Zenon Janusz Michalski Siwy strzelca strój - rzecz o Józefie Piłsudskim Tom Całość w tomach Polski Związek Niewidomych Zakład Wydawnictw i Nagrań Warszawa 1990 Tłoczono w nakładzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_Bą1 Całość nakładu 100 egz. Przedruk z wydawnictwa "Krajowa Agencja Wydawnicza", Łódź 1989 Pisał W. Cagara Korekty dokonały K. Kruk i D. Jagiełło Jeżeli zdecydowałem się na napisanie do tej książki krótkiej przedmowy, uczyniłem to nie dlatego, by jakoś szczególnie fascynowała mnie postać jej bohatera. Jeśli zdecydowałem się na skreślenie tych paru kartek, zrobiłem to dlatego, że poświęcona tyle ważnej, co kontrowersyjnej postaci naszych najnowszych dziejów eseistyczna książka Zenona J. Michalskiego stwarza znakomitą okazję po temu, by podzielić się z jej Czytelnikami pewnymi przemyśleniami, dotyczącymi naszego własnego stosunku do naszych dziejów - zwłaszcza najnowszych - w ogóle, zaś do ich wybitnych autorów w szczególności. Niedawny był to czas, kiedy z różnych stron podnosiły się u nas głosy o potrzebie zerwania z faktów naszej przeszłości zasłon milczenia, oczyszczenia obrazu dziejów z propagandowej pleśni, zapełnienia zobiektywizowaną treścią białych do niedawna plam. Niemal każdy, kto zabierał głos w tej sprawie uroczyście deklarował, że czyni to z obowiązku walki o prawdę dziejową, o tę prawdę, której przeciwstawić się niepodobna. Bo któż śmiałby być... przeciw prawdzie? Każdy więc, kto umiał trzymać pióro w ręku i poczuł w sobie do tego powołanie, jął przystępować do zbożnego dzieła "odkłamywania" naszej historii, z puklerzem prawdy w dłoni, jak mu serce i umiejętności dyktowały. Doszło do tego, że nawet organizacje społeczne poczęły podejmować uchwały, dekretujące, co ową historyczną prawdą jest, a co nie jest. I cóż się okazało? Otóż to, że owych prawd podawanych jako jedynie prawdziwe jest tyle, ile całkiem współczesnych nam wyborów politycznych, że każda polityczna opcja niesie ze sobą swoją własną prawdę historyczną, która nie zgadza się z prawdą zwolenników innych opcji i wcale nie musi pozostawać w jakimkolwiek związku z tą prawdą, którą stara się określić poważna, naukowa historiografia. Nie jest to tylko przypadkiem naszego narodu, że każde właściwie jego pokolenie, przynajmniej w czasach nowożytnych, stawiało i stawia swojej przeszłości swoje własne pytania, dążąc do tego, aby przez odwołanie się do wiedzy historycznej choć po części wyjaśnić swoje własne, teraźniejsze problemy, w szczególności te, które tyczą aktualnego położenia kraju i narodu oraz perspektyw na przyszłość. Nie miejmy jednak złudzeń, że sięgamy w przeszłość z bezinteresownej miłości do prawdy, z nieprzepartej chęci poznania tego, jak to niegdyś było naprawdę. Jeżeli bowiem historia - pisałem tak przed paroma laty i powtarzam raz jeszcze - budziła i pobudza wciąż tak żywe zainteresowanie - jak możemy to obserwować nie tylko w chwilach zaostrzenia napięć społecznych i politycznych - to dlatego, że my sami mamy do niej określony stosunek, jak najdalszy od bezinteresownej ciekawości, właśnie - jeśli wolno nam tu użyć brzydkiego słowa - najzupełniej interesowny. Każdy z nas, ludzi żyjących w określonym czasie i miejscu, w danym społeczeństwie, ma jakiś pogląd na sprawy dzisiejsze, na konflikty i problemy, które stawia przed nami współczesność. Każdy też z nas nosi w sobie jakiś system wartości, skoro uważa coś, co istnieje, za dobre bądź złe, ma jakąś swoją prawdę o dniu dzisiejszym i jakąś własną wizję jutra, a to wszystko podbudowane jakąś historią, jakimś wyobrażeniem o przeszłości, która uwarunkowała to, że jest dzisiaj tak jak jest, a jutro będzie tak samo lub zgoła inaczej. Każdy z nas nosi więc w sobie swoją własną prawdę o świecie, która jest jednocześnie - bo nie może być inaczej - jego prawdą historyczną. Wyznacza ją nie tylko i nie tyle nawet to, jak to niegdyś rzeczywiście było, ile jego własna, ludzka wizja świata i wintegrowany w nią system wartości. Było tak dawniej i tak jest dzisiaj, i dlatego właśnie wszelkie walki ideowe toczące się w każdej współczesności - tak samo lat temu dwieście, jak i dzisiaj ogarniały i obejmują również obszar historii, są bojami o ocenę przeszłości. Także nasz system wartości określa - co skłonni jesteśmy uznać z przeszłości za ważne, a co za nieistotne, co za dobre, a co za złe, a nieraz nawet, co za... prawdziwe, a co za fałszywe. Zwracamy się do przeszłości w oczekiwaniu zweryfikowania, przy pomocy wiedzy historycznej, naszych własnych prawd historycznych. Kiedy zaś owa wiedza nie może nam dostarczyć ich potwierdzenia, lub im wprost zaprzecza, wówczas najłatwiej oskarżamy ją o to, że nie jest ona niczym innym jak kłamstwem. Tak więc z prawdą i fałszem w historii wcale nie jest tak prosto, jak się nam nieraz zdaje, bowiem zbyt często i chętnie żądamy od wiedzy historycznej potwierdzenia naszych własnych prawd historycznych, o których słuszności jesteśmy dogłębnie przeświadczeni, zamykając się hermetycznie przed takimi prawdami, które są dla nas niewygodne: te najchętniej oceniamy jako po prostu kłamstwa. Nawet wtedy, kiedy... są one naukowo i możliwie wszechstronnie udokumentowanymi prawdami. Zwłaszcza wtedy, kiedy te ostatnie pozostają poza naszym zasięgfiem. Bohater książki Z. J. Michalskiego w Polsce Ludowej szczęścia do historyków nie miał - ani oni do niego - a przez długie lata był on postacią bądź przemilczaną, bądź karykaturowaną. Gdzieś w wysokich politycznych progach żywiono zapewne nadzieję, że czas przyniesie zapomnienie i pogrąży tę z wielu względów niewygodną figurę w historyczny niebyt. Ale tak się nie stało, bo stać się nie mogło. Jako zaś wokół tej postaci już wcześniej urosła legenda, wieloletnie przemilczenia hamując rozwój zobiektywizowanej, historycznej wiedzy, nie tylko legendy tej nie wygasiły, a przeciwnie: właśnie ją utrwaliły. Odżyła też ona w chwilach przesileń: najpierw z końcem lat 60_tych, później ze zdwojoną siłą w początku lat 80_tych. Wielu z nas ma to dobrze utrwalone w pamięci. Dopiero w ostatniej dekadzie - jeśli nie liczyć paru wcześniejszych wyjątków, które nie czyniły jednak wiosny - nastąpił znaczący postęp, co się tyczy poważnych, naukowych badań nad bohaterem legendy, zaczęto też wprowadzać znaczące korektury do jego portretu w historycznych syntezach. Napawa to optymizmem, ale tylko tych, którym zależy na dotarciu do historycznej prawdy niezależnie od tego, jak dalece będzie ona zaprzeczała legendzie, i tej dla bohatera chwalebnej, i tej - bo jest i taka - legendzie czarnej, dla bohatera niezmiernie krytycznej. Bo oprócz legendy - białej czy czarnej - powinna istnieć i rozwijać się rzetelna wiedza, która może - i nie tylko ona - dać podstawę do krytycznej weryfikacji legendy. Historia, ta pisana przez historyków, jest dialogiem historyka z przeszłością, ale zarazem także i dialogiem autora z jego społeczeństwem, które o tej przeszłości ma - bo ma do tego pełne prawo - swój własny, ukształtowany sąd. Również książka Z. J. Michalskiego jest zaproszeniem do dialogu: nie tylko z przeszłością, lecz przede wszystkim ze współczesnymi poglądami czytelników. Jest zaproszeniem tym ciekawszym, że - co było założeniem autora książki - wciągającym czytelnika w dyskusję z autorem, który otwarcie prezentuje swoje argumenty przemawiające bądź nie - odpowiedź należy do czytelników, którzy wezmą udział w dialogu - za słusznością, bądź nie, proponowanych sądów. To, czy się na nie zgodzimy, czy też nie, zależeć będzie zarówno od siły perswazyjnej Autora, jak i od nas, jego czytelników, od naszego intelektualnego i - nie kryjmy tego - także emocjonalnego stosunku do tego, co stara się on nam przekazać. A więc: jest to zaproszenie do dialogu. Tylko tyle. Czy może - aż tyle? Andrzej F. Grabski Łódź, 5 kwietnia 1988 r. Zamiast wstępu Józef Piłsudski, to postać w naszych dziejach tyle wybitna co kontrowersyjna. Napisano o nim całe tomy, w przeróżnych przedstawiając tonacjach, od superpostaci historii Polski po austrofila i kolaboranta. Był i jest przedmiotem uwielbienia czy podziwu, ale także dezaprobaty i potępienia. Każda książka o nim, każdy artykuł, wywoływały i wywołują spory, w których często emocje szkodzą myślom. "Siwy strzelca strój" - to kolejna praca o Józefie Piłsudskim, zbiór esejów, których celem jest ukazanie postaci Marszałka w całej jej złożoności. Jeszcze jedna próba ukazania roli i miejsca Piłsudskiego w naszych dziejach najnowszych. Słów kilka o tytule. Jest to - po pierwsze - fragment żołnierskiej piosenki z lat legionowej epopei, najlepszego niewątpliwie okresu w życiu Józefa Piłsudskiego, bo to przecież dzięki niemu pojawiły się na bitewnych szlakach wielkiej wojny polskie oddziały. I nie o liczby tu przecież chodziło, lecz o polityczny wymiar tego faktu. Ten czas walki - wydawałoby się nie do zakwestionowania - także nie spotykał się z jednolitą oceną. Najdalej w negacji legionowego czynu poszedł chyba Roman Dmowski, który w wydanej w 1925 roku książce "Polityka polska i odbudowanie państwa" pisał: "...Nie było tragedią powstanie Naczelnego Komitetu Narodowego w Krakowie, w którego "naczelną" rolę nikt ani w kraju, ani za granicą nie wierzył. Nie były nią formacje legionowe w Galicji, a nawet wymaszerowanie z Krakowa do Kielc legionu pod dowództwem Piłsudskiego jako mianowanego rzekomo przez "rząd narodowy" w Warszawie komendanta polskich sił wojskowych... Tragedia rozpoczęłaby się dopiero, gdyby rząd narodowy wypowiadający wojnę Rosji naprawdę w Warszawie istniał, gdyby w odpowiedzi na zjawienie się legionu w granicach Królestwa wybuchło tu powstanie. Gdyby był taki ruch się zjawił i ogarnął kraj - cała nasza polityka znalazłaby rychły koniec. Długo byśmy wtedy pewnie nie czekali na pokój między Rosją a Niemcami, pokój, który by uregulował wiele spraw, a przede wszystkim kwestię polską. I to dobrze, na długo..." Trudno się zgodzić z taką argumentacją i to z dwóch powodów. Po pierwsze - sprzeczności świata imperialistycznego narosły w takim stopniu, iż ich następstwa nie dałyby się odwrócić z powodu polskiego zrywu powstańczego. Po drugie - to już nie był ten czas, kiedy dążenia niepodległościowe Polaków łączyły solidarnie zaborców. Ewentualne polskie powstanie ułatwiłoby państwom centralnym rozprawę z Rosją, a powstańcom można by coś tam obiecać ze świadomością, iż w przypadku wygranej wojny nikt nie odważy się sądzić zwycięzców za niedotrzymanie obietnicy. Bez względu jednak na zasadność argumentów wysuniętych w przytoczonej tu pracy, jest to przykład zasadniczych różnic w ocenie programu i działań Józefa Piłsudskiego. Z tytułem "Siwy strzelca strój" wiąże się jeszcze jedna myśl. Jest to niestety właściwie wszystko, co pozostało Marszałkowi z czasów "krwi i chwały", na długo jeszcze przed tym, nim zamknął oczy na zawsze. Do tego stroju przywiązywał zawsze wielką wagę. Przekazując 11 grudnia 1922 roku władzę prezydentowi Gabrielowi Narutowiczowi podkreślał: "...Wszedłem do Belwederu w tym oto mundurze I Brygady i w tym mundurze odnosiłem zwycięstwa - w tym mundurze znosiłem bezecne napaści... w tym mundurze opuszczę Belweder..." "Siwy strzelca strój" zawiera wiele cytatów z "Pism zbiorowych Józefa Piłsudskiego". Jest to próba uwierzytelnienia jego wypowiedziami oceny działań, które podejmował, oraz warunków, w których przyszło mu realizować te zadania. I tu nasuwa się refleksja, iż szkoda, że pisma Piłsudskiego są tak mało znane i trudno dostępne. Mogłyby wielu ludziom wiele spraw z toczących się od lat dyskusji wyjaśnić już w punkcie wyjścia. "Siwy strzelca strój". Cztery pierwsze rozdziały tej książki "Młodość górna i chmurna", "Był czy nie był socjalistą?", "Cel - rewolucja narodowa", oraz "Sens legionowej epopei", ukazują drogę Piłsudskiego do wolnej Polski. Drogę chwalebną, ale trudną, hartującą bojownika o niepodległość. Gdyby wtedy poległ na polu chwały lub nie powrócił z Magdeburga, mógłby stanowić powszechnie uznany wzorzec osobowy dla kształtowania patriotycznych postaw. Rodzi się tu jednak pytanie, czy bez obecności Piłsudskiego w Polsce Niepodległej powstałaby jego legenda, czy ktoś inny stający na czele nie przypisałby sobie jego zasług? Kolejne rozdziały: "Jak to było z Cudem nad Wisłą"?, "Rzeczpospolita inaczej uformowana", "Wielki nieobecny?" i "Gdy miał już pełnię władzy", ukazują Piłsudskiego w wolnej Polsce - od pierwszych dni Rzeczypospolitej aż po czas, gdy legendę tworzono w odwrotnych proporcjach - do społecznej akceptacji tego człowieka. "Wielki nieobecny?" spełnia tu rolę szczególną, przeciwstawiając się obiegowym poglądom, iż działalność Piłsudskiego w Polsce odrodzonej, to dwa okresy oddzielone od siebie Sulejówkiem. Nic bardziej błędnego, bo Sulejówek te okresy właśnie łączył w jedną logiczną całość. Wielki nieobecny, tak naprawdę nieobecnym w politycznym życiu kraju nie był ani przez chwilę. Trudny to okres, na którym wycisnął piętno fakt, nie w klasycznej występującej formie, ale przecież dyktatury. Co rodziło tę apodyktyczność w rządzeniu? Ujawnione w warunkach uzyskanej nagle pełni władzy cechy charakteru? Przeświadczenie, iż nikt lepiej pokierować losami kraju nie potrafi? Wpływ warunków i otoczenia? A może wszystkie te czynniki razem wzięte? Zamykają książkę dwie kwestie - "Została legenda" i "Kim był w naszych dziejach?" Kim był człowiek, który z uporem i samozaparciem od lat najmłodszych jeden tylko cel miał przed oczami - rewolucję narodową? Kim był człowiek, który swą wizję Niepodległej tworzył wbrew wszelkiej logice, a w ostatecznym rachunku miał rację? Kim był człowiek, który przez niemałą część swego życia tak wiele wzbudzał w ludziach miłości i nienawiści? Siwy strzelca strój... - to w takich mundurach szli przez polskie drogi, i bezdroża młodzi chłopcy, ślepo wierzący swemu Komendantowi, że ich do wolnej Polski doprowadzi. Siwy strzelca strój... - Nosił go od pierwszych dni strzeleckiej, a potem legionowej epopei, aż po zgon. Przez prawie ćwierć wieku tylko strój nie ulegał zmianie, zmieniał się - niestety, nie zawsze na korzyść ten, który go nosił. Siwy strzelca strój - symbol walki i władzy... Część I Na drodze do Polski Niepodległej Młodość górna i chmurna Urodził się Józef Klemens Piłsudski 5 grudnia 1867 roku w Zułowie niedaleko Wilna. Przyszedł na świat w warunkach szalejącego popowstaniowego terroru carskiego i te warunki w sposób rpzemożny kształtowały jego osobowość. Towarzyszyło ponoć narodzinom przyszłego konspiratora wydarzenie bardzo znamienne. Była mroźna noc, szalała zamieć śnieżna. W pewnej chwili zaczęli dobijać się do drzwi oficerowie rosyjscy, którzy przejeżdżając obok i widząc oświetlone drzwi dworu, podejrzewali, iż odbywa się jakieś konspiracyjne zebranie. Powód - w postaci noworodka - uspokoił ich, a jak się później okazało - nie powinien był. Urodził się Józef Piłsudski w Zułowie, ale ród Piłsudskich wywodził się ze Żmudzi i chociaż ze swym arystokratycznym pochodzeniem Piłsudski niewątpliwie przesadzał, była to zamożna, znana na Litwie rodzina. Sam Zułów liczył około 11 tysięcy hektarów, a był to tylko jeden z kilku majątków należących do ojca Pisłudskiego. Stanisław Cat_Mackiewicz pisze, iż w 1922 roku oglądał u Bohdana Pisłudskiego eks_właściciela Czabiszek nad Wilią "wywód" Piłsudskich. W tym "wywodzie" stwierdza: "Rodzina Piłsudskich nazwana była starożytną rodziną urodzonych Rymsza Giniatowiczów Piłsudskich herbu Kościesza z odmianą". Wywód zaczynał się od XVI wieku, co było normalne dla naszej szlachty, bo dawniejszych dokumentów zwykle brakowało... Protoplastą jest ów Ginet podpisujący w 1413 Unię Horodelską. Od niego pochodzili Marek i Stanisław, a synem Stanisława był Bartłomiej Rymsza Giniatowicz, który pierwszy się pisał Piłsudski. Drugim jego synem był Melchior żonaty ze Słowaczyńską. Starszy syn Melchiora, Kazimierz, chorąży parnowski, żonaty z Prejbitówną miał aż pięciu synów, z których wstępnym Marszałka był trzeci z kolei Roch, stolnik żmudzki, żonaty z Pancerzyńską, siostrą znanego w dziejach litewskich Pancerzyńskiego, biskupa wileńskiego. Synem Rocha był znowuż Kazimierz starosta alkoski, który z drugiej swojej żony, księżniczki Puzynianki, miał syna znowuż Kazimierza, rotmistrza Księstwa Żmudzkiego, sędziego ziemskiego rowieńskiego, dziedzica Poszuszwia, który ze swej żony Billewiczówny herbu Mogiła miał syna Piotra, sędziego granicznego żonatego z hrabianką Butlerówną. A to dziadek i babka naszego Marszałka. Synem Piotra był Józef Wincenty Piotr..." Rodzice Józefa Piłsudskiego - Józef Wincenty Piotr Piłsudski i Maria z Billewiczów Piłsudska - pobrali się w kwietniu 1863 roku, a więc w tragicznych dniach powstania, a do Zułowa przenieśli się wkrótce po ślubie, gdy Pisłudskiemu - komisarzowi Rządu Narodowego - na Żmudzi groziła dekonspiracja i represje. Józef Piłsudski o tym pierwszym okresie swojego życia pisał tak: "Urodziłem się na wsi, w szlacheckiej rodzinie, której członkowie, zarówno z tytułu starożytności pochodzenia jak i dzięki obszarowi posiadanej ziemi, należeli do rzędu tych, co niegdyś byli nazywani :|bene nati et |possesionati. Jako |possesionatus nie zaznałem długo żadnej troski o materialne rzeczy i otoczony byłem w dzieciństwie pewnym komfortem. A że rodzeństwo moje było liczne i rodzice względem nas byli bardzo łagodni i serdeczni - mógłbym nazwać swe dzieciństwo - sielskim, anielskim..." Rodzeństwo rzeczywiście było liczne, bowiem Józef Wincenty Piłsudski herbu Kościesza i Maria z Billewiczów herbu Mogiła Piłsudska mieli dwanaścioro dzieci, a mianowicie: Helenę - 1864, Zofię - 1865, Bronisława - 1866, Józefa Klemensa - 1867, Józefa Adama - 1869, Kazimierza - 1871, Marię - 1873, Jana - 1876, Ludwikę - 1879, Kacpra - 1881 oraz bliźnięta Piotra i Teodorę w 1882 roku. Pisłudski, wspominając, iż mógłby nazwać swe życie "sielskim, anielskim", dodał: "Mógłbym - gdyby nie zgrzyt jeden, zgrzyt, który sępił czoło ojca, wyciskał łzę z oczu matki i głęboko się wrażał w mózgi dziecięce. Tym zgrzytem było świeże wspomnienie o klęsce narodowej 1863 r." Wzrastał więc Józef Piłsudski w atmosferze żałoby popowstaniowej, w warunkach represji ze strony władz carskich i nasilających się procesów rusyfikacyjnych. Gromadkę dzieci starała się wychowywać w miłości do ojczyzny przede wszystkim Maria Piłsudska, jako że ojciec pochłonięty bez reszty gospodarowaniem, na opiekowanie się dziećmi nie miał zbyt wiele czasu. Gospodarowanie, nawiasem mówiąc, nie było najlepsze i przed rodziną coraz częściej pojawiały się problemy natury materialnej. "Matka, nieprzejednana patriotka, nie starała się nawet ukrywać przed nami bólu i zawodu z powodu upadku powstania - wspominał Piłsudski - owszem, wychowywała nas, robiąc właśnie nacisk na konieczność dalszej walki z wrogiem ojczyzny. Od najwcześniejszego dzieciństwa zaznajamiano nas z utworami naszych wieszczów, ze specjalnym uwzględnieniem utworów zakazanych, uczono historii polskiej, kupowano książki wyłącznie polskie. Ten patriotyzm rewolucyjny nie miał określonego kierunku społecznego (...). Poza książkami, tyczącymi się Polski - czytałem dosyć dużo najróżnorodniejszych książek, wszystko, co mi tylko nawinęło się pod rękę. Najwyższe wrażenie sprawiały na mnie książki opisujące byt narodów klasycznych - Greków i Rzymian. Prawdopodobnie dlatego, że były przepełnione szczegółami walk o ojczyznę i opisami bohaterskich czynów. Oprócz tego byłem rozkochany w Napoleonie i wszystko, co się tego mego bohatera tyczyło, przejmowało mnie wzruszeniem i rozpalało wyobraźnię. Wszystkie zaś marzenia moje koncentrowały się wówczas koło powstania i walki zbrojnej z Moskalami". I na jeszcze jedną charakterystyczną cechę atmosfery rodzinnego domu zwracał Piłsudski uwagę: "(...) matka od najwcześniejszych lat starała się rozwinąć w nas samodzielność myśli i podniecała uczucie godności osobistej, które w moim umyśle formowało się w sposób następujący: tylko ten człowiek wart nazwy człowieka, który ma pewne przekonania i potrafi je bez względu na skutki wyznawać czynem..." To życie "sielskie anielskie" przerwał pożar zułowskiego dworu. Po owym tragicznym lipcu 1874 roku rodzina Piłsudskich przeniosła się do Wilna, a zbiegło się to z rozpoczęciem przez Józefa Piłsudskiego edukacji szkolnej. Pobierał nauki w pierwszym gimnazjum wileńskim, w pomieszczeniach dawnego uniwersytetu wileńskiego. Dla siedmioletniego chłopca, wychowanego w patriotycznej atmosferze rodzinnego domu, zetknięcie ze szkołą nastawioną na rusyfikowanie polskiej młodzieży było wręcz szokujące. "Gospodarzyli tu - uczyli i wychowywali młodzież - pedagodzy carscy, którzy do szkoły wnosili wszystkie namiętności polityczne, a za system mieli możliwe zgnębienie samodzielności i godności osobistej swych wychowanków - wspominał. - Byłem co prawda chłopcem dosyć zdolnym, nigdym się nie zamęczał pracą i z łatwością przechodziłem z klasy do klasy, lecz gniotła mnie atmosfera gimnazjalna, oburzała niesprawiedliwość i polityka pedagogów, nużył i nudził wykład nauk. Wołowej skóry by nie starczyło na opisanie bezustannych poniżających zaczepek ze strony nauczycieli, hańbienia wszystkiego, com się przyzwyczaił szanować i kochać. W takich warunkach nienawiść moja do carskich urządzeń, do ucisku moskiewskiego wzrastała z rokiem każdym. Bezsilna wściekłość dusiła mię nieraz, a wstyd, że w niczym zaszkodzić wrogom nie mogę, że muszę znosić w milczeniu deptanie mej godności i słuchać kłamliwych i pogardliwych słów o Polsce, Polakach i ich historii palił mi policzki (...), lata mego pobytu w gimnazjum zaliczam do najprzykrzejszych w mym życiu". W dokumentach gimnazjum Piłsudski prezentował się jako zdolny, ale niezbyt systematyczny. Kary, jakie otrzymał, były związane z manifestowaniem polskości na miarę możliwości młodego ucznia, na przykład z mówieniem po polsku, co w szkole było zakazane. Liczący się epizod w jego szkolnym życiu stanowiła przynależność do liczącego kilkanaście osób kółka "Spójnia". Gromadzono bibliotekę, organizowano dyskusje nad przeczytanymi książkami. Była to jego pierwsza konspiracja, próba szukania nowych wartości, chęć poznania świata. W tym to właśnie okresie Piłsudski uległ - jak sam to określił - "modzie socjalistycznej, przywiezionej przez starszych kolegów, studentów uniwersytetu petersburskiego". We wrześniu 1884 roku świat zawalił się Józefowi Piłsudskiemu po raz drugi. Zmarła Maria Piłsudska, tak dzielnie dotąd - praktycznie sama - wychowująca dzieci. Piłsudski, podówczas uczeń ostatniej klasy gimnazjalnej, śmierć matki przeżył bardzo boleśnie. W jego wspomnieniach matka ciągle występuje jako dobry duch rodziny, jako ktoś, kto wpoił mu miłość do ojczyzny. Na krótko przed śmiercią, w swej ostatniej woli polecił: "sprowadzić zwłoki mojej matki z Sugint Wiłkomirskiego powiatu do Wilna i pochować matkę największego rycerza Polski nade mną. Niech dumne serce u stóp dumnej matki spoczywa. Matkę pochować z wojskowymi honorami, ciało na lawecie i niech wszystkie armaty zagrzmią salwą pożegnalną i powitalną, tak by szyby w Wilnie się trzęsły. Matka mnie do tej roli, jaka mnie wypadła, chowała". W 1885 roku rozpoczął Piłsudski studia medyczne na uniwersytecie w Charkowie. Po roku, zniechęcony panującymi tam warunkami, złożył prośbę o przeniesienie na uniwersytet w Dorpacie, znany z panujących w nim bardziej liberalnych stosunków, a oczekując na decyzję władz wrócił w 1886 roku do Wilna. Wiosną 1887 roku dosięgnął Piłsudskiego kolejny cios. Zaczęło się wszystko od kontaktów jego starszego brata Bronisława z członkami działającej w Petersburgu antycarskiej organizacji "Narodnaja Wola". Terrorystyczna grupa "narodników" postanowiła dokonać zamachu na życie cara Aleksandra III i do spisku wciągnięto Bronisława Piłsudskiego. Przy okazji i Józef Piłsudski miał przelotne spotkania ze spiskowcami. Zamach się nie udał. Wśród osądzonych znaleźli się między innymi: skazany na śmierć Aleksander Ulianow - brat Lenina, oraz Bronisław Piłsudski, który otrzymał 15 lat katorgi i nakaz dożywotniego osiedlenia na Syberii. Józef Piłsudski natomiast, nie wtajemniczony w spisek, został aresztowany jedynie w oparciu o zarzut kontaktu ze spiskowcami. Mimo iż śledztwo nic nie wykazało, bo wykazać nie mogło, skazano go w drodze administracyjnej na pięć lat zesłania na Syberię. Było to dla młodego, dwudziestoletniego wtedy Józefa Piłsudskiego straszliwe przeżycie. Stan swego ducha zaprezentował w liście do ojca, gdzie pisał między innymi: "Powiedzcie sobie: zniósł on ciężkie bóle,@ za błąd chwilowy zapłacił on srodze@ i zginął marnie, choć tak święte cele@ zakreślił sobie na życiowej drodze,@ trza mu wybaczyć - bo kochał on wiele..."@ Co do autorstwa tego listu poglądy są zresztą zróżnicowane. Władysław Pobóg_Malinowski wręcz twierdził, że nie było to napisane przez Piłsudskiego - nie włączono listu do "Pism Zbiorowych" Józefa Piłsudskiego - natomiast Andrzej Garlicki, autor niewątpliwie najlepszej pracy o Piłsudskim, podaje obszerne fragmenty listu i wyciąga wnioski dotyczące ówczesnej kondycji psychicznej Józefa Piłsudskiego. Rozpoczęła się uciążliwa wędrówka etapami na Sybir, więzienne noclegi w nieludzkich warunkach, towarzystwo kryminalistów, szykany i znęcanie się konwojentów. Była i danina krwi w czasie pamiętnego buntu więźniów w Irkucku. "Żołnierze, jak wściekłe wilki, rzucili się ku nam z podniesionemi karabinami - wspominał Piłsudski. - Byliśmy skupieni w kącie między piecem i ścianą, ja stałem w pierwszych szeregach. Podniosłem oczy, nade mną była kolba karabinowa. Odsunąłem ją ręką, kolba ześliznęła się po czole, lecz w tej chwili otrzymałem kolejne uderzenie kolbą, po drugiej stronie głowy, potem drugie, trzecie (...). Krew zalała mi oczy, zachwiałem się na nogach, w głowie mi się zakręciło... Upadłem. Co dalej było, nie widziałem. Jak mi opowiadał potem jeden z kolegów, spomiędzy nas trzynastu trzech tylko pozostało na nogach do końca, reszta pomdlała pod uderzeniami kolb żołdackich. Wyciągano nas po kolei z celi na podwórze (...). Co do mnie - ocknąłem się w objęciach dwóch żołnierzy, którzy już na podwórzu próbowali stawić mię na nogi. Przyszedłem do przytomności, lecz nie bardzo rozumiałem, co wkoło mnie się dzieje. Instynktownym ruchem wyrwałem się z rąk żołnierzy i pobiegłem przed siebie. Wpadłem pod bramę więzienną, gdzie ujrzałem cały szereg żołnierzy z karabinami w rąku. Podoficer, który stał przed szeregiem, otworzył ramiona i chwycił mnie. Nogi pode mną się uginały i osunąłem się na ręce tęgiego chłopa, który mnie złapał. W tej chwili dopadł do mnie jeden z żołnierzy, od których przed chwilą się wyrwałem i uderzył mnie kolbą w twarz. Krew z nosa i ust buchnęła mi na twarz i odzienie. Oburzyło to widocznie podoficera. - Durak - usłyszałem nad sobą - nie widzisz, że chłopiec na nogach nie stoi?!... Żołnierz widocznie się zażenował. Szorstkim rękawem szynela starał się otrzeć mi twarz, naturalnie rozmazując krew jeszcze bardziej. Wreszcie na rozkaz podoficera wziął mię pod ramię i poprowadził za innymi... W głowie mi huczało, szedłem krokiem niepewnym, na wpół omdlały; dusiła mię bezsilna złość, a gorycz grubiańsko zdeptanej godności osobistej dławiła mi gardło". Pobici zesłańcy stanęli przed sądem oskarżeni o stawianie "zbrojnego oporu władzy więziennej". Piłsudski został skazany na półroczne więzienie, które odbył w Kireńsku, w miejscu swego zesłania. Tysiąckilometrową odległość z Irkucka do Kireńska przebył Piłsudski "etapem", saniami, przy dochodzącym do 40 stopni mrozie. W tej raczej dużej wsi niż mieście, położonej na wyspie na Lenie spotkał się z przychylnością miejscowej ludności, a szczególnie grupki zesłańców, powstańców z 1863 roku. Warunki życia w Kireńsku były bardzo ciężkie. Szczególnie dała się we znaki zima, trwająca tu osiem miesięcy. Silne mrozy, noc dochodząca do dwudziestu godzin na dobę, a na dodatek jedyne źródło światła w postaci łuczywa - wszystko to działało na człowieka, do innych warunków przywykłego, wyjątkowo przygnębiająco. Po dziewięciu miesiącach pobytu w Kireńsku zwrócił się z prośbą o przeniesienie na Sachalin, gdzie przebywał zesłany do ciężkich robót jego brat Bronisław. "Wiedząc, że bratu memu, jak i mnie, ciężko żyć osobno - pisał - chciałbym pozostałe mi jeszcze do końca terminu zesłania trzy lata przebyć razem z nim..." Prośbie odmówiono, ale w lecie 1890 roku, biorąc pod uwagę zły stan zdrowia Piłsudskiego, przeniesiono go do Tunki, tysiąc kilometrów na południe od Kireńska. W Tunce przebywali na zesłaniu: Bronisław Szwarce - członek Centralnego Komitetu Narodowego z czasów powstania styczniowego, Stanisław Landy - wybitny działacz socjalistyczny, oraz wielu innych powstańców i rewolucjonistów. W kontaktach z nimi młody, niedoświadczony, przerażony swym przymusowym położeniem Józef Piłsudski stopniowo rozwijał się politycznie, dojrzewał do miana politycznego działacza. Zesłanie miało w swym założeniu nauczyć go lojalności wobec władzy, skutek jednakże był odwrotny. Wracał z Sybiru człowiek, który dokonał wyboru. Wybrał walkę. Był czy nie był socjalistą? Był czy nie był socjalistą? - Na ten temat wypowiada się różne poglądy. Dla jednych, nigdy o socjalizmie nie myślał poważnie, a posłużył się nim, aby osiągnąć swoje niepodległościowe cele. Dla drugich, związał się z ideą socjalizmu, jako cel jej urzeczywistnienia widząc równość socjalną i niepodległość, po czym, po osiągnięciu drugiej, wycofał się z pierwszej. Wszyscy natomiast są zgodni co do jednego. W swojej pogmatwanej drodze życiowej znacznie wcześniej odciął się Piłsudski od socjalizmu, niż zaczął niszczyć demokrację w Polsce, mając już pełnię władzy. Sam Piłsudski w 1903 roku, a więc w okresie jego znacznych wpływów w partii, pisał w artykule pod znamiennym tytułem "Jak stałem się socjalistą" co następuje: "Nazwałem siebie socjalistą w r. 1884. Mówię - nazwałem, bo nie oznaczało to wcale nabycia niezłomnych i utrwalonych przekonań o słuszności idei socjalistycznej. Byłem wówczas w gimnazjum wileńskim, należałem do kółka "Spójnia" zawiązanego kilka lat przed tym i razem ze swymi kolegami uległem modzie socjalistycznej, którą nam przywieźli starsi koledzy, studenci uniwersytetu petersburskiego. Otwarcie wyznaję, że była to moda, bo inaczej trudno mi nazwać ówczesną epidemię socjalizmu, która ogarnęła umysły młodzieży, rewolucyjnie czy tylko opozycyjnie usposobionej. Ogarnęła zaś do tego stopnia, że nikt z inteligentniejszych i energiczniejszych mych kolegów nie uniknął w swym rozwoju przejścia przez etap socjalistyczny. Jedni zostali już socjalistami, drudzy przeszli do innych obozów, trzeci wreszcie wyrzekli się wszelkich aspiracji społecznych, lecz każdy z nich przez czas dłuższy lub krótszy był socjalistą..." Z artykułem tym, wkrótce po jego opublikowaniu, ostro polemizował Ludwik Kulczycki - socjolog i publicysta, współzałożyciel II Proletariatu: "Pan Piłsudski napisał w "Promieniu" swe naiwne zwierzenia, w jaki sposób został socjalistą. Były one tego rodzaju, że pan Dmowski, znany demokrata narodowy - wróg socjalistów, zauważył słusznie, że p. Piłsudski nie jest właściwie socjalistą, nie wywołując tym protestu tego ostatniego. Zdanie p. Dmowskiego jest zupełnie słuszne. Z wynurzeń bowiem p. Piłsudskiego wychodzi na wierzch szowinizm, nienawiść do wszystkiego co rosyjskie, oraz pewien naiwny romantyzm (...). Płytkość tego pana ujawnia się w jego przenudnych wspomnieniach, w których czytelnik na próżno by szukał choć jednej myśli głębszej..." W 1885 roku wyjechał Piłsudski do Charkowa na studia uniwersyteckie. Był wtedy - jak sam to określił "płytkim bardzo socjalistą". Po rocznym pobycie na studiach i powrocie na wakacje do Wilna zetknął się po raz pierwszy z polskimi broszurami socjalistycznymi. Były to: Jana Młota (czyli Szymona Diksztajna) "Kto z czego żyje", popularyzująca Karola Marksa teorię wartości dodatkowej, oraz Wilhelma Liebknechta "W obronie prawdy". Treść tych broszur wywarła na Piłsudskim duże wrażenie i spowodowała, że przeczytał pierwszy tom "Kapitału" Marksa. Lektura ta - pisał później - "pogłębiła znacznie moje poglądy na społeczeństwo i bezwiednie zacząłem ulegać wpływowi logicznie zbudowanej koncepcji Marksa". Opisując okres pobytu na zesłaniu we Wschodniej Syberii stwierdzał: "...rozmyślania i książki (tu, zniechęcony Spencerem przeczytałem jeszcze raz Marksa) ugruntowały mię w socjalizmie. Zrozumiałem wówczas, że nie jest on tylko ideą szlachetnych ludzi, marzących o uszczęśliwieniu ludzkości, lecz staje się realną potrzebą ogromnej masy ludu pracującego z chwilą, gdy kulturalny i społeczny rozwój umożliwia mu zrozumienie zasad tej idei". Ale dla Polaków socjalizm - zdaniem Piłsudskiego - to coś więcej niż dążenie do zrównania kondycji socjalnych. Socjalizm, dla Polaków, to szansa na niepodległość. "Gdym się zastanawiał nad narodem, z którym mię wiązało wszystko, co cieszy i wszystko, co boli - pisał - wszystko, co we mnie myśli i wszystko, co czuję, przychodziłem do przekonania, że moje dziecinne marzenia i rojenia zespalają się z moim młodzieńczym światopoglądem. Socjalista w Polsce dążyć musi do niepodległości kraju, a niepodległość jest znamiennym warunkiem zwycięstwa socjalizmu w Polsce". Oprócz socjalistycznych wydawnictw polskich niemały wpływ na kształtowanie się poglądów Piłsudskiego miały kontakty z przebywającymi na zesłaniu działaczami socjalistycznymi. Piłsudski szczególnie wspominał Stanisława Landego, jednego z pierwszych polskich socjalistów, skazanego przez sąd wojenny w Warszawie na 12 lat katorgi, którą to karę zamieniono na zesłanie. Wracał Piłsudski w czewrcu 1892 roku z zesłania - jak pisał - z postanowieniem związania się z ruchem socjalistycznym. "Postanowiłem po powrocie do kraju - stwierdzał - wstąpić do Proletariatu i starać się o zreformowanie go w kierunku, który obecnie nazywa się PPS_owym. A że byłem odcięty od Kraju i dalsze (po 1887 r.) ewolucje socjalizmu u nas były mi nieznane, z tym postanowieniem przyjechałem do domu i ku wielkiej swej radości przekonałem się, że moja zamierzona praca reformatorska jest już zbyteczną". Rzeczywiście u progu lat dziewięćdziesiątych w polskim ruchu socjalistycznym podważony został w sposób zasadniczy pogląd, iż "nie niezależności Polski ludziom potrzeba, ale narzędzi pracy, nie z rąk moskiewskich, pruskich, austriackich lub polskich, je odbierze, ale własnych swych interesów broniąc je zdobędzie". W kilka miesięcy po powrocie Piłsudskiego z zesłania odbył się w Paryżu zjazd polskich działaczy socjalistycznych, na którym utworzono Związek Zagraniczny Socjalistów Polskich oraz uchwalono program zawierający hasło niepodległej republiki demokratycznej. Nie stawiano, jak dotąd, na szybką rewolucję proletariacką. Zakładano, iż w ramach formacji kapitalistycznej możliwe jest utworzenie niepodległego państwa polskiego, stopniowo przekształcanego w socjalistyczne. Emisariusze Związku Zagranicznego Socjalistów Polskich zaczęli docierać na ziemie polskie. Z jeednym z nich, Stanisławem Mendelsonem, spotkał się w styczniu 1893 roku w Wilnie Józef Piłsudski. Rezultatem tego spotkania były korespondencje, które zaczął wysyłać do genewskiego "Przedświtu". Dalsze wypadki toczyły się już bardzo szybko. W lecie 1893 roku Piłsudski, związany z wileńską grupą polskich socjalistów, wziął udział w I Zjeździe PPS w Wilnie, a w rok później, na II Zjeździe w Warszawie wybrano go w skład członków Centralnego Komitetu Robotniczego PPS. I musiał mieć w sobie coś niezwykłego ten człowiek, skoro w kilka miesięcy po wejściu do władz naczelnych faktycznie kierował działalnością partii. W tej działalności dążył - jak to określił Leon Wasilewski - do "rozszerzenia wpływów partii na główne przynajmniej ośrodki przemysłowe kraju, ujęcia siecią organizacji partyjnej ścisłych kół robotniczych, które by mogły promieniować na masy, zdobycia dla socjalistycznego programu niepodległościowego opinii tych mas". Silną pozycję w PPS dało Piłsudskiemu niewątpliwie redagowanie "Robotnika". Wcześniej wysyłał korespondencje do "Przedświtu", ale nie było w nich żadnych akcentów klasowych. Dominowała tematyka związana z przedstawieniem przypadków rosyjskiej biurokracji oraz z próbami rusyfikacji polskiej młodzieży. Wyjątek stanowił jedynie artykuł z sierpnia 1893 roku - "Stosunek do rewolucjonistów rosyjskich". Piłsudski nie występował wprawdzie przeciw współpracy, lecz wskazywał na wiele przeszkód w tym względzie. Oni stawiają na walkę z caratem - mówił, lecz "walka z caratem dla PPS jest tylko walką z jedną z form rządu rosyjskiego w Polsce i nie wypełnia wcale naszego programu politycznego. PPS wystawia w swym programie żądanie samodzielnej rzeczypospolitej demokratycznej". I ostatecznie stwierdzał: "PPS gotową jest wejść w stosunki z rewolucyjnymi grupami rosyjskiemi, mającemi na celu obalenie caratu, na warunkach następujących: 1) że wesprą one czynnie polityczne żądania PPS 2) że wszelką swą działalność na terenie przez PPS objętym, poddadzą jej kontroli..." Na łamach "Robotnika" natomiast zaprezentował się Piłsudski jako działacz socjalistyczny i od początku postulaty walki o równość socjalną łączył z celami niepodległościowymi. W kwietniu 1895 roku w zamieszczonej na łamach "Robotnika" 1_majowej odezwie pisał: "Towarzysze Robotnicy! Nasze międzynarodowe święto robotnicze nadchodzi. Pierwszego maja - jak okiem sięgnąć po szerokim świecie - wszędzie ustaje wszelka praca, milkną fabryki... Tak się dzieje na świecie całym, lecz dla nas Polaków dzień ten ma większe znaczenie (...). Oprócz zdzierstw i wyzysku kapitalistów ciąży ponadto nad nami jarzmo niewoli politycznej i znęcanie się samowładnego rządu najezdniczego". A w numerze czerwcowym tegoż roku poddał ostrej krytyce polskie klasy posiadające, zarzucając im, iż łączą wyzysk ludzi z narodową zdradą: "Przedstawiciele polskich klas posiadających - stwierdzał - zapominają o swoich dotychczasowych ideałach politycznych. Widzimy ich teraz i pod zaborem austriackim, i pod pruskim, i u nas, w szeregach obrońców istniejącego porządku, pokornie żebrzących o pomoc przeciwko powstającym robotnikom u rządów, z któremi wczoraj jeszcze bój zacięty toczyli". Starał się Piłsudski na każdym kroku podkreślać specyfikę położenia polskiego proletariatu, jego znacznie gorsze od powszechnie występujących warunki, oraz konsekwencją tego stanu rzeczy będące, specyficzne, bardziej złożone cele polskich socjalistów. Rozwinął tę myśl w sierpniu 1895 roku, gdy w zamieszczonym w "Robotniku" artykule "Nasze hasło" pisał: "Gdzie indziej robotnicy mają do czynienia z rządami własnych klas posiadających, walka więc klasowa, jaskrawe na politykę klas posiadających rzucając światło, bardziej rażącemi czyni sprzeczności interesów klasowych i żadnej co do polityki robotniczej nie pozostawia wątpliwości. U nas panuje rząd obcy, przez najazd narzucony. Czyni to rozwój naszej sprawy ściśle zależnym od rozwoju obcego narodu, na który bezpośredniego wpływu mieć nie możemy, a bezwzględny ucisk zaborczego rządu nadaje części naszych klas posiadających jeszcze cechy rewolucyjności, co wielu sprowadza na fałszywe drogi, zaciemniając dla nich znaczenie samodzielnej polityki robotniczej. Wobec tych szczególnych swego położenia warunków proletariat polski ma przed sobą zadanie i trudniejsze, i zawilsze. Hasło nasze, wystawiając potrzebę zdobycia demokratycznych urządzeń politycznych, z konieczności rzeczy określać też musi stosunek proletariatu do faktu niewoli narodowej. W tym względzie dwa tylko mogą być kierunki: jeden - zgoda z losem, drugi - walka z najazdem". Wybrany na III Zjeździe PPS w Ponarach koło Wilna ponownie w skład Centralnego Komitetu Robotniczego zdawał sobie Piłsudski sprawę, iż możliwości partii nawet w części nie odpowiadają stojącym przed nią zadaniom. "Organizacyjnie stoimy marnie - stwierdzał - tak marnie, że o żadnej walce myśleć nie możemy, dopóki nie poprawimy stanu organizacji". Na szczególne wyróżnienie w tym okresie zasługuje artykuł "Czym jest Polska Partia Socjalistyczna" zamieszczony w "Robotniku". Była to dojrzała marksistowska analiza istoty partii robotniczej i relacji między klasą robotniczą a jej partią. Była to bodaj najbardziej pełna i dojrzała praca Piłsudskiego dotycząca partii. "Każda klasa społeczna - pisał w niej - dochodząc do świadomości, formułuje swoje zadania, swój program. Sformułowanie takiego programu i wprowadzenie go w życie nie może się nigdy obejść bez organizacji: pojedyncze usiłowania i walka na oślep nic tu nie pomogą i tylko w zgodnem i świadomem celów współdziałaniu leży siła zapewniająca zwycięstwo. Dlatego też gdziekolwiek klasa robotnicza rozpoczyna walkę o swe wyzwolenie z jarzma kapitalizmu, wszędzie pierwszym jej krokiem jest ugrupowanie się w samodzielną partię, świadomie wrogą ciemięzcom proletariatu. Program partii, łącząc wszystkich proletariuszy około wszystkim im wspólnej idei socjalizmu, wskazuje im środki walki oraz drogę, po której dążyć należy do zaprowadzenia nowego porządku socjalistycznego (...). Tak więc partia socjalistyczna jest dla klasy robotniczej tą udoskonaloną bronią, którą ona walczy w obronie swoich interesów (...). Pomiędzy partią a klasą, którą ona reprezentuje, najściślejszy istnieje związek. O ile partia sił swych nie czerpiąca z łona samej klasy, a więc od niej oderwana, nigdy żywotną nie będzie, o tyle też klasa, która z siebie partii nie wydała, do żadnej poważnej o swe interesy walki nie będzie zdolna". W podobny sposób pisał w "Robotniku", prezentując marksistowską dojrzałość - ile było w tym taktyki, trudno powiedzieć - w dziesięciolecie stracenia Proletariatczyków: "Bojowe ich hasło: Niech żyje rewolucja socjalna! - dalej wskazuje nam drogę, prowadzącą do całkowitego wyzwolenia klasy robotniczej. Tylko za pomocą siły położymy kres dzisiejszemu panowaniu wyzysku i ująwszy w swe ręce ster władzy politycznej przez ustanowienie wspólnego władania środkami produkcji, urzeczywistnimy swój cel ostateczny - zupełną wolność i równość społeczną wszystkich ludzi. Przekonanie, iż w dążeniu tem mamy przeciw sobie i polskie klasy posiadające i despotyczny rząd najezdniczy, przyświeca dalej naszym szeregom walczącym - rozwija myśl Piłsudski - walka klasowa w imię interesów robotniczych, walka z wszelkim rządem, jako narzędziem w rękach klas posiadających - stanowią i dziś nieodzowny warunek naszej taktyki". Wkrótce po opublikowaniu tego artykułu Piłsudski wyjechał na kilkumiesięczny pobyt do Londynu i uczestniczył w kongresie II Międzynarodówki. Delegacja polska - stwierdził Piłsudski - przedstawiła projekt rezolucji określającej niepodległość Polski jako rzecz nieodzowną i dla polskiego proletariatu i dla międzynarodowego ruchu robotniczego. Rezolucja uległa zmianie w komisji, do której ją skierowano. Komisja bowiem uznała, że sprawa ta winna być traktowana ogólnie, a nie wyłącznie w stosunku do Polski. "Gdy kongres - mówiono w komisji - jasno i wyraźnie wypowie swe zdanie w sprawie dążenia do samodzielności narodów uciśnionych, wtedy upada sama przez się potrzeba wypowiadania się co do każdej narodowości oddzielnie". Rezolucję, którą mimo dokonanych w niej zmian Piłsudski nadal uważał za duży sukces, ponieważ konsekwentnie łączyła ideę internacjonalną z kwestią narodową, zamieścił w całości w październikowym numerze "Robotnika". "Kongres oświadcza - stwierdzano w rezolucji - że przyznaje każdej narodowości zupełne prawo stanowienia o swym losie i wyraża swoje sympatie robotnikom wszystkich krajów, które jęczą dzisiaj pod jarzmem despotyzmu militarnego, narodowego lub innego. Kongres wzywa robotników wszystkich tych krajów, by wstąpili w szeregi uświadomionych robotników całego świata i walczyli wraz z nimi celem obalenia kapitalizmu międzynarodowego i osiągnięcia celów międzynarodowej socjaldemokracji". Komentując zamieszczony w "Robotniku" dokument, Piłsudski oświadczał: "Brzmienie rezolucji jest zupełnie wyraźne i raz na zawsze chyba zamknie drogę zarzutom od czasu do czasu dającym się słyszeć i głoszącym, że żądanie niepodległości wzbudza waśń między narodami ujarzmionym i zaborczym, że więc jest to żądanie szowinistyczne i robotnicy ręki przykładać do niego nie powinni". W lipcu 1899 roku, już w warunkach łódzkich, oceniał Piłsudski pięciolecie "Robotnika": "(Robotnik" tak się zespolił z ruchem robotniczym w zaborze rosyjskim - stwierdzał - że się stał obecnie nieodłączną jego częścią i zarazem nieodzowną już potrzebą ogromnej większości świadomego proletariatu. A wobec tego można być spokojnym o przyszłość "Robotnika", gdyż nawet w razie wpadnięcia obecnej drukarni w ręce żandarmów, znajdzie się nowa, która tak samo, a zapewne i lepiej służyć będzie sprawie". Wpadka nastąpiła w kilka miesięcy później; 22 lutego nad ranem aresztowano Piłsudskiego - "towarzysza Wiktora", w czasie pracy nad 36 numerem "Robotnika". Piłsudskiego, symulującego obłęd, więziono początkowo w Cytadeli, a następnie przewieziono go do Petersburga, gdzie w szpitalu psychiatrycznym przebywał pięć miesięcy i skąd dzięki działaczom petersburskiej grupy PPS udało mu się zbiec. Wrócił oczywiście do pracy organizacyjnej, ale realia były już inne i jego monopol na władzę w partii zaczął się chwiać. W czerwcu 1902 roku na VI Zjeździe PPS w Lublinie nie udało mu się przeforsować planu utrzymania tego monopolu, a w partii rysował się coraz bardziej podział na tych, którzy nastawiali się na powstanie zbrojne, aby odzyskać niepodległość i stworzyć państwo demokratyczne, powoli zmierzające ku socjalizmowi, a coraz liczniejszą grupę młodych działaczy, mających na uwadze przede wszystkim cele klasowe. W tym to właśnie okresie zarysowującego się rozłamu napisał Piłsudski swój głośny i różnie przyjmowany artykuł "Jak stałem się socjalistą". Tymczasem spór w partii został odsunięty na plan dalszy przez rozwój wydarzeń międzynarodowych. W dniu 8 lutego 1904 roku rozpoczęły się działania wojenne między Rosją a Japonią. Już w końcu tegoż miesiąca Piłsudski wysłał list do Komitetu Zagranicznego PPS. Pisał w nim o nastrojach panujących w Warszawie, o próbach władz organizowania wiernopoddańczych manifestacji i donosił o demonstracji robotników, w której - jak stwierdził - brało udział około tysiąca osób, wznoszących okrzyki na cześć PPS i polskiej republiki demokratycznej. Zabiegi Piłsudskiego o nawiązanie współpracy z Japonią, a raczej o uzyskanie pomocy od Japonii, nie odniosły skutku. Nie pomógł memoriał złożony przez Piłsudskiego w lipcu 1904 roku, w czasie jego pobytu w Tokio, w japońskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Japończycy nie wyrazili zgody ani na formowanie legionu polskiego z jeńców Polaków, ani na szerszą pomoc dla ruchu niepodległościowego. Zainteresowani natomiast działalnością wywiadowczą i dywersyjną, przekazali na ręce PPS pewne sumy; fakt ten niewątpliwie umocnił pozycję Piłsudskiego. W październiku 1904 roku zebrał się w Krakowie Centralny Komitet Robotniczy. Przeważała grupa Piłsudskiego. On sam w wystąpieniu stwierdził: "(...) w takiej chwili, kiedy przewrót jest możliwy, my milczymy i sami dobijamy kwestię polską (...). Przejście do nowej taktyki jest koniecznością, nawet gdyby ta doprowadziła do powstania, utopionego we krwi". W niedzielę 13 października w Warszawie zorganizowano potężną manifestację na Placu Grzybowksim. W starciu z wojskiem i policją zginęło 6 osób, a raniono 27. Kilkaset osób zostało aresztowanych. Był to znaczący sygnał nadciągająej rewolucji. Józef Piłsudski rok 1905 uznał za wyjątkowo ważny w działalności partii. W swojej przedmowie do pracy "Materiały do historii PPS i ruchu rewolucyjnego w zaborze rosyjskim od roku 1863 do roku 1904" stwierdzał: "Historia wszystkich partii politycznych w zaborze rosyjskim uzna rok 1905 za rok przełomowy (...). Takim też był on i dla partii socjalistycznej. Rok rozpoczął się od strajku powszechnego, który od razu wyniósł partię na wyżyny dyktatury moralnej w społeczeństwie w ogóle, a wśród klasy pracującej w szczególności. Odtąd zaczyna się okres półjawności partii, poddającej kontroli publicznej ogromną część swego życia. Do rooku 1905 partia zmuszona była prowadzić robotę swą na kształt kreta - w podziemiach możliwie ścisłej konspiracji (...). Z jednej strony odczuwanie wpływów partyjnych, sięgających niezmiennie szeroko w masie ludowej, z drugiej brak sprawdzianu dla swej siły i ogromne trudności przy jej użyciu - oto najcharakterystyczniejsza cecha życia partyjnego przed rokiem 1905 (...). A jednak ten właśnie okres dziesięcioletniego życia w podziemiu przygotował wszystko, czym się partia szczyci lub z czego się smuci obecnie (...), jedynie te dziesięć lat pracy przygotowawczej wytłumaczyć nam mogą, dlaczego w zaraniu rewolucji podczas pierwwszej większej batalii ludu roboczego z przemocą carską - w styczniu 1905 r. - wzrok wszystkich, tęskniących do swobody, zwrócił się nie do kogo innego, lecz właśnie do Polskiej Partii Socjalistycznej". Piłsudski był w swoich dążeniach konsekwentny, ale sytuacja w partii układała się nie po jego myśli. W marcu 1905 roku na V Zjeździe PPS udało mu się jeszcze utrzymać swą koncepcję powstania zbrojnego, ale jego postulat natychmiastowego podjęcia walki o niepodległość został odrzucony. Niepodległość uznano za cel perspektywiczny, w ramach wspólnej walki z partiami rosyjskimi. Piłsudski nie rezygnował. Na VII Zjeździe doprowadził do utworzenia Wydziału Spiskowo_Bojowego, a po zjeździe zaczęto rozbudowywać Organizację Bojową PPS. Latem 1905 roku bojówki PPS dokonały wielu udanych akcji, co jednak spowodowało ostre represje i rozbicie części grup bojowych. W lutym 1906 roku odbył się we Lwowie VIII Zjazd PPS. Stał się on klęską Piłsudskiego, ponieważ zanegował sprawy dla niego najważniejsze. "Zbrojna rewolucja - stwierdzono w uchwale zjazdu - będzie rewolucją proletariatu całego państwa rosyjskiego, walka proletariatu naszego kraju częścią składową tej ostatniej. Myśl o powstaniu narodowym (wojnie polsko_rosyjskiej) nie odpowiada istocie walki proletariackiej, która opiera się na solidarnych wystąpieniach klasy robotniczej całego państwa". Piłsudski jednak nie skapitulował. Poświęcił się bez reszty pracy Organizacji Bojowej. W założonej w Krakowie szkole bojowej kształcono kadry dla organizacji. Przeprowadzona w kwietniu 1906 roku akcja uwolnienia z Pawiaka dziesięciu skazanych na śmierć więźniów politycznych rozeszła się szerokim echem po kraju i niewątpliwie umocniła autorytet Piłsudskiego w partii. Organizacja Bojowa PPS akcję przeprowadziła brawurowo. Podrobiono dokumenty i podpis ówczesnego oberpolicmajstra warszawskiego Meyera. Zatelefonowano na Pawiak, polecając przygotować do podróży owych dziesięciu więźniów, po których przyjechać miał na czele oddziału strażników rotmistrz Budberg z "ochrany", czyli policji politycznej. Jan Jur Gorzechowski, zwany w konspiracji "facetem z brodą" - ów "rotmistrz Budberg", tak po latach relacjonował przebieg akcji: "(...) w gmachu więziennym prowadziłem dyskusję z Maculewiczem (...). Maculewicz (zastępca naczelnika Pawiaka - Z. J. M.) skarżył mi się, że w więzieniu na 160 miejsc jest przeszło 300 ludzi. Powiedziałem mu, że powinien się cieszyć, że zabieram mu dziesięciu tak ważnych i niebezpiecznych więźniów. Maculewicz zwrócił uwagę, że z pośród wymienionych więźniów, jeden ma właśnie sprawę. Szło o Czarneckiego z PPS, który miał być nazajutrz odwieziony do sądu. Jaka była odpowiedź "rotmistrza Budberga"? Tylko taka, jakiej mógł udzielić oficer żandarmerii. Nie pańska i nie moja rzecz dyskutować - powiedział - nasza rzecz wykonać rozkaz. Po chwili znów Maculewicz powiada do "rotmistrza": Szkoda, że pan rotmistrz nie wziął swojej karetki z ratusza. Pańskie konie z ratusza idą lepiej niż moje więzienne... Rotmistrz znowu odpowiada, że ma być tak jak zostało postanowione. Naczelnik więzienia wydaje mu wobec tego karetkę... Pełne napięcia trzy kwadranse dobiegają końca. "Rotmistrz" żąda jeszcze "perekliczki" (apelu - Z. J. M.). Dziesięciu z Pawiaka defiluje przed "rotmistrzem". Jedni szli dumnie... inni drżeli... "Rotmistrz" marszczy brew i dysponuje odjazd. Dwóch "strażników" wchodzi do wnętrza karetki, dwóch siada przy furmanie, "rotmistrz Budberg" lokuje się wygodnie w dorożce i każe jechać dorożkarzowi za karetką. Później każe mu postawić budę, myśli bowiem, że właśni ludzie mogą nie poznać "faceta z brodą" i postrzelić "rotmistrza Budberga" (...). Niebawem tajemnicze ręce rozlepiają na murach, wciskają przechodniom czerwone odezwy: "Wyrwaliśmy z rąk zbirów carskich dziesięciu więźniów"". Działała Organizacja Bojowa. Zamach na zastępcę generała_gubernatora, generała Margrafskiego, zamach na warszawskiego generała_gubernatora Skałłona, zamachy na pociągi pod Częstochową, w okolicach Pruszkowa, czy pod Borowem - wszystko to stanowić miało zaczyn bliskiego już - tak wierzył Piłsudski - zbrojnego powstania. Walkę o narzucenie partii swych koncepcji prowadził Piłsudski konsekwentnie i wielostronnie. Doprowadził do założenia w Krakowie nowego pisma partyjnego "Trybuna" i w pierwszym numerze z dnia 1 listopada 1906 roku zamieścił swój artykuł "Polityka walki czynnej". Bronił w nim swoich koncepcji, a przede wszystkim powstania zbrojnego. "Polska Partia Socjalistyczna twierdziła zawsze - pisał - że ruch zbrojny będzie koniecznym wynikiem rozwoju ruchu socjalistycznego w Królestwie. Jaka złośliwa krytyka spadała na PPS za śmiałość głoszenia takich poglądów, ile zarzutów stawiali jej różni krytycy za takie "niesocjalistyczne stawianie kwestii"! "Dążenie do wywołania powstania" - to przecie główny argument, przytaczany przez różnych rosyjskich socjalnych demokratów na dowód, że PPS jest raczej drobnomieszczańską niż socjalistyczną partią. Tymczasem przyszedł koniec r. 1905, 1906 i ci sami socjalni demokraci rosyjscy poczęli twierdzić, że powstanie jest konieczne i co więcej, rozpoczęli przygotowania w tym kierunku". I konkludował: "Zapewne nieprędko jeszcze zakończy się cały proces społeczny, niezbędny dla przygotowania ruchu zbrojnego. Lecz proces ten już się rozpoczął. Na jego całość, na sumę przyczyn prących nas w tym kierunku składa się długi szereg czynników. Lecz wynikiem najważniejszym jest bezpośrednia walka czynna". Próbował Piłsudski walczyć z odmiennymi a przeważającymi poglądami w partii nie tylko piórem. W połowie listopada zwołał konferencję swej grupy w Zakopanem, gdzie rozważano nawet możliwość utworzenia odrębnej partii. Postulowane utworzenie milicji na miejsce dotychczasowej Organizacji Bojowej miało na celu upowszechnienie partyjnych bojówek i podporządkowanie partii Piłsudskiemu. Tymczasem 19 listopada rozpoczął się w Wiedniu IX Zjazd PPS. Była to już ostateczna klęska Piłsudskiego. Jego mandatu - ze względów formalnych - nie uznano za ważny, co spowodowało, iż Piłsudski z grupką najwierniejszych opuścił salę obrad. Zjazd usunął Piłsudskiego i jego zwolenników z partii i w ten sposób ostatecznie dokonał się rozłam. 22 listopada 1906 roku grupa usuniętych z partii ogłosiła deklarację, w której stwierdzano, iż fałszywe oskarżenia doprowadziły do przyjęcia przez zjazd rezolucji "stawiającej poza Partią tak znaczną i poważną jej część, jak członków Organizacji Bojowej, towarzyszy, którzy czynami, poświęceniem i oddaniem sprawie Partii naszej zasługiwali na odmienne traktowanie". Zaprezentowano 10_punktowy program stwierdzający, iż pierwszym punktem programu politycznego PPS jest nadal niepodległa republika demokratyczna polska. Przypomniano raz jeszcze, że ostatecznym celem walki rewolucyjnej musi być zbrojne powstanie proletariatu polskiego przeciwko carskiemu rządowi, do którego to powstania dojść nie można "bez uprzedniego długiego okresu wyszkolenia proletariatu w walce, jego uzbrojenia i zaprawienia do walki..." Protestowano "przeciwko wszelkim próbom sprowadzenia Partii z tej drogi, którą ona szła dotąd i która wynika logicznie z jej programu". Marzec 1907 - to I Zjazd PPS - Frakcji Rewolucyjnej. Piłsudski zdawał sobie sprawę, że nie jest to już dawniejsza sytuacja, że nowa partia jest znacznie słabsza. Dla podreperowania swego autorytetu, sądzić można, objął komendę nad akcją na pociąg w Bezdanach koło Wilna, w wyniku której zdobyto dwieście tysięcy rubli. Z tego okresu bierze się też zamieszczony w "Robotniku" artykuł "Jak mamy się gotować do walki zbrojnej", potwierdzający koncepcje zaprezentowane wcześniej w "Polityce walki czynnej". "Walka fizyczna w obecnych czasach - pisał - to pewna umiejętność, pewna wiedza, którą posiąść trzeba, by potem przez ćwiczenie odpowiednie dojść do wprawy stosowania jej w czynach. I, jeżeli kto mówi o konieczności walki z przemocą fizyczną, musi się do tej walki przygotować, musi sam się uczyć i innych uczyć. Naszym więc obowiązkiem jest wykorzystać obecną ciszę rewolucyjną w ten sposób, by do przyszłej walki jak najlepiej się przygotować, aby i tę przyszłość nie cechowała taka sama bezsilność pod tym względem, jak niedawną przeszłość. Niestety minęły te czasy - stwierdził Piłsudski i towarzyszyła mu świadomość nowej porozłamowej sytuacji - gdy partia była w stanie - przynajmniej do pewnego stopnia - podjąć się tego zadania w sposób najlepszy, bo organizacyjny, to jest formując od razu z szeregów robotniczych partii organizację, zdolną nie tylko do obrony swych dążeń, słowem lub cierpieniem własnym, lecz i ramieniem do boju otwartym. Obecnie ograniczyć się musimy szerzeniem wiedzy o walce fizycznej z zorganizowaną siłą wojskową, by w ten sposób przygotować grunt dla przyszłej organizacji armii rewolucyjnej". Efektem tej koncepcji było powstanie latem 1908 roku we Lwowie Związku Walki Czynnej. Powstanie Zwc spowodowało rozbieżności w PPS - Frakcji Rewolucyjnej. Pogląd Piłsudskiego, by Zwc pełnił nadrzędną rolę wobec partii, nie odpowiadał wielu jej działaczom. W sierpniu 1909 roku odbył się II Zjazd PPS - Frakcji, na którym powrócono do nazwy Polska Partia Socjalistyczna. Piłsudski wszedł oczywiście w skład trzyosobowego Centralnego Komitetu Robotniczego. II Zjazd powołał także nowy organ - Radę Partyjną zastępującą Zjazd i w praktyce do wybuchu I wojny światowej organizowano wyłącznie posiedzienia tych Rad, nie zwołując Zjazdu. Piłsudski, wszedłszy w skład kierownictwa partii, nie dbał już specjalnie o jej rozwój. Pochłaniała go bez reszty idea przygotowania powstania zbrojnego, a swój udział we władzach partii doceniał wyłącznie jako coś, co dawało mu pozycję polityczną. Działanie w partii przestało Piłsudskiemu wystarczać. Dążył wyraźnie do tworzenia organizacji o ponadpartyjnym, ogólnonarodowym charakterze. Odbywały się wprawdzie nadal posiedzenia Rad Partyjnych, ale przygotowanie ogólnonarodowego czynu zbrojnego bez reszty zawładnęło Piłsudskim. Sprawę swojego stosunku do partii definitywnie zamknął Piłsudski już w wolnej Polsce, gdy 20 grudnia 1918 roku, po przyjeździe do Krakowa, witany przez Bolesława Limanowskiego, na wezwanie, aby dokończył dzieło rozpoczętej przez KOściuszkę przebudowy ustroju społecznego, odpowiedział: "Ja teraz nie należę do partii, należę do narodu..." "Słowa te jego zmroziły mnie - zapisał w swych pamiętnikach Limanowski - zdaniem moim, porzucenie partii, do której się należało, oznacza wyrzeczenie się swoich przekonań..." Był więc, czy nie był Piłsudski socjalistą? Był socjalistą choćby przez czas pewien swego działania, czy też nie był nim nigdy? Przyznać trzeba, że pogląd na tę sprawę ludzi różnych orientacji politycznych, nawet przeciwstawnych, jest jednomyślny. Nigdy nie był socjalistą - stwierdzają ludzie z kręgu lewicy społecznej, mając przede wszystkim na uwadze jego, w wolnej już Polsce, obsesyjną niechęć do demokracji. Nigdy nie był socjalistą - potwierdza prawica społeczna, a piłsudczycy w szczególności, radzi, by socjalistyczny rozdział wykreślić Piłsudskiemu z jego politycznego życiorysu. Skoro więc aż taka panuje w tej sprawie jednomyślność, to może warto, chociażby na zasadzie przekory, zastanowić się, czy rzeczywiście od młodości wczesnej, od owego "ulegania modzie socjalistycznej" nic z socjalistycznych przekonań u Piłsudskiego się nie znajdzie. Jeżeli pytamy, czy był socjalistą ktoś, kto przez wiele lat należał do partii socjalistycznej, był jej aktywnym działaczem, a przez pewien czas faktycznym przywódcą, to trzeba by także postawić pytanie, czy socjalistyczną była PPS (myślę o okresie przed rozłamem), a co do tego nie ma chyba żadnych wątpliwości. Piłsudski od najmłodszych lat buntował się przeciw zastanej rzeczywistości i gdy zetknął się z ideami socjalizmu, z ruchem socjalistycznym, jedynym wówczas nieutopijnym nosicielem buntu społecznego - zbliżył się do niego, a po syberyjskich doświadczeniach uznał te idee za własne. I nie ma powodów, aby sądzić, że w roku 1893, 1894 czy 1895 cynicznie szermował hasłami socjalistycznymi, myśląc zupełnie o czym innym. Był wtedy niewątpliwie socjalistą, wierzył w potrzebę równości społecznej, chociaż stawiał ją na drugim, po niepodległości miejscu, jako następstwo tej pierwszej. Jedno jest pewne. Na pewno nie chciał, aby równość socjalna dokonała się w drodze rewolucji i tu był zgodny z poglądami Bolesława Limanowskiego. Różnili się natomiast tym, że Limanowski swoje specyficzne, nie we wszystkich kwestiach marksistowskie widzenie socjalizmu zachował do końca. Do końca wierzył w nadejście ustroju sprawiedliwości społecznej. Piłsudski zaś z "tramwaju z napisem Socjalizm wysiadł na przystanku Niepodległość". Rok 1904 wykazał jednoznacznie, że Rosja nie jest taką potęgą, za jaką uchodziła, a w roku 1905 okazało się, że zbrojne powstanie przeciw caratowi jest możliwe i potrafi wstrząsnąć imperium. To spowodowało, że Piłsudski bez reszty oddał się sprawie przygotowania czynu zbrojnego dla odzyskania niepodległości. Na sprawy związane z walką klas zabrakło czasu, a potem i chęci. Od burzliwych dni Rewolucji 190581906 rozpoczął się proces odchodzenia Piłsudskiego od socjalistycznych pozycji, zakończony utworzeniem PPS - Frakcji Rewolucyjnej. To już nie była partia socjalistyczna. To była faktycznie organizacja niepodległościowa próbująca socjalistycznym frazesem przyciągać robotników. Piłsudskiemu przyświecał w życiu jeden cel - rewolucja narodowa. Dla osiągnięcia tego celu związał się ze środowiskiem socjalistycznym, postawił na klasę robotniczą - jedyną, na którą można było liczyć, że w imię swych klasowych interesów podejmując walkę z caratem, wywalczy Rzeczpospolitą Niepodległą. Cel - rewolucja narodowa O walce zbrojnej z zaborcami myślał Piłsudski od najmłodszych lat. Syn powstańca, wychowany w popowstaniowej atmosferze, nie potrafił się pogodzić z niewolą i przyczyn takiego stanu rzeczy także nie potrafił zrozumieć. Czas, w którym wzrastał, i swe niepokoje wspominał następująco: "Marząc ciągle o powstaniu, zacząłem się wówczas zastanawiać, czemu dotychczasowe się nie udały. Książek odpowiednich nie było (...), ze szczególną więc ciekawością czytałem to, co mogłem dostać o rewolucji francuskiej. Podłoża społecznego tego ruchu naturalnie nie rozumiałem, natomiast byłem zachwycony zapałem i zajadłością rewolucyjną wielkich mas ludowych. A gdym się zapytał, czemu my, Polacy, nie zdobyliśmy się na taką energię rewolucyjną, znalazłem jedyną odpowiedź - byliśmy i jesteśmy gorsi od Francuzów..." Zmienił zdanie po latach, gdy miał za sobą i lata syberyjskiej zsyłki i czas konspiracji, gdy był już doświadczonym działaczem partii socjalistycznej. W 1902 roku pisał do genewskiej "Swobody". "Cała historia narodu polskiego - zarówno w stuleciu ubiegłym, jak i teraz - to historia - najbardziej dzikiej samowoli i ucisku z jednej, a bohaterskiej walki z drugiej strony. Każde pokolenie wytężało swe siły, żeby się uwolnić od ciężkiego i hańbiącego jarzma. Powstania polskie wybuchały jedno za drugim, oddzielały je jedynie lata uporczywej pracy przygotowawczej. Ostatnie z tych powstań, najkrwawsze i najbardziej bohaterskie - powstanie 1863 r. trwało dwa lata. Żadne jednak z tych powstań nie zostało uwieńczone powodzeniem. Lud pracujący w Polsce - z braku świadomości - brał zbyt nieznaczny udział w ruchu, prowadzonym głównie przez warstwy wykształcone, zaś ciemnota narodu rosyjskiego była dla cara bezdennym źródłem sił do tępienia powstańców polskich. Bezsilność rewolucji polskiej i moc rosyjskiego samowładztwa wypływały zawsze z jednego i tego samego źródła - zbyt niskiego poziomu rozwoju obydwóch narodów". Pisłudski uznał, iż znalazł sposób na aktywizację szerokich rzesz społecznych. Miał nim być ruch zbrojny połączony z walką o socjalną sprawiedliwość - rozumiany jako przejaw rzeczywistego patriotyzmu. "Ziemia nasza - pisał - która wydała Kościuszkę i Mickiewicza, widziała tych najlepszych patriotów, walczących nie tylko z najazdem, lecz i z niewolą ludu u własnych panów..." Uzupełniała ten wywód jasno nakreślona formuła narodowej rewolucji. "Cel naszej walki z rządem carskim - stwierdzał Piłsudski - jest wyraźny. Wypływa on z położenia, w którym się ojczyzna nasza znajduje. Rząd carski jest dla nas obcym. Carat, ta "przeświecona piekłem mara", wytworzył się nie u nas, lecz w Rosji, nam zaś został narzucony przemocą i panuje prawem podboju i zaboru. Wszelka więc walka z nim jest zarazem walką z najazdem, zwycięstwo zaś nasze nad nim oznacza nie co innego, jak wyrzucenie najezdnika z kraju (...). Walka więc nasza o zmianę ustroju politycznego jest niczym innym, jak walką o niepodległość, o zniesienie wiekowej niewoli ciążącej nad krajem..." Gdy wybuchła w 1904 roku wojna rosyjsko_japońska, uznał, że przeciwnik Rosji to naturalny sojusznik Polski. Rezultat takiego punktu widzenia stanowiła podróż do Tokio i memoriał złożony w japońskim ministerstwie spraw zagranicznych. Ukazywał w nim słabe punkty Rosji wyniikające przede wszystkim z jej wielonarodowościowego charakteru oraz wskazywał, że "siła Polski i jej znaczenie wśród części składowych państwa rosyjskiego daje nam śmiałość stawiania sobie jako celu politycznego - rozbicie państwa rosyjskiego na główne części składowe i usamowolnienie przemocą wcielonych w skład imperium krajów". Podkreślając to, co łączy Polskę i Japonię, wskazywał jednocześnie Piłsudski na istniejące różnice i sprzeczności interesów. "Japonia żądać musi - pisał - jak najprędszego zakończenia wojny, wtedy, gdy Polska rada by ją przeciągnąć tak długo, by Rosja w wojnie osłabła jak najwięcej, a Polacy mieli jak najwięcej czasu na przygotowanie się do walki i wzmocnienie szeregów rewolucyjnych". W rok później, gdy rozpoczęła się rewolucja 1905-1906 w Rosji i na ziemiach polskich, Piłsudski doszedł do wniosku, iż jest to szansa dla stworzenia choćby zalążka siły zbrojnej. Z jego inicjatywy utworzona została Organizacja Bojowa PPS. Postawiono przed nią - jak pisał Piłsudski - następujące zadania: "1) stworzenie kadrów nielicznych, ale silnych spoistością wewnętrzną; 2) przeprowadzenie bojowców przez ujednostajnione wyszkolenie i 3) rozmieszczenie bojowców na całej przestrzeni kraju (...)". Dosyć sceptycznie oceniał działalność organizacji, podkreślając, iż szereg negatywnych zjawisk powstało na skutek żywiołowego, nie planowanego jej rozwoju. "To wypowiedzenie wojny rządowi przez Organizację Bojową - stwierdzał - nie miało faktycznego znaczenia, gdyż nie było właściwego powołania do wojny mas (takiego chociażby, jakie było wówczas, gdy Centralny Komitet Robotniczy proklamował w numerze 68 "Robotnika" powstanie). Odebrało to akcji rozpęd, jaki by jej nadało ogłoszenie wojny przez władze polityczne partii. Skutkiem tego zabrakło bojowcom szerokiego poparcia mas. Armia bojowa z kilkuset ludzi, których liczba wzrosła do 1,5-2 tysięcy - a wraz z ogółem biorących udział w walce do 5,5 tysięcy, była zbyt słaba. Brak politycznego ogłoszenia i brak poparcia ogółu spowodował nierównoczesność wystąpień, częściowe porażki i zwycięstwa". Piłsudski analizując działalność organizacji bojowej, zwracał także uwagę na stosunek społeczeństwa do przeprowadzonych akcji, czyniąc porówniania z ostatnim powstaniem narodowym. "Ogólne tło walki - dochodził do wniosku - też było dla nas bardziej niekorzystne od sytuacji z roku 1863. Pokojowe wychowanie społeczeństwa, brak wiary we własne siły (wiary istniejącej w roku 1863), brak śmiałości do podejmowania szerokich zadań politycznych - wszystko to skierowywało uwagę na drobne cele, kazało w nich widzieć zadanie walki". Swoje doświadczenia z czasów wojny i rewolucji zawarł w zamieszczonej w 1906 roku w krakowskiej "Trybunie" - "Polityce walki czynnej". Po pierwsze - akcentował koneiczność walki orężnej. "Rewolucja zbrojna - dowodził - przytem nie "a la Moscou" lecz dostatecznie silna dla zgniecenia sił rządowych - oto konieczność dziejowa, jaką mamy przed sobą. Musimy wykorzystać wszystkie siły społeczne w celu organizowania zbrojnego powstania. Ono jedynie może zmienić podstawy naszego bytu politycznego". Piłsudski rozumiał doskonale, iż uzyskanie szerokiego poparcia dla idei walki zbrojnej nie będzie rzeczą łatwą, że klęska ostatniego powstania i popowstaniowe represje spowodowały u niemałej części społeczeństwa przekonanie, że walka o niepodległość nie ma żadnych szans. "Nasze klasy posiadające, zrażone wspomnieniami 1831 i 1863 r., zmęczone wypadkami ostatnich dziesięciu miesięcy, uważają wszelką myśl o walce zbrojnej za szaleństwo, a wszelkie dążenie w tym kierunku jako zasługujące na potępienie bezwzględne. Lecz rzućmy okiem na dzieje: nie było prądu politycznego, nie było hasła, które początkowo nie byłyby potępiane; a zawsze najsilniej potępiano kierunki później zwycięskie (...). To samo będzie z hasłem powstania zbrojnego. Dziś uważane jest za utopię, po pewnym czasie ludzie się z myślą o nim oswoją (...). I czym prędzej zdamy sobie sprawę, że z dzisiejszego położenia nie ma innego wyjścia, tylko walka zbrojna - tym lepiej". Miał świadomość, iż po ponad trzydziestoletniej przerwie w walce niepodległościowej przyszły czyn zbrojny będzie wymagał bardzo precyzyjnego przygotowania: "Dziś mówić o jakimś jednorazowym, nagle wybuchającym powstaniu zbrojnym, o ile to powstanie nie ma być spiskiem wojskowym - i taką formę walki zalecać, jest to przyznawać się do zupełnej ignorancji co do pozytywnych warunków walki, lub też - używać hasła powstania, jako frazesu, który na zawsze frazesem tylko ma pozostać". Przypominał, że niemal każdy ludowy ruch powstańczy poprzedzały starcia i manifestacje, tworzył się stan wrzenia, w którym masy dojrzewały do czynu. Tak było zawsze, a obecnie okres przygotowawczy będzie musiał być znacznie dłuższy, ponieważ zmieniły się warunki społeczne, oraz bardziej złożoną stała się technika militarna. Z przekonania, iż przyszła walka musi mieć charakter ogólnoludowy i być należycie przygotowana, na co potrzeba czasu, wzięła się decyzja o rozwiązaniu Organizacji Bojowej PPS, a następnie doprowadzenie do powstania Związku Walki Czynnej. Formuła jednej partii stała się już dla Piłsudskiego zbyt wąska, swoim dążeniom i działaniom niepodległościowym postanowił nadać ogólnonarodowy charakter. W 1908 r. rozpoczął swą działalność we Lwowie zorganizowany przez Kazimierza Sosnkowskiego, jednego z najbliższych współpracowników Piłsudskiego, Związek Walki Czynnej. Uczynił Sosnkowski - jak to określił Marian Kukiel - krok niezwykłej doniosłości dziejowej: w porozumieniu z kilkoma podkomendnymi założył organizację wojskową, bezpartyjną i niezależną, mającą wychowywać oficerów dla przyszłego powstania zbrojnego przeciwko Rosji. W deklaracji ideowej Związku zapisano, że jego zadaniem jest "prowadzenie poza granicami caratu robót przygotowawczych oraz wykształcenie organizatorów i kierowników dla przyszłego powstania zbrojnego w zaborze rosyjskim", a "celem zgodnych wysiłków jego członków jest Niepodległa Republika Demokratyczna". Związek Walki Czynnej, dynamicznie się rozwijając, objął praktycznie całą Galicję i przeniknął do Królestwa. Początkowo kierował nim wieloosobowy Wydział z Józefem Piłsudskim na czele, a następnie Piłsudskiego wybrano Komendantem Głównym Zwc. Rozpoczęto szkolenie mające na celu przygotowanie przyszłych kadr oficerskich i podoficerskich. Ciągły napływ ochotników stworzył konieczność wyjścia poza dotychczasową konspiracyjną działalność Związku Walki Czynnej. Już w 1910 roku we Lwowie został założony Związek Strzelecki, a w Krakowie - "Strzelec". Uzupełniała ten skład utworzona w 1910 roku Armia Polska, przekształcona następnie w Polskie Drużyny Strzeleckie. Komendzie Głównej podporządkowane były Komendy Okręgowe we Lwowie, Krakowie, Rzeszowie, Królestwie i Rosji, oraz tzw. okręg zagraniczny. Całość Związków Strzeleckich liczyła na początku 1914 roku 6449 strzelców, z czego najwięcej - 3682 ludzi w okręgu krakowskim. Przygotowanie przyszłych kadr wojskowych miało, jak na ówczesne warunki, wszechstronny charakter i wysoki poziom. W szkołach podchorążych wykładano taktykę, pionierstwo piechoty, terenoznawstwo, naukę o broni, teorię strzelania, szermierkę, organizację wojsk zaborczych, administrację Królestwa Polskiego, geografię militarną, organizację armii polskiej, przyszłą polską administrację wojskową. Ówczesny regulamin strzelecki głosił, iż "ćwiczenia w czasie pokoju powinny nas przygotowywać do boju (...), należy wyrabiać w żołnierzach siłę moralną, panowanie nad sobą i wytrwałość fizyczną (...). Jedną z największych zalet każdego żołnierza, a już tem bardziej żołnierza rewolucji jest samodzielność. Z wszelkiem więc formalizmem należy zerwać w czasie ćwiczeń, a pamiętać zawsze o tym, że jedynym ich celem jest wojenna sprawność". Obok prac organizacyjnych w Związkach Strzeleckich rozwijał Piłsudski ożywioną działalność polityczną, mającą na celu przyciągnięcie do swego programu działaczy różnych orientacji politycznych i stworzenie jak najszerszej platformy dla niepodległościowych działań. W sierpniu 1912 roku na Zjeździe w Zakopanem powstał Polski Skarb Wojskowy i rozpoczęto zbierać fundusze na cele rewolucji narodowej. W tym samym roku utworzono także Komisję Tymczasową Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych, w skład której z Królestwa weszła: Polska Partia Socjalistyczna, Narodowy Związek Robotniczy, Organizacja Niepodległościowa Ludowców, Organizacja Niepodległościowa Inteligencji Królestwa Polskiego; z Galicji: Polska Partia Socjal_Demokratyczna, Polskie Stronnictwo Ludowe, Polskie Stronnictwo Postępowe, Niezawiśli Ludowcy. Włączyły się w działalność: Komitet Obrony Narodowej (Stany Zjednoczone) i Polska Komisja Wojskowa (Parana). Na przełomie lat 1912 i 1913 wzrost napięcia na Bałkanach zrodził w oddziałach strzeleckich nadzieję na rychłe pójście do walki przeciwko Rosji. Piłsudski w rozkazie Komendy Głównej skomentował te nastroje w sposób następujący: "Kilka miesiący temu spodziewaliśmy się wojny, byliście gotowi umierać za ojczyznę. Teraz pokażecie pracą wytrwałą i gorliwą, żeście zdolni nie tylko do chwilowego porywu, że posiadacie tę siłę woli i tężyznę moralną, która jedynie zapewnić może świętej naszej sprawie niedalekie zwycięstwo (...)". Rzeczywiście nadchodził czas, o którym tak wtedy pisał Ignacy Daszyński: "Wojna zdawała się wisieć na włosku. I oto po raz pierwszy od roku 1889, kiedy sytuacja była podobna, zaczęli ludzie w Polsce myśleć, co też uczynią Polacy w takiej wojnie? W tych czasach zaczyna się potężna rola historyczna Józefa Piłsudskiego, który dał obozowi niepodległościowemu odpowiedź na pytanie - co Polacy mają robić w ewentualnej wojnie Austrii z Rosją? Piłsudski stanął jasno i otwarcie na stanowisku, że Polska powinna prowadzić wojnę z Rosją dla odzyskania swej niepodległości". Miał Piłsudski świadomość, że ewentualne zwycięstwo nad Rosją nie wskrzesi całej Polski, ale rozumiał, że - jak to określił jego bliski współpracownik Witold Jodko_Narkiewicz - "z polskiego punktu widzenia niezależne państwo, nawet z jednej rosyjskiej części Polski, jest lepsze niż nic". A liczył na ciąg dalszy. Zapytany w 1912 roku o szanse stron w przyszłej wojnie europejskiej, powiedział: "Wydaje mi się, że przewaga techniki niemieckiej pokona Rosję, że jednak bogactwo i zasoby materialne Anglii i Francji wezmą górę nad siłami Niemiec". Była to więc wykładnia orientacji nie proniemieckiej czy proaustriackiej - jak mu to próbowano zarzucać - a profrancuskiej, której to orientacji pozostał wierny także i wtedy, gdy uzyskał władzę w państwie. Na krótko przed wybuchem wojny, 21 lutego 1914 roku, wygłaszając odczyt w Paryżu stwierdził, że zwycięstwo "pójdzie z Zachodu na Wschód (...). To znaczy, że Rosja będzie pobita przez Austrię i Niemcy, a te z kolei będą pobite przez siły angielsko_francuskie (lub angielsko_amerykańsko_francuskie). Wschodnia Europa poniesie klęskę od Europy centralnej, a centralna z kolei od zachodniej. To pokazuje Polakom kierunek ich działań". Te działania sprowadzały się na razie do wzrostu i doskonalenia szeregów strzeleckich. W grę wchodził tu nie tylko aspekt militarny. "Ruch wojskowy - twierdził Piłsudski - wprowadza ponownie kwestię polską na szachownicę europejską". Strzały w Sarajewie oddane 28 czerwca 1914 roku do arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, stanowiące prolog europejskiego dramatu, stwarzały obiektywnie narodowi polskiemu szansę na byt niepodległy. Stawały oto do walki przeciw sobie, solidarne dotąd w tłumieniu niepodległościowych porywów, państwa zaborcze. Chwiać się zaczynał i rozpadać stary europejski porządek, w którym nie było miejsca dla niepodległej Polski. Plan Piłsudskiego był nieskomplikowany i Piłsudski potrafił do niego przekonać Austriaków, niewątpliwie zresztą głęboko wierzył w taki rozwój wydarzeń. Zebrać choćby mały oddział wojska i przekroczyć granicę Królestwa! Gdy ludność zaboru rosyjskiego zobaczy polskie orły i mundury, niewątpliwie dokona się to, do czego zmierzał przez długie lata konspiracji i walki - wybuchnie rewolucja narodowa. Sens legionowej epopei. 6 sierpnia 1914 roku wyruszyła z krakowskich Oleandrów ku granicy rosyjskiego zaboru garść żołnierzy w szarych mundurach. Wymarsz zmobilizowanego z niemałym trudem oddziału strzelców - był to okres wakacyjny - poprzedziło odczytanie następującego rozkazu dziennego: "Żołnierze. Spotkał Was ten zaszczyt niezmierny, że pierwsi pójdziecie do Królestwa i przestąpicie granicę rosyjskiego zaboru, by walczyć o Niepodległość Ojczyzny. Wszyscy jesteście równi wobec ofiar, które ponieść macie. Wszyscy jesteście żołnierzami. Nie naznaczam szarż, każę tylko doświadczeńszym wśród Was pełnić funkcje dowódców. Każdy z Was może zostać oficerem, jak również każdy oficer może znów wejść do szeregowców, czego oby nie było. Patrzę na Was, jako na kadry, z których rozwinąć się ma przyszła armia polska i pozdrawiam Was, jako pierwszą kadrową kompanię..." Nieodparcie rodzi się pytanie, na co liczył Józef Piłsudski, wysyłając tych nielicznych na pola bitew wielkiej wojny. Rozpoczynała się ona przecież w układzie dla sprawy polskiej zdecydowanie niekorzystnym. Państwa zaborcze znalazły się po obu stronach barykady i wystąpienie przeciw jednemu z nich automatycznie powodować musiało opowiedzenie się za racjami drugiego: oznaczało, chciane czy niechciane, braterstwo broni z zaborcą. Piłsudski akcentował, że było ono niechciane. "Co do stosunku politycznego i wojskowego względem państw centralnych - podkreślał - stwierdzam, że żaden z nas nie żywił ku nim sympatii. Biliśmy się z Moskalami będąc z musu w szeregach wojska austriackiego". Na co liczył Józef Piłsudski posyłając tych kilkuset, a w ostatecznym rachunku kilkadziesiąt tysięcy, na pola zmagań milionowych armii? Dlaczego dokonał takiego, a nie innego wyboru? W rozkazie wydanym pod Ożarowem w I rocznicę wojny Piłsudski uzasadniał to następująco: "(...) nie chciałem pozwolić, aby w czasie gdy na żywem ciele naszej Ojczyzny miano wyrąbywać mieczami nowe granice państw i narodów, samych tylko Polaków przytem zabrakło. Nie chciałem dopuścić, by na szablach, na które miecze rzucano, zabrakło polskiej szabli". W podobny sposób, już po otrzymaniu dymisji, pisał Piłsudski w październiku 1916 roku do prezesa Naczelnego Komitetu Narodowego, Władysława Leopolda Jaworskiego. "Chciałem, by w wielkiej wojnie światowej, toczonej na polskiej ziemi, gdy żołnierz ze swym mundurem i bagnetem wedrze się do każdej niemal chaty i zagrody naszych wsi, żołnierz polski nie pozostał malowanką, oglądaną przez grzeczne dzieci i nieraz po kryjomu po kątach. Chciałem, by Polska, która tak gruntownie po 1863 roku o mieczu zapomniała, widziała go błyszczącym w powietrzu w rękach swoich żołnierzy". Romantycznie to zabrzmiało, bardzo po polsku, ale przecież sam Piłsudski znacznie wcześniej określił - trzeba przyznać z dużymi umiejętnościami przewidywania - powody, dla których przygotowywał czyn zbrojny. "Rewolucja, której dokonać chcemy - pisał na łamach "Robotnika" w 1910 roku - jest to wojna dwóch armij - naszej rewolucyjnej, ludowej, z armią rządową, najezdniczą (...). Panuje słuszne przekonanie, że sami, w stosunkach normalnych nie damy sobie rady z najazdem i że tylko czynniki zewnętrzne, osłabiające rząd (...) mogą nam dać te szanse zwycięstwa jakich dziś nie posiadamy. Wojna, w którą się Rosja uwikła, jakieś rozruchy wewnętrzne, osłabiające państwo (...), wszystko to musi potęgować wiarę społeczeństwa w możliwość zwycięstwa nad wrogiem. I na tym czynniku musimy opierać swe obliczenia szykując się do walki zbrojnej". Kiedy pisał te słowa, pierwszy etap, szykowania się, i pierwsze doświadczenia miał już za sobą. Miał za sobą mianowicie trzy lata działania Organizacji Bojowej PPS, która, jak to podkreślał "przygotowała ludność do walk zbrojnych, zaszczepiła jej przekonanie o możliwości boju orężnego". Cały czas konsekwentnie przygotowywał się do walki z Rosją i walkę taką podjął w chwili, gdy zaborcy uwikłali się w wojnę między sobą. W walce przeciw Rosji postanowił Piłsudski związać się z Austrią, a w konsekwencji i z Niemcami, ale przecież nie był dla nich partnerem do wykorzystania na pierwszym planie wojennych działań. Jak napisał w swoim "Kluczu do Piłsudskiego" Stanisław Cat_Mackiewicz, "Z Piłsudskim konferowali oficerowie austriaccy wchodzący w skład sztabów krakowskiego i lwowskiego korpusu armii austriackiej. Wartość austriackiej orientacji Polaków oceniana była w Austrii w tej właśnie skali: zainteresowań sztabu korpusów pogranicznych. Nic więcej". Austriaków interesował więc Piłsudski dostarczający żołnierzy do szeregów. Piłsudski jako polityk, stawiający poprzez czyn zbrojny na niepodległość, nie wchodził w rachubę. Powodów, dla których Piłsudski zdecydował się postawić na państwa centralne, było niewątpliwie kilka. Pierwszy z nich wynikał z faktu, że tylko w zaborze austriackim były możliwe na taką skalę działania dla tworzenia przyszłej siły zbrojnej. Automatycznie niejako ustalało to kierunek uderzenia. Ale był i powód inny - mianowicie stosunek Piłsudskiego do Rosji. Już w 1895 roku pisał w "Robotniku", że "największym wrogiem polskiej klasy robotniczej jest carat rosyjski (...). Car jest rzeczywistym dziedzicem tatarskiego chana. Niewola tatarska wstrzymując rozwój Rosji ugruntowała w niej carat, który tam się czuje swobodnym i bezpiecznym. Nauczony więc doświadczeniem, chce carat niewolą rosyjską wstrzymać w biegu postępowym podbite kraje, by i tam urządzić sobie spokojne legowisko. Czeka go tam jednak niechybna zguba". Można zrozumieć tę wrogość, jeżeli uświadomi się sobie, że zrodziły ją i potęgowały powstańcze tradycje rodzinnego domu, lata spędzone w rosyjskiej szkole, gehenna Sybiru i trudy konspiracji. Na co liczył Józef Piłsudski, decydując się na czyn zbrojny teoretycznie nie dający żadnych szans wpływania na bieg wydarzeń? "Twierdziłem z samego początku, wbrew wszystkim - powiedział po dziesięciu latach już w Sulejówku - że wojna potrwa znacznie dłużej niż ogólnie przypuszczano. Wskutek tego obydwie siły, zwycięzca i zwyciężony, będą nader wyczerpane i osłabione. Ten stan daje możność być w końcu silnym tym, którzy będąc słabymi w początku, będą mieli dosyć siły moralnej i materialnej, by przetrwać". Wychodził więc Piłsudski z teorią wykrwawienia się wrogów i liczył na doprowadzenie do tego, "by Polska stała się wartością gry w ostatniej chwili". Stanie się "wartością gry w ostatniej chwili" nie oznaczało oczywiście, że osłabieni zaborcy mogą ulec sile polskiego oręża. Był Piłsudski romantykiem, ale nie był fantastą. Na kilka miesięcy przed wybuchem wojny światowej stwierdził, że "...sprawa Polski rozwiązana zostanie pomyślnie w tym szczęśliwym wypadku, jeżeli Niemcy pobiją Rosję, a sami zostaną pobici przez Francję". Konsekwencją takiego rozumowania było wystąpienie przeciw Rosji. Przewidywał także i inny rozwój wydarzeń, stanowiący program minimum. "Tak wielka wojna - pisał - nie może się skończyć inaczej, jak wprowadzeniem pewnego przewartościowania psychicznego u obu stron. Żelazne prawa społecznopolityczne, istniejące poprzednio, muszą ulec zmianie, wobec czego gdyby nawet Polska nie uzyskała niepodległości, to zwycięzca zmuszonym będzie dać jej lepsze warunki istnienia". Tymczasem wydarzenia rozwijały się nie po myśli Piłsudskiego. Oczekiwane powstanie w Królestwie nie wybuchało mimo rozwieszania przez strzelców w zajętych wsiach i miasteczkach plakatów informujących - wbrew oczywistej prawdzie zresztą - iż "w Warszawie utworzył się Rząd Narodowy", a "Komendantem polskich sił wojskowych mianowany został obywatel Józef Piłsudski". "Nie mając samodzielnego przygotowania do wypadków wojennych - stwierdzał z goryczą - Polacy uczynili po wybuchu światowej katastrofy to, co czynili już dobre półwiecze w życiu codziennem - poddali się nakazom zaborców, wzmacniając w ten sposób siły każdego z nich". Nie było powstania, a co gorzej nie było powszechnego entuzjazmu na widok polskich orłów i mundurów. Kielecki biskup zamknął bramę katedry przed polskimi żołnirzami, trudno powiedzieć, czy ze strachu przed mogącymi wrócić Rosjanami, czy z niechęci do Piłsudskiego - "radykała i socjalisty". Zamykano w Kielcach przed polskimi żołnierzami bramy domów i wejścia do sklepów, tak jak ongiś, w noc listopadową, uczyniło to bogate mieszczaństwo warszawskie. Sugestywnie pokazał ten klimat niechęci do legionowych żołnierzy Andrzej Strug w swej "Odznace za wierną służbę". Pisał o odwiedzinach młodego ułana w domu swej ciotki, zawsze bliskiej mu i serdecznej: "Wchodzi do pokoju ciocia, ta sama dobra i kochana ciocia Joasia, rodzona siostra nieboszczki mamy, i staje zła i tragiczna, jak jakiś słup soli. Nawet się nie wita, tylko krzyczy na mnie obcym głosem - hańba! podłość! zdrada!... Zaś wuj - stary i niesympatyczny adwokat - nic nie mówi, tylko wyciąga jakiś papierek, bodaj dziesięć rubli, i podaje mi, nie patrząc, ręką wyciągniętą na cztery łokcie, zupełnie tak jak to robią w teatrze, w największym oburzeniu. I mówi: masz i idź precz! Wracaj do swoich, tu jest polski dom!" Sam Pisłudski pisząc z magdeburskiej twierdzy do Zdzisława księcia Lubomirskiego stwierdzał z goryczą: "(...) przez cały czas wojny, będąc przekonanym, że interesa mojej ojczyzny wymagają czynnego wystąpienia po stronie mocarstw centralnych w ich wojnie z Rosją, dawałem temu wyraz w mojej pracy nawet wtedy, gdy byłem pozostawiony własnym siłom i gdy szedłem wbrew opinii ogromnej większości swojego narodu, jak to było na początku wojny". A w 1923 roku, przemawiając we Lwowie na II Zjeździe legionowym, tak oto przedstawiał stosunek społeczeństwa do początków polskiego czynu zbrojnego: "Wojsko polskie, któreśmy zaczynali budować, wypływało nie z woli i nie z chęci narodu polskiego (...). Ostatnim wojskiem polskim, które było bezpośrednio przed nami, było wojsko 1863 r. Poniosło ono klęskę, zostało rozbite i zgniecione. Przez 50 lat naród polski nie pragnął wojska. Z tych czy innych powodów nie ważył się na tworzenie własnego wojska, a i w momencie wybuchu wojny światowej również nie miał życzenia i aktu woli, aby stworzyć wojsko polskie (...). Dlatego też my, występując na arenę dziejową jako wojsko polskie, byliśmy w stosunku do własnego społeczeństwa nowatorami - chcieliśmy dać Polsce polskiego żołnirza". Do szeregów zgłosiło się niewielu. O wielu za mało wobec aspiracji Piłsudskiego i oczekiwań państw centralnych. Nie pomogło rozpowszechnianie odezw roztaczających wizję niepodległej Polski. Jedna z nich, podpisana przez Józefa Piłsudskiego jako "Komendanta Głównego Wojska Polskiego" brzmiała: "Wybiła godzina rozstrzygająca. Polska przestała być niewolnicą i sama chce stanowić o swoim losie, sama chce budować swą przyszłość, rzucając na szalę wypadków własną siłę orężną. Kadry armii polskiej wkroczyły na ziemię Królestwa Polskiego, zajmując ją na rzecz jej właściwego, istotnego, jedynego gospodarza - Ludu Polskiego, który ją swą krwawicą użyźnił i wzbogacił. Zajmują ją w imieniu władzy Naczelnej Rządu Narodowego. Niesiemy całemu Narodowi rozkucie kajdan, poszczególnym zaś jego warstwom warunki normalnego rozwoju". Fakty polityczne były jednak inne. W kilka dni po wyruszeniu kompanii kadrowej uformował się w Krakowie Naczelny Komitet Narodowy z udziałem takich polityków jak Ignacy Daszyński, Wincenty Witos, Stanisław Stroński i rozpoczęło się organizowanie Legionów: w Krakowie - Zachodniego, a we Lwowie - Wschodniego. Legion Wschodni, dowodzony przez generała Adama Pietraszkiewicza rozpadł się, zanim go w pełni sformowano. Jego część, około 800 osób, zasiliła - jako 3 pułk piechoty - Legion Zachodni, na którego czele stanął generał Rajmund Baczyński. W tym to Legionie 1 pułk piechoty powierzono Józefowi Piłsudskiemu. Stanowiło to dla niego niewątpliwie duży zawód, gdyż przez wiele lat, czyn zbrojny przygotowując i rozpoczynając - choć w niewielkim wymiarze - walkę zbrojną, czuł się predestynowanym do dowodzenia całością sił polskich. Nie było mu to dane. Gdy Legion Zachodni, po rozpadnięciu się Wschodniego, przekształcono w Legiony Polskie, dowodzili nimi kolejno: od września 1914 roku do lutego 1916 - generał Karol Durski_Trzaska, po nim, do listopada tegoż roku - generał Stanisław Puchalski, następnie do kwietnia 1917 roku pułkownik Stanisław Szeptycki i, jako ostatni, do kryzysu przysięgowego - pułkownik Zygmunt Zieliński. W swej pracy "Moje pierwsze boje" pisał Piłsudski o tej sytuacji następująco: "Pierwszym ciosem, ciosem poważnym i bardzo boleśnie przez wojsko odczutym, był pakt zawarty przez Naczelny Komitet Narodowy z Naczelną Komendą Armii austriackiej - co do formowania Legionów Polskich pod jego Nkn opieką. Warunki tego paktu robiły z nas składową część armii austriackiej przyrównując nas do pospolitego ruszenia - landszturmu austriackiego i oddając nas pod opiekę organizacyjną Ministerium Obrony Krajowej. Jako komendantów Legionów wyznaczono oficerów austriackich, polskiego pochodzenia, nie mających nic wspólnego z formacjami tego charakteru co strzelcy". Nie rozumiał Piłsudski, czy też nie chciał zrozumieć, że nie było to ze strony Naczelnego Komitetu Narodowego dobrowolne austrofilskie ustępstwo. Nie chciał zrozumieć, że alternatywę stanowić mogło tylko rozwiązanie polskich oddziałów. Tak więc ani przez jeden dzień nie stał Piłsudski na czele Legionów Polskich i stało się to z dwóch powodów. Po pierwsze - był człowiekiem bez stopnia oficerskiego, co musiało obniżać jego rangę w oczach austriackiego dowództwa. Ale ważniejszy był jednak drugi powód. Sztaby, austriacki i niemiecki, potrzebowały polskich żołnierzy, natomiast Piłsudski ogarnięty niepodległościową obsesją, jako dowódca tegoż wojska byłby kłopotliwy z politycznego punktu widzenia. Nie udało się także Piłsudskiemu być moralnym przywódcą Legionów jako całości. Po utworzeniu trzech legionowych brygad powierzono mu dowodzenie I Brygadą i ona oraz III Brygada bezgranicznie uznawały jego autorytet. Natomiast II Brygada, znajdująca się pod wpływem narodowych demokratów, nie była podatna na wpływy Piłsudskiego, co w tak drastyczny sposób uwidoczniło się w kryzysie przysięgowym. Swój szlak bojowy Legiony Polskie rozpoczęły potyczką o Kielce. Dowodzony przez Piłsudskiego 1 pułk piechoty po trzytygodniowym pobycie w Kielcach wycofując się razem z armią austriacką toczył walki obronne w trójkącie Wisły, Nidy i Dunajca. Potem, w październiku, były chwile nadziei spowodowane ofensywą austriacko_niemiecką na Warszawę, natarcie jednakże załamało się i uczestniczący w nim legioniści znaleźli się w odwrocie. Piłsudski był bliski załamania. "Druga to już próba ofensywy nieudana - stwierdził w "Moich pierwszych bojach" - kończąca się klęską i jakimś prawie haniebnym, bez przyczyny zarządzanym odwrotem. Idąc tak trochę dalej, staniemy jutro czy pojutrze w obronie dostępu do Wrocławia czy Złotej Prahy i Wiednia (...). Wolałbym śmierć niż taką przyszłość. Mogła mi próba stworzenia zawiązku wojska polskiego nie udać się, mogłem się mylić w rachubach, lecz nie mogłem zdobyć się na jakieś udawanie Józefa Poniatowskiego i tonąć w jakiejś Elsterze, nie mając nawet Napoleona nad sobą (...). Gdy nie ma już nadziei na rozwój wojska, gdy po prostu Austria walczy chyba o jako tako przyzwoite zakończenie wojny, trzeba kończyć i nam. Niech I korpus krakowski broni Prahy i Wiednia, Wrocławia i Berlina, my, wolni strzelcy polscy, nie będziemy tego czynić. Spróbujemy umrzeć z honorem, lecz umrzemy na swojej własnej ziemi". Z tego dramatycznego okresu pozostało zapisane jeszcze jedno zwierzenie: "Opuszczam głowę i parę razy powtarzam bezmyślnie: "Tu l.as voulu, Georges Dandin". Tak, chciałeś tego! masz swą hekatombę, doprowadziłeś do niej. I to jest już cud, że ty i twoi żołnierze chodzicie po świecie! Jesteś pośród nieprzyjacielskiej armii! Rozumiesz? Mucha wobec słonia! Za chwilę olbrzymia stopa potwora zgniecie ciebie z tym oddziałem bez śladu - hekatomba będzie spełniona. Nie taka, o jakiej w swej romantycznej głowie marzyłeś, by była ona nauką dla potomności, a taka po prostu, że licho żadne nie bardzo wiedzieć będzie, gdzie się właściwie podział Piłsudski ze swymi strzelcami". Nocny marsz bojowy między korpusami rosyjskimi pod Uliną Małą przywrócił Piłsudskiemu wiarę we własne siły. Operacja została przeprowadzona wzorowo i trudno powiedzieć, co zadecydowało o jej powodzeniu - wrodzony talent dowódcy, instynkt czy po prostu trochę szczęścia. Sam Piłsudski sukces przypisywał walorom swoich legionistów, zachowaniu się okolicznej ludności oraz... błędowi, jaki uczynił, podejmując decyzję o marszu. Stwierdził przy tym, że: "Wiele, bardzo wiele świetnych czynów wojennych zawdzięcza swe powstanie jedynie fałszywym, nie odpowiadającym istocie rzeczy przypuszczeniom co do nieprzyjaciela, przypuszczeniom, które ułatwiają wykonanie decyzji". Fakt był jednak faktem, sukces sukcesem i - jak zapisał Piłsudski - "dopiero po Ulinie zacząłem sobie ufać i wierzyć w swoje siły". Wkrótce potem, 11 listopada 1914 roku (jakiż to zbieg okoliczności!) Piłsudski ze swoim pułkiem wkroczył do Krakowa. Jednakże - jak zapisał w "Moich pierwszych bojach" - "okazaliśmy się całkowicie zbytecznymi dla obrony prastarej stolicy. Uznano, zdaje się, że nasz pobyt w Krakowie byłby nawet po prostu szkodliwym. Pozbyto się więc nas stamtąd możliwie prędko, bez wszelkich formalności i ceremonii". Później były walki na Podhalu, pod Limanową i Marcinkowicami, zajęcie w połowie grudnia Nowego Sącza i wreszcie - w dniach od 22 do 25 grudnia - bitwa stoczona pod Łowczówkiem, gdzie już sformowaną I Brygadą dowodził pod nieobecność Piłsudskiego jeden z jego najbliższych współpracowników, podpułkownik Kazimierz Sosnkowski. Bitwa ta ujawniła walory bojowe żołnierza Legionów. Kilkuset wziętych do niewoli żołnierzy rosyjskich oraz kilkunastu oficerów ze sztabem pułku włącznie, a także fakt, iż sąsiadujący dowódcy oddziałów austriackich oddali się spontanicznie pod komendę Sosnkowskiego, wszystko to stwarzało Piłsudskiemu nieco lepsze warunki do przyszłych działań politycznych. Dwa pozostałe pułki piechoty wysłano w końcu września 1914 roku do Karpat Wschodnich, gdzie prowadziły ciężkie walki na pograniczu węgierskim. Przerzucone następnie do Galicji przeszły tam przez Przełęcz Pantyrską, budując w ciągu kilku dni - był to na ówczesne czasy swoisty wyczyn - tak zwaną "drogę Legionów" służącą przemarszowi. Na tejże przełęczy żołnierze ustawili krzyż z napisem: "Młodzieży polska, patrz na ten krzyż.@ Legiony Polskie dźwignęły go wzwyż,@ przechodząc góry, doliny i wały,@ dla Ciebie Polsko i dla Twej chwały".@ 29 października 1914 roku pod Mołotkowem dziesięć tysięcy legionistów stoczyło krwawą bitwę z szesnastotysięcznym, znacznie lepiej uzbrojonym wojskiem nieprzyjaciela. Była to pierwsza większa bitwa "karpatczyków", których zorganizowano w II Brygadę. Następnie były walki w Kołomyi, udział w ofensywie na Stanisławów i wreszcie, po sześciu miesiącach wyczerpujących walk w górskim terenie, przeniesienie na odpoczynek w Kołomyi. Co przedstawiały sobą Legiony Polskie na progu 1915 roku? I Brygada Legionów składała się z 1 i 5 pułku piechoty, ułanów Beliny_Prażmowskiego i dywizjonu artylerii. II Brygada Legionów została utworzona z 2 i 3 pułku piechoty, oddziału ułanów i dywizjonu artylerii. Była to siła niewielka, nie licząca się globalnie w kategoriach militarnych, chociaż wycinkowo dawała znać o sobie; stanowiła natomiast liczący się fakt polityczny. A dodać tu trzeba, że uzupełniała ten obraz działająca w Warszawie od pierwszych tygodni wojny konspiracyjna Polska Organizacja Wojskowa, której Deklaracja stwierdzała, że: "Pow skierowuje swój oręż przeciwko największemu swemu wrogowi - Rosji, jest w ciągłym kontakcie z Legionami" i dalej, że "może podlegać (Pow) jedynie Rządowi Narodowemu, któremu podlegać będą Legiony Polskie". W marcu 1915 roku I Brygada zajęła pozycje nad Nidą w rejonie Pińczowa, skąd po dwumiesięcznych walkach pozycyjnych przeszła do ofensywy. Od 16 do 25 maja walczono pod Konarami i Kozinkiem nad rzeką Pokrzywnicą. W bitwie tej wzięto kilkuset jeńców, legionowe oddziały wyróżniły się męstwem i dojrzałością, a Piłsudski stwierdził, że walki te "wymagały bardziej niż inne, by nieledwie każdy z oficerów i żołnierzy uczył się stosować swe działania do działań otoczenia, a zarazem złożył dowód, że dla dobrego żołnierza nie ma położenia, z którego by z honorem wyjść nie można". Od końca czerwca 1915 roku I Brygada uczestniczyła w letniej ofensywie państw centralnych. Walczono pod Ożarowem Radomskim, pod Urzędowem i pod Kamionką, a ułani Beliny_Prażmowskiego przejściowo znaleźli się w Lublinie. W toku tych i wcześniejszych walk - jak ocenił to w rozkazie do żołnierzy na początku sierpnia 1915 roku Józef Piłsudski - "wyrobił się u nas ten typ żołnierza, jakiego nie znała dotąd Polska. Nie brawura, nie błyskotka żołnirska stanowi najistotniejszą naszą cechę, lecz ten przedziwny spokój i równowaga w pracy bez względu na przeciwności, jakie nas spotykają (...). Rok ciężkiej pracy minął. Pracy tak ciężkiej, tylu obstawionej przeszkodami, że gdy się obejrzymy na nią, dziw bierze, że istniejemy, że dawno już rodzinne bory nie szemrzą po nas swej pieśni żałobnej, po nas, po polskich żołnierzach z wielkiej wojny 1914-#1915 roku. I teraz, po roku wojny, jak w początku jesteśmy tylko awangardą wojenną Polski, a także jej awangardą moralną". II Brygadzie przyszło w 1915 roku ponownie walczyć poza ziemią ojczystą. Skierowano ją do Bukowiny na granicy z Besarabią, gdzie na skutek odstąpienia wojsk austriackich legioniści musieli toczyć ciężkie boje odwrotowe. Gdy w czerwcu 1915 roku rozpoczęła się kolejna ofensywa austriacka, miała miejsce słynna szarża 2 szwadronu 2 pułku ułanów pod Rarańczą, gdzie zginął prawie cały szwadron z dowódcą rotmistrzem Dunin_Wąsowiczem. Szwadron dokonał rzeczy uważanej za niemożliwą, zdobywając szarżą trzy linie strzeleckie i atakując główną pozycję nieprzyjaciela. Był to niewątpliwie czyn na miarę Somosierry, z tym że w zdecydowanie bardziej etycznie czystych dokonany okolicznościach. Po kilkudniowych walkach, które spowodowały ponad tysiącosobowe straty nieprzyjaciela, brygada przeszła do walk pozycyjnych, a następnie w październiku została przeniesiona na Wołyń, gdzie walczyły I i III Brygada Legionów. Oddziały legionowe podzielono na trzy grupy. Grupa północna, dowodzona przez majora Rydza_Śmigłego, a następnie przez podpułkownika Kazimierza Sosnkowskiego, walcząc nad Styrem wyróżniła się zdecydowanie na tle pułków niemieckich. Grupa środkowa, dowodzona przez brygadiera Józefa Piłsudskiego, toczyła walki pod Korzyszczami, Czerniszem i Stowygorożem, gdzie w sposób szczególny zapisał się 5 pułk piechoty, który w ataku na bagnety rozbił rosyjską brygadę. Grupa południowa, kierowana przez austriackiego pułkownika K~uttnera, walczyła także nad Styrem i wyróżniła się 5 listopada 1915 roku w bitwie pod wsią Kostiuchnówką. Zdobyte przez legionistów umocnione wzgórze Niemcy nazwali Polską Górą. Jesienne walki Legionów na Wołyniu musiały zrobić wrażenie na sztabach niemieckich, skoro dowódca korpusu Gerock polecił podległym sobie oddziałom wznosić przez trzy dni trzykrotne "hura" na cześć polskich legionistów. Piłsudski przemawiając w marcu 1916 roku na bankiecie w Krakowie, zaznaczył: "W tych przełomowych chwilach, kiedy państwa rzucają na szalę wszystko co mają, w Polsce trzeba się trzymać w ściślejszych granicach. Nie wolno było rozwinąć się tak szeroko i potężnie, jak tego serce nasze pragnie. Ale w tych granicach jest zawsze wielka samodzielność pracy polskiej na wszelkich polach stwarzania wartości polskiej wbrew wszelkim niewolniczym zakusom. Wam panowie (tu zwracał się do członków Nkn) sądzono stwarzać poczucie, że żołnierz nasz nie jest żołnierzem bez ojczyzny - nie tylko materialnej, ale i moralnej". Następny okres krwawych walk przyniosła rozpoczęta w czerwcu 1916 roku letnia ofensywa rosyjska generała Brusiłowa. W czasie jej trwania, 4 lipca 1916 roku, miał miejsce początek kolejnej bitwy pod Kostiuchnówką, gdzie na legionowe pułki uderzyły przeważające siły rosyjskie. Chęć przełamania pozycji przez Rosjan podyktowana była niewątpliwie względami militarnymi i politycznymi. Dowództwo rosyjskie dążyło do zniszczenia oddziałów legionowych, przysparzających im problemów właśnie politycznej natury. Piłsudski w wydanym po bitwie rozkazie nazwał ją "najcięższym z dotychczasowych bojów". "Ogień artylerii z nie znaną nam dotąd potęgą szalejący na naszych okopach - stwierdzał - masowe ataki nieprzyjaciela, przebijanie się bagnetem przez piechotę wroga, masowe również szarże kawalerii rosyjskiej - wreszcie odwrót w nadzwyczajnie ciężkich warunkach - oto cośmy przeszli w ciągu kilku dni (...). W kilka dni takiego boju rekrut staje się starym wiarusem, który ma co wspomnieć i czego uczyć innych". Jesienne walki rozsławiające imię Legionów Polskich, nadawanie w I Brygadzie pierwszych odznak "Za wierną służbę" zbiegło się z decyzją Piłsudskiego o podaniu się do dymisji. Decyzja ta była konsekwencją uświadomienia sobie przez Piłsudskiego, iż wszelkie jego zabiegi o zadeklarowanie przez państwa centralne swojego zrozumienia dla sprawy niepodległości Polski pozostają bez echa i że czyn legionowy nie może zmienić tego stanu rzeczy. Odejście Piłsudskiego spowodowało jednak w sferach austriackich pewne zamieszanie. Żołnierz legionowy - jak się okazało, bardzo dobry - był przecież potrzebny. Legiony, dla podkreślenia ich rangi, przekształcono w Polski Korpus Posiłkowy. Wkrótce potem, 5 listopada 1916 roku, ukazała się deklaracja cesarzy Niemiec i Austrii - obietnica utworzenia po zwycięskiej wojnie niepodległego państwa polskiego. Obiecywano z ziem należących do monarchii rosyjskiej "utworzyć państwo samodzielne, z dziedziczną monarchią i konstytucyjnym ustrojem. Nowe królestwo znajdzie w łączności z obu sprzymierzonymi mocarstwami rękojmie potrzebne do swobodnego sił swych rozwoju. We własnej armii nadal żyć będą pełne sławy tradycje wojsk polskich dawniejszych czasów i pamięć walecznych polskich towarzyszy broni w wielkiej obecnej wojnie". W ślad za tym gubernatorzy, austriacki - Kuck i niemiecki - von Beseler, wezwali Polaków, aby wstępowali ochotniczo do wojska polskiego powstającego na bazie Legionów. W utworzonej Tymczasowej Radzie Stanu na czele Komisji Wojskowej postawiono Józefa Piłsudskiego. Świadczyło to o zrozumieniu przez rządy państw centralnych, iż bez Piłsudskiego nabór do wojska będzie w najlepszym przypadku niewielki. Konsekwencją deklaracji dwu cesarzy było przekazanie przez Austrię Legionów Radzie Stanu, a następnie próba tworzenia przez Niemców Polskiej Siły Zbrojnej z generałem von Beselerem na czele i z niemieckimi instruktorami w poszczególnych oddziałach. Piłsudski odrzucił tę formułę. Przyczynyy jego decyzji były zresztą znacznie bardziej złożone, nie chodziło tu tylko o zmiany dokonywane w Legionach. Było już po rewolucji lutowej w Rosji i - zdaniem Piłsudskiego - "Rosja przestała zagrażać". Był to także okres, w którym stało się oczywiste, że państwa centralne nie wyjdą z wojny zwycięsko. Szukał więc Piłsudski powodu - czy wręcz pretekstu - do zerwania z dotychczasowymi sojusznikami i znalazł go w decyzji władz niemieckich o obowiązku złożenia przez legionistów przysięgi na wierność krajom sprzymierzonym. "Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu - brzmiał tekst przysięgi - że Ojczyźnie mojej Polskiemu Królestwu i memu przyszłemu królowi - na lądzie i wodzie i na każdem miejscu wiernie i uczciwie służyć będę, że w wojnie obecnej dotrwam wiernie braterstwa broni wojskom Niemiec i Austro_Węgier oraz państw z nimi sprzymierzonych". Piłsudski wbrew Tymczasowej Radzie Stanu, wbrew komendzie Legionów wezwał żołnierzy do nieskładania przysięgi. Podporządkowując się jego stanowisku, żołnierze I i III Brygady stwierdzili, że niezbędne jest "utworzenie rządu narodowego wyposażonego w pełnię władzy. Oddanie Legionów pod władzę narodowego rządu i uczynienie kadrami armii polskiej". Gdy do zbuntowanych żołnierzy przybyli przedstawiciele Tymczasowej Rady Stanu i Komendy Legionów, aby nakłonić do złożenia przysięgi, miała miejsce scena, jakby wyjęta z Sienkiewiczowskiego "Potopu". Pod nogi przybyłych, na oczach uformowanych oddziałów, oficerowie I Brygady rzucali swoje szable. II Brygada przysięgę złożyła. Był to praktycznie koniec Legionów Polskich. II Brygadę przekształcono w Polski Korpus Posiłkowy i przekazano Austrii. W przypadku I i III Brygady oficerów i żołnierzy pochodzących z Królestwa Polskiego internowano w obozach jenieckich. Oficerów z Galicji zwolniono z szeregów, a żołnierzy wcielono do jednostek austriackich. Za Józefem Piłsudskim 22 lipca 1917 roku zamknęły się wrota twierdzy w Magdeburgu, gdzie przyszło mu przebywać do zakończenia działań wojennych. Na placu boju pozostała jedynie Polska Organizacja Wojskwowa, której oficerom na kilka dni przed swym internowaniem Piłsudski powiedział: "Jesteśmy za słabi, aby zarżnąć wroga, ale jesteśmy dostatecznie silni, aby go dorżnąć". Powstała Polska Organizacja Wojskowa już w pierwszych tygodniach wojny, zakładali ją znajdujący się w Warszawie członkowie Związków i Drużyn Strzeleckich, a na czele stanął podporucznik Adam Koc. W Deklaracji Pow, którą podpisywał każdy wstępujący, stwierdzano: "Celem Polskiej Organizacji Wojskowej jest zdobycie niepodległości polskiej drogą walki zbrojnej. Pow skieruje swój oręż przeciwko największemu swemu wrogowi - Rosji, jest w ciągłym kontakcie z Legionami. Terenem działalności Pow są ziemie okupowane przez wojska rosyjskie. Pow jest organizacją apolityczną, grupującą ludzi różnych przekonań i może podlegać jedynie Rządowi Narodowemu, któremu podlegać będą Legiony Polskie. Z tego powodu Pow nie może i nie ulega wpływom żadnej politycznej organizacji niepodległościowej, utrzymuje natomiasst z każdą z nich łączność, otrzymując wszelkie możliwe usługi. Ponieważ Pow jest organizacją już obecnie czynną, żołnierzom wolno odstąpić od sztandaru, do którego przystąpili, jedynie po ukończeniu walki. Działalność Pow opiera się na zasadach wojskowych. Członkowie jej są ujęci w oddziałach, stanowiących jednostki wojskowe podległe bezpośrednio swym komendantom". W pierwszym okresie, zwanym przeciwrosyjskim, Pow prowadziła swą działalność w dwóch kierunkach: przygotowując młodzież wojskowo oraz prowadząc w ramach tak zwanych lotnych oddziałów walkę dywersyjną i wywiadowczą. Tylko w okresie kilku miesięcy, od listopada 1914 do maja 1915 roku, wysadzono mosty kolejowe pod Grodziskiem, Tłuszczem, Brześciem i Białą Siedlecką, zniszczono pociąg wojskowy pod Lublinem oraz przerwano na kilka godzin połączenie kolejowe z Warszawą. Kurierzy Pow przedzierali się przez front, dostarczając Piłsudskiemu raporty o stanie wojsk rosyjskich. Po 15 sierpnia 1915 roku, a więc po zajęciu Warszawy przez Niemców, batalion Pow zasilił szeregi I Brygady, a pozostali członkowie po wyjściu z konspiracji nie zaprzestali działalności wojskowo_organizacyjnej. Ten pierwszy, najtrudniejszy okres Pow tak scharakteryzował w przysłanym rozkazie Józef Piłsudski: "Żołnierze, stoicie na posterunku najcięższym, jaki wypaść może polskiemu żołnierzowi, bez błyskotek zewnętrznych, które daje wojsko, bezpośredniej walki z wrogiem pierś w pierś i oko w oko, stoicie zagrożeni zewsząd przez niewidzialnego nieprzyjaciela, jak żołnierz postawiony na posterunku powszechnie uważanym za stracony". Ścisły związek Pow z Legionami uwidocznił się także w II połowie 1915 roku, kiedy to Piłsudski zalecił wstrzymanie naboru do Legionów, a rozbudowę Polskiej Organizacji Wojskowej. Do pracy w Pow odkomenderowano grupę oficerów z I Brygady, a dowództwo objął kpt. Tadeusz Kasprzycki. Po raz drugi Piłsudski polecił wstrzymać napływ do Legionów po deklaracji dwóch cesarzy z 5 listopada 1916 roku, gdy okazało się, że nie ma szans na rozbudowę wojska rzeczywiście polskiego. Tajny raport niemiecki podkreślał, iż z polecenia Piłsudskiego Pow agitowała przeciwko wstępowaniu w szeregi legionowe. Okres od sierpnia 1915 roku do wiosny 1917 to czasy legalnego działania Pow - jej rozwój organizacyjny, przygotowanie wojskowe przyszłych kadr oficerskich i podoficerskich. Te działania doprowadziły do powstania 17 okręgów, 77 obwodów, 250 organizacji miejscowych, skupiających 13 tysięcy członków. Wiosną 1917 roku Piłsudski polecił Pow przejście do działalności podziemnej. Rozpoczął się okres trzeci - przeciwniemiecki, zakończony rozbrajaniem Niemców jesienią 1918 roku. Po kryzysie przysięgowym ośrodek dyspozycyjny Pow przeniesiono do Krakowa, a na czele Komendy Głównej stanął pułkownik Edward Rydz_Śmigły. Utworzono tzw. Organizację A, pomyślaną jako zalążek przyszłego rządu, oraz zbierający się regularnie w odstępach miesięcznych Konwent. Powstały Komendy Naczelne w Królestwie, Galicji i na Ukrainie i rozpoczęto przygotowania do ostatecznej walki z Niemcami zakładając, że końca wojny należy się spodziewać jesienią 1918 roku. W utworzonym w nocy z 6 na 7 listopada 1918 roku w Lublinie Tymczasowym Rządzie Ludowym Republiki Polskiej Komendanta Głównego Pow, pułkownika Rydza_Śmigłego, mianowano generałem i ministrem wojny. Przedstawiony tu obraz legionowego czynu zbrojnego nie da się rozpatrywać w kategoriach ilościowych. Powołać by się można na słowa Józefa Piłsudskiego, wypowiedziane wprawdzie w okresie załamania, przed Uliną Małą, ale jakże oddające faktyczny stan rzeczy: "to jest już cud, że ty i twoi żołnierze chodzicie po świecie (...). Mucha wobec słonia! Za chwilę olbrzymia stopa potwora zgniecie ciebie z twym oddziałem bez śladu - hekatomba będzie spełniona". Sens legionowej epopei w innych jednak należy rozważać kategoriach. Po pierwsze - w amfiteatrze wielkiej wojny rzeczywiście nie zabrakło - jak to podkreślał Piłsudski - polskiej szabli. A przecież - powołajmy się na słowa Ignacego Daszyńskiego - "rozdwojenie Polski objawiło się najskrajniejszym, obiektywnym faktem, że Polacy musieli walczyć z Polakami za cele nie polskie, lecz rosyjskie, pruskie, austriackie (...). W okopach wrogich armii strzelali do siebie żołnierze polscy (...), rzeka krwi polskiej miała się polać bezimiennie, bez celu polskiego. Tylko garść Piłsudskiego wywiesiła śmiało sztandar niepodległości Polski, ona jedna nie taiła swoich zamiarów, ona jedna była przekonana, że trudzi się i umiera za Polskę". I jeżeli miał rację - a niewątpliwie miał - Stanisław Zieliński, który w posłowiu do "Huraganu" pisał: "Taką mieliśmy przeszłość, że tyle było Polski, ile kompanii i szwadronów, ile patriotycznej ofiarności i męstwa", to myśl tę odnieść trzeba by także do legionowych brygad. W tym duchu zresztą wypowiadał się w początkach wojny Józef Piłsudski twierdząc, że "jak daleko sięga kula z karabinów strzeleckich, to wolna, niezależna Polska". Naiwnością byłoby oczywiście sądzić, że Piłsudski legionowym czynem zbrojnym wywalczył Polskę. Niewątpliwie jednak wśród czynników, które urzeczywistniały Polskę Odrodzoną, znajduje się także legionowa epopeja. Przez trzy najtrudniejsze lata wielkiej wojny żołnierz w polskim mundurze i pod polską komendą bił się i umierał za przyszłą Niepodległą. Kolejny aspekt sensu legionowego czynu przedstawiają słowa Józefa Piłsudskiego, które wypowiedział wiosną 1916 roku w gronie członków Naczelnego Komitetu Narodowego. Jest to aspekt bardziej etyczny niż polityczny, ale przecież jakże był ważny dla narodu pozbawionego niepodległości. "Gdy przejdę do rozmyślań nad okresem 6 sierpnia 1914 roku, to muszę ujawnić największą tajnię serc i uczuć naszych żołnierzy. Raczcie się cofnąć panowie do tych tak niby dalekich, a przecież tak bliskich czasów, gdyśmy poszli na bój obok największych, najświetniejszych armii świata, my, żołnierze nie z powołania, nie kształceni w akademiach, bez możności przeprowadzenia tej nauki, którą przeciążeni są przedstawiciele milionowych armii. Kiedy przypomnę sobie nasz ówczesny stan ducha, to obok ideałów politycznych znajdę w nim na dnie zaciekłą, wewnętrzną ambicję, pomimo że byliśmy samotni, że była nas garstka, okazać się chcieliśmy godnymi wielkiej przeszłości żołnierza polskiego, chcieliśmy wywołać w duszy wielki oddźwięk pancernej przeszłości Polski. Nie mam żalu do nikogo, nawet do naszych wewnętrznych zwątpień, do tego braku zaufania do nas "laików", "cywilbagaży", jakiemi to nazwami nas ochrzczono (...). Myśmy się porywali "z motyką na słońce", dmuchali przeciwko wichurze nieufności, pogardy dla tych, co się ważą na takie szalone czyny. Ale jeden jedyny tylko strach nas ogarniał, byśmy się nie stali śmiesznymi w historii, aby nie przysporzyć narodowi polskiemu jeszcze jednego upokorzenia. Żyła w nas ta wściekła ambicja: własnemi siłami wytworzyć nowe wartości polskie". A w liście do prezesa Nkn Władysława Leopolda Jaworskiego Piłsudski pisał: "Niech mi Pan Prezes wierzy, gdybym mógł swych młodych żołnierzy, śniących w grobie o Polsce zapytać o zdanie szczerze - a umarli i umierający nie kłamią - powiedzieliby wraz ze mną, ich wodzem, że nie żałujemy ani krwi, ani ofiar, gdy ten sen i marzenie długich lat się ziściły. Żołnierz polski, własnemi polskimi siłami stworzony, dał swej ojczyźnie nową wartość, której bez niego nie posiadała". Czyn zbrojny legionowy. Jeżeli porównamy go z walką Polaków na frontach II wojny światowej, a uświadomimy sobie, iż jest to stosunek 30 tysięcy do 500 tysięcy, może to prowadzić do wyciągania pozornie prawidłowych, a jednak pochopnych wniosków. Rozpoczęła się II wojna światowa przejściową utratą niepodległości przez Polskę, ale żołnierz polski, wychowany i wyszkolony w Polsce Odrodzonej, kontynuował po wrześniowej klęsce swą walkę. Chociaż obszar państwa polskiego znajdował się pod okupacją, miał walczący polski żołnierz swoje oparcie we władzach państwowych odbudowywanych na emigracji. Czyn legionowy poprzedzała ponad wiekowa niewola. Ponad wiekowy okres prób germanizowania i rusyfikowania narodu. Poprzedzały go dramaty tragicznych, narodowych powstań. Jeżeli uświadomimy sobie istotę tamtego czasu, owe kilkadziesiąt tysięcy młodzieży w szarych mundurach nabierze zupełnie innego wymiaru. Czyn zbrojny legionowy. Zarejestrujmy go w narodowej pamięci, jako jeszcze jeden zryw walecznych, przepełnionych myślą o wolnej Polsce..nv Część II Gdy Niepodległość stała się faktem Jak to było z "Cudem nad Wisłą"? Nie było cudu. Starły się na przedpolach Warszawy dwie armie, z których każda miała swoje moralne racje. Czerwonoarmiści szli głęboko przekonani, że jest to marsz na spotkanie polskiej, a dalej - europejskiej, jeśli nie światowej - rewolucji. Szli przekonani, iż spotkać się mogą tylko z wdzięcznością narodu uwalnianego od swych panów. Szli od Kijowa ku Warszawie ze świadomością, że nie oni rozpoczęli tę wojnę, że wystawiają polskiej burżuazji rachunek za kijowską awanturę. Po drugiej stronie stała armia, w przeważającej mierze robotnicy i chłopi ze swoich klasowo obcych rządów niezadowoleni, ale przecież zauroczeni tą dopiero co wybuchłą i tak ciężko okupioną niepodległością. U wrót zagrożonej stolicy ożyły tradycje zrywów powstańczych i naród zjednoczył się jak nigdy dotąd. Chwytali za broń wszyscy, także ci, którzy niedawno temu uczestniczyli w demonstracjach przeciwko kijowskiej wyprawie. "Armii Czerwonej, która szła na Warszawę - pisał Zbigniew Załuski - pod hasłem wyzwolenia społecznego, która wyciągała rękę do klasowych braci - robotników polskich, nie powitały na warszawskich rogatkach bramy triumflane". Pisał wprawdzie w swojej pracy "Pochód za Wisłę" Michał Tuchaczewski, że "To, co się mówi o rozbudzeniu uczuć narodowych wśród klasy robotniczej polskiej w związku z naszą ofensywą, jest po prostu wynikiem przegrania przez nas kampanii...", ale rację miał niewątpliwie Stalin twierdząc, iż nie doceniono potęgi czynnika narodowego w Polsce, zespalającego "przeciwko wojskom radzieckim olbrzymią większość ludności polskiej..." Bitwa warszawska. Jej stawka była przeogromna i nie ograniczała się tylko do przyszłych losów Drugiej Rzeczypospolitej. Tuchaczewski wyrażał przekonanie: "Gdybyśmy byli wyrwali z rąk burżuazji polskiej jej burżuazyjną armię szlachecką, wówczas rewolucja klasy robotniczej w Polsce stałaby się faktem dokonanym. A pożar ten nie dałby się ograniczyć ścianami polskimi. Jak wzburzony potok rozlałby się po całej Europie Zachodniej. Tego doświadczenia rewolucji z zewnątrz armia czerwona nie zapomni. I jeżeli kiedykolwiek burżuazja europejska wyzwie nas do nowej walki, to armia czerwona potrafi ją pogromić, zaś rewolucję w Europie wesprzeć i rozprzestrzenić". Słowa te okazały się prorocze, ale z ich potwierdzeniem trzeba było czekać ćwierć wieku. W sierpniowych dniach 1920 roku nie zdarzył się cud. Była determinacja broniących się, ale przecież sama ona nie mogła przynieść zwycięstwa. Przyczyn i konsekwencji bitwy warszawskiej trzeba szukać znacznie wcześniej, w całej polityce wschodniej Piłsudskiego, w działaniach wojennych na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. W styczniu 1919 roku na paryskiej konferencji pokojowej delegat Polski Roman Dmowski domagał się granicy wschodniej obejmującej znaczną część Litwy, Białorusi oraz Podole. Alianci uparcie wracali do linii Curzona, licząc na przejściowość władzy radzieckiej i powrót "białej", a więc przyjaznej i potrzebnej im Rosji. W tej sytuacji Piłsudski zaczął szukać zbrojnych rozstrzygnięć. W lutym 1919 roku rozpoczęła się polska ofensywa - marsz na Litwę, Białoruś, Polesie i Wołyń. 19 kwietnia Rydz_Śmigły na czele polskich oddziałów wkroczył do Wilna. Rozpoczął się fatalny dla Polski okres, kiedy to na skutek działalności władz zaczęła żywiołowo narastać niechęć miejscowej ludności do Polski i Polaków, co przekreślało nadzieje Piłsudskiego na urzeczywistnienie jego federalistycznej koncepcji. Pozostała Ukraina. Jej częścią naddnieprzańską kierowała Ukraińska Republika Rad, a część zachodnia była w rękach polskich. Ukraińscy nacjonaliści byli bez szans na niepodległość i te szanse postanowił im dać Piłsudski. Ataman Petlura ofiarowaną pomoc skwapliwie przyjął i robił wszystko, aby usposobić do siebie przychylnie nowych sojuszników i protektorów, obiecując, iż polską ofensywę wesprze ukraińskie powstanie. Piłsudski, choć sam miał tu niemałe doświadczenia - obiecywał przecież wybuch powstania Japończykom w roku 1904 i Austriakom w 1914 - dał się tym razem podejść Petlurze. Powstanie, jak wiadomo, nie wybuchło, a złożyły się na to i wpływy rewolucji, i głęboko zakorzeniona nieufność do "polskich panów". 25 kwietnia 1920 roku rozpoczęła się ofensywa na Ukrainie, a 7 maja wojska polskie, nie napotykając większego oporu, zdobyły Kijów. Określenie "zdobyły" jest tu chyba trochę na wyrost, jako że pierwszy polski patrol wjechał ponoć do KIjowa miejscowym tramwajem. "Wojska Rzeczypospolitej Polskiej na rozkaz mój ruszyły naprzód, wstępując głęboko na ziemię Ukrainy... - pisał w odezwie "do wszystkich mieszkańców Ukrainy" Józef Piłsudski. - Wojska polskie pozostaną na Ukrainie przez czas potrzebny po to, aby władzę na ziemiach tych mógł objąć prawy rząd ukraiński. Z chwilą, gdy rząd narodowy Rzeczypospolitej Ukraińskiej powoła do życia władze państwowe, gdy na rubieży staną zastępy zbrojne ludu ukraińskiego, zdolne uchronić kraj ten przed nowym, najazdem, a wolny naród sam o losach swoich stanowić będzie mocen - żołnierz polski powróci w granice Rzeczypospolitej Polskiej". Rzeczywistość okazała się inna, a euforia z powodu odniesionego zwycięstwa nie trwała zbyt długo. 10 czerwca, w obliczu przeważających sił przeciwnika, głównodowodzący wojskami polskimi na Ukrainie Edward Rydz_Śmigły zarządził odwrót, przeprowadzony wzorowo zważywszy, że dokonywał się on na 600_kilometrowym obszarze między Kijowem a Warszawą. 24 lipca utworzony został Rząd Obrony Narodowej z Wincentym Witosem i Ignacym Daszyńskim na czele. 30 lipca w zajętym przez Armię Czerwoną Białymstoku Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski, w składzie: Feliks Dzierżyński, Julian Marchlewski, Feliks Kon, wydał Manifest, w którym pisano: "Idzie ku nam Armia Czerwona z hasłem "Za naszą i Waszą wolność!" Nie po to wkraczają do Polski nasi bracia rosyjscy, by ją zawojować! Wojnę obecną narzucił im rząd polski. Walczą oni przede wszystkim o pokój dla siebie, gdyż tylko pokój da im możność powrócenia do domów, możność podjęcia dzieła tworzenia nowego ładu". Piłsudski przeżywał najtragiczniejsze chwile w swoim życiu. Jego samopoczucie oraz pozycję w społeczeństwie ambasador amerykański Gibson w raporcie do Departamentu Stanu charakteryzował w sposób następujący: "Morale armii podupadło, a z tym i morale samego Piłsudskiego. Ci, którzy widzieli go w tym czasie, mówią, że zwykł siedzieć i powtarzać obojętnie, że przegrał wierząc w swoje oddziały i nie pozostaje mu nic innego, jak czekać, spodziewając się, że coś się zmieni na lepsze. Odrzucał konieczność podejmowania niezbędnych decyzji i brał na siebie odpowiedzialność, zezwalając, by mówiono o nim, że wprowadza chaos. Początkowo powstrzymywano się od krytycyzmu, ale po trochu, kiedy oczekiwane wiatry przeciwne zaczęły się materializować, krytycyzm stał się głośny i rósł szybko i intensywnie. Ci, którzy byli najgłośniejsi w chwaleniu Piłsudskiego, zaczęli go teraz najgłośniej przeklinać. Prasa opuściła go i stracił kontrolę nad sejmem. Rada Obrony Narodowej dała mu możność przejęcia zrzucenia części ciężaru niepowodzeń, który dotąd sam dźwigał. Niezadowolenie Nd_ecji było hałaśliwe i niektórzy zaczęli wzywać Dowbora i innych wrogich generałów na jego miejsce. Gdyby tu był ktoś zdolny do wzięcia na siebie kontroli, byłby niewątpliwie zmiótł go z urzędu". W połowie sierpnia sytuacja była wręcz dramatyczna. Front radziecki na północy, dowodzony przez Tuchaczewskiego, zbliżał się ku Warszawie, powstrzymywany w ciężkich bojach przez 5 armię generała Sikorskiego. Na obszarze środkowym zbliżała się do Warszawy grupa mozyrska Armii Czerwonej. Jednakże dowództwo radzieckie popełniło szereg błędów, w jakimś sensie kopiując błędy polskiego sztabu z okresu ofensywy na Kijów. Rozciągnięto linie łączności i zaopatrzenia, rozluźniono współdziałanie w rezultacie długiego, szybkiego marszu pościgowego za armią polską, a Budionny, miast wesprzeć wojska atakujące Warszawę, próbował zdobyć Lwów. 6 sierpnia Józef Piłsudski podjął decyzję o oderwaniu się polskich wojsk od nieprzyjaciela i o przyjęciu bitwy na linii rzeki Wisły. Front północny otrzymał zadanie odpierania ataków na przyczółek warszawski, natomiast utworzona armia manewrowa pod dowództwem Naczelnego Wodza miała uderzyć znad Wieprza na flankę i tyły atakujących wojsk radzieckich. Kto był autorem tego - jak się później okazało - doskonałego planu? W spekulacjach wymieniano trzy nazwiska: Weyganda, Rozwadowskiego i Piłsudskiego. Generał Weygand sam zdementował dotyczące go sugestie. Piłsudski w swoim "Roku 1920" twierdzi, iż generał Rozwadowski miał odmienną koncepcję, i pisze: "Przede wszystkim sprostować chcę dwuznaczne twierdzenie, jakoby z tą datą związana była jakaś rada wojenna, gdyż wszystkie zasadnicze decyzje w ciągu wojny pobierałem sam, nie zwołując nigdy żadnej rady". Mijał się niestety nieco z prawdą, bo już 8 sierpnia dokonał pewnych zmian w wyniku konferencji odbytej z generałami Weygandem i Rozwadowskim, między innymi zgadzając się na utworzenie silniejszej grupy manewrowej w rejonie Modlina i Pułtuska. Bitwa warszawska rozpoczęła się po południu 13 sierpnia na odcinku 1 armii polskiej uderzeniem wojsk radzieckich na Radzymin i zajęciem go w godzinach wieczornych. Nie powiodły się próby odbicia miasta przez I Dywizję litewsko_białoruską, a Rosjanie, kontynuując natarcie, dotarli nazajutrz do Kątów Węgierskich, 7 kilometrów od Wisły pod Jabłonną, gdzie planowano przeprawę. Czternasty sierpnia - to dzień rozwijania ofensywnych operacji Armii Czerwonej: 16 armia atakowała na odcinku radzymińskim, 3 armia zdobywała Zegrze, a jej część kierowała się na Modlin. 15 armia walczyła nad Wkrą a 4 armia zbliżała się ku Wiśle, starając się przeprawić pod Włocławkiem i Nieszawą. Ciężkie boje obronne toczyła także 5 armia polska, a szczególną groźbę stanowiła utrata dwóch fortów Modlina. Sytuacja przedstawiała się tak, że na kierunku warszawskim zostały przerwane wszystkie linie obronne i przeciwnik znalazł się w odległości 14 kilometrów od Warszawy. Nadchodziła chwila decydująca, ale Piłsudski nie stawiał wszystkiego na jedną kartę. Jak pisał - "z 20 dywizji, które miały wziąć udział w decydujących walkach o naszą stolicę - Warszawę, prawie 15, a więc 3/4 ma rolę pasywną i zaledwie 1/4 czyli pięć i pół dywizyj, z których jedna jest opóźniona w ruchu, ma rolę aktywną". "Przypuszczam - kontynuował, a mówił te słowa 12 sierpnia w Warszawie - że w interesie całości jest, aby nieprzyjaciel poniósł wielkie straty przy ataku i zmuszony był silnie się związać bojowo z obsadą warszawską, tak aby nie był w stanie przeciwstawiać nadchodzącym wojskom, dowodzonym przeze mnie, tzw. pięciu dywizjom, większej siły. Po drugie, wskazałem, że wojska, skoncentrowane do kontrataku, tzn, 5 i pół dywizyj, muszą mieć pewien czas dla odpoczynku i należytego ugrupowania się, oraz wchłonienia uzupełnień, które tam zostały zadyrygowane. Muszę mieć czas także sam do obejrzenia wojsk, gdyż obawiam się, że ich stan moralny nie jest tak wysoki, jakby to było pożądane dla tak trudnej i ryzykownej operacji. Dlatego też nie sądzę, abym mógł wcześniej rozpocząć operację, niż 15 sierpnia". Tak więc Piłsudski decydował się na ostateczne rozstrzygnięcie, ale w podobny sposób rozumował Tuchaczewski. W "Pochodzie za Wisłę" pisał: "Już od pięciu tygodni trwała nasza ofensywa. Przez pięć tygodni dążyliśmy do tego, aby odnaleźć żywe siły wroga i w rozstrzygającym uderzeniu ostatecznie je unicestwić. Przez pięć tygodni "białe" polskie armie niezmiennie uchylały się od rozstrzygającego zderzenia ze względu na rozprzężenie swoich oddziałów i dopiero nad Wisłą, wzmocnieni przez nowe formacje, Polacy zdecydowali się na bój. Nie wiedzieliśmy zawczasu, gdzie spotkamy główny opór przeciwnika - nad Wisłą czy za Wisłą. Ale wiedzieliśmy jedno: że gdzieś znajdziemy jego główne siły i rozbijemy je w decydującym spotkaniu". 14 sierpnia dowódca frontu północnego, generał Józef Haller, polecił generałowi Żeligowwskiemu dokonać przeciwnatarcia pod Wólką Radzymińską i Izabelinem. Natarcie miało się rozpocząć o świcie 15 sierpnia, ale przypadek sprawił, iż rozpoczęło się o kilka godzin wcześniej. Jeden z dowódców batalionów nie otrzymał rozkazu przesunięcia terminu natarcia, zaatakował nocą, zaskakując przeciwnika i powodując panikę w kilku sowieckich pułkach. O godzinie #,)00 rozpoczął się atak 10 dywizji piechoty na Mokre, a dywizji litewsko_białoruskiej w kierunku Radzymina. O godzinie #,?00 zdobyto Mokre i armia rosyjska zmuszona była przejść do obrony. Także 14 sierpnia 8 brygada kawalerii z 5 armii generała Sikorskiego zaatakowała Ciechanów, gdzie znajdował się sztab 4 armii sowieckiej. Zdobyto radiostację, co przerwało łączność dowództwa radzieckiego z 4 armią i w niemałym stopniu zaważyło na ostatecznym wyniku bitwy warszawskiej. 16 sierpnia 1920 roku ruszyła armia manewrowa Pisłudskiego. Okazało się jednak, że atak skierowany był na prawie 100_kilometrową przestrzeń między 16 a 12 armią radziecką. Był to w praktyce, nie licząc walki pod Kockiem, raczej manewr wyjścia na głębokie tyły nieprzyjaciela, Piłsudski opisał to w sposób następujący: "Dn. 16_go rozpocząłem atak, o ile w ogóle atakiem nazwać to można. Lekki i bardzo łatwy bój prowadziła przy wyjściu tylko 21 dywizja, która nie wiadomo po co parę dni temu, uszkodziwszy most, cofnęła się z Kocka, a teraz musiała w bród forsować Wieprz, by Kock znowu odebrać. Inne dywizje szły prawie bez kontaktu z nieprzyjacielem (...). Nie mogę nie powiedzieć, że tego dnia wieczorem, gdy wszystkie już dywizje przebiegły po dobrych trzydzieści kilka kilometrów ku północy, główną zagadką, którą chciałem sobie rozstrzygnąć, była tajemnica tak zwanej mozyrskiej grupy (...). Przecież była to jakaś apokaliptyczna bestia, przed którą cofały się przez miesiąc liczne dywizje (...). Dzień 17 sierpnia nie przyniósł mi żadnego wyjaśnienia tych zagadek". Nie mógł Piłsudski trafić na zorganizowany opór wojsk radzieckich, skoro - jak pisze Tuchaczewski - "o ofensywie polskiej dowództwo frontu dowiedziało się dopiero 18 sierpnia w rozmowie hughesowej z dowódcą armii 16_ej. Ten ostatni o ofensywie dowiedział się dopiero 17_go. Grupa mozyrska nic nie dała znać o tym, co się stało". 18 sierpnia naczelny wódz wydał rozkaz określający następujące cele operacyjne: "3_cia armia - przesłanianie Lubelszczyzny i Chełmszczyzny, obsadzenie Brzegu, wywiad na Zabużu oraz pomoc lewemu skrzydłu frontu południowego przez działanie od północy na oddziały 12_ej armii bolszewickiej, nie krępując się granicą południową swego odcinka. 2_ga armia - wytężony pościg w kierunku północnym dla zajęcia Białegostoku i zaatakowania cofających się kolumn nieprzyjaciela od wschodu, jednocześnie zaś zabezpieczenie się od wschodu przez obsadzenie Brześcia Litewskiego (3 dywizja legionów, kierowane do 2_ej armii 19 dywizja piechoty i 41 pułk piechoty przeznaczone są do działania w rejonie Augustów_Wołkowysk). 4_ta armia - wytężony pościg w kierunku północnym celem szybkiego sforsowania Bugu na odcinku Brok (włącznie), Granne (włącznie), zajęcie Mazowiecka i przypieranie nieprzyjaciela ku granicy niemieckiej razem z tendencją działania szybciej prawem skrzydłem dla oskrzydlenia. 1_sza armia - pościg frontowy, a więc w kierunku północno_wschodnim. Oś pościgu: warszawa_wyszków_ostrów_łomża. Kawalerię skierować na lewe skrzydło dla zamknięcia luki między piechotą armii a granicą. 5_ta armia - likwidowanie całkowite III konnego korpusu 4 armii i tych części 15_ej armii bolszewickiej, które przez ruch 5_ej armii ku północy na Przasnysz_mławę zostaną odciągnięte". Tuchaczewski tak oceniał ówczesną sytuację: "Było oczywiste, że straciwszy czas i możność zadania przeciwnikowi klęski, samiśmy wpadli w ciężkie położenie i zmuszeni jesteśmy do odwrotu. Znając charakter walk i działań przy naszych przerywanych i rozrzedzonych frontach, dowództwo frontu nie łudziło się, że się utrzymamy i że odwrót będzie trwał prawdopodobnie do linii Grodno_Brześć. Tam mieliśmy możność wlać w szeregi tych 60.000 ludzi uzupełnienia, którzy już byli w eszelonach i szli marszem do batalionów zapasowych naszych armii. Tam mogliśmy odpocząć, zorganizować się i przejść z powrotem do ofensywy. Ale zasadniczym warunkiem tego było wyprowadzenie w dobrym stanie naszych armii z wynikłego położenia. Dlatego oderwanie się armii 4_ej stanowiło źródło pewnego niepokoju; postawiono jej zatem ostateczny termin odwrotu. Jednak nie na tym koniec naszych nieszczęść. Brak środków łączności i błądzenia armii 4_ej po manowcach korytarza gdańskiego widocznie przeszkodziły dowódcy tej armii w otrzymaniu wydanego rozkazu w swoim czasie. Na dobitkę nieszczęścia, dowódca armii 4_ej, oderwany od sztabu frontu i od armij sąsiednich i wobec tego nie mający pojęcia o ogólnym położeniu na froncie, uważał to ostatnie za zupełnie pomyślne, a odwrót - za rzecz zupełnie nie na czasie. 19_go sierpnia, wypadkowo połączywszy się z dowódcą frontu, w rozmowie hughesowej wyraził mu cały swój pogląd, lecz otrzymał potwierdzenie kategoryczne wydanego rozkazu. Samo się przez się rozumie, że armia 4_ta tyle straciła czasu, iż we właściwym terminie nie mogła w żadnym razie wypełnić postawionego jej zadania. Okoliczność ta, w związku z dezorganizacją grupy mozyrskiej, która doszła do szczytu i z tym, że przeciwnik, który się od nas nauczył śmiałości, nacierał tu ze wściekłą szybkością, z góry skazywała armię 4_tą prawie na zgubę. Jedyna nadzieja mogła być jeszcze w tym, że przeciwnik, dla organizacji swoich tyłów, zatrzyma się choć na czas jakiś lub zwolni tempo swojej ofensywy. Ale tego przeciwnik nie zrobił. Dnia 20_go sierpnia, odrzucając oddziały armii 16_ej w nieładzie i bijąc po kolei we flankę oddziałów armij 3_ej i 15_ej, przeciwnik zajmuje linię Przasnysz_maków_ostrów_bielsk_brześć. Tymczasem armia 4_ta dopiero maszeruje ku Przasnyszowi i znajduje się w rejonie Ciechanowa. 22 sierpnia przeciwnik wychodzi na linię Ostrołęka_Łomża_Białystok. Armia 4_ta dopiero zbliża się do pierwszego punktu. Oddziały armii 15_ej i 3_ej wytężają wszystkie siły, aby zatrzymać natarcie przeciwnika i pozwolić armii 4_ej przejść wąskim korytarzem między Narwią a granicą wschodnio_pruską. Ale to zadanie okazuje się niewykonalnym. Armie 3_cia i 15_ta w nierównych walkach, w jak najcięższym dla siebie położeniu, tracą znaczną część sił, a armii 4_ej już uratować nie mogą. Większą jej część przeciwnik przyciska do granicy Prus Wschodnich i zmusza do przejścia na terytorium niemieckie. Tak kończy się ta nasza świetna operacja, wobec której drżeć musiał cały kapitał europejski, który odetchnął swobodnie - dopiero po jej ukończeniu. Polacy włożywszy w swoją kontrofensywę tę całą resztę energii, jaka im została, stracili dech i nie mogli rozwinąć osiągniętych powodzeń. Nasze oddziały w najżałośniejszym stanie ściągały na linię Grodno_Wołkowysk i stąd wracały do swoich armii". Bitwa warszawska była zakończona. Wojna trwała. 16 sierpnia 1920 roku nie zdarzył się cud. Nie można nawet powiedzieć, iż 16 sierpnia stanowił początek przełomu w wojnie. Już dnia poprzedniego szereg skutecznych polskich ataków stworzył nową jakościowo sytuację, podniósł morale wojska. Dowództwo radzieckie było przekonane, iż po tak długim i uciążliwym odwrocie armie polskie są najwyżej zdolne do rozpaczliwej obrony. Początek bitwy warszawskiej wprowadził niemałe zamieszanie, a ofensywa znad Wieprza dokonała reszty. Józef Piłsudski wyniósł z warszawskich zmagań uczucia mieszane. "Chociaż z przykrością zawsze wspominam cały nonsens założenia bitwy - pisał - nonsens, którego przełamać nie zdołam, to chwila tryumfu, gdy we wściekłym galopie bitewnym nieprzyjacielska armia za granicę trzaskała, zmykając w popłochu, gdy tak niedawno jeszcze tryumfy swoje święciła, zostanie na zawsze zwycięstwem siły dowodzenia i pracy nad dziełem zwycięstwa". Był Naczelnym Wodzem, a więc i cała bitwa warszawska i manewr znad Wieprza - gdzie dowodził bezpośrednio, szły na jego konto. W świadomości narodu jawił się jako ten, który - jak pisał Konstanty Grzybowski - "...pierwszy po Sobieskim dał Polsce zwycięstwo w wojnie". Wojna 1920 roku nie przyniosła ostatecznych rozstrzygnięć, które by usatysfakcjonowały chociaż jedną ze stron. Miał natomiast niewątpliwie rację Józef Piłsudski, który rozpocął przedmowę do swej pracy na ten temat stwierdzeniem, że "rok 1920 pozostanie w dziejach co najmniej dwóch państw i narodów rokiem na długo pamiętnym". Rzeczpospolita inaczej uformowana Uformowana oczywiście inaczej, niż to sobie wyobrażał Józef Piłsudski, który wygłaszając w listopadzie 1924 roku w Teatrze Starym w Krakowie dwa odczyty o pierwszych dniach Rzeczypospolitej Polskiej, stwierdził: "zostałem rozczarowany bardzo silnie. Przy pierwszym zetknięciu swym z Polską nie znalazłem tego, czego się spodziewałem". W tychże odczytach bardzo krytycznie ocenił wszystkie próby stanowienia władzy w odradzającej się Rzeczypospolitej przed jego powrotem z Magdeburga. Uczynił to wyraźnie pod pretekstem próby ustalenia daty odzyskania niepodległości. Odrzucił 30 października - dzień utworzenia Komisji Likwidacyjnej w Krakowie, krytycznie podszedł do powstania Rady Ludowej w Poznaniu, rządu Świerzyńskiego w Warszawie, Rady Regencyjnej, Komitetu Narodowego w Paryżu, a także Tymczasowego Rządu Republiki Polskiej w Lublinie. "Rząd lubelski poszedł nawet tak daleko, że przedstawiał się jako rząd jedyny i żądał od wszystkich innych prób rządu, aby mu się poddały..." Lojalnie dodał Piłsudski, że "cokolwiek mogłoby się mówić przeciw tzw. rządowi lubelskiemu, pozostanie prawdą to, że poszedł on w próbie rządzenia najdalej i wygląda on pierwszy na rząd polski". Dopiero okres pomiędzy 22 listopada a 28 listopada 1918, czyli między wydaniem dekretu o urzędzie tymczasowego naczelnika państwa a dekretu o ordynacji wyborczej o wyborach do sejmu, to - zdaniem Piłsudskiego - okres ostatecznego sformowania się państwa, jak go określił, "nieszczęsne cztery lata mojego naczelnikowania". I dodał, że "historia musi się trzymać tego faktu, iż przez dłuższy okres czasu był w Polsce człowiek, który się nazywał Józef Piłsudski i który był skazany na indywidualną pracę, czy to jako Naczelnik Państwa, czy jako Naczelny Wódz armii polskiej". Okres ten rozpoczął Piłsudski powrotem z Magdeburga 10 listopada 1918 roku, a już w dwa dni później prasa warszawska zamieściła jego oświadczenie następującej treści: "Rada Regencyjna zwróciła się w dniu 11 listopada 1918 r. do mnie z prośbą o podjęcie się utworzenia Rządu Narodowego, w którego ręce gotowa jest złożyć swą władzę. Porozumiałem się również z Tymczasowym Rządem Ludowym Republiki Polskiej w Lublinie i postanowiłem wezwać przedstawicieli stronnictw celem poznania ich zapatrywań na tę sprawę". Tego samego dnia Piłsudski wydał "Pierwszy rozkaz do Wojska Polskiego", w którym oświadczył, że staje na czele armii, 14 listopada powierzył Ignacemu Daszyńskiemu dalsze pełnienie obowiązków premiera, a 16 listopada wysłał depeszę iskrową do rządów państw wojujących i neutralnych. "Jako Wódz Naczelny Armii Polskiej - pisał w niej - pragnę notyfikować rządom i narodom wojującym i neutralnym istnienie Państwa Polskiego Niepodległego, obejmującego wszystkie ziemie zjednoczonej Polski". Od początku dążył do kompromisu z prawicą i rozumiał, że osoba Daszyńskiego jest dla niej nie do przyjęcia. Dlatego zdecydował się wkrótce na zmianę premiera i wybór padł na Jędrzeja Moraczewskiego, także z PPS, ale dla prawicy - jak sądził - łatwiejszego do zaakceptowania. Po kilku latach, gdy przemawiał w Krakowie na bankiecie z racji otrzymania dyplomu doktora praw |honoris |causa, oświadczył: "...powołałem na prezesa ministrów oficera I Brygady, przy tym kapitana saperów inż. Moraczewskiego. Na wszelki wypadek kazałem mu stanąć na baczność". Moraczewski, tuż po objęciu funkcji, dekretem z dnia 22 listopada 1918 roku o najwyższej władzy reprezentacyjnej Republiki Polskiej ustanowił urząd Naczelnika Państwa i powierzył go Piłsudskiemu. Jako nowo powołany premier, Moraczwski otrzymał polecenie szybkiego przygotowania ustawy wyborczej. Piłsudski nalegał, bo w fakcie powstania parlamentu widział dowód pełnej restauracji państwa. Zbyt wiele uwagi kampanii wyborczej do Sejmu Ustawodawczego nie mógł jednak poświęcić, ponieważ absorbowały go bez reszty sprawy wojska i granic. Koniec roku 1918 charakteryzowały zacięte walki z Ukraińcami o Lwów, a wiosna 1919 przyniosła ofensywę wileńską. W drugiej połowie lutego zajęto Kowel, Brześć, Łuck, Mińsk i Wilno. Była to odpowiedź Piłsudskiego na określenie przez państwa zachodniej koalicji w dniu 8 grudnia 1918 roku polsko_rosyjskiej granicy, nazwanej linią Curzona. Trzeba jednak podkreślić, iż Piłsudski nie dążył do sukcesów militarnych za każdą cenę. Jesienią 1919 roku wstrzymał zwycięską dotąd ofensywę, aby nie zwiększać szans kontrrewolucyjnej armii generała Denikina, zdeklarowanego wroga Polski. Nie chciał jednak także rokowań pokojowych z Rosją Radziecką, co wiosną 1920 roku doprowadziło do wzmożenia działań wojennych, tym razem na wielką skalę. Zapytany przez amerykańskiego ambasadora Gibsona w pierwszych dniach maja 1919 roku o cele wschodniej kampanii, Piłsudski "odparł z błyskiem w oku, że pchnął wojska naprzód do psychologicznej linii i wszedł tam, by ustalić określoną linię między ideami Wschodu i Zachodu, że zaproponował pójście tam, dokąd ludzie dysponują prywatną własnością, by zapewnić środki tymczasowej ochrony tej własności. Po drugiej stronie tej linii - powiedział - panuje już wspólna własność". Tymczasem sytuacja polityczna w kraju układała się nie po myśli Piłsudskiego. Popierające go stronnictwa lewicowe - jak się okazało - nie były w stanie uzyskać większości w parlamencie. Błąd radykalnej lewicy bojkotującej wybory umocnił niewątpliwie pozycję endecji. 11 stycznia 1919 roku, a więc na krótko przed wyborami, organ Komunistycznej Partii Robotniczej Polski "Sztandar Socjalizmu" stwierdzał: "Obecnie, skoro wkraczamy w okres rewolucji socjalnej, skoro klasa robotnicza wypowiada walkę na śmierć i życie ustrojowi kapitalistycznemu i rozpoczyna bezpośredni bój o przebudowę państwa na zasadach socjalizmu - musi ona zaatakować państwo burżuazyjne u samych jego podstaw, musi zburzyć jedną z głównych kolumn tego państwa, parlament ogólnonarodowy. Dopóki rewolucja socjalna nie została dokonana, dopóty każde wybory powszechne nie dadzą obrazu "woli ludu". Burżuazja chce Sejmu, bo widzi w nim w okresie rozpoczynającej się i dojrzewającej rewolucji najdogodniejsze hasła dla zabicia rewolucji". Wykorzystała ten błąd prawica, która - jak to określił Jędrzej Moraczewski - szermując hasłem "Bóg i Ojczyzna" i posługując się demokratycznym frazesem uzyskała znaczne wpływy wśród wyborców. Były one naprawdę znaczne. 36% mandatów prawicy w połączeniu z 24% ciążącego ku niej centrowego PSL Piast, dawały ową większość parlamentarną, pozwalającą mieć przemożny wpływ na kształt przyszłej ustawy zasadniczej. W istniejących układach politycznych zwycięstwo prawicy stanowiło porażkę Piłsudskiego. Lewica parlamentarna, która nań stawiała swoimi 27% mandatów, niewiele mogła zdziałać. Początkowo wszystko przebiegało poprawnie. 10 lutego 1919 roku, gdy jako tymczasowy Naczelnik Państwa otwierał Sejm Ustawodawczy, Piłsudski oświadczył: "W tej godzinie wielkiego serc polskich bicia czuję się szczęśliwym, że przypadł mi zaszczyt otwierać Sejm Polski, który znów będzie domu swego ojczystego jedynym panem i gospodarzem". Uformowanie się parlamentu w życiu politycznym Polski Odrodzonej zmieniło w sposób zasadniczy pozycję Piłsudskiego, do tej pory nieformalnego dyktatora. Nawiasem mówiąc, zdania na temat owej dyktatury były podzielone. "Nigdy Marszałek dyktatorem nie był - twierdził przed majowym przewrotem jeden z najbliższych współpracowników, Stanisław Car. - Jako Naczelnik Państwa miał przecież pełnię władzy, był początkowo jedynym jej źródłem, a jednak stworzył stan prawny, właściwy największym demokracjom (...). Mógł robić w r. 1918 wszystko, co Mu się żywnie podobało, ale, objąwszy władzę 11 listopada 1918 r., już w trzy dni potem, 14 listopada, zapowiedział, że zwoła sejm, który musi stać się twórcą praw narodu. W tempie błyskawicznym, bo już 9 lutego 1919 r., sejm się zebrał. marszałek oddał władzę sejmowi, który wyszedł z wyborów. Oparł władzę na woli narodu". Zmianę swej sytuacji przyjął spokojnie i 20 lutego 1919 roku, przekazując władzę sejmowi, powiedział: "Jestem szczęśliwy, że posłuszny swej żołnierskiej przysiędze i swemu przekonaniu postawić mogę do dyspozycji Sejmowi swoją władzę, którą dotąd w narodzie piastowałem. Oświadczam niniejszym, że składam swój urząd naczelnika państwa w ręce marszałka sejmu". Długo bez władzy nie pozostał. Tego samego dnia sejm uchwalił utworzenie urzędu Naczelnika Państwa - już nie tymczasowego - i powierzył go Piłsudskiemu, wyrażając jednocześnie "podziękowanie za pełne trudów sprawowanie urzędu w służbie dla Ojczyzny". Piłsudski jednak nie wyszedł z posiedzenia zadowolony. Nie odpowiadał mu zdecydowanie punkt 2 uchwały, stwierdzający, że "Naczelnik Państwa jest przedstawicielem państwa i najwyższym wykonawcą uchwał sejmu w sprawach cywilnych i wojskowych". To chyba wtedy powstały pierwsze przesłanki do określania przez Piłsudskiego Sejmu Ustawodawczego jako "Sejmu ladacznic". Goryczy dopełniła konstytucja uchwalona w marcu 1921 roku. Prawica, mając świadomość tego, że najpoważniejszym kandydatem na prezydenta Rzeczypospolitej będzie Józef Piłsudski, a korzystając z większości w parlamencie, dążyła do takiego podporządkowania urzędu prezydenta woli sejmu, aby postawić zaporę na drodze potencjalnej dyktatury. Piłsudski nie był w stanie aktywnie włączyć się w proces tworzenia ustawy zasadniczej, pochłonięty bez reszty wojną polsko_radziecką, której kolejny, szczególnie brzemienny w następstwa etap rozpoczął się wiosną 1920 roku zdobyciem Kijowa, a zakończył faktycznie sierpniową kontrofensywą znad Wieprza, owym "Cudem nad Wisłą" - którą to nazwę nadali jej przeciwnicy Piłsudskiego, a następnie jego zwolennicy wykorzystali dla tworzenia legendy. W styczniu 1920 roku, przemawiając w Lublinie, Piłsudski naszkicował program dla Polski na najbliższe lata: "Mamy Orła Białego szumiącego nad głowami - mówił - mamy tysiące powodów, którymi serca nasze cieszyć możemy (...). Czy mamy dość wewnętrznej siły?... Przed Polską leży i stoi wielkie pytanie; czy ma być państwem równorzędnym z wielkimi potęgami świata, czy ma być państwem małym, potrzebującym opieki możnych? Na to pytanie Polska jeszcze nie odpowiedziała. Ten egzamin z sił swoich zdać jeszcze musi. Czeka nas pod tym względem wielki wysiłek, na który my wszyscy, nowoczesne pokolenie, zdobyć się musimy, jeżeli chcemy zabezpieczyć następnym pokoleniom łatwe życie, jeżeli chcemy obrócić tak daleko koło historii, aby wielka Rzeczpospolita Polska była największą potęgą nie tylko wojenną, lecz także kulturalną na całym Wschodzie". Okazało się jednak, iż wiosenne i letnie miesiące 1920 roku rozwiały ostatecznie marzenia Piłsudskiego o wschodnich granicach Rzeczypospolitej z 1772 roku, podważyły jego federalistyczną koncepcję umacniania wpływów państwa polskiego. TE federalistyczne tony pobrzmiewały jeszcze w przemówieniu wobec atamana Petlury w Winnicy w dniu 17 maja 1920 roku, kiedy to oświadczył: "Szczęśliwym będę, kiedy nie ja - mały sługa swego narodu, ale przedstawiciele Sejmu polskiego i ukraińskiego ustanowią wspólną platformę porozumienia". Podpisany 16 marca 1921 roku traktat ryski, kończący wojnę z Rosją Radziecką, a wcześniej, w październiku 1920 opanowanie Wileńszczyzny, zakończyły ostatecznie proces formowania się granic i pozwoliły marszałkowi (stopień ten otrzymał Piłsudski od sejmu w marcu 1920 roku) zająć się głębiej sprawami wewnętrznymi. Ambasador Gibson w raporcie do Departamentu Stanu w początkach czerwca 1922 roku donosił, że "Marszałek Piłsudski koncentruje się oczywiście na tym, co w polityce polskiej może się zdarzyć w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Można się spodziewać, że przed końcem roku, około września, odbędą się wybory parlamentarne i prezydenckie. Wedle konstytucji prezydent nie może być głównodowodzącym i to zastrzeżenie jest wymierzone przeciw Marszałkowi, którego interes leży głównie w sprawach militarnych". W wyniku wyborów, które odbyły się jesienią 1922 roku, prawica i centrum utrzymały większość w sejmie, chociaż nastąpił pewien spadek ich wpływów. Przed tak ukształtowanym Sejmem I kadencji stanęło zadanie wyboru prezydenta. Otwierając w dniu 28 listopada 1922 roku posiedzenie sejmu, Piłsudski - Naczelnik Państwa - przypomniał posłom, iż "Konstytucja chce, że w tej pracy, która nas czeka, razem z wami pracować będą i inne jeszcze równorzędne organy państwowe" i stwierdził, że: "Dotychczasowe życie polityczne Rzeczypospolitej nie wykazało wybitnych zdolności naszych do współpracy". Zupełnie otwarcie wyjaśnił swoje stanowisko Piłsudski 4 grudnia. Miało to miejsce w Prezydium Rady Ministrów, gdzie spotkał się z posłami i senatorami stronnictw wysuwających jego kandydaturę na prezydenta. Na wstępie oświadczył, iż występuje jako ekspert. "Jestem takim ekspertem jedynym w Polsce - mówił - gdyż pełniłem czteroletnią służbę jako przedstawiciel państwa i pomijając nieświadome czy świadome próby rozciągnięcia suwerenności na większą ilość ludzi - była to aluzja do funkcji Sejmu - miałem tę samą prawie rolę, co przyszły Prezydent Rzeczypospolitej". Następnie zaatakował Konstytucję w kwestiach dotyczących kompetencji Prezydenta Rzeczypospolitej. "Najczęściej - stwierdził - zgodnie z konstytucją, musi mieć on do czynienia z panami ministrami. Określone to jest w ten sposób, że on sprawuje rządy, rządzą zaś ministrowie, przy czym on jest nieodpowiedzialnym - odpowiedzialnymi są zaś oni". Ostro skrytykował Uchwałę Sejmową z 1919 roku, w oparciu o którą sejm wybrał go na Naczelnika Państwa. Stwierdził, iż popełnił błąd pozwalając się wybrać i ponosił tego ciężkie konsekwencje. Zakończył swe wystąpienie następująco: "Jak łatwo z całej mojej przemowy domyśliliście się, dziękuję panom serdecznie za propozycję kandydowania na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej. Nie mogę stanąć w sprzeczności z wezwaniem zawartym w moim orędziu do Sejmu "właściwy człowiek na właściwym miejscu"... Na mnie proszę nie głosować. Proszę wybrać człowieka, który by miał cięższy chód, lecz lekką rękę. Z bagien i trzęsawisk trzeba się wydobywać. Człowiek o lekkim chodzie przechodzi je za szybko i nie pomaga przez to innym. Natomiast lekka ręka jest potrzebna dla wprowadzenia kompromisu". "Chód miał Piłsudski lekki, ale rękę ciężką", wobec czego urząd prezydenta podporządkowanego parlamentowi wyraźnie mu nie odpowiadał. W tych warunkach, wobec rezygnacji marszałka z kandydowania, Zgromadzenie Narodowe po dramatycznej walce politycznej wybrało Gabriela Narutowicza. 14 grudnia nowy prezydent przybył do Belwederu, gdzie odbyło się uroczyste przekazanie mu władzy przez Naczelnika Państwa. Piłsudski witał prezydenta odziany w szarą kurtkę legionową, podkreślając, że w niej to przed czterema laty wszedł do Belwederu. Zażądał także sprawdzenia stanu kasy osobistej i funduszów dyspozycyjnych. Wygłaszając toast w czasie śniadania, zwrócił się do prezydenta: "(...) jako jedyny oficer polski służby czynnej, który dotąd nigdy przed nikim nie stawał na baczność, staję oto na baczność przed Polską, którą Ty reprezentujesz". Akt przekazania władzy prezydentowi zakończył pierwszy etap działalności Piłsudskiego w Polsce Odrodzonej. Ambasador Gibson w raportach do Departamentu Stanu tak oceniał ten ważny okres w politycznym życiorysie Piłsudskiego: "Pozycja Naczelnika Państwa może być oceniana jako zbiór polskich sentymentów politycznych. Kiedy generał Piłsudski uwolniony z niewoli niemieckiej zjawił się w Warszawie w listopadzie 1918 r., stał się szefem rządu z tej przyczyny, że nie było innego, odpowiedniego kandydata. Początkowo wydawał się pozwalać na bieg spraw, godząc się z prowadzeniem państwa przez elementy radykalne i socjalistyczne, aż do zamachu Sapiehy w styczniu, który dał mu do zrozumienia, że stoi wobec przeciwnej mu opinii publicznej. Wezwał wtedy Paderewskiego do steru rządów. W tym momencie Paderewski okazał się wybitną osobistością, przyćmiewającą samego Piłsudskiego, ale ten ostatni zaczyna zręcznie prowadzić swoją własną politykę. W pierwszej fazie szukał dróg odbudowy armii, przybierając w sposób dość oczywisty pozę Napoleona. Był to wolny proces, ale Piłsudski nauczył się cierpliwości w latach zesłania i więzień (...). W październiku 1919 poczuł, że osiągnął wystarczającą pozycję, by wziąć na siebie pełną kontrolę i odpowiedzialność za przewodzenie Polsce (...). Nieszczęśliwie dla niego i dla Polski jest otoczony przez grupę mało znaczących i głupich młodych ludzi, którzy czują się wspaniale w rolach dworaków. Tak dalece jest to znane, że nie ma ani jednego chętnego, który zaryzykowałby narażenie się Naczelnikowi przez zaoponowanie mu lub powiedzenie jasnych i koniecznych prawd. Atmosfera w Belwederze przypomina tę, która otacza prezydenta w Ameryce Środkowej, "śmiesznego dla widzów, demoralizującego otoczenie, niebezpiecznego dla kraju". Nie musimy myśleć o nim aż tak, jakkolwiek Piłsudski jest bez wysokich kwalifikacji. Posiada niezmordowaną kompleksję i upór, wielką siłę w pobudzaniu publicznej imaginacji i sprawność w postępowaniu z niesfornymi odłamami lewicy. Gdyby mógł zdobyć się na zerwanie ze swoim otoczeniem i wezwać paru ludzi, którzy pracowaliby chętnie z nim dla dobra Polski, nie zważając na osobiste urazy, mógłby rozbudować wiele z utajonych zdolności i stać się bezcennym na bliskim wschodzie (...). Jestem przekonany, że jest patriotą i to bezinteresownym i że nigdy nie przeniesie prywatnego interesu nad sprawy państwa. Jedyną słabością jest to, że wydaje się niezdolny zrozumieć różnicę między własnymi pragnieniami a potrzebami Polski. Zdaje się coraz bardziej skłonny do utożsamiania własnych pragnień z narodowym punktem widzenia. Konsekwencje takiego rozumowania są oczywiste. Jestem przekonany, że trudności w jakie wepchnął kraj mogą być włączone nie w chęci podporządkowania interesów państwa własnym ambicjom, ale w zakorzenione w nim przekonanie, że ma instynktowną rację i jeśli on decyduje o kursach politycznych, to muszą być one niezbędnie Polsce potrzebne". Wybór Gabriela Narutowicza spowodował gwałtowną reakcję ze strony prawicy. Serię rozruchów i burd ulicznych w Warszawie, wymierzonych w osobę pierwszego Prezydenta Rzeczypospolitej, zakończył mord w Zachęcie. Piłsudski wstrząśnięty podwójnie - zamachowiec Niewiadomski na procesie oświadczył, że początkowo myślał o zastrzeleniu Naczelnika Państwa - udzielił kilku wywiadów redaktorowi "Kuriera Polskiego": "Co do samego faktu - muszę powiedzieć - żałuję, że Niewiadomski nie napisał do mnie. Byłbym z pewnością przyjechał... po tę polską kulę; zgodnie z moim szczęściem byłaby mnie pewnie ominęła, ale w zbiorze kul, do mnie zmierzonych, byłaby jedyną narodową kulą polską! Śmierć Narutowicza jest w tych warunkach dla mnie tym smutniejsza, że był to przyjaciel, którego nie chciałem narażać nawet na pracę, która go czekała na jego stanowisku, a naraziłem na śmierć niezasłużoną". Po złożeniu urzędu Naczelnika Państwa Piłsudski uczestniczył w życiu państwowym jeszcze przez sześć miesięcy jako Szef Sztabu Generalnego. Gdy po dymisji rządu Sikorskiego prezydent Wojciechowski mianował rząd Witosa, złożony w większości z członków narodowej demokracji, Piłsudski ustąpił ze stanowiska Szefa Sztabu Generalnego, podając jako powód niemożność współpracy z ludźmi moralnie odpowiedzialnymi za śmierć Narutowicza. Nie była to jednak główna przyczyna. Rok 1923 zaznaczył się wyraźnym pogorszeniem sytuacji gospodarczej Polski. Coraz dotkliwiej dawała się we znaki społeczeństwu inflacja, chociaż przerażające rozmiary przybrać miała dopiero po maju 1923, a więc już po rezygnacji Piłsudskiego i dobrowolnym izolowaniu się w Sulejówku. W tych trudnych dniach, których nadejście było już oczywiste, wolał być nieobecnym i nie jest wykluczone, że już wtedy, odchodząc myślał o powrocie w bardziej sprzyjających warunkach, w kolejnej roli "zbawcy Ojczyzny". Pierwszy okres rządów Piłsudskiego w bardzo charakterystyczny sposób podsumował w swych raportach ambasador Gibson: "W czasie, gdy był gorącym radykałem, wyobrażał sobie, że w stanie wstrząsu w Europie należy w kraju zachować wiele ograniczeń, które pomogą Polsce w przetrwaniu i dlatego zwartość władzy służyła jako hamulec przeciw zapędom jego impulsywnych, radykalnych zwolenników. Jestem przekonany, że gdyby nie trzymał w cuglach tych ludzi w początkowym okresie istnienia republiki, moglibyśmy mieć w Polsce kraj podobny do bolszewickiego, z szerokimi wywłaszczeniami i nacjonalizacją własności, prześladowaniem klas uprzywilejowanych i stosowaniem wszystkich politycznych środków, które radykalni agitatorzy pragnęli stosować dla uzdrowienia Polski. Marszałek Piłsudski wywarł, według mnie, swój wielki wpływ na to, by wziąć górę nad radykalnymi przyjaciółmi, zwalniać ich pośpiech i rezultatem było ocalenie Polski przed katastrofą, która mogłaby nastąpić". Było to już trzecie, niewątpliwie głęboko przemyślane odejście Piłsudskiego od władzy, sprawowanej w różnych wymiarach. W 1906 roku odszedł po raz pierwszy, odszedł z partii usunięty, ale przecież świadomie doprowadził do tej decyzji. Odpowiedział natychmiast utworzeniem PPS_Frakcji Rewolucyjnej. Drugi raz odszedł w roku 1917 z Tymczasowej Rady Stanu, a wcześniej z Legionów, aby po roku przymusowej samotności w Magdeburgu objąć władzę w Polsce. Trzeci raz odchodził w roku 1923, tym razem do samotni dobrowolnej, w której na zmianę położenia przyszło mu czekać prawie trzy lata. Wielki nieobecny? 12 lipca 1923 roku w Warszawie, w Sali Malinowej Hotelu "Bristol" Józef Piłsudski wygłosił przemówienie, w którym przedstawił przyczyny swej decyzji o odejściu ze służby państwowej. Rozpoczął od przypomnienia swojej postawy i roli, jaką odegrał w pierwszym okresie Polski Odrodzonej. "Dyktatorem byłem kilka miesięcy - mówił. - Decyzją moją, głupią czy rozumną, to jest wszystko jedno, postanowiłem zwołanie sejmu, oddanie władzy swojej w jego ręce i stworzenie legalnej formy życia państwa polskiego". Ta "legalna forma życia" rozwijała się jednak wbrew oczekiwaniom marszałka, nie po jego myśli. Nawiązał do tego w swym przemówieniu przypominając, iż w rozmaity, niedopuszczalny sposób próbowano zniszczyć jego popularność, osłabić wpływy w społeczeństwie. Niewątpliwie myślał także wtedy o konstytucjach - Małej i Marcowej - owej "Krótkiej pani", o owej "konstytucie", z powodu której sięganie po urząd prezydenta straciło swój sens. Wszystko to nie stanowiło jednak przekonującego uzasadnienia jego odejścia ze służby państwowej. W dalszej części przemówienia sięgnął więc Piłsudski po argument koronny - zamordowanie prezydenta Narutowicza. "Gdy Belweder, miejsce zaszczytu, miejsce honoru Polski opuściłem, wszedł tam inny człowiek, wybrany legalnie aktem uroczystym, podpisanym przez marszałka sejmu. Oddałem władzę zgodnie z konstytucją (...). Ta szajka, ta banda, która czepiała się mego honoru, tu zechciała szukać krwi. Prezydent nasz zamordowany został po burdach ulicznych, obniżających wartość pracy reprezentacyjnej przez tych samych ludzi, którzy ongiś w stosunku do pierwszego reprezentanta, wolnym aktem obranego, tyle brudu, tyle potwornej, niskiej nienawiści wykazali. Teraz popełnili zbrodnię. Mord karany przez prawo. Moi panowie, jestem żołnierzem... Gdym sobie pomyślał na chwilę, że ja tych panów, jako żołnierz, bronić będę - zawahałem się w swoim sumieniu. A gdym się raz zawahał, zdecydowałem, że żołnierzem być nie mogę. Podałem się do dymisji z wojska. To są, moi panowie, przyczyny i motywy, dla których służbę państwową opuszczam". Prawda była oczywiście bardziej złożona. Rzeczpospolita z dnia na dzień przeżywała coraz większe trudności. Piłsudski rozumiał powagę sytuacji, na której rozwój nie mógł mieć w istniejących układach politycznych większego wpływu. Postanowił więc odsunąć się od czynnego życia państwowego i czekać lepszych dla siebie czasów. Od czynnego życia politycznego natomiast nie miał zamiaru odchodzić już w chwili podejmowania decyzji, stąd wybór Sulejówka, położonego blisko stolicy, jako miejsca dobrowolnego odosobnienia. Ambasador Gibson tak oceniał tę nową sytuację: "Jeżeli Marszałek Piłsudski odejdzie od władzy, nieprawdopodobne jest, że będzie zadowolony ze spokojnego odpoczynku. Potrzeba działania, intryg i fascynacji działaniem jest mocna i sądząc po przeszłości wydaje się nieuczciwe sądzić (tu Gibson się pomylił - Z. J. M.), że byłby gotów do popchnięcia kraju do wojny domowej dla przeprowadzenia swoich planów. Jest tylko pytanie, czy jest bardziej niebezpieczny dla kraju jako oficjalny przywódca, czy w stanie spoczynku?" W Sulejówku podjął Piłsudski intensywną pracę pisarską. Powstały wtedy "Moje pierwsze boje", "O wartości żołnierza Legionów", "Wspomnienia o Gabrielu Narutowiczu", "Rok 1863", "Naczelni Wodzowie" i "Rok 1920". Miały one niewątpliwie w zamyśle autora utrwalać i rozwijać jego legendę. "Moje pierwsze boje", "O wartości żołnierza Legionów" i "Rok 1920" uwierzytelniały miejsce Marszałka wśród Naczelnych Wodzów. Działalność pisarska stała się dla Piłsudskiego źródłem utrzymania, ponieważ zrzekł się na Zjeździe Legionistów uposażenia z tytułu pełnienia w przeszłości urzędu Naczelnika Państwa, a dokładniej mówiąc, przekazywał to uposażenie na cele społeczne. Tymczasem w warunkach pogarszającej się sytuacji gospodarczej i społecznej, jesienią 1923 roku udała się do Sulejówka grupa piłsudczyków, by zawiadomić Marszałka o zamiarze zorganizowania oporu wobec rządu. Piłsudski nie wyraził zgody. "TEgo absolutnie nie pochwalam - oświadczył - nie aprobuję i nawet na to nie pozwalam, jeżeli zapytujecie o moje zdanie... Wiem, że sytuacja ciężka i atmosfera nie do zniesienia. Sądzę, że rząd taki, jaki jest, skompromituje sam siebie. I na to długo czekać nie będzie trzeba. I bez tajnych organizacji walka z nim będzie możliwa, jeżeli zdołacie skupić i uświadomić opinię". Trudno powiedzieć, na ile ta dyrektywa "skupiania i uświadamiania opinii" miała wpływ na listopadowe wydarzenia krakowskie, jedno jest pewne, iż do Krakowa wyjechała grupa posłów piłsudczykowskich, a tłum rozbroił kilka oddziałów wojska wznosząc okrzyki "Niech żyje Piłsudski!" Pewne jest także, iż wydarzenia krakowskie (zginęły w nich 42 osoby, a sto kilkadziesiąt zostało rannych) zadecydowały ostatecznie o upadku rządu Witosa, co zresztą skomplikowało nieco sytuację Piłsudskiego, bo usunęło argument "niemożności współpracy z ludźmi odpowiedzialnymi za mord prezydenta". Szczególnie - i trudno się dziwić - interesowały Piłsudskiego sprawy armii. Ostro zareagował na przysłany mu do oceny, wraz z propozycją przedłożenia Sejmowi, projekt ustawy o organizacji najwyższych władz wojskowych. Zdenerwowany propozycją pewnego ograniczenia uprawnień Szefa Sztabu Generalnego (z którego to stanowiska zrezygnował i na które, sądzić można, miał zamiar powrócić), odpisał ministrowi spraw wojskowych, generałowi Sikorskiemu, że z kompetencji ministra, generalnego inspektora i szefa sztabu wynika, iż ten ostatni "ma rolę przewrotnej kobiety dającej tyłka na obie strony, aby ciągnąć dla swego prostytucyjnego życia korzyści z obu stron". Zupełnie natomiast była już niezrozumiała reakcja Piłsudskiego na poprawiony projekt ustawy, przyjęty przez Radę Ministrów 5 grudnia 1924 roku. Udzielając w tydzień później wywiadu "Kurierowi Porannemu", ostro atakował nie mające w istocie miejsca ograniczanie uprawnień generalnego inspektora wojsk, ponieważ - jak stwierdził - "wymieniany jestem jako kandydat". Była to już wyraźna obsesja, zapoczątkowana pretensjami do Sejmu ustawodawczego o podobne intencje przy określaniu kompetencji naczelnika państwa. W sprawach wydarzeń politycznych, chociaż lata 1924 i 1925 w nie obfitowały, Piłsudski głosu publicznie nie zabierał, konsekwentnie natomiast starał się pilnować interesu armii. Przejawem tego była złożona prezydentowi Rzeczypospolitej Stanisławowi Wojciechowskiemu deklaracja, w której stwierdzał: "Uważam za swój obowiązek ostrzec Pana Prezydenta przed pominięciem interesów moralnych armii polskiej, w rozważaniach przy rozwiązywaniu obecnego kryzysu (...), rezultaty tego pominięcia doprowadzają do coraz silniejszego rozdrażnienia w wojsku. Niepodobna bowiem żądać, aby w państwie naszym wojsko służyło partiom politycznym i ich prywatnym do państwa interesom (...), nie rozumiem braku szacunku dla tych, co służąc w pokorze dla państwa całego, nie widzą, by ta honorowa służba była brana w rachubę przy wyznaczaniu reprezentantów tej służby wobec sejmu". Upominał się o wojsko, a ono, przynajmniej jego część, zaczęło się upominać o powrót Komendanta. W siódmą rocznicę jego powrotu z Magdeburga odbyła się w Sulejówku demonstracja około 1000 oficerów, w imieniu których generał Gustaw Orlicz_DReszer powiedział: "W kilka dni po Twoim powrocie, zwiastującym odrodzenie, wziąłeś śmiało najwyższą, chociaż nie pisaną władzę dyktatorską w swoje ręce (...). Gdy dzisiaj zwracamy się do Ciebie, mamy także bóle i trwogi, do domu wraz z nędzą zaglądające. Chcemy, byś uwierzył, że gorące chęci nasze, byś nie zechciał być w tym kryzysie nieobecny, osieracając nie tylko nas, wiernych Twoich żołnierzy, lecz i Polskę, nie są tylko zwykłymi uroczystościowymi komplementami, lecz że niesiemy Ci prócz wdzięcznych serc i pewne, w zwycięstwach zaprawione szable". Na to wyraźne zaproszenie do przewrotu Piłsudski odpowiedział: "Gdy nieraz w bólach zawodu i mękach upokorzenia sentymentalnie miecz sprawiedliwości na haku zawieszałem, chcąc, by siła moralna cnoty i kultury duszy bez gwałtu leczyła rany niewoli, byłem wciąż wierny błyskowi odrodzenia, co mi duszę w pierwszych dniach Polski rozświecił. I teraz, gdy razem z wami obchodzę siódmą rocznicę zaślubin naszych z szablą już polską, z wami, coście umieli w przeżyciach bojów być wiernymi tym błyskom - nieraz w zwątpieniach, już tyczących się historii - sądzę, iż bezsilność państwu daje ten, co karzącą dłoń sprawiedliwości zatrzymuje, a uczciwą i honorową pracę dla państwa przez to co najmniej osłabia, jeśli nie demoralizuje". Sprawa ustawy o naczelnych władzach wojskowych powróciła w połowie stycznia 1926 roku, kiedy to w prasie ukazał się komunikat następującej treści: "Wczoraj, dnia 11 bieżącego miesiąca, odbyło się posiedzenie Komitetu Politycznego Rady Ministrów. Obok innych spraw bieżących omówiono również zgłoszone na ostatnim posiedzeniu Rady Ministrów przez pana ministra Moraczewskiego zapytanie do pana prezesa Rady Ministrów w sprawie ewentualnego powrotu do służby czynnej Marszałka Piłsudskiego". Piłsudski odpowiedział listem do redaktora "Kuriera Porannego", w którym oświadczył: "Uważam tę ustawę dziś, jak i dawniej, za niecną robotę, szkodliwą nie dla wojska jedynie, ale i dla państwa - w stosunku zaś do mnie osobiście za wyraźny sposób poowiedzenia, że Marszałek Piłsudski nie wejdzie do wojska nigdy". Demonstrował w ten sposób Piłsudski także swoją niechęć do generała Sikorskiego. Niechęć narodzoną w czasach legionowych, a pogłębioną obecnie faktem, iż Sikorski objął urząd ministra spraw wojskowych po generale Kazimierzu Sosnkowskim, który zmierzał do powrotu Marszałka w szeregi armii. Piłsudski podjął ten temat w dwa dni później, 14 stycznia, mówiąc w udzielonym wywiadzie dosadnie, "że Polska przy takiej ustawie winna szukać na Naczelnego Wodza tylko idioty albo osła". W tym okresie był już znacznie bardziej pewny siebie, ponieważ na jego wyraźne żądanie od 27 listopada 1925 roku (a więc wkrótce po hołdzie oficerów w Sulejówku) ministrem spraw wojskowych został jeden z najwierniejszych - generał Lucjan Żeligowski. W kolejnym wywiadzie dla "Kuriera Porannego" w dniu 10 lutego 1926 roku powiedział wprost, iż generał Żeligowski twierdzi, "że za główne zadanie poczytuje sobie wprowadzenie mnie do czynnej służby w armii". Kwiecień 1926 przyniósł szereg nowych, ważnych wydarzeń w życiu kraju. Koalicyjny rząd Skrzyńskiego wystąpił z programem poprawy sytuacji gospodarczej kraju przez podwyżkę cen lub obłożenie podatkami wielu towarów i usług, obniżkę płac urzędniczych, a także zmianę na niekorzyść ustawy emerytalnej i obniżenie uposażeń inwalidów wojennych. Była to próba wyjścia z kryzysu kosztem mas pracujących, co w konsekwencji spowodowało, że ministrowie socjalistyczni ustąpili 20 kwietnia z rządu, w wyniku czego nastąpił rozpad koalicji. 29 kwietnia, udzielając wypowiedzi dla "Nowego Kuriera Polskiego", Piłsudski podjął po raz pierwszy problem dyktatury. Na pytanie: "Czy przeżywamy kryzys parlamentaryzmu?" i dalsze z tym związane, marszałek odpowiedział: "Przeżywamy na pewno i przeżywamy w ostrzejszej formie niż cała Europa (...). Naród cały - powracając do niepodległości - związał za dużo nadziei z tym, co my nazywamy sejmem i dlatego z większą goryczą, niż gdzie indziej, odczuwamy doznany zawód (...). Rządy muszą być sprawowane indywidualnie i dobierane pod kątem indywidualności ich wykonawców. Natomiast próby rządzenia za pomocą jakichś grup ludzkich, za pomocą dajmy na to 444 posłów i 111 senatorów, prowadzą do niepożądanych celów (...)". Następne fragmenty wywiadu zabrzmiały jak pogróżka: "Zawsze twierdziłem, że wszelkie próby ze strony rządów zdobycia sobie siły przez wysiłki zadowolenia wszystkich nigdy się nie udadzą (...). Siła nie może liczyć się z tym, co się komu podoba, a co nie podoba". Bardzo znamienne było zakończenie wywiadu. "Czy dyktatura nie jest wyłącznie kwestią człowieka? - pytał dziennikarz. - Wziąłby ją Pan Marszałek w swe ręce? - Stawia pan niekonstytucyjne pytania (groźnie i żartobliwie zarazem woła Pan Marszałek). Powinien pan za to w kozie siedzieć. - Jeśli Pan Marszałek każe! Przed tym jednak pragnę usłyszeć odpowiedź na moje pytanie. - Ale ja nie odpowiem, bo nie chcę siedzieć w kozie (śmiejąc się odpowiada Marszałek)". Za dwa tygodnie miało się okazać, że nie były to żarty. Sytuacja w kraju - zdaniem Piłsudskiego - dojrzała do przewrotu i potrzebny był tylko pretekst, by rozpocząć akcję. 10 maja utworzony został pod kierownictwem Witosa rząd prawicowo_centrowy. Tego samego dnia Piłsudski odpowiedział wywiadem w "Kurierze Porannym". Ostro skrytykował osobę Witosa i sposób sprawowania przezeń rządów w przeszłości. Przypomniał, iż to właśnie rządy prawicowo_centrowe stosowały wobec niego hańbiące środki. Zapowiedział, że staje do walki "tak jak i poprzednio, z głównym złem państwa i panowaniem rozwydrzonych partyj i stronnictw nad Polską, zapominaniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyści". Utworzenie rządu z Witosem na czele doprowadziło do silnego wzburzenia publicznego. Pamiętano o wydarzeniach z 1923 roku, a goryczy dopełniało istnienie ponad trzystu tysięcy bezrobotnych. Premier Witos, zdając sobie sprawę z nastrojów, w wywiadzie prasowym zapowiedział rządy silnej ręki, ale już 11 maja rozpoczęły się w Warszawie antyrządowe manifestacje grup oficerów i strzelców. Piłsudski wiedział, że w Rembertowie czekają zgromadzone wcześniej przez generała Żeligowskiego wierne mu oddziały wojska. 12 maja stanął na ich czele, rozpoczynając w imię "uzdrowienia Rzeczypospolitej" marsz na stolicę. Być może wyruszając przypomniał sobie słowa wypowiedziane 27 lipca 1922 roku do ambasadora Gibsona: "Oni (parlament) wpuścili mnie w kanał - ale w końcu zniszczę ich, bo sam jestem silniejszy niż wszyscy moi wrogowie razem wzięci". Gdy miał już pełnię władzy 11 maja 1926 roku, w przeddzień przewrotu, a nazajutrz po utworzeniu gabinetu przez Wincentego Witosa Piłsudski, jak wiadomo, udzielił wywiadu "Kurierowi Porannemu". Na pytanie: "O ile rozumiem sens wytworzonej sytuacji, powrót Pana Marszałka do wojska ulegnie zwłoce?", odpowiedział: "Naturalnie. Pan widzi, iż ze swej strony nie robię ani kroku dla podtrzymania tak jaskrawego przekroczenia moralnych interesów państwa i moralnych interesów wojska". Uczynił natomiast zasadniczy krok dla zlikwidowania istniejących - jego zdaniem - nieprawości. Już następnego dnia na czele wiernych sobie oddziałów rozpoczął marsz na stolicę. Był w tej trzy dni trwającej wojnie domowej moment dramatyczny i wymowny, gdy spotkali się na moście Poniatowskiego, prezydent Wojciechowski z marszałkiem Piłsudskim. "Panie Prezydencie! - powiedział Piłsudski. - Niech mnie Pan puści! Nic Panu nie będzie!", a na to prezydent: "To nie o mnie chodzi, tylko o Polskę". Brutalność tej sceny próbowano potem złagzodzić. Generał Gustaw Orlicz_Dreszer twierdził na przykład, że po rozmowie prezydenta Wojciechowskiego z Piłsudskim ten ostatni polecił wycofać się szwoleżerom na prawy brzeg Wisły, oświadczając Dreszerowi: "Proszę Pana. Pan Prezydent powiedział mi, że jeśli pójdziemy naprzód, wyda rozkaz strzelania wojsku znajdującemu się po drugiej stronie. Ponieważ przy wojsku, które znajduje się po drugiej stronie, jest Pan Prezydent, ja do Prezydenta w Polsce strzelać nie będę. Wykona pan mój rozkaz i wycofa się pan na most Kierbedzia". Wybór mostu nie był jednak rzeczą najważniejszą. W ostatecznym rachunku prawie dwa tysiące żołnierzy padły ofiarą zamachu stanu, mającego doprowadzić do uzdrowienia Rzeczypospolitej. Oficjalny raport komisji likwidacyjnej, kierowanej przez generała Żeligowskiego, mówił o 1299 ofiarach. Poległo 25 oficerów, 190 żołnierzy i 164 osoby cywilne. Raniono 66 oficerów, 540 żołnierzy oraz 478 osób cywilnych. Piłsudski zdawał sobie sprawę z tego, co się stało. W wydanym do armii rozkazie oświadczył: "Żołnierze, stanąłem znowu na Waszym czele jako Wasz Wódz. Znacie mnie. Bezwzględny dla siebie, stałem zawsze pośród Was w najcięższych Waszych bólach i trudach, w mękach i niepokojach. Znacie mnie i jeśli nie wszyscy kochać mnie potraficie, wszyscy musicie mnie szanować jako tego, który Was do wielkich zwycięstw prowadzić potrafił, a przy ogólnym zepsuciu i demoralizacji nie chciał i nie umiał korzyści własnej pilnować lub dochodzić". I nawiązał do ostatnich bratobójczych walk: "W jedną ziemię wsiąkała krew nasza, ziemię jednym i drugim jednakowo drogą, przez obie strony jednakowo umiłowaną. Niech krew ta gorąca, najcenniejsza w Polsce krew żołnierza, pod stopami naszymi będzie nowym posiewem braterstwa, niech wspólną dla braci prawdę głosi...". Wkrótce jednak pokazał, jak wyobraża sobie ten "nowy posiew braterstwa". Posypały się dymisje dla generałów i pułkowników wiernych żołnierskiej przysiędze. Generałów Rozwadowskiego i Zagórskiego osadzono w wileńskim więzieniu na Antokolu. Generał Rozwadowski, w dniach przewrotu dowódca obrony Warszawy, wypuszczony po pewnym czasie, zmarł wkrótce na skutek przeżyć psychicznych i fizycznych. Generał Zagórski zaginął - niewątpliwie potajemnie zamordowany. Wypadki rozwijały się po myśli Piłsudskiego. Bezpośrednio po zamachu Zgromadzenie Narodowe zatwierdziło go jako ministra spraw wojskowych w rządzie Kazimierza Bartla. Wysunięto też jego kandydaturę na prezydenta. Sprawę tę rozegrał po mistrzowsku, chociaż poza wszelką etyką. Proponującym mu kandydowanie na urząd prezydencki oświadczył: "z kandydaturą moją róbcie co wam się podoba. Jest mi obojętne, wiele głosów dostanę - nie robię żadnego nacisku co do wybierania mojej osoby". Była to więc nie odmowa, a jedynie podkreślenie, iż nie będzie zabiegał o fotel prezydencki. Gdy go jednak wybrano, a otrzymał 298 głosów na 552 głosujących, demonstracyjnie odmówił. "Dziękuję Zgromadzeniu Narodowemu za wybór... - oświadczył w piśmie skierowanym do Marszałka Sejmu - Niestety, przyjąć wyboru nie jestem w stanie. Nie mogłem wywalczyć w sobie zapomnienia, nie mogłem wydobyć z siebie aktu zaufania i do siebie w tej pracy, którą już raz czyniłem, ani też do tych, co mnie na ten urząd powołują". Załatwiał w ten sposób kilka spraw. Po pierwsze - poprzez wybór na prezydenta uzyskał pośrednio aprobatę przewrotu majowego przez Zgromadzenie Narodowe. Po drugie - dał nauczkę znienawidzonemu sejmowi, owemu "sejmowi korupcji", jak zwykł był go określać. Po trzecie - zapowiedział i konsekwentnie realizował walkę z konstytucją marcową. Swój stosunek do sejmu Piłsudski zaprezentował zresztą już wcześniej, gdy 26 maja powiedział przedstawicielom stronnictw sejmowych: "Nie będę się wdawał w dyskusję nad wypadkami majowymi. Zdecydowałem się na nie sam, w zgodzie z własnym sumieniem i nie widzę potrzeby z tego się tłumaczyć (...). Mogłem nie dopuścić was do sali Zgromadzenia Narodowego, kpiąc z Was wszystkich (...); ostrzegam, że sejm i senat są instytucjami najbardziej znienawidzonymi w społeczeństwie (...), nie będę bronił sejmu i senatu, gdy dojdzie do władzy ulicy". A szczególnie złowróżbnie zabrzmiało: "czynię próbę, czy można jeszcze w Polsce rządzić bez bata". Tu Piłsudski był wyraźnie niekonsekwentny lub inny miał punkt widzenia na te same sprawy w przypadku różnych audytoriów, gdyż cztery dni wcześniej korespondentowi paryskiego dziennika "Le Matin" powiedział: "gdy patrzę na historię mojej ojczyzny, nie wierzę - naprawdę - aby można było rządzić w niej batem. Nie lubię bata..." Okazało się, że na batożenie przeciwników politycznych niedługo trzeba było czekać. Istniejącego Sejmu nie rozwiązywano, choć kadencja się skończyła. Piłsudski słusznie uważał, iż zmiany w konstytucji łatwiej zatwierdzi sejm kończący kadencję niż ją rozpoczynający. I rzeczywiście, szybko uchwalono ustawę o zmianie konstytucji, tzw. nowelę sierpniową, która, ograniczając uprawnienia parlamentu, przekazywała ich część prezydentowi Rzeczypospolitej, a z woli marszałka został nim Ignacy Mościcki. Prezydent otrzymał prawo rozwiązywania sejmu i senatu oraz prawo wydawania rozporządzeń z mocą ustawy, a więc parlamentowi została odebrana wyłączność ustawodawcza. Zawężono możliwość wpływu sejmu i senatu na budżet państwa, a także ograniczono skuteczność wniosków o wotum nieufności dla rządu. Wszystko to dawało prezydentowi, a w praktyce Piłsudskiemu, nieograniczone możliwości decydowania o losach państwa. Dla Sejmu natomiast rozpoczął się trudny okres walki o ład konstytucyjny. Sytuację kończącego swą kadencję Sejmu najlepiej może scharakteryzować następujący przykład. W listopadzie 1926 roku rząd wydał dekret nakładający wysokie kary za tzw. przekroczenia prasowe. Sejm jednomyślnie podjął uchwałę o uchyleniu dekretu, wtedy rząd wydał nowy dekret, a sesję sejmową zamknięto, aby nie nastąpiło kolejne uchylenie. Posłowie zażądali zwołania sesji nadzwyczajnej. Gdy się zebrali, prezydent odroczył sesję na trzydzieści dni, a gdy się ponownie zebrali, natychmiast ją zamknął. Komentarz zbędny. W 1928 roku zarządzono wybory. Piłsudski przykładał do nich szczególną wagę, ponieważ miały pokazać, w jakim stopniu społeczeństwo akceptuje zmiany polityczne, które dokonały się w Polsce. Po raz pierwszy od czasu odzyskania niepodległości zerwał z zasadą nieposiadania własnej partii, a lokowania swoich współpracowników we władzach różnych partii i stronnictw, by tam realizowali jego politykę. Powstał Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem, na czele którego stanął jeden z najwierniejszych ludzi marszałka - pułkownik Walery Sławek. W kampanii wyborczej poczynano sobie bezwzględnie. Unieważniono 2/3 list Jedności Robotniczo_Chłopskiej - czyli komunistów, miał miejsce szereg afer politycznych, z których dwie wyjątkowo dużego formatu. Pierwsza z nich dotyczyła Generalnego Komisarza Wyborczego. Prezydent miał go wyznaczyć spośród trzech kandydatów wysuniętych przez Sąd Najwyższy, tymczasem uczynił to rząd, mianując zupełnie bezprawnie jednego z wiceministrów, późniejszego głównego twórcę konstytucji kwietniowej - Stanisława Cara. Na protest sfer sądowych odpowiedziano zawieszeniem zasady niezawisłości sędziowskiej. Druga afera, to sprawa Gabriela Czechowicza, ówczesnego ministra skarbu, który przeznaczył osiem milionów złotych na cele wyborcze Bbwr. W wyborach do sejmu, które odbyły się 4 marca 1928 roku przy wysokiej frekwencji (78,3%), na listy prorządowe oddano zaledwie 25,1% głosów, w tym na Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem 21,2%. Była to poważna porażka rządu i osobiście Piłsudskiego. Wprawdzie propaganda rządowa próbowała przedstawić wyniki jako sukces, argumentując, że Bbwr otrzymała największą liczbę głosów z oddanych na poszczególne partie, nie zmieniało to jednak faktu, iż na partię Piłsudskiego oddał głos co piąty wyborca. Prawica otrzymała zaledwie 8,7%, a centrum - 10%. Zapłaciły wysoką cenę za doprowadzenie do kryzysu gospodarczego i politycznego. Lewica parlamentarna uzyskała 29,9%, a mniejszości narodowe - 23,8% mandatów. Taki skład przekreślił wszelkie nadzieje Piłsudskiego. Nie rezygnował jednak i próbował narzucić Sejmowi, jako marszałka - Kazimierza Bartla, pierwszego premiera po przewrocie majowym. Tymczasem mimo nacisków i pogróżek Sejm wybrał Ignacego Daszyńskiego. Niewątpliwie wpływ na to miał także następujący incydent. Gdy Piłsudski przybył 27 marca 1928 roku na otwarcie Sejmu II kadencji, aby odczytać orędzie Prezydenta Rzeczypospolitej, a część posłów komunistycznych zaczęła wznosić nieprzyjazne okrzyki, na dany przez marszałka znak wpadła na salę grupa policjantów, wywlokła protestujących z ław poselskich i przewiozła do więzienia, skąd ich po kilku godzinach, na skutek żywiołowych protestów sali, zwolniono. Wybór Ignacego Daszyńskiego został bardzo charakterystycznie skomentowany w książce "Józef Piłsudski", wydanej przez Spółkę Wydawniczą "Kurier Sa" w Krakowie. Stwierdzono w niej, iż "Józef Piłsudski uznał zarówno wybór sam, jak i fakt przyjęcia tego wyboru przez Ignacego Daszyńskiego za rzucenie Mu rękawicy". Nowy Sejm 340 głosami przeciw 126 skierował sprawę ministra Gabriela Czechowicza do Trybunału Stanu, na co Piłsudski zareagował wywiadem prasowym. "Moje starania - pisał - bardzo usilne kierowałem zawsze dla zgwałcenia pana Czechowicza, aby wszystko, co jest inwestycją nie szło pod obrady sejmowe". I przy okazji zaatakował posłów: "Gdy się taki zafajda - stwierdził - to każdy podziwiać może jego zafajdaną bieliznę, a jeżeli przy tym zdarzy mu się wypadek, że zabździ, to to jest już prawo dla innych ludzi, a najbardziej dla ministrów, którzy muszą nie pracować dla państwa, ale obsługiwać i fagasować tym zafajdanym istotom". Wystąpił także przed Trybunałem Stanu w charakterze świadka. Najpierw skrytykował Ustawę o Trybunale Stanu, przy czytaniu której jak stwierdził - wybuchnął śmiechem. - "Jest ta ustawa partactwem pracy - dowodził - można w niej znaleźć wszystko, ale nie można znaleźć sensu". Poddał też ostrej krytyce konstytucję i wyraził przekonanie, że posłowie, którzy ją opracowali, "zasługiwali na szubienicę raz po raz", a następnie wygłosił szokujące, zważywszy miejsce i okoliczności, przemówienie. "Proszę Panów. Widziałem niedawno zabawkę bardzo zabawną. Boję się nieco obrazić panów uszu, gdy powiem jej nazwę, gdyż nazywa się ona w handlu "pierdołką". Zabawka przedstawia człowieka odpowiedniej tuszy ze skróconymi najzupełniej kończynami, mającego dwa otwory, jeden otwór pod nosem, a drugi na odwrotnej stronie medalu. Urządzona zaś ta zabawka jest w ten sposób, że gtdy postawi się ją lub położy w jakiejkolwiek pozycji, to zaczyna przemawiać obu otworami i zaczyna tak szybko się poruszać, że przedtem dźwięki łapane osobno zaczynają zlewać się w przecudną kakofonię, że nieraz gdy puszczałem w ruch tę zabawkę, to wydawało mi się, że jednak zdążę złapać jeden dźwięk grubszy i drugi dźwięk cieńszy w tej potwornej kakofonii zabawki. Nie uchwyciłem jednak pomimo przysłuchiwania się i pomimo prób wielu ludzi, którym pokazywałem tę zabawkę i ani rusz nie znalazłem człowieka, który by znalazł różnicę pomiędzy obu otworami. Proszę Panów i prześwietny Trybunale, gdy zechcecie szukać, a to wam się może przydać, motywów i wytłumaczenia tego komizmu, który w sejmie robią, tych rekordów partactwa pracy, które oni czynią, to zróbcie próbę sami, stańcie się na chwilę tą zabawką. Przyjąć taką pozę łatwo i pokiwać się także łatwo. Dla nowicjusza, jestem przekonany, wystarczy pięć minut, aby zapomniał imienia ojca i matki. Dla fachowych - toż oni się pierdolą miesiącami, toż oni zatracają na tyle wszystkie pojęcia, że mogą zapomnieć nawet swoje nazwisko. To jest proszę panów tłumaczenie mądrości całego aktu oskarżenia, całego komizmu pracy waszej i całej przeklętej pracy Polski, która w tym komizmie sejmowym kręcić się dotąd niestety musi". Trybunał się załamał, Czechowicza wprawdzie nie uniewinnił, ale winy nie uznano za udowodnioną i sprawę odroczono. 31 października 1929 roku parlament był świadkiem jeszcze jednego skandalu - wtargnięcia na salę obrad grupy uzbrojonych oficerów, oświadczających, iż przybyli, by zgotować owację Komendantowi. Doszło do gwałtownej wymiany zdań między Piłsudskim a Daszyńskim, odmawiającym otwarcia posiedzenia sejmu pod bagnetami i szablami. Piłsudski wychodząc ubliżył Marszałkowi Sejmu, a w rozkazie oficerskim z dnia 7 listopada 1929 roku zamknął sprawę w sposób następujący: "...stwierdzam przeto, że wobec tego, iż poseł do sejmu jest nieodpowiedzialny, powyższe zajście muszą oficerowie uważać za zlikwidowane i dla siebie bez uszczerbku na honorze załatwione". W roku 1929 obok politycznych deformacji zarysowało się inne negatywne zjawisko. Świat stanął wobec niebezpieczeństwa kryzysu gospodarczego, który w Polsce wystąpił w sposób szczególnie dotkliwy i stosunkowo wcześnie, bo już wiosną 1929. W tych warunkach narastało rozgoryczeenie i zaniepokojenie partii stojących w opozycji do rządu i ostatecznie w grudniu 1929 uformował się Centrolew - porozumienie ugrupowań lewicy parlamentarnej i centrum, skupiające łącznie 40% posłów. Na dzień 29 czerwca 1930 roku zwołano w Krakowie kongres pod hasłem obrony prawa i wolności ludu. Żądano: "1) ustąpienia rządów dyktatury Józefa Piłsudskiego, 2) utworzenia konstytucyjnego rządu opartego o zaufanie społeczeństwa, rządu, który, by wraz z parlamentem podjął walkę z klęską gospodarczą i nędzą ludności pracującej miast i wsi (...)". "Naród świadomy i zorganizowany nie pozwoli długo w taki sposób sobą rządzić" - stwierdzał w liście do Kongresu Ignacy Daszyński, a sędziwy Bolesław Limanowski wzywał, by "odmówić uległości tej dyktaturze, której nie chodzi o dobro i sprawiedliwość wszystkich obywateli kraju, lecz o pochwycenie tłustych posadek. Życzę więc kongresowi z całego serca, aby dopiął swojego celu i nie dopuścił, ażeby spadła na naród hańba, jaką by sprowadziła przemoc przeklętej Targowicy". "Na każdą próbę terrou odpowiemy siłą fizyczną" - głosiła rezolucja kongresu, ale okazało się, że jego uczestnicy dysponują jedynie siłą moralną. Wypadki zaczęły się teraz toczyć błyskawicznie. 25 sierpnia 1930 roku prezydent Mościcki powołał Piłsudskiego na urząd prezesa Rady Ministrów, a ten z chwilą gdy postanowił objąć gabinet, miał już gotową decyzję, że rozwiąże Sejm i Senat, że zarządzi nowe wybory. Dnia następnego Piłsudski udzielił wywiadu Bogusławowi Miedzińskiemu. Rozpoczął od ataków na konstytucję: "ja tego, proszę pana - mówił - nie nazywam konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty". Zaatakował także posłów. "Pan poseł to nikczemne zjawisko w Polsce (...), cała praca w sejmie śmierdzi i zaraża powietrze wszędzie (...). Zdaniem moim w każdym urzędzie pana posła należy usuwać za drzwi, jeżeli zaś przy tym coś im dołożą - to także nie szkodzi. Bo proszę pana, pan poseł obstawia siebie jakimś śmiesznym pojęciem o nietykalności, wtedy gdy konstytucja mówi tylko o nietykalności sądowej; wszystko inne, panie pośle, jest tykalne". O tę nietykalność właśnie najbardziej marszałkowi w tym momencie chodziło. 29 sierpnia 1930 roku Prezydent Rzeczypospolitej na wniosek Rady Ministrów rozwiązał sejm i senat, a w uzasadnieniu decyzji napisano: "Naprawa jest konieczną, gdyż niestety dotąd uniknąć nie można chaosu prawnego, istniejącego w Rzeczypospolitej. Gdy przekonałem się, że naprawy tej pomimo moich usiłowań dokonać nie potrafię za pomocą istniejącego obecnie Sejmu Rzeczypospolitej, zdecydowałem rozwiązać istniejący Sejm i Senat". 7 września ukazał się w prasie kolejny wywaid z Piłsudskim. Formalnie dotyczył nowego okresu wyborczego, ale stanowił przygotowanie opinii publicznej do przyjęcia podjętych już decyzji. Na wstępie zaatakował Marszałek posłów rozwiązanego sejmu oznajmiając, iż rząd nie ma zamiaru płacić za "fotel, za hotel, za burdel i za serdel", a następnie dobitnie podkreślił że "nie zamierza uznawać instytucji byłych posłów i jakichkolwiek ich uprawnień". Rzeczywiście nie zamierzał uznawać. W nocy z 9 na 10 września aresztowano 19 posłów, przywódców partii opozycyjnych. Jako dwudziesty dołączył do nich po kilku dniach Wojciech Korfanty. Urzędowy komunikat Polskiej Agencji Telegraficznej, opublikowany 10 września, głosił: "W dniu 10 września dokonano zatrzymania szeregu byłych posłów, którzy dopuścili się przestępstw natury zarówno kryminalnej (kradzieże, oszustwa, przywłaszczenia itp.), jak i natury politycznej (strzały do policji, nawoływanie do gwałtu i nieposłuszeństwa władzy, wystąpienia antypaństwowe itp)... Aresztowani zostali posłowie: Józef Baćmaga z Bbwr; Norbert Barlicki, Adam Ciołkosz, Stanisław Dubois, Herman Lieberman, Mieczysław Mastek i Adam Pragier z PPS; Kazimierz Bagiński i Józef Putek z Wyzwolenia; Aleksander Dębski z Klubu Narodowego; Adolf Sawicki ze Stron. Chłopskiego; Włodzimierz Celewicz, Dmytro Palijiw i Aleksander Wysłockyj z Ukr. Klubu Sejmow.; Władysław Kiernik i Wincenty Witos z Piasta; Osyp Kohut z Klubu Ukraińsk. Socjalistyczn._Radykalnej, Parlamentarnej Reprezentacji; Karol Popiel, poseł do I Sejmu zwyczajnego, członek Npr. Aresztowani przewiezieni zostali do więzienia wojskowego w Brześciu nad Bugiem". Nie uniknięto w komunikacie potknięcia. Wprawdzie stwierdzano na wstępie o zatrzymaniu "byłych posłów", ale następnie, przy podawaniu nazwisk użyto określenia "posłowie", tym razem zgodnego z prawdą, bo przecież przerwano im w połowie kadencję, a karano pozbawieniem wolności za działalność sejmową. 13 września Piłsudski udzielił kolejnego wywiadu. Sprawę aresztowanych posłów wyjaśnił następująco: "(...) Utworzyło się jak gdyby zbiorowisko ludzi uprzywilejowanych, w sposób ani konstytucyjny, ani prawny, ani w żaden sposób związany ze zwyczajną etyką (...). (...) zdecydowałem wykorzystać ten normalny czas, gdy posłowie stają się zwyczajnymi obywatelami państwa, aby choć raz w Polsce postawić sprawiedliwość, wymierzaną przez sądy, na normalną drogę, nie naruszaną tak bezecnie, jak to czynili posłowie z immunitetami w pyskach (...). Aresztowania są... - pod względem wyboru, dość przypadkowe, mógłbym wybierać co piątego, co dziesiątego. Bo przecież doprawdy ci panowie posłowie upodobali sobie dość dziwny sposób życia: dla obrony "praw wolności" niemal że siadali na ulicy, aby robić nieczystości - z immunitetami w pyskach (...)". "Dyscyplina więzienna jest twarda - podkreślił - i może ci panowie, gdy wyjdą z więzienia, okażą się ludźmi bardziej dyscyplinowanymi, niż wówczas, gdy tak bezecnie "służyli Polsce" w sejmie". W październiku 1930 roku rozpoczął się proces sądowy w Brześciu. Zawarte w komunikacie PAT_y zarzuty o przestępstwach kryminalnych nie pojawiły się w akcie oskarżenia. Byłych posłów oskarżano natomiast o próbę obalenia ustroju. Procesowi towarzyszył potężny protest społeczny. Protestowali - poza najbliższymi marszałka - właściwie wszywscy - nawet ci, po których tego nie należało by się spodziewać. Protestował między innymi profesor Kazimierz Bartel, pierwszy premier po majowym zamachu i kandydat Piłsudskiego na Marszałka Sejmu II kadencji. Na wiecu w Lublinie Irena Kosmowska stwierdziła, że "Polską rządzi bezprawie, złodziejstwo, mord i obłąkanie. Piłsudski to obłąkaniec. Czy i Brześć ujdzie mu bezkarnie?" A Roman Dmowski w swej pracy "Świat powojenny i Polska" pisał: "(...) nasze życie wewnętrzne dostarcza nam dosyć faktów wytrącających ludzi z równowagi: jedna sprawa Brześcia odebrała na długi czas spokój każdemu, kto posiada choć trochę moralnej kultury". 7 października 1930 roku zgłoszona zostaa do Państwowej Komisji Wyborczej lista państwowa kandydatów Bbwr, gdzie pod numerem pierwszym widniało - po raz pierwszy zresztą - nazwisko Józefa Piłsudskiego. Marszałek, uzasadniając swoją zgodę na kandydowanie, w wywiadzie udzielonym Miedzińskiemu użył następującego argumentu: "Blok Bezpartyjny zdobył się na tak piękny i szlachetny odruch, że jest on bodaj najładniejszą prawdą w historii naszego państwa. Mianowicie - ogłosił, że każdy z członków klubu staje do rozporządzenia każdej władzy sądowej, zrzekając się praw, tak zacięcie przez resztę sejmu bronionych, praw tzw. immunitetu". Zapomniał jednak, czy też nie chciał pamiętać, że zrzekali się immunitetu członkowie partii rządzącej, a więc ludzie nie obawiający się represji. Ówczesny adiutant marszałka, kapitan Mieczysław Lepecki, tak wspominał ten czas: "Wybory przyniosły zwycięstwo. W dwa lata później, w ich rocznicę, Marszałek powiedział do mnie: Gdybym je wówczas przegrał, nie rządziłbym wami durnymi dłużej. Ale przedtem powiesiłbym stu". Wybory rzeczywiście przyniosły zwycięstwo, jednakże dokonało się to w warunkach nie przynoszących chluby Piłsudskiemu. Czołowi przywódcy opozycyjnych partii politycznych przebywali w więzieniu. W okresie kampanii wyborczej pozbawiono wolności kilkudziesięciu innych posłów i senatorów. Aresztowano ludzi z przeróżnych powodów, wysuwając nawet zarzuty o przygotowanie zamachu na Józefa Piłsudskiego, z których to zarzutów szybko się zresztą wycofano. Na skutek podjęcia szeregu środków administracyjnych utrudniano, a czasem wręcz uniemożliwiano prowadzenie partiom opozycyjnym kampanii wyborczej. Demolowanie lokali organizacyjnych, rozpędzanie zgromadzeń przedwyborczych, odmowa zgody na odbywanie zebrań przedwyborczych - wszystko to miało na celu odebranie szans opozycji. Ponieważ jednak wszystkie te represje i szykany nie zastraszyły niemałej części wyborców, zaczęto masowo unieważniać karty wyborcze partii opozycyjnych. W takich to warunkach Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem odniósł swoje zwycięstwo, zdobywając 55,6% mandatów w Sejmie i 67,6% w Senacie. W funkcjonowaniu polskiego parlamentu rozpoczął się okres nieco dziwny i dotąd niespotykany. Miał on wszelkie znamiona - jeżeli można to tak określić - politycznego samobójstwa, ubezwłasnowolnienia się na rzecz dyktatury. W warunkach, w których sejm zrezygnował z inicjatywy ustawodawczej, a opozycja nie mogła skutecznie kontrolować poczynań rządu, pozostało jej wykorzystanie sejmu jako trybuny publicznej. Ale i tu występowały poważne trudności. Sesje sejmowe skracano, działalność sejmu sprowadzono do zwoływania sesji budżetowych. Premierem w owym czasie był dotychczasowy prezes Bbwr Walery Sławek. Urząd premiera oddał mu Piłsudski działając zgodnie ze swą taktyką. Sam, jako premier, spacyfikował żelazną ręką opozycję, uwięził jej przywódców w Brześciu, wpłynął metodami administracyjnymi na przebieg kampanii wyborczej, uzyskał większość sejmową dla poopierania swych koncepcji i... oddał władzę jednemu ze swych najbliższych współpracowników. Światowy kryzys gospodarczy lat 1929-1933 dotknął Polskę, kraj słabo uprzemysłowiony, w sposób szczególny, powodując wzrost napięć społecznych. Bbwr_owska większość w Sejmie odpowiedziała na nie szeregiem ustaw ograniczających swobody polityczne i cofających zdobycze socjalne, osiągnięte wcześniej przez masy pracujące. Ograniczono prawo swobodnego zrzeszania się obywateli, zaostrzono rygory w przypadku zgromadzeń i zebrań, zawężono samodzielność samorządu terytorialnego oraz znacznie ograniczono autonomię wyższych uczelni. Ustawa o ustroju szkolnictwa wprost wprowadzała zasadę nierówności w dostępie do nauki. Najwyższy Trybunał Administracyjny uzależniono od rządu. W polityce zewnętrznej Piłsudski, z natury nieufny, nie dowierzał nikomu. Radziecką Rosję uważał za głównego wroga Polski, ale dążył do ułożenia z nią poprawnych stosunków międzypaństwowych. To przecież dopiero po zamachu majowym minister spraw zagranicznych August Zaleski zaproponował stronie radzieckiej zawarcie paktu o nieagresji. Pakt, traktujący o wyrzeczeniu się wojny i niebraniu udziału w porozumieniach wrogich dla drugiej strony, zawarto 25 lipca 1932 roku na 3 lata; ale po dojściu Hitlera do władzy w Niemczech w styczniu 1933 roku, już 13 lutego pojechał do Moskwy minister Józef Beck i po dokonanej wymianie poglądów podniesiono poselstwa do rangi ambasad i przedłużono układ o nieagresji na dziesięć lat. Był to niewątpliwy dowód, iż Piłsudski zwycięstwo nazizmu w Niemczech odebrał negatywnie, czemu zresztą dał wyraz i później, gdy w odpowiedzi na deklarację zawartą w radiowym przemówieniu G~oringa, a następnie Hitlera o gotowości niesienia pomocy Polsce, gdyby napadł na nią Związek Radziecki, strona polska zachowała całkowite milczenie. Nie wierzył także Rosji i zakładał, iż konflikt wojenny - była tu pewna wewnętrzna sprzeczność w rozumowaniu - prędzej nastąpić może na wschodzie niż na zachodzie. Tej koncepcji podporządkował przygotowanie armii, a konserwatywny z natury, wciąż tkwiący w realiach minionego stulecia, do walki na wschodnich stepach i błotach bardziej przydatną widział konnicę niż wojska zmotoryzowane. W życiu wewnętrznym kraju w pierwszej połowie lat trzydziestych dwa kolejne wydarzenia wskazywały, jak daleko w swym dziele odchodzenia od demokracji posunęła się dyktatura. Sprawa pierwsza dotyczyła wyborów prezydenckich. W roku 1933 kończyła się kadencja prezydenta Ignacego Mościckiego, ale marszałek zadecydował, iż nie należy dokonywać zmiany i parlament jednomyślnie wybrał ponownie Mościckiego prezydentem. Ta jednomyślność była wynikiem następującej sytuacji: cała opozycja postanowiła nie brać udziału w głosowaniu. Głosy posłów komunistycznych i części mniejszości narodowych zostały unieważnione. W rezultacie Ignacego Mościckiego wybrano jednomyślnie, ale 332 głosami na 555 członków Zgromadzenia Narodowego. Sprawa druga wiązała się ze zmianą konstytucji. Dotychczasowej, marcowej, Piłsudski obsesyjnie nienawidził. To była owa "krótka pani", to była owa "konstytuta" przypomonająca inne słowo "prostytuta". Konstytucję z 1921 roku podporządkowującą urząd prezydenta parlamentowi uważał Piłsudski od początku za wrogi akt ze strony nieprzyjaznej mu prawicy. Nowela sierpniowa z 1926 roku ową konstytucję skutecznie zdemolowała, ale potrzebne było ostateczne i całkowite zwycięstwo. Kwestię zmiany konstytucji postawiono na plenarnym posiedzeniu sejmu 26 stycznia 1934 roku, przedkładając sejmowi tzw. tezy konstytucyjne, a następnie, wykorzystując fakt, iż posłowie opozycyjni postanowili zbojkotować debatę i opuścili salę obrad, użyto fortelu. Skrócono bezprawnie postępowanie, tezy konstytucyjne uznano za projekt konstytucji i zanim posłowie opozycyjni wrócili na salę, uchwalono projekt zgłoszonej ustawy. Powtórzyła się historia z uchwaleniem konstytucji 3 Maja, z tą jednak zasadniczą różnicą, iż wtedy, w 1791 roku patrioci wyprowadzili w pole rzeczników prywaty... Powstał niemały skandal. Jak głoszono, wątpliwości co do sposobu uchwalenia konstytucji miał nawet sam Piłsudski, który polecił, by w senacie przeprowadzono to zgodnie z prawem. Na ile to oburzenie było szczere, trudno powiedzieć, ponieważ zlecając demokratyczną procedurę w senacie nic nie ryzykował, jako że tam akurat sanacja posiadała kwalifikowaną większość. Ostatnia przeszkoda na drodze do niczym nie skrępowanej dyktatury została usunięta, ale czas marszałka dobiegał końca. Wyniszczająca organizm choroba nowotworowa weszła w swoje ostatnie stadium. 12 maja 1935 roku nastąpił zgon. Dopełnił się los człowieka, któremu, obok tego co dokonał, tak wiele nie udało się osiągnąć. Marzył przez całe życie o silnym państwie - została Rzeczpospolita ubezwłasnowolniona regułami dyktatury. Marzył przez całe życie o silnej armii - zostawił wojsko anachroniczne w uzbrojeniu, przygotowane według dziewiętnastowiecznych kanonów wojennych. Marzył o dynamicznej polityce zagranicznej, preferującej Polskę w Europie - pozostała pustka i osamotnienie w obliczu nadciągającego kataklizmu. Ciało Marszałka złożono na Wawelu w krypcie Świętego Leonarda. Serce - zgodnie z ostatnią wolą zmarłego - spoczęło obok zwłok matki, na wileńskim cmentarzu Rossa. Mieczysław Lepecki w swoich pamiętnikach pisze, iż 1 września 1939 roku zapytał panią Piłsudską, "czy może by należało wywieźć serce z Wilna. - Niech będzie wśród żołnierzy, niech im w obronie pomoże - odpowiedziała..." Nie pomogło. Rzeczpospolita płaciła straszną cenę za błędy, w których Jej Pierwszy Marszałek niemały miał udział. Część III O miejsce w historii Nie tylko szablą... Nie tylko szablą władał marszałek doskonale. Stwierdzenia tego nie należy oczywiście przyjmować dosłownie, bo prawdopodobnie bojowego użytku z szabli w czasie całej wielkiej wojny nie było mu dane zrobić, co twórcy Legionów w niczym nie uwłacza. Na pierwszej linii frontu przebywał nieraz i ryzykował jak każdy żołnierz, bo kule - jak wiadomo - nie wybierają. Jeżeli więc mowa o doskonałym władaniu szablą, to w tym przypadku chodzi o skuteczne szukanie rozstrzygnięć politycznych na drodze walki zbrojnej, a tym przecież Piłsudski głównie się zajmował. Drugą bronią, jaką także doskonale władał, było pióro. Dał się poznać jako wnikliwy obserwator życia już w ostatnim dziesięcioleciu minionego wieku, gdy pisywał listy do genewskiego "Przedświtu", a następnie redagował "Robotnika". Na przełomie stuleci jawi się Piłsudski jako wytrawny publicysta, łączący wysoką jakość treści i stylu. Ale publicystyka to tylko część twórczej działalności Piłsudskiego. Już u progu niepodległości prezentował refleksję nad przeszłością, tą najbliższą, z której, jak uważał, wyciągnąć można i trzeba wnioski do dalszego działania. W więziennych warunkach Magdeburga zaczął pisać "Moje pierwsze boje". Czas legionowego czynu zbrojnego miał już poza sobą. Teraz chodziło o to, by te pierwsze po wielu dziesięcioleciach polskie czyny bojowe, we właściwy, z jego punktu widzenia, sposób weszły do historii i legendy. Rozprawiał się więc, po pierwsze - z zarzutami "służby najemniczej", akcentując polską odrębność. "GDym 6 sierpnia 1914 roku wyprowadził strzelców na wojnę i pomaszerował na Kielce - pisał w "Ulinie Małej" - pomiędzy mną a sztabem austriackim nie było omówionych dostatecznie ściśle warunków wzajemnego stosunku pomiędzy tworzącem się wojskiem polskiem a austriackiem. Skorzystałem z tego, by postawić od razu, od pierwszego kroku, sprawę tak, aby w młodego żołnierza wpoić możliwie wiele ambicji, honoru, miłości własnej, wreszcie poczucia niezależności od obcych i dumy z tego, że się jest pierwszym zawiązkiem wojska polskiego". Starał się Piłsudski, a uczynił to w prosty, przekonujący sposób w szkicu "Limanowa - Marcinkowice", ukazać powikłane polskie losy czasu wielkiej wojny. "Gdyśmy maszerowali jeszcze na Dęblin, gdzieś koło Radomia - pisał - prowadzono kolumnę jeńców rosyjskich. Moi chłopcy stali przy drodze i gapili się na nich czyniąc mniej czy więcej dowcipne uwagi. I nagle z kolumny rozległ się głos do nich: - Stasiu, smarkaczu jeden, co ty tu robisz?! Okazało się, że jednym z jeńców był rodzony ojciec mego młodocianego żołnierza". Działań wojennych swych wkraczających w żołnierskie życie podkomendnych ani tym bardziej własnego udziału w walkach Piłsudski nie upiększał. Przeciwnie, uczciwie przedstawiał początkowy tragizm sytuacji i swój stan ducha, żadną miarą nie nadający się na tworzywo legendy. "Fizyczne i moralne zmęczenie robiło swoje - pisał o ostatnich dniach października 1914 roku, kiedy to polskie oddziały zagarnęła fala austriackiego odwrotu. - Leniwie i tępo patrząc w przeciwległą ścianę, siedziałem na jakiejś ławie, nie chcąc się ruszać z miejsca. Ogólne znużenie nie usposabiało do energiczniejszego wysiłku myśli. Odpocząć przedtem, nim się coś postanowi, odpocząć samemu, dać odpocząć innym, nim się zażąda od nich wydatku energii! Lecz gdzie? Tutaj, przed tym błotnistym Wolbromiem, gdzie jutro mogą się ukazać może patrole rosyjskie? Umierać tutaj, jako opóźniony w cofaniu się maruder? Robiło mi się smutno na duszy i za siebie, i za tych, których prowadziłem za sobą. Umierać można, lecz nie tak, śmiesznie!" Dalsze kartki "Moich pierwszych bojów" to już opis stoczonych walk, wyraźnie na użytek przyszłej legendy. Uwagi dowódcy dotyczące przebiegu potyczek i bitew przeplatają się z charakterystyką postaw i zachowań wyróżniających się w boju żołnierzy. Trudno powiedzieć, czym kierował się Piłsudski, gdy większość swoich ówczesnych sukcesów przypisywał decyzjom intuicyjnym, a nie wyrozumowanym. Niejednokrotnie powtarza o sukcesie, osiągniętym mimo wyjścia z fałszywych przesłanek. Tak było, jak twierdził, pod Uliną Małą, gdy przeprowadzał swoje wojsko między dwoma rosyjskimi korpusami, tak było w przypadku bitwy pod Marcinkowicami, gdzie wyszedł - jak to określił - "Z fałszywej, nie odpowiadającej istocie rzeczy podstawy". Tak też było w 1920 roku, gdy kontruderzenie znad Wieprza trafiło przypadkowo w lukę między dwiema radzieckimi armiami. Kończą się "Moje pierwsze boje" w sposób mało heroiczny, nie na użytek legendy. Komendant, chory na grypę, zostaje ewakuowany do Krakowa. Zdawał sobie sprawę z niewłaściwości takiego finału i może dlatego w ostatnim zdaniu, zresztą zgodnie z prawdą, podkreślił: "Tem się skończyły dla mnie pierwsze moje boje, gdzie zrobiłem - jak mnie się zdaje - dużo, by przez śmiałość decyzji i pracy zyskać szacunek żołnierski, w otoczeniu dla siebie i strzelców". Kolejny, najbardziej owocny okres pisarskiej działalności Józefa Piłsudskiego już w warunkach Polski Niepodległej - to lata Sulejówka. Czas spędzony w Sulejówku to nie tylko wyczekiwanie na bardziej korzystne układy i stosunki polityczne. Piłsudski poświęcał go także na teoretyczne rozważania nad dalszą i bliższą przeszłością, uzasadniał słuszność swej dotychczasowej postawy i swych dotychczasowych działań. Bezpośrednio po wycofaniu się z czynnego życia państwowego, w lipcu 1923 roku, w Sulejówku napisał Piłsudski "Wspomnienia o Gabrielu Narutowiczu". Nie był to przypadkowy wybór tematu. Zabójstwo prezydenta Narutowicza stanowiło przecież oficjalny powód, jaki podał, usunięcia się z wojska, należało więc - co zresztą nie było rzeczą trudną - przedstawić postać zmarłego w jak najkorzystniejszym świetle oraz wykazać zbieżność poglądów i ideową wspólnotę. Był i drugi ważny cel. Stanowiła go rozprawa z metodami politycznymi, stosowanymi przez obóz narodowo_demokratyczny, które to metody stanowiły jedną z rzeczywistych przyczyn odejścia. "Rodzina Narutowiczów pochodziła z tych samych stron, co moja - ze Żmudzi" - pisał na samym wstępie. Dalej przypominał o pokrewieństwie przez Billewiczów i wreszcie o wspólnych, młodzieńczych dążeniach, nadmieniając przy okazji, że w Szwajcarii jako student politechniki, uczęszczał jednocześnie na specjalne kursy wojskowe. Wiele uwagi poświęcił Piłsudski swoim kontaktom z Narutowiczem - ministrem robót publicznych, a następnie spraw zagranicznych. Zwłaszcza na tym drugim stanowisku, gdzie kontakty ministra z Naczelnikiem Państwa były częstsze, rzec by można - codzienne, przedstawił Narutowicza jako człowieka spokojnego, wrażliwego, uczuciowego, rozeznanego w problemach współczesnego świata, prawdziwego Europejczyka. "Przede wszystkim wniósł on swoją namiętność do pracy. Nie było dla niego godzin urzędowych, nie było chwili wytchnienia (...). Pracował bardzo długo, szukając zawsze zgłębienia przedmiotu i wyrobienia sobie zdania na podstawie możliwie największej ilości danych. Nie uprzedzał się przy tym z góry do żadnej opinii, do żadnego zdania, tak, jak gdyby szukał najmniejszego ziarnka prawdy w każdej głowie ludzkiej, w każdej pracy człowieka. Zajmowało mu to, naturalnie, ogromną ilość czasu". I dalej tak charakteryzuje Narutowicza Piłsudski: "Czuł się w Polsce dobrze - więcej - był szczęśliwy i dziwił się tylko, że ludzie, z którymi się spotyka, są ciągle czegoś skwaszeni i z czegoś niezadowoleni (...). Nie mógł znieść łatwo nieprodukcyjności naszej pracy. Przyzwyczajony do innych, większych niż u nas wymagań, niełatwo dawał sobie radę z naszym przyzwyczajeniem do nieproduktywnego gadulstwa o pracy bez pracy samej". Zakończył Piłsudski swą pracę o Gabrielu Narutowiczu wspomnieniem_refleksją, do głębi wzruszającą, ukazującą jednocześnie literackie talenty autora. "Gdym szedł do Belwederu - pisał - pożegnać się z przyjacielem przygotowanym już do grobu i usiadłem w sąsiednim pokoju, myślałem o przebiegu życia ś. p. Narutowicza. Gdzieś, w dworze żmudzkim, panowała popowstaniowa żałoba; cichą skargę matki zamiast wesołej piosenki miałeś nad kołyską, gdy ojciec chmurny trwożliwie nadsłuchiwał dźwięku dzwonka w oddali, zwiastującego przybycie jakiejś władzy zaborczej. A potem ciche, rzewne lecz uporczywe nauki rodziców - żyj, cierp, kochaj i pracuj. Uczono cię pokory, pokory nieszczęścia. Szeptano ci na ucho wspomnienia walk odległych, pokazywano zatajone gdzieś zakazane obrazki. A potem? A potem! Powędrowałeś w świat daleki. Nie zaznałeś z nami ani walk, ani nędzy niewoli. W walce nie pozbyłeś się sentymentalizmu swego dzieciństwa, w brudzie niewoli nie zbrukałeś duszy, w pokorze nieszczęścia nie pełzałeś, jak gad, już nie łudząc despotów. Zakonserwowałeś gdzieś w szałasach szwajcarskich swe dziecinne i młode marzenia, swe dziecinne i młode zaufanie do ludzi, do ich dobrej woli. Przyniosłeś z sobą nakazy matczyne. Żyj, kochaj, pracuj. Zamiast nakazu "cierp", przyniosłeś szczęście życia i pracy w wolnej od kajdan ojczyźnie. Zginąłeś od kuli nie wrażej, o której może w dzieciństwie marzyłeś - od kuli rodaków, do których niosłeś swą ewangelię miłości i pracy. Czy zginąłeś w ten sposób za to tylko, że takim byłeś, czy za to, że z brudem niewoli walczyć nie chciałeś, czy nie mogłeś?" Kolejna praca - "O wartości żołnierza Legionów" powstała w sierpniu 1923 roku. Po raz pierwszy zaprezentowana została szerszemu ogółowi 5 sierpnia 1924 na II Zjeździe Legionowym we Lwowie. Następnie wydano ją w formie broszury. Wychodziła ta praca naprzeciw pierwszym piewcom legionowej chwały, podejmowała spór z poglądami odmiennymi od poglądów komendanta na temat miejsca Legionów w życiu narodu. "Legiony były wojskiem..." - to pierwsza teza pracy. "Byliśmy wojskiem polskim, bośmy się odróżniali zewnętrznymi cechami od wszystkich wojsk, które nas otaczały, bośmy mieli język raportów i rozkazów polski, a obyczaje i zwyczaje nawet bardzo polskie..." Druga teza, którą stawia Piłsudski, bierze się z doświadczeń tkwiących w nim jak cierń. "Wojsko polskie, któreśmy zaczynali budować - przyznaje - wypływało nie z woli i nie z chęci narodu polskiego (...). Przez 50 lat naród polski nie pragnął wojska. Z tych czy innych powodów nie ważył się na myśl tworzenia własnego wojska". I tu wraca Piłsudski do drążącej go sprawy: "Szliśmy przeciw mniemaniu całego polskiego społeczeństwa, które w nas, wychodzących ze swej własnej szkoły, ze swych własnych usiłowań, nie chciało widzieć ani zdatnych żołnierzy, ani zdatnych dowódców. Dobijaliśmy się o uznanie nas, jako dobrych żołnierzy, o uznanie przez nas samych, potem przez otoczenie, wreszcie przez najsurowszych sędziów. Usiłowania te stanowią, zdaniem moim, najsilniejszy ruchotwórczy czynnik Legionów". Szukając odpowiedzi na pytanie: co sprawiło, iż mimo samych przeciwności losu Legiony żyły życiem pełnym i twórczym, Piłsudski stwierdza, że: najsilniejszym czynnikiem, najsilniejszym motywem duszy, który przy życiu utrzymywał Legiony i który dał tak wybitne rezultaty, była nasza ambicja wewnętrzna. Ambicja ta żarła ludzi, starających się dowieść swemu otoczeniu i światu, że sami potrafimy zrobić z nas dobrych żołnierzy, wbrew opinii Polski". Teza trzecia - na początku było lekceważenie przez sojusznicze państwa, sztaby, postawą w bojach Legiony zmieniły je w szacunek dla siebie. Rozwinął tę tezę Piłsudski, przedstawiając sam początek walk na ziemi kieleckiej. "Przyszedł pierwszy marsz. W myśl rozkazów austriackich władz wojskowych miałem dotrzeć tylko do małego miasteczka Jędrzejowa. Marsz stukilometrowy, rozłożony na 4 do 5 dni, uciążliwy, bo odbywany pod grozą kontaktu z nieprzyjacielem (...), wywnioskowałem, że władze do mnie i do moich żołnierzy żadnego zaufania nie mają i że, wyznaczając mi ten Jędrzejów, nawet nie wierzą, bym mógł tam dotrzeć. Dlatego może nie wyznaczono nam żadnego dalszego celu marszu. Kielce, najbliższe większe miasto, zostało wyznaczone w planie koncentracyjnych sztabów państw centralnych, jako punkt styczny wojsk niemieckich i austriackich. Nie chciano tam widocznie dopuścić jakiegoś "bałaganu" o charakterze polskim (...). Dzięki przekornej naturze legionowej postanowiłem nie dopuścić, by nas wyprzedzono (...). Strzeleckie oddziały awangardy weszły do Kielc pierwsze i dopiero później zjawiła się awangarda kawalerii w postaci szwadronu dragonów austriackich (...). Wieczorem tego samego dnia, w którym weszliśmy do Kielc, nastąpił kontakt z nieprzyjacielem, znacznie liczniejszym i rozporządzającym w porównaniu z nami przepychem ekwipunku i uzbrojenia, armatami i karabinami maszynowymi, których myśmy nie posiadali (...). Awangarda, licząca 500 strzelców, przyjęła bój, którego nasi sojusznicy, czyli szwadron austriacki, rozumniej nie przyjął i cofnął się, z czego oczywiście nie można mu było czynić zarzutu. Sosnkowski wdał się w bój, mając przeciw sobie całą dywizję kawalerii. Bitwa trwała niedługo; Sosnkowski okazał się rozważnym i wolał nakazać odwrót. Pod naporem całej dywizji nieprzyjacielskiej cofa się on, ale cofa się powoli. Wracając z Krakowa w drugim dniu odwrotu, spotkałem oddział strzelecki w Chęcinach, oddalonych od Kielc tylko o 15 km". Zamieścił Piłsudski w swej pracy bardzo charakterystyczną scenkę rodzajową, w której - jakież to bardzo swojskie - ręce podają sobie waleczność i niesubordynacja. Rzecz dotyczyła dwóch "batiarów" lwowskich, spędzających żołnierski urlop w rodzinnym mieście. Obaj podpici, napotkawszy austriackiego oficera, nie oddali mu honorów wojskowych i w dodatku go potrącili. "Oficer począł im robić wymówki: Legionistą jesteś, jak ci nie wstyd, po nocy pijany się włóczysz? Spotkasz oficera, honorów mu nie oddajesz i jeszcze go potrącasz? Na to jeden z żołnierzy, zmierzywszy oficera z góry na dół, powiedział. - My z I Brygady! - No i cóż z tego - odparł oficer - żeś z I Brygady? Jakiż z ciebie żołnierz? Wstyd Brygadzie robisz! Wstyd Brygadzie? - powtórzył legionista i począł długo szukać czegoś i szperać w kieszeni spodni. Wreszcie wydobył z niej nienoszony nigdy na piersi austriacki złoty medal waleczności i pokazując go oficerowi zapytał: - Wystarczy? - Po chwili wyciągnął z drugiej kieszeni żelazny krzyż pruski i powtórzył poprzednie zapytanie - Wystarczy? Potem, wskazując towarzysza, rzekł: - Ten ma to samo. Chodźmy!" Znajduje się w pracy "O wartości żołnierza Legionów" fragment bardzo osobisty, podkreślający własną pozycję, choć uczynił to autor w sposób nieco zawoalowany. "Legiony stworzyły w Polsce, odrodziły na nowo typ dobrego żołnierza..." - stwierdza Piłsudski, a w innym miejscu podkreśla, że dobry żołnierz "żąda jednak zawsze bardzo twardo szacunku dla siebie, szacunku dla swego dowódcy. Cechą wszystkich dobrych żołnierzy jest to, że swoich wodzów, prowadzących ich do zwycięstw, kochają i wymagają dla nich czci". Do sprawy odrodzenia typu dobrego żołnierza powrócił Piłsudski przy końcu swej pracy. Raz jeszcze przypomniał, iż poprzez czyn legionowy "powstawał jakby z mogiły dawny typ żołnierza powstańca, przymierającego głodem czasem, wędrującego borem, lasem, po ziemi ojczystej. Zapomniane, odpędzane, nieraz upiorne widmo lat ubiegłych na przekór światu, na przekór swoim, żyło, żyć pragnęło, życie dając Polsce". Stwierdził Piłsudski w swojej pracy "Rok 1863", że "nic trudniejszego dla historycznej prawdy, jak ogarnąć wielkość epoki". W pracach Piłsudskiego, w tym co napisał, wyraźnie widoczne są takie próby. Została legenda Legenda Józefa Piłsudskiego. Rodziła się już w okresie pierwszej światowej wojny, a później się rozwinęła, wrosła w świadomość narodową czasu Drugiej Rzeczypospolitej. Jak pisze w swej "Legendzie Piłsudskiego w polskiej literaturze międzywojennej" Włodzimierz Wójcik, "paradoksem w latach międzywojennych było to, iż w czasie, kiedy dokonywano krytycznych rozrachunków z legendą romantyczną, z romantycznym czadem i systemem romantycznych mitów, znacznym powodzeniem cieszył się inny "czad" - legenda Józefa Piłsudskiego. Stanowiąc ważki składnik legendy romantycznej, był on zjawiskiem rzeczywistym, wpisanym w biografię duchową społeczeństwa polskiego, a przynajmniej jego pokaźnej części. Ujmując rzecz zrazu intuicyjnie trzeba powiedzieć, że legenda Piłsudskiego pełniła w tym społeczeństwie jeszcze funkcje interpretacyjne po bardzo dramatycznym i przygnębiającym okresie rozbiorów i zaborów. Należy to uznać za jej aktywa. Stanowiła także zasłonę dymną zaciemniającą istotny sens i rozmiar nie rozwiązanych wciąż problemów socjalnych i politycznych. To były jej zasadnicze passywa". Ale legenda Piłsudskiego trwa. Jest nadal wpisana w duchową biografię części polskiego społeczeństwa, chociaż motywy pielęgnacji tejże legendy niewątpliwie są rozmaite. Jedni dogłębnie przekonani o wielkości marszałka, o jego zasługach dla Polski, pamięć o nim zachowają i legendę podtrzymywać będą aż do końca swoich dni. Inni, bez względu na swój stosunek do Piłsudskiego, przeciwstawiają jego legendę wrogiej sobie władzy. Legenda trwa i nie były w stanie jej osłabić ani dramat polskiego Września, ani dokonywany w warunkach Polski Ludowej rozrachunek z burżuazyjnymi ideami i mitami. Być może działo się to dlatego, że zbyt wiele popełniano błędów, na których tle tamte sanacyjne, choć czasem bardziej dotkliwe, odchodziły w niepamięć. A może kolejne odsądzanie przywódców od czci i wiary prowadziło do wniosku, że ten jedyny wzorzec osobowy to Piłsudski? U podstaw legendy Piłsudskiego leżały jego czyny, jego postawa. On sam tworzył swoją legendę. Istotne to stwierdzenie, bo przecież w historii natrafić można na przypadki tworzenia legendy ludzi, w których życiorysie trudno byłoby znaleźć jakiś jaśniejszy punkt. W przypadku Piłsudskiego zadanie było ułatwione, jako że jego życie to dwa niespójne okresy. W pierwszym, stanowiącym czas walki o niepodległość, znaleźć można wszystkie przesłanki legendy. Bo też cechowała Piłsudskiego bezgraniczna miłość Ojczyzny, uparte dążenie do jej niepodległości, gotowość do największych poświęceń. Wyznaczały istotę tego okresu lata patriotycznego buntu w szkole, tragizm syberyjskiej zsyłki i żarliwość młodzieńczej konspiracji, a przede wszystkim wyprowadzenie regularnych żołnierzy polskich na szlaki wielkiej wojny. Ta ostatnia sprawa to podstawowe tworzywo legendy. Oto w warunkach marazmu i beznadziei pojawił się człowiek, w którego osobie łączyły się romantyczne porywy z precyzyjnie przemyślanym działaniem i który dał garstce młodzieży broń i orły narodowe. A uczynił to w Galicji nie dlatego, że - jak twierdzili i twierdzą jego zagorzali przeciwnicy - był austriackim czy niemieckim szpiegiem, lecz dlatego, że bałagan panujący w chylącej się ku upadkowi monarchii austro_węgierskiej stwarzał szanse, jakich gdzie indziej nie było. Popierało Piłsudskiego w jego niepodległościowej działalności wielu wybitnych Polaków. Już w 1905 roku Stanisław Wyspiański przekazał mu poprzez Stefana Żeromskiego "Hymn Veni Creator" - modlitwę o czyn zbrojny dla uwolnienia ojczyzny. Później, w czasie wojny, pisał Stanisław Witkiewicz, że: "Legiony są istotą polskiego życia i jakikolwiek będzie skutek ich czynu dalszy, ostateczny, samo życie takie, jakie ich, jest najdoskonalszym życiem polskim". Jest w narodowym charakterze Polaków coś, co każe szanować w sposób szczególny tych, którzy sprawie niepodległości ojczyzny oddali się bez reszty, którzy walczyli o nią z bronią w ręku, a takim człowiekiem niewątpliwie był Piłsudski. Jego umiłowanie Polski, ofiarność i poświęcenie, stanowią wartości nieprzemijające - podstawowe przesłanki trwałości legendy. Kiedy później, już w warunkach Polski Odrodzonej, rozbudowywano usilnie legendę Piłsudskiego, przeinaczając, bywało, rzeczywistość zgodnie z potrzebami i odczuciami, w przypadku okresu pierwszego - walki o Niepodległą, rzeczywistość i legenda w swym podstawowym wymiarze stanowiły jedność. Ale był i drugi okres życia Piłsudskiego - lata dyktatury. Tu już czyny przestały być tworzywem legendy i coraz częściej zaczynały osłabiać jej siłę oddziaływania na społeczeństwo. Piłsudski niewątpliwie zdawał sobie sprawę z tego niebezpieczeństwa. Do tej pory konsekwentnie uczestniczył w budowaniu swej legendy. Jak pisał Bruno Schultz, "siła moralna, która trwała za czynem była dlań ważniejsza (...), lokował ją w sobie jako najpoważniejszym miejscu. Budował posąg..." Teraz, gdy miał już władzę, powstały problemy, ponieważ - jak pisał Konstanty Grzybowksi - "siłą Piłsudskiego jak długo nie doszedł do władzy było, że jako człowiek był symbolem tego - co jednoczyło (...). To co było siłą przed dojściem do władzy miało się okazać słabością po jej zdobyciu, gdy konkretne potrzeby dnia codziennego wymagały decyzji, gdy wielka niewiadoma przestawała być wielką niewiadomą, gdy "rzeczywistość, która skrzeczy" zaczęła wypierać nadzieje, z którymi wiązano jego dojście do władzy, gdy zaczynała się odpowiedzialność nieograniczona, tak jak coraz bardziej nieograniczona stawała się władza". Piłsudski rozumiał to niebezpieczeństwo. I być może właśnie dlatego nie stanął po przewrocie majowym na czele państwa, sprawując rządy w sposób nieoficjalny. Kiedy powstawały trudne sytuacje, odium spadało na kogoś innego, a Piłsudski mógł wystąpić w roli przywracającego sprawiedliwość i porządek. Czas po pierwszej wojnie światowej obfitował w dyktatury, ale tylko Piłsudski nie sięgnął po najwyższy urząd w państwie, niewątpliwie z myślą o przyszłości - tej odległej, gdy już człowieka nie staje, ale pozostaje pamięć po jego czynach. Niewiele to pomogło. Sama tylko walka z sejmem, którą prowadził, ujawniła jego autokratyzm, obalała mit sprawiedliwego i skromnego człowieka - zagrażała legendzie. I wtedy do podtrzymania i rozbudowy legendy ruszyli ludzie duchowo mu bliscy, a mający wpływ na kształtowanie opinii publicznej. Eksponowano to co cenne, służące legendzie. Starano się usuwać w cień, pomniejszać szkodliwe dla legendy praktyki dyktatury. Resztę zrobił czas. W miarę jego upływu negatywne doświadczenia zacierały się w pamięci, a ze złożonej osobowości Piłsudskiego pozostawały cechy dobre, godne naśladowania. Nie zniszczyła legendy Piłsudskiego tragedia polskiego WRześnia, choć jego uczniowie i następcy znaleźli się pod pręgierzem opinii publicznej. Potępiała winnych wrześniowej klęski polska lewica, odcięły się zdecydowanie od piłsudczyków emigracyjne władze polskie w Paryżu, a następnie w Londynie. Piłsudski - a raczej pamięć o nim - wyszła z tego obronną ręką. Powiedzieć by można, choć zabrzmi to okrutnie, iż umarł w porę. Po drugiej wojnie światowej, w warunkach ludowej władzy w Polsce o Piłsudskim oficjalnie zapomniano. Owszem, w kilku książkach przedstawiono go jako niemieckiego szpiega i reprezentanta ciemnych sił reakcji i na tym rzecz się skończyła. Nawet setna rocznica urodzin, w 1967 roku, nie przyniosła - za sprawą ówczesnej cenzury - żadnej nawet wzmianki o nim. Popełniono błąd. Oczywiście trudno się dziwić ludziom, którzy w połowie lat czterdziestych stanęli u steru władzy mając za sobą z racji swej politycznej działalności lata więzień czy piekło Berezy Kartuskiej, że zdecydowanie negatywnie oceniali działalność dyktatora, ale z drugiej strony zapomniano, iż uznając klasowy charakter patriotyzmu trzeba w nim widzieć pewne wartości uniwersalne, których przejawy na trwałe wchodzą do historii. Sięgnęli więc po legendę Piłsudskiego, widząc w niej skuteczny oręż, przeciwnicy ludowej władzy. Wracano do osoby Piłsudskiego w okresach kolejnych kryzysów społecznych, ale przecież nie wszystkich. Nie wspominano o Piłsudskim w roku 1956, bo wielu ludzi dobrze jeszcze pamiętało sanacyjne rządy i rolę marszałka. Natomiast w 1968 roku, a potem w okresach szerokiego protestu społecznego 1970, a szczególnie 1980 roku pojawiły się żądania dotyczące wprowadzenia Piłsudskiego do panteonu bohaterów narodowych. Do nawrotu legendy przyczynił się w niemałym stopniu Kościół. W świątyniach odbywały się rozliczne nabożeństwa i uroczystości ku czci Pierwszego Marszałka Polski, mimo iż za życia Piłsudskiego jego stosunki z Kościołem różnie się ukaładały. W 1899 roku, aby móc poślubić kobietę rozwiedzioną, przeszedł z wyznania rzymsko_katolickiego na ewangelicko_augsburskie, a w czasie I wojny światowej ponownie stał się katolikiem. Był także wspomniany już epizod z katedrą kielecką na drodze do Polski Niepodległej oraz problemy pogrzebowe i popogrzebowe - samowolne przeniesienie zwłok Marszałka decyzją arcybiskupa krakowskiego z jednej wawelskiej krypty do drugiej. Tworzywem legendy Piłsudskiego - próbując rzecz uogólnić - były jego czyny i zabiegi innych, a nie, jak twierdzi Andrzej Micewski, "tworzywem legendy i roli Piłsudskiego była sytuacja, która sprzyjała przyjęciu określonego człowieka (...). Nie odegrałby jednak marszałek żadnej roli, gdyby zbieg okoliczności historycznych przy końcu pierwszej wojny światowej był inny". Ostatnie stwierdzenie jest oczywistą prawdą i nie dotyczy ona tylko Piłsudskiego. Żadnej roli nie odegraliby w swoim czasie, gdyby ówczesny zbieg okoliczności historycznych był inny, także Napoleon, Kościuszko, Kiliński i wielu innych. Nie ma więc sensu rozważanie, czy w innych okolicznościach Piłsudski odegrałby taką rolę, jaką odegrał, a należałoby raczej rozważać, co spowodowało, że w konkretnych okolicznościach historycznych wybił się właśnie on, że właśnie on dał początek legendzie. Legenda Piłsudskiego trwa. Legenda, czyli - jak to w 1935 roku napisała Stefania Land - "przekształcenie osobowości historycznej, jej życia i czynów, pod kątem przystosowania jej do koncepcji, którą sobie współcześni na tle nastroju epoki o niej wytwarzają". W zróżnicowanym politycznie polskim społeczeństwie mamy do czynienia z różnymi "nastrojami epoki", a co za tym idzie, z różnymi przekształceniami osobowości historycznej - także Piłsudskiego. W legendzie autoryzowanej przez polityczną opozycję jawi się Piłsudski jako mąż opatrznościowy Rzeczypospolitej Polskiej - bojownik o niepodległość, przeciwnik Rosji, przeciwnik komunizmu, wielki demokrata, Polak_katolik, człowiek prawy, bezinteresowny i taki wzór osobowy proponuje się społeczeństwu. Proponuje się to, przyznać trzeba, z pewnym skutkiem, a władza obiektywnie uczyniła niemało, aby w tym pomóc. Od początków Polski Ludowej - wspominałem już o tym - kolejnym przywódcom najpierw przydawano cześć niemal boską, a później dokumentnie ich poniżano i ośmieszano w oczach społeczeństwa, bo to był najłatwiejszy sposób wytłumaczenia się przed tym społeczeństwem z kolejnego kryzysu. Przy nie najlepszych więc wspomnieniach o przywódcach z dnia wczorqajszego, odległy już w czasie Józef Piłsudski dawał się łatwiej przedstawić jako człowiek, który dla kraju wielkie poczynił zasługi. Legenda Piłsudskiego... Nie o niszczenie jej chodzić powinno, lecz o przebudowę. Niechaj w niej pozostanie bezmiar syberyjskich etapów, tajna drukarnia na Wschodniej, strój siwy, legionowy, Oleandry i szarża ułańska pod Rokitną. Legenda i historia nie wykluczają się wzajemnie. Całościową ocenę tej niezwykłej, jakże złożonej postaci zostawmy historii, a legendzie niech służą jako tworzywo cechy dobre, daleko ponad przeciętność sięgające, których Piłsudskiemu nie brakowało. Kim był w naszych dziejach? Bardzo złożona to postać. Obrósł w legendę, pozostał w świadomości niemałej części narodu przede wszystkim jako ten, który Polskę wywalczył, a szedł - jak pisał w swej książce "50 lat" Konstanty Grzybowski - "od klęski do klęski, każda klęska była równocześnie jego zwycięstwem, pozostawał po niej mit Wielkiej Sprawy i mit człowieka - symbolu tej sprawy". Kim był w naszych dziejach? Niełatwo jest udzielić na to pytanie odpowiedzi i każda próba napotyka na tyluż aprobujących, co przeciwników. I nieodparcie nasuwa się myśl, że zbyt jeszcze mało upłynęło czasu od lat, w których Piłsudski wywierał przemożny wpływ na losy Rzeczypospolitej. Minęło już wprawdzie ponad pół wieku, ale żyją jeszcze ludzie bądź bliska pamięć po ludziach, którzy razem z nim dzielili trudy boju i zaszczyty władzy, a także ci, którzy na własnej skórze odczuli niechęć marszałka do wszelkich przejawów demokratyzacji życia społecznego. Jego działalność w Polsce Odrodzonej rodziła wiele krytycznych ocen z lewa i z prawa. Krytycznie także oceniało Piłsudskiego wielu polityków Zachodu. Jeden z nich, sprawujący wcześniej urząd ministra spraw zagranicznych Włoch, hrabia Carlo Sforza pisał, że "po prostu był to syn szlachty polskiej, tej hałaśliwej klasy pasowanych wojowników, czasami samoofiarnych i aktywnych, lecz przeważnie leniwych i darmozjadów, zawsze nieżyciowych, nierealnych, nietrzeźwych, gdyż marzenia ich są zbyt górne i zbyt dalekie, nie mających zrozumienia mentalności europejskiej, ani też pojąć potrzeb ludzi nie zrodzonych do miecza". Bardziej obiektywną, chociaż także krytyczną charakterystykę Piłsudskiego przedstawił Departamentowi Stanu ambasador Hugh Simons Gibson: "Jestem przekonany (...), że nigdy nie przeniesie prywatnego interesu nad sprawy państwa (...). Pozostaje biednym człowiekiem choć miał wiele sposobności, by się wzbogacić (...). Gdyby był człowiekiem chłonnym nowości i patrzącym nieco dalej, byłoby zrozumiałe i dobre dla kraju dominowanie jednego człowieka w takim czasie. Nieszczęściem jest, że Marszałek Piłsudski jest ograniczony w obejmowaniu spraw rządowych, zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych, i że jest hamowany formami konspiracyjnymi. Z najszczerszymi w świecie intencjami zdaje się wpychać Polskę we wszelkiego rodzaju komplikacje będące wynikiem różnicy między tym, co powinno być zrobione, a tym - co on myśli". Kim był? Niepoprawnym romantykiem, mierzącym siły na zamiary, czy też trzeźwo kalkulującym człowiekiem czynu, opierającym swe zamierzenia na racjonalnych przesłankach? Dla potrzeb legendy lepiej przystaje bohater romantyczny i takim starano się przedstawiać Piłsudskiego, wydaje się jednak, że lata zesłania i konspiracji nauczyły go dokładnie rozeznawać sytuację i podejmować działania dobrze przygotowane. Był realistą i jedyna rzecz, jaka mogła go od realizmu odwieść, to obciążenia i uprzedzenia klasowe. Był realistą w młodych latach, gdy szukał inspiracji w marksizmie, a w klasie robotniczej widział jedyną siłę, na której można oprzeć niepodległościowe plany. Był jednym z pierwszych, którzy słowo "niepodległość" wprowadzili do teorii i praktyki robotniczej partii. Był więc Józef Piłsudski tym - i to pierwsza próba odpowiedzi na pytanie, kim był w naszych dziejach - który przez cały okres swej działalności w PPS, a szczególnie redagując "Robotnika", wnosił świadomość narodową w szeregi polskiego proletariatu. W obliczu przemilczenia kwestii narodowej przez pewną część radykalnej lewicy ten drugi biegun był jakże potrzebny, wręcz niezbędny. Druga z niewątpliwych zasług Piłsudskiego to próba połączenia rewolucji 1905 roku z powstaniem narodowym. I chociaż nie powiodła się, to przecież była to pierwsza po powstaniu styczniowym, a więc pierwsza po ponad czterdziestu latach zbrojna walka o niepodległość. Próbował Piłsudski kontynuować tę walkę - to także stanowi ważny przyczynek do określenia jego roli w naszych dziejach - już w wymiarze ogólnonarodowym, w latach pierwszej światowej wojny. I chociaż nie dane mu było tym swoim wymarzonym wojskiem jako całością dowodzić, to przecież nie tylko w I Brygadzie cieszył się ogromnym autorytetem moralnym i jego to właśnie uważano za ojca samodzielnego czynu polskiego. Szła wieść o nim i za linię frontu, tak że w czerwcu 1917 roku na Zjeździe Związków Wojskowych Polaków w Petersburgu Piłsudskiego wybrano honorowym przewodniczącym Zjazdu. Na drodze do niepodległości jawi się więc Piłsudski jako postać wybitna, godna uwiecznienia w kronikach narodowych tradycji. Ale były także lata dyktatury. Oczywiście nie tej z 1918 roku, którą Piłsudskiemu narzuciło samo życie, ówczesna sytuacja w odradzającej się Polsce. Rzecz dotyczy tej drugiej, którą dokładnie przygotował w swej "samotni" w Sulejówku i którą po zwycięskim majowym przewrocie konsekwentnie realizował. Gdy miał już pełnię władzy - wracając do wypowiedzi Carlo Sforzy - "dyktatorem w patologicznym, powojennym sensie tego słowa" nigdy nie był. Jako jedyny chyba ówczesny dyktator nie stanął na czele państwa, nie tęsknił za splendorem władzy. Dla wielu dyktatorów władza stanowiła cel sam w sobie, dla Piłsudskiego była środkiem do urzeczywistnienia celów. I byłaby to kolejna dobra cecha, gdyby nie fakt, że cele te rozmijały się często w drastyczny sposób z odczuciami społecznymi i potrzebami państwa. Nie stanął na czele państwa, kto wie czy nie mając na myśli casusu Legionów, gdzie formalnie nimi nie dowodząc, wywierał na ich morale przemożny wpływ. Historia się jednak nie powtórzyła, bo tym razem racje moralne nie były po jego stronie. Lata dyktatury, a więc okres kiedy w niemałym stopniu decydował o losach Polski, rzucają na postać Piłsudskiego głęboki cień. Systematyczne niszczenie demokratycznych zasad i instytucji, polityczne, prawne i fizyczne gnębienie ludzi mających odwagę myśleć inaczej, wszystko to wystawiało marszałkowi noty zdecydowanie ujemne, a jednocześnie ukazywało społeczeństwu, do czego może doprowadzić człowieka posiadanie władzy niekontrolowanej. Nie potrafił zapewnić Polsce stabilnej pozycji w Europie. Z Rosją Radziecką nie umiał i nie chciał znaleźć wspólnego języka, chociaż przyznać trzeba, iż dopiero po przewrocie majowym podjęto działania zakończone zawarciem paktu o nieagresji. Gwoli sprawiedliwości dodać trzeba, iż Niemcom także nie wierzył, a dojście Hitlera do władzy uznał za niekorzystne dla Polski. Bagatelizowano demonstracyjne gesty przyjaźni ze strony nazistów i zdecydowanie odrzucono propozycję wejścia do paktu antykominternowskiego. Tę trudną sytuację dopełniały: na północy wroga nam, nie bez naszej winy, Litwa, a na południu - także wrogo ustosunkowana, tym razem w poczuciu własnej winy, Czechosłowacja. Stawiał na państwa zachodnie - Anglię i Francję, z marnym jednak skutkiem. Już na progu niepodległości, w 1918 i 1919 roku, oba te kraje nie akceptowały poglądów i działań Piłsudskiego w sprawie wschodniej granicy Polski. Londyn i Paryż ciągle wierzyły w nietrwałość radzieckiej władzy i nie chciały terytorialnego uszczuplenia dawnego i przyszłego rosyjskiego sojusznika. Nie pomogły spektakularne gesty w rodzaju przyznania marszałkowi Fochowi tytułu Marszałka Polski. Francja pozostała obojętna wobec spraw polskich i zachowała tę obojętność także w dniach wrześniowej próby. Sojusze wypracowane według koncepcji Marszałka okazały się bezużyteczne. Popełniał błędy i uczynił wiele zła. Ale przecież w najtrudniejszych dla narodu chwilach - w agonii rozbiorów i narodzinach Drugiej Rzeczypospolitej wielką odegrał rolę, dając przykład patriotyzmu najwyższej klasy. Był wybitnym Polakiem - i nawet mając świadomość jego autokratyzmu, tej wybitności odmówić Piłsudskiemu nie można. W Krypcie Srebrnych Dzwonów wawelskiej katedry, przy trumnie Marszałka ciągle leżą świeże kwiaty i stoją w skupieniu ludzie. Być może w zadumie nad dziejami starają się z tej niezwykłej, jakże złożonej postaci wyodrębnić cechy najlepsze, aby służyły przyszłości. Posłowie, czyli spór o "Gałązkę rozmarynu" "I oto od gościńców, od pól i od traktów,@ zasypanych poranku malinowym złotem,@ słychać śpiew. Najpierw cichy, lecz głośniejszy potem,@ pełen rytmów niezwykłych i żołnierskich faktów...@ ...@ Ta pieśń o rozmarynie, chyba że najstarsza@ z legionowych melodyj, brzmi sentymentalnie.@ Ale jeśli ją śpiewać, maszerując drogą,@ dźwięki mogą po drodze zamienić się w marsza@ i nagle tak niezwykłej siły nabrać mogą,@ że kończy się akordem co brzmi tryumfalnie..."@ - pisał w wierszu "Rozmaryn" Stanisław Baliński i miał chyba rację przypisując "Rozmarynowi" magiczną siłę, bo jak się okazało współcześnie zwykła gałązka rozmarynu lęki i niepokoje niemałe wzbudzić może. Wystawił Nowakowskiego "Gałązkę rozmarynu" łódzki Teatr im. Stefana Jaracza. Wystawił - jak głosił rozciągnięty w poprzek ulicy wielki transparent "Balladę o legionistach z 1914 roku". Ludzie walili jak w dym. Były i łzy, i huczne brawa, i kwiaty zdarzały się, położone na przedpiersiu, przecinającego scenę okopu. Sztuka nie arcydzieło, ale prostymi słowami opowiedziana - i może dlatego chwytająca za serce - historia legionowego czynu. Spektakl stanowiący niewielką wprawdzie, ale konkretną próbę zacierania białych plam naszej najnowszej historii i chwała łódzkiej cenzurze za odważną i mądrą decyzję, bo, o ile mi wiadomo, w kilku liczących się ośrodkach kulturowych kraju nie wyrażono zgody na wystawienie tej sztuki. Ludziska walili jak w dym i bili gromkie brawa wcale nie dlatego, aby zrobić na złość władzy. Polak, jak wiadomo, szczególnie sobie ceni manifestowanie patriotycznych postaw z bronią w ręku w obronie ojczyzny i żadną miarą nie mógł zrozumieć, dlaczego przez długie lata z tego łańcucha ofiarnych wyłączano brać legionową. Przekazała "Gałązka rozmarynu" swoim widzom sporą dawkę wiedzy o tamtych czasach. Już w pierwszym epizodzie naboru do szeregów ukazał autor istotne zjawisko polityczne - szli do narodowego wojska przedstawiciele wszystkich stanów i z przywdzianiem szarego munduru zacierały się różnice klasowe, a pamiętać trzeba, że nie tak dawne były jeszcze wtedy czasy, gdy stopień oficerski w niemałym stopniu był uzależniony od urodzenia i posiadanej fortuny. Zawarta jest w "Gałązce rozmarynu" tragiczna prawda o losach Polaków rzuconych przeciwko sobie przez skłóconych zaborców i wzrusza do głębi spotkanie na polu bitwy ojca - rosyjskiego jeńca, z synem w legionowym mundurze, symbol tragedii ojców, synów i braci strzelających do siebie. I jest w "Gałązce rozmarynu" scena, dla której choćby tylko jednej warto sztukę obejrzeć. Wieczór wigilijny w okopach, czas narodzin brutalnie zderzony z grozą unicestwiania, oraz kolęda, ta sama polska kolęda dobiegająca z austriackich i rosyjskich pozycji i ufnie wychodzący z okopów żołnierze w stronę, skąd niedawno jeszcze padały strzały. Sztuka była potrzebna, ale jak wiadomo - licho nie śpi. I oto ukazały się w łódzkiej prasie krytyczne recenzje, zawierające bardzo charakterystyczne argumenty. Pytano się o społeczny koszt wystawienia sztuki, nie rozumiejąc czy nie chcąc rozumieć, że pytać trzeba by raczej o społeczny koszt wieloletniego przemilczania lub zniekształcania jednego z rozdziałów naszych walk niepodległościowych. Nie brano pod uwagę, że sztuka ta to rzecz o patriotyzmie polskiej młodzieży ruszającej na szaleńcze, jak się zdawało wielu ówczesnym, wezwanie do walki o Wolną i Niepodległą. Że była to młodzież w bardziej skomplikowanym położeniu niż późniejsze pokolenie Kolumbów, bo urodziła się w niewoli i podejmowała walkę o to, co znała wyłącznie z opowiadań ojców i dziadów. Stwierdzili natomiast recenzenci, iż jest to sztuka nie o legionistach, a o Józefie Piłsudskim i zaniepokoili się, że przedstawienie uwielbienia legionowej młodzieży dla swego Komendanta może służyć tworzeniu atmosfery uwielbienia Piłsudskiego przez współczesnych. Oczywiście coś takiego może się zdarzyć, nie tylko przy okazji wystawiania "Gałązki rozmarynu", ale przeciwdziałać temu nie można drogą przemilczeń. Nie wolno z księgi historycznej edukacji wyrywać tych czy innych kart w obawie, że ktoś zawarte w nich treści może wykorzystać do swoich celów. A w sztuce rzeczywiście jest Piłsudski, chociaż ani przez jedną chwilę nie ma go na scenie. Jest, bo Legionów i legionistów od Piłsudskiego oddzielić nie można i nie trzeba. Stosunek ludności Królestwa do wkraczających oddziałów strzeleckich? Sam Piłsudski niejednokrotnie stwierdzał, że spotkał się z obojętnością i niezrozumieniem, jednakże w recenzjach z "Gałązki rozmarynu" rzecz przedstawiono w sposób skrajny. "Strzelcy Piłsudskiego - stwierdzono - zostali powitani w Królestwie z niechęcią, a nawet wrogo (...), ludność nie chciała wierzyć tym, którzy ściśle i od lat współpracowali z jednym z zaborców". I tu nieodparcie rodzi się pytanie. Czy naprawdę mieliśmy wtedy na ziemiach polskich tak bardzo politycznie wyrobione wszystkie klasy i warstwy społeczne? Czy naprawdę chłop, sklepikarz i aptekarz tak doskonale byli poinformowani o dotychczasowych sojuszach Piłsudskiego? To raczej inne przyczyny powodowały pośpieszne zamykanie okien i drzwi - jak kiedyś w Noc Listopadową. Jedni bali się, że to kolejny tragiczny zryw, który, jak wszystkie poprzednie, zakończy się represjami, inni byli po prostu obojętni. A w sztuce jest i nadzieja garstki młodzieży na powstanie narodowe w Królestwie, i gorycz, że nie wybuchło. Jest mieszczański i szlachecki konserwatyzm i konformizm, jest skrótowo z konieczności zarysowany proces przebudzenia narodowego najpierw tych, którzy najmniej posiadali. Nie bez kozery poświęciłem posłowie opowieści o polemicznej potyczce, w której sam po stronie "Gałązki rozmarynu" brałem udział. Moja kontrrecenzja pod przekornym tytułem "Raduje się serce, raduje się dusza" wisiała potem przez wiele tygodni w foyer Teatru Jaracza. Nie bez kozery, bo jest to, moim zdaniem, doskonały przyczynek do rozważań nad stosunkiem do Piłsudskiego w różnych okresach jego życia i działalności. Zawsze uważałem, że oceniać marszałka sprawiedliwie, to oceniać w sposób zróżnicowany. Jeden z recenzentów w polemice ze mną siętgnął po broń - jak sądził - najcięższego kalibru, pisząc "uderz w stół, a piłsudczyk się odezwie". Nie trafił. Piłsudczycy to tacy ludzie, którzy bezkrytycznie uwielbiają marszałka i aprobują każdy jego pogląd, każdy jego czyn. Nie uznaję fanatycznych piłsudczyków, tak samo jak nie uznaję tych, którzy Piłsudskiego w czambuł potępiają, występując, jak sądzą, z lewicowych, a w istocie z lewackich pozycji. Jedni - rozpływając się nad Piłsudskim, drudzy - suchej na nim nie zostawiając nitki, nie wiedzą, jak bardzo są blisko siebie, bo daleko od prawdy. A jednym i drugim zadedykować można słowa Józefa Piłsudskiego: "(...) nie ma lepszej pożywki chorobotwórczej dla bakteryj fałszu i legend, jak strach przed prawdą i brak woli (...)".