Ernest Bryll Wiersze Polski Związek Niewidomych Zakład Wydawnictw i Nagrań Warszawa 1991 .pa Tłoczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. Iii_Bą1 Przedruk z Wydawnictwa "Pax", Warszawa 1988 Pisała K. Pabian Korekty dokonały K. Markiewicz i D. Jagiełło .st .tc Wstęp .tc Poeta, prozaik, autor sztuk teatralnych i widowisk telewizyjnych, publicysta oraz krytyk filmowy Ernest Bryll urodził się 1 marca 1935 roku w Warszawie. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim oraz Studium Filmowe przy Państwowym Instytucie Sztuki. W latach 1959_#60 był członkiem redakcji czasopisma literacko_artystycznego "Współczesność", skupiającego młodych pisarzy i krytyków. Pismo to nosiło charakter trybuny pokoleniowej. Publikowało artykuły programowe, dyskusje, polemiki i utwory literackie, w których częstym motywem było rozmaicie manifestowane poczucie nieprzystosowania, zagubienia i odtrącenia, bunt przeciw zakłamaniu, konwencjom obyczajowym i estetycznym, dążność do podejmowania tematów z życia współczesnego i sprzeciw wobec uznanych autorytetów literackich. Znalazło to również odbicie w twórczości literackiej Ernesta Brylla. Jako poeta debiutował na łamach prasy literackiej w 1952 roku. Pierwsze tomiki poezji - "Wigilie wariata" wydane w 1958 roku i "Autoportret z bykiem" z 1960 roku - wyrosły z rozwijającego się wówczas w naszej młodej poezji kierunku zwanego turpizmem. Charakteryzował się on upodobaniem do brutalizmów, a nawet trywializmów w warstwie językowej, kontrastowaniem ogólnie przyjętych starych kryteriów piękna z brzydotą codziennego życia, świadomym przeciwstawianiem i zderzaniem ze sobą tych dwu przeciwstawnych estetyk. Równocześnie już wtedy ujawniła się, nie opuszczająca poety i później, fascynacja naszą literaturą narodową. Wcześnie zaczął też szukać inspiracji twórczych w ludowości. Była to chęć powiedzenia twardej prawdy o życiu, o Polakach, o historii narodu widzianej z perspektywy prostego człowieka przez pryzmat trzeźwej, odartej ze złudzeń mentalności mas plebejskich. Albowiem temat naczelny, wiodący w twórczości Brylla, stanowi sprawa polska. Z temperamentem i bezkompromisowością atakuje poeta nasze narodowe idole i uświęcone tradycją mity, krytycznie ocenia nasze dzieje. Poetyka wczesnego Brylla wyrasta z katastrofistów, przede wszystkim z Miłosza. Później poeta mówi już własnym głosem, ale Miłosz nie straci dla niego nigdy znaczenia. Lecz nade wszystko w liryce tej wybija się powinowactwo z romantykami, głównie ze Słowackim. Nie tylko we wspólnej problematyce, choć najzupełniej odmiennie traktowanej, ale także w rozbudowanej frazie, w pęczniejącym dygresjami zdaniu, w gęstej metaforze. W późniejszej fazie Słowacki ustępuje na rzecz Mickiewicza, ale tego późnego, bardzo niby prostego, operującego fragmentem. Łączą się z tym inne powinowactwa - poezja ludowa i poezja średniowieczna. Im dalej, tym wiersze prostsze, wyraźniej czytelne, ale równocześnie nie mniej, jeśli nie więcej widmowe. Poezja Brylla przeżyła niejedną przygodę - z dniem dzisiejszym, ze światem, z historią, z Polską, z własnym sumieniem i z Bogiem. Ale poeta nigdy nie pisał w izolacji. Wiersze jego są powszechnie czytane, krytykowane, naśladowane, wybrzydzane. Stanowią więc żywy i ważny składnik rozwoju kultury w przeciągu ostatnich czterdziestu lat. .cp6 .tc+ Rok polski (1977) .tc+ .tc Styczeń .tc Marzą się jeszcze nam chałupy w śniegu@ takie przeczyste, takie z kalendarza,@ kurdesz z zadymką i sanie w szeregu...@ Poeta słowo na słowa przetwarza,@ buduje polską zimę...@ A tu siąpią deszcze,@ gołoledź, chłopi na rowerach jadą,@ potem runą w autobus, aż blacha zatrzeszczy@ i tak ściśnięci, spoconą gromadą@ dobiją do miasteczka.@ Tam z jaką godzinkę@ poczekają na ciuchcię prosto do Warszawy,@ w karty zagrają albo usną krzynkę,@ łapiąc przez nos powietrze. Takie oto sprawy@ mamy na styczeń. Zaduch okowity,@ kraj za oknem wagonu szary, spopielały,@ pięć gawronów na śniegu - ot, krajobraz cały@ i pociąg dynamitem zmęczenia nabity...@ .tc Luty .tc Zapiszmy w lutym ten głos: ostry kaszel,@ potem stukot zegara, co karty stempluje,@ wychodzi nocna zmiana - żony, matki nasze.@ Wiatr na przystanku dmucha, aż za skórą czujesz.@ Zapiszmy sobie to babskie paplanie@ i pośpieszny makijaż - żeby nie tak sino,@ nie tak sennie wyglądać...@ Zapiszmy też granie@ taniutkich tranzystorów - te ojra, betiny,@ tanga z Paryża wprost z najnowszej mody...@ Zapiszmy wreszcie kamienicy schody,@ po których idą blade i dyszące,@ udręczone czekaniem w sklepach, dźwigające@ chleb, mleko...@ Potem dzieci budzenie, śniadanie,@ sprzątanie, gotowanie, prania pełna miska,@ a nad obłokiem mydlin radia wielkie granie@ i tęcza polki ojra - z przydechem, przyświstem.@ .tc Marzec .tc O marcowe obłoki - deszcz pada, śnieg prószy.@ W taki dzień, kiedy toniesz w wietrze aż po uszy,@ miła jest ognia najmniejsza kropelka@ scedzona w żeleźniaku. Dym przez rurę bije@ i najważniejsza teraz ta koza niewielka,@ która w baraku niby serce żyje...@ Nie za wesoło tutaj - wśród mokrych waciaków,@ co umęczone widzą - za zasłoną z łachów@ siedzi chłopak palcami uszy zatykając@ i powolutku sobie algebrę nadgryza,@ prostuje się, podsadza, sposobu szukając...@ W baraku idzie poker. Dwunasta się zbliża,@ a on się palcami w tę naukę wczepił@ i szarpie się, i ciągnie w górę.@ Choć omdlewa,@ choćby tu jutro deszcz, grad i grom z nieba,@ ten rzep - wsiok mazowiecki - już się nie odczepi.@ .tc Kwiecień .tc W pustym polu pod miastem stoją zapatrzeni@ w koparkę, co ugrzęzła w lepkich zwałach ziemi.@ Tacy młodzi, a tacy bardzo doświadczeni,@ wiedzący, jak się mieszka po mieszkaniach cudzych,@ jak się wieczorem łazi, gapi w okna ludzi,@ co mają własny tapczan, szafę, co siadają@ za własnym stołem...@ O nadziejo gorzka,@ patrzą, czy ściana domu choć trochę urosła.@ O wiaro, z którą huczącym tramwajem,@ jak z gorejącą świeczką do miasta wracają.@ .tc Maj .tc Wnuki tych, którzy nigdy urlopu nie znali@ jak urlop bezrobocia - na majówkę jadą@ i, jak to dziennikarze nieraz już obśmiali,@ autobus pełen wódki, a chłopy gromadą@ śpiewają pieśni... Najlepiej im idzie,@ gdy pieśń wojskowa, jak pieprz gardło zdziera.@ - Co było, zbyło, mamy wolny tydzień,@ na całą Polskę zakrzyczymy teraz...@ O, jak harują ciężko, żeby się dorobić@ tych wspomnień, krajobrazów, rodzinnych pamiątek.@ O, jak krwawy jest zawsze początek,@ choćbyś się uczył zwykłego patrzenia@ na drzewo, trawę, wodę, na chwilę wytchnienia.@ Autobus pędzi. Ludzie piją, jedzą,@ ale jakoś zgarbieni - choć tak pewni swego,@ to na karku im duchy ojców, dziadów siedzą@ i przygniatają do ziemi każdego.@ .tc Czerwiec .tc Ta wielka chwila ciszy, kiedy nad dachami,@ nad lepką papą fruną gołębie stadami.@ Ta minuta czerwcowa, kiedy zapatrzeni@ na swoje fajfry, garłacze, pocztowe@ stoją chłopaki z rękoma w kieszeni,@ i zanim tak zagwiżdżą - jakbyś na połowę@ rozerwał ciszę - to sobie smakują@ każdziutkie lotu gołębiego drgnienie@ i w każdej kostce, w każdej żyłce czują,@ jakie skrzydeł na wietrze schylenie,@ jak pod wiatr szybuje, jak się na dół śmiga@ i jak się całą piersią nad powietrze dźwiga,@ gdzie nie ma już oddechu...@ gdzie smutek, zmęczenie@ strząśniesz najmniejszym skrzydła obróceniem.@ .tc Lipiec .tc My, cośmy wyszli w górę, karierę zrobili,@ zasiadamy w redakcjach, biurach i urzędach,@ my, cośmy sobie łaskę wymodlili@ u Pana Boga na tłustych prebendach,@ niby mamy to właśnie, co nam się marzyło@ w świetle naftówki głucho pełgającym,@ w ciemnym wagonie machorką śmierdzącym,@ którym się ze wsi po szczęście jeździło...@ Mamy to wszystko, jeszcze więcej mamy,@ a nie możemy nocą spać w spokoju.@ Przez sen coś wspominamy, gadamy, szukamy,@ wstajemy i tłuczemy się w ciasnym pokoju,@ rachując to, co było w życiu do zrobienia,@ i co przedrzemaliśmy w senności sumienia.@ .tc Sierpień .tc Warszawo moja, wpół miejska, wpół wsiowa,@ pełna nas, cośmy hurmem z prowincji zjechali,@ cośmy się niby przez gruz przegryzali.@ Warszawo moja - bezkształtna, surowa@ ani taka, ni siaka. Ciężka jak zakalec,@ miasto, gdzie się dzielnica z dzielnicą rozmija,@ jak dwa okręty nie wiedzące wcale,@ że płyną obok siebie po morzu okrutnym,@ które usypia czasem, a czasem zabija...@ O miasto, moje miasto z twoim świętem smutnym,@ kiedy to w wielkiej ciszy się uczymy,@ jak się jednoczysz z nami, jak nas zespalasz@ twardziej niźli na kamień...@ Kiedy to patrzymy,@ jako się pierwsza świeczka w Powązkach zapala,@ a potem światło za światłem liczymy@ powoli, dokumentnie - żeby się naumieć,@ jak żyć w tym mieście rosnącym na trumnie.@ .tc Wrzesień .tc Ta mała polska wojna dotąd jeszcze drzyma@ za skórą świata. Choć sadłem przerosła,@ boli niby odłamek, jak myśl, co jej ni ma,@ boć wszystko załatwione, boć sprawa jest prosta@ jak sprawy małych krajów...@ Ta wojna wciąż żywa@ przez tłuszcz przerzyna się, krwawi, pogniwa,@ znowu wystercza jako wrzód w Wietnamie,@ w Afryce pali niby krwawe znamię.@ I w nas też mieszka i nam spać nie daje,@ choćbyśmy chcieli chrapnąć i nie wiedzieć,@ że obok mały naród znów w okopach siedzi,@ a w bezpiecznych salonach legenda powstaje@ o ludziach, choć odważnych, aleć głupich, dzikich,@ co ruszają na czołgi uzbrojeni w piki.@ .tc Październik .tc Ani nie było tak, jak to śpiewali@ prorocy, którzy słowa skandując kłamali,@ że ta Mogiła - wioska zagubiona -@ zostanie z martwych w raje ziemskie przeniesiona.@ Ani i tak nie było - jak potem pisano -@ że próżno z grobu błoto w górę wydźwigano.@ O miasto, które zwano Młodości stolicą,@ a ostałoś się tylko krakowską dzielnicą.@ O miasto - opiewane niby bohatery@ w bylinach, co zmieniły się w zdarte szlagiery.@ Tyś jest!@ Chociaż reduty sławne legendami@ są dzisiaj tylko zwykłymi domami,@ stoją krzywo lepione mury miasta tego@ jak pomnik gorzkiej wiedzy rocznika mojego.@ .tc Listopad .tc U nas w zwyczaju na mogiłki jechać,@ choćby najdalej było. Zmarłym się pochwalić.@ Oni samotni przecież i dla nich uciecha@ wiedzieć, że gdyby tak z martwych powstali,@ to nie znaleźliby swych starych domów,@ gadek i pieśni niezdatnych nikomu.@ To zobaczyliby nas - swoje wnuki - @ jako stoimy odświętnie ubrani@ i mszy słuchamy, która idzie za nich@ nad grobowcem z lastryka czy pod krzyżem kutym.@ U nas w zwyczaju z krewnymi się widzieć.@ Tymi, co żyją i tymi, co w grobie.@ W ten jeden wieczór powspominać sobie,@ pośmiać się i popłakać - jak nam w życiu idzie...@ A potem w ciasny wagon siłą się wpakować,@ stać, spać i do siebie z powrotem wędrować.@ .tc Grudzień .tc Chłopaki, co zjechały na Święta do domu,@ żrą, piją, aż im z czubów tłuszcz z gorzałą dymi.@ Chcą opowiedzieć dokumentnie komuś,@ jak to bywało im w tej Bogatyni.@ I zwalając butelki, plącząc się w kiełbasach@ pokazują, jak człapie koparka, jak stęka@ po każdym kroku ziemia i do rdzenia pęka...@ Jak tam zabawa idzie, jak setki do basa@ wciskają Cyganowi i tańczą, co kto chce.@ A dziewczyny odważne tam, nie takie owce,@ kolegowie weseli - żadna nędza z bidą...@ Potem wstają i godnie do kościoła idą@ zahuczeć Bógsierodzi. Tak to się uciera@ ojczyzna nasza nowa z najróżniejszych smaków.@ Z wódki i ognia, z żelaza i piachu.@ I tak jak te chłopaki wszystkie siły zbiera,@ aby z gębą spoconą iść przed siebie sztywno,@ i chociaż we łbie huczy - ani się nie chybnąć.@ .cp6 .tc+ Sadza (1982) .tc+ .tc Płynie Wisła płynie .tc W bulgocie telewizji Wisła do nas płynie@ śpiewnie, jak nigdy przez kraj nie płynęła.@ Jakby nie było brudu w jej głębinie,@ jak gdyby się z radości, a nie łzy zaczęła.@ Dopóki jeszcze trochę mamy wiary,@ w to, co widzimy sami - dotknijmy palcami@ tego pęknięcia Polski. Gorzkiej starej rany -@ niech się otworzy na nowo przed nami.@ Zanim nas ugadają. Zanim ogłuchniemy,@ wsłuchajmy się, jak płynie ten nurt. Wolny -@ niemy,@ co się latami wije, w mieliznach rozchodzi,@ by nagle buchnąć w okrutnej powodzi...@ .tc Apokryf o Tomaszu .tc Stał Chrystus w wieczerniku słuchając powitań@ i czekał, czy się który naprawdę zapyta@ o jego krew i rany.@ Wszyscy zamodleni@ witali go, jak gdyby już odszedł z tej ziemi,@ jakby już nie był ciałem człowieczym, co boli,@ jakby się już wyzwolił od człowieka doli.@ Wtedy wszedł Tomasz i zaraz palcami@ wepchnął się Panu w ranę, aż ciało zadrżało.@ I poczuło w tym drżeniu, że jest ciałem ciało@ i ropa się polała ciepłymi kroplami:@ A kiedy Tomasz pod innych spojrzeniem@ zrozumiał swoje chamstwo i stanął w czerwieni,@ pan posiniały szepnął - Dziękuję Tomaszu,@ tyś się jedyny w człowieku Boga nie przestraszył.@ .ty * * * .ty .tt *** (Anioł zatrąbił...) .tt Anioł zatrąbił wielkie zmartwychwstanie@ ale nikt nie wstał. Wszyscy swoje kości@ kryli ze wstydem bojąc się jasności,@ anioł zatrąbił wielkie zmartwychwstanie@ anioł namawiał - będzie przebaczenie,@ ale nikt nie chciał pierwszy grzechów zmazać,@ bo trzeba było zgniliznę pokazać.@ Anioł namawiał - będzie przebaczenie@ więc Bóg sam zamknął oczy i twarz odwrócił,@ aż było ciemno. Wtedy tłum się ruszył@ i każdy gnał zdyszany niosąc kamień duszy,@ więc Bóg sam zamknął oczy i twarz swą odwrócił...@ .ty * * * .ty .tt *** (Skąd to zmęczenie...) .tt Skąd to zmęczenie w nas każdego rana@ jakby noc każda źle była przespana.@ Skąd twarze takie szare, skąd oczy takie stare,@ czemu gonimy tacy zadyszani,@ jakby się nam ta ziemia chwiała pod stopami@ i skąd to, że nie wiemy, dokąd tak biegniemy.@ Skąd ten krzyk - szybciej, szybciej. Inaczej padniemy...@ .ty * * * .ty .tt *** (Wyszliśmy szukać prawdy na świecie...) .tt Wyszliśmy szukać prawdy na świecie@ a znaleźliśmy papier i śmiecie.@ Wyszliśmy składać dla wszystkich słowa,@ a każdy teraz jest jak niemowa.@ Siedzimy teraz nad stołem brudnym@ kawałek sera, butelka piwa.@ I w stół patrzymy jak w kraj bezludny,@ a stół na krzywej nodze się kiwa.@ Ja jestem diabeł twój - ty mój diabeł@ bo tyś mnie kusił, ja ci kłamałem,@ ja biłem brawo, tyś klepał brawo,@ aż tylko echo zostało...@ .tc Kołysanka dla dorosłych .tc Śpijcie, zmęczeni, śpijcie, znużeni@ niech wam się przyśni samo milczenie@ a w tym milczeniu, ciemnej głębinie@ niech każdy cicho przez noc przepłynie.@ Śpijcie, bo czasu dla was jest mało,@ za osiem godzin przyjdzie świtanie.@ Niech to, co było, na dnie zostało@ i nie szukajcie, co tam zostanie@ śpijcie, zmęczeni, śpijcie, znużeni@ chrapiąc mamrocząc prawdziwe słowa.@ Może od jutra wszystko się zmieni@ i nie będziemy tych słów mordować@ śpijcie po drugiej stronie czuwania,@ po tej jedwabnej stronie uśmiechu,@ gdzie nikt odetchnąć jeszcze nie wzbrania,@ uczcie się pierwszych ciepłych oddechów.@ .tc Kołysanka o świcie .tc Panie motorniczy, jedź pan powolutku@ jeszcze wszyscy we śnie schowani jak w smutku@ niechaj choć w tramwaju pośpią sobie dłużej@ stuleni jak ptaki czekające burzy@ niechaj jeszcze cisza chwilkę w nich dojrzewa@ niechaj ich nie ziębi jesienna ulewa@ zanim się poderwą jak ptaki spłoszone@ i polecą ciężko@ każdy w inną stronę@ .ty * * * .ty .tt *** (Och, żebym mógł znów zagrać...) .tt Och, żebym mógł znów zagrać na grzebieniu, na listku@ jak to w dzieciństwie wygrywałem wszystko@ cicho, cieniej niż włosek, wiatr w bułanej grzywie,@ żeby znów choćby jeden ton prawdziwie@ w tym zachodzącym słońcu, co jak mrok przynosi...@ Żebym potrafił za wszystko przeprosić -@ za to huczenie, gęby nadymanie,@ za to śpiewanie w chórze, za spadanie@ coraz to niżej i coraz wrzaskliwiej@ żebym mógł dotknąć wargami prawdziwie@ czystej prawdy zielonej...@ Ale ściskam w dłoni@ tylko listek osiki, co mnie nie obroni,@ bo jest z judaszów drzewa, co drży nawet w ciszy@ i do snu spokojnego nigdy nie kołysze.@ .ty * * * .ty .tt *** (Z historii co być miała) .tt Z historii co być miała nasza i jedyna,@ zmykamy cichcem jak syn marnotrawny,@ ale nie będzie powrotu dla syna@ i nie wybaczy nikt, co było dawniej.@ Możemy myśleć, wspólnie jadając z świniami@ że dziadowie, ojcowie wyczekują na nas,@ że uchylona ojcowizny brama,@ a my tak sobie chodzimy światami.@ Ale już nic nie czeka. Liściami łopianu@ zarasta kamień po domu. A ludzie@ mówią językiem dla nas już nie znanym@ i młode psy szczekają na nas w nowej budzie.@ I tyle. Bo naprawdę nam się nie należy@ więcej niż ta pogarda, cośmy z nią patrzyli,@ jak inni od zamkniętej bramy odchodzili,@ kiedyśmy warcząc swoje, mogli przy niej leżeć...@ .ty * * * .ty .tt *** (Boże, miłościw bądź roślince małej) .tt Boże, miłościw bądź roślince małej,@ która się w nas podnosi, czasami zieleni,@ żeby jej deszcze, wiatry nie złamały,@ żeby dotrwała chociaż do jesieni.@ Boże miłościw bądź wątłym korzeniom,@ co się zaledwo mogą sczepić z ziemią.@ Pozwól tej bezradności dziecinnej przetrzymać@ niechaj ją jak pierzyna śniegiem skryje ziemia@ ja wiem, że tylko gorycz będzie wiosną,@ bo te ździebełka w ledwo co wyrosną...@ Może w trochę radości tak pełnej żałości,@ że aż zimno przeniknie Cię do samej kości,@ gdy spojrzysz na to, Coś dłonią okrywał,@ ogrzewał swym oddechem, otulał uśmiechem.@ Ale bądź nam Twa ręka dalej miłościwa@ nad tym źdźbłem, co jest nocą, światłem, dobrem, grzechem...@ .ty * * * .ty .tt *** (I znów weszliśmy w ciemność) .tt I znów weszliśmy w ciemność. Twarze tak znajome@ zmieniły się. Już obok nie idą ci sami@ co nam w dawnej jasności byli kolegami@ i w naszych twarzach też wszystko skrzywione.@ Więc po co świeczkę ostatnią zapalasz?@ Po co podchodzisz do mnie z tym światłem niejasnym - @ każdy jest sam w ciemności. Chociaż coraz ciaśniej@ zbijamy się w gromadę, każdy się oddala.@ .tc Koniugacja .tc Ja co piszę w bolesnym imieniu@ ale żyję sobie w tłustym cieniu@ ty co nibyś się urobił po łokcie@ a masz ledwo brudu za paznokciem@ on co śpiewa zawsze jak najszczerzej@ a otwiera portfel jak najszerzej@ my co niby Boga szukamy@ a leżymy do góry brzuchami@ nie ziębimy już nie płoniemy@ nawet letni być nie umiemy@ .ty * * * .ty .tt *** (Gdzie jesteście, duchy) .tt Gdzie jesteście, duchy ziemi naszej,@ które kiedyś łatwo się zwabiało@ na krwi kroplę, na miód garnek kaszy -@ całe stado jak wiatr zlatywało.@ Teraz wieńce znosimy blaszane,@ teraz światła płoną kolorowe -@ a wciąż pusto. Pewno zapomniane@ co wam i nam było jednym słowem.@ Ani rady, ani złorzeczenia@ nie słyszymy. Jakbyście nie chcieli@ spojrzeć na swych wnuków, co stanęli@ z niepewności ptakiem na ramieniu.@ .ty * * * .ty .tt *** (Czemu cię rozumiemy tak prosto) .tt Czemu cię rozumiemy tak prosto w Narodzeniu@ a tak ślepniemy patrząc w Twą pracę zmartwychwstania?@ Pewno tak jak pasterze żyjemy w kolędy cieniu@ i jak pasterzy nas nie ma w godzinie krzyżowania.@ Umiemy iść do szopki ze wszystkim co się tam miało,@ i dać cieplutki podarek - resztę sobie zatrzymać.@ Troszeczkę pobłaznować - niech śmieje się Dziecina.@ Zabulgotać muzyką - żeby echo odgrzmiało.@ Bo po to jest betlejemskiej gwiazdy miodowa świeczka,@ że choćbyś zgubił, odnajdziesz ją kiedyś w życiu swoim.@ Czcimy też Zmartwychwstanie. Lecz każdy się go boi,@ bo jak Cię Boże, dogonić, kiedy nie jesteś już dzieckiem...@ .tc Polaków Portret Własny .tc Jadą husarze od pracy z połamanymi skrzydłami@ które jak garb ogromny skrywają pod płaszczami.@ Spoconymi palcami trzymają teczki kurczowo,@ jakby w nich trwały zwinięte sławne chorągwie bojowe.@ Kołyszą się pekaesy, tramwaje i wagony,@ sen spada ludziom na twarze jak zakurzone zasłony.@ Każdy jest w sobie osobny. Dosiada biedy swojej@ wierci się w ciasnej kulbace, kuje biedę obcasem,@ a ona człapie tępo, przemyka borem lasem@ zębami chwycić próbuje, strychuje się myśli swoi swoich.@ - Bo piasek do wpół brzucha, bo jałowizna po kłęby...@ Więc budzi się husaria. Prostuje kości zziębłe,@ pędzi galopem do domu, by drzwi za sobą zatrzasnąć.@ I dzieciom ze skrzydeł ocalić choć piórka małego jasność.@ .ty * * * .ty .tt *** (Póki dla nas światełko się pali) .tt Póki dla nas światełko się pali@ to nie lękaj się czy jutro błyśnie@ i tak kiedyś dłonią ze stali@ ktoś nam naszą świeczuszkę zaciśnie@ ale teraz w jej blasku cieplutkim@ widzę twoje oczy wpół uśnione@ i iskierki w źrenicach cichutkie@ i nad głową lampę jak koronę@ i za oknem wiatr i dym z miasta@ i że idzie ktoś - a stukanie@ po chodniku jest jak kropel padanie@ jeszcze świeci w naszym oknie gwiazda@ .tc Portret własny .tc Przyjdzie czas kiedy ludzie tak niby garbaci@ tak nisko przyduszeni grzbiety rozprostują@ i zamiast garbu skrzydła na plecach poczują@ i choć dziś samotni nagle znajdą braci@ będą się mogli słowem nie kłamstwem podzielić@ spojrzeć w oczy - zobaczyć w zmęczeniu nadzieję@ i ten wiatr zrozumieją co im w skrzydła wieje@ choć o skrzydłach tak dawniej jakoś zapomnieli@ przyjdzie czas kiedy w lustro popatrzę bez wstydu@ i nie będę do siebie chrząkać, podmrugiwać@ i twarz swoją obejrzę jak ją inni widzą@ i twarz innych zobaczę - nareszcie prawdziwą...@ .tc Rozmowa z Kobietą .tc Co widzisz? Nic nie widzę. Bardzo rano wstaję@ potem odwożę dzieci daleko tramwajem@ do przedszkola. Co słyszysz? Tylko kaszel suchy@ i ludzi co o świcie stąpają jak duchy@ nie patrząc sobie w oczy.@ Gdzie jest twoja ziemska@ twoja radosna Gwiazda Betlejemska?@ A w sklepie. Widać światło. Może przywieziono@ trochę kiełbasy, żeber, wołowych ogonów.@ Tam teraz centrum gwiazdy. I stamtąd ogromny@ ciągnie się pod domami, senny, nieprzytomny@ ogon komety. Człowiek do człowieka@ przyciśnięty. I każdy niecierpliwie czeka@ żeby dobić do światła co nad ladą płonie@ i blask jak kawał mięsa chwycić wreszcie w dłonie.@ .tc Portret w pół nocy w pół świcie .tc Jadą do pracy jeszcze na wpół we śnie@ w tej niejasnej szarości tak bardzo zmęczeni@ że są jak obojętna, zimna gruda ziemi@ bo tak już bardzo późno choć jeszcze tak wcześnie@ w kieszeni chleb ze smalcem ściśnięty boleśnie@ w kawał gazety gdzie każda litera@ tak rozmazana, że nie dojdziesz teraz@ czy to już bardzo późno choć tak niby wcześnie@ jadą, czekają słowa, lecz wokół milczenie@ choć w pomiętych gazetach wielkie o nich pieśni@ budzą się. Twarze mają ciężkie jak kamienie@ bo to już bardzo późno, choć niby tak wcześnie@ .tc Piosenka kolędników .tc Przez śnieg grudniowy@ przez deszcz lodowy@ przez świat śmiertelnie biały@ idziemy sami@ niosąc pytanie@ kto jesteś@ Polak mały@ nad nami gwiazda@ nie bardzo jasna@ wiatr nas za gardło ścisnął@ chrypiąc śpiewamy@ odpowiadamy@ ta ziemia@ mą ojczyzną@ takie pytania@ bolą jak rana@ kto z was odpowie szczerze@ myśmy zmęczeni@ sami nie wiemy@ w jaką to Polskę@ wierzyć@ .tc Pieśń Anioła Archanioła .tc Powstańcie i nie bójcie się@ gwiazda rozwija skrzydła swe@ powstańcie i nie bójcie się@ już ogień w was zapala się@ stańcie i w oczy sobie popatrzcie@ od najprawdziwszej prawdy zapłczcie@ stańcie, spróbujcie na nowo@ powiedzieć prawdy słowo@ powstańcie, podźwignijcie się@ Niech się jak góra dźwignie śpiew@ powstańcie i nie bójcie się@ gwiazda rozwija skrzydła swe...@ .tc Modlitwa skundlonych .tc Za ten strach co mam w sobie, za winy i długi@ znowu biegniemy rozliczać się z drugim.@ Po co mi patrzeć w lustro i twarz swą spowiadać@ jeszcze mogę wiatr chwycić i znowu ujadać@ Lepiej jest przecie gonić niźli być gonionym.@ Popatrzcie, jak już merdam odważnie ogonem.@ Deszcz krew obmyje. Burza się przewali.@ Byśmy tylko wytrwali, gnali i szczekali...@ .ty * * * .ty .tt *** (O nie. Tak być nie może) .tt O nie. Tak być nie może, jak zawsze bywało,@ kiedy się chwilkę niby polatało@ i trzeba było jasne pióra zrzucić@ i do pełzania pokornie powrócić.@ O nie, tak być nie może. I tak już nie będzie,@ żebyśmy się nie mogli inaczej utrzymać@ jak tylko klęcząc.@ Jeśli ludzie wszędzie@ podniosą się, to dźwigną ojczyznę do lotu.@ I chociaż nikt z nas nie ma tej siły olbrzyma,@ to do pełzania już nie ma powrotu,@ i my musimy lecieć, choć tak bardzo bolą@ skrzydła, chociaż przed nami ciemność i zmęczenie,@ bo inaczej nam pełzać nawet nie pozwolą,@ a nasza mowa zmieni się w milczenie.@ .cp7 .tc+ Kolęda nocka Nowe wiersze (1982) .tc+ .ty * * * .ty .tt *** (Boże, weź ziemię moją) .tt Boże, weź ziemię moją jak listek zmarznięty@ i ogrzej, ukryj w swoich dłoniach świętych@ może się jeszcze z lodu do życia odwinie@ i w żyłach rzek nadzieja a nie krew popłynie@ może znów Wisła będzie Wisłą a nie blizną@ może się nam ojczyzna zrośnie z ojcowizną@ i to co dobre w kraju dobrym będzie w domu@ Boże, ogrzej oddechem ten listek skulony@ niechże się jeszcze chwilę pozieleni@ Boże wydobądź nas z cienia jesieni@ .ty * * * .ty .tt *** (Pod głosem Anioła) .tt Pod głosem Anioła jak pod burzą białą@ ruszyli ludzie goniąc swe stada wełniste@ i ja pokuśtykałem z swą owieczką małą@ jak pasterz wyleniałą, szpotawą, nie czystą@ jak chciałem się zatrzymać głowę w krzaki wetknąć@ i przezimować to huczne wezwanie@ lecz Anioł patrzył pilnie i nie dał odetchnąć@ tak więc wytarłem nogi, stanąłem na sianie...@ Odcedzam spokój niby kroplę wody@ Anioł mnie już nie goni, nie straszą Herody@ tutaj nawet śmierć zwleka - bo Bóg tutaj czeka@ na skundloną owieczkę i na grzech człowieka@ który nie wie - czy liznąć betlejemską słodycz@ czy odwrócić się, skoczyć i w ciemność uciekać...@ .ty * * * .ty .tt *** (Tyle razy dzieciństwo) .tt Tyle razy dzieciństwo wołałem do siebie@ i przychodziło jak łagodne zwierzę@ a teraz stoi w progu, zęby na mnie szczerzy@ i na grzbiecie ma ranę - długi siny grzebień@ nie chce być u mnie dalej, nie chce z ręki jadać@ tak się widać zmieniłem, tak stałem się obcy@ że już nie jestem dla dzieciństwa chłopcem@ a chłopem co je wściekle po grzbiecie okłada@ no to żegnaj źrebaczku, o nóżkach niewinnych@ jeszcze ciebie dopadnę, przyduszę kolanem@ i zajrzę tobie w ślepka - kraju lat dziecinnych@ i odrzucę jak szkapę z grzbietem połamanym@ .ty * * * .ty .tt *** (Wymieniliście język w naszych gębach) .tt Wymieniliście język w naszych gębach@ więc jeszcze słowa troszeczkę spłoszone@ przesmykną tam gdzie nie ma już od dawna zęba@ albo rozbiją się o ząb wstawiony@ ale to wszystko przejdzie. Język się wyuczy@ wszystkich blizn, złamań szczęki wszystkich półoddechów@ i słodycz krwawa kłamstwa do ust wam powróci@ - tylko ostrożnie. Tylko bez pośpiechu...@ .ty * * * .ty .tt *** (Ruszyliśmy pochodem ogromnym) .tt Ruszyliśmy pochodem ogromnym@ choć nie było wcale widać tego@ i chorągwie wyższe niż domy@ każdy dźwigał do nieba chmurnego@ ruszyliśmy pochodem ogromnym@ tak jesteśmy zgarbieni, zmęczeni,@ bo sztandary jak burza gradowa@ przygniatają do samej ziemi@ aż biegniemy dysząc bez słowa@ tak jesteśmmy zgarbieni, zmęczeni@ gdy ktoś obcy na to popatrzy@ to nie dojrzy wielkiego ruszenia@ bo nie widać sztandarów rozpaczy@ tylko oczu ziemiste spojrzenia@ gdy ktoś obcy na to popatrzy@ ale bruki tego miasta czują@ jak kamienne jest każde stąpnięcie@ aż się brzegi Wisły rozłamują@ i otwiera się rana - pęknięcie@ ale bruki tego miasta czują...@ .ty * * * .ty .tt *** (Kiedy powrócisz jak syn marnotrawny) .tt Kiedy powrócisz jak syn marnotrawny@ nikt cię nie będzie czekał. Nawet winy swojej@ nie będzie komu wyznać. Puste są pokoje@ i nie ma w domu ludzi co w nim żyli dawniej@ sad zdziczał. Ziemia na ugór skwaśniała@ że nawet obcy nie chcą tutaj siedzieć@ będziesz harować pokolenia całe@ żeby grudkę ojczyzny z piołunu odcedzić...@ .ty * * * .ty .tt *** (Wstajemy. Ciężko brodzimy w cieniu) .tt Wstajemy. Ciężko brodzimy w cieniu@ każdy Judasza ma na ramieniu@ Judasz nas dziobem uderza w szyje@ i milczkiem sprawdza jak serce bije@ i ostrzy pióra i łyka ślinę@ i pleśń wyczuwa, sen i padlinę@ pomóż nam Boże bo upadamy@ gdy nas zaciska swymi skrzydłami@ ciśnie, tłuścieje sobie na chwałę@ i chce by stać się z nim jednym ciałem...@ .ty * * * .ty .tt *** (Na dom nasz ciemna noc nadchodzi) .tt Na dom nasz ciemna noc nadchodzi@ a przecież ledwo zdążyliśmy@ zobaczyć jakie mamy twarze@ i z wstydem oczy zakryliśmy@ na dom mój ciemna noc nadchodzi@ i znowu wszystko się zamaże@ i po omacku przyjdzie brodzić@ i dyszeć, milczeć, płynąć, tonąć@ na dom mój ciemna noc nadchodzi@ a ludzie swoją kruchą dłonią@ ciemności drogę chcą zagrodzić@ dłonie jak świece od krwi płoną@ na dom mój ciemna noc nadchodzi@ .ty * * * .ty .tt *** (Ludzie wyrwani nagle) .tt Ludzie wyrwani nagle z ciasnych klatek w blokach@ unieśli się nad miastem, zniknęli w obłokach@ wiatr im niemotę jak pył z ust wydmuchał@ westchnęli - wreszcie mogli mówić, widzieć, słuchać@ zobaczyli swą ziemię jak gazeta zmiętą@ zamazaną i w swojej żałości tak piękną@ że łzy jak deszcz polały się na krzywe domy@ na rozkopane błoto, fabryki zmęczone@ na wychudłe poletka jak szkapa dyszące@ sparciałym grzbietem ledwo zieleniące...@ Powietrze skamieniało. Chcieli frunąć wyżej@ lecz zostali w tym locie rozpięci na krzyżu.@ .ty * * * .ty .tt *** (Chodzimy z procesjami) .tt Chodzimy z procesjami@ Boga hurmem szukamy@ a On ukrył się. Czeka@ na samotność człowieka...@ .ty * * * .ty .tt *** (Nie widać rany) .tt Nie widać rany i krwi nie przelano@ a jednak wszystko coraz bardziej białe@ ziemia jest jak okryte prześcieradłem ciało@ a my słabsi jak gdyby urok nam zadano@ nie widać rany. Nikt nas nie uderzył@ i wszyscy radzą że czas już ozdrowieć@ a my zwijamy się jak chore zwierzę@ i pukamy, szukamy tej krwi w samych sobie@ i tak bezkrwawo szpitalnie brudnawo@ gdzieś tam na korytarzu... Bo miejsca na sali@ braknie. Bo już się nad innymi żalą@ przydychamy. Choroby naszej nie ustalą@ aż dopiero po sekcji. Tam z najwyższą wprawą@ rozbiorą nas chirurgi i pokażą światu@ że to śmierć sama w sobie. Więc nie ma dramatu@ .ty * * * .ty .tt *** (Święty co nas porwał) .tt Duch Święty co nas porwał z wściekłością za włosy@ i podniósł w górę aż nam dech odjęło@ czeka - czy siły w sobie mamy dosyć@ żeby stać?@ Czy kolana znowu nam ugięło@ i przykucamy cichcem - niby nie klękając@ niby tylko zmęczeni a już wpół pełzając...@ Nie wie czy nas przypalać bólem ognia swego@ czy też głaskać ze smutkiem - jak psa pobitego...@ .ty * * * .ty .tt *** (A my ciągle z nadzieją) .tt A my ciągle z nadzieją jak świeczką cmentarną@ wiatr ją przygasił to ją zapalamy@ chcemy obronić tę duszyczkę marną@ niech różowieje nam pod paluchami@ niech nawet boli nas skóra sparzona@ aby się tylko ta lampeczka tliła@ bo się zapałka ostatnia zwęgliła@ i już nie mamy więcej światła w dłoniach...@ .ty * * * .ty .tt *** (Można mieć u nas spokój) .tt Można mieć u nas spokój@ ale przeciw innym@ można mieć dom rodzinny@ w kraju nie rodzinnym@ można mówić do swoich@ z narodu zmykając@ można znaleźć@ dla innych nic już nie szukając@ można być - będąc w sobie osobnym do zera@ można i żyć razem z ludźmi - codziennie umierać...@ .ty * * * .ty .tt *** (Myśleliśmy, że to drzewo wyrosło) .tt Myśleliśmy że to drzewo wyrosło@ i uchroni nas przed pragnieniem@ a to chmura grobowym cieniem@ nad głowami niebo zaniosła@ jeszcze pojąć nie umiemy tego@ że ojczyzną jest ten obłok straszny@ i gdy zetną cmentarne drzewo@ to odejdzie wszystko co nasze...@ .cp6 .tc+ Pusta noc (1983) .tc+ .ty * * * .ty .tt *** (Zapadaj, dobranocy) .tt Zapadaj, dobranocy, litościwie skrywaj@ te usta wpółotwarte, zęby poczerniałe@ gardła kłamliwe, z których się wyrywa@ krzyk_mara, co nam na wątpiach leżały@ zapadaj, dobranocy, na ciała skulone@ jakbyśmy chyłkiem chcieli wejść matkom do brzucha@ i na leżących krzyżem, na grzbiet powalonych@ od wiatru, który rankiem nam zadmucha@ zapadaj, dobranocy, nad jękiem, wzdychaniem@ bo z niego może dziecko się narodzi@ odgródź nas, nocy, od śmierci, co chodzi@ i nie wiadomo gdzie pod oknem stanie@ .ty * * * .ty .tt *** (Wyszliśmy z domów) .tt Wyszliśmy z domów jeszcze niezmęczeni@ z pleśnią pod powiekami bohatersko skrytą@ w ubraniach niedomiętych gdzie stęchlizna ziemi@ pod watoliną pokornie zaszyta@ wyszliśmy z domów jeszcze nie zmęczeni@ wyszliśmy z domów niby coś mówiący@ choć mało kto rozumiał ale jeszcze słowa@ czepiały się języka który je odtrącał@ i ktoś kogoś pojmował, ktoś kogoś żałował@ wyszliśmy z domów niby coś mówiący@ powracaliśmy niosąc to co z nas zostało@ kupkę popiołu, kamyk, ślad po deszczu@ i tak każdy się cieszył że ma co nieść jeszcze@ powracaliśmy niosąc to co z nas zostało@ .ty * * * .ty .tt *** (Tego roku zmarli) .tt Tego roku zmarli milcząc trwali@ na nic modły i chryzantemy@ więc ziębliśmy na cmentarzu niemym@ i na próżno do grobów pukali@ może przyszedł czas że i tutaj@ nie znajdziemy już swojej ziemi@ tyle kraju co pod śladem buta@ tyle ciepła co w świeczki skwierczeniu@ .tc Piosenka podróżna .tc Pod płaskimi chmurami@ wędrujemy z workami@ w worku masła kawałek@ trochę kiszki wystałej@ ciemność, kamień przed nami@ może to już wygnanie@ wielkie pielgrzymowanie@ w worku od łez mulista@ grudka ziemi ojczystej@ i do Boga wołanie@ .ty * * * .ty .tt *** (Kiedy nas stąd wygonią) .tt Kiedy nas stąd wygonią czy nam starczy wiary@ by się góry ruszyły i poszły za nami@ żeby rzeki dźwignęły swoje grzbiety stare@ i niebo jako namiot wiało nad głowami@ gdzie jest to słowo jak ziarno gorczycy@ tak maleńkie, że dotąd go nie odnalazł@ pełne gorączki co mowę przepala@ szukajmy tej drobinki. Tylko to się liczy@ .tc Kantyczka .tc Boże ochroń ludzi biednych@ kiedy człapią umęczeni@ po rozkisłej od łez ziemi@ Boże daj nam dzień powszedni@ Boże ogrzej swym oddechem@ tych co godzinami stali@ i niczego nie dostali@ Boże rozśmiesz ich swym śmiechem@ Boże spraw niech na śmietnisku@ dźwignie się zdeptany krzaczek@ i choć w świecie jest inaczej@ wspomóż ten nadziei listek@ Boże wspomóż ludzi biednych@ rzuć jak kładkę promyk_jasność@ byśmmy przeszli nad przepaścią@ Boże daj nam dzień powszedni@ .tc Piosenka o gwiazdkowym prezencie .tc Chciałem pogadać ze znajomym@ jak żartowałem dwa dni temu@ ale on patrzył niewidomy@ bełkotał tak jak głuchoniemy@ więc czekaliśmy patrząc w ziemię@ przed wiatrem tuląc się do ściany@ by kupić na to Narodzenie@ łańcuch z papieru wyklejany@ .tc Metamorfozy .tc Teraz musimy śledzić swoje twarze@ bo nie wiadomo kiedy a uśmiech się skrzywi@ i ten ktoś obcy - własny nagle się ukaże@ z uchem stęchłym od strachu, z gębą co się dziwi@ mowoślinie, z oczami co się naumiały@ widzieć niewidywane albo błogo ślepnąć@ o tak. Każdy ma w sobie ten kłębuszek mały@ jak zwierzątko zwinięte, kosmate i ciepłe@ ono już nie raz skoczyło do gardła@ i trzymało, trzymało aż nam twarz umarła@ .tc Psalm zwycięstwa .tc Kiedyś przecie wyjdziemy na słoneczną łąkę@ trochę półślepi, niezdarni, żałośni@ i przyjaciół wołając zaczniemy się błąkać@ zawadzający ludziom wśród radości@ ale ta oczadziałość opadnie po chwili@ oczy przestaną łzawić a blask się przyciemni@ i nie będziemy już swoich liczyli@ bo się zgubili w ciemności jak w ziemi@ co więcej można - Krzyżyk im postawić?@ A i zaledwo w myśli. Kto chciałby zrachować@ te krzyżyki, to łąkę musiałby zadławić@ a przecież radość miała tu tańcować.@ .tc Wierszyk do sztambucha .tc Ach znaleźć teraz przyjaciela@ to jak ogieniek wśród zamieci@ jak znak, że będzie można lecieć@ choć nikt skrzydłami nie obdziela@ więc jeśli komu to się zdarzy@ niech w kącie kryje tę nowinę@ i nie pokaże iskry w twarzy@ bo iskra zajdzie dymem@ tu poza szafą w pajęczysku@ wśród much bezskrzydłych, tępych, chromych@ uwijmy sobie legowisko@ dla słów co mają być zrodzone@ .tc Na targ .tc Idę i niosę pod pachą koguta@ a nie wiem jeszcze na co mi potrzebny@ czy ma zakrzyczeć kiedy zdradą zblednę@ czy też opiewać smutek@ idę i niosę. Kogut spaśny w sobie@ aż ręka cierpnie i pod lewym żebrem@ pulsuje zimna wilgoć jakby w grobie@ co czeka pusty - więc gniewny@ idę. Kogut ułański i karmazynowy@ bez boju gubi pióra listek po listeczku@ słabiutki teraz, że ukręcić głowę@ może mu byle dziecko@ idę. Ktoś biegnie z przeciwka i pieje@ przedrzeźnia moje grzechy koguta przestrogi@ zapialiśmy lecz pianie siwieje, siwieje@ i ołowieją nogi@ .tc Koronka .tc Bądź pochwalony nam czasie milkliwy@ i ty kartoflu serce naszej ziemi@ czy uchowają się sprawiedliwi@ tej nocy ciemnej?@ Błogosławiony bądź ogarku mały@ bo jeszcze świecisz i widać w świeceniu@ komu od bólu twarze sczerniały@ a kto się kryje w cieniu@ weźmij różaniec i liczyć będziemy@ kto zginął, kto zaginął i gdzie kto się chowa@ czeka nas teraz dwoje ludzi niemych@ długa rozmowa@ .ty * * * .ty .tt *** (W pierwszym pianiu koguta) .tt W pierwszym pianiu koguta@ jest lekkość nadziei@ jakby przy chorym z rana@ zakwitał tłusto rosół@ - ot młodość nadłamana@ ale się wszystko sklei@ i sumienie się wzmocni@ jak przycięte włosy@ w pierwszym pianiu koguta@ jest lekkość nadziei...@ W drugim pianiu koguta@ rośnie ta ochrypłość@ której się już nie zbędziesz@ choćbyś zerwał płuca@ język w ciemność ubędzie@ jak pokryty grzybnią@ kamyk który modlitwą@ z ust byś chciał wyrzucić@ w drugim pianiu koguta@ rośnie ta ochrypłość...@ W trzecim pianiu koguta@ jest tylko milczenie@ po drogach przenoszenie@ słów ciężko skłamanych@ czwartego piania nie ma@ tylko odwrócenie@ każdej rzeczy co żywa@ jak od pogrzebanych@ .tc Zapisane z nocy .tc Śniłem, żem w trumnę wkładał brata rodzonego@ a deski były ciasne więc ciało stężałe@ nie dało się przełamać tak - jako musiałem@ zatrzasnąć je pod wiekiem wedle prawa tego...@ Bo śniłem także, że prawo wydano@ aby umarli na baczność leżeli@ w pełnym, równym poddaństwie na sztywnej pościeli@ jak wojska które w cmentarz powołano@ ach, brat mój był oporny. Choć trzeszczały kości@ on jeszcze twarz wykrzywiał, drwił z nas i błaznował@ więc żeby mnie nie zdusił biały przypływ mdłości@ musiałem jego głowę w gazetę spakować@ ach, brat mój był oporny. Pacierz miał tak twardy@ choć czytałem z gazety modlitwę umarłych@ .ty * * * .ty .tt *** (I nie wiem nawet) .tt I nie wiem nawet jak się to zrobiło@ że się zmieniłem z wilczka w psa wyliniałego@ może smagłości wiatru w mym pysku nie było@ nie zezowałem patrząc żółtym okiem w niebo@ może to odblask strachu a nie bujny płomień@ hulał po grzbiecie - może tej obroży@ nikt mi nie musiał włożyć. Nikt nie przyszedł po mnie@ a ja sam podreptałem służąc psio i skromnie@ Panie - Ty co miłujesz nawet pełzające@ i umiesz wskrzesić dumę w bladej krwi robaczej@ pomóż otworzyć gardło niemo wołające@ zapewnij mnie że wyję wolny. Chociaż płaczę@ .ty * * * .ty .tt *** (Więc Bóg się narodowi) .tt Więc Bóg się narodowi objawił milczeniem@ a co to znaczy? Choć kto rozgryźć zechce@ to łamie zęby na zimnym kamieniu@ a kamień w chleb się mu zamienić nie chce@ kto wie, może na zawsze będzie nam pisana@ nocką wesoła ze strachem zabawa@ dzionek spolerowany pięknie wedle prawa@ jako wieko trumny dobrze spasowanej@ .ty * * * .ty .tt *** (Bardzo do twarzy nam w tych murach) .tt Bardzo do twarzy nam w tych murach szarych@ a murom dobrze z naszymi twarzami@ i taka jedność ścisła między nami@ że możesz skryć się do najlichszej szpary@ stać się liszajem, tynku wybrzuszeniem@ bardzo do twarzy mi w tych murach szarych@ bardzo do głosu nam z takim milczeniem@ a myślom dobrze niewypowiedzianie@ Boże - dziękuję ci za to poznanie@ bom żył w tym mieście, ślepił i nie wiedział@ jaki szept tutaj w każdej ścianie siedział@ bardzo do twarzy mi w tych murach szarych@ bardzo do siebie mi z twarzą tynkową@ z uchem w ścianie - słyszący wreszcie każde słowo@ z tym bólem gdy jak inni wciskając się w ściany@ uczę się trzymać grzbiet wyprostowany@ w pęknięciu co się sypie nam tynkiem nad głową@ .ty * * * .ty .tt *** (A kto z nas dojdzie) .tt A kto z nas dojdzie tam gdzie iść mamy@ i co doniesie z tego co władował@ w swoje toboły? Jaka będzie mowa@ którą do siebie kiedyś zagadamy?@ Czy Bóg w nas będzie taki jak Bóg Żyda@ żeby przed nami narody wzburzone@ rozgarniał jako Morze Krwi Czerwone@ czy też w niepamięć, półpamięć nas wyda?@ Bracia, szukajmy w sobie tej twardości@ zręczności, którą Jakub miał gdy walczył z Panem@ aż stał się ciałem Jego, kością z kości@ i z głębin nocy wykrzesał świtanie@ .tc Modlitwa koczownika .tc Znowu niebo rodzinne nad nami@ niby namiot wędrowny powiało@ i wzdrygnęły się domy ścianami@ jakby ziemia spod nóg uciekała@ szafy biedą_szmatą wypełnione@ poderwały się w juczne konie@ łóżka ciepłe jeszcze od spania@ nastroszyły do wędrowania@ gdzie pójdziemy? Tego nie wiemy@ jeszcze niebo wpół na pół zwinięte@ jeszcze trzyma się, co jest pęknięte@ chociaż sól na ustach czujemy@ pewno pieśń o narodzie wybranym@ czeka nas u wodopoju@ Boże polny - przytrzymaj ten namiot@ nad skuloną roślinką spokoju@ .ty * * * .ty .tt *** (A kiedy stanę już pod ścianą) .tt A kiedy stanę już pod ścianą@ i tylko beton widzieć będę@ niechaj mi będzie przypomnianą@ polska kolęda@ ja wiem, że straszno tak wędrować@ z szopką gdzie się świeczuszka stliła@ i ciągnąć sznurek, kolędować@ by gwiazda żyła@ ale choć Dziecię poczerniało@ a sznur od gwiazdy pachnie strykiem@ choć wargi z mrozu popękały@ grajmy muzykę@ choć pieśń jest wątła jak pisk mysi@ dla nas stojących w gorzkim cieniu@ ta gwiazda co na nitce wisi@ będzie jak Jasność Narodzenia@ którą, kto uszy ma, usłyszy@ drgnieniem sumienia@ .ty * * * .ty .tt *** (Każdy ma swój mur płaczu) .tt Każdy ma swój mur płaczu. Kawałeczek ściany@ w kuchni albo w łazience gdzie tynk obłupany@ odsłania beton, którego nie strwoży@ żadne przekleństwo ani Imię Boże@ i łza go nie przecieknie, farba nie zamaże@ ile razy klęczymy tam jak przed ołtarzem@ modląc się: - Nikt w narodzie nie jest w swoim domu...@ Ile razy szukamy pęknięcia, załomu@ gdzie można się przecisnąć, utaić, przetrzymać?@ Nie ma.@ Choć miasta nasze jak niedoruina@ chociaż się sypią wcześniej domów ściany@ zanim dom westchnie ciepłem i jest zamieszkany@ to wszędzie jest jak pieczęć miejsce nieugięte@ płaczem kobiet a mężczyzn rozpaczą przeklęte@ tam ludzie biją czołem. Proszą o wytchnienie@ a beton odpowiada im echem_milczeniem@ .tc Modlitwa dla Małgosi .tc Panie, dotknij swoją dłonią@ naszych strachów, głów spoconych@ popraw nam poduszki zmięte@ niechaj kamień nocy zmięknie@ niech radości listek biedny@ we snach naszych tak potrzebny@ zmieni się w zielone drzewo@ gdzie w gałęziach niby niebo@ czysty, dymny zapach śliwek@ tak gwiaździsty, tak prawdziwy@ byśmy ich cienisty granat@ smakowali aż do rana@ .tc Przypowieść o Cyrenejczyku .tc Ani był przez Boga wybrany@ ani był przez Piłata skazany@ tylko stał przy krzyżowej drodze@ wystraszony i ciekawy przechodzień@ i wybrali go żołnierze z tłumu@ i zaczęli uczyć rozumu@ żeby wiedział co to jest padanie@ umieranie przed ukrzyżowaniem@ jak on bał się? - Tak jak my się boimy@ jak on pocił się? - jak my krwawimy@ płynąc nocą w pościeli wilgotnej@ ślepiąc w sufit jak w niebo samotnie@ jak on doszedł? - Tak jak my dojdziemy@ jeszcze bladzi, zdyszani, niemi@ w puste miasto spod krzyża puszczeni@ co jest drzewo, ból i gwóźdź nauczeni@ .tb * * * .tp i będziemy się bać całym ciałem@ jak on bał się - Żydowina zwykły@ do pomocy Bogu nienawykły@ który wiedział tylko - Że się stało@ że wyrwano go w gorzki piątek@ i twarz Bogu musiał pokazać@ i nie może już swej twarzy zamazać@ i udawać, że stoi z łzą w oku@ w miękkiej mgle tych co patrzą się z boku@ .tc Apokryf o Weselu .tc Gdy woda już została odmieniona w wino@ a goście smakowali wcale nie poznając@ że piją krew proroków i narodu winy@ zaczęły się rozmowy - Jako zmartwychwstaje@ naród, a Mesjasz i mieczem, i cudem@ zakreśli tęczę nad wybranym ludem@ gdy woda już została odmieniona w wino...@ gdy ludzie cud spijali jak wino zwyczajne@ nie pamiętając octu z początku wesela@ ktoś pomknął czekać tęczy na drogi rozstajne@ a pieśń przy stole wonna jak rozmaryn_ziele@ rozbujała o wojskach, co z Pana imieniem@ jako Dawid rozłupią Imperium kamieniem@ gdy ludzie cud spijali jak wino zwyczajne...@ Ona zakryła oczy, by łez nie widzieli,@ bo wiedziała już o tym, że się nie zobaczą@ i Bóg im nie da tego, o co tak krzyczeli@ tylko wygnania pieśń o murze płaczu@ pogardę obcych, co z ich ksiąg cierpienia@ wycisną moszcz na wino nowego zbawienia,@ ona zakryła oczy by łez nie widzieli...@ I myślała - czy starczy im w tej drodze siły@ by chronić naród niby kroplę w wodospadzie@ gdy się języki, rody, zwyczaje zgubiły@ gdy nikt nie umie zgadnąć dokąd Bóg prowadzi@ popatrzyła na młodych, a łzy jak dwie blizny@ spłynęły po policzku...@ Jak od miecza rany...@ .tb * * * .tp Popatrzyła na młodych. Ślub był tak udany@ i myślała - czy starczy im w tej drodze siły...@ .ty * * * .ty .tt *** (A ty nam Boże przebacz) .tt A ty nam Boże przebacz, że cię nie widzimy@ w kontuszu przepasanym błękitem błyskawic@ a tylko Bogiem z drewna, kartofla i gliny@ co się pochylił z nami i poci się, krwawi@ a ty nam wybacz Boże, że jesteś tak mały@ abyś się wcisnął w worek gdy zajdzie potrzeba@ pomiędzy parę łachów, kilka kromek chleba...@ Ty musisz być tak prosty by ciebie poznały@ nasze palce w ciemności...@ musisz być tak znany@ taki codzienny, ciągle dotykany@ by nawet dziecko Ciebie potrafiło@ zrozumieć. Kiedy słomki dwie na krzyż złożyło@ .tc Stara Baśń .tc Popatrzą kiedyś dzieci nasze małe@ na życie ojców jak na pola białe@ gdzie mróz się wciskał w najmniejszą szczelinę@ a śnieg zasypał góry na równinę@ gdzie ponoć kiedyś rzeki płaczami płynęły@ nie wiadomo którędy - bo w kamień się ścięły@ gdzie trawy tratowano a znów słowo rosło@ choć nie wiadomo jakie - bo ciszą zaniosło@ gdzie nie wiesz - Czy to, co opowiadane@ o tym co gdzieś pod śniegiem...@ prawdą. Czy skłamane?@ .ty * * * .ty .tt *** (Że usta nam krwawiły) .tt Że usta nam krwawiły jak pęknięta rana@ twarz nasza będzie obandażowana@ i w tej białej ciemności@ kość się zrośnie do kości@ ząb do zęba@ ręka do ręki@ udręka do udręki@ aby wreszcie krew w nas nie krwawiła@ zabliźniły się blizny@ mowa nie mówiła@ abyśmy już nic nie chcieli@ i tym się umieli weselić@ .ty * * * .ty .tt *** (Śniłem, że Papież) .tt Śniłem, że Papież w komży tak skrwawionej@ aż narodową barwę miała - stał u progu@ i czekał milcząc by mu otworzono...@ Dom był bez okien. Drzwi jak wieko grobu@ lecz nie wiadomo skąd było wiadomym@ że w środku coś chroboce, pełga jak westchnienie@ jak kamień niedobity...@ Wreszcie otworzenie@ nadeszło. Rozłamały się wrota z łoskotem@ i Papież wszedł do środka. I wybiegł z powrotem@ i wracał i wybiegał w sutannie dźwigając@ obłamki które były ciałem jego kraju@ układał je mozolnie mrucząc - O, ten kamień@ bardzo wyraźne ma Wawelu znamię@ a to od Częstochowy kawałek ołtarza@ a to ździebełko Narwi...@ Świat za nim powtarzał@ skrzypiące nazwy i próbował skleić@ tak jako być powinno. Lecz nie po kolei@ nie podług prawdy było, bo sens był złamany@ i przed narodów okiem kraj nieznany@ odradzał się tak straszny że każdy się wzbraniał@ dotknąć palcem i sprawdzić jego Zmartwychwstania.@ .tc Modlitwa na czas adwentu .tc Boże, uchroń nas od nienawiści@ zostaw gorzkie ziarno pamiętania@ aby żyli w nas nasi najbliżsi@ którzy w adwent zostali zabrani@ Boże daj ciemną dumę milczenia@ ale zostaw nam pogardy siłę@ dla tych co się śmieją z poniżenia@ by im Polska w kamień się zmieniła@ Boże, ucisz w nas zło i zaciętość@ wspomóż tych, co z głupoty są grzeszni@ zostaw dla nich litość - listek święty@ gdy z narodu tylko współodeszli@ Boże zmień w jasność świeczkę małą@ którą w oknach ciemnych wystawiamy@ bo z ojczyzny tylko tyle mamy@ ile prawdy i krwi w nas zostało@ Boże pomóż gdy kamiennie ciężko@ patrzeć jak ta świeczka drży i kona@ nim się dźwignie w Gwiazdę Betlejemską@ by twarz każda była zobaczona@ Boże nie daj nam siebie utracić@ zanim ciemność runie rozłamana@ byśmy mogli spojrzeć w twarz przyjaciół@ przyjaciele mogli spojrzeć na nas.@ .tc! Wiersze nowe .tc! .tc Jakiż to cud... .tc Jakiż to cud wypłoszył nas, błaznów z zawodu@ żeśmy uciekli z pańskiego salonu@ i nie chcemy smakować słodyczy z ogrodów@ ni giętkich grzbietów pogrzać w cieple tronu@ Pan nam pragnie wybaczyć, gwiżdże, miękko wabi@ bo jednak smutno bez naszych podskoków@ lecz my zmykamy patrząc ze łzą w oku@ na rzeźką, mroźną wolność która może zabić...@ .ty * * * .ty .tt *** (Gdy na twarz naszą) .tt Gdy na twarz naszą w szarości zakrzepłą@ uśmiech z gazety wycięty przylepią@ gdy każdy będzie do drugich podobny@ jednaki ale w strachu swym osobny@ gdy nie pozwolą nam nawet milczenia@ a zaczną uczyć sztuki zapomnienia@ gdy nam obrzydną naszych domów ściany@ jakby ktoś obcy wciąż za plecami@ kto nam pomoże oślepionym, niemym@ pamiętać czym byliśmy. I czym nie będziemy...@ .tc Przypowieść o Maryi .tc Od wesela biedaków w galilejskiej Kanie@ nie było o niej słowa po Ewangielijach@ bo niepotrzebna tam była Maryja@ gdzie było cudów wielkie świętowanie@ nie słychać o niej w krzyku palmowej Niedzieli@ gdy każdy w mieście chciał być uczniem Twoim@ gdy każdy wołał że już się nie boi@ bo zna Mesjasza i wyzwolicieli@ nie będzie jej gdzie ciemność wieczerza zdradziecka@ nie będzie jej gdy Judasz śliną was obliże@ ale tak będzie stać pod waszym krzyżem@ jako stała pod męką Boga - swego dziecka@ gdy was odejdą wszyscy ona pozostanie@ tak jak była przy każdym gdyście się rodzili@ ona uprosi byście wino pili@ nie ciemną wodę śmierci. Ale Zmartwychwstanie...@ .ty * * * .ty .tt *** (My mali ludzie) .tt My mali ludzie cośmy do ostatka@ stojąc u krzyża na cuda czekali@ cośmy uciekli, głowy pochowali@ i każdy sobie gębę ręką zatkał@ już nie będziemy o cudach gadali@ my mali ludzie cośmy do ostatka@ my mali ludzie w strachu czekający@ że przyjdą po nas i na krzyż przybiją@ uciekaliśmy od kobiet płaczących@ zapomnieliśmy Jana wraz z Maryją@ bo się nam powróz zacisnął pod szyją@ my mali ludzie w strachu czekający@ my mali ludzie, cośmy uwierzyli@ że Ty przemienisz biedę w chleb i wino@ zobaczyliśmy Twoje ciało sine@ zamiast zwycięstwa octu się napili@ my mali ludzie cośmy uwierzyli@ jak ciemno, mroźno jest przy Twoim grobie@ już dla nas domy jak groby stawiają@ ty leżysz martwy kiedy nas ściagają@ i gdzie jest wino i chleb nie odpowiesz@ kiedy uczniowie właśni cię zdradzają@ jak ciemno, głucho jest przy twoim grobie...@ .tc Aniele Stróżu .tc Kto już umie tak kłamać, że siebie oszuka@ temu lżej.@ Nie każdemu udaje się sztuka@ stąd w krzakach, bramach domów leżą i bełkocą@ ci co skoczyli i niedobrze spadli@ Aniele Stróżu bądźże nam z pomocą@ naucz nas łgać - żebyśmy siebie zapomnieli@ ani nie sczerwienieli ani też pobladli@ naucz nas patrzeć - byśmy nie widzieli@ naucz nas mówić - by nikt nie rozumiał@ naucz nas słyszeć - by nikt nic nie słyszał@ wygładź skrzydłami wszystko co wzburzone@ ażeby była@ równina i cisza@ na wieki ustalone@ .tc Dzięcielina .tc A Bóg nasz gdzie? W maleńkim kraju@ co się dzieciństwa ojczyzną nazywa@ jest to kraina niby mleko ckliwa@ tam nasze dzieci nigdy nie bywają@ i my tam nie byliśmy. Ale pamiętamy@ lipy pszczeliste, drewniane kapliczki@ rynki miasteczek czyste jak kantyczki@ a w każdym domku Panna z Ostrej Bramy@ tam się nasz Bóg przechadaza. Wącha dzięcielinę@ i kiwa do nas łapką. A my z drugiej strony@ ganiamy po śmietnisku. Każdy utrudzony@ każdy spocony i skurwiony krzynę...@ Ach tłusta łapko Boga_Dzieciątka dzieciństwa@ machaj nam, pobłogosław tę dolinę świństwa@ gdzie każdy takim wspomnieniem skłamanym@ okrywa jak łopianem@ liszaje i rany@ .ty * * * .ty .tt *** (Chcemy się schować w domach) .tt Chcemy się schować w domach. A gdzie nasze domy@ gdzie nasze dziury mysie, ciche, duszne, ciepłe@ okna będą wybite i drzwi wywalone@ może do domów już nie wracać lepiej@ no a gdzie wrócić? Trzeba gdzieś tam wracać@ żeby zostać wygnanym i z płaczem odchodzić@ więc jak nie może być tutaj inaczej@ niech się i w takim domu nasze dziecko rodzi@ .tc List .tc Co u nas? Jak to u nas. Lepiej być nie może@ no to i dobrze, że aby nie gorzej@ żyjemy świetnie, bo jeszcze żyjemy@ i nie zginęło nam nic oprócz kraju@ trochę go ludzie po nocach szukają@ ale w ogóle zwyczajnie się dzieje@ jakeśmy tu zwyczajni, że się zawsze działo@ każdy dowcipy pędzi i do gardła leje@ jak ci opowiem strasznie się uśmiejesz@ to co się działo gdzieś się zapodziało.@ .tc A ty śpij .tc A ty śpij duszyczko@ a ty śpij siostrzyczko@ aż do rana@ a ty śpij@ żebyś była wyspana@ przed@ śmiertelną@ kantyczką@ .tc Uciekamy .tc Uciekamy do swoich domów@ i po kątach szukamy schronienia@ tak myślimy żyć po kryjomu@ jak cień cienia - aż do ozdrowienia@ jeżeli kiedyś spotkam ciebie - udaj@ że nie widzisz mnie. Ja też oślepnę@ zamiast cudu została nam nuda@ więc nie mówmy o tym. Tak lepiej.@ .tc Stacja Reduta Ordona .tc Na warszawskim przedmieściu śmieciem otoczona@ stoi między torami Reduta Ordona@ na torach czeka pociąg. W zatęchłych wagonach@ dyszą ludzie - po usta we śnie zanurzeni@ modlą się: - Czy drgnie, ruszy, czy postoi jeszcze@ dojdzie na czas, nie dojdzie?...@ Wiatr zarywa deszczem@ przez rude błoto, zdartą skórę ziemi@ zza mgły widać grzbiet bloków w szereg nastroszonych@ starych już od nowości...@ Zatrzęsły się domy@ nie, tylko pociąg ruszył, zazgrzytał, przystanął@ zatrąbił, czeka swego sygnału@ szarpnął - i odpłynęła spod okien pomału@ ziemia reduty. Ktoś w kącie pod ścianą@ dusi się zmorą...@ Lecz, bracie, jedziemy@ powoluśku dychamy. Choć to nasza pora@ chociaż wstaliśmy świtkiem to niewiele wiemy@ jak tam nasz wagon dojdzie. Wielki tłok na torach@ .ty * * * .ty .tt *** (Koledzy - myśmy już umarli) .tt Koledzy myśmy umarli@ choć skóry z nas jeszcze nie zdarli@ choć bujna grzywa na grzbiecie@ jeszcze nas słodko gniecie@ koledzy myśmy...@ Już każdy włos policzony@ zważony i ułożony@ a nad głowami naszymi@ wilgotny oddech ziemi@ koledzy...@ Ale dopóki nie wiedzą@ i jeszcze nas gonią, śledzą@ czujemy jak złość w nas żyje@ i niby serce bije@ kole...@ .tc Przed lotniskiem Okęcie .tc I tak leżał ten chłopiec chory lub napity@ na skrzyżowaniu. Jedno ramię krzyża@ ciągnęło się do placu gdzie słup w miasto wbity@ a na nim spiżowymi cyframi spisane@ jak daleko do Rzymu, Moskwy czy Paryża...@ A drugie ramię szło - gdzie domów ściany@ ciemne, milkliwe. - Bo Warszawa teraz@ śpi wcześnie i nie gada.@ Chłopak siły zbierał@ oderwał dłonie do bruku przybite@ i ruszył - gdzie mówili - że jest okno świata@ gdzie - parę złotych płacisz i przez szklaną ścianę@ patrzysz jak ludzie lecą w swobody nieznane@ za późno było. Dziś już nikt nie latał@ i tylko w krzakach na skwerku chrapali@ ci co już prawdę znali:@ bo długo spadali@ .tc Czyściec .tc Ach, żyjemy, żyjemy, ciągle coraz żywiej@ prawdę sobie prawdzimy coraz to prawdziwiej@ zapatrzeni w węgielek co w piecu się żarzy@ i obmywa nam cienie w poczerniałych twarzy@ ach, wierzymy, taką wierną wiarą@ że nikt się nie starzeje zapadając w starość@ bo ci co zmarli dalej siedzą z nami@ i są jak byli będąc - tacy sami@ czasem drzwi się otworzą, dmuchnie ostro chłodem@ do koślawego pieca podejdzie ktoś młody@ wyciągnie zza pazuchy to co i nam dano@ krzyż w cierniowej koronie, ulotkę tę samą@ siadaj kolego między umarłymi@ bo z nimi mniej boleśnie pewno się dogadasz@ niż z nami śmierdzącymi ciałem, półżywymi@ pytającymi siebie: Przegrana, czy zdrada...@ .tc Anioł Zwiastowania .tc Nas trzech z narodu wybranego ponoć@ siedziało, jabłcok w krzakach popijając@ wokoło błoto, ściany zimnych domów@ koparka, ludzie co się sprowadzają@ akwizytorzy pilnie biegający@ od okien uszczelniania i drzwi obijania@ koło nas rura i gumiak tonący@ jak gdyby jakiś Anioł nie doniósł posłania@ wystraszył się i zmyka po zimowym niebie@ z którego lepiej widać - ale nie dosłyszysz@ kto tam od szczęścia płacze bo dostał mieszkanie@ i teraz będzie mógł umrzeć u siebie@ kto tam w mur wali głową...@ albo pije w ciszy@ jako i my - wpatrzeni gdzie Pana posłaniec@ znika na wysokościach...@ Żegnamy Go czekaniem...@ .tc Na irlandzką nutę... .tc Umieraj mój narodzie - z większym wdziękiem umieraj@ bo się znudziły tobą szacowne kraje tej ziemi@ po co swój łeb podnosisz, po co oczy otwierasz@ wejdź w jaką mysią dziurę. Naucz się co to ciemność@ zrozum milczenie małych, gryzonia robotę skrzętną@ zbieraj ziarnko do ziarnka, ulep bogactwo z niczego@ zródź nowe mioty pokoleń - cichych, szarych, majętnych@ mysz rządzić będzie w śmietnisku przyszłego stulecia ciemnego@ .ty * * * .ty .tt *** (W nocy domów) .tt W nocy domów@ zmiętej pościeli@ ludzie śpią@ jakby w grobie leżeli@ język siny@ jak krew skrzepła w ranie@ szczęki jeszcze@ niepodwiązane@ ciała tak poskręcane@ jakby ich z krzyża zdjęli@ pod koniec nocy@ budzik terkoce@ zaczyna się zmartwychwstanie@ wychodzą zmęczeni z grobów@ nie ma innego sposobu@ na przetrwanie@ .ty * * * .ty .tt *** (Gdzieżeś ty bywał) .tt Gdzieżeś ty bywał@ czarny baranie@ pod ziemią@ gdzie ciemność@ mój jasny panie@ co żeś tam słyszał@ czarny baranie@ skąd płynie cisza@ mój szary panie@ coś tam powiedział@ czarny baranie@ że ich odwiedzisz@ mój ciemny panie@ .ty * * * .ty .tt *** (Żeby już nie było zwątpienia) .tt Żeby już nie było zwątpienia@ to wygnają nas z naszego sumienia@ gdzieś na pola jak gazeta pusta@ gdzie się słowom urządza musztrę@ gdzie zabiorą wszystko co nasze@ i ubiją w rekruckie kamasze@ żeby już nie było zwątpienia...@ Co ci powiem bracie dobrego@ gdy zatupiesz obok w szeregu@ co ci powiem na zadyszce postoju@ gdy nas ciemną siwuchą napoją?@ Ja sam nie wiem kiedy wrócimy@ z tego kraju milczącej zimy@ co ci powiem bracie dobrego@ wędrujemy, wędrujemy, wędrujemy@ kraj przed nami coraz bardziej niemy@ i wierzymy, wierzymy, wierzymy@ że wrócimy, wrócimy, wrócimy@ zapnij szynel i chroń ile możesz@ tę dziecinną wiarę w Imię Boże@ co tam masz aby było swojego@ co ci powiem bracie w szeregu?...@ .ty * * * .ty .tt *** (Przyjdź do nas Panie) .tt Przyjdź do nas Panie jak ktoś niewiadomy@ nieważny - byśmy ciebie nawet nie poznali@ wtedy mniej może będziemy kłamali@ kiedy będziesz pełganiem - blaskiem świeczki skromnej@ bo dla nas światło spojone ciemnością@ z duchotą, sadzą co płomyk oblepia@ niewiele zobaczymy kiedy nas oślepiasz@ więc nam twoje wesele pomieszaj z żałością@ przyjdź do nas Panie jak ktoś niewiadomy@ bądź dla nas z krwi i potu, strachu i kłopotów@ choć świta, kogut pieje, znów nie jestem gotów@ ciemne są moje strony...@ .ty * * * .ty .tt *** (A ty wierna rzeko płyń) .tt A ty wierna rzeko płyń jeżeli możesz@ zanieś zżółkłe wody aż śmierdzące morze@ to już nie te czasy by rany obmywać@ widząc jak krwi kropla przez kraj cały spływa@ to już nie ta ziemia to już nie ta Wisła@ popatrz - pełznie fala, tępa, zawiesista@ nasza i nie nasza znana i nieznana@ w takich się będziemy teraz chrzcić jordanach@ .tc Mazurek .tc Ech bracie wyciągnij ręce@ ile ci deska da łaski@ zapukaj melodię w trumience@ odetchnij głęboko piaskiem@ jakże ten kraj nasz szeroki@ od łzy do łzy żywicznej@ dół na dół metra głęboki@ a nad nim kopczyk prześliczny@ żeby nam zmartwychpowstanie@ nie przyszło czasem do głowy@ to kołek - krzyż osinowy@ na naszych piersiach stanie@ .ty * * * .ty .tt *** (Był sobie kraj) .tt Był sobie kraj i już go więcej nie ma@ był sobie człowiek - właśnie się odmienia@ kto, co? pytają - Nikogo, niczego@ nie ma już komu czemu spotkać kogo czego@ kogo co to obchodzi kim czym się staniemy@ o kim o czym wspominamy w tej wędrówce ciemnej...@ .tc Czyżby Duch Święty odszedł .tc Czyżby Duch Święty odszedł z tego kraju@ czy tylko stulił skrzydła i siebie zataił@ i czeka - czy po tańcu zielonoświątkowym@ kiedy nam nagle spełzły płomienie nad głową@ kiedy miast prorokować w przeróżnych językach@ to nawet w swoim własnym gęba się zamyka@ kiedy po wielkim świetle co było nam dane@ świat nas wyśmiewa jak bandę pijanych...@ - Czy teraz właśnie - Gdy jesteśmy sami@ i ciemność się nad nami z hukiem zatrzasnęła@ uwierzymy w to światło co wiało nad nami@ że jeśli pali jak iskra. NIgdy nie zginęło...@ Czyżby Duch Święty odszedł z tego kraju@ czy tylko stulił skrzydła i siebie zataił?@ .ty * * * .ty .tt *** (Ponieważ nic się już nie wydarzy) .tt Ponieważ nic się już nie wydarzy@ idźmy spokojnie spać na cmentarzu@ ziemia nie będzie głowy uciskać@ boć przytulista ziemia ojczysta@ przeczekać trzeba aż złe przeminie@ pośród przyjaciół albo w rodzinie@ a gdzie rodzinę najrodzinniejszą@ a gdzie przyjaciół mamy najszczerszych?@ Jak nie w tych boksach z nibykamienia@ w ścianach z lastrika, piołunu, cienia...@ .ty * * * .ty .tt *** (Boże - ja czuję) .tt Boże - ja czuję przyszła chwila taka@ żeby choćbyśmy krzyczeli słowem nie odpowiesz@ i nie wiem nawet czy nasi wnukowie@ będą to Słowo mogli u ciebie wypłakać@ więc chcesz być teraz Milczeniem i patrzeć@ który to z nas się zwinie w sobie, zesobaczy@ z jakiej kto kości z nas i ze krwi jakiej@ i czekać, nie rozedrzeć ni słowem, ni znakiem@ tej mgły w którą idziemy@ tych strasznych lat niemych@ .ty * * * .ty .tt *** (Uciekają chłopcy) .tt Uciekają chłopcy z gitarami@ w świat daleki co się zamknął przed nami@ wydeptują trampkami drogę@ wypukują drzwi na swobodę@ tyle idzie ich aż niebo w kurzu@ śpiewających pieśni o podróży@ aż po latach gdy wiatr zadmucha@ i opadnie pyłu płachta sucha@ to zobaczę, że tak samo byli@ jak my - w kółko po celi krążyli@ uciekają chłopcy z gitarami@ w świat daleki co się zamknął przed nami@ tyle idzie ich, kurz w gardle dusi@ widać musi być tak@ widać musi.@ .tc Wszyscy dziś ponoć piją .tc Wszyscy dziś ponoć piją. Lecz jakby inaczej@ nie ma śpiewania i nie ma gadania@ nikt się niby nie boi i nikt nie zabrania@ nikt nie notuje i nikt nie podpatrzy@ nawet diabeł co kiedyś gęsto nam dolewał@ robi to od niechcenia.@ Aby dalej było@ trochę we łbach łupało, coś pod dołkiem mgliło@ jakby się po nas wiele nie spodziewał...@ .tc Pan, który ziemię zna .tc Pan, który ziemię zna, nie zapomina@ o nas. Lecz wierzy, że sami wstaniemy@ i odwalimy z piersi kamień ciemny@ Pan, który ziemię zna nie zapomina...@ Pan, który widział Łazarza, wie o tym@ jak w naszym grobie duszno, co nam robak szepce@ że Bóg swą twarz odwrócił i nas wskrzesić nie chce@ Pan, który płakał z Łazarzem, wie o tym...@ Pan, który ziemię zna, nie zapomina@ ale choć szepnął: "Wstańcie" - sami z naszej twarzy@ musimy zdjąć jad trupi, wonności, bandaże@ i mieć tę siłę co była w Łazarzu@ żeby wyczołgać się z milczenia grobu@ i twarz niepewnie siną znów pokazać Bogu@ Pan, co z Łazarzem płakał, wie jak boli@ światło w źrenicach gdzie już gościł robak@ Pan wie że odmykamy powieki powoli@ inni tego nie wiedzą. Dalej trwa żałoba.@ .tc Przy kościele św. Stanisława .tc Plac płonął ogrodzony małymi świeczkami@ jak zadusznymi Polski granicami@ w kościele grób kopano. A nie szło to sporo@ bo już pod warstwą ziemi cienką jak milczenie@ łopaty zadzwoniły o stare kamienie@ barykad... Ludzie stali szarą, nocną porą@ śpiewano pieśni, ktoś wciśnięty w ścianę@ robił na nowo rachunek sumienia@ modląc się i szukając siły przebaczenia...@ Ciągle nie było jasno powiedziane@ kiedy przywiozą ciało@ jakby tam je chcieli@ wskrzesić na swoją modłę. Choć zamazać rany@ żeby ten trup był cichy i nie rozpoznany@ jak tyle innych, co w ziemi leżeli@ a nikt jak dotąd nie był przyzywany@ żeby się nie musiał przed krajem tłumaczyć@ przestąpić tę granicę światła. W oczy patrzeć@ wysłuchać tego jak mu lud wybaczył@ i wiedzieć, że choć władzę ma to nic nie znaczy.@ .ty * * * .ty .tt *** (Że nikt nie zna dnia ani godziny) .tt Że nikt nie zna dnia ani godziny@ to się bracie razem pomodlimy@ że nikt nie wie czy gdzie nie zaginie@ zapamiętaj bracie brata imię@ by spod ziemi, czy wody wiślanej@ mógł odezwać się na twoje wołanie@ w takiej ziemi bracie żyjemy@ że musimy szukać pod milczeniem@ czasem jedni giną tu bez wieści@ aby inni prawdę w sobie znaleźli.@