ALEKSANDER DUMAS kawaler de Maison-Rouee Tytu oryginau LE CHEVA^1BH DE MAISOM-BOUGE Adaptacja H. B. SEKELY na podstawie tumaczenia w wydaniu JZEFA SLIWOWSKIEGO (Warszawa 1890) OCHOTNiCY Okadk i stron tytuow projektowa JERZY SOWIISKI Dziao si to wieczorem dnia 10 marca 1793 roku. Na wiey kocioa Panny Marii wybia godzina dziesita, & rozlegajcy si w powietrzu dwik zegara wydawa si smutny, monotonny, wibrujcy. Noc zalegaa nad Paryem, nie burzliwa, przerywana byskawicami, lecz zimna i mglista. Inny by wwczas Pary, ni go dzisiaj znamy. Dzi ole- pia on wieczorem tysicami wiate, odbijajcych si w zocistym bocie. Dzi peen jest spieszcych si prze- chodniw, miechu i szeptw, ma liczne przedmiecia, kt- re s szko gru.bianski.ch wymyla i gronych wystp- kw. Wwczas byo to miasto wstydliwe, bojaliwe, pra- cowite, ktrego mieszkacy, przebiegajc z jednej ulicy na drug, kryli si w zaktkach lub w bramach, jak zwie- rzyna, ktra osaczona przez strzelcw dusi si we wasnej norze. Przez skazanie na mier krla Ludwika XVI Francja zerwaa z ca Europ. Do trzech nieprzyjaci, z ktrymi zrazu walczya, to znaczy do Prus, Austrii i Piemontu, przyczyy si: Anglia, Holandia i Hiszpania. Szwecja tylko i Dania zachoway dawn neutralno. Sytuacja Francji bya tragiczna: kraj zosta zablokowa- ny przez ca Europ, a przejciem miedzy grnym Renem a Escaut dwiecie pidziesit tysicy onierzy maszero- wao przeciwko Republice. Zewszd wyparto generaw francuskich. Miczyski opuci musia Akwizgran i cofn si ku Liege. Steingla i Neuilly'ego odparto w Limburskie. Vallence i Dampierre, zmuszeni do odwrotu, pozwolili sobie zabra cz tab-iru. Przeszo dziesi tysicy zbiegw, opuciwszy armi, roz- sypao si po kraju. Na koniec Konwent, pokadajc jedy- n nadziej w generale Dumouriez, sa do niego goca za gocem z poleceniem, aby opuci brzegi Biesboos, gdzie przygotowywa si do wyldowania w Holandii, i aby przyby obj dowdztwo armii rozoonej nad rzek Meuse. Jak w kadym ywym organizmie najbardziej wraliwe jest serce, tak Francja wanie w Paryu najbardziej bo- lenie odczuwaa kady cios, jaki jej zadaway napady, bunty lub zdrady. Kade zwycistwo wywoywao rado, kada poraka rodzia grone powstania. atwo wic po- j, jakie wraenie zrobiy wiadomoci o niepowodzeniach, ktrych po kolei doznawaa armia. W wigili dnia 9 marca w Konwencie odbyo si jedno z najburzliwszych posiedze. Wszystkim oficerom wydano rozkaz udania si natychmiast do swych pukw, a Dan- ton, miay projektodawca, ktrego nieprawdopodobne po- mysy jednak si speniy, wstpujc na mwnic, zawo- a: "Brak wojska, powiadacie! Dajmy Paryowi sposob- no ocalenia Francji, zadajmy od niego trzydziestu ty- sicy ludzi, polijmy ich generaowi Dumouriez, a nie tylko Francja bdzie ocalona, ale utrzymamy Belgi, a Holandi podbijemy." Projekt ten przyjto penymi uniesienia okrzykami. We- zwano sekcje do zebrania si jeszcze tego wieczoru. W ka- dej sekcji otwarto list wpisw. Zawieszono wszystkie wi- dowiska dla podkrelenia powagi chwili, a na ratuszu, na znak aoby, zatknito czarny sztandar. Przed pnoc trzydzieci tysicy nazwisk wypenio listy ochotnikw. Tego jednake wieczoru powtrzyo si to, co miao miejsce we wrzeniu: w kadej sekcji zapisujcy si ochot- nicy dali, aby przed ich wyruszeniem ukarano zdrajcw. Zdrajcami za byli kontrrewolucjonici, skryci spiskow- cy, ktrzy od wewntrz grozili rewolucji, zagroonej z ze- wntrz. Lecz, jak atwo poj, nazwa ta przybieraa naj- szersze znaczenie, jakie jej wedug wasnego upodobania nadaway stronnictwa, trzsce podwczas Francj. e za yrondyci byli najsabsi, grale wic zadecydowali, e yrondyci-s zdrajcami. Nazajutrz, dnia 10 marca, wszyscy deputowani grale znajdowali si na posiedzeniu. Uzbrojeni jakebini zajli trybuny, wyrzuciwszy przedtem kobiety. Wtem zjawia si mer wraz z .rad Gminy, potwierdza raport komisarzy Konwentu o penej powicenia postawie obywateli, ale zarazem powtarza wyraone wczoraj jednomylnie ycze- nie - aby ustanowiono nadzwyczajny trybuna do s- dzenia zdrajcw. Natychmiast zadano raportu komitetu. Komitet zgro- madzi si w jednej chwili, a w dziesi minut patem Ro- bert Lindet przyby z owiadczeniem, e powoany bdzie trybuna zoony z dziewiciu sdziw politycznie nieza- lenych. Trybuna podzielony zostanie na dwie sekcje i ciga bdzie na danie Konwentu lub bezporednio, wszystkich, ktrzy zdradzili nard. Widzimy wic, e wadza Konwentu bya coraz wiksza. Zyrondyci dopatrywali si w tym wyroku wydanego na siebie i powstali. "Umrzemy raczej - woali - ni po- zwolimy na wprowadzenie tej weneckiej inkwizycji!" Od- powiadajc na ten cukrzyk, grale zadali gosowania. "Tak jest - zawoa Feraud - gosujmy, abymy dali po- zna wiatu ludzi, ktrzy w imieniu prawa chc zabija niewinno." I rzeczywicie gosowano. Wbrew wszelkim przypuszcze- nioim wikszo owiadczya: l. e ustanowieni bd przy- sigli, 2. e wybrani zostan w rwnej liczbie z poszcze- glnych departamentw, 3. e mianowa ich bdzie Kon- went. W chwili przyjcia tych trzech wnioskw day si sy- sze gone okrzyki. Konwent, przyzwyczajony do odwie- dzin posplstwa, kaza spyta, czego od niego daj. Od- powiedziano, e deputacja ochotnikw, ktrzy jedli obiad w skadzie zboa, prosi, aby Konwent pozwoli im prze- defilowa. Natychmiast otworzono drzwi i pojawio si szeciuset ludzi uzbrojonych w paasze, pistolety i piki, na p pija- nych, ktrzy wrd oklaskw przedefilowali, wznoszc okrzyki domagajce si mierci zdrajcw. - Tak - odrzek im Collot-d'Herbois - tak, moi przy- jaciele, mimo intryg ocalimy was i wasze prawa. I sowom tym towarzyszyo spojrzenie skierowane w stron yrondystw. Spojrzenie to miao oznacza, e nard nie jest jeszcze wolny od niebezpieczestwa. Istotnie, zaraz po skoczeniu posiedzenia Konwentu g- rale rozpraszaj si po innych klubach, piesz do korde- lierw i jakobinw, projektuj, aby wyj zdrajcw spod prawa i wyrn ich jeszcze tej nocy. ona Louveta mieszkaa przy ulicy Saint-Honore, w po- bliu klubu jakobinw. Usyszawszy wrzaw, wychodzi i wstpuje do klubu, dowiaduje si o projekcie i czym prdzej pieszy donie o tym mowi. Louvet bierze bro, nastpnie biegnie od mieszkania do mieszkania, aby uprze- dzi swych przyjaci, ale nie zastaje nikogo. Sucy jed- nego z przyjaci powiada mu, e s u Petiona. Louvet udaje si tam natychmiast i widzi, e tam radz najspo- kojniej nad dekretem, ktry nazajutrz maj przedstawi w Konwencie. Wierz, i przypadek da im wikszo go- sw i e dekret przeprowadz. Opowiada im, co si dzieje, owiadcza, co przeciwko nim knuj kordelierzy i jakobini, i na koniec wzywa, aby ze swej strony obmylili jakie radykalne rodki dziaania. Wwczas Petion, jak zawsze spokojny i obojtny,'wstaje, idzie do okna, otwiera je, patrzy w niebo, wyciga na zewntrz rce i cofajc je mwi: - Deszcz pada. Tej nocy nic z tego nie bdzie. Przez otwarte okno sycha ostatnie dwiki zegara bi- jcego godzin dziesit. C to takiego stao si w Paryu, wieczorem dnia 10 marca i co sprawio, e wrd wilgotnej ciemnoci, wrd gronego milczenia, domy, nieme i ponure, podobne byy raczej do grobw? Silne patrole Gwardii Narodowej z nastawionymi ba- gnetami, wojska obywatelskie, andarmi przegldajcy za- ktki kadej bramy i kade przejcie byli jedynymi miesz- kacami miasta, ktrzy mieli wyj na ulic: instynkt ostrzega wszystkich, e szykuje si jaka rzecz straszna, nieznana. Drobny, zimny deszcz, ktry uspokoi Petiona, bardziej jeszcze powikszy zy humor i niezadowolenie czuwaj- cych. Kade spotkanie zdawao si by przygotowaniem do potyczki, bo po rozpoznaniu wszyscy z niedowierzaniem,. powoli i niechtnie wymieniali hasa. Widzc ich potem, jak wracali, mona byo rzec, i bali si nawzajem, aby ich kto z tyu nie napad. Tego wic wieczoru, kiedy Pary dra z panicznej trwo- gi, ktra staa si zjawiskiem tak czstym, i powinien by ju si do niej przyzwyczai, tego wieczoru, kiedy skrycie mwiono o potrzebie wyrnicia rewolucjonistw, ktrzy przedtem w przewaajcej liczbie gosowali z za- strzeeniem za mierci krla, dzi wahali si wyda wy- rok mierci na krlow, wizion w Tempie wraz z dzie- mi i szwagierk - tego wieczoru jaka kobieta owinita w mantyl koloru Ula, ukrywszy, a raczej zanurzywszy gow w kapturze tej mantyli, przemykaa si wzdu do- mw ulicy Saint-Honore, chronic si to w gbi jakiej bramy, to za rogiem muru, ilekro dostrzega z dala nad- chodzcy patrol. Stojc nieruchomo jak posg, wstrzymy- waa oddech, pki patrol nie przeszed. Wwczas znw biega szybko i niespokojnie, pki nowe tego rodzaju nie- bezpieczestwo nie zmusio j powtrnie do zatrzymania si w jakiej bramie. W ten sposb, dziki przedsibranym rodkom ostro- noci, przebiega ju bya bezkarnie cz ulicy Saint-Ho- hore, gdy nagle na rogu ulicy Grenelle wpada nie w rce patrolu, lecz w rce maego oddziau dzielnych ochotnikw, ktrzy jedli obiad w skadzie zboowym, a ktrych patrio- tyzm podniosy liczne toasty wzniesione na cze przy- szych zwycistw. Biedna kobieta krzykna i usiowaa umkn przez uli- c Coq. - Hej! hej! Obywatelko! - zawoa przywdca ochot- nikw, wskutek bowiem wrodzonej czowiekowi potrzeby posiadania dowdcw, zacni patrioci ju go sobie wy- brali. - Hej! hej! A dokde to? Uciekajca nie odpowiedziaa, lecz biega dalej. - Pal! - zawoa przywdca. - To przebrany m- czyzna! To uciekajcy arystokrata! I szczk dwch czy trzech strzelb, nierwno opadaj- cych na niepewne rce, oznajmi biednej kobiecie, e wkrtce rozkaz zostanie wykonany. - Nie! Nie! - zawoaa nagle, zatrzymawszy si. - Nie, obywatelu, mylisz si. Nie jestem mczyzn... - A wic zbli si - rzek dowdca - i odpowiadaj. Dokde to idziesz, nocna piknoci? - Ale, obywatelu, ja nigdzie nie id... Ja wracam. - A, wracasz? 10 - Tak jest. - Jak na uczciw kobiet, to zbyt pno wracasz, oby- watelko. - Id od chorej krewnej. - Biedna maa kotka - powiedzia przywdca, ma- chnwszy rk tak, e przestraszona kobieta zatrzsa si gwatownie. - A gdzie masz kart? - Kart? Jak to, obywatelu? Co przez to rozumiesz i czego dasz ode mnie? - Czy nie znasz dekretu Gminy? - Nie. - Syszaa przecie, jak go ogaszano? - Nie. C to znowu za dekret, mj Boe? - Przede wszystkim ju si teraz nie mwi Bg, lecz Najwysza Istota. - Przepraszam. Omyliam si. To stare przyzwycza- jenie. - Ze, arystokratyczne przyzwyczajenie. - Bd si staraa poprawi, obywatelu, lecz mwie... - Mwiem, e dekret Gminy zabrania wychodzi po godzinie dziesitej wieczorem bez karty obywatelskiej. Czy masz t kart? - Niestety, nie mam. - Zostawia j u swej krewnej? - Nie wiedziaam, e trzeba wychodzi z t kart. - A wic chodmy do najbliszego posterunku, tam wy- tumaczysz si grzecznie przed kapitanem. Jeeli bdzie z ciebie zadowolony, kae ci dwom onierzom odprowa- dzi do domu, a jeeli nie, zatrzyma ci a do czasu zasig- nicia dokadniejszych informacji. W lewo zwrot, szybko naprzd marsz! Na skutek okrzyku przeraenia, jaki wydaa zatrzymana, przywdca ochotnikw zrozumia, e biedna kobieta bar- dzo lkaa si tego rodka. 11 - Oho - rzek - jestem pewien, emy zowili jak znakomit zwierzyn. No, dalej w drog, moja maa! I przywdca schwyci rk podejrzanej kobiety, wzi j pod rami i mimo krzykw i ez pocign za sob do posterunku w Palais-Egalite. Zbliali si wanie do rogatki Serge-nts, gdy nagle jaki wysoki modzieniec, otulony paszczem, ukaza si na rogu ulicy Croix-des-Petite-Champs w chwili, gdy zatrzymana bagaa o wolno. Ale przywdca ochotnikw, nie zwa- ajc na to, grubiasko pocign j za sob. Kobieta krzykna na wp ze strachu, na wp z blu. Modzieniec widzia walk, sysza krzyk, przebiegszy wic z jednej strony ulicy na drug, spotka si oko w oko z maym oddziaem. - Co to jest? Co robicie z t kobiet? - zapyta tego, ktry wyglda na przywdc. - Nie wtrcaj si, pilnuj lepiej swego nosa. - Co to za kobieta, obywatele, i czego od niej chce- cie? _ powtrzy modzieniec gosem jeszcze bardziej sta- nowczym. - A ty co za jeden, e miesz nas pyta? Modzieniec rozpi paszcz, na jego wojskowym mundu- rze zabysa szlifa. - Jestem oficerem, jak widzicie - rzek. - Oficerem... gdzie? - W Gwardii Obywatelskiej. - C std! C nam do tego? - odezwa si jeden z ochotnikw. - My nie znamy adnych oficerw Gwardii Obywatelskiej! - Co, co on tam mwi? - zapyta drugi przecigym akcentem, charakterystycznym dla ludu, a raczej pospl- stwa paryskiego. - On mwi - powtrzy modzieniec - e jeeli szlify nie nakazuj szacunku dla oficera, to paasz nakae szacu- nek dla szlif. 12 To mwic, nieznajomy obroAca modej kobiety cofn si o kroik, odrzuci fady swego paszcza i przy wietle latarni bysn jego szeroki, mocny paasz. Potem nagym ruchem, wiadczcym, e nawyk do zbrojnej walki, chwy- ci przywdc ochotnikw za konierz kurtki i przytykajc mu koniec paasza do garda, rzek: - Teraz pomwimy z sob po przyjacielsku. - Ale, obywatelu!... - odpowiedzia przywdca, usi- ujc si wyrwa. - Uprzedzam ci, e jeli si tylko poruszysz, jeli po- ruszy si ktry z twoich ludzi, natychmiast rozpatam ci mym paaszem. Tymczasem dwaj ludzie z oddziau cigle pilnowali ko- biety. - Pytae mnie, kto jestem - mwi dalej modzie- niec - chocia nie miae do tego prawa, bo nie jeste dowdc regularnego patrolu. Mniejsza jednak o to. Wiedz, e nazywam si Maurycy Lindey, dnia dziesitego kwietnia dowodziem bateri kanonierw. Jestem porucznikiem Gwardii Narodowej i sekretarzem sekcji Braci i Przyja- ci. Czy ci to wystarczy? - Ach, obywatelu poruczniku - odrzek przywdca, cigle zagroony ostrzem, ktre mu coraz bardziej ciy- o - to zupenie co innego! Jeeli jeste w istocie tym, za kogo si podajesz, to jeste dobrym patriot. - Wiedziaem dobrze, e troch z sob pogawdziwszy, wnet si porozumiemy. No, na ciebie teraz kolej. Odpo- wiadaj, dlaczego ta kobieta krzyczaa i cocie jej zrobili? - Prowadzilimy j na odwach. - A to dlaczego? - Bo nie ma karty obywatelskiej, a os-tatni dekret Gmi- ny kae aresztowa kadego przechodnia spotkanego po godzinie dziesitej na ulicach Parya bez karty obywatel- skiej. Czyby mia zapomnie, e ojczyzna jest w nie- bezpieczestwie, e czarny sztandar powiewa na ratuszu? 13 - Czarny sztandar powiewa na ratuszu i ojczyzna jest w niebezpieczestwie dlatego, e bandy niewolnikw ma- szeruj na Francj - odrzek oficer - nie za dlatego, e jaka kobieca chodzi po ulicach Parya po godzinie dzie- sitej. Lecz mniejsza o to, obywatele. Gmina wydaa de- kret, postpujecie zgodnie z prawem i gdybycie mi byli od razu to wszystko powiedzieli, porozumienie midzy nami nastpioby prdzej i nie byoby tak burzliwe. Dobrze jest by patriot, ale rwnie dobrze jest zna si na grzecz- noci, a ponadto obywatele winni szanowa oficerw, kt- rych, jak mi si zdaje, sami mianowali. A teraz prowad- cie sobie t kobiet, gdzie wam si tylko podoba. - Och, obywatelu! - chwytajc Maurycego za rk zawoaa z kolei kobieta, ktra z trwog suchaa caego sporu. - Obywatelu! Nie zostawiaj mnie na pastw tych grubianw na p pijanych. - Dobrze - odpowiedzia Maurycy - podaj mi rk, odprowadz ci wraz z nimi na odwach. - Na odwach? - ze strachem powtrzya kobieta. - A po c mnie tam macie prowadzi, kiedy nikomu nic zego nie zrobiam? - Zaprowadz ci na odwach - odpowiedzia Maury- cy - nie dlatego, aby co zego zrobia, nie dlatego na- wet, aby przypuszczano, e si moesz tego dopuci, ale dlatego, e rozkaz Gminy zabrania wychodzi bez pozwo- lenia, a ty go nie masz. - -- - Ale ja nie wiedziaam... - Obywatelko, znajdziesz na odwachu zacnych ludzi, ktrzy uwzgldni twoje tumaczenie. Nie powinna si niczego obawia. - Panie - odpowiedziaa moda kobieta, ciskajc rk oficera - nie zniewag si obawiam, lecz mierci, bo jeeli zostan zaprowadzona na odwach, bd zgubiona. 14 NIEZNAJOMA W gosie kobiety tyle byo trwogi, a zarazem godnoci, e Maurycy zadra. Gos nieznajomej jak prd elektrycz- ny przenikn jego serce. Odwrci si ku ochotnikom. Upokorzeni, e jeden czo- wiek umia utrzyma ich w szachu, rozmawiali midzy sob chcc widocznie odzyska powag, byo ich bowiem omiu przeciwko jednemu, a trzech miao strzelby, pozo- stali za pistolety i piki. Maurycy posiada tylko paasz, walka wic nie moga by rwna. Nieznajoma rwnie dobrze to rozumiaa i opuciwszy gow na piersi, westchna. Maurycy za, zmarszczywszy brwi, zacisnwszy zby, z obnaonym cigle paaszem, waha si midzy wsp- czuciem, ktre mu nakazywao broni tej kobiety, a obo- wizkiem obywatela, ktry mu radzi wyda j w rce wadzy. Wtem na rogu ulicy Bons-Enfants zabyso kilka luf ka- rabinowych i da si sysze miarowy krok patrolu, ktry widzc stojc gromadk, zatrzyma si o kilka krokw, a kapral zawoa: - Kto idzie! - Przyjaciel! - krzykn Maurycy. - Zbli si tu, Lo- rin. Ten, ktry rozkaz otrzyma, zbliy si ywo, kroczc na czele omiu onierzy. -K - Czy to ty, Maurycy? - spyta kapral. - Rozpustni- ku, co robisz o tej godzinie na ulicy? - Widzisz, e wracam z posiedzenia Braci i Przyjaci. - Tak... i udajesz si na posiedzenie sistr i przyjaci- ek. Znamy si na tym. 15 - Nie, mylisz si, przyjacielu. Szedem teraz wprost do siebie i oto spotkaem na drodze obywatelk, wyrywajc si z rk obywateli ochotnikw. Podbiegem i spytaem, dlaczego j aresztowano. - Poznaj ci teraz - rzek Lorin. - Taki to charak- ter maj francuscy rycerze. Nastpnie, zwracajc si do ochotnikw, zapyta: - - A dlaczego aresztowalicie t kobiet? - Juemy to powiedzieli porucznikowi - odrzek przy- wdca maego oddziau. - Nie miaa karty obywatelskiej. - O! o! - rzek Lorin - a to ci wielka zbrodnia! - Nie wiesz wic, jaki jest rozkaz Gminy? - spyta przywdca ochotnikw. - Prawda! prawda! Ale jest drugi rozkaz, ktry znosi tamten. - Jaki? - Chciej tylko posucha: Bo mio wyrok wydaa, Ze nawet i na Parnasie Pikno i modo bdzie miaa Wolny przystp i w dnia czasie. I c ty na ten rozkaz, obywatelu? Ja myl, e jest bardzo odpowiedni w tym momencie. - Prawda, ale nie jest ostateczny. Po pierwsze, nie by ogoszony w Monitorze, po wtre, nie jestemy wcale na Parnasie, po trzecie, teraz jest noc, a wreszcie, obywatelka nie jest moe ani moda, ani adna, ani mia. - Zao si, e przeciwnie - podchwyci Lorin. - No, obywatelko, przekonaj mnie, e mam suszno, pod- nie kaptur i niech wszyscy osdz, czy ten wiersz mg ciebie dotyczy? - O, panie! - zawoaa moda kobieta, tulc si do Maurycego. - Bronie mnie przed nieprzyjacimi, bro- e teraz przed przyjacimi, bagam ci! l S - Widzicie, jak ona si kryje? - rzek przywdca ochotnikw. - To musi by szpieg arystokratw albo noc- na wczga, ladaco jakie. - Och, panie! - zawoaa moda kobieta, czynic krok w stron Maurycego i odsaniajc twarz przecudnej uro- dy. - O, spojrzyj na mnie, czym podobna do tego, co oni mwi? Maurycy patrzy oczarowany. Nigdy nie marzy o po- dobnym widoku, lecz trwao to zaledwie chwil, gdy nie- znajoma szybko zakrya twarz. - Lorin - rzek Maurycy - powiedz, e sam zaprowa- dzisz aresztowan na odwach. Masz do tego prawo. Je- ste dowdc patrolu. - Dobrze - odpowiedzia mody kapral - rozumiem ci. I zwracajc si do nieznajomej, doda: - No, no, moja pikna, poniewa nie chcesz ujawni, kim jeste, musisz si uda z nami. - Jak to, z wami? - zawoa przywdca ochotnikw. - A tak, odprowadzimy obywatelk na ratusz, gdzie stoimy na warcie, a tam dowiemy si, co to za jedna. - Nic z tego nie bdzie - odrzek przywdca pierw- szego oddziau. - Ona do nas naley, my wic si ni zajmiemy. - Ej, obywatele, obywatele - odezwa si Lorin - wi- dz, e si pogniewamy. - Gniewajcie si lub nie, do licha, wszystko mi jedno. My jestemy prawdziwymi onierzami Republiki i kiedy wy patrolujecie ulice, my musimy przelewa krew na granicach. - Strzecie si, abycie jej tu po drodze nie przelali, a to bardzo atwo moe nastpi, jeeli nie bdziecie grzeczniejsi. - Grzeczno to rzecz arystokratw, a my jestemy san- kiuloci - odparli ochotnicy. 3 - A- Dumaa 17 - No, no - rzek Lorin - nie mwcie przy pani o po- dobnych rzeczach. Moe ona Angielka. Nie gniewaj si o to przypuszczenie, mj pikny nocny ptaszku - rzek uprzejmie zwracajc si do nieznajomej, i doda: Tak wyrzek poeta, a wic niech tak bdzie. Powtrzmy sowa poety pieszczone. Anglia dla niego to gniazdo abdzie, Na wielkie jezioro puszczone. - Aha, zdradzasz si - rzek przywdca ochotnikw. - Sam si przyznajesz, e jeste agentem Pitta, na odzie angielskim i... - Milcz! - zawoa Lorin. - Nie znasz si wcale na poezji, mj przyjacielu, bd wic z tob mwi proz. Suchaj: my, gwardzici narodowi, jestemy agodni i cier- pliwi, ale wszyscymy dziemi Parya, to znaczy, e jeli nam kto zalezie za skr, damy mu po uszach. - Pani - rzek Maurycy - widzisz, na co si zanosi. Za pi minut tych kilkunastu ludzi bdzie bio si o cie- bie. Czy dobra wola tych, ktrzy pragn ci broni, za- suguje na przelew krwi? - Panie - odpowiedziaa nieznajoma zaamujc rce - tylko jedn rzecz mog panu wyzna: jeeli kaesz mnie aresztowa, sprowadzi to na mnie i na innych tak wielkie nieszczcie, e wol, aby mnie zabi broni, ktr trzy- masz w rku, i trupa mego wrzuci do Sekwany, ni gdy- by mia mnie opuci. ' - Dobrze - odrzek Maurycy. - Bior wszystko na siebie. I puciwszy rce piknej nieznajomej, ktre trzyma w swoich, rzek do gwardzistw narodowych: - Obywatele! Jako wasz oficer, jako patriota, jako Francuz, rozkazuj wam, abycie bronili tej kobiety. A ty, Lorin, jeeli ktry z tych otrw pinie cho sowo, na bagnet go! 18 - Za bro! - zakomenderowa Lorin. - O Boe! Boe! - zawoaa nieznajoma, osaniajc gow kapturem i opierajc si o kamienny supek. - O Boe! Miej mnie w swojej opiece! Ochotnicy starali si ustawi w szyku do obrony. Jeden z nich strzeli nawet z pistoletu i kula przeszya kapelusz Maurycego. - Do ataku bro! - krzykn Lorin. I wrd ciemnoci nocy wszcza si walka i zamiesza- nie, dao si sysze par wystrzaw z rcznej broni, po- tem krzyki i przeklestwa. Nikt jednak nie przyby na miejsce b^ki, bo, jak wspomnielimy, kryy guche wieci o rzezi, mniemano wic moe, e to jej pocztek. Kilka okien wprawdzie otworzyo si, lecz je natychmiast zamknito. Ochotnicy, mniej liczni i nie tak dobrze uzbrojeni, w jed- nej chwili zostali pokonani. Dwch ciko raniono, czte- rech przyparto do muru z bagnetem przy piersi. - A co? - odezwa si Lorin. - Spodziewam si, e teraz bdziecie agodni jak baranki. Co do ciebie, obywa- telu Maurycy, zobowizuj ci odprowadzi t kobiet na ratusz. Jeste za ni odpowiedzialny, rozumiesz? - Rozumiem - odrzek Maurycy i doda po cichu: - A haso? - Tam, do diaba - szepn Lorin, drapic si w ucho. - Haso! - Moe boisz si, abym nie zrobi z niego zego uytku? - O, na honor! - przerwa Lorin. - Uyj go, jak chcesz, wszak to twoja rzecz. - Powiesz wic? - rzek znowu Maurycy. - Zaraz, ale pozwl najpierw pozby si tych wcz- gw. A potem, zanim si rozstaniemy, chc ci udzieli jesz- cze jednej dobrej rady. - Dobrze, zaczekam. 19 Lorin wrci ku swym gwardzistom, ktrzy cigle trzy- mali ochotnikw w szachu. - No c, czy dosy ju macie teraz? - spyta. - Dosy, dosy, ty psie yrondystowski - odpar przy- wdca. - Mylisz si, mj przyjacielu - spokojnie rzek Lo- rin. - Jestemy lepsi od ciebie sankiuloci, bo naleymy do klubu Termopile, ktremu, jak si spodziewam, nikt nie odmwi patriotyzmu. Ka odej tym obywatelom! - Jeeli jednak ta podejrzana kobieta... - Gdyby bya podejrzana, uciekaby ju podczas utarcz- ki, zamiast czeka jej koca. - Hm! - mrukn jeden z ochotnikw. - Obywa tel^ Termopil mwi prawd. - Zreszt, przekonamy si o tym, bo przyjaciel mj od- prowadzi j do ratusza, a my tymczasem wstpimy gdzie napi si za pomylno narodu. - Wstpimy napi si? -- powtrzy przywdca. - Tak jest, mam wielkie pragnienie, a znam adn ta- wern przy ulicy Thomas-du-Louvre. - Czemu tego od razu nie powiedzia, obywatelu? a- ujemy mocno, emy zwtpili o twoim patriotyzmie. No, ale teraz, w imi narodu i prawa, uciskajmy si. - Uciskajmy sa - rzek Lorin. To mwic ochotnicy z zapaem ucaowali narodowych gwardzistw. W owym czasie rwnie chtnie ciskano si, jak zabijano. - - A teraz, przyjaciele - zawoay razem oba poczone oddalay - na rg ulicy Thomp.s-du-Louyre! - - A my? - aonie odezwali si ranni. - Czybycie mieli nas tu zostawi? - Ma si rozumie! - rzek Lorin. -- Zostawimy dziel- nych, ktrzy przez pomyk polegli w walce ze wsp- ziomkami i patriotami. No, ale przylemy wam nosze, a tymczasem dla rozrywki piewajcie sobie Marsylianky. 20 Potem, gdy gwardzici i ochotnicy, prowadzc si pod rce, zmierzali ku placowi Palais-figalite, Lorin zbliy si do Maurycego, ktry wraz z nieznajom sta na rogu ulicy Co q, i doda: - Maurycy, przyrzekem da ci rad. Oto ona: chod z nami, a nie kompromituj si odprowadzaniem tej oby- watelki, ktra wprawdzie wydaje si czarujca, ale tym bardziej podejrzana. Czarujce kobiety, ktre o pnocy biegaj po ulicach Parya... - Panie - rzeka kobieta - bagam ci, nie sd mnie z powierzchownoci! - Przede wszystkim robi pani wielki bd, mwic mi "panie", rozumiesz, obywatelko? No, ale i ja mwi ci take "pani". - Tak jest, masz suszno, obywatelu, ale pozwl twe- mu przyjacielowi speni dobry uczynek. - A to w jaki sposb? - Przez odprowadzenie mnie do domu i zaopiekowanie si mn w drodze. - Maurycy, Maurycy! - rzek Lorin. - Rozwa do- brze, co czynisz. Naraasz si strasznie! - Wiem o tym - odpowiedzia modzieniec - ale c chcesz! Jeeli opuszcz t biedn kobiet, pierwszy lepszy patrol znowu j zaaresztuje. - O tak, tak. Gdy tymczasem przy tobie, panie, chcia- am powiedzie przy, tobie, obywatelu, bd ocalona! - Syszysz? Powiada, e bdzie ocalona! - podchwyci Lorin. - Wic grozi jej jakie wielkie niebezpieczestwo. - No, no, mj kochany Lorin, bdmy sprawiedliwi - odpar Maurycy. - Jest to albo dobra patriotka, albo ary- stokratka. Jeli jest arystokrafk, to znaczy, e le zro- bilimy, opiekujc si ni, a jeli jest dobr patriotk, to broni jej byo naszym obowizkiem. - Wybacz, przyjacielu, nie wiem, co by na to powie- dzia Arystoteles, ale twoje rozumowanie nie ma sensu. ai - Ech, Lorin - odrzek Maurycy - dosy ju tej gada- niny. Prosz ci, pomwmy rozsdnie. Powiesz mi haso czy nie? - Widzisz, Maurycy, dasz ode mnie albo powicenia obowizku dla przyjaciela, albo powicenia przyjaciela dla obowizku. A ja boj si, mj drogi, abym nie powi- ci obowizku! - Mj drogi, jedno albo drugie, wybieraj. Ale, na Boga, wybieraj natychmiast! - Ale nie naduzyjesz mojej dobroci? - Przyrzekam. - To za mao: przysignij!  - Ale jak? - Przysignij na otarzu ojczyzny. Lorin zdj kapelusz, poda go Maurycemu od strony, gdzie bya kokarda, a ten uwaajc to za bardzo natural- ne, z ca powag zoy dan przysig na tym zaimpro- wizowanym otarzu. - Wic, suchaj - rzek Lorin - oto haso: "Galia i Lutecja"! A choby ci kto powiedzia, jak mnie przed chwil: "Galia i Lukrecja", nie rb z tego kwestii, jedno i drugie brzmi po rzymsku. - Obywatelko - odezwa si Maurycy - teraz jestem na twoje usugi. Dzikuj ci, Lorin. - Szczliwej podry! - odrzek tene wkadajc na gow "otarz ojczyzny" i wierny swemu upodobaniu, od- dali si piewajc. III ULICA FOSSES-SAINT-V1CTOR Maurycy, znalazszy si sam z mod kobiet, by przez chwil zakopotany. Obawa, aby nie zosta oszukany, pe- 22 na uroku pikno nieznajomej zaniepokoiy jego republi- kaskie sumienie i wstrzymay go w chwili, gdy mia po- da rk mode] kobiecie. - Dokd idziesz, obywatelko? - zapyta. - O, bardzo daleko - odpowiedziaa. - Ale dokd? - W stron Ogrodu Botanicznego. - Dobrze. Chodmy! - O, mj Boe - rzeka nieznajoma - wiem, e na- przykrzam si panu, lecz prosz mi wierzy, gdybym bya naraona na zwyke niebezpieczestwo, nie naduywaa- bym paskiej wspaniaomylnoci. - Wic z jakiego to powodu - odpowiedzia Maury- cy - znajdujesz si pani o tej godzinie na ulicach Pary- a? Czy prcz nas spostrzega choby jedn osob? - Ju panu mwiam, e byam z wizyt na przed- mieciu Roule. Wyszam w poudnie nie wiedzc wcale, co zaszo, powracajc, rwnie nie wiedziaam o niczym. Cay czas spdziam w domu znajdujcym si nieco na uboczu. - Tak - podchwyci Maurycy pgosem - zapewne w jakiej jaskini arystokratycznej. Obywatelko, przyznaj si, e proszc mnie o obron, w duchu miejesz si z tego, e si jej podejmuj. .- Ja? - zawoaa. - Jak to? - Bez wtpienia. Masz przed sob republikanina, ktry przez to, e si tob opiekuje, zdradza swoj spraw. - Obywatelu - odpara ywo nieznajoma - jeste w bdzie, gdy tak samo jak ty kocham Republik. - Zatem jeste, obywatelko, dobr patriotk, a wic po co si ukrywasz? Skd idziesz? - Litoci, mj panie! - zawoaa nieznajoma. W sowach "mj panie" przebijao tak gbokie i deli- katne uczucie wstydu i alu, e Maurycy, ulegszy wrae- niu, jakie wywoay na nim jej sowa, pomyla: "Zapew- ne ta kobieta powraca z jakiej czuej schadzki." Na t 23 myl uczu jakby ukucie w sercu, i sam nie wiedzc dla- czego, sta si od tej chwili milczcy. Tymczasem nasi nocni wdrowcy doszli ju do ulicy Verrerie. Po drodze spotkali trzy czy cztery patrole, ktre usyszawszy haso, przepuciy ich. Dopiero oficer, dowo- dzcy ostatnim, czyni pewne trudnoci. Maurycy oprcz hasa musia wymieni swoje nazwisko i miejsce zamiesz- kania. - Dobrze - odpowiedzia oficer - a obywatelka?... - Co, obywatelka? - Kto ona jest? - To... to siostra mojej ony. Oficer przepuci ich. - Pan jest onaty? - wyszeptaa nieznajoma. - Nie, pani, a dlaczego o to pytasz? - Bo atwiej byo powiedzie - odpara, miejc si - i jestem pask on. - Pani - odpowiedzia Maurycy - imi ony jest witym tytuem i lekkomylnie nie powinno si nim sza- fowa. Nie mam zaszczytu zna pani. Obecnie przysza kolej na nieznajom: poczua si do- tknita. Milczaa. W tej chwili przechodzili przez most Marie. Nieznajoma przypieszya kroku, jak gdyby zbliaa si do kresu swo- jej drogi. - Zapewne jestemy w dzielnicy, gdzie pani miesz- ka? - zapyta Maurycy. - Tak, obywatelu - odrzeka nieznajoma - ale tu wa- nie bardziej ni gdziekolwiek potrzebuj twej pomocy. - Pani, zabraniasz mi by niedyskretnym, a jednocze- nie swymi sowami coraz bardziej podniecasz moj cie- kawo. To nieszlachetne! Prosz o nieco wicej zaufania. Sdz, em na nie zasuy. Czy ze swojej strony nie uczy- nisz mi pani tego zaszczytu, abym si dowiedzia, z kim mwi? 24 - Mwisz pan z kobiet - z umiechem przerwaa nie- znajoma - ktr uwolnie od najwikszego w yciu nie- bezpieczestwa i ktra te do mierci nie przestanie ci by za to wdziczna. - Ja tyle nie dam, droga pani. Nie bd mi tak wdziczna, lecz raczej wyjaw mi swe nazwisko. - To niemoliwe. - A jednak musiaaby je wyjawi pierwszemu lep- szemu sierantowi, gdyby ci zaprowadzono na odwach. - Nie, nigdy! - zawoaa nieznajoma. - W takim razie poszaby, pani, do wizienia. - Gotowa byam na wszystko. - A wizienie w obecnych czasach... - Rwna si rusztowaniu, wiem o tym dobrze. - A wolaaby pani rusztowanie? - Wolaabym ni zdrad... Bo wyjawi moje nazwisko byoby to samo, co zdradzi! - Widz, e miaem suszno, utrzymujc, e jako re- publikaninowi dziwn mi pani kaesz odgrywa rol! - Gra pan rol wspaniaomylnego. Spotyka pan bied- n kobiet, ktr zniewaaj, nie pogardzasz ni, chocia nie naley do ludu, a poniewa moe st znw spotka ze zniewagami, aby j ochronie, odprowadzasz j pan do dzielnicy, w ktrej mieszka. Oto wszystko. - Tak, susznie pani mwi, e "to wszystko". Ja rw- nie tak bym myla, gdybym ci nie by widzia. Lecz pikno twoja i jzyk, jakim mwisz, wiadcz, e jeste kobiet znakomitego rodu. To wszystko stoi w takiej sprzecznoci z twoim ubiorem i z t ndzn dzielnic, i utwierdzam si w przekonaniu, e wycieczka pani o tej porze kryje w sobie jak tajemnic. Milczysz, pani? No, dobrze, wic nie mwmy o tym. Jak daleko jeszcze do mieszkania pani? Znaleli si wanie na ulicy Fosses-Saint-Victor. 25 - Widzisz pan ten may czarny budynek? - spytaa nieznajoma, wskazujc rk na dom, pooony za murem Ogrodu Botanicznego. - Tam si poegnamy. - Jestem na twe usugi, pani. - Gniewa si pan? - Bynajmniej, ale waciwie jakie to ma znaczenie? -' Wielkie, bo chc prosi pana o jeszcze jedn lask. - O jak? - O bardzo czue i bardzo szczere poegnanie... O po- egnanie przyjacielskie! - O przyjacielskie poegnanie? Zbyt wielki czyni mi pani zaszczyt. Szczeglny to przyjaciel, ktry nie zna na- zwiska przyjaciki, nie zna jej adresu, bo go przed nim ukrywa z obawy zapewne, aby jej nie nudzi swymi od- wiedzinami. Moda kobieta spucia gow i nic nie odpowiedziaa. - Wreszcie, prosz pani - mwi dalej Maurycy - jeli natrafiem na lad jakiej tajemnicy, nie na mnie gniewa si naley. Nie staraem si o to wcale. - Ot jestemy u celu - rzeka nieznajoma. Przed nimi wida byo star ulic Saint-Jacques z czar- nymi, wysokimi domami i uliczki, na ktrych znajdoway si liczne farbiamie i garbarnie, gdy o par krokw stam- td pyna rzeczka Bievre. - Jak to? - spyta Maurycy. - Tutaj pani mieszka? - Tak, panie. - To niemoliwe. - A jednak tak jest w istocie. Zegnam ci, dzielny ry- cerzu. Zegnam ci, wspaniaomylny protektorze! - Zegnam pani - odpowiedzia z lekk ironi Maury". cy. - Lecz chciej mi pani powiedzie, dla mego spokoju, czy adne d ju teraz nie grozi niebezpieczestwo? - adne. -- No, wic odchodz. 26 Rzekszy to, Maurycy cofn si zimno ukoni. Nieznajoma staa przez chwil nieruchomo na swoim miejscu. - Nie chciaabym w ten sposb rozsta si z panem - rzeka. - Prosz ci, panie Maurycy, podaj mi rk. Maurycy zbliy si do nieznajomej i speni jej danie. W tym momencie poczu, e nieznajoma wsuwa mu pier- cie na palec. - No, no, obywatelko, co czynisz? Czy nie zdajesz so- bie sprawy, e tracisz jeden z twych piercionkw? - Panie - rzeka - le czynisz. - O mao nawet nie okazaem si niewdziczny, praw- da? - No, prosz ci... panie... mj przyjacielu... nie opusz- czaj mnie w ten sposb. Powiedz, czego dasz? Czego ci potrzeba? - Moe tego, bym zosta opacony? - powiedzia z go- rycz mody czowiek. - Nie, nie - odpara nieznajoma z czarujcym umie- chem - chc tylko, aby mi pan przebaczy, e musz ukry przed tob pewn tajemnic. Maurycy, widzc mimo ciemnoci pikne oczy, bysz- czce od ez, czujc drenie delikatnej rki, ktr trzyma, syszc gos, ktry zabrzmia tak bagalnie, zapomnia o gniewie zupenie. - Chciabym ujrze pani raz jeszcze - zawoa z za- paem. - Niepodobna. - Chocia raz tylko, na jedn godzin, minut, sekun- d... - Niepodobna, powtarzam panu. - Jak to? - zapyta Maurycy. - Wic pani mwi na serio, e ju jej nigdy nie zobacz? - Nigdy - odrzeka niby bolesne echo nieznajoma. 27 - O pani, ulituj si nade mn - powiedzia Maurycy. I podnis gow, i potrzsn ni tak, jakby chcia si uwolni od nieuchronnej siy przeznaczenia. Nieznajoma spogldaa na z dziwnym wyrazem twarzy. Wida, e sama bya bliska uczucia, jakie w nim wzbu- dzia. - Posuchaj pan - rzeka po chwili milczenia, prze- rwanego jedynie westchnieniem, ktre Maurycy na prno usiowa stumi. - Czy przysigniesz mi pan na honor, e zamkniesz oczy w chwili, w ktrej ka ci to uczyni, e ich nie otworzysz przynajmniej w cigu szedziesiciu sekund? Ale... na honor. - Jeeli przysign, to c si ze mn stanie? - Przekonasz si, e dowiod ci mojej wdzicznoci w taki sposb, w jaki przyrzekam, e jej nigdy nikomu dowodzi nie bd, chociaby nawet wicej ni pan dla mnie uczyni, co zreszt byoby bardzo trudne. - Ale w kocu, czy nie mog wiedzie?... - Nie, zawierz mi pan, a zobaczysz. - Doprawdy, pani, nie wiem, czy jest anioem, czy szatanem. - Przysigasz pan? - No, dobrze. Przysigam. - Cokolwiek bd nastpi, nie otworzysz pan oczu... Cokolwiek nastpi... Czy rozumie pan dobrze? Chociaby nawet czu, e ci pchnito sztyletem. - Czuj si jakby odurzony tym daniem. - Przysigasz pan? Zdaje mi si, e niewiele ryzyku- jesz. - A wic przysigam, cokolwiek si stanie... - powie- dzia Maurycy, zamkn oczy i zatrzyma si. - Pozwl mi, pani, ujrze ci raz jeszcze - rzek. - Raz tylko, ba- gam. Moda kobieta odrzucia kaptur z umiechem niezupenie as pozbawionym zalotnoci. W wietle ksiyca wynurzaj- cego si wanie spoza chmur mody czowiek po raz wt- ry ujrza spadajce w puklach dugie, czarne jak heban wosy, wspaniae uki brwi, dwoje wielkich omdlewaj- cych oczu o wykroju migdaa, ksztatny nos i wiee bysz- czce usta jak korale. - Jeste pani pikna, cudownie pikna, zbyt pikna! - zawoa Maurycy. - Zamknij pan oczy - powiedziaa nieznajoma. Maurycy speni danie. Moda kobieta uja obie jego rce i nagle zdawao mu si, jakby przy swej twarzy poczu pachnce ciepo i jakby jakie usta dotkny jego ust, zostawiajc w nich pier- cie, ktrego przyj nie chcia przed chwil. Dotknicie to byo nage jak myl, a palce jak po- mie. Maurycy dozna wraenia podobnego do blu, tak byo niespodziewane i dojmujce, tak wnikno w gb jego serca i tak nim wstrzsno. Uczyni nagy ruch i wycign rce przed siebie.  - Przysiga - zawoa oddalony gos. Maurycy zakry oczy rkami, aby pokona pokus. Nie liczy ju, nie myla, ale sta niemy, nieruchomy, poru- szony do gbi. Po chwili usysza jakby trzask zamykanych drzwi o pidziesit lub szedziesit krokw od niego, po czym zapada gucha cisza. Wtedy dopiero otworzy oczy i spojrza wokoo jakby przebudzony ze snu. Moe byby sdzi, e si w istocie przed chwil obudzi, e wszystko, co si zdarzyo, byo tylko snem, gdyby w zacinitych ustach nie trzyma pier- cienia, ktry wiadczy, e ta niezwyka przygoda bya rzeczy wi toci. 29 IV WCZESNE ZWYCZAJE Gdy Maurycy Lindey ockn si i spojrza wok siebie, zobaczy tylko ciemne uliczki. Szuka, przypomina sobie, ale mieszao mu si w gowie. Noc bya ciemna, ksiyc, ktry wynurzy si na chwil spoza chmur, aby owieci pikn twarz nieznajomej, teraz znowu skry si za nimi. Po chwili okrutnej niepewnoci modzieniec nasz uda si do swego mieszkania przy ulicy Roule. Na ulicy Sainte-Avoye zdziwi go widok mnstwa pa- troli, krcych po dzielnicy Tempie. - A co to znowu nowego, sierancie? - zapyta do- wdc patrolu, ktry wrci wanie z ulicy Fontaines, gdzie dokona rewizji. - Co nowego? - odpowiedzia sierant. - Oto chcia- no dzisiejszej nocy wykra wdow po Capecie z caym jej gniazdem. - A to jakim sposobem? - Obcy patrol, dowiedziawszy si, nie wiem za czyim porednictwem, o hale, dosta si do Tempie w ubiorze strzelcw Gwardii Narodowej i mia dokona wykradzenia. Na szczcie, ten, co gra rol kaprala, mwic z oficerem dyurnym uy wyrazu "panie" i zdradzi si, arystokrata! - Do diaba! - rzek Maurycy. - A czy zatrzymano spiskowcw? - Nie. Patrol zdoa dosta si na ulic i przepad. - Czy jest jaka nadzieja schwytania otrw? - Wane tylko byo, aby uj jednego z nich, miano- wicie dowdc... Wysoki, chudy. Jeden z czonkw stray miejskiej wprowadzi go midzy gwardzistw. Nabiegali- my si za zbjem, ale znalaz tylne drzwi i uciek ulic Madelonnettes. 30 W kadym innym przypadku Maurycy pozostaby ca noc z patriotami czuwajcymi nad bezpieczestwem Repu- bliki. Niestety, od godziny nie tylko mio do ojczyzny zajmowaa jego myli. Poszed wic dalej swoj drog, gdy wiea wiadomo zatara si szybko w jego pamici. Zreszt wieci o usiowaniach wykradzenia tak czsto si powtarzay i patrioci tak dobrze wiedzieli, i w pewnych okolicznociach uywano tych pogosek jako rodka poli- tycznego, e naszego modego republikanina nie napawao to niepokojem. W domu zasta Maurycy swego oficjalist - w owej epoce nie byo sucych, dlatego uywamy sowa "ofi- cjalista" - ktry czekajc na niego zasn i pic, chrapa z niepokoju. Obudzi go, przestrzegajc wszystkich wzgldw nale- nych bliniemu, kaza zdj sobie buty i odesa go, aby mu nie przeszkadza w rozmylaniach. Potem pooy si, a poniewa byo pno, sen wkrtce pokona jego zm- czony umys. Nazajutrz znalaz Maurycy ltetoliku obok ka - list. Pismo byo wytworne, krelone nieznan rk. Spojrza na piecztk, widnia na niej tylko jeden angielski wyraz: "Nothing" - Nic. Otworzy i odczyta nastpujce sowa: "Dzikuj! Dozgonna wdziczno w zamian za wieczne zapomnie- nie!..." Maurycy zawoa oficjalist - prawdziwi patrioci nie dzwonili, bo dzwonek przypomina czasy niewolnictwa, a ponadto wielu oficjalistw, obejmujc sub u swych panw, zastrzegao to sobie, a panowie zgadzali si chtnie na ten warunek. Oficjalista Maurycego przed trzydziestu laty otrzyma na chrzcie witym imi Jan. Obecnie, uwaajc, e "Jan" 31 tchnie arystokracj i deizmem, sam zmieni sobie imi na "Scewola". - Scewola - zapyta Maurycy - co to za list? - Nie wiem, obywatelu. - Kto ci go da? - Odwierny. - A jemu kto przynis? - Jaki goniec zapewne, bo nie widz narodowej pie- czci.  - Zejd i popro do minie odwiernego. Odwierny przyby natychmiast, bo wzywa go Maurycy, a Maurycego lubili wszyscy, z ktrymi czyy go jakie- kolwiek stosunki. Owiadczy on, e gdyby chodzio o in- nego z lokatorw, to byby go poprosi, aby pofatygowa si na d. Odwierny nazywa si Arystydes. Maurycy dowiedzia si od niego, e list przynis jaki nieznajomy okoo smej rano. Nasz modzieniec nadarem- nie powtarza pytania, na prno zadawa je w rny sposb - odwierny nie by w stanie nic wicej mu po- wiedzie. Maurycy prosi go, aby przyj dziesi frankw, i zaklina, aby w wypadku gdyby ten sam czowiek znowu si pojawi, ostronie wyledzi, dokd si uda, i zawiado- mi go o tym. Spieszymy wyzna, e ku wielkiemu zadowoleniu Ary- stydesa, upokorzonego nieco propozycj ledzenia blinie- go, czowiek w wicej si nie pokaza. Gdy Maurycy pozosta sam, zmi list, zdj piercionek z palca i pooywszy go wraz z listem na stole, odwrci si do ciany ze stanowczym zamiarem, aby zasn na nowo. Lecz po upywie godziny odrzuci t myl i cao- wa piercionek, a list odczytywa od pocztku. Piercio- nek ozdobiony by bardzo piknym szafirem. List, jak powiedzielimy, mia ksztat maego bileciku, o mil "pachncego" arystokracie. Podczas gdy Maurycy pilnie mu si przyglda, otwo- rzyy si drzwi pokoju. Maurycy wsun piercionek na palec, a list ukry pod poduszk. Czy byby to wstyd ro- dzcej si mioci? Czy bya to obawa patrioty, ktry nie chcia, aby wiedziano, e ma stosunki z ludmi na tyle nierozsdnymi, i maj odwag pisa list, ktrego sam za- pach mg zdradzi rk krelc go i t, co go odpiecz- towaa? Mody czowiek, ktry wszed do pokoju, mia na sobie strj patrioty, niezwykle elegancki: kurtk z cienkiego sukna, kaszmirowe spodnie i cienkie jedwabne poczochy. Wytworna frygijska czapka purpurowego koloru bya pikniejsza od czapki Parysa. Czowiek ten mia za pasem par pistoletw z eks^kr- lewskiej fabryki w Wersalu oraz krtki, prosty paasz. - C to, pisz, Brutusie! - rzek nowo przybyy. - pisz, gdy ojczyzna w niebezpieczestwie! Wstyd si! - Nie, Lorin, nie pi, lecz marz - odpar miejc si Maurycy. - Rozumiem. - Ale ja nie rozumiem. - Ba! A pikna Eucharis? - Co za Eucharis? - No... ta kobieta. - Jaka kobieta? - Kobieta z ulicy Saint-Honore, kobieta zatrzymana przez patrol, owa nieznajoma, dla ktrej wczoraj obaj ryzykowalimy nasze gowy. - A, prawda! - odpowiedzia Maurycy, ktry wiedzia doskonale, co chce powiedzie jego przyjaciel, ale udawa, e go nie rozumie. - Nieznajoma kobieta! - C to za jedna? - Nie wiem. - A czy adna chocia?  A. Dumas 33 - Phi! - ziewn Maurycy, pogardliwie wydymajc usta. - Biedna, zapomniana kobieta po jakiej miosnej schadzce. Tak, bo mimo naszej saboci Mio zawsze nas drczy i zawsze w nas goci. - By moe - szepn Maurycy, z odraz odtrcaj,c od siebie podobn myl, w tej chwili bowiem wolaby wi- dzie w swej piknej nieznajomej uczestniczk jakiego spisku, ni zakochan w kim kobiet. - A gdzie ona mieszka? - Nie wiem. - No, no, nie wiesz? To niemoliwe! - Dlaczego? - Bo j odprowadza. - Ucieka mi na mocie Marie. - Ucieka? - zawoa Lorin, wybuchajc gonym mie- chem. - Kobieta ci ucieka? artujesz sobie chyba! Gob pod oknem sokoa Na prno wzlatuje w chmury, Na prno matki mode jagni woa, Gdy w nie wilk topi pazury. -' Mj Lorin - rzek Maurycy - czy ty ju nigdy nie nauczysz si mwi po ludzku? Okropnie mi dokuczasz t swoj nieznon poezj. - Jak to, po ludzku? Zdaje mi si, e mwi lepiej ni inni. Mwi, jak obywatel Demoustier, wierszem i proz. Co do mojej poezji, to, mj kochany, zmam pewn Emili, ktra ma wielkie dla niej uznanie. Ale wrmy do twojej. - Do mojej poezji? - Nie, do twojej Emilii. - Albo ja mam jak Emili? - No, no! Czyby twoja gazela przemienia si w ty- 34 grysc i pokazaa ci zby, dziki czemu jeste zy, cho zakochany? - Ja zakochany? - zawoa Maurycy, potrzsajc go- w. - No, tak, ty zakochany. Nie ujdziesz Amora grotw. On prdzej serca dosiga, Ni gdy Jowisza potga Miota pioruny wrd grzmotw. - Lorin - powiedzia Maurycy, chwytajc klucz le- cy na stole - jeeli powiesz jeszcze cho jeden wiersz, natychmiast zaczn gwizda. - Mwmy zatem o polityce. Po to nawet tu przyszed- em. Czy wiesz, co sycha? - Wiem, e wdowa po panu Capece chciaa uciec. - Ba! To jeszcze nic. - C zatem wicej? - Sawny kawaler de Mais&n-Rouge jest w Paryu. - Doprawdy? - zawoa Murycy, siadajc na posaniu. - Tak, sam we wasnej osobie. - Kiedy si zjawi? - Wczoraj wieczorem. - Jakim sposobem? - Przebrany za strzelca Gwardii Narodowej. Jaka ary- stokratka, przebrana, jak utrzymuj, za prost kobiecin, wyniosa mu ubranie za rogatki, a potem, idc z nim pod rk, wprowadzia go do mias-ta. Stojcy na warcie po- wzili podejrzenie dopiero wtedy, gdy oni ju przeszli. Wi- dzieli, jak owa kobieta niosa pod pach zawinitko, a p- niej wracaa pod rk z jakim niby wojskowym. Byo w tym co podejrzanego. Stra zaalarmowaa wic wszy- stkich i pobiega za nimi. Zniknli w jednym z paacw przy ulicy Saint-Honore, ktrego drzwi, jakby zaczarowa- ne, otworzyy si przed nimi. Paac mia drugie wyjcie na s* 35 Champs-fiysees, kawaler de Maison-Rouge i jego wspl- niczka zniknli. Zniszczy si paac, zgilotynuje waciciela, ale to nie przeszkodzi wcale kawalerowi pokusi si po- nownie o to, co mu si przed czterema miesicami nie udao po raz pierwszy, a wczoraj po raz drugi. - Nie schwytano go? - spyta Maurycy. - Schwytaje Proteusza, mj kochany, schwytaj go, gdy wiesz, jak to na ze wyszo Arysteuszowi. Pastor Aristoeus fugiens Peneia Tempe. - Strze si - rzek Maurycy, przykadajc klucz do ust. - Strze si ty, do licha, boby wygwizda nie mnie, ale Wergiliusza. - Prawda, nie powiem ani sowa wicej, ale wrmy do kawalera de Maison-Rouge. - Trzeba przyzna, e to dzielny czowiek. - Tak jest, trzeba rzeczywicie nie lada odwagi, aby si puszcza na podobne przedsiwzicia. - Albo nie lada mioci. - Wierzysz wic w t mio kawalera do krlowej? - Nie wierz, ale mwi o niej tak jak wszyscy. Wresz- cie, tylu za ni szalao, c by wic byo dziwnego, gdyby go uwioda? Mwi, e uwioda Bamave'a. - Mniejsza o to, ale kawaler musi mie stosunki w sa- mym Tempie. - By moe: Mio kraty kruszy, Mio zamki amie. - Lorin! - A, zapomniaem. - Wic i ty w to wierzysz? - Dlaczego bym nie mia wierzy? - Choby dlatego, e krlowa musiaaby mie przynaj- mniej ze dwustu kochankw. . . 36 - Dwustu? Moe trzystu, czterystu. Jest przecie do- sy adna. Nie mwi, e to ona ich kochaa, ale e oni j kochali. Wszyscy widz soce, ale soce nie kadego widzi. - Tak wic, powiadasz, e kawaler de Maison-Rouge... -- Powiadam, e tropi go w tej chwili, a jeeli umknie chartom Republiki, da dowd, e jest przebiegym lisem. - C Gmina na to wszystko? - Gmina przygotowuje postanowienie, na mocy ktrego na frontowej cianie kadego domu wywieszona bdzie lista wszystkich jego mieszkacw? pci obojga. Czemu to w sercu ludzkim nie ma okna, przez ktre by kady mg widzie, co si w nim dzieje. - Wspaniay pomys! - zawoa Maurycy. - Okna w sercach ludzi? - Nie, wywieszenie listy na drzwiach kadego domu. Maurycy istotnie myla, e to mu da sposobno odna- lezienia nieznajomej lub przynajmniej naprowadzi go na jej lad. - Prawda? - pyta Lorin. - Zaoyem si ju, e ten rodek dostarczy nam od razu piciuset arystokratw. Ale, ale... Dzi rano przyjmowalimy w klubie deputacj ochot- nikw. Przybya pod przewodnictwem naszych nocnych przeciwnikw, ktrych opuciem, kiedy ju byli spici na mier. Przybya, powiadam ci, z girlandami kwiatw i wiecami niemiertelnikw. - Doprawdy? - zawoa Maurycy. - A ilu ich byo? - Trzydziestu, wszyscy ogoleni i z bukietami. "Obywa- tele klubu Termopile! - rzek ich mwca. - Jako praw- dziwi patrioci pragniemy, aby adne nieporozumienie nie mcio jednoci Francuzw i dlatego przybywamy na nowo zawrze zwizek braterski." - A potem? - Potem przystpilimy do zawarcia braterskiego zwiz- 37 fcu na nowo i powtrnie, jak mwi Diafoirus. Ze stolika sekretarza i dwch butelek z bukietami zrobiono otarz ojczyzny. A poniewa bye bohaterem uroczystoci, wzy- wano wic ci po trzykro, aeby ci uwieczy, e za nie odpowiadae, a trzeba byo koniecznie co uwieczy, uwieczono wic popiersie Washingtona. Tak odbya si caa ceremonia. W chwili gdy Lorin koczy swe opowiadanie, ktre w owej epoce nie byo wcale mieszne, na ulicy da si sysze zgiek i odgos bbnw, najpierw odlegy, potem coraz bliszy. Dawano jaki sygna. - Co to jest? - spyta Maurycy. - To ogaszaj postanowienia Gminy - odrzek Lorin. - Biegn do sekcji - powiedzia Maurycy, wyskakujc z ka woajc na oficjalist, aby go ubra. - Ja za pjd spa - rzek Lorin. - Dziki twoim krewkim ochotnikom spaem tylko dwie godziny tej nocy. Jeeli nawet dojdzie do bitki, nie przerywaj mi snu. Gdy- by zanioso si na dobr awantur, przyjd mnie obudzi. - Dlaczego si tak wystroi? - spyta Maurycy spo- gldajc na Lorina, ktry zabiera si do wyjcia. - Bo idc do ciebie, musz przechodzi przez ulic Bethisy, a tam w jednym domu na trzecim pitrze jest okno, ktre otwiera si zawsze, ilekro przechodz. - I nie boisz si, e ci mog wzi za eleganta? - Ja? Elegant? O, znaj mnie wszyscy jako prawdzi- wego sankiulot. Lecz i dla pci piknej trzeba uczyni jak ofiar. Mio ojczyzny nie pogardza mioci ko- biety, owszem, jedna zaleca drug. Tylko mi nie zaprze- czaj, bo natychmiast zadenuncjuj ci jako arystokrat i ka ci ogoli tak, aby nigdy nie mg .nosi peruki. Bd zdrw, drogi przyjacielu! Lorin wycign serdecznie rk do Maurycego, ktr ten rwnie serdecznie ucisn, i wyszed, ujc pastylki V KTO TO BY OBYWATEL MAURYCY LINDEY Maurycy Lndey, ubrawszy si spiesznie, uda si do sekcji przy ulicy Lepelletier, ktrej, jak wiemy, by se- kretarzem. My tymczasem skrelimy czytelnikowi obraz poprzedniego ycia tego czowieka, ktrego wprowadzi- limy na scen, bowiem natury dzielne i szlachetne bliskie s naszemu sercu. Modzieniec mwi najczystsz prawd, owiadczajc wczoraj nieznajomej, e nazywa si Maurycy Lindey i mieszka przy ulicy Roule. Mg by doda, e pochodzi z owej parystokracji, zaliczanej do klasy redniej. Oj- ciec jego, poczciwy Lindey, ktry przez cae ycie narzeka na despotyzm, umar z przeraenia i trwogi, kiedy 14 lip- ca 1789 roku Bastylia zdobyta zostaa rkami ludu, a de- spotyzm zosta zastpiony zlbrojn wolnoci. Pozosta po nim jedynak - niezaleny pod wzgldem majtkowym, republikanin - jeli chodzi o uczucia za- patrywania. Rewolucja wic przypada na okres, kiedy Maurycy by w peni si i mskiej dojrzaoci, jak przystoi atlecie ma- jcemu wstpi w szranki. Otrzyma on wyksztacenie re- publikaskie, pogbione przez uczszczanie do klubu i czytanie wczesnych pism. Bg jeden wie, ile Maurycy musia czyta. Gboka i wyrozumowana pogarda dla hie- rarchii, filozoficzna rwnowaga ducha, wstrt do przes- dw, arliwa sympatia dla nowych idei i dla ludu, a do tego najbardziej arystokratyczne zachowanie - oto byy jego przymioty. Pod wzgldem fizycznym - Maurycy Lindey by m- czyzn Hczcym pi stp i osiem cali wzrostu, mia lat 39 dwadziecia pi lub dwadziecia sze, by muskularny jak Herkules, pikny jak piknym moe by Francuz o po- godnym czole, niebieskich oczach, ciemnych falujcych wosach, rowych policzkach i zbach jak ko soniowa. Skreliwszy obraz tego czowieka, wspomnijmy teraz o jego stanowisku. Maurycy, wprawdzie niebogaty, lecz niezaleny, szano- wany, noszcy popularne nazwisko, znany z liberalnego wychowania, a bardziej jeszcze z liberalnych zasad, stan na czele stronnictwa, zoonego z modych mieszczan pa- triotw. By moe sankiuloci uwaali, i jest nieco zbyt zimny i opanowany, za czonkowie sekcji - i jest zbyt elegancki, lecz pierwsi wybaczyli mu t ozibo, bo naj- bardziej skate paki ama jak kruch trzcin, drudzy za wybaczyli elegancj, widzc, e kady, ktrego wej- rzenie nie podoba si Maurycemu, ugodzony pici w czo- o, od razu pada na ziemi. Co si tyczy jego zasug obywatelskich, to bra on udzia w zdobyciu Bastylii, nalea do wyprawy wersalskiej, wal- czy jak lew dnia dziesitego sierpnia, i sprawiedliwie przyzna mu naley, e w owym pamitnym dniu pooy trupem tylu patriotw, ilu Szwajcarw, zarwno bowiem nie mg cierpie mordercy w karmanioli, jak i nieprzy- jaciela Republiki w czerwonym mundurze. On to, aby skoni obrocw zamku do poddania si oraz wstrzyma przelew krwi, rzuci si na dziao, do kt- rego wanie paryski artylerzysta przykada ju ogie, on pierwszy wdar si oknem do Louvre'u pomimo strzaw pidziesiciu Szwajcarw i tylu szlachty, rozstawionej na czatach. I zanim poddali si, jego straszmy paasz poha- rata przeszo dziesi mundurw. Widzc, e przyjaciele jego morduj winiw, ktrzy ciskali bro, wycigali rce i bagali o darowanie im ycia, zacz z wciekoci siec przyjaci, przez co zjedna sobie saw, godn pik- nych dni Rzymu i Grecji. 40 Po wypowiedzeniu wojny Maurycy wstpi do wojska i jako porucznik ruszy ku granicy wraz z oddziaem ty- sica piciuset ochotnikw, ktrych miasto wyprawio przeciw najedcom. Za nimi wkrtce poda mieli ochot- nicy rwnie w liczbie tysica piciuset. W pierwszej bitwie, pod Jemmapes, kula, przeszywszy elazne muskuy jego opatki, opara si a na koci. Przed- stawiciel ludu, znajcy Maurycego osobicie, odesa go do Parya. Przez cay miesic Maurycy, trawiony gorczk, wi si na ou boleci, lecz w styczniu wsta jeeli nie formalnie, to faktycznie zarzdza klubem Termopile, do ktrego naleao stu modziecw spord paryskiego mieszczastwa, uzbrojonych po to, aby stawi czoo wszel- kim zakusom na korzy Capeta. Co wicej, Maurycy ze zmarszczon brwi, bladym czoem, z sercem cinitym jednoczenie uczuciem nienawici i litoci towarzyszy z wydobyt szpad przy straceniu krla i sam jeden moe w caym tumie milcza, gdy spada gowa syna witego Ludwika, ktrego dusza wstpowaa do nieba. Wtedy do- piero, kiedy ju wszystko si skoczyo, wznis w gr sw straszliw szpad. Wszyscy jego przyjaciele krzyknli: "Niech yje wolno!", nie zauwaywszy, e tym razem gos Maurycego nie przyczy si do ich okrzykw. Taki oto by czowiek, zmierzajcy , dnia jedenastego marca rano ku ulicy Lepelletier. Okoo godziny dziesitej Maurycy przyby do sekcji, ktrej by sekretarzem. Panowao tam wielkie wzburzenie, szo bowiem o go- sowanie nad pismem Konwentu w sprawie poskromienia yrondystowskch spiskw. Oczekiwano wic Maurycego niecierpliwie. Najwaniejsz spraw stanowi powrt kawalera de Mai- son-Rouge i miao, z jak ten zagorzay buntownik znalaz si po raz drugi w Paryu, pomimo wiadomoci, e naoono na jego gow nagrod. Jego to powrotowi 41 przypisywano dokonany w dniu poprzednim zamach w Tempie. Kady objawia sw nienawi l pogard dla zdrajcw i bogaczy. Wbrew jednak powszechnemu oczekiwaniu Maurycy by ponury i milczcy. Szybko zredagowa proklamacj, w trzy godziny skoczy ca prac i spyta, czy posiedzenie jest ju zamknite, a otrzymawszy odpowied twierdzc, wzi kapelusz i uda si na ulic Saint-Honore. Tutaj Pary wyda mu si zupenie inny. Ujrza znowu naronik ulicy Coq, gdzie w nocy spotka pikn niezna- jom, wyrywajc si z rk onierzy. Stamtd do mostu Marie szed t sam drog, ktr przyby w jej towarzy- stwie, zatrzymywa si wszdzie, gdzie widzia patrole, po- wtarza rozmow, jak z ni prowadzi. Tylko e teraz bya godzina pierwsza po poudniu i soce, przywiecajc mocno, na kadym kroku przypominao mu minione wy- darzenie. Przeszedszy przez most, dosta si wkrtce na ulic Victor, jak j podwczas nazywano. - Biedna! - szepn Maurycy. - Nie zastanowia si wczoraj, e noc trwa tylko dwanacie godzin, e zatem tajemnica jej rwnie nie moe trwa duej. Przy blasku soca znajd drzwi, za ktrymi skrya si przede mn, a kto wie, moe i j sam zobacz w jakim oknie. By ju wtedy na starej ulicy Saint-Jacques i stan tak, jak mu wczoraj kazaa nieznajoma. Na chwil przy- mkn oczy - sdzi moe, biedny szaleniec, e wczoraj- szy pocaunek powtrnie sparzy mu usta. Uczu jednak tylko samo jego wspomnienie, jakkolwiek i ono go pa- rzyo. Maurycy otworzy wic oczy i ujrza po prawej i lewej stronie uliczki botniste, le wybrukowane, z barierami i mostkami przerzuconymi nad strumykiem. Wida tam byo drewniane arkady, bramy liche i przegnie. Byo to siedlisko pracy w caej swej ndzy, siedlisko ndzy w ca- 42 ej swej brzydocie. Tu i wdzie ogrd otoczony bd y- wopotem, bd palisad przeplatan gazkami, bd sk- ry schnce pod szopami, wydzielajce przykr wo garb- nika. Zastanawia si, szuka przez dwie godziny, ale nic nie znalaz. Dziesi razy zagbia si w w labirynt i dziesi razy wraca w to samo miejsce, aby nie zab- dzi. Lecz wszystkie jego usiowania byy daremne, wszy- stkie poszukiwania bezowocne. Zdawao si, e mga i deszcz zmyy zupenie lad modej kobiety. - Ha! - rzek sam do siebie - marzyem. Ta kloaka ani przez chwil nie moga suy za schronienie mojej piknej nocnej wieszczce. Nasz zawzity republikanin odznacza si zupenie innym rodzajem realistycznej poezji, ni jego przyjaciel, wpad bowiem na t myl nie chcc przymi blasku okalajcego nieznajom, chocia myl ta bya wynikiem rozpaczy. - egnam ci, moja pikna i tajemnicza! - rzek. - Potraktowaa mnie jak szaleca lub jak dziecko. Bo czy- by bya mnie tu przywioda, gdyby tu mieszkaa? Nie! Ty tu tylko przesza jak bocian po bagnisku. Nie zna tu twego ladu, jak nie zna ladu ptaka prujcego po- wietrze. VI TEMPLE Tego dnia gdy Maurycy, bolenie zawiedziony, wraca przez most Toumelle, kilku gwardzistw w towarzystwie Santerre'a, dowdcy paryskiej Gwardii Narodowej, prze- prowadzao cis rewizj w wielkiej wiey Tempie, od dnia trzynastego sierpnia 1792 roku zamienionej na wi- zienie. 43 Rewizji dokonywano wycznie w pomieszczeniu na trzecim pitrze, zoonym z przedpokoju i trzech izb. Jedn z tych izb zajmoway dwie kobiety, moda dziew- czyna i dziewicioletnie dziecko w aobie. Starsza z kobiet moga mie trzydzieci siedem lub trzy- dzieci osiem lat. Siedzc przy stoliku, czytaa. Druga za- jta bya robot kobierca; liczya zaledwie dwadziecia osiem lub dwadziecia dziewi lat. Moda, czternastoletnia dziewczyna staa przy chorym dziecku, ktre leao w ku, przymknwszy oczy. Uda- wao, e pi, chocia haas, jaki czynili rewidujcy, spa mu nie pozwala. Jedni przetrzsali ka, inni rozwijali bielizn, inni wreszcie, skoczywszy poszukiwania, natrtnie i uporczy- wie wpatrywali si w nieszczliwe kobiety, z ktrych jedna umylnie nie odrywaa oczu od ksiki, druga od roboty, trzecia za nie spuszczaa wzroku z twarzy brata. Najstarsza kobieta bya wysokiego wzrostu, blada i pik- na. Zdawaa si skupia ca uwag na ksice, chocia, wedug wszelkiego prawdopodobiestwa, wodzia wzro- kiem po stronicach, nie rozumiejc, co czyta. Wwczas zbliy si do niej jeden z gwardzistw, wy- rwa jej gwatownie ksik z rki i cisn na rodek izby. Uwiziona spokojnie wzia ze stou inn ksik i zno- wu czytaa. Gwardzista uczyni gwatowny gest, chcc z t ksik uczyni to samo co z poprzedni, lecz moda dziewczyna, widzc, e druga uwiziona, ktra haftowaa przy oknie, zadraa, podskoczya ku czytajcej, otoczya ramionami jej szyj i z paczem rzeka: - O biedna moja matko! Wtedy uwiziona zbliya usta do jej policzka, jakby chcc j pocaowa, i szepna: - Mario, w piecu jest kartka. Wyjmij j! 44 - No, no' - krzykn gwardzista, cignc ku sobie dziewczyn i odrywajc j od matki. - Prdko skoczycie te wasze pieszczoty? - Panie - odezwaa si dziewczyna - czy Konweni postanowi, e dzieciom nie wolno caowa matki? - Nie, ale wyznaczy kar na zdrajcw, i dlatego przy- szlimy tu na badanie. No, Antonino, odpowiadaj. Ta, ktr tak obcesowo zagadnito, nie raczya nawet, spojrze na pytajcego. Odwrcia gow i lekki rumieniet- zarowi jej blade od cierpienia i poorane zami policzki. - Niepodobna - mwi dalej gwardzista - aby nic nie wiedziaa o dzisiejszym zamachu. Kto jest jego spraw- c? Uwiziona milczaa. - Odpowiadaj, Antonino - zbliywszy si rzek San- terre; nie zwrcono uwagi na to, e moda kobieta zadraa z przeraenia na widok czowieka, ktry dnia dwudzieste- go pierwszego stycznia rano przyby do Tempie, aby za- bra krla Ludwika XVI i zaprowadzi go na rusztowa- nie. - Odpowiadaj. Tej nocy uknuto spisek przeciwko Re- publice i chciano uwolni ci z wizienia, do ktrego wtr- cona zostaa z woli narodu do chwili, kiedy odbierzesz kar za swe zbrodnie. Powiedz, czy wiedziaa o tym spisku? Krlowa zadraa na dwik gosu, przed ktrym, zda- waoby si, chciaa uciec, i wcisna si gbiej w fotel. Na to pytanie rwnie nie odpowiedziaa, podobnie jak i na pierwsze. - Nie chcesz wic odpowiada? - wrzasn Santerre, gwatownie tupnwszy nog. Uwiziona wzia ze stou trzeci ksik. Santerre odwrci si. Brutalna sia tego czowieka, kt- ry rozkazywa osiemdziesiciu tysicom ludzi, ktrego jed- no skinienie wystarczyo, by zaguszy gos konajcego Ludwika XVI, kruszya si w obliczu godnoci nieszcz- 45 snej uwizionej, Mg ci jej gow, lecz ugi si przed ni nie by zdolny. - A ty, Elbieto! - zwrci si do drugiej niewiasty, ktra na chwil zaniechawszy roboty, zoya rce i ba- gaa o lito nie ludzi tam obecnych, lecz Boga. - C mi odpowiesz? - Nie wiem, panie, o co pytasz - odpara - nie mog ci wic odpowiedzie. - Ej, do pioruna, obywatelko Capet! - zawoa znie- cierpliwiony Santerre. - Mwi przecie jasno. Powiadam, e usiowano wczoraj uatwi wam ucieczk, i e pown- nycie zna winowajcw. - Nie komunikujemy si z nikim z zewntrz, panie, a tym samym nie moemy wiedzie, co dla nas lub prze- ciwko nam czyni. - Dobrze - odezwa si gwardzista - zobaczymy, co powie twj bratanek. To mwic, zbliy si do ka maego delfina. Na t grob Maria Antonina natychmiast si podniosa. - Panie - rzeka - mj syn jest chory... pi... Nie bud go. - Odpowiadaj wic sama. - Ja o niczym nie wiem. Gwardzista podszed wprost do ka modego winia, ktry, jak powiedzielimy, udawa, e pi. - No, obud si, Capecie! - zawoa, mocno nim po- trzsajc. Dziecko otworzyo oczy i umiechno si. Wwczas gwardzici otoczyli jego ko. Krlowa pod wpywem cierpienia i obawy daa znak crce, a ta, korzystajc ze sposobnoci, wsuna si do ssiedniego pokoju, otworzya piec, wyja z niego kartk, spalia j i natychmiast wrcia do pierwszej izby, rzu- cajc na matk uspokajajce spojrzenie. - Czego chcecie ode mnie? - spytao dziecko. 46 - Chcemy si dowiedzie, czy nic nie sysza tej nocy? - Nie, ja spaem. - Zdaje si, e bardzo lubisz spa. - Tak jest, bo kiedy pi, to marz. - A o czym marzysz? - Zdaje mi si, e widz we nie ojca, ktrego zamor- dowalicie. - A wic nic nie syszae? - porywczo rzek Santerre. - Nic. - Te wilczki s w zmowie z wilczyc - rzek gwar- dzista ze zoci. Krlowa umiechna si. - Oho, Austriaczka z nas szydzi! - wrzasn gwardzi- sta. - A wic jeli tak, wykonamy z caym rygorem roz- kaz Gminy. Wstawaj, Capecie! - Co chcecie uczyni? - zawoaa krlowa, zapomina- jc si. - Czy nie widzicie, e syn mj chory, e ma go- rczk? Chcecie, eby umar? - Twj syn - odpowiedzia gwardzista - jest powo- dem cigych obaw rady wiziennej. On wanie jest przy- czyn wszystkich spiskw. Spiskowcy pochlebiaj sobie, e was wykradn. Dobrze. Niech wykradaj. Tison! Za- woajcie Tisona! Tison by czym w rodzaju gospodarza w wizieniu. Wkrtce si zjawi. By to czowiek lat okoo czterdziestu. Cer mia ogo- rza, twarz nikczemn, o dzikim wyrazie, wosy czarne, kdzierzawe, spadajce a na brwi. - Tison - rzek Sa-nterre - kto wczoraj przynosi ywno dla winiw? Tison wymieni jakie nazwisko. - A bielizn? - Moja crka. - Twoja crka jest wic praczk? - Tak jest 47 - I pozwolie jej pra dla winiw? - Dlaczeg by nie? Lepiej, e ona co zarobi, anieli kto inny. Wszak bierze pienidze narodu, nie za pieni- dze tych kobiet, bo nard za nie paci. - Powiedziano ci, aby pilnie przeglda bielizn. - No i co? Albo nie speniam naleycie swych obo- wizkw? Dowodem tego jest znaleziona wczoraj chustka z dwoma wzami, ktr zaraz odniosem radzie, a z jej rozkazu ona moja rozwizaa j, i nic nie mwic, oddaa pani Capet. Na wzmiank o dwch wzach na chustce krlowa za- draa i porozumiaa si spojrzeniem z ksiniczk El- biet. - Tison - rzek Santerre - o patriotyzmie twojej crki nikt nie wtpi, ale od dnia dzisiejszego niech noga jej w Tempie nie postanie. - O mj Boe! - zawoa przeraony Tison. - Co te to mwicie? Jak to? Nie zobacz mojej crki, dopki std nie wyjd? - Tobie odtd wychodzi nie wolno - rzek Santerre. Tison popatrzy wokoo, nie zatrzymujc na adnym przedmiocie swego bdnego wzroku, i krzykn nagle: - Nie wolno wychodzi? Kiedy tak, to wyjd std raz na zawsze! Podaj si do dymisji. Nie jestem ani zdrajc, ani arystokrat, aby mnie miano wizi. Powiadam, e chc std wyj! - Obywatelu - rzek Santerre - suchaj rozkazw Gminy, bo moesz tego aowa. Zosta tu, uwaaj na wszystko, co si tu dzieje. Uprzedzam ci, e maj na cie- bie oko. Krlowa, sdzc, e zapomniano o niej, przysza nieco do siebie i znowu pooya syna do ka. - Zawoaj tu swoj on - powiedzia gwardzista do Tlsona. 43 Ten usucha go, nic nie mwic. Pogrki Santerre'a uczyniy go znw agodnym jak baranek. - Zbli si, obywatelko - rzek Santerre. - Wyjdzie- my do przedpokoju, a ty tymczasem zrewiduj uwizione. - Suchaj, ono - odezwa si Tison - nie chc ju wpuszcza naszej crki do Tempie. - Jak to? Nie chc wpuszcza mojej crki? Wic nie bdziemy ju jej widywa? Tison zwiesi gow. - I c *y na to? - Ja? Pol raport do rady w Tempie, a rada zadecy- duje. Tymczasem za... - Tymczasem - dodaa ona - bd si widywaa z moj crk. - Milcz! - zawoa Santerre. - Wezwano ci tu po to, aby zrewidowaa uwizione. Rb, co ci ka, a potem zo- baczymy. - Ale... tymczasem... - Oho! - mrukn Santerre, marszczc brwi. - Wy- daje mi si, e co si tu psuje. - Zrb, ono, co kae obywatel genera. Zrb to, a po- tem, syszaa, e zobaczymy... I Tison z pokornym umiechem spojrza na Santerre'a. - Dobrze - odpowiedziaa kobieta - wyjdcie, to przystpi do rewizji. Mczyni wyszli. - Moja kochana pani Tison - powiedziaa krlowa - chciej mi wierzy... - Niczemu nie wierz, obywatelko Capet - odpara kobieta z wciekoci - wiem tylko, e jeste przyczyn wszystkich nieszcz narodu. Niech no tylko znajd co podejrzanego przy tobie, a zobaczysz! Czterech ludzi zostao przy drzwiach, aby si dopo- mc onie Tisona w wypadku, gdyby krlowa stawiaa opr.  A. Dumas 4.1 Zaczto od krlowej. Znaleziono przy niej chustk z trzema wzami, ktra, na nieszczcie, zdawaa si by odpowiedzi na wzmiank Tisona o chustce. Znaleziono take owek, szkaplerz i lak. - Spodziewaam si tego - powiedziaa ona Tisona - miaam suszno donoszc gwardzistom, e Austriaczka koresponduje! Przed kilkoma dniami znalazam lad laku na lichtarzu. - O pani - bagalnie rzeka krlowa - poka im tyl- ko szkaplerz. - Wanie! - przerwaa ona Tisona. - Ja bym miaa litowa si nad tob! A czy dla mnie maj lito? Wszak pozbawiaj mnie crki. Ksiniczka Elbieta i crka krlewska nic przy sobie nie miay. ona Tisona przywoaa urzdnikw, a gdy wrcili z Santerre'em, oddaa im rzeczy znalezione przy krlowej. Przechodzc z rk do rk, stay si one przedmiotem ty- sica przypuszcze, szczeglnie chustka z trzema wzami, ktra dugo bya przyczyn domysw przeladowcw ro- dziny krlewskiej. - A teraz odczytamy ci rozkaz Konwentu - powie- dzia Santerre. - Jaki rozkaz? - spytaa krlowa. - Rozkaz polecajcy rozczy ci z synem. - Wic taki rozkaz istnieje naprawd? - Tak jest. Konwent musi si troszczy o zdrowie mo- ralne dziedka, ktre nard poruezy jego opiece i dlatego nie zostawi go wraz z matk tak zepsut... W oczach krlowej zabysy byskawice. -- Tygrysy! - rzeka. - Ucie przynajmniej akt oskarenia. - Nic atwiejszego - odezwa si jeden z urzdni- kw - oto jest... 50 I wyrzek jedno z owych niegodziwych oskare, z ja- kimi Swetoniusz wystpowa przeciw Agrypmie. - Co? - zawoaa krlowa blednc. -Odwouj si do serc wszystkich matek. - No, no! - rzek gwardzista. - Wszystiko to bardzo dobrze i adnie, ale bawimy tu ju dwie godziny, a caego dnia na prno traci nie mona. Wstawaj, Capecie, i chod z nami. - Nigdy! Przenigdy! - zawoaa krlowa, rzucajc si midzy gwardzistw modego Ludwika, gotowa jak ty- grysica broni przystpu do ka. - Nigdy nie dopuszcz, abycie mi porwali dziecko! - Panowie! - powiedziaa ksiniczka Elbieta, ska- dajc donie bagalnym gestem. - Panowie, w imi nieba, zlitujcie si nad dwiema matkami! - Mwcie - rzek Santerre - wymiecie nazwiska, wyjawcie zamiary waszych wsplnikw, wytumaczcie znaczenie wzw na chustce, przyniesionej midzy bieli- zn przez crk Tisona i na chustce znalezionej przy to- bie, Antonino, a wtedy zostawimy ci syna. Ksiniczka Elbieta zdawaa si spojrzeniem baga krlow, aby uczynia t okrutn ofiar. Lecz Maria Antonina, dumnie ocierajc z, ktra jak brylant wiecia w kciku jej oka, rzeka: - Bd zdrw, mj synu! Pamitaj o ojcu mczenniku, ktry jest ju w niebie, pamitaj o matce, ktra si z nim wkrtce poczy. Powtarzaj rano i wieczr modlitw, kt- rej ci nauczyam. Bd zdrw, mj synu! I pocaowaa go po raz ostatni, a wstajc, zimna i nie- ugita, powiedziaa: - O niczym nie wiem. Czycie, co si wam podoba' Krlowa wicej jednak potrzebowaa siy, ni mogo jej zawiera serce kobiety, a przede wszystkim serce matki. Pada na kolana, gdy zabierano dziecko, ktre, zalane za-  H l mi, wycigno ku niej rczki, ale nie wydao adnego okrzyku. Zamkny si drzwi za gwardzistami, ktrzy zabrali dziecko, i trzy niewiasty znowu zostay same. Przez chwil panowao rozpaczliwe milczenie, przery- wane Jedynie kaniem. Krlowa odezwaa si pierwsza: - Crko - rzeka - a owa kartka? - Spaliam j z twego rozkazu, matko. - Nie przeczytawszy jej? - Tak jest, nie przeczytawszy. - egnani ci wic, ostatni promieniu nadziei! - szep- na ksiniczka Elbieta. - Susznie mwisz, susznie, siostro, przebraa si ju miara naszych cierpie. A odwracajc si do crki, dodaa: - Czy nie poznaa, Mario, czyj to mg by charakter pisma? - Sdz, matiko... Krlowa wstaa, podesza do drzwi, aby przekona si, czy nikt nie podsuchuje lub nie podpatruje, wyja szpil- k z wosw, zbliya si do ciany, wydobya z kryjwki may papierek w ksztacie biletu i pokazujc go crce, rzeka: - Przypomnij sobie dobrze, nim mi odpowiesz, moja crko. Czy charakter pisma by taki sam jak tutaj? - Tak jest, matko - odpowiedziaa ksiniczka - tafc jest, poznaj doskonale. - Chwaa ci, Panie! - zawoaa krlowa, padajc na kolana. - Jeeli dzi mg pisa, to znak, e ocalony. Dziki ci, Boe!... Dziki!... Tak szlachetny przyjaciel go- dzien Jest zaprawd cudu z Twych rk, Panie!... - O kim mwisz, matko? - zapytaa crka Marii An- toniny. - Kim jest ten przyjaciel? Powiedz mi, jak si nazywa, a bd si za niego modlia do Boga. 52 - Nie zapomnij, Mario, nigdy tego imienia, jest to bo- wiem imi czowieka honoru i mstwa. Nie kieruje nim ambicja, zjawi si bowiem w dniach nieszczcia. Nigdy nie widzia krlowej Francji, a raczej krlowa nigdy go nie widziaa, powica jednak ycie swoje w jej obronie. Moe w nagrod, wedug dzisiejszego zwyczaju wynagra- dzania kadej cnoty, poniesie okrutn mier, lecz... jeeli zginie... tam... tam wysoko podzikuj mu za to... Na- zywa si... Krlowa rozejrzaa si z niepokojem dokoa i zniajc gos rzeka: - Nazywa si kawaler de Maison-Rouge... Mdl si za niego! vn PRZYSIGA GRACZA Prba porwania, mimo e si nie udaa, u jednych wzbudzia gniew, u drugich wielkie zainteresowanie. Po- nadto Komitet Ocalenia Publicznego otrzyma wiadomo, e przed trzema tygodniami lub miesicem dostao si do Francji mnstwo emigrantw przez rne punkty gra- niczne. Jasn byo rzecz, e ludzie, naraajcy w ten sposb wasne gowy, nie czynili tego bez pewnego zamiaru, a wedug wszelkiego prawdopodobiestwa zamiarem tym bya ch wykradzenia rodziny krlewskiej. Na wniosek czonka Konwentu, Osselina, ogoszono sie- jcy groz dekret, skazujcy na mier emigranta, ktremu dowiedzie si, i niedawno powrci na ziemi francusk, kadego Francuza, ktremu udowodni si zamiar wyemi- growania z kraju, kadego oskaronego o uatwienie ucie- czki emigrujcemu lub uatwienie powrotu emigrantowi, na koniec kadego, kto udzieli emigrantowi schronienia. 53 To okrutne prawo zapowiadao terror. Brakowao ju tylko prawa dotyczcego podejrzanych. Kawaler de Maison-Rouge by zbyt czynnym i miaym nieprzyjacielem, aby powrt jego do Parya i pojawienie si w Tempie nie pocigny za sob najsurowszych rod- kw ostronoci. W wielu podejrzanych domach doko- nano cisej rewizji, jednak oprcz znalezienia kilku emi- grantek, ktre day si uj bez oporu, i kilku starcw, ktrzy nie myleli wcale dyskutowa z katem o pozosta- ych im jeszcze niewielu dniach ycia, ledztwa te nie doprowadziy do adnego rezultatu. Sekcje, jak atwo zrozumie, miay przez kilka dani bar- dzo duo pracy, wic sekretarz sekcji Lepelletier, jed- nej z najbardziej czynnych i wpywowych, mia mao czasu, aby myle o swej nieznajomej. Opuszczajc star ulic Saint-Jacques, zamierza zapo- mnie o wszystkim. Ale susznie powiedzia jego przy- jaciel Lorin: Kto sdzi, i winien zapomnie, Ten jeszcze lepiej pamita. Maurycy milcza jak grb, przed nikim nie zwierzy si ani jednym sowem. Zachowa w sercu wszystkie szczegy przygody, ktre uszy badaniu przyjaciela, ten jednak, zna- jc koleg jako wesoego i ywego chopca, widzc go teraz, jak oddaje si marzeniom i szuka samotnoci, do- myli si, e otr Kupido musia go przeszy swoj strza. Naley zauway, e w cigu osiemnastu wiekw istnie- nia monarchii francuskiej niewiele lat tak wizao si z mitologi jak rok 1793. Kawalera nie ujto i przestano o nim mwi. Krlowa, owdowiaa po mu, osierocona po dziecku, jedynie we zach szukaa pociechy, gdy j zostawiono sam z crk i szwagierk. Mody delfin, powierzony opiece szewca Simona, znosi 54 straszne mczarnie, na skutek ktrych w par lat pniej poczy si z ojcem i matk. Na chwil wic zapanowa spokj. Wulkan - gdy wulkanem mona byo nazwa stronnic- two grali - odpoczywa, gotujc si do pochonicia y- rondystw. Maurycy czu ciar tej ciszy, tak jak si czuje zmian cinienia powietrza podczas burzy. Nie wiedzc, jak sko- rzysta z wolnego czasu, ktry wpywa tylko na narasta- nie jego uczucia, odczyta list, pocaowa pikny szafir i mimo uczynionej przysigi postanowi ulec pokusie, przy- rzekszy sobie przedtem, e czyni to po raz ostatni. Mia wprawdzie zamiar uda si najpierw do sekcji Ogrodu Botanicznego i zasign kilku wiadomoci u jej sekretarza, swego kolegi, wstrzymaa go jednak od tego kroku pierwsza i, wyzna winnimy, jedyna myl, e pikna nieznajoma zawikana jest w jak intryg poli- tyczn. Obawa, aby przez ciekawo nie zaprowadzi tej zachwycajcej kobiety na plac Rewolucji, aby gowa tego anioa nie spada na rusztowaniu, wprawiaa go w drenie. Postanowi wic uda si na poszukiwanie sam, nie za- sigajc adnych informacji. Plan mia zreszt bardzo pro- sty. Listy lokatorw, wywieszone na drzwiach, suy mu miay, za pierwsz wskazwk, badanie za odwiernych powinno byo dopomc do wyjanienia tajemnicy. Tytu sekretarza sekcji przy ulicy Lepelletier dawa mu pene prawo do tego rodzaju bada. Maurycy nie zna imienia nieznajomej, ale wiedzia, e szukajc jej musi kierowa si drog skojarzenia, przy- puszcza bowiem, e tak czarujca istota nosi zapewne imi harmonizujce z jej urod: jest to zapewne imi jakiej sylfidy, wieszczki lub anioa. Sdzi, e przybycie tej ko- biety na ziemi musiano uczci podobnie, jak przybycie jakiej nadprzyrodzonej istoty. Przywdzia karmaniol z grubego, ciemnego sukna, na gow woy czerwon odwitn czapk i nie mwic nic nikomu, ruszy na poszukiwania. W rku trzyma grub, skat pak, zwan "konstytu- cj". Laska ta w Jego silnej doni nabieraa wartoci her- kuesowej maczugi. W kieszeni mia nominacj na sekreta- rza sekcji Lepelletier, mona wic powiedzie, e zabezpie- czony by fizycznie i morainfe. Przebieg ulic Saint-Yictor, ulic Samt-Jacques i czyta przy sabym wietle zachodzcego soca nazwiska wypi- sane na drzwiach kadego domu bardziej lub mniej wpraw- n rk. By ju przy setnym domu, odczytywa ju setn list, a nic jeszcze nie wskazywao na to, e trafi na lad nie- znajomej, ktr mia nadziej znale, jeeli wyczyta imi w rodzaju tego, o jakim marzy. Wtem jaki dzielny szewc, widzc niecierpliwo malu- jc si na twarzy czytajcego, otworzy drzwi, wyszed z pociglem i szydem w rku, i patrzc przez okulary na Maurycego, zapyta: - Obywatelu, czy potrzebujesz jakich wiadomoci o lo- katorach tego domu? Mw, gotw jestem ci suy. - Dzikuj, obywatelu... - wyjka Maurycy - ale szukam nazwiska mego przyjaciela. - Powiedz mi to nazwisko, znam wszystkich w tej dzielnicy. Gdzie mieszka w przyjaciel? - Mieszka, jak sdz, przy starej ulicy Samt-Jacques, ale boj si, e si ju wyprowadzi. - Ale jak on si nazywa? Maurycy waha si przez chwil, a potem powiedzia pierwsze lepsze nazwisko, jakie mu przyszo do gowy: - Ren. - A czym si zajmuje? Naokoo znajdoway si same garbarnie. - Jest czeladnikiem garbarskim - odpowiedzia. - To trzeba uda si do majstra... - odezwa si jaki 56 mczyzna, ktry zatrzyma si wanie, i niby dobrodusz- nie, ale z pewnym wyrazem niedowierzania wpatrywa si w Maurycego. - Majstrowie znaj po imieniu wszystkich swych rze- mielnikw, a to wanie jest obywatel Dixmer, dyrektor garbami, w ktrej pracuje przeszo pidziesiciu ludzi. On moe udzieli ci potrzebnych wiadomoci. Maurycy obejrza si i spostrzeg susznego wzrostu, sta- tecznego mieiszczanina o poczciwej twarzy, w ubiorze za- monego fabrykanta. - Tylko, jak powiedzia obywatel odwierny, trzeba zna nazwisko tego przyjaciela - rzek mieszczanin. - Powiedziaem ju, e nazywa si Ren. - Ren to tylko imi dane na chrzcie, a ja pytam o na- zwisko. U mnie kady robotniik zapisany jest pod nazwi- skiem. - Na honor - rzek Maurycy, nieco zniecierpliwiony tym badaniem - nie wiem, jakie jest jego nazwisko. - Jak to! - rzek mieszczanin z umiechem, w ktrym Maurycy dostrzeg wicej ironii, ni garbarz chcia oka- za. - Nie znasz nazwiska swego przyjaciela? - Nie. - W takim razie zapewne go nie znajdziesz. I mieszczanin, ukoniwszy si grzecznie Maurycemu, od- szed i po chwili znikn w jednym z domw przy ulicy Samt-Jacques. - Koniec kocw, jeeli nie znasz jego nazwiska... - powiedzia szewc-odwierny. - Tol c std, e nie znam? - odpar Maurycy, szu- kajc okazji do ktni, aby wywrze na kim wzbierajcy w nim gniew. - Nic, obywatelu, nic, tylko jeeli nie znasz nazwiska twego przyjaciela, to by moe, jak mwi obywatel Dix- mer, wcale go nie odnajdziesz. 57 Powiedziawszy to, obywatel odwierny wszed do swej klitki, wzruszajc ramionami. Maurycy mia wielk ochot uderzy obywatela odwier- nego, lecz by to starzec, na ktrego nie godzio si podno- si rki. Gdyby by o dwadziecia lat modszy, Maurycy dowidby mu, na czym polega rwno wobec prawa, nierwno wobec siy. Noc ju zapadaa. Maurycy, korzystajc z resztek dziennego wiata, zapu- ci si w najblisz uliczk, pniej przebieg drug. Przy- patrywa si kadym drzwiom, przeglda kady zaktek, wspina si na kady mur, rzuca okiem przez kad krat, kady pot, oglda kady zamek, koata do kadego ska- du - i nie otrzyma adnej odpowiedzi. Straci kilka go- dzin na bezuytecznych poszukiwaniach. Wybia godzina dziesita. ciemnio si zupenie. W pu- stej dzielnicy nie byo sycha najmniejszego szelestu, nie wida byo najmniejszego ruchu. ycie zdawao si zamie- ra wraz z dniem. Maurycy z rozpaczy chcia ju zrezygnowa, gdy wtem niespodziewanie na zakrcie wskiej uliczki dostrzeg ja- kie wiateko. Puci si natychmiast w ciemne przejcie, nie spostrzegajc, e w tej samej chwili czyja ciekawa gowa, ktra spoza drzew wznoszcych si nad- murem od kwadransa ledzia jego kroki, nagle znikna. W kilka sekund pniej trzech ludzi wyszo przez mae drzwiczki wybite w murze i znikno w uliczce, ktr uda si Maurycy, czwarty za, dla wikszej ostronoci, za- mkn za nimi drzwiczki. Maurycy natkn si przy kocu uliczki na dziedziniec; po drugiej jego stronie byszczao wiateko. Zastuka do drzwi ndznego i samotaego domku, i wiateko natych- miast zgaso. Sta jeszcze chwil, lecz nikt mu nie odpowiada. Nie 58 chcc traci czasu na prno, przeby dziedziniec i znowu wrci na uliczk. Jednoczenie drzwi domu z wolna zaskrzypiay, wyszo z nich trzech ludzi i dao si sysze gwizdnicie. Maurycy obejrza si i w odlegoci dwa razy wikszej ni dugo jego kija dostrzeg trzy cienie. W ciemnoci, przy blasku nikego wiata, migny trzy sztylety. Maurycy zrozumia, e jest otoczony. Chcia swoj pak zrobi mynka, ale uliczka bya tak wska, e paka zawa- dzia o mur. W tej chwili oguszyo go gwatowne uderze- nie w gow. Czterej ludzie, ktrzy wyszli przez mae drzwiczki w murze, rozpoczli niespodziewanie bjk. Siedmiu mczyzn rwnoczenie napado na Maurycego i mimo rozpaczliwego oporu obalio go na ziemi, skrpo- wao mu rce i zawizao oczy. Maurycy nie krzycza, nie wzywa ratunku. Sia i od- waga stanowi cechy charakteru, ktre zdaj si wsty- dzi obcej pomocy. W pustej dzielnicy nikt nie popieszy- by mu na ratunek. Maurycy wic, jak powiedzielimy, zosta zwizany i skrpowany, nie wydawszy najmniejszego jku. Sdzi zreszt, e jeeli zawizano mu oczy, to zapewne nie dlatego, aby go zaraz zabi. W wieku Maurycego kada zwoka stanowi nadziej. Stara si wic zachowa ca przytomno umysu i cze- ka. - Kto jeste? - spyta go jaki gos. - Jestem czowiekiem, ktrego morduj - odrzek Maurycy. - Gorzej, bdziesz czowiekiem zamordowanym, jeeli nadal bdziesz mwi gono, jeeli tylko krzykniesz! - Gdybym mia krzycze, nie bybym czeka do tej pory. - Czy gotw jeste odpowiada na moje pytania? 59 - Pytaj, a zobacz, czy bd mg odpowiada. - Kto ci tu przysa? - Nikt. - Przyszede zatem z wasnej inicjatywy? - Tak. - Kamiesz! Maurycy szarpn si gwatownie, chcc uwolni rce, ale na prno. - Nigdy nie kami! - odpowiedzia. - W kadym razie, czy przychodzisz z wasnej inicja- tywy, czy ci tu kto przysya, jeste szpiegiem! - A wy podymi nikczemnikami! - My? - Tak jest, siedmiu was czy omiu zbjw przeciw skrpowanemu czowiekowi, i do tego jeszcze go zniewa- acie. Podli! podli! podli! Gwatowno Maurycego, zamiast podrani jego prze- ciwnikw, zdawaa si ich raczej uspokaja, dowodzia bo- wiem, e modzieniec nie by tym, za kogo go uwaano. Prawdziwy szpieg byby dra i baga o ask. - W tym, co powiedziaem, nie ma adnej zniewagi - odezwa si jaki gos agodniejszy, ale zarazem jak gdyby przyzwyczajony do rozkazywania. - W obecnym czasie mona by szpiegiem i jednoczenie uczciwym czowie- kiem. Ryzykuje si tylko ycie. - Bd pozdrowiony ty, ktry to rzeke. Odpowiem ci chtnie. - Co robisz w tej dzielnicy? - Szukam kobiety. Odpowied t przyjto szmerem niedowierzania, ktry wzrastajc przeszed niemal w burz. - Kamiesz - zacz znowu ten sam gos. - Nie ma tu adnej kobiety. Wiemy dobrze, kogo przez to naley rozumie. Nie ma tu, powtarzam, kobiety, ktr by nale- ao ciga. Wyznaj swj zamiar lub umrzesz. 60 - No, nR - powiedzia Maurycy - przecie mnie nie zabijecie dla rozrywki, chyba e jestecie rozbjnikami. I znowu szarpn si jeszcze gwatowniej, i bardziej nie- spodzianie ni przedtem, chcc uwolni rce od krpuj- cego je sznura. Ale nage bolesne i ostre zimno rozdaro mu pier. Maurycy cofn si w ty mimo woli. - Czujesz, co to jest? - spyta jeden z napastnikw. - Wiedz, e jest tu osiem sztyletw podobnych do tego, z ktrym dopiero co zaware znajomo. - No, dobijcie mnie - rzek z rezygnacj Maurycy. - Niech si przynajmniej od razu wszystko skoczy. - Mw, kto jeste? - odezwa -si gos agodny a roz- kazujcy. - Czy chcecie zna moje nazwisko? - Tak jest. - Jestem Maurycy Lindey. - Co? - zawoa jeden gos. - Maurycy Lindey, se- kretarz sekcji Lepelletier? Sowa te wymwiono z tak wielkim zapaem, e Maurycy przekona si, i byy najzupeniej szczere. Maurycy niezdolny by do podoci. Wypry si jak struna i rzek tonem stanowczym: - Tak jest, Maurycy Lindey, sekretarz sekcji Lepelle- tier. Maurycy Lindey, patriota, rewolucjonista, jakobin. Maurycy Lindey, ktry do najpikniejszych dni swego y- cia zaliczy dzie, w ktrym umrze za spraw wolnoci. Owiadczenie to przyjto miertelnym milczeniem. Maurycy Lindey nastawi pier, sdzc, e za chwil sztylet, ktrego ostrze poczu niedawno, utkwi w jego sercu. - Czy to rzeczywicie prawda? - rzek po chwili gos wyranie zdradzajcy wzruszenie. - No, modziecze, przesta kama. - Zajrzyjcie mi do kieszeni - powiedzia Maurycy. - 61 Spojrzyjcie na moj pier, a znajdziecie na koszuli litery M. L., jeeli ich krew nie zatara. Natychmiast potem poczu, e silne rami podnosi go z ziemi. Zaniesiono go gdzie niedaleko. Wkrtce usysza, jak si otworzyy drzwi jedne i drugie, drugie jednak w- sze byy ni pierwsze, gdy nioscy go ludzie ledwie mogli si w nich pomieci. Szmer i szepty nie milky. "Jestem zgubiony - pomyla Maurycy. - Przywi mi kamie do szyi i wrzuc w jak dziur do Bievre." Ale po chwili poczu, e nioscy go ludzie wstpuj na jakie schody. Owion go delikatny powiew, po czym posadzono go na krzele. Usysza, e zamknito drzwi na dwa spusty i e si oddalono. Zdawao mu si, e zosta- wiono go samego. Nasuchiwa wic z uwag, na jak zdo- by si moe czowiek, ktrego ycie zaley od jednego so- wa. Zdawao mu si, e syszy, jak ten sam gos, ktry go przedtem uderzy sw stanowczoci i agodnoci, rzek: - Naradmy si. VIII GENOWEFA Upyn kwadrans, ktry wyda si Maurycemu wiekiem. Byo to zupenie naturalne: mody, przystojny, silny, oto- czony setk przyjaci gotowych zgin dla niego, przyja- ci, z ktrymi, jak marzy, mia dokona wielkich czy- nw - nagle, wcale si tego nie spodziewajc, znalaz si w zasadzce, naraony na utrat ycia. Zdawa sobie spraw, e zamknito go w jakim pokoju, lecz nie wiedzia, czy go obserwowano. Znowu prbowa rozerwa wizy. Napry elazne mu- skuy, sznur wpi mu si w ciao, ale nie pk. Najokropniejsz rzecz byo to, e rce zwizano mu do tyu i e nie mg zdj z oczu przepaski. Gdyby widzia, moe by mg uciec. Tymczasem nikt nie prbowa przeciwdziaa jego usio- waniom, nikt si nie rusza. Przypuszcza wic, e jest sam. Nogami dotyka czego mikkiego, sdzi, e to piasek lub glina. Przykra i przejmujca wo wiadczya, e s tu jakie roliny. Maurycy myla, e znajduje si w cieplarni lub w jakim innym podobnym pomieszczeniu. Uczyni kil- ka krokw, dotkn muru, odwrci si i wycigajc do tyu rce namaca narzdzia rolnicze. Wyda okrzyk ra- doci. Po kilku niesychanych wysikach rozpozna dotykiem wszystkie narzdzia, jedno po drugim. Jego ucieczka sta- waa si kwesti czasu; jeeli traf lub opatrzno udzieli mu piciu minut, jeeli midzy narzdziami znajdzie si co ostrego, bdzie ocalony. Znalaz rydel. Poniewa by zwizany, musia stoczy walk, nim w rydel zdoa odwrci elazem do gry. Pomagajc sobie plecami, opar elazo o mur i przern, a raczej przetar sznur, ktry krpowa mu rce. Trwao to dugo, bo elazo rydla byo tpe. Pot spywa mu z czoa. Uczyni ostatni gwatowny wysiek i sznur, w .poowie przetarty, pk w kocu. Krzykn z radoci, bo teraz by przynajmniej pewny, e bdzie si 'broni, zanim umrze. Zerwa z oczu przepask. Nie myli si. Znajdowa si w cieplarni, a raczej w pomieszczeniu, gdzie przechowy- wano roliny, ktre wymagaj ochrony przed chodnym, ostrym powietrzem zimy. W jednym kcie stay narzdzia ogrodnicze, z ktrych jedno wywiadczyo mu tak wielk przysug. Na wprost kta znajdowao si okno: Maurycy poskoczy ku niemu i przekona si, e byo zakratowane. Za nim sta czowiek uzbrojony w karabin. Po drugiej stronie ogrodu, w odlegoci moe trzydziestu 63 krokw, wznosi si may pawilonik, podobny do tego, w ktrym znajdowa si Maurycy. aluzje w nim byy spuszczone, lecz przegldao przez nie wiateko. Maurycy zbliy si do drzwi i sucha: drugi wartow- nik przechadza si za drzwiami. W gbi korytarza odzyway si pomieszane gosy. Na- rada widocznie zamienia si w sprzeczk. Maurycy nie mg dobrze zrozumie wszystkiego, co mwiono. Usysza jednake kilka sw, takich jak: "szpieg", "pugina", "mier". Naty uwag. Otworzono jedne drzwi, sysza wic wyraniej. - Tak jest - dowodzi jeden gos. - tak jest, to szpieg. Niewtpliwie co zwietrzy i przyszed po to, aby zbada nasze tajemnice. Jeeli go uwolnimy, narazimy si na nie- bezpieczestwo, bo nas zadenuncjuje. - A jego sowo? - rzek drugi gos. - Sowo da, a mimo to nas zdradzi. Albo on szlachcic, aby mona byo wierzy jego sowu? Maurycy zgrzytn zbami na myl, e s jeszcze ludzie utrzymujcy, i aby dotrzyma sowa, trzeba by szlach- cicem. - Nie zna nas, a wic nie bdzie mg zadenuncjowa. - Ze nas nie zna, to prawda, nie wie, czym si zajmu- jemy, ale zna nasz adres moe tu wrci w dobrym to- warzystwie. Argument zdawa si by przekonywajcy. - A wic - rzek gos, ktry Maurycy kitka ju razy bra za gos przywdcy - decyzja powzita? - Ale tak, tak, nie rozumiem twojej wspaniaomyl- noci, mj kochany. Gdyby Komitet Ocalenia Publicznego mia nas w swoim rku, zobaczylibymy, czy robiby z na- mi tyle ceregieli. - Nie zmieniacie zatem swojego postanowienia? - Nie, i liczymy, e nie bdziesz stawia sprzeciwu. 64 - Ja mam tylko jeden glos, moi panowie, i daem go za uwolnieniem winia, wy macie sze i wszyscy gosu- jecie za mierci. mier zatem, i sprawa skoczona. Pot, spywajcy po czole Maurycego, zastyg nagle. - Bdzie krzycza, bdzie wy - rzek gos. - Czycie przynajmniej kazali wyj pani Dixmer? - O niczym nie wie. Jest w pawilonie naprzeciwko. - Pani Dixmer? - szepn Maurycy. - Zaczynam ro- zumie. Jestem u garbarza, ktry rozmawia ze mn na ulicy i odszed, miejc si, poniewa nie umiaem mu powiedzie nazwiska mego przyjaciela. Ale jaki, u diaba, ma garbarz interes, eby mnie zabi? Powiedziawszy to obejrza si wokoo i spostrzeg ela- zny drg z drewnian rkojeci. - W kadym razie - rzek - nim mnie zamorduj, niejednego poo trupem. I szybko chwyci niewinne narzdzie, ktre w jego rku miao si sta straszliw broni. Wrci potem do drzwi i stan tak, aby, gdy je otworz, zasoniy go zupenie. Serce o mao nie wyskoczyo mu z piersi, wrd guchej ciszy zdawao si, e sycha kade jego uderzenie. Nagle Maurycy zadra na caym ciele. Jeden gos po- wiedzia: - Posuchajcie mnie: wybijcie po prostu szyb i przez kraty wypalcie do niego z karabinu. - O nie, nie, tylko bez haasu - przerwa inny gos. - - Wystrza mgby nas zdradzi. Ach, jeste, Dixmer. I c twoja ona? - Wanie zagldaem przez -aluzje. Niczego si nie domyla, siedzi i czyta. - Suchaj, Diximer, ty musisz ostatecznie zadecydowa. Gosujesz za karabinem czy za sztyletem? - Wystrzegajmy si palnej broni, o ile mona. Jestem za sztyletem. - Chodmy. 9 - A- n^mas? 65 - Chodmy! - powiedziao razem pi czy sze go- sw. Maurycy, dnec^o Rewolucji, mia stalowe serce i prze- konania ateisty, ale usyszawszy wyraz "chodmy", wym- wiony za drzwiami, ktre jedynie dzieliy go od mierci, przypomnia sobie znak krzya witego, ktrego nau- czya go matka, gdy by jeszcze dzieckiem i gdy na klcz- kach odmawia pacierz. Kroki zbliay si, potem nastpia cisza Klucz obrci si w zaniku i drzwi otworzyy si z wolna Maurycy pomyla: "Jeeli bd traci czas na obron, zabij mnie Wpadn wic pierwszy na tych zbjcw, za- skocz ich, przez ogrd dostan si na uliczk l moe zdoam si ocali." I rzuci si naprzd z nieprawdopodobna si i dzikim okrzykiem, w ktrym przebijaa raczej groba ni? prze- strach, obali dwch najbliszych ludzi, ktrzy sdzc, e jest skrpowany i ma zawizane oczy, nie spodziewali si napadu. Rozpdzi pozostaych, w jednej sekundzie przeby dziki swej zwinnoci dziesiciosniow odlego, spo- strzeg na kocu korytarza otwarte drzwi do ogrodu, po- pdzi tam, przeskoczy kilka schodw i zorientowawszy si szybko w pooeniu, pobieg ku bramie. Brama bya zamknita na dwie zasuwy i zamek Maury- cy odsun zasuwy, chcia otworzy zamek, lecz nie byo klucza. Przeladowcy wybiegli tymczasem na ganek i dostrzegli zbiega. - Jest! Jest! - woali. - Strzelaj, Dixmer, strzelaj! Zabij! Zabij! Maurycy jkn: by zamknity w ogrodzie Zmierzy mur wzrokiem i przekona si, i ma dziesi, stp wyso- koci. Wszystko trwao zaledwie chwil. Mordercy rzucili si ku niemu. Wi Maurycy wyprzedza ich o dwadziecia krokw, spoj- rz) naokoo siebie, jak skazany, ktry szuka cho cienia nadziei Dostrzeg pawilan, aluzj, a za ni wiato. Jednym prawie susem pokona odlego dziesiciu kro- kw, schwyci aluzj, zerwa j, wybi okno i wpad do owietlonego pokoju, gdzie przy kominku siedziaa jaka kobieta czytajc ksik. Przestraszya si i krzykna o pomoc. - Usu si, Genowefo, usu si, bym mg go zabi! - woa Di x mer I Mauryc\ ujrza wymierzon w siebie luf karabinu. Ale zaledwie kobieta go dostrzega, natychmiast zamiast usun si, jak m jej nakazywa, wydaa okropny krzyk ' rzucia si midzy Maurycego a luf karabinu. Ten ruch zwrci na ni uwag Maurycego. Teraz on znowu wyda okrzyk - bya to bowiem szu- kana przeze nieznajoma. - Pani! Pani! tu?! - zawoa. - Cicho! - rzeka Genowefa. A potem obrciwszy si w stron mordercw, ktrzy uzbrojeni zbliali si do okna, zawoaa: - O, wy go nie zabijecie! - To szpieg! - wrzasn Dixmer, a jego mia i agodna twarz przybraa wyraz nieubaganej stanowczoci. - To szpieg i musi umrze! - Szpieg? On? - powiedziaa Genowefa. - Chod tu, Dixmer, powiem ci tylko jedno sowo, a przekonasz si, w jak wielkim jeste bdzie. Dixmer zbliy si do okna. Genowefa podesza ku nie- mu i co mu szepna do ucha. Garbarz podnis ywo gow. - On? - powiedzia. - We wasnej osobie! -rzeka Genowefa. - Jeste tego zupenie pewna?  67 Moda kobieta nic nie odpowiedziaa, lecz odwrciwszy si ku Maurycemu, podaa mu z umiechem rk. Wwczas na twarzy Dixmera osiad znowu wyraz agod- noci i spokoju. Postawi karabin i rzek: - Kiedy tak, to co Innego. Nastpnie da znak towarzyszom, odszed z nimi na bok, powiedzia im kilka sw i oddali si zaraz. - Schowaj pan ten piercie, bo go tu wszyscy znaj - szepna Genowefa. Maurycy zdj piercie z palca i wsun go w kiesze kamizelki. W chwil potem otworzyy si drzwi i Dixmer, bez bro- ni, stan przed Maurycym. - Wybacz, obywatelu - rzek - e nie wiedziaem wczeniej, jak bardzo jestem ci zobowizany' Ale ona moja, pamitajc o przysudze, jak jej wywiadczye wieczorem dziesitego marca, zapomniaa zupenie twego nazwiska. Nie wiedzielimy, z kim mamy do czynienia, inaczej, wierzaj mi, ani na chwil nie wtpilibymy o two- im honorze i zamiarach. Tak wic, jeszcze raz prosz o przebaczenie! Maurycy osupia. Ledwie trzyma si na nogach. Czu, e krci mu si w gowie i omal nie upad. Opar si o kominek. - Oto sekret, obywatelu, ktry powierzam twemu ho- norowi. Jak wiesz, jestem garbarzem i wacicielem gar- barni. Wiksza cz kwasw, ktrych uywam do pre- parowania skr, stanowi towar zakazany. Ot przemyt- nicy, z ktrymi mam do czynienia, dowiedzieli si, e za- denuncjowano ich w radzie generalnej. Widzc ciebie, gdy zasigae informacji u odwiernego, zlkem si. Moich przemytnikw, bardziej jeszcze ni mnie samego, przestra- szya twoja czerwona czapka, a przede wszystkim twoja odwana postawa. Nie ukrywam, e postanowiono, aby zgin. 68 - Nic nowego mi nie mwisz, obywatelu. Dobrze o tym wiedziaem, bo syszaem ca wasz narad i widziaem twj karabin. - Prosiem ci ju o przebaczenie - przerwa Dixmer z rozbrajajc dobrodusznoci. - Chcieje zrozumie, i dziki obecnemu nieadowi ja i wsplnik mj, pan Morand, jestemy na drodze do zrobienia majtku. Zajmujemy si dostaw tornistrw dla wojska. Co dzie robimy ich okoo dwch tysicy. Dziki szczliwej epoce, w ktrej yjemy, wadza, majca i tak pene rce roboty, nie ma czasu na cise sprawdzanie naszych rachunkw. Winienem ci nadto wyzna, e owimy ryby w nieco mtnej wodzie, tym bar- dziej e, jak ci powiedziaem, preparaty, ktre sprowadza- my za porednictwem przemytnikw, przynosz nam dwie- cie procent zysku. - Do diaba - rzek Maurycy - niezy zysk. Rozu- miem dobrze wasz obaw, ale obecnie, skoro mnie znacie, jestecie ju spokojni, nieprawda? - Teraz nie dam ju nawet twego sowa honoru, oby- watelu - odpowiedzia Dixmer. I kadc mu rk na ramieniu, patrzc z umiechem w oczy, doda: - Kiedy ju, e si tak wyra, jes".;my przyjacimi, powiedz mi, modziecze, po co tu przyszed w nasze strony? Rozumie si, jeeli nie chcesz zdradzi sekretu, nie dam odpowiedzi. - Zdaje mi si, e ci ju o tym mwiem - wyjka Maurycy. - Prawda, prawda - rzek mieszczanin - mwie o jakiej kobiecie. - O Boe, przebacz, obywatelu - odpowiedzia Mau- rycy - ale rozumiem doskonale, em winien si wytuma- czy. Dowiedz si zatem, e szukaem kobiety, ktra pew- nego wieczoru, zamaskowana, powiedziaa mi, e mieszka w tej dzielnicy. Nie znam ani jej nazwiska, ani stanu, ani adresu, ale wiem, e jest maego wzrostu i e szalej za ni z mioci. Genowefa bya wysoka. - Wiem, e jest blondynk i ma wesoy wyraz twarzy. Genowefa bya brunetk i miaa wielkie, mylce oczy. - Jest gryzetk - mwi dalej Maurycy - i aby si jej podoba, woyem zwyke ubranie. - Ot i wszystko jest jasne - powiedzia Dbcmer z ewangeliczn wiar, jak o tym wiadczyo jego szczere spojrzenie. Genowefa odwrcia si, czujc, e si rumieni. . - Biedny obywatelu Lindey - miejc si rzek Dix- naer - przykro nam, emy tak niewaciwie tob po- stpili. O, byby ostatnim, ktremu chciabym wyrzdzi krzywd. No, prosz, tak dobry patriota, brat... Ale, do- prawdy, sdziem, e jaki niegodziwiec podszywa si pod twoje nazwisko. - Nie mwmy wicej o tym - rzek Maurycy, zorien- towawszy si, e ju czas wraca do domu. - Wyprowad mnie pan na ulic i zapomnijmy o wszystkim. - Wyprowadzi ci? Opuci? - zawoa Dixmer. - O nie, nie! Ja, a raczej ja i mj wsplnik urzdzamy dzi kolacj dla zuchw, ktrzy ci niedawno chcieli zabi... Spodziewam si, e zechcesz wzi z nami udzia w tej maej uczcie i przekona si, e nie taki diabe straszny, jak go maluj. - Ale - odpowiedzia Maurycy uradowany, e jeszcze kilka godzin bdzie mg spdzi obok Genowefy - nie wiem doprawdy, czy mam przyj... - Jak to, czy masz przyj? - przerwa Dixmer. - Musisz przyj. Ci ludzie to rwnie dobrzy i gorliwi pa- trioci jak ty. A poza tym, dopiero gdy podzielimy si ka- wakiem chleba, uwierz, e nam przebaczy. Genowefa nie powiedziaa ani sowa. Maurycy cierpia okropnie. 70 - Doprawdy, obywatelu - wyjka modzieniec - boj si, czy was nie bd krpowa... Moje ubranie... niewesoa mina... Genowefa niemiao spojrzaa na modzieca. - Prosimy pana z caego serca... - rzeka. - Przyjmuj, obywatelko - odpowiedzia Maurycy, kaniajc si uprzejmie. - Dobrze wic, pjd teraz i uspokoj moich towarzy- szy - rzek garbarz - a tymczasem ogrzej si, kochany przyjacielu. I wyszed. Maurycy i Genowefa pozostali sami. - Ach, panie - odezwaa si moda kobieta, na pr- no usiujc przybra ton wymwki - nie dotrzymae sowa, nie bye dyskretny... - Jak to, pani? - zawoa Maurycy. - Czy ci skom- promitowaem? Jeeli tak, to przebacz, odejd i nigdy... - Boe! - zawoaa Genowefa wstajc. - Jeste pan raniony w piersi! Koszula jest zbroczona krwi! Rzeczywicie, na cienkiej biaej koszuli Maurycego, tak bardzo rnicej si od jego grubego ubrania, wida byo wielk plam zaschnitej krwi, - O, uspokj si, pani - odrzek modzieniec. - Jeden z przemytnikw uku mnie sztyletem. Genowefa poblada i uja go za rk. - Przebacz pan - szepna - przebacz wszystko ze, ktre ci wyrzdzono. Ocalie mi ycie, a ja o mao nie przyczyniam si do twojej mierci. - Jestem sowicie wynagrodzony, skoro znalazem pa- ni... Bo chyba pani ani przez chwil nie przypuszczaa, e szukaem kogo innego? - Pjd pan za mn - przerwaa Genowefa - dam panu wie bielizn. Nie trzeba, aby nasi wspbiesiadnicy widzieli pana w takim stanie. To byoby dla nich zbyt okrutne. 71 - Ile pani sprawiam kopotu... - odpowiedzia Mau- rycy z westchnieniem. - Speniam tylko obowizek, a czyni to z najwiksz przyjemnoci. Genowefa zaprowadzia Maurycego do wielkiej goto- walni, ktra sw wytwornoci i smakiem moga kadego y/prowadzi w podziw, szczeglnie w zestawieniu z zawo- dem pana domu. Prawda, e garbarz wyglda na milio- nera. Potem otworzya wszystkie szafy. - Bierz pan - rzeka - czuj sSpjak u siebie w domu. I wysza. Po powrocie Maurycy zasta ju Dixmera w pokoju ony. - Chodmy, chodmy do stou - rzek - tylko na pana czekaj. IX WIECZERZA Gdy Maurycy z Dixmerem i Genowef zjawili si w sali jadalnej, kolacja bya ju przygotowana, lecz sala jeszcze pusta. Wspbiesiadnicy przybywali kolejno. Wszyscy odzna- czali si przyjemn powierzchownoci. Po wikszej czci byli to modzi ludzie, ubrani wedug wczesnej mody, dwch 'czy trzech nosio nawet karmaniole i czerwone czapki. Dixmer przedstawi im Maurycego, wymieniajc wszy- stkie jego tytuy i przymioty, i doda: - Obywatelu Lindey! Widzisz tu wszystkich, ktrzy mi pomagaj w handlu. Dziki obecnym czasom, dziki zasa- dom rewolucyjnym yjemy wszyscy na zasadzie rwnoci. Co dzie gromadzimy si dwa razy u tego stou, i szcz- liwi jestemy, e raczye zasi z nami do uczty rodzin- nej. No, do stou, obywatele, do stou! - A czy na pana Morand nie zaczekamy? - zapytaa niemiao Genowefa. - Prawda! - odpowiedzia Dixmer. - Obywatel Mo- rand, o ktrym ci ju wspomniaem, obywatelu Lindey, to mj wsplnik. Do niego naley, e si tak wyra, admini- stracja domu. On prowadzi korespondencj, utrzymuje w porzdku kas i rachunki, paci i przyjmuje pienidze, dlatego te najbardziej z nas wszystkich jest zajty i sp- nia si czasami. Ale ka go zawoa. W tej chwili drzwi si otworzyy i wszed obywatel Mo- rand. By to niskiego wzrostu brunet, o gstych brwiach. Czarne oczy zakryte byy zielonymi okularami, jak u wszy- stkich, ktrym praca osabia wzrok. Mimo to wydawao si, e z tych oczu tryskay byskawice. Ledwie tylko si odezwa, Maurycy pozna od razu w miy, a zarazem sta- nowczy gos, ktry podczas opisanego przedtem sporu przemawia za zastosowaniem agodnych rodkw. Morand mia na sobie ciemny frak z duymi guzikami i jasn jedwabn kamizelk. Maurycy zwrci uwag na jego deli- katn rk, nie wygldajc na rk garbarza, ktr pod- czas wieczerzy wiele razy poprawia swj cienki abot. Zajto miejsca. Obywatel Morand siedzia po prawej stronie Genowefy, Maurycy po lewej, Dixmer naprzeciwko ony, inni biesiadnicy zajli pozostae miejsca wok po- dunego stou. Wieczerza bya bardzo wystawna. Dixmer mia wielki apetyt i z du doz serdecznoci czyni honory pana. do- mu. Rzemielnicy, a raczej ci, ktrzy za nich uchodzili, pod tym wzgldem dotrzymywali mu placu. Obywatel Mo- rand mwi mao, jad jeszcze mniej, nic prawie nie pi, a mia si bardzo rzadko. Maurycy moe na skutek wtspo- mnie, jakie w nim budzi ten gos, wkrtce poczu dla 73 niego yw sympati. Mia wtpliwoci co do jego wieku i to go niepokoio. Raz przypuszcza, e ma czterdzieci lub czterdzieci pi lat, a raz, e to zupenie mody m- czyzna. Siadajc do stou Dixmer sdzi, e jest jakby obowi- zany wyjani swym wspbiesiadnikom przyczyn, dla ktrej dopuci kogo obcego do ich maego grona. Wywiza si z tego obowizku jak czowiek naiwny i nie nawyky do kamstwa. Wydawao si jednak, e bie- siadnicy nie przypisuj szczeglnej wagi do podanej przez niego przyczyny, bo mimo caej niezrcznoci, z jak fa- brykant tumaczy powd wprowadzenia modego czo- wieka, wyjanienie jego zadowolio wszystkich. Maurycy, zdziwiony, spojrza na gospodarza. "Na ho- nor - pomyla - sam sobie nie dowierzam. Jeste to ten sam czowiek o paajcym spojrzeniu, gronym gosie, kt- ry przed godzin z karabinem w rku ciga mnie i chcia zabi? W owej chwili wyglda na jakiego bohatera lub morderc. Do kata! Jake zamiowanie do swego zawodu moe zmieni czowieka!" W sercu Maurycego, podczas gdy czyni te uwagi, go- cia zarazem i gboka bole, i wielka rado, tak e nie umia zda sobie sprawy z prawdziwego stanu swej duszy. Znalaz si nareszcie obok piknej nieznajomej, ktrej tak dugo szuka, sysza jej sodkie imi, o ktrym cigle ma- rzy. Upaja si szczciem, czujc j u swego boku. Chwy- ta kade jej swko, a dwik jej gosu wstrzsa najtaj- niejszymi strunami jego serca. Lecz serce to byo upoko- rzone tym, co widzia. Genowefa bya w istocie taka, jak j ujrza po raz pierwszy. Rzeczywisto nie zniszczya bynajmniej snu burzliwej nocy. Bya to ta sama elegancka, moda kobieta o smutnym spojrzeniu, wzniosym umyle, a przy tym, jak si czsto zdarzao w ostatnich latach, bya to kobieta dystyngowana, ktra na skutek coraz wikszego zuboenia T4 szlachty zmuszona bya wej w wiat mieszczasfci. Dis" mer wydawa si zacnym czowiekiem i by niewtpliwie bogaty, postpowanie jego w stosunku do Genowefy wska- zywao na to, e pragn j uszczliwi. Ale czy jego do- broduszno, zamono, najlepsze nawet chci mogy wy- peni przepa dzielc on i ma, przepa, dzielc urocz, romantyczn kobiet i czowieka przyziemnego, o pospolitym wygldzie? Jakim uczuciem zapeniaa Geno- wefa t przepa? Niestety! Przypadek zdawa si dosta- tecznie przekonywa Maurycego, e'mioci. Musia wic wrci do pierwszej myli, jak powzi o Genowefie: e tego wieczoru, kiedy j spotka, wracaa z miosnej schadzki. Myl, e Genowefa kochaa innego mczyzn, drczya serce Maurycego. Wzdycha i aowa, e zjawi si tutaj, aby wychyli kielich trucizny, zwanej mioci. Potem, w innych momentach, suchajc miego, czystego, penego harmonii gosu, badajc jasne spojrzenie, ktre pozwalao siga do samego dna duszy, Maurycy myla, i niepodobna, aby taka istota zdolna bya do zdrady. Wwczas doznawa gorzkiej radoci, mylc, e jej pikne ciao naley do tego mieszczanina o dobrodusznym umie- chu, opowiadajcego gminne arty, i e jedynie do niego zawsze bdzie naleaa. Mwiono o polityce, bo inaczej by nie mogo. O czyme mwi w epoce, w ktrej polityka wtargna do wszyst- kich dziedzin ycia. Jeden z biesiadnikw, ktry dotd cigle milcza, zapy- ta, czy nie ma wiadomoci o winiach w Tempie. Na dwik tego gosu Maurycy zadra mimo woli. Po- zna czowieka, ktry, nakaniajc do uycia ostatecznych rodkw, pchn go najpierw sztyletem, a potem gosowa za mierci. Jednake czowiek ten, uczciwy garbarz, kierownik wa.f- sztatu, bo tak go Dixmer przedstawi, wkrtce przywrci Maurycemu dobry humor, wyjawiajc najbardziej patrio- tyczne idee i najbardziej rewolucyjne zasady. W pewnych okolicznociach modzieniec nasz nie by wrogiem rady- kalnych rodkw, tak popularnych w owej epoce, rodkw, ktrych apostoem i bohaterem by Danton. Na miejscu mczyzny, ktrego gos i bro sprawiay na nim jeszcze dotd wstrzsajce wraenie, nie byby zabi czowieka, ktrego ujto jako szpiega, lecz zamknby go w ogrodzie i tam, z szabl w rku, byby z nim walczy bez litoci. Tak postpiby Maurycy. Zrozumia jednak wkrtce, e od garbarskiego wyrobnika nie mg wymaga tego, czego wymagaby od siebie. Czowiek ten, ktry w swoich politycznych pogldach zdawa si by rwnie radykalny, jak w yciu prywatnym systematyczny, mwi o wizieniu w Tempie i dziwi si, e stra nad tamtejszymi winiami powierzono staej ra- dzie, ktr atwo przekupi, i miejskiej gwardii, ktrej wierno ju nieraz bya wystawiona na prb. - Tak jest - powiedzia obywatel Morand. - Wyzna jednak naley, e dotd zawsze postpowanie gwardii usprawiedliwiao zaufanie, jakie nard w niej pokada, chocia historia powie kiedy, e jeden tylko obywatel Ro- bespierre zasuguje na przydomek Nieskazitelnego. - Niewtpliwie, niewtpliwie - przerwa kierownik warsztatu - lecz niedorzecznoci jest utrzymywa, e to, co dotd nie miao miejsca, ju si nigdy nie stanie. Tak samo rzecz si ma z Gwardi Narodow - mwi da- lej kierownik warsztatu. - Kompanie wojskowe rnych sekcji sprawuj po kolei wart w Tempie. Czy nie przy- puszczacie, e w kompanii zoonej z dwudziestu lub dwu- dziestu piciu ludzi znale si moe omiu lub dziesiciu otrw, gotowych ktrejkolwiek nocy wyrn stra i wy- kra winiw? - Ba! - odezwa si Maurycy. - To niewaciwy ro- 76 dek, obywatelu, bo przed trzema tygodniami czy przed miesicem chciano go uy, ale si nie uda. - Dlatego - zacz znowu Morand - e jeden z ary- stokratw, ktry wchodzi w skad patrolu, by na tyle nierozsdny, i zwracajc si do kogo, powiedzia nie- chccy "panie". - I dlatego - rzek Maurycy, ktremu chodzio o udo- wodnienie, e Republika ma dobrze zorganizowan poli- cj - e dowiedziano si, i kawaler de Maison-Rouge znowu jest w Paryu. - Ba! - zawoa Dixmer. - Wiedziano, e Maison-Rouge przyby do Parya? - zapyta obojtnie Morand. - A czy wiedziano, jakim spo- sobem dosta si do Parya? - Doskonale. - Tam' do licha! - rzek Morand wychylajc si na- przd, aby zajrze Maurycemu w oczy. - Ciekawy by- bym dowiedzie si tego dokadnie, bo dotd nic pewnego nam nie doniesiono. Ale ty, obywatelu, jako sekretarz jed- nej z najpopularniejszych sekcji w Paryu, jeste niewt- pliwie lepiej poinformowany. - Bezwzgldnie - odrzek Maurycy. - To, co teraz powiem, jest oczywist prawd. Wszyscy biesiadnicy, nawet Genowefa, zdawali si z naj- pilniejsz uwag oczekiwa tego, co powie modzieniec. - Kawaler de Maison-Rouge - zacz Maurycy - przy- by, jak si zdaje, z Wandei, i ze zwykym sobie szcz- ciem przejecha ca Francj. By jeszcze dzie, gdy zjawi si przy rogatce Roule i tam zaczeka a do godziny dzie- witej wieczorem. Jaka kobieta przebrana za wyrobnic przyniosa mu mundur strzelca Gwardii Narodowej, a w dziesi minut potem udaa si z nim do miasta. War- townik, ktry widzia j przedtem sam, spostrzegszy, e wraca w towarzystwie, powzi podejrzenie i zaalarmowa posterunek. Winowajcy, zobaczywszy onierzy, zrozumieli, 77 e to o nich zapewne chodzi. Zaczli ucieka i wpadli do jakiego paacyku, przez ktry tylnymi drzwiami dostali si na Champs-fiysees. Podobno jaki patrol, oddany ty- ranom, oczekiwa na kawalera przy rogu ulicy Bar-du-Bec. Reszt ju wiecie. - No, no - rzeik Morand - ciekawe rzeczy pan nam opowiadasz... - A przede wszystkim autentyczne --wtrci Maurycy. - Czy wiadomo, co stao si z t kobiet? - Nie, zgina bez ladu i nie wiadomo, kim ona jest i skd si tam wzia. Zdawao si, e obywatel Dixmer i jego wsplnik ode- tchnli swobodniej. Genowefa podczas caego opowiadania bya blada i mil- czca. - Kt jednak - spyta obywatel Morand ze zwykym sobie spokojem - moe z ca pewnoci twierdzi, e ka- waler de Maison-Rouge nalea do patrolu, ktry w Tem- pie wywoa taki alarm? - Pozna go jeden z gwardzistw, mj przyjaciel, ktry by tego dnia na subie w Tempie. - Mia wic jego rysopis? - Nie, ale dawniej widzia go kilka razy. - Jak wyglda kawaler de Maison-Rouge? - spyta Morand. - Ma jakie dwadziecia sze lat, jest niskim blondy- nem o przyjemnej twarzy, piknych oczach i bielutekich zbach. Nastpio gbokie milczenie. - No! - odezwa si Morand znowu. - Ale jeeli ten paski przyjaciel pozna rzekomego kawalera de Maison- -Rouge, dlaczego go nie aresztowa? - Po pierwsze, nie wiedzc o jego powrocie do Parya, ba si, aby nie ulec zudzeniu na skutek tego podobie- 78 stwa, po wtre, przyjaciel mj nie jest zbyt stanowczy i nie wiedzia, jak postpi w wtpliwym wypadku. - Ty by pewnie inaczej postpi, obywatelu - rzek Dixmer do Maurycego, miejc si gono. - Przyznaj - odpowiedzia Maurycy - e bybym wola si omyli, ni wypuci z rk rwnie niebezpiecz- nego czowieka, jakim jest kawaler de Maison-Rouge. - I c by pan uczyni? - zapytaa Genowefa. - Krtko bym ca rzecz zaatwi, obywatelko - od- rzek Maurycy. - Kazabym pozamyka wszystkie drzwi i bramy w Tempie, podszedbym do patrolu i chwytajc kawalera za konierz, powiedziabym: "Kawalerze de Mai- son-Rouge, aresztuj ci jako zdrajc narodu." A skoro bym go schwyta, rcz, e ju bym go nie puci. - I c by wwczas nastpio? - spytaa Genowefa. - Wytoczono by proces jemu i jego wsplnikom, i dzi- siaj byby ju zgilotynowany. Genowefa zadraa i rzucia na ssiada pene trwogi spojrzenie. Obywatel Morand zdawa si wcale na to nie zwaa i powoli wyprniajc szklank, rzek: - Obywatel Lindey ma suszno. Tylko to pozostao do uczynienia Nieszczcie jednak chciao inaczej. - A nie wiadomo, co si stao z kawalerem de Maison- -Rouge? - spytaa Genowefa. - Ba! - zawoa Dixmer. - Prawdopodobnie nie cze- ka na aresztowanie. Zobaczywszy, e zamach si nie uda, umkn z Parya. - A moe nawet i z Francji - doda Morand. - Mylicie si - odpowiedzia Maurycy. - Jak to? Czyby by na tyle nierozsdny, e zostaby w Paryu? - zawoaa Genowefa. - Ani si nawet z niego ruszy. Zdanie to, wypowiedziane z wielk pewnoci, przyjto powszechnym zdziwieniem. 79 - To tylko twj wasny domys, obywatelu, prosty do- mys i nic wicej. - Nie, to fakt, obywatele. - Co do mnie - odezwaa si Genowefa - przyznam si, e w to nie wierz. Byaby to niewybaczalna nieo- strono. - Jako kobieta zrozumiesz, obywatelko, e u czowieka o takim charakterze, jak kawaler de Maison-Rouge, pew- na okoliczno moga przeway wszelkie wzgldy osobi- stego niebezpieczestwa. - C to za okoliczno silniejsza od obawy utraty y- cia? - Mio, obywatelko, mio - odrzek Maurycy. - Mio? - powtrzya Genowefa. - Bez wtpienia. Czy nie wiesz, obywatelko, e ka- waler de Maison-Rouge jest zakochany w Antoninie? Day si sysze dwa czy trzy wybuchy miechu, pene bojaliwego niedowierzania. Dixmer spojrza na Maury- cego tak, jakby chcia wyczyta wszystkie jego myli. Ge- nowefa poczua zy w oczach i po caym jej ciele przebieg dreszcz, co nawet dostrzeg Maurycy. Obywatel Morand rozla wino ze szklanki, ktr nis wanie do ust, i Mau- rycy byby dostrzeg blado jego twarzy, gdyby caej uwagi nie skupi na Genowefie. - Wzruszona jeste, obywatelko? - szepn Maurycy. - Czy pan nie powiedzia, i ci rozumiem jako ko- bieta? Kade powicenie, choby nawet stao w sprzecz- noci z naszymi zasadami, zawsze nas wzrusza. - Powicenie kawalera de Maison-Rouge jest tym wi- ksze - doda Maurycy - e, jak zapewniaj, nigdy nawet nie mwi z krlow. - Pozwl, obywatelu Lindey - rzek zwolennik rod- kw ostatecznych - ale uwaam, e zbyt jeste pobali- wy dla kawalera... - Panie! - odpar Maurycy, umylnie moe posugujc 80 si zwrotem, ktry ju od dawna wyszed z uytku. - Ceni zawsze ludzi dzielnych i odwanych, co mi jednak nie przeszkadza wystpowa przeciwko nim, skoro spo- strzegam ich w szeregu moich nieprzyjaci. Mam te na- dziej, e kiedy spotkam si z kawalerem de Maison- -Rouge. - A wtedy... - wtrcia Genowefa. - Wtedy... bd z nim walczy! Wieczerza si skoczya. Genowefa wstaa, inni poszli za jej przykadem. W tej chwili rozlego si bicie zegara. - Pnoc! - powiedzia Morand. - Pnoc? - zawoa Maurycy. - Ju pnoc! - Oto sowa, ktre mi si podobaj - rzek Dixmer. - Stwierdzaj, e si nie nudzi, obywatelu, i ka mi przy- puszcza, e nas znowu odwiedzisz. Dom dobrego patrioty bdzie dla ciebie zawsze otwarty. Mam nadziej, e wkrtce si przekonasz, i potrafi by rwnie dobrym przyja- cielem. Maurycy skoni si i zwracajc si do Genowefy, za- pyta: - Czy obywatelka raczy mi take pozwoli, abym od- wiedza jej dom? - Owszem, nie tylko pozwalam, ale nawet prosz - ywo odpowiedziaa Genowefa. - Tymczasem, egnam ci, obywatelu. I wysza. Maurycy poegna wszystkich biesiadnikw, pozdrowi serdecznie Moranda, ktry mu si bardzo podoba, ucisn do Dixmera i wyszed oszoomiony, lecz raczej wesoy ni smutny na skutek tylu rnych wrae, doznanych tego wieczoru. - O, niedobre spotkanie! - rzeka po odejciu Maury- cego moda kobieta, zwracajc, si do ma, ktry j od- prowadza. zy pyny jej z oczu. 6 - A. Dumas 81 - Ale przeciwnie! Obywatel Maurycy Lindey, znany patriota, sekretarz sekcji, nieskazitelny, uwielbiany, po- pularny jest bardzo cennym nabytkiem dla biednego gar- barza, przechowujcego przemycane towary - odpowie- dzia z umiechem Dixmer. - - Sdzisz wic, mj przyjacielu?... - spytaa bojaliwie Genowefa. - Sdz, e daje on naszemu domowi wiadectwo patrio- tyzmu, e kadzie na nim piecz rozgrzeszenia. Sdz, e od dzisiejszego wieczoru nawet sam kawaler de Maison- -Rouge mgby si tu bezpiecznie ukrywa. I ucaowawszy on w czoo na dowd raczej ojcowskiego ni maeskiego przywizania, Dixmer zostawi j w ma- ym, przeznaczonym dla niej pawilonie, a sam wrci do drugiej czci budynku, gdzie mieszka wraz z wspbie- siadnikami, ktrych pozostawilimy przy stole. SZEWC SIMON Nadszed pocztek maja. Piersi, znuone cigym wdy- chaniem lodowatej zimowej mgy, z rozkosz napaway si pogod dnia wiosennego, a delikatne promienie oyw- czego soca paday na czarne mury Tempie. onierze, penicy stra, przechadzali si po wewntrz- nym dziedzicu, dzielcym wie od ogrodu, mieli si i palili fajki. Mimo jednak pogodnego dnia, mimo udzielonego pozwo- lenia trzy uwizione kobiety nie wyszy do ogrodu. Krlo- wa od mierci ma przesiadywaa cigle w swoim pokoju, nie chcc przechodzi obok tego, ktry krl dawniej zaj- mowa na drugim pitrze. Od nieszczsnego dnia dwudziestego pierwszego stycznia Maria Antonina czasem tylko zaywaa wieego powietrza na szczycie wiey, ktrej okna-strzelnice zasonite a- luzjami. Penicy stra onierze Gwardii Narodowej uprzedzeni zostali, i trzy kobiety maj zezwolenie na spacer po ogro- dzie. Na prno jednak czekali - przez cay dzie uwi- zione nie chciay skorzysta z pozwolenia. Okoo godziny pitej jaki mczyzna zszed z gry i zbliy si do sieranta dowodzcego posterunkiem. - A, to ty, ojcze Tison! - zawoa wesoo gwardzista. - TaA, to ja, obywatelu. Gwardzista Maurycy Lindey, twj przyjaciel, ktry jest tam na grze, przesya ci przeze mnie pozwolenie, udzielone przez rad mojej crce, aby dtisiejszego wieczoru odwiedzia swoj matk. - I wychodzisz, wyrodny ojcze, wwczas, gdy ma przyj twoja crka? - powiedzia sierant. - Wychodz, bo musz, obywatelu sierancie. Miaem nadziej, i ja take bd mg uciska moje biedne dziecko, ktrego ju od dwch miesicy nie widziaem... Ale c chcesz, kazano, trzeba sucha. Oj, ta suba prze- klta! Musz zoy Gminie raport. Doroka i dwch an- darmw czekaj na mnie przed bram i to wanie w chwili, kiedy ma przyj moja biedna Heloiza. - Nieszczliwy ojciec - rzek sierant. Tak to mio Francji Gos krwi w tobie guszy, Jedna jczy, druga... Suchaj no, ojcze Tison, gdyby przypadkiem znalaz rym do "Francji", to mi powiesz, jak wrcisz, bo mi go w tej chwili zabrako. - A ty, obywatelu sierancie, kiedy moja crka przyj- dzie odwiedzi matk, ktra ju umiera z niecierpliwoci, przepucisz j, prawda? - Skoro jest rozkaz - odpowiedzia sierant, w ktrym 83 czytelnik pozna pewnie naszego przyjaciela Lorin - nie mam nic do powiedzenia, i gdy crka twoja przyjdzie, zaraz j przepuszcz. - Dzikuj, dzielny Termopilu, dzikuj! - rzek Tison. I mruczc: - Ach, jake moja biedna ona bdzie szcz- liwa - poszed, aby zda raport Gminie. - Wiesz co, sierancie - odezwa si inny gwardzista, usyszawszy, co mwi Tison na odchodnym - mnie po- dobne sceny przejmuj do gbi. - Jakie sceny, obywatelu Devaux? - zapyta Lorin. iv-- - No - zacz znw wspczujcy gwardzista - to ten czowiek o surowej twarzy, szlachetnym sercu, nieugity przeladowca krlowej szed ze zami w oczach na p radosny, na p smutny, mylc, e jego ona ujrzy crk, on za nie! Nie trzeba o tym myle, sierancie, bo to doprawdy bardzo przykre. - Rzeczywicie, i dlatego te on sam o tym nie myli, chocia, jak widzisz, odchodzi ze zami w oczach. - A o czyme miaby myle? - O tym, e i ta kobieta, z ktr tak bez litoci si ob- chodzi, ju od trzech miesicy nie widziaa swego dziecka. Nie myli o jej nieszczciu, ale o swoim, ot i wszystko. Prawda, e ta kobieta bya krlow - mwi dalej sierant z szyderstwem, ktrego sens trudno byoby wytumaczy _ i e w stosunku do krlowej nikt nie zmusza do takich wzgldw, jakie si ma dla ony dozorcy. - Wszystko to jest bardzo smutne - powiedzia Devaux. - Smutne, ale konieczne - odpar Lorin. - Najlepiej wic, jak powiedziae, nie myle o tym wcale. I zacz sobie nuci: Nicette biedna Pord gaiku, Przy wdzicznym strumyku Sza sama jedna. 84 Nagle z lewej strony da si sysze haas, przeklestwa, groby i pacz. - Co to jest? - spyta Devaux. - Jakby gos dziecka... - odpowiedzia Lorin, nasuchu- jc. - Rzeczywicie - powiedzia gwardzista - bij zapew- ne jakiego biednego malca. Tu naprawd powinni przy- sya samych tylko bezdzietnych. - Bdziesz ty piewa? - da si sysze jaki ochrypy, pijany gos. I zanuci: Pani Weto obiecaa... - Nie! - odpowiedziao dziecko. - Nie bd piewa! - piewaj mi zaraz! I gos znowu zacz: Pani Weto obiecaa... - Nie! - odpowiedziao dziecko. - Nie, nie, nie! - A, may ajdaku! - wrzasn ochrypy gos. I w powietrzu rozleg si wist pocigla. Dziecko zawyo z blu. - A, do kroset! - rzek Lorin. -- To ten niegodziwy Simon bije maego Capeta. Kilku narodowych gwardzistw wzruszyo ramionami, niektrzy umiechnli si nawet. Devaux wsta i odszed. - Susznie mwiem, e ojcowie nigdy nie powinni tu przychodzi - mrukn. Nagle otworzyy si mae drzwi i krlewskie dziecko, uciekajc przed stranikiem, wbiego na dziedziniec. Tu za nim pado na bruk co cikiego i ugodzio je w nog. - O! - krzykno dziecko, zachwiao si i przyklko. - Przynie mi to kopyto, maa poczwaro, albo... Dziecko podnioso si i potrzsno gow na znak od- mowy. 85 - Tak suchasz?! - wrzasn ten sam gos doda: - Poczekaj, poczekaj, dam ja ci zaraz. Mwic to szewc Simon wyskoczy ze swej budy jak dzikie zwierz z nory. - Hola! Hola! - zawoa Lorin marszczc" brwi. - A dokd to, moci Simon? - Chc skarci tego wilczka - odpowiedzia szewc. - Za co? - spyta znowu Lorin. - Za co? - A tak. - Bo ten may ajdak nie chce piewa jak dobry pa- triota, i nie chce pracowa jak dobry obywatel. - No i c ci to szkodzi? - odrzek Lorin. - Czy nard odda ci Capeta na nauk piewu? - Prosz! - powiedzia zdziwiony Simon. - Chyba w nie swoje rzeczy wtrcasz si, obywatelu sierancie? - Jak to, w nie swoje rzeczy? Wtrcam si we wszyst- ko, co obchodzi czowieka z sercem. Czowiek z sercem nie moe obojtnie patrze, jak kto niesusznie katuje dziecko. - Przecie to dziecko byego krla. - Ale to dziecko nie brao adnego udziau w zbrod- niach swego ojca, to dziecko jest niewinne i dlatego nie naley si nad nim znca. - A ja powiadam, e pozwolono mi robi z nim co mi si podoba. Chc;;, eby piewa piosenk p pani Weto, i musi piewa. - Ale, ndzniku, pani Weto jest matk tego dziecka. Czy chciaby, aby twemu dziecku kazano piewa, e jest otrem? - Ja? - rykn Simon. - Ja, niegodziwy arystokrato?! - Tylko bez obelg - powiedzia Lorin - bo ja nie jestem Capet... Mnie nie zmusisz do piewania. - Ka ci aresztowa, niegodziwy! - Ty? - krzykn Lorin. - Ty kaesz mnie aresztowa, mnie, Termopila? Sprbuj no tylko! 8G - Dobrze, dobrze, zobaczymy, ktry z nas bdzie si mia ostatni... Capet, podnie kopyto i id dokoczy trze- wik albo, do stu piorunw...! - A ja - rzeik Lorin blady jak trup uczyni krok naprzd, zacisnwszy pici i zby - ja powiadana ci, e nie podniesie twojego kopyta, e nie bdzie robi trzewi- kw. Syszysz, nikczemniku? Masz, widz, przy sobie swoje wielkie szablisko, ale nie boj si ani jego, ani ciebie. Tylko sprbuj je wydoby! - Co, do stu tysicy diabw! - rykn Simon, pienic si ze zoci. W tej chwili dwie kobiety weszy na dziedziniec. Jedna z nich, ktra trzymaa w rku jaki papier, powiedziaa co do stranika. - Sierancie - zawoa onierz - crka Tisona chce si widzie z matk. - Przepu, bo rada pozwolia - rzek Lorin, nie chcc odwraca si ani na chwil z obawy, aby Simon, 'korzy- stajc z jego nieuwagi, nie bi znowu dziecka. Stranik przepuci obie kobiety, ale zaledwie wstpiy na czwarty stopie ciemnych schodw, spotkay Maury- cego, ktry schodzi na dziedziniec. Poniewa zapad ju zmierzch, trudno mu byo rozpozna twarze. Zatrzyma obie. - Kto jestecie, obywatelki, i czego chcecie? - zapyta. - Ja jestem Heloiza Tison - odpowiedziaa jedna. - Pozwolono mi odwiedzi matk, wic przyszam, aby si z ni zobaczy. - Dobrze, obywatelko - rzek Maurycy - ale pozwo- lenie wydane jest tylko na twoje nazwisko. - Przyprowadziam z sob przyjacik, aby we dwjk byo nam raniej... Tylu tu onierzy... - Dobrze, ale twoja przyjacika nie wejdzie na gr. - Jak ci si podoba, obywatelu - odrzeka Heloiza 87 Tison ciskajc do przyjaciki, ktra oparta o mur wy- gldaa na przeraon. - Obywatele wartownicy! - zawoa Maurycy podno- szc gow, tafc aby usyszeli go stranicy stojcy na kadym pitrze. - Przepucie Heloiz Tison. Jej przyja- cika pozostanie na dole przy schodach, a wy uwaajcie, aby nic zego jej si nie stao. - Dobrze, obywatelu - odpowiedzieli stranicy. - Idcie wic - rzek Maurycy. Obie kobiety poszy. Maurycy przeskoczy reszt schodw i wybieg na dzie- dziniec. - Co to jest? - spyta gwardzistw. - Kto tu tak haasuje? A w pokojach uwizionych sycha krzyki dziecka! - Oto ten zdrajca - powiedzia Simon, przyzwyczajony do sposobu, w jaki obchodzili si gwardzici z rodzin kr- lewsk, pewien, e Maurycy mu pomoe - ten arystokrata nie pozwala mi bi Capeta. I pici wskaza na Lorina. - Tak jest, do pioruna, nie pozwalam! - rzek z po- gard Lorin. - A jeeli jeszcze raz nazwiesz mnie arysto- krat lub zdrajc, przebij ci na wylot szpad. - Grozi! - zawoa Simon. - Warta! Warta! - Przecie ja stoj tu na warcie - rz&k Lorin. - Nie woaj mnie wic, bo jeeli przyjd do ciebie, to pewno po- egnasz si z tym wiatem. - Na pomoc, obywatelu gwardzisto, na pomoc! - wrzeszcza Simon, ktremu tym razem Lorin zagrozi na serio. - Sierant ma suszno - zimno odpowiedzia gwar- dzista. - Krzywdzisz nard, nikczemniku, skoro bijesz dziecko. - A czy wiesz, Maurycy, dlaczego je bije? Dlatego e 88 nie chce piewa Pani Weto, dlatego e syn nie chce znie- waa matki. - Ndzniku! - rzek Maurycy. - I ty take? - zawoa Simon. - Czy tylko sami zdrajcy mnie otaczaj? ^ - Milcz, szelmo! - krzykn gwardzista, chwytajc Si- mona za gardo i wyrywajc mu pocigiel. - Sprbuj tylko dowie, e Maurycy Lindey jest zdrajc. Mwic to, z caej siy uderzy rzemieniem w plecy szewca. - Dzikuj ci, panie - rzeko dziecko, ktre ze spoko- jem przygldao si tej scenie - ale on zemci si na mnie. - Chod tu, Capecie - powiedzia Lorin - chod tu, mj chopcze. Jeeli ci znowu bdzie bi, woaj o pomoc, a przyjdziemy ukara tego kata. No, no, may Capecie, id do wiey. - Dlaczego nazywasz mnie Capetem, ty, ktry mnie bronisz? - spytao dziecko. - Wiesz dobrze, e- nie na- zywam si Capet. - Jak to nie nazywasz si Capet? - rzek Lorin. - A jak ci na imi? - Nazywam si Ludwik Karol de Bourbon. Capetem nazywa si jeden z mych przodkw. O, ja znam histori Francji, ojciec mnie jej uczy. - I ty chcesz nauczy robienia pantofli to dziecko, ktre krl uczy historii Francji? - zawoa Lorin. - Bd spokojny, chopcze - rzek Maurycy zwracajc si do dziecka. - Zo o tym wszystkim raport, gdzie naley. - Ja take - rzek Simon. - Midzy innymi powiem i to, i zamiast jednej kobiety, ktrej pozwolono wej do wiey, wpucie dwie. Istotnie, w tej chwili dwie kobiety wychodziy z wiey. Maurycy pobieg ku nim. 89 - I c, obywatelko, czy widziaa matk? - spyta stojc bliej. - Tak jest, obywatelu, dzikuj - odpowiedziaa. Maurycy chcia zobaczy przyjacik modej dziewczyny albo przynajmniej usysze jej gos, ale owinita w man- tyl jakby naumylnie nie chciaa powiedzie ani sowa. Zdawao mu si nawet, e draa. Jej lk obudzi w Maurycym podejrzenie. Wbieg czym prdzej na gr, wszed do pierwszej izby i dostrzeg przez szklane drzwi, e krlowa chowaa do kieszeni jaki pa- pierek. .- Oho - rzek - czyby mnie miano oszuka? I zawoa koleg. - Obywatelu Agrykola - powiedzia - wejd do Marii Antoniny i ani na chwil nie spuszczaj jej z oka. - Co, co? - spyta gwardzista. - Czy znowu... - Wejd tam, mwi ci, natychmiast, bez najmniejszej zwoki. Miejski gwardzista wszed do krlowej. - Zawoaj on Tisona - rzek do gwardzisty. W pi minut potem wesza ona obywatela Tisona z promiennym wyrazem twarzy. - Widziaam swoj crk - powiedziaa. - Gdzie? - spyta Maurycy. - Tu wanie, w tym pokoju. - Dobrze, a czy twoja crka nie pragna widzie si z Austriaczk? - Nie. - Nie wchodzia do niej? - Nie. - A czy podczas tej rozmowy z crk nikt nie wchodzi do pokoju krlowej? - Albo ja wiem? Patrzyam cay czas na crk, ktrej nie widziaam od trzech miesicy. - Przyponmy no sobie dobrze. CO - Ach, prawda, zdaje mi si... - No, co? - Dziewczyna wychodzia. - Maria Teresa? - Tak. . - I rozmawiaa z twoj crk? - Nie. - Czy twoja crka nic jej nie dawaa? , - Nie. - A czy ona nie podnosia czego z ziemi? - Kto? Moja crka? - Nie, crka Marii Antoniny. - Tak, tak, podnosia chustk. - Ach, nieszczliwa! - zawoa Maurycy. I skoczy do sznurka od dzwonu, za ktry silnie po- cign. By to dzwon alarmowy. Xl LIST Dwaj inni miejscy gwardzici popieszyli czym prdzej na gr. Towarzyszy im oddzia onierzy. Pozamykano drzwi i przy wejciu do kadego pokoju ustawiono po dwch ludzi na stray. - Czego chcesz, panie? - spytaa krlowa Maurycego, gdy wszed do. jej pokoju. - Miaam si wanie uda na spoczynek, lecz oto obywatel gwardzista - tu krlowa wskazaa na Agrykol - wpad nagle do mego pokoju, nie mwic nawet, czego da. - Pani - rzek Maurycy kaniajc si - nie mj ko- lega, lecz ja sam mam z pani pomwi. -- Pan? - spytaa Maria Antonina, patrzc na Maury- 91 cego, ktrego postpowanie zjednao sobie u niej pewn wdziczno. - I czeg pan dasz? - Prosz, aby mi pani raczya odda Ust, ktry cho- waa w chwili, gdy wchodziem. Krlewska crka i ksiniczka Elbieta zadray. Krlo- wa silnie poblada. - Mylisz si, panie, ja nic nie chowaam. - Kamiesz Austriacziko! - zawoa grykola. Maurycy szybkim ruchem pooy mu rk na ramieniu i rzek: - Cierpliwoci, kochany kolego, pozwl, niech ja pom- wi z obywatelk. Jestem troch prawnikiem. - Dobrze, ale nie oszczdzaj jej. - Chowaa list, obywatelko - surowo rzek Maury- cy. - Musisz go nam odda. - Ale jaki list? - Ten, ktry przyniosa crka Tisona i ktry twoja crka, pani - tu Maurycy wskaza na mod ksinicz- k - podniosa razem z chustk. Trzy kobiety spojrzay na siebie z przeraeniem. - Ale, panie, to wicej ni tyrania! - powiedziaa kr- lowa. - Jestemy przecie kobietami! - Nie mieszajmy jednego z drugim - rzek Maury- cy. - Nie wystpujemy w roli sdziw ani katw, jestemy tylko stranikami, ktrzy obowizani s pilnowa ci, oby- watelko. Mamy rozkaz. Naruszy go zatem znaczyoby zdradzi. Prosz, obywatelko, oddaj mi list, ktry scho- waa. - Panowie - rzeka wyniole krlowa -'' poniewa jestecie stranikami, szukajcie wic i pozbawcie nas snu i dzisiaj, podobnie jak czynicie to ju od kilku dni. - Niech nas Bg broni, aebymy mieli podnie rk na kobiet. Ka uprzedzi Gmin i bdziemy czeka na jej rozkazy, ale panie nie bdziecie mogy spdzi nocy w kach. Bdziecie musiay spa w fotelach, my za 02 bdziemy was pilnowa... Jeeli zajdzie potrzeba, przyst- pimy do rewizji. - A co tam nowego? - spytaa ona Tisona, wsuwajc gow przez drzwi. Na jej twarzy malowa si przestrach. - To, obywatelko, e podajc rk zdradzie, pozbawiasz si na zawsze przyjemnoci widywania swej crki. - Widywania mej crki? Co ty mwisz, obywatelu? - spytaa zdziwiona Tison, nie rozumiejc przyczyny, dla ktrej by nie miaa widywa swego dziecka. - Crka twoja nie przysza tu, aby si widzie z tob, lecz aby dorczy list obywatelce Capet, i ju wicej nie bdzie miaa prawa tu wej. - W takim razie, nigdy ju jej nie zobacz, bo nie wolno nam std wychodzi. - Tym razem nie przypisuj winy nikomu, lecz sobie samej - rzek Maurycy. ^ - O, sobie samej? - jkna biedna matka. - Jak to, powiadasz, sobie samej? Rcz, e nic si nie stao. Gdy- bym bya przekonana, e zaszo tu co zego, biada ci, An- tonino, drogo by za to zapacia. I rozjtrzona kobieta pogrozia pici krlowej. - Nie gro nikomu - rzek Maurycy. - Sprbuj raczej agodnoci osign to, czego pragniemy. Jeste kobiet, a obywatelka Antonina, ktra rwnie jest matk, za- pewne zlituje si nad tob. Jutro crka twoja zostanie aresztowana, uwiziona... Potem, jeeli co si wykryje, a wiesz, e jak zechc, to zawsze co wykryj, bdzie zgu- biona, tak jak i jej towarzyszka. Stara Tison, ktra suchaa Maurycego ze wzrastajc trwog, rzucia prawie bdne spojrzenie na krlow. - Czy syszysz, Antonino?... Moja crka!... Moja crka moe zginie przez ciebie! Krlowa zdawaa si zatrwoona nie grob byszczc w oczach dozorczyni, lecz rozpacz, jak w nich czytaa. 93 - Zbli si, moja Tison - rzeka - chc z tob po- mwi. - Hola! - zawoa kolega Maurycego. - Tylko bez adnych szeptw. My tu, do licha, nie stoimy dla parady! Wszystko powinno si odbywa urzdowo! - Pozwl, kolego Agrykola - rzek mu Maurycy do ucha - abymy tylko doszli prawdy, mniejsza o sposb, w jaki jej dojdziemy! - Masz suszno, obywatelu Maurycy, ale... - Chodmy za szklane drzwi, obywatelu Agrykola, i je- li mi ufasz, odwrmy si. Jestem pewien, e osoba, kt- rej okaemy pobaanie, nie kae nam tego aowa. Krlowa usyszaa powysze sowa, umylnie goniej wymwione, i rzucia pene wdzicznoci spojrzenie na modzieca. Maurycy, niby nie widzc tego, przeszed za szklane drzwi, Agrykola za uda si za nim. - Widzisz sam - powiedzia do Agrykoli - e ta ko- bieta, chocia winna jako krlowa, jako kobieta posiada zacn i wielk dusz. Robimy dobrze, kruszc korony, gdy bdzie przez to oczyszczona. _ Do kroset! Jak ty piknie mwisz, obywatelu Mau- rycy! - odpowiedzia Agrykola. - Bardzo lubi sucha ciebie i twojego kolegi Lorina. Czyby to bya poezja, to co powiedziae? Maurycy umiechn si. Podczas tej rozmowy, po drugiej stronie szklanych drzwi odbywaa si scena, ktr przewidzia Maurycy. Stara Tison zbliya si do krlowej. - Pani - rzeka Maria Antonina - rozpacz twoja roz- dziera mi serce. Nie chc pozbawia ci dziecka, to okrop- ne, lecz pomyl, i moe nie ocal twej crki, mimo e uczyni to, czego ci ludzie daj. - Uczy, jak daj! - zawoaa Tison. - Uczy! - Ale dowiedz si przynajmniej, o co chodzi. 94 - O c chodzi? - wprost ciekawoci. zapytaa dozorczyni z niesychan - Twoja crka przyprowadzia tu z sob przyjacik. - Tak, " tak sam jak ona wyrobnic. Nie chciaa przyj sama, bo baa si onierzy. - Ta przyjacika daa twej crce list, ktry ona upu- cia Maria przechodzc podniosa go. Jest to zapewne nic nie znaczcy papier, ale ludzie zej woli mog mu przypi- sa jakie znaczenie. Przecie gwardzista powiedzia ci, e jeeli chc co znale, to zawsze znajd. - C wicej? - Ju nic. Chcesz, abym oddaa ten papier, ale czy chcesz take, abym powicia przyjaciela, nie ocalajc moe twej crki? - Uczy, jak daj! - zawoaa kobieta. - Ale leeli ten papier skompromituje twoj crk... - rzeka krlowa. - Zrozum przecie... - Moja crka jest rwnie dobr jak i ja patriotk! - krzyczaa dozorczyni. - Dziki Bogu, Tisonw znaj wszyscy. Uczy, jak daj! - O mj Boe! - powiedziaa krlowa. - Jake bym chciaa ci przekona. - Oddaj mi moj crk! Ja chc widzie moj crk! - woaa znowu stara Tison, tupic nogami. - Dawaj ten papier, Antonino, dawaj go! - Oto jest. To mwic, krlowa podaa nieszczliwej papier, ta za porwawszy go, radonie wzniosa nad gow, woajc: - Chodcie! Chodcie, obywatele gwardzici! Mam ju papier. Wecie go, a oddajcie mi moje dziecko. - Powicasz naszych przyjaci, siostro - rzeka ksiniczka Elbieta. - Nie, siostro - smutnie odpowiedziaa krlowa - po- wicam tylko nas. List ten nikogo nie moe skompromi- towa. as Na krzyk starej Tison Maurycy i jego kolega zbliyli si do niej, ona oddaa im list, ktry oni otworzyli. List brzmia: "Na wschodzie czuwa jeszcze przyjaciel." Maurycy zadra, gdy tylko rzuci okiem na papier. Zdawao mu si, e widzi znajomy charakter pisma. - Boe! - zawoa. - Czyby to miaa by rka Ge- nowefy? O, nie, niepodobna, jam chyba szalony! Prawda, e pismo bardzo jest podobne do jej pisma, ale c by Genowefa moga mie wsplnego z krlow? Obejrza si i spostrzeg, e Maria Antonina przyglda mu si. Stara Tison, czekajc na wyrok, rwnie poeraa wzrokiem Maurycego. - Spenia dobry uczynek - rzek do ony Tisona - a ty, obywatelko, spenia pikny czyn - powiedzia do krlowej. - Skoro tak, mj panie - odpowiedziaa Maria Anto- nina - id za moim przykadem i spal ten papier, a spe- nisz czyn litociwy. - artujesz, Austriaczko - odezwa si Agrykola. - Mamy spali papier, ktry moe nam pomc do wyle- dzenia caego gniazda arystokratw? Na honor, to byoby bardzo gupie. - Waciwie, spalcie go - powiedziaa Tison - bo moe skompromitowa moj crk. - Oczywicie, i nie tylko twoj crk, ale i wielu in- nych - rzek Agrykola, biorc z rk Maurycego papier, ktry byby spali, gdyby by sam. W dziesi minut pniej zoono w list w biurze Gmi- ny, gdzie natychmiast zosta otwarty i na wszystkie strony komentowany. - "Na wschodzie (a 1'Orient) czuwa przyjaciel!" - rzek jaki gos. - Co to, u diaba, moe znaczy? - Do licha - odpowiedzia pewien geograf - to chodzi o Lorient, to jasne jak na doni. I-oriont jest to mae mia- 9S teczko w Bretanii, midzy Vannes a Quimper. Trzeba, do pioruna, spali to miastecziko, jeeli to prawda, i jest tam duo arystokratw, czuwajcych jeszcze nad Austriaczk. - Jest to miejsce tym niebezpieczniejsze - rzek dru- gi - e Lorient to port morski, w ktrym mona nawiza kontakt z Anglikami. - Wnosz - powiedzia trzeci - aby wysano komisj do Lorient i nakazano przeprowadzi cise ledztwo. Niektrzy czonkowie mieli si z tego wniosku, lecz wikszo przychylnie si do niego ustosunkowaa. Posta- nowiono wysa do Lorient komisj, majc wszcz ledz- two przeciwko arystokratom. Maurycego zawiadomiono o tej naradzie. "Domylam si, gdzie mae by w wschd (1'Orient), o ktrym mowa - pomyla sobie. - Na pewno nie w Bretanii." Nazajutrz krlowa, ktra, jak powlc. son. - Przez kogo? - Przez ciebie, matko! Przeraajce milczenie zapanowao nagle nad haali- wym tumem, straszliwa scena cisna wszystkim serca. H - A. Dumas 209 -'- To ]ej crka! - szeptay w dali ciche gosy. - To jej crka... O nieszczliwa! Maurycy i Lorin spojrzeli na oskarajc i aa oskaron z uczuciem gbokiej litoci i penej uszanowania boleci. Simon, pragnc, aby skoczya si scena, ktra, jak mniema, zupenie skompromituje Maurycego i Lorina, sta- ra si unika spojrze starej Tison. Wodzia ona bdnym wzrokiem wok siebie. - Jak si nazywasz, obywatelko? - spyta prezes, wzruszony widokiem spokojnej, gotowej na wszystko dziewczyny. - Heloiza Tison, obywatelu. - Ile masz lat? - Dziewitnacie. - Gdzie mieszkasz? _ Przy ulicy Nonandieres numer dwadziecia cztery. - Czy to ty sprzedaa dzi rano bukiet godzikw gwardzicie Lindey, ktrego widzisz na tej awie? Heloiza odwrcia si ku Maurycemu i spojrzawszy na, rzeka: - Tak jest, obywatelu, to ja. Stara Tison patrzya na crk rozszerzonymi z trwogi oczyma. - Czy wiesz, e w kadym z tych godzikw znajdowa si list do wdowy Capet? - Wiem - odpowiedziaa krtko oskarona. Na sali day si sysze pomruki pene grozy i podziwu. - Dlaczego podaa te godziki obywatelowi Mauryce- mu? - Bo przepasany by szarf gwardzisty i domyliam si, e idzie do Tempie. - Jacy s twoi wsplnicy? - Nie mam adnych. - Jak to? Wic sama tylko uknua spisek? - Jeeli to jest spisek, uknuam go sama. 210 - Czy obywatel Maurycy co o nim wiedzia? - Czy wiedzia, te w tych kwiatach byy karteczki? - Tak. - Obywatel Maurycy jest gwardzist, obywatel Maury- cy mg widywa krlow bez wiadkw o kadej porze dnia i nocy. Gdyby mia jej co do powiedzenia, nie mu- siaby pisa, bo mg z ni rozmawia. - I nie znaa obywatela Maurycego? - Widywaam go nieraz w Tempie wwczas jeszcze, gdy mieszkaam razem z moj biedn matk, ale znaam go tylko z widzenia. - A widzisz, ndzniku! - zawoa Lorin, groc pi- ci Simonowi, ktry zwiesiwszy gow, przygnbiony no- wym obrotem rzeczy, prbowa umkn nie zauwaony przez nikogo. - Widzisz, co narobi? Wszystkie spojrzenia spoczy na Simonie, pene naj- gbszej pogardy. Prezes mwi dalej. - Poniewa sama daa ten bukiet, poniewa wiedziaa, e w kadym kwiatku jest karteczka, powinna zatem wie- dzie, co na nich byo napisane. - Oczywicie, wiem. - A wic, powiedz nam, c zawieraa kada kartka? - Obywatelu - z godnoci rzeka dziewczyna - po- wiedziaam ju wszystko, co mogam, a przede wszystkim, co chciaam powiedzie. - Odmawiasz wic dalszych zezna? - Odmawiam. - Czy wiesz, na co si naraasz? - Wiem. - Masz moe nadziej, e ocali ci twoja modo czy pikno? - Mam tylko nadziej w Bogu. - Obywatelu Maurycy Lindey - powiedzia prezes - obywatelu Hiacyncie Lorin, jestecie wolni. Gmina uznaje " 211 wasz niewinno i oddaje sprawiedliwo waszej obywa- telskiej prawoci. andarmi, odprowadcie obywatelk Heloiz do wizienia sekcji. Zdawao si, e sowa te obudziy star Tison. Wydaa okropny krzyk i chciaa rzuci si, aby raz jeszcze ucao- wa crk. Ale andarmi jej nie dopucili. - Przebaczam ci, matko moja! - woaa dziewczyna, ktr cignli ju za sob. Stara Tison wydaa dziki okrzyk i pada jak martwa. - O szlachetna dziewczyno! - szepn bolenie wzru- szony. Morand. ..... XXV LIST Stara Tison, jak raona piorunem, staa jaki czas nie- ruchomo, opuszczona przez wszystkich, ktrzy jej towa- rzyszyli. Wystpek popeniony nawet mimo woli budzi wstrt, matka za, ktra zabija wasne dziecko, chociaby z pobudek patriotycznych, popenia czyn przeciwny natu- rze. Podniosa wreszcie gow, rzucia naokoo bdne spoj- rzenie i z okropnym krzykiem rzucia si ku drzwiom. U drzwi stao jeszcze kilku ciekawych, bardziej zawzi- tych ni inni. Ustpili z drogi, gdy tylko spostrzegli dozor- czyni, i wskazujc j sobie palcami, mwili: - Widzisz t kobiet? Zadenuncjowaa wasn crk. Stara Tison wydaa okrzyk rozpaczy i pobiega w kie- runku Tempie. Zaledwie przebya cz ulicy Michel-le-Comte, zaszed jej drog jaki czowiek i zakrywszy twarz paszczem za- pyta: - Jeste zadowolona, e zabia wasn crk? 212 . ,.K^ - Zabiam crk! Zabiam crk! - wrzeszczaa biedna kobieta. - Nie, nie! To niemoliwe! - A jednak tak jest, bo j aresztowano. - A gdzie j zaprowadzono? - Do Conciergerie. Stamtd poprowadz j przed sd rewolucyjny, a wiesz, co si dzieje z tymi, ktrzy tam si znajd. - Ustp mi z drogi - rzeka stara Tison. - Pu mnie! - Dokd idziesz? - Do Conciergerie. - C tam bdziesz robia? - Zobacz j jeszcze. - Nie wpuszcz ci. - Ale mi pozwol lee pod drzwiami, y tam, spa. Bd czekaa, a wyjdzie, zobacz j jeszcze raz. - A gdybym ci obieca odzyska twoj crk? - Co mwisz? - Powiadam, e gdyby kto przyrzek ci ocali tw crk, czy uczyniaby to, czego by ten kto zada od ciebie? - Uczyni wszystko dla mojej crki, dla mojej Heloi- zy - zawoaa z rozpacz stara Tison, zaamujc rce. - Wszystko! Wszystko! - Posuchaj - zacz znowu nieznajomy. - Bg ci tak ciko karze... - Za co? - Za mczarnie, jakie zadawaa pewnej matce, rwnie jak ty nieszczliwej. - O kim mwisz? Co przez to rozumiesz? - Uwizion, ktrej pilnujesz, wasn rk nieraz do- prowadzaa do rozpaczy, jakiej sama w tej chwili dozna- jesz, przez swoje grubiastwo, przez swoje oskarenia. Bg wic karze ci, wiodc na mier crk, ktr tak ko- chasz. - Mwie, e jest czowiek, ktry moe j ocali. Gdzie on jest? Czego chce? Czego da? - Czowiek ten da, aby zaprzestaa przeladowa krlow, aby bagaa j o przebaczenie za zniewagi, ktre jej wyrzdzia. Jeeli spostrzeesz, e ta kobieta, ktra take ma crk, ktra rwnie pacze, cierpi i rozpacza, jeeli spostrzeesz, e ta kobieta jakim cudem lub nie- prawdopodobnym zbiegiem okolicznoci bdzie moga ra- towa si ucieczk, masz nie tylko jej w tym nie przeszko- dzi, ale nawet dopomc. - Suchaj, obywatelu - rzeka stara Tison - ty sam jeste tym czowiekiem? - I c std? - Czy przyrzekasz ocali moj crk? Nieznajomy milcza. - Czy przyrzekasz?... Bierzesz to na siebie?... Gzy przy- sigasz mi na to? Odpowiadaj! - Suchaj. Wszystko, co czowiek uczyni moe dla oca- lenia kobiety, uczyni dla ocalenia twej crki. - O, ty nie moesz tego dokona! - zawoaa przera- liwym gosem stara Tison. - Nie, ty tego nie dokonasz!... Kamiesz, jeeli mi to przyrzekasz. - Uczy, co moesz, dla krlowej, a ja uczyni, co bd mg, dla twej crki. - C mnie obchodzi krlowa! To matka, majca crk. A jeeli utn komu gow, to pewno nie crce, ale jej sa- mej. Niech wic i mnie utn gow, lecz niech ocal mi crk. Niech mnie zawiod pod gilotyn. Jeeli jej ani jeden wos nie spadnie z gowy, ja pjd tam, piewajc Ca r. To mwic, stara Tison przeraliwym gosem zacza piewa, ale nagle przerwaa, wybuchajc gonym mie- chem. Czowiek w paszczu, przeraony tym atakiem szale- stwa, cofn si o krok. - O, ty tak nie odejdziesz ode mnie - rzeka z roz- pacz stara Tison, chwytajc nieznajomego za paszcz. - Matce nie mona mwi: "Uczy to, a ocal tw crk", i potem doda: "Moe!" Czy ocalisz j? - Tak. - Kiedy? - Wwczas gdy j bd prowadzi z Conciergerie na rusztowanie. - Po co tak dugo czeka? Czemu to nie dzisiejszej nocy, nie dzisiejszego wieczoru, czemu nie w tej chwili? - Bo to niemoliwe. - Aha, widzisz, widzisz - zawoaa stara Tison. - Wi- dzisz, e nie moesz, ale ja mog. - Co moesz? - Mog przeladowa uwizion, jak j nazywasz, mog czuwa nad krlow, jak mwisz, arystokrato. Mog w kadej chwili, w cigu dnia i nocy, wej do jej wizie- nia, i uczyni to niezawodnie. Co za do jej ucieczki, zoba- czymy, zobaczymy! Kiedy nie chcesz ocali mojej crki, i ona nie powinna si uratowa. Gowa za gow, chcesz? Pani Weto bya krlow, wiem o tym. Heloiza Tison jest tylko biedn dziewczyn, i to wiem, ale pod gilotyn wszyscy jestemy sobie rwni. - A wic, zgoda - rzek czowiek w paszczu. - Ocal krlow, a ja ocal tw crk! - Przysignij. - Przysigam. - Na co? - Na co chcesz. - Czy masz crk? - Nie. - Wic na c chcesz przysiga? - powiedziaa stara Tison, opuszczajc w zwtpieniu rce. - Przysigam ci na Boga! ?.lo - Ba! - odrzeka stara. - Wiesz, e obalili dawnego, a nowego jeszcze nie wybrali. - Przysigam ci na grb mojego ojca. - Nie przysigaj na grb, na ze by ci to wyszo. O Bo- e, mj Boe! Kiedy pomyl, e moe za trzy dni i ja tak- e przysiga bd na grb mojej crki... Moja crko! Moja biedna Heloizo - krzykna stara tak gono, e a otwo- rzyo si kilka okien. Na widok otwierajcych si okien jaki mczyzna, do- td jakby przylepiony do muru, podszed ku nieznajo- memu. - Nic nie zrobisz z t kobiet - rzek. - Ona oszalaa. - Nie, ona jest matk - odrzek nieznajomy. I odszed ze swym towarzyszem. Stara Tison, widzc, e obaj mczyni oddalaj si, zdawaa si odzyskiwa zmysy. - Dokd idziecie? - zawoaa. - Czy chcecie ocali moj Heloiz? Czekajcie, pjd z wami. Czekajcie, ale czekajcie!... I biedna matka, jczc, popieszya za nimi, lecz na rogu najbliszej ulicy stracia ich z oczu. Nie wiedzc, gdzie si uda, na chwil stana niepewna, co ma czyni. Po- tem widzc, e jest sama jedna wrd nocy i ciszy, podwj- nego symbolu mierci, wydaa rozdzierajcy okrzyk i bez zmysw pada na bruk. Wybia godzina dziesita. W tyme czasie, gdy ta sama godzina wybia na zegarze w Tempie, krlowa siedziaa ze szwagierk i crk przy wietle ciemnej lampy, w znanym nam pokoju. Ukryta przed wzrokiem gwardzistw przez sw crk, ktra uda- waa, e j cauje, odczytywaa may licik, napisany na cieniutkim papierze i tak delikatnym charakterem pisma, e oczy jej, piekce od ez, zaledwie mogy go przeczyta. 216 List brzmia jak nastpuje: "Jutro, we wtorek, daj pozwolenia wyjcia do ogrodu. Otrzymasz je atwo, poniewa jest rozkaz, aby ci wywiad- czono t ask, skoro jej zadasz. Przeszedszy si kilka razy, udaj znuenie, zbli si do chatki i popro wdow Plumeau, aby ci pozwolia troch u niej odpocz. Tam po chwili udaj, e ci jest sabo i niby omdlej. Zanikn wtedy drzwi, aby ci nikt nie mg udzieli pomocy, i zostaniesz sama ze szwagierk i crk. Natychmiast otworzy si kla- pa od piwnicy. Wejdcie tam wszystkie trzy, a bdziecie ocalone." - O wielki Boe! - rzeka krlewna. - Czyby miay si skoczy nasze nieszczcia? - A moe ten list to tylko puapka? - dodaa ksinicz- ka Elbieta. - Nie, nie - odpara krlowa - to znane mi pismo, ktre wiadczy o obecnoci tajemniczego, lecz bardzo od- wanego i wiernego przyjaciela. - Kawalera de Maison-Rouge? - Tak - odpowiedziaa krlowa. Ksiniczka Elbieta zaamaa rce. - Odczytajmy cichutko ten list - podja znw krlo- wa - bymy dobrze zapamitay kade sowo. I wszystkie trzy zaczy czyta, a gdy skoczyy, dao si sysze skrzypnicie otwieranych drzwi. Obie ksi- niczki odwrciy si, krlowa za pozostaa w tej samej postawie i niedostrzegalnie wsuna licik midzy wosy. Wszed jeden z gwardzistw. - Czego pan sobie yczy? - zapytay rwnoczenie obie ksiniczki. - Hm - odpowiedzia zapytany - uwaam, e dzi co za dugo marudzicie. - Czy Gmina wydaa nowe postanowienie, mwice, 217 o ktrej godzinie mam udawa si na spoczynek? - zapy- taa z waciw sobie godnoci krlowa. ; - Nie, obywatelko - odpowiedzia gwardzista - ale , ^. skoro zajdzie potrzeba, postanowienie takie zostanie z pew- \ ^ no ci wydane. )| - Tymczasem, panie - rzeka Maria Antonina - sza- i g nuj jeeli nie pokj krlowej, to przynajmniej pokj ko- ' || biety. ' f - Te arystokratki przemawiaj takim tonem, jakby f jeszcze co znaczyy - mrukn gwardzista, wyszed jed- j| nak pokonany przez ow godno, tak wynios w latach powodzenia, tak zagodzon dugim pasmem cierpie. W Chwil pniej zgasa lampa i jak zwykle wszystkie trzy kobiety rozebray si, kryjc swj wstyd w ciemno- ciach. Nazajutrz o dziewitej rano krlowa, ukryta za firan- kami ka, przeczytaa jeszcze raz wczorajszy list, aby nie przeoczy adnej z podanych w nim instrukcji, podara go na malekie kawaeczki, ubraa si za firankami i obu- dziwszy szwagierk, podesza do crki. W chwil potem wysza i przywoaa penicych sub gwardzistw. - Czego dasz, obywatelko? - zapyta jeden z nich, stajc w progu, podczas gdy drugi nie przerwa nawet niadania, aby popieszy na wezwanie monarchini. - Panie - rzeka Maria Antonina - przychodz z po- koju crki, ktra jest bardzo saba. Nogi jej nabrzmiay, bo zbyt mao zaywa ruchu. Wiadomo panu, e ja sama i skazaam j na to. Wolno mi byo przechadza si po ogro- \ dzie, ale poniewa musiaabym przechodzi obok pokoju, i w ktrym mieszka mj m, zawiodo mnie serce, zabra- ko siy, poprzestaam wic na przechadzce po tarasie. Przechadzka ta nie wystarcza jednak memu biednemu l dziecku, prosz wic, obywatelu gwardzisto, zadaj ; w moim imieniu od generaa Santerre'a, aby wyrazi 213 zgod na korzystanie z poprzedniego pozwolenia. Bd ci za to bardzo wdziczna. Sowa krlowej wypowiedziane byy gosem tak miym, tak penym godnoci, przy tym Maria Antonina unikna wszystkiego, co mogoby zrani republikask wstydlwo gwardzisty, e ten, cho wszed w czerwonej czapce - bo tak przewanie wchodzili wwczas wszyscy uchyli jej nieco i powiedzia: - Dobrze, pani, poprosz obywatela generaa Santerre'a o pozwolenie, ktrego dasz. Wychodzc, doda jakby dla przekonania siebie, e ulega raczej susznoci ni saboci: - Tak jest, istotnie, ta proba jest zupenie uzasadnio- na. - Co jest uzasadnione? - zapyta drugi gwardzista. - Aby ta kobieta przespacerowaa si ze swoj chor crk. - Czego wic chce? - Prosi, aby moga zej na przechadzk do ogrodu. - Niech zada, aby moga przej si na piechot z Tempie na plac Rewolucji. Wtedy si przespaceruje jak naley. Krlowa usyszawszy to zblada. Gwardzista dokoczy niadania i zszed na d. Krlo- wej przyniesiono posiek do pokoju. Krlewna, aby dowie, e jest chora, pozostaa w ku. Matka i ksiniczka Elbieta siedziay przy niej. Santerre zjawi si, jak zwykle, o jedenastej. Przybycie jego oznajmi odgos bbnw, wejcie nowego batalionu i nowych gwardzistw, majcych zmieni wczorajsz wart. Kiedy Santerre zrobi przegld batalionu, ktry obejmo- wa s^b, oraz tego, ktry opuszcza Tempie, kiedy prze- paradowa na swym cikim koniu po dziedzicu w Tem- pie, zatrzyma si, jak zwykle; na chwil, aby wysucha 239 rnych prb, przyj rne doniesienia i zaatwi inne sprawy. Gwardzista skorzysta ze sposobnoci i zbliy si do niego. - Czego chcesz? - zapyta go Santerre opryskliwie. - Obywatelu - odpowiedzia gwardzista - przycho- dz oznajmi ci w imieniu krlowej... - Co to jest krlowa? - przerwa Santerre. - A prawda - odrzek gwardzista zdziwiony, e si tak dalece zapomnia. - Co ja te powiedziaem? Osza- laem czy co? Przychodz wic oznajmi ci w imieniu pani Weto... - No, tak to co innego - przerwa Santerre - teraz to rozumiem. C mi przychodzisz oznajmi? Mw. - Przychodz oznajmi ci, e maa Weto jest chora, jak si zdaje z powodu braku powietrza i ruchu. - Czy jeszcze i o to mam zwraca si do narodu? Na- rd pozwoli jej przechadza si po ogrodzie. Nie chciaa, upadam do ng! - Wanie teraz prosi, aby pozwoli jej zej... - Nie mam nic przeciwko temu. Hej, syszycie! - za- woa Santerre zwracajc si do batalionu. - Wdowa Ca- pet bdzie si przechadzaa po ogrodzie. Nard pozwala jej na to. Pilnujcie tylko, aby nie ucieka przez mur, bo wszystkie wasze by stayby si upem kata. Homerycznym miechem przyjto art obywatela gene- raa. it" - A teraz - rzek Santerre - kiedy ju was o wszyst- kim uprzedziem, bdcie zdrowi. Jad do Gminy. Zdaje si, e schwytano Rolanda i Barbaroux i e trzeba bdzie wyda im paszporty na tamten wiat. Ta wanie wiadomo wprawia obywatela generaa w tak dobry humor. Santerre ruszy galopem. Za nim pocign batalion, 220 schodzcy 2 warty, a dyurni gwardzici ustpili miejsca nowo przybyym. Jeden z nich poszed do Marii Antoniny z zawiadomie- niem, e genera zadouczyni jej probie. "O! - pomylaa patrzc przez okno - czy li gniew Twj, Panie, ju umierzy raczye, czy ju Twa straszna prawica przestanie na nas ciy?" - Dzikuj panu - rzeka do gwardzisty z owym cza- rujcym umiechem, za ktrym tylu szalao i ktry zgubi Barnave'a. - Dzikuj! Potem zwrcia si do maego pieska, ktry na tylnych apkach skaka obok niej, jakby wyczyta z oczu swej pani, e dzieje si co nadzwyczajnego. - Chod, Black - rzeka - pjdziemy na przechadzk. Piesek zacz skomle i skaka, a spojrzawszy na gwar- dzist odgad widocznie, e to on przynis jego pani tak pomyln wiadomo, bo czogajc zbliy si ku niemu i zacz si asi. Gwardzista byby moe pozosta nieczuy na proby kr- lowej, ale wzruszyo go przymilanie psa. - Choby dla tego zwierztka powinna bya, obywa- telko Capet, czciej wychodzi - powiedzia. - Huma- nitaryzm nakazuje opiekowa si wszelkim stworzeniem. - O ktrej godzinie wyjdziemy, panie? - spytaa kr- lowa. - Najlepiej bdzie w samo poudnie, jak mi si zdaje. - Wyjdziesz, obywatelko, kiedy zechcesz - odpowie- dzia gwardzista - w tym wzgldzie nie mamy adnego polecenia. Jeeli jednak chcesz wyj w poudnie, tym le- piej, zmieniaj si wwczas placwki, nie bdzie wic tyle ruchu w wiey. - Dobrze wic, w poudnie, zgoda! - rzeka krlowa i pooya rk na piersi, chcc uspokoi gwatowne bicie serca. Potem spojrzaa na czowieka, ktry wydawa si sym- 231 patyc2n.iejs.zy ni jego wsptowErzyssEe, a ktry w n&gr&d za swoj pobaliwo w stosunku do jej da straci moe ycie w walce, jak przygotowali spiskowcy. Ale w chwili gdy lito miaa zmikczy serce kobiety, obudzia si dusza krlowej. Pomylaa o dniu dziesitym sierpnia i o trupach przyjaci, walajcych si po kobier- cach jej paacu. Pomylaa o drugim wrzenia i o gowie ksinej de Lamballo, zatknitej na ostrzu piki przed jej oknami, pomylaa o dwudziestym pierwszym stycznia i o swym mu gincym na rusztowaniu przy odgosie bbnw, zaguszajcych jego sowa. Wspomniaa syna, nie- szczliwe dziecko, ktrego krzyki syszaa nieraz w po- koju, nie mogc jednak przyj mu z pomoc. Serce jej stao na skutek tych myli. - Niestety - szepna - nieszczcie jest jak krew hydry: uynia ziemi pod nowe nieszczcia. XXVI BLACK Gwardzista wyszed, aby przywoa towarzyszy i odczy- ta raport z dnia wczorajszego, zoony przez stranikw, ktrzy odeszli. Krlowa pozostaa ze szwagierk i crk. Najpierw wszystkie trzy spojrzay po sobie, potem crka krlewska rzucia si w objcia matki, a ksiniczka podaa jej rk. - Mdlmy si, ale mdlmy si cichutko - rzeka kr- tw,a - aby nikt nie domyli si, e rozmawiamy z Bo- giem. Istniej okrutne chwile, w ktrych modlitwa, naturalny gos, jakim Bg obdarzy serce czowieka, staje si czym podejrzanym w oczach innych ludzi. Bo modlitwa to akt nadziei lub wdzicznoci, nadzieja za lub wdziczno fcr- 222 Iowcj waaliecay zawsze niepokj w jej strach. Krlowi. moga spodziewa si jednej tylko rzeczy - ucieczki, a za umoliwienie jej gorco dzikowaaby Bogu. Skoczywszy krtk modlitw, trzy kobiety zachoway najgbsze milczenie. Na koniec wybia godzina dwunasta. W chwili gdy ucich ostatni dwik zegara, da si sy-* sze na schodach szczk broni, ktry doszed do uszu krlowej. - Oto ju zmieniaj placwki - rzeka. - Wkrtce przyjd po nas. Widzc za, e szwagierka i crka zblady, dodaa: - Odwagi - i poblada sama. - Ju poudnie - zawoano z dou. - Wypuci uwi- zione. - Jestemy, moi panowie - odpowiedziaa krlowa, z pewnym nawet alem rzucajc ostatnie poegnalne spoj- rzenie na czarne mury, wrd ktrych spdzia tyle godzin w samotnoci i smutku. Otworzyy si pierwsze drzwi, wiodce na korytarz, kt- rego ciemnoci ukryy wzruszenie malujce si na twa- rzach uwizionych. May Black bieg przodem. Gdy doszy do drugich drzwi, do tych wanie, od ktrych Maria An- tonina pragna odwrci swj wzrok, wierne zwierztko przytkno swj pyszczek do ogromnych wiekw, jakimi byy nabite, kilka razy aonie szczekno i dugo, bole- nie zawyo. Krlowa szybko przesza, nie majc siy przy- woa pieska, i po chwili opara si o cian. Nogi odmwiy jej posuszestwa - musiaa stan. Sio- stra krla crka zbliyy si do niej i przez chwil wszy- stkie trzy zastygy w bezruchu. ,- Wreszcie przybieg Black. - I c - zawoa jaki gos - schodzi ona czy nie schodzi? 223 - Jestemy - odpowiedzia gwardzista, ktry rAwme przystan, oddajc szacunek tak wielkiej boleci. - Chodmy - rzeka krlowa i ruszya dalej. Gdy przybyy na koniec krconych schodw i znalazy si na wprost ostatnich drzwi, przez ktrych szczeliny przedostaway si szerokie wstgi zotego sonecznego wiata, dal si sysze odgos bbna wzywajcego wart. Potem nastpio gbokie milczenie, wywoane ciekawo- ci, i otworzyy si cikie drzwi skrzypic na zardzewia- ych zawiasach. . Jaka kobieta siedziaa, a raczej opieraa si na kamieniu umieszczonym przy drzwiach. Bya to stara Tison, ktrej krlowa nie widziaa od dwudziestu czterech godzin, dzi- wic si bardzo wczoraj wieczr i dzi rano jej nieobec- noci. Krlowa widziaa ju wiato, drzewa, ogrd i chciwym okiem szukaa poza krat otaczajc ogrd chatki, w kt- rej bez wtpienia czekali na ni przyjaciele, gdy wtem na odgos jej krokw stara Tison rozoya rce. Maria An- tonina dojrzaa jej twarz blad i zbola, i siwe wosy. Krlowa bya tak zdziwiona zmian, jak dostrzega w jej twarzy, e stana. Wwczas stara, z waciw ob- kanym powolnoci, przyczogaa si do drzwi i uklka, zamykajc drog Marii Antoninie. - Czego chcesz, moja kobieto? - spytaa krlowa. - On powiedzia, e trzeba, aby mi przebaczya. - Kto taki? - spytaa krlowa. - Czowiek w paszczu... - odrzeka stara. Krlowa, zdziwiona, spojrzaa na ksiniczk Elbiet i crk. - No, no - odezwa si gwardzista - przepu wdow Capet. Pozwolono jej przespacerowa si po ogrodzie. - Wiem o tym - rzeka stara - i dlatego czekaam tu na ni. Nie chciano mnie wpuci na gor, a e powin- 224 nam prosi ja o przebaczenie, musiaam koniecznie na ni zaczeka. - Dlaczego nie chciano ci wpuci? - zapytaa krlo- wa. Stara Tison umiechna si. - Bo oni utrzymuj, em szalona. Krlowa spojrzaa na kobiet i w istocie w oczach nie- szczliwej dostrzega dziwny blask, wiadczcy o nieo- becnoci myli. - O Boe! - zawoaa. - C ci si stao, biedna ko- bieto? _ Co mi si stao... Czy nie wiesz?... - mwia stara. - Owszem... wiesz dobrze, bo z twojej winy j skazano... - Kogo? - Heloiz. - Twoj crk? - Tak, moj biedn crk. _ Skazano? Kiedy? Za co? - No, bo to ona sprzedaa bukiet... - Jaki bukiet? _ Bukiet godzikw... A ona nie jest kwiaciark - m- wia znowu stara Tison, jakby zbierajc myli. -Jake ona moga sprzeda ten bukiet? Krlowa zadraa. Niewidzialny wze czy t scen z obecnym stanem rzeczy. Krlowa zrozumiaa, e nie po- winna traci czasu na prn rozmow. - Moja poczciwa, pu mnie, prosz, pniej mi to wszystko opowiesz. - Nie, natychmiast musisz mi przebaczy. Musz ci do- pomc w ucieczce, a on ocali za to moj crk. Krlowa zblada miertelnie. - O Boe! - szepna, wznoszc rce ku niebu. A potem odwracajc si do gwardzisty dodaa: - Panie, bd askaw usun t kobiet. Widzisz prze- cie, se jest obikariaL, A. :E^R"f - No, no, nTtko - rzek gwardzista - ustp. Ale stara Tisn uchwycia si muru. - Nie! - zawoaa. '- Ona musi mi przebaczy, a on musi ocali moj crk. - Kto taki? - Czowiek w paszczu. - Moja siostro - powiedziaa ksiniczka Elbieta - pociesz j kilkoma sowami. - Chtnie - powiedziaa krlowa - tak w istocie b- dzie najlepiej. I odwrciwszy si do szalonej dodaa: - Czego dasz, poczciwa kobieto? Mw! - Zadam, aby mi przebaczya wszystko, co przeze mnie wycierpiaa, wszystkie moje obelgi, wszystkie dono- sy. Kiedy zobaczysz czowieka w paszczu, zadam, aby rozkazaa mu ratowa moj crk. On uczyni wszystko, co zechcesz. - Nie wiem, kogo rozumiesz przez czowieka w pasz- czu - odpowiedziaa krlowa - ale jeeli dla spokoju twego sumienia chcesz, abym ci przebaczya obelgi, jakimi wedug twego mniemania mnie obrzucaa, z gbi mojej duszy przebaczam ci, nieszczliwa! Przebaczam ci szcze- rze, i bodaj by tak samo przebaczyli mi wszyscy, ktrych ja kiedy obraziam! - O! - z nieopisan radoci zawoaa stara Tison. - Wic on ocali moj crk, bo ty mi przebaczya! Daj mi sw rk, pani, daj mi sw rk! Zdziwiona krlowa, nie rozumiejc tej sceny, podaa rk starej Tison, a ta z zapaem chwycia j i ucaowaa. W tej chwili na ulicy Tempie da si sysze oshrypy gos miejskiego wonego. - Oto wyrok skazujcy na mier Heloiz Tison za uknucie spisku! - woa on. Zaledwie sowa te dotary do isszu starej Tison, natych- miast twarz jej si zmienia, podniosa si na jedno kolano i rozpostara rce, aby zamkn drog krlowej. - Wielki Boe! - szepna Maria Antonina, ktra rw- nie usyszaa straszn wiadomo. - Skazana na mier! - zawoaa matka. - Moja crka skazana! Moja Heloiza zgubiona! Wic on jej nie ocali, on jej ocali nie moe! Ju za pno!... Ach!-.. - Nieszczliwa kobieto - rzeka krlowa - wierz mi, ze mi ci bardzo al. - Ty? - rzeka stara i oczy jej krwi nabiegy. - Ty mnie aujesz? Nie, nie! - Mylisz si, z caego serca ci auj. Ale przepu mnie. - Ja ci mam przepuci? - Stara Tison wybucha miechem. - Nie! nie! Chciaam pozwoli ci uciec, bo on mi powiedzia, e jeeli poprosz ci o przebaczenie, jeeli pozwol ci uciec, moja crka bdzie ocalona. Ale kiedy crk moj skazano, kiedy crka moja ma umrze, ty nie uciekniesz. - Do mnie, panowie, na pomoc! - zawoaa krlowa. - O Boe! Boe! Widzicie przecie, e ta kobieta jest sza- lona. - Nie, jam nie szalona, nie, ja wiem, co mwi... - zawoaa stara Tison. - Spisek mia istotnie miejsce i Si- mon go odkry. Moja crka, moja biedna crka sprzedaa bukiet i wyznaa to przed trybunaem rewolucyjnym. Sprzedaa bukiet godzikw, w ktrym byy papierki. - Pani - rzeka krlowa - przez mio Boga! Usyszano znowu gos wonego, ktry krzycza: - Oto wyrok skazujcy na mier Heloiz Tison za uknucie spisku! - Czy syszysz? - krzykna szalona, koo ktrej sku- pili si narodowi gwardzici. - Czy syszysz?... Skazana na mier... przez ciebie... tak... przez clebfe sabijaj raojq crk... Czy syszysst To przez ciebie, Awstriaca&o! .537 - Panowie - rzeka krlowa - w imi nieba, jeeli nie chcecie uwolni mnie od tej nieszczliwej, pozwlcie, niech wrc na gr. Nie mog znie wyrzutw tej ko- biety, bo chocia s niesuszne, rozdzieraj mi serce. Powiedziawszy to, krlowa odwrcia gow i zy try- sny jej z oczu. - Pacz, pacz, obudnico! - zawoaa szalona. - Twj bukiet drogo j kosztuje... Zreszt moga si tego spodzie- wa, bo tak mierci gin wszyscy, ktrzy ci su. Ty kademu przynosisz nieszczcie, Austriaczko! Pozabijano twoich przyjaci, twego ma, twych obrocw, a teraz zabijaj moj crk! Kiedy ciebie zabij nareszcie, aby ju nikt nie umiera przez ciebie? Ostatnim sowom nieszczliwej towarzyszy okropny jk i ruch rki peen groby. Krlowa ukrya twarz w doniach. - Nieszczliwa! - odezwaa si ksiniczka Elbie- ta. - Zapominasz, e mwisz do krlowej! - Krlowa?... Ona... krlowa? - powtrzya stara Ti- son, ktrej obkanie zdawao si wzrasta z kad chwi- l. - Jeeli jest krlow, to niech zabroni podym katom zabija moje dziecko... niech uaskawi moj biedn Heloi- z, bo krlowie uaskawiaj... No, zwre mi moje dziecko, to ci uznam za krlow, inaczej bdziesz tylko kobiet przynoszc nieszczcie! Kobiet, ktra zabija! - Przez lito! - zawoaa Maria Antonina. - Patrz na me cierpienie, patrz na me zy! I znowu usiowaa przej obok nieszczliwej kobiety ju nie w nadziei ucieczki, ale zupenie odruchowo, aby omin przeraajc przeszkod. - Nie przejdziesz! - rykna stara. - Chcesz ucieka, pani Weto... Wiem, czowiek w paszczu mwi mi o tym, ale nie ujdziesz - dodaa czepiajc si sukni krlowej. - Ja ci nie puszcz, ja... Do broni, obywatele!... Do broni!... I z wycignit rk, rozczochranymi, siwymi wosami, 229 r czerwon twarz, oczami nabiegymi krwi - upada, roz- dzierajc sukni, ktrej poprzednio si uczepia. Krlowa, nieprzytomna prawie, ale oswobodzona z rak szalonej, miaa ju wymkn si w stron ogrodu, gdy na- gle okropny haas i szczekanie psa oraz dziwny zgiek wy- rway z osupienia narodowych gwardzistw. - Do broni! Do broni! Zdrada! - woa jaki mczy- zna, ktrego krlowa poznaa po gosie. By to Simon. Obok czowieka, ktry z szabl w rku broni przystpu do chatki, may Black szczeka zajadle. - Do broni! Cay posterunek do broni! - wrzeszc?;nl Simon. - Jestemy zdradzeni! Odprowadcie AustriaczLi; z powrotem na wie. Do broni! Do broni! Przybieg oficer. Simon co mu powiedzia i z roziskrzo- nym wzrokiem wskaza rk na chatk. Oficer krzykn take: - Do broni! - Black, Black! - woaa krlowa, postpujc kilka krokw naprzd. Ale piesek nie sucha, lecz cigle szczeka zajadle. Narodowi gwardzici chwycili za bro i rzucili si do chatki. Tymczasem stranicy obstpili krlow, ksiniczk Elbiet i crk, i zmusili do cofnicia si za drzwi, ktre si natychmiast zamkny. - Gotuj bro! - woali gwardzici do stranikw. Natychmiast usyszano szczk nabijanej broni. - Tam, tam, pod klap! - wrzeszcza Simon. - Wi- dziaem, jak si klapa ruszaa, jestem tego pewny. A nad- to poczciwy piesek Austriaczki, nie nalecy zapewne do spisku, szczeka na spiskowcw znajdujcych si prawdo- podobnie w piwnicy. O, patrzcie, patrzcie, znowu szczeka! Rzeczywicie Black, podniecony woaniem Simona, szcze- ka coraz zajadlej. Oficer chwyci kko u klapy, a dwaj najsilniejsi gre- ?39 nadierzy, widzc, e sam nie moe sobie poradzi, pomogli mu, lecz bez skutku.' - Widzicie, przytrzymuj klap! - zawoa Simon. - Przytkn ogie do klapy! Przyjaciele, ognia! - Ej! - zawoaa wdowa Plumeau. - Potuczecie mi butelki. - Ognia! - powtrzy Simon. - Ognia! - Milcz, krzykaczu! - zawoa oficer. - A wy dajcie siekiery i rbcie podog. Niech cay pluton bdzie goto- wy. Baczno! Ognia do piwnicy, jak tylko bdzie otwarta. Po nagym drgniciu desek od klapy piwnicy narodowi gwardzici poznali, e pod spodem istotnie kto si ukry- wa. Wkrtce usyszano te jaki oskot, podobny do pchnicia elaznej zasuwy. - Odwagi! - krzykn oficer do nadbiegych saperw. Rozrbano deski. Dwadziecia luf karabinowych zniyo si do otworu. Ale nie dostrzeono nikogo. Oficer zapali pochodni i wrzuci j do piwnicy. Piw- nica bya pusta. - Za mn! - zawoa oficer, schodzc miao do piw- nicy. - Naprzd! Naprzd! - woali narodowi gwardzici, podajc za oficerem. - O, matko Plumeau - zawoa Simon - poyczasz swojej piwnicy arystokratom. Mur by przebity. Na wilgotnym gruncie zna byo lady ludzkich stp. Przejcie na trzy stopy szerokie i wysokie na pi stp biego na ksztat kanau w kierunku ulicy Corde.rie. Oficer zagbi si w otwr w zamiarze cigania arysto- kratw nawet pod ziemi, ale zaledwie postpi kilka kro- kw, zatrzymaa go elazna krata. - Stan! - zawoa do napierajcych na z tyu. - Nie mona i dalej, jest przeszkoda. - T c? - pytali gwardzici, ktrzy zamknwszy uwi- zione, przybiegli dowiedzie si, co si stao. - Spisek - odpowiedzia wracajcy oficer. - Arysto- kraci chcieli porwa krlow podczas jej przechadzki. Mu- siaa zapewne by z nimi w zmowie. - Trzeba posa po obywatela Santerre'a i uprzedzi Gmin. - onierze! - rzek oficer. - Zostacie w piwnicy i strzelajcie do kadego, kto tylko si pokae! Wydawszy ten rozkaz, popieszy napisa raport. - Aha, aha! - woa Simon, zacierajc rce. - Teraz ju nie powiedz, -Teem gupi. Dzielny Blaeku, wyborny z ciebie patriota! Ty ocali Republik. Chod, Black, chod tu! I nikczemny szewc zrobi sodk min do pieska, a gdy psina podbiega ku niemu, uderzy j nog tak, i biedne stworzenie poleciao o dwadziecia krokw. - O, ja ci. kocham, Black - powiedzia. - Kiedy poprowadzisz swoj pani na rusztowanie. Chod tu, Black, chod tu! Ale teraz Black nie usucha. Wyjc, pobieg w stron wiey. KONIEC TOMU I SPIS ROZDZIAW Rozdzia Rozdzia" Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Roz-dzia Rozdzia Roadzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdzia Rozdziai Rozdzia I II III IV V VI VII VIII IX x XI XII XIII XIV XV XVI XVII XVIII XIX XX XXI XXII XXIII XXIV xxv XXVI OCHOTNICY ......... 5 NIEZNAJOMA ........ 15 ULICA FOSSES-SAINT-VICTOB .... 22 WCZESNE ZWYCZAJE ...... 30 KTO TO BY. OBYWATEL WAURYCY LINDEY 39 TEMPLE .......... 43 PRZYSIGA GRACZA ...... 53 GENOWEFA ......... 62 WIECZERZA ......... 72 SZEWC SUMOM ........ 82 LIST ........... 91 MIO .......... 100 TRZYDZIESTY PIERWSZY MAJA . . . 123 POWICENIE ........ 134 BOGINI ROZUMU ....... 142 SYN MARNOTRAWNY ...... 147 SAPERZY . . . . . . . . . 153 CHMURY ......... 163 PROBA .......... l'('l KWIACIARKA ........ 179 PSOWY GODZIK ....... 185 KIMON OSKARYCIEL . . . . . . 191 BOGINI ROZUMU ....... 197 MATKA I CRKA ....... 204 LIST ........... 212 3LACK .......... 222 J----------^ ALEKSANDER DUMAS kawaler de Maison-Rouee