Autor: Ralph Waldo Emerson Tytul: "Szkice" Seria 1. Cęść 1. WSTĘP Amerykę utworzył i trzyma przy życiu charakterystyczny rodzaj wiary człowieka w siebie. Dolar i technologia są jej osiągnięciami, a polityka Waszyngtonu i Hollywood - pasożytami. Kiedy w dziewiętnastym wieku Emerson - filozof-poeta - wyśpiewał w swoich szkicach tę wiarę, od razu został uznany za duchowego przywódcę elity amerykańskiego społeczeństwa; przywódcę autentycznego i powszechnego, idola ówczesnej młodzieży akademickiej, przewodnika życiowego ludzi dokonujących w szaleńczym tempie skoku cywilizacyjnego Ameryki. Hamburger i komiks to pierwsze skojarzenia z Ameryką, ale zarazem i pierwsza nasuwająca się wątpliwość. Jak to jest możliwe, że coś tak prymitywnego jak powyższe symptomy ma siłę utrzymania się w świecie? Przecież gdyby logika historii akceptowała prymitywizm i zacofanie, ewolucja kultury człowieka doprowadziłaby nas raczej do wykształcenia chwytnych ogonów niż do podboju kosmosu. Jeżeli po tym pierwszym skojarzeniu i pierwszej wątpliwości spróbujemy zajrzeć w głąb i zobaczyć, co jest pod pianą miernoty wylewającej się na świat z Ameryki, co daje Ameryce kulturę, co jest jej siłą, to okaże się, że istnieje tam głęboki, odpowiedzialny nurt życia, istnieją ludzie poważnie traktujący swoje istnienie na ziemi i swoją rolę. Ludzie kochający życie tak, że nie mogą sobie pozwolić na jego znijaczenie i ograniczenie do biernej zwierzęcej egzystencji, i że tacy właśnie ludzie stanowią trzon elity społeczeństwa amerykańskiego, warstwę decydującą o kierunku jego rozwoju niezależnie od marginalnych dla tego procesu wyczynów polityków czy politycznych konsekwencji chwilowego otumanienia ludzi kolejnym supermanem czy superzabawką. Jeżeli uda się nam zdmuchnąć tę pianę i zajrzeć w rozrusznik Ameryki, to zobaczymy Emersona, jak dalej wlewa życiodajne soki w serca i ręce tych, którzy nie chcą, nie mogą żyć inaczej jak tylko pełnią życia. Importowaliśmy już z Ameryki fastfudy, zorganizowaną przestępczość, produkty fabryki snów - upiory, które Ameryka potrafi wykarmić bez specjalnej szkody dla swojego zdrowia. Ale my? Zawiódł nas instynkt samozachowawczy, jeżeli zamiast źródła energii przywozimy sobie zza oceanu pasożyty, ktore tam żerują na nadmiarze ducha niemożliwym do zagospodarowania, a u nas będą pożerać nikłe, budzące się po kilkusetletnim śnie przebłyski humanizmu. Wymiana handlowa z zagranicą w dziedzinie ducha jest przecież bardzo łatwa, każdy bierze, co chce, niezależnie od tego, co sam ma do zaoferowania - Emerson zamiast Coca-Coli, a Ameryka będzie nas wzmacniać, a nie pożerać! Ameryka przełomu wieków stanowi niesamowite środowisko kulturowe. Z jednej strony niezliczone sekty religijne, podporządkowane ślepo jakiemuś cytatowi z Biblii, z drugiej dorobek umysłowy całego starego świata w zasięgu ręki każdego, kto chce się z nim zapoznać. Z jednej zwierzęce bezprawie Zachodu, z drugiej konstruowanie społeczeństwa wolnych ludzi. Wszystko to obok siebie, wszystko to nierozerwalnie z sobą powiązane i współzależne. Atmosfera nawet nie tyle sprzyjająca, co zmuszająca do głębszych refleksji życiowych, więcej nawet - zmuszająca do znajdowania własnych rozstrzygnięć radykalnych, wyznaczających wszak własną drogę życiową. Emerson, Whitman, Thoreau, Mulford, James, Edison w jednym pokoleniu - to możliwości geniuszu ludzkiego, jeżeli ma warunki rozwoju. Setki lat zastoju, jeżeli społeczeństwo ma jedną strawę duchową - jednego światowego Hamburgera. Wielkość i aktualność myśli Emersona tkwi w dużej mierze w tym właśnie, że jest on produktem epoki olbrzymiego wysiłku duchowego i materialnego społeczeństwa, a nie czasów błogiej stagnacji i przetrawiania dorobku poprzedników. Wiele z myśli Emersona odczytujemy jako nasze własne przeczucia, których nie potrafiliśmy sami sformułować. Nic dziwnego - w każdym z nas tkwi przecież natura prawdziwego, kochającego życie człowieka i czasem spod zwałów plastiku dochodzi ona do głosu. Wiele jego myśli jest dla nas nowością. I te będziemy w stanie odkryć w sobie, kiedy pozbędziemy się rozterek duchowych i uznamy siebie za kompetentnego w sprawach kształtowania swojego życia i odpowiedzialnego za nie. I to będzie przepustką do wejścia w epokę budowania nowej kultury, która u nas już się zaczyna. Przodkowie Emersona z powodów religijnych opuścili Anglię w XVII wieku. Stworzyli oni dynastię pastorów, która odchodząc od ortodoksyjnego kalwinizmu ewoluowała w kierunku żarliwości w pracy na polu kultury raczej niż religii. Ralpf Emerson, urodzony w roku 1803, zastał już w domu i w rodzinnym Bostonie środowisko sprzyjające zarówno rozwojowi intelektualnemu, jak i atmosferę przychylną własnym poszukiwaniom moralnym i religijnym. Wpojone mu w dzieciństwie przekonanie o wynikaniu wszelkich wartości materialnych z moralnych zachował do końca życia. Też z rodzinnego domu wyniósł przekonanie, że rozwijanie swych uzdolnień, przy czystości motywów postępowania i poleganiu na sobie - to droga do wielkości. Miał więc całe życie świadomość, że tworzy coś wielkiego, świadomość spełnianej misji. Dla swoich jeszcze młodzieńczych prób wypowiadania myśli znajdował w środowisku unitariańskiego Bostonu przychylnych krytyków i nauczycieli, którzy swoimi wskazówkami pozwolili Emersonowi uzyskać wraz z końcem edukacji szkolnej i jasność stylu wypowiedzi, i krystalizację swoich poglądów. W latach 1826 do 1832 wygłaszał kazania w unitariańskich kościołach Bostonu, od 1829 jako pastor. Nie wierzył jednak już w tym czasie w boskość Chrystusa i inne dogmaty wiary, odchodząc ze swoimi poglądami daleko od i tak bardzo liberalnego środowiska unitarian. Taki pogański pastor nie mógł się oczywiście utrzymać w łonie Kościoła i od 1833 roku wygłasza już swoje myśli nie jako kazania, tylko odczyty w rozwijającej się wówczas instytucji liceów propagujących wiedzę humanistyczną i przyrodniczą. Popularność odczytów była wówczas w społeczeństwie amerykańskim tak duża, a poziom słuchaczy na tyle wysoki, że Emerson mógł nie tylko utrzymać się ze swojej działalności, ale i opracować swoje myśli w formie nieomalże gotowej do druku. Wszystkie niemal książki Emersona, a na pewno wszystkie prezentowane w tej serii książek szkice to pierwotne odczyty lub kazania. Jako uznany już autorytet, piastuje różne zaszczytne funkcje, jak wizytatora Akademii Wojskowej w West Point. W 1864 roku zostaje członkiem Amerykańskiej Akademii Sztuk i Nauk, w 1866 otrzymuje tytuł doktora praw w Uniwersytecie Harvarda. Prowadzi wówczas bardzo ustabilizowany tryb życia, mieszkając we własnym domu w Concord. Rozgłos, jaki Emerson uzyskał, i powszechny aplauz dla głoszonego przezeń panteizmu humanistycznego nie znaczyły oczywiście, że Ameryka zaczęła żyć jego duchem. Przeciwnie - Emerson zarzucał zawsze Amerykanom, że nie żyją według obecnego w naturze człowieka humanizmu, każącego polegać na własnym zmyśle moralnym, natomiast stają się bezwolną kalką zastanych obyczajów i poglądów, kultywują martwotę panujących form życia społecznego, akceptują zwierzęcą dążność do jałowej egzystencji. Może właśnie dzięki obserwowaniu takiego społeczeństwa mógł wrażliwy umysł Emersona odczuć i wyrazić tak wiele aspektów tego, czym jest, a raczej może powinno być, prawdziwe człowieczeństwo. Może duchowe rozbudzenie Amerykanów ożywiane tolerancją religijną, w zestawieniu z nadchodzącą brutalnością pieniądza i polityki, odczłowieczających słabszych ludzi, przydało Emersonowi uwielbiającej go publiczności. Fakt, że już w latach czterdziestych stał się Emerson duchowym królem elit Ameryki, w sześćdziesiątych uzyskał sławę w całym społeczeńswie i zachował ją do śmierci w 1882 roku. Myśl Emersona jest dziś tak samo aktualna jak w czasie jej tworzenia i pozostanie taką, dopóki nie zostanieŹ zrealizowana - dopóki człowiek jest jeszcze głównie niewolnikiem swojego zinstytucjonalizowanego strachu przed życiem, bojącym się swojej wielkości - dopóki człowiek nie stanie się ciągle przekraczającym siebie podmiotem stawania się świata, świata i siebie w nim coraz to doskonalszych. Zdzisław Słowiński HISTORIA Nic nie jest za wielkie, nie ma nic małego Dla Ducha, co zawsze jest twórcą wszystkiego: I gdzie się pojawia, wszystko tam już będzie; A wszędzie przychodzi. Wszystko, zawsze, wszędzie. Jam jest niebieskich sfer władcą i panem, Słońca obiegu i gwiazd oraz planet, Ręki Cezara, umysłu Platona, Serca Chrystusa, Szekspira dokonań. [tł. Zbigniew Adamski] Jeden jest duch wspólny wszystkim ludzkim jednostkom. Może go wchłonąć każdy człowiek i może go wchłonąć w całości. Kto został raz dopuszczony do prawa rozumnego myślenia, ten stał się pełnym obywatelem owego całego państwa. Wolno mu myśleć to, co myślał Plato; wolno mu czuć to, co czuli święci; może pojąć to, co się kiedykolwiek komukolwiek zdarzyło. Kto ma dostęp do tego powszechnego ducha, ten jest uczestnikiem wszystkiego, co istnieje, wszystkiego, co może być dokonane, bo ten duch jest jedynym i zwierzchnim czynnikiem. Tego to ducha dzieł pamiętnikiem jest historia. Jego geniusz ilustruje pełna seria dni. Człowieka może wytłumaczyć tylko pełna historia ludzkości. Nie śpiesząc się, nie spoczywając, ludzki duch dąży od początku do wcielenia przynależnych mu: każdej zdolności, każdej myśli, każdego wzruszenia, w odpowiednie wypadki. Ale myśl jest zawsze wcześniejsza od faktu, wszystkie fakty historii istnieją przedtem w umyśle jako prawa. Okoliczności nadają po kolei każdemu prawu przewagę nad innymi, a granice natury sprawiają, że w danej chwili tylko jedno prawo posiada moc działania. Jednostka ludzka jest całą encyklopedią faktów. Stworzenie tysiąca lasów tkwi w jednej żołędzi, a Egipt, Grecja, Rzym, Galia, Wielka Brytania, Ameryka leżą już złożone w pierwszym człowieku. Okres za okresem, obozowisko, królestwo, cesarstwo, rzeczpospolita, demokracja, to jedynie przystosowanie się jego różnorakiego ducha do różnorakiego świata. Ten to umysł ludzki pisał historię - i on musi ją czytać. Sfinks musi sam rozwiązać swoją zagadkę. Jeżeli całość dziejów tkwi w jednym człowieku, to należy ją w całości wyjaśniać z doświadczenia jednostki. Między godzinami naszego życia a stuleciami czasu istnieje związek. Jak powietrze, którym oddycham, czerpane jest z wielkich składów natury, jak światła, jaśniejącego na mojej książce, dostarcza gwiazda, oddalona o setki milionów mil, jak równowaga mego ciała zależy od równomierności sił odśrodkowych i dośrodkowych, tak godziny powinny się uczyć od wieków, a wieki uzyskiwać swój wykład od godzin. Każda jednostka jest jeszcze jednym więcej wcieleniem powszechnego ducha. Istnieją w niej wszystkie jego właściwości. Każdy nowy fakt w jej osobistym doświadczeniu rzuca mocny blask na to, co zrobiły wielkie skupienia ludzkie, a przełomy w jej życiu mają związek z przełomami w życiu jej narodu. Każda rewolucja była najpierw myślą w umyśle jakiejś jednostki, a kiedy ta sama myśl przyjdzie potem komuś innemu do głowy, staje się kluczem do owej epoki. Każda reforma była kiedyś sądem indywidualnym, a kiedy znowu takim sądem się stanie, rozwiąże zagadnienie tamtego wieku. Fakt opowiadany musi odpowiadać czemuś we mnie, abym mógł weń uwierzyć i zrozumieć. W czasie czytania musimy się stawać Grekami, Rzymianami, Turkami, być kolejno kapłanem i królem, męczennikiem i katem, musimy te obrazy spoić z pewną rzeczywistością w naszym tajemnym doświadczeniu, inaczej nie dowiemy się niczego istotnego. To, co spotkało Hasdrubala czy Cezara Borgię, ilustruje tak samo siłę ducha i zepsucie ducha, jak to, co spotkało nas samych. Każde nowe prawo i ruch polityczny ma znaczenie dla ciebie. Stawaj przed każdą z tabliczek, na których są one pisane, i mów: "Pod tą maską skryła się moja własna proteuszowa natura". W ten sposób można zaradzić błędowi naszej zbyt wielkiej bliskości wobec samych siebie. To przesuwa nasze działanie w głąb perspektywy i - jak raki, koziorożce, skorpiony, waga i polewaczka tracą swoją mało wartą pospolitość, zawieszone jako znaki zodiaku, tak bez rozdrażnienia mogę oglądać własne moje wady w odległych osobach Salomona, Alcybiadesa i Katyliny. Poszczególnym ludziom i rzeczom nadaje wartość właśnie powszechna natura. Życie ludzkie, zawierające ją w sobie, jest tajemnicze i nienaruszalne, otaczamy je dookoła zagrodą z surowych praw i przepisów. Wszelkie prawo stąd bierze swą ostateczną przyczynę; wszelkie prawo wypowiada mniej lub więcej wyraźnie jakiś rozkaz tej najwyższej nieograniczonej istności. Prawo własności tak samo jest w związku z duszą, zawiera w sobie wielkie fakty duchowe (toteż instynktownie trzymamy się go na początku, używając nawet w tym celu miecza i statutów), zawiera także szerokie i złożone układy stosunków. Niejasna świadomość tego faktu jest światłem wszystkich naszych dni, naszym zasadniczym żądaniem; z niej rodzi się domaganie się wykształcenia, sprawiedliwości, miłosierdzia, ugruntowanie miłości i przyjaźni, heroizmu i wspaniałomyślności, które należą do czynów polegania na samym sobie. Jest rzeczą godną uwagi, że mimo woli, w czasie czytania, uważamy się za istoty wyższe. Historia powszechna, poeci, romansopisarze, nawet w swych najdostojniejszych obrazach - obrazach pałaców kapłańskich i cesarskich, obrazach triumfów woli czy geniuszu - nie tracą nigdy zainteresowania z naszej strony, nie doprowadzają nas nigdy do uczucia, że jesteśmy intruzami, że rzeczy te są pisane dla ludzi godniejszych; przeciwnie, trzeba nawet stwierdzić, że najbardziej swojsko czujemy się wobec ich najwspanialszych pociągnięć. Ten oto smyk, co czyta w kącie Szekspira, czuje, że wszystko, co Szekspir mówi o królu, odnosi się i do niego. Współodczuwamy w wielkich chwilach historii, w wielkich odkryciach, wielkich oporach, wielkich fortunach ludzi - ponieważ tam wykonano prawa, zbadano morze, odkryto kraj, wymierzono cios - dla nas, tak, jakbyśmy my sami byli to zrobili w owej danej chwili lub przyklasnęli wtedy owemu dziełu. Z tymże samym zainteresowaniem odnosimy się do warunków życia i charakterów. Czcimy bogatych, ponieważ zewnętrznie posiadają wolność, siłę i wdzięk, które - czujemy - właściwe są człowiekowi, właściwe każdemu z nas. Tak też wszystko, co o mędrcu powiedział stoik czy też wschodni filozof albo nowoczesny eseista, przedstawia każdemu czorzej wyjdzie na tym. To, co społeczeństwo nazywa zdrożnymi praktykami lub nawyczkami, nie są jedyytelnikowi jego własną ideę mędrca, przedstawia mu nie osiągniętą, ale osiągalną własną jego istotę. Cała literatura kreśli charakter mędrca. Książki, pomniki, obrazy, rozmowy są portretami, gdzie znajduje rysy, które właśnie kształtuje w sobie. Rzeczy milczące i rzeczy wymowne chwalą go i zwracają się do niego; gdziekolwiek się poruszy, doznaje podniet, jak gdyby osobiście doń przemawiano. Człowiek prawdziwie dążący wyżej nie potrzebuje przeto nigdy szukać w rozmowach osobistych aluzji i pochwał. Słyszy słowa uznania nie dla siebie, ale o wiele milsze słowa uznania dla charakteru, którego szuka; znajduje to uznanie w każdym słowie, wypowiedzianym o charakterze, co więcej, w każdym fakcie i okoliczności, w płynącej rzece, w szumiącym łanie zboża. Pełne pochwały patrzą ku nam, oddają nam hołd, ślą ku nam strumień uczucia: niema przyroda, góry i światła firmamentu. Te wskazówki, rzucone nam niejako w śnie i w nocy, zużyjmy w świetle dnia. Badacz powinien czytać historię czynnie, a nie biernie; swoje własne życie uważać za tekst, a książki za komentarz. W ten sposób przymuszona, Muza historii będzie wygłaszać przepowiednie; nigdy zaś nie powie ich tym, którzy nie mają dla siebie szacunku. Nie sądzę, iż będzie należycie czytał historię ten, kto uważa, że czyny ludzi o szeroko rozgłośnych nazwiskach, dokonane w odległych czasach, miały głębszy sens niż to, co on czyni dzisiaj. Świat istnieje po to, by każda jednostka mogła się ukształtować. Nie ma w historii takiego okresu ani układu społecznego, ani sposobu postępowania, któremu by nie odpowiadał pewien szczegół życia tej jednostki. Każda rzecz dąży w przedziwny sposób do skrótu samej siebie i oddania człowiekowi całej swej treści. Człowiek powinien zrozumieć, że może przeżyć całą historię w swej własnej osobie. Siedzi sobie spokojnie w domu i nie cierpi osobiście zniewag ze strony królów czy cesarstw, ale niech wie, że większy jest, niźli cała geografia i wszystkie rządy świata; niech przeniesie punkt widzenia, z którego pospolicie czyta się historię, z Rzymu, z Aten, z Londynu na siebie samego, niech będzie mocno przekonany, że to jest trybunałem, i jeżeli Anglia czy Egipt mają mu coś do powiedzenia, on ich sprawę zbada; jeżeli nie, niech zamilkną na zawsze. Niech osiągnie i niech utrzyma ten górny widok, w którym fakty wyjawiają swój sens tajemny, a poezja i kronika są sobie podobne. Instynkt duszy, cel natury, zdradza się w użytku, jaki robimy ze znamiennych opowiadań historii. Czas rozprasza na lśniący eter trwałą kanciastość faktów. Żadna kotwica, żadna lina, żadne zagrody nie potrafią utrzymać faktu faktem. Babilon, Troja, Tyr, Palestyna, nawet wczesny Rzym, przechodzą już w opowieść. Ogród Raju, słońce, które się zatrzymało w Gibeon, są już dla wszystkich narodów poezją. Kto zatroszczy się o to, co było faktem naprawdę, skoro z faktu tego zrobiliśmy konstelację i zawiesiliśmy na niebie, jako znak nieśmiertelny? Londyn, Paryż i Nowy Jork muszą też pójść takim szlakiem. "Cóż to jest historia?" - powiedział Napoleon - "to umówiona bajka". Naokoło naszego życia tkwią Egipt, Grecja, Galia, Anglia, Wojna, Kolonizacja, Kościół, Sąd, Przemysł, niby to kwiaty i naturalne ozdoby, poważne i wesołe. Nie będę już więcej zwracał na nie uwagi. Wierzę w Wieczność. Mogę odnaleźć Grecję, Azję, Włochy, Hiszpanię i Wyspy Brytyjskie, geniusz i twórczy pierwiastek każdej i wszelkiej epoki - w moim własnym duchu. Napotykamy zawsze wybitne fakty historii w naszym osobistym doświadczeniu i w nim stwierdzamy ich prawdę.ŹCała historia staje się subiektywną; innymi słowy: historia właściwie nie istnieje, istnieje tylko biografia. Każdy umysł musi sam poznać naukę, musi odbyć drogę poprzez cały teren. Czego sam nie zobaczy, czego sam nie przeżyje, tego nie pozna. Umysł traci wszelką korzyść, płynącą ze stwierdzenia w samym sobie jakiejś prawdy, o ile wiek miniony streścił ją dla podręcznej wygody w formę albo w regułę, traci właśnie z powodu muru, jakim jest ta reguła. Gdzieś, kiedyś, będzie się musiał domagać i znajdzie sobie wyrównanie za tę stratę przez to, iż sam tę pracę wykona. Ferguson odkrył wiele rzeczy w astronomii, które już były dawno znane. Tym lepiej dla niego. Tym właśnie musi być historia - inaczej jest niczym. Każdy przepis prawny, który państwo wprowadza w życie, wskazuje na pewien fakt w ludzkiej naturze, nic więcej. W sobie samych musimy zobaczyć konieczne uzasadnienie każdego faktu, musimy zobaczyć, jak to mogło i musiało się stać. Stańmy przed jakimkolwiek dziełem, ogólnym i jednostkowym, przed mową Burke'a, przed zwycięstwem Napoleona, przed męczeństwem Sir Tomasza More'a, przed śmiercią na szafocie Sidneya, Marmaduke'a Robinsona, przed panowaniem francuskiego Terroru, przed wieszaniem czarownic z nakazu władz kościelnych w Salem, przed odrodzeniem fanatyzmu i przed zwierzęcym magnetyzmem w Paryżu i Providence. I oto stwierdzamy, że pod wpływem podobnych okoliczności doznawalibyśmy takichże samych uczuć i dokonalibyśmy takichże samych czynów; że dążymy do opanowania intelektualnego poszczególnych stopni, do osiągnięcia tejże samej wysokości albo tegoż samego poniżenia, które osiągnął nasz bliźni, zastępca za nas działający. Wszelkie zagłębianie się w starożytności, wszelka ciekawość w stosunku do piramid, do odkopanych miast, do Stonehenge i do kolisk w Ohio, do Meksyku i do Memfis, płynie z pragnienia usunięcia tego nieopanowanego, nieokrzesanego i niedorzecznego Wtedy i Tam i wprowadzenia na ich miejsce Tu i Teraz. Belzoni kopie i robi pomiary w grobach z mumiami i piramidach tebańskich dotąd, dopóki nie dostrzeże, że kończy się różnica pomiędzy kolosalnym dziełem a nim samym. Kiedy się przekonał w ogóle i w szczególe, że dzieło to zostało wykonane przez osobę podobną do niego, posiadającą takie a takie narzędzia i takie a takie motywy, i w celu, dla którego on sam byłby także pracował, to rozwiązał postawione sobie zagadnienie; myśl jego żyje wraz z całym szeregiem świątyń, sfinksów i katakumb, przechodzi przez nie wszystkie z pełnym zadowoleniem, a one ożywają na nowo dla ducha, czyli są teraz. Katedra gotycka stwierdza, że została zbudowana przez nas i równocześnie stwierdza, że nie została przez nas zbudowana. Naturalnie zbudował ją człowiek, ale nie znajdujemy jej we współczesnym człowieku. Lecz zabierzmy się do historii powstania katedry. Przenosimy się na miejsce i w stan duszy budowniczego. Przypominamy sobie mieszkańców boru, pierwsze świątynie, trzymanie się pierwszego typu i ozdabianie go w miarę wzrostu bogactwa narodowego; wartość, którą drzewo otrzymuje przez rzeźbę, doprowadziła do rzeźbienia całej kamiennej góry katedry. Przeszedłszy przez ten proces, dodawszy do tego Kościół katolicki z jego krzyżem, muzyką, procesjami, dniami poświęconymi świętym i czcią obrazów, przemieniliśmy się niejako w człowieka, który zbudował tum; spostrzegliśmy, jak to mogło i musiało się stać. Mamy dostateczne uzasadnienie tego faktu. Różnicę między ludźmi stwarza ich własny sposób asocjacji. Jedni ludzie grupują przedmioty według barwy, wielkości i innych warunków zewnętrznych; drudzy według podobieństwa wewnętrznego, czyli według stosunku przyczyny i skutku. Postęp intelektu kieruje się ku jaśniejszej wizji przyczyn, która nie dba o różnice na powierzchni. Dla poety, dla filozofa, dla świętego wszystkie rzeczy są przyjazne i uświęcone, wszystkie wypadki korzystne, wszystkie dni są świętami, a wszyscy ludzie mają pierwiastek boski. Bo oko ich tkwi w życiu i pomija okoliczność. Każda chemiczna substancja, każda roślina, każde zwierzę w swoim wzroście uczy o jedności przyczyny, o różnorodności zewnętrznego wyglądu. A skoro unosi nas i otacza ta wszechtwórcza natura, miękka i płynna, ni to chmura, ni powietrze, czemuż mamy trwać w twardym pedantyzmie i uwielbiać tylko kilka kształtów? Czemuż mamy się liczyć z czasem, z wielkością, postacią zewnętrzną? Dusza nie zna tych rzeczy, a geniusz, posłuszny swemu panu, umie bawić się z nimi, jak małe dziecko bawi się ze starcami lub igra w kościele. Geniusz bada myśl przypadkową i, cofnięty daleko w łono rzeczy, widzi promienie wychodzące z jednego globu, które zanim padną na jakiś przedmiot, rozchodzą się wzdłuż nieskończonej ilości przekątnych. Geniusz odkrywa poprzez muchę, poprzez gąsienicę, poczwarkę i jajo tę samą niezmienną jednostkę; poprzez niezliczone jednostki ustalony gatunek, poprzez wiele gatunków rodzaj; porzez rodzaj stały typ; poprzez wszystkie królestwa zorganizowanego życia wieczną jedność. Natura jest zmienną chmurą, która zawsze jest i nigdy nie jest ta sama. Rzuca tę samą myśl w całe zastępy kształtów, jak poeta tworzy dwadzieścia opowieści z tym samym morałem. Poprzez brutalność i oporność materii subtelny duch nagina wszystkie rzeczy do własnej woli. Diament spływa przed nim w miękki, lecz dokładny kształt, i w tej chwili, gdy nań patrzę, zarys jego i struktura znowu uległy zmianie. Nic nie jest bardziej ulotne od kształtu: ale nigdy nie zaciera się on zupełnie. W człowieku wciąż jeszcze wykrywamy ślady czy wskazania tego, co uważamy w rasach niższych za oznaki służalczości, a jednak one powiększają jego szlachetność i urok. Jo, u Ajschylosa przemieniona w krowę, dotyka niemile wyobraźnię, ale jakże zmienia się, gdy jako Izyda w Egipcie spotyka Jowisza-Ozyrysa, spotyka jako piękna kobieta, u której jedynym śladem przemiany pozostały rogi księżyca, wspaniale zdobiące jej czoło! Tożsamość historii jest tak wewnętrzna, jak różnorodność jest widoczna. Na powierzchni istnieje nieskończona różnorodność rzeczy; w centrum jest niezłożoność przyczyny. Ileż to jest czynów jednostki, w których rozpoznajemy ten sam charakter! Weźmy pod uwagę źródła naszych wiadomości o geniuszu Grecji. Mamy historię obywatelską tego ludu, podaną nam przez Herodota, Tucydydesa, Ksenofonta i Plutarcha, opowieść zupełnie wystarczającą o tym, jakiego rodzaju byli ludźmi i co zrobili. I znowu wyraz tej samej duszy został zachowany dla nas w ich literaturze, w poematach epickich i lirycznych, w dramatach i filozofii, a zatem w pełnym swoim kształcie. Jeszcze raz odnajdujemy ją w architekturze, w pięknie niejako samej istoty umiarkowania, ograniczającego się do linii prostej i do kwadratu - geometria przemieniona w budynek. A potem jeszcze raz widzimy tę duszę w rzeźbie, która jest "języczkiem u wagi wyrazu", mnóstwem kształtów o najwyższej swobodzie ruchu, nie przekraczających nigdy granic idealnej pogody ducha; niby wyznawcy, wykonujący jakiś religijny taniec przed bogami, co, choć w mękach konwulsji i śmiertelnym zmaganiu, nie odważają się złamać figury i dostojnego ładu swego tańca. Tak to dla geniusza jednego znakomitego ludu mamy aż czterokrotny wyraz; a przecież dla zmysłów cóż więcej niepodobnego między sobą, jak oda Pindara, marmurowy centaur, perystyl Partenonu i ostatnie czyny Focjona? Każdy z nas musiał zauważyć, że są twarze i kształty, które nie posiadając żadnego wzajemnie podobnego rysu, sprawiają na widzu takie samo wrażenie. Dany obraz lub ustęp poematu, jeżeli nie wzbudzają tego samego ciągu myśli, to jednak narzucą nam ten sam nastrój, co jakaś przechadzka po górskiej dziczy, chociaż podobieństwo nie nasuwa się zmysłom w żaden sposób, lecz jest ukryte i poza zasięgiem rozumienia. Natura jest nieskończonym różnorodnym składaniem i powtarzaniem kilku zaledwie praw. Nuci starą, dobrze znaną piosenkę, przemieniając ją w nieprzeliczone wariacje. Natura pełna jest rodzinnego, wysoce subtelnego podobieństwa poprzez wszystkie swe dzieła; cieszy się, że może nas wprawiać w zdumienie podobieństwami w najmniej oczekiwanych szczegółach. Widziałem kiedyś głowę starego sachema leśnego, która od razu przywiodła mi na myśl wypukłość łysego szczytu górskiego, bruzdy czoła podsuwały ideę warstwic skały. Są ludzie, których zachowanie się ma ten sam istotny blask, co prosta i dostojna rzeźba na fryzach Partenonu i zabytki najwcześniejszej sztuki greckiej. Można znaleźć utwory tegoż właśnie charakteru w księgach wszystkich wieków. Czymże innym jest Guida Reniego "Jutrzenka" w pałacu Rospigliosi, jak nie myślą ranną, tak jak konie w niej to tylko ranne chmurki? Kto tylko zada sobie trud badania różnorodności swych działań - i tych, do których się skłania zawsze w pewnych nastrojach duszy, i tych, do których czuje odrazę, spostrzeże, jak głęboko dochodzi łańcuch pokrewieństwa. Malarz jeden mówił mi, że nikt nie może narysować drzewa, nie przemieniając się do pewnego stopnia w drzewo, ani też narysować dziecka, studiując jedynie zarysy jego kształtów; dopiero obserwując przez jakiś czas ruchy i zabawy dziecka, malarz wchodzi w jego naturę i może je rysować do woli w każdej postawie. Tak Roos "wchodził w najgłębszą istotę owcy". Znałem rysownika, pracującego przy mapach katastralnych, który spostrzegł, że nie może szkicować skał, zanim nie wyjaśniono mu pierwej ich geologicznego układu. Wspólny początek wielu różnorodnych dzieł leży w pewnym stanie myśli. Bo duch, nie fakt, jest wszędzie ten sam. Przez głębsze ujęcie rzeczy, a nie w pierwszym rzędzie przez pełne trudu nabycie wielu ręcznych zdolności, osiąga artysta moc budzenia innych dusz do danej działalności. Jest takie powiedzenie, że "przeciętne dusze płacą tym, co robią, szlachetniejsze tym, czym są". Czemuż to tak? Oto dlatego, że głęboka natura budzi w nas przez swoje słowa i czyny, przez sam swój wygląd i zachowanie, tę samą siłę i piękno, jakie przemawiają do nas z galerii rzeźb, z galerii obrazów. Historia obywatelska i naturalna, historia sztuki i literatury, musi być wyjaśniona przez historię jednostki, inaczej zostanie tylko pustym słowem. Nie ma rzeczy, która by nie była związana z nami, nie ma rzeczy, która by nas nie interesowała - królestwo, uniwersytet, drzewo, koń czy podkowa, korzenie wszystkich tych rzeczy tkwią w człowieku. Santa Croce i katedra Św. Piotra to tylko nieudane kopie boskiego modelu. Katedra strasburska jest materialnym odpowiednikiem duszy Erwina ze Steinbachu. Prawdziwy poemat - to dusza poety; prawdziwy statek - to budowniczy statku. Gdybyśmy mogli otworzyć człowieka, spostrzeglibyśmy w nim przyczynę najdrobniejszego zakrętu i zawinięcia jego dzieła, jak każdy grzebień i odcień muszli morskiej istnieje już z góry w wydzielczych organach ryby. Całość heraldyki i rycerstwa tkwi w uprzejmości. Człowiek o subtelnych manierach wymówi twoje nazwisko z tą całą ozdobą, jakiej kiedykolwiek mogłyby użyczyć twemu nazwisku towarzyszące mu arystokratyczne tytuły. Codzienne potoczne doświadczenie sprawdza dla nas zawsze jakąś dawną przepowiednię, zamienia w rzeczy słowa i znaki, któreśmy słyszeli i widzieli, nie zwracając jednak na nie uwagi. Pani, z którą kiedyś odbywałem konną przejażdżkę po lesie, powiedziała mi, że las zawsze wydaje się jej, jakby czekał, jak gdyby duszki, zamieszkujące go, zawieszały swoje czynności, aż wędrownik przejdzie; tę myśl poezja uświetniła w tańcu duszków, który przerywa się za zbliżeniem ludzkiej stopy. Człowiek, który oglądał wschód księżyca, przebijającego się przez chmury o północy, uczestniczył, jak archanioł, w stworzeniu świata i światła. Przypominam sobie, jak w jeden letni wieczór, na obszernym polu, towarzysz mój wskazał na duży obłok, który rozciągał się pewno na ćwierć mili wzdłuż widnokręgu, a miał zupełnie kształt cheruba, jak go malują po kościołach: okrągły owal w środku, który łatwo można było ożywić przez oczy i usta, podparty z obu stron szeroko rozwiniętymi symetrycznymi skrzydłami. Co raz się zdarzyło w powietrzu, mogło powtarzać się częściej - i takie zjawisko było prawdopodobnie pratypem powszechnego dzisiaj ornamentu. Widziałem na niebie łańcuch letnich błyskawic, który mnie pouczył od razu, że Grecy wzorowali się na przyrodzie, malując piorun w ręku Jowisza. Widziałem śnieg namiecony wzdłuż muru kamiennego, który niezawodnie podsunął myśl powszechnie stosowanego architektonicznego wolutu, służącego do podparcia wieży. Otaczając się oryginalnymi zjawiskami, odkrywamy na nowo style i ozdoby architektury, w miarę jak spostrzegamy, w jaki sposób właśnie każdy lud ozdabiał swe prymitywne mieszkania. Świątynia dorycka zachowuje podobieństwa do drewnianej chaty, w której mieszkał Doryjczyk. Pagoda chińska to wyraźnie namiot mongolski. Indyjskie i egipskie świątynie wciąż zdradzają, iż są w związku z mogiłami i podziemnymi domami przodków tych ludów. "Zwyczaj budowania domów i grobów w litej skale" - mówi Heeren w swoich "Badaniach nad Etiopami" - "zadecydował w sposób zupełnie naturalny o zasadniczym charakterze nubijsko-egipskiej architektury w kierunku ogromu kształtu. W grotach tych, przygotowanych już przez naturę, oko przyzwyczaiło się przestawać z potężnymi kształtami i masami tak, że kiedy sztuka przyszła w pomoc naturze, nie mogła ona poruszać się na skali małej, jeżeli nie chciała poniżyć samej siebie. Czymże byłyby posągi naturalnej tylko wielkości lub wymuskane portyki i skrzydła, zestawione z tymi gigantycznymi halami, przed którymi jedynie kolosy mogły siedzieć jako straż, w których tylko one mogły wspierać się o filary wnętrz?" Kościół gotycki wyraźnie bierze swój początek z surowego zastosowania drzew leśnych z ich wielkim bogactwem gałęzi do uroczystego i dostojnego łuku-arkady, bo opaski wokoło rozszczepionych filarów wciąż jeszcze wskazują, iż były to zielone wici, którymi związano słupy. Nikt nie może, idąc drogą wyciętą poprzez las, nie zauważyć architektonicznego wyglądu lasu, zwłaszcza w zimie, gdy nagość wszystkich innych drzew odsłania niski sklepiony łuk w saksońskim stylu. W lesie też, w zimowy podwieczerz, można spostrzec również początek witraża, zdobiącego gotyckie katedry, w barwach zachodniego nieba, oglądanego poprzez nagie, krzyżujące się gałęzie boru. A każdy miłośnik natury, wszedłszy do starych gmachów Oksfordu i do katedr angielskich, poczuje, że bór ciążył nad duszą budowniczego, że jego dłuto, piła i hebel wciąż odtwarzały leśne paprocie, strzeliste kłosy kwiatów, drzewo świętojańskie, wiąz, dąb, sosnę, świerk i jodłę. Gotycka katedra to kwitnięcie w kamieniu, ujarzmione przez nienasycone pożądanie harmonii, tkwiące w człowieku. Granitowa góra rozkwita w wieczysty kwiat, pełen lekkości i subtelności w wykończeniu, o powietrznych proporcjach i perspektywie, właściwych żywemu pięknu. W podobny sposób wszystkie publiczne zdarzenia powinny być zindywidualizowane, wszystkie jednostkowe zdarzenia uogólnione. Wtedy Historia staje się od razu płynną i prawdziwą, a Biografia głęboką i wzniosłą. Jak Pers naśladował w wysmukłych słupach i kapitelach swej architektury łodygę i kwiat lotosu i palmy, tak dwór perski w okresie swej wspaniałości nie zaprzestał nigdy koczownictwa swych barbarzyńskich plemion, lecz wędrował z Ekbatany, gdzie spędzano wiosnę, do Suzy w lecie i do Babilonu na zimę. We wczesnej historii Azji i Afryki koczownictwo i uprawa roli stanowią dwa antagonistyczne fakty. Geografia Azji i Afryki wymagała życia koczowniczego. Ale nomadowie byli postrachem tych wszystkich, których gleba lub korzyści targu skusiły do zakładania miast. Rolnictwo przeto było religijnym nakazem; nosiło ten charakter z powodu niebezpieczeństw, grożących państwu ze strony koczownictwa. I w tych późnych i żyjących pełnym życiem obywatelskim krajach, w Anglii i Ameryce, owe skłonności staczają wciąż jeszcze odwieczną bitwę w narodzie i w jednostce. Nomadowie Afryki byli zmuszani do wędrówek przez napady gzów, które doprowadzają bydło do szału i każą szczepowi wynosić się i przepędzać bydło na czas deszczowej pory do wyższych piaszczystych okolic. Nomadowie Azji szukają nowych pastwisk z każdym miesiącem. W Ameryce i Europie koczownictwo płynie z handlu, z ciekawości; niezawodnie, jest to postęp pewien od gza znad Astaboras do anglo- i italomanii z okolic Zatoki Bostońskiej. Święte miasta, do których nakazywano periodyczne wędrówki religijne, i ścisłe prawa i zwyczaje, zdążające do wzmocnienia węzła narodowego poczucia, służyły za hamulec na zatwardziałych włóczęgów: scalone wartości długiego przebywania w jednym miejscu nakładają ograniczenia na podróżnictwo dzisiejszych dni. Antagonizm tych dwóch dążeń jest nie mniej czynny w jednostkach, zależnie od tego, czy przeważa zamiłowanie do przygody, czy chęć spokoju. Człowiek o twardym zdrowiu i bujnym temperamencie ma zdolność szybkiego zadomowienia się, mieszka w krytym wozie i włóczy się poprzez wszystkie szerokości geograficzne z tą samą łatwością, co i Kałmuk. Na morzu, w lesie czy w zaspie śnieżnej śpi tak samo ciepło, je z takim samym dobrym apetytem i przystaje do kompanii tak samo swobodnie jak przy własnym kominku. Być może także, iż ta jego łatwość ma głębszy podkład; leży ona w bogatszej, niż u innych ludzi, serii jego zdolności obserwacyjnych, które wywołują w nim mocne zainteresowanie, ilekroć jego wzrok napotka świeże przedmioty. Narody pasterskie były nędzne i głodne aż do stanu rozpaczy; i to intelektualne koczownictwo również, o ile jest nadmierne, rujnuje duszę, rozpraszając jej siłę na mieszaninę przedmiotów. Umysł domatorski, z drugiej strony, owo ograniczenie się i zadowolenie, które znajduje wszystkie pierwiastki swego życia we własnej swej glebie, ma także swoje niebezpieczeństwa monotonii i psucia się, o ile nie bywa pobudzane przez obce zastrzyki. Wszystko, cokolwiek jednostka widzi poza sobą, odpowiada stanom jej duszy i wszystko staje się jej z kolei zrozumiałe, w miarę jak wnioskowanie prowadzi ją do tej prawdy, do której dany fakt lub szereg faktów należy. Świat pierwotny - praświat, jak zowią go Niemcy - mogę się weń zanurzyć w samym sobie i mogę go szukać po omacku badawczymi palcami w katakumbach, bibliotekach i połamanych płaskorzeźbach i torsach ze zniszczonych willi. Na czym gruntuje się to zainteresowanie, które odczuwają wszyscy w stosunku do greckiej historii, nauki, sztuk i poezji, we wszystkich jej okresach, od heroicznej czy homeryckiej epoki począwszy, aż do domowego życia Ateńczyków i Spartan w kilka wieków później? Na czymże innym, jak nie na tym fakcie, że każdy człowiek przechodzi osobiście przez okres grecki. Stan grecki jest to okres cielesnej natury, jako doskonałej pełni zmysłów, i duchowej natury, rozwiniętej w ścisłej jedności z ciałem. W tym okresie istniały owe ludzkie formy, które dostarczały rzeźbiarzowi modeli do Herkulesa, Feba i Jowisza, tak niepodobnych do kształtów częstych na ulicach nowożytnych miast, gdzie twarz jest zamazaną plamą rysów; przeciwnie, tamte twarze są ułożone z rysów nie zepsutych, mocno określonych i symetrycznych, gdzie oczodoły są tak ukształtowane, że niemożliwością byłoby dla oczu patrzeć zezem lub rzucać ukradkowe spojrzenia na boki - te postacie muszą zwracać całą głowę. Obyczaje tej epoki są proste i dumne. Szacunek oddawany jest osobistym zaletom, odwadze, uprzejmości, panowaniu nad sobą, sprawiedliwości, sile, szybkości, donośnemu głosowi, szerokiej piersi. Zbytek i wystawność są nieznane. Rzadkie zaludnienie i ubóstwo sprawiają, że każdy jest swym własnym służącym, kucharzem, rzeźnikiem i żołnierzem, a zwyczaj zaspokajania swych potrzeb przez samego siebie wychowuje ciało do przedziwnych aktów. Tacy są właśnie Homerowi Agamemnon i Diomedes, a niewiele różni się obraz, jaki kreśli o sobie i o współrodakach swoich Ksenofont w "Anabazie". "Kiedy armia przekroczyła rzekę Teleboas w Armenii, spadł obfity śnieg, a zastępy leżały, przygnębione, na ziemi pokrytej śniegiem. Ale Ksenofont podniósł się nagi i wziąwszy topór, zaczął rąbać drzewo, na co inni powstawszy, czynili to samo". W całej armii swoboda mowy jest nieograniczona. Sprzeczają się w sprawach łupu, prowadzą targi z dowódcami o każdy nowy rozkaz, a Ksenofont ma tak samo cięty język, nawet bardziej jeszcze niż inni, i płaci pięknym za nadobne. Któż nie spostrzegł, że mamy tu do czynienia z gromadą wielkich dzieci, posiadającą taki właśnie kodeks honoru i taką luźną dyscyplinę, jaką mają właśnie podrastający chłopcy? Przepyszny urok tragedii starożytnej, urok starej literatury w ogóle leży w tym, że postaci w nich mówią po prostu, mówią jak osoby, które posiadają dużo zdrowego sensu, nie wiedząc o tym wcale, nim jeszcze zwyczaj refleksji nie stał się zasadniczym zwyczajem ich umysłu. Nasz podziw dla starożytności nie jest podziwem dla rzeczy starych, ale dla rzeczy naturalnych. Grecy nie są skłonni do refleksji, ale osiągają doskonałość zmysłów i zdrowia, mają fizyczną organizację najsubtelniejszą w świecie. Dorośli postępowali z prostotą i wdziękiem dzieci. Tworzyli wazy, tragedie i posągi takie, jakie zdrowe zmysły tworzyć powinny, to jest: z dobrym smakiem. Takie rzeczy tworzono zawsze i tworzy się je dzisiaj, gdziekolwiek istnieje zdrowa fizyczność; ale Grecy, jako gatunek, przewyższyli wszystkich z powodu swej wyższej organizacji. Łączą oni energię męskości z ujmującą nieświadomością dziecka. Wdzięk tego zachowania polega na fakcie, że ono przystoi właśnie człowiekowi, i że każdy człowiek zna je na mocy tego, iż był kiedyś sam dzieckiem; poza tym, zawsze spotkać można jednostki, które zachowały te charakterystyczne cechy. Człowiek obdarzony dziecięcym geniuszem i wrodzoną energią jest wciąż Grekiem i budzi na nowo naszą miłość do Muzy Hellady. Uwielbiam miłość natury w "Filoktecie". Czytając owe piękne apostrofy do snu, do gwiazd, skał, gór, fal, czuję, jak czas uchodzi, jakoby morze w chwili odpływu. Czuję wieczność człowieka, identyczność jego myśli. Grek miał, zdaje się, takie same istoty za towarzyszów, co i ja. Słońce i księżyc, ogień i woda, poruszały jego serce tak samo, jak poruszają i moje. W takiej chwili to przechwalone rozróżnienie między grecką a angielską naturą, między szkołą klasyczną a romantyczną, wydaje się powierzchowne i szkolarskie. Kiedy myśl Platona staje się myślą we mnie, kiedy prawda, co zapalała duszę Pindara, zapala i moją, wtedy czas przestaje istnieć. Kiedy czuję, że my dwaj spotykamy się w przyjmowaniu wrażenia, że nasze dwie dusze zabarwiają się tym samym odcieniem i niejako zlewają się w jedność, czemuż mam mierzyć szerokości geograficzne, czemuż mam liczyć egipskie lata? Badacz wyjaśnia sprawy wieku rycerstwa procesami swego własnego okresu rycerstwa, a dni morskich przygód i podróży naokoło świata zupełnie równoległymi miniaturowymi doświadczeniami z własnego życia. Do świętej historii świata posiada on ten sam klucz. Kiedy głos proroka z głębin starożytności brzmi dlań jedynie jako echo dziecięcego uczucia, echo modlitwy z lat młodości, wtedy przenika on do prawdy, poprzez zamęt, wniesiony przez tradycję, i karykaturę, narzuconą przez instytucje. Rzadkie, niezwyczajne duchy przychodzą do nas co pewien czas i otwierają przed nami nowe fakty w naturze. Widzę dobrze, że mężowie Boży chodzili od czasu do czasu między ludźmi i dawali znać o swym posłannictwie sercu i duszy najpospolitszego słuchacza. Stąd to, niezawodnie, pochodzi trójnóg, kapłan, kapłanka, natchniona bożym powiewem. Jezus dziwi i przeraża ludzi zmysłów. Nie mogą Go ani z historią związać, ani z sobą pogodzić. Ale w tej chwili, gdy dochodzą do poczucia czci dla swoich intuicji i pragną życia w świętości, ich własna pobożność wyjaśnia im każdy fakt, każde słowo Jezusa. Jak łatwo te stare religie Mojżesza, Zoroastra, Maniego, Sokratesa zadomawiają się się w umyśle! Nie mogę w nich doszukać się starożytności. Należą tak samo do mnie, jak należały do nich. Oglądałem pierwszych mnichów i pustelników, nie przebywając ani mórz, ani wieków. Kilkakroć spotkałem jednostki tak zaniedbujące pracę czynną i oddające się wzniosłej kontemplacji, takich wyniosłych filantropów, żebrzących w imię Boże, że w dziewiętnastym stuleciu przedstawiały one dokładnie Szymona Słupnika, pustynię Tebaidy i pierwszych Braci Mniejszych. Istota kapłaństwa Wschodu i Zachodu, w religii magów, braminów, druidów i Inkasów, jest wyłożona w prywatnym życiu jednostki. Przyduszający wpływ twardego formalisty na małe dziecko, stępiający jego zapał i odwagę, paraliżujący rozum, i to bez wywołania oburzenia, lecz jedynie budzący trwogę i posłuszeństwo, a nawet pewną sympatię dla tyranii, staje się faktem zrozumiałym dla tego dziecka, gdy dorośnie do wieku męskiego, po prostu przez samo spostrzeżenie, że ciemiężyciel jego młodości był tak samo dzieckiem, tyranizowanym przez owe imiona, słowa i formuły, którym jedynie służył jako narzędzie wpływu na młodzież. Ten fakt pouczy go o wiele lepiej o tym, jak oddawano część Baalowi i budowano piramidy, niż odkrycie przez Champolliona nazwisk wszystkich pracowników i kosztów każdej cegły. Asyrię i mogiły w Cholula znajduje każdy u progu swego domu; on sam wytyczył ich piony i poziomy. Na odwrót, w proteście, jaki zakłada każdy rozważny człowiek przeciwko zabobonom swoich czasów, powtarza on krok za krokiem rolę dawnych reformatorów i w poszukiwaniu prawdy znajduje, jak oni, nowe niebezpieczeństwa dla cnoty. Na nowo uczy się, jakiej to moralnej tężyzny potrzeba, aby zastąpić pas zabobonu. Wielkie rozluźnienie moralności idzie tuż za reformą. Ileż to razy w historii świata Luter swego czasu musiał opłakiwać upadek pobożnej cn Przykład: Jeśli dzień po dniu żałuję za przyjacielem, który odjechał, to sobie szkodzę. Zużyotliwości we własnym domu. "Doktorze" - rzekła raz do Marcina Lutra jego żona - "jakże to się dzieje, że kiedyśmy podlegali papiestwu, modliliśmy się tak często i tak żarliwie, a dziś modlimy się z wielką oziębłością i bardzo rzadko?" Człowiek, posuwając się w latach, odkrywa, jak głęboko sięgają jego prawa do literatury - w każdej bajce i w każdej prawdziwej historii. Spostrzega, że poeta nie był jakimś dziwakiem, który opisywał nie zdarzone i niemożliwe sytuacje, ale że jego piórem pisał wszechczłowiek swą spowiedź, prawdziwą dla poety i prawdziwą dla wszystkich. Swoją własną tajemną biografię odnajduje w liniach, przedziwnie dlań zrozumiałych, rzuconych na papier jeszcze przed jego przyjściem na świat. W osobistych swych przejściach spotyka - jedną po drugiej - wszystkie opowieści Ezopa, Homera, Hafiza, Ariosta, Chaucera, Scotta, i sprawdza je w przejściach własnej głowy i w pracy własnych rąk. Piękne baśnie Greków, istotne twory wyobraźni, aŹnie fantazji, są prawdami powszechnymi. Jakiż to zakres znaczeń i jakie wieczne zastosowanie ma opowieść o Prometeuszu! Oprócz swej pierwotnej wartości jako pierwszy rozdział historii Europy (bo mitologia lekko przysłania fakty autentyczne: wynalezienie sztuk mechanicznych i emigrację do kolonii) daje historię religii z pewnym nawiązaniem do wiary wieków późniejszych. Prometeusz to Jezus starej mitologii. Jest on przyjacielem ludzkości; stoi między niesprawiedliwą "sprawiedliwością" wiecznego Ojca a rasą śmiertelników i z gotowością cierpi wszystko dla nich. Ale tam, gdzie odchodzi od typu kalwińskiego chrześcijaństwa i pokazuje Prometeusza jako buntownika przeciw Jowiszowi, przedstawia nam ten mit ów stan duszy, który pojawia się wszędzie tam, gdzie doktryna teizmu jest wykładana w surowej obiektywnej formie; ten bunt zdaje się być samoobroną człowieka przeciw tej nieprawdzie, to znaczy: jest niezadowoleniem z faktu istnienia Boga, w który się ma tylko wierzyć, jest uczuciem, że obowiązek szacunku jest ciężarem. Ukradłoby ono, gdyby mogło, ogień Stwórcy i żyło bez niego i niezależnie od niego. "Prometeusz w okowach" jest "romansem" sceptycyzmu. Nie mniej prawdziwymi dla wszystkich czasów są szczegóły tego oto majestatycznego apologu. Oto Apollo pasie stada Admetusa - mówią poeci. Bogowie, schodząc między ludzi, nie są nam znani. Jezus nie był znany; nie byli też Sokrates i Szekspir. Anteusz dusił się w uścisku Heraklesa, ale ilekroć dotknął matki-ziemi, siły jego odnawiały się. Człowiek jest osłabłym olbrzymem, ale pomimo całej jego słabości, zarówno jego ciało jak dusza nabierają żywotności przez zwyczaj obcowania z naturą. Siłę muzyki, moc poezji, która rozwija i niejako przypina skrzydła stałej naturze, wyjaśnia zagadka Orfeusza. Filozoficzne spostrzeżenie identyczności poprzez nieskończone przemiany form każe człowiekowi zrozumieć Proteusza. Kimże innym jestem ja, którym się śmiał czy płakał wczoraj, którym ostatnią noc przespał jak martwy zewłok, a dziś rano powstał i wybiegł? I cóż innego widzę naokoło siebie, jak nie przemiany Proteusza? Każdą myśl moją mogę usymbolizować, używając imienia jakiegokolwiek faktu, ponieważ każde stworzenie jest człowiekiem czynnym lub biernym. Tantal - to niemożność picia strumienia myśli, który bez ustanku lśni się i faluje przed wzrokiem duszy. Przechodzenie dusz nie jest bajką. Chciałbym, aby nią było; ale mężczyźni i kobiety są tylko półludźmi. Każde zwierzę na dziedzińcu zagrody, na polu i w lesie, na ziemi i w podziemnych wodach, umiało wcisnąć się i pozostawić odcisk swych rysów i kształtów na tym i owym spośród stworzeń stojących prosto, patrzących w niebo, obdarzonych mową. O bracie! Zatrzymaj odpływ swojej duszy, odpływ w dół ku kształtom, w których obyczaje od wielu lat już się ześlizgnąłeś. Bliską i odpowiednią dla nas jest także bajka o Sfinksie, o którym mówią, iż siedział na brzegu drogi i zadawał zagadki każdemu przechodniowi. Jeżeli człowiek nie mógł dać odpowiedzi, Sfinks pochłaniał go żywcem. Jeżeliby mógł rozwiązać zagadkę, Sfinks byłby zginął. Czymże jest nasze życie, jak nie nieprzejrzaną chmarą skrzydlatych faktów i zdarzeń? We wspaniałej różnorodności przychodzą te zmiany, a wszystkie zadają pytania ludzkiemu duchowi. Ludzie, którzy nie umieją odpowiedzieć wyższą mądrością tym faktom i pytaniom, muszą im służyć. Fakty nakładają na nich ciężary, tyranizują ich i czynią z ludzi rozumu ludzi rutyny; literalne posłuszeństwo wobec faktów zagasiło w nich wszelką iskierkę owego światła, bez którego człowiek nie jest człowiekiem. Lecz o ile człowiek trwa wiernie przy swych lepszych instynktach i uczuciach, i odrzuca władztwo faktów, jak ktoś, co z wyższej pochodzi rasy, trzyma się mocno duszy i nie traci z oczu zasad, wtedy fakty upadają łatwo i lekko na należne im miejsce; wiedzą, kto jest ich panem i wtedy najpospolitsze spośród nich przysparzają swemu panu chwały. W "Helenie" Goethego dostrzeżesz to samo pragnienie, iżby każde słowo stało się rzeczą. Te postaci, mówi on, te chimery, gryfy, Phorkias, Helena, Leda są "czymś" i wywierają specjalny wpływ na umysł. W tej mierze zatem są one wiecznymi bytami - i są tak rzeczywiste dzisiaj, jak w czasie pierwszej olimpiady. Przemieniając je znacznie, poeta swobodnie wypisuje swoje nastroje i nadaje im ciało stosownie do swej wyobraźni. I chociaż poemat ten jest nie powiązany, fantastyczny jak sen, jednak ma większą moc przyciągania, niż bardziej regularnie zbudowane dramaty tegoż autora; ma ją z tej przyczyny, iż stwarza przedziwną ulgę dla umysłu, odsuwając go od rutyny oklepanych obrazów, budzi uwagę czytelnika, a także fantazję jego, przez nieopanowaną wolność rysunku i przez nieustanne następstwo nagłych wstrząsów niespodzianki. Powszechna natura, przemożna wobec delikatnej natury barda, opanowuje go zupełnie i pisze poprzez jego rękę, tak że kiedy wydaje się, iż on daje ujście jedynie kaprysowi i nielogicznej romantycznej powieści, wynikiem jest jednak dokładna alegoria. Stąd Plato mówi, że "poeci wyrażają rzeczy wielkie i mądre, których sami nie rozumieją". Wszystkie opowieści średnich wieków dadzą się wyjaśnić jako zamaskowany lub pustacki wyraz tego, nad czego dokonaniem trudziła się w wielkiej powadze dusza ówczesna. Magia i wszystko, co jej przypisują, jest głębokim przeczuciem sił wiedzy ścisłej. Buty, obdarzone szybkością nadmierną, miecz o niespożytej ostrości, moc ujarzmiania żywiołów, użytek tajemnych właściwości metalów, rozumienie ptasich głosów są nieświadomymi wysiłkami duszy w należytym kierunku. Nadnaturalna odwaga bohatera, dar wieczystej młodości i przymioty im podobne są równocześnie usiłowaniem ludzkiego ducha, aby "nagiąć wygląd rzeczy do pragnień umysłu". W "Perceforeście" i "Amadisie z Walii" wieniec i róża rozkwitają na skroniach tej, co jest wierna, więdną na czole niestałej kochanki. W "Historii o chłopcu i płaszczu" nawet dojrzały czytelnik może doznać niespodziewanego przypływu szlachetnej radości z powodu triumfów rycerskiego Genelasa; i w istocie wszystkie żądania z duszkowych kronik, iż duszki nie lubią, aby je wymieniać po nazwisku, iż dary ich są kapryśne i nie należy im dowierzać, iż ten, kto szuka skarbów, musi milczeć i tak dalej - wszystko to, na moich oczach, sprawdza się w Concord, jakkolwiek tam było z ich prawdą w Kornwalii czy Bretanii. Jestże inaczej w najnowszej opowi bezustannej gonitwy od jednej rzeczy do drugiej, aż będzie niepodobnym zatrzymać ją przy jednej rzeczy dziesięeści romantycznej? Czytam "Narzeczoną z Lammermooru". Sir William Ashton jest maską, wyobrażającą pospolitą pokusę, zamek Ravenswood piękną nazwą dla dumnego ubóstwa, a zagraniczna misja państwowa jedynie Bunyanowym przebraniem na uczciwą zapobiegliwość. Wszyscy możemy zabić dzikiego byka, który by chciał szarpać piękno i dobro, o ile będziemy zwalczać niesprawiedliwość i zmysłowość. Lucy Ashton to jeszcze jedno imię wierności, która jest zawsze piękna i zawsze na tym świecie popada w nieszczęście. Ale równolegle z obywatelską i metafizyczną historią człowieka inna historia posuwa się naprzód codziennie - historia świata zewnętrznego, w którą nie mniej ściśle jest on włączony. Człowiek jest kompendium czasu; jest on jednak zarazem współzależnym od natury. Moc jego płynie z mnóstwa spowinowaceń, z faktu, że życie jego przeplata się z całym łańcuchem stworzeń organicznych i nieorganicznych. W starym Rzymie drogi publiczne, wychodząc z Forum, szły na północ, południe, wschód i zachód, do środka każdej prowincji imperium, sprawiając, że każde miasto targowe Persji, Hiszpanii, Brytanii było dostępne dla żołnierzy ze stolicy; tak też, niejako, z serca ludzkiego idą bite trakty do serca każdej rzeczy w naturze, aby sprowadzić ją pod panowanie człowieka. Człowiek jest wiązką stosunków, węzłem korzeni, których kwiatem i owocem jest świat. Jego zdolności odnoszą się do natur, będących poza nim, i z góry przepowiadają świat, który ma zamieszkiwać, jak płetwy ryb wykazują z góry, że istnieje woda, a skrzydła orła, jeszcze w zawiązku w jaju, zakładają z góry powietrze. Człowiek nie może żyć bez świata. Umieśćcie Napoleona w więzieniu na wyspie, nie dajcie jego zdolnościom ludzi, których by mógł użyć do działania, nie dajcie mu Alp do przebycia, żadnej stawki, o którą by toczył grę, a będzie tylko machał próżno rękami i wydawał się istotą niemądrą. Przenieśmy go do wielkich krajów, o gęstym zaludnieniu, o złożonych interesach i zwalczających się siłach, a zobaczymy, że człowiek-Napoleon, to znaczy człowiek obrysowany takim profilem i sylwetą, nie jest istotnym Napoleonem. To tylko cień Talbota; Jego materia nie jest tutaj - To, co tu widzisz, jest najmniejszą cząstką I najdrobniejszym ludzkości ułamkiem; Gdyby tu cały jego kształt się zjawił, To tak obszerny jest, tak wzniosłej miary, Że duch twój objąć go nie byłby w mocy. Szekspir, "Henryk VI" Kolumb potrzebuje planety, aby na niej wykreślić swą podróż. Newton i Laplace potrzebują miriadów wieków i gęsto zasianych niebieskich przestrzeni. Można by powiedzieć, że grawitacyjny system słoneczny jest już przepowiedziany w naturze umysłu Newtona. Nie mniej mózg Davy'ego czy Gay-Lussaca, badający od dzieciństwa powinowactwo i odpychanie się molekuł, antycypował prawa organizacji. Czyż oko ludzkiego embriona nie przepowiada światła, a ucho Haendla nie zapowiada czarodziejstwa harmonijnego dźwięku? Czyż konstruktywne palce Watta, Fultona, Whittemoreła, Arkwrighta nie zapowiadają dającej się przelewać, twardej i zdolnej do zahartowania tkanki metali, o właściwościach kamienia, wody i drzewa? Czyż wdzięczne zalety dziewczynki nie zapowiadają subtelności i ozdoby towarzystwa? Tu przypomina się nam działanie człowieka na człowieka. Umysł może rozważać swoją myśl przez wieki i nie zyskać takiego samopoznania, jakiego pasja miłości nauczy go w jeden dzień. Któż zna siebie, zanim nie uczuł się wstrząśnięty oburzeniem na gwałt lub nie usłyszał wymownego głosu albo nie podzielił bicia serca tysięcy w narodowym podnieceniu czy alarmie? Nikt nie może antydatować swego doświadczenia ani zgadnąć, jakie zdolności czy uczucie otworzy nowy przedmiot, tak jak nie można narysować dzisiaj twarzy osoby, którą zobaczy się jutro po raz pierwszy. Nie chcę na razie iść dalej poza ogólne stwierdzenie w zbadaniu przyczyn tej odpowiedniości. Ograniczam się do ustalenia, że należy czytać i pisać historię w świetle tych dwóch faktów, iż: umysł jest Jeden i natura jest z nim współzależna. Tak wszystkimi drogami dusza skupia i reprodukuje swoje skarby dla każdego ucznia. I on także przejdzie przez pełen cykl doświadczenia. Będzie zbierał w jedno ognisko promienie natury. Historia nie będzie dlań dłużej książką nudną. Będzie ona przesuwać się przed nim wcielona w każdego sprawiedliwego i mądrego człowieka. Nie wyliczajcie mi katalogu przeczytanych tomów, przytaczając tytuły w różnych językach. Dajcie mi uczuć, jakie okresy przeżyliście. Człowiek powinien być świątynią sławy. Powinien chodzić, jak poeci opisują tę boginię, w sukni całej malowanej w nadzwyczajne zdarzenia i doświadczenia: tą różnobarwną szatą powinien być jego własny kształt, jego własne rysy, zdobne swoją wzniosłą inteligencją. Powinienem znaleźć w nim praświat, w dzieciństwie jego Wiek Złoty, jabłka Wiedzy, wyprawę Argonautów, powołanie Abrahama, budowanie Świątyni, przyjście Chrystusa, Ciemne Wieki i Odrodzenie oświaty, Reformację, odkrycie nowych światów, otwarcie nowej wiedzy i nowych zakresów w człowieku. Powinien być kapłanem Pana i przynosić z sobą w niskie chaty błogosławieństwo porannej gwiazdy i wszystkie zapisane dobrodziejstwa nieba i ziemi. Jestże to żądanie nadmierne? W takim razie odrzucam wszystko, com napisał, bo cóż za korzyść z udawania, że się wie coś, czego nie znamy? Ale jest to błąd naszej retoryki, że nie umiemy stwierdzić mocno jednego faktu, iżby się nie zdawało równocześnie, że zadajemy kłam jakiemuś innemu. Mało cenię naszą obecną wiedzę. Przysłuchaj się szczurom za ścianą, popatrz na gąsienicę na płocie, na grzyb pod stopą, na porost na kłodzie drzewa. Co wiesz współ-czująco, moralnie, o każdym z tych światów życia? Stare, jak człowiek rasy kaukaskiej - może starsze - stworzenia te trwały w przemyśliwaniu tuż obok człowieka, a nie ma żadnej zapiski o słowie czy znaku, który przechodził od jednego z nich do drugiego. Jaki związek wykazują książki między pięćdziesięcioma czy sześćdziesięcioma pierwiastkami chemicznymi a historycznymi okresami? Więcej jeszcze, co historia zapisała z metafizycznych kronik człowieka? Jakie światło rzuca ona na tajemnice, które kryją się pod imionami Śmierci i Nieśmiertelności? A jednak każda historia powinna była być pisana w mądrości, która zgaduje zakres naszych powinowactw i patrzy na fakty jako na symbole. Wstydzę się, widząc, jak płytką opowieścią kumoszek wiejskich jest nasza tzw. Historia. Ileż to razy musimy powtarzać: Rzym, Paryż, Konstantynopol! Cóż wie Rzym o szczurze i gąsienicy? Czymże są olimpiady i konsulaty dla tych sąsiadujących z nami systemów bytu? Ha, jakież pożywienie czy pomoc przynoszą one Eskimosowi - poławiaczowi fok, Kanakowi w jego kajaku, rybakowi, tragarzowi w porcie czy mieście? Szerzej i głębiej musimy pisać naszą kronikę - od strony etycznej poprawy, podlegając napływowi wiecznie nowej, wiecznie uzdrawiającej świadomości - jeżeli chcemy wyrazić prawdziwiej naszą centralną i szeroko spokrewnioną naturę zamiast tej starej chronologii samolubstwa i pychy, której zbyt długo użyczaliśmy naszego wzroku. Ten dzień już powstał dla nas, świeci na nas niepostrzeżony, ale ścieżka wiedzy i umiejętności nie jest ścieżką ku naturze. Umysł prosty, Indianin, dziecko, nieuczony chłopak wiejski bliżsi są światła, w którym należy czytać naturę, niż prosektor lub antykwariusz. POLEGANIE NA SOBIE Ne te quaesiveris extra Człowiek - swą gwiazdą przewodnią; dusza, gdy obrazuje Człeka dostojność i prawość, panem się okazuje Wszelkiej światłości, wszech wpływów, także losu wszelkiego; Nic nań nie spada za wcześnie, nie ma nic spóźnionego. Czyny są aniołami, dobrymi albo też złymi, Nieuchronnymi cieniami nam towarzyszącymi. Epilog "Losu człowieka uczciwego" Beaumonta i Fletchera Niemowlę rzuć na kamienie, niech nagą pieści się skałą, Dodawaj mleka wilczycy do pożywienia dla niego, Kiedy z sokołem i lisem spędzi już zimę całą, Szybkość, potęga zostaną stopami i dłońmi jego. [tł. Zbigniew Adamski] Czytałem niedawno kilka utworów poetyckich, napisanych przez wybitnego malarza, utworów oryginalnych, wcale nie banalnych. W wierszach takich, bez względu na ich treść, dusza słyszy zawsze napomnienie. Uczucie, które one w nas przelewają, większą posiada wartość niż jakakolwiek myśl, którą by mogły zawierać. Wierzyć własnej myśli, wierzyć, iż to, co dla kogoś w jego własnym sercu jest prawdą, jest także prawdą dla wszystkich - to znaczy: być geniuszem. Wypowiedz tylko swoje ukryte przekonanie, a stanie się ono powszechnym sensem; bo rzecz najgłębiej skryta staje się w należnym czasie najbardziej zewnętrzną i naszą pierwszą myśl oddadzą nam z powrotem trąby na Sądzie Ostatecznym. Choć głos ducha jest każdemu dobrze znany, jednak największa wartość, jaką przypisujemy Mojżeszowi, Platonowi i Miltonowi, leży w tym, że obniżyli do zera wartość książek i tradycji i mówili to, co myśleli oni sami, a nie to, co myśleli ludzie. Człowiek powinien się nauczyć odkrywać i śledzić ten słaby blask światła, który błyska poprzez jego duszę z wewnątrz, baczniej niż mocny blask firmamentu mędrców i bardów. A jednak człowiek odprawia swą myśl bez zwrócenia uwagi na nią, dlatego iż jest jego myślą. W każdym dziele geniusza odkrywamy nasze własne odrzucane myśli; przychodzą do nas z pewnym majestatem obcości. Wielkie dzieła sztuki nie przynoszą nam żadnej nauki, która by nas mogła przejąć bardziej od tej właśnie. Uczą nas trwać przy naszym spontanicznym wrażeniu, z pełną dobrego humoru nieugiętością - trwać najusilniej wtedy właśnie, kiedy cała nagonka głosów jest po stronie przeciwnej. Inaczej ktoś obcy wypowie jutro z mistrzowskim zdrowym rozsądkiem dokładnie to właśnie, cośmy myśleli i czuli cały czas, i oto będziemy zmuszeni przyjąć ze wstydem nasze własne zapatrywanie od innego człowieka. W wykształceniu każdej jednostki jest chwila, w której dochodzi ona do przekonania, że zawiść jest nieznajomością rzeczy, że naśladownictwo jest samobójstwem, że siebie samą taką, jaką jest, musi brać jako swój posag; że chociaż szeroki wszechświat jest pełen dobra, ani jedno nasienie pożywnego ziarna nie wpadnie jej w rękę ina-czej niż poprzez własny jej trud, włożony w tę działkę gruntu, jaka jej została oddana pod uprawę. Moc, która w człowieku ma swą siedzibę, jest nową siłą w naturze, i nikt poza nim nie wie, czym jest to, czego on potrafi dokonać, ani on sam nie wie nic o tym, aż stanie do pracy. Nie na próżno jakiś fakt, jakaś twarz, jakiś charakter sprawiają na nim wrażenie - inne przechodzą bez wrażenia. Ta rzeźba w pamięci polega na harmonii ułożonej z góry. Oko zostało umieszczone tam, gdzie jakiś promień mógł nań upaść, aby dać świadectwo istnieniu tego poszczególnego promienia. My dajemy tylko połowiczny wyraz samych siebie i wstydzimy się boskiej idei, którą każdy z nas przedstawia. Można jej zaufać bezpiecznie, iż jest odmierzona w należytym stosunku dla każdego z nas i da dobre wyniki, o ile się ją wiernie spełnia, ale Bóg nie chce, aby dzieło Jego znajdowało swój wyraz przy pomocy tchórzów. Człowiek doznaje ulgi i wesela, gdy serce swe włoży w pracę swoją i uczyni wszystko, co mógł; ale to, co wykonał lub powiedział inaczej, to nie da mu spokoju. Jest to wyzwolenie, które nie wyzwala. Kiedy usiłuje tak robić, opuszcza go jego geniusz; ani muza nie sprzyja, ani wyobraźnia, ani nadzieja. Ufaj samemu sobie; każde serce drga w takt tej żelaznej struny. Przyjmij miejsce, które opatrzność Boska znalazła dla ciebie, przyjmij towarzystwo twych współczesnych, związki wydarzeń. Wielcy ludzie zawsze tak czynili i powierzali się, jak dzieci, geniuszowi swego wieku, odsłaniając w ten sposób swoją świadomość o tym, iż ktoś bezwzględnie godny zaufania siedział w ich sercach, działał przez ich ręce, przeważał w ich całym istnieniu. A my przecież jesteśmy ludźmi i musimy przyjmować z największym uniesieniem to samo nadziemskie przeznaczenie; boć nie jesteśmy ani małoletni, ani nie-uleczalni chorzy w jakimś ustronnym zakątku, ani nie jesteśmy tchórzami, uciekającymi przed rewolucją, ale jesteśmy przewodnikami, odkupicielami, dobroczyńcami, posłusznymi Wszechmocnemu wysiłkowi i atakującymi Chaos i Ciemność. Jakież miłe wypowiedzi daje nam na ten temat natura w twarzach i zachowaniu się dzieci, niemowląt, nawet zwierząt! One nie posiadają tej podzielonej i buntowniczej duszy, która nie dowierza uczuciu, ponieważ nasza arytmetyka obliczyła siły i środki, przeciwdziałające naszym zamiarom. Ich dusza jest całością - i stąd oko ich jest jeszcze nie ujarzmione; stąd patrząc w ich oblicze czujemy, jak gubimy się sami. Niemowlęctwo nie nagina się do nikogo: wszystko do niego się układa; jedno dziecko czyni zwykle kilkoro dzieci z dorosłych, którzy bawią się z nim i gwarzą bez sensu. Tak Bóg wyposażył nie mniej i chłopięctwo, i młodość, i wiek męski ich własnym wdziękiem i urokiem, uczynił je godnymi zazdrości i uznania i sprawił, że żądań ich odrzucać nie sposób, jeżeli tylko będą one trwać przy sobie samych. Nie myśl, że młody chłopak jest bez sił, ponieważ nie umie mówić ze mną lub z tobą. Posłuchaj! - w sąsiednim pokoju głos jego jest zupełnie jasny i wyraźny. Widać, że wie, jak ma przemawiać do swoich rówieśników. Śmiały czy nieśmiały, on już będzie wiedział, jak nas, starszych, uczynić zupełnie niepotrzebnymi. Swobodne zachowanie się chłopca, który pewny jest obiadu i pogardza, niczym lord, wszelkim gestem lub słowem, które by służyły do przejednania kogoś, jest zdrową postawą ludzkiej natury. Chłopak w salonie to publiczność parteru w teatrze; niezależny, nieodpowiedzialny, patrzący bystro ze swego kąta na ludzi i fakty, które się przed nim przesuwają, bada on wszystko jak sędzia i wydaje według zasług wyrok w ten zwykły chłopcom sposób: szybki, uogólniający, nazywający coś wprost dobrym, złym, zajmującym, głupim, wymownym, kłopotliwym. Nie daje się obarczać żadnymi konsekwencjami, żadnymi interesami; daje wyrok niezależny, prawdziwy. To ty musisz się o niego starać, on się nie stara o ciebie. Ale człowieka niejako przymyka w więzieniu jego świadomość. Skoro tylko raz zrobił coś lub wyrzekł jakie zdanie o pewnym rozgłosie, już jest osobą ujętą, podległą czujności ze strony współczucia lub nienawiści setek ludzi, których uczucia musi on brać w rachubę. Nie ma już na to żadnej Lety! Och, jakże pragnie przejść z powrotem w swoją neutralność! Kto jednak umie uniknąć wszelkich zaręczeń i raz zająwszy stanowisko obserwatora, zostać na punkcie obserwacyjnym tejże samej nienaruszonej, nieprzemożonej, nieprzekupnej, nieustraszonej niewinności, ten na zawsze pozostanie groźną postacią. Będzie wypowiadać sądy o wszelkich bieżących sprawach, które jako wyraźnie nieosobiste, ale konieczne, zapadać będą jak strzały w uszy ludzi i wprawią ich w przerażenie. Takie są głosy, które słyszymy w samotności; słabną one jednak, stają się niedostępne z tą chwilą, gdy wchodzimy w świat. Społeczeństwo wszelkie zmawia się przeciw męskiej postawie każdego ze swych członków. Społeczeństwo jest akcyjnym towarzystwem, w którym udziałowcy zgadzają się - dla lepszego zapewnienia chleba każdemu akcjonariuszowi - poświęcać wolność i kulturę tegoż zjadacza chleba. Cnotą pożądaną najbardziej jest przystosowanie się. Poleganie na samym sobie jest przedmiotem najwyższej niechęci ze strony społeczeństwa. Ono bowiem nie lubi rzeczywistości i twórców, ale nazwy i ustalone zwyczaje. Kto chce być człowiekiem, musi należeć do "nonkonformistów". Kto chce zdobyć nieśmiertelne palmy, nie może się dać powstrzymać imieniem dobra, lecz musi wpierw zbadać, co to jest dobro. W ostateczności bowiem nie ma nic świętego prócz nienaruszalności twej własnej duszy. Daj sobie samemu rozgrzeszenie, a uzyskasz potwierdzenie świata. Przypominam sobie odpowiedź, jaką - młodemu jeszcze zupełnie chłopakowi - coś mi kazało dać jednemu szanownemu doradcy, który zwykł był narzucać mi się z poczciwymi starymi naukami Kościoła. Na moje oświadczenie: "Cóż łączy mnie ze świętością tradycji, jeżeli żyję zupełnie z wnętrza mojej duszy?", znajomy mój podsunął wątpliwość: "Te impulsy mogą jednak pochodzić z dołu, nie z góry". Na to odpowiedziałem: "Nie wydaje mi się, aby tak było; jeżeli jednak jestem dzieckiem szatana, chcę żyć z szatana". Tylko prawo mojej natury jest dla mnie święte. "Dobre" i "złe" są to nazwy tylko, tak łatwo dające się przenieść na to czy na owo; jedynie słuszne jest to, co odpowiada mojej konstrukcji duchowej, jedynie błędne to, co jej się sprzeciwia. Jednostka powinna zachowywać się wobec całej opozycji, jak gdyby wszystko było tylko nominalnym i jednodniowym prócz niej jednej. Wstyd mnie ogarnia na myśl, jak łatwo kapitulujemy wobec odznak i imion, wobec wielkich zespołów i martwych instytucji. Każde przyzwoite i wymowne indywiduum działa na mnie i kieruje mną bardziej, niżby należało. Powinienem kroczyć prosto i energicznie i mówić ostrą prawdę na wszelki sposób. Jeżeli złość i próżność noszą szaty filantropii, czyliż może to ujść bezkarnie? Jeżeli gniewliwy bigot przystaje do dobroczynnej sprawy abolicji i przychodzi do mnie, przynosząc ostatnie wiadomości z Barbados, czemuż nie mam mu powiedzieć: "Idź i kochaj swe dziecko; kochaj swego drwala; bądź dobrotliwy i skromny; bądź naprawdę takim, a nie staraj się pokryć swej twardej, bezlitosnej ambicji lśniącą powłoką nieprawdopodobnej tkliwości dla czarnych o tysiące mil oddalonych. Twoja miłość na odległość jest złością w najbliższym otoczeniu". Szorstkie i niemiłe byłoby takie pozdrowienie, ale prawda jest przystojniejsza niż udawanie miłości. Twoja dobroć musi mieć pewną ostrość w sobie - inaczej nie jest dobrocią. Naukę o nienawiści trzeba ogłaszać jako przeciwdziałanie do nauki miłości, jeżeli miłość jęczy i skomli. Rzucam ojca i matkę, żonę i brata, kiedy mnie woła mój geniusz. Na odrzwiach mej bramy wypiszę sobie: "Zachcenie". Spodziewam się, że w ostateczności okaże się to czymś lepszym od kaprysu, ale nie możemy tracić dnia na tłumaczeniach. Nie oczekujcie, że podam przyczynę, dlaczego rzucam lub omijam czyjeś towarzystwo. Nie mówcie mi też, jak to jakiś poczciwiec powiedział dzisiaj, że jestem obowiązany wszystkich nędzarzy doprowadzić do stanu dobrobytu. Czy są to moi nędzarze? Powiadam ci, niemądry filantropie, że żałuję dolara, dziesięciu centów, nawet centa, danych ludziom, którzy do mnie nie należą i do których ja nie należę. Jest klasa osób, do której przynależę całym duchowym pokrewieństwem; dla nich chętnie pójdę do więzienia, jeżeli będzie potrzeba; ale te wasze różne popularne miłosierdzia, wychowywanie półgłówków po kolegiach, budowanie domów na zebrania ku próżnym celom (jakie wiele z nich dziś posiada), dawanie jałmużny głupcom, tysiąckrotne towarzystwa dobroczynności - choć przyznaję ze wstydem, że czasami ulegam i daję dolara, to dolar ten jest grzeszny; z biegiem czasu nabiorę dość męskiej odwagi, aby go nie dać. Według powszechnego mniemania cnoty są raczej wyjątkiem niż regułą. Oto jest człowiek i są jego cnoty. Ludzie robią to, co nazywa się dobrym uczynkiem, jakiś czyn odwagi lub miłosierdzia, mniej więcej w ten sam sposób, w jaki płaciliby grzywnę w celu zadośćuczynienia za codzienne niezjawianie się w spacerowej alei. Ich czyny mają być apologią czy też usprawiedliwieniem się za to, że żyją na świecie, tak jak ludzie chorowici i szaleńcy płacą wysokie opłaty w szpitalach. Cnoty ich są to - pokuty. Ja zaś nie chcę pokutować, ja chcę żyć. Życie moje istnieje samo dla siebie, a nie jako widowisko. Wolę o wiele więcej, aby było niższego typu, byleby było prawdziwe i równe, niż żeby miało być błyszczące i niestałe. Pragnę, aby było zdrowe i miłe, nie potrzebowało specjalnej diety i puszczania krwi. Żądam zasadniczego dowodu, że jesteś człowiekiem, i odrzucam odwołanie się od człowieka do jego czynów. Wiem, że dla mnie nie stanowi to różnicy, czy spełniam czyny, które uważane są za znakomite, czy ich nie spełniam. Nie mogę się zgodzić, iżbym miał płacić za przywilej tam, gdzie posiadam prawo bezwarunkowe. Choć moje zdolności są może nieliczne i słabe, ja istnieję naprawdę i nie potrzebuję dla pewności własnej czy pewności mych towarzyszy żadnego świadectwa z drugiej ręki. To mnie obchodzi tylko, co ja mogę robić, a nie to, co myślą ludzie. Ta zasada, twarda zarówno w zewnętrznym, jak w intelektualnym życiu, oto cała różnica między wielkością i podłością. Jest ona tym przykrzejsza, że zawsze znajdą się ludzie, którzy będą myśleć, iż lepiej od ciebie wiedzą, co jest twoim obowiązkiem. Łatwo jest żyć w świecie w zgodzie z opinią świata; łatwo jest żyć w samotności w zgodzie z opinią własną; ale wielkim człowiekiem jest ten, kto wpośród tłumu zachowuje z doskonałą słodyczą niezależność samotności. Przeciw przystosowywaniu się do zwyczajów, które już martwe są dla ciebie, przemawia to, iż ono rozprasza twoje siły. Powoduje stratę twego czasu i zaciera wrażenie twego charakteru. Jeżeli podpierasz martwy Kościół, płacisz udział w martwym stowarzyszeniu religijnym, głosujesz z dużą partią za rządem lub przeciw niemu, to zastawiasz swój stół jak marne gospodynie - popod wszystkimi tymi zasłonami z trudem mogę odkryć, jakim jesteś właściwie człowiekiem. I naturalnie tyleż siły uchodzi z własnego twego ciała. Ale wykonuj swą pracę, a poznam cię. Wykonuj swą pracę, a sam dodasz sobie siły. Należy dobrze rozważyć, jaką to grą w ciuciubabkę jest ta zabawa w przystosowywanie się. Jeżeli znam twoją sektę, z góry znam sposób twego rozumowania. Słyszę, jak kaznodzieja zapowiedział jako tekst i treść kazania konieczność jednej z instytucji swego Kościoła. Czyż nie wiem, że przy całym zewnętrznym pozorze szukania przyczyn tej instytucji nic on podobnego nie czyni? Czyż nie wiem, że zobowiązany jest wobec samego siebie patrzeć na rzecz tylko z jednej strony - strony dozwolonej mu nie jako człowiekowi, ale jako proboszczowi? Jest płatnym adwokatem, a te miny sędziowskie są tylko afektacją bez żadnej treści. Pewnie, że ludzie zawiązują sobie oczy tą czy ową chustką i przyłączają się do jednej ze wspólnot opinii. Ale to przystosowywanie się nie c powziąwszy postanowienie: strącić w przepaść zapomnienia wszystko, czego żałujemy, co nam przeszkadzało, co opłakiwalzyni ich fałszywymi w kilku tylko szczegółach, nie czyni ich twórcami kilku kłamstw, ale fałszywymi wszędzie i zawsze. Każda ich prawda jest niezupełną prawdą. Ich dwa to nierzeczywiste dwa, ich cztery to nierzeczywiste cztery - stąd każde ich słowo sprawia nam przykrość i nie wiemy, jak zacząć, aby ich sądy prostować. Tymczasem natura nie zwleka w wyposażeniu nas w więzienny strój partii, do której przystaliśmy. Dochodzimy do tego, iż mamy ten sam krój twarzy i figury i nabieramy stopniowo najsubtelniejszego oślego wyrazu. Jest zwłaszcza takie jedno przykre doświadczenie, które zresztą zawsze wybija się i w historii powszechnej - mam na myśli "głupią twarz pochlebstwa", wymuszony uśmiech, jaki przybieramy w towarzystwie, kiedy nie możemy swobodnie odpowiadać w rozmowie, zgoła nas nie zajmującej. Muskuły, nie ruszające się spontanicznie, ale podległe podłej tyrańskiej samowoli, ściskają się dokoła zarysu twarzy, wysoce niemiłe budząc uczucie. Za nieprzystosowanie się świat chłoszcze cię swoim niezadowoleniem. I dlatego człowiek musi się nauczyć właściwej oceny kwaśnej miny. Przechodnie patrzą na niego z ukosa na ulicy, tak też czynią goście w salonie znajomych. Gdyby ta niechęć miała swe źródło w pogardzie i oporze, podobnych do pogardy i oporu z jego strony, mógłby iść do domu istotnie pełen smutku; ale kwaśne miny tłumu, zarówno jak jego uprzejme miny, nie mają przyczyny głębokiej, są nakładane i zdejmowane zależnie od tego, jak wiatr wieje i jak dziennik wskazuje. A jednak niezadowolenie tłumu groźniejsze jest od niezadowolenia senatu czy kolegium. Łatwo jest człowiekowi o silnej woli, znającemu świat, znosić gniew klas kulturalnych. Ten gniew jest przyzwoity i roztropny, bo warstwy te same się trwożą, jako iż same dostępne są zranieniu. Ale kiedy do ich kobiecego gniewu dołącza się oburzenie ludu, kiedy warstwy niewykształcone i biedne się poruszą, kiedy zwierzęca, nierozumna siła, która leży na dnie społeczeństwa, zacznie warczeć i szczekać, wtedy trzeba posiadać wspaniałomyślność i religię, jako stały zwyczaj, by potraktować to po bosku jako drobiazg bez znaczenia. Drugą grozą, która odstrasza nas od zaufania samym sobie, jest nasze nadmierne przywiązanie do konsekwencji; uszanowanie dla naszego minionego czynu czy słowa, ze względu na to, iż oczy naszych bliźnich nie mają innych danych do wykreślenia naszej orbity prócz naszych czynów minionych, a my wzdrygamy się przed sprawieniem im zawodu. Lecz czemuż to masz stale odwracać głowę poprzez ramię? Czemuż wlec za sobą tego trupa pamięci, z obawy, by nie zaprzeczyć niczemu, coś powiedział w tym lub owym publicznym miejscu? Dajmy na to, że zaprzeczysz sobie; cóż z tego? Wydaje się, że jest to mądra zasada: nie polegać nigdyŹŹna własnej pamięci jedynie, nawet w aktach czysto pamięciowych, ale wprowadzać przeszłość do oceny w tysiącooką teraźniejszość i żyć zawsze w nowym dniu. W metafizyce swojej zaprzeczyłeś osobowości Bóstwa; ale kiedy pobożne odruchy duszy przychodzą, poddaj im serce i życie, choćby one miały odziać Boga w kształt i barwę. Porzuć teorię swoją, jak Józef szatę w ręku nierządnicy, i uciekaj. Głupia - bo przesadna - konsekwencja jest straszakiem dusz małych, wielbionych przez małych mężów stanu, filozofów, duchownych. Z czymś takim wielki umysł nie ma nic wspólnego. Tyleż samo pewnie obchodzi go własny cień na ścianie. Mów, co myślisz w tej chwili, w słowach twardych, a jutro mów, co myśli jutro, znowu twardymi słowami, choćby to sprzeciwiało się wszystkiemu, co powiedziałeś dzisiaj. "Ha, to z pewnością będziesz źle zrozumiany!" Tak właśnie powie głupiec. Jestże to jednak bardzo zła rzecz - zostać niezrozumianym? Źle zrozumiany był Pitagoras i Sokrates, i Jezus, i Luter, i Kopernik, i Galileusz, i Newton, i każdy czysty i mądry duch, który przyoblekł się w ciało. Bowiem wielcy bywają źle rozumiani. Przypuszczam, że nikt nie może przemóc swej natury. Wszystkie wyskoki woli człowieka są zamknięte w koło przez prawo jego istnienia, jak nierówności Andów i Himalajów nie mają znaczenia w okrągłej linii kuli ziemskiej. I obojętne jest, jak go będziesz mierzył i próbował. Charakter jest jak akrostych, czyli aleksandryjska zwrotka; czytaj go naprzód i wstecz lub na ukos, zawsze z liter złoży się to samo. W tym miłym, pokornym życiu leśnym, które mi Bóg przydzielił, niechajże zapisuję, dzień po dniu, moją uczciwą myśl bez patrzenia w przyszłość, a - nie wątpię ani na chwilę - znajdę w niej symetrię, choć jej nie widzę. Książka moja będzie mieć zapach sosen, będzie rozbrzmiewać brzękiem owadów. Jaskółka nad moim oknem tę nić lub źdźbło słomy, które niesie w dzióbku, wplecie również w moją tkaninę. Uchodzimy za to, czym jesteśmy. Charakter poucza o tym drugich ponad naszą wolą. Ludzie wyobrażają sobie, że dają znać o swoich zaletach czy wadach przez swoje otwarte czyny, a nie widzą, że cnota czy występek wysyłają swój oddech w każdej minucie. W każdej różnorodności czynów będzie zgoda, byleby tylko wszystkie były uczciwe i naturalne w swojej chwili. Bo z jednej woli płynące czyny będą harmonijne, cho-ciażby na pozór nie były podobne. Te różnice przestaje się spostrzegać z małej już nawet odległości, z niewielkiej nawet wyżyny myśli. Jedna dążność łączy je wszystkie. Podróż najlepszego statku jest zygzakowatą linią setki kursów. Spójrz na tę linię z odpowiedniej odległości - oto wyprostowuje się ona do przeciętnego kierunku. Twoje działanie, zgodne z twoją prawdą, stanie się samo przez się zrozumiałe i pozwoli zrozumieć wszystkie inne takież same prawdziwe działania. Twoje przystosowywanie się zaś nie wyjaśnia niczego. Czyń każdy akt jako coś odrębnego, a coś już zrobił w tenże sam sposób, usprawiedliwi cię dzisiaj. Wielkość odwołuje się do przyszłości. Jeżeli dziś jestem mocny na tyle, iż mogę działać według słuszności i pogardzać wzrokiem ludzkim, musiałem był działać przedtem tak samo, aby móc się bronić dzisiaj. Niech się dzieje, co chce, ty działaj dzisiaj, jak należy. Zawsze miej we wzgardzie pozory, bo zawsze wolno ci to robić. Siła charakteru ma zdolność przyboru. Wszystkie minione dni cnoty przekazują jej swe zdrowie. Co jest źródłem powagi bohaterów senatu i pola bitwy, która tak napełnia wyobraźnię? Świadomość szeregu wielkich dni i zwycięstw poza nimi. One to zlewają swoje połączone światło na występującego na przód sceny aktora. Otacza go jak gdyby widzialny orszak aniołów. Oto co ciska piorun w głos Chathama, godność w zachowanie się Waszyngtona, Amerykę w oko Adamsa. Honor jest godny czci w naszych oczach, bo nie jest utworem jednodniowym. Zawsze jest to cnota dawna. Czcimy go dzisiaj, ponieważ nie jest z dzisiaj. Kochamy go i hołd mu składamy, ponieważ nie jest to pułapka na naszą miłość i cześć, lecz, iż sam do siebie należy, sam od siebie pochodzi i przeto stary i niepokalany ma rodowód, nawet w młodzieńcu. Mam nadzieję, że w naszym okresie przyszedł już koniec wskazówkom o przystosowywaniu się i o pedantycznej konsekwencji. Niechajże słowa te zostaną ogłoszone na liście bankructw i ośmieszone będą już odtąd na zawsze. Zamiast gongu, wzywającego na obiad, niechaj rozbrzmiewa piszczałka spartańskiego życia. Już się więcej nie kłaniajmy i nie tłumaczmy. Wielki człowiek przychodzi w mój dom na obiad. Ja nie pragnę przypodobać się jemu; ja chcę, aby to on zechciał mnie się przypodobaćtrzymy z godzinę na dźwiganie i toczenie się fal i mycie skał przez ocean, przejmujemy w siebie jako siłę czerpaną z t. Stoję tutaj jako przedstawiciel ludzkości i choć zrobię to w sposób uprzejmy, niemniej zrobię to w sposób prawdziwy. Zawstydźmy i zgańmy gładką przeciętność i niezbyt czyste zadowolenie naszych czasów, rzućmy w oczy zwyczajowi, zawodowi, urzędowi ten fakt, który jest samym szczytem historii, iż wielki odpowiedzialny Myśliciel i Działacz pracuje tam, gdziekolwiek pracuje człowiek; że prawdziwy człowiek nie przynależy do żadnego czasu czy miejsca, lecz jest sam centrum rzeczy. Gdzie on jest, tam jest natura. On jest miarą dla ciebie i wszystkich ludzi i wszystkich wypadków. Zazwyczaj każda osoba w towarzystwie przywodzi nam na myśl coś innego lub jakąś inną osobę. Charakter, rzeczywistość nie przypomina nam nic innego; zajmuje miejsce całego stworzenia. Człowiek musi odebrać wszystkim okolicznościom zdolność wpływu. Każdy człowiek jest przyczyną, krajem i wiekiem; wymaga nieskończonych przestrzeni, liczb i czasu, aby w pełni wykończyć swój zamiar, a potomność zdaje się iść jego śladem, jak orszak klientów. Rodzi się człowiek Cezar i przez wieki po nim mamy rzymskie imperium. Rodzi się Chrystus i miliony dusz tak się zrastają się i sczepiają się z jego geniuszem, że zlewa się w ich oczach z cnotami i możliwościami człowieka. Instytucja jest przedłużonym cieniem człowieka; takim jak: pustelnictwo w stosunku do pustelnika Antoniego, reformacja w stosunku do Lutra, kwakierstwo wobec Foxa, metodyzm za Wesleyem, abolicja za Clarksonem. Scypiona uznał Milton za "szczyt Rzymu" i cała historia rozwiązuje się bardzo łatwo w biografię kilku mocnych i poważnych osobistości. Niechże człowiek ma zatem świadomość swej wartości i nie pozwoli rzeczom panować nad sobą. Niech nie podgląda, nie skrada się i nie przesuwa się chyłkiem, jak chłopak z przytułku, nieprawe dziecko lub intruz w świecie, który przecież istnieje dla niego. Ale człowiek przeciętny, nie znajdując w sobie wartości, która by odpowiadała sile, co wybudowała wieżę lub wyrzeźbiła marmurowego boga, czuje się - patrząc na te rzeczy - nędzny. Pałac, posąg czy kosztowna książka mają dla niego obcy i odstraszający wyraz, podobnie jak świetny zaprząg, i zdają się mówić do niego: "A pan coś zacz?" A jednak one wszystkie do niego należą, oczekują, aż je zauważy, zwracają się z prośbami do jego zdolności, aby wyszły do nich i wzięły je w posiadanie. Obraz czeka na mój wyrok; to nie on ma mnie rozkazywać, ale właśnie ja uznać lub nie, czy godzien jest pochwały. Ludowa bajka o głupcu, którego pijanego aż do utraty przytomności przeniesiono z ulicy do książęcego domu, umyto, ubrano i ułożono w łóżku księcia, a po obudzeniu traktowano z całą posłuszną ceremonialnością jako księcia, zapewniając, że był przedtem w stanie obłąkania, zawdzięcza swoją popularność faktowi, że symbolizuje tak dobrze stan człowieka, który jest w świecie rodzajem głupca, ale od czasu do czasu budzi się, używa swego rozumu i odkrywa, że jest księciem prawdziwym. Sposób naszego czytania jest kłamliwy i zdradliwy. W historii wyobraźnia nas oszukuje. Królestwo i godność lorda, siła i majątek są połyskliwszym słownikiem niż prywatne osoby, Jan i Edward, mieszkańcy małego miasta i pracownicy dnia powszedniego; ale sprawy życia są takie same w obu wypadkach; suma wyników jest w obu wypadkach ta sama. Skądże zatem cały ten szacunek dla Alfreda, Skanderbega i Gustawa Adolfa? Przypuśćmy, że są pełni cnót; czyż wyczerpali cnotę do dna? Taka sama stawka zależy od twego prywatnego czynu dzisiaj, jaka była związana z ich publicznymi, sławnymi krokami. Z chwilą gdy ludzie prywatni zaczną działać według swych oryginalnych poglądów, blask przeniesie się z czynów królewskich na czyny ludzi szlachetnych. Świat pobierał naukę u swych królów, którzy w ten sposób magnetyzowali oczy narodów. Ten kolosalny symbol pouczył go o wzajemnym szacunku, jaki człowiek winien człowiekowi. Radosna lojalność, z jaką ludzie zawsze znosili, aby jakiś król, arystokrata czy magnat chodził wśród nich, stosując się do swoich tylko praw, tworzył swą własną skalę ludzi i rzeczy, a odwracał ich skalę, płacił za dobrodziejstwa nie pieniędzmi, lecz zaszczytem, i przedstawiał prawo we własnej osobie, była hieroglifem, przez który oni wyrażali niejasno swoją świadomość własnego swego prawa i dostojności, prawa każdego człowieka. Magnetyczny wpływ, jaki wywiera wszelka działalność oryginalna, można zrozumieć, kiedy badamy przyczynę ufności człowieka do samego siebie. Kto jest ten zasadniczy Opiekun? Kto jest ta najpierwsza Jaźń, na której może się gruntować powszechne zaufanie? Co jest naturą i siłą tej gwiazdy, wymykającej się z pola wiedzy, nie posiadającej paralaksy, o pierwiastkach nie dających się obliczyć, a rzucającej blask piękna na banalny, na nieczysty nawet czyn, jeżeli pojawia się w nim choć najmniejszy ślad niezależności? Badanie prowadzi nas do tego źródła, będącego równocześnie istotą geniuszu, cnoty i życia, którą zowiemy spontanicznością lub instynktem. Tę pierwotną mądrość określamy jako Intuicję, podczas gdy wszystkie późniejsze nauki są "tuicjami", spostrzeżeniami. W tej głębokiej mocy, w tym ostatecznym fakcie, poza który analiza nie może sięgać, wszystkie rzeczy znajdują swój wspólny początek. Albowiem poczucie bytu, które w naszej duszy powstaje w spokojnych chwilach w sposób nam niewiadomy, nie jest czymś różnym od rzeczy, od przestrzeni, od światła, od czasu, od człowieka, lecz jest jednością z nimi razem i wyraźnie pochodzi z tego samego źródła, z którego ich życie i istnienie tak samo pochodzi. Najpierw mamy udział w życiu, przez które istnieją rzeczy, a potem widzimy je jako zjawisko w naturze i zapominamy, żeśmy brali udział w przyczynie. Tu bije w górę źródło czynu i myśli. Tu są płuca tego natchnienia, które daje mądrość człowiekowi, a którego istnieniu nie można zaprzeczyć, nie wkraczając w bluźnierstwo i ateizm. Leżymy na łonie niezmierzonej inteligencji, która czyni nas odbiorcami swej prawdy i organów swej działalności. Kiedy rozpoznajemy, co jest sprawiedliwe, kiedy rozpoznajemy, co jest prawdziwe, nie czynimy nic z tego sami, ale pozwalamy na przeniknięcie nas jej promieniami. Jeśli się pytamy, skąd to pochodzi, jeśli staramy się wglądnąć w duszę, która jest przyczyną, cała filozofia jest na fałszywym torze. Wszystko, co możemy twierdzić, to: owo zjawisko jest obecne lub nieobecne. Każdy człowiek rozróżnia między dobrowolnymi aktami swego umysłu i swymi niedobrowolnymi percepcjami, i wie, że winien jest wierzyć w pełni swym niedobrowolnym spostrzeżeniom. Może się mylić w wyrazie, jaki im nadaje, ale wie, że rzeczy te, podobnie jak dzień i noc, nie podlegają dyskusji. Dobrowolne czyny i nabytki są tylko ułudą; zupełnie czcze marzenie, najsłabsze wrodzone wzruszenie kierują moją ciekawością i szacunkiem. Ludzie bezmyślni zaprzeczają z taką samą gotowością stwierdzeniu zarówno percepcji, jak i sądów, albo raczej z większą jeszcze gotowością, bo nie rozróżniają między percepcją a wiedzą. Wyobrażają sobie, że ja wybieram sobie tę lub ową rzecz do widzenia. Ale percepcja nie kaprysi w wyborze, ona jest wyznaczona. Jeżeli widzę jakiś rys, moje dzieci ujrzą go po mnie, a w należytym biegu czasu i cała ludzkość - choć może się zdarzyć, że nikt go nie widział przede mną. Bo moje spostrzeżenie go jest takim samym faktem jak słońce. Stosunki duszy do boskiego ducha są tak czyste, że byłoby bezbożnością starać się o pośrednictwo jakiejś pomocy. Kiedy Bóg mówi, to powiadamia nas nieuniknienie nie o jednej rzeczy, ale o wszystkich rzeczach, napełnia cały świat Swym głosem, wyrzuca światło, naturę, czas, dusze z centrum obecnej myśli; na nowo poczyna i na nowo stwarza całość. Ilekroć umysł jest prosty i otrzymuje boską mądrość, stare rzeczy przemijają - środki, nauczyciele, teksty, świątynie upadają; umysł żyje teraz i wchłania przeszłość i przyszłość w chwilę obecną. Wszystkie rzeczy stają się uświęcone przez stosunek do mądrości - każda w tej samej mierze. Wszystkie rzeczy rozwiązują się w swoje centrum przez swoją przyczynę i w powszechnym cudzie znikają małe i poszczególne cuda. Jeżeli przeto ktoś oświadcza, że wie i mówi o Bogu, a prowadzi was z powrotem do frazeologii jakiegoś starożytnego spróchniałego narodu w innym kraju, w innym świecie, nie wierzcie mu. Czyż żołądź lepsza jest od dębu, który jest jej pełnią i skończeniem? Czyż rodzic lepszy jest od dziecka, w które przelał swój dojrzały byt? Skądże zatem ten kult przeszłości? Stulecia - to spiskowcy przeciw zdrowiu i powadze duszy. Czas i przestrzeń to kolory fizjologiczne, które odróżnia oko, ale dusza jest światłem; gdzie ona jest, jest dzień; gdzie była, jest noc; i historia jest obrazą i krzywdą, jeżeliby miała być czymś więcej niż miłym apologiem, przypowieścią o moim bycie i stawaniu się. Człowiek trwoży się i chętnie usprawiedliwia; już nie podnosi śmiało głowy w górę; nie śmie powiedzieć "Myślę", "Jestem", lecz cytuje jakiegoś świętego lub mędrca. Zawstydza go źdźbło trawy lub rozkwitła róża. Te róże pod moim oknem nie odwołują się do róż poprzednich lub do lepszych; są na to, na co są; istnieją wraz z Bogiem dzisiaj. Dla nich czas nie istnieje. Po prostu jest to róża, jest doskonała w każdej chwili swego bytu. Zanim jeszcze rozpękł pączek liścia, już całe życie w nim działa; i w pełnym rozkwitłym krzewie nie ma więcej życia; w bezlistnym korzeniu nie ma go mniej. Natura jej jest zadowolona i ona zadowala naturę w tej samej mierze w każdej chwili. Ale człowiek odsuwa się w przyszłość lub przypomina sobie, nie żyje w teraźniejszości, ale z odwróconym wstecz okiem obżałowuje przeszłość lub nie zwracając uwagi na bogactwa, które go otaczają, staje na palcach, aby przewidzieć przyszłość. Nie może jednak być szczęśliwy i mocny, póki nie zacznie żyć z naturą w teraźniejszości, ponad czasem. To powinno być chyba jasne. A jednak patrz, jak silne umysły nie śmieją jeszcze słuchać Boga Samego, chyba że mówi frazeologią nie wiem już jakiego Dawida, Jeremiasza czy Pawła. Nie powinniśmy nigdy przywiązywać tak wielkiej ceny do kilku tekstów czy też do kilku żywotów. Jesteśmy podobni dzieciom, które powtarzają na pamięć sentencje babek i nauczycieli, a dorósłszy, sentencje ludzi talentów i charakteru, przypadkowo spotkanych, z trudem przypominając sobie dokładnie słowa przez nich mówione; potem zaś, gdy dochodzą do punktu widzenia, na którym stali autorzy owych powiedzeń, dochodzą i do zrozumienia słów i chętnie zgadzają się na porzucenie tych słów, bo każdej chwili umieją przy nadarzającej się sposobności używać słów tak samo dobrych. Jeżeli żyjemy prawdziwie, będziemy widzieć prawdziwie. Tak samo łatwo jest dla człowieka silnego być silnym, jak dla słabego słabym. Kiedy otrzymujemy nowy sposób spostrzegania, powinniśmy z zadowoleniem odciążyć pamięć z jej zebranych skarbów, jako ze starego śmiecia. Kiedy człowiek żyje z Bogiem, jego głos niech będzie wdzięczny, jak szmer strumyka lub szum łanu zboża. A jednak ostatecznie najwyższa prawda w tym przedmiocie pozostaje nie wypowiedziana; prawdopodobnie nie może być wypowiedziana, bo wszystko, co mówimy, jest dalekim przypomnieniem intuicji. Myśl, za pomocą której mogę teraz zbliżyć się najwięcej do wypowiedzenia tej prawdy, jest taka. Kiedy dobro jest blisko ciebie, kiedy masz życie w sobie, to nie dzieje się to w sposób znany i zwykły; nie rozpoznasz śladów czyichkolwiek innych stóp; nie ujrzysz twarzy ludzkiej; nie posłyszysz żadnego imienia - sposób, myśl, dobro będą zupełnie obce i nowe. Przykład i doświadczenie będą wyłączone. Kierujesz się od człowieka, nie ku człowiekowi. Wszystkie osoby, które kiedykolwiek istniały, są zapomnianymi kapłanami tego zjawiska. Trwoga i nadzieja są obie poniżej tego. Nawet w nadziei jest coś niskiego. W godzinie wizji nie ma niczego, co mogłoby być nazwane wdzięcznością lub co by było właściwie radością. Dusza wzniesiona ponad uczucie widzi jednorodność i wieczną przyczynowość, spostrzega samoistność Prawdy i Prawa, i uspokaja się widząc, że wszystko idzie dobrze. Obszerne przestrzenie natury, Ocean Atlantycki, Południowy Ocean - długie przerwy czasu, lata, stulecia, nie mają żadnego znaczenia. To, co myślę i czuję, leży jako podkład pod każdym poprzednim stanem życia i okoliczności, tak jak jest podłożem mego obecnego stanu i tego, co się zwie życiem, i tego, co się zwie śmiercią. Tylko życie bieżące ma wartość, nie to, że się żyło. Siła ustaje w chwili spoczynku; trwa w momencie przejścia od przeszłości do nowego stanu, w przerzucaniu się łukiem ponad przepaścią, w pędzie ku celowi. Świat nienawidzi tego jednego faktu, że dusza się ciągle staje; bo to na zawsze obniża przeszłość, obraca wszelkie bogactwo w ubóstwo, wszelką sławę we wstyd, bierze świętego za łotra, usuwa na bok zarówno Jezusa, jak Jego zdrajcę Judasza. Czemuż zatem prawimy o poleganiu na samych sobie? O ile dusza jest obecna, o tyle będzie moc, nie wierząca sobie, ale działająca. Mówić o zaufaniu to tylko nieudolny zewnętrzny sposób wysławiania się. Mówmy raczej o tym, co ufa, bo to działa i istnieje. Kto więcej jest posłuszny ode mnie, ten panuje nade mną, chociażby nie ruszył nawet palcem. Muszę kręcić się dokoła niego pod wpływem prawa grawitacji duchów. Wydaje się nam zwrotem retorycznym, kiedy mówimy o wyniosłej cnocie. Bo nie widzimy jeszcze, że cnota jest wyżyną, i że człowiek - jeden czy gromada ludzi, plastycznych i dających się przenikać zasadom - musi, naturalnym prawem, zawładnąć i ująć wszystkie miasta, narody, królów, bogaczów, poetów, co nie są takimi jak oni. Ostatecznym faktem, który osiągamy szybko tak w tym, jak w każdym innym przedmiocie, jest roztopienie się wszystkiego w wiecznie szczęśliwym Jednym. Samo istnienie jest atrybutem Najwyższej Przyczyny i ono określa ilość dobra zależnie od stopnia, w jakim wejdzie we wszyst Gdy jakaś potrawa nam nie smakowała kiedyś, to nie jest dowodem, by i nadal musiała nie smakować. Żołądek kie niższe formy. Wszystkie rzeczy są w tym stopniu rzeczywiste, w jakim zawierają cnotę. Przemysł, gospodarstwo, polowanie, połów wielorybów, wojna, wymowa, osobista waga są czymś i żądają mego szacunku, jako przykłady jej obecności i pośredniego działania. Widzę, że to samo prawo działa w naturze tak dla zachowania, jak dla rozrostu. Siła jest w naturze istotną miarą słuszności. Natura nie znosi, aby w jej królestwach zostało coś takiego, co nie może sobie samo dać rady. Powstanie i dojrzewanie planety, jej równowaga i orbita, drzewo, odgięte silnym wiatrem, powracające do zasadniczej postawy, żywotne zasoby każdego zwierzęcia i rośliny, są przejawami wystarczającej sobie, a zatem ufnej w siebie duszy. Tak wszystko skupia się w jednym punkcie - nie włóczmy się, siedźmy w domu, mając po temu przyczynę. Wprawiajmy w osłupienie i zdziwienie natrętną zgraję ludzi, książek, instytucji przez proste oświadczenie o boskim fakcie. Każ nachodźcom zdjąć chodaki z nóg, bo oto Bóg jest wewnątrz. Niech osądzi ich nasza prostota, a nasz posłuch w stosunku do naszego własnego prawa niech wykaże ubóstwo natury i losu w porównaniu z naszymi wrodzonymi bogactwami. Ale teraz jesteśmy motłochem. Człowiek nie czuje głębokiego szacunku dla człowieczeństwa, ani też geniusz jego nie otrzymuje napomnienia, by bawił w domu i starał się połączyć z wewnętrznym oceanem, lecz udaje się za granicę, aby błagać o kubek wody z dzbanów innych ludzi. Musimy iść samotni. Lubię milczący kościół, zanim się zacznie nabożeństwo, lubię to więcej niż jakiekolwiek kazanie. Jak dalekie, jak chłodne, jak czyste wyglądają wtedy osoby, każda okrążona jakimś miejscem świętym, sanktuarium! Tak siedźmy zawsze. Czemuż mamy przejmować błędy naszego przyjaciela, żony, ojca, dziecka, ponieważ zasiadają wokół naszego ogniska lub iż posiadają - jak się to mówi - tę samę krew? Wszyscy ludzie mają moją krew i ja mam krew ich wszystkich. I nie mam zamiaru dlatego oto przyswajać sobie ich kaprysów i głupstw, nawet choćby z zachowaniem uczucia wstydu za to. Ale odosobnienie się twoje nie może być mechaniczne, lecz duchowe, to jest musi być wzniesieniem się. Czasem zdaje się, że cały świat umówił się, aby dręczyć cię pełnymi przesady drobiazgami. Przyjaciel, klient, dziecko, choroba i trwoga, niedostatek i miłosierdzie, wszystko to puka równocześnie do drzwi twej pracowni i woła: "Wyjdź ku nam". Ale ty zachowaj spokój; nie wychodź w ich zamęt. Tę moc, którą ludzie posiadają, aby mnie nudzić, tę moc ja sam im daję przez słabostkową moją ciekawość. Nikt nie może podejśćŹŹdo mnie inaczej, jak tylko przez mój akt. "Co kochamy, to mamy, ale przez pożądanie rabujemy sobie samym miłość". Jeżeli nie możemy podnieść się od razu do świętości posłuszeństwa i wiary, to przynajmniej opierajmy się naszym pokusom; wejdźmy w stan wojenny, zbudźmy Tora i Wodana, odwagę i stałość w naszych saksońskich piersiach. To można zrobić w naszych gładkich czasach przez mówienie prawdy. Powstrzymaj kłamliwą gościnność i kłamliwe uczucie. Przestań żyć dla oczekiwań tych zawiedzionych i zawodzących ludzi, z którymi przestajesz. Powiedz im: ojcze, matko, żono, bracie, przyjacielu, żyłem z wami dotąd według waszych pozorów. Od tej chwili należę do prawdy. Niech się stanie wam wiadome, że od tej chwili nie słucham żadnego prawa niższego od prawa wiecznego. Nie chcę mieć żadnych umów, lecz bliskość stosunków. Będę się starał wyżywić rodziców, utrzymywać moją rodzinę, być czystym mężem jednej żony, ale te stosunki muszę wypełniać w sposób nowy i nie mając wzorów. Odwołuję się od waszych obyczajów. Muszę być samym sobą. Nie mogę przełamywać się dłużej dla was ani was przełamywać: Jeżeli możecie kochać mnie za to, czym jestem, będziemy tym szczęśliwsi. Jeżeli nie możecie, to i tak będę się starał zasługiwać na to, abyście mnie pokochali. Nie chcę skrywać mych upodobań i niechęci. Chcę tak zaufać, że to, co jest głębokie, jest święte, iż będę czynił w obliczu słońca i księżyca z pełną mocą to, cokolwiek mnie wewnętrznie cieszy i co mi serce wyznacza. Jeżeli jesteś szlachetny, chcę cię kochać; jeżeli nie jesteś szlachetny, nie chcę ranić ani ciebie, ani siebie obłudnym uznaniem. Jeżeli jesteś prawdziwy, ale nie tą samą prawdą co moja, przebywaj ze swymi towarzyszami; ja poszukam sobie swoich. Nie czynię tego samolubnie, lecz pokornie i poważnie. Życie w prawdzie leży zarówno w twoim, jak w moim interesie - w interesie wszystkich ludzi, bez względu na to, jak długo przebywaliśmy w kłamstwach. Brzmi to szorstko dzisiaj? Wkrótce pokochamy: ty to, co dyktuje ci twoja natura, ja to, co moja, i jeżeli pójdziemy za prawdą, wyprowadzi nas ona w końcu bezpiecznie. Ale w ten sposób sprawiasz przykrość przyjaciołom. Tak, lecz nie mogę sprzedawać mojej wolności i siły, aby uratować drażliwość przyjaciół. Poza tym, każdy ma chwilę rozumu, kiedy popatrzy w krainę bezwzględnej prawdy; wtedy usprawiedliwi mnie i uczyni to samo, co ja zrobiłem. Przeciętni ludzie myślą, że odrzucenie przeciętnych norm jest odrzuceniem wszelkich norm, że jest czystą antynomią; a zuchwały sensualista użyje imienia filozofii, aby pozłocić swe zbrodnie. Ale prawo sumienia trwa. Są dwa konfesjonały - w jednym z nich musimy się spowiadać. Można spełnić całkowity zakres obowiązków, wypłacając się w sposób albo bezpośredni, albo pośredni. Możesz rozważyć, czy w pełni wykonałeś swoje zobowiązania wobec ojca, matki, krewnego, sąsiada, gminy, kota i psa; zastanowić się, czy cokolwiek z nich może ci czynić wyrzuty. Ale mogę także zaniechać tej zewnętrznej, sformalizowanej normy i dać sobie sam rozgrzeszenie. Mam moje własne surowe żądania i zamknięte koło. Ono to odmawia imienia obowiązku rozmaitym posługom, które są zwane obowiązkami. Lecz jeżeli mogę wypełnić jego wymagania, pozwala mi ono nie dbać o przyjęty powszechnie kodeks. Jeżeli ktoś wyobraża sobie, że to prawo luźno tylko wiąże, niech się podda jego rozkazom na jeden dzień. I rzeczywiście żąda ono pewnej boskości w tym, kto odrzucił pospolite motywy ludzkości i odważył się wierzyć sobie samemu jako kierownikowi pracy. Niech będzie mocne jego serce, wierną jego wola, jasnym jego wzrok, aby mógł naprawdę być sobie nauką, społeczeństwem, prawem, aby każdy zwykły zamiar miał wobec niego tę samą moc, co żelazna konieczność wobec innych! Jeżeli ktoś rozważa obecne aspekty tego, co się nazywa w szczególności "towarzystwem", zobaczy niewątpliwie konieczność tej etyki. Ścięgna i serce zdają się być wyrwane z człowieka i staliśmy się tchórzliwymi i złośliwymi mazgajami. Boimy się prawdy, boimy się losu, śmierci, boimy się jedni drugich. Wiek nasz nie wydaje wielkich i doskonałych postaci. Potrzebujemy mężów i kobiet, którzy by odnowili życie i nasz stan społeczny, ale widzimy, że przeważna ilość natur jest niezdolna do wywiązania się z zobowiązań, nie umie zaspokoić swoich własnych potrzeb, ma ambicje przekraczające o wiele ich siły rzeczywiste, szuka podpory i żebrze nieustannie dzień i noc. Nasze gospodarstwo domowe to jałmużna, nasze sztuki, nasz zawód, nasze małżeństwo, nasza religia - wszystkiego tego nie wybraliśmy sami, ale wybrało za nas towarzystwo. Jesteśmy oficerami od salonu. Unikamy zaciekłej walki z losem, z której rodzi się siła. Nasza młodzież, jeżeli komu z niej nie powiedzie się pierwsze przedsięwzięcie, traci od razu odwagę. Jeżeli młody kupiec dozna niepowodzenia, ludzie mówią, że jest zrujnowany. Jeżeli jakiś bardzo subtelny talent studiuje w jednym z naszych kolegiów, a nie dostanie urzędu w mieście lub na przedmieściu Bostonu czy Nowego Jorku w ciągu roku po skończeniu studiów, wydaje się jemu i jego przyjaciołom, że jest uprawniony do tracenia odwagi i do skarg przez całą pozostałą resztę swego życia. Mocny wyrostek z New Hampshire czy z Vermont, który po kolei próbuje różnych zawodów, prowadzi zaprzęg wołów, uprawia ziemię jako farmer, wędruje jako kramarz, prowadzi szkółkę, wygłasza kazania, wydaje dziennik, dostaje się do parlamentu, nabywa obywatelstwo miejskie i tak dalej w miarę lat, a zawsze jak kot pada na nogi, jest wart całej setki takich miejskich lalek. Kroczy w równej linii ze swymi dniami i nie czuje wstydu, iż "nie studiuje zawodowo", bo nie odkłada on życia, ale już żyje. Ma szansę nie jedną, ale sto szans. Niech jakiś stoik otworzy źródła siły człowieka - niech powie ludziom, że nie są pochyloną wierzbą, lecz że mają i muszą trwać prosto, że w miarę ćwiczenia się w ufności dla samych siebie ujawnią się nowe siły; że człowiek jest słowem, które stało się ciałem, zrodzonym, aby siać zbawienie narodom, że powinien się wstydzić litości ze strony obcych i że w owej chwili, gdy zacznie działać z siebie, wyrzucając przez okno prawa, książki, bałwochwalstwo i zwyczaje, my prze-stajemy litować się nad nim, przeciwnie, jesteśmy dlań wdzięczni i czcimy go - taki nauczyciel przywróci życiu człowieka blask i uczyni imię swoje drogim dla całej historii. Łatwo spostrzec, że większe poleganie na sobie samym musi wywołać przewrót we wszystkich działalnościach i stosunkach ludzi, w ich religii, ich wychowaniu, w ich dążeniach i sposobach życia, ich stowarzyszaniu się i ich własności, w ich spekulatywnych poglądach. 1. Na jakież to modliwy ludzie sobie pozwalają! To, co nazywają nabożeństwem, nie jest ani męskim, ani dzielnym. Modlitwa rozgląda się naokoło i prosi, aby przez jakąś obcą cnotę przyszedł jakiś obcy dodatek, i zatraca siebie samą w nieskończonych labiryntach naturalnego i nadnaturalnego pierwiastka oraz pośrednictwa i cudu. Modlitwa - to kontemplacja faktów życia z najwyższego punktu widzenia. Jest to monolog duszy patrzącej i radującej się. Jest to duch Boży ogłaszający, że jego dzieła są dobre. Ale modlitwa jako środek do osiągnięcia osobistego celu jest pospolitością i kradzieżą. Ona bowiem przypuszcza dualizm, a nie jedność, w naturze i sumieniu. Z chwilą gdy człowiek jest jednością z Bogiem, nie będzie prosił. Zobaczy wtedy modlitwę w każdej czynności. Modlitwa rolnika, gdy klęka w polu w czasie plewienia, modlitwa wioślarza, który się pochyla, gdy uderza wiosłem, są prawdziwymi modlitwami, słyszanymi poprzez naturę, choć dla małych celów. Caratach, w "Bonduce" Fletchera, wezwany, aby zbadał zamysł boga Audate, odpowiada: W naszych wysiłkach jego myśl ukryta leży - Najlepsze nasze bogi są to zalety nasze. Inny rodzaj fałszywych modlitw stanowią nasze żale. Niezadowolenie jest brakiem polegania na sobie; jest to słabość woli. Obżałowuj klęski, jeżeli możesz przez to pomóc cierpiącemu; jeżeli nie możesz, trwaj przy swoim dziele, a już zło zaczyna ulegać naprawie. Nasze współczucie jest tak samo niską rzeczą. Przychodzimy do ludzi płaczących niemądrze, siadamy przy nich i płaczemy do towarzystwa, zamiast udzielać im prawdy i zdrowia szorstkimi elektrycznymi wstrząsami, doprowadzając ich w ten sposób z powrotem do łączności z własnym rozumem. Tajemnica powodzenia to radość, która jest w naszym ręku. Wiecznie miły bogom i ludziom jest człowiek o zdolności samopomocy. Dla niego wszystkie drzwi stoją otworem - jego wszystkie języki witają, wszystkie zaszczyty wieńczą, wszystkie oczy idą za nim z pożądaniem. Nasza miłość wychodzi ku niemu i ściska go, gdyż on jej nie potrzebował. Zapobiegliwie i usprawiedliwiając się, okrywamy go pieszczotami i chwałą, ponieważ trzymał się własnej drogi i gardził naszym nieuznaniem. Bogowie kochają go, ponieważ go ludzie nienawidzili. "Do śmiertelnika wytrwałego" - powiedział Zoroaster - "błogosławieni Nieśmiertelni zdążają szybko". Jak modlitwy ludzkie bywają chorobą woli, tak wierzenia ludzkie bywają chorobą intelektu. Mówią, jak owi niemądrzy Izraelici: "Niech Bóg nie mówi do nas, bo snadź pomrzemy. Mów ty, niech mówi z nami jaki człowiek, a my go będziemy słuchać". Zewsząd doznaję przeszkód w znalezieniu Boga w moim bracie, bo zamknął drzwi własnej świątyni i powtarza jedynie baśnie o Bogu brata swego lub brata swego brata. Każdy ludzki umysł jest nową klasą. Jeżeli się okaże umysłem o niezwykłej działalności i sile, Locke'em, Lavoisierem, Huttonem, Benthamem, Fourierem, narzuca swoją klasę innym i oto nowy system! Jego zdolność zadowalania jest w prostym stosunku do głębi myśli, i tym samym do liczby przedmiotów, których dotyka i które wnosi w krąg dostępny uczniowi. Głównie jednak widać to w wierzeniach i Kościołach, które są tak samo klasami jakiegoś potężnego umysłu, działającego na żywiołową myśl obowiązku i stosunku człowieka do Najwyższego. Takim jest kalwinizm, kwakierstwo, swedenborgianizm. Uczeń doświadcza tej samej przyjemności w poddawaniu wszystkiego nowej terminologii, jak dziewczynka, która właśnie nauczyła się botaniki, widzi za jej pomocą nową ziemię i nowe pory roku. Zdarza się nawet czasem, że uczeń spostrzeże, iż wzmogła się jego siła intelektualna przez badanie umysłu swego mistrza. Ale we wszystkich duszach niezrównoważonych klasyfikacja staje się bożyszczem, uchodzi za cel, a nie za szybko wyczerpujący się środek, tak iż ściany systemu zlewają się w ich oczach na odległym horyzoncie ze ścianami wszechświata; światła niebieskie zdają się im zawieszone na łuku, który zbudował ich mistrz. Nie mogą sobie wyobrazić, że ktoś obcy może mieć prawo do widzenia, że jest zdolny do widzenia: "W jakiś sposób musiał on skraść światło od nas". Nie spostrzegają, że światło, nie ujęte w system, nie dające się poskromić, przebija się do każdej celi, nawet do ich celi. Niech sobie tymczasem ćwierkają i nazywają je swoją własnością. Jeżeli są uczciwi i działają dobrze, niezadługo ich śliczna nowa zagroda stanie się za ciasna i za niska, pęknie, przechyli się, zgnije i zniknie, a nieśmiertelne światło, w pełni młodości i wesela, o milionie kręgów, o milionie barw, zapromienieje nad wszechświatem, jak w pierwszy poranek. 2. Brak samokultury sprawia, że zabobon podróżowania, którego bożkami są Włochy, Anglia, Egipt, zachowuje swój urok nieprzeparty dla wszystkich wykształconych Amerykanów. Ci, którzy Anglię, Włochy, czy Grecję uczynili tak godnymi czci w wyobraźni ludzkiej, uczynili to właśnie przez przebywanie w nich tak stałe, jak oś ziemska. W godzinach męskości czujemy, że obowiązkiem naszym jest nasze miejsce. Dusza nie jest podróżnikiem; mędrzec siedzi w domu i kiedy jego potrzeby lub obowiązki odwołują go przy jakiejś sposobności z domu lub w obce kraje, on jednak jest w domu zawsze i daje poznać ludziom przez wyraz twarzy, że przychodzi jako misjonarz mądrości i cnoty i że odwiedza miasta i ludzi jak władca, a nie jak natręt i sługa. Nie stawiam prostackich zarzutów opływaniu kuli ziemskiej dla celów sztuki, badań, dobroczynności, ale pod warunkiem, że człowiek założył sobie najpierw domostwo, a nie udaje się za granicę z nadzieją znalezienia czegoś większego niż to, co wie dotychczas. Podróżnik dla zabawy lub dla znalezienia czegoś, czego sam w sobie nie nosi, oddala się od siebie samego i starzeje się nawet w młodości między starymi rzeczami. W Tebach, w Palmirze, wola jego i umysł zestarzały się i rozsypały, tak jak owe miasta. Do ruin dołączył ruiny. Podróżowanie to raj dla półgłówka. Pierwsze nasze podróże odkrywają nam równorzędność wartości miejsc. W domu marzę, że w Neapolu, że w Rzymie będę się mógł upoić pięknem i pozbędę się smutku. Pakuję kufer, ściskam przyjaciół, puszczam się na morze i wreszcie budzę się w Neapolu, i oto tam przy boku swoim zastaję ten sam posępny fakt, smutnego samego siebie, niepozbytego, identycznego, od którego uciekałem. Idę do Watykanu i do pałaców. Udaję, że upajam się widokami i refleksjami, ale nie jestem upojony. Mój olbrzym idzie za mną wszędzie, dokąd idę. 3. Ale mania podróżowania jest objawem głębszego niezdrowia, dotykającego całego intelektualnego działania. Intelekt to włóczęga, a nasz system wychowania podnieca jeszcze niepokój. Umysły nasze podróżują, kiedy nasze ciała są zmuszone przebywać w domu. Naśladujemy; a cóż jest naśladowanie, jeżeli nie wędrówka umysłu? Domy budujemy sobie w obcym guście; półki ozdabiamy obcymi ornamentami; nasze sądy, nasze zamiłowania, nasze zdolności opierają się, idą za Przeszłością i Odległością. Dusza stworzyła sztuki, gdziekolwiek one kwitły. We własnej duszy artysta szukał modelu. Było to zastosowanie jego własnej myśli do rzeczy, które trzeba było uwzględnić. I jakaż nam potrzeba naśladować model dorycki czy gotycki? Piękno, przystojność, wspaniałość myśli i zręczny jej wyraz są nam tak bliskie, jak każdemu innemu człowiekowi i jeżeli artysta amerykański zechce zbadać z nadzieją i miłością to właśnie, co ma zrobić, biorąc pod uwagę klimat, glebę, długość dnia, potrzeby ludności, zwyczaj i formę rządu, to stworzy dom, w którym wszystkie powyższe szczegóły znajdą swoje odpowiednie miejsce, a smak i uczucie będą również zadowolone. Opieraj się na sobie, nie naśladuj nigdy. Twój własny talent możesz każdej chwili wykazać, wzbogacony o całą nagromadzoną siłę, nabytą przez uprawianie go przez całe życie; ale co do przejętego czyjegoś talentu, to posiadasz go tylko przypadkowo, połowicznie. Tego, co każdy może zrobić najlepiej, może go tylko sam Twórca nauczyć. Nikt nie wie, co to jest, ani nikt nie jest zdolny tego zrobić, aż osoba dana okazała to przed światem. Gdzież jest mistrz, który by nauczył był Szekspira? Gdzież jest mistrz, który by wykształcił był Franklina lub Waszyngtona, Bacona czy Newtona? Każdy wielki człowiek to unikat. Scypionizm Scypiona jest właśnie tą zaletą, której on nie mógł zapożyczyć. Żaden Szekspir nie powstanie przez studiowanie Szekspira. Czyń, co ci jest przydzielone czynić, a nie możesz się spodziewać za mało ani ważyć się na za małe rzeczy. Istnieje teraz oto dla ciebie wypowiedzenie się tak wspaniałe i mocne, jak to, co wyszło spod kolosalnego dłuta Fidiasza, kielni Egipcjan, pióra Mojżesza czy Dantego, ale różne od nich wszystkich. Bo nie jest możliwym, aby dusza ta wszechbogata, wszechwymowna, władająca tysiąckrotnym językiem, raczyła się powtarzać; lecz jeżeli możesz usłyszeć, co mówią ci patriarchowie, istotnie potrafisz im odpowiedzieć w tym samym tonie głosu; bo ucho i język są dwoma organami jednej natury. Przebywaj w prostych i szlachetnych okolicach twego życia, bądź posłuszny własnemu sercu, a odtworzysz wtedy znowu praświat. 4. Tak jak nasza Religia, nasze Wychowanie, nasza Sztuka patrzą na świat poza sobą, tak też czyni i nasz stan społeczeństwa, ale nikt się sam nie poprawia. Społeczeństwo nigdy nie posuwa się naprzód. Cofa się po jednej stronie, w miarę jak zyskuje grunt po drugiej. Podlega ustwicznym zmianom; jest barbarzyńskie; jest kulturalne; jest chrześcijańskie; jest bogate; jest wykształcone naukowo; ale zmiana nie jest poprawą. Za każdą rzecz przezeń otrzymaną coś mu zostaje odjęte. Społeczeństwo nabywa nowe umiejętności, ale traci stare instynkty. Jakiż to kontrast między dobrze odzianym, umiejącym czytać, pisać i myśleć Amerykaninem, posiadaczem zegarka, ołówka i banknotu w kieszonce, a nagim Maorysem, którego własność stanowi maczuga, włócznia, mata i dwudziesta część wspólnej nie rozgrodzonej szopy do spania! Ale porównaj zdrowie tych dwóch ludzi, a zobaczysz, że biały człowiek stracił swoją pierwotną siłę. Jeżeli podróżnicy mówią prawdę, dzikiego można ugodzić szerokim toporem, a w dzień, w dwa dni, ciało się zrośnie i ozdrowieje, jak gdyby cios padł na miękką smołę - ten sam cios posłałby białego człowieka do grobu. Człowiek cywilizowany zbudował pojazd, ale stracił użytek nóg. Podpiera się na kulach, ale brak mu podpory muskułów. Ma doskonały genewski zegarek, ale nie posiada zdolności określania godziny przez słońce. Ma też przeciętny człowiek almanach morski z Greenwich, i pewny będąc informacji w razie potrzeby, nie rozpoznaje gwiazd na niebie. Nie zwraca uwagi na najdłuższy dzień w roku; porównania dnia z nocą również nie zna i cały jasny kalendarz roku nie ma w jego umyśle kompasu. Notatnik uszkadza mu pamięć, biblioteki przeładowują jego umysł, towarzystwo ubezpieczeniowe powiększa liczbę wypadków; a jest też jeszcze pytaniem, czy maszyny nie są dlań obciążeniem, czyśmy przez wysubtelnienie nie stracili przypadkiem pewnej dozy energii, a przez chrześcijaństwo, oszańcowane w formułach i instytucjach - pewnej krzepkości surowej cnoty. Bo każdy stoik był stoikiem; ale w chrześcijaństwie gdzież jest chrześcijanin? W normach moralnych nie istnieją tak samo odskoki, jak nie ma ich w normach wielkości i objętości. Ludzie dzisiejsi nie są więksi, niż byli kiedykolwiek dawniej. Szczególną równość można zauważyć między wielkimi ludźmi pierwszych i ostatnich wieków i cała wiedza, sztuka, religia i filozofia dziewiętnastego wieku nie potrafi wychować ludzi większych niż bohaterowie Plutarcha sprzed dwudziestu trzech czy czterech stuleci. Nie w czasie czyni ludzkość postępy. Focjon, Sokrates, Anaksagoras, Diogenes to ludzie wielcy, ale nie pozostawiają po sobie klasy. Kto naprawdę do ich klasy należy, ten nie będzie nazwany ich imieniem, ale będzie sobą samym i w swojej kolei założycielem sekty. Sztuki i wynalazki każdego okresu są tylko jego strojem zewnętrznym i nie dają ludziom siły. Szkody z ulepszonej maszynerii mogą zrównoważyć dobro z niej płynące. Hudson i Bering dokonali tak wiele w swych łódkach rybackich, że zadziwili Parryłego i Franklina, których wyekwipowanie wyczerpało wszystkie pomoce wiedzy i sztuki. Galileusz zwykłą lornetą odkrył wspanialszą serię niebieskich zjawisk niż ktokolwiek inny od jego czasu. Kolumb znalazł nowy świat na statku nie mającym górnego pokładu. Ciekawym jest patrzeć na stale powtarzające się zużycie i zanikanie środków i maszynerii, które wprowadzono z rozgłosem wielkim przed kilku laty czy kilku wiekami. Wielki geniusz powraca do istotnego człowieka. Zaliczaliśmy ulepszenia w sztuce wojennej między triumfy wiedzy, a jednak Napoleon zdobył Europę prostym biwakiem, który był w swej treści cofnięciem się do nagiego męstwa, odciążając go ze wszelkiej pomocy. Cesarz - mówi Las Cases - uważał za niemożliwe stworzenie doskonałej armii "bez usunięcia naszej broni, magazynów, intendentur i taborów, aż do chwili, gdy naśladując rzymski zwyczaj, żołnierz dostawał swoją porcję zboża, mełł ją w ręcznym młynku i wypiekał sobie sam chleb". Społeczeństwo jest falą. Fala porusza się naprzód, ale woda, która nią jest, nie czyni tego. Ta sama cząsteczka nie wznosi się z zagłębienia na szczyt. Jej jedność jest tylko zewnętrznym zjawiskiem. Jednostki, które tworzą dzisiaj naród, umierają w następnym roku i z nimi kona ich doświadczenie. I dlatego oparcie się na własności, zawierające w sobie oparcie się na rządach, które własność ochraniają, jest brakiem opierania się na samym sobie. Ludzie tak długo patrzyli na rzeczy poza nimi będące, że doszli do szanowania religijnych, uczonych i obywatelskich instytucji jako osłon własności, i ganią ataki na nie, ponieważ odczuwają je jako ataki na własność. Mierzą wzajemny swój szacunek tym, co każdy posiada, a nie tym, czym każdy jest. Ale człowiek kulturalny zaczyna się wstydzić swej własności z powodu nowego szacunku dla swej natury. Nienawidzi zaś szczególnie tego, co posiada, jeżeli spostrzeże, że jest to coś przypadkowego, przyszło doń dziedzictwem, darem, zbrodnią; wtedy czuje, że to nie jest posiadanie; nie należy to do niego, nie zapuściło w nim korzeni i jedynie dlatego leży w tym samym miejscu, iż nie zabiera go żadna rewolucja ani żaden rozbójnik. Ale to, czym człowiek jest, nabywa z konieczności, a to, co nabywa, jest własnością żywą, która nie czeka na skinienie władców tłumu, rewolucji, ognia, burzy czy bankructwa, ale ustawicznie odnawia się z każdym oddechem człowieka. "Twoim działem czyli posagiem życia" - powiedział kalif Ali - "jest szukanie samego siebie; dlatego osiągnij spokój szukaniem siebie". Nasza zależność od tych obcych dóbr prowadzi nas do niewolniczego szacunku dla liczb. Polityczne partie spotykają się w licznych zgromadzeniach; im większe zebranie, im częściej słychać nowy hałas zapowiedzi: Deputowani z Essex! Demokraci z New Hampshire! Whigowie z Maine! - tym silniejszy czuje się młody patriota, silniejszy niż przedtem o nowy tysiąc ramion i oczu. W podobny sposób reformatorzy zwołują zgromadzenie, głosują i uchwalają w tłumie. O przyjaciele! Nie w ten sposób Bóg będzie raczył wejść i zamieszkać w nas, ale w sposób wprost przeciwny! Tylko wtedy, kiedy człowiek odrzuci wszelką pomoc obcą i stoi sam, widzę, że jest silny i że zwycięży. Osłabia go każdy rekrut, przystający pod jego chorągiew. Czyż jeden człowiek nie jest lepszy od całego miasta? Nie żądaj niczego od ludzi i wśród nieskończonej przemiany ty, jedyny mocny filar, natychmiast okażesz się tym, który podtrzymuje całe swe otoczenie. Ten, kto wie, iż siła jest wrodzona, że jest słaby, ponieważ szukał dobra poza sobą i spostrzegłszy to bez wahania cofa się ku swej myśli, ten natychmiast zyskuje moc wyprostowania się i stanie ze wzniesioną głową, rozkazuje swym członkom, dokonywa cudów; tak właśnie, jak człowiek, który stoi na nogach, jest silniejszy od człowieka stojącego na głowie. Tak odnoś się do wszystkiego, co się nazywa Fortuną. Wielu podejmuje z nią grę i zyskuje wszystko - i traci wszystko, zależnie, jak się toczy jej koło. Ale porzuć te zyski jako nieprawne i zadawaj się tylko z Przyczyną i Skutkiem, kanclerzami Boga. Przez Wolę działaj i zdobywaj, a ująłeś w łańcuch koło Szczęścia, i będziesz siedział potem w spokoju bez lęku o jego obroty. Polityczne zwycięstwo, wzrost stopy procentowej, wyzdrowienie bliskiej ci chorej osoby, powrót nieobecnego przyjaciela, lub jakieś inne przyjemne zdarzenie, podnosi twego ducha i myślisz, że oto idą dla ciebie dni dobre. Nie wierz temu. Nic nie może przynieść ci spokoju prócz ciebie samego. Nic nie może przynieść ci spokoju oprócz jedynie zwycięstwa zasad. WYRÓWNANIE Od lat chłopięcych jeszcze pragnąłem napisać rzecz o Wyrównaniu, bo zdawało mi się już wtedy, bardzo jeszcze młodemu człowiekowi, że w tej materii życie wyprzedziło teologię i że ludzie wiedzą więcej, niż uczą kaznodzieje. A dokumenty, z których tę naukę wydobyć można, czarowały moją wyobraźnię nieskończoną swą różnorodnością i zawsze miałem je przed oczami, nawet we śnie, bo są nimi narzędzia, których używamy, chleb w naszym koszyku, sprawy na ulicy, ferma, dom mieszkalny, pozdrowienia, krewni, długi i wierzytelności, wpływ charakteru, natura i zdolności ludzi. Zdawało mi się także, że można w tym wskazać ludziom na promień boskości, na obecną działalność duszy tego świata, wolną od wszelkiego śladu tradycji - i tak serce ludzkie mogłoby się skąpać w zalewie wiecznej miłości, przestając z czymś, o czym człowiek wie, że było zawsze i musi być zawsze, ponieważ jest w tej chwili rzeczywiście. Wydawało mi się ponadto, że gdyby udało się naukę tę wypowiedzieć w określeniach choć trochę przypominających owe jasne intuicje, w których ta prawda objawia się nam czasami, stałaby się ona gwiazdą w wielu ciemnych godzinach i w krętych cieśninach naszej podróży, gwiazdą, która by nie pozwoliła na zmylenie drogi. I właśnie niedawno to moje pragnienie wzrosło jeszcze w chwili, kiedym słuchał kazania w kościele. Kaznodzieja, ceniony za swoją prawowierność, rozwijał w sposób zwykły naukę o Sądzie Ostatecznym. Przyjmował, że na tym świecie nie ma wymiaru sprawiedliwości, że ludzie źli cieszą się powodzeniem, że ludzie dobrzy znoszą cierpienia; a potem stwierdził na podstawie rozumu i Pisma świętego, że wyrównanie nastąpi dla obu stron w życiu pośmiertnym. Nikt z zebranych w kościele nie zdawał się być poruszony tą nauką. O ile mogłem zauważyć, zebrani, rozchodząc się i żegnając z sobą, nie czynili żadnych uwag na temat kazania. A przecież jakie jest znaczenie tej nauki? Co myślał kaznodzieja, gdy mówił, iż dobrzy są nieszczęśliwi w obec-nym życiu? Czy to, że domy i włości, urzędy, wina i konie, stroje, zbytek są w posiadaniu ludzi bez zasad, podczas gdy świątobliwi żyją w nędzy i pogardzie, i że odpłata będzie tym ostatnim wymierzona później, w postaci podobnych zadowoleń kiedyś - akcji bankowych i rulonów złota, dziczyzny i szampana? Taka chyba musi być ta odpłata, o której myślał, bo cóż by mogło być innego? Czy to, że będzie im wolno modlić się i wielbić, kochać ludzi i służyć im? Przecież mogą spełniać to i teraz. Wniosek, który by słusznie mógł wyciągnąć słuchacz, brzmiałby: "Będziemy mieć właśnie takie same dobre czasy, jakich zażywają teraz grzesznicy", albo, snując dalej aż do ostateczności: "Wy grzeszycie teraz, my będziemy grzeszyć potem; grzeszylibyśmy teraz, gdybyśmy mogli; nie zaznając teraz powodzenia, oczekujemy naszej zemsty jutro". Złudzenie to polega na nieprawdopodobnym przyzwoleniu, że złym wiedzie się dobrze, że sprawiedliwość nie jest tu wymierzana. Ślepota kaznodziei tkwiła w zastosowaniu podłego handlowego szacowania do istoty męskiego powodzenia, zamiast iżby był wytoczył śledztwo i przekonał świat na podstawie prawdy, iżby był zwiastował obecność duszy, wszechmocność woli i ustalił w ten sposób miarę zasadniczą dla dobra i zła, dla powodzenia i fałszu. Podobnie niski ton znajduję w popularnych dziełach religijnych dnia dzisiejszego i te same zasady - widzę - przejmują ludzie pióra, kiedy okolicznościowo traktują o pokrewnych tematach. Zdaje mi się, że nasza popularna teologia zyskała na decorum, a nie za zasadach, w stosunku do zabobonów, których miejsce zajęła. Ale ludzie lepsi są od tej teologii. Ich życie codzienne zadaje jej kłam. Każda szczera i dążąca wyżej dusza porzuca tę doktrynę na podstawie własnego doświadczenia; bo w ogóle wszyscy ludzie czują czasem kłamstwo, nie mogąc go wykazać. To, co ludzie słyszą w szkole czy w kazaniu i nie zastanawiają się nad tym dalej, to samo usłyszane w czasie rozmowy wywoła potem milczące wątpliwości. Jeżeli ktoś w mieszanym towarzystwie będzie dogmatycznie dowodził opatrzności i boskich praw, temu odpowie milczenie, które dla obserwatora zupełnie wyraźnie świadczy o niezadowoleniu słuchacza i zarazem o jego nieumiejętności wypowiedzenia swego własnego stwierdzenia. Będę usiłował w tym i następnym rozdziale zestawić pewne fakty, które wskazują, jak biegnie tor prawa wyrównania; będę się czuł szczęśliwy ponad spodziewanie, jeżeli potrafię dokładnie wykreślić najmniejszy łuk tego koła. Biegunowość, czyli akcję i reakcję, spotykamy w każdej części natury, w ciemności i świetle, w gorącu i zimnie, w przypływie i odpływie wód, w płci męskiej i żeńskiej, w zapłodnieniu i zanikaniu roślin i zwierząt, w zrównaniu jakości i ilości we fluidach animalnego ciała, w skurczu i rozkurczu serca, w falowaniu cieczy i dźwięków, w dośrodkowym i odśrodkowym ciążeniu, w akustyczności, galwanizmie i chemicznym powinowactwie. Wprowadzamy magnetyzm do jednego końca igły, przeciwny magnetyzm umieszcza się na drugim końcu. Jeżeli południe przyciąga, północ odpycha. Aby opróżnić jedno miejsce, trzeba zagęścić drugie. Nieunikniony dualizm rozcina naturę na dwoje tak, że każda rzecz jest połową i podsuwa myśl o drugiej połowie, która by ją dopełniła do całości, jako to: duch materię, mężczyzna kobietę, nieparzysta liczba - liczbę parzystą, subiektywność - obiektywność, wewnątrz - zewnątrz, w dół - do góry, ruch - spoczynek, tak - nie. A skoro tak cały świat jest podwójny, jest taką i każda jego część. Całkowity system rzeczy jest reprezentowany w każdej cząsteczce. Jest coś, co przypomina przypływ i odpływ morza, dzień i noc, mężczyznę i kobietę, w pojedynczej igle sosny, w ziarnie zboża, w każdej sztuce zwierzęcego stada. Reakcja, tak wielka w żywiołach, powtarza się tu w tych małych granicach, Tak na przykład, w świecie zwierzęcym fizjolog zauważył, że żadne ze stworzeń nie jest uprzywilejowane w tym względzie, ale pewne wyrównanie utrzymuje w równowadze każdą zdolność i każdy defekt. Nadwyżka, udzielona jednej stronie, jest zapłacona przez odjęcie czegoś drugiej stronie tego samego stworzenia. Jeżeli głowa i szyja są powiększone, tułów i kończyny są przycięte krótko. Teoria sił mechanicznych może służyć jako inny przykład. Co zyskujemy na sile, tracimy na czasie, i na odwrót. Periodyczne, czyli kompensacyjne błędy planet są dalszym przykładem. Jeszcze innym jest wpływ klimatu i gleby na historię polityczną. Zimny klimat dodaje sił. NieżyznaŹŹŹziemia nie rodzi gorączek, krokodyli, tygrysów ani skorpionów. Ten sam dualizm stanowi podłoże natury i stanu człowieka. Każdy nadmiar powoduje deficyt, każdy deficyt sprowadza jakiś nadmiar. Każdej słodyczy odpowiada jakaś gorycz, każdemu złu jakieś dobro. Każda zdolność, która umie przyjmować rozkosz, ponosi równą karę za jej nadużycie; za nieumiarkowanie w rozkoszy płaci się jej utratą. Za każdą rzecz straconą zyskałeś coś innego, za każdą rzecz, którą zyskasz, coś musisz stracić. Jeżeli wzrastają bogactwa, wzrasta liczba tych, którzy ich używają. Jeżeli zbieracz zbiera zbyt wiele, natura uboży samego człowieka w zamian za to, co włożyła w jego skrzynię, rozdyma majątek, ale zabija właściciela. Natura nienawidzi wyłączności i wyjątków. Fale morskie nie dążą szybciej do uzyskania równego poziomu z najwynioślejszego wyrzutu w górę, niż różnice stanów starają się wyrównać między sobą. Zawsze znajdzie się jakiś wyrównujący warunek, który zniża pysznego, mocnego, bogatego, szczęśliwego do poziomu innych. Jeżeli ktoś jest człowiekiem zbyt mocnym i zuchwałym dla społeczeństwa, a z temperamentu i stanowiska złym obywatelem, ponurym grubianinem, z nalotem korsarza w duszy, to natura zsyła mu zastęp miłych synów i córek, świetnych uczniów w szkółce ludowej - i miłość do nich i lęk o nich wygładza jego skrzywienie ust w kształt grzecwym zazności. W ten sposób natura potrafi zmiękczyć granit i kwarc, usuwa dzika i wprowadza na jego miejsce jagnię - utrzymuje w pełni swoją równowagę. Rolnik wyobraża sobie, że potęga i stanowisko są miłymi rzeczami. Ale prezydent płaci drogo za swój Biały Dom. Zwykle płaci ceną całego swego spokoju i najlepszymi ze swoich męskich cnót. Aby zachować na jakiś czas tak znaczną pozycję przed światem, zgadza się zmiatać proch przed prawdziwymi panami, co stoją wyprostowani za tronem. Albo też, czy ludzie nie pragną istotniejszej od tamtej i trwalszej wspaniałości geniuszu? Ale i ta nie posiada nietykalności. Ten, kto jest wielki przez siłę woli lub myśli i patrzy z góry na tysiące, ten też podlega przykrym skutkom swej wyniosłości. Z każdym napływem światła przybywa nowe niebezpieczeństwo. Jeżeli człowiek ma światło, musi świadczyć światłu i zawsze musi wyrzekać się sympatii drugich, która daje mu tak żywe zadowolenie, i nieuniknienie musi trwać w wierności dla coraz to nowych objawień nieustannie pracującej duszy. Musi nienawidzieć ojca i matki, żony i dziecka. Jeżeli ma wszystko to, co świat kocha, podziwia, pożąda, to musi rzucić poza siebie podziw świata i udręczyć bliskich wiernością dla swej prawdy, stać się przysłowiem, stać przedmiotem publicznego szyderstwa. Toż prawo pisze także prawa państw i narodów. Próżną jest rzeczą budować, intrygować czy spiskować przeciw niemu. Rzeczy nie pozwalają, aby nimi długo źle rządzono. Res nolunt diu male administrari. Choć nie widać na razie przeszkód dla nowego zła, to przeszkody istnieją i bezwarunkowo ujawnią się. Jeżeli rząd jest okrutny, życie rządzącego nie jest bezpieczne. Jeżeli nałożysz zbyt wielkie podatki, dochody osiągną małą wysokość. Jeżeli ustanowisz krwawy kodeks kryminalny, to sąd nie będzie wydawał wyroków potępiających. Jeżeli prawo jest łagodne, na miejsce jego wkracza zemsta prywatna. Jeżeli rząd jest terrorystyczną demokracją, ucisk napotyka opór nadmiaru energii w obywatelach i życie płonie mocniejszym ogniem. Prawdziwe życie i zadowolenie człowieka zdają się wymykać zarówno największym rygorom, jak i najszczęśliwszym układom warunków, i znajdują możliwość istnienia, nie oglądając się wcale na te czy owe okoliczności. Pod każdym rządem wpływ charakteru działa tak samo - nie ma różnicy, czy to się dzieje w Turcji, czy w Nowej Anglii. Pod rządami prymitywnych despotów Egiptu - historia wyznaje to uczciwie - człowiek musiał być wolny w takim stopniu, w jakim go mogła uczynić wolnym kultura. Te zjawiska zewnętrzne wskazują na fakt, że wszechświat jest reprezentowany w każdej ze swych cząstek. Każda rzecz w naturze zawiera wszystkie siły natury. Każda rzecz zrobiona jest z jednej i tej samej niewidocznej materii; badacz przyrody widzi przecież jeden i ten sam typ pod każdą metamorfozą i patrzy na konia jak na biegnącego człowieka, na rybę jak na pływającego, na ptaka jak człowieka obdarzonego zdolnością latania, na drzewo jak na wrośniętego korzeniami w ziemię. Każda nowa forma powtarza nie tylko główny rys charakterystyczny typu, ale część za częścią, wszystkie szczegóły, wszystkie cele, pomoce i przeszkody, energię i cały system każdej innej rzeczy. Każde zajęcie, rzemiosło, sztuka, działalność jest skrótem świata, każde ujęte we wzajemną zależność od wszystkich innych. Każde z nich jest pełnym emblematem ludzkiego życia, jego zła i dobra, jego prób, jego wrogów, jego przebiegu i końca. I każde musi w jakiś sposób wyrazić całość człowieka, opowiedzieć całe jego przeznaczenie. Cały świat zamyka się jak glob w kropli rosy. Mikroskop nie może znaleźć żyjątka, które by było mniej doskonałe tylko dlatego, że jest małe. Oczy, uszy, smak, powonienie, ruch, opór, pożądanie i organy rozmnażania, które podbijają wieczność - wszystko to znajduje swoje miejsce, by istnieć w małym stworzonku. Tak też i my wkładamy nasze życie w każdy czyn. Prawdziwa nauka o wszechobecności to pojęcie, że Bóg pojawia się ze wszystkimi swymi przymiotami w każdym mchu i pajęczynie. Wartość wszechświata usiłuje wsunąć się w każdy punkt. Jeżeli jest tam dobro, to będzie i zło; jeżeli jest powinowactwo, to znajdzie się i odpychanie; jeżeli siła, to także jej ograniczenie. Tak zatem żywy jest wszechświat. Wszystkie rzeczy są moralne. Ta dusza, co wewnątrz nas jest uczuciem, na zewnątrz jest prawem. My czujemy jej natchnienie; a poza nami w historii możemy widzieć jej fatalną siłę. "Jest w świecie, i świat został przez nią zrobiony". Wymiar sprawiedliwości nie jest odkładany. Prawdziwa sprawiedliwość niepisana ustawia swoją wagę przy we wszystkich częściach życia. Kości, którymi Bóg gra, są napełnione ołowiem, padają, jak on chce. Świat wygląda jak tabliczka mnożenia albo matematyczne równania, które można dowolnie przerabiać, a przecież zawsze otrzymuje się równe wartości. Podstaw jakąkolwiek liczbę, zawsze wypadnie dokładna wartość, nic mniej, nic więcej. Każda tajemnica zostaje odkryta, każda zbrodnia ukarana, każda cnota nagrodzona, każda krzywda naprawiona - w milczeniu, ale z bezwzględną pewnością. To, co nazywamy odpłatą, jest powszechną koniecznością, przez którą ukazuje się całość, jeżeli tylko część się ukaże. Jeżeli widzisz dym, to musi tam być i ogień. Jeżeli widzisz dłoń lub ramię, to wiesz, że kadłub, do którego one należą, jest poza nimi. Każdy czyn odpłaca sam siebie, albo innymi słowy, scala się w dwojaki sposób: najpierw w rzeczy, czyli w rzeczywistej naturze, a po wtóre w okoliczności, czyli przejawiającej się naturze. Ludzie nazywają okoliczności odpłatą. Przyczynowa odpłata jest w rzeczy - ogląda ją dusza. Odpłatę w okoliczności dostrzega rozum; jest ona nieodłączna od rzeczy, ale często rozciąga się na długi czas i dlatego nie nabiera wyrazistości, aż wreszcie staje się taką po szeregu lat. Specjalne ciosy mogą przyjść późno po grzechu, ale przychodzą, ponieważ mu towarzyszą. Zbrodnia i kara wyrastają z tego samego pnia. Kara jest owocem, co, nie zwracając na siebie uwagi, dojrzewa w kwiecie rozkoszy, który ją skrywał. Przyczyna i skutek, środki i cele, nasienie i owoc nie mogą być oddzielone, bo skutek już rozkwita w przyczynie, cel istnieje z góry w środkach, owoc w nasieniu. A my, kiedy świat chce być całością i nie dozwala, aby go dzielono na części, staramy się działać częściami, dzielić, przywłaszczać sobie części; na przykład, aby zadowolić zmysły, odłączam rozkosz zmysłów od potrzeb charakteru. Przemyślność ludzka zawsze poświęcała się rozwiązaniu tego jednego problemu, jak oderwać zmysłową słodycz, zmysłową siłę, zmysłową jasność itd. od moralnej głębi, moralnego piękna; to znaczy - raz jeszcze stwierdźmy - usiłowała odciąć tę górną powierzchnię tak cienko, aby ją pozostawić bez dna; osiągnąć jeden koniec bez osiągnięcia drugiego końca. Dusza mówi: Jedz; ciało chce ucztować. Dusza mówi: Mężczyzna i kobieta niech będą jednym ciałem i jedną duszą; ciało łączy się tylko z ciałem. Dusza mówi: Panuj nad wszystkimi rzeczami dla celów cnoty; ciało chce mieć moc nad rzeczami dla swoich własnych celów. Dusza usiłuje żyć intensywnie i działać poprzez wszystkie rzeczy. To jest właściwie jedyny fakt. Wszystko inne będzie temu dodane - siła, rozkosz, wiedza, piękno. Człowiek poszczególny stara się być kimś, bogacić się dla siebie, targować się i spierać o dobro prywatne, a biorąc pod uwagę szczegóły, stara się o jazdę konną, aby on mógł jeździć, o ubranie, aby go widziano. Ludzie starają się być wielkimi; chcą mieć urzędy, bogactwa, siłę i sławę. Myślą, że być wielkim to posiadać jedną stronę natury - słodycz, bez drugiej strony - goryczy. To dzielenie i odrywanie doznaje jednak stałej kontrakcji. Aż do dzisiaj, trzeba to wyznać otwarcie, żaden projektodawca w tym zakresie nie odniósł najmniejszego sukcesu. Woda, dzielona naszą ręką, zlewa się tuż po jej przejściu. Odbieramy radość sprawom radosnym, pożytek rzeczom pożytecznym, siłę rzeczom mocnym, z chwilą gdy tylko staramy się oderwać je od całości. Nie możemy przepołowić rzeczy, by wziąć dobro zmysłowe tylko, jak nie możemy otrzymać wnętrza, które by nie posiadało zewnętrza, lub światła, które by nie rzucało cienia. "Odpędź naturę widłami, a ona z powrotem przybiega". Życie przyodziewa się w nieuniknione warunki, które niemądry stara się ominąć, co do których przechwala się jeden i drugi, że ich nie zna, że one go nie dotyczą, ale przechwałka jest na jego ustach, warunki są w jego sercu. Jeżeli wymknie się im z jednej strony, uderzą na niego z innej, bardziej życiowej. Jeżeli wymknął się im w kształcie i zewnętrznych objawach, to dlatego, że oparł się swemu życiu, uciekł od samego siebie, a odpłata jest równoznaczna ze śmiercią. Tak znamiennym jest niepowodzenie usiłowań rozdzielenia dobra od obciążeń, że przystępuje się do tego eksperymentu - gdyż przedsiębrać go to znaczy być szalonym - tylko dlatego, że gdy choroba zacznie się w woli - choroba buntu i rozdziału - zaraża się natychmiast intelekt; człowiek przestaje wtedy widzieć Boga całego w każdym przedmiocie, staje się zdolny widzieć zmysłową ponętę przedmiotu, niezdolny dostrzec zmysłowej szkody; widzi głowę syreny, ale nie widzi ogona smoka, mniema, że może odciąć to, co mieć chciałby, od tego, czego nie chce mieć. "Jak tajemny jesteś, który mieszkasz w najwyższych niebiesiech w milczeniu, o Ty jedynie wielki Boże, rozsiewający z niezmęczoną opatrznością nieuniknione karzące ślepoty na ludzi o nieujarzmionych pragnieniach". Dusza ludzka wierna jest tym faktom w malowidłach bajki, historii, prawa, przysłowia, rozmowy. Odnajduje dla nich niepostrzeżenie język w literaturze. Tak Grecy zwali Jowisza Najwyższym Umysłem; ale przypisawszy mu, według tradycji, liczne niskie działania, mimowiednie uczynili zadość rozumowi, wiążąc ręce tak złemu bogu. Zrobili go tak niemocnym, jak jest król angielski. Prometeusz zna jedną tajemnicę, o którą Jowisz musi się układać; Minerwa zna inną. Nie ma też w swych rękach swych własnych piorunów - Minerwa dzierży do nich klucze. Ze wszystkich bogów ja tylko znam klucze Co otwierają mocne drzwi w sklepieniu, Kędy śpią jego pioruny. Oto szczere wyznanie wspólnego działania Wszechrzeczy i jego moralnego celu. Indyjska mitologia dochodzi do tej samej etyki. Jest rzeczą niemożliwą, by wynaleziono jakąś opowieść, która by rozeszła się po świecie, a nie była opowieścią moralną. Jutrzenka zapomniała prosić o młodość dla swego ukochanego, i Tithonus, choć nieśmiertelny, jest starcem. Achilles nie jest zupełnie bezpieczny przeciwko zranieniu; święte wody nie obmyły stopy, za którą trzymała go Tetyda. Zygfryd w "Nibelungach" nie jest w pełni nieśmiertelny, bo liść upadł mu na plecy, kiedy kąpał się w krwi smoka i miejsce, przezeń zakryte, jest śmiertelne. I tak być musi. W każdej rzeczy zrobionej przez Boga jest rysa. Zdaje się istnieć zawsze ta grożąca zemstą okoliczność, która sunie ku nam niepostrzeżenie, wkradając się nawet do poezji nie ujętej w karby, przez którą ludzka fantazja próbowała stworzyć sobie zuchwale okres pełnej swobody, otrząsnąć się i wyswobodzić spod starych praw - jest tam wszędzie ten odrzut, to odbicie strzelby, stwierdzające, że prawo ma charakter przeznaczenia, że w naturze nic nie może być za darmo, że wszystko trzeba kupić. To właśnie owa starożytna nauka o Nemezis, co trzyma straż nad wszechświatem i nie pozwala żadnemu przestępstwu, by uniknęło kary. Furie, tak mówią, są sługami sprawiedliwości, i jeżeliby słońce w niebie zeszło ze swej ścieżki, one by je ukarały. Poeci opowiadali, że kamienne mury, żelazne miecze i rzemienie skórzane współczuły tajemnie z krzywdami ich właścicieli; że pas, który Ajaks dał Hektorowi, ciągnął bohatera trojańskiego u kół wozu Achillesa, a na ostrze miecza, który Hektor dał Ajaksowi, padł właśnie Ajaks. Opowiadają, że kiedy mieszkańcy Thasos wystawili pomnik Teagenesowi, zwycięzcy w igrzyskach, jeden ze współzawodników zwycięzcy podszedł ku pomnikowi w nocy i usiłował go przewrócić, uderzając weń kilkakrotnie; poruszył go wreszcie z podstawy, lecz został przygnieciony na śmierć przez spadający monument. Ten głos baśni brzmi jak głos boski. Przyszedł on z myśli, ciążącej nad wolą pisarza. Jest to właśnie najlepsza część każdego pisarza, która nie jest w niczym jego własnością; to, czego on nie zna, co wypłynęło z jego układu, a nie z jego zbyt czynnej inwencji; to, czego w badaniu pojedynczego artysty nie można łatwo znaleźć, ale w badaniu wielu twórców można wydobyć, jako ducha ich wszystkich. Nie Fidiasza, ale dzieło człowieka w tym wczesnym helleńskim świecie - to chcę poznać. Imię i okoliczności Fidiasza, jakkolwiek wygodne w historii, przeszkadzają, kiedy dochodzimy do ostatnich wyżyn krytycznych. Mamy widzieć to, co człowiek usiłował zrobić w danym okresie, jakich w usiłowaniu tym doznał przeszkód, lub jeżeli chcecie, jak zmienił swe działanie przez mieszające się w tę sprawę zamierzenia Fidiasza, Dantego, Szekspira, organy, przez które człowiek w danej chwili działał. Jeszcze bardziej uderzającym jest wyraz tego faktu w przysłowiach wszystkich narodów, które są zawsze literaturą rozumu, czyli stwierdzeniami bezwzględnej prawdy, prawdy bez zastrzeżeń. Przysłowia, jak księgi święte każdego narodu, są miejscem świętym dla intuicji. To, czego leniwy na kształt trutnia świat, przykuty do pozorów, nie pozwala człowiekowi realnie patrzącemu powiedzieć własnymi słowami, to samo zniesie ten świat bez sprzeciwu, gdy człowiek ten wypowie to jako przysłowie. I oto prawo nad prawami, którego nie chce uznać kazalnica, senat i uniwersytet, jest ogłaszane po wsze godziny na wszystkich rynkach i we wszystkich warsztatach przez chmary przysłów, których nauka jest tak samo prawdziwa i wszechobecna, jak nauka ptaków i owadów. Wszystkie rzeczy są w parach - jedna przeciw drugiej. - Wet za wet, ząb za ząb, oko za oko, krew za krew, miarka za miarkę, miłość za miłość. - Dajcie, a będzie wam dane. - Ten, kto troszczy się, dozna troski o siebie. - Co chcecie posiadać - mówi Bóg - zapłaćcie i weźcie. - Bez ryzyka nie ma niczego. - Otrzymasz zapłatę dokładnie za to, coś zrobił, ani mniej, ani więcej. - Kto nie pracuje, nie będzie jadł. - Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada. - Klątwa pada na głowę tego, który ją rzuca. - Gdy kładziesz łańcuch na szyję niewolnika, drugi jego koniec opasujesz dokoła siebie. - Zła rada przynosi straty doradcy. - Diabeł jest osłem. Tak to wszystko zostało zapisane, bo tak jest w życiu. Nasza działalność podlega w pełni prawu natury, nabiera pewnych cech przez to prawo, a nie przez naszą wolę. Obieramy sobie cel drobny, leżący na uboczu w stosunku do powszechnego dobra, ale nasz czyn układa się pod wpływem nieprzezwyciężonego magnetyzmu w jedną linię z biegunami świata. Człowiek osądza sam siebie w każdym zdaniu, które wypowiada. Dobrowolnie czy wbrew swej woli, rysuje w każdym słowie swój portret przed okiem towarzyszów. Każdy osąd działa na tego, który go wygłasza. Jest to kłębek nici, rzucany do celu, ale drugi koniec pozostaje w ręku rzucającego. Albo jest to raczej harpun ciśnięty ku wielorybowi, za którym rozkręca się w miarę jego lotu zwój liny z łodzi, i jeżeli harpun nie jest dobry albo został źle rzucony, to może przeciąć na dwoje sternika albo zatopić łódkę. Nie można czynić złego, nie cierpiąc równocześnie od zła. "Każdy powód do dumy przynosi równocześnie przykrość" - powiedział Burke. Ludzie aktywni głównie w życiu towarzyskim nie widzą, że pozbawiają się uciechy właśnie przez próbę jej uzyskania. Ludzie wyłączni w zakresie religii nie widzą, że zamykają przed sobą bramy niebios, usiłując innych nie dopuścić do nich. Jeżeli będziesz traktował ludzi jak pionki lub lalki w kręglach, będziesz cierpiał tak samo jak oni. Odpychając ich serca, stracisz swoje własne. Zmysły robią rzecz z każdego człowieka, c te sz kobiety, z dziecka, z nędzarza. Znane przysłowie: "Dostanę to z jego kiesy lub z jego skóry" jest bardzo zdrową filozofią. Wszystkie naruszenia miłości i sprawiedliwości w naszych stosunkach społecznych spotyka szybka kara. Tą karą jest trwoga. Jeżeli łączą mnie z bliźnim stosunki normalne, spotkanie z nim nie jest dla mnie rzeczą niemiłą. Spotykamy się, jak fala spotyka falę, jak mieszają się dwa prądy powietrzne, z pełnym przenikaniem i zlewaniem się natur. Ale skoro tylko pojawi się jakiś odskok od normalności, jakaś próba połowiczności, albo dobro, które jest dobrem dla mnie, ale nie dla niego, mój sąsiad czuje się pokrzywdzony; odsuwa się ode mnie tak daleko, jak ja się od niego odsunąłem; jego oczy już nie szukają moich; zaczyna się między nami walka; on mnie nienawidzi, ja się go lękam. Wszystkie zastarzałe nadużycia w społeczeństwie, powszechne i indywidualne, wszystkie niesprawiedliwe skupienia własności i siły, są pomszczone w tenże sam sposób. Trwoga jest nauczycielem o wielkiej bystrości, jest heroldem wszelkich rewolucji. Uczy tej jednej rzeczy, że tam, gdzie się pojawia, tam jest rozkład. Jest to kruk, żywiący się padliną, i choć nie spostrzegasz dokładnie, nad czym to on się unosi, jednak wiesz, że tam musi być śmierć. Nasza własność pełna jest lęku, nasze prawa tak samo; tak samo też drżą nasze warstwy wykształcone. Przez całe wieki trwoga wieszczyła złowrogo, wykrzywiała swe oblicze, szczerzyła zęby nad władzą i nad własnością. Ten wstrętny ptak nie unosi się tam bez przyczyny. Wskazuje na wielkie zło, które musi ulec rewizji. Podobnej natury jest oczekiwanie zmiany, które pojawia się natychmiast po zawieszeniu naszej dobrowolnej działalności. Groza południa bez chmur, pierścień Polykratesa, lęk przed pomyślnością, instynkt, który prowadzi każdą szlachetną duszę do nakładania na siebie zadań wzniosłego ascetyzmu i cnotliwego cierpienia za drugich, oto drgania wagi sprawiedliwości w sercu i umyśle ludzkim. Doświadczeni ludzie tego świata wiedzą dobrze, że najlepiej jest płacić od razu całą należność w czasie drogi przez życie, i że człowiek płaci często drogo za małą oszczędność. Dłużnik wikła się we własnym długu. Zyskałże cośkolwiek ten, co otrzymawszy sto grzeczności, nie wyświadczył sam ani jednej? Uzyskał ktoś za pomocą pożyczki, niedołęstwa czyjegoś lub chytrości swojej, towary, konie, pieniądze sąsiada - w tej chwili powstaje wskutek tego faktu uznanie dobrodziejstwa z jednej, długu z drugiej strony, czyli stosunek wyższości i niższości. Cała sprawa pozostaje w pamięci jego i jego sąsiada i każda nowa sprawa zmienia, zależnie od swej natury, ich wzajemny stosunek. Wkrótce spostrzega, że lepiej by było, by połamał pierwej swoje kości, zanim zaczął jeździć powozem sąsiada i że "najwyższą ceną, jaką można zapłacić za jakąś rzecz, jest prosić o nią". Człowiek mądry rozciągnie tę naukę na wszystkie strony życia i będzie wiedział, że roztropnie jest nie unikać wzroku żadnej pretensji, i płacić każdą sprawiedliwą należność ze swego czasu, swoich zdolności, swego serca. Płać zawsze, bo na początku czy na końcu, zawsze musisz spłacić dług swój w pełni. Osoby i wypadki mogą na chwilę stanąć między tobą a sprawiedliwością, ale to tylko jest zwłoką. Musisz i tak w końcu spłacić własny dług. Jeżeli jesteś mądry, będziesz się obawiał własnej pomyślności, która cię jeszcze więcej obciąża. Dobrodziejstwo jest celem natury. Ale za każde otrzymane dobrodziejstwo trzeba uiścić opłatę. Ten jest wielki, kto wyświadcza jak najwięcej dobrodziejstw, ten jest niski - i jest to jedyna niska rzecz we wszechświecie - kto bierze dobrodziejstwa, a żadnych nie wyświadcza. W porządku natury nie możemy oddawać dobrodziejstw tym, od których je otrzymujemy, albo tylko bardzo rzadko. Ale otrzymane dobrodziejstwa musimy oddać dalej, wiersz za wiersz, czyn za czyn, grosz za grosz, komuś innemu. Miej się na baczności, aby zbyt wiele dobra nie zostało w twych rękach. Zepsuje się ono prędko i stanie się wylęgarnią robactwa. Wypłać je szybko dalej, wypłać w jakikolwiek sposób. Nad pracą czuwają tak samo bezlitosne prawa. Praca najtańsza, twierdzą ludzie roztropni, jest pracą najdroższą. To, co kupujemy w miotle, w macie, w wozie, w nożu, jest zastosowaniem zdrowego rozsądku do powszechnej potrzeby. Najlepiej jest dla swego kawałka ziemi najmować umiejętnego ogrodnika, czyli kupować zdrowy rozsądek zastosowany do ogrodnictwa; w marynarzu kupować rozsądek zastosowany do żeglugi; dla domu zdrowy rozsądek zastosowany do gotowania, szycia, posługi; w doradcy finansowym zdrowy rozsądek, zastosowany do buchalterii i interesów. W ten sposób pomnażasz swoją obecność, czyli rozprzestrzeniasz się przez cały swój majątek. Ale dwustronna konstytucja rzeczy, tak w pracy jak i w życiu, nie dopuszcza oszukiwania. Złodziej okrada samego siebie. Oszust oszukuje samego siebie. Bo prawdziwą ceną pracy jest wiedza i cnota, których tylko znakami są: bogactwo i zaufanie. Znaki te, jak pieniądz papierowy, mogą być sfałszowane lub ukradzione, ale to, co one przedstawiają, mianowicie: wiedza i cnota - nie może być ani sfałszowane, ani ukradzione. Te cele pracy wymagają prawdziwych wysiłków duszy i posłuszeństwa czystym pobudkom. Oszust, defraudant, gracz nie mogą wymusić wiedzy o naturze materialnej i moralnej, jakiej dostarcza człowiekowi, pracującemu naprawdę, jego uczciwa troska i wysiłek. Prawo natury głosi: Dokonaj rzeczy, a osiągniesz siły; ale ci, którzy nie czynią rzeczy, nie mają sił. Praca ludzka, poprzez wszystkie swoje formy, od zaciosania pala do skonstruowania miasta lub epopei, jest jedną niezmienną ilustracją pełnego wyrównania we wszechświecie. Doskonała równowaga: daj i bierz; nauka, że każda rzecz ma swoją cenę - jeżeli ceny tej nie zapła-cisz, to nie tę rzecz, ale coś innego otrzymasz, nauka, że niemożliwym jest otrzymać coś bez ceny tegoż - nie mniej jest wzniosłą w kolumnach księgi rachunkowej, jak w budżetach państw, w prawach światła i cienia, we wszelkiej akcji i reakcji natury. Nie wątpię, że wysokie prawa, dostrzegane przez człowieka jako treść tych procesów, z którymi ma do czynienia - owa surowa etyka, która sypie się iskrami z końca jego dłuta lub jest wymierzana przez jego pion i linię, i zarówno jasno widnieje u dołu rachunku firmy, jak w historii państwa - nie wątpię, że one właśnie zalecają mu jego zawód i choć rzadko wspominane, okrywają chwałą jego zajęcie w oczach jego wyobraźni. Liga między cnotą a naturą zmusza wszystkie rzeczy, aby zajęły nieprzyjazny front wobec występku. Piękne prawa i materie świata ścigają i biczują zdrajcę. Widzi on, że rzeczy są ułożone ku prawdzie i dobrodziejstwu, że nie ma jaskini na szerokim świecie, w której by mógł się łotr ukryć. Popełń zbrodnię, a ziemia stanie się szklana. Popełń zbrodnię, a dzieje się, jak gdyby spadła na ziemię śnieżna szata, ni to owa pokrywa śniegu w lesie, która zdradza ślad każdej kuropatwy, lisa, wiewiórki i kreta. Nie możesz odwołać powiedzianego słowa, nie możesz zetrzeć śladu stopy, nie możesz podciągnąć w górę drabinki okrętowej tak, aby nie pozostawić jakiegoś wpustu, jakiegoś haka do przyczepienia liny. Jakaś oskarżająca okoliczność zawsze przeniknie na zewnątrz. Prawa i żywioły natury - woda, śnieg, wiatr, ciążenie - stają się karami dla złodzieja. Z drugiej strony prawo stosuje się z tą samą precyzyjnością także wobec każdej dobrej działalności. Kochaj, a będziesz kochany. Każda miłość jest matematycznie sprawiedliwa, niby dwie strony algebraicznego równania. Dobry człowiek posiada bezwzględne dobro, które jak ogień przemienia wszystko w jego własną istotę, tak iż nie możesz wyrządzić mu szkody; ale tak jak zastępy królewskie, wysłane przeciw Napoleonowi, rzucały sztandary za jego zbliżeniem i z wrogów stawały się przyjaciółmi, tak nieszczęścia wszelkiego rodzaju, jak choroba, obraza, ubóstwo, okazują się dobroczyńcami: Bo wiatry wyją, fale toczą siłę Odważnym, niosą moc i bóstwo, chociaż Same są niczym. Dla dobrych przyjacielem jest nawet słabość i ułomność. Jak nikt jeszcze nie miał powodu do dumy, który by mu zarazem nie przyniósł przykrości, tak nikt nie miał nigdy wady, która by w jakiś sposób nie była dlań pożyteczną. Jeleń w bajce podziwiał rogi swoje, ganił nogi, ale kiedy myśliwy nadszedł, ratowały go nogi, kiedy zaś uwikłał się w gęstwinie, rogi stały się przyczyną jego zguby. Każdy człowiek w ciągu życia dochodzi do wdzięczności dla swych błędów. Jak nikt nie zrozumie w pełni prawdy, aż stanie do walki z nią, tak nikt nie pozna dokładnie przeszkód czy talentów ludzkich, aż będzie cierpiał wskutek pierwszych lub nie ujrzy, jak te drugie triumfują nad brakiem ich w nim samym. Ma ktoś jakiś błąd w usposobieniu, który czyni go niezdolnym do przebywania w społeczności, to ten błąd zmusi go do przebywania w samotności i do zyskiwania obyczajów samopomocy, i tak, jak zraniona muszla, naprawia on swoją skorupę perłą. Siła nasza wyrasta z naszej słabości. Oburzenie, uzbrojone w tajemne siły, nie budzi się, aż coś nas ukłuje, podrażni, napadnie gwałtownie. Wielki człowiek zawsze stara się być małym. Gdy bowiem zasiądzie na poduszkach korzyści, to zasypia. Ale przed popychanym, dręczonym, pokonanym otwiera się sposobność nauki; musi się oprzeć na swych zdolnościach, na swym męskim charakterze; zyskał pewne fakty, dowiedział się o swej nieświadomości, wyleczył się z szaleństwa zarozumiałości, nabył skromności i prawdziwej wiedzy. Mądry człowiek staje po stronie tych, którzy nań nacierają. Bo znalezienie w sobie słabego punktu przynosi większą korzyść jemu niż im. Rana zabliźniła się, odpada od niego, jak martwa skóra, i w chwili gdy oni zamierzają triumfować, oto przechodzi mimo nich nietykalny. Nagana jest bezpieczniejsza niż pochwała. Nie znoszę, jak mnie ktoś bierze w dziennikach w obronę. Jak długo to, co mówią, jest skierowane przeciwko mnie, tak długo czuję niejaką pewność, że odniosę zwycięstwo. Ale skoro tylko słyszę miodowe słowa pochwały o sobie, czuję się jak ktoś, co leży nieosłoniony wobec wroga. Ogólnie mówiąc, każde zło, któremu nie ulegam, jest dobroczyńcą. Jak mieszkaniec Wysp Sandwich wierzy, że siła i dzielność zabitego wroga przechodzi właśnie w niego - w zabójcę, tak my zyskujemy siłę pokusy, której się opieramy. Te same osłony, które chronią nas przed katastrofą, błędem i nieprzyjaźnią, bronią nas, jeżeli chcemy, przed samolubstwem i oszukiwaniem. Zasuwy i kraty nie należą do szeregu najlepszych urządzeń, ani też spryt w handlu nie jest dowodem mądrości. Ludzie przez całe życie cierpią wskutek niemądrego przesądu, że mogą być oszukani. Ale jest tak samo niemożliwą rzeczą być oszukanym przez kogoś prócz samego siebie, jak dla rzeczy jest niemożliwością równocześnie istnieć i nie istnieć. Przy wszystkich naszych układach jest zawsze trzecia milcząca strona. Natura i dusza rzeczy bierze na siebie odpowiedzialność za spełnienie każdej umowy, tak że uczciwa przysługa nie może przynieść szkody. Jeżeli służysz niewdzięcznemu panu, służ mu tym usilniej. Uczyń sobie z Boga wierzyciela. Każde uderzenie będzie odpłacone. Im dłużej wstrzymana jest zapłata, tym lepiej dla ciebie, bo składany procent od składanego procentu jest miarą zwyczajową tego skarbowego urzędu. Historia prześladowań to historia wysiłków, zdążających do oszukania natury, do zmuszenia wody, aby płynęła na szczyt pagórka, do skręcenia liny z piasku. I bez znaczenia jest to, że działa tu jedna lub wiele jednostek, tyran czy motłoch. Motłoch jest to społeczność jednostek dobrowolnie pozbawiających się rozumu i przeszkadzających rozumowi w pracy. Motłoch to człowiek dobrowolnie zstępujący do natury zwierzęcia. Odpowiednią dla jego działalności porą jest noc. Jego czyny są tak szalone, jak cały jego układ psychiczny. Prześladuje zasady, biczuje prawo, tarza w smole i oblepia piórami sprawiedliwość, rzucając ogień i zniszczenie na domy i osoby, które posiadają sprawiedliwość i prawo. Przypomina to figle chłopaków, co biegną z sikawkami, aby gasić różaną jutrzenkę, płynącą ku gwiazdom w zenicie. Niepokonany duch obraca złość złoczyńców przeciw nim samym. Męczennik nie może być pozbawiony czci. Każde uderzenie jest językiem sławy; każde więzienie - wspaniałym mieszkaniem; każda spalona książka i dom rozjaśnia świat; każde stłumione czy zatarte słowo dźwięczy echem poprzez całą ziemię, od końca do końca. Godziny zdrowia i rozwagi przychodzą tak samo na społeczne zespoły, jak i na jednostki - przychodzą w momencie, kiedy prawda zostanie dostrzeżona, męczennicy zostają uznani. Tak wszystkie rzeczy głoszą, że okoliczności są rzeczą obojętną. Człowiek jest wszystkim. Każda rzecz ma dwie strony, dobrą i złą. Każda korzyść ma swój podatek. Trzeba się uczyć być zadowolonym. Ale nauka o wyrównaniu nie jest nauką o obojętności. Ludzie bezmyślni mówią, słysząc te wywody: "Po cóż zatem czynić dobrze? Jeden jest wynik dla dobra i zła; jeżeli tracę jakieś dobro, zyskuję coś innego; wszystkie czyny są obojętne". Jest jednak głębszy fakt w duszy niż wyrównanie, a mianowicie: własna jej istota. Dusza istnieje. Pod całym tym wiecznie ruchliwym morzem okoliczności, którego wody odpływają z doskonałą równowagą, leży pierwotna przepaść prawdziwego Bytu. Istota, czyli Bóg, nie jest stosunkiem ani częścią, ale całością. Byt jest wielką afirmacją, wykluczającą negację, zrównoważoną i wchłaniającą w siebie wszystkie stosunki, części i czasy. Natura, prawda, cnota jest napływem stamtąd. Występek jest nieobecnością, czyli oddaleniem się tego Bytu. Nicość, fałsz, może wprawdzie trwać jako wielka Noc lub Cień, na którym, jak na tle, żywy wszechświat maluje się wyraźnie, ale żaden fakt nie poczyna się przez nią; nicość nie może działać, bo nie istnieje. Nie może działać dobrze, nie może wyrządzać zła; jest to zło o tyle, że gorzej jest nie istnieć, niż istnieć. Czujemy się okradzeni z odpłaty należnej złym czynom, ponieważ złoczyńca trwa przy swym występku i krnąbrności, i nie dochodzi do przełomu czy sądu w widzialnej naturze. Nie widzimy, iżby jego głupota została potępiona w sposób wprowadzający w osłupienie ludzi i aniołów. Czy dlatego jednak udało mu się okpić prawo? W tym samym stopniu, w jakim nosi złość i kłamstwo w sobie, umiera on w naturze. Pewien przejaw zła ujrzą zawsze ludzie, którzy rozumieją; ale gdybyśmy go nawet nie ujrzeli, to śmiercionośne odejmowanie wyrówna wieczny rachunek. Ani też - z drugiej strony - nie można powiedzieć, że nabycie prawości musi być okupione jakąś stratą. Nie ma żadnej kary za cnotę ani za mądrość, one są naturalnymi dodatkami do bytu. Przez czyn cnotliwy ja właśnie istnieję; przez cnoty ja coś dodaję światu; uprawiam pustynię, wydartą chaosowi i nicości, widzę, jak ciemność ustępuje na granice widnokręgu. Nie może być nadmiaru w miłości ani też w wiedzy, ani w pięknie, jeżeli tylko te własności rozważamy w ich najczystszym sensie. Dusza odrzuca wszelkie granice i zawsze głosi optymizm, nigdy pesymizm. Życie jest postępem, a nie trwaniem w miejscu. Instynkt to zaufanie. Nasz instynkt, zastosowując "więcej" lub "mniej" do człowieka, używa tych terminów w odniesieniu do obecności duszy, a nie do jej nieobecności; człowiek dzielny jest większy od tchórza; ktoś prawdziwy, uczynny, mądry jest "więcej" człowiekiem niż łotr i głupiec. Nie ma opłaty za dobro cnoty, bo to jest dochodem Boga samego, czyli bytu absolutnego, nie mającego sobie nic równego. Dobra materialne wymagają opłaty i jeżeli przyjdą bez zasługi lub pracy, nie zapuszczą we mnie korzeni i pierwszy wiatr zwieje je w przestrzeń. Ale całe dobro natury należy do duszy i można je mieć, jeżeli się zapłaci za nie w dobrej monecie duszy, to jest pracą, na którą zgadzają się: serce i głowa. Nie pragnę wcale znaleźć dobra, którego nie zarobiłem, nie pragnę, na przykład, znaleźć garnka z zakopanym złotem, bo wiem, że przynosi to nowe ciężary. Nie pragnę wcale zewnętrznych dóbr ani włości, ani zaszczytów, ani sił ni osób. Zysk jest widoczny, zapłata jest pewna. Ale nie ma opłaty za wiedzę, że istnieje wyrównanie i że nie opłaci się pożądać wykopania skarbu. W tej wiedzy znajduję pogodną wieczną radość spokoju. Zmniejszam zakres możliwej przykrości. Uczę się mądrości św. Bernarda: "Nic nie może wyrządzić mi szkody, prócz mnie samego; przykrość, którą odczuwam, noszę z sobą, i nigdy nie cierpię naprawdę, jak tylko wskutek własnego błędu". W naturze duszy otrzymujemy wyrównanie za nierówność stanu. Zasadniczą tragedią natury wydaje się rozróżnianie między Więcej i Mniej. Jakże może Mniej nie czuć bólu? Jak nie czuć oburzenia i niechęci wobec Więcej? Patrzymy na tych, co mają mniej zdolności i jakoś smutno się robi, nie wiemy dobrze, co z tym począć. Niemal unikamy ich wzroku; budzi się lęk, że oni czynić będą Bogu wyrzuty. Co mają począć? Wydaje się to wielką niesprawiedliwością. Ale popatrzmy bliżej, a te olbrzymie nierówności znikają. Miłość zmniejsza je, jak słońce roztapia góry lodowe na morzu. Skoro serce i dusza ludzka są jednością, ta gorycz: "Jego" i "Moje" znika. To, co jest jego, jest moim. Ja jestem moim bratem, a mój brat jest mną. Jeżeli usuwają mnie w cień i wyprzedzają moi bliźni, przecież mogę ich kochać; mogę jeszcze przyjmować; a ten, który kocha, czyni tę wspaniałość, którą kocha, swoją. W ten sposób odkrywam, że mój brat jest moim opiekunem, działającym za mnie w najprzyjaźniejszych zamiarach, a majątek, któregom pożądał i zazdrościł, należy do mnie. W naturze duszy leży: przywłaszczać sobie wszystko. Jezus i Szekspir są cząstkami duszy i przez miłość zdobywam i wcielam je w moją własną świadomą własność. Czyjaś cnota - nie jestże ona moją? Czyjś dowcip, jeżeli nie mogę go uczynić moim, nie jest wcale dowcipem. Taką samą jest też naturalna historia nieszczęścia. Zmiany, które w krótkich odstępach przełamują pomyślność ludzi, są objawieniami natury, której prawem jest wzrost. Każda dusza pod wpływem wewnętrznej konieczności opuszcza swój cały system rzeczy, swoich przyjaciół i dom, i prawa, i wiarę, jak morski raczek wyczołguje się ze swojej pięknej, lecz kamiennej skorupy, kiedy nie pozwala mu już ona na dalszy wzrost, i powoli tworzy sobie nowy dom. Te rewolucje zdarzają się częściej lub rzadziej, stosownie do sił jednostki, aż w jakiejś szczęśliwej duszy stają się one nieustanne; wtedy wszystkie stosunki ze światem wiszą już tylko luźno wkoło niego, stając się niejako przezroczystą płynną błoną, przez którą widać od razu żywy kształt, a nie są, jak u przeważnej części ludzi, stwardniałym, niejednolitym tworem o nie ustalonym charakterze, w którym człowiek został uwięziony. Ale może się zdarzyć, że taki kształt się rozszerzy i człowiek z dzisiaj nie może poznać człowieka z wczoraj. I taką prędzej czy później będzie zewnętrzna biografia człowieka, będzie zdejmowaniem martwych okoliczności dzień za dniem, jak na nowo wkłada się swe ubranie dzień za dniem. Ale dla nas w naszym upadłym stanie, spoczywającym, a nie współdziałającym z boską ekspansją, ten rozrost przychodzi przez wstrząsy. Nie możemy rozstać się z naszymi przyjaciółmi. Nie możemy odprawić naszych aniołów. Nie widzimy, że oni odejdą tylko po to, aby na ich miejsce przyszli archaniołowie. Jesteśmy bałwochwalcami przeszłości. Nie wierzymy w bogactwa duszy, jej własną wieczność i wszechobecność. Nie wierzymy, iż istnieje dzisiaj siła, która może współzawodniczyć i odtworzyć to piękne wczoraj. Trzymamy się zniszczonego starego namiotu, gdzie mieliśmy kiedyś chleb, osłonę i narzędzia, i nie wierzymy, że duch może nas żywić i chronić i obdarzyć nową siłą. Nie możemy jakoś znaleźć po raz drugi czegoś tak drogiego, tak słodkiego, tak wdzięcznego. Ale siedzimy i płaczemy na próżno. Głos Wszechmocnego mówi: "Wstań, idź naprzód po wieki!" Nie wolno nam zatrzymać się wśród ruin. A nie chcemy zaufać nowości. I tak idziemy wciąż naprzód z odwróconym wzrokiem, jak te potwory, które mają oczy w tyle głowy. A jednak wyrównanie za klęski spostrzega i rozum także, choć po długich odstępach czasu. Choroba, kalectwo, okrutny zawód, strata przyjaciela wydają się w danej chwili stratą nieopłacalną. Ale niezawodne lata odsłaniają głęboką leczniczą siłę, leżącą pod faktami. Śmierć drogiego przyjaciela, żony, brata, ukochanej osoby, śmierć, która zdawała się tylko i wyłącznie nieszczęściem, nieco później nabiera wyglądu przewodnika lub ducha opiekuńczego; bo zwykle sprowadza przewrót w naszym sposobie życia, kończy okres dzieciństwa lub młodości, który czekał tylko na swoje zamknięcie, przełamuje zwykłe zajęcie, rozbija domostwo, rozbija sposób życia i pozwala na stworzenie w tych zakresach nowych warunków, sprzyjających bardziej rozrostowi charakteru. Pozwala na tworzenie nowych znajomości lub powstrzymuje je, dopuszcza także lub odpycha nowe wpływy, co okazuje się pełne znaczenia na następne lata; mężczyzna czy kobieta, którzy byliby pozostali słonecznymi kwiatami ogrodowymi, bez miejsca na rozrost korzeni i ze zbyt wielką ilością światła słonecznego nad głową, stają się - wskutek zawalenia się muru i niedbalstwa ogrodnika - leśnymi figami indyjskimi, dającymi cień i owoc szerokim sąsiedztwom ludzi. PRAWA DUCHOWE Kiedy akt refleksji odbywa się w umyśle, kiedy spoglądamy na siebie samych w świetle myśli, dostrzegamy, że całe nasze życie tkwi w pięknie. Poza nami, w miarę jak się oddalamy, wszystkie rzeczy przybierają kształty wdzięczne, jak to dzieje się z chmurami na dalekim widnokręgu. Nie tylko rzeczy zwykłe i banalne, ale nawet tragiczne i straszne stają się miłe, gdy zajmują swe miejsce wśród obrazów przeszłości. Brzeg rzeki, chwast wodny, uczepiony u brzegu strugi, stary dom, niemądry znajomy, wszystko to, mijane bez zwracania uwagi, gdy się koło nich przechodzi, nabiera wdzięku w przeszłości. Nawet zwłoki, wystawione kiedyś na widok publiczny w żałobnej komnacie, dodały pewnej uroczystej ozdoby domowi. Dusza nie chce znać ani kalectwa, ani bólu. Gdybyśmy w godzinie, w której rozum byłby niczym nie zamącony, mieli wypowiedzieć jakąś bezwzględną prawdę, stwierdzilibyśmy wtedy, iż nigdy nie ponieśliśmy żadnej ofiary. W takiej godzinie bowiem umysł wydaje się tak wielki, iż nic, co mogłoby nam być odebrane, nie mogłoby wydawać się wielkim. Każda strata, każdy ból są czymś cząstkowym; całość świata pozostaje nienaruszona aż do jądra swej istoty. Żadna klęska, żadna udręka nie potrafią przytępić naszej ufności. Nikt jeszcze nie określił swych cierpień tak lekko, jak powinien. Przesadza nawet najcierpliwszy i najbardziej zgoniony wyrobnik literacki, jaki kiedykolwiek służył za popychadło. Bo to tylko pierwiastek skończoności trudził się i cierpiał; element nieskończoności leży rozciągnięty w uśmiechniętym odpoczynku. Intelektualne życie można utrzymać w czystym zdrowiu, jeżeli człowiek zechce żyć życiem natury i nie będzie wnosił do umysłu trudności, które z umysłem nie mają nic wspólnego. Rozmyślania człowieka nie muszą koniecznie napotykać przeszkód. Niech on tylko robi i mówi to, co do niego ściśle należy, a natura jego, chociaż nie ma żadnej z książkami styczności, nie będzie mu stawiać żadnych intelektualnych przeszkód anigdzie byśmy nasuwać wątpliwości. Nasza młodzież choruje na teologiczne problematy grzechu pierworodnego, źródła zła, predestynacji i tak dalej. Te problematy nigdy nie nastręczały nikomu praktycznych trudności - nigdy nie słały się cieniem poprzez gościniec nikomu, kto nie zboczył ze swej drogi, aby ich właśnie poszukiwać. To są dziecinne choroby duszy, świnka, odra, koklusz, a ci, którzy się ich ustrzegli, nie umieją opisać swego zdrowia ani przepisać sposobu leczenia. Dusza prosta nie chce znać tych wrogów. Inna kwestia, czy człowiek taki potrafi zdać sprawę ze swej wiary i wyłożyć drugim teorię swej wewnętrznej jedności i wolności. Na to potrzeba rzadkich zdolności. Jednak, choć nie posiada on tej wiedzy o sobie, jest w jego istocie leśna moc i jednolitość. "Kilka silnych instynktów i kilka prostych zasad" - to wystarczy. To nie moja wola umieściła w mym umyśle obrazy na obecnych ich poziomach wartości. Regularny kurs studiów, lata uniwersyteckiego i zawodowego kształcenia się nie dostarczyły mi lepszych danych niż różne pozaprogramowe książki, czytane pod ławką w szkole średniej. To, czego nie nazywamy wykształceniem, większej jest ceny niż to, co tak oznaczamy. Nie stawiajmy domysłów co do względnej wartości jakiejś myśli w chwili, gdy ją otrzymujemy. A wykształcenie często marnuje swój wysiłek na próbach stawiania przeszkód i zagród temu naturalnemu magnetyzmowi, który z całą pewnością wybiera to, co do wykształcenia należy. W podobny sposób nasza moralna natura skażona jest przez mieszanie się naszej woli. Ludzie przedstawiają cnotę jako walkę i stroją wielkie miny z powodu osiągniętych w tym zakresie rezultatów; ilekroć ktoś wygłosi pochwałę na cześć szlachetnej natury, zaczyna się wałkowanie problematu, czy nie jest jednak lepszym człowiekiem ktoś, kto walczy z pokusami. Ale w tym nie ma po prawdzie żadnej zasługi. Albo jest w tym Bóg, albo Go nie ma. Tym więcej lubimy charaktery, im bardziej są impulsywne i spontaniczne. Im mniej człowiek myśli lub wie o swoich cnotach, tym lepsze żywimy dlań uczucie. Zwycięstwa Tymoleona są najlepsze; Plutarch mówi o nich, że biegły i płynęły jak Homerowe wiersze. Na widok duszy, której czyny są królewskie, a wdzięczne i miłe jak róże, dziękujmy Bogu, że takie rzeczy mogą istnieć, i że istnieją, a nie odwracajmy się z kwaśną miną od anioła, mówiąc: "Nasz sąsiad Mrukała jest jednak lepszy ze swoją warkliwą odpornością wobec wszystkich swoich przyrodzonych diabłów". Nie mniej widoczna jest przewaga natury nad wolą we wszystkich przejawach życia praktycznego. W historii zwykliśmy przypisywać więcej zamiaru, niż było w istocie. Dopatrujemy się głęboko założonych, dalekie horyzonty obejmujących planów u Cezara i Napoleona; ale najlepsza część ich siły była w naturze, nie w nich. Ludzie o nadzwyczajnym powodzeniu w chwilach szczerej uczciwości śpiewali zawsze: "Nie nam, nie nam". Stosownie do wiary swych czasów stawiali ołtarze Fortunie, Przeznaczeniu, św. Julianowi. Ich powodzenie miało swe źródło w ich równoległości do biegu myśli, który znalazł w nich łożysko, pozbawione przeszkód; cuda, których oni byli jeno widomymi przewodnikami, wydawały się pozornie ich czynami. Czyż druty przewodnika wytwarzają galwanizm? A nawet można stwierdzić, że posiadali mniej zdolności rozważania o sobie niż inni, bo zaletą przewodu jest, aby był gładki i pusty. To, co zewnętrznie wydawało się wolą i nienaruszalnością, było zdolnością poddawania się i samounicestwiania. Czy Szekspir mógłby dać teorię Szekspira? Czy mógłby kiedykolwiek fenomenalny jakiś geniusz matematyczny doprowadzić innych do wglądu w swoje metody? Gdyby mógł wyjaśnić tę tajemnicę, straciłaby ona natychmiast swą przesadzoną wartość, stapiając swą niezależność ze światłem dnia i energią witalną. Te spostrzeżenia prowadzą nas nieodwołalnie do poznania, że życie nasze mogłoby być o wiele łatwiejsze i prostsze, niż je czynimy my sami, i że świat mógłby być szczęśliwszym miejscem, niż nim jest; że przecież nie ma żadnej konieczności istnienia walk, konwulsyjnych skurczów, napadów rozpaczy, łamania rąk i zgrzytania zębów; że my sami płodzimy te potworki, nasze własne nieszczęścia. Wtrącamy się zbytecznie do optymizmu natury, bo ilekroć dostajemy się na lepszy grunt obserwacyjny, czy to ten przeszłości, czy ten jaśniejszego wniknięcia w teraźniejszość, możemy łatwo dostrzec, że opasani jesteśmy prawami, które są wykonawcami samych siebie. Oblicze natury zewnętrznej tej samej dostarcza nam nauki. Natura nie chce, abyśmy się zżymali i parskali pogardliwie. Nie więcej ceni ona naszą dobrą wolę czy wiedzę niż nasze zdrady i wojny. Kiedy opuszczamy zgromadzenie wyborcze czy bank, posiedzenie abolicjonistów, zebranie towarzystwa walki z pijaństwem czy klub transcendentalistów, i idziemy w pole i lasy, Natura mówi do nas: "Tak się przejmujesz, chłopaczku?" Jesteśmy pełni czynności mechanicznych. Koniecznie musimy tak interweniować i prowadzić sprawy według naszych metod, aż poświęcenia i cnoty społeczne nabiorą charakteru czegoś wstrętnego. Miłość powinna przynosić radość; ale nasza dobroczynność jest nieszczęśliwa. Nasze szkoły niedzielne, Kościoły i towarzystwa opieki nad biednymi ciążą jak jarzma na karkach. Zadajemy sobie przykrości po to, aby nikomu nie przynieść przyjemności. A są przecież naturalne drogi do osiągnięcia celów, do których i te rzeczy tak samo dążą, nie mogąc jednak ich osiągnąć. Czemuż cnota ma działać zawsze w jeden i ten sam sposób? Czemu wszyscy mają dawać gotówkę? Dla nas, ludzi na wsi, jest to rzecz bardzo niewygodna i nie widzimy w tym nic pożytecznego. My nie mamy gotówki, mają ją kupcy - niechże oni dają. Rolnicy dadzą zboże; poeci będą śpiewać; kobiety będą szyć; robotnicy użyczą swej dłoni; dzieci przyniosą kwiaty. A czemuż ciągnąć ten martwy ciężar szkoły niedzielnej po całym chrześcijańskim świecie? Naturalne to i piękne zjawis- ko, że wiek dziecinny stawia pytania, a wiek dojrzały go poucza; ale dość jest odpowiadać na pytania w tej chwili, gdy one się pojawiają. Nie zamykajcie młodzieży w ławkach kościelnych wbrew jej woli i nie zmuszajcie dzieci - wbrew ich woli - do stawiania pytań przez całą godzinę. Patrzmy szerzej, a ujrzymy, że wszystkie rzeczy są podobne: prawa i literatury, wyznania i sposoby życia wydają się trawestacją prawdy. Społeczeństwo nasze jest obstawione ciężką maszynerią, przypominającą nieskończone akwedukty, pobudowane przez Rzymian poprzez góry i doliny, które straciły swą wartość wobec odkrycia praw, że woda podnosi się sama do poziomu swego źródła. Jest to Mur Chiński, który może przesadzić pierwszy lepszy zręczny Tatar. Jest to stała armia, rzecz o wiele gorsza od pokoju. Jest to ustopniowane, utytułowane, bogato wyposażone w stanowiska cesarstwo, bezwzględnie zbyteczne wobec faktu, że zupełnie dobrze mogą je zastąpić zebrania miejskie. Wyciągnijmy naukę z natury, która zawsze działa po najkrótszych torach. Owoc, kiedy dojrzeje, opada. Gdy dokonał się proces owocowania, opada liść. Krążenie wody jest tylko spadaniem. Chód ludzi i zwierząt jest tylko padaniem naprzód. Cała nasza praca ręczna i dzieła siły fizycznej, jak podnoszenie ciężarów, łupanie, kopanie, wiosłowanie i tak dalej, odbywają się przez prawo ciągłego padania, a glob, księżyc, kometa, słońce, gwiazda - wszystko spada po wiek wieków. Prostota wszechświata jest bardzo różną od prostoty maszyny. Człowiek, który przepatrzył całą naturę moralną i wie dokładnie, jak się nabywa wiedzę i kształtuje charakter, jest tylko mędrkiem. Prostoty natury nie można tak łatwo odczytać - jeym położenist niewyczerpana. Nie może być mowy, aby dokonać ostatecznej jej analizy. O mądrości człowieka wnioskujemy z jego nadziei, wiedząc, że wyobrażenie o niewyczerpalności natury to nieśmiertelna młodość. Nie ujętą płodność natury odczuwa się, porównując nasze zastygłe nazwy i opinie z naszą płynną świadomością. W świecie to jesteśmy niby sekty i szkoły, erudycja i pobożność; a przecież przez cały ten czas tośmy tylko głupie żaki. Można zupełnie jasno zrozumieć rozwój pyrronizmu. Każdy z nas widzi, że jest tym punktem środkowym, o którym można z tą samą dobrą racją wszystko twierdzić lub wszystkiemu zaprzeczyć. Człowiek jest stary, jest młody, jest bardzo mądry, nic absolutnie nie wie. Słyszy i czuje zarówno to, co mówimy o serafinie, jak i to, co opowiadamy o wędrownym kotlarzu. Nie istnieje żaden niezmiennie mądry człowiek, chyba w zmyślonym twierdzeniu stoików. Czytając lub malując, bierzemy stronę bohatera przeciwko tchórzowi i rozbójnikowi; ależ sami byliśmy i jesteśmy tymi rabusiami i tchórzami - i będziemy nimi nadal, nie iżbyśmy popadli w ich niski stan, ale w porównaniu z wielkością, której osiągnięcie leży w możliwościach duszy. Już nawet niegłębokie wniknięcie w to, co dzieje się naokoło nas co dzień, pokazuje nam, że prawo, wyższe od naszej woli, kieruje wynikami; że nasze przykre wysiłki niepotrzebne są i bezpłodne, że jedynie w łatwym, prostym, spontanicznym działaniu leży nasza siła, że zadowalając się posłuszeństwem osiągamy boskość. Wiara i miłość - pełna wiary miłość, zbawi nas wielkiego ciężaru troski. O bracia moi, Bóg istnieje. Jest w centrum natury dusza, jest ponad wolą każdego z nas, tak iż nikt z nas nie może skrzywdzić wszechświata. Przepoiła ona swoim potężnym czarem naturę do tego stopnia, iż dobrze się nam wiedzie, gdy przyjmujemy jej radę, a kiedy usiłujemy ranić jej stworzenia, ręce nasze lgną nam do boków lub uderzają w naszą własną pierś. Cały bieg rzeczy zdąża do uczenia nas wiary. Tylko potrzeba być posłusznym. Istnieje kierownictwo dla każdego z nas i nadsłuchując pokornie, usłyszymy odpowiednie słowo. Czemuż to usiłujesz wybierać sobie z takim trudem miejsce i zajęcie, i towarzyszów, i sposoby działania, i sposoby rozrywki? Z pewnością jest jakieś potencjalne prawo dla ciebie, które nie pozwala na brak równowagi w towarzystwie, wyklucza swobodny wybór z twej strony. Istnieje dla ciebie pewna rzeczywistość, odpowiednie miejsce i kongenialne obowiązki. Umieść się w środku strumienia siły i mądrości, który ożywia wszystkich unoszonych przez siebie, a bez wysiłku zostaniesz pchnięty ku prawdzie, prawu i pełnemu zadowoleniu. Wtedy wszyscy sprzeciw tobie czyniący doznają porażki. Wtedy ty jesteś światem, miarą słuszności, prawdy, piękna. Gdybyśmy zechcieli zaprzestać niszczenia planów przez nasze nieszczęśliwe wtrącanie się, to praca, społeczeństwo, oświata, sztuki, wiedza, religia ludzi rozwijałyby się lepiej niż obecnie, a niebo przepowiadane z głębi serca ukształtowałoby się samo, jak to czyni teraz róża, słońce i powietrze. Wołam: Nie wybieraj; ale to jest jedynie sposób wyrażania się, przez który chciałbym wyróżnić to, co ludzie zwykle zwą wyborem, a co jest tylko aktem częściowym, wyborem rąk, oczu, pożądań, ale nie całkowitym aktem człowieka. Lecz to, co nazywam słusznością lub dobrem, jest wyborem całej mej struktury; to, co nazywam niebem i do czego wewnętrznie dążę, jest stanem lub okolicznością, pożądaną dla mojej struktury; a czynność, którą staram się wciąż, przez wszystkie moje lata wykonywać, jest pracą odpowiednią dla moich zdolności. Musimy uważać człowieka za odpowiedzialnego za wybór swego codziennego zajęcia lub zawodu. Cóż mu za potrzeba zajmować się złym zawodem? Nie maż on powołania w swym usposobieniu? Każdy człowiek ma swoje własne powołanie. Powołaniem tym jest talent. Jest jeden kierunek, w którym otwiera się przed nim cała przestrzeń. Ma zdolności, które zapraszają go w tym kierunku właśnie do używania ich bez końca. Jest on jak statek na rzece; napotyka przeszkody wszędzie z wyjątkiem jednego kierunku; w tym zaś jednym kierunku wszelka przeszkoda jest usunięta i swobodnie może się statek przesuwać z coraz to głębszego nurtu na nieskończone morze. Ten talent i to powołanie zależą od jego organizacji, czyli sposobu, w jaki dusza powszechna wciela się w niego. Człowiek każdy chętnie wykonywa rzecz - łatwą dlań i dobrą, gdy ją wykona, której jednak nikt inny nie potrafi zrobić. Tutaj nie ma on współzawodnika. Im wierniej pyta się o radę sił własnych, tym większą odmiennością od pracy innych wykaże się jego dzieło. Ambicje jego są dokładnie proporcjonalne do jego sił. Wysokość wieży jest uwarunkowana szerokością podstawy. Każdy człowiek posiada to powołanie do mocy stworzenia czegoś jedynego i nikt nie posiada innego powołania. Uroszczenie do innego powołania, uroszczenie, iż jest się wezwanym imiennie, wybranym osobiście i oznaczonym znakiem, który "cechuje go jako wyjątek, iż nie jest z listy ludzi pospolitych", jest fanatyzmem i zdradza tępotę w dostrzeganiu faktu, iż jeden jest we wszystkich jednostkach duch, który nie ma względu na osoby. Wykonując pracę swoją, człowiek wywołuje poczucie potrzeby, którą właśnie on tylko może zaspokoić, i wytwarza smak, przez który właśnie dostarcza przyjemności. Wykonując swą własną pracę, wyjawia samego siebie. Wadą naszego publicznego oratorstwa jest, iż nie daje się porwać uniesieniu. Poniekąd nie tylko każdy mówca, ale każdy człowiek powinien puścić cugle zupełnie; powinien znaleźć lub stworzyć szczery i serdeczny wyraz wszelkiej siły i sądów, jakie w nim istnieją. Powszechnie znana to rzecz, że człowiek nagina się, jak tylko może, do ustalonych szczegółów zawodu i zajęcia, do którego się dostał, i sprawuje to tak, jak pies obracający rożen. Wtedy staje się częścią maszyny, którą porusza i "człowiek" przestał istnieć. Nie znalazł on swego powołania jeszcze, jeżeli nie potrafi przejawić się drugim w pełnej swej postawie i swym układzie. W powołaniu musi on znaleźć ujście dla swego charakteru, tak iżby dzieło jego było usprawiedliwione w ich oczach. Jeśli praca jest niskiego gatunku, niech jego myśl i charakter zrobią ją szlachetną. Cokolwiek wie on i myśli, cokolwiek w jego pojęciu godne jest wykonania, niech to stara się wyrazić, inaczej bowiem ludzie nie będą go ani znać, ani czcić jak przystało. Jesteś głupcem, ilekroć przyjmujesz bez zastrzeżeń niskość gatunku i formalność tej rzeczy, którą robisz, zamiast przemienić ją w posłuszny wypust powietrzny dla swego charakteru i celów. Lubimy tylko te czynności, które od dawna cieszą się chwałą ludzi, a nie spostrzegamy, iż cokolwiek człowiek czyni, może być zrobione bosko. Sądzimy, że wielkość jest przywiązana lub wcielona w pewne miejsca i obowiązki, w określone urzędy i warunki, a nie widzimy, że Paganini może wydobyć zachwyt z cienkiego jelita, a Eulenstein z drumli, chłopak o zręcznych palcach za pomocą nożyczek ze skrawków papieru, Landseer ze świni, a każdy bohater z nędznego domostwa i otoczenia, w którym był pogrążony. To, co zowiemy obskurnymi warunkami życia i pospolitym towarzystwem, to są te warunki i to towarzystwo, których poezja nie została jeszcze napisana, ale które można od ręki uczynić godnymi zazdrości i nie mniej od innych sławnymi. W wydawaniu oceny uczmy się od królów. Noszący godność królewską ma swą własną ocenę sposobów gościnności, związków rodzinnych, wrażenia, jakie sprawia śmierć, i tysiąca innych rzeczy; królewski umysł będzie mieć również taką własną ocenę. Dokonywać stale nowej oceny - oto jest być wyniesionym wysoko. ypoczynkiemWłasność człowieka - to jego czyny. Cóż ma doń nadzieja i trwoga? W nim samym jest jego siła. Niechaj nie przypisuje trwałości żadnemu innemu dobru prócz tego, które jest w jego naturze, a które musi z niego wykwitać przez cały okres jego życia. Dobra szczęśliwego przypadku przyjdą i opadną, jak liście lata; niechajże rozsiewa je na wszystkie wiatry, jako krótkotrwałe znaki swej nieskończonej zdolności wytwarzania. Człowiek może posiadać swoją wyłączną własność. Geniusz czyjś, zdolność, która różnicuje go w stosunku do wszystkiego poza nim, wrażliwość na jeden gatunek wpływów, wybór tego, co mu odpowiada, odrzucenie wszelkiej nieodpowiedniej dlań rzeczy, określa dla niego charakter wszechświata. Każdy człowiek jest swoistą metodą, progresywnym układem; jest zasadą wyboru, zbierającą wszystko doń podobne, dokądkolwiek się uda. Wybiera on tylko swoją własność z różnorodności, która przesuwa się i krąży wokół niego. Jest on jak ruchoma tama drewniana, wysunięta od brzegu rzeki ku jej środkowi celem chwytania płynących luźnych bali, lub jak magnes między opiłkami żelaza. Te fakty, słowa, osoby, które przebywają w jego pamięci, bez możności zdania sprawy z jego strony, czemu tak się dzieje, znajdują się tam, ponieważ pozostają w pewnym doń stosunku, nie tracącym nic ze swej rzeczywistości, mimo iż on tej rzeczywistości nie pojmuje. Są to dla niego symbole wartości, ponieważ mogą mu wytłumaczyć stany jego świadomości, na które daremnie szukałby wyrazów w umownych obrazach książek i umysłów innych ludzi. Cokolwiek przyciąga moją uwagę, ujmie ją, tak jak ja podchodzę właśnie do tego człowieka, który zapukał do moich drzwi, a nie do żadnej z tysiąca osób, przechodzących mimo równocześnie, a nie mniej godnych od tamtego - nie rzucę nawet na nie okiem. Wystarcza, że te szczegóły właśnie mówią do mnie. Pamięć twoja okrywa niektóre opowiastki, niektóre rysy charakteru, sposób zachowania się, twarz, niektóre drobne zdarzenia emfazą, zupełnie niewspółmierną z ich dostrzegalnym znaczeniem, jeżeli mierzymy je zwykłą skalą. One jednak są w pewnym stosunku do twoich talentów. Nie odbieraj im ich wagi, nie odrzucaj ich, by poszukiwać oświetlenia i faktów bardziej zwykłych w literaturze. Co serce twe uzna za wielkie, to jest wielkie. Dusza nie myli się, gdy kładzie na coś nacisk. Człowiek ma najwyższe prawo nad wszystkim, co jest przyjemne jego naturze i geniuszowi. Zewsząd może brać do woli, co przynależy do jego duchowego majątku, a nic innego nie jest mocen wziąć, choćby wszystkie drzwi stały otworem; ani też żadna siła ludzka nie może przeszkodzić mu brać z tamtego, ile zechce. Próżny jest trud zachowania tajemnicy przed tym, który ma prawo ją poznać. Ona sama się zdradzi. Nastrój, w który może nas wprowadzić przyjaciel, jest jego władztwem nad nami. Do myśli tego stanu duszy on ma pełne prawo. Wszystkie tajemnice tego stanu duszy on może zmusić do wypowiedzenia się. Jest to prawo, którym posługują się mężowie stanu. Wszystkie groźby francuskiej republiki, które trzymały Austrię w strachu, nie potrafiły jednak owładnąć dyplomacją Austrii. Ale Napoleon posłał do Wiednia pana de Narbonne, członka dawnej szlachty, posiadającego moralność, zwyczaje i imię tej warstwy, twierdząc, że jest rzeczą niezbędną posyłać do starej europejskiej arystokracji ludzi tych samych związków, które - istotnie - tworzą rodzaj wolnomularstwa. I nie upłynęły dwa tygodnie, a pan de Narbonne przeniknął wszystkie tajemnice cesarskiego gabinetu. Nic nie zdaje się być łatwiejszym nad to: mówić i być rozumianym. A jednak człowiek może dojść do odkrycia, że to właśnie, iż został zrozumiany, jest najsilniejszą zaporą, a ten, który przejął jakąś opinię, może spostrzec, że krępuje go ona jak najbardziej niewygodne więzy. Jeżeli nauczyciel ma jakieś przekonanie, które pragnie ukryć, uczniowie jego wejdą w nie i przenikną je tak samo do głębi, jak każde inne, wygłaszane przezeń publicznie. Wlewając wodę w naczynie, pokręcone w okrągłe i kątowe załomy, na próżno będziesz mówił: Ja chcę wlać wodę w ten czy tamten załom - ona dojdzie do tego samego poziomu we wszystkich. Ludzie czują i działają zupełnie ściśle według twych zasad, nie mogąc wskazać, w jaki sposób idą za nimi. Niech tylko ktoś pokaże łuk linii krzywej, a biegły matematyk odnajdzie całą figurę geometryczną. Zawsze wnioskujemy z widzianego ku niewidzianemu. Stąd pochodzi to, iż możemy w pełni zrozumieć mędrców z odległych wieków. Nikt nie potrafi zakopać w swych książkach pojęć swych tak głęboko, iżby czas i ludzie o podobnym umyśle ich nie odnaleźli. Czyż Plato nie miał tajemnej idei? A jakąż tajemnicę mógł ukryć przed oczami Bacona, Montaigne'a, Kanta? Dlatego też Arystoteles powiedział o jego dziełach: "One są ogłoszone i nie są ogłoszone". Nikt nie nauczy się rzeczy, do której nauczania nie był przygotowany, bez względu na bliskość tego przedmiotu w stosunku do jego wzroku. Chemik najdroższe swe tajemnice może wyznać cieśli, ale ten ostatni przez to nie zmądrzeje - a tych tajemnic chemik nie powiedziałby drugiemu chemikowi za żadne skarby. Bóg ochrania nas zawsze przed przedwczesnymi ideami. Zamknięte są nasze oczy, abyśmy nie widzieli rzeczy, które wlepiają się wzrokiem w naszą twarz, aż nadejdzie godzina, kiedy duch dojrzewa; wtedy widzimy je, a okres czasu, kiedyśmy ich nie dostrzegali, jest jak sen. Nie w naturze, lecz w człowieku jest całe piękno i wartość, którą człowiek widzi. Świat jest bardzo pusty i zawdzięcza cały swój przepych tej ozłacającej, wynoszącej go duszy. "Ziemia napełnia łono swe blaskami", będącymi nie jej własnością. Dolina Tempe, Tivoli i Rzym są ziemią i wodą, skałami i niebem. Jest tak samo dobra woda i ziemia w tysiącach innych miejsc, ale jakżeż bez wrażenia je mijamy! Ludzie nie są lepsi dlatego, iż istnieje słońce i księżyc, widnokrąg i drzewa, tak jak nie widać, iżby dozorcy w galeriach Rzymu lub lokaje malarzy mieli wznioślejsze myśli, albo iżby bibliotekarze byli mądrzejsi od innych ludzi. Jest wdzięk w zachowaniu się dobrze wychowanej i szlachetnej osoby, którego nie dostrzega oko gbura. Jest ten wdzięk jak gwiazda, której światło jeszcze nas nie dosięgło. Człowiek może oglądać tylko to, co tworzy. Sny nasze są dalszym ciągiem naszej wiedzy na jawie. Senne widzenia nocy są w pewnym stosunku do widzeń dnia. Sny okropne są przesądnymi obrazami grzechów dnia. Widzimy, jak nasze złe skłonności wcielają się w złe fizjonomie. Podróżnik po Alpach spostrzega czasem swój własny cień powiększony do rozmiarów olbrzyma tak, iż każdy ruch jego ręki jest straszny. "Dzieci" - rzekł stary ojciec do swych synów, kiedy przerazili się na widok jakiejś postaci w ciemnym wejściu - "dzieci, nie zobaczycie nigdy nic gorszego od siebie samych". Jak w snach, tak w niewiele mniej płynnych zdarzeniach świata każdy widzi siebie w skali olbrzymiej, nie wiedząc, że to on sam właśnie. Dobro, porównane ze złem, które widzi, jest jak własne jego dobro w stosunku do własnego zła. Każda właściwość jego duszy jest powiększona w jakimś jednym ze znajomych, a każde uczucie serca w jakimś innym. Jest on jak pięciobok z drzew, których zawsze naliczy się pięć, z południa czy północy, ze wschodu czy z zachodu, lub też jak ten sam akrostych na początku, w środku i na końcu wierszy. I czemuż by tak być nie mogło? Lgnie on do jednej osoby, a unika drugiej, zależnie od tego, czy jest ona do niego podobna lub niepodobna, szczerze szukając siebie samego w swych towarzyszach, a także w swym zawodzie, zwyczajach, gestach, potrawach, napojach - i wreszcie osiąga to, że widzimy go takim, jakim jest istotnie, bez względu na punkt, z jakiego spojrzymy na okoliczność jego życia. Człowiek może czytać tylko to, co pismy przenieść się w stan umysłuze. Cóż innego widzimy lub nabywamy, jak tylko to, czym jesteśmy? Widzieliście, jak człowiek umiejętny czyta Wergiliusza. Otóż ten autor jest tysiącem książek dla tysiąca osób. Weź książkę tę w swe ręce - i choćbyś wyczytał oczy, nie znajdziesz w niej tego, co ja w niej znajduję. Gdyby jakiś pomysłowy czytelnik chciał posiąść monopol na mądrość i rozkosz, jaką ma z tej książki, to już teraz jest pewny swego monopolu (choć jest ona już zangielszczona), tak jak gdyby była zamknięta w język pahlavi. Z dobrą książką jest to samo, co z dobrym towarzystwem. Można wprowadzić między dżentelmenów chama, ale to na nic się nie zda - on nie stanie się ich towarzyszem. Każda społeczność chroni sama siebie. Towarzystwo jest zupełnie zabezpieczone i cham nie należy do niego, choć ciało jego znajduje się w tym samym pokoju. Cóż pomoże walka z wiecznymi prawami ducha, które układają stosunki wszystkich osób nawzajem przez zupełnie ścisłe pomiary ich treści i istoty? Gertruda zakochała się Gwidonie; jak wspaniałe, jak arystokratyczne, jak rzymskie są jego obyczaje, jego wyraz twarzy! Żyć z nim byłoby naprawdę życiem i każda cena byłaby tu za mała; porusza zatem niebo i ziemię dla dopięcia celu. No i Gertruda dostaje Gwidona; lecz cóż pomogą jego wspaniałe, jego arystokratyczne, jego rzymskie obyczaje i wyraz twarzy, jeżeli serce jego i cele tkwią w senacie, w teatrze i sali bilardowej, a ona nie posiada żadnych celów, ani rozmowy, którą by mogła oczarować pełnego wdzięków męża? Człowiek powinien mieć własne swoje towarzystwo. Niczego nie możemy kochać prócz natury. Najcudow-niejsze zdolności, najbardziej zasłużone wysiłki w rzeczywistości niewiele nam korzyści przynoszą; ale bliskość lub podobieństwo do natury - jakże piękna jest łatwość jej zwycięstwa! Przychodzą do nas osoby sławne z piękności, ze swoich dzieł, godne wszelkiego podziwu za swój urok i talent; poświęcają one całą swą umiejętność danej chwili i danemu towarzystwu, ale z bardzo niedoskonałym wynikiem. Zaprawdę, byłoby niewdzięcznością z naszej strony nie chwalić ich głośno. Ale potem, kiedy się wszystko skończyło, przychodzi do nas osoba z duszą krewną, siostra czy brat przez naturę, podchodzi tak lekko i swobodnie, tak blisko i przyjaźnie, niby krew w naszych własnych żyłach, iż czujemy raczej, jak gdyby ktoś obcy odszedł, zamiast niżby przyszedł; doznajemy uczucia pełnej ulgi i orzeźwienia; jest to rodzaj radosnej samotności. Niemądrze myślimy w dniach grzechu, że musimy starać się o przyjaciół, naginając się do zwyczajów społeczności, do jej ubiorów, wychowania, opinii. Lecz tylko ta dusza może być moim przyjacielem, którą spotykam na linii mej własnej drogi, ta dusza, od której nie odsuwam się i która nie odsuwa się ode mnie, ale, urodzona pod tą samą niebieską szerokością geograficzną, powtarza w swoim doświadczeniu całe moje doświadczenie. Uczony zapomina o sobie i naśladuje strój i ustrój światowca, aby zdobyć dla siebie uśmiech z ust piękności i idzie za jakąś płochą dziewczyną, nie nauczony jeszcze przez święte uczucie, jak rozpoznać, co to jest kobieta szlachetna, obdarzona pogodą, zdolnością patrzenia w przyszłość i pięknem duszy. Niech tylko będzie wielki, a miłość pójdzie za nim. Nic nie ponosi surowszej kary niż zaniedbanie pokrewieństw, które jedynie zdolne są stworzyć społeczność, niż szaleńcza lekkomyślność dobierania sobie towarzyszów za pomocą cudzego oka. Człowiek może oznaczyć swą własną miarę. Jest to zasada godna powszechnego przyjęcia, że człowiek może mieć taki stały dochód, jaki bierze. Zajmij miejsce i postawę, jakie ci należą, a wszyscy zgodzą się na to. Świat musi być sprawiedliwy. Pozwala każdemu człowiekowi z głęboką beztroską ustanawiać swoją własną miarę. Bohater czy półgłówek - świat się do tego nie miesza. Przyjmie na pewno twą własną miarę czynów twoich i istoty, czy się będziesz trwożliwie snuł przy ziemi i nie przyznawał do własnego imienia, czy też będziesz oglądał dzieło swoje jako wyniesione aż pod wklęsłą sferę niebios, jako część obrotów gwiazd niebieskich. Ta sama rzeczywistość przenika całe nauczanie. Człowiek może uczyć tylko przez czyny, a nie w inny sposób. Jeżeli może sam się udzielić, wtedy może uczyć, ale nie przez słowa. Ten uczy, kto daje - ten uczy się, kto bierze. Nie ma nauczania aż do chwili, kiedy uczeń dostanie się w ten sam stan albo element, w którym i ty jesteś; wtedy odbywa się przenikanie - on staje się tobą, ty jesteś nim; to jest akt nauczania i żadna nieprzychylna szansa czy złe towarzystwo nie odbiorą uczniowi już nigdy w całości owego dobrodziejstwa. Ale wnioski twoje wylatują jednym uchem tak, jak wlatują drugim. Czytamy ogłoszenia, że pan Taki wygłosił mowę o 4. lipca, a pan Owaki będzie miał wykład w Instytucie Technicznym, ale nie idziemy tam, bo wiemy, iż panowie ci nie udzielą swych charakterów i swych doświadczeń zebranemu towarzystwu. Gdybyśmy mieli powód oczekiwać takiej spowiedzi, poszlibyśmy tam poprzez wszystkie niewygody i przeszkody. Chorzy kazaliby się zanieść tam na noszach. Ale przemowa publiczna jest tylko wycieczką, obroną, przeproszeniem, oszustwem, ale nie udzieleniem wiadomości, nie mową, nie człowiekiem. Podobna Nemezis zasiada na krześle przewodniczącego nad całą pracą intelektualną. Musimy się dopiero nauczyć, że rzecz wyrażona w słowach nie jest już przez to samo stwierdzeniem. Musi sama siebie potwierdzić, inaczej żadne formuły logiki czy przysięgi nie potrafią dostarczyć jej dowodów. Zdanie musi zawierać również swoje własne usprawiedliwienie za to, że zostało wypowiedziane. Skutek wszelkiej książki na umysł publiczności jest matematycznie wymierzalny według głębokości jej myśli. Jak głębokiej potrzebuje ona wody? Jeżeli obudzi cię do myślenia, jeżeli porwie cię na nogi wielkim głosem wymowy, wtedy skutek jej na dusze ludzkie będzie rozciągać się szeroko, będzie powolny, ale stały; jeżeli karty jej nie dają ci nauki, zaginą jak muchy w ciągu jednej godziny. Sposobem mówienia i pisania, który nigdy nie wyjdzie z mody, jest mówienie i pisanie szczerze. Argument, który nie ma siły, aby wcielić się w moją własną praktykę - jestem pewny - nie potrafi dotrzeć do ciebie. Ale stosuj się do zasady Sidneya: "Patrz w serce i pisz". Ten, kto pisze dla siebie, pisze dla publiczności wiecznej. Tylko to stwierdzenie jest godne opublikowania, do którego doszedłeś, usiłując zadowolić własną ciekawość. Pisarz, który bierze przedmiot z ucha, a nie z serca, powinien wiedzieć, że stracił tyle, ile zdaje mu się, że zyskał, i kiedy pusta książka zebrała całą swoją sławę i połowa świata mówi: "Co za poezja! Co za geniusz!", to jednak koniecznym jest dopiero ognisko, by dała ogień. Korzysta to tylko, co przynosi pożytek. Tylko życie może udzielić życia; i choćbyśmy się nie wiedzieć jak wysilali, będziemy szacowani na tylko tyle, ile uczynimy cennymi samych siebie. W literackiej sławie nie istnieje "szczęście". Ostatecznego wyroku o danej książce nie wydają stronniczy i hałaśliwi czytelnicy chwili, w której się ona ukazuje; ale niejako sąd aniołów, publiczności, której nie można przekupić, nie można przebłagać, nie można zastraszyć, rozstrzyga o tytule każdego człowieka do sławy. Tylko te książki przechodzą do potomności, które zasługują, aby trwały. Złocone brzegi, welinowy papier, oprawa z safianu i bezpłatne egzemplarze dla wszystkich bibliotek nie zachowają książki w obiegu poza datą, określoną przez jej zawartość. Musi ona iść ku swemu losowi razem z wszystkimi "szlachetnymi i królewskimi autorami" Walpoleła. Blackmore, Kotzebue i Pollock mogą istnieć przez jeden wieczór, ale Mojżesz i Homer trwają po wieki. Nie ma na świecie równocześnie więcej niż dwanaście osób, które czytają i rozumieją Platona, nigdy nie ma ich tyle, aby opłaciły wydanie jego dzieł, a jednak do każdego pokolenia przechodzą zawsze w spadku, dla tych kilku osób właśnie, jak gdyby Bóg niósł je w Swym ręku. "Książka" - mówi Bentley - "może być potępiona tylko przez samą siebie". Trwałości książek nie ustali żaden wysiłek przyjazny czy wrogi, ale robi to ich ciężar właściwy, czyli wewnętrzne znaczenie ich treści dla stałej duszy ludzkiej. "Nie troszcz się zbytnio o światło dla twego posągu" - powiedział Michał Anioł do młodego rzeźbiarza - "światło publicznego placu wykaże jego wartość". W podobny sposób skutek każdej czynności da się wymierzyć głębokością uczucia, z którego pochodzi. Wielki człowiek nie wiedział, że jest wielki. Jednego, dwóch stuleci potrzeba było, aby ten fakt się ujawnił. To, co robił, robił dlatego, że musiał; było to dlań najbardziej natu- ralną rzeczą w świecie i wyrastało z okoliczności chwili. Ale dziś wszystko, co czynił, nawet podniesienie palca lub jedzenie chleba, wygląda na wielkie, jest związane z wszechrzeczami i zostało uznane za powszechną, znaną wszystkim własność. Tak w kilku szczegółach przejawia się geniusz natury; pokazują one kierunek strumienia. Ale strumień jest krwią, każda kropla jest żywa. Prawda nie odnosi poszczególnych zwycięstw; wszystkie rzeczy są jej organami - nie tylko proch i kamienie, ale błędy i kłamstwa. Prawa choroby, mówią nam lekarze, są tak samo piękne, jak prawa zdrowia. Nasza filozofia jest afirmacją i chętnie przyjmuje świadectwo faktów negatywnych, tak jak każdy cień wskazuje na słońce. Przez boską konieczność każdy fakt w naturze jest zmuszony przedstawić swoje świadectwo. Ludzki charakter, po wsze czasy, objawia sam siebie. Najbardziej znikomy czyn, najulotniejsze słowo, nawet pozór, że się coś robi, nawet tylko zamierzony cel, wyraża charakter. Gdy działasz, wykazujesz swój charakter; gdy siedzisz bez ruchu, gdy śpisz, czynisz to samo. Myślisz, że skoroś nie powiedział nic, gdy inni mówili i nie wydałeś sądu o chwili obecnej, o Kościele, o niewolnictwie, o małżeństwie, o socjalizmie, o tajnych towarzystwach, o uniwersytecie, o partiach i osobach, to na twój wyrok czekają z ciekawością, jako na pełną rezerwy mądrość. Zupełnie inaczej ma się rzecz; twoje milczenie odpowiada bardzo głośno. Nie dysponujesz pomocą wyroczni, aby coś powiedzieć, a bliźni dowiedzieli się, że nie możesz im pomóc, wyrocznie bowiem mówią. Czyż mądrość nie krzyczy, a rozum nie wysyła głosu? Groźne granice kładzie natura siłom obłudy. Prawda jest tyranem nad niechętnymi członkami ciała. Mówią, że twarze nie kłamią nigdy. Nikt nie da się oszukać, kto chce badać zmiany wyrazu. Kiedy człowiek mówi prawdę w duchu prawdy, oko jego jest czyste jak niebo. Kiedy ma niskie cele i mówi fałszywie, oko jest mętne i patrzy czasem z ukosa. Słyszałem od doświadczonego prawnika, że nie obawia się nigdy oddziaływania na sąd ze strony adwokata, który nie wierzy głęboko, że jego klient nie powinien być skazany. Jeżeli nie wierzy, ta niewiara jego ujawni się przed sądem mimo wszystkich jego zaklęć i stanie się niewiarą sędziów. Oto prawo, przez które dzieło sztuki każdego rodzaju wprowadza nas w ten sam stan duszy, w jakim był artysta, gdy je tworzył. Nie możemy wypowiedzieć należycie tego, w co nie wierzymy sami, choćbyśmy nie wiedzieć jak często powtarzali słowa. To właśnie przekonanie wyraził Swedenborg, kiedy opisywał grupę osób w świecie duchowym, usiłujących na próżno wyartykułować zdania, w które nie wierzyli; nie mogli tego zrobić, mimo iż wykrzywiali i wykręcali wargi aż do obrzydzenia. Człowiek uchodzi za to, co jest wart. Próżna jest obawa o to, że się pozostanie nieznanym. Jeżeli człowiek wie, że może coś zrobić lepiej niż ktokolwiek inny, ma zapewnione uznanie tego faktu przez wszystkich. Świat jest pełen dni sądu i w każdym zgromadzeniu, w które człowiek wchodzi, w każdej czynności, którą człowiek usiłuje wykonać, jest on oszacowany i wyceniony. W każdej gromadce chłopców, biegających i goniących się na tym podwórzu lub tamtym placyku, przybysz zostaje oszacowany tak dobrze i tak dokładnie w ciągu kilku dni i oznaczony swym właściwym numerem, jak gdyby poddał się był formalnej próbie swej siły, szybkości i usposobienia. Jakiś obcy uczeń przybywa z dalekiej szkoły, w lepszym ubraniu, z różnymi drobnostkami w kieszeniach, z minami i pretensjami; starszy kolega mówi do siebie: "To nic nie znaczy, jutro zbadamy go dokładnie". - "Czego dokonał?" Oto boskie pytanie, które bada ludzi i przenika każdą fałszywą reputację. Głupiec jakiś może zasiąść na nie wiedzieć jak wysokim krześle na świecie - i w danej chwili nie można go odróżnić od Homera lub Waszyngtona; ale na pewno nie zajdzie nigdy wątpliwość co do czyichś istotnych talentów. Uroszczenia umieją siedzieć wygodnie, ale nie umieją działać. Uroszczenie nie potrafiło nikogo przekonać, że dokonało czynu prawdziwej wielkości. Uroszczenie nigdy nie napisało "Iliady", nie odparło Kserksesa, nie schrystianizowało świata ani nie usunęło niewolnictwa. Ile jest cnoty, tyle też jej widać, ile jest w kimś dobroci, tyleż szacunku wymaga ona dla siebie. Szatani mają szacunek dla cnoty. Wysoka, szlachetna, pełna poświęcenia grupa wyznawców zawsze będzie uczyła i rozkazywała ludzkości. Żadne szczere słowo nie przepadło bez jakiegoś skutku. Nigdy wielkoduszność nie upadła tak nisko, aby nie znalazło się serce czyjeś, które by ją powitało i przyjęło wbrew spodziewaniu. Człowiek uchodzi za to, co jest wart. To, czym jest, ryje się na jego twarzy, jego postaci, jego losach głoskami ze światła. Nie pomaga mu nic ukrywanie, nie pomogłyby mu przechwałki. Spowiedź tkwi w naszych spojrzeniach, w naszym uśmiechu, w powitaniach, w uścisku ręki. Grzech człowieka kala go, zaciera wszelkie dobre wrażenie. Ludzie nie wiedzą, dlaczego mu nie wierzą, ale nie wierzą mu. Jego występek rzuca szklisty blask na jego oczy, wycina linie podłego wyrazu na jego licach, wydłuża nieprzyjemnie nos, kładzie znaki zwierzęcia na tyle głowy i pisze: "Głupcze! Głupcze!" na czole samego króla. Jeżeli nie chcesz, aby wiedziano o tobie, iżeś coś zrobił, nie czyń tego. Niech człowiek spróbuje być głupcem w obszarach pustyni; każde ziarnko piasku wydaje się go widzieć. Może samotnie jadać, ale nie może ukryć swych niemądrych poczynań. Zniszczona cera, zwierzę- ce spojrzenie, nieszlachetne czyny i brak prawdziwej wiedzy - wszystko to paple swobodnie. Czyż jakiegoś oszusta, jakiegoś Chiffincha, Jachima, można wziąć mylnie za Zenona albo Pawła Apostoła? Konfucjusz wołał: "Jakże może się ukryć człowiek! Jakże może się ukryć człowiek!" Z drugiej strony bohater nie obawia się, że jeżeli powstrzyma się od wyznania, iż spełnił czyn dzielny i sprawiedliwy, ten czyn przejdzie bez świadka i bez miłości drugich. Jeden człowiek wie o nim - on sam - i przezeń otrzymuje porękę słodyczy pokoju i szlachetności celu, co w końcu okaże się lepszym rozgłosem o tym wypadku niż opowieść o nim. Cnota jest to wierność względem natury rzeczy w czasie dokonywania czynu, a natura rzeczy nadaje cnocie przemożność. Istotą jej jest nieustanne podstawianie bytu zamiast pozoru i ze wzniosłą ścisłością Bóg określony jest jako mówiący: JESTEM. Nauka, którą można wyciągnąć z tych spostrzeżeń, brzmi: Bądź, a nie wydawaj się. Zgódźmy się na posłuch. Wycofajmy naszą rozdętą nicość ze ścieżki boskich obchodów. Oduczmy się mądrości świata. Ukórzmy się przed mocą Pana i nauczmy się, że prawda jedynie wzbogaca i podnosi. Odwiedzając znajomego, czyż musisz się tłumaczyć, żeś go nie odwiedzał, tracić na to czas i zniekształcać swój własny czyn? Odwiedź go teraz. Daj mu odczuć, że miłość najwyższa przyszła go ujrzeć, przyszła w tobie, najniższym jej narzędziu. Czyż potrzeba, byś dręczył siebie i przyjaciela tajemnymi wyrzutami, że nie pomagałeś mu i nie sprawiałeś przyjemności podarkami i pozdrowieniami aż do tej chwili? Bądź sam darem i błogosławieństwem. Świeć prawdziwym światłem, a nie pożyczonym odblaskiem darów. Przeciętni ludzie to tylko namiastki człowieka; uchylają głowy, wymawiają się obfitymi powodami i zbierają pozory, ponieważ nie ma w nich materii istotnej. Jesteśmy pełni tego zabobonu rozsądku, uwielbienia wspaniałości. Mówimy, iż poeta nic nie robi, ponieważ nie jest prezydentem, kupcem, tragarzem. Wielbimy jakąś instytucję, a nie widzimy, że ona opiera się na myśli naszej. Ale prawdziwa działalność tkwi w momentach milczenia. Okresy naszego życia nie polegają na widzialnych faktach naszego wyboru zawodu, małżeństwa, uzyskania stanowiska i tym podobnych, ale na milczącej myśli, stojącej z boku drogi, którą zdążamy; na myśli, która poddaje przeglądowi cały nasz sposób życia i mówi: "Tak zrobiłeś dobrze, ale lepiej byłoby tak!" I wszystkie nasze lata późniejsze służą jej i usługują, jak najemnicy, i w miarę swych zdolności spełniają wolę tej myśli. Ten przegląd czy poprawa jest siłą stałą, która, jako kierunek, trwa przez cały ciąg naszego życia. Przedmiotem życia człowieka, celem tych chwil, jest pozwolić światłu dziennemu świecić poprzez niego, pozwolić, aby prawo przeniknęło całą jego istotę bez przeszkody w ten sposób, iż na którykolwiek punkt jego działalności padałoby twoje oko, ujrzeć mógłbyś dokładnie cały jego charakter, czy to będzie jego sposób odżywiania się, czy jego dom, jego formy religijne czy jego towarzystwo, humor czy stanowisko polityczne. Teraz człowiek nie jest jednorodny, lecz różnorodny, i promień go nie przenika; nie ma świateł przechodzących na wskroś; oko patrzącego zdumiewa się i miesza, odkrywając liczne niepodobne sobie dążenia i życie, które nie jest jeszcze jednością. Czemuż sami, powodowani fałszywą skromnością, uważamy sobie za obowiązek poniżanie tego człowieka, jakim jesteśmy, i ten kształt bytu, nam przeznaczony? Dobry człowiek jest zadowolony. Kocham i czczę Epaminondasa, ale wcale nim być nie pragnę. Uważam za rzecz bardziej sprawiedliwą kochać świat obecnej chwili niźli świat epoki Epaminondasa. I jeżeli jestem mam rację, nie możesz mnie pobudzić do uczucia choćby najmniejszego zakłopotania, mówiąc: "On działał, a ty siedzisz cicho". Widzę, że działanie jest dobre, gdy jest potrzebne, i siedzenie w cichości jest również dobre. Epaminondas, jeżeli był człowiekiem, za jakiego go biorę, byłby tak samo siedział z radością w spokoju, gdyby jego los był moim losem. Niebo jest obszerne i dostarcza przestrzeni dla wszystkich nastrojów miłości i męstwa. Czemuż to mamy być koniecznie wszędobylscy i nad miarę usłużni? Działanie i nieczynność są równej wartości dla człowieka prawdy. Jeden kawałek drzewa idzie na wycięcie zeń kurka na kościele, drugi na filar w moście - cnota drzewa widoczna jest w obu. Nie pragnę poniżać duszy. Fakt, że jestem tutaj, wykazuje z całą pewnością, że dusza potrzebuje tutaj swego organu. Czyż nie mam przyjąć tego posterunku? Mamże się korzyć, chylić i poniżać przez moje nieszczere wymówki i próżną skromność i wyobrażać sobie, że moje istnienie tutaj jest nie na miejscu? Mniej na miejscu niż istnienie kiedyś Epaminondasa lub Homera? I że dusza nie zna własnych potrzeb? Przy tym, nie rezonując wiele w tej sprawie, nie jestem niezadowolony. Dobra dusza żywi mnie i roztwiera przede mną co dnia nowe składy siły i radości. Nie będę w sposób nędzny odrzucał bezmiaru dobra, ponieważ słyszałem, że przyszło ono do innych w innej postaci. Poza tym czemuż mam się dać zastraszać imieniem "Działania"? To tylko sztuczka zmysłów - nic więcej. Wiemy, że prarodzicem każdego działania jest myśl. Umysł biedny wydaje się sobie samemu niczym, póki nie posiada jakiejś zewnętrznej odznaki, która by świadczyła, iż jest czymś, jakiejś diety Gentoo, płaszcza kwakierskiego czy też kalwińskiego modlitewnego zebrania, jakiegoś towarzystwa dobroczynnego czy wielkiej fundacji, jakiegoś wysokiego urzędu lub też niezwykłej, kontrastowej w stosunku do otoczenia działalności. Bogata dusza leży w słońcu i śpi - i jest Naturą. Myśleć to działać. Jeżeli musimy mieć wielkie czyny, zróbmy nimi nasze czyny własne. Każda działalność posiada nieskończoną elastyczność i najmniejsza z nich pozwala na to, aby rozdąć ją powietrzem niebiańskim, aż zakryje słońce i księżyc. Szukajmy jedynego spokoju przez wierność. Dbajmy o obowiązki. Jakaż mi potrzeba snuć się po scenach i filozofii greckiej, i włoskiej historii, zanim nie wykazałem swej prawości przed mymi dobroczyńcami? Jak śmiem czytać o kampaniach Waszyngtona, kiedym nie odpowiedział na listy moich korespondentów? Czyż nie jest to słuszny zarzut w stosunku do wielkiej części czasu, poświęconego czytaniu? Jest to małoduszność, gdy porzucamy własną pracę na to, by patrzeć na sprawy naszych sąsiadów. To jest podglądanie. Byron mówi o Jacku Buntingu, że "nie wiedział, co ma rzec, więc zaklął sobie". Mógłbym to powiedzieć o naszym niefortunnym używaniu książek: Nie wiedział, co ma robić - czytał sobie. Nie znajduję niczego, czym bym miał zapełnić czas i biorę "Żywot Branta". Jest to zaiste niezwykły komplement oddawany Brantowi, generałowi Schuylerowi, Waszyngtonowi. Mój czas powinien być tak dobry jak ich - moje fakty, moja sieć stosunków tak samo dobre jak ich lub każdego z nich. Powinienem raczej wykonywać swoją pracę tak dobrze, aby inni próżniacy, gdy zechcą, porównywali moją tkaninę z tkaniną tamtych i znajdowali, iż jest ona identyczną z najlepszymi gatunkami. To przecenianie możliwości Pawła Apostoła i Peryklesa, niedocenianie naszych własnych, ma swe źródło w niedbaniu o fakt, że natura jest jednolita. Bonaparte znał tylko jeden rodzaj zasługi i nagradzał w jeden i ten sam sposób dobrego żołnierza, dobrego astronoma, dobrego poetę, dobrego aktora. Poeta używa imion Cezara, Tamerlana, Bonduki, Belizariusza; malarz używa powszechnie znanych powieści o Marii Pannie, o apostołach Piotrze i Pawle. Nie pomniejszają oni przez to natury tych przypadkowych ludzi, tych powszechnie uznanych bohaterów. Jeżeli poeta pisze prawdziwy dramat, jest Cezarem, a nie aktorem, przedstawiającym Cezara; wtedy to samo napięcie myśli, to samo czyste wzruszenie, subtelny dowcip, te same ruchy szybkie, niezwykłe, dążące ku górze, i to samo wielkie serce, wystarczające samo sobie, niepokonane, a na falach swej miłości i nadziei umiejące unieść wszystko, co świat uważa za trwałe i cenne - pałace, ogrody, pieniądz, floty, królestwa - wykazujące swoją własną nieporównaną wartość przez cień lekceważenia, jaki rzuca na te bawidełka ludzkie - wszystko to staje się własnością poety - i przez ich moc może on poruszyć narody. Niech człowiek wierzy w Boga, a nie w imiona, miejsca i osoby. Niech wielka dusza wcielona w kształt jakiejś kobiety, biednej, smutnej i samotnej, w jakąś prostą Dorotkę czy Jankę, pójdzie na służbę i zamiata pokoje i myje podłogi - wybłyskujące z niej promienie nie dadzą się zadławić ani ukryć, ale zamiatanie i mycie stanie się natychmiast wspaniałą i piękną czynnością, szczytem i blaskiem ludzkiego życia i wszyscy ludzie wezmą ścierki i miotły do ręki, aż oto nagle wielka dusza obrała sobie schron w jakiejś innej formie i wykonała jakiś czyn, i oto on stał się teraz kwiatem i szczytem całej żywej natury. Jesteśmy fotometrami, wrażliwą pozłotką i cynfolią, które mierzą akumulacje najczulszego elementu. Poznajemy istotne skutki prawdziwego ognia w każdym z jego miliona przebrań. Spis treści Wstęp 5 Historia 13 Poleganie na sobie 47 Wyrównanie 87 Prawa duchowe 117 Okładkę projektował Jacek Kożuszek Opracowanie redakcyjne Anna Tymes Korekta Zbigniew Adamski ISBN 83-85559-07-8 Wydawnictwo TOPORZEŁ skr. poczt. 81