w przypisie 13 na s. 13 przekładu: "Moje doświadczenie było podobne do doświadczeń Poppera.... Polemika [zawarta w nie opublikowanej książce Naes-sa]... napisana ... między 1937 i 1939 była zamierzona jako krytyka fundamentalnych tez i trendów obowiązujących w Kole, ale Neurath zrozumiał ją jako propozycję wprowadzenia modyfikacji, które zostały już w zasadzie zaakceptowane i miały się stać oficjalnym stanowiskiem w przyszłych publikacjach. Po tych zapewnieniach zarzuciłem plany publikacji tej pracy". 122 Gdy idzie o oddziaływanie tych dyskusji, por. przypisy 123-128, poniżej. 120 nych problemami logiki i podstawami matematyki, którzy przyciągnęli dwóch największych twórców w tej dziedzinie, Kurta Godła i Alfreda Tarskiego. Rozpad Koła był nieocenioną stratą. Osobiście wiele zawdzięczam niektórym jego członkom, zwłaszcza Herbertowi Feiglowi, Victorowi Kraftowi i Karłowi Mengerowi - nie wspominając już o Phi-lippie Franku i Moritzu Schlicku, którzy przyjęli moją książkę do publikacji, mimo zawartej w niej surowej krytyki ich poglądów. Również pośrednio dzięki Kołu spotkałem Tarskiego, najpierw podczas praskiej konferencji w sierpniu 1934 roku, gdy miałem ze sobą odbitki korektor-skie Logik der Forschung, potem w Wiedniu w latach 1934-1935, a później jeszcze raz na kongresie w Paryżu we wrześniu 1935. Wydaje mi się, że od Tarskiego nauczyłem się więcej niż od kogokolwiek innego. Do Kota Wiedeńskiego przyciągnęła mnie chyba przede wszystkim ich "naukowa postawa" albo -jak teraz wolę mówić - postawa racjonalna. Pięknie wyraził ją Camap w ostatnich trzech akapitach przedmowy do pierwszego wydania swej pierwszej znaczącej książki, Der logische Aufbau der Welt. Z wieloma sprawami u Camapa się nie zgadzam, a nawet w tych trzech akapitach znalazły się stwierdzenia, które uważam za błędne: jakkolwiek bowiem zgadzam się, że jest coś "przytłaczającego" {niederdruckend) w większości systemów filozoficznych, nie sądzę, aby można było winić za to ich "wielość"; sądzę również, że jest błędem domagać się eliminacji metafizyki, innym błędem zaś jest stwierdzenie, że powodem tego odrzucenia jest to, iż "jej tezy nie mogą być racjonalnie uzasadnione". Chociaż bowiem zwłaszcza Camap z uporem stawiał postulat "uzasadniania" - co uważałem (i nadal uważam) za poważny błąd - kwestia ta jest w tym kontekście niemal nieistotna. Camap bowiem występuje jako rzecznik racjonalności, większej intelektualnej odpowiedzialności; prosi nas, abyśmy uczyli się, naśladując metody pracy matematyków i uczonych, i przeciwstawia ich metodom przygnębiające sposoby postępowania filozofów: ich pretensjonalną mądrość, ich roszczenia do wiedzy, którą przedstawiają nam bez racjonalnej, czyli krytycznej, argumentacji. Właśnie pod względem tej ogólnej postawy, charakterystycznej dla oświecenia, i pod względem krytycznego poglądu na filozofię - taką filozofię, jaką na nieszczęście się stała, oraz filozofię, jaką powinna być -nadal zdecydowanie zgadzam się z Kołem Wiedeńskim i jego ojcem duchowym, Bertrandem Russellem. Wyjaśnia to być może, dlaczego nie- 121 kiedy członkowie Koia, tacy jak Camap, uważali mnie za jednego z nich oraz dlaczego niektórzy nadmiernie podkreślali różnice między mną a nimi. Oczywiście nigdy nie zamierzałem podkreślać tych różnic. Podczas pisania mojej Logik der Forschung miałem jedynie nadzieję poruszyć moich pozytywistycznych przyjaciół i przeciwników. Nie poniosłem pod tym względem całkowitej klęski. Gdy Camap, Feigi i ja spotkaliśmy się w Tyrolu latem 1932 roku123, Camap przeczytał nie publikowany pierwszy tom mojej książki Grundprobleme i ku mojemu zdziwieniu opublikował później artykuł w "Erkenntnis" pt. Uber Protokollsatze12*, w którym zawarł szczegółowe streszczenie, wraz ze stosownymi odsyłaczami, niektórych moich poglądów. Podsumował sytuację, stwierdzając, że uznaje moją "procedurę" (Yerfahren B) za najlepszą z dostępnych w teorii wiedzy, oraz wyjaśniał, dlaczego doszedł do takiego wniosku. Procedura ta była dedukcyjną procedurą sprawdzania zdań fizyki, procedurą, która uznaje wszystkie zdania, nawet same zdania doświadczalne, za hipotetyczne lub oparte na przypuszczeniach, za zanurzone w teorii. Camap trzymał się tego poglądu przez długi czas125, podobnie jak Hem-pel126. Bardzo życzliwe recenzje Logik der Forschung127 Camapa i Hem-pla były znakami obiecującymi, podobnie jak - chociaż w inny sposób -takimi znakami byty ataki ze strony Reichenbacha i Neuratha128. Ponieważ wspomniałem artykuł Passmore'a na początku tego rozdziału, powinienem być może powiedzieć tutaj, że za ostateczną przyczynę rozpadu Kota Wiedeńskiego i logicznego pozytywizmu nie uwa- 123 Por. Conjectures andRefutations, s. 253. 124 Rudolf Camap, Uber Protokollsatze, "Erkenntnis", 3, 1932, 215-228, por. zwłaszcza s.223-228. 125 Por. Rudolf Camap, Philosophy and Logical Syntca, Kegan Pauł, London 1935, s. 10-13, które odpowiadają s. 224-228 w artykule z "Erkenntnis". Camap mówi tam o "weryfikacji", choć poprzednio (poprawnie) pisat na mój temat, że proponuję "sprawdzanie" [testing]. 126 Por. C. G. Hempel, "Erkenntnis" 5,1935, zwłaszcza s. 249-254, gdzie Hempel przedstawia (odwołując się do artykułu Camapa Uber Protokollsatze) moją procedurę w sposób bardzo podobny do ujęcia Camapowskiego. 127 Rudolf Camap, "Erkenntnis" 5,1935, s. 290-294 (z odpowiedzią na Reichenbacha krytykę Lcgi'^ der Forschung). Recenzja C. G. Hempla ukazała się w "Deutsche Literaturzeitung" 58,1937, s. 309-314. (Była także druga recenzja napisana przez Hempla.) Tutaj wspominam tylko najważniejsze recenzje i głosy krytyczne ze strony członków Kola. 128 Hans Reichenbach, "Erkenntnis" 5, 1935, s. 367-384 (recenzja ta zawiera odpowiedź na Camapa recenzję Logik der Forschung, na którą z kolei odpowiedział krótko Camap). Otto Neu-rath, "Erkenntnis" 5,1935, s. 353-365. , 122 żarn różnych poważnych pomyłek w doktrynie (wiele spośród nich wskazałem), lecz upadek zainteresowania wielkimi zagadnieniami: ich koncentrację na szczegółach (na "łamigłówkach"), a zwłaszcza na znaczeniach słów; krótko mówiąc, ich scholastycyzm. Scholastycyzm ten odziedziczyli spadkobiercy Kota w Anglii i w Stanach Zjednoczonych. 18. Realizm a teoria kwantów Jakkolwiek niektórzy uznawali moją Logik der Forschung za krytykę Kola Wiedeńskiego, jej główne cele były pozytywne. Starałem się przedstawić teorię wiedzy ludzkiej zupełnie odmienną od proponowanej przez filozofów klasycznych. Do Hume'a, Milla i Macha większość filozofów uznawała wiedzę naukową za coś stałego. Nawet Hume - który uważał się za sceptyka i który napisał Traktat, mając nadzieję na zrewolucjonizowanie nauk społecznych - niemal utożsamiał wiedzę [ ludzką z ludzkimi nawykami. Wiedza ludzka była tym, co wiedział prą- S wie każdy człowiek: że kot jest na płocie, że Juliusz Cezar został zabity l' w zamachu, że trawa jest zielona. Wszystko to wydawało mi się strasz- • nie mało interesujące. Interesująca dla mnie była wiedza problematyczna, rozwój wiedzy-odkrywanie. Jeżeli uznamy teorię wiedzy za teorię odkrywania, wówczas najlepiej będzie, jeżeli zwrócimy uwagę na odkrycia naukowe. Teoria róż- |, woju wiedzy musi mieć coś do powiedzenia przede wszystkim o rozwo-1, ju fizyki oraz o sporach pomiędzy rzecznikami odmiennych przekonań w fizyce. W okresie, gdy zachęcony przez Herberta Feigla zacząłem pisać swoją książkę (w rokul930), fizyka nowoczesna była w stanie wrzenia. W 1925129 roku Wemer Heisenberg stworzył mechanikę kwantową; jednakże minęło kilka lat, zanim ludzie niewtajemniczeni -w tym zawodowi fizycy - uświadomili sobie, że dokonał się wielki przełom. Od samego początku trwały spory i wielkie zamieszanie. Dwaj najwięksi fizycy, Einstein i Bohr - być może dwaj najwięksi my-śliciele XX wieku - mocno się różnili w poglądach, a różnice pomiędzy 129 Werner Heisenberg, Uberifuantenthewetische Umdeuteungkinematischer und mechanis-cherBeziehung, "Zeitschrift fur Physik" 33,1925, s. 879-893; Max Bom i Pascuał Jordan, Żur Owntenmechanik, ibid., 34,1925, s. 858-888, Max Bom, Wemer Heisenberg i Pascuał Jordan, Żur Ouantenmechanik II, ibid., 35,1926, s. 557-615. Wszystkie te trzy artykuły zostały przełożone w Sources ofOuantum Mechanics, red. B. L. van der Waerden, North-Holland Pu' blishing Co., Amsterdam 1967. 124 nimi byty tak samo ogromne w momencie śmierci Einsteina w 1955 roku, jak podczas spotkania w Solvay w 1927 roku. Powszechny jest mit, że w debacie z Einsteinem Bohr odniósł zwycięstwo. Większość twórczych fizyków popierała Bohra i upowszechniała ten mit130. Jednakże dwaj spośród największych fizyków, de Broglie i Schródinger, byli mocno niezadowoleni z poglądów Bohra (później nazwanych kopenhaską interpretacją mechaniki kwantowej) i poszli swoimi drogami. Po drugiej wojnie światowej wystąpito kilku znaczących fizyków, którzy nie zgadzali się ze szkołą kopenhaską, w szczególności Bohm, Bunge, Lande, Margenau i Vigier. Przeciwnicy interpretacji kopenhaskiej nadal są w znikomej mniejszości i być może, że tak już zostanie. Również między nimi samymi nie ma zgody. Jednakże bardzo wiele kwestii spornych widać także wśród ortodoksji kopenhaskiej. Członkowie tej ortodoksji zdają się tych sporów nie zauważać, a przynajmniej wydają się nimi nie przejmować, tak samo jak nie zauważają trudności wewnętrznych w swych własnych poglądach. Dla ludzi stojących z boku jedne i drugie są bardzo widoczne. Te bardzo ogólne uwagi dają chyba dostateczne wyobrażenie o powodach, dla których czułem się zagubiony, gdy po raz pierwszy starałem się zrozumieć mechanikę kwantową, którą wówczas nazywano "nową teorią kwantową". Pracowałem samodzielnie na podstawie książek i artykułów. Jedynym fizykiem, z którym czasami rozmawiałem o swoich trudnościach, był mój przyjaciel Franz Urbach. Próbowałem zrozumieć teorię, on zaś miał wątpliwości, czy ona w ogóle jest zrozumiała - przynajmniej dla zwykłych śmiertelników. Zaczęło mi coś świtać, gdy uświadomiłem sobie znaczenie statystycznej interpretacji tej teorii przedstawionej przez Borna. Z początku nie podobała mi interpretacja Borna: pierwotna interpretacja Schródingera przemawiała do mnie z powodów estetycznych oraz j a k o w y j a ś n i e-nie samej rzecz y. Kiedy jednak uznałem fakt, że ta ostatnia jest nie do utrzymania i że interpretacja Borna jest bardzo udana, trzymałem się jej i byłem bardzo zdumiony, jak można było utrzymywać Heisen-bergowską interpretację jego własnych formuł nieokreśloności, jeżeli 130 Raport z tej debaty zawiera artykuł Nielsa Bohra Discussion with Einstein on Epistemolo-gical Problems m Atomie Physics, w: Albert Einstein: Philosopher-Scientist, The Library of Li-ving Philosophers, red. Pauł Arthur Schilpp, Open Court Publishing Co., Evanston III., 1949, s. 201-241. Krytykę twierdzeń Bohra zawarłem w Logice odkrycia naukowego, nowe uzupełnienie *xi. 125 uznaje się interpretację Borna. Wydawało mi się oczywiste, że jeżeli mamy interpretować mechanikę kwantową statystycznie, to tak samo należy interpretować formuły Heisenberga: muszą one być interpretowane jako relacje rozproszenia, to znaczy jako ustalające dolną granicę statystycznego rozproszenia albo górną granicę homogeniczności dowolnej sekwencji eksperymentów kwantowo-mechanicznych. Pogląd ten jest obecnie powszechnie uznany131. (Chciałbym jednak zaznaczyć, że początkowo nie zawsze wyraźnie rozróżniałem rozproszenie wyników zbioru eksperymentów od rozproszenia zbiorów cząsteczek w jednym eksperymencie; jakkolwiek znalazłem sposób na rozwiązanie tego problemu w postaci "formalnie jednostkowych" zdań probabilistycznych, został on całkowicie wyjaśniony dopiero za pomocą idei skłonności132.) Drugim problemem mechaniki kwantowej było słynne zagadnienie "redukcji wiązki fal". Być może bardzo niewielu fizyków zgodziłoby się, że problem ten został rozwiązany w 1934 roku w mojej Logik derFors-chung; jednakże kilku bardzo kompetentnych fizyków uznało poprawność tego rozwiązania. Zaproponowane tam rozwiązanie polega na wskazaniu, że prawdopodobieństwa występujące w mechanice kwantowej są prawdopodobieństwami względnymi (lub prawdopodobieństwami warunkowymi133). Ten drugi problem łączy się z pewnymi elementami moich rozważań - z przypuszczeniem, które przerodziło się w przekonanie, że ź r ó-deł problemów interpretacji mechaniki kwantów ej należy poszukiwać w problemach interpretacji rachunku prawdopodobieństwa. Trzeci rozwiązany problem polegał na rozróżnieniu między przygotowaniem danego stanu fizycznego a pomiarem. Jakkolwiek moje omówie- 131 James L. Park i Henry Margenau, Simultaneous Measurability in Ouantum Theory, "In-ternationaIJournal ofTheoretical Physics" l, 1968, s. 211-283. 132 Por. The Propensity Interpretation ofthe Calculus ofProbability, and the Ouantum Theory, Obseruatim and Interpretation; A Symposium ofPhilosophers and Physicists: Proceedings oftht Ninth Symposium ofthe Colston Research Sonety, Unwersity of Bristol, ed. S. Komer i M. H. Pryce, Butterwiths Scientific Publications, London s. 65-70,88-89, ora2 The Propensity Interpretation ofProbability, "The BritishJournal ofthe Philosophy ofScience" 10,1959, s. 25-42. [Por. także: Kari R. Popper, Świat skłonności, przekl. A. Chmielewski, Znak, Kraków 1996, s.11-37.] 133 Por. Logik der Forschung, s. 171 [wyd. poi. Logika odkrycia naukowego, s. 190], oraz Ouantum Mechanics without"the Ohseryer". 126 nie tego zagadnienia było zupełnie poprawne i, jak sądzę, bardzo istone, popełniłem bardzo poważną pomyłkę dotyczącą pewnych eksperymentów myślowych (w podrozdziale 77 Logik der Forschung). Bardzo przejąłem się tym błędem; w okresie tym nie wiedziałem, że nawet Einstein popełnił podobne błędy, i myślałem, że mój błąd wykazał moją niekompetencję. O pomyłkach Einsteina usłyszałem po raz pierwszy w Kopenhadze w 1936 roku po kopenhaskim Kongresie Filozofii Naukowej. Z inicjatywy Victora Weisskopfa, fizyka teoretycznego, zostałem zaproszony przez Nielsa Bohra, aby spędzić kilka dni na dyskusjach w jego Instytucie. Uprzednio broniłem mojego eksperymentu myślowego przed krytyką von Weizsackera i Heisenberga, których argumenty nie przekonały mnie całkiem, oraz przed krytyką Einsteina, którego argumenty mnie przekonały. Omawiałem tę kwestię także z Thirringiem i (w Oxfor-dzie) ze Schrodingerem, który powiedział mi, że jest bardzo niezadowolony z mechaniki kwantowej, i sądził, że tak naprawdę to nikt jej nie rozumie. Byłem więc w defetystycznym nastroju, gdy Bohr opowiedział mi o swych dyskusjach z Einsteinem - chodziło o te same rozmowy, o których później pisał w tomie Schiippa poświęconym Einsteinowi134. Nie przyszło mi do głowy, aby pocieszać się tym, że według Bohra Einstein mylił się tak samo jak i ja. Czułem się pokonany i nie mogłem powstrzymać przytłaczającego oddziaływania osobowości Bohra. (W tym okresie w ogóle trudno się było oprzeć Bobrowi.) Podupadłem na duchu, chociaż nadal broniłem swego wyjaśnienia "redukcji wiązki fal". Weisskopf wydawał się skłonny przyjąć je, ale Bohr był zbyt mocno zaangażowany w rozwijanie swej teorii komplementamości, aby zwracać jakąkolwiek uwagę na nieśmiałe wysiłki upowszechnienia mego wyjaśnienia. Nie nalegałem więc, woląc przyjąć pozycję ucznia aniżeli nauczyciela. Wyjechałem pod oszałamiającym wrażeniem uprzejmości, błyskotliwości i entuzjazmu Bohra; nie miałem też wątpliwości, że to on ma rację, a ja się mylę. Nie udało mi się przekonać siebie samego, że zrozumiałem ideę "komplementamości" Bohra, i zacząłem wątpić, czy ktokolwiek ją w ogóle rozumiał, chociaż najwyraźniej niektórzy byli przekonani, że ją rozumieją. Wątpliwości te podzielał Einstein, o czym powiedział mi później, a także Schródinger. Wszystko to spowodowało, że zacząłem myśleć o "rozumieniu". Bohr na swój sposób głosił, że mechanika kwantowa jest niezrozu- 134 Albert Einstein: Philosopher Scientist, s. 201-241 (por. przypis 130, powyżej). 127 miała, że tylko fizyka klasyczna jest zrozumiała i że musimy pogodzić się z tym, że mechanikę kwantową można zrozumieć jedynie częściowo, a i to tylko za pośrednictwem fizyki klasycznej. Część tego rozumienia uzyskiwało się poprzez klasyczny "obraz cząsteczkowy", inną część poprzez "obraz falowy"; oba te obrazy były niewspółmierne, a Bohr nazywał je komplementarnymi. Nie było nadziei na pełniejsze czy bardziej bezpośrednie zrozumienie teorii i trzeba było się wyrzec wszelkich prób uzyskania pełniejszego rozumienia. Przypuszczam, że teoria Bohra była oparta na bardzo wąskim pojmowaniu tego, co można uzyskać za pomocą rozumienia. Wydawało się, że Bohr o rozumieniu myślał w kategoriach obrazów i modeli - w kategoriach swego rodzaju wizualizacji. Sądziłem, że takie podejście jest zbyt wąskie i z czasem wypracowałem zupełnie odmienny pogląd. Zgodnie z tym poglądem nie chodzi o rozumienie za pomocą obrazów, lecz za pomocą logicznej mocy teorii, jej mocy eksplanacyjnej, jej relacji wobec odpowiednich problemów i innych teorii. Pogląd ten formułowałem przez wiele lat w moich wykładach, po raz pierwszy w Alpbach (1948) i w Prin-ceton (1950), w wykładzie o mechanice kwantowej wygłoszonym w Cambridge (1953 lub 1954), w Minneapolis (1962) i później znowu w Princeton (1963) i innych miejscach (również w Londynie, oczywiście). Pogląd ten można znaleźć w moich późniejszych artykułach135. Gdy idzie o mechanikę kwantową, przez całe lata byłem bardzo do niej zniechęcony. Nie mogłem się pogodzić z myślą o błędzie popełnionym w moim eksperymencie myślowym i chociaż jest, jak sądzę, rzeczą słuszną żałować swoich błędów, teraz wydaje mi się, że przypisywałem mu zbyt wielkie znaczenie. Dopiero po pewnych dyskusjach w 1948 lub 1949 z Arthurem Marchem, fizykiem kwantowym, którego książkę o podstawach mechaniki kwantowej136 cytowałem w Logik der Fors-chung, powróciłem do tego problemu z odrobiną odzyskanej odwagi. Przemyślałem stare argumenty i doszedłem do następujących wniosków137: 135 Por. zwłaszcza Science: Problems, Aims, Responsibilities; Ouantum Mechanics without the"Observer";Celnauki;Ochmurachizegarach;Epistemologiabezpodmiotupozna]acegoova O teorii obiektywnego umystu, tj. rozdziały 5, 6, 3 i 4 Wiedzy obiektywnej. 136 Arthur March, Die Grundlagen der Ouantenmechanik, Barth, Leipzig 1931. 137 Wyniki tu przedstawione pochodzą z wcześniejszego i późniejszego okresu mojej pracy. Mój najnowszy pogląd można znaleźć w artykule napisanym na cześć Alfreda Landś, Partidt Annihilation and the Argument o/Einstein, Podolsky and Rosen. 128 (A) Problem determinizmu i indeterminizmu. (1) Nie istnieje nic takiego jak wywodzący się z mechaniki kwantowej argument przeciwko determinizmowi. Mechanika kwantowa jest oczywiście teorią statystyczną, ale nie znaczy to, że nie można jej pogodzić z teorią prima facie deterministyczną. (W szczególności słynny dowód von Neumanna tej rzekomej niezgodności - dotyczący nieistnienia tak zwanych "ukrytych zmiennych" - jest niepoprawny, co wykazał David Bohm, a ostatnio w sposób bardziej bezpośredni - John S. Beli'38.) Stanowisko, do którego doszedłem w 1934 roku polegało na tym, że z samego faktu, iż determinizmjest nie do pogodzenia z mechaniką kwantową, nie wynika teza o niesłuszności determinizmu. Od tamtej pory w tej sprawie swoje stanowisko zmieniłem jeszcze raz. W 1951 roku David Bohm zbudował model wykazujący, że istnienie teorii prima facie deterministycznej rzeczywiście pozostaje formalnie w zgodzie z wynikami mechaniki kwantowej. (Podstawowe idee tego dowodu antycypował de Broglie.) (2) Z drugiej jednak strony nie ma rozstrzygającego powodu, który nakazywałby sądzić, że determinizm ma podstawę w nauce fizycznej; w istocie są silne powody przeciwko determinizmowi, na co wskazywali C. S. Peirce139, Franz Exner, Schródinger140 i von Neumann141; wszys- 138 Por. Johann von Neumann, Mathematische Grundlagen der Ouantenmechanik, Sprin-ger-Verlag, Berlin 1931, s. 170, lub przekład angielski Mathematical Foundations of Ouantum Mechanics, Princeton Uniyersity Press, Princeton 1955, s. 323. Zatem nawet gdyby argumenty von Neumanna byty poprawne, nie byłyby równoznaczne z obaleniem determinizmu. Ponadto przyjęte przezeń "zasady" I i II na s. 313 - (por. także s. 225, wyd. niemieckie s. 167, oraz s. 118) - są niespójne z relacjami komutacji, co jako pierwszy wykazał G. Tempie, The FundamentalParadmc ofthe Ouantum Theory, "Naturę" 135,1935, s. 957. R. E. Peierls wyraźnie sugerował, że zasady von Neumanna I i II są niespójne z mechaniką kwantową, w: The FundamentalParadox ofthe Ouantum Theory, "Naturę" 136,1935, s. 395. Por. także J. L. Park i H. Margenau, Simultaneous Measurability in Ouantum Theory (por. przypis 131, powyżej). Artykuł Johna S. Bella nosi tytut On the Problem ofHidden Yariables in Ouantum Mechanics, "Reviews of Modern Physics" 38,1966, s. 447-452. C. S. Peirce, Collected Papers ofCharles Sanders Peirce, red. Charles Hartshome i Pauł "eiss, Harvard Uniyersity Press, Cambridge, Mass., 1935, t. IV, por. tekst 6.47 (opublikowany po raz pierwszy w 1892 roku), s. 37. Według Schrodingera, Franz Exner zasugerował to w 1918; por. Erwin Schródinger, Science, Theory and Mań, Dover Publications, New York 1957, s. 71, 133, 142 (książka pierwotnie opublikowana jako Science and the Human Temperament, Allen and Unwin, London 9^5' P01"- s- 57.107 i144; oraz Die Naturwissenschaften, 17,1929), s. 732. Johann von Neumann, Mathematical Foundation of Ouantum Mechanics, s. 326 (wyd. niemieckie s. 172): "... pozorny przyczynowy porządek świata w ogóle (... przedmiotów widzialnych gołym okiem) z całą pewnością nie ma żadnej innej przyczyny jak tylko "prawo wielkich liczb« i jest zupełnie niezależny od tego, czy prawa naturalne rządzące 129 cy ci fizycy zwracali uwagę na to, że deterministyczny charakter mechaniki Newtona da się pogodzić z indeterminizmem142. Ponadto jakkolwiek możliwe jest wyjaśnienie teorii prima facie deterministycznych jako makroteorii na podstawie indeterministycznych i probabilistycznych mikroteorii, rzecz odwrotna nie jest możliwa; nietrywial-ne probabilistyczne wnioski można wyciągnąć (a tym samym wyjaśnić je) tylko na podstawie przestanek probabilistycznych143. (W związku z tym należy się zapoznać z bardzo interesującymi argumentami Alfreda Lande144). (B) Prawdopodobieństwo. W mechanice kwantowej wymagana jest interpretacja rachunku prawdopodobieństwa, który: (1) jest fizyczny i obiektywny (lub "realistyczny"); (2) pozwala sformułować hipotezy probabilistyczne, które można poddać testom statystycznym. Ponadto: (3) hipotezy te odnoszą się do pojedynczych przypadków; oraz ^ (4) są zrelatywizowane do zestawu eksperymentalnego. W Logik der Forschung przedstawiłem "formalistyczną" interpretację rachunku prawdopodobieństwa, który spełniał wszystkie te wymogi. Od tamtego okresu udoskonaliłem swoje podejście, zastępując tę interpretację "interpretacją skłonnościową"145. (C) Realizm. Jakkolwiek nie miałem zasadniczych zastrzeżeń prze-ciwko "falocząsteczkom" [wavicles*} czy podobnym nieklasycznym by- elementarnym procesem są przyczynowe czy nie" (podkreślenie moje; von Neumann odnosi się do Schrodingera.) Sytuacja ta oczywiście nie ma bezpośredniego związku z mechaniką kwantową. 142 Por. Logik der Forschung, podrozdział 78 oraz 67-70, oraz Indeterminism in Ouantum Physics and in Ctassical Physics, Przedmowa do Nędzy historycyzmu, Propensity Interpretatim ofthe Calculus ofProbability and the Ouantum Theory, The Probability Interpretation ofProba-bility, O chmurach i zegarach, zwłaszcza podrozdział iv, oraz Ouantum Mechanics without"the Obseroer". 143 Pogląd ten głoszę od dawna. Można go, jak sądzę, znaleźć u Richarda von Misesa. 144 Alfred Lande, Determinism versus Continuity in Modem Science, "Mind" N. S. 67,1958, s. 174-181, oraz From Dualism to Unity in Ouantum Physics, Cambridge University Press, Cambridge 1960, s. 5-8. (Argument ten nazwałem ostrzem Landego.) Dopisek 1975: Por. artykuł Johna Watkinsa, The Unity ofPopper's Thought, w: The Phihsophy o/Kart Popper, s. 371-412. 145 Por. moje artykuły: Propensity Interpretation ofthe Calculus ofProbability and the Ouantum Theory; The Probability Interpretation ofProbability; Ouantum Mechanics uiithout"the Obseroer". * Neologizm powstały wskutek połączenia dwóch słów angielskich waves (fale) i particles (cząsteczki), którego celem jest oddanie owej dwoistej, falowo-cząsteczkowej natury drobin materii. 130 • tom, nie widziałem (i nadal nie widzę) powodu, aby odchodzić od klasycznego, naiwnego i realistycznego poglądu, że elektrony i podobne rzeczy są po prostu cząsteczkami, to znaczy, że zajmują jakieś miejsce i są obdarzone p ę d e m. (Oczywiście dalszy rozwój fizyki może wykazać, że mają słuszność ci, którzy się nie zgadzają z tym poglądem146.) (2) Tak zwana "zasada nieoznaczoności" Heisenbergajest dezinter-pretacją pewnych formuł, które stwierdzają zachodzenie statystycznego rozproszenia. (3) Formuły Heisenberga nie odnoszą się do pomiarów, co implikuje, że cały nurt "kwantowej teorii pomiaru" aż roi się od dezin-terpretacji. Pomiary, które zgodnie z przyjętą interpretacją formuł Heisenberga są "zakazane", według moich wyników są nie tylko dopuszczalne, lecz w rzeczywistości niezbędne do sprawdzenia samych tych formuł147. Jednakże stosunki rozproszenia odnoszą się do procedury przygotowania stanów systemów kwantowomechanicznych. Podczas przygotowania danego stanu zawsze wprowadzamy do niego jakieś (sprzężone) rozproszenie148. (4) Rzeczą szczególną w teorii kwantów jest (fazowo uzależniona) interferencja prawdopodobieństw. Możliwe jest, że zjawisko to będziemy musieli zaakceptować jako coś ostatecznego. Nie wydaje się jednak, aby tak było: przeciwstawiając się jeszcze rozstrzygającym sprawdzianom Einsteinowskiej teorii fotonów przeprowadzonym przez Compto-na, Duane sformułował w 1923 roku - na długo przed mechaniką kwan- 6 Dlaczego cząsteczki miałyby nie być cząsteczkami, które być może zostaną - przynajmniej wstępnie - wyjaśnione przez teorię pola? (Na przykład jednolitą teorię pola podobną do zaproponowanej przez Mendela Sachsa.) Jedyne znane mi zastrzeżenie przeciwko tej koncepcji wywodzi się z interpretacji formuł Heisenberga opartej na pojęciu "rozmazania" [smear]; jeżeli "cząsteczki" zawsze są "rozmazane", to nie są prawdziwymi cząsteczkami. Zastrzeżenie to jednak nie wydaje się poprawne: istnieje przecież statystyczna interpretacja mechaniki kwantowej. (Po napisaniu powyższego fragmentu napisałem artykuł do tomu dla uczczenia pamięci Alfreda Lande, Particle Anihilation and the Argument o/Einstein, Podolsky, and Rosen, oraz przeczytałem dwie wybitne prace biorące w obronę statystyczną interpretację mechaniki kwanto-wj: Edwarda Nelsona, Dynamical of Brownian Motion, Princeton University Press, Princeton 1967, i L. E. Ballentine, The Statistical Interpretation of Ouantum Mechanics, "Re-views of Modern Physics" 42,1970, s. 358-381. To bardzo zachęcające znaleźć choć trochę wsparcia po trzydziestu siedmiu latach samotnej walki) Por. zwłaszcza Ouantum Mechanics without "the Obseryer". 48 Zdanie to zostało dodane w 1975. 131 tową - nową zasadę kwantową149, którą można uważać za analogiczną do pędu zasady Plancka odnoszącą się do energii. Sformułowaną przez Duane'a zasadę kwantyfikowania pędu można stosować nie tylko do fo-,, tonów (co podkreślał Lande150), lecz także do cząstek, i daje ona wów- " czas racjonalne (choć tylko jakościowe) wyjaśnienie interferencji.; cząsteczek. Lande argumentował również, że zasady kwantytatywnej j interferencji mechaniki falowej można wyprowadzić z prostych dodat-1 kowych założeń. (5) Dzięki temu można wyświęcić z fizyki wiele filozoficznych straszydeł i pozbyć się wszystkich tych zdumiewających twierdzeń filozoficznych o intruzji podmiotu poznania lub umysłu w świat atomów. Owo wkraczanie podmiotu poznania można w znacznej mierze wyjaśnić jako wynik tradycyjnych subiektywistycznych dezinterpretacji rachunku prawdopodobieństwa151. 149 W. Duane, The Transfer in Ouanta ofRadiation Momentum to Matter, "Proceedings of the National Academy ofSciences" 9, Washington, 1923, s. 158-164. Zasadę tę można zapisać następująco: &p, = nh/fa (gdzie n jest liczbą całkowitą). Por. Wemer Heisenberg, The Physical Principles o f the Ouantum Theory, Dover, New York 1930,s.77. 150 Alfred Lande, Dualism to Unity in Ouantum Physics, s. 69,102 (por. przypis 144, powyżej), oraz tegoż, New Foundations of Ouantum Mechanics, Cambridge University Press, Cambridge 1965,s.5-9. 151 Por. zwtaszcza Logika odkrycia naukowego, nowe uzupełnienie *xi, oraz Ouantum mt-chanics without"the Obseryer". ffi 19. Obiektywność i fizyka W poprzednim rozdziale podkreślałem pewne aspekty Logik der Fors-chung i prac późniejszych, które wynikły z tej książki i które mają niewiele albo nic zgoła wspólnego z moją krytyką pozytywizmu. Jednakże w moich poglądach na teorię kwantową krytyka pozytywizmu odegrała pomocniczą rolę. Wydaje mi się, że zostałem uodporniony na wczesny pozytywizm Heisenberga dzięki temu, że odrzucałem Einsteinowski pozytywizm. Jak wcześniej wspomniałem (rozdział 8, tekst między przypisami 34-35), teorie Einsteina poznałem dzięki Maxowi Elsteinowi. Nie zachwalał on ani nie krytykował punktu widzenia skupionego na obserwatorze, lecz pomógł mi zrozumieć problem szczególnej teorii względności (obawiam się, że uczynił to w przyjęty, ahistoryczny sposób, przedstawiając go jako problem zaistniały wskutek eksperymentu Michelsona-Morleya), omówił również ze mną jego rozwiązanie, które zaproponował Minko-wski. Być może tego rodzaju wprowadzenie pozwoliło mi uniknąć raz na zawsze poważnego traktowania operacjonalistycznego ujęcia problemu jednoczesności: artykuł Einsteina z 1905 roku152 można czytać w realistyczny sposób, nie zwracając uwagi na "obserwatora", lecz można go też czytać w sposób pozytywistyczny lub operacjonalistyczny, koncentrując nieustannie uwagę na obserwatorze i jego poczynaniach. Jest rzeczą interesującą, że sam Einstein przez całe lata był dogmatycznym pozytywistą i operacjonalistą. Później porzucił tę interpretację: w 1950 roku powiedział mi, że żadnej pomyłki nie żałował tak bardzo, jak właśnie tej. Pomyłka ta odegrała poważną rolę w jego popularnej książce Relativity: The Special and the General Theory153. Po- 2 Albert Einstein, Żur Elektrodynamik bewegter Korper, "Annalen der Physik", seria 4, vol. 17,1905, s. 891-921, przełożony jako On the Electrodynamics ofMovingBodies, w: Albert Einstein i inni, The Principle ofRelatwity, Dover, New York 1923, s. 35-65. •Albert Einstein, Relatimfy: Special and General Theory (1920). Wyd. niemieckie Uber die ^ezielle und die allgemeine Relatwitatstheorie, Vieweg & Sohn, Brunswick 1916. (Por. przypi-^ 35 i 36 powyżej.) 133 wiada tam (na s. 22, w niemieckim oryginale s. 14): "Prosiłbym czytelnika, aby nie posuwał się dalej, jeżeli nie jest całkowicie przekonany do tej sprawy." Sprawa ta polegała, mówiąc krótko, na tym, że "jednoczes-ność" musi być zdefiniowana - i to zdefiniowana w sposób operacjona-listyczny - ponieważ inaczej: "Oszukiwałbym siebie samego... gdybym sobie wyobrażał, że jestem w stanie przypisać jakiekolwiek znaczenie zdaniom o jednoczesności". Czyli, innymi słowy, termin ten musi być zdefiniowany operacjonalistycznie albo będzie pozbawiony znaczenia 1M. (W tym stwierdzeniu zawiera się pozytywizm, sformułowany później w bardzo dogmatycznej formie przez Kolo Wiedeńskie pod wpływem Traktatu Wittgensteina.) Jednakże w teorii Einsteina idzie po prostu o to, że dla dowolnego systemu inercyjnego (lub "systemu stacjonarnego"155) zdarzenia są jednoczesne lub nie, tak samo jak w teorii Newtona, i obowiązuje dla nich następujące prawo przechodniości (Tr): (Tr) W każdym systemie inercyjnym, jeżeli zdarzenie a jest jednoczesne ze zdarzeniem b, a b jest jednoczesne ze zdarzeniem c, to a jest jednoczesne ze zdarzeniem c. (Tr) nie obowiązuje jednak w ogóle dla pomiarów trzech odległych zdarzeń, jeżeli system, w którym a \b są jednoczesne, jest tym samym systemem, w którym & ič sąjednoczesne:nie obowiązuje ono dla odległych zdarzeń, spośród których pewne są mierzone w różnych systemach, to znaczy w systemach, które znajdują się we względnym ruchu. Jest to konsekwencja zasady stwierdzającej stałość prędkości światła względem dowolnych dwóch (inercyjnych) systemów znajdujących się w ruchu względnym, to znaczy zasady, która pozwala nam wyprowadzić transformacje Lorentza. Nie ma nawet potrzeby wspominać o jednoczesności, chyba tylko po to, aby ostrzec nieostrożnych, że transformacji Lorentza nie można pogodzić z zastosowaniem prawa (.Tr) do pomiarów wydarzeń dokonywanych w różnych systemach (inercyjnych)156. 154 (Dopisane w 1975.) Tę pozytywistyczną i operacjonalistyczną interpretację Einsteino-wskiej definicji jednoczesności odrzuciłem w Spoteczenstwie otwartym, s. 28. 155 Por. artykuł Einsteina z 1905 roku (por. przypis 152, powyżej), podrozdział l lub s. 38-40 wPrinciple ofRelatimty . 156 Dzięki nieprawidłowemu zastosowaniu tej bardzo intuicyjnej zasady przechodniości (Tr) do zdarzeń wykraczających poza jeden system można tatwo wykazać, że dowolne dwa wyda- 134 Poniżej zobaczymy, że nie ma tu żadnego miejsca na operacjonalizm i że jest jeszcze mniej powodów, aby się tego domagać. Ponadto, ponieważ Einstein w roku 1905 - przynajmniej gdy pisał swój artykuł o względności - nie wiedział o eksperymencie Michelsona, dysponował bardzo znikomymi danymi świadczącymi na rzecz niezmienności prędkości światła. Wielu wybitnych fizyków było jednak pod wrażeniem operacjonali-zmu Einsteina, który uznawali (jak sam Einstein przez bardzo długi czas) za integralną część teorii względności. W taki oto sposób operacjonalizm stał się inspiracją dla artykułu Heisenberga z 1925 roku i dla jego szeroko zaakceptowanej sugestii, iż pojęcie toru elektronu - tj. klasyczne pojęcie wynikające z połączenia pozycji i pędu elektronu -jest pozbawione sensu. Była to dla mnie sposobność sprawdzenia mojej realistycznej epistemologii poprzez użycie jej do krytyki Heisenbergowskiej subie-ktywistycznej interpretacji formalizmu kwantowo-mechanicznego. WLogik derForschung nie pisałem zbyt wiele o Bohrze, ponieważ swoje tezy formułował on znacznie mniej wyraźnie niż Heisenberg i ponieważ nie chciałem przypisywać Bobrowi poglądów, których mógł nie głosić. W każdym razie Heisenberg oparł nową mechanikę kwantową na programie operacjonalistycznym i jego sukces spowodował przejście większości fizyków teoretycznych na pozycje pozytywistyczne i operacjonalistyczne. rżenia sąjednoczesne. Stoi to jednak w sprzeczności z aksjomatycznym założeniem, ze w każdym systemie inercyjnym istnieje porządek czasowy, to znaczy, że dla dwóch dowolnych zdarzeń w jednym systemie zachodzi jedna i tylko jedna z trzech następujących relacji: a i A są jednoczesne; a jest wcześniejsze od b; b jest wcześniejsze od a. Fakt ten został przeoczony przez C. W. Rietdijka w jego artykule ARigorons ProofofDeterminism Derwedfrom the Special Theory ofRelatimty, "Philosophy ofScience" 33,1966, s. 341-344. 20. Prawda, prawdopodobieństwo, koroboracja Zanim ukazała się Logik der Forschung, wydawało mi się, że trzy zagadnienia powinienem omówić głębiej: problem prawdy, prawdopodobieństwa i porównania teorii pod względem ich treści i ich koroboracji. Jakkolwiek pojęcie faiszywości, to znaczy nieprawdy - a przez implikację pojęcie prawdziwości - odgrywało dużą rolę w Logik der Forschung, posługiwałem się nim zupełnie naiwnie i omówiłem je jedynie w podrozdziale 84 pod tytułem Uwagi o używaniu pojęć "prawdziwość" i "potwierdzanie" (Bemerkungen uberden Gebrauch der Begriffe "wahr" und "bewahrt"), W okresie tym nie znałem prac Tarskiego ani rozróżnienia między dwoma rodzajami teorii metajęzykowych (jednej nazwanej przez Camapa "syntaktyką" i drugiej nazwanej przez Tarskiego "semantyką"; w okresie późniejszym bardzo wyraźnie rozróżniła je i omówiła Maria Kokoszyńska157); jednakże gdy idzie o relację między prawdą i koroboracja, moje poglądy158 zbliżały się mniej więcej do standardu obowiązującego w Kole Wiedeńskim - to znaczy wśród tych jego członków159, którzy -jak Camap - uznawali teorię prawdy Tarskiego. Gdy w 1935 roku Tarski wyjaśnił mi (w Volksgarten w Wiedniu) ideę swej definicji pojęcia prawdy, uświadomiłem sobie, jak ważna jest jego koncepcja i że dzięki niemu ostatecznie dokonała się rehabilitacja wielce krytykowanej korespondencyjnej teorii prawdy, która - jak sądzę - jest i zawsze była zdroworozsądkową ideą prawdy. 157 Por. Maria Kokoszyńska, Uber den absoluten Wahrheitsbegriffund einige andere semanti-sche Begriffe, "Erkenntnis" 6, 1936, s. 143-165; por. R. Camap, Introduction to Semantics, s. 240,255 (por. przypis 18, powyżej.) 158 Logik der Forschung, podrozdział 84, WahrheitundBewahrung; por. R. Carnap, Wahrheit und Bewahrung, Proceedings ofthe IVth International Congressfor Scientific PhUosophy, Paris 1935, Hermann, Paris 1936, t. IV, s. 18-23; adaptacja tego artykułu ukazała się w przekładzie jako Truth and Confirmation, w: Readings in Philosophical Analysis, Herbert Feigi, Wilfrid Sellard, Appleton-Century-Crofts, Inc., New York 1949, s. 119-127. 159 Wielu członków zrazu odmawiało posługiwania się pojęciem prawdy, por. M. Kokoszyńska, Uberden absoluten Wahrheitsbegriff... (por. przyp. 157, powyżej). 136 Moje późniejsze refleksje na ten temat były w znacznej mierze oróbą wyjaśnienia sobie samemu tego, czego dokonał Tarski. Tarski w istocie nie zdefiniował prawdy. Podał natomiast definicję prawdy dla bardzo prostych języków sformalizowanych i naszkicował metody definiowania prawdy dla klasy innych języków sformalizowanych. Wyjaśnił jednak, że istnieją inne, zasadniczo równoważne, sposoby wprowadzenia pojęcia prawdy: nie na mocy definicji, lecz aksjomatycz-nie. A zatem pytanie, czy prawdę należy wprowadzać aksjomatycznie czy na mocy definicji, nie ma fundamentalnego charakteru. Ponadto wszystkie te precyzyjne metody ograniczały się do języków sformalizowanych i nie mogły - jak wykazał Tarski - stosować się do języków naturalnych (które mają charakter "uniwersalistyczny"). Niemniej jednak było jasne, że z analizy Tarskiego możemy się nauczyć, jak posługiwać się - przy zachowaniu odpowiedniej ostrożności - pojęciem prawdy w potocznym dyskursie, a ponadto, jak posługiwać się pojęciem prawdy w jego zwyczajnym sensie, jako korespondencją z faktami. Stwierdziłem na koniec, że Tarski wykazał, iż gdy tylko zrozumiemy rozróżnienie między językiem przedmiotowym i (semantycznym) metajęzykiem - językiem w którym mówimy o zdaniach i o faktach - nie ma wielkiej trudności w z r o z u m i e n i u, jak zdanie może korespondować z faktami. (Por. rozdział 32, poniżej.) Pojęcie prawdopodobieństwa stawiało przede mną problemy, ale również przysparzało wiele ekscytującej i przynoszącej satysfakcję pracy. Podstawowym zagadnieniem omawianym w Logik der Forschung byt problem sprawdzalności zdań probabilistycz-nychwfizyce. Uważałem, że problem ten stanowi ważkie wyzwanie dla mojej ogólnej epistemologii, i rozwiązałem go za pomocą idei stanowiącej integralną część tej epistemologii, nie zaś, jak sądzę, dzięki założeniu ad koc. Pomysł ten polegał na stwierdzeniu, że żaden sprawdzian jakiegokolwiek zdania teoretycznego nie jest ostateczny ani kon-kluzywny i że postawa empiryczna lub krytyczna pociąga za sobą postępowanie zgodnie z "zasadami metodologicznymi", które nie mówią nam nic o tym, jak unikać krytyki, lecz głoszą, że powinniśmy akceptować obalenia (choć niezbyt szybko). Zasady te są w rzeczywistości dosyć elastyczne. W konsekwencji akceptacja obalenia jest niemal tak samo ryzykowna jak próbne uznanie hipotezy: jest to bowiem uznanie pewnego domysłu. 137 Drugi problem polegał na tym, że możliwe są różnorodne interpretacje zdań probabilistycznych; zagadnienie to wiązało się ściśle z dwoma innymi, które odegrały ważną rolę w mojej książce (choć miały całkowicie inny charakter). Jedno z nich dotyczyło interpretacji mechaniki kwantowej - sprowadzając się w moim przekonaniu do pytania o status zdań probabilistycznych w fizyce; zagadnienie drugie dotyczyło treści teorii. Jednakże, aby móc rozwiązać problem interpretacji zdań probabilistycznych w jego najogólniejszej formie, niezbędne było zbudowanie systemu aksjomatycznego dla rachunku prawdopodobieństwa. Byio to również konieczne do innych celów - udowodnienia zaproponowanej przeze mnie w Logik der Forschung tezy, że koroboracja nie jest prawdopodobieństwem w sensie rachunku prawdopodobieństwa. To znaczy, że pewne intuicyjne aspekty korobo-racji uniemożliwiają utożsamienie jej z prawdopodobieństwem w sensie rachunku prawdopodobieństwa160. (Por. także tekst między przypisami 166-170, poniżej.) W Logik der Forschung wykazałem, że możliwe są liczne interpretacje idei prawdopodobieństwa, i stanowczo twierdziłem, że w naukach fizycznych stosowane mogą być tylko interpretacje częstościowe, takie, jak zaproponował Richard von Mises. (Później zmodyfikowałem ten pogląd, wprowadzając interpretację skłonno-ściową, i przypuszczam, że Mises zgodziłby się z tą modyfikacją, ponieważ sprawdzanie zdań skłonnościowych odbywa się za pomocą częstości.) Jednakże, obok kilku pomniejszych problemów zupełnie innej natury, miałem pewne techniczne zastrzeżenie do wszystkich znanych teorii częstościowych posługujących się ciągami nieskończonymi. Było ono następujące. Weźmy jakikolwiek skończony ciąg zer (0) i jedynek (l) (albo tylko zer, albo tylko jedynek) o dowolnej długości n, która może być rzędu miliardów. Postępujmy dalej od elementu n+1, dodając do tego ciągu nieskończoną przypadkową sekwencję ("kolektyw"). Wówczas dla tego połączonego ciągu istotne są tylko własności końcowej jego części (poczynając od pewnych m > n + l), ciąg ten bowiem spełnia wymogi von Misesa wtedy i tylko wtedy, gdy 160 (Dopisane w 1975.) Por. zwłaszcza Logika odkrycia naukowego, punkty 4-6 na s.320-321. 138 spełnia je jego końcowa część. Ale znaczy to, że dowolny empiryczny ciąg jest po prostu nieistotny dla oceny jakiegokolwiek nieskończonego ciągu, którego jest on początkowym segmentem. Miałem sposobność omawiać ten problem (i wiele innych) z von Mi-sesem, Hellyrn i Hansem Hahnem. Przyznali mi oczywiście rację, ale yon Mises wcale się tym nie przejął. Jego pogląd (dobrze znany) polegał na tym, że ciąg, który spełnia jego wymogi - "kolektyw" w jego terminologii - był pojęciem idealnym, takim jak pojęcie kuli. Każda empiryczna "kula" może być tylko niedokładnym przybliżeniem ideału. Byłem gotów uznać relację między idealną kulą matematyczną i kulą empiryczną za swego rodzaju model dla relacji między przypadkowym matematycznym ciągiem ("kolektywem") a nieskończonym ciągiem empirycznym. Podkreślałem jednak, że nie istnieje poprawny sens, w którym skończony ciąg może być uznany za niedokładne przybliżenie do kolektywu w sensie von Misesa. Dlatego podjąłem się zbudowania czegoś, co byłoby idealne, ale mniej abstrakcyjne, tj. idealnego nieskończonego ciągu przypadkowego, który miałby własność przypadkowości od samego początku, dzięki czemu każdy początkowy segment tego ciągu o długości n byłby tak idealnie przypadkowy, jak to możliwe. Konstrukcję takiego ciągu naszkicowałem w Logik der Forschung161, nie uświadamiając sobie jeszcze, że konstrukcja ta faktycznie dawała rozwiązanie dla: (a) problemu idealnego nieskończonego ciągu, który daje się porównać ze skończonym ciągiem empiryczny m; (b) problemu budowy ciągu matematycznego, którym można byłoby się posłużyć zamiast (niekonstruktywnej) definicji przypadkowości von Misesa; oraz (c) problemu wykazania, że postulat von Misesa o istnieniu granicy jest zbędny, ponieważ teraz można by to udowodnić. Innymi słowy, w okresie tym nie uświadamiałem sobie, że moja konstrukcja wykazywała zbędność kilku rozwiązań, które sam zaproponowałem w Lo^ der Forschung. 161 Por. uzupełnienie iv do Logiki odkrycia naukowego. Po wojnie L. R. B. Elton oraz ja przedstawiliśmy dowód poprawności tej konstrukcji. (Obawiam się, że to ja ponoszę winę za to, że nasz artykuł nigdy nie został opublikowany.) W recenzji Logiki odkrycia naukowego ("Mathematical Reyiews" 21,1960, recenzja 6318) I. J. Good wzmiankuje własny artykuł na ten temat pt.NormaIRecurringDecimals, "Journal ofthe London Mathematical Society" 21, 1946, s. 167-169. David Miller uzmysłowił mi, że poprawność mojej konstrukcji wynika z rozważań przedstawionych w tym artykule. 139 Moje idealne ciągi przypadkowe nie były "kolektywami" w sensie von Misesa; jakkolwiek przechodziły one wszystkie statystyczne sprawdziany przypadkowości, były określonymi konstrukcjami matematycznymi: ich ciągłość mógt przewidzieć matematycznie każdy, kto znal metodę konstrukcji. Von Mises jednak wymagał, aby "kolektyw" byt nieprzewidywalny ("zasada wykluczonego systemu gry"). Ów stanowczy wymóg miał tę niefortunną konsekwencję, że nie można było skonstruować przykładu żadnego kolektywu, wobec czego konstruktywny dowód spójności tego wymogu był niemożliwy. Jedynym sposobem obejścia tej trudności było oczywiście rozluźnienie tego wymogu. Wskutek tego powstał interesujący problem: na czym mogło polegać minimalne rozluźnienie owego wymogu pozwalające przeprowadzić dowód jego spójności (lub istnienia kolektywu.) Problem był interesujący, ale ta kwestia mnie nie obchodziła. Fundamentalnym zagadnieniem dla mnie było zbudowanie skończonych ciągów o cechach przypadkowych, o dowolnej długości, które dzięki temu można byłoby rozciągnąć w idealne ciągi nieskończone i przypadkowe. W początkach 1935 roku dałem odczyt na ten temat w jednym z epi-cyklów Koła Wiedeńskiego i potem zostałem zaproszony przez Karla Mengera do wygłoszenia odczytu w jego słynnym mathematisches Col-loquium. Zastałem tam bardzo doborowe towarzystwo około trzydziestu osób, wśród nich Kurta Godła, Alfreda Tarskiego i Abrahama Wal-da. Według Mengera zupełnie nieświadomie sprawiłem, że wówczas właśnie Wald zainteresował się dziedziną prawdopodobieństwa, w której zdobył tak wielką sławę. Menger wspomina o tym incydencie w napisanym przez siebie nekrologu Walda w następujący sposób: "W okresie tym doszło do drugiego wydarzenia, które okazało się mieć kluczowe znaczenie dla dalszego życia i pracy Walda. Wiedeński filozof Kar! Popper... podjął próbę sprecyzowania pojęcia ciągu przypadkowego i wyeliminowania w ten sposób oczywistych niedociągnięć w definicji kolektywów von Misesa. Po tym, jak usłyszałem (w Kole Filozoficznym Schlicka) na poty techniczny wykład idei Poppe-ra, zaprosiłem go, aby przedstawi} ten ważny przedmiot we wszystkich szczegółach na forum "kolokwium matematycznego". Wald bardzo się tym zainteresował i w rezultacie napisał niezrównany artykuł o spójności pojęcia kolektywów... Swój dowód na istnienie kolektywów oparł na dwojakiej relatywizacji tego pojęcia"162. 162 Kar! Menger, Formatwe Years o/Abraham Wald and His Wwk in Geometry, "The Annals ofMathematical Statistics" 23,1952, s. 14-20, por. zwłaszcza s. 18. 140 Menger kontynuuje swoją interpretację definicji kolektywów Walda i konkluduje następująco: Jakkolwiek relatywizacja Walda ogranicza pierwotnie nieograniczoną (lecz nieużyteczną) ideę kolektywów, jest dużo słabsza niż wymóg nieregularności Copelanda, Poppera i Reichenbacha. W istocie obejmuje te wymogi jako przypadki szczególne"163. Jest to prawda i bytem pod wielkim wrażeniem zaproponowanego przez Walda znakomitego rozwiązania problemu minimalnego rozluźnienia wymogów von Misesa164. Jednakże, jak to miałem sposobność wykazać Waldowi, nie rozwiązywało to mojego problemu. "Kolektyw Walda" o równych prawdopodobieństwach dla O i l może mimo wszy-stkorozpoczynać się blokiem miliarda zer, ponieważ w jego ujęciu przypadkowość była tylko kwestią tego, jak ciąg ten zachowuje się na granicy. Należy przyznać, że praca Walda zawierała ogólną metodę dzielenia klas wszystkich nieskończonych ciągów na kolektywy i nie-kolektywy, podczas gdy moja metoda pozwalała jedynie skonstruować pewne przypadkowe ciągi o dowolnej długości - jak gdyby pewne bardzo szczególne modele. Jednakże dowolnyskończonyciągo dowolnej długości zawsze można przedtużyć tak, aby stał się kolektywem albo niekolektywem w sensie Walda. (To samo dotyczy ciągów Copelanda, Reichenbacha, Churcha i innych165.) Zawsze mi się wydawało, że moje rozwiązanie mojego problemu, choć uznawałem je za filozoficznie zupełnie zadowalające, może być interesujące pod względem matematycznym dzięki uogólnieniu i że można w tym celu użyć metody Walda. Omówiłem tę sprawę z Waldem, z którym zaprzyjaźniłem się w nadziei, że on sam podejmie się tego zadania. Były to jednak trudne czasy i przed naszą emigracją z kraju w różne strony świata żaden z nas nie zdołał powrócić do tych zagadnień. ~la^bid.,s.l9. 64 Abraham Wald, Die Widerspruchsfreiheit des Kollektwsbegriffes der Wahrschemhchkeits-rechnung, "Ergebnisse eines mathematischen Kolloquiums" 8,1937, s. 38-72. 5 Jednakże Jean Ville, który przedstawił artykuł na kolokwium Mengera mniej więcej w tym samym czasie co Wald, zaproponował rozwiązanie podobne do mojego "idealnego ciągu przypadkowego": skonstruował mianowicie ciąg matematyczny, który od samego początku byt bernoulliański, to znaczy przypadkowy. (Jest to ciąg nieco "dłuższy" od mojego; innymi stówy, nie stawał się on tak szybko niewrażliwy na wybrane poprzedzające elementy jak mój.) Por. Jean Ville, Etude critique de la notion de collectif, Monographies des Probabilites; calcul des Probabilibites es ses applications, ed. Emile Borel, Gauthier-Villars, Paris 1939. 141 Z prawdopodobieństwem łączy się ściśle jeszcze jeden problem, to znaczy problem (miary) treści zdania lub teorii. WLogik derForschung wykazałem, że prawdopodobieństwo zdania jest w stosunku odwrotnym do jego treści i że można dzięki temu posłużyć się nim do zbudowania miary treści zdania. (Taka miara treści mogłaby być co najwyżej względna, chyba że zdanie dotyczyłoby gry losowej albo pewnych danych statystycznych.) Nasuwało to myśl, że wśród interpretacji rachunku prawdopodobieństwa przynajmniej dwie mają znaczenie fundamentalne: (l) interpretacja, która pozwala nam mówić o prawdopodobieństwie (pojedynczych) zdarzeń - takich jak rzut monetą lub uderzenie elektronu o ekran, oraz (2) interpretacja prawdopodobieństwa zdarzeń lub twierdzeń, zwłaszcza hipotez (o zmiennych stopniach ogólności)166. Na tej drugiej interpretacji oprzeć muszą się ci, którzy sądzą, że stopień koroboracji można zmierzyć za pomocą prawdopodobieństwa, oraz ci - do nich ja należę - którzy temu zaprzeczają. Gdy idzie o zaproponowany przeze mnie stopieńkoroboracji, polegał on na podsumowaniu (w krótkiej formule) raportu o tym, jak teoria przeszła - albo nie przeszła - swoje sprawdziany, obejmującego ocenę surowości sprawdzianów. Liczyć się powinny tylko sprawdziany wykonane w duchu krytycznym - próbne obalenia. Przechodząc pomyślnie przez takie sprawdziany, teoria "dokazuje swych sił", "swej zdolności przetrwania"167. Naturalnie swą zdolność do przetrwania może ona wykazać tylko w tych testach, które faktycznie udało się jej przetrwać, tak samo jak organizm, dla którego "zdolność przetrwania" oznacza - niestety - tylko faktycznie przetrwanie, minione sukcesy bowiem w żaden sposób nie gwarantują sukcesu przyszłego. Uważałem wówczas (i nadal uważam) stopień koroboracji teorii jedynie za krytyczny raport o sposobie minionego zachowania teorii: nie można posłużyć się nim do przewidywania przyszłego zachowania teorii. (Oczywiście teoria może pomóc nam przewidywać przyszłe zdarzenia.) Musi zatem posiadać indeks czasowy: można mówić o stopniu koroboracji danej teorii jedynie na pewnym etapie jej krytycznej oceny. W pewnych wypad- 166 Gdy idzie o różne interpretacje prawdopodobieństwa, por. zwłaszcza Logika odkrycia n»S. ukowego, podrozdział 48, i Ouantum Mechanics without "the Observer", s. 28-34. 167 Por. Wprowadzenie do podrozdziału 79 Logiki odkrycia naukowego. 142 kach, gdy chce się ocenić względne zalety dwóch lub więcej konkurencyjnych teorii w świetle ich minionych dyskusji krytycznych, daje to bardzo dobre wskazówki. W obliczu potrzeby działania na podstawie tej czy innej teorii racjonalny wybór polega na postępowaniu zgodnie z tą teorią -jeżeli taka jest w ogóle dostępna - która do tej pory przetrwała krytykę lepiej niż jej konkurentki: nie ma lepszej idei racjonalności niż gotowość uznania krytyki, to znaczy krytyki dotyczącej zalet teorii konkurencyjnych z punktu widzenia regulatywnej idei prawdy. Zgodnie z tym, stopień koroboracji teorii jest więc racjonalnym przewodnikiem w postępowaniu praktycznym. Jakkolwiek nie możemy uzasadnić teorii - to znaczy uzasadnić naszego przekonania o jej prawdziwości - możemy czasami uzasadnić naszą preferencję dla jednej teorii, a nie innej, jeżeli na przykład jej stopień koroboracji jest większy168. Udało mi się bardzo prosto pokazać, że teoria Einsteina jest (przynajmniej w momencie pisania obecnego tekstu) lepsza od teorii Newtona, poprzez wykazanie, że stopień jej koroboracji jest większy169. Rozstrzygającym momentem dotyczącym stopnia koroboracji jest fakt, że ze względu na to, iż wzrasta on wraz z surowością testów, może być wysoki tylko dla teorii o wysokim stopniu sprawdzal-nościlubbogatejtreści. Znaczy to jednak, że stopień koroboracji wiąże się raczej z nieprawdopodobieństwem niż prawdopodobieństwo m: wskutek tego niemożliwe okazuje się utożsamienie go z prawdopodobieństwem (chociaż pojęcie to można zdefiniować za pomocą prawdopodobieństwa - podobnie jak za pomocą prawdopodobieństwa można zdefiniować nieprawdopodobieństwo.) Wszystkie te problemy zostały otwarte lub omówione w Logik der Forschung; wydawało mi się jednak, że należy nad nimi pracować w dalszym ciągu i że kolejnym moim zajęciem powinna być aksjomatyzacja rachunku prawdopodobieństwa170. 168 Por. przypis 255 do rozdziału 33, poniżej, oraz tekst. Por. także rozdział 16, powyżej, do lisu 1(11 Przypisu 103. 169P^r r"" Igh- -""• ,-" Por. Logika odkrycia naukowego, s. 323-324, przypis 7. Nlpi/trtro ortrtćł-A/1 tłrfh łinrnil^/mr Tftc-łiłir nrtti^i1.I^/-niri»łrt .i Niektóre spośród tych wyników zostały opublikowane jako nowe uzupełnienia do Logiki Okrycia naukowego. 21. Nadchodząca wojna. Kwestia żydowska W lipcu 1927 roku, po wielkiej strzelaninie w Wiedniu, którą opisuję poniżej, zacząłem się spodziewać najgorszego: że demokratyczne bastiony Europy Środkowej upadną i że totalitarne Niemcy rozpoczną kolejną wojnę światową. Okoto 1929 roku uświadomiłem sobie, że na Zachodzie tylko Churchill w Anglii - podówczas polityk działający poza układami, którego nikt nie traktował poważnie - rozumiał zagrożenie niemieckie. Sądziłem wówczas, że wojna wybuchnie za kilka lat. Myliłem się: wszystko postępowało wolniej, niż myślałem, zwłaszcza gdy się rozważy logikę ówczesnej sytuacji. Najwidoczniej byłem po prostu alarmistą. W istocie jednak sytuację oceniałem właściwie. Uświadamiałem sobie, że socjaldemokraci (jedyna istniejąca jeszcze partia o silnych elementach demokratycznych) byli bezsilni wobec partii totalitarnych w Austrii i Niemczech. Od 1929 roku spodziewałem się, że Hitler dojdzie do władzy; oczekiwałem aneksji Austrii przez Hitlera w tej czy innej formie, przeczuwałem również, że wybuchnie wojna przeciwko Zachodowi. (Wojna przeciwko Zachodowi to tytuł znakomitej książki Aurela Kolnaia*.) W tych moich przeczuciach istotną rolę odgrywał problem żydowski. Oboje moi rodzice od urodzenia byli wyznania żydowskiego, lecz przyjęli chrzest w Kościele protestanckim (luterańskim), zanim urodziło się którekolwiek z dzieci. Po wielu dywagacjach mój ojciec postanowił, że życie w przeważające chrześcijańskim społeczeństwie nakłada obowiązek dążenia do tego, aby dawać możliwie najmniej powodów do zadrażnień - aby się asymilować. Stanowiło to jednak obrazę dla zorganizowanego judaizmu. Oznaczało to również oskarżenie o tchórzostwo, oskarżenie o lęk przed antysemityzmem. Wszystko to było zrozumiałe. Jednak odpowiedzią na te oskarżenia było to, że antysemityzm jest złem, którego winni się bać w równej mierze Żydzi, jak Aurel Kolnai, The War Against the West. 144 i nie-Żydzi, i że zadaniem wszystkich ludzi żydowskiego pochodzenia jest czynić wszystko, aby antysemityzmu nie prowokować: ponadto wielu Żydów zmieszało się już z ludnością nieżydowską: asymilacja przynosiła rezultaty. Jest oczywiście zrozumiałe, że ludzie pogardzani z powodu pochodzenia rasowego winni reagować twierdzeniem, że są ze swego pochodzenia dumni. Ale duma rasowa jest nie tylko głupotą-jest też czymś złym, nawet jeżeli jest sprowokowana nienawiścią rasową. Wszystkie nacjonalizmy i rasizmy są złe, a nacjonalizm żydowski nie jest tu żadnym wyjątkiem. Wydaje mi się, że przed pierwszą wojną światową Austria, a nawet Niemcy traktowały Żydów całkiem dobrze. Przyznano im niemal wszystkie prawa, chociaż istniały pewne bariery ustanowione przez tradycję, zwłaszcza w wojsku. W idealnym społeczeństwie byliby bez wątpienia traktowani jak równi pod każdym względem. Jednakże, jak wszystkie społeczeństwa, moje także było dalekie od ideału: wprawdzie Żydzi i ludzie żydowskiego pochodzenia byli równi wobec prawa, nie traktowano ich jednak jako równych pod każdym względem. Wydaje mi się jednak, że Żydzi byli traktowani tak dobrze, jak można było tego oczekiwać. Pewien członek żydowskiej rodziny, która przeszła na katolicyzm, został nawet arcybiskupem (arcybiskup Ołomuńca, Kohn), chociaż wskutek intrygi, w której wykorzystano popularny w społeczeństwie antysemityzm, musiał zrezygnować ze stanowiska w 1903 roku. Liczba Żydów lub mężczyzn żydowskiego pochodzenia wśród profesorów uniwersytetu, ludzi medycyny i prawników była bardzo znaczna, lecz fakt ten został wykorzystany do wywołania jawnej niechęci dopiero po pierwszej wojnie światowej. Ochrzczeni Żydzi mogli zajmować najwyższe stanowiska w służbie państwowej. Jednym z zawodów, który przyciągał Żydów, było dziennikarstwo; trzeba przyznać, że wielu z nich niewiele uczyniło dla podniesienia standardów tego zawodu. Dziennikarstwo sensacyjne, które uprawiali niektórzy, przez wiele lat było przedmiotem surowej krytyki - głównie ze strony innych Żydów takich jak Kar! Kraus, któremu chodziło o zachowanie cywilizowanych wzorców. Zamieszanie wzbudzane przez te spory nie przyczyniało popularności ich uczestnikom. Żydzi byli również wśród najważniejszych przywódców partii socjaldemokratycznej, a ponieważ jako przywódcy stanowili przedmiot obrzydliwych ataków, przyczyniali się do wzrostu napięcia społecznego. 145 Problem byt więc rzeczywisty. Wielu Żydów wyraźnie różniło się pod względem wyglądu od ludności "autochtonicznej". Było o wiele więcej Żydów biednych niż bogatych, lecz niektórzy spośród tych bogatych zachowywali się jak typowi nouveaux riches. Warto na marginesie wspomnieć, że podczas gdy w Anglii antysemityzm wiąże się z przekonaniem, że Żydzi są (albo byli kiedyś) "lichwiarzami" -jak w Kupcu weneckim albo u Dickensa czy Trollope'a - w Austrii nigdy o czymś takim nie słyszałem, a przynajmniej nie przed dojściem nazistów do władzy. Było trochę bankierów żydowskich, takich jak austriaccy Rothschildowie, nigdy jednak nie słyszałem, aby ktokolwiek twierdził, że zajmowali się pożyczaniem pieniędzy na procent prywatnym ludziom, o czym czyta się w angielskich powieściach, W Austrii antysemityzm był przede wszystkim wyrazem wrogości wobec tych, których uważano za obcych; uczucie to wykorzystywała nie tylko Niemiecka Partia Nacjonalistyczna Austrii, ale także partia Kościoła katolickiego. I - co jest typowe - ta godna potępienia postawa uprzedzenia wobec obcych (postawa, wydawałoby się, niemal powszechna) znajdowała także wyraz w postępowaniu wielu rodzin pochodzenia żydowskiego. Podczas pierwszej wojny światowej nastąpił napływ żydowskich uciekinierów do Wiednia z obszarów starego cesarstwa austriackiego, które zostały zaatakowane przez Rosję. Ci "wschodni Żydzi", jak ich nazywano, przybyli prosto z prawdziwych gett171 i byli przedmiotem pogardy ze strony Żydów osiedlonych w Wiedniu, ze strony asymilacjonistów, wielu Żydów ortodoksyjnych, a nawet ze strony syjonistów, którzy wstydzili się tych Żydów, uznawanych za ubogich krewnych. Stan ten ulega poprawie pod względem prawnym wraz z rozpadem cesarstwa austriackiego pod koniec pierwszej wojny światowej. Jednakże, jak każdy rozsądny człowiek mógł przewidzieć, pod względem społecznym sytuacja ta z czasem pogorszyła się: wielu Żydów, uświadamiając sobie, że wolność i pełna równość stały się faktem, wkroczyło do polityki i dziennikarstwa. Było to zupełnie zrozumiałe, ale nie całkiem racjonalne. Większość z nich miała dobre intencje, jednakże napływ Żydów do partii lewicowych przyczynił się do upadku tych partii. Wydawało się całkiem oczywiste, że w sytuacji silnego, mającego 171 Czytałem tylko dwie lub trzy (bardzo interesujące) książki o życiu w getcie, przede wszystkim Leopolda Infelda Ouest. The Eyolution ofa Scientist, Victor Gollancz, London 1941. 146 "oparcie społeczne antysemityzmu, który był w stanie uśpienia, najlepsze wsparcie, jakiego swojej partii mógł udzielić dobry socjalista pochodzenia żydowskiego, polegało na tym, żeby n i e starał się odgrywać ^ niej znaczącej roli. Jednakże, rzecz dziwna, niewielu zwracało uwagę na tę oczywistą zasadę. W wyniku tej sytuacji walki między prawicą i lewicą - które rozpoczęły się niemal od samego początku swoistej zimnej wojny - były toczone przez prawicę coraz częściej pod flagą antysemityzmu. Dochodziło do częstych zamieszek antysemickich na Uniwersytecie; trwały również nieprzerwane protesty przeciwko nadmiernej liczbie Żydów wśród profesorów. Zdawało się niemożliwe, aby ktokolwiek o pochodzeniu żydowskim mógł zostać nauczycielem uniwersyteckim, a konkurujące ze sobą partie prawicowe prześcigały się we wrogości wobec Żydów. Inne powody, ze względu na które oczekiwałem porażki partii socjaldemokratycznej, przynajmniej po 1929 roku, wymieniam w niektórych przypisach do mojego Społeczeństwa otwartego(tm). Wiążą się one przede wszystkim z marksizmem - zwłaszcza z taktyką (sformułowaną przez Engelsa), polegającą na posługiwaniu się przemocą, a przynajmniej jej groźbą. Zagrożenie przemocą dało policji pretekst, aby w Wiedniu w lipcu 1927 roku zastrzelić wielu pokojowo usposobionych i nie uzbrojonych robotników należących do partii socjaldemokratycznej oraz niewinnych przechodniów. Moja żona i ja (nie byliśmy wówczas jeszcze małżeństwem) znaleźliśmy się wśród świadków tej sceny, którzy nie mogli uwierzyć własnym oczom. Stało się dla mnie oczywiste, że polityka przywódców socjaldemokracji - choć postępowali kierując się dobrymi intencjami - była i nieodpowiedzialna, i samobójcza. (Chciałbym dodać, że tego samego zdania byt Fritz Adier - syn jednego z czołowych liderów wiedeńskiej socjaldemokracji, przyjaciel Einsteina i tłumacz Duhema - gdy spotkałem go w lipcu 1927 roku.) Minęło jednak jeszcze sześć lat, zanim ostateczne samobójstwo Partii Socjaldemokratycznej przyniosło upadek demokracji w Austrii. 172 Por. Społeczeństw otwarte i jego wrogowie, rozdział 18, przypis 22, rozdział 19 przypis 35-40 oraz tekst, rozdział 20 przypis 20 i tekst. 147 22. Emigracja: Anglia i Nowa Zelandia Moja książka Logik derForschung odniosła zaskakujący sukces, daleko wykraczający poza Wiedeń. Książka ta otrzymala więcej recenzji w większej liczbie języków niż Logie ofScientific Discovery dwadzieścia pięć lat później, a także miała pełniejsze omówienia, również w języku angielskim. W konsekwencji otrzymałem wiele listów z różnych krajów w Europie i wiele zaproszeń do wykładów, w tym zaproszenie od profesor Susan Stebbing z Bedford College w Londynie. Przyjechałem do Anglii jesienią 1935 roku, aby wygłosić dwa wykłady w Bedford College. Zaproszono mnie, abym mówił o swoich ideach, ale byłem pod tak wielkim wrażeniem osiągnięć Tarskiego, wówczas zupełnie nie znanych w Anglii, że zamiast o swoich pomysłach, mówiłem o jego koncepcji. Mój pierwszy wykład nosił tytuł Syntaktyka i semantyka (semantyka Tarskiego), a drugi był poświęcony koncepcji prawdy Tarskiego. Wydaje mi się, że wówczas właśnie pierwszy pobudziłem zainteresowanie dla dzieła Tarskiego u profesora Josepha Henry Woodgera, biologa i filozofia biologii173. Łącznie w latach 1935-1936 złożyłem w Anglii dwie dłuższe wizyty, które przedzielał bardzo krótki pobyt w Wiedniu. Wziąłem wówczas bezpłatny urlop od pracy nauczycielskiej, natomiast moja żona nadal pracowała w szkole i zarabiała. Podczas tych wizyt wygłosiłem nie tylko te dwa wykłady, lecz także trzy odczyty o prawdopodobieństwie w Imperiał College na zaproszenie Hymana Levy'ego, który był tam profesorem matematyki, a także dwa wykłady w Cambridge (na jednym z nich obecny był G. E. Moore, a na drugim C. H. Langford, filozof amerykański, który był świetny w dyskusji) oraz jeden w Oxfordzie, gdzie Freddie Ayer przed moim wystąpieniem przedstawił mnie Isaiahowi Berlinowi i Gilbertowi Ryle'owi. Wygłosiłem także wykład pt. Nędza historycyzmu na seminarium profesora Hayeka w London School of Economics and Political 173 Por. John Gregg i F. T. C. Harris, eds., Form and Strategy in Science. Studies Dedicated to Joseph Henry Woodger, D. Reidel, Dordrecht 1964, s. 4. 148 Science (LSE). Chociaż Hayek pochodzi z Wiednia, gdzie był profesorem i dyrektorem Instytutu Badań nad Koniunkturą Gospodarczą (Konjunkturforschung), po raz pierwszy spotkałem go w LSE174. Na seminarium obecny był Lionel Robbins (obecnie Lord Robbins), a także Ernst Gombrich, historyk sztuki. Wiele lat później ekonomista G. L. S. Shackle powiedział mi, że on również tam był. W Oxfordzie spotkałem Schródingera i odbytem z nim długie rozmowy. Był bardzo nieszczęśliwy w Oxfordzie. Przybył tam z Berlina, gdzie prowadził seminarium z fizyki teoretycznej, które chyba nie miało precedensu w historii nauki: stale uczestniczyli w nim między innymi Einstein, von Laue, Pianek i Nemst. W Oxfordzie przyjęto go bardzo życzliwie. Oczywiście nie mógł oczekiwać, że uda mu się zgromadzić seminarium gigantów, ale brakowało mu entuzjastycznego zainteresowania fizyką teoretyczną, zarówno u studentów, jak i na-uczycieli. Przedyskutowaliśmy moją statystyczną interpretację Hei-senbergowskich formuł nieokreśloności. Interpretacja ta zainteresowała go, ale był sceptyczny, nawet co do samego statusu mechaniki kwantowej. Dał mi odbitki artykułów, w których formułował wątpliwości wobec interpretacji kopenhaskiej; jak powszechnie wiadomo, nigdy się z nią nie pogodził - to znaczy z "komplementamością" Bohra. Schródinger wspominał, że być może wróci do Austrii. Starałem się go odwieść od tego pomysłu, ponieważ nie ukrywał swojej antynazistowskiej postawy, gdy opuszczał Niemcy, co byłoby wykorzystane przeciwko niemu, gdyby w Austrii naziści przejęli władzę. Jednakże późną jesienią 1936 roku powrócił do Austrii. W Grazu zwolniło się stanowisko i profesor fizyki teoretycznej Hans Thirring zasugerował, że zwolni swoje stanowisko w Wiedniu i przejdzie do Grazu, aby Schródinger mógł zająć jego miejsce w Wiedniu. Schródinger jednak nie chciał się na to zgodzić i udał się do Grazu, gdzie przebywał około osiemnastu miesięcy. Po hitlerowskiej inwazji na Austrię Schródinger i jego żona An-nemarie ledwo zdołali uciec. Annemarie prowadziła ich samochód do pewnej miejscowości w pobliżu granicy włoskiej, gdzie porzucili auto i przekroczyli granicę, zabierając tylko bagaż podręczny. Z Rzymu, dokąd przybyli niemal bez grosza, zdołali zatelefonować do De Valery, irlandzkiego premiera (i matematyka), który był wówczas w Genewie 4 Wiele lat później Hayek powiedział mi, że jego uwagę na Logik der Forschung zwrócił w 1935 roku Gottfried von Haberler (później pracujący na uniwersytecie Haryarda). 149 i De Valera powiedział im, aby przyjechali tam do niego do Genewy. Na granicy włosko-szwajcarskiej wzbudzili podejrzenie włoskiej straży granicznej, ponieważ nie mieli niemal żadnego bagażu, a ilość ich pieniędzy odpowiadała wartości mniej niż jednego funta. Zostali zabrani z pociągu, który odjechał ze stacji bez nich. W końcu pozwolono im wsiąść do następnego pociągu do Szwajcarii. W taki sposób Schrodinger został profesorem w Institute ofAdvanced Studies w Dublinie, który to instytut wówczas nawet jeszcze nie istniał. (Do tej pory nie ma takiego instytutu w Wielkiej Brytanii.) Jedno z doświadczeń, jakie dobrze zapamiętałem z mojej wizyty w Anglii w 1936 roku, miało miejsce wówczas, gdy Ayer zabrał mnie na spotkanie Towarzystwa Arystotelesowskiego, podczas którego przemawiał Bertrand Russell, największy chyba filozof od czasów Kanta. Russell wygłaszał odczyt pod tytułem Granice empiryzmu"5, Zakładając, że wiedzę empiryczną zdobywamy metodą indukcyjną, Russell sugerował, że musimy przyjąć pewną zasadę indukcji, której z kolei nie można oprzeć na indukcji. A zatem przyjęcie tej zasady wyznaczałoby granice empiryzmu. Ja z kolei w moich książkach Grundprobleme i nieco skrótowo w Logik der Forschung przypisałem Kantowi taką właśnie argumentację; wydawało mi się więc, że pod tym względem stanowisko Russella było tożsame z aprioryzmem Kaniowskim. Po wykładzie odbyła się dyskusja i Ayer zachęcił mnie do wzięcia w niej udziału. Na początku powiedziałem, że wcale nie wierzę w indukcję, chociaż wierzę w uczenie się z doświadczenia, a także w empi-ryzm bez tych kaniowskich granic, które zaproponował Russell. Stwierdzenie to, sformułowane możliwie najkrócej i najwyraźniej, jak tylko potrafiłem w moim niedoskonałym angielskim, zostało dobrze przyjęte przez publiczność, która - jak się wydaje - uznała je za żart i zaniosła się śmiechem. Podczas mojej drugiej próby zasugerowałem, że cały kłopot bierze się z błędnego założenia, iż wiedza naukowa jest gatunkiem w i e d z y - wiedzy w sensie potocznym; zgodnie z tym założeniem, jeżeli wiem, że pada deszcz, to musi być p r a w d ą, że pada deszcz, i że wiedza implikuje prawdę. Stwierdziłem jednak, że to, co nazywamy "wiedzą naukową", ma charakter hipotetyczny i często nie jest 175 Por. Bertrand Russell, Limits ofExperience, Proceedings ofthe Aristotelian Society, 36, 1936, s. 131-150. Moje uwagi dotyczą zwłaszcza s. 146 i nast. 150 & prawdziwe ani tym bardziej prawdziwe z całą pewnością czy prawdopodobnie prawdziwe (w sensie rachunku prawdopodobieństwa). Publiczność znowu uznała moją wypowiedź za żart lub paradoks i ponownie rozległ się śmiech i brawa. Zastanawiam się, czy był tam ktokolwiek, kto by podejrzewał, że poglądy te głosiłem nie tylko z całą powagą, ale że z biegiem czasu zostaną szeroko uznane za oczywiste. Woodger zasugerował, abym odpowiedzią} na ogłoszenie o wolnym stanowisku nauczyciela filozofii na Uniwersytecie Nowej Zelandii (na Canterbury University College, jak się wówczas nazywał obecny Uni-yersity of Canterbury). Ktoś - mógł to być Hayek - przedstawił mnie drowi Walterowi Adamsowi (późniejszemu dyrektorowi London Scho-ol of Economics) oraz pani Esther Simpson, którzy kierowali Radą Pomocy Akademickiej; miała ona na celu udzielanie pomocy wielu uczonym uciekającym z Niemiec i zaczęła już pomagać niektórym uciekinierom z Austrii. W lipcu 1936 roku wyjechałem z Londynu do Kopenhagi - odprowadzał mnie Emst Gombrich - aby wziąć udział w pewnym kongresie176 i spotkać się z Nielsem Bohrem; spotkanie to opisałem w rozdziale 18, powyżej. Z Kopenhagi wyjechałem do Wiednia, podróżując przez hitlerowskie Niemcy. Pod koniec listopada otrzymałem list od drą A. C. Ewinga, który w imieniu Wydziału Nauk Moralnych Uniwersytetu w Cambridge zaproponował mi opiekę akademicką wraz z listem popierającym od Waltera Adamsa z Rady Pomocy Akademickiej. Niedługo potem, w wigilię Bożego Narodzenia 1936 roku, otrzymałem telegram zawiadamiający o przyjęciu mnie na stanowisko wykładowcy w Canterbury University College, w Christchurch w Nowej Zelandii. Było to zwyczajne stanowisko, opieka natomiast zaproponowana mi przez Cambridge była przeznaczona dla uciekiniera. Zarówno moja żona, jak i ja wolelibyśmy pojechać do Cambridge, ale pomyślałem, że otrzymaną stamtąd ofertę można przekazać komuś innemu. Przyjąłem więc zaproszenie do Nowej Zelandii i poprosiłem Radę Pomocy Akademickiej '76 Na kongresie kopenhaskim - by} to kongres filozofii naukowej - wielką uwagę zwrócił na mnie bardzo uroczy pan z Ameryki. Powiedział, że jest reprezentantem Fundacji Rockefellera i podat mi swoją wizytówkę: "Warren Weaver, The European ofthe Rockefeller Foundation" tsic) [Europejczyk Fundacji Rockefellera]. Nic mi to nie mówiło; nigdy nie słyszałem o funda-tjach ani sposobie ich pracy. (Najwidoczniej byłem bardzo naiwny.) Dopiero kilka lat później uświadomiłem sobie, że gdybym zrozumiał znaczenie tego spotkania, mógłbym wyjechać do Ameryki zamiast do Nowej Zelandii. 151 i Uniwersytet w Cambridge, aby zaprosili Fritza Waismanna z Koia Wiedeńskiego zamiast mnie. Zgodzili się na tę propozycję. Moja żona i ja złożyliśmy rezygnację ze stanowisk nauczycielskich i po miesiącu wyjechaliśmy z Wiednia do Londynu. Po pięciu dniach spędzonych w Londynie wyruszyliśmy statkiem do Nowej Zelandii gdzie przybyliśmy w pierwszym tygodniu marca 1937 toku, w sam raz na początek nowego roku akademickiego w Nowej Zelandii. Byłem pewien, że austriaccy uciekinierzy poszukujący schronienia przed Hitlerem już niedługo będą potrzebowali mojej pomocy. Minął jednak cały rok, zanim Hitler dokonał inwazji Austrii i zanim rozległy się wołania o pomoc. W Christchurch został powołany komitet mający na celu zdobywanie zezwoleń na wjazd uciekinierów do Nowej Zelandii; dzięki energii drą R. M. Campbella z Wysokiej Komisji Nowej Zelandii w Londynie, udało się uratować z obozów koncentracyjnych i więzień pewną liczbę osób. l. d- 23. Początki pracy w Nowej Zelandii Zanim udaliśmy się do Nowej Zelandii, spędziłem w Anglii łącznie około dziewięciu miesięcy. Pobyt ten byt dla mnie olśnieniem i inspiracją. Uczciwość i przyzwoitość ludzi oraz ich silne poczucie odpowiedzialności politycznej zrobiły na mnie możliwie największe wrażenie. Jednakże nawet nauczyciele akademiccy nie mieli żadnego pojęcia o tym, co się dzieje w hitlerowskich Niemczech. Powszechnie panowało myślenie życzeniowe. Byłem w Anglii w okresie, gdy cieszące się popularnością idee Ligi Narodów zniweczyły plan Hoare-Lavala (który mógł zapobiec połączeniu się sił Mussoliniego z Hitlerem); bytem tam również, gdy Hitler wkroczył do Nadrenii, który to czyn spotkał się z falą poparcia ze strony angielskiej opinii publicznej. Słyszałem także, jak Neville Chamberlain argumentował za zwiększeniem budżetu na cele wojskowe i starałem się pocieszyć przekonaniem, że on jest tylko kanclerzem skarbu i dlatego nie musi rozumieć, przeciwko czemu chce się zbroić ani jak pilna jest ta sprawa. Uświadomiłem sobie, że demokracja - nawet demokracja brytyjska -nie jest instytucją przygotowaną do walki z totalitaryzmem. Było mi jednak przykro, że tylko jeden człowiek - Winston Churchill - rozumiał doskonale, co się dzieje, i że dosłownie nikt nie miał dla niego ani jednego dobrego słowa. W Nowej Zelandii sytuacja była podobna, ale trochę nie z tej ziemi. Nie było zła w ludziach: Nowozelandczycy - jak Brytyjczycy - byli uczciwi, przyjacielscy i życzliwi. Ale kontynent europejski był nieskończenie odległy. W tym okresie Nowa Zelandia nie miała żadnej styczności ze światem oprócz kontaktu z Anglią, odległą o pięć tygodni drogi. Nie było połączeń lotniczych i nikt nie spodziewał się odpowiedzi na list przed upływem trzech miesięcy. Podczas pierwszej wojny światowej kraj ten poniósł straszliwe straty, ale wszystko poszło już w zapomnienie. Niemców lubiano i nikt nie dopuszczał myśli o możliwości wybuchu wojny. 153 Miałem wrażenie, że Nowa Zelandia jest krajem najlepiej rządzonym na świecie, a także krajem, którym rządzić jest najłatwiej. Panowała tam cudownie spokojna i przyjemna atmosfera sprzyjająca pracy, wobec czego niezwłocznie zabrałem się do roboty, którą z powodu emigracji byłem zmuszony przerwać na kilka miesięcy. Zdobyłem sobie kilku przyjaciół, którzy wyrażali zainteresowanie moją pracą i bardzo mnie do niej zachęcali. Wśród pierwszych moich przyjaciół znalazł Hugh Parton, specjalista w chemii fizycznej, Frederick White fizyk, oraz Bob Allan, geolog. W dalszej kolejności zyskałem przyjaźń ekonomisty Colina Simkina, prawnika Alana Reeda, fizyka promieniotwórczości George'a Rotha oraz Margaret Dalziel, będącej wówczas studentką filologii klasycznej i angielskiej. Dalej na południe, w Dune-din, Otago, pracował filozof John Findlay i neurofizjolog John Eccies. Wszyscy ci ludzie stali się moimi dozgonnymi przyjaciółmi. Obok nauczania (jako jedyny wykładałem wówczas filozofię177) skoncentrowałem się najpierw na teorii prawdopodobieństwa, zwłaszcza na aksjomatyce rachunku prawdopodobieństwa, oraz na relacji między rachunkiem prawdopodobieństwa a algebrą Boole'a. Dosyć szybko skończyłem artykuł, który skróciłem do minimum. Tekst ten został później opublikowany w "Mind"178. Pracę tę kontynuowałem przez wiele lat; zawsze wracałem do niej, gdy tylko byłem przeziębiony. Czytałem trochę prac z fizyki i nadal rozmyślałem o teorii kwantów. (Przeczytałem między innymi ekscytujący i niepokojący list Halbana, Joliota i Kowarskiego w "Naturę"179 o możliwości eksplozji uranu, kilka listów na ten sam temat w "The Physical Review" i artykuł Karla K. Darrowa w "Annuał Report of the Board of Regents of the Smithsonian Institu-tion"180.) Od dłuższego już czasu rozmyślałem także o metodach nauk społecznych; bądź co bądź to właśnie krytyka marksizmu zainspirowała mnie w pewnej mierze w 1919 roku, aby wkroczyć na drogę, która za- 177 Moje pierwsze wystąpienie na pierwszym seminarium w Nowej Zelandii zostało późnie) opublikowane w "Mind" (Czym jest dialektyka, "Mind" 49,1940, s. 403-426; obecnie rozdział 15 Conjectures and Refutations). 178 Por. A Setof'Independent Axioms for Probability, "Mind" 47,1940, s. 275-277; Logikaod-krycia naukowego, uzupełnienie *ii. 9 Por. H.von HalbanJr., F. Joliot i L. Kowarski, LiberationofNeutrons m the Nuclear Etp-losion ofUranium, "Naturę" 143,1939. 180 Kari K. Darrow, Nuclear Fission, "Annuał Report of the Board of Regents of the Smithsonian Institution", Government Printing Office, Washington D. C. 1941, s.155-159. 154 wiodła mnie do Logik der Forschung. Na seminarium Hayeka dałem odczyt pt. Nędza historycy'zmu, który zawierał (jak mi się wtedy zdawało) coś w rodzaju zastosowania idei Logik der Forschung do metod nauk społecznych. Omawiałem te idee z Hugh Partonem i drem H. Larse-nem, który wykładał wówczas w departamencie ekonomii. Jednakże zdecydowanie nie chciałem wówczas publikować niczego przeciwko marksizmowi; gdziekolwiek jeszcze na kontynencie europejskim byli marksiści, stanowili jedyną siłę polityczną przeciwstawiającą się tyranii. Sądziłem, że w panującej wówczas sytuacji nie należy przeciw nim występować. Chociaż ich politykę uważałem za samobójczą, byłoby wyrazem braku realizmu sądzić, że można ich zreformować za pomocą jakiejkolwiek publikacji: wszelka publiczna krytyka mogła ich tylko osłabić. Później, w marcu 1938 roku, nadeszła wiadomość o hitlerowskiej okupacji Austrii. Teraz nadeszła pilna potrzeba udzielenia pomocy Austriakom w ucieczce. Także wówczas doszedłem do wniosku, że nie wolno mi w dalszym ciągu zatrzymywać dla siebie wiedzy na temat problemów politycznych zdobytej po roku 1919. Postanowiłem więc nadać Nfdzy historycyzmu nadający się do publikacji kształt. Rezultatem tego postanowienia były dwa mniej lub bardziej komplementarne dzieła: Nędza historycyzmu i Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie (na początku zamierzałem tę drugą książkę zatytułować: Falszywi prorocy: Pla-ton-Hegel-Marks). 24. Społeczeństwo otwarte i Nędza historycyzmu Pierwotnie zamierzałem tylko rozwinąć i wyrazić w "publikowanym" języku angielskim mój odczyt przedstawiony na seminarium Hayeka (wygłoszony najpierw po niemiecku w Brukseli w domu mojego przyjaciela Alfreda Braunthala181), ukazując nieco dokładniej, w jaki sposób "historycyzm" inspirował zarówno marksizm, jak i faszyzm. Miałem wyraźną koncepcję tego artykułu: miał być dosyć długi, ale łatwy do wydania w całości. Moim głównym kłopotem było napisanie go w przyzwoitym języku angielskim. Napisałem już kilka rzeczy po angielsku, ale pod względem językowym były one bardzo słabe. Mój styl w języku niemieckim w Logik der Forschung był dosyć lekki - dla czytelników języka niemieckiego. Stwierdziłem jednak, że wymogi języka angielskiego są zupełnie inne. Na przykład żadnego czytelnika języka niemieckiego nie zrażają wyrazy wielosylabowe. W języku angielskim trzeba nauczyć się ich unikać. Jeżeli jednak ktoś jest dopiero na etapie, na którym stara się uniknąć najprostszych pomyłek, takie ambitne cele są jeszcze bardzo odległe, bez względu na to, jak bardzo by chciał je osiągnąć. Nędzę historycyzmu uważam za najmniej zgrabne spośród moich dzieł. Na dodatek po napisaniu dziesięciu podrozdziałów składających się na rozdział pierwszy cały mój plan załamał się: podrozdział 10 poświęcony esencjalizmowi do tego stopnia wprawił w zakłopotanie moich przyjaciół, że zacząłem go rozwijać i z tego rozwinięcia oraz z kilku uwag na temat totalitarnych tendencji w Państwie Platona - moi przyjaciele (zwłaszcza Henry Dań Broadhead i Margaret Dalziel) również te uwagi uznali za niejasne - wyrosła, czy raczej wybuchła, bez jakiegokolwiek planu, a w istocie wbrew wszelkim planom, niezamierzona konsekwencja: Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie. Gdy książka ta 181 Por. notę historyczną w Nędzy historycyzmu, s. iv. 156 zaczęła nabierać kształtów, wyciąłem ją z Nędzy historycyzmu i zredukowałem tę ostatnią do mniej więcej pierwotnie planowanej objętości. Był jeszcze jeden pomniejszy czynnik, który przyczynił się do powstania Społeczeństwa otwartego: byłem oburzony obskurantyzmem niektórych pytań egzaminacyjnych dotyczących na przykład "jednego i wielu" w greckiej filozofii i chciałem przy okazji ujawnić tendencje polityczne łączące się z tymi metafizycznymi ideami. Po oderwaniu Społeczeństwa otwartego od Nędzy historycyzmu dokończyłem najpierw pierwsze trzy rozdziały tej drugiej książki. Rozdział czwarty, który do tej pory istniał jedynie w formie szkicowej (bez omówienia tego, co później nazwałem "logiką sytuacyjną"), ukończyłem, jak mi się teraz wydaje, dopiero po tym, gdy pierwszy tom Społeczeństwa otwartego, poświęcony Platonowi, był już napisany. Z całą pewnością fakt, że książki te następowały po sobie w trochę bezładny sposób, wynikał z charakteru mojego rozwoju wewnętrznego, ale również stąd, że doszło do zawarcia paktu między Hitlerem i Stalinem oraz do wybuchu wojny, a także z powodu jej dziwnego przebiegu. Jak wszyscy bałem się, że po upadku Francji Hitler dokona inwazji na Anglię. Odetchnąłem z ulgą, gdy zamiast tego napadł na Rosję. Bałem się jednak, że Rosja ulegnie. Jednakże, jak powiada Churchill w swojej książce poświęconej pierwszej wojnie światowej, wojen się nie wygrywa, lecz przegrywa, a drugą wojnę światową przegrały hitlerowskie czołgi w Rosji i japońskie bombowce w Peari Harbor. Nędza historycyzmu i Społeczeństwo otwarte były moim udziałem w wojnie. Sądziłem, że po raz kolejny centralnym problemem stanie się wolność, zwłaszcza w obliczu odzyskującego wpływy marksizmu i planowania na wielką skalę (lub "dyrygizmu"). Książki te były więc obroną wolności przed ideami totalitarnymi i autorytarnymi oraz ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwami historycystycznych przesądów. Obie książki, a zwłaszcza Społeczeństwo otwarte (bez wątpienia ważniejsza z nich), można uznać za prace z dziedziny filozofii polityki. Obie wyrosły z teorii wiedzy wyłożonej w Logik der Forschung i z mojego przekonania, że nasze, często nieświadome, poglądy na teorię wiedzy i jej centralne zagadnienia ("Co możemy wiedzieć?", "Jak pew- 157 na jest nasza wiedza?") mają decydujące znaczenie w kształtowaniu naszego stosunku do siebie samych, a także do polityki182. W Logik derForschung starałem się wykazać, że nasza wiedza rozwija się drogą prób i eliminacji błędów i że gtówna różnica między rozwojem przednaukowym i naukowym polega na tym, iż na poziomie naukowym świadomie poszukujemy naszych btędów: świadome przyjęcie metody krytycznej staje się głównym instrumentem rozwoju. Wydaje mi się, że byłem wówczas w pełni świadom tego, iż metoda krytyczna - lub podejście krytyczne - polega, mówiąc ogólnie, na poszukiwaniu trudności i sprzeczności oraz na ich próbnym rozwiązywaniu oraz że taką procedurą można posługiwać się poza nauką, charakteryzującą się przede wszystkim krytycznymi sprawdzianami. Napisałem bowiem: "W niniejszej książce odsunąłem krytyczną - lub jeżeli kto woli »dialektyczną« - metodę rozwiązywania sprzeczności na plan drugi, ponieważ zajmowałem się próbami rozwijania praktycznych metodologicznych aspektów moich poglądów. W dotychczas nie opublikowanej książce starałem się obrać drogę krytyczną..."183 (Była to aluzja do Die beiden Grund- probleme.) W Społeczeństwie otwartym podkreślałem, że metodę krytyczną -która posługuje się sprawdzianami, gdzie to tylko możliwe, a najlepiej sprawdzianami praktycznymi - można uogólnić na to, co nazywam postawą krytyczną lub racjonalną184. Argumentowałem, że najlepszym sensem stów "rozum" i "rozumność" jest otwartość na krytykę - gotowość poddawania się krytyce i gotowość krytykowania siebie. Starałem się argumentować, że ta krytyczna postawa racjonalności winna być rozciągnięta możliwie najszerzej185. Sugerowałem, że wymóg możliwie najszerszego stosowania postawy krytycznej można nazwać "krytycz- 182 Związek ten krótko opisałem w moim wykładzie wygłoszonym w British Academy, The Pwerty of Historicism, The Academy Library, Harper & Rów, New York-Evanston 1964, obecnie Wprowadzenie do Conjectures andRefutations, por. podrozdziały II i III. 183 Por. Logika odkrycia naukowego, s. 55, przypis 3 do podrozdziału 11, oraz Czym jest diale-ktyka, w: Conjectures andRefutations, s. 313, gdzie metoda sprawdzania jest uznana za zasadniczo krytyczną, to znaczy dążącą do wykrywania btędów. 184 Zupełnie niepotrzebnie posługiwałem się bardzo często brzydkim słowem "racjonalisty-czny" (jak np. "racjonalistyczna postawa"), zamiast słowem "racjonalny", które jest lepsze i jaśniejsze. Powodem (złym zresztą) było, jak przypuszczam, to, że argumentowałem w obronie "racjonalizmu". 185 Por. Społeczeństwo otwarte, rozdział 24. 158 nym racjonalizmem", którą to sugestię podjęli później Adrienne Koch186 i Hans Albert187. Postawa ta implikuje świadomość, że zawsze będziemy żyć w społeczeństwie niedoskonałym. Jest tak nie tylko dlatego, że nawet bardzo dobrzy ludzie są niedoskonali, ani nie dlatego, że często popełniamy błędy, ponieważ wiemy zbyt mało. Ważniejsze niż obie te sprawy jest to, że zawsze będą istniały nierozwiązywalne konflikty wartości: jest wiele problemów moralnych, które są nierozwiązywalne, ponieważ zasady moralne mogą pozostawać w konflikcie. Ludzkie społeczeństwo bez konfliktów jest niemożliwe; takie społeczeństwo nie byłoby społeczeństwem przyjaciół, lecz mrówek. Nawet gdyby można było je urzeczywistnić, istnieją wartości ludzkie najwyższej wagi, które uległyby zaprzepaszczeniu, gdyby takie społeczeństwo dało się zbudować, i dlatego winniśmy się powstrzymywać przed dążeniem do jego urzeczywistnienia. Z drugiej strony jednak powinniśmy dążyć do rozładowywania sytuacji konfliktowych. I w ten sposób popadamy w konflikt wartości lub zasad. Przykład ten wskazuje także, że konflikty wartości i zasad mogą być cenne i w istocie mają zasadnicze znaczenie dla społeczeństwa otwartego. Jeden z głównych argumentów Społeczeństwa otwartego jest wymierzony przeciwko relatywizmowi moralnemu. To, że wartości moralne lub zasady mogą wchodzić w konflikt, nie odbiera im obo-wiązywalności. Wartości lub zasady moralne można odkrywać, a nawet konstruować. Mogą obowiązywać w określonej sytuacji, w innej zaś nie. Mogą być osiągalne dla jednych, lecz nieosiągalne dla innych. Wszystko to jednak jest dalekie od relatywizmu, to znaczy od doktryny, że można bronić dowolnego zbioru wartości188. W mojej intelektualnej autobiografii należałoby wymienić kilka innych idei filozoficznych zawartych-w Społeczeństwie otwartym (niektóre 186 Adrienne Koch posłużyła się terminem "krytyczny racjonalizm" jako tytułem dla zbioru wyjątków ze Społeczeństwa otwartego, które wybrała do swojej książki Phihsophyfora Time of Crisis, Ań Interpretalion with Key Writings by Fifteen Gnat Modem Thinkers, Dutton & Co., New York 1959. 187 Hans Albert, Der kritische Rafimalismus Kar! Raimund Poppers, "Archiv fur Rechts- und Sozialphilosophie" 46,1960, s. 391-415. Hans Albert, Traktatuber kritische Yemunft, Mohr, Tiibingen 1968. W czwartym wydaniu Społeczeństwa otwartego znalazło się ważne uzupełnienie do drugiego tomu: Fakty, standardy i prawda: dalsza krytyka relatywizmu, s. 379-408, na którą, jak dotąd, prawie nikt nie zwrócił uwagi. 159 z nich dotyczą historii filozofii, inne filozofii historii). Jest ich więcej, niż dałoby się tu omówić. Jest wśród nich także pierwsze dosyć obszerne omówienie mojego antyesencjalistycznego stanowiska, a także pierwsze - jak przypuszczam - sformułowanie antyesencjalizmu, który nie jest nominalistyczny ani obserwacjonalistyczny. W związku z omówieniem stanowiska antyesencjalistycznego Społeczeństwo otwarte zawiera odrobinę słów krytycznych pod adresem Traktatu Wittgensteina. Krytyka ta została niemal całkowicie zlekceważona przez komentatorów Wittgensteina . W podobnym kontekście pisałem także o logicznych paradoks ach i sformułowałem kilka nowych paradoksów. Omówiłem również ich związek z paradoksem demokracji (fragment ten dał początek dosyć obszernej literaturze przedmiotu) i z bardziej ogólnymi paradoksami suwerenności. Dosyć bogata literatura - która jednak w moim przekonaniu niewiele przyczyniła się do wyjaśnienia problemu - powstała wskutek błędnej krytyki moich przekonań na temat wyjaśniania historycznego. W podrozdziale 12 Logik derForschung omówiłem tzw. wyjaśnianie przyczynowe189 lub wyjaśnianie dedukcyjne. Moją koncepcję antycypował - Jednym z powodów, dla których Popperowska krytyka Wittgensteina (jak i większość innych jego tez) została rzeczywiście zupełnie zlekceważona przez zwolenników Wittgensteina w Anglii, był gwaltowny i lekceważący sposób, w jaki Popper formułował swoje krytyczne opinie o filozofii Wittgensteina, który wówczas cieszył się już - upowszechnioną głównie przez Russella i Ramseya - opinią geniusza. Por. przypisy tłumacza poniżej w rozdziale 26. 189 Obecnie uważam, że analiza przyczynowego wyjaśniania w 12 podrozdziale Logiki odkrycia naukowego (a zatem także uwagi w Nędzy historycyzmu i innych miejscach) jest nieaktualna i chciałbym ją zastąpić skłonnościową interpretacją prawdopodobieństwa, wyrażoną w The Propensity Interpretation of Calculus of Probability and the Ouantum Theory, Propensity Interpretation o f Probability, oraz Ouantum Mechanics without the " Observer". Interpretacja ta zakłada moją aksjomatyzację rachunku prawdopodobieństwa, pozwala nam odrzucić normalny sposób mówienia, a także wyrażać się w sposób bardziej realistyczny. Twierdzenie: (1) p(a, b) = r interpretujemy jako: "Skłonność stanu rzeczy (lub warunków) b do wytworzenia zdarzenia a wynosi r"; (r jest liczbą rzeczywistą.) Stwierdzenie (l) może być domysłem albo może wynikać z innej hipotezy, na przykład hipotezy o prawach natury. Możemy następnie wyjaśnić przyczynowo (w uogólnionym i słabszym sensie "wyjaśniania") zdarzenie a jako spowodowane obecnością b, nawet jeżeli r nie wynosi l. Fakt, że b jest klasyczną, całkowitą czy deterministyczną przyczyną zdarzenia a można wyrazić za pomocą hipotezy podobnej do poniższej: (2)p(abx) = l, dla dowolnego x, gdzie x oznacza wszystkie możliwe stany rzeczy, w tym stany niezgodne z a lub b. (Nie musi- o czym nie wiedziałem -J. S. Mili, choć antycypacja ta była dosyć nieprecyzyjna (wskutek tego, że nie odróżniał on warunków początkowych od prawa uniwersalnego190). Kiedy po raz pierwszy wygłaszałem odczyt na temat Nędzy historycyzmu w Brukseli, mój dawny uczeń dr Kar! Hilferding191 wniósł bardzo interesujący wkład do dyskusji, w której uczestniczyli także Cari Hempel i Pauł Oppenheim: Hilferding wskazał na to, że moje uwagi o wyjaśnianiu historycznym miały związek z treścią podrozdziału 12 Logik der Forschung. (Uwagi te zostały ostatecznie zawarte w podrozdziale 30 Nędzy historycyzmu. Wystąpienie Hilferdinga, oparte m Logik derForschung, wydobyło także pewne sprawy, obecnie omawiane w Nędzy historycyzmu na s. 122-124 i 133192; chodzi o zagadnienia powiązane częściowo z logiczną relacją między wyjaśnianiem i przewidywaniem, a częściowo z trywialnością praw uniwersalnych, które są często używane w historycznych wyjaśnieniach: prawa te są zazwyczaj mato interesujące, po prostu dlatego, że w danym kontekście są nieproblematyczne*.) Nie uważałem jednak tej szczególnej analizy za bardzo istotną dla wyjaśniania historycznego, to zaś, co uznawałem za istotne, potrzebowało jeszcze kilku lat dojrzewania. Chodziło o problem racjonalności (lub "zasadę racjonalności" czy też "metodę zerową", lub - my wykluczać "niemożliwych" stanów rzeczy.) Wskazuje to korzyści wynikające z aksjoma-tyzacji podobnej do mojej, w której drugi argument może być niespójny. Ten sposób mówienia jest oczywiście uogólnieniem mojej analizy wyjaśniania przyczynowego. Ponadto pozwala nam wyrażać "nomiczne zdania warunkowe" różnych typów - typu (l) z r< l, typu (l) gdzie r = l, oraz typu (2). (Daje tym samym rozwiązanie problemu tak zwanych kontrfaktycznych zdań warukowych.) Pozwala rozwiązać problem Kneale'a (por. Logika odkrycia naukowego, uzupełnienie *x) polegający na odróżnieniu zdań przypadkowo uniwersalnych od naturalnie lub fizycznie koniecznych powiązań, wyrażonych w (2). Zauważmy jednak, że mogą istnieć niekonieczne powiązania fizyczne, które mimo to nie są przypadkowe, jak (1)_gdzierjest niezbyt odległe od jedności. Por. także odpowiedź Suppesowi w moich Replies. Por. także Nędza historycyzmu. Por. także J. S. Mili, A System o/Logie, księga III, rozdział XII, podrozdział l. Por. Kari Hilferding, Lefondement empiriąue de la ścierne, "Revue des questions scienti-fiques" 110,1936, s. 85-116. W artykule tym Hilferding (chemik fizyczny) wyjaśnia dosyć obszernie moje poglądy, od których wszakże odbiega, dopuszczając prawdopodobieństwa indukcyjne w sensie Reichenbacha. 192 Por. także K. Hilferding, Lefondement..., op. cit., s. 111, gdzie odwołuje się on do podrozdziału 12 pierwszego wydania Logik der Forschung. Zagadnienie wyjaśniania historycznego podejmował uczeń Poppera John W. N. Watkins w cyklu artykułów zebranych w tomie Wyjaśnianie historii. Zasady indywidualizmu metodologicznego w naukach spotecznych, przekład i redakcja naukowa A. Chmielewski, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1992. 161 •w jeszcze inaczej - "logikę sytuacyjną")193. Jednakże przez cale lata ta " nieistotna teza - w zniekształconej formie jako teza o "modelu dedukcyjnym" - przyczyniała się do produkcji ogromnej literatury. O wiele ważniejszy aspekt problemu, metoda analizy sytuacyjnej -którą po raz pierwszy dołączyłem do Nędzy historycyzmu194 w 1938 roku i wyjaśniłem później nieco pełniej w rozdziale 14 Społeczeństwa otwartego195 - została rozbudowana na podstawie tego, co pierwotnie nazwałem "metodą zerową". Główna idea tej metody polega na próbie uogólnienia metody teorii ekonomicznej (teorii użyteczności marginalnej) w taki sposób, aby można było ją stosować do innych teoretycznych nauk społecznych. Wpó-źniejszych przedstawionych przeze mnie sformułowaniach tej metody polega ona na budowaniu modelu sytuacji społecznej, w tym zwłaszcza instytucji społecznych, w których funkcjonuje podmiot; budowa tych modeli przebiega tak, aby wyjaśnić racjonalność ("charakter zerowy") jego postępowania. Modele takie są więc sprawdzalnymi hipotezami nauk społecznych, przede wszystkim zaś modele o charakterze "konkretnym" są (w zasadzie sprawdzalnymi) konkretnymi hipotezami historycznymi. W związku z tym chciałbym odesłać czytelnika do teorii społeczeństwa abstrakcyjnego, którą po raz pierwszy dołączyłem do amerykańskiego wydania Społeczeństwa otwartego196. Społeczeństwo otwarte stanowiło dla mnie samego punkt zwrotny, ponieważ książka ta sprawiła, że zacząłem pisać historię (nieco speku-latywną historię), która do pewnego stopnia dała mi pretekst do pisania także o metodach badań historycznych197. Już wcześniej przeprowadziłem pewne badania w dziedzinie historii filozofii, których nie publikowałem, książka ta była więc moją pierwszą publikacją w tej dziedzinie. Wydaje mi się, że dzieło to postawiło co najmniej kilka nowych 193 Por. Nędza historycyzmu; kwestie te rozwijam szerzej w rozdziale 14 Społeczeństwa otwartego oraz w: Historicol Explanation: Ań Interview with Sir Kari Popper, La rationalite et le statut du principe de rationalite, O teorii obiektywnego umysfu, w: Wiedza obiektywna, rozdział 4 ora A PluralistAppmach to the Philosophy ofHistory, a także w wielu nie publikowanych wykładach wygłoszonych w London School of Economics i gdzie indziej. 194 Por. Nędza historycyzmu, podrozdział 31 i 32. • Por. Nędza historycyzmu, podrozdział 31132. 195 Por. tom II Społeczeństwa otwartego, s. 97-107. 196 Por. ibid., 1.1, s. 197-199, t. II, s. 247. 197 Por. Nędza historycyzmu, podrozdział 30-32, oraz O teorii obiektywnego umysłu, w: Wiedza obiektywna, rozdział 4, oraz A Pluralist Approach to the Philosophy ofHistory. 162 problemów historycznych - w istocie rozdrażniło całe szerszenie gniazdo tych problemów. Pierwszy tom Społeczeństwa otwartego, który zatytułowałem Urok Platona, powstał - jak już wspomniałem - z rozszerzenia 10 podrozdziału Nędzy historycyzmu. W pierwszej wersji tego rozszerzenia znalazło się kilka akapitów na temat totalitaryzmu Platona, na temat tej jego postawy z jego historycystyczną teorią upadku i degeneracji, oraz na temat Arystotelesa. Uwagi te opierały się na moim odczytaniu Państwa, Polityka, Gorgiasza i kilku ksiąg Praw, oraz na książce Theodora Gomperza Greek Thinkers, w której rozczytywałem się od szkoły średniej. Niechętna reakcja moich nowozelandzkich przyjaciół na te akapity spowodowała w rezultacie powstanie Uroku Platona, a wraz z tym tomem całego Społeczeństwa otwartego. Ich reakcja zmusiła mnie bowiem do powrotu do źródeł, ponieważ chciałem przedstawić wyczerpujące uzasadnienie moich poglądów. Przeczytałem Platona bardzo uważnie jeszcze raz; czytałem Dielsa, Grote'a (którego poglądy uznałem za zasadniczo zgodne z moimi) oraz wielu innych komentatorów i historyków tego okresu. (Pełną bibliografię można znaleźć w Społeczeństwie otwartym.) Moje lektury były w znacznej mierze uzależnione od tego, co udało mi się dostać w Nowej Zelandii: podczas wojny nie miałem możliwości sprowadzenia książek z zagranicy dla moich celów. Z jakiegoś powodu nie miałem na przykład dostępu do Loebowskiego wydania Państwa (w przekładzie Shoreya), chociaż drugi tom tego wydania, jak stwierdziłem po wojnie, został opublikowany w 1935 roku. Była to wielka szkoda, ponieważ jest to zdecydowanie najlepszy przekład, co odkryłem później. Dostępne przekłady były tak niezadowalające, że posługując się wspaniałym wydaniem Adama, zacząłem sam tłumaczyć, mimo mojej znikomej znajomości greki, którą starałem się uzupełnić za pomocą przywiezionego z Austrii szkolnego podręcznika gramatyki greckiej. Nic by z tego nie wyszło, gdybym nie spędził na tych przekładach ogromnej ilości czasu: już poprzednio wielokrotnie przekonałem się, że muszę bez końca poprawiać przekłady z języka łacińskiego, a nawet z niemieckiego, jeżeli chciałem dobitnie przekazać interesującą ideę w wystarczająco czytelnym języku angielskim. Oskarżono mnie o stronniczość w moich przekładach. Rzeczywiście, one są stronnicze. Jednakże nie istnieje niestronniczy przekład Platona i twierdzę, że taki przekład nie jest możliwy. Przekład Shoreya jest jed- 163 nym z nielicznych pozbawionych odchylenia liberalnego, ponieważ akceptował on idee polityczne Platona mniej więcej w takim samym sensie, w jakim ja odrzucałem je. Wysiałem Nędzę historycyzmu do "Mind", ale została odrzucona, natychmiast zaś po ukończeniu Społeczeństwa otwartego w lutym 1943 roku (książka była przepisywana wielokrotnie) wysłałem rękopis do Ameryki w celu opublikowania. Książka została napisana w bardzo trudnych warunkach. Zawartość bibliotek była znacznie ograniczona i musiałem się dostosować do książek, które były dostępne. Miałem ponadto przytłaczające obowiązki dydaktyczne, władze uniwersytetu zaś nie tylko nie były pomocne, lecz nawet czyniły mi trudności. Powiedziano mi, że byłoby dobrze, gdybym niczego nie publikował podczas mojego pobytu w Nowej Zelandii, i że czas poświęcony na badania jest czasem ukradzionym moim zajęciom dydaktycznym, za które mi płacono198. Doszło do tego, że bez moralnego wsparcia ze strony moich przyjaciół w Nowej Zelandii nie przetrwałbym. W tych okolicznościach reakcja przyjaciół ze Stanów Zjednoczonych, którym posłałem mój rękopis, była okropnym ciosem. Najpierw nie odzywali się przez wiele miesięcy, a później, zamiast złożyć rękopis u wydawcy, zwrócili się z prośbą o wygłoszenie opinii do słynnego autorytetu, który stwierdził, że książka ta - ze względu na brak szacunku do Arystotelesa (nie Platona) - nie nadaje się do przedłożenia u wydawcy*. Niemal po roku, gdy byłem już bliski załamania i popadłem w wielkie przygnębienie, przez przypadek otrzymałem angielski adres mojego przyjaciela Emsta Gombricha, z którym straciłem kontakt podczas 198 Sytuacja ta spowodowała, że w 1945 roku opublikowano pamflet pod tytułem Research and Unwersity, naszkicowany przeze mnie we współpracy z Robinem S. Allanem i Hugh Par-tonem oraz podpisany - po pewnych drobnych zmianach - przez Henry'ego Fordera i innych. Sytuacja w Nowej Zelandii bardzo szybko się zmieniła, tymczasem jednak wyjechałem do Anglii. (Dopisane w 1975 roku.) Historię tego pamfletu opowiada E. T. Beardsiey, A History of the Unwersity ofCanterbury 1873-1973, w: W. J. Gardner i inni, University of Canterbury, Chytchurch, N. Z. 1973. Skomplikowaną historię powstania i publikacji Spofeazeństwa otwartego opowiada jej uczestnik Ernst Gombrich w artykule The Open Society and Its Enemies: Remembering Its Pu-blication Fifty Years Ago, "Discussion Papers" 11/95, LSE, London. Niektóre informacje zawiera artykuł A. Chmielewskiego, Spoteczeństwo już otwarte. Co dalej?, "Odra" 11/1996. Według prywatnych źródeł informacji owym autorytetem, który poczuł się urażony potraktowaniem Arystotelesa przez Poppera miał być Sir David Ross, wybitny tłumacz i komentator Arystotelesa. Emst Gombrich we wspomnianym wyżej artykule błędnie pisze, że chodziło o nonszalancki stosunek Poppera do Platona. 164 wojny. Wraz z Hayekiem, który z wielką gotowością zaoferował mi swoją pomoc (nie śmiałem zawracać mu głowy, ponieważ spotkałem go zaledwie kilka razy w życiu), znalazł wydawcę. Obaj napisali bardzo zachęcające opinie o książce. Ulga była ogromna. Czułem wówczas, że obaj ocalili mi życie. Nadal tak sądzę. 25. Inna działalność w Nowej Zelandii W Nowej Zelandii zajmowałem się nie tylko tą pracą. Zajmowałem się także trochę logiką - w istocie wymyśliłem sobie na prywatny użytek coś, co teraz nazywa się "dedukcją naturalną"199 - a także bardzo wiele pracy i liczne wykłady poświęciłem logice odkrycia naukowego, w tym także historii nauki. Te ostatnie zajęcia polegały głównie na zastosowaniu moich idei logicznych na temat odkryć naukowych do faktycznych odkryć naukowych. Starałem się jednak wyjaśnić sobie samemu ogromne znaczenie historyczne teorii błędnych, takich jak na przykład Par-menidesowska teoria zwartego świata. W Nowej Zelandii wygłaszałem odczyty na temat nieindukcyjnych metod nauki na forum oddziału Towarzystwa Królewskiego Nowej Zelandii, mieszczącego się w Christchurch, oraz w Akademii Medycznej w Dunedin. Te ostatnie zainicjował profesor (później Sir John) Eccies. Podczas moich dwóch ostatnich lat w Christchurch wygłaszałem odczyty dla nauczycieli i uczniów w departamencie nauk przyrodniczych w Canterbury University College. Wszystko to była ciężka praca (gdy myślę o tym dzisiaj, sam nie wiem, jak temu wszystkiemu podołałem), ale przynosząca ogromne zadowolenie. W latach późniejszych na całym świecie spotykałem uczestników tamtych wykładów - uczonych, którzy zapewniali mnie, że otworzyłem im oczy - a byli wśród nich uczeni najwyższej miary. Nowa Zelandia bardzo mi się podobała - mimo nieprzychylności wobec mojej pracy, demonstrowanej przez niektórych członków władz 199 Por. zwłaszcza New Foundations of Logie i Logie Without Assumptions. Zagadnieniami tymi zająłem się po części wskutek zainteresowania problemami teorii prawdopodobieństwa: zasady "dedukcji naturalnej" są bardzo ściśle spokrewnione ze zwykłymi definicjami w algebrze Boole'a. Por. także artykuły Alfreda Tarskiego z lat 1935 i 1936, stanowiące obecnie rozdziały XI i XII jego książki pt. Logie, Semantics, Metamathematics, przekl. J. H. Woodger, Ox-ford University Press, London-New York 1956 [Wyczerpująca bibliografia prac Alfreda Tarskiego, opracowana przez Stevena Givanta, została opublikowana w: Alfred Tarski, Pismo logiano-filozoficzne, 1.1, red. Jan Zygmunt, PWN Warszawa 1995, s. 333-372.] 166 uniwersytetu - i byłem gotów zostać tam na dobre. W początkach 1945 roku otrzymałem zaproszenie z uniwersytetu w Sydney. Potem jednak w gazetach australijskich ukazała się krytyka pomysłu powołania obywatela obcego państwa na to stanowisko i w parlamencie formułowano interpelacje na ten temat. Wobec czego zatelegrafowałem do Sydney, przekazując podziękowania i informując o rezygnacji z zaproszenia. Niedługo potem - wojna w Europie znajdowała się w ostatnich stadiach - otrzymałem telegram podpisany przez Hayeka, w którym oferował mi stanowisko wykładowcy na uniwersytecie w Londynie w London School of Economics i dziękował za przysłanie Nędzy historycyzmu do pisma "Economica", którego był redaktorem. Poczułem, że po raz kolejny Hayek uratował mi życie. Od tej chwili z niecierpliwością oczekiwałem wyjazdu z Nowej Zelandii. 26. Anglia: London School of Economics and Political Science Gdy opuszczaliśmy Nową Zelandię, panowały jeszcze warunki wojenne i nasz statek otrzymał nakaz płynięcia wokół Cape Horn: był to fantastyczny i niezapomnianie piękny widok. Przybyliśmy do Anglii w początkach stycznia 1946 roku i rozpocząłem pracę w London School of Economics. W tamtym okresie zaraz po wojnie LSE stanowiła wspaniałą instytucję, dostatecznie małą, aby wszyscy wykładowcy znali się osobiście. Wykładowców, chociaż nielicznych, miała wybitnych, podobnie jak studentów. Było ich bardzo wielu - w grupach większych niż później w LSE - pełnych chęci, dojrzałych i bardzo wdzięcznych: stanowili wyzwanie dla nauczyciela. Wśród tych studentów znalazł się były zawodowy oficer Marynarki Królewskiej John Watkins, obecnie mój następca w LSE. Z Nowej Zelandii wróciłem z ogromną ilością otwartych zagadnień, częściowo czysto logicznych, po części dotyczących metod, w tym metod nauk społecznych. Znalazłszy się obecnie w instytucie nauk społecznych, uznałem, że te ostatnie problemy - przynajmniej na jakiś czas -powinny być ważniejsze od problemów metody w naukach przyrodniczych. Nauki społeczne jednak nigdy nie przyciągały mnie tak silnie jak teoretyczne nauki przyrodnicze. W istocie spośród nauk społecznych ekonomia przemawiała do mnie najsilniej. Jednakże, jak wielu innych przede mną, interesowało mnie porównanie nauk przyrodniczych i społecznych z punktu widzenia ich metody, co było do pewnego stopnia kontynuacją pracy, której rezultaty zawarłem w Nędzy historycyzmu. Jedną z idei omówionych w Nędzy historycyzmu był wpływ przewidywań na przewidywane wydarzenia. Zjawisko to nazwałem "efektem Edypa", ponieważ w historii o Edypie wyrocznia odegrała najważniejszą rolę w ciągu wydarzeń, które doprowadziły do wypełnienia się przepowiedni. (Była to także aluzja do psychoanalityków, którzy pozostawali zdumiewająco ślepi na ten interesujący fakt, chociaż nawet Freud przyznał, że same sny śnione przez pacjentów były często zabarwione przez teorie ich psychoanalityków; Freud nazywał je "posłusznymi snami"). Przez jakiś czas sądziłem, że istnienie efektu Edypa odróżnia nauki społeczne od przyrodniczych. Ale także w biologii - nawet w biologii molekularnej - oczekiwania często odgrywają pewną rolę w uzyskaniu tego, czego się oczekiwało. W każdym razie sformułowane przeze mnie obalenie przekonania, że zjawisko to może służyć jako cecha odróżniająca nauki społeczne od przyrodniczych, stało się zarodkiem mojego artykułu Indeterminism in Ouantum Physics and in Cias-sical Physics200. Zajęło to jednak trochę czasu. Mój pierwszy artykuł po powrocie do Europy powstał dzięki bardzo uprzejmemu zaproszeniu do wzięcia udziału w sympozjum na temat Dlaczego rachunki logiczne i arytmetyczne można stosować do rzeczywistości?201, na wspólnym posiedzeniu Towarzystwa Arystotelesowskiego oraz Mind Association w Manchesterze w lipcu 1946 roku. Było to bardzo interesujące spotkanie i zostałem przyjęty przez filozofów angielskich z wielką przyjaźnią oraz - zwłaszcza przez Ryle'a - ze sporym zainteresowaniem. W istocie moje Społeczeństwo otwarte zostało dobrze przyjęte w Anglii. Przyjęcie tej książki wykroczyło daleko poza moje oczekiwania; nawet platoniści, którzy nienawidzili książki, zauważyli "płodność idei" i stwierdzali, że niemal każde zdanie daje do myślenia - co oczywiście dało mi więcej zadowolenia niż jakiekolwiek powierzchowne pochwały. Nie było jednak żadnej wątpliwości, że mój sposób myślenia, moje zainteresowania i moje problemy zupełnie się różniły od zagadnień, którymi zajmowali się filozofowie angielscy. Nie wiem, dlaczego tak było. W przypadku innych ludzi mogło chodzić o moją krytyczną postawę wobec pozytywizmu i filozofii języka. To zaś przypomina mi spotkanie z Wittgensteinem; o tym naszym spotkaniu słyszałem najróżniejsze i absurdalne plotki. W początkach roku akademickiego 1946-1947 otrzymałem zaproszenie od Sekretarza Klubu Nauk Moralnych w Cambridge do wygłoszenia odczytu o jakiejś "łamigłówce filozoficznej"*. Było oczywiste, że sformułowanie to pochodziło od Wittgensteina i że kryła się Indeterminism in Ouantum Physics and in Ciassical Physics, część I i II. Why we the Calculuses of Logie and Arythmetic Applicable to Reality?", rozdział 9 Conjec-^nsandRefutations. , f'hilosophical puzzle"'. 168 169 za nim filozoficzna teza Wittgensteina, iż autentyczne problemy filozoficzne nie istnieją, że są to tylko językowe łamigłówki. A ponieważ do tezy tej żywiłem jedną z najsilniejszych awersji, postanowiłem wygłosić odczyt pt. Czy istnieją problemy filozoficzne? Wystąpienie (które odbyło się 26 października 1946 roku w pokojach Braithwaite'a w King's College) rozpocząłem od wyrażenia uczucia zaskoczenia, że Sekretarz zaprosił mnie do przedstawienia odczytu na temat "jakiejś łamigłówki filozoficznej", i wskazałem, że dając do zrozumienia, iż problemy filozoficzne nie istnieją, ten, kto sformułował zaproszenie, zajął już stanowisko - być może nieświadomie - w sporze sprowokowanym przez autentyczny problem filozoficzny. Nie muszę dodawać, że moje stwierdzenie miało stanowić jedynie wyzwanie i odrobinę swawolne wprowadzenie do tematu. W tym jednak momencie Wittgenstein poderwał się i powiedział głośno oraz -jak mi się wydawało - gniewnie: "Sekretarz uczynił właśnie to, co mu polecono. Postąpił zgodnie z moimi osobistymi instrukcjami". Nie zwróciłem na to uwagi i kontynuowałem. Jak się jednak później okazało, przynajmniej niektórzy wielbiciele Wittgensteina zapamiętali to i w rezultacie uznali moje stwierdzenie - które miało być żartem - za poważną skargę na Sekretarza. Podobnie zareagował biedny sam Sekretarz, co widać w protokole z tego spotkania, w którym zdaje sprawę z tego incydentu i dodaje przypis: "Tak brzmi obowiązujący w Klubie formularz zaproszenia"202. W dalszym ciągu wykładu stwierdziłem jednak, że gdybym sądził, iż nie ma autentycznych problemów filozoficznych, z pewnością nie byłbym filozofem, natomiast fakt, że wielu ludzi - a może nawet wszyscy - bezmyślnie przyjmują nieprawidłowe rozwiązania wielu, a może nawet wszystkich problemów filozoficznych, jest jedynym uzasadnieniem dla bycia filozofem. Wittgenstein poderwał się znowu, przerywając mi, i przez dłuższą chwilę mówił o łamigłówkach i nieistnieniu problemów filozoficznych. W momencie, który wydał mi się stosowny, przerwałem mu, odczytując przygotowaną wcześniej listę problemów 202 Protokół posiedzenia nie jest catkowicie ścisty. Na przykład tytuł mojego artykułu brzmi tam (jak również na wydrukowanej liście posiedzeń) jako Methods m Philosophy, zamiast Aft there Philosophical Problems?, który to tytuł ostatecznie wybrałem. Ponadto Sekretarz sądził, że uskarżałem się na to, iż w zaproszeniu chodziło o krótkie wystąpienie, mające służyć jako wprowadzenie do dyskusji - co w istocie bardzo mi odpowiadało. Zupełnie nie zrozumiał, o co mi chodziło (łamigłówka bowiem różni się od problemu). filozoficznych, takich jak: Czy poznajemy dzięki naszym zmysłom? Czy uzyskujemy naszą wiedzę dzięki indukcji? Zagadnienia te Wittgenstein odrzucił jako problemy natury logicznej, nie zaś filozoficznej. Potem wymieniłem zagadnienie, czy nieskończoności potencjalne, a może nawet faktyczne, istnieją, co odrzucił jako problem matematyczny. (Odrzucenie to znalazło się w protokole ze spotkania.) Potem wspomniałem problemy moralne i zagadnienie obowiązywalności zasad moralnych. W tym momencie Wittgenstein, który siedział w pobliżu kominka i bawił się nerwowo pogrzebaczem, posługując się nim niekiedy jak batutą dyrygenta, aby podkreślić swoje twierdzenia, powiedział: "Proszę podać przykład zasady moralnej!" Odpowiedziałem: "Nie strasz zaproszonych prelegentów pogrzebaczem". Na to rozwścieczony Wittgenstein rzucił pogrzebacz i wypadł z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Było mi bardzo przykro. Przyznaję, że udałem się do Cambridge, mając nadzieję na sprowokowanie Wittgensteina do wystąpienia w obronie poglądu, że nie ma autentycznych problemów filozoficznych i na podjęcie z nim sporu w tej sprawie. Wcale nie chciałem go rozgniewać i byłem zaskoczony, że nie zrozumiał mojego żartu. Dopiero później uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie zrozumiał, iż sobie żartuję, i że to właśnie go uraziło. Jednakże chociaż chciałem potraktować problem żartobliwie, mówiłem zupełnie poważnie - być może nawet poważniej niż sam Wittgenstein, ponieważ bądź co bądź on nie wierzył w istnienie autentycznych problemów filozoficznych. Po wyjściu Wittgensteina odbyła się bardzo przyjemna dyskusja, której jednym z głównych uczestników był Bertrand Russell. Potem Braithwaite powiedział mi komplement (cokolwiek wątpliwy), że bytem jedyną osobą, której udało się przerwać Wittgensteinowi w taki-sposób, w jaki on przerywał każdemu innemu*. * W istocie do dzisiejszego dnia wśród uczniów i przyjaciół Poppera kursuje w formie anegdoty żartobliwa zasada Popperowskiego postępowania: "Thou shall not speak while l am inter-niptingyou!" (Nie będziesz mówił, gdy ja ci przerywam!), podczas czwartkowych seminariów Poppera w LSE wyznaczonemu lub zaproszonemu wykładowcy rzadko kiedy udawało się bowiem dokończyć swe wystąpienie, ponieważ Popper bezustannie przerywał każde zdanie referenta. Był to jeden z powodów, dla którego właściwie postępowanie Poppera w dyskusji naukowej uznawano za radykalnie odmienne od ideału debaty naukowej, który starał się upowszechniać w swoich pismach. Takie postępowanie Poppera Pauł Feyerabend nazywał "narzucaniem jarzma krytycznego racjonalizmu". 170 171 Następnego dnia w pociągu do Londynu w moim przedziale siedziało naprzeciwko siebie dwoje studentów; chłopiec czytał książkę a dziewczyna lewicowe czasopismo. Nagle ona zapytała: "Kim jest ten Kari Popper?" Chłopak odpowiedział: "Nigdy o nim nie słyszałem". Taka jest sława. (Jak się później okazało, magazyn ten zawierał atak na Społeczeństwo otwarte.) Spotkanie w Klubie Nauk Moralnych niemal natychmiast stało się przedmiotem zupełnie nieprawdopodobnych plotek. W zaskakująco krótkim czasie otrzymałem z Nowej Zelandii list z pytaniem, czy to prawda, że między mną i Wittgensteinem doszło do bójki na pogrzebacze. W bliższej okolicy plotki były mniej przesadzone, ale niewiele mniej*. Incydent ten był po części konsekwencją mojego obyczaju, że gdziekolwiek jestem zaproszony do wystąpienia, staram się przedstawić pewne konsekwencje moich poglądów, które byłyby nie do przyjęcia dla danej widowni. Wydaje mi się bowiem, że jest to jedyne uzasadnienie dla wykładu: prowokować**. Tylko pod tym względem język mówiony * Przebieg tego spotkania był przedmiotem wielu legend, o czym Popper wspomina kilkakrotnie. Prawdy dociec jest wyjątkowo trudno, ponieważ szkoły, jakie powstały wokół obu tych wybitnych myślicieli, byty i nadal są sobie szczególnie wrogie; wszelkie relacje z tego starcia są nacechowane silnymi emocjami i uprzedzeniami "ideologicznymi" i nie mają nic wspólnego z obiektywizmem i racjonalnością, zwolennicy bowiem zarówno Wittgensteina, jak i Poppera, tworząc ezoteryczne kręgi wtajemniczonych, sami chętnie nakładali sobie samym jarzmo posłuszeństwa wobec mistrzów. Ze względu na kontrowersyjność tej sprawy, a także legendarną już wrogość między krytycznymi racjonalistami i zwolennikami Wittgensteina, przytaczam fragmenty relacji opartej na informacjach strony przeciwnej Popperowi: "[Wittgenstein byt] pełen wstrętu wobec własnej próżności i głupoty własnego zachowania podczas jednego ze spotkań w Klubie Nauk Moralnych. [...] Na jego dominację podczas tych spotkań z dezapro-barą reagowali inni filozofowie w Cambridge (przede wszystkim Broad i Russell) oraz liczni zaproszeni wykładowcy. 26 października [1946] roku miało miejsce starcie, które nabrało rozgłosu, gdy Kari Popper wystąpil w klubie z odczytem na temat "Czy istnieją problemy filozoficzne?" Obrany przez Poppera przedmiot, a także sposób wykładu były celowo zaplanowane, aby sprowokować Wittgensteina (o którym Popper sądził, że zaprzecza istnieniu problemów filozoficznych). I rzeczywiście to wystąpienie sprowokowało go, chociaż przekaz jak właściwie do tego doszło, ginie w mgle legendy. [..^Alternatywna [wobec Popperowskiej] relacja głosi, że Popper i Wittgenstein posprzeczali się, oskarżając się nawzajem o niezrozumienie kwestii spornej, aż Wittgenstein poirytowany wybiegi z pokoju, a Russell zawołał za nim: •Wittgenstein, to ty powodujesz cale to nieporozumienie*". Ray Monk, Wittgenstein. A Duty o/a Genius, Yintage, London 1991, s. 494-495. ** Por. odmienne przekonanie Thomasa S. Kuhna, który w artykule poświęconym spra^ wom spornym między jego a Popperowską koncepcją filozofii nauki napisał: "...nie jestem aż tak głęboko jak profesor Popper przekonany o pożytkach z konfrontacją poglądów" (Logika odkrycia naukowego czy psychologia badań?, w: Dwa bieguny. Tradycja i nowatorstwo w badaniach naukowych, przekł. Stefan Amsterdamski, PIW, Warszawa 1985, s. 370). Sprawa ta me jest błaha, ponieważ nie tylko wykłady publiczne, lecz także teksty publikowane przez Poppe- 172 może mieć przewagę nad językiem pisanym. Dlatego też wybrałem taki temat. Poza tym ów spór z Wittgensteinem dotyczył spraw fundamentalnych. Twierdzę bowiem, że problemy filozoficzne istnieją: twierdzę nawet, że niektóre z nich rozwiązałem. Jednakże, jak napisałem gdzie indziej, "proste rozwiązanie dla odwiecznego problemu filozoficznego wydaje się czymś mało atrakcyjnym"203. Poglądem wielu filozofów, a zwłaszcza -jak się wydaje - zwolenników Wittgensteina, jest przekonanie, że jeżeli problem okazał się rozwiązywalny, to nie mógł być filozoficzny. Istnieją oczywiście inne sposoby poradzenia sobie ze skandalem rozwiązanego problemu. Można powiedzieć, że wszystko to było wiadomo od dawna albo że prawdziwy problem nadal pozostał nie rozwiązany. A poza tym jest oczywiste, że takie rozwiązanie musi być nieprawidłowe, prawda? Jestem gotów przyznać, że taka postawa jest często cenniejsza niż postawa nadmiernej uległości i ochoczej zgody.) Szczególnie trudno mi było wówczas zrozumieć powszechną wśród filozofów angielskich tendencję do flirtowania z antyrealistycznymi epistemologiami: fenomenalizmem, pozytywizmem, z Berkeleyowskim, Hume'owskim lub Machowskim idealizmem ("monizmem neutralnym"), sensacjonalizmem, pragmatyzmem - wszystkie te zabawki filozofów były wówczas bardziej popularne niż realizm. Po okrutnej, trwającej sześć lat wojnie postawa taka była dla mnie zaskoczeniem i przyznaję, że - by użyć historycystycznego stwierdzenia - uważałem siebie trochę za "przestarzałego". Dlatego, gdy zostałem zaproszony w roku akademickim 1946/1947 do wygłoszenia artykułu w Oxfordzie, przygotowałem tekst pod tytułem Obalenie fenomenalizmu, pozytywizmu, idealizmu i subiektywizmu. W dyskusji obrona tych poglądów była tak słaba, że zrobiła bardzo mizerne wrażenie. Jednakże owoce tego zwycięstwa (jeżeli takie odniosłem) zostały zebrane przez filozofów języka potocznego, ponieważ niebawem filozofia języka rychło postanowiła wesprzeć zdrowy rozsądek. W istocie próby trzymania się zdrowego rozsądku i realizmu są w mym przekonaniu zdecydowanie ra zyskały sobie opinię tekstów utrzymanych w tonie nadmiernie agresywnym - w szczególności Spoteczenstwo otwarte - co w świecie naukowym nie przyczyniło respektu ani dziełom Poppera, ani jego osobie. Miało to spory wpływ na charakter filozoficznej recepcji jego dzieła w krajach anglojęzycznych. (Była ona w przeważającej mierze zdecydowanie negatywna.) 03 Por. Conjecfures andRefutations, s. 55. 173 najlepszymi aspektami filozofii języka potocznego. Zdrowy rozsądek jednak, choć często ma rację (zwłaszcza pod względem realizmu), nie ma racji zawsze. Sprawy zaczynają być interesujące właśnie tam, gdzie zdrowy rozsądek się myli. W takich właśnie chwilach najlepiej widać jak bardzo potrzebujemy oświecenia. Są to też chwile, w których użycie języka potocznego nie może nam pomóc. Mówiąc inaczej, język potoczny i filozofia języka potocznego mają charakter konserwatywny. Jednakże w sprawach intelektu (w przeciwieństwie na przykład do sztuki czy polityki) nic nie jest mniej twórcze i mniej potoczne niż konserwatyzm. Wydaje mi się, że wszystko znakomicie wyraził Gilbert Ryle: "Racjonalność człowieka polega nie na tym, że nie kwestionuje się spraw zasadniczych, lecz na tym, że nigdy nie przestaje się kwestionować -nie na kurczowym trzymaniu się uznanych aksjomatów, lecz na nieuznawaniu niczego za oczywiste"204. 204 Por. recenzję Społeczeństwa otwartego, napisaną przez Ryle'a w "Mind", 56, 1947, s. 167-172. [Należy tu dodać, że wiemy uczeń Wittgensteina, Rush Rhees, zaatakował Gilbe-rta Ryle'a, znawcę Platona, za napisanie tej "entuzjastycznej" recencji o Popperowskim Społeczeństwie otwartym. Krytyka była spowodowana tym, że Popper "traktuje Platona, Hegla i Marksa tak samo, oskarżając ich o bycie zwolennikami totalitaryzmu. Wittgenstein powiedział Rheesowi, że zgadza się z tendencją jego artykułu, lecz skrytykował go za zbyt wiele niepotrzebnych gestów i zbyt mato otwarcie zadanych ciosów" (R. Monk, Wittgenstein..., op. dt., s. 482). Panująca w kręgu wyznawców Wittgensteina postawa zwierania własnych szeregów przeciwko "wrogowi ideologicznemu" - nawet poprzez użycie werbalnej i instytucjonalnej przemocy - sprowokowała Ryle'a do następującej refleksji: "Ta pogarda dla myśli kogoś innego niż Wittgenstein wydawała mi się w przypadku studentów pedagogicznie katastrofalna i niezdrowa dla samego Wittgensteina. Spowodowała, że powziąłem postanowienie, żeby nie tyle zostać filozoficznym poliglotą, ile uniknąć pozostania monoglotą; a już przede wszystkim, aby uniknąć zostania echem monogloty, nawet jeżeli jest on geniuszem i przyjacielem", w: R. Monk, Wittgenstein..., op. cit., s. 495. Odrzucanie wszelkiej innej filozofii poza Wittgenstei-nowską sprowokowało Poppera do następującej uwagi (wygłoszonej 2 maja 1961 roku): "Historia filozofii staje się niemal niemożliwa, ponieważ ludzie przestali w ogóle czytać albo tez czytają już tylko Wittgensteina".] 174 27. Pierwsze lata pracy w Anglii Chociaż miałem za sobą ciężkie i smutne chwile -jak każdy człowiek -wydaje mi się, że od powrotu do Anglii nie byłem jako filozof nieszczęśliwy ani godziny. Pracowałem ciężko i często popadałem w głębokie, nierozwiązywalne trudności. Byłem jednak szczęśliwy, gdy natykałem się na nowe problemy, gdy się z nimi zmagałem i gdy robiłem postępy. Na tym polega, jak sądzę, najlepsze życie. Wydaje mi się ono nieskończenie lepsze niż życie czystej kontemplacji (by nie wspomnieć o boskiej autokontemplacji), którą Arystoteles zaleca jako najlepszą. Jest to życie zupełnie pozbawione spokoju, lecz bardzo zwarte -autarkiczne w sensie Platońskim - chociaż życie całkowicie autarkiczne jest niemożliwe. Mojej żonie i mnie nie podobał się pomysł stałego zamieszkania w Londynie, gdy więc przenieśliśmy się do Penn w Bucking-hamshire w 1950 roku, jak przypuszczam, zostałem najszczęśliwszym z filozofów. Nie jest to zupełnie nieistotne dla mojego intelektualnego rozwoju, ponieważ pomogło mi to bardzo w mojej pracy. Zachodzi tu jednak swoiste sprzężenie: jednym z wielkich źródeł szczęścia jest możność dostrzeżenia, tu i ówdzie, nowych aspektów niewiarygodnego świata, w jakim żyjemy, i naszej niewiarygodnej w nim roli. Przed przeniesieniem się do Buckinghamshire moja praca dotyczyła w głównej mierze "dedukcji naturalnej". Zacząłem ją już w Nowej Zelandii, gdzie uczestnictwo w moich zajęciach z logiki jednego ze studentów, Petera Munza (obecnie profesora historii w Yictoria Universi-ty), stanowiło dla mnie wielką zachętę do dalszej pracy, zdradzał on bowiem niezwykłą głębię rozumienia, a także znakomicie sformułował i niezależnie rozwinął pewien argument205. (On sam nie przypomina sobie tego incydentu.) Po powrocie do Anglii na temat dedukcji naturalnej 205 Na bardzo wczesnym etapie oczywiście sformułował i wykazał poprawność metajęzykowej zasady dowodu pośredniego: Jeżeli o logicznie wynika z nie-a, to a jest dowodliwe. 175 rozmawiałem z Paulem Bernaysem, teoretykiem mnogości, i raz z Ber-trandem Russellem. (Tarski nie interesował się tymi sprawami, co dobrze rozumiałem, ponieważ zajmował się znacznie ważniejszymi ideami; lecz nawet Evert Beth zainteresował się bardzo moimi problemami.) Jest to bardzo elementarna, lecz dziwnie piękna teoria -o wiele piękniejsza i bardziej symetryczna niż teorie logiczne, które poznałem poprzednio. Badania te zostały zainspirowane lekturą artykułu Tarskiego O pojęciu wynikania logicznego^, który odczytał na kongresie w Paryżu jesienią 1935 roku. Artykuł ten, a zwłaszcza pewne wątpliwości w nim wyrażone207, postawiły przede mną dwa problemy: (l) w jakiej mierze możliwe jest formułowanie logiki za pomocą kategorii prawdy lub dedukowalności, to znaczy za pomocą przenoszenia prawdy i retransmisji fałszywości? Oraz (2), jak dalece stałe logiczne języka przedmiotowego można uznać za symbole, których funkcjonowanie da się w pełni wyrazić za pomocą kategorii dedukowalności (przenoszenia prawdy)? Z tych problemów i moich prób ich rozwiązania wyrosło wiele innych problemów208. Jednakże w końcu, po kilku latach wysiłku, zarzuciłem te sprawy, gdy odkryłem, że popełniłem pomyłkę, chociaż błąd ten nie był poważny, a jego naprawa doprowadziła do pewnych interesujących wyników. Nigdy ich jednak nie opublikowałem209. 206 Por.: A. Tarski, Logie, Semantics, Metamafhematics, s. 409-420 [wyd. poi. A. Tarski, Pisma hgiczno-fihzoficzne, s. 186-202.] 207/^>ld.,s.419inast. 208 Por. New Foundations of Logie; Logie Without Assumptions, Functional Logie without Acioms w Primitive Rules ofinference; On the Theoiy ofDeduction, Part I & II; Trwialization of Mathematical Logie i What Cmi Logie do for Philosophy. Zagadnienia te rozwinął Czesław Leje-wski, por. jego artykuł Popper's Theory ofFormal w Deductwe Inference, w: The Philosophy of KarIPopper, s. 632-670. 209 Błąd był związany z regułami podstawiania lub zastępowania wyrażeń: pomyłkowo sądziłem, że wystarczy sformułować te reguły za pomocą pojęcia wzajemnej d e d u k ów a l n o ś c i, choć chodziło raczej otożsamość (wyrażeń). Wyjaśnię pokrótce problem: Postulowałem na przykład, że jeżeli w zdaniu a dwa (rozłączne) podwyraźenia x i y, gdziekolwiek się pojawią, są zastępowane wyrażeniem z, wówczas wynikające stąd wyrażenie (przy założeniu, iż jest to zdanie) jest wzajemniededukowalnez wynikiem zastąpienia najpierw x przez y w każdym jego wystąpieniu, a potem y przez z, w każdym miejscu jego wystąpienia. Powinienem byt jednak postulować, że pierwszy wynik jest identyczny z drugim wynikiem. Uświadamiałem sobie, że ten postulat jest silniejszy, ale błędnie sądziłem, że słabsza reguła wystarczy. Interesującą (i jak dotąd nie opublikowaną) konsekwencją wniosku, do jakiego doszedłem, naprawiając tę pomyłkę, było to, że zachodzi zasadnicza różnica między logiką zdań i logiką funktorów: logikę zdań można zbudować jako teorię zbiorów zdań, których elementy są częściowo uporządkowane przez relację dedukowalności, logika funktorów wymaga dodatkowo specyficznie morfologicznego podejścia, ponieważ musi' 176 W 1946 roku pojechałem z Fritzem Waismannem do Holandii na Kongres Międzynarodowego Towarzystwa Signifików, który trwał kilka dni. (Uprzednio wizytę złożył mi fizyk J. Ciay, który czytał mojąLo-gik derForschung i z którym łączyło mnie wiele wspólnych poglądów.) Wówczas właśnie spotkałem Brouwera, twórcę intuicjonistycznej interpretacji matematyki, HeytingaJego najzdolniejszego ucznia, a także A. D. De Groota, psychologa i metodologa, oraz braci Justusa i Hermana Meijerów. Justus bardzo zainteresował się moim Społeczeństwem otwartym i niemal od razu zaczął pracę nad przekładem książki na język holenderski210. W 1949 roku zostałem profesorem logiki i metody naukowej na Uniwersytecie Londyńskim. Być może mając na względzie ten właśnie fakt, często zaczynałem moje wykłady o metodzie naukowej od wyjaśnienia, dlaczego przedmiot wykładu nie istnieje - a nawet, że istnieje on w jeszcze mniejszym stopniu niż inne nie istniejące przedmioty. (Jednakże nie powtarzałem się zbytnio w tych wykładach: nigdy nie posługiwałem się dwukrotnie tymi samymi notatkami do wykładów.) W początkach mojego pobytu w Anglii najwięcej nauczyłem się od Gombricha, Hayeka, Medawara i Robbinsa - żaden z nich nie był jednak filozofem; do grupy tej należał także Terence Hutchinson, który pisał o metodach ekonomii z wielkim rozumieniem przedmiotu. Najbardziej jednak brakowało mi sposobności do obszernej rozmowy z fizykiem, chociaż znowu spotykałem się ze Schródingerem w Londynie i wdałem się w interesującą wymianę z Arthurem Marchem w Alpbach w Tyrolu, a także z Wolfgangiem Paulim w Zurichu. odnosić się do podwyraźeń wyrażenia, posługując się pojęciem t o ż s a m o ś c i (odnoszącym się do wyrażeń). Jednakże jest to wszystko, czego tego rodzaju logika wymaga, w szczególności nie wymaga ona opisów kształtu wyrażeń. "De Yrije Sameleying en Haar Yijanden, F. G. Kroonder, Bussum 1950. 28. Pierwsza wizyta w Stanach Zjednoczonych. Spotkanie z Einsteinem W 1949 roku otrzymałem zaproszenie do wygłoszenia cyklu wykładów dla uczczenia pamięci Williama Jamesa na Uniwersytecie Harvarda. W ten sposób po raz pierwszy pojechałem do Ameryki, co spowodowało ogromną zmianę w moim życiu. Gdy przeczytałem zupełnie nieoczekiwane zaproszenie od profesora Donalda Williamsa, uznałem, że popełniono pomyłkę. Myślałem, że zostałem zaproszony w przekonaniu, że jestem Josephem Popperem-Lynkeusem. Pracowałem wówczas nad trzema różnymi sprawami: zbiorem artykułów o dedukcji naturalnej; różnymi aksjomatyzacjami prawdopodobieństwa oraz metodologią nauk społecznych. Ten ostatni temat jako jedyny nadawał się do poruszenia w formie ośmiu lub dziesięciu wykładów publicznych, nadałem więc swojemu wystąpieniu tytuł Badanie natury i społeczeństwa. Wypłynęliśmy w lutym 1950 roku. Spośród członków harwardzkie-go departamentu filozofii zetknąłem się poprzednio tylko z Quine'em. Teraz zaś poznałem także C. I. Lewisa, Donalda Williamsa i Mortona White'a. Spotkałem tam także po raz pierwszy od 1936 roku grupę starych przyjaciół: matematyka Paula Boschana, Herberta Feigla, Philippa Franka (przedstawił mnie on wielkiemu fizykowi Percy'emu Bridgma-nowi, z którym szybko się zaprzyjaźniliśmy), Juliusa Krafta, Richarda von Misesa, Franza Urbacha, Abrahama Walda i Victora Weisskopfa. Spotkałem tam po raz pierwszy Gottfrieda von Haberlera (który, jak później powiedział mi Hayek, był ekonomistą zainteresowanym moją teorią metody) oraz historyków nauki George'a Sartona i I. Bernarda Cohena, a także Jamesa Bryanta Conanta, prezydenta Universytetu Harvarda. Ameryka podobała mi się od samego początku, być może dlatego, że byłem trochę do niej uprzedzony. W 1950 roku panowało tam nie znane w Europie poczucie wolności i osobistej niezależności, które - jak 178 sądziłem - było nawet silniejsze niż w Nowej Zelandii, najbardziej wolnym ze znanych mi krajów. Były to pierwsze dni maccartyzmu - ideologii teraz już trochę zapomnianego antykomunistycznego wojownika, senatora McCarthy'ego - lecz sądząc po ogólnej atmosferze uważałem, że ruch ten, żerujący na strachu, sam sobie zgotuje zgubę. Po moim powrocie do Anglii pokłóciłem się na ten temat z Bertrandem Russellem. Przyznaję, że sprawy mogły się potoczyć w zupełnie innym kierunku. Przekonanie: "To nie może się tutaj zdarzyć", zawsze jest błędne: dyktatura może zdarzyć się wszędzie. Największe i najtrwalsze oddziaływanie na nasz pobyt miał Einstein. Zaproszono mnie do Princeton, abym wygłosił artykuł o Indeter-minizmie w fizyce kwantowej i fizyce klasycznej, który był zarysem znacznie obszerniejszego artykułu. Podczas dyskusji Einstein powiedział kilka słów, zgadzając się z moim stanowiskiem. Wystąpienie Bo-hra było obszerne (nie przestał mówić, aż w sali zostało nas tylko dwóch), argumentując za pomocą słynnego eksperymentu z dwoma szparami, że sytuacja w fizyce kwantowej jest zupełnie unikalna i że nie da się jej porównać do sytuacji w fizyce klasycznej. Fakt, że Einstein i Bohr przyszli na mój odczyt, uznaję za największy komplement, z jakim się w życiu spotkałem. Einsteina spotkałem jeszcze przed moim wykładem, najpierw dzięki Paulowi Oppenheimowi, w którego domu mieszkaliśmy. I chociaż bardzo nie chciałem Einsteinowi zabierać czasu, nalegał, abym przyszedł jeszcze raz. Łącznie spotkaliśmy się trzy razy. Głównym tematem naszych rozmów był indeterminizm. Starałem się go przekonać, aby porzucił swój determinizm, który sprowadzał się do poglądu, że świat jest czterowymiarowym blokiem znanym z teorii Parmenidesa, w którym zmiana jest ludzkim złudzeniem albo czymś bardzo podobnym. (Przyznał, że tak właśnie sądzi, i podczas omawiania tego problemu nazywałem go "Parmenidesem"*.) Argumentowałem, że jeżeli ludzie lub inne organizmy mogą doznawać zmian i autentycznego następstwa w czasie, to fakty te są realne. Nie można ich wyjaśnić za 211 Indeterminism in Owntum Physics and m Ciassica! Physics (część I, s. 117-133, część II, s. 173-195), "The British Journal for the Philosophy ofScience" l, 1950. * O zagadnieniach związanych z problematyką determinizmu oraz o swych debatach z Einsteinem Popper pisze obszernie w książce pt. Wszechświat otwarty. Argument na rzecz indeter-Minizmu, przekt. A. Chmielewski, Znak, Kraków 1996, passim. 179 pomocą teorii uzmysławiania sobie przez nas następujących kolejno po sobie plastrów czasu, które w jakimś sensie współistnieją. Tego rodzaju "uzmysławianie sobie" miałoby mieć dokładnie ten sam charakter co następstwo zmian, które teoria usiłuje wyjaśnić. Posłużyłem się także nieco wątpliwym argumentem biologicznym: że mianowicie ewolucji życia i sposobu zachowania organizmów, zwłaszcza zwierząt wyższych, nie da się zrozumieć na podstawie żadnej teorii, która interpretuje czas jak gdyby był czymś podobnym do jeszcze jednej (anizotropicznej) współrzędnej przestrzennej. Bądź co bądź my nie doświadczamy współrzędnych przestrzennych, a to dlatego, że one po prostu nie istnieją: musimy strzec się hipostazowania ich, są one bowiem niemal całkowicie arbitralnymi konstrukcjami. Dlaczego więc mielibyśmy dzięki naszemu doświadczeniu poznawać współrzędną czasową - to znaczy współrzędną czasową typową dla naszego systemu inercyjnego -jako istniejącą realnie, a nawet jako absolutną, to znaczy niezmienną i niezależną od czegokolwiek, co robimy (z wyjątkiem zmiany stanu ruchu)? Realność czasu i zmiany wydawała mi się sednem realizmu. (Nadal tak uważam; podobnie sądzili idealistyczni przeciwnicy realizmu, tacy jak Schródinger i Godeł.) Gdy odwiedziłem Einsteina, ukazał się właśnie w The Library ofLimng Philosophers tom poświęcony Einsteinowi pod redakcją Schiippa. Tom ten zawierał słynny obecnie artykuł Godła, w którym argumenty Einsteina z obu teorii względności zostały użyte przeciwko tezie o realności czasu i zmiany212. Einstein w tomie tym okazał się stanowczym obrońcą realizmu. I wyraźnie nie zgadzał się z Godlowskim idealizmem: w swojej odpo- 212 Por. Kurt Godeł, A Remark about the Relationship between Relatwity Theory and Idealistic Philosophy, w: Albert Einstein; Philosopher-Scientist, s. 555-62. Argumenty Godła byty (a) filozoficzne, (b) oparte na szczególnej teorii (por. zwłaszcza jego przypis 5) oraz (c) oparte na jego nowych kosmologicznych rozwiązaniach Einsteinowskich równań pola, to znaczy na możliwości zamkniętych czterowymiarowych orbit w (obracającym się) wszechświecie Godła, zgodnie z tym, co napisał w swym artykule Ań Example ofa New Type of Cosmological Solu-tions of Einstein': Fieid Eguations of Grwitation, "Review of Modem Physics" 21, 1949, s. 447-50. (Wynik (c) został zakwestionowany przez S. Chandrasekhara i Jamesa P. Wrighta w artykule The Geodesics in Godel's Unwerse, w: Proceedings ofthe NationalAcademy ofSciw-če 47,1961, s. 341-347. Zauważmy jednak, że jeżeli nawet zamknięte orbity Godła nie są geo-detykami, to sam ten fakt nie stanowi jeszcze obalenia poglądów Godła, jego orbity nie byty bowiem zamierzone jako w pełni balistyczne czy grawitacyjne; nawet bowiem orbita rakiety wysłanej na Księżyc ma te cechy tylko częściowo.) 180 wiedzi na artykuł Godła sugerował, że być może jego rozwiązanie równań kosmologicznych "należy wykluczyć z powodów fizycznych"213. Starałem się Einsteinowi-Parmenidesowi przedstawić możliwie najbardziej zdecydowanie moją opinię, że należy zająć wyraźne stanowisko przeciwko wszelkim idealistycznym poglądom na czas. Starałem się także wykazać, że chociaż pogląd idealistyczny jest do pogodzenia z determinizmem i indeterminizmem, należy się wyraźnie opowiedzieć na rzecz wszechświata "otwartego" - w którym przyszłość w żadnym sensie nie zawierałaby się w przeszłości czy w teraźniejszości, nawet jeżeli narzucają one surowe ograniczenia na nią. Argumentowałem, że nie powinniśmy dać się ponieść naszym teoriom i zbyt łatwo rezygnować z naszego zdrowego rozsądku. Einstein najwyraźniej nie chciał rezygnować z realizmu (argumenty na jego rzecz opierały się na zdrowym rozsądku), chociaż wydaje mi się, że był gotów przyznać - jak i ja - iż być może pewnego dnia będziemy musieli zrezygnować z tego stanowiska, gdyby ktoś przedstawił silne argumenty przeciwko niemu (na przykład podobne do Godlowsłych). Argumentowałem więc, że gdy idzie o czas, a także o indeterminizm (to znaczy o niekompletność fizyki), sytuacja jest ściśle podobna do sytuacji w odniesieniu do realizmu. Posługując się Einsteinowskim sposobem mówienia za pomocą kategorii teologicznych powiedziałem, że gdyby Bóg chciał umieścić w świecie wszystko od samego początku, stworzyłby świat, w którym nie byłoby zmian, organizmów i ewolucji, nie byłoby człowieka i ludzkiego doświadczenia zmiany. Wydaje się jednak, że doszedł do wniosku, iż wszechświat, w którym zachodzą zdarzenia nieoczekiwane nawet dla Niego samego, byłby bardziej interesujący niż wszechświat zupełnie martwy. Starałem się także przekonać Einsteina, że takie stanowisko nie musi stać w konflikcie z jego krytycznym stosunkiem wobec twierdzenia Bohra, iż mechanika kwantowa jest zupełna; przeciwnie, proponowane przeze mnie stanowisko sugerowało, że zawsze możemy po- 213 Por. Schilpp (red.), Albert Einstein: Philosopher-Scientist, s. 688. Nie tylko zgadzam się z Einsteinem, lecz nawet posunąłbym się do tego, aby to wyraźnie stwierdzić. Gdyby istnienie (w sensie fizycznym) orbit Godła było konsekwencją teorii Einsteina (choć nie jest), to fakt ten należałoby uznać za argument przeciwko tej teorii. Nie byłby to jednak argument rozstrzygający, takie argumenty bowiem nie istnieją i być może musielibyśmy zaakceptować orbity Godła. Wydaje mi się jednak, że w takim wypadku musielibyśmy szukać jakiejś alternatywy. 181 suwać nasze problemy coraz dalej i że nauka w ogóle okaże się zapev raczej (w jakimś sensie) niezupełna. Zawsze bowiem możemy zadawać kolejne pytania typu "dlaczego?! Jakkolwiek Newton wierzył w prawdziwość swojej teorii, nie wierzył, że daje ona ostateczne wyjaśnienie, i starał się podać wyjaśnienie teolą giczne dla zjawiska oddziaływania na odległość. Leibniz nie wierzył, z| popchnięcie mechaniczne (oddziaływanie przy braku dystansu) je ostateczne i poszukiwał wyjaśnienia w kategoriach sił odpychania; w jaśnienie to zostało później sformułowane pod postacią elektrycznej t orii materii. Wyjaśnienie jest zawsze niekompletne214: zawsze możen postawić kolejne pytanie typu "dlaczego?" Te pytania zaś mogą dopr wadzić do nowej teorii, która nie tylko "wyjaśnia" starą teorię, ale ją kq ryguje215. Dlatego właśnie ewolucja fizyki będzie zapewne nieskończonym procesem poprawek i coraz lepszych przybliżeń. Nawet jeżeli pewnego dnia osiągniemy etap, na którym naszych teorii nie da się już poprawić, ponieważ są one po prostu prawdziwe, to w dalszym ciągu byłyby niekompletne - my zaś wiedzielibyśmy o tym, słynne Gódlowskie twierdzenie o niezupełności odgrywałoby bowiem swoją rolę. Wobec matematycznego zaplecza fizyki w najlepszym wypadku potrzebna byłaby nieskończona sekwencja takich prawdziwych teorii, aby odpowiedzieć na problemy, które w dowolnej (sformalizowanej) teorii byłyby nieroz-strzygalne. Takie rozważania nie dowodzą, że obiektywny świat fizyczny jest niezupełny czy niezdeterminowany: wykazują jedynie zasadniczą nie- 214 Harald H0ffding (Den menneskelige Tanke, Nordisk Forlag, Kopenhaga 1910, s. 303, przekl. niemiecki Der menschliche Gedanke, O. Riesland, Leipzig 1911, s. 333) napisał: "Wiedza, która ma nam opisać i wyjaśnić świat, zawsze jest częścią istniejącego świata; z tego powodu mogą zawsze powstawać nowe byty, które wymagają wyjaśnienia. [...] Nie mamy żadnej wiedzy, która wykraczałaby poza nasze doświadczenie, lecz w żadnym momencie nie wolno nam uznawać, że nasze doświadczenie jest zupełne. A zatem wiedza, nawet w swej najlepszej postaci, przedstawia nam tylko fragment istniejącego świata. Możemy bowiem stwierdzić, ze każda realność sama jest częścią szerszej realności". (Fragment ten zawdzięczam Ame Pe-tersenowi.) Najlepszą intuicyjną ilustracją tej niezupełności jest mapa przedstawiająca stół, na którym rysowana jest owa mapa oraz sama ta mapa. (Por. także odpowiedź Watkinsowi w moich Replies.) .. 215 Por. mój artykuł Prediction and Prophecy and their Significance for Social Theory, w: U-brały ofthe Tenth Intemational Congress ofPhilosophy, ed. E. W. Beth, H. J. Pos i J. H. A. Hol-lak, North-Holland Publishing Co., Amsterdam, s. 82-91, obecnie w: Conjectures and Refuta-tions, rozdział 16, na ten temat piszę nieco pełniej w artykule Cel nauki, w: Wwus obiektywna, rozdział 5. 182 kompletność naszych starań216. Wykazują jednak również, że jest niemal niemożliwe (jeżeli w ogóle jest to możliwe), aby nauka osiągnęła takie stadium, na którym mogłaby stanowić autentyczne wsparcie dla poglądu, że świat fizyczny jest deterministyczny. Dlaczego zatem nie mielibyśmy przyjąć werdyktu zdrowego rozsądku - przynajmniej do chwili, gdy argumenty te nie zostaną obalone?217 To jest istota argumentu, za pomocą którego starałem się nawrócić Einsteina-Parmenidesa. Omawialiśmy ponadto, nieco mniej obszernie, takie problemy jak operacjonalizm218, pozytywizm, pozytywistów i ich dziwny lęk przed metafizyką, weryfikację i falsyfikację, falsyfikowalność oraz prostotę. Ku swemu zdumieniu stwierdziłem, że Einstein uważał, iż moje uwagi dotyczące prostoty (w Logik der Forschung) zostały powszechnie zaakceptowane i że teraz już wszyscy wiedzą, iż teorię prostszą należy preferować ze względu na jej większą moc wykluczania możliwych stanów rzeczy, to znaczy z powodu jej lepszej sprawdzalności219. Innym tematem, który omawialiśmy, był Bohr i komplementarność -temat nieunikniony po wystąpieniu Bohra w dyskusji poprzedniego wieczora; Einstein powtórzył w możliwie stanowczej formie to, co napisał w tomie pod redakcją Schiippa: że mianowicie mimo wielkich wysiłków nie może zrozumieć, co Bohr rozumie przez komplementarność220. 216 (Dodane w 1975: Por. mój artykuł Scientific Reduction and the Essential Incompleteness of Ali Science, w: Studies in the Philosophy ofBiology, ed. F. J. Ayala i T. Dobzhansky, Macmillan, London 1974, s. 259-284. Praca została opublikowana również przez Uniyersity of California Press, Berkeley 1974). 217 Istnieje bardzo interesujący i bardzo przekonywający artykuł Williama Kneale'a: Scientific Reuolutions for Ever?, "The BritishJoumal for the Philosophy of Science" 19,1968, s. 27-42, w którym wydaje się on wyczuwać elementy stanowiska tutaj zarysowanego i podejmuje jego krytykę. W wielu szczegółach jednak nie zrozumiał moich wypowiedzi, na przykład na s. 36: .Jeżeli bowiem nie ma prawdy, niemożliwe jest żadne przybliżanie do prawdy". To prawda. Gdziejednak kiedykolwiek sugerowałem, że nie ma prawdy? Zbiór prawdziwych teoretycznych zdań fizyki może nie być (skończenie) aksjomatyzowalny; zgodnie z twierdzeniem Godła niemal na pewno nie jest. Ale ciąg naszych prób stworzenia coraz lepszych skończonych aksjomatyzacji może być rewolucyjną sekwencją, w której stale tworzymy nowe teoretyczne i matematyczne środki służące zbliżaniu się coraz bardziej do tego nieosiągalnego celu. Por. Conjectures andRefutations, s. 114 (przypis 30 do rozdziału 3) oraz trzeci akapit rozdziału 19 niniejszej Autobiografii. 3 W liście do mnie z 15 lipca 1935 roku Einstein wyraził aprobatę dla moich poglądów nt. .Alsyfikowalności jako decydującej własności każdej teorii dotyczącej rzeczywistości". Por. Albert Einstein: Philosopher-Scientist, s. 674; w tym kontekście ważny jest także list Einsteina, dotyczący pracy Schródingera i innych, Briefe żur Wellenmechanik (red. K. Przi-bram, Springer-Verlag, Wien 1963, s. 29); w przekładzie angielskim Letters on Wave Mecha-"ics, Vision, London 1967; list ten znajduje się na s. 31. 183 Pamiętam także lekceważące uwagi Einsteina o trywialności teorii bomby atomowej z fizycznego punktu widzenia, co wydawało mi się. lekką przesadą, zwłaszcza gdy się weźmie pod uwagę, że Rutheford' uważał, iż energii atomowej nie da się wykorzystać. Być może uwagi te były zabarwione jego niechęcią do bomby i wszystkiego, co stąd wyni.| kało, ale nie było wątpliwości, o co mu chodzi, i nie ma wątpliwości, żft zasadniczo miat rację. ; Trudno jest opisać wrażenie, jakie wywierała osobowość Einsteina.: Być może da sieje wyrazić stwierdzeniem, że w jego towarzystwie na-s tychmiast czuto się jak u siebie w domu. Nie można mu było nie ufaćy nie polegać na jego prostoduszności, życzliwości, zrównoważeniu;! mądrości i niemal dziecięcej prostocie. Dobrze to świadczy o naszymi świecie i o Ameryce, że człowiek zupełnie nie z tego świata nie tylkoj przetrwał, ale został doceniony i tak bardzo uhonorowany. | Podczas mojej wizyty w Princeton spotkałem znowu Kurta Gódlal i rozmawiałem z nim na temat jego artykułu w tomie poświęconym Ein-| steinowi oraz na temat pewnych aspektów możliwego znaczenia dla fi-i zyki jego twierdzenia o niezupełności. '| .1 Po naszej pierwszej wizycie w Ameryce przeprowadziliśmy się do Penn w Buckinghamshire, które było wówczas bardzo spokojną, piękną, niewielką miejscowością. Tutaj wykonałem więcej pracy niż kiedykolwiek wcześniej. 29. Problemy i teorie Już w 1937 roku, starając się zrozumieć słynną "dialektyczną triadę" (teza-antyteza-synteza)za pomocą jej interpretacji jako postaci metody prób i eliminacji błędów, stwierdziłem, że wszystkie dyskusje naukowe wychodzą od jakiegoś problemu (P,), do którego rozwiązania proponujemy wstępnie próbne rozwiązanie - próbną teorię (PT); teoria ta następnie jest krytykowana w procesie, w którym staramy się wyeliminować błędy (EB); i tak samo jak w przypadku dialektyki proces ten ponawia się; teoria i jej krytyczna wersja powodują powstawanie nowych problemów (P,)221. Ideę tę wyraziłem później w skondensowanej postaci w formie następującego schematu: P,->PT->EB->P" którym często posługiwałem się w moich wykładach. Zazwyczaj ideę tego schematu formułowałem skrótowo, stwierdzając, że nauka wychodzi od problemów i na problemach kończy. Zawsze jednak podsumowanie to niepokoiło mnie, ponieważ każdy problem naukowy powstaje w kontekście teoretycznym. Jest przesycony teorią. Mawiałem więc, że schemat ten możemy zacząć w dowolnym miejscu; możemy wyjść od PT, i skończyć na PTy albo rozpocząć odEB^ i dojść doEBy Dodawałem jednak, że osiągnięcia teoretyczne rozpoczynają się często od jakiegoś problemu praktycznego. I chociaż każde sformułowanie problemu praktycznego w nieunikniony sposób wnosi ze sobą teorię, sam problem praktyczny można "odczuć": ma on charakter "prejęzykowy"; my - czy też ameba - od- 221 Por. mój artykuł What is Dialecticf, w: Conjectures and Refutations, rozdział 15. [wy d. poi. Czym jest diakktyka?, przekl. Marcin Rosiński, "Colloquia Communia", marzec-kwiecień 1989, s. 85-102]. Jest to stylistycznie przerobiona wersja artykułu What is Dialectic?, "Mind" 49, s. 403-426, z kilkoma dodatkowymi przypisami. Streszczony tutaj fragment pochodzi z Conjectures..., s. 313. Jak wykazano w przypisie 3 tego rozdziału (przypis l w "Mind") opis ten (w którym podkreślam, że sprawdzanie teorii jest częścią jej krytyki, to znaczy EB) uważam za podsumowanie procedury naukowej przedstawionej w Logice odkrycia naukowego. 185 czuwamy zimno lub jakieś inne podrażnienie, co pobudza nas, lub amebę, do wykonania próbnych posunięć - być może posunięć teoretycznych - aby uwolnić się od podrażnienia. Jednak problem: "Co było pierwsze: problem czy teoria?", nie poddaje się tak łatwemu rozwiązaniu222. W istocie stwierdziłem, że problem ten jest nieoczekiwanie płodny i trudny. Praktyczne problemy powstają dlatego, że coś się nie udało, ponieważ zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Znaczy to jednak, że organizm - człowiek czy ameba - dostosował się już uprzednio (może nie najlepiej) do swego środowiska, wytwarzając w sobie jakieś oczekiwanie czy jakąś inną strukturę (na przykład pewien organ). Takie przystosowanie jest przedświadomym sposobem formułowania teorii, a ponieważ każdy praktyczny problem staje się problemem z uwagi na takie przystosowanie, problemy praktyczne są zasadniczo przeniknięte teoriami. W istocie otrzymujemy wynik, który ma nieoczekiwanie interesujące konsekwencje: pierwsze teorie - to znaczy pierwsze próbne rozwiązania problemów - i pierwsze problemy musiały jakoś powstać jednocześnie. Ma to jednak i dalsze konsekwencje: Struktu ry organiczne i problemy powstająjednocz e-ś n i e. Albo, mówiąc inaczej, struktury organiczne są ucieleśnionymi teoriami, a zarazem strukturami służącymi do rozwiązywania problemów. Później (zwłaszcza rozdział 37 Autobiografii) powrócę do biologii i teorii ewolucyjnej. Tutaj chciałbym tylko wskazać, że wielu różnicom między - z jednej strony - sformułowanymi i teoretycznymi problemami a - z drugiej strony - problemami tylko "odczuwanymi" i praktycznymi towarzyszy wiele subtelnych kwestii. Wśród tych kwestii znajdują się następujące: (1) Stosunek między sformułowanym problemem a sformułowanym (próbnym) rozwiązaniem można zasadniczo uważać za stosunek logiczny. (2) Stosunek między problemem "odczuwanym" (lub problemem praktycznym) a jego rozwiązaniem jest jednak na gruncie biologii 222 Por. z tym zagadnieniem problemy: "Co było pierwsze, kura (H) czy jajo (O)?" oraz "Co przychodzi pierwsze, Hipoteza (H) czy Obserwacja (O)?", omówiony na s. 47 Conjectures and Refutations. Por. także Uzupełnienie l do Wiedzy obiektywnej, pt. Kubeł i reflektor. stosunkiem fundamentalnym. Może być on ważny w opisie zachowania indywidualnych organizmów lub w teorii ewolucji gatunku lub p h y -lum. (Większość problemów - może nawet wszystkie -jest czymś więcej niż tylko "problemami przetrwania"; są one konkretnymi problemami stawianymi przez bardzo konkretne sytuacje.) (3) Stosunek między problemami i rozwiązaniami odgrywa oczywiście dużą rolę whistoriach poszczególnych organizmów, zwłaszcza organizmów ludzkich, a szczególnie istotną rolę odgrywa on w historii intelektualnych wysiłków, takich jak historia nauki. Twierdzę, że cala historia powinna być historią sytuacji problemowych. (4) Z drugiej strony stosunek ten wydaje się nie odgrywać żadnej roli w historii nieorganicznej ewolucji wszechświata lub jego nieorganicznych części (na przykład w ewolucji gwiazd czy w procesie "przetrwania" stabilnych pierwiastków lub trwałych związków chemicznych i wynikającej stąd rzadkości pierwiastków niestabilnych). Istotna jest także zupełnie inna sprawa. (5) Ilekroć mówimy, że organizm podjął próbę rozwiązania jakiegoś problemu P'" oferujemy mniej lub bardziej ryzykowną hipotezę historyczną. Jakkolwiek jest to hipoteza historyczna, nie jest ona przedstawiana z zasady w świetle teorii historycznych lub biologicznych. Hipoteza taka jest próbą wyjaśnienia historycznego problemu P(P,), który jest zupełnie odmienny od problemu -P,, przypisywanego na mocy tej hipotezy owemu organizmowi223. Jest więc możliwe, że uczonemu takiemu jak Kepler wydawało się, że rozwiązał problem P" historyk nauki natomiast stara się rozwiązać problem P(P): "Czy Kepler rozwiązał P, czy też inny problem? Na czym polegała faktyczna s y-tuacja problemowa?" Natomiast rozwiązanie dla problemu P(P,) może rzeczywiście stwierdzać (i -jak sądzę - słusznie), że Kepler rozwiązał zupełnie inny problem, niż się mu wydawało. Na poziomie zwierzęcym jest oczywiście zawsze sprawą hipotetyczną - w istocie są to zazwyczaj bardzo teoretyczne konstrukcje -gdy uczony domyśla się, czy dane zwierzę lub gatunek (na przykład mikrob potraktowany penicyliną) uzyskały rozwiązanie swojego problemu (na przykład uzyskały odporność na penicylinę). Takie stwierdzenie brzmi być może metaforycznie, a nawet antropomorficznie, ale wcale tak nie jest: wyraża ono po prostu przypuszczenie, że taka była 223 Por. np. O teorii obiektywnego umystu, w: Wiedza obiektywna, rozdział 4. 186 187 TT sytuacja środowiskowa, w której gatunek (lub populacja organizmów) -jeżeli nie zmieni się w określony sposób (być może poprzez zmianę w dystrybucji populacji swych genów) - to popadnie w tarapaty. Można powiedzieć, że to wszystko jest oczywiste: większość z nas wie, że wyraźne sformułowanie naszych problemów jest bardzo trudnym zadaniem i że często się to nam nie udaje. Nie jest tatwo znajdować problemy ani je opisywać, chyba że postawiono przed nami gotowy problem, jak na egzaminie. Lecz nawet wówczas czasami stwierdzamy, że egzaminator nie sformułował swego pytania właściwie i że my potrafilibyśmy zrobić to lepiej. Jest to więc bardzo często problem polegający na sformułowaniu problemu - a także jest to problem, czy sformułowany problem był tym, o który chodziło. A zatem problemy, nawet praktyczne, zawsze mają teoretyczny charakter. Teorie zaś, z drugiej strony, można zrozumieć tylko jako próbne rozwiązania problemów w relacji do sytuacji problemowych. Aby uniknąć nieporozumień, chciałbym podkreślić, że omówione tutaj relacje między problemami i teoriami nie są relacjami między słowami "problem" i "teoria": nie mówiłem tu ani o pojęciach, ani o sposobach ich używania. Omawiałem tutaj stosunek między problemami i teoriami - zwłaszcza tymi teoriami, które poprzedzają problem; problemami, które wynikają z teorii lub wyłaniają się wraz z nimi, oraz teoriami, które są próbnymi rozwiązaniami dla pewnych problemów. 30. Debaty ze Schródingerem W 1947 lub 1948 roku Schródinger dał mi znać, że przybywa do Londynu, i doszło między nami do ponownego spotkania w wiejskim domu jednego z jego przyjaciół. Od tamtej pory byliśmy w dosyć częstym kontakcie listownym i osobistym - w Londynie, a także później w Dublinie, Alpbach w Tyrolu i w Wiedniu. W 1960 roku przebywałem w szpitalu w Wiedniu, on zaś był zbyt chory, aby przyjść do szpitala; wówczas jego żona Annemarie przychodziła codziennie do mnie w odwiedziny. Zanim wróciłem do Anglii, odwiedziłem ich mieszkanie na Pasteurgasse. Wtedy widziałem go ostatni raz. Nasze stosunki były dosyć burzliwe. Nikogo, kto go znał, to nie zdziwi. Różniliśmy się stanowczo w poglądach na wiele spraw. Pierwotnie uważałem za oczywiste, że on, pełen podziwu dla Boltzmanna, nie wyznaje epistemologii pozytywistycznej, lecz nasze najburzliwsze spory zostały spowodowane tym, że pewnego dnia (w 1954 lub 1955 roku) skrytykowałem Machowski punkt widzenia, zwany obecnie zazwyczaj monizmem neutralnym, chociaż zgadzaliśmy się, że - wbrew intencjom Macha - doktryna ta była postacią idealizmu224. Schródinger przesiąkł idealizmem pod wpływem Schopenhauera. Wydawało mi się jednak, że będzie w stanie zrozumieć słabe punkty tej filozofii, o której Boltzmann mówił bardzo krytycznie i przeciwko której na przykład Churchill - bynajmniej nie filozof - sformułował znakomite argumenty225. Byłem jeszcze bardziej zdziwiony, gdy Schródinger przedstawiał takie sensualistyczne i pozytywistyczne przekonania jak 224 Schódinger broni tego poglądu jako formy idealizmu lub panpsychizmu w drugiej części swej pośmiertnie wydanej książki Mein Weltbild, Zsolnay, Wiedeń 1961, rozdział l, s. 105-114, przekład angielski My View ofthe Worid, Cambridge University Press, 1964, s. 61-67. 225 Mam tu na myśli Winstona Churchilla, My Early Life, Londyn 1930. Argumenty te można znaleźć w rozdziale IX Ifducation atBangalore), to znaczy na s. 131 i nast. wydania Keystone Library (1934) lub wydania Macmillana (1944). Fragmenty te cytuję obszernie w Wiedzy obiektywnej, s. 63-64. 189 na przykład, że "cala nasza wiedza... całkowicie opiera się na bezpośrednich danych zmysłowych"226. Inny gwaltowny spór stoczyliśmy z powodu mojego artykułu TheAr-row ofTime227, w którym stwierdziłem istnienie nieodwracalnych procesów fizycznych, i to bez względu na to, czy łączy się z nimi wzrost entropii czy nie. Typowym przypadkiem takiego procesu jest rozszerzająca się sferycznie fala światła lub proces (taki jak eksplozja), który wysyła cząsteczki do nieskończoności (przestrzeni Newtonowskiej). Proces przeciwny - spójna fala sferyczna zwężająca się od nieskończoności (lub implozja od nieskończności) - nie jest możliwy nie dlatego, że takie procesy są wykluczone przez powszechne prawa rozchodzenia się światła lub ruchu, lecz dlatego, że realizacja warunków początkowych koniecznych dla zajścia takiego procesu byłaby fizycznie niemożliwa228. Schródinger napisał kilka interesujących artykułów, w których starał się uratować teorię Boltzmanna stwierdzającą, że kierunek wzrostu entropii określa kierunek upływu czasu (lub "definiuje" ten kierunek-lecz zapomnijmy o tym teraz). Upierał się, że teoria ta upadłaby, gdyby istniała metoda - taka, jąkają zasugerowałem - za pomocą której moglibyśmy rozstrzygać o kierunku upływu czasu niezależnie od wzrostu entropii229. Do tego miejsca zgadzaliśmy się. Gdy jednak poprosiłem go, aby mi powiedział, gdzie się pomyliłem, Schródinger oskarżył mnie o bezwzględne zniszczenie najpiękniejszej teorii fizycznej - teorii o głębokiej treści filozoficznej, której żadnej fizyk nie ośmieliłby się skrzywdzić. Uważał, że atak na taką teorię ze strony kogoś, kto nie jest fizykiem, jest uroszczeniem, a nawet świętokradztwem. Poszedł dalej w tym kierunku, dodając (w nawiasie) nowy fragment do Mind and Matter: "Ma to ogromne znaczenie dla metodologii fizyka. Nie wolno mu nigdy wprowadzać niczego, co w niezależny sposób rozstrzygałoby 226 Cytatu tego nie przytaczam z pamięci, lecz z pierwszego akapitu rozdziału 6 Erwina Schrodingera, Mind and Matter, Cambridge University Press 1958, s. 88, oraz tegoż What is Life? & Mind and Matter, Cambridge University Press 1967. Obie te książki wydano wówczas w jednym tomie w miękkiej oprawie. Poglądy, których bronił Schródinger podczas naszych konwersacji, byty bardzo podobne do sformułowanych w tych pracach. 227 "Naturę" 177, s. 538. 228 Na marginesie chciałbym zauważyć, że zastąpienie tutaj wyrażenia "niemożliwe" przez "nieskończenie nieprawdopodobne" (dosyć wątpliwe), nie wpłynęłoby na sens tych rozważań. Jakkolwiek bowiem entropia jest powiązana z prawdopodobieństwem, nie każde odniesienie do prawdopodobieństwa wprowadza entropię. 229 Por. Mind and Matter, s. 86 (lub What is Life? & Mind and Matter, s. 164). o kierunku upływu czasu, inaczej bowiem piękny gmach Boltzmanna ulegnie rozpadowi"230. Nadal wydaje mi się, że Schródinger dał się ponieść entuzjazmowi: jeżeli fizyk lub ktokolwiek inny może niezależnie rozstrzygnąć o kierunku upływu czasu i jeżeli ma to konsekwencje, jakie Schródinger temu przypisuje (słusznie, jak sądzę), to, czy się to nam podoba czy nie, musi zgodzić się na upadek teorii Boltz-manna-Schródingera oraz argumentu na rzecz idealizmu, który się na niej opiera. Brak zgody na to ze strony Schrodingera był niesłuszny -chyba że potrafiłby znaleźć inne wyjście. Sądził jednak, że nie ma innej drogi. Inne starcie dotyczyło jego tezy - wydaje mi się, że nie jest ona istotna, on jednak przypisywał jej wielkie znaczenie - wyrażonej w jego pięknej książce What is Life? Jest to dzieło geniusza, zwłaszcza fragment zatytułowany Kod genetyczny, który w samym tytule zawiera jedną z najważniejszych teorii biologicznych. W istocie książka ta jest cudem: napisana dla wykształconej publiczności nienaukowej, zawiera nowe i pionierskie idee. Zawiera jednak również sugestie stanowiące odpowiedź na główne pytanie - Czym jest życie? - które wydają mi się całkiem oczywiście błędne. W rozdziale 6 znajduje się fragment zaczynający się od słów: "Co należy uznać za charakterystyczną cechę życia? Kiedy o fragmencie materii możemy powiedzieć, że jest żywy?" Na to pytanie Schródinger odpowiada w tytule kolejnego podrozdziału: Życie istnieje dzięki "entropii negatywnej "231. Pierwsze zdanie tego podrozdziału brzmi: "Organizm wydaje się tak enigmatyczny... dzięki temu, że potrafi unikać raptownego popadnięcia w bezwładny stan »równowagi«". Po krótkim omówieniu statystycznej teorii entropii Schródinger pyta: Jak za pomocą teorii statystycznej moglibyśmy wyrazić tę cudowną zdolność żywego organizmu, dzięki której opóźnia on własny rozpad w stan termodynamicznej równowagi (śmierci)? Powiedzieliśmy powyżej: »Zyje on dzięki negatywnej entropii", wciągając jak gdyby strumień negatywnej entropii w siebie..."2321 dodaje: "A zatem wynalazek, za pomocą którego organizm zachowuje swój stan trwałości na dosyć wysokim poziomie uporządkowania (= dosyć niskim poziomie entropii) 0 Ibid. Schródinger posługiwał się sformułowaniem "metodologia fizyka", przypuszczalnie po to, aby się zdystansować wobec metodologii fizyki emanującej z filozofa. ,31/&ld.,s.74inast. ^Ibid.,s.7S" 190 191 polega w istocie na stałym wsysaniu porządku ze swego środowiska'1233. Trzeba przyznać, że organizmy tak postępują. Zaprzeczyłem jednak i nadal przeczę234 tezie Schródingera, że jest to charakterystyczna cecha dla życia lub organizmów. To samo dotyczy bowiem każdej maszyny parowej. W rzeczywistości każdy kocioł olejowy i każdy zegar można uznać za urządzenia "stale wsysające porządek ze swego środowiska". A zatem odpowiedź Schródingera na jego pytanie nie może być poprawna: żerowanie na negatywnej entropii nie może być "charakterystyczną cechą życia". Pisałem tutaj o moich sporach ze Schródingerem, lecz mam wobec niego ogromny dług osobisty: mimo wszystkich naszych sporów, które niejednokrotnie wyglądały na ostateczne zerwanie naszych związków, zawsze powracał, aby odnowić nasze dyskusje, które były bardziej interesujące, a na pewno bardziej ekscytujące niż którakolwiek z dyskusji, jakie przeprowadziłem z innymi fizykami. Dyskutowaliśmy o zagadnieniach, nad którymi pracowałem. Sam fakt, że Schródinger postawił w swojej cudownej książce pytanie "Czym jest życie?", dał mi odwagę niezbędną do tego, aby pytanie to postawić sobie samemu (chociaż starałem się unikać pytań o postaci c z y m -j e s t?). W pozostałej części Autobiografii zamierzam przedstawić raczej idee niż wydarzenia, chociaż wtrącę kilka uwag historycznych tam, gdzie to będzie przydatne. Chodzi mi bowiem o przedstawienie przeglądu różnych idei i problemów, nad którymi pracowałem w ostatnich latach i nad którymi nadal pracuję. Niektóre z nich -jak się okaże -są związane z problemami, które miałem wielkie szczęście dyskutować ze Schródingerem. 233Ibid.,s.79 234 Por. moje artykuły Time's Arrow and Feeding on Negentropy, "Naturę" 213, s. 320, orat' Slrnctural Information and the Arrow o/Time, "Naturę" 214, s. 322. 31. Obiektywność i krytyka Wiele pracy w ostatnich latach poświęciłem obronie obiektywności, atakując lub kontratakując stanowiska subiektywistyczne. Na samym początku muszę stanowczo i wyraźnie stwierdzić, że nie jestem behawiorystą i że moja obrona obiektywizmu nie ma nic wspólnego z odrzuceniem "metod introspekcyjnych" w psychologii. Nie zaprzeczam istnieniu subiektywnych doznań, stanów umysłowych i umysłów; sądzę nawet, że spełniają one rolę o najwyższym znaczeniu. Wydaje mi się, że nasze teorie na temat tych subiektywnych doznań, tych umysłów, winny być tak obiektywne jak inne teorie. Przez teorię obiektywną rozumiem teorię, o której można dyskutować, którą można wystawiać na racjonalną krytykę, a najlepiej teorię, którą można sprawdzić: jest to taka teoria, która apeluje nie tylko do naszych subiektywnych intuicji. Przykładem pewnych prostych sprawdzalnych praw dotyczących doznań subiektywnych jest złudzenie optyczne - na przykład takie jak złudzenie Miillera-Lyera. Interesujące złudzenie optyczne pokazał mi niedawno mój przyjaciel Edgar Tranekjaer Rasmussen: jeżeli obserwujemy ruchome wahadło - ciężarek zawieszony na lince - w taki sposób, że umieścimy ciemne szkło przed jednym okiem, wydaje się wówczas, że wahadło porusza się wokół koła umieszczonego horyzontalnie, nie zaś po płaszczyźnie pionowej; a jeżeli ciemne szkło umieścimy przed drugim okiem, wahadło wydaje się poruszać po tym samym kole w przeciwnym kierunku. Doświadczenia te można sprawdzić za pomocą niezależnych podmiotów, tj. ludzi, którzy przecież wiedzą i widzieli, że wahadło porusza się po płaszczyźnie. Można je również sprawdzić na podmiotach, które nawykowo (co też da się sprawdzić) posługują się tylko jednym okiem: tacy ludzie nie potrafią zobaczyć ruchu horyzontalnego. Takie zjawisko może stać się powodem do zaproponowania wszelkiego rodzaju teorii. Na przykład takiej, że obuoczne widzenie służy na- 193 szemu centralnemu systemowi dekodowania do interpretacji odległości przestrzennych i że te interpretacje mogą funkcjonować w pewnych przypadkach niezależnie od tego, co nam wiadomo skądinąd. Interpretacje takie wydają się odgrywać subtelną rolę biologiczną. Bez wątpienia funkcjonują one bardzo dobrze, i to zupełnie nieświadomie, w normalnych warunkach, lecz w warunkach nienormalnych nasz system dekodowania może czasem zawieść. Wszystko to sugeruje, że w nasze organy zmysłowe są wbudowane liczne subtelne mechanizmy dekodujące i interpretujące - to znaczy adaptacje lub teorie. Nie mają one natury "poprawnych" teorii ("poprawnych" na przykład dlatego, że narzucają się one na nasze doświadczenia z koniecznością), lecz mają one raczej charakter hipotez, ponieważ -zwłaszcza w warunkach niecodziennych - mogą prowadzić do błędów. Wynika stąd, że nie istnieją wizualne dane zmysłowe, doznania czy "elementy" w sensie Macha, które byłyby pozbawione interpretacji: cokolwiek jest nam dane, jest już zinterpretowane, rozszyfrowane. W tym sensie można zbudować obiektywną teorię subiektywnych doznań. Będzie to teoria biologiczna, która normalne postrzeganie uznaje nie za subiektywne źródło lub subiektywną podstawę naszej wiedzy subiektywnej, lecz raczej za obiektywne osiągnięcie organizmu, dzięki któremu organizm rozwiązuje pewne problemy adaptacji. Problemy te można z kolei hipotetycznie sformułować. Poniżej zobaczymy, jak dalece przedstawiona tu postawa odbiega od behawioryzmu. Gdy idzie o subiektywizm, to chociaż postawa tu zasugerowana czyni swym przedmiotem doznania subiektywne (oraz subiektywne doznania "posiadania wiedzy" lub "sądzenia"), teorie i hipotezy, za pomocą których ona funkcjonuje, mogą być całkowicie obiektywne i sprawdzalne. Jest to tylko jeden przykład obiektywistycznej postawy, o którą walczyłem w epistemologii, fizyce kwantowej, mechanice statystycznej, teorii prawdopodobieństwa, biologii, psychologii i historii235. 235 Por. np. Ouantwn Mechanics without the "Obseryer"; O chmurach i zegarach, w: Wiedza obiektywna, rozdział 6; /5 there an Epistemological Problem ofPerception, w; Proceedings ofthe In-tematimal Colloąuium m the Philosophy o f Samce, 3, ed. Imre Lakatos, A. Musgrave, North--Holland Publishing Company, Amsterdam 1968, s. 163-164; O teorii obiektywnego umystu i Epistemologia bez podmiotu poznającego (rozdziały 4 i 3 Wiedzy obiektywnej) oraz A Pluralist Approach to the Philosophy ofHistory, w: Roads to Freedom. Essays in Honour ofFriedrich A. vw Hayek, Erich Streisler i inni (red.), Routledge and Kegan Pauł, London 1969, s. 181-200. M 194 Najważniejsze w postawie obiektywistycznej jest uznanie (l) obiektywnych problemów, (2) obiektywnych osiągnięć, to znaczy rozwiązań problemów, (3) wiedzy w obiektywnym sensie, (4) krytyki, która zakłada obiektywną wiedzę w formie językowo sformułowanych teorii. (1) Chociaż problem może nas niepokoić i chociaż możemy gorąco chcieć go rozwiązać, sam problem jest czymś obiektywnym - jak mucha, która nam przeszkadza i od której bardzo mocno chcemy się uwolnić. Wszystko jest hipotezą: to, że jest to problem obiektywny, że jest obecny, oraz rola, jaką może odgrywać w pewnych zdarzeniach (tak samo jak obecność muchy jest hipotezą). (2) Rozwiązanie problemu, zazwyczaj formułowane metodą prób i błędów, jest osiągnięciem, sukcesem w sensie obiektywnym. To, że coś j e s t osiągnięciem, jest domysłem i można na jego temat dyskutować. Dyskusja ta będzie musiała się odnosić do (przypuszczalnych) problemów, ponieważ osiągnięcie lub sukces, tak samo jak rozwiązanie, zawsze jest relatywne do problemu. (3) Musimy odróżnić osiągnięcia lub rozwiązania w sensie obiektywnym od subiektywnego poczucia osiągnięcia lub posiadania wiedzy czy przekonania. Każde osiągnięcie można uznać za rozwiązanie problemu, a zatem za teorię w uogólnionym sensie tego słowa. Jako taka należy ona do świata wiedz y w sensie obiektywnym-któ-ryjest właśnie światem problemów i ich próbnych rozwiązań oraz krytycznych argumentów ich dotyczących. Teorie geometryczne i teorie fizyczne na przykład należą do tego świata w sensie obiektywnym ("świata 3"). Są one zazwyczaj hipotezami w różnych stadiach ich krytycznej dyskusji. (4) Krytykę można uznać za kontynuację doboru naturalnego na poziomie niegenetycznym (egzosomatycznym): zakłada ona istnienie wiedzy obiektywnej w postaci sformułowanych teorii. A zatem świadoma krytyka okazuje się możliwa tylko poprzez język. Jest to, jak się domyślam, główny powód, dla którego język jest tak ważny; domyślam się również, że język ludzki jest odpowiedzialny za to, iż człowiek Jest unikalny (w tym także za jego osiągnięcia w niejęzykowych sztukach, takich jak muzyka). 32. Indukcja, dedukcja, prawda obiektywna Wydaje się, że należy tutaj poświęcić kilka słów mitowi indukcji ora niektórym moim argumentom przeciwko indukcji. Ze względu zaś n to, że najmodniejsze obecnie mity łączą indukcję z błędną subiektywis styczną filozofią dedukcji, muszę najpierw powiedzieć kilka stów* o obiektywnej teorii wnioskowania indukcyjnego oraz o obiektywnej teorii prawdy. Pierwotnie nie zamierzałem wyjaśniać teorii prawdy obiektywnej Tarskiego w Autobiografii, lecz po wzmiankowaniu jej w rozdziale 20 natknąłem się na świadectwa wskazujące, że pewni logicy nie zrozumieli tej teorii w taki sposób, w jaki według mnie powinna być ona pojmowana. A ponieważ teoria ta jest niezbędna do tego, aby wyjaśnić fundamentalną różnicę między wnioskowaniem dedukcyjnym i mitycznym wnioskowaniem indukcyjnym, przedstawię ją tutaj pokrótce. Rozpocznę od następującego problemu. Czy można mieć w ogóle nadzieję, że uda się nam zrozumieć twierdzenie, iż dane zdanie (lub zdanie sensowne, jak to formułuje Tar-ski236) koresponduje z faktami? Rzeczywiście, wydaje się, że jeżeli nie przyjmiemy swego rodzaju obrazkowej teorii języka (jak to uczynił Wit-tgenstein w Traktacie), nie można mówić o korespondencji między zdaniem a faktem. Ale obrazkowa teoria jest beznadziejnie i katastrofalnie błędna, wydaje się więc, że nie ma żadnych perspektyw na wyjaśnienie korespondencji zdania i faktu. Zagadnienie to można uznać za fundamentalny problem, na który natyka się tak zwana "korespondencyjna teoria prawdy", to znaczy teo- 236 Tarskiego często krytykowano za przypisywanie prawdziwości zdaniom: mówi się, że zdanie jest wytącznie ciągiem słów pozbawionych znaczenia, a zatem nie może być ono prawdziwe. Tarski mówi o "zdaniach sensownych", a więc tego rodzaju krytyka, jak wiele innych zarzutów filozoficznych, nie tylko nie jest poprawna, lecz jest po prostu niesłuszna. Por. Logie, Semantics, Metamathematics, s. 178 (Definicja 12) i s. 156, przypis l. Gdy idzie o komentarze, por. moje artykuły Nota o definicji prawdy Tarskiego, w: Wiedza obiektywna, s. 427-431, oraz przypis •l do podrozdziału SA Logiki odkrycia naukowego. ria wyjaśniająca prawdę jako korespondencję z faktami. Jest zrozumiałe, że trudność ta skłoniła filozofów do podejrzeń, iż teoria korespondencyjna musi być fałszywa i - co gorsza - pozbawiona znaczenia. Osiągnięciem filozoficznym Tarskiego w tym obszarze było według mnie to, że odwrócił on tę decyzję. Uczynił to, spostrzegając po prostu, że teoria, która dotyczy jakiejkolwiek relacji między zdaniem a faktem, musi być w stanie mówić o (a) zdaniach i (b) faktach. Aby być w stanie mówić o zdaniach, musi posługiwać się nazwami lub opisami zdań, a także na przykład takimi stówami jak "zdanie". Znaczy to, że teoria ta musi być wyrażona w metajęzyku, to jest w języku, w którym można mówić o języku. Aby być w stanie mówić o faktach i rzekomych faktach, musi posługiwać się nazwami faktów, opisami faktów, a nawet takimi słowami jak "fakt". Gdy już mamy metajęzyk, to znaczy język, w którym możemy mówić w ten sposób i o zdaniach, i o faktach, wygłaszanie twierdzeń o korespondencji między zdaniem i faktem staje się rzeczą łatwą. Możemy bowiem powiedzieć: Zdanie języka niemieckiego, które składa się z trzech słów: "Gras", "ist", "griin", ułożonych w takim porządku,koresponduje z faktami wtedy i tylko wtedy, gdy trawa jest zielona. Pierwsza część tego zdania jest opisem zdania języka niemieckiego (podanego w języku polskim, który służy tutaj* jako nasz metajęzyk i składa się w części z polskich cytatów stów niemieckich); druga część tego zdania zawiera opis (także w języku polskim) pewnego (rzekomego) faktu, to znaczy pewnego (możliwego) stanu rzeczy. Całe zdanie zaś orzeka korespondencję. Mówiąc bardziej ogólnie: Niech "X" będzie skrótem nazwy języka polskiego, lub wyrażonym w języku polskim opisem zdania należącego do języka L i niech "x" oznacza przekład X na język polski (który jest dla nas metajęzykiem dla L): możemy wówczas ogólnie powiedzieć (w języku polskim, to znaczy w metajęzyku dla języka L): (+) Zdanie X języka L koresponduje z faktami wtedy i tylko wtedy, gdy x. Jest więc w trywialny sposób możliwe mówienie w odpowiednim metajęzyku o korespondencji między zdaniem i (rzekomym) faktem. * "Tutaj", tj. w przekładzie polskim, metajęzykiem jest język polski, nie zaś, jak w oryginale Poppera - angielski. 196 197 A tym samym zagadka została rozwiązana: korespondencja nie pociąga strukturalnego podobieństwa między zdaniem i faktem ani niczego, co byłoby podobne do relacji między obrazkiem i obrazowaną sceną. Jeżeli bowiem dysponujemy odpowiednim metajęzykiem, można łatwo wyjaśnić za pomocą twierdzenia (+), co mamy na myśli przez korespondencję z faktami. Wyjaśniwszy już korespondencję z faktami, możemy zastąpić zwrot "koresponduje z faktami" zwrotem "jest prawdziwe (w L)". Zauważmy, że "jest prawdziwe" jest orzecznikiem metajęzykowym, który można orzekać o zdaniach. Winien być poprzedzony metajęzykowymi nazwami zdań - na przykład nazwami cudzysłowowymi - i dlatego można go wyraźnie odróżnić od zwrotu ,Jest prawdą, że". Na przykład zdanie ,Jest prawdą, że śnieg jest czerwony" nie zawiera metajęzykowego orzecznika zdaniowego; należy do tego samego języka, do którego należy również zdanie "Śnieg jest czerwony", nie zaś do metajęzyka dla tego języka. Nieoczekiwana trywialność wyniku Tarskiego wydaje się jedną z przyczyn, dla których tak trudno jest go zrozumieć. Z drugiej strony wydaje się, że należałoby właśnie oczekiwać trywialności, ponieważ bądź co bądź każdy rozumie, co to znaczy "prawda", jeśli tylko nie zaczyna o niej (nieprawidłowo) myśleć. Najważniejsze zastosowanie korespondencyjnej teorii nie odnosi się do zdań w rodzaju "Trawa jest czerwona" czy "Trawa jest zielona",;; lecz do opisów ogólnych sytuacji logicznych. Chcemy na przykład po-|! wiedzieć coś w tym rodzaju: Jeżeli wnioskowanie jest poprawne, to -| jeżeli wszystkie przesłanki są prawdziwe - wniosek musi być prawdzi-i wy; znaczy to, że prawda przesłanek (jeżeli wszystkie są prawdziwe);: jest niezmiennie przenoszona na wniosek, a falszywość wniosku (jeżelij jest fałszywy), jest nieodmiennie przenoszona z powrotem na przynaj-j mniej jedną z przesłanek. (Prawa te nazwałem, odpowiednio, "prawem ; przenoszenia prawdy" i "prawem retransmisji fałszywości".) Prawa te są fundamentalne dla teorii dedukcji i posługiwanie się tutaj słowami "prawda" i "są prawdziwe" (które można zastąpić słowami "korespondencja z faktami" i "korespondują z faktami") jest w oczywisty sposób dalekie od zbędności. Korespondencyjna teoria prawdy, którą ocalił Tarski, jest teorią uz-^ nającą prawdę za o b i e k t y w n ą: za własność teorii, nie zaś za doświadczenie lub przekonanie czy w ogóle coś subiektywnego. Jest to także teoria absolutna, nie zaś relatywna wobec jakiegoś zbioru założeń (czy przekonań); możemy bowiem w odniesieniu do każdego zbioru założeń zapytać, czy te założenia są prawdziwe. Przechodzę teraz do dedukcji. Wniosek dedukcyjny można uznać za poprawny wtedy i tylko wtedy, gdy niezmiennie przenosi prawdę z przesłanek na wniosek; to znaczy tylko wtedy, gdy wszystkie wnioskowania o tej samej formie logicznej przenoszą prawdę. Można to także wyjaśnić następująco: wniosek dedukcyjny jest poprawny wtedy i tylko wtedy, gdy nie istnieje dla niego kontrprzykład. Kontrprzykładem byłoby tutaj wnioskowanie o tej samej postaci, w którym prawdziwe byłyby przesłanki, a wniosek fałszywy, jak na przykład we wnioskowaniu: Wszyscy ludzie są śmiertelni. Sokrates jest śmiertelny. A więc: Sokrates jest człowiekiem. Niech "Sokrates" będzie tu imieniem psa. Wówczas przesłanki są prawdziwe, lecz wniosek fałszywy. Mamy tu więc kontrprzykład, a zatem wnioskowanie jest niepoprawne. Wnioskowanie dedukcyjne jest więc - jak prawda - obiektywne, a nawet absolutne. Obiektywność nie oznacza oczywiście, że możemy zawsze rozstrzygnąć, czy dane zdanie jest prawdziwe. Nie zawsze możemy również rozstrzygnąć, czy dane wnioskowanie jest poprawne. Jeżeli zgodzimy się posługiwać terminem "prawdziwy" tylko w sensie obiektywnym, wówczas mamy wiele zdań, których prawdziwość możemy udowodnić; nie możemy jednak sformułować ogólnego kryterium prawdziwości. Gdybyśmy mieli takie kryterium, bylibyśmy wszechwiedzący, przynajmniej potencjalnie, ale nie jesteśmy. Zgodnie z wynikami Godła i Tarskiego, nie możemy mieć nawet ogólnego kryterium prawdy dla zdań arytmetycznych, chociaż możemy oczywiście opisywać nieskończone zbiory zdań arytmetycznych, które są prawdziwe. Tak samo możemy zgodzić się używać terminu "poprawne wnioskowanie" w sensie obiektywnym, w którym to przypadku potrafimy udowodnić, że wiele wnioskowań jest poprawnych (to znaczy, że zawsze przenoszą one prawdziwość), jednakże nie mamy ogólnego kryterium poprawności, nawet gdy ograniczymy się do zdań czysto arytmetycznych. W konsekwencji nie mamy ogólnego kryterium rozstrzygającego, czy dane zdanie arytmetyczne wynika w sposób poprawny z aksjomatów arytmetyki. Niemniej jednak możemy opi- 198 199 sać nieskończenie wiele reguł wnioskowania (o zróżnicowanym stopniu złożoności), dla których możliwe jest podanie dowodu poprawności, to znaczy dowodu na nieistnienie kontrprzyktadu. J e s t więc nieprawdą stwierdzenie, że wnioskowanie dedukcyjne opiera się na intuicji. Trzeba przyznać, że jeżeli nie udowodniliśmy poprawności wnioskowania, możemy posługiwać się domysłami -to znaczy intuicją; bez intuicji nie można nic osiągnąć, ale częściej prowadzi nas ona na manowce. (Jest to oczywiste: wiemy z historii nauki, że byto więcej teorii złych niż dobrych.) Myślenie intuicyjne jest ponadto czymś zupełnie odmiennym od powoływania się na intuicję, jak gdyby była ona równie niezawodna jak powołanie się na argumentację. Jak często stwierdzałem podczas swoich wykładów, takie rzeczy jak intuicja lub poczucie, że coś jest oczywiste samo przez się, można częściowo wyjaśnić przez odwołanie się do prawdy lub poprawności, ale nigdy odwrotnie. Żadne zdanie nie jest prawdziwe i żadne wnioskowanie nie jest poprawne tylko dlatego, że mamy poczucie (nawet gdy jest to bardzo mocne poczucie), iż jest ono prawdziwe czy poprawne. Należy oczywiście przyznać, że nasz intelekt lub nasza zdolność rozumowania czy sądzenia (nie ma znaczenia, jak ją nazwiemy), jest tak ukształtowana, iż we w miarę normalnych warunkach akceptujemy, sądzimy lub wierzymy w to, co jest prawdziwe. Jest tak w znacznej mierze dlatego, że mamy wbudowane określone dyspozycje, aby krytycznie sprawdzać różne rzeczy. Jednakże, gdy weźmiemy względnie prosty przykład iluzji optycznych, wskazują nam one, że nie możemy zbytnio polegać na intuicji, nawet jeżeli przybiera ona postać przymusu psychicznego. Takie subiektywne uczucia lub intuicje możemy wyjaśnić jako wynik tego, że stajemy w obliczu prawdy czy poprawności i że zastosowaliśmy niektóre nasze normalne sprawdziany krytyczne, co jednak nie pozwala nam odwracać tego procesu i twierdzić, że dane zdanie jest prawdziwe, lub że ten wniosek jest poprawny dlatego, że my w to wierzymy, lub dlatego, że jest on oczywisty, czy też dlatego, że teza przeciwna jest nie do pomyślenia. Niemniej jednak przez setki lat filozofowie subiektywistyczni posługiwali się tego rodzaju sposobem mówienia zamiast argumentów. Nadal szeroko wyznawany jest pogląd, że w logice musimy odwoływać się do intuicji, ponieważ argumenty na rzecz reguł logiki dedukcyjnej czy przeciwko nim nie oparte na błędnym kole są niemożliwe: wszystkie argumenty muszą zakładać logikę. Należy przyznać, że wszystkie argumenty posługują się logiką lub też - jeżeli kto chce -"zakładają" ją, chociaż można wiele powiedzieć przeciwko temu sposobowi mówienia. Jest jednak faktem, że możemy wykazać poprawność pewnych reguł wnioskowania bez posługiwania się nimi237. Podsumowując, dedukcja lub poprawność dedukcyjna jest obiektywna, tak samo jak obiektywna jest prawda. Intuicja lub uczucie przekonania czy przymusu może czasami być wynikiem faktu, że pewne wnioskowania są poprawne; lecz poprawność jest obiektywna i nie można jej wyjaśnić ani w kategoriach psychologicznych, behawiorystycznych ani pragmatycznych. Postawę tę często wyrażałem stwierdzając: "Nie jestem filozofem przekonań". Rzeczywiście sądzę, że przekonania są zupełnie bez znaczenia dla teorii prawdy, dedukcji czy "wiedzy" w sensie obiektywnym. Tak zwane "przekonanie prawdziwe" jest wiarą w teorię, która jest prawdziwa; to zaś, czy ona jest prawdziwa, nie jest sprawą wiary, lecz kwestią faktyczną. Podobnie "przekonanie racjonalne" - jeżeli coś takiego w ogóle istnieje - polega na preferowaniu tego, co wydaje się lepsze* w świetle argumentacji krytycznej. A zatem nie jest to kwestia przekonań, lecz sprawa argumentacji i obiektywnego stanu debaty krytycznej238._____ 237 Dotyczy to nawet poprawności pewnych prostych zasad, których poprawność została zakwestionowana na podstawie intuicji przez niektórych ńlozofów (zwłaszcza G. E. Moore'a); najprostsza z tych zasad jest następująca: z dowolnego zdania a możemy poprawnie wyprowadzić samo a. W tym wypadku można bardzo łatwo wykazać niemożliwość skonstruowania kontrprzykladu. To, czy ktoś uznaje ten argument czy nie, jest jego prywatną sprawą. Jeżeli nie uznaje, jest po prostu w błędzie. Por. mój artykuł New Foundations for Logie, "Mind" 56, s. 193-235. * Ang. preferable; przymiotnik równie niejasny jak "lepszy". Nieprecyzyjność jest spowodowana tym, że jest sprawą kontrowersyjną, pod jakimi względami dana teoria może być "lepsza". 238 Stwierdzenia takie i podobne formutowalem wielokrotnie od opublikowania Logik der Fwschung, podrozdziały 27 i 29, oraz w artykule New Foundations for Logie (por. także Epistemologia bez podmiotu poznającego, w: Wiedza obiektywna, rozdział 3) i sugerowałem, że to, co nazywani "stopniem koroboracji hipotezy h w świetle sprawdzianów lub danych doświadczenia e", można interpretować jako skondensowany raport z minionych krytycznych dyskusji nad hipotezą h w świetle sprawdzianowe. Por. przypisy do rozdziału 20, powyżej. Na przykład w Logice odkrycia naukowego napisałem (s. 334): "...C(h, e) można poprawnie zinterpretować jako stopień koroboracji hipotezy h - lub racjonalności naszej wiary w h w świetle sprawdzianów - tylko wtedy, gdy e składa się z raportów z rzetelnych prób obalenia h..." Innymi słowy, tylko raport z dyskusji, która jest rzetelnie krytyczna, można uznać za podstawę określającą -nawet jeżeli tylko częściowo -stopień racjonalności (naszej wiary w h). W przytoczonym cytacie (w odróżnieniu od używanej przeze mnie tutaj terminologii) posługiwałem się 200 201 Gdy idzie o indukcję (tj. logikę indukcyjną czy zachowanie indukcyjne lub uczenie się przez indukcję, czy też przez powtarzanie lub "instruowanie"), stwierdzam za Hume'em, że nic takiego nie istnieje. Jeżeli mam rację, to oczywiście stwierdzenie to rozwiązuje problem indukcji239. (Pozostają inne problemy, które również można nazwać problemami indukcji, takie jak to, czy przyszłość będzie podobna do przeszłości. Problem ten jest jednak w moim przekonaniu bardzo mało interesujący i jest również rozwiązywalny: przyszłość po części będzie podobna do przeszłości, a po części nie będzie podobna do przeszłości.) Na czym polega najmodniejsza obecnie odpowiedź na problem Hume'a? Głosi ona, że oczywiście indukcja nie jest "poprawna", ponieważ słowo "poprawne" oznacza "dedukcyjnie poprawne"; a zatem nie-poprawność (w sensie dedukcyjnym) wnioskowań indukcyjnych nie stanowi żadnego problemu: mamy rozumowanie dedukcyjne i rozumowanie indukcyjne i chociaż oba te typy rozumowania mają wiele ze sobą wspólnego - oba polegają na argumentowaniu na podstawie dobrze wypróbowanych, nawykowych i dosyć intuicyjnych reguł - zachodzi między nimi także spora różnica240. To, co dedukcja i indukcja mają rzekomo wspólnego ze sobą, można wyrazić następująco: poprawności dedukcji nie można poprawnie wykazać, ponieważ sprowadzałoby się to do dowodzenia logiki za pomocą logiki, co stanowiłoby błędne koło. Jednak taki argument oparty na błędnym kole może - jak się głosi - wyjaśnić nasze poglądy i umocnić naszą ufność. To samo dotyczy indukcji. Indukcji być może nie daje się indukcyjnie uzasadnić, jednak wnioskowanie indukcyjne dotyczące indukcji jest pomocne i pożyteczne, jeżeli zgoła nie absolutnie stówami "stopień racjonalności naszej wiary", które winny być nawet bardziej dobitne od pojęcia "racjonalnego przekonania"; por. także ibid., s. 328, gdzie to wyjaśniam (jak to robiłem również gdzie indziej aż do znudzenia) i dostatecznie wyraźnie -jak sądzę - podkreślam postawę obiektywistyczną. Niemniej jednak przytoczony tu fragment został przez profesora La-katosa (Changes in the Problem ofinductwe Logie, w: Problem ofinductwe Logie, przypis 6, s. 412) zinterpretowany jako symptom chwiejności mojego obiektywizmu i wskazówka, że jestem podatny na subiektywistyczne wpadki. Przypuszczam, że uniknięcie wszelkich nieporozumień jest niemożliwe. Zastanawiam się jednak, w jaki sposób zostaną zdezinterpretowane moje niniejsze uwagi na temat niewielkiego znaczenia przekonań. ~9 Por. zwłaszcza Moje rozwiązanie problemu indukcji, w: Wiedza obiektywna, rozdział l. 240 Pogląd określony tutaj przeze mnie jako "modny" wywodzi się od J. S. Milla. Jego współczesne sformułowania znaleźć można w: P. F. Strawson, Introduction to Logical Theory, Methuen & Co., London 1952, s. 249; Nelson Goodman, Fact, Fiction and Forecast, Harvard University Press, Cambridge, s. 63-66; Rudolf Carnap, Inductwe Logie and Inductwe Intui-tion, w: Problem ofinductwe Logie, s. 258-267, zwłaszcza s. 265. Por. przypis 44, powyżej. niezbędne241. Ponadto w teorii dedukcji i teorii indukcji można odwoływać się do takich rzeczy jak intuicja lub nawyk, umowa czy sukces praktyczny, a czasami takie odwołanie jest konieczne. Aby poddać krytyce ten modny pogląd, powtórzę, co stwierdziłem wcześniej w tym rozdziale: wnioskowanie dedukcyjne jest poprawne, jeżeli nie istnieje dla niego kontrprzykład. Dysponujemy zatem metodą obiektywnego, krytycznego sprawdzania: dla dowolnej proponowanej reguły dedukcji możemy próbować skonstruować kontrprzykład. Jeżeli się nam uda, wówczas wnioskowanie lub reguła wnioskowania jest niepoprawna, bez względu na to, czy jacyś ludzie - a nawet wszyscy - uznają ją za intuicyjnie poprawną czy nie. (Brouwer sądził, iż to właśnie mu się udało, że mianowicie podał kontrprzykład dla dowodu nie wprost, wyjaśniając, że dowody te błędnie uważano za poprawne dlatego, iż istnieją tylko nieskończone kontrprzykłady, wobec czego dowody nie wprost poprawne są tylko we wszystkich skończonych przypadkach.) Jako że dysponujemy obiektywnymi sprawdzianami i w wielu wypadkach nawet obiektywnymi dowodami, rozważania psychologiczne, przekonania subiektywne, nawyki i umowy stają się zupełnie nieistotne dla tej kwestii. Jaka jest jednak sytuacja w przypadku indukcji? Kiedy wnioskowanie indukcyjne jest indukcyjnie "niesłuszne" (by posłużyć się słowem odmiennym od "poprawności")? Jedyna odpowiedź, jaką zasugerowano, brzmi: kiedy prowadzi ono do częstych błędów praktycznych w zachowaniu indukcyjnym. Ja jednak twierdzę, że każda reguła wnioskowania indukcyjnego, jaką ktokolwiek kiedykolwiek zaproponował, prowadzi do takich częstych błędów praktycznych. Idzie o to, że żadnej kiedykolwiek zaproponowanej reguły wnioskowania indukcyjnego - wnioskowania prowadzącego do teorii lub praw uniwersalnych - nie można brać poważnie ani przez chwilę. Carnap wydaje się z tym zgadzać, pisze bowiem: "Przy okazji: Popper uznaje za rzecz "interesującą*, że w moich wykładach podaję przykład wnioskowania dedukcyjnego, ale nie podaję przykładu wnioskowania indukcyjnego. Ponieważ moja koncepcja probabilistycznego ("indukcyjnego") ro- 241 Uznaję to za bardziej ostrożne sformułowanie jednego z argumentów Carnapa; por. R. Carnap, Inductiye Logie and Inductwe Intuition, s. 265; fragment ten zaczyna się od słów: "wydaje mi się, że w obronie rozumowania indukcyjnego odwołanie się do rozumowania intuicyjnego jest nie tylko rzeczą uprawnioną, ale jest czymś niezbędnym". 202 203 zumowania polega zasadniczo nie na przeprowadzaniu wnioskowań, lecz raczej na przypisywaniu prawdopodobieństw, powinien był raczej poprosić o podanie przykładów zasad dla przypisywania wartości prawdopodobieństw. Prośbę tę jednak - nie wyrażoną, lecz racjonalną - przewidziałem i spełniłem"242. Camap jednak wypracował system, który przypisuje prawdopodobieństwo zerowe wszystkim prawom uniwersalnym243; ponadto, jakkolwiek Hintikka (i inni) od tamtego czasu wypracowali systemy przypisujące indukcyjne prawdopodobieństwo inne niż zero zdaniom uniwersalnym, nie ma wątpliwości, że systemy te są zasadniczo ograniczone do języków bardzo ubogich, w których nie można sformułować nawet prymitywnej nauki przyrodniczej. Są one ponadto ograniczone do przypadków, w których w określonym czasie dostępna jest tylko skończona liczba teorii244. (Co jednak nie przeszkadza temu, aby systemy byty strasznie skomplikowane.) W każdym razie wydaje mi się, że takim prawom - których w praktyce zawsze było nieskończenie wiele - trzeba przypisać "prawdopodobieństwo" zerowe (w sensie rachun-ku prawdopodobieństwa), chociaż ich stopień koroboracji może być 242/6)d.,s.331. 243 Gdy idzie o Camapa "potwierdzanie przez przypadki", por.: Conjectures andRefutations, s. 282. To, co Camap nazywa "potwierdzaniem danego prawa (uniwersalnej hipotezy) przez przypadki", jest w rzeczywistości równe stopniu potwierdzenia (lub prawdopodobieństwu) kolejnego przypadku funkcjonowania tego prawa, co zbliża się do wartości 1/2 lub 0,99, przy założeniu, że względna częstość zaobserwowanych sprzyjających przypadków zbliża się, odpowiednio, do 1/2 lub 0,99. W konsekwencji prawo, które jest obalone przez co drugi przypadek (lub przez co setny przypadek), ma "potwierdzenie przez przypadki" wynoszące 1/2 (lub 0,99), co jest absurdalne. Po raz pierwszy wyjaśniłem to w Logik der Forschung, s. 191, (tj.w Logice odkrycia naukowego, s. 206-207) - na długo przed tym, zanim Camap pomyślał o "potwierdzaniu przez przypadki" - w omówieniu różnych możliwości przypisywania hipotezie jej "prawdopodobieństwa". Stwierdziłem wówczas, że konsekwencja ta jest "druzgocąca" dla tego rodzaju pojęcia prawdopodobieństwa. Jestem zaskoczony odpowiedzią Camapa na to stwierdzenie w Problem ofinductwe Logie (ed. Lakatos), s. 309. Carnap mówi tam, że numeryczna wartość potwierdzania przez przypadki "jest... ważną cechą prawa. W przykładzie Pop-pera prawo, które jest przeciętnie spełnione przez połowę przypadków, miałoby, na podstawie mojej definicji, prawdopodobieństwo nie 1/2, jak błędnie sądzi Popper, ale O". Ale chociaż ma ono prawdopodobieństwo (w sensie moim i Camapa) wynoszące O, to zarazem ma ono wartość "potwierdzenia przez przypadki" w sensie Camapa równą 1/2, i o to chodziło w tej dyskusji (nawet jeżeli w mojej krytyce w 1934 roku posługiwałem się terminem "prawdopodobieństwo" dla funkcji nazwanej później przez Camapa "potwierdzaniem przez przypadki"). 244 Jestem wdzięczny Davidowi Millerowi za zwrócenie mi uwagi na tę cechę wszystkich systemów Hintikki. Pierwszy artykuł Jaakko Hintikki na ten temat to Towards a Theory ofinductwe Generalizations, w: Logie, Methodology and Philosophy of Ścierne, Yehoshua Bar-Hillel, North-Holland Publishing Co., Amsterdam 1964, t. II, s. 274-288. Pełne dane bibliograficzne podane są w: Risto Hilpinen, Rules ofAcceptance and Inductwe Logie, "Acta Philosophica Fen-nica" 21,1968. większy niż zero. Nawet gdybyśmy przyjęli nowy system - który przypisuje pewnym prawom prawdopodobieństwo na przykład 0,7 - co wówczas zyskamy? Czy dowiemy się dzięki temu, czy dane prawo ma dobre wsparcie indukcyjne? Wcale nie: pozwoli to nam jedynie stwierdzić, że według pewnego (w znacznej mierze arbitralnego) nowego systemu - nie ma znaczenia, czyjego -powinniśmywierzyćw dane prawo ze stopniem przekonania równym 0,7, przy założeniu, że chcemy dostosować nasze poczucie przekonania do tego systemu. Trudno jednak powiedzieć, na czym polegałoby znaczenie takiej reguły, oraz -jeżeli miałaby ona jakiekolwiek znaczenie - jak należałoby ją poddać krytyce, co ona wyklucza, i dlaczego należałoby preferować ją, zamiast argumentów Camapa i moich na rzecz tezy o konieczności przypisania prawom uniwersalnym prawdopodobieństw zerowych245. Nie istnieją sensowne reguły wnioskowania indukcyjnego. (Wydaje się, że stwierdzenie to przyjmuje do wiadomości indukcjonista Nelson Goodman.246) Najlepszą zasadę, jaką potrafię wydobyć z mojego odczytania literatury indukcjonistycznej, można sformułować następująco: Przyszłość będzie zapewne niezbyt odmienna od przeszłości. Jest to oczywiście zasada, którą w praktyce każdy akceptuje, i podobną do niej zasadę musimy akceptować także w teorii, jeżeli jesteśmy realistami (wierzę bowiem, że wszyscy jesteśmy realistami, bez względu na to, co niektórzy z nas mówią). Zasada ta jest tak niejasna, że nie budzi żadnego zainteresowania, a przy tym, mimo swej niejasności, zakłada zbyt wiele, a z całą pewnością o wiele za dużo niż my (a tym samym jakakolwiek zasada indukcji) powinniśmy zakładać, zanim sformułujemy teorię; zakłada bowiem teorię czasu. Tego należało jednak oczekiwać. Ponieważ nie ma obserwacji wolnej od teorii, nie ma języka wolnego od teorii, nie może być oczywiście 245 Zgodnie ze stanowiskiem głoszonym przez Camapa co najmniej w latach 1949-1956, logika indukcyjna jest analitycznie prawdziwa. Jeżeli jednak tak jest, nie rozumiem wówczas, w jaki sposób rzekomo racjonalny stopień przekonania może przechodzić takie radykalne zmiany - od wartości O (najsilniejszy brak przekonania) do 0,7 (umiarkowane przekonanie). Zgodnie z najnowszymi teoriami Camapa, "indukcyjna intuicja" funkcjonuje jako sąd apelacyjny. Podałem już powody wskazujące, jak nieodpowiedzialny i stronniczy może być taki sąd, por. mój artykuł Theories, Experience and Probabilistic Intuitions, w: Proceedings ofthe Intematio-nal Colloguium in the Philosophy ofScience, ed. I. Lakatos, North-Holland Publishing Co., Amsterdam 1968,s. 285-303. 46 Por. Fact, Fiction, and Forecast, s. 65. 204 205 zasady czy reguły indukcji, która byłaby wolna od teorii, to znaczy nie ma reguły czy zasady, na której wszystkie inne teorie musiałyby się opierać. Zasada indukcji jest więc mitem. Nie istnieje żadna "logika indukcyjna". I jakkolwiek istnieje jedna "logiczna" interpretacja rachunku prawdopodobieństwa, nie ma żadnych powodów, aby zakładać, że ta "uogólniona logika" (jak można ją nazwać) stanowi system "logiki indukcyjnej"247. Nie należy również żałować, że indukcja nie istnieje: wydaje się, że radzimy sobie bez niej całkiem nieźle - polegając na teoriach będących śmiałymi domysłami, które krytykujemy i sprawdzamy możliwie naj-surowiej, z taką pomysłowością, na jaką nas stać. Oczywiście, jeżeli jest to dobra praktyka - praktyka wiodąca do sukcesu - Goodman i inni mogą powiedzieć, że jest to "indukcyjnie poprawna" reguła wnioskowania. Idzie mi jednak o to, że praktyka ta jest dobra nie dlatego, że prowadzi do sukcesu lub że można na niej polegać (czy coś w tym rodzaju), lecz dlatego, że z konieczności prowadzi do błędu, i dlatego, że uświadamia nam potrzebę wypatrywania tych błędów i potrzebę dążenia do ich eliminacji. 247 Por. Theories, Experience and Probabilistic Intuitions. Gdy idzie o moje pozytywne poglądy na koroborację, por. rozdział 20, powyżej, a także koniec rozdziału 33. 33. Metafizyczne programy badawcze Po opublikowaniu Społeczeństwa otwartego w 1945 roku żona uświadomiła mi, że książka ta nie wyraża moich głównych zainteresowań filozoficznych, filozofia polityki nie jest bowiem moim głównym zajęciem. Tak też napisałem we Wprowadzeniu do tej książki, ale oczekiwań mojej żony nie zaspokoiło ani to stwierdzenie, ani fakt, że potem powróciłem do dawnych zainteresowań, do teorii wiedzy naukowej. Wskazała mi, że książka Logik der Forschung od dawna jest nie do zdobycia i została już niemal zapomniana, i że - ze względu na to, iż w moich nowych publikacjach powoływałem się na jej wyniki - jest rzeczą pilną przełożenie jej na język angielski. Zgodziłem się z nią w wielkiej mierze, ale bez jej natarczywego przypominania o tym przez wiele lat sprawę byłbym pozostawił, nic w tym kierunku nie czyniąc. Mimo to minęło czternaście lat, zanim Logie ofScientificDiscovery została opublikowana (w 1959 roku) i kolejnych siedem lat, zanim ukazało się drugie wydanie niemieckie Logik der Forschung. W tych latach uzyskiwałem coraz więcej wyników, które chciałem wykorzystać w tomie towarzyszącym książce The Logie of Scientific Di-scovery; mniej więcej w 1952 roku postanowiłem zatytułować ten tom Postscript: After Tventy Years, mając nadzieję, że ukaże się on w 1954 roku. Książka ta została posłana do wydawnictwa w 1956 roku razem z angielskojęzycznym rękopisem Logie of Scientific Discovery i w początkach 1957 roku otrzymałem odbitki korektorskie obu tomów. Czytanie korekty przerodziło się w koszmar. Dokończyłem czytanie tylko pierwszego z tych tomów, który został opublikowany w 1959 roku, a potem musiałem przejść operację obojga oczu. Następnie nie mogłem jeszcze przez jakiś czas powrócić do czytania korekty i w rezultacie Postscriptum (pod redakcją profesora W. W. Bartleya) został opublikowany - z wyjątkiem jednego czy dwóch fragmentów - dopiero 207 w 1982-1983 roku248. Był on oczywiście czytany przez studentów od 1957 toku. W Postscriptum omówiłem i rozwinąłem główne problemy i rozwiązania przedstawione w Logik der Forschung. Na przykład podkreślałem, że odrzucam wszystkie próby mające na celu uzasadnienie teorii i że zastępuję uzasadnienie ideą krytyk i249: nigdy nie możemy uzasadnić teorii. Możemy jednak czasami "uzasadnić" (w innym sensie) naszą preferencję na rzecz teorii -w świetle krytycznej dyskusji; dana teoria może bowiem lepiej przejść przez krytykę niż jej konkurentki. Można przeciwko temu sformułować zastrzeżenie, że krytyk zawsze potrafi uzasadnić swoje teoretyczne stanowisko. Moja odpowiedź brzmi: niekoniecznie, ponieważ może sensownie krytykować teorię, jeżeli potrafi wykazać nieoczekiwaną sprzeczność w niej samej lub pomiędzy nią a jakąś inną interesującą teorią, choć oczywiście ten ostatni rodzaj krytyki nie musi być z zasady rozstrzygający250. Wcześniej większość filozofów sądziła, że dowolne twierdzenie o racjonalności oznacza racjonalne uzasadnienie (czyichś przekonań); ja zaś głoszę, przynajmniej od chwili napisania Społeczeństwa otwartego, że racjonalność oznacza racjonalną krytykę (teorii własnej, a także teorii konkurencyjnych). A zatem filozofia tradycyjna łączyła ideał racjonalności z ostateczną, dowodliwą wiedzą (o religijnym czy antyreligijnym charakterze, religia bowiem była wówczas sprawą zasadniczą), podczas gdy ja łączę racjonalność ze wzrostem wiedzy hipotetycznej. Samą wiedzę hipotetyczną łączę z ideą coraz lepszych przybliżeń do prawdy lub wzrastającym podobieństwem do prawdy czy prawdoupodobnieniem251. Zgodnie z tym poglądem celem naukowca jest znajdowanie teorii, które są lepszymi przybliżeniami do prawdy; celem nauki jest poszerzanie naszej wiedzy. Implikuje to wzrost treści naszych teorii, wzrost naszej wiedzy o świecie. 248 Por. Cel nauki, w: Wiedza obiektywna, rozdział 5, oraz Probability Magie w Knowledge of out ofignorance. "Dialectica" 11, s. 354-372. ^Por. Logika odkrycia naukowego, podrozdział 29, uzupełnienie *i, 2, tamże, oraz Introdu-ction do Conjectures and Refutations, oraz poniżej, przypis 255. 250 O tym konkretnym problemie - krytyka bez uzasadnienia - wygłosiłem cykl wykładów w Institute of Advanced Studies w Wiedniu w 1964. 251 Por. Cel nauki, oraz Conjectures and Refutations rozdział 10, i rozdział 2 Wiedzy obiektywnej. Por. przypis 2 do moich Replies. Oprócz ponownego sformułowania mojej teorii wiedzy, jednym z moich celów w Postscriptum było wykazanie, że realizm zawarty w mojej Logik der Forschung jest stanowiskiem krytykowalnym i że można przedstawić na jego rzecz argumenty. Podkreślałem, że Logik der Forschung jest książką napisaną przez realistę, lecz że wówczas nie miałem odwagi wiele mówić na temat realizmu. Było tak dlatego, że nie uświadamiałem sobie wówczas, iż stanowisko metafizyczne, choć nie jest sprawdzalne, może być przedmiotem racjonalnej krytyki i argumentów. Przyznałem się do bycia realistą, lecz sądziłem, że jest to tylko wyznanie wiary. Dlatego też napisałem o swoim argumencie realistycznym, że "wyraża on metafizyczną wiarę w istnienie prawidłowości w naszym świecie (wiarę, którą podzielam i bez której praktyczne postępowanie jest niemożliwe)"252. W 1958 roku opublikowałem dwa wykłady oparte częściowo na Postscriptum, pod tytułem On the Status ofScience and of Metaphysics (obecnie w Conjectures and Refutations253). W drugim z tych wykładów starałem się wykazać, że teorie metafizyczne można poddawać krytyce i argumentować na ich rzecz, ponieważ są one próbami rozwiązania problemów- problemów, dla których istnieją lepsze lub gorsze rozwiązania. Ideę tę odnoszę w drugim z tych wykładów do pięciu teorii metafizycznych: determinizmu, idealizmu (lub subiektywizmu), irracjonalizmu, woluntaryzmu (Schopenhauera) i nihilizmu (Heideggero-wskiej filozofii nicości). Podałem też powody odrzucenia tych nieudanych prób rozwiązania ich problemów. W ostatnim rozdziale Postscriptum argumentowałem w podobny sposób na rzecz indeterminizmu, realizmu i obiektywizmu. Próbowałem wykazać, że te trzy teorie są ze sobą zgodne, i aby wykazać ich zgodność za pomocą swego rodzaju modelu, zaproponowałem, abyśmy wyobrazili sobie realność dyspozycji (takich jak potencjały lub pola), a zwłaszcza skłonności. (Jest to jeden ze sposobów argumentowania na rzecz skłonnościowej interpretacji prawdopodobieństwa. Inny sposób sformułuję w kolejnym rozdziale.) 252 Por. Logik der Forschung, s. 186, tj. Logika odkrycia naukowego, podrozdział 79. Por. Conjectures and Refutations, rozdział 8. 208 209 Jednakże jedną z gfównych tez tego wykładu byt opis i ocena roli jaką odgrywają metafizyczne programy badawcze254; za po. mocą krótkiego szkicu historycznego wykazałem, że naprzestrze-ni wieków dokonywały się zmiany w naszych przekonaniach o tym, na czym polegać ma dobre wyjaśnienie. Idee te ulegały zmianie pod wpływem krytyki. Są one więc krytykowal-ne, chociaż nie są sprawdzalne. Są to idee metafizyczne - w istocie są to idee metafizyczne najwyższej wagi. Tezy te zilustrowałem pewnymi uwagami historycznymi na temat różnych "metafizycznych programów badawczych, które oddziaływały na rozwój fizyki od czasów Pitagorasa", i zaproponowałem nowy metafizyczny pogląd na świat, a wraz z nim nowy program badawczy oparty na idei realności dyspozycji i skłonnościowej interpretacji prawdopodobieństwa. (Pogląd ten, jak obecnie sądzę, jest pomocny również w związku z ewolucją.) Przedstawiłem tutaj te idee z dwóch powodów. (1) Dlatego, że realizm metafizyczny - pogląd, że istnieje świat, który czeka na odkrycie - rozwiązuje niektóre problemy powstałe wskutek mojego rozwiązania problemu indukcji. (2) Ponieważ zamierzam argumentować, że teoria doboru naturalnego nie jest sprawdzalną teorią naukową, lecz metafizycznym programem badawczym. A także - ponieważ jest to bez wątpienia najlepsza z obecnie dostępnych teorii - że można ją nieco ulepszyć. Na temat punktu (l) powiem tylko tyle, że gdy wydaje się nam, iż znaleźliśmy przybliżenie do prawdy w formule teorii naukowej, która przetrwała krytykę i sprawdziany lepiej niż jej konkurentka, przyjmiemy ją - jako realiści - za podstawę dla naszego działania praktycznego po prostu dlatego, że nie dysponujemy niczym lepszym (czy bliższym 254 Terminem "metafizyczny program badawczy" posługiwałem się w swoich wykładach poczynając od 1949 roku, jeżeli nie wcześniej, lecz sformułowanie to nie występuje w moich publikacjach przed 1958 rokiem, chociaż jest to główny przedmiot dyskusji ostatniego rozdziału Postscriptum (znajdującego się na etapie korekty od 1957 roku). Postscriptum to było dostępne moim kolegom i profesor Imre Lakatos uznaje, że jego termin "naukowe programy badawcze" wywodzi się z tradycji tego, co uznałem za "metafizyczne programy badawcze" ("metafizyczne", ponieważ niefalsyfikowalne). Por. s. 183 jego artykułu Falsification and the Methodology ofScientific Research Programmes, w: Criticism and the Growfh ofKnowledge, ed. Imre Lakatos i Alan Musgrave, Cambridge University Press, Cambridge 1970 [wyd. polskie Falsyfikacja a metodologia naukowych programów badawczych, w: Imre Lakatos, Pisma z filozofii nauk empirycznych, wybrał, przełożył i wstępem poprzedził Wojciech Sady, PWN, Warszawa 1995,s. 159]. prawdy). Ale nie musimy uznawać jej za prawdziwą, nie musimy wierzyć w nią (co znaczyłoby, że wierzymy w jej prawdziwość)255. Na temat punktu (2) opowiem więcej, gdy przejdziemy do omówienia teorii ewolucji w rozdziale 37. 255 Warto na marginesie zauważyć, że realiści oczywiście wierzą w prawdę (a wierzący w prawdę wierzą zarazem w rzeczywistość, por. Conjectures and Refutations, s. 116) - wiedzą nawet, że jest "tyle samo" prawdziwych zdań, ile jest zdań fałszywych. Gdy idzie o poniższe stwierdzenia, por. także końcowe fragmenty rozdziału 20, powyżej.) Ponieważ celem tego tomu jest posunięcie dalej dyskusji pomiędzy moimi krytykami i mną, chciałbym się tu odwołać do recenzji mojej Logie ofScientific Discwery napisanej przez G. J. Wamocka ("Mind" 59,1960, s. 99-101). Na temat moich poglądów dotyczących indukcji czytamy tam na s. 100: "Popper stanowczo twierdzi, że ów szacowny problem jest nierozwiązywalny..." Jestem pewien, że nic takiego nigdy nie powiedziałem, a już na pewno nie stanowczo, ponieważ zawsze pochlebiałem sobie, że w istocie rozwiązałem ten problem w książce, która była przezeń recenzowana. Poniżej na tej samej stronie czytamy: "Gdy idzie o poglądy [Poppera], chce on twierdzić nie tyle, że stanowią one rozwiązanie problemu Hume'a, ile że nie pozwalają mu powstać". Stoi to w sprzeczności z początkiem mojej książki (zwłaszcza podrozdziały l i 4), w której to, co nazywam problemem indukcji, jest jednym z dwóch fundamentalnych problemów teorii wiedzy. Nieco później otrzymujemy całkiem prawidłową wersję mojego sformułowania tego problemu: "jak... możemy uzyskać uzasadnienie dla uznania zdań ogólnych... teorii naukowych za prawdziwe czy nawet prawdopodobnie prawdziwych". Moja prosta odpowiedź na to pytanie była następująca: takiego uzasadnienia nigdy nie możemy uzyskać. (Możemy mieć jednak uzasadnienie dla preferowania jednej z konkurujących teorii; por. tekst, do którego dołączony został niniejszy przypis.) Jednak recenzja brzmi dalej następująco: "Popper twierdzi, że nie ma nadziei na rozwiązanie tego problemu, ponieważ wymaga on od nas rozwiązania nierozwiązywalnego problemu indukcji. Jak jednak twierdzi, stawianie tego pytania jest w ogóle niepotrzebne i wynika z nieporozumienia". Żaden z przytoczonych fragmentów nie byt zamierzony jako krytyka; stwierdzają one jedynie to, co ja "głoszę stanowczo"; co "chcę twierdzić", co "utrzymuję" i "mówię". Nieco niżej krytyka zaczyna się od słów: "Ale czy eliminuje to »nierozwiązywalny« problem indukcji?" Ponieważ zająłem się tą sprawą, chcę również wspomnieć, że recenzent koncentruje swą krytykę mojej książki na następującej tezie, którą tutaj cytuję wyróżniając spacją (s. 101: występujące tu słowo "polegać" oznacza "polegać w przyszłości"): "Popper najwidoczniej zaktada, co w oczywisty sposób ujawnia jego język, ż e mamy prawo w przyszłości polegać na dobrze koroborowanej teorii". Jednakże nigdy niczego takiego nie zakładałem. Twierdzę natomiast, że dobrze koroborowana teoria (która została poddana krytycznej dyskusji i porównana z jej konkurentkami i która do tej pory "przetrwała") jest racjonalnie bardziej preferowalną teorią od teorii słabiej koroborowanej i że (oprócz zaproponowania nowej konkurencyjnej teorii) nie mamy żadnego innego wyjścia, jak ją preferować, działać na jej podstawie, nawet jeżeli dobrze zdajemy sobie sprawę z tego, że może nam ona w pewnych przyszłych wypadkach sprawić bardzo dotkliwy zawód. Dlatego muszę odrzucić krytykę recenzenta jako wynikającą z kompletnego niezrozumienia mojego tekstu, a także z zastąpienia mojego problemu indukcji (który jest zupełnie inny) jego problemem (który jest problemem tradycyjnym). Por. także Moje rozwiązanie problemu indukcji, w: Wiedza obiektywna, rozdział l. 210 34. Zwalczając subiektywizm w fizyce: mechanika kwantowa a skłonności Wptyw intelektualny Ernsta Macha na wiek dwudziesty byt tak wielki, że równać się z nim może wpływ tylko bardzo niewielu innych ludzi. Odcisną} swe piętno na fizyce, fizjologii, psychologii, filozofii nauki i czystej (spekulatywnej) filozofii. Wywart wpływ na Einsteina, Bohra, Heisenberga, Williama Jamesa, Bertranda Russella - to tylko kilka nazwisk spośród bardzo wielu. Mach nie był wielkim fizykiem, był jednak wielką osobowością oraz wielkim historykiem i filozofem nauki. Jako fizjolog, psycholog i filozof nauki głosił wiele ważnych i oryginalnych poglądów, które i ja wyznaję. Byt na przykład ewolucjo-nistą w teorii wiedzy, a także w psychologii i fizjologii, zwłaszcza w badaniu zmysłów. Był bardzo krytyczny wobec metafizyki, dostatecznie jednak tolerancyjny, aby przyznać, a nawet podkreślać konieczność idei metafizycznych jako świateł kierujących postępowaniem fizyka, nawet fizyka eksperymentalnego. Dlatego też w Zasadach teorii depta napisał o Joule'u: "Gdy idzie o ogólne (filozoficzne) pytania [które Mach nazywa na poprzedniej stronie »metafizycznymi«], Joule zachowuje niemal całkowite milczenie. Tam jednak, gdzie wyraża swe opinie, jego przekonania są ściśle podobne do tez Mayera. I rzeczywiście nie można wątpić, że takie całościowe badania eksperymentalne -wszystkie podporządkowane jednemu celowi - może przeprowadzić tylko jeden człowiek, dla którego inspiracją jest wielki i filozoficznie najgłębszy pogląd na świat"256. Fragment taki jest u Macha tym bardziej znaczący, że poprzednio opublikował on książkę Analiza doznań, w której stwierdził: "moje stanowisko eliminuje wszystkie pytania metafizyczne", oraz: "wszystko, 256 Por. Ernst Mach, Die Prinzipien der Warmetehre, Barth, Leipzig 1896, s. 240. Na s. 239 termin "ogólnofilozoficzny" jest utożsamiony z "metafizycznym" i Mach sugeruje, że Robert Mayer (którego wielce podziwiał) ulegat inspiracjom "metafizycznych" intuicji. co wiemy o świecie, musi wyrażać się w doznaniach" (lub w danych zmysłowych, Sinnesempfindungen). Niestety, ani jego koncepcje biologiczne, ani jego tolerancja nie wywarły wielkiego wpływu na myśl naszego stulecia; znaczenie - zwłaszcza w fizyce atomowej - uzyskała jego antymetafizyczna nietolerancja, połączona z jego teorią doznań. Jest ironią historii, że wpływ Macha na nowe pokolenie fizyków atomowych okazał się tak dobitny. Byt on bowiem gwałtownym przeciwnikiem atomizmu i "korpuskularnej" teorii materii, które uważał -jak Berkeley257 - za metafizyczne. Filozoficzny wpływ Machowskiego pozytywizmu został przekazany nowemu pokoleniu w sporej mierze przez młodego Einsteina. Einstein jednak odrzucił pozytywizm Machowski, po części dlatego, że z wielkim wstrząsem uświadomił sobie niektóre jego konsekwencje; konsekwencje, które zostały nie tylko odkryte, ale także entuzjastycznie przyjęte przez kolejne pokolenie znakomitych fizyków, wśród nich Bohra, Pauliego i Heisenberga: wszyscy oni stali się s u b i e k t y-wistami. Einsteinowskie odrzucenie pozytywizmu nastąpiło jednak za późno. Fizyka stała się twierdzą subiektywistycznej filozofii - i tak już zostało. Sytuacja ta jest wynikiem dwóch poważnych problemów związanych z mechaniką kwantową i teorią czasu oraz z jednym problemem, który -jak mi się wydaje - nie jest zbyt ważny, to znaczy z subiektywi-styczną teorią entropii. Wraz z powstaniem mechaniki kwantowej większość młodych fizyków doszła do przekonania, że teoria ta, w przeciwieństwie do mechaniki statystycznej, nie jest teorią zbiorów, lecz mechaniką pojedynczych podstawowych cząstek. (Po pewnym wahaniu ja również przyjąłem ten pogląd.) Z drugiej strony byli także przekonani, że mechanika kwantowa, jak mechanika statystyczna, jest teorią probabilistyczną. Jako teoria mechaniczna podstawowych cząstek miała pewien obiektywny aspekt. Jako teoria probabilistyczna miała (tak przynajmniej sądzili) aspekt subiektywny. Była to zatem teoria całkowicie nowego typu, łącząca aspekty obiektywne i subiektywne. Na tym polegał jej rewolucyjny charakter. 257 Pot.ANoteonBerkeleyasPrecursorofMach, w: ConjectwesandRefutations, rozdział 6. 212 213 Poglądy Einsteina różniły się nieco od tego stanowiska. W jego przekonaniu teorie probabilistyczne, takie jak mechanika statystyczna, byty ogromnie interesujące, ważne i piękne. (W początkach swej twórczości przyczynił się on bardzo do ich rozwoju.) Lecz nie byty to ani fundamentalne teorie fizyczne, ani nie miały obiektywnego charakteru: byty raczej teoriami subiektywistycznymi, które musimy wprowadzać ze względu na fragmentaryczny charakter naszej wiedzy. Wynika stąd, że mechanika kwantowa, mimo swej wspaniałości, nie jest teorią fundamentalną, lecz koncepcją niezupełną (ponieważ jej statystyczny charakter wskazuje na to, że posługuje się ona wiedzą niezupełną), i że teoria obiektywna lub zupełna, jakiej musimy szukać, nie może być teorią probabilistyczną, lecz deterministyczną. Poniżej okaże się, że te dwa stanowiska posiadają wspólny element: oba zakładają, że teoria probabilistyczna lub statystyczna wykorzystuje w jakiś sposób naszą wiedzę subiektywną lub nasz brak wiedzy. Można to zrozumieć, biorąc pod uwagę, że tylko obiektywistyczna interpretacja prawdopodobieństwa debatowana w owym czasie (pod koniec lat dwudziestych) była teorią częstościową. (Interpretacja ta była formułowana w różnych wersjach przez Venna, von Misesa, Rei-chenbacha, a później przeze mnie samego.) Teoretycy częstościowi głoszą, że istnieją obiektywne pytania dotyczące zjawisk masowych i korespondujące z nimi obiektywne odpowiedzi. Muszą jednak przyznać, że ilekroć mówimy o prawdopodobieństwie pojedynczego zdarzenia jako elementu zjawiska masowego, obiektywność staje się problematyczna; można więc powiedzieć, że w odniesieniu do pojedynczych zdarzeń, takich jak emisja jednego fotonu, wielkości prawdopodobieństwa stanowią jedynie szacunek naszej niewiedzy. Obiektywne prawdopodobieństwo mówi nam tylko o tym, co zazwyczaj się zdarza, jeżeli tego rodzaju zdarzenie jest wielokrotnie powtarzane: o samym pojedynczym zdarzeniu statystyczne prawdopodobieństwo nie mówi nam nic. W tym właśnie miejscu - zarówno według Einsteina, jak i jego przeciwników - subiektywizm wkroczył na teren mechaniki kwantowej. I tutaj właśnie starałem się zwalczać subiektywizm, wprowadzając skłonnościową interpretację prawdopodobieństwa. Nie było to posunięcie ad hoc. Był to raczej wynik uważnej rewizji argumentów leżących u podłoża częstościowej interpretacji prawdopodobieństwa. Główny pomysł polega na tym, że skłonności można uważać za realnościfizyczne.Są one miarami dyspozycji. Mierzalne dyspozycje fizyczne ("potencjały") zostały wprowadzone do fizyki przez teorię pól. Był to więc precedens, na mocy którego dyspozycje uznano za fizycznie realne: sugestia zatem, aby uznać skłonności za realne fizycznie, nie jest tak bardzo dziwna. Zostawiała również miejsce dla indeterminiz-mu. Aby objaśnić, jakiego rodzaju problemy interpretacja ta miała rozwiązać, omówię list, jaki Einstein skierował do Schródingera258. W liście tym Einstein odwołuje się do dobrze znanego eksperymentu myślowego, który Schródinger opisał w publikacji z 1935 roku259. Schródinger wskazał na możliwość takiego ułożenia materiału radioaktywnego, które umożliwiłoby odpalenie bomby za pomocą licznika Geigera. Urządzenie to można tak skonstruować, że bomba eksploduje w określonym czasie albo bezpiecznik wyłączy mechanizm. Prawdopodobieństwo eksplozji wynosi 1/2. Schródinger argumentował, że gdyby umieścić kota obok bomby, wówczas prawdopodobieństwo, że zostanie on zabity, również wynosi 1/2. Cały układ można opisać w terminologii mechaniki kwantowej i w opisie tym znajdzie się założenie dwóch stanów kota - stan żywy i martwy. A zatem opis kwantowomechaniczny - funkcja ^ - nie opisuje niczego realnego, realny kot będzie bowiem albo żywy, albo martwy. Einstein argumentuje w swym liście do Schródingera, że oznacza to, iż mechanika kwantowa jest subiektywna i niezupełna: .Jeżeli spróbujemy interpretować funkcję \y jako zupełny opis [realnego procesu fizycznego, jaki ona wyraża]..., wówczas oznaczałoby to, że w danej chwili kot nie jest ani żywy, ani rozerwany na strzępy. Jednak na podstawie obserwacji jeden albo drugi warunek byłby spełniony. Jeżeli odrzucimy ten pogląd [o zupełności funkcji V'], wówczas należy przyjąć, że funkcja ^ nie opisuje realnego stanu rzeczy, lecz catośćnaszej wiedzy ze względu na stan dany rzeczy. Jest to interpretacja Borna, która -jak się wydaje -jest dzisiaj akceptowana przez większość fizyków teoretycznych"260. 258 Por.ANote on Berkeley as Precursor ofMach, w: Conjectures andRefutations, rozdział 6. 59 Por. Erwin Schródinger, Die gegenwdrtige Situation m der Quantenmechanik, "Die Naturwissenschaften" 23,1935, s. 807-812, 823-828, 844-849. 260 (Podkreślenie moje). Por. list Einsteina cytowany w przypisie 256, powyżej, oraz bardzo podobny list z 22 grudnia 1950 w tym samym zbiorze, s. 36 (s. 39 przekładu ang.). Zauważmy, ze Einstein uznaje za rzecz oczywistą, iż teoria probabilistyczna musi być interpretowana subiektywistycznie, jeżeli odnosi się do pojedynczego przypadku; jest to sprawa, co do której 214 215 Dzięki akceptacji mojej interpretacji skłonnościowej dylemat ten jednak znika i mechanika kwantowa, to znaczy funkcja ^ opisuje wówczas realny stan rzeczy - realną dyspozycję - choć nie jest to deterministyczny stan rzeczy. I chociaż fakt, że ów stan rzeczy nie jest deterministyczny, można uznać za wskaźnik niezupelności, niezu-pemość nie musi być wadą teorii - opisu - lecz odbiciem nieokreślono-ści rzeczywistości, samego stanu rzeczy. Schródinger zawsze sądził, że | ip zp* \ musi opisywać coś fizycznie realnego, takiego jak realna gęstość. Był również świadom, że jest możliwe261, iż sama rzeczywistość nie jest zdeterminowana. Według interpretacji częstościowej intuicje te są całkiem poprawne. Nie będę tu omawiał sktonnościowej teorii prawdopodobieństwa i roli, jaką może ona odegrać w rozjaśnieniu mechaniki kwantowej, ponieważ sprawy te omówiłem dosyć obszernie gdzie indziej262. Pamiętam, że teoria ta od samego początku nie była dobrze przyjęta, co nie zaskoczyło mnie ani nie załamało. Wiele jednak się zmieniło od tamtego momentu i niektórzy spośród tych samych krytyków (i obrońców Bohra), którzy początkowo odrzucili moją teorię z pogardą, jako nie do pogodzenia z mechaniką kwantową, teraz mówią, że jest ona stara jak świat i że w istocie jest ona tożsama z poglądem Bohra. Uznałem, że moje czterdziestoletnie niepokoje zostały wynagrodzone z nawiązką, gdy otrzymałem list od B. L. van der Waerdena, matematyka i historyka mechaniki kwantowej, dotyczący mojego artykułu z 1967 roku pod tytułem Qzian.tu.in Mechanics without "the Observer", w którym stwierdza, że w pełni zgadza się ze wszystkimi trzynastoma tezami mojego artykułu, a także z moją skłonnościową interpretacją prawdopodobieństwa263. różniliśmy się, poczynając od 1935 roku. Por. Logika odkrycia naukowego, s. 368-370, oraz mój przypis, tamże. 261 Por. zwłaszcza odwołania do poglądów Franza Exnera w Schródingera Science, Thwry and Mań, s. 71,133 i 142. 262 Por. mój artykuł Ouantum Mechanics without " the Obserue-r", oraz inne moje teksty tam cytowane, zwłaszcza The Propensity Interpretation ofthe Calculus ofProbability, and the Ouantum TT/wory oraz The Propensity Interpretation ofProbability, "The BritishJoumal for the Phi-losophy of Science" 10, s. 25-42 [por. także: Kari Popper, Świat sktonnosci, Znak, Kraków 1996]. 263 List van der Waerdena nosi datę 19 października 1968 (jest to list, w którym krytykuje mnie za błędne odwołanie historyczne do Bernoulliego na s. 29 artykułu Ouantum Mechanics without "the Obseruer"). 35. Boltzmann oraz problem kierunku uptywu czasu Wdarcie się subiektywizmu do fizyki - a zwłaszcza do teorii czasu i entropii - zaczęło się na długo przed powstaniem mechaniki kwantowej. Zjawisko to wiązało się ściśle z tragedią Ludwiga Boltzmanna, jednego z wielkich fizyków XIX stulecia, który był zarazem zawziętym i walczącym realistą i obiektywistą. Boltzmann i Mach byli kolegami na Uniwersytecie Wiedeńskim. Boltzmann był tam profesorem fizyki, gdy Mach został powołany w 1895 roku na stanowisko profesora filozofii nauki, które zostało ustanowione specjalnie dla niego. Stanowisko to zajmował potem Moritz Schlick, po nim zaś Victor Kraft264. W 1901, gdy Mach zrezygnował z zajmowanej pozycji, zajął ją Boltzmann, zachowując stanowisko profesora fizyki. Mach, który był starszy od Boltzmanna o sześć lat, został w Wiedniu mniej więcej do śmierci Boltzmanna w 1906 roku; w tym właśnie okresie i przez wiele lat później wpływy Macha stale rosły. Obaj byli fizykami, lecz spośród nich dwóch Boltzmann byt o wiele bardziej wybitny i twórczy265. Obaj też byli filozofami. Mach został powołany do Wiednia jako filozof z inicjatywy dwóch filozofów. (Boltzmann został powołany na stanowisko profesora fizyki po Stefanie - na stanowisko to miał nadzieję Mach. Pomysł powołania Macha na stanowisko filozoficzne zamiast na stanowisko profesora fizyki wysunął Heinrich Gomperz, wówczas zaledwie dwudziestojednoletni, który 264 Ponieważ jest to autobiografia, wspomnę więc, że w 1947 lub 1948 otrzymałem list od Victora Krafta, który pisał w imieniu Wydziału Filozofii Uniwersytetu Wiedeńskiego i zapytywał, czy zechciałbym objąć stanowisko profesora po Schlicku. Odpowiedziałem wówczas, że nie zamierzam opuścić Anglii. 265 Max Pianek zakwestionował kompetencje fizyczne Macha, i to nawet w jego ulubionej dziedzinie, tj. fenomenologicznej teorii ciepła. Por. Max Pianek, Zw Machschen Theorie der physikalischenErkenntnis, "Physikalische Zeitschrift" 11,1910, s. 1186-1190. Por. także poprzedni artykuł Plancka: Die Einheit des physikalische Wetlbildes, "Physikalische Zeitschrift" 10,1909, s. 62-75, oraz odpowiedź Macha: Die Leitgedanken meiner wissenschaftlichen Er-kenntnistehreundihreAufhahmedurchdieZeitgenossen, "Physikalische Zeitschrift" 11,1910, s,599-606. 216 217 działał poprzez swego ojca266.) Gdy idzie o filozoficzne zalety Boltzman-na i Macha, mój osąd jest jawnie stronniczy. Boltzmann jest mało znany jako filozof; ja sam jeszcze całkiem niedawno nie miałem pojęcia o jego filozofii i nadal nie wiem o niej tyle, ile powinienem. Jednak z tym, co o niej wiem, zgadzam się być może w większym stopniu niż z jakąkolwiek inną filozofią. O wiele bardziej zatem wolę Boltzmanna od Macha, nie tylko jako fizyka i filozofa, ale także -przyznaję -jako osobę. Jednak osobowość Macha jest w moim przekonaniu bardzo atrakcyjna, chociaż zupełnie nie zgadzam się z ]egoAnalizą doznań. Zgadzam się z jego biologicznym podejściem do problemu (subiektywnej) wiedzy. Boltzmann i Mach cieszyli się wielkim poparciem wśród fizyków i byli zaangażowani w śmiertelną niemal walkę. Była to walka o program badawczy w fizyce oraz o hipotezę "korpuskulamą", to znaczy o atomizm i molekularną lub kinetyczną teorię gazów i ciepła. Boltzmann był atomistą i bronił atomizmu, a także Maxwellowskiej teorii kinetycznej ciepła i gazów. Mach był przeciwny tym "metafizycznym" hipotezom. Wolał "termodynamikę fenomenologiczną" i miał nadzieję wykluczyć z niej wszystkie "hipotezy wyjaśniające"; miał też nadzieję rozszerzyć "fenomenologiczną" lub "czysto deskryptywną" metodę na całą fizykę. We wszystkich tych kwestiach sympatyzowałem z Boltzmannem. Muszę jednak przyznać, że mimo większej znajomości fizyki oraz jego lepszej - w moim przekonaniu - filozofii, Boltzmann przegrał bitwę. Został pokonany, gdy idzie o fundamentalne zagadnienie: poniósł porażkę w swojej próbie probabilistycznego wyprowadzenia drugiego prawa termodynamiki, prawa wzrostu entropii, z teorii kinetycznej (twierdzenie H Boizmanna). Sądzę, że został pokonany dlatego, że był zbyt śmiały. Jego wyprowadzenie jest intuicyjnie bardzo przekonywające: utożsamia on entropię z nieładem, wykazuje - przekonywająco i poprawnie - że bezładne stany gazu w pojemniku są bardziej "prawdopodobne" (w zupełnie dobrym i obiektywnym sensie "prawdopodobieństwa") niż stany uporządkowane. A następnie wyprowadza wniosek (który okazał się później niepoprawny267), że istnieje ogólne prawo mechaniczne, zgodnie z którym zamknięte systemy (gazy zamknięte w szczelnym pojemniku) mają skłonność do przyjmowania bardziej prawdopodobnych stanów, co znaczy, że systemy uporządkowane mają skłonność do przyjmowania stanów nieuporządkowania w miarę starzenia się lub że wraz z upływem czasu entropia gazu wykazuje tendencję wzrostową. Wszystko to brzmi bardzo przekonująco, lecz w takiej postaci jest niestety nieprawidłowe. Boltzmann zrazu interpretował swoje twierdzenie H jako dowód na jednokierunkowy wzrost nieporządku wraz z upływem czasu. Jednakże, jak wykazał Zer-melo268, Poincare wcześniej udowodnił (Boltzmann zaś nie odrzucił tego dowodu), że każdy system zamknięty (gaz) powraca po pewnym czasie do stanu podobnego do tego, w którym pierwotnie się znajdował. A zatem wszystkie stany pojawiają się zawsze w formie zbliżonej do pierwotnej, a jeżeli gaz znajdował się kiedyś w stanie uporządkowanym, to po pewnym czasie do niego powróci. Zgodnie z tym, nie istnieje preferowany kierunek upływu czasu - "strzałka czasu" - związany ze wzrostem entropii. Zarzut Zermela był, jak sądzę, decydujący: zrewolucjonizował poglądy Boltzmanna, a mechanika statystyczna i termodynamika stały się - zwłaszcza po 1907 roku (rok ukazania się artykułu Ehrenfe-stów269) - ściśle symetryczne wobec kierunku czasu i tę symetrię zachowują do tej pory. Sytuacja wygląda następująco: każdy system zamknięty (na przykład gaz) spędza większość swego czasu w stanach nieuporządkowanych (stanach równowagi). Występują w nich odchylenia od równowagi, lecz częstość ich występowania spada gwałtownie wraz ze wzrostem ich rozmiarów. A zatem jeżeli stwierdzimy, że gaz znajduje się w pewnym stanie odchylenia (to znaczy w stanie l e p s z e- 266 Por. Joseph Mayerhófer, Emst Machs Berufung an die Wiener Unwersitat, 1985, w: Sym-posium aus Antass des 50. Todestages vom Emst Mach, Emst Mach Institut, Freiburg im Brei-sgau 1966, s. 12-25. Uroczą (niemieckojęzyczną) biografię Boltzmanna napisał E. Broda, Lud-wig Boltzmann, Frantz Deuticke, Wien 1955. 267 Por. przypisy 268 j 273 poniżej. 268 Por. E. Zennelo, Uber einen Satz der Dynamik und die mechanische Warmetheorie, "Wie-demannsche Annalen" ("Annalen der Physik") 59, 1896, s. 485-494. Dwadzieścia lat przed Zennelo przyjaciel Boltzmanna Loschmidt wykazał, że poprzez odwrócenie wszystkich prędkości w gazie można go zawrócić, a tym samym może on powrócić do uporządkowanego stanu, który byt jego punktem wyjścia, zanim nie popadł w nieład. Zastrzeżenie Loschmidta nosi nazwę "argumentu o odwracalności", podczas gdy zastrzeżenie Zennelo nazywa się "argumentem o powracalności". 269 Pauł i Tatiana Ehrenfest, Uberzwei bekannte Einwande gegen das Boltzmannsche H-The-orem, "Physikalische Zeitschrift" 8,1907, s. 311-314. 218 219 go uporządkowania niż stan równowagi), możemy stwierdzić, że był on prawdopodobnie poprzedzony stanem bliższym stanowi równowagi (nieporządku), a także, że taki stan po nim prawdopodobnie nastąpi. Zgodnie z tym, jeżeli chcemy przewidywać jego przyszłość możemy przewidzieć (z wysokim prawdopodobieństwem) wzrost entropii; można również dokonywać ściśle analogicznych retrodykcji w odniesieniu do przeszłości. Rzecz dziwna, rzadko kiedy uznaje się, iż wraz z osiągnięciami Zermela w termodynamice dokonała się rewolucja: Zermelo jest wzmiankowany często lekceważąco, albo i to nie270. Niestety, Boltzmann nie dostrzegł natychmiast powagi argumentu Zermela, wobec czego jego pierwsza odpowiedź nie była zadowalająca, na co wskazał Zermelo. Natomiast wraz z drugą odpowiedzią Boltzman-na na zarzut Zermela zaczęło się to, co uważam za wielką tragedię: Boltzmann popadł w subiektywizm. W swojej drugiej odpowiedzi bowiem Boltzmann: (a) zarzucił swą teorię obiektywnego kierunku upływu czasu oraz swoją teorię, że entropia wzrasta zgodnie z tym kierunkiem; porzucił tym samym swoje najważniejsze twierdzenia; (b) wprowadził ad hoc piękną, lecz szaleńczą hipotezę; (c) wprowadził subiektywistyczną teorię kierunku upływu czasu oraz teorię, która sprawiała, że prawo entropii stawało się tautologią. Związek pomiędzy trzema powyższymi stwierdzeniami zawartymi w drugiej odpowiedzi Boltzmanna można wykazać następująco271: (a) Rozpocznijmy od przyjęcia założenia, że czas obiektywnie nie ma kierunku, że jest pod tym względem jak współrzędna przestrzeni i że obiektywny wszechświat jest całkowicie symetryczny ze względu na dwa kierunki upływu czasu. 270 Por. np. Max Bom, Natural Philosophy ofCause and Chance, Oxford Uniyersity Press, Oxford 1949, który na s. 58 stwierdza: "Zermelo, matematyk niemiecki, który zajmował się abstrakcyjnymi problemami, takimi jak teoria zbiorów Cantora i liczbami pozaskończonymi, wkroczył na obszar fizyki, tłumacząc na język niemiecki pracę Gibbsa, poświęconą mechanice statystycznej". Zwróćmy jednak uwagę na daty: Zermelo krytykował Boltzmanna w 1896 roku, opublikował przekład Gibbsa, którego bardzo podziwiał, w 1905 roku, pierwszy artykuł na temat teorii zbiorów napisał w 1905 roku, a drugi dopiero w 1908 roku. Byt zatem fizykiem, zanim stal się "abstrakcyjnym" matematykiem. 271 Por. Erwin Schródinger, Irreversibility, "Proceedings of the Irish Academy" 53A, 1950, s. 189-195. (b) Załóżmy także, że cały wszechświat jest systemem (jak np. gaz) znajdującym się w stanie termicznej równowagi (w stanie maksymalnego nieuporządkowania); w takim systemie występować będą fluktuacje entropii (nieporządku), to znaczy będą istnieć obszary w czasie i przestrzeni, w których występować będzie jakieś uporządkowanie. Obszary o niskiej entropii będą bardzo rzadkie - tym rzadsze, im głębsza będzie dolina entropii; zgodnie zaś z naszymi założeniami dolina będzie wzrastać w podobny sposób po obu stronach kierunku upływu czasu oraz będzie się spłaszczać w pobliżu maksimum entropii. Załóżmy także ponadto, że życie możliwe jest tylko po bokach głęboko wyciętych dolin entropii. Nazwijmy te obszary zmiennej entropii "światami". (c) Teraz musimy tylko założyć subiektywnie, że my (i przypuszczalnie wszystkie zwierzęta) doświadczamy współrzędnej czasu jako posiadającej kierunek - strzałkę - tj. że wskazuje ona ku wzrostowi entropii; to znaczy, że uzyskujemy sukcesywną lub narastającą świadomość współrzędnej czasu, w miarę jak w "świecie" (w obszarze, w którym żyjemy) wzrasta entropia. Jeżeli prawdziwe są założenia (a)-(c), wówczas jest rzeczą jasną, że entropia zawsze będzie wzrastać wraz z upływem czasu, to znaczy z upływem czasu w naszej świadomości. Zgodnie z biologiczną hipotezą, że czas uzyskuje kierunek upływu tylko w ramach doświadczenia zwierząt i że może to być tylko kierunek, w którym wzrasta entropia, prawo wzrostu entropii staje się prawem koniecznym - lecz obowiązuje tylko subiektywnie. Wynik ten ilustruje następujący diagram (por. rys. l): strzałka czasu tytko dla tego fragmentu czasu strzałka czasu tylko dla tego fragmentu czasu współrzędna czasu współrzędna czasu Rysunek 1 220 221 Linia górna jest współrzędną czasu; linia dolna wskazuje fluktuacje entropii. Strzałki wskazują obszary, w których może występować życie i w których możliwe jest doświadczenie czasu jako czegoś, co jest obdarzone wskazanym kierunkiem upływu. Boltzmann - a także Schródinger - sugerują, że kierunek ku "przyszłości" można ustalić na mocy definicji, na co wskazuje poniższy cytat z Boltzmannowskiej drugiej odpowiedzi na zarzut Zermela: "Mamy do wyboru dwie wizje. Albo założymy, że cały wszechświat znajduje się w obecnym momencie w bardzo nieprawdopodobnym stanie, albo przyjmiemy, że cale e o n y trwania tego nieprawdopodobnego stanu oraz odległość stąd do Syriu-sza są znikome w porównaniu z wiekiem i rozmiarami całego wszechświata. W takim wszechświecie, który znajduje się w stanie równowagi cieplnej, a tym samym w stanie śmierci, można znaleźć tu i ówdzie względnie niewielkie obszary o rozmiarach naszej galaktyki (możemy nazwać je »światami«), które odchylają się znacząco od stanu równowagi cieplnej na relatywnie krótkie okresy owych »eo-nów« czasu. Wśród tych światów prawdopodobieństwo ich stanu (tj. entropia) będzie wzrastać i maleć równie często. W całym wszechświecie nie można odróżnić obu kierunków upływu czasu, tak samo jak nie można wskazać góry i dołu w przestrzeni. Jednakże tak samo jak w pewnym miejscu na Ziemi możemy nazywać »dołem« kierunek ku jej środkowi, tak też żywy organizm, który znajdzie się w takim świecie, w pewnym okresie może zdefiniować »kierunek« czasu jako upływający od mniej prawdopodobnego stanu do stanu bardziej prawdopodobnego (poprzedni będzie »przeszłością«, a następujący po nim "przyszłością"), i na mocy tej definicji [sic] stwierdzi on, że jego własny maty obszar, odizolowany od reszty wszechświata, zawsze znajduje się »początkowo« w nieprawdopodobnym stanie. Wydaje mi się, że ten sposób podejścia do tej kwestii jako jedyny umożliwia nam zrozumienie poprawności drugiego prawa [termodynamiki] i śmierci cieplnej każdego pojedynczego świata, który nie wprowadza bezkierunkowej zmiany całego wszechświata od określonego stanu początkowego do stanu końcowego"272. Wydaje mi się, że idea Boltzmannajest wstrząsająca w swej śmiałości i pięknie. Sądzę jednak, że jest zupełnie nie do utrzymania, przynajmniej dla realisty. Sprawia, że zmiana bezkierunkowa jest złudzeniem. Powoduje, że katastrofa w Hiroszimie staje się złudzeniem. Sprawia tym samym, że cały nasz świat jest złudzeniem, a wraz z nim złudzeniem 272 Por. Ludwig Boltzmann, Zu Hm. Zermelo's Abhandlung: "Uber die mechanische Erklarung irreversibler Yorgange", "Wiedemannsche Annalen" ("Annalen der Physik) 60, 1897, s. 392-398. Sens tego fragmentu został powtórzony w jego Yorlesungen uber Gastheorie, Barth, Leipzig 1898, t. II, s. 257. Posłużyłem się tu własnym przekładem, ale odpowiedni fragment można znaleźć w: L. Boltzmann, Lectures on Gaś Theory, przekład ang. Stephen G. Brush, Uniyersity of Califomia Press, Berkeley i Los Angeles 1964, s. 446. stają się wszystkie nasze próby odkrywania nowych rzeczyonim. Koncepcja ta zatem obala siebie sama (tak jak idealizm). Idealistyczna hipoteza ad hoc Boltzmanna stoi w sprzeczności z jego własną realistyczną i głoszoną przezeń z zaangażowaniem antyideali-styczną filozofią oraz z jego gorącym dążeniem do wiedzy. Hipoteza ad hoc Boltzmanna obala także - w sporej mierze - teorię fizyczną, którą miała ocalić. Jego wielka i śmiała próba wyprowadzenia prawa wzrostu entropii (O S dS/dt) z założeń mechanicznych i statystycznych - jego twierdzenie H- upada całkowicie. Upada ze względu na Boltzmannowski czas obiektywny (to znaczy czas bezkierunkowy), ponieważ z punktu widzenia tego obiektywnego czasu entropia wzrasta równie często, jak maleje273. Upada także ze względu na jego czas su- 273 Najlepszy Boltzmannowski dowód dS/dt > O opierał się na tak zwanej liczbie całkowitej kolizji. Reprezentuje ona średni efekt systemu wszystkich innych molekuł gazu na pojedynczą molekułę. Chciałbym zasugerować, że (a) nie kolizje doprowadziły Boltzmanna do jego wyników, lecz zjawisko wyrównywaniasię wartości efektu; współrzędna czasu odgrywała swoją rolę, ponieważ nie istnieje zjawisko wyrównywania się przed nastąpieniem kolizji, a zatem wzrost entropii wydaje się wynikiem kolizji fizycznych. Sugeruję ponadto, że zupełnie niezależnie od Boltzmannowskiego wyprowadzenia, (b) kolizje międzymolekułamigazu nie rozstrzygają o wzroście entropii, chociaż założenie o molekularnym nieładzie (który pojawia się wskutek zjawiska wyrównywania) powoduje wzrost entropii. Załóżmy bowiem, że w jednym momencie gaz zajmuje połowę pojemnika: rychło "wypełni" on cały pojemnik - nawet jeżeli (w praktyce) jest rzeczą rzadką, aby kolizje zachodziły wyłącznie ze ściankami pojemnika. (Ścianki mają znaczenie zasadnicze; por. punkt (3) w moim artykule Irrewrsibility ofMechanics, "Naturę" 178, s. 382). Sugeruję ponadto, że Boltzmannowskie wyprowadzenie możemy interpretować jako stwierdzenie, iż uporządkowany system X staje się niemal z całą pewnością (to znaczy z prawdopodobieństwem równym l) nieuporządkowany wskutek kolizji z dowolnym systemem Y (na przykład ze ściankami), który znajduje się w przypadkowo wybranym stanie lub - mówiąc ściślej - w stanie nie dopasowanym w każdym szczególe do stanu systemu X. W tej interpretacji twierdzenie to jest oczywiście poprawne. Albowiem "argument o odwracalnośd" wykazałby jedynie, że dla systemów takich jak X, znajdujących się w stanie nieuporządkowanym, istnieje przynajmniej jeden inny ("dopasowany") system Y, który wskutek (odwrotnych) kolizji przywróciłby systemowi X jego stan uporządkowany. Samo matematyczne istnienie (nawet w sensie konstruktywistycznym) takiego systemu Y, który jest "dopasowany" do systemu X, nie stwarza żadnych problemów, ponieważ prawdopodobieństwo, że X zderzy się z systemem dopasowanym do siebie, będzie równe 0. A zatem twierdzenie H, że dS/dt > O, obowiązuje niemal na pewno dla wszystkich wchodzących w kolizje systemów. (To wyjaśnia, dlaczego drugie prawo obowiązuje dla wszystkich zamkniętych systemów.) .Argument o odwracalnośd" jest poprawny, ale nie oznacza, że prawdopodobieństwo powrócenia - tj. przybrania przez system jego poprzedniego stanu - będzie znacząco większe od zera dla systemu o dowolnym stopniu złożoności. Mimo to jest jeszcze wiele otwartych problemów. Por. serię moich not w "Naturę" (The Arrow ofTime; Irrewrsibility ofMechanics, Imversible Processes in Physical Theory; Time's Arrow and Entropy; Time's Arrow and Feeding on Negentropy; Structural Informalim and the Arrow of Time) oraz moją notę Inwersibihiy, or Entropy sińce 1905 w "The British Joumal for the Philosophy of Science". 222 223 biektywny (czas o określonym kierunku upływu), ponieważ tutaj jedynie definicja lub jakieś zludzenie powoduje wzrost entropii i żaden kinetyczny, dynamiczny, statystyczny czy mechaniczny dowód nie może wykazać zachodzenia tego faktu. Koncepcja Boltzmanna zatem obala teorię fizyczną - kinetyczną teorię entropii - której Boltzmann starał się bronić przed zarzutami Zermela. Na próżno więc w imię utrzymania swego twierdzenia ^poświęcił swą realistyczną filozofię. Wydaje mi się, że z czasem uświadomił to sobie, a także sądzę, że jego załamanie oraz samobójstwo w 1906 roku mogło z tym mieć coś wspólnego. Jakkolwiek podziwiam piękno i intelektualną śmiałość idealistycznej hipotezy ad hoc Boltzmanna, okazuje się, że nie była ona "śmiała" w sensie mojej metodologii: nie wniosła nic nowego do naszej wiedzy, nie zwiększyła treści naszej wiedzy. Przeciwnie, zniszczyła wszelką treść. (Oczywiście teoria równowagi i fluktuacji nie uległa tym negatywnym wpływom; por. przypis 268.) Właśnie dlatego nie czułem żalu (choć było mi bardzo przykro z powodu Boltzmanna), gdy uświadomiłem sobie, że mój przykład nieentropicz-nego procesu fizycznego obdarzonego kierunkiem upływu czasu274 obalił idealistyczną hipotezę ad hoc Boltzmanna. Mam świadomość, że mój przykład obalił koncepcję bardzo poważną - argument na rzecz idealizmu wywodzący się z czystej fizyki. W przeciwieństwie do Schrodingera jednak nie miałem predylekcji do szukania takich argumentów, a ponieważ -tak jak Schrodinger - byłem przeciwny posługiwaniu się teorią kwantową jako argumentem na rzecz subiektywizmu, ucieszyłem się, że mogłem zaatakować jeszcze starszą twierdzę subiektywizmu w fizyce275. Wydawało 274 Por. The Arrow ofTime i rozdział 30 (nt. Schrodingera) powyżej. 275 Por. rozdział 30, powyżej. Problemy te omawiałem w wykładzie dla Oxford University Sdence Society 20 października 1967. W tym wykładzie zawarłem również krótką krytykę szeroko czytanego wykładu Schrodingera pt. Irreversibility, w którym pisze on na s. 191: "Chciałbym przeformułować prawa... nieodwracalności... w taki sposób, aby logiczna sprzeczność - [którą] każde sformułowanie tych praw na podstawie modeli odwracalnych zdaje się implikować - zniknęła na zawsze". Przefonnutowanie Schrodingera wydaje się polegać na pomysłowym sposobie (metoda ta została później nazwana "metodą odgałęzionych systemów") wprowadzania Boltzmannowskich strzałek czasu za pomocą swego rodzaju definicji operacyjnej; wynik jest Boltzmannowski. Metoda zaś, jak metoda Boltzmanna, jest zbyt silna; nie jest w stanie ocalić (jak sądził Schródinger) Boltzmannowskiego wyprowadzenia - to znaczy Boltzmannowskiego fizycznego wyjaśnienia twierdzenia^/. Oferuje w zamian (tautologiczną) definicję, z której drugie prawo wynika natychmiast, wskutek czego wszelkie wyjaśnienie fizyczne drugiego prawa staje się zbędne. mi się, że sam Boltzmann zgodziłby się z tą próbą (choć zapewne nie z wynikami). Historia Macha i Boltzmanna należy do najdziwniejszych w historii nauki; ukazuje ona także historyczną siłę mody: moda jest jednak głupia i ślepa, zwłaszcza moda filozoficzna; dotyczy to także przekonania, że historia będzie naszym sędzią. W świetle historii - czy też raczej w mrocznych otchłaniach historii - Boltzmann został pokonany zgodnie z przyjętymi wzorcami, chociaż każdy przyznaje, że był wybitnym fizykiem. Nigdy bowiem nie udało mu się wyjaśnić statusu jego twierdzenia^; nie wyjaśnił także wzrostu entropii. (Zamiast tego stworzył nowy problem - albo, jak mi się wydaje, pseudoproblem: czy kierunek upływu czasu jest konsekwencją wzrostu entropii?) Został pokonany także jako filozof. Za jego życia pozytywizm Macha i "energetyka" Ostwalda - obaj ci uczeni byli antyato-mistami - uzyskały tak wielki wpływ, że Boltzmann stracił ufność w swoje koncepcje (co widać w jego Lectures on Gaś Theory). Nacisk był tak wielki, że utracił wiarę w siebie i w realność atomów; doszedł do wniosku, że hipoteza korpuskulama może być traktowana tylko jako heurystyczny wynalazek (nie zaś jako hipoteza o rzeczywistości fizycznej); na sugestię tę Mach zareagował stwierdzeniem, że "jest to niezupełnie rycerskie zagranie [czy kontrposunięcie] w tej debacie" ("ein nichtganz ritterlicher polemischer Zug"276). Do dzisiejszego dnia Boltzmannowski realizm i obiektywizm nie doczekały się uprawomocnienia - ani z jego strony, ani ze strony historii. (Tym gorzej dla historii.) Jakkolwiek atomizm, którego Boltzmann bronił, wygrał nawet swą pierwszą wielką bitwę dzięki jego idei fluktuacji statystycznych (mam na myśli artykuł Einsteina z 1905 roku na temat ruchów Browna), filozofia Macha - to znaczy filozofia arcywroga atomi-zmu - została zaakceptowana przez młodego Einsteina i - przypuszczalnie wskutek tego - przez założycieli mechaniki kwantowej. Nikt oczywiście nie kwestionował wielkości Boltzmanna jako fizyka, 276 Die Primipen der Warmeiehre, s. 363. Nazwisko Boltzmanna nie jest tam wymieniane (pojawia się ono w kontekście pochwalnym na następnej stronie), ale opis tego "zagrania" (Zug) nie pozostawia żadnych wątpliwości: w rzeczywistości jest to opis wahań Boltzmanna. Atak Macha w tym rozdziale (The Opposition between Mechanistic and Phenomenological Phy-sics), jeżeli umie się czytać między wierszami, jest druzgocący, a także łączy się z poczuciem zadowolenia i poczuciem pewności, że osąd historii będzie po jego stronie. Rzeczywiście tak było. 224 225 a zwłaszcza jako jednego z dwóch pomysłodawców mechaniki statystycznej. Jednakże jeśli rysuje się perspektywa renesansu jego idei, łączy się ona albo z jego subiektywistyczną teorią kierunku upływu czasu (Schródinger, Reichenbach, Griinbaum), albo z jego subiektywistyczną interpretacją statystyki twierdzenia H (Bom, Jaynes). Bogini historii -której wielu oddaje cześć jako bogini sprawiedliwości - nadal pląta swoje figle. Opowiedziałem tutaj tę historię, ponieważ rzuca ona nieco światła na idealistyczną teorię, zgodnie z którą kierunek upływu czasu jest subiektywistycznym złudzeniem, oraz dlatego, że walka przeciwko tej teorii wypełniała większość moich myśli w ostatnich latach. 36. Subiektywistyczną teoria entropii Przez subiektywistyczną teorię entropii277 rozumiem nie teorię Boltz-manna, w której strzałka czasu jest subiektywna, lecz entropię obiektywną. Mam na myśli teorię po raz pierwszy sformułowaną przez Leo Szilarda278, zgodnie z którą entropia systemu wzrasta zawsze, gdy nasze informacje na jego temat maleją, i odwrotnie. Według teorii Szilarda, dowolny wzrost informacji lub wiedzy należy interpretować jako wzrost entropii: zgodnie z drugim prawem termodynamiki należy za to w jakiś sposób zapłacić przynajmniej takim samym wzrostem entropii279. Przyznaję, że w tej tezie jest coś, co daje intuicyjne zadowolenie, zwłaszcza - naturalnie - subiektywiście. Bez wątpienia informację (lub 277 Niniejszy rozdział zostat dopisany, ponieważ sądzę, że jest istotny dla zrozumienia mojego intelektualnego rozwoju, lub też - mówiąc bardziej szczegółowo - mojej obecnej walki, jaką toczę przeciwko subiektywizmowi w fizyce. 278 Por. Leo Szilard, Uber die Ausdehnung der phanomenologischen Thermodynamik aufdie Schwankungserscheinungen, "Zeitschrift fur Physik" 32, 1925, s. 753-788, oraz Uber die Entropieverminderung in einem thermodynamischen System bei Eingriffen intelligenter Wesen, {bid. 53,1929, s. 840-856. Ten drugi artykut przełożony na angielski nosi tytuł On the Decrea-se ofEntropy in a Thermodynamic System by the Intemention ofIntelligentBeings, "Behavioural Science" 9,1964, s. 301-310. Poglądy Szilarda zostały uściślone przez L. Brillouina, Scientific Uncertainty and Information, Academic Press, New York 1964. Sądzę jednak, że wszystke te poglądy zostały poddane rozstrzygającej krytyce przez J. D. Fasta w Enthropy, Macmillan, London 1970, Appendix 5. Odsyłacz ten zawdzięczam Troelsowi Eggersowi Hansenowi. 279 Norbert Wiener w Cybemetics: w Control & Communication in the Animal & the Machinę, MIT Press, Cambridge, Mass. 1948, s. 44, starał się pożenić tę teorię z teorią Boltzmanna. Nie sądzę jednak, aby ta para mogła się spotkać w przestrzeni logicznej - nawet w przestrzeni logicznej książki Wienera, gdzie występują w ściśle odmiennych kontekstach. (Ich spotkanie byłoby możliwe dzięki postulatowi, zgodnie z którym to, co nazywamy świadomością, jest zasadniczo rozwojem wiedzy, to znaczy przyrostem informacji; nie chciałbym tutaj jednak zachęcać do spekulacji idealistycznych i bardzo bym się lękał skutków płodności takiego małżeństwa.) Jednakże subiektywna teoria entropii jest ściśle związana ze słynnym demonem Maxwella i z twierdzeniem H Boltzmanna. Na przykład Max Bom, który wierzy w pierwotną interpretację twierdzenia H, przypisuje mu (częściowo?) subiektywne znaczenie, interpretując liczbę całkowitą kolizji oraz "wyrównywanie" (o których była mowa w przypisie 273, powyżej) jako "mieszanie wiedzy mechanicznej z nieznajomością szczegółów"; to mieszanie wiedzy i niewiedzy, jak powiada, "prowadzi do nieodwracalności". Por. M. Bom, Natural Phi-losophy ofCause and Chance, s. 59. Por. przypis 270, powyżej. 227 "zawartość informacyjną") można mierzyć za pomocą nieprawdopo-dobieństwa, na co wskazałem w 1934 roku w mojej Logik der Fors-chung2*0. Z drugiej strony entropię można utożsamić z prawdopodobieństwem stanu danego systemu. Dlatego też wydaje się, że poprawne są następujące równania: informacja = negentropia entropia = brak informacji = niewiedza Równaniami tymi jednak należy posługiwać się szczególnie ostrożnie: wykazano bowiem jedynie, że entropię i brak informacji można mierzyć za pomocą prawdopodobieństw lub że można je interpretować jako prawdopodobieństwa. Nie wykazano jednak, że są one prawdopodobieństwami tych samych atrybutów tego samego systemu. Rozważmy jeden z najprostszych przypadków wzrostu entropii, tj. rozszerzanie się gazu popychającego tiok w cylindrze. Przyjmijmy, że istnieje cylinder z tłokiem znajdującym się w jego środku. (Por. rys. 2.) Przyjmijmy również, że cylinder jest utrzymywany w stałej wysokiej temperaturze za pomocą zanurzenia w gorącej kąpieli, dzięki czemu każda utrata ciepła jest natychmiast uzupełniania. Jeżeli z lewej strony tłoka znajduje się gaz popychający tłok w prawą stronę, dzięki czemu możemy uzyskać pracę (np. podniesienie ciężaru), płacimy za to wzrostem entropii gazu. Przyjmijmy dla uproszczenia, że gaz składa się z jednej tylko molekuły M. (Założenie takie jest wśród moich oponentów - u Szilarda czy Brillouina - powszechne, a zatem można281 je przyjąć; założenie to jednak zostanie poddane krytycznej dyskusji poniżej.) Możemy wówczas powiedzieć, że wzrost entropii odpowiada utracie informacji. Przed rozszerzeniem gazu wiedzieliśmy bowiem, że gaz (to znaczy nasza molekuła M) znajduje się na lewo od cylindra. Po rozszerzeniu i po wykonaniu przez nią pracy nie wiemy, czy znajduje się po lewej czy prawej stronie cylindra, ponieważ tłok jest teraz w skrajnym prawym położeniu: zawartość informacyjna naszej wiedzy została oczywiście bardzo zredukowana282. 280 Por. podrozdziały 34-39 i 43 Logiki odkrycia naukowego. 281 Por. Logika odkrycia naukowego, nowe uzupełnienie *xi (2). 282 Gdy idzie o pomiar i funkcje wzrostu treści (lub wzrostu informacji), por. podrozdział 34 Logiki odkrycia naukowego. Rysunek 2 Jestem gotów się z tym zgodzić. Nie mogę jednak się zgodzić z bardziej ogólnym argumentem Szilarda, za pomocą którego próbuje on wykazać prawdziwość twierdzenia, że wiedzę lub informację o pozycji molekuły M można przekształcić w negentropię, i odwrotnie. Obawiam się, że twierdzenie to muszę uznać na czysty nonsens. Argument Szilarda polega na wyidealizowanym eksperymencie myślowym: można go sformułować - udoskonalając go nieco, jak sądzę -następująco283: Przyjmijmy, że z n a n y jest nam moment tg, w którym gaz - to znaczy jedna molekuła M - znajduje się z lewej strony naszego cylindra. Możemy więc w tym momencie przesunąć tłok na środek cylindra (na przykład przez prowadnicę w boku cylindra284) i czekać, aż rozszerzający się gaz lub bezwładność molekuły M przesunie tłok na prawo, podnosząc ciężar. Energia potrzebna w tym celu pochodzi oczywiście z gorącej kąpieli. Negentropia niezbędna w tym celu - i zużyta - pochodzi z naszej wiedzy; wiedza została utracona wskutek zużycia negen-tropii, to znaczy w procesie rozszerzania się i podczas ruchu tłoka w prawo; gdy tłok doszedł do prawego krańca cylindra, utraciliśmy całą 283 Gdy idzie o ogólną krytykę eksperymentów myślowych, por. nowe uzupełnienie "X; w Logice odkrycia naukowego. 284 Założenie, że gaz składa się z j e d n ej molekuły M - podobnie jak założenie, że bez wydatkowania energii lub negentropii możemy wsunąć tłok z jednej strony do cylindra - jest często przyjmowane przez moich oponentów w ich dowodach o zamienności wiedzy i negentropii. Założenie to jest tu nieszkodliwe i właściwie nie jest potrzebne. Por. przypis 286 poniżej. 228 229 wiedzę o tej części cylindra, w której znajdowała się molekuła M. Jeżeli odwrócimy procedurę poprzez popchnięcie tłoka z powrotem, potrzebna nam będzie w tym celu taka sama ilość energii (i taką ilość energii trzeba będzie dodać do gorącej kąpieli), a także taka sama ilość negentropii będzie musiała skądś przybyć. Znajdujemy się bowiem w sytuacji wyjściowej, obejmującej także wiedzę o tym, że gaz - lub M -znajduje się z lewej strony cylindra. Szilard sugeruje więc, że wiedzę i negentropię można wzajemnie zamieniać. (Twierdzenie to wspiera analizą - moim zdaniem zbędną -bezpośredniego pomiaru pozycji M; ponieważ jednak sugeruje, nie twierdząc tego wprost, że analiza taka jest powszechnie obowiązująca, nie będę przeciwko niej tutaj argumentował. Uważam ponadto, że powyższe sformułowanie jego argumentacji jest nieco silniejsze - a przynajmniej czyni ją nieco bardziej prawdopodobną.) Przechodzę teraz do krytyki. Istotnym elementem zamierzeń Szi-larda jest posługiwanie się raczej pojedynczą molekułą M aniżeli gazem złożonym z wielu molekuł285. Jeżeli mamy gaz złożony z kilku molekuł, wiedza o pozycjach tych molekuł w najmniejszej mierze nie pomoże nam(azatem nie jest wystarczająca),jeżeli gaz rzeczywiście nie znajduje się w stanie bardzo negentropicznym, jak np. wówczas, gdy większość molekuł znajduje się po lewej stronie cylindra. Jeżeli jednak tak jest, to wówczas będziemy mogli wykorzystać ten w oczywisty sposób obiektywny stan negentropiczny (nie zaś naszą subiektywną wiedzę na jego temat). Gdybyśmy zatem przesunęli tłok we właściwym momencie, moglibyśmy wówczas ten obiektywny stan wykorzystać (wiedza nie jest więc konieczna). Posłużmy się zatem, jak sugeruje Szilard, jedną molekułą M. W tym wypadku twierdzę jednak, że nie potrzebujemy żadnej wiedzy dotyczącej pozycji M: wystarczy, że wsuniemy nasz tłok do cylindra. Jeżeli M znajduje się z lewej strony, tłok zostanie przesunięty na prawo i wówczas możemy podnieść ciężarek. Jeżeli zaś M znajduje się z prawej strony, tłok zostanie przesunięty w lewą stronę i w tym wypadku również możemy podnieść ciężarek. Wyposażenie takiego aparatu w zespół dźwigni, który pozwoliłby nam podnieść ciężarek w obu wypadkach nie jest niczym skomplikowanym; nie musielibyśmy wówczas wiedzieć, w którym z dwóch możliwych kierunków poruszy się tłok. A zatem żadna wiedza nie jest potrzebna, aby zrównoważyć wzrost entropii, analiza Szilarda zaś okazuje się błędna: nie zaproponował on żadnych poprawnych argumentów na rzecz ingerencji wiedzy w dziedzinę fizyki. Wydaje się jednak, że należy powiedzieć nieco więcej o eksperymencie myślowym Szilarda, a także i moim. Powstaje bowiem pytanie: Czy mój eksperyment może obalić drugie prawo termodynamiki (prawo wzrostu entropii)? Nie sądzę, aby to było możliwe, nawet jeżeli rzeczywiście sądzę, że drugie prawo termodynamiki zostało faktycznie obalone przez odkrycie ruchów Browna284. Powód jest następujący: przyjęcie gazu reprezentowanego za pomocą jednej molekuły M nie tylko jest idealizacją (co nie miałoby większego znaczenia), lecz jest równoznaczne z założeniem, że gaz jest zawsze obiektywnie w stanie minimalnej entropii. Musimy założyć, że jest to gaz, który - nawet jeżeli ulegnie rozszerzeniu - nie zajmie znaczącej cząstki przestrzeni w cylindrze: dlatego właśnie znajdzie się on zawsze po jednej stronie tłoka. Na przykład możemy ustawić zastawkę w tłoku w pozycji horyzontalnej (por. rys. 3), dzięki czemu tłok można przesunąć z powrotem do środka cylindra bez oporu, tam zaś znów ustawiamy zastawkę tłoka w pozycji roboczej; jeżeli tak uczynimy, możemy być zupełnie pewni, że cały gaz - cała molekuła M -znajdzie się tylko z jednej strony tłoka, a więc dokona przesunięcia tłoka. Przyjmijmy jednak, że w rzeczywistości mamy dwie molekuły w gazie; wtedy mogą się one znaleźć po różnych stronach tłoka, a wówczas nie zostanie on przesunięty. Wskazuje to, że posłużenie się tylkojednąmolekułąAf odgrywa istotną rolę w mojej odpowiedzi na argument Szilarda (tak samo jak odgrywa ono wielką rolę w argu- 285 David Bohm w Ouantum Theory, Prentice-Hall, New York 1951, s. 608, powołuje się na Szilarda, ale posługuje się wieloma molekułami. Nie polega jednak na argumentach Szilarda, lecz raczej na ogólnej idei, że demon Maxwella jest nie do pogodzenia z prawem wzrostu entropii. 284 Por. mój arty}s.\ńlrreversibility, or Enthropy sińce 1905, wktórym powołuję się zwłaszcza na słynny artykuł Einsteina z 1905 roku na temat ruchów Browna. W artykule tym krytykowałem między innymi Szilarda, choć nie za pośrednictwem użytego tutaj eksperymentu myślowego. Ten eksperyment myślowy sformułowałem czas jakiś przed 1957 rokiem i posłużyłem się nim w wykładzie wygłoszonym na zaproszenie profesora E. L. Hilla w departamencie fizyki w Uniyersity of Minnesota w 1962 roku, podobnie jak tutaj w tekście. 230 231 mentacji Szilarda), i wykazuje również, że gdybyśmy mieli gaz składający się z jednej silnej molekuły M, stanowiłoby to złamanie drugiego prawa termodynamiki. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, ponieważ drugie prawo dotyczy zasadniczo zjawiska statystycznego. Obawiam się jednak, że budowla, która została wzniesiona na argumencie Szilarda (argumencie, który jest w moim przekonaniu błędny), a także na argumentach podobnych, sformułowanych przez innych uczonych, będzie rosła nadal; będziemy nadal dowiadywać się co chwila o tym, że "entropia - tak jak prawdopodobieństwo - stanowi miarę braku informacji" i że maszyny mogą być poruszane za pomocą wiedzy, tak jak maszyna Szilarda. Przypuszczam, że gęsta atmosfera i entropia będą wytwarzane tak długo, jak długo subiektywiści będą gotowi dostarczać nam równoważną ilość niewiedzy. Rysunek 3 Przyjrzyjmy się bliżej drugiemu eksperymentowi myślowemu -przypadkowi, gdy gaz składa się z dwóch molekuł. Informacja o tym, że obie znajdują się w lewej połowie cylindra, pozwoliłaby nam zamknąć zastawkę i ustawić tłok w pozycji roboczej. Jednakże to nie nasza wiedza przesuwa tłok na prawo, lecz fakt, że obie molekuły znajdują się po jego lewej stronie. Chodzi o siły dwóch molekuł - albo raczej o to, że gaz znajduje się w stanie niskiej entropii. A zatem zaproponowane przeze mnie konkretne eksperymenty myślowe n i e wykazują, że perpetuum mobile drugiego stopnia jest możliwe284, ale ponieważ - jak widzieliśmy - posłużenie się jedną molekułą jest istotnym elementem eksperymentu myślowego Szilarda, moje eksperymenty myślowe wykazują niepoprawność argumentu Szilarda, a zarazem są obaleniem próby oparcia interpretacji subie-ktywistycznej drugiego prawa termodynamiki na eksperymencie myślowym tego typu. 284 Por. P. K. Feyerabend, On the Possibility o/a Perpetuum Mobile ofthe Second Order, w: Mind, Matter, and Method, Essays in Honor o/Herbert Feigi, P. K. Feyerabend i G. Maxwell (ed.), University of Minnesota Press, Minneapolis 1966, s. 409-412. Powinienem tu wspomnieć, że pomysł wbudowania zastawki w tłoku (por. rys. 3, powyżej), w celu uniknięcia trudności wynikających z konieczności wsuwania go z boku, jest udoskonaleniem wprowadzonym przez Feyerabenda do mojej pierwotnej analizy eksperymentu myślowego Szilarda. 232 37. Darwinizm jako metafizyczny program badawczy Teoria ewolucji zawsze była przedmiotem mojego wielkiego zainteresowania i zawsze uznawałem ideę ewolucji za coś rzeczywistego. Zarówno osoba Darwina, jak i darwinizm były zawsze moją fascynacją - choć większość ewolucjonistycznych filozofów nie zdołała na mnie zrobić wielkiego wrażenia, z jednym wielkim wyjątkiem - Samuela Butlera288. Moja Logik der Forschung zawiera teorię rozwoju wiedzy poprzez próby i błędy, to znaczy drogą Darwinowskiego doboru [selection], nie zaś Lamarckowskiego kształtowania [instruction]. Sprawa ta (o której wzmiankuję w tej książce) pobudziła oczywiście moje zainteresowanie teorią ewolucji. Niektóre problemy, jakie zamierzam tu poruszyć, wynikają z próby wykorzystania mojej metodologii i jej podobieństwa do darwinizmu, aby rzucić światło na teorię ewolucji Darwina. Nędza historycyzmu2*9 zawiera moją pierwszą zdawkową próbę podjęcia pewnych zagadnień epistemologicznych związanych z teorią ewolucji. Nad tymi problemami pracowałem także później, do czego dodatkowo bardzo zachęciło mnie to, że moje wyniki były bardzo podobne do wyników Schródingera290. W 1961 roku wygłosiłem w Oxfordzie odczyt dla uczczenia pamięci Herberta Spencera pod tytułem Ewolucja i drzewo wiedzy291. W wy- 288 Samuel Butler wycierpią} wiele krzywd ze strony ewolucjonistów. Znaczącej krzywdy dozna} także ze strony samego Karola Darwina, który - choć byto mu bardzo przykro z tego powodu - nigdy nie dokonał zadośćuczynienia. Po śmierci Butlera krzywdom tym uczynił zadość - ile to było możliwe - syn Karola Darwina, Francis. Historię tę, trochę skomplikowaną, warto opowiedzieć na nowo. Por. s. 167-219 książki Nory Barlow (red.) The Autobiography of Charles Darwin, Collins, London 1958, zwt. s. 219, gdzie można znaleźć odsyłacze do innych istotnych w tym kontekście materiałów. 289 Por. Nędza historycyzmu, podrozdział 27. 290 Mam na myśli uwagi Schródingera o teorii ewolucji w Mind and Matter, zwłaszcza dotyczące "udawanego lamarkizmu", por. Mind and Matter, s. 26 (lub s. 118 w jednotomowym wydaniu cytowanym w przypisie 226, powyżej). 291 Wykład ten został wygłoszony 31 października 1961 roku, a jego manuskrypt złożony tego samego dnia w Bodleian Library. Obecnie stanowi on, w wersji przerobionej, wraz z uzupełnieniem, rozdział 7 Wiedzy obiektywnej. kładzie tym wykroczyłem, jak sądzę, poza idee Schródingera. Od tamtego czasu sformułowałem tezę, którą uznaję za nieznaczne udoskonalenie teorii Darwina292, nie wykraczając przy tym poza ścisłe zasady darwinizmu jako przeciwstawnego lamarkizmowi - to znaczy pozostaje ona w ramach idei doboru naturalnego jako odmiennego od kształtowania. Kilka powiązanych kwestii starałem się wyjaśnić także w moim wykładzie dla uczczenia pamięci Comptona293, w tym na przykład zagadnienie statusu naukowego darwinizmu. Wydaje mi się, że darwinizm stoi w takiej samej relacji do lamarkizmu jak: deduktywizm d o induktywizmu selekcja d o kształtowania poprzez powtarzanie krytyczna eliminacja btędów d o uzasadniania Idee z prawej strony tego zestawienia są nie do zaakceptowania, co stanowi swego rodzaju logiczne wyjaśnienie dla darwinizmu (to znaczy dla lewej strony tej tabeli). Darwinizm można więc uznać za "niemal tautologiczny"; można go też uznać za logikę stosowaną - a przynajmniej za stosowaną logikę sytuacyjną (jak zobaczymy poniżej). Z tego punktu widzenia zagadnienie naukowego statusu teorii Darwina - w najszerszym sensie - staje się bardzo interesujące. Doszedłem do wniosku, że darwinizm nie jest sprawdzalną teorią naukową, lecz metafizycznym programem badawczym -możliwą strukturą pojęciową dla sprawdzalnych teorii naukowych294. To jednak nie wszystko: uważam również, że darwinizm jest zastosowaniem tego, co nazywam logiką sytuacyjną. Darwinizm jako logikę sytuacyjną można pojmować następująco. Przyjmijmy istnienie pewnego świata, stanowiącego strukturę o ograniczonej stabilności, w którym znajdują się byty o ograniczonej zmienności. W takich warunkach niektóre byty wytworzone dzięki zmienności (tj. te, które "pasują" do warunków tej struktury) będą w stanie "przetrwać", podczas gdy inne (których istnienie wchodzi w konflikt z tymi warunkami) mogą zostać wyeliminowane. 292 Por. Wiedza obiektywna, rozdział 6 ^Ibid. 294 Por. rozdział 33, powyżej, zwłaszcza przypis 252. 234 235 Dodajmy do tego założenie o istnieniu specjalnej struktury - na przykład zbioru bardzo rzadkich i wysoce zindywidualizowanych warunków - w których możliwe jest życie, a w szczególności istnienie zmiennych, samoreprodukujących się ciał. Mamy wówczas sytuację, w której idea prób i eliminacji błędów staje się nie tylko stosowalna, ale wręcz niemal logicznie konieczna. Nie znaczy to jednak, że sama ta struktura czy powstanie życia jest czymś koniecznym. Może istnieć struktura, w której życie również jest możliwe, lecz w której próba wiodąca do powstania życia nie wystąpila lub w której wszystkie wiodące do powstania życia próby zostały wyeliminowane. (Ten drugi przypadek jest nie tylko czystą możliwością, lecz czymś, co może się zdarzyć w dowolnym momencie: całe życie na ziemi może zostać zniszczone na wiele sposobów.) Chodzi o to, że pojawiają się sytuacje umożliwiające zaistnienie życia, a jeżeli dochodzi do powstania życia, wówczas cała ta sytuacja sprawia, że idea Dar-winowska staje się ideą logiki sytuacyjnej. Aby uniknąć jakichkolwiek nieporozumień: nie w każdej możliwej sytuacji teoria Darwinowska może odnieść sukces; jest to raczej bardzo szczególna, a być może nawet unikalna sytuacja. Jednakże nawet w sytuacji nieistnienia życia Darwinowska idea doboru ma pewien zakres stosowalności: względnie stabilne jądra atomowe (w sytuacji, o której mowa) będą bardziej liczne niż jądra niestabilne. To samo dotyczy pewnych związków chemicznych. Nie wydaje mi się, aby darwinizm mógł wyjaśnić pochodzenie życia. Sądzę, że jest zupełnie możliwe twierdzenie, iż życie jest tak skrajnie nieprawdopodobne, że nic nie potrafi "wyjaśnić", dlaczego się pojawiło; wyjaśnianie statystyczne musi w ostatniej instancji operować bardzo wysokimi wielkościami prawdopodobieństwa. Ale jeżeli nasze wysokie prawdopodobieństwa są jedynie niskimi prawdopodobieństwami, które zyskały na wartości ze względu na ogrom czasu ich trwania (tak jak w "wyjaśnieniu" Boltzmanna; por. tekst do przypisu 272 w rozdziale 35, powyżej), wówczas musimy pamiętać, że w ten sposób można "wyjaśnić" prawie wszystko295. Mimo to nawet wtedy niewiele mamy powodów, aby przypuszczać, że dowolne wyjaśnienie tego typu może się odnosić do pochodzenia życia. Nie wpływa to jednak na pogląd, że gdy życie i jego strukturę uznamy za naszą "sytuację", darwinizm jest logiką sytuacyjną. 295 Por. Logika odkrycia naukowego, podrozdział 67. Wydaje mi się, że o darwinizmie da się powiedzieć coś więcej niż tylko to, że jest jednym metafizycznym programem badawczym wśród wielu innych. W istocie jego bliskie podobieństwo do logiki sytuacyjnej może stanowić wyjaśnienie wielkiego sukcesu darwinizmu, mimo niemal tautologicznego charakteru, jaki cechuje Darwinowskie sformułowanie tego programu, a także wyjaśnienie faktu, że do tej pory nie pojawił się żaden konkurencyjny program tego typu. Gdyby pogląd, że teoria Darwina stanowi logikę sytuacyjną, okazał się słuszny, wówczas moglibyśmy wyjaśnić dziwne podobieństwo pomiędzy moją teorią rozwoju wiedzy a darwinizmem: obie te teorie stanowiłyby przypadki logiki sytuacyjnej. Nowy i szczególny element w świadomym naukowym podejściu do wiedzy - świadoma krytyka próbnych hipotez i świadome wywieranie parcia selekcyjnego na te hipotezy (za pomocą ich krytyki) - byłby konsekwencją pojawienia się opisowego i argumentacyjnego języka, to znaczy języka opisowego, którego opisy można poddawać krytyce. Wyłonienie się takiego języka postawiłoby nas ponownie przed bardzo nieprawdopodobną i być może unikalną sytuacją, być może tak samo niepowtarzalną jak samo życie. Jednakże w tej sytuacji teoria rozwoju egzosomatycznej wiedzy drogą świadomej procedury hipotez i obaleń wynika "prawie" logicznie: staje się częścią sytuacji, podobnie jak i częścią darwinizmu. Gdy idzie o samą teorię darwinowską, muszę wyjaśnić, że posługuję się terminem "darwinizm", mając na myśli nowoczesne formy tej teorii określane różnymi nazwami, takimi jak neodarwinizm czy też (przez Juliana Huxleya) nowa synteza. Teoria ta składa się zasadniczo z następujących założeń lub hipotez, do których powrócę później: (1) Wielka rozmaitość form życia na ziemi wywodzi się z bardzo niewielkiej liczby form, a być może nawet z pojedynczego organizmu: jest to drzewo ewolucyjne, ewolucyjna historia. (2) Istnieje teoria ewolucyjna, która zjawisko to wyjaśnia. Składa się ona w głównej mierze z następujących hipotez: (a) Dziedziczność: potomstwo odzwierciedla organizmy rodziców w miarę wiernie. 236 237 (b) Odmienność: w procesie tym zachodzą pewne "niewielkie" (a być może również inne) odmienności. Najważniejszymi takimi odmiennościami są mutacje "przypadkowe" i dziedziczne. (c) Dobór naturalny: istnieją różne mechanizmy, za pomocą których nie tylko odmienności, ale i cały dziedziczny materiał są regulowane poprzez eliminację. Wśród tych mechanizmów są takie, które pozwalają rozprzestrzeniać się tylko "niewielkim" mutacjom; "duże" mutacje (mutanty posiadające szansę na przetrwanie) są z zasady letalne, a tym samym eliminowane. (d) Zmienność: jakkolwiek odmienności są w pewnym sensie -przy obecności różnych konkurentów - z oczywistych powodów pierwotne wobec doboru, możliwe jest, że zmienność (zakres zmienności) jest regulowana doborem naturalnym; na przyklad z uwagi na częstość, a także rozmiary występujących odmienności. Genetyczna teoria dziedziczności i zmienności może nawet dopuszczać pewne specjalne geny regulujące zmienność innych genów. Możemy w ten sposób uzyskać hierarchię, a być może nawet bardziej skomplikowaną strukturę interakcji. (Nie wolno nam się lękać komplikacji, wiadomo bowiem, że one faktycznie istnieją. Na przykład z selekcjonistycznego punktu widzenia musimy założyć, że metoda regulowania dziedziczności za pomocą kodu genetycznego sama jest wczesnym wytworem selekcji, a jest to wytwór bardzo skomplikowany.) Założenia (l) i (2) stanowią według mnie istotę darwinizmu (w połączeniu z pewnymi założeniami o zmiennym środowisku, w którym panują pewne prawidłowości). Poniższy punkt (3) jest moją refleksją na temat punktu (2). (3) Poniżej zobaczymy, że zachodzi bliska analogia pomiędzy "konserwatywnymi" zasadami (a) i (d) a tym, co nazywam myśleniem dogmatycznym; a także pomiędzy zasadami (b) i (c) a tym, co określiłem mianem myślenia krytycznego. Teraz chciałbym podać powody, dla których uważam darwinizm za doktrynę metafizyczną oraz za program badawczy. Darwinizm jest metafizyczny, ponieważ nie jest sprawdzalny. Niektórzy mogą sądzić, że jest inaczej. Teoria ta wydaje się głosić, że jeżeli na jakiejkolwiek planecie znajdujemy życie spełniające warunki (a) i (b), wówczas swoją rolę odegra warunek (c) i z czasem spowoduje ogromną wielorakość różnorodnych form. Darwinizm jednak nie głosi aż tyle. Załóżmy bowiem, że odkryliśmy życie na Marsie złożone z trzech gatunków bakterii o wyposażeniu genetycznym bardzo podobnym do budowy genetycznej bakterii ziemskich. Czy oznacza to, że darwinizm został obalony? Wcale nie. Możemy bowiem powiedzieć, że te trzy gatunki są jedynymi formami spośród wielu mutacji, które były dostatecznie dostosowane, aby przetrwać. To samo powiedzielibyśmy, gdybyśmy odkryli tylko jedną formę (czy wręcz żadnej). A zatem darwinizm w istocie nie przewiduje procesów kształtowania się rozmaitości biologicznej, a tym samym nie potrafi jej przewidywać. W najlepszym wypadku może przewidywać ewolucję rozmaitości form "w sprzyjających warunkach". Nie można jednak w ogólny sposób stwierdzić, na czym polegają te sprzyjające warunki - chyba tylko tyle, że dzięki ich istnieniu pojawią się rozmaite formy życia. Stwierdzając powyższe, sądzę jednak, że oparłem się na teorii darwinizmu w jej niemal najlepszej - niemal najbardziej sprawdzalnej -formie. Można powiedzieć, że w tej postaci teoria ta "niemal przewiduje" wielką rozmaitość form życia296. W innych obszarach moc predykty-wna lub eksplanacyjna darwinizmu jest źródłem jeszcze większego zawodu. Weźmy na przyklad "przystosowanie". Na pierwszy rzut oka dobór naturalny wydaje się wyjaśniać adaptację i w pewien sposób jest tak rzeczywiście, ale nie jest to wyjaśnienie naukowe. Stwierdzenie, że gatunek obecnie żyjący jest dobrze dostosowany do swego środowiska, jest w rzeczywistości niemal tautologiczne. W istocie terminami "przystosowanie" i "dobór" posługujemy się w taki sposób, że gdyby gatunek nie byt dostosowany, zostałby wyeliminowany w procesie doboru naturalnego. Podobnie, gdyby gatunek został wyeliminowany, powiedzielibyśmy, że musiał być źle dostosowany do panujących warunków. Adaptacja lub przystosowanie są definiowane przez współczesnych ewolucjonistówjako wartość przetrwania i może być mierzona faktycznie odniesionym sukcesem w przetrwaniu: nie ma żadnej możliwości 296 Gdy idzie o "stopnie przewidywania", por. artykuł F. A. Hayeka, Degrees ofExplanation, opublikowany po raz pierwszy w 1955, obecnie jako rozdział l jego Studies in Philosophy, Poli-tics andEconomics, Routledge and Kegan Pauł, London 1967, zwtaszcza przypis 4 na s. 9. Gdy idzie o darwinizm i wytwarzanie "wielkiej rozmaitości struktur" i jego nieobalalność, por. s. 32 tegoż artykułu. 238 239 sprawdzenia tak słabej teorii, jaką jest darwinizm297. Mimo to teoria ta jest bezcenna. Nie potrafię zrozumieć, jak możliwy byłby tak znaczny wzrost naszej wiedzy, jaki nastąpi} po Darwinie, gdyby nie jego teoria. Starając się wyjaśnić eksperymenty z bakteriami, które na przykład przystosowały się do penicyliny, uświadamiamy sobie, w jak wielkiej mierze pomaga nam w tym teoria doboru naturalnego. Jakkolwiek teoria ta jest metafizyczna, rzuca sporo światła na bardzo konkretne i bardzo praktyczne badania. Pozwala nam racjonalnie badać przystosowanie do nowego środowiska (na przykład do środowiska nasyconego penicyliną): sugeruje istnienie mechanizmu adaptacji i pozwala nam nawet badać szczegóły tego mechanizmu podczas jego funkcjonowania. Jest to jedyna -jak do tej pory - teoria, która na to pozwala. Jest to oczywiście powód, dla którego darwinizm został niemal powszechnie zaakceptowany. Zawarta w nim teoria adaptacji była jedyną przekonująca teorią nieteistyczną, teizm zaś był czymś nawet gorszym niż otwarte przyznanie się do porażki, ponieważ stwarzał wrażenie, że ostateczne wyjaśnienie zostało zdobyte. W tej mierze, w jakiej darwinizm stwarza podobne wrażenie, nie jest on w pozycji o wiele lepszej niż teistyczny pogląd na wyjaśnianie. A zatem wykazanie, że darwinizm nie jest teorią naukową, lecz metafizyczną, jest sprawą istotną. Jednakże jego znaczenie dla nauki jako metafizycznego programu badawczego jest bardzo wielkie, zwłaszcza gdy przyznamy, że można go krytykować i udoskonalać. Rzućmy teraz okiem nieco dokładniej na program badawczy darwi-nizmuwjego sformułowaniu złożonym z powyższych punktów (l) i (2). Po pierwsze, chociaż teza (2), to znaczy Darwinowska teoria ewolucji, nie dysponuje wystarczającą mocą, aby wyjaśnić ziemską ewolucję wielkiej rozmaitości form życia, niewątpliwie sugeruje tę rozmaitość, a tym samym kieruje na nią uwagę. Z całą pewnością natomiast darwinizm przewiduje, że jeżeli pewna ewolucja wystąpi, to będzie miała charakter stopniowy. Nietrywialne przewidywanie stopniowalności jest ważkie i bezpośrednio wynika z tez (2)(a)-(c); albowiem (a) i (b), oraz przynajmniej nieznaczność zmian mutacyjnych przewidywanych przez (c) znajduje nie tylko eksperymentalne potwierdzenie, lecz są one znane w wielkich szczegółach. Stopniowalność jest zatem z logicznego punktu widzenia głównym przewidywaniem tej teorii. (Wydaje mi się, że jest to jedyne jej przewidywanie.) Ponadto, jak długo zmiany w podstawie genetycznej form żywych mają charakter stopniowy, są one - przynajmniej "w zasadzie" -wyjaśniane przez teorię; teoria ta bowiem rzeczywiście przewiduje pojawianie się niewielkich zmian wynikających z mutacji. Jednakże "wyjaśnianie w zasadzie"298 bardzo się różni od wyjaśnień, jakich wymagamy w dziedzinie fizyki. Jakkolwiek bowiem możemy wyjaśnić konkretne zaćmienie poprzez przewidzenie go, nie możemy przewidzieć ani wyjaśnić żadnej zmiany ewolucyjnej (być może z wyjątkiem pewnych zmian w populacji genów w ramach jednego gatunku); możemy co najwyżej powiedzieć, że jeżeli nie jest to mała zmiana, musiały wystąpić pewne pośrednie kroki -jest to ważna wskazówka do badań, czyli program badawczy. Ponadto, teoria ta przewiduje przypadkowe mutacje, a zatem przypadkowe zmiany. Jeżeli teoria ta wskazuje jakikolwiek "kierunek", to wynika zeń, że mutacje wsteczne [throwback] będą względnie częste. Musimy więc oczekiwać ciągów ewolucyjnych podobnych do ciągu kroków probabilistycznych [random-walk]. (Kroki probabilistyczne to ślady, jakie pozostawia za sobą na przykład człowiek, który - zanim postawi kolejny krok - posiłkuje się kołem ruletki, aby zgodnie z jego wskazaniem obrać kierunek następnego kroku.) Powstaje tutaj istotne pytanie. Jak to się dzieje, że takie kroki probabilistyczne nie są szczególnie widoczne w drzewie ewolucyjnym? Darwinizm mógłby odpowiedzieć na to pytanie, gdyby potrafił wyjaśnić to, co czasami określa się mianem "trendów ortogenetycznych", to znaczy ciągów zmian ewolucyjnych w tym samym "kierunku" (ciągów kroków nieprzypadkowych) [nonrandom-walks]. Różni myśliciele, tacy jak Schródinger i Waddington, a zwłaszcza Sir Alister Hardy, starali się przedstawić takie wyjaśnienie; ja również wyjaśnienie takie przedstawiłem w wykładzie dla uczczenia pamięci Herberta Spencera. 297 Darwinowska teoria doboru seksualnego jest po części próbą wyjaśnienia przypadków falsyfikujących tę teorię, np. takich zjawisk jak ogon pawia czy rogi jelenia. Por. tekst przed przypisem 299. 93 Gdy idzie o problem "wyjaśniania w zasadzie" (lub wyjaśniania "zasady", w przeciwieństwie do "wyjaśniania szczegółowego"), por. Hayek, Philosophy, Politics andEconomics, rozdział l, zwłaszcza podrozdział VI, s. 11-14. 240 241 Moje sugestie mające na celu wzbogacenie darwinizmu są następujące: (A) Odróżniam naciski selekcyjne wewnętrzne i zewnętrzne. Wewnętrzny nacisk selekcyjny pochodzi od samego organizmu i ma, jak przypuszczam, ostatecznie swoje źródło w jego preferencjach (lub "celach"), chociaż mogą się one zmieniać w reakcji na zmiany zewnętrzne. (B) Zakładam, że istnieją różne klasy genów: geny kontrolujące przede wszystkim anatomię, które nazywam genami a, oraz geny kontrolujące głównie zachowanie, które nazywam genami b. Geny pośrednie (w tym geny spełniające funkcje mieszane) pomijam (choć wydaje się, że takie geny istnieją). Geny b z kolei można podobnie podzielić na geny p (kontrolujące preferencje lub "cele") oaz geny s (kontrolujące umiejętności). Zakładam ponadto, że pewne organizmy pod wpływem zewnętrznego nacisku selekcyjnego rozwinęły geny, zwłaszcza typu b, które pozwalają organizmowi na pewną zmienność. Zakres zmienności zachowań jest wówczas w jakiś sposób kontrolowany strukturą genetyczną typu b. Ale ponieważ okoliczności zewnętrzne są zmienne, niezbyt sztywna determinacja zachowania struktury genetycznej typu b może okazać się równie skuteczna jak niezbyt sztywna genetyczna determinacja dziedziczności, to znaczy zakres zmienności genów. (Por. (2) (d) powyżej.) Możemy więc mówić o zmianach w zachowaniu o charakterze "czysto behawioralnym" lub o wariacjach zachowania, co oznacza niedziedziczne zmiany w ramach genetycznie zdeterminowanego zakresu lub repertuaru zachowań; możemy przeciwstawić je genetycznie ustalonym lub zdeterminowanym zmianom w zachowaniu. Możemy teraz powiedzieć, że pewne zmiany środowiska mogą prowadzić do nowych problemów, a poprzez to do przyjęcia nowych preferencji lub celów (na przykład ze względu na to, że zanikły pewne rodzaje pożywienia). Nowe preferencje lub cele mogą na pierwszy rzut oka pojawić się w postaci nowego próbnego zachowania (dopuszczanego, lecz nie ustalonego sztywno przez geny b). W ten sposób zwierzę może wstępnie dostosować się do nowej sytuacji bez zmian genetycznych. Lecz ta zmiana, dokonująca się w sferze wyłącznie zachowania i mająca charakter próbny, jeżeli się powiedzie, będzie równoznaczna z przystosowaniem się lub odkryciem nowej niszy ekologicznej. Będzie więc sprzyjać jednostkom, których struktura genetyczna typup (to znaczy ich jednostkowe preferencje lub "cele") w mniejszym lub większym stopniu antycypuje lub kształtuje nowe wzorce zachowania w realizacji preferencji. Krok ten będzie rozstrzygający, teraz bowiem preferowane będą te zmiany w strukturze umiejętności (struktura typu s), które są zgodne z nowymi preferencjami: na przykład umiejętności zdobywania ulubionego pożywienia. Chciałbym zasugerować, że dopiero po tym, gdy zmianom ulegnie strukturas, preferencje uzyskają pewne zmiany w strukturze a; to znaczy te zmiany w anatomicznej strukturze, które sprzyjają nowym umiejętnościom. Wewnętrzny nacisk selekcyjny w tych przypadkach będzie "kierowany", a więc będzie prowadził do swego rodzaju ortogenezy. Moje sugestie na rzecz tego wewnętrznego mechanizmu selekcyjnego można ująć w następujący schemat: p ->s ->a Znaczy to, że struktura preferencji i jej zmiany kontrolują dobór struktury umiejętności i jej zmiany; to zaś z kolei kontroluje dobór czysto anatomicznej struktury i jej zmiany. Sekwencja ta może być jednak cykliczna; nowa anatomia może z kolei sprzyjać zmianom preferencji i tak dalej. To, co Darwin nazywał "doborem seksualnym", byłoby z tego punktu widzenia szczególnym przypadkiem wewnętrznego nacisku selekcyjnego, który opisałem powyżej, to znaczy cyklu rozpoczynającego się od nowych preferencji. Jest rzeczą charakterystyczną, że wewnętrzny nacisk selekcyjny może prowadzić do względnie niedostatecznego dostosowania się do środowiska. Na ten fakt od czasów Darwina zwracano uwagę bardzo często, mając nadzieję na wyjaśnienie pewnych zaskakujących rodzajów niedostatecznego dostosowania się (niedostatecznego z punktu widzenia przetrwania, jak na przykład ogon koguta). Było to jednym z głównych motywów wprowadzenia przez Darwina do jego teorii pojęcia "doboru seksualnego". Pierwotna preferencja mogła być dobrze dostosowana, ale wewnętrzne ciśnienie selekcyjne oraz sprzężenie zwrotne ze strony zmienionej anatomii, oddziałujące 242 243 na zmienione preferencje (a na p), mogą prowadzić do form zwyrodniałych, zarówno pod względem sposobów zachowania (rytuałów), jak .i i pod względem anatomicznym. ;| Przykładem selekcji nieseksualnej jest dzięcioł. Wydaje się, że tego ,. rodzaju specjalizacja rozpoczęła się wraz ze zmianą w upodobaniu do określonego pożywienia (tj. w preferencjach); to doprowadziło do genetycznych zmian behawioralnych, a następnie do wykształcenia nowych umiejętności, zgodnie ze schematem: p->s zmiana anatomiczna zaś nastąpiła jako ostatnia298. Można oczekiwać, że ptak ulegający zmianom anatomicznym, gdy idzie o jego dziób i język, którym nie towarzyszy odpowiednia zmiana jego upodobań i umiejętności, zostanie szybko wyeliminowany na drodze doboru naturalnego, ale nie odwrotnie. (Jest oczywiste, że rzecz się ma podobnie wówczas, gdy ptak jest obdarzony nowymi umiejętnościami, ale nie nabrał nowych preferencji, do których realizacji mógłby zatrudnić nowe umiejętności. Umiejętności te nie przyniosłyby mu więc żadnych korzyści.) Oczywiście na każdym etapie będziemy mieli do czynienia z ogromną liczbą wzajemnych oddziaływań pomiędzy poszczególnymi przemianami: ^-»s będzie wytwarzać sprzężenie zwrotne (to znaczy s będzie sprzyjać dalszym zmianom, w tym zmianom genetycznym w tym samym kierunku, ]akp), a także a będą oddziaływać zarówno na s, jak i na p, jak to wyżej wskazałem. Można się domyślać, że właśnie to sprzężenie zwrotne jest głównie odpowiedzialne za zwyrodniałe formy i zachowania299. 298 Tezę tę fonnutuje David Łąck w swej fascynującej książce Darwin 's Finches, Cambridge University Press, Cambridge 1947, s. 72: "wśród zięb Darwina wszystkie główne różnice w budowie dziobów można uważać za skutek dostosowania się do różnic w pożywieniu". (Przypisy odnoszące się do zachowań ptaków zawdzięczam Arne Petersenowi.) 299 Jak to opisuje przekonywająco Łąck, ibid., s. 58 i nast, brak długiego języka w dziobach u egzemplarzy gatunków zięb dzięciotowatych Darwina nie uniemożliwia takiemu ptakowi poszukiwania insektów w pniach i gałęziach - to znaczy nadal jest wiemy swoim upodobaniom. Jednakże ze względu na tę szczególną trudność anatomiczną rozwija on określoną umiejętność, aby sobie z tym zadaniem poradzić: "Gdy już odkryje insekta, chwyta za kolec kaktusa lub gałązkę o długości cala lub dwóch i, trzymając ją w dziobie, czyni z niej jego przedłużenie, a następnie wbija ją w uczynioną szparę i upuszcza gałązkę, aby schwytać insekta, gdy ten się wylania". To zaskakujące zachowanie może być niegenetyczną "tradycją' i która się ukształtowała w danym gatunku dzięki nauczaniu go wśród członków tego gatunku albo i bez tego; może to być bowiem genetycznie utrwalony wzór zachowania. Znaczy to, ze autentycznie nowatorskie zachowanie jest możliwe bez zmian anatomicznych. Jakkolwiek by 244 Aby wyjaśnić to za pomocą innego przykładu, przyjmijmy, że w pewnych sytuacjach zewnętrzne parcie selekcyjne sprzyja przyrostowi rozmiarów. Wówczas to samo parcie będzie sprzyjało również seksualnym preferencjom, wyrażającym się w dążeniu do stosunków seksualnych z osobnikami o dużych rozmiarach. Takie preferencje mogą być -jak w przypadku pożywienia - wynikiem zewnętrznego parcia selekcyjnego. Gdy jednak pojawią się już nowe geny typup, rozpocznie się cały nowy cykl: mutacje typu p zainicjują ortogenezę. Prowadzi to do ogólnej zasady wzajemnego wspierania się: z jednej strony mamy pierwotną hierarchiczną kontrolę preferencji lub struktury celów nad strukturą umiejętności, a także nad strukturą anatomiczną; z drugiej strony mamy również swego rodzaju wtórną interakcję lub sprzężenie zwrotne pomiędzy tymi strukturami. Wydaje mi się, że ten hierarchiczny system wzajemnego wspierania się działa w taki sposób, że w większości wypadków kontrola struktury preferencji lub celów w znacznej mierze dominuje nad niższymi rodzajami kontroli w obszarze całej hierarchii301. Obie te idee można zilustrować przykładami. Jeżeli odróżnimy genetyczne zmiany (mutacje) w tym, co nazywam "strukturą preferencji" lub "strukturą celów", od genetycznych zmian w "strukturze anatomicznej", wówczas w odniesieniu do interakcji pomiędzy strukturą celową a strukturą anatomiczną będą zachodziły następujące możliwe związki: (a) Oddziaływanie struktury celowej na strukturę anatomiczną: gdy następuje zmiana w diecie, jak w przypadku dzięcioła, wówczas struktura anatomiczna związana ze zdobywaniem pożywienia może nie ulec zmianie, w takim wypadku zaś gatunek zostanie prawdopodobnie wyeliminowany w procesie doboru naturalnego (chyba że zostaną użyte jakieś niezwykłe umiejętności) albo też gatunek może dostosować się poprzez wykształcenie nowej anatomicznej specjalizacji, podobnej do takiego organu jak oko; zwiększone zainteresowanie nabywaniem informacji za pomocą było, przykład ten wykazuje, że zachowanie organizmów może być "awangardą" nowych zmian ewolucyjnych, czyli takim typem biologicznego sposobu rozwiązywania problemów, który może prowadzić do pojawienia się nowych form i gatunków. 30 Por. dodatek pt. Mutant behawioralny do mojego wykładu ku czci Herberta Spencera, rozdział 7 Wiedzy obiektywnej, oraz Alister Hardy, The Living Stream: A Restatement ofEvolu-tion Theory and Its Relation to the Spirit ofMan, Collins, London 1965, wykład VI. 245 wzroku (struktura celów) w danym gatunku może prowadzić do wyselekcjonowania mutacji sprzyjającej udoskonaleniu anatomii oka. (b) Oddziaływanie mutacji struktury anatomicznej na strukturę celową; gdy ulega zmianie anatomia organów zdobywania pożywienia, wówczas struktura celowa związana z pożywieniem znajduje się w niebezpieczeństwie skostnienia lub utrwalenia w drodze doboru naturalnego, co z kolei może prowadzić do dalej następującej specjalizacji anatomicznej. Podobnie się dzieje w przypadku oka; mutacja sprzyjająca doskonaleniu anatomii pobudzi zainteresowanie w zdobywaniu informacji za pomocą wzroku (ten wypadek jest podobny do zjawiska odwrotnego). "W Naszkicowana tu teoria nasuwa rozwiązanie problemu, w jaki sposób ewolucja doprowadziła do tego, co można nazwać "wyższymi" formami życia. Darwinizm w swych najpowszechniejszych sformułowaniach nie potrafi zaoferować takiego wyjaśnienia. Może w najlepszym wypadku wyjaśnić coś w rodzaju udoskonalenia stopnia przystosowania. Bakterie jednak muszą się dostosowywać tak samo skutecznie jak ludzie. W każdym razie istnieją one znacznie dłużej niż ludzie i mamy powody obawiać się, że będą żyły dłużej niż gatunek ludzki. Wyższym formom życia można jednak przypisać behawioralnie bogatszą strukturę preferencji, obdarzoną szerszym zakresem, gdyby zaś okazało się, że struktura preferencji (ogólnie rzecz biorąc) odgrywa wiodącą rolę, jaką jej przypisuję, wówczas być może zrozumiałe okaże się pojawienie się wyższych form życia301. Moją teorię można sformułować również następująco: wyższe formy życia pojawiają się dzięki pierwotnej hierarchii^ -*• s -* a, to znaczy zawsze, i wówczas, gdy struktura preferencji ma charakter wiodący. Stagnacja i regres, a także nadmierna specjalizacja, są wynikiem inwersji spowodowanych sprzężeniem zwrotnym w ramach tej pierwotnej hierarchii. Teoria ta sugeruje także możliwe rozwiązanie (być może jedno z wielu) problemów różnicowania się gatunków. Problem jest następujący: same mutacje mogą prowadzić do zmiany w wyposażeniu genetycznym gatunku, nie mogą jednak doprowadzić do wyłonienia się no- 301 Jest to jedna z moich głównych idei sformułowanych w wykładzie ku czci Herberta Spencera (obecnie jako rozdział 7 Wiedzy obiektywnej). 246 wego gatunku. A zatem, aby wyjaśnić pojawienie się nowego gatunku, należy przywołać ideę lokalnej separacji. W tym kontekście myśli się o oddzieleniu geograficznym303. Wydaje mi się jednak, że oddzielenie geograficzne można uznać za szczególny przypadek separacji wynikającej z ukształtowania się nowego zachowania, a zatem nowej niszy ekologicznej; jeżeli preferencja na rzecz określonej niszy - pewnego rodzaju lokalizacji - staje się dziedziczna, to z kolei prowadzić może do lokalnego oddzielenia, które wystarczy, aby krzyżowanie się uległo przerwaniu, nawet jeżeli fizjologicznie nadal jest możliwe. A zatem dwa gatunki mogą się oddzielić, chociaż żyją w tym samym regionie geograficznym - nawet jeżeli ten region ma rozmiary pojedynczego drzewa mangrowego, jak to jest niemal na pewno w przypadku pewnych afrykańskich mięczaków. Dobór seksualny może mieć podobne konsekwencje. Przedstawiony powyżej opis możliwych genetycznych mechanizmów, wykraczający poza trendy ortogenetyczne, jest typową analizą sytuacyjną. Znaczy to, że tylko wtedy, gdy wykształcone struktury potrafią stymulować metody logiki sytuacyjnej, będą miały jakiekolwiek "pozytywne znaczenie dla przetrwania". W związku z ideą "pozytywnego znaczenia dla przetrwania", a także z pojęciem teleologii, warto wspomnieć o innej sugestii dotyczącej teorii ewolucyjnej. Wydaje mi się, że idee te można wyrazić o wiele jaśniej za pomocą kategorii rozwiązywania problemów. Każdy organizm i każdy gatunek cały czas stoi w obliczu zagrożenia wyginięciem. Zagrożenie to przybiera jednak postać konkretnych problemów do rozwiązania. Wiele tych konkretnych problemów jako takich nie ma znaczenia dla przetrwania. Problem znalezienia dobrego miejsca na gniazdo może być problemem dla pary ptaków, nie ma jednak znaczenia dla przetrwania tych ptaków, chociaż może z kolei okazać się problemem przetrwania dla ich potomstwa; ich problem i sukces w jego rozwiązaniu tu i teraz może jednak mieć niewielkie znaczenie 303 Teoria o geograficznym oddzieleniu lub specjacji geograficznej została po raz pierwszy sformułowana przez Moritza Wagnera w Die Darwin'sche Theorie und das Migrationsgesetz der Organismen, Duncker und Humblot, Leipzig 1868, przekl. ang. J. I. Lairda, Darwinian Theory and the Law ofMigration of Organisms, Edward Stanford, London 1873. Por. także Theodosius Dobzhansky, Genetics and the Origin ofSpecies, Columbia University Press, New York 1951, s. 179-211. 247 dla przetrwania samego gatunku. Domyślam się zatem, że większość problemów wynika nie tyle z pragnienia przetrwania, ile wskutek określonych preferencji, zwłaszcza preferencji instynktownych. Jednakże nawet jeżeli owe instynkty (geny typu^) wyewoluowały przypuszczalnie pod wpływem zewnętrznego parcia selekcyjnego, problemy wynikające stąd nie są problemami mającymi znaczenie dla przetrwania. Z takich powodów wydaje mi się, że lepiej jest uznać organizmy za istoty rozwiązujące problemy aniżeli za istoty dążące do określonych celów: jak starałem się wykazać w artykule O chmurach i zegarach^, potrafimy w ten sposób podać racjonalne wyjaśnienie ewolucji emergencyjnej -będzie to oczywiście wyjaśnienie "w zasadzie". Domyślam się, że pochodzenie ż y c i a i pochodzenie p r o b l em ó w jest tożsame. Sprawa ta wiąże się z problemem, czy można się spodziewać, że biologia zostanie zredukowana do chemii, w dalszym ciągu zaś do fizyki. Wydaje mi się, że jest to nie tylko możliwe, ale i prawdopodobne, że pewnego dnia będziemy potrafili wytwarzać przedmioty żywe z przedmiotów nieożywionych*. Jednakże, jakkolwiek byłoby to samo w sobie bardzo ekscytujące305 (także z redukcjonistycznego punktu widzenia), nie stanowiłoby jeszcze dowodu na to, że biologię można "zredukować" do fizyki czy chemii. Nie byłoby to bowiem równoznaczne z fizycznym wyjaśnieniem pojawienia się problemów - tak samo jak wyjaśnienie naszej zdolności wytwarzania związków chemicznych za pomocą środków fizycznych nie stanowiłoby dowodu na rzecz słuszności teorii fizycznej wiązań chemicznych czy nawet na rzecz istnienia takiej teorii. Moje stanowisko utrzymuje zatem teorię nieredukowalności i emergencji i można je podsumować następująco: (l) Przypuszczam, że nie istnieje proces biologiczny, którego nie można by uznać za proces szczegółowo skorelowany z procesami fizycznymi i nie można by go poddać progresywnej analizie w kategoriach fizykochemicznych. Żadna teoria fizykochemiczna nie potrafi wyjaśnić wyłaniania się nowych problemów i żaden proces fizykochemiczny jako taki nie będzie rozwiązaniem żadnego problemu. (Zasady wariacyjne 304 W: Wiedza obiektywna, s. 290-292. * Takie nadzieje przyświecają wielu programom redukcjonistycznym. Ich głównym inspiratorem w XX wieku byt m.in. Bertrand Russell, por. Portrety z parni f ci. Wartość wolnej myśli, przekt. A. Chmielewski, Wydawnictwo W Kolorach Tęczy, Wroctaw 1995, s. 82-84. 305 Por. Wiedza obiektywna, s. 368-377. 248 w fizyce, jak na przykład zasada najmniejszego oddziaływania czy zasada Fermata, są chyba podobne, ale nie są one rozwiązaniami dla żadnych problemów. Einsteinowska metoda teistyczna stara się posłużyć Bogiem w podobnych celach.) (2) Jeżeli przypuszczenie to jest słuszne, prowadzi do licznych rozróżnień. Musimy na przykład odróżniać od siebie następujące sprawy: problem fizyczny = problem fizyków problem biologiczny = problem biologów problem organizmu = problem: w jaki sposób może mi się udać przetrwać? Jak mogę się rozmnażać? Jak mam się zmieniać? Jak mam się przystosować? problem stworzony przez człowieka = problem: jak mamy kontrolować ilość odpadów? Rozróżnienia te wiodą nas do następującej tezy: problemyorga-nizmów nie mają charakteru fizycznego. Nie są one ani przedmiotami fizycznymi, prawami fizycznymi ani fizycznymi faktami. Są one specjalnymi realnościami biologicznymi; są one realne w tym sensie, że ich istnienie może być przyczyną zjawisk biologicznych. (3) Przyjmijmy, że pewne ciała fizyczne "rozwiązały" problem swojej reprodukcji; potrafią się rozmnażać, ich reprodukcja zaś ma albo charakter ścisły lub też, jak w przypadku kryształów, cechuje się pewnymi mniejszymi wadami, które z punktu widzenia chemii (a nawet z punktu widzenia funkcjonowania) są nieistotne. Mimo to mogą nie być ciałami "ożywionymi" (w pełnym tego słowa znaczeniu), jeżeli nie potrafią się dostosowywać do otoczenia; aby to osiągnąć, muszą umieć się rozmnażać, a także posiadać autentyczną zmienność. (4) "Istotą" tego zagadnienia jest, jak sądzę, rozwiązywanie problemów. (Nie powinniśmy jednak mówić tutaj o "istocie", terminem tym bowiem nie posługuję się tutaj poważnie.) Znane nam życie składa się z "ciał" fizycznych (lub bardziej precyzyjnie - procesów, które są rozwiązywaniem problemów). Różne gatunki "nauczyły się" tego dzięki doborowi naturalnemu, to znaczy dzięki metodzie reprodukcji oraz zmienności, którą z kolei opanowały dzięki tej samej metodzie. Regres ten nie musi być jednak nieskończony - w istocie może znajdować swój kres w pewnym dosyć dobrze określonym momencie emergencji. 249 A zatem ludzie tacy jak Butler i Bergson - choć, jak sądzę, zupełnie mylili się w swoich teoriach - mieli słuszność, gdy idzie o ich intuicje. Siła życiowa ("spryt") rzeczywiście istnieje, ale sama z kolei jest wytworem życia, s e l e k c j i, nie zaś żadnej "istoty" życia. To preferencje torują drogę. Sama droga jednak nie ma charakteru lamarkowskiego, lecz darwinowski. Ten nacisk na preferencje (które, będąc dyspozycjami, nie są zbyt odległe od skłonności) jest na gruncie mojej teorii zupełnie "obiektywny". Nie musimy uznawać tych preferencji za świadome. Jednakże mogą one stać się świadome. Mogło to pierwotnie następować -jak się domyślam - w postaci odczuwanych stanów zadowolenia i cierpienia (przyjemności i bólu). Moje stanowisko zatem niemal nieuchronnie wiedzie do programu badawczego, który domaga się wyjaśnienia powstania stanów świado-mości za pomocą obiektywnych kategorii biologicznych. •^11 Przeczytawszy ten rozdział po sześciu latach306, odczuwam potrzebę uzupełnienia go o kolejne podsumowanie, aby sformułować w sposób jeszcze prostszy i jaśniejszy tezę o tym, jak czysto selekcyjna teoria (teoria "selekcji organicznej" Baldwina i Lioyda Morgana) może wyjaśnić pewne aspekty ewolucji podkreślane przez Lamarcka, But-lera czy Bergsona, nie czyniąc ustępstw na rzecz doktryny Lamarcka o dziedziczeniu cech nabytych. (Gdy idzie o historię pojęcia selekcji organicznej, por. zwłaszcza książkę Sir Alistera Hardy'ego pt. The Li-ving Stream307.) Na pierwszy rzut oka darwinizm (w przeciwieństwie do lamarkiz-mu) nie wydaje się przypisywać żadnego skutku ewolucyjnego innowacjom w obszarze zachowań przystosowawczych (preferencjom, pragnieniom czy wyborom) pojedynczych organizmów. Wrażenie to jednak jest złudne. Każda innowacja w zachowaniu pojedynczego organizmu zmienia relację między tym organizmem i jego otoczeniem; jest tożsama z przyjęciem czy nawet stworzeniem przez organizm nowej niszy ekologicznej. Ale nowa nisza ekologiczna oznacza nowy zespół na- 306 Niniejszy i kolejne akapity oraz odpowiednie przypisy zostały dodane w 1975 roku. 307 Por. Sir Alister Hardy, The Lwing Streum, zwłaszcza wykłady VI i VII. Por. także W. H. Thorpe, The Evolutionury Significance o/Habitat Selection, "TheJoumal ofAnimal Biology 14,1945,s.37-70. 250 cisków selekcyjnych, popychających w kierunku wybranej niszy. A zatem organizm poprzez swoje postępowanie i preferencje w pewnej mierze selekcjonuje ciśnienie selekcyjne, które będzie oddziaływało na niego i na jego potomków. Może zatem aktywnie wpływać na przebieg ewolucji. Przyjęcie nowego sposobu działania lub nowego oczekiwania (czy "teorii") przypomina zainicjowanie nowego toru ewolucyjnego. Różnica między Darwinem i Lamarckiem nie jest różnicą między szczęściem i sprytem, jak to sugerował Butler: wybierając Darwina i selekcję, nie odrzucamy sprytu. 38. ^ Świat 3 albo trzeci świat W swoim dziele Wissenschaftsiehre Bolzano pisał o "prawdach samych w sobie" oraz, bardziej ogólnie, o "zdaniach samych w sobie", przeciwstawiając je tym (subiektywnym) procesom myślowym, za pomocą których człowiek może myśleć lub pojmować prawdy, lub -mówiąc ogólnie - rozumieć zdania, zarówno prawdziwe, jak i fałszywe. Bolzanowskie rozróżnienie pomiędzy zdaniami samymi w sobie i subiektywnymi procesami myślowymi zawsze uznawałem za rzecz o wielkim znaczeniu. Zdania same w sobie mogą wchodzić we wzajemne relacje logiczne: jedno zdanie może wynikać z innego, zdania mogą być logicznie spójne lub niespójne. Subiektywne procesy myślowe natomiast znajdują się tylko we wzajemnych relacjach psychologicznych. Mogą nas niepokoić lub pocieszać, przypominać nam pewne doświadczenia lub sugerować nam pewne oczekiwania; mogą nakłaniać nas do podjęcia pewnych sposobów działania lub zaniechania planowanej czynności. Oba te rodzaje relacji są skrajnie odmienne. Procesy myślowe danego człowieka ani nie mogą zaprzeczać procesom myślowym innego człowieka, ani jego własnym myślom myślanym przy innej sposobności; treść jego myśli jednak - to znaczy zdanie samo w sobie - może oczywiście przeczyć myślom innego człowieka. Z drugiej strony treści lub zdania same w sobie nie mogą się znajdować we wzajemnych relacjach psychologicznych: myśli w sensie treści myślowych lub zdań samych w sobie oraz myśli w sensie procesów myślowych należą do dwóch całkowicie różnych "światów". Jeżeli nazwiemy świat "rzeczy" - przedmiotów fizycznych -pierwszym światem, świat doznań subiektywnych (takich jak procesy myślowe) światem drugi m, to świat zdań samych w sobie możemy nazwać światem trzecim. (Teraz wolę nazywać te trzy światy "światem l", "światem 2" i "światem 3"308; Frege ten ostatni świat nazywał "trzecią dziedziną".) Cokolwiek można myśleć o statusie tych trzech światów - mam na myśli takie pytania jak to, czy one "naprawdę istnieją" czy nie i czy świat 3 można w jakimś sensie "zredukować" do świata 2, a świat 2 z kolei do świata l - rzeczą najwyższej wagi wydaje mi się ich możliwie nąjwyraźniejsze rozróżnianie. (Jeżeli nasze rozróżnienia są zbyt ostre, można to ujawnić dzięki późniejszej krytyce.) W tym momencie należy ostro odróżnić świat 2 od świata 3; w związku z tym musimy odeprzeć następujące argumenty: Gdy myślę o jakimś obrazie, który jest mi dobrze znany, być może będę musiał wykonać jakiś wysiłek, aby go sobie przypomnieć i "przedstawić w moich myślach". Mogę więc odróżnić (a) prawdziwy obraz, (b) proces wyobrażania go sobie, który implikuje pewien wysiłek, oraz (c) mniej lub bardziej udany wynik, to znaczy obraz wyobrażony. Oczywiste jest, że obraz wyobrażony (c) należy - dokładnie tak samo jak (b) - do świata 2, nie zaś do świata 3. Mogę jednak powiedzieć o nim rzeczy analogiczne do relacji logicznych zachodzących pomiędzy zdaniami. Na przykład mogę powiedzieć, że moje wyobrażenie obrazu w czasie ^ jest nie do pogodzenia z moim wyobrażeniem w czasie ty a być może nawet ze zdaniem takim jak: "Na obrazie widać tylko głowę i ramiona namalowanej postaci". Ponadto wyobrażony obraz można uznać za treść procesu wyobrażania sobie. Wszystko to jest analogiczne do treści myślenia i procesu myślenia. Kto jednak przeczyłby, że wyobrażony obraz należy do świata 2, że ma charakter umysłowy i że rzeczywiście jest częścią procesu wyobrażania sobie? Argument ten wydaje mi się poprawny i zupełnie poważny: zgadzam się, że w ramach procesu myślenia można wyróżnić pewne części, które można nazwać jego treścią (lub myślą czy przedmiotem ze świata 3), jaka została z rozumiana. Ale właśnie z tej przyczyny uważam, że należy rozróżniać pomiędzy procesami myślowymi i treściami myślenia (jak je określał Frege) w ich logicznym lub trzecioświato-wym sensie. 308 Po napisaniu Autobiografii w 1969 roku usłuchałem sugestii Johna Ecciesa, aby to, co nazywam "trzecim światem", nazwać "światem 3". Por. J. C. Ecc\es,FacingReality, Springer Verlag, New York, Heidelberg, Berlin 1970. Por. także przypis 9, powyżej. 252 253 Ja sam jestem zdolny wyobrażać sobie rzeczy jedynie w bardzo niejasny sposób; zazwyczaj z wielką trudnością potrafię przywołać w pamięci jasny, szczegółowy i wyrazisty obraz. (Inaczej jest w przypadku muzyki.) Zauważyłem, że myślę schematami, że mam dyspozycje do śledzenia określonego "toku" myślenia, bardzo często za pomocą stów, zwłaszcza wtedy, gdy zamierzam zapisać swoje idee. Bardzo często stwierdzam, że jestem w błędzie sądząc, iż "uchwyciłem coś", że zrozumiałem jakąś myśl wyraźnie: gdy staram się ją zapisać, stwierdzam czasami, że jeszcze jej "nie złapałem". Owo "coś", co czasami mi umyka, czego "uchwycenia" nie mogę być całkiem pewien, zanim tego nie zapiszę, a przynajmniej zanim nie sformułuję w języku tak jasno, ż e mogę spojrzeć na to krytycznie z różnych stron, owo "coś" jest myślą w obiektywnym sensie, jest przedmiotem świata 3, który staram się zrozumieć. Sprawą decydującą jest, jak sądzę, to, że możemy stawiać przed sobą myśli - to znaczy teorie - w taki sposób, który pozwala nam je krytykować i argumentować na ich temat. Aby to uczynić, musimy je formułować za pomocą mniej lub bardziej trwałych (zwłaszcza językowych) środków. Forma pisemna jest lepsza od formy mówionej, a jeszcze lepsza jest forma drukowana. Ważne jest, że możemy odróżniać krytykę samego sformułowania danej myśli - każdą myśl bowiem można sformułować lepiej lub gorzej - od logicznych aspektów samej myśli, czyli jej prawdziwości lub prawdoupodobnienia w porównaniu z pewnymi jej konkurentkami czy też jej zgodności z pewnymi innymi teoriami. Doszedłszy do tego etapu, stwierdziłem, że muszę wypełnić mój świat 3 mieszkańcami innymi niż zdania, i wprowadziłem - obok zdań czy teorii - także problemy i argumenty, a zwłaszcza argumenty krytyczne. Teorie bowiem należy zawsze krytykować z punktu widzenia problemów, które rozwiązują. Książki i czasopisma można uważać za typowe przedmioty świata 3, zwłaszcza gdy służą rozwijaniu i dyskusji teorii. Fizyczny kształt książki jest oczywiście nieistotny, a nawet fizyczne nieistnienie nie może umniejszać istnienia w sensie świata 3; wystarczy pomyśleć o wszystkich tych "zaginionych" książkach, ich wpływie oraz o poszukiwaniach mających na celu ich odnalezienie. Często nawet sformułowanie danego argumentu nie ma wielkiego znaczenia: to, co ma znaczenie, to treści w sensie logicznym lub w sensie świata 3. 254 Jest oczywiste, że każdy, kto interesuje się nauką, musi interesować się przedmiotami świata 3. Fizyk może zrazu interesować się wyłącznie przedmiotami świata l - na przykład kryształami i promieniami Roentgena. Rychło jednak musi sobie uświadomić, jak wiele zależy od naszej interpretacji faktów, to znaczy od naszych teorii, a tym samym od przedmiotów świata 3. Podobnie historyk nauki lub filozof zajmujący się nauką musi w sporej mierze zajmować się przedmiotami świata 3. Należy przyznać, że może go interesować także relacja między teoriami świata 3 a procesami myślenia w świecie 2, ale procesy te będą go interesowały głównie w ich relacji do teorii, to znaczy do przedmiotów należących do świata 3. Na czym polega status ontologiczny tych przedmiotów ze świata 3? Albo też, posługując się mniej wzniosłym językiem: czy problemy, teorie i argumenty są tak samo "realne" jak stoły i krzesła? Kiedy jakieś czterdzieści cztery lata temu Heinrich Gomperz ostrzegał mnie, że potencjalnie jestem realistą nie tylko w sensie uznawania istnienia stołów i krzeseł, ale także w sensie Platona, który wierzył w realność form lub idei - pojęć oraz ich znaczeń lub istot - nie spodobała mi się ta sugestia i do tej pory nie zaliczam lewej strony tablicy idei (por. rozdział 7, powyżej) do mieszkańców mojego świata 3. Stałem się jednak realistą w odniesieniu do problemów, teorii i krytycznych argumentów świata 3. Wydaje mi się, że Bolzano miał wątpliwości co do ontologicznego statusu proponowanych przez siebie zdań samych w sobie; Frege natomiast był, jak się wydaje, idealistą, albo też był bardzo bliski idealizmu. Podobnie jak Bolzano, ja również przez długi czas miałem wiele wątpliwości i nie publikowałem niczego na temat świata 3, dopóki nie doszedłem do wniosku, że jego mieszkańcy są prawdziwi; w istocie są mniej więcej tak samo realni jak fizyczne stoły i krzesła. Nikt w to nie wątpi, gdy idzie o książki i inne zapisy. Są one, jak stoły i krzesła, stworzone przez nas, chociaż nie po to, aby na nich siedzieć, lecz po to, aby je czytać. To wydaje się dosyć oczywiste; co jednak można powiedzieć o teoriach samych w sobie? Zgadzam się, że nie są one tak samo "realne" jak stoły i krzesła. Jestem gotów przyjąć coś w rodzaju materialistycznego punktu wyjścia, zgodnie z którym za "realne" można przede wszystkim 255 uznać tylko przedmioty fizyczne, jak stoły i krzesła, kamienie i pomarańcze. Jest to jednak tylko punkt wyjścia; w drugiej kolejności jesteśmy niemal zmuszeni radykalnie rozciągnąć znaczenie tego terminu: różne gazy czy prąd elektryczny mogą nas zabić - czy nie powinniśmy ich nazywać realnymi? Pole magnetyczne można zobaczyć dzięki opiłkom żelaza. Ponadto, któż może - wobec obecnego rozpowszechnienia telewizji - wątpić w to, że swego rodzaju realność należy przypisać falom Hertza (czy Maxwella)? Czy możemy nazywać telewizyjne obrazy "realnymi"? Wydaje mi się, że tak, ponieważ możemy zrobić ich fotografie za pomocą różnych zdjęć i pomiędzy nimi zachodzić będzie zgodność, tak jak pomiędzy zeznaniami niezależnych świadków309. Obrazy telewizyjne jednak są wynikiem procesów, za pomocą których odbiornik dekoduje skomplikowane i "abstrakcyjne" informacje transmitowane za pomocą fal; wydaje mi się również, że za "realne" powinniśmy uznawać również te "abstrakcyjne" zakodowane informacje. Można je odkodować, a wynik ich de-kodowania jest "realny". Teraz nie jesteśmy tak bardzo odlegli od teorii samej w sobie - abstrakcyjnej informacji zakodowanej w książce i odkodowywanej przez nas podczas jej czytania. Wydaje się jednak, że niezbędny jest argument bardziej ogólny. Wszystkie podane tu przykłady mają jedną cechę wspólną. Wydaje się, że za realne uznajemy wszystko, co może oddziaływać na przedmioty fizyczne takie jak stoły czy krzesła (a także - można dodać - na błonę fotograficzną) oraz to, na co przedmioty fizyczne mogą oddziaływać310. Nasz świat przedmiotów fizycznych uległ wielkim zmianom pod wpływem treści teorii takich jak teoria Maxwella czy Hertza, to znaczy pod wpływem przedmiotów świata 3. A zatem przedmioty te powinny być uznawane za "realne". Przeciwko tej tezie można przedstawić dwa zastrzeżenia, (l) Nasz świat fizyczny uległ zmianie nie wskutek teorii samych w sobie, lecz raczej wskutek ich fizycznego wcielenia w książkach i w innych przed- 309 Ten argument na rzecz realności danej rzeczy - że możemy pobrać różne jej pomiary, które będą się zgadzaty - został, jak sądzę, po raz pierwszy sformułowany przez Winstona Churchilla. Por. s. 63-64 rozdziału 2 Wiedzy obiektywnej. 310 Por. s. 15 artykułu Ouantum Mechanics without "the Obserser", gdzie napisałem: "-l grubsza biorąc uważam za znakomitą sugestię Landego, aby za realne uznawać rzeczy, które, można »kopnąć« (i które mogą oddać kopniaka, jeżeli się je kopnie"). - miotach; książki natomiast nie należą do świata l. (2) Został on zmieniony nie przez teorie same w sobie, ale wskutek naszego ich rozumienia, naszego ich pojmowania, to znaczy przez umysłowe stany, tj. przedmioty świata 2. Uznaję oba te zastrzeżenia, lecz na pierwsze odpowiadam, że zmiana została dokonana nie przez fizyczne aspekty książek, lecz wyłącznie poprzez fakt, że w jakiś sposób stanowią one "nośniki" informacji, treści informacyjnej, teorii samej w sobie. W odpowiedzi na argument drugi, który uważam za zarzut o wiele ważniejszy, przyznaję nawet, że tylko i wyłącznie poprzez świat 2 działający jako pośrednik pomiędzy światem l i światem 3 oba te światy mogą wchodzić w interakcję. Jest to sprawa istotna, co zobaczymy, gdy przejdziemy do zagadnienia stosunku między ciałem i umysłem (poniżej). Znaczy ona, że świat l 1 świat 2 mogą ze sobą współdziałać, podobnie jak światy 2 i 3; jednakże światy l i 3 nie mogą współdziałać bezpośrednio, bez jakiejś pośredniczącej interakcji pochodzącej ze świata 2. A zatem jakkolwiek tylko świat 2 może bezpośrednio oddziaływać na świat l, świat 3 może oddziaływać na świat l w sposób pośredni, dzięki wpływowi wywieranemu na świat 2. W rzeczywistości "wcielenie" teorii w postaci książki - a więc w przedmiocie fizycznym - jest tego przykładem. Aby książka mogła zostać odczytana, wymaga interwencji ludzkiego umysłu, świata 2. Potrzebna jest także teoria sama w sobie. Na przykład mogę popełnić pomyłkę: mojemu umysłowi może nie udać się poprawne uchwycenie teorii. Zawsze jest jednak teoria sama w sobie, którą może zrozumieć ktoś inny i mnie poprawić. Możliwe jest, że taka rozbieżność nie jest wynikiem różnicy zdań, lecz przypadkiem rzeczywistej, niepowątpie-walnej pomyłki - nieumiejętnością zrozumienia teorii samej w sobie. To zaś może się zdarzyć nawet samemu twórcy teorii. (Jak to zdarzało się nieraz, nawet Einsteinowi311.) 311 Chodzi tu np. o niezrozumienie przez Einsteina jego własnego wymogu kowariancji (zakwestionowanego po raz pierwszy przez Kretschmanna), które miało długą historię, zanim zostało ostatecznie wyjaśnione, głównie (jak sądzę) przez Focka i Petera Havasa. Istotne w tym kontekście są artykuły Ericha Kretschmanna, Uber den physikalischen Sinn der Relatwitatstheorie, "Annalen der Physik" 53,1917, s. 517-614, i odpowiedź Einsteina, Prinzi-pelles żur allgemeinen Relatwitatstheorie, ibid. 55,1918, s. 241-244. Por. także V. A. Fock, The Theory o/Space, Time and Grmitation, Pergamon Press, London 1959, wyd. II przejrzane: Oxford 1964; oraz Peter Havas, Four-Dimensional Formulations ofNewtonian Mechanics and Their Relation to Relatiyity (por. przypis 35 powyżej). 256 257 Zwróciłem tutaj uwagę na aspekt, który w moich artykułach na te i podobne tematy określiłem mianem (częściowej) autonomii świata 3312. Idzie mi o to, że chociaż możemy wymyślić teorię, może ona mieć (a w przypadku dobrej teorii zawsze tak będzie) niezamierzone i nieprzewidywalne konsekwencje. Ludzie wymyślili liczby naturalne albo, na przykład, metodę nieskończonego postępu w ciągu liczb naturalnych. Ale istnienie liczb pierwszych (oraz poprawność twierdzenia Euklidesa, że nie istnieje największa liczba pierwsza) jest czymś, co odkrywamy. Po prostu tam jest i nie możemy tego zmienić. Jest to niezamierzona i nieprzewidziana konsekwencja naszego wynalazku. Jest to także konsekwencja konieczna; nie możemy jej obejść. Rzeczy takie jak liczby pierwsze czy liczby kwadratowe są więc "wytwarzane" przez sam świat 3, bez dalszej pomocy z naszej strony. W tej mierze można je uznać za "autonomiczne". Z problemem autonomii łączy się do pewnego stopnia problem bez-czasowości świata 3, choć ma on mniejszą wagę. Jeżeli jednoznacznie sformułowane zdanie jest prawdziwe teraz, wówczas jest prawdziwe zawsze i zawsze było prawdziwe; prawda jest bezczasowa (tak jak i fałsz). Logiczne relacje takie jak sprzeczność lub zgodność również są bezczasowe, co jest jeszcze bardziej oczywiste. Z tego powodu byłoby rzeczą łatwą uznać, że cały świat 3 jest bez-czasowy, tak jak zasugerował to Platon w odniesieniu do swego świata form lub idei. Musimy jedynie założyć, że nigdy nie tworzymy teorii, lecz zawsze ją odkrywamy. Mielibyśmy zatem bezczasowy świat 3, istniejący, zanim wyłoniło się życie i po tym, gdy całe życie zniknie. Byłby to świat, który człowiek odkrywa jedynie w drobnych i przypadkowych fragmentach. Jest to pogląd możliwy, lecz mnie się on nie podoba. Nie tylko nie pomaga on rozwiązać statusu ontologicznego świata 3, ale sprawia, że problem ten staje się nierozwiązywalny z racjonalnego punktu widzenia. Chociaż bowiem pozwala nam "odkryć" przedmioty świata 3, nie potrafi wyjaśnić, czy odkrywając te przedmioty wchodzimy w interakcję z nimi czy też one tylko na nas oddziałują, i w jaki sposób oddziałują na nas - zwłaszcza że my nie potrafimy na nie oddziaływać. Prowadzi to, jak sądzę, do intuicjonizmu platońskiego lub neoplatoń- 312 Por. rozdziały 4, 3, 8 i 6 Wiedzy obiektywnej. skiego i do wielu innych trudności. Opiera się bowiem na niezrozumieniu tego, że status stosunków logicznych pomiędzy przedmiotami świata 3 musi być taki sam, jaki posiadają same te przedmioty. Proponuję inny pogląd, który okazał się bardzo płodny. Świat 3 zasadniczo uważam za wytwór ludzkiego umysłu. To my kreujemy przedmioty świata 3. Fakt, że przedmioty te posiadają własne lub autonomiczne prawa, jest tylko przykładem (choć bardzo interesującym) zasady bardziej ogólnej, że wszystkie nasze czyny mają takie konsekwencje. A zatem świat 3 uważam za wytwór ludzkiej działalności, wytwór, którego reperkusje w naszym życiu są tak samo ogromne - albo nawet większe -jak wpływ naszego środowiska fizycznego na nas. Pomiędzy wszystkimi rodzajami ludzkiej aktywności zachodzi jakieś sprzężenie zwrotne; działając, zawsze oddziałujemy pośrednio na siebie samych. Mówiąc bardziej precyzyjnie, świat 3, złożony z problemów, teorii i krytycznych argumentów, uważam za jeden z produktów działalności ewolucji ludzkiego języka, za wytwór oddziałujący zwrotnie na tę ewolucję. Jest to zupełnie do pogodzenia z bezczasowością prawdy i logicznych relacji i pozwala zrozumieć realność świata 3. Jest on tak samo rzeczywisty jak każdy inny wytwór, tak samo realny, jak system kodowania - jak język; jest tak samo realny jak instytucja społeczna taka jak uniwersytet czy oddział policji (a może nawet jeszcze bardziej realny). Świat 3 ma ponadto swoją historię. Jest to historia naszych idei; nie tylko historia ich odkryć, ale także historia tego, w jaki sposób je odkryliśmy; jak dokonaliśmy tych odkryć, jak one na nas oddziałały i w jaki sposób my na nie zwrotnie oddziałaliśmy. Taki sposób patrzenia na świat 3 pozwala nam także objąć go zakresem teorii ewolucyjnej, uznającej człowieka za zwierzę. Są wytwory zwierząt (takie jak gniazda), które możemy uznać za poprzedników ludzkiego świata 3. Na koniec koncepcja ta sugeruje także pewne uogólnienie w innym kierunku. Możemy uważać świat problemów, teorii i argumentów krytycznych za szczególny przypadek, za świat 3 w wąskim sensie, albo też za logiczną czy intelektualną prowincję świata 3. Świat 3 w sensie ogól- 258 259 niejszym obejmuje wszystkie wytwory ludzkiego umysłu, takie jak narzędzia, instytucje i dzieła sztuki. Ten pogląd na świat 3 i jego historię przedstawiłem po raz pierwszy w moich wykładach w 1960 roku podczas seminarium w London School of Economics. (Pierwszą publikacją była praca Epistemology Without a Knowing Subject.*) ProMdings of the Third Intemational Congress for Logie, Methodohgy and Philosophy of Science: Logie, Methodology and Philosophy of Ścierne, III, ed. by B. van Rootselaar i J F. Staal, North-Holland Publishing Company, Amsterdam 1968, s, 333-373. 39. Problem stosunku ciała i umysłu a świat 3 Wydaje mi się, że zawsze bytem kartezjańskim dualistą (chociaż nigdy nie uważałem, że powinno się mówić o "substancjach"313). A jeżeli nie dualistą, to z pewnością bardziej skłaniałem się ku pluralizmowi niż monizmowi. Sądzę, że jest rzeczą niemądrą, a co najmniej nierozważną, odrzucać istnienie doznań umysłowych lub stanów umysłowych czy stanów świadomości, czy zaprzeczać, że stany umysłowe są z zasady ściśle powiązane ze stanami ciała, zwłaszcza stany fizjologiczne. Wydaje mi się także jasne, że stany umysłowe są wytworami ewolucji życia i że nie można wiele zyskać z łączenia ich raczej z fizyką niż biologią314. Moje najwcześniejsze starcia z problemem stosunku ciała i umysłu sprawiły, że przez wiele lat sądziłem, iż problem ten jest nie do rozwiązania. Psychologia jako nauka o osobowości i jej doznaniach jeszcze prawie nie istniała - o czym świadczy to, że wówczas dopiero pojawiły się pisma Freuda. Behawioryzm Watsona był ze wszech miar zrozumiałą reakcją na ten stan rzeczy i miał pewną metodologiczną przewagę - jak wiele innych teorii, które zaprzeczały istnieniu tego, czego nie umiały wyjaśnić. Jako teza filozoficzna behawioryzm był w oczywisty sposób fałszywy, nawet jeżeli był przy tym nieobalalny. To, że odczuwamy radość i smutek, nadzieję i strach, nie wspominając o bólu zęba, i że myślimy zarówno za pomocą słów, jak i schematów, że możemy 313 Pojęcie "substancji" wyrasta z problemu zmiany ("Co pozostaje nie zmienione w zmianie?") oraz z prób odpowiedzi na pytania typu "czym-jest?". Stary dowcip, którym Bertranda Russella prześladowała jego babka: " What is mind? No matter! What is matter? Never mind!" [nieprzetłumaczalna gra stów; dosłownie dowcip ten brzmi: "Czym jest umysł? To nieważne! Czym jest materia? Mniejsza o to!"] jest bardzo trafny w tym kontekście i doskonale ujmuje ten problem. Lepiej jest pytać: "Czym zajmuje się umysł?" 314 Dwa ostatnie zdania można uznać za argument przeciwko panpsychizmowi. Argument ten nie jest oczywiście rozstrzygający (ponieważ panpsychizm nie jest obalalny) i nie zmienia się, nawet jeżeli zostanie wzmocniony za pomocą następującego spostrzeżenia: jeżeli przypiszemy stany świadome (na przykład) wszystkim atomom, problem wyjaśnienia stanów świadomości (takich jak przypominanie czy oczekiwanie) wyższych zwierząt pozostaje tak samo trudny jak poprzednio, bez tego przypisania. Por. The Selfand Its Brain, rozdział P3, pod-rozdz. 19. 261 czytać książkę z mniejszym lub większym zainteresowaniem i uwagą-! wszystko to wydawato mi się ewidentnie prawdziwe (choć łatwo przychodziło temu zaprzeczać), a ponadto uważałem te tezy za bardzo ważne, chociaż w oczywisty sposób niedowodliwe. Wydaje mi się także rzeczą oczywistą, że jesteśmy osobowościami, umysłami lub duszami zamieszkującymi ciata. W jaki jednak sposób można zrozumieć relację między naszymi ciałami (lub stanami fizjologicznymi) i naszymi umysłami (lub stanami umysłowymi)? Pytanie to uznawałem za sformułowanie problemu stosunku ciała i umysłu. Moje rozumienie tego problemu nie dawało nadziei na zbliżenie się do jego rozwiązania. W książce Sch\ickaErkenntnislehre znalazłem omówienie stosunku relacji ciała i umysłu, które - pierwsze od czasu zapoznania się z rozwiązaniami Spinozy i Leibniza - zafascynowało mnie. Było pięknie jasne i zostało opracowane dosyć szczegółowo. Rozwiązanie to zostało znakomicie omówione i dalej rozwinięte przez Herberta Feigla. Ale chociaż uznałem tę teorię za fascynującą, nie zadowoliła mnie całkowicie i przez wiele lat sądziłem, że nic nie da się zrobić w sprawie tego problemu. Wydawało mi się, że można go co najwyżej krytykować, na przykład poprzez krytykę poglądów tych, którzy sądzili, że cały ten problem jest spowodowany przez swego rodzaju "językowe nieporozumienie"315. (Nie ma wątpliwości, że czasami sami kreujemy problemy wskutek nieporozumień, w jakie popadamy, gdy mówimy o świecie. Dlaczego jednak miałoby być tak, że sam świat nie kryje żadnych trudnych tajemnic, być może nawet nierozwiązywalnych? Tajemnice bowiem mogą istnieć316, mnie zaś wydaje się, że tajemnice rzeczywiście istnieją.) 315 Por. moje artykuły Language and the Body. Mind Problem i A Notę on the Body-Mind Problem, tj. rozdziały 12 i 13 w Conjectures andRefutations. 316 Wittgenstein ("tajemnica nie istnieje" w: Traktat hgiczno-fibzoficzny, 6.5) nadmiernie podkreślał rozziew pomiędzy światem opisywalnych ("wyrażalnych") faktów a światem tego, co głębokie i co nie może być wyrażone. Sprawy te są stopniowalne: ponadto światu tego, co wyraża-Ine, nie zawsze brakuje głębi. A jeżeli myślimy o głębi, jest rozziew w ramach tego, co można powiedzieć - pomiędzy książką kucharską a dziełem Kopernika De rewlutionibus - jak też istnieje rozziew między tym, czego nie można powiedzieć - tj. między pozbawionym smaku dziełem artystycznym a portretem Holbeina; różnice te mogą być o wiele większe niż różnica między tym, co wyrażalne, a tym, co niewyrażalne. Niepoważne Wittgensteinowskie rozwiązanie problemu głębi - teza, że "to, co głębokie, jest niewyrażalne" - łączy Wittgensteina-pozytywistę z Wittgen-steinem-mistykiem. Na marginesie warto dodać, że teza ta należała do tradycji, zwłaszcza Sądziłem jednak, że język odgrywa pewną rolę, a mianowicie że, aczkolwiek można się domyślać, iż świadomość ma charakter językowy, pełna świadomość własnej osobowości jest właściwa wyłącznie człowiekowi i zależy od języka. Idea ta wydawała mi się mało istotna, dopóki nie rozwinąłem pewnych poglądów Bolzana, które omówiłem w poprzednim rozdziale (jak się później dowiedziałem, były to także poglądy Fregego), w kształt teorii "trzeciego świata" lub "świata 3". Dopiero wówczas uzmysłowiłem sobie, że problem stosunku duszy i ciała można całkowicie przekształcić, jeżeli na pomoc przywołamy teorię świata 3317. Może bowiem pomóc nam ona rozwinąć przynajmniej podstawy teorii obiektywnej - teorię biologiczną - nie tylko subiektywnych stanów świadomości, ale także naszych osobowości. A zatem cokolwiek nowego mam do powiedzenia na temat stosunku ciała i duszy, wiąże się z moimi poglądami na świat 3. Wydaje się, że problem stosunku ciała i duszy omawia się zazwyczaj w kategoriach różnych możliwych relacji (tożsamości, paralelizmu, interakcji) pomiędzy stanami świadomości i stanami ciała. Osobiście jestem interakcjonistą i wydaje mi się, że część problemu można w ten sposób rozważać, mam jednak wątpliwości, czy takie rozważania są godne uwagi. Zamiast tego proponuję biologiczne, a nawet ewolucjoni-styczne podejście do tego problemu. Jak wyjaśniłem w rozdziale 37, nie mam wysokiego mniemania o teoretycznej czy eksplanacyjnej mocy teorii ewolucji. Uważam podejście ewolucjonistyczne do zagadnień biologicznych za nieuniknione, uważam także, że w takiej desperackiej sytuacji problemowej musimy chwytać się każdego źdźbła. Na początek więc proponuję, abyśmy -przyjmując postawę zupełnie naiwną - uznali ludzkie umysły za wysoce wyspecjalizowany organ cielesny i abyśmy postawili sobie pytanie, jakie moglibyśmy zadać w odniesieniu do organu zmysłowego, tj. jaką rolę spełnia on w gospodarce organizmu. w Wiedniu (i to nie tylko wśród filozofów). Por. cytat z Roberta Reiningera w Logice odkrycia naukowego, przypis 4, podrozdział 30. Wielu pozytywistów zgadzało się z tym, na przykład Ri-chard von Mises, który był wielkim wielbicielem mistycznego poety Riikego. [Koncepcja tego, co niewyrażalne, łączy się u Wittgensteina z koncepcją tego, czego nie można wyrazić i co musi być pokazane; nie ma to jednak koniecznego związku z problemem tego, co jest głębokie.] 317 David Miller sugeruje, że przywołałem świat 3, aby zaprowadzić równowagę między światami l i 2. 262 263 Na to pytanie podaje się typową odpowiedź, którą proponuję od razu odrzucić. Gtosi ona, że świadomość umożliwia nam widzenie lub postrzeganie rzeczy. Odrzucam tę odpowiedź, ponieważ do tego służą nam oczy i inne organy zmysłowe. Odpowiedź ta wydaje mi się wywodzić z obserwacjonistycznego podejścia do wiedzy, zgodnie z którym świadomość jest powszechnie utożsamiana z widzeniem czy postrzeganiem. Proponuję w zamian, abyśmy uznali ludzki umysł przede wszystkim za organ, który wytwarza przedmioty ludzkiego świata 3 (w szerszym sensie) i wchodzi z nimi w interakcję. Proponuję zatem, abyśmy uznali ludzki umysł zasadniczo za wytwórcę ludzkiego języka, którego podstawowe zdolności (co wyjaśniłem wcześniej318) mają charakter wrodzony, oraz za wytwórcę teorii, krytycznych argumentów i wielu innych rzeczy, takich jak błędy, mity, opowieści, żarty, narzędzia i dzieła sztuki. Być może trudno jest zaprowadzić jakiś porządek w tym mętliku i być może nawet nie warto; jednakże nie jest chyba trudno zaproponować hipotezę na temat tego, co powstało wcześniej. Proponuję, abyśmy przyznali priorytet językowi, który uznaję za jedynie egzosomatyczne narzędzie, a umiejętność posługiwania się nim jest nam wrodzona albo też ufundowana genetycznie. Wydaje mi się, że przypuszczenie to ma znaczną moc wyjaśniającą, nawet jeżeli nie można go łatwo poddać sprawdzianom. Sądzę, że pojawienie się opisowego języka leży u podłoża ludzkiej władzy wyobraźni, ludzkiej wynalazczości, a zatem wyłaniania się świata 3. Możemy bowiem przyjąć, że pierwsze (niemal ludzkie) funkcje języka opisowego jako narzędzia miały na celu wyłącznie prawdziwy opis, prawdziwe raporty. Potem jednak nastąpił moment, w którym język mógł zostać użyty do kłamania, "opowiadania opowieści". Wydaje mi się, że krok ten miał fundamentalne znaczenie, sprawił bowiem, że język stal się prawdziwie opisowy i prawdziwie ludzki. Doprowadził, jak sądzę, do pojawienia się narracji jako wyjaśniania, do budowania mitów, a poprzez to do nauki, a także do tworzenia fikcji i sztuki - do opowiadania opowieści w postaci obrazów. Jakkolwiek by było, fizjologicznej podstawy ludzkiego umysłu należy poszukiwać -jeżeli mam rację - w ośrodku mowy i być może nie jest przypadkiem, że istnieje tylko jeden ośrodek kontroli mowy w obu półkulach mózgu; być może jest to najwyższy ośrodek w hierarchii ośrodków kontrolnych319. (Świadomie staram się tutaj odnowić kartez-jański problem lokalizacji ośrodka świadomości, a nawet fragment argumentacji, która doprowadziła Kartezjusza do - przypuszczalnie fałszywego - domysłu, iż centrum tym jest szyszynka. Być może teoria ta stanie się kiedyś sprawdzalna dzięki eksperymentom polegającym na podziale mózgu320.) Sądzę, że powinniśmy odróżniać stany "świadomości" w ogóle od wysoce zorganizowanych stanów właściwych umysłowi ludzkiemu, ludzkiemu światu 2, ludzkiej jaźni. Wydaje mi się, że zwierzęta są świadome. (To przypuszczenie stanie się być może sprawdzalne, jeżeli uda się nam wykryć za pomocą elektroencefalografii zjawiska typowe dla snu zarówno u zwierząt, jak i u ludzi.) Wydaje mi się jednak, że zwierzęta nie mają 318 Por. rozdziały 10 i 15, powyżej. 319 Po napisaniu tego fragmentu zapoznałem się z drugim tomem pism zebranych Konrada Lorenza (Uber tierisches und menschliches Yerhalten, Gesamnwtte Abhandlungen, R. Piper & Co. Verlag, Munich 1967, t. II, zwłaszcza s. 361). W artykułach tych Lorenz krytykuje, powołując się na Ericha von Holsta, pogląd, że rozgraniczenie między tym, co mentalne, i tym, co fizyczne, jest zarazem rozgraniczeniem między wyższymi i niższymi funkcjami kontroli: niektóre względnie prymitywne procesy (takie jak silny ból zęba) są dotkliwie świadome, podczas gdy pewne wysoce kontrolowane procesy (takie jak skomplikowana interpretacja bodźców zmysłowych) są nieświadome, wobec czego ich wynik - postrzeganie - wydaje się nam (niesłusznie) jako "dany". Sprawa ta wydaje mi się cennym spostrzeżeniem, którego nie wolno pomijać w żadnej teorii stosunku ciała i umysłu. (Z drugiej strony nie potrafię sobie wyobrazić, aby wszechogarniający charakter silnego bólu zęba spowodowanego przez umierający nerw miał jakąkolwiek biologiczną wartość jako funkcja kontrolna; interesuje nas tutaj bowiem hierarchiczny charakter mechanizmówkontroli.) 320 R. W. Sperry (The Great Cerebral Commissure, "Scientific American" 210, 1964, s. 42-52, orazBrainDissection andMechanisms o/Consciousness, w: Brain ani Conscious Ex-perience, ]. C. Eccies (ed.) Springer Verlag, Berlin, Heidelberg, New York 1966) przestrzega nas przed uznaniem, że to oddzielenie jest absolutne; zachodzi pewne przelewanie się jednej strony mózgu na drugą. Niemniej jednak pisze (w drugim z wymienionych artykułów, s. 300); "Ten sam typ mentalnego oddzielenia lewej strony od prawej [zarejestrowany w odniesieniu do manipulowania przedmiotami przez pacjentów] występuje w testach sprawdzających widzenie. Przypomnijmy sobie, że zarówno prawa potowa pola widzenia, jak i prawa ręka, są reprezentowane łącznie w lewej półkuli, i odwrotnie. Bodźce wizualne, takie jak obrazy, słowa, liczby i figury geometryczne, rzucone na ekran bezpośrednio przed badanym i na prawo od centralnego punktu fiksacji w taki sposób, że są projektowane na dominującą półkulę mowy, zostały opisane i zarejestrowane poprawnie bez szczególnej trudności. Z drugiej strony podobny materiał rzucony na ekran w lewej części pola widzenia, a stąd na mniejszą półkulę, zupełnie nie pojawia się w półkuli, w której jest zlokalizowany ośrodek mowy. Bodziec wyświetlony na jednej połowie pola widzenia wydaje się nie mieć żadnego wpływu - w dotychczasowych sprawdzianach - na postrzeganie i interpretację bodźców prezentowanych na drugiej połowie pola widzenia. 264 265 osobowości. Gdy idzie o "pełną świadomość osobowości", chciałbym przede wszystkim zasugerować, że tak samo jak świat 3 jest wytworem świata 2, tak też typowo ludzki świat 2 - pełna świadomość osobowości -jest wytworem sprzężenia zwrotnego tworzenia teorii. Wydaje się, że świadomość jako taka (w swych niższych formach) wyłoniła się i ukształtowała przed powstaniem opisowego języka. W każdym razie wśród zwierząt można zaobserwować osobowości, swego rodzaju wiedzę czy rozumienie innych osobowości, zwłaszcza u zwierząt wyższych. (Psy potrafią nawet intuicyjnie rozumieć różne ludzkie osobowości.) Ale pełna świadomość osobowości może pojawić się dopiero dzięki językowi; dopiero wtedy, gdy ukształtuje się nasza wiedza o innych osobach, i dopiero wtedy, gdy staliśmy się świadomi rozmiarów naszych ciał w przestrzeni, a zwłaszcza w czasie, dopiero wtedy stają się dla nas jasne - w sposób abstrakcyjny - regularne przerwy w naszej świadomości spowodowane potrzebą snu i rozwijamy teorię ciągłości naszych ciał, a zatem naszych osobowości, podczas snu. A zatem problem duszy i ciała można podzielić na co najmniej dwa różne problemy: problem bardzo bliskiej relacji między fizjologicznymi stanami a pewnymi stanami świadomości oraz zupełnie odmienny problem wyłonienia się osobowości i jej stosunku do jej ciała. Jest to problem pojawienia się osobowości, który można według mnie rozwiązać poprzez wzięcie pod uwagę języka i przedmiotów świata 3 i zależności osobowości od nich. Samoświadomość implikuje między innymi rozróżnienie - choćby tylko niejasne - pomiędzy ciałami żywymi i poruszającymi się, a poprzez to podstawową teorię na temat najważniejszych cech życia. Ważne jest w tym kontekście również rozróżnienie między ciałami obdarzonymi świadomością a innymi, które jej nie posiadają: na przykład mniej lub bardziej świadome oczekiwanie dziecka, że pewnego dnia wyrośnie na dorosłego człowieka, i świadomość, że istnieje się już od jakiegoś czasu. Implikuje zatem problemy, które zakładają posiadanie teorii narodzin, a nawet śmierci. Wszystko to wydaje mi się możliwe dzięki wysoce rozwiniętemu językowi opisowemu - językowi, który nie tylko doprowadził do wytworzenia tego świata 3, ale także sam uległ modyfikacji dzięki sprzężeniu zwrotnemu ze strony świata 3. Problem stosunku ciała i umysłu nie sprowadza się jednak do tych dwóch podproblemów, tj. zagadnienia stanów świadomości i osobowości. Jakkolwiek pełna samoświadomość zawsze jest obecna w formie dyspozycji u dorosłych, dyspozycje te nie zawsze są uaktywnianie. Przeciwnie, często znajdujemy się w stanach intensywnej aktywności umysłowej i przy tym całkowicie zapominamy o sobie samych, choć w dowolnym momencie potrafimy skierować uwagę na siebie. Ten stan intensywnej aktywności umysłowej, który nie jest samo-świadomy, występuje zwłaszcza w pracy intelektualnej i artystycznej, podczas prób zrozumienia problemu lub teorii czy w rozkoszowaniu się dziełem twórczym bądź też w grze na pianinie lub grze w szachy321. Znajdując się w takich stanach, możemy zapominać, gdzie jesteśmy - zawsze jest to świadectwo, że zapomnieliśmy o sobie samych. W okresach najwyższej koncentracji nasz umysł stara się rozumieć przedmiot świata 3 albo go właśnie tworzy. Wydaje mi się, że takie stany umysłu są znacznie bardziej interesujące i typowe dla niego aniżeli zjawisko postrzegania okrągłej plamy pomarańczowego koloru. Ważne jest także to, że podobne stany koncentracji wykrywamy również u zwierząt drapieżnych lub u zwierząt uciekających przed niebezpieczeństwem - choć tylko ludzki umysł jest w stanie je osiągnąć. Nasuwa się hipoteza, że w tych stanach wysokiej koncentracji na danym zadaniu czy problemie umysły ludzkie i zwierzęce najlepiej wypełniają swoje biologiczne cele. W momentach większej swobody organ umysłowy może po prostu pracować na jałowym biegu, odpoczywając, odzyskując siły, albo też -jednym słowem - przygotowując się, ładując swoje baterie do kolejnego okresu koncentracji. (Nic dziwnego, że podczas samoobserwacji o wiele częściej przyłapuje-my się na lenistwie niż na intensywnym myśleniu.) Sądzę, że jest jasne, iż osiągnięcia umysłu wymagają takiego właśnie organu, obdarzonego typowymi dlań umiejętnościami koncentracji na problemie, obdarzonego umiejętnościami językowymi, zdolnością antycypacji, tworzenia i wyobraźni oraz zdolnością próbnej akceptacji teorii i ich odrzucania. Wydaje się, że nie ma fizycznego organu, który potrafiłby to wszystko; wydaje się, że trzeba było czegoś odmiennego, takiego jak świadomość, i że to właśnie stało się częścią materiału budowlanego potrzebnego dla zbudowania umysłu. Bez wątpienia była 321 (Dodane w 1975 roku.) Por. bardzo interesującą książkę A. D. De Groota, Thought and Choice in Chess, Mouton, The Hague 1965; Basie Books, New York 1966. 266 267 to tylko część: wiele działań umysłu ma charakter nieświadomy, wiele z nich ma charakter tylko dyspozycji czy czynności fizjologicznych. Jednakże wiele tych fizjologicznych i "automatycznych" elementów (obecnych w grze na fortepianie czy podczas prowadzenia samochodu) było wykonywanych w pewnych wcześniejszych okresach ze świadomą koncentracją, która jest charakterystyczna dla odkrywczego umysłu - umysłu stojącego wobec trudnego problemu. A zatem wszystko świadczy o niezbędności umysłu w gospodarce wyższych organizmów, a także o potrzebie "wchłaniania" w ciało problemów rozwiązanych i "wyuczonych", zapewne po to, aby uwolnić umysł od tych problemów i pozwolić mu się zająć nowymi zadaniami. Taka teoria ma widoczny charakter interakcjonistyczny: pomiędzy różnymi organami ciała, a także pomiędzy nimi a umysłem zachodzi interakcja. Ponadto jednak wydaje mi się, że interakcja ze światem 3 zawsze wymaga umysłu na wszystkich jej istotnych etapach - chociaż, na co wskazują przykłady uczenia się mówienia i pisania, spora część pracy o charakterze mechanicznym, polegającej na kodowaniu i dekodowa-niu, może zostać przejęta przez system fizjologiczny, który wykonuje podobną pracę w przypadku organów zmysłowych. Wydaje mi się, że przedstawiona tutaj obiektywistyczna i biologiczna teoria pozwala nam ujrzeć zagadnienie stosunku ciała i umysłu w nowym świetle. Wydaje się też, że teoria ta w wielkiej mierze zgadza się z pewnymi nowymi wynikami w dziedzinie psychologii zwierząt, zwłaszcza Konrada Lorenza. Zachodzi też bliskie pokrewieństwo pomiędzy nią a pewnymi ideami D. T. Campbella na epistemologię ewolucyjną oraz niektórymi poglądami Schródingera. 40. Miejsce wartości w świecie faktów Tytuł tego rozdziału jest bardzo podobny do tytułu książki wielkiego psychologa i wielkiego człowieka, Wolfganga Kóhlera322. Przedstawione przezeń sformułowanie tego problemu w pierwszym rozdziale jego książki jest nie tylko godne podziwu, ale i bardzo poruszające. Wydaje mi się również, że poruszy ono nie tylko tych, którzy pamiętają okres, gdy ta książka powstawała323. Rozwiązanie problemu -jakie jest miejsce wartości w świecie faktów oraz w jaki sposób mogą one wkraczać w świat faktów - przedstawione przez Kóhlera przynosi jednak zawód. Nie przekonał mnie on do swojej tezy, że psychologia Gestalt może przyczynić się w istotny sposób do rozwiązania tego problemu. Kóhler bardzo klarownie wyjaśnia, dlaczego tylko nieliczni uczeni i nieliczni filozofowie o naukowym wykształceniu wypowiadają się na temat wartości. Jest tak po prostu dlatego, że przytłaczająca część wypowiedzi na temat wartości to po prostu puste gadanie. Wielu z nas lęka się więc, że włączając się do takiej dyskusji, przysporzylibyśmy jedynie pustosłowia albo czegoś, co nie byłoby łatwo od niego odróżnialne. Obawy te wydają mi się słuszne, mimo wysiłków Kóhlera starającego się nas przekonać, że powinniśmy się ośmielić i podjąć to ryzyko. Nie przypominam sobie, przynajmniej w dziedzinie teorii etycznej (nie obejmuję tym terminem Kazania na Górze), z niemal nieskończoną literaturą w tej dziedzinie, abym czytał coś równie dobrego i uderzającego jak Platońska Obrona Sokratesa (w której teoria etyczna odgrywa podrzędną rolę), niektóre dzieła Kanta, zwłaszcza jego Uzasadnienie metafizyki moralności (która nie należy do udanych książek) oraz kuplety elegijne Fryderyka Schillera, w których dowcipnie krytykuje on rygoryzm Kaniowski324. Do tej listy mógłbym dodać Dwa fundamentalne problemy etyki Schopenhauera. Z wyjątkiem Platońskiej Obrony Sokra- 322 Wolfgang Kóhler, The Place of Yalue in a Wwid ofFacts, Liyeright, New York 1938. W miejsce stówa "wartość" wstawiłem "wartości", aby podkreślić mój nacisk na pluralizm. 323 W tym celu proszę porównać odpowiedź na krytykę Emsta Gombricha w moich Replies. 324 Dwa dystychy elegijne Schillera można przełożyć następująco: 269 tesa i uroczej Schillerowskiej krytyki Kanta, żadne z tych dziel nie zbliża się do osiągnięcia swego celu. Dlatego też nie wykroczę poza stwierdzenie, że wartości wyłaniają się wraz z problemami, że wartości nie mogłyby istnieć bez problemów i że ani wartości, ani problemy nie wywodzą się - ani nie mogą się wywodzić - z faktów, chociaż często dotyczą faktów i są z nimi związane. Gdy idzie o problemy, spoglądając na pewną osobę (albo zwierzę czy roślinę), możemy się domyślać, że próbuje ona (czy ono) rozwiązać pewien problem, nawet jeżeli ona (lub ono) zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego problemu. Lub też, mówiąc inaczej, problem można krytycznie i obiektywnie opisać i odkryć poprzez jego relacje do innych problemów lub do pewnych próbnych rozwiązań. W pierwszym wypadku tylko nasz historyczny domysł dotyczący problemu danej osoby należy do świata 3; w drugim wypadku sam problem można uznać za jednego z mieszkańców świata 3. Podobnie jest z wartościami. O danej rzeczy, idei, teorii czy postawie można się domyślać, że są obiektywnie wartościowe i pomagają w rozwiązaniu jakiegoś problemu lub cenne są jako rozwiązania problemu, bez względu na to, czy zmagający się z tym problemem są świadomi ich wartości. Ale jeżeli nasz domysł zostanie sformułowany i poddany dyskusji, będzie obiektem świata 3. Albo inaczej, wartość (względna wobec danego problemu) może być stworzona czy odkryta i omawiana w jej relacjach do innych wartości i innych problemów; w tym zaś, zupełnie innym przypadku, może się stać mieszkańcem świata 3. A zatem, jeżeli mamy słuszność, zakładając, że kiedyś świat fizyczny był zupełnie pozbawiony życia, świat ten byłby, jak sądzę, światem bez problemów, a tym samym bez wartości. Często sugeruje się, że wartości wkraczają do świata dopiero ze świadomością. Nie zgadzam się z tym poglądem. Uważam bowiem, że wartości pojawiają się w świecie wraz z życiem; a jeżeli istnieje życie bez świadomości (sądzę bowiem, że jest to możliwe, nawet w przypadku zwierząt czy ludzi, ponieważ wydaje się, że możliwe jest na przykład zjawisko snu bez marzeń Wyrzuty sumienia O przyjaciele, jakaż radość służyć wam! Czynię tak jednak z upodobania, Nie mnie więc cnotę przypisywać - bardzo mi więc smutno. Rozwiązanie problemu Cóż mam z tym począć? Muszę się nauczyć was nienawidzić I ze wstrętem w sercu służyć wam tak, jak każe obowiązek. sennych), to twierdzę, że możliwe są obiektywne wartości nawet bez świadomości. Istnieją zatem dwa rodzaje wartości; wartości stworzone przez życie, przez nieświadome problemy, oraz wartości stworzone przez ludzki umysł na podstawie wcześniejszych rozwiązań, mających na celu rozwiązanie problemów, które mogą być rozumiane lepiej lub gorzej. To jest właśnie miejsce, jakie widzę dla wartości w świecie faktów. Miejsce to znajduje się w świecie 3 obejmującym powstałe historycznie problemy i tradycje i to jest właśnie świat faktów - chociaż nie świat l złożony z faktów, lecz faktów częściowo stworzonych przez ludzki umysł. Świat wartości wykracza poza pozbawiony wartości świat faktów - świat nagich faktów. W samym centrum świata 3 znajduje się według mnie świat problemów, teorii i krytyki. Jakkolwiek wartości nie należą do tego jądra, jest ono zdominowane przez wartości: wartości obiektywnej prawdy i jej rozwoju325. W pewnym sensie możemy powiedzieć, że w całym tym ludzkim intelektualnym świecie 3 wartość ta jest wartością najwyższą, choć musimy dopuścić także inne wartości do naszego świata 3. Z każdą bowiem zaproponowaną wartością powstaje problem: czy to prawda, że jest ona wartością? Oraz czy to prawda, że ma ona sobie właściwe miejsce w hierarchii wartości: czy to prawda, że życzliwość jest wartością wyższą niż sprawiedliwość, czy jest z nią porównywalna? (Jestem więc stanowczo przeciwny tym, którzy lękają się prawdy - którzy sądzą, iż było grzechem jeść owoc z drzewa wiadomości.) Poddaliśmy uogólnieniu ideę ludzkiego świata 3 w taki sposób, że świat 3 w szerszym sensie obejmuje nie tylko wytwory naszego umysłu wraz z niezamierzonymi konsekwencjami, które z nich wynikają, ale także wytwory naszego umysłu w o wiele szerszym sensie; na przykład wytwory naszej wyobraźni. Nawet teorie, wytwory naszego intelektu, biorą się z naszej krytyki mitów, będących produktami naszej wyobraźni: nie byłyby możliwe bez mitów, tak jak krytyka nie byłaby możliwa bez odkrycia różnicy między faktem i fikcją lub prawdą i fałszem. Oto dlaczego mitów i zmyśleń nie można wykluczyć ze świata 3. Jesteśmy więc zmuszeni wyciągnąć wniosek, że sztuka, a w rzeczywistości wszystkie ludzkie wytwory, w które włożyliśmy swoje 325 Por. Addendum Fakty, kryteria i prawda, w: Społeczeństwo otwarte, tom II. 270 271 idee i które stanowią ucieleśnienie wyników krytyki (w sensie szerszym niż tylko krytyka intelektualna), wchodzą w skład świata 3. Nas samych można zaliczyć do niego, ponieważ przyswajamy sobie i krytykujemy idee naszych poprzedników i staramy się samych siebie kształtować; podobnie czynią nasze dzieci i uczniowie, nasze tradycje i instytucje, nasze sposoby życia, nasze cele i zadania. Jednym z wielkich błędów filozofii współczesnej jest niezrozumienie tego, że te rzeczy - nasze wytwory - chociaż są wytworami naszych umysłów i chociaż odnoszą się do naszych subiektywnych doznań, mają także stronę obiektywną. Jeden sposób życia może być niezgodny z innym niemal w takim samym sensie, w jakim jedna teoria jest logicznie niezgodna z inną. Te niezgodności faktycznie i obiektywnie istnieją, nawet jeżeli nie jesteśmy ich świadomi. Podobnie nasze cele i zadania -tak jak nasze teorie - mogą konkurować ze sobą, a także można je krytycznie porównywać i omawiać. Jednakże podejście subiektywne, zwłaszcza subiektywistyczna teoria wiedzy, traktuje przedmioty świata 3 - nawet w węższym sensie tego słowa, a mianowicie problemy, teorie i argumenty krytyczne -jak gdyby były one jedynie wypowiedziami lub wyrażeniami poznającego przedmiotu. Podejście to jest blisko spokrewnione z ekspresjoni-styczną teorią sztuki. Ogólnie rzecz biorąc, uznaje ono pracę danego człowieka jedynie lub przeważnie za wyraz jego stanu wewnętrznego i uznaje autoekspresję za jeden z ludzkich celów. Moim zadaniem jest wyparcie tego poglądu na stosunek między człowiekiem a jego pracą za pomocą zupełnie innego poglądu. Przyznając, że świat 3 powstaje wraz z nami, podkreślam jego znaczną autonomię i nie dające się oszacować reperkusje jego oddziaływania na nas. Nasze umysły, nasze osobowości nie mogą istnieć bez niego; są one zakotwiczone w świecie 3. Naszej interakcji ze światem 3 zawdzięczamy naszą racjonalność, praktykę krytycznego i samokrytycznego myślenia i działania. Zawdzięczamy mu nasz umysłowy rozwój. Temu światu zawdzięczamy również nasz stosunek do naszych zadań, do naszej pracy oraz skutki jej oddziaływania na nas. Pogląd ekspresjonistyczny głosi, że nasze zdolności, nasze talenty, a być może także wychowanie, a tym samym "cała nasza osobowość", determinują to, co robimy. Wynik jest dobry lub zły, zależnie od tego, czy jesteśmy utalentowanymi i interesującymi osobowościami. 272 W przeciwieństwie do tego twierdzę, że wszystko zależy od wymiany pomiędzy nami i naszymi celami, naszą pracą, naszymi problemami, naszym światem 3, od skutków oddziaływania tego świata na nas, od sprzężenia zwrotnego, które może ulec wzmocnieniu dzięki naszej krytyce tego, co czynimy. Dzięki próbom spojrzenia na wyniki naszej pracy w sposób obiektywny - sposób krytyczny - oraz dzięki próbom ulepszenia jej, dzięki interakcji między naszymi czynami a ich obiektywnymi wynikami możemy przekroczyć nasze uzdolnienia i siebie samych. Teorie są podobne pod tym względem do naszych dzieci; podobnie jest też w przypadku naszej pracy. Nasze wytwory stają się w znacznej mierze niezależne od wytwórców. Od naszych dzieci, jak od naszych teorii, możemy zdobyć więcej wiedzy, niż sami w nie włożyliśmy. W ten sposób możemy wydobyć się z otchłani naszej ignorancji - dzięki temu wszyscy możemy przyczynić się do rozwoju świata 3. Jeżeli słuszna jest moja hipoteza, że rozwijamy się i że stajemy się samymi sobą tylko dzięki interakcji ze światem 3, to dla każdego z nas będzie wielkim pocieszeniem, że wszyscy możemy przyczyniać się do rozwoju tego świata, nawet jeśli jest to możliwe tylko w niewielkiej mierze. Uczucia takie budzą się szczególnie u tego, komu zmaganie się z ideami dato więcej szczęścia, niż na to sobie zasłużył. Posłowie Wydawca tej książki poprosił mnie o napisanie krótkiego posłowia do niej. W rozmowie zapytał mnie, czy nadal myślę tak samo jak wtedy, gdy pisałem tę książkę, to znaczy, czy nadal uważam się na najszczęśliwszego ze znanych mi filozofów (por. s. 174). Pytanie to dotyczy mojego optymizmu, mojego przekonania, że żyjemy w cudownym świecie. Pogląd ten wyznaję teraz z jeszcze większym przekonaniem*. Jestem świadom, jak wiele zła jest w naszym zachodnim społeczeństwie. Mimo to nie mam wątpliwości, że jest to najlepsze ze wszystkich społeczeństw, jakie kiedykolwiek istniały. Większość zła w tym społeczeństwie jest spowodowana przez panującą w nim religię. Za panującą w nim religię uważam przekonanie, że nasz świat społeczny jest swego rodzaju piekłem. Religia ta jest upowszechniana przez intelektualistów, aktywnych zwłaszcza na uczelniach i w środkach masowego przekazu. Panuje niemal konkurencja w tym, komu uda się przedstawić obraz naszego społeczeństwa w czarniej-szych i bardziej ponurych barwach. Im bardziej radykalnie potępia się nasze zachodnie społeczeństwo, tym większą ma się szansę na pozyskanie posłuchu (a nawet na odegranie w społeczeństwie wiodącej roli). Propagandzie przekonania, że nasze zachodnie liberalne demokracje są skazane na potępienie, towarzyszy pogląd, wyznawany przez wielu intelektualistów, że marksizm jest nauką i że dzięki jego mocy predyktywnej "wiemy", że wiara marksistowska odniesie ostatecznie zwycięstwo. Nieuchronność zwycięstwa komunizmu implikuje, że Zachód powinien po prostu poddać się, nie zaś - na próżno, oczywiście! -stawiać opór rozszerzaniu się komunizmu za pomocą siły militarnej. ' Por. Adam Chmielewski, Przyszłość jest otwarta. Rozmowa z SirKarlem Popperem, ("Odra" 11,1994, s. 2-11, przedruk w: A. Chmielewski Filozofia Poppera. Analiza krytyczna, Wrocław 1995, s. 246). W rozmowie tej, na sześć tygodni przed śmiercią, Kar! Popper formułował ten sam pogląd z równie silnym przekonaniem jak poprzednio. 274 Tak więc tylko Zachód byłby odpowiedzialny za ewentualny wybuch wojny atomowej. W ten sposób Zachód jest postrzegany jako straszliwy potwór zagrażający światu, starający się w bezsensowny sposób nie dopuścić do nadejścia komunistycznego nieba na ziemi. Dobrze, że intelektualiści są postępowi, ale postęp nie jest łatwo osiągalny, sam progresywizm natomiast jest niebezpieczny, ponieważ bardzo łatwo może doprowadzić do błędnych decyzji. Zwracając się do marksizmu jako postępowego programu i stwierdzając, że został on obalony - zarówno w teorii, jak i praktyce - intelektualiści stają się jeszcze bardziej radykalni. Stwierdzają bowiem, że mogą zachować wiarę marksistowską tylko wtedy, jeżeli winę za nieskuteczność marksizmu złożą na odrzucenie marksizmu przez "kapitalistyczne" (to znaczy nie-marksistowskie) państwa. (Na przykład wielu sądzi, że odrzucenie to spowodowało, iż Związek Radziecki musi wydawać tak wiele swoich środków na zbrojenia.) Marzenie o marksistowskiej utopii, utopijny radykalizm oraz nienawiść do niemarksistowskiego Zachodu spowodowały wspieranie przemocy i upowszechnianie twierdzenia, że wolność, która obecnie wiąże się na Zachodzie z uprzemysłowieniem, jest ukrytą formą totalitaryzmu. Jest to nowoczesna forma doktryny politycznej typowej dla zachodnich komunistów, z którą po raz pierwszy spotkałem się w 1919 roku; jest to doktryna "im gorzej, tym lepiej" (dla przyszłości komunizmu). Wydaje mi się, że od Rosjan możemy się dowiedzieć tylko jednej rzeczy: że oni mówią swoim ludziom, iż żyją w najlepszym społeczeństwie. Każdy, kto zechce przeprowadzić poważne porównanie naszego życia w naszych zachodnich demokracjach liberalnych z życiem w innych społeczeństwach, będzie musiał się zgodzić, że w Europie i Ameryce Północnej, Australii i Nowej Zelandii mieszkają najlepsze i najbardziej sprawiedliwe społeczeństwa, jakie kiedykolwiek istniały w toku całej ludzkiej historii. Nie tylko bardzo niewielu ludzi cierpi dotkliwie z powodu braku jedzenia czy mieszkania, ale jest też nieskończenie więcej możliwości wyboru własnej przyszłości dla młodych ludzi. Bogactwo rozmaitych możliwości mają zarówno ci, którzy chcą się uczyć, jak i ci, którzy pragną się radować. Najważniejszą chyba rzeczą jest to, że umiemy słuchać rzetelnej krytyki i jesteśmy szczęśliwi, jeżeli zgłaszane są racjonalne sugestie co do poprawy naszego społeczeństwa. Nasze 275 społeczeństwo nie tylko jest otwarte na reformę, ale i samo dąży do zreformowania siebie. Mimo tego wszystkiego, propaganda mitu, że żyjemy w paskudnym świecie, odniosła sukces. Otwórzcie oczy i zobaczcie, jak piękny jest świat i jak szczęśliwi jesteśmy my, którzy w nim żyjemy! W maju 1986 Postscriptum do marksizmu, 1992 Mój wydawca poprosił mnie o napisanie drugiego posłowia do nowego wydania, ponieważ od czasu napisania pierwszego posłowia minęło już sześć lat. Zaczynam podejrzewać, że żyję zbyt długo. Rzeczywiście: wszyscy moi najbliżsi już nie żyją, nie żyją również niektórzy moi najbliżsi przyjaciele, a nawet niektórzy moi najlepsi uczniowie. Mimo to jednak nie mam powodu, aby się uskarżać. Jestem wdzięczny i szczęśliwy, że żyję i że nadal mogę pracować, nawet jeżeli już tylko troszeczkę. Moją pracę uważam za ważniejszą niż kiedykolwiek. Nie powinienem jednak mówić o sobie; w ciągu minionych kilku lat zdarzyły się rzeczy o wiele ważniejsze. Związek Radziecki załamał się i przestał istnieć - jak do tej pory nie wywołując wielkiej katastrofy. Ciąg tych wydarzeń budzi we mnie nadzieję większą, niż miałem kiedykolwiek w swoim życiu, zwłaszcza od czasu przygotowań do pierwszej wojny światowej, która niemal zniszczyła cywilizację europejską. Komunizm sowiecki się skończył, a wraz z nim największe zagrożenie nuklearne ludzkości. Radujmy się więc. Miejmy również nadzieję, że zagrożenie to nie powróci w jakiejś nowej postaci, jest bowiem wiele innych możliwości. Przeprowadźmy też rozbrojenie, uwolnijmy się także od polaryzacji na lewicę i prawicę, która jest częścią dziedzictwa marksizmu, będącą wynikiem nuklearnego zagrożenia. Spróbujmy teraz żyć w pokoju i cieszyć się naszą odpowiedzialnością. Keniey, w lutym 1992 Bibliografia prac Karla Poppera 1. Uber die Stellung des Lehrers zu Schnie und Schuler. Gesellschaftliche oder indwidualistische Erziehung?, w: "Schulreform" 4, Wien 1925, s.204-208. 2. Żur Philosophie des Heimatgedankens, w: "Die Quelle" 77, Wien 1927,s. 899-908. 3. " Gewohnheit" und " Gesetzerlebnis" in der Erziehung, 1927, praca nie publikowana, przedstawiona jako rozprawa w Instytucie Pedagogicznym Miasta Wiednia. 4. Żur Metodenfrage der Denkpsychologie, 1928, praca nie publikowana, rozprawa doktorska przedstawiona na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu w Wiedniu. 5. Die Geddchtnispflege unter dem Gesichtspunkt der Selbsttdtigkeit, w: "Die Quelle" 81, Wien 1931, s. 607-619. G.Pddagogische Zeitschriftenschau, w: "Die Quelle" 82, Wien 1932, s.301-303,580-582;646-647;712-713;778-781;846-849;930-931. 7.Ein Kriterium des empirischen Charakters theortischer systeme, list do Redakcji, w: "Erkenntnis" 3,1933, s. 426-^27. ! 8. Logik der Forschung, Julius Springer Verlag, Wien 1934 (z nadrukiem 1935). 9."Induktionslogik" und "Hypothesenwahrscheinlichkeit", w: "Er-kentnis" 5,1935, s. 170-172. 10. A Set of Independent Axioms for Probability, w: "Mind" 47, 1938, s.275-277. 11. What is Dialectic?, w: "Mind" 49,1940, s. 403-426. 12. The Poverty of Historicism, I, w: "Economica" 11,1944, s. 86-103. 13. The Poverty of Historicism, II. A Criticism of Historicist Methods, w: "Economica" 11,1944, s. 119-137. 14. The Poverty of Historicism, III, w: "Economica" 12,1945, s. 69-89. 15. The Open Society andlts Enemies, George Routledge and Sons Ltd., London 1945; wydanie polskie: Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie, przekład T. Korczyc (Halina Krahelska), opracowanie Adam Chmielewski, PWN, Warszawa 1993. 16. Research and the Unwersity: A Statement by a Group of Teachers in the Unwersity of New Zealand, The Caxton Press, Christchurch, New Zealand, we współpracy z R. S. Allanem, J. C. Ecciesem, H. G. Forderem, J. Packerem i H. N. Partonem. 17. Why arę the Calculuses of Logie andArithmetic Applicable to Reality?, vr. Aristotelian Society. Supplementary Yolume XX: Logie and Reality, Harrison and Sons Ltd., London 1946, s. 40-60. 18. New Foundations for Logie, w: "Mind" 56, 1947, s. 193-235. 19. Logie withoutAssumptions, w: "Proceedings of the Aristotelian Society", XLVII, 1947, s. 251-292. 20. Functional Logie without Axioms or Primitwe Rules ofinference, w: "Koninklijke Nederlandsche Akademie van Wetenschappen, Proceedings of the Section of Sciences" 50, Amsterdam 1947, s. 1214-1224, oraz "Indagationes Mathematicae" 9, s. 561-571. 21. On the Theory of Deduction, Part I, Derwation and its Generaliza-tions, w: "Koninklijke Nederlandsche Akademie van Wetenschappen, Proceedings ofthe Section of Sciences" 51, Amsterdam 1948, s. 173-183, oraz "Indagationes Mathematicae" 10, s. 44-54. 22. On the Theory of Deduction, Partii, The Definitions ofCIassical and Intuitionist Negation, w: "Koninklijke Nederlandsche Akademie van Wetenschappen, Proceedings of the Section of Sciences" 51, Amsterdam 1948, s. 322-331, oraz "Indagationes Mathematicae" 10,s. 111-120. 23. Prediction and Prophecy and Their Significancefor Social Theory, w: Library ofthe Tenth International Congress of Philosophy, l: Proceedings ofthe Tenth International Congress of Philosophy, red. E. W. Beth, H. J. Pos i J. H. Hollak, North-Holland Publishing Company, Amsterdam 1948, s. 82-91. 24. The Trwialization of Mathematical Logie, j.w., s. 722-727. 25. What can Logie do for Philosophy?, w: Aristotelian Society, Supplementary Yolume XXII: Logical Positwism and Ethics, Harrison and Sons Ltd., London 1948, s. 141-154. 26. Naturgesetze und theoritische Systeme, w: Gesetz und Wirklichkeit, red. Simon Moser, Tyrolia Verlan, Innsbruck-Wien 1949, s. 43-60. 278 279 27. Indeterminism in Ouantum Physics and in Ciassical Physics, Part I&Partll.w. "TheBritishJoumalforthePhilosophyofScience" l, 1950,s. 117-133; 173-195. 28. Language and the Body-Mind Problem, w: Proceedings ofthe XIth In-ternational Congress of Philosophy, 7, North-Holland Publishing Company, Amsterdam 1953, s. 101-107. 29. A Notę on Berkeley as Precursor o/Mach, w: "The British Joumal for the Philosophy ofScience" 4,1953, s. 26-36. 30. Self-Reference and Meaning in Ordinary Language, w: "Mind" 63, 1954,s. 162-169. 31. A Notę on the Body-Mind Problem. Reply to Professor Wilfrid Sellars, w: "Anałysis" 15,1955, s. 131-135. 32. A Notę on Tarski's Definition of Truth, w: "Mind" 64, 1955, s.388-391. 33. TheArrow ofTime, w: "Naturę" 177,1956, s. 538. 34. Irreversibility ofMechanics, w: "Naturę" 178,1956, s. 382. 35. Philosophy ofScience: A Personal Report, w: British Philosophy in the Mid-Century: A Cambridge Symposium, red. C. A. Mace, George Al-len and Unwin, London 1957, s. 155-191. 36. Irreversible Processes in Physical Theory, w: "Naturę" 179, 1957, s.1279. 37. The Propensity Interpretation ofthe Calculus of Probability, and the Ouantum Theory, w: Obseryation and Interpretation. A Symposium of Philosophers and Physicists: Proceedings ofthe Ninth Symposium of the Colston Research Society heid in the Unwersity of Bristol, l-4April 1957, red. S. Kómer i M. H. L. Pryce, Butterworths Scientific Publi-cations, London 1957, s. 65-70, 88-89. 38. Irreversibility, orEntropy sińce 1905, w: "The British Journal for the Philosophy ofScience" 8,1957, s. 151-155. 39. The Poverty of Historicism, Routledge and Kegan Pauł, London 1957; wydanie polskie: Nędza historycyzmu, Krąg, Warszawa 1984. 40. TheAim ofScience, w: "Ratio" l, Oxford 1957, s. 24-35. 41. Uber die Zielsetzung der Erfahrungswissenschaft, w: "Ratio" l, Frankfurt a. M. 1957, s. 21-31. 42. Probability Magie orKnowledgeoutofIgnorance, w: "Dialectica" 11, 1957,s. 354-372. 280 43. Irreyersible Processes in Physical Theory, w: "Naturę" 181, 1958, s.402-403. 44. Das Problem der Nichtwiderlegbarkeit von Philosophien, w: "Deu-tschen Universitatszeitung" 13, Góttingen 1958, s. 7-13. 45. On the Status ofScience and of Metaphysics. Two Radio Taiks: (I) Kant and the Logie ofExperience. (II) The Problem ofthe Irrefutability ofPhilosophical Theories, w: "Ratio" l, Oxford 1958, s. 97-115. 46. The Logie of Scientific Discovery, Hutchinson & Co., London, Basie Books Inc., New York, 1959; wydanie polskie: Logika odkrycia naukowego, przekład Urszula Nikłaś, PWN, Warszawa 1977. 47. The Propensity Interpretation of Probability, w: "The British Joumal for the Philosophy of Science" 10,1959, s. 25-42. 48. Woran glaubt der Westenn?, w: Erziehung żur Freiheit, red. Albert Hunold, Eugen Rentsch Veriag, Stuttgart 1959, s. 237-262. 49. CriticalRationalism, w. Philosophy fora TimeofCrisis: Ań Interpretation with Key Writings by Fifteen Great Modern Thinkers, red. Ad-rienne Koch, Dutton & Co., New York 1959, s. 262-275. 50. On the Sources ofKnowledge and ofignorance, w: "Proceedings of the British Academy"46,1960, s. 39-71. 51. Selbstbefreiung durch das Wissen, w: Der Sinn der Geschichte, red. Leonhard Reinisch, C. H. Beck Verlag, Munchen 1961, s. 100-116. 52. Philosophy and Physics, w: Atti dcl XII Congresso Internazionale di Filosofia, 2, red. G. C. Sansoni, Florencja 1961, s. 367-374. 53.Evolution and the Tree ofKnowledge, Herbert Spencer Lecture, Ox-ford, 30 października 1961. 54. JuliusKraft 1898-1960, w: "Ratio" 4, Oxford 1962, s. 2-10. 55. Die Logik der Sozialwissenschaften, w: "Kolner Zeitschrift fur Sozio-logie und Sozialpsychologie", 1963, z. 2, s. 233-248. 56. Conjectures and Refutations. The Growth of Scientific Knowledge, Routledge & Kegan Pauł, London, Basie Books Inę., New York 1963. 57. Science: Problems, Aims, Responsibilities, w: "Federation Proceedings" 22, Baltimore 1963, s. 961-972. 58. Time'sArrow andEntropy, w: "Naturę" 207,1965, s. 233-234. 59. OfCIouds and Clocks: Ań Approach to the Problem ofRationality and the Freedom ofMan, Washington University Press, St. Louis, Missouri 1966. 281 60. A Theorem on Truth-Content, w: Mind, Matter and Method. Essays in the Philosophy and Science in Honor of Herbert Feigi, red. Pauł K. Feyerabend i Grover Maxwell, University of Minnesota Press, Min-neapolis 1966, s. 343-353. 61. Historical Explanation: Ań Interview with SirKarI Popper, "Univer-sity of Denver Magazine" 3,1966, s. 4-7. 62. Time'sArrow andFeedingonNegentropy, w: "Naturę" 213,1967 s. 320. 63. La rationalite et le statut du principe de rationalite, w: Les Fonde-ments Philosophiques des Systemes Economiąues; textes de Jacąues Rueff et assais rediges en son honneur 23 aout 1966, red. Emil M. Ciassen, Payot, Paris 1967, s. 142-150. 64. Zum Thema Freiheit, w: Die Philosophie und die Wissenschaften: Si-mon Moser zum 65. Geburstag, red. Ernst Oldemeyer, Anton Hain, Meisenhem am Glan 1967, s. 1-12. 65. Structural Information and the Arrow of Time, w: "Naturę" 214, 1967,s.322. 66. Quantum Mechanics without "the Observer", w: Quantum Theory and Reality, red. Mario Bunge, Springer-Verlag, Berlin-Heidel-berg-New York 1967, s. 7-44. 67. Einstein's Influence on My View of Science: Ań Interyiew, w: Einstein: The Mań and his Achievement, red. G. J. Whitrow, BBC, Lon-don 1967,s. 23-28. 68. Is there an Epistemological Problem of Perception?, w: "Proceedings of the International Colloquium in the Philosophy of Science" 3, 1968: Problems in the Philosophy of Science, red. Imre Lakatos i Alan Musgrave, North-Holland Publishing Company, Amsterdam 1968, s, 163-164. 69. Theories, Experience and Probabilistic Intuitions, w: "Procee- Jk dings of the International Colloquium in the Philosophy of Ścień- ^^ če" 2: The Problems of Inductwe Logie, red. Imre Lakatos, North-Holland Publishing Company, Amsterdam 1968, s.285-303. 70. Birkhoffand von Neumann's Interpretation ofQuantum Mechanics, w: "Naturę" 219,1968, s. 682-685. 71. On the Theory ofthe Objectwe Mind, w: "Akten des XIV Internatio-nalen Kongresses fur Philosophie", l, Uniwersytet w Wiedniu, Ver-lag Herder, Wien 1968, s. 25-53. 282 72.Epistemology Without a KnowingSubject, w. Proceedings ofthe Third International Congress for Logie, Methodology and Philosophy of Science: Logie, Methodology and Philosophy of Science III, red. B. van Rootselaar i J. F. Staal, North-Holland Publishing Company, Amsterdam 1968,s. 333-373. 73. Emancipation through Knowledge, w: The Humanist Outlook, red. A. J. Ayer, Pemberton Publishing Company, London 1968, s. 281-296. 74.A PluralistApproach to the Philsophy ofHistory, w: Roads to Freedom: Essays in theHonourofFriedrichA. vonHayek, red. Erich Streissier, Gottfried Haberler, Friedrich A. Lutz i Fritz Machlup, Routledge & Kegan Pauł, London 1969, s. 181-200. 75. Ploto, "Timaeus" 54E-55A, w: "The Ciassical Review" XX, 1970, s.4-5. 76. A Realist View of Logie, Physics, and History, w: Physics, Logie and History, red. Wolfgang Yourgrau i Allen D. Breck, Plenum Press, New York and London 1970, s. 1-30 i 35-37. 77. Revolution oder Reform?, w: Revolution oder Reform? Herbert Marcuse und Kań Popper - Eine Konfrontation, red. Franz Stark, Kósel-Veriag, Munchen 1971, s. 3, 9-10, 22-29, 34-39, 41. 78. Conjectural Knowledge: My Solution ofthe Problem ofinduction, w: "Revue Intemationale de Philosophie" 25 fasc. 1-2,1971, nr 95-96, s.167-197. 79. Conversation with Kari Popper, w: Modern British Philosophy, Bryan Magee, Secker & Warburg, London 1971, s. 66-82. 80. Particle Annihilation and the Argument of Einstein, Podolsky andRo-sen, w: Perspectwes in Quantum Theory: Essays in Honor of Alfred Lande, red. Wolfgang Yourgrau i Alwyn van der Merwe, MIT Press, Cambridge, Mass., i London 1971, s. 182-198. 81. Objectwe Knowledge. AnEyolutionaryApproach, Ciarendon Press, Ox-ford 1972; wydanie polskie: Wiedza obiektywna. Ewolucyjna teoria epistemologiczna, przekład Adam Chmielewski, PWN, Warszawa 1992. 82. OnReason & the Open Society.-A Conyersation, w: "Encounter" 38, nr 5,1972,s. 13-18. 83. Indeterminism is Not Enough, w: "Encounter" 40, nr 4, 1973, s. 20-26. 84. Autobiography ofKarI Popper, w: The Philosophy ofKarI Popper, w: The Library of Living Philosophers, red. P. A. Schilpp, t. I, Open 283 Court Publishing Co., La Salle 1974, s. 3-181; wydanie polskie: Nieustanne poszukiwania. Autobiografia intelektualna, przekład Adam Chmielewski, Znak, Kraków 1997. 85. Replies to my Critics, w: The Philosophy of Kari Popper, t. II, s.961-1197. 86. Scientific Reduction and the Essential Incompleteness ofAll Science, •w: Studies in the Philosophy ofBiology, red. F. J. Ayala i T. Dobzhan-sky, Macmillan, London 1974, s. 259-284. 87. Normal Science and Its Dangers, w: Criticism and the Growth of Knowledge, red. Imre Lakatos i Alan Musgrave, Cambridge Univer-sity Press, Cambridge 1974, s. 51-58. 88. HowISee Philosophy, w: The Owi ofMinerva. Philosophers on Philosophy, red. C. T. Bontempo i S. J. Odęli, McGraw-Hill, New York 1975,s. 41-55. 89. The Rationality of Scientific Revolutions, w: Problems of Scientific Revolution. Progress and Obstades to Progress in the Sciences. The Herbert Spencer Lectures 1973, red. Rom Harre, Ciarendon Press, Oxford 1975, s. 72-101. 90. Wissenschaft und Kritik, w: Idee und Wirklichkeit: 30 Jahre Europaisches Forum, Alpbach, Springer-Yerlag, Wien-New York 1975,s. 65-75. 91. The Logie ofthe Social Sciences, w: The Positwist Dispute in German Sociology, Heinemann Educational Books, London 1976, s. 87-104. 92.Reason or Revolution?, w: The Positwist Dispute in German Sociology, Heinemann Educational Books, London 1976, s. 288-300. 93. A Notę on Yerisimilitude, w: "The British Joumal for the Philosophy of Science" 27,1976, s. 147-159. 94. The Myth ofthe Framework, w: Abdication of Philosophy. Philosophy and the Public Good. Essays in Honor ofPaulArthur Schilpp, red. Eu-gene Freeman, Open Court., La Salle 1976, s. 23-48. 95. On Reason and Open Society, w: Revolution or Reform? A Confronta-tion, red. A. T. Ferguson, New University Press, Chicago 1976. 96. The Death ofTheories and ofideologies, w: La reflection sur la mort, 2, Symposium International de Philosophie, Plethon, Ateny 1977, s.296-328. 97. SomeRemarks on Panpsychism and Epiphenomenalism, w: "Dialec-tica" 31,1977,s. 177-186. 284 98. The Self'and Its Brain: Ań Argumentfor Interactionism, wspólautor-stwo zJohnem C. Ecciesem, Springer International, Berlin-Heidel-berg-London-New York 1977. 99. On the Possibility of on Infinite Past: A Reply to Whitrow, w: "The British Joumal for the Philosophy of Science" 28,1978, s. 47-48. 100. Natural Selection and the Emergence of Mind, "Dialectica" 32, 1978.s. 339-355. 101. Bemerkungen itber die Frankfurter Schule, w: Gesprache mit Herbert Marcuse, Suhrkamp Verlag, Frankfurt am Main 1978, s.130-134. 102. Is it True WhatShe SaysAbout Tarski?, w: "Philosophy" 54,1979, s. 98. 103. Die Wechselwirkung und die Wirklichkeit der Welt 3, w: Wissen und Macht, red. O. Molden, Yerlag Fritz Molden, Wien-Munchen-Ziirich-Innsbruck 1979, s. 108-116. 104. Three Worlds, w: "Michigan Quarterly Review" 18, nr l, 1979, s. 1-23. 105.EpistemologyandIndustrialization, w: "Ordo" 30,1979, s. 3-20. 106. Ich weiss, dass ichfast nichts weiss, und kaum das, w: "Uni Report", Universitat Frankfurt, 12, nr 9,1979, s. 3 i nast. 107. Ausgangspunkte. Meine Intellektuelle Entwicklung, Hoffman und Campe, Hamburg 1979. 108. Creatwe Self-Criticism in Science and in Art, w: "Encounter" 53, 1979.s. 10-14. 109. Die beiden Grundprobleme der Erkenntnistheorie, red. Troels Eggers HansenJ. C. B. Mohr (Pauł Siebeck), Tubingen 1979. 110. The Growth of Scientific Knowledge, Yittorio Klosterman, Frankfurt am Main 1979. 111. Uber die sogenannten Ouelkn der menschlichen Erkenntnis, w: "Das Fenster" 25,1979, s. 2527-2529. 112. Wissen undNichtwissen, w: VerleihungderEhrendoktorwurde an Sir Kari Popper, Pressestelle der Universitat, Frankfurt am Main 1980. 113.AnExperimenttoInterpretE. P. R. Action-at-a-Distance: ThePossi-ble Detection ofReal De Broglie Waves (wraz z A. Garuccio i J.-P. Vi-gierem),w: Epistemological Letters 1981, wyd. 30. 114. Wissenschaft. Wissen und Nichwissen, "Weitwoche Magazin" 33, 1981,s.10-12. 285 115. Uber den Zusammenprall von Kulturen, w: 25Jahre Staatsvertrag, Ósterreichischer Bundesverlag, Wien 1981, s. 118-122. HG.Joseph Henry Woodger, w: "The British Journal for the Philosophy ofScience" 32,1981, s. 328-330. 117. The Present Significance ofTwo Arguments ofHenri Poincare, w: "Methodology and Science" 14,1981, s. 260-264. 118. Przedmowa do: Benjamin Gal-Or, Cosmology, Physics and Philosophy, Springer-Yerlag, N. Y. Inc., New York 1981. 119. The Open Unwerse: Ań Argument for Indeterminism. From The Postscript to the Logie ofScientific Discovery, red. W. W. Bartley, III, Hutchinson of London, Rowman & Littiefieid, Totowa, New Jersey 1982; wydanie polskie: Wszechświat otwarty. Argument na rzecz indeterminizmu, przekład Adam Chmielewski, Znak, Kraków 1996. 120. Quantum Theory and the Schism in Physics. From the Postscript to the Logie ofScientific Discovery, red. W. W. Bartley, III, Hutchinson of London, Rowman & Littiefieid, Totowa, New Jersey 1982. 121. Proposalfor a Simplifted New Yariant of the Experiment of Einstein, Podolsky and Rosen, w: Physik, Philosophie und Politik (Festschrift fur C. F. Waitzacker), red. Klaus Michael Meyer-Abich, Car! Hanser Verlag, Munchen 1982, s. 310-313. 122. Offene Gesellschaft-ojfenes Unwersum, dyskusje między Franzem Kreuzerem i K. R. Popperem (1979,1981,1982) oraz wykład Karla Poppera, red. F. Kreuzer, Franz Deuticke, Wien 1982. 123. The Place ofMind in Naturę, w: "Mind in Naturę" (Nobel Confe- rence XVIII, Gustavus Adolphus College), red. Richard Q. Elvee, Harper and Rów, San Francisco 1982, s, 31-59. 12^.DuldsamkeitundIntellektuelle Yerantwortlichkeit, w: Toleranz, red. Peter Stuhimacher i Louise Abramowski, Atempto Verlag, Tubingen University Press, 1982, s. 173-185. 125. A cńticalNote on the GreatestDays ofOuantum Theory, w: "Foun-dations of Physics 12, nr 10, 1982, s. 971-976. 126. Realism and the Aim ofScience. From the Postscript to the Logie of Scientific Discovery, red. W. W. Bartley, III, Hutchinson of London, Rowman & Littiefieid, Totowa, New Jersey 1983. 127. Is Determinism Self-Refuting?, w: "Mind" 92, 1983, s. 103-104. 128. Bucher und Gedanken, w: "Anzeiger des Ósterreichischen Buch-handels", 1983, s. 118. 129. A Proofofthe Impossibility ofinductwe Probability (wraz z Davidem Millerem), w: "Naturę" 302,1983, s. 687-688. 130. A Pocket Popper [Popper Selections], wybór pism Poppera, red. Da-vid Miller, Fontana Paperbacks, London and Glasgow 1983. 131. The Critical Attitude in Medicine: the Needfor a New Ethics (przy współpracy z profesorem Neilem Mcintyre), w: "British Medical Joumal" 287,1983, s. 1919-1923. 132. Aufder Suche nach einer besseren Welt, zebrane wykłady i eseje z okresu ponad 30 lat, R. Piper Verlag, Munchen 1984. 133. The Impossibility ofinductwe Probability. Popper and Miller Reply, w: "Naturę" 310,1984, s. 433-434. 134. Against Induction: One of Many Arguments, w: Rationality in Science and Politics, red. Gunnar Andersen, D. Reidel Publishing Co., Dordrecht 1984, s. 245-247. 135. Evolutionary Epistemology, w: Evolutionary Theory: Paths into the Future, red. J. W. Pollard, John Wiley & Sons Ltd, Chichester and New York 1984, s. 239-255. 136. Critical Remarks on theKnowledge ofLowerandHigher Organisms, the so-called Sensory Motor Systems, w: Sensory-Motor Integration in theNervous System, red. O. Creutzfeldt, R. F. Schmidt i W. D. Willis, Springer Verlag, Berlin 1984, s. 19-31. 137. Festvortrag: 40Jahre Naturwissenschaft, DerBeitrag: Europas Erbe undAuftrag, Europaisches Forum Alpbach 1984, red. Otto Molden, Ósterreichisches College, Wien 1984. 138. Realism in Ouantum Mechanics and a New Verson ofthe EPR Expe-riment, w: Open Ouestion in Ouantum Physics, red. G. Tarozzi i A. van der Merwe, D. Reidel Publishing Co., Dordrecht, Holland, 1985,s. 3-25. 139. Die Zukunft ist offen. Das Altenberger Gesprdch. Mit den Texten des Wiener Symposiums, K. R. Popper i Konrad Lorenz, red. Franz Kreuzer, Piper Verlag, Miinchen-Zurich 1985. 140. The Non-Existence of Probabilistic Inductwe Support, w: Founda-tions of Logie and Linguistics: Problems and their Solutions, red. Ge-org Dom i Pauł Weingartner, Plenum Press, New York and London 1985,s.303-318. 141. Has Inductwe Probability been Proved Impossible? Popper and Miller Reply, w: "Naturę" 315,1985, s. 461. 286 287 142. Towards a Local Explanatory Theory of the Einstein-Podolsky-Ro-sen-Bohm Experiment (wraz z Thomasem D. Angelidisem), Sympo-sium on the Foundations of Modern Physics, red. P. Lahti i P. Mittel-staedt, Worid Scientific Publishing Co., 1985, s. 37-49. 143. Realism and Ouantum Theory, w: Determinism in Physics. Procee-dings ofthe Second Intemational Meeting on Epistemology, red. Efti-chios Bitsakis i Nikos Tambakis, Gutenberg Publishing Co., Ateny 1985,s.11-29. 144. Bell's Theorem. A Notę on Locality, •w: Microphysical Reality and Ouantum Formalism, red. G. Tarozzi and A. van der Merwe, D. Rei-del Publishing Co., Dordrecht 1987, s. 413-417. 145. Why Probabilistic Supportis Notinductwe (wraz z D. W. Millerem), w: "Philosophical Transactions of the Royal Society", A, 321, nr 1562,1987,s. 569-596. 146. Die erkenntnistheoretische Position der Evolutiondren Erkenntnis-theorie, •w: Bedingungen, Losungen, Kontroversen, red. Rupert Riedl i Franz M. Wuketis, Verlag Pauł Parey, Berlin-Hamburg 1987. 147. Letter to the Editor about Hegel and Hitler, w: "The Salisbury Re-view", July 1987. 148. Żur Theorie derDemokratie, w: "Der Spiegel", 3.8.1987, Hamburg. 149. Popper versus Copenhagen. A Letter in Reply to Collett and Loudon, w: "Naturę" 328,1987. 150. Toleration and Intellectual Responsibility, w: On Toleration, red. Susan Mendus i David Edwards, Ciarendon Press, Oxford 1987. 151. Campbell on the Evolutionary Theory ofKnowledge, w: Evolutionary Epistemology, Rationality and the Sociology ofKnowledge, red. Radni-tzky i W. W. Bartley, III, Open Court Publishing Co., La Salle, III., 1987,s. 115-120. 152. Natural Selection and the Emergence ofMind, w: Evolutionary Epistemology, Rationality, and the Sociology ofKnowledge, red. Radnitz-ky i W. W. Bartley, III, Open Court Publishing Co., La Salle, III., 1987,s. 139-155. 153. Popper on Democracy. The Open Society and its Enemies Revisited, w: "The Economist" 23.4.1988, s. 25-28. 154. Bemerkungen zu Theorie und Praxis des demokratischen Staates, wykład wygłoszony w Monachium 9. 6. 1988, opublikowany przez Bank Hoffman AG, Zurich 1988. 288 155. Zwei Bedeutungen von Falsifizierbarkeit, w: Handlexikon żur Wis-senschaftstheorie, red. Helmut Seiffert i Gerard Radnitzky, Ehren-wirt GmbH Verlag, Miinchen 1989, s. 82-86. 156. Popper on Schrodinger, w: "Naturę" 342,1989. 157. On A Littie Known Chapter of Mediterranean History, "Catalónia" nr 15, s. 31-37, Centre Unesco de Catalunya, Barcelona 1989. 158. Creatwe Self-Criticism in Science and in Art, w: "Diogenes" 145, 1989, Casalini Libri, Fiesole 1989, s. 36-45. 159. A Worid of Propensities, Thoemmes, Bristol 1990; wydanie polskie: Świat skłonności, przekład Adam Chmielewski, Znak, Kraków 1996. 160. Pyrite and the Origin of Life, w: "Naturę" 344, nr 6265, 1990, s. 387. 161. Progenote or Protogenote? (wraz z Dr Giinterem Wachtershau-serem), w: "Science" 250/4984 ("Letters"), 23.11.1990, s. 1070. 162. Kepler: Seine Metaphysik des Sonnensystems und seine empirische Kritik, Wege der Yemunft (Festschrift zum 70. Geburtstag von Hans Albert), J. C. B. Mohr (Pauł Siebeck), Tlibingen 1991. 163. Revolutions scientifiques et revolutions ideologiques, wprowadzenie do: Kari Popper: Science et Philosophie, red. Renee Bouveresse i Herve Barreau, Librairie Philosophique J. Vrin, Paris 1991. 164. Myth ofthe Framework. In Defence of Science and Rationality, red. Mark A. Nottumo, Routledge, London-New York 1994. 165. Knowledge and the Body-Mind Problem. In Defence of Interaction, red. Mark A. Nottumo, Routledge, London-New York 1994. 166. Przyszłość jest otwarta. Rozmowa Adama Chmielewskiego z Karlem PoRperem, w: "Odra" 11, Wrocław 1994, s. 2-11; przedruk w: Adam Chmielewski, Filozofia Poppera. Analiza krytyczna. Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1995, s. 234-246. Indeks osobowy Adam J. 163 Adams sir Walter 151 Adier Alfred 51,53-54 teoria ("psychologia indywidualna") Adiera 51, 56, 58 Adier Fritz 147 Albert Hans 57,159 Allan Robin S. (Bob) 154,164 Ambroży, św., biskup Mediolanu 78 Angell Norman 17 AmdtArthur 18-21,47 Amdt Emst Moritz von 18 Arystoteles 29, 80,81,101,163-164,175 logika Arystotelesowska 103-104,106 AustenJane 66 Ayer sir Alfred 110,148,150 Bach Cari Philipp Emanuel 96, 98 BachJohann Sebastian 16, 73-74,83-84, 86-88, 91-93, 96, 98 Bacon Francis 17,108 BaldwinJ.M. 250 Ballentine L. E. 131 BarlowNory 234 BartleyW.W. 207 Bartok Bśla 74 Beardsiey E. T. 164 Bechterev Wladimir M. von (refleksologia B.) 106 Beethoven Ludwig van 16, 83-84, 86-87, 91, 93-96 BelIJohnS. 129 Bellamy Edward 19 BergAlban 74 Bergson Henri 250 Berkeley George 104,110,113,173,213 Berlin sir Isaiah 148 BemaysPauł 176 BemoulliJ. 216 Bemstein Eduard 17 BethEvert 176 Bohm David 125,129,230 Bohm-Bawerk Eugen von 17 Bohr Niels 124-125,127-128,135,149,151,179,183,212-213,216 Boltzmann Ludwig Eduard 189-191,217-220, 222-225,227,236 BolzanoB. 252,255,263 Boole George (algebra B.) 104,154,166 Bom Max 124-126,215, 220,226-227 BoschanPauł 178 Boscovich R. J. (atomizm B.) 81 Bósendorfer 16 Brahms Johannes 16, 74 Braithwaite R. B. 170-171 Braunthal Alfred 156 Brentano Franz 102 Bridgman Laura 67 Bridgman Percy W. 178 BrillouinL. 227-228 Broad 172 Broadhead Henry Dań 156 Broda E. 218 Broglie Louis Victor de 125,129 BrouverLeitzenEgbertJan 177 BrucknerAntonJ. 74,95 Biihier Kar! 92,100-101,103-106 BungeM. 125 Burger Eduard 112 Butler Samuel 234, 250-251 ByrdW. 73 CampbellD.T. 64,268 Campbell R. M. 152 CantorGeorg 220 Camap Rudolf 37,43,109-110,116,121-122,136, 202-205 Chamberlain Neville 153 Chandrasekhara Subrahmanyan 180 Chmielewski Adam 164,274 Christian VIII, król Danii 15 292 ChurchA. 68-69 ChurchJoseph 141 Churchill sir Winston 144,153,157,189, 256 ClayJ. 177 Clemenceau Georges 11 Cohen L Bernard 178 CohnMelvin 106 Collingwood Robin George 85 ComptonArthurHolly 131,235 ConantJames Bryant 178 Coppeland A. H. 141 Croce Benedetto 85 Dalziel Margaret 154,156 DarrowKarIK. 154 Darwin Francis (syn Karola) 234 Darwin Karol 17,24, 72,234, 240,243-244, 251 teoria Darwina (darwinizm) 24,234-242,250 De Groote Adriaan D. 66,177,267 De Valera (premier Irlandii) 149-150 Devrient Therese 84 DeweyJohn 99 Dickens Charles 146 DieIsH. 163 Dobzhansky Theodosius 247 Doppler Christian (teoria optycznego efektu D.) 41 DuaneW. 131-132 Dufay Guillaume 73 DuhemPierre 147 DunstableJohn 73 Eccies sirJohn 30,154,166,253 Edwards Pauł 26 Ehrenfest Pauł 219 Ehrenfest Tatiana 219 Einstein Albert 23,26,39,43,51-53,57,72,95,124-125,127,131,133-135, 147,149,179-181,183-184,212-215,225,231, 249,257 rewolucja Eisteinowska 111 teoria Einsteina 34,39-41, 52-53, 56, 59,134,143 Elstein Max 52,133 EltonL.R.B. 139 293 Empedokles 34 Engels Fryderyk 17, 47, 50,147 ErdmannBenno 26 Eucken Rudolf 17 Euklides 258 EwingA.C. 151 ExnerFranz 129,216 Fast J. D. 227 Feigel Herbert 111-114,116,121-122,124,178,262 Fermat Pierre de 249 Feyerabend Pauł K. 171, 232 FindleyJohnN. 154 Fock Wladimir A. 257 Forder Henry G. 164 Forster Friedrich Wilhelm 17 Franciszek Ferdynand, arcyksiążę, następca tronu Austrii 19 Franciszek Józef, cesarz Austro-Węgier 14-15 Frank Philipp 115-116,119,178 Frege Gottiob 32,34-36, 40-42,253,255,263 Freud Philipp (nauczyciel matematyki Karla) 45 Freud Zygmunt 16,21, 45, 51, 53, 97, 261 teoria (psychoanaliza) Freuda 51, 56, 58 FriesJ.F. 116 Fryderyk Pruski, król 96 Furtwangler P. 55 Gard Roger Martin du 20 Gedye G. E. R. 50 GibbsJosiahWillard 220 Godeł Kurt 121,140,180-184,199 Goldberg Emma (pierwsza nauczycielka Karla) 18 Gombrich sir Emst 75, 91-92, 94,149,151,164,177, 269 Gomperz Heinrich 30,101-103,111-113,116,217, 255 Gomperz Theodor 17,101,163 GoodI.J. 139 Goodman Nelson 202, 205-206 Graf Herman (syn Rosy) 21 Graf Rosa (siostra Z. Freuda) 21 GreggJohn 148 Grotę Georg 163 294 Griibel Kari, prezydent Wiednia 16 GrunbaumA. 226 Grzegorz Wielki, św., papież 78-79 Haberler Gottfried von 149,178 Hahn Hans 55,109,115-116,139 HalbanJr.H.yon 154 Hansen Troels Eggers 116, 227 Hanslick Eduard 95 Hardy sir Alister 241,245,250 Han-isF.T.C. 148 Hartmann Eduard von 17 Havas Peter 53,257 Haydn Joseph 16 Hayek Friedrich August von 148-149,151,155-156,165,167, 177-178,237,241 Hegel Georg Wilhelm Friedrich 84,174 Heidegger Martin 209 HeisenbergWemer 124-127,131,133,135,212-213 Helly E. 55,139 HempelCarIG. 122,161 Heraklit 102 Hertz Heinrich Rudolf (mechanika H.) 52, 256 HeytingA. 177 Hilferding Kari 161 Hill E. L. 231 HintikkaJaakko 204 Hitler Adolf 14, 45,144,152-153,157 H0ffding Harald 182 Holbein Hans 262 Holst Erich von 265 Horacy 17,92 Hume David 71,104,110,117,124,173, 202, 211 Husserl Edmund 29,102,111 Hutchinson Terence 177 Huxley sir Julian 237 Infeid Leopold 146 łon 89-90 JamesWilliam 178,212 JaynesE.T. 226 JenningsH.S. 62-63 Joliot FredericJean 154 Jordan Pascuał 124 Joule James Prescott 212 Józef, cesarz Austrii 98 Juliusz Cezar, cesarz 124 Jung Cari Gustav (teoria J.) 58 Kant Immanuel 17,23,26, 76, 81,101,113,116,150, 269-270 Kartezjusz (Renę Descartes) 17,265 Katz David 64 KautskyKari 17 Keller Helen 18,67-69 KeplerJohannes 80, 91,187 prawa Keplera 40, 59 Kerschensteiner Georg 99 Kierkegaard S0ren 15, 67 Kneale William C. 161,183 KochAdrienne 159 Kóhler Wolfgang 269 Kokoszyńska Maria 136 KolbFritzA. 98 Kolnął Aurel 144 Kopernik Mikolaj 262 Kowarski L. 154 KraftJulius 101,111-112,178 KraftVictor 111-112,115,121,217 KrausKarI 145 Kretschmann Erich 257 Kropotkin Piotr A. 17 Ksenofanes 34 KuhnThomasS. 172 Kiiipe Oswald 103-104 Łąck David 244 LagerIófSelma 17-18 LairdJohn 119 Lakatosłmre 60,202,210 LamarckJeanBaptiste 234,250-251 Lammer Robert 99,113-114 296 Lande Alfred 128,130-132,256 LangfordC.H. 148 Larsen H. 155 LassusO.de 73 Laue Max von 149 Leibniz Gottfried Wilhelm von 106,182, 262 Lenin Włodzimierz Iljicz 48 Levy Hyman 148 Lewis Ciarence Irving 178 LockeJohn 17,87,104 Loeb (wydawca Platona) 163 Lorentz Hendrik Antoon (transformacje L.) 134 Lorenz Konrad Z. 61-63,106,265,268 LoschmidtJ. 219 Lukrecjusz 34 Łukasiewicz Jan 104 Mach Emst 17-19, 51,102,109-110,124,173,189,194, 212-213, 217-218,225 Magee Bryan 75 Mahier Gustav 74 March Arthur 128,177 Margenau Henry 125-126,129 Marks Karol 17-18, 47, 49-50, 53, 59,101,174 teoria Marksa 56, 59 Masaryk Tomaś Garrigue 22 Mauthner Fritz 17 Maxwell James Clerk (elektrodynamika M.) 51,218, 227, 230,256 Mayer Robert 212 MayerhoferJoseph 218 McCarthyJ. 179 Medawar sir Peter 177 Meijer Herman 177 MeijerJustus 177 Meinong Alexis von 111 MengerAnton 17 Menger Kar! 17, 52,115,140-141 Michelson Albert Abraham 133,135 MilIJohn Stuart 14,17,124,161, 202 Miller David 37, 57,139,204,263 Minkowski Hermami 133 Mises Richard von 55,115,130,138-140,178, 214,263 MohrJ.C.B. 116 Moore George Edward 148,201 •Morgan C. Lioyd 62-63,250 Morley Edward Williams 133 Mozart Wolfgang Amadeusz 16, 83, 87, 91, 95-96, 98 Miiller-Lyer F. (złudzenie optyczne M.-L.) 193 MunzPeter 175 MusafiaJulien 75 Mussolini Benito 153 NaessAme 120 Nelson Edward 131 Nelson Leonard 101 Nemst Walter Hennami 149 Neumann Johann von 129-130 Neurath Otto 19,109,116,120,122 Newton Izaak 39, 52, 95,182 teoria Newtona 34, 39^0, 51-53, 57, 59, 81, 95,111,130,134,143 Nietzsche Friedrich Wilhelm 17,97 Oppenheim Pauł 161,179 Ostwald Wilhelm 19, 24, 225 Palestrina Giovanni Pierluigi da 73 PapArthur 57 ParkJamesL. 126,129 Parmenides 33-34,166,179,181,183 PartonHughN. 154-155,164 PassmoreJohn 119-120,122 Pauli Wolfgang 177,213 Pawłów Iwan P. 105-106 PeierlsR.E. 129 Peirce Charles Sanders 129 Petersen Ame F. 70,182, 244 PiagetJean 66 Pitagoras 210 Pianek Max 131-132,149,217 Platon 17,29-30,44,71,80,89-90,156-157,163-164,174,255,258,269 Platońska teoria muzyki 89-92 298 Poincare Henri 219 Polanyi Kari 30,101 PopperJenny (matka Karla) 16-19,21 Popper Kari R. 120,160,164,171-174,179, 203-204,211, 274 wuj Karla 23 żona Karla 99,113,147-148,151-152, 207 Popper Simon Siegmund Kari (ojciec Karla) 14,16-21, 23, 25-26, 28,54,113 Popper-LynkeusJosef 17,19,178 Posch Adalbert 11 PresJosquindes 73 Quine Willard van Orman 178 RamseylanT. 160 Rasmussen Edgar Tranekjaer 193 Ravel Maurice 74 ReedAlanA.G. 154 Reichenbach Hans 109,122,141,161, 214, 226 Reidemeister Kurt 55 Reininger Robert 263 RheesRush 174 Riemann Georg Friedrich Bemhard (przestrzeń R.) 23 RietdijkC.W. 135 Riike Rainer Maria 263 Robbins lord Lionel 149,177 Robinson Abraham 23 Robinson Richard 25-26 Ross sir David 164 Roth George E. 154 Rutherford lord Ernest 184 Russell Bertrand 104,121,150,160,171-172,176,179, 212, 248, 261 Ryle Gilbert 90,148,169,174 Sachs Mendel 131 Sarton George 178 Schiff Walter (wuj K. Poppera) 112,116 Schiller Friedrich 269-270 Schilpp Pauł Arthur 127,180-181,183 Schlick Moritz 106,114,116,119,121,140, 217, 262 Schonberg Arnold 74, 95, 97 Schopenhauer Arthur 17,87-88, 95,98,113,189,209,269 Schródinger Annemarie (żona Erwina) 149,189 Schrodinger Erwin 125,127,129-130,149-150,177,180,183, 189-192,215-216,220,222,224,226,234-235,241,268 Schubert Franz 16, 74,95-96,98 Schweitzer Albert 84,86 Selz Otto 66,103 Serkin Rudolf 73 Shackle G. L. S. 149 ShiffEric 13 Shorey 163 Simkin Colin 154 Simpson Esther 151 Sokrates 11, 51,89,199 Spencer Herbert 234,241, 245-246 Sperry R. W. 265 Spinoza Benedykt de (Barach) 17,26,262 Springer 116 Stalin Józef 157 Stebbing Susan 148 Stefan J. 217 Stein Erwin 74 Strauss Richard 74 Strawiński Igor 74 Strawson Peter F. 202 Strindberg August 25 SuppesP. 161 Suttner Bertha von 17 Szilard Leo 227-233 Tarski Alfred 37,121,136-137,140,148,166,176,196-199 Telmann G. P. 96 Tempie G. 129 Thirring Hans 55,115,127,149 Thomdike Edward 63 Thorpe W. H. 70 TrockiLewD. 48 TrollopeA. 146 TruesdelICliffordA. 42 Urbach Franz 114,125,178 300 VennJohn 214 VigierJ.-P. 125 VilleJeanA. 141 Waddington Conrad Hal 241 Waerden B. L. van der 216 Wagner Moritz 247 Wagner Richard 74-75, 84, 95, 97-98 Waismann Fritz 114,152,177 Wald Abraham 140-141,178 Walker D. Perkins 80 Wallenstein, książę Friedlandii 11 Walter Brano 73 WarnockG.J. 211 WatkinsJohn W. N. 40,130,161,168,182 WatsonJohnBroadus 261 WeaverWarren 151 Webem Anton von 74, 97 WeinbergJ.R. 119 Weininger Otto 17,102 WeisskopfVictor 127,178 Weizsacker Cari Friedrich von 127 Weyl Hermann 52 White sir Frederick 154 WhiteMorton 178 WhorfBenjaminLee 34 Wiener Norbert 227 Williams Donald C. 178 WirtingerW. 55 Wittgenstein Ludwig 17,37,109-110,160,169-174,196,262-263 WoodgerJoseph Henry 148,151 WrightJamesP. 180 Zermelo Ernest 219-220,222,224 Zilsel Edgar 111,114-115 Opracował Piotr Murzański 8 11 13 16 20 23 25 28 45 54 61 73 76 83 94 99 108 119 124 133 136 144 148 153 24. Społeczeństwo otwarte i Nędza historycyzmu ........... 25. Inna działalność w Nowej Zelandii................... 26. Anglia: London School of Economics and Political Science 27. Pierwsze lata pracy w Anglii ....................... 28. Pierwsza wizyta w Stanach Zjednoczonych. Spotkanie z Einsteinem........................... 29. Problemy i teorie................................ 30. Debaty ze Schródingerem ......................... 31. Obiektywność i krytyka........................... 32. Indukcja, dedukcja, prawda obiektywna............... 33. Metafizyczne programy badawcze ................... 34. Zwalczając subiektywizm w fizyce: mechanika kwantowa a skłonności.................................... 35.Boltzmann oraz problem kierunku upływu czasu........ 36. Subiektywistyczna teoria entropii ................... 37. Darwinizm jako metafizyczny program badawczy ....... 38. Świat 3 albo trzeci świat........................... 39. Problem stosunku ciała i umysłu a świat 3............. 40. Miejsce wartości w świecie faktów .................. Posłowie ...................................... Postscriptum do marksizmu, 1992 .................. Bibliografia prac Karla Poppera Indeks osobowy ........... Spis treści Adam Chmielewski, Nota od tłumacza HelmutKohl, Sir Kar! Popper...... Podziękowania............................... 1. Wszechwiedza i omylność ...................... 2. Wspomnienia z dzieciństwa ..................... 3. Wczesne wpływy ............................. 4. Pierwsza wojna światowa....................... 5. Pierwszy problem filozoficzny: nieskończoność...... 6. Pierwsza filozoficzna porażka: problem esencjalizmu . 7. Długa dygresja na temat esencjalizmu: Co nadal różni mnie od większości współczesnych filozofów? ...... 8. Rok przełomowy: marksizm, nauka i pseudonauka ... 9. Pierwsze lata studiów ......................... 10. Druga dygresja: Myślenie dogmatyczne i krytyczne. Uczenie się bez indukcji ....................... 11.Muzyka .................................... 12. Spekulacje o powstaniu muzyki polifonicznej: psychologia czy logika odkrycia?................. 13. Dwa rodzaje muzyki........................... 14. Progresywizm w sztuce, a zwłaszcza w muzyce ...., 15. Ostatnie lata na uniwersytecie................... 16. Teoria wiedzy: Logik der Forschung .............. 17. Kto zabił pozytywizm logiczny?................. 18. Realizm a teoria kwantów ..................... 19. Obiektywność i fizyka ........................ 20. Prawda, prawdopodobieństwo, koroboracja ........ 21. Nadchodząca wojna. Kwestia żydowska........... 22. Emigracja: Anglia i Nowa Zelandia............... 23. Początki pracy w Nowej Zelandii................ 302