tytuł: "WIEDźMIN GERALT STRIKES BACK" Autor: BIEDROL i LESTAT korekta: dunder@poczta.fm * * * Geralt stanął u wrót małego grodku tulącego się do podnóża góry, jak szczenię do suki. Wściekły, bo głodny i nieumyty, a białe włosy zaczęły pokrywać się łupieżem, kopnął obutą w glana stopą w zamknięte odrzwia. - Kurwwwwaaaa, otwierać natychmiast!!!! Jam Geralt Wiedźmin!!! Wrota drgnęły i zaczęły się powoli rozsuwać. Zaleciało łajnem i spalenizną, w szparze ukazał się obśliniony i ujadający pysk wychudłego psa, zaraz po nim, trochę wyżej wyjrzała twarz, trochę tylko mniej obśliniona ale nie mniej wystraszona i wychudła. Wszelki duch...wiedźmin...- wybełkotała twarz, ta wyżej.- A kogo się spodziewaliście? Ducha? Noc się zbliża, zjeść coś chcę i napić czego, kawałek dachu nad głową, to wszystko czego mi trzeba, zapłacę. - Prosimy, prosimy ... po wójta nynie skoczę, prosimy... Wrota rozwarły się szerzej, pies zniknął zmieciony silnym zamachem gołej stopy. Smród spalenizny nasilił się. - Pożar jakiś mięliście? Pytanie pozostało bez odpowiedzi, kmiot już pędził do jedynej w grodzie chaty o murowanych ścianach. Wiedźmin trochę nerwowo rozejrzał się dookoła. Shit, znowu mnie autor pakuje w jakieś gówno - zamruczał pod nosem. Medalion na jego piersi wydał słaby pisk aprobaty. Tymczasem od strony chałupy podążał już w kierunku Geralta wójt Znikeron kłaniając mu się w pas już z daleka. Witajcie mości panie, witajcie, ran waszych, tfu..., stop waszych nie godzien całować, czegoż szukacie w naszych niskich progach? - płaszczył się Znikeron. - Żreć! - krótko i po żołniersku wyraził swoje pragnienia wiedźmin. - Natychmiast! - raźno odpowiedział wójt, klasnął w dłonie i przed Geraltem pojawił się Stolik, Który Sam Się Nakrył. Przez moment patrzyli na niego w milczeniu, wiedźmin z dezaprobatą, wójt z paniką w oczach. - Wrrrrróć! - warknął Geralt - To nie ta bajka, a poza tym on się miał nakryć żarciem, a nie kopytami! - Wybaczcie miłościwy panie, wczoraj kto inny o mnie pisał, wszystko mi się pieprzy, zapraszam do siebie na wieczerze - zaczął się tłumaczyć główny kmiotek. - Dobra, dobra, no to idziemy, ale powiedzcie co tu tak śmierdzi, co? Wójt szybko odwrócił oczy. - Nie ma to tamto że boi, przed wami, wiedźminie to się nic nie ukryje. Wzdechnął wójt, a zapach jego "wzdechu" już nasunął Geraltowi pewną myśl. - Ten dym i "bardaszany cap" to tylko kamuflaż? - z uśmiechem rzucił Geralt. - Jaki tam "karmuflasz", Panie - rzucił wójt - było tak, zima idzie, mróz ścisk a, że koty pierdzą, trochę zajzajeru trza było nagotować. A to żeby plecy natrzeć, a to na syfy na mordach..., no wiecie jak jest, światowy z was człek. Opowieść przerwał niecodzienny widok. Z pomiędzy chat dwóch chłopów wyciągnęło za ręce wyrywającą się dziewuchę. Na widok wójta i obcego naraz ją puścili i pogwizdując z rękami splecionymi na plecach i wzrokiem utkwionym w nieobecne na niebie ptaki odeszli pomiędzy chałupy. Dziewka podbiegła do wójta i poczęła wrzeszczeć. - Wójcie, wójcie, znowu rury zapchało! Szybko!!! Chwile potem rozległ się potężny huk BUUUUUMMMMMMM!!!!! - No tak...- pokiwał głową posmutniały jeszcze bardziej wójt – kolejny kibel poszedł w eter... kolejne balony zacieru poszły się je...zuuuu! Jak my tą zimę przetrzymiem?! - lamentował Znikeron. - A wszystko przez te ślamdziungwy, panie wiedźminie, uwziuny się na nas! No tak, znowu... - pomyślał Geralt - niech ja kiedy dorwę tych maniaków co to z nudów wymyślają te historie a w dodatku ślamdziungwy! Co to kurwa jest?!?! Zaklął szpetnie pod nosem i sięgnął do swojego wiedźminskiego plecaczka ze skaju, z którego wydobył specjalną, numerowaną, 12-tomową edycje dzieła "Potwory Dla Opornych", noszącą ślady częstego używania. Troszkę czasu zabrało mu znalezienie tomu zawierającego potwory na ś (zawsze miał kłopoty z ś,ć,ż,ł,ą,ę,ó ponieważ książka była napisana w ISO8859-2, a on dekodował z definicji w Starej Mowie), ale już za chwile wodził paluchem po właściwych wersach. "ślamdziungwy - (w Starej Mowie - ślamdziungwy) - a bo my wiemy co to jest, sam se sprawdź!!!" - Taaaa, to by było na tyle jeśli chodzi o źródła - westchnął wiedźmin. Tymczasem wójt Znikeron wpatrywał się tępo w książkę trzymaną przez Geralta. - Ccccco ttto? - wyjąkał. - To? Książka - padła odpowiedź. - Książka?!?! Ależ panie! Słyszałem o książkach, ale mam w chałupiekompika ze stałym podpięciem do sieci. Tam wszystko znajdziecie! - Eeee, nie wierze w te wynalazki - sceptycznie odniósł się do błogosławieństwa internetu wiedźmin - Dobra! Co proponujecie za pozbycie się ślamdziungwy, cokolwiek by to nie było? - No to chodźmy obgadać sprawę przy wieczerzy - rzekł Znikeron, szerokim gestem zapraszając wiedźmina do chaty i lekkim kopnięciem odpychając dziewkę, która próbowała wleźć do wnętrza razem z nimi. W chacie wójta też "jechało" jak gnomowi z pępka ale cap ten łamał się z bardziej przyjaznym aromatem podgardla wędzonego z syropem klonowym na papryce kandyzowanej. - Ot, kuchnia regionalna, no to dawajcie wójcie te michę. A zasmażki dajcie z bitą śmietaną dużo! Geralt rozsiadł się za ławą i kątem oka zauważył ruch, właściwie tylko ruchu cień, a właściwie to chyba nic nie widział tylko z głodu postaci z kreskówek mu przed oczami latały, pomiędzy czarnymi plamkami, zręcznie je omijając. - Nie, tam coś jest - pomyślał - może to ta Ślamdziungwa co to wężownice od bimbrowni zapycha, zaraz się przekonamy... Szybkim rzutem ciała znalazł się w rogu izby, ale po chwili zorientował się, że to nie ten róg, więc tygryskiem przeskoczył pod przeciwległy. - Ech, starzeje się... - pomyślał i zamknął na oślep dłonie na tym czymś chowającym się w cieniu. - Pomiłujcie Panie!!! Nie bijcie! Wytłumaczcie!!! na boga! Matulu, Tatulku! Wiedźmuch mnie ucapiiiiiiłłłł!!!! Wrzask zmroził Geraltowi krew w żyłach - Zamknij ryja! Kiego się drzesz?! Krzywdy ci nie zrobię, wychodź z kąta! Najpierw z ciemności pokazała się twarzyczka, chyba dziecięca ale to należało raczej do domysłów zważywszy na plątaninę kłaków i grubą warstwę brudu, sadzy i (chyba) resztek owsianki. - Jam wójtowy syn, Misiomor ... - z drżeniem wyszeptała twarzyczka - a wy jesteście wiedźmuch co dzieci porywa i je potworzy? - Kto ci takich pierdół naopowiadał? Czy ja wyglądam na potwora? Powiedz mi lepiej, smarku, co tu u was się dzieje? ... I mordę wytrzyj bo narazie tylko z imienia wnoszę żeś chłopcem. - ŚLAMDZINGWY Panie, nas opadły, Burka mi zeżarły, tatulkowi ynteresa psowa ja a matuli pachnidła wypijają. Kowalową pono wydydkaly, hi hi hi, i wygódki nam wybuchłyyyyy - jednym tchem wyrecytował smarkacz i adekwatnie do swego wieku i pochodzenia zakończył wypowiedź taaaaaakim pociągnięciem nosa że chyba jednocześnie pięty sobie odszlamił... - No dobra - mruknął wiedźmin - chono teraz do stołu. - Gdzie! Do stołu?!?! On juże jadł w tym tygodniu, wystarczy! - zawarczał Znikeron. Wieczerza przebiegła spokojnie, aczkolwiek Geralt musiał momentami korzystać ze swoich wiedźminskich zdolności aby złapać kawałki mięsa chyżo spieprzające z talerza. Po kolacji wójt wskazał Geraltowi jego izbę i wiedźmin uwalił się na spoczynek. - Jeszcze tylko papierosek przed snem - westchnął błogo - a jutro z rana wezmę się za te ślamdziungwy. Wiedźmin właśnie zaczynał śnić cyfry jakie wypadną w najbliższym losowaniu CML-u (Cesarski Monopol Loteryjny), kiedy poczuł, że ktoś mu się gramoli do wyra. - Kto tu? Co tu? - wrzasnął - wyciągając spod poduszki miecz, dwa sztylety i UZI. - A cichojcie, to ja, wójtowa - dobiegł go szept. - A wy tu czego? - U nas taki zwyczaj - łgała baba - gościowi oferuje się wszystko co gospodarz ma w domu, jak u tych..., nooo... Seksimosow. - To czego mam być cicho? - A bo małżonek jakiś nieprzekonany do tego zwyczaju - gadała kobieta majstrując Geraltowi przy rozporku. - Zara, zara - wiedźmin westchnął i odsunął wójtową od siebie - nic z tego nie będzie. - Dlaczego? Co wy panie, jakiś nie teges? - Teges, teges, ale widzicie... ja... mm.. ja.. eee... tylko z czarodziejkami mogę. - Tylko?!??! - No tak, taka dola. Słyszeliście, żeby kiedy wiedźmin się zabawiał z jakąś prostą kobietą z ludu? Nie? No właśnie. I to nie dlatego, że nie chce, tylko konstrukcja taka. Nie ma magii, nie stoi! No chyba żeby jakiś miły chłopaczek - rozmarzył się nieoczekiwanie wiedźmin. - Bez magii nie da rady, mówicie? - zmartwiła się kobiecina - ale ja podobno wręcz magicznie robię laskę. - A co mi po waszej lasce - zdenerwował się Geralt - laskawczyni się znalazła!!! - zaburczał. - Laskę, nie laske robię magicznie!!!! Rozumiecie co się do was mówi??? Laskę!! - dla odmiany wkurzyła się wójtowa. -Hmmm.. no dobra, spróbujemy - zgodził się łaskawie wiedźmin. He, he, nic z tego zboczeńcy....... Geralt obudził się o świcie. Z niesmakiem wspomniał wydarzenia ostatniej nocy i po raz n-ty przeklął swoje wiedźminskie pochodzenie.- Żeby normalny wiedźmin nie mógł z gołą babą w łóżku...... - zaszlochał bezgłośnie, ale zaraz przerwał bo to co pomyślał wydało mu się skądś znajome. Chwile szukał źródła w pamięci, ale w końcu to olał. - Dobra, idę wytłuc te ślamdziungwy, przynajmniej w tym jestem niezły - pocieszył się i zaczął przygotowywać się do walki. Umył i uczesał włosy, podcieniował sobie oczy, pociągnął pomadką po ustach i umalował paznokcie.- Jestem ready!!!! - gromko zakrzyknął wychodząc z chaty na podwórze i malowniczo wypieprzył się prosto w wielką kałuże zaraz za progiem. * * * - Dzizus, mój łeb... - szept dobiegał jakby z oddali, poprzez szarą mgiełkę oparów Burbozura, najmocniejszego gatunku krasnoludzkiego piwa. Spod sterty kapot i waciaków ktoś zaintonował: Jontek się wypręęęęęężył! gumka mu strzeliiiiiiła! gacie mu opaaaaaaadły! niczego tam niiiii ma! ... - Jaskier! Jak Cię zara lutnę to się glutem owiniesz! Zamknij się! Sterta odzieży się poruszyła. Niczym ślimak z muszli wypełzł Jaskier, wokalista ludowej kapeli " Szaza und Przeraża Bend", aktualnie na urlopie, to znaczy przymusowym urlopie, a raczej w trakcie ucieczki przed innymi członkami grupy. Cóż, dobrym charakterem się cechował i nikomu nie potrafił odmówić, tym bardziej pięknej Mariannie "co lubi w wannie", przodownicy pracy Kółka Ladacznic Miejskich...i cała wspólna kiesa poszła się je... jeszcze do tego wrócimy. - Ech, wy leszcze barowe - odrzekł Jaskier, przeciągając się w akompaniamencie trzasku stawów i eksplozji gazów. - I to ma być wesele? Piąta rano a tu wszystko leży zdedowane jak po jakim pomorze. Hańba to dla mnie śpiewać na takich weselach, mi, któremu królowie i książęta ucha nadstawiali. No, ale lubię Was i docencie to. Trza mi zapłatę odebrać i w drogę ruszać. Gdzie jest gospodarz? - Jaką zapłatę?! - odezwał się gospodarz, czyli ojciec pana młodego - chyba żeście się, bardzie, przez ścianę z głupim macali. Umawialiśmy się na 100 dudlików, a przeżarliście i przechlaliście ze 300 albo i lepiej. O nadwyrężonej opinii druhny i jej matki nie wspomnę! - No dobra, spoko, jakoś się dogadamy. Kopsnijcie pięćdziesiątkę i będziemy kwita, och, za dobry jestem, tak dąć się wykorzystywać ... - O wykorzystywaniu to mi lepiej nic nie wspominajcie. Bo mi o wykorzystywaniu okazji i gwałcie na nieletnim to mój młodszy syn coś napominał, alem do szkół nie chodził i ni kuta go nie rozumiem, ale minę miał nietęgą, okrakiem chodził i ze strachem za tobą wypatrywał. - Eeee...no to miło było, szacuneczek, co złego to nie ja, Hvała liepa i bywajcie. Nim gospodarz zdążył jeszcze wspomnieć o swojej kozie co od rana na widok każdego człowieka w czerwonych rajstopach na dupę siada, Jaskier był już na trakcie. Jeszcze tylko przez chwile przez zarośla, drzewa i tumany traktowego pyłu, oczy ojca pana młodego wyławiały mignięcia czerwieni Jaskierowych rajstop. * * * Gromadka wiejskich dzieci grających w scrable w pobliżu chaty wójta, na widok wiedźmina lądującego w kałuży zawyła beztroskim śmiechem. - Ja wam dam podśmiechujki - pomyślał wściekle Geralt gramoląc się z błota.Wyciągnął UZI i pociągnął krótką serią po bachorach. Ku jego satysfakcji śmiech ucichł na dobre. - O żesz w mordę.... - Skrzywił się Geralt ścierając błoto z twarzy - cały makijaż poszedł się zajączkować, jak ja się ludziom na oczy pokaże. Pozbierał się w końcu jednak jakoś do kupy i poszedł w kierunku najbliższej studzienki kanalizacyjnej, cwanie kombinując, że ta droga najłatwiej dotrze do legowiska ślamdziungwy. Już po chwili odsuwał właz i powoli, nieufnie opuścił się w półmrok kanału. Jest tu kto? - zawołał na próbę, głównie dlatego, że nic innego mu do głowy nie przychodziło. Postąpił naprzód, wodząc lufą pistoletu maszynowego po oślizgłych ścianach. Nie podobało mu się to miejsce. Oj nie. Przed oczyma stanęła mu piwnica w rodzinnym domu w Indiana, gdzie ojczym zamykał go za karę, kiedy łapał go na oglądaniu pornograficznych drzeworytów. Coś zabulgotało w płytkiej cieczy przez którą stąpał. Drgnął, po plecach przebiegł mu dreszcz niczym stado prusaków o drugiej rano przez podłogę kuchni w akademiku. Szybko przeleciał w myślach dostępne uzbrojenie. Miecz świetlny, kusza, dwa Stingery i samobieżne działko przeciwlotnicze "Szylka". Nieeeee, zdecydował, że chwilowo zostanie przy małym i poręcznym UZI. Nagle medalion na jego piersi drgnął i zagadał Spierdalaj. - Co? - No spierdalaj z tego miejsca łosiu, bo stoisz pod wójtowym kiblem i Znikeron ci zaraz nasra na te białe pióra - z lekkim zniecierpliwieniem wyskrzeczał medalion. Dramatyczny skok Geralt wykonał w ostatniej chwili. - Ufff, blisko było.... Posunął się jeszcze parę metrów do przodu. * * * Tam na poooolu kole stoga Dziewczę seeee urąga Zara miła cię pocieeeeesze Przy pomocy drąga! A jak skrzyyyyykniesz koleżanki Z ichnimi matkaaaami To urzoooooondzim widowisko Grupenseks z fotkami! - Co jest? Co za cholera?! Balladę rzewno-drastyczną przerwała Jaskierowi zjawa wyłaniająca się z pobliskich krzaków. A zjawa to była iście zjadliwa, na wpół przezroczysta, sunąca stopę nad powierzchnią traktu. - Jaskier, trzymaj się ty i twoje zwieracze. Upomniał siebie i nie tylkosiebie bard. Nagle zjawa przemówiła. - Jaskier, ty ciućmodruchu zapowietrzony, ty ciulu huculski, ty berbeluchu żołędny ... - Ja też cię witam uniżenie zjawo, i takoż o zdrowie pytam. - Jakie zdrowie jełopie? Nie wierzyłam jak mi opowiadano o twej tępocie, ale przyznać musze, że nie przesadzili. Jak można pytać zjawę, czyli ducha o zdrowie??? - Noooo, ja tak z grzeczności, w końcu jestem wykształ... - Milcz i słuchaj! - Przerwała mu zjawa. - Gdzie jedziesz?! - Ja? - No Ty! Ty! Przecież z twoim koniem nie rozmawiam, tylko z tobą! Pewnie z nim by łatwiej było... Jeszcze raz pytam, dokąd jedziesz? - Ja?... Eeee... to znaczy do Lodzbergu jadę, tak, do Lodzbergu! - Po kiego grzyba? - No jak to? Na Festiwal Pieśni Bitewnych "Sztacheta Mityng" - Daj se spokój, masz misje dziejową, nie będę tłumaczyła dlaczego akurat ty, bo sama nie wiem i szczerze podziwiam odwagę tego co tym całym bałaganem na tym padole kręci. Padło na ciebie i już. Pojedziesz na rozstaje dróg, za stojącym tam GS -em (Gospoda Samostojąca) skręcisz w lewo, pojedziesz dwa i pół dnia prosto jak źrebak nasikał, potem kole "Trupiego Doła" skręcisz w prawo, nadążasz? Notuj sobie bo nie będę powtarzać, zaraz znikam. Jak już skręcisz to zaraz pewnie, sieroto, wpadniesz w zasadzkę Zbója-Kluja. Uratuje Cię z jego łap i lędźwi nadobna Krycha-Zdzicha Dwojga Imion Co Pod Okiem Nosi Limon, też bandyta niespożyta o obyczajach od puchu lżejszych, ale z nią się jakoś dogadasz. - Ale jak mam się z nią dogadać? Słyszę że wszystko z góry przewidziane to mi powiedz! - Siedź cicho i słuchaj jak trawa rośnie! Jak mam napisane tak czytam! Powtarzam "z nią się jakoś dogadasz". Ona wskaże ci drogę do wiedźmina Geralta i już razem będziecie świrować coby świat ocalić i wstydu nie przynieść. A to się ma stać na wniosek autorów, bo im głupio pisać tak oddzielnie. No dobra, to ja spadam a ty w dyrdy ruszaj bo przygody czekają na cię!I... zjawa jak się zjawiła tak znikła, o! Jaskier po chwili pokręcił głową rozpraszając złe myśli, co mu były do łba przyszły i ruszył dalej podśpiewując. Miła moooooja kochaneczko Dajże mi swej moooordki A ja dam Ci co inneeeeego Tylko zdejmę portki. * * * Prosty do tej pory korytarz skręcił ostro w lewo i przeobraził się w obszerną grotę wypłukaną przez nieczystości przepływające tędy w przeciągu ostatnich paru wieków. paru dziesiątków lat, noooo... niech będzie, że w przeciągu ostatnich kilku lat. wiedźmin minął zakręt i jego oczom ukazał się środek pieczary - Jeeeeeee.....khhhhh... - zatkało go - khhhh...!!!!! To musi być ta Ślamdziungwa!!! - pomyślał gorączkowo. W centrum groty stało COś. Wielkie i brzydkie. Wyglądało jak skrzyżowanie ośmiornicy z autobusem Jelcz. Spokojnie piło wódę wypływającą cienką stróżką z podłoża. - Samiec - stwierdził Geralt, spoglądając z lekką zazdrością w niższe partie stwora. Nie myśląc wiele, jak zwykle zresztą, wygarnął w cielsko cały magazynek. Pociski nieszkodliwie odbiły się od grubej skóry potwora. Ślamdziungw leniwie odwrócił głowę w kierunku przybyłego. - Pojebało cię? Wody się nie można spokojnie napić? - zahuczał łagodnie. - Eeeee.... sorki, noooo... ale..... - zaczął się plątać wiedźmin. - Ty jakiś nietutejszy? - kontynuował osmiornicoautobusowaty - chcesz mięć problemy z Zielonymi, albo z Greenpeace? Jakiś nieszczęśliwy jesteś. - zakończył z niesmakiem. - Ja jestem wiedźmin Geralt!!! Mam na ciebie zlecenie - zdobył się na odwagę Geralt. - Pokaż. - Niby co? - No, zlecenie pokaż, chce zobaczyć, kto wydał, kto potwierdził, a poza tym twoje pozwolenie na bron i świadectwo niekaralności. - Teraz to chyba ciebie pojebało - złość w wiedźminie przełamała strach i zaskoczenie - kto by się tam w papierki bawił.... A w ogóle to powiedz jak mam się do ciebie zwracać, bo głupio tak bezosobo.. bezpotworowo - dokończył. - A przepraszam, gdzież moje maniery - potwór wyraźnie się spłoszył i choć to prawie niemożliwe, lekko się zaczerwienił - Jowyga Ruc hama jestem, ale mów mi Jowy, jak wszyscy. - No to słuchaj Jowy, wójt Znikeron wydał na ciebie wyrok, a ja musze go wykonać - twardo rzekł wiedźmin sięgając do plecaczka po stingera. - Zara, moment, nie masz papierka to powiedz chociaż za co, a tak nawiasem mówiąc to tego stingera możesz sobie w rzyć wsadzić, jestem zimnokrwisty, nie dasz rady namierzyć się na źródło ciepła - ostudził zapał Geralta Jowy. - Zarzutów było sporo, ale głównie to mu chodziło o to, że bimbrownie im szlag przez ciebie trafia. - wyłuszczył wiedźmin, z żalem rezygnując z rakiety. - Taaa, cholera, wiedziałem że się w końcu do tego dopieprzą. - zacukał się stwór - A myślisz, że w tym syfie to tak łatwo o suchym pysku wytrzymać? - No, ale nie musisz chyba wszystkiego rozwalić, podebrałbyś trochę, to może nawet by nie zwrócili uwagi i miałbyś spokój. - To niechcący, myślisz że tymi łapami - Jowy zamachał kończynami, które pacnęły o podłoże z ohydnym mlaśnięciem - wiele można zdziałać? - Co robimy? - twarz Geralta przybrała rzadki u niego wyraz zamyślenia charakteryzujący się wytrzeszczę oczu i pofałdowaniem czoła w głębokie bruzdy. - Zrobimy tak... - powiedział Jowy, zwalniając tym samym wiedźmina z niewdzięcznego zajęcia. * * * - Hej! Jest tamuj kto?! - Jaskier zaczynał się już z lekka wkurzać. - Hej! Otwierać kmioty jedne!!! No tak, artysta przyjechał, a chamstwo pewnie pijane w barłogach leży. No żesz kurza wasza twarzycha! Jaskier stal przestępując z nogi na nogę przed bramą podupadłego Gródka, choć zastanawiał się czy ta kupa belek i szmat kiedykolwiek miała dni świetności... Jaskier, piewca koronowanych głów, rezydent na dworach królewskich, wykładowca Pieśni Barowych na Akademii Muzycznej stał obdarty, posiniaczony i CHCIALO MU SIE! A przecież nie pójdzie w byle krzaki, nieee?!!! - A narobię wam tu, zobaczycie, wy ćwoki z gnojem na łydkach! I wszędzie rozgłosze, że ... Nie dokończył gdyż wrota przeraźliwie skrzypnęły i poczęły się otwierać... - Won!!! Krzyknął potrącając coś szarego i kosmatego, wbiegł na dziedziniec i począł się panicznie rozglądać za budowlą o znajomychkształtach z wyciętym serduszkiem na drzwiach. - Jest!!! Konia rozkulbaczyć! Wiadro browca i golonka z chrzanem! - zaordynował w biegu. ... - Ooooooooo... Taaaaaa... - Rozchylił powieki z błogim uśmiechem na twarzy - Co ja takiego żarłem??? Pociągnął nosem i mało się nie zwalił z podestu, a pająk konsumujący właśnie tłustą muchę nad Jaskierową głowa, w agonii podkurczył odnóża i krzyknął po pajęczemu -"Nie przy jedzeniuuuuuu... ggghhhhhhh...." Czego oczywiście nasz dzielny bard nie usłyszał... Oprócz dobrze znanych odgłosów do uszu Jaskiera dotarły dźwięki cokolwiek odmienne, nie pasujące do okoliczności, a dobiegające spod niego. "Co robimy?" "Zrobimy tak..." Jaskier zbladł...- Co, a raczej kogo ja zeżarłem... W tym momencie mocno nadwyrężone deski sraczyka nie wytrzymały i pękły z przerażającym trzaskiem. Na nic zdały się desperackie próby Jaskra utrzymania się na górze za pomocą paznokci wbitych w boczne ścianki wygódki i okręcenia języka wokół haczyka do drzwi. Siła przyciągania ziemskiego jest nieubłagana i bard miał przekonać się o tym na własnej skórze. Natomiast Geralt nigdy nie miał się dowiedzieć jak Jowy wyobrażał sobie rozwiązanie problemu tyczącego się wioskowych zapasów bimbru na zimę. W momencie kiedy potwór już miał podzielić się z nim swym błyskotliwym, niewątpliwie pomysłem, ze stropu jaskini dobiegł ich najpierw okrutny smród, później straszny trzask, łomot i przeszywający uszy wrzask. Tego serce 247 letniego Jowy’ego Ruchamy nie wytrzymało. Nie pomógł nawet rozrusznik, który kiedyś magister RelIgiusz z Akademii Medycznej w Kopydłowie Dolnym, wymontował w przypływie dobroci ze swojego, prawie nowego, 14 letniego trabanta i wstawił stworowi. Jowy zatrzepotał odnóżami, smarknął, beknął, no po prostu wziął i wykitował. Geralt nie wykitował tylko dla tego, że ze strachu zapomniał jak się to robi. Po chwili (jakiś 15 minutach) otrząsnął się jednak deko i na drżących nogach podszedł do tego czegoś co raczyło (tak myśl zaczęła mu właśnie świtać) załatwić kontrakt za niego. Zbliżył się ostrożnie, spojrzał, nie uwierzył, spojrzał jeszcze raz. - Jaskier?!?!?!?! Delikatnie wymierzył cucącego kopa w śliczny pysk barda, zupełnie nieświadomie przeżywając drżenie rozkoszy na myśl, o chociaż lekkim uszkodzeniu tej ślicznej buźki. - Jaskier?!?!?! Ty miałki waflu, to na prawdę ty?!?!?!?! - nie mógł uwierzyć wiedźmin. - Ja chyba umarłem - myślał gorączkowo Jaskier - i trafiłem prosto do piekła czy innego Hadesu, ja znam ten głos, to ten błazen Geralt, kurwa, przepowiednia zjawy niby była, ale miałem go spotkać po jakiś tam przygodach, a nie za pierwszą potrzeba skorzystania z kibla. Ja nie kcem, buuuu......... - Wstawaj ciećwierzu, przeca widzę, że dychasz - Geralt poczuł się zdecydowanie pewniej - co ty tutaj robisz, do stu par parchatych bierdronek, tfu, biedronek. Ostatnio widziałem cię ze dwa miechy temu w knajpie w Warszogrodzie. - Taaaaaaa!!!!! W Warszogrodzie!!!!! Ty blaszany odbycie!!!!! - bard błyskawicznie doszedł do siebie - Ty łachmyto kopany, ty glizdawcu robiony na parapecie, zostawiłeś mnie tam z niezapłaconym rachunkiem za oberże i jeszcze mi, świnio garbata, konia podpieprzyłeś. - Oooo tam, ale ty jesteś pamiętliwy i małostkowy - obruszył się do żywego wiedźmin - musiałem szybko spadać z miasta, bo jakieś zmiotki wymyśliły sobie, że wziąłem kasę za załatwienie wampira, a się niby nie wywiązałem. - A wywiązałeś się?!?!?! - No nie, co ja, jakiś gupi jestem? Okazało się że jest Wyższego Rzędu, jeszcze nie zwariowałem, żeby z takim zaczynać. Siedliśmy, pogadaliśmy, popiliśmy, miło było - odpowiedział Geralt. - Co piliście - nieufnie spytał bard. - Aa Taaa, nieważne... - No dobra, a to, to co tam leży? - Jaskier wskazał na ciało Jowy’ego. - To, to moja ostatnia zdobycz. Właśnie się z nim rozprawiłem, kiedy zdecydowałeś się tu do nas zawitać - zełgał wiedźmin bezczelnie. - Wcale mi spieszno nie było, jeeeej, chodźmy stąd... a ja myślałem że to tam na górze capi... Ogień wesoło trzaskał, równie przyjemnie jak tłuszcz z piekącego się nad nim łosia, którego Geralt powalił na kolacje znakiem runiczno-bojowym ZUKH (Zarabiaszczy Uścisk Klanu Hędożonych). Była pogodna,ciepła i gwiaździsta noc. Ćwoku... - zagaił wiedźmin. Czego? - spytał bard domyślając się o kogo chodzi. - Zostało jeszcze trochę "winka" w bukłaku? Pięknym łukiem pojemnik z łatwopalnym płynem poszybował nad ogniskiem. - Dajcie i mnie, trochę się odwodniłam. - Kto to powiedział - zaniepokoił się Jaskier - Geralt, to ciebie tak pogięło? - To nie ja, myślałem że to ciebie muli, trochę już wypiłeś. Skoro to nie ty ani nie ja ... - szare komórki Geralta poszły w ruch, jedna pobudziła drugą, ta zaś bzyka prądem trzecia, trzecią z kolei ... pierwsza bo czwarta zeżarta była już alkoholem. - To ja, mośki plamiste, wasz łosiu, wieczerza wasza, gorąco tu. - Ja pierdole, gadający łosiu! Geralt, trzepnij go, bo ja go później do ust nie wezmę! - Wigilia była, no dajcie łyka... A w ogóle to jak już siedzimy.. to znaczy wy siedzicie, a ja wisze przy wspólnym ognisku, to może bruździć? - z pewną taką nieśmiałością spytał łosiu. - Ja z jedzeniem się nie bratam, co, ja jakiś fetyszysta??? A w ogóle to po jakiego grzyba się odzywasz i apetyt psujesz. Nieee no, Geralt, trzepnij go! Geralt się nie odżywał, nadal roztrząsał ważki problem o naturze "skoro to nie Jaskier i nie ja... to kto", z zamyśleniawyrwało go dopiero uderzenie w potylice. Tu nie trzeba było myśleć, zadziałał instynkt. Zerwał się na równe nogi, odchylił się w tył, złapał rękami to coś co go uderzyło, wywalił z bani i ... zwalił się na glebę. - Ech, Geralt, pomyśl najpierw, a później wal z bani. Chciałeś zwalić ze łba łosia? Pocieszny jesteś...- roześmiał się Jaskier.W trakcie jak trwała szaleńcza gonitwa myśli w głowie wiedźmina, łosiu sam zsunął się z rożna. Pragnąc zwrócić na siebie uwagę i rozprószyć myśli Geralta, które groziły wylewem, puknął go porożem w czachę. Zasiedli wszyscy kręgiem wokół ogniska. Dziwny to był zaiste widok, wiedźmin jak zawsze skupiony i posępny, masujący głowę, bard z oczami jak niezabudki i policzkami czerwonymi jak lampy burdelu oraz łosiu oskórowany, podpieczony, spływający tłuszczem i całkiem ... apetycznie wyglądający. Pierwszy odezwał się łosiu. - A widzisz Jaskier, śmierdzielu? Mówiłam, że się spotkasz z Geraltem. Jestem zjawa Zjawlinka-Znikulinka, wcieliłam się w tego łosia sposobem automagicznym by wam przekazać kolejne wyroki bogów. A nie występuje w mojej normalnej postaci bo mnie znowu szarpi drucie olejesz... - Ja Ciebie nie olałem wtedy na trakcie, tylko pomyślałem ze może mnie z kimś pomyliłaś. No wiesz ... rozumiesz... ja się do takich przygód nie nadaje. Najchętniej to bym się z tego opowiadania wypisał, ale autorzy jakiegoś podania żądają, czy cuś takie... - Jaskier, jesteś postacią komiczną i moim zdaniem zbędną, zgadzam się, ale jakiś palant zawsze musi być, dla kolorytu. - Zaraz... - odezwał się wreszcie Geralt. - Ale o co właściwie chodzi? Bo ja ni ku nie kumam! (Tez mi n owina...- autor). Jeżdżę se, potwory szlachtuje, kasę zgarniam, przepijam i ... dalej se jadę. A tu jakieś misje dziejowe? Światów ratowanie? A profit jakiś z tego będzie, a? - Ty mi tu Geralt konwencji nie łam! Pozytywna postać jesteś! -obruszył się łosiu, aż tłuszcz ochlapał naszych bohaterów. - Jaskier? - spytał wiedźmin barda. - Czy on.. to znaczy ona mnie czasem nie obraża? Jaskier już spał, dosyć miał wrażeń jak na jeden dzien. Przykrył głowę siodłem i przeniósł się w ramiona Morfel iny, patronki sennych polucji. - Ja Ci to zaraz wyłożę, Geralt, jest tak , ty to nie jesteś taki pierwszy lepszy wiedźmin. Jesteś zdecydowanie gorszy, ale nie wiedzieć czemu zostałeś wybrany. - Wybrany?! Przez kogo?! - Oj, w dupę, a ja wiem przez kogo?!?!!? - zdrażnił się zjawo-los - tak się mówi, nie? - A chociaż do czego, można wiedzieć? - wiedźminowi coraz mniej podobało się to co słyszał. - To nie jest taka prosta sprawa.. - zjawa dramatycznie zawiesiła głos- słyszałeś kiedyś o Dziecku Niespodziance? - Nieeeeeee, no nieeeeee, to na pewno ta wiedźma... eee. czarodziejka Renifer cię nasłała - Geralt zerwał się na nogi i nerwowo począł przechadzać się wokół ogniska. - To suka, to małpa, a mówiła, że się zabezpieczyła, że wszystko OK, a teraz mi psia mać z "niespodzianką" wyjeżdża. Powiedz tej...., powiedz jej, że wała! Nie będę płacił. A proces o ojcostwo to jej bokiem wyjdzie!! - wściekał się wiedźmin. Łosiu rozchichotał się tak, że podpieczona skóra zaczęła mu pękać na brzuchu. - Oj, nie mogę, buhahaha, ten mosiek myśli, że mógłby zrobić dziecko czarodziejce, oj, hihihihi, nie dość, że Renifer do tej pory nie może odżałować, że się tak schlała, że cię do wyra dopuściła, to ten jeszcze z takimi teoriami wyjeżdża, hahahahaha - nie mogła się opanować zjawa. - No co, no co - oburzył się Geralt dotknięty do żywego - Wcale nie była taka pijana, no może troszkę... - Trooooszke, trooooooooszke, hihihi, była tak nawalona, że pomyliła cię z Księciem Niemiec Her Kulasem. Jak ona mogła to zrobić, to ja nie wiem na prawdę, nieważne, fartnęło ci się, sprawa jest inna. Dziecko Niespodzianka to kryptonim ściśle tajnej operacji przeprowadzanej wspólnie przez połączone siły wywiadów; cesarskiego (CIA - Cesarscy Informatorzy Altruistyczni) i radwanskiego, naszego południowego sąsiada (KGB - Kablowanie Gwarantuje Byt). Operacja wymierzona jest przeciwko najrzadszym i najbardziej niebezpiecznym okazom fauny potworzastej zamieszkującej te krainy. Ma być przeprowadzona na szeroką skale, z użyciem oddziałów wojska, gazów bojowych, itp, itd. Część stworów ma być odłowiona i posprzedawana za grubą kasę za ocean, albo, też nie za darmo, pokazywana w Ogrodach Potworologicznych, reszta - kaput. - łosiu zakończył, spojrzał na swoje już ładnie przypieczone udko, odłamał kawałek i począł z apetytem pałaszować. - Ty, daj gryza, nic nie jadłem, bo zwiałeś z rożna - wypomniał mu wiedźmin. - A proszę cię uprzejmie, z prawego, z lewego? - Z lewego - zaordynował Geralt, po czym, już wgryzając się w mięso zapytał. - A co mnie do tego wszystkiego? - No co za głupek!!!!!! No nie mogę.... - zalamentowała zjawa - przecież, matołku, jak ci potwory wybiją, to co będziesz robił, skąd forsę na wódeczkę weźmiesz, co? Co prawda wiedźmin to z ciebie taki, jak koziej dupy łódź podwodna, no, ale zawsze wiedźmin i jakieś kmioty cię tam od czasu do czasy wynajmują. - No, no!!! wiedźmin ci ja!! Pełną gębą!!! Próbę Traw przeszedłem - zaprotestował oburzony Geralt. - Aaaaa Taaa, taką Próbę Traw to ja z przyjaciółkami co tydzień sobie robię. Też mi problem! Phi! Po skręcie na twarz wypalić. Ale próba..... - z pogardą skomentowała zjawa odrzucając obgryzionego gnata i zabrała się za żeberka. - Zaraz znikniesz - ostrzegł wiedźmin. - Pewnie, że zniknę, w końcu na drugie mam Znikulinka, nie? - Zaraz znikniesz, bo się zeżresz do ostatka. - No tak, dobra, znikam tak czy tak, a ty rób co uważasz, pewnie się jeszcze spotkamy, see you - zakończyła zjawa, a mocno nadjedzone truchło łosia straciło pion i gruchnęło na ziemie przy ognisku. - No i co ja mam, biedny żuczek, teraz robić? - rozczulił się nad sobą Geralt - potwory mi wybiją, to zostanę bez roboty, a jak coś zacznę kombinować przeciwko C IA to zostanę bez głowy.... A, w mordę jeża, najwyżej się przekwalifikuje. Uspokojony tą myślą walnął się na ziemie przy Jaskierze, przykrył się, starym wiedźminskim zwyczajem, własnym koniem i zasnął snem sprawiedliwego. - Geralt, gdzie my właściwie jedziemy? - A ja wieeeem? Przed siebie. Ponoć i tak wszystko jest zapisane. Mamy po prostu jechać a przygody same nas znajdą. Zamów jeszcze po calaku. - Ehmmm! Karczmarzu! Cho no tu - zaordynował Jaskier. - Gówno się wyspałem, koń się całą noc wiercił, rżał przez sen, ech, nareszcie wyśpimy się na pożądnych łóżkach... Karczmarz postawił przed nimi kolejne wiaderko siwuchy i podał specjalność zakładu, migdałki łosiowe w sosie cudzym z kopytkami. - Co to jest?! - zerwał się od stołu Geralt - Zabierz mi to! Chce mieć chwile spokoju, jak mi to to znowu zacznie gadać ...! Karczmarz zdębiał, popatrzył wytrzeszczem na wiedźmina, po chwili pokiwał głową i rzekł. - No już doooobrze, grzeeeeeczny wiedźminek, amciu teraz damy wiedźminkowi, tak? O, jakie fajne kopytko, no, powiedz "aaaaa". - Panie karczmarz, z nim jest wszystko OK. Tylko przygody mięliśmy no wiecie ... noooo... po prostu nie lubi łosiny. - A co wam moja łosina nie smakuje?! - karczmarz począł już czerwienieć ze złości - W ząbki miastowych kluje?! To może sikorki w śmietanie mam podać, coooo?! Łosiu pierwsza klasa, kopytka jak marzenie, mordka jak malowana, zamówiony u samych Gucwinskich! Jak się nie podoba to nie! Płacić za gorzałę i go home! - No i kij ci w ryj, sam to żryj! Jaskier płać temu chamowi i idziemy - Geralt choć przywykły do sposobu bycia prowincjuszy, nie zwykł był tolerować takiego chamstwa. - No tego ... karczmarzu, macie tu piękny zajazd - z uśmiechem począł nawijać Jaskier, a Geralt już wiedział co się święci. - A i klientela zacna i widać wymagająca - Jaskier powiódł wzrokiem po siedzących w kupce kiziorach, co to mogliby grać w horrorze bez charakteryzacji. - To może jakaś muzyka by się zdała coby podnieść jeszcze atrakcyjność tego lokalu? Jakież wy, karczmarzu macie szczęście żeśmy tu stanęli! Bom jest Bard Jaskier! - A w Polchacie byliśta? Jakieś clipy nagraliśta? - Moooowa. Cztery albumy nagrałem mych ballad w tym jeden patynowy! No nie ch będzie, nie dam się już dłużej prosić, zaśpiewam! Jakoś się rozliczymy... - z uśmiechem dodał Jaskier. Gdy karczmarz odszedł Geralt chwycił Jaskiera za gardło, przyciągnął do swej twarzy i wysyczał. - Gdzieeeee ssssąąąąą naszszszseeee dudliki!? Nie doczekał się odpowiedzi bo oto nastała cisza i kaprawe oczy innych klientów tej nory, zwanej Karczmą "Ostatnią Wieczerza" (mm..) zwróciły się w ich stronę. - No, bardzie , doginaj, ino radośnie - w głosie karczmarza dało się wyczuć ostrzeżenie, że nazwa karczmy nie wzięła się z koziego popierdu. Jaskier zaintonował, głośno i wyraźnie: Cicho wszędzie, głucho wszędzie Właśnie wieczór nastał Flaszki stoją puste w rzędzie Wacek Wacka taśtał... Nagle szmer rozszedł się jak smród po zdjęciu gumiaka. - Karczmarz ma na imię Wacek...zabija nas - ze spuszczoną głowa wyszeptał wiedźmin. - Eeeee... to może coś innego...! - zaproponował Jaskier. Jednymi z gości była bardzo niegościnnie wyglądająca grupa tutejszej młodzieży zrzeszonej przy tutejszym hufcu ZHP (Zabijaki Humoru Pozbawione), i to właśnie im coś karczmarz wyłuszczał spoglądając co i raz wrogo na wiedźmina i barda. Niewiele dolatywało do nich, z tego co karczmarz mówił, ale po chwili doleciało coś bardziej materialnego - taboret. No i się zaczęło... Jaskier spróbował starej sztuczki, przewrócił się na plecy, usztywnił członki i udawał martwego, nawet z zapachu, przy czym wcale o ten zapach nie musiał się starać ... jakoś tak samo wyszło. Lecz szybko się okazało, że mają przeciwko sobie wprawionych w walce rezunów i byle sztuczki nie przejdą. Jaskier zarobił kopa w "michę". Geralt na skutek ociężałości denaturalnej przeoczył jednego napastnika, który go zaszedł od tyłu i wykonał strasz liwy chwyt zwany "bananem dwufazowym", kto nie wie co to takiego to może i lepiej bo nie będzie mu się po nocach śniło. Jaskier w tym czasie podniósł się z polepy i pięknym tygryskiem skoczył ... przez okno, niestety, to nie było okno tylko obraz olejny malarza Nieznanego Zenona "Fly on the Window", efekt? Kolejne parę chwil nieobecności barda w realu. Geraltowi szło trochę lepiej, wyciągnął z plecaka Pałe-Zabijałe, niezawodna bron na krótki dystans. A Pała ta była iście straszliwa, wystrugana z piszczela smoka Belfegora, z naciągniętym dla kamuflażu wypatroszonym zajączkiem, ćwiekami nabijana, kevlarem przeplatana, ręcznie strugana, w jabolu hartowana. No ale jak to mówią : "Nie pomoże i stu chłopa jak dostaniesz w jaja kopa" tak i w końcu pod wiedźminem ugięły się nogi, choć stawał dzielnie i pozbawił dwóch napastników mitręgi przy porannym myciu zębów. Ach, cóż to była za walka. Pióro tego nie opisze, klawiatura nie wystuka. Przeszła później do legend i pieśni, do bajd, podań i klechd domowych. Jej echa pobrzmiewają w twórczości Andersena, Prosta, Platona, Tolstaja i tego..no.... Sapkowskiego. Pamięć o szaleńczej odwadze i nieskażonym męstwie naszych bohaterów przetrwała wieki. Ale cóż, nie na wiele się to zdało. Już po kilkudziesięciu sekundach od momentu przelotu pierwszego taboretu leżeli , niezbyt wygodnie, w kałuży gnoju przed karczmą, a w uszach dźwięczały im jeszcze pogodne słowa pożegnania wypowiedziane przez gospodarza - I żebym was już tu w życiu nie oglądał , pa-alanty pla-amiste - raczył się lekko na koniec zaciąć karczmarz Wacek. Geralt uniósł głowę, wypluł górną, lewą czwórkę, którą widać uznał już za zbędną i wściekle zasyczał do Jaskiera - Ty..... - nie znalazł słów - ty....ykhh..... - zapowietrzył się. - Nie bij, nie bij!!! - Jaskier ze strachu wsadził łeb z powrotem do gnoju. - gul...bul bul...gul, gul. - Mów po ludzku, bo zatłukę - wiedźmin szarpnął barda za kark i wydobył jego organ głosowy z powrotem na powierzchnie - To wszystko twoja wina, już drugi raz w tym opowiadaniu ładuje w kałuży, fatum jakieś, czy co? coś zrobił z pieniędzmi , które dostałem za wykończenie Ślamdziungwa, no co?!?!?! - Na zbożny cel...... - wydusił Jaskier. - Na zbożny cel?!?!!? Na dziwki, wódę czy prochy???? Czekaj, no ty fiutku mały .... - Nie, naprawdę na zbożny , jak poszedłeś się odlać, to przyszły dzieci.. - Taaa...? No. Dzieci przyszły. Orkiestra jakąś gra, czy cos. Dzieci kwestowały na rzecz innych dzieci, nadgryzionych przez potwory, no i dąłem , takie słodkie były. - To trzeba było je zeżreć, jak były takie słodkie!!! Co za sentymentalny baran z ciebie. Wiedźmin wstał, ochlapał się trochę przy korycie, wsiadł na swoją ulubioną klacz, imieniem Szprotka. Zpojrzał z góry na Jaskra, dalej biwakującego w kałuży. - Wstawaj w końcu, jedziemy. Jaskier podniósł się z trudnością, spojrzał z obrzydzeniem po sobie i wsiadł na swojego wałacha Ten obrzucił go równie zniesmaczonym spojrzeniem, po czym puścił pawia w trawę . Ruszyli wolno w kierunku brodu na Jarudze. Bard przeprawiał się pierwszy, a wiedźmin odwrócił się ku karczmie, ku słońcu zachodzącemu nad nią wściekłą czerwienią . Rysy mu stwardniały , krwawe słonce zamigotało w rozszerzonych źrenicach . - Wil be back - szepnął w przestrzeń nieprzyjemnym głosem . THE KONIEC