tytuł: "Internetowe Wakacje" autor : Dominik Głowaczewski HTML : ARGAIL Wylądowałem na plaży, pełnej białych, ludzkich kości. Już po kilku krokach trafiłem na bambusowy pal, zwieńczony napisem: W E L C O M E T O U N I N H A B I T E D I S L A N D i podpisany: R O B I N S O N C R U S O E , E S Q . W ten sposób dowiedziałem się, że wylądowałem na bezludnej wyspie. Była to zupełnie inna rzeczywistość, niż te wszystkie multimedialne gry symulacyjne z serii: How to survive..., które rozgrywaliśmy na zminiaturyzowanych pecetach czwartej generacji podczas nudnych lekcji w Szkole Artystycznej. Teraz nie było żartów, tym bardziej że od strony lądu nadciągało stado wrzaskliwych małp, którym się chyba wybitnie nie spodobałem. Na zajęciach biologii nie uczyliśmy się o sposobach radzenia sobie z niepożądaną ciekawością dzikich zwierząt. Wyciągnąłem więc mój komputer, podłączyłem się do globalnej sieci i już po chwili mogłem przeglądać różne strony adresu: www.animal.monkey.com Czegóż tam nie było!. Cała encyklopedia gatunków, miejsca występowania, sposoby odżywiania się, a nawet szczegółowy opis trapiących ich pasożytów. Nic jednak na temat sposobów pozbywania się ich. Dopiero adres e-mailowy Ogrodu Zoologicznego w Mogadishu wzbudził promyk nadziei. Na moje dramatyczne wołanie o ratunek, natychmiast otrzymałem radę, że nic tak fachowo nie przegania jednych małp jak stado drugich małp. Ich oferta sugerowała mi zakup z bezpłatną dostawą na miejsce pojedyńczych sztuk w promocyjnej cenie 7.999 tys. szylingów somalijskich za sztukę lub całego stada z 10 % upustem ceny za każde kolejne 15 sztuk. Dla większego bezpieczeństwa zamówiłem aż 80 sztuk, tym bardziej że ostatnia małpa wychodziła prawie darmo. Zresztą wobec zagrożenia życia, nie można oszczędzać. Zażądali tylko numeru karty płatniczej, który szczęśliwie wprowadziłem do komputera podczas nieobecności ojca w domu, i kazali czekać. Czekałem więc w załomie skalnym, ale wzmagające się fale wieczornego sztormu zaczęły coraz niebezpieczniej łaskotać mnie w pięty. Z kolejnym zagrożeniem postanowiłem uporać się za pomocą pieczołowicie wyszukanego adresu: http:\\www.ocean.waves.resque.com. Całe sto stron było poświęcone dogłębnej charakterystyce każdego z akwenów. Dalsze sto ich przemianom geologicznym, następne - cyrkulacjom prądów morskich.Dopiero na stronie 1298-ej znalazłem jakże pożądaną reklamę kursów ratownictwa morskiego. Wybór był ogromny: Od jednodniowych lekcji utrzymania się na wodzie za 97 zł. w Ośrodku Sportów Rzecznych w Kluszkowcach powiatu spiskiego, do intensywnego kursu maratonu pływackiego w "Surfing & Scuba - Diving Center" na Bermudach. Ten ostatni dawał gwarancję bezpiecznego poruszania się nawet w gęstych od rekinów wodach, ale też kosztował najwięcej. Z mej bezludnej wyspy nie było jednak widać drugiego brzegu, a woda dobierała mi się już do pępka, toteż decyzja przyszła sama. Zadowolony, chociaż mokry, zamówiłem jeszcze w Domu Wysyłkowym "Global Intershopping Multicontinental" zestaw turystyczny z parą ciepłych skarpetek, składanym leżakiem, kanistrem olejku do opalania, telewizorem na baterie słoneczne, lemoniadą w proszku i innymi artykułami,niezbędnymi do spędzania reszty życia na bezludnej wyspie. Widok ludzkich kości nie pozostawiał co do tej perspektywy żadnej wątpliwości. Przed zaśnięciem wysłałem jeszcze e-maila do Wapnetu, aby powiadomić ich o tym,co się stało, ale DATA^ jak to na niego przystało, opiepszył mnie z góry na duł, a Rambo i Night-Devil zagrozili wyrzuceniem z listy za głupie kawały i nie wycinanie [wap]. Rano zbudził mnie dziwny gwar. Ocknąłem się, gotowy do natychmiastowej ucieczki, ale gdy tylko wychyliłem nos z mej groty, ze zdumieniem zauważyłem przechadzające się stada ludzi, do złudzenia przypominające turystyczne wycieczki, jakich pełno pęta się wciąż po Krupówkach. Musiałem nie za bardzo wyglądać, bo straszne babcie,obwieszone tandetnymi koralami, widząc mnie, wzdychały głośno: - Incredibile! Look, how an amazing boy!. A dziadkowie szybko chwytali za japońskie idioten-aparaty i strzelali we mnie fleszami. Dopiero po chwili jeden z nich, prawdopodobnie przewodnik, wytykając palcem trzymany pod pachą laptop, a w dłoni telefon komórkowy, wyjaśnił: - Oto Robinson Cruzoe XXI wieku... I wtedy wszyscy wybuchnęli śmiechem tak potężnym, że zdolnym odstraszyć nie tylko stado małp, ale nawet krokodyli. Godzinę później siedziałem w wygodnym fotelu biura Ekologicznego Rezerwatu Pierwotnej Przyrody - największej po Parku Narodowym "Everglades" atrakcji turystycznej na Florydzie. Dyrektor tej instytucji chwalił się, że kosztem 150 milionów dolarów, udało się mu sztucznie wykreować fragment dzikiej ziemi z okresu przedkolumbijskiego. Gdy pochwaliłem go za dobrą robotę, skoro sam przecież padłem ofiarą złudzenia, uśmiechnął się tylko, a potem ze smutkiem rzekł: - Nie ma już prawdziwych wysp bezludnych. W epoce satelitarnych łączy, kieszonkowych telefonów i internetowych sieci, nikt nie może się już czuć samotny. Niestety... Pożegnał mnie wręczając roczny, bezpłatny abonament na zwiedzanie Rezerwatu. Linie lotnicze, jako bohaterowi, fundnęły mi również bezpłatny powrót do kraju w klasie VIP - ów. Byłem przecież jedynym zaginionym i szczęśliwie odnalezionym rozbitkiem lotniczej katastrofy! Wszystkich innych wiatr zniósł bowiem w głąb lądu. Kilkoro wylądowało na dachu destylatornii karaibskiego rumu i ekipy ratownicze musiały ich stamtąd siłą zabierać. Jeszcze inni spadli wprost na plan 650-tego odcinka serialu "Policjanci z Miami" i natychmiast załapali się jako statyści. O dalszych już nie wspominając... Jedynie mój tata nie był zadowolony z szczęśliwie zakończonej katastrofy. Wkrótce bowiem zaczęły napływać doń rachunki za zamówione towary i usługi. Z powodu ich nadpodaży, bank przysłał w końcu do domu komornika, który zabrał cały jego majątek osobisty, to znaczy fortepian i rower marki "Ukraina". A kiedy ze stacji PKP zadzwonił telefon z żądaniem natychmiastowego odbioru kontenera z zawartością 80 dzikich małp, tata nie wytrzymał. Spakował do plecaka szczoteczkę do zębów i kilka par skarpetek, szczęśliwie ocalałych z terrorystycznego pogromu komornika. Na progu zdążyłem jeszcze zapytać, dokąd to się wybiera. - Na bezludną kurde wyspę! - odparł wkurzony. - Bo chyba tylko tam będę miał spokój...