S F by REGIS Celował w głowę. Nie, nie dlatego, że była to jedyna odsłonięta część ciała przeciwnika. Po prostu to lubił. Celował powoli, spokojnie myśląc o miłej kolacji z żoną i swym dwuletnim synkiem. Kiedy policzył do trzech strzelił. Potem patrzył jak pocisk przebija skroń i odłupuje kawałek czaszki, która wraz z krwią i galaretowatym mózgiem uderza o pobliską ścianę. Kochał to. Wciągnął głęboko powietrze gdy bezgłowe ciało osunęło się na podłogę, w kałużę krwi. Miał alibi, ten człowiek posiadał broń, sterroryzował stacje metra, był bandytą. Słyszał przerażony krzyk kobiety, która modliła się o cud. Tym cudem był on. Lecz cóż to, zastrzelony mężczyzna drga nagle w konwulsjach, podnosi się i odchodzi. Nikt go nie zatrzymuje, nikt już nie krzyczy. Wszyscy zamarli, stoją bez ruchu, wstrzymując oddechy jak plastikowe manekiny przyglądające się nam ze sklepowych wystaw. Pytają się sami siebie jak to możliwe ? Przecież to niewiarygodne. Sen to czy jawa. Jawa czy sen. Widzą tylko jak policjant, tak, ten sam co strzelał biegnie za nim, lecz jakoś tak wolno coraz wolniej i wolniej. Dobiega jednak do drzwi, za którymi zniknęło to dziwne monstrum. Coś krzyczy, wymachuje rękami i spada w dół, w czarną otchłań. Spada do piekła. Dr - Rally Jr.