tytuł: "Nadobnisie" autor: Stanisław Ignacy Witkiewicz Sa/on w pałacu Pandeusza Klawistańskiego. Najfantastyczniejsze urządzenie w tonach ciemnoniebieskich. Pole do popisu dla najbardziej wyuzdanego dekoratora. Wprost kominek bardzo wysunięty naprzód. Drzwi we wgłębieniu na prawo wprost sceny, na prawo i na lewo. Klawi-stański i Pępkowicz w białych tropikalnych kostiumach siedzą rozwaleni na ceylońskich leżakach przed kominkiem i palą olbrzymie czerwone "cherooty". Nina siedzi na fotelu na lewo, ubrana w czerwoną lekką sukienkę 1 czerwone pończochy. Pantofle ma koloru vert veronese. Jest zupełnie obojętna. Panowie nie zwracają na nią najmniejszej uwagi. Jest biały gorący dzień. Mimo to na kominku pali się zielony ogień. Za sceną słychać co pewien czas śpiew kanarków, gdakanie kur i pianie kogutów. W miejscach oznaczonych [blask] staje się wprost oślepiający. Okien nie na. Wykluczone jest, aby na scenie wisiały jakiekolwiek Modernistyczne obrazy, np. moje własne, chyba że jest to wyraźnie napisane w informacji. Wykluczona jest również dekoracja ze starych rekwizytów, np. jakiś "cichy kącik" z komedii Bałuckiego, jak również kombinacja tej możliwości 2 Poprzednią. Te ostatnie wymagania stosują się nie tylko do tej sztuki, ale do wszystkich, które napisałem dotąd i może naPiszę jeszcze. , >v , Nadobnisie i koczkodan^yij Ziel 470 PANDEUSZ mówi z wzrastającym patosem Mówię ci, Kwiniu, że problemów w znaczeniu istotnym dawniejszym, nie ma już. W filozofii są jedynie tak zwane "Scheinprobleme", problemy pozorne, a w życiu wszystko jest zdefiniowane, sprecyzowane, skończone Jesteśmy o krok tylko od kompletnej martwoty społecznej, gorszej od tego, co nastąpi po zgaśnięciu słońca. Śmierć za życia, prawie że nieosiągalna dla jednostek^ spełnia się rzeczywiście w społeczeństwach. Mówię: "prawie", bo mamy jeszcze paraliż postępowy i narkotyki. Ale nie mogę nazwać tego pełnym ekwiwalentem samopożerania się ludzkości w formie wzrastającej specjalizacji. Nawet wiara w katastroficzne zakończenie całej tej historii jest ostatnią iluzją degeneratów dawnego porządku. Katastrofa jest czymś zbyt pięknym, aby miało to przydarzyć się naszemu gatunkowi Istnień Poszczególnych. Skończyło się wszystko, co było mniej więcej znanym. Zdaje mi się jednak, że wynalazłem coś zupełnie nowego, coś, co może być sprawdzonym jedynie przez nas obu... TARKWINIUSZ Pozostaje zawsze miłość. (Wskazuje na Nin ę, która ani drgnęła.) Oto jest problemat, od którego oddzieliłeś mnie, Pandziu, murem przedwczesnego zwątpienia. PANDEUSZ Chcę cię uchronić od wszystkich tych potworności, które przeżyłem; sam kochałem się i w niewmnycn panienkach, i w demonach, począwszy od klasy pie szej aż do trzeciej. Byłem ofiarą, drobniutką muszM w łapach straszliwych pająków, byłem sam dem^ i rozgniatałem serca jak truskawki, i żarłem je P0. jako marmoladę z czystej męczarni. Przeszedłem dyzm, i masochizm, nie licząc miłości wzniosfycn czących do obłędu przez samą niespefflia prostszych założeń. Jestem młody i piękny, a zafflykam z tą lekkością i beztroską, jak gdybym zatrzaskiwał drzwiczki od mej kasy, wybrawszy z niej wszyst-jae wartości istotne, (z naciskiem) Musimy wrócić do czasów greckich: odrodzić zamierającą przyjaźń. Przyjaźń stała się dziś czymś wstrętnym, ponieważ znikło poczucie istotnej wrogości. Ale my nie zejdziemy na manowce obrzydliwego erotyzmu: nasza przyjaźń będzie wyrzeczeniem się wszelkich wstrząsów zmysłowych. Sublimacja uczuć jednorodnych w najwyższej sferze życiowego poznania. Będę prowadził cię drogą ciężką ku absolutnej jedności dusz męskich... TARKWINIUSZ zrywając się To jest zamaskowana perwersja. Błagam cię: pozwól mi raz jeden choćby zakochać się naprawdę. Mężczyzna pięknym jest tylko w samotności albo kiedy zdobywa swoje najwyższe marzenie w postaci nieprzypadkowej kobiety. Elementy męskie w jednorodności połączeń są - powiedziałbym - zbyt psychicznie włochate. Siła musi być samotna, a łup nie może stać się jednością ze swym zdobywcą. PANDEUSZ uderzając dłonią w poręcz Nie, nie, nie. Nie pozwolę ci się splugawić. Ach, ileż bym dał w tej chwili, aby móc wydrzeć z siebie to wszystko, co przeżyłem. Ty jesteś czysty, ty masz dane, do czego ja dochodzić muszę brnąc przez straszliwe Pustynie przeszłości, przezwyciężając na każdym kroku Wldma i upiory. Kocham cię i nie mogę ci na to pozwolić, abyś zniszczył w sobie to, co jest najpiękniej-sze: bfak wspomnień. A zresztą wszystkich kobiet i tak "ueć nie będziesz. To jest najpotworniejsze w całym TA^m Pr°blemie. rĄRK\V!NlUSZ siadając j 'to Prawda. O, Boże, Boże. Jakże straszliwie cier- ?• Pozwól mi przynajmniej używać jakichś narkoty- ' "andziu. Ja inaczej nie wytrzymam twojej tresury. Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka 473 PANDEUSZ Możesz co najwyżej palić. Ja przezwyciężyłem morfinę, C2H5OH, and you must know, my dear, że alkoholizm jest najtrudniejszym do wyleczenia, ponieważ większość pijaków "will not stop their drinking" - nie chcą przestać pić. Pokonałem dalej haszysz i kokainę, nie mówiąc już o wszystkich najnowszych wynalazkach sir Granta, o jego niezwyciężonej cerebro-spinalinie i piekielnych afrodyzjakach z typu trynitrobenzoamidofen-dów. Znasz jego epokowe doświadczenia na brazylijskich gwanxach. Byłem we wszystkich zakładach świata, w których walczą z truciznami. Walczyłem też sam, w pustyniach Australii i puszczach Peru i Borneo. Nie - nie dam ci ani kropli niczego. Jestem uosobieniem potęgi woli w najstraszliwszym, luksusowym wydaniu. Ty, jako czysty i niewinny, przerośniesz mnie w nieskończoność. TARKWINIUSZ Ależ, Pandziu. Czyż nie dlatego właśnie jesteś tak potężnym, że masz już to wszystko poza sobą? Czyż będę mógł osiągnąć tę doskonałość nie poznawszy wprzód niebezpieczeństw: moich własnych i tych tak zwanych zewnętrznych? Czyż wyrzeczenie się nie stwarza dopiero najistotniejszej żądzy? Wszystko rzuca się wtedy na mózg i opanowuje coraz większe jego obszary. PANDEUSZ Der Mensch ist ein sich selbst betriigendes Tier. Człowiek jest to samookłamujące się zwierzę. Przebaczam ci to, ale musisz mi przyrzec, że było to po raz ostatni. Przyrzekasz? TARKWINIUSZ wstając Przyrzekam. Pęknę od tego ciągłego nienasycenia, ale wytrzymam. Choćbym miał nawet dostać obłędu, a na wet zwykłego bzika, wytrzymam. ". Akt pierwszy PANDEUSZ Nie dostaniesz. Znam twoją naturę lepiej, niż ty sam ją znać możesz. Na tle moich własnych przeżyć widzę cię jak przezroczystą tafelkę kryształu wśród najjadowit-szych promieni Rutherforda i Bohra. Przy pomocy moich metod uczynię z ciebie atletę najistotniejszych niedosytów, które dopiero otworzą ci wrota tajemnicy najwyższej: zasady TOŻSAMOŚCI FAKTYCZNEJ POSZCZEGÓLNEJ. Tajemnica ta ma dwa piętra, nieprzepuszczalne, jak dwa możliwe Światy Einsteina. Każdy nawet najgłupszy bydlak wie, że to jest to, a nie co innego. A jednak w wyższym zrozumieniu tego rozwiązuje się najpiekielniejszy problemat wszystkich-możliwych i aktualnych Istnień. Z prawej strony wbiega Stary służący we fraku. STARY LOKAJ Pandziu! Zofia z Abencerage'ów Kremlińska wali tu na sześciu autach z całym sztabem. Czterdziestu Mandel-baumów! Bóg nie wie kto! Miałem wiadomość telefonem ze stacji na folwarku Antares. Minęli już wał na rzece Szlifowanych Ryb. Wybiega. f.,,• •• <.:,,•'..•< t TARKWINIUSZ niepewnie l " No i co teraz? ; ••/.?;••' PANDEUSZ z lekka powściągnie^ w swoim poprzednim patosie > ' . ; Nic - wytrzymamy to. TARKWINIUSZ A kiedy wprowadzisz mnie do wyższej sfery twoich myśli? PANDEUSZ Dziś wieczór - może jutro - nie wiem. Obecność całej tej hałastry tutaj będzie właśnie doskonałą próbą dla ciebie. Zobaczysz negatywną stronę życia w jej najbardziej luksusowym egzemplarzu. Idę na wieżę 475 474 Akt pierwszy Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułką popatrzeć na widowisko wjazdu tej bandy metafizycznych snobów. Przechodzi na prawo. TARKWINIUSZ Czy ty znasz tę Kremlińską osobiście? PANDEUSZ zatrzymując się Znałem kiedyś. Ale wtedy była trochę inną niż obecnie. Wychodzi na prawo. NINA podnosząc głowę po raz pierwszy Czy pana nie nudzi cały ten patos, którego tak nadużywa nasz gospodarz? (Tarkwiniusz milczy.} No, panie Kwiniu, ze mną może pan być tak otwarty jak z nikim - nawet z pańskim mistrzem. TARKWINIUSZ Tak - nudzi mnie. Widzi pani, ja znam wiele rzeczy, ale teoretycznie. Ja więcej czytałem, niż on się tego domyśla. Znam Kamasutrę i Weiningera, Freuda i babilońskich erotomanów. Znam wszystkie możliwe powieści klasy pierwszej i całą prawie poezję świata. Wszystko to razem nudzi mnie już zawczasu. Jednak w tym, czego ogólne zarysy rozwinął przede mną Pandzio, jest coś nowego i nieznanego. NINA wstając Czy pan wierzy w te ostatnie wtajemniczenia? (Tarkwiniusz milczy uporczywie.) Mnie się wydaje, że to nie nastąpi nigdy, że na dnie tego wszystkiego jest tylko artystyczny frazes, tworzący rzeczywistość. Czemu pan Klawistański nie może dokonać tego sam? Dlaczego koniecznie pan jest mu potrzebny, właśnie pan, a nie ktoś inny? TARKWINIUSZ Nie wiem. (innym tonem) Pani wie, że ja nie jestem nawet tak niewinny naprawdę? (tajemniczo) Niech pani sobie wyobrazi, że ja pocałowałem kiedyś Lizę, o tu - za ucho. Wskazuje palcem swoją szyję za uchem. > , k. <> NINA ostro O - tylko proszę bez zwierzeń. Liza nic mi o tym nie mówiła i nie chcę wcale wdzierać się przypadkiem w jej tajemnice, (innym tonem) Czy pan wie, czym jest dla mnie przyjazd całej tej kompanii? Wuj mój, sir Tomasz Blazo de Lizo, należy do najbliższych przyjaciół pani Zofii. On jedzie tu z nią na pewno. To znaczy: koniec mojej swobody. TARKWINIUSZ Ech - co tam pani swoboda. Pani wyjdzie sobie za mąż, będzie pani miała kochanków, wszystko, co pani zechce. A ja? Jestem niewolnikiem nowotworu, który mi przeszczepił do mózgu ten piekielny Pandzio. Ja jestem zupełną maszynką w jego rękach, (nagle) Niech pani powie, czy między wami nigdy nic nie było? NINA Daję panu słowo, że nic. On nie przekroczył w stosunku do mnie granic najnormalniejszego opiekuna. TARKWINIUSZ zaciskając pięści Ja mu nie zazdroszczę ostatecznie jego przeszłości - to już przezwyciężyłem, ale wie pani, że gdybym się dowiedział, że on teraz coś takiego robi, czego nie powinien, niech mi [pani] wierzy, zabiłbym go jak psa. NINA patrząc mu w oczy Pan jest o niego zazdrosny. Pan go kocha... TARKWINIUSZ obłędnie Nie wiem. Nie wiem, czy to jest miłość, (z siłą) Wiem tylko to, że jeśli tak dalej będzie trwać, jeśli on naprawdę mnie nie wprowadzi w inny świat, który by mi mógł zastąpić życie, to stanę się potworem, jakiego dotąd nie było. NINA Ee - niech pan nie przesadza. Pan jest biedne dziecko, a nie żaden potwór. Gładzi go po głowie. 476 477 Akt pierwszy Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułką TARKWINIUSZ odsuwając się od niej z gniewem Niech pani się nade mną nie lituje. To mnie obraża. Niech pani lepiej powie, co pani o nim myśli. NINA Powiem panu otwarcie: ja go też kocham. TARKWINIUSZ ze strachem Co?... NINA śmiejąc się Niech pan będzie spokojny, z tego nic nigdy być nie ; może. (poważnie) On, kiedy był w pańskim wieku, był kochankiem mojej zmarłej matki. Moja mama była kobietą złą. Czytałam jej dziennik. Ja nie mogę myśleć o tym bez wstrętu. r TARKWINIUSZ groźnie ; O czym, o czym? NINA śmiejąc się O jego pocałunkach, tylko o pocałunkach. A zresztą on jest skończony, zniszczony na zawsze, (z ironią) Ach - on jest niezwyciężony, jemu groził zanik rożków przednich z powodu miłości do pani Kremlińskiej - ona też jest niezwyciężona. Może pan go zwycięży, panie Kwi-niu. Pan jest taki ładny. TARKWINIUSZ Więc jednak pani go kocha! Pani go prowokuje fałszywą obojętnością. Co za perfidia. NINA z ironią Ach, co za doświadczenie teoretyczne. Ach, co za wzniosłość duszy, (innym tonem) A zresztą, ja pana kocham także. Pan jest śliczny, niewinny chłopczyk. Pan jest jak mała gwiazdka w Drodze Mlecznej. Całuje go nagle w usta i wybiega na lewo. Tarkwiniusz stoi przez chwilkę nieruchomo. TARKWINIUSZ A jednak usta to jest piekielna rzecz. Teraz już nic nie wiem. ,-,..,- *",,.,, Przez drzwi środkowe, w głębi, na prawo od kominka, wchodzi Zofia z Abencerage'ów Kremlińska ubrana w strój automobilowy, ze szpicrutą w ręku. Za nią również w strojach automobilowych: Sir Tomasz, Teer-broom i Oliphant Beedle. Za nimi w stroju kardynalskim dr Don Nino de Gewacz i w pełnym uniformie kirasjerów gwardii graf Czub inin- Zalet a -j e w. Za nim tłoczy się 40 (wyraźnie czterdziestu) Man-delbaumów. Tarkwiniusz dębieje na widok Zofii. ZOFIA Czego pan tak zdębiał, panie. Jak się pan nazywa? Gdzie jest właściciel zamku? TARKWINIUSZ f Poszedł się przebrać. Nazywam się Pępkowicz. f!: ZOFIA Śliczne nazwisko. Ja jestem Zofia z Abencerage'ów i tak dalej. Dlaczegóż to pan się nie poszedł przebrać na moje przybycie? TARKWINIUSZ Zajęty byłem ważną rozmową z księżniczką Passmore St. Edwards. Cierpię na nieopisane ciemności we łbie, a od niejakiego czasu... SIR TOMASZ Hullo! Więc ona jest tutaj, tak jak to przypuszczałem. Czy nie wie... TARKWINIUSZ Możesz pan być zupełnie spokojny, sir Tomaszu. Mój przyjaciel kocha tylko i wyłącznie mnie. Stworzył nowy zakon absolutnej, czysto duchowej przyjaźni. Jutro lub nawet dziś wieczorem mam być przypuszczony do tajemnic ostatecznych. ZOFIA A zatem w porę przybywam. (Wskazując na Tarkwiniusz a) Patrzcie, jaki on śliczny. Ciężką walkę 479 478 Pigułka Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona będę miała z takim rywalem. (Groźny pomruk w tłumie Mandelbaumów i parę głosów ze sztabu główne go.) Cicho, Mandelbaumy, i wy, czciciele pierwszej klasy. TARKWINIUSZ Pani obraża mego przyjaciela. Nie może pani objąć swoim kobiecym móżdżkiem wielkości jego ducha. Pani się zdaje, że pani ma do niego jakieś prawa. Proszę się raz na zawsze rozczarować. ZOFIA do sztabu Słyszycie? To jest coś niebywałego! Taki kwiatek uchował się w domu tego potwora. I on jeszcze mu wierzy. (do Tarkwiniusza) Straszne chwile czekają cię, smutny młodzieńcze. Nie wiesz jeszcze, czym są psychiczne zbrodnie. Patrz na mnie: czyż nie jestem piękna i młoda? A jednak nie ma we mnie nic. Jestem mumia, mam lat tysiące, a okrucieństwo moje nie ma granic. To on, pański Pandeusz, uczynił ze mnie pajęczycę - ja pożeram duchy, nasyciwszy się ciałami. Patrz na ten tłum. (Wskazuje sztab i Mandelbaumów.) To wszystko skórki od poczwarek, z których uleciały motyle. A te motyle, ich dusze, mam w mojej siatce i bawię się nimi, kiedy chcę i jak chcę, młody idioto. Może i ty zechcesz być okazem w mojej kolekcji? Tłum milczy. TARKWINIUSZ . . . Pani jest banalna, głupia kura. Ci panowie wydali już sąd na siebie samych, o ile to prawdą jest, co pani nich mówi. Ja jestem wyższy ponad zwykły życ10^ apetyt i to dzięki niemu, jedynemu dla mnie człowie wi na tej ziemi, którego pani w jego domu obraza. ZOFIA Głupi fanfaronie. Inaczej będziesz mówił za d Ja ci odsłonię jego zamiary w całej grozie- wiesz... TARKWINIUSZ Wiem wszystko, co mi trzeba. Proszę mnie zostawić w spokoju. Idzie szybko ku drzwiom na prawo. s TEERBROOM Panie, panie! czy moja Liza jest też tutaj? TARKWINIUSZ Tak, jest. Pocałowałem ją wczoraj w ucho. Odpokutuję to tak, jak pan zechce, i to nie tylko przez wzgląd na wiek pana i na nią, ale sam dla siebie, (do Sir Tomasza) A pańska siostrzenica pocałowała mnie dziś w usta, plugawiąc tym moją najświętszą miłość z Pandziem. (do Zofii) Nienawidzę was wszystkie i nigdy waszym nie będę. Wasze pamiętniki pośmiertne i głupie wierszyki dadzą poznać światu, ile mogłem użyć tak zwanej "miłości", gdybym tylko chciał. (Wydobywa z kieszeni zwój papieru i daje go Teerbroomowi.) Oto wiersze pańskiej córki pisane do mnie. (Teerbroom chowa wiersze do kieszeni) Poświęcam to wszystko dla zdobycia ostatecznych prawd istnienia, z dala od waszych ohydnych knowań i zasadzek. Do widzenia! Wychodzi gwałtownie na prawo. ZOFIA Udał się nam ten mały, krwawą miazgę z niego zrobię. Będę jeść jego nerwy smażone na wolnym ogniu. Czuję, że zagrała we mnie krew wszystkich Abencerage'ów. TEERBROOM Ależ, pani Zofio: ten automobil po ostatnim carze CT^lizJi dziś pani dam jeszcze. SIR TOMASZ Kupię dla pani opactwo St. Patrick. Niech się dzieje, co Tlo nie t0' nie t0' bo oszaleJ?-BEEDLE do Sir Tomasza o nie co? Oszalałeś już, sir Tomaszu, (do Zofii) ni: jacht księcia Yorku od dziś jest pani własnością. 480 481 Nadobnisie i kaczkodany, czyli Zielona pigułka SIR GRANT Pigułki! Zielone pigułki! Dziś napiszę pani na pergaminie moją najtajniejszą receptę. ZALETAJEW Całą platynę Uralu złożę w pani śliczne, drapieżne rączki, madame Sofija. Będziemy "duf wa wsiu". KARDYNAŁ NINO Nie wiesz, pani, o tej rozkoszy i nasyceniu ambicji, jakie towarzyszy uwodzeniu najwyższych dostojników Kościoła. Dawniej niewarte to było funta kłaków, ale dziś. A zresztą willa Calafutrini ze wszystkimi bezcennymi zbiorami jest twoja. Niech Bóg ma mnie w swojej opiece. Modli się. MANDELBAUMY A my? A my? A my? ZOFIA ucisza gwar ruchem ręki i tupnięciem Nie mówcie do mnie jak do ulicznej dziewczynki. Mnie się już tym nie zdobywa. SIR GRANT " Od kiedy to, od kiedy? b ZOFIA Od dziś, od dziś, (patrzy na zegarek na nodze) od drugiej po południu jestem świętą. Mnie zdobywa się tylko skomplikowaniem psychiki, połączonym z maksymalną siłą. SIR TOMASZ Któż to wykazał tę właściwość, że śmiesz pani o nich mówić w ten sposób, jak gdyby były one w kimś rzeczywistością. Kto jest ten wyrodek? ZOFIA Ten chłopczyk, który tu był przed chwilą, ten młody Pępkowicz. Ryk Mandelbaumów rośnie z każdą chwilą. NAJSTARSZY Z MANDELBAUMÓW My mamy te właściwości - my, Mandelbaumy. W imieniu nas wszystkich protestuję!! ... ,,.., ZOFIA zamierzając się na niego szpicrutą Milczeć!! (Rykucicha.Najstarszy Mandelbaum cofa się.} Służba!! Służba!!! Wbiega z prawej strony Młody Lokaj w czerwonej liberii. MŁODY LOKAJ Słucham, Jaśnie Pani! *S ZOFIA wskazując szpicrutą tłum Mandelbaumów Wyprowadzić tę hołotę, dać jej żerć i rozmieścić p& pokojach. MŁODY LOKAJ X Słucham Jaśnie Panią, (do Mandelbaumów) PT@N szę panów. Proszę. Pcha ich ku drzwiom środkowym. " ZOFIA # Zapamiętajcie sobie dobrze, Mandelbaumy, że jeste ście dla mnie tylko i jedynie zmieszanym "tłem" męsko ści bezosobowej i przerywanej, "un fond de masculinite impersonelle et intermittente". Won!!! (Tamci wychodzą. Zofia rzuca się na krzesło.) Z tego dzieciaka zrobię antydot przeciw Pandziowi. Teraz jestem silna, mam dziś dobry dzień. Z lewej strony wchodzi Pandeusz. Po obu stronach trzymają się go obie dziewczynki: z prawej Nina, z lewej Liza Nina ubrana w czarną sukienkę, Liza w poprzedniej sukni Niny. Pandeusz w czarnym anglezie. PANDEUSZ Przepraszam, że tak długo pozwoliłem Państwu na siebie czekać. Musiałem się przebrać i przygotować Lizę do tego, co ją czeka, (do Teerbrooma) Panie Teerbroom: pan nie umie wychowywać córki. Zostanie u mnie tak długo, aż póki nie uznam za stosowne zwrócić jej panu jako kobietę skończoną i niebanalną. 482 Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona 483 Aktjńerwszy Pigułka TEERBROOM Przez snobizm jestem gotów nawet na to. Tylko tego pan nie wie, że pański przyjaciel już się z nią całował. Mam w kieszeni cały pakiet wierszy napisanych przez nią do tego Pępkowicza. Panu ufam zupełnie, ale pańskim teeee... wychowankom... PANDEUSZ To niemożliwe! Jak pan śmie! TEERBROOM Sam to przed chwilą powiedział. Prawda, panowie? ZOFIA Tak, Pandeuszu - mogę to poświadczyć. Jesteś mocno zachwiany w twoich hm... zamiarach. Ale ja cię pocieszę przy pomocy nowych pigułek sir Granta. PANDEUSZ To okropne! Dziś właśnie chciałem zacząć zdradzać przed nim tajemnice ostateczne najwyższego pojmowania życia. SIR TOMASZ Nie dość na tym: moja siostrzenica Nina, jak sam zeznał to pański pupil, pocałowała go dziś w usta. Zdawał się być tym bardzo zasmucony, ale sądzę, że udawał ze strachu przede mną. PANDEUSZ Ależ na Aldebarana, sir Tomaszu! Panie leerbroom! Jestem niewinny. Po prostu, po prostu ziemia usuwa mi się spod nóg. Słabo mi. Panienki go podtrzymują. ZOFIA Pandeuszu: twoje wtajemniczenia są blagą. Wiem, czym się to skończy. Chcesz sobie wrócić młodość, używając do tego wspomnień chwil przeżytych w Harvard-Colle-ge. Pamiętaj, że zniknąłeś wtedy z horyzontu. My wiemy, co to było: to był rok karnego domu w Crippen--Heath. PANDEUSZ Tak - przyznaję to. I od tego czasu żyłem według praw natury, mimo że są ludzie, którzy śmią dowodzić, że epoki najwyższej kultury są zawsze połączone z ich lekceważeniem. To, o czym marzę obecnie, wyższe jest ponad wasze plugawe podejrzenia. Sądzisz to po sobie, Zosiu. O - ty jesteś zdolna do rzeczy najgorszych. Ja ciebie znam. Ale nic z tego. Będziesz ostatnią pokusą dla Kwinia i to pokusą, którą on pokona. A jeśli pokona ciebie - nie ma dlań już pokus na świecie. ZOFIA Dziękuję ci za uznanie. Jesteś przynajmniej sprawiedliwy. Ale radzę ci, strzeż się przed samym sobą. Stan podświadomy zawsze tak postępuje. Ty nie znasz sobie. Ciebie znam tylko ja jedna. Ty masz jeszcze przed sobą szatańskie możliwości. PANDEUSZ Na przykład możliwość zakochania się powtórnie w tobie!! Cha, cha, cha! ZOFIA Nic jeszcze nie wiadomo. Pigułki - oto ostatnie słowo tajemnicy. A co do mnie, to nie upadłam jeszcze tak nisko, aby być przedmiotem twoich idiotycznych eksperymentów z twoimi mediami. NINA W kwestii formalnej: czy państwo nie mogliby odłożyć tej rozmowy na później? Liza: idź przywitać się z ojcem. (Liza pada w objęcia Teerbrooma. Do Pande-u s za) Ci ludzie są zmęczeni drogą. Może by pan zajął się odpowiednim rozmieszczeniem gości. Ja pomyślę o kwiatach do obiadu. PANDEUSZ Rzeczywiście ma pani rację, panno Nino. Proszę za mną. Idzie ku drzwiom środkowym, z prawej strony wbiega Tar- kwiniusz, ubrany jak poprzednio. ; 485 Akt pierwszy 484 Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka TARKWINIUSZ Pandziu! Szukam cię po całym pałacu. Mam okropne przeczucia. Ta pani (wskazuje na Zofię) zupełnie mi się nie podoba, ale niepokoi mnie strasznie. (Zofia gniewnie uderza szpicrutą po płaszczu.) Jestem w stanie zupełnej dywergencji najistotniejszych napięć kierunkowych. PANDEUSZ ponuro Zdradziłeś mnie. Teraz nie wiem, czy zdołam cię uratować od życia. Nie jesteś już czystym duchem bez wspomnień. TARKWINIUSZ Ach, te dziewczątka mnie zdradziły. Nie - to oni ci powiedzieli, (z szalonym zapałem) To jest nic: to są powierzchowne muśnięcia, których już nie pamiętam. Musisz mnie wtajemniczyć zaraz. Jestem w stanie straszliwego wewnętrznego naprężenia. Mogę pęknąć: mogę się przewalić w tę lub tamtą stronę z siłą wulkanu. Ale przysięgam ci: w istocie jestem czysty. Chodźmy do twej leniwni. PANDEUSZ Nie - odłóżmy to na jutro. Nie jestem dziś usposobiony, nie jestem dość skupiony. Wytrzymaj naprzód pokusę, okaż się godnym. Pomów wpierw z panią Zofią. TARKWINIUSZ bardzo rozczarowany Ach, tak. Teraz ci powiem rzecz straszną: ty nie wie rzysz sam sobie, ty nie wierzysz w prawdę twego syste mu. Ty się boisz, ty nie masz siły. Maskujesz nieistot- ność twych pragnień fałszywą teoryjką. Czemu nie możesz być sam ze sobą? Dlaczego jestem ci koniecz nie potrzebny? Przyznaj się, że ty jeszcze nie wiesz, co masz mi powiedzieć. Ty szukasz natchnienia we mnie, natchnienia dla uwierzenia w siebie, dla zapełnienia tej okropnej pustki, która ci nie daje żyć. A żalić się nie masz już odwagi. •, > " , PANDEUSZ z goryczą Oto jak straszne spustoszenie zrobiły w duszy twej te niby powierzchowne muśnięcia. Jestem zdradzony, obrzydliwie okłamany i zdradzony. ZOFIA Tak - Pandzio się zdemaskował. Ja mówiłam to samo. PANDEUSZ Ty nie masz prawa głosu, Zosiu. Przestałem dla ciebie istnieć od czasu, jak nie mogłem być w stosunku do ciebie mężczyzną. Demaskujesz się sama. TARKWINIUSZ Ale co będzie ze mną? Życie wdziera się wszystkimi porami do mego oszalałego mózgu. ZOFIA Biedny chłopiec! Dosyć. Wszystko rozstrzygnie się samo. Uwolnimy się nareszcie od tego przeklętego problemu Pandeusza Klawistańskiego. Albo jest zwykłym szarlatanem, albo największym metafizycznym bydlęciem, jakie znam. Idźmy się kąpać, a potem jeść. Idzie ku drzwiom środkowym, a za nią inni. Kardynał modli się idąc. TARKWINIUSZ do Niny Panno Nino: muszę pani coś powiedzieć. Gangliony pękają mi od niewyrażalnych myśli. Chwyta Ninę za rękę i wywleka na lewo. PANDEUSZ krzyczy za nim : ; Obyś tego nie pożałował! Uważaj! '; Zofia wybucha śmiechem i wychodzi. Z nią inni i P a n - deusz. Zostaje Sir Grant Blaguewell-Padlock, który zatrzymuje Oliphanta Beedle. SIR GRANT Rozumie pan? Wszystko jest w moim ręku. (Wyjmuje pudełeczko z kieszeni od kamizelki i stuka w nie palcem.) Zielone pigułki. Jednak, pomyśl pan, życie w dzisiejszych czasach bez narkotyków byłoby czymś 486 Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielon strasznym. Jestem ostatnim dobroczyńcą upadając ' ludzkości, o ile naturalnie środek mój nie okaże się -;• śmiertelnym w dalszych skutkach. Na ludziach nie miałem odwagi go wypróbować. OLIPHANT BEEDLE Tak - albo właściwie, co nas to wszystko obchodzi? Wytwarzacie sztuczne problemy. SIRGRANT Ależ ona musi być moją, dziś, zaraz, kiedy zechcę. (Oliphant robi groźny ruch.) Uspokój się pan, następną pigułkę rezerwuję dla niej i dla pana. Historia stara jak świat, zamiast napoju - pigułki. Zaś co do problemu Pandeusza, to nie jest on tak nieistotnym, jak pan myśli. Na przykładzie tym zademonstruję pewne prawa wieczne. MŁODY LOKAJ wchodząc przez drzwi środkowe Proszę Jaśnie Panów do łaźni. Wychodzą szybko przed lokajem, który ich przepuszcza. KONIEC AKTU PIERWSZEGO AKT DRUGI O DSŁONA PIERWSZA Ten sam pokój. Wieczór, godzina wpoi do dziesiątej. Przez drzwi środkowe wchodzi Zofia, ubrana w czarną suknię balową, w towarzystwie obu panienek. Nina ubrana zielono, Liza żółto. Zofia siada na kanapce, która stoi obecnie na prawo od kominka, wprost drzwi (na kominku pali się dalej zielony ogień) i wkłada do pudełeczka od pudru coś, co dotąd trzymała w zaciśniętej ręce. Nina siada po jej prawej ręce, Liza - po lewej. Za sceną słychać od czasu do czasu przeciągłe, ponure ryki. NINA •••<;;., Co pani tam robi, pani Zofio? s J, ZOFIA To jest tajemnica dzisiejszego wieczoru. Nigdy nie byłam tak silną jak teraz. Znalazłam przeciwwagę dla psychicznej perwersji Pandeusza w postaci tego chłopczyka. Ale to tylko siła negatywna. Mam jeszcze coś, ha, ha, mam jeszcze coś. NINA Siła kobiety zawsze jest negatywną, nawet nie w znaczeniu zła. LIZA lak - ja też; to myślę. Siła kobiet jest wklęsła - ich siła jest wypukła... Nadobnisie i 488 NINA Poczekaj, Liza: pani Zofia mówi, że ma coś więcej, coś pozytywnego. Co pani ma w tym pudełeczku? ZOFIA wstając Mam zieloną pigułkę sir Granta. Nowy narkotyk stwarzający nienasycenie tak potworne, że wobec tych, którzy go zażyją, Mesalina byłaby owieczką tylko. Wpuścił mi, bestia, do kieliszka. Ale spostrzegłam i zatrzymałam między zębami. A potem wyjęłam ją nieznacznie. Komu ją dam, ten będzie kochał mnie, jak nikt jeszcze dotąd nikogo nie kochał od początku świata. NINA Tylko proszę oszczędzać Tarkwiniusza. Ja go kocham. ZOFIA Pani nie będzie miała siły pokonać wpływu Pandeusza. Nie wie pani, z kim pani walczy. Zwyciężyć w nim fikcję • wyższego poznania życia bez miłości, którą mu wszczepił Klawistański, mogę tylko ja. NINA Tak, ale przy tym zabierze go pani dla siebie. Ja nie chcę. ZOFIA I cóż mi zrobisz, biedna kureczko? Ty nie wiesz, jak ja ich znam. Ja znam każdy fibr ich pozornie skomplikowanych dusz. Nie było jeszcze takiego, który by mi się ;; oparł. NINA ironicznie Z wyjątkiem Pandeusza, wobec którego pani negatywna siła już nie wystarcza. ZOFIA Ale pani zdaje się też kochać Klawistańskiego. Tak mi przynajmniej mówiono. NINA i,i Gdyby nie to, że był kochankiem mojej n matki, kochałabym go nawet takim, jaki jest 489 zielonych pigułek sir Granta. (błagalnie) Pani: niech pani nie zabiera mi Tarkwiniusza. Błagam panią. ZOFIA Dobrze: spreparuję go tylko dla pani. Na tyle tylko, na ile będzie mi potrzebnym, aby mógł zwyciężyć pokusy Pandzia. Ani na tyle więcej. ,w " = •, Pokazuje na palcu. _ :Ihvv..^-> "j. v^ż NINA :-:••. -.' .;.-.-• •• -,--:,. ••••: : u,,r- ': Dziękuję pani. ; . = - ; ';A Całuje ją w rękę. " f' : •-•'• LIZA Jaka pani Zofia jest piękna we wszystkim, co mówi i co robi. (do Niny) Gdyby kto inny mówił tak jak ona; byłoby to wstrętne. NINA Niestety, czyny mężczyzn mają wartość bezwzględną. To, co czyni kobieta, zanadto zależne jest od jej twarzy, figury i stroju, a nade wszystko od tego, czy ma ładne ręce i nogi. Przez drzwi z prawej strony wchodzi Tarkwiniusz we fraku, Zofia rozpręża się. TARKWINIUSZ Przychodzę na tę próbę mojej siły. Ale ostrzegam panią, że jestem skondensowany jak nigdy. Wszystko wisi na jednym włosku, który ma wytrzymałość stalowej liny. ZOFIA tym lepiej dla mnie, panie Pępkowicz. Niech pan siada. ^KWINIUSZ siadając między dziewczynkami "ani mnie nie rozumie, mówiłem o rzeczach istotnych, ^zuję do pani obrzydzenie graniczące z bólem fizycznym prawie. W każdym słowie, które pani wymawia, Jest [Pani] cyniczna i wstrętna. W każdym najobojęt-niejszym zdaniu tkwi ukryta jakaś myśl lubieżna. Pani 8 s zdaje się nie wychodzić z gardła, tylko diabli Wledząskąd.. 490 491 Akt drugi Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka ZOFIA Na tym polega moja siła. Takie powiedzenia zapadają głęboko w najskrytsze zakręty waszych ciał i potem tak . trudno je wam z siebie wyrwać jak wspomnienia rozko- szy. TARKWINIUSZ wstrząsając się O, jakież to obrzydliwe! Nienawidzę pani. Wstaje. ZOFIA Ale poczuł pan jednocześnie ten dreszcz tajemniczy, którego pan nie znał dotąd. Wie pan. TARKWINIUSZ Skąd pani wie? Pani jest jasnowidząca. Dziewczynki przychylają się do siebie i patrzą na Zofię z uwielbieniem. ZOFIA Właściwie jestem ciemnowidząca, ale widzę pewnie. Moje tajemne oczy krążą razem z czerwonymi kulkami twojej młodej krwi i zaglądają w ukryte sprężyny twego ,': jestestwa. TARKWINIUSZ Tu się pani pomyliła! To zdanie nie budzi we mnie żadnego dreszczu. Jest artystycznie nieudane. Głos się pani zmienił i załamał. Niech pani nie udaje czegoś ponad siebie, bo może się pani wysypać. ZOFIA Ach - nie mów tak ordynarnie. Patrz na mnie - nie unikaj mego wzroku. Czyż nie czujesz potwornej rozpaczy na myśl o tym, czego nigdy, nigdy nie będzie? Cały świat nie istnieje w tej chwili dla ciebie. Wszystkie barwy zbladły gdzieś w oddali, a formy najpiękniejszych widoków skurczyły się w ohydne, zeschnięte, starcze zmarszczki, jakby je spalał od wewnątrz tajemny żar bezdennej pustki. Wszystkie twoje uczucia stały się wyrazem najstraszliwszej wewnętrznej nudy i dzień jutrzejszy zdaje ci się nieskończoną pustynią, której przebrnięcie jest niemożliwością aż po wieczność całą. Patrz na mnie: czyż to nie prawda? TARKWINIUSZ Rzeczywiście - widzi mnie pani na wylot. W głowie mi się kręci. ZOFIA wskazując Ninę Czymże jest to biedne czyste uczuciątko, które masz dla niej, wobec nienasycenia wszystkich żądz, które czujesz teraz? Ja mogę spełnić to wszystko albo odejść w tej chwili z okrutnym uśmiechem i zostawić cię spalonego na popiół, sparaliżowanego, stężałego od niewysłowionej męki ogromu nigdy niesytego pragnie nia. Patrz w moje oczy. Podobasz mi się. TARKWINIUSZ zbliżając się do niej ; • {. To straszne -ja nie mogę się oprzeć. Ogląda się na dziewczynki. NINA zrywając się Ja go nie oddam! Ja go kocham, a pani chce się niną bawić. Proszę go zaraz zostawić w spokoju. ZOFIA łagodnie Idź stąd w tej chwili, moje dziecko. Weź Lizę i idźcie spać obie. A przedtem porozmawiajcie sobie o wszystkim. Nina zgnębiona bierze Lizę za rękę i obie wychodzą powoli na lewo. Zofia i Tarkwiniusz patrzą na siebie. Z chwilą zatrzaśnięcia się drzwi Tarkwiniusz rzuca się na Zofi ę, która obwija go wężowatym uściskiem. Całując się padają oboje na kanapę. W tej samej chwili przez drzwi środkowe wchodzi Sir Gra n t. Tamci rozrywają się. SIR GRANT Pani Zofio! Ja się przyznam do wszystkiego, ja pani dałem w winie zieloną pigułkę. Pani obiecała mi kiedyś... To już zaczyna działać... Niestety przedwcześnie... 492 493 Akt drugi Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka - Według moich doświadczeń na gwanxach powinno zacząć się najwcześniej w cztery godziny. Ja panią błagam... Pani mi przyrzekła... Tylko my możemy to wypróbować. 2łOFIA wstając; Tarkwiniusz siedzi dalej Jesteś pan skończony osioł. Pańską pigułkę mam tu - patrz pan. (Pokazuje pudełeczko od pudru.) Zatrzyma- tf. łam ją na zębach. Idź pan do swoich gwanxów. (Słychać :> ryki silniejsze od poprzednich.) O - nie słyszy pan, jak :, ryczą? Zażyje, kiedy będę chciała, albo dam ją, komu zechcę. To jeszcze lepsze. Rozumie pan, panie trucicielu? Proszę! Wskazuje drzwi. Sir G ran t wychodzi zgnębiony, bez słowa. TARKWINIUSZ ciągnąc Z ofi ę ku sobie na kanapkę Jeszcze... Daj mi twoje usta! ZOFIA siadając koło niego Nie, dziecinko, teraz porozmawiamy poważnie. Ja nie chcę tylko twoich ust, choć tak ślicznie umiesz całować. Ty masz w sobie dane to, czego inni uczą się latami. Ale ja cię kocham, ja chcę twojej duszy. Ty musisz być mój naprawdę, przedtem, nim nasycisz twoje pragnienie. Inaczej otrujesz się mną tak jak inni. TARKWINIUSZ Więc naprawdę pani mnie kocha? ;, ZOFIA Tak - musisz uwierzyć w twoje szczęście. Jestem twoja. Poznaj mnie teraz, żebyś potem nie pożałował tego, że mnie nie oceniłeś. Ja mogę być wszystkim. Trzeba mnie tylko bardzo, bardzo kochać. Może wrócą jeszcze moje dni dziewczęce, kiedy byłam naprawdę szczęśliwa. TARKWINIUSZ zabierając się do niej Więc pozwól mi się całować. Dlaczego mnie odpy chasz? , ..,...., ZOFIA Nie, nie - nie teraz. Teraz chcę tylko twojej duszy. TARKWINIUSZ ponuro Wie pani - zdaje mi się w tej chwili, że duszy nie mam wcale, (głosem dziecka, które dopomina się o cukierek) Ja chcę twoich ust. ZOFIA Zdaje ci się. Siądź tu przy mnie spokojnie, oprzyj twoją główkę o mnie i mów. Mów do mnie tak jak do Niny, jak do niego... do Pandzia. TARKWINIUSZ sadowiąc się koło niej Ja nie mam nic do powiedzenia. Zapomniałem o wszystkim. Chodź zaraz do mnie, do mego pokoju. ZOFIA Nie, nie, nie pójdę. Ty wcale nie jesteś mój. Ja ci się tylko podobam. Ty ciągle myślisz o nim, o tym przeklętym Pandeuszu. TARKWINIUSZ wstając To jest właśnie fatalne, że o nim zapomniałem. Czuję okropne wyrzuty sumienia. Nie tylko w stosunku do niego, ale do siebie samego. Zdradziłem siebie. Jestem człowiek upadły. ZOFIA wstając Dziecko! Ty nie wiesz, kto jest ten twój Pandeusz. To jest wcielenie najgorszej perwersji połączone z najbardziej plugawym apetytem. Ty się dopiero dziś przekonasz, że wszystkie jego teorie na temat wyższego życia są zupełną blagą. Wyższego sposobu istnienia naprawdę nie ma. Są to tylko fikcje uspołecznionych bydląt, jakimi jesteśmy. Na dnie duszy Pandzia jest tylko zamaskowana żądza najzwyklejszego użycia. TARKWINIUSZ wstając Pani się pomyliła. Nie wiedziała pani, z kim pani ma do czynienia. Ja jestem silniejszym, niż pani myśli. A przy 494 495 Akt drugi Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułką tym wiem więcej, niż pani przypuszcza. Proszę o dowody rzeczowe. Ja nie znam wtajemniczeń ostatecznych ale to, co wiem, wystarcza, abym tego nie uważał za r blagę. Proszę o dowody rzeczowe. ZOFIA Wiem - zasada Tożsamości Faktycznej Poszczególnej. Wszystko, co jest, jest to, a nie tamto. Ależ o tym wiemy wszyscy. Jest to bezpłodna prawda i nie darmo prześlepili ją najwięksi mędrcy świata. Cóż jest w tym dziwnego? TARKWINIUSZ Zasada jest prosta - to przyznaję. Ale rzeczywiste konsekwencje mogą być niezwykłe. ZOFIA I to wiem! Każda chwila sama dla siebie, przezwyciężenie życia nie w Nirwanie, tylko w koncentracji osobowości - oczywiście ktoś drugi jest tu konieczny. Niechby Pandeusz potrafił przeżyć to sam! Upadłabym przed nim na brzuch. Jest to nauka istniejąca jedynie w samym fakcie nauczania, (ze złością) Wszystko to blaga! , albo jest czyn określony, taki, a nie inny - wszystko jedno: twórczość artystyczna czy życiowa, albo Nirwana. Reszta to fałsz wymyślony przez nie umiejących żyć ; zdechlaków. TARKWINIUSZ Nieprawda! Ja czuję, że poza tym jest jeszcze coś, czego nie pojmuję. Nie w słowach, ale w wykonaniu. Tego trzeba dokonać. To się nie da określić przed stworzeniem. ZOFIA Bergsonowskie baliwernie! Jesteście obaj idioci. Je den okłamuje drugiego, a każdy jeszcze okłamuje siebie na dodatek. Zobaczysz, czym będzie to dokona nie. Zobaczysz dziś w nocy. Pamiętaj, co ci mówiłam. .Pamiętaj! , , ;i ; << •>;..; : . TARKWINIUSZ Dobrze. Zobaczymy. Jeśli to okaże się nieprawdą, to może pani mnie uważać za swoją własność. Życie moje niewarte jest wtedy zdechłego gwanxa. ZOFIA Ależ ja ciebie wcale "nie chcę. Już nie. To była chwila złudzenia. Jesteś dla mnie tylko antydotem: środkiem opanowania siebie dla zdobycia jego. O niego mi tylko chodzi, o twego głupiego, kłamliwego mistrza. Co mówię: nie o niego, o jego zewnętrzną, dotykalną aparycję tylko - duszę jego miałam już i zwomitowałam dawno, tak była wstrętną i małą. TARKWINIUSZ Teraz pani obraziła śmiertelnie i jego, i mnie. Nie wiem już, co jest prawdą we mnie. To może rozstrzygnąć przypadek tylko - raczej przeznaczenie. ZOFIA W kogóż to zechcesz wcielić to twoje przypadkowe przeznaczenie? TARKWINIUSZ W panią. Idea nie jest tak głupia, jak się to pani zdaje. Życie jest właśnie przypadkowym przeznaczeniem. To wyraża sprzeczność inicjalną istnienia. Dwa te poglądy nie dadzą się połączyć, a życie łączy je w każdej chwili. Tworząc świadomie możliwość przypadku, wyzywamy objawienie ogólnej determinacji wszystkiego. Zamyśla się. >" ZOFIA i A więc do rzeczy, chłopczyku. Rzeczywiście masz w so bie jakąś siłę i to zaczyna mnie zaciekawiać. TARKWINIUSZ Złapałem mój pomysł, który się błąkał w nieświadomych otchłaniach mojej jaźni. Wiem, że pani ma trzecią nagrodę za walkę na florety na międzynarodowym konkursie w Melbourne. Ja też biję się nieźle. Będzie- 497 496 drugi Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona my walczyć o niego i o mnie, a może też i o panią samą Od pani to zależy. ZOFIA A wie pan, że ta myśl jest świetna. Jeszcze dziś w nocy o drugiej, zaraz po wtajemniczeniu, o ile naturalnie nie straci pan wiary usłyszawszy wszystko. TARKWINIUSZ Nawet wtedy będę się bił o siebie i o to coś, czego w pani zgłębić nie mogę. Ja pani tak po prostu uwieść nie potrafię. ZOFIA z ironią Uwieść. I takie coś, pokręcone jak pan, śmie mi coś podobnego mówić. TARKWINIUSZ Milczeć! Ja muszę wprzód poznać wyższe prawo mego życia, a nie zwykłe codzienne regułki. Teraz jest pani dla mnie środkiem tylko, papierkiem lakmusowym, którym badam reakcję mojej duszy. Ale jedno musi mi pani przyrzec: będzie się pani bić ze mną bez żadnej litości. Wyciąga do niej rękę. > tti ZOFIA podając mu rękę r ft; Ależ przyrzekam, przyrzekam. Co za zarozumiałość! Nie chodzi mi o ciebie wcale. Podoba mi się ten pomysł jako zupełnie nowy temat, wpleciony w gmatwaninę erotycznych zaburzeń. Tarkwiniusz wyrywa jej rękę. TARKWINIUSZ Wstrętny babon! Ale mimo to pewne warunki: o ile pani mnie rani, jeśli stracę wiarę w Pandeusza, uważam się za pani własność, o ile ja panią ranie, nigdy więcej nie wejdzie mi pani w drogę, chyba że sam tego zażądam. O ile któreś z nas zginie, problemy między nami rozwiązują się oczywiście same przez Się. . ... ,- •.)•; ,, -: .-•---. •• '• ,••• -.•'.. ZOFIA Dobrze, mój mały. Zaczynasz mi się znów podobać. TARKWINIUSZ Do widzenia o drugiej w tym pokoju. Wychodzi na lewo. Jednocześnie przez drzwi środkowe wchodzi towarzystwo mężczyzn z Pandeuszem na czele. Sztab we frakach. Mandelbaumy jak poprzednio. ZOFIA do siebie Zdaje się, że przesadziłam dawkę antydotu. Zanadto mi się podoba ten chłopiec. PANDEUSZ Jakże tam pokusy? Żałuję, że nie widziałem. Ale sir Grant upił się jak świnia i mówił rzeczy tak cudowne" o swoich przyprawach, że się oderwać wprost nie mogłem. A gdzie Tarkwiniusz? ZOFIA zła Poszedł przygotować się do wtajemniczeń ostatecznych. Rzeczywiście, masz nad nim władzę piekielną. Tylko tortury mogą was rozdzielić. PANDEUSZ z tryumfem A widzisz. Ja wiedziałem, że Kwinio mnie nie zdradzi. Dziś wtajemniczę go definitywnie. SIR TOMASZ Szansę nasze zwiększają się. Myślę, że nie będziemy się kłócić i założymy stowarzyszenie czcicieli tej nowej Astarte. KARDYNAŁ NINO Niech Bóg ma nas w swojej opiece. Czuję, że stanie się coś straszliwego. Pomruk Mandelbaumów. Z lewej strony wchodzą obie panienki w szlafroczkach. ZOFIA nagle rozjaśnia się Panie Teerbroom i ty, sir Tomaszu: pozwólcie dziś po raz ostatni zabawić się moim małym przyjaciółkom. Możecie być za to pewni mojej łaski. (Wahanie Te er- 499 498 Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielo 'SiPigutka brooma l Sir Tomasza.} No - zrobione. R0z poczynamy orgię. Pandziu: każ podać, co masz najlep-: szego. Nie wymieniam tych rzeczy, których pragnę, aby nie być posądzoną przez [was] o nieistotny snobizm albo o zły gust. Pandeusz wychodzi przez drzwi środkowe. Liza idzie do ojca. Mężczyźni pozostają w głębi. Na froncie Zofia i Nina. NINA No i co? Uwiodła go pani? ZOFIA Ale gdzie tam. Biję się z nim na szpady o drugiej w nocy. Nie bój się, Nina. Nic mu się złego nie stanie. NINA Przyrzekła mi pani. Ale o co bić się będziecie? ZOFIA Głupstwo. On musi odzyskać utracony - jak mówi - honor. Musi zobaczyć siebie do dna czy coś podobnego. Ja się nie rozumiem na tych subtelnościach. Mnie bawi sam fakt. NINA Pani bawi się zawsze, ale ja? ZOFIA Bądź pewna, że mu nic złego nie zrobię. Oddam ci go jeszcze szlachetniejszym, niż był. NINA Tak byłam pewna, że pani mu da tę pigułkę - tak się bałam. Ale nie śmiałyśmy wejść z Lizą. ZOFIA Tarkwiniusz nie potrzebuje żadnych pigułek. To cud0^" ny chłopczyk. Gdyby nie to, że kocham naprawa? jednego tylko Pandeusza, odebrałabym ci go A teraz słuchaj, a potem patrz uważnie. Nie mam K się zwierzyć. Zieloną pigułkę dam dziś W ten sposób skompromitujemy go wobec sza, który i tak jest już zachwiany w swojej wierze w niego. A potem, wolny od złudzeń wyższego życia, Tarkwiniusz będzie tylko twoim. NINA Jaka pani jest szlachetna i piękna we wszystkim! Dzię- kuję pani za wszystko. Całuje ją w rękę. Wchodzi Pandeusz z lokajem noszą- cym wino i kieliszki. Nalewanie i picie. Mandelbaumy stoją ponuro w tle. ZOFIA wpuszczając pigułkę do swego kieliszka Pandziu: przyjmij ten kielich ode mnie i wychyl go za zdrowie twego pupila i za skuteczne wtajemniczenie go w naukę wyższej świadomości życia, życia bez kobiet. Nie dla Nirwany czynisz to - wiemy o tym wszyscy - tylko dla spotęgowania aż do pęknięcia naszej nędznej, plugawej, uspołecznionej osobowości. Hurra! PANDEUSZ przyjmując kieliszek Teraz nareszcie będziemy żyć w przyjaźni. Kto wie - może i ty, Zosiu, przejdziesz na moją wiarę, wyczerpawszy wszystkie rozkosze. A tymczasem piję za wielkość zasady Tożsamości Faktycznej Poszczególnej, którą. pojąłem dotąd ja jeden z wszystkich filozofów świata. Niech trwa wśród rzadkich okazów naszego gatunku. największe, bezpłciowe szczęście wyższej świadomości życia, bez wiary w zaświaty, bez teozofii, bez żadnej ogóle blagi! Hurra!! GRANT Nie pij pan: tam może być zielona pigułka. Ona... andeusz zatrzymuje się i pytającym wzrokiem patrzy dookoła. ZOFIA Milczeć! Zwariował stary! Pij, Pandziu - ciebie nie .zdradziłam nigdy. s , " ; i* : lr Grant cofa się. , 500 Nadobnisie i koczkodany, czyli PANDEUSZ Tak - wierzę ci zupełnie, nasze dusze nie rozstały się nigdy. (Wychyla kielich do dna.) A teraz chodźmy do sali okrągłej na najwścieklejszą z orgii. Muszę się wzmocnić widokiem życiowego świństwa przed objawieniem Tarkwiniuszowi prawd ostatecznych. Z lewej strony wbiega Tarkwiniusz. TARKWINIUSZ Pandziu! Ja już dłużej nie mogę. Chodźmy zaraz. Wtajemnicz mnie albo przewalę się całkiem na drugą stronę. PANDEUSZ Dobrze - niech będzie teraz. Czuję jakąś dziwną siłę, ogarniającą wszystkie wiązania [?] mego mózgu, a tajemnicze dreszcze przebiegają mój zmartwiały mlecz. Myślę, że sam będę miał jeszcze nowe objawienia. Nie pójdę na tę orgię, (do gości) Państwo pozwolą sami. (do Zofii) Prowadź ich, Zosiu, do tej okrągłej sali, w której przeżyliśmy tyle chwil rozkoszy nieistotnych. My z Tarkwiniu-szem dogonimy was za parę godzin. Będziemy wtedy na niedostępnej wyżynie przyjaźni i absolutnej wiedzy. Jak dwa paraboliczne zwierciadła zwrócone ku sobie odbijać się będziemy w sobie, w zamkniętej Nieskończoności. ZOFIA Cha, cha, cha, cha, cha, cha! PANDEUSZ zimno Z czego śmiejesz się, Zosiu? ZOFIA Ja nic - ja tylko tak - z radości, (do sztabu i Mań-delbaumów) Chodźcie, panowie, i wy, moje drogie panienki. (Obejmuje Ninę, która stała dotąd oboK^ niej.) Będziemy się bawić jak nigdy, oczekując dalszyc rozwiązań. Idzie ku drzwiom środkowym z Niną. Za nią tłum. M a ^ d e l b a urny mruczą głucho. Podczas tego Pandę mówi: PANDEUSZ Chodź, Tarkwiniuszu, teraz dopiero przeniknie cię wiedza ostateczna. Nie zatracisz twej osobowości, tylko stworzysz nowego siebie ponad przypadkowością dnia i nocy. Będziesz jedynym sam dla siebie i dla mnie. Tylko we dwóch możemy tego dokonać. Samotność zabija istotę jaźni i zbliża nas do Nirwany. Tylko tak zwany wyższy pustelnicyzm otwiera wrota tajemnicy cierpiącym na niedosyt absolutu. Żadna sztuka ani żaden czyn realny, ani żadna wiara nie może być wyższą nad to, co stworzymy. Świat uleci w Nicość, zostawiając nas w zimnej, kryształowej sferze prawdy o nas samych. Jesteśmy jedyni. TARKWINIUSZ Muszę ci coś powiedzieć. Nie czuję się godnym - całowałem się z twoją Zofią. PANDEUSZ zainteresowany Całowałeś się jednak. Nie wiem czemu, ale dziś nawet to dodaje ci uroku. Kocham twoją duszę. , Obejmuje go. ••, ! t TARKWINIUSZ z lekkim dreszczem Ona mówiła mi to samo. f PANDEUSZ Ona kłamie. Chodź, idziemy do mojej leniwni w wieży pomocnej. Czuję, jak myśl moja niby zimny sztylet wwierca się w rozpalone łono Wiecznej Tajemnicy. Nie w pojęciach, nie w ich systemach ani w intuicyjnym wniknięciu w rzeczywistość leży rozwiązanie. I nie w wyrzeczeniu się życia. Ono jest w samym życiu, w podwójnym zrozumieniu jedyności i tożsamości każdej chwili Id tnvania sameg° dla siebie. , % J(r)4 drzwiom naprawo i wychodzą. Za sceną słychać dziki Kch Zofii i pomruk daleki Mandelbaumów - Potem ryk gwawców. Wpada Sir Grań t przez drzwi Sfodkowe i rozgląda się. 502 Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielo, na SIR GRANT krzyczy Nie ma ich! Biegnie ku drzwiom na prawo. We drzwiach ukazuje się Ml ody Lokaj, a za nim Stary Lokaj z rewolwerami w rękach. MŁODY LOKAJ Ani kroku dalej, sir Grant. Jaśnie pan kazał strzelać w łeb każdemu, kto by ośmielił się wtargnąć do wieży* północnej. SIR GRANT Za późno. Za późno. Wybiega przez drzwi środkowe. KONIEC PIERWSZEJ ODSŁONY AKTU DRUGIEGO l ODSŁONA DRUGA Ten sam pokój, prawie zupełnie ciemno. Przez chwilę scena pusta. Słychać z prawej strony zbieganie ze schodów z szaloną szybkością. Wpada Tarkwiniusz w jasnej piżamie i zapala światło. Po czym pada na kanapkę i zakrywa twarz rękami. TARKWINIUSZ Ach, co za bydlę! Jak on śmiał. To wszystko było kłamstwo. Marne uwodzenia bezczelnego, zboczonego żuise-ra. Ach... (Patrzy na zegarek na ręce) Za trzy minuty druga. Powinna tu być zaraz. Wszystko tak się zmieszało, że już nic a nic nie wiem. Muszę się bić. Czuję, że w tym będzie rozstrzygnięcie wszystkiego. Prawda wyjdzie na wierzch sama. Nie wiem, kto jest ona ani ja sam. Wiem tylko, ale i to nie na pewno - że on jest potwór. Ale potworność ta jest tajemniczą dla mnie w stopniu tak straszliwym, że nie wiem, jakie fakty zdołają ją rozwikłać. (Woła, leżąc bezsilnie) Pani Zofio, pani Zofio! 7 lewej strony wchodzi Zofia, ubrana w czerwony trykot. W ręku niesie dwie szpady. ZOFIA cicho Cicho, panie Kwiniu. Cicho. Jestem. Jestem gotowa. TARKWINIUSZ wstając Pani: co ja przeżyłem! To jest ruina wszystkich moich marzeń, całego wyższego życia. ZOFIA Uspokój się, dziecinko. (Gładzi go po głowie.) Opowiedz mi o wszystkim. TARKWINIUSZ innym tonem Ach - gdybym mógł! Ale ja pani nienawidzę także. ZOFIA Za co? Prawdy absolutnej nigdy nie można połączyć z życiem w jedną żywą całość. Czego chcesz ode mnie? Kochaj mnie po prostu. TARKWINIUSZ Pani kłamie. Pani myśli tylko o nim. Znam pani zasadę antydotów: system dwóch kochanków istotnych - nie licząc innych. ZOFIA To system Pandeusza: zasada dwóch kochanek. Mnie jednej tylko nie zdradził - ani ja jego. Byłam ostatnią. TARKWINIUSZ Chciał panią zdradzić, ale nie mógł, bo ja tego nie chciałem. Proszę o szpadę. ZOFIA daje mu szpady do wyboru, on bierze Ależ owszem, owszem. Jeśli ten pojedynek jest ci koniecznie potrzebny dla poznania siebie, to się bij. Wolałabym, abyś sam się zabił. Mogę ci zrobić coś złego. Przyrzekam ci, że bić się będę na serio. TARKWINIUSZ lak - i jeśii dostrzegę w twoich oczach choćby ślad zastrzelę cię jak wściekłą sukę. A potem siebie, 505 504 Nadobnlsie i koczkodany, czyli jego, wymorduję wszystkich, i te przeklęte dziewczynki razem. Rewolwer mam w kieszeni. ZOFIA zimno Sądzę, że najpierw zabije pan wszystkich, a potem siebie - tak będzie prościej. Ja też potrzebuję wstrząśnięcia nerwów po tych wszystkich nieudanych perwersjach i wtajemniczeniach. Pandeusz musi być mój. Stają w pozycji: Tarkwiniusz na lewo, Zofia -na prawo, i zaczynają się bić. ZOFIA po chwili, zimno Niech pan uważa, zaczynam się zapalać. TARKWINIUSZ z wściekłością Zapalaj się sobie, małpo! Zostanie z ciebie kupa płynnej zgnilizny, jak cię przekłuję. Masz, masz! ZOFIA Ho, ho. Nieźle naciera. A teraz na mnie kolej. W tył dwa kroki; (parę pchnięć) w tył trzy kroki. O tak, o tak! Tak, tak, tak, tak! Przygważdża go do ściany, na lewo. Tarkwiniusz pada pod drzwiami. TARKWINIUSZ Umieram! Serce... Wszystkie nienasycenia... o, jakże mi żal życia... (Próbuje się podnieść i pchnąć ją; Zofia wytrąca mu szpadę z ręki;pada znowu.) Nienawidzę cię! Umiera. Zofia stoi nieruchomo. Po czym obciera szpadę o prawe udo, rzuca ją i zapala papierosa. Słychać szalony hałas, zbiegania po schodach, na prawo. Wpada P a nde- usz w jasnej piżamie. PANDEUSZ To ty, Zosiu! Jestem młody i zdrów jak byk na pampa-sach. Wszystkie objawienia są głupstwem. Prawda jest tylko w życiu, bez żadnej filozofii, bez żadnej metafizycznej przyjaźni, bez żadnej tożsamości. To niemożliwe! Prawda absolutna jest jedna, pozażyciowa - czy- sta. Ale w życiu wszystko jest tylko w rozdwojeniu, w uwielokrotnieniu, w samej wielości, w zupełnym nieładzie. Tylko bezład i bezsens są piękne. Zosiu: czy ty się ze mną zgadzasz? ZOFIA wskazując papierosem trupa Tarkwiniusza Właśnie to samo mówiłam temu twojemu pupilkowi. Nie chciał mi wierzyć. Musiałam się z nim bić na serio, bo wymagał na to słowa ode mnie. I oto leży nienasycony, splugawiony ostatnią myślą o niespełnionym życiu, przekłuty w samo serce przeze mnie. PANDEUSZ nie zwracając uwagi na Tarkwiniusza Zosiu: przebacz mi wszystko. Ale czyż mogłem się spodziewać, że będę zdrów na nowo. Ciebie jedną kocham i nigdy cię nie opuszczę. ZOFIA Zabiłam jedyny antydot przeciw tobie. Jestem tylko twoją. Teraz dopiero kocham cię naprawdę. Chodź. PANDEUSZ Poczekaj, za chwilę nie będę już mógł mówić z powodu nadmiaru siły. Całe życie wywrócone na odwrót spiętrza mi się w głowie w tańczącą dnem do góry piramidę nonsensu. Mój szpik staje dęba jak olbrzymia anakonda. Teraz widzę dopiero, co to była za nędza: wyższa świadomość w życiu i inne wzniosłe przysmaki. To tylko blagi niedołęgów. Kości mam jak z kauczuku, a muskuły rwą mi się od dzikiej potęgi. Precz z wszelkimi czynami. Jest tylko to jedno - użycie. Nie ma wielkości w niczym ani bogactwa, ani sztuki. To tylko symbole jednej wielkiej nędzy istnienia i ten tylko żyje, kto używa, i to w najbardziej bydlęcy sposób. Reszta to wszystko społeczna maska dla słabych i zużytych. ZOFIA Dosyć tych deklamacji. Ja też mam dosyć ludzi. Bądźmy raz w życiu jak dwa bydlęta, jak dwie efemerydy. 506 507 Akt drugi Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka PANDEUSZ Tak, tak. Tylko musiałem to sobie uświadomić. Wyższa świadomość zwierzęcości jest najwyższą formą życia. Co innego, jeśli się o tym nic nie wie: wtedy jest to zwykłe świństwo. Zofia prowadzi go na lewo. Pandeusz odsuwa trupa Tarkwiniusza, przepuszaa Zofię i znikają oboje za drzwiami, które zamykają na klucz. Wpada przez drzwi środkowe Sir Grań t w piżamie. Rzuca się na lewo i uderza się o drzwi próbując je otworzyć. SIR GRANT nie widząc trupa Za późno! Za późno! Na pomoc!! Ja jej dałem moją pigułkę! A ona dała ją Klawistańskiemu! Flaczeje przy drzwiach. Wpada cała hurma: sztab w piża mach, a Mandelbaumy w ubraniach włożonych na gołe ciało, koszule mają rozchełstane i rozczochrane włosy. Czubinin-Zaletajew wrozpiętym mundurze, Kar dynał Nino w rozpiętej kardynalskiej szacie, ale w ka peluszu. CZUBININ-ZALETAJEW if Co! Gdzie?!! KARDYNAŁ v Kto komu?!!! SIR GRANT Poszli tam oboje! On z pigułką rozpuszczoną we krwi. Ona obiecała mnie. Ja się wścieknę. SIR TOMASZ Patrzcie! Tarkwiniusz Pępkowicz leży martwy pod drzwiami. Są szpady. Tu był pojedynek. OLIPHANT BEEDLE Klawistański zamordował Pępkowicza! Co za okropność! I to z zazdrości o naszego fetysza. Szmer w tłumie Mandelbaumów, który się tłoczy. Za sceną ryki rozbudzonych gwawów. SIR GRANT nieprzytomnie To ryczą moje gwanxy! Pomóżcie mi wyważyć drzwi! Kardynał i Zaletajew rzucają się do drzwi i wyważają je razem z Sir G rantem. We drzwiach ukazuje się Zofia z rozpuszczonymi włosami, ubrana w zielony szlafrok, wychodzi na scenę. Zaletajew i Kardynał przepuszczają ją i wpadają do pokoju na lewo. ZOFIA Nie żyje już. Skonał w najwyższej rozkoszy. SIR GRANT przerażony Jak to? ZOFIA Pańskie pigułki zabijają, sir Grancie. Działanie ich jest świetne, ale śmiertelne. SIR GRANT A wiec gwanxy wytrzymały, a ludzie nie. Koniec. Mój wynalazek jest niczym, (z zapałem) Ale dla pani zażyję nawet trzy! ZOFIA A zażyj sobie, stary gracie, i idź umierać z twoimi gwanxa-mi. Sama ani myślę, a bez tego nie mogę cię kochać. SIR GRANT Tak? Dobrze. Odchodzi naprawo i strzela sobie w łeb. Nikt nie zwraca nań najmniejszej uwagi. Zaletajew i Kardynał wynoszą przez lewe drzwi trupa Pandeusza i kładą na kanapce. ZOFIA Patrzcie: oto jest największy człowiek z nas wszystkich i wielu innych. Umarł jak bydlę, jak owad, z tą świadomością, że nie warto już dzisiaj być człowiekiem. Żałuję, że nie mogę go pożreć jak samica skorpiona. Mandelbaumy szemrzą w tle. TEERBROOM A tamtego kto zabił? Czy on? A! Pożerają się naprawdę jak owady te dzisiejsze zdechlaki. 508 509 Nadobnisie i koczkodany, czyli Aktdrugi ZOFIA Tamtego zabiłam ja w zupełnie prawidłowym pojedynku. Tylko tamten spodlił się, wołając w ostatniej chwili o życie... Pandeusz umarł, jak żył... TEERBROOM To znaczy jak ostatnia świnia. ZOFIA Mylisz się pan, panie Teerbroom. On żył w kłamstwie' a umarł z prawdą na ustach jak prawdziwe bydlę, mówił, że mnie kocha. I jemu ja wierzyłam, a wam jeszcze nie. Wy się okłamujecie, ale jeśli zechcę, to wiedzcie, że tak samo będzie z wami, o ile los pozwoli • wam na to szczęście. TEERBROOM Tak, ale żyć można przez jedną chwilkę tylko... CZUBININ-ZALETAJEW Co tam! Chwilki nie chwilki! Czudna kobieta z pani, madame Sofija! Jej Bohu! KARDYNAŁ NINO Moja willa! Ten kapelusz... Wszystko!! Rzuca kardynalski kapelusz z głowy. ZOFIA Wstydź się, Eminencjo. Wyłazi z pana obrzydliwy pospolity zatraceniec. (Mandelbaumy szemrzą coraz głośniej.) Trochę więcej wzniosłości - tej bydlęcej, nie p ludzkiej - żądani od was, panowie. Za wiele jeszcze ., jest u was z człowieczeństwa, którym lubicie się taK ; szczycić, a którym ja tak pogardzam. SIR TOMASZ No tak, ale gdyby nie zielona pigułka, to nawet ten Pandeusz pani nie umarłby jak bydlę, zgniłby w swoim l; dawnym kłamstwie. A te pigułki są najwyższym wyrazem ludzkiej kultury. Jeszcze krok, a będziemy wskrz -szać umarłych, aby tym okrutniej ich zabić. ZOFIA Jak można takie płaskie brednie mówić w takiej chwili. SIR TOMASZ Może dla pani ta chwila jest nadzwyczajna. Dla nas to zwykły, codzienny dzień. Są te tylko dwie zasady: zachowanie indywiduum i zachowanie gatunku. W proporcji tych dwóch elementów leży najwyższy punkt rozwoju ludzkości. Punktami granicznymi są: samotne bydlę, ludzkie czy nie ludzkie, i ludzkie mrowisko. Względność etyki wynika z możliwości różnej proporcji tych czynników... ZOFIA Nie zatruwaj mi zwątpieniem jedynej chwili szczęścia, nikczemny staruszku. Dużo bym dała, aby zginąć tak jak on, świadome swego bydlęctwa bydlę, świadomie przezwyciężające ludzkie kłamstwa. [To] jest nowością zupełną. A zresztą, sir Grant ma jeszcze całe pudełko. No - na ochotnika! Kto chce przeżyć najwyższe szczęście świadomego zbydlęcenia? Obszukajcie trupa i żryjcie jad. I gińcie! Zgińcie czym prędzej, żebym was na oczy więcej nie widziała. (Wszyscy z wyjątkiem Ma ndelbaumów rzucają się na trupa Sir Gran-* a.) A może, co było za silne dla niego, będzie w sam raz dla was? Znalazłszy pudełeczko z pigułkami (pierwszy znajduje je ^lr Tomasz) dzielą się pospiesznie jego zawartością. eden Teerbroom nie je, tylko ostentacyjnie chowa Plgułkę do kieszeni od kamizelki. Mandelbaumy partym kołem zbliżają się do Zofii, która, zajęta 0 serwacją tamtej sceny, nie widzi tego wcale. W chwili ° y tamci skończyli, zwarty krąg Mandelbaumów ,acza Zofię. Z dzikim rykiem rzucają się Mandel- um.y na Zofię i pokrywają ją zupełnie. (Tu aktor- 510 511 Nadobnisie i koczkodany, czyli Akt drugi ka, zrzuciwszy szybko szlafrok, powinna albo wypełznąć nieznacznie za kominek, albo zapaść się pod ziemię nm, pomocy klapy.) Ryk cichnie. Słychać tylko sapanie. Roz-\ lega się jeden straszny krzyk Zofii, potem cisza i sa\ panie. CZUBININ-ZALETAJEW Taż ją zaduszą na śmierć! KARDYNAŁ NINO Tym lepiej, ostatnia moja pokusa przeszła. Boże! dzięki! Ci! A willa Calafutrini ze wszystkimi zbiorami będzie] dalej moją! Klęka i modli się. SIR TOMASZ Może to i lepiej. Ona też męczyła się tym życiem, poza tym, że męczyła was. Niech raz już zginie. Mówię wam, panowie, odetchniemy nareszcie. OLIPHANT BEEDLE Zapominacie, panowie, że zażyliśmy pigułki. Działanie ich może być śmiertelne nie tylko dla degeneratów w rodzaju Klawistańskiego. KARDYNAŁ NINO przerywa modlitwę Wszystko jedno, panowie, wszyscy jesteśmy starcy. Może Bóg ulituje się nad nami. Mamy cztery godziny czasu, aby pojednać się z Bogiem albo użyć życia do ostatka. Z lewej strony wpadają Nina i Liza w szlafroczkach:j Nina w niebieskim, Liza w czerwonym. NINA Co to? Obaj nie żyją. LIZA Co za okropność! O Boże! TEERBROOM Liza! W tej chwili do mnie! Zapomniałem na chwilę, | mam córkę. ;y..,,i,, >M liżą biegnie do ojca i tuli się do niego*. Mandelbau- ftiy się podnoszą i rozstępują. Nie ma tani śladu Zofii. leży tylko szlafrok zielony. I ewentualnie; mogą być jeszcze pończochy i pantofelki. STARSZY MANDELBAUM Nie żyje. Jest to tak zwany samosąd, dokonany w imię zemsty zmieszanego męskiego tła. NINA Nie ma jej i mnie nie ma też napr-awdę. Ja wam ją zastąpię! Wiem już wszystko. Stwoirzę nowy typ Ky-beli czy Astarty - wszystko jedno. Za mną, panowie, na ostatnie wtajemniczenie bez żadnej tożsamości i blagi. SIR TOMASZ Nineczko: nie wiesz, że wszyscy zażyLiśmy pigułki. NINA Tym lepiej dla nich i dla ciebie, wuju. Może kto ma pigułkę dla mnie? TEERBROOM uprzejmie Proszę panią, księżniczko. Przyjaciółce mojej córki niczego odmówić bym nie mógł. Wydobywa pigułkę z kieszeni od kamizelka! i podaje ostentacyjnie Ninie. NINA bierze pigułkę Dziękuję. (Połyka.) Otwarła się w& mnie przepaść. Napełnię ją naszymi trupami. Tera.z wiem, jak żyć należy. 'dzie ku drzwiom środkowym. Za nią Sir Tomasz, Oliphant Beedle, Kardynał N ino i Zaleta- ]e\v. Mandelbaumy chcą się ruszyć za nimi. Wstrzy- yeich Teerbroom. TEERBROOM Mandelbaumy! Ani kroku dalej. My stworzymy nową rasę przyszłości. Oddaję wam Lizę. Ona będzie matką nowego rodu. A oddam ją temu, kogo ja wybiorę, kto 512 Nadobnisie i koczkodany, NOTY DO DRAMATÓW będzie najistotniejszym wcieleniem rasy. Po tym, co tu widziała, będzie najlepszą matką. Proszę za mną. Idzie pod rękę z Lizą na lewo. Za nimi Mandelbau-m y. Na scenie zostają tylko trupy Tarkwiniusza, Pan-deusza i Sir Granta, a na ziemi w środku sceny kupka ubrania Zofii z Abencerage'ów Kremliń-ski ej. KONIEC DRUGIEJ ODSŁONY AKTU DRUGIEGO I SZTUKI 28 VII 1922 671 Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka NADOBNISIE I KOCZKODANY CZYLI ZIELONA PIGUŁKA KOMEDIA Z TRUPAMI W DWÓCH AKTACH I TRZECH ODSŁONACH W trzy miesiące po napisaniu Mątwy Witkacy ukończył Nadobnisie i koczkodany. Na końcu tekstu postawił datę: 22 VII 1922 (pominął ją Konstanty Puzyna w pierwszym i drugim wydaniu Dramatów)*. "Po wizjonerskim odmalowaniu przyszłych rządów totalitarnych w Bezimiennym dziele i Mątwie Nadobnisie i koczkodany stanowią powrót do tematyki z czasów młodości autora, do dekadencji i erotyki ze schyłku stulecia, pozornie bez śladu elementów społecznych czy politycznych. Ta "komedia z trupami", która rozgrywa się w wytwornym pałacu Pandeusza Klawistańskiego z lokajami w czerwonych liberiach, zbytkownymi łazienkami, północną wieżą przeznaczoną do odbywania orgii * Ta dokładna data rozstrzyga wątpliwości Jana Kotta, który zastanawiał się, czy można łączyć powstanie Nadobniś i koczkodanów z ówczesnymi wydarzeniami politycznymi: "Nadobnisie i koczkodany napisał Witkacy w 1922. Ale w jakim miesiącu? Może dałoby się to odnaleźć. Co było w 1922? Odpowiedź: marsz na Rzym "czarnych koszul" pod przewodem Mussoliniego i faszystowski zamach stanu. Nie jestem wcale pewien, czy ten paradygmat historyczny, zwłaszcza wymuszony na tekście, dodałby jakiegoś smaku czy zrozumienia tej sztuce. Ale zawsze przydaje się wiedzieć, co było w "historycznym" powietrzu" (Sześć not o Witkacym, "Pamiętnik Teatralny" 1985, z. l- 4, s. 145). Marsz na Rzym odbył się 28 października 1922 r. i komfortowymi "leniwniami" zawdzięcza wiele ze swojej atmosfery Oskarowi Wilde'owi i latom dziewięćdziesiątym. Wprowadzenie do wyższych misteriów, nienawiść do realnego życia i odrzucenie przyziemnego przypadku przez zamknięcie się w odosobnionej wieży to znane motywy pojawiające się w słynnym dramacie poetyckim Yilliersa de l'Isle-Adama Axel (1890) i w innych symbolistycznych utworach tego okresu" (D. Gerould, Stanisław Ignacy Witkiewicz jako pisarz, Warszawa 1981, s. 269). Axela przetłumaczył i opublikował na łamach "Chimery" w roku 1901 (nr l-4/5) Zenon Przesmycki. Rok później wyszło wydanie książkowe (Kraków 1902). Witkacy przeczytał poemat dramatyczny Yilliersa de 1'Isle-Adama zaraz po ukazaniu się w "Chimerze", o czym świadczy wzmianka w liście ojca z 28 VIII 1901: ,^4ksela czytałem - ale jedną scenę" (S. Witkiewicz, Listy do syna. Opracowały B. Danek-Wojnowska i A. Micińska, Warszawa 1969, s. 47). Była to z pewnością odpowiedź na pytanie syna o wrażenia z lektury dramatu. Prawdopodobnie ten w swoim liście nie krył zachwytu dla Axela, a ojciec, przyznając się, iż zdołał przeczytać tylko fragment, chciał zaznaczyć swój dystans do utworu, który cieszył się wtedy ogromnym uznaniem symbolistów i ukształtował wrażliwość całego pokolenia. Na szesnastoletnim Witkiewiczu ta "tragedia metafizyczna" musiała zrobić wielkie wrażenie, skoro po dwudziestu latach stała się źródłem inspiracji dla Nadobniś i koczkodanów. Oba utwory należą do tzw. dramatów wtajemniczenia. Ich "istotnym tematem jest kwestia wtajemniczenia dokonującego się w wieży za sprawą "mistrzów" wiedzy tajemnej" - stwierdza Lech Sokół, który w rozprawie "Nadobnisie i koczkodany", czyli dramat wtajemniczenia ("Pamiętnik Teatralny" 1985, z. l-4) dokładnie omówił wszystkie podobieństwa fabuły i tematyki obu 672 Noty do dramatów 673 Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka dramatów.* Wskazał także iż, scena pojedynku na szpady Tarkwiniusza i Zofii - oprócz Axela - ma jeszcze drugie źródło: powieść Teofila Gautiera Panna deMaupin (1834). Witkiewicz mógł ją poznać w oryginale, a na pewno czytał przekład Boya, który ukazał się w 1918 roku, bo wspomina o nim w Przedmowie do Pożegnania jesieni. Bez wątpienia z tej właśnie powieści zaczerpnął "pomysł przedstawienia walki płci jako walki na szpady", a ponadto niektóre opisy (np. Pałacu Pandeusza) "zdają się echem marzenia D'Alberta, bohatera Gautierowskiego, o ziemskim raju" (L. Sokół, ,JVadobnisie i koczkodany"..., s. 173). Także w tytule "komedii z trupami" można dopatrzyć się odniesień literackich. Pisze o nich Jan Kott: ""Nadob-nisie" są może i aluzją do "pociesznych wykwintniś" Moliera, mieszczańskich córek wymizdrzonych albo raczej wymądrzonych, które wynoszą się ponad swój stan i intelektualną kondycję. Wyśmiani kawalerowie posyłają im z kolei swoich lokai, żeby ukarać głupie snobki. "Nadobni-sie" to format sufiksu na wzór "Wykwintniś". Nie przysiągłbym, ale coś mi się wydaje, że te aluzje do ukaranego snobizmu i arystokratycznych póz - były zamierzone. "Koczkodany" -jak można przeczytać w każdej encyklopedii - to małpy wąskonose, niewielkie, głowy mają zakończone krótkim pyskiem, ogony długie, niechwytne, * "W obu dramatach bohaterowie poddani wtajemniczeniu mają wątpliwości i w końcu odstępują od wtajemniczeń. W odstępstwie tym wielką rolę odgrywają pokusy życia i świata oraz - kobieta. Odstępstwo Axela zostaje w znacznym stopniu anulowane w ostatniej części dramatu Świat namiętności (Le Monde passionnel), odstępstwo Witkie-wiczowskiego Tarkwiniusza zostaje wymuszone przez sytuację: jego mistrz, skutkiem machinacji kobiety, zdradza go, kompromituje wtajemniczenie, które okazuje się wtajemniczeniem homoseksualnym, a sam Tarkwiniusz ginie w pojedynku z kobietą. Kwestia pojedynku wiąże się ściśle z Axelem. Bohater Yilliersa o mało nie zginął z ręki Sary, bohater Witkiewicza traci życie w pojedynku z Zofią" (L. Sokół, ,^ladobnisie i koczkodany"..., s. 170-171). ...... siedzą zawsze na pupie. "Koczkodany" - to także czupi-radła, babiszony, może i "kobietony"" (Sześć not o Witkacym...., s. 145). W listach Witkacego do Kazimiery Żuławskiej znajduje się kilka wzmianek o Nadobnisiach i koczkodanach. Jedna z nich kryje intrygującą zagadkę. Upominając się o rychłe odesłanie odpisu sztuki, Witkacy wyjaśnia, że musi go "posłać p. Eckert z Hamburga, ponieważ jej to jest poświęcone" (list z 3 11923; cyt. za: J. Żuławski, Z domu, Warszawa 1978, s. 242). Z wcześniejszego listu do tejże adresatki wiadomo, że w grudniu 1922 r. podczas pobytu w Warszawie Witkacy wręczył Kurkę Wodną pani Eckert z Hamburga (zob. przypis na s. 615). Niestety, nie udało się dotąd wyjaśnić tej sprawy. Można tylko domniemywać, że p. Eckert zainteresowały dramaty Witkiewicza i że przekazała Kurkę Wodną dyrektorowi jakiegoś teatru w Hamburgu. Dedykując jej Nadobnisie i koczkodany, autor z pewnością chciał wyrazić swą wdzięczność za owo zainteresowanie. Nie wiemy, co było dalej, ale jedno jest pewne: nie doszło do premiery sztuki Witkacego w Hamburgu. W Spisie sztuk Witkacy nie postawił przy Nadobnisiach i koczkodanach ani gwiazdki, ani krzyżyka (zob. " Teatr" i inne pisma o teatrze. Opracował J. Degler, Warszawa 1995, s. 268). Sztuka po raz pierwszy ukazała się drukiem w II tomie Dramatów (Warszawa 1962, s. 167-207). Rękopis zaginął. W archiwum domowym Juliusza Żuławskiego zachował się maszynopis sztuki, który prawdopodobnie został sporządzony w toruńskim Teatrze Miejskim w związku z projektem wystawienia jej w sezonie 1922/23. Liczy on 34 strony (o wymiarach 31,5 x 20,5 cm) obustronnie zapisane. Nie ma w nim żadnych poprawek, mimo iż tekst zawiera wiele literowych omyłek, a także błędnie przepisanych pojedynczych słów, co może wskazywać, iż kopista 674 Noty do dramatów 675 Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka sporządzał odpis z rękopisu i miał trudności w ich prawidłowym odczytaniu. Na pierwszej karcie nie numerowanej widnieje tytuł podkreślony trzema liniami: Nadobnisie i Koczkodany czyli Zielona Pigułka Komedia z trupami w 2 aktach i 3 odsłonach Stanisław Ignacy Witkiewicz 1922 r. Tytuł został powtórzony u góry pierwszej strony tekstu, zawierającej Spis osób. Podstawą wydania jest maszynopis, znajdujący się obecnie w Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie (sygn. 1412). Uwzględniliśmy wszystkie poprawki dokonane przez Konstantego Puzynę w obu wydaniach Dramatów (zob. Notę do drugiego wydania, w: Dramaty, Warszawa 1972, t. II, s. 722-723). Większość z nich to zwykłe pomyłki popełnione przez osobę przepi sującą tekst, np. baliwełny zamiast baliwerny, wzgnębić zamiast zgnębić, ini- ser zamiast żuiser, maszpuka zamiast maszyn ka, Kamadutza zamiast Kamasutra, ceglań- skich zamiast cejlońskich, swój papier za miast zwój papieru, wieś zamiast weź, rozpatrzy zamiast rozpaczy, banda zamiast prawda, nigrania zamiast wiązania* itd. W kilku wypadkach niekonsekwentnie i z pomyłkami zostały prze pisane nazwiska bohaterów (C z u l i n i u zamiast C z u - binin, Pan Kwiniusz zamiast Tarkwiniusz. * Tak proponuje odczytać to słowo M. Szwecow-Szewczyk (zob. Mała errata do trzech dramatów Witkacego, "Twórczość" 1971, nr 8, s- 144). Dokładna analiza tekstu pozwoliła usunąć kilka omyłek pierwodruku. I tak: - w zdaniu: "Na tyle tylko, na ile będzie m u potrzebnym, aby mógł zwyciężyć pokusy Pandzia" (Dramaty, t. II, s. 190), zamieniliśmy słowo mu na m i, uwzględniając kontekst wypowiedzi Zofii (w niniejszym wydaniu, s. 489); - zdanie: "Nie wymieniam tych rzeczy, których pragnę, aby nie być posądzoną [...] o nieistotny snobizm albo o zły gust" (s. 198), uzupełniliśmy słowami przez [was] (w niniejszym wydaniu, s. 498), bo maszynopis zawiera słowo przez; - zdania: "Dużo by dała, aby zginąć tak jak on, świadome swego bydlęctwa bydlę, świadomie przezwyciężające ludzkie kłamstwa. To jest nowością" (s. 208), w maszynopisie były jednym zdaniem: "Dużo bym dała, aby zginąć tak jak on świadome swego bydlęctwa bydle, świadomie przez zwyciężające ludzie kłamstwa jest nowością zupełną"; przyjęliśmy wersję pierwodruku, ujmując słowo To w nawiasy kwadratowe, bo nie było go w maszynopisie (w niniejszym wydaniu, s. 509); - dokonując niewielkiej korekty przywróciliśmy końcowemu fragmentowi wypowiedzi Zofii następującą kolejność: "Zgińcie czym prędzej, żebym was na oczy więcej nie widziała. (Wszyscy z wyjątkiem Mandelbaumów rzucają się na trupa Sir Granta.) A może, co było za silne dla niego, będzie w sam raz dla was? Znalazłszy pudełeczko z pigułkami (pierwszy znajduje je Sir Tomasz) dzielą się pospiesznie jego zawartością" (zob. w niniejszym wydaniu, s. 509). Najtrudniejsza do poprawy była interpunkcja maszynopisu, ponieważ został on sporządzony na maszynie, która nie miała znaków zapytania, a wykrzyknik zastępowano dwukropkiem (jeśli pojawia się na końcu zdania, przyjmujemy, iż miał to być wykrzyknik). Za pierwodrukiem ujednoliciliśmy formę wielokropka, który w maszynopisie przeważnie był sześciokropkiem, a nawet dziewięciokropkiem. 676 677 Noty do dramatóv Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka W całym maszynopisie nazwisko głównej bohaterki ma spolszczoną formę: Zofia z Abenceragów Kremlińska. W pierwszym wydaniu Dramatów Puzyna pozostawił je w takiej właśnie postaci, ale w drugim wydaniu zmienił na: Abencerage'ów, kierując się jego literackim pochodzeniem*. Pozostawiamy tę wersję, choć być może Witkacy spolonizował je celowo, jak wiele innych obcych nazwisk swoich bohaterów. Prapremiera Nadobniś i koczkodanów, czyli Zielonej pigułki miała się odbyć w toruńskim Teatrze Miejskim w sezonie 1922/23. Witkacy przyjechał do Torunia po raz pierwszy w drugiej połowie listopada 1922 roku na zaproszenie swojej bliskiej znajomej Kazimiery Żuławskiej, która przeniosła się tutaj z Zakopanego latem 1921 roku. Poznał wtedy miejscowe środowisko artystyczne i intelektualne, zaprzyjaźnił się z wieloma osobami z teatru (już wcześniej, bo w kwietniu 1922, przesłał Żuławskiej rękopis libretta Panny Tutli-Putli, którym miała ona zainteresować Marcelego Popławskiego, kierownika muzycznego teatru - zob. Notę do Panny Tutli-Putli, w: Dramaty I, Warszawa 1996, s. 653). Prawdopodobnie wyjeżdżając z Torunia Witkacy pozostawił rękopis Nadobniś i koczkodanów Mieczysławowi Szpakiewiczowi, dyrektorowi Te- * Nazwisko Abencerage nosi bohater opowieści Renę Chateau-brianda Les Aventures du demier Abencerage (1826), wydanej u nas pt. Przygody ostatniego Abenseraga (Warszawa 1828). Daniel Gerould sądzi, że "Nazwisko Abencerage mogła podsunąć Witkacemu dokonana przez Fiedora Sołoguba inscenizacja noweli Chateaubrianda. Adaptacja Sołoguba, zatytułowana Lubow i wiemost', ukazała się w czasopiśmie "Russkaja Mysi" 1917, maj-czerwiec, s. 91-121, kiedy Wit-kiewicz był jeszcze w Rosji. Sztuka zawiera takie egzotyczne postaci jak Aben-Hamet z Abencśrage'ów, Książe de Santa-Fe i Tomasz de Lautrec, uwięziony francuski rycerz, a także Duenia i liczne dziewczęta i damy" (Stanisław Ignacy Witkiewicz jako pisarz..., s. 271). atru Miejskiego, który po lekturze powziął decyzję o wystawieniu utworu. Na tę wiadomość Witkiewicz powraca do Torunia z Włocławka (gdzie gościł u rodziny Eichenwal-dów, której córce - nazywanej przezeń Księżniczką Cykorii - zamierzał się oświadczyć). Po kilku dniach wyjeżdża do Warszawy (w domu Żeleńskich spędza Święta Bożego Narodzenia), a stamtąd do Zakopanego. 3 stycznia 1923 pisze do Żuławskiej: "Donoszę, że odpisu Pigułki nie dostałem w Warszawie. Bfardzo] mnie to martwi. Czy zginął? Czy też Kordowski [kierownik administracyjny toruńskiego teatru] nie wysłał wcale. Proszę bfardzo] o przysłanie zaraz do Zakopanego, gdyż muszę to dać Dąbrowskiemu w Bagateli* (o ile Szpakiewicz się na to zgodzi). Napiszę do niego osobno" (cyt. za: J. Żuławski, Z domu..., s. 242). Tydzień później ponagla Żuławską: "Błagam o rękopis Pigułki. Co się z tym stało? Pisałem do teatrału" (list z 10 I 1923). W kolejnym liście z 19 stycznia 1923 jeszcze raz powraca do sprawy: "Bardzo czekam wiadomości o egzem-pl[arzu] Pigułki. To jednak jest straszna nieakuratność Kor-dowskiego z tym wszystkim." Parę dni później w prasie warszawskiej ukazała się wiadomość: "Nowa sztuka Stanisława Ignacego Witkiewicza pt. Zielone pigułki [sic!] została przyjęta i zostanie wystawiona w Teatrze Miejskim w Toruniu. Interesujące dramaty Stanisława Ignacego Witkiewicza stają się coraz popularniejsze. Po interesujących przedstawieniach w Krakowie (Tumor Mózgowicz i Kurka Wodna) i w Warszawie (Pragmatyści) przychodzi kolej na prowincję" ("Kurier Polski" 25 I 1923)**. * Marian Dąbrowski - wydawca i redaktor naczelny "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" - był założycielem prywatnego Teatru Bagatela w Krakowie, którym kierował w latach 1919-1925. ** Komunikat kończył się informacją: "Twórczością Witkiewicza interesują się obecnie już za granicą. Niedawno w jednym z pism artystycznych niemieckich ukazał się duży artykuł o Witkiewiczu jako dramaturgu." Być może jego autorką była p. Eckert z Hamburga. 679 Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka Z pewnością ta oficjalna zapowiedź uspokoiła Witkie-wicza, bo korespondencja z Żuławską urywa się na pół roku. 21 czerwca 1923 pisze list adresowany do Żuławskiej i Popławskiego: "Przypuszczam, że projekt grania mojej sztuki (jak zawsze takie projekty) rozchwiał się. Mam jednak zaproszenie do Zana na Litwie na lipiec. Gdybym miał jechać do Torunia, to nie pojechałbym tam. Czy mogę więc prosić o decyzję pewną w tej sprawie, bo muszę się dość wcześnie zdecydować. Jednego z drugim nie mógłbym połączyć. Proszę Państwa o b. niedługą, tj. długą, ale prędką, tj. wolną, ale (zaraz) odpowiedź" (J. Żuławski, Z domu..., s 244). Do premiery jednak doszło, ale zamiast Nadobniś i koczkodanów wystawiono 8 lipca 1923 W małym dworku (zob. Notę na s. 527). W listopadzie 1924 roku podczas pobytu w Warszawie Witkacy próbował zainteresować swoimi sztukami dyrektorów kilku teatrów. O swoich staraniach donosił żonie: "Szyfman zachował do rozpatrzenia Lokomotywę, Gyuba-la i Pigułkę. Będę jeszcze mówił z Schillerem z Teatru Bogusławskiego. Limanowski jest skończony wariat i mówić z nim nie warto" (list z 17 XI1924; cyt. według odpisu sporządzonego przez A. Micińską). Arnold Szyfman zdecydował się wprowadzić sztukę Witkiewicza do repertuaru Teatru Małego, ale wybrał Tumora Mózgowicza, co naraziło go na protesty i strajk aktorów (zob. J. Degler, "Strajk" aktorów w Teatrze Małym, "Pamiętnik Teatralny" 1971, z. 3-4, s. 486-491). Leon Schiller dramaturgią Witkacego nigdy się nie zainteresował. Pigułka, czyli Nadobnisie i koczkodany, musiała czekać na swoją prapremierę 45 lat. Wystawił ją 8 marca 1967 Studencki Teatr Studyjny "IWG" przy Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie (w Klubie "Karuzela" na Jelonkach). Tekst opracował (włączając doń fragmenty pism estetycznych Witkacego) Andrzej Marczewski, który sztukę wyreżyserował. Inscenizacja utrzymana była w poetyce udziwnio- nej groteski, charakterystycznej dla sposobu grania Witkacego w tym czasie. Środek sceny (scenografię zaprojektował Andrzej Przedpełski) zajmowała ogromna drabina z zawieszonym na czubku rowerem, obok stał fotel z dużym manekinem, a cała podłoga była zasypana pigułkami. Wykonawcy sztucznie deklamowali tekst, kilka postaci zostało pominiętych, ale dodano parę innych, nie mających odpowiedników w tekście (dwie dziewczynki, Pan w bieli i Pan w czerni oraz dwa manekiny). Czterdziestu Mandelbaumów było animowanych przez aktorów. "Po zasłonięciu kurtyny nie pokazali się wykonawcy, dezorientując widzów, którzy głośno zastanawiali się, kto z kogo kpi: aktorzy z publiczności, czy aktorzy'z siebie; jeśli to drugie, to czy muszą być widzowie, którzy za to w dodatku płacą" (H. Lfeśnicka], A. S[ocha], Teatr dworski SGGW, "Merkuriusz" 1967, nr 5). A jednak przedstawienie cieszyło się powodzeniem, bo grano je 23 razy w ciągu trzech miesięcy. W maju 1973 roku Nadobnisie i koczkodany wystawił Tadeusz Kantor (w Galerii Krzysztofory), realizując w tym spektaklu ideę "teatru niemożliwego" (lub "niewidzialnego"), która miała dowieść - według jej twórcy - iż może powstać "dzieło bez formy, bez walorów estetycznych, bez perfekcji, niemożliwe, dzieło, które nie przekazuje, nie jest odbiciem, nie ma odniesień do rzeczywistości, do autora, do widza, niedostępne dla interpretowania, zwrócone do nikąd, bez przeznaczenia i bez miejsca, które jest jako samo życie - przemijające, ulotne, nie zatrzymane, które po prostu jest. Tylko przez samo swoje istnienie ustawia całą sąsiadującą rzeczywistość w sytuacji nierealnej - można by rzec, artystycznej" (Permanentna "awangarda". Rozmowa z Tadeuszem Kantorem. Rozmawiała Elżbieta Morawiec, "Teatr" 1974, nr 3, s. 7). Zgodnie z tą koncepcją tekst został oddzielony od akcji, a akcja przerywana była wydarzeniami nie mającymi z nią logicznego związku, co miało zmusić Noty do dramatów Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka widza do rezygnacji z "jakiegokolwiek odczytywania treści znaczeniowej" i poddania się tylko "hipnotycznemu działaniu" (Permanentna "awangarda"...). Przestrzeń podzielił Kantor na dwie sfery: "Szatnię" - dostępną dla publiczności, przed którą występowali aktorzy, i na "Teatr" - do którego widzowie nie mieli dostępu. "W Nadobnisiach i koczkodanach, w teatrze niemożliwym - tłumaczył swoją koncepcję Kantor - zrobiłem pułapkę na iluzję. Cały spektakl odbywał się w szatni. [...] Szatnia jest - zwłaszcza w Polsce - taką instytucją, którą każdy by chciał najbardziej ominąć, ale ona jest brutalna i nieodzowna. [...] Otóż cały spektakl odbywał się właściwie w tym miejscu najniższej rangi - w szatni. Było dwóch szatniarzy, którzy swój regulamin szatni narzucali nie tylko całej widowni, ale całej sztuce - wszystkim artystom. To była degradacja stanu artystycznego do poziomu szatni" (Moja droga do Teatru Śmierci; cyt. za: J. Kłosso-wicz, Tadeusz Kantor. Teatr, Warszawa 1991, s. 128; dalsze cytaty z tego wydania). Kantor założył sobie, że "żałosną historię miłosną ostatniej z Abencerage'ów" odgrywa jeszcze bardziej żałosna w swej jarmarczności trupa aktorska. Aktorzy dopuszczani byli do głosu przez dwóch bliźniaczo podobnych Szatniarzy, którzy po chwili brutalnie wypychali ich z powrotem do pomieszczenia ukrytego za workowatym płótnem z napisem "Wejście do teatru". Pomagała im w tym debilowata Kuchta (nazwana przez Kantora Bestią Domesticą), która obsługiwała monstrualną łapkę na szczury. Złapie się w nią na końcu przedstawienia Tarkwiniusz. Specjalnie skonstruowane kostiumy uniemożliwiały swobodną grę aktorom. Jeden z nich miał przytroczoną do pleców dużą deskę, nogi drugiego kończyły się kółkami rowerowymi, a trzeci między nogami nosił drugą głowę, usiłując w swojej grze "pogodzić "niemożli-we" konsekwencje tego ekscesu natury: dwie świadomości, dwa systemy reagowania i decyzji, dwa aparaty dyrygu- 681 jące jednym ciałem". Księżna Zofia siedziała na słomie zamknięta w klatce-kurniku, okrywając swoją "kompletną nagość nędzną resztą futra". Grupie widzów wyznaczono rolę Czterdziestu Mandelbaumów, którzy "miotają się i tratują wszystko wokół siebie". Dzięki tym pomysłom udało się Kantorowi to, co zamierzał udowodnić: że "z pozycji widza nie można ogarnąć całości przedstawienia" (Permanentna "awangarda"...). Spektakl rozczarował recenzentów. Maciej Szybist uznał, że awangarda Kantora to "awangarda bezpieczna", która może zaszokować jedynie tych, którzy "wyznają mieszczański realizm, psychologizm, weryzm i lubią scenę pudełkową", ale jest ich dziś niewielu (Szybkość bezpieczna, "Życie Literackie" 1973, nr 23, s. 16). Dla Leonii Jabłon-kówny prawdziwym zaskoczeniem byłoby, gdyby "Kantor, idąc za przykładem najszacowniejszej sceny krakowskiej, zapowiedział wystawienie - dajmy na to - Kościuszki pod Racławicami z wiernym zachowaniem prapremierowej formy scenicznej tego dzieła. [...] Natomiast próba złączenia dwóch tego rodzaju substancji, jak Witkiewi-czowski "Teatr czystej (?) formy" z "Teatrem Niemożli-wym" Kantora już z góry nastraja filozoficznie. "Skoro wszystko będzie zadziwiać, nie będę się dziwić niczemu" - oto postanowienie, z jakim schodzimy w przepastną głąb Krzysztoforów" (Szatniarze i widzowie w Teatrze Niemożliwym, "Teatr" 1973, nr 13, s. 14). Ze spektaklem Nadobniś i koczkodanów Cricot 2 wziął udział w sierpniu 1973 w Międzynarodowym Festiwalu Sztuki w Edynburgu, otrzymując nagrodę "Scotsmana" za najwybitniejsze wydarzenie festiwalu. Brał udział w Festiwalu Sztuki w Iranie (Schiraz i Persepolis, 19-24 VIII 1974) oraz występował w Glasgow (wrzesień 1973), Paryżu (Theatre National de Chaillot, 17-30 IV 1974), Nancy (3-5 V 1974), Rzymie (9-14 V 1974), Essen (9-10 X 1974) i Warszawie (w Arkadach Kubickiego na Podzamczu, 16-17 XII 1974). djM 683 682 Noty do dramatów Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka 8 stycznia 1977 w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej odbyła się premiera Nadobniś i koczkodanów, której twórcą jako reżyser i scenograf był student Wydziału Reżyserii, Krystian Lupa. 16 przedstawienie dyplomowe IV roku Wydziału Aktorskiego spotkało się - co rzadko się zdarza - z entuzjastycznym przyjęciem krytyki. "Jest to chyba jedno z najlepszych przedstawień Witkacowskich, jakie pokazały się na naszych scenach. Lupa całkowicie zrezygnował z feeryczno-manierycznego stylu, który przez wiele lat straszył w inscenizacjach tych dramatów, zrobił przedstawienie tyleż zabawne, co tragiczne, surowe w formie i przejrzyste myślowo" (E Kamiński, Seks na ulicy warszawskiej, "Literatura" 1977, nr 13). Swoje przedstawienie dyplomowe Krystian Lupa powtórzył - w nieco zmienionej formie - w jeleniogórskim Teatrze im. C. Norwida (10 II 1978). I tym razem krytycy nie szczędzili pochwał. "Znakomity to spektakl, zaskakujący fajerwerkami pomysłów inscenizacyjnych i imponujący drobiazgowym opracowaniem każdej roli. Na każdą postać jest tu odrębny pomysł (nawet na każdego z czterdziestu - no, niezupełnie czterdziestu Mandelbaumów: zalotników demonicznej pani Zofii z Abencerage'ów Kremlińskiej). Lupa odrzucił Witkiewiczowskie didaskalia, stworzył własną wizję śmiesznego dramatu, wizję błyskotliwą, z nerwem, z zębem, wierną przy tym tekstowi i atmosferze sztuki" (L. Kydryński, Kurier Warszawski, "Przekrój" 30 VII 1978). Lupa zawdzięczał swój sukces przede wszystkim temu, że potrafił radykalnie się odciąć od tradycji inscenizacyjnej dramaturgii Witkacego i zaproponował inny sposób jej scenicznej interpretacji. Potraktował tekst dramatu z pełną powagą, eliminując lub tonując to, co było w nim żartem, kpiną i parodią. Nie usiłował także - jak wielu poprzedników - odczytywać go w kategoriach politycznych jako aluzji do aktualnej rzeczywistości. Zrezygnował z pomysłów inscenizacyjnych autora. Spektakl rozgrywał się w pu- stej przestrzeni otoczonej z trzech stron rzędem piętrowych klatek, w których uwięzieni zostaną Mandelbaumy, przypominający ubiorem "chłopo-robotników". Na środku sceny leżały dwa duże materace gimnastyczne, będące miejscem rozmów "istotnych", ćwiczeń duchowych i zmagań psychicznych trojga bohaterów: Pandeusza, Zofii i Tar-kwiniusza. Ib, co się dzieje między nimi, potraktował Lupa jako psychodramę, wydobywając na plan pierwszy ich problemy psychologiczne i wzajemne relacje. Nie były to postaci karykaturalno-groteskowe, ale tragicznie żałosne. "W przedstawieniu wszelkie próby zbliżeń, tęsknota do zbratania na wzór grecki są stale kompromitowane, jak skompromitowana zostaje (rozumiana dosłownie i symbolicznie) naiwna, bezbronna nagość, unicestwiona przez ironię, skrywaną zbrodniczość [...] czy nawet przez drwinę publiczności" (A. Sobańska, Nowe przedstawienia i nowe w teatrze jeleniogórskim, "Teatr" 1978, nr 10, s. 10). Nadob-nisie i koczkodany pokazano podczas tournee teatru we Włoszech (Bolonia, Cervia, Crevalcore, Fuenza, 27 III- 4IV 1980) i w czasie Dni Teatru i Muzyki Polskiej na Węgrzech (Yeszprem, 30 XI 1978; Budapeszt, 3 XII 1978). Grano je także w Warszawie (Teatr Żydowski, 14 VII 1978), we Wrocławiu (Teatr Współczesny, 7 X 1978), Słupsku (24-25 IV 1979) i w Budziszynie (3 VII 1980). Jury IV Opolskich Konfrontacji Teatralnych przyznało Krystianowi Lupie wyróżnienie za reżyserię i scenografię (11IV 1978). Być może legenda tego przedstawienia stała się powodem, iż nikt dotąd nie "odważył się" wystawić w Polsce tej sztuki. Za granicą odbyły się tylko cztery premiery Nadobniś ikoczkodanów. w Stanach Zjednoczonych, we Włoszech i Belgii. Dwukrotnie reżyserował je Gioyanni Pampiglione, który sztukę przetłumaczył na język włoski (były to przedstawienia przygotowane w szkołach teatralnych w Palermo i Rzymie, przy czym drugie z nich, zatytułowane Zielona 685 i koczkodany, czyli Zielona pigułka mnisie Noty do dramatów 684 pigułka, stanowiło montaż fragmentów kilku utworów Witkacego). W spektaklu, którego premiera odbyła się w Brukseli podczas Festiwalu Witkiewiczowskiego (28 XI 1981), wystąpili tylko dwaj aktorzy. Jeden grał reżysera, który czytał sztukę dozorcy budynku dawnych koszar wojskowych. W nim miałaby się odbyć premiera Nadobniś ikoczkodanów. Reżyser nie tylko czytał i interpretował tekst, ale wcielał się w różne postaci, wciągając dozorcę do tej gry, która powoli zamieniła się w jakiś psychoanalityczny seans. Przekłady Nadobniś i koczkodanów ukazały się w Szwajcarii (w języku francuskim), Austrii (w formie druku powielonego dla potrzeb teatrów), we Włoszech i w Stanach Zjednoczonych. WYDANIA :' ;.••.••> \. Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka,w. Stanisław Ignacy Witkiewicz, Dramaty. Opracował i wstępem poprzedził Konstanty Puzyna, Warszawa 1962, t. II, s. 166- 207. 2. Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka, w. Stanisław Ignacy Witkiewicz, Dramaty. Wydanie II rozszerzone i poprawione. Opracował i wstępem poprzedził Konstanty Puzyna, Warszawa 1972, t. II, s. 169-210. 3. Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka, w. Stanisław Ignacy Witkiewicz, Dzieła wybrane, t. V: Dramaty, Warszawa 1985, s. 163-202. Tekst oparto na wydaniu: Dramaty, Warszawa 1972. PRZEKŁADY • l Les grdces et les epouvantails ou La pilule verte [Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka]. Traduite du polonais par Alain van Crugten, w: Witkiewicz, Thedtre complet - IV, Lausanne 1972 (La Cite - l'Age d'Hom- me), s. 73-116. 2 Nbcen und Hexen oder Die griine Pille [Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka]. Deutsch von Liliana Niesielska, Wien 1974 (Thomas Sessler Yerlag). 3. Le bellocce e i bertuccioni owero la pillola verde [Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka], w: Stanisław Ignacy Witkiewicz, Teatro [I]. Saggio introduttivo e traduzioni a cura di Giovanni Pampiglione, Roma 1979 (Bulzoni Editore), s. 157-190. 4. Dainty Shapes and Hairy Apes or The Green Pili [Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka], w: Stanisław Ignacy Witkiewicz, Beelzebub Sonata. Plays, Essays and Documents. Edited and translated by Daniel Gerould and Jadwiga Kosicka, New York 1980 (Performing Arts Journal Publications), s. 107-138. s ': •*•>•<' \ \ • .1,c n . ,;-..; r ,••'''> i-l c.,t- W kraju ' •••> *?'fii><\^ . 1. Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka, Warszawa, Studencki Teatr Studyjny "IWG" przy Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (Klub "Karuzela" na Jelonkach). Prapremiera: 8 III 1967. Układ tekstu i reżyseria: Andrzej Marczewski. Scenografia: Andrzej Przedpełski. Muzyka: Jerzy Rafał Kulik. W przedstawieniu wykorzystano fragmenty pism estetycznych z tomu Nowe formy w malarstwie i inne pisma estetyczne (Warszawa 1959). 2. Nadobnisie i koczkodany, Kraków, Cricot 2 (w Galerii Krzysztofory). Premiera: 4 V 1973. "Teatr Niemożliwy" Tadeusza Kantora. Inscenizacja: Tadeusz Kantor. 3. Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka, Kraków, Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna im. L. Solskiego. Premiera: 8 I 1977. Reżyseria i scenografia: Krystian Lupa. Przedstawienie dyplomowe IV roku Wydziału Aktorskiego. 687 Noty do dramatów Migneco. Muzyka: Gabriel Faure, Astor Piazzolla, Peter Gabriel. Scenariusz złożony z fragmentów Pożegnania jesieni, Matki, Kurki Wodnej, Mątwy, Szewców, Nadobniś i koczkodanów i sztuki OM. Występ podczas Europejskiego Miesiąca Kultury w Krakowie (Teatr Groteska, 18-19 VI 1992). Janusz Degler 4. Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka, Jelenia Góra, Teatr im. C. Norwida (Duża Scena). Premiera: 10 II 1978. Reżyseria i scenografia: Krystian Lupa. Za granicą l Dainty Shapes and Hairy Apes or The Green Pili [Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka], Richmond (Yirginia), Yirginia Commonwealth Uniyersity, Theatre VCU. Premiera: 13 II1979. Przekład: Daniel C. Gerould, Reżyseria: James W Parker. Scenografia: Rick Pikę. Kostiumy: Thomas W Hammond. Choreografia: Jan Kirk van der Swaagh. Światło: Nancie J. Lawrence. 2. Le graziose e gli scimmioni [Nadobnisie i koczkodany], Palermo, Saggio delia Scuola di Teatro dell'Universita di Palermo, Laboratorio Teatrale Uniyersitario. Premiera: 20 XI 1979. Przekład, reżyseria i scenografia: Giovanni Pampiglione. 3. La Pilule verte [Zielonapigułka], Bruksela, Le Theatre de la Balsamine (w Caserne Dailly). Premiera: 28 XI 1981. Przekład: Alain van Crugten. Inscenizacja: Martine Wijckaert. Scenografia: Jean Claude De Bemels. Opracowanie muzyczne (motywy z Romea i Julii Siergieja Proko-fjewa): Alexandre von Sivers. Swobodna przeróbka utworu, wykorzystująca pomysł lektury sztuki przez reżysera (Jean-Jacques Moreau), zamierzającego wystawić Nadobnisie i koczkodany i próbującego wyjaśnić swoją koncepcję inscenizacji dozorcy budynku (Alexandre von Sivers), w którym ma się odbyć przedstawienie. Grano w dniach 28 XI-31 XII 1981 w ramach cyklu imprez "Witkiewicz. Genie multiple de Pologne". 4. La pillola verde [Zielona pigułka], Rzym, L'Accade-mia Nazionale d'Arte Drammatica "Silvio d'Amico" di Roma i L'Atelier di Sessa Aurunca (Aurunkatelier). Premiera: VI 1992. Scenariusz, reżyseria, scenografia i opracowanie muzyczne: Giovanni Pampiglione. Kostiumy: Santi Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka