The Dragon & the Princess
Autor : Oparski
HTML : Argail
Karameikos Rok Słonia
Kopyta zatętniły na skale. Jeździec, niewysoki lecz doskonale zbudowany
półelf, z długimi, czarnymi włosami i spiczastymi uszami zatrzymał konia.
Zeskoczył na ziemię i odpiął przytroczoną do siodła tarczę. Zdjął z pleców łuk i
wyciągnął z kołczanu strzałę owiniętą starannie w skórę wilkołaka. Z
przyzwyczajenia brzęknął cięciwą, sprawdzając czy dobrze się trzyma i spojrzał
przed siebie. Wysoko w niebo strzelała smukła biała wieża z połyskującym
złociście dachem. Hen, niemal pod samą kopułą, znajdowało się małe, zakratowane
okienko. Półelf wytężył wzrok i ujrzał kobiecą rękę machającą ku niemu. Podniósł
do góry łuk i zawołał:
- Idę do ciebie, pani! Zaraz cię uwolnię!
- Czekam! - usłyszał z góry. Półelf poprawił dłonią włosy i ruszył naprzód.
Pod wrotami wieży leżał smok. Leżał i przyglądał się poczynaniom przybysza z
iście stoickim spokojem spod półprzymkniętych oczu. Sapnął cicho i leniwie
uniósł oparty na łapach łeb.
- Odejdź głupcze. Niedawno jadłem - wychrapał i wskazał pazurem na leżące
opodal pogięte blachy jakiejś zbroi; - a poza tym nie lubię półelfów. Mają
jakieś takie delikatne mięso i miękkie kości, wcale nie chrupiące. Przechodzą
głaciutko przez gardziel i wcale nie czujesz żebyś coś jadł.
- Mną się udławisz.
- Nie pierwszy mi to mówisz, doprawdy mało oryginalna odzywka. Półelf
wzruszył ramionami zatrzymał się trzydzieści metrów przed smokiem. Spokojnymi
ruchami odpakował zawiniątko z wilkołaczej skóry i wydobył zeń strzałę.
Ostrożnie chwycił ją za drzewce i uważając by nie dotknąć ostrza pokazał
smokowi.
- Strzała AArona, brawo. Jak widzę dodatkowo jeszcze zatruta.
Półelf kiwnął głową.
- Pamiętam, - powiedział smok - jak kiedyś przyjechał tu rycerz z gadającym
mieczem. Nawet mi smakował, choć jak na mój gust był trochę za mało tłusty.
Półelf powąchał ostrze strzały i popatrzył na nie z uznaniem i dumą:
- Z krwi strzygi.
- Nie szpanuj bałwanie; - smok się trochę zezłościł - Spadaj już zbieram
ogień.
Półelf wyciągnął przed siebie łuk i wskazał na cięciwę:
- Włosie z ogona centaura.
- A drewno z mięsożernego drzewa, co? - wyryczał smok - Wcale mnie to nie
rusza.
- Z mięsożernego - odparł pogodnie półelf - Rusza cię.
Smok podrapał się pazurem po łbie.
- Może trochę. Ale bardzo niewiele - szybko się zastrzegł.
- Niewiele - złośliwie powtórzył półelf - Mówisz, że niewiele.
Niewiarygodnie szybkim ruchem przyłożył strzałę do cięciwy i naciągnął łuk.
Lecz smok miał się na baczności. Jak błyskawica zerwał się z ziemi i rozwijając
potężne skrzydła podskoczył do góry. Otworzył paszczę i długie zęby błysnęły w
słońcu, gdy obszernym machnięciem rzucił się na półelfa. Łuk powędrował w górę,
w ślad za smoczym łbem, jęknęła zwalniana cięciwa a półelf zanurkował pod
cielsko pikującego potwora. Ryk ogłuszył go i oszołomił, poczuł straszliwe
gorąco parzące mu przez chwilę stopy, zanim wydostał je z zasięgu ognia.
Przetoczył się i skoczył w bok, by uniknąć przywalenia. Smok zionąc ogniem zarył
paszczą w ziemię i tarzając się w konwulsjach, konał. Półelf odskoczył dalej, bo
smok młócił na oślep pazurami, orząc grunt wokół siebie.
Smok zdechł. A może umarł. Półelf stał i patrzył jak ogon i łapy drgają
konwulsyjnie. Dym z dogasającego ognia smoka leniwie sączył się z nozdrzy i
ulatywał, rozrywany podmuchami wiatru. Półelf odetchnął głęboko. Odwrócił się i
podszedł do ogromnej, mosiężnej bramy wieży i chwycił wielkie, złote obręcze
przymocowane do obu skrzydeł drzwi. Pchnął. Wrota ani drgnęły. Zaparł się
mocniej i pchnął ponownie. Wrota stały jak stały. Napluł w dłonie, przymierzył
się i pchnął raz jeszcze. Brama nic. Zdenerwował się i kopnął w nią butem aż
zadudniła. "Cholera" - pomyślał "Zabiłem smoka i co? Nie mogę wejść do środka."
Usiadł zrezygnowany i oparł się o drzwi plecami.
- Pociągnij, ty fujaro! Ile mam tu jeszcze czekać? - zniecierpliwiony głos z
góry. Zerwał się na równe nogi i pociągnął. Wrota otworzyły się z przeciągłym
skrzypnięciem. Wewnątrz w półmroku dostrzegł spiralne schody, wiodące w górę, w
górę, w górę. Radośnie i beztrosko zaczął po nich wbiegać. "Tysiąc stopni, phi.
Już pędzę moja piękna"
"...Os...ta...tni" i zwalił się bez czucia na kamienną posadzkę. Ledwo
żyjąc, łapczywie próbując wciągnąć do wykończonych płuc odrobinę powietrza,
doczołgał się i nacisnął perłowa klamkę niewielkich, drewnianych drzwiczek. Były
otwarte i półelf wpadł na zbity pysk do komnaty.
- Co to? Ledwo ciepły jak widzę - piękna księżniczka była wyraźnie
zawiedziona; Trzeba dbać o kondycję młodzieńcze. Ale nic to. Wygrałeś. Oto twoja
nagroda.
- Suknia księżniczki opadła na ziemię. Półelf ani drgnął, ciężko dysząc na
posadzce. Leżał z twarzą skierowaną ku dołowi.
- Hej, co jest? Wstawaj leniu, ja tu marznę.
Podeszła i ruchem nóżki przewróciła go na plecy. Półelf uchylił powieki i
spojrzał na piękność mętnym wzrokiem. Przez moment księżniczce zdawało się, że
błysnął w jego oczach ogień pożądania. A potem półelf skonał.
- Ty! Wstawaj! Wstawaj!, kretynie!, Mięczaku! Obudź się! - piękna była
wyraźnie wkurzona. Natychmiast ocknij się! No już! - kopnęła ciało, które
przetoczyło się bezwładnie. Księżniczka usiadła zrezygnowana.
- Jak zwykle. Jeśli nawet któryś z tych bałwanów pokona potwora to dociera
tu nie nadając się do niczego. Szkoda na nich dobrego smoka, cholera jeden
kosztuje majątek. Chyba będę musiała obniżyć schody.