Piers Anthony Zamek Roogna Przełożyła: Nela Szurek REBIS DOM WYDAWNICZY REBIS POZNAŃ 1992 Tytuł oryginału: CASTLE ROOGNA Copyright ę 1979 by Pierś Anthony Jacob Ali rights reserved Translation Copyright ę 1992 by REBIS Publishing House Ltd. Copyright ę for the Cover Ilustration by Ken Kelly Redaktor serii: Zdobysław Parczewski Redakcja: Marek Obarski Ilustracja na okładce: Ken Kelly Opracowanie graficzne: Maria Stefańczyk Projekt mapki: Grzegorz Nowicki ISBN 83-85202-82-10 Dom Wydawniczy REBIS sp. z o.o. ul. Noskowskiego 25, 61-705 Poznań Wydanie I Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca w Krakowie zam. 4931/92 * * * 1. OGR Duszyca Millie stała się pięknością. Oczywiście, nie była już duchem, ale niańką. Nie odznaczała się wielką inteligencją i nie była już taka młoda. Miała dwadzieścia dziewięć lat według własnych obliczeń i około osiemset dwadzieścia dziewięć, jak obliczali inni. Obecnie była najstarszym stworzeniem związanym z Zamkiem Roogna. Została zaklęta jako siedemnastoletnia panna osiemset lat temu, kiedy wzniesiono Zamek Roogna i przywrócona do życia w chwili urodzin Dora. W okresie przejściowym była duchem, i ta etykietka nigdy jej na dobre nie opuściła. A właściwie niby dlaczego? Ogólnie rzecz biorąc, była szalenie atrakcyjnym duchem. Miała cudownie połyskujące włosy; czarne i jedwabiste jak płatki maku, spływające falami po... aż do kolan. Niezmierzone fale włosów pokrywały jej ciało Ś dlaczego Dor wcześniej tego nie zauważył? Przez wszystkie te lata Millie niańczyła go. Zwłaszcza kiedy jego rodzice pracowali. Och, rozumiał to dość dobrze. Opowiadał innym, że Król zaufał jego rodzicom; Binkowi i Cameleon. A każdy, komu Król ufał, zobowiązany był do nadludzkiej pracowitości, gdyż królewskie misje były zbyt ważne, żeby nie oddać się wyznaczonym przez Króla zadaniom,całkowicie. Wszystko to prawda. Ale Dor wiedział, że jego ludzie nie musieli podejmować się tych wszystkich ważnych misji, które prowadziły ich po całej Krainie Xanth i poza jej granice. Oni po prostu lubili podróżować i przebywać poza domem. W tej chwili podróżowali daleko, w Mundanii, a nikt nie wyruszał do Mundanii dla przyjemności. Powodem, który zmuszał człowieka do podróży, był on sam, a właściwie jego talent. Dor przypomniał sobie, jak kilka lat temu rozmawiał z dwuosobowym łożem, którego używali Bink i Cameleon. Zapytał je o to, co działo się w nocy, właściwie z wielkiej ciekawości, i ono opowiedziało Ś tak, to było całkiem interesujące, szczególnie, kiedy Cameleon znajdowała się w fazie piękności. Była wtedy głupsza od Millie. Ale matka podsłuchała tę rozmowę i powiedziała o tym ojcu, i potem nie wpuszczano już Dora do sypialni. Nie dlatego, że rodzice "go nie kochali, jak cierpliwie wyjaśnił mu Bink, ale dlatego, że poczuli się rozdrażnieni tym, co nazwali „naruszeniem intymności". Od tej pory młodzi pieścili się poza domem. A Dor nauczył się nie wtykać nosa w cudze sprawy. Millie opiekowała się Dorem, nie miała przed nim tajemnic. Prawdę mówiąc nie lubiła, gdy rozmawiał z toaletą, chociaż było nią po prostu wiadro, które opróżniano w głębi ogrodu, gdzie żuki gnojaki w magiczny sposób przerabiały zawartość na słodko pachnące róże. Dor nie mógł rozmawiać z różami, gdyż były żywe. Mógłby rozmawiać z martwymi różami Ś ale wtedy pamiętały tylko to, co działo się po ich ścięciu, a zatem niewiele. A Millie nie lubiła, kiedy stroił żarty z Jonathana. Poza tym była dość rozsądna i lubił ją. Ale nigdy dotąd naprawdę nie dostrzegał jej kształtów. Millie bardzo przypominała nimfę z jej wszystkimi kobiecymi kaprysami, miękkością i wrażliwością, a jej skóra była tak jasna, jak strąk mleczaja tuż przed spuszczeniem mleka. Ubierała się zazwyczaj w jasne, przejrzyste sukienki, które nadawały jej eteryczną zwiewność mocno przypominającą o jej duchowości. Na dodatek nie skrywały podniecających, delikatnie zarysowanych konturów ciała. Głos miała miękki jak wołanie ducha. A jednocześnie była mądrzejsza od nimfy i bardziej cielesna od ducha. Miała... Ś Och, co za brednie chodzą mi po głowie? Ś głośno poskarżył się Dor. Ś A skąd mam wiedzieć? Ś odpowiedział poirytowany kuchenny stół. Zrobiony był z sękatego dębowego drewna i miał pokrętne usposobienie. Millie odwróciła się i uśmiechnęła automatycznie. Myła właśnie talerze w zlewie. Twierdziła, że lepiej było robić to własnoręcznie niż odszukać odpowiednie zaklęcie czyszczące. I prawdopodobnie tak było. Zaklęcie miało formę proszku i pochodziło z pudełka zrobionego przez zaklinacza pałacowego, a proszek zawsze się wysypywał. Niewiele było rzeczy bardziej irytujących od biegania za umykającym proszkiem. Więc Millie nie korzystała z proszku, sama myła naczynia. Ś Czy jesteś już głodny, Dor? Ś Nie Ś odpowiedział zawstydzony. Był głodny Ś ale nie miał ochoty na jedzenie. Jeżeli w ogóle można określić jego pragnienie słowem „głód". Wtem usłyszeli niepewne, stłumione pukanie do drzwi. Millie spojrzała w tym kierunku, a włosy spłynęły jej wzdłuż ciała wspaniałą kaskadą. Ś To Jonathan Ś powiedziała rozpromieniona. Ś Jonathan, zombi. Dor nachmurzył się. Ś Nie, żeby był szczególnie źle nastawiony do 8 zombich, ale nie lubił, kiedy wałęsali się wokół domu. Mieli skłonność do upuszczania zgniłych kawałków własnego ciała, kiedy spacerowali. No i nie wyglądali zbyt ładnie. Ś Och. co ty widzisz w tym worze na kości? Ś dopytywał się Dor, garbiąc i obnażając zęby na sposób zombich. Ś Nie, Dor, to nie jest w porządku! Jonathan jest starym przyjacielem. Znam go od wieków. Nie przesadzam! Zombi nawiedzają otoczenie Zamku Roogna tak samo długo jak duchy. To naturalne, że te dwa typy potworów znają się dobrze. Ale Millie była kobietą. Żywą i cielesną. Ekstremalnie cielesną Ś pomyślał Dor, kiedy obserwował, jak przebiega lekkim krokiem do tylnych drzwi. Dla kontrastu Ś Jonathan to ożywiony martwy mężczyzna o przerażającym wyglądzie. Żywy trup. Jak mogła zwrócić nań uwagę? Ś Piękna i bestia Ś wymruczał z zawziętością. Sfrustrowany i wściekły, Dor wymaszerował z kuchni do głównego pokoju. Podłoga była tam gładka, twarda jak skorupa sera i wypolerowana aż do połysku, a ściany żółto-białe. Uderzył pięścią w jedną z nich. Ś Hej, przestań! Ś zaprotestowała ściana. Ś Złamiesz mnie. Wiesz, że jestem tylko serem. Dor wiedział. Dom był wielkim, podziurawionym wiejskim serem. Dawno temu stwardniał na kość. Kiedy dojrzewał, był ożywiony, ale jako dom stał się martwy i od tego czasu można z nim gawędzić. Ale przecież ser nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Dor mocno pchnął frontowe drzwi. Ś Nie ośmielaj się mną trzaskać! Ś ostrzegały, ale i tak nimi trzasnął i usłyszał za sobą ich syczące drżenie. Te drzwi były jeszcze bardziej kiepskie niż ser. Dzień był ponury. Mógł to przewidzieć. Jonathan przekładał składanie wizyt na ponure dni, które chroniły jego chronicznie gnijące ciało przed zbyt szybkim wysuszeniem. Rzeczywiście, zbierało się na deszcz. Chmury zagęszczały się w ciemne kłęby, przygotowując się do oczyszczenia ustroju. Ś Nie wylewajcie się na mnie! Ś wrzasnął Dor w kierunku nieba w podobnym tonie, w jakim zwróciły się doń drzwi. Najbliższa chmura zachichotała zjadliwie, wydając dźwięk podobny do grzmotu. Ś Dor! Poczekaj! Ś zawołał ktoś cienkim głosikiem. Był to golem Grundy, obecnie już nie golem, ale nie sprawiało to wielkiej różnicy. Był kompanem Dora poza domem, zawsze czujny na wyprawy chłopca do lasu. Rodzice Dora tak to załatwili, żeby chłopak zawsze był pod czyimś nadzorem Ś na przykład Millie, która nie miała żadnych wstydliwych tajemnic, lub Grundiego, który nie zważał na nic. W rzeczywistości Grundy byłby szczerze dumny, gdyby odczuwał zakłopotanie. Pchnęło to myśli Dora na inne tory. Właściwie nie dotyczyło to jedynie Binka i Cameleon; nikt w Zamku Roogna nie starał się zbyt blisko zaprzyjaźnić z Dorem, ponieważ o wszystkim, co działo się w otoczeniu mebli, które widziały i słyszały, Dor mógł się od nich dowiedzieć. Dla niego ściany miały uszy, a podłogi oczy. Co starali się ukryć? Czy wstydzili się wszystkiego, co robili? Jedynie Król Trent wydawał się nie odczuwać skrępowania w jego obecności. Ale Król z trudnością mógłby spędzać cały czas na zabawianiu chłopca. Grundy przerwał te rozmyślania. Ś To zły dzień na wycieczkę, Dor! Ś ostrzegł. Ś To bardzo pracowita burza. Dor spojrzał srogo na chmurę. Ś No, zamocz ten swój pusty łeb! Ś wrzasnął na nią. Ś Nie jesteś gromowym łbem, jesteś zakutym łbem! Otrzymał odpowiedź w postaci ulewy żółtego gradu. Zmuszony był poruszać się jak zombi. Zakrywał twarz, aż przeszedł grad. Ś Bądź chociaż w połowie rozsądny. Dor! Ś powiedział Grundy. Ś Nie wchodź w zatarg z tą nędzną burzą! Zmoczy nas do suchej nitki! Dor niechętnie ustąpił na rzecz rozsądku. Ś Poszukamy okrycia. Ale nie w domu, w którym przebywa zombi. Ś Ciekaw jestem, co Millie w nim widzi Ś powiedział Grundy. Ś Sam się nad tym zastanawiałem. Deszcz rozpadał się. Szybko pobiegli pod parasolowe drzewo, którego wielka, cienka kopuła właśnie rozpościerała się na spotkanie deszczu. Drzewa parasolowe wolały suchą glebę, żeby móc ochraniać ją od deszczu. Kiedy świeciło słońce, zwijały się, żeby nie przeszkadzać jego promieniom. Istniały również drzewa parasolowe, które reagowały odwrotnie Ś rozpościerając kopułę na słońcu, a zwijając podczas deszczu. Kiedy zdarzało się tym gatunkom wysiać obok siebie, rozpoczynał się naprawdę zaciekły spór. Pod upatrzonym drzewem znaleźli już schronienie dwaj duzi chłopcy, synowie pałacowych strażników. Ś Hej! Ś krzyknął jeden z nich. Ś Czy to nie jest ten dureń, który rozmawia z krzesłami? Ś Idź, poszukaj sobie własnego drzewa, nieudaczniku Ś nakazał drugi chłopiec. Miał pochyłe ramiona i wysuniętą szczękę. Ś Ty, Końska Szczęko! Ś warknął Grundy. Ś To drzewo nie należy do ciebie! Każdy dzieli się parasolami podczas burzy. Ś Ale nie z rozmówcami krzeseł, mikrusie. Ś On jest magiem! Ś z oburzeniem stwierdził Grundy. Ś Rozmawia z nieożywionymi. Nikt inny nie potrafi tego robić. Nikt nie 10 potrafił tego robić w całej histori Xanth i nigdy więcej nie będzie takiego maga! Ś Zostaw, Grundy Ś wymruczał Dor. Golem miał ostry język, który mógł sprowadzić kłopoty na nich obu. Ś Znajdziemy inne drzewo. Ś Widzisz? Ś oświadczył Końska Szczęka triumfalnie. Ś Mały szerszeń nie dotrzyma placu lepszym od siebie. I zaśmiał się. Nagle, tuż za nimi rozległ się odgłos wybuchu. Obydwaj, Dor i Grundy, podskoczyli przestraszeni, zanim przypomnieli sobie, jaki jest talent Końskiej Szczęki Ś imitowanie odgłosu deto'nacji. Obydwaj chłopcy zaśmiali się hałaśliwie. Dor zrobił krok spod parasola Ś i postawił stopę wprost na wężu. Cofnął się Ś ale waż natychmiast rozpłynął się w kłębie dymu. Był to talent drugiego chłopca. Wyczarowywanie małych, nieszkodliwych gadów. Tych dwóch śmiało się z takim zapałem, że upadli na pień drzewa parasolowego. Dor i Grundy poszli pod inne drzewo ścigani następnym akustycznym wybuchem. Dor zdusił uczucie gniewu. Nie lubił być traktowany w ten sposób, ale był bezsilny wobec przeważającej siły fizycznej starszych chłopców. Jego ojciec, Bink, był muskularnym mężczyzną zdolnym do brutalnej walki, kiedy okazja tego wymagała. Ale Dor odziedziczył więcej po swojej matce, mniejszej i szczuplejszej. Jak bardzo żałował, że nie jest podobny do ojca! Deszcz zacinał teraz, zlewając Dora i Grundiego do suchej nitki. Ś Dlaczego tolerujesz coś takiego? Ś dopytywał się Grundy. Ś Jesteś magiem! Magiem porozumiewania się Ś stwierdził Dor, Ś To niezbyt się liczy wśród chłopców. Ś To bardzo się liczy! Ś krzyczał Grundy, wzbijając fontanny wody małymi nogami w tworzących się kałużach. Dor z roztargnieniem schylił się i podniósł go. Golem miał przecież zaledwie kilka cali wysokości. Ś Mógłbyś porozmawiać z ich ubraniami i dowiedzieć się ich sekretów, obgadać ich... Ś Nie! Ś Jesteś cholernie etyczny, Dor Ś skarżył się Grundy. Ś Siła jest po stronie ludzi bez skrupułów. Gdyby twój ojciec był odpowiednio bezlitosny, zostałby Królem. Ś On nie chciał być Królem! Ś O- tym się nie dyskutuje. Królowanie nie jest sprawą chęci, a talentu. Tylko spełniony mag może być Królem. Ś Takim magiem jest Król Trent. Jest dobrym królem. Mój ojciec 11 mówi, że w Kramie Xanth naprawdę wszystko uległo poprawie, odkąd Mag Trent przejął władzę. Kiedyś prawie wszędzie panowały chaos. anarchia i zła magia. Spokojnie było tylko na wsi. Ś Twój ojciec rozumie to lepiej niż ktokolwiek inny. On nie jest zbyt dobroduszny. Miej baczenie na niego. Ś To nie był komplement. Ś Wiem, że nie Ś dla ciebie. Grundy przerwał. Ś Czasem mam tajemnicze uczucie, że nie jest z ciebie naiwniak. na jakiego wyglądasz. Kto wie, może małe, normalne robaczki gniewu i zazdrości gnieżdżą się w twoim sercu, tak jak w sercach innych. Ś Oczywiście, że tak. Dzisiaj, kiedy zombi wpadł w odwiedziny do Millie Ś przerwał. Dor odwrócił się Ś i oczywiście, ponieważ golem był na jego ręce. Grundy odwrócił się również. Ś Co chcesz przez to powiedzieć? Ś Tylko to, że mężczyźni dostrzegają w kobietach rzeczy, których nie zauważają chłopcy. Wiesz, jaki jest talent Millie? Ś Nie. Jaki? Ś Seksowność. Ś Myślałem, że to jest coś, co posiadają wszystkie kobiety. Ś To jest coś, co wszystkie kobiety chciałyby posiadać. U Millie jest to magiczne; każdy mężczyzna blisko niej to odczuwa. Nie miało to dla Dora większego sensu. Ś Mojego ojca to nie dotyczy. Ś Twój ojciec trzyma się od niej z daleka. Czy myślałeś, że to przypadek? Dor myślał, że to jego własny talent sprawia, iż Bink tak często przebywa z dala od domu. Kuszące byłoby pomyśleć, że się mylił. Ś A co z Królem? Ś On ma żelazną samokontrolę. Ale możesz założyć, że te pokusy błąkają się w jego mózgu, niewidoczne. A przyjrzyj się, jak Królowa bacznie go obserwuje, kiedy Millie jest w pobliżu. Dor zawsze sądził, że to na niego Królowa spogląda z dezaprobatą, kiedy Millie zabierała go jako dziecko do pałacu. Teraz nie był tego pewien, toteż już dłużej się nie spierał. Golem zawsze dysponował wielką ilością plotkarskich wiadomości, które dorośli uważali za zabawne. Nawet, kiedy były podejrzanej jakości. Czasami dorośli byli tacy głupi. Podeszli do pawilonu w sadzie Zamku Roogna. Znajdował się tam kamień suszący, ustawiony właśnie na takie okazje. Kiedy się przybliżyli, wyemitował gorące promieniowanie, które w przyjemify sposób osuszało ich ubrania. Niewiele było tak przyjemnych rzeczy jak kamień suszący po przeraźliwym zmoknięciu i zmarznięciu. 12 Ś Naprawdę doceniam twoją usługę, suszarko Ś powiedział Dor. Ś Wszystko zależy od zawodu Ś odparł kamień. Ś Mój kuzyn, kamień ostrzący, naprawdę ma pracę, która go wyniszcza. Wszystkie te noże do wyostrzenia, rozumiesz. Cha, cha! Ś Cha, cha Ś zgodził się, łagodnie go głaszcząc. Kłopot z rozmawianiem z nieożywionymi przedmiotami polegał na tym, że nie były zbyt mądre, choć myślały, że zjadły wszystkie rozumy. Jakaś postać wyłoniła się z sadu, trzymając w dłoniach garść wiśni w czekoladzie. Ś O, nie! Ś krzyknęła rozpoznając Dora. Ś Czy to nie jest Dor, wścibski ptak dodo, bez życia? Ś Patrzcie, kto to mówi Ś odparował Grundy. Ś Wściekła Iren Ś pałacowy berbeć. Ś Dla ciebie, księżniczka Iren Ś wysyczała dziewczynka. Ś Mój ojciec jest Królem, zapomniałeś? Ś Tak, ale ty nigdy nie będziesz Królową Ś powiedział Grundy. Ś Ponieważ kobiety nie mogą zasiąść na tronie, golemie! Ale gdybym była mężczyzną... Ś Nawet gdybyś była mężczyzną, dalej nie byłabyś Królem, ponieważ nie masz talentu Maga. ŚŚ A właśnie, że mam! Ś wybuchnęła gniewem. Ś Lepki palec? Ś zapytał szyderczo Grundy. Ś To jest zielony kciuk! Ś wykrzyknęła rozwścieczona. Ś Mogę sprawić, że każda roślina wyrośnie. Szybko. Duża. Zdrowa. Dor powstrzymał się od chęci sprzeczki, ale uczciwość wymagała jakiejś uwagi. Ś To jest zaszczytna magia. Ś Trzymaj się od tego z dala, dodo! Ś wysapała. Ś Co ty o tym wiesz? Dor rozłożył ręce. Jak miał przebrnąć przez argumentację, której próbował uniknąć? Ś Nic. Nie potrafię niczego wyhodować. Ś Potrafisz, kiedy zostaniesz mężczyzną Ś zamruczał Grundy. Irena nadal się złościła: Ś Więc jak to jest, że nazywają cię Magiem, podczas gdy ja jestem tylko... Ś Zepsutym berbeciem -•- dokończył za nią Grundy. Iren nadal się złościła: Ś Więc jak to jest, że nazywają cię nych oczach i włosach o zielonkawym połysku, który odzwierciedlał jej talent, ale kciuki miały kolor normalnego ciała. Była dziewczynką o rok młodszą od Dora, więc mogła płakać, ile chciała. Ale poczuł się zakłopotany. Chciałby sobie radzić z nią, ale nie potrafił. Ś Nienawidzę ciel Ś wywrzeszczała w jego kierunku. Całkowicie zbity z tropu Dor mógł jedynie wykrztusić: 13 Ś Dlaczego? Ś Ponieważ masz zamiar zostać K-Królem! I jeżeli becie chciała zostać K-Królową, będę musiała Ś musiała... Ś Wyjść za niego Ś powiedział Grundy. Ś Naprawdę powinnaś nauczyć się kończyć własne zdania. Ś Uuuu! Ś Płakała i brzmiało to tak, jakby naprawdę miała się na niego rzucić. Rozglądała się dziko dookoła, aż spostrzegła maleńka roślinkę w rogu pawilonu. Ś Rośnij! Ś wrzasnęła do niej wskazując palcem. Roślina odpowiadając na jej talent rosła. Był to cienisty bokser z małymi rękawicami bokserskimi na sprężystych witkach. Rękawice zaciskały się i uderzały w cienie utworzone przez odległe błyskawice. Wkrótce bokser miał kilka stóp wysokości, a rękawu-c powiększyły się do rozmiarów ludzkich pięści. Uderzały w niewyraźne cienie wewnątrz pawilonu. Dor cofnął się wiedząc, że uderzenia maja swoją siłę. Przyciągnięta jego ruchem i ostrzejszym cieniem. któi> rzucało jego ciało, roślina pochyliła się wjego kierunku. Rękawice b\ K teraz nawet większe niż ludzkie pięści i przymocowane do pnac/> grubszych od ludzkiego przegubu. Było ich wiele, kilka uder/alo. a pozostałe rozwijały się do następnego uderzenia utrzymując cala roślinę w równowadze. Iren przypatrywała się temu, a mały żarłoc/n> uśmiech błąkał się na jej wargach. Ś Jak mam sobie z tym poradzić? Ś zapytał Dor z niezadowoleniem. Nie chciał uciekać z pawilonu; burza przybrała na sile i żó!t\ deszcz bębnił po dachu. Hałaśliwe dudnienie rozdrażniło go. córa/ potężniejszy grad zdawał się zapowiadać widmowe tornada. Ś Cóż, nie jestem zbyt pewien Ś odpowiedział pawilon. Ale kiedyś podsłuchałem, jak Królowa rozmawiała z jakimś ciuchem. kiedy schowali się przed ulewą, i ona powiedziała, że Bink zawsze b\l dla niej utrapieniem, a teraz syn Binka jest utrapieniem dla jej córki. Powiedziała, że musi coś z tym zrobić, ale tak, żeby nie dotarło to cło Króla. Ś Aleja nigdy nie zrobiłem im nic złego! Ś zaprotestował Dor. Ś A jednak tak Ś powiedział Grundy. Ś Urodziłeś się spełnionym Magiem. One nie mogą tego znieść. Teraz rękawice bokserskie zepchnęły go aż do krawędzi pawilonu. Ś Jak mam się stąd wydostać? Ś Zrób światło Ś odpowiedział pawilon. Ś Cienisty bokser nie może znieść światła. Ś Nie mam światła! Jedna rękawica zadrasnęła go w pierś, kiedy ją odtrącał, a woda zmoczyła mu plecy. Był to żółty deszcz Ś czy pozostawiał żółte smugi? Ś Więc lepiej uciekaj Ś powiedział pawilon. Ś Tak, dodo! Ś potwierdziła Iren. Roślina jej nie napastowała, 14 ponieważ to ona ją zaczarowała. Ś Wystaw głowę na uderzenia tego gradu. Trochę, lodu dobrze ci zrobi na mózg. Dodatkowe trzy rękawice bokserskie natarły na niego. Dor skoczył w deszcz. Natychmiast przemókł do suchej nitki, ale na szczęście kulki gradowe były mniejsze, lżejsze i jakoś gąbczaste. Gonił go szyderczy śmiech Iren. Podmuchy wiatru szturchały go wściekle, a błyskawice szalały po niebie. Dor wiedział, że nie ma żadnej sprawy do załatwienia w tej burzy, ale nie chciał wracać do domu. Pobiegł w dżunglę. Ś Odwróć się Ś krzyczał mu Grundy do ucha. Golem uczepił się jego palców. Ś Schowajmy się gdzieś! Była to doskonała rada, pociski błyskawic mogły wyrządzić wiele szkody, kiedy uderzały zbyt blisko. Po tym jak leżały kilka godzin na ziemi i ochłodziły się tak, że nie były zbyt jasne, potrafiły skupić się razem i mogły uderzyć w ściany i rzeczy. Ale świeża błyskawica potrafiła przebić człowieka. Pomimo tego, Dor biegł dalej. Ogólne zdenerwowanie i zmieszanie, które odczuwał, zmuszały go do biegu. Ale nie był aż tak rozbity, żeby popełnić błąd i pobiec ku oczywistym niebezpieczeństwom Odludzia. Bezpośrednie otoczenie Zamku Roogna zostało zaklęte dla bezpieczeństwa ludzi i ich przyjaciół. Ale głęboko w dżungli znów czyhały potwory. Żadne zaklęcie nie potrafiłoby na długo oswoić wikłacza lub ułagodzić smoka. Lecz magia chroniła niektóre ścieżki i mądre osoby trzymały się ich. Grom trzasnął nad nimi i zagłębił swoje ostrze w pień masywnego dębu. Lśniąca błyskawica drżała na całej długości. Była to mała błyskawica, ale miała trzy ostre szpice i mogłaby rozerwać Dora, gdyby w niego uderzyła. Od jej gorąca pień drzewa pokrył się pęcherzami. Była zbyt blisko, by chybić. Dor pobiegł wprost do najbliższej zaczarowanej ścieżki, tej prowadzącej na południe. Żadne pioruny nie mogły go tam dosięgnąć. Wiedział, że na końcu tej ścieżki leżała wioska Magicznego Pyłu, rządzona przez trolle, ale nigdy nie dotarł tak daleko. Tym razem Ś cóż, biegł bez zatrzymywania się, chociaż z trudem łapał oddech. Ale wysiłek pozwalał przynajmniej utrzymać mu ciepło. Ś Dobrze, że jestem z tobą Ś szepnął Grundy do jego ucha. Ś Tym sposobem przynajmniej jeden rozumny umysł znajduje się w tym rejonie. Dor musiał się uśmiechnąć i poprawił mu się nastrój. Ś W każdym razie pół umysłu Ś powiedział. Burza rozjaśniła się również, jakby współbrzmiąc z jego nastrojem. Ze sposobu, w jaki oddziaływał na nieożywione, było to zupełnie możliwe. Zwolnił do spacerowego kroku, oddychając riężko, ale podążał dalej na południe. Żałował, że nie posiada silnego, muskularnego ciała, które 15 mogłoby biegać bez zadyszki lub które znokautowałoby rękawice bokserskie cienistego boksera, gdyż był raczej cherlawej budowy. Oczywiście, nie osiągnął jeszcze pełnego wzrostu, ale wiedział, że nigdy nie będzie olbrzymem. Ś Pamiętam burzę, jaką przecierpieliśmy na tej drodze, zanim się urodziłeś Ś zauważył Grundy. Ś Twój ojciec Bink i centaur Chester. i żołnierz Crombie w przebraniu gryfa Ś Król przemienił go na czas wyprawy, wiesz Ś i Dobry Mag... Ś Dobry Mag Humfrey? Ś dopytywał się Dor. Ś Podróżowałeś z nim? On nigdy nie opuszcza swojego zamku. Ś To była wyprawa twojego ojca do źródeł magii. Naturalnie, Humfrey wyruszył z nami. Stary gnom zawsze żądny informacji. To dobra rzecz. On jest tym, który pokazał mi, jak się stać prawdziwym. Ale i jemu się powiodło; spotkał Gorgone, powinieneś był zobaczyć, jakie zrobiła na nim wrażenie. Był pierwszym mężczyzna, z którym mogła porozmawiać i który nie zamienił się w kamień. W każdym razie, ta burza była tak paskudna, że zmyła trochę gwiazd z nieba i te pływały w kałużach. Ś Przestań, Grundy! Ś krzyknął Dor śmiejąc się. Ś Wierzę w magię jak każda rozsądna osoba, ale nie jestem głupcem! Gwiazdy nie mogą pływać w wodzie. W parę sekund zgasłyby z sykiem! Ś Może i tak. Dosiadałem latającej ryby w tym czasie, więc nie widziałem tego zbyt dobrze. Ależ to była burza! Zć.drżała ziemia, ale nie był to grzmot pioruna. Dor zatrzymał się zaniepokojony: Ś Co to jest? Ś Dla mnie brzmi to jak kroki olbrzyma Ś zaryzykował Grundy. Jego talentem było tłumaczenie i mógł przekładać wszystko, co powiedziało jakieś stworzenie, ale odgłos kroków nie był językiem. Ś Albo jeszcze gorzej. To właściwie mógłby być... Nagle zamajaczyło coś w mroku. Ś Ogr! Ś dokończył Dor porażony strachem. Ś Wprost, na ścieżce! Jak zaklęcie mogło tak zawieść? Spodziewałem się, że będziemy bezpieczni na tej... Ogr maszerował gromko w ich kierunku. Ciężki, niezgrabny, więcej niż dwa razy wyższy od Dora i odpowiednio szerszy. Jego wielkie usta o rzadkich zębach otworzyły się przerażająco. Wydały ryk przypominający odgłos wydawany przez głodnego smoka. Ś Co powie mały człowieczek Ś czy da mi rękę na zdrowie? Ś powiedział Grundy. Ś Co? Ś zapytał Dor prawie unieruchomiony ze strachu. Ś To powiedział ten ogr, ja tłumaczę. Ś A, oczywiście. Ś Nie! Potrzebuję swoich rąk! On nie może ich pożreć Ś odrzekł, chociaż nie był pewien, czy może powstrzymać ogra 16 od zjedzenia czegokolwiek, na co tamten miałby ochotę. Ogry doskonale kruszyły kości. Ogr znowu zaryczał: Ś Ja nie zjem młodego, potrzebuję pomocy jego Ś przetłumaczył Grundy. Wtedy golem wreszcie rozpoznał ogra: Ś Crunch! Ś krzyknął. Ś Ogr wegetarianin! Ś Zatem dlaczego chce pożreć moje ręce? Ś domagał się odpowiedzi Dor. Potwór uśmiechnął się. Bardziej przypominało to otwór pękniętego wulkanu. Ś Ze strachu pokazuje kły, choć ledwie większy od pchły! Ś To o mnie! Ś zgodził się Grundy, odpowiadając na własne tłumaczenie. Ś Dobrze znowu cię widzieć, Crunch! Jak się czuje ta mała dama z włosami jak pokrzywy i skórą jak papka, której twarz przyprawia każdego zombi o rumieniec? Ś Śliczna jest jak zawsze, lecz z tęsknoty płacze Ś odpowiedział ogr. Dor zaczynał wyławiać słowa z tego bełkotu. Ten stwór mówił jego językiem, ale z paskudnym akcentem, co prawie zupełnie zaciemniało zrozumienie. Ś Mieliśmy dobre grzmotnięcie, zrobiliśmy małego Smasha na szczęście. Dor upewnił się, że czar ścieżki nie zawiódł. Ten ogr był nieszkodliwy Ś n i e, żaden ogr nie był nieszkodliwy. Ale przynajmniej nie żarłoczny. Ś Małego ogra? Ś Smash maleńki, prawie jak ty, odszedł i został bez taty. Ś Zrzuciliście z góry swoje dziecko? Ś zapytał przerażony Dor. Może mimo wszystko czar ścieżki przestał działać. Ś Dodo! Smash to imię ich dziecka Ś wyjaśnił Grundy. Ś Wszystkie ogry mają takie opisowe imiona. Ś Więc dlaczego Smash spadł z góry? Ś dopytywał się nerwowo Dor. Ś Żony trolli zjadają swych mężów, więc być może ogry zjadają... Ś Smash powędrował w kapuśniaczku, rodzice pytają, gdzieś dzieciaczku! Ta ostatnia burza była zaledwie kapuśniaczkiem dla ogrów? Miało to sens. Nie ma wątpliwości, że Crunch używał pioruna jako wykałaczki. Ś Pomożemy ci odszukać twoje dziecko Ś rzekł Dor, podejmując się tej dobroczynnej misji z entuzjazmem. Nie ma nic lepszego dla podniesienia ducha jak mała wyprawa! Crunch poszukiwał swojego małego Smasha, który zabłądził i prosił o pomoc. Niewiele ludzkich istot doznało kiedykolwiek takiego zaszczytu ze strony ogra! Ś Grundy może zapytać istoty żywe, ponieważ zna wszystkie ich języki, a 17 ja mogę pytać martwe przedmioty. Odnajdziemy go bardzo szybko! Crunch wydał westchnienie ulgi, które niemal zbiło Dora z nóg. Szybko doszli do miejsca, gdzie ostatni raz widziano ,,malca". Crunch wyjaśnił, że Smash żuł sobie gwoździe dostarczające mu dziennej porcji żelaza, a potem musiał zabłądzić. Ś Czy mały ogr przechodził tędy? Ś zapytał Dor pobliskiego kamyka. Ś Dlaczego nie skłonisz ziemi, żeby mówiła ci ciepło-zimno? zasugerował Grundy. Ś Ziemia nie ma osobowości Ś odpowiedział Dor. Ś Jest po prostu częścią Krainy Xanth. Wątpię, czy zdołałbym przyciągnąć jej uwagę. W każdym razie częściowo jest ożywiona Ś myślę o korzeniach, robakach, drobnoustrojach i magicznych przedmiotach. Ś Spójrz na grzbiet skały Ś wskazał Grundy. Ś Możesz go wykorzystać. Ś Dobry pomysł. Mów mi ,,ciepło" lub „zimno", kiedy będę szedł Ś powiedział do niego Dor i powędrował w kierunku drzewa. Crunch stąpał za nim tak delikatnie, jak potrafił, czyli tak. że drganie ziemi niezupełnie zagłuszyło głos skały. ,,Ciepło" Ś „ciepło" „zimno" Ś „ciepło" Ś wołała skała kierując Dora w odpowiednia stronę. Dor naraz zdał sobie sprawę, że naprawdę jest magiem. Nikt inny nie mógłby przeprowadzić takich poszukiwań. Magia wzrostu roślin Iren była silnym talentem, wartościowym, ale traciła znaczenie wobec wszechstronności jego magii. Jej zielony paluch mógł oddziaływać jedynie na rośliny. Król rządzący Xanthem musiał umieć posługiwać się swoją mocą skutecznie, tak jak to robił Mag T rent. Trent mógł przemienić każdego wroga w żabę i wszyscy mieszkańcy Xanth o tym wiedzieli. Ale Mag Trent był mądry i używał swojego talentu skromnie, jedynie po to, by ćwiczyć swój umysł i wole. Co zrobiłaby dziewczyna, taka Iren, gdyby uzyskała tron? Obsadziłaby drogi szpalerami cienistych bokserów? Talent Dora był o wiele bardziej efektywny. Mógł dowiedzieć się wszystkich sekretów, tak skrzętnie skrywanych przez każdego. Wiedza stanowiła o sile. Dobry Mag Humfrey wiedział o tym. On... Ś Uwaga, wikłacz! Ś ostrzegł go szeptem Grundy: Dor zdwoił czujność. Dobrze, że był z nim golem, zamiast tych ciekawskich istot należących do jego własnego gatunku. Dor bezmyślnie szedł zgodnie ze wskazówkami skały i nagle zatrzymał się przed średnich rozmiarów wikłaczem. Bez wątpienia mądry Grundy dlatego trzymał się Dora. Wiedział doskonale, że czujność Dora słabła nazbyt często. Jeżeli mały Smash poszedł tamtędy... Ś Mógłbym go zapytać Ś powiedział Grundy Ś ale drzewo prawdopodobnie skłamałoby, jeżeli w ogóle nie zignorowałoby mojego pytania. Właściwie rośliny nie mówią zbyt wiele. 18 Crunch podszedł bliżej. Ś Rrram! Ś zaryczał pakując jeden wielki jak maczuga palec w kręte macki. Pytanie nie wymagało tłumaczenia. Wikłacz wydał roślinny pisk strachu i cofnął swoje macki. Zdumiony Dor zrobił krok do przodu. ,,Ciepło" Ś powiedziała skała. Dor nerwowo okrążył teren normalnie kontrolowany przez wikłacza. „Zimno" Ś rzekła skała. Więc mały ogr trzymał się z dala od mięsożernego drzewa. Ale teraz ślad wiódł prosto ku rozpadlinie mrowiącej się od niklogło-wych. Niklogłowy mogły wycinać krążki z ciał wszystkich stworzeń, tak potężnych jak ogry. Ale jeżeli... Lecz Dor odkrył, że ślad wiedzie w przeciwnym kierunku. Zbocze obniżało się, ale wokół znajdowało się wiele pojedynczych skał, które dobrze im się przysłużyły. Ślad wiódł coraz dalej i dalej, klucząc pośród pospolitych okropności Xanth: igłowego kaktusa, gniazda harpii, zatrutego źródła, pożerających ludzi kwiatów Ś na szczęście Smash nie był człowiekiem, ale ogrem, więc kwiaty spur-purowiały z wściekłości. Grządka mieczowej trawy o ostrych jak włócznia źdźbłach miotała wściekłe błyski. Smash szczęśliwie uniknął rozmaitych pułapek, lecz w końcu ten nierozważny maluch wlazł do jaskini latającego smoka. Dor zatrzymał się skonsternowany. Nie ulegało wątpliwości, że nikt nie podchodził tak blisko nory smoka, nie płacąc życiem za swą nierozwagę. Smoki były panami dżungli. Określone potwory mogły wystąpić przeciw określonym smokom, ale mimo wszystko smoki władały Odludziem w takim stopniu, jak Człowiek władał oswojonymi stworzeniami. Mogli usłyszeć, jak smocze szczenięta zabawiały się jakąś biedną ofiarą, której udało się znaleźć drogę ucieczki. Smoczęta muszą sporo ćwiczyć, by upolować zdobycz, toteż potrzebowały żywej przynęty, by wyostrzyć refleks i posiąść umiejętności schwytania zdobyczy. Ś Czy Smash... jest w smoczej jamie? Ś zapytał Dor lękając się odpowiedzi. Ś Gorąco Ś potwierdził najbliższy kamień. Crunch skrzywił się, i tym razem nawet głupia ogrzyca postarałaby się zejść mu z drogi. Z głośnym tupotem wmaszerował na scenę zbrodni. Ziemia zatańczyła pod impetem jego kroków, ale smocza nora wydawała się bezpieczna. Do jaskini wiodła wąska szczelina, przez którą mógł się jedynie prześliznąć wąski tułów smoka. Crunch rozłożył obydwie ręce i pchnął ściany z ogromną siłą, która wprawiła jego muskuły w radosne drżenie. Skała rozszczepiła się na dwoje i nagle wejście poszerzyło się tak, że ogr mógł wejść do jaskini. Nic już nie osłaniało skromnego gniazdowiska z diamentów i innych odpornych na gorąco klejnotów. 19 Rzecz w tym, że gniazda ognistych smoków zbudowane ze zwyczajnych materiałów płonęły lub stapiały się, albo nieprzyjemnie przypalały, więc potwory budowały je wyłącznie z diamentów. Mały ogr, nie większy od samego Dora, stał we wnęce pośród trzech małych, skrzydlatych smoków, podczas gdy smoczyca przypatrywała się temu życzliwie. Ogrzątko przybrało dzielną postawę i prawdopodobnie wygrałoby walkę z każdym pojedynczym smokiem, ale te trzy podgrzewały skałę wokół niego. Wszędzie widać było ślady żaru, ale mały ogr wydawał się jeszcze nie. tknięty. Smoki lubiły się bawić swoim jedzeniem, zanim go nie upiekły. Crunch nawet nie ryknął. Po prostu wychylił się ze szczeliny i spojrzał na smoczycę Ś i dym wydobywający się z jej pyska zatonął jak zimna mgła w ziemi. Była rozmiarów Cruncha, ale z pewnością ogr posiadał większą siłę. Smoczyca nie była taką frajerką, by stawić czoła olbrzymowi, nawet z brzuchem pełnym paliwa. Nie drgnęła nawet, stała skamieniała, jakby unieruchomiona spojrzeniem gorgony. Ogr zrobił krok ku smoczycy. Ś Ty stary ślimaku, zrobię procę i z ogona cię ogołocę! Ś krzyknął podochocony. I złapał ją za ogon, okręcił smokiem wokół siebie i cisnął ją niedbale na odległą ścianę. Mały smok otworzył pysk i wypuścił mały słup ognia. Smash dmuchnął z taką siłą, że płomień wtłoczył się z powrotem do pyska smoka, który natychmiast zachłysnął się od ataku gorącego kaszlu. Trzecia smoczyca odważnie rzuciła się na Smasha z wyciągniętymi pazurami wszystkich czterech łap. Smash podniósł jedną pięść. Smok wylądował na niej na płask, że głowa i ogon plasnęły o siebie. Ogłuszona bestia upadła na łoże z diamentów. Nawet mały Smash odznaczał się ogromną siłą, toteż odparł z łatwością ataki smoków. Dor wcześniej nie bardzo dowierzał opowieściom o sile ogrów sądząc, że to jedynie legendy. Ś Zabawa skończona, w domu czeka ona Ś powiedział Crunch schylając się nad norą i podnosząc synka za kark. Drugą pięścią Crunch uderzył w smocze gniazdo z taką siłą, że diamenty wzbiły się w iskrzącej chmurze, rozsypując się po całej okolicy. Smoczyca będzie musiała je wszystkie pozbierać, by odbudować gniazdo. Odchodząc, nie raczyli nawet spojrzeć na nią. Za wyjątkiem Grundiego, który nie potrafił się oprzeć swemu gadulstwu. Ś Masz szczęście, że nie zraniłaś tego małego Ś zawołał do smoczycy. Ś Gdybyś to uczyniła, Crunch mógłby się bardziej zdenerwować. Na szczęście Crunch był teraz w dobrym nastroju. Ś Mały człowieku pomogłeś mi, jakże odpłacę ci? Ś pytał Dora, który krygował się. 20 Ś Bardzo nam przyjemnie, że ci pomogliśmy Ś powiedział. Ś Teraz musimy wracać do domu. Crunch zastanowił się. Zabrało mu to trochę czasu. Był duży, ale niezbyt mądry. Zwrócił się do Grundiego: Ś Golem niech ci powie, wszystko w jednym słowie. Ś O, Dor naprawdę nie potrzebuje żadnej pomocy Ś rzekł Grundy. Ś On jest Magiem. Crunch przełknął ślinę złowieszczo. Ś Przyprawia mnie o ból głowy, gdy prezent już gotowy! Wystraszony Grundy zgodził się prędko: Ś Dobrze. Więc są niedaleko Zamku Roogna chłopcy, którzy prześladują Dora. On nie jest tak duży i silny jak owe łobuzy, toteż te złośliwe urwisy... Crunch przerwał mu zniecierpliwionym gestem. Podniósł Dora ostrożnie jedną, wielką łapą Ś na szczęście nie za kark Ś i podążył w kierunku północnej ścieżki. Kroki ogra były tak szybkie, że wkrótce znaleźli się na skraju zamkowego sadu. Ogr postawił Dora na ziemi i stał w milczeniu, kiedy chłopiec i golem ruszyli do przodu. Ś Dziękuję za podwiezienie Ś powiedział słabym głosem Dor. Z całą pewnością był zadowolony, że ten potwór jest wegetarianinem. Crunch nie odpowiedział. Zamarł w przygarbionej postawie i bardziej przypominał solidny pień wypalonego, sękatego drzewa. Dor, zakłopotany, ruszył w stronę domu, mijając po drodze parasolowe drzewo. Szczęśliwym trafem dwa byczki wciąż tam jeszcze były. Obydwaj wyskoczyli, kiedy zobaczyli Dora. Tak dla sportu zagradzając mu drogę. Ś O, ten mały wścibski szczeniak wraca! Ś krzyknął Końska Szczęka. Ś Co on robi na ścieżce przeznaczonej dla ludzi? Ś Nie radziłbym Ś powiedział ostrzegawczo Grundy. W odpowiedzi mały wąż wylądował mu na głowie. Akustyczne ,,bum" rozległo się tuż za Dorem. Chłopcy zaśmiali się ordynarnie. Wtem zadrżała ziemia. Wyrostki rozejrzały się w przestrachu, bojąc się, że gdzieś toczy się lawina. Rozległo się następne trzęsienie, od którego zaczęły szczękać Dorowi zęby. Ogr zbliżał się jak burza, by utrzeć nosa prześladowcom Dora. Końskiej Szczęce zrzedła mina, kiedy zobaczył, że potwór kieruje się ku niemu. Zbyt był przerażony, by uciekać. Drugi chłopak próbował uciec, ale ziemia trzęsła się tak, że upadł na twarz i tak pozostał. Pojawiło się kilka małych węży, zasyczały nerwowo i znik-nęły. Nie należało już znikąd oczekiwać pomocy. Gdyby nawet było więcej akustycznych detonacji, to i tak zostałyby zagłuszone łoskotem kroków ogra Łamignata*. * Crunch Ś łamignat. 21 Crunch nadchodził wielkimi krokami, aż zagrodził drogę chłopcom. Jego tułów górował nad wysmukłym metalowym pniem pobliskiego drzewa żelaznego. Ś Dor moim przyjacielem Ś zagrzmiał dobitnie, a parasolowe drzewo zwaliło się rozsypując szczątki parasola. Ś Za pomoc, siłą się dzielę! W twardym podłożu ścieżki pojawiły się szczeliny, a tu i ówdzie gałęzie z trzaskiem pospadały na ziemię. Ś Śmieją się z kawalera, a mnie bierze cholera! Ś i zakręcił wielką jak maczuga pięścią wielkie koło tuż nad głową Końskiej Szczęki, aż podmuch powietrza postawił chłopakowi włosy dęba. Przynajmniej Dor sądził, że to podmuch. Chłopak wyglądał na wielce przerażonego. Pięść ogra trzasnęła w pień żelaznego drzewa. Rozległ się prawie ogłuszający, metaliczny dźwięk. Cylindryczna część żelaznego drzewa odskoczyła w górę, pozostając przez ułamek sekundy w powietrzu. Potem wierzchołek opadł ciężko i z hukiem zwalił się na ziemię, jeszcze raz wywołując małe trzęsienie ziemi. Gryząca smuga dymu uniosła się z pnia; jego góra żarzyła się czerwono, bielejąc na krawędziach. Miejsce, gdzie uderzyła pięść ogra, stopiło się. Crunch wybrał wyszczerbiony kawałek żelaza, chwycił go zębami i wygiął. Monstrualne, zrogowaciałe palce nóg wyżłobiły rowki w kamieniu. Wtedy ogr przestał się popisywać i odmaszerowal z łoskotem z powrotem na południe, mamrocząc radosną melodie o przelewie krwi. Po chwili już go nie było, ale obecni długo jeszcze słyszeli drżenie gruntu. Z dalekiego pałacu słychać było dźwięczny odgłos pękających szyb. Końska Szczęka stał i wpatrywał się w dymiący pień. Zamrugał oczami, patrząc przez chwilę na Dora, potem znowu na pień stalowego drzewa, i zemdlał. Ś Nie sądzę, żeby ci chłopcy kiedykolwiek jeszcze ci dokuczali Ś stwierdził uroczyście Grundy. 2. ARRAS Prawie już nie dokuczano Dorowi. Nikt nie chciał niepokoić jego przyjaciela. Jednak to nie stłumiło niepokoju chłopca. W przeciwieństwie do Grundiego, nie przejmował się zbytnio docinkami. Dor zawsze miał świadomość, że może użyć swojej niepospolitej magii, aby ustawić innych na baczność, gdyby zaszła taka potrzeba. Ale przecież ciążyła mu całkowita izolacja od otoczenia. No i chyba zakochał się w Millie. Cóż za różnica pomiędzy dzieciakiem, takim jak Iren, 22 a prawdziwą kobietą jak Millie! Na dodatek oczekiwano, że poślubi Iren. To nie było w porządku. Musiał z kimś porozmawiać. Jego rodzice byli przystępni, ale Cameleon musiała przejść swoje fazy głupoty i inteligencji, więc nigdy nie był pewien, jak z nią rozmawiać. A Bink mógłby nie pojąć nurtujących go spraw. Oprócz tego obydwoje przebywali w Mundanii, gdzie wysłał ich Król. Kraina Xanth utrzymywała ożywione kontakty dyplomatyczne z Mundanią. A po stuleciach wzajemnych złych stosunków, nowa polityka wymagała najwyższej finezji. Zatem był sam. Z Grundym zawsze mógł pogawędzić Ś ale były golem za bardzo interesował się sprawami innych ludzi. Był sprytny i wścibski. Gdy nazwał zielony palec Iren „śmierdzącym palcem", dziewczyna zemściła się, uważając, że to Dor jest temu winien. Grundy troszczył się o wszystko, bo właśnie przejmując się sprawami innych, stał się prawdziwą żyjącą osobą Ś choć przecież nie rozumiał pewnych rzeczy. Dziadek Dora, Roland, który miał talent oszałamiania, czyli zdolność do paraliżowania ludzi, do unieruchamiania ich Ś był dobrym partnerem do rozmów, ale pozostał w domu, w Północnej Wiosce. Dobre dwa dni podróży przez Rozpadlinę. Pozostawała jeszcze osoba, której Dor ufał bezgranicznie Ś człowiek, kompetentny, dojrzały i dyskretny, wielki Mag, Król! Dor wiedział, że Król jest zapracowanym mężczyzną. Wydawało się, że umowy handlowe z Mundanią ustawicznie się komplikowały. I oczywiście istniało wiele lokalnych problemów wymagających załatwienia. Ale Król Trent zawsze miał czas dla Dora. Wynikało to może po części z wrogości Iren, która nastawiała przeciwko Dorowi Królową i dworaków. Iren rozmawiała z ojcem o wiele rzadziej niż Dor, który nie nadużywał swojego przywileju Maga. Ale tym razem musiał to zrobić. Posadził sobie ,,na barana" Grundiego i pomaszerował do Zamku Roogna, który po kilku wiekach opuszczenia stanowił znów królewską siedzibę. Żołnierz Crombie trzymał straż przy zwodzonym moście nad fosą. Głównie po to, by ostrzegać gości, żeby trzymali się z dala od wody, ponieważ potwory w fosie mogły im zagrozić. Można by pomyśleć, że przybysze zachowają ostrożność, ale co kilka miesięcy jakiś głupiec podchodził zbyt blisko, albo próbował pływać w ciemnej wodzie, lub nawet usiłował nakarmić jakimś smakołykiem potwora. I zazwyczaj kończyło się to z góry wiadomym skutkiem; czasem potwór połykał nierozważną osobę w całości, czasem pożerał tylko rękę. Crombie spał na stojąco. Grundy wykorzystał tę przewagę, żeby spłodzić jakiś dowcip kosztem żołnierza. Ś Hej, ty ptasi dziobie, jak się miewa twoja pachnąca narzeczona? Crombie otworzył jedno oko. Grundy natychmiast powtórzył swoje pozdrowienie. 23 Ś Dzień dobry przystojny żołnierzu. Jak się miewa twoja słodka żonka? Wartownik podniósł drugą powiekę. Ś Jewel czuje się dobrze, jest miła, pachnie jak róża i jest zbyt zmęczona, żeby codziennie chodzić do roboty. Tak przypuszczam. Byłem na przepustce pod koniec tygodnia. Więc dlatego żołnierz był tak śpiący! Żona żyła w podziemnych jaskiniach, na południe od Wioski Magicznego Pyłu. Odwiedziny w domu wymagały zatem długiej podróży. Ale Crombie nie to dokładnie miał na myśli. Zawsze rozkazywał królewskiemu zaklina-czowi podróży, by ów przenosił go do jaskini i z powrotem, zanim wygaśnie przepustka. Zmęczenie Crombiego miało inną przyczynę. Ś Żołnierz naprawdę wie, jak spędzić czas na przepustce zauważył Grundy ze szczególnym uśmieszkiem, którego, jak sadził, Dor nie zrozumie. Dor pojmował uszczypliwość Grundiego, ale po prostu nie widział w jego żarcie nic dowcipnego. Ś Z pewnością Ś zgodził się skwapliwie Crombie. Ś Mógłbym posiadać wiele kobiet, ale moją żoną jest nimfa Jewel. To też miało specjalne znaczenie. Nimfy były idealnie ukształtowanymi istotami żeńskimi, o małej inteligencji, które żyły po to, żeby zabawiać mężczyzn. To dziwne, że Crombie poślubił jedną z nich. Ale żołnierz był przeciwnikiem małżeństwa, a o Jewel mówiło się, że posiadała niezwykły rozum, jak na nimfę. Wykonywała bardzo ważna pracę. Dor zapytał raz ojca o Jewel, ale Bink odpowiedział wymijająco. Zapamiętał niechęć ojca do nimfy, toteż nie chciał pytać go o Millie. Millie również przypominała nimfę. Wykręty ojca niepokoiły go. Czy było coś pomiędzy nim a ...? Nie, to niemożliwe. W każdym razie tego typu informacji nie można było wyciągnąć od rzeczy nieożywionych, one w ogóle nie rozumiały istot żyjących. Zachowywały czysty obiektywizm. Ś Uważaj na potwory z fosy Ś ostrzegł Crombie z obowiązku. Ś Nie są oswojone Ś powoli opadły mu powieki. Znowu zasnął. Ś Chciałbym zobaczyć, w magicznym lustrze Śjak spędza czas na przepustce Ś powiedział Grundy. Ś Ale z pewnością lusterko pękłoby na cztery kawałki. Weszli do pałacu. Nagle wyszedł im na spotkanie trójgłowy wilk warcząc groźnie. Dor zatrzymał się. Ś Czy on jest prawdziwy? Ś zamruczał do podłogi. Ś Nie Ś odpowiedziała podłoga półgłosem. Odprężony Dor wszedł prosto na wilka Ś i przeszedł przez niego. Potwór był jedynie iluzją, wywołaną przez Królową. Czuła się dotknięta obecnością Dora, a jej iluzje były tak doskonałe, że nie istniał sposób, by odróżnić je od rzeczywistości. Chyba że za pomocą 24 dotyku Ś co mogło być niebezpieczne, gdyby okazało się, że trafiło się na prawdziwego potwora. Jednak jego magia znosiła jej magię, a zatem nigdy nie mogła go oszukiwać zbyt długo. Ś Czarodziejka nie powinna mierzyć się z magami Ś zauważył fałszywie Grundy, a wilk zawarczał z wściekłością, gdy znikał. Wilka zastąpił obraz samej Królowej w szatach i koronie. Zawsze wysmuklała swoje podobizny w obecności innych. W rzeczywistości była dość pulchna i przysadzista. Ś Mój mąż jest w tej chwili zajęty Ś powiedziała przesadnie służbowym tonem. Ś Bądź tak grzeczny i zaczekaj w pokoju przyjęć na górze. Potem zamruczała pod nosem: Ś A najlepiej zaczekaj w fosie! Królowa nie kryła się z tym, że go nie lubi, ale nie ośmieliłaby się skłamać, gdy chodziło o Króla. Poinformowałaby go, gdyby Król był wolny. Ś Dziękuję, Wasza Wysokość Ś odparł Dor oficjalnie i udał się do pokoju przyjęć. Obecnie w pokoju przyjęć, zwanym rysunkowym, nie było żadnych rysunków, a jedynie olbrzymi arras wiszący na ścianie. Kiedyś była tu sypialnia. Ojciec Dora opowiadał, że sypiał tu dawniej, zanim Zamek Roogna został odnowiony. Pamiętał, że też był zafascynowany ogromnym arrasem. Teraz łoże zastąpiono kanapą, ale arras pozostał, intrygujący jak zawsze. Wyhaftowano na nim sceny z odległej przeszłości Zamku Roogna, sprzed ośmiuset lat. W jednej części utkano kasttel z murami obronnymi wznoszonymi przez centaury, w innej przedstawiono niezmierzone głębie puszcz Xanthu. Także okropnego ^moka z Rozpadliny, wioski chronione przez palisady, których już od dawna nie budowano Ś i inne zamki. W istocie, w owych czasach istniało o wiele więcej zamków niż obecnie. Im bardziej Dor wpatrywał się w arras, tym więcej dostrzegał Ś ponieważ postaci na nim poruszały się, kiedy patrzył. Ludzie byli maleńcy, mógłby przykryć każdego z nich czubkiem palca. Ale każdy szczegół wydawał się autentyczny. Jeżeli wpatrywało się wystarczająco długo, można było śledzić całe życie tych ludzi. Oczywiście ich życie podążało takim samym rytmem, jak współcześnie, więc Dor nie mógłby zobaczyć całego ich życia, ponieważ wcześniej by się postarzał. I oczywiście ten proces trwał dość krótko, gdyż w przeciwnym razie budowę kasztelu na arrasie zakończono by dawno temu i wyhaftowany Zamek Roogna nie różniłby się od współczesnej siedziby Króla Trenta. Dor jeszcze nie zgłębił tajników magii dywanu, po prostu musiał zaakceptować to, co widział. W tej samej chwili postaci z arrasu pracowały i spały, walczyły i kochały się Ś w miniaturze. 25 Dora ogarnęła fala wspomnień. Zdarzenia, które przeżywał wiele lat temu, odzwierciedlone zostały w tych ruchomych obrazkach. Szermierze i smoki, wróżki i magia wszelkiego typu pojawiały się nieustannie! A wszystko we wstydliwej ciszy, bez słów. Ale nie wszystko miało sens. Dlaczego ten szermierz walczył z jednym smokiem, a drugiego potwora zostawił w spokoju? Dlaczego pokojówka całowała tego dworzanina, a nie innego, który był przystojniejszy? Kto był odpowiedzialny za ten szczególny czar? I dlaczego tamten centaur tak się wściekał po stosunku ze swoją kobyłką? Działo się tam tak wiele równocześnie, że trudno było dostrzec jakiś ogólny ład. Pytał o to Millie, a ona chętnie opowiadała mu historyjki z czasów swojej młodości Ś gdyż umarła w czasie budowy zamku. Jej opowieści były jednak bardziej spójne niż te ruchome obrazy na arrasie. Millie nie bawiły rozlew krwi, śmiertelne niebezpieczeństwo lub gwałtowne miłości. Wolała epizody o prostej radości i o życiu rodzinnym. Opowieści duszycy Millie nużyły go już po chwili. Nigdy nie mówiła nic o sobie, ani o tym, jak odeszła z rodzinnej. palisadowej wioski. Niczego o własnym życiu i miłości lub o tym, jak została duchem. Nie opowiadała też, jak doszło do znajomości z zombim Jonathanem, chociaż mogło to odbyć się w zupełnie naturalny sposób w czasie ośmiu stuleci samotności w Zaniku Roogna. Dor zastanawiał się, czy gdyby jemu zdarzyło się być duchem przez tyle stuleci, to czy zombi nie budziliby w nim odrazy. Miał co do tego wątpliwości. W każdym bądź razie jego pragnienie wiedzy było tak silne, że w końcu musiał się poddać. Dlaczego wfeściwie do tej pory nie zmusił arrasu, by doń przemówił. odpowiedział na jego pytania? Dopiero teraz zdecydował się zapytać: Ś Proszę, wyjaśnij mi naturę twoich obrazów. Ś Nie mogę Ś odpowiedział arras. Ś Są tak zróżnicowane i tak szczegółowe, jak samo życie, nie podlegają żadnej interpretacji. Dor zrozumiał brak odpowiedzi: arras przedstawiając swoje scenki współdziałał z patrzącym, ale kiedy przemawiał jako kawałek szmaty Ś tracił swój zamysł zgłębiania własnych obrazów. Dor mógłby usłyszeć odeń, czy jakaś mucha usiadła na nim ostatnio: ale nie zdołałby dowiedzieć się niczego o motywacji magii mającej osiemset lat przeszłości. Teraz, kiedy Dor kontemplował obrazy, wróciło jego stare zainteresowanie historią. Jak wyglądał świat podczas Czwartej Fali mun-dańskiej kolonizacji Xanth? Rządziła wtedy przygoda. Nie było nudy, jak teraz. Wtem pojawiła się przed nim wielka żaba. Ś Król przyjmie cię teraz, Panie Doo Ś ooo Ś oor Ś zaskrzeczała. Oczywiście była następną iluzją Królowej Iris, która zawsze lubiła afiszować się swoją wszechstronnością. 26 Ś Dzięki, żabia twarzy Ś powiedział Grundy, który wiedział, że może pozwolić sobie na zdrową zniewagę nie ryzykując niczym. Ś Czy złapałaś ostatnio jakieś pyszne muchy do twego wielkiego pyska? Żaba z wścieJdością przełknęła ślinę, ale nie mogła zaprotestować, co najwyżej mogła podskoczyć: hop, hop! Królowa nie znosi, kiedy kompromituje się jej iluzje. -Ś Jak się miewa twoja matka, ropucho? Ś ciągnął dalej rozbawiony golem. W jego tonie ledwie wyczuwało się złośliwość. Ś Czy stale pucuje te swoje czerwone brodawki... ' Żaba eksplodowała. Ś Ależ nie musisz wybuchać na mnie Ś upomniał Grundy znikający dym. Ś Usiłowałem być jedynie towarzyski, ty żabi móżdżku! Dor z nadludzkim wysiłkiem utrzymał powagę. Królowa mogła dalej go obserwować w przebraniu niewidocznego komara albo czegoś innego. Bywało, że zjadliwy dowcip Grundiego wpędzał go w kłopoty, ale nie miał o to żalu do golema. Królewska biblioteka mieściła się również na górze, zaledwie o kilka drzwi dalej. Tam też można było zawsze znaleźć Króla, o ile nie był czymś zajęty Ś a czasem nawet, gdy pracował. Mało kto o tym wiedział, ale Dor wydobył te informacje od mebli. Niekiedy Królowa wywoływała podobiznę Króla w bibliotece Ś dla jego wygody. W ten sposób mógł przyjmować mniej ważnych urzędników, kiedy najęty był ważniejszymi sprawami gdzie indziej. Jednak Król nigdy nie poniżył w ten sposób Dora. Dor podążył prosto do biblioteki. Zauważył jakiegoś ducha przemykającego przez mroczny hol. Millie była jednym z pół tuzina duchów i jedynym, któremu przywrócono życie. Inne duszyce wciąż straszyły w Zamku Roogna. Dor dosyć je lubił. Były przyjazne, ale dość nieśmiałe i łatwo je było przestraszyć. Był pewien, że każdy duch ma swoją historię, ale tak jak Millie duszyce były dyskretne, jeśli chodziło o ich własne życie. Zapukał do drzwi biblioteki. Ś Wejdź, Dor Ś natychmiast odpowiedział mu głos Króla. Wydawało się, że zawsze wie o wizycie Dora, nawet kiedy nie było Królowej w pobliżu, która go informowała. Dor wszedł, nagle onieśmielony. Ś Ja Ś ee Ś jeżeli nie jesteś zbyt zajęty... Król Trent uśmiechnął się. Ś Jestem zajęty, Dor. Ale twoja sprawa jest ważna. Jemu naraz wydała się mniej ważna. Król był postawnym, .siwiejącym mężczyzną, wystarczająco starym, ażeby być dziadkiem Dora, nadal jednak przystojnym. Nosił wygodną szatę, choć podniszczoną i wypłowiałą. Polegał na talencie Królowej, która ubierała go 27 w iluzyjne, stosowne do okazji ubiory, tak że nie potrzebował prawdziwych strojów. W tej chwili był zupełnie rozluźniony i nieurzę-dowy, a Dor wiedział, że robił to po to, żeby on poczuł się tak samo. Ś Ja Ś ee Ś przyjdę kiedy indziej... Król Trent zmarszczył brwi. Ś I zostawisz mnie, żebym ślęczał nad następną porcją błędów w tej rozprawie? Mam już wystarczająco zmęczone oczy! Ś Zabłąkana mucha mięsna zabrzęczała mu nad uchem i Król w roztargnieniu zamienił ją w małe mięsożerne drzewko wyrastające ze szczeliny w biurku. Ś Chodź, Magu, pogawędzimy sobie przez chwilę! Jak idą twoje sprawy? Ś Ach, spotkaliśmy wielką żabę Ś zaczai Grundy, ale natychmiast zamilkł, kiedy Król spojrzał na niego w swój sposób. Ś A, ciągle to samo Ś powiedział Dor. Król zaczął rozmowę, dlaczego więc nie podchwycił tematu? Ś Twoja serowa chata wciąż gada? Ś O tak, dom ma się dobrze. Chociaż odpyskowuje trochę. Bezmyślna! Ś Rozumiem, że zaprzyjaźniłeś się z ogrem Crunchem. Czy Król wiedział wszystko? Ś Tak. Pomogłem mu odnaleźć synka Smasha. Ś A4e moja córka Iren nie lubi cię. Ś Nie za bardzo. Ś Dor żałował, że nie został w domu. Ś Ale ona... Ś Dor poczuł, że brakuje mu jakiegoś grzecznego komplementu. Iren była ładną dziewczyną i jej ojciec z pewnością już o wszystkim wiedział. Sprawiała wrażenie, że rośliny wyrastały w okamgnieniu Ś ale powinna dysponować silniejszym talentem. Ś Ona... Ś Ona jest jeszcze młoda. Nawet dojrzałe kobiety bywają nieobliczalne. Wydaje się, że w ciągu jednej nocy zmieniają się w całkowicie odmienne stworzenia. Grundy zaśmiał się. Ś Z pewnością! A Dor podkochuje się w Millie. Ś Zamknij się! Ś krzyknął rozgniewany i zawstydzony Dor. Ś Wyjątkowa kobieta Ś zauważył Król Trent, jakby nie słyszał komentarza. Ś Była duchem przez osiemset lat, a teraz przywrócono ją do życia w teraźniejszości. Jej talent czyni ją niezdatną do wykonywania normalnych zadań w pałacu, więc cudownie służyła jako gospodyni w waszym domu. Teraz dorastasz i musisz zacząć pracować, by stać się człowiekiem odpowiedzialnym, dorosłym. Ś Dorosłym? Ś powtórzył Dor wciąż oszołomiony wstydem. To nie żaba Królowej miała wielką gębę, miał ją Grundy. Ś Jesteś prawowitym następcą tronu Xanth. Nie przejmuj się 28**" moją córką; ona nie jest na poziomie Maga i nie może objąć urzędu. Nawet gdyby nie było wymaganego Maga, mogłaby sprawować władzę tylko przejściowo, do czasu, aż pojawiłby się Mag zachowujący ciągłość rządów. Kiedy ja zostanę usunięty ze sceny w następnej dekadzie, ty będziesz musiał przejąć władzę. Lepiej, jeżeli przygotujesz się do tego. Nagle teraźniejszość wydała się przytłaczająco realna. Ś Ale ja nie potrafię, ja nie... Ś Dysponujesz odpowiednią magią, Dor. Brak ci doświadczenia i hartu ducha, by używać jej odpowiednio. Zaniedbałbym swoje obowiązki, gdybym nie stworzył ci okazji do jej wypróbowania. Ś Ale... Ś Żaden Mag nie powinien potrzebować usług ogra, by podeprzeć swój autorytet. Jeszcze nie stwardniałeś tak, aby sprostać sytuacji, która wymaga bezwzględności. Dor poczuł, że twarz oblewa mu purpura. Właśnie otrzymał ostrą naganę i wiedział, że była słuszna. Dla Maga danie forów takim jak Końska Szczęka... Ś Myślę, że potrzebujesz zadania, Dor. Męskiej wyprawy, podczas której wykażesz swoje kompetencje do objęcia urzędu, który cię czeka. Ś Król posłużył się taktyką zupełnie odmienną od tej, którą przewidywał Dor. To tak, jakby Król podjął za niego decyzję i raczej wezwał go, ażeby przekazać mu swoje dyrektywy, niż jedynie udzielić audiencji. Ś Ja... może tak. Może tak? Oczywiście, że tak! Ś Trzymaj Millie na dystans Ś powiedział Król. Ś Ale pamiętaj, że ona nie jest z twojego pokolenia i ma jedno nie spełnione pragnienie. Ś Jonathan Ś powiedział Dor. Ś Ona, ona kocha Jonathana, zombiego! Ś Był prawie oburzony. Ś Zatem myślę, że najmilszą rzeczą, jaką ktokolwiek mógłby dla niej zrobić, byłoby odkrycie sposobu przywrócenia Jonathanowi pełnego życia. Wtedy może i powód, dla którego ona go kocha, stałby się widoczny. Ś Ale... Ś Dor musiał urwać. Wiedział, że uwagi Grundiego stanowiły ledwie przedsmak tego, co go czekało. Bo gdyby wyraził najmniejsze zainteresowanie Millie, wywołałoby to kolejny potok uszczypliwości. Ona była osiemsetletnią kobietą, a on zaledwie chłopcem. Jedyny sposób, ażeby zdławić wszelkie domysły w zarodku, to ofiarować jej to, czego pragnęła najbardziej Ś żywego Jonathana. Ś Ale jak...? Król rozłożył ręce. Ś Nie znam odpowiedzi, Dor. Ale jest ktoś, kto może to wiedzieć. Tylko jedna osoba w Krainie Xanth znała odpowiedź na wszystko: Dobry Mag Humfrey. Ale on był zgorzkniałym starym człowiekiem, 29 żądającym słonej służby za każdą Odpowiedź. Tylko ktoś o znacznej determinacji i harcie ducha udawał się do Dobrego Maga Humfreya. Nagle Dor zdał sobie sprawę z charakteru wyzwania, jakie rzucił mu Król Trent. Najpierw musiałby opuścić te znajome okolice i podążyć przez niebezpieczne bezludzie do zamku Dobrego Maga. Potem musiałby na siłę przedrzeć się do Maga. A następnie odsłużyć rok w zamian za Odpowiedź. Potem użyć Odpowiedzi do przywrócenia Jonathanowi życia, wiedząc o tym, że kiedy to uczyni, straci jakąkolwiek szansę na to, że Millie kiedykolwiek... Jego umysł sprzeciwiał się. To nie była wyprawa; to była klęska! Ś Zwyczajne osoby troszczą się tylko o siebie Ś powiedział Trent. Ś Władca musi być skupiony na dobru innych, jakby to robił dla samego siebie. Musi być przygotowany do poświęceń Ś niekiedy bardzo osobistej natury. Może nawet być zmuszony do utraty kobiety, którą kocha, i poślubić tę, której nie kocha Ś dla dobra królestwa. Poniechać Millie, poślubić Iren? Dor buntował się Ś wtem zdał sobie sprawę, że Król nie mówi o nim, a o sobie. Trent stracił żonę i dziecko w Mundanii, a potem poślubił Czarodziejkę Iris, której nigdy nie kochał i miał z nią dziecko Ś dla dobra królestwa. Trent nie prosił nikogo o nic, on też nie mógł prosić dla siebie. Ś Nigdy nie będę takim mężczyzną jak ty Ś odrzekł pokornie Dor. Król wstał i poklepał go po plecach tak silnie, że Grundy spadł. Trent mógł być stary, ale nadal był silny. Ś Ja nie byłem takim mężczyzną dawniej, jakim jestem teraz Ś powiedział. Ś Mężczyzna jest jedynie takim, jakim wydaje się być. Wewnątrz, gdzie nie sięga niczyje spojrzenie, mogą kłębić się robaki wątpliwości, gniewu i żalu. Przerwał w zamyśleniu, a potem mocno popchnął Dora w kierunku drzwi. Ś Żadne wyzwanie nie jest łatwe. Miara wyzwania, które podejmuje mężczyzna w potrzebie, jest miarą człowieka. Proponuję ci wyzwanie dla Maga i dla Króla. Dor znalazł się w holu. Nawet Grundy milczał. Zamek Dobrego Maga Humfreya znajdował się na wschód od Zamku Roogna, niezbyt daleko jak na lot smoka, ale o prawie dwa dni drogi dla piechura. Do pustelni Humfreya nie prowadziła bezpieczna Ś bo zaklęta Ś ścieżka, ponieważ Mag nie znosił gości. Za to wszystkie bezpieczne drogi prowadziły z zamku. Dor nie mógł posłużyć się błyskawicznym zaklęciem, by dotrzeć do siedziby Dobrego Maga, gdyż wyprawa stanowiła jego osobiste wyzwanie, które musiał podjąć samodzielnie. Wyruszył rankiem, wspomagając się troszeczkę swym wielkim magicznym talentem. 30 Ś Kamienie, zagwiżdżcie, jeżeli kiedykolwiek zbliżę się do czegoś, co zagrozi mojemu bezpieczeństwu, i prowadźcie mnie wygodną drogą do zamku Dobrego Maga. Ś Możemy powiedzieć ci, co jest niebezpieczne Ś odparł chór kamieni. Ś Nie ma zaklęcia milczenia, które mogłoby zataić niebezpieczeństwo. Ale nie wiemy, gdzie jest zamek Dobrego Maga. Humfrey porozrzucał wszędzie wokoło małe zaklęcia zapomnienia. Powinien był o tym wiedzieć. Ś Byłem tam Ś zaofiarował się Grundy. Ś To niedaleko na południe od Rozpadliny. Najpierw trzymaj się kierunku północnego, potem, gdy dojdziesz do Rozpadliny, skieruj się na wschód, a potem na południe, już do zamku. Ś A jeżeli zajdę za daleko i zgubię drogę, to czy uniesie mnie wiatr? Ś zapytał rozgoryczony Dor. Ś A może przebędę tę trasę w brzuchu smoka? Podążył na północ kierując się gwiazdami. Większość mieszkańców Xanth nie wiedziała o istnieniu Rozpadliny, gdyż rzucono na nią zaklęcie zapomnienia, ale Dor całe swoje życie przeżył w jej sąsiedztwie i kilka razy ją zwiedził. Ostrzegany przez swój talent, trzymał się z dala od takich niebezpieczeństw jak: wybiegi smoków, wikłacze, stada mrówkolwów, wężów dusicieli, piłotrawów i innych magicznych pułapek. Jedynie jego ojciec Bink mógł spokojnie przemierzać zupełnie sam bezludzie. I może jeszcze Król Trent. Grundy był bardzo podenerwowany. Ś Jeżeli nie dożyjesz, by zostać Królem, znajdę się w wielkich kłopotach Ś zauważył z kwaśną miną. Kiedy byli głodni, kamienie kierowały ich do najbliższych drzew chlebowych, krzewów sodowych i beczkowatych pni z galaretką, skoro tylko nastał dzień. Ś Zastanów się! Ś krzyknął Grundy. Ś Z zamku Humfreya do Rozpadliny prowadzą ścieżki tylko w jedną stronę. Musimy przejść jedną z nich. Kamienie będą wiedziały, gdzie jest taka ścieżka, ponieważ widują ludzi wracających z zamku. Zaklęcia zapomnienia dotyczą jedynie lokalizacji zamku Maga, a nie zabłąkanych wędrowców, więc możemy przechytrzyć magię Humfreya. Ś Jasne! Ś Zgodził się Dor. Ś Kamienie, czy któryś z was widział podróżników? Rozległo się chóralne „nie"! Ale Dor bez przerwy rozpytywał kamienie w miarę jak maszerowali i w końcu znalazł kilka głazów, które zaobserwowały powracających wędrowców. Po kilku eksperymentach zdołał namierzyć taką, ścieżkę i zrobił krok w kierunku Rozpadliny. I nagle ukazała się dobrze widoczna ścieżka wiodąca do mostu, który wydawał się przeciągnięty przez całą szerokość Rozpad-31 liny. Ale kiedy spoglądał w inną stronę, widział jedynie dżunglę. Fascynująca magia Ś te zaklęte ścieżki! Ś Może gdybyś szedł tyłem Ś zasugerował Grundy. Ś Ale wtedy potknę się o coś! Ś Ale gdy będziesz szedł do przodu, ja zwrócę się twarzą do tyłu i będę wpatrywał się w ścieżkę. Spróbowali i sprawdziło się. Kamienie podawały ogólny kierunek, a Grundy ostrzegał, gdy znosiło go w jedną lub drugą stronę. Zrobili spory kawałek drogi, ponieważ oczywiście ścieżka była zaczarowana i nie było na niej ani w jej bezpośrednim sąsiedztwie żadnych prawdziwych niebezpieczeństw. Ale zabrakło im trochę czasu, zanim się o tym przekonali. Na szczęście znaleźli poduszkowy krzew i urządzili sobie legowisko z wielokolorowych poduszek rozmieszczając wokół bomby antyrobakowe zerwane z odpowiedniego krzewu, żeby odstraszyć drapieżne insekty. Nie przejęli się deszczem. Dor zawołał coś do przepływającej chmury i zapewniła go, że dzisiaj chmury odpoczywają przez całą noc, oszczędzając siły na ulewę, która nastąpi za dwa dni. Rano pożywili się chłopco-dziewczęcymi jagodami, których owoce przypominały małych chłopców, trochę twardych, i bardziej miękkie dziewczynki, które były trochę słodsze. Zebrali więc zarówno trochę chłopców, jak i dziewczynek ze względu na ich smak. Popili je sokiem z przekłutych kawowych ziaren i ruszyli w dalszą drogę. Dor czuł się trochę obolały; nie przywykł do tak długich spacerów. Ś Zabawne, ale ja czuję się świetnie Ś stwierdził Grundy. Rzeczywiście mógł się tak czuć. Większość drogi przebył na plecach Dora. Inna życzliwa chmura poradziła im, dokąd iść, i niebawem zamek Maga znalazł się w zasięgu ich wzroku. Humfrey nie pomyślał o nałożeniu zaklęć zapomnienia na chmury, albo może uznał to za mało praktyczne, gdyż chmury miały skłonność do ustawicznego przemieszczania się. Jeżeli tak było, Dor zdawał sobie sprawę, że miał szczęście, że były to dobroduszne cumulusy, a nie źle usposobione chmury burzowe. Dotarli do zamku przed południem. Zamek był niewielki, ale ładny, z okrągłymi wieżyczkami wystającymi z murów obronnych. W niebieskiej fosie pływał tryton; przystojny mężczyzna z rybim ogonem noszący groźny, trójostrzowy harpun. Wpatrywał się w intruzów. Ś Myślę, że pierwsza przeszkoda przed nami Ś stwierdził Grundy. Ś Ten tryton nie zamierza nas przepuścić. Ś Jak zdołałeś przejść, kiedy przybyłeś zadać Pytanie? Ś TQ było przed laty. Odtąd wszystko się zmieniło. Przemknąłem się po mięsożernym wodoroście w fosie i wspiąłem na śliski szklany mur, i przechytrzyłem połykacza miecza, w środku. 32 Ś Połykacza miecza? Jak on mógłby się zranić? Ś Odbijało mu się. Dor wyobraził to sobie i uśmiechnął się. Ale golem miał rację; dawne doświadczenia nie zdadzą się na nic. Nie teraz, kiedy Dobry Mag osadził w fosie nowych strażników. Zrobił krok do przodu i dotknął stopą powierzchni wody. Tryton podpłynął natychmiast, uniósł głowę i wycelował weń ramię z trójzębem. Ś Chcę cię jedynie uczciwie przestrzec, intruzie, że mam pięć karbów na drzewcu mojego trójzęba. Dor cofnął nogę. Ś Jak mamy ominąć tego potwora? Ś zapytał patrząc na fosę. Ś Nie mam zezwolenia na wyjawienie ci tego Ś odpowiedziała woda przepraszająco. Ś Ten stary gnom narzucił wszystkiemu przeciwzaklęcie. Ś Miał prawo Ś zamruczał Grundy Ś nie można skarlić gnoma w jego własnym domu. Ś Ale istnieje jakiś sposób Ś powiedział Dor Ś musimy go jedynie odkryć. To wyzwanie. Ś Tymczasem Mag śmieje się w kułak w swym zaniku, czekając, aż tryton nabije nas na trójząb. Humfrey ma poczucie humoru podobne do wikłacza. Dor udał, że zamierza zanurkować do fosy. Tryton znowu uniósł trójząb. Miał muskularne ramię, a kiedy uniósł ciało z wody, ostrza trójzęba zalśniły w słońcu. Dor znowu się wycofał. Ś Może jest gdzieś jakiś tunel pod fosą Ś zasugerował Grundy. Okrążyli fosę. W jednym miejscu znaleźli metalową płytę z napisem PRZEJŚCIE WZBRONIONE POD KARĄ. Ś Nie wiem, co tam jest napisane Ś poskarżył się Dor. Ś Przetłumaczę Ś powiedział Grundy. Ś To znaczy: „nie wchodzić". Ś Zastanawiam się, czy to nie znaczy więcej Ś Dor zadumał się. Ś Dlaczego Humfrey miałby stawiać tu jakiś znak, kiedy nie ma tu żadnej widocznej drogi? Dlaczego napisany jest w języku, który tylko golem rozumie? Nie wydaje się to mieć wielkiego sensu, jeżeli zinterpretowałeś napis prawidłowo. Ś Nie wiem, dlaczego się wściekasz z powodu głupiego znaku, kiedy musisz dowiedzieć się, jak przebyć fosę. Ś -Otóż, jeżeli istnieje gdzieś tutaj tunel, którego Mag może używać, nie wpadając we własnoręcznie zastawione pułapki, powinien oznakować miejsce, gdzie on się znajduje Ś ciągnął Dor. Ś Naturalnie, nie chciałby, żeby ktokolwiek inny używał go bez jego wiedzy. Więc mógłby zamaskować przejście i nałożyć zaklęcie, nakazujące trzymać się odeń z dala. Takie jak to. Ś Wiesz, myślę, że posiadasz mimo wszystko mózg Ś przyznał Zamek Roogna 33 Grundy. Ś Ale musisz znać przeciwzaklęcie, by otworzyć właz, a ta płyta nie wyjawi ci tego sekretu. Ś Ależ to jedynie metal. Niezbyt rozumny. Może zdołamy go wykiwać. Ś Pewnie. Spróbujmy dialogu, wiesz, co mam na myśli. Grali w tę grę już wcześniej. Dor skinął i uśmiechnął się. Podeszli bliżej do płyty. Ś Dzień dobry, płyto! Ś pozdrowił Dor. Ś Nie dla ciebie on dobry Ś odparła płyta. Ś Nie zamierzam niczego ci powiedzieć. Ś Oczywiście, gdyż niczego nie wiesz Ś głośno powiedział Grundy z udawanym szyderstwem w głosie. Ś Nieprawda! Ś Mój przyjaciel uważa, że nie masz nic do ukrycia Ś powiedział Dor do płyty. Ś Twój przyjaciel jest durniem. Ś Płyta mówi, że jesteś durniem Ś poinformował Dor Grun-diego. Ś Taak? Dobrze, a płyta jest tęponosa! Ś Płyto, mój przyjaciel mówi, że jesteś... Ś Nieprawda Ś odpyskowała rozzłoszczona płyta. -ŚTo on jest tęponosy. Ś Jakże wszystkie przedmioty dbały o swoją powierzchowność! On nie posiada mojego sekretu! Ś Co za sekret, dodo? Ś dopytywał się Grundy. W jego głosie słychać było jeszcze większe szyderstwo. Ś Moja sekretna komora, oto co mam! Ś odpowiedziała On nie ma tego, prawda? Ś Nikt tego nie ma! Ś krzyknął Grundy groźnie. Ś Właśnie w tej chwili to wymyśliłaś, żebyśmy nie myśleli, że jesteś naprawdę takim metalowym łbem. Ś A więc to tak? Więc spójrz tutaj, durniu! Ś lico płyty uchyliło się, by ukazać wnętrze komory. W środku znajdowało się małe pudełko. Dor sięgnął i chwycił pudełko, zanim płyta pojęła własny błąd. Ś A co tutaj mamy? Ś dopytywał się rozradowany. Ś Oddaj to! Ś wrzeszczała płyta. Ś To moje, tylko moje! Dor badał pudełko. Na górze był przycisk z napisem: NIE NACISKAĆ. Nacisnął. Wieczko odskoczyło. Ze środka wyskoczyło coś podobnego do węża i przestraszyło Dora, który upuścił pudełko. Ś CHA, CHA, CHA, CHA! Ś zaśmiał się wąż. Po chwili wylądował na ziemi, jego energia wyczerpała się. Ś Jack, do usług Ś powiedział. Ś Jestem Jack z pudełka. Z pewnością głupio teraz wyglądam. 34 Ś Golem Ś powiedział Grundy. Ś Powinienem był o tym wiedzieć, że golemy bywają nieznośne. Ś A ty powinieneś wiedzieć o tym, ty łebku od szpilki. Jack sięgnął do wężowej kieszeni i wyciągnął błyszczący krążek Ś mówiąc, że to jest krążek wyczynu, dla upamiętnienia zdarzenia. Podał go. Dor pochylił się i wziął krążek. Miał on dwie strony. Na jednej było napisane: „PRZECHODZĄCY". Na drugiej: „UKARANY". Dor musiał roześmiać się ponuro. Ś Myślę, że zasłużyłem na to! To za poszukiwania takiej drogi dojścia! Przytknął krążek do koszuli, a ten przykleił się w magiczny sposób: na zewnątrz słowem „UKARANY". Potem podniósł Jacka i włożył go z powrotem do pudełka, zamknął wieczko i wstawił z powrotem do komory za płytą i zamknął ją. Ś Dobrze rozegrane, płyto Ś powiedział. Ś Tak Ś potwierdziła ułagodzona płyta. Skierowali się z powrotem nad fosę. Ś Nie uniknę wysiłku umysłowego Ś rzekł Dor. Ś Ale ta dywersja dała mi nauczkę. Jeżeli pułapka potrafi nas oszukać... Ś Nie rozumiem, do czego zmierzasz Ś powiedział Grundy. Ś Ten tryton wypełni swoje zadanie. Ś Ten tryton myśli, że zna swoje zadanie. Spójrz! Ś I Dor przykucnął nad wodą i powiedział do niej: Ś Pójdę z tobą o zakład, wodo, że nie potrafisz naśladować mojego głosu. Ś Taak? Ś odpowiedziała woda głosem zupełnie podobnym do Dora. Ś Jak na początkującą zupełnie dobrze. Ale nie potrafisz tego zrobić jednocześnie w kilku miejscach. Ś O tym myślisz? Ś zapytała woda głosem Dora z dwóch przeciwnych kierunków. Ś Jesteś lepsza niż sądziłem! Ś przyznał Dor smutnym głosem. Ś Ale prawdziwym wyzwaniem dla ciebie będzie zrobienie tego tak, aby osoba trzecia nie potrafiła powiedzieć, który głos jest mój, a który twój. Jestem pewien, że tego trytona nie potrafiłabyś oszukać. Ś Tego tam, wymoczka? Ś dopytywała się woda. Ś O co chcesz się założyć, osesku wieloryba? Ś Ta woda uważa cię za rodzaj ryby Ś wymruczał Grundy. Dor zastanowił się. Ś Właściwie to nie mam niczego, co byłoby cenne dla ciebie. Chociaż nie Ś mam coś! Nie możesz rozmawiać z innymi ludźmi, ale i tak pragniesz wykazać w jakiś sposób swoją dzielność. Możesz zrobić to za pomocą tego krążka Ś podniósł krążek, pokazując obydwie jego strony: „PRZECHODZĄCY/UKARANY". ŚZobacz, on mówi, co 35 możesz zrobić z intruzami. Możesz błysnąć nim znad powierzchni. Będzie to groźne ostrzeżenie. Ś Zgoda! Ś przystała woda chciwie. Ś Ukryjesz się i jeżeli trójzębny podąży za moim głosem, zamiast za twoim, wygrywam. Ś Dobrze Ś zgodził się Dor. Ś Naprawdę nie chciałbym utracić przedmiotu takiej wartości, ale nie sądzę, bym go przegrał. Odciągnij trytona, a ja ukryję się pod twoją powierzchnią. Jeżeli nie znajdzie mnie, nim się utopię, krążek jest twój. Ś Hej, jest jakiś słaby punkt w tym rozumowaniu Ś zaprotestował Grundy. Ś Jeżeli utoniesz... Ś Halo, rybi ogonie Ś krzyknął jakiś głos z odległej części fosy. Ś Jestem pełzaczem z dżungli, tu jestem! Tryton, który przypatrywał się poczynaniom Dora bez zainteresowania, zatoczył koło. Ś Następny? Dor tymczasem wśliznął się do wody, zaczerpnął powietrza i zanurkował pod powierzchnię. Płynął szybko, czując zimne fale. Nie zaatakował go żaden tryton. Kiedy płuca boleśnie zmusiły go do otwarcia ust, odnalazł w fosie wewnętrzny mur i wystawił głowę. Zaczerpnął powietrza. To samo zrobił Grundy, dalej trzymający się jego pleców. Tryton nadal miotał się po całej fosie, podążając za fałszywym głosem. Ś Tutaj, rekini pysku! Nie! Tutaj, rybi pomiocie! Oślepłeś, rybiogłowy?! Dor wysunął się. Ś Bezpieczny! Ś krzyknął. Ś Wygrałaś,- foso. Oto nagroda! Bardzo bolesna to dla mnie strata, ale z pewnością jeszcze mi go pokażesz. Cisnął krążek do wody. Ś Kiedy zechcesz, pijawcu Ś odpowiedziała zadowolona woda. Znaczenie tego komentarza dotarło do niego poniewczasie. Pija-wiec był rodzajem dużej ryby mającej skłonność do przyssawania się do nóg pływaków. Miał nadzieję, że tutaj ich nie było. Zwodnicze głosy ucichły. Tryton rozejrzał się dookoła i ze zdziwieniem dostrzegł Dora. Ś Jak to zrobiłeś? Ścigałem cię po całej fosie! Ś Tak było Ś zgodził się Dor. Ś Naprawdę straciłem oddech. Ś Jesteś Magiem, czy kimś w tym rodzaju? Ś To właściwe określenie. Ś Ach Ś powiedział tryton i odpłynął tracąc zainteresowanie jego osobą. Czekało go kolejne wyzwanie. Pomiędzy fosą a zamkowym murem znajdowała się wąska kamienna krawędź. Dor nie dostrzegł widocznego wejścia do zamku. 36 Ś Zawsze tak jest Ś wymądrzał się Grundy. Ś Ślepy mur. Nieożywiona przeszkoda. Ale najgorsze zawsze jest w środku. Ś Dobrze wiedzieć Ś powiedział Dor czując zimno, które niekoniecznie spowodowane było przemoczonym ubraniem. Zaczął doceniać ogrom wyzwania, które rzucił mu Król. Na każdym etapie zmuszony był zadawać sobie pytanie dotyczące jego możliwości oraz motywacji: czy ryzyko i wysiłek warte były końcowej nagrody? Nigdy wcześniej nie podjął się tak wielkiego wyzwania. Wobec przeciwzakleć blokujących informacje musiał zastosować własną magię przemyślnie, tak jak w fosie. Może musiał zdać egzamin męskości Ś ale wolałby poćwiczyć to w bezpiecznym domu. Mimo wszystko był tylko chłopcem. Nie miał postury ani mięśni mężczyzny i z pewnością brakowało mu odwagi. Na dodatek znajdował się tutaj Ś i lepiej zrobi, jeśli wydostanie się z fosy, gdyż tryton mógłby utrudnić mu odwrót. Postura i mięśnie. Ta myśl pojawiła się podstępnie. Gdyby dzięki jakiejś magii mógł stać się większy i silniejszy od ojca i potrafił władać mieczem, wtedy ogr nie musiałby osłaniać go w powrotnej drodze. I skończyłyby się jego problemy. Nigdy już nikogo nie przechytrzy ani nie użyje sztuczek, by zwieść trytona, nie wywoła sprzeczki z płytą... Ale to tylko pobożne życzenie. Nigdy nie będzie takim mężczyzną, nawet kiedy dorośnie. W pełni dorosły Ś zamruczał wyczuwając w tym nieprzyjemną dwuznaczność. Może będzie mógł pomóc zombi! Okrążył jeszcze raz mur. Odkrył w załomach wykusze, gdzie rosły smrodliwe chwasty, skunksokapusty, trujący bluszcz, który upuścił kroplę połyskującej trucizny. Lecz Dor zdołał się uchylić. Kropla spadła na kamienną krawędź i wyżłobiła w niej dziurę. Następny wykusz ukrywał igłowy kaktus, jedno z najgorszych roślinnych zagrożeń. Dor wyminął go pośpiesznie, żeby nie pozwolić tej perwersyjnej roślinie naszpikować się pociskami igieł. Ś Wspiąłeś się po murze ze szkła? Ś dopytywał się sceptycznie Dor przyglądając się gładkiemu murowi. Nie był dobrym wspinaczem, a nie widział nigdzie uchwytów dla rąk, stopni czy występów. Ś Byłem wtedy golemem Ś konstrukcją ze sznurka i gliny. Nie miało znaczenia czy spadnę. Nie byłem prawdziwy. Byłem tylko kukiełką, która tłumaczyła.z wszystkich języków. Dzisiaj nie mógłbym się wspiąć na taki mur, jestem zbyt prawdziwy, by nie obawiać się o swoje życie. Zbyt dużo do stracenia. Także Dor uświadomił sobie, że mógłby utracić życie. Dlaczego żałował, że nie ma ciała i siły bohatera? Był magiem, prawdopodobnym pretendentem do tronu. Silnych mężczyzn było krocie, magów niewielu. Dlaczego miałby odrzucić to wszystko Ś dla jakiegoś zombie? 37 Potem pomyślał o uroczej Millie. Jeżeli zrobi dla niej coś dobrego, będzie mu wdzięczna. Och, to głupota. Zanosiło się na to, że on też będzie głupcem. Może wynikało to z procesu dojrzewania. Jej talent stanowił seks... Postukał w kamień. Był niepokojąco solidny. Nie znalazł w nim żadnych wgłębień. Macał mur w poszukiwaniu szczelin. Odstępy pomiędzy kamieniami były za małe, by wczepić weń palce. Już wiedział, że wspinaczka jest niemożliwa. Ś Wejście musi być w jednej z tych wnęk Ś powiedział głośno. Ponownie sprawdził wnęki. Niczego nie znalazł. Szkodliwe rośliny wyrastały z kamiennych donic ustawionych na parapetach. Ale nisza igłowego kaktusa wyglądała na głębszą. Rzeczywiście, zakręcała i niknęła w ciemności za kaktusem. Czyżby znalazł przejście?! Musiał teraz znaleźć sposób na przejście obok jednej z najniebezpieczniejszych roślin w Xanth. Igłowe kaktusy miały zwyczaj najpierw strzelać, a dopiero potem myśleć. Prawdopodobnie nawet wikłacz ustąpiłby igłowcowi, gdyby wyrosły obok siebie. Centaur Chester, przyjaciel ojca Dora, wciąż jeszcze nosił blizny od pokłucia, znaczące jego przystojny zad. Dor ostrożnie wysunął głowę zza rogu. Ś Nie sądzę, żebyś miał chęć przepuścić podróżnego? Ś zapytał bez większej nadziei. Igłowiec wystrzelił mu prosto w twarz. Dor zrobił gwałtowny unik, a igły zagwizdały nad fosą. Rozległ się rozwścieczony ryk trytona. który nie lubił, kiedy zaśmiecano jego rezydencję. Ś - Igłowiec mówi nie Ś przetłumaczył niepotrzebnie Grundy. Ś Mogłem to przewidzieć. Jak miał pokonać tę przeszkodę? Nie mógł przepłynąć pod kaktusem, ani dyskutować z nim, ani go wyminąć. W tym ciasnym pomieszczeniu ledwie było miejsce, żeby się przecisnąć. Ś A może złapiesz go na linkę i wyciągniesz na zewnątrz Ś zaproponował bez przekonania Grundy. Ś Nie mamy liny Ś zauważył Dor. Ś Nie mamy też z czego jej zrobić. Ś Znam kogoś, kto posiada talent robienia lin z wody Ś powiedział Grundy. Ś Więc ten ktoś potrafiłby przejść przez tę pułapkę. My nie możemy. A nawet gdybyśmy mieli tę linę, to zostalibyśmy przygwożdżeni igłami, wyciągając stamtąd kaktus. Ś Nie. Gdybyśmy wrzucili go prosto do fosy. Dor zaśmiał się do takiej myśli. Potem spoważniał. Ś Czy moglibyśmy zrobić jakąś osłonę? Ś Nie ma z czego. Tak samo jak z tą liną. Ten mur jest 38 pozbawiony wszystkiego. Jeżeli kaktus nie lubi wody, moglibyśmy go ochlapać. Ś Może bez niej żyć, ale bardzo ją lubi Ś powiedział Dor. Ś Za każdym razem kąpie się w deszczu. Przynajmniej dopóki ulewa nie wywołuje powodzi. Chlapanie nie zda się na nic, chyba że... Ś przerwał i zastanowił się Ś chyba że nachlapiemy tutaj tak dużo wody, że wypłukalibyśmy ziemię z donicy kaktusa, obnażyli korzenie... Ś Jak? Dor westchnął. Ś Nie dokonamy tego bez wiadra. Nie jesteśmy zupełnie przygotowani do poradzenia sobie z tym kaktusem. Ś Tylko ognisty kaczor mógłby sobie z nim poradzić. Te rośliny nie lubią ognia; opala im igły. Potem nie mogą walczyć, dopóki nie wyrosną im nowe. A to wymaga trochę czasu. Ale nie mamy ognia. Czasami żałuję, że nie władasz fizyczną magią, Dor. Gdybyś mógł, wyciągając palce, sparaliżować, ogłuszyć albo spalić... Ś Wtedy Dobry Mag ustawiłby innego rodzaju pułapki wokół zamku i wówczas takie talenty byłyby bezużyteczne. Magia to nie wszystko, trzeba posłużyć się własnym mózgiem. Ś Jak mózg może powstrzymać igłowca od igłowania? Ś dopytywał się Grundy. Ś Ta roślina nie jest mądra, można z nią pertraktować. Ś Kaktus nie jest mądry Ś powtórzył Dor. Zaczai mu świtać jakiś pomysł. Ś Więc nie mógłby nas złapać, to oczywiste. Ś O czymkolwiek mówisz, to wcale nie jest dla mnie oczywiste Ś stwierdził golem. Ś Twoim talentem jest tłumaczenie. Czy potrafisz mówić również językiem kaktusa? Ś Oczywiście. Ale co to ma wspólnego z... Ś Przypuśćmy, że powiemy mu, że jesteśmy dla niego niebezpieczni Ś że jesteśmy ognistymi salamandrami zdolnymi do spalenia go doszczętnie? Ś Nie uda się. Może i przestraszy się Ś ale wypali pociskiem z igieł, żeby zabić salamandrę, zanim ta zdoła się do niego zbliżyć. Ś Hmm. Tak. Ale może jest coś, co nie byłoby groźbą, ale mimo to stanowiło pewne zagrożenie? Może ognisty człowiek? Na spacerze? Grundy rozważył to. Ś Mogłoby poskutkować. Ale jeżeli nie... Ś To koniec Ś dokończył Dor. Ś Staniemy się poduszkami na igły-Obydwaj obejrzeli się na fosę. Tryton obserwował ich czujnie. Ś On albo poduszki na igły Ś powiedział golem. Ś Chciałbym, żebyśmy-byli herosami, a nie golemem i chłopcem. Nie jesteśmy przygotowani do tej próby. 39 Ś Im dłużej tu stoimy, tym bardziej jestem przerażony Ś przyznał się Dor. Ś Zabierajmy się do dzieła, zanim się rozpłaczę Ś dodał Ś choć niezupełnie chciał, żeby tak to zabrzmiało. Grundy jeszcze raz spojrzał na igłowy kaktus. Ś Kiedy byłem golemem, prawdziwym golemem, taka rzecz jak igłowiec nie mogłaby zrobić mi krzywdy. Nie byłem rzeczywisty. Nie czułem bólu. Ale teraz Ś zbyt jestem przerażony, żeby wiedzieć, co trzeba zrobić. Ś Ja wiem. Przecież to moja wyprawa. Nie musisz brać w niej udziału. Nie wiem, dlaczego ryzykujesz swoim życiem. Ś Ponieważ się troszczę o ciebie, ty durniu! To musiała być prawda. Ś W porządku. Będziesz jedynie tłumaczył to, co powiem, na kaktusowy język. Zdenerwowany Dor poszedł powoli w kierunku roślinnego potwora. Ś Powiedz coś! Powiedz coś! Ś krzyczał Grundy, kiedy igłowiec wyraźnie zamierzył się na nich, gotowy do przebicia ich igłami. Ś Jestem ognistym człowiekiem Ś powiedział niepewnie Dor. Ja... jestem zrobiony z ognia. Wszystko, czego się dotknę Ś spala się na wiór. A to jest mój ognisty pies, Grundy-mruk. Właśnie zabrałem mojego gorącego psa na spacer, właśnie spacerujemy sobie żując ogniste suchary. Uwielbiamy ogniste suchary! Grundy wykonał serię drapnięć i gwizdów, aż poruszyły się naprężone igły. Wydawało się, że igłowiec słucha: w tej chwili igły jakby zadrżały. Czy to możliwe, że poskutkowało? Ś Chcemy się jedynie przejść Ś ciągnął Dor Ś nie szukamy kłopotów. Nie lubimy spalać igieł, jeżeli naprawdę nie musimy, ponieważ przypalają się, pękają i naprawdę paskudnie śmierdzą. Ujrzał, jak w czasie tłumaczenia Grundiego niektóre igły się kładą, jakby kuląc ze strachu. Wiadomość dotarła! Ś Nie mamy nic przeciwko kaktusom, dopóki trzymają się swojego miejsca. Niektóre kaktusy są bardzo miłe. Niektóre należą do najlepszych przyjaciół Grundiego... Ś Dor przerwał. Co ognisty pies może mieć wspólnego z kaktusem? Co najwyżej może go obsikać Ś strumieniem ognia. Chyba lepiej nie wspominać o tym. Ś Uff, ognisty pies lubi wąchać kwiaty kaktusów! Niekiedy bardzo nas denerwuje, gdy zdarzy się, że zwęszy jakiś kaktus w pobliżu. A kiedy się denerwujemy, bardzo się rozgrzewamy. Właściwie to spalamy wszystko wokół siebie Ś zdecydował się nie przesadzać, żeby nie utracić wiarygodności. Ś Ale teraz nie jesteśmy zbyt rozgrzani, ponieważ wiemy, że taki miły kaktus nie próbowałby nas użądlić. Tak więc nie musimy spalić żadnych kłopotliwych igieł. 40 Ujrzeli, że kaktus schował igły robiąc tyle miejsca, że mogli przejść, nie dotykając go. Udał się podstęp Dora. Ś Ojej, te ogniste suchary są bardzo smaczne. Czy nie poczęstujesz się, kaktusie? Ś wyciągnął do niego rękę. Kaktus okazał większe zrozumienie niż wikłacz, kiedy ogr Crunch nań zaryczał, toteż od razu schował igły. Dor natychmiast prześliznął się obok kaktusa, rozglądając się za wyjściem z niszy. Lecz nadal znajdował się w zasięgu igłowca, więc nie przestał mówić. Gdyby roślina połapała się, że użył fortelu, mogłaby się okropnie rozgniewać. Ś Bardzo miło było cię poznać, kaktusie. Jesteś naprawdę ostrym stworzeniem. Różnisz się zupełnie od tego, którego spotkałem pewnego dnia. Ów głupi kaktus-próbował wpakować mi igły w plecy. Obawiam się, że rozgniewałem się wtedy, a irytacja wywołuje wielkie gorąco. Zapaliłem się jak zraniona salamandra, wróciłem i ścisnąłem tak biednego kaktusa, aż wszystkie jego igły zajęły się ogniem. Ślady poparzeń jeszcze są widoczne, ale szczęśliwy jestem, iż mogę powiedzieć, że prawdopodobnie przeżyje. Na szczęście był to dzień deszczowy, padało, więc mój ogień ugotował jedynie zewnętrzną warstwę, zamiast spalić całą roślinę. Żałuję, że to zrobiłem; naprawdę uważam, że kaktus wystrzelił swoje igły tylko przypadkiem. Jakoś się tak wyśliznęły. A ja po prostu nie mogę się powstrzymać, kiedy się rozgrzeję. Dor znalazł się za zakrętem i już nie znajdował się w polu widzenia igłowca. Wtedy oparł się o ścianę czując, że za chwilę zemdleje. Tłumaczenie Grundiego dobiegło końca. Ś Jesteś najlepszym kłamcą, jakiego kiedykolwiek spotkałem Ś wyraził swój podziw. Ś Jestem najbardziej przerażonym kłamcą, jakiego widziałeś! Ś Tak. Sądzę, że kłamstwo wymaga praktyki. Łgałeś tak wspaniale, ledwie mogłem zdzierżyć, wysłuchując tych bezczelnych kłamstw! Ale wiedziałem, że jeżeli wybuchnę śmiechem, zostaniemy naszpikowani igłami! Dor zastanowił się nad tym, co powiedział Grundy. Rzeczywiście osiągnął zwycięstwo, posługując się kłamstwem. Czy tak powinno być? Wątpił. Uczynił w myślach postanowienie: żadnych więcej kłamstw. Chyba, że będzie to absolutnie konieczne. Jeżeli czegoś nie osiągniemy uczciwie, nie warto o to zabiegać. Ś Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, jakim jestem tchórzem Ś powiedział Dor nieznacznie zmieniając temat. Ś Nigdy nie dorosnę. Ś Ja także jestem tchórzem Ś pocieszył go Grundy. Ś Nigdy nie byłem tak przestraszony, odkąd stałem się prawdziwy. Ś Jeszcze jedno wyzwanie Ś najgorsze. Chciałbym być prawdziwym mężczyzną i mieć jego odwagę. Ś Ja też Ś zgodził się golem. 41 Korytarz kończył się zwykłymi drzwiami z klamką. Ś Wchodzimy, gotowi lub nie Ś wymruczał Dor. Ś Nie jesteście gotowi Ś odpowiedziały drzwi. Dor zignorował je. Nacisnął klamkę i drzwi się otwarły. Za drzwiami było małe pomieszczenie wyłożone piórami rajskich ptaków. Przed nimi stała kobieta o nadzwyczajnym wyglądzie. Ubrana była w krótką suknię, wykładane klejnotami sandałki. obszerną chustę i importowane z Mundanii ciemne okulary. Ś Witajcie mili goście Ś powiedziała oddychając w ten sposób, że Dor wlepił wzrok w jej dekolt, z którego wyłoniły się kuszące wypukłości. Ś A, dziękujemy Ś powiedział zakłopotany Dor. Czy była to najgorsza z wszystkich pułapek? Nie musiał być dorosłym mężczyzna. żeby zrozumieć, że stanął w obliczu największego niebezpieczeństwa. Niewielu mężczyzn uniknęłoby takiej zasadzki. Ś Jest w niej coś, co mi się nie podoba Ś szepnął mu Grundy do ucha. Ś Skądś ją znam. Ś Chodź, niech ci się przyjrzę Ś powiedziała kobieta podnosząc rękę do okularów. Spojrzenie Dora oderwało się od jej piersi i powędrowało ku twarzy. Jej włosy zaczęły się poruszać pod chusta. jakby wiodły własne życie. Grundy zamarł. Ś Zamknij oczy! Ś krzyknął. Ś Teraz ją poznaję! Te wężowe loki Ś to Gorgona! Dor natychmiast zamknął oczy. Odskoczył do tyłu. próbując wycofać się z pokoju, zanim jakiś przypadek spowoduje, że niechcuc\ otworzy oczy. Wiedział, kim była Gorgona: jej spojrzenie zamieniało mężczyzn w kamień. Dor potknął się o schodek i runął jak długi. Wyrzucił ręce. żeby osłonić twarz, ale oczu nie otworzył. Wylądował z hukiem na ziemi, ale powieki dalej miał zaciśnięte. Usłyszał szelest sukni w pobliżu. Ś Nie! Ś krzyknął. Ś Nie chcę zamienić się w kamień! Ś Nie zamienisz się w kamień. Skończyły się pułapki; pokonałeś wszystkich strażników broniących drogi do zamku Dobrego Maga Humpfreya. Nikt tutaj nie zrobi ci krzywdy. Westchnęła bardzo kobieco. Ś Golemie, popatrz na mnie. Potem upewnisz swojego przyjaciela. Ś Ja też nie chcę być kamieniem! Ś sprzeciwił się Grundy. Ś Miałem za dużo kłopotów, żeby stać się prawdziwym, by stracić swoją postać. Widziałem, co stało się z tymi wszystkimi mężczyznami, których twoja siostra Syrena zwabiła na waszą wyspę. 42 Widziałeś także, jak Dobry Mag zneutralizował mnie. Teraz nie stanowię zagrożenia. To racja! On ale skąd mam wiedzieć, że zaklęcie nadal działa? To było tak dawno temu... Ś Weź to lusterko i popatrz najpierw na mnie przez odbicie - -powiedziała. Ś Potem będziesz wiedział. Ś Nie potrafię utrzymać tak wielkiego lustra! Mam zaledwie kilka cali...! Dor, zamierzam na 'nią spojrzeć. Jeżeli zamienię się w kamień, będziesz wiedział, że nie można jej ufać. Ś Grundy, nie... Ś Już" to zrobiłem Ś powiedział z ulgą golem. Ś Wszystko w porządku, Dor, możesz patrzeć. Grundy nigdy go nie oszukał. Dor zacisnął zęby i szeroko otworzył oczy. Zobaczył oświetlony pokój i stopę Gorgony. Była to bardzo ładna stopa z fluoryzującymi paznokciami, zakończona kształtnymi kostkami. Zabawne, że nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na kostki! Podniósł się na kolana i dłonie, a jego wzrok wędrował wzdłuż cudownie ukształtowanych nóg aż do brzegu sukni, dopasowanej i lekko przeźroczystej, że odsłaniała zarys nóg aż do... ale dosyć tego podglądania. Zmusił swoje niechętne oczy, by uniosły się w górę wzdłuż zarysów jej ciała, aż ujrzał jej głowę. Włosy miała teraz nie związane. Tworzyły masę syczących małych węży. Były urocze i zarazem przerażające. Ale twarz Ś była nicością. Po prostu próżnią, jakby głowa była pustym balonem z usuniętą twarzą. Ś Ale... ale widziałem wcześniej twoją twarz, całą za wyjątkiem oczu... Ś Widziałeś maskę na mojej twarzy Ś powiedziała podnosząc ją z podłogi. Ś I te ciemne okulary. Nigdy nie istniała nawet szansa, żebyś spojrzał w moją prawdziwą twarz. Ś A więc to tak. Zatem dlaczego...? Ś Żeby cię przestraszyć, gdyby zabrakło ci odwagi do zrobienia tego. co konieczne, by dotrzeć do Dobrego Maga. Ś Po prostu zamknąłem oczy i uciekałem Ś powiedział Dor. Ś Ale uciekałeś w przód, nie do tyłu. Tak robił. Nawet przerażony nie poddał swojej wyprawy. Albo biegł gdziekolwiek, wybierając jedynie przypadkowy kierunek? Nie miał pewności. Zastanowił się znowu nad Gorgoną. Teraz, kiedy przestała go już przerażać jej pusta twarz, wydała mu się dość atrakcyjna. Ś Ale... co Gorgona ma tutaj do roboty? Ś Muszę odsłużyć rok w zamian za Odpowiedź na Pytanie, 7. którym zwróciłam się do Dobrego Maga. Potrząsnął głową, próbując to zrozumieć. 43 Ś Jeżeli mogę zapytać, jakie jest twoje Pytanie? Ś Zapytałam Dobrego Maga, czy ożeni się ze mną. Dor zakrztusił się. Ś On Ś on zmusił cię Ś do odsłużenia za to zapłaty'.' Ś O tak. On zawsze żąda rocznej służby lub jej równowartości. To dlatego tak wiele magicznych istot strzeże jego zamku. Para się tym interesem od jakiegoś stulecia. Ś Wiem o tym wszystkim. Ale twoje Pytanie było innego rodzaju... Wydawało się, że uśmiech pojawił się na jej niewidzialnej twarzy. Ś Nie ma wyjątków. Może odstępuje od tej zasady tylko na rozkaz Króla. Mnie to nie przeszkadza. Wiedziałam, co mnie czeka, kiedy tu przyszłam. Wkrótce dobiegnie końca rok mojej służby i otrzymam Odpowiedź. Grundy potrząsnął małą głową. Ś Myślałem, że stary gnom jest trochę pomylony. Ale to... on jest szaleńcem! Ś W żadnym wypadku Ś powiedziała Gorgona. Ś Mogłabym być dobrą żoną Humfreya i zadbać o jego interesy. Może i jest stary, ale nie jest martwy i potrzebuje... Ś Myślałem o zmuszaniu cię do rocznej służby. Dlaczego po prostu nie poślubi cię? Miałby służącą na całe życie! Ś Chcesz, żebym zadała mu drugie Pytanie i odsłużyła następny rok za Odpowiedź? Ś zapytała. Ś O, nie. Byłem po prostu ciekaw. Naprawdę nie rozumiem Dobrego Maga. Ś Ty i wszyscy inni! Ś zgodziła się z wymuszonym uśmiechem. Dor poczuł sympatię do tej zgrabnej kobiety bez twarzy. Ś Ale powoli uczę się jego sposobów. Zadałeś właściwe pytanie: będę musiała to przemyśleć i możliwe, że sama znajdę odpowiedź. Jeżeli chce moich usług, dlaczego ustanowił je na rok, kiedy łatwo mógł mieć je na stałe? Jeżeli nie chce moich usług, dlaczego nie wyśle mnie do strzeżenia fosy lub gdzieś, gdzie nie będzie zmuszony widywać mnie codziennie? Musi istnieć jakaś przyczyna. Ś Podrapała się po głowie powodując, że kilka węży zasyczało ostrzegawczo. Ś Dlaczego chcesz go poślubić? Ś zapytał Grundy. Ś Jest takim starym gnomem, który nie jest wart kobiety, szczególnie tak ładnej. Ś Kto powiedział, że chcę wyjść za niego? Grundy, jak rzadko, zareagował z opóźnieniem. Ś Jasne, że ty... twoje Pytanie... Ś To dla informacji, golemie. Kiedy będę wiedziała, czy mnie poślubi, będę w stanie zadecydować, czy powinnam to zrobić. To trudna decyzja. 44 Ś Zgadza się Ś powiedział Grundy. Ś Król Trent musiał napracować się podobnie, zanim poślubił Królową Iris. Ś Czy to jest...? Ś zapytał zaintrygowany Dor. Ś Tak, myślę, że tak. Zrozum, on jest pierwszym mężczyzną związanym ze mną bez... no wiesz Ś skinęła głową w kierunku kąta. Stał tam posąg mężczyzny wyrzeźbiony pięknie w marmurze. Ś Czy to jest...? Ś zapytał zaalarmowany Dor. Ś Nie. Naprawdę jestem posągiem Ś odparł kamień. Ś Piękną, oryginalną pracą rzeźbiarską. Ś Humfrey nie pozwala mi na żadne prawdziwe rozmowy Ś powiedziała Gorgona. Ś Nawet o dawnych czasach. Jestem tu, żeby rozpoznać głupców lub tchórzy o zajęczym sercu. Mag nie udziela Odpowiedzi tchórzom. Ś Zatem mi nie odpowie Ś stwierdził smutno Dor. Ś Byłem tak przestraszony... Ś Nie, to nie jest tchórzostwo. Dążyć do celu i dokonać tego, co musi być zrobione Ś to prawdziwa odwaga. Ten, kto nie odczuwa strachu, jest głupcem. A kto pozwala, by rządził nim strach, jest tchórzem. Nie jesteś ani głupcem, ani tchórzem. ML'szę pochwalić i ciebie, golemie. Nigdy nie opuściłeś swojego przyjaciela i byłeś skłonny zaryzykować twoje cenne, czujące ciało, żeby mu pomóc. Myślę, że Mag odpowie. Dor rozważył to. Ś Z pewnością nie czuję się odważny Ś powiedział w końcu. Ś Po prostu ukryłem twarz w dłoniach. Ś Przyznaję, że wypadlibyście lepiej w moich oczach, gdybyście stawili mi czoła bez wahania, z zamkniętymi oczami Ś powiedziała. Ś Lub skwapliwie skorzystali z lustra. Trzymamy kilka podręcznych zwierciadeł dla tych, którzy odważą się na to. Ale ty jesteś tylko chłopcem. Kryteria nie są aż tak surowe. Ś Ach tak Ś zgodził się Dor, wciąż nie usatysfakcjonowany. Ś Powinieneś był widzieć mnie, kiedy tu przyszłam Ś powiedziała ciepło. Ś Byłam tak przerażona, zakryłam twarz Ś dokładnie tak, jak ty to zrobiłeś. Ś Gdybyś nie zakryła twarzy, zamieniłabyś każdego w kamień Ś podsumował Grundy. Ś To też Ś zgodziła się. Ś Powiedz Ś domagał się Grundy. Ś Minęło dwanaście lat od czasu, kiedy spotkałaś Dobrego Gnoma. Byłem tam, pamiętasz? Jak to się stało, że właśnie teraz zadałaś swoje Pytanie? Ś Opuściłam moją wyspę w Czasach bez Magii Ś odparła szczerze. Ś Wtedy to przestała działać magia w całym Xanth. A magiczne stworzenia umierały lub przeobrażały się w mundańskie 45 i wszystkie te stare czary nie działały. Nie wiem, dlaczego tak się działo... Ś Ja wiem Ś powiedział Grundy. Ś Ale nie wolno mi o tym mówić. Mogę cię tylko zapewnić, że to się już nie zdarzy. Ś Wszyscy moi dawni konkurenci wrócili do życia, wielu awanturników i trolli. Straciłam zupełnie głowę i uciekłam. Bałam się, że wyrządzą mi krzywdę. Ś Była to realna obawa Ś stwierdził Grundy. Ś Kiedy poszli cię szukać i nie znaleźli, wrócili do Wioski Magicznego Pyłu, skąd pochodziła większość z nich, i sądzę, że tam pozostali. Wiele spragnionych kobiet mieszka w tej wiosce. Przecież cały czas żyły bez mężczyzn. Ś Ale, kiedy magia zaczęła działać znów w Xanth, moja twarz została uwolniona od zaklęcia Maga. Jednorazowy czar działa krótko. Wiele zaklęć działa podobnie, wliczając moje własne. Odzyskałam więc swoją twarz i Ś no wiesz... Dor wiedział. Znów zaczęła zaklinać w posągi posągi. Ś Wtedy już zdawałam sobie sprawę, co się dzieje Ś ciągnęła dalej. Ś Byłam bardzo naiwna, żyjąc na mojej odosobnionej wyspie, ale uczyłam się. Więc przypomniałam sobie, co Humfrey mówił o Mundanii, gdzie nigdy nie istniała magia. Z pewnością, na tamtym lądzie musi być silne przeciwzaklęcie! Ś pomyślałam i pojechałam tam. Miał rację. Byłam tam normalną dziewczyną. Myślałam, że nigdy nie zniosę tęsknoty za Xanth, ale Czas bez Magii udowodnił, że mogłabym znieść rozłąkę z ojczyzną. I kiedy spróbowałam żyć na wygnaniu, udało mi się. Było to dziwne i zabawne, i nie tak złe, jak się obawiałam. Ludzie zaakceptowali mnie, a mężczyźni Ś czy wiecie, że nigdy nie całowałam się z mężczyzną w Xanth? Dor zbyt był zawstydzony, żeby odpowiedzieć. Sam nigdy nie całował żadnej kobiety oprócz matki, która oczywiście się nie liczyła. Przelotnie pomyślał o Millie. Gdyby... Ś Ale po pewnym czasie zaczęłam tęsknić za Xanthem Ś kontynuowała. Ś Za magią, za czarodziejskimi stworzeniami Ś wiecie, że tęskniłam nawet za wikłaczami? Jeżeli rodzisz się wśród magii, nie możesz jej po prostu porzucić, to część twojego istnienia. Więc musiałam wrócić. Ale to oznaczało Ś sami rozumiecie Ś więcej posągów! Więc udałam się do zamku Humfreya. Wiedziałam, że jest Dobrym Magiem Ś chociaż wcale nie powiedział mi o tym, kiedy się poznaliśmy! Wiedziałam i to, że nie jest przystępny, i byłam zdenerwowana. Wiedziałam, że gdybym chciała żyć z mężczyzną w Xanth, musiałby być podobny do niego. Musiałby być kimś, kto ma moc zneutralizowania mojego talentu. W końcu zdecydowałam się dotrzeć do jego siedziby. Ś Czy nie miałaś kłopotów z dotarciem do zamku? 46 Ś O tak! To było okropne. Fosy strzegł wówczas mgłoróg. Znalazłam łódkę, ale za każdym razem, kiedy próbowałam przepłynąć, ten magiczny róg wybuchał takimi kłębami mgły, że nie widziałam niczego i łódka zataczała koło, i wracała do brzegu. A przecież to była magiczna łódka, trzeba było nią sterować, inaczej wracała z powrotem do nabrzeża. Wszystko zakrywała mgła, a moje włosy syczały tak okropnie. Nie znoszą takich przeciwności. Jej włosy rzeczywiście składały się z wielkiej ilości węży. Były nawet dość miłe teraz, kiedy przyzwyczaił się do nich. Ś Więc jak przedostałaś się przez fosę? Ś Zmądrzałam w końcu. Pokierowałam łódkę prosto na mgłoróg, nie zwracając uwagi na to, jak groźnie wygląda. Przypominało to przepływanie wodospadu! Kiedy dotarłam dq rogu Ś znalazłam się po drugiej stronie. Ponieważ on tkwił wewnątrz, nie na zewnątrz. Ś Ouu Ś nadchodzi gnom Ś powiedział Grundy. Och, muszę wracać do pracy! Ś powiedziała Gorgona, szybko wybiegając z pokoju. Ś Byłam w środku prania, kiedy przyszliście: on zużywa tyle skarpetek! Odeszła. Ś Gnomy naprawdę mają duże, brudne stopy Ś stwierdził Grundy. Ś Przypominają pod tym względem gobliny. Dobry Mag Humfrey wszedł. Rzeczywiście podobny był do gnoma: stary, pokrzywiony i mały. Miał duże stopy, bose i rzeczywiście brudne. Ś Czy nie ma czystej pary skarpet w całym tym zamku! Ś gderał. Ś Dziewczyno, jeszcze nie zrobiłaś prania? Prosiłem o to godzinę temu! O, Dobry Magu... Ś powiedział Dor ruszając ku niemu. Ś Pranie skarpetek nie jest zbyt skomplikowaną rzeczą Ś ciągnął rozzłoszczony Humfrey. Ś Nauczyłem ją czyszczącego zaklęcia. Rozejrzał się dookoła. Ś Gdzie jest ta dziewczyna? Czy ona uważa, że cała Kraina Xanth zrobiona jest z kawałka kamienia, czekającego dla jej wygody? Ś O, Dobry Magu Humfreyu Ś powtórzył Dor. Ś Przyszedłem, żeby zapytać... Ś Nie wytrzymam ani minuty dłużej bez moich skarpetek! Ś powiedział Humfrey siadając na schodku. Ś Już nie jestem bosono-gim chłopcem, a nawet kiedy nim byłem, nosiłem buty. Kiedyś rozsypałem swędzący proszek i teraz dostaje się pomiędzy palce. Jeżeli ta głupia dziewczyna nie... Ś Hej, stary gnomie! Ś wrzasnął ogłuszająco Grundy. Humfrey popatrzył na niego spode łba. Ś A, witaj Grundy! Co ty tu robisz? Czyż nie wyjawiłem ci, jak stać się prawdziwym człowiekiem? 47 Ś Jestem prawdziwy Ś powiedział Grundy. Ś Mówię twoim językiem, bo taki jest mój talent. Przybyłem z moim przyjacielem Dorem i pokazuję mu, w jaki sposób przyciągnąć uwagę Maga. Ś Dor nie musi zwracać na siebie uwagi Maga. Sam jest Magiem. Musi udać się na wyprawę, ażeby odkryć sekret przywrócenia zombi życia, by uszczęśliwić duszycę Millie. Oprócz tego nie jestem odpowiednio ubrany. Moje skarpetki... Ś Do cholery z twoimi skarpetkami! Ś krzyknął Grundy. Chłopiec przebył całą tę drogę, żeby zapytać cię. jak odkryć ten sekret. i musisz dać mu odpowiedź. Ś Do cholery, nie wcześniej niż założę czyste skarpetki! Nie chciałbym, żeby śmierć zaskoczyła mnie w brudnych skarpetkach. Ś W porządku, gnomie! Pójdę i przyniosę ci te skarpetki Ś obiecał Grundy. Ś Poczekaj tutaj i porozmawiaj z Dorem, dobrze? zeskoczył ze schodka i wybiegł z pokoju. Ś O, przepraszam Ś zaczął Dor z wahaniem. Ś Faktem jest, że jesteś kandydatem na przyszłego Króla Xanth. Właściwie mógłbym cię obciążyć zwyczajową zapłata za Odpowiedź. ale mogłoby to zostać poczytane za grubiaństwo, gdybyś został Królem, zanim umrę. Oczywiście, nikt nie może być absolutnie pewien swojej przyszłości. Teksty historyczne dotyczące przyszłości bywają w takim samym stopniu nieprecyzyjne, jak historyczne teksty dotyczące przeszłości niewiarygodne. Ale po co ryzykować? Jesteś pełnym Magiem o należnych prawach i o mocy tak potężnej jak moja i masz podobny charakter jak ja. Po jakimś czasie twoja wiedza dorówna mojej. Wykorzystasz ją w zmaganiach z kolegami Magami. A zresztą, gdybym zażądał od ciebie rocznej służby, mogłoby to w pewien sposób zagrozić twojemu ojcu Binkowi. On bardzo troszczy się o ciebie i takie posunięcie byłoby nierozumnym błędem. Przypominam sobie, jak usiłowałem zgłębić jego talent, i wówczas niewidzialny gigant przemaszerował obok, groźniejszy nawet niż ogr, i prawie zburzył zamek. W tym przypadku nie mogę i tak dostarczyć ci pełnej Odpowiedzi, gdyż teksty, w .których zawarta została przyszłość, są niejasne. Zdaje się, że inny Mag zna całą Odpowiedź, ale ukrywa ją w celach handlowych. Czy jesteś w stanie potargować się? Ś Ja, hm... Ś wybełkotał Dor. Wydawał się ogłuszony słowami Dobrego Maga. Historia przyszłości? Królestwo w przewidywanej przyszłości? Tajemniczy talent własnego ojca? Inny Mag? Ś Bardzo dobrze. To, czego potrzebujesz, to Eliksir Przywracania. W zamian chcę uzyskać historyczną informację o krytycznie mglistym, ale ważnym Najeździe na Xanth. Ten Eliksir podobny jest do Eliksiru Uzdrawiającego, który dziś jest dość pospolity, lecz tamten dodatkowo oddziaływuje na zombich. Tylko Mistrz Zombich Czwartej Fali Najazdu zna jego formułę. Czy, gdybym umożliwił ci rozmowę 48 z nim, dostarczyłbyś mi pełnego sprawozdania z twoich przygód w tamtym królestwie? Ś Cz... Czwarta Fala? Ależ... Ś Zatem zgoda! Ś powiedział Humfrey. Ś Złóż podpis na tym druku przeniesienia, o, tutaj, żebym mógł związać mój tekst historycznym zaklęciem. Ś Wcisnął pióro do omdlałej dłoni Dora i podstawił pod nie zapisany pergamin, a Dor prawie automatycznie się podpisał. Ś Jak to dobrze robić interesy z rozsądnym Magiem. O, są w końcu moje skarpety. Najwyższy czas! Ś pojawił się golem uginający się pod olbrzymim ciężarem. Humfrey nachylił się i zaczął wciskać swoje wielkie stopy w skarpetki. Nic dziwnego Ś pomyślał Dor Ś że brudziły się tak szybko! Mag nie kłopotał się z myciem stóp, zanim założył skarpety. Ś Problem z Czwartym Najazdem ludzkich kolonizatorów na Xanth tkwi w tym, że wydarzył się „circa" osiem stuleci temu. Ufam, że historia Xanth jest ci znana? Centaur Ś pedagog podał ci fakty? Dobrze. Więc nie muszę ci przypominać, jak zachowywali się Mun-dańczycy podczas brutalnych Fal podboju: zabijali, rabowali i niszczyli wszystko na swej drodze. Potem nie mieli nic lepszego do roboty, jak osiedlić się i obserwować, jak ich dzieci przesiąkają magią, po czym jakaś nowa Fala barbarzyńców pozbawionych magii napływała i pustoszyła ich wioski. Być może, jakiś najazd trwał przez kilka pokoleń. Najzuchwalszą ze wszystkich Ś z powodów, które teraz są nam nie znane Ś była Czwarta Fala. Żyli wtedy: największy ze starożytnych Magów Ś Król Roogna, który zbudował Zamek Roogna, i jego najgorszy wróg i towarzysz biesiad Ś Mag Murphy oraz Mistrz Zombich, z którym będziesz rozmawiał, a pośród największych Magów pomniejsi jak neo-Czarodziejka Yadne. Nie wiem, jak wydobędziesz tę formułę od Mistrza Zombich. Bowiem żył jak samotnik i był niezbyt towarzyski, tak jak ja. Grundy parsknął ironicznie. Ś Dziękuję ci Ś powiedział Humfrey. Wydawało się, że rozpromienił się od tej zniewagi. Ś Usiądź, Dor Ś o właśnie tam! Dor zbyt był zdezorientowany, żeby protestować i usiadł na ozdobnym dywanie, a Grundy obok niego. Materiał był bogato zdobiony i siedziało się na nim wygodnie. Ś Ale głównym problemem jest dostrojenie czasu. Mistrz Zombich nie może przyjść do ciebie, więc ty musisz pójść do niego. Ażeby tego dokonać, musisz się udać doń „via" arras. Ś Arras? Ś zapytał zdumiony Dor. Ś Arras w Zamku Roogna? Ś Ten sam. Dam ci zaklęcie umożliwiające wejście w żywy obraz. Nie zrobisz tego oczywiście w sposób fizyczny; twoje ciało jest o wiele za duże, by zmieścić się w tej skali. Zaklęcie dostosowuje wielkość do Zamek Roogna 49 rozsądnie proporcjonalnych wymiarów, ale ty jesteś setki razy większy niż ludzie żyjący na arrasie. Animujemy więc ciało jednego z graczy już tam przedstawionych. Będziemy też musieli wydzierżawić na jakiś czas twoje obecne ciało Ś ach, wiem! Mózgo-koral! Winien mu jestem grzeczność, albo to on jest mi winien Ś co to za różnica! Koral zawsze chciał zasmakować śmiertelności. Może animować twoje ciało podczas twojej nieobecności tutaj. W ten sposób nikt się o niczym nie dowie. Golem będzie musiał pomóc ci w utrzymaniu wszystkiego w tajemnicy, oczywiście. Ś Będę czuwał przez cały czas Ś powiedział Grundy z dużym samozadowoleniem. Ś Teraz dywan zaniesie cię do korala, a potem na arras. Nie martw się, zaprogramowałem go. Teraz zjesz coś przed wyruszeniem w drogę. Gorgono! Gorgona szybko przybiegła z trzema fiolkami. Ś Nie myłeś nóg! Ś krzyknęła do Maga wystraszona. Humfrey wziął białą fiolkę z jej ręki. Ś Kazałem jej wcześniej to przyrządzić, więc jeżeli brzuchy wam skamienieją, miejcie do niej pretensje, nie do mnie. Ś Prawie zachichotał, kiedy wręczał zakorkowany pojemniczek Dorowi. Ś Grundy, lepiej wtłocz sobie do głowy zaklęcie. Pamiętaj: składa się z dwóch części Ś żółta umieszcza go w arrasie Ś zielona wprowadza Mózgo-korala do jego ciała. Nie pomyl ich! Ś dał goleniowi dwa małe, kolorowe pakieciki. Ś Czy istnieje inny sposób? Dobrze. Wszystkiego dobrego. Nie dysponuję całym dniem Ś głośno klasnął w dłonie i dywan, na którym siedzieli, wystartował. Zbyt zdumiony, by protestować, Dor uchwycił się brzegu latającego dywanu i mocno się go trzymał. Ś Nie masz czystych nóg Ś usłyszał wymówki Gorgony, kiedy dywan zakręcił się w pokoju i uniósł się do belek stropu. Ś Ale nałożyłem dwa zaklęcia czyszcząco-suszące. Każde na jedną stopę, więc... Dor nie dosłyszał. Dywan wyfrunął z pokoju, przemknął przez kilka innych komnat, zakręcił w narożniku i przechylił się pod ostrym kątem, przebył nie kończące się kręte schody i wystrzelił przez okno wysokiej wieżyczki, którego okiennice niemal podrapały Dorowi skórę na napiętych kostkach. Nagle ziemia znalazła się daleko w dole i nawet zamek Maga wydawał się maleńki. Ś Hej, chyba boję się wysokości! Ś krzyczał Dor. Ś Nonsens Ś pyskował Grundy. Ś Już jesteś na tym dywanie, prawda? Co zamierzasz zrobić? Skoczyć? Ś Nieeee! Ś krzyknął przerażony Dor. Ś Ale mogę łatwo spaść. Ś Wszystko, czego potrzebujesz podczas nudnego lotu, to dob-50 rego jedzenia w brzuchu Ś powiedział Grundy. Ś Otwórzmy teraz tę białą buteleczkę. Ś Nie jestem głodny! Myślę, że mam lęk przestrzeni. Golem wyciągnął korek. Pojawił się przyjemny dymek, zakręcił się i utworzył dwie znakomite kanapki, szklankę pełną mleka z wiosenną pietruszką. Dor musiał wyłapać wszystko, zanim zmiótłby to wiatr. Ś Naprawdę podróżujemy w dobrym stylu! Ś powiedział Grundy wbijając małe ząbki w pietruszkę. Ś Wypij swoje mleko, Dor! Ś Mówisz zupełnie jak Millie. Ale wypił mleko. Było bardzo dobre i oczywiście świeże, prosto od strąka mleczaja, a roślina rosła w czekoladowej glebie. Ś Słyszałem, że w Mundanii wyciskają mleko ze zwierząt Ś zauważył Grundy. To sprawiło, że brzuch Dora zareagował skurczem. W Mundanii rzeczywiście żyli barbarzyńcy. Potem zaczai zjadać kanapkę. Nie miał ochoty, ale musiał ją zjeść, żeby mieć wolne ręce i trzymać się dywanu. Była to kanapka z dżemem i rzepą. Taka, jaką lubił. Na pewno Dobry Mag wybadał jego gusta i przygotował się na przybycie Dora. Druga była z sosem z czerwonego ziemniaka, cokolwiek przypominającym dżem pomarańczowy, ale o wspaniałym smaku. Gorgona miała znakomite wyczucie. Dor pomyślał, że to nikczemne, by zdegradować tak straszliwe stworzenie do roli zwykłej służącej na zamku Maga, zwłaszcza że chciała się odeń dowiedzieć, czy ją poślubi. Czy to nie było zbyt wielkie upokorzenie jak na dorosłą kobietę? Może Mag chciał pokazać, co ją czeka, gdy wyjdzie za niego. Mogło to być ważniejsze od aktualnej Odpowiedzi. Albo też stanowiło część Odpowiedzi? Dobry Mag miał swoje dziwactwa i pokrętnie pojmował rzeczywistość. W oczywisty sposób wiedział wszystko o samym Dorze, a mimo to pozwolił mu przebijać sobie drogę poprzez przeszkody broniące zamku. Dziwaczna fachowość. Dywan skręcił pod kątem prostym przyprawiając Dora o następny zawrót głowy. Mimo to sprawiał wrażenie bezpiecznego. Utrzymywał go pewnie i wygodnie, więc nie mógł się zsunąć, nawet jeżeli był nachylony. Wspaniała magia! Teraz dywan kołował przygotowując się do lądowania Ś ale nie wylądował. Z przerażającą szybkością dał nurka w dół, prosto w kierunku głębokiej szczeliny w ziemi. Ś Gdzie my podążamy? Ś krzyknął przestraszony Dor. Ś Prosto w paszczę wikłacza! Ś odpowiedział Grundy. Ś Dlaczego? Wskazał przed siebie. Po raz pierwszy wydawał się mniej pewny siebie. Ś Racja! Ś zgodziła się tkanina przyspieszając. Wyrastał przed nimi ogromny, wysokopienny wikłacz, którego nawet ogr by się przestraszył. Jego masywny pień wyrastał z dna 51 Rozpadliny, podczas gdy górne macki wystawały ponad jej krawędź. Co za zagrożenie dla podróżnych poszukujących drogi przejścia przez Rozpadlinę! Dywan znowu zakręcił, przyspieszył i musnął czubek drzewa. Macki wikłacza chciwie się wyciągnęły ku pewnej zdobyczy. Ś Czy ta szmata zwiotczała? Ś dopytywał się Dor. Ś Nikt nie wikła się z w pełni rozrośniętym wikłaczem! Ś Oo, duży sfinks mógłby sobie z nimi poradzić Ś sugerował Grundy. Ś Lub stary niewidzialny olbrzym, albo bazyliszek. Dywan jeszcze raz zakręcił rozwiewając Dorowi włosy i wykonał następną szarpiącą nerwy pętlę wokół wierzchołka drzewa. Tym razem macki były gotowe. Uniosły się całą zieloną masą, by go pochwycić. Ś Koniec z nami! Ś krzyczał Grundy zasłaniając oczy. Ś Po co stałem się prawdziwy! Ale dywan prześliznął się tuż pod mackami opadając pionowo wzdłuż nagiego, groźnego pnia wikłacza aż do podstawy. Pośród korzeni wikłacza była mała szczelina w ziemi. Dywan opuścił się prosto w tę szczelinę. Coraz niżej i niżej Ś koszmar wysokości został natychmiast zastąpiony koszmarem głębokości. Dor skulił się w obawie, że lada chwila roztrzaskają się o ściany. Ale dywan wydawał się znać swoją koszmarną drogę. Ani razu nie zawadził o ściany. Pojawiło się trochę światła Ś nieustannie jarzące się ściany. Przed nimi otwierały się i zamykały jaskinia za jaskinią, jawiły się korytarze rozgałęziające się pod wszystkimi kątami. Na dodatek, dywan bezbłędnie mknął wzdłuż zaprogramowanej trasy, w dół, do samych wnętrzności Xanth. Wnętrzności. Dor pożałował, że pomyślał o tym w ten sposób. Wciąż czuł się chory ze zdenerwowania. Ta szalona przejażdżka... Dywan zatrzymał się gwałtownie obok mrocznego podziemnego jeziora. W słabym oświetleniu ciemne głębiny przywodziły na myśl przerażające sekrety kryjące się pod połyskliwą powierzchnią. Dywan wylądował i znieruchomiał. Ś Przypuszczam, że dotarliśmy na miejsce Ś stwierdził Grundy. Ś Ależ tutaj niczego nie ma! Niczego żyjącego Ś powiedział Dor. Ja jes.tem tutaj Ś odezwało się coś w jego umyśle Ś Ja, Mózgo-koral Ś żyję tutaj, poza zasięgiem waszego wzroku, pod jeziorem. Nosisz znak Dobrego Maga i towarzyszy ci golem. Przyszedłeś, żeby spłacić mi dług? Ś Sam dla siebie jestem golemem! Ś zaprotestował Grundy. Ś Już nie jestem golemem. Jestem prawdziwy! 52 Ś Powiedział, że mam wobec niego dług Ś odezwał się podenerwowany Dor. To miejsce było niepokojące i siła tego wewnętrznego głosu była alarmująca. Objawiła się w nim jakaś obca potęga. Był to stwór z klasy Magów, ale nie całkiem ludzki. Ś Myślę... Robię to samo Ś pomyślał głos. Ś Jaka jest twoja propozycja? Ś Gdybyś zechciał animować moje ciało w czasie, gdy mój duch powędruje na arras Ś choć wiem, że jest to niepełne ciało, zaledwie młodzieńcze... Zrobione! Ś odpowiedział Koral. Ś No, to ruszaj z twoim zaklęciem, zaraz będę w tym ciele. Ś O, dziękuję ci. Ja... Ja ci dziękuję. Istnieję od tysięcy lat przechowując śmiertelnych w moim konserwującym jeziorze, sam nie odczuwając ani odrobiny śmiertelności. Teraz nareszcie tego doświadczę. Chociaż przelotnie. Ś Tak. Tak myślę. Wiesz, że będę chciał wrócić z powrotem do mojego ciała, kiedy... Naturalnie. Takie zaklęcia zawsze są samo-ograniczające. Potrwa nie więcej niż dwa tygodnie, nim się odwróci. Wystarczający czas. Ś Samoograniczające? Ś Dor nie wiedział o tym. Jak dobrze, że Dobry Mag obdarzył go takim zaklęciem. Gdyby Dor sam próbował rzucić takie zaklęcie, mógłby na zawsze utknąć w arrasie. Najlepsze były zaklęcia zabezpieczające przed niepowodzeniem. Dywan uniósł się bez ostrzeżenia. Ś Żegnaj, Koralu! Ś krzyknął Dor, ale nie było odpowiedzi. Albo zasięg komunikacji Mózgo-korala był krótki, albo przestał zwracać uwagę. Droga powrotna wyglądała podobnie jak wlot pod ziemię, pełen nie kończących się zakrętów. Jednak teraz Dor czuł się bezpieczniej, a jego żołądek pozostawał mniej więcej na swoim miejscu. Odzyskał ufność w umiejętności planowania Dobrego Maga i uwierzył w umiejętności dywanu. Ledwie mrugnął powieką, a już wystrzelili z wyrwy na łono wikłacza, choć odczuł przypływ mdłości, kiedy macki zadrgały. Dywan jedynie o cale uniknął uścisków macek i pomknął prosto przed siebie wzdłuż dna wyrwy. W wystarczającej odległości od drzewa gładko uniósł się nad Rozpadliną i skierował ku niebu. Tego popołudnia było ono oślepiająco jasne, po mrokach jaskini. Lecieli teraz na północ. Dor spojrzał w dół, próbując wypatrzeć Wioskę Magicznego Pyłu, ale widział jedynie dżunglę. W jednym miejscu wypatrzył ciemne, jakby wypalone pole, ale nie była to wioska. Potem, o wiele za szybko pojawił się Zamek Roogna. Dywan zatoczył 53 nad nim koło, jak to miał w zwyczaju, potem obniżył się i wleciał przez okno do holu i do pokoju z arrasem. Ś To jest pierwsze zaklęcie Ś powiedział Grundy wyciągając żółtą paczuszkę. Ś Nie, poczekaj! Ś krzyknął Dor nagle przestraszywszy się ogromu zadania, którego się podjął. Oczekiwał, że będzie jedynie musiał poszukać jakiegoś ukrytego źródła we współczesnym świecie. A tu stanął wobec o wiele bardziej znaczącego przedsięwzięcia. Rzeczy nie do wiary Ś wejścia w obraz. Ś Potrzebuję trochę czasu, żeby rozprostować nogi, żeby... Ś nie mógł zdecydować się, czy naprawdę jest gotów, by podjąć to wyzwanie. Może... Ale Grundy już rozwinął pakiecik. Żółta mgła rozprzestrzeniła się, nasączając powietrze i tworząc małą chmurę. Ś Nawet nie wiem, które ciało na arrasie... Wtedy rozsnuwająca się mgła otoczyła go ze wszystkich stron. Dor poczuł, jak coś go wciąga, i zaczai spadać, ale nie upadł. Przez moment widział swoje ogłupiałe ciało stojące z boku, z rozwichrzonymi włosami i rozdziawionymi ustami. Potem wielki arras natarł na niego i przeistoczył się w coś ogromnego. Był na nim jakiś robak, ale on także zamazał się. Dor kątem oka dostrzegł fragment utkanej dżungli i muskularnego mężczyznę z olbrzymim mieczem, osaczonego przez... 3. SKOCZEK Osaczony przez gobliny Dor dzierżył ogromny miecz. Gobliny przed nim cofały się wystraszone, gdy się do nich zbliżył. Nigdy wcześniej nie widział żywych goblinów. Były to małe, pokręcone, brzydkie stworzenia z nieproporcjonalnie dużymi głowami, rękami i stopami. Gobliny? Oczywiście, że ich wcześniej nie widział! Niewiele było goblinów na powierzchni Xanth w świetle dziennym. Od stuleci ukrywały się w jaskiniach pod powierzchnią. Obawiały się światła. Ale Ś to już nie była teraźniejszość! To był arras przedstawiający świat sprzed ośmiu wieków. Więc tam mogły żyć gobliny Ś bezczelne, nie bojące się światła. Lecz on sam Ś co z nim? Co to za wspaniałe muskularne ciało? Dor nigdy wcześniej nie doświadczył uczucia takiej siły; potężny miecz wydawał się lekki w jego rękach. Wiedział, że jego prawdziwe ciało nie uniosłoby go nawet oburęcznie. Zatem było to ciało, o jakim marzył! Coś ugryzło go w głowę. Dor trzepnął to ręką z taką siłą, że przez 54 chwilę poczuł się ogłuszony, ale cokolwiek to było Ś zniknęło. Odczuł, jakby zgniótł wesz lub pchłę. Nie posiadał przy sobie żadnego antypchłowego zaklęcia. Tak więc już objawiły się dolegliwości prymitywnego życia. Dżungla otaczała go zewsząd. Wielkie, liściaste gałęzie namacalnie tworzyły gęstą ścianę roślinności. Mniej tu było magicznych roślin niż do tego przywykł. Bardziej przypominały mundańskie drzewa. Właściwie było to logiczne, że Kraina Xanth miała przyrodę bardziej zbliżoną do mundańskiej niż za czasów Dora. Ewolucja Ś nauczał go pedagog Ś sprawiła, że magia ewoluowała w kierunku coraz bardziej magicznych stworzeń, które współzawodniczyły w walce o przeżycie. Kątem oka dostrzegł nagle coś niezwykłego. Odwrócił się i Ś i odkrył, że to nie jego miecz spowodował ucieczkę goblinów. Za nim stał pająk Ś wzrostu człowieka. Dor zapomniał o zaczajonych goblinach i uniósł miecz, rozkoszując się swoją siłą. Był teraz wyćwiczonym wojownikiem, a mięśnie miał rozrośnięte, krzepkie dzięki ćwiczeniom i uzdolnione do walki mieczem Ś co poczytał za szczęśliwy omen, gdyż Dor nie był w tym biegły. Sam posiekałby się na kawałki, gdyby jego nowe ciało nie umiało władać mieczem. Pająk zareagował podobnie. Nie posiadał miecza, ale prawie go nie potrzebował. Miał osiem owłosionych nóg i dwoje olbrzymich oczu Ś nie, czworo oczu, dwa duże i dwa małe Ś nie Ś posiadał przynajmniej sześcioro oczu rozmieszczonych na całej głowie. Z części gębowej wystawały dwa ostre kły, a dwa dolne zęby wystawały na zewnątrz paszczy. Był to najbardziej przerażający potwór, jakiego Dor mógł sobie wyobrazić. W tej chwili przygotowywał się do skoku. Na domiar złego to stworzenie mówiło coś do niego, wydając serię klekotów, które mogły jedynie wyrażać pewnego rodzaju groźbę. Grundy potrafiłby to natychmiast przetłumaczyć Ś ale Grundy był oddalony o osiemset lat do przodu. Uniósł dwie przednie nogi. Chociaż nie miały ani palcówfani pazurów Ś wyglądały przerażająco. I te żuchwy, oczy... Dor wykonał mieczem manewr mylący, zadziwiając samego siebie: jego ciało działało samo, wykorzystując własne doświadczenie. Potwór cofnął się, wściekle świergocząc. Ś Co ten stwór próbuje powiedzieć? Ś zdenerwowany Dor zapytał sam siebie. Nie był pewien, czy zdoła obronić się przed potworem, pomimo własnej wzmocnionej siły i potężnej postury. Miecz, który dzierżył, przemówił. Ś Znam język walki. Potwór mówi, że naprawdę nie ma ochoty walczyć, ale nigdy dotąd nie widział potwora podobnego tobie. Ś Potwora takiego jak ja! Ś wykrzyknął ze zdumieniem Dor. Ś Czy ten potwór oszalał? 55 Ś Nie mogę być tutaj sędzią Ś odparł miecz. Ś Pojmuję jedynie sprawy dotyczące walki. To stworzenie wydaje się zdezorientowane, ale wystarczająco kompetentne. Ze wszystkich moich informacji wynika, że to ty możesz być tym szaleńcem. Ś Jestem dwunastoletnim chłopcem z przyszłości odległej o osiemset lat Ś lub z zewnątrz arrasu. Do wyboru Ś która wersja jest dla ciebie sensowniej sza? Ś Teraz moje wątpliwości rozproszyły się. Niewątpliwie to ty jesteś szalony. Ś Do cholery, jesteś teraz w moich rękach Ś powiedział rozdrażniony Dor. Ś Zrobisz to, co ci każę. Ś No jasne! Miecze zawsze były najlepszymi przyjaciółmi szalonych mężczyzn. Potworny pająk chwilowo nie atakował. Wydawało się, że coś odwróciło jego uwagę. Trudno było powiedzieć co, gdyż jego oczy były równocześnie skierowane na wszystkie strony. Może próbował zrozumieć tę rozmowę z mieczem. Dor próbował odszukać to, na co on patrzy Ś i zobaczył powracające gobliny. Jedno wiedział o goblinach: były wrogami. Nikt dokładnie nie wiedział, co się z nimi stało, ale przypuszczano, że zostały zapędzone do podziemi po wiekach wojen, z powodu nieprzejednanej nienawiści do ludzi. Jak głosiła legenda, gobliny żyły niegdyś wśród ludzi. W istocie były z nimi spokrewnione. Ale coś się zmieniło... Ś Nie jest dobrze Ś powiedział Dor. Ś Jeżeli będę bił się z potworem, gobliny zaatakują mnie z tyłu. Ale jeżeli odwrócę się plecami do pająka, ten pożre mnie. Ś Więc zabijemy potwora, a potem będziemy walczyli z gob-linami Ś powiedział miecz. Ś- Umrzeć w honorowej walce jest godne wojownika. Ś Nie jestem wojownikiem! Ś krzyknął Dor śmiertelnie przerażony. Nie zdawał sobie sprawy, że ten świat arrasu stanowi dla niego bezpośrednie zagrożenie. Ale teraz był w nim i ten świat wydawał się potwornie prawdziwy, a nie pragnął wcale przekonać się, czy mógłby tutaj zginąć. Być może jego śmierć przeniosłaby go z powrotem, przedwcześnie kończąc zaklęcie i przywracając go własnemu ciału bez zakończenia misji. Ale może byłaby bardziej ostateczna. Ś Byłeś wojownikiem ledwie kilka minut temu Ś odezwał się miecz. Ś Tylko głupiec może być pewien, że wyjdzie cało z okrążenia przez bandę zbieraniny goblinów, a już najmniej wojownik. Nigdy nie wymagano, by żołnierz posługiwał się mózgiem na wojnie. W samej rzeczy mózg był tylko zbytecznym obciążeniem rynsztunku wojownika. A teraz ni z gruszki, ni z pietruszki stałeś się cholernie bojaźliwy, a także rozmawiasz ze mną. Nigdy wcześniej tego nie robiłeś. Ś To jest mój talent. Rozmawianie z nieożywionymi. 56 Ś To brzmi jak obraza Ś powiedział miecz błyskając groźnie. Ś Nie, wcale nie Ś powiedział pospiesznie Dor. Z pewnością nie potrzebował teraz gniewu miecza, który zwróciłby się przeciw niemu. Ś Jestem jedyną osobą mającą zaszczyt rozmowy z mieczem. Wszyscy inni ludzie muszą rozmawiać jedynie z innymi ludźmi. Ś Ach Ś odpowiedział udobruchany miecz. Ś To jest niezwykły honor. Jak to się stało, że wcześniej nigdy tego nie robiłeś? Ś Może po prostu nie czułem się godny tego. Ś Zapewne Ś zgodził się miecz. Ś A teraz zabijmy tego potwora! Ś Nie. Jeżeli nie zaatakował do tej pory, myślę, że jest tak, jak powiedział Ś nie chce walczyć. Mój ojciec zawsze mówi, że najlepiej jest spróbować się zaprzyjaźnić, jeżeli się da. On nawet raz zaprzyjaźnił się ze smokiem. Ś Zapominasz, że byłem mieczem twojego ojca, zanim mnie odziedziczyłeś. On nigdy nie opowiadał żadnych takich rzeczy. Mawiał: ,,wyżerka", „pijaństwo" i „dziewoja na jutro dla brzucha". Potem mąż dziewoi dopadł go, kiedy zaspokoił wszystkie potrzeby brzucha. Mundańczycy byli brutalami i Dor już o tym wiedział. Tak więc te wiadomości o losach krewnych jego ciała nie były zbyt szokujące, choć przekazano mu je może zbyt bezpośrednio. Ś A co do przyjaźnienia się ze smokiem Ś słowo „smok" może być użyte jako określenie pewnych agresywnych kobiet. Miecz zaśmiał się. Ś O, sprytne! I absolutnie szalone. Masz rację; twój stary mógłby to powiedzieć. Przyjaźnić się ze smokiem! Dor zdecydował się na ryzyko. Chociaż miecz mógł tłumaczyć częściowo to, co mówił potwór na ludzki język, nie mógł przetłumaczyć tego, co powiedział Dor na język pająka-potwora, ponieważ nie to stanowiło jego talent. Był jednostronny. Ale komunikacja powinna być możliwa, gdyby bardziej się postarał. Ś Zamierzam przeprowadzić rokowania pokojowe za pomocą gestykulacji Ś powiedział do miecza. Ś Rokowania pokojowe! Twój ojciec obróciłby się w swoim przesiąkniętym alkoholem grobie! Ś Po prostu przetłumaczysz to, co pająk powie do mnie. Ś Rozumiem jedynie wojskowy język, a nie ten zniewieściały pokojowy chłam Ś powiedział miecz z powagą wojskowego. Ś Jeżeli potwór nie walczy, nie interesuje mnie. Ś Zatem odłożę cię Ś rozejrzał się za pochwą. Dotknął biodra, ale tam jej nie znalazł. Miecz powiedział coś niezrozumiałego. Ś Gdzie? Ś powtórzył Dor marszcząc brwi. Ś Do mojej pochwy, idioto! Ś powiedział miecz ostro. 57 Ś Gdzie do cholery jest pochwa? Nie mogę jej znaleźć. Ś Niczego nie pamiętasz? Dynda, jak należy, powieszona na twoich głupich plecach. Dor pomacał plecy lewą ręką. Była tam jakaś uprząż z pochwą rozciągniętą pomiędzy prawym pośladkiem a lewą łopatką. Podniósł miecz i skierował go końcem do pochwy. Widocznie była w tym jakaś sztuczka, ale on jej nie znał. Gdyby pozwolił temu ciału zrobić to automatycznie, nie byłoby problemu, ale teraz przeciwstawiał się naturze tego ciała odkładając miecz w obliczu walki. Ś Bracie! Ś zamruczał miecz z niesmakiem. Ale kiedy Dor odprężył się pociągnięty łańcuchem własnych myśli. jego ciało przejęło prowadzenie i miecz gładko wśliznął się do pochwy i w końcu spoczął w niej. Ś Zatem ty, pochwo Ś powiedział Dor Ś musisz rozumieć pokój lub przynajmniej rozejm. Ś Tak Ś odpowiedziała pochwa. Ś Rozumiem język negocjacji w oparciu o siłę i pokój honorowy. Dor szeroko rozpostarł ręce przed potworem-pająkiem. Pozostawał nieruchomo w tej pozycji przez cały czas, kiedy gobliny podchodziły spodziewając się zasadzki. Dor próbował zasugerować pokój. Potwór rozszerzył szeroko przednie nogi i zaskrzeczał. Za nim pojawiła się twarz goblina obserwująca go podejrzliwie. Wyglądało na to, że gobliny nie są sprzymierzone z pająkiem i nie rozumieją go lepiej od Dora. Ś Mówi, że zastanawia się, kiedy zaatakujesz Ś powiedziała pochwa. Ś Przez chwilę myślał, że zamierzasz zawrzeć pokój, ale teraz przygotowujesz się do pochwycenia go w twoje kleszcze, więc możesz go ugryźć, zmiażdżyć lub zażądlić na śmierć. Dor szybko opuścił ramiona. Pająk zaskrzeczał. Ś Aha Ś powiedziała pochwa. Ś Teraz wie, że cię zmylił. Jesteś przytłoczony przerażeniem. Może cię skonsumować bez oporu. Zakłopotanie Dora zmieniło się w gniew. ^Ś Patrz teraz tutaj, potworze! Ś wysapał potrząsając pięścią przed porośniętym zieloną sierścią pyskiem. Ś Nie chcę być zmuszony walczyć z tobą, ale jeżeli chcesz... Następne skrzeczenie. Ś Nareszcie! Ś powiedziała pochwa. Ś Wybrałeś spotkanie z nim na równych warunkach Ś mówi Ś ani pod groźbą, ani straszeniem. Jest tutaj obcy i chętnie deklaruje rozejm. Zdumiony i zadowolony Dor utrzymał swoją postawę. Pająk wysunął lewą przednią nogę. Nadal Dor nie ruszał się, obawiając się, że każda zmiana mogłaby zostać źle zinterpretowana. Powoli segmentowała noga podniosła się, aż przypominający rękawicę koniec dotknął pięści Dora. 58 Ś Rozejm Ś rzekła pochwa. Ś Rozejm Ś potwierdził Dor z ulgą. Potwór już nie wyglądał tak przerażająco. Jego zielone futro w istocie było na swój sposób ładne, a oczy lśniły jak klejnoty bez skazy. Góra jego odwłoka była tak ubarwiona, że widziana z góry, przypominała uśmiechniętą ludzką twarz. Dwoje okrągłych, czarnych, futerkowych oczu, białe futerkowe usta i szerokie futerkowe, czarne wąsy na delikatnej zielonej masce. Może wyobrażenie pyska miało odstraszać drapieżniki, ale przecież jakie zwierzę mogłoby polować na pająka tej wielkości. Dor zawahał się przy wyciąganiu wniosków. Osiem nóg miało popielatą barwę i przylegało zgrabnie do tułowia w górnej części. Dwa kły były pomarańczowo-brązowe, a wokół niektórych oczu wyrastały kępki długich włosów. Naprawdę było to całkiem ładne stworzenie, chociaż przerażające. Nagle czające się gobliny zaatakowały gromadą. Ciało Dora zaczęło działać, zanim zrozumiał, co się dzieje. Odwróciło się, wyciągnęło miecz z pochwy i cięło najbliższego wroga. Ś Jestem spragniony twojej czarnej krwi, pomiocie ciemności Ś mówił miecz. Gobliny zbytnio się nie wystraszyły. Dwóch natarło prosto na Dora. Byli połowy wzrostu Dora i te ekstremalne dysproporcje ich ciał sprawiały, że wyglądali jak okrutne karykatury Dobrego Maga Humfreya. Ale tam, gdzie Mag był zrzędliwy, oni byli okrutni. Na ich zdeformowanych twarzach widoczne było niewyobrażalne zło. Mieli ludzkie ciała, cienkie jak badyle i guzowate. Trzymali okrutną broń: łupane kamienie, rozszczepione drewna i małe kolczaste gałęzie. Ś Trzymajcie się z dala! Ś krzyczał Dor potrząsając spragnionym mieczem. Ś Nie chcę wam zrobić krzywdy! Ale w głębi duszy naprawdę chciał ich zranić. Wrogość przepływała przezeń z powodów, których nie do końca rozumiał. Po prostu nienawidził goblinów. Może nienawidził goblinów, ponieważ był mężczyzną, a może czuł do nich wstręt ze względu na to, że stanowili karykaturę Człowieka. Mógł tolerować coś całkowicie obcego, na przykład olbrzymiego pająka, ale coś, co wyglądało jak zniekształcony człowiek... Wtem podskoczył. Trzeci goblin podkradł się z boku i trafił go w biodro. Zabolało straszliwie. Dor uderzył go lewą pięścią w głowę i Ś zabolało bardziej. Głowa goblina była jak głaz? Dor próbował złapać go za rękę i odrzucić, ale ta kurczowo przywarła i nie puszczała, przeważając niemal jego równowagę. W tej samej chwili dwaj inni podeszli bliżej obserwując połyskujące ostrze małymi jak paciorki oczami i trzymając się w bezpiecznej odległości. Za nimi zebrało się jeszcze więcej goblinów. Wtedy owłosiona noga zamachnęła się. Wylądowała pomiędzy 59 goblinami a nogą Dora. Wrzeszczący z wściekłości goblin poleciał w krzaki. Dor odwrócił się Ś i Ś napotkał najbliższe oko potwornego pająka. Zobaczył własne odbicie w zielonej głębinie: wielką, płaską, obrośniętą twarz mężczyzny, zupełnie nie przypominającą jego własnej twarzy. Nawet wliczając w to zniekształcenie przez soczewki. Ś Och, dzięki Ś powiedział. Obydwa gobliny przed nim rzuciły się do ataku. Pędziły na swych małych, poskręcanych nogach ze zdumiewającą siłą. Może dlatego, że ich ciała były tak małe i lekkie. Celowali prosto w jego głowę. Silne ramię wyprostowało się. Miecz świsnął radośnie, zataczając łuk. Zadał podwójny, okrutny cios i dwa gobliny upadły jak rozłupane łodygi. On to zrobił? Dor wpatrywał się w ciemnoczerwoną krew zmieniającą barwę na czarną w momencie zetknięcia się z ziemią. Te gobliny były zupełnie martwe, a on był zabójcą. Zrobiło mu się słabo. Pająk zaświergotał. Dor spojrzał Ś i ujrzał cztery gobliny uczepione u jego czterech nóg, podczas gdy inne próbowały dosięgnąć ciała. Pająk wyciągał nogi podnosząc je jak najwyżej, by utrzymać swoje owalne ciało poza ich zasięgiem. Ale nieuchronnie ciągnął je do ziemi ich ciężar. Pająk miał nie chronione podbrzusze i nawet małe ostre kamienie mogły szybko je przebić. Dor porwał miecz i skierował go na najbliższego goblina i zadał gwałtowny cios. Ostry koniec przeszył chude ciało i utknął w ziemi obok stopy pająka. Pająk nie miał stopy w zwykłym tego słowa znaczeniu: końcowe człony jego nóg były lekko wybrzuszone, zaokrąglone i pozbawione palców. Ś Nie rób tego! Ś krzyczał miecz. Ś Ziemia tępi moje ostrze! Dor spróbował go wyszarpnąć. Przebity goblin podniósł się znowu. Ś Ghrrum! Ś wrzeszczał wytrzeszczając oczy, kopiąc dziko nogami i wymachując rękami. Mały potworek nie potrafił nawet umrzeć ładnie, ale musiał robić to tak przerażająco i okropnie jak tylko możliwe. Dor uniósł jedną ze swoich obutych nóg Ś nawet nie zdawał sobie sprawy, co ma na nogach Ś i kopnął w powykręcaną twarz goblina, aż zsunął potwora z miecza. Krew trysnęła na ostrze, gdy stworzenie opadło jak bezwładny wór. Potem Dor przebił następnego goblina uważając, by nie stępić ostrza i staranniej usunął zeń resztki ciała stwora. W zakamarkach jego umysłu coś się buntowało, odczuwał mdłości, ale opanował się i dalej metodycznie siekł gobliny. Pająk sięgnął długą tylną łapą za plecami Dora. Jakiś goblin wrzasnął Ś już prawie dobrał się do pleców Dora. Dor prawie nie zareagował, za to zadźgał i zlikwidował trzeciego, potem czwartego 60 goblina. Nabierał w tym coraz więcej wprawy. Nagle gobliny odeszły. Dwunastu leżało na ziemi, reszta uciekła. Dor zabił sześciu, więc pająk musiał rywalizować z nim w zabijaniu. Stanowili dobraną parę wojowników! Teraz po wszystkim Dor odczuł ogrom tego, co zrobił. Zduszone uczucia zerwały tamę i wylały się w postaci gwałtownych wymiotów. Dor spojrzał na obraz rzezi i zwrócił całą pomidorową kanapkę, którą ostatnio skonsumował, osiemset lat od tej chwili. Przynajmniej przypominało to pomidorowy sos. Chociaż bardziej wnętrzności goblina. Zabijanie człekopodobnych stworzeń... Pająk zaświergotał. Dor nie potrzebował tłumaczenia. Ś Nie jestem przyzwyczajony do rozlewu krwi Ś powiedział tłumiąc następne skurcze. Ś Gdyby tylko nie zaatakowali Ś nie chciałem tego! Poczuł szczypiące łzy w oczach. Słyszał o dziewczynach zmartwionych utratą dziewictwa; teraz miał pojęcie, jak to się odczuwa. Wzbraniał się przed tym, ale musiał zabijać. Lecz coś przy tym utracił, czego już nie odzyska. Przelał humanoidalną krew. Jak kiedykolwiek zdoła usunąć tę plamę ze swojej duszy? Pająk wydawał się to rozumieć. Poruszał się od jednego martwego goblina do drugiego. Brał je w swoje macki, zagłębiał kły w ciało. Ale natychmiast podnosił głowę i wypluwał goblinową krew. Kiedy torsje ustąpiły, okazało się, że zarówno on, jak i potworny pająk mają mało czasu na ucieczkę. Gdyby nie zawarli rozejmu i nie walczyli wspólnie, każdy z osobna padłby ofiarą dzikich goblinów. Dlaczego gobliny zaatakowały? Dor nie potrafił znaleźć żadnej rozsądnej odpowiedzi, oprócz tego, że on i pająk znaleźli się tutaj i wydawali łatwym łupem. Jeżeli gobliny myślą, że mają przewagę Ś atakują; to wydawało się rozsądnym wytłumaczeniem napaści. Może były głodne, a Dor i pająk wydawali się łatwą ofiarą, bardziej dostępną niż coś innego. W każdym razie to gobliny zaczęły, więc Dor powiedział sobie, że w ogóle nie powinien czuć się winny. Zrobił jedynie z goblinami to, co one usiłowały zrobić z nim. Dalej rozpamiętywał rozpaczliwe negocjacje i strach przed samym sobą, i odkrycie w sobie zdolności zabijania. Jego nowe, mocne ciało stanowiło mechanizm, ale miał własną wolę i nie mógł zrzucić odpowiedzialności na kogoś innego. Jeżeli stanowiło to część dorastania, nie podobało mu się. Zwrócił uwagę na pająka. Czy to stworzenie było mieszkańcem dżungli? Wydawało się to nieprawdopodobne. Pochwa powiedziała, że pająk był tutaj obcym i z pewnością nie wpadłby w zasadzkę goblinów, gdyby był zorientowany w tym terenie. Tkwiłby bezpiecznie w swojej pajęczynie, gdzieś wysoko na drzewie. Dor nie widział żadnych i 61 gigantycznych pająków przedstawionych na arrasie. Więc ten mógł być obcym, jak on sam. W każdym razie był użytecznym sprzymierzeńcem. Gdyby tylko mógł z nim porozmawiać. Ależ mógł. Gdyby tylko wypracował jakiś system. Gdyby znalazł jakiś przedmiot rozumiejący pająki, a nie tylko wojenne rozmowy negocjacyjne. Jakieś kamyczki, które pająki pożerały, albo może... Ś To jest to! Ś krzyknął. Ś O co chodzi? Ś czujnie zapytał miecz. Ś Czy zamierzasz mnie teraz oczyścić, żebym nie zardzewiał? Ś O tak, oczywiście Ś wybąkał Dor zmieszany. W jego czasach wszystkie miecze posiadały swoje antyrdzowe zaklęcia. Ale teraz żył w prymitywnych czasach. Ostrożnie przetarł miecz o najdelikatniejszą trawę, jaką zdołał odszukać. I schował go do pochwy. Potem podszedł do najbliższego drzewa i starannie przeszukał jego korę. Pająk tymczasem czyścił ciało, ścierając krew z nóg i częściowo z pyska, co sprawiło, że wyglądał olśniewająco, jak poprzednio. Jedno z jego oczu Ś okazało się, że posiada ich osiem, a nie sześć Ś obserwowało Dora. Ponieważ jego oczy odwracały się w dowolnym kierunku, nie musiał wcale poruszać ciałem, by obserwować otoczenie, ale teraz Dor był pewien, że jedno z tych oczu było wpatrzone właśnie w niego. Ś Aha! Ś wykrzyknął Dor, gdy znalazł pajęczynę. Ś Do mnie się zwracasz? Ś dopytywała się pajęczyna. Ś Oczywiście! Pochodzisz od pająka, prawda? Rozmawiasz w języku pająków? Ś Jasne. Zostałam sporządzona przez cudowną, zwiewną Paję-czycę Ogrodową, najpiękniejszą pajęczankę, jaką kiedykolwiek widziałeś. Cała jest w pomarańczowo-czarne pasy, i ma najdłuższe nogi! Powinieneś zobaczyć, jak usidla moskita! Ale dopadł ją sprytny ptak łapacz-komarów. Nie wiem dlaczego, z pewnością nie brakowało komarów... Ś Tak, to bardzo smutne Ś zgodził się Dor. Ś Ale zamierzam cię zabrać ze sobą. Czy mogę umieścić cię na swoich plecach? Chciałbym, żebyś tłumaczyła słowa pewnego pająka. Ś Cóż, mój rozkład zajęć jest... Dor ostrzegawczo wycelował w nią palce. Ś Naprawdę dość rozciągliwy Ś zakończyła pośpiesznie pajęczyna. Ś W samej rzeczy nie zajmowałam się niczym w tym momencie. Spróbuj naprawdę nie naruszyć mojego wzoru, kiedy mnie zdejmiesz. Moja pani włożyła tyle wysiłku... Dor ostrożnie przeniósł ją na swoje plecy i tylko nieznacznie naruszył nici. Potem wrócił do potwornego pająka. Ś Ojej, jaki on duży! Ś stwierdziła pajęczyna. Ś Nigdy nie 62 zdawałam sobie sprawy, że te gatunki mogą wyrosnąć aż do takich rozmiarów. Ś Powiedz coś do mnie Ś powiedział Dor do pająka. Ś Będę sygnalizował tak lub nie, w taki sposób, żebyś mógł mnie zrozumieć. Pająk zaświergotał. Ś Chciałbym wiedzieć, czego pragniesz, obcy stworze Ś przetłumaczyła pajęczyna. Czuł się prawie tak, jakby miał ze sobą golema Grundiego! Ale Grundy mógł tłumaczyć w obydwie strony. No cóż, nadal był młodą, niedoświadczoną istotą ludzką i powinien wypracować swój własny system porozumiewania się. Dor podniósł pięść w geście oznaczającym dla pająka pozdrowienie. Może to mogłoby oznaczać zgodę, a szeroko rozłożone ręce przeciwieństwo. Ś Pragniesz odnowić rozejm? Ś dopytywał się pająk. Ś To naprawdę nie wymaga odnawiania Ś ale oczywiście ty jesteś obcym stworzeniem, więc nie możesz wiedzieć... Dor rozłożył ręce. Pająk cofnął się zaalarmowany. Ś Pragniesz zakończyć rozejm? To nie jest... Zdezorientowany Dor opuścił ramiona. Nie udało się! Jak miał podtrzymać dialog, jeżeli pająk interpretował wszystko dokładnie według własnych kategorii. Ś Zastanawiam się, czy coś nie jest z tobą nie w porządku Ś zaświergotał pająk. Ś Walczyłeś dobrze, ale teraz wydajesz się zagubiony. Nie wyglądasz na rannego. Widziałem, jak zwróciłeś swój ostatni posiłek; pewnie jesteś głodny? Jak dużo czasu upłynęło, odkąd zjadłeś naprawdę soczystą muchę? -Zadowolony Dor podniósł pięść. Poruszony pająk wpatrywał się w niego badawczo największym i najzieleńszym okiem. Ś Ty naprawdę rozumiesz? Dor znowu uniósł pięść. Ś Sprawdźmy to Ś zaświergotał podniecony pająk. Ś Nie wydawało mi się, że możesz być rozumny. Zbyt wiele, żeby spodziewać się tego po nie-pajęczym potworze. Na dodatek uhonorowałeś porozumienie. Bardzo dobrze. Jeżeli zrozumiałeś, co mówię, podnieś przednie nogi. Ręce Dora wystrzeliły nad głowę. Ś Fascynujące! Ś wyskrzeczał pająk. Ś Możliwe, że właśnie odkryłem nie-pajęczą inteligencję! Posunęli się dalej. W czasie następnych godzin Dor nauczył pająka Ś lub pająk jego, zależy od punktu widzenia Ś ludzkich słów „tak" Ś „dobrze", „nie" Ś „źle", „niebezpieczeństwo", „jedzenie" i „odpoczynek". A Dor dowiedział się od pająka, że ten był dorosłym 63 samcem w średnim wieku. Nazywał się Phidippus Yariegatus, zdrobniale „Skoczek". Był skaczącym pająkiem z rodziny ,,Salticidae", najprzystojniejszym i najbardziej dystyngowanym pośród klanu pająków, chociaż nie największym, ani też często występującym. Inne klany, nie ulegało wątpliwości, że miały inne zdanie co do wyglądu i dystynkcji, musiał to przyznać. Jego gatunek ani nie próżnował w pajęczynach, czekając na ofiarę, by w nie wpadła, ani nie wylegiwał się zaczajony w zasadzce. Jego gatunek wychodził śmiało w dzień, choć równie doskonale widział w nocy. Tropił insekty i łapał je, śmiało na nie skacząc. Mimo wszystko był to najbardziej etyczny sposób. Skoczek podchodził właśnie szczególnie soczystą muchę na arrasie, kiedy wydarzyło się coś dziwnego i znalazł się Ś tutaj. Był zbyt zdezorientowany, by skoczyć na to Ś pardon za opis, ale szczerość jest konieczna Ś groteskowe stworzenie o czterech kończynach, no i jeszcze ta zajadła napaść robaków-goblinów. Ale teraz Skoczek odzyskał zdolność myślenia Ś i wyglądało na to, że nie ma dokąd pójść. Ten ląd był tak dziwny, drzewa skurczyły się, stworzenia były strasznie dziwne i wydawało się, że nie ma tu nikogo z jego gatunku. Jak mógłby wrócić do domu? Dor zrozumiał teraz, co się wydarzyło, ale nie miał środków do wyrażenia tego. Mały pająk chodził po arrasie, kiedy żółty proszek Dobrego Maga zadziałał i zaklęcie przeniosło go do świata arrasu razem z Dorem. Ponieważ pająk był opływowy, jego przemiana była jedynie częściowa; zamiast stać się małym w porównaniu do postaci na arrasie i zająć ciało arrasowego pająka, zatrzymał swoje oryginalne ciało stając się relatywnie jedynie trochę mniejszy niż poprzednio. Skoczek wydawał się gigantem o wymiarach człowieka. Gdyby Dor przeszedł tu w podobny sposób, miałby rozmiar kilku gór. Jedynym sposobem, żeby Skoczek wrócił do swojego własnego świata, było towarzyszenie Dorowi podczas powrotu. Przynajmniej tak Dor przypuszczał. Mogło tak się zdarzyć, że zaklęcie odwróciłoby wszystko, gdyby położył go na arrasie, kiedy nadejdzie czas. Ale to mogło być ryzykowne. Najbezpieczniej więc było pozostawać razem, tworząc zespół. Dor nie mógł wyjaśnić mu szczegółów, ponieważ sam ledwie je pojmował. Ale pająk nie był głupcem. Skoczek zgodził się, że zostaną razem. Teraz obydwaj byli głodni. Czarne mięso goblinów było niejadalne, a Dor nie widział żadnych znajomych roślin z własnych czasów. Nie było beczkowatych galaretkowych pni, latających owoców, wodnych kasztanów lub szarlotkowych grzybów, a z pewnością nie żyły tutaj gigantyczne insekty, którymi żywił się Skoczek. Co miał począć? Wtem wpadł na pomysł. Ś Czy są w pobliżu jakieś formy robaków? Ś zapytał paję- 64 czynę. Ś No wiesz Ś dużych stworzeń o sześciu nogach, członowa-tych z czułkami, szczypcami i temu podobnymi? Ś Krabo-jabłka występują na dzikich jabłoniach o godzinę lotu ptaka stąd Ś powiedziała pajęczyna. Ś Słyszałam, jak ptaki o nich ćwierkały. Godzina ptasiego lotu mogła oznaczać sześciogodzinną podróż lądem; zależało to od ptaka i od terenu. Ś A coś bliżej? Ś Widziałam kilka homarów zamieszkujących drzewo niedaleko stąd. Ale one mają gwałtowne charaktery. Ś To dobrze. Czułbym się winny wskazując pająkowi jakieś stworzenia o miłym charakterze. Dor stanął przed Skoczkiem. Ś Jedzenie Ś powiedział wskazując na najbliższe drzewo. Skoczek rozpromienił się. Nawet nie pojaśniały mu oczy, ale po prostu uniósł się jakby wyżej. Ś Sprawdzę to Ś ruszył z zadziwiającą gwałtownością do najbliższego drzewa. Ś Uff, czy to bezpieczne? Ś zapytał Dor pajęczyny. Ś Oczywiście, że nie. Są tam żywiące się robakami ptaki różnych gatunków, a może i robaki zjadające ptaki. Och. Ptaki były zabójcze dla pająków o zwykłych rozmiarach. Skoczek był czymś więcej. Ale nie trzeba kusić losu. Ś Niebezpieczeństwo Ś powiedział Dor. Skoczek kłapnął kłami. Ś Całe życie jest niebezpieczne. Głód także jest niebezpieczny. Czuję się jak w domu na wysokościach. Ś I zaczął wspinać się po drzewie ze wspaniałą gracją, prosto w górę po pionowym pniu. Osiem nóg rzeczywiście mu w tym pomagało. Dor zakładał, że wystarczyłyby cztery nogi, ale już zrewidował ten pogląd. Sam nie potrafiłby wspiąć się na drzewo w ten sposób! W chwilę potem dobiegło z góry smutne świergotanie Skoczka. Ś Czy nie ma tu ofiarnych modliszek na górze? Ś Co to jest to ofiarne coś? Ś zapytał cicho Dor pajęczyny. Ś To chodzi o ofiarowanie nie ofiarę. Modliszki ofiarowują modlitwę za ofiarę. Ś W porządku. Ale co to jest? Ś Robak zjadający robaki. Duży. Większy prawie od każdego pająka. O to chodzi. Ś Czy nie ma niczego twojego rozmiaru Ś Dor zawołał w górę mając nadzieję, że Skoczek zrozumie. Potem czekał pod drzewem zdenerwowany. Z pewnością nie było żadnych tych modliszek Ś czy nie krył się tam smok parowy? Jego znajomość z dużym pająkiem była Zamek Roogna 65 świeża, ale odczuwał pewną odpowiedzialność za Skoczka. Mimo wszystko jego kłopotliwe położenie było winą Dora. Na dodatek, gdyby Skoczek nie dostał się w zawirowanie zaklęcia, co stałoby się z samym Dorem ciśniętym prosto w zgraję goblinów?! We dwójkę pokonali zagrożenie, podczas gdy sam Dor byłby... Ś wzdrygnął się na samą myśl. Już zaciągnął u Skoczka nowy dług, a jego przygoda dopiero się zaczęła. Coś dotknęło jego twarzy. Dor odsunął się przestraszony, palce sięgnęły po miecz do biodra Ś i oczywiście nie znalazły go tam. Wtem zobaczył, że tym czymś był drzewny homar spuszczający się na nici! Ale nie, był dokładnie spętany, jego trawiastozielone pazury przylegały ściśle do ciemnobrązowego ciała wiszącego głową w dół. Jeniec wielkiego pająka! Dor poczuł niemal sympatię do homara, ponieważ ten żył jeszcze i "rozpaczliwie walczył z pajęczynowymi więzami. Lecz przypomniał sobie, jak pewnego razu wspiął się na drzewo masła orzechowego, a homar uszczypnął go. Od tej pory zawsze go drażniły, były nieprzyjemnymi stworzeniami. Czerwone czułki tego stworzenia promieniowały dziką wściekłością na niego. Pająk spuścił kolejnego związanego homara, który zawisnął kilka stóp nad ziemią. A potem trzeciego. Następnie spłynął w dół sam Skoczek. Ś Resztę zjadłem Ś zaświergotał. Ś Są mniej soczyste od much, ale wcale nie gorsze. Te zachowam jako zapasy na później. Wyrazy wdzięczności za twoją informację. W samą porę, przyjacielu. Ś Tak Ś powiedział Dor. Musiał jakoś wyrazić bezpośrednio pozytywną odpowiedź, więc użył zrozumiałego pajęczego słowa. Zadowolony był, że pomógł Skoczkowi zaspokoić głód, ale to nie wystarczyło. Jego odpowiedzialność nie wygaśnie, dopóki nie przywróci Skoczka do jego świata. Teraz Dor musiał zatroszczyć się o własne jedzenie. Zapytał pajęczynę, ale ona postrzegała jedynie rzeczy, które się poruszały, a Dor wolałby coś nieruchomego. Wypytywał więc napotkane kamienie i patyki, i wkrótce zlokalizował drzewo mamałygowe z dojrzałymi owsianymi gronami. Nie było tego wiele, ale na jakiś czas mu wystarczy. Magiczna roślinność występowała tu rzadziej, rosła w ukryciu, co zmuszało Dora do ustawicznych poszukiwań. Nastało późne popołudnie. Nie byłoby bezpiecznie spędzać nocy na ziemi. Mogło nadejść więcej goblinów lub mogły się ujawnić inne zagrożenia. Gdyby to był znajomy świat Dora, już pojawiłoby się kilkanaście okropnych niebezpieczeństw, a także przeżyłby kilka przykrych incydentów i nerwowych sytuacji. Ale być może zgraja goblinów wyczyściła teren z lokalnych potworów, nie mogąc ścierpieć współzawodnictwa. 66 Ś Odpoczynek Ś powiedział Dor wskazując na obniżające się słońce. Skoczek zrozumiał. Ś Dobrze widzę w ciemnościach, ale byłoby to niebezpieczne dla Dora-człowieka. Drzewa również nie są bezpieczne. Na górze widziałem również inne stworzenia oprócz ptaków. Jedno przypominało ptaka, ale miało ludzką twarz i zły zapach... Ś Harpia! Ś krzyknął Dor. Ś Twarz i tułów kobiety, ciało ptaka. One są okropne! Oczywiście zdawał sobie sprawę, że Skoczek nie może nadążyć za jego słowami, ale rozumiał tonację. Ś Niniejszym twierdzę, że powinniśmy spać w powietrzu Ś skon-kludował Skoczek. Ś Podwiążę cię pod gałęzią i będziesz spał kołysząc się bezpiecznie, przez całą noc. Dor nie był zachwycony tym pomysłem, ale nie potrafił wyrazić swoich obiekcji, ani przedstawić lepszej alternatywy. Ale, żeby zostać związanym tak jak jeden z tych homarów... Z oporami, które miał nadzieję nie były oczywiste dla pająka, Dor poświęcił się i został kilkakrotnie oplatany pajęczą nicią. Skoczek wytwarzał jedwab pajęczy z gruczołów przędnych, które znajdowały się z tyłu. Beztrosko wyjaśnił to bardziej szczegółowo niż Dor chciałby usłyszeć. Ś Moja jedwabna nić jest płynem, który twardnieje w mocną przędzę, kiedy wypływa. Za pomocą moich sześciu gruczołów wytwarzam z tego linki o strukturze, wytrzymałości i jakości, jakiej sobie zażyczę. W tym przypadku użyję pojedynczych nici na hamak i wielowątkowego splotu dla głównej linki. Teraz poczekaj tutaj przez chwilę, dopóki nie wykonam połączeń. Dor mógł tylko czekać, aż pająk zrobi swoje, tak jak go poproszono. Jedwab był mocnym materiałem! Skoczek wspinał się w powietrzu. Zauważając przerażenie Dora pośpiesznie wyjaśnił: Ś Moja linka zabezpieczająca. Zostawiłem ją na miejscu, kiedy skończyłem łapanie homarów. My pająki nie moglibyśmy przeżyć bez naszych linek zabezpieczających. Zawsze zabezpieczają nas przed upadkiem. Czasami moi towarzysze lęgowi i ja robiliśmy wyścigi z tymi linkami, kiedy byłem młody. Skakaliśmy z wysokich miejsc, żeby zobaczyć, kto opuści się najniżej bez dotknięcia ziemi Ś zniknął z pola widzenia. Ś Towarzyszy lęgowych? Ś dopytywał się Dor, głównie po to, żeby utrzymać świergotanie pająka, tak żeby wiedział, gdzie tamten jest. Ś Moje rodzeństwo, które wykluło się z worka jajowego Ś odpowiedział Skoczek z góry. Ś Kilka setek pająków zrzucających swoją 67 pierwszą skórę i wychodzących na wielki zewnętrzny świat, żeby rozbiec się i odtąd się bronić samemu. Czy w twoim gatunku jest inaczej? Ś Tak Ś przyznał Dor. Ś Ja jestem jedynym w mojej rodzinie. Ś Moje wyrazy współczucia! Czy jakiś potwór pożarł resztę, zanim zdołali uciec? Ś Niezupełnie. Moi rodzice dobrze się o mnie troszczą, kiedy są w domu. Ś Twój pan i pani pozostają razem? Obawiam się, że źle cię zrozumiałem. Ś Och Ś no cóż... Ś Intrygująca rzecz, pozostawanie w związku z jednym partnerem i jednym potomkiem po prokreacji. Może powinienem to wypróbować z moją partnerką, kiedy wrócę. Zobaczę, jak sobie radzi z workiem jajowym. Potem Dor został gwałtownie podniesiony z ziemi. Skoczek holował go w powietrzu jak homara! Na dodatek było to dziwnie wygodne. Skoczek nie omotał go, ale rozmieścił swoje nici fachowo, tak że Dor był podtrzymywany w powietrzu, nie czując się unieruchomiony. Większość linek była niewidoczna, jeżeli nie wiedziało się dokładnie, gdzie patrzeć. Pająk był prawdziwym ekspertem w splataniu więzów! Łatwo było odpoczywać Ś i naprawdę czuł się bezpiecznie. W jednej chwili Skoczek zsunął się i zawisł obok. Oplatali się jedna linką i kołysali, aż noc zamknęła się nad nimi. Bezpieczni od zagrożeń z ziemi i drzewa. Dor drgnął i podrapał się w głowę. Coś ruszało się w jego włosach. Znowu pchła, prawdopodobnie ta sama, która ucięła go. kiedy pojawił się w tej krainie. Pomyślał, by wspomnieć o tym pająkowi, który z pewnością powinien wiedzieć, jak złapać pchłę, ale zmartwiła go możliwość utraty ucha przy tej operacji. Te kły Skoczka były takie ostre! Musiał sam rozwiązać ten problem. Następnym razem, kiedy ten podskakiewicz go ugryzie... Dor zbudził się, kiedy światło przesączyło się przez gałęzie. Czuł się odrętwiały, ponieważ nie przywykł spać w pozycji pionowej, ale wiedział, że lepiej wypoczął niż na to liczył. Noga, w którą ugryzł go goblin, bolała, a prawe ramię zesztywniało od wywijania ciężkim mieczem i w brzuchu burczało mu z głodu. Dobrze, że to ciało znajdowało się w dobrej kondycji, dzięki temu te sensacje były jedynie niedogodnością. Skoczek drgnął. Opuścił się na ziemię, potem wspiął z powrotem, by opuścić Dora. Kiedy stopy chłopca zetknęły się z poszyciem lasu, wielki pająk szybko dotknął go nogami i pajęcza sieć odpadła. Dor był wolny. 68 Teraz poczuł nagle pilną potrzebę natury. Schronił się w krzaki i załatwił swoją potrzebę. Zawieszenie w powietrzu miało jednak swoje minusy! Czy prawdziwi bohaterowie kiedykolwiek miewali takie kłopoty? Z pewnością ten temat nie przewijał się w żadnych legendach o herosach tego okresu. Skoczek zaświergotał, kiedy Dor wrócił. Dor wsłuchiwał się, ale nie układało się to w żadne zrozumiałe dźwięki. Co się stało z jego tłumaczką? Po chwili zrozumiał: duży pająk ściągnął ją podczas usuwania swojej sieci. Był to naturalny błąd. Dor znalazł fragment pozostały po pajęczynie Skoczka i umieścił ją sobie na plecach. Ś Tłumacz! Ś rozkazał jej. ... misją, podczas gdy moją jest jedynie powrót do mojego własnego świata Ś mówił Skoczek. Ś Więc wypada mi pomóc dokończyć ci twoją misje tak, żebyśmy obydwaj mogli tam powrócić. Ś Tak Ś zgodził się Dor. Ś Jasne, że koniecznie musi zadziałać jakieś zaklęcie, które przeniesie nas do naszego świata, ale wydaje się, że ty też nie znasz jego działania. Znalazłeś się tutaj, żeby czegoś dokonać, a potem zostaniesz z pewnością uwolniony od tego czaru. Więc jeżeli będziemy trzymali się razem... Ś Tak! Ś potwierdził Dor. Skoczek był jednym z bardziej inteligentnych pająków. Zapewne przemyślał te sprawy podczas nocy, rozpoznając znaczące zmiany w swoich rozmiarach i niewiedzy Dora wobec otoczenia. I powiązał ze sobą te fakty. Ś Więc najlepiej będzie wykonać twoje zadanie tak szybko, jak to możliwe Ś zakończył Skoczek. Ś Jeżeli wskażesz, gdzie mamy się udać... Ś Do Mistrza Zombich Ś powiedział Dor. Ale oczywiście nie został zrozumiany. Oprócz tego nikt nie miał pojęcia, gdzie szukać Mistrza Zombich. Doprowadziło to do kłopotliwej w gruncie rzeczy dyskusji z rzeczami. Miejscowe nieożywione przedmioty nie wiedziały niczego o Mistrzu Zombich, ale słyszały o Królu Roognie. Widziały przechodzący tędy oddział królewskiego wojska. Ś Król Roogna! Oczywiście! Ś wykrzyknął Dor. Ś On będzie wiedział! Powinienem najpierw z nim porozmawiać, a on mi powie, jak odnaleźć Mistrza Zombich. Tak więc zostało zadecydowane. Dor posiadał ogólne wskazówki, więc ruszyli w kierunku Zamku Roogny. Częściowo umysł Dora trwał w otępieniu, do czego przyczynił się fakt, że był to świat arrasu, a cały arras mieścił się w Zamku. Na dodatek czekała go dwudniowa podróż do siedziby Króla Roogny. Miało to na pewno jakieś znaczenie, tego był pewien. Magia zawsze miała sens. Przyzwyczaił się do tej nowej dżungli. A raczej do tej starej. Wiele 69 drzew miało gigantyczne rozmiary, wegetacja w ogóle była tu bujna. Ale magia występowała rzadko. Tak jakby przesiąkanie magia roślinności zabierało więcej czasu niż w przypadku zwierząt. Obecne tu były komary potne i muchy niebieskobutelkowe. Ich butelkowate ciała załamywały promienie słoneczne. Lecz nawet mniejsze insekty nie zbliżały się zbytnio do Skoczka. Była to jedna z wielu korzyści, jakich dostarczało podróżowanie z pająkiem. Ś Nie! Ś krzyknął nagle Dor. Ś Uważaj! Ś wskazał. Ś Wejdziesz prosto na wikłacza! Skoczek zatrzymał się. Ś Zgaduję, że to jakieś zagrożenie? Wszystko, co widzę, to zbiorowisko jakichś pnączy. W świecie, w którym żył pająk, mogło nie być wikłaczów Ś zdał sobie sprawę Dor. Być może były, ale nie kłopotały się czymś tak małym jak pająk. Równie dobrze Skoczek mógł przeżyć całe swoje dotychczasowe życie w pokoju arrasowym w Zamku Roogna. I nigdy nie zetknąć się z żadnym z niebezpieczeństw dżungli. Wydawał się jednak znać ogólnie drzewa, musiał więc spędzić jakiś czas na zewnątrz. Ś Pokażę ci coś! Ś rzekł Dor. Podniósł dużą gałąź i pchnął w kierunku drzewa. Macki wikłacza pochwyciły ją w powietrzu i rozerwały na kawałki. Ś Rozumiem, co miałeś na myśli Ś powiedział Skoczek z wdzięcznością. Ś Przypominam sobie, że w młodości spacerowałem po listowiu takiego drzewa, ale nie zwracało na mnie uwagi. Teraz mam inne wymiary, toteż z pewnością potraktowałoby mnie inaczej. Zadowolony jestem z twojego towarzystwa, pomimo że wyglądasz tak dziwacznie. Dor przyjrzał się wikłaczowi z bezpiecznej odległości. Rozpoznał go nieomal za późno, gdyż różnił się od tych, które znał. Był okrutniejszy, bardziej podobny do mundańskiego drzewa o jasnej korze na mackach. I nie ścieliła się pod nim zielona murawa o słodkim zapachu. Wikłacze stały się bardziej wyrafinowane w ciągu stuleci, a ich ofiary znacznie ostrożniejsze. Osobie przyzwyczajonej do współczesnego kształtu wikłacza niełatwo było rozpoznać okrutniej -szego przodka drzewa. Dor musi być ostrożniejszy. W tej dżungli było jakby mniej magicznych istot, ale te nieliczne zagrażały mu w takim samym stopniu, jak Skoczkowi. Podjęli dalszą podróż. Kraina Xanth była półwyspem połączonym z Mundanią wąskim, górzystym przesmykiem, maksymalnie przewężonym na północnym wschodzie. Ciało Dora wydawało się mundań-skie. Być może należało do Mundańczyka, który niedawno przebył przesmyk i być może dlatego tak łatwo wpadł w pułapkę goblinów. Rozpoznanie wszystkich niebezpieczeństw Xanth wymagało trochę 70 czasu. Niektórym mogło nawet nie wystarczyć całego życia, by poznać wszystkie zagrożenia. Mundańczycy reagowali niewłaściwie, toteż szybko ginęli. Może dlatego najeżdżali Xanth Falami; tłum zapewniał bezpieczeństwo. Podążali teraz w kierunku centrum Xanth, na południe, gdzie stał Zamek Roogna. W jaki sposób mieli przebyć rozcinającą Xanth na dwie części Rozpadlinę Ś Dor nie wiedział. W jego czasach północne Odludzie nie było tak niebezpieczne jak południowe, a ponieważ teraz było tam mniej magii Ś albo raczej magia działała słabiej Ś Dor nie przewidywał zbyt wiele kłopotów po tej stronie Rozpadliny. Lecz Kraina Xanth miała swoje chytre sposoby, by omamić wędrowca, toteż pozostawał czujny. Zamek Roogna. Zastanawiał się, czy był tam arras na ścianie wyobrażający Ś co? Zdarzenie z następnych ośmiuset lat? Lub obecne przedstawiające jego podróż w stronę Zamku? Intrygujące! Skoczek zatrzymał się i podniósł dwie przednie nogi, które wydawały się szczególnie wyczulone. Dor nie zauważył uszu u pająka. Czy możliwe, żeby słyszał nogami? Ś Coś dziwnego! Ś zaskrzeczał pająk. Skoczek przywykł do dziwaczności tego lądu, zatem musiał odkryć coś specjalnego. Przed nimi stało stworzenie wielkości mniej więcej smoka. Na dodatek z mocnymi wypustkami. Miało nieregularne faliste ciało, małe skrzydła, których nie używało, pazury, ogon i głowę jaszczurki, ale nie posiadało straszliwych zębów i nie ziało ogniem jak prawdziwy smok. W rzeczywistości nie wyglądało zbyt groźnie. Ś Myślę, że bezpieczniej będzie ominąć to zwierzę szerokim łukiem Ś postanowił Dor. Na zachodzie bulgotało trujące bagnisko, a na wschodzie rozciągało nie kończące się pole jadowitych jeżyn, zatem z konieczności musieli przejść przez terytorium potwora. Ś Nie szukamy kłopotów, a być może on też ich nie szuka. Wiedząc, że Skoczek ledwie go rozumie, postanowił obrać najbardziej okrężną drogę, by ominąć potwora w bezpiecznej odległości, bacząc jednak, by zbytnio nie zbliżyć się do bulgoczącego bagniska. Ale stworzenie nieprawdopodobnie rozciągnęło nogi, ażeby zablokować drogę Dorowi. Ś Nie możesz przejść Ś wysapało Ś to moje terytorium, moje królestwo. Ja tu rządzę. To przynajmniej umie mówić. Ś Nie szukamy powodów do sprzeczki z tobą Ś powiedział przypominając sobie reguły zachowania dorosłych w takich okolicznościach. Ś Jeżeli pozwolisz nam przejść, nie sprawimy ci kłopotów. Ś Jeżeli przejdziecie, zwyciężycie Ś powiedział powoli. Ś Jestem Szachrajem. Zwyciężę za pomocą każdych nieuczciwych machinacji. 71 Dor nie znał tego typu stworzeń we własnym świecie. Prawdopodobnie wymarły już wcześniej. Szachraj Ś który wygrywał zmieniając swój kształt, żeby zablokować przejście? Dziwna recepta na sukces! Ś Nie chciałbym ci zrobić krzywdy, Szachraju Ś powiedział Dor kładąc rękę na gardzie miecza. Obawiał się, że przypominało to trochę drapanie się po plecach; żałował, że w swej nowej postaci nie mógł po prostu przypasać miecza. Ś Ale my musimy przejść. Szachraj zmienił swój kształt w groteskowy sposób. Ściągnął się i stał teraz w swojej oryginalnej formie przed Dorem. Ś Nie. Oddano mi ten posterunek we wieczyste władanie, bez względu na potrzeby czy korzyści innych. Stwór brał jego wyzwanie poważnie. Dor przestraszył się. Używał ciała silnego, dorosłego mężczyzny, ale w sercu pozostał chłopcem i nigdy nie doświadczył tylu przeszkód. I te gobliny, które umierały tak okropnie Ś nie, tylko nie to! Ś Zatem będziemy musieli ominąć cię innym sposobem Ś wycofał się. Ś Nie zdołacie! Ś upierał się Szachraj. Ś Nikt nie przechytrzy mnie uczciwymi sposobami! Rozciągnął szyję w serii szarpnięć, aż jego głowa zbliżyła się do pleców Dora, który został na wpół okrążony. Nagły strach skłonił Dora do desperackiego czynu. Wyszarpnął miecz z wyćwiczoną szybkością swojego ciała i skierował prosto w okolice serca potwora. Ś Zejdź mi z drogi! W odpowiedzi lewe skrzydło stworzenia rozciągnęło się takimi samymi niezdarnymi szarpnięciami, tworząc bezkształtną barierę naprzeciw Dora. Ś Otaczam, izolujecie Ś powiedział Szachraj. Ś Nie masz mocy, twoje trawiaste korzenie wysychają, twoje dążenia i pragnienia zanikają. Twoja siła stanie się moją. I oto Dor odczuł złowróżbne osłabienie, jakby z jego ciała wysączała się jego witalna siła. Przerażony tą dziwną groźbą zareagował gwałtownie. Uderzył z całej siły w szyję potwora. Wielki miecz przeszedł z łatwością przez ciało Szachraja, jakby było jedynie mlekiem kokosowym, i rozłupał potwora na dwoje. Lecz nie popłynęła krew. Ś Nie muszę się znajdować w pobliżu Ś krzyczał Szachraj. Jego zawzięta głowa wytworzyła nogi, a wydłużające się uszy stały się kończynami. Ś Nie muszę być rozsądny: mam moc akomodacji. Mogę przyjąć każdy kształt i powtórzyć w każdej ilości, kiedy zechcę. Jestem mistrzem kształtu i liczby. Wypełniam sobą każdy 72 obszar, bez względu na moją rzeczywistą podstawę, aby utrzymać moc. Dor jeszcze raz uderzył, oddzielając głowę od ciała, ale stwór nie umarł. Nawet nie krzyknął. Dor pociął go na kilka pozbawionych krwi fragmentów, ale za każdym razem odtwarzały swój kształt. Ramię formowało tułów, a palce tej ręki wyciągały się w oddzielne ramiona i nogi; noga rozrastała się w wiele kończyn i ogon; poprzedni ogon wyrastał w głowę. Ś Skręcam się, dzielę, wygrywam! Ś krzyknęła oryginalna głowa, kiedy segmenty się zrosły. Ś Pomóż! Skoczku! Ś krzyknął całkowicie zdezorientowany Dor. Ś Jestem tu, przyjacielu Ś zaświergotał pająk. Ś Schowaj swój miecz, inaczej mnie skaleczysz. Pomogę ci. Dor posłuchał. Jego ciało trzęsło się ze strachu i poniżenia. Co warte było jego przekonanie, że wszystko, czego potrzeba, by zostać herosem, to ciało herosa? Skoczek napłynął na pajęczynie tuż nad Szachrajem i wylądował obok Dora. Ś Omotam to stworzenie Ś zaświergotał pająk. Ś Spętam go tak, że nie będzie mógł się poruszyć. Skoczek szybko wysnuł kilka jardów jedwabnej przędzy z tylnych gruczołów. Opuścił swoją linkę na ogon Szachraja, zaczepiając ją w kilku miejscach lepkimi grudkami. Potem zrobił pętlę na następnym członie i przyciągnął jeszcze dwa, robiąc z nich pakunek. Pracując zapamiętale ośmioma nogami, z cudowną zręcznością powiązał jeszcze więcej członów i zasupłał je mocno. Zmusił Szachraja do przybrania swojego pierwotnego kształtu. Kiedy człony zeszły się razem, zlały się tworząc jednego stwora, zbyteczne ramiona, nogi, głowy i ogony wpłynęły z powrotem do cielska potwora. Szachraj został z powrotem złożony w całość. Ale to nie wystarczyło. Ś Otaczam, oddzielam, wygrywam! Ś krzyczał potwór, gdy jego ogon ponownie rozciągał się, by wypełnić przestrzeń, którą zajmował jako oddzielny człon. Nici Skoczka nie mogły temu zapobiec, pozostawały w miejscu zatrzymując stwora, ale nie mogły powstrzymać rozciągania się, rozrastania wokół nich i pomiędzy nimi. Wszystko, co pająk osiągnął, zrobił mieczem Dor. Podstawowy talent potwora pozostał nienaruszony. Ś Obawiam się, że zostałem przechytrzony, tak samo jak ty Ś zaświergotał Skoczek. Ś Chodź, przyjacielu, odejdźmy i zastanówmy się jeszcze raz. Ś Rozpostarł pętlę wokół Dora i skoczył prosto w górę na trzydzieści stóp, by zawisnąć na gałęzi mundańskiego drzewa. Potem podciągnął się na własnej lince i powoli wciągnął za sobą Dora. 73 Szachraj wydał okrzyk prawdziwej udręki: Ś Ach, oni mi uciekają! Ś próbował złapać Dora za nogi. Dor podkurczył je, usuwając poza zasięg potwora. Stwór rozciągnął się, wznosząc wysoko w ślad za nim i znowu zagroził Dorowi, który wyszarpnął miecz i ciął po groteskowej, wyciągniętej ku górze łodygo-ręce. Sięgająca ku niemu łapa Szachraj a została odcięta i upadła na ziemię, gdzie szybko połączyła się z resztą ciała. Stworzenia nie można było zranić, pociąć na kawałki czy rozłupać, ale nie było w stanie unieść swoich wypustek w górę, zbyt daleko od ciała. Ś Aaach Ś skarżyło się zdesperowane. Ś Zostałem wymanewrowany! Ś Musimy tylko przeskoczyć nad nim! Ś krzyczał Dor w nagłym olśnieniu. Ś Dokładnie tak, jak on nas blokuje nie uznając żadnych reguł ruchu, możemy go również ominąć, nie stosując owych reguł. W chwili, kiedy go ominiemy, wygrywamy. Tak właśnie wygrywa się z Szachrajem! Rzeczywiście. Pokonany potwór raptownie skurczył się do mniejszej, pierwotnej formy. Jego moc istniała tak długo, jak długo podejrzewał wyzwanie. Zgodnie ze swoją definicją. Ś Dziwne są sposoby tego świata Ś zaświergotał pająk. . Dor tylko skinął głową potwierdzająco. Skoczek opuścił Dora w dół i obydwaj kontynuowali swoją podróż. Dor wiedział już, jak pająk uzyskał swój przydomek! Nigdy dotąd nie widział nikogo, kto umiałby tak fenomenalnie skakać. Myślał, że wszystkie pająki robią pajęczyny, ale Skoczka to nie bawiło, chociaż z pewnością posiadał łatwość robienia przędzy. Coraz bardziej zaznajamiali się z prawami tego regionu i podróżowali szybciej. Większość dzikich stworzeń zachowywała ostrożność wobec Skoczka, który wyglądał na istotę okrutniejszą niż w rzeczywistości i wydawał się dość obcy w tym świecie. A przecież był jedynie olbrzymem w swoim gatunku. Do zapadnięcia nocy przebyli większość północnego Xanth Ś osądził Dor. Mogli podróżować szybciej, ale musieli zatrzymywać się często, by poszukać żywności. Przypomniał sobie, że przypuszczalnie w pobliżu rosły drzewa spokoju Ś zasypiający pod nimi nigdy więcej się nie budzili. Więc zgodnie z jego rozeznaniem rozłożyli obóz tuż na skraju głównego lasu, zawieszając się na samotnej krabo-jabłoni. Pobliski strumyk dostarczył Dorowi wody, a kraby z drzewa złożyły się na skromną ucztę Skoczka. Następnego ranka pośpiesznie minęli drzewa spokoju nie zatrzymując się na spoczynek. Dor czuł ogarniający go letarg, ale ani na chwilę nie zatrzymał się, by odpocząć. Poza tym drzewa nie rozwinęły jeszcze takiego potencjału magii, jak w późniejszych stuleciach, i był w stanie pokusę snu zwalczyć. Skoczek nie przyzwyczajony do ich 74 działania wlókł się, ale Dor poganiał go, aż znaleźli się poza cmentarzyskiem drzew. W końcu zatrzymali się na skraju Rozpadliny. Poprzecinany tysiącami ścieżek i bardzo głęboki wąwóz tworzył niezwykły widok zniszczenia. Nie przypomina obrazu żadnej z map z moich czasów Ś powiedział Dor. Ś Ponieważ z nim związane jest pewnego rodzaju zaklęcie zapomnienia. Ale większość z nas, z Zamku Roogna, uodporniła się na jego działanie, toteż potrafimy o nim pamiętać. Nie wiem, jak możemy przebyć Rozpadlinę, poza zejściem w dół i wspinaczką na przeciwległe zbocze. Mógłbyś z łatwością tego dokonać, jestem pewien. Ale ja nawet w przybliżeniu nie jestem tak dobrym wspinaczem jak ty i odczuwam lęk przestrzeni. Rozmawiali po drodze i Skoczek już opanował mały, uniwersalny zasób słów Dora. Mógł teraz zrozumieć istotę jego wypowiedzi. Ś Sądzę, że możemy przejść wąwóz, jeżeli będziemy musieli Ś zaświergotał pająk. Ś Jakkolwiek istnieje tutaj pewien element ryzyka. Ś Tak, Smok z Wyrwy Ś przypomniał sobie Dor. Ś Niebezpieczeństwo? Ś Duże niebezpieczeństwo na dnie wąwozu. Smok Śjak Szach-raj, tylko gorszy, bo posiadający zęby. Ś Możemy go przeskoczyć? Ś Smok mógłby nas... Ś po prostu to niebezpieczne Ś powiedział zdenerwowany Dor. Nie mógł sobie przypomnieć, czy Smok z Wyrwy był ognisty czy parowy, ale bez względu na to nie chciał ryzykować. Nikt przy zdrowych zmysłach, a nawet wielu głupców, nie weszłoby w drogę dorosłemu smokowi. Ś Chociaż wcale nie musimy schodzić Ś zaświergotał pająk. Ś Rozważam balonowanie. Ś Balonowanie? Ś Przepłynięcie przez Rozpadlinę na napowietrznej linie. Odkryłem ciąg powietrza. Sądzę, że warunki są świetne, w pełni dnia. kiedy ciepłe powietrze wznosi się. Ale zawsze pozostaje pewne ryzyko. Ś Ryzyko Ś powtórzył Dor oszołomiony całością wywodu. Ś Latanie na przędzy? Ś Jeżeli zmieni się strumień powietrza lub rozpęta burza... Ś Im więcej Dor o tym myślał, tym mniej mu się to podobało. Na dodatek inne opcje nie wydawały się lepsze. Nie chciał schodzić w dół do Rozpadliny czy próbować ją obejść. Miał tutaj, w arrasie, parę tygodni do zakończenia misji, a już stracił dwa dni. Na przebycie całej drogi wzdłuż Rozpadliny mógłby poświęcić resztę. Musiał dotrzeć do Zamku Roogna tak szybko, jak to możliwe. 75 Ś Sądzę, że lepsze będzie balonowanie Ś zgodził się niechętnie. Skoczek stał nad krawędzią Rozpadliny i wysnuwał przędzę. Zamiast przymocować ją do czegoś, pozwolił, by uniósł ją wiatr. Wkrótce bardzo szybko rozwinęła się i jej koniec rozciągnął się w przód jak magiczny latawiec. Dor mógł jedynie dostrzec kilka stóp jedwabnej przędzy, dalej była niewidoczna bez względu na to, jak uważnie ją śledził. Nie miał pojęcia, jak przeniesie ich przez Rozpadlinę. Ś Prawie gotowe Ś zaświergotał pająk. Ś Pozwól, przyjacielu, że przy wiążę cię, zanim pociągnie mnie za sobą. Rzeczywiście, olbrzymi pająk w tej chwili kurczowo przytrzymywał się ziemi. W widoczny sposób ta niewidoczna nić mocno go przyciągała. Dor zbliżył się, a pająk zręcznymi poruszeniami przednich nóg uformował kokon, który utrzymał go. Dodatkowy podmuch wiatru porwał Dora w powietrze nad Rozpadlinę. Zbyt wystraszony, by krzyczeć, Dor patrzył w rozciągającą się poniżej, wzbudzającą grozę głębinę. Zwisał na końcu swojego pęta, aż jego latawiec odzyskał orientację. Pomyślał, że mógł runąć w dół do wąwozu, ale ciąg powietrza uniósł go do przodu. Ściany Rozpadliny schodziły w dół pod kątem prostym i u podstawy tworzyły coś w rodzaju klina. Promienie słoneczne padały tu pod kątem, ze wschodu rzucając nieprzenikniony cień na nieregularne zbocza. Nawet pomimo światła słonecznego w dole było ciemno. Nie, nie chciałby tam schodzić! Kiedy poniosło go z powrotem do krawędzi wąwozu, wiatr stał się łagodniejszy. Unosił go powoli, ale równocześnie w kierunku zachodnim wzdłuż Rozpadliny właściwie, a nie w poprzek. Skoczek pozostał na krawędzi zwijając balonową nić dla siebie, ale wymagało to czasu, i odległość pomiędzy nimi wzrastała alarmująco. Czy możliwe, żeby całkowicie się rozdzielili? Dor znał Skoczka tylko dwa dni, ale polegał na wielkim pająku. Nie tylko dlatego, że Skoczek był kompanem, albo że dobrze walczył, czy dlatego, że znał tak wiele pożytecznych sztuczek z przędzą Ś takich jak balonowanie! Ważne, że Skoczek był dorosły. Dor miał ciało mężczyzny, ale czuł, iż daleko mu do dojrzałości czy pewności mężczyzny. Kiedy był sam, bał się i czuł się zagrożony, nie zawsze z widocznych powodów. Skoczek, dla kontrastu, zimno osądzał każdą sytuację i reagował precyzyjnie, jak mędrzec. Mógł popełnić błąd, ale umiał się zawsze wykaraskać. Działał stabilizująco, a Dor potrzebował tego. Nie zdawał sobie z tego sprawy, aż do tej chwili. Nie potrafił bowiem zanalizować prawidłowo własnych motywów działań w obliczu kryzysu. Potrzebował kogoś, kto go rozumiał, kogoś, kto mógłby napra-76 wić jego błędy, nie czyniąc mu z tego powodu wyrzutów. Kogoś takiego jak Skoczek. Wtem poczuł coś na głowie. Dor uderzył z całej siły. Psiakrew z tą pchłą! Wiatr utrzymywał się, albo coś innego unosiło go teraz. Dor szybował szybciej i wyżej. Jego myśli wyostrzyły się. Trudno było dostrzec, czy zmierza gdzieś w dół, a już z pewnością nie leciał do oddalającego się coraz bardziej brzegu Rozpadliny. Mógł zostać zepchnięty aż nad morze i utonąć lub być zjedzonym przez morskie potwory. Albo mógł unosić się wyżej i wyżej, aż umrze z głodu. Obawiał się, że wyląduje w Mundanii. Dlaczego Skoczek tego nie przewidział? Odpowiedź brzmiała: Tak. Pająk ostrzegał przed ryzykiem. A Dor zdecydował się na podjęcie ryzyka. Teraz płaci cenę tej decyzji. Pośród chmur pojawił się jakiś punkcik. Jakiś insekt... nie-ptak, nie-harpia, nie-smok. Nie, to było jeszcze większe. Pomyślał, że to musi być ptak-olbrzym, największe ze wszystkich skrzydlatych stworzeń. Ale kiedy ów jeszcze bardziej się przybliżył i Dor mógł go obejrzeć w całej okazałości Ś stwierdził, iż mimo wszystko ten stwór był za mały, jak na ptaka-olbrzyma, chociaż z pewności4 był wielki. Był to ptak o jasnym, ale niegustownym upierzeniu: miał pstrokate plamy czerwieni i błękitu oraz żółci na skrzydłach, brązowy, na-krapiany biało ogon i ciało prążkowane odcieniami zieleni. Głowę czarną z białą obwódką wokół jednego oka i dwoma purpurowymi piórami blisko szarego dzioba. Krótko mówiąc Ś galimatias. Ptak zatoczył koło, przyglądając się jednym okiem Dorowi. Istniało następne niebezpieczeństwo, o którym nie pomyślał: atak fruwającego stworzenia. Sięgnął po miecz, ale powstrzymał się. Bał się, żeby nie uszkodzić swojej linki, kiedy uciekał przed Szachrajem Ś ale teraz musiał podwójnie uważać. Na dodatek, jeżeli się nie obroni, ptak może go zjeść. Nie wyglądał na drapieżnika; dziób miał inny. Bardziej odpowiedni dla ścierwnika. Ale sposób, w jaki na niego patrzył... Ś Huuu-rraa! Ś krzyknął ptak. Zanurkował wyciągając swoje duże, przypominające dłoń pazury i pochwycił zdobycz. Ś Huu-rraa! Huu-rraa! l zawrócił zdecydowanie na południe, porywając Dora. Niósł go w kierunku, w którym zmierzał, ale przecież Dor nie pragnął stać się łupem potwora, głośno-dziobego ptaszyska! Teraz był rad, że Skoczek nie był z nim, ponieważ pająk nie mógłby mu pomóc przeciwko tak wielkiemu stworzeniu. Stałby się jedynie ofiarą, jak on. Duży ptak mógł zagrozić nawet życiu pająka! Teraz, kiedy Dor nie miał już wpływu na swój los, stwierdził, że boi się o wiele mniej niż powinien. Oto zmierzał do miejsca, gdzie zostanie pożarty w okrutny sposób, ale właściwie czuł ulgę, że jego przyjaciel 77 uciekł przeznaczeniu. Czy był to znak dorastania? Fatalnie, że nie będzie miał szansy, by w pełni dorosnąć! Oczywiście Skoczek zostanie uwięziony w świecie arrasu bez zaklęcia Dora, chyba że to zaklęcie automatycznie przenosiło wszystko, co nie należało do tego świata. Tak jak pewnego żywego pająka i na wpół strawione jedzenie Ś przecież to nie jego własne ciało miało być zjedzone. Może magia pozwoli mu się jakoś z tego wykaraskać: jego półżywy duch wróci jako zombi. Mógłby błąkać się pełen-ponurej melancholii po okolicy, wymieniając upiorne opowieści z Jonathanem. Co za koszmar! Ś Huu-rraa! Ś krzyknął znowu ptak obniżając lot w kierunku rozrośniętego, ogromnego mundańskiego drzewa. Po chwili wylądował w ogromnym gnieździe, upuszczając Dora w sam jego środek. Gniazdo było niewiarygodne. Zostało zbudowane z różnorodnych fantazyjnych i zdumiewających materiałów: sznurka, kości, liści, kory, skór węży, wodorostów, ludzkich ubrań, piór, srebrnego drutu. Ojciec Dora wspominał o srebrnym dębie, który rośnie gdzieś tam w dżungli: ptak musiał odszukać to drzewo i zbudował wśród jego gałęzi swoje gniazdo z łusek smoka, skamieniałych kanapek z masłem orzechowym, kłębów włosów z ogona harpii Ś harpie miały owłosione pióra lub pierzaste włosy Ś macek wikłacza, kawałków rozbitego szkła, nawleczonych morskich muszelek i amuletu z grzywy centaura, kilku zasuszonych gąsienic i miszmaszu mniej rozpoznawalnych rzeczy. Lecz to, co wypełniało gniazdo, bardziej było godne uwagi. Oczywiście były tam jaja Ś ale nie własne ptaka, ponieważ były wszelkiej maści, kształtów i rozmiarów. Okrągłe jaja, podłużne, w kształcie klepsydry, zielone, czerwone, w kropki; jedno wielkości głowy Dora, inne wielkości najmniejszego paznokcia. Jeszcze inne było alabastrowym grzybkiem do cerowania. Znajdował się tu także zbiór orzechów, śrubek i jagód. Były martwe ryby i żywe druty, i złote kluczyki, i spięte mosiężnymi klamrami księgi, i sosnowe, i lodowe szyszki. Były marmurowe figurki skrzydlatych koni oraz marmurowe jednorożce. Była klepsydra kwadransowa i trzy pierścienie zrobione z lodu. Pobrudzony promień słoneczny Ś i wypolerowana łza wilkołaka. Pięć szalonych piłek. I Dor. Ś Huu-rraa! Ś krzyknął ptak trzepocząc z radości skrzydłami tak, że papiery, liście i pióra fruwały dookoła w miniaturowym huraganie wewnątrz gniazda. Potem ptak wzbił się w niebo. Wyglądało na to, że ptak lubił kolekcjonować różne rzeczy. Dor stał się częścią kolekcji. Czy był pierwszym człowiekiem, którego porwał ptak? Nie spostrzegł nikogo innego w gnieździe. A może inni zostali zjedzeni? Nie, nie widział ludzkich kości. Ale to nie stanowiło dowodu: ptak mógł trawić kości wraz z mięsem. Prawdopodobnie 78 uznał go za cenny eksponat do swych zbiorów, ponieważ wydawał się fruwającym człowiekiem Ś przedstawicielem niezwykłego gatunku. Dor przeszedł przez te graty do krawędzi gniazda, by się rozejrzeć. Ale wszystko, co zobaczył, to gęstwina liści. Był pewien, że znajdzie się wysoko na drzewie i mógłby to być samobójczy skok. Czy zdoła zejść na dół? Pień drzewa, na którym ptak ulokował swe gniazdo, był okrągły, o gładkiej korze, wilgotny; jedynie fakt, że pień rozgałęział się tuż pod gniazdem umożliwiał jego utrzymanie się na wierzchołku. Dor był prawie pewien, że spadłby z niego. Po prostu nie miał wprawy we wspinaczce. Wiedział, że powinien szybko podjąć decyzję i przedsięwziąć coś, zanim Hurak wróci. Ale stwierdził, że paraliżuje go niemożność znalezienia jakiegokolwiek pozytywnego wyjścia. Skoczyć Ś znaczyło spaść i zginąć; wspinaczka kojarzyła się z upadkiem i śmiercią, pozostanie Ś oznaczało zjedzenie! Ś Nie wiem, co robić! Ś krzyknął bliski łez. Ś To proste Ś powiedział posążek jednorożca. Ś Zrób linę z fragmentów gniazda Huraka i spuść się na niej na ziemię. Ś Nie z mojego materiału! Ś sprzeciwiło się gniazdo. Dor wziął kawałek gotowej linki i cisnął ją z gniazda. Odskoczyła. Pociągnął trochę długiej słomki, z podobnym rezultatem. Spróbował z kilkoma ubraniami, te także straciły spoistość. Przytrzymał srebrny drut, ale ten był zbyt miękki i mógł łamać się w rękach. Ś Masz rację, gniazdo Ś powiedział. Ś Nie z twojego materiału. Rozejrzał się, chociaż opuściła go odwaga. Ś Nie masz innych pomysłów, obrączko? Ś Jestem magicznym pierścieniem Ś powiedziała złota obrączka. Ś Załóż mnie i wyraź jakiekolwiek życzenie. Jestem w pełni obdarzony mocą spełniania. Zatem jak to się stało, że skończył tutaj w górze? Ś pomyślał Dor. Ale nie mógł sobie pozwolić na to, żeby wybredzać. Założył pierścień na mały palec. Ś Życzę sobie znaleźć się bezpiecznie na ziemi. Nic się nie wydarzyło. Ś Pierścień jest kłamcą Ś zawołała łza wilkołaka. Ś Nieprawda! Ś krzyknął pierścień. Ś Po prostu to wymaga trochę czasu. Odrobinę cierpliwości. Zaufaj mi. Wyszedłem z praktyki, to wszystko. To stwierdzenie zostało przywitane salwą urągliwego śmiechu ze strony innych artefaktów z gniazda Huraka. Dor oczyścił złom w jednym miejscu i położył się, próbując coś wymyślić. Lecz jego umysł nie pracował. Wtem owłosiona noga przekroczyła brzeg gniazda, a w ślad za nią 79 druga, i para ogromnych zielonych oczu plus kolekcja mniejszych czarnych. Ś Skoczek! Ś krzyknął rozpromieniony Dor. Ś Jak mnie odnalazłeś? Ś Nigdy nie potrzebowałem cię szukać Ś zaświergotał pająk, przeciągając swój ładny odwłok przez krawędź. Różnobarwny futrzany pysk nigdy mu się tak nie podobał jak teraz! Ś Rutynowo przywiązałem się do ciebie liną kotwiczną. Kiedy ten Hurak cię porwał, byłem przyczepiony z tyłu, chociaż w dużej odległości. Ośmielam się stwierdzić, że faktycznie byłem niewidoczny. Naprawdę to zawiesiłem się na drzewie, ale od razu wspiąłem się do końca liny i znalazłem cię. Ś To wspaniale! Bałem się, że więcej cię nie zobaczę! Ś Zapomniałeś, że potrzebuję twojej magii, by uciec z tego świata. I chociaż ich dialog nie był zbyt treściwy, ponieważ Skoczek jeszcze nie znał wielu ludzkich słów, ale wyglądało to już na zupełnie normalną rozmowę. Ś Czy teraz możemy odejść? Ś Tak. Skoczek owinął Dora następną linką i przygotował się do spuszczenia go w dół przez listowie. Ale właśnie wtedy usłyszeli uderzenia olbrzymich skrzydeł. Hurak wracał! Skoczek wyskoczył z gniazda i zniknął w liściach. Dor przestraszony przypomniał sobie prawie natychmiast, że żaden pająk nie spadnie, gdyż chroni go jego linka kotwiczna. Dor mógł podobnie skoczyć, ale nie był pewien, czy jego kotwica była odpowiednio umocowana. Uciekinier usłyszał powrót Huraka właśnie w chwili, gdy Skoczek go zabezpieczył przed upadkiem. A może Dor był po prostu zbyt przestraszony, żeby zrobić to, co powinien, we właściwym czasie. Zobaczył tandetne upierzenie Huraka. Zakryło gniazdo. Coś upadło. Ś Huu-rraa! Potem ptak znowu odleciał w swojej nienasyconej pasji kolekcjonerskiej. Świeżo upuszczona do gniazda zdobycz poruszyła się. Wymachując nogami usunęła zasłonę z włosów. Wyprostowała się i usiadła. Dor zagapił się. Była to kobieta. Młoda, śliczna, dziewczęca. 4. POTWORY Kiedy duży ptak znikł, Skoczek z powrotem wspiął się do gniazda. Dziewczyna spostrzegła go i wrzasnęła. Włosy rozsypały się wokół 80 niej. Tupała nogami. Była młodą, zdrową dziewczyną o przenikliwym głosie, wspaniałych blond warkoczach i nadzwyczajnie zgrabnych nogach. Ś Wszystko w porządku! Ś krzyknął Dor, niezbyt pewien, czy myśli o sytuacji, w której się znalazła, czy też o jej obnażonych nogach, które były więcej niż w porządku. Naprawdę zauważał takie sprawy. Ś On jest przyjacielem! Nie sprowadź Huraka! Ujrzał przed sobą niewiarygodnie piękną twarz dziewczyny. Wydawała się tak samo przerażona Dorem, jak wielkim pająkiem. Ś Kim jesteś? Skąd wiesz? Ś Jestem Dor Ś powiedział po prostu. Być może w ciągu roku nauczył się przedstawiać umiejętnie. Ś Pająk jest moim przyjacielem. Spojrzała nieufnie na Skoczka. Ś Ooo, jaki on brzydki! Nigdy dotąd nie widziałam podobnego potwora. Myślę, że wolałabym być zjedzona przez ptaka. Przynajmniej go już znam. Ś Skoczek nie jest brzydki! On nie jada ludzi. Nie smakują mu. Zakręciła się, żeby ustawić się twarzą do niego i jeszcze raz jej złociste włosy zakręciły się spiralnym ruchem. Nagle wydała mu się znajoma. Był pewien, że nie widział jej wcześniej, nie spotykał dziewcząt tutaj w przeszłości. Skąd ją zna? Ś Zostaliśmy zaatakowani przez bandę goblinów. Skosztował jednego z nich. Ś Gobliny? One nie są prawdziwymi ludźmi! Oczywiście, że smakują fatalnie! Ś Skąd wiesz? Ś podkreślił Dor używając jej własnego pytania. Ś To prowadzi do wniosku, że słodka dziewczyna, taka jak ja, smakuje lepiej niż jakiś paskudny goblin! Dor stwierdził, że trudno zaprzeczyć takiej logice. Z pewnością wolałby pocałować ją, a nie goblina. Co sprawiło, że taka myśl pojawiła się w jego umyśle? Ś Nie jestem w stanie w pełni podążać za waszą rozmową Ś powiedział Skoczek. Ś Ale wiem, że kobiety twojego gatunku nie ufają mi. Ś Dokładnie tak, potworze! Ś potwierdziła. Ś Och, spróbuj się do niego przyzwyczaić Ś powiedział Dor. Ś Ty, hmm, wydajesz się jej tak dziwny, jak ona wydaje się tobie. Skoczek był przestraszony. Ś Nie wyglądam chyba tak potwornie! Ś Cóż, może przesadziłem. Dyplomacja czy prawda? Ś To coś mówi! Ś krzyknęła dziewczyna. Ś Tylko że kieruje głos do twoich pleców. Ś Tak, to trudno wyjaśnić... Zamek Rooana 81 Ś Nie szkodzi Ś włączył się Skoczek Ś lepiej będzie, jeśli najszybciej opuścimy to gniazdo. Ś Dlaczego jego głos dochodzi z twoich pleców? Ś dopytywała się dziewczyna. Ś Zrobiłem tłumaczącą pajęczynę Ś wyjaśnił Dor. Ś Skoczek mówi świergocząc. Powinnaś przynajmniej powiedzieć mu dzień dobry. Ś Och Ś pochyliła się do przodu, po raz pierwszy pozwalając mu świadomie zerknąć w wypełniony stanik. Ś Dzień dobry, Skoczku-potworze Ś powiedziała do pajęczyny. Ś Auu Ś powiedziała pajęczyna, zważywszy na takie mnóstwo... Ś Nie musisz mówić do pajęczyny Ś powiedział Dor, chociaż szkoda mu było wyprowadzać ją z błędu. Teraz już więcej nie pochyli się w jego kierunku. Podświadomie zastanawiał się, dlaczego pajęczyna zatroszczyła się o to, ażeby zwrócić uwagę na tak szczególny widok. z pewnością nie interesujący dla pająków. ...żółtej przędzy Ś dokończyła pajęczyna, zanim niecne myśli Dora posunęły się dalej. O-oczywiście. Pająki interesowały się jedwabną przędzą, a kolorowy jedwab był nowością. Ś To włosy, a nie jedwab * Ś wymamrotał. Potem dodał głośniej, zwracając się do dziewczyny: Ś Skoczek rozumie cię bez pajęczyny. Ś Co do kwestii opuszczenia gniazda Ś zaświergotał pająk. Ś Tak. Czy możesz zrobić drugą linkę kotwiczną dla niej? Ś Bezzwłocznie! Ś Skoczek ruszył w stronę dziewczyny. Ś liii! Ś krzyknęła znowu, rozrzucając włosy. Ś Ten owłosiony potwór chce mnie zjeść! Ś Uspokój się! Ś krzyknął Dor, tracąc cierpliwość pomimo wrażenia, jakie na nim zrobiły jej wdzięki. Albo jego ciało miało swdje własne żądze, albo tracił niewinność całego poprzedniego życia! Ś Sprowadzisz Huraka! Niechętnie, ale umilkła. Ś Nie pozwolę temu zbliżyć się do mnie. Rozmawiała z pająkiem, ale nie chciała z nim współpracować. Wydawała się prawie tak młoda jak sam Dor. Ś Nie zniosę cię w dół Ś powiedział do niej Ś mam zaledwie... Ś przerwał. Ze względu na ciało nie był już dwunastoletnim chłopcem, ale silnym mężczyzną. Ś Dobrze, może będę mógł. Skoczku, czy linka utrzyma nas obydwoje? Ś Nie ma wątpliwości. Muszę jedynie umocnić ją Ś zaświergotał nici pajęcze nazywane są jedwabiem (przyp. tł.) 82 pająk już uruchamiając gruczoły. W kilka chwil zrobił nową uprząż dla Dora i mocniejszą linkę zabezpieczającą. W tym samym czasie -dziewczyna z niepohamowaną kobiecą ciekawością przeszukiwała gniazdo. Ś Och, klejnoty Ś krzyknęła klaszcząc z podniecenia w ładne, małe dłonie. Ś Jakiego rodzaju? Ś zapytał Dor, zastanawiając się, czy przydałyby się do czegoś. Klejnoty nie były aż tak cenne w Xanth jak w Mundanii, ale wielu ludzi lubiło je. Ś Jesteśmy wykształconymi perłami Ś odpowiedział chór kilku głosów. Ś Bardzo wyszukanymi i o dobrych manierach. Nasza linia sięga aż do czasów władcy wszystkich ostryg. Jesteśmy arystpkratkami wśród pereł. Ś Och, biorę was! Ś krzyknęła dziewczyna, wydając się nie być zaskoczoną ich przemową. Zebrała je i napełniła kieszenie fartucha. Nagle usłyszeli, że wraca Hurak. Dor lewym ramieniem otoczył wiotką kibić dziewczyny i podniósł ją z łatwością. Co za siłę miało to ciało! Być może nie była to sprawa jego muskułów, a małego ciężaru Ś była lekka jak piórko, chociaż jędrnego ciała. Musi istnieć specjalna magia u dziewcząt takich jak ta, która czyniła je pełnymi, a jednak lekkimi. Przechylił się przez brzeg gniazda, ufając, że linka kotwiczna Skoczka uchroni ich od upadku. Dziewczyna krzyknęła i zaczęła kopać nogami, a włosy rozsypały się jej po twarzy. Ś Cicho Ś powiedział z ustami pełnymi złotych nitek. Trzymał ją blisko siebie, żeby się nie wierciła. W tym momencie czuł się bardzo bohaterski. Linka naprężyła się. Była sprężysta jak wstążka z gumowego drzewa. Odbili się od podstawy rgniazda. Dziewczyna dygotała. Jej ciało było miękkie i intrygujące w sposób, który chciałby lepiej zrozumieć. Ale w tym momencie nie miał możliwości zbadania tej sprawy. Kiedy lina ustabilizowała się, Skoczek opuścił się w dół, by do nich dołączyć. Nie chwiał się, nie-kołysał, a ześlizgiwał. Zatrzymał się w kontrolowany sposób obok nich, popuszczając linkę kotwiczną podczas schodzenia. Ś Sporządziłem blok linowy Ś zaświergotał. Ś Mój ciężar ledwie równoważy wasz Ś wy dwoje ważycie więcej niż ja, więc polegam na tarciu, by utrzymać powolny ruch. Dor nie nadążał za tym wywodem. Ale jeżeli magia zwana tarciem mogła bezpiecznie opuścić ich w dół, to dobrze. Cała trójka opuszczała się prawidłowo i bez strachu, i było to fascynujące. Bez końca mijały ich gałęzie ogromnego drzewa, warstwy liści zasłaniały ich przed gniazdem. 83 Pomiędzy nich padł cień. Był to ptak Hurak Ś zataczający koła, by wyśledzić zguby. Za chwilę ich zauważy, ponieważ oświetlały ich ukośnie padające promienie słoneczne. Dor próbował sięgnąć po miecz prawą ręką, ale było to trudne, gdyż wtedy jedynie lewą ręką podtrzymywałby dziewczynę. Była lekka, ale wydawało się, że przybiera na wadze. Martwił się też, że w ten sposób może uszkodzić własną linkę zabezpieczającą, wyjmując miecz z futerału. Ś Zwisajcie cicho! Ś zaświergotał Skoczek. - - Cichy cel jest bardzo trudny do zlokalizowania. Dor wepchnął miecz do pochwy. Ale nie mogli wisieć spokojnie. Dor i dziewczyna ważyli za dużo i dalej spadali, podczas gdy pająk podnosił się na magicznym bloku linowym. Skoczek chwycił się kilkoma nogami gałęzi, coś pomajstrował i czmychnął po konarze do pnia drzewa. Dor i dziewczyna nie spadli. Dor zrozumiał, że Skoczek umocował swoją linkę do gałęzi, powstrzymując działanie bloku. To spowodowało, że Dor i przerażona dziewczyna zwisali jak przynęta dkrHuraka. Dziewczyna kręciła się, wyrywała, rozrzucała włosy i bezradnie kopała nogami. Pomimo silnych mięśni, jego lewe ramię zmęczyło się. Coraz bardziej tracił siły. Z pewnością, dziewczyny bywały niekiedy uciążliwe. Hurak dostrzegł ruch. ,Huu-rraa! Ś krzyknął i runął w dół. Nagle zielono-szaro-brązowy kształt wyłonił się z boku. Wydawał się mieć wąsaty pysk. Dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie, rozłożyła ręce, wpychając śliczny łokieć prosto w nos Dorowi. Prawie ją puścił. Ale ten kształt w sekundę zmiótł ich unosząc linkę, aż znaleźli się naprzeciw, na liściastej gałęzi. Nurkujący Hurak chybił, ledwie mając czas, by uniknąć trzaśnięcia dziobem w główny pień drzewa. Ś Spróbuję rozproszyć jego uwagę Ś zaświergotał Skoczek. ponieważ, oczywiście, tylko on mógł ich uratować. On właśnie był tym futrzanym kształtem dostrzeżonym przez Dora. Ś Przywiązałem was do tej gałęzi; ptak was nie zobaczy, jeżeli nie będziecie się ruszać i zachowacie ciszę. Marne szansę! Dziewczyna odetchnęła i otworzyła śliczne usta do krzyku. Dor położył na nich dużą, brzydką prawą dłoń. Ś Cicho! Ś Mmmuf, mmmmf, ty mm Ś mamrotała, a jedno widoczne nad jego dłonią oko pełne było gniewu, podczas gdy drugie wyrażało bezgraniczne przerażenie. Miał nadzieję, że nie próbowała wykrzyczeć niczego, co nie przystoi dziewczynie. Obawiał się, że to mogłoby zaszkodzić jej osobowości. Ś Gdybyś tylko zgodziła się na linkę kotwiczną, nie bylibyśmy teraz w takich tarapatach Ś wyszeptał Dor. Ale wiedział, że to nie jest w porządku. Mimo wszystko Hurak wrócił za szybko. 84 Ś Bierz mnie, pierzastomózgi! Ś zaświergotał Skoczek z innej gałęzi. Oczywiście tłumaczenie dochodziło z pleców Dora. Ale pająk machał również przednimi nogami, a to przyciągnęło uwagę ptaka. Hurak z furkotem poleciał w kierunku gałęzi, a pająk przeskoczył dwadzieścia stóp na następną, gwałtownie świergocząc. Dor wiedział, że duży ptak nie mógł rozumieć słów Skoczka, ale ich ton nie budził wątpliwości. Właściwie dlaczego ptaki nie miałyby rozumieć języka pająków? Drogi życiowe tych dwu gatunków bardzo często się krzyżowały, co podkreślało jeszcze bardziej niezwykłą odwagę Skoczka, który najbardziej ze wszystkiego bał się ptaków. Aby uratować przyjaciela i obcą dziewczynę, pająk wystawiał siebie na niebezpieczeństwo jak z koszmarnych snów. Ś Czy potrafisz zrobić to lepiej, skrzekliwy łbie?! Ś zaświergotał Skoczek. I skoczył ponownie, kiedy ptak zataczał koło w powietrzu. Hurak był zdumiewająco zwinny, jak na swoją wielkość. Po kilku chybionych atakach ptak zdał sobie sprawę, że Skoczek jest dla niego zbyt szybki. W miarę jak tłumaczenia obelg pająka docierały do uszu dziewczyny, te zaróżowiły się delikatnie. Hurak rozglądał się wokół w poszukiwaniu innej ofiary. Na szczęście wszystko, co musieli zrobić, to pozostać nieruchomo i cicho. Dor próbując ulżyć swemu lewemu, zmęczonemu ramieniu, lekko je przesunął. Dziewczyna ześliznęła się nieco w dół, jej piersi drgnęły. Krzyknęła, prawie bez tchu, wykorzystując to, że Dor osłabił na chwilę uwagę. Och, nie! Dor musiał prędko pochwycić gałąź, by utrzymać się, i odkrył usta dziewczyny. Głupia pomyłka! Hurak natychmiast skierował się w stronę, z której dobiegł głos. Pomknął prosto na nich. Skoczek był bezradny, niezdolny do odciągnięcia uwagi ptaka. Pod wpływem desperacji, działając w natchnieniu, Dor sięgnął prawą ręką do ubrania dziewczyny i przeszukał jej kieszenie. Chociaż ubrana była w szykowną króciutką sukienkę, opiętą na biodrach, nosiła też praktyczny fartuszek. Krzyknęła, jakby została napadnięta Ś nie bez racji, w tym przypadku Ś ale Dor myszkował w kieszeniach tak długo, aż znalazł to, czego szukał Ś wykształcone perły, które zebrała w gnieździe. Ś Co najbardziej cię denerwuje? Ś zapytał, kiedy cisnął pierwszą perłę w powietrze. Ś Wcale się nie denerwuję! Ś odpyskowała perła. Ś Ale nienawidzę ludzi, którzy upuszczają mnie z gałęzi! Upadła poza zasięgiem wzroku Ś a Hurak, podążając za jej głosem, poleciał w dół. Skoczek rozkołysał się i spuścił w połowie drogi do nich. 85 Ś Nadzwyczajna intryga! Ś zaświergotał. Ś Rzuć następną w drugą stronę, a ja cicho opuszczę was na ziemię. Ś Dobrze! Ś zgodził się Dor. Obrócił się twarzą do dziewczyny. Ś Tylko nie wrzeszcz! Ś ostrzegł ją. Nabrała oddechu, by krzyknąć. Ś Bo cię połaskoczę! Ś zagroził. Wreszcie zrozumiała. Potulnie wypuściła powietrze. Nawet wręczyła mu wyjętą z kieszonki perłę, więc nie musiał sam jej szukać. Zrobiła więcej niż oczekiwał. Ś A co ciebie złości? Ś zapytał perłę i cisnął ją w drugą stronę. Ś Nienawidzę niekulturalnych ludzi, którzy nie doceniają kulturalnych pereł! Ś wykrzyknęła. Usłyszeli: Huu-rraa! w oddali, kiedy ptak pofrunął za nią. Ten ptak z pewnością doceniał kulturalne perły. Nim dotarli do ziemi, nie mieli już pereł Ś lecz uniknęli niebezpieczeństwa. Zgubili ptaka. Dor podniósł kilka patyków na wszelki wypadek, gdyby Hurak nadleciał ponownie, i cała trójka szybko ruszyła w drogę. Ś Widzisz! Ś krzyknęła obrączka na palcu Dora. Ś Spełniam twoje życzenie! Jesteś bezpieczny, na ziemi! Ś Nie mogę temu zaprzeczyć! Ś zgodził się Dor. Ale odniósł się z pewną rezerwą do pierścienia. Osądził, że znajdują się w pobliżu Zamku Roogna, ponieważ ptak Hurak zaniósł ich w prawidłowym kierunku. Ale dzień mijał i Dor nakazał zwolnić, żeby znowu nie wpadli w następną pułapkę. Rozejrzeli się w poszukiwaniu kolacji i znaleźli kilka prawoślazowych krzewów, trochę szpilkowych jabłoni i nieco listków mrożonej herbaty. Skoczek skosztował sosnowego jabłka, ale oświadczył, że woli skorupiaki. Dziewczyna zaakceptowała w końcu dużego pająka jako towarzysza i nawet pozwoliła Skoczkowi oplatać się na noc. W delikatny sposób wyznała, że boi się robactwa i wszystkiego, co pełza po ziemi, a odtąd również nie przepada za ptakami. I tak cała trójka wygodnie wisiała w jedwabnych kokonach, zabezpieczona przed drapieżnikami, z góry i z dołu. Dor docenił pajęcze sztuczki, które zapewniły im spokojną noc. Skoczek milczał; nie ulegało wątpliwości, że odpoczywał zmęczony po straszliwych trudach całego dnia. Ale Dor i dziewczyna rozmawiali przez chwilę szeptem, żeby nie ściągnąć na siebie czyjejś uwagi. Ś Skąd pochodzisz? Ś dopytywała się. Ś Dokąd zmierzasz? Odpowiedział na tyle jasno, na ile mógł, omijając szczegóły dotyczące swojego wieku i świata, z którego przybył. Opowiedział jej, że jest z dziwnej krainy, podobnej do tej, ale bardzo odległej, i że przybył tu, by odszukać Mistrza Zombich, który może pomóc w uzyskaniu eliksiru zdolnego pomóc jego przyjacielowi. Wyjaśnił, że 86 Skoczek pochodzi z tej samej krainy i jest jego zaufanym przyjacielem. Przede wszystkim, bez Skoczka nigdy nie uciekliby z gniazda Huraka. Jej historia była prosta. Ś Mam prawie siedemnaście lat i pochodzę z Zachodniej Palisady w Wiosce Północnej nad pięknym, morskim brzegiem. Rosną tam widzące tykwy. Podróżuję do nowej stolicy w poszukiwaniu szczęśliwego losu. Ale kiedy przechodziłam wysoką górską drogą Ś żeby ominąć tygrysie lilie, ponieważ one szczególnie gustują w słodkich młódkach, wtedy zauważył mnie ptak Hurak i chociaż krzyczałam, rozrzucałam włosy i kopałam, tak jak tego oczekuje się po młodej dziewczynie Ś cóż, resztę znasz! Ś Możemy pomóc ci dostać się do Zamku Roogna, ponieważ też tam idziemy Ś powiedział Dor. Nie zaniepokoił go zbieg okoliczności, gdyż Zamek stanowił społeczne i magiczne centrum Xanth. Nie ulegało wątpliwości, że każdy, kto miał ważną sprawę do załatwienia, udawał-się do Zamku Roogna. Klasnęła w dłonie w swój uroczy, dziewczęcy sposób i zakołysała się w swoim kokonie prowokująco jak każda piękna kobieta. Ś Och, mógłbyś? To wspaniale! Dor również był zadowolony. Była świetną towarzyszką. Ś Ale dlaczego zmierzasz do Zamku? Ś zapytał. Ś Mam nadzieję, że znajdę zatrudnienie jako pokojówka i poznam jakiegoś dworzanina, który pokocha mnie do szaleństwa i zabierze daleko, i będę żyła długo i szczęśliwie w jego bogatym domu. Zawsze pragnęłam wieść życie pokojówki. Dor, nawet pomimo swojej młodości, wiedział, że są to proste ambicje. Dlaczego jakiś dworzanin miałby wybrać i poślubić zwykłą pokojówkę? Miał jednak wystarczająco dużo rozsądku, żeby nie lekceważyć jej ambicji. Zamiast tego przypomniał sobie pytania, które zadawał sobie wcześniej, kiedy przyglądał się wdziękom, którymi obdarzyła ją natura. A jej wdzięki kołysały się z taką gracją! Ś Jak masz na imię? Ś Aaa Ś zaśmiała się melodyjnie przytupując, kołysząc się i kręcąc biodrami. Ś Nie mówiłam ci? Jestem panna Millie., Dor oniemiał. Oczywiście! Powinien był ją poznać. Dwanaście lat młodsza Ś osiemset dwanaście lat! Taką była, nim ją poznał: młodą, niedoświadczoną, pełną nadziei i nade wszystko niewinną. Zniszczona ponurym doświadczeniem ośmiu stuleci bycia duchem, naiwna i miła dziewczyna, trochę tylko starsza od niego. Trochę starsza? Starsza o pięć lat Ś i były to potworne lata. Ś Chciałbym być mężczyzną! Ś wymamrotał. Ś Zrobione! Ś krzyknął pierścień na jego palcu. Ś Oświadczam ci to, człowieku. 87 Ś Co? Ś łagodnie zapytała Millie. Oczywiście nie rozpoznała go. Nie tylko dlatego, że nie przebywał we własnym ciele, ale też nawet nie istniał przed ośmiuset laty. Ś Uff, po prostu życzyłbym sobie... Ś Tak? Ś zapytał pierścień z zapałem. Dor spuścił głowę. Ś Żebym zdołał pozbyć się tej piekielnej pchły, która bez przerwy gryzie mnie po głowie, i przespać się trochę Ś powiedział. Ś Hej, poczekaj Ś zaprotestował pierścień. Ś Mogę zrobić wszystko, ale ty prosisz o dwie rzeczy naraz. Ś Chciałbym usnąć Ś powiedział Dor. Wkrótce nadszedł sen. Śnił, że stoi przed olbrzymim, jasno przystrojonym krzewem gumowych piłek, pragnąc straszliwie pewnej gumowej piłki, tej złotej, która leżała w zasięgu ręki, ale powstrzymywany przez magiczne zaklęcie chroniące owoce nie może jej zerwać. Nie zrywa jej nie dlatego, żeby nie wiedział, jak dokonać tego bez zaklęcia. Ale ten krzak znajduje się w odległości jarda od jakiegoś domu i on nie jest pewien, czy ma prawo zerwać ten owoc. Krzew był wysoki, o wspaniałych owocach zwisających poza zwykłym zasięgiem. On jednak miał magiczne szczudła, bardzo długie i mocne, znajdował się więc wystarczająco wysoko, by dosięgnąć wspaniałej złotej kuli. Gdyby tylko się ośmielił! Pragnął tej gumowej kuli bardziej niż kiedy był dzieckiem. Wiedział, jak bardzo lubiły je inne dzieci, ale nie rozumiał dlaczego. Teraz tak bardzo pragnął tej jednej Ś i było to podejrzane. Obudził się podniecony. Skoczek wisiał blisko niego i jego kilkoro oczu obserwowało go badawczo. Ś Czy dobrze się czujesz, Dorze, przyjacielu? Ś zaśwaergotal. Ś Miałem przykry sen Ś odparł niepewnie Dor. Ś Czy to jest jakaś choroba? Ś Są takie magiczne konie, na wpół złudne, które nawiedzają ludzi w nocy strasząc ich Ś wyjaśnił Dor. Ś Więc jeżeli jakaś osoba doświadcza czegoś przerażającego w nocy, nazywa to nocnym ogierem lub nocną kobyłką. Ś Ach, symbolika Ś zgodził się Skoczek, nagle pojmując. Ś Śniłeś o takim koniu. O kobyle Ś kobiecie. Ś Tak, o koniu innej maści. Ja Ś chciałem bardzo dosiąść tej nocnej mary, ale nie byłem pewien, czy utrzymam się w tym złotym siodle Ś och, sam nie wiem, co mam powiedzieć! Skoczek' zastanowił się. Ś Proszę, nie obraź się, przyjacielu! Naprawdę jeszcze dobrze nie rozumiem ani twojego języka, ani twojej natury. A przy okazji: czy jesteś młodociany? Młode stworzenie? 88 Ś Tak Ś odpowiedział skrępowany Dbr. Wydawało się, że pająk rozumie go wystarczająco dobrze. Ś Kimś poniżej normalnego wieku rozrodczego w twoim gatunku? Ś Tak. Ś A ta śpiąca kobieta twojego gatunku, z tą złocistą przędzą, ona jest dojrzała? Ś Hm, tak. Ś Sądzę, że to nic złego. Musisz jedynie poczekać, aż dojrzejesz, wtedy już nie będziesz odczuwał zakłopotania. Ś Ale przypuszczalnie ona Ś ona należy do innego... Ś Nie posiada się miłości na własność Ś zapewnił go Skoczek. Ś To ona okaże, czy uznaje cię za odpowiedniego... Ś Odpowiedniego do czego? Skoczek wydał świergotliwy chichot. Ś To stanie się jasne w odpowiednich okolicznościach. Ś Mówisz jak Król Trent! Ś stwierdził oskarżająco Dor. Ś Który, zakładam, jest dojrzałym mężczyzną waszego gatunku, być może w średnim wieku. Trafił w samo sedno. Mimo zakłopotania i frustracji, Dor był zadowolony, że posiada przy sobie takiego przyjaciela. Forma zewnętrzna nie miała znaczenia. Millie i Dor zapragnęli nagle przerwać rozmowę. Był świt, czas na zjedzenie czegoś i podjęcie podróży do Zamku Roogna. Dor zebrał informacje od miejscowych patyków i kamieni, i ruszyli w kierunku Zamku. Ale tym razem napotkali ogromną rzekę. Dor nie pamiętał jej ze swoich czasów Ś ale oczywiście, koryto mogło przesunąć się w ciągu ośmiuset lat. Poza tym chodząc po zaczarowanych ścieżkach, mógł wcale nie zauważyć rzeki. Woda była dość szczególną odpowiedzią na pytanie Dora; Zamek leżał daleko, na tamtym brzegu rzeki, a w pobliżu nie było ani mostu, ani brodu. Nie dostrzegł też choćby małej łódki. Ś Chciałbym przeprawić się przez rzekę Ś powiedział Dor. Ś Próbuję coś zrobić Ś powiedział pierścień na jego palcu. Ś Daj mi jedynie trochę czasu. Ofiarowałem ci sen przez całą poprzednią noc, prawda? Musisz mieć cierpliwość, rozumiesz! Ś Rozumiem Ś powiedział Dor na wpół się uśmiechając. Ś Mimo wszystko nawet gnom w jeden dzień drogi nie zbuduje. Ś Mogę was balonować przez nią Ś zaproponował Skoczek. Ś Ostatnim razem, kiedy balonowaliśmy, złapał nas Hurak Ś stwierdził Dor. Ś I gdyby tego nie zrobił, prawdopodobnie zwiałoby nas gdzieś daleko. Nie chcę znowu ryzykować. Ś Balonowanie to zdanie się na łaskę wiatrów Ś zgodził się 89 pająk. Ś Zamierzałem zamocować kotwicę do ziemi i, zanim wiatr zwiałby nas zbyt daleko, zawsze mógłbym wrócić do punktu startu, gdyby to było konieczne, ale przyznaję, że nie brałem pod uwagę napaści olbrzymiego ptaka. Zapomniałem o tym, że mogą istnieć stworzenia równie wielkie jak ja. Okazało się, że byłem mało przewidujący. Zgadzam się: balonowanie zastosujemy tylko w razie niebezpieczeństwa. Ś W mojej wiosce przepływaliśmy rzekę łódką Ś podsunęła Millie. Ś Wraz z zaklęciami odpędzającymi wodne potwory. Ś Czy wiesz, jak zrobić łódź? Ś zaświergotał pająk. Pytanie skierowane było do Millie, ale pajęczyna na plecach Dora przetłumaczyła je i tak. Nieożywione obiekty stawały się bardziej usłużne w miarę upływu czasu, gdyż przywiązywały się do Dora. Ś Nie Ś odpowiedziała. Ś Ja jestem dziewczyną. A czy dziewczyny nie robią niczego pożytecznego? Może chciała w ten sposób powiedzieć, że nie była uwikłana w pogoń za mężczyznami. Ś A czy znasz zaklęcia przeciw wodnym potworom? Ś zapytał Dor. Ś Nie, tylko nasz wioskowy zaklinacz potworów potrafi je rzucić. To jego talent Ś zaklęcia przeciw potworom. Dor wymienił spojrzenie z kilkorgiem oczu Skoczka. Dziewczyna była miła, ale niezbyt pomocna. Ś Sądzę, że twój miecz zniechęci nieco wodne drapieżniki Ś zaświergotał Skoczek. Ś Ja zapętlę ich kończyny przędzą i oddam je twojemu ostremu mieczowi. Dorowi nie uśmiechało się toczenie boju z wodnymi potworami, ale docenił realność propozycji pająka. Wciąż jednak nie mieli łodzi. Ś Myślę, że mógłbym zbudować stateczek z jedwabnej przędzy Ś zaświergotał Skoczek. Ś Właściwie, to ja potrafię czasami chodzić po wodzie, kiedy powierzchnia jest spokojna. Mógłbym holować łódkę. Ś Dlaczego miałbyś nie przejść na drugą stronę i nie umocować jednej z twoich linek do czegoś? Ś zapytała Millie. Ś Potem mógłbyś przeciągnąć nas przez rzekę, tak jak zeszłej nocy wciągnąłeś nas na drzewo. Ś Znakomita myśl! Ś pochwalił ją Skoczek. Ś Gdyby udało mi się przebyć rzekę nie przyciągając uwagi... Ś Może zdołalibyśmy odwrócić uwagę potworów Ś zasugerował Dor. Omówili szczegóły, potem zabrali się do dzieła. Zgromadzili stertę patyków i kamieni, żeby Dor mógł z nimi rozmawiać, co miało pomóc w odwróceniu uwagi wodnych potworów. Odszukali też kilka śmierdzących żuków, którymi zamierzali się posłużyć w tym samym celu. 90 Śmierdzące żuki wydzielały woń dość łagodną, ale wybuchały smrodem, kiedy zbyt obcesowo je naciskano. Skoczek splótł kilka mocnych lin z jedwabiu. Jedną umocował do zwisającej gałęzi, a resztę pozostawił ludziom, żeby mogli użyć ich jako lassa. Kiedy wszystko było gotowe, Skoczek ruszył przez wodę. Jego osiem nóg ślizgało się lekko po powierzchni wody jak po najgładszym lodzie. Lecz błyskawicznie, tuż za nim, pojawiła się drobna fala. Wielki, brzydki pysk wychylił się z wody: rzeczny wężowaty potwór. Wszystko, co mogli dostrzec, to część głowy, ale ta wydawała się ogromna. Żadna mała łódka nie byłaby bezpieczna, a co dopiero Skoczek. Ś Hej, ryjowaty nosie? Ś zawołał Dor. Zauważył, że jedno ucho potwora drgnęło, ale szkliste oczy pozostały wbite w pająka. Musieli posłużyć się czymś więcej, by odciągnąć uwagę potwora, i to szybko! Dor wziął patyk na tyle duży, żeby mógł go rzucić na tę odległość. Ś Patyku, założę się, że nie potrafisz tak obrazić tego potwora, żeby cię ścigał. Obelgi wydawały się stanowić podstawowe narzędzie, które budziło reakcję ze strony istot nieożywionych. Ś A, tak? Ś odpyskował patyk. Ś Więc wypróbuj mnie, brudna twarzy! Dor spojrzał na powierzchnię wody. Nie ulegało wątpliwości, że twarz miał utytłaną w błocie. Umyje się później. Ś Idź do niego Ś powiedział i rzucił patyk daleko, w kierunku potwora. Patyk plusnął tuż za wielką głową; prawie idealny rzut. Dor nigdy by nie rzucił tak daleko, mając własne ciało. Potwór odwrócił się myśląc, że atakują go z tyłu. Ś Patrzcie na tego zasmarkanego gluta! Ś krzyknął patyk, balansując na wodzie pośrodku wywołanych przez siebie kręgów. Mówi się, że wodne potwory są dość próżne, jeżeli chodzi o ich srogie twarze. Ś Gdybym miał taką gębę, to zagrzebałbym się w zielonym mule! Potwór wysoko uniósł głowę. Ś liii! Ś odkrzyknął ze złością. Nie umiał przemawiać ludzkim językiem, ale w oczywisty sposób rozumiał go zupełnie dobrze. Większość potworów zabiegających o zatrudnienie w fosie uczyła się szybko języka pracodawcy. Ś Lepiej przedmuchaj tę tubę, zanim się udławisz Ś powiedział patyk zapalając się do swojego zadania. Ś Nie słyszałem podobnego dźwięku, odkąd bykożaba walnęła w moje drzewo i rozwaliła swój bezmózgi łeb. Potwór skręcił w stronę patyka. Podstęp się udał. Ale zaraz potem Dor zobaczył następne zmarszczki na wodzie w pobliżu Skoczka. 91 Pająk poruszał się szybko, ale niewystarczająco szybko, żeby uciec wodnym potworom. Czas na następną sztuczkę. Dor zarzucił linkę na drzewo, mocno ją napiął, podciągnął do góry, a potem zawisł huśtając się nad samą wodą. Ś Huurraa! Ś krzyczał. Łby wyskoczyły nad wodę, teraz kierując się na niego. Wyszczerzone zęby, błyskające oczy na guzłowatych głowach osadzonych na wężowych szyjach. Ś Nie potraficie mnie złapać, zdechłe michy! Ś krzyknął. Zdechłe michy były stworzeniami, które wraz ze skradającymi się miedziankami zaczajały się wokół palenisk i miały najbrzydsze gęby występujące w przyrodzie. Kilka z potworów miało wyraźną ochotę spróbować. Pojawiły się białe smugi na wodzie, kiedy głowy ruszyły do przodu. Dor gwałtownie szarpnął się do tyłu i zeskoczył na brzeg. Ś Ile tutaj jest potworów? Ś dopytywał się, zdumiony ich liczbą. Ś Zawsze o jednego więcej niż można sobie poradzić Ś powiedziała woda. Ś To zwykła procedura. Miało to swój magiczny sens. Fatalnie, że nie zdawał sobie z tego sprawy, zanim Skoczek wystawił się na niebezpieczeństwo na wodzie. Zatem jak można by odciągnąć je wszystkie? Musiał spróbować, inaczej pochwycą Skoczka. Nie był przecież podróżnikiem zainteresowanym malowniczymi widokami, był Magiem. Dor podniósł cuchnącego żuka, zwinął go w kulkę i z całych sił cisnął w kierunku ślizgającego się pająka. W tej chwili Skoczek znajdował się w połowie drogi i pędził co sił. Żuk rozwścieczony takim traktowaniem, kiedy pacnął na wodę za pająkiem, rozśmierdział się okrutnie. Dor cisnął jeszcze trzy żuki. Nie mógł tego poczuć, ale usłyszał jak potwory krztuszą się i chowają pod wodą. Rzucił następne, jedynie po to, by upewnić się, że Skoczek jest bezpieczny. Millie też zrobiła swoje. Podskakiwała nad wodą wymachując rękami i krzycząc na potwory. Podskakiwała w taki sposób, że jej młodziutkie ciało musiało się wydać potworom najsmakowitsze ze wszystkiego. Nawet Dor poczuł chęć odgryzienia choć kęska. Kłopot w tym, że potwory odpowiadały na wyzwania natychmiast. Ś Cofnij się, Millie! Ś krzyknął Dor. Ś One mają długie szyje! Rzeczywiście tak było. Jeden z potworów szybko wyrzucił głowę do przodu rozdziawiając szczęki. Po obnażonych rzędach zębów spłynęła ślina. Z okrutnych oczu wystrzeliły iskry. Nagle Millie uświadomiła sobie niebezpieczeństwo. Stała jak skamieniała. I chociaż zwykle wrzeszczała wniebogłosy, tym razem nie mogła wydobyć głosu, sparaliżowana lękiem. 92 Dor skoczył, by odciąć potworowi drogę. Chwycił za rękojeść miecza, ale ta zaczepiła się o uprząż i gwałtownie wypadła mu z ręki. Miecz wbił się ostrzem w ziemię. Ś Och, nie! Ś jęczał miecz. Dor zastygł w dramatycznej pozie przed potworem, z ręką uniesioną do walki, lecz pustą. Potwór zareagował z opóźnieniem. Dor z ogłupiałą miną schylił się po miecz, i w tejże chwili zębaty pysk zanurkował, by go capnąć. Dor podskoczył w rozkroku, żeby przeskoczyć ponad łbem bestii i lewą pięścią strzelił potwora w ucho. Potem wylądował na ziemi, przeturlał się i podniósł swój miecz. Nie uderzał, skierował tylko połyskującą klingę w oko potwora. Lśniące ostrze bez szkody odbijało iskry z oka potwora. Ś A teraz oszczędzę cię, jeżeli ty mnie oszczędzisz Ś powiedział. Ś Czy bierzesz to za oznakę słabości? Oko wpatrywało się w koniec ostrza. Głowa potwora pokiwała przecząco, kiedy ów cofał ją. Dor rzucił się w przód, utrzymując końcówkę ostrza blisko oka. Po chwili głowa zniknęła pod powierzchnią wody. Pozostałe potwory widząc, co się dzieje, zaprzestały ataku. Zakładały, że Dor dysponuje jakąś potężną magią. A on poznał zasadę, którą znało jego ciało: rozpraw się z przywódcą, a rozprawisz się z pozostałymi! Ś Och, to było najodważniejsze posunięcie, jakie kiedykolwiek widziałam! Ś krzyknęła Millie znowu klaszcząc w dłonie. Robiła to teraz tak często, że jej śliczne ciało nieustannie podrygiwało. Na dodatek Dor nigdy nie widział, żeby tak pląsała w jego świecie. Coś się zmieniło. Osiemset lat pół-życia: to właśnie ją zmieniło. Większość jej dziewczęcych pląsów została stłumiona tamtą tragedią. Ale ważniejszą sprawą było to, co zmieniło się w nim samym? On nigdy nie potrafiłby bez strachu stawić czoła w pełni dojrzałemu potworowi, a cóż dopiero tak go postraszyć, żeby się wycofał. A na dodatek zrobił to tak odruchowo, kiedy Millie była przerażona. Może znowu jego ciało zareagowało odruchowo, onieśmielając potwora do tego stopnia, że uciszyło to całą flotyllę potworów. Jakim wspaniałym okazem mężczyzny było to ciało, zanim przybył Dor? Gdzie odszedł tamten? Czy powróci, kiedy Dor znajdzie się z powrotem we własnym świecie? Myślał, że jego ciało jest głupie, ale teraz odpłacało mu z nawiązką. Może to ciało nigdy nie musiało obawiać się o swoje bezpieczeństwo, ponieważ było doskonałe w każdym calu, a jego siła potrafiła rozprawić się z każdym wrogiem. To ciało i bez sprytu Dora samo poradziłoby sobie z bandą goblinów. Pchła ukąsiła go dokładnie w prawe ucho. Dor o mało nie rozpłatał sobie głowy, próbując uderzyć ją własnym mieczem. No właśnie, 93 potrafił spłoszyć potwora, ale nie zdołał pozbyć się tej jednej, cholernej pchły! Musi w najbliższym czasie odszukać odstraszającą pchły roślinę. Ś SpójrzŚ Pająk dotarł do drugiego brzegu! Ś wykrzyknęła Millie. Tak też było. Ich zabiegi były mimo wszystko skuteczne. Być może było o jednego potwora za wiele, jak na możliwość Dora Ś ale przecież nie był sam. Rozluźniony, podszedł do drzewa, gdzie Skoczek umocował linkę przebiegającą nad rzeką. Była już napięta nad wodą, jako że Skoczek mocno zasupłał drugi koniec wokół pnia drzewa na tamtym brzegu. Pająk posłużył się wszystkimi swoimi siłami, uzyskując specjalną dźwignię za pomocą ośmiu nóg. Wkrótce linka została porządnie rozciągnięta od drzewa do drzewa, zwisając jedynie, jak zauważył Dor, pośrodku rzeki. Ta nadzwyczajnie mocna linka, równie doskonała jak wcześniejsze linki Skoczka, wydawała się niewidoczna z oddali. Ś Możemy teraz na rękach przerzucić się nad rzeką Ś powiedział Dor. I zaraz zapytał samego siebie: Czy p o t r a f i ni y? Ś Możliwe, że ty potrafisz Ś rzekła Millie. Ś Jesteś dużym, odważnym, bezwzględnym mężczyzną. Ale ja jestem nieśmiałą, słabą i miękką dziewczyną. Nigdy nie mogłabym... Gdyby tylko znała prawdę o Dorze! Ś Bardzo dobrze, przeniosę cię Ś Dor podniósł ją, postawił na drzewie, przy początku linki, potem podciągnął się do góry jednym sprężystym ruchem ramion. Umieścił buty na lince, utrzymał równowagę i wziął Millie w ramiona. Ś Co robisz? Ś krzyknęła przestraszona. Kopała. Znowu zauważył, jak zgrabne ma nogi i jak ślicznie wierzga. Pomyślał, że dziewczyna posiadła prawdziwą sztukę kopania. Umiała tak zginać nogi w kolanach, i tak poruszać stopami, żeby nie odsłonić całych nóg. Ś Nie zdołasz utrzymać w ten sposób równowagi. Ś No więc, co? Ś zapytał. Ś Przypuszczam, że w takim razie wpadniemy do rzeki i mimo wszystko będziemy musieli ją przepłynąć. Ruszył do przodu, balansując. Ś Oszalałeś? Ś wrzasnęła wystraszona. A on jak echo powtórzył: Ś Czy oszalałem? Ś Wiedział, że taki wyczyn nie był możliwy bez magicznego wspomagania Ś a jego ciało właśnie tego dokonało. Co za znakomite wyczucie równowagi posiadało to barbarzyńskie ciało! Nic dziwnego, że nawet całą siłą magii Xanth nie zdołano odeprzeć żadnego z mundańskich najazdów. Millie przestała kopać, bojąc się, że w ten sposób narazi go na utratę równowagi. Dor podziwiał sposób, w jaki porusza się jego nowe ciało. Gdyby wcześniej zdawał sobie sprawę z ukrytych możliwości swojego ciała, mniej bałby się wysokości. Zrozumiał teraz, że niepo-94 trzebnie obawiał się upadku, a jego strach zrodził się w wyniku chwilowej słabości. Kiedy wierzył w swoje możliwości, strach zanikał. W tej więc mierze ciało mężczyzny dodawało także męskości jego duchowi. Wtem pojawiły się większe kłopoty. Duże, brzydkie istoty wyfrunęły z lasu i krążyły nad wodą. Były zbyt masywne jak na ptaki. Głowy miały wielkość ludzkich. Groteskowe stado łopotało przez chwilę, potem dostrzegło postaci na linie. Ś Hiii! Ś wykrzyknął jeden z potworów i wszystkie odwróciły łby w ich kierunku. Ś Harpie! Ś krzyknęła Millie. Ś Och, już po nas! Dor chciał sięgnąć po miecz, ale nie mógł, bo przecież trzymał dziewczynę. Rzeczne potwory śledziły ich z dyskretnej odległości. Zachowały ostrożność, kiedy ten groźny człowiek utrzymywał się na linie, ale szybko zmieniłyby nastawienie, gdyby potknął się i wpadł do wody. Gdyby sięgnął po miecz, upuściłby Millie i stracił równowagę. Był właściwie bezradny. Harpie zbliżały się do nich. Ich brudne skrzydła wydzielały odrażający odór. Rzeczywiście, to brudne ptaszyska! Były usmarowa-nymi tłuszczem lotniczkami, o głowach i piersiach kobiet. Nie miały twarzy i piersi tak pięknych jak Millie. Ich oblicza były wiedźmowate, a wymiona groteskowe. Głosy miały ochrypłe. Ptasie nogi duże i brzydkie, a także złuszczające się pazury. Ś Co za znalezisko, siostry! Ś zaskrzeczała przywódczyni harpii. Ś Brać ich, brać ich! Stado sfrunęło niżej, wrzeszcząc z uciechy. Śmierdzące stworzenia w oka mgnieniu pochwyciły w swe pazury Millie, która wrzeszczała i kopała, gdyż została wyrwana z objęć Dora i uniesiona w górę. Potem chyba z dziesięć harpii zaatakowało Dora. Ich pazury zbliżyły się do jego ramion, bicepsów, łydek, ud, włosów i pasa. Pazury były zaokrąglone, bez ostrych krawędzi, więc nie wyrządziły mu krzywdy. Zacisnęły się kleszczowo na jego przegubach jak kajdanki. Oblepione brudem skrzydła załopotały mocniej, gdy harpie uniosły Dora w górę. Niosły go nad rzeką, potem do lasu nad wierzchołkami drzew, tak że jego pośladki niemal zamiatały o najwyższe gałęzie. Ciągnęły go przez las, aż dotarli do wielkiej szczeliny, gdzie harpie opuściły się w dół. Nie była to Rozpadlina; była o wiele mniejsza, bardziej porównywalna ze szczeliną, w którą wleciał na magicznym dywanie. Czy mogła to być ta sama wąska studnia? Nie, dostrzegł, że konfiguracja terenu jest odmienna. W stromej ścianie szczeliny ujrzał wygrzebane przez harpie wnęki, w których się gnieździły. Harpie zło-95 żyły go w największej jaskini, bezceremonialnie zrzucając na brudna podłogę. Dor podniósł się i strząsnął z siebie nieczystości. Millie nie było tutaj. Musiały zanieść ją do innej jaskini. Jeżeli nie istniały tu łączące korytarze Ś co wydawało się niepodobieństwem, ponieważ stworzenia te chodziły z trudem Ś nie będzie w stanie dotrzeć do niej na piechotę. Zachował swój miecz, ale nie mógł mieć nadziei, że uśmierci wszystkie harpie w tym zdegenerowanym mieście harpii. Tu miały przewagę. Może wiedząc o tym, w pogardzie miały jego miecz, albo po prostu nie rozpoznawały mundańskiej pochwy na plecach. To ostatnie wydawało się bardziej prawdopodobne. W końcu zaczai doceniać takie położenie miecza! Postanowił zatem nie zdradzić się z tym, że posiada broń. Najlepiej, jeśli poczeka i przekona się, czego harpie chcą od niego, po prostu na wypadek, gdyby nie przeznaczyły go na szybkie danie mięsne. Będzie się bił jedynie w ostateczności. Lecz niełatwo było udawać bohatera: mógł stracić coś więcej niż własne życie, także nie swoje ciało. W swoim prawdziwym życiu nigdy nie znalazłby się w podobnej sytuacji! Harpie odleciały, zostawiając na straży jedną szczególnie szkaradną staruchę. Ś Ojej, co za krzepki z ciebie mężczyzna! Ś zarechotała gdak-liwie, a jej posklejane włosy uniosły się gwałtownie, kiedy kurzym sposobem wysunęła głowę do przodu. Może na głowie miała jakieś piórka. Trudno było je dostrzec pod skorupą brudu. Ś Dobre zęby, wyrobione mięśnie, przystojny Ś świetnie będziesz się nadawał. Ś Nadawał świetnie, do czego? Ś dopytywał się Dor odważniej, niż się czuł. Był wystraszony. Ś Nadajesz się świetnie na mojego kurczaka Ś zagdakała stara kwoka. Ś Jestem Królową Harpii. Potrzebujemy jakiegoś mężczyzny, ażeby przedłużyć gatunek, niekiedy może być to sęp. Ś Co zrobiłyście z... z dziewczyną? Ś Dor zdecydował się nie wymieniać jej imienia, żeby te zapaskudzone kreatury nie przypuszczały, że był jej bliski lub ona jemu, i żeby nie próbowały czegoś na nim wymusić przez torturowanie jej. Wiedział, że potwory są w stanie to zrobić. Mimo wszystko taka jest natura potworów. Miał zupełną rację. Ś Będzie ugotowana na ognisku z gnoju na kolację Ś sprytne, stare ptaszysko zaskrzeczało radośnie. Ś Jest tak rozkosznym kąskiem! Jeżeli nie zrobisz tego, czego żądamy. Ś Ależ nie powiedziałyście mi, czego żądacie. Ś Czy nie mówię teraz? Ś Brudne ptaszysko zadarło sprytną głowę. Ś Czy próbujesz zgrywać niewiniątko? Nigdzie cię to nie doprowadzi, mój śliczny ludzki samczyku! Do gniazda z tobą! 96 I częściowo rozpostarła swoje okropne skrzydła i na nowo uderzył go jej smród. Dor cofnął się Ś i potknął o próg jaskini. Więc były tutaj wewnętrzne przejścia. To nie było wystarczająco duże, by mógł się wyprostować, ale nadawało się do ucieczki. Więc czmychnął za róg, gdzie tunel przechodził w dużą komorę, której sklepiony sufit pozwolił mu wyprostować się. Czekała tam na niego następna harpia Ś ale co za różnica! Ta była młodym ptakiem o piórach z metalicznym połyskiem, lśniących, miedzianych pazurach, twarzy i piersiach ślicznej dziewczyny Ś i była czysta. Miała bujne, starannie wyszczotkowane włosy. Była najładniejszą harpią, jaką kiedykolwiek Dor widział lub wyobrażał sobie. Ś Więc ty jesteś mężczyzną, którego znalazła dla mnie mamusia Ś wymruczała Helena. Głos miała głęboki, nie skrzeczący. Dor rozejrzał się wokół. Komora była pusta, za wyjątkiem dużego gniazda pośrodku, zbudowanego z ptasiego puchu, tak, że unosiło się jak magiczna wanna z pianką. Pomieszczenie wychodziło na wąwóz Ś stromą ścianę wysokości paru setek stóp. Nawet gdyby był w stanie żeglować w powietrzu, jak zdołałby uratować Millie? Ciężko jest się wspinać na stromą ścianę skalną, jeśli ktoś wrzeszczy i kopie. Ś Myślę, że będę miała z tego uciechę Ś wymruczała Helena. Ś Miałam wątpliwości, kiedy mama oświadczyła, że znalazła mi mężczyznę, ale nie wiedziałam, jaki jesteś ładny. Jestem zadowolona, że nie pochodzę z pokolenia sępów, jak moja mama. Ś Sępów? Ś zapytał Dor rozglądając się ukradkiem za następnym wyjściem. Gdyby zdołał wśliznąć się w korytarz, odnaleźć Millie... Ś Jesteśmy pół-ludźmi, pół-sępami Ś wyjaśniła. Ś Ponieważ nasz gatunek nie rodzi mężczyzn, musimy parzyć się na przemian z ludźmi i sępami. Dor nie zdawał sobie sprawy, że nie istnieją samce harpii. Sądził, że w jego czasach żyły takowe. Ale nigdy w to nie wnikał. Wszystkie harpie, które do tej pory widywał, były żeńskiego rodzaju, gdyż Śjak mu się wydawało Ś samce trzymały się razem, zmuszając samice do szukania pożywienia. Wpadł na świetny pomysł. Ś Gniazdo, powiedz mi, jak stąd wyjść? Ś zapytał gniazda. Ś Służę harpii Ś odpowiedziało gniazdo, a dolna warstwa pierza uniosła się w powietrzu, kiedy przemówiło. Piórka miały pastelowy odcień, były ładne. Ś One prawie zawsze zabijają reproduktorów, jeżeli są naprawdę głodne. Ś Nawet nie wiem, czego żąda ta harpia! Ś zaprotestował Dor. Ś Chodź tutaj -^- zamruczała jasna harpia. Ś Pokażę ci, czego chcę, ty zachwycający kawałku mężczyzny. Zamek Roogna 97 Ś Chciałbym, być daleko stąd Ś wybakał Dor. Ś Przecież sprawdziłem się przy przejściu przez rzekę Ś poskarżył się pierścień na jego palcu. Ś Co to jest? Ś zapytała Helena rozkładając trochę swoje ładne skrzydła. Pióra pod spodem miała tak białe jak piersi i prawdopodobnie tak samo miękkie. Ś Magiczny pierścień. Spełnia życzenia Ś powiedział Dor, mając nadzieję, że nie jest to zbyt wielka przesada. Właściwie nie przyłapał pierścienia na pomyłce. Po prostu nie był pewien, czyjego sukcesy były spowodowane jego własną magią. . Ś Ach! Zawsze chciałam mieć taki. Dor ściągnął go z palca. Ś Mogłabyś go mieć. Ja chcę uratować Millie. Auu Ś wyjawił jej imię! Helena wyrwała mu oferowany pierścień. Harpie naprawdę umiały wyrywać. Ś Nie jesteś szpiegiem goblinów, prawda? Jesteśmy w stanie wojny z goblinami. Dor nie wiedział o tym. Ś Ja... my zabiliśmy pewną ilość goblinów. Ich banda nas zaatakowała. Ś Dobrze. Gobliny są naszymi śmiertelnymi wrogami. Ciekawość Dora wzrosła. Ś Dlaczego? Jesteście potworami, myślałem, że żyjecie w zgodzie. Ś Kiedyś, dawno temu tak było. Ale gobliny zrobiły nam najgorsze świństwo, więc teraz jesteśmy w stanie wojny z nimi. Dor przysiadł na skraju gniazda. Było tak miękkie i puszyste, na jakie wyglądało. Ś To zabawne. Myślałem, że jedynie mój własny gatunek toczy wojny. Ś Jesteśmy przecież na wpół ludźmi Ś powiedziała. Wydawała mu się coraz bardziej miła, w miarę, jak ją poznawał. Pachniała lekko różami. Widocznie tylko stare harpie były tak okropne. Ś Jest wiele stworzeń, takich jak centaury, wodni ludzie, fauny, wilkołaki, sfinksy i inne Ś wszystkie one odziedziczyły ludzkie skłonności do wojen. Najgorsi są pseudoludzie: trolle, ogry, elfy, olbrzymy i gobliny. Wszystkie posiadają armie i od czasu do czasu napada ich szaleńcza pasja niszczenia. O ile lepiej byłoby, gdyby pół-ludzie odziedziczyli waszą inteligencję, ciekawość i mistrzostwo bez waszego barbarzyństwa. Mówiła coraz sensowniej. Ś Może, gdybyście odziedziczyły naszą drugą połowę, miałybyście głowy sępów, a dolną część ludzką... Zaśmiała się perliście. 98 Ś To sprawiłoby, że rozmnażanie stałoby się łatwiejsze! Ale ja wolałabym raczej wybrać inteligencję, pomimo jej wad. Ś Co zrobiły harpiom gobliny? Westchnęła głęboko. Miała bardzo frapującą górną, polewę ciała i Dor był zadowolony; że odziedziczyła właśnie górę. Ś To długa historia, przystojny człowieku. Odpocznij z głową na moich skrzydłach, a ja oczyszczę ci twarz z brudu, kiedy będę opowiadała. Ta propozycja wydała się nieszkodliwa. Oparł się o jej skrzydło i stwierdził, że jest mocne, gładkie i lekko sprężyste, o świeżym zapachu piór. Ś Dawno temu, kiedy Xanth był młodym krajem Ś opowiadała melodyjnym głosem Ś i pierwsze stworzenia doświadczały pierwszego wielkiego rozprzestrzeniania się form tworzących wszystkie magiczne kombinacje, które dziś znamy, my pół-ludzie, czuliśmy pokrewieństwo między sobą. Ś Delikatnie polizała jego policzek. Już miał zaprotestować, kiedy przypomniał sobie, że zamierzała w ten sposób zmyć brud z jego twarzy. Przystał na to, tym bardziej, że odczuwał przy tym przyjemność. Ś Pełni ludzie z Mundanii przybyli w dzikich Falach Najazdu, zabijając i niszcząc Ś ciągnęła, delikatnie przygryzając mu ucho. Ś My pół-ludzie musieliśmy zgodnie współdziałać, żeby przeżyć. Gobliny żyły w naszym bezpośrednim sąsiedztwie. Nie potrafię sobie przypomnieć, ale niekiedy nawet dzieliliśmy te same jaskinie. Oni spali w dzień, a plądrowali w nocy, podczas gdy my rabowaliśmy w dzień. Tak więc mogliśmy wspólnie korzystać z tej samej sypialni. Kiedy jednak nasze obydwie populacje rozrosły się, nie było dość miejsca dla nas wszystkich. Jej język błądził przyjemnie po jego twarzy, zbliżając się do ust. Wargi miała nadzwyczajnie miękkie i słodkie, kiedy dotykały jego ust. Gdyby nie znał prawdy, mógłby pomyśleć, że to pocałunek. Ś Część naszych kwok musiała się wyprowadzić, zbudować gniazda na drzewach Ś kontynuowała, wylizując drugą stronę jego twarzy. Ś Polubiły to i nadal gnieżdżą się na drzewach. Ale gobliny stały się chciwe naszej przestrzeni i wymyśliły sobie, że jeżeli będzie nas mniej, to dla nich zostanie więcej miejsca. Tak więc zaczęły spiskować za naszymi plecami. Ich kobiety, niektóre z nich były w tamtych czasach urodziwe, zwodziły naszych mężczyzn, przekupując ich za pomocą... Ś Przerwała, a jej skrzydła zadrżały. Widać było, że trudno przychodziło jej to opowiadanie. Dorowi również było niełatwo, ponieważ jej piersi spoczywały teraz na jego policzku, kiedy wyciągnęła się, by sięgnąć odległej szyi. Jakoś trudno mu było skoncentrować się na jej słowach. Ś Za pomocą ramion... i nóg Ś wyrzuciła w końcu Helena. Ś Nie odbiegaliśmy tak daleko od gatunku ludzkiego, żeby nasi 99 mężczyźni o tym nie pamiętali i rozglądali się za czymś, co nazywali prawdziwymi dziewczętami, chociaż większość ludzkich i człowieko-watych kobiet nie miała nic wspólnego z sępimi ogonami. Kiedy panie goblinów stały się przystępne... Ś nazwałabym je inaczej niż paniami, ale chyba nie sądzisz, że będę posługiwała się takim językiem Ś kiedy te kreatury uwodziły naszych kogutów Ś och, mężczyźni są tak głupimi -stworzeniami... Ś Racja Ś zgodził się Dor, sam dość ogłupiały, na wpół uduszony pomiędzy jej szyją i piersiami. Wiedział, że lepiej nie spierać się o to, która płeć jest naprawdę głupia. Ś I tak straciłyśmy naszych mężczyzn-kogutów i nasze kwoki stały się zgorzkniałe. To dlatego cieszymy się złą reputacją i mówi się o nas, że jesteśmy niegrzeczne dla ludzi. Po co to robić, kiedy nie ma kogutów. Ś Ale to dotyczyło jednego pokolenia Ś zaprotestował Dor. Ś W następnym powinno było wylęgnąć się więcej kogutów. Ś Nie. Nie było więcej jaj Ś zapłodnionych. Nigdy nie było zbyt wielu kogutów Ś nasz gatunek wysiaduje pięć samic na każdego samca Ś i teraz nie ma już ani jednego. Nasze kwoki stawały się coraz starsze, bardziej rozgoryczone, niespełnione. Nie ma niczego bardziej zgorzkniałego niż stara harpia z pustym gniazdem. Ś Tak, oczywiście Ś wydawało się, że wreszcie zakończyła czyszczenie. Nie miał wątpliwości, że jego twarz była teraz olśniewająco czysta. Ś Więc zatem dlaczego wszystkie harpie nie wymarły? Ś My, kury, musiałyśmy poszukać samców innych gatunków. Czułyśmy odrazę wobec tej pokusy Ś ale alternatywą była śmierć naszego gatunku. Ponieważ pochodzimy od krzyżówki człowieka z sępem Ś rozumiesz, że nasze spotkania przy źródle miłości były dość malownicze Ś musiałyśmy wrócić do tamtych źródeł, by zachować naszą naturę. Jakkolwiek wystąpiły pewne problemy. Ludzie i sępy, ogólnie rzecz biorąc, nie mają inklinacji do parzenia się z harpiami i nie zawsze udaje nam się doprowadzić je do źródła, by to sprawdzić Ś a kiedy to już się dokona, to wynika z tego zawsze kurczak żeński. Wydaje się, że jedynie kogut harpia może wyprodukować samca naszego rodzaju. Więc stajemy się stadkiem starych kur. To była dopiero historia! Dor słyszał o łajdackich źródłach miłości, gdzie odmienne stworzenia niewinnie napiły się wody, potem oddawały się miłosnym igraszkom z pierwszą istotą przeciwnej płci, którą spotkały. Większość populacji Xanth zrodziła się z przypadkowych spotkań w pobliżu takich źródeł, stąd te przedziwne krzyżówki. Na szczęście woda miłości musiała być świeża, inaczej traciła swoją moc. W przeciwnym przypadku ludzie dla żartu bez końca napełnialiby nią kubki swoich przyjaciół. Ale rozumiał, jaki to 100 stwarzało problem harpiom. Któż zdołałby zaprowadzić potencjalnego partnera do źródła lub zmusić go do napicia się wody. Teraz całe ciało Heleny wstrząsało się od wściekłości, a głos jej nabrał lekkiej tonacji starszych kur. Ś I właśnie te przeklęte gobliny to nam zrobiły i dlatego nienawidzimy ich i walczymy z nimi. Chcemy pozabijać wszystkich ich samców, tak jak oni zrobili z naszymi. Będziemy walczyły, aż się zemścimy okrutnie za wyrządzone nam zło. Już gromadzimy armię i zbieramy sojuszników pośród skrzydlatych gatunków, by zetrzeć plemię goblinów z jasnego oblicza Xanth. Do tego czasu Dor wystarczająco dobrze pojął cel, dla którego został tu przyprowadzony. Ś Ja, hmm, ja współczuję waszemu kłopotliwemu położeniu. Ale naprawdę nie potrafię ci pomóc. Jestem za młody. Nie jestem jeszcze mężczyzną. Cofnęła się i wykręciła głowę, żeby mu się przyjrzeć. Jej ogromne oczy stały się jeszcze większe. Ś Z pewnością wyglądasz jak mężczyzna. Ś Stałem się duży nagle. Naprawdę to mam dwanaście lat. To niewiele, jak na mój gatunek. Po prostu chcę pomóc mojej przyjaciółce Millie. Zamyśliła się na chwilę. Ś Dwanaście lat. Właściwie to mógłby być przepisowy wiek. Bardzo dobrze. Przyjmuję pierścień, który mi ofiarowałeś w zastępstwie Ś innego. Może potrafi spełnić życzenie zapłodnienia jaja. Ś Potrafię! Potrafię! Ś wykrzyknął z zapałem pierścień. Ś Naprawdę nie chcę zrobić tego tak jakoś... Ś powiedziała Helena, przekręcając pierścień na swoim największym pazurze. Ś Mama nalegała, to wszystko. Możesz mieć tę dziewczynę, chociaż w twoim wieku naprawdę nie wiesz, co z nią zrobisz. Jest cztery jaskinie w prawo. Ś Och, dziękuję ci Ś powiedział Dor. Ś Czy twoja matka się nie sprzeciwi Ś mam na myśli, czy ja tak po prostu wyjdę? Ś Nie, jeżeli ja nie pisnę. A ja nie pisnę, jeżeli pierścień zadziała dobrze. Ś Ale pierścień potrzebuje czasu do działania, nawet jeżeli... Ś Och, dalej. Nie widzisz, że próbuję dać ci szansę? Dor kontynuował. Nie był pewien, jak długo starczy jej cierpliwości lub czy po prostu nie zmieni swojego postanowienia. Oczywiście zawsze istniała możliwość, że pierścień naprawdę zadziała. Jak miło byłoby, gdyby mógł podarować harpiom męskiego kurczaka! Ale jednocześnie nie chciał tracić czasu. Stara wiedźma spoglądała na niego podejrzliwie, ale nie wyzywała go. Liczył na jaskinie po prawej stronie i tam poszedł. 101 Millie rzeczywiście tam była, rozczochrana, ale nietknięta. Ś Och, Dor Ś krzyknęła. Ś Wiedziałam, że mnie uratujesz! Ś Jeszcze cię nie uratowałem Ś ostrzegł ją. Ś Przehandlowałem mój pierścień życzeń, żeby dotrzeć do ciebie. Ś Zatem uciekajmy stąd szybko! Ten pierścień nie spełniłby nawet własnego życzenia wyjścia poza krąg swoich marzeń. Dlaczego miałby chcieć? Zastanowił się. Sprawdził wyjście z jaskini. Tak, jak i pozostałe, prowadziło nad straszliwą przepaść. Ś Nie sądzę, żebyśmy mogli tak po prostu wyjść. Nie sądzę, żeby istniały jakieś wyjścia nie wymagające fruwania. To dlatego harpie nie martwiły się naszą ucieczką. Ś One Ś one groziły, że ugotują mnie na kolację. Raczej skoczę, niż... Ś Właśnie to skłania mnie do współpracy Ś powiedział Dor. Nadal przerażała go myśl, że to nie blef. Dlaczego miałyby powiedzieć jej o tej groźbie, kiedy jego nie było przy tym? Harpie nie były przyjemnymi stworzeniami. Ś Współpracować? Co one chciały od ciebie? Ś Pewnej usługi, której nie mógłbym wykonać. Choć jego ciało miało możliwości mężczyzny i prawdopodobnie mogłoby Ś nie, nie w tym rzecz. Millie spojrzała mu w twarz. Ś Jesteś czysty! Ś krzyknęła. Ś Aaa, ja Ś umyłem się. Jej oczy zwęziły się. Ś A co do tej usługi, czy jesteś pewien...? Niech to licho, ta kobieca intuicja! Ś Dor przyklęknął u wyjścia z jaskini, macając palcami na zewnątrz. Może są tam jakieś uchwyty na ręce lub coś podobnego. Nic nie znalazł. Powierzchnia ściany urwiska była twarda i gładka jak szkło, a przepaść budziła przerażenie. Zobaczył harpie wyfruwające z innych jaskiń, przylatujące, bez przerwy szybujące w powietrzu. Nie, nie uciekniemy tędy! Nawet, gdyby tam były uchwyty dla rąk, potrzebowałby obydwu. Nie miałby jak trzymać Millie. Nawet gdyby trzymał ją jedną ręką, krzyczałaby, kopała i zamiatała włosami. Gdyby sama usiłowała dokonać takiej wspinaczki, spadłaby i zabiła się. Była rozkoszną kobietą, ale nie nadawała się, by pomóc mężczyźnie. Nie poczuwał się do winy po tej sesji z Harpią Niebiańską Heleną. Helena mówiła, że kiedyś harpie dzieliły jaskinie z goblinami. Gobliny nie fruwały i wątpił, żeby potrafiły się wspinać tak dobrze, żeby poradzić sobie ze stromym zboczem. Jeżeli zamieszkiwały te jaskinie, 102 musiały tutaj istnieć gdzieś jakieś ich ścieżki. Może zostały zamurowane po tym, jak gobliny wyprowadziły się. Ś Ściany, czy któraś z was ukrywa tunele goblinów? Ś zapytał. Ś Nie ja! Ś odpowiedział chór ścian. Ś Sugerujecie, że gobliny nigdy nie korzystały z tych jaskiń? Ś dopytywał się rozczarowany Dor. Ś Czy Helena kłamała Ś lub czy opowiadała o innych jaskiniach, zanim harpie sprowadziły się tutaj? Ś Nieprawda Ś powiedziały ściany. Ś Pierwotnie gobliny kopały dziury w tych jaskiniach, kopały i kopały, zanim zaczęła się wojna. Ś Zatem jak gobliny wchodziły i wychodziły? Ś Oczywiście, że przez sufity. Dor plasnął dłonią w czoło. Oczywiście! Jedyny problem w rozmowie z nieożywionymi to to, że nie miały zbyt wielkiej wyobraźni i odpowiadały dosłownie. Naprawdę zamierzał przepytać wszystko w tej komorze i poza nią, ale wezwał jedynie ściany, zatem tylko one odpowiedziały. Ś Suficie, czy ukrywasz przejście goblinów? Ś Tak Ś odparł sufit. Ś Mogłeś zaoszczędzić sobie wielu kłopotów, gdybyś najpierw mnie zapytał, zamiast rozmawiać z tymi głupimi ścianami. Ś Dlaczego jest niewidoczne? Ś Harpie zakryły go plastrami gliny i odchodów. Każdy o tym wie. Ś Stąd ten smród! Ś krzyknęła Millie. Ś Używają swojego łajna do murowania. Dor wyciągnął miecz. Ś Powiedz mi, gdzie uderzyć, żeby odsłonić przejście Ś powiedział. Ś Dokładnie tutaj Ś odezwał się sufit z jednego miejsca. Dor wbił tam miecz i obrócił. Brązowy płat spadł na podłogę. Wwiercił się mocniej i wyrwał więcej. Wkrótce przejście zostało odsłonięte. Prąd smrodliwego powietrza buchnął na nich z otworu. Ś Co to za świeży zapach? Ś zaskrzeczała harpia z przedsionka jaskini. Ś Świeży zapach! Ś krzyknął Dor, prawie dusząc się od smrodu. On i Millie bardziej lub mniej przyzwyczaili się do odoru wypełniającego jaskinie, ale teraz, kiedy powietrze" poruszyło się, nozdrza nie potrafiły tak szybko go przefiltrować. Na dodatek ten powiew rozdrażnił harpie. Stara kwoka pojawiła się w wejściu. Ś Oni próbują prześliznąć się przez starą dziurę goblinów! Ś zaskrzeczała. Ś Zatrzymać ich! 103 Dor wysunął się, żeby powstrzymać jej natarcie, trzymając miecz przed sobą. Ś Wejdź do tego otworu Ś krzyknął do Millie. Ś Skorzystaj z korytarza goblinów i uciekaj. Millie wpatrywała się w ciemniejący otwór. Ś Boję się! Ś krzyknęła. Ś Tam mogą być niklogłowy! To nim wstrząsnęło. Niklogłowy były złośliwymi insektami, pięć razy okrutniejszymi niż centasy, z kleszczami z niklu. Atakowały wszystko, co poruszało się w ciemnościach. Otaczało ich coraz więcej harpii. Zbliżały się. Uszanowały obnażony miecz Dora, ale nie odsuwały się dalej niż musiały. Nie mógłby wywijać nim swobodnie w korytarzu, a poza tym naprawdę nie chciał przelewać ich krwi. Mimo wszystko były pół ludźmi, a nikt nie lubi zabijać kobiet. Co miał robić? Z harpiami przed sobą, Millie stojącą okoniem i straszliwą przepaścią na zewnątrz. W tej sytuacji nie mógłby nikogo zwieść zmuszając ściany do mówienia. Był sparaliżowany. Zdołałby powstrzymać brudne ptaszyska przez nieokreślony czas, ale nie mógłby uciekać. A gdyby zaczęli uciekać od strony zbocza, miałby przed sobą głęboką przepaść, a Millie utrudniałaby tylko zejście. A gdyby nawet zdołali się wydostać, zmęczyliby się, zgłodnieli, chciałoby się im pić i musieliby spać. Znowu zostaliby jeńcami. Ś Millie, musisz wejść w korytarz goblinów! Ś krzyknął. Ś Nie uda się, nie uda! Ś krzyczały harpie. Ś Wiemy, gdzie on prowadzi, będziemy przy wyjściu. Nie zdołacie uciec! Zatem dlaczego mu to mówiły? Łatwiej byłoby przydybać ich przy wyjściu z tunelu goblinów. Muszą blefować. Wtedy Millie krzyknęła. Dor spojrzał w górę Ś i zauważył ogromny owłosiony kształt spadający z otworu. Zielone oczy spoglądały na niego. Ś Skoczek! Śjak bardzo był zadowolony, widząc znowu ogromnego pająka. Ś Nie mogłem umocować moich linek Ś zaświergotał pająk. Ś Te panie człeko-ptaki wyśledziły mnie na zboczu. Więc zmuszony byłem przedostać się tą drogą. Ś Ale harpie obserwują wyjście... Ś Tak. Ale nie szły za mną do wewnątrz tunelu z powodu niklogłowych. Ś Ale ty... Ś Niklogłowy są dokuczliwymi robakami. W każdym razie byłem głodny. Były wyborne. Naturalnie, pająk był w stanie radzić sobie z dużymi robakami! Ale harpie były jeszcze straszniejsze. Ś Jeżeli nie skorzystamy z tunelu goblinów... Ś zaczął Dor. 104 Skoczek przymocował linkę do Millie, a drugą do Dora. Ś Zrobiłem odpowiednie linki, żeby was opuścić w dół, ale wy będziecie musieli sami poradzić sobie na dnie. Proponuję, żebyście huśtali się lub ślizgali, żeby ptaszyska nie mogły was łatwo złapać. Ś Nie mogę tego zrobić! Ś zaprotestowała Millie. Ś Nie mam mocnych muskułów ani innych rzeczy! Dor spojrzał na nią. W połowie miała rację, nie miała mocnych muskułów, ale z pewnością miała te rzeczy. Ś Znowu cię przeniosę. Ostrzegawczo wycelował koniec miecza w stronę nadchodzących harpii. Ś Będziesz potrzebował obydwu rąk, żeby się opuścić Ś podkreślił Skoczek. Ś Przeskoczę i pociągnę za sobą linkę przewodnią. W ten sposób będziesz mógł opuścić się na lince w przepaść nie uderzając o ściany. Ale będę musiał przechwycić cię w powietrzu. Ś Nie ma rady. Będziesz musiał poluzować główną linkę tak, żebyśmy mogli opuszczać się powoli. Tak, żeby mieć pewndiść, że linka jest mocna, kiedy zaczniemy. Ś Tak, jest to możliwe, chociaż trudne. Wasza podwójna waga spowoduje wielkie obciążenie. Dor odepchnął następną wiedźmo watą twarz harpii. Ś Millie może cię obserwować i powiedzieć mi, kiedy będziesz gotowy. Pomachasz jej z oddali. Ś W porządku. Skoczek pobiegł do wyjścia na urwisko i zniknął. Rozległ się krzyk harpii na zewnątrz. Nigdy wcześniej nie widziały skaczącego pająka tych rozmiarów. Były zdumione i wystraszone. Ś On macha! Ś krzyknęła Millie. Działo się to tak szybko! Dor ostatni raz zamachnął się na harpie, zakręcił, złapał ją lewą ręką i rzucił się ze zbocza. Wtedy przypomniał sobie: nadal trzymał w prawej ręce miecz. Zapomniał przytrzymać się linki. Spadali prosto na dno Rozpadliny. Millie krzyczała i kopała, a włosami smagała twarz Dora. Wtem poczuł mocne szarpnięcie liny. Nie potrzebował się jej trzymać. Skoczek umocował linkę wokół jego pasa, a drugi jej koniec przywiązał do linki wiodącej przez rozpadlinę. Jeszcze raz dojrzałe przewidywania pająka uratowały go. Teraz Dor domyślił się, kiedy to zabezpieczenie zostało zrobione. Jego uwagę pochłaniały wtedy nacierające harpie i nie zauważył krzątaniny Skoczka. Przepływali, huśtając się lekko, przez Rozpadlinę. Harpie biegały i krzyczały, ale nie zdołały nic zrobić. Widziały jego obnażony miecz. Przejechali Rozpadlinę w imponujący sposób i niemal zderzyli się z przeciwną ścianą. Skoczek utrzymywał linę krótko, żeby nie rozbili 105 się. Ale ściana była tak blisko, że Dor musiał wystawić stopy i zahamował gwałtownie o zbocze. Potem zakołysali się do tyłu. I znowu z powrotem, coraz mniejszymi łukami. Kiedy zatrzymali się, zawisnęli prawie w połowie głębokości rozpadliny. Harpie zaczęły się formować, próbując złapać Dora i Millie w swoje szpony, tak jak zrobiły to wcześniej. Ale Dor tym razem trzymał miecz i to dawało mu przewagę. Machnął ostrzegawczo i harpie trzymały się na tyle daleko, by ich nie dosięgnąć. Wykrzykiwały przekleństwa i traciły pióra na lśniącym końcu jego miecza. Ciężko mu było dotrzymywać tym brudnym ptaszyskom szybkości z powodu kołysania i odbijania się o ściany. One zaś nie zamierzały zrezygnować z pościgu. W odległej części Rozpadliny opuszczał się Skoczek. W sposób, w jaki tylko on potrafił. Wściekłość harpii wzrastała w miarę, jak oddalali się od jaskini. Ś Nie pozwólcie im dotrzeć do dna! Ś krzyczała jedna z bestii. Ś Tam jest wróg! To tylko nieznacznie rozproszyło wątpliwości Dora. Czy po to uciekali przed jednym niebezpieczeństwem, żeby zaraz wpaść w drugie. Dobrze, potem będzie się tym martwił. Przynajmniej harpie nie pomyślały o tym, żeby przeciąć linę przebiegającą przez Rozpadlinę. Lub jeżeli pomyślały, to potem zrezygnowały z tego. Nie chciały zabić Dora, ponieważ wtedy byłby dla nich nieużyteczny. A Millie nie smakowałaby im, gdyby musiały ją zeskrobać z ziemi. Ale dosyć takich myśli! W takiej chwili zbliżali się do dna. Było skaliste, wąskie i kręte. Pełno było w nim dziur i ostrych krawędzi. Wydawało się, że nie ma stąd drogi wyjścia, chociaż nie był tego zupełnie pewien. Zakręcało poza zasięgiem wzroku. Kiedy zjechali niżej, zaczęli się lepiej orientować dzięki manewrowaniu liną przez Skoczka, więc posuwali się teraz wzdłuż zbocza. Harpie stawały się bardziej zdesperowane. Ś Trzymajcie ich z dala od gruntu! Ś zaskrzeczała najstarsza i najbrzydsza starucha. Ś Łapać ich! Trzymać! Podciągnąć ich! Upuśćcie dziewczynę, jeśli będziecie musiały. Jej nie potrzebujemy tak naprawdę, ale ratujcie samca! Dor machał mieczem, zataczając coraz bardziej desperackie łuki. Trzymał je na dystans, próbując nie uszkodzić własnej linki. Pazur przejechał mu po plecach, a wielkie śmierdzące skrzydło uderzyło go w głowę. Millie głośno krzyczała i mocniej kopała, a włosy utworzyły złotą aureolę w padających promieniach słonecznych. Nic to nie pomogło. Dor wycelował miecz w górę i pchnął nim nad głową, i potem w dół za siebie. Ostrze w czymś utknęło. Rozległ się 106 rozdzierający wrzask, który natychmiast zagłuszył Millie, a pazur zwolnił jego plecy. Kiedy wyszarpnął miecz, na jego ostrzu była krew. Zatoczył następne półkole ścinając harpiom pióra. Przemoc napawała go głębokim niesmakiem, jak wtedy, gdy walczył z bandą goblinów, ale nie chował miecza. Nagle lina puściła. Millie wydała z siebie prawdziwie klasyczny pisk, kiedy spadali Ś ale lot trwał krótko. Mocne ścięgna i muskuły Dora naciągnęły się fachowo, amortyzując upadek i pozwalając zachować równowagę. Nadal trzymał Millie. Delikatnie postawił ją na ziemi. Jej spódnica i stanik rozdzieliły się. Dor wpatrywał się w nią zafascynowany. Nie zdawał sobie sprawy, że stanowiły dwie oddzielne części, a ona na pół świadomym ruchem ściągnęła je razem. Ale przynajmniej przestała krzyczeć. Obok nich opuścił się zielonkawy kształt. Ś Przepraszam za ten upadek Ś zaświergotał Skoczek. Ś Harpie zaatakowały mnie i musiałem się ruszyć. Ś Wszystko w porządku Ś powiedział Dor. Ś Wydostałeś nas z jaskini harpii. Harpie nadal fruwały w. Rozpadlinie, ale już nie atakowały. Wykorzystując zaskoczenie, Skoczek przedarł się przez całe stado, używając swojej linki kotwicznej jako hamulca w ostatnim momencie. Więc nie zraniły go. Jaką cudowną rzeczą była ta linka kotwiczna! Ś Dlaczego harpie trzymają się z dala? Ś zapytała Millie. Było to głupie pytanie, takie jak wiele tego rodzaju, ale mimo wszystko znów nie takie głupie. Harpie były brzydkimi, zachrypniętymi, cholernie cuchnącymi stworami Ś za wyjątkiem Heleny Ś ale nie można im było zarzucać tchórzostwa. Dlaczego obawiały się tej skalistej ścieżki? Ś Jedna z nich mówiła coś o wrogu tu na dole Ś przypomniał sobie Dor. Millie wrzasnęła i wskazała. Przed nimi, wzdłuż ścieżki w rozpadlinie ustawiał się do ataku oddział goblinów. Nim Dor zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, krzyknął z przestrachu. Ś Mogę ich powstrzymać Ś opanował się natychmiast, ruszając do przodu z wyciągniętym mieczem. Nie wiedział, czy odwaga zrosła się z jego ciałem, czy sam zdołał opanować strach, ale faktem było, że to mocarne i dobrze skoordynowane ciało ułatwiało bycie bohaterem. Wiedział, że mogło zniszczyć te małe gobliny, więc mógł pozwolić sobie na zuchwalstwo. Gdyby nadal posiadał swoje własne dwunastoletnie ciało, mógłby zawahać się i byłoby to usprawiedliwione Ś a tu osądzono by go jako tchórza. Ś Poprowadzę was do wyjścia Ś zaświergotał Skoczek. Ś Być może będzie tam łagodniejsze zbocze i zachęcę was do wspinaczki, i ubezpieczę moimi linkami. Ty możesz posłużyć jako tylna straż. 107 Poruszali się w kierunku wschodnim. Dor szedł tyłem, żeby widzieć gobliny, nie oddalając się zbytnio od grupki. Oczywiście droga ucieczki nie mogła prowadzić przez jaskinie goblinów. Ś To tylko mała szajka Ś skrzeczała jakaś harpia. Ś Poradzimy sobie z nimi! Zgładzimy ich, kury! Nagle harpie rzuciły się z góry na gobliny. Zaczęła się regularna bijatyka podkreślona krzykami, skrzeczeniem, rykami i wybuchami dzikiej furii. Powstała chmura pierza. Dor wyciągnął szyję, żeby zobaczyć, co się dzieje, ale wzbił się taki kurz, że zasłonił widok. Wyglądało to na walkę pazurów przeciw szponom, wcale nie tak łagodną. Ś Czekają nas kłopoty Ś zaświergotał Skoczek, a Millie wrzasnęła. Dor odwrócił się Ś i zobaczył stado nacierających od zachodu goblinów. Pająk także przystąpił do walki, chociaż z łatwością mógł odskoczyć daleko i przyczepić się do zbocza, ratując siebie. Ale nie zrobiłby tego. Nie opuściłby przyjaciół. Na próżno: horda szybko osaczyła go. Przeraźliwe krzyki Millie nie pomogły jej. Kilkanaście goblinów pochwyciło ją, choć machała rękoma, kopała nogami i miotała włosami. Dor odwrócił się chcąc jej pomóc, ale już było za późno. Gobliny chwytały go z każdej strony i przyciskały do ziemi. Próbował kopać, ale nogi zostały unieruchomione przez czeredę goblinów. W ten sposób dostali się w ręce wroga. Całą trójkę gwałtownie zawleczono w kierunku wschodnim, bez możliwości oporu. Nagle, w ścianie Rozpadliny pojawiło się wejście do jaskini i banda goblinów wciągnęła jeńców do środka. Wewnątrz było ciemno i chłodno. Dor odniósł wrażenie, że schodzą w dół, ale nie był tego zupełnie pewien. Następnie przeniesiono ich do pomieszczenia oświetlonego skapu-jącymi pochodniami. Zdziwiło to Dora, ponieważ w jego czasach gobliny obłąkańczo bały się ognia. Ale też w jego czasach gobliny nie wychodziły na zewnątrz. W samej rzeczy trudno je było spotkać na powierzchni. Była to więc kolejna zmiana, jaka zaszła w przeciągu ośmiu stuleci. Przy odległym końcu komnaty znajdował się tron wykonany z masywnego zespołu stalagnitów. Wyglądało to, jakby kamień wykipiał jak gorący wosk tworząc kolorowe smugi, zanim cały stopił się w pojedynczy blok stanowiący poskręcaną, ale nadal piękną masę. Jakiś wyglądający szczególnie dziko goblin zasiadał na nim. Jego czarne nogi prawie zlewały się z kamieniem, równie poskręcane. Ś Nikczemni przybysze! Ś krzyezał ze złością szef goblinów. Ś Co sprawiło, że dopuściliście do siebie myśl, iż wolno wam wtargnąć do naszych posiadłości bezkarnie? 108 Millie cicho krzyczała i dalej próbowała kopać. Nie podobało się jej, że wciąż żylaste łapska ściskają jej nogi. Choć gobliny wydawały się być bardziej nią zainteresowane niż niechętne. Skoczek zaświergotał, ale Dor wiedział, że gobliny nie rozumieją go. Zrobił więc kilka kroków do przodu uwalniając się od tych, którzy go przytrzymywali. Ś Nie zamierzaliśmy wtargnąć tu, panie Ś powiedział. Ś Próbowaliśmy jedynie ukryć się przed harpiami. Miał małą nadzieję na litość ze strony tych potworów, ale musiał spróbować. Ciemne brwi goblina uniosły się w zdumieniu. Ś Ty, człowiek, nazywasz goblina panem? Ś Jeżeli podasz mi swój właściwy tytuł, użyję go Ś powiedział zdenerwowany Dor myśląc, że spróbuje wytrwać w umiarkowanie śmiałej postawie. Gdzieś tam, po drodze, wyrwano mu z ręki miecz i bez niego czuł się nagi. Ś Jestem szefem, Cravenem z Klanu Goblinów z Rozpadliny Ś powiedział szef. Ś Więc zwracaj się do mnie z należnym szacunkiem. Kilku goblinich strażników parsknęło. To Craven, nie Dor zareagował na tę szyderczą radość. Ś Czy uważacie wyrażenie „pan" za zabawne? Ś wypytywał ich z rosnącą wściekłością. Ś To jasne. Nie jest on człowiekiem-bohaterem, ale jakimś szarlatanem, który za nic ma honor czy walkę Ś odezwał się inny goblin. Ś Jego „panie" jest tak samo bezwartościowe i jest zniewagą. Ś Ach tak?! Ś krzyknął Craven. Ś Zweryfikujemy to, Crool. Czy spotkasz się z nim w honorowej walce? Crool przyjrzał się Dorowi i jakoś spuścił z tonu. Ale teraz śmiech klanu obrócił się przeciw niemu. Ś Pojedynczy goblin nie dotrzyma placu pojedynczemu człowiekowi, nawet oszustowi. Normalna proporcja to czterech lub pięciu na jednego. Ś Więc bierz swoich strażników Ś krzyknął Craven. v Zwrócił się do strażników po drugiej stronie sali. Ś Zwróćcie temu ludzkiemu wojownikowi jego miecz. Zobaczymy, czy jego „panie" jest coś warte. Jak perfidną i wspaniałą rzeczą była duma Ś pomyślał Dor. Teraz szef stanął za jeńcem przeciw rodzajowi gobliniemu. Dwa gobliny szybko wróciły z mieczem i podały mu go wraz z pochwą. Rad był, że ma go z powrotem, ale nie uśmiechała mu się perspektywa walki. Wcale nie był zadowolony z poprzedniego zabijania goblinów. I z powodu rosnących wątpliwości. Jakże przypominali jego własny gatunek. Wyglądali inaczej, ale ich duma była podobna. Gobliny nie pozostawiły mu wyboru. Odsunął się, tworząc półkole w centrum jaskini i pięciu goblinów z klanu Croola wystąpiło przeciw 109 niemu. Uzbrojeni byli w małe maczugi i ostre kamyki, i wyglądali na zdeterminowanych. Jasne było, że zamierzają go pokonać, jeżeli tylko trafi im się okazja. Ciało Dora przejęło prowadzenie. Ruszył w kierunku zgrai wymachując mieczem. Gobliny rozbiegły się na boki. Dor zwrócił się na prawo i mocno kopnął jednego z goblinów, tak że stwór pośliznął się po gładkiej skale, aż zatrzymał się na ścianie. Jego kamienny nóż był w kawałkach. Dor zwrócił się ku pozostałym, wywijając bronią, a oni rozbiegli się znowu. Następny głęboki najazd mieczem Ś żeby przepędzić skradającego się od tyłu goblina. Dor następnie podbił mie-czSm uderzającą maczugę i lewą pięścią walnął go od dołu. Celował w głowę goblina, rzecz twardą jak skała, i ogłuszonego pchnął do tyłu. Nagle Dor pozostał sam w kole. Pokonał tę zgraję dzięki sile i wyćwiczeniu swojego ciała Ś nie zabijając ani jednego goblina. To sprawiło, że poczuł się lepiej. Nie zrównoważyło to tych czterech zabitych przez niego wcześniej, ale w jakiś sposób odciążyło jego winę. Craven uśmiechnął się. Był to groteskowy uśmiech. Ś A teraz, czy „pan" jest odpowiednie, czy nie? Ś zadał szydercze pytanie. Było retoryczne. Ś Zatrzymaj swój miecz, człowieku. Dowiodłeś swojego statusu. Zapraszam ciebie i twoich towarzyszy. Jesteście moimi gośćmi. Skoczek zaświergotał. Ś Gobliny przykładają wielką wagę do postawy Ś przetłumaczyła pajęczyna. Ś Byłeś bardzo sprytny wyrażając w taki sposób szacunek. Dor wydawał się zbity z tropu. Ś Myślałem po prostu, że tak należy zwracać się do szefa. Ś Wygląda na to, że miałeś rację. Pojmanie ich, dzięki temu cudowi kurtuazji, przerodziło się w wizytę. Szef goblinów ugościł ich wystawnym posiłkiem z kandyzowanych wszy jaskiniowych, pocukrowanych ślimaków i centasów na ostro. Skoczek oświadczył, że to wspaniała uczta. Dor i Millie nie byli tego tak pewni. Ś Więc walczyliście z tymi okropnymi harpiami Ś mówił Cra-ven, kiedy grzecznie wyszarpywał kawałki dużymi, żółtymi zębami z wielkiego centasa. Nogi centasa wypluł przez szczelinę między zębami. Przez pierwsze chwile zdawał się uważać na Skoczka, podziwiając w jaki sposób pająk posługuje się szczypcami, które miał w miejscu, gdzie inne stworzenia posiadały szczęki, miażdżąc jedzenie. Miażdżył żarcie bardziej wściekle niż gobliny, a jednak i tak zachowywał się przy stole bardziej przyzwoicie. Kiedy pająk dyskretnie wypuścił sok trawienny, który rozpuścił te delikatesy na lepką pastę Ś wtedy wessał posiłek do żołądka. Gobliny nie mogły powstrzymać się od aplauzu. Nigdy nie potrafiły jeść w ten sposób. 110 Ś Bardzo dobrze, że uratowaliśmy was Ś powiedział szef, gorliwie naśladując sposób ucztowania pająka. Bez względu na to, jak bardzo się starał, nie zdołał rozpuścić pokarmu za pomocą śliny przed zjedzeniem. Ś Tak Ś zgodził się Dor. Właściwie ślimaki nie były takie złe, mięso miały miękkie i soczyste, a Millie przypięła się do wszy. Żuła je i wypluwała włókniste nóżki w sposób przyjęty przez gobliny. Robiła to jakoś tak, że w sumie ładnie to wyglądało. Stół bankietowy zaśmiecony był nóżkami. Ś Dlaczego was goniły? Ś zapytał Craven. Ś Sami wyszliśmy z jaskiń, gdyż usłyszeliśmy zgiełk. Was zgarnęliśmy dlatego, że każdy wróg harpii może być naszym przyjacielem. Ś One chciały Dor nie wiedział, jak to wyrazić Ś chciały, żebym ja coś zrobił dla Niebiańskiej Heleny. Ś Ś Niebiańskiej Heleny? Ś dopytywała się Millie, marszcząc podejrzanie brwi. Craven zaśmiał się tak serdecznie, że rozpylił nogi centasów po sklepieniu jaskini. Reszta goblinów poszła w jego ślady, śmiejąc się głośno. Ś Niebiańska Helena! Więc tak to robią! Chwytają ludzkich mężczyzn na ogierów! Nic dziwnego, że walczyliście z nimi! Cóż za straszny los! Ś Och, nieźwiem... Ś zaczai Dor, wtem pochwycił spojrzenie Millie. Porzucił ten temat. Ś One mówiły, że to wszystko z powodu goblinów. Wy ukradliście im ich mężczyzn. Ś Jedynie odpłaciliśmy im za to, co zrobiły nam! Ś wykrzyknął Craven. Ś Kiedyś dzieliliśmy jaskinie, ale one pożądały naszej przestrzeni, więc wyładowywały się w rzucaniu plugawego czaru na nas. Zaślepiły nasze kobiety do tego stopnia, że te postrzegały zalety naszych mężczyzn w krzywym zwierciadle. Najdzielniejsi, najprzystojniejsi i najmądrzejsi z nas stali się dla nich przeklęci. W niezwykły sposób przejawiały pociąg do najsłabszych, najbrzydszych, do tchórzy i złodziei wśród nas. I z nimi się łączyły. W ten sposób cały nasz gatunek nieuchronnie zdegradowany został do obecnego. Kiedyś byliśmy bardziej przystojni od elfów i mądrzejsi od gnomów, a nawet silniejsi od trolli, i posiadaliśmy więcej zalet niż wszyscy Ludzie razem wzięci. A teraz popatrz na nas: pokrzywieni i pokryci naroślami, głupi, tchórzliwi, podatni na zdradę. I tacy cherlawi, że pięciu z nas nie potrafi poradzić sobie z tobą jednym. Harpie nałożyły na nas czar i tylko one mogą go zdjąć, a niegodziwe ptaszyska odmawiają odczynienia uroku. Musimy więc szukać takiej zemsty, jaką zdołamy wymyśleć, jeżeli chcemy zachować jakieś znaczenie w Xanth. 111 Tej części historii harpie mu nie opowiedziały. Dor zrozumiał, że pokój nie jest możliwy, ponieważ nie było teraz sposobu, żeby odrobić szkodę wyrządzoną harpiom. Chyba, żeby mogło dojść do skojarzenia człowieka z sępem, żeby począć męskie harpię. Ale z trudnością mógł sobie wyobrazić jakąś osobę czy ptaka parzących się! Tak więc wojna gobliny kontra harpie będzie trwała aż... Ś Ale my będziemy śmiali się ostatni Ś powiedział Craven z gorzką satysfakcją. Ś Klany goblinów już się pomnażają zasilone przez naszych braci z głębokich jaskiń i przez naszych sojuszników z pokrewnych gatunków. Wytępimy harpie i im podobne. Znikną z powierzchni Xanth! W tej chwili Dor przypomniał sobie, że harpie również zbierały swoje uskrzydlone siły do ostatecznej rozprawy z goblinami. Będzie zatem niezła bitwa! Gości honorowych ulokowano w ciemnej jaskini na nocleg i przydzielono im szczury, by odpędzały niklogłowy. Byli gośćmi Ś jednak coś w naturze gospodarzy niepokoiło Dora. Przypomniał sobie uwagi Cravena o naturze goblinów, ich skłonności do zdrady. Czy były tak żądne ćwiczenia swoich niskich sztuczek, że zamiast zabić otwarcie więźniów, wolały udawać, że ci są honorowymi gośćmi Ś kto mógłby potem dojść tego, czy gobliny rzeczywiście zamierzały puścić ich wolno, czy też tuczyły jedynie świeże mięso na kolejną ucztę? Cravenowi, według jego własnego stwierdzenia, trudno było ufać. Dor wymienił spojrzenie z oczami Skoczka. Nie padły żadne słowa, ponieważ gobliny mogły podsłuchiwać przez otwory w ścianach, ale było jasne, że pająk ma podobne podejrzenia. Ś Wydawaj głośne odgłosy chrapania Ś wyszeptał Dor do podłogi, na której leżał w ciemnościach. Podłoga posłuchała i wkrótce wszystkie inne dźwięki utonęły w pochrapywaniach, postękiwaniach i charczeniu, których oczekiwano po śpiących. Pod taką osłoną Dor przeprowadził szeptaną konferencję z przyjaciółmi. Więc w nocy Ś trudno było stwierdzić porę dnia tu, w dole, ale Skoczek miał doskonałe wyczucie czasu Ś wyruszyli, żeby wymknąć się stąd. Gobliny nie zdawały sobie sprawy z możliwości gigantycznego pająka, ponieważ Skoczek stanął do walki, zamiast odskoczyć daleko. Rzeczywiście, było tak, jak powiedział szef Ś gobliny były naprawdę dość głupie. Pająk podskoczył do sufitu, przywarł doń, zbliżył się do otworu wentylacyjnego i zbadał, dokąd prowadzi. Wkrótce pojawił się z powrotem, żeby zabrać Dora i Millie na górę. Przemykali przez ciemności tak cicho, jak to było możliwe, a chrapanie milkło w oddali. Wreszcie u końca wiodącej ich jedwabnej linki Ś wyłonili się na oświetlonej gwiazdami powierzchni. 112 Było to zadziwiająco proste. Dor wiedział, że byłoby nieprawdopodobnie trudne, gdyby nie było z nimi Skoczka. Pająk z jego zdolnością widzenia w nocy, z jego jedwabnymi linkami i jego umiejętnością wchodzenia na ściany Ś czynił niemożliwe możliwym. 5. ZAMEK Znaleźli bezpieczne drzewo, na którym mogli zawisnąć na noc, a rankiem podjęli podróż. Miejscowe patyki i kamienie okazały się pomocne jak zwykle i bez trudności wskazały Zamek Roogna. Znaleźli się tam około południa. Dor zdołał rozpoznać ogólne ukształtowanie terenu, ale roślinność była odmienna. Nie było tu sadu, zamiast tego olbrzymia ilość drapieżnych roślin. I Zamek był tylko w połowie wybudowany. Dor wiele razy widział Zamek Roogna, ale w tej zmienionej sytuacji wydawał się on całkowicie nową budowlą. Był to duży, największy zamek w całej Krainie Xanth Ś jego zewnętrzne mury wznosiły się najwyżej i były najgrubsze. Zamek tworzył sześcian o około stu stopach szerokości, a ściany pięły się naokoło trzydzieści albo i więcej stóp nad fosą. Wspierały go cztery wielkie wieże w rogach. Ich kwadratowe zarysy na wpół wystawały z głównego muru, powiększając go i rzucając głębokie cienie na okalające je ściany. Pośrodku każdego z boków muru znajdowała się mniejsza okrągła wieżyczka, również wystająca połową swojej średnicy i rzucająca delikatniejszy cień. Nie było tam okien ani żadnych lufcików. W czasach Dora wybito kilka otworów, ale to był bardziej burzliwy okres historii Xanth, toteż należało wzmocnić obronność zamku. Była to najpotężniejsza i sprawiająca największe wrażenie budowla, jaką Dor mógł sobie wyobrazić. Ale wewnętrzna struktura praktycznie nie istniała: piękna część pałacowa w tym stadium była zaledwie dziedzińcem. Północnemu murowi brakowało górnej części; olbrzymie kamienne bloki schodziły się pośrodku jak wielkie schody. A okrągłej wieży jeszcze nie dokończono. Przy jej budowie pracowało stado centaurów. Używali mocnych lin podtrzymujących i za pomocą swojej potężnej siły podciągali pionowo w górę bloki na sam szczyt budowli. Pracowali mniej sprawnie i z mniejszym przekonaniem niż Dor mógłby spodziewać się, znając siłę i mądrość centaurów mu współczesnych. Wyglądali też bardzo prostacko, jakby ludzka i końska część ich ciała zostały połączone w niedoskonały sposób. Dor przypomniał sobie, że w ciągu ośmiuset Zamek Roogna 113 lat nie tylko powstały nowe gatunki, ale i udoskonaliły się stare. Pomaszerował do kierownika centaurów, który stał nad fosą, w pobliżu nie wykończonego rusztowania, podtrzymując następny blok, który miano podnieść. Pocił się, kiedy kłusował tam i z powrotem, wykrzykując instrukcje do obsługi bloku linowego. Próbowali tak manewrować kamieniem, żeby podźwignąć go bez uderzenia w już istniejący mur. Końskie muchy bzyczały denerwująco wokół ich zadów. Nie były to wielkie gzy. ale mała odmiana gryząca konie. Uciekły z bzyczeniem, kiedy Skoczek podszedł bliżej, ale centaur tego nie zauważył. Ś Gdzie jest Król Roogna? Ś zapytał Dor. kiedy centaur przerwał, by rzucić mu szybkie spojrzenie. Ś Idź i poszukaj go sobie! Ś odpowiedział opryskliwie gburowa-ty stwór. Ś Nie widzisz, że tutaj się pracuje? W czasach Dora, ogólnie rzecz biorąc, centaury były wzorem kurtuazji, o ile ktoś nie doprowadził ich do pasji. Jednym z nich był sławny „wuj Chester", ojciec centaurzej towarzyszki zabaw Dora. Chet. Ten kierownik centaurów przypominał Chestera, a pozostali członkowie stada też go przypominali. Chester musiał wtórnie odziedziczyć po przodkach: brzydką twarz, przystojny zad. gburowate skłonności, a jednocześnie był stworzeniem o złotym sercu i niezawodnym charakterze, kiedy przezwyciężona została jego nieufność. Dor i jego towarzysze wycofali się. Było oczywiste, że nie była to pora na drażnienie centaurów. Ś Kamieniu, gdzie jest Król Roogna? Ś zapytał Dor bryłę kamienia jeszcze nie przetransportowaną przez fosę. Ś Rezyduje w tymczasowej chacie na południe stad Ś odpowiedział kamień. Tak podejrzewał. Trzeba wykonać jeszcze wiele pracy przy budowie zamku, zanim zamieszka w nim Król. Chociaż w razie wojny wewnętrzne podwórze było wystarczająco bezpieczne na obozowanie. Ale nikt nie mógł tu mieszkać, kiedy centaury windowały potężne kamienne bloki. Udali się na południe. Dor miał ochotę zboczyć do miejsca, gdzie w jego czasach istniała ich serowa chata, ale oparł się temu. Niczego tam by nie znalazł. Podeszli do chaty przerobionej z dużej dyni, otoczonej schludnym podwórkiem. Postawny siwiejący mężczyzna w poplamionych ziemią szortach kontemplował drzewko wiśni w czekoladzie, zajadając jego owoce. Jasne, że był ogrodnikiem kosztującym swoich plonów. Mężczyzna pozdrowił ich nie czekając, aż się przedstawią. Ś Witajcie, podróżnicy! Skosztujcie wiśni, kiedy są najlepsze. Drzewo uspokoiło się. Dor zerwał wiśnie i stwierdził, że są pyszne. Smakowita zewnętrzna polewa ze słodkiej, brązowej czekolady i jędr-114 na wisienka wewnątrz wypełnionego płynem środka smakowały wybornie. Millie zasmakowała w tych owocach. Ś Lepsze to niż kandyzowane wszy jaskiniowe Ś zaopiniowała. Skoczek był zbyt grzeczny, by zaprzeczyć, ale widoczne było, że miał inną opinię. Ś Wyobraź sobie, że połykasz kleszcza Ś zasugerował mu Dor szeptem. Pająk pomachał z aprobatą przednią łapą. Ś Dobrze, jeszcze trochę zjedzcie! Ś częstował .ogrodnik. Ś Mam trochę kłopotów z tym. Skoncentrował się na drzewie. Nic się nie wydarzyło. Ś Czy próbujesz rzucić zaklęcie? Ś zapytał Dor zrywając następne wiśnie. Ś Chcesz dodać mu nawozu albo czegoś takiego? Ś Nie. Centaury dostarczają mnóstwa nawozu. W samej rzeczy. Naraz mężczyźnie rozszerzyły się oczy ze strachu. Ś Proszę, zostaw tę wiśnię. Nie nadgryź jej. Dor zatrzymał dłoń z wiśnią tuż przy ustach. Pierwsze były tak dobre, że był trochę niemile zdziwiony, że ogrodnik odmawia mu następnych tak kategorycznie. Przyjrzał się owocowi. Czekoladowa osłona stopiła się, a jego powierzchnia była jasnoezerwona i twarda. Ś- Dobrze Ś zgodził się. Ś Ta istotnie wydaje, mi się niedobra. Odrzucił ja. Ś Nie! Ś krzyknął mężczyzna za późno. Ś To jest... Opodal wy buchnęło coś. Millie wrzasnęła. Huk był ogłuszający i owiało ich gorące powietrze. Eksplozja cisnęła nimi w czterech różnych kierunkach, daleko od centrum wybuchu. Po chwili wszystko uspokoiło się. Dor rozejrzał się dookoła w oszołomieniu. Z miejsca wybuchu uniosła się wstęga dymu. Ś Co to było? Ś zapytał wstrząśnięty Dor. Odkrył, że trzyma w rękach miecz i że wyciągnął go na wpół świadomie. Ś Rzuciłeś bombę wiśniową Ś powiedział ogrodnik. Ś Szczęście, że jej nie rozgryzłeś. Ś- Ta wiśnia... to była wiśnia w czekoladzie, z tego... Ś Dor spojrzał na drzewo. Ś Ależ, to s ą bomby wiśniowe, teraz! Jak...? Ś To pewnie jest Król Roogna Ś podpowiedziała Millie. Ś Nie rozpoznaliśmy go. Zakłopotany Dor przełknął to. Wyobrażał sobie Króla Roognę jako mężczyznę w jakiś sposób przypominającego Króla Trenta Ś układnego, inteligentnego człowieka i w zachowaniu władczego, którego nikt nie ośmieliłby się zlekceważyć. Ale oczywiście opowieści ludowe ośmiu wieków mogły ubrać Maga w większy, niż prawdziwy, majestat. W Xanth liczył się nie wygląd zewnętrzny, a talent magiczny. 115 Więc ten niski i gruby, swobodny człowiek o wyglądzie ogrodnika i łagodnych manierach, i o rzednących posiwiałych włosach, spocony pod pachami, niepociągający Ś to miałby rzeczywiście być król? Ś On zmienił je z czekoladowych wiśni na bomby wiśniowe; talentem Maga Roogny było dostosowywanie magii do własnych celów... Ś Było? Ś dopytywał się Król, unosząc zakurzone brwi. Dor myślał o tej historycznej postaci, która w tym arrasowym świecie była naprawdę współczesna. Ś Ja... to... jest, Wasza Wysokość... Ja Ś zaczął się kłaniać, jednak zmienił zamiar i przyklęknął. Znowu zmienił zamiar i całkiem się zmieszał. Król położył mu mocną dłoń na ramieniu. Ś Odpręż się, wojowniku. Gdybym pragnął, by składano mi hołdy, powiadomiłbym o tym otoczenie. To raczej mój talent trzyma moich poddanych niż mój urząd. Właściwie, to mój urząd jest w tej chwili zagrożony. Wszystkie moje oddziały są na urlopie, ponieważ nie ma jeszcze dla nich kwater. Budowa mojego zamku napotyka duże trudności. Więc moje aspiracje ucierpiałyby, gdybym się pogodził z tym. Ś O tak, Wasza Wysokość Ś wymamrotał Dor. Król przyglądał mu się. Ś Mniemam, że pochodzisz z Mundanii, ponieważ masz zniekształcone pojęcie o Xanth Ś zerknął na Millie. Ś A ty, młoda damo, masz w sobie coś z Zachodniej Palisady. Hodujecie tam trochę świetnych owoców. Spojrzała na Skoczka. Ś A ta osoba... nie sądzę, żebym kiedykolwiek wcześniej spotkał skaczącego pająka pańskiej wielkości, Sir. Czy to jest jakiś czar? Ś Nazwał mnie ,,Sir" Ś zaświergotał Skoczek. Ś Czy można czegoś takiego oczekiwać po Królu? Ś Król Ś powiedział twardo Roogna Ś może robić dokładnie to, co chce. Przede wszystkim chce dobrze rządzić. Zauważyłem, że twoje słowa tłumaczy pajęczyna na plecach wojownika. Jego zachowanie uległo zmianie. Zesztywniał i zaczął wyrażać się i zachowywać w sposób, jakiego Dor oczekiwał po Królu. Ś To mnie interesuje. Objawia się w tym niezwykła magia. Ś Tak, Wasza Wysokość Ś zgodził się szybko Dor. Ś Jest w tym znaczący czar, ale trudno to wyjaśnić. Ś Cała magia jest trudna do wyjaśnienia Ś odparł Roogna. Ś On robi tak, żeby rzeczy mówiły Ś powiedziała usłużnie Millie. Ś Patyki i kamienie nie robią mu krzywdy. Rozmawiają z nim. I ściany, i woda, i rzeczy. Właśnie w ten sposób znaleźliśmy drogę tutaj. 116 Ś Mundański Mag? Ś zapytał Roogna. Ś To jawny paradoks w terminologii! Ś Hmm, mówiłem, że tudno jest wyjaśnić to, Wasza Wysokość Ś powiedział zawstydzony Dor. Jakaś postać zbliżyła się: mocno zbudowany, krępy mężczyzna w wieku Króla o odrobinę krzywym uśmiechu. Ś Czy masz tu coś interesującego, Roogna? Ś zapytał. Ś Właśnie tak, Murphy Ś odpowiedział Król. Ś Pozwólcie, że przedstawię nas należycie. Ja jestem Magiem Roogna, i dzięki temu Królem. Moim talentem jest dostosowywanie żywej magii do moich własnych celów. Znacząco spojrzał na Dora. Ś Ja, hm, ja jestem Dor, Mag Dor. Mój talent to komunikowanie się z nieożywionymi. Ś Potem, na wypadek gdyby to nie wydało się jasne, dodał. Ś Rozmawiam z rzeczami. Następnym spojrzeniem Król zachęcił Millie do przedstawienia się. Ś Jestem Millie, niewinna dziewczyna z Zachodniej Palisady w Wiosce Północnej Ś oznajmiła. Ś Mój talent to Ś lekko się zaczerwieniła, a talent mocno się zamanifestował Ś seksowność. Następny. Ś Jestem Phidippus Yariegatus z rodziny „Salticidae" zdrobniale pająk Skoczek Ś zaświergotał Skoczek. Ś Moim talentem, jak i całego mojego gatunku, jest przędzenie jedwabiu. W końcu przyszła kolej na nowo przybyłego. Ś Ja jestem Mag Murphy. Moim talentem jest sprawianie, by wszystko szło źle. Jestem szefem wszystkich sił przeciwnych Roognie i jego rywalem do panowania nad Xanth. Dor owi opadła szczęka. Ś Jesteś Wrogim Magiem? I jesteś tu, razem z Królem? Król Roogna roześmiał się. Ś Gdzie byłoby lepsze miejsce? To prawda, że jesteśmy przeciwko sobie, ale to kwestia polityki. Magowie, zgodnie z regułą, nie używają swojej magii bezpośrednio przeciwko sobie. Wolimy manifestować swoją moc w bardziej grzeczny sposób. Murphy i ja jesteśmy dwoma z trzech żyjących obecnie Magów. Ten trzeci nie interesuje się polityką, więc my dwaj jesteśmy rywalami do tronu. Mierzymy swoje siły w następujący sposób: jeżeli uda mi się ukończyć Zamek Roogna przed upływem roku, Murphy uzna moje niekwestionowane prawo do tronu. Jeżeli przegram, abdykuję, a ponieważ nie ma innego nadającego się na ten urząd Maga, anarchia, która wtedy nastąpi, będzie sprzyjała Murphiemu. I uczyni z niego dominującą postać. Tymczasem dzielimy się poczuciem koleżeństwa naszego statusu. Jest to uczciwe postawienie sprawy. 117 Ś Ale Ś Dor był przerażony Ś traktujecie dobro całego Xanth, jakby to była gra! Król smutnie potrząsnął głową. Ś Nie jako grę, Magu Dor. Bierzemy to zupełnie na serio. Lecz również i my żywimy poczucie honoru. Jeżeli jeden z nas zatriumfowałby, z pewnością dokonałby tego zgodnie z ludzkimi regułami postępowania. Są tu działania, wojenne cywilizowanego gatunku. Skoczek zaświergotał. Ś Teraz zbliżają się działania wojenne jeszcze niecywilizowanych gatunków Ś przetłumaczyła pajęczyna. Ś Harpie i gobliny zbierają swoje siły, by zniszczyć jedne drugich. Murphy roześmiał się. Ś Och, zdradziłeś mój sekret, pająku. Ś Jeżeli coś ma pójść źle, to właśnie tak się dzieje Ś powiedział Dor. Ś Masz na myśli to, że wojna pomiędzy potworami jest twoją robotą? Ś Bynajmniej, Magu Ś wróg odpowiedział z przesadną skromnością. Ś Korzenie tej wojny sięgają daleko głębiej, poza nasze czasy. i nie ulega wątpliwości, że daleko poza nie. Mój talent zachęca jedynie najgwałtowniejszy wybuch, ażeby zamanifestował się w najmniej odpowiednim czasie dla Roogny. Ś I bardzo trudno odgadnąć, gdzie te dwie armie przypadkowo się spotkają Ś stwierdził Król Roogna, zwracając spojrzenie na północ, w kierunku nie wykończonego Zamku. Ś Miałem nadzieję, że będzie to niespodzianka Ś przyznał Murphy. Ś Przeszkodziłoby ci to w ponownym zwołaniu oddziałów w samą porę, r>y obronić Zamek. Ale na skutek wtrącenia się tych gości trudno przewidzieć, co nastąpi. Ś Więc tym razem to twój talent zawiódł Ś powiedziała Millie. Ś Może to jakieś zawirowanie czasu Ś- zaświergotał Skoczek. Ś Mój talent jest odporny na wpływy innych Magów Ś stwierdził Murphy. Ś Rozgałęzienie talentów klasy Magów rozciąga się daleko poza widoczne tego przejawy. Jeżeli inny Mag byłby przeciwko mnie, mój talent poczułby uderzenie, bez względu na specyfikę przeciwstawnego talentu. A odnoszę wrażenie, że inny Mag rzeczywiście pojawił się w obrazie. Ocena znaczenia tego nowego elementu zajmie mi trochę czasu. Była to trafna uwaga: Dor dosłownie wszedł w obraz, ponieważ był to arrasowy, obrazkowy świat. Murphy obserwował Dora z pewną niepokojącą uwagą. Ś Chciałbym poznać cię lepiej, Sir. Czy nie zechciałbyś przyjąć mojej gościny na czas twojego pobytu lub dopóki my wszyscy nie schronimy się w Zamku, by uniknąć skutków niszczycielskiej działal-118 ności potworów? Myśleliśmy, że obecnie nie ma nieznanych Magów w Xanth. Ś Sir? Ś odezwał się Skoczek. Ś Ale ty jesteś złym Magiem! Ś- zaprotestował Dor. Ś 'Ależ idź z nim Ś powiedział Roogna. Ś- Nie posiadam odpowiedniej komnaty dla trzech osób, w tej chwili nie Ś chociaż wkrótce Zamek będzie mógł gościć wszystkich. Dziewczyna może pozostać z moją żoną, a pająk, ośmielę się stwierdzić, będzie najszczęśliwszy, jeśli spędzi noc zwisając z drzewa. Zapewniani cię, Dor, że Murphy nie zrobi ci krzywdy. Na mocy reguł naszego współzawodnictwa, przywilejem jest dawanie okazji drugiemu do zgłębienia nowych elementów magii, a szczególnie, jeżeli dodaje to znaczenia mojej pozycji. Możecie dołączyć do mnie na wieczorny posiłek. W jakiś sposób otumaniony Dor udał się za Murphym. Ś Nie rozumiem tej sprawy. Magu. Działacie tak, jakbyście byli przyjaciółmi! Ś Jesteśmy równi rangą. To nie to samo, co przyjaciele, ale to wystarczy. Nie mamy innych Magów do towarzystwa, za wyjątkiem Mistrza Zombich, a on nie jest związany naszymi regułami. Jest oczywiście neo-Czarodziejka Yadne, która sprzyjałaby mi, gdybym zgodził się ją poślubić, ale uchyliłem się od tego, więc dołączyła do Króla. Jeżeli więc pragniemy towarzystwa na naszym poziomie, musimy szukać w swoim własnym gronie. A teraz wydaje się Ś w tobie. Jestem niesłychanie zainteresowany tobą, Dor. Było to kłopotliwe. Ś Jestem z odległego lądu. Ś Oczywiście. Nie zdawałem sobie sprawy, że w Mundanii istnieją Magowie. Ś Tak napra*wdę to nie pochodzę z Mundanii Ś odparł, ale czy mógł pozwolić sobie na powiedzenie całej prawdy? Ś Niemów, pozwól mi odgadnąć! Nie z MundaniiŚ więc musi to być jakieś miejsce w Xanth. Na północ od Rozpadliny? Ś - Pamiętasz o Rozpadlinie? Ś A nie powinienem? Ś Uff, sądzę, że wszystko w porządku. Ja Ś moi ludzie miewają kłopoty niekiedy z pamiętaniem o Rozpadlinie. Ś Dziwne. Wszyscy w Xanth znają Rozpadlinę. Więc jesteś z południa? Ś Niezupełnie. Rozumiesz... Ś Przyjrzyjmy się twojemu talentowi. Czy możesz sprawić, żeby ten klejnot przemówił? Ś Murphy podał mu lśniący szmaragd. Ś Jaka jest twoja natura? Ś zapytał Dor kamienia. Ś Co jesteś wart? Jaki jest twój sekret? Ś Jestem szkiełkiem Ś odparł klejnot. Ś Szwindlem. Jestem 119 prawie bez wartości. Mag ma kilkanaście mi podobnych, żeby dawać je zachłannym głupcom za ich poparcie. Murphy uniósł wyraziście brew. Ś Ale t y nie jesteś fałszywy, Dor! Musi być niewiele sekretów zdolnych ukryć się przed tobą! Nadzwyczajny talent informacyjny! Ś Więc tajemnica pogłębia się! Jak pełen Mag mógłby pozostawać w ukryciu tak długo? Roogna i ja kiedyś oswoiliśmy niuchacza magii i przebadaliśmy cały region. Właśnie w ten sposób zostało wybrane miejsce na Zamek. Tutaj występuje wysokie zagęszczenie pożytecznej magii i efekt ogólny jest bardzo silny. Jeżeli źródło magii nie znajduje się w jego otoczeniu, to nie może być daleko stąd. Odkryliśmy więc skupisko czarów, ale nie Magów. A z naszych doświadczeń wynika, że naprawdę silna magia nie ujawnia się w odległych rejonach. Jak człowiek mundańskiego rodzaju o odruchach wojownika mógłby nagle rozwinąć taki talent? To prawie nieprawdopodobne. Dor wzruszył ramionami. Ś Rzeczywiście. Przypuszczam, że to jest niemożliwe, lub raczej musi to być wynikiem magii poza naszym obecnym zrozumieniem. Jakiś szczególny czar Ś przerwał, unosząc znacząco palec. Ś Anachronizm! To byłoby wliczone! Ty jesteś z Krainy Xanth, z innego czasu! Ś Hmm, tak Ś odrzekł Dor. Murphy nie był głupcem! Ś Nie z przeszłości. To pewne. Ponieważ wiele historycznych opisów zaginęło. Zawdzięczamy to Mundańskim Najazdom i temu podobnym. Na dodatek talenty mają tendencje do rozwijania coraz bardziej wyszukanych form z upływem czasu, a twój dar jest bardzo wyszukany. Wiec musisz pochodzić z przyszłości. Jak odległej? Nie mógł ukrywać prawdy przed tym mądrym człowiekiem! Ś Osiemset lat Ś przyznał Dor. Przybyli do namiotu Murphiego. " Ś Wejdź, napijemy się wina owocowego. Doskonała prasa winna dojrzała na moim podwórzu. Potem opowiesz mi wszystko. Ś Aleja nie jestem po twojej stronie! Ś wybuchnął Dor. Ś Chcę, żeby Król Roogna wygrał! Ś Naturalnie! Wszyscy uczciwie myślący ludzie pragną tego. Na szczęście dla mnie, istnieje taka sama ilość ludzi źle myślących. Ale z pewnością musisz zdawać sobie sprawę, że ignorancja służy mojemu celowi," nie Króla. Jedynie porządne uszeregowanie faktów może stworzyć stabilne Królestwo. Ś Zatem dlaczego chcesz tej informacji? Czy zamierzasz coś zrobić? Ś ręka Dora powędrowała do miecza. 120 Ś Magowie nie występują przeciw Magom Ś przypomniał mu Murphy. Ś Nie wprost. Nie zamierzam wyrządzić ci żadnej osobistej szkody. Próbuję raczej zniwelować uderzenie na czas twojej obecności tutaj. Dodatkowy Mag w tym równaniu może zmienić wynik naszego współzawodnictwa. Jeżeli twoja moc jest wystarczająca, by przechylić szalę równowagi na korzyść Roogny, to nie mogę jej odwrócić. Wtedy mógłbym oddać tron bez dalszych ceregieli i uchronić nas wszystkich .przed dużymi cierpieniami. Do tego czasu, dla korzyści nas obydwu, Roogny i mnie, muszę upewnić się co do twojej natury. Wcześniej i dokładniej. Jak myślisz, po co wysłał cię ze mną? Ś Wy obydwaj jesteście najdziwniejszymi wrogami, jakich kiedykolwiek widziałem! Nie potrafię nadążyć za zawiłościami waszej gry. Ś Po prostu dotrzymujemy reguł gry. Bez reguł nie ma gry Ś Murphy wręczył mu szklaneczkę wina. Ś Opowiedz mi całą historię, Dor, a upewnimy się, czy twoja obecność wpłynie na naszą sytuację. Potem zostaniesz poproszony, by wyjaśnić to Królowi. Wyglądało na to, że Dor nie ma wyboru. Pragnął, żeby byli tutaj Skoczek i golem Grundy. Potrzebował rady przyjaciół. Właściwie nie miał zaufania do własnych sądów. W dodatku nie znosił kłamstwa. Opowiedział więc Złemu Magowi tyle z całej historii, ile zdołał: o swojej wyprawie, żeby pomóc wskrzesić zombiego, o włączeniu Skoczka do zaklęcia, o przygodach wewnątrz arrasu. Ś Nie ma problemu ze zlokalizowaniem Mistrza Zombich Ś powiedział Murphy. Ś Problem w tym, że on ci nie pomoże. Ś Ale jedynie on zna sekret przywracania życia zombim! To właśnie jest celem mojej... Ś Może zna Ś powiedział Murphy Ś ale nie powie. Dla nikogo nic nie zrobi. Dlatego też mieszka sam. Ś Mimo to muszę go poprosić Ś upierał się Dor. Ś A tymczasem co z tobą? Teraz, kiedy wiesz, że Król Roogna ukończy budowę Zamku... Ś To rzeczywiście trudna sprawa. Nadal pozostaje kilka elementów do rozważenia. Jeden z nich to to, że możesz nie mówić prawdy. Dor był ogłuszony. Prawa ręka odpowiadając jego nastrojowi, sięgnęła za plecy po miecz. Murphy, nie przestraszony, podniósł rękę. Ś Mówisz bez takiej pewności, na dodatek twoje ciało reaguje tak agresywnie! Oczywiście, to potwierdza twoją opowieść. Nie zmuszaj mnie do użycia mojej magii przeciwko tobie. Ucierpiałbyś od nieszczęśliwego wypadku, zanim podniósłbyś broń. Naprawdę, nie nazwałem cię kłamcą! Domniemywałem jedynie, że mogłeś mnie wprowadzać w błąd. Historia notorycznie bywa fałszywa. Zamek, który znasz, mógł być wybudowany wiek później i przyjąć imię Roogna, by nadać pozory prawdopodobieństwa nowemu porządkowi. Skąd mógłbyś to wiedzieć? 121 Ś Pozory czego? -Ś zapytał zmieszany Dor. Ś Prawdopodobieństwa rzeczywistości. Sprawić, by wydawało się prawdziwe. Dor był przestraszony. Zamek zbudowany o wiele później, nazwany Roogna. Nigdy o tym nie pomyślał. Ś Ale są inne punkty zaczepienia kontynuował Murphy. Załóżmy, że twoja wersja historii jest prawdziwa Ś jak faktycznie może być. Teraz twój ruch. Co możesz zrobić Ś za wyjątkiem zmiany twojej historii? W takim wypadku twoja obecność w najlepszym razie może być neutralna, a w najgorszym Ś odwrócić wynik obecnego współzawodnictwa pomiędzy Roogna i Murphym. Więc twoja wycieczka może stanowić dobry omen dla mnie. Ani myślę ci przeszkadzać! Myślę, że możliwe jest, iż to mój talent sprowadził cię tutaj, by przechytrzyć Roognę. Dor jeszcze bardziej się przeraził. On sam agentem wroga? W dodatku nagle wydało mu się to prawdopodobne! Ś Aleja podejrzewam inaczej Ś ciągnął Murphy Ś że w istocie nie będziesz w stanie w żaden znaczący sposób zmienić historii. Wyobrażam to sobie jako proteuszową zmienność. Ustępowanie określonych własnych rozkazów zawsze jeszcze potwierdza się, kiedy nacisk słabnie. Wątpię, czy cokolwiek, co zrobisz naprawdę, będzie miało moc uderzenia, kiedy odejdziesz. Chociaż będzie to interesujące zjawisko do obserwacji. Dor milczał. Ten Mag zneutralizował go starannie, fachowo, posługując się tylko słowami. Najgorsze było to, że tak bardzo obawiał się, że tamten ma rację. Im bardziej Dor próbowałby się wtrącać w tutejszy arrasowy świat, tym prawdopodobniejsze było, że zmniejszy szansę Króla Roogny. Więc Dor będzie musiał pozostawać możliwie neutralny, żeby- nie spowodować katastrofy. Skończyli pić wino i wrócili do Króla Roogny. Ś Ten człowiek rzeczywiście jest Magiem Ś- ogłosił Murphy. Ale uważam, że nie stanowi zagrożenia dla moich planów. chociaż stoi po twojej stronie. Wyjaśni ci wszystko, jeżeli będzie chciał. Król pytająco spojrzał na Dora. Ś To prawda Ś odparł Dor. Ś Pokazał mi. że jakakolwiek pomoc, której próbowałbym ci udzielić... mogłaby mieć efekt przeciwny. Nie wiemy tego z całą pewnością, ale to ryzyko. Więc ku mojemu żalowi muszę pozostać neutralny. Dor zadziwił samego siebie, wygłaszając tak dojrzale brzmiące stwierdzenie. Być może pod wpływem Murphiego. Ś Bardzo dobrze Ś powiedział Król. Ś Murphiemu wiele można zarzucić, ale jego prawość jest bez skazy. Ponieważ ty nie możesz mi pomóc, może ja mogę pomóc tobie? Ś Tylko wyjawiając mi, gdzie odnaleźć Mistrza Zombich. 122 Ś Och, nie zdołasz niczego uzyskać od niego Ś zapewnił Dora Król. Ś Nikomu nie pomaga. Tak mówił Mag Murphy. Ś Ale jest sprawą najwyższej wagi, żebym się z nim zobaczył. Potem opuszczę tę krainę. Ś Poczekaj zatem kilka dni, aż ukończymy obecną fazę budowy Zamku. Potem będę mógł przydzielić ci przewodnika i straż. Jestem ci winien tego rodzaju względy, zgodnie z twoim statusem Maga. Mistrz Zombich mieszka na wschód od tego miejsca, w sercu puszczy. Trudno ją przebyć. Dor zdenerwował się na tę zwłokę, ale czuł, że należy się poddać woli Króla. On i jego przyjaciele przeżyli już zbyt wiele ryzykownych ucieczek. Przewodnik i straż byliby pomocni w tej wyprawie. Dołączyli do Millie i Skoczka. Ś Król dał mi pracę! Ś natychmiast ogłosiła Millie podskakując, klaszcząc w dłonie i rozrzucając włosy, tak że zatoczyły pełne koło, które na chwilę zakryło jej twarz. Ś Do czasu, aż zamek zostanie skończony. Ś Jeżeli mamy czas, by czekać Ś zaświergotał Skoczek. Ś Chciałbym odwdzięczyć się Królowi za jego gościnę, oferując mu swoje usługi podczas naszego pobytu. Ś Och Ś zaczął protestować Dor, zdając sobie sprawę, że to, co odnosi się do niego, powinno odnosić się również do pająka. Ś To bardzo uprzejmie z twojej strony Ś powiedział serdecznie Król. Ś Jak rozumiem z wyjaśnień młodej damy, jesteś biegły w podnoszeniu i opuszczaniu przedmiotów. Pilnie potrzebujemy takich zdolności w tej chwili. Dzisiejszej nocy odpoczywaj, jutro dołączysz do załogi centaurów. Murphy popatrzył znacząco na Dora. Zły Mag był usatysfakcjonowany. Sprawdzi swoje przypuszczenia. A Dor Ś musiał zadowolić się tym również. Być może, mimo wszystko Murphy się mylił. Nie mogli pozwolić sobie na założenie, że on ma rację, jeżeli jej nie miał. Więc Dor milczał, nie chcąc niepokoić ani Króla, ani Skoczka niepotrzebnie. Zamilkł, nie bez trudności. Król ugościł ich po królewsku: ciastami z ciastowego drzewa, pizzą, zapiekanką z mięsa i ziemniaków, pasztecikami z mięsem, serem, ciastem orzechowym; zapijali to wszystko znakomitym pon-czem z ponczowego drzewa owocowego. Ś W moim kraju Ś zauważył Dor Ś Król jest Mistrzem Przemiany. Zmienia żyjące stworzenia w inne. Może zamienić człowieka w drzewo lub smoka w żabę. Czym to się różni od talentu Waszej Wysokości? Ś Mistrz Przemiany Ś wymruczał Król Roogna. Ś To potężny talent! Ja nie potrafię zamienić człowieka w drzewo! Jedynie do-123 stosowuję formy magii do innych celów. Zaklęcie snu do zaklęcia prawdy, czekoladowe wiśnie do bomb wiśniowych. Rzekłbym wiec, że twój Król jest o wiele potężniejszym Magiem niż ja. Zbiło to Dora z tropu. Ś Wybacz, Wasza Wysokość. Nie chciałem dawać do zrozumienia... Ś Nie zrobiłeś tego, Dor. Nie współzawodniczę z twoim Królem o status społeczny. Ani z tobą. My Magowie mamy poczucie pewnego koleżeństwa, jak wspominałem. Poważamy talenty innych. Chciałbym poznać kiedyś twojego Króla. Po tym jak ukończę zamek. Ś Co może nie nastąpić nigdy Ś odezwał się Murphy. Ś Teraz współzawodniczę oto Ś odparł dobrodusznie Król i odgryzł następny kęs ciasta. Dor nie odezwał się, z trudem akceptując tego rodzaju przyjazną rywalizację. Rankiem Skoczek miał dołączyć do załogi zamku. Dor poszedł z nim, żeby pomóc w tłumaczeniu, gdyż nikt inny nie rozumiał skrzeczenia pająka. A także dlatego, że prywatnie martwił się możliwym wpływem Skoczka na historię lub jego brakiem. Gdyby w jakiś sposób on i Skoczek mogli przyczynić się do sukcesu Króla Róogny... Dor ze zmartwienia potrząsnął głową. Król Roogna był dziś zajęty, przystosowując nowe zaklęcia do zabezpieczenia dachu zamku Ś konstrukcja przynajmniej osiągnęła ten etap. Wydaje się. że magia musiała być wbudowana wprost w ten zamek, inaczej nie przetrwałby. Chociaż to dostosowywanie zaklęć Ś na przykład Król Roogna przeobraził smoka wodnego tak, żeby uczynić zeń nieprzemakalny dach. Ależ z pewnością było to coś, czego Mistrz Przemian nie mógłby zrobić! Król Roogna nie miał więc powodu, by być skromnym. Posiadali bowiem nieporównywalne z niczym talenty. Ale jeżeli oferta pomocy Skoczka miała tylko zaszkodzić... Zbliżyli się do tego samego kierownika centaurów, który spławił ich przedtem. Wyglądało na to, że miał nadzór nad północnym murem, jeszcze w budowie. Stwór chodził tam i z powrotem i denerwował się transportem dodatkowych kamiennych bloków. Wydawało się, że kamieniołomy przesadziły z zaklęciem lub dwoma i działały poza rozkładem. Ś Król Roogna chciałby, żeby mój przyjaciel pomógł wam Ś powiedział Dor. Ś Może przenosić kamienie za pomocą swoich jedwabnych linek lub wspinać się na pionowe ściany. Ś Jakiś gigantyczny robak? Ś dopytywał się centaur, gwałtownie wymachując ogonem. Ś Nie chcemy tego gatunku wśród nas! Ś Ale on jest tu, by pomóc! Teraz inne centaury zeszły z muru i zgromadziły się wokół. Trochę go to zaniepokoiło. Stojący centaur był wysokości człowieka, ale w istocie sześciokrotnie przewyższał go wagą. A te były nawet wyższe 124 od Dora, choć jego obecne ciało było olbrzymie nawet wśród rosłych mężczyzn. Ś Nie będziemy współpracowali z żadnymi robakami! Ś wykrzyknął jeden z nich. Ś Zabierzcie stąd to dziwactwo. Zapędzony w kozi róg Dor zwrócił się do Skoczka. Ś Ja..., oni nie... Ś Ja- rozumiem Ś zaświergotał pająk. Ś Nie jestem z ich gatunku. Dor zerknął na zgromadzone centaury, które wydawały się skłonne do wykorzystania każdego pretekstu, by oderwać się od pracy. Ś Ja tego nie rozumiem! Moglibyście osiągnąć tak wiele... Ś Nie obchodzi nas, nawet jeżeli on umie cisnąć kamieniem w duży zielonkawy księżyc! Ś wrzasnął inny. Ś Zabieraj go stąd, zanim pójdziemy po packę na muchy! Dor zdenerwował się. Ś Nie powinniście rozmawiać z nim w ten sposób! On j e muchy! Potrafi odpędzić od was wszystkie końskie muchy... Ś Miłośnik robaków Ś prychnął kierownik. Ś Jesteś tak samo zły jak on! A teraz uważaj, żebym was obydwu nie wdeptał w ziemię! Ś Tak! Taak! Ś zgodziły się pozostałe centaury, uderzając kopytami. Skoczek zaświergotał: ŚŚ Te stworzenia są wrogie. Odejdźmy! Odwrócił się i oddalił. Dor poszedł za nim, ale niezbyt chętnie. Z każdym krokiem narastał jego gniew. Ś Nie miał prawa tego zrobić! Król potrzebuje pomocy. Jednak w tej chwili zastanowił się, czy nie stało się lepiej. Jeżeli Skoczkowi nie pozwolono na udział w budowie, to klątwa Murphiego może nie zadziała? Nie zmienią historii. Wkrótce byli z powrotem przed królewskim namiotem. Król był na zewnątrz. Stał nad stawem, gdzie uwięziony był mały wodny smok. Gad z wściekłością wypuszczał dym i wzbijał pianę ogonem, ale Roogna nie wydawał się tym przejęty. Ś Teraz wdrapiesz się na dach Ś mówił do smoka. Ś Będzie to dostosowywanie za pomocą pokrewieństwa, bez wysiłku. Wtem podniósł wzrok i zauważył Dora i Skoczka. Ś Jakieś trudności w miejscu budowy? Dor próbował być układny, ale wybuchnął nagle. Ś Centaury nie pozwalają Skoczkowi pracować! One mówią, że on jest... inny! Ś Tak, to prawda Ś zaświergotał pająk. Król Roogna wyglądał na zrównoważonego, nieszkodliwego 125 człowieka. Teraz uległo to zmianie. Wyprostował się. Rysy stwardniały mu. Ś Nie będę tolerował tego rodzaju postaw w moim królestwie! Pstryknął palcami i zaraz pojawił się latający smok, ładne stworzenie uzbrojone w nierdzewny stalowy pancerz i wypolerowane metalowe pazury. Miał wydłużony pysk, odpowiedni do celnego wyrzutu ognia na dużą odległość. Ś Smoku, okazuje się, że moja załoga pracownicza narowi się. Leć tam, weź swój ładunek i... Skoczek zaświergotał gwałtownie. Ś Nie, Wasza Wysokość! Ś przetłumaczyła pajęczyna prawie drąc się na strzępy z wysiłku przeniesienia siły przekonywania pająka. Ś Nie karz swoich pracowników. Nie są większymi i ignorantami niż mój własny gatunek, a wykonują potrzebną pracę. Żałuję, że spowodowałem takie zamieszanie. Ś Zamieszanie! Przez zaoferowanie pomocy? Ś królewska brew dalej zwiastowała burzę. Ś Muszę przynajmniej ukarać ich moją magią. Centaury nie muszą mieć takich ładnych ogonów, tak użytecznych w odganianiu much. Mogę przekształcić je w jaszczurze ogony. użyteczne przy skradaniu się pomiędzy głazami. To poskromi ich arogancką pewność siebie! ŚŚ Nie! Ś Skoczek nadal sprzeciwiał się. Ś- Nie pozwól klątwie zniekształcić swojego osądu! Roognie rozszerzyły się oczy. Ś Murphy! Oczywiście masz rację! To jego robota! Jeżeli wynikło to z ksenofobii, to naprawdę coś za tym stoi! Dor również się przestraszył. To z pewnością było to! Mag Murphy rzucił klątwę na budowę zamku, a propozycja Skoczka uruchomiła ją. Naprawdę nie można było winić centaurów. Ś Jesteś rozsądnym, wielkodusznym stworzeniem Ś powiedział Król do Skoczka. Ś Ponieważ wstawiasz się za tymi, którzy cię skrzywdzili, muszę poniechać swoich działań. Ubolewam nad koniecznością poniechania tego i złem wyrządzonym tobie, ale wydaje się, że nie mogę przyjąć twojej przyjacielskiej propozycji pomocy. Zwolnił latającego smoka królewskim ruchem dłoni. Ś Centaury są sojusznikami, nie sługami, pracują przy Zamku, ponieważ są bardziej biegłe w sztuce budowy zamków. Obdarzyłem ich za to swoimi względami. Żałuję, że pozwoliłem, żeby przeważył mój gniew. Korzystajcie, proszę, dowolnie z moich wygód, aż zorganizuję wam eskortę. Tymczasem zapraszam was do obserwowania moich zajęć. Mam też nadzieję, że nie będziecie przerywali mojej koncentracji głupimi pytaniami. Usiedli i obserwowali Króla. Dor był bardzo ciekaw rzeczywistego mechanizmu dostosowywania zaklęć. Czy Król po prostu rozkazywał, 126 tak jak Dor rozkazywał przedmiotom, by mówiły? Może robił to wysiłkiem woli? Ale ledwie Roogna ujarzmił rozbrykanego wodnego smoka, nadbiegł skrzat-posłaniec. Ś Królu, Panie, wydarzyła się obrzydliwa kolizja w miejscu budowy! Ktoś rzucił złe zaklęcie na kamienne bloki i teraz rozpychają się one wzajemnie, zamiast przyciągać. Złe zaklęcie! Ś- ryknął oburzony tą wiadomością Roogna. Ś- Dostosowałem to zaklęcie osobiście, zaledwie tydzień temu. Nastąpiła ożywiona dyskusja. Okazało się. że pełen ładunek bloków został położony w złym miejscu, powodując konflikt zaklęć z tymi z następnego ładunku. Dlatego bloki nie zazębiały się! Ktoś je pomieszał i błąd nie został wyłapany w porę. Były to wielkie kamienne bloki, każdy ważył wiele setek funtów. Roogna wyrwał kilka włosów ze swojej gwałtownie siwiejącej głowy. ŚŚ Znowu ta klątwa Murphiego! To będzie kosztowało następny tydzień! Czy ja muszę kłaść każdy głaz własnymi kruchymi rękami'.' Powiedz im, żeby wydarli ten ładunek z muru i zastąpili go właściwym. Skrzat drapnął, a Król wrócił do swojej pracy. Ale kiedy już miał pracować ze swoją magią, zjawił się następny skrzat. Ś- Hej, Królu Ś armia goblinów maszeruje z południa! Nastroszywszy się Król zapytał: Ś Kiedy należy oczekiwać ich przybycia? Ś- PCP (Przewidywany Czas Przybycia), zero minus dziesięć dni. Ś To jedna para kaloszy Ś zamruczał Król i wrócił do swojej pracy. Naturalnie wodny smok wywędrował ze swojego miejsca i trzeba było go skusić, by powrócił Ś pieszczotami i przypo-chlebianiem się. Klątwa Murphiego działała również na detale. Wkrótce Królowi przerwał następny skrzat. Ś Roog, stary, lotne oddziały harpii gromadzą się na północy! Ś PCP? Ś Dziesięć dni. Ś Następna para kaloszy Ś mruknął zrezygnowany Król. Ś Te dwie siły zbiegną się w tym miejscu, dzięki uprzejmości Murphiego. Za jakiś czas wyniszczą się nawzajem. I okolica będzie zdewastowana. A Zamek Roogna legnie w gruzach. Gdybyśmy tylko zdołali dokończyć Zamek do blanków na czas Ś ale teraz to beznadziejne. Mój wróg wykonał kawał intrygi. Zmuszony jestem go podziwiać. Ś Jest mądrym człowiekiem Ś powiedział Dor. Ś Musi być jakiś sposób skierowania gdzie indziej tych armii, jeżeli naprawdę zdążają na Zamek. Myślę, że jeżeli gobliny i harpie nie dbają o to, gdzie będą walczyć, to nie obchodzi ich Zamek. Dor czuł się rozbity. Nie wydawało się, żeby to jego obecność 127 wywołała te kłopoty, ale nie był tego do końca pewien. Jeżeli jego spotkanie z harpiami i goblinami nakłoniło je do... Ś Każde bezpośrednie usiłowanie zawrócenia ich spowodowałoby to, że obydwie armie zaatakowałyby nas Ś powiedział Roogna. Ś Są stworzeniami aż do przesady niepodatnymi na wpływy otoczenia. Straciliśmy umiejętności i środki do obrony przed każdą z tych brutalnych hord. W twoim świecie Człowiek może jest dominującym stworzeniem, ale tutaj nie zostało to jeszcze ustalone. Ś A gdybyś zwerbował więcej stworzeń do pomocy, to... Ś Musiałbym roztrwonić moją magię, płacąc im za te usługi, zamiast za to, żeby budowały Zamek. Ś A twoja ludzka armia, nie możesz odwołać jej z urlopu? Ś Klątwa Murphiego szczególnie niweczy moje działania organizacyjne. Wątpię, żebyśmy zdołali zebrać pełen kontyngent z powrotem, zanim przybędą potwory. Jestem pewien, że ci męż*czyźni ruszą przede wszystkim bronić swoich domów przed nacierającymi potworami. Myślę, że lepiej będzie bronić Zamku tym, co mamy pod ręką. Istnieje mała szansa, ale nie ma wyboru. Boję się, że Murphy tym razem naprawdę mnie zaszachował. Ś Może inny Mag mógłby pomóc? Ś Dor przerwał sam sobie, wpadłszy na inny pomysł. Ś Mistrz Zombich! Czy jego pomoc spowoduje różnicę? Król zastanowił się. Ś Tak, prawdopodobnie. Ponieważ reprezentuje on pierwotne zogniskowanie magii ze wszystkimi jej rozgałęzieniami. I ponieważ jest stosunkowo blisko, i nie musi przebyć Rozpadliny, by dotrzeć tutaj. I ponieważ jego zombi mogliby zasilić mury obronne bez konieczności wiktu. Idealna armia w tej sytuacji. A naprawdę trudno byłoby mi wyżywić własną armię podczas oblężenia. Mamy zaopatrzenie wystarczające tylko dla załogi pracującej w tej chwili. Ale to wszystko daremne rozważania. Mistrz Zombich nie miesza się do polityki. Ś I tak musze się z nim zobaczyć Ś ogłosił podekscytowany Dor. Ś Mógłbym z nim porozmawiać, wyjaśnić, jaka jest w tym stawka. Do diabła z ostrożnością! Jeżeli Król miał przegrać bez pomocy Dora, dlaczego by nie podjąć ryzyka? Naprawdę nie mógł zaszkodzić. Ś Skoczek poszedłby ze mną. On jest lepszy w wielu dziedzinach ode mnie. Najgorsze, co mógłbym zrobić, to przegrać. Król pogładził brodę. Ś No ta-k. Uważam, że to trudne przedsięwzięcie, ale ponieważ masz ochotę Ś powiedz Mistrzowi Zombich. że zgadzam się na parę spraw, jeśli sprzymierzy się ze mną. 128 Zawadiacko pstryknął palcami i pojawił się następny skrzat. Dor zastanawiał się, gdzie były ukryte te skrzaty, kiedy Król Roogna nie korzystał z ich usług. Król robił z tego mały pokaz. Maskował swoją moc tak jak Król Trent, ujawniając tylko wtedy, kiedy było to potrzebne. Ś Przygotuj eskortę i przewodnika na wycieczkę do zamku Mistrza Zombich. Mag Dor wyruszy rano w specjalnej misji. Ale rano przybył jeszcze jeden uczestnik wyprawy Ś Millie. Ś Wobec odłożenia budowy Zamku i odwołania personelu pałacowego na czas niebezpieczeństwa nie mam jeszcze pracy Ś wyjaśniła. Ś Może będę mogła pomóc. W przyszłych stuleciach ona będzie smutną duszycą, zaprzyjaźni się z zombim Jonathanem i będzie poszukiwała sposobu przywrócenia mu życia. Teraz nic o tym nie wiedziała, ale Dor wiedział. Jak mógłby odmówić jej tej szansy asystowania mu w tej misji, która była czymś ostatecznym dla niej? Może będzie mogła w jakiś sposób pomóc. Dlaczego czuł się tak zadowolony z jej towarzystwa? Wiedział, że nigdy nie mógłby Ś ona nie była Śjego ciało doceniało jej przymioty, ale nigdy nie mogła należeć do niego w ten sposób! Dlaczego więc miałby oszukiwać samego siebie fantazjami? Ale jak miło było przebywać z nią, choćby tak krótko! 6. MISTRZ ZOMBICH Eskortą okazał się smoczy koń Ś z przednią częścią końską, a tylną smoczą. Przewodnikiem był następny skrzat. Ś W porządku, dobrzy ludzie. Zabierajmy się za to Ś wykrzyknął skrzat niecierpliwie. Był o wiele większy od Grundiego, ale mniejszy od goblina i przypominał Dorowi każdego z nich. Na grzbiecie zwierzęcia, w odstępach, rozmieszczono trzy siodła. Dor zajął pierwsze, Millie drugie, a Skoczek przywarł do trzeciego, nie umiejąc się w nim usadowić. Skrzat ulokował się na głowie rumaka, szepcząc do jego wyrazistych uszu. Nagle ruszyli. Końskie przednie nogi potężnie uderzały o ziemię, podczas gdy tylne gadzie nogi skrobały pazurami i odpychały się od podłoża. Potwór na wpół galopował, na wpół ślizgał się do przodu, kolebiąc się. Millie krzyczała, a Dor prawie katapultował z siodła. Skrzat chichotał po skrzaciemu. Dobrze wiedział, co będzie się działo. Skoczek przeskoczył, lądując tuż za dziewczyną. Pająk zwinnymi ruchami przymocował ją do siodła za pomocą jedwabistej przędzy, żeby nie mogła zostać zrzucona. Potem to samo zrobił z Dorem. Zamek Roogna 129 I nagle nie było problemu z poddawaniem się wstrząsom. Nie musieli się nawet trzymać. Ś Ach, pozbawiłeś nas całej zabawy! Ś narzekał skrzat. Smok poruszał się gwałtownie. Kołysanie stało się bardziej miarowe, gdy potwór nabrał prędkości. Ruch bardziej przypominał teraz wznoszenie się i opadanie. Dor zamknął oczy i wyobraził sobie, że jest w łodzi żeglującej po falach. W górę, w dół, kołysanie, góra, dół, kołysanie. Zaczął odczuwać chorobę morską i musiał ponownie otworzyć oczy. Listowie umykało z pola widzenia. To stworzenie naprawdę było szybkie! Przepychało się gładko przez gęstą nie do przebycia plątaninę roślinności, unikając płatających drzew i skupisk potworów, ledwie zwalniając tempo, nawet przed szerokimi szczelinami. Skrzat był nieprzyjemnym człowieczkiem, typowym przedstawicielem swojego gatunku, rozsiewającym zniewagi na skrzaci, niesprawiedliwy sposób. Ale naprawdę znał swoją trasę i fachowo kierował smokiem. Dor doceniał biegłość, kiedykolwiek miał z nią do czynienia. Cokolwiek by powiedzieć, cała wycieczka przebiegała gładko. Mijali wzgórza, doliny i zakręty. Raz smok z pluskiem wskoczył do bagnistego jeziora, szybko je przepływając. Podczas tego zmoczył jednak ich stopy i nogi do kolan. Innym razem wspiął się na stromą skałę, wchodząc prawie pod kątem prostym. Raz jakiś gryf rzucił mu skrzekliwe wyzwanie. Smoczy koń zarżał ostrzegawczo i wykonał taniec kopytami. Gryf zdecydował się zejść mu z drogi. Wkrótce zbliżyli się do siedziby Mistrza Zombich. l Dor wzdrygnął się. Było to to samo miejsce, gdzie osiem wieków później znajdował się zamek Dobrego Maga. Ale być może nic w tym nie było dziwnego; to miejsce dobre dla jednego Maga mogło pasować innemu. Jeżeli Dor któregoś dnia budowałby zamek dla siebie, poszukałby idealnego miejsca i mogłoby zostać wybrane po rozważeniu faktów branych pod uwagę przez dawnych magów. Mistrz Zombich również posiadał własną fortyfikację obronna, która wydała się równie przerażająca, jak siedziba Maga Humfreya. Para zombich wyrosła na drodze smoczego konia Ś i to nieustraszone stworzenie usunęło się im z drogi, nie chcąc wejść w kontakt z rozkładającym się mięsem. Millie widząc zombich wrzasnęła. Nawet skrzat wyglądał na zdegustowanego. Ś Doszliśmy Ś ogłosił skrzat. Ś Nic nie będzie was tutaj niepokoiło Ś za wyjątkiem zombich. Jak tam wejdziecie, żeby porozmawiać z ich panem, nawet nie chcę wiedzieć. Zsiądźcie i pozwólcie odejść nam do domu! Dor wzruszył ramionami. Zombi nie przerazili go specjalnie, ponieważ przez całe swoje życie bardziej lub mniej związany był z Jonathanem. Nie lubił zombich, ale nie bał się ich. 130 Znakomicie! Powiedz Królowi, że jesteśmy zajęci u Mistrza Zombich i wkrótce prześlemy wiadomości. Ś Marne szansę Ś mruknął skrzat. Dor udał, że nie słyszy. Trójka zsiadła z rumaka. Nagle Dor poczuł skurcz w nogach. Ta przejażdżka naprawdę dała im w kość! Millie stała na miękkich nogach, niezdolna nawet do wierzgania. Tylko Skoczek wyszedł nienaruszony. Usadowiony był na wierzchu siodła, ponieważ nie był w stanie siadać w ogóle. Smoczy koń zarżał, zakręcił kopytami, pazurami, ogonem i odepchnął się. Cała trójka została zasypana błotem i patykami, które wzbiły jego nogi. Z pewnością rad był, że się stąd oddali. Dor roztarł guzy na nogach, najlepiej jak potrafił, i kulejąc podszedł do zombich strażników. Ś Przybyliśmy z misją od Króla Roogna. Zaprowadźcie nas do waszego Mistrza! Zombi otworzył ociężałe, zaropiałe szczęki. Niiie kkk ńpszecie! ogłosił zionąc cuchnącym oddechem. Dor skoncentrował się, próbując wyłowić jakieś słowa. Czy jego talent działa tutaj? Te rzeczy były martwe, ale utworzone z organicznego materiału. Drewno było organiczne, a mógł z nim rozmawiać, kiedy stawało się martwe. Czy zaklęcie, które animowało te potwory, dawało im również powierzchowne pseudożycie i znosiło jego możliwość rozmawiania z nieożywionymi? Lub działało częściowo? Prawdopodobnie to ostatnie. Mógł z nim rozmawiać, ale z trudnością. Skoczek zaświergotał. Ś Sądzę, że to powiedziało „Nikt nie przejdzie!" Ś przetłumaczyła pajęczyna na plecach Dora. Dor ze zdumieniem spojrzał na pająka. Czy doszło do tego, że Skoczek mógł rozumieć język Dora lepiej niż sam Dor? Skoczek znowu zaświergotał. Ś Nie bądź zakłopotany. Wszystkie twoje słowa są dla mnie dziwne, a to jest po prostu inny aspekt dziwności. Dor uśmiechnął się. To ma sens! Bardzo dobrze. Pomożesz mi w rozmowie z zombi. Zwrócił uwagę na strażników, którzy milczeli jak grób, cierpliwi jak czas. Nie mieli żywych bodźców, które zmusiłyby ich do działania. Powiedzcie waszemu Mistrzowi, że ma gości. Musi nas przyjąć. Nii... -Ś upierał się zombi. Ś NiL.kkkk! Zatem sami musimy się zaanonsować. Ś Dor zrobił krok do przodu. Zombi podniósł przerażającą rękę, żeby zablokować mu przejście. Płaty zepsutego ciała zwisały festonami. a białe kości prześwitywały 131 w kilku miejscach. Millie krzyczała. Z pewnością nie żywiła żadnych uczuć dla żadnego zombi na tym etapie swojego życia! Ale wieki bycia duszycą mogły zmienić sposób oceniania danej osoby Ś skon-kludował Dor. Dor sięgnął po miecz, ale Skoczek już znalazł się przed nim. I omotywał zombi. Za moment drugi zombi w podobny sposób został pozbawiony zdolności działania. Dor przyznał, że był to lepszy sposób. Zabijanie zombich było brudną robotą, bo przecież nie mogły zostać zabite. Musiały być rozczłonkowane, a nawet będąc w kawałkach walczyły. To jeden z powodów, dla których Król Roogna pragnął stworzyć z nich armię. Gdyby tylko można było to załatwić! Pająk zneutralizował je w taki sposób, że nie mogły już bronić dostępu do Mistrza Zombich. Ale nie uszli daleko w kierunku zamku stojącego na kopcu ziemi w lesie Ś w czasach Dora zarówno kopiec, jak i las zniknęły gdy napadł ich wąż-zombi. Syczał i grzechotał w sposób będący jedynie przerażającym wspomnieniem żywego węża. Ale nie ulegało wątpliwości, że myślał o zagrodzeniu im drogi. Skoczek unieszkodliwił go tak, jak poprzednich. Co zrobiliby bez tego dużego pająka! Wtedy zagroził im wikłacz-zombi. To było za wiele nawet jak na pająka. Drzewo było czterokrotnie większe od człowieka i miało może z setkę morderczych macek. Nawet gdyby udało się je omotać, to mogło mieć siłę, by rozerwać linki przędzy. Wtedy Dor postraszył je lśniącym mieczem, kiedy pozostali przechodzili bokiem. Nawet drze-wo-zombi jakoś trwożyło się o swoje gałęzie. W ten sposób dotarli do zamku. Ten również był animowana ruiną. Kamienie powypadały z murów, by odsłonić archaiczne, wewnętrzne przyciesia. Z otworów okiennych zwisały strzępy płótna. Kiedyś była tu fosa, na długo przedtem, nim wypełniła się rumowiskiem. Na dnie zgromadziła się cuchnąca, gęsta ciecz. Taplał się w niej zombi-bagienny potwór. Pokryte szlamem oczodoły skupiły się na intruzach z taką wściekłością, że od razu wróciły im siły do walki. W końcu przebyli złamany most zwodzony i załomotali w oberwane drzwi. Posypały się drzazgi, kawałki,drewna, ale oczywiście nie było odzewu. Dor więc zniszczył drzwi kilkoma uderzeniami miecza i cała trójka weszła do środka nie bez wyrzutów sumienia. Ś Hallooo! Ś wołał Dor, a jego głos odbijał się od ścian sal podobnych do grobowców. Ś Mistrzu Zombich! Przybyliśmy z misją od Króla! Pojawił się ogr-zombi. Millie krzyknęła i odskoczyła do tyłu. a włosy stanęły jej prawie dęba. Kopała nogami zapominając, że na nich stoi. Skoczek pochwycił jedną z nóg, żeby uchronić wierzgająca dziewczynę przed wpadnięciem do fosy, gdzie na próżno ślinił się potwór. 132 Ś Nieee. Idziee Ś zahuczał głucho z wnętrza, ponieważ jego klatka piersiowa była wypatroszona przez proces rozkładu. Dor przypomniał sobie ogra Cruncha i cofnął się. Ogr pozostawał ogrem. Ś Musimy zobaczyć się z Mistrzem Zombich Ś powiedziała Millie, chociaż pobladła ze strachu. Ona również posiadała odwagę. Ś Taa? Aha... Ś ogr poczłapał przez hol, a oni za nim. Weszli do komnaty przypominającej kryptę. Drugi zombi uniósł wzrok, opierając swoje trupie ręce na stole przed sobą. Ś Pod jakim pretekstem wdzieracie się tutaj? Ś'- zapytał zimno. Ś Chcemy zobaczyć się z Mistrzem Zombich! Ś wykrzyknął Dor. Ś A teraz złaź nam z drogi, ty kupo kości, jeżeli nie zamierzasz nam pomóc! Zombi popatrzył na niego ponuro. Był to niezwykle dobrze zachowany okaz, wychudzony, ale jeszcze nie rozkładający się. Ś Nie macie do mnie żadnego interesu. Jeszcze nie jesteście martwi. Ś Oczywiście, że jeszcze nie jesteśmy Ś Dor zamilkł. To „jeszcze" rozkojarzyło go. Skoczek zaświergotał. Ś Ten człowiek jest żywy. On musi być samym Mistrzem Zombich! Ś dokończyła Millie przestraszona. Dor westchnął. Znowu zrobił to samo. Kiedy dorośnie na tyle, że sprawdzi coś, zanim popełni błąd? Najpierw Król Roogna, którego wziął za ogrodnika. Teraz Mistrz Zombich. Niezdarnie szukał jakiegoś usprawiedliwienia. Ś Umm... Ś Dlaczego żyjący mnie poszukują? Ś dopytywał się Mistrz Zombich. Ś Och, Król Roogna potrzebuje twojej pomocy Ś wybuchnął Dor. Ś A ja potrzebuję eliksiru, żeby przywrócić zombi życie. Ś Nie wtrącam się do polityki Ś powiedział Mistrz Zombich. Ś Nie interesuje mnie przywracanie zombim życia, to podkopałoby mój własny talent. Zrobił lodowaty gest odprawy i wrócił do swojego zajęcia, którym były zwłoki mrówko-lwa już o krok od ożywienia. Ś Hej, zrozum Ś zaczął rozzłoszczony Dor. Ale ogr-zombi wysunął się do przodu z groźną miną i Dor przestraszył się. Jego obecne ciało było duże i silne, i szybkie, ale żadną miarą nie mogłoby sobie poradzić z najmniejszym nawet ogrem. Jedno uderzenie tej olbrzymiej pięści... Skoczek zaświergotał. Ś Myślę, że nasza misja nie powiodła się. Dor raz jeszcze spojrzał na ogra, przypominając sobie, jak Crunch trzasnął w żelazne drzewo i ściął je jednym niedbałym uderzeniem. Będąc martwe, to stworzenie nie było w dobrej kondycji, ale praw-133 dopodobnie potrafiłoby strzaskać aluminiowe drzewo. Słabe ludzkie ciało nie stanowiłoby dlań żadnego problemu. Więc jego następna myśl była bardzo podobna do pierwszej: nic tiłtaj nie mógł zdziałać. Dor odwrócił się. Wiedział, że nie mogli zmusić Maga do pomocy. Musiała być dobrowolna. Mistrz Zombich, jak ostrzegali inni, po prostu był nieprzystępny. Bohater znalazłby jakiś sposób, ale Dor był jedynie dwunastolat-kiem w towarzystwie wielkiego pająka i dziewczyny, która bez przerwy krzyczała i która stanie się duchem w młodym wieku. Nie ma tutaj herosów! Zaakceptował więc gorycz porażki swoich obydwu misji. Gorycz dorastania i odarcia z iluzji. Dor na wpół oczekiwał, że jedno z ich grupki zaprotestuje, jak zawsze robił to golem Grundy, ale Millie była jedynie bezradną panną posiadającą mało inicjatywy, a Skoczek nie należał do gatunku Dora. Pająk rozumiał ludzkie imperatywy jedynie częściowo. Wyszli, a zombi nie przeszkadzali im. Podążyli w dół wzgórza. Smoczego wierzchowca oczywiście nie było tam. Mogli byli zmusić go do czekania, ale nie spodziewali się, że będą wkrótce go potrzebować. Znów został ukarany za nieumiejętność przewidywania. W tej chwili nie było to istotne. Po prostu musieli wracać sami, na piechotę. Rozwiązali dwóch zombich-strażników, których Skoczek omotał. Ś To nic osobistego Ś wyjaśnił im Dor. Ś Mieliśmy po prostu sprawę do waszego Mistrza. Odmaszerowali. Millie bardzo ładnie maszerowała, kiedy nie krzyczała i nie kopała. Jej włosy falowały naturalnie. Przyzwyczaił się do takiej, jaką była teraz. Wydawała mu się dość intrygująca. Faktycznie nie miałby nic przeciwko Ś ale to nie byłoby w porządku. Musiał strzec się przed myślami swojego mundańskiego ciała, które napływały mu do głowy. Mundańczycy nie byli zbyt subtelni. Nagle natrafili na ogniska. Było to dziwne, ponieważ ogień był z rzadka używany w Krainie Xanth. Niewiele rzeczy wymagało gotowania, a ciepło było bardziej skutecznie uzyskiwane przez oblewanie odrobiną ognistej wody tego, co wymagało ogrzania. A teraz natknęli się na ognisko z patyków ułożonych w kolistą stertę. Płomienie pełzały wesoło w górę. Ktoś niedawno tu był. Musiał odejść tuż przed ich przybyciem. Ś Stój tam, gdzie jesteś, cudzoziemcze! Ś jakiś głos zawołał z cienia. Ś Mierzę do ciebie z łuku. Millie wrzasnęła. Dor sięgnął po miecz, potem zatrzymał się. Zanim wyciągnie broń, ugodzi go strzała. Nie ma sensu kombinowanie, skoro nie potrafi niczego przewidzieć. Zostałby niepotrzebnie zabity. Pająk skoczył prosto do góry i zniknął w listowiu. Prześladowca wyszedł z ukrycia. Był nieokrzesanym mężczyzną, Mundańczykiem z wyglądu. Nie blefował. Cięciwa łuku była napięta. 134 a strzała nasadzona i wycelowana w pierś Dora. Znając właściwości własnego mundańskiego ciała, Dor nie miał powodów, by wątpić w kompetencje tego przeciwnika. Wydawało się, jakby wszyscy Mundańczycy byli urodzonymi wojownikami. Stanowiło to może rekompensatę za bezdenny brak magii. Albo może łagodni, delikatni, pokojowi Mundańczycy nie wyruszaliby na podbój innych lądów. Ś Kim do cholery jesteś, że węszysz wokół mojego obozowiska? Ś dopytywał się brutal. Ś Co stało się z tym pełzaczem? Był z tobą, taka owłosiona rzecz z wieloma nogami? Ś Jestem Dor. Podróżuję w królewskiej misji Ś powiedział Dor. Przemawiał bardziej śmiało niż chciał, uwolniony od bólu niepowodzenia misji. Ś Pozostali są moimi towarzyszami. Kim ty jesteś, żeby wypytywać mnie w ten sposób? Ś Więc jesteś z Xanth! Ś wykrzyknął mężczyzna szyderczo. Ś Wydaje ci się, że możesz mnie oszukać. Wyglądasz dokładnie jak człowiek. Spróbuj rzucić na mnie czar, a przeszyję cię! Więc to naprawdę był Mundańczyk. Dor nigdy wcześniej nie widział żadnego z krwi i kości. Ś Nie masz talentu? Ś Nie próbuj mnie przechytrzyć, pełzaczu! Wtem mężczyzna przyjrzał mu się z bliska. Ś A to dopiero! Jesteś nawet ubrany jak jeden z nas. Jesteś pewien, że nie jesteś dezerterem? Ś Chciałbyś zobaczyć mój talent? Ś zapytał Dor w tej samej chwili. Mężczyzna zastanowił się. Ś Tak. Za chwilę. Ale bez sztuczek. Odwrócił głowę i krzyknął. Ś Hej, Joe! Chodź i przypilnuj tej parki tutaj! Joe pojawił się. Był to drugi nieokrzesany mężczyzna, brudny i cuchnący. Ś Czego się tak wydzierasz... Ś wybuchnął. Wargi zaokrągliły mu się i wydały ordynarny gwizd. Ś Patrzcie na obciążenie tej dziewczynki! Auu Ś pomyślał Dor. Talent Millie działał. Millie wydała manifestacyjny krzyk i cofnęła się. Ś Chłopie, mógłbym naprawdę używać wiele takich jak ta! Ś wysunął rękę i złapał ją za wysmukłe ramię. Tym razem Millie miała powód, by krzyknąć. Ciało Dora przejęło kontrolę. Lewą ręką złapał za łuk Mundań-czyka, kiedy prawa powędrowała za plecy, żeby wyrwać miecz z futerału. Nagle dwóch Mundańczyków zostało osaczonych. Ś Zostawcie ją w spokoju! Ś krzyknął Dor. 135 Millie odwróciła się do niego zaskoczona i zadowolona. Ś Dlaczego? Dor, nie wiedziałam, że cię obchodzę! Ś Ja też nie wiedziałem Ś wymamrotał. I wiedział, że było to kłamstwo. Przyrzekł sobie, że przestanie kłamać, ale wydawało się, że to dzieje się jakby wbrew jego woli w chwilach takich, jak ta. Czy stanowiło to również część dorastania, czy nauczył się kłamstwa towarzyskiego? Zawsze lubił Millie, ale nie wiedział, jak to wyrazić. Jedynie bezpośrednie zagrożenie skłania go do działania. Ś Nie wyjdziesz z tego! Ś powiedział ze złością Joe. Ś Mamy wszędzie dookoła oddziały, plądrują tutaj. Dor przemówił do maczugi, która zwisała u pasa tego mężczyzny. Ś Czy to prawda, maczugo? Ś Prawda Ś powiedziała maczuga. Ś To przednia straż Piątej Mundańskiej Fali. Maszerują od wybrzeża, przez Rozpadlinę, potem przetną głąb kraju. Są zupełnie odporni na perswazje. Wszystko, czego chcą, to zdrowych kobiet i łatwego życia w zmienionym porządku. Uciekaj, jeśli możesz! Pierwszy Mundańczyk rozdziawił usta. Ś Magia! On naprawdę zna magię! Dor cofnął się, a za nim Millie. Był to błąd taktyczny. W jednej chwili dwóch Mundańczyków znalazło się poza zasięgiem miecza i zdążyło wyciągnąć własną broń. I od razu podnieśli krzyk. Ś Wróg ucieka! Odciąć mu drogę! Jakiś kształt opadł z góry: Skoczek. Wylądował prawie na dwóch Mundańczykach i oplatał ich, zanim zrozumieli, co się dzieje. Ale alarm został już ogłoszony i wokół słychać było odgłosy zbliżających się ludzi. Ś Lepiej skorzystajmy z wyższych gałęzi Ś zaświergotał Skoczek. Ś Mundańczycy nie będą ścigali nas tu w górze. Ś Ale mogą strzelać do nas z łuków! Ś zaprotestował Dor. Ś Może nas nie wypatrzą. Ś Skoczek umocował linki zabezpieczające Dora i Millie, i wspięli się po pniu drzewa. Pojawili się Mundańczycy. Ci obcy mężczyźni gorsi byli od goblinów! Dor szybko się wspinał, dziękując swojemu ciału za potężne muskuły, ale Millie opóźniała ucieczkę. Z pewnością mogli ją złapać. Ś Odciągnę ich uwagę! Ś zaświergotał Skoczek i spuścił się nisko na swojej kotwicznej lince. Dor czekał, aż Millie dołączy do niego, potem razem wspięli się wysoko. Właśnie, kiedy dotarli do odpowiedniej kryjówki, Mundańczycy skupili się wokół drzewa. Skoczek zaświergotał do nich i popłynął ku następnemu drzewu. Ś Łapać tego robaka! Ś krzyknął jakiś Mundańczyk i puścił się w pogoń za Skoczkiem, ale chybił, ponieważ pająk szybko podciągnął się o kilka stóp na lince. Skoczek mógłby potem im uciec podnosząc się bardzo wysoko, lub po prostu przeskakując nad Mundańczykami, ale 136 Dor wciąż borykał się z odholowaniem Millie w bezpieczne miejsce. Więc bohaterski pająk kołysał się nisko, świergocząc coś, co brzmiało wyzywająco i obraźliwie nawet bez tłumaczenia. Inny Mundańczyk skoczył Ś i chybił. Mundańczycy po prostu nie przywykli do wroga wznoszącego się nagle do góry. Ale było ich zbyt wielu. Teraz pająk nie miał gdzie skoczyć. Jeden z Mundańczyków wpadł na pomysł, by przeciąć linkę mieczem, i uszkodził niewidoczną przędzę. Skoczek upadł na ziemię. Mężczyźni natychmiast rzucili się nań, łapiąc za każdą nogę, bardziej skutecznie niż gobliny. Był więc bezradny. Ludzie i gobliny. Czy naprawdę były wielkie między nimi różnice? Mundańczycy byli więksi, ale... Dor miał już zawrócić, by pomóc przyjacielowi, ale jedno z jego ośmiu oczu wyśledziło go. Ś Nie zaprzepaść mojego wysiłku! Ś zaświergotał wiedząc, że nikt poza Dorem go nie rozumie. Ś Wracaj do Mistrza Zombich. To jedyne miejsce, gdzie możesz zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo. Dor nie pomyślał o tym. Mistrz Zombich nie mógł być przyjazny, ale przynajmniej nie bardziej wrogi. To najlepsze miejsce do czasu, aż przejdzie mundańska horda. Wspiął się do góry, poza ochronną warstwę liści, podciągając Millie. Ostatnim spojrzeniem omiótł Skoczka. Mężczyźni powalili pająka na ziemię, waląc w jego miękkie ciało brutalnie pięściami. Nie próbowali go zabić, próbowali go zranić, sprawić, żeby ich wróg cierpiał najdłużej, jak to możliwe, przed końcem. Ponieważ Skoczek udaremnił im złapanie dziewczyny Ś i ponieważ Skoczek był inny. Dor drgnął, czując ból uderzeń we własnym żołądku. Co oni zrobią jego przyjacielowi? Skoczek pozostawił sieć jedwabnych linek rozciągniętych ponad wyższym listowiem, prowadzących Dora i Millie i uniemożliwiających im szybkie poruszanie się od jednego dużego drzewa do drugiego. Zdumiewające było to, jak wiele zdziałał w tak krótkim czasie, kiedy był w górze, i jak wiele przewidział. Dor nigdy nie pomyślał, że przyjaciel go opuści Ś ale również nie przypuszczał, jakiego poświęcenia Skoczek dokona. Poczuł niemęskie łzy, szczypiące go w oczy. Bał się, że Millie je zauważy. Potem stwierdził, że nie obchodzi go to. Skoczek Ś złapany w taki sposób. Może śmiertelnie ranny, z powodu nieostrożności samego Dora... Nagle rozległo się mrożące krew w żyłach bolesne świergotanie. Był to oczywisty krzyk agonii, przerażający swoimi skojarzeniami. Ś Oni wyrywają mu nogi! Ś wyszeptała przerażona Millie. Ś To właśnie Mundańczycy robią z pająkami, ze skrzydełkami motyli... Dor zobaczył, że jej piękna twarz oblała się łzami' bezsilności. Ona nie wstydziła się płakać! Wtedy coś zakrzepło w Dorze. 137 Ś Chodź! Ś wysapał i pomknął do przodu szybko. Ś Nie obchodzi cię, że...? ••Ś dopytywała się niewinnie. Ś Szybko! Z wyrzutem, ale pośpieszyła się. Dorczuł się jak obcas numer jeden drzewa butowego wiedząc, że myśli, że powoduje nim chęć własnego bezpieczeństwa. Ale nie tracił czasu na wyjaśnienia. Skoczek miał osiem nóg. Trochę więc czasu zabierze Mundańczykom wyrwanie ich wszystkich, toteż musiał dobrze wykorzystać ten czas. W kilka chwil przebyli liny Skoczka i opuścili się na ziemię. Znajdowali się u podstawy wzgórza, na którym osadzony był zamek Mistrza Zombich. Jakiś zombi wyłonił się, by im przeszkodzić, ale Dor zepchnął go z drogi tak gwałtownie, że ten zamienił się w obwarzanek poszarpanego mięsa i roztrzaskanych kości. Popchnął Millie do przodu. Nie zatrzymali się, aż przed rozwalonymi zamkowymi wrotami. Dor nie wdarł się łatwo do środka. Zombi-ogr podniósł się. Dor odparował mieczem jego atak, przebiegł pod jego ramionami i pomknął przez ponury hol. W końcu wpadł prosto do komnaty Mistrza Zombich, gdzie mrówko-lew-zombi stawiał pierwsze kroki. Ś Magu! Ś krzyknął Dor. Ś Musisz uratować mojego przyjaciela pająka! Mundańczycy wyrywają mu nogi! Mistrz Zombich potrząsnął trupią głową i machnął wychudzoną ręką. Ś Nie mam interesu w... Dor pogroził mu mieczem. Ś Jeżeli natychmiast mi nie pomożesz, bądź pewien, że cię zamorduję! Tak wielki był jego ból i desperacja, że nie blefował. Chociaż bał się, że Mag mógłby zamienić go w zombiego. Teraz Mistrz Zombich okazał trochę werwy. Ś Więc ty, śmiertelniku, ośmielasz się grozić Magowi? Ś Ja też jestem Magiem! Ś odkrzyknął Dor. Ale nawet gdybym nim nie był, zrobiłbym wszystko dla ratowania przyjaciela. który poświęcał się dla mnie i Millie! Millie położyła uspokajająco dłoń na ramieniu Dora. Ś Proszę Ś powiedziała. Ś Nie możesz grozić Magowi. Pozwól mi to załatwić, Dor. Nie jestem, tak jak ty. Magiem, ale naprawdę mam talent. Dor uspokoił się, a Millie podeszła bliżej do Mistrza Zombich uśmiechając się z trudnością. Ś Sir, nie jestem śmiałą dziewczyną ani Czarodziejka, ale ja również zrobię wszystko, by pomóc dzielnemu przyjacielowi, który nas uratował. Gdybyś tylko znał pająka Skoczka Ś proszę, jeśli masz jakiekolwiek współczucie... Mag przyjrzał jej się po raz pierwszy z bliska. Dor przypomniał 138 sobie, jaki ona posiadała talent, i wiedział, jak on zmiękcza mężczyzn. Właśnie zaczynał odczuwać moc jego uderzenia na sobie. Mimo wszystko Mistrz Zombich był mężczyzna i musiał odczuwać jego moc. Ty... oczekujesz tego po mnie? Ś zapytał z niedowierzaniem. Dorowi nie podobało się brzmienie tego słowa oczekujesz. Millie wyciągnęła ręce do Mistrza Zombich. Uratuj mojego przyjaciela. Co się ze mną stanie, nie ma znaczenia! Dreszcze przebiegły ciało Maga. Ś Tobie nic się nie stanie, dziewczyno Ś powiedział. Ś A jeszcze zwrócił się do swojego ogra. Zbierz moje siły, Egorze. Idź z tym człowiekiem i rób, co każe. Uratuj pająka. Dor pobiegł przez ponure sale zamku. Prawdziwym koszmarem było to. co go czekało. Ogr-zombi pobiegł za nim wykrzykując: Ś - Zzzombi ddo mmnie! Zombi wyłonili się z przyległych pokojów, w pośpiechu gubiąc grudki ciała, kości i zęby. Ustawili się tuż za ogrem: ludzie, wilki, nietoperze i inne stworzenia w tak daleko posuniętym rozkładzie, że trudno było je rozpoznać. W przerażającej procesji podążali za Dorem w dół wzgórza. Troska o przyjaciela dodała mu chyżości, a zombi jakoś za nim nadążali. Nawet kiedy biegł, zastanawiał się, czy nie zostawił Millie w jeszcze gorszej opresji niż ta, z której usiłował wyrwać Skoczka. Pająk poświęcił się, by uratować ich oboje. Millie poświęciła się. by ratować pająka. Całkowita istota talentu Millie nigdy nie była dla niego jasna, chociaż starał się ją zrozumieć; przejawiało się to obejmowaniem, całowaniem i... Jego umysł stawał okoniem. Całowanie Mistrza Zombich? Pobiegł jeszcze szybciej. Wpadli na Mundańczyków. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył Dor, był Skoczek. Brutalni mężczyźni powiesili go za cztery nogi, a pozostałe cztery wyrwali. Pająk żył, ale w straszliwych mękach po tym torturowaniu. Dor oszalał z wściekłości. Zabić! Ś wrzasnął, a jego własny miecz sam wyskoczył z pochwy. Prawie z własnej woli wpakował miecz w szyje Mundań-czyka znajdującego się najbliżej Skoczka. Tego, który trzymał świeżo wyrwaną nogę pająka. Dor przypomniał sobie nogi centasów porozrzucane na bankiecie u goblinów. Ostra klinga przecięła ciało z zadziwiającą łatwością. Przeszła gładko przez szyję i głowa mężczyzny odpadła. Dor przez chwilę zamarł w bezruchu, przypominając sobie to i owo. Potem jeszcze raz popatrzył na oderwaną nogę i pognał za następnymi Mundańczykami. Jednocześnie zombi atakowali z żelazną wolą. Mundańczycy wpadli w panikę uświadomiwszy sobie, że atakują ich żywe trupy. Dor słyszał, że Mundańczycy są bardzo przesądni. Zombi zwyciężyli. 139 Mężczyźni rozbiegli się i po kilku chwilach nie było nikogo na polu bitwy, oprócz zwycięzców, trzech trupów i Skoczka. Dor nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek. Ś Zanieś pająka do zamku! Ś rozkazał ogrowi. Ostrożnie! Zwrócił się da pozostałych zombich. Ś Zbierzcie pozostałe wyrwane nogi i zanieście do zamku! Czy możliwe było przeobrażenie ich na użyteczne zombi-nogi i wstawienie ich z powrotem pająkowi? Dor podniósł okaleczone ciało. Inni zombi odszukali brakujące nogi i powlekli martwych Mundanczykow. Siła zombich była zdumiewająca Ś lub może była to po prostu siła woli. Zabrali swoje przerażające łupy do zamku. Millie czekała na nich w wejściu. Wyglądała na niepokalaną. Dalej miała na sobie ubranie, a jej włosy nie były rozczochrane. Dor miał kłopoty z wypowiedzeniem swojego pytania. Ś On... czy on zrobił coś...? Ś Mistrz Zombich jest skończonym dżentelmenem Ś powiedziała wprost. Ś Po prostu rozmawialiśmy. Jest wykształconym mężczyzną. Myślę, że jest samotny. Nikt nigdy wcześniej go nie odwiedzał. I nic dziwnego! Uwaga Dora skupiła się na Skoczku. Ś Żyje, ale cierpi od straszliwego bólu. Oni... oni wyrwali mu cztery nogi! Ś Brutale! Ś krzyknęła z uczuciem. Wcześniej wydawała się dość bezradną, niewinną dziewczyną, a teraz reagowała na stres i przerażenie, tak jakby jej osobowość rozwijała się. Ś Jak możemy mu pomóc? Skoczek był jeszcze na tyle przytomny, że mógł słabo zaświergotać: Ś Tylko czas może mi pomóc. Czas spowoduje odrośniecie kończyn. Miesiąc lub więcej. Ś Ale ja muszę wrócić do Króla za kilka dni! wykrzyknął Dor. Ś I do mojego własnego kraju... Ś Wracaj beze mnie. Może potrafię odpłacić jakimiś usługami Mistrzowi Zombich w zamian za jego gościnność. Ś Ale ja muszę zabrać Mistrza Zombich ze sobą. by pomógł Królowi. Tu jednak widoczny był impas; Mag już odmówił wtrącania się do polityki. Mistrz Zombich był tutaj. W całym zdenerwowaniu Dor nie uświadamiał sobie jego obecności. Ś Dlaczego ci ludzie torturowali pająka? Ś Jestem obcy w tym świecie Ś zaświergotal Skoczek. Jestem zwyczajnym stworzeniem, ale w tym zaklęciu, w tym królestwie ludzi staję się postacią z horrorów. Tylko ci przyjaciele, którzy mnie znają... Ś jego świergotanie nagle ucichło, stracił przytomność. 140 Postać z horrorów, a jednak obdarzona wrażliwością i odwagą Ś• wymruczał zamyślony Mistrz Zombich. Podniósł wzrok. Ś Będę się troszczył o to stworzenie tak długo, jak będzie trzeba. Egor. zanieś go do komnaty gościnnej. Ogr znowu wziął Skoczka i odmaszerował. Szkoda, że nie ma jakiegoś innego sposobu, by wyleczyć go szybciej powiedział Dor. Ś Jakiegoś medycznego zaklęcia, na przykład u2drawiającej wody. Strzelił palcami. To jest to! Znam Uzdrawiające Źródło! Jest o dzień drogi stad! Przyciągnął uwagę Maga. Ś- Mógłbym użyć takiego eliksiru w mojej sztuce Ś ogłosił Mistrz Zombich. Ś Pomogę ci go przynieść, jeżeli podzielisz się ze mną tym drogocennym płynem. Ś Tam jest go mnóstwo Ś zgodził się Dor. Ś Jest jedno „ale". Nie można działać przeciw interesom Uzdrawiającego Źródła, bo straci się skutki jego dobroczynnego działania. Ś Uczciwy warunek Ś Mistrz Zombich poprowadził go drogą na wewnętrzny dziedziniec. Monstrualny ptak-zombi sied/iał tam na grzędzie. Dor przyjrzał mu się. Był to ptak-olbrzym! Największy z wszystkich ptaków, przywrócony do pseudożycia przez talent tego Maga. Cały świat zmarłych był we władaniu tego człowieka! Zanieś tego człowieka, gdzie będzie chciał Ś nakazał ptakowi. Ś l wróć z nim i z jego ładunkiem bezpiecznie do tego miejsca. Ś Och, będę potrzebował dzbanka, albo czegoś podobnego Ś powiedział Dor. Mag zrobił dwa dzbanki dla każdego z nich. Dor wdrapał się na cuchnący grzbiet ptaka-olbrzyma, uczepił się gnijących kikutów wielkich lotek i resztką jedwabiu Skoczka przywiązał dzbanki. Ptak zamachał monstrualnymi skrzydłami. Miały tak olbrzymi rozstaw, że końce ich dotykały zamkowych murów po obu stronach podwórza. Przerażające skrzydła biły mocno powietrze rozpryskując dookoła kawałki mięsa, a kości trzeszczały alarmująco. Ale nawet w martwym ptaku-zombi pozostała jeszcze potężna siła. Żywy ptak--olbrzym mógł przenieść słonia Ś było to wyimaginowane stworzenie wielkości małego sfinksa Ś a Dor ważył o wiele mniej. Tak więc nawet ten ożywiony trup mógł działać wystarczająco pewnie. Ciężko wzbili się w powietrze, z trudnością wymijając zamkowy dach. Było tak wiele dziur w wielkich skrzydłach, że Dor był zdumiony, że nie odpadły. Pozostało jednak jeszcze tyle lotek, by zapewnić równowagę i umożliwić lot. Zaklęcie Mistrza Zombich miało zdumiewającą moc. Żaden zombi nigdy nie ulegał całkowitej dezinte-141 gracji, chociaż wydawało się, że każdy z nich znajduje się na granicy zupełnego rozkładu. Zatoczyli pętlę nad zamkiem. Ś Leć na wschód! Ś krzyknął Dor. Miał nadzieję, że rozpozna teren z powietrza na tyle. żeby zlokalizować to miejsce. Próbował zwizualizować arras, żeby samemu się zorientować Ś czy rzeczywiście leciał nad nim w tej chwili0 Ale ten świat był zbyt realny. Dor tylko raz był u Źródła, ze swoim ojcem Binkiem, kiedy ten potrzebował eliksiru w jakimś niejasnym dla chłopca, dorosłym celu. Podczas tamtej wycieczki Bink wspominał swoje przygody ze ŹródłeflT. Jak doszło do spotkania z matką Dora, Cameleon. Była wtedy w przebraniu Dee, w swojej zwykłej fazie, w takim a takim miejscu. I o tym, jak znalazł rannego żołnierza Crombie w innym miejscu. I jak użył eliksiru, żeby przywrócić mu zdrowie. Dor i Bink wpadli z krótką wizytą do driady, czyli nimfy związanej z konkretnym drzewem. Przypominała ona ładna dziewczynę w obecnym wieku Millie. Zmierzwiła włosy Dorowi i życzyła mu wszystkiego dobrego. Tak, to była świetna wycieczka! Ale teraz, wysoko w powietrzu, Dor nie mógł wypytywać przedmiotów na ziemi o to, gdzie jest Źródło. Nie było też żadnych chmur zbliżonych do gradowych. To znaczy zwanych gradowymi, a nie zrobionych z gradowych kuleczek. A jego pamięć wydawała się zawodzić. Wtem dostrzegł pasmo szczególnie zdrowej dżungli. Rzucało się w oczy, że roślinność korzystała z wypływającej ze źródła wody. Ś Tam w dole Ś krzyknął. Ś Na początku tego strumienia. Zombi-ptak spadał jak kamień. Potem wyprostował się i lotem szybowym podszedł do lądowania. Przechylił się lekko i jednym końcem rozłożystego skrzydła uderzył o drzewo. Skrzydło natychmiast wygięło się i całe ciało ptaka-olbrzyma przechyliło się w bok. wymykając się spod kontroli. Było to katastrofalne lądowanie, które wyrzuciło Dora z siodła. Pozbierał się potłuczony, ale cały. Ptak-olbrzym był wrakiem. Obydwa skrzydła były połamane. Teraz nie było sposobu, żeby to stworzenie mogło latać. Jak miał wrócić z powrotem na czas, by skutecznie pomóc Skoczkowi? Gdyby szedł na piechotę, zabrałoby mu to jakiś dzień przy najlepszej kondycji. Zakładając, że nie zostałby pochwycony przez wikłacza, smoka lub innego potwora po drodze. Zbadał teren. Zgubili Źródło, ale na zboczu pobliskiego wzgórza rosło ładne drzewo. Rozpoznał je. Ś Driado! Ś krzyknął w jego kierunku. Ś Czy pamiętasz Dora? Nie było odpowiedzi. Nagle zrozumiał: było osiemset lat wcześniej! Driada mogła go nie pamiętać Ś a prawdopodobnie nie żyła jeszcze. I prawdopodobnie to nie było to samo drzewo. Nawet jeżeli czas by się 142 zgadzał, to i tak nimfa nie rozpoznałaby go w obecnym ciele, l znów okazał się po chłopięcemu głupi. Strapiony powlókł się w dół zbocza. Oczywiście to nie było to samo drzewo! To prawdziwe rosło w pewnej odległości od Źródła, a nie tuż przy nim. l dorosłe drzewo z obecnych czasów, w jego czasach byłoby nadzwyczajnym drzewem. Nawet rośliny dorastały znacząco w ciągu ośmiu stuleci. Nie był zbyt bystry! Musi znaleźć własny sposób wywikłania się z tych tarapatów, nie licząc na pomoc jakiejś driady. Właśnie! Niezupełnie bez pomocy. Jaka jest najlepsza droga, by się wydostać stąd? Ś zapytał najbliższego kamienia. Ś Dosiądź tego ptaka-olbrzyma i wracaj Ś odpowiedział kamień. Ś Ależ on ma złamane skrzydła! Ś Więc spryskaj je odrobiną eliksiru, idioto! Dor stał jak zamurowany. To było takie oczywiste! Ś Ja jestem idiotą! Ś wykrzyknął. Ś To właśnie mówiłem Ś zgodził się zadowolony kamień. Dor podbiegł do ptaka, wziął dzbany i pomknął do Źródła. Ś Czy nie masz nic przeciwko napełnieniu dzbanów twoim eliksirem? Ś zapytał retorycznie. Ś Tak, mam! Ś odparło Źródło. Ś Przychodzicie wszyscy i kradniecie moją substancję, którą wypracowuję tak ciężkimi czarami, a jaką rekompensatę dostaję za to? Ś Jaką rekompensatę? Ś odpowiedział mu Dor. Ś Domagasz się najbardziej słonej ze wszystkich zapłaty! Ś O czym ty mówisz? Nigdy nie stawiałem żadnych warunków! Coś było nie w porządku. Wtem Dor wpadł na to. Znowu czynnik ośmiuset lat. Źródło jeszcze nie rozwinęło zaklęcia kompensującego. Tak, może on, Dor, mógłby zrobić mu grzeczność. Ś Zrozum, Źródło, zamierzam zapłacić ci za twój eliksir. Daj mi dwa pełne dzbany twojej wody, a ja powiem ci, jak otrzymać uczciwą zapłatę od innych czerpiących eliksir. Ś Zrobione! Ś krzyknęło Źródło. Dor napełnił obydwa dzbany po brzegi, zauważając, jak znikają siniaki, kiedy dotknął wody. To było to Źródło! Ś Wszystko, czego potrzebujesz, to dodatkowe zaklęcie żądające od każdego, kto korzysta z dobrodziejstw eliksiru, żeby potem nie działał wbrew twoim interesom. Im więcej istot będzie używać twojej wody, tym bardziej wzrośnie twoja moc. Ś Ale przypuśćmy, że ktoś nazwie to blefem? Ś To nie będzie blef. Będziesz mógł cofnąć swoje czary. Stanie się tak, jakby ten ktoś nigdy nie został uzdrowiony przez ciebie. Ś Powiedz mi Ś naprawdę Śja mógłbym to zrobić? Ś zapytało 143 podekscytowane Źródło. -- Zajmie mi to trochę czasu, może kilka stuleci, wytworzenie tego dodatkowego zaklęcia. Ale właśnie teraz następuje oczyszczenie pierwotnej magii, termin wygaśnięcia mocy niejako... Tak, to będzie działało! Och, dziękuję ci, dziękuję ci, cudzoziemcze! Ś Powiedziałem, że ci zapłacę Ś odparł zadowolony Dor. Potem pomyślał o czymś jeszcze. Ś Hmm... jestem jedynie gościem w tym kraju i to, co robię, może zaniknąć, gdy odejdę. Więc lepiej pośpiesz się z tym zaklęciem, żebyś go nie stracił, kiedy odejdę. Ś Ile mam czasu? Dor zrobił szybkie obliczenia. Ś Może z dziesięć dni. Ś Zakonotuję to Ś powiedziało Źródło. Ś Nauczę się tego tak mocno na pamięć, że żaden wstrząs nie wyrzuci tego z mojej pamięci. Ś To dobrze Ś powiedział Dor. Ś Żegnaj, wodo! Ś Nie jestem wodą, jestem Źródłem! Ś ale była to dobroduszna uwaga. Ś Do widzenia Ś powiedziało na pożegnanie. Dor wrócił do ptaka i spryskał mu skrzydła wodą z dzbana. Nagle zostały uleczone. W samej rzeczy stały się silniejsze niż wcześniej. Ale pozostały zombi-skrzydłami, martwym ciałem. Pomimo wszystko istniały ograniczenia! Eliksir nie mógł przywrócić im życia. Właśnie dlatego Dor wyruszył w tę podróż. Jedynie Mistrz Zombich mógł spreparować eliksir przywracający z martwych. Musiał jak najszybciej wrócić do Skoczka, w przeciwnym razie także pająkowi będzie potrzebny ów eliksir. Dor dosiadł uleczonego ptaka-zombi, przywiązał dzbanki i zawiesił je po bokach. Ś Do domu, ptaku! Ś krzyknął. Olbrzym wystawił na próbę jego cierpliwość. W tunelu wyłamanym przez druzgocące lądowanie, przebierając nogami dla przyspieszenia, załopotał skrzydłami i gwałtownie wystartował w górę. Wszystko, co Dor mógł zrobić, to zawisnąć trzymając się ptaka. Eliksir dodał skrzydłom nowych sił. Na szczęście na rękach Dora pozostało kilka kropel i te uzdrowiły wystrzępione lotki, których się trzymał. Zmieniły się teraz w długie, puszyste i kolorowe pióra Ś jakich używa się do damskich kapeluszy. Ptak zataczał koła w powietrzu, potem zakręcił ostro w kierunku zamku Mistrza Zombich. Krajobraz bajecznie migał w dole jak pędząca strzała. Wrócili znacznie szybciej niż lecieli do Źródła. Nic dziwnego, że Mag pragnął zdobyć eliksir. Jego zombi byliby dwa razy lepsi! Ale pojawił się nowy kłopot. Dor zobaczył z góry, że Mundańczycy ponownie zebrali siły. I teraz przygotowywali się do oblężenia Zamku. 144 Było ich bardzo wielu. Zgromadzili chyba całą armię. Widoczne było, że nie są tchórzami. Ulegli panice z powodu dzikości ataku zombich, ale teraz byli wściekli i żądni zemsty. Prawdopodobnie sądzili również, że tak dobrze strzeżony zamek musi kryć niezliczone bogactwa. Więc ich chciwość wzrosła. Pomagając swojemu przyjacielowi Skoczkowi, Dor sprowadził poważną biedę na Mistrza Zombich. Dor był pewien, że jego ojciec byłby bardziej rozsądny. Po raz kolejny uświadomił sobie własną bezmyślność. Kiedy, ach kiedy dojrzeje w końcu i stanie się dorosłym! Ptak-olbrzym zanurkował jak jastrząb, przechylił się na jedną stronę i ciężko pacnął na dziedzińcu. Lądowanie było trudne, gdyż ptasie nogi nie zostały uzdrowione. Hałas rozniósł się po całym zamku. Mistrz Zombich i Millie przybiegli natychmiast. Ś Czy masz eliksir? Ś krzyknęła Millie, klaszcząc w dłonie. Ś Mam Ś potwierdził Dor. Wręczył jeden dzban Magowi, drugi zatrzymał dla siebie. Ś Prowadźcie mnie do Skoczka! Millie powiodła go do gościnnego pokoju. Wielki pająk leżał tam, a posoka wyciekała z jego kikutów. Wielobarwny, futrzany pysk na odwłoku wyglądał jak wykrzywiony rozpaczą. Oczy, zawsze otwarte, były zamglone od bólu. Znowu był przytomny, ale tak słaby, że świergotał ledwie słyszalnie. Ś Dobrze znowu cię zobaczyć, przyjacielu! Obawiam się, że okaleczenia są zbyt rozległe. Nogi mogą odrosnąć, ale wewnętrzne organy zostały zmiażdżone. Nie mogę... Ś Ależ możesz, przyjacielu! Ś krzyknął Dor. Ś Zażyj to! Ś I wylał hojnie eliksir na drżące ciało Skoczka. Jak to w magii Ś zadziwiająco Ś pająk był znów cały i zdrów. Kiedy płyn rozlał się po futrzanym pysku, zieleń i biel pojaśniały, aż zaświeciły. Gdy eliksir obmył każdy kikut Ś odrosły nogi, długie, włochate i silne. Kiedy wsiąkł w głąb, odnowiły się organy wewnętrzne i ciało nabrało sprężystości. W chwilę potem nie było śladów, że Skoczek kiedykolwiek był ranny. Ś To zdumiewające Ś zaświergotał. Ś Nawet nie musiałem czekać, żeby nogi mi odrosły! Tak dobrze nie czułem się od czasu wylęgu! Cóż to za lekarstwo? Ś Uzdrawiający eliksir Ś wyjaśnił Dor. Ś Wiedziałem, gdzie jest jego źródło Ś przerwał, bo wezbrały w nim emocje. '-Ś Och, Skoczku! Gdybyś ty umarł... Ś i uścisnął pająka tak mocno, jak tylko potrafił, a łzy raz jeszcze napłynęły mu do oczu. Do cholery z tą dorosłością! Ś Myślę, że to warte było tych tortur Ś zaświergotał pająk, odsuwając jedną żuchwę od ucha Dora. Ś Uważaj, żebym nie odciął ci twojego czułka. Zamek Rooana 145 Ś Co tam! Mam mnóstwo eliksiru uzdrawiającego, by odrosło mi nowe ucho. Ś Poza tym Ś dodała Millie Ś ludzkie mięso smakuje okropnie. Może nawet gorzej od gobliniego. Mistrz Zombich dołączył do nich. Ś Jesteś człowiekiem, a obdarzasz takim szacunkiem to obce stworzenie i płaczesz nad nim Ś zauważył. Ś A co w tym złego? Ś zapytała Millie. Ś Nic Ś odrzekł Mag. Ś Absolutnie nic. Nikt nigdy nie płakał z mojego powodu. Nawet na fali ulgi i zadowolenia Dor uchwycił znaczenie słów Mistrza Zombich. Ten mężczyzna wyobcował się z powodu swojej magii, która czyniła go pariasem. Identyfikował się ze Skoczkiem, także obcym. To dlatego zgodził opiekować się pająkiem. Bardziej niż czegokolwiek Mag musiał pragnąć, by ludzie zatroszczyli się o niego w taki sposób, jak Dor i Millie troszczyli się o Skoczka. Ś Czy pomożesz Królowi Roognie? Ś zapytał Dor oderwawszy się od przyjaciela. Ś Nie mieszam się do polityki Ś odparł chłodno Mistrz Zombich. Bowiem Król nie był pariasem. Ten Mag pomagał tym. którzy okazali mu trochę ludzkiego współczucia, ale Król Roogna nie zrobił tego. Ś Czy nie mógłbyś spotkać się z Królem i porozmawiać z nim? Gdybyś mu pomógł, zrozumiałby, że zasługujesz na uhonorowanie... Ś Uhonorowanie przez dekret? Nigdy! Dor nie zamierzał się z nim spierać. On też nie przyjąłby zaszczytu tego rodzaju. Wstydziłby się, że obdarzono go niehonorowanym honorem. Zrobił kolejny błąd i znowu zniszczył swoje szansę. Takim oto okazał się emisariuszem! Trudności piętrzyły się. Ś Czy wiesz, że Mundańczycy z Piątej Fali przygotowują się do ataku na ten zamek? Ś Tak, wiem Ś potwierdził Mistrz Zombich. Ś Moje zombi fruwające oczy doniosły mi, że są ich setki. Za dużo. żeby poradzić sobie, dysponując moimi obecnymi siłami. Wysłałem ptaka-olbrzyma. żeby zwołał więcej zwłok, które zasilą moje siły obronne. Żeby to udogodnić, ptak-olbrzym nie będzie nawet lądował na podwórcu, ale upuści ciała na dziedziniec i natychmiast uda się po następne. Ś Mundańczycy są wściekli na nas Ś- powiedział Dor Ś ponieważ zabiliśmy trzech z nich. Może, gdybyśmy odeszli... Ś Moi zombi pomogą wam Ś powiedział Mistrz. -- Niczego więcej nie zdołacie tu zyskać, a jedynie zginiecie. Mundańczycy 146 otoczyli zamek. Dla nich to magazyn bogactw nie do wyobrażenia. Żadne rozsądne perswazje nie zniweczą ich zaciekłości i chciwości. Ś A gdyby zobaczyli, że odchodzimy Ś rzekł Dor. Ś Ptak Ś olbrzym mógłby nas stąd zabrać. Ale ptak odleciał po zwłoki. Ś Wydaje się, że musimy pozostać, przynajmniej na jakiś czas Ś zaświergotał pająk. Ś Może moglibyśmy pomóc w obronie zamku. Ś O tak. Tak będzie lepiej Ś zgodził się Dor. Ś Ponieważ wydaje się, że to my spowodowaliśmy to oblężenie. Potem, niezbyt mądrze, wysunął następną propozycję. Ś Magu Ś czy zastanowisz się nad kwestią eliksiru przywracającego życie zombim? Nie jest to sprawa polityki i... Mistrz Zombich spojrzał na niego zimno. Zanim Mag zdołał przemówić, Millie położyła swoją słodką małą dłoń na jego opadającym ramieniu. Ś Proszę Ś szepnęła. Była tak dziewczęco pociągająca, kiedy wzdychała. Na dodatek nie przypuszczała nawet, że oddaje przysługę sobie samej za osiemset lat, jeżeli Dor uzyska tę cenną substancję. Chłód Mistrza Zombich znikł. Ś Ponieważ to ona prosi, a ty jesteś dobrym i lojalnym człowiekiem, zastanowię się nad tym. Naprawdę. Wytworzę składnik, którego pragniesz. Ale oczywiste było, że była to zasługa Millie. I przede wszystkim jej westchnień. Dor odniósł w końcu zwycięstwo, ale przecież nie zakończył jeszcze swej misji. Zapewnił sobie eliksir Mistrza Zombich, ale nic nie uzyskał dla Króla. Czy było to w porządku? Nie wiedział, ale zrobił wszystko, co mógł. Ś Dziękuję ci, Magu Ś powiedział pokornie. 7. OBLĘŻENIE Groziło im oblężenie. Mundańczycy znali się na sztuce wojennej, wszak stanowili armię. Powodowani chęcią zemsty i chciwością oraz wiedząc, że przynajmniej jedna przecudna dziewczyna przebywa w zamku, nie znali granic przyzwoitości. Zbliżyli się do kasztelu i przygotowywali do szturmu. Najpierw po prostu przemaszerowali przez połamany most zwodzony i przez główną roztrzaskaną bramę. Ale ogr-zombi natarł na nich, gdyż jego siły odnowił uzdrawiający eliksir i powrzucał napast-147 ników do fosy, gdzie odnowiony potwór błotny pożarł ich natychmiast. Właściwie, to ich całkiem nie zjadł, gdyż zombi nie mają apetytu, ale jego pogryzienie odniosło skutek. Po tym Mundańczycy stali się ostrożni. Ś Musimy oczyścić fosę z tego rumowiska Ś powiedział Dor. Ś Teraz można po prostu przejść ją w bród, a potwór nie może dopaść ich wszystkich. Jeżeli zrobimy to teraz, kiedy jeszcze nie otrząsnęli się po szoku spotkania z ogrem Egorem... Ś Masz zadatki na znakomitego taktyka Ś powiedział Mistrz Zombich. Ś Wszelkimi sposobami trzeba to załatwić. Ja pracuję teraz nad formułą przywracającą życie zombim. Jest zawiła, jeżeli chodzi o szczegóły. Więc Dor wyprowadził na zewnątrz oddział zombich. Ś Jestem śmiertelny, więc nie powinienem się eksponować powiedział do nich, kiedy dostrzegł błotnego potwora. Tego tak wytresowano, by nie atakował pozostałych zombich, ale nie dotyczyło to Dora. Ś Strzały nie mogą was zabić. Więc ja pozostanę tu i będę obserwował was zza wału obronnego i będę wykrzykiwał rozkazy. Wy zejdziecie do fosy i wyrzucicie stamtąd odpadki. Ś Czuł się mniej niż bohatersko w swojej roli, ale wiedział, że to konieczny fortel. Mundańczycy z pewnością byli znakomitymi łucznikami. Mimo wszystko był tu po to, żeby dobrze wykonać tę robotę, a nie po to, by sprawiać dobre wrażenie. Zombi pomaszerowali w dół. Tłoczyli się tam niepewni. Nie mieli zbyt sprawnych umysłów, ich mózgi w większej części były przegniłe. Uzdrawiający eliksir poczynił cuda z ich ciałami, ale nie mógł przywrócić im życia i intelektu, który kiedyś czynił z nich ludzi i zwierzęta. Dor poczuł, że jego pierwotny wstręt do ich kondycji ustępuje smutkowi. Czy zombi w ogóle znali radość? Ś Hej, wy tam, razem z tą czaszkogłową! - zawołał Dor zgarnijcie te wodne glony i wyrzućcie na brzeg! Zombi zabrali się do tego pracowicie. Ś Ty tam, z pokiereszowanymi nogami Ś wydostań tę długa belkę i przynieś tu do frontowej bramy! Możemy jej użyć do odbudowania drzwi. Prawie bez sensu było wyjaśnienie takich rzeczy zombim, ale nie mógł się powstrzymać. Musiał się przecież jakoś usprawiedliwić. Jeżeli to, co robił, nie miało trwałości w tym arrasowym świecie, co będzie dalej? Ale Mundańczycy nie z jego powodu rozpoczęli oblężenie zamku Mistrza Zombich. Gdyby Mag został zabity, czy wróciłby do życia po zejściu Dora ze sceny? Lub czy oblężenie było nieuniknione, ponieważ Piąta Fala kierowała się w tę stronę? Była to kwestia historyczna, ale Dor nie mógł przypomnieć sobie szczegółów, za-148 kładając, że kiedykolwiek się o nich uczył. Istniały aspekty historii, których pedagodzy centaury nie uwzględniali w nauczaniu swoich ludzkich uczniów, a swoją drogą Dor nie był szczególnie pilnym uczniem. To się zmieni, kiedy wróci do domu. Jeżeli wróci do domu... Kilka strzał wypadło z lasu i utknęło w zombi-robotnikach, ale bez widocznego efektu. To w oczywisty sposób dało Mundańczykom do myślenia. Potem grupa wojowników natarła z wyciągniętymi mieczami, zamierzając posiekać zombich na kawałki, żeby nie mogli bronić zamku. Dor użył łuku, który wyciągnął ze zbrojowni. Był starożytny i zniszczony, ale można było z niego strzelać. Nie był w tym ekspertem, ale jego ciało w widoczny sposób została wytrenowane do posługiwania się i tą bronią. To było wiele, jak na wojownika. Wystrzelił z łuku do Mundańczyka, ale przeszył innego, obok zamierzonego celu. Ś Dobry strzał! Ś zawołała Millie i Dor wstydził się wyznać prawdę. Nie ma wątpliwości, że gdyby zostawił całą sprawę ciału Ś trafiłoby bez pudła, ale sam próbował wybrać cel. W przyszłości lepiej przyłoży się do szermierki. Ale to wystarczyło, by onieśmielić wroga, ponieważ był to jedynie żywiołowy mundański ruch, a nie prawdziwy atak na zamek. Również nie wiedzieli, że tylko jeden łucznik był na murach. Mundańczy-cy wycofali się i zombi mogli kontynuować czyszczenie fosy. Dor wydawał się zadowolony. Osiągnął coś pożytecznego. Dziesięć razy trudniej będzie im szturmować zamek, który otacza głęboka i oczyszczona fosa. No, może osiem razy trudniej! W tym samym czasie Skoczek wspinał się po krokwiach i wewnętrznych murach zamku, i wyszukiwał szkodniki, które chciwie i z radością pożerał Ś i umacniał słabe miejsca. Podwiązywał obluzowane człony konstrukcji jedwabnymi sznurami. Łatał małe dziury patykami i odłamkami kamieni, przymocowując je lepką masą jedwabiu. Potem rozciągnął linki alarmowe wzdłuż otworów strzelniczych, żeby alarmowały o każdym wtargnięciu. Był to mały zamek, budowany bez planu, pokryty pojedynczym, spiczastym dachem. Tak więc, w krótkim czasie pająk był w stanie zdziałać wiele. Millie poszła do części mieszkalnej i kuchennej. Mistrz Zombich, który był kawalerem, zgromadził niezłe zapasy. Jednak odżywiał się jedynie tym, co mógł łatwo ugotować. Serowe kule, sadzone jaja od sadzeniaków gnieżdżących się na wałach obronnych. Także hot dogi z drzewa hot dogowego, które rosło nad fosą. I krewetki z roślin krewetkowych rosnących na podwórzu. Podwórze znajdowało się od południowej, zadaszonej strony, więc promienie słoneczne mogły padać pod kątem i dosięgnąć ziemi. Egzystowała tu duża ilość roślin i zwierząt, gdyż zombi nie interesowali się nimi. 149 Millie zabrała się do robienia bardziej pożywnych posiłków. W piwnicy znalazła suszone owoce i jarzyny w proszku, wszystko starannie zaklęte przed zepsuciem. I ugotowała autentyczną domowa brzoskwiniową zupę i ziemniaczane otoczaki duszone z gulaszem. Smakowały wyśmienicie. A Mistrz Zombich po zakończeniu eksperymentów w laboratorium wyprodukował dla Dora maleńką fiolkę eliksiru przywracającego życie. Był to wywar z uzdrawiającej wody, który uzyskał dzięki swemu talentowi. Ś Nie zgub tego i używaj ostrożnie Ś przestrzegł go. Ś Ta dawka wystarczy tylko na jeden raz. Ś Dziękuję Ś powiedział Dor, czując się niezręcznie. Ś To jest główny powód, dla którego przybyłem do tego kraju. Nie potrafię ci powiedzieć, jak ważna jest dla mnie ta fiolka. Ś Może chociaż mógłbyś ofiarować mi pewną wzmiankę, ślad, aluzję Ś powiedział Mag. Ś Ponieważ mamy przetrzymać określone oblężenie, z którego możemy nie wyjść cało Ś przyznaję się do pewnej ciekawości. Delikatnie powiedziane! Ś Przepraszam za to Ś powiedział Dor. Ś Wiem, że wolisz mieszkać tu sam i gdybym wiedział, że spowoduję te wszystkie kłopoty... Ś Nie powiedziałem, że mam coś przeciwko twojemu towarzystwu czy kłopotom Ś odpowiedział Mistrz Zombich. Ś Stwierdzam, że raczej te dwie sprawy mnie bawią. Wy troje jesteście prostolinijni, niepodatni na dwulicowość, a wyzwanie, które podjęliście, spowodowało. że należycie doceniacie wartość życia, które tak łatwo utracić. Ś A, tak Ś przyznał zaskoczony Dor. Mag stał się bardziej przystępny. Ś Zasłużyłeś, żeby to wiedzieć. Dor czuł się teraz hojny. Jego misja dobiegała końca, a szczerość Mistrza Zombich była miła. Ś Jestem z przyszłości odległej o osiemset lat. W moich czasach pokutuje pewien zombi, którego chciałbym przywrócić do pełnego życia, gdyż chciałbym oddać przysługę... hm... przyjacielowi. Ś Nawet w chwili szczerości nie mógł do końca wyznać swojego uczucia do Millie. Fiolka uczyni ją szczęśliwą, ale pogłębi jego samotność. Musi jednak tak postąpić. Ś Jesteś jedynym, który zna formułę takiego przywrócenia. Więc, dzięki twoim czarom, przybyłem w twoje czasy. Ś Bardzo interesujące. Nie za bardzo w to wierzę. Komu oddajesz tę przysługę? Ś Pewnej... hm... pewnej damie. Ś Nawiedziła go myśl, by zapoznać Millie z jej osiemsetletnim przeznaczeniem i postanowił nie wy-150 jawiąc jej imienia. Wcześniej nie miał zbyt wiele szczęścia w dotrzymywaniu takich postanowień, ale uczył się, jak dotrzymać obietnicy. Jakże by to przeraziło niewinną dziewczynę, która krzyczała, zamiatała włosami i kopała tak zawzięcie przy byle okazji? Och, lepiej, żeby nic nie wiedziała! Ś A kim jest ten zombi? Ś łagodnie sondował Mag. Ś Nie wtrącam się do czegoś, co mnie nie dotyczy, ale zombi to moja dziedzina, ponieważ z pewnością każdy zombi egzystujący w twoich czasach jest wytworem mojej magii. W pewien sposób troszczę się o ich dobro. Dor próbował zmilczeć, ale stwierdził, że moralnie rzecz biorąc nie mógł odmówić Mistrzowi Zombich takiej wiedzy. Ś Ona. ta dama, nazywa go Jonathanem. To wszystko, co wiem. Mężczyzna zesztywniał. Ś Ach, to kara za moje wścibstwo! Ś westchnął. Ś Znasz tego zombiego? Ś Ja... może. To staje się lekcją filantropii. Nigdy nie podejrzewałem, że będę wyświadczał taką przysługę tej szczególnej postaci. Ś Czy to jeden z zombich. mieszkańców zamku? Ś Dor prawie już odczuwał ukłucie zazdrości. Ś Nie w tej chwili. Nie mam wątpliwości, że spotkasz go wkrótce. Ś Nie chcę, zęby... Ś nie, nie mógł tego powiedzieć. Co miało być, to będzie. Nie wiem, czy byłoby mądrze powiedzieć mu... myślę o tym, że osiemset lat to zbyt długie oczekiwanie na przywrócenie życia. Mógłby chcieć wziąć to lekarstwo teraz i potem nie pokutowałby z tą damą, tam Ś co samo w sobie było diabelnie kuszące. Musiał to stłumić. Wyeliminowanie Jonathana z jego własnych czasów nie tylko uwolniłoby go od rywala do łask Millie Ś unieważniłoby również powód, dla którego przybył tu. Jak mógłby ożywić zombiego, który został ożywiony osiem stuleci wcześniej? Ale jeżeli nie zrobi tego Ś może wywołać paradoks zgubnej magii. Ś Bardzo długi okres czasu Ś zgodził się Mistrz Zombich. Ś Nie martw się, nie wyjawię twojego sekretu nikomu Ś zakończył ten temat szorstkim skinieniem głowy. Ś Teraz musimy obejrzeć urządzenia obronne zamku. Moi obserwatorzy, insekty donoszą mi. że Mundańczycy zbierają się do głównego ataku. Obrońcy przygotowali się do odparcia tego ataku. Skoczek strzegł wschodniego muru i dachu, rozmieszczając serię pajęczych pułapek i przeszkód dla intruzów. Mistrz Zombich dowodził obroną południowego muru, który zamykał podwórzec. Dor bronił zachodniego. Wszyscy zabici powiększyli zastęp zombich. Ogr, oczywiście, pilnował północnej bramy. Millie pozostawała wewnątrz Ś żeby wypatrywać 151 wrogiej magii, zaklęć i temu podobnych, tak jej powiedzieli. Nikt nie chciał, żeby przebywała na murach podczas bitwy, bo mogła podziałać jak magnes na Mundańczyków. Powierzono jej także eliksir przywracający życie, żeby mogła pomagać rannym. Zombi-ptaki zrobiły znakomity użytek z odnowionych przez eliksir oczu, tak że atak można było przewidzieć. Fale Mundańczyków nacierały od frontu zamku. Nie od strony frontowej bramy, której strzegł Egor, ale od strony najsłabszego muru Ś tak się złożyło, pilnowanego przez Dora. Wrzucali do fosy drewniane kloce, by zbudować prowizoryczny most. Mężczyźni utworzyli formację w szyku kwadratowym, trzymali ogromne tarcze tworząc mur na każdym boku, żeby odeprzeć potwora z fosy. Utworzyli szpaler, przez który przeszła połowa z nich. Nieśli trzy drabiny oblężnicze, które rzucili na mur. Zamek zbudowano nieudolnie. Miał występ ponad dwiema kondygnacjami, gdzie oblegający mogli zaczepić drabinę. Występ kończył się nagle w rogu, gdzie zaczynał się dziedziniec. Lecz znajdowały się tam małe drzwi w pobliżu północnej krawędzi. Przypuszczalnie dojście to w zamierzeniu miało ułatwiać odpływ wody Ś ale jednocześnie niweczyło całość systemu obronnego zamku. Pusty mur bez krawędzi i drzwi byłby o wiele bezpieczniejszy! Dor ustawił się przed tymi drzwiami i czekał wierząc, że jest przygotowany do odparcia wroga. Żołądek podchodził mu do gardła. Właśnie w tej chwili odczuwał nagłą potrzebę udania się do toalety. Ale oczywiście nie mógł odejść. Nikt z nich nie mógł opuścić stanowiska, zanim atak nie zostanie odparty. Tak zostało uzgodnione. Nie mogli przewidzieć, jakich sztuczek mogą spróbować Mundań-czycy, żeby ściągnąć obrońców ze stanowisk i zdobyć zamek. Mężczyźni oblepili drabiny. Na górze zastali zombich: dwugłowego węża o makabrycznie połączonych stawami zwojach i satyra o ostrych rożkach i kopytach. Pierwsi Mundańczycy na szczycie drabiny nie bali się tylko ludzkich zombi,-ale zwierzęta przestraszyły ich tak, że stali się łatwą zdobyczą. Potem Dor znalazł długi żelazny drąg Ś nie miał pojęcia do czego używa się tych drągów Ś i zanurkował, by odepchnąć pierwszą drabinę od muru, która przewróciła się razem z obciążeniem do fosy. Spadający Mundańczycy wrzeszczeli. Dor przeżył szok z powodu wyrzutów sumienia. Nigdy nie oswoi się z zabijaniem! W tej samej chwili uświadomił sobie, że spadali nie z bardzo wysoka i miękko lądowali w wodzie. Lecz oblegający mieli na sobie ciężkie zbroje, a to przeszkadzało im w pływaniu. Dor ruszył, by obalić następną drabinę, ale ta naprawdę była mocno zaczepiona. Zombi-wąż miał kłopoty z oderwaniem jej. Stawiała zaciekły opór. 152 Ś Co cię podtrzymuje? Ś krzyknął Dor z rozdrażnieniem, próbując podważyć ją. Ś Jestem zaczarowaną drabina Ś odpowiedziała. Ś Głupi Mundańczycy ukradli mnie z wioskowego arsenału. Nie znają moich właściwości. Ś Jakie są twoje właściwości? Ś dopytywał się Dor. Ś Zaczepiam się nieodwołalnie, kiedy się mnie ustawi, aż ktoś wyda rozkaz „podnieść kotwicę"'. Wtedy gwałtownie odskakuję. To umożliwia odczepienie mnie. Ś Nieść kotwicę? Ś Nie wymawiasz tego zbyt prawidłowo. Chodzi o podniesienie, jak przy dźwiganiu, wymówione rozkazująco. Ś Podnieść kotwicę! Ś krzyknął Dor rozkazująco. Ś Ooo, teraz zrobiłeś to dobrze! Ś krzyknęła drabina i odskoczyła, gwałtownie zrzucając swoich użytkowników do fosy. Dor zbliżył się do następnej. Zwłoka przy drugiej drabinie kosztowała go mimo wszystko trochę czasu, a to mogło zadecydować o powodzeniu szturmu. Wojownicy z góry drabiny wykorzystali jego szok, by rozprawić się z satyrem, którego pocięli na kawałki. Teraz na murze stało trzech wojowników, a dalsi wdrapywali się. Na szczęście nie było dla nich miejsca, by mogli stanąć ramię przy ramieniu. Ci, co weszli, uszeregowali się jeden za drugim, aż czwarty nie mógł zejść z drabiny. Pierwszy Mundańczyk wydał głośny krzyk i zaatakował mieczem Dora, jakby rąbał drzewo. Ciało Dora odparowało cios, blokując automatycznie opadający miecz żerdzią, tak że odbiło go w bok. Jednocześnie Dor zastosował wybieg, ruszył do przodu wbiegając do środka straży mundańskiej i uderzając jednego z mężczyzn lewą pięścią w brzuch. Mężczyzna zgiął się wpół, a Dor złapał go za nogę i przerzucił przez mur do fosy. Stanął twarzą w twarz z następnym Mundańczykiem. Ten mężczyzna zachował się mądrzej. Podszedł do Dora ostrożniej, wyciągnął miecz jak dzidę, zmuszając go do cofnięcia się. Mundańczyk wiedział, że jeszcze nie musi zabić Dora. Wszystko, czego chciał, to otworzyć drzwi na końcu krawędzi, aby inni mogli wejść na podwórzec zamkowy. Za to Dor musiał zatrzymać tego człowieka w miejscu, dopóki nie wyeliminuje z walki następnego, a potem i tamtego, żeby dotrzeć do drabiny. Więc natarł bosakiem na Mundańczyka nie pozwalając mu przejść. Na tej niewielkiej przestrzeni bosak był doskonałą bronią. Oczy Mundańczyka rozszerzyły się ze zdumienia. Ś Mikę! Ś krzyknął. Ś Ty żyjesz! Myśleliśmy, że zginąłeś w tej przeklętej, magicznej dżungli. Wyglądało na to, że mówił do Dora. Mógł to być podstęp. 153 :Ś Uważaj na siebie, Mundańczyku! Ś rzekł Dor zbijając miecz Mundańczyka, mógł więc wypchnąć go na zewnątrz za pomocą ręki i barku. Mundańczyk prawie się nie opierał. Ś Mówili mi, że jest człowiek podobny do ciebie, ale ja nie wierzyłem. Powinienem wiedzieć, że najlepszy fachowiec w naszej drużynie w walce w zwarciu zrobi to najlepiej. Cholera, z twoją siła i umiejętnością zachowania równowagi... Ś Równowagi? Ś zapytał Dor przypominając sobie, jak jego ciało spacerowało po linie Skoczka, nad wodą. Ś Jasne. Mógłbyś pracować w cyrku! Ale za bardzo igrałeś ze swoim szczęściem. Co tutaj robisz, Mikę? Ostatnio widziałem cię, kiedy rozdzieliła nas banda goblinów. Musieliśmy się przebić do wybrzeża. Myśleliśmy, że dołączysz do nas, a ty jesteś tutaj. Straciłeś pamięć czy co? Wtem zaklinowana żerdź Dora przeważyła i zdumiony Mundańczyk runął do fosy. Dor szybko natarł na trzeciego, przyciskając tępy koniec bosaka do jego pępka. Zanim ów zdołał się osłonić, również spadł z muru. Potem Dor przyłożył bosak do haków drabiny i pchnął tak mocno, że cały fragment kamiennego parapetu oberwał się i drabina straciła punkt oparcia. Wszyscy mężczyźni pospadali razem z nią i wrzeszcząc. Robota była wykonana. Stojąc teraz zwycięsko na występie muru, spoglądając w dół. Dor doświadczał mieszanych uczuć. Znowu zabijał. Tym razem nie z powodu niewiedzy czy rozpaczliwej reakcji na okaleczenie przyjaciela, lecz ażeby bronić zamku. Mordowanie stało się pracą. Czy w tym kierunku będzie rozwijać się jego kariera? Jawna łatwość, z jaką to robił, może po trosze wynikała z naturalnej waleczności jego ciała. Jednak użył własnego talentu, żeby zdobyć sekret drabiny. Nie, to on sam był za to odpowiedzialny i czuł narastające poczucie winy. Po fakcie. A ten Mundańczyk Ś mężczyzna, który rozpoznał Dora, czy raczej ciało Dora, nazwał go Mikem. Musiało to znaczyć, że to ciało było mundańskie, było częścią najeźdźczej armii. Był więc człowiekiem odłączonym od swoich kompanów w dżungli, złapanym przez gobliny w pułapkę i uważanym za zmarłego. Dor przejął to ciało, nie pozwalając mu wrócić do jego własnej armii. Co się stało z osobowością prawdziwego Mika? Dor palnął się dłonią w głowę. Pchła znowu go ugryzła. Cholerny robak! Oouu! Ś Niektórzy nazywali Skoczka robakiem, a Dor nie lubił tego. Możliwe, że pchła nie lubiła, gdy tak ją nazywano Ś ach, zapomnieć o tym! Gdzie był tamten, kiedy on przemyśliwał to wszystko i obserwował Mundańczyków tłoczących się pod murami? Tak. Jaki był los osobowości prawdziwego Mika Mundariczyka? Dor 154 nie potrafił na to odpowiedzieć. Zakładał, że prawdziwy Mikę wróci, kiedy Dor odejdzie. Bardziej martwiło go, że wykorzystał fakt rozpoznania go przez Mundańczyka, a on zrzucił tego człowieka z muru. Mundańczyk zatrzymał się, nie chcąc uderzyć na przyjaciela. I zapłacił za tę zrozumiałą grzeczność upadkiem, może nawet własnym życiem. Jak czułby się sam Dor, gdyby spotkawszy Skoczka pozdrowił go Ś i został przez niego napadnięty. To było okrutne posunięcie! Tym niemniej utrzymał się na swoim stanowisku. Miał nadzieję, że pozostali również. Nie ośmielił się sprawdzić tego osobiście. Było to jego stanowisko obrony. Następna załoga drabiny mogła przybyć w każdej chwili, gdyby opuścił posterunek. Wojna nie była czymś miłym. Jeżeli Dor kiedykolwiek zostanie Królem, będzie rozwiązywał problemy w jakiś inny sposób. Jeżeli jest to w ogóle możliwe. Nikt nigdy nie przekona go, że w bitwie zdobywa się chwałę. Słońce powoli zachodziło. Mundańczycy wydrapywali się z fosy, ciągnąc swoich rannych i zmarłych. Wzięli też swoje drabiny, choć te były doszczętnie połamane. W końcu przyszła do niego Millie. Ś Możesz teraz zejść na dół Ś powiedziała z wahaniem. Ś Zombi-robaki mówią, że Mundańczycy zbyt są teraz zajęci swoimi rannymi, żeby przypuścić dzisiaj następny atak. Nie zrobią tego nocą. Ś Dlaczego nie? Podkradną się chyłkiem... Ś Ponieważ sądzą, że to nawiedzony zamek i boją się ciemności. Dor wybuchnął śmiechem. Było to mało śmieszne, ale napięcie samo znalazło ujście. Opuściło go bardzo szybko. Z ulgą wszedł za nią po krętych schodach do głównej sali. Sprawiło mu przyjemność miłe kołysanie jej bioder, kiedy szła. Ostatnio zwracał uwagę na tego rodzaju rzeczy. Zorganizowali nocne warty. Nie próbowano atakować innych stanowisk. Dor odparł cały atak. Ś Mogliśmy przyjść ci z pomocą Ś zaświergotał Skoczek. Ś Ale obawialiśmy się, że to fortel. Ś I tak było Ś zgodził się Dor. Ś Ja też nie mogłem przyjść do was. Ś Jeżeli nie utrzymamy dyscypliny, to niczego nie osiągniemy Ś powiedział Mistrz Zombich. Ś Nas żyjących jest za mało. Ś Ale dzisiaj w nocy odpoczniesz Ś powiedziała Millie do Dora. Ś Napracowałeś się ciężko i zasłużyłeś na to. Dor nie sprzeczał się. Był naprawdę zmęczony i na swój sposób bolało go serce. Ś Ta sprawa z Mundańczykiem, który go rozpoznał... Skoczek objął pierwszą wartę, wdrapując się na mury, potem ściany i sufity. Wewnątrz i zewnątrz. Mistrz Zombich przespał pół 155 nocy, po czym zwolnił pająka. Millie zaś uparła się. że dotrzyma Dorowi towarzystwa, kiedy będzie jadł i odpoczywał. Ś Walczyłeś tak dzielnie Ś powiedziała, wmuszając w niego następną porcję zupy. Ś Czuję się chory. Ś Potem uświadamiając sobie jej niesłychaną wrażliwość, uściślił to. Ś Nie od jedzenia, Millie. Od zabijania. Zabijania ludzi bronią. Wrzucania ich do fosy. Jeden z nich rozpoznał mnie. Jego również wrzuciłem. Ś Poznał cię? Jak miał jej to wyjaśnić? Ś Myślał, że rozpoznaje. Więc nie uderzył mnie. Było nieuczciwe uderzyć na niego. Ś Ależ oni szturmowali zamek! Musiałeś walczyć. Inaczej wszyscy bylibyśmy... Ś wysilała się próbując zasugerować coś okropnego. Nie przeszło jej to przez gardło. Była rozkoszna. Ś Aleja nie jestem zabójcą! Ś zaprotestował Dor gwałtownie. Ś Mam zaledwie dwanaście lat Ś złapał się na tym, co mówi, ale nie wiedział, jak poprawić tę wpadkę. Ś Dwunastoletni weteran wojenny! Ś wykrzyknęła. Ś • No pewnie, że zabijałeś już wcześniej! Była to olbrzymia pomyłka, ale jej podziw wynagrodził go bardzo. Zmęczone ciało zareagowało. Lewe ramię objęło jej biodra, kiedy stanęła przy nim. Przycisnął ją do siebie. Och, jej pośladki były takie jędrne. Ś Ależ Dor! Ś powiedziała zdumiona i zadowolona. Ś Ty mnie lubisz! Dor zmusił się do opuszczenia ramienia. Co takiego zrobił dotykając ją? Szczególnie okolic jej pulchnego tyłeczka. Ś Więcej nie potrafię powiedzieć. Ś Ja lubię cię także, Dor Ś usiadła mu na kolanach. Jej pośladki były jeszcze bardziej miękkie i jędrne niż wcześniej. Znowu jego ciało nakazało mu wziąć ją w ramiona. Dor nigdy wcześniej nie doświadczył takiego uczucia. Nagle uświadomił sobie, że jego ciało wie, co robić, gdyby mu tylko na to pozwolił. A ona była chętna. Mógł doznać czegoś zupełnie innego niż doświadczył podczas swojego młodego życia. Miał dwanaście lat. Jego ciało było starsze. Ono mogło to zrobić. Ś Och, Dor Ś zamruczała, schylając głowę, by ucałować go w usta. Jej wargi były tak słodkie, że... Pchła ugryzła go mocno w lewe ucho. Ból był krótkotrwały, ale intensywny. Podniósł się zrzucając brutalnie Millie z kolan. Ś Muszę trochę odpocząć Ś powiedział. Nie odezwała się więcej, ale po prostu stała tam z oczami wbitymi w ziemię. Wiedział, że okrutnie ją zranił. Popełniła kardynalny 156 dziewczęcy błąd, uwodząc go, i została skarcona. Ale co mógł zrobić? On nie istniał w jej świecie. Wkrótce miał odejść, pozostawiając ją samą na osiemset lat i potem, kiedy ponownie się spotkają, on znowu będzie miał dwanaście lat. Ale co będzie, jeżeli zwycięży w nim mężczyzna. W nocy nie nastąpił atak i również ranek był spokojny. Ale nie odstąpili od oblężenia. Mundańczycy przygotowali się do następnego zaciekłego szturmu. A obrońcy musieli jedynie czekać na to. Wraz z upływem drogocennego czasu pogarszała się sytuacja Króla Roogny. Mag Murphy z pewnością się uśmiechał. Dor znalazł Millie i Mistrza Zombich jedzących razem śniadanie. Mag był nawet przystojny, jeśli ktoś przyzwyczaił się do jego chudości. Ś Dor, nasza rozmowa była niewinna. Ale wydaje się, że zaszło jakieś nieporozumienie pomiędzy tobą i tą damą. Czy chcesz, żebym odszedł? Ś Nie! Ś powiedzieli równocześnie Dor i Millie. Mag wyglądał na zakłopotanego. Ś Nie miałem towarzystwa od dłuższego czasu. Być może zapomniałem towarzyskich grzeczności. Muszę więc zapytać o coś wprost: czy sprawiłoby ci różnicę, Dor, gdybym wyraził zainteresowanie tą damą? Mała zielona iskierka zazdrości ukłuła Dora. Zwalczył to. Ale nie mógł wykrztusić ani słowa. Teraz Millie zwróciła wielkie oczy na Dora. Było w nich ogromne błaganie, które niemal zrozumiał. Ś Nie! Ś powiedział. Zawiedziona Millie opuściła wzrok. Już dwa razy ją odrzucił. Mistrz Zombich wzruszył kościstymi ramionami. Ś Nie wiem, co jeszcze mam powiedzieć. Pozwól, że dokończymy jedzenia! Dor pomyślał, żeby poprosić o pomoc dla Króla, ale znowu zdał sobie sprawę, że byłoby to teraz dwuznaczne i byłoby inspiracją. To, co robił sam Dor, mogło stracić ważność. Dotyczyło to również Skoczka. Ale to, co zrobiła Millie, powinno przetrwać. Ona była z tego świata. Więc gdyby nakłoniła Mistrza Zombich do pomocy Królowi... Wszedł jakiś zombi. Ś Taakk Ś wyrzęził. Ś Godzinaa! Ś Dziękuję ci, Bruce Ś odparł Mistrz Zombich. Zwrócił się do obecnych. Ś Mundańczycy przygotowują się do następnego ataku za godzinę. Lepiej przygotujmy nasze posterunki. Tym razem atak nadszedł od strony Skoczka. Mundańczycy zmajstrowali masywny taran. Nie prawdziwego tarana-barana; te 157 zwierzęta chyba jeszcze nie wyewoluowały. Imitacja zrobiona była z ciężkiego pnia drzewa żelaznego ulokowanego na kołach. Dor usłyszał łomot i drżenie murów, kiedy przerzucili go przez fosę i zderzył się ze starymi kamieniami. Miał nadzieję, że mur wytrzyma, ale nie mógł tego sprawdzić ani pójść na pomoc. Jego stanowisko było tutaj i nie mógł go opuścić, inaczej następny drabinowy atak powiedzie się i wróg wejdzie na mury. Inni mieli podobne rozkazy. Samotna obrona posterunku wymagała szczególnej odwagi. Jakaś strzała upadła obok niego. Prześliznęła się przez dach zamku i spadając straciła impet. Ś Jakie przynosisz wiadomości stamtąd? Ś zapytał ją Dor. Ś Próbujemy wybić dziurę w murze Ś powiedziała strzała. Ś Ale ten przeklęty robal bez przerwy zrzuca nasze deski przerzucone przez fosę, za pomaca swoich lepkich linek. Próbujemy go ustrzelić, ale robi zbyt szybkie uniki. Biega toto wprost po pionowych ścianach ceglanego muru! Myślałam, że go mam Ś westchnęła strzała. Ś Ale niezupełnie. Ś Fatalnie! Ś parsknął. Dor. Ś Nie traktuj mnie protekcjonalnie! Ś krzyknęła ostro strzała. Ś Jestem pierwszorzędną bronią! Ś Może potrzebujesz dokładniejszego strzelca. Ś Tak, z pewnością. Dużo dobrych strzał marnuje się przez złych łuczników Ś co z tego za pożytek! Gdyby strzały rządziły światem zamiast tych głupich ludzi... Mimo wszystko życie jest trudne Ś pomyślał Dor. Nawet dla nieożywionych. Nie odezwał się więcej do strzały, więc nie mogła odpowiedzieć. Za każdym razem trzeba było wezwać przedmiot, żeby odpowiedział. Jedynie, kiedy wydał im rozkaz kontynuacji, tak jak było z pajęczyną, która tłumaczyła świergotanie Skoczka Ś mówiły same. Jego talent udzielał się także, gdy przywiązywał się do nich. Tak było ze ścianami serowej chatki, w której mieszkał. Na jakże długo opuścił ten dom, okazało się teraz! Po chwili, kiedy gwar ucichł, Dor wiedział, że Skoczek udaremnił atak. Zastanowił się, czy nie pójść i nie sprawdzić na miejscu, jak się mają sprawy teraz, gdy zmniejszyło się zagrożenie. Zdecydował jednak, że zostanie na stanowisku. Paliła go ciekawość, ale dyscyplina była dyscypliną, nawet jeżeli stawała się czymś absurdalnym. A tu, niespodziewanie, wspięło się po drabinie kilku napastników. Próbowali się wkraść cichaczem! Dor przyczaił się, czekając, aż przebędą fosę, podciągną drabinę, zahaczą o występ i wejdą na mur. Myśleli, że jest nieobecny albo śpi. Lub przynajmniej nie uważa. Jak bliscy byli racji! Wtem, właśnie pierwszy Mundańczyk przeszedł przez mur, Dor zaatakował go swoją dźwignią, odczepił drabinę i odepchnął od muru. 158 Ledwie zwrócił uwagę na krzyki i chlupot ludzi lądujących w fosie. Dzięki swojej wytrwałości przeszkodził pochodowi i pomógł uratować zamek. Gdyby tak uległ pokusie i przedwcześnie opuścił swoje stanowisko... Czuł się jakoś bardziej bohatersko niż przedtem. W końcu zombi--szpiedzy donieśli, że Mundańczycy wycofali swoje główne siły. I Dor dołączył do pozostałych obrońców zamku. Był środek dnia. Najedli się, potem spędzili długie popołudnie pracując nad układanką, którą znalazła Millie, kiedy sprzątała pokój przyjęć. Oczywiście, była to magiczna układanka, ponieważ wycinki były magicznymi stworzeniami, które znajdowały zadowolenie w swojej sztuce. Kiedy złożono je razem Ś stawały się pięknym obrazkiem. Teraz jednak rozsypały się w miriady małych kawałków, które musiały być dopasowane. Nie było dwóch kawałków, które by do siebie pasowały bez odpowiedniego zaklęcia, które mogło być okrężne. A kawałek obrazka, który złożyli, bez przerwy się zmieniał. Zasada wydawała się podobna do tej z magicznego arrasu z czasów Dora. Małe figurki poruszały się jak żywe... Faktycznie... Ś To jest to! Ś wykrzyknął Dor. Ś To my tkamy ten arras. Pozostali podnieśli wzrok, za wyjątkiem Skoczka, który zawsze spoglądał jednocześnie do góry, w dół i w skos bez poruszania oczami., Ś Jaki arras? Ś dopytywała się Millie dość chłodno. Wciąż trochę się boczyła na niego, gdyż odrzucił jej karesy. Ś Ten Ś ja, hmm. Nie mogę dokładnie wyjaśnić Ś powiedział nieprzekonywająco. Skoczek zrozumiał. ŚŚ Przyjacielu, sądzę, że znam arras, o którym myślisz Ś zaświer-gotał. Ś Król wspomniał o nim. Poszukuje odpowiedniego obrazu do powieszenia na ścianach Zamku Roogna. Takiego, który stanowiłby rozrywkę dla oglądających i przedstawiał to. co próbuje zrealizować. Ten mógłby znakomicie się nadać, jeżeli Mistrz Zombich odstąpi mu go. Ś Ofiarowuję go tobie Ś powiedział Mag. Ś Ponieważ darzę cię szacunkiem za twoją odwagę. Zabierz go, kiedy będziesz wracał do Zamku Roogny! Ś To wspaniałomyślnie z twojej strony Ś zaświergotał Skoczek, dopasowując następny kawałek. Jego znakomity wzrok czynił go biegłym w tym zadaniu. Mógł patrzeć na kilka miejsc jednocześnie, dopasowując obrazy w wyobraźni. Sprawdzał ostateczny kształt układanki, nawet nie dotykając kawałków. Poświergotał nad cząstką, którą trzymał. Widocznie zrozumiał inwokację, ponieważ kawałek wtopił się bez śladu w główną substancję obrazu. Ś Ale, jeżeli nie zdołamy dołączyć do Króla, arras nigdy nie będzie skończony. 159 Mistrz Zombich nie odpowiedział, ale Millie uniosła brwi przestraszona. Skrzyżowała spojrzenie z Dorem, a on skinął. Zrozumiała! Ale zmarszczyła brwi. Dor zdawał się o tym wiedzieć, a ona interesowała się nim i nie chciała wypróbowywać siły swoich wdzięków na Magu. Nie miała żadnych danych, żeby zrozumieć, dlaczego Dor odepchnął ją, ani dlaczego nie starał się załatwić sprawy Roogny sam. Była więc w złym humorze i skupiła się na układance. Popołudnie wlokło się. Układanka stanowiła pasjonujący, znakomity sposób spędzania czasu w tej napiętej atmosferze. Wszyscy wydawali się podzielać ten przymus, współdziałali więc razem przeciwko wyzwaniu łamigłówki, jakby to była mundańska armia. Ś Zawsze lubiłem układanki Ś zauważył Mistrz Zombich i rzeczywiście okazał się najlepszym spośród ludzkich zawodników. Jego chude jak szkielet ręce nabierały pewności, kiedy brał elementy i nagłym ruchem wciskał je jak żetony do otworu, porównując, odrzucając, znowu porównując i dopasowując. Szczupły, kościsty, ale z gruntu zdrowy i żwawy, Mag wydawał się bardziej ludzki z każdą mijającą godziną w towarzystwie Millie. Ś Podniecają mnie odkrycia, które nie niosą zagrożenia. Kiedy byłem dzieckiem, zanim mój talent został rozpoznany, mogłem rozbijać kamienne bloki młotkiem, a potem ponownie złączyć je w całość. Oczywiście traciły na spoistości. Ś Czy to nie był aspekt twojego talentu? Ś zaświergotał Skoczek. Ś Teraz składasz stworzenia, ale one tracą spoistość życia. Mag w pewnej chwili roześmiał się. Pierwszy raz usłyszeli jego śmiech. Odrzucił do tyłu zmierzwione brązowe włosy tak. że łuki brwiowe i kości policzkowe uwydatniły się! Ś Co za intuicja! Tak, sądzę, że tworzenie zombich niewiele się różni od odtwarzania kamieni. Na dodatek to samotna orka na ugorze, ponieważ inni... Ś Rozumiem Ś zaświergotał pająk. Ś Jesteś normalnym stworzeniem, tak jak ja; ale ten świat nie postrzega tego w ten sposób. Ja mam własny świat, do którego powrócę, ale ty masz jedynie ten. Ś Chyba, żebym mógł przyjść do twojego świata Ś rzekł od niechcenia Mag, ale z pewnym tęsknym naciskiem. Ś Nawet wśród pająków czułbym się jak w domu. Millie nie odzywała się, ale jej zachowanie złagodniało. Pracowali nad układanką. Dorowi wydawało się, że relacje pomiędzy ludźmi są podobne do tych w układance, zazębiają się nawzajem poprzez konwencję języka. Gdyby tylko wiedział, gdzie był ten kawałek, cel jego życia spełniłby się. Ś Kiedy byłem młody Ś odezwał się Mistrz Zombich po chwili Ś marzyłem gorąco o poślubieniu kogoś i ustatkowaniu się 160 w normalnym życiu rodzinnym, wychowując dzieci. Nie myślałem o tym, żeby być takim, jakim widzicie mnie teraz. Miałem lepszy apetyt, więcej ciała. Trudno było odróżnić mnie od normalnych chłopców. Potem, pewnego dnia znalazłem martwą, latającą ropuchę i żal mi się jej zrobiło. Próbowałem przywrócić jej życie... Ś Pierwszy zombi! Ś wykrzyknęła Millie. Ś Prawda. Obserwując odlatującą żabę ze zdumieniem pomyślałem, że oto wskrzesiłem pierwszego zmarłego. Ale to było tylko złudzenie. Potrafiłem jedynie zbudzić ją na wpół ze śmierci. Choć niekiedy udawało mi się więcej. Spojrzał na Dora, myśląc oczywiście o wskrzeszającym eliksirze. Ale płyn wskrzeszający martwych zawierał również magię uzdrawiającego źródła. Ś Od tego momentu moja kariera ustaliła się. Wbrew moim chęciom osiągnąłem daleko wyższą pozycję i izolację niż ktokolwiek w moim wieku. Wydawało się, że wielu pragnie tego, co mogłem dla nich zrobić Ś tworzenia zombich Ś zwierząt do strzeżenia ich domów, staczania ich bitew lub wykonania ich pracy Ś ale nikt nie miał ochoty, by nawiązać ze mną stosunki towarzystkie. Przybrałem maskę. Nie lubiłem, żeby korzystano z moich usług bez szacunku. . Millie zmiękła jeszcze bardziej. Ś Biedny człowiek!"Ś krzyknęła. Ś Wy troje jesteście pierwszymi, którzy dotrzymują mi towarzystwa bez urazy Ś ciągnął Mistrz Zombich. Ś Prawda, przyszliście prosić o przysługi... Ś Nie rozumieliśmy Ś krzyknęła Millie. Ś Ci dwaj są z innego kraju, daleko stąd, a ja jestem tylko niewinną dziewczyną... Ś Tak Ś zgodził się Mag, patrząc na nią z nieustannym napięciem. Ś Niewinną, ale z talentem, który powoduje reakcje u innych. Ś Za wyjątkiem was trzech Ś powiedziała. Ś Każdy inny mężczyzna chce mnie ściskać. Dor zrzucił mnie na ziemię. Rzuciła mu mroczne spojrzenie. Ś Twój przyjaciel musi się powstrzymywać, ponieważ nie jest z tego świata, wkrótce musi wrócić do swojego i nie może zabrać cię ze sobą Ś powiedział Mistrz Zombich. Dor odczuł wdzięczność wobec tego mężczyzny. Ś On zatem nie może się zaangażować. A jest zbyt wielkim dżentelmenem, żeby skorzystać z nadarzającej się okazji. Ś Ale ja poszłabym za nim! Ś krzyknęła Millie. Skoczek wtrącił się świergocząc. Ś To niemożliwe, dziewczyno. W to włączona jest magia. Wypchnęła brodę do przodu w ślicznym odrucnu buntu. Ś Ale gdybyś zechciała zostać tutaj w moim zamku, Millie, Zamek Roogna 161 mogłabyś mieć pewną życiową pozycję Ś zaczął Mag, potem pohamował się. Ś Ale także izolację. Trzeba to przyznać. Ś Ty naprawdę masz duże towarzystwo Ś powiedziała Millie Ś zombi nie są tak źli, kiedy się ich pozna. Mają różne osobowości. One... nie byłyby takie potulne, gdyby były bardziej żywe. Ś Często są lepszym towarzystwem niż żywe stworzenia Ś zgodził się Mistrz Zombich. Ś One naprawdę odczuwają nieme emocje i mgliste wspomnienia ze swego poprzedniego życia. To ignorancja osądza je podejrzliwie Ś ignorancja większości zwykłych ludzi. Wszystko, czego zombi pragnie, to stałej pracy i wygodnego grobu, by przespać się po wykonaniu zadania Ś i akceptacji... Dor słuchał myśląc, jak Millie i Mag zaprzyjaźnili się, wymuszając na nim, by trzymał się z dala. Gdyby wmieszał się bezpośrednio, mogłoby to unieważnić wszystko, co się wydarzyło Ś o ile. oczywiście, miał rację. Na dodatek odczuwał wstyd z tego powodu, że chciał wykorzystać Mistrza Zombich, który mimo wszystko był porządnym człowiekiem. Ś Nie sądzę, żebym miała coś przeciwko życiu wśród zom-bich Ś powiedziała Millie. Ś Spotkałam w ogrodzie dziewczynę--zombi. Myślę, że w swoim życiu musiała być prawie tak ładna jak ja. Ś Prawie Ś zgodził się z uśmiechem Mistrz Zombich. Ś Zabiło ją zaklęcie zapalenia płuc, przeznaczone dla innej. Ale, kiedy .ją odtworzyłem, jej rodzina nie zabrała jej, więc została tutaj. Żałuję, że nie potrafię unieważnić mojej magii, kiedy już raz została zastosowana. Dziewczyna jest skazana jak inni na półżycie w zamku. Ś Krzyczałam, kiedy spotkałam pierwszego zombiego. Ale teraz... Ś Zdaję sobie sprawę, że twoje serce należy do innego Ś powiedział Mag spoglądając z ukosa na Dora. Ś Ale jeżeli przyjmiesz do wiadomości fakt, że nie możesz być z nim, zastanów się nad pozostaniem tutaj ze mną... Ś Muszę pomóc Królowi Ś powiedziała. Ś Obiecaliśmy, że... Mistrz Zombich ugiął się w końcu. Ś Dla ciebie mógłbym nawet wmieszać się do polityki. Ad hoc. Zatrudnić moich zombich do... Ś Nie! Ś krzyknął Dor, zadziwiając samego siebie. Ś To nie jest w porządku! Mistrz Zombich popatrzył na niego, a jego twarz nie wyrażała niczego. Ś Mimo wszystko podtrzymujesz swoje zainteresowanie tą damą? Ś Nie! Nie mogę jej mieć. Wiem o tym. Lecz pozostaniemy tutaj dlatego, że jesteśmy oblężeni. W chwili, kiedy zakończy się oblężenie, wrócimy do Króla Roogny. To niehonorowe pozwalać jej grać na twojej samotności, jedynie by uzyskać pomoc dla Króla. Cel nie 162 usprawiedliwia środka. Ś Słyszał Śjak Król Trent mawiał tak w jego czasach i nie doceniał pełnego znaczenia tych słów, aż do teraz. Cel i środek Ś a może chodziło o cele i środki? Ś Byłeś wspaniałomyślny dla mnie i Skoczka, ponieważ zrozumiałeś nasze potrzeby i uszanowałeś je. Jak mógłbyś szanować Millie, gdyby... Po raz pierwszy zobaczyli Millie wściekłą. Ś Nie próbowałam go wykorzystać! Jest miłym człowiekiem! Po prostu zrobiłam Królowi obietnicę; nie mogę jej nie dotrzymać i zrobió coś innego, pozwalając, żeby całe Królestwo upadło! Dor zasmucił się. Naprawdę nie rozumiał jej niewinności. Ś Wybacz mi, Millie. Myślałem... Ś Na dodatek twoje myśli przynoszą ci zaszczyt Ś powiedział Mistrz Zombich do Dora. Ś A tobie twoja naiwność również przynosi chlubę Ś zwrócił się do Millie. Ś Jestem świadom tych uwarunkowań. Przyzwyczaiłem się do handlowania przysługami. Nie ma w tym nic niewłaściwego, jeżeli warunki* transakcji są otwarcie negocjowane. Jestem po prostu przygotowany do kompromisu w tych okolicznościach. Jeżeli konieczne jest uratowanie królestwa, by uczynić tę damę szczęśliwą, zatem jestem gotowy ocalić królestwo. Quid pro quo. Jestem zadowolony, że ta panienka tak ściśle dotrzymuje słowa danego Królowi. Mogę więc rozsądnie założyć, że podobnie dotrzyma słowa tobie, Dor. Lub mnie, jeżeli już je da. Ś Nie dam! Ś zaprotestowała Millie. Ś Nikomu! Nie w ten sposób. Ś Ale wydawało się, że czuje się trochę pochlebiona. Ś Kwestia może być akademickiej natury Ś zaświergotał pająk. Ś Jesteśmy oblężeni i brak nam środków do czegokolwiek więcej jak tylko do obrony wewnątrz zamku, przy pomocy lojalnych zom-bich. I tak nie możemy pomóc Królowi. Ś Będziemy się bronić, nawet jeśli nie będzie zombich Ś powiedział Mag. Ś Są nieśmiertelni, ale kiedy zniszczy się ich fizycznie i pogubi kawałki ciała, stają się bezużyteczni. Mógłbym przyprowadzić Królowi na pomoc jedynie symboliczną siłę. Nie wystarczającą, żeby zrównoważyć klątwę na Zamku. Ś Mógłbyś ożywić więcej zombich Ś powiedział Dor. Ś Gdybyś miał więcej ciał martwych. Ś O tak. Bez ograniczeń. Ale potrzebuję nie uszkodzonych ciał. A świeżych zwłok najbardziej. Ś Z drugiej strony mpglibyśmy pokonać Mundańczyków Ś zaświergotał Skoczek Ś używając ich ciał do utworzenia potężnej armii. Ś Gdybyśmy mieli silną armię, moglibyśmy jej użyć do zwyciężenia Mundańczyków Ś podchwycił Dor Ś zamknięte koło! 163 Ś Nie chciałbym mieszać się do ludzkich rozważań, ale sądzę, że dostrzegam wyjście z tego impasu. Jest pewne ryzyko... Ś Istnieje ryzyko spowodowane oblężeniem zamku Ś powiedział Mistrz Zombich. Ś Przedstaw swoje stanowisko. Rozważymy wspólnie jego zalety. Dopasował następny kawałek łamigłówki, wypowiadając pod nosem zaklęcie połączenia. Ś To umowa, która wynika z obopólnego porozumienia Ś świergotał Skoczek. Ś Mistrz Zombich i Millie muszą bronić zamku przez jakiś czas sami, podczas gdy ja przeszmugluję Dora na zewnątrz, w nocy. Mogę przeciągnąć go na linie do pobliskiego drzewa, tak żeby nikt nie zauważył. Mundańczycy nie widzą w ciemności tak dobrze, jak ja. Potem Dor musi użyć swojego talentu, żeby zlokalizować prawdziwe potwory z dżungli Ś smoki i inne bestie Ś i zjednać ich pomoc. Ś Smoki nie pomogą ludziom! Ś sprzeciwił się Dor. Ś Nie pomagałyby ludziom Ś zaświergotał Skoczek Ś walczyłyby z nimi. Ś Ależ Ś Dor pojął Ś tedy walczyłyby z Mundańczykami! Ś Przecież wy jesteście ludźmi Ś powiedziała Millie. Skoczek przekręcił głowę tak, żeby przypatrzeć się dziewczynie trojgiem oczu różnej wielkości. W widoczny sposób nie był ludzki. Ś Dobrze, ale... Ś straciła pewność siebie. Ś Będę z Dorem Ś zaświergotał Skoczek. Ś Uznają mnie za potwora, a jego za Maga. Zamku będzie bronił inny Mag i kobieta oraz wiele zombich-zwierząt. Żadnych zwykłych ludzi. Obiecamy im, że każdy potwór, który zginie w bitwie z oblegającymi, zostanie odtworzony jako zombi. Będą siać postrach zabijając ludzi bezkarnie. Król nie potępi ich za to, co robią, ponieważ będą mordować, by poprzeć Króla. Ś To może się udać! Ś krzyknął Dor. Ś Chodźmy! Ś Nie, dopóki się nie ściemni Ś zaświergotał Skoczek. Ś I dopóki czegoś nie zjecie Ś dodała Millie i pobiegła do kuchni. Skoczek dopasował ostatni kawałek łamigłówki i udał się na spoczynek pod górną krokwie. Pozostawił łamigłówkę Dorowi i Mistrzowi Zombich. Układała się łatwo. Prawie zakończyli układać środek i posuwali się w kierunku zamku Mistrza Zombich. Coraz bardziej ciekawiło Dora, jak będzie wyglądał zamek. Czy zobaczy w nim siebie podczas mundańskiego oblężenia? Jak wiele z rzeczywistości odzwierciedlały te magiczne obrazki? Ś Czy ty naprawdę zamierzasz pomóc Królowi? Ś zapytał Dor. Ś To znaczy, kiedy już odeprzemy oblężenie? Ś Tak. Dzięki damie. I dzięki tobie. Dor nadal był zakłopotany: 164 Ś Jest jeszcze coś, o czym muszę ci powiedzieć. Ś Ryzykowałeś życie w obronie mojego zamku. Mów bez zahamowań! Ś Ta dama... jest skazana na to, żeby umrzeć młodo. Wiem o tym z historii. Ręka Mistrza Zombich zamarła z przezroczystym kawałkiem układanki, którą trzymał kościstymi palcami. Kawałek zmienił kolor z ciepłego jasnoczerwonego na zimny, lodowato niebieski. Ś Wiem, że nie okłamałbyś mnie z premedytacją. Może mówił zbyt szczerze. Ś Oszukiwałbym cię, gdybym nie ostrzegł. Śmierć to nie jest właściwe słowo, ale ona będzie duchem przez wieki. Więc nie będziesz w stanie Ś Dor złapał się na tym, że z powodu wyrzutów sumienia pomija to, czemu nie może zapobiec. Ś Myślę, że zamordują ją w wieku siedemnastu lat lub spróbują to zrobić. Ś W jakim wieku jest teraz? Ś Ma siedemnaście lat. Mag oparł głowę na rękach. Kawałek łamigłówki zbielał. Ś Sądzę, że mógłbym z niej zrobić zombi i zatrzymać przy sobie. Ale to nie byłoby to samo. Ś Jeżeli pomożesz Królowi, żeby sprawić jej lub nam przyjemność, my wszyscy odejdziemy w tym roku. Więc może to nie jest warte... Ś Twoja uczciwość staje się bolesna Ś powiedział Mistrz Zombich. Ś Tak. Wydaje się, że jeżeli mam kogoś zadowolić, muszę zrobić to natychmiast. W ciągu całego mojego życia mogę nie mieć ponownej okazji, żeby zadowolić kogokolwiek, kto byłby tego wart. Dor nie wiedział, co na to powiedzieć, więc po prostu wyciągnął rękę. Mag odłożył kawałek łamigłówki, który poczerwieniał, i uroczyście potrząsnął prawicą Dora. Wrócili do układanki, nie mówiąc już ani słowa. Układanka pomogła Dorowi ku jego zdziwieniu oderwać się od poprzedniego ponurego tematu. Jak ta układanka mogła stać się arrasem, kiedy oni wszyscy byli w arrasie? Czy było możliwe wejście do tworzącego się obrazu dzięki odpowiedniemu zaklęciu i przeniknięcie do innego świata, który był w nim? A może arras był zaledwie bramą, punktem wejścia Ś a nie samym światem? Czy był to zbieg okoliczności, że on sam składał ten szczególny obraz tej sytuacji? Mistrz Zombich stanowił klucz do całej wyprawy, żywotny element Ś i miał arras, klucz do wejścia do tego świata. Na dodatek dał go Skoczkowi. Jaki to miało związek? Dor potrząsnął głową. Takie tajemnice były poza zasięgiem jego wyobraźni. Wszystko, co mógł uczynić... zrobił. 8. UMOWA Tej nocy Dor i Skoczek opuścili zamek na linie pająka. Byłoby możliwe przeniesienie Millie w ten sam sposób. Nie chcieli jednak jej narażać ani zostawiać Mistrza Zombich bez posiłków, nawet gdyby okoliczności były inne. Mundańczycy rozstawili warty. Millie krzyczałaby, a to mogłoby spowodować katastrofę. Tak więc Dor zaufał Skoczkowi i jego zdolności widzenia w nocy i przedostali się po pajęczej przędzy poprzez ciemne listowie nie dostrzeżeni. Wkrótce znaleźli się głęboko w dżungli, poza pierścieniem mundańskich oddziałów. Ś Lepiej zacznijmy od władcy dżungli Ś rzekł Dor. Ś Jeżeli on przystanie na naszą prośbę, to pozostali też się zgodzą. Taka jest natura dżungli. Ś A jeżeli władca nie zechce współdziałać? Ś Wtedy użyjesz twojej linki bezpieczeństwa, żeby wyciągnąć mnie szybko z zasięgu paszczy smoka. Skoczek obwiązał Dora linką i zabrał drugi jej koniec. W wypadku niebezpieczeństwa pająk byłby w stanie zareagować szybko. Dor żałował, że sam nie ma gruczołów przędnych, te linki były nad wyraz poręczne. Pająk znalazł w ciemnościach kamień. Ś Gdzie jest miejscowy smoczy król Ś zapytał go Dor. Kamień wskazał mu wąski otwór w skalistym zboczu. Ś Czy przebywa tutaj? Ś dopytywał się Dor z powątpiewaniem. Ś Lepiej mu uwierz Ś odpowiedziała jaskinia. Ś Och, wierzę Ś powiedział Dor, nie chcąc nastawiać do siebie wrogo rezydencji potwora, z którym miał nadzieję dobić targu. Ś Jeżeli wolisz odejść nie ugotowany, lepiej jeżeli nie zbudzisz monarchy Ś oświadczyła jaskinia. Skoczek zaświergotał. Ś Ta mała jaskinia ma duże usta. Ś Co? Ś dopytywała się jaskinia. Dora ścisnęło w gardle. Ś Muszę go zbudzić. Ś Potem przyłożył dłonie do ust i zawołał. Ś Smoku! Muszę z tobą pertraktować. Mam dla ciebie propozycję interesu. Z głębi jaskini rozległo się parskanie. Potem owiał go biały pióropusz dymu, a za nim przetoczył się ryk. Powietrze wypełniło się zapachem spalenizny. Ś Co on powiedział? Ś zapytał Dor jaskini. Ś On mówi, że jeżeli chcesz rozmawiać o interesach, to wejdź do jego salonu. Twoje życie zależy od celności przedstawionej oferty. 166 Jego salonu? Ś zaświergotał Skoczek. Ś To jest złowieszcze określenie. Kiedy pająk zaprasza... Dor nie targował się. Ś Do środka? Do jaskini smoka? Ś Czy widzisz inne jaskinie, człowieku-pieczeni? Ś zapytała jaskinia. Skoczek znowu zrobił cichą świergoczącą uwagę. Ś Wielkie usta! Ś Sądzę, że lepiej będzie, gdy tam zejdę Ś zdecydował się Dor. Ś Ja lepiej widzę w nocy, pozwól mi pójść Ś zaświergotał Skoczek. Ś Nie. Ty nie potrafisz użyć przedmiotów do tłumaczenia mowy smoka, a ja nie potrafię wskakiwać na drzewa i rozwieszać lin na zamkowym murze. Muszę porozmawiać ze smokiem. Bądź gotowy, by natychmiast zanieść wiadomość Ś przełknął Ś w porządku gdyby moja misja nie powiodła się. Spróbuj skontaktować się teraz z Millie za pomocą sygnałów. Skoczek dotknął go przednią nogą, przyciskając go znacząco. Ś Twoja logika zatriumfuje, przyjacielu. Będę nasłuchiwał u wejścia i wrócę samotnie, jeżeli będzie trzeba. Wyciągnę cię na lince zabezpieczającej bardzo szybko, jeżeli zawołasz. Miej odwagę, przyjacielu! Ś Boję się jak cholera Ś odparł Dor, ale przypomniał sobie, co gorgona powiedziała o odwadze: to jest kwestia robienia tego, co trzeba zrobić, na przekór strachowi. Może i lepiej jest zostać martwym bohaterem niż martwym tchórzem. Ś Jeżeli... jeżeli coś się stanie, spróbuj uratować jakiś kawałek mojego ciała i zabierz ze sobą. Myślę, że powrotne zaklęcie ukierunkuje się na to i dostarczy cię do domu, kiedy nadejdzie czas. Nie chciałbym, żebyś pozostał w tym świecie, jak w pułapce. Ś Nie byłbym skazańcem Ś- odpowiedział Skoczek. Ś Ten świat przynosi tyle nowych doświadczeń. O wiele więcej doświadczenia niż Dor by sobie życzył! Odetchnął głęboko i wśliznął się w wielkie usta jaskini. Sklepienie było tak niskie, że nie mógł się wyprostować. Ale nie oznaczało to, że smok jest mały. Smoki bywały długie i wiły się. Korytarz zakręcał w dół i zataczał koło, tak że nie mógł dostrzec niczego przed sobą. Ś Ściano, ostrzegaj mnie-przed przepaściami, szczelinami lub geologicznymi niebezpieczeństwami. Ś Nie ma tu żadnych niebezpieczeństw oprócz smoka Ś odpowiedziała ściana. Ś Chciałbym mieć tu trochę światła Ś wymruczał Dor. Ś Fatalnie, że oddałem mój pierścień spełniający życzenia. 167 Smok poniżej zaryczał. Ś Chcesz światła? Ś przetłumaczyła ściana. Ś Dam ci światło! Języki jasnego płomienia liznęły korytarz. Ś Nie tak dużo! Ś krzyknął Dor kuląc się od gorąca. Płomienie przygasły. Było oczywiste, że smok rozumiał ludzką mowę i nie owiał go płomieniem na ślepo. Było to jednocześnie uspokajające i zatrważające. Jeżeli istniało coś bardziej niebezpiecznego od smoka, to inteligentny smok. Oczywiście, najmądrzejszy smok nadawałby się najbardziej na króla dżungli. Pod warunkiem, że byłby wystarczająco okrutny. Dor dotarł w końcu do serca jaskini, do legowiska smoka. Światło zapalało się jak wosk i zanikało, kiedy potwór oddychał. Płomienie wylewały się z jego pyska. W pełzającym świetle cała jaskinia rzucała ogniste refleksy, ponieważ łoże smoka zrobione było z diamentów. Nie nędznych, jak te u małych latających smoków, takich jak ten przestraszony przez Cruncha, lecz olbrzymich, stosownych do pozycji władcy dżungli. Diamenty załamywały światło, odbijały, skupiały i rozszczepiały je w tęczowe refleksy. Smok kąpał się w barwnych kaskadach •światła. Crunch-ogr nigdy nie lazłby takiemu potworowi prosto w paszczę! A oto sam smok: łuski lśniły jak wypolerowane lusterka i były tak giętkie, że zachodziły na siebie jak najlepsza kolczuga. Wielkie przednie pazury to lśniące, mosiężne ostrza. Nos miał wykładany złotem. Oczy jak księżyce w pełni, a ich żyłkowanie przypominało zarysy zielonkawego sera i wraz ze zmianą światła wydawały się zmieniać zapach. Ś Jesteś piękny! Ś wykrzyknął Dor. Ś Nigdy nie widziałem takiej wspaniałości! Ś Nie podoba mi się tak oziębła pochwała Ś odpowiedział smok, który był w złym humorze. Ś Tak, Sir, przyszedłem, żeby... Ś Co? Ś dopytywał się smok wyrzucając płomień. Ś Sir? Ś Tak brzmiało to słowo. Dor podejrzewał, że było to dobre słowo. Ś Sir, ja... Ś Już w porządku. A teraz wyjaśnij, czego człowiek-Mag chce od kogoś takiego jak ja, zaledwie monarchy potworów? Ś Przychodzę, żeby, hmm, zawrzeć umowę, transakcję. Wiesz, jak niebezpieczne jest, mam na myśli niekorzystne dla ciebie, hmm, jedzenie ludzi. Smok parsknął płomieniem niebezpiecznie blisko butów Dora. Ś Jem, co jem! Jestem panem dżungli. Ś Tak, Sir, oczywiście. Ale ludzie nie żyją w dżungli. Kiedy 168 zjadasz zbyt wielu z nich, zaczynają stawać okoniem. Używają specjalnej magii, żeby... Nie mam ochoty o tym rozmawiać! Ś Tym razem parsknął tylko gryzącym dymem. Ś O tak. Sir. Próbuję powiedzieć, że będziesz mógł zjeść wielu ludzi. To przybysze z Mundanii, którzy nie posiadają magii. Gdybyś ty i twoje kohorty, gdybyście mieli ochotę... Zaczynam wchłaniać twój tok rozumowania Ś powiedział smok. Gdybyście pozwolili sobie zaspokoić żądzę pewnego rodzaju, powiedzmy sportu Ś wasi Magowie nie mieliby obiekcji? Wasz szef jakiegoś tam imienia...? Król Roogna. Nie, nie sądzę, żeby tym razem się sprzeciwiał. Zakładając, że zjecie jedynie Mundańczyków. Ś Nie zawsze łatwo jest stwierdzić od jednego spojrzenia, czy dany człowiek jest tubylcem, czy Mundańczykiem. Wy wszyscy smakujecie dla nas podobnie. Otóż będziemy mieli zielone szarfy powiedział Dor myśląc o zielonych narzutach, które widział na zamku Mistrza Zombich. Można było podrzeć je na szarfy. Ś Bitwa rozegra się pod samym zamkiem, ale nie zbliżycie się do siedziby Roogny. Ś Zamek Roogna stoi na terytorium mojego kuzyna, któremu może się nie spodobać pogwałcenie jego suwerenności Ś powiedział smok. A to znaczy, że jest mnóstwo jedzenia na tym obszarze. Ci Mundańczycy są szczególnie duzi i soczyści. Rozumiem. A czy istnieje ograniczenie czasowe? Czy dwa dni wam wystarczą? W zupełności. Czy możemy powiedzieć, że rozpoczęcie nastąpi jutro rano o świcie? Tak będzie najlepiej. Jak mogę być pewien, że rozmawiałeś w imieniu swojego króla? Ś Tak, ja... przerwał Dor, niepewny. Ś Przypuszczam, że byłoby lepiej potwierdzić to. Czy masz szybkiego posłańca? Smok warknął w kierunku swojego ogona, który znikał daleko poza zasięgiem wzroku w czeluści-jaskini. Ale rozkaz był autorytatywny. Odpowiedzią był skrzekot i po chwili przyfrunął do głównej jaskini przypominający kurę ptak. Była to włochata kura o skręconej wełnie zamiast piór. Dor wiedział mało o tej odmianie, oprócz tego, że była nieśmiała i potrafiła bardzo szybko się poruszać. Tak powiedział. Ś Czy masz coś do pisania? Z pewnością przyszedł tu nie przygotowany. Smok wypuścił dym na ścianę. Dor spojrzał. Znajdowała się tam nisza. W niszy było kilka orzechów z papierowymi zwojami i gałąź drzewa atramentowego. 169 Ś Mam ptaka-sekretarkę -- zaryczał smok v\ odpowied/i. Ona lubi pisać do swojego kuzyna zza Rozpadliny. Polem suma dostarcza mu list, ponieważ nie ufa nikomu, że to zrobi. Dlaczego po prostu nie wyświergota mu wprost przesłania, nie wiem. Ale umie wyszukać potworowi coś do jedzenia, jeśli ma apetyt na przekąskę lub pieczeń. Skrzydlata sekretarka potrafi także przepowiedzieć bur/ę. Więc trzy mam ją. Leci teraz za Rozpadlinę. Zrobi piekielni} awanturę, kiedy stwierdzi, że ktoś używał jej rzeczy, ale mimo to weź. Dor rozwinął arkusz papieru z łupiny i wziął drzazgę z atramentowego drzewa; pracowicie wypisał, co następuje: „KRÓL ROOGNA: PROSZĘ POŚWIADCZYĆ ZEZWOLENIE DLA POTWORÓW NA ZABIJANIE MUNDAŃCZYKÓW ,PRZEZ DWA DNI BEZ SANKCJI KARNYCH. KONIECZNOŚĆ OCZYSZCZENIA MUNDAŃSKIEGO OBLĘŻENIA ZAMKU MISTRZA ZOMBICH, KTÓRY PRZYBĘDZIE DO CIEBIE NIEZWŁOCZNIE. WSZYSCY OBYWATELE XANTH W POBLIŻU MAJĄ NOSIĆ ZIELONE SZARFY, BY ROZRÓŻNIĆ ICH OD MUNDAŃCZYKÓW. PODPISANO: MAG DOR" Zwinął kartkę i podał wełnistej kurze. Ś Zanieś to Królowi i natychmiast wracaj z odpowiedzią. Ptak uniósł list do dzioba i wystartował. Odleciał w puchu wełnistego kurzu tak szybko, że Dor dostrzegł tylko błysk w powiet-rzXi. Ś Muszę przyznać, że ta perspektywa mnie zadowala zauważył smoczy król, leniwie wzniecając błyski diamentów jednym połyskującym pazurem. Ś Jeżeli nasza uczta zakończy się fiaskiem, mogę przypomnieć sobie, że zakłóciłeś mi sen. Nie licz na to, że twój przyjaciel pająk wyciągnie cię. Mój płomień natychmiast spali jego linę. Groźba była oczywista. Wyobraził sobie, że krzyczy i kopie, by rozładować w ten sposób napięcie. Zawsze wydawało mu się, że to pomaga Millie uspokoić się. Ale on posiadał ciało mężczyzny i musiał postępować jak mężczyzna. Ś Byłem świadom niebezpieczeństwa, gdy zdecydowałem się wejść do twojej jamy. Ś Nie błagasz o litość ani nie grozisz mi nieokreślonymi karami Ś powiedział smok. Ś Podoba mi się to. Faktem jest. że przypiekanie Magów jest czynem wielce niepolitycznym. Nie chciałbym rozsierdzić Mistrza Zombich. Ptak-olbrzym oczyścił już jego włości z ciał. Nie chcę wplątać się w zatarg z tym wielkim ptakiem z powodów estetycznych. Więc naprawdę nie zamierzam cię upiec 170 jeżeli nie będziesz próbował mi zaszkodzić. Myślę, że to nie leży w twojej naturze. Wełnista kura wróciła w następnej chmurze kurzu i przyniosła odpowiedź. Dor odebrał pismo i głośno przeczytał. „ZGODA POTWIERDZONA, BRAĆ SIĘ ZA TO. PODPISANO: KRÓL" Pokazał smokowi. Ś Wydaje się, że o to chodziło Ś powiedział smok, wydmuchując kółko dymu z zadowolenia. Ś Kuro, wezwij moich podwładnych na szaleńczą ucztę. Powiedz im, żeby pomachali sobie ogonami lub je spalili. Wydam im instrukcje w ciągu godziny. Skierował pysk w kierunku Dora. Ś To prawdziwa przyjemność robić interes z tobą, Sir. Ale Dor był ostrożny. Przypomniał sobie o klątwie Maga Murp-hiego. Wszystko, co może pójść źle, i tak pójdzie źle. Ta wiedza odnosiła się również do tego przedsięwzięcia. Dlaczego klątwa nie zadziałała? To byłoby za łatwe. Ś Lepiej odejdź, zanim przybędą moje kohorty Ś powiedział smok. Ś Zanim ich poinstruuję, będą uważali ciebie i pająka za świetny kąsek. Ś Hmm, ja Ś wtem przez głowę Dora przemknęła pe.wna myśl. Ś Pozwól mi jeszcze coś sprawdzić, Sir. To tylko formalność, ale... Ś Zwrócił się do papieru, który trzymał. Ś Czy przyniesiono cię od Króla? Ś Tak Ś odpowiedział papier. Ś I wiadomość, którą przynosisz, naprawdę jest wiadomością od niego? Ś Tak. Ś Twoja magia wydaje się podpisywać pod tym przesłaniem Ś powiedział smok. Ś Jestem usatysfakcjonowany. Dlaczego to kwestionujesz? Ś Po prostu... jestem ostrożny. Boję się, że coś mogłoby się nie udać. Smok zastanowił się. Ś Jasne, że nie jesteś doświadczony, jeżeli chodzi o konspirację i biurokratyczną gmatwaninę tego rodzaju, który spotykamy w dżungli. Zapytaj, od którego króla przysłano list. Ś Od którego króla? Ś powtórzył bezmyślnie Dor. Ś Od Króla Goblinów Ś odpowiedział papier. Dor wymienił skonsternowane spojrzenie ze smokiem. Ś Od Króla Goblinów! Nie od Króla Roogny? 171 Ś Tak Ś potwierdził papier. Ś Ten idiotyczny ptak! Ś wybuchnął smok prawie osmalając go swoim ognistym oddechem. Ś Wysłałeś go do Króla, nie wyjaśniając o którego Króla chodzi, a Król Goblinów był bliżej. Powinienem był zrozumieć, że odpowiedź przyszła za szybko. Ś I prawdopodobnie Król Goblinów z przyjemnością pomieszał nam szyki Ś skonkludował Dor. Ś Klątwa Murphiego naprawdę działa. Nieporozumienie było możliwe, więc... Ś Czy to oznacza, że nic z naszego interesu? Ś groźnie zapytał smok poprzez obręcz dymu. Ś To oznacza, że nasze porozumienie nie zostało potwierdzone przez Króla Roognę Ś powiedział Dor. Ś Jestem pewien, że Król zgodziłby się na to, ale nie możemy otrzymać odpowiedzi przez... Ś Dlaczego Król Goblinów miałby to potwierdzić? Znam trochę gobliny, one nie są przyjemnymi stworzeniami, nawet nie smakują dobrze. Z pewnością gobliny byłyby bardziej zainteresowane zniweczeniem naszych planów niż dotrzymaniem umowy. Gobliny nie kochają ludzi ani smoków. Ś To jest dziwne Ś zgodził się Dor. Ś Powinien przysłać odpowiedź: „umowa nie potwierdzona", żebyśmy nie mogli współpracować. Lub po prostu zatrzymać list bez odpowiedzi, żebyśmy czekali bez końca. Ś Zamiast tego dał dokładnie taką odpowiedź, jakiej oczekiwaliśmy od ludzkiego Króla, więc nie byłoby zwłoki:Ś powiedział smok. Wypuścił trochę więcej dymu i zamyślił się. Ś Jaka szkoda mogłaby powstać, gdyby bestie zaczęły zabijać masowo ludzi, bez aprobaty Króla? Dor zastanowił się nad tym. Ś Olbrzymia szkoda Ś stwierdził. Ś Stałoby się to kwestią pierwszorzędną. Król nie może pozwolić na autoryzowane zabijanie. Jest przeciwny anarchii. Taki akt mógłby prawdopodobnie doprowadzić do wojny pomiędzy potworami i wszystkimi ludźmi Króla. Ś Co mogłoby zaowocować mordowaniem się na śmierć i życie, pozostawiając goblinom dominację w kraju Ś zakończył smok. Ś One już mają znaczną siłę. Te piekielne gobliny są prawdziwymi gnojkami! Myślę, że twój gatunek miałby prawdziwe kłopoty, gdyby harpie nie zabiły im klina. Jedyną rzeczą, którą te stworzenia robią dobrze, to rozmnażanie. Teraz jest ich tak wielu. Ś Tak, jeden człowiek może zabić pięciu goblinów Ś powiedział Dor. Ś A jeden smok może zabić pięćdziesięciu. Ale jest ich więcej niż wypada na człowieka czy smoka. Ś Tak Ś zgodził się Dor w zamyśleniu. Ś Czy wiesz, że dałbym się oszukać temu świstkowi, gdybyś nie 172 wypytał papieru Ś stwierdził smok. Ś Nie lubię być oszukiwany. Ś Tym razem wypuścił nie dym, ale pierścień ognia. Dym zasnuł wyjście z jaskini, wirując i połyskując jak złośliwe oko. Ś Ani ja Ś potwierdził Dor, żałując, że nie może buchnąć ogniem. Ś Czy twój król miałby jakieś obiekcje, gdyby kilka goblinów zostało przypadkowo zagryzionych podczas tego wypadu? Ś Sądzę, że nie. Ale lepiej wyślijmy następne pismo do Króla Roogny. Ś Gdy tymczasem pozwolimy gobłinom myśleć, że wpuściły nas w wojnę między gatunkami. Dor uśmiechnął się ponuro. Ś Masz innego posłańca, bardziej wiarygodnego? Ś Mam innych posłańców, ale tym razem użyjmy twojego talentu. Wyślemy diament z mojego gniazda do twojego Króla razem z papierem. Będzie musiał zwrócić diament z ustną odpowiedzią. Żaden nikczemny człowiek nie oddałby takiego klejnotu, a nikt oprócz ciebie nie sprawiłby, że ten przemówi. Ś Wspaniale! Ś krzyknął Dor. Ś Trudno jest sobie wyobrazić jakiegoś goblina podrabiającego taką wiadomość! Jesteś geniuszem. Ś Pochlebiasz mi płaskimi komplementami Ś zaryczał smok. Był już prawie świt, kiedy Dor dołączył do Skoczka. Szybko wrócili do zamku z wiadomościami. Millie i Mistrz Zombich powitali ich z radosną ulgą. Ś Musisz najpierw wysłuchać naszych wiadomości Ś powiedział Mag. Ś Millie uczyniła mi ten zaszczyt zgadzając się zostać moją żoną. Ś Tak więc umowa została zawarta Ś zaświergotał Skoczek. Ś Gratuluję Ś powiedział Dor z bardzo mieszanymi uczuciami. Był zadowolony, gdyż chodziło o Mistrza Zombich, który był wartościowym Magiem i uczciwym człowiekiem. Ale co stanie się z nim samym? Millie zrobiła dła nich wszystkich zielone szarfy, wliczając w to pająka, któremu założyła zieloną chustę przykrywającą odwłok. Potem podała im śniadanie z mamałygi, której roślinę odkryła na dziedzińcu. Mistrz Zombich pracował całą noc, robiąc następnych zombich z trupów, które znalazł ptak-olbrzym. Tak więc siły obronne zamku były odnowione. Mistrz Zombich promieniował od powstrzymywanej radości. Wiedział, że Millie nie będzie długo żyła, ale przynajmniej pochwycił skromny ułamek szczęścia z tego, co było nieuniknione. Millie wydawała się mniej uniesiona radością, właściwie trochę 173 zmartwiona. Widoczne było, że lubiła Maga i podobało jej się życie, które jej oferował. Była praktyczna. Ale też z trudem powstrzymywała płacz w obecności Dora, cierpiąc z tego powodu, że ją odrzuca. Chyba pojmowali jasno, choć nie do końca, co ich czeka. Millie nie wiedziała, że tak szybko zginie. Ani Dor, ani Mistrz Zombich nie przypuszczali, w jaki sposób ona umrze, ponieważ Millie nigdy o tym nie opowiedziała Dorowi w jego własnym świecie. Żadne z nich również nie wiedziało, czym zaowocuje nadchodząca kampania. Może pomoc zombich okaże się niewystarczająca, by Król zwyciężył. Dor niepokoił się o wynik bitwy. Próbował nie patrzeć na znakomitą figurę Millie, ponieważ jego ciało reagowało natychmiast. Szkoda, że nie jestem mężczyzną Ś pomyślał gniewnie. Jak wielka była różnica pomiędzy nim a zombim? Ożywiony umysł, a z drugiej strony w większej części umarłe ciało. Magia Mistrza Zombich ożywiała zombich. Ale oczywiście zombi nie zauważali figur kobiecych. Nie interesował ich seks. Ś A jednak działo się inaczej w przypadku Jonathana, zombiego w jego własnych czasach? Dlaczego nie odstępował Millie, zamiast spoczywać spokojnie w przyjemnym grobie? Jeżeli seksowność Millie nie wpływała na niego, co nim kierowało? Czy mimo wszystko niektórzy zombi nie czuli się samotni? Tak, jeżeli Dor powróci do tego świata i zdoła ożywić Jonathana, zapyta o to. Musi być coś dziwnego, co dotyczy Jonathana i Millie, coś, co powiodło go przez całe wieki, kiedy ona pozostawała duchem, aż do dziś. Tak wiele było tajemnic w tej sprawie! Być może Dor nie musiał znać odpowiedzi, ale nurtowało go tyle pytań. Mundańczycy zaatakowali znowu o świcie. Tym razem przytoczyli wielki wóz do fosy. Na lorze umocowana była machina oblężnicza z wystarczająco wysokimi wysięgnikami, żeby zaczepić o zewnętrzny mur, i wystarczająco długimi, by sięgnąć przez fosę. Mogli przerzucić swoich żołnierzy i wmaszerować wprost do zamku. Musieli pracować przez całą noc, budując ten dziwoląg, który stanowił istotne zagrożenie. Wtem uderzyły potwory. Władca dżungli naprawdę się postarał! Prowadził szarżę galopującą z głębi dżungli z przerażającym rykiem i miotającą płomienie, które ogarnęły drewnianą wieżę. Były tam: smok skrzydlaty dwunożny, skrzydlaty koń, gryfy, trzy serpentynowe węże, panteon bóstw, ognisty kaczor, wąż rogaty, dwugłowy orzeł, czterostopy wieloryb, kilka krwiożerczych królików, para trolli, piorun-ptak, kot szablasty, hipogryf, cyklopi, stado gęsi-barnakli, chimera i duża ilość stworzeń mniej pospolitych, których Dor nie potrafił zidentyfikować w biegu. Wydawało się, że jest to wiek potworów. W czasach Dora smoki były bardziej pospolite niż inne potwory. Prawdopodobnie najspryt-174 niejsze przeżyły stulecia. A srrjoki były najsprytniejszymi wśród potworów, tak jak ludzie byli najsprawniejsi pośród humanoi-dalnych, a wikłacze wśród roślin drapieżnych. Właśnie teraz Kraina Xanth ciągle eksperymentowała produkując wiele dziwacznych form. Mundańczycy nie byli tchórzami i przewyższali liczbą zebrane potwory. Uformowali nowy szyk bojowy, by stawić czoła tej zajadłej napaści. Szermierze na czele, łucznicy za nimi. Dor, Millie, Skoczek i Mistrz Zombich zza fortyfikacji obserwowali z boku, jak bitwa kłębi się wokół zamku. Jakiś latający potwór zafurkotał nad nimi, ale odleciał, kiedy dostrzegł ich zielone szarfy. Wydawało się, że armia Smoczego Króla wykazuje się znakomitą dyscypliną! Dor zrozumiał ważność współdziałania. Potwory były bezcennym nabytkiem. Czy to nie działo się jednak raczej za sprawą Millie niż jego własnych posunięć? Czy to w końcu ulegnie unieważnieniu? Millie przekonała Mistrza Zombich, żeby pomógł Królowi Roognie, więc sprzymierzyli się w bitwie. Ale, jeżeli pomoc mogła przybyć na czas jedynie dzięki pośrednictwu Dora, czy nie ulegnie unieważnieniu? Tak trudno to stwierdzić! W tej chwili jednak wszystko, co mógł zrobić, to żywić nadzieję, że Murphy się myli. W tej chwili cieszył się wynikami bitwy. Smoczy Król dokończył ataku na płonącą drewnianą machinę oblężniczą i zgrucho-tał ramię miotające pociski pojedynczym chapnięciem. Nikt nie mógł dorównać smokowi w boju! Mundańscy łucznicy wypuścili deszcz strzał na polerowane łuski, ale odbijały się bez widocznego efektu. Szermierze cięli mieczami na prawo i lewo w opancerzonego potwora, ale jedynie stępili swoje ostrza. Smok zamiótł swoim błyszczącym ogonem zbijając mężczyzn z nóg, robiąc z nich zwierzęcą plątaninę rąk i nóg. Zatoczył wokół pyskiem zgarniając następny popalony pokos. Dor był zadowolony, że sam nie musiał walczyć ze smokiem. Istniały fantastyczne opowieści o pojedynczych ludziach zabijających smoka w uczciwej walce, ale były to tylko legendy. W rzeczywistości nie było człowieka, który mógłby stawić czoła nawet małemu smokowi i nawet dwudziestu nie przeciwstawiłoby się dużemu. Kto nie dowierza, powinien widzieć starcie, takie jak to, w którym pięćdziesięciu uzbrojonych ludzi w szyku bojowym nie potrafiło nawet zranić Króla Smoków. W tym samym czasie inne potwory także robiły swoje. Skrzydlaty koń rżał i tratował, króliki gryzły po nogach. Dwugłowy orzeł wyłupywał gładko oczy i połykał w całości, satyr zaś... Ś Dor wpatrywał się przez chwilę w zdumieniu, potem zmusił się do odwrócenia oczu. Nigdy nie wyobrażał sobie, że można zabijać ludzi w ten sposób. Większa liczba potworów rozłożyła się wokół zamku i były podobnie uszczęśliwione. Oddawały się orgii zabijania. Przez stulecia powstrzymywały się od atakowania ludzi, ponieważ ludzie 175 mogli w odwecie wybić je do ostatniego. Teraz potwory miały przyzwolenie. Teraz i prawdopodobnie już nigdy więcej. Jednak Mundańczycy byli twardzi. Nie posiadali własnej magii, ale równoważyli to maksymalną dyscypliną i wyćwiczeniem we władaniu bronią. Szybko zdali sobie sprawę, że nie mogą ani zwyciężyć, ani uciec na otwarte pole bitewne, skorzystali więc z naturalnych i sztucznych umocnień obronnych. Płonąca machina oblężnicza stanowiła dobrą barykadę, a z drugiej strony chroniła ich fosa. Kopczyki ziemi i gruzów utworzone przez zamiatający ogon smoka stanowiły doskonałą osłonę. Łucznicy rozlokowali się za takimi osłonami i mierzyli do mniejszych potworów, zestrzeliwując gęsi-barnakle, ogłuszając króliki, raniąc piorun-ptaka i kota szablastego. Szermierze wyćwiczyli się w sztuce wbijania mieczy pod łuski opancerzonych stworów, docierając do ich wewnętrznych organów. Może czwarta część Mundań-czyków zginęła w początkowym starciu. Ale teraz połowa potworów była zabita lub zraniona, szala bitwy przechylała się w odwrotna stronę. Dor nigdy by tego nie założył. Jakimi wspaniałymi wojakami byli ci mężczyźni! Ś Teraz my musimy wesprzeć naszych sojuszników Ś powiedział Mistrz Zombich. Ś Och nie, ty nie możesz Ś zaprotestowała Millie. Ś Zostaniesz zabity, a ja nawet jeszcze nie wyszłam za ciebie za mąż. Ś Moje życie spełniło się, skoro otrzymałem takie ostrzeżenie od ciebie Ś powiedział cicho Mag. Ś Nie kpij sobie ze mnie! Jestem zmartwiona! Ś Nie zamierzałem kpić z ciebie Ś powiedział poważnie. Ś Przez całe życie tęskniłem, żeby ktoś troszczył się o mnie w ten sposób. Niemniej jednak pozostaje dług do spłacenia. Ś Nie! Ś Uspokój się, kochanie. Zombi nie mogą umrzeć. Ś Och. Ś Jej niewinność stała się jeszcze bardziej widoczna. Dor słyszał całą tę rozmowę, znowu cierpiał odrobinę z zazdrości. Na dodatek zrozumiał, że Millie znalazła w Magu takiego mężczyznę, jakiego pragnęła. Mistrz Zombich pokochał ją, ale kochał również honor. Wiedział, że miała umrzeć, a i tak zamierzał ją poślubić. Posiadał ten rodzaj samodyscypliny, jaki Dor starał się wypracować. Dla Mistrza Zombich nie istniał specjalny konflikt pomiędzy miłością a honorem. Stanowiły całość. Mag wysłał na zewnątrz kontyngent zombich noszących zielone szarfy. Zarówno potwory, jak i Mundańczycy byli wstrząśnięci. Ale potwory pozwoliły przejść zombim bez przeszkód. Żywe trupy natarły na pozycje Mundańczyków, zbierając po drodze porzucona broń. Używały jej nierówno i chwiejnie, ale z makabryczną konsekwencją. Mundańczycy podjęli walkę. Jednak zostali powstrzymani przez 176 zombich i odepchnięci przez te odpychające, pół-martwe stwory. Żywi ludzie zareagowali i natarli zaciekle na te potwory od środka Ś i trafiali w siebie nawzajem. Wtem potwory zebrały się i włączyły ponownie. Zombi przegrupowały się i zdobyły obronne pozycje Mundańczyków. Tak zakończyła się rzeź. Potwory były zmęczone i syciły się ciałami zabitych ludzi. Mimo okrucieństwa potworów, wiele z nich zginęło w tej bitwie. Mundań-czycy wciąż przewyższali je liczebnie i po utarczce z zombimi odczuwali znów wolę walki. Bitwa wybuchnęła na nowo, pomimo wysiłków zombich. Było ich zbyt niewielu, żeby wytrwać długo. Wtem jakiś niegodziwie sprytny Mundańczyk połapał się w znaczeniu zielonych szarf. Zdarł jedną z rozkawałkowanego zombiego i założył na siebie. I oczywiście potwory nie zaatakowały go. Ś Katastrofa! Ś- krzyknął Dor, przypominał sobie Murphie-go. Ś Za chwilę wszyscy ubrani będą w zieleń! Popatrzył na frontową bramę. Ś Przerzucę nas na dół Ś zaświergotał Skoczek. Ś Tak będzie szybciej. Ś Ale... Ś zaczęła Millie, przestraszona. Dor odczuł przypływ zadowolenia; troszczyła się również o jego dobro. Skoczek umocował linkę zabezpieczającą do pasa Dora, a ten szybko skoczył z muru. Skoczek pokierował liną, pozwalając, by szybko, ale ostrożnie opadła ku fosie. Millie wydała zduszony okrzyk, ale Dor był bezpieczny. Woda złagodziła upadek, a zgiełk na zewnątrz był taki, że nawet potwór z fosy go nie zauważył. Dobrnął w błocie do brzegu. Skoczek opuścił się, potem prześliznął po powierzchni wody, żeby upewnić się, że z Dorem wszystko w porządku. Nikt nie zwrócił na nich uwagi. Minęli gryfa, który patroszył Mundańczyka. Stwór podniósł spojrzenie, ale zobaczył szarfy i wrócił do swego zajęcia. Dor i Skoczek podążali dalej, nie napastowani, aż do najbliższego, opasanego zieloną szarfą Mundańczyka. Ten z wigorem nacierał na chimerę, która cofała się niepewnie. Potwór nie wiedział, czy zgładzenie tego przyodzianego na zielono przeciwnika byłoby legalne, chociaż mężczyzna stawał się nieznośny. Dor nie miał skrupułów. Natarł na niego z obnażonym mieczem. Mundańczyk zobaczył go. Ś Chodź, przyjacielu, bierzmy tego głupiego potwora! Miecz Dora przeszył Mundańczyka, którego jedyną reakcją, gdy umierał, było zdumienie. Ś W porządku, chimero, bierz go sobie! Ś Dor ponaglił stwora. Chimera już nie miała wątpliwości i wróciła do ataku na nie przepasanych zielonymi szarfami Mundańczyków. Teraz opadły go Zamek Roogna 177 wyrzuty. Poczuł ukłucie winy za to, co zrobił, dopóki nie przypomniał sobie, że podobnie postąpili Mundanczycy, przebierając się za przyjaciół. Gdyby nie grali roli obrońców zamku, potwory nie byłyby ogłupione zielonymi szarfami. Dor jedynie przywracał ważność oznakowaniu. Więc zapomniał o skrupułach na polu bitwy. Skoczek był anomalią, przypominał potwora, na dodatek nosił szarfę. Jakiś smok skrzydlaty spojrzał na niego wstrząśnięty, potem wrócił do boju. Skoczek omotał jedwabiem opasanego szarfa Mun-dańczyka i gładko odciął mu głowę swoimi siecznymi szczypcami, i zabrał się za resztę. Pająk był zadowolony. Przecież ci Mundanczycy torturowali go. wyrywając mu cztery nogi. Dzięki aktywności Dora i Skoczka potwory powoli uzyskiwały pewną przewagę. Mundanczycy nie powstrzymali tym razem naporu i wycofali się w kierunku swojej bazy operacyjnej, zabierając rannych, naciskani przez potwory, zombich. Dora i Skoczka. Bitwa prawie była zakończona. Wtedy następny Mundańczyk-'wpadł na znakomity pomysł. Mądrzy Mundanczycy byli nieznośną plagą! Ten zanurkował pod wymachującym ramieniem Dora. Podbiegł bliżej i zerwał Dorowi szarfę. Ś A teraz walcz! Ś krzyknął. Miecz Dora przeszył go. Szarfa jednak była pogrzebana pod ciałem, a hipogryf nacierał na niego. Teraz Dor wyglądał jak Mundańczyk. Hipogryf z przodu był gryfem, a tylną część miał końską. Dawało mu to znakomitą zdolność bojową, w parze z pierwszorzędną umiejętnością biegania. Miał dziób orła i pazury. Godził nimi wściekle w Dora, który płynnie uskoczył w bok i ciął skrzydło mieczem. Nie uderzył za mocno, ponieważ nie chciał zranić ani zabić stworzenia, ale musiał się bronić. To hipogryf zrobił unik. Zamknął skrzydła i znowu natarł. Dor nie przeżyłby długo tego ataku. Potwór był za duży, za szybki i za silny. Uważał na miecz Dora i był w stanie go unikać. Hipogryf był zmęczony, ale Dor również. Ś Skoczku! Ś krzyknął Dor. Lecz zobaczył, że Skoczek walczy z trzema nie ubranymi w szarfy Mundańczykami i nie może przyjść mu z pomocą. Czterostopowy wieloryb wsunął się pomiędzy nich. otwierając olbrzymie waleniowe szczęki, by pochłonąć jednym haustem Mundańczyka. Przypadkowo zablokował Dorowi możliwość zbliżenia się do Skoczka. Teraz Dor nie miał dokąd uciekać. To było okropne! Ale Mistrz Zombich obserwował go z zamku. Dor usłyszał słaby krzyk Millie. Zobaczył słoneczny odblask jej rozrzuconych włosów. Potem oddalony rozkaz Maga: Ś Egor! Ś I zombi-ogr wypadł z zamku. Olbrzymią maczugą zmiatał z drogi Mundańczyków i potwory na równi, kierując się do Dora. 178 Dopóki nie napotkał lądowego wieloryba. Ten potwór był po prostu za duży, żeby się poruszyć i nie był od tego, żeby ustąpić ogrowi, nawet przepasanemu zieloną szarfą. Wieloryb nie zaatakował. Po prostu wykorzystał swoją masę. Miał głowę i kły dzika. Na całym ciele kolce oraz silne, lwie nogi. Ogr musiał zboczyć z drogi i okrążyć go Ś i podczas tej krytycznej zwłoki hipogryf rozłożył skrzydła. Wzniecił chmurę bitewnego pyłu w twarz Dora. W jednej chwili oślepił go. Dor stracił miecz i wyrzucił ramiona w bezradnym obronnym geście... I naraz znalazł się wysoko, nietknięty. Zaszokowany zamrugał jeszcze raz załzawionymi oczami i zobaczył, że wisi na czubku długiego ogona smoczego króla. Pięćdziesiąt stóp dalej smoczy pysk ryczał wydmuchując kłęby dymu. Ś Co on mówi? Ś zapytał Dor kamienia, podczas przenoszenia. Ś Lepiej bądź bardziej ostrożny z twoją szarfą, Magu! Ś przetłumaczył k'amień. Smoczy Król rozpoznał Dora i uratował go. Po chwili Dor został przerzucony przez fosę, poza teren walki. Ogon wężowym ruchem powrócił do smoka, żeby dołączyć do Skoczka. Ś Współdziałając z tobą Ś zaryczał smok Ś osobiście zabiję kilku ubranych w szarfy mężczyzn. Niech w waszej grupie nie będzie nikogo oprócz zombich, dobrze? Ś Dobrze! Ś krzyknął wdzięczny smoczej przenikliwości. Zwykle potwory mogły go nie rozróżniać, ale Smoczy Król oczywiście to potrafił. Ś Nic dziwnego, że jest Królem Ś zaświergotał Skoczek. Pająk stracił nogę, ale poza tym był nietknięty. Ś Musimy cofnąć się do zamku, potwory wygrają. Ś Racja. Czy nie powinniśmy zawołać Egora? Ś Bawi się tak dobrze, pozwólmy mu poszaleć. Wrócili do zamku, gdzie oczekiwała ich Millie z uzdrawiającym eliksirem. Po sekundzie noga pająka zagoiła się, a wiele obrażeń Dora zniknęło. Millie wzięła w objęcia Skoczka, potem odwróciła się do Dora, ale powstrzymała się od podobnego gestu. Była teraz mimo wszystko zaręczona z innym mężczyzną. Wrócili na mury, by obserwować zakończenie bitwy. Na tym odcinku potwory oczyszczały teren walki z trupów. Twardzi Mundańczycy stracili odwagę, kiedy zrozumieli, że przegrali bitwę, w końcu załamali sią i uciekli. Potwory ścigały ich, zabijając bez litości. Otoczenie zamku było oczyszczone, ziemia usłana ciałami ludzi i potworów, i kawałkami walczących zombich. Ś Teraz muszę popracować Ś powiedział Mistrz Zombich. Ś Dor, czy mógłbyś nadzorować przenoszenie ciał do mojego laboratorium? Zrobię z nich lojalnych zombich. To będzie wymagało trochę 179 czasu i pewnego wysiłku, więc nie musisz się spieszyć Ś ale im szybciej zadziałamy, tym silniejsi będą zombi. Będziemy musieli następnego dnia wymaszerować, by dojść do Zamku Roogna w porę, by był z nas pożytek. Dor skinął na zgodę. Wiedział, jak bardzo zmęczony jest Mag i przypomniał sobie, że spędził on całą poprzednią noc ożywiając nowych zombi. Ten człowiek potrzebował odpoczynku! Ale na to musiał poczekać. Poza tym Dor też więcej od niego nie wypoczywał. Wzięli się za pracę. Millie wyszukiwała najlepsze zwłoki ludzkie i zwierzęce. Tak przywykła do krwi i posoki, że pracowała nawet bez symbolicznych okrzyków. Dor rzucił ciała na pomost. Skoczek przymocował liny i holował trupy przez fosę do zamku. Najpierw skoncentrowali się na Mundańczykach. Kiedy pewna ich ilość została ożywiona, nowi zombi podjęli pracę transportowania zwłok i tempo uległo przyspieszeniu. Wkrótce zgromadzili cały stos ciał. Król Smoków powrócił. Był zbryzgany krwią i pozbawiony kilku lustrzanych łusek, ale był w zupełnie dobrym stanie. Ś To ci była zabawa! Ś zaryczał. Ś Nie ma tutaj żywego człowieka. Kiedy mówił, nie pokazały się płomienie, gdyż zużył w bitwie swój zapas ognia. Ś Och, pozwól, że dam ci trochę eliksiru Ś krzyknęła Millie. Spryskała go trochę i smok natychmiast odzyskał pełne zdrowie. Potem poszła do innych potworów, które walczyły na tyłach, i podobnie je uleczyła. Ś Prawie mógłbym polubić stworzenie takie jak to, chociaż ona jest człowiekiem Ś rzekł smok w zamyśleniu. Ś Coś w niej jest takiego... Ś Jak obiecaliśmy, reanimujemy zmarłych jako zombich Ś powiedział szybko Dor. Ś Nie ma potrzeby. Ci, którzy przeżyli, skonsumują zmarłych, jak to mamy w zwyczaju. Nie zależy nam na zostaniu zombimi. Ś Zbieramy nie uszkodzone trupy. Gdybyście zadowolili się zjadaniem tych pokiereszowanych... Ś Będą się znakomicie nadawały. I potwory udały się na swoją ucztę, z chrzęstem zjadając ciała. Była to dziwna i przerażająca scena. Smok, gryf i wąż rozpruwali zwłoki, kiedy zombi przenosili inne trupy obok nich w grobowym milczeniu. A śliczna dziewczyna wędrowała pomiędzy nimi, spryskując wszystkie potwory uzdrawiającym eliksirem. Ś Gdzie jest Egor? Ś zaświergotał Skoczek. Dobre pytanie! Nie było śladu po ogrze-zombim, który walczył tak dzielnie, żeby ich uratować. Rozproszyli się w poszukiwaniu ogra. Ś Masz na myśli ogra? Ś dopytywał się Smoczy Król roz-180 pruwając Mundańczykowi pyszny brzuch i cmokając wielkimi wargami. Ś Wpadł w tarapaty w pobliżu mundańskiego obozu, kiedy ostatni raz go widziałem. Pobiegli do opuszczonego obozu. Tam znaleźli Egora Ś w kawałkach. Ostatni Mundańczycy, którzy przeżyli, pocięli go na drgające kawałki. Ś Może jeszcze zdołamy mu pomóc Ś powiedział Dor, a żołądek podszedł mu do gardła. Przyzwyczaił się do krwi, ale to był przyjaciel. Ś Pozbierajmy wszystko, co pozostało, poskładajmy do kupy i spryskajmy eliksirem! Zrobili tak Ś i ogr był odnowiony, za wyjątkiem części ręki i nogi oraz twarzy, których nie zdołali odszukać. Zombi nie potrafił już mówić i szedł chwiejnie. Ale nie było to zbyt zauważalne. Ś Czy nie poszłybyście z nami do Zamku Roogna? Ś dopytywał się Dor. Ś Jestem pewien, że Król Ś Król Człowiek Ś chętnie powitałby waszą pomoc. Ś Walcząc przeciw komu? Ś zapytał Smoczy Król, siorbiąc smaczne jelito. Ś Głównie z goblinami i harpiami. Smok parsknął spiralą dymu. Ś Teraz naprawdę mam powody, by czuć niechęć do Króla Goblinów, ale muszę zachować trzeźwe spojrzenie. Zabijanie ludzi jest zabawą, zabijanie innych potworów jest zdradą stanu. Nie możemy sprzymierzyć się z wami. Ś Och. Dobrze, Sir. Pewne jest, że jesteśmy ci wdzięczni za... Ś Cała przyjemność po naszej stronie, Sir Ś smok zagłębił się w ciało i wydarł zeń znakomitą wątrobę. Ś Nie jadłem czegoś tak dobrego od pięćdziesięciu lat. Umrę z przeżarcia. I przełknął wątrobę. Ś O tak Ś zgodził się Dor. Wątróbka nigdy nie była jego ulubionym daniem. Ś Ponieważ potwory nie będą brać udziału, mimo że mamy żal do goblinów i nie czujemy sympatii dla harpii, nie czuję się zobligowany do zawarcia nowej umowy Ś powiedział smok wlepiając jasne oko w Dora. Ś Ta bitwa o zamek zombich stanowiła jedynie próbę przed oblężeniem, które nastąpi. Gobliny są twardsze od ludzi. Przygotujcie się do walki. Lepiej niż tym razem, albo będziecie zgubieni. Ś Twardsi od Mundańczyków? Ale gobliny są tak małe... Ś Rozważcie moje ostrzeżenie. Cześć! Ś Smoczy Król ruszył na poszukiwanie innego mięsistego trupa. Dor potrząsnął głową, czuł się nieswojo, Jeżeli smok sądził, że nadchodząca bitwa będzie gorsza... 181 Wrócili do zamku, gdzie Mistrz Zombich dalej ciężko pracował. Tworzyła się nowa armia zombich. Pozostali pomagali jak mogli, ale właściwą pracę wykonywał Mistrz Zombich, posługując się swoją magią. Pracował przez cały dzień i do późnej nocy, stając się jeszcze bardziej wymizerowany niż zwykle Ś a zombi bez przerwy wychodzili z laboratorium i formowali szeregi na dziedzińcu. W większości byli Mundańczykami! Zjedli niespokojną kolację z gotowanej skaczącej fasolki i bąbelkowy sok, do którego przypadkowo wskakiwały ziarenka fasolki. Millie wmusiła trochę w Maga, który kontynuował pracę. Większość ciał zniknęła z otaczającego krajobrazu. Potwory objadły się i oszołomione wracały do swoich legowisk, nasycone i uśmiechnięte strzelały kanonadą czkawek. Nieprzydatne części zombich zostały zagrzebane. Noc zapadła w chorobliwą ciszę. W końcu ostatnie zwłoki zostały ożywione. Mistrz Zombich zapadł w sen podobny do śpiączki, a zmartwiona Millie przytuliła się do niego. Dor i Skoczek zasnęli również. 9. PODRÓŻ Przed świtem wyruszyli do Zamku Roogna. Łatwiej byłoby, gdyby ptak-olbrzym przeniósł ich do zamku, ale dwie rzeczy przemawiały przeciwko temu. Pierwsza, że trzeba by przetransportować armię około dwustu pięćdziesięciu zombich, a więc tylko przemarsz stanowił jedyne wyjście. Druga to to, że niebo było teraz patrolowane przez powietrznych wartowników, zwiastunów harpii. Ptak-olbrzym zostałby rozerwany na strzępy przez te złośliwe stworzenia, gdyby stwierdziły, że jest wrogiem. Ś Mistrz Zombich żył jako odludek tak długo, że tylko powierzchownie znał pobliski teren, a Dor nie przyglądał się scenerii, kiedy podróżował do zamku. Zombi mieli skłonności do powłóczenia nogami i zawadzania stopami o korzenie i pnącza, potykając się czy nawet rozdzierając stopy. Większość z nich była mundańskimi zombimi, mocniejszymi na ciele niż ci dawni. Ale za to ci byli niedoświadczeni i podatni na wypadki. Więc konieczne było przeprowadzenie zwiadu dla wytyczenia optymalnej trasy. W mniejszym lub większym stopniu, by uniknąć niebezpiecznej magii i wybrać sensowny kierunek. Na zwiad udali się Dor i Skoczek. Człowiek sprawdzał ukształtowanie terenu, a pająk wypatrywał zagrożeń czyhających na drzewach. Pracowali razem, by odszukać wszystko, co niepewne, i 182 określić czy powinno się to zignorować, wyeliminować czy omijać z daleka. Oznakowali odpowiednią część trasy, rozmieszczając magiczne ślady wzdłuż niej, żeby armia zombich mogła za nimi podążyć. Musieli teraz odbić znacząco do przodu, żeby mieć czas na powrót po śladach i zmianę trasy, jeżeli będzie to konieczne. Obecnie dżungla Xanth nie miała tak wyrafinowanych praw jak w czasach Dora. Magia nie udoskonaliła jeszcze swych niszczycielskich odmian, które czyniły nie chronione dróżki tak'niebezpiecznymi. Lecz działało tutaj mnóstwo nieokrzesanej magii i nie było żadnych zaczarowanych ścieżek. Mimo wszystko Dor osądził, że w dżungli może natknąć się na niebezpieczeństwa, jakich dotąd nie znał Ś jeżeli pozwoli sobie na małą nieuwagę. Jedną z pierwszych pułapek, w jaką niebacznie wdepnęli, był psi koper. Te rośliny oczywiście pogrążone były w psiej drzemce, nosy wetknęły w ogony, ale obudziły się nieszczęśliwie, kiedy Dor wlazł w nie przez pomyłkę. Najpierw zaszczekały, potem zebrały odwagę i zaczęły skubać. Rozzłoszczony Dor płazował je mieczem, oczyszczając wokół siebie koło. Potem odczuł żal, gdy te stworzenia skowy-czały ł skamlały, ponieważ naprawdę nie stanowiły dla niego zagrożenia. Każdy pies wyprężał się na łodydze zakorzenionej w darni. Nie mogły poruszać się poza swoimi pętami. Ich zęby były za małe, żeby mu zaszkodzić. Skoczek wyskoczył natychmiast z tej przykrej ścieżki pokąsany. Teraz psy płaczliwie skamlały, przestraszone widokiem zmarłych towarzyszy. Był to smutny widok. Dor zszedł z tej ścieżki, trzymając ostrzegawczo przed sobą obnażony miecz. Czuł się podle. Dlaczego zawsze najpierw działał, dopiero potem myślał? Ś Zwierzęca roślinność, która gryzie obcych, musi ponieść konsekwencje Ś zaświergotał pocieszająco Skoczek. Ś Kiedy wpadłem między mszyce i ich mrówki-strażniczki zaatakowały mnie, zmuszony byłem zabić wiele z nich, zanim reszta ustąpiła. Gdyby miały rozum, domyśliłyby się, że moja obecność była przypadkowa. Tropiłem niebezpieczną osę. Pająki wolą zjadać latające owady, nie mszyce. Mszyce są obrzydliwie słodkie. Ś Przypuszczam, że mrówki nie są zbyt mądre Ś powiedział Dor pocieszony analogią. Ś Prawda. Mają wspaniałe samoregulujące się reakcje i mogą funkcjonować społecznie lepiej niż pająki, ale jako pojedyncze jednostki są dość twardogłowymi myślicielami. To i tak dobrze, ponieważ ich przodkowie przekazali im skromne w tym względzie dziedzictwo. Dor poczuł się teraz lepiej. Skoczek zawsze jakoś przychodził mu z pomocą w sensie fizycznych lub intelektualnych niepowodzeń. 183 Ś Wiesz, Skoczku, kiedy ta wyprawa się zakończy i wrócimy do naszego własnego świata... Ś To będzie smutne rozstanie Ś zaświergotał Skoczek. Ś Ty masz swoje życie, a ja swoje. Ś Tak, oczywiście. Ale jeżeli możemy jakoś pozostać w kontakcie... Dor urwał, ponieważ nagle weszli w koper o wysokości człowieka. Był tak masywny jak sam Dor, z łodygą podobną do pnia drzewa; sięgał rogatą głową aż do pobliskiej trawy, gdzie mógł się paść. Ś Ten bardziej przypomina trawożerne zwierzę Ś zaświergotał Skoczek. Ś Zobacz, ma zęby przeżuwacza, a nie mięsożernej bestii. Ś O, roślinna owca Ś wykrzyknął Dor. Ś Historyczne stworzenie, wyginęło do naszych czasów. Obrośnięte wełną, z której wyrabiało się koce. W naszych czasach uprawiamy kocówę drzewa. Ś Ale co się dzieje, kiedy zje całą trawę w swoim zasięgu? Ś zapytał Skoczek. Ś Nie wiem Ś Dor zobaczył, że trawa była zestrzyżona prawie do korzeni w promieniu koła, gdzie owca mogła dosięgnąć. Ś Mało jej zostało. Może dlatego wyginęły. Poszli dalej. Teren był niezbyt gęsto zarośnięty. Nawet zombi nie będą mieli problemu z przejściem. Dor znakował trasę w miarę, jak się posuwali. Zbliżyli się do zalesionego terenu. Drzewa pokryte były dużymi, wielokolorowymi kwiatami o miłym zapachu, ale nie oszałamiającym. Ś Strzeż się trujących zapachów Ś ostrzegł Dor. Ś Wątpię, czy te same związki chemiczne są w stanie mnie zatruć Ś zaświergotał pająk. Ale aromaty były niewinne. Pszczoły brzęczały wokół kwiatów zbierając ich pyłki. Dor przeszedł pod drzewami nie niepokojony, a Skoczek wdrapał się na nie. Za drzewami rozciągała się urocza polana. Na polance młoda, zgrabna kobieta czesała włosy. Ś Och, przepraszam Ś powiedział Dor. Uśmiechnęła się. Ś Jesteś mężczyzną! Ś Tak... Ś Czy jesteś samotny? Ś Podeszła bliżej. Skoczek opuścił się z drzewa w pewnej odległości. To, co Dor w pierwszej chwili wziął za ubranie, okazało się przy bliższym przyjrzeniu opadającymi zielonymi liśćmi, przypominającymi łuski smoka. Była łagodną, słodko pachnącą istotą o ładnej twarzy. Ś Ja -*r- hmm Ś my po prostu jesteśmy w drodze do... Ś Żyję dla samotnych mężczyzn Ś powiedziała otwierając ramiona, by go uścisnąć. Dor niepewny, jak się zachować, nie zrobił 184 niczego. Więc odniosła sukces wziąwszy go w ramiona. Jej ciało było zimne i twarde* a wargi słodkie i przypominały płatki róży. Jego ciało zaczęło reagować, tak jak w pobliżu Millie. Pragnął... Ś Przyjacielu zaświergotał Skoczek, stając za pokrytą liśćmi kobietą. Ś Czy to normalne? Ś Ja... nie wiem Ś przyznał Dor, kiedy jej głodne wargi sięgały do jego warg. Ś Myślę o kształcie tej kobiety Ś zaświergotał pająk. Ś Jest bardzo dziwny. Może i był dziwny Ś dla pająka. Ś Wygląda... Ś Dor przerwał, ponieważ jej wargi spoczęły na jego. Och, była intrygująca! Ś Zupełnie normalnie Ś dokończył po chwili. Te piersi, ta wiotka talia, te jędrne uda... Ś Waham się, czy przerwać ci rytuał powitania. Ale gdybyś zbadał jej tylną część... Ś Och, no pewnie. Jej przód był w pełni interesujący, Dor nie miał obiekcji przed zobaczeniem reszty. Jego ciało dobrze wiedziało, że atrakcyjna kobieta jest interesująca z każdej strony. Dor odsunął się trochę i delikatnie okrążył kobietę. Ż tyłu była pusta. Jak gipsowy odlew z jakiegoś przedmiotu lub gliniany puchar. Była po prostu jak zestalona muszla. W ogóle nie miała wewnętrznych organów. Światło przesączało się przez szczeliny, tam, gdzie oczy, nozdrza i usta były od przodu. Ś Czym ty jesteś? Ś dopytywał się Dor, odwracając ją znowu. Od przodu pozostawała ładną kobietą. Ś Jestem drzewną-żoną Ś odpowiedziała. Ś Myślałam, że wiesz. Zadowalam samotnych mężczyzn.( Fasada kryjąca absolutną pustkę! Mężczyzna, który kochałby się 7 takim stworzeniem... Ja. hmm, przypuszczam, że nie potrzebuję tego rodzaju przyjemności powiedział Dor. Ś Ooo Ś spojrzała na niego rozczarowana. Potem rozpłynęła się w obłok dymu i odpłynęła. Ś Czy naprawdę to zrobiłem? Ś zapytał Dor zasmucony. Ś Czy ja zamieniłem ją w nicość? Nie zamierzałem! Myślę, że ona nie istnieje dla każdego mężczyzny, którego może spotkać Ś wyraził swoją opinię Skoczek. Ś Bez wątpienia powróci do swojej formy, gdy nadejdzie kolejny mężczyzna. Ś Którym najprawdopodobniej będzie zombi. Ś Mówiąc to Dor czuł, że wewnątrz coś go łaskocze, aż wybuchnął śmiechem. Ś Zombi kochankiem! Wtem przypomniał sobie ukochanego Millie z jego czasów, Jonathana, i spoważniał. To wcale nie było śmieszne. 185 Szli dalej. Polana przechodziła w skalistą dolinę. Skały były nieregularne. Niektóre solidne, z ostro uciętymi krawędziami, zgubne dla zombich. Ale niżej, pośrodku prowadziła czysta ścieżka, zagrodzona jedynie małą koroną podpartą czterema podobnymi do rożków kołkami. Wszystko, co trzeba zrobić, to usunąć ten obiekt i jej podpórki, a ścieżka będzie czysta. Dor ruszył i zatrzymał się raptownie. To było podejrzane. Ś Coś chce, żebyśmy dotknęli tej korony -- powiedział. Ś Pozwól, że ja Ś Skoczek umocował kamień do linki i cisnął na koronę. Ziemia wybuchnęła gwałtownie. Wyłonił się z niej wąż z głową o czterech rożkach. To one, zagrzebane w ziemi stanowiły te cztery podpórki. Gad uderzył w kamień umocowany przez Skoczka do linki, że wyglądał jak żywy. Ś Co za szczęście, że sprawdziliśmy Ś powiedział wstrząśnięty Dor. Ś Lepiej, że ty kamieniu, a nie my. Kamień obruszył się. Ś Och, to trucizna Ś lamentował i rozpadł się w żwir. Ś To musi być jakaś trucizna! Ś krzyknął Dor. Ś Była Ś potwierdził żwir i rozpadł się na kopczyk piasku. Ś Co ta trucizna zrobiłaby zombiemu? Ś zapytał Skoczek. Ś Nic, jak sądzę. Jak można zabić coś, co już jest martwe. Ś Więc możemy zignorować rogatego robaka? Zdumiony Dor musiał przyznać mu rację. Ś Lecz musimy wysłać ostrzeżenie dla Millie i Mistrza Zombich. żeby wiedzieli, że trzeba posłać zombiego naprzód. Cofnął się trochę i umieścił magiczny znak typu OSTRZEŻENIE. Ś Kiedy to zobaczą, wyślą ogra Egora do przodu, żeby unieszkodliwił pułapkę. Jeżeli rogaty robak będzie mądry, to czmychnie stąd daleko. Dolina wychodziła na trawiaste łąki porośnięte gdzieniegdzie mundańskimi drzewami. Był to ładny widok Ś ale cała ta kraina była prześliczna i coraz ładniejsza w miarę jak szli. Gdyby tak rozejrzał się uważniej, kiedy dosiadał smoczego konia! Traci się zbyt wiele na szybkiej jeździe. Wtem rozpoznał roślinność. Ś Płatki!Ś wykrzyknął uszczęśliwiony. Ś Jeżeli są tu jakieś dojrzałe... Ś Co to są płatki? Ś zaświergotał Skoczek. Ś Kasze. Namoczysz stare płatki w wodzie lub mleku roślinnym, a przekształcą się w znakomitą owsiankę. Ś Potrząsnął łodygami strząsając płaskie ziarna. -Ś A tamte są prymitywnymi mieszańcami orzechowych drzew. Ś Orzechy rosną na drzewach? Ś dopytywał się powątpiewająco pająk. 186 Ś W magii wszystko jest możliwe. Ś Dor podszedł do drzewa, chwycił garść orzechów i spróbował je zerwać. Ś To są twarde orzechy! Ś powiedział. Garść orzechów uciekła, a on zachwiał się do tyłu. Gałązka odskoczyła do góry, a mały grad orzechów spadł na Dora. Jeden uderzył go w nos i Dor zakaszlał. Ś Och, nie, niektóre z nich są kaszlowymi tabletkami! Ś powiedział uciekając. Ale miał swoje stare płatki i mieszane orzechy. Ś Teraz potrzebuję wody. Łąka schodziła w dół do rzeki. Woda w niej była krystaliczna na szczęście, nie kryształowa. Pływały w niej kocie ryby i kiedy zauważyły Dora, zamiauczały z nadzieją. Potem odpłynęły tak szybko, jak pozwalały im płetwiaste łapy, kiedy zobaczyły, że nie ma czerwonego ciała. Banda morskich psów zwęszyła wkrótce koty i zaczęła je osaczać. Oczywiście ta woda była zdrowa. Dor zanurzył ręce, nabrał wody w dłonie, wlał do kociołka erozyjnego i uzyskał zakalcowatą masę. Zaoferował^trochę jadła Skoczkowi, ale pająk podziękował, woląc popolować w rzece na kraby. Więc Dor wysączył owsiankę z kociołka, posilając się do syta. Ta wyraźnie znakomita trasa została w końcu przecięta przez rzekę. Strumień był wąski, ale głęboki. Żaden problem dla Skoczka i Dora, ale nieszczęście dla maszerujących zombi, którzy nigdy nie wyszliby z tego cało. Brodzenie w spokojnej fosie to jedna sprawa, przepływanie rwącego prądu to już poważna rzecz. Możliwe byłoby ścięcie paru drzew, żeby zbudować most przez rzeczkę, ale to zajęłoby trochę czasu. Możliwe, że przyciągnęłoby uwagę wrogiej magii. Poszli więc z biegiem rzeki szukając lepszego miejsca na przeprawę. Nigdy nie można przewidzieć, co znajdą dalej. Mógł istnieć jakiś naturalny most ukryty przed ich wzrokiem. Nie było nic. Stało za to wzgórze. Rzeka wpływała wesoło na sam jego wierzchołek i spływała po drugiej stronie. Dor i Skoczek dziwowali się temu zjawisku i zastanawiali, co robić. Rzeki, która równie dobrze płynęła w górę i w dół, nie będzie łatwo sforsować. Ś Mógłbym zrobić jedwabną katapultę i przerzucać ich po jednym Ś zaświergotał Skoczek. Ś To wyczerpałoby cię i trwało wieki Ś zaoponował Dor. Ś Będziemy musieli poczekać tutaj, aż przyjdą zombi, zamiast wypatrywać dalszych niebezpieczeństw. Potrzebujemy mostu lub brodu. Poszli za rzeką na wzgórze. Ś Zastanawiam się, czy nie możemy czasowo jej odwrócić Ś zaświergotał Skoczek. Ś I tak musielibyśmy przeprawić przez nią zombich w jakimś miejscu Ś stwierdził Dor. Ś Chyba żeby zawrócić ją z własnym biegiem. A to nie wydaje się rozsądne. 187 Na szczycie wzgórza zapiała ryba-kogut. Ś Och, zamknij się Ś powiedział Dor. Ale ona była żywa, więc go nie posłuchała. U stóp przeciwległego zbocza czuwała orka. Wielki, tłusty wodny potwór z wystającymi z paszczy zębami. Woda opływała go dookoła. Na pewno nie można było przebyć rzeki w tym miejscu! Wrócili na wierzchołek wzgórza. Ś Nienawidzę tego chodzenia po własnych śladach Ś powiedział Dor. Ś To znakomita trasa dla zombich Ś aż do tego punktu. Musimy wytyczyć drogę przez to wzgórze. Ś Co sprawia, że ona wpływa na pagórek? Ś zastanawiał się pająk. Ś Magia, oczywiście. Coś jest w ziemi, co sprawia, że to, co ewidentnie ma spadać, faktycznie się podnosi. Ś Zauważyłem tutaj odmienną strukturę kamieni. Czy nie tego szukamy? Ś Możliwe. Zaczarowane kamienie. Magia może być w samej wodzie, bo inaczej rzeka płynęłaby do samego nieba. Dor zastanawiał się, jakim sposobem woda dostaje się do nieba, żeby powstał deszcz. Może istniały strumienie, które spadały do góry. Tak wiele niewytłumaczalnej magii było w Xanth! Ś Ale jeżeli poruszymy kamienie, rzeka może po prostu zmienić koryto i wtedy ta ryba pozostanie na suchym terenie i nas odszuka. Tylko osuszona orka jest bardziej rozwścieczonym stworzeniem od zmokłej kury. Musimy przejść przez rzekę, nie mącąc jej nawet. Ś Dalej pozostaje nam eksperymentowanie Ś Skoczek wpakował nogę do wody, poruszając kamienie. Woda natychmiast podniosła się jeszcze wyżej, tworząc w powietrzu mały łuk, a potem spadając z powrotem w swoje koryto. Ś Gdybyśmy zdołali zmusić ją do podskoczenia wystarczająco wysoko, moglibyśmy przejść pod nią! Ś wykrzyknął Dor. Zanurzył się, pomagając Skoczkowi poruszać zaczarowane kamienie. Rzeka wznosiła się wyżej i wyżej. W końcu utworzył się łuk, pozostawiając kilka stóp pustego rzecznego łożyska. Ś Gdybyśmy zdołali podnieść ją odrobinę wyżej, to oni mogliby przejść pod nią nie schylając się Ś powiedział Dor 7. zapałem. Przesunął następną garść kamieni. Ś Może powinniśmy powstrzymać się od Ś ostrzegł Skoczek. Ś Nonsens! To świetnie działa. Nie chcemy, żeby zombi w ogóle dotykali wody, ponieważ zostaliby oblani Ś a są zbyt głupi, żeby w porę odskoczyć. Ś Dor zaczerpnął jeszcze więcej wody. I nagle rzeka odwróciła się Ś zamiast zrobić łuk do przodu, zrobiła go do tyłu, tworząc pętlę w powietrzu. Pacnęła na ziemię u podnóża wzgórza i znowu popłynęła w górę i w dół. 188 Ś Och, nie! Ś krzyknął wściekły Dor. Łuk zniknął. Rzeka wylądowała obok swojego poprzedniego koryta i popłynęła z powrotem na wzgórze, tak jak wcześniej. Zamiast utworzyć wodny most, zdublowali bieg strumienia. ' Ś Musimy poruszyć ją znowu. Ś Nie Ś zaświergotał Skoczek. Ś Moglibyśmy wywołać dalsze trudności. Przejdziemy ją tędy Ś i pokazał Dorowi, jak wąskie jest koryto pomiędzy równoległymi spadkami wody, gdy ta zakręcała w powietrzu. Woda podnosiła się od zachodu i opadała na wschód krzyżując się nad ich głowami. Tworzyła wariant oryginalnego łuku. Teraz przejście wiodło na północ-południe zamiast na wschód-zachód. Dor musiał się zgodzić. Umieścił magiczny znak na pętli i ruszyli dalej. Jak niezwykle ukształtowali krajobraz dla zombich! Właśnie, kiedy odchodzili, rozległo się zdumione Ś łiii! Ś kiedy prąd rzeki przerzucił przez pętlę morską świnię. Dor zachichotał. Podziwiali nadrzeczny krajobraz. Był to najładniejszy rejon, jaki widział. Naprawdę radowała go ta trasa, tak różna od dzikich ostępów, które właśnie minęli. Miał nadzieję, że Skoczka również to cieszy. Niebawem przybędą do Zamku kończąc misję. Wtedy będzie czas, by wrócić do domu. Dor tak naprawdę nie palił się do szybkiego powrotu. Ścieżka wiła się w dół prowadząc do przepięknej doliny, gdzie rzeka płynęła meandrami, by utworzyć jezioro. Dor zachwycał się krajobrazem. W jego czasach cały ten obszar pomiędzy zamkiem Dobrego Maga a Zamkiem Roogna porastała nieprzebyta dżungla. Dlaczego uległ tak znaczącej zmianie? Ale jeszcze raz przypomniał sobie, że dla magii nie istniały ograniczenia. Obok jeziora stała góra o podstawie równej rozmiarom jeziora. Miała może z tysiąc kroków średnicy, jeżeli możliwe było zmierzenie krokami góry czy jeziora. Na dodatek jezioro wyglądało na głębokie, a góra na stromą. Woda, choć czysta, kryła mroczne dno, podczas gdy wierzchołek góry osłaniała czapa ze śniegu. Więc obydwa te elementy krajobrazu były prawdopodobnie magicznie pomniejszone, będąc w rzeczywistości o wiele potężniejsze, niż na to wyglądały. Był to następny typ magii, której Dor nie rozumiał. Jakie zaklęcie powstrzymywało śnieg od stopienia na wierzchołkach najwyższych gór? Przecież ich szczyty były najbliżej słońca Ś musiał panować tam straszliwy skwar, a one zachowywały się, jakby były zimne. Jaki cel miało takie zaklęcie? Cóż za pracę musiał wykonać pradawny Mag, którego talentem było obracanie gorącego w zimne. Nie ma sposobu, żeby się dowiedzieć, niestety. Właściwie, mógłby się tam wspiąć i wypytać twory krajobrazu Ś ale wymagałoby to dużo pracy, a on miał inne rzeczy do zrobienia. Może jak powróci do własnego czasu... W dole byli ludzie; w wodzie i na górze, harcowali na brzegu. Cudowne nagie kobiety i delikatnie owłosieni mężczyźni. 189 Ś Myślę, że natrafiliśmy na kolonię nimf i faunów Ś zauważył Dor. Ś Powinni być nieszkodliwi, ale nie jestem tego pewien. Lepiej zostawić ich w spokoju. Problem w tym, że nasza najlepsza droga prowadzi brzegiem jeziora u podnóża góry, gdzie kolonia jest najgęstsza. Ś Czy nie jest możliwe przebycie tej trasy? Ś zaświergotał Skoczek. Ś No cóż, nimfy... rozumiesz... Ś Ale oczywiście pająk nie wiedział o tym, nie mając przed tą-przygodą doświadczenia z ludźmi. Nimfy, one... Dor stwierdził, że nie potrafi tego wyjaśnić, ponieważ sam nie był pewien zagrożenia. Ś Sądzę, że dowiemy się. Może wszystko skończy się dobrze. Nimfy spostrzegły Dora i krzyknęły rozradowane na powitanie. Ś Radośnie witamy! Ś wtem zauważyły Skoczka i zaczęły krzyczeć z przerażenia. Ś Horror! Ś wykonały mały taniec połączony z kopaniem i rozrzuciły włosy. Kozłonogie fauny przygotowały się do agresywnego ataku. Ś Uspokójcie się! Ś krzyknął Dor. Ś Jestem człowiekiem, a to jest mój przyjaciel. Nie zamierzamy was skrzywdzić. Ś A zatem wszystko w porządku! Ś krzyknęła jakaś nimfa. Ś Każdy przyjaciel człowieka jest naszym przyjacielem. Ś Rozległ się deszcz oklasków i zaimprowizowano tańce radości, w których ciała nimf wyczyniały niepojęte rzeczy. Dość tego dobrego. Ś Nazywam się Dor. Mój przyjaciel to Skoczek. Czy chcielibyście zobaczyć, jak on skacze? Ś Tak! Ś krzyknęły nimfy. Skoczek wykonał więc piętnasto-stopowy skok, zadziwiając ich. Nie tak potrafił skoczyć, kiedy zaszła konieczność! Jasne, że był ostrożny. Nie chciał, żeby do końca poznali jego możliwości Ś na wszelki wypadek. Dor powoli przestawiał się na dorosły sposób myślenia, bardziej pokrętne niż naiwne młodzieńcze pojmowanie świata. Ale był z siebie dumny, gdyż pomyślał o pokazie skoków. Sprawiło to, że uważali pająka za nieszkodliwą rozrywkę. Ś Jestem nahadą Ś zawołała jedna z nimf z jeziora. Była śliczna. Włosy miała jak czyste morskie wodorosty, a jej piersi unosiły się ponętnie. Ś Chodź, popływaj ze mną. Ś Ja... ee Ś Dor zawahał się. Nimfy nie miały wydrążonego ciała jak drzewne-żony, ale też były niezupełnie takie jak prawdziwe kobiety. Ś Myślałam o Skoczku! Ś krzyknęła śmiejąc się. Ś Wolę się ślizgać Ś zaświergotał pająk. Wszedł ostrożnie na wodę i z gracją ślizgał się po niej. Nimfy nagrodziły go szalonym aplauzem, potem wskoczyły do 190 jeziora i popłynęły za nim. Jeżeli raz zdobyło się ich zaufanie, to na zawsze! Ś Jestem driadą Ś zawołała z drzewa inna nimfa. Miała włosy zielone jak liście, a paznokcie brązowe jak kora, ale tułów tak bujny i jędrny, jak u wodnej nimfy. Ś Pohuśtaj się ze mną! Dor wciąż jeszcze nie nauczył się radzić sobie z tego rodzaju propozycjami, ale znowu przypomniał sobie pustą drzewną pannę. Ś Ja... ee... Ś Myślałam o Skoczku! Ale pająk był już w drodze. Jeżeli istniała rzecz, którą mógłby lepiej zrobić od ślizgania się po wodzie, było nią wspinanie się na drzewa. W chwilę potem inne driady gromadnie mknęły za nim. Wkrótce piszczały z radości, zwisając na jedwabnych linkach przyczepionych do gałęzi, i kopały. Dor podszedł w kierunku góry w prawie złym humorze. Był zadowolony z sukcesu przyjaciela, chociaż... Ś Jestem oreadą Ś jakaś nimfa wołała od stromego zbocza góry. Ś Chodź, powspinaj się ze mną! Ś Skoczek jest zajęty Ś powiedział Dor. Ś O Ś powiedziała rozczarowana. Teraz zbliżył się do niego faun. Ś Widzę, że niezbyt interesujesz dziewczęta. Czy przyłączysz się do nas, chłopców? Ś Właśnie próbuję wytyczyć tutaj szlak dla pewnej armii Ś odparł krótko Dor. Ś Armii? Nie interesuje nas wojsko!! Ś A co was interesuje? Ś Tańczymy i gramy na fujarkach, uganiamy się za nimfami, jemy, śpimy i weselimy się. Jestem górskim faunem związanym z górą, ale możesz dołączyć do drzewnych faunów, a jeśli wolisz, to do wodnych faunów w jeziorze. Naprawdę nie ma pomiędzy nami wielkiej różnicy. I tak było. Ś Nie chcę do was dołączyć Ś powiedział Dor. Ś Po prostu przechodzę tędy. Ś Mimo to dołącz do naszej zabawy Ś nalegał faun. Ś Może jeszcze się namyślisz, kiedy zobaczysz, jak jesteśmy szczęśliwi. Dor zaczął się wahać, potem zdał sobie sprawę, że dzień przechodzi w wieczór. Pomyślał, że lepiej spędzić noc tutaj niż na bezludziu. Poza tym ciekaw był, jak żyją i myślą nimfy i fauni. Fauni w większości wyginęli. Dlaczego? Może klucz krył się tutaj. Ś Bardzo dobrze. Pozwólcie mi jedynie przebadać teren trochę dalej, potem wrócę do waszej zabawy. Ś Dor zawsze lubił zabawy. 191 chociaż nie uczestniczył w wielu. Ludziom nie podobało się, że rozmawia ze ścianami i meblami, które mogły wyjawić mu niejeden prywatny sekret. Niekiedy pod pozorami zwykłej zabawy rozgrywały się znacznie ciekawsze sprawy. Wystarczyło, żeby w towarzystwie mężczyzn znalazła się kobieta, a to doprowadzało do niezmiernie interesujących rzeczy. Ale jeżeli to, co musieli robić, ze sobą, było przyjemne i niewinne, dlaczego nie robili tego na widoku? Zawsze był tego ciekaw. Fauni tańczyli wokół niego radośnie, grając na swoich małych fletach, kiedy mijał jezioro i górę. Mieli przypominające różki kępki włosów na głowach, a paznokcie u palców nóg rosły im tak bujnie, że przypominały kopyta. Ale pozostali ludźmi. W następnych stuleciach różki i kopyta staną się prawdziwe, kiedy fauni uzyskają odmienną magiczną osobowość. Pomyślał, że te atrybuty są prawdziwe, ale jego wyobraźnia dopełniała całości obrazu większą ilością szczegółów niż to było naprawdę. Dor zrozumiał, że jeżeli on lub jakiś inny mężczyzna zechciałby się do nich dołączyć, to jego włosy i paznokcie u nóg rozwinęłyby się podobnie. Miało to sens: kopyta nadawały się bardziej do biegania po skalistym gruncie niż zwykłe stopy, a rogi stanowiły naturalną obronę, chociaż symboliczną, której nie sposób wytrącić w walce, jak działo się to z normalną bronią. A poza tym ich zgrabne twarde stopki znakomicie wybijały rytm w tańcu, o wiele lepiej niż jego wielkie, miękkie i płaskie stopy. Nagle wydało mu się, że przypomina goblina. Podgatunki faunów zostały już wyłonione, tak jak u nimf. Fauni leśni mieli zielonkawe włosy, brązowe jak kora futro na nogach i krótsze torsy, a rogi zagięły się, żeby mogły się bronić przed niespodziewanym atakiem, bowiem wiele było zabijania w krainie Xanth. Ale populacja zmniejszyła się przez stulecia w większym stopniu z powodu krzyżowania się ludzi z magicznymi podgatunkami, niż sprawił to przelew krwi. I tak wiele istot ludzkich uległo dehumanizacji, na przykład stając się trytonami i rusałkami. Jeżeli będzie to trwało dalej, to w końcu w Krainie Xanth nie pozostaną żadni prawdziwi ludzie. To właśnie niebezpieczeństwo Król Trent próbował powstrzymać przez ustabilizowanie kontaktów z Mundanią. Chciał zasilić Xanth nową, czysto ludzką rasą Ś w pokojowy sposób, pamiętając o cierpieniach, jakie niosły niszczące najazdy. Teraz Dor doceniał ważność tego projektu. Jego rodzice, Bink i Cameleon, byli głęboko zaangażowani w tę sprawę. Ś Czyńcie tak dalej! Ś wymruczał żarliwie do samego siebie. Ś To, co robicie, jest o wiele ważniejsze od tego, co ja zdziałałem. W tejże chwili zaprzestał przeglądu trasy dla zombich. Właśnie odkrył, że znajduje się w królestwie dziwnych zarośli. Rośliny wydawały się nieszkodliwe, ale w kierunku zachodnim były bardziej 192 gęste i wyższe. Niektóre miały gałęzie u wierzchołka pozbawione liści, z poprzecznymi gałęziami wystrzelającymi pod kątem prostym. Te wydały się Dorowi niejasno znajome, ale nie mógł ich dokładnie umiejscowić w pamięci. Jeżeli stanowiły groźbę, jaką ona miała postać? Nie były wikłaczami ani trującymi jeżynami lub igłowymi kaktusami. Co było w nich takiego, że go niepokoiło? Pomyślał o przepytaniu przypadkowych kamieni, ale nie chciał zdradzać natury swojej magii w obecności faunów. Jeżeli bardziej coś go zaniepokoi, użyje swojego talentu. Teraz się po prostu rozejrzy. Ś Co to są za krzaki? Ś zapytał górskiego fauna, który zapewne czuł się niewygodnie na tym płaskim gruncie, ale znosił to dzielnie w imię towarzystwa. Ś Czy one są niebezpieczne? Ś Nigdy nie chodzimy tak daleko Ś przyznał się faun. Ś Wiemy, że poza naszym terytorium czyhają różne niebezpieczeństwa, więc nigdy nie błąkamy się. Co jest takiego interesującego gdzie indziej? Ś Ależ cały świat jest interesujący! Ś powiedział zdumiony Dor. Ś Nie dla nas. Podoba nam się tam, gdzie jesteśmy. Mamy najlepsze miejsce w Xanth, gdzie nie przychodzą potwory, pogoda jest zawsze ładna i mamy mnóstwo jedzenia. Powinieneś spróbować naszej górskiej rosy! Ś Ale... ale podróżowanie tak poszerza horyzonty Ś zaprotestował Dor, wyrzucając sobie, że sam tak mało podróżował, zanim znalazł się w arrasie. Na dodatek wiedział, że ta przygoda już Wźnacznym stopniu spowodowała, że dojrzewał. Ś Kto chce je rozszerzać? . Dor stanął jak wryty. Jeżeli te stworzenia naprawdę nie interesują się... Ś Przypuśćmy, że coś stanie się z tym miejscem, że musielibyście je opuścić? Powinniście przynajmniej szerzej zbadać otoczenie, żeby być przygotowani. Ś Dlaczego mamy być przygotowani? Ś zapytał faun ze zdumieniem. Dor zrozumiał, że różnica pomiędzy nim a tymi stworzeniami była więcej niż fizyczna. Jakże różnili się światopoglądem. Kwestionować potrzebę gotowości Ś cóż, to było dziecinne. Zaczynał rozumieć, dlaczego fauni nie przetrwali do jego czasów. Oczywiście, nimfy cechowała podobna krótkowzroczność, ale przecież zawsze będzie miejsce dla ślicznych nagich dziewcząt, więc one przeżyją. Cokolwiek wyglądało jak ładna dziewczyna, zawsze budziło zainteresowanie Ś nawet puste makiety jak drzewne panny. Może podobnie jak harpie, nimfy rozwinęłyby się w końcu jako jednopłciowe gatunki, parzące się jedynie z" samcami innych gatunków. Dor zauważył, że ten faun stropił się, więc zmiękł i odwrócił się. 13 Ś Zamek Roogna 193 Ś Myślę, że to dobra trasa. Zbadam resztę jutro ze Skoczkiem. Faun górski ogromnie się odprężył. Tanecznym: krokiem pobiegł w kierunku góry i wkrótce dołączył do mniej awanturniczych fauno w. Ś Czas na zabawę! Ś krzyczał robiąc koźle podskoki. Pozostali podchwycili to skandując: Ś Przyjęcie! Przyjęcie! Urządzili ognisko pomiędzy górą ą jeziorem, gromadząc suche krzewy ogniskowe i zapalając je małą rozzłoszczoną salamandrą. Salamandry w czasach Dora wzniecały pożary i spalały wszystko dookoła, za wyjątkiem samej ziemi. Ale ta była prymitywnym przodkiem, który na szczęście robił jedynie zwykłe ogniska. To ognisko spalało jedynie drewno i mogło być łatwo ugaszone. Ponadziewali na patyki owoce bagiennych malw z bagiennych krzaków malwowych i piekli w płomieniach. Wodne nimfy i fauni przynieśli morskie ogórki i autentyczne kraby dla Skoczka. Gorąca czekolada musowała w malutkiej zatoczce, tworząc z jeziorną wodą znakomity napój. Leśne istoty przyniosły owoce i orzechy, a górskie stworzenia przytoczyły ogromne śniegowe kule na zimne napoje. Dor skosztował górskiej rosy, a ta była musująca, smaczna i szła do głowy. Nimfy i fauni usiedli wokół ogniska tworząc wielkie koło i ucztowali, pałaszując zebrane delikatesy. Dor i Skoczek przyłączyli się do nich, relaksując się i ciesząc. Potem, kiedy się najedli, fauni wyciągnęli flety i zagrali czarująco zawiłe melodie, a nimfy tańczyły. Kobiece ciała falowały i podskakiwały cudownie. Dor nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego! Wkrótce fauni odpowiedzieli na te cielesne sygnały, porzucając flety i przyłączając się do tańca w niewyrafinowany sposób. Niedługo potem to już w ogóle nie był taniec, a spełnienie rytuału tańca. Te stworzenia rzeczywiście robiły otwarcie to, co w czasach Dora dorośli robili na osobności. Ś Czy to jest normalna procedura? Ś dopytywał się Skoczek. Ś Wybacz mi to pytanie. W większości spraw jestem ignorantem. Ś Tak. Jest to zwyczajowy festiwal świętowania wiosny połączony z rytuałami Ś powiedział faun. Ś Nie ma festiwali dla innych pór roku? Ś dopytywał się Dor. Ś Jakich innych pór roku? Tutaj zawsze jest wiosna. Oczywiście te rytuały nie przynoszą dzieci. Ma to jakiś związek z naszą nieśmiertelnością. Ale i tak zabawnie jest świętować. Przyłącz się do nas, zapraszamy! Ś Dziękuję ci. Żałuję, że to nie jest mój gatunek Ś z powagą stwierdził Skoczek. Ś Ja, hmm... po prostu poczekam Ś powiedział Dor. Jego ciało z pewnością odczuwało pożądanie, ale nie chciał przedwcześnie rozpoczynać dorosłego życia. Przypomniał sobie drzewną pannę. 194 Jak sobie życzysz. Nikogo do niczego nigdy się tutaj nie zmusza. Wszyscy robimy jedynie to, co chcemy Ś obserwował zabawę przez chwilę. Ś Wybacz mi! Górski faun skoczył do przodu, by złapać przechodzącą oreadę. Nimfa krzyknęła, ponętnie rozrzucając włosy i kopiąc ślicznymi stopami. Dzięki odczuciu ,,deja vu" ujrzał to, co ubranie normalnie ukrywa. Potem faun położył ją na ziemi i zrobił to, co w oczywisty sposób ucieszyło ich oboje. Dor zanotował w myślach, że jeżeli będzie kiedykolwiek miał okazję, będzie już wiedział, jak postąpić. Był już pewien, że nigdy więcej nie popatrzy na podobną do nimfy, kopiącą nogami dziewczynę, nie przypominając sobie tej sceny. Jego widzenie poszerzyło się o nowy wymiar. Ś Jeżeli oni są nieśmiertelni i nie znoszą potomstwa Ś zaświer-gotał Skoczek Ś jak oni ewoluują? Dor nie pomyślał o tym. Ś Może oni sami się zmieniają. Za pomocą magii! Ś Chodź, przyłącz się! Ś krzyknęła nimfa najada, poruszając zwinnie delikatnymi, pokrytymi łuskami biodrami. Ś Żałuję Ś zaczął Skoczek. Ś Myślałam o Dorze! Ś krzyknęła ze śmiechem. Dor od razu zauważył, co dzieje się z bujnymi piersiami nimfy, gdy ta śmieje się i wdzięczy. Czy dlatego wykonywały takie rzeczy tak często? Ś Ściągaj to głupie ubranie i Ś kopnęła go lekko. Ś U f, ja... Ś powiedział Dor, doświadczając silnego podniecenia pomimo wszystkich osobistych zahamowań. Gdyby jednak nimfa miała ochotę... Ale byłby to pierwszy, krok do przyłączenia się do tej kolonii i właściwie nie był pewien, czy postąpiłby mądrze. Łatwe życie, wypełnione radością Ś na dodatek co to za przyszłość? Czy rozrywka była ostatecznym przeznaczeniem człowieka? Dopóki nie był pewien, wolał poczekać. Ś Przynajmniej spróbuj tego raz Ś powiedziała, jakby czytała w jego myślach. Prawdopodobnie nie było to trudne. Można przecież wyćwiczyć ludzki umysł, by z łatwością odczytywać cudze myśli. Nagle rozległ się rozdzierający uszy ryk. Fala ciemnych stworzeń wpadła na teren zabawy. Była to horda goblinów! Ś Oddział łapaczy! Oddział łapaczy! Ś krzyczał szef goblinów, wyszczerzając rzadkie zęby w krzywym uśmiechu z radosną złośliwością. Ś Każdy, kogo złapiemy, zostaje wcielony do armii goblinów! I złapał drzewnego fauna za ramię. Faun był większy i masywniej-szy od goblina, ale sparaliżowany strachem, niezdolny do obrony. Nimfy wrzeszczały i nuikowały do wody, skakały na drzewa i w górę. Tak samo fauni. Nikt nie miał zamiaru przeciwstawić się, zewrzeć 195 szeregów ani walczyć z najeźdźcami. Dor zobaczył, że było jedynie ośmiu goblinów przeciw setce lub więcej faunów i nimf. W czym tkwił problem? Czy w tym, że gobliny siały przerażenie, skoro tylko pojawiły się wśród tańczących nimf i faunów? Ręka Dora powędrowała do miecza. Gobliny nie wzniecą w n i m przerażenia! Ś Czekaj, przyjacielu Ś zaświergotał pająk. Ś To nie nasza sprawa. Ś Nie możemy tak po prostu siedzieć tutaj i pozwolić im zabrać naszych przyjaciół! Ś Jest wiele rzeczy, o których nie wiemy w tej sytuacji Ś zaświergotał. Czując się nieswojo, ale szanując osąd pająka, Dor cierpiał z powodu swej bierności. Gobliny szybko ściągnęły w dół pięciu najzdrowszych faunów, rzuciły ich na ziemię i związały pnączami. Gobliny łapały, nie zabijały. Chcieli mężczyzn do uzupełnienia swojej armii. Skoczek miał więc rację ze swoim ostrzeżeniem. Dor nie zyskałby niczego leżąc obok nich ze swoim mieczem. Nadal umysł łajał go. Co za stworzeniami byli ci fauni i dlaczego zapraszali obcych do zabawy, a odmawiali pomocy, gdy groziło im wspólne niebezpieczeństwo? Jeżeli nie walczyli o siebie... Ś Tu mamy pięciu Ś powiedział sierżant goblinów. Ś Potrzebujemy jeszcze jednego. Ś Jego ciemne błądzące spojrzenie padło na Dora, który stał nieruchomo. Ś Zabić robaka, brać człowieka! Gobliny zbliżyły się do nich. Ś Myślę, że właśnie stało się to naszą sprawą Ś powiedział ponuro Dor. Ś Wygląda na to, że masz rację. Może powinieneś spróbować pertraktacji. Ś Pertraktacji! Ś wykrzyknął Dor z oburzeniem. Ś Zamierzają cię zabić, a mnie wcielić do swej armii! Ś Jesteśmy bardziej cywilizowani od nich, prawda? Dor westchnął. Stanął przed goblinem sierżantem. Ś Poniechaj tego! Nie jesteśmy wmieszani w waszą wojnę. Nie chcemy... Ś Łapać go! Ś rozkazał goblin. Widać było, że gobliny nie zdawały sobie sprawy, że Dor nie jest jedynie większym faunem. A był stworzeniem, po którym można było się spodziewać, że poradzi sobie z pięcioma goblinami w starciu. Siedmiu innych goblinów rzuciło się na Dora. Pająk przeskoczył nad ich głowami, podczas gdy miecz Dora błysnął zabójczym łukiem. O tak, Dor umiał walczyć mieczem. Dwa gobliny padły, wyciekła z nich czerniejąca szybko krew. Wtedy 196 Skoczek złapał w przędzę sierżanta i omotał go sprawnie ośmioma wy trenowanymi nogami. Ś Patrzcie na waszego dowódcę! Ś krzyknął Dor, powalając następnego goblina. Pozostali czterej zastygli w bezruchu. Sierżant został faktycznie zawinięty w kokon z jedwabiu i był bezsilny. Ś Uwolnijcie mnie z tego! Ś wywrzaskiwał. Pozostałe gobliny podbiegły do niego. Mimo wszystko nie palili się do walki z Dorem, ponieważ proporcja przesunęła się z siedmiu na jednego Ś do czterech na jednego. Teraz wiedzieli, że ciężar walki spoczywa w ich brudnych małych rękach. Naraz z nieba spłynęły jakieś kształty Ś harpie. Ś Świeże mięso! Ś krzyknęła sierżant harpii. Dor wiedział, jaki miała stopień, ponieważ brud na zakurzonych skrzydłach był w paski. Ś Przetransportować ich! Brudne ptaszyska złapały: pięciu faunów, trzech rannych goblinów i zawiniętego w kokon sierżanta goblinów. Wielkie, brzydkie skrzydła uderzały wściekle, wzniecając kurz. Ś Zostawcie faunów! Ś wrzasnął Dor, ponieważ jednym z nich był górski faun, który zaprzyjaźnił się z nim. Złapał za zwierzęce kopyta fauna, ściągając go energicznie w dół. Zaszokowana tym zdecydowanym oporem harpia puściła. Skoczek cisnął w górę pętlę, złapał leśnego fauna i podobnie ściągnął go w dół. Ale pozostali trzej wraz z trzema goblinami zniknęli na niebie. Pozostałe gobliny uciekły. Czy Skoczek miał rację świergocząc, by Dor powstrzymał się od walki? Dor nie był tego pewien. Nie obchodziły go gobliny, ale było mu przykro z powodu trzech zgubionych faunów. Czy mógł ich uratować, gdyby zaatakował wcześniej? Lub czy zostałby po prostu związany i porwany? Nie było sposobu, żeby uzyskać pewność. Z pewnością Skoczek, jeżeli już działał, robił to najbardziej efektywnie. Wyeliminował dowódcę, zamiast bezmyślnie bić się z szeregowymi, jak zrobił Dor. Skoczek przyjął najrozsądniejszą linię postępowania, o najmniejszym możliwym ryzyku. Podążając za tą linią ponieśli straty, ale nie przegrali bitwy. Nimfy i fauni wrócili teraz, kiedy akcja się skończyła. Przegoniła ich groza goblinów i nalot harpii. Trzech z ich towarzyszy zniknęło. Oczywiście ich iluzja bezpieczeństwa została roztrzaskana. Przyjęcie oczywiście zakończyło się. Zalali wodą ognisko i udali się na spoczynek. Dor i Skoczek zawiśli na gałęzi dużego drzewa. Nie należało do nikogo, ponieważ te stworzenia nie były na etapie współżycia z jednym drzewem. Noc opadła na nich posępna. Rankiem Dor i Skoczek obudzili się spokojnie Ś ale czekała ich niespodzianka. Pierwsza nimfa, która wyśledziła Skoczka, wrzasnęła 197 i skoczyła do jeziora Ś gdzie prawie utonęła, ponieważ była oreadą nie najadą. Fauni zgromadzili się wokół nich agresywni. Dor musiał przedstawić siebie i Skoczka, ponieważ nikt ich sobie nie przypominał. Pająk dał znowu wspaniały pokaz skoków i szybko zaprzyjaźnili się z całą społecznością Ś jeszcze raz. Nie wspominali o najeździe goblinowej bandy łapaczy. Zupełnie zapomniano o porwanych faunach, a górski faun, którego Dor uratował, nie uświadamiał sobie swojej wczorajszej ucieczki z pazurów harpii. Cała społeczność wiedziała, że potwory nigdy tutaj nie przychodzą. To było częścią sekretu wiecznej młodości: fauni i nimfy nie mogli sobie pozwolić na obciążanie się brutalnością poprzedniego doświadczenia. Byli zawsze młodzi i koniecznie niewinni. Doświadczenie dodaje ludziom wieku. Tak jak dodawało go Dorowi. Ś Przynajmniej gobliny nie dokonają zbyt wielu udanych porwań rekrutów Ś wymruczał Dor, gdy zostawili kolonię i ruszyli dalej na wschód. '-Ś Nie można polegać na oddziałach, które trzeba każdego dnia uczyć od nowa. Ś Harpie nie będą miały tego problemu Ś zaświergotał Skoczek. Ś Niemniej jednak, ten czar może przestać działać po kilku dniach, kiedy jednostki zostaną zabrane stąd Ś ciągnął Skoczek. Ś Gdybyśmy pozostali kilka dni, poczulibyśmy efekt zaklęcia i pozostalibyśmy tu na zawsze. Ci, których zabiera się stąd siłą, prawdopodobnie wracają do normalnego stanu. Ś Ma to sens Ś zgodził się Dor. Ś Pozostajesz na krótko, żeby tego spróbować, bawisz się dobrze Ś pomyślał o najadzie, która go kusiła, i o innych najadach w wodzie, o ich unoszących się piersiach Ś potem ulegasz czarowi i nie pamiętasz tego, co miałeś zrobić. Ś Otrząsnął się, częściowo uświadamiając sobie zagrożenie, częściowo z powodu pokusy, by pozostać z nimfami. Znaleźli się teraz w wysokich krzewach, pozostawiając oznakowaną trasę za sobą. Fauni i nimfy nie naruszą znaków, ponieważ nie będą pamiętali, po co je pozostawiono. W ciągu dnia lub dłużej armia zombich powinna pojawić się w tym rejonie. Dor osądził, że do tej pory oznakowali połowę drogi z zamku Mistrza Zombich do Zamku Roogna. Najgorsze z pewnością było za nimi i do zapadnięcia zmroku on i Skoczek dotrą do Króla z dobrymi wiadomościami. Ś Te rośliny niepokoją mnie Ś zaświergotał Skoczek. Ś Mnie też. Ale wydają się nieszkodliwe, jedynie dziwne. Skoczek rozejrzał się dookoła, co mógł uczynić nie poruszając głową czy oczami. Zasięg i kierunek jego wzroku był jedynie sprawą świadomości i Dor uczulił się na szczególny manieryzm pająka, który stał się dla niego jasny. Ś Wydaje się, że nie ma lepszej trasy, jak ta. Teren jest płaski i wolny od przeszkód, i nie ma tu wrogich stworzeń. I tak jednak nie ufam temu. 198 Ś Najbardziej obiecujące ścieżki często bywają najniebezpieczniejsze. Nie powinniśmy zaufać właśnie tej, ponieważ nie ma tu wrogich stworzeń Ś zauważył Dor. Ś Pozwól, że się rozejrzę, zanim wpadniemy głupio w jakąś pułapkę Ś zaświergotał Skoczek. Przeskoczył krzaki i zniknął. Dor szedł dalej. Nie musiał udawać naiwnego ani głupca. Tworzyli dobraną parę. Pająk był bardziej zwinny i nie mógł wpaść do niespodziewanej dziury dzięki swojej lince ratunkowej, podczas gdy Dor posiadał masywne mundańskie ciało i siłę miecza. Mógł zająć uwagę potencjalnych wrogów, kiedy Skoczek obserwował ich z ukrycia. Każdy, kto zaatakował Dora, mógł zostać błyskawicznie omotany i zawieszony w jedwabnym kokonie. Krzaki były teraz wyższe od niego i wydawało się, że tłoczą się wokół, chociaż nie poruszały się. Zanosiło się na to, że prawdziwe wędrujące rośliny jeszcze nie rozwinęły się w Xanth. Dor starannie to sprawdził, ale były inne sposoby poruszania się niż chodzenie. Wikłacze na przykład łapią ofiarę, która przechodzi; drapieżne pnącza owijają się wokół każdego, kto niebacznie ich dotknie. Występowały też rośliny, które po prostu okresowo wyrywały się z korzeniami, żeby przenieść się na lepsze miejsce. Ale te szczególne rośliny stanowczo były nieruchome. Posuwały się rozrastając się od środka, co sprawiało wrażenie, że powiększają się i tłoczą coraz bliżej. Wszystkie były tak podobne do siebie, że łatwo było wśród nich się zagubić Ś ale ponieważ pozostawiał magiczne oznakowanie, nie pomylił drogi i zawsze mógł się cofnąć. I oczywiście Skoczek śledził go z góry. Jaki byłby jego los bez Skoczka? Dor wzdrygnął się na myśl o tym. Był pewien, że obecność dużego pająka jest przypadkowa, nie planowana ani nie przewidziana przez Dobrego Maga Humfreya, kiedy planował tę wyprawę. Ale bez tego zbiegu okoliczności czy Dor mógłby przeżyć nawet swoje pierwsze spotkanie z goblinami? Gdyby zginął tutaj, wewnątrz arrasu, co stałoby się z jego ciałem w domu? Może Humfrey miał jakiś sposób, żeby wyrwać go z arrasu, tak żeby fakt śmierci Dora został wyeliminowany i chłopak mógł wrócić bezpiecznie Ś ale nawet gdyby tak się stało, byłaby to poniżająca porażka. Dotąd ratował się sam, a Skoczek umożliwił mu to. Do tej pory. O wiele większe znaczenie miała dojrzałość oceny, którą wnosił wielki pająk. Młodzi każdego gatunku pragną być szczęśliwi i beztroscy, jak fauni i nimfy. Łatwo było oddawać się kontemplacji pozostając niewinnym dzieckiem bez końca. Ale spojrzenie w przyszłość ukazywało to jako koszmar. Dor, jak się okazało, przechodził od etapu fauna do etapu Skoczka. Zaśmiał się dochodząc do wniosku, że ten zróżnicowany wizerunek jest zabawny. Wyobraził sobie siebie z wyras-199 tającymi dodatkowo czterema kończynami i sześcioma dodatkowymi oczami, żeby przypominać pająka. Przed tą przygodą nie zrozumiałby wcale takiej wizji! Ale gdy się śmiał, zdarzyło się coś przygnębiającego, co zdławiło wesołość. Rozejrzał się wokół, ale niczego nie zobaczył. Jedynie rośliny, które sięgały do pasa. Co takiego się wydarzyło, że tak bardzo wytrąciło go to z równowagi?! Zupełnie nie mógł się połapać. Wzruszył ramionami i szedł dalej. Po chwili, żeby bardziej wyrazić swoją niepewność i przy sposobności upewnić się, że jego dokładne położenie jest znane Skoczkowi Ś tak, na wszelki wypadek, zaczai gwizdać. Nie gwizdał zbyt dobrze, ale dość głośno. I w nieuchwytny sposób to wydarzyło się znowu. Dor zatrzymał się i rozejrzał ponownie. Czy zobaczył Skoczka kątem oka? Nie. Rozpoznałby przyjaciela, nawet nie wysilając wzroku. Jak bardzo żałował teraz, że nie ma kilku dodatkowych oczu! Ale do licha z ostrożnością! Widział coś i chciał wiedzieć co. Niczego tu nie było. Rzadkie, wysokie krzaki, głównie mundańs-kie. Ich liście poruszały się czasami od powiewu. Od dołu były obrośnięte listowiem tak gęsto, że ich pnie ledwie były widoczne. U góry rozrzedzały się, liści było mniej i były mniejsze, a wierzchołek miały nagi. Niektóre miały centralny pień wystrzelający w górę na kilka stóp z kilkoma nagimi poziomymi gałązkami. Dziwny kształt jak na roślinę, ale nie odstraszający. Może to wypustki czuciowe dla słońca lub wiatru przenoszące informacje do głównego ciała rośliny? Wiele roślin lubiło wiedzieć, co się dzieje, ponieważ małe zmiany pogody mogą wyczarować wielką pomyślność dla rośliny. Dor poniechał tych myśli. Niczego takiego tutaj nie było, co mógłby wykryć. Oczywiście mógłby zapytać jednego z tych patyków leżących na ziemi. Ale znowu poniechał tego. Coś z naiwności faunów i nimf spowodowało, że zbuntował się przeciw takiemu środkowi ostrożności. Fauni i nimfy polegali głupio na własnej ignorancji, na swoich górach, drzewach i jeziorze Ś zamiast na własnej inteligencji, czujności i inicjatywie. Gdyby polegał na swojej magii, zamiast na sile obserwacji i rozumowania, nigdy nie stałby się takim mężczyzną, ja"kim powinien być. Przypomniał sobie, jak sam Król Trent użył swojej przemieniającej mocy. Teraz miało to dla niego sens. Magia zawsze była środkiem ostatecznym. Istniały inne wartości egzystencji, które musiały być wzmacniane. Powstrzymał się więc, unikając łatwego sposobu, zdecydowany rozwiązać to samodzielnie. Może to, czego szukał, było niewidzialne. W jego własnych czasach mówiło się o niewidzialnych olbrzymach, choć nikt ich nie widział. Jak oni mogliby...? Zdusił śmiech. To znowu się wydarzyło, jakby wyzwolone spowodowanym przez niego hałasem. Tym razem dostrzegł to. Wierzchołek jednej z tych roślin 200 poruszył się! Nie kołysał się na wietrze, a poruszał się. Rozmyślnie odwrócił się, żeby go namierzyć. Dor zastanowił się nad tym. Zrobił kilka kroków do przodu pogwizdując i obserwował, co się dzieje. I czułek obracał się, by nadążyć za jego ruchem. Nie było co do tego wątpliwości. Ta rzecz skupiała się na nim. Dobrze. Rośliny również są na tyle mądre, żeby śledzić poruszające się stworzenie, ponieważ zbliżanie się potwora lub człowieka mogło sygnalizować gwałtowne zniszczenie. Szczególnie, gdyby była to salamabra w złym nastroju lub człowiek szukający drzewa na budowę domu. Jaki jest lepszy sposób na dopływ stałych informacji niż ruchome czułki? Więc ta roślina prawdopodobnie była nieszkodliwa. Dor zaniepokoił się, ponieważ zobaczył ruch, a nie widział obiektu. Myślał o tym w kategoriach zwierząt lub wikłacza, a nie z pozycji łodygi czy gałęzi. Szedł dalej z odzyskaną ufnością, pogwizdując. Teraz widział więcej roślin z czułkami, co świadczyło, że znalazł się pośród dorosłych krzaków. Te małe na peryferiach nie miały czułków. Te średnich rozmiarów miały czułki, ale nie potrafiły nimi obracać. Rozrosłe były w pełni operatywne. Ale dopóki tylko obserwowały... Zakładał, że mogły obserwować bez oczu. Prawdopodobnie tak. Dor wiedział, że istniały inne zmysły niż ludzkie. Niektóre dokładnie tak samo skuteczne. Może te rośliny odpowiadały na dźwięki, skutkiem tego reagując na jego śmiech, który musiał się im wydać dziwny, lub na ciepło jego ciała. A może na zapach potu. Jak zareagują na zom-bich? Ś Uśmiechnął się do siebie. Zombi wywoływały niezłe zamieszanie, gdziekolwiek się pojawiały! Las, jak to bywa, otwierał się na trawiastą polanę. W centrum było wklęśnięcie, a w nim gałka. Wydawała się zrobiona z drzewa, chociaż nie miała gałęzi ani liści. Drzewa-czułki jedynie się przyglądały, nie czyniąc nic. Nie obroniłoby to lasu przed zagrożeniem, chyba że czymś jeszcze dysponował. Czymś, co mogłoby działać, kiedy drzewa narażone były na niebezpieczeństwo. Czy mogło to być aktywne urządzenie? Normalnie Dor zostawiłby to w spokoju, ponieważ szaleństwem było zajmowanie się rzeczami, których się nie rozumie. Ale wytyczał ścieżkę dla armii zombich i nie chciał ich wprowadzić do jakiejś wymyślnej pułapki. Prawdopodobnie te zarośla były nieszkodliwe. Wydawały się osadzone w ziemi na stałe. Musiał się jednak upewnić. Nie był na tyle głupi, żeby wejść pomiędzy nie. Rozejrzał się za kawałkiem gałęzi i znalazł. Popchnął nią gałkę. Mógł ją dosięgnąć stojąc na krawędzi wgłębienia. Nie byłby zdziwiony, gdyby woda wytrysnęła fontanną wypełniając nieckę lub odsłonił się wilczy dół. Cały las mógłby być drapieżny. Zwabiał zwierzęta do środka i wrzucał do tej paszczy... 201 Nic się nie wydarzyło. Jego domysły były głupie. Dlaczego miałby sprawiać sobie tyle kłopotów, kiedy o wiele łatwiej było złapać przechodzącą ofiarę. Tak robiły wikłacze. Jeżyny odpychały intruzów przez zaklęcie zapomnienia czy brzydkim zapachem. Tutaj nie było również przynęty. Przyszedł tu jedynie dlatego, że musiał wytyczyć bezpieczną ścieżkę wśród tych roślin. Cokolwiek to było, wydawało się bezwładne. Zatem prawdopodobnie nieszkodliwe. Zombi mogli przejść bezpiecznie. Dor odwrócił się i zobaczył pająka. Ś Wydaje się, że nie ma tu niebezpieczeństwa Ś zaświergotał Skoczek. Ś Czy określiłeś charakter tej formacji? Dor zamarł. Pająk podszedł go cicho z tyłu. Skradał się i zamierzał zrobić mu jakąś krzywdę. Tylko przez przypadek Dor odwrócił się w porę. Teraz to złowrogie stworzenie udawało niewiniątko, żeby podejść wystarczająco blisko i odgryźć Dorowi głowę straszliwymi szczypcami. Ś Czy coś się stało? Ś zaświergotał Skoczek, a jego brzydkie przednie oczy połyskiwały wściekle. Ś Źle wyglądasz. Czy mogę w czymś pomóc? Ś I potwór zrobił krok ku Dorowi na swoich owłosionych długich nogach. Dor wydobył miecz. Ś Cofnij się, zdrajco! Ś wykrzyknął. Ś Nie zbliżaj się do mnie! Pająk cofnął się, jakby zmieszany, na tyle daleko, żeby znaleźć się poza zasięgiem miecza. Ś Przyjacielu, co się dzieje? Chciałem jedynie pomóc. Doprowadzony do ostateczności dwulicowością potwora, Dor wymierzył cios. Miecz pomknął do przodu z precyzją, która byłaby nieosiągalna dla jego własnego ciała. Ale włochaty pajęczak przeskoczył mu nad głową. Dor obrócił się wokół własnej osi. Skoczek wylądował na drewnianej gałce. Nawet w swoim słusznym gniewie zachował jakąś ostrożność. Nie życzyłby sobie wdepnięcia w to tajemnicze wgłębienie. Zatrzymał się więc na krawędzi mając na baczności i obserwował wrogiego pająka. Postawa Skoczka zmieniła się. Balansował zgrabnie na sześciu nogach, lekko poruszając w powietrzu długimi przednimi nogami. Dor rozpoznał pozycję bojową. Ś Więc atakujesz mnie bez sprowokowania? Ś dopytywało się stworzenie, a w jego świergotaniu był ostry ton. Ś Powinienem był wiedzieć, że nie należy ufać obcemu. Kij, którego Dor użył do dźwignięcia gałki, leżał u jego stóp. Podniósł go niezgrabnie lewą ręką, nie wypuszczając miecza z prawej. Ś To ty jesteś tym, który zdradził zaufanie! Ś krzyknął zamierzając się kijem na pająka. 202 Był to błąd taktyczny. Skoczek zarzucił linkę na koniec kija i pociągnął do siebie. Dor prawie został wciągnięty do wgłębienia, zanim puścił. Zatoczył się do tyłu. Pająk skorzystał z tego skwapliwie. Skoczył i wylądował obok Dora. Wytrącił go z równowagi. Ale ciało Dora zareagowało wy-trenowanym ruchem. Szarpnął się do tyłu. Taka była siła i ciężar jego ciała, że to wielki pajęczak stracił równowagę. Żadna z nóg pająka nie mogła sięgnąć ramienia Dora. Bez widocznego drgnięcia mięśni Skoczek ruszył do przodu nie upadając, ponieważ nie było to możliwe u stwora z ośmioma nogami. Za to chwiejnie ruszył na Dora. Dor odwrócił się i wymierzył wściekły cios mieczem. Pająk skoczył prosto do góry, ledwie unikając cięcia. Nad nimi nie było żadnej gałęzi, więc musiał z powrotem opaść na ziemię. Dor czekał z podniesionym mieczem, żeby przebić nim pająka. Ale nie wziął pod uwagę potwornej zręczności pająka. Skoczek wylądował na mieczu Ś najpierw stopy, wszystkie osiem zacisnął na końcu miecza utrzymując równowagę. Jego ciężar pociągnął ramię i miecz w dół. I Dor wywrócił się. Natychmiast odrażające pajęcze nici pojawiły się wokół niego i oplatały go. Wtedy Dor położył obie dłonie na mieczu i pociągnąwszy na wpół uniósł pająka. Kopnął jedną nogą, by zepchnąć przeciwnika, ale to był następny błąd. Pająk omotał mu nogę i mocno zacisnął linkę, tak że Dor miał obie ręce związane z nogą. Teraz wrzecionowate pajęcze nogi stały się bezlitośnie szybkie! Dor upadł na plecy walcząc o uwolnienie swoich kończyn. Ale teraz pająk był już na nim i coraz bardziej omotywał go nićmi i zaciskał je mocno. Dor rzucał się potężnie, bardziej się zaplątując, lecz wyczerpywały się jego siły. Wkrótce pająk omotał go zupełnie. Potwór zbliżył głowę do twarzy Dora. Straszliwie owłosione, zielone szczypce rozdzieliły się gotowe do zgniecenia na miazgę bezradnej głowy Dora. Ostre kły jadowe uniosły się. Dwoje wielkich, zielonych oczu patrzyło na niego jarząco. Dor krzyczał i kopał związanymi nogami i rzucał bezwładnie głową, jak to zawsze robiła Millie. Jak do tego doszedł? Nawet w momencie unicestwiania zachował ludzką ocenę. Ś Dlaczego zawsze udawałeś mojego przyjaciela? Ś domagał się odpowiedzi. Skoczek zacisnął szczęki. Ś To znakomite pytanie Ś zaświergotał. Potem cofnął się, sprawdził swoje linki i pociągnął Dora po ziemi ku wielkiemu drzewu. Czułki na wierzchołku drzewa obróciły się, by go namierzyć, ale nic mu nie uczyniły. Pająk wskoczył na grubą gałąź, umocował linkę, potem pracowicie wciągnął Dora i zawiesił kołyszącego się bezlitośnie w powietrzu. Następnie opuścił się po własnej lince obok Dora. Ś Odpowiedź brzmi: nie udawałem twojego przyjaciela Ś za-203 świergotał pająk. Ś Zawarłem z tobą rozejm i traktowałem cię uczciwie, wierząc, że w ten sam sposób uhonorujesz mnie. Potem nagle bez ostrzeżenia zaatakowałeś mnie mieczem i musiałem się bronić. To ty udawałeś. Ś Nie! Ś krzyknął Dor, na próżno szarpiąc się w swoich więzach. Ś Podkradłeś się do mnie! Ś Sądzę, że mogło to być tak zinterpretowane. Ale to ty mnie zaatakowałeś, nie ja. Ś Skoczyłeś prosto na mnie, trafiając w miecz. Tak było! Ś Zrobiłem tak, kiedy skierowałeś na mnie miecz i dźgnąłeś patykiem. Wtedy poznałem się na twoim wrogim charakterze i podjąłem odpowiednie działania. Nie czułem wobec ciebie wrogości, aż do tego momentu. Dlaczego patyk miałby mnie sprowokować, kiedy miecz tego nie zrobił? Ś Nie rozumiesz własnej obcej natury? Ś zapytał go Dor. Ś Coś .w tym jest niejasnego. Kiedy zacząłeś być źle do mnie nastawiony? Ś Kiedy próbowałeś się podkraść i zabić mnie, oczywiście! Ś A kiedy to się stało? Ś Co za głupią grę usiłujesz ze mną prowadzić? Ś zapytał Dor. Ś Wiesz, że przypatrywałem się drewnianej gałce. Ś Drewnianej gałce Ś powtórzył pająk w zamyśleniu. Ś Moje własne uświadomienie sobie niechęci do ciebie przyszło, kiedy wylądowałem na tym wybrzuszeniu. Czy może to być zbieg okoliczności? Ś Co za różnica! Ś wykrzyknął Dor. Ś Pierwszy się na mnie zaczaiłeś! Ś Zastanów się: dźgnąłeś tę gałkę, dotknąłeś jej pośrednio i od razu poczułeś wrogość do mnie. Potem ja dotknąłem jej i stałem się wrogi wobec ciebie. Ta gałka musi mieć z tym coś wspólnego. Logika zapanowała nad emocjami Dora. On rzeczywiście dźgnął tę gałkę tuż przed... tym, co się zdarzyło. Wiedział, że pająk był jego wrogiem, jednak... Ś Magia może zdziałać wiele rzeczy Ś ciągnął Skoczek. Ś Czy może zamienić przyjaźń na wrogość? Ś Może sprawić, że obcy pokochają się wzajemnie Ś powiedział niechętnie Dor. Ś Przypuszczam, że mogłaby zadziałać odwrotnie. Ś Czułowe rośliny śledziły nasze ruchy. Gdybyśmy byli wrogo nastawieni do tego lasu, jak mógłby się obronić? Ś Mógłby rzucić parę czarów oczywiście, ponieważ te drzewa nie są aktywne na sposób wikłaczów. Uśpiłyby nas lub spowodowały swędzenie, lub coś jeszcze innego. Ś Lub rozgniewały jednego przeciw drugiemu? Ś Tak, to też. Wszystko jest możliwe Ś Dor urwał. Ś Nasza walka Ś to czary? 204 Ś Czułki obserwowały nas. Gdybyśmy przeszli bez zatrzymywania, może nic by się nie wydarzyło. Ale zostaliśmy zbyt długo, mieszając się do jego spraw Ś więc las uderzył. Ustawiając nas jednego przeciw drugiemu. Odwracając nasze wzajemne uczucia. Czyż to nie byłoby znakomitą obroną? Ś Odwracając uczucia! Znaczyłoby to, że im silniejsza przyjaźń, tym gorsza... Ś Jestem w najwyższym stopniu wściekły na ciebie Ś zaświer-gotał Skoczek. Ś Jestem absolutnie i szaleńczo wściekły na ciebie. Ś Obydwaj jesteśmy tak wściekli, jak to tylko jest możliwe, prawda? To wskazywałoby na bardzo mocną przyjaźń. Ś Tak! Ś krzyknął Dor i jakby puściła w jego sercu jakaś tama. Ś To zaklęcie mogłoby postawić całe armie przeciw sobie! Ś wykrzyknął ze zrozumieniem. Ś W momencie, gdy ktoś poruszy gałkę, uruchamia to. Logika tego wywodu dotknęła go do żywego. Nie miał już dalszych wątpliwości. Byli ofiarami diabelskiego zaklęcia. Jego nienawiść do przyjaciela rozwiała się. Po prostu nie było to mądre w tych okolicznościach. Skoczek tak naprawdę nie skradał się za nim. Pająk normalnie poruszał się szybko i cicho, a uwaga Dora przykuta była do gałki. Dor założył bez konkretnego powodu, że Skoczek jest jego wrogiem... za sprawą czarów. Ś Czy mogę cię teraz uwolnić? Ś zapytał Skoczek. Ś Tak. Zrozumiałem, co się stało. Było to czasowe zaklęcie, które z czasem traci moc. Ś Rozumowanie osłabia większość magii Ś zgodził się Skoczek. Zakołysał się i kilkoma zręcznymi ruchami uwolnił Dora. Ś Żałuję, że to się stało Ś zaświergotał. Ś Ja też! Och, wybacz mi, Skoczku! Powinienem był zdawać sobie sprawę... Ś Ja też dałem się złapać. Emocje przeważyły nad rozumem Ś prawie. Ś Ale powiedz mi, dlaczego nie odgryzłeś mi głowy? Sądzę, że niewiele brakowało. Ś Pokusa była ogromna. Ale zwyczajowo nie zabija się bezbronnego wroga, jeśli nie jest się głodnym. Przechowuje się mięso żywe, aż będzie potrzebne. I nie lubię smaku ludzkiego mięsa. Więc zabijanie ciebie było wbrew logice. I to mnie zastanowiło. Wolę być rządzony przez logikę. Za każdym razem próbuję zrozumieć całą sytuację, żeby zachować właściwe proporcje osądu. I spojrzeć zawsze wszystkimi ośmioma oczami, jak to świergoczemy my, pająki. Ś Nie próbowałem przemyśleć tej sprawy Ś przyznał ponuro Dor. Ś Jedynie walczyłem. 205 Ś Jesteś młodszy ode mnie. Dlatego więc niedojrzałość i bezmyślność obróciły się w błędy ignorancji i emocje. Jak dobrze to znał! Dojrzałość pająka znowu ich uratowała, dostarczając im czasu na przemyślenia, których potrzebowali, by uwolnić się od zaklęcia. Ś W jakim jesteś wieku, Skoczku? Ś Wyklułem się pół roku temu na wiosnę. Ś Pół roku! Ś krzyknął Dor. J a wyklułem się Ś to znaczy urodziłem Ś dwanaście lat temu. Jestem od ciebie starszy! Ś Podejrzewam, że nasze cykle się różnią Ś powiedział dyplomatycznie Skoczek. Ś W następnej ćwiartce roku umrę ze starości. Dor był zaszokowany. Ś Ależ ledwie miałem czas, żeby cię poznać! Ś Nie chodzi o to, jak długo ktoś żyje, ale jak dobrze żyje. I to jest ważne Ś zaświergotał Skoczek. Ś Ta wyprawa jest znakomitym przeżyciem. Ś Za wyjątkiem goblinów i Mundańczyków Ś powiedział Dor, przypominając ich sobie. Ś Zaryzykowałeś wyprawę po uzdrawiający eliksir licząc się z wielkim niebezpieczeństwem, żeby uratować mi życie po mundań-skich torturach Ś przypomniał mu Skoczek. Ś Może ten epizod wart był tego, ponieważ pokazał mi ogrom twojej lojalności. Chodź, dokończymy naszą misję bez żalów. Czy on sam byłby zadowolony, gdyby wyrwano mu jedną nogę po to, żeby przekonał się o przyjaźni pająka. Dor wątpił w to. Wyglądało na to, że miał jeszcze trochę czasu do osiągnięcia dojrzałości. Opuścili się na ziemię i rozmieścili swoje znaki, żeby armia ominęła szerokim łukiem zaczarowaną drewnianą gałkę. Chyba las trochę przesadził z obroną! Ale być może wróg lasu mógłby przechytrzyć pułapkę. Dor stwierdził, że jest zasmucony, i to nie tylko z powodu wrogiej magii. Skoczek będzie martwy za trzy miesiące! 10. BITWA Przybyli do Zamku Roogna bez dalszych przygód po południu. Król był zachwycony wiadomościami, które przynieśli. Ś Więc przekonałeś Mistrza Zombich! Jak tego dokonałeś? Ś Właściwie to zasługa Millie Ś powiedział Dor, przypominając sobie możliwe ograniczenie własnych działań. Ś Wychodzi za mąż za Mistrza Zombich. 206 Ś Cóż to musiał być za wyczyn, którego wy, ludzie, dokonaliście, żeby zmobilizować taką armię. Ś No cóż, lepiej pominąć szczegóły. Ś Powinni być w odległości dnia za nami, jeżeli nic złego się nie stało Ś ugryzł się w język. Ś Ale oznakowaliśmy trasę, więc nic złego nie m o ż e się wydarzyć! Ś Miejmy więc nadzieję Ś powiedział Król sucho. Ś Lepiej jak uruchomimy regularną komunikację. Będzie z tym prawdopodobnie kłopot, ponieważ siły goblinów kontrolują ziemię, a siły harpii powietrze. Nie powołałem rezerwistów, gdyż przejście przez terytorium kontrolowane przez potwory byłoby nierozumnym ryzykiem. Nie mam wojskowych kurierów. Niech się zastanowię. Zadumał się głęboko. Tymczasem Dor odczuł niepokój Ś nie ma oddziałów do obrony Zamku Roogna! Ś Fatalnie, że oddziela nas od nich rzeka. Będziemy musieli użyć ziemi. Ś Smoczy koń! Ś krzyknął Dor. Ś Nie. Pozwoliłem moim smokom również odejść do własnych legowisk, które są mniej wytrzymałe od tego zamku. Zobaczmy, co za ryby tu mamy. Ś Ryby? Ś zapytał słabym głosem Dor. Ś Ależ one nie mogą... Król ruszył w kierunku królewskiego stawu rybnego, a niepokój Dora zamienił się w strach. Nie ma oddziałów, nie ma smoków Ś a teraz Król zamierzał polegać na rybach? Król Roogna złowił w sieć jasnozłotą rybkę. Ś Pozwól mi zobaczyć Ś powiedział w skupieniu. Rybka zniebieściała. Na wodzie uformował się lód. Ś Aaa, zrobiłem z niej zimną rybkę Ś powiedział Roogna. Ś To na nic. Ś Znowu się skupił. Ryba stała się ogniście czerwona i woda zagotowała się pod uderzeniem jej ogona. Ś Nie, to gotująca ryba. Mam trudności. Dor z trudem mógł na to patrzeć. Król dysponował znaczną magią. Jego błędy były bardziej potencjalne niż największe sukcesy pośledniejszej osoby. Król znowu się skoncentrował. Ryba stała się brązowa, skórę miała jak u robaka. Ś Mamy tu ziemną rybę! Ś wykrzyknął zadowolony. Napisał wiadomość i umieścił ją w pyszczku ryby. Przemówił do niej: Ś Idź, odszukaj armię zombich i wracaj z odpowiedzią Mistrza Zombich. Ryba skinęła, potem wypłynęła z sieci, przeszła przez obramowanie stawu i zniknęła. Ś Teraz zobaczymy, jakie jeszcze mamy propozycje Ś powiedział Król. Ruszył do królewskiej ptaszarni i wyłowił siecią ptaka 207 o kształcie kuli. Miał tak krótkie skrzydła, że z trudnością mógł fruwać, a jego dziób i pazury wystawały tylko nieznacznie. Ś Niewielki jest pożytek z tej okrągłej gołębicy. Skoncentrował się. Nagle pojawił się wielki, brzydki rzemień, zaciskający się wokół ciała gołębia. Ś Nie, nie! Ś wykrzyknął rozgniewany Król. Ś Chcę ziemnej gołębicy! Ś I ptak zmienił swój kolor na kolor ziemnej ryby. Ś No nareszcie! Teraz czekaj tu, aż dam ci wiadomość do wysłania. Wtedy przelecisz ziemią i dostarczysz ją. Zwrócił uwagę na Dora. Ś Jesteś mi stosunkowo obcy, Magu, jednak ufam tobie i twojemu przyjacielowi Skoczkowi. W tej chwili cierpię na dotkliwy brak personelu. Czy przyjmiesz u mnie stanowisko? Dor aż podskoczył. Ś Wasza Wysokość, jestem tu zaledwie z wizytą. Wkrótce, bardzo szybko muszę wrócić do domu. Król uśmiechnął się ponuro. Ś Zaoferowałbym ci transport jak poprzednio. Ale-tego również mi brakuje. A gobliny zbliżają się do zamku. Twoja jedyna droga prowadzi do zamku Mistrza Zombich, a teraz nawet to nie jest pewne. Wolałbym, żebyś przetrwał oblężenie tu, w Zamku Roogna, nawet jeżeli nie chcesz uczestniczyć w walce. Ś Następne oblężenie! Dopiero przez to przeszedłem! Ś To będzie gorsze, zapewniani cię. Mamy większe zasoby niż Mistrz Zombich, ale sytuacja jest bardziej skomplikowana. Wolałbym już raczej przeciwstawiać się Mundańczykom niż goblinom i harpiom. Król smoków zasugerował to samo. Gorsze niż to, które przeszli w zamku Mistrza Zombich? Dor nadal w to nie wierzył. Walczył z goblinami i harpiami, i stwierdził, że są odrażające, ale nie tak niszczycielskie. I wrogie siły nie miały w planie atakowania Zamku Roogna. Po prostu tak się złożyło, że na rozegranie własnej, prywatnej wojny wybrały to miejsce. Jednak bezcelowe byłoby podróżowanie pośród tych hord. Ś Dobrze. Mam kilka dni w zapasie. Mogę równie dobrze pomóc w obronie. Ś Wspaniale! Wyznaczę cię do obrony północnych wałów obronnych. Będziesz musiał mocno ściągnąć cugle centaurom, ale będą ci posłuszne, kiedy zdobędziesz ich szacunek. Muszą dalej pracować nad murem, dopóki się da. Każdy położony kamień umacnia nasze bezpieczeństwo. Ś Ach, żaden ze mnie dowódca! Ś zaprotestował Dor. Ś Jestem zaledwie... Moi biegacze drogowi informowali mnie stale o twoich postępach, zanim siły nieprzyjacielskie się zbliżyły. To prawda, że nie jesteś jeszcze doświadczonym przywódcą, ale masz dobre zadatki na takiego. Radziłeś sobie znakomicie podczas mundańskiego ataku na zamek Mistrza Zombich. • Ś Twoi szpiedzy widzieli to? Sądziłem, że nie wiesz, co się tam wydarzyło! Król roześmiał się; Ś Mądrością Króla jest posiadanie większej ilości informacji niż uświadamiają to sobie inni. Moi szpiedzy nie mogli zbliżyć się do miejsca bitwy. Ale były doniesienia o człowieku odpowiadającym twojemu opisowi, który zrobił interes z potworami. Oraz coś o zielonych szarfach i oczywiście wiadomość, którą otrzymałem od Króla Smoków. Wywnioskowałem, że wiesz, co robisz. Naprawdę nie mam informacji z pierwszej ręki, dlatego Ś dlatego tak pragnąłem wysłuchać twojego raportu. Ale Król miał znakomite informacje z drugiej ręki! Król Roogna przypominał Króla Trenta, który posługiwał się podobnymi metodami. Może wszyscy królowie byli do siebie podobni. Może był to szczególny aspekt dojrzałości. Ś Pewnego dnia zrozumiesz Ś powiedział Roogna. Ś Oczywiste jest, że twój kraj przygotowuje cię do objęcia tego urzędu, a w ten sposób ja mogę w pewnej mierze odpłacić ci za twoje usługi dla mnie. Będziesz wiarygodnym królem z odpowiednim doświadczeniem. Dor wątpił w to, ale nie spierał się. Nie wiedział, jak odpłacić Królowi Roognie za następną przysługę. Jeżeli taka była logika dorosłych, z pewnością mu jej brakowało. Ziemna ryba wystawiła głowę z ziemi u ich stóp. Król pochylił się i wyciągnął papier z jej pyszczka. Ś Dziękuję ci, kurierze Ś powiedział. Ś Możesz teraz wrócić do swojego stawu dla odświeżenia się. Rozłożył papier i zmarszczył czoło. Ś To od samego Mistrza Zombich. Twoja oznakowana trasa jest dobra, ale teraz są otoczeni przez gobliny i nie mogą iść dalej. Ś Jak daleko stąd się znajdują? Ś Tuż za czułkowym zagajnikiem. Powrócił obraz pełnych grozy chwil, gdy walczył z przyjacielem. Co za horror! Jeżeli ruszą centralną gałkę... Ś Są zbyt ostrożne. Czekają, aż zombi przeczyszczą zagajnik, zanim podejmą sami jakieś działania. Ś Dlaczego gobliny przejmują się zombimi? Walczą z harpiami, prawda? Ś Znakomity wniosek. Zombi powinni przemaszerować bez zaczepek. Chyba, że coś jest nie w porządku. 209 Ś I oczywiście nie jest w porządku Ś powiedział Dor. Ś Zaczynam być zły na Maga Murphiego. Ś Walczyłem już z tego rodzaju przeszkodami przed twoją walką. Czy on przypuszcza, że potrzebuję wielu wysiłków, żeby dostosować magię do moich określonych celów? Jednak jest to dobre ćwiczenie dla charakteru. Ś Tak Ś zgodził się Dor. Ś Po tym będę bardziej uważał na wszystko, co będę robił, ponieważ wiem, że sprawy niekoniecznie muszą potoczyć się prosto. Król spojrzał na wschód, chociaż kłopoty wynikły zbyt daleko, by mógł sprawdzić, co się dzieje. Ś Całkiem prawdopodobne, że czułkowy las jest rozzłoszczony obecnością tak wielu oddziałów, więc skieruje do umysłów goblinów wiadomość, że zombi są ich wrogami. Ś Ale jeżeli gobliny trzymają się z dala od lasu... Ś Ich armia tak. Ale oddziały zwiadowcze będą naturalnie pakowały się wszędzie, dokładnie jak ty. Jeżeli zwiad przyniesie wiadomości o siłach nieprzyjacielskich... Ś Musimy ich ratować! Ś krzyknął Dor. Ś Naprawdę brak nam personelu Ś powiedział przepraszająco Król. Ś Wszystko, czym dysponujemy, to centaury, które muszą pozostać do pracy przy murze. To dlatego potrzebujemy pomocy zombich. Nie jest pewne, czy mamy wystarczające siły do obronienia nie ukończonego zaniku i nie ośmielę się jeszcze bardziej uszczuplić tych zasobów. Ś Ale zombi przychodzą, by ci pomóc! Przecież bez nich możesz i tak przegrać! Ś Tak. Jest to problem, którego rozwiązania jeszcze nie zgłębiłem. Klątwa Murphiego jest bardzo silna-i blokuje wszystkie moje wysiłki. Ś Tak. Nie przebrnąłem przez wszystkie te kłopoty jedynie po to, żeby sprawić, że Mistrz Zombich i Millie zostaną pochwyceni przez gobliny! Ś powiedział wzburzony Dor. Ś Wychodzę i sam ich sprowadzę. Ś Wolałbym, żebyś nie ryzykował Ś powiedział Roogna marszcząc czoło. Ś Nie jestem nieczuły na ich los, ale jestem wyczulony na los większej liczby stworzeń. Możesz najlepiej im pomóc z Zamku Roogna Ś jeżeli możemy w ogóle im pomóc. Dor zapalił się do gorącej polemiki Ś wtem przypomniał sobie, jak Skoczek panował nad swoimi reakcjami w czułkowym lesie. I uratował sytuację. Logika musi przezwyciężyć emocje! Ś Jak możemy im pomóc? Ś Jeżeli możliwe byłoby sprowadzenie eskadry harpii w ich pobliże... 210 Ś Tak! Ś wykrzyknął Dor. Ś Potem będą walczyły z goblinami i żadna ze stron nie będzie miała okazji, by martwić się o zombich. Ale jak zdołamy tego dokonać? Harpie nie spełnią żadnej prośby, jaką im przedstawimy. Ś Problem tkwi, jak sądzę, w przynęcie. Musimy przyciągnąć ich do tamtego lasku nie poświęcając nikogo z naszego personelu. Ś To żaden problem! Ś powiedział podekscytowany Dor. Ś Czy masz katapultę? Ś Tak, mamy. Ale harpie nie ścigają latających kamieni. Ś Właśnie będą miały okazję Ś po tym jak zaczaruję te kamienie. Pozwól mi porozmawiać z amunicją. Ś Mechanizm znajduje się na północnym murze. Tam, gdzie od początku planowałem cię umieścić. Ś I co? Coś jednak idzie dobrze? Ś zapytał z uśmiechem Dor. Ś Ta sytuacja rozwija się kompleksowo. Murphy nie może objąć każdego szczegółu, każdego nieprzewidzianego wypadku. Jego talent, jak i mój, jest napięty do ostatnich granic. Wkrótce dowiemy się, kto ostatecznie jest potężniejszym Magiem. Ś Tak. Przypuszczam. Ale my mamy kilku Magów po naszej stronie. Ś Jednak pojedynczy nieczysty chwyt może zniweczyć wszystkie nasze wysiłki. W takim sensie Murphy może dać sobie radę z każdą liczbą Magów. Ś Lepiej wezmę się za tę katapultę. Czy mamy zlokalizowane siły harpii? Ś Centaury są w tym biegłe. Nie żywią miłości do harpii czy goblinów, a ich zmysły są wyczulone. Ś Król odwrócił się. Ś Wyślę wiadomość do Mistrza Zombich prosząc go, żeby ruszył naprzód, gdy tylko pojawią się harpie. Dor pobiegł na północny mur. Nie dokończony i tak był solidniejszy od murów zamku Mistrza Zombich. Ciężko było sobie wyobrazić małe gobliny z powodzeniem szturmujące te masywne umocnienia obronne, zwłaszcza kiedy walczyły z harpiami. W górę prowadziły kręte, wąskie schody. Doszedł nimi na poziom górnego muru. Centaury nerwowo chodziły po murze. Nie były ani uczonymi z czasów Dora, ani wojownikami innych czasów. Były stosunkowo prostymi robotnikami, niezbyt dobrze wyekwipowanymi na wojnę. Każdy nosił łuk i pęk strzał. Jednak centaury zawsze były znakomitymi łucznikami. Załoga przypuszczalnie miała być zaangażowana przy budowie, a duże, kamienne bloki leżały tam, gdzie je wciągnięto, podczas gdy centaury spoglądały z góry na okolicę. Ś Król skierował mnie do obrony tego muru Ś ogłosił Dor, przyciągając tym ich uwagę. 211 Ś Mamy trzy rzeczy do zrobienia. Po pierwsze musimy zakończyć budowę tego muru, nim zacznie się walka. Po drugie musimy stawić czoła potworom. Po trzecie powierzono nam specjalną misję. Zamierzam nałożyć zaklęcie na amunicję tej katapulty i... Ś Kim jesteś? Ś dopytywał się centaur, ten sam, którego spotkał Dor. Ten sam, który odmówił wyjawienia, gdzie przebywa Król Roogna i który podburzył inne centaury przeciw Skoczkowi. Co za paskudny przypadek, żeby musiał pracować z takim stworzeniem, jak ów człekokoń i z taką załogą? Paskudny przypadek! To był przypadek Murphiego! Ta klątwa umacniała się, a nie słabła, kiedy zbliżało się rozstrzygnięcie. Ale musiał zwalczyć tę klątwę. Przecież był magiem i jeżeli cokolwiek to znaczyło... Ś Centaurze, jestem Magiem Dorem Ś oznajmił zimno. Ś Będziesz się do mnie zwracał z szacunkiem, którego wymaga mój status. Ś Miłośnik robaka! Ś wykrzyknął centaur. Oparł ręce na biodrach. Był wielkim, muskularnym prostakiem. Wyższy od Dora, który był pewien, że umiejętność władania mieczem swojego ciała daje mu fizyczną przewagę nad tym stworzeniem. Ale niewielką miał chęć wypróbowania swego talentu w zwykłej burdzie. Teraz, kiedy centaur przejrzał jego blef i prowokował go, cóż miał uczynić? Nie miał szans, by złagodzić to, co zostało wypowiedziane. Nie miał szans, żeby odzyskać zaufanie centaura. Dor musiał postawić na swoim w ciągu najbliższych minut, toteż musiał użyć własnego talentu. Ś Chodź ze mną na bok, centaurze Ś powiedział. Ś To co mam ci do powiedzenia, to sprawa osobista. Ś Na bok z tobą, miłośniku robaka? Ś zapytał stwór z niedowierzaniem. Zrobił krok w przód i wysunął pięść Ś a miecz Dora mierzył w jego gardło. Ciało Dora zadziałało, zanim pomyślał. Ale w tym przypadku była to prawidłowa odpowiedź. Centaur zamrugał oczami. Napotkał groźnego przeciwnika. To lśniące ostrze przeszyłoby mu tętnice, zanim zdołałby się uchylić. A nadal mógł to zrobić. Postanowił zgodzić się na prywatną rozmowę, przynajmniej do chwili, gdy będzie mógł ustawić kopyta w bojowej pozycji. Dor gwałtownie oderwał miecz i odwrócił się plecami, jakby kompletnie nie dbał o to, co może zrobić centaur. Oczywiście, gdyby centaur teraz uderzył, byłby to akt tchórzostwa na oczach całej załogi. Poszedł więc za Dorem do oddalonego miejsca na murze, gdzie za blankami stała katapulta. Dor odwrócił się i popatrzył na uprząż roboczą centaura. Ś Jak on ma na imię? Ś zapytał ją. Ś Cedryk Ś odpowiedziała. Centaur podskoczył przestraszony, ale nie odezwał się. Ś Jaki jest jego prawdziwy problem? Ś zapytał Dor. 212 Ś Jest impotentem Ś odpowiedziała uprząż. Ś Hej, ty nie możesz Ś zaczął Cedryk. Ale było za późno na robienie z tego sekretu. Była to rzecz, którą Dor niezupełnie rozumiał. A musiał to zrozumieć. W tym przypadku. Kto to jest impotent? Ś On nim jest. Ś Miałem na myśli, co oznacza słowo impotent? Ś Impotencję. Ś Co? Ś Powinieneś zapytać: „Co to jest impotencja"? Ś powiedziała uprząż. Ś Nie ma sprawy! Ś krzyknął wzburzony centaur. Ś Będę pracował przy katapulcie! Ś Nie usiłuję ci dokuczyć Ś wyjaśnił Dor. Ś Próbuję rozwiązać twój problem. Ś Ha! Ś kpiąco powiedziała uprząż. Ś Żadnych przemądrzałych uwag od siebie! Ś Dor złapał za uprząż. Ś Jedynie wyjaśnij, co to jest impotencja. Ś Ten ogier nie może być ogierem. Za każdym razem, kiedy próbuje... ~ Ś Dość! Ś krzyknął Cedryk. Ś Powiedziałem ci, że będę pracował przy katapulcie czy innej czarnej robocie! I więcej nie nazwę cię miłośnikiem robaka! Czego jeszcze żądasz? Dor zaczynał się orientować w kłopotach Cedryka. Były podobne do jego własnych w okresie, kiedy odrzucił zaloty Millie i kuszącej nimfy. Ś Nie żądam niczego. Jedynie... Ś Postaw go przy kobyłce, a jest wałachem Ś dowcipkowała uprząż. Ś Nigdy nie widziałeś niczego tak... Cedryk chwycił uprząż i zerwał ją z tak gwałtowną siłą, aż spurpurowiała mu twarz. Ś To wystarczy Ś powiedział Dor. Ś Po prostu chcę, żeby zapanowała między nami zgoda. Nikomu więcej nie powiem o tym. Zwrócił się do poszarpanej uprzęży: Ś Możesz być podarta, ale nadal potrafisz mówić. Ś Och, cierpię Ś zajęczała uprząż. Ś Teraz rozumiesz, jak czuje się Cedryk. To nieładnie wyśmiewać się z cudzych ułomności. Ś Dor przypomniał sobie, jak silniejsi chłopcy wyśmiewali się z niego, w jego czasach. Ś Na pewno nie jest to ładnie! Ś potwierdził centaur. Ś Co jest odpowiedzialne za impotencję Cedryka? Ś Zaklęcie, oczywiście Ś powiedziała ukarana uprząż. Teraz centaur był zaszokowany. Ś Zaklęcie? Ś Jakie zaklęcie? Ś zapytał Dor. 213 Ś Zaklęcie impotencji, bałwanie! Ś Nie mów w ten sposób do Maga! Ś wykrzyknął centaur potrząsając uprzężą. Ś Myślałem o tym: jak to działa? Ś Odwraca normalny popęd w krytycznym momencie, a więc... Ś Więc im silniejszy popęd, tym mocniejsze powstrzymywanie Ś powiedział Dor, przypominając sobie swoje doświadczenie w czuł-kowym lesie. To było adresowane zaklęcie! Ś Więc, kiedy on zbliża się do swojej ponętnej jabłkowitej kobyłki, wtedy... Ś Zamierzam spalić tę uprząż! Ś krzyknął Cedryk. Ale widać było, że nie całkiem był niezadowolony. Musiał wierzyć, że jego przypadłość była jego własnym błędem i odkrycie, że spowodowało to zewnętrzne zaklęcie, stanowiło dobrą wiadomość. Ś Jak można usunąć to zaklęcie? Ś Ten idiota spał, kiedy zaklęcie zostało nałożone, ale j a nie. Nigdy nie sypiam. Ś Jak mogłabyś spać, kiedy nie jesteś żywa? Ś dopytywał się Cedryk i część jego naturalnej wojowniczości wróciła. Ś Kto nałożył zaklęcie? Ś Ale uprząż nie odpowiedziała mu. Ś Czy to był mój rywal, maszkaro! Wsadzę mu ogon do gardła! Ś Kto je rzucił? Ś zapytał Dor. Ś Celeste to zrobiła Ś odpowiedziała zadowolona z siebie uprząż. Ś To moja kobyłka Ś krzyknął Cedryk. Ś Dlaczego miałaby... Urwał, a jego brzydka twarz odzwierciedlała pracowite myślenie. Ś Ależ ta mała suka ma jakiegoś konia! Nic dziwnego, że była tak wyrozumiała! Nic dziwnego, że zawsze starała się być aż nadto szczera wobec mnie! Ona wiedziała, dlaczego nie mogłem... Ś Przepraszam, ale nie mogę odkryć lekarstwa Ś powiedział Dor. Ś Nie kłopocz się tym, Magu! Ś rzekł Cedryk. Ś Centaury nie posługują się magią. Musiała dostać to zaklęcie od jakiejś czarownicy. Wszystko, co trzeba, to pójść do pokątnego czarownika i kupić antyzaklęcie. Ale nie powiem o niczym Celeste Ś uśmiechnął się z ponurą lubieżnością. Ś Nie, nie powiem jej! Pozwolę jej prowadzić się jak zwykle, dokuczać i będę się ukrywał aż Ś o, będzie miała niespodziankę! Wrócili do załogi. Ś Jak się miewa miłośnik robaka? Ś zawołał jeden z centaurów, rżąc. Cedryk odwrócił się i wlepił w pozostałych twarde jak stal spojrzenie. Ś Ja czuję się wspaniale Ś powiedział. Ś Tak samo Mag. 214 Pomożemy mu we wszystkim i zrobimy dokładnie to, co powie, prawda? Ś Nie było to pytanie. Dor nie zauważył oznak zmartwienia wśród pozostałych centaurów. Bez wątpienia zostały ustawione na baczność! Ś Czy jest gdzieś jakieś stado harpii w zasięgu katapulty? Ś zapytał. Centaur na blankach skinął zawadiacko głową na północ. Ś W tamtym kierunku, S i r ! Ś poprawił go Cedryk, wymierzając mu szybki kuksaniec w bok. Ś Zwracaj się do Maga z odpowiednim szacunkiem. Ś Och, mówcie mi po prostu, Dor Ś powiedział gość. Wymusił szacunek, a teraz wolałby, by odnosili się do niego po koleżeńsku. Ś Nadchodzą od Rozpadliny, Sir Dor Ś odparł blankowy centaur. Ś Czy możecie wystrzelić na południowy wschód od nich? Ś Mogę strzelić dowódcy prosto w dziobatą gębę! Ś powiedział Cedryk. Ś Prosto w jej wole. Ś Dobrze. Ale ja naprawdę chcę, żeby to było na południowy wschód. Cedryk wzruszył ramionami. Ś Źrebięca zabawa! Centaury zgromadziły się wokół katapulty, naciągnęły ją do tyłu, umocowały jej podłużnicę i podniosły ciężki kamień na pętli. Nakierowali urządzenie na południowy wschód i sprawdzili kąt podniesienia. Ś Teraz powtarzaj to za mną, aż uderzysz o ziemię Ś powiedział Dor do kamienia. Ś Harpie są śmierdzielami o ptasich móżdżkach! Ś Harpie są odmóżdżonymi śmierdzielami! Ś powtórzył kamień wesoło. Ś Ognia! Ś - powiedział Dor. Cedryk odpalił. Ramię katapulty uniosło się i odskoczyło. Pocisk zatoczył łuk nad lasem, a kamień wykrzykiwał: Ś Harpie są śmier... Ś aż znalazł się poza zasięgiem słuchu Dora. Ś Teraz musimy posłać następny na południowy wschód od tego miejsca Ś powiedział Dor. Ś Aż będziemy mieli łańcuch kamieni prowadzący harpie w planowanym kierunku wschodnim, blisko czułkowego lasu. Ś Rozumiem, Magu Ś powiedział Cedryk. Ś A potem co? Ś Potem spotkają bandę goblinów w tamtym rejonie. Centaur uśmiechnął się. Ś Mam nadzieję, że wytłuką się wzajemnie! Dor też żywił taką nadzieję. Gdyby tam było za mało harpii, 215 gobliny dalej blokowałyby trasę zombich. Ale jeżeli znalazłoby się tam za dużo harpii, one mogły zablokować im drogę. I cała praca na nic. Już doszły doniesienia o ogromnej gobliniej armii zbliżającej się od południa i eskadrach harpii od północy. Zamek Roogna wciąż znajdował się w centrum wojny, dzięki trwałej i straszliwej sile klątwy Murphiego. Ś Magu Ś powiedział słodki głos za Dorem. Odwrócił się, żeby zobaczyć dojrzałą kobietę stojącą na wale obronnym. Ś Jestem neo-Czarodziejką Yadne. Przyszłam, żeby wspomagać cię przy obronie tego muru. Jak mam ci pomagać? Ś Neo-Czarodziejka? Ś dopytywał się Dor z niedyplomatycz-nym zakłopotaniem. Przypomniał sobie, jak Murphy mówił coś o Czarodziejce, która pomagała Królowi, lecz nie znał szczegółów. Ś Mój talent polega na tym, że osoby na odpowiednim poziomie unikają mojego towarzystwa Ś powiedziała wyginając kapryśnie usta. Ś Jaki jest twój talent? Ś Dor zdawał sobie sprawę, że był zbyt bezpośredni, ale po prostu jeszcze nie opanował towarzyskich manier dorosłych. Ś Topologia. Ś Co? Ś Topologia. Zmiana kształtu. Ś Możesz zmieniać swój kształt? Jak wilkołak? Ś Nie mój własny kształt Ś powiedziała Ś ale formę innych. Ś Czy to jest podobne do robienia pączków z kamieni? Ś Nie. Mój talent ogranicza się do ożywionych kształtów. A nie mogę zmienić ich natury. Ś Nie rozumiem. Gdybyś zmieniła człowieka w wilka.. Ś Wyglądałby na zewnątrz jak wilk, ale nadal byłby człowiekiem. Nie miałby gęstego futra, ani ostrego wilczego nosa. Topologia nie jest prawdziwą przemianą. Dor pomyślał o Królu Trencie, który mógł zamienić człowieka w wilka Ś wilka, który potrafił wszystko to, co prawdziwy wilk. i który mógł spłodzić wilczęta. To był najwyższy talent, o wiele większy niż to zmienianie zaledwie kształtu. Ś Sądzę, że masz rację. Nie jesteś Magiem. Dor wiedział, że z jakiegoś niewiadomego powodu nie było żeńskich Magów, jedynie Czarodziejki. Ś A jednak to dobry talent. Ś Dziękuję Ś powiedziała z rezerwą. Ś Nie wiemy, jak możesz nam pomóc, dopóki nie zobaczymy, która strona atakuje, jeżeli ktoś to zrobi. Gobliny będą musiały wedrzeć się na mury, więc możemy odepchnąć ich drabiny, gdy je zaczepią. Ale harpie będą fruwały. Czy możesz top Ś topolo Ś - czy możesz operować na odległość? 216 Ś Nie. Jedynie przez dotyk Ś powiedziała. Ś To niewielka pomoc. Ś Zastanawiał się, powiększając jej grymas. Ś Może lepiej jak będziesz stała na krawędzi muru i zmienisz kształt goblinów na kamienie, kiedy będą wdrapywały się na górę. Ś Możemy użyć ich do strzelania z katapulty! Ś wykrzyknął Cedryk. Ś Dobry pomysł Ś zgodził się Dor. Ś Teraz sprawię, że kamienie murów obronnych przemówią. Odciągną uwagę wrogów, więc żaden z was nie będzie mógł się pomylić. Celem tego będzie sprawienie, by wrogie stworzenia atakowały nie to, co trzeba, łamiąc sobie broń i dając nam czas na rozprawienie się z nimi. Mam oczywiście nadzieję, że nie będą próbowały szturmować tego zamku, ponieważ naprawdę nie mają do tego powodów. Ale wiesz o klątwie Murphiego. Jeżeli gobliny i harpie pozostawią nas w spokoju Ś my też zostawimy ich w spokoju. Wy, centaury, tymczasem umieścicie tak dużo bloków w murze, ile będzie mpżliwe. Nawet pojedynczy kamień ma znaczenie. Centaury wróciły do pracy z ochotą. Rozmieszczały kamienie i wiązały zaprawą murarską bardzo szybko. Dobrze pracowała ta załoga, jeżeli tylko zechciała. We właściwym czasie Król wezwał Dora i Yadne na spotkanie dowództwa. Był tam również Skoczek. Dostał polecenie obrony wschodniego muru. Ku zdumieniu Dora był także obecny Mag Murphy. Ś Gobliny wysłały posła Ś powiedział Król Roogna. Ś Sądziłem, że wszyscy powinniście być obecni na tym spotkaniu. Ś Kiedy to mówił, wszedł typowy powykręcany goblin. Nosił krótkie obcisłe spodnie i małą czarną koszulę oraz olbrzymie buty. Tak jak wszystkie gobliny Ś patrzył spode łba. Ś Domagamy się tego zamku jako bazy wojennej Ś powiedział goblin ukazując bezbarwne i wyszczerbione zęby. Ś Dajemy wam nędzną godzinę na wyniesienie się. Ś Doceniam waszą kurtuazję Ś powiedział Król Roogna. Ś Ale ten zamek nie jest jeszcze wykończony. Wątpię,-czy mielibyście z niego wielki pożytek. Ś Jesteś głuchy, czy po prostu głupi? Ś zapytał goblin. Ś Powiedziałem, wynosić się! Ś Żałuję, ale nie jesteśmy skłonni tego zrobić. Przecież na wschodzie rozciąga się tak przyjemnie płaski teren, na którym moglibyście... Ś Ale nie obronimy się tam przed latającymi potworami. Potrzebujemy wysokości, schowka Ś i wielkich zapasów jedzenia. Przyjdziemy za godzinę. Jeżeli nie odejdziecie, zjemy was Ś goblin odwrócił się niezgrabnie na swoich ciężkich stopach i odszedł. 217 Ś Teraz mamy posłańca z armii harpii Ś powiedział Król na pół ukrywając krzywy uśmiech. Najstarsza i najbardziej pomarszczona z harpii wylądowała z odgłosem pacnięcia. Ś Widziałam tego goblina! Ś zaskrzeczała. Ś Porozumiewałeś się z wrogiem. Rozkrwawię ci za to twój drugi żołądek. Ś Odmówiliśmy goblinom zezwolenia na użycie naszej posiadłości Ś powiedział Król Roogna. Ś Tak myślałam! M y użyjemy twojej posiadłości! Ś zaskrzeczała. Ś Potrzebujemy miejsca na grzędy, na komórki dla jeńców, spiżarni na surowe mięso. Ś Żałuję, ale nie możemy udostępnić wam naszych wygód. Nie wybieramy żadnej ze stron konfliktu. Uczynił to tak pewnie Ś pomyślał Dor. Odrzucił żądania obydwu stron. Ś Rozerwiemy was na drgające kawałki! Ś zaskowyczała. Ś Układanie się z goblinami! Zdrada! Zdrada! Zdrada! Ś Odleciała ciężko. Ś Za dużo tych uprzejmości Ś powiedział Król Roogna. Ś Czy mury są przygotowane? Ś Tak przygotowane, jak to możliwe Ś zaświergotał Skoczek. Ś Sytuacja nie jest idealna. Ś Zgadza, się Ś Król zmarszczył brwi. Ś Być może nie doceniacie powagi zagrożenia. Z goblinami i harpiami trudno się pertraktuje. Są o wiele liczniejsze od ludzi i zgromadziły się razem, podczas gdy nasz gatunek rozrzucony jest po całej Krainie Xanth. Nie możemy oczekiwać, że przetrzymamy oblężenie bez pomocy zombich, a nawet wówczas będzie to trudne. Mistrz Zombich został powstrzymany Ś spojrzał na Maga Murphiego. Ś Ale znowu jest w drodze. Popatrzył na Dora. Ś Pytanie, czy przybędzie na czas? Ś Znakomite pytanie Ś powiedział Murphy. Ś Czy zgodzimy się, że jeżeli Mistrz Zombich nie zdąży przybyć, zanim rozpocznie się bitwa...? Król popatrzył na pozostałych pytająco. Dor zwizualizował umocnienia obronne. Gobliny mogły się wedrzeć na mur, podpierając drabiny o narożniki kwadratowych wież i okrągłych baszt, po przeprawieniu się przez fosę. Nie przypuszczał, że mogą im bezpośrednio zagrozić. Harpie zwykle porywały ludzi unosząc ich daleko do swej siedziby. Centaury były za ciężkie, by harpie mogły je unieść w powietrze. Dlaczego zatem Król był tak ponury? Zamek Roogna stanowił wystarczające zabezpieczenie zarówno przed atakiem goblinów, jak i harpii. Długie oblężenie wydawa-218 ło się niepodobieństwem, ponieważ oblegający pozabijaliby się wzajemnie i skończyłaby się im żywność. Ś Co się stanie, jeżeli zombi nie przybędą, zanim bitwa się rozpocznie? Ś zapytał Dor. Ś Wstyd byłoby narazić ten piękny zamek i wystawić na pewną śmierć życie jego obrońców Ś wyjaśnił Murphy. Ś Jedynie sensowną rzeczą będzie zdjęcie klątwy, zanim sytuacja stanie się godna pożałowania. Ś Myślisz o odwołaniu bitwy gobliny kontra harpie i oblężenia, takiego jak to? Ś Nie całej bitwy. Ale mogę zdjąć klątwę. Ś Trudno mi w to uwierzyć Ś rzekł Dor. Ś Te armie dążą do walki i nie cofną się już. Nie zawrócą tak po prostu i nie rozejdą się do domów, ponieważ ty... Ś Talentem Króla jest kształtowanie magii dla własnych celów. Moim jest kształtowanie okoliczności, by przeszkodzić planom innych. Odwrotne strony monety. Wszystko, co musimy zrobić, to określić, czyj talent zwycięży. Zniszczenie i rozlew krwi nie są konieczne. Faktycznie wyrażam ubolewanie i czuję wstręt... Ś Ale już był rozlew krwi! Ś wykrzyknął Dor ze złością. Ś Co to za rodzaj makabrycznej gry? Ś Gra sił polityki Ś odpowiedział nie przejęty Murphy. Ś Gra, która doprowadziła do tego, że mój przyjaciel był torturowany przez Mundańczyków, moje życie było zagrożone, a obaj zostaliśmy sobie przeciwstawieni Ś powiedział Dor z gniewem. Ś A Millie musi wyjść za Mistrza Zombich, żeby... Ś Urwał zasmuciwszy samego siebie. Ś Więc jesteś w pewien sposób zainteresowany tą panną Ś zamruczała Yadne. Ś I musiałeś ją oddać... Ś To nie o to chodzi! Ś Ale Dor czuł, że zarumienił się. Ś Czy będziemy szczerzy? Ś zapytał znacząco Murphy. Ś Twoje kłopoty z panną Millie nie są moim dziełem. Ś Nie, nie są Ś zgodził się niechętnie Dor. Ś Ja... przepraszam, Magu Ś dorośli umieli zręcznie przepraszać. Ś Ale reszta... Ś Żałuję tego tak samo jak ty Ś powiedział gładko Murphy. Ś To współzawodnictwo o Zamek miało stanowić względnie nieszkodliwy sposób ustalenia naszych praw. Będę szczęśliwy usuwając klątwę i pozwalając potworom robić, co im się żywnie podoba. Wszystko to wymaga zgody Króla. Król Roogna milczał. Ś Jeżeli mogę zapytać Ś zaświergotał Skoczek, a pajęczyna Dora tłumaczyła to wszystko. Ś Jakie byłyby dalekosiężne konsekwencje zwycięstwa Maga Murphiego? 219 Ś Powrót do chaosu Ś odpowiedziała Yadne. Ś Potwory polujące na ludzi bezkarnie, ludzi nie uznających innego prawa jak prawo miecza i czarów, załamanie komunikacji, utratę wiedzy, podatność na inwazję mundańską, pomniejszenie roli ludzkich gatunków w Xanth... Ś Czy to jest pożądane? Ś nalegał Skoczek. Ś To naturalny stan Ś powiedział Murphy. Ś Najsprawniejsi przeżyją. Ś Potwory przeżyją! Ś krzyknął Dor. Ś Będzie siedem albo osiem następnych Fali Mundańskich Najazdów, każda wywoła straszliwy rozlew krwi. Puszcza stanie się tak gęsta i straszliwa, że tylko zaklęte ścieżki będą bezpieczne dla podróżujących ludzi. Świdrzaki spustoszą cały ląd. Będzie mniej prawdziwych mężczyzn w moich czasach niż w waszych...ouu! Znowu powiedział za wiele. Ś Magu, skąd pochodzisz? Ś zapytała Yadne. Ś Och, równie dobrze możecie i wy się dowiedzieć, skoro Murphy wie. Ś Ale nie powiedziałem Ś odezwał się Murphy. Ś Mag Murphy jest człowiekiem honoru Ś wtrąciła Yadne rzucając Magowi dwuznaczne spojrzenie. Ś kiedyś poprosiłam go o rękę, ale wolał chaos od zorganizowanego gospodarstwa domowego. Więc nie mam kogo poślubić. Powiedziałeś, że skąd pochodzisz, Magu? Dor nagle zrozumiał jej zainteresowanie i był zadowolony, że mógł jej udowodnić, iż nie jest zdolny do małżeństwa. Tak samo łatwo byłoby pertraktować z tą kobietą jak z Heleną Harpią, z podobnego powodu. Yadne nie była łagodną i słodką panną jak Millie. Była napaloną kobietą polującą na męża, który dałby jej status, jakiego pożądała. Ś Jestem z przyszłości odległej o osiemset lat. Skoczek też. Ś Z przyszłości! Ś krzyknął Król Roogna. Starał się nie brać udziału w rozmowie, ale słysząc to, włączył się do niej. Ś Wygnany przez rywala Maga? Ś Nie, nie ma innego Maga w moim pokoleniu. Jestem na wyprawie. Ja... myślę, że kiedyś zostanę Królem, jak podejrzewałeś wcześniej. Król chce, żebym zdobył doświadczenie. Oczywiście Król Roogna nie dyskutował o sytuacji Dora z nikim, pozwalając mu prezentować się na swój własny sposób. Coraz bardziej Dor doceniał niuanse dyskrecji dorosłych. Ś Mam zaledwie dwanaście lat i... Ś Jesteś w pożyczonym ciele! Ś Tak. Najlepszym sposobem na przybycie tutaj było użycie tego mundańskiego ciała. Inne stworzenie ożywia moje ciało w moim domu, opiekując się nim podczas mojej nieobecności. Ale nie wiem, 220 czy to, co robię tutaj, jest trwałe, więc nie chcę się zbytnio wtrącać w tutejsze sprawy. Ś Więc znasz wynik walki RoognaŚMurphy Ś powiedział Król. Ś Nie. Tak mi się wydawało, ale teraz widzę, że nie. Wiem, że w moich czasach Zamek Roogna jest siedzibą Króla, ale stał opuszczo ny i zapomniany przez stulecia. Jakiś inny Król mógł ukończyć jego budowę. I były te wszystkie najazdy, o których wspominałem, wszystkie te złe rzeczy i upadek wpływów człowieka w Xanth. Więc Murphy mógł zwyciężyć. Ś Lub mogłem zwyciężyć ja i powstrzymać początek chaosu przez kilka następnych dekad Ś powiedział Król. Ś Tak. Z mojego punktu obserwacyjnego, osiemset lat w przyszłość, nie mogę właściwie ocenić, czy chaos zaczął się od tego roku, czy pięćdziesiąt lat później. I są inne rzeczy, których nie mogę rozgryźć; na przykład nieobecność goblinów na powierzchni w moich czasach i rzadka obecność harpii Ś po prostu nie wiem, jak to wszystko dopasować. Ś Dobrze, co będzie to będzie! Ś mruknął Roogna. Ś Przypuszczam, że z tego punktu widzenia historii to, co robimy tutaj, ma małe znaczenie. Miałem nadzieję ustanowienia porządku dynastycznego, utrzymania Xanth w dobrobycie przez stulecie, ale nie wydaje się to mi sądzone. Z niemądrej pychy wynika wiara, że wpływ jakiegoś człowieka może rozciągać się daleko poza jego własny czas, więc dobrze, że pozbyłem się takiego mniemania. Nadal mam nadzieję, że będę mógł zrobić coś pożytecznego w tym stuleciu i zostawię Zamek Roogna jako pomnik mojej nadziei na lepszy Xanth. Ś Popatrzył na innych. Ś Powinniśmy podjąć naszą decyzję zgodnie z naszymi zasadami. Ś Zatem powinniśmy walczyć, żeby obronić porządek na tak długo, jak może się utrzymać! Ś powiedział Dor. Ś Przez dekadę, rok lub miesiąc. Murphy rozłożył ręce. Ś Powinniśmy w odpowiednim czasie dowiedzieć się, czy miesiąc wystarczy. Ś Wierzę, że jesteśmy jednomyślni Ś powiedział Król. Ś Obronimy Zamek. I mam nadzieję, że Mistrz Zombich dotrze tu na czas. Wrócili na swoje stanowiska. Prawie natychmiast zaczęły się kłopoty. Z południa pojawiły się mroczne sztandary armii goblinów maszerujących w olbrzymiej masie. Tupot ich nóg wstrząsnął fundamentami zamku. Dor stał na szczycie północno-wschodniego rogu wieży i śledził ich pochód. Bito w bębny, dęto w rogi, żeby utrzymać rytm. Armia ta, jak monstrualny, czarny dywan, wiła się wśród pól 221 w stronę Zamku. Końce małych mieczyków goblinich rzucały refleksy światła i pośród całej tej wrzawy roznosił się niski, głuchy śpiew, jak stłumiony grzmot. Gobliny monotonnie zawodziły. Jeden dwa trzy cztery, Zabij, dwa trzy cztery, Jeden dwa trzy cztery. Zabij, dwa trzy cztery Ś i tak w kółko bez końca. Nie było w tym zbyt wiele wyobraźni, ale dużo namiętności i efekt tego rozciągał się, narastał, wbijając się w mózg. Mieli również sojuszników. Dor wyśledził kontyngenty gnomów, trolli, elfów, karłów, guli i gremlinów, wszystkich pod własnymi sztandarami i śpiewających pieśni bojowe. Powoli utworzył się poskręcany arras, na którym maszerowały elfy w zieleni, karły w brązie, gnomy w czerwieni, trolle czarne Ś maszerowały, maszerowały, maszerowały... Wydawało się, że jest tak wiele stworzeń, że mogłyby pogrzebać Zamek pod ogromną masą swych ciał. Jednak oczywiście nie mogły tego zrobić. Sama ilość nie wystarczałaby, żeby wdrapać się na pionowy mur. Wtem z północy przyfrunęły harpie i ich uskrzydleni pachołkowie, rzucając głęboki cień na ziemię i Zamek, zakrywając słońce. Były tam oddziały kruków i wampirów, skrzydlate jaszczurki. Innych stworzeń Dor nie rozpoznał. W swojej masie przypominały olbrzymie, burzowe chmury zaciemniające miejscami niebo, przez które padało ograniczone światło, jedynie by obrysować ich kontury. W ten sposób cienie przesuwały się po ziemi w ogromnych kwadratach, tworząc złowróżbny wzór. Punktem zbieżnym oczywiście był Zamek Roogna. Dwie armie mogły zetrzeć się jedna z drugą. Ale czy wyładują swoją wściekłość dewastując Zamek Ś jeśli kiedykolwiek dostaną się do środka. Przypuśćmy, że .bitwa potrwa długo. Mieszkańcy Zamku mogą ucierpieć od głodu, oczekując, aż się skończy, nawet jeżeli mury pozostaną nienaruszone. A jeżeli gobliny mają machiny oblężnicze lub namówią olbrzymie trolle do rozwalenia murów, podczas gdy harpie i wampiry będą siały spustoszenie z góry... Teraz Dor zaczai pojmować, jak nieprzyjemne może stać się to oblężenie. Mundańczycy jedynie sporadycznie szturmowali zamek Mistrza Zombich, ale gobliny i harpie zgromadziły tak potężne siły, że ich atak byłby nieustający. Nieuchronne byłoby zmęczenie obrońców Zamku, aż w końcu obrona nie byłaby możliwa i Zamek zostałby poddany. Muszą zatem wymieniać obrońców. Tu kluczową rolę mieli odegrać zombi i Mistrz Zombich. Dopóki trwałaby bitwa, byłby surowiec na nowych zom-bich, którzy strzegliby murów obronnych przed wtargnięciem istot żyjących. Ale nadal nie było śladu po zombich. Nawet jeśli pojawią się w tej chwili, może nie starczyć czasu na przywleczenie ich do Zamku, zanim gobliny rozłożą się wokół. Mistrz Zombich się spóźnił. Czy podstęp 222 Dora z gadającymi kamieniami z katapulty zawiódł? Lub był niewystarczający? Powinien był zmusić Króla, żeby to sprawdził za pomocą ziemnej ryby. Mag Murphy przeszedł obok. Wydawał się zupełnie oderwany od rzeczywistości. Ś No, no, no. A niech... Naprawdę jest fatalnie. Rozsądni ludzie woleliby oszczędzić sobie kłopotu z klątwą. Centaur Cedryk zdenerwował się. Ś Gdybyś nie był Magiem, nazwałbym cię bękartem skrzydlatego śmierdziela. Dor nie odezwał się. Centaur wyraził to wystarczająco trafnie. Dor wypatrzył bumerang na haku z tarcza herbową. Ś Czy jesteś magiczny? Ś zapytał go. Ś Naturalnie. Zawsze wracam do wysyłającej mnie ręki. Mag Murphy potrząsnął głową, wzruszył ramionami i odszedł. Klątwa wydawała się działać niezależnie od jego obecności. On jedynie zaglądał to tu, to tam. Ś Dobrze Ś powiedział Dor do bumerangu. Ś Rozejrzyj się, czy gdzieś nie widać armii zombich! Cisnął bumerangiem w kierunku północno-wschodnim. Był świadom, że anomalią było nazywanie armią dwustu pięćdziesięciu stworzeń, kiedy armia harpii liczyła tysiące, a armia goblinow dziesięć tysięcy zaciężnych. Ale zombi były odnawialne, mogły stać się armią tysięcy w czasie walki. Bumerang zataczał szeroki łuk, lśniąc w kurczącym się skrawku słońca, zasłoniętym przez ogromną eskadrę harpii, wypisując skośne koło. Wkrótce wrócił do ręki Dora. Ś Wiele goblinow Ś donosił. Ś Żadnych zombich. Dor westchnął. Ś Cóż, musimy utrzymać się, dopóki nie nadejdą! Ale był pesymistycznie nastawiony. Żadne z jego doświadczeń nie przygotowało go na ogrom tej konfrontacji. Tak wiele tutaj było potworów! Kiedy gobliny zacisną pierścień wokół Zamku, jak zombi zdołają się przedrzeć? Najpierw najważniejsze. Trzeba rozprawić się z siłami harpii. Ukazywały się na horyzoncie i budziły poważny niepokój, zbliżając się coraz szybciej, jak groźna burza już gotowa do zerwania się nad północnym murem. Ś Zaprzestać budowy. Przygotować łuki Ś rozkazał Dor pracującym gorączkowo centaurom. Posłuchały ochoczo. Ale tuż po tym zobaczył, że latających potworów było więcej niż strzał na wszystkich kołczanach centaurów. Nie było dobrze. Ś Nie strzelać Ś powiedział do nich. Ś Pozwólcie mi przemówić do każdej strzały, nim ją wypuścicie. 223 Eskadra wampirów zniżyła lot. Ich olbrzymie, skórzaste skr/ydła budziły grozę, a połyskujące kły przerażały. Ś Powtórz za mną! Ś powiedział Dor do pierwszej strzały, która przygotował Cedryk. Ś Sąsiedzie, nie potrafiłbyś przebić zgniłego pomidora. Strzała powtórzyła. Przedmioty naprawdę cieszyły się z prostych obelg. Ś Mów to bez przerwy Ś powiedział Dor i skinął na centaura. Ś Nad ich głowy Ś powiedział Cedrykowi. Cedryk popatrzył zdumiony, ale nie sprzeciwił się. Strzała minęła pierwszy szereg wampirów i pomknęła nad ich głowami. Dor domyślił się, że inne centaury sądzą, że to zmarnowany wysiłek. Po co wypuszczać strzałę, by chybiła? Nagle powstało jakieś zamieszanie w przednich szeregach. Ś A taak? Ś krzyknął jakiś wampir Ś przynajmniej jego przeraźliwy pisk brzmiał podobnie do tego. Zakręcił się w powietrzu, żeby zatopić długie kły w czubku skrzydła sąsiada. Ofiara zareagowała wściekłością, zatapiając własne kły w najbliższe skrzydło. W ten sposób uwikłała trzeciego wampira. Formacja była tak zbita, że w chwilę potem cała konfiguracja uległa pomieszaniu. Wampiry walczyły jeden przeciw drugiemu w powietrznej ogólnej bijatyce. Tłukły się nawzajem i prawie wcale nie zwracały już uwagi na Zamek czy gobliny zgromadzone pod murami. Ś To była zgrabna sztuczka, Magu Ś powiedział Cedryk. Dor był zadowolony, że podjął trud odwrócenia uwagi tych paskudnych stworzeń. Skoczek pokazał mu taki sposób. Gdyby istniał sposób na zaprzyjaźnienie się z goblinami i harpiami... Czy można w ogóle tego dokonać teraz? Przypuśćmy, że kobiety goblinow można by przekonać, by uznały swych mężczyzn za najlepszych. I gdyby harpie znowu miały mężczyzn własnego gatunku? Cała ta sprawa wymagałaby jakiegoś całościowego zaklęcia dla goblinow oraz narodzin przynajmniej jednego prawdziwego samca harpii, ze zjednoczenia człowieka z sępem. Było takie miłosne źródełko na północ od Rozpadliny... I żadnego sposobu, żeby dotrzeć tam teraz. Bądź co bądź pomysł był prawdopodobny, ale budził w nim odrazę. Jaki człowiek i jaki sęp zgłosiliby się na ochotnika? W każdym razie i tak byłoby za późno, żeby uratować Zamek, ponieważ każdemu zapłodnionemu stworzeniu potrzeba trochę czasu, by wydać potomka, potem jeszcze dziecko musi dorosnąć. Lata upłyną, zanim dorośnie jeden samiec, nawet jeżeli wszystko potoczy się bez powikłań. Musieli stłumić tę bitwę teraz Ś-i Dor wiedział, że choćby nie wiadomo jak się starał, klątwa Murphiego i tak to zepsuje. Nawet, gdyby dogadał się z obydwoma stronami. Zamek Roogna musiał po prostu przetrwać tę burzę. 224 Horda goblinów nacierała od wschodu, otaczając Zamek. Armia nadciągała od południa, ale flanki rozszerzały się tak daleko na wschód i zachód, że obrońcy mogli wyraźnie widzieć jej skrzydła z narożników północnego muru. Stamtąd wyglądało to jak woda opływająca głaz w strumieniu. Nie był to już w żaden sposób zdyscyplinowany marsz czy odmierzane w rytm bębnów kroki. Armia powróciła do naturalnego dla niej bezwładu hordy. Sojusznicy goblinów zapewne zaatakują inne mury, tu, od północy, nadciągały jedynie same gobliny. Dor obawiał się, że będą najbardziej zawziętymi przeciwnikami. Zorganizowana chmara wampirów opadła na blanki. Dor szybko tam poszedł, zwracając się do wystających kamieni z kończonego muru. Ś Powtarzajcie za mną: Masz to, jadowita gębo! Moje strzały są wycelowane w ciebie! Oto zbliża się ognista strzała! Wkrótce usłyszał obelgi kamieni. Liczył, że to zaniepokoi wampiry, kiedy się zbliżą. Dor miał nadzieję, że wampiry są zbyt głupie, żeby zdać sobie sprawę, że nie ma'tam łuczników. Pozwalało mu to zgromadzić centaury na nie dokończonej części muru, na którym jeszcze nie zbudowano blanków. Centaury zrzuciły ze wschodniego muru czereśniowe bomby, żeby przerwać nagły szturm. Bum! I jakiś goblin szarpnął się i zwalił na ziemię. Bum! I następny ubył. Ale goblinów było więcej niż bomb czereśniowych. Potem znowu: Bum! Ananas wyrwał z ziemi krater, rozrzucając wokół ciała jak słomiane lalki. Ale gobliny nawet się nie zatrzymały. Przedarły się przez dymiącą dziurę. Przeszły po ciepłych jeszcze trupach swoich kompanów, prosto nad fosę. Na ich spotkanie uniosły się potwory z fosy, chwytając gobliny od tyłu i połykały je w całości. Ale gobliny nadal nadchodziły, posuwając się w stronę wody. I wchodziły do niej. Ś Nie wiedziałem, że gobliny umieją pływać Ś zauważył zdziwiony Dor. Ś Nie umieją Ś odpowiedziała Yadne. Gobliny zostały otoczone przez potwory z fosy i biły je pięściami, gryzły i drapały. Potwory chwytały napastników zębami i pożerały. Ale mogły skonsumować niewiele więcej niż tuzin goblinów, a tu tłoczyły się ich tysiące. Potwory wycofały się do głębin, ale gobliny rozbryzgując wodę brnęły za nimi, trzymając się ich kurczowo jak czarne mrówki i kąsając jak niklogłowy. Wiele goblinów zostało strząśniętych do fosy, kiedy potwory otrząsały się, i te utonęły w ciemnych głębinach, ale wciąż zastępowali ich nowi żołnierze. Ś Jaki to ma sens? Ś zapytał Dor z niedowierzaniem. Ś Czy nie zamierzają wybudować mostu lub czegoś podobnego? Umierają bez sensu! Ś Ta cała wojna jest bezsensowna Ś powiedziała Yadne. Ś Gobliny nie są budowniczymi, więc nie budują mostów. Zamek Rooana 225 Ś Wydaje się, że nie mają również drabin zauważył Dor. Więc nie potrafią wdrapać się na mury. To kompletne szaleństwo! Gobliny bez końca nadchodziły, tonąc gromadnie, aż w końcu fosa wypełniła się ciałami. Woda wystąpiła z brzegów. Teraz wypełniła się gęstą masą ciał, po których przeszły hordy. Potwory z fosy udusiły się pod masą ciał. Nie było po nich śladu. Gobliny podeszły pod mur. W ich natarciu nie było wielkiej strategii. Po prostu bez ustanku wchodzili jeden na drugiego, usiłując pokonać pionowe mury obronne. Dor patrzył na to z chorobliwym zafascynowaniem. Taktyku morza--goblinów napełniła fosę i przeniosła przez nią tych. którzy przeszli ale nie mogła zanieść ich na górę kamiennych murów! Gobliny nie zatrzymały się. Hordy za nimi bezustannie sunęły do przodu, nie biorąc pod uwagę charakteru bariery. Kiedy te pierwsze zostały stratowane, następne wchodziły po nich wyżej na mur. Potem utworzyła się trzecia warstwa i czwarta. Mur tutaj nie był dokończom. jednak nawet w najniższym punkcie pozostawało trzydzieści stop od fosy. Czyżby te głupie stworzenia sądziły, że mogą dosięgnąć go poprzez tratowanie ciał swoich kompanów? To będzie wymagało trzydziestu warstw zmiażdżonych goblinów! I co zadziwiające, takie warstwy tworzyły się. Każda warstwa wymagała większej ilości ciał, ponieważ całość nachylała się z powrotem w kierunku fosy. Ale te stwory szły i szły, bez końca. Piec warstw, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć Ś już były w jednej trzeciej drogi w górę Ś budując szaniec z własnych ciał i ginąc. Cedryk stał obok Dora, nie mogąc oderwać oczu od tego koszmaru. Ś Nigdy nie myślałem, że będę współczuł goblinom Ś powiedział. Ś My ich nie zabijamy, one zabijają się same Ś jedynie po to. żeby wspiąć się na mur Zamku, którego nie potrzebują! Ś Może to odróżnia ludzi od goblinów Ś powiedział Dor. I od centaurów. Ś Ale zastanowił się. Mundańczycy, którzy mimo wszystko byli prawdziwymi ludźmi, szturmowali zamek Mistrza Zombich z taką determinacją, choć bez wyraźnego powodu, a załoga centaurów nie okazała szczególnego oświecenia przed prywatna rozmową Dora z Cedrykiem. Kiedy gorączka wojny opanuje jakieś społeczeństwo... Nadal nadpływały rzesze goblinów. Byli teraz w połowie drogi w górę i wspinali się dalej. Już nie mogli określić, gdzie znajduje się fosa. Była jedynie monstrualna sterta ciał nachylona pod kątem daleko od muru. Gobliny zasilały ją i podwyższały nie wydającymi się mieć ograniczeń szeregami maszerujących żołnierzy, dorzucając swoje małe życia. Nie wydawali się świadomi własnego poświęcenia. Cechował ich opłakany brak zdolności przewidywania; kiedy napotykali mur, zadeptywali ich napierający z tyłu, którzy bez zastanowienia 226 wstępowali po ciałach zabitych. Może szefowie goblinów na tyłach wiedzieli, po co to wszystko, ale zwykłe oddziały po prostu słuchały rozkazów. Może brzmiały one: „naprzód, do ataku!" Ś rzucając na nich czar przeważający nad instynktem samozachowawczym, który normalnie gobliny przejawiają. Wraz ze wzrostem przerażającego kopca, rosło przerażenie patrzącego na to Dora. Jaką mieli obronę przeciwko takiej fali? Strzały i bomby czereśniowe były bezużyteczne. Mogły ułatwić jedynie produkowanie trupów, z których powstawała kolejna warstwa. Teraz zrozumiał wreszcie, dlaczego Król tak bardzo przejmował się tym niebezpieczeństwem. Gobliny były gorsze od Mundańczyków. Tymczasem armia harpii przegrupowała się. Dor przygotował pewną ilość strzał i te zwodziły głupawe wampiry przez jakiś czas. Mówiące blanki wspomagały również obrońców Zamku. Ale teraz same harpie zbierały się do natarcia. Miały prawie ludzką inteligencję i trudno je było długo oszukiwać sztuczkami z nieożywionymi rzeczami. Wyglądało na to, że posuwają się naprzód w kierunku ataku planowanego dokładnie na moment, gdy gobliny w końcu przeleją się przez mur. Te brudne ptaszyska chciały mieć pewność, że gobliny nie zdobędą Zamku. Dor i centaury zostaną zaduszeni w ten sam sposób, co potwory 7 fosy. Najgorsze, że nie mogli temu zapobiec. Wrogie siły były zbyt liczne, zbyt pozbawione rozumu. Teraz właśnie mogę wkroczyć Ś odezwała się Yadne, chociaż z zaciśniętymi ustami. Ś Mogę powstrzymać gobliny Ś tak myślę... Dor miał nadzieję, że tak. Rozglądał się nerwowo dookoła i sprawdzał inne mury. Były wyższe i zgromadzono na nich ładunki wybuchowe, więc przypuszczał, że ich obrońcy znajdują się w lepszej sytuacji niż on. Zastanawiał się, jak radził sobie Skoczek. Nie mógł go stąd widzieć. Ale nawet pająk miałby trudności z omotywaniem niezliczonego mrowia goblinów. Ręka pierwszego goblina zawisła na krawędzi muru. Yadne była gotowa. Dotknęła ręki Ś i goblin stał się kulą, która potoczyła się w dół po stercie ciał. Pojawiła się następna ręka. Zrobiła kulę z następnego goblina. Wtedy pojawił się las rąk, utrzymując ją w stałym ruchu. Warstwy wznosiły się po drugiej stronie, tak że musiała skakać z miejsca na miejsce, żeby ich wyłapać. Wkrótce ugięła się pod ciężarem tej pracy. Nie mogła utrzymać muru sama. Pozwólcie włączyć się harpiom Ś krzyknął Dor do łuczników, którzy wybiórczo strzelali do dowódczyń każdego potencjalnego nalotu, odwlekając trochę atak. Kiedy wstrzymano strzały, zaroiło się od harpii i wampirów. Wampiry nie były zbyt bystre, ale połapały się, że były manipulowane, i teraz szalały żądne krwi. Ale najbardziej oczywistym wrogiem była 227 horda goblinów. Latające stworzenia dosłownie opadły na gobliny i zagłębiły w nich kły i szpony. Gobliny walczyły zaciekle, uderzając pięściami w pyski i pakując grube paluchy w oczy, ukręcały szyje harpii. Widocznie straciły broń podczas wspinaczki w górę lub po prostu wolały przeciwstawić się swoim wrogom na najbardziej podstawowym poziomie animozji. W ten sposób egzekucja obrońców Zamku została chwilowo odroczona, ale teraz ciała tworzyły stertę jeszcze szybciej; wkrótce sięgała na wysokość muru. Niebawem gobliny będą w stanie zalać zamek i magia Yadne będzie zupełnie bezużyteczna. Co za różnica, jeżeli zostaną pogrzebani pod kulami! Ś Czy nie możesz zmniejszyć ich do wielkości ziarenek piasku? Dor przekrzykiwał hałas bitwy. Ś Nie. Ich masa pozostanie taka sama, bez względu na to. w jakim będzie kształcie. Nie mogę im przerwać usypywania kopca. Nieszczęście. Król Trent mógłby ich powstrzymać przez zamienienie w komary, tak małe, że nie utworzyliby nigdy kopca do wysokości muru, lub mógłby zamienić centaura w salamandrę i użyć go do podpalenia ciał, redukując je szybko do popiołów. Yadne nie była wielką czarodziejką. Dor nie był wielkim Magiem. Pomógł powstrzymać przez chwilę atak goblinów, ale nie potrafił powstrzymać ich teraz. Wtem wpadła mu myśl. • Ś Zamień ich w bloki kamienne! Ś krzyknął. Skinęła. Podeszła blisko szczeliny w blankach, a Dor bronił jej flanków mieczem. Nagle zaczęły się pojawiać goblinie bloki. Były mniejsze od wielkich bloków używanych do budowy Zamku, ale większe od zwykłych cegieł. Centaury przenosiły je i umieszczały na murze, coraz wyżej. Goblinie bloki powstrzymały napływ goblinów! Ś Teraz są tym, co nazywam dobrym goblinem krzyknął Cedryk. Ś Zblokowaną głową! * Ale nawet zblokowane głowy nie wystarczyły. Miały skłonności do poruszania się w prawo i w lewo oraz spadania, chociaż Yadne zrobiła kilka z zazębiającymi się krawędziami. Nie były tak zwarte jak kamień ani tak twarde i trochę oklapły, kiedy przygniotły je inne bloki wędrujące w górę. Jak sugerowała Yadne: goblin w kształcie kamiennego bloku dalej był goblinem. Nie nadawał się do niczego. Dor znowu wysilał mózg, żeby uzyskać rozwiązanie. Jak obronić Zamek Roogna przeciw tak straszliwej masie atakujących? Nawet ich zwłoki wystarczyły do zasypania go! Ziemna gołębica wystawiła głowę z podłogi. Dor wyjął list z jej pyszczka, jednocześnie wymachując mieczem, bronił pleców Yadne. Ś JAK IDZIE? Ś zapytywał papier. żart: blockhead błock zblokowany, head głowa przyp. tłum. 228 Ś Powtarzaj po mnie stale, aż usłyszy to Król Ś powiedział Dor do papieru. Nie mógł pozwolić sobie na to, by odwrócić uwagę od goblinów i harpii na tyle, żeby napisać list. Ś Możemy wytrzymać jedynie jeszcze pięć minut. Sytuacja rozpaczliwa! Ś Włożył odpowiadający papier do pyszczka gołębia i obserwował, jak wpływa czy raczej wyfruwa z zasięgu wzroku w kamieniu. Nie lubił takich pesymistycznych raportów, ale musiał być realistą. On, Yadne i centaury zrobili wszystko, co mogli, ale to nie wystarczyło. Jeżeli ten mur padnie, padnie Zamek. Atak był czymś więcej niż okrutną, wściekła, bezlitosna burzą z falami goblinów na powierzchni i chmurami harpii w powietrzu. Nie było sposobu, żeby mogli powstrzymać nieskończoną lawinę stworzeń. Czy nawet zombi mogli zmniejszyć tę groźbę? Z pewnością Ś osądził Dor. Ponieważ Mistrz Zombich zamieniłby usypany stos ciał w zombich, którzy odepchnęliby żyjące gobliny i wiele trupów od murów obronnych. Gdyby Mistrz Zombich był tutaj! W kilka chwil potem na murach pojawił się sam Król. A niech to! Ś wykrzyknął Roogna. Ś Nie miałem pojęcia, że jest tak źle! Dwa skrzydła gobliniej hordy musiały spotkać się tutaj, daleko od głównych szturmujących sił i zdublowały stertę. Przy pozostałych murach były zaledwie w połowie wysokości. Ś Powinieneś był wezwać mnie wcześniej! Byliśmy zbyt zajęci walką z goblinami Ś odparł Dor. Potem pchnął Króla, usuwając go z drogi harpii pikującej na niego z bombą. Gdy chybiła celu, zaklęła. Ś Tak, tutaj bez wątpienia jest rejon największego zagrożenia Ś powiedział Król, gdy kilka goblinich kuł przetoczyło się przez mur i spadło na zamkowy dziedziniec. Pochylił się, żeby podnieść i wyrównać goblini blok, a ten z powrotem uformował się w kształcie nieszczęsnego sześcianu. Ś Najwyższa fala, najniższy mur. Dobrze się spisaliście! Niewystarczająco Ś powiedział Dor, przeszywając następną harpię. Ś Jeszcze trochę i ulegniemy przeważającym siłom wroga. Tak jakby nie było to oczywiste! Mam trochę zaklęć w arsenale, których użyję w razie niebezpieczeństwa Ś rzekł Roogna. Ś Są niebezpieczne dla zdrowia, więc nie posłużyłem się nimi dotąd, ale obawiam się, że zagrożenie narasta. Uchylił się przed wampirem. Ś Przynieś je! Ś krzyknął zdesperowany tą zwłoka Dor. Ś Dlaczego Król nie powiedział mi, że posiadamy trochę magii w zasięgu ręki? Wasza Wysokość! Ś Och, przyniosłem je ze sobą, tak na wszelki wypadek Ś Król wyciągnął fiolkę z przejrzystym fluidem. Ś To jest skoncentrowany sok trawienny z brzucha smoka. Musi być uwolniony 229 z kierunkiem wiatru na cel, przeciwnie do wiatru użytkownika. Jeżeli wiatr się zmieni Ś potrząsnął głową ze smutkiem. Ś Przekleństwo Murphiego mogłoby nas kosztować życie Króla. Schowaj się, proszę! Ś Wasza Wysokość! Ś zaprotestowała Yadne. Ś Nie możesz narażać siebie! Ś Oczywiście, że mogę Ś zapewnił ją Król. Ś To jest moja bitwa, w której wy wszyscy narażacie się. Jeżeli ją przegram, jestem i tak zgubiony... Polizał palec i potrzymał w powietrzu. Ś Dobrze, wieje na zachód. Mogę oczyścić mur. Ale nie podchodźcie bliżej, dopóki się nie rozwieje. Podszedł do północno-wschodniego rogu. Ś Ale klątwa sprawi, że wiatr się zmieni Ś zaoponował Dor. Ś Klątwa ma ograniczony zasięg działaniaŚ powiedział Król. Ta magia nie zabiera dużo czasu i"nie sądzę, żeby wiatr zmienił się, gdy zadziała. Gobliny, które wdrapywały się na mur, musiały walczyć z wrzeszczącymi harpiami. Dor i Yadne oraz centaury wycofali się i przesunęli w kierunku wschodniego końca, przeciwnie do kierunku wiatru niosącego uwolniony fluid. Król otworzył fiolkę. Wystrzelił z niej żółtawy dym, który wiatr uniósł przez mur. Dym opadł na mrowiące się gobliny, które stopiły się w czarną maź. Nawet nie krzyknęły, po prostu stopiły się od doki. przemieniając w jakieś dziwne błocko. Odpadły od muru, przepłynęły po kamieniach, wyciekły strumyczkami przez szpary i skąpały poza zasięg wzroku. Harpie unoszące rozpuszczające się gobliny też się rozpuściły. Zerwał się gwałtowny wiatr z przeciwnej strony, przenosząc wstęgę dymu z powrotem przez mur. Ś Klątwa! Ś wykrzyknął Dor z przerażeniem. Najbliższe centaury okręciły się w miejscu, próbując desperacko uniknąć straszliwego obłoku. Ale pokrętne poczucie humoru Maga Murphiego. z którym wiązała się klątwa, sprawiło, że dym zawirował za nimi. Jednemu z centaurów już stopił się piękny ogon. Ś Machajcie ogonami! Ś krzyknął Dor. Ś Potrzebujemy wachlarza. Yadne dotknęła najbliższego goblina i ten stał się ogromnym wachlarzem. Dor wziął go do ręki i wachlował się, żeby spowodować przeciwny prąd powietrza. Yadne zrobiła jeszcze jeden i jeszcze dla centaurów. Żółty dym cofnął się i podniósł w górę, jakby chciał to okrążyć, straszliwy w swej bezrozumnej determinacji. Ś Gdzie się wybierasz? Ś krzyknął do niego Dor. Ś Podryfuję na wschód, następnie sześć stóp dalej, potem na północ nad murem Ś odpowiedział. Ś Tam są najlepsze zbiory. 230 Czmychnęli z zamierzonej trasy dymu. Dym podążył swoim kursem i zniknął. Ś Och, Murphy Ś powiedziała Yadne. Ś Trzeba było Maga, żeby odparować twój cios, lecz pokrzyżowaliśmy twoje plany. Dor zgodził się niepewnie. Król Roogna, którego dym ledwie ominął, zszedł z parapetu. Ś Wroga magia próbowała spowodować zły obrót, ale nie zdołała. Nie do końca. Dor wyjrzał przez mur. Poniżej był kipiący, pienisty ocean plazmy, obniżający się w miarę, jak pochłaniał ciała leżące poniżej. Opadająca fala cofała się wzdłuż wału obronnego i wnikała do fosy, rozpuszczając wszystko, co organiczne. Niedługo potem nie było niczego od strony północnej za wyjątkiem czarnego morza. Ś Gdybyś zastosował jeszcze trochę dymu, spowodowałoby to zniknięcie całej armii goblinów! Ś stwierdził Dor zwracając się do Króla. Miał miękkie kolana i czuł mdłości. Jest kilka argumentów przeciw temu Ś powiedział Król Roogna. Po pierwsze, jest nieodpowiedni wiatr, który mógłby nam wyrządzić tyle samo szkody, co wrogowi. Po drugie, nie jest skuteczny przeciw powietrznym siłom harpii, ponieważ ma tendencje do opadania, a harpie fruwają wyżej. Po trzecie, ta fiolka to wszystko, co miałem. Uważałem, że niebezpieczne jest przechowywanie tego w większej ilości. To są poważne argumenty Ś zgodził się Dor. Ś A co z inną magia z twojego arsenału? Żałuję, ale nic łatwego do zastosowania. Jest wabiąca fujarka. Tytułem eksperymentu zrobiona przeze mnie z fletowego drzewa. Gra suma, kiedy wieje wiatr, i podążają za nią stworzenia. Ale nie potrzebujemy sprowadzać tutaj harpii czy goblinów, chcemy je odciągnąć. Jest również pierścień magiczny Ś wszystko, co przez niego przejdzie, znika na zawsze. Ale ma zaledwie dwa cale średnicy i można przez niego przeprowadzić tylko małe przedmioty. I większe zaklęcie zapomnienia. Dor zastanowił się. Ś Czy nie mógłbyś odwrócić fletu tak, żeby wyprowadził stąd te stworzenia? Ś Mógłbym, gdyby klątwa tego nie zniweczyła. Ale dźwięk fletu wyprowadziłby również nas z Zamku. Ś Mhm. No tak. Czy Yadne nie mogłaby rozciągnąć pierścienia, żeby był większy? Król poszukał w kieszeni. Ś Jedyny sposób, żeby się przekonać! Wyciągnął złoty pierścień i podał Yadne. 231 Naprawdę nie jestem uzdolniona tak, by przekształcać nieożywione rzeczy... Ś powiedziała i skoncentrowała się. Przez chwilę nic się nie wydarzyło. Wtem pierścień zaczął się rozciągać. Był coraz większy i większy, ale jednocześnie złoto stawało się coraz cieńsze. W końcu stał się obręczą o jakichś dwóch stopach średnicy, zrobioną z prześlicznej złotej nici. Ś To wszystko, co mogę zrobić Ś powiedziała. Ś Jeżeli dalej spróbuję, to pęknie. Yadne wyglądała na wykończoną. Oczywiste było, że dała z siebie wszystko. Ś To powinno pomóc Ś powiedział Dor. Podniósł ciało goblina i cisnął przez obręcz. Nie pojawiło się z drugiej strony. Ś Tak. Myślę, że mamy tu coś pożytecznego Ś zwrócił obręcz Królowi, któremu zniknęły palce, kiedy ją chwycił. Ale ponownie się ukazały, kiedy zmienił uchwyt, więc wyglądało, że obręcz można było bezpiecznie trzymać. Ś A zaklęcie zapomnienia Ś kontynuował Dor. Ś Czy mogłoby spowodować, że gobliny i harpie zapomną, o co walczyły? Ś Tak. Jest nadzwyczajnie potężne. Ale jeżeli zdetonujemy je tutaj, w Zamku, sami zapomnimy, dlaczego tu jesteśmy, a nawet kim jesteśmy. W ten sposób Mag Murphy odniósłby zwycięstwo, ponieważ Zamek nie zostałby ukończony. A gobliny i harpie i tak mogłyby kontyuować walkę. Stworzenia im podobne potrzebują jedynie pretekstu do waśni. Robią to instynktownie. Ś Ale Mag Murphy sam również zapomniałby! Ś Nie ulega wątpliwości. Zwycięstwo jednak należałoby do niego. On nie współzawodniczy o władzę dla siebie, ale próbuje przeszkodzić w umocnieniu mojej. Dor przesunął wzrok ze spustoszonego placu na północy na pole bitwy, która wciąż wrzała wokół, reszty Zamku. Wabiąca fujarka, magiczna obręcz i zaklęcie zapomnienia. Mnóstwo znakomitej i potencjalnej magii, której przez anomalię sytuacji, w oczywisty sposób nie można było użyć do odwrócenia klątwy. Ś Murphy! Mam zamiar znaleźć jakiś sposób Ś klął pod nosem. Ś Ta bitwa się jeszcze nie skończyła! Taką przynajmniej miał nadzieję. 11. KATASTROFA Ś Halo, zombi, tam! Ś krzyknął centaur wskazując na wschód. Były tam, poza przewalającymi się goblinami. Dym ze smoczego żołądka usunął monstrualny kopiec goblinów przy północnym murze, 232 ale efekt zanikał teraz. Znowu nadpływały od wschodu i zachodu. Gdyby nawet nowa wdzierająca się fala goblinów została rozpuszczona, w każdym przypadku region nie byłby również bezpieczny dla zombich. Zombi i tak nie mogliby przejść tamtędy. Więc jak Mistrz Zombich się przedrze? Ś Mistrz Zombich musi dostać się do Zamku, gdzie może zainstalować swoje magiczne laboratorium i pracować bez przeszkód Ś powiedział Dor. Ś Teraz, kiedy go widzimy, musi znaleźć się sposób. Tak. Przypuszczam, że w obecnej fazie to przechyliłoby szalę Ś powiedział Dor. Ś Ale problem transportu nadal wydaje się nie do pokonania. Jest wystarczająco trudne utrzymanie potworów z dala od Zamku. Nic poza blankami nas nie broni. Ś Przypuszczani, że jeżeli oni też tak sądzą Ś kontynuował Dor Ś może moglibyśmy zrobić im niespodziankę. Cedryku, czy udasz się ze mną na niebezpieczną misję? Tak Ś odpowiedział natychmiast centaur. Król spojrzał nań, lekko zdumiony zmianą jego nastawienia. Oczywiste było, że Dor poradził sobie lepiej z centaurami niż Król się spodziewał. Chcę zabrać flet Króla i odciągnąć te stworzenia z pobliża zombich w jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy zdetonować zaklęcie zapomnienia. To powstrzyma gobliny od powrotu pod mury, gdy przybędzie Mistrz Zombich. Czy mógłbyś tak trzymać magiczną obręcz, żeby każdy atakujący z powietrza przeleciał przez nią? Ś Jestem centaurem! Ś powie'dział Cedryk, uznając to za całą odpowiedź. Ś Ależ naprawdę Ś powiedział Król Ś to jest próba o wielkim stopniu ryzyka! Tak samo jak nierobienie niczego Ś powiedział Dor. Ś Gobliny wciąż tworzą kopce przy murach. Zanim dzień się skończy, przejdą przez mury, a ty nie masz więcej smoczego soku, żeby ich rozpuścić. Musimy mieć zombich. Mag Murphy przyszedł znowu. Ś Igrasz z nieszczęściem Ś powiedział. Ś Szanuję twoją odwagę, ale muszę nakłaniać cię, żebyś nie pakował się tak głupio w hordę goblinów. Ś Posłuchaj, ty zasmarkany latawcu! Ś zaczai Cedryk. Dor uciszył go. Ś Jeżeli naprawdę byś się troszczył, Magu, to zdjąłbyś tę klątwę. Czy tak naprawdę martwisz się o to, że ta próba może się powieść? Wrogi Mag milczał. Ś Będziesz potrzebował kogoś, by przyprowadzić zombich do zamku Ś powiedziała Yadne. Ś Tak. Myślę, że może Skoczek... 233 Ś Duży pająk? Lepiej weź go ze sobą. żeby osłaniał u as powiedziała. Ś Ja wprowadzę zombich. Ś To bardzo wielkodusznie z twojej strony Ś stwierdził zadowo lony Dor. Ś Możesz przeobrazić każde stworzenie, które przedo stanie się przez linię zombich. Tym, który musi być chroniony, jest Mistrz Zombich. Dostań się tak blisko niego, jak zdołasz i... Ś Tak zrobię. Wyrusz w swoją misję, zanim będzie za późno! Król i Mag Murphy, obydwaj potrząsnęli głowami z dziwnie podobną rezygnacją. Ale Roogna poszedł po flet i zaklęcie zapomnienia. Zgromadzili się przy głównej bramie. Dor dosiadł Ced-ryka. Skoczek doszedł do niego i przywiązał go linką zabezpieczająca. a Yadne dosiadła innego centaura. Pozostałe centaury z północnego muru rozlokowały się wzdłuż wschodniego ^muru z naprężonymi łukami. Potem mała grupka wtargnęła w walkę wręcz goblinów i harpii. Posypał się miażdżący grad strzał z murów, gdy centaury wystrzeliły z łuków. Gobliny, trolle, gnomy i gule padały jak uschnięte. Powstała w ten sposób chwilowa ścieżka przez najbardziej gęsta ciżbę. Bomby wiśniowe i ananasy ciągle bombardowały wrogą armię. To nie wydawało się niepokoić goblinów ani ich kohort, ale sprawiło, że Dor był maksymalnie napięty. Przypuśćmy, że ananas wyląduje w pobliżu? Zostałby rozerwany na drobne kawałki! A wziąwszy pod uwagę klątwę Murphiego... Ś Zmień kierunek! Ś wrzasnął. Zaalarmowany Cedryk uskoczył w bok, przez oddział elfów. Przed nimi coś wybuchnęło. Odłamek zagwizdał pod jego nosem, a wstrząs go ogłuszył. Jedenaście elfów poleciało w powietrze. Cedryk skręcił, by nie wpaść w potężny, dymiący lej. Ś Hej! Ś krzyknął jakiś centaur z muru. Ś.Trzymaj się kursu! Wystrzeliłem ananas prawie w ciebie! Cedryk skwapliwie wrócił na trasę. Ś Centaury mają wyostrzony wzrok i szybki refleks Ś zauważył. Ś Inaczej mogłoby być niedobrze. Klątwa Murphiego spowodowała nieomal, że Dor zepsułby wynik mistrzowskiego strzelania centaurów. Dor zrozumiał, że najlepsze, co może zrobić, to nie wtrącać się do tej rozgrywki. Przyłożył flet do ust, wdzięczny Skoczkowi, że pomógł mu. gdyż miał teraz wolne ręce. Dmuchnął z całej siły. Flet wydał niesamowity dźwięk. Była to rytmiczna, nęcąca melodia, która przedarła się przez zgiełk bitewny i spowodowała nagłą ciszę. Wtem karły, gremliny, wampiry i harpie oraz rzesza goblinów stłoczyły się za centaurami, zmuszone do tego jednakowo przez tę magiczną muzykę. Skrzydlate potwory zbliżały się w pośpiechu, nurkując w kierunku Dora. Cedryk okręcił swój ludzki tors, z gibkością właściwą centaurowi. Odwrócony do tyłu dalej galopował. Podniósł wysoko obręcz przechwytując 234 brudne ptaszyska, kiedy się zbliżały Ś i każda harpia, która przeszła przez obręcz, znikała. Dor zastanawiał się, co się z nimi działo potem, ale zbyt był zajęty graniem na flecie. Jeżeli jego pracowite dmuchanie można było nazwać graniem. Grał zgięty wpół, żeby samemu nie złapać się w obręcz. Nie mógł skupiać uwagi na wszystkich szczegółach! Dwiema nogami Skoczek podtrzymywał dzidę, którą dźgał gob-linów i im podobnych, jeśli podchodzili zbyt blisko. Żaden taki typek nie mógł stanąć na drodze galopującego centaura, ale ponieważ przedzierali się przez całą goblinią armię, wielu tłoczyło się po obydwu stronach. Dor zobaczył Yadne zmieniającą te gobliny, których dotykała, w naleśnikowe krążki, a jej centaur pięściami odpierał ciosy nacierających stworów. Szybko dotarli do kontyngentu zombich. Ś Idź za tą kobietą! Ś krzyknął Dor. Ś Ja wyprowadzę stąd potwory! Zatykajcie sobie uszy, aż znajdę się poza zasięgiem waszego słuchu! Tak, to byłoby świetne dla Murphiego, zwabić gobliny tylko po to. żeby zwabić Mistrza Zombich i Millie do tej samej pułapki 7. zaklęciem zapomnienia! Ale rozpoznane niebezpieczeństwo było niebezpieczeństwem, któremu w znacznej mierze można było zapobiec. Potem przestał o tym myśleć,, znowu grając na magicznym flecie. Bez względu na to jak mocno dmuchał, muzyka brzmiała czysto, słodko i kusząco. A stworzenia szły za nim. Ś Gdzie teraz? Ś zapytał Cedryk, gdy galopowali. Dor wpadł na pomysł. Ś Do Rozpadliny! Ś krzyknął. Ś Na północ! Centaur przyspieszył. Powietrze gwizdało wokół nich. Dor eksperymentalnie odwrócił flet przeciw wiatrowi i zyskał pewność. Grał. To zaoszczędziło mu trochę dmuchania. Gobliny zostały z tyłu, elfy i karły również, ale trolle dotrzymywały kroku. Musiały iść za głosem fletu. Dzięki szybkości centaura wkrótce dotarli do Rozpadliny. Nadciągała noc. Musieli poczekać na lądowe i powietrzne hordy, żeby ich dogoniły. ŚŚ Teraz zamierzam podprowadzić ich blisko krawędzi, potem zdetonuje zaklęcie zapomnienia Ś powiedział Dor odkładając na chwilę flet. Ś Przy odrobinie szczęścia harpie pofruną przez Rozpadlinę i zgubią się, a gobliny nie będą w stanie pójść za nimi, więc nie będą mogły się już bić. Ś Chwalebne współczucie Ś zaświergotał Skoczek. Ś Ale aby zgromadzić większą liczbę tutaj, żeby osiągnąć maksymalny efekt zaklęcia, musisz pozostać i grać na flecie przez jakiś czas. Jak m v uciekniemy0 235 Ś Uff! Nie pomyślałem o tym! Jesteśmy w pułapce Rozpadliny! Ś Dor spojrzał w dół na budzącą grozę głębię Rozpadliny i poczuł lęk wysokości. Kiedy przestanie być bezradnym dzieckiem? Może mimo wszystko znalazł się w zasięgu klątwy Murphiego? Czy Dor musiał sam się poświęcić, żeby sprawić zapomnienie u harpii i goblinów? Ś Mogę to rozwiązać Ś zaświergotał Skoczek Ś balonujac nad... Ś Nie! Ś krzyknął Dor. Ś Tu jest cała chmara obrzydliwych rzeczy, które mogą i popsują to. Ostatnim razem, kiedy próbowaliśmy... Ś Potem będę mógł spuścić nas do szczeliny, gdzie gobliny za nami nie pójdą Ś sugerował Skoczek. Ś Możemy użyć magicznej obręczy do obrony przed zbliżającymi się harpiami. Dorowi nie podobał się pomysł zejścia do Rozpadliny, ale harpie i ich sojusznicy przybywali w ogromnej liczbie, poszukując zamilkłej muzyki fletu i zmusili go do podjęcia szybkiej decyzji. Ś W porządku, Cedryku, uciekaj stąd galopem, jesteś zbyt ciężki. żeby opuścić się na pajęczym jedwabiu. Ś To pewne! Ś powiedział Cedryk. Ś Ale gdzie miałbym pójść? Nie sądzę, żebym mógł wrócić do Zamku. Mnóstwo pomniejszych stworów przepycha się w tym kierunku i musiałbym przedrzeć się przez całą ich falę. Ś Idź do Celeste Ś zasugerował Dor. Ś Twoja praca zakończyła się tutaj, a ona będzie zadowolona, kiedy cię zobaczy. Ś Najpierw pójdę do czarownika Ś uśmiechnął się Cedryk. Zasalutował i pogalopował na zachód. Skoczek ponownie zabezpieczył Dora linką, potem opuścił się po krawędzi zbocza. Łatwość chodzenia po pionowej skale nadal zadziwiała Dora. Chociaż było to decydujące w tej chwili. Dor podjął grę na flecie, ponieważ gobliny zaczęły tracić zainteresowanie. Sprawiło to, że gwałtownie rzuciły się do przodu. Zbliżały się tak szybko, że wchodziły jeden na drugiego, blokując się wzajemnie. Ale walczyły tak zawzięcie, że Dor wiedział, iż mogą przerwać ten korek w każdej chwili. Nadal grał, czekając na sygnał Skoczka. W końcu puściły nerwy. Ś Jesteś gotowy? Ś zawołał. A gobliny zwolnione w tej sekundzie z nieubłaganego przymusu parcia do przodu, ruszyły Ś i korek naprawdę puścił. Dor pomacał za mieczem wiedząc, że nigdy nie wygra walki z ta wrogą masą, a jeszcze... Ale o czym on myślał? Teraz właśnie powinien użyć magicznej obręczy. Cedryk zostawił mu ją. Podniósł i trzymał przed sobą. Pierwszy goblin skoczył prosto w obręcz. Dor prawie ja upuścił, bojąc się, że stworzenie uderzy weń. Kiedy przeszedł obręcz zniknął. Tuż 236 przed jego twarzą, jakby uderzył w niewidzialny mur i został przetoczony gdzieś w bok. Potężna magia! Ś Gotowy! Ś zaświergotał z dołu Skoczek. W samą porę, ponieważ następne trzy gobliny nacierały i Dor nie był pewien, czy zdoła łatwo przeprowadzić je przez obręcz. Bardziej prawdopodobne, że pociągnęłyby go nad krawędź i ich ciężar ściągnąłby go ze zbocza. Ś Skacz! Dor zaufał przyjacielowi. Skoczył. Tyłem do zbocza. Popłynął w przepaść, uciekając napływającym goblinom, opuszczając się w dół bokiem, ponieważ Skoczek zabezpieczył wzajemne wyregulowanie się lin tak, żeby Dor nie roztrzaskał się o ścianę. Pająk zawsze myślał o tych rzeczach, zanim zrobił to Dor, przewidując, co mogło pójść źle i pierwszy temu zapobiegał. W ten sposób klątwa Murphiego miała nad nim moc. Dlatego zajęło to Skoczkowi tyle czasu, mimo iż wiedział, że Dor znalazł się w strasznych tarapatach na skraju wąwozu. Chciał mieć całkowitą pewność, że najmniejsza pomyłka nie zagrozi Dorowi. Tak rzeczywiście było; odpowiedź na klątwę. Dojrzałość. Jedynie nieuważne i bezmyślne osoby mogły być złapane przez klątwę tworząca luki. by go usidlić. Teraz wampiry i harpie mrowiły się, zmierzając w dół, chociaż większość z nich walczyła w górze z goblinami. Ciągnąć! Ciągnąć! Ś krzyczały. Doskonałe określenie! Dor poczuł, że z powrotem jedzie w górę. Trzymał obręcz przed sobą, zamiatając nią po paskudnej gromadzie Ś i gdzie przeszła obręcz, nie została ani jedna harpia. Ale chwytały go ze wszystkich stron... Wtedy Skoczek przyholował go do ściany, mógł więc oprzeć się o skałę, która chroniła jego plecy. Obręcz trzymał przed sobą. Dor zauważył teraz, że krawędź wąwozu nie była gładka i pająk zręcznie wykorzystał wszystkie wystające punkty, ażeby zaczepić sieci lin tak, by Dor miał miejsce do poruszania się po ścianie swobodnie. Godzien uwagi popis inżynierii, którego żadne inne stworzenie nie zaprezentowałoby w tak krótkim czasie. Ś- Daj mi obręcz! Ś zaświergotał Skoczek. Ś I zagraj na flecie! Racja. Zwołali do tego miejsca tak wiele stworzeń jak to możliwe. Dor cisnął obręcz i przyłożył flet do ust. Skoczek manewrował zręcznie używając pierścienia do obrony. Teraz harpie nurkowały zjedna tylko myślą, zwabione muzyką. Rzucały się przez obręcz i roztrzaskiwały na ścianie wokół nich, zderzały się z sobą i spadały, wirując i gubiąc brudne pióra. Z wampirami nie było lepiej. Wtedy gobliny i trolle zaczęły spuszczać się w dół, także wezwane przez flet. Dor przerwał. Ś Zabijamy ich! To nie było moim zamiarem! Czas na wysadzenie zaklęcia zapomnienia! 237 Ś My też możemy być przez nie złapani! przypomniał mu Skoczek. Ś Porozmawiaj z nim. Ś Porozmawiać? Ach Ś Dor wyciągnął szklaną kulę. Zaklęcie, jak ty wybuchasz? Ś Wybucham, kiedy jakiś głos mi rozkaże Ś odpowiedziała kula. Ś Każdy głos? Ś To powiedziałam. Dor miał swoją odpowiedź. Umieścił kulę we wgłębieniu zbocza. Ś Licz do tysiąca, potem rozkaż samo sobie wybuchnąć Ś rozkazał mu. Ś No, no, to jest mądre! Ś powiedziało zaklęcie. ----- Raz. dwa. trzy, cztery, pięć... Ś Powoli! Ś powiedział ostro Dor. Ś Jedna liczba na sekundę. Ś Auuu! Ś Lecz zaklęcie liczyło teraz o wiele wolniej. Ś Siedem, osiem Ś ależ psujesz zabawę! Ś dziewięć, dziesięć Ś kwok tłustych pięć! Ś Co? Ś zaskrzeczała przelatująca blisko harpia, biorąc to do siebie. Rzuciła się na nie, ale Skoczek złapał ja w obręcz. Następna potencjalna sztuczka została udaremniona. Ś I nie mów niczego obraźliwego do harpii Ś rozkazał Dor zaklęciu. Ś Też coś! Jedenaście, dwanaście... Skoczek skoczył w bok, mocując drugi koniec linki, która przyczepił do Dora i przeciągnął go. Nie było to tak szybkie jak brnięcie po płaskim terenie, ale było praktyczne. Poruszali się miarowo w kierunku zachodnim, dalej od kuli zaklęcia. Dor grał sporadycznie na flecie. żeby utrzymać gobliny nad krawędzią, nie pozwalając, by spadło ich zbyt wielu. Słyszał zamierające w oddali odliczanie i to dodawało mu chęci do ucieczki. Istniał teraz jeden problem: on i Skoczek musieli wydostać się wystarczająco wysoko, żeby znaleźć się poza zasięgiem zaklęcia, ale również nie zwabić goblinów i harpii poza jego zasięg. Nieunikniona wydawała się ucieczka wielu potworów, ale może te, które dosięgnie wybuch zapomnienia, w takim stopniu pomieszają szyki, że zahamują powrót innych do Zamku. Nie była to jasno nakreślona strategia, ale musiał zrobić to najlepiej jak umiał i wystarczająco dobrze, żeby dać konieczne wytchnienie Zamkowi. Sprawdziło się to dosyć dobrze podczas oblężenia zamku Mistrza Zombich. O ile lepiej byłoby, gdyby istniały proste odpowiedzi na wszystkie życiowe problemy! Ale im bliżej dorosłości, tym mniej satysfakcjonujące stawały się takie odpowiedzi. Życie samo w sobie było zawiłe, dlatego też życiowe odpowiedzi były zawiłe. Potrzeba było dorosłego umysłu, by ocenić te zawiłości. Ś Sto pięć, sto sześć Ś zbierz patyków sześć! -^- skandowało zaklęcie Ś sto siedem, sto osiem Ś wszystkie ułóż na stosie! 238 Dor zastanawiał się, jak szeroki będzie zasięg wybuchu. Czy Rozpadlina go przeniesie? Wtedy główna fala uderzeniowa dojdzie tutaj, zamiast na zewnątrz, gdzie były gobliny. Może on i Skoczek powinni wspiąć się na krawędź, zanim zaklęcie eksploduje, i leżeć tam spokojnie, żywiąc nadzieję, że brzeg zasłoni ich przed bezpośrednim efektem wybuchu. Ale nie mogli wspiąć się za blisko krawędzi, przy której tłoczyły się gobliny. Harpie nadal rzucały się lotem nurkowym w dół, zmuszając Skoczka, żeby zawracał z obręczą. Na szczęście prawie całą uwagę skierowały na gobliny, swych podstawowych wrogów. Dor i Skoczek byli jedynie przypadkowymi celami, atakowanymi, ponieważ znaleźli się tutaj. Tylko w chwilach, kiedy Dor grał na flecie, harpie wstrzymywały swój atak. Ś Trzysta sześćdziesiąt cztery, trzysta sześćdziesiąt pięć, teraz nie spóźniaj się Ś mówiło zaklęcie z dużej odległości. Tak długo, jak je słyszał, musiał założyć, że znajduje się w zasięgu jego rażenia. Możemy poruszać się szybciej? Ś zapytał zdenerwowany Dor. Myślał, że poruszali się wystarczająco szybko, ale liczby podskoczyły z widoczną gwałtownością z około stu na ponad trzysta. Chyba, że zaklęcie oszukiwało przeskakując liczby Ś nie, nieożywione nie były tak mądre, by oszukiwać. Dora pochłonęły własne wysiłki i ponure myśli. Niebezpiecznie, przyjacielu Ś zaświergotał pająk. Ś Oddaj mi z powrotem obręcz Ś zaproponował pająkowi. Ś Wtedy ty będziesz mógł rozwieszać twoje linki szybciej. Skoczek zgodził się i przekazał mu obręcz. Inna harpia zanurkowała z wrzaskiem. Dor nabrał ją w obręcz i zniknęła bez wrzasku. Co działo się ze stworzeniami, które przez nią przechodziły? Harpie umiały latać, gobliny umiały się wspinać. Dlaczego żadne z nich nie mogło się wydostać? Czy było tam jakieś piekło po drugiej stronie, natychmiast je zabijające? Nie podobało mu się to. Skoczek był z przodu zastawiając następną kotwiczkę. Dor miał chwilę dla siebie. Włożył palec do środka obręczy obserwując, jak znika w jej wnętrzu. Tak jakby został odcięty ostrym mieczem: skóra, małe naczynia krwionośne, ścięgna, kość. Ale nie było bólu, ani też. uczucia zamarzania. Wyciągnął go i ku swojej uldze stwierdził, że jest cały. Wpakował go w innym miejscu, bliżej krawędzi i uzyskał ten sam efekt. Za wyjątkiem tego, że nie widział miejsca przecięcia. Wydawało się, że druga strona pierścienia wiodła, gdzie wiodła? Do innego świata? Skoczek pociągnął i Dor pojechał na linie, czując się winny z powodu swojego potajemnego eksperymentu. Mógł stracić w ten sposób palec. A może nie: widział jak palce Króla zniknęły i pojawiły się na powrót, nietknięte. Ś Sprawdźmy, czy gobliny są daleko! Ś rzekł Dor. 239 Nie grał na flecie już od dłuższej chwili. Pająk szybko wspiął się po ścianie i wystawił dwoje lub troje oczu, nie pokazując reszty ciała. Ś Zgromadziły się tam Ś zaświergotał. Ś Sądzę, że idą za harpiami, które ścigają nas. Ś Och nie! Znowu Murphy uderza! Nie możemy wydostać się z Rozpadliny, jeżeli one idą za nami! Ś Powinniśmy teraz trzymać się z dala od zasięgu zapomnienia Ś zaświergotał Skoczek pocieszająco. Ś Zatem to„samo dotyczy goblinów i harpii! To niedobrze! Ś Dor usłyszał, że w jego głosie pobrzmiewa histeria. Ś Nasz wysiłek powinien odciągnąć wielką ilość walczących stworzeń Ś podkreślił rozsądnie Skoczek. Ś Naszym celem było odciągnąć je tak, żeby Mistrz Zombich mógł dotrzeć do Zamku. Jeżeli jemu się powiodło, to i nam. Ś Przypuszczam, że tak Ś zgodził się Dor uspokajając się. Więc naprawdę problem nie w tym, czy harpie i gobliny nie dostana się w zaklęcie zapomnienia. Nadal kwestię stanowi to, jak my wydostaniemy się stąd? Za późno na wyłączenie zaklęcia. Ś Wytrwałość powinna się opłacać. Jeżeli wytrwamy do nocy Skoczek pochylił ciało podnosząc dwie przednie nogi. żeby lepiej słyszeć. Ś Co to jest? Dor usiłował odgadnąć, w jakim kierunku zwraca się pająk, ale nie potrafił. Do cholery z tymi wszechobecnymi oczami! Ś Co jest co? Wtem usłyszał to. Ś1- Dziewięćset osiemdziesiąt trzy Ś blisko do tysięcznych drzwi; Ś dziewięćset osiemdziesiąt cztery... Jakaś harpia niosła zaklęcie w ich kierunku Ś a ono było bliskie detonacji! Ś Och, Murphy! Ś jęknął Dor. Ś Teraz naprawdę nas masz! Ś Cóż to za duży sekret jest w tej gadającej kuli? Ś zaskrzeczała harpia. Ś „Dziewięćset dziewięćdziesiąt dwa Ś zasznuruj buty obydwa!" Ś powiedziało zaklęcie. Ś Przestań liczyć! Ś zawołał Dor do zaklęcia. Ś Odliczania nie można zatrzymać, kiedy już zostało uruchomione Ś odpowiedziało chytrze zaklęcie. Ś Szybko Ś zaświergotał Skoczek. Ś Umocuję linki, więc będziemy mogli wrócić. Musimy uciec przez magiczną obręcz. Ś Och, nie! Ś krzyknął Dor. Ś Powinno być bezpiecznie; widziałem, jak sprawdzałeś. 240 Ś Pziewięćset dziewięćdziesiąt pięć, dziewięćset dziewięćdziesiąt sześć Ś ciągnęło nieubłaganie zaklęcie. Ś Teraz nie spóźnij się! Skoczek przelazł przez obręcz. Dor zawahał się przestraszony, czy zdołają wrócić? Ale jeżeli pozostanie tutaj... Ś Tysiąc! Ś krzyknęło zaklęcie z zadowoleniem. W końcu mogę to powiedzieć! Dor dał nurka przez obręcz. Ostatnią rzeczą, którą usłyszał było: Ś Dęto... Wyłonił się w ciemności. Była przyjemna, obojętna. Jego ciało wydawało się zawieszone i bez czucia. Otaczała go nieskończoność, nieustające bezpieczeństwo. Wszystko, co musiał zrobić, to spać. Nie jesteś podobny do innych Ś odezwała się w nim jakaś myśl. Oczywiście, że nie Ś pomyślał w odpowiedzi Dor. W czymkolwiek był zawieszony, nie dopuszczało fizycznej rozmowy, ponieważ nie było ruchu. Pochodzę z innego czasu. Tak samo mój przyjaciel Skoczek, pająk. Kim jesteś? Jestem M ózg o-k o r a I e m, stróżem źródła magii. Mózgo-koral! Znam cię! Miałeś animować moje ciało! Kiedy? Osiemset lat później. Nie pamiętasz? Nie mam podstaw, by o tym wiedzieć, będąc jeszcze stworzeniem mojego własnego czasu. Tak. W moim czasie ty Ś on to się skomplikowało. Ale myślę, że Skoczek i ja wydostaniemy się stad, gdy tylko zaklęcie zapomnienia rozproszy się. Zdetonowałeś zaklęcie zapomnienia? Tak. Jedno z większych. Wewnątrz Rozpadliny. Po to, żeby gobliny, harpie i kohorty podobnych stworzeń zaprzestały walki. One... Zaklęcia zapomnienia są trwałe, aż zadziała a n t y z a k l ę c i e. Przypuszczałem, że tak, ponieważ ono wpływa na innych. Ale... Właśnie sprawiłeś, że Rozpadlina zapomniała o sobie samej. Rozpadlina? Ależ ona nie jest żywa! Zaklęcie wpływa jedynie na żyjące istoty, które pamiętają. Zatem wszystkie is.toty żyjące zapomną o Rozpadlinie. Dor, ogłuszony zrozumiał, że to prawda. Spowodował, że Rozpadlina zostanie zapomniana przez wszystkich tych ludzi, to zapomnienie stanie się czymś paradoksalnym. Takich, jak ci żyjący w jej sąsiedzt-16 Ś Zamek Roogna 241 wie, którzy mogą przecież spaść i zginąć. Ich śmierć pozostanie niewytłumaczalna dla krewnych i przyjaciół prowadząc do niekończących się komplikacji, które szybko zneutralizuje zaklęcie. Paradoks był potężnym naturalnym antyzaklęciem! Ale wszyscy ludzie, którzy nie będą odczuwali bezpośredniej potrzeby wiedzy o tym, po prostu nie będą pamiętali o Rozpadlinie. To spełniło się w jego własnym czasie Ś i teraz wiedział, skąd się wzięło. Sam to lekkomyślnie spowodował. Jeżeli to, co robił, nie miało trwałości, jak mógłby...'? Nie wolno mu było tracić czasu na rozważania. Musimy dostać się z powrotem do Zamku Roogna. Lub przynajmniej nie możemy zostać tutaj. Powstałby paradoks, kiedy dotarlibyśmy do naszego własnego czasu. Na to wygląda. Uwolnię was z mojego konserwującego fluidu. Pierwsze promieniowanie zaklęcia nie powinno na was wpłynąć, drugie może. Nie zapomnicie własnej osobowości, tożsamości i misji, ale możecie zapomnieć o Rozpadlinie, gdy odejdziecie z jej pobliża. Jestem zupełnie odporny na nie Ś powiedział Dor. -- Jestem jednym z mieszkańców żyjących blisko Rozpadliny. Do tej pory o niej nie zapomniałem. Jedno pytanie, zanim cię uwolnię. Przez jaki otwór ty i te wszystkie stworzenia w e s z l i ś c i e do mojego królestwa? Myślałem, że ostatnia duża obręcz została zniszczona pięćdziesiąt lat temu. Och, mamy dwucalowy pierścień, który rozciągnęliśmy na dwie stopy średnicy. Możemy z powrotem go zmienić, kiedy z tym skończymy. To będzie docenione. Może spotkamy się znowu Ś za osiemset lat Ś pomyślał Koral w jego umyśle. Wtem Dor wyskoczył z pierścienia i zawisł na swojej lince. Za nim Skoczek. Ś Nie przewidziałem unieruchomienia Ś zaświergotał rozzłoszczony pająk. Ś Wszystko w porządku. Nie możemy myśleć o wszystkim przez cały czas. Skoczek nie obraził się. Ś Prawda! Harpie były widoczne w oddali, ale nie zwracały już uwagi na Dora i Skoczka. Tłoczyły się w powietrzu usiłując przypomnieć sobie, co tutaj robią. Chociaż gobliny były w jeszcze bardziej opłakanym stanie. Widać było, że też się kręciły Ś ale zapomniały, że ostre uskoki są 242 groźne dla zdrowia i spadały do przepaści całymi grupami. Akcja Dora zdziesiątkowała hordę goblinów. Ś Nie można nic na to poradzić Ś zaświergotał Skoczek, rozpoznając jego rozgoryczenie. Ś Nie możemy przewidzieć czy kontrolować wszystkich odgałęzień danego zaklęcia. Ś Taak. Tak sądzę Ś zgodził się Dor, dalej zamartwiając się zabójstwami, które wzniecił. Czy uodporni się na tego rodzaju rzezie, kiedy dojrzeje? Miał nadzieję, że nie. Wspięli się na brzeg i znowu stanęli na lądzie. Gobliny nie rozpoznały ich. Wybuch zapomnienia w oczywisty sposób był niszczący w pobliżu centrum, wymiatając pamięć wszystkiego ze wszystkich. Dor dostrzegł szklisty kawałek leżący na ziemi. Podszedł i podniósł go. Był to odłamek z kuli zaklęcia zapomnienia. Ś Naprawdę to zrobiłeś, prawda? Ś powiedział do niego. Ś To dopiero był wybuch! Ś potwierdził uszczęśliwiony kawałek. Ś- Ale czy nastąpił? Zapomniałem! Dor upuścił go i poszedł dalej. Mam nadzieję, że Cedryk wydostał się stąd na czas. To zaklęcie było o wiele potężniejsze niż się spodziewałem. Ś Z pewnością. Pospieszyli z powrotem do Zamku, nie zwracając uwagi na wałęsające się hordy. Bitwa przy Zamku Roogna nie zakończyła się, ale widoczne było, że fala się odwróciła. Kiedy odległość od zaklęcia zapomnienia rozciągnęła się do punktu zero. jego efekt ginął. Widać stąd było małe zamieszanie pod Zamkiem. Tylko, że było tam trzy razy mniej goblinów i harpii niż wcześniej, a blanki były obsadzone przez zombich. Mistrz Zombich się przedarł! Obrony dostrzegli ich i położyli ogień zaporowy z bomb wiśniowych, żeby oczyścić drogę do zamku. Ale i tak trzeba było zatrudnić miecz i obręcz, żeby przedostać się, gdyż gobliny i harpie oburzyły się na obcych, włączających się do ich bitwy. Wojna jest piekłem Ś pomyślał Dor. Sam Król Roogna powitał ich w bramie. Ś Nadzwyczajnie! Ś krzyknął. Ś Odciągnąłeś większość potworów z pola bitwy i sprawiłeś, że zapomniały o walce. Yadne przyprowadziła Mistrza Zombich, kiedy czarodziejski flet wywiódł goblinów, i on teraz tworzy nowych zombich z dotychczasowych ofiar. Jedyny problem stanowi dostarczanie ich tutaj. Ś Zatem jest dla mnie praca Ś powiedział Dor krótko. Stwierdził, że naprawdę nie zamierza przyjąć gratulacji z powodu masowego morderstwa, które wywołał. Król, cały promieniejący radością, nie sprzeciwiał się. 243 Ś Twoje poświęcenie daje ci kredyt. Skoczek pomagał mu oczywiście. Kryci przez łuczników-centaury na murach znaleźli najlepsze ciała, omotali je jedwabiem, wciągnęli zwłoki na linach, potem wycofali się szybko pod osłoną strzał. Rzeczywiście mieli ręce pełne roboty. Kiedy zebrali już ponad tuzin trupów, przetransportowali je do laboratorium Mistrza Zombich. Pracowała tam Millie, zmizerniała i rozczochrana, ale uniosła oczy i uśmiechnęła się, kiedy Dor wszedł. Ś Och, jesteś bezpieczny, Dor! Tak się martwiłam! Ś Martw się o swojego narzeczonego Ś powiedział krótko. Ś On wykonuje ciężką pracę. Ś Z pewnością tak Ś powiedziała Yadne. Przesuwała ciała, przeobrażając je w duże kule, które łatwo było toczyć, potem przywracała im normalny kształt. Wynik tego był widoczny. Mistrz produkował zombich trzy razy szybciej niż we własnym zamku. Czas zużywał głównie na sam proces przemiany. Ś On wytwarza armię do obrony tego zamku! Ś Dor też wiele zrobił! Ś powiedziała Millie śmiało. Pochlebiony na przekór sobie, Dor zdał sobie sprawę, że Millie wciąż coś do niego czuje i nadal mógł... Lecz musiał to pragnienie zdławić. Nie tylko dlatego, że jego czas w tym świecie był ograniczony, ale gdyby się wtrącił w ten szczególny aspekt historii i ugruntował to. wtedy w paradoksalny sposób zanegowałby całą swoją misję. Teraz Millie była zaręczona z innym mężczyzną i Dor nie miał prawa, żeby... żeby zrobić to, czego tak pragnął. Ś Wszyscy robimy, co możemy, dla dobra całej Krainy Xanth powiedział jakoś niepewnie, rozwijając dalej swoje myśli. O ile lepiej byłoby dla niego, gdyby zdołał poznać jakąś dziewczynę w jego wieku i o podobnym statusie i... Ś Żałuję, że nie mam talentu pełnego Maga, jak ty Ś powiedziała Yadne do Mistrza Zombich, kiedy zmieniała kształt następnego trupa. Dor wiedział, że była w stanie poradzić sobie z żywymi i kiedyś żywymi, i z nieożywionymi rzeczami, takimi jak magiczny pierścień. Naprawdę miała świetny talent o szerokiej rozpiętości. Ś Naprawdę go masz Ś powiedział Mistrz Zombich zdumiony. Ś Nie, jestem jedynie neo-Czarodziejką. Ś Nazwałbym twój topologiczny talent magią kalibru Maga Ś powiedział, przekształcając kolejnego trupa w zombiego. Niemal pojaśniała od tego komplementu, który wywołał nawet większy wstrząs, ponieważ było jasne, że Mistrz Zombich wierzył w to, co mówił, nieświadom efektu. Spojrzała na Mistrza Zombich na nowo go szacując. Co za potencjał tkwi w komplemencie, pomyślał Dor i zakodował tę informację w pamięci na przyszły użytek. Dor wyszedł, żeby przynieść więcej ciał. Skoczek pomagał mu jak 244 zwykle. Pracowali, aż dzień zaczai zanikać i powoli siły goblinów i harpii malały, podczas gdy siły zombich rosły. Harpie-zombi były teraz wysyłane do obrony w powietrzu, znacznie ułatwiając sytuację. To jeszcze nie usatysfakcjonowało Dora. Wstąpił w arras z misją zdobycia eliksiru, żeby przywrócić zombiemu życie. Ale, kiedy go zdobył, obarczono go misją przekonania Mistrza Zombich na rzecz Króla. Teraz zakończył ją także... i miał rzucić się na jeszcze jedną wyprawę. Co to było? Ach, przypomniał sobie. Ta głupawa wojna pomiędzy goblinami i harpiami Ś czy było możliwe zrobienie z tym porządku? Zamiast bronić Zamku Roogna przed zniszczeniem z obydwu stron? Dlaczego po prostu nie lepiej usunąć problemy, które spowodowały wojnę? Rozważał to już wcześniej i nie miał odpowiedzi. Ale wtedy było za wiele czynników. Teraz Zamek wygrywał. Teraz był czas i wiedział więcej o dostępnej magii. Na przykład magiczna obręcz prowadząca do mrocznego, konserwującego jeziora... To jest to! Ś krzyknął. Skoczek wbił w niego cztery lub pięcioro oczu. Ś Czy jest coś, o czym nie pomyślałem? Zawiąż mnie tak, żebym nie mógł wpaść. Muszę przejść przez obręcz i porozmawiać z Mózgo-koralem. Pająk nie dyskutował ani nie pytał. Przypasał potężną linkę do Dora. Dor oparł magiczną obręcz o ścianę i przełożył przez nią głowę. Mózgo-koralu! Ś Pomyślał, znowu stwierdzając, że niemożliwe jest oddychanie czy mówienie w konserwującym płynie. Ta substancja nie była zwykła wodą, była ustaloną magią. -- To ja, Dor przybyłem z przyszłości. Jeszcze raz. Jakie masz zmartwienie? Ś zapytał cierpliwie Koral. Czy masz samca harpii na składzie? Tak. Niedo rosłego. Wygnanego trzysta lat temu przez rywala do tronu. Królewski samiec? Ś pomyślał Dor wstrząśnięty. Zgodnie z prawodawstwem harpii królewska t) sobą nie może być stracona jak ktoś zwykły. Tak więc został bezpiecznie odstawiony, a obręcz wejściowa zniszczona zaraz po tym. Czy możesz go teraz uwolnić? To zmieniłoby zasadniczo naszą obecna sytuację. Zwolnię go. Zapamiętaj, że jesteś mi winien w zamian przysługę. Tak. Będę znowu z tobą rozmawiał za osiemset lat. Dor wysunął głowę z królestwa Korala. Jego głowa była w zawiesinie, ale reszta ciała na zewnątrz. W tym momencie z obręczy wystrzeliła postać o kształcie ptaka. 245 • Ś Witaj, książę! Ś odezwał się ceremonialnie Dor. Postać rozwinęła skrzydła i zwróciła się do niego. Ś A cóż jesteś za stworem człowieku-rzecz? Ś Jestem Mag Dor. Uwolniłem cię z rezerwuaru. Harpia rzucił mu władcze spojrzenie. Ś Pokaż swoją moc! Dor podniósł pióro harpii, które upadło. Ś Jaki jest wiek Księcia? Ś zapytał. -- Wyłączając czas w rezerwuarze. Ś Książę ma dwanaście lat Ś odpowiedziało pióro. Ś Ależ to jest mój wiek! Ś krzyknął Dor. Ś Na pewno będziesz olbrzymem, kiedy osiągniesz dojrzałość! - -powiedziało pióro. Książę włączył się. Ś Bardzo dobrze. Akceptuję twój status i ułożę się z tobą. Jestem Książę Harold. Czego pragniesz ode mnie! Ś Jesteś jedynym żyjącym dzisiaj samcem harpii powiedział Dor. Ś Musisz polecieć do nich, zażądać korony i zachować twój gatunek. Powierzam ci tylko dwie rzeczy: nie współżyj z nikim poza własnym gatunkiem i daj mi antyzaklęcie dla klątwy, która twoi ludzie nałożyli na gobliny. Książę wzbił się w górę. Ś Oddałeś mi przysługę, jednak nadużywasz tego. żądając ode mnie dwu grzeczności. Nie potrzebuję ograniczenia współżycia. ponieważ kiedy dojdę do pełnoletności wtedy bcdc miał cały świat harpii, z którego zbuduję swój harem. A co do tego zaklęcia, nic o nim nie wiem. Ś Zdarzyło się to po twoim wygnaniu. Możesz dowiedzieć się o nim od twoich sług. Ś Zrobię tak Ś powiedział harpia. -- I kiedy odkryję go. dostarczę ci przeciwzaklęcie jako rekompensatę dla ciebie. Dor powiódł Księcia do Króla Roogny, który zachował się niezbyt grzecznie, kiedy zauważył płeć harpii. Ś Rzeczywiście rzadka magia! -Ś wymruczał. Ś Musiałem uwolnić Księcia Harolda Harpię, żeby zapobiec nieszczęściu Ś powiedział Dor do Króla. Ś Harpie nie będą walczyć, kiedy wróci do nich. Ś Rozumiem Ś powiedział Król. Spojrzał znacząco na Murp-hiego stojącego obok. Ś Ogłosimy absolutne wstrzymanie ognia, kiedy go wypuścimy. Będę sam spacerował po murach, żeby mieć pewność, że nie dzieje się nic złego. Ś Może zdołasz uwolnić Harpie Ś powiedział ponuro Mur-phy Ś ale moje przekleństwo uderzy gdzie indziej. Jeszcze nie wygrałeś. 246 Jednak nie wyglądał na zmęczonego. Jego talent był maksymalnie eksploatowany. Żaden pojedynczy Mag, nawet utalentowany, nie mógł stanąć przeciwko mocy trzech czarnoksiężników. Dor niemal go żałował. Ś Ale my tam idziemy Ś powiedział Roogna. Eskortował Księcia na mur, ostrzegając centaury, żeby nie strzelały do tej harpii. Książę Harold rozłożył skrzydła i ruszył w niebo. Najbliżej stojąca harpia wydała skrzek najczystszego zdumienia. Potem harpie stłoczyły się wokół Księcia. Przez jeden okropny moment Dor bał się, że pomyliły się co do niego i rozedrą go na kawałki, ale natychmiast rozpoznały jego naturę. Przestała je zupełnie obchodzić wojna z goblinami. Po chwili całe stada odleciały z łopotem, pozostawiając osamotnionych goblinów z kilkoma zmęczonymi wampirami. Wtem samotna żeńska harpia oderwała się od stada. Jakiś centaur zagwizdał. Ś Helena! Ś wykrzyknął Dor poznając ją. Ś Z rozkazu Księcia Harolda Ś powiedziała Helena. Ś Przeciw-zaklęcie. Złożyła kamyczek w jego dłoni. Skrzywiła się. Ś- Fatalnie, że nie wykorzystałeś swojej okazji wtedy, przystojny człowieku. Nigdy nie będziesz miał następnej. Użyłam pierścienia, który mi dałeś, na najlepsze z możliwych swaty i teraz jestem przeznaczona na pierwszą konkubinę dla Księcia. Postukała w upierścieniony szpon. Wszystko zdarzyło się tak szybko, choć zaledwie kilka minut minęło, odkąd Książę uniósł się w niebo. Ś Wszystkiego dobrego Ś wykrzyknął Dor. ŚŚ Wiedziałem, że potrafię to zrobić Ś powiedział pierścień, myśląc, że Dor zwraca się do niego. Ś Wszystko potrafię! Spojrzała na niego. Och, więc znowu mówisz! Ś•- Będzie milczał zaraz po tym Ś powiedział Dor. Ś Dziękuję za przeciwzaklęcie. Ś- To przynajmniej mogłam zrobić dla ciebie Ś powiedziała wzdychając. Centaury chichotały. Potem Niebiańska Helena rozłożyła swoje śliczne skrzydła i od-ieciala, a wszyscy mężczyźni na murach gapili się na nią. I nawet kilku zdrowych zombich podziwiało jej kształt. Rzucali ukradkowe spojrzenia na Dora, jakby zastanawiali się, co zrobił, że przyciągnął uwagę tak nadzwyczajnego stworzenia. Dor był zadowolony. Helena w prawdziwie harpiowaty sposób wykorzystała okazję. Kto mógł wiedzieć: może pierścień spełniający życzenia naprawdę miał z tym coś wspólnego. 247 Dor zwrócił uwagę na kamykowe zaklnie. Ś Jak się ciebie zaklina? Ś zapytał. Ś Nie jestem od zaklinania; ja odwołuję zaklęcia Ś odparło. Ś Nie jestem przeciwzaklęciem. Jestem oryginalnym zaklęciem. Kiedy ktoś mnie odwoła, czar ustępuje. Ś Jak zatem jesteś odwoływane?. Ś Po prostu rozgrzej mnie do temperatury ognia i moja niewidzialna magia zadziała, rozpraszając czar. Dor wręczył kamyk Królowi. Ś To powinno uciszyć zażalenia goblinów. Jeśli zabraknie powodu do walki, gobliny powinny pójść do domów. Wtedy klątwa Murphiego nie przedłuży już bitwy. Ś Jesteś fenomenalny, Magu! Ś powiedział król Roogna. Ś Użyłeś twojego umysłu zamiast ciała w prawdziwie królewski sposób. I wybiegł z kamyczkowym zaklęciem. Król podgrzał zaklęcie zgodnie ze wskazówką, ale horda goblinów trwała w pogotowiu bitewnym. Jednak nie zniechęcił się. Ś Pierwotne zaklęcie było subtelne Ś wyjaśnił.Ś Spowodowało, że samice goblinów zostały wybiórczo podjudzane do wojny. Szkoda poczyniona przez zaklęcie trwała przez wiele generacji. Musi minąć następne pokolenie, by ją odwrócić. Nie ma też samic na polu bitwy, toteż samce nawet jeszcze nie wiedzą o odwróceniu czasu. Nie zobaczymy więc jego efektu natychmiast, ani nie osiągniemy korzyści z tego dla siebie, ale nadal jest to warte wysiłku. Nie próbujemy jedynie obronić Zamku Roogna; budujemy lepsze państwo Xanth. Machnął radośnie ręką. Ś Zbliża się wieczór, musimy pójść coś zjeść i przespać się, podczas gdy zombi zostaną na warcie. Myślę, że zwycięstwo nadejdzie niebawem. Zdawało się, że to prawda. Mag Murphy wyglądał rzeczywiście ponuro. Dor nagle poczuł się zmęczony, skubnął trochę jedzenia i padł na łóżko ustawione w ukończonej części Zamku i twardo zasnął. Rankiem obudził się, żeby odkryć na sąsiednim łóżku Mistrza Zombich, a na drugim Maga Murphiego. Wszyscy byli zmęczeni, a wciąż było mało miejsca wewnątrz Zamku. Większość goblinów rozpierzchła się w nocy, pozostawiając obfitą ilość zmarłych na polu. Zombi pozostali na straży. Centaury podjęły pracę na budowie, gdyż nie musiały już bronić Zamku. Teraz można było uwierzyć, że Zamek Roogna będzie ukończony według planu. Śniadanie z kredensu zostało podane w sali jadalnej pośród kopczyków ziemi, zabłąkanych części zombich i rozrzuconej broni. Król Roogna był tam, i Mag Murphy, Yadne, Skoczek i Dor. Murphy nie miał apetytu, wydawał się prawie tak wymizerowany jak Mistrz Zombich. 248 Ś Jeżeli mam być szczery, to zwycięstwo mamy w rękach Ś powiedział Król. Ś Czy nie zrezygnujesz z fasonem, Murphy? Ś Pozostaje jeszcze jeden aspekt klątwy Ś powiedział Murphy. Ś Powinno zawieść, kiedy odejdę na emeryturę. Ale muszę wytrzymać, dopóki się nie zamanifestuje. Ś Wystarczająco jasne Ś powiedział Roogna. Ś Ja się trzymam, kiedy twoja klątwa w widoczny sposób przegrała. Rzeczywiście, gdyby młody Dor nie przybył tu ze swoim przyjacielem... Ś Z pewnością nie zrobiłem niczego, co naprawdę wpłynęło na wynik Ś powiedział zakłopotany Dor. Ponieważ ostatecznie to Murphy zwyciężył. Ś Nadal odczuwasz, że to, co zrobiłeś, jest bez wartości? Ś zapytał Król. Ś Możemy łatwo to zweryfikować. Mam gdzieś magiczne lustro. ŚŚ Nie, ja... Ś ale wdzięczny Król już poszukiwał lustra. Ś Może czas, żebyśmy to sprawdzili Ś powiedział Murphy. Ś Wprowadziłeś tak wiele zamieszania, że trudno byłoby go nie docenić. Mogłem pomylić się w moich przypuszczeniach. Czy moja klątwa obróciła się także przeciwko tobie? Ś Sądzę, że tak było Ś powiedział Dor. Ś Bez przerwy sprawy szły źle. Ś Więc musisz mieć ważny powód, ponieważ inaczej moja klątwa nie zwracałaby na ciebie uwagi. Faktem jest, że jeżeli twoje wysiłki były nieważne, moja klątwa mogłaby nawet ci pomagać, żeby mieć swój udział w fałszywym sukcesie. Gdyby Król polegał na tobie zamiast na własnym... Ś Ale jak mogę zmienić moją własną magię? Ś Dor spojrzał na Yadne, potem zadrżał. Nie pamiętał, czy ona wiedziała o nim, czy nie. Co miało do rzeczy, jak długo Millie pozostawała niewinna? Ś Moją własną przeszłość? Ś Nie wiem Ś powiedział Murphy. Ś Myślałem, że będzie to paradoksem, ponieważ nie jest ważne. Jeszcze istnieją aspekty magii, których żaden człowiek nie może zgłębić. Mogłem popełnić godny ubolewania błąd, który kosztuje mnie zwycięstwo. Czy zapomniano o Rozpadlinie w twoich czasach? Ś Tak. Rozmawiali na ten temat jeszcze przez chwilę, gryząc wafle z królewskiego waflowego drzewa. Potem Murphy powiedział: Może sprawy mają się tak, że fakty historyczne mogą zmienić się powtórnie tak daleko, dopokąd końcowy rezultat pozostaje taki sam. Jeżeli Królowi Roogna przeznaczono wygraną, może nie mieć znaczenia, jak to zrobi, ani za czyim pośrednictwem. Więc twoje wtrącenie się może być wiążące, ale to jeszcze niczego nie zmienia. Zaledwie pełnisz rolę, którą ktoś inny wypełni, kiedy odejdziesz. 249 Ś Może i tak jest Ś zgodził się Dor. Znowu się rozejrzał. Inni wydawali się zainteresowani tą dyskusją, za wyjątkiem Yadne, która stała na uboczu. To niepokoiło Dora, ale nie potrafił powiedzieć dlaczego. Ś W każdym razie wkrótce się dowiemy. Moja moc jest napięta jak cięciwa Ś ciągnął Murphy. Ś Jeżeli nie zwyciężę teraz, będę bezradny. Nie wiem dokładnie, jaką formę przyjmie moja klątwa, ale teraz jest w trakcie działania i myślę, że okaże się niszczycielska. Gdzie znajdzie ujście Ś nie wiadomo. Król wrócił z lustrem. Ś Pozwólcie mi zastanowić się, jak to wyrazić Ś rzekł sam do siebie. Ś Zapytania do lustra muszą się rymować. Warunek ten wbudował w zwierciadło Mag, który zrobił ten rodzaj szkła. Umieścił je na podłodze i oparł o ścianę. Lustro, lustro na ścianie, czy Dor budzi zaufanie? Ś Staromodne Ś wymruczał Murphy. W lustrze pojawił się tors przystojnego centaura. Ś To sygnalizuje potwierdzenie Ś powiedział Roogna. Ś Zad oznaczałby negację. Ś Ale wiele centaurów jest o wiele przystojniejszych z tyłu Ś stwierdził Dor. Ś Dlaczego po prostu nie zapytać, która strona zwycięży Ś zasugerował Murphy, krzywiąc się. Ś Wątpię, czy to zadziała Ś powiedział Król. Ś Bo jeśli jego odpowiedzi wpłynęłyby na nasze działania, to powstałby paradoks. A ponieważ mamy do czynienia z bardzo silną magią, odpowiedź może wykraczać poza ograniczoną siłę rozumowania lustra. Ś Och, sami odkryjemy odpowiedź Ś powiedział Murphy. Ś Walczyliśmy do tej pory, możemy równie dobrze zakończyć to w odpowiedni sposób. Ś Zgoda Ś powiedział Roogna. Zjedli więcej wafli polewając je klonowym syropem z rzadkiego cukrowego klonu. Inaczej niż inne napojowe drzewa, klon dostarczał swojego syropu tylko po kropelce, raz na jakiś czas i był rozpuszczalny. Można go więc było dodać do dużej ilości wody i zagotować, żeby stał się dość gęsty. W ten sposób powstawał szczególnie smakowity syrop. Oczywiście klony nie istniały w Xanth w czasach Dora. Może zostały wyeksploatowane i w ten sposób najbardziej magiczne gatunki ustąpiły pola większości mundańskich drzew. Wszedł Mistrz Zombich. Yadne ożywiła się. Ś Chodź, usiądź przy mnie Ś zaprosiła go. Ale on nie był zbyt towarzyski. 250 Ś Gdzie jest panna Millie, moja narzeczona? Pozostali zamienili zdumione spojrzenia. Ś - Sądziłem, że jest z tobą Ś powiedział Dor. Ś Nie. Pracowałem do późna zeszłej nocy i nie mogłem oczekiwać, że będzie dotrzymywała mi towarzystwa będąc ze mną sama. Wysłałem ją, żeby poszła spać. Ś Nie zrobiłeś tego w twoim,własnym zamku Ś stwierdził Dor. Ś Wtedy nie byliśmy zaręczeni. Po zaręczynach przebywamy ze sobą tylko w obecności przyzwoitki. Dor pomyślał, że mógłby zapytać o podróż z zamku zombich do Zamku Roogna, podczas której przynajmniej jedną noc spędzili w drodze. Ale powstrzymał się: wydawało się, że Mistrz Zombich ma konserwatywne zasady co do nakazów przyzwoitości i przestrzega ich rygorystycznie. Ś- Nie była na śniadaniu Ś powiedział Król. Ś Musi spać bardzo długo. Ś Wołałem ją pod drzwiami, ale nie odpowiedziała Ś powiedział Mistrz Zombich. Ś Może jest chora Ś zasugerował Dor i natychmiast pożałował swojej szczerości, ponieważ Mistrz Zombich podskoczył jak ukąszony. Król włączył się gładko. Ś Yadne, sprawdź pokój Millie. Neo-Czarodziejka wyszła. Wkrótce powróciła. Ś Jej pokój jest pusty. Teraz Mistrz Zombich naprawdę się zaniepokoił. Ś Co jej się przydarzyło? Ś Nie niepokój się Ś powiedziała Yadne ze współczuciem. Ś Może znużyło ją życie na Zamku i powróciła do swojej wioski. Będę szczęśliwa mogąc dotrzymywać ci towarzystwa podczas jej nieobecności. Ale to nie stanowiło dla niego pocieszenia. Ś Ona jest moja narzeczoną! Muszę ją odnaleźć! Ś Czekajcie, pozwólcie, że zapytam lustra Ś przekonywał Król. Ś Jaki jest rym do „Przyszłej żony"? Ś Zaciemniony Ś odpowiedział Murphy. Ś Dziękuję, Magu Ś powiedział Król. Umieścił lustro w niszy w ścianie, w zaciemnionym miejscu. Lustro, lustro uśpione Powiedz nam, co .się wydarzyło... Krzesło Dora z łoskotem upadło na podłogę, gdy wyciągnął się do przodu, żeby zobaczyć obraz, który powstawał. Lustro wyśliznęło się ze swojej niszy i wypadło. Pękło na dwoje i było bezużyteczne. Mistrz Zombich spojrzał na rozbite kawałeczki zwierciadła. 251 Ś Klątwa Murphiego! Ś krzyknął. -Ś Dlaczego miałoby uniemożliwiać odnalezienie panny? Ś odwrócił się wściekły do Murphiego. Mag Murphy rozłożył ręce. Ś Nie wiem, Sir. Zapewniam cię, że nie mam niczego przeciw twojej narzeczonej. Wywarła na mnie ogromne wrażenie. Bardzo urocza młoda kobieta. ' Ś Na każdym wywierała takie wrażenie Ś powiedziała Yadne. Ś Jej talentem jest... Ś Nie oczerniaj jej! Ś krzyknął Mistrz Zombich. --- Tylko jej zawdzięczacie, że zgodziłem się zająć polityka! Jeżeli cosjej się stało... Urwał i zapadła rzeczywiście brzemienna cisza. Nagle końcowy charakter klątwy stał się jasny dla wszystkich. Jeśli Millie nie odnajdzie się, Mistrz Zombich nie ma powodu, żeby poprzeć Króla i Zamek Roogna może stracić główne siły obronne. Wszystko może się jeszcze zdarzyć i przerwać jego budowę. Murphy mógł wygrać. Jednak harpie i gobliny odeszły Ś pomyślał Dor. Czy zostało coś. co naprawdę mogło zagrozić Zamkowi? I z przerażeniem zdał sobie sprawę, że mogły to sprawić zombi. Teraz one kontrolowały Zamek. Gdyby zwróciły się przeciw Królowi... Ś Wygląda na to, że twoja klątwa uderzyła z nadzwyczajna precyzją Ś powiedział Król Roogna jasno rozpoznając przyczynę. Wynik był rzeczywiście zagrożony. Ś Musimy odnaleźć szybko Millie, a boję się, że nie będzie to łatwe. Ś To moje krzesło wstrząsnęło lustrem Ś powiedział Dor poruszony. Ś To mój błąd. Ś Nie obwiniaj siebie Ś powiedział Murphy. Ś Klątwa uderza w najprostszy sposób. Zostałeś po prostu użyty. Ś Dobrze, zatem ja ją odnajdę! Ś krzyknął Dor. Jestem Magiem tak samo, jak i wy. Ś Rozejrzał się dookoła. Ś Ściano, gdzie ona jest? Ś Nie pytaj mnie Ś odpowiedziała ściana. Ś Nie było jej tutaj, w pokoju jadalnym, od zeszłej nocy. Dor wyszedł z sali, pozostali poszli za nim. Ś Podłogo, kiedy ostatni raz była tutaj? Ś Zeszłej nocy po kolacji Ś odpowiedziała podłoga. Ani ściana, ani podłoga nie podawały szczegółów. Wiedziały, kogo Dor ma na myśli, rozpoznawały jego nastrój i nie chciały go kłopotać. Dor tropił ślady Millie na chybił trafił, błądząc po pokojach. Napotkał jednak trudności. Millie, tak jak i pozostali goście, przebiegała z pokoju do pokoju, toteż ściany, podłogi i nieliczne meble nie były w stanie rozróżnić wszystkich jej przyjść i wyjść. Był to ślad, który sam się krzyżował, toteż punktu wyjścia nie można było określić. 252 Millie przebywała tu w czasie, kiedy Mistrz Zombich wysłał ją do łóżka Ś a nie później. Nie wróciła do własnego pokoju. Dokąd poszła? Ś Frontowa brama... zobaczmy, czy nie wyszła z Zamku Ś zaproponował Król. Dor wątpił, czy Millie odeszłaby w ten sposób Ś nie z własnej woli. Ale wypytał frontową bramę. Nie wychodziła tędy. Zapytał murów obronnych. Nie wchodziła tam. Wyglądało na to, że udała się donikąd. To jakby zniknęła ze środka holu. Ś Czy ktoś mógł ją zaczarować? Ś głośno zastanawiał się Dor. Ś Zaklinanie nie jest pospolitym talentem Ś powiedział Król Roogna. Ś Nie znam obecnie żadnych zaklinaczy, którzy mogliby tego dokonać. Ś Magiczna obręcz! Ś zaświergotał Skoczek. O, nie! Przynieśli obręcz wciąż mającą dwie stopy średnicy. Ś Czy panna Millie przeszła przez ciebie zeszłej nocy? Ś zapytał ją Dor. Ś Nie, nie przeszła Ś odpowiedziała obręcz zgryźliwie. Ś Nikt nie przechodził przeze mnie, odkąd ty wetknąłeś głowę i wyciągnąłeś Księcia harpii. Kiedy zamierzasz przywrócić mi normalny rozmiar? To niewiarygodne, że można być tak rozciągniętym. Ś Później Ś powiedział Dor z ulgą. Po chwili zasępił się. Gdyby Millie przeszła przez obręcz, przynajmniej byłaby bezpieczna i żywa, i do odzyskania. Jej zniknięcie okrywała narastająca do coraz bardziej alarmujących rozmiarów tajemnica. Ś Zapytaj fletu Ś zasugerował Skoczek. Ś Jeżeli ktoś grał na nim i zwabił ją gdzieś... Dor zapytał wabiącego fletu. Ten również zapewnił, że nie jest w to zamieszany. Ś Czy on nie może kłamać? Ś zapytała Yadne. Ś Nie Ś odpowiedział Dor. Znowu przeszli przez cały Zamek, ale nie osiągnęli niczego poza pierwotnymi informacjami. Millie odeszła od Mistrza Zombich wieczorem, kierując się do swojego pokoju Ś i nigdy tam nie dotarła. Nic podejrzanego nie dostrzegł nikt ani nic. Wtem Skoczek wpadł na następny pomysł. Ś Jeżeli ona jest ofiarą jakiejś śmierdzącej zabawy... Ś Czego? Ś zapytał Dor. Ś Nieczystej gry Ś powiedziała pajęczyna poprawiając swoje tłumaczenie. Ś Nie możesz oczekiwać, że każdy idiom przetłumaczę prawidłowo za każdym razem. Dor uśmiechnął się. Ś Kontynuuj! Skoczek znowu zaświergotał Ś ofiarą nieczystych gier. Zatem jakaś inna osoba, co jest bardziej prawdopodobne, jest za to odpo-253 wiedzialna. Musimy sprawdzić miejsca pobytu każdej żyjącej osoby w czasie, gdy zniknęła. Ś Masz niezwykle trafną zdolność postrzegania Ś powiedział Roogna do pająka. Ś Przedstawiasz rzeczy z nowych punktów widzenia. Ś Bierze się to stąd, że posiadam oczy z tyłu głowy Ś powiedział Skoczek zgodnie z prawdą. Sprawdzili pozostałych. Centaury pozostawały na blankach strzegąc pleców zombi. Dor, Skoczek i Król Roogna spali. Mistrz Zombich pracował aż do późnej nocy, potem udał się do pokoju mężczyzn i poszedł do swojego łóżka. Mag Murphy, który wybierał się na wieczorny spacer po budynku, także poszedł do męskiego pokoju i zasnął. Neo-Czarodziejka Yadne towarzyszyła Mistrzowi Zombich, ale poszła do kobiecego pokoju na krótko przed zniknięciem Millie. Wróciła później do pracy z Mistrzem Zombich do późna, a potem poszła do własnego pokoju i zasnęła. Nic poza tym. Ś Co się dzieje w pokoju dla użytku kobiet? Ś dopytywał się Skoczek. Ś Och, kobiety również muszą załatwiać potrzeby fizjologiczne Ś odparł Dor. Ś Rozumiem. Czy Millie tam chodziła? Ś Często. Młode kobiety często chodzą do toalety. Ś Czy ona wyszła stamtąd ostatnim razem? Mężczyźni zatrzymali się. Ś Nigdy tam nie sprawdzaliśmy! Ś krzyknął Dor. Ś O, nie. Wy mężczyźni nie możecie wtykać nosa do żeńskiej toalety! Ś zaprotestowała Yadne. Ś To nieprzyzwoite! Ś Zadamy jedynie bezpośrednie proste pytanie Ś zapewnił ją Król. Ś To nie jest podglądanie. ' Yadne wyglądała na niezadowoloną, ale już się nie sprzeciwiała. Poszli do pomieszczenia dla kobiet, gdzie Dor jakoś nieśmiało zapytał drzwi: Czy panna Millie wchodziła tutaj zeszłej nocy? Ś Tak. Ale nie powiem ci, co tutaj załatwiła Ś odpowiedziały drzwi sucho. Ś Czy potem wyszła? Ś Jak się zastanowić nad tym, wcale nie wyszła Ś powiedziały drzwi zdumione. Ś To musiała dopiero być wielka sprawa! Dor wymienił spojrzenie ze Skoczkiem, który wlepił weń swoje zielone oczy. Odnaleźli właściwy trop. Weszli. Łazienka była czysta, z kilkoma miednicami i dzbanami, i dużym ściekowym osadnikiem na nieczystości. W rogu znajdowała się winda ręczna na załadowanie prania, a powyżej rozmaite kobiece drobiazgi na półce. To wszystko. 254 Ś Nie ma jej tutaj Ś powiedział rozczarowany Dor. Ś Zatem zniknęła w tym miejscu Ś powiedział Król. Ś Wypytaj każdego przedmiotu tutaj, dopóki nie odkryjesz, w jaki sposób zniknęła. Miałem na myśli jej odejście Ś poprawił się szybko Król, uświadamiając sobie obecność smutnego Mistrza Zombich. Dor pytał. Millie weszła, zbliżyła się do miednicy, popatrzyła na swoją ładną, choć zmęczoną twarz w mundańskim lustrze Ś i do pokoju weszła Yadne. Zgasiła Magiczną Latarnię. W nagłych ciemnościach Millie krzyczała z przerażenia i słychać było szelest miotanych włosów i wierzganie o podłogę. To wszystko. Yadne wyszła z pokoju sama Ś po Millie nie było już śladu. Yadne zbliżyła się do drzwi. Skoczek rzucił lasso i pochwycił ją zapobiegając ucieczce. Ś Więc to ty! Ś krzyknął Mistrz Zombich. Jego blada twarz wykrzywiła się z niedowierzania i wściekłości, oczy połyskiwały biało. Ś Zrobiłam to tylko dla ciebie Ś wyrzuciła z siebie. Ś Wcale cię nie kochała, kochała Dora. I jest prostą chłopką, a nie talentem klasy Maga. Ty potrzebujesz... Ś Ona jest moją narzeczoną! Ś krzyknął Mistrz Zombich, nie ukrywając swojej porywczości. Dor odpowiedział równie gniewnie. Mistrz Zombich naprawdę ją kochał Ś tak jak i Dor. Ś Co jej zrobiłaś, ty łajdaczko? Ś Umieściłam ją tam, gdzie jej nigdy nie znajdziecie! Ś krzyknęła z błyskiem w oku. Ś To jest morderstwo Ś rzekł surowo Król Roogna. Ś Nie! Ś wrzasnęła Yadne. Ś Nie zabiłam jej. Po prostu Ś zamieniłam ją. Dor pojął jej taktykę. Mistrz Zombich mógłby reanimować jej martwe ciało jako zombi, a tak niczego nie mógł zrobić. Skoczek wpatrywał się w osadnik ściekowy wyostrzonym wzrokiem. Ś Czy to możliwe? Ś zapytał. Ś Rozwalimy cały dół kloaczny, żeby ją odnaleźć! Ś krzyknął Król. Ś A potem, co zrobicie Ś powiedziała Yadne. Ś Beze mnie nie przywrócicie jej tej seksownej postaci. Ś Neo-Czarodziejko Ś powiedział ponuro Król Roogna. Ś Pamiętamy o twojej wielkiej pomocy podczas ostatniej kampanii. Nie uśmiecha się nam okazywanie ci naszej niełaski. Ś Ach! Phi! Ś powiedziała. Ś Pomogłam ci, ponieważ Murphy nie przyjąłby mojej pomocy, a chciałam poślubić Maga. Ś Wybrałaś niemądrze. Jeżeli nie odczarujesz Millie, będziemy musieli wykonać egzekucję. Popatrzyła nań wyzywająco. 255 Ś Zatem nigdy jej nie zamienicie, ponieważ talenty nigdy się nie powtarzają. Ś Ale zachodzą na siebie, pokrywają się Ś powiedział Roogna. Ś Z upływem dekad lub wieków! Jedynym sposobem uratowania jej jest ugoda na moich warunkach. Ś Jakie są twoje warunki? Ś zapytał Król. Oczy mu się zwęziły. Ś Niech Dor poślubi Millie. Przecież bardziej lubi jego, głupiego smarkacza. Ja wezmę Mistrza Zombich. Ś Nigdy! Ś zawołał Mistrz Zombich zaciskając dłonie. Yadne stanęła przed nim. Ś Dlaczego wymuszać na niej małżeństwo z mężczyzną, którego nie kocha? Ś dopytywała się. To nim wstrząsnęło. Ś Za jakiś czas... Ś Ile czasu? Dwadzieścia lat, kiedy już nie będzie taka słodka i młoda? Dwieście? Ja kocham cię teraz! Mistrz Zombich spojrzał na Dora. Twarz miał ściągniętą bólem, ale głos spokojny. Ś Sir, jest część prawdy w tym, co ona mówi. Zawsze byłem świadom, że Millie... gdybyś ty... Ś urwał, potem zmusił się do kontynuowania. Ś Wolałbym zobaczyć Millie poślubioną tobie niż uwięzioną w jakimś ohydnym przeobrażeniu. Jeżeli ty... Dor zdał sobie sprawę, że Millie została ofiarowana mu ponownie. Wszystko, co musiał zrobić, to wziąć ją i byłaby odrodzona, a Zamek Roogna bezpieczny. Byłby w stanie przez zwykłą zgodę zniwelować ostatni desperacki aspekt klątwy Murphiego. Kusiło go to. Ale zrozumiał, że to przeobrażenie było przeznaczeniem, którego i tak nie mógł uniknąć. Jeżeli przyjmie teraz Millie, nic jej nie ofiaruje. Wkrótce miał wrócić do własnego czasu. Yadne oczywiście w to nie wierzyła, ale to była prawda. Jeżeli zrezygnuje z Millie, ona pozostanie zaklęta w ducha przez osiemset lat. Straszne, ale takie sądzono jej przeznaczenie. Gdyby teraz się włączył, naprawdę mógłby zmienić historię. Nie miał co do tego wątpliwości, ponieważ wynikało to z jego bezpośredniej wiedzy. Mógłby stworzyć paradoks, zapomniany typ magii Ś i dzięki powikłanej logice tej sytuacji Murphy zwyciężyłby. Klątwa zmusiłaby w końcu Dora do unieważnienia jego działań przez zbyt wielkie zmiany. Jeszcze raz rozważył warunki Yadne. Król Roogna przegra, jeżeli Mistrz Zombich zwróci się przeciw niemu. W obydwu wypadkach Mag Murphy wygrał. Co Dor miał zrobić, skoro obydwa wybory oznaczały katastrofę. Ponieważ każdy wybór oznaczał katastrofę, móigł równie dobrze zrobić to, co uważał za słuszne, chociaż to bolało. Ś Nie Ś powiedział Dor wiedząc, że zmusza Millie do przejścia 256 w bolesny stan ducha. Przez osiem wieków Ś i jaka ją tam czekała nagroda? Niańka małego chłopca! Obcowanie z zombim! Ś Ona należy do swego narzeczonego... lub do nikogo, Ś Ale ja jestem narzeczonym! Ś powiedział Mistrz Zombich. Ś Kocham ją Ś i ponieważ ją kocham, oddaję ją tobie! Zrobię wszystko, żeby nie pozwolić jej cierpieć! Ś Prawdziwa miłość Ś rzekł Król Roogna. Ś To przyzwoite z twojej strony, Sir. Ś Przykro mi Ś powiedział Dor. Rozumiał teraz, że jego miłość do Millie nie była tak wielka, jak sobie wyobrażał, ponieważ pozwolił jej cierpieć. Świadomie sprowadził na nich wszystkich straszne nieszczęście. Na dodatek alternatywą było poświęcenie tego, o co wszyscy walczyli. Nie miał wyboru. Ś To, co słuszne, jest słuszne, a to, co złe Ś'złe. Ja Ś rozłożył ręce, niezdolny do sformułowania żadnej myśli. Mistrz Zombich wpatrywał się w niego ze smutkiem. Ś Sądzę, że rozumiem. Ś Potem ku ich zdumieniu wyciągnął do niego rękę. Dor przyjął ją. Nagle poczuł się mężczyzną. Ś Jeżeli nie przywrócisz jej życia Ś powiedział rozzłoszczony Król do Yadne Ś zostaniesz przepchnięta przez obręcz. Ś Blefujesz Ś powiedziała Yadne. Ś Nie odrzucisz swojego Królestwa, żeby mnie zmusić. Ale Król nie blefował. Dał jej jeszcze jedną szansę, potem rozkazał przynieść obręcz. Ś Przywrócę jej pierwotny rozmiar Ś zagroziła. Ś Potem nie będziesz mógł jej użyć. Ś Bardzo prawdopodobne, że i tak przez nią przejdziesz Ś powiedział Król i było coś w jego głosie, co ją przeraziło. Przeszła przez obręcz i zniknęła. Król zwrócił się do Mistrza Zombich. Ś To kwestia zasad Ś wyjaśnił. Ś Nie mogę pozwolić podwładnym na popełnienie takiej zbrodni bez kary. Przetrząśniemy jeszcze raz ten Zamek, żeby odszukać Millie w jakiejkolwiek jest formie i przeszukamy każdy zaułek magii, który mógłby przywrócić jej życie. Może okresowo możemy przywoływać Yadne z rezerwuaru, żeby zobaczyć, czy jest gotowa przywrócić ją do życia. Za jakiś czas... Ś Czas... Ś powtórzył załamany Mistrz Zombich. Wszyscy wiedzieli, że ten projekt zajmie im całe życie. Ś Jednocześnie chcę przeprosić cię bardzo za tę podłość, która tu się wydarzyła, i ułatwię ci powrót do twojego zamku, jak tylko będę mógł. Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się znowu w przyjemniejszych okolicznościach. Ś Nie, nie spotkamy się więcej. 17 Ś Zamek Roogna 257 Dorowi nie spodobał się jego ton, ale milczał. Ś Rozumiem Ś powiedział Król Roogna. Ś Jeszcze raz przepraszam. Nie prosiłbym cię o przyprowadzenie twoich zombich, gdybym wiedział, jaką formę przyjmie ta klątwa. Przykro mi, że odchodzą. Ś Nie odchodzą Ś zaprzeczył Mistrz Zombich. Dor czuł narastający strach. Co Mistrz Zombich miał zamiar zrobić, czując żal i smutek? Mógł zniszczyć wszystko i nie było sposobu, żeby go powstrzymać. Chyba, że go zabiją! Dor mocno splótł ręce, nie chcąc dotykać miecza. Ś Ale teraz nic cię tutaj nie trzyma Ś powiedział Król Roogna. Ś Nie kupiłem Millie za swoją pomoc, nie targowałem się o jej rękę! Ś krzyknął Mistrz Zombich. Ś Przyszedłem tutaj, gdyż zdawałem sobie sprawę, że to ją zadowoli i nie życzę sobie, by była niezadowolona nawet, jeśli już nie żyje. Moi zombi zostaną tu tak długo, jak trzeba, żeby wyprowadzić Zamek Roogna z kryzysu i wszystkich następnych. Należą do ciebie na wieki, jeżeli chcesz. Dor rozdziawił usta. Ś Och, chcę ich! Ś potwierdził Król. Ś Urządzę dla nich ładny teren grobowy na uboczu, żeby odpoczywali komfortowo pomiędzy przełomowymi okresami. Nadam im imię honorowych strażników Zamku Roogna. Jeszcze... Ś Dosyć Ś powiedział Mistrz Zombich i odwrócił się do Dora. Ale nie przemówił. Rzucił Dorowi jedno tajemnicze spojrzenie, potem powoli wyszedł z pokoju. Ś Zatem przegrałem Ś powiedział Murphy. Ś Moja klątwa zadziałała, ale została zdruzgotana lojalnością Mistrza Zombich. Dor, Skoczek i Król zostali sami. Ś To jest smutne zwycięstwo Ś powiedział Roogna. Dor mógł tylko potwierdzić. Ś Zostaniemy, żeby pomóc uprzątnąć ci zwłoki poległych. Wasza Wysokość. Potem Skoczek i ja musimy wrócić do naszej własnej krainy. Przeszli samotnie do pokoju jadalnego, ale nikt nie dbat o dokończenie śniadania. Czekała ich czarna robota Ś uprzątnięcie trupów. Wynosili zatem ciała na zewnątrz, usuwali z zamku resztki zwłok, zbierali rozrzucone księgi i znosili do biblioteki. Główny pałac jeszcze nie był zbudowany, ale bibliotekę już ukończono. Wyglądała teraz tak samo, jak osiemset lat później, różniła się tylko wystrojem wnętrza. Jeden z wielkich tomów odstawał od pozostałych, jakby w niemym oczekiwaniu. Dor wziął wolumin do ręki, uderzony nagłą myślą, ale odłożył go na miejsce. Po południu znaleźli Mistrza Zombich. Wisiał pod krokwią. Popełnił samobójstwo. Dor przeczuwał, że tak się stanie. Miłość tego 258 człowieka była zbyt gwałtowna, że nie mógł żyć po utracie ukochanej. Mistrz Zombich wiedział, że Millie umrze i wiedział, co sam uczyni. To o tym myślał, kiedy powiedział Królowi, że nie spotkają się więcej. Na dodatek, kiedy go odcięli, zamanifestował się najbardziej zadziwiający i makabryczny aspekt tego nieszczęścia. Mistrz Zombich niezupełnie był martwy. W jakiś sposób przeobraził samego siebie w zombiego. Zombi wyczłapał bez celu z Zamku i więcej go nie zobaczono. Jednak Dor był pewien, że cierpiał i będzie cierpiał nieskończenie, ponieważ zornbi nigdy nie umierają. Cóż za okropną karę Mistrz Zombich ściągnął na siebie w swojej bolesnej stracie! Ś W pewien sposób jest to stosowane Ś wymruczał Król Roogna. Ś Stał się jednym ze swoich. Pozostały personel Zamku, który Król wysłał na czas kryzysu, powracał teraz. Służące i kucharki, rumaki i smoki. Znowu był ruch, jednak Dorowi sale wydawały się puste. Co za zwycięstwo osiągnęli! Zwycięstwo smutku, żalu i beznadziei. W końcu Dor i Skoczek przygotowali się do odejścia wiedząc, że zaklęcie, które umieściło ich. tu, w arrasowym świecie, wkrótce zaprowadzi ich do domu. Chcieli być daleko od Zamku Roogna, kiedy to się wydarzy. Ś Rządź dobrze, Królu! Ś powiedział Dor potrząsając ręką monarchy po raz ostatni. Ś Zrobię, co będę mógł, Magu Dor Ś odpowiedział Roogna. Ś Życzę ci dużo sukcesów i szczęścia w twojej krainie i wiem, że kiedy nadejdzie twój czas rządzenia... Dor zrobił lekceważący gest. Nauczył się wiele tutaj Ś więcej nie chciałby. Nie chciał myśleć o byciu Królem. Ś Mam dla ciebie prezent Ś powiedział Skoczek, wręczając Królowi pudełko. Ś To jest układanka Ś arras, którą dał mi Mistrz Zombich. Nie mogę zabrać tego ze sobą. Proszę, żebyś złożył ją w wolnej chwili i powiesił na ścianie w jakimkolwiek pokoju, gdzie będzie pasowała. To dostarczy ci wielu godzin przyjemności. Ś Zawsze będzie miała honorowe miejsce Ś powiedział Król przyjmując dar. Wtem Dor pomyślał o czymś. Ś Ja również mam pewien ważny przedmiot. Nie mogę zabrać go ze sobą. Ale mogę go odzyskać po ośmiuset latach, jeżeli będziesz tak miły i zaklniesz go do arrasu.. Ś To żaden problem Ś powiedział Król Roogna. Dor wręczył mu fiolkę z eliksirem, który miał przywrócić zom-biemu życie. 259 Ś Spowoduję, że odpowie na słowa „Wybawca Xanth". Ś Dziękuję Ś skłonił się zażenowany Dor. Wszedł na blanki, żeby pożegnać się z centaurami. Oczywiście nie znalazł tam Cedryka, który wrócił do domu. Ale był ogr Egor i Dor ostrożnie potrząsnął jego olbrzymią kościstą ręką. To było wszystko. Dor nie celebrował zbytnio pożegnań ani powitań. Odeszli z Zamku przez opuszczone, poryte wybuchami pole bitewne i zbliżyli się do bujnej trawy na skraju. Skoczek, bardziej czujny od Dora, powstrzymał go w ostatniej chwili od zerwania niebezpiecznej trawki. Byli z powrotem w dżungli. W prastarej, gęstej puszczy, gdzie mało zważano na zło. W.pewien sposób przypominała dom. Systematycznie przedzierali się przez las, unikając zasadzek, ciągłych niebezpieczeństw i niszczących pułapek w rutynowy sposób. Dor stwierdził, że ogarnia go coraz większy smutek. Pomyślał o tym i w końcu znalazł odpowiedź. Ś To o ciebie chodzi, Skoczku Ś powiedział. Ś • Jesteśmy prawie w domu. Ale tam ja jestem chłopcem, a ty małym pajączkiem. Nigdy więcej się nie zobaczymy! Ś I poczuł, że napływają mu do oczu dziecięce łzy. Ś Och, Skoczku, jesteś moim najlepszym przyjacielem. Byłeś ze mną podczas największej i najstraszniejszej przygody mojego życia, i... i... Ś Dziękuję ci za twoją troskę Ś zaświergotał pająk. Ś Ale nie musimy być rozdzieleni całkowicie. Mój dom jest w arrasie. Jest tam wiele tłustych, leniwych robaków próbujących przegryźć nitki, a teraz mam specjalny powód, żeby ich przed tym powstrzymać. Szukaj mnie tam, a z pewnością znajdziesz. Ś Ale Ś ale za trzy miesiące ja będę jedynie starszym chłopcem a ty umrzesz! Ś Taka jest moja długość życia Ś zapewnił go Skoczek. Ś Będę żył w tym czasie tak samo intensywnie, jak ty w ciągu następnych dwudziestu lat. Powiem o tobie moim potomkom. Jestem ci wdzięczny, że ta przygoda dała mi szansę poznania twojego światopoglądu. W innym przypadku nigdy nie zdawałbym sobie sprawy, że takie gigantyczne gatunki posiadają inteligencję, a także uczucia. To była wspaniała i satysfakcjonująca nauka dla mnie. Ś I dla mnie! Ś wykrzyknął Dor. Potem spontanicznie podał mu tekę. Pająk poważnie uniósł przednią nogę i potrząsnął ręką Dora. 12. POWRÓT W jednej chwili Dor kołysał się na jedwabiu pająka nad mniejszą rozpadliną, w drugiej już stał na podłodze Zamku Roogna w pokoju przyjęć przed arrasem. Ś Czy to ty, Dor? Ś zapytał znajomy głos. Dor rozejrzał się dookoła i wypatrzył małą humanoidalną figur-kę-Ś Oczywiście, że to ja, Grundy Ś powiedział golem. Ś Któż inny mógłby to być? Ś Mózgo-koral, oczywiście. To nim było to ciało przez ostatnie dwa tygodnie. Oczywiście. Dor szybko uporządkował myśli. Nie był już wielkim, umięśnionym Mundańczykiem. Był małym, dwunastoletnim chłopcem o długich, cienkich nogach. W swoim własnym ciele. Oczywiście za jakiś czas wyrośnie. Kątem oka zerknął na arras, szukając Skoczka. Pająk powinien być tam, gdzie się znajdowali, kiedy zaklęcie się odwróciło Ś w puszczy. Ś Ale była tam jakaś kropka. Dor przysunął się i dostrzegł maleńkie stworzenie. Tak małe, że mógł je rozgnieść czubkiem najmniejszego palca. Nie, nigdy nie zrobiłby takiej rzeczy! Stworzonko uniosło cienką jak włos przednią nóżkę i pomachało. Ś Mówi, że dziwnie wyglądasz w swojej prawdziwej formie Ś powiedział Grundy. Ś Mówi... Ś Nie potrzebuję tłumaczenia! Ś parsknął Dor. Nagle oślepiły go łzy napływające do oczu. Czy była to radość, czy smutek Ś nie mógł określić. Ś Ja... zobaczę się z tobą znowu, Skoczku. Wkrótce! Za kilka dni Ś kilka miesięcy w twoim czasie Ś myślę Ś Och, Skoczku! Ś Kto martwiłby się o jakiegoś niemego robaka? Ś zapytał Grundy. Dor zacisnął pięść, doświadczając przez chwilę pokusy rozgniecenia golema na papkę, z której był zrobiony. Ale zapanował nad sobą. Skąd Grundy mógł wiedzieć, co znaczy Skoczek dla Dora! Grundy był staroświecki i nie oświecony. Dor nie mógł nic zrobić. Pająk miał swoje własne życie, a Dor własne. Ich przyjaźń była niezależna od rozmiarów czy czasu. Ale czuł, że ściska mu się serce. Czy był to następny przejaw stawania się mężczyzną? Czy było to warte tego bólu? Przecież Dor miał przyjaciół również tutaj. Musi nie dopuścić do tego, by jego doświadczenia w arrasowym świecie wyeliminowały go z własnego świata. Odwrócił się od arrasu. 261 Ś Jak się miewasz, Grimdy? Co słychać w prawdziwym świecie? Ś Nie pytaj! Ś krzyknął golem. Ś Czy znasz Mózgo-korala, który przejął twoje ciało? Taki jest dziecinny, sądzę, że nawet bardziej dziecinny od ciebie czasami. Pakuje się do wszystkiego, robi faux passes... Ś Co? Ś Błędy towarzyskie. Tak jak bekanie nad zupą. Ta rzecz naprawdę sprawiała, że podskakiwałem cały czas z wrażenia! Ś Zabawnie to brzmi Ś powiedział Dor, śmiejąc się. Już zaczął się przyzwyczajać do tego małego ciała. Brak mu było siły mundańskiego olbrzyma, ale nie było to złe ciało. Ś Słuchaj, muszę porozmawiać z Koralem. Jestem mu winien przysługę. Ś Nie jesteś. Jesteś mu winien strzał w pysk, jeżeli już. Jeżeli ma pysk. Ś Na równi Ś miał zabawę z używania twojego ciała, podczas gdy ty wszedłeś w arrasowy świat na miłe wakacje. Ś Wakacje! Jestem mu winien przysługę od ośmiuset lat. Ś No tak. Dobrze, no pewnie. Powiedz to gnomowi. Ś Komu? Aha, Dobremu Magowi Humfreyowi. Powiem. W tej chwili muszę iść i zobaczyć się z zombim Jonathanem. Ś Aaa. Masz to? Ś Mam. Tak myślę. Ś To będzie coś! Pierwszy zombi przywrócony do życia z pierwszym przywróconym duchem! Przez wieki nie dotykała niczego, a on niewart był dotykania. Przerażający romans! Dor mógł warknąć coś brzydkiego do golema, ale świeże doświadczenia nakazały mu dyskrecję. Więc zmienił temat. Ś Może lepiej porozumiem się z Królem Roog... Królem Trentem. To on mnie tam wysłał. Grundy wzruszył ramionami. Ś Właśnie dlatego nie musisz zamieniać już słowa z Koralem. Ś To będzie następne Ś Dor nie mógł powtrzymać się od lekkiego dokuczenia goleniowi. Ś A czy nie wiesz, co ten stwór wyrabiał w twoim ciele z Iren? Ś Kim? Ś Dor był rozproszony, myślał o zbliżającej się rozmowie z Mózgo-koralem. Jaką przysługę będzie musiał mu wyświadczyć po ośmiuset latach? Ś Księżniczką Iren, córką Króla. Pamiętasz ją? Ś Tak. To było osiem wieków, poniekąd... Dor zareagował z opóźnieniem. Ś Co moje ciało robiło z Iren? Ś Koral był naprawdę ciekaw różnicy pomiędzy anatomią mężczyzny i kobiety. Koral jest bezpłciowy czy obupłciowy, czy sam nie wiem. Chciał zobaczyć i... 262 Ś Dosyć! Czy zdajesz sobie sprawę, że mam zobaczyć się z jej ojcem? Ś A jak myślisz, dlaczego wspomniałem o tej sprawie? Próbowałem cię osłaniać, ale Król Trent ma dużo oleju w głowie, a Iren jest skarżypytą. Więc nie jestem pewien... Ś Kiedy ja... to jest, myślałem... moje ciało... Ś Wczoraj. Ś Zatem może jest jeszcze czas. Nie rozmawia z ojcem czasami przez wiele dni. Ś W takim jak ten przypadku mogła zrobić wyjątek. Ś Rzeczywiście mogła! Ś zgodził się zmartwiony Dor. Ś Ach, co za problem. Król wie, że ona jest jeszcze dzieciuchem. Ś Myślałem o swojej reputacji Ś Dor myślał kategoriami dorosłego mężczyzny w świecie arrasowym i czuł, że teraz było to dla niego ważne. Pomyślał, jak Yadne pojaśniała, gdy Mistrz Zombich skomplementował jej talent Ś i jak klątwa Murphiego doprowadziła do jej zguby. Przypomniał sobie swoją miłość do Millie. Uczucia innych były ważne, nawet te dziecięce. Dor zwrócił się do podłogi. Ś Gdzie jest Iren? Ś Nie było jej tu od wielu dni. Ruszył do holu, wypytując się w czasie drogi. Wkrótce odnalazł ją. W jej własnym apartamencie w pałacu. Ś Przejdź się! Ś nakazał Grundiemu. Ś Muszę sam to załatwić. Ś Auu! Ś poskarżył się golem. Ś Twoje walki z Iren są takie, zabawne. Ale posłusznie odszedł. Dor zaczerpnął powietrza, przypominając sobie przez moment harpię Niebiańską Helenę. Wyprostował się i grzecznie zapukał. Otworzyła szybko drzwi. Iren miała zaledwie jedenaście lat, ale z nowo uzyskanych perspektyw Dor dostrzegł, że była nad wyraz ładnym dzieckiem. O krok od rozwinięcia się w ładną, młodą kobietę. Rysy twarzy były ładne i choć jeszcze nie nabrała kształtów kobiecego ciała, obecny był już zarys wspaniałych wypukłości. Dać jej dwa, trzy lata, a mogła stać się rywalką panny Millie. Z innym talentem, oczywiście. Ś Tak? Ś powiedziała ostro. Była zdenerwowana. Ś Czy mogę wejść? Ś No pewnie, wczoraj to zrobiłeś. Chcesz się znowu bawić w dom? Ś Nie. Dor wszedł i cicho zamknął za sobą drzwi, gdy się odsunęła. Jak teraz postąpić? Oczywiście ostro zareagowała i uważała na niego, i była faktycznie przestraszona. W całym pokoju poroz-mieszczała doniczki z roślinami i jedną miniaturkę wikłacza. Nie \ 263 musiała obawiać się nikogo! Jeszcze nie powiedziała ojcu. Dowiedział się tego, kiedy jej szukał. Poprzedniego dnia nie była w bibliotece. Iren była pałacowym brzdącem, którego talent niedaleki był od talentu Maga. Nikt nigdy nie nazywał jej Czarodziejką. Miała ostry język i nieznośne maniery. Na dodatek, przypomniał sobie Dor, znowu była rozdrażniona. Zawsze odnosił się do niej z pewną pogardą, ponieważ jej talent był mniejszego kalibru niż jego własny, ale tak było i z Millie. Magia była ważna, zwłaszcza w pewnych sytuacjach krytycznych Ś ale w innych sytuacjach jego talent nie odgrywał roli. Mistrz Zombich uświadomił mu to. Teraz Dor poczuł się zawstydzony, nie tym, co mogło jego ciało zrobić wczoraj, ale tym, co on, Dor, robił miesiąc czy rok temu. Igrał z uczuciami innej osoby! Nieważne, że robił to ze złości. Jako pełen Mag, spadkobierca korony Xanth, powinien był rozproszyć naturalną urazę i frustracje tych, którzy rywalizowali z nim, tak jak Iren, córka dwojga spośród trzech najwyższych talentów starszego pokolenia, skazana na status człowieka-zera, ponieważ miała tylko zwyczajna magię. I była kobietą. Jak on czułby się w takich okolicznościach? Jak czuł się jego ojciec, jako dziecko bez widocznej magii? Ś Iren, ja... myślę, że przyszedłem cię przeprosić Ś przypomniał sobie, jak Król Roogna przeprosił Mistrza Zombich, chociaż nie ponosił zupełnej winy. Władzy królewskiej nie wolno poniżać! Ś Nie miałem prawa robić tego, co robiłem i bardzo mi przykro. To nigdy się nie powtórzy. Spojrzała na niego tajemniczo. Ś Mówisz o wczorajszym? Ś Mówię o całym moim życiu! Ś wybuchnął. Ś Ja mam silną magię, tak. Ale urodziłem się z tym, to przypadek losu. Ty sama masz magię, dobrą, lepszą niż przeciętna. Ja sprawiam, że rzeczy martwe rozmawiają; ty sprawiasz, że żyjące rosną. Są sytuacje, w których twój talent jest bardziej użyteczny niż mój. Ja., ja patrzyłem na ciebie z niechęcią i to było złe. Nie mogę obwiniać cię o to, że reagowałaś negatywnie. Ja postąpiłbym tak samo. Faktycznie przeciwstawiałaś się z większą odwagą niż ja bym to zrobił. Jesteś kimś, Iren. Dzieckiem jak ja, ale nadal ludzką istotą, która zasługuje na szacunek. Wczoraj... Ś urwał, ponieważ nie miał jasnego wyobrażenia, co zrobił Koral. Powinien był wydostać szczegóły od Grundiego. Rozłożył ręce. Ś Przykro mi i przepraszam... Podniosła palec w swój lekko zmanierowany sposób i uciszyła go. Ś Cofasz to, co było wczoraj? Dor nie mógł powstrzymać się od myślenia o swoim wczorajszym dniu, o zwabionych goblinach i harpiach, o magicznym flecie i kołyszącym się na jedwabiu pająku w Rozpadlinie i zdetonowaniu zaklęcia 264 zapomnienia, które wciąż zanieszczyszcza Rozpadlinę. O wleczeniu trupów z pola bitwy do laboratorium, żeby tworzyć zombich Ś niespotykana przygoda. Teraz na zawsze należy do przeszłości. Wczoraj było osiemset lat temu. Ś Nie mogę cofnąć wczoraj. To stanowi część mojego życia teraz. Ale... Ś Posłuchaj. Myślisz, że jestem jakąś naiwną szczebiotką, która nie wie, co to jest? Ś Nie, Iren. To ja byłem naiwny. Ja... Ś Twierdzisz, że nie wiedziałeś, co robisz? Dor westchnął. Jak prawdziwe było to stwierdzenie! Ś Naprawdę, nie mogę prosić cię o wybaczenie. Przełknę moją pigułkę. Masz prawo być zła. Jeżeli chcesz powiedzieć o tym swojemu ojcu... Ś Ojcu, cholera! Ś parsknęła ze złością. Ś Sama się o to zatroszczę! Oddam ci dokładnie to, co ty dałeś mnie! Dor nie czuł się pewnie. Ś Jak sobie życzysz. Masz do tego prawo. Ś Zamknij oczy i stój spokojnie! Zamierzała go uderzyć. Dor wiedział o tym. Ale wyglądało, że musi się temu poddać. Zostawił Mózgo-koralowi to ciało do użytkowania. On był za to odpowiedzialny. Zamknął oczy i stał spokojnie, zmuszając się do opuszczenia rąk luźno, nie obronnie. Może to był najlepszy sposób, by się obronić. Usłyszał jej zbliżające się kroki, prawie odczuł poruszenie się jej ciała. Podnosiła rękę. Miał nadzieję, że nie uderzy go nisko. Lepiej w klatkę czy twarz, chociaż pozostanie ślad. To było w usta. Ale dziwnie miękko. W samej rzeczy... W samej rzeczy, całowała go! Całkowicie zdumiony Dor spostrzegł, że otacza ją ramionami, częściowo dla równowagi, głównie dlatego, ponieważ tego oczekiwało się po kimś, kto był całowany przez dziewczynę. Czuł, jak jej ciało przyciska się do niego, jej włosy poruszały się przy jego uszach. Pachniała, smakowała i odczuwało się ją przyjemnie. Potem cofnęła się lekko w jego objęciach i spojrzała na niego. Ś Co o tym sądzisz? Ś zapytała. Ś Jeżeli to miała być kara, to nie zadziałała Ś powiedział. Ś Bardzo przyjemnie się całujesz. Ś Tak jak i ty Ś powiedziała. Ś Zadziwiłeś mnie wczoraj. Myślałam, że zamierzasz mnie zbić lub zedrzeć ze mnie majtki, lub nie wiadomo co i cała nastawiłam się na krzyk. A to wszystko było takie niezdarne. I to zderzenie się nosami i cała ta reszta. Więc zeszłej nocy poćwiczyłam na mojej dużej lalce. Czy było lepiej tym razem? Pocałunek? Więc to robili wczoraj? Pod Dorem ugięły się kolana! Zaufał Grundiemu, który rozdmuchał to do plotki! 265 Ś Nie ma porównania! Ś Czy powinnam teraz rozebrać się? Dor zamarł zmartwiony. Ś Uff... Roześmiała się. Ś Myślałam, że to cię zaniepokoi! Jeżeli nie zrobiłam tego wczoraj, co każe ci sądzić, że zrobię to dzisiaj? Ś Nic Ś powiedział Dor odprężając się. Oddychał szybko. Widział mnóstwo nagich nimf w arrasie, ale to było prawdziwe. Ś Zupełnie nic. Absolutnie nic. Ś Chcesz wiedzieć, co było wczoraj? Ś zapytała. Ś Po raz pierwszy mnie zainteresowałeś. Pierwszy raz ktoś mnie zainteresował. Ktoś, kto nie nazywa mnie pałacowym berbeciem. Mnie, która powinna być Czarodziejką, a nie hodować jedynie te głupie zielone śmiecie. Czy masz jakiekolwiek pojęcie, czym jest posiadanie dwojga rodziców kalibru Magów i bycie wielkim rozczarowaniem dla nich, ponieważ jest się tylko dziewczyną i ma się nędzny, wsza-wy talent? Ś Masz dobry talent! Ś zaprotestował Dor. Ś I nie ma nic złego w byciu dziewczyną. Ś No pewnie, pewnie Ś odparowała. Ś Nigdy nie doświadczyłeś braku talentu. Nigdy nie zdarzyło ci się nie być mężczyzną. Nigdy ludzie nie byli dla ciebie grzeczni z powodu tego, kim jest twój ojciec, i co twoja matka mogłaby im zrobić. A kiedy są za moimi plecami, wtedy nazywają cię skunkskapustą, talentem ogrodniczym i cherlawą dziewczyną i... Ś Ja nigdy tak cię nie przezywałem! Ś krzyknął Dor. Ś Nie w takich słowach. Ale myślałeś tak, prawda? Dor poczerwieniał niezdolny, by zaprzeczyć. Ś Ja... Ś więcej tak nie pomyślę Ś obiecał słabym głosem. Ś A na domiar złego Ś ciągnęła ponuro Ś wiesz, że twoi rodzice stoją w twojej obronie, ponieważ muszą, ale prywatnie myślą dokładnie to samo, co inni... Ś Nie Król! Ś sprzeciwił się Dor. Ś On nie jest tego rodzaju... Ś Zamknij się! Ś wybuchnęła, jej oczy napełniły się łzami gniewu. Dor dotknął jej, a ona uspokoiła się. Dziewczyny w każdym wieku potrafiły błyskawicznie się opanować. Ś Więc wczoraj byłeś inny. Zadawałeś pytania i słuchałeś z prawdziwą uwagą, tak jakbyś nie miał koło siebie tego pełnego seksu ducha-Millie, którego podglądasz w twoim serowym domu. Wysłuchałeś całej historii i nie powiedziałeś ani słowa o magii, ani nie sprawiałeś, żeby rzeczy mówiły. Nic takiego. Byłeś jedynie ty i ja. Wszystko, co chciałeś wiedzieć, to jedynie co znaczy być dziewczyną. To było tak, jakby ktoś inny przemawiał za ciebie, ktoś strasznie mądry i zarazem ignorant, chcący się czegoś ode 266 mnie dowiedzieć. Najpierw pomyślałam, że bawisz się ze mną, kpisz sobie Ś ale ani razu się nie uśmiechnąłeś. Potem chciałeś mnie pocałować i ja pomyślałam: Te r aż zamierza ugryźć mnie w wargę lub uderzyć, powalić i śmiać się, ale ty nie śmiałeś się. Więc pocałowałam cię i to było okropne. Potłukłam sobie nos i, cholera, sądziłam, że przynajmniej umiesz to robić, a ty po prostu powiedziałeś: „Dziękuję ci, Księżniczko". I wyszedłeś, a ja położyłam się do łóżka i długo rozmyślałam, próbując odgadnąć, gdzie kryje §ię żart. Co miałeś zamiar powiedzieć chłopcom... Ś Ja nie Ś sprzeciwił się Dor. Ś Wiem. Rozejrzałam się. Trochę. Nie powiedziałeś niczego. Tak samo golem. Więc wynikło z tego, że naprawdę interesujesz się mną... Uśmiechała się ze słodyczą. Ś I było to najwspanialsze doświadczenie w całym moim życiu! Jesteś prawdziwym Magiem i... Ś Nie, to nie ma nic wspólnego z... Ś Więc poćwiczyłam całowanie. Tak na wszelki wypadek. Potem przyszedłeś z przeprosinami, jakby to było coś brudnego. Więc pomyślałam, że nie planowałeś tego, to po prostu wymknęło się i... Ś Nie! Ś wykrzyknął Dor w nagłej udręce. Ś To wcale nie było tak! Ś Wiem to teraz. Nie okłamiesz mnie tym niedowierzaniem. Ś Znowu się uśmiechnęła. Ś Posłuchaj, Dor. Wiem, że jutro będzie tak jak dawniej i ja będę smarkatym pałacowym brzdącem dla ciebie, ale... czy pocałujesz mnie jeszcze raz? Dor poczuł, że mu to pochlebia. Ś Z przyjemnością, Iren. Ś Pochylił się, żeby jeszcze raz ją pocałować. Był jeszcze młody i ona też, ale był to przedsmak tego, czego mogli doświadczyć, gdy dorosną. Ś Może kiedyś jeszcze? Ś dopytywała się tęsknie. Ś Teraz doceniam bycie dziewczyną. Ś Kiedyś Ś zgodził się. Ś Ale musimy się trochę opanować, albo inni będą nas upominać. Jesteśmy jeszcze za młodzi Ś pomyślał. Miał przed sobą jasno wytyczoną drogę. Ś Wiem. Zamilkli i wydawało się, że nie mają nic więcej do powiedzenia, więc Dor podszedł do drzwi i otworzył je. Zatrzymał się, by spojrzeć na nią i przypomniał sobie, co powiedziała o swych rozczarowanych rodzicach. Siedziała na łóżku skąpana w samotnej radości. Ś Nie Król Ś powtórzył cicho. Ś Wierzę w to! Iren uśmiechnęła się. Ś Nie, nie Król. Ś I nie ja. Ś To to samo Ś powiedziała. Wyszedł i zamknął drzwi, wiedząc, że nie miał jej dosyć. Nie dzisiaj, 267 nie jutro czy po upływie jakiegoś czasu. W ogóle nie miał jej dosyć! Grundy czekał na niego. Ś Żadnych podbitych oczu? Wybitych zębów? Śladów duszenia? W środku było strasznie cicho. Ś Ona jest miłą dziewczyną Ś powiedział Dor, idąc w stronę biblioteki. Ś Zabawne, że nigdy wcześniej tego nie zauważyłem. Ś Bracie! Ś powiedział z wymówką golem. Ś Najpierw wyróżnił Millie ducha, potem tego brzdąca Iren. Dokąd on zmierza? Do dojrzałości Ś pomyślał Dor. Dorastał, otwierały się w nim nowe horyzonty i był z tego zadowolony. Podeszli do biblioteki. Ś Wejdź! Ś zawołał Król Trent, zanim Dor zdołał zapukać. Dor wszedł i zajął wskazany fotel. Ś Czy pamiętasz, że wysłałeś mnie na wyprawę, Wasza Wysokość? Wróciłem. Król podniósł rękę spodem dłoni ku niemu. Dor pomyślał o sposobie powitania Skoczka. Ś Pozwól, że nie będę cię zwodził. Humfrey poradził mi to i nie mogłem się opierać obserwowaniu arrasu. Miałem doskonały wgląd w to, co robiłeś. Ś Sugerujesz, że arras pokazywał mnie Ś i to, co robiłem, w czasie, kiedy to robiłem? Ś Oczywiście. Od razu wiedziałem, którą postać obserwować. Ty i ten pająk Ś masz szczęście, że nie zabiłeś się w Rozpadlinie! Nie miałem sposobu, by odwołać zaklęcie, zanim w naturalny sposób wygaśnie. Pociłem się na myśl, co będę musiał powiedzieć twojemu ojcu, jeżeli... Dor zaśmiał się z przymusem. Ś A ja martwiłem się o ojca Iren! Król Trent uśmiechnął się. Ś Dor, naprawdę nie lubię węszyć po pałacu, ale Królowa tak szybko zauważyła zmiany w tobie, zauważyła, że nigdy nie używasz twojego talentu, i dowiedziała się o Mózgo-koralu. Jej obraz wisi w pokoju Iren. Królowa jedynie zastąpiła ten obraz swoim własnym iluzyjnym obrazem i miała to, co oni w Mundanii nazywają wizjerem. Oglądała to, co działo się wczoraj i dzisiaj. I poradziła mi właśnie teraz... Dor wzdrygnął się. Ś Odpowiadam za to, co zrobiłem. Za wszystko. Ś Wiem, że tak, Dor. Wchodzisz w męskość uczciwie. Nie zakładaj, że Królowa jest twoim wrogiem. Chce, żeby córka jej słuchała, i wie czego wymagać, chociaż może mocno się rozgniewać. Jestem świadom, jak drażliwa była sytuacja w sypialni. Rozegrałeś to przebiegle. Tego oczekiwałbym po dowódcy. 268 Ś To nie była przebiegłość! Przemyślałem każde słowo! Ś Przebiegłość i myślenie nie wykluczają się wzajemnie. Ś Iren nie jest wcale zła, kiedy się ją pozna! Ona... Ś Dor przerwał zawstydzony. Ś Co ja robię mówiąc ci to? Jesteś jej ojcem! Król przyjaźnie poklepał Dora po plecach. Ś Ucieszyłeś mnie, Magu. Nie przez twoją przygodę. Znam sekret fletu i obręczy z królewskiego arsenału. Mogłyby okazać się bardzo użyteczne w przypadku wojny. Nie będę zatrzymywał cię przed ukończeniem wyprawy. Musisz to zachować w tajemnicy, ponieważ będą przeznaczone do jakiegoś celu dla ciebie w dzisiejszym świecie, gdy nauczysz się rządzić Xanth. Ś Podszedł do nisko położonej półki i wyciągnął zrolowany kilim. Ś Schowaliśmy go dla twojej wygody. To latający dywan. Ś Dziękuję, Wasza Wysokość. Naprawdę mam przed sobą kawał drogi. Dor wsiadł na dywan. Ś Do Mózgo-korala! Ś rozkazał i wystartował. Kiedy dywan znalazł się wysoko i krajobraz współczesnego Xanth rozpostarł się pod nim, Dor poczuł tęsknotę za arrasowym światem, który opuścił. Nie dlatego, żeby tamten świat był lepszy c d tego. Jego magia była w zasadzie okrutniejsza, polityka bardziej gwałtowna. Tam wykazał swoją męskość i doświadczył przyjaźni, szczególnie ze Skoczkiem. Wiedział, że nie wróci osobista magia tego doświadczenia. Jednak, kiedy odbył sesję z Iren, okazało się, że w tym świecie również istniała nieoczekiwana magia. Wszystko, co musiał zrobić, to docenić ją-Leciał głęboko w świat podziemi, przez korytarze jaskini. Gobliny dalej tu rządziły, chociaż prawie zniknęły z powierzchni Xanth. Co się im przytrafiło? Nie wszystkie zostały zabite w bitwie o Zamek Roogna i zaklęcie zapomnienia nie zmiotło ich przecież. Czy istniało jakieś późniejsze nieszczęście goblinów? Był nad podziemnym jeziorem. Współczesny transport z pewnością przewyższał starożytny; prawie wcale nie zabierał czasu. Nie ma nieszczęścia goblinów Ś pomyślał w nim Mózgo-koral. Klątwa harpii nad populacją goblinów została zlikwidowana na powierzchni, ale przetrwała w głębinach. Ponieważ gobliny na powierzchni stawały się z pokolenia na pokolenie inteligentniejsze, przystojniejsze i szlachetniejsze, aż przestały różnić się od ludzi. Jedyne prawdziwe gobliny dzisiaj, to te z jaskiń. Ś Zatem zniszczyłem ich gatunek! Ś wykrzyknął Dor. Ś W sposób, którego nigdy bym nie przewidział! 269 W tamtej postaci, jak wiesz, byli straszliwie poskręcani i byli ciężarem dla siebie samych, tak samo jak i dla innych. Dbały o siebie tak mało. Były zadowolone ze śmierci w gobliniej taktyce morza Ś goblinów, kiedy szturmowa.} y Zamek. Dobrze zrobiłeś, uwalniając ich spod klątwy i odzyskując mężczyznę z gatunku harpii. Ś Wracając do tego Ś powiedział Dor Ś ofiarowałeś mi Księcia Harolda Harpię, a teraz przybyłem, by oddać ci przysługę, jak obiecałem. Nie trzeba, Magu. Kiedy przyszedłeś tu dwa tygodnie temu, nie połączyłem tego. Mimo wszystko miałeś inne ciało, gdy spotkałem cię po raz pierwszy osiemset lat temu. Ale przez ostatnie dwa tygodnie doszedłem do tego. Zwróciłeś mi przysługę sprzed ośmiuset lat. Ś Nie. Wróciłem tutaj do swojego czasu. Więc sprowadziłeś zwycięstwo na Króla Roog-nę. Dlatego jego rywal Mag Murphy wycofał się z polityki, woląc czekać, aż powstanie lepsza sytuacja. Przyszedłdo mnie. Ś Murphy został wygnany? Ś zapytał wstrząśnięty Dor. To było dobrowolne wygnanie. Król Roogna wolałby jego towarzystwo, ale Murphy był niespokojny. Teraz jest w moim rezerwuarze. Może zajedno stulecie go uwolnię, kiedy Xanth będzie potrzebować jego talentu. Teraz w zamian za Księcia Harpii mam Murphiego i V a d n e, którzy pewnego dnia utworzą królewską parę. Nic mi nie jesteś winien. Ś Hmm, jeżeli widzisz to w ten sposób Ś powiedział Dor. Ś A jeszcze... Jeżeli kiedykolwiek wybierzesz się w podróż poza własne ciało, pamiętaj o mnie Śpomyślał Koral. Nauczyłem się bardzo dużo o życiu, chociaż jeszcze niezbyt zrozumiałem seksualną naturę człowieka. Nikt tego nie zrobił Ś pomyślał Dor śmiejąc się. Nie doświadczam emocji, ale w twoim ciele tak. Polubiłem małą Księżniczkę. Ś Ona da się lubić Ś zgodził się Dor. Ś Wiesz, obiecałem skurczyć z powrotem obręcz wejściową do rozmiarów pierścienia, ale... Wybaczone. Żegnaj, Magu! 270 Żegnaj, Koralu! Dywan wystartował i ze świstem pomknął z powrotem przez korytarze jaskiń. Kiedy wzniósł się do nieba, zawahał się, aż Dor przypomniał sobie, że nie powiedział, gdzie ma lecieć. Ś Zamek Dobrego Maga Humfreya. Dor znowu sobie przypomniał, że zamek Humfreya stoi tam, gdzie kiedyś był zamek Mistrza Zombich. Różniły się swoimi kształtami, prawdopodobnie kasztel zburzono więcej razy i przebudowywano. Humfrey jak zwykle był zatopiony w olbrzymim tomie, udając, że nie zwraca uwagi na to, co dzieje się wokół niego. Ś Co, znowu ty? Ś zapytał z irytacją. Ś Posłuchaj, gnomie Ś zaczął Grundy. Dobry Mag uśmiechnął się Ś rzadka rzecz u niego. Ś Dlaczego mam słuchać, kiedy mogę czytać? Popatrzcie... Ś i wskazał im książkę. Zerknęli do niej ponad jego plecami. Ś Ale ja nie jestem zabójcą! Ś zaprotestował porywczo Dor. Ś Mam dopiero dwanaście lat. Przerwał, ale nie wiedział, jak poprawić to, co mu się wymknęło. Ś Dwunastoletni weteran wojenny! Ś wykrzyknęła. Ś No pewnie, że zabijałeś wcześniej! Była to olbrzymia pomyłka, ale jej sympatia wynagrodziła mu wszystko. Jego zmęczone ciało zareagowało. Lewym ramieniem objął jej biodra, gdy stanęły przy nim. Przycisnął ją do swego boku. Och, jej pośladki były takie jędrne. Ś Ależ, Dor Ś żachnęła się zdumiona i zadowolona. Ś Ty mnie lubisz! Dor zmusił się do opuszczenia ramienia. Cóż takiego robił dotykając jej? Szczególnie okolic jej pulchnego tyłeczka. Ś Więcej niż potrafię powiedzieć. Ś Także cię lubię, Dor Ś usiadła mu na kolanach, jej pośladki wydawały się jeszcze bardziej sprężyste i miękkie niż wcześniej. Znowu jego ciało zareagowało po męsku. Dor wziął ją w ramiona. Dor nigdy wcześniej nie doznał czegoś takiego. Nagle uświadomił sobie, że jego ciało wie, co robić, gdyby tylko sobie pofolgował. A ona była chętna. Mogłoby to być doświadczenie niepodobne do niczego, co mógł sobie w tak młodym wieku wyobrazić. Miał dwanaście lat. Jego ciało było starsze. Ono mogło to zrobić. Ś Och, Dor Ś zamruczała, schylając głowę, żeby ucałował ją w usta. Jej wargi były takie słodkie, że on... Pchła ugryzła go w lewe ucho. Dor uderzył ją Ś i zmiażdżył własne ucho. Ból był krótkotrwały, ale intensywny. 271 Podniósł się, zrzucając brutalnie Millie z kolan. Ś Muszę trochę odpocząć Ś powiedział. Nie odezwała się więcej, ale po prostu stała tam, z oczami wbitymi w ziemię. Wiedział, że okrutnie ją zranił. Popełniła kardynalny dziewczęcy błąd, przejmując inicjatywę, i została skarcona. Ale co mógł zrobić? On nie istniał w jej świecie. Miał wkrótce odejść, pozostawiając ją samą na osiemset lat i potem, kiedy ponownie się spotkali, on będzie miał znowu dwanaście lat. Ale co będzie, gdy stanie się mężczyzną. Dor stwierdził, że się rumieni. Ś To... to znaczy, że ta księga nagrywa wszystko, nawet moje osobiste uczucia? Jednak naprawdę to robiła. Ś Nie mogliśmy sobie pozwolić, aby przyszły Król Xanth wymknął się spod naszej kontroli Ś zauważył Humfrey. Ś Szczególnie, gdy nasza własna historia jest w to uwikłana. Nie, żebyśmy mogli coś z tym robić, kiedy rzucone zostało zaklęcie arrasu. Na dodatek jako doświadczenie następcy... Ś Czy to było wiążące? Ś zapytał Dor. Ś Mam na myśli, czy naprawdę zmieniłem historię? Ś Na to pytanie może nigdy nie będzie satysfakcjonującej odpowiedzi. Powiedziałbym, że tak i powiedziałbym, że nie. Ś Typowo gnomiczna odpowiedź Ś stwierdził Grundy. Ś Ktoś musi przemyśleć zarys historii Xanth Ś ciągnął Dobry Mag. Ś Serię Fal Mundańskich Najazdów, zdziesiątkowane populacje, znów i znów. Gdyby każda osoba żyła i reprodukowała się bez przerwy, każde wtrącanie się do tego procesu wyeliminowałoby wielu dzisiejszych mieszkańców. Ale gdyby przyszedł późniejszy Najazd i tak by to zmiótł Ś wzruszył ramionami. Ś Nastąpiłaby znaczna zmiana, wszystko znowu zniosłoby się o pokolenie lub dwa później. W którym to przypadku nie zaistniałby paradoks odnoszący się do naszej współczesności. Powiedziałbym, że bitwa o Zamek Roogna była rzeczywista i że zmieniłeś tę rzeczywistość. Ponownie zapisałeś ten pierwowzór. Ale zmieniłeś jedynie detale szczególnego epizodu, nie całkowity bieg historii. Czy to ma znaczenie? Ś Sądzę, że nie Ś powiedział Dor. Ś Co do strony, którą czytałem Ś powiedział Humfrey. Ś Widać, że byłeś skupiony na męskości. Czy przychodzi ci na myśl, że byłeś bardziej męski, odrzucając propozycję panny, niż gdybyś ją przyjął? Ś Nie Ś przyznał Dor. Ś Być mężczyzną to coś więcej niż seks! 272 Jak na zawołanie do pokoju weszła Gorgona w zachwycającej, ponętnej sukni, ale dalej bez twarzy. Ś To jest męska propaganda Ś powiedziała z pustki. Ś Z pewnością w kobiecości jest coś więcej niż seks, ale mężczyzna jest prostszym organizmem. Ś Ooo, co ty mówisz! Ś krzyknął Grundy, ściskając małe kciuki w geście potępienia. Ś Powiedziałam, organizm Ś powtórzyła. Ś Ty poświadczasz mój osąd. Ś Wynoście się stąd obydwoje Ś warknął Humfrey. Ś Mag i ja próbujemy przeprowadzić znaczącą rozmowę. Ś Pomyśleć, że nigdy nie prosisz Ś rzekł Grundy. Wskoczył na plecy Gorgony, zerkając w nicość obramowanej wężowymi lokami pustki. Wężowy lok zasyczał na niego. Ś Tak samo i ty, poroniony Ś odwarknął wąż i schował się. Zerknął w budzącą grozę dziurę w jej ciele. Ś Chodźmy, kochanie, wejdźmy do kuchni coś przekąsić. Kiedy zostali sami, Humfrey szybkim ruchem przewrócił kilka stron historycznego tomu jakby bez celu. Ś Byłem zdumiony, kiedy dowiedziałem się, że zamek Mistrza Zombich był dokładnie w tym miejscu Ś zauważył. Ś Gdyby żył dzisiaj, z przyjemnością dzieliłbym ten zamek z nim. Był znakomitym Magiem i również świetnym człowiekiem. Ś Tak Ś zgodził się Dor. Ś Był prawdziwym kluczem do sukcesu Króla Roogny. Zasłużył na o wiele lepszy los niż tragedię, której doświadczył. Poczuł następny przypływ wyrzutów sumienia. Humfrey westchnął. Ś Co było, to było. Ś Czy dałeś już Gorgonie Odpowiedź? Ś Nie, jeszcze nie. Nie skończył się jeszcze rok jej służby. Ś Jesteś najbardziej wyrachowanym stworzeniem, jakie znam! Ś powiedział Dor z podziwem. Ś Za każdym razem myślę, że pokazałeś już wszystko, a ty wyskakujesz z jeszcze gorszą sztuczką. Czy zamierzasz ją poślubić? Ś A jak myślisz? Dor zwizualizował ciało Gorgony z historycznej perspektywy. Ś Ona jest wstrząsająca. Jeżeli cię zechce, wpadłeś. Nie potrzebuje twarzy, żeby zmienić mężczyznę w kamień. Jej sposób mówienia... Dobry Mag skinął. Ś Nauczyłeś się nowego sposobu przemawiania! Kluczem do tego jest to, czy ona chce. Czy naprawdę myślisz, że chce? Ś Inaczej po co by tutaj przyszła? Ś zapytał zmieszany Dor. Ś Zamek Roogna 273 Ś Pierwotny motyw mógłby głównie opierać się na ignorancji. Jak myślisz, czy mogłaby coś do mnie poczuć, gdy pozna mnie dobrze? Ś Hmm Ś Dor szukał jakiejś dyplomatycznej odpowiedzi. Dobry Mag miał swoje dobre strony, ale nie był łatwym człowiekiem we współżyciu. Ś Zatem najlepszą rzeczą było danie jej wystarczającej okazji, by poznała mnie wystarczająco dobrze'Ś zakończył Mag. Ś Rok! Ś wykrzyknął Dor. Ś Czekanie na Odpowiedź! Nie dla ciebie Ś dla niej! Więc ona może zmienić swój zamiar, jeżeli... Ś Dokładnie ta'k Ś Humfrey wyglądał na zasmuconego. Ś To było nęcące marzenie, nawet dla takiego starego gnoma, jak ja. Dor skinął. Zrozumiał, że Dobry Mag nie potrafił się oprzeć urokowi Gorgony, nie bardziej niż samotny Mistrz Zombich był odporny na Millie. Tych dwóch Magów było w jakiś sposób do siebie podobnych. I uwikłanych w podobną tragedię. Ś Teraz musimy podsumować twoją sprawę Ś powiedział dziarsko Humfrey, nie zastanawiając się więcej nad nieprzewidzianym. Ś Nie jesteś mi oczywiście dłużny żadnej przysługi. Historyczna księga dostarczyła mi wszystkiego i uważam, że była to wartościowa inwestycja. Zgłębiłem teraz wiele zadawnionych zagadek, takich jak pochodzenie zaklęcia zapomnienia w Rozpadlinie. Mogę więc odesłać cię w twoją drogę, twój rachunek jest zamknięty. Ś Dziękuję Ś powiedział Dor. Ś Przyprowadziłem z powrotem magiczny dywan. Ś A, tak. Ale nie zostawię cię na lodzie. Myślę, że mam magiczne zaklęcie przenoszące w każdym kierunku. Każę odszukać je Gorgonie dla ciebie, gdy będziesz wychodził. Zaniesie cię do domu w ułamku sekundy. Ś Dziękuję ci Ś doznał ulgi, że nie musi podejmować następnej wycieczki przez dżunglę. Ś Teraz muszę iść i dać przywracający eliksir Jonathanowi. Dobry Mag zmarszczył brwi. Ś To szczególnie trudna decyzja dla ciebie, Dor. Sądzę, że rozegrasz to prawidłowo. Kiedy zostaniesz Królem, kontrolowanie emocji i działań, czego nauczyłeś się podczas tej wyprawy, posłuży ci znakomicie. Będzie to dla ciebie bardziej wartościowe niż twój magiczny talent. Luka w życiorysie Króla Trenta w Mundanii sprawiła, że dojrzał podobnie. Widać z tego, że są wartości, których nie można(nabyć w bezpiecznym znajomym otoczeniu. Już jesteś bardziej ludzki niż większość ludzi w jakimkolwiek czasie. Ś Och, dzięki!Ś wymamrotał Dor. Musiał jeszcze opanować sztukę przyjmowania komplementów z wdziękiem. Ale Mag już wrócił do czytania księgi. 274 Dor ruszył do drzwi. Właśnie, kiedy wychodził z pokoju, Humfrey powiedział nie podnosząc oczu: Ś Przypominasz mi twojego ojca. Nagle Dor poczuł się bardzo dobrze. Grundy i Gorgona popijali krzyczącą wodę sodową w kuchni. Dor słyszał jej wrzask kilka pokoi dalej. Używali słomek. Jej słomka wetknięta była w nicościową twarz, gdzie znikała woda sodowa. Oczywiście ona miała twarz. Po prostu nie można jej było zobaczyć. Dor zastanawiał się, jak by to było pocałować ją. W ciemności wyglądała zupełnie normalnie. Za wyjątkiem tych małych węży. Ś Potrzebuję magicznego zaklęcia Ś powiedział Dor. Ś Tego, które w okamgnieniu przenosi... Krzyki umilkły, kiedy odstawiła wodę sodową. Ś Dokładnie wiem, gdzie jest. Mam poklasyfikowane każde zaklęcie i odpowiednio poukładane. Po raz pierwszy w tym stuleciu jest tu porządek. Sięgnęła na wyższą półkę, jej postać wyciągnęła się powabnie. Cóż byłaby z niej za kobieta, gdyby tylko miała widzialną twarz! Ale nie, to byłoby niszczące, jej twarz zmienia mężczyzn w kamień, dosłownie. Ś Tam Ś powiedziała, ściągając w dół przedmiot, który wyglądał jak zamknięta tuba. Po jednej stronie miała soczewkę, a wyłącznik po drugiej. Ś Po prostu przekręcisz wyłącznik do przodu, kiedy będziesz gotowy. Ś Już jestem gotowy. Chcę pójść do pokoju arrasowego w Zamku Roogna. Idziesz, Grundy? Ś Jedną chwilkę Ś golem wyssał ostatni krzyk z sodowej wody. Właściwie nie więcej niż ostatni skowyt wody sodowej Ś i przeszedł pokój. Ś Czy naprawdę chcesz poślubić Dobrego Maga Ś teraz, kiedy go znasz? Ś Dor zapytał Gorgone z ciekawością. Ś Czy on poradziłby sobie ze swymi skarpetkami i zaklęciami beze mnie? Ś odpowiedziała. Ś Ten zamek potrzebuje kobiety. Ś O tak. Wszystkie zamki potrzebują. Ale... Ś Jaki mężczyzna dałby ładnej dziewczynie zakwaterowanie i wyżywienie przez rok, nigdy jej nawet nie dotykając, żeby przemyślała to i wiedziała, że może zmienić postanowienie w ciągu tego okresu? Dobry to człowiek. Cierpliwy. Poważny. Wtedy Dor zrozumiał groźbę w jej pytaniu. Ś Ktoś, za kogo warto wyjść za mąż. Ś Myślałam, że on jest mi potrzebny, kiedy tu przyszłam. Teraz jestem tego pewna. Mimo wiecznego gderania jest wybitnie dobrym Magiem i równie dobrym człowiekiem. Prawie dokładnie tych samych słów Murphy użył do opisania 275 Mistrza Zombich! Ale wydawało się, że Humfreya tragedia mimo wszystko miała ominąć. Ś Życzę ci wszelkiego szczęścia. Ś Czy uwierzysz, że tutaj na tej półce są trzy zaklęcia szczęścia? Ś mrugnęła. Ś I zaklęcie na potencję, także Ś ale on nie będzie tego potrzebował, podejrzewam. Dor zerknął na nią jeszcze raz wspominając, jak łakomie spoglądał na nią, posiadając dawne ciało mundańskiego barbarzyńcy. Ś Racja Ś zgodził się. Ś Wszystko, czego mu obecnie potrzeba do szczęścia, to tej historycznej książki przygodowej, którą czyta teraz. O starożytnym Xanth. Ś Zamierzam ją również przeczytać, gdy tylko skończy. Rozumiem, że mnóstwo w niej seksu i czarów, i występuje tam pewien naprawdę głupi barbarzyński bohater... Dor pośpiesznie przekręcił przełącznik. Zaklęcie błysnęło... Ś i stał przed arrasem. Ś „Wybawca Xanth" Ś powiedział czując się głupio. I fiolka z ożywiającym eliksirem wyskoczyła z jakiegoś niewidocznego miejsca, gdzie została położona osiemset lat temu. Musiał złapać ją, zanim rozbije się o podłogę, ale zabrakło mu mięśni i refleksu jego mundańskiego ciała. I chybił. Fiolka przeważyła... I drgnęła przez chwilę groźnie i zawisnęła, nie uszkodzona. Była do niej przyczepiona jedwabna linka zabezpieczająca. Ś Nie tym razem, Murphy! Ś krzyknął Dor, kiedy chwycił ją. Rozejrzał się za swoim przyjacielem Skoczkiem, który uratował go znowu w swój niezawodny sposób. Ale nie dostrzegł go. Teraz, trzymając w ręce swoją zdobycz, zastanawiał się, jak można było zakląć przedmiot zaklęty w arrasie Ś jak mógł wynurzyć się z głównego arrasu. Czy te dwa arrasy były tym samym? Chyba tak, gdyż Ś ale przecież... Wydawało się, że tkwił w tym skrajny paradoks, ale Dor nie mógł go całkowicie rozgryźć. W każdym razie zdobył eliksir. Najlepiej nie zadawać zbyt głębokich pytań. Odpowiedź mogłaby mu się nie spodobać. Jeszcze zwlekał z odejściem, obserwując arras. Zobaczył Zamek Roogna i powracającą do niego służbę, sprzątającą ostatnie pozostałości po bitwie i przygotowujących cmentarz dla zombich, za fosą. Teren, na którym zombi odpoczywają do dziś. Dobrze bronili Zamku przez wszystkie te stulecia, ale teraz nie istniało żadne niebezpieczeństwo, leżeli więc spokojnie w swoich grobach. Za wyjątkiem Jona-thana. Dziwny wyjątek. Wydawało się, że istniały osobowe różnice pomiędzy zombimi, dokładnie tak, jak pomiędzy ludźmi. Ś Zawsze się znajdzie czarna owca Ś zamruczał. Skupił się na miejscu, które opuścił. On i Skoczek próbowali dostać 276 się najbliżej, jak to możliwe, do miejsca, gdzie weszli w świat Czwartego Najazdu. Musieli przedrzeć się przez dżunglę Ś a dżungla próbowała wedrzeć się w nich, kiedy napotkali tę szablastą trawę Ś i przepłynęli Rozpadlinę na jedwabnych linach. Schodzili i wychodzili Ś na szczęście smok z Rozpadliny był gdzie indziej. Może dopadło go zaklęcie zapomnienia! I przesuwali się w kierunku północy. Kiedy dotarli blisko tego miejsca, ich obecność wydawała się uaktywnić zaklęcie i ono odwróciło się. Tam, blisko tego miejsca, znajdował się mundański olbrzym, Nie miał teraz za towarzysza wielkiego pająka. Przybłąkał się do chaty za palisadą, prosząc o nocleg. Stanął przed kobietą z chaty, atrakcyjną i młodą. Kiedy Dor patrzył, małe figurki ożywiły się. Ś Co oni mówią? Ś zapytał Dor Grundiego. Ś Myślałem, że mówiłeś, iż nie potrzebujesz tłumaczenia! Ś Grundy... Golem pośpiesznie tłumaczył. Ś Jestem barbarzyńcą świeżo odczarowanym. Byłem przeniesiony lub wprowadzony w ciało pchły, podczas gdy jakiś obcy cień rządził moim ciałem. Ś Pchła! Ś krzyknął Dor. Ś Ta, która ukryła się we włosach i raz za razem mnie gryzła! To był Mundańczyk! Ś Zamknij się, kiedy tłumaczę Ś powiedział Grundy. Ś To czytanie z ust jest trudne. Podjął na nowo: Ś Ten stwór robił, co mógł, żeby mnie zniszczyć, ciskał mną po Rozpadlinie zawieszonego na linie. Rzucił mnie między zombich, popychając mnie samotnie przeciwko armii potworów... Ś Teraz to jest zniekształcanie faktów! Ś krzyknął porywczo Dor. Ś l ten okropny, gigantyczny pająk! Ś tłumaczenie ciągnęło się dalej. Ś Każdy dzień przeżywałem w strachu, że odkryje moje pchle ciało i Ś barbarzyńca zadrżał. Ś Jestem zmęczony i głodny. Czy mogę zostać na noc? Kobieta obejrzała go od stóp do głów. Ś Za opowieść taką jak ta możesz zostać trzy noce! Czy znasz takich historii więcej? Ś O wiele więcej Ś powiedział skromnie barbarzyńca. Ś Nikt, kto umie kłamać jak ty, nie może być całkiem zły. Ś Racja Ś zgodził się nikczemnie. Uśmiechnęła się. Ś Jestem wdową. Mój mąż został upieczony przez smoka. Potrzebuję mężczyzny do prowadzenia farmy Ś silnego, cierpliwego mężczyzny, niezbyt mądrego, chętnego do założenia... Rozłożyła ręce i na wpół odwrócona westchnęła. Coś w tej scenie przypomniało Dorowi centaura Cedryka. Jak 19 Ś Zamek Roogna 277 radził sobie z Celese, swoją nieprzyzwoitą kobyłką? Ale Dor powstrzymał się od podglądania. To naprawdę nie była jego sprawa. Dostrzegł coś kątem oka. Zerknął w róg arrasu. Był tam maleńki Skoczek i machał do niego. Obok niego był drugi mały pająk. Ś Znalazłeś przyjaciela! Ś krzyknął Dor. Ś To nie jest przyjaciel, to jego partnerka Ś powiedział Grun-dy. Ś Ona chce wiedzieć, gdzie był przez te pięć lat nieobecności. Więc, kiedy wyskakująca fiolka z eliksirem wyczuliła go na twoją obecność, przyprowadził ją tutaj, żeby spotkać się z tobą. Ś Powiedz jej, że to wszystko prawda Ś powiedział Dor. Ś Pięć lat? Ś Dwa tygodnie twojego czasu. To tylko wyglądało na dwa tygodnie. Ale, kiedy wrócił do domu... Ś Ach, rozumiem. Ś Dor wymienił grzeczności ze sceptyczną panią Skoczkową, znowu pożegnał przyjaciela i obiecał wrócić następnego dnia Ś miesiąca i wymaszerował z pokoju, czując się lepiej. Ś Poruszasz się z nową pewnością siebie Ś zauważył Grundy. Posmutniał. Ś Nie będziesz mnie już potrzebował. Ś Kara dorastania Ś powiedział Dor. Ś Pewnego dnia ożenię się i będziesz mógł strzec mojego syna, dokładnie tak jak mnie. Ś Ojej! Ś przymilał się golem. Wyszli z Zamku, kierując się do serowej willi Dora. Poczuł narastającą obawę i nostalgię, kiedy zbliżył się do domu. Jego rodzice powinni przebywać jeszcze w swojej mundańskiej misji. Mógł zastać jedynie Millie. Panna Millie, duch Millie, niańka Millie. Co mówił do niej Mózgo-koral ożywiając jego ciało? Co powinien powiedzieć teraz? Czy miała jakiekolwiek pojęcie o tym, co on robił przez ostatnie dwa tygodnie? Dor wziął się w garść i wszedł. Nie zapukał; w końcu to jego własny dom. Był po prostu chłopcem, o którego się troszczyła. Nie wiedziała Ś nigdy nie musi wiedzieć Ś że był Magiem, który wyglądał jak mundański wojownik, dawno temu. Ś Powiedz Ś dopytywał się Grundy, kiedy przechodzili przez znajomy-nieznajomy dom, w kierunku kuchni. Ś Jakiego imienia używałeś tam, w arrasie? Ś Oczywiście, że mojego własnego. Moje imię i talent... Och nie! Najpewniejszymi dowodami tożsamości osoby w Krainie Xanth były imię i talent. Bezmyślnie zdradził się! Ś Czy to ty, Dor? Ś zawołała dźwięcznie Millie z kuchni. Za późno, żeby uciec! Ś A, tak. Nie ma rady. Trzeba sprawdzić, czy rozpozna go. Ach te błędy dwunastoletniego chłopca! 278 Ś Mmm, właśnie rozmawiam ze ścianą. Ś Uderzył palcami w najbliższą ścianę. Ś Powiedz coś, ściano. Ś Coś Ś powiedziała posłusznie ściana. Millie stała w drzwiach kuchennych i była niesamowicie piękna, dwanaście lat starsza, ale uparcie królewska w swej bujnej dojrzałości. Przybyło jej lat, jakby z dnia na dzień, więcej niż dziesięć, kiedy Dor rósł. Stworzyła się pomiędzy nimi przepaść lat i czasu, wielka jak rozpadlina. Jeszcze ją kochał. Ś Dlaczego nie rozmawiałeś ze ścianami przez dwa tygodnie? Ś zapytała Millie. Dor wiedział, że to musiała być prawda; Koral animował jego ciało, ale brak mu było tego szczególnego, magicznego talentu. Ś Czy coś jest nie w porządku? Ś zapytała Millie. Ś Dlaczego tak mi się przypatrujesz? Dor zmusił się do opuszczenia oczu. Ś Ja Ś co mógł powiedzieć? Ś Ja sądzę, że pamiętam cię skądś. Roześmiała się. W jej śmiechu rozbrzmiewało echo słodyczy i niewinności, które znał i kochał u arrasowej panny. Ś Od dzisiejszego ranka, kiedy podawałam ci śniadanie. Najbardziej obawiał się tego, że go rozpozna. Musiał stawić temu czoła. Ś Millie Ś kiedy byłaś młoda Ś zanim zostałaś duchem Ś czy miałaś przyjaciół? Roześmiała się znowu i tym razem zauważył pełnię i krągłość jej ciała, gdy się śmiała. Ś Oczywiście! Miałam przyjaciół! Ś Kim oni byli? Nigdy mi nie opowiadałaś. Serce mocno mu biło. Zmarszczyła się. Ś Mówisz poważnie, prawda? Ale nie mogę ci powiedzieć. W okolicy zdetonowano zaklęcie zapomnienia i jako duch przebywałam w pobliżu miejsca wybuchu. Nie pamiętam swoich przyjaciół. Zaklęcie zapomnienia! Sprawiło, że zapomniała o nim... o nim. Jeszcze spróbował, przewrotnie popędzany czymś, czego nie umiał zdefiniować. Ś Jak... ty umarłaś? Ś Ktoś mnie zaczarował. Zamienił w księgę... Księga! Księgę, którą znalazł w łazience, w ręcznej windzie, a Yadne musiała ją w nią zamienić. Potem podniósł ten tom i zaniósł na wyższe piętro. Nikt się nie połapał. Głupia pomyłka dzięki klątwie Murphiego. On sam umieścił ją na półce w bibliotece Ś gdzie leżała osiemset lat nie ruszana. 279 Ś Nie mogę sobie nawet przypomnieć, jakie było moje ciało, ani gdzie przebywało Ś ciągnęła. Ś Tak wiele niejasności było na początku Ś a potem byłam duchem i łatwiej było myśleć o tym. Duchy nie mają zbyt trwałych umysłów Ś przerwała przyglądając się Dorowi. Ś Ale czasami mam jakieś przebłyski. Twój ojciec przypominał mi kogoś Ś kogoś, kogo, jak sądzę, kochałam, ale nie mogę zupełnie sobie przypomnieć. W każdym razie on od ośmiuset lat nie żyje i jest Jonathanem. Znam Jonathana od wieków i on jest okropnie miły. Kiedy byłam opuszczona i zagubiona, szczególnie po śmierci Króla Roogny, Zamek popadł w zapomnienie. Roogna panował długo i dobrze, ale musiał kiedyś skończyć. Jonathan przyszedł i pomógł mi to przetrzymać. Wydawał się.nie zwracać uwagi na to, że jestem jedynie duchem. Gdyby tylko... Więc kochała Dora Ś i zapomniała pod wpływem zaklęcia zapomnienia. Jego imię i talent Ś mimo wszystko Ś nie zostało ujawnione. Nic w jego urodzinach i młodości w tym świecie nie wyczuliło jej, ponieważ nigdy nie znała pochodzenia tego niegdysiejszego bohatera i z trudnością można było oczekiwać, że powiąże te sprawy. Tylko Jonathan był jej oparciem przez stulecia. Nie zapomniała o Jonathanie, ponieważ był tam. Duch i niespokojny zombi podtrzymujący się nawzajem, kiedy reszta świata o nich zapomniała. Po co torturować ją odnawianiem pamięci poprzedniego, raniącego serce bólu? Dor wiedział, co musi zrobić. Ś Millie, zdobyłem eliksir przywracający zombim życie. Ś Wyciągnął fiolkę. Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Ś Dor. teraz przypominam coś sobie. Twój ojciec... przypominał mi ciebie. Nie z wyglądu, ale... Ś Jeszcze wtedy się nie urodziłem! Ś powiedział szorstko Dor, żałując poprzedniej chęci przymuszenia jej do dokładnego przypomnienia sobie tamtej historii. Ś Pomieszało ci się. Przypominam ci mojego ojca, ponieważ dorastam. Ś Tak. Tak, oczywiście Ś zgodziła się niepewnie. Ś Tylko jakoś Ś twój talent Ś przypominam sobie rozmowę z perłami w dużym gnieździe lub coś... Ś Weź eliksir Ś powiedział podając go jej. Ś Zawołaj Jonathana. Och ten Jonathan Ś pomyślał w chwilowej męce. Czy wiesz, że wypełnisz miejsce jej ukochanego i jej narzeczonego? Bądź dla niej dobry, w imię tego, co nigdy nie mogło zaistnieć! Millie była zbyt roztargniona, żeby wziąć fiolkę. Ś Ja... jeszcze jest coś. Duży barbarzyńca o imieniu... 280 Jonathan! Ś wrzasnął tak głośno, jak pozwalało mu jego obecne ciało. Ś- Chodź tu! Drzwi otworzyły się, ponieważ Jonathan zawsze był blisko Millie. Przyczłapał do kuchni upuszczając zwyczajowo bryłki nieczystości i mułu. Niezależnie od tego, ile tego spadało, zombi wciąż był ubłocony. Stanowiło to część zaklęcia. Ciało miał szkieletowe, oczy były zgniłymi oczodołami, a wokół roztaczał przyprawiający o mdłości odór rozkładu... Ś Jednak teraz wiem, że to było jedynie przemijające zauroczenie Ś ciągnęła Millie. Ś Barbarzyńca zostawił mnie, podczas gdy Jonathan pozostał. Dor wyciągnął korek z buteleczki. Ś Bierz to! Ś krzyknął, skraplając zombiego bezcennymi kroplami. Nagle jego ciało zaczęło zdrowieć. Magicznie odnawiało się, ubytki wypełniły się, uformowała się skóra i pojaśniała. Postać wyprostowała się. stając się pełniejszą i wyższą. Ś I tak moją prawdziwą miłością jest Jonathan Ś podsumowała Millie. Potem spojrzała na niego i pojęła, jaka transformacja się dokonuje, i rozrzuciła włosy, jak kiedyś. Ś Jonathan! Ś krzyczała. Gwałtownie zanikały ostatnie atrybuty zombiego. Postać ukształtowała się w ponurego, ale zdrowego, żywego mężczyznę. Ś Mistrz Zombich! Ś wykrzyknął Dor rozpoznając go w końcu. Ś Nigdy nie znałem twojego prawdziwego imienia! Potem wycofał się, pozwalając prawdziwej miłości zająć właściwe miejsce. Jonathan i Millie zbliżyli się do siebie. Ona trochę tupała nogami o podłogę. A Dor wiedział, że jego misja osiągnęła cel.