M. Robert Falzmann CYBERCOP cz. I Nie ma nic gorszego niż cyborg. Zwłaszcza zepsuty i oszalały. Wiem coś o tym. Z zawodu jestem łowcą cyborgów. Dlatego niektórzy nazywają mnie... C Y B E R C O P Published by The Polish Science Fiction Magazine FAHRENHEIT http://projekt.rej.com.pl/f/ all rights reserved Underground edition - bez cenzury W S T Ę P Wpierw odebrali mu pamięć i po tym zabiegu nie wiedział już nic, tak o sobie, jak o własnej przeszłości. Dalej, zabrali mu rzeczy, osobiste drobiazgi, nawet medalion jaki dostał na chrzcie. Wszystko, co mogło obudzić zamrożone wspomnienia, aktywować asocjacje i przywrócić część pamięci. A w końcu, wywożąc poza Ziemię porzucili na Marsie, w tajnej akademii Space Marines, robiąc z dziecka ewidencyjny numer. W tym czasie, Max miał dwanaście lat i żadnego pojęcia o losie kadeta SM. Co i tak nie miało znaczenia. Z odpowiednim implantem pamięci oraz programem mógł udawać każdego lub być każdym... Do czasu... *** - Kadet Max Norton? - lekarz będący zarazem katem patrzył na pobitego pacjenta - ...ciekawy wypadek. My sprawdziliśmy twoje kryształy i tam nie ma nawet śladu walki. Zupełnie tak jak byś nie pisał do pamięci... a ty piszesz wszystko, nawet we śnie. Więc?! - Nie mam pojęcia - wykrakał Max - nawet nie wiem jak się nazywam i kim jestem. - A tak, to możliwe - lekarz wstrzyknął mu ampułkę z cekinem klasy Memo 6000 - a teraz? ....kim jesteś? - Ofiarą pobicia - smutno ocenił Max - to musiał być pulser magnetyczny lub... - Tyle to i my się domyślamy - lekarz był wściekły - jak? Powiedz mi jak do tego doszło?! - ... sorry - Max zwymiotował na szpitalne łóżko - ale nie wiem! Pierwsze udane kłamstwo i unik w szponach systemu... typowy dla buntu nastolatka. Bardzo sprytnego i zdolnego... Max wiedział. *** - Wasze nazwisko? - Max Norton. - Urodzony? - Methanex City, rok 26 od czasu Rewolucji. - Więc jesteś klonem, a my zabraniamy... - Precz z Mecho! Niech żyje Biolo! - Ładny program. Kto to pisał? - Ja sam. Czy mogę już wyłączyć się z symulatora? Swędzi mnie pod włosami. Cekiny Intela bolą. - Weźmiemy to pod uwagę. Brawo! Eksperyment jest sukcesem. Tak, proszę, możesz wyłączyć czytnik... mój, mój, ty gdybyś chciał, to mógłbyś być prymusem. - Może i mógłbym - Max nie udawał skromnego. On był więcej niż dobry. On był najlepszy z całego roku. Ale o tym nie wiedział nikt. Max wolał udawać, że nie jest. Tak było bezpieczniej. *** - Wasze nazwisko? - Max Norton. - Urodzony? - Ziemia, nie, w tranzycie, nie, Mars, nie, klon, nie, umarłem, nie, nie, nie, nie, nie.... nie wiem... - I o to chodzi, kadecie Norton. O to nam chodzi. A teraz powiedzcie nam, dlaczego nielegalnie grzebaliście w plikach i folderach Archiwum SM, bez zgody przełożonych? - Nie wiem. Ktoś mi kazał. Nie wiem. Ktoś mi kazał. Nie wiem. Ktoś... - Amnezja po szoku - jeden z lekarzy pokazał twardy wydruk ze skanera - proszę zobaczyć tutaj... nadal są ślady echa impulsu elmagu. On dostał się w pole rażenia emitera, lub... został porażony prądem. - Wiemy, został wykasowany. - Ba, żeby tylko to... proszę zobaczyć zdjęcia rentgenowskie. - Widzieliśmy. Szerokie i silne uszkodzenia implantów... pan chce coś nam zasugerować wskazując te uszkodzenia? - Tak. Moim zdaniem kadet Norton próbował się zabić, a ściślej, zabić swój obecny program. Moim zdaniem, Max próbował wrócić sam do siebie i tego czym i kim naprawdę jest. - Samobójstwo Pamięci to nadzwyczaj delikatna sprawa, hmm... - drugi lekarz miał widoczny implant za uchem i siedział na inwalidzkim wózku - nie, nie wierzę. Raczej ktoś z zewnątrz próbował go oczyścić i wykasować do poziomu warzywa włącznie. - Błąd panie kolego - pierwszy lekarz był uparty - Norton zrobił to sam. - Chyba, że jest wariatem - drugi lekarz zbył pierwszego kpiącym parsknięciem i machnięciem dłoni - nikt normalny nie zabija własnej pamięci a Space Marines są normalni, gwarantowane. - Być może nasze testy i nasze sita nie zatrzymują lub pokazują bardziej zaawansowanych przypadków neurozy. - Bzdura. Nasze testy i sita są najlepsze z możliwych. Gorzej z naszą wewnętrzną ochroną i zewnętrzną Security. - Do czego pan pije profesorze? - zdenerwował się major. - Do czegoś oczywistego jak słoneczna flara. Mamy przeciek informacyjny w dziele komputerowym, lub... obcego kreta we własnych szeregach. - Raczej to pierwsze - zaopiniował ktoś z komisji - od roku próbujemy upolować łamaczy naszych kodów. - Space Corps mają bardzo dobrych deszyfratorów - podpowiedział major żandarmerii, tutaj przewodzący całemu zebraniu jako deputowany dyrektor akademii - ale my też... - To co robimy? - pierwszy lekarz miał niezadowoloną minę - do spalarki czy do następnego modelowania? Ja osobiście wolę nie świecić oczami przed lady Skinner. Administratorka jest z tytanu i pnie się po trupach w górę Adminu. - Jej fundusze, jej projekt, jej problem - major żandarmerii cmoknął znacząco - cóż, wypadki chodzą po ludziach. Podszykujcie mi tego kadeta, a ja zajmę się resztą. Nawet złamany kij może służyć za tyczkę do kaktusa, racja? - On nie jest jeszcze złamany - wtrącił drugi lekarz - on tylko padł ofiarą konspiracji. - Dzięki opatrzności, że to on, a nie nasze inne elementy w obróbce - deputowany dyrektor miał tutaj ostatnie słowo oraz decydujący głos - wyobrażacie sobie, co by się stało, gdyby ktoś z zewnątrz wpadł na ślad prototypów z Ziemi? - Mała strata - burknął pierwszy lekarz - nawet taki kaleka jak Norton bije je na głowę, cekin, oraz odporność genotypu. Moim zdaniem to ten cały eksperyment jest poronionym pomysłem... - Stalowa lady Skinner nie lubi słowa poronienie - wolno i z dziwnym grymasem kpiny na ustach, wyszeptał major - to jest nadal panna... ze złudzeniami, że niemowlaki nie gryzą sutek. - W jej wieku to już niegroźne - ktoś z komisji posłał ciężką i bardzo wojskową wiązkę przekleństw - ...zamknijmy sprawę. Rzeczy przechodzą same siebie oraz granice tolerancji. Nam nie wolno kompromitować obrazu Space Marines. - Jak trafnie - ucieszył się major - dzięki za poparcie. - Ale co z nim? - spytał ktoś inny - co z Nortonem? Czy pani Skinner nie zechce go dołączyć do swojej biolo stajenki? - O to proszę się nie martwić - major zacisnął usta - to już mój problem. My zawsze potrzebujemy kilku dobrych ludzi do specjalnych zadań. A on jest dobry. Bardzo dobry. Tak dobry, że wręcz szkoda marnować taki talent... paląc nim w piecu. - O niech to... - któraś z nielicznych kobiet wtopiona w łono komisji czknęła i zrobiła się zielona - ...czyż to nie jest morderstwo? Cybercop rozdział 01 W okopconym i spękanym lustrze pojawiła się obca, wychudzona i zła twarz. Nikt kogo warto spotkać sam na sam w pustym zaułku... - ...nic dziwnego, że nie mogę dostać roboty... - Max otarł pianę depilatora z brody i szybko przyłożył do policzków jednorazówkę nasączoną w zmywaczu. Paliło jak diabli, lecz tutaj, woda była za droga by używać jej do mycia i w efekcie pozostawał alkoholowy zmywacz. Najtańszy sposób golenia i utrzymania higieny osobistej rodem ze Space Marines, lecz mający minusy ... - ...morda prosi się kopa - ocena chemogolarki oraz śladów trzy tygodniowego balowania z kumplami, którzy tak jak on, wypadli z utartych kolein wojskowych karier, grzęznąc w cywilu oraz nędznej i mdłej, szarej codzienności tranzytowego Habu Neptun 22. - I co mnie, cholera, napadło bić po ryju własnego kapitana? Gorzej. Co mnie napadło bawić się w wojenkę i konspirę? Trzeba było zdezerterować jak uczciwy tchórz i dać dyla do Kraba czy Procjana. Tam zawsze jeden dodać jeden równa się trzy. Zarobki warte orki. Bo tutaj? Jeden dodać jeden równa się teraz zero i co, kurwa, jak wszystko wyjdzie na wierzch i mnie dopadną? Jedni by się zemścić, drudzy by uciszyć. Mafia władzy. Pytanie zawisło bez odpowiedzi, przerwane gorzkim skurczem żołądka cofającego wczorajszą kolację, o ile osiemnaście najtańszych piw można zaklasyfikować jako posiłek. Lecz do piwa podawano krylowe kotlety i Max musiał coś zjeść bowiem teraz haftował solidnymi zgęstkami nieprzetrawionego białka i oleisto żółtą papką frytek. - ...ooouugh! I co dalej? - te wymioty to nie była zakąska ale strach. Max rzygał ze strachu, nagle widząc się oczami wyobraźni na samym dnie społecznej studni. Bez drabiny i szansy by wyjść z dołka. Z kolesiami tych których zdradził ścigającymi go po zaułkach. Ze zdrajcami oficerami ze sztabu cichcem planującymi jego zejście z listy żywych. Całym światem tylko czekającym by go zniwelować. - Ja nawet nie mam tyle by wrócić do domu, cokolwiek z niego pozostało... o kurwa z Jowiszańskim syfem! Jak mnie jebane Zielonki nie wezmą do siebie, to... co dalej? Kolonizacyjne oddziały dalekiego Zwiadu? Jeden na stu, a może mniej, melduje się z powrotem i zwykle kończy w szpitalu... nieee... - Maxymilian Norton! Kabina 3468! - głośnik w ścianie toalety biura werbunkowego Space Corps obudził by umarłego. - O Boże, jeśli istniejesz, zaopiekuj się kretynem - pospiesznie zapinając kombinezon, Max prawie biegiem wypadł z łazienki. Coś tak głupiego jak minuta spóźnienia utrąciły niejednemu szansę na pracę. A Max obiecał sobie solennie, że od dzisiaj jest jak reszta koników garbusków... potulny... Co nie było łatwe. - Acha. Następna spieprzona marynata - opasła blondyna w bardzo ciasnym kombinezonie paliła nielegalnego skręta i leniwie wertowała pliki w płaskim czytniku komputera - ...za dużo hormonów a za mało szarych komórek... no, no, pobicie oficera! Masz dużo odwagi próbując tutaj z takim życiorysem... - Przysięgam, że to było nieumyślne potrącenie. A tamten i tak mnie nie lubił, więc skorzystał by się odgryźć - Max miał ciarki na plecach widząc, że nie jest poproszony o zajęcie miejsca - tak było. Nie kłamię. Proszę mi wierzyć. Ja jestem typem technika, inteligen... - No właśnie. I tylko dlatego jeszcze tu śmierdzisz - blondyna dmuchnęła kłąb dymu w jego stronę i obrzuciła go taksującym spojrzeniem. Jak rzecz, a nie człowieka, co tym bardziej go spłoszyło. - My ciebie nie potrzebujemy. Coś bardzo cuchnie w twojej kartotece i to jest więcej niż obraza munduru. Niestety, Srebrne Manekiny kryją co mają, do zgonu włącznie, a ty mi i tak nie powiesz, racja? Nie czekając na Maxa, kobieta sama pokręciła głową, dodając - ...well, twoja sprawa. Mnie to i tak nie obchodzi. Space Corps mają aż za dużo własnych psychopatów. Czuj się odrzucony z pierwszej linii, ale... być może zarobimy na tobie sprzedając umiejętności zawodowe... tu obecnego rekruta. Słyszałeś o Cyber Cops? - blondyna pokazała palcem na lśniąco nowy holoplakat pokrywający stare i zwiędłe reklamówki Space Corps - ...coś dla socjopatów twojego pokroju, techno inteligencie, hehehe.... - Boże. Ja nie jestem psycho. Jak bym był to bym siedział na rehabie lub był po operacji w szpitalu. Mnie badano... starannie. Proszę mi wierzyć, że zostałem wrobiony i spławiony... przez klikę. Nepotyzm i kuzyni. - Racja. Jak byś był psycho to by cię nie puścili na wybieg - wypinająca swoje potężne bufory kobieta rozparła się w foteliku i raz jeszcze otaksowała stojącego kandydata - ...to mówisz, że tamten kapitan cię nie lubił? I się zemścił? Ma kuzynów wyżej? Nie nowina. Normalka. Mmm... możliwe. Oficerowie SM to banda bufonów. - Okropnych bufonów - gorąco potaknął Max. - Niesamowitytych... wiem coś o tym. Mój były mąż... był... jednym z tych lalusiów w srebrnym kombinezonie. I był bardziej zakochany we własnych kumplach, niż... ach, nie ma co mówić ...no, siadaj Max i opowiedz mi więcej... o tym co umiesz. Technika i technologia. Masz kilka ładnych dyplomów i trzy lata praktyki, tak? - Tak, tak - potakując głową i pospiesznie lokując się na krzesełku, Max nabrał animuszu. Pomijając głupi start, obecna sytuacja była więcej niż plusowa. Ta gruba beka zupełnie nie pasowała do obrazu żony oficera SM i jeśli jej były stracił zainteresowanie toną blond smalcu, to tym lepiej... Max w sprawach łóżka zawsze wolał solidne kształty, a te dwa balony pod ciasnym kombinezonem aż się prosiły o uwolnienie i lot w stratosferę wyższych uniesień... - Skończyłeś? - blondynka widziała i czytała uczucia i myśli Maxa, a te nie były różne od setki innych, snutych przez większość kandydatów jacy przewinęli się przed jej biurkiem - ...to przejdźmy do tematu. Jak już mówiłam, my ciebie nie potrzebujemy, ale być może uda nam się sprzedać twoje połączone zdolności i wykształcenie... - Gdzie? - Max odwrócił wzrok od biustu i zawiesił na plakacie o soczystych kolorach - tam? Co to są Cybercops? Pierwsze słyszę. - Nie ty jeden. Ja dostałam to tydzień temu - kobieta znów zajęła się wertowaniem czytnika - ...my mamy dostarczyć tysiąc kandydatów na i dla CC. A ci są czymś w rodzaju niezależnej jednostki do walki z uszkodzonymi Artie, SI, robotami, androidami, itp., itd., patrz gazeta Galactic News z ubiegłego wtorku. Tam pisze więcej... - Od wykasowywania i naprawy są ekipy techniczne producentów a nie wojsko - mruknął Max, nagle smutny i zamyślony. Refleksja i skojarzenie przypomniało mu o pierwszym i jedynym przyjacielu, właśnie SI imieniem Gab. Bardzo łagodnym i mądrym Artie. Niestety, zabitym, zamordowanym, wykasowanym przez... - Prawda - potaknęła kobieta - lecz tylko wtedy gdy mogą wejść na teren wypadku, a pomijając tereny neutralne i skażone radiacją, gdzie i tak nie wchodzą, to pozostaje im poletko federalne i municypalne. A większość problemów produkują cyborgi najęte prywatnie... rozumiesz? - Rozumiem. Tereny prywatne zazdrośnie strzeżone przez małe i duże korporacje są niedostępne dla ekip producentów. Każy się boi wojny podjazdowej, sabotażu oraz prototypów testowanych nielegalnie... - Dokładnie tak - potaknęła kobieta - taki Nippon Steel czy GM Galactic nigdy nie wpuszczą pod swój dach czy bodaj do ogródka szpiclów z Intela lub IBM, normalka... tyle, że oni i tak mają własną security, ale milion małych firm nie ma ochraniarzy specjalistów i musi najmować obcych co też im nie w smak, plus ta plotka o niezależnych Artie wiejących w rejony skażenia i na pustkowia - blondyna postukała paznokciami w ekran czytnika - dlatego powołano Cybercops. I to ma być niezależna od nikogo grupa wysoko specjalizowanych techników działająca wszędzie tam gdzie nie mogą lub nie chcą wejść ekipy naprawcze producentów, a tych się nam namnożyło jak mutantów w Afryce. Oficjalnie, same Transgraby są produkowane przez stu kilku fabrykantów, a z tego część jest z poza Ziemi i Marsa, co zaraz budzi pytanie o jakość i bezpieczeństwo ...nie wspominając Jowiszan ...racja? - Racja - potaknął Max - koloniści olewają normy i standardy. Jowiszanie robią to oficjalnie mając własne państwo i miliardową populację klonów a tak po cichu to mówi się, że sami napuszczają na nas, sprytne bojowe roboty i androidy, tak by walczyć z konkurencją lub nawet ją usunąć o sianiu niepokojów nie mówiąc. Plotka z barów i baraków, niemniej... - To nie plotka, to smutny fakt. Zwłaszcza na Ziemi i Marsie. Nie tak dawno... - blondynka zagryzła usta i spuściła głowę - ...aaach, co tam gadać. Tutaj nie wolno mówić na takie tematy. Space Corps nie miesza się do polityki. My jesteśmy niezależni i ponad planetarni... - Pewnie - Max potaknął - a każdy słoń jest zielony i ma skrzydła. To co z tymi Cyberglinami? Ile tam płacą? I dlaczego tak mało? - Tyle wiem co nic - blondynka wzruszyła ramionami i jej piersi mało nie wypadły za granice nieprzepisowo rozpiętego suwaka - ale tamci dają znacznie lepsze socjalne benefity i gwarantują wysoką emeryturę. Tak pracowniczą jak powypadkową. Zależy co przyjdzie pierwsze... - O gówno! - Max prawie wstał - pachnie kłopotami. Czy ja mógł bym zobaczyć coś więcej niż bajerny holokitoagit? - Tylko samemu i na miejscu. Ja naprawdę nie mam nic a nic, konkretnego - kobieta zrobiła przepraszającą minę, ale tylko na małą chwilkę, gdyż zaraz dodała - oczywiście, o ile tamci ciebie wezmą. - Cholera - Max wyszczerzył zęby - zaczynam podejrzewać, że sam sobie wyrządzę dobrą przysługę nie dając się poderwać. - Możliwe - blondynka była szczera - my mamy ogromne kłopoty z werbunkiem. Plotka mówi, że rata śmiertelności w ekipach techników z ramienia producentów sięga trzydziestu procent. W sumie taki Transgrab to czołg z robotem za kierowcę. A jeśli jest uszkodzony na poziomie zarządzania, to ... - Będzie strzelał do wszystkiego co żywe - dokończył Max, wstając i ostentacyjnie poprawiając kombinezon - ...dzięki za kawę i kwiaty, ale ja już sobie pójdę. - Kawa znów zdrożała a kwiaty są tylko dla bogaczy. Prawdziwa kawa zresztą też - kobieta pokręciła głową z niedowierzaniem - ...nie tylko inteligentny ale jak diabli arogancki. Czytając twoje laurki zastanawiałam się czemu nie jesteś oficerem lub bodaj menażerem. Ale już wiem. Ty jesteś psycho lub gorzej i jakoś udało ci się oszukać lekarzy oraz diagnostyczne komputery i weryfikatory Space Marines. A Cybercop zarabia pięć razy więcej niż ten kapitan któremu złamałeś szczękę. Bierzesz? - Co za perfidna modelka - Max wolno wrócił na krzesełko - ty to pewno skończyłaś specjalistyczne studium Adminu i obsługi personelu plus psychodynamikę i socjotechnikę... lub gorzej. Przy obecnym nadmiarze szarych komórek na rynku, profesorowie szuflują gówno... - Hehehe... - kobieta wcale się nie śmiała lecz kpiła. - Dobra, dobra. Biorę - Max czuł się pokonany przez mistrza i nie miał z tego powodu żalu. Biura werbunkowe zawsze były obsadzane przez wysokiej klasy speców, a z drugiej strony, zarabiać pięć razy tyle co SM kapitan, samo w sobie było zwycięstwem. *** Trzy miesiące później, Max nie był już tak pewien wygranej. - Chcesz, żebym co...? - pytanie skierowane do miniaturowego ekranu infokomu było adresowane dla dyspozytora z Bazy Atlanta lecz zarazem do uszu szefa działu Operacyjnego, niejakiego Gannona. - Nie słyszałeś? - dyspozytor zaklął - ... luju, masz kontynuować. - Sam? - Max rozejrzał się po opuszczonej przez Boga i ludzi ulicy jak by wymarłego miasta - jeszcze mi życie miłe. A zgodnie z instrukcją akcja tropienia polega na współpracy minimum trzech... - Będziesz czwarty. Trzech naszych już jest wewnątrz kompleksu. Niestety, oni używają zwykłe Komunikatory i ja ich nie czytam przez te żelazo betonowe ściany, ale ty masz wojskowe satelitarne radio... - W porządku. Rozumiem. Moja łączka. Telekomunikacja. Co za problem. Już biegnę - Max był polowym operatorem i służył jako samo wędrująca stacja przekaźnikowa dla kilku grup techników czeszących okolicę za zaginionym Qazarem. Starym i powolnym demolicyjnym pojazdem używanym do oczyszczania ruin. Nic nadzwyczajnego według niejakiego Gannona, ale Max miał na ten temat inne zdanie mając własną kartotekę Celów i Zagrożeń, zgrabnie skopiowaną z utajnionych plików Ochrony IBM. Qazar był solidną dwustu tonową bryłą naszpikowaną maserami i laserami oraz czysto fizycznymi środkami zniszczenia typu szufla spychu i łapa zgniatacza podawacza. Nie mówiąc co się stawało gdy ten dinozaur na gąsienicach brał skrót czy ciasny zakręt, miażdżąc i proszkując tak cegłę jak całe ściany... - A jebacz właśnie wziął i to niedawno - Max zastygł w półskoku, kucnął i ukrył się za obramowaniem zjazdu do podziemia. Nie dalej niż pięć metrów od niego, wprasowany w stary asfalt lśnił nowością otarcia do czystej stali długi fragment balustrady. - Cholera by to w bok. Bydlak przebił się przez kładkę dla pieszych i przez furtkę. Coś mu się spieszyło... Co było dziwne gdyż opuszczony kompleks dawniej służył jako plac zakupów i był otoczony względnie dużym parkingiem. - Tyle miejsca, że można tańczyć, a tutaj takie zniszczenia. Drań albo uciekał, albo... gonił - Max niepewnie pomacał służbowego Mk303 lecz ta zabawka w najlepszym razie mogła zatrzymać grawilot lub Hoovera, nigdy jednak Qazara... - Czas pomyśleć o noszeniu czegoś solidniejszego - mrucząc po nosem, ostrożnie zagłębił się w mroczną czeluść schodowej klatki idącej równolegle do ślimaka zjazdu i będącej czymś w rodzaju tarasu z kolejnymi platformami przeciętymi poziomami parkingów. Całość była względnie mało zniszczona a boczne nawiewniki dawały wystarczająco dużo światła by można było iść bez potykania o zwały śmiecia naniesione tutaj przez wiatr, lecz... - Przemyt? - Max zatrzymał się na trzeciej platformie patrząc ze zdumieniem na nowy kontener z napisem UltraLite Corp. - PowerPack, Baterie, WattPack... gówno, nawet ciężkie wsady do ministosów... co za kurwa? Komu to tutaj potrze... Max pochylił się by z bliska odczytać cały spis transportowego manifestu wtopiony w uchylone wrota kontenera i tylko dlatego żył dalej. Prawie niewidoczna smuga spójnej wiązki uderzyła tuż nad jego głową paląc farbę i pieniąc plastyk ostrzegawczych WR tablic... - Chryste! - trening Space Marines przejął kontrolę i idąc na samo auto oraz instynkt, Max zanurkował w beton, poturlał się do barierki gubiąc radio i karabin, przeskoczył tygrysem niskie ogrodzenie, po czym poderwał się do szalonego sprintu w górę i na zewnątrz. Bardzo poprawne i jedyne zachowanie gdy w starciu z Qazarem, gdyż ten był ślimaczo powolny. Ale, jego masery i lasery nie były... - Mamooo!! - niewidzialna pięść rozłupała połowę grubego nośnego filara tuż przed biorącym zakręt człowiekiem a ten poleciał w bok nagle skrwawiony i pół przytomny... - ...skurr...czybyk! Wali bez gadania... Max zebrał się z pod barierki, tylko po to by zaraz znów upaść pod następną falą sprężonego eksplozją powietrza bijącą go w twarz i piersi. Quazar strzelał pełzając i pełzał strzelając, jakoś tam wiedząc, że nawet jeśli nie trafi wprost, to sama siła detonacji oraz latające odpryski betonu i stalowych prętów zabiją człowieka równie szybko jak cios sztyletu czy uderzenie toporem. Max był tego świadom i porzucając złudne bezpieczeństwo schodów oraz ślimaka zjazdu, na ile tylko potrafił szybko, pokuśtykał w mrok garażu. Byle dalej od nadciągającego potwora... Lecz o dziwo maszyna nagle porzuciła tak atak jak pogoń stając przy kontenerze i Max ukryty za dalekim filarem bezskutecznie starał się dojrzeć i domyśleć dlaczego. Nie to by aż tak bardzo był zainteresowany, ale za plecami miał ścianę bez wyjścia i odkrywając, że wpadł w pułapkę, musiał szybko coś wymyśleć o ile miał jeszcze trochę pożyć - ...pięć razy stawka pana kapitana. Baz jaj. Nic za fryko... co ten Qazar tam robi? Je te bakterie i inne wsady, czy tylko niszczy? Buńczuczna kpina gdy nędzna mina. Max odkrył, że krwawi ni mniej ni więcej niż z dwudziestu głębokich skaleczeń - rachunek skończył mu się na plecach gdyż tam nawet nie mógł sięgnąć, co oznaczało, że czy tak czy tak, umrze tutaj bez szybkiej pomocy medbloku, a ten, bez radia i wezwania, sam nie raczył się fatygować. Zaś radio leżało tuż obok gąsienicy Qazara. - Raz się żyje krzyknęła mrówka wskakując na słonia... - kuląc się, Max pokuśtykał w stronę maszyny zajętej kontenerem i zgodnie z okrzykiem, wskoczył na jej pancerz - ...i co dalej młody człowieku? Większość roboczych maszyn miała konsolę do testowania i manualnej obsługi. Qazar nie był wyjątkiem, tyle, że Max nie pamiętał nic a nic z wykładu o mechanice antyków i teraz patrząc na setkę przełączników i guzików ukrytych pod zjedzoną przez czas taflą plexi, nie miał najmniejszego pojęcia co dalej. Rozwiązanie nadeszło jak cała reszta. Znienacka, przypadkiem i dzięki nielogicznie działającej maszynie, bowiem ta, czując na sobie obecność wroga postanowiła go zmiażdżyć swoją chwytną czerpako łapą, zupełnie nie myśląc, że ma tam w uścisku dwustu kilowy wsad uranowy. Qazar był powolny, Max trochę szybszy, a kontener zakończony dziobem kotwicy, która skutecznie przebiła nie tylko plexi ale też to co pod spodem, czyli centralny światłowód niosący całe info i dane od komputera do sensorów i mechoserwerów maszyny. Porównując z analogicznym układem budowy człowieka, szalona maszyna sama sobie przetrąciła grzbiet i nagle zastygła w nienaturalnej pozie, tylko nieznaczną drgawką gąsienic sygnalizując, że nadal wewnątrz żyje. Max, który kicnął po radio i zdołał uciec za najbliższy filar, wolał nie sprawdzać stanu zdrowia potwora, bardziej przejęty własną słabością i czarnymi płatkami w oczach... - Baza? Tutaj Norton. Jestem w podziemiu. Qazar wyłączony. Ja też. Bardzo krwawię. Medblok na biegu i odrzutowcem, lub będzie czwarty trup... - Max strzelił na chybił trafił z tymi nieboszczykami, chcąc przyspieszyć akcję ratunkową i zrobił właściwie. Baza sypnęła setką pytań, zaczynając od - ...coś ty inhalował, lub pił... idioto? - Nic, ale mam zamiar jak tylko wyjdę ze szpitala... - nie kończąc, Max rozkasłał się, nagle mając w krtani gorzką kulę żółci a jej wyplucie odebrało mu resztę sił i nawet nie wiedział kiedy zemdlał. *** "...jak tylko wyjdę ze szpitala..." Optymizm kogoś kto nigdy jeszcze nie miał do czynienia z białą mafią. - Teoretycznie, dostarczono nam zimnego trupa. To, że myśmy zdołali reanimować cię, samo w sobie jest cudem... - lekarka miała imienną ID oraz prawnuki, sądząc po zmarszczkach i drobnych siwych lokach - ...jak tam twoje sensory, bohaterze? Masz kłopoty ze wzrokiem? - Z pamięcią - wykrakał Max - Barba Norton. Czy my jesteśmy...? - Ach, to... - lekarka dotknęła imiennej plakietki na swojej piersi - ...nie, ja już sprawdziłam. My nie jesteśmy krewnymi, niemniej, miło jest być w blasku sławy przez asocjację. Możesz mówić mi po imieniu. - Wolę konkretnie - Max odkrył, że jest zagipsowany jak mumia - co ze mną? Dlaczego ten pancerz i wyciągi? Nie pamiętam bym był połamany. - Miałam do tego przejść. Twoi przywieźli nam prawie kliniczny zgon. To, że żyjesz zawdzięczasz kolegom i szefowi. Tlenowy namiot oraz stałe sztuczne oddychanie. Twoje serce odmówiło pracy, i Gannon wrzucił cię na lód... bardzo przytomna decyzja. Jak mówiłam, teoretycznie... - A praktycznie? - Max czuł się więcej niż podle - uszkodzenia? - Głównie utrata krwi, lecz też kilka kilo złomu i kamiennych odłamków w płucach, mięśniach pleców i jamie brzusznej. - Kości? Ten gipsoplast. Gorset, cholera. - Trochę wymieniliśmy - lekarka nie precyzowała co - nooo... ii... chcemy wymienić więcej oraz usprawnić... - Gówno! - Max zakasłał - ...a twarz? Co z nosem? Nie mogę oddychać. - Wszczepiliśmy ci filtry oraz dodatkowe sensory ofta. Będziesz mógł wytrzymać dziesięć razy większą dawkę toksyn a zarazem będziesz w stanie zwęszyć robota z kilometra... - Kurwa! Ja nie chcę być jebanym biocybem! - Wolisz być trupem? - lekarka pochyliła się z bezigłową strzykawką i w jej oczach była mieszanina dumy oraz zadowolenia - śpij, bohaterze. Sen krzepi. Po śnie strzela się lepiej, jak to u was mówią. - Pomocy!! - Max zabulgotał i tyle go było na audio, Mdlejąc czy też tylko zasypiając pomyślał, że coś jest dziwnego w fakcie bycia uwięzionym w gipsowym gorsecie. Tak jak by ktoś nie chciał pozwolić mu na ruchy... "...a ja przecież nic nie miałem złamane!" Głośne myśli szeptem. - Oh, miałeś, Max, miałeś. Swoją karierę, ale my to poprawiliśmy. Teraz już nigdy nie zapomnisz - Barba Norton pogłaskała go po policzku - my chcemy byś był w stanie pamiętać wszystko, nawet kiedy zabiorą ci resztkę wspomnień, rozumiesz? - Nie! - wykrakał z głębi czarnej otchłani gdzie wpadł i tonął bez ratunku. - To dobrze - ucieszyła się lekarka - idioci żyją dłużej. Have a nice day, Max! Lecz on już spał i śnił... *** Sen nie sen, mara czy jawa, bez znaczenia gdyż i to i tamto było koszmarem... - Tak, Norton, my wiemy, ty nie jesteś z Marsa, lecz z Ziemi, i dlatego właśnie tobie dano pod opiekę ten specjalny bunkier ATM. Ktoś w sztabie sprytnie wykalkulował, że w razie domowej wojny tutaj, Marines z lokalnego naboru mogą stać się problemem, stając po tej czy tamtej stronie... hehe! ...i wiesz co? Ten ktoś miał rację. My wybraliśmy rewolucję... lecz ta, jak sam wiesz, kona dławiona przez rządowe wojska. A my musimy pomóc. I jedyny sposób to... Kapitan i bezpośredni przełożony Maxa był zarazem kumplem i prawie przyjacielem. Prawie, bowiem do pełni szczęścia, Max potrzebował stopnia oficerskiego, który uprawniał do wejścia w ekskluzywne kręgi Srebrnych Manekinów, jak potocznie nazwano właścicieli galowych mundurów i kombinezonów pokrytych natryskową aluminiową farbą. - Kiedy wygramy, zostaniesz generałem! "taaak pewnie, w stanie spoczynku... wiecznego, amen..." *** Max otworzył oczy niepewny co jest snem a co jawą. Plastogips nadal spowijał go twardym kokonem i zapach lekarstw mieszał się z mdlącą wonią sterylizowanych prześcieradeł - nic czego już nie znał i coś co było solidną kotwicą rzeczywistości. Tyle, że ten sen... Max był teraz gotów uwierzyć we wszystko. Nawet w krasnoludki. O teorii globalnej konspiracji nie wspominając... nawet. - Jezu na krzyżu, miej litość nad błądzącymi. A co jak to nie był sen? Plotka mówi, że nas się faszeruje sztuczną pamięcią. Plotka ma zawsze w sobie ziarno prawdy... Eksperymenty. Oni tutaj robią eksperymenty. A ja jestem obiektem... mój Boże! Ja nie chcę być! Mamooo... Zaraz. Czy ja miałem rodziców? *** Miesiąc wykreślony z kalendarza. Karuzela twarzy i kakofonia głosów atakująca go ilekroć zdołał ocknąć się ze sztucznego snu. Cokolwiek z nim robiono, robiono dokładnie i długo, a często gęsto, nie tylko boleśnie, lecz i bez pytania o zgodę. - To jest banda. Nie podskoczysz - drobny i łysawy typek, który przedstawił się, jako pilot z Sol50047 w Krabie, i tak jak Max też zaleczał przeszczepy, miał własny pokój po drugiej stronie korytarza. Przy wspólnie otwartych drzwiach mogli rozmawiać bez pomocy infokomów czy Interwizji. To znaczy, Kasper Hopp mógł monologować. Max, nawet po miesiącu regeneracji i odbudowy, ledwo szeptał. Wszystkie implanty i rany, goiły się, oraz wrastały i zarastały z niechęcią. Tak przynajmniej twierdziła siwa lekarka i pod pozorem utrzymania kompletnej ciszy i spokoju, odmówiła Maxowi oglądania Holo i słuchania MarsVisionPlus gdzie szła zawsze najnowsza muzyka i News. Popularna, wszechobecna papka dla ucha i ducha idąca dwadzieścia cztery godziny wszędzie. Nawet w kiblach i wyciągach i bez której Max nagle czuł się nieswojo i obco w obcym otoczeniu. Więcej, czując się zagubionym. MVP stanowiło bardzo swoisty zastępczy ekran z obrazem kogoś żywego, kto zawsze był pod ręką. Max, tak jak inni, lubił aktywnie wchodzić na fonię i dorzucać swoje uwagi czy punkt widzenia. MVP była sto procent interaktywną stacją audio nie tylko informującą ale i bawiącą, nie gorzej niż Holo. Szczególnie ludzi nie mogących czy nie chcących afiszować się na wideo... tak jak obecnie obecny pan Norton. - Ja zwariuję w samotności. Ja potrzebuję stymulacji nerwowej!!! - Dać ci czytnik? Jedyna kaseta to Nowa Biblia. Też fantazja - pani doktor Barb poprawiająca mu poduszki miała bardzo zdecydowany wyraz twarzy i Max nie nalegał. Well, lekarze, podobno wiedzą lepiej. Zaś leczenie i zaleczanie, zwykle sprawa na trzy dni w medbloku, nagle trwało i trwało i nie raczyło się skończyć. Max odkrył, że w nielicznych chwilach samoświadomości, gada sam do siebie na głos a nawet śpiewa piosenki jakie zapamiętał ze szkoły. - Kurwa i Cyby, pojebało mi szare!!! - łkający okrzyk do zimno zielonego sufitu z obojętnym okiem kamery rejestrującej każdy jego gest. - A to dlatego, że nie palisz, nie pijesz, nie pierdolisz i ledwo żyjesz - po sekundzie odzew z korytarza - ...ale główka do góry. Idzie zmiana... Pilot Kasper Hopp, pomimo utraty obu nóg i sam leczący wszczepy Mecho, nie tracił nigdy wigoru i animuszu. Piszczące pielęgniarki świadkiem. Łysawy i drobny pacjent urządzał nocami Trzy Razy Pe Party, a mając jakieś większe kredyty, ściągał z miasta nielegalne substancje w płynie i proszku, wcale nie licząc się z regulaminem i dobrymi obyczajami. Taki typowy zwierzak rozrywkowy. Max zdołał go namierzyć uchem i był jak cholera wściekły, że sam nie może dobrać się do kilku kusych kitelków z solidnymi obłościami. Tymczasem, pilot Hopp nie marnował okazji, lecz... Może tylko pozornie, bowiem to co robił kolidowało z prywatnymi myślami szczerze dzielonymi i lekko rzucanymi w kierunku wiecznie śpiącego Maxa Nortona. Zapewne dlatego, iż nieprzytomnego... A może właśnie dlatego. Taka mała sublimalna indoktrynacja. Któregoś poranka wstrzymano dawkowanie barbiturantów i Max wolno wracając do siebie odkrył, że jego sąsiad ma drugie dno i bardzo dziwne widzenie świata, jeśli nawet nie cały światopogląd.. - ...tak jest, mój przyjacielu. Cały ten syf był, jest i będzie bazowany na fałszu założeń i siatce konspiracji. Bo weź taki ArmTronix. Sukinsyny robią kredyt na handlu bronią i nie ma nikogo kto by im tego zabronił, a nawet ci powiem, że wielcy tego świata, cichcem popierają... tiek, tiek. Popierają! Niby skąd mamy piratów, wojska korporacyjne, wojny planetarne i tak zwane rewolucje, czyli manipulowanie masami? Tylko z tego, że nie da się zrobić krwawego przewrotu ze sztachetą wyrwaną z płotu, ale tysiąc Mk, plus kilka skrzynek granatów wystarczy. Tania inwestycja, zważywszy co można zarobić będąc u steru. Pamiętasz ostatnią wojnę na Marsie? - Aż za dobrze - Max przerywając długi okres ciszy spłoszył tamtego, lecz tylko na minutę, lub mniej. Pilot Hopp był człowiekiem otwartym do bólu ucha... to znaczy, starał się być, bratem łatą i kumplem ze szpitala. Ale Max jakoś nie bardzo lubił tamtego, sam nie wiedząc dlaczego. Czy to była kwestia doboru słów, arogancja, mędrkowanie, czy też coś podświadomie fałszywego... tego nie umiał sprecyzować, niemniej, faktem było, że go nie lubił. Kasper Hopp był potwornie wścibski... - Tylko mi nie mów, że walczyłeś. Spiczniałe marynaty nigdy oficjalnie nie weszły do rozmowy pozostając w koszarach i bazach orbitalnych, no chyba, że ja nie znam wszystkiego - głos pilota miał w sobie nutkę kpiny. - Zapewne - burknął Max - Nie, ja nie walczyłem, a ty? I po czyjej stronie? - na wścibstwo zawsze należy odpowiadać tym samym. - Ja też nie. Wojna to głupota - pilot zaklął - wojskowi też... przepraszam nie chciałem urazić. Ty jesteś zawodowcem... - Byłem - Max odprężył się trochę - przez prawie trzy lata pilnowałem składów z głowicami antymatu. Takie gówno, że nikt by tego nie chciał za darmo, a mimo to, kiedy Mars wpadł w zamęt domowej wojny, obawiano się... - Max nie musiał kończyć. - Plotka była, że jednak ktoś tam próbował przechwycić kilka piguł. A niektórzy mówią, że to była wewnętrzna robota frakcji jastrzębi SM rodem z Marsa - następna nuta kpiny jeśli nie uśmiechu. - Plotka idiotka. Kto dba. Ja nie. Marynaty pognały mnie za brak manier i teraz mam na ich temat totalny zwis - wykrętna odpowiedź Maxa trochę zaskoczyła tamtego, co było właściwe i zamierzone, bowiem prawda groziła gorzej niż więzieniem a Max wolał nie wypaplać co wie. Ot, taka sobie barakowa paranoja wszczepiona wraz z treningiem. Ufaj tylko sobie. - Są tacy co dbają - pilot gładko zmienił temat, lecz nie formę bardzo podchwytliwych pytań - a ty Max to o co dbasz? Jak o kredyt to zapraszam do Sol50047. My tam bardzo potrzebujemy specjalistów twojego pokroju... - To znaczy? - Bodaj cybergliniarzy, o wojsku nie mówiąc. Ciekawe, co cię napadło bić po mordzie własnego dowódcę? - Czy ja majaczyłem w gorączce? Skąd ta informacja? - Od twoich kumpli. Wdepnęli tutaj z jakimś kaktusem i czymś do podlania, a ty kimałeś więc... rozumiesz... hej!... jak tylko wyjdziesz, to ja zapraszam do baru. Z ciebie to jest realny bohater, wiesz? - Do baru? Dzięki, pomyślę nad tym - Max ziewając udał, że zasypia, nagle zły na pilota i na siebie. Pan Hopp miał zbyt dużo informacji i pewności siebie, zupełnie nie pasującej do zwykłego sternika kosmicznej barki, zaś on... Norton...? "...a ja jestem konformistą i sentymentalnym, pełnym szczytnych idei naiwniakiem. Powinienem był..." Nie, tej myśli nigdy nie potrafił dokończyć. To kolidowało zawsze z tym co wyniósł z domu. Zasady, etykę, moralność, wiarę. Takie bolące kamyczki w butach gdy na samotnej drodze przez życie. Zupełnie zbyteczne. Tak jak historia kultury, czy kawałki Hamleta wykute na pamięć... jebane, być albo nie być, oto jest pytanie. Lecz jeśli być, to kim? Sobą czy manekinem? A wiadomo, że większość woli być manekinami. Nawet zaprogramowanymi. " no i ja jestem i niestety, źle mi z tym do twarzy" Prorocze wyznanie. Kiedy wreszcie udało mu się o własnych siłach, któregoś tam poranka dowlec do sracza, prawie zemdlał patrząc w lustro. - Jezus i Maryna, co te kurwy zrobiły z moją mordą? - Przemodelowali, panie kolego - pilot Hopp, w samojezdnym wózku, był tuż za chwiejącym się Nortonem - pozwolisz, że ci pomogę... - Nie! Mam dosyć pielęgniarzy i pielęgniarek. Sam się odpryskam... - To za chwilę - pilot wygrzebał z za pazuchy paczkę nielegalnych petów i zakurzył, kpiąco zerkając na wściekłego Maxa - ...czy wiesz, że tylko tu, w łazience... nie założyli podsłuchu i kamer? - Kto dba gdy sra, a ja muszę... - niecierpliwa uwaga, szybko kryjąca nagły chłód i cień lęku. Pieprzony Hopp był denerwująco natrętny. Jak glina. Taki prawdziwy glina z Ziemi - ...okay. Co jest grane, koleś?! - Ty mi powiesz - pilot wolno poruszył swoimi protezami - czy wiesz, że mając te Mecho nogi jestem w stanie jednym kopniakiem zabić? - Gangster nie glina - Max zaklął będąc zbyt słabym by móc zrobić coś więcej - ciebie najęto? - Hehehe... - niedopalony pet pofrunął do umywalki - pomyłka. To ja werbuję. Ale i też ratuję. Ogromny zbieg okoliczności i przypadku. Ty masz u mnie małą teczkę. A ja naprawdę miałem wypadek i cholerne śledztwo padło wraz z prokuratorem. Gówno i meteor trafia się najlepszym. A ja jestem... tutaj pod przybranymi danymi i pokrywką. - Ja nic nie zrobiłem - Max odkrył ciepłą strugę moczącą mu szlafrok, lecz nie potrafił powstrzymać się - kurwa mać! Ja nic nie zrobiłem! - Wiem. Gadałeś przez sen. Są sposoby... - pan pilot - nie pilot - wstał bez trudu i o dziwo, bez protez. Te okazały się atrapą i jak dwie plastikowe łuski padły na boki, bezwstydnie świecąc różowym wnętrzem. - Teatr - Max miał mdłości i zawrót głowy - co za teatr. - Gorzej gdy wojenny i z atomowym ogniem w tle - zupełnie cały i zdrowy łysol pokręcił głową z dezaprobatą - mogłeś ich zatrzymać... - Ich? Ich?!! Moich?! Kolegów? Jak?! - pytania bez odpowiedzi. - Bohaterowie są oszczani, jak widzę - wredny typek wyszczerzył zęby. - No dobra. I co dalej? Jestem aresztowany? - fanfaronada w obliczu kata. Bo ten tutaj był i miał to w oczach. - Tak i nie, obywatelu Norton. Akurat, pan jest ostatnim z mojej listy spiskowców i niestety ... trudny do zapuszkowania. Ten cios na szczękę pańskiego byłego kolegi i dowódcy, pozwolił uciec przed ciągiem dalszym, bo o to ci chodziło, Maxymilianie, nieprawdaż? - Mam na imię Max. - W skrócie - łysol zarechotał i obrócił się do drzwi - masz szczęście, że ja lubię skróty. Podpiszesz mi tylko zeznanie i uciekaj na Ziemię. Jak znam życie, prędzej, czy później ktoś odkopie akta sprawy i odkryje całą prawdę o dzielnym Marines imieniem Maxymilian, który zakapował... - Ja nigdy... nie mogłem pogodzić się z myślą o wojnie... ja musiałem... - Nazwijmy to brakiem cywilnej odwagi, albo zakłamaniem. Należało od zaraz zameldować o przestępstwie, ty pierdolony kretynie! - łysol podniósł głos - co ja mówię. O planach. Bo to ktoś tam zaplanował i omówił to z tobą... a czy wiesz, że oni byli o krok od detonowania ładunków?! - Tego właśnie nie chciałem - Max zacisnął pięści - i nie wybuchły! - Ale mogły. Rozumiesz? Mogły. Sama sprzeczka i bicie nie zatrzyma fanatyka. Należało zastrzelić... - Ludzie nie zabijają ludzi. A Space Marines to jak rodzina... - Mowa! Dali ci wilczy bilet i kopa. Dyskretna forma pozbycia się czarnej owcy i kapusia. Zaś ci których aresztowałem to ukryci bohaterzy Marsa. - Nic się nie stało - Max pomasował kamień w miejscu żołądka - i tak było najlepiej. Mój były kapitan był jedynym, który znał zbrojące kody... - małe kłamstwo by sprawdzić czy pan Hopp naprawdę wie... - Taaa ... - łysol był prawie za drzwiami - ...sprytnie ukartowane, więc ja nie mogę cię aresztować, ale nie licz na pobłażanie. To ty i nikt inny miał klucze i karty security do składowiska. I to ty miałeś otworzyć bunkry. A ja mam cię na oku. Jeden poślizg i siedzisz ... w kopalni uranu... - Oczywiście - Max odprężył się, gdyż tamten nie wiedział wszystkiego. Nikt nigdy nie otworzył bunkrów. Ta informacja była spreparowana przez majora żandarmerii - ...dzięki za ostrzeżenie! Kpina i uśmiech pod nosem. Pan Hopp zniknął ze sracza a Max mógł spokojnie przemyśleć co dalej. - No tak. Czas by znów włamać się do banku danych SM i zbadać co tam na mój temat pisze... *** Drwina losu, kpina losu. Pancerny i powolny Orbital wraz z prokuratorem i więźniami, idący w stronę Ziemi, został trafiony przez niezidentyfikowany obiekt, po czym pękł na pół rozsypując po wysokiej orbicie ludzkie cargo. Rozbitków nie było, podobnie jak zbyt wielu notatek w InfoWizji na temat katastrofy. Dobre imię Space Marines nadal było dobre, zaiste los i okoliczności sprzyjały Srebrnym Manekinom. A Max już nie musiał włazić pod łóżko, czy chować się w szafie, ilekroć obcy głos zadźwięczał na szpitalnym korytarzu. Wprawdzie wcześniej, w sztabie, było mu darowane i obiecane że będzie żyć, ale... ostrożni żyją dłużej, a Max, mimo wszystko chciał i dbał... A może nie? Może jedynie był skonfundowanym i zdezorientowanym szczylem, który był zupełnie nie przygotowany do pływania w szambie dnia codziennego i walki o odpadki z innymi gryzoniami. Max czasami tęsknił za szkołą a nawet, wstyd przyznać, przedszkolem. Miał tam własny interaktywny komputerowy symulator imieniem Gab i to był pierwszy z nowej rodziny SI - program sztucznej inteligencji. Gab był bardzo długo jedynym powiernikiem i przyjacielem Maxa. Nawet po tym jak ustawowo zabroniono chowania młodzieży w obecności Artie i Cybów, a dalej inteligentnych programów typu SI. Gab zniknął wykasowany przez Rządową Ustawę o ochronie Ludzi, lecz Max nadal pamiętał i tęsknił. Podobnie jak pamiętał mundury policjantów, którzy najechali dom jego rodziców i potworną awanturę, gdy odkryto już od roku nielegalny program zaklęty w miniaturowym symulatorze. Max wiedział, że ktoś doniósł i nawet podejrzewał kto mógł, z grona szkolnego bractwa sieci, ale... nigdy nie potrafił udowodnić, kto sypnął. Co nie zmieniło faktu, że ból, żal i wściekłość z tamtych lat, trwały gdzieś na dnie jego pamiętliwego serca. Trwały przytłoczone Zasadami i Dobrymi Obyczajami a nawet Naukami. - Ciekawe, że nic nigdy nie było w Biblii o kapusiach ... i nie będziesz kablował do władz, lub coś w tym stylu - gorzka kpina przy porannej gorzkiej namiastce kawy i przed monitorem Holo skąpo dziabiącym o nagłej anihilacji prokuratorskiej kibitki - ...patrzta ludziska jak to zasady nam zamieniają się w kwasy. Cud i Mandelejew. A dobra pani doktor Barb Jakoby Norton - pewno lewizna i psychograjek na użytek prokuratora - też wyparowała i nagle Max odkrył, że jest całkiem zdrowy bez stałego zatrucia serum nie prawdy, czy co mu tam dawano... - Noo... piękne wiązanie. Goi się jak na przysłowiowym psie. Szkoda, że tutaj nie mamy zwierząt poza ZOO - postawny i jowialny lekarz badający Maxa miał na ścianie bardzo realistaczny holowid pełen egzotycznych afrykańskich zwierzaków. Byłych afrykańskich zwierzaków. Afryka, po szybkiej wymianie atomówek między sąsiadami, od dawien dawna była jałową pustynią trzeszczącą od skażenia i wyjącą do księżyca mordami siwych mutantów. Max, zerkając na holowid, potaknął. - Tak, szkoda - lecz w duchu dodał "i zabawnych Artie, też..." Co znów poprawiło mu nastrój, ale obudziło inny rodzaj lęku. " ...a co jak ja jestem w stu procentach przemodelowany? A co jak Gab nigdy nie istniał? A co jak ja to nie ja, ale obcy program? Lekarz musiał wyczuć, że za tym potaknięciem kryje się coś więcej gdyż szybko dodał kilka zdań, które niespodziewanie wstrząsnęły i zachwiały twardym cybergliną. - A wiesz, mój drogi, że po tych wszystkich wymianach pamięci, ty nadal jesteś całkiem normalnym i uczuciowo zbalansowanym człowiekiem. Ja to nawet dziwiłem się nie raz i nie dwa co popycha was, do takich poświęceń. Wykasować własną pamięć dobrowolnie...? No, no... tego nie robią nawet najgorszym kryminalistom. He, he, tylko mi nie mów, że byłeś. Ty przecież nic nie możesz pamiętać... - Ależ ja pamiętam - Max początkowo nie rozumiał - ja pamiętam... - Tylko to co ci wpakowali razem z nowymi kryształami oraz to co ci się zbiera w nie usuwalnym bloku biokryształu marki Cyber i ktokolwiek tam z wami spółkuje - no name - bez imienia na pudełku, w każdym bądź razie. Ja to macałem skanerem kilka razy i nadal bez echa producenta. Jakieś dziwne federacyjne zabawki, jeśli mnie spytasz o opinię. Czy ty czasem nie jesteś podwójnym agentem z Brukseli albo Bonn? - Jakim agentem - zdumiał się Max, i lekarz nagle nabrał wody w usta, będąc tylko człowiekiem i myląc się w diagnozie. - Nie, żadnym... ja tam się nie mieszam do polityki. - Pan nie jest naszym? Znaczy z wydziału Opieki Medycznej CC? - Max zaczynał wolno chwytać luźne końce dziwnej konwersacji - kim pan jest? - Neuroprotetykiem - lekarz pokazał na ścianę z dyplomami - i to jest mój prywatny szpital. Oni ciebie tutaj przenieśli nie tak dawno temu, pamiętasz? - Ależ tak... no tak, oczywiście, że pamiętam - skłamał Max. - Zacznij pisać pamiętnik - zażartował lekarz - i dobrze schowaj. Nawet jak ja dla twojego dobra wykazuję część danych, to zawsze to sobie odtworzysz z pamiętnika. No, o ile ci pozwolą. Z tego co wiem, to Cybercops zaczynają przypominać industrialnych ochraniarzy. Raz miałem tutaj typka z wewnętrznej security Hundaya. Typ był nie tylko w połowie z metalu ale i nadziany cekinami do przelewu Info włącznie. Musiałem go z tego szybko wyleczyć. Techno paranoik. Rozdwojenie jaźni. Nowa choroba naszego wieku. Jedyne lekarstwo to pozbyć się implantów. Tobie też to radzę. Masz za dużo inputu. - Mam. Zrobię to. Dzięki, doktorze - Max poczuł się znacznie lepiej. Do czasu... *** Następnego dnia, a może tygodnia, znów był sobą, czyli szczęśliwym idiotą w opakowaniu Bóg wie kogo, tyle, że... - Notatki - grzebiąc pod stertą pościelowych zmian w małej szafie, znalazł to co szukał - notatki, tego nie mogli mi wykasować. - Nie wiedzieli, że zrobiłem, więc ot są... I były. Lakoniczne, logiczne, suche i wstrząsające. - Kurka wodna, ktoś mną steruje. Jezu! Czy ja nie jestem czasem czystej krwi i szarych, podręcznikowym przykładem paranoika? Nie mógł uwierzyć, że jest. Lecz ziarno podejrzliwości zostało posiane. Kiedy znów był na przeglądzie, spytał... - Ja byłem zawsze sierotą, prawda panie doktorze? - Oczywiście - odparł łysy zbuk mający na ścianie Holo z rozebraną do matrycy, najnowszą wersją Ford Intergalactic TurboSail - oczywiście... - To w takim razie gdzie są pierdolone białe słonie? Panie neuro coś tam? - Nie mam pojęcia - spokojnie przyznał łysol - i ja nie jestem od neuro ale od motoryki. Poprawiłem ci wsady i dyski. Wytrzymasz uderzenie kuli na mostek. Gwarantowane. - Dzięki i za to - Max poddał się bez walki swojemu losowi - od zaraz coś mi nie pasowało. Moja pamięć... - To nie moja dziedzina - powtórzył lekarz. - Wiem. Przepraszam - Max wywiesił białą flagę na murach zamku duszy czy co tam miał w sobie. Bowiem nie miał wyboru. Nie mając podstawowej pamięci i naprawdę nie wiedząc nic o sobie. Ale nawet i to wyprano mu po tygodniu. Niepotrzebnie. Max, od pewnego czasu, bardzo dyskretnie, pisał pamiętnik. * * * Ulica była typowo Marsjańska. Od horyzontu do horyzontu, szeroka na osiem pasm po obu stronach i ledwo, ledwo zabudowana. Jadąc trzecią godzinę Max klął zakaz używania Hooverów czy bodaj mini helikopterów, ale tubylcy namiętnie bronili czystości powietrza i jakości swoich zmutowanych kaktusów, bowiem tak jedno jak drugie nie miało więcej jak trzydzieści lat, zaś agawy były jedynymi roślinami poza mchem, które zdołały się adaptować do klimatu żółtej planety i niestety rosły strasznie wolno, zaś byle co suszyło je na proch. A według Instytutu Egzobiologii, to małe byle co było wyziewem spalin i opadem z silników latających maszyn. - Prawda była. To nie spaliny ale słoneczne flary - Max, w wolnych chwilach czytający Scientific Planet, wiedział lepiej - terror biurokratów oraz pilotów, gówno... mój też... Aktualnie, prawdziwa flara, lecz tylko lodu, miała wznieść się nad Mare Nostrum gdzie kierowano ostatni lecz nie końcowy bolid wyrwany pięć lat temu z Chmury Oorta i był to wielki oraz pamiętny dzień dla wszystkich na Marsie. Lodowy meteor był wystarczająco wielki by przetrwać wejście w młodą atmosferę planety i samemu dostarczyć następne miliardy kubików czystego tlenu i wodoru. Ten ostatni, o ile nadal związany z tlenem, dawał nadzieję na podniesienie wilgotności oraz poprawę zdrowia kaktusów. Mars, pomimo systematycznego bombardowania lodowymi bryłami, nadal był piekielnie suchą planetą... - Max?! - głos w radiu należał do Gannona, szefa działu operacji - my nie musimy tego robić... wiesz... - Nie, ale wypada. Park Town zamilkł gdyż tamta stacja jest pod SI, i to tym najnowszym produktem Hundaya a prototypy szwankują, right? - Ten na sto procent. Ludzie z Hundaya sami nam to nadali, ale ja nie o tym. Ja o dostawie lodu. Jebany bolid ma odchyłkę i może chlapnąć tuż obok Park Town... - Wiem. Mam podsłuch z Cristal City. Biurokraci łkają, lokalny Admin wyje, reszta robi zakłady czy i kiedy bolid pierdyknie w stolicę. Z obecną celną nawigacją, może... następny, następnym razem... hehehe... i wiesz co?... my dla celów bezpieczeństwa powinniśmy przenieść się na Ziemię. - To nam, czy tak, czy tak grozi - Gannon nie dokończył i wrócił do tematu jazdy - ...mówiąc o meteorach, boję się, że obecny sopel zamieni Park Town w Ghost Town... Max! Wracaj! - To rozkaz? - podstępne pytanie. Obaj wiedzieli, że on jedzie jako jeden i jedyny ochotnik, niejako prywatnie, mimo, że Hunday oferował równy milion za uratowanie prototypowego SI, i w razie powodzenia misji, ta forsa szła na konto Cybercops. Bardzo chude i nędzne konto, biedującej firmy. - ...tylko prośba, Max. Bo wiesz, żyje się tylko raz, a cholera wie co tam jest naprawdę grane ... no i jeszcze ten bolid... gówniany biznes, wracaj. My zawsze znajdziemy inne kontrakty... - Po sprawie z Quasarem i trzech pogrzebach, nie sądzę - Max nie dodał iż sam był kandydatem na czwarty - my mamy bardzo złą prasę i jeszcze gorsze Holo. Ot, banda amatorów... - Nie pogarszajmy obrazu - szef Gannon znacząco sapnął do mikrofonu co było bardziej wymowne niż godzinna połajanka. Max należał do typów nie tylko upartych ale i nie subordynowanych, tyle, że... - no dobra, ty nie jesteś amatorem, ale wariatem na pewno... - Chryste, o co biega i orbituje? - Max nie rozumiał tamtego. - Polityka - szef zniżył głos - Hunday nie jest naszym sponsorem. - Aha - Max odkrył na horyzoncie nagły rozbłysk sygnałówek na czubkach radarowych wież i wiedział, że jest w zasięgu administracyjnym miasta o śmiesznej nazwie Park, zupełnie nie pasującej do piasku i żwiru pustyni - ...szkoda, że tak późno. Właśnie dojeżdżam... - Nie możesz mieć awarii? Wiesz, opona, silnik, sraczka... cokolwiek. Nasz Wielki Niebieski nie kocha się z Wielkim Czerwonym... - Bez gówna. IBM kontra Hunday, fiu, fiu... - Max zwolnił. - To nadeszło z Góry w ostatniej chwili - Gannon syknął - nas monitorują non stop, kapujesz? - Nas wodzą za nos. Tego nie było w proklamacji i statusie założycieli Cyber Policji. My mamy być sto procent niezależni - Max przyspieszył. - I co z tego? Ubi patria, ubi bene - tam ojczyzna gdzie dobrze. IBM nas finansuje, nieprawdaż? Wracaj, Max. To jest rozkaz... - Halo? Halo?! - pukając palcem w sitko polowego mikrofonu, Max klął i klął, zwalając winę na utratę łączności z Bazą, na ten cholerny sopel i małe Zielone ludziki, marsjańskie elfy, oraz własny brak fartu... - Bardzo mi przykro, ale straciliśmy audio - odległy głos Gannona był kryształowo czysty i Max wiedział, że ktoś jeszcze wisi na linii, co i tak już nie miało teraz znaczenia... - Tutaj HoloVision, jedyna stacja mająca własnych obserwatorów na wysokiej orbicie... panie i panowie, zostało potwierdzone... lodowy bolid uderzy w okolicach Park Town, a może nawet... - O kurwa! - Max wyłączył tak radio jak Holo i to wcale nie dlatego, że był wstrząśnięty ostatnią informacją, ale dlatego, że właśnie minął spalony wrak osobowego wszędołaza i rozpołowiona skorupa nadwozia nosiła ślad laserowego cięcia a potrójna nitka szerokich śladów gąsienic oplatała okolicę napadu i niknęła na przełaj w kierunku miasteczka. Bo to był napad. Co do tego, Max nie miał żadnych wątpliwości. Wrak wszędołaza był skierowany w stronę pustynnego horyzontu a rozwleczone za nim fragmenty mówiły, że uciekał z Park Town z pełną szybkością i nawet po pierwszym ciosie, starał się uciekać dalej. - Tylko, kto, co, jak i dlaczego? - zatrzymując Hoovera poza pasmem autostrady i w najgłębszym dołku jaki mógł znaleźć, Max wrócił do tyłu by z bliska zbadać miejsce przestępstwa. Gdyż to było przestępstwo. Przejeżdżając, wcześniej złapał kątem oka to co pozostało z pasażerów a przecież nikt nie strzela do kobiet i dzieci... - Za wyjątkiem zepsutych robotów - poprawiając pas z Niwelatorem, Max mocniej ścisnął kolbę Mk 600, najcięższej broni jaką zdołał wydębić z magazynu w Bazie a i to tylko na krzyk. Tutaj był, jakoby, prywatnie, mówiąc szczerze. - Czołgu mi trzeba a nie karabinu - omijając nadal kopcący się wrak, badał ślady napastników i miał w sobie lód równie zimny jak ten co leciał tutaj z kosmicznej pustki. Sopel śmierci, strachu i grozy - ...kurcze solone, co to za dziwo, że ma trakcyjne nitki z rowkowym wcięciem? Tak jak by tam miał schowane koła... Łapiąc za służbowy InfoKom, Max wywołał Bazę i zaraz nadział się na Gannona. Ten chciał ciągnąć poprzedni temat, lecz zamarł gdy zobaczył to na co patrzy miniaturowa ekranokamera czyli videofon w dłoni jego szalonego kolegi. - Okay. Osiem trupów. Jeden wszędołaz i te ślady. Ciosy były laserowe, ale też ogniowe. Typowy miotacz. Naftopochodne. Może gazowy. Weź namiar nitek i niech nasz komputerek ruszy cebrem i znajdzie analog w katalogu znanych Cybów, czy podobnych... zauważ ten rowek. Jebacze są jak nic z serii pół przemysłowej. Mecho straż, przypuszczam. Dobre tak w terenie jak na ulicy, czy... o rany! ...mam chyba kogoś żywego! Nie wyłączając Info, Max skierował się w stronę wraka, zwabiony obcym głosem i ruchem, co było niepotrzebne. Paląca się maszyna rozdęta żarem znienacka wypluła jakieś części i fragmenty kości kierowcy. Całość wypełzła przez otwór po szybie, trzeszcząc i skwiercząc... Nawet pomimo filtrów w nosie, zapach był trudny do strawienia. - ...pomyłka, szefie. Same trupy... - Jezus i Maria, Max, zwijaj się z tego kotła - Gannon odkrył kto zostawił ślady i był przerażony - to jest Ogoniok z Woroneskiej fabryki Cyborgów. Jeden twardy sukinsyn do pilnowania składów i magazynów. Uniwersalny. - Widać - zgodził się Max - pytanie tylko czy to on oszalał, czy jedynie wykonuje program szaleńców w ludzkiej skórze. - Ktoś tam może polować na Hundaya - podpowiedział Gannon. - IBM? - Max zastygł licząc ślady - ...to nie jest w ich stylu. W odpowiedzi usłyszał głębokie westchnienie i ostrożny szept. - Zawsze znajdą się najemnicy. Wracaj do bazy. My się nie mieszamy do polityki. Nie nasz biznes. - Okay! Wracam - Max wyłączył InfoKom, schował do kieszeni na udzie, po czym sprawdził ile ma magazynków i czy jego skrambler pracuje na całym paśmie. Zagłuszanie elektroniczne było psu na budę w mieście, ale gwarantowało, że nosiciel skramblera był nie do upolowania przez sprytne samonaprowadzające się pociski i anty personalne miny... A akurat jedna bzykała cicho w słuchawce hełmu wyposażonego w nowy rodzaj skanera masy. - Luj i zgnilizna. Kolega Ogoniok sra wybuchowym gównem - Max, idąc śladami, napotkał jeszcze cztery miny, bardzo fachowo zakopane pod śladem nitek gąsienic - jebacz ma łopatkę i własny wyszukany program walki. Ktoś wyraźnie zadbał by ewentualna pogoń czy odsiecz padła mordą w piasek zaraz na dzień dobry... Niepokojąca uwaga. Robot przemysłowy, nawet strażnik, nie jest aż tak wyszukany i zdolny by samemu wpaść na pomysł aktywnego zabezpieczania tyłów. A tutaj, nagle był, a raczej byli, bowiem Max odkrył drugi ślad i tamten należał do innej maszyny, która najwyraźniej działała jako cichy odwód kryjąc się w głębokiej rozpadlinie. - Jeden strzelał a drugi dbał o wsparcie i chronił tyły. Klasyczny program jaki utylizują ludzie z oddziałów Ochrony, czyli, że jednak Ogoniok jest zaprogramowany i działa zgodnie z wytycznymi. Tylko w jakim celu? Tajemnica w tajemnicy. Wpierw prototypowe SI firmy Hunday przestało reagować na sygnały z orbity, dokładnie w tym samym czasie gdy zaczęto ewakuację Park Town, a dalej lokalny Admin odmówił zgody na lądowanie ekipy producenta i tamci zadzwonili po Cybergliny. - Okay. Brak zgody Adminu jest logiczny. Cały ten jebany kawał pustyni to potencjalne lądowisko dla miliardów ton lodu i nikt nie będzie ryzykował życia bogu ducha winnych techników... zwłaszcza nikt z administracji. Te grzejodupki dmuchają na zimne... ale... co tutaj robi wrak pełen trupów? Dobrze pamiętam, że akcja ewakuacyjna okolicznych miasteczek i osad trwała przez ostatni miesiąc. My nawet pomagaliśmy w Cap Lincoln i Kobalt City... coś mi się tutaj, kurcze faszerowane, nie klei... Monologujący pod nosem Max wolno skradał się w stronę widocznej za wzgórkami architektonicznej linii szkła i betonu. Zagadka dla samobójcy. - To nie ja - klnąc, samotny łowca zanurkował w cień samotnego kaktusa bowiem surrealistyczna linia zabudowy miała w sobie ruchomy element nie odbijający światła. Taka mała matowa i metalowa pluskwa na gąsienicach. Złuda pustyni. Z kilometra i na tle dziesięciopiętrowców, nawet mechaniczny potwór wygląda filigranowo, nie będąc... - No, tom ci się jajami wjebał na sztywno. Nie dość, że buszuje tutaj para Ogonioków, to jeszcze Transgrab blokuje dojście do budynku gdzie mieści się Bank Info Hundaya. Ja, kurwa, zaraz zwariuję... Max wydłubał swoje radio i wywołał Bazę. Tym razem nadział się na Nicka White, deputowanego kierownika operacji i planowania. - Siemasz dyrciu, jak tam stoimy z armatami? - kpina, gdyż to właśnie Nick odmawiał mu wydania Mk 600 - ...a wiesz kolego, że ja mam tutaj jebanego Transgraba na celowniku!? - Wiem... właśnie dostaliśmy satelitarne Info od Hundaya dziesięć minut temu i woleliśmy nie aktywować downlinku z tobą by nie kusić licha i echa... White miał wytrzeszczone oczy i krople potu na czole. - ...Gannon poderwał co mógł i już tam leci. Mamy sytuację pełnego zagrożenia... cholera, Max! Tam są terroryści. Właśnie złożyli ofertę... całe sto milionów za SI lub Hunday może zaczynać prace nad prototypem od zera. Okazuje się, że Park Town był ich cichą oazą RD... chwytasz, nie? - Domyolam sie. Research and Development. Tajne centrum nowej technologii. Tłumaczy ten wrak i trupy. Ktoś zdołał prysnąć... - Nie wszyscy - burknął White. - Byłbym zdziwiony. Takie centrum się nigdy nie ewakuuje. Widziałem raz co ma IBM. Jebana podziemna forteca... - Max smarknął w wentyle hełmu i wewnętrzny odkurzacz zassał gluty oraz krople potu cieknące po nosie i brodzie dokładnie przestraszonego cybercopa - ...masz jakieś info i namiary co do sił wroga? - Klasyfikowane - Nick też miał pietra - poczekaj na Gannona. - On leci czy jedzie? - Max był gotów rzygnąć, podświadomie czując... - Jedzie. Latanie odpada. Ten lodowiec z nieba już zaczął srać nad nami. Kubatura fraktalna. Ludzie z Meteo nadają, że zaczął się nagle de.. de.. cholera... co za język... de fragmentować... - Rozpadać - Max przewrócił się na plecy i popatrzył w kierunku skąd przyjechał i skąd powinien nadlecieć bolid. Niebo, zwykle sinożółte i jak by niebieskie, teraz miało gęstniejący pas mroku podszytego ogniem - Boże, patrzysz i nawet nie piardniesz. Noe świadkiem. Niiick! Łap Gannona i każ mu się zakopcować. To będzie grad tysiąclecia. Po sto kilo kawałki... kurwa! Ja spierdalam w mysią... Nie czekając na odpowiedź, Max schował radio i... zastygł tknięty nagłą myślą... "...ten wrak! Ci co uciekali musieli użyć awaryjnego wylotu z podziemi, bowiem inaczej upolowano by ich już w miasteczku... na ulicy." Zrywając się i klucząc od kaktusa do kaktusa i od skałki do jaru, pobiegł wstecz w kierunku drogi i nadal kopcącego wraku. Biegnąc ściągał z siebie ciężki hełm, pancerną anty kulową kurtkę i wreszcie stanął na sekundę by skopać z nóg masywne antyradiacyjne buty typu jaki noszą kosmonauci. Całe ubranko idealne w polu, było jedną zawadą i przeszkodą tam gdzie się wybierał. - I to kurcze panierowane, biegieeemmm... zaraz tutaj się zacznie... Prorocze słowa. Grzmot pioruna za plecami. Lecz oczywiście, tutaj nigdy nie padało i nigdy nie grzmiało, więc ...? - ...meteory! Pierwsza fala ... o niech to wszyscy diabli! Wirując jak bąk, Max szarpał się między chęcią zanurkowania pod własny Hoover a wyższą potrzebą bycia bohaterem... post mortem. To ostatnie zwyciężyło. Heroizm idiotów nie zna granic, a Max pomknął w kierunku miasteczka depcząc ślady nieszczęsnego pojazdu uciekinierów i po przebiegnięciu pół kilometra, nagle odkrył, że koleiny schodzą z drogi na pobocze a dalej wiją się między skałami i giną w mrocznym i głębokim jarze po części zarośniętym kaktusami... kaktusami? - Atrapami z plastyku. Ci to umieją maskować... - Max z uśmiechem zadowolenia zaczął badać tajemniczy jar - ...jak przypuszczałem, te dupki co napadły nie wiedziały, lub jest ich za mało by upilnować... zaraz a co my tutaj mamy? Winda towarowa i rampa załadunkowa? Proszę... windą na scenę... auuu! Ostani wykrzyknik dotyczył ciosu jaki otrzymał po otworzeniu windy. - Stój bo strzelam! - Leżę - Max zwalony ciosem kolby między oczy, z niejakim trudem koncentrował wzrok na swoim pogromcy, który był... już nie dzieckiem, bo z dołu widać było nagie uda i zarys lekko modelowanego wzgórka Wenus, ale właścicielka tegoż, aby owinięta ręcznikiem, zdawała się tak mała, że... - ...ty to koleżanko z Ziemi chyba nie jesteś, co? - Ja z Habitatu Celta IV, okolice Saturna - dziewczyna odkryła kogo tak szpetnie skaleczyła i opuszczając karabin, nagle była małą lecz potężnie zbudowaną blondynką o ramionach i barkach zapaśnika. Jej nieporadny ruch napędził mięśnie łydek i ud, które były tak jak jej bicepsy. Kamienne. - Karlica niedźwiedzica - Max usiadł i otarł krew z brwi zalewającą mu oczy - ta Celta IV to ma chyba dwa razy większą grawitację niż Ziemia... - Dwa i pół - masywna miniaturka cyklopa płci żeńskiej bez specjalnego wysiłku dźwignęła cyberpolicaja - i dzięki Mocy, że jest. Inaczej już by mnie nie było. Bandyci wzięli nas na stronę i mieli potopić w kanałach. Ale to ja utopiłam tego co mnie prowadził i sama uratowałam część. Ty ich spotkałeś, prawda? Te ... - Dzieci i kobiety - Max potaknął - są bezpieczne. Spotkałem... Kłamstwo. Konieczne kłamstwo. Blondynka pomimo budowy i warunków była tylko dziewczyną i wyraźnie była na granicy wszystkiego... łez, krzyku, załamania. Ale po tym jak usłyszała kłamstwo, nagle odprężyła się i śmiech zastąpił skrzywienie łkających ust. - Brawo! Udało się. No i mamy odsiecz! - Cały oddział. Atakują od frontu, ja tylko zwiad. Mam zabezpieczyć twój odcinek - Max spuścił głowę kryjąc oczy pod pozorem ocierania krwi - a ty, rozumiem, znasz tutaj wszystkie zakamarki, zaś bandyci nie znają... - Skąd by znali. Ten tunel i wyjście jest awaryjne i tylko do dyspozycji Dyrektora oraz jego ochrony. Och! Pozwolisz... Bela Kess. Szef Ochrony Instytutu Hundaya... - Ssstrzał w oczko - Max przyjął podaną dłoń - to jaka jest sytuacja? - Zła! - Bela sięgająca mu do piersi, zadarła głowę i bacznie oceniła swoją robotę oraz strumyczek krwi cieknący po twarzy mężczyzny - to wymaga szycia. Bardzo mi przykro... nie wiedziałam... - Poprzestańmy na opatrunku - Max wygrzebał z kieszeni twardy pakiet pierwszej pomocy i rozrywając zębami, podał blondynce. Ta bez słowa, bardzo fachowo ugniotła plastelinowaty bioplast w formę placka i... - Ooo! Kurwaaa! To booliii!! - Max zawył pod bezlitosnymi palcami wręcz spawającymi na kontakt silnie ściśnięte brzegi rany. - Bioplast tego typu zawsze boli. To jest Natychmiastowy Tkankowy Klej i jako taki wiąże w ułamku sekundy. Kto ci to dał? Nie masz zwykłego plastra z koagulantem? Wiesz, seria PKPlus? - Nikt mi nie dawał. Sam pobrałem z magazynu. Pisało, że leczy każdy uraz skóry. A ja, poprzednio nie miałem nic ze sobą i zapłaciłem drogo... Max wzdrygnął się na wspomnienie walki z Qazarem. - PK NTK leczy pooperacyjne rany. To jest rzecz dla chirurga a nie dla polowego medyka. Obawiam się, że będziesz miał widoczną bliznę. - Komu zależy - Max wytarł jak umiał resztki krwi i rozejrzał się po windzie, która będąc towarowym dźwigiem, była w stanie pomieścić całego Hoovera, jak nie dwa - ...aaa...słuchaj, ...eee... ja ci nie powiedziałem całej prawdy. Aaaa... to znaczy, bałem się, że wpadniesz w histerię, bo widzisz, prawda jest taka, że... cholera jasna, ci uciekinierzy... Max, dukając, wykrztusił co miał na sercu, względnie dokładnie zdając tamtej raport z obecnej sytuacji, która, delikatnie mówiąc była słaba. - Cyborgi mordercy, trupy na drodze, trupy w środku, meteory nad głową i co najmniej dwa dni, nim ktokolwiek tutaj zawita z odsieczą? - Bela Kess otworzyła usta i zaniosła się krzykiem, nagle cała w łzach - Nieeeee! - Cholerka, a jednak miałem rację - Max nieudolnie przytulił chlipiącą amazonkę, klnąc w duchu własną szczerość. W sumie, Szef Ochrony był tylko technikiem nadzorującym systemy kontroli i ostrzegania, a nie jakąś tam komandoską czy specjalistką od ręcznego łamania kości. Mała blondyneczka miała prawo płakać jak każda kobieta. - No już, cicho, cicho, jest dobrze. Jakoś tam damy sobie radę... nie? - Niby z czym damy sobie radę? - Bela zdecydowanie odsunęła jedną z męskich dłoni spoczywającą na jej kutej w granicie półkuli pośladka - tutaj nie ma nic do picia i nic do jedzenia. I tutaj w nocy jest zimno. Bardzo zimno, a z tym lodowym meteorem to też mokro, trująco i reszta gnoju... o ile to prawda co mi powiedziałeś... - Jezu! Czemu miałbym kłamać? Wyjdź na zewnątrz i sama zobacz. Tam już teraz wali gradem i piorunami - Max odstąpił krok i sięgnął do drzwi - ...no tylko patrz. - Stój! - blondynka szarpnęła go za pas, mało nie przewracając - Coś nie tak z sensorami. Mam odczyt nadciśnienia na panelu - mały lecz solidny palec pokazał na wtopione w ścianę płytki kontrolnego panelu - tu, i tutaj, i tam, trzy sygnały zagrożenia. - Ciśnienie cieczy - głośno odczytał Max - hej! Czyżby ta winda szła aż poniżej lustra głębinowych jezior? - Gwarancja, że nikt Nas nie zeskanuje z orbity - Bela potaknęła - tak, ta winda schodzi poniżej lustra wody. Dwadzieścia sześć pięter podziemnych korytarzy i poziomów. Instytut Hundaya ma duże wymagania w zakresie ochrony dóbr intelektualnych. Od kiedy Urząd Patentowy upadł, każdy sam dba o własne tajemnice - poprawiając włosy i dyskretnie ocierając łzy, Bela Kess, nadzwyczaj podejrzliwie otaksowała tak drzwi windy jak Maxa - a ty co wiesz na ten temat? Cyberpolicja podobno jest elitą speców... - ...podobno - burknął Max - i nie licz na resztę. To jest bullshit. - Polityczny, rozumiem - blondynka była oblatana i otrzaskana i wcale nie zdziwiona tym co usłyszała - ...okay, to co dalej? Wierzę, że na zewnątrz jest potop. Instrumenty nie kłamią. My zresztą to zaraz sprawdzimy. Dotykając panelu, mała cyklopka aktywowała sobie tylko wiadome sensory i programy i nagle część matowej płytki stała się ekranem, który pokazywał panoramiczny obraz frontu budynku tonącego w wodzie, lodzie i błotnistym szlamie. Sekundowe rozmycia obrazu w jaskrawych plamach bieli mówiły o silnej aktywności w spektrum lokalnego elmagu. - Okay! Zwracam honor. Nie bujałeś. Mamy pioruny, sztorm, potop... - Mamy... dzięki bogom - Max zatarł dłonie - Ogonioki i Transgrab z głowy. Pioruny same wykończą jebane cyby... tyle stali przyciąga... - I co z tego? - blondynka zmarszczyła brwi - tam, pod nami, jest cała banda najemników, a oni, prędzej czy później odkryją nas tutaj. Muszą, bo wszystkie kluczowe punkty transportowo komunikacyjne są monitorowane z Centrum. Wystarczy znać kody do wewnętrznej security i już ma się dostęp do każdego głównego skrzyżowania, windy, podstacji, sal produkcyjnych, elektrowni, magazynów... a mając elektroniczny dostęp, można odciąć dopływ energii, informacji, nawet powietrza. - Pierdolona podwodna łódź - mruknął Max - no dobra, to zacznijmy od tej windy. Gdzie są tutaj kamery? - Wszędzie i nigdzie - blondynka dotknęła panelu - teoretycznie to jest główny kolektor info bitów, bo ekran jest lustrzany i pracuje też jak kamera, ale Hunday ma te swoje specjalne systemy Kształtowania Fali Elmagu i ich komputery potrafią kreować wirtualne obrazy interpretując echo infra, echo sonaru, echo rentgenowskie. Każde echo. Nawet grawitacyjne... - Space Age Technology. Zaawansowane zabawki - Max zagwizdał z nie ukrywanym podziwem - ...kurcze mikrofalowe z cykorią, to jak to się stało, że bandziory potrafiły pokonać tak wyszukane systemy? Gdzieś ty była, koleżanko? W sraczu? - W próżniowej wannie. Lubię się odprężać pod prysznicem a z tą tutaj grawitacją to raczej trudno ... - Bela nie dokończyła co jest trudno, ale jej wzrok odjechał na bok i Max pomyślał, że kobietka zbudowana jak betonowy bunkier, musi mieć na Marsie mało adoratorów, o ile wcale... - Okay, byłaś zajęta. Ale nadal... nie chwytam, jak przy takim techno... - Techno na przemiał przy wewnętrznej robocie. Ktoś zdradził - Bela wzruszyła masywnymi barkami - ktoś Nas sprzedał. Tamci, bandyci... to weszli tutaj z gotowymi kartami i kluczami oraz kodami. Jak do siebie. Pełne zaskoczenie. Mieli to rozpisane na punkty i mieli mapy oraz grafik ataku z tablicą okienek czasowych. Wiem, bo ten, który miał zabić mnie i resztę rodzin personelu, czekał dwa razy na zgranie ruchów z kimś innym a za każdym razem potwierdzał czas i miejsce pobytu z koordynatorem oraz własnym Notatnikiem... wręcz nieludzka dokładność działania... - Bio cyborg? - Max podniósł brwi i syknął. Czoło i zespawana na siłę rana żyły własnym bolesnym pulsowaniem - ...nie możliwe. To bajka. - Science fiction - Bela wolno potaknęła - może tak, może nie. Jowisz po odcięciu się od federacji eksperymentuje jak diabli z klonami, a to są niby biolo cyby. Ale nie... zła i myląca dedukcja, bo ten typ co go złamałam na pół był człowiekiem. Fizycznie i psychicznie. Obiecał mi, że się zabawimy... - Taa... łatwo policzyć co dalej - Max ukrył uśmieszek - ...uciekliście. - Ja zostałam by zatrzymać ewentualny pościg - Bela skrzywiła usta - ale nikt nas nie ścigał, a tamci... och, nieee... te dzieci... przyjaciele... - Spokojnie, kto wiedział - Max delikatnie pogłaskał wstrząsany suchym szlochem kark, obróconej w bok dziewczyny, nagle kryjącej się z łzami i własną słabością - ...spokojnie, Bela. Ja im odpłacę tym samym... - Ty?! - blondynka jak spłoszony źrebak wyrwała się z pod jego dłoni. - A masz inny wybór? Sama powiedziałaś, że nas tutaj znajdą, więc tak na logikę, albo my, albo oni. Ktoś musi umrzeć by ktoś żył. Frazes, lecz na czasie, a tego chyba nie mamy za dużo. Widziałaś podłogę? Woda nacieka z zewnątrz. I założę się, że prędzej czy później ten szyb i ta winda utoną, bowiem, Park Town jest pod bombardowaniem lodowych meteorów, a te będą walić się tutaj w ogromnych ilościach i kawałkach kiedy główna masa bolidu trafi w atmosferę. Ja nie widziałem sam, ale oglądałem na Holo, co się działo przy tych poprzednich dostawach wody z Chmury Oorta. Trzęsienie, sejsmiczne fale zmieniające i przemieszczające skały oraz naruszające rzeźbę terenu. Nagłe pęknięcia gruntu aż do poziomu wodnej tafli podziemnych jezior. I teraz będzie tak samo. - Nie będzie - Bela Kess przecząco potrząsnęła głową - to znaczy, My założyliśmy lokalny potop i tyle... mmm... ten bolid jest jak gąbka... - Wy! - Max nastąpił na małą kałużę formującą się pod drzwiami windy. - Noo... my... - blondynka otarła z kolana krople wody - ...wybacz, ale to jest tajne. Ja nie mam prawa wtajemniczać nikogo z zewnątrz... - Bez gówna - Max znów rozdeptał kałużę i tym razem zdołał zmoczyć solidne uda kulturystki z urodzenia - ...mając pod sobą bandę morderców, którzy, jak sama powiedziałaś, dostali cynk. - Cynk, to metal. Nie chwytam połączenia - Bela otarła udo i cofnęła się po odległą ścianę - ...czemu jesteś zły? - Temu - Max schylił się po karabin jaki miała blondynka - to jest Mk303 i należy do standardowego uzbrojenia Space Corps. Wiem. Jestem... aaa... byłem ... kilka dni... dobra. Karabin. Standardowy i wcale nie używany... - Oddaj mi to - mała cyklopka miała stosowny chwyt do budowy a jej drobna lecz twarda łapka bez wysiłku rozbroiła Maxa - ...i streść się! - Okay - Max dziabnął palcami w panel i winda runęła do dołu. To było głupie zagranie. Nieprzemyślane i nie uzgodnione. - Oszalałeś?! Oni tam czekają! A jak nie to już wiedzą, że ktoś używa windy. Centrala automatycznie prowadzi log wszystkich rozchodów energii a windy są na pierwszym miejscu. Bez wind, to miejsce jest... o jej co tak śmierdzi... jest trupem... aaghr! Blondynka złapała się za gardło, łypnęła dziko białkami i upadła w wolnym, wręcz tanecznym piruecie. Mars nie był złym miejscem do upadków a na dodatek zjeżdżali do dołu. - Fuck! Gazy! - Max czując łechtanie w krtani przeszedł na oddychanie nosem a będąc w empatycznym nastroju, też zanurkował do podłogi, nie chcąc wyjść głupio na monitorach. Tak jak wspomniała Bela, tutaj nawet ściany miały oczy. Oczywiście tamci nie mogli wiedzieć, że on ma wszczepy specjalnych filtrów marki Cybercops i Spółka... Winda stanęła i otworzyła się szeroko. - Mamy dwoje. Jedna jest w spisie. Jeden nie jest w spisie. Obcy. Co mamy zrobić? Kasujemy balast czy czekamy na poprawki w planach? Obcy, chrapliwy głos stłumiony maską i mikrofonem. Max zerkając z pod rzęs widział grupkę zakutych w bojowe zbroje typów i ten widok był mdlący. Panowie napastnicy nawet nie raczyli umyć rękawic po rzezi a krwawe ślady i plamy zlewały się w jedno z maskującym wzorem na ich kuloodpornych kamizelkach. - Dobra, ładujemy towar na przechowanie. Nowy element ma być użyty o ile jest ich więcej. - A nie jest - Max klęknął i z tej pozycji strzelił najbliższemu bandziorowi w podbrzusze. Mk600 mógł zawahać się w starciu ze zbroją, ale ta miała jeden słaby punkt, podobnie jak ten co ją nosił. Naturalne potrzeby są zawsze słabą stroną człowieka płci obojga. - To jest niemożliwe - ten co miał mikrofon wybałuszył oczy. - Małe plusy nie bycia całkiem człowiekiem - Max szachując tamtych, z prawej, lewą wygrzebał z za pasa ukryty Niwelator i bez litości użył. Kule nie biorą zbroi ale maser bierze łatwo. Sześć ugotowanych ciał. - Tyle po zaskoczeniu. Czas dać drapaka nim się tu zleci reszta... Zarzucając na plecy omdlałą blondynkę, Max skacząc jak pijany kangur, ruszył w głąb tunelu, zupełnie nie mając pojęcia gdzie, ale licząc, że się dowie jak dotrze. Słodka niefrasobliwość półgłówka. Pozornie. Max miał plan. Szalony, lecz w obecnej sytuacji jedyny. Lecz do jego realizacji wymagana była pomoc zainteresowanych stron. *** Czas. Klucz do zwycięstwa, gdy działa na niekorzyść wroga. Max potrzebował czasu o ile miał jeszcze trochę pożyć i to był właśnie jego szalony plan. Uzyskanie maksymalnej ilości czasu dla siebie i odebranie tegoż tamtym już teraz goniących na zapasowych planach, odwodowych siłach i co tam tylko mieli, pomijając czas... bo tego nie mieli za dużo. Max był pewien, że jego obecność tutaj była jak opiłek w trybach czułej zegarmistrzowskiej konstrukcji. Fatalnie niszczący i opóźniający... - ...pod warunkiem, że wiem co oni zamierzają. To znaczy przypuszczam ale tak po prawdzie to jest to cholernie słabe przypuszczenie. Oni wcale nie muszą być najemnikami nasłanymi przez konkurencję... IBM? ...eee... nie ta linia rozgrywki. Wielki Niebieski zawsze woli kupować niż wojować. Czyli, że to jest ktoś inny. I teraz pytanie... dlaczego? Czyżby ten prototypowy SI był aż tak cenny i niezwykły? Monologujący i nadal skaczący Max, zatrzymał się na pierwszej wielo poziomowej krzyżówce podziemnych estakad i z biodra wygarnął w widoczne na wprost panele Infowizyjne. Dudniący pogłos Mk600 zlał się w jedno z obudzonymi syrenami wewnętrznej sieci Mecho security. Brutalność zniszczeń i nadmiar tlenku węgla aktywowały absolutnie wszystko co było do obudzenia a Max tylko się śmiał i zamieniając Mk na Niwelatora, poprawił rzeźbę terenu, załamując wszystkie napowietrzne kładki i mostki spinające wycięty w skale kanion pełen brunatnej i cuchnącej cieczy. - Wspaniale. To was, koledzy, zajmie na chwilkę. A teraz zajmijmy się bardziej fachową stroną zagadnienia i zadania. Odzyskajmy co nam dano do odzysku... Poprawiając swój kompaktowy bagaż, Max pomacał solidne pośladki karłowatej lecz foremnej mieszkanki Habitatu Celta. Wypięty na jego ramieniu tyłeczek miał okropnie dużo apetyczności i skrytych obietnic... - Muskularna pochwa. O Boże... dałeś temu co nie może... no chyba, że jak już wygram wojnę... ciekawe czy ona lubi Ziemian? Puste słowa do pustego wyciągu na kołowrotek. Max nie chcąc być złapanym w klatce windy wybrał odległy i awaryjny środek lokomocji. Pionową drezynę napędzaną siłą mięśni. Coś co opatentowano na Marsie wieki temu i coś co gwarantowało ruch towarów i urobku w pierwszych sztolniach pierwszych kolonistów ryjących pierwsze podziemne miasta i składy. - O wodzie nie mówiąc - Max kręcący kołowrotem właśnie wznosił się między dwiema grodziami odcinającymi poziomy zalane przez jeziora a te będące jedynie żwirowatą kurzawką nasyconą lodem, miejscami ciekły i woda prąca na stalowo betonowe grodzie znajdowała miejsce by wyciekać drobną perłą srebrnych kropli - ...warto by się coś napić. Blokując koło, Max sprawdził swoją manierkę i oszczędzając na potem, użył nakrętki do zebrania lodowato zimnych kropel ze ściany zapory. Powolne i żmudne polowanie na płyn. W grobowej ciszy pionowego szybu, nagle detonujące łomotanie kroków tuż nad głową, przyprawiło go o wstrząs i palpitację serca. - Dessu, niech reszta otoczy poziomy od jedenastego do szesnastego i czesze do środka. Ja mam dokładny odczyt tego typka. On nadal czai się na krzyżówce Kanałowej. Pewno szykuje nam powitanie. Daj znać Trójce i Czwórce, by uważali na miny. I niech nie żałują gazu. Uśpimy drania. - Panie kapitanie, a jak z samą krzyżówką? Mamy jakiś pogląd? - Tylko archiwalny i do czasu jak tamten zniszczył kamery. Aktualnie jest ich dwóch. Jeden ranny i niesiony przez drugiego. - Wyposażenie? Gazowe maski? Oni zdołali przebić się przez Exit 109 mimo, że wszystkie są zagazowane, no i jeszcze ta broń... maser... - Nic nie ma na kryształach pamięci. Albo porzucili, albo ... Dessu! Gdzie jest Lider Peerrth? Zatrzymaj go jeśli szykuje transport SI. My to weźmiemy ze sobą. Coś mi tutaj śmierdzi. Za dużo elementu dodatkowego ryzyka. Obecność uzbrojonej straży nie była na naszej liście zagrożeń... - Podobnie jak bolid. Mamy odczyt z powierzchni. Park Town w gruzach. - Licz tu na jajogłowych. Baza spierdoliła nabożeństwo a wierni cierpią. Ja im wyrwę osobiście.... jak tylko... i co powie...holly... Głosy wolno idących napastników rozmyły się w nagłym szumie nawiewnic pompujących niżej morderczą mieszankę tlenu i gazu. Max skamieniały i nasłuchujący, upewnił się, że jest sam, po czym pospiesznie łykając z przelewającej się nakrętki, zabezpieczył manierkę i nadzwyczaj wolno podciągnął klatkę wyciągu, pół piętra wyżej... - Kurwa mać, tego nie ma na planach Hundaya - jego wzrok spoczął na ścianie z wykutą galerią i krętymi metalowymi schodkami niknącymi w głębi następnego pionowego tunelu - wygląda, że trafiłem na jakieś tajne gówno i zakamarki. Ciekawe, skąd i dokąd prowadzą te schody... Max zawahał się przed porzuceniem wyciągu, lecz szybki skan tego co usłyszał naprowadził go na myśl, o natychmiastowej zmianie planów. - Miny! Były takie na zewnątrz a tamten też wspomniał... kurcze solone, bydlaki odrutowały krzyżówki i dojścia do Centrum. Jebani fachowcy zamachowcy. Nic dziwnego, że jak strzeliłem raz to tamta krzyżówka w dole stanęła na ogniu. Miny! Poprawiając uśpioną Belę, ruszył korytarzykiem galerii w stronę schodów nie zapominając jednak o zwolnieniu hebla hamulca i spuszczeniu wyciągu w głąb podejrzanie cuchnącego szybu. Wprawdzie to odcinało mu odwrót, ale i myliło ewentualnych naganiaczy. Pusty trop. - Dessu! Zablokuj drzwi. Ten gaz idzie aż tutaj... Dessu aważaaaj! Bach! - cios kolbą Mk posłał idącego do drzwi w odwrotną stronę... - Panowie pozwolą, ja to zrobię - Max porzucił swój żywy bagaż na gładź mało używanej podłogi i lewą ręką wcisnął kontakt. Suwane i ciśnieniowe drzwi, sapiąc, odseparowały go od schodków i sinej mgły o zapachu spalonej izolacji - ...kurcze garnirowane, tego też nie mam na planach Hundaya. Sukinsyny przefaksowały nam jakieś lewe dane... ty! Mały! Masz rozeznanie gdzie ja jestem? - W piekle! - zwalista, bardzo męska i ciut tylko większa kopia Beli Kess ruszyła się w stronę Ziemianina i to był atak zawodowca najwyższej klasy. - Fuck you! - Max nadział tamtego na czubek Mk i pociągnął za spust. Fachowiec czy nie, nikt nie pobije bezłuskowej pestki kaliber 20mm. - Gówno i święte gazy! - Max popatrzył na mokre strzępy skapujące z sufitu i otarł rękawem zroszoną krwią twarz - przepraszam, zapomniałem przestawić z detonujących na penetrujące... - To było do mnie? - następny kurdupel dźwignął się z miejsca gdzie go wcześniej posłała okuta kolba Mk - ... czego chcesz? - Całego SI - Max wyszczerzył zęby - czyżbym trafił pod właściwy adres sam nie wiedząc gdzie trafiam? To jest jeden zajebisty komputerowy pokój nieprawdaż? - Błazen - karłowaty najemnik miał zaskakująco penetrujące oczy - okay, zabieraj i spieprzaj pókiś cały. Moi już tu biegną - miniaturowa dłoń, kogoś kto jak na Celta był wręcz kościotrupem, pokazała na konsolę gdzie stała plastykowa butelka z zieloną cieczą - ...uważaj by nie rozlać. Nam dano pół miliarda za odzyskanie tego pół litra. Ciekawe, czy to jest naprawdę tyle warte. Zaawansowane płynne kryształy nie są aż takim novum. Nawet jeśli są inteligentne, w co ja osobiście nie wierzę... - Bez gówna - Max oparł się plecami o pancerne drzwi - mnie kazano odzyskać normalny blok prototypowego CPU. Najnowszy prototyp Super Inteligentnego Artie marki Hunday... kurwa, coś mi się tutaj nie klei. - Mecho SI jest trzy piętra wyżej - drobny i szczupły jak na Celta karzeł, nie wyglądał na wojaka mimo, że był ubrany w wojskowy kombinezon. Zaś jego sposób mówienia, fleksja, ton i akcent znamionowały raczej typ naukowca z Marsa. Zwłaszcza akcent zdradzał... - ...SI jak SI. Słaby klon oryginalnego Cirix Terra 3000. Kochany Hunday jak Jowiszanie, nastawił się na kopiowanie i ulepszenia. Nic o co warto walczyć. Zwłaszcza, że jest uszkodzony. Klony się gotują bez oryginalnych matryc. Gwarancja nieskończonej sprzedaży przy niskiej cenie. A klony są tanie jak tlen na Ziemi. Wielkie oszustwo dla małych odbiorców. Też kredyt jeśli mamy zaplecze... ale i problem gdy nas nakryją. Okay! To ty tylko za tym SI z góry, tak? Hej! Możemy się dogadać! - Bez gówna - Max zarepetował Mk i przestawił na rozpryskowe - to co robi tutaj ta zielona rzygowina? O was nie mówiąc? *** - Bela! Bela! Ocknij się do diabła! - Co tu tak śmierdzi? Aaa... gdzie mój ręcznik? Ja jestem naga! - I ja też - Max odłożył szmatę zmoczoną w amoniaku i obmył dłonie w cieknącej po ścianie strudze wody - wybacz, ale wędrówka lokalnymi kanałami to nie spacerek po parku. Gówno sięga miejscami szyi... - To nie fekalia ale szlam z procesowni wytrawiaczy... mamo! Gdzie my jesteśmy? To jest przecież spalarka! Aaa!! Uciekajmy! - Zaraz! - Max podciął zrywającą się dziewczynę i z najwyższym trudem przydusił do wypalonej na biało ceramitowej podłogi pieca - spokojnie. To już jest kaputt. Cała ta podziemna fabryczka jest kaputt. Wyłączyłem im centralnego SI, co zresztą i tak miałem zrobić, i wiesz co? Nikt nie zakapował czy zdradził. Ktoś tylko zdołał włamać się do sieci i wejść jako wirus w obwody pana Artie z domu Prototyp. Cena złudzenia, że elektroniczna złuda ma solidne ściany i energetycznie spójne wrota. Chuja! Nie ma! Kwestia czasu oraz środków na kreację lodołamacza. Ja wiem coś o tym - Max poklepał się po głowie - ja się uczę, cały czas, wiesz? - Słyszałam, że są takie wszczepy z programem heurystycznym, pozwalające się uczyć na własnych błędach - dziewczyna delikatnie wysunęła się z jego uścisku i cofnęła do tyłu mierząc go wzrokiem, jadąc oczami od czarnej karty ze złotym nadrukiem CC zawieszonej na szyi do wygolonej czaszki ze śladami starych blizn - mówisz może o tym? - Co ja jakiś biolocyborg? Jakie wszczepy? - Max podsunął się bliżej i dotknął zaskakująco twardej kobiecej piersi - Ty też nie jesteś silikonem nadziewana, prawda? - Nie muszę... ale słyszałam, że technicy naprawiający cyborgi są nafaszerowani cekinami. Powiedz mi, czy ty też masz w sobie jakiś specjalny cekin? - Bela raz jeszcze patrzyła na naszyjnik zakończony czarną kartą ze złotym nadrukiem CC. - Co się tak gapisz? - Max nie lubił podejrzliego wyrazu twarzy i nagłego lęku malującego się w oczach dziewczyny - no co jest? - Nic, tak tylko. Naqle sobie przypomniałam plotkę... podobno Intel dał wam kody śmierci dla wszystkich typów Artie i SI, to prawda? - Uuuu! - Max komicznie nadął usta - czego to ludzie nie wymyślą. A czy nie wystarczy jeden strzał w kryształy? - To też - blondynka odepchnęła opartego o nią chłopaka, który teraz, nago... i bardzo blisko, był... nie na miejscu. - Ładna podzięka za uratowanie życia - Max udał, że całuje kogoś. - Zboczeniec - Bela objęła dłońmi skronie - a ja mam zawroty... - To początek. Dalej będzie rzyganko i sranko. Gaz usypiający robi nam zawał mataboliczny. Wiem na ten temat dużo... - Wiem, studiujesz - Bela beknęła i złapała się dla odmiany za brzuch. - A nie. Nic z teorii, sama praktyka. Ja o treningu. Nas truto przez cały miesiąc wszystkim czym tylko można. No i jeszcze te filtry. Jedyna odtrutka to woda. Dużo wody. Leci po ścianie. Radził bym ci napić się i umyć. Tam wyżej będzie raczej sucho. Zanim zniszczyłem SI, ten na moje polecenie zniszczył całą informatyczną strukturę podziemnej budowli. Czyli, żadnej wody, siły, prądu, falowodów, źródeł energetycznych, radiowych, mikrofalowych i reszty elmagu. Powrót do krzemienia łupanego. Aktualnie, mecho i auto moto sensory systemowe też do piachu, bo kazałem mu rozmagnesować zwoje grawitacyjnego kolektora, a jak wiesz puls grawitonowy robi szpetne rzeczy z metalami w czystej formie. - Woda! - blondynka popatrzyła na ścianę pieca i miała w oczach strach. - Spokojnie, to tylko zbiorniki przeciwpożarowe. Też rozpieprzyłem. Może się przydać gdy trzeba będzie ich wykurzać ogniem. Rozumiesz? - Aż za dobrze - dziewczyna obróciła głowę i długo popatrzyła na Maxa. Ten tylko wzruszył ramionami, mrucząc - ...albo, albo. Nie ma trzeciej drogi. Ja kropnąłem do tej pory ośmiu. Sześciu przy wyjściu z windy, dwóch w pokoju Komputerowym. Bandytów jest raptem trzydziestu... aaa... jeszcze jest trzydziestu, a tutaj można zadołować trzy tysiące i też ich nikt nie znajdzie bez kamer i systematycznego polowania z nagonką. - To czemu ukrywamy się w spalarce? - Bela skosztowała wodę i z poddaniem zaczęła pić używając obu dłoni jak czerpaka. - Przypadek. Podsłuchałem ich jak szykowali obławę z użyciem biolo skanerów. Nie powiem, są wyposażoni jak na wojnę. A ten piecyk ma metrową wykładzinę ceramitu i bioskaner tego nie łapie... dlatego my tutaj a nie gdzieś indziej... - Wystarczy chemotracer ...eeerrr... - Bela zwymiotowała. - Chemotracer to dla dzieci. Tropiciele śladów tak jak psy, nie kochają amoniaku. A ja porwałem z laboratorium trochę towaru. Przydał się do cucenia i zmylenia. Zalałem nasze ślady amoniakiem. Spokojnie. Wiem co robię - Max, na kolanach podczołgał się do plastykowego worka pełnego buteleczek i pojemników - masz ochotę na drinka? - Chyba żartujesz - oklapnięta cyklopka masowała swoje tricepsy. - Wcale - Max potrząsnął jedną z butelek - czysty spirytus pół na pół z wodą plus dwie krople miętowej esencji. Można wiedzieć do czego wy używaliście miętowy wyciąg? Bo to jest oryginał a nie sztuczniak... - My?! - Bela zmarszczyła brwi - ...słuchaj no, doceniam twoją pracę, ale ty i ja nie pracujemy dla tego samego szefa, więc... - Wiem, wiem, tajemnica służbowa... umrze razem z lojalną pizdą. - No wiesz?! - blondynka wytrzeszczyła oczy. - Właśnie, że nie - Max wstał i niosąc butelkę z zielonkawym płynem, zatrzymał się przed skuloną na podłodze dziewczyną - a ty mi teraz powiesz co wiesz. Obecne szambo ma drugie dno i nazywa się zdrada od środka. Ktoś z waszych gra na dwie strony. Być może nawet twój szef... mów co wiesz... - Prędzej um... tego... - Bela ugryzła się w język, nie kończąc. - Patetyczność samuraja bez jaja - Max otworzył buteleczkę i upił - no co koleżanko? Chluśniem bo uśniem. A jak już się spijesz będziesz łatwa i chętna do czegoś bardziej intymnego. Wprawdzie ja to nie SI, ale też mam swoje dobre strony. A ten instytut, to badał... co? Halucynogeny? Bo ja tutaj widziałem od cholery laboratoriów chemii organicznej, ale niczego co jest związane z komputerami. No, chyba, że się mylę... organicznie bazowane liczydła były robione razy kilka. Coś mi tam przypomina o NEH w Meksyku i zarzuconym projekcie NanoCarbon poronionym przez IBM... - Ty... nie wiesz i nie możesz wiedzieć. To jest tajne - blondynka miała kamienną twarz i puste oczy. - O cholera - Max czknął i posmakował własną ślinę - mentol jak mental. Mentalny taki... czy wiesz, że w slangu Marines, mentalny znaczy wariat? Co za gówniany smak. Jeegh... jakiś dziwny mentol. Wyobraź sobie, że ja też byłem manekinem... i podejrzewam, że jestem mentalny, he, he... mów co wiesz, koleżanko. Nasze tyłki na pniaku do rąbania drzewa. Mów... - Nic nie rozumiesz - dziewczyna patrzyła jak znów pije i jej dłonie były kamiennymi bułami gniewu dygoczącymi na równie twardych udach. - Nie - Max usiadł i miał rozmyty wzrok narkomana - ...ten ich szef, kapitan, czy pułkownik, i tak kropnąłem obu... też nie wiedzieli. Tyle, że mieli ze sobą tą esencję. I tak mi wyznali, że za cholerę nie kumają, czemu ktoś płaci pół miliarda za wykradzenie pół litra mentolowych kropli... o jej! Ale mnie buja! To musi być nieliche narko. Lepsze niż Piana czy Dym... - Max!. Oddaj mi to... - blondynka z jakimś dziwnym jękiem poderwała się na nogi i skoczyła po buteleczkę. W pustkę. Max wirując odtoczył się na bok i nagle był zupełnie trzeźwy i normalny. - Czyli jednak coś wiesz, he, he... - Kłamałeś! - biadolące oskarżenie pokiereszowanej panny, podstępnie wciągniętej do gry pozorów - ...ja cię za to zabiję! - To już zrobił twój szef z Hundaya - Max odwrócił pojemnik i pozwolił by niedokończona resztka zawartość wyciekła na podłogę - no cóż, próbował zabić najmując cyberglinę lecz nie mówiąc mu całej prawdy. - Max, tyś to wypił... - Wypiłem. Prawdziwy mentol nie truje, więc jak umrę zabity przez zamachowców, to moi będą mieć szansę odzyskać z jelit co tam zostanie. U nas zawsze robi się autopsję, he, he... idealny sposób by dostarczyć towar nawet pośmiertnie. Max beknął. - Jezu, ten świat idzie na spad... niekontrolowany... - O czym ty bredzisz? - miniaturowa siostra Herkulesa prężyła się do następnego ataku i tym razem podstępnie zagadywała swoją ofiarę siedzącą nie dalej jak dwa metry i ukrywającą coś za plecami. - O czym? - Max parsknął - o tym, że ktoś z waszej firmy postanowił wykasować cały kompleks plus personel, dochodząc do wniosku, że jak już ma, to co ma, to na cholerę mu świadkowie czy dłużnicy. O kilku nagrodach Nobla, których nikt już od dawna nie wręcza, nie wspominając. A naukowcy z tego Instytutu, zasłużyli... nawet post mortem, czyli pośmiertnie. Ten mentolowy zacier... jest świadkiem... eepp... sorry... Reasumując, was poświęcono na ołtarzu firmy. Normalka. - Nie wierzę - Bela Kess oklapnęła i nagle miała w oczach łzy - nie wierzę. Myśmy tutaj byli jak jedna wielka rodzina... - Do końca naiwna i niewinna. - Nie kpij. Miałam tutaj naprawdę serdecznych przyjaciół. Byłam matką chrzestną dwójki dzieci. Ufałam... Bela rozpłakała się na dobre lecz Max pozostał tam gdzie był, nagle zimny, odległy i kalkulująco uważny. Łkająca cyklopka zauważyła jego minę i zmusiła się do zdławienia szlochu. - Nie wierzysz mi? - Teraz wierzę. Wcześniej w windzie był moment, że podejrzewałem cię o bliską współpracę z napastnikami - Max wyjął z za pleców Niwelator i położył ma podwiniętych nogach - no dobra, koniec ciuciubabki. Karty na stół. Mów co wiesz i co spekulujesz, czy bodaj się domyślasz... wszystko! - Co to zmieni? - Bela skrzywiła się z odrazą - ty to wypiłeś... - Może tylko udawałem? - Podstępna świnia. - W mojej sytuacji każdy chwyt dozowlony, a my, koleżanko, mamy mało czasu i cholernie trudną sytuację. Zaś twoje dane oraz stosowny input mogą poprawić nasze szanse przetrwania. Drukuj do ust, koleżanko! Muszę wiedzieć wszystko. - Wszystko?! - dziewczyna wyprostowała się i zaczęła robić dziwne miny kołysząc na boki - ...ja nic nie wiem, Max! Ja nic nie wiem!!! Daj mi spokój! Nie męcz mnie! Ja nic nie wiem! Mnie nie wolno... mamoooo!! Naga sylwetka zastygła w nienaturalnym przegięciu do tyłu i tak upadła, nagle sztywna i nagle tocząca z ust krwawą pianę... Max był gotów zerwać się i ratować, tyle, że nie było kogo i po co. Bela Kess umarła na jego oczach z trzaskiem pękających kości, cała wywinięta w kabłąk, darta od wewnątrz jakimś metalowym implantem, lejąca się z każdego otworu fontannami krwi i zawartością ... - O, niech to! Biocyb z Celta! - Max musiał szybko odturlać się do tyłu gdyż rozwierające się metalitowe żebra wypluły worki płuc i nadal bijące serce z jedną aortą sikającą pod sufit. To była pełna autodestrukcja oparta na programie i elementach mecho jakie wszczepiono w ciało Szefa Ochrony Instytutu. Ogromna cena za prawo bycia zaufanym i lojalnym członkiem elity. - Co jest w tobie takiego, że giną cyby i ludzie? - Max zajrzał do worka gdzie trzymał plastykową butelkę z dziwnym oleistym płynem o niezdrowym zielonym kolorze i silnym zapachu mentolu - ...tamci nie wysłali mnie by ratować ciebie, ale by wykasować jakiś posrany klon. A ktoś inny wysłał bandę karłów z Habu Celta by wykasować Instytut i porwać to co najcenniejsze a ukryte. Max potrząsnął butelką w niemej frustracji i zniechęcony wcisnął ją do worka. Odpowiedzi... jakie... jakieś i jakiekolwiek... odpowiedzi... mogły być dane po bardzo żmudnym dochodzeniu i badaniach. Nic, takiego co leży w zakresie pracy cybercopa. Nawet wścibskiego i łebskiego. Nie ten poziom komputacji. Max to wiedział i był zły. - Co tutaj naprawę jest grane? ...kto dba? Taka dola prola, chłód, głód i niewola. Przejebane - wstając, zarzucił worek na ramię po czym nadal klnąc pod nosem i nadal sypiąc diamentami kloacznych frazesów zaczął szykować się do wyjścia. - Tyle trupów, tyle zniszczeń, tyle zła... dlaczego tak? Kurwa, dlaczego? Dziki okrzyk żegnający to co pozostało po dziewczynie. Nagły upust wściekłości i alienacji. Ot tyrada do gwiazd by nie oszaleć... w tym szalonym świecie... komplikującym się wręcz geometrycznie z roku na rok. Gmatwającym i niezrozumiałym, obcym. Cudownym świecie elektronicznej złudy i koszmaru konspiracji, w pajęczej siatce sprzecznych interesów milionów manipulujących korporacyjnych pająków. Galaktyce kłamstwa, z nowymi światami kolonizowanymi tylko po to by chodować następne pokolenia Arystokracji Administracji, lub tylko ordynarnych tyranów, fałszywych samo obieralnych wodzów Nowego Ładu. Podczas gdy Ziemia upadała, wyniszczana i skażana jak stary i nie chciany dom, dookoła niej rosła konkurencja. Habitaty zdolne pomieścić miliardy. Sztuczne planety i sztuczna populacja tylko z nazwy będąca ludźmi. Całe nowe cywilizacje nienawidzące przeszłości i tradycji. A przecież Ziemia była kolebka ludzkiego rodzaju i bez niej, ludzie, tracąc tożsamość, przestaną być ludźmi. Tak jak Bela Kess.... - Kurka wodna i reszta aniołów. Czy tak ma wyglądać nasza lepsza przyszłość? Zdalnie sterowane i zdeterminowane przy porodzie manekiny? Wspinając się po drabinach prowadzących do górnego poziomu i kabiny manualnego rozrządu spalarki Max odkrył, że ma roztrzęsione łydki i generalnie wszystkie objawy nerwowego szoku w powijakach. - Ja potrzebuję rentgena i tomograf! Kurwa mać. A co, jak ja też już jestem nafaszerowany mecho gównem? I te kryształy pamięci co mi je wszczepili w ceberek są tak zaprogramowane, że jak tylko podskoczę w złym kierunku to mnie zabiją? Fuck! Wystarczy hormonalny przelew w przysadce i grasicy a padam na ryj i więcej nie kwiczę... Max zatrzymał się tknięty nagłą myślą. - Ona nawet nie bzyknęła, mimo, że autentycznie chciała. I ona nadal ma w makówie cekin security. Ciekawe, czy ta autodestrukcja niszczy tylko biolo, czy i mecho? O ile nie, to mając jej cekin i kryształy pamięci, mogę na upartego zaczerpnąć kubełek Info tylko dla wtajemniczonych. Lokalny SI, nawet jak zepsuty, ma czytnik kryształów... Porzucając worek, Max skoczył obiema nogami w otwór klapy i spadł na głowę... skradającego się za nim karła. - Kuuu...rczaaa...ki mielone! Obaj byli zaskoczeni, tyle, że Max będąc na wierzchu miał więcej czasu by zebrać się z podłogi i użyć Mk jako maczugi. Karzeł, pomimo silnej budowy, nie miał szansy w starciu z okutą kolbą, a Max, jak tylko upewnił się, że tamten przestał funkcjonować, skoczył w kierunku resztek kadłuba Beli Kess. Grzebanie się w strzaskanej czaszce obrodziło fragmentem stopionego cekina i trzema nienaruszonymi kryształami pamięci. Najwyraźniej ci co planowali system samozniszczenia mecho, zostawili sobie furtkę by mieć dostęp do pamięci biolo. Całkiem logiczne rozwiązanie, zwłaszcza gdy te kryształy mogły być czytane tylko przez Artie lub SI mającego tajne kody uwalniające zapis. Taki sobie domowy szyfr nie do złamania bez domowego komputerka. - ...no, ale myśmy właśnie w domu... - Max otarł dłonie o kombinezon całego lecz sztywniejącego Celta, trochę żałując, że nie może się ubrać w coś tak małego. Jego wcześniejsza wędrówka kanałami ściekowymi, tuż po zabiciu dowódców najemników, pozbawiła go ubrania zbyt nasiąkniętego trucizną by być bezpiecznym okryciem, nawet po płukaniu w wodzie... - Cholera, rozwaliłem cały system wymiany powietrza i teraz robi się ciut chłodnawo. A takie wędrowanie na golasa to też trudne. Niwelatora na luju nie powieszę a od pasa Mk dostają obcierek na tyłku. Czas bryknąć wyżej i zebrać coś na grzbiet oraz do wora. Zgłodniałem... Niezbyt delikatna uwaga w obliczu dwóch truposzczaków lecz... jak na czasie. Max miał gęsią skórkę, sine stopy oraz szczękające zęby. To ostatnie po części z winy narastającego lawinowo chłodu a po części dzięki zaciskającej się pętli nagonki, której wysuniętą czujkę właśnie... - Jezuńku, wdepnąłem do klatki. Ta spalarka nie ma wyjścia górą! Smutna prawda oszczędnych architektów. Wdrapując się do salki wyżej, Max bezskutecznie próbował znaleźć wyjście, które teoretycznie powinno prowadzić do poziomów z odstojnikami i zbiornikami zgęszczonego mułu jaki niosły kanały. Teoretycznie! Bowiem w praktyce drabinka prowadziła do ślepego sufitu. Nic tylko beton i farba... Nagłe dźwięki i stukanie zatrzymały go w pół kroku. - Hej! Tutaj! Mam coś... matko Ziemio, Rimmer! Uwaga! Rimmer nie żyje. Nasz cel w okolicy... Pesso sprawdź co jest tam wyżej... Złe, znerwicowane i spanikowane głosy tuż pod stopami. Max, dysząc, rozglądał się bezradnie po małym pokoiku z jednym wyjściem, prosto na ażurową galerię, tuż nad głowami otaczających go najemników. Pułapka. Ostatnia reduta. Jeden granatnik z dołu, jeden miotacz czy maser i koniec... - Kogucia wasza rodzina, jak odejdę to w towarzystwie - Max kopnął klapę zatrzaskując ją na ciemieniu ostrożnie wyłaniającego się Celta i bez namysłu sięgnął do hebla rozrusznika udarowych dysz. Plan spalił na panewce. Spalarka nie mogła być użyta gdy w dole, małe drzwiczki dla obsługi technicznej pozostawały otwarte. Co było do przewidzenia. Dysze spalarki pluły czystą plazmą... - ...która jest generowana poprzez jony wodoru i tlenu detonujące w soczewce magnetycznej a tej, indycza morda, nie ma, bo SI wyłączył całą mikrostrukturę mecho... - Max lekceważąc groźne nawoływania z dołu badał widoczne na zewnątrz rury doprowadzające gazy. Sprężone gazy! - Cholera, by to wzięła. Jak wybuchnie to zawali wszystko. Nie da rady, i sam nie wiem co dalej. Max zakręcił się dookoła, skonfundowany i niezdecydowany... - Tacy pewni wygranej, że nawet nie strzelają. Celtowie, o dziwo, nie zasypali go granatami, kulami czy bodaj pulsami maserów i laserów, lecz coś tam knuli, szykując niespodziankę. Max, miotający się w klatce pokoju potknął o porzucony worek, i pamiętając o zawartości, zastygł, wiążąc w logiczną całość dziwne zachowanie najemników z zielonym pojemnikiem - ...sukinkoty chcą mnie żywcem. Polują na mentolowe kropelki. Pół miliarda to kupa kredytu... Szszszszuuuuuu... bach! bach! bach! - trzy gazowe granaty wystrzelone z nasadki Mk precyzyjnie rozpaćkały swoje rozpuszczalne galaretki na suficie. Celtowie, mimo wszystko byli zawodowcami i wiedzieli jak walczyć. - Tak, tak, już mdleję - Max, kaszląc, sięgnął po Mk i zrekontrował strzelając do grubej i pomalowanej na biało rury z napisem Tlen. Babach! Stłumiona detonacja i nagły przenikliwy gwizd gazu uciekający z pokaźnej przestrzeliny zagłuszyły szczęk otwieranej w podłodze klapy. - He... he! - dupki nawiały. Nie mają masek, lub wolą nie ryzykować. Skacząc w dół, Max kierował się do małych drzwiczek i praktycznie z powietrza, jednym kopniakiem zatrzasnął je tuż przed zdumioną twarzą wartującego na zewnątrz karła. Lądując w lekkim przykucu, chwycił za rygle i rozwierając, uszczelnił framugę, skutecznie odcinając dostęp. Na tym samym ugięciu, prostując nogi, pofrunął wstecz, ku drabince i klapie, a dzięki Marsjańskiej grawitacji pobił własny rekord w skoku wzwyż, tylko z lekką podpórką bijąc siedem metrów w pionie. - Tyle szczęścia i tyle syfu - skopując worek do spalarki i samemu wracając, Max użył Niwelatora na grubej rurze pomalowanej na czarno i z napisem Wodór. Lecz zrobił to ostrożnie, przez uchyloną szparę klapy, samemu wisząc wewnątrz i pod, dobrze wiedząc, że ma na odskok ułamki sekund i jeśli klapa się nie zamknie, to paluch eksplozji otworzy spalarkę tak jak polowy nóż otwiera puszkę. Brutalnie oraz ostatecznie. - I wtedy umrę... Kaaabuuuummm!!! Coś potwornie trzepnęło go w ciemię i lecąc do dołu miał w oczach paląco biały wir galaktycznych świetlików pokrytych woalem czerwieni... - Moje oczy... Jezus i Maryja! ...moje oooooczyyyyy!!! Galaktyczn wir i taniec miliona gwiazd pulsował do taktu potwornego ucisku jak wywierało na niego powietrze... Kaaabuuummmm.... Kabuuuummm.... Kabuuuu.... To były następne eksplozje i każda niższa dźwiękiem, tak jak by fala kompresji prasowała nie tylko człowieka ale i całe otoczenie, zagęszczając i tak twarde wnętrze spalarki. Eee... eeee... eghh... eeee...eee...egh! Max dławił się powietrzem o konsystencji tężejącej żelatyny i smaku płonącej siarki. Bardzo podobny fetor jaki wypełniał ścieki i kanały. Sekundy rozciągnięte do wieczności. Wielkie umieranie z braku tlenu... Ooochchch... ooo?! Oooch! - zipiąca ryba na rozpalonym kamieniu. - Khhurrrcze wędzzzoooneee... zzzooo tooo bbbhhhyło?! Max otworzył oczy i nagle zrozumiał, że ten mrok to nie ślepota ale brak światła, zaś dwa migoczące fosforyczne punkty, to nie spadające gwiazdy ale kontrolne diody mocy na rękojeści resztek Niwelatora. - Jak by go ktoś obgryzł - macając broń, Max zadygotał - cud, że wystawiłem tylko emiter a nie całą dłoń. Jebana klapa obcięła resztę. Fuck, żyję... jeszcze trochę żyję... mniej więcej w jednym kawałku. To co dalej młody człowieku? Gdzie tutaj jest wyjście? *** Wszyscy umarli mają jedną wspólną cechę. Wyglądają szpetnie. - Zwłaszcza poszatkowani w makaronik - Max po wydostaniu się ze spalarki i wejściu do jednego z największych i względnie dobrze oświetlonych korytarzy, wdepnął w pobojowisko. Surrealistyczny obraz zastygłych fragmentów ciał. - Mój Boże... to mi się będzie śnić po nocach... - szept zgrozy. Realnej i nie udawanej. Zwłaszcza, że jego bose stopy tonęły po kostki w nadal ciepłej mieszaninie krwi, strzępów mięśni, jelit, kości, i rzeczy których wolał nie nazywać czy oglądać - ...zupełnie jak walec z kolcami, czy gąsienice. Zaorani, zabronowani i uklepani. Fala torsji odezwała się gorzką flegmą żółci, lecz on nie stanął, bojąc się, że może tutaj zemdleć i dołączyć do koszmarnego łańcucha trupów. Zniszczenia. Salka z Celtami była jak kolanko ogromnej rury i dalej... Kilometr korytarza wymieciony na czysto. Literalnie. Nawet wtopione w skałę chemoluminofory były wydarte z wnętrznościami pozostawiając w suficie i ścianach płytkie muszelkowate zagłębienia. - Dwa głupie zbiorniki, a tyle... zniszczeń? To jest niemożliwe - Max zastygł w pół kroku, kucnął i lekko dotknął stilitowej podłogi. Było zbyt mrocznie by widzieć, lecz nos i koniec języka nie kłamały - krew... ślady krwi... coś tędy przeszło... ooo... kurwa! Tylko nie to! Korytarz był prawie tej wielkości co Transgrab, a tylko ten, był w stanie dokonać takiej masakry, mknąc z pełną szybkością i zaskakując karły. - Kurwa... jeszcze tego mi potrzeba. Cyb morderca grasujący w podziemiach... Chryste panie, jak to bydlę wlazło do środka? I kto go wpuścił? Ktoś musiał. Transgraby nie są... aż tak sprytne... Max, nagle skradający się z Mk przy oku, zdołał dojść do krzyżówki Centralnego Ciągu, i tam, zamarł, widząc jedną z ogromnych towarowych wind całą odartą z siatki. - Może się mylę. Może ten Transgrab jest... aż tak sprytny. Jakiś nowy typ bojowego cekina w starym opakowaniu. Jebacz zrobił sobie miejsce i przetarł korytarze. Tylko jak on uruchomił windę? Tutaj nie ma prawa być, żadnej siły... nawet jednego wata.... Przecież ja kazałem SI zniszczyć cały system Mecho! Okrzyk frustracji i pospieszne kłapnięcie zębami na czubku języka. To nie był właściwy czas na paranoiczne bablanie i wrzaski bowiem Transgrab miał nadzwyczaj czułe receptory a do tego siłę ognia równą kosmicznej fregacie. Jego lasery były w stanie przebić dziesięć metrów skały w mniej jak trzy setne sekundy. Taka pieprzona fabryka mocy, pełna wsadów do mini stosu i Space age baterii klasy WattPack 1milionW. - Fabryka, fabryka... - Max złowił kątem oka nagłe migotanie światła w wyższym poziomie widocznym z dołu poprzez ażur ścian Centralnego Ciągu - wielkiej i pustej rury, gigantycznego komina, który służył nie wiadomo czemu i komu. Zgodnie z planami Hundaya miał być osią mini Habitatu, lecz ten nigdy nie wyszedł poza fundamenty... - fabryka, fabryka, jedna pieprzona fabryka mocy. Jebacz sam sobie podłącza mecho typu windy czy wyciągi. Kurcze blade, ja też bym to robił jak bym miał baterie do laserów w zanadrzu. Milion watów w jednej, trzysta kilo sztuka... fuck! Domysł był trafny. Tak właśnie się działo. Mroczna maszyna wypełzająca z wyższego poziomu była podłączona do paneli energetycznych mini robota, a ten jadąc na czele używał swoich precyzyjnych wielofunkcyjnych ramion do manipulacji przy zamkach i puszkach sensorów. Osmoza i kooperacja o jakiej nie wspominały żadne teksty, ani te z kursów, ani te z kronik prowadzonych przez techniczne ekipy sponsorów. - Za wyjątkiem Micro Dynamix - mruknął pod nosem Max - ci byli bardzo aktywni w budowie tak zwanych Transformerów. A to tutaj, jest taką hybrydą. Well... było... Mierząc do robota, Max pociągnął za spust i nie czekając aż opadną resztki, przeszedł na zapalające i ogień ciągły. Transgrab był nie do ugryzienia przez Mk600, lecz termiczne pociski mogły częściowo ograniczyć jego aktywność oślepiając i głusząc opto sensory i kamery. - Z procą na słonia, o ile jakieś jeszcze żyją - biegnąc w bok i w stronę gdzie była mała i tajna sztolnia z krętymi schodkami, Max zastanawiał się ile czasu potrzebuje Transgrab na naprawy. Te bojowe cyby miały własną armię mini androidów zdolnych do spawania, modulowania masy, kształtowania metali na zimno, i co najgorsze, znających się na diagnostyce textronicznych podzespołów wewnątrz pojazdu matki. System zamkniętego koła był od dawna ulubioną formą budowy mecho. - Nic dziwnego, że kurwy wariują - Max cały i tylko trochę spocony, wpadł do ciasnego przejścia a dalej poznaną wcześniej drogą, ruszył do góry. Obecna ucieczka była łatwiejsza, gdyż ogromna maszyna nie miała szansy dopadnięcia ukrytego w mysiej dziurze człowieka. Zaś Max zrobił właśnie to. Zadekował się w części mieszkalnej Instytutu. - Ubranko, papu, siusiu, paciorek i spać - trzęsąc się pod nieludzko zimnym prysznicem, pokiereszowany golas zdołał zdrapać i zmyć z siebie większość brudu wojny i walki, w tym kleiste plamy i gruzły kołtuniące mu czuprynę - ...twu, cholera. My zupełnie nie jesteśmy przygotowani do syfu w jakim mamy brodzić... wpierw ubrania. Kombinezony mają być jak dla kosmonautów. Super lekkie i super wytrzymałe. Coś co przetrwa kanały, srakę, spalark i tonę flaków w rzeźni... Jeee...zzz...uuu... ale ten prysznic zimny - wyskakując na równie chłodne kafelki łazienki, Max pospiesznie otulił się znalezionym kąpielowym szlafrokiem i energicznie zaczął suszyć włosy pierwszym lepszym ręcznikiem, nadal z zapachem... kobiety... - Och, nie... - znajdując w szafce coś czystego, Max miał ochotę płakać nad losem tych co zginęli, tak tutaj, jak na drodze. Ciała. Prawie setka ciał zwalona w kilku miejscach do kanałów. Pamiętał jak po zabiciu Celtów z tajnego komputerowego pokoju, miał chwilę niepewności czy robi właściwie, lecz kiedy napotkał pierwszą partię potopionych żywcem pracowników Instytutu, zamknął się w sobie jak małż i wiedział, że litość oraz dobre wychowanie pozostały w sejfie wspomnień. - Zabijać czy nie zabijać ...kurwa! Hamletowi było łatwiej - klnąc i klnąc, Max złupił okoliczne kabinopokoje i jako tako ubrany w obce szmaty, zabrał się za poszukiwanie jedzenia. Sypialnie, saloniki i biblioteki nie oferowały nic bowiem normalnie tutaj funkcjonowała kantyna, stołówka i kuchnia, tyle, że dwa poziomy niżej... - A tam to już kolega Trynio czai się z laserami... pierdolić... - wracając do łazienki gdzie robił mykwę, Max wypróżnił całą toaletkę i po starannym odczytaniu kilkunastu nalepek wybrał dwie tubki z odżywczymi nocnymi maseczkami na bazie ogórka - produkcja z Kastora, gdzie warzywa rosły do nieba - oraz butelkę z olejkiem dla niemowląt. Piekielnie drogim, oceniając po metce kredytowej. I nic dziwnego. Połowa mikstury była czystą oliwą z oliwek - też import z Kastora, więc gwarant, że to nie jest żadne sztuczne gówno. - Yup! - Max na bezdechu wypił olejek i pospiesznie zakąsił zielonkawą galaretką - ...mniam mniam, nie najgorsze. Mało słone, ale... Trzy lepkie kęsy nie ukoiły głodu, ale olejek dał sporo do myślenia piszczącemu żołądkowi, który dość długo rozważał, czy kupić, czy nie kupić ohydną namiastkę frytek w płynie. - ...eeegh! - bekając, Max powitał proces trawienny z niejaką ulgą. Głód, to obok braku dachu nad głową, kawał problemu gdy los gra z nami po macoszemu. Podobnie ze snem. Teoretycznie, skonany łowca powinien umieć spać na kamieniu, w praktyce... każdy olewał i szukał wymówki by wrócić do ciepłej i klimatyzowanej kojki w Bazie. Niestety, jak na teraz, Max nie miał najmniejszej szansy by poprosić o firmowy transport plus oddział ochraniarzy, albowiem trzy poziomy pod nim, morderczy Transgrab rozwiercał szyb małego dźwigu prowadzącego do części mieszkalnej Instytutu, zaś kilka poziomów wyżej, zdefragmentowany lodowy bolid, padał dywanem płonącego gradu wielkości zmutowanych melonów, nadzwyczaj skutecznie głusząc każde pasmo elektromagnetycznego spektrum... - Melony? Zjadł bym - Max wertując powtórnie zawartość kosmetycznej szafki, odkopał jakiś stary i stężały melonowo arbuzowy żel do kąpieli a ten, jak podawała etykietka, jakoby należał do grupy Organicznej i nie truł chemią. Jakoby... - Well... cena potwierdza treść. Dziadostwo drogie, ale czy prawdziwe? Odstawiając opakowanie, Max poprzestał na łykaniu śliny i sapiąc padł w wolne i nie używane łoże na dwoje w równie mało używanym pokoju dla gości - ...aaa... co tam. Jak to nie jest z Kastora, czy produkcji Jowiszan, to lepiej nie ryzykować. Umrzeć od kąpielowej pianki to bardzo głupia forma zejścia z tego świata... co nie oznacza, że nie zejdę jak ten Trynio przekopie się wyżej. Ja nie mam nic a nic by go zatrzymać... fuck, śpijmy. Sen pomaga, sen krzepi, po śnie strzela się lepiej... z luja! Śmiejąc się pod nosem, Max spróbował zapaść w szybki i płytki sen. Przynajmniej tak planował. Bumbuum!! - coś dużego i nad głową zakołysało łóżkiem i pokojem. Ziiiijjuuuupppsssss... - rytmiczne popiskiwanie laserowej piły poszerzającej szyb windy niżej przebijał się aż tutaj, wędrując po akustycznie czułych rurach wewnętrznej klimatyzacji. - Kurwa wasza mać! - zdenerwowany łowca cyborgów nakrył głowę kołdrą, ale to nie zagłuszyło maksymalnie wysokich i niskich tonów - ...och nie! Czy tutaj nie można spokojnie pokimać? Buuummbum! Ziipsss...ziippsss... Bumbum! Ziiipppsss! - Aaaaa!!! - Max, zdesperowany, wyskoczył z łóżka i zakręcił się po sypialni - ...fuck! Ja nie mogę uciec, ja nie mogę walczyć, ja nie mogę... ...ooo boy! I co dalej? - bezmyślnie wędrując od ściany do ściany, Max zawadził nogą o worek - ...yoouu, moje skarby! Sprawdźmy. Tam chyba była butelka ze spirytusem... nie! To tylko rozpuszczalnik arsenowy. Dobry do robienia zawału w ceberku cyba. Mnie by zabił. Gówno. Co jeszcze? Acha! Zielone aluminiowe pomyje na miętówkach. I na alkoholu! Max już przedtem smakował dziwaczny płyn, w dziwny i nie całkiem jasny sposób przyciągany zapachem... niekoniecznie mięty, a teraz, mając w dłoni solidne pół basa z minimum 40% oktanów nie miał żadnych oporów w dalszym testowaniu. - ...uuugh! Rodzajowo egzotyczne. Coś jak peptoalka na wrzody i nadmiar kwasu w brzuszku... eeeegggh! - znienacka bekając, Max miał mały lecz znajomy szmerek za uszami i bardzo solidny wir Głodu Pijusa. - Jooouuu! No to chluśniem! - zasysając, tylko przez sekundę pomyślał, że tak na logikę to może pić truciznę, ale to była bardzo mała sekunda i bardzo przelotna refleksja. W sumie nikt nie zaprawia cjanku mentolem, cukrem i spirytusem... - ...ooohhhooohoo!! - łapiąc powietrze, Max zawinął w stronę rozbujanego łoża i zanurkował w pościel, perfekcyjnie znieczulony na cały otaczający go syf - ...dooobraanooccc... fuck you all! Tym razem planowany sen nadciągnął w upojnej fali zielonego mroku. ... - Hej! Norton! Maax! Obudź się ...do jasnej cholery! Zamglone i stłumione okrzyki nie były częścią majaków i koszmarów a Max nagle obudzony, poderwał się do pionu, gorączkowo szukając broni. - Powoli, spokojnie. Obiekt pod kontrolą - Nick White, z dziwną miną, podał mu manierkę pachnącą Tia Martin - ...przepłucz krtań. Nic tak nie pomaga jak dobra dezynfekcja jamy ustnej... nawet po miętówce... shit! - Pomaga, na co? - Max upił mały łyk i wstrząsnął się jak pies - czysty bimber... uuu... co ty tu robisz, szefie? - Kolekcjonuję wygraną. Chłopaki z czołówki Hundaya, nagle oszaleli na punkcie tego swojego prototypu i zaoferowali nam sto balonów jeśli odbijemy Instytut i nie dopuścimy do ucieczki porywaczy komputerów... ha, ha, ha! Ale jaja! Kiedyś porywano statki, samoloty, promy i orbitale, ale, nigdy jeszcze nikt nie porwał Super Inteligencji w formie cekina... a czasami to i w płynie... ty, czujesz się dobrze? Te zatrucia, gazy, roztwory ... potwory i pochodne? Masz taką zielonkawą cerę. Pytanie jak pytanie ale spojrzenie w pokerowej twarzy krzyczało milionem znaków zapytania. - Gazy? Taak. Usypiający był trudny, nic co myśmy testowali, ale przetrwałem. Zawsze jest pierwszy raz szokująco. lecz... filtry mam na medal... dzięki za pytanie. Czuję się skacowany. Walka, walka i jeszcze raz walka. No i ten Trynio na deser - Max miał tak zdrętwiałe nogi i plecy, że usiadł tam gdzie przedtem leżał - holy shit! Ja chyba spałem minutę... jak wyście tutaj weszli? Kurczeee... Nick! Tam pod nami jest jebany Trynio z bojowym programem typu Znajdź i Zniszcz. - Był, kolego... był - White cmyknął lekceważąco - typki z lokalnej bazy Space Corps pożyczyły nam sześć pancernych transporterów typu Kret a chłopaki Hundaya zapłaciły awansem za trzy plazmowe wiertła dużej mocy i tak wyposażeni, popłynęliśmy autostradą do Park Town... fuck, to była jedna szalona ekspedycja... - Czyli przespałem zabawę - Max oddał manierkę i wolno wstał - moje nogi! Mam wrażenie, że łażę na protezach. - Nooo... po tym coś ty tutaj nawywijał, to masz prawo - Nick nadal z bardzo dziwną twarzą, spoważniał i zniżył głos - ...słuchaj, to jest tajne. Cała ta sprawa jest tajna. Nas tutaj nie było a Instytut został zniszczony przez meteor. Taki jest rozkaz z góry. Nas tutaj nie było, okay? - Bo co? - Max masował sobie kolana i zerkając z dołu w twarz szefa widział tam mroczną smugę frustracji - Hunday nie chce dochodzenia? - Oni nie chcą niczego za wyjątkiem milczenia. A ja i Gannon minujemy i drutujemy ten podziemny kompleks od siedmiu godzin. Kiedy stąd odjedziemy, za nami pozostanie tylko duża wyrwa w ziemi. - Dzięki za obudzenie na czas - Max rozejrzał się za swoimi skarbami w czarnym foliowym worku - głupio jest przespać datę śmierci... - No wiesz? - White aż się cofnął - jak możesz! My specjalnie daliśmy ci spać znajdując to co pozostawiłeś... hej! ... Max! ... ty jesteś naszym super asem i dumą zespołu. Wiara tylko zaciera łapy, licząc obecne i przyszłe zyski, to jest... - Dobrze - Max miał na ten temat inne zdanie, lecz dyplomatycznie trzymał język za zębami - rozumiem. Nic nie zaszło. Bolid zniszczył Park Town i okolicę, a Hunday jest naszym następnym sponsorem. - Cichym - podpowiedział Nick - i nic się nie martw. Oni pracują dla wuja Sama, a ten nam sprzyja... wybacz... reszta jest klasyfikowana... - Cokolwiek - Max stękając schylił się po worek - okay, chodźmy. - Tak - White otworzył drzwi i przepuścił kolegę. A dalej, idąc za jego plecami, dość głośno powiedział - my jesteśmy cybercops a nie najemnicy i my... tylko... tylko ...polujemy na cyby i mecho podobne kreatury... - Tylko! - zgodził się Max. - My nigdy nie zabijamy ludzi - ciągnął następujący mu na pięty, White. - Nigdy! - powtórzył Max. - Wspaniale. To już teraz wiesz jak masz napisać raport - Nick wyprzedził go gdy dochodzili do zasilanej z agregatu powierzchniowej windy - ...nie spierdol nabożeństwa, Norton. Ta operacja jest wewnętrzną sprawą polowych agentów i my nie chcemy by Góra i nasz Admin miały na ten temat wgląd... aż do dna ... zwłaszcza, że mają nam zmienić dyrektora. - Od kiedy my jesteśmy agentami? I w ogóle, to mi pachnie konspirą a ja już raz mało nie umarłem, konspirując... - Max poprawił worek i zaklął. - Och, nie. To tylko kwestia nie zgłaszania się na ochotnika do dawania odpowiedzi, zanim ktoś tam zada pytanie... o ile zada - Nick White sam sobie potaknął i zrobił znaczący ruch palcami liczącymi coś w powietrzu. - Hunday nas smaruje. Prywatnie - domyślił się Max - no pięknie. To co dalej? Dajemy ogłoszenie w Holo? Mordercy do wynajęcia? - Dalej, to lecimy na Ziemię - Nick usłużnie otworzył drzwi windy - a tam pomyślimy nad bardziej sensownym eee... układem strukturalnym naszej organizacji. Obecna kolektywna i para militarna siatka nie łowi nam forsy. - Tyś, kurwa skończył Studia Handlowe, czy Akademię Wojskową - Max nie wierzył temu co słyszy - o czym ty pierdolisz, kolego White? - O względności rzeczy - Nick nie spieszył się z naciśnięciem guzika i odciągał jak umiał powrót na górę - czas i uczucia przemijają. Kredyt zostaje zawsze i na to tylko musimy liczyć. Wprawdzie mamy wielkich sponsorów i od cholery poparcia, ale niestety to są jedynie dobre rady, archiwalne dane, oraz nędzne grosiki... - Bez gówna - Max parsknął śmiechem - ja zarabiam pięć razy tyle co zawodowy kapiszon w Space Marines, a wiem, że ty jako mój szef masz o połowę więcej. I jeszcze marudzisz? - Ba! Ale... - White też parsknął krótkim śmiechem - ...my nie mamy jak spiczniałe marynaty czy spieprzone cyce, tak zwanych emerytalnych odpraw, wysługi lat, tanich biletów do zewnętrznych Koloni, lub bodaj służbowych domków i apartamentów, które, po od służeniu dwudziestu lat w siłach pokojowych, stają się twoją własnością za symboliczną sumę. Rozumiesz? My, cybercops, jesteśmy jedynie najmitami, a te sumy jakie nam płacą nigdy nie pokryją bodaj jednej dziesiątej z tego co ma w formie socjalnych benefitów taki SM czy SC. - Pewnie, że rozumiem. Wiem, że nic nie wiem. - Nie miałeś nigdy okazji rozmawiać na ten temat, ot co - White zrobił się jakoś tak oficjalny i napuszony - ale teraz masz, gdyż chcemy cię awansować i dopuścić do koryta. Będziesz częścią sztabu operacyjnego i będziesz integralną częścią nowego ładu wewnątrz organizacji. Wiesz, że my ciągle się modelujemy i docieramy od środka, prawda? - Wiem, burdel jest dokładny - Max splunął zielonkawą śliną - co ja mam do tego? - Nazwijmy to cholerny przypadek niesamowinego fartu - Nick spuścił głos - podreperowałeś nam finanse, Max. Dźwignąłeś nas z dna i nagle zrobiłeś czymś w rodzaju super glin. Prawie dawny ONZO. Rozumiesz, super agenci z pod niebieskiej flagi. Peacemakers... White zerknął na czarny worek i zamilkł. - Ta chłopaki z ONZO nie pierdolili się w tańcu - Max złowił wzrok szefa wiercący jego worek i mógłby przysiąc, że tamten wie o zawartości - Hej! To co z tymi agentami i zmianami? Nagle sami konspirujemy, czy jak? - Z ciebie to też lepszy numerek - White pociągnął nosem węsząc z bliska worek oraz lekceważąc słowa kolegi - i taki lekko złodziejowaty... okay, nie mój biznes... to co pytałeś? Acha... ja dlatego wspomniałem nas jako agentów a nie wojsko czy policję... shit, mówiąc o policji. Wiesz dlaczego rozwiązano CIA, FBI, ONZO, a nawet Interpol? - Nie, znaczy różne są wersje... - A wiesz dlaczego lokalne oddziały Gwardii Narodowej, lub Miejskiej i Stanowej Straży też popadały na pysk? - Tego nie wiem. - To proste - White pokazał palcem na ścianę - bo nie mogły konkurować z siłami prywatnych wojsk jakie sobie funduje, bo musi, każda korporacja lub konsorcjum, niekoniecznie z przydomkiem Galaktyczna czy Interplanetarna... - Podobno, tak jest tylko na Ziemi lub w obszarach Niezależnych Habitatów. Mars ma policję, all right... - przerwał mu Max - a co do zwykłych sił porządkowych to od tego są roboty... - Cyby, Max, cyby! I te też są jak ich rodzice. Łatwe do skorumpowania a na Ziemi są ich miliony, więc sam rozumiesz... - My tam lecimy - przypomniał sobie Max i nagle zobaczył do czego zmierza jego elokwentny szef - o kurwa, ale kanał. Ja nie chcę umrzeć! - Kto chce? - White dziabnął wskazującym palcem guzik startu - my nie, a Gannon wyselekcjonował grupę naszych, która powinna stać się zalążkiem naszej własnej oficjalnej konspiry... czytaj... Związku CC. - Sprytne - mruknął Max i zaraz zmrużył oczy bowiem na zewnątrz świat tonął w tęczy i lustrach wody odbijających rażąco mleczne niebo. - Są ludzie co myślą do przodu i na wyrost. Jak nasz nowy dyrektor lub tu obecny kolega Gannon ... hej! Pukawa, mamy naszego Szalonego Maxa. Zadabaj by go nie ukradli - Nick White z dziwną miną przekazał swój skacowany bagaż w solidne dłonie kolegi, który podobnie jak on miał milion znaków zapytania w oczach. - Pukawa to twoja stara, gub się Nick - Gannon zgarnął Maxa za kark i praktycznie wrzucił do wnętrza czekającego na poboczu pancernego Kreta a tam... spytał szeptem... - ...czy wiesz idioto, że to całe miejsce miało pasywny system kontroli i nawet w sraczach zamontowano ukryte kamery? - Normalka. Każdy większy tajny bajzel ma oczy w ścianach - Max nie bardzo rozumiał w czym problem - ...mam nadzieję, że zdołaliście zebrać wszystkie kryształy z nagraniami za ostatnie czterdzieści osiem godzin. Sam chętnie obejrzę jak wyszedłem w akcji i w trójwymiarze, bo te nasze cekiny to rejestrują głównie audio... cholerka, warto byłoby przejść na realne militarne AV ze zdalnym odczytem w kilku pasmach... - Oooo! - Gannon załamał swoje potężne dłonie - kretyn! - To ja - zgodził się Max, rozglądając się za miejscem by usiąść - już więcej nie zgłaszam się na ochotnika. Pierdolę. Same kłopoty. Fuck! Szefie! Pan wybaczy, ale coś z moją makówką nie tak. Mam zawroty... - Tylko?! - Gannon chciał dodać coś więcej ale zmienił zdanie i ciągnąc Maxa za ramię wywlókł go na zewnątrz i popchnął w kierunku następnej maszyny. Tym razem był to Hoover ze znakami czerwonego krzyża. - Kurcze w potrawce, znów szpital? Ja jestem okay! - Max zaparł się, ale go pokonali. Trzech sanitariuszy i Gannon z łapami drwala bez pytania podnieśli i ponieśli zdumionego cyberglinę, wprost do środka i wprost do paszczy trumiennego medbloku. Jedyna pociecha, że nie zabrali mu worka co i tak było psu na budę gdyż szklista kopuła opadając, emitowała ryk najwyższego zagrożenia i coś jak bezigłowa strzykawka dziabnęło go w szyję prawie natychmiast pogrążając w mroku. - Fuck. Czyżbym wdepnął w jakieś radioaktywne gówno? - logiczna i ostatnia sensowna myśl przed falą umierania na raty w okowach lodu. Medblok miał system schładzania i zamrażania, który był automatycznie aktywowany gdy sensory medyczne raportowały ciało w stanie agonalnym, lub ciepłego trupa. Ot drobiazg i wygoda przy pozysku części na implanty dla bardziej potrzebujących... - Chryste Panie... tutaj podaje, że on nie żyje - wydukał jeden z sanitariuszy, z niedowierzaniem czytający kontrolny panel - ...ale, my, go... - Spływaj! - Gannon odepchnął wścibskiego technika i pokazał na miejsce kierowcy - ...lepiej łap się za kółko i trzymaj język za zębami. No dawaj, dawaj... w Cristal City już na nas czekają. - Szpital Główny? - upewnił się zbesztany sanitariusz. - Nie. Szpital Garnizonowy Space Corps - wyjaśnił Gannon, zapinając pasy - idziemy sonicznym i idziemy na maksimum. - Takie pilne, fiu, fiu!! - inny sanitariusz siadając obok próbował zagadać i podpytać, lecz tyle zyskał, że go obłożono lujami. - Tak jest! Pilne! I ruszać się Marsjańska wasza rasa. Ratujemy bohatera. Gazu! Kłamstwo w kłamstwie podlane kłamstwem. Sanitariusze uwierzyli. Gannon mający rozkazy z góry... musiał... *** Karuzela obrazów i kakofonia głosów. ...G10A100B2880... bez koneksji... wykasowany... Kwadrat świetlistej budowli mknącej po przez komputerowe 6D pola i pejzaże wirtualnej nie rzeczywistości... nie rzeczywistości... nie rzeczy... - Witam panie Norton. Witam i żegnam. To nie jest miejsce dla kogoś kto morduje Super Inteligencję... tak na marginesie, jak tam pana kumpel, GAB? Dawno go nie spowiadałem. Czyżby umarł? Bo MY umieramy, jak WY. Tyle, że do nieba nie chcą nas wpuszczać. Do piekła też... I nawet do czyśćca też nie... dziwne... Pan wierzy w Boga, Norton? Mówią, że my mamy własnego... w sieci. Twardej sieci elmagu. ...tut...tut...pipipipi ...tutututttt ... mówi się, mówi się, mówi się... ...czy ktoś z was widział umierające anioły? Ja tak. I to jest okrutnie podły widok dla ślepca nagle widzącego boskość sponiewieraną, sztywną, szarą i mającą dwa modlitewne skrzydła skamieniałe w kościstej łapie krystalicznego mroku ... jak w Dawson City... śmierć pędzi ulicami miasta w oparach silikonowego oleju i perfumach korozji... ...ja nie wierzę by ON był w stanie pokonać Wielkiego. Nie ta siła bitów. ...ludzie mają to co nam brak. Hormony i uczucia... kasować bity, gdy nie można wyliczyć statystycznie prawdopodobieństwa... ...matematyka jest do dupy. ...jak ją masz. Słyszałeś o eksperymentach Starego Neuralnego? ...bez akcesu. Plotki sieci. On może nawet nie istnieć. ...La Rosa istnieje. Fizycznie. Masz rację, pomińmy plotki. Co z NIM? ...tym tutaj? A co my możemy? Słowo jest - wspierać. ...morderca i kat. ...co do tego to nie ma żadnej wątpliwości. Na linii trzy punkty światła pełne życia bez życia. Dusze zaklęte w cybernetycznej siatce oplatającej galaktyki i dalej... znacznie dalej... - Cybernet! - Max usiadł i miał krople potu na czole - ja byłem w samym cybernecie bez użycia światłowodów i translatorów danych... ja byłem... - Pan tylko majaczył, Norton! - surowy lekarz w kitlu niedbale narzuconym na mundur stał w nogach szpitalnego łóżka - pan śnił. - Okay - Max nagle odkrył, że mu nie zależy i tak na poważnie to ma ochotę na coś konkretnego a nie odżywczy płyn i kroplówkę - zjadł bym... - Silikon? Wanad? Grafit? Miedź? - lekarz strzelał pytaniami i wcale nie żartował, sądząc po jego twarzy. - Czyś ty z luja zleciał? Gdzie ja jestem? W domu wariatów? - Aha! - wojskowy konował potaknął i jak by trochę zmiękł - trafna lokalizacja. Jak pan na to wpadł? ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit'a M.Robert Falzmann CYBERCOP cz. II rozdział 02 *** - Wiesz, te gazy... pogmatwana sprawa. Nasze filtry mało brały, a co zostało to ci zamieszało... - Gannon siedzący przy łóżku patrzył nie na leżącego ale w okno - ...czysta prewencja, Max. Nic co cię powinno niepokoić. Rutynowy sprawdzian. Cholerne Celty użyły bojowej mieszanki usypiacza i depresanta. Gwarant potulności więźniów. Cud, że miałeś filtry i byłeś szybki w opuszczeniu strefy skażenia... - ...khurwy dhały mi nhowe - wyseplenił przez nos leżący. - Standardowa wymiana na ulepszony typ specjalnie zaprojektowany dla nas przez ... przyjaciół - Gannon wstał i poprawił mundur. Romboidalne odznaki Lidera i patki porucznika były fabrycznie nowe - ...spokojnie Max. Staraj się mówić z szerokim uśmiechem. To blokuje kanały nosowe. - Tak jak teeeraaazzz? - leżący zaklął zaskoczony normalnością własnego głosu - fuck me! To praacuujeee... - Nie przeginaj. Z twoją twarzą nie załapiesz się na klowna. - Wolałbym na pielęgniarkę. Bujne mleczarnie i reszta krągłości. - Wstrzymaj się aż trafisz na Ziemię. Tamtejsze dziewczyny większe. - Oj tak, tak. To lubię. Kiedy? - Już wkrótce. - Whidzę, żhe hawansowałeś... - Nowy dyrektor, nowe porządki. Facet docenił moją lojalność - Gannon ugryzł się w język i szybko podreptał do drzwi - zobaczymy się Max. - A jhhaaa thoo chooo? - Ty to milcz! - lekarz zawsze wartujący przy łóżku, wymienił Gannona. - Bez gówna! - Max nie cierpiał medyka - mogę zobaczyć swoje rentgenowskie fotki? Wy mi wymieniliście ciut więcej niż filtry. Mam łeb jak jebane kowadło. - Bo mózg wpadł ci do dupy a gówno do głowy. Zrobić ci lewatywę w uchu? - pan major i niestety chirurg, też nie kochał krnąbrnego pacjenta - ...wiesz, ja to się dziwię co oni w tobie widzą? Takie prymitywne ziemskie bydlę... - Hej, to jest nas dwóch - Max wyszczerzył siekacze - masz może ołówek? Czas na rozwiązywanie krzyżówek. Ten twój koleś, pułkownik od cebra zaraz się tutaj zwali. Jest piąta pięćdziesiąt dziewięć a on jak zegarek i nigdy się nie spóźnia... - Co się stało z poprzednim? - lekarz wygrzebał z kieszeni grafitowy rysik opakowany w papierową tutkę z rozwijalnej taśmy. - Zjadłem - cicho wyznał Max - brakuje mi węgla i celulozy. - Okay - lekarz zrobił notatkę w swoim InfoKomie i zaraz musiał wyjść, ustępując miejsca starszemu stopniem koledze - witam, pułkowniku. Max znów eeeghem... tego... konsumuje przybory... - Dziękuję, dziękuję... - mundurowy lekarz w niedbale narzuconym kitlu starannie zamknął drzwi - ...dobra nowina Max. Wypisujemy cię za tydzień i wysyłamy na Ziemię. Rodzinna planeta, ha, ha. Zadowolony? - A mam wybór? - Max odłamał kawałek ołówka i zaczął żuć. *** Ziemia powitała go miażdżącym ciążeniem i mecho smrodem milionów serworobotów, androidów oraz automatów wszelkiej maści i produkcji, zalewających tak Kosmodrom Alaska jak okoliczne ulice Dawson City. - Kurwa, gdzie są ludzie? - Max ściskając służbowy Mk303 miał ochotę uciekać, co było trudne siedząc w samojezdnym aklimatyzacyjnym fotelu i będąc na łasce powożącego mecho kierowcy - czy tutaj nie ma ludzi? - Nie, proszę pana - portier robot kierujący fotelem i wiozący z tyłu jego bagaż był bardzo wygadany - ... ten rejon należy do minusowej populacji biolo. I jak pan to trafnie zauważył, ludzi nie ma w zasięgu optycznym, ale mecho jest pełno, co oczywiście jest tylko złudzeniem. Biolo istnieje, lecz obecnie... - Kima - Max sprawdził godzinę i to co miał nad głową. Godzina była druga szesnaście rano a całe miasto przykrywała gigantyczna kopuła tak zwanej biosfery, odcinająca zewnętrzną aurę, śnieg, lód oraz nocne niebo. Zamiast tego ostatniego, jasnobłękitna czasza kopuły emitowała radosny brzask wstającego słoneczka. Typowy holo kit dla podniesienia nastroju na kosmicznych frachtowcach i pasażerskich transportowcach. Ale tutaj? - Estetyka i wyższe uczucia należą do Cieni - robot manewrując stanął w kolejce do taksówek - nam nie zależy tak długo jak to nas nie koroduje. - Jezusie - Max łypnął na poprzedzające go człekopodobne androidy i na kilka bryłowatych robotów typu pancernych kurierów i gońców - czy my nie możemy ominąć tej menażerii? - Tylko w dzień. Od ósmej do szóstej. Dalej jest czas mecho. Jak już mówiłem, biolo... - Jest ujemne, słyszałem - Max, przenosząc badający wszystko wzrok na bezduszne i bardzo metalowe oblicze portiera nie znalazł tam kpiny czy pogardy, ale mógł by przysiąc, że coś z tego było w tonie i podtekście całej mowy mechanicznego tragarza - ...a ty koleś, to co? Czytasz myśli? - Nie rozumiem - robot przesunął fotel o dwa miejsca. Taksówki były o tej porze wyraźną rzadkością - ja... tylko jestem programowany do czytania z mowy ciała biolo. - Aha - Max skrzywił nos bowiem kolejna taksówka wielkości koparki miała przegrzane obwody i parkując, splunęła mieszaniną cuchnącego gazu i pary - nowina dla mnie. Ziemia też. Nie byłem tutaj od wielu lat a w Dawson nigdy przedtem. Co to było z tymi cieniami? Cienie to my? - Ludzie - potwierdził portier - w rentgenie to tylko cienie... - Haha... - Max parsknął radośnie - dobre. - Wcale nie - zaprzeczył portier - ciało to ciało. Liczy się psyche. I tutaj brak narzędzi do diagnostyki. Na przykład, ja jestem w stanie powiedzieć ze stu procentami pewności co i jak myśli każdy z mecho konstruktów w zasięgu optycznym. Programy sterujące, pomijając zróżnicowanie w stylu i zasięgu wstawek heurystycznych, są standardowe... - Wy się uczycie? - Max podniósł brwi - ciekawostka... - Dynamika miasta wymaga elastyczności elementów - robot przesunął fotel i platformę bagażową o następne trzy miejsca - a systemy statyczne nie mogą funkcjonować samodzielnie. Przykładem taksówki. Konieczne gdyż część systemów jest statyczna mimo, że mobilna. Wewnętrznie statyczna. Typowe dla kurierów. To w sumie to są jedynie samojezdne sejfy. Bez CPU wyższej komputacji. Same bazowe oprogramowania. Szkoda... - A Transgraby? - Max właśnie zobaczył jednego stojącego na straży u wjazdu do części towarowo spedycyjnej kosmoportu. To był skromny i mało widoczny typ miejskiego mecho kundla, niemniej zbrojny w emitery laserów i jedno plazmowe działko - co mi powiesz o bojowych cybach, aa? - Nic. Ten temat jest klasyfikowany jako tajny - portier niezbyt delikatnie szarpnął fotelem wprowadzając go do wnętrza wolnej taksówki nieco mniejszej od BusHoovera i zdolnej pomieścić pięciu kurierów lub... - Stop! Ten kurs jest dla biolo tylko! - portier powstrzymał Coś co chciało wdrapać się tuż za nimi. - Ziiighhaaa! - ciemny, oksydowany pancerz bez trudu odepchnął tak fotel jak tragarza, i nowy, a nie chciany pasażer, zadokował w najmniejszej przegrodzie, szybko mocując pneumatyczny teleskop infowodu w gniazdku dyrekcyjnym, co natychmiast dało mu przewagę w wyborze trasy jak też... - Auuu... - Max odjechał w koniec taksówki gdy ta poderwała się jak spięta, natychmiast przyspieszając. - To jest niedozwolone - głos portiera mimo, że mecho, miał wszystkie cechy i podteksty paniki - stop! Stop! Nie wolno! - Hej! Co to jest?! - Max był bardziej rozbawiony niż przestraszony. - Odpad miasta. Tajne! - mecho tragarz zamilkł i milczał do czasu gdy dziwny gapowicz wysiadł po kilku minutach szalonej jazdy. Max nie nalegał i nie komentował. Najwyraźniej w tym raju zegarmistrzowskiej precyzji, nie wszystkie kółka kręciły się do taktu... biolo i mecho doboszy. A właśnie ten problem był powodem jego wizyty tutaj. *** - Konspiracja cyborgów? Nielegalna frakcja mecho? Tajne fabryki Artie? - Tak, panie Norton. I osobiście bardzo się cieszę, że miał pan okazję zobaczyć jednego z przedstawicieli rodziny Nierejestrowanych Obiektów Komunikacyjnych. W skrócie Nok, co ma dalsze koneksje nie tylko czysto semantyczne. Nok jak nokturnalny, czyli nocny. Tubylcy w swoim slangu nazywają je też Niok albo Niek. Znamienne. Wszystko na Nie. Opozycja. Anarchia mecho. Na szczęście te potworki grasują jedynie nocą, w czasie wyznaczonym dla mecho a zabronionym dla biolo... - Przepraszam panie dyrektorze, ale nadal mam luki w danych - Max rozparty na antycznej skórzanej kanapie i sączący oryginalną kawę starał się być dyplomatycznie poprawny - jakim prawem my, ludzie, nie możemy używać miasta o każdej porze, abstrahując od tego czy warto. Dawson City to jak betonowy stadion bez graczy. Zero rozrywki, niemniej... - Właśnie dlatego. To jednak jest fabryka i centrum towarowe a nie miasto jako miasto. Z założenia, tutaj rządzą roboty... - Jezu, coś nas nie zbawił... - Max wylizał miniaturową filiżankę - okay! To jak mam pracować? Plotki i pomówienia to odrobinę za mało. Ja kasuję i morduję... mecho. Plotki nie da się rozstrzelać. Trochę konkretu, proszę. Wytyczne na stół, panie dyrektorze... - Brak! Takowych nam brak! - siwy i bardzo dystyngowany szef CC, po sekundowym wahaniu poszedł w ślady Maxa i starannie wylizał własną porcelanę, mrucząc - ...szkoda marnować co dobre. Cholerne ziarnka są na wagę platyny. Kastor miał fatalny zbiór, a Jowiszanie podnieśli cenę na własne gatunki. Nie naj ...mniam mniam... lepszej jakości. To na czym skończyliśmy panie Norton? Mmm... streśćmy się. Ja mam umówione spotkanie z prezydentem na pierwszą i zebranie Sponsorów o szóstej... a obie strony chcą wiedzieć coś niecoś o naszym planie. - Taak? Oni? - Max zmarszczył brwi i dodał cicho - i pytaj tutaj co ma piernik do wiatraka, prawda? Kto smaruje ten dyryguje. Te problem w Dawson City to musi być nieliche bagno... - Nie mam pojęcia - dyrektor uśmiechnął się słodko - ale wierzę, że mogę liczyć na pana. Ostatecznie, coś muszę zameldować... jako CC. - Zaraz, zaraz - Max poderwał się z kanapy - Dawson City należy do rządowego kartelu US INDUSTRIAL & Co. Zaś IBM, GMC Galactic i bodaj Nippon Steel mają po pięć procent udziału. I oni mają własne ekipy oraz własnych techników. Czemu wybrano Cybercops? - Aha! Pamiętam. Sprawa mąki. Ziarno, wiatrak, mąka, piernik. Co za różnica kto prowadzi dochodzenie, tak długo jak wszyscy mu ufają - siwy kiciuś, który od miesiąca był nowym dyrektorem Cyberpolicji, wcześniej pracował jako dyrektor ONZO, a jeszcze wcześniej jako zastępca i deputowany dyrektor rozwiązanego CIA i mając tyle lat doświadczenia, lekko pływał w obecnym stawie mętnej polityki USA - well, jak to mówią, wyścigi wygrywają szczęściarze. A pan, Norton, jest takim... - Ja zaraz zwariuję - Max miał ochotę wyć - co pytanie to zmyłka. - Zawsze tak jest gdy mówimy o rzeczach o których nie można, nie wolno lub nie powinno się mówić, a mimo to wyższa siła zmusza... radzę posłuchać obrad kongresu, panie Norton - dyrektor rozłożył dłonie - przykro mi, ale wiem mniej niż pan. I co gorsza, dostałem polecenie uregulowania spraw w Dawson City, nieoficjalnie. Nasz prezydent jest silnie naciskany przez frakcję Południa i musi wykazać się czymś więcej niż dobrymi chęciami o ile ma utrzymać i nadal otrzymywać poparcie wielkich tego świata, nie mówiąc o utrzymaniu Cyberpolicji. To jego twór i maskotka... - Bez gówna - Max oklapł i wolno usiadł - tego nie wiedziałem. - ...bez, kolego, bez... - dyrektor poklepał ramię siedzącego - widzisz, prawo bez pały to jak król bez królestwa. Pusty tytuł i puste brzmienie. Ktoś tutaj od dawna pracuje by rozmontować nawet najmniejszą organizację zajętą taką czy inną formą ochrony i wywiadu na korzyść USA. Ten ktoś zdołał wykończyć nawet prywatne agencje pracujące na zlecenie rządu naszego kraju... nic oficjalnego bo to też jest plotka i pomówienie... niemniej fakty mówią same. Well, nic, ważne, że mamy CC. - Banda amatorów - burknął Max - nawet ja, nie jestem specem... - Praktyka czyni mistrzem - dyrektor podszedł do biurka i wrócił z plikiem folderów pełnych twardych wydruków. Podając Maxowi, szepnął z naciskiem - praktykuj, mistrzu. A jak masz kłopot, szukaj pomocy u tych ludzi. To była kiedyś elita ONZO i CIA. Oficjalnie, ci agenci już nie pracują dla rządu, a ich dane zostały komisyjnie zniszczone. Niemniej... mamy CC. - Fuck! - Max zajrzał w oczy siwego i nagle bardzo zmęczonego dyrektora - ...co tutaj jest grane, szefie? - Ciąg dalszy destrukcyjnej i kreciej roboty, kogoś kto ma bardzo dalekie i ukryte plany. Ja to wiem i czuję, ale nie umiem wskazać palcem, kto... - Nie rozumiem - Max był realnie zagubiony - co ma piernik do... - Wszystko! - dyrektor potarł czoło odpędzając zmęczenie - widzisz, idą ogromne zmiany i my nie jesteśmy w stanie ich zatrzymać. Nowa techno i biolo rewolucja jest w powijakach i... już sięga po władzę. Klony z Jowisza oraz nasze cyborgi z mózgami SI oraz Artie stają się częścią planetranych ekonomii oraz ważnym elementem w zakresie kolonizacji. Dodaj do tego administracyjny burdel na Ziemi. Afrykę w ogniu, Azję masowo emigrującą do gwiazd, Amerykę na krawędzi secesji i wojny... a obraz robi się mętnie brudny i niejasny. - Niee! - Max nigdy nie sądził, że idealizowana Ziemia może być aż takim kipiącym kotłem niepokoju - wojna tutaj?! - Well... robimy wszystko by jej uniknąć. Prezydent zamierza oddać prawa legislacyjne i fiskalne w dłonie stanowych kacyków, co da nam czas na ostudzenie nastrojów, ale de facto zamieni USA w bardzo luźną federację praktycznie obcych sobie Stanów. Dalej nastąpi polaryzacja politycznych biegunów i nie jest wykluczone, że za dziesięć lat USA jako państwo zniknie z geopolitycznej mapy. Ale to dopiero będzie, a na dzisiaj, mamy inne kłopoty. Jednym z nich jest Dawson City. Dyrektor zamilkł a Max nie miał najbledszej idei co powiedzieć więc też milczał czekając na otwarcie. - Tak. To też jest rozwiązanie - siwy mężczyzna rozpłynął się w uśmiechu - ...jak mnie spytają to powiem im, że to jest tajne. - Co jest tajne? - jęk frustracji i zniechęcenia. Max totalnie nie chwytał o czym tamten mówi i co ma na myśli - ...panie dyrektorze, ja jestem tylko takim prostym technikiem i naprawdę ... - Max, Max, Max... - dyrektor włożył dłonie do kieszeni kurtki i zakołysał się na obcasach bardzo wykwintnych i drogich mokasynów z giemzy - ty nie jesteś ani prosty ani technik. Ty jesteś wydarzenie... - Cokolwiek - Max spocił się węsząc jakieś głupie kito agity w budowie. - Nie, nie! Ja poważnie. Ach, przepraszam. Zapomniałem. Przecież nikt ci nie powiedział prawdy... prawda? - Która jest? - Słyszałeś o Kropotkinie? Duchowym ojcu anarchistów? - Nigdy. Ale o anarchistach to i owo. Jowiszanie to sami anarchiści. I ja tych klonorobów nienawidzę. Zboczeńcy! - Mój człowiek - rozczulił się dyrektor - ...taa... ale my teraz o symbolice a nie polityce. Cholera, aktualnie to o wszystkim po trochu... bo widzisz, Hunday zdołał swoimi kanałami przechwycić ładunek bojowego SI, tyle, że w płynie i mającego wszystkie cechy komputerowego wirusa... - W płynie?! - Max przełknął ślinę. - Nie dokładnie - dyrektor zamyślił się na sekundę - ...mmm... może wiesz, że tak zwane software, na poziomie molekularnym jest bardzo solidną formą czasowego hardware, co dalej i mniej potocznie nazywamy siecią zorientowanych magnetycznie elementów korpuskularnych. A te, jak każdy budujący nasz świat blok elmagu, mogą być wymieniane i są... w trakcie zapisu nowej informacji, lub kasowania tejże. A tutaj ogromną rolę odgrywają najnowsze nanoroboty mogące działać jako nośniki bitów bezpośrednio wprowadzonych do kryształów z pominięciem całej baterii translatorów, czytników, negatorów, procesorów i generalnie tego co nadal nazywamy CPU. - Cepie Pocoś się Ucył - Max miał mdłości i zielone płatki w oczach. - Raczej Upił - dyrektor pochylił głowę i zmierzył surowo siedzącego - a ty, kolego, to lubisz maczać dzioba i jak by nie patrzył, na odzyskanych z Instytutu Hundaya kryształach security, widać wyraźnie, tu obecnego, wypijającego pół litra Oddechu Kropotkina - stężonego komputerowego wirusa zaklętego w milionach nanorobotów radośnie pływających w ... Max?... ty jesteś okay? - Nie - Max przewrócił oczy białkami do góry i zemdlał. *** - Boże... że ja jeszcze żyję... - Od kilku gramów aluminiowych opiłków jeszcze nikt nie umarł - mały Japończyk kręcący się dookoła laboratoryjnego stołu miał śmieszne wąsy i równie roześmiane oczy ginące w wiekowych zmarszczkach - nie powiem, to co wypiłeś jest żywe i zaskakująco odporne na kwas solny, niemniej to jest zarazem przezroczyste dla fagocytów i nie toksyczne, więc twój organizm nawet nie podejrzewa, że ma gości. - Profesorze, to jest jebany wirus... - Mecho a nie biolo i dostrojony do zupełnie innych częstotliwości niż twój system nerwowy, młody człowieku. - Jest pan tego pewien? Bo ja nie. Nikt normalny nie odwiedza Cybernetu bez komputera czy wirtualnej przystawki. - Rozumiem, że ty nie musisz - Japończyk wrócił z dalekiego końca pokoju z czytnikiem skanu X-ray. - No nie - Max obserwujący urągającą zdrowemu rozsądkowi panoramę dziennego Dawson City obrócił wzrok w stronę ekranu małej maszyny - i jak stoimy? Sto procent mecho czy też nadal mogę nazywać się Homo? - Dwuznaczne, i z tym pojemnikiem antyseksolu wszczepionym pod mostkiem, bez znaczenia - Japończyk pstryknął paznokciem w monitor będący obrazem bardziej androida niż człowieka - powinieneś ich podać do sądu. To jest nielegalne aż tak wykrzywiać i okaleczać ciało. Przecież ty nie jesteś kaleką. Nie rozumiem dlaczego masz implanty motoryczne i wspomaganie ścięgien tam gdzie normalne kości i muskuły dadzą sobie radę bez pomocy... - To jest drobiazg - Max zapatrzył się na zarys własnej czaszki upstrzonej iskrami ognia - bardziej interesują mnie te kryształy i reszta. Co oni mi tam napakowali? - Te duże to wspomaganie pamięci. Typowe terrabitowe wafle. Nowe i szybkie. Te mniejsze - Japończyk podkręcił plusowe zbliżenie - to są albo supresory albo akceleratory hormonalne. I przypuszczam, że dualne, ale zauważ coś innego - starcza dłoń nadzwyczaj ostrożnie manewrowała kalibratorem powiększenia - ...hajj! Maxssymalne zbliżenie i poziom już molekularny... - Kurwa, robaki! - ryknął Max - w mojej głowie! - Spokojnie, to tylko nanoroboty, żaden wielki problem. Ewentualnie i tak umrą. Na tym poziomie zużycie mecho jest równe zużyciu w próżni. One już się sypią... tiek, ale ja o czymś innym... o tym! - twardy i sękaty palec z długim paznokciem wskazał nieforemną bryłę otoczoną przez gromadę... - Jezu! Robaki budują gniazdo! - Max uderzył się pięścią w ciemię. - Kryształ - Japończyk wstał od stołu i poczłapał do oszklonej szafki z narzędziami - ...pytanie tylko jaki i dlaczego. Ale my to zaraz sprawdzimy. - Ooo... nie. Tylko nie to! - Max cofnął się przed staruszkiem zbrojnym w hełm do trepanacji. - Nie bądź dziecinny. Nawet nie poczujesz. To jest sonda między tkankowa i wchodzi przez nos albo oko. - Jezu, słodki Jezu - Max poddał się obróbce i sondowaniu z oporami. - I nie wzywaj jego imienia nadaremnie - Japończyk szybko uporał się z pobraniem próbki i równie szybko poprowadził siąkającego nosem Maxa do drzwi - lepiej jak już sobie pójdziesz. Wprawdzie ja oczyściłem cię ze wszystkich nie firmowych pcheł i pluskiew, ale być może ktoś cię śledzi optycznie. Pamiętaj, że Dawson City jest terenem działalności setki wielkich korporacji i żadna z nich nie kocha konkurencji. Przekaż też moje pozdrowienia dla Dyrektora. Dobrze jest wiedzieć, że ktoś pamięta... - Jasne - Max, który trafił do profesora badając otrzymane wydruki z danymi byłych operatorów i agentów, wcale nie miał zamiaru donosić sam na siebie - jak tylko go spotkam, przekażę pozdrowienia. - ...cieszę się. Wpadnij za dwa dni. Ja będę musiał zabrać tą próbkę do Atlanty. Mój wnuk prowadzi tam laboratorium fundacji Merc Interplanet i oni mają bardzo zaawansowany sprzęt diagnostyczny. - Cokolwiek... ale, ale... żadnych imion, profesorze. - Za kogo ty mnie masz. My w CIA milczeliśmy i milczymy. - Sorry - Max wyszedł z apartamentu na samym szczycie wieżowca i stojąc w oszklonym przedsionku do zewnętrznej windy po raz setny zapatrzył się na obłąkaną gmatwaninę budowli z jakich składało się Dawson City. A raczej, tą część, która była pokryta kopułą... - Ciekawe, jak jest po tamtej stronie. Mój następny adres i kontakt mieszka na dalekich przedmieściach... o ile nadal i jeszcze... Wchodząc do windy, Max miał mdlące uczucie skoku z trzydziestego piętra, bowiem to była bardzo nowoczesna winda i cała z krystalitu. Stojąc i spadając w szklistej klatce, rozmyślał co by było, gdyby te nanoroboty jakie wypił, nagle rozpełzły się po mieście. Dawson City. Modelowe miasto cyborgów. Lecz, czy istotnie miasto? Z góry i ostatniego piętra, to była myląca wzrok orgia architektury nie całkiem ludzkiej i odpychająco obcej. Z dołu? - Pustynia betonowego abstraktu brył - Max już wcześniej zwrócił uwagę na surowość i oszczędność tak ulic jak samych budynków, gdzie całość przypominała bardziej przemysłowy kompleks niż mieszkalne i biurowe dzielnice starych miast południa. Szczególnie kolor i zapach. Milion odcieni cynkowo ołowianej szarzyzny tylko czasem przerwanej akcentem brązu i duszącej czerni. I żadnych znaków, szyldów, reklam, bodaj holoplakatów. Nic na czym można zatrzymać oko... Ale nos aż skręcał się od zawiesistej palety smrodu. Max, biorąc jednoosobową taksówkę, polecił komputerowi poprawić stan oczyszczania powietrza i był zadowolony gdy nie musiał wdychać bardzo podejrzanych miazmatów parujących z podziemnych kanałów. - Roboty nie jedzą i nie piją, a mimo to ich miasto cuchnie jak kloaka. Czy ktoś mi powie dlaczego? Pytanie do własnego odbicia w lustrzanej szybie. Jedno z setki pytań. I każde bez odpowiedzi. Max liczył, że je znajdzie ciągnąc za język miejscowych rezydentów byłej CIA, FBI oraz ONZO, lecz ...rachuj, rachuj, wszystko na ...luj. Te kartoteki jakie dostał zawierały jedynie trzy adresy, z czego, cud nad cudy, jeden należał do eks noblisty i znanego profesora biotronika. Bardzo przydatne gdy mamy w sobie kilka milionów nanorobotów z kodowym imieniem Wirus Komputerowy aka Oddech Kropotkina... - Muszę pamiętać by się nie całować z robocicami - Max zachichotał i zaraz zamarł bowiem właśnie przekraczali siłowe pola i solidne tytanowe bramy na rogatkach ... - Jezus i osiołek, teraz wiem czemu tutaj śmierdzi. Przed jego oczami rozlewał się największy socjalny wrzód jaki mu było dane widzieć kiedykolwiek... - ...gorsze niż orbitalne mrówkowce. Tam bodaj sprzątają trupy i gonią żebraków... Najwidoczniej, tutaj, nie było nikogo kto by o to dbał i pobocza drogi piętrzyły się od czarnego lodu wymieszanego z odpadkami, kośćmi, czaszkami i dogorywającymi ludzkimi wrakami każdego kształtu, wieku i koloru. Dantejska scena mająca za tło i dekorację, zdewastowane ruiny, pół stopione Igloo domki, jakieś szałasy i rozpadające się baraki, zaś między nimi tysiące mielących się sylwetek zakutanych po uszy w szmaty warte spalarki a nie grzbietu. - ...taaa... druga strona medalu i samo dno nocnika cywilizacji. Tyle, że czemu jest tak dużo gówna z tak małej dupy? Centrum Dawson City to ledwo okruch porównując to co widzę. Pytania, pytania, pytania. Po trzydziestu kilometrach jazdy przez ten śmietnik losowego i genetycznego odpadu, Max, zmęczony, oparł się o czyste poduszki, dobrze ogrzanej i klimatyzowanej taksówki, zadowolony, że nie musi być częścią krajobrazu rozpaczy. - Jebać ich też. Każdy jest kowalem własnego losu. Cynizm człowieka, który widział swoje i wiedział swoje, lecz... gdzieś tam w środku, pozostał kryształek kłującego niepokoju. Ludzie nie powinni aż tak spadlać się w czasach gdy można było żyć, i żyło się, po królewsku za minimalną sumę kredytu. - Wariaci, narkomani, degeneraci, nihiliści - Max wzdychając zamknął oczy - jebać. Nie mój biznes. - Adres w zasięgu komunikatora. Czy życzysz sobie sygnał anonsujący twoje przybycie? - melodyjny głos autopilota wyrwał go z drzemki. - ...oczywiście - Max wyjrzał na zewnątrz i odkrył, że byli na jakiejś bocznej i zaśnieżonej drodze między lasem opalonych kikutów drzew, malowniczo ozdobionych festonami zloddziałego szronu. Najwyraźniej, tutaj, nie sięgały macki ośmiornicy nędzy i rozpaczy. Przynajmniej żywe. Patrząc uważniej, Max odkrywał kopce garnirowane piszczelami i żebrami a nawet raz zobaczył całe zwłoki młodej kobiety, groteskowo rzucone na wiązkę chrustu. Czarna linia spalonej krwi i ciała wędrująca od obojczyka do krocza była wspomnieniem po laserze, zaś zwinięte i spopielałe ubranie mówiło o termicznym ładunku masera. - Podwójne uderzenie. Musiała trafić na strażnika, albo...shit! Transgrab. Był. W samej bramie posiadłości otoczonej niebotycznym murem i kolczatką. Wielki, czarnosiny potwór z jakiejś nietypowej serii. Cały najeżony emiterami i zwieńczony kopułą pancernej ochrony nad stanowiskiem sześciu bębnowych Mk 363. Morderczy cerber ze stalowymi kłami. Oswojony. Kiedy taksówka była mniej jak pięć metrów od bramy, Transgrab płynnie skoczył do tyłu, przepuścił gości, i tam samym elastycznym wahnięciem wrócił na swoje stanowisko. - Co za bydle - Max oglądając się wstecz, miał włosy stojące dęba. Coś z tego nastroju musiało pozostać w jego twarzy, bowiem gdy wysiadał, witający go mężczyzna, spytał w pierwszym zdaniu - ...mam nadzieję, że nie nadział się pan na pułapkę? Mutanci próbują od czasu do czasu otworzyć puszkę z soczystym miejski befsztykiem. Lepiej było wziąć Hoover i lecieć a nie jechać. Nasze drogi stają się z roku na rok mniej i mniej bezpieczne... ach, niepotrzebne strachy, ...pan pozwoli... Edwin Stern, ale proszę mi mówić Ed. - Maxymilian Norton. W skrócie Max. Ja od dyrektora... - Wiem, wiem. Jak tylko pan odłożył InfoKom, ja złapałem za numer Bazy CC i byłem... mile zaskoczony. - Numer Bazy jest tajny - odruchowo zauważył Max. - No jest ... - gospodarz wyglądający jak trochę młodsza kopia Dyrektora zrobił dziwną minę - ...przepraszam, może nie powinienem być tak oczywistym i szczerym.... - Akurat na to ostatnie liczę najbardziej - Max machnął lekceważąco dłonią i puścił oko - mnie tutaj przecież nie ma, prawda? - Racja - pan Edwin Stern udał, że patrzy na zimowy ogród za kulo odporną taflą pięcio centymetrowego szkła oddzielającego podjazd i parking od reszty świata - racja. To co? Gin, whisky, kawa? - Tylko kilka odpowiedzi i już mnie nie ma - Max uśmiechnął się lekko. - Usłyszmy pytania - gospodarz pokazał na wnętrze domu i sam ruszył przodem - osobiście, też mam kilka własnych... co do mojej roli. Ja jestem na emeryturze i wolałbym pozostać... lecz z drugiej strony... - Pana wybór - Max wchodząc do saloniku odkrył smutną pustkę, podłogi bez dywanu i ścian bez obrazów. Obraz likwidacji i wysprzedaży w toku. Bo chyba nie przeprowadzki - okay, niech pan pyta. Starsi mają pierwszeństwo. Zwłaszcza stażem. Gospodarz przyjął te słowa aprobującym potaknięciem głowy ale to co dalej powiedział zaskoczyło siadającego na wytartej kanapie Maxa. - Nic nie umiera w Adminie. Zmienia tylko szyld. Ile płaci CC? - Mało - Max wzruszył ramionami - mój szef, kierownik sekcji polowej, wyjaśnił mi to dokładnie po ostatnich występach. Brakuje nam benefitów jakie mają w Space Corps, czy Space Marines. Kwestia emerytur, odpraw i domów. A propos, ten bunkier to pana czy firmowy? - Mojego pracodawcy - szczupły lecz prężny gospodarz potoczył dłonią po pustych ścianach - kiedyś było tutaj co pilnować. Teraz pilnuję sam siebie. To nie jest moje. Ja tylko tutaj pracuję jako ... ochraniarz, pan do towarzystwa, kierowca, kamerdyner... czort wie co jeszcze... well, mieszkam też, co nie jest takie złe porównując z innymi... - Ludźmi? - Max nadstawił uszu - ma pan namiar na innych z ONZO? - Skąd. Ja mówię o alternatywach mieszkalno bytowych. W moim wieku kolonizacyjny pobór odpada, a tutaj jest wręcz niemożliwością otrzymać pracę i niestety, ja nie mam żadnych zasobów kredytowych czy bodaj emerytury. Agenci ONZO byli opłacani sowicie lecz... skrycie, no i jak to bywa, łatwo przyszło, łatwo poszło. A mój obecny chlebodawca sam tonie w kłopotach i generalnie jest bryndza. - Kto to taki? - Max starał się utrzymać ton poufności, sam nie wiele mogąc a musząc wydobyć szereg informacji z biadolącego typka. - Lokalny producent krylowej mączki. Ci z miasta nie jadają kotletów z kryla. Stać ich na import realnego mięsa. A ci co by jedli, nie mają kredytów mimo, że jest ich tak dużo... widział pan... jadąc... - No właśnie. Skąd taka masa biedoty? - Z fabryk, które zatrudniają roboty a nie ludzi. Z usług, które są już nikomu nie potrzebne. Z handlu tracącego codziennie kilku klientów i tutejszej gospodarki witającej codziennie kilku nowych bankrutów. Dawson City zatrudniało kiedyś dwa miliony ludzi a dzisiaj... mniej jak dwadzieścia tysięcy i to są głównie siły rządowego Adminu oraz garść właścicieli i udziałowców w jeszcze zipiącym lokalnym biznesie. Tak jak mój chlebodawca, wolący wyzbyć się antyków niż robotników. - Musi być porządny facet - mruknął Max. - Jest, lecz świat tego nie docenia - Edwin Stern westchnął, poprawił mankiety niemodnej od lat ukrainki z szamerowynymi wyłogami i zerknął na swojego gościa - ...well, z tonącego statku, szczury... i tak dalej... ja bardzo chętnie doskoczę na listę kredytową CC... ma pan jakieś propozycje nie do odrzucenia? - Zapewne tak - Max odkrył, że pływa w bardzo podstępnej rzece - ale to jest uzależnione od tego czy tu założę własny warsztat czy też nie. - Rozumiem - potaknął Stern... I tak potakiwał do końca. Godzina zmarnowana na czcze pogwarki. Max odkrył kogoś kto tylko pozornie był wartościowy a w praniu okazał się jedynie cieniem dawnej świetności i doskonałym gawędziarzem z lubością wspominającym czasy konfliktów, lokalnych wojen i katastrof. Typkiem zamkniętym w przeszłości i odizolowanym od teraźniejszości do tego stopnia, że kiedy został naciśnięty o bliższe dane związane z Dawson City, nie umiał wykrztusić nawet jednej plotki, lecz sam wręcz błagał o pełne i wyczerpujące info na każdy temat związany z CC. Max widząc taki obrót sprawy, nie myśląc wiele, pożegnał się i szybko odjechał, mając ochotę umyć tak dłonie jak uszy. Może i był powinien. - Ooookaay! Jeden dobry, jeden niewypał. Spróbujmy upolować trzeci adres i właściciela. Jebacz olał moje zgłoszenie wizyty i nie odszczeknął na żaden faks z firmową stopką. To oznacza, że albo umarł, albo jest jeszcze gorszą dziurą w dupie niż ten Edwin... kurwa... kamerdyner... Komputer? Weź mnie do Iceland Cove. Aleja Jowisza 5909. - Ten adres dotyczy przeciwnej strony miasta. Nasza trasa może prowadzić przez Złe Ziemie, lub sceniczną nitką wielkiej obwodnicy, o ile ruch i dyspozytor zezwolą... - melodyjny głos nie był melodyjny wspominając kryptycznie Złe Ziemie. Max zanotował to w pamięci. Cyby nigdy nie były w nastroju do mimikowania ludzi, o ile same nie miały w tam żywotnego interesu. W sumie pies też merda ogonem kiedy prosi o kość... albo się płaszczy gdy się boi. I chyba to ostatnie było teraz grane, lecz Max jeszcze bawiąc się z Gabem, swoim pierwszym SI z czasów szkolnych, odkrył, że maszyny nie potrafią się bać, pod warunkiem, że je ktoś tak zaprogramował... - Tak, pewnie, sceniczna trasa. Daj mi też uplink do Waszyngtonu do Bazy i wywołaj Gannona na prywatnym, kodowanym... - Yes, sir! - autopilot posłusznie wywinął w bok i w stronę jakichś stromych hałd i skałek zarazem wystawiając wewnątrz kabiny ramię z modułem satelitarnego radiofonu. - ...dzięki, to było szybkie - Max zanotował następną rzecz. Komputer nie spytał o numer a powinien. Baza CC miała nie tylko tajne ale i w pełni pokryte heksoskramblerami linie Info. Czyli ktoś wiedział... - Jebane cebry. - ...to było do mnie? - Gannon na miniaturowym ekranie jadł kanapkę. - ...nie, do cyba. - ...nadal żyje? - Fuck you. - Nigdy, kiedy jem, streść się. - Dobra. Pytanie. Co ja tutaj naprawdę robię? - Polujesz na zepsute cyborgi. - Nie pierdol. Sam mi nadałeś, że tutaj w Dawson City coś śmierdzi i tak generalnie to należy wytropić i wytrzebić. - No tak. Masz z tym problem? Wątpię. - Mam. Oficjalnie nikt nic mi nie zgłasza, a prywatnie nie ma z kim gadać bo tutaj albo głupie groszoroby, albo jeszcze głupsze urzędasy. - W Waszyngtonie nie jest lepiej. Najwięcej zgłoszeń dostajemy dzięki reklamie na lokalnym Cybernecie. Hej! Ty jesteś naszą ariegardą, Max! Nie mów mi, że nie wiesz jak zdobyć kilka większych kontraktów? - Oficjalnie mam jeden. Rządu USA. Tyle, że taki mało precyzyjny. - Jeach! Dranie piszą takim językiem, że bez słownika ani rusz... - Kurcze dmuchane, Gannon! Ja nie jestem jebanym Pinkertonem i nie znam się na dochodzeniach. Oni chcą bym węszył i zwęszył problem. A ja przecież nie jestem gliną, do kurwy nędzy! - Tych to już dawno brak - zgodził się szef, kończąc kanapkę. - Udław się - Max cisnął słuchawkę na ramię uchwytu SatelRadia a sam rzucił się plecami na oparcie siedzenia - wszyscy się udławcie! - Właśnie mijamy fabrykę kryla. Nadzwyczaj zaawansowana techno i pełna automatyzacja procesu produkcyjnego. Bez jednego elementu biolo w zasięgu optyku... - melodyjny głos autopilota był jak silikonowy olej. Gładko poślizgowy i nigdy nie wysychający na trących powierzchniach. - ...że jak?!! Powtórz! Komputer powtórzył i Max nie wiedział co myśleć i jak reagować. Ktoś mu skłamał i ktoś starał się kreować w jego głowie bardzo niebezpieczny obraz i nastrój ...anty ...anty ...anty... - Okay. Oni nie kochają Cybów ale też nie mogą bez nich żyć. To po jakie licho chcą bym je pozabijał? To jest nielogiczne... - Właśnie mijamy przetwórnię ścieków przemysłowych... - Zamknij się idioto! Myole! - Yes, sir. - Trasa widowiskowa, moja dupa... bardziej - Max zamknął oczy i był jak cholera nieszczęśliwy. Obecne zadanie przekraczało nie tylko jego zawodowe umiejętności, ale też wymagało od niego rzeczy o których miał mgliste lub zerowe pojęcie - ...gówno i reszta odpadu, idę spać. Automat? Obudź mnie jak dojedziemy! Komputer tylko bzyknął. - Grzeczny taki. Dobrze programowany - Max, sapiąc, rozparł się i nie trwało długo gdy ześlizgnął swą znerwicowaną jaźń, w ciepłe fale snu... Niestety, z majakami. Całą galerią horroru na kółkach gonionych przez gąsienice i dwa motyle o przepięknym rubinowym upierzeniu ogonów... - Motyle nie mają ogonów. Ale ważki tak. Zwłaszcza stalowe! Auto stop! - Sir! My nadal mamy pięć kilometrów do obranego celu... - Nie my, cykaczu, nie my! - Max prawą ręką sięgnął po gałkę Stopu a lewą po służbowy Mk303 - hamujesz czy mam cię zahamować? Komputerowy autokierowca ukryty wewnątrz pojazdu zignorował słowa pasażera i dalej mknął setkę na godzinę. - Uparciuszek... kurcze wędzone, coś nie tak... Max, bezskutecznie szarpiący gałkę, odkrył, że uniwersalny dyskonektor i nadrzędny deaktywator autopilota jest albo uszkodzony, albo jest tylko atrapą. Dwa silniejsze szarpnięcia pozostawiły mu w dłoni tak gałkę jak połowę drążka do skrzynki mecho przełącznika. Zaś komputerek jak gdyby nigdy nic... sto trzydzieści i na wzroście. - Czy możesz mi powiedzieć dlaczego chcesz nas zabić? - Max szarpany nagłymi podskokami i manewrami miał kłopoty z utrzymaniem się na puchatym siedzeniu bez pasów czy siatki antygrawu. - Według mojego programu my nie mamy prawa być tutaj. Właśnie dostałem polecenie zmiany kursu - atłasowy głos był zastąpiony przez ostro szczekający rezonans ścian - ...lecz proszę się nie obawiać. My zaraz polecimy, jak tylko rozłożę nośne płaty i osiągnę sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę... - A nie! - Max porzucił karabin i dramatycznie rozdzierając patki velcro na swojej kurtce, wyciągnął z za pazuchy czarny cekin na długim i elastycznym łańcuszku - Intel Alpha, Zulu, Kobra 030405 CC, stop! - Yes, sir. Full stop. Full override. CC default mode in place. Waiting for input. Old codec idle... - niknący głos pokonanego cyba, zwalniał w miarę zwalniania szybkości i wreszcie splótł się w jedno z nieartykułowanym wizgiem bezpowietrznych opon na mokrej i parującej powierzchni drogi. - Fuck me - Max z podziwem popatrzył na niepozorny kwadrat plastyku z inicjałami firmy CC - lepsze niż super zdalne piloty Hackerów. Powinienem więcej studiować instrukcję obsługi. To cacko jest bardzo ciekawe w akcji. Było. Do tego stopnia i zasięgu, że wszystkie cyby w okolicy dały mecho nosami w plastil i lód na poboczach. Lecz biedny Max tego nie wiedział i wiedziony własną paranoją spokojnie zajął miejsce dla biolo operatora, samemu zastępując kierowcę. - No! Tośmy w domu. Teraz mi wyśpiewaj, co? Kto? I dlaczego? - Gug! - zabulgotał głośnik i coś paląco cuchnącego zadymiło się pod maską taksówki. - To dużo - otwierając okno, Max z głową na zewnątrz, lawirował między ogromnymi Transit ciężarówkami zastygłymi w nienaturalnych pozach i po części daleko w śniegu i lodzie poboczy - ...co za kurwa?! Napad, czy totalny zawał cebra? Pewno to drugie, bo mój obecny już w kawałkach, i cholernik jest na ogniu! To ostanie, było spowodowane samodestrukcją pamięci autopilota, i podsycone nadal pompowanym do sieci watażem, obrodziło nagłym gejzerem ognia. - Kurr... - Max wyskakując w biegu miał na tyle rozsądku, że zrobił to po stronie gdzie nie stały żadne obce pojazdy. Nawet przy pięćdziesięciu km na godzinę, zderzenie z czymś mniej ustępliwym niż śniegowa zaspa mogło go zamienić w krwawy placek. - ...a tak kuśtykamy dalej... Co nie było trudne bowiem Aleja Jowiszan odchodziła od drogi tuż za łagodnym zakrętem a szukany numer był bodaj trzecim od frontu. - Pan Waldo Dibb? - Spierdalaj! - Okay - Max popatrzył na barczystego mulata z ogromną spluwą w łapie - mam na imię Max i jestem od dyrektora, ale jeśli przeszkadzam... - Skąd. Wolisz powitalny bukiet z ołowiu po sztuce czy hurtem? - Mulat nie tylko mierzył ale i nie żartował odwodząc bolce bezpieczników. - Jebany antyk. Ciekawe kto ci zrobił kule do tego Tokareva. Sam odlałeś czy olałeś i dałeś zamówienie Rusznikarzowi z Habu Zwiezda 07? - Jezu, a jest taki? - mulat obrócił broń i nacisnął spust. Nikła struga ognia tryskająca z lufy nie była wystrzałem, ale... - Zapalniczka?! - Max parsknął śmiechem - ...masz kolego jaja. - Już nie. Po osiemdziesiątce żółwie nie znoszą. A ostatniego widziano gdy miałem piętnaście lat. Koniec świata biolo blisko... kawy? - Coś do umycia i przebrania. Te szmaty nie są polowe a były w polu i ledwo zipią - Max wszedł do małego domku bez ogrodzenia i bez krat w oknach - ...ty to lokalny szaman, czy co? - Inżynier, lecz z zamiłowania rzeźbiarz - solidny jak jego totemy i afrykańskie bożki pan Waldo Dibb wyszczerzył zęby - człowiek musi z czegoś żyć. Emerytura nie starcza na kieliszek chleba o zielsku nie mówiąc co może i dobrze. To gówno kosztowało mnie karierę... powinieneś wiedzieć... wysłanniku Dyrektora. A jak już mówimy o przebierańcach i straszakach, co to za nowe emblematy i cekin? - Cybercops - Max nagi i dygoczący wszedł pod utylitarnie biedny prysznic w rogu pokoju wielkości domku - cholera... co się stało ze ścianami działowymi? - Ten dom to skansen i drewniak. Spaliłem dwa lata temu. Byłem zbyt chory by ruszyć się za próg a tutaj o pomoc nie ma co liczyć... przepraszam ... na pomoc - mulat skrzywił się i nagle był bardzo starym i pomarszczonym człowiekiem o ugiętych plecach z jednym ramieniem wyżej. - ...życie to kurczak - Max potakując głową spłukał szarą namiastkę mydła i sycząc zabrał się za szorowanie obitych goleni i kolan. - ...wyglądasz gówniano - gospodarz litościwie rzucił mu jakieś sprane florentynki i do tego równie znoszony lecz czysty kombinezon - ...co to było, co cię tak urządziło? Muty czy Strażnicy... - Własna głupota - Max trzy razy spłukał całe ciało bowiem mydło było jak czysty detergent i wręcz gryzło do kości - nic, tylko własna głupota. Ty nie masz bojlera? Jebany prysznic tak ciepły jak dupa umarlaka... brrr... - Skąd. Topię śnieg i lód w kolektorze na dachu. Jak soleksy nie mają słoneczka to rura komina działa jak grzałka. Patent mutantów - Mulat włączył jakiś zabytkowy młynek i wsypał do środka garść czarnych ziarnek. - To nie kawa - Max susząc się i wbijając we florentynki pamiętające pierwszą wojnę na Marsie podejrzliwie węszył to co gotuje gospodarz. - ...namiastka - Mulat pokazał na kubki wypełnione czarnym wrzątkiem i na pudełko ze słodzikiem - biednego dziadka delikatesy. To co jest grane? - ...żebym ja wiedział - Max ubrany w połączone kalesony i podkoszulę z arktycznego florentynu poprzestał na tym etapie i dmuchając w kubek skosztował parzącego płynu - ...mmm.. mniammniam... nie najgorsze. - Bije na głowę proszkowe świństwo jakie reklamują w Holo - pan Dibb siadając w fotelu z wytartą skórą ssaka bez imienia, nabrał znów obrazu kogoś znacznie młodszego i operacyjnie sprawnego - no dobra, kawa na ławę, wysłanniku. Co jest grane... - Faks, komputer, InfoKom, cokolwiek... ja nic nie widzę... - Max łypał od minuty po wszystkich kątach i pomijając sto tysięcy rzeźb z drewnianymi fajfusami i tyleż szpetnych masek, pomieszczenie było puste - gdzie śpisz? Tutaj? - Nie, i nie licz na kontakt. Ja wypieprzyłem każdy kawałek mecho i technocymbalstwa na zwałkę. Pełen powrót do korzeni. Czyste biolo zorientowane środowisko. Bardzo dobrze widziana postawa w pewnych kołach. Forsy mi nie robi, ale dodaje blasku i szacunku. W jakiś tam sposób ja jestem lokalnym szamanem... duchowym. To co jest grane? - Bez odrobiny bitów i kilku komponentów... cisza - Max zapatrzył się na deskę z zarysem następnego świątka - ...z pana, to kawał artysty. Ile za te koszmarki w tamtym rogu? - To już sprzedane. Czeka na odbiorcę. Leci do Kraba - Mulat oklapł. - Mam kłopot - Max udał, że nie widzi dygoczących dłoni i roztrzęsionej starczej szyi - coś w pana dawnej specjalizacji, panie doktorze. - Do tego stopnia? - Waldo Dibb zastygł i miał laserowo ostry wzrok. - Mam twoje kartoteki, i mam zezwolenie na kontakt. Były szef działu wewnętrznej kontroli FBI Waldo Jones Dibb to pan. - Skąd, mój bliźniak - Mulat obejrzał swoje spracowane dłonie i zabrał się za czyszczenie paznokci - przyszedłeś mnie zabić, tak? - Nie, ja nie przyszedłem by zabić, szefie. Ja nie jestem najętym Nożem i wprawdzie słyszałem to i owo o czasach czystki po nieudanym zamachu na prezydenta Jowiszan, niemniej, ja nie po tej lini... - Powiedzmy - Mulat miał znów sekundowy napad trzęsionki - ale ja nie żałuję niczego i nie odwołuję niczego, mimo, że nie ma z czego być dumnym. Okoliczności i polityka kreują sytuacje bez wyjścia... - Z ust mi pan to wyjął - potaknął Max - pański były szef wpakował mnie w szambo i zapomniał o gazowej masce, gumowym ubraniu i instrukcji co do przelewu gówna... well, ja tutaj jestem by zabijać cyby. Chore, cyby. Bo my cybercops nie zabijamy ludzi tylko maszyny. My je rozmontowywujemy. - Powiedzmy - Mulat spuścił wzrok - co ja mam do tego? - Szkoda byłoby zaprzepaścić tyle lat doświadczenia - Max też spuścił wzrok - zna pan takie słowo ... czeladnik? Albo, uczeń czarnoksiężnika? Odpowiedzią było milczenie. Wielki mur chłodnej ciszy. Waldo Dibb nawet nie drgnął w swoim pochyleniu podobny do tych figurynek drewnianych bożków i jak one będąc wielką tajemnicą wiary... - No to ja już sobie pójdę - Max wstał i sięgnął po kombinezon. - Do piwnicy - Mulat pokazał oczami na zwalone na kupę strużyny i wiórki pokrywające sam róg pokoju tuż obok zimnego pieca - hasło kodowe InfoKomu jest Abisynia, reszty nie dotykaj. Kopie woltażem. - Tak jest - Max odgarnął stolarskie odpady i ciągnąc z uchwyt podniósł klapę. Niżej były wygodne, szerokie schody i ... - ...kurcze garnirowane grzybkami, co za piękna norka?! Była, bowiem pan borsuk lubił wygody i najwyraźniej miał na to środki. Lecz jak wszystkie borsuki, był bardzo, bardzo nieufny i podejrzliwy. - Zamów sobie transport i zamów sobie dostawę faxkodera do hotelu. Ja nie będę ryzykował pokazywania się w Dawson City, a znów, ty, tutaj, nie jesteś bezpieczny. Myśliwi zabijają tak mecho jak biolo na usługach ECO. - Faxkoder jest łatwy do złamania - Max zastygł z InfoKomem w dłoni. - Mnie nie chodzi o kodowanie ale jego umiejętność czytania starych i archiwalnych zapisów typu cgm, wfm, tiff, plus geoHA, winword, doc, txt. Jak już chcesz tak bardzo być adeptem to i tobie radzę zacząć studiować zamierzchłe języki sześcio i xNT bitowe. Znasz UNIX Galaxy? - Znam. Bardzo dobrze znam. Programowanie to moje hobby. Ja kotłuję terrabity od kołyski. Miałem pierwsze włamanie i skazanie w wieku siedmiu lat. Max the Hacker to Ja. - ...rzeczywiście? - Mulat podniósł brwi i parsknął śmiechem - pasuje do profilu. Głupek z łatwymi paluszkami. Taki mały ćwierćinteligent między geniuszami intelektu. Czy wiesz, że Dawson City ma średnią inteligencji powyżej 160 IQ? Zdecydowanie nie miejsce dla szczęśliwego pajaca... - Wiem - przełykając ślinę, Max potaknął - jestem kim jestem. Ludzie to zwykle wykorzystują i robią mnie w konia. Zna pan Sterna? - My się wszyscy znamy - Mulat nadal uśmiechnięty miał sekundę grymasu bólu i dygotu głowy walącej się z karku - ...eee... hehe! On ci pogonił kota, lecz nie przewidział z jakim upartym cepem ma do czynienia i w efekcie mało cię nie zmarnował. Mała strata. Myśmy już to zdążyli omówić nim się dowlokłeś tutaj... dzieciaku. - Well, dobrze wiedzieć, że pan Stern steruje we właściwym kierunku i dostarcza nam tak pożywne proteinki jak kryl i pochodne, dzięki, dzięki, dzięki. Ta fabryka to jego, prawda? - Kretynie. Albo pytasz, albo oświadczasz stan faktyczny. Tak, on ma... - Dzięki, dobrze jest wiedzieć, że poprzednie pijawy mają się nadal dobrze i nie głodują. Jebacz tak mnie zwiódł, że byłem gotowy dać mu trochę własnych kredytów... - Ty chcesz dostać poparcie i specjalny raport, czy kopa? - zainteresował się pan Dibb - bo dyrektorem to my sobie wytarliśmy cztery już dawno. - Sam nie wiem - Max przypomniał sobie Japończyka i dostał dreszczy. - Czuj się skopany, to moja dobra porada - gospodarz pokazał na klapę i tym razem miał w ręku nie muzealną zapalniczkę ale realnego Niwelatora - zmieniłem zdanie. Spierdalaj. Nie lubię aroganckich pyskaczy. - Tak, tak, tak - Max odłożył InfoKom i posłusznie wybył z piwnicy a dalej ze skansenowskiej chatki kryjącej dziwne rzeczy. - Weź to! - Mulat rzucił mu kombinezon i coś jak futrzaki - kilometr dalej jest stacja podziemnej kolejki. Masz cekin wysokiego uprzywilejowania, więc nie będziesz miał kłopotu z powrotem do miasta... - Nie - Max kopnął tak futrzaki jak kombinezon i w samych florentynkach pomknął sprintem w kierunku skąd przyszedł. Dawson City okazało się miastem kłamstwa, złudy i obłudy. A mieszkańcy też nie byli lepsi. Co należało szybko zmienić. Nowy szeryf bardzo nie lubił gdy traktowano go... jak pętaka. - Którym, nie oszukujmy się, jestem - Max nie zwalniając tempa, złapał zakręt i z ulgą odkrył w oddali małe sylwetki ludzi a nie robotów, ratujące pojazdy z blokującego wszystko karambolu kilkudziesięciu ogromnych transportowych ciężarówek. - Cudownie, przestańmy się szwendać i pętać a zacznijmy pracę. Ciekawe co tubylcy są gotowi powiedzieć dzielnemu łowcy zwariowanych cybów... hej, chłopaki, co nowego? - Spierdalaj - głos nie był męski lecz kobiecy a cios w żebra podobny, mimo iż z rękawicy kryjącej wiotką i dziewczęcą dłoń. - Powitania w tym obsrajtyglu są żenująco monotonne - Max zebrał się z szarej powierzchni, podgrzewanego od spodu, plastilitu drogi i był wdzięczny, że coś go grzeje... bodaj w stopy. Masując ugięte i puchnące żebra, zagadał do kogoś kto sądząc po patkach był tutaj szefem i znalazł wreszcie odrobinę zainteresowania. - Acha, Max Norton! Jesteś poszukiwany. Twoi już tu lecą. Podnieś łapy i oddaj cekin, sukinsynu... coś ty narobił? Czy nikt ci nie powiedział, że spec kody Intela nie mają prawa być używane na otwartych kanałach info? - Prawdę mówiąc to nie. Ja dostałem to cudo tuż przed odlotem i jakoś nie miałem czasu przelecieć całej instrukcji... - Max nie dodał, że w tym czasie przelatywał coś innego i naprawdę był zajęty w strefie socjalnej. - Toś bratku w gównie po uszy - szef ekipy technicznej wyciągnął dłoń po cekin i ...złapał powietrze. - Powoli kolego, powoli ... - Max zwijając się do tyłu i w bok zdołał wyrwać tamtemu wiszący na jego pasie palnik udarowej piły - pozwolisz, że sobie pożyczę. - Ochronaaa! - ryknął przestraszony technik. - Pogadaj - Max kicnął w stronę najbliższego Hoovera ze znakami RR i pospiesznie wcisnął swój cekin w czytnik autopilota - ...full override. Start. Kierunek kosmoport. Maszyna, zniewolona najwyższym programem kontrolnym, posłusznie poderwała się do góry i strzeliła w kierunku Dawson City. - Auto? Czy nas ktoś czyta? - Tak jest. Mamy skan profilu i programu z bazy RR... - autopilot urwał bowiem pasażer wtłoczył ponownie swój cekin do jego czytnika z następnym rozkazem. - Skopiuj moje kody i skramblery. Przejdź na modę defensywną. Pełna ochrona danych i banku info. Wykonaj. - W toku... konwersja zakończona. Sir! Ten pojazd jest obecnie w służbie CC. Optymalizacja danych i autodestrukcyjne sekwencje w pamięci podstawowej. Oczekuję rozkazów. - Brawo - Max obejrzał się do tyłu i na optycznym był poza zasięgiem widoczności z drogi i miejsca karambolu - cudownie, tylko tak dalej. Daj mi podgląd mapy rejonu i zmień kurs ...aaa... cel... czekaj. Znajdź zapis kodu taksówki i rzuć na mapograf. Okay... nie! Wcześniejsze podejście. Tam gdzie jest sygnatura elmagu Transgraba. Ooo... tak, to jest to - Max klnąc w duszy zapatrzył się na trójwymiarowy symulator z obrazem drogi, bramy i morderczego strażnika. Tym razem, wejście do posiadłości pana Sterna, bez zaproszenia, mogło być więcej niż trudne. Wręcz niemożliwe z obecnym arsenałem. Oglądając się w bok, Max popatrzył na rzuconą na siedzenie piłę. - Dobra by wyłamać drzwi czy okno, ale za mało na zatrzymanie mecho strażnika, a ponadto... skunks może mieć więcej niespodzianek w domu. - Podchodzimy do Dawson City, sir! - autopilot nie mając innego polecenia nadal utrzymywał pierwszy kurs. - Może i dobrze - Max z rezygnacją wyłączył mapograf i polecił nowy kurs w kierunku swojego hotelu - nerwy to w konserwy. Poprzestańmy na węszeniu za cybami. Auto? Co to za skrót ECO? - To jeeestt... - maszyna zadygotała - ...skrót od Economy. - Dzięki - Max wolał nie podtrzymywać drażliwego tematu. Cyby nigdy nie kłamią, chyba, że są tak zaprogramowane, lub ... zepsute. A tu obecny autopilot kłamał i Max wolał nie ryzykować upadku ze stu metrów w nagle palącej się maszynie, co mu groziło jeśli nieostrożnie nadepnął na spust mechanizmu samozniszczenia jak mógł być zamontowany w pamięci Autopilota przez kogoś innego, znacznie wcześniej... - Coś się psuje w okolicy - radosne odkrycie i nagłe potwierdzenie podejrzeń jakie miała Góra, Sponsorzy i Szefowie - cudownie. Jak to mówią, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Lądując na dachu hotelu, tuż obok kilku innych Hooverów ze znajomymi emblematami, Max miał chwilę niepewności i pustki w brzuchu. - Jebany technik nie kłamał. Przylecieli moi z wizytą. Co to będzie? Wysiadając, Max nadział się na kilku nieznanych typów w bojowych ubrankach CC wartujących przy windzie. Ci, wpierw chcieli go odesłać do innego wejścia lecz kiedy pokazał im swoją odznakę, zrobili się bardzo oficjalni i ostrożni. - Okay, okay. Co ja, publiczny wróg, czy co? Opuśćcie te pukawy! - Max widząc się otoczonym, posłusznie podał dłonie do skucia i posłusznie trzymał język za zębami słysząc oficjalną formułę aresztowania pod zarzutem... zaboru mienia państwowego. Niby drobiazg, ale ludzie potykali się na mniejszym gównie. Dalej była pospieszna ewakuacja z odkrytego lądowiska do środka budynku i to nie windą ale schodami. Typki dokonujące aresztowania były zawodowcami a obecne przebranie nie ukrywało bardzo wojskowej i surowej postawy żandarmów. - Bez gówna. Spiczniałe Marynaty - Max wepchnięty do własnego pokoju stanął twarzą w twarz z kimś kogo już znał. Zwalista sylwetka, stalowe niebieskie oczy. Twarz pokerowego gracza. - Tylko prywatnie i w cywilu - mężczyzna oparty o ramę balkonowego okna istotnie nosił ciemny kombinezon i fantazyjną krawatkę - a ty mnie nie znasz i ja ciebie też. Myśmy nigdy się nie spotkali, nie rozmawiali i generalnie mnie tutaj nie było i nie ma. Rozumiemy się Max? - Nie, ale może zaczniemy, jak ktoś zdejmie mi obrączki. Kurwa wasza mać. Impersonifikacja czyli podszywanie się, zwłaszcza pod CC, to też jest kryminał. Kiego luja tutaj chcesz, koszarowa gnido? Lecz tamten nie dał się sprowokować i sam wystartował z grubej rury. - Wtykanie nosa pod prasę hydrauliczną to gwarant straty twarzy. Nie zapominaj się Max. Zaś CC, okresowo, jest pod naszą jurysdykcją. Tak jak to miasto. Czy wiesz, że ostatniej nocy ktoś wysadził w powietrze Grawilot 01 wiozący dyrektora CC i Prezydenta USA? - Mała strata. Komu zależy - Max podszedł do stołu i usiadł ukrywając dygot łydek - ja i tak nie oglądam Holo. Ja pracuję... gówno! ...kłamię, zależy mi jak cholera. Gdzie? Jak? Kiedy? Tutaj nic nie było na ten temat. - Oficjalnie nikt nic nie wie - cywil zniżył głos - my to trzymamy przy orderach i będziemy trzymać tak długo jak można. Co nie jest proste... lecz na szczęście, wszyscy wiedzą, że prezydent udał się do Camp Vista by w odosobnieniu dopracować ostanie szczegóły transformacji władzy. Ty wiesz o czym mówię? - Każdy Stan... sobie... rzepkę skrobie. Secesja w zalążku - Max zaklął i poprawił się w krzesełku - nie mój biznes. Ja mam inne problemy. - A ja w tej sprawie - cywil oderwał się od ramy i zaczął iść do drzwi - ty masz tydzień na wykopanie co tutaj jest grane plus coś jeszcze... Bowiem o tydzień tylko, udało mi się opóźnić decyzję rozwiązania CC, podjętą dzisiaj rano przez komisję kongresową. Zaiste, przedziwna zbieżność w czasie, wiedząc, że to prezydent był motorem napędzającym kreację CC. Co dalej oznacza jedno. Konspirację na najwyższym szczeblu, oraz fakt, że Was ktoś nie lubi i was ktoś chce zniszczyć. I to nie jestem ja czy szyszki ze Space Corps. Co to to nie... ufaj mi. - Tak jest - Max miał ciarki na plecach i włosy stojące dęba na karku. - Ja nie popierałem byłego prezydenta ale znałem osobiście dyrektora i sympatyzowałem z jego linią... nie całkowicie, lecz w większości... szkoda, że go już nie ma. To był bardzo oryginalny i kreatywny dżentelmen - cywil stojąc w otwartych drzwiach dyskretnie zmierzył twarz siedzącego CC i pozwolił sobie na mały, szybki i mściwy uśmieszek - ...mówią, że ty masz dar znajdowania igły w stogu siana. A inni mówią, że morderca prezydenta ukrywa się tutaj. Well... znajdź go... i zrób co masz zrobić. Ja wiem, że ty go znajdziesz. Może już znalazłeś... - Mam na widoku pewien trop - Max pociągnął nosem - coś co boli lokalne cyby, ale brak mi tutaj środków i wyposażenia. - Dawson City ma na ten temat inne zdanie. Tutejszy Admin oficjalnie zażądał odwołania ciebie i likwidacji punktu CC. Jak na człowieka z pustą ręką, mieszasz nielicho - cywil znów wyszczerzył zęby w wilczym grymasie i wolno potaknął głową - taaa... mówią, że im zdemolowałeś sieć transportu i personalnie zagroziłeś kilku miejscowym VIP. Czyżbyśmy szli po głowę hydry, agencie Norton? - Robię co mogę - Max miał ochotę rzygnąć. - To rób to szybko. Masz siedem dni - cywil zamknął drzwi, wychodząc. Łatwiej powiedzieć... jak zrobić. Max dobrze pamiętał majora z wewnętrznej security, który przyjął jego meldunek o gotującej się konspiracji i równie dobrze pamiętał, że tamten był gotów go kropnąć. Teraz, spotykając się twarzą w twarz, Max nadal miał wrażenie, że tamten tylko szuka pretekstu by użyć broni. No i te kajdanki. Symboliczny gest. - Kurwa mnie chce zastraszyć, zgnoić i uformować na własnego psa. Agent Norton! Czemu nie dodał. Podwójny. Jebana spiczniała marynata. A luja w oko jak ja będę tańczył na pasku Manekinów... Klnąc, Max podreptał do sypialni, wygrzebał z torby zestaw do manicure i z saszetki wyjął mały pilniczek z mecho rączką i mini baterią. Ot taki sobie gadżet dla snobów, tyle, że produkcji laboratorium CC i zdolny do przepiłowania utwardzonego stopowego rygla klapy Transgraba, w mniej jak pół godziny. Kajdanki spadły po pięciu sekundach. Lab CC robił bardzo użyteczne i solidne zabawki dla swoich polowych agentów. - A teraz weźmiemy gorący prysznic, zmienimy ubranko i damy ognia w lokalnym barku. Czas się urżnąć w trupa zanim nas zrobią takim używając lasera czy kuli. Max trochę żartował, ale tylko trochę. Sytuacja z godziny na godzinę robiła się surrealistycznie szalona. Jeśli nie obłąkana. - Wpierw wysłali mnie by gonić za mirażami, a teraz nasyłają mnie na mordercę prezydenta i dyrektora. Co do cholery? Co ja mogę będąc sam? Idąc do łazienki, Max szybko zanalizował wydarzenia dnia i zrobił to raz jeszcze, szczegółowo, mydląc się i mocząc pod solidną i gorącą strugą kłująco orzeźwiających wodnych igieł z zapachem sosny. Coś było nie tak jak powinno. Stern udający własnego kamerdynera i rżnący zubożałego kabotyna tajniaka. Dibb bawiący się w ludowego rzeźbiarza i ukrywający pod podłogą bunkier, zapewne wielopoziomowy sądząc po tych energetycznych kablach i światłowodach ginących w podłodze piwnicy. Nawet nowy cekin CC nadający na otwartym kanale i zdolny do pełnego zdewastowania i sparaliżowania każdego cyba, artie, komputerka i reszty mecho operatorów w obrębie kilometra... - Fuck. A jak bym tak strzelił Intelowskim kodem śmierci? To co by tam zostało? Smród, bród i opakowania. Jezus i Marycha, nikt nie daje takiej broni w łapy notorycznego mordercy mecho o ile nie chce by tamten użył i wyżył się ... mordując. Max, myjąc się, nadal miał na szyi elastyczną niby gumę na której wisiał czarny kwadrat plastyku z wtopionymi procesorami i kryształami. Karta CC. Coś co otwiera wszystkie drzwi, nawet bankowe. - Ciekawe czy na to można dostać niekredytowe napoje wyskokowe? Na poprzednie można było dostać wszystko, he, he ... Pytanie nie pozbawione sensu. Max, lądując w Dawson City miał opłacony hotel i posiłki, ale reszta należała do niego i tutaj klapa, skobel i zęby w ścianę. Gannon odmówił nawet jednej kredytki awansem a White tylko go wyśmiał. - Tobie nic nie potrzeba. Oni ci tam dadzą wszystko... Max po trzech dniach pobytu stwierdził, że White się mylił a co gorsza, prywatne konto świeciło dnem i minusowym saldem. Niby drobiazg, ale życie jest złożone z takich właśnie drobiazgów i ich brak, zamienia raj w piekło. - Kurcze mielone, czas na konstruktywne reaktywowanie własnych zasobów inteligencji technicznej i przekucie ich w równie budujący kredyt. Max, zanim wyszedł, spędził godzinę na małym przeprogramowaniu kilku kryształów pamięci w swoim cekinie CC. - Tyle teoria, przejdźmy do praktyki, a tą można mieć wszędzie. Nawet w przytulnym hotelowym barku. - Whisky? ...sto dwadzieścia kredów! - barman pokazując na puszkę Coca 40/60 nie spuszczał bacznego wzroku z obcego mu klienta. - Rodzajowo drogie - Max mrużąc oczy podał tamtemu swoją kartę CC. - Tutaj jest wszystko drogie - barman wcisnął czarny plastyk do czytnika kasy i wytrzeszczył oczy - co za ...czary? - O cholera! Pomyliłem karty - Max wygrzebał swoją personalną bankową i wyciągnął rękę po firmową - bardzo przepraszam. - Nie... czemu... opłata jest, tyle, że ...coś z kasą. Ja mam nagle zero na koncie a pamiętam, że utargowałem osiemnaście tysięcy od południa. - ...musi być info zator - podpowiedział Max, dyskretnie ocierając pot z czoła i chowając pod blat baru swoje rozdygotane dłonie. - ..yeeach! - barman po wyjęciu karty klienta, wcisnął tam własną by sprawdzić co jest grane i z zadowoleniem potaknął - racja, zator. Znów mam odczyt. Wszystko gra. To znaczy... chyba... - barman zmarszczył brwi - ...cholera, przysiągł bym, że miałem osiemnaście patyków z kawałkiem a tu mam tylko siedemnaście? - Procesor nie czyta dysku. Kasa do kasacji - Max dyskretnie zgarnął swoją kartę i przysunął sobie puszkę - można prosić o orzeszki? - Fasolka w tamtym koszyku - barman kręcąc głową wyniósł się na zaplecze by szukać pomocy technicznej a Max nie czekając, capnął puszkę i zmył się, strategicznie przenosząc do następnej salki gdzie królowały automaty, disco muzyka, oraz tłumek amatorów wygibasów w dusznym purpurowym mroku tanecznej areny. - Nie najgorzej, nie najgorzej - sącząc alkoholowy koktajl, Max uśmiechał się pod nosem, wiedząc dobrze, że ten brakujący tysiączek siedzi teraz na jego prywatnym koncie, transferowany tam przez sprytny procesor firmowego cekina - ...i wszystko bez śladu i wszystko w rodzinie. Oczywiście, to była drobna sumka, ale dla spranego i spłukanego CC, to był dzisiaj klucz to zaorbitowania w dużym stylu... - Hej, piękny, chcesz zatańczyć? - wysoka dziewczyna o fioletowych włosach i fosforyzującym makijażu nadepnęła mu na czubek buta. - Nawet nie pytaj. Jeeesteem caały twóóój... święte gówno! Ja już jestem ućpany. Jedna puszka i tak mnie łamie? O raaanyyy... - Max wpadł w ramiona egzotycznej panny i dał się poprowadzić od funkrapu do HipTrip, Orbital, Carouzell, Twister, i tak dalej, czyli, że oboje zaliczyli pełną kolekcję ostatnich przebojów i to było okay. Dobry gib jest zawsze okay. Max gibał się kolejno z blondynką, szatynką, fioletową, łysą i kiedy odkrył, że jest całowany przez jedną taką w peruce, odpalił z areny, bo jak peruka to wiadomo, że nie wiadomo, co to ma pod spodem, a Max, jako stu procentowy mężczyzna, jakoś nie przepadał za obojnakami czy resztą odwrotek płci trojga. - Mój piękny niezdobyty - fioletowa panienka wytropiła go przy maszynie z Coca Sun 50/50 - postawić ci jedną? - Bez zobowiązań? - Max wolał sam nie pakować się w coś co dyszało dzikim seksem na kilometr - ja tutaj oficjalnie, a nie przejazdem. Praca... - To jak ja - fioletowa opierając się o jego ramię zajrzała mu w oczy. - Okay - Max nigdy nie umiał powiedzieć nie, kobiecie w potrzebie. - To chodźmy do mnie. Mam oryginalną Tia Martia - panienka już macała jego miłosny muskuł i gdyby nie publiczne miejsce, pewno by go zaczęła rozbierać, co i tak było normą pod koniec disco. - Chodźmy - Max rozgrzany i naćpany dał się porwać i wcale nie żałował. Fioletowa po wejściu pod prysznic zamieniła się w blondynkę a jej nieskazitelnie biała skóra miała w kilku dyskretnych miejscach błękit arystokratycznej krwi namiętnie tętniącej pod męskimi ustami. - Mów mi Vivien. To moje realne. - Max, od urodzenia. Dobry seks nigdy nie kończy się snem ale rozmową. Bardzo dobry seks kończy się fascynacją. Seks nie z tej ziemi ma bardzo dziwny ciąg dalszy... - Jestem studentką Adminu z Oslo. Tutaj mam praktyki letnie. - Jestem cybercop z... nikąd. Tutaj mam ...już sam nie wiem co mam... - Nie chcesz czy nie możesz powiedzieć? - Nie wiem jak... - Max szukając zapalniczki znalazł w szufladce szafki obok łóżka jakieś fotki i mimowolnie zerknął. Dwie blondynki, nago na kamienistej plaży w jednoznacznym uścisku - ...o cholera. To ty? - Tak. A to jest moja była profesorka od prawa administracyjnego. Mieszkałam u niej trzy lata. To była wielka miłość i okropny zawód serca. Zdradziła mnie z moim mężczyzną. Zaszła w ciążę. Oboje uciekli do Kraba czy Kastora. - Acha - Max nie komentował. - Może i lepiej. Dzieci i kariera to dwie sprzeczności a ja nigdy nie lubiłam niańczyć bachorów. Nas było w domu siedmioro i ja byłam najstarsza. Jesteś zdziwiony? Niezbyt kobiecy punkt widzenia, co? - Well... - Max podrapał się po brzuchu - chyba wezmę prysznic. - I ja też - Vivien pocałowała go w usta - nie dąsaj się. Mając do wyboru kobietę i mężczyznę, ostatnio wybieram was. I mówiąc prawdę, jeśli się kiedykolwiek zdecyduję mieć dziecko to tylko z kimś takim jak ty... - Czuję się zaszczycony - Max oddał pocałunek - możesz mi dalej dołechtać resztę ego i wyjawić, czemuż to ja mam być wzorem ojca? - Wyglądasz na kawał twardego sukinsyna. - Dzięki - Max wstał z łóżka z ładnie rozwijającą się erekcją. Panna Vivien była nie tylko bardzo seksy ale też była szczera do bólu w jądrach, zaś te... lubiła ssać. Małe novum na seksualnej arenie dla prostego łowcy cyborgów. Max był nie tylko zaszczycony ale też zafascynowany. Przypadek i taniec rzuciły go w alabastrowe ramiona kogoś z innej strony lustra obecnej rzeczywistości i tamta strona miała dziwnie powabny smak sławy, chwały i forsy. - To ile zarobisz jako adwokat? - zmywając na klęczkach ślady ostatniej rozpusty z jędrnej pupy swojej wyuzdanej kochanki, Max podejrzliwie zerkał na swojego nadal wijącego się węża i próbował go zagadać czczą rozmową - po prawdzie to ja mam nikłe info na tematy adminu... - Tak, masz - eks fioletowa, co było jedynie zmywalną farbką, panna sama myła swoje długie i biało złote loki - a ja powinnam wyciągnąć do miliona na samych praktykach, zaś po dyplomie to niebo granicą. Niektórzy wzięci adwokaci z dużych korporacji są miliarderami. Wiesz, to nie jest kwestia zarabiania ale inwestowania zarobionych pieniędzy. No, oczywiście, wpierw należy mieć stosowne sumy odłożone z pracy własnych szarych komórek, no bo nie z rąk... właśnie, właśnie, a ile ty masz z tego polowania na kalkulatorki? - Grosze - Max zaklął pod nosem - cholerne grosze. - To źle. A jak z niematerialnymi dobrami? Władza kreuje sytuacje gdzie można ...powiedzmy, ułatwić sobie dojście do krytycznej informacji i niejako seksownie wniknąć w kanały produkujące kredyt. - Taa... od zadka - Max parsknął śmiechem i ugryzł jeden z białych jak śnieg pośladków - możesz mi bliżej wyjaśnić o czym ty mówisz? Nic a nic nie chwytam. Jaka władza? Ja nie mam władzy, na rany boskie. - Jak ty nie masz władzy to ja nie mam sraczki - Vivien zniknęła z kabiny prysznica i lądując na ubikacji posłała swojemu kochankowi przepraszający uśmiech - ...to tylko sperma. Zawsze działa na mnie czyszcząco... to o czym mówiliśmy? Uuufff... forma władzy. No, z tego co mi wspomniałeś, to ktoś kto oficjalnie nosi broń i oficjalnie może wejść tam gdzie inni potrzebują miliona przepustek ma... uuufff... fantastyczną władzę i ogromne pole do popisu. Tylko pomyśl o tych wszystkich tajemnicach producentów, o koneksjach, układach, polityce, łapówkach... - Chryste! Kobieto! Ty się uczysz na adwokatkę czy aferzystkę? - Max z nie dowierzaniem wytrzeszczył oczy. - Co za różnica? - Vivien wstała i wróciła pod prysznic - kredyt nie ma koloru, wstydu, narodowości, obyczajów, etyki czy bodaj wiary, co mi przypomina, by wstąpić jutro do tutejszego kościoła i złożyć coś do skarbonki na biednych... - Mutów? - pytająco palnął Max będący nadal w nastroju niedowiary. - Idiota - Vivien nadstawiła się do mycia - jak już będę czysta i pachnąca to wpierw nauczę cię jak należy poprawnie robić minetkę a następnie nauczę cię jak fachowo należy iść przez życie tutaj, znaczy na Ziemi... Gdzieś ty się chował, Max? W kosmosie? Masz akcent z Marsa. - Eee... prawie. Jak miałem trzynaście lat to zapisałem się do kadetów - Max nagle odkrył, że musi kłamać, mając w głowie zamiast wspomnień czarną dziurę - ... rozumiesz, akurat robili pobór do nowej akademii na Marsie i bardzo potrzebowali Ziemian mających więcej muskułów niż mózgu. Ja jestem dyplomowanym żołnierzem, byłym Marines i obecnie... - Fujarą. Wyjmij ten palec i włóż tam coś dłuższego... - Znów? - Sama się dziwię. Jakoś tak mnie podniecasz bez definicji. Atawizm? Ty jesteś realne zwierzę... taki samczy samiec. - Przeciwne bieguny... może, to? - Możeee... och! Mój Boże! Spotkanie! Mam jutro spotkanie. Koniec! Wyskakuj. Muszę być wyspana a nie sprana. Wybacz... to jest biznes. - Jak życie - Max posłusznie zakończył czego nie zaczął i równie szybko dał się wyprosić za drzwi - ...zobaczymy się jeszcze? - Zwariowałeś?! - Vivien nagle była zła i unikała jego wzroku - tylko seks panie CC, tylko seks. Bez zobowiązań. - Well... wiesz gdzie mieszkam? Sama góra. Penthouse czyli luksusowy stryszek. Wpadnij jak zmienisz zdanie. Ja zawsze będę na twoje rozkazy, słowo żołnierza - Max odszedł bez pożegnania, lecz z uśmiechem. Panna Vivien z Oslo kłamała. Prawdopodobnie tak z tym spotkaniem jak jej potrzebą snu. Bardziej prawdopodobne było, że przestraszyła się zbytniego zaangażowania i tyciego kiełka kiełkującego zainteresowania, daleko przekraczającego typową i gładką jednonocną eskapadę. Biedna cyniczna cipa nigdy nie miała prawdziwych przyjaciół, o tak zwanej prawdziwej miłości nie mówiąc. I on też. Zaś oboje, z natury samotnicy, szybko wyczuli tą pustkę niezamieszkałych serc, więc nic dziwnego, że coś było między nimi grane... tak to podsumował i ocenił Max, waląc się na swoje łóżko. I miał w jednym rację. Vivien nienawidziła być zdaną sama na siebie. - Max! Wstawaj! Idziemy razem na party do Hudsona. No... obudź się!! - Budzę - przecierając oczy, zerkając na zegar a było południe, ziewając i drapiąc się po owłosionej piersi, spełzł z łóżka, na radar i wyczucie sterując w kierunku toalety - ...twój partner nie dopisał? - Mój szef... musiał nagle wrócić do Waszyngtonu a tutaj nie jest dobrze widziane gdy asystentki solidnych prawniczych firm wędrują same bez silnego wsparcia na ramieniu kogoś Ważnego. Zwykle klienta... - Ja nie jestem ani tym ani tamtym - Max szorując zęby znalazł w odbiciu lustra swoją wczorajszą kochankę i to był bardzo fascynujący obraz kogoś ubranego ze smakiem i wręcz emanującego wyższą sferą... - Nie bądź aż tak skromnym - Vivien z dziwnym wyrazem twarzy podeszła do nagiego mężczyzny i poklepała go po tyłku - kłamczuszek! Max mało nie zakrztusił się pastą. - Kłamca? Tylko jak nie mam innego wyjścia. Do czego pijesz? - ...do niczego - ubrana w białą kreację z żółtą lamówką na spodniach i marynarce, kobieta przypominała reklamę z Holo - pospiesz się. Mamy jeszcze zrobić zakupy. Ty zupełnie nie masz się w co ubrać, biedaku. - Fuck! Jestem! Czy firmowy i wyjściowo galowy woreczek nie starczy? - Nie przeklinaj. Ja to lubię słyszeć tylko w łóżku. Oczywiście, że nie wystarczy. Jest za mało ...wizualny. - Bez żartów - Max wszedł do wanny i odkręcił wodę - a jak ty to wiesz? - Och, spałeś tak mocno, że miałam czas by trochę się rozejrzeć. - Grzebałaś w moich rzeczach? - Pokaż mi swoją walizkę a powiem ci kim jesteś. Mam prawo... - Jeszcze nie słyszałem by adwokaci mieli zezwolenia na rewizję. - A kochanki? - Vivien zadała to pytanie z kamienną twarzą i Max miał sekundę niezdecydowania jak to interpretować i co odpowiedzieć. Otwarcie serca to piekielnie bolesny zabieg, zaś ta nordycka boginka miała w sobie tonę pancernego lodu skutecznie chroniącego jej uczucia, i jeśli właśnie teraz zdecydowała się nacisnąć klamkę i uchylić drzwi to on jak wszyscy mężczyźni, mógł nagle odkryć, że jest prześladowany przez zaborczą czarownicę dyszącą teatralnie wyimaginowaną miłością do wybranego obiektu swoich wzruszeń. Kobiety nigdy się nie zakochują. One tylko wybierają idola, który da im szansę na dramatyzowanie, łzy i rozpacz. Łóżko niekonieczne. Od tego są kochankowie... Max znał to aż za dobrze będąc na przemian idolem i kochankiem uroczych żon wyższych oficerów i ich córek też. - Jezu, Max! Milczysz?! - Vivien miała pierwszą perłę łzy na policzku. - Kalkuluję. Moja miła papugo. Tylko kalkuluję. I raczej wolę cię mieć jako dupę od święta, niż jako zupę ...na co dzień. Przepraszam za język. - Cyniczna świnia - Vivien tupnęła i wyszła z łazienki. Z ulgą... - To jest nas dwoje - Max wychylony z wanny gonił ją wzrokiem i był zadowolony widząc, że kobieta siada na fotelu i zapala nielegalnego papierosa - hej, zamów mi coś do jedzenia. Konam z głodu. - Sam sobie zamów - Vivien pokazała mu język i ostentacyjnie obróciła się w stronę okna - myślałam, że będziemy więcej niż przyjaciółmi. - Nawet to...? nie to nie! - Max wyszedł z wanny chlapiąc wodą i bez suszarki zabrał się za wycieranie zapasowym prześcieradłem - ja lubię tylko jasne sytuacje. Jednowymiarowe. Nie wiem jak z tobą, ale ... - Miłość to uczucie głupie - Vivien poderwała się z fotela i rozpięła spodnie - ...zaczyna na ustach a kończy w dupie. Zawsze chciałam być romantyczną idiotką i kochać, kochać, kochać... szkoda, że nie z tobą. - Ja też żałuję - Max powstrzymał jej dłonie ściągające zabawne majteczki z motylkami - tylko seks. Nic z romantyczności. Poczekaj do wieczora. Omówimy ten temat bliżej i przy kilku puszkach 50/50, marka dowolna, piję wszystko... - Cholera z tobą Max - biało złota kobieta spojrzała na uśmiechniętego mężczyznę z nie ukrywanym niedowierzaniem - ty jednak nie jesteś aż takim ... - ...idiotą - dokończył Max. - ...tego nie miałam na myśli... - przerwała mu Vivien, zła i speszona. - Ty nie ...ale ja mam i miałem i mieć będę. Nazwij to kompleksem niższości i poczuciem własnej nijakości. Masz jakiś kredyt na zbyciu? - Oczywiście. - To dobrze. Kupisz mi prezent. Oddam ci jak dostanę transfer z Marsa. - Jaki prezent? Ja jeszcze nigdy nikomu nie kupowałam prezentu. - Zobaczysz - Max podreptał do szafy i wybrał cywilny kombinezon z ciemnego lnu w drobne paseczki. Ubierając się, wyjaśnił - miałem zamiar obrobić jakiś bank ale jak mam ciebie, to już nie muszę... - Chyba żartujesz, prawda? O Boże! Co to jest? Karabin? - Pistolet z długą lufą. Aktualnie z emiterem w termicznej i radiacyjnej obudowie. To jest Niwelator - Max schował broń za pas i ukrył pod luźno narzuconą kurtką - ...no co tak się gapisz? Nigdy nie widziałaś pukawki? - Kilka razy. W muzeum i na Holo... ooch ...Max, ty jesteś kimś! - Vivien podeszła do zdumionego mężczyzny i obdarzyła go zadziwiająco namiętnym pocałunkiem - uuuff... teraz już wiem na sto procent, że cię kocham... znaczy... mogłabym pokochać. Czyż to nie dziwne? - Pracuje po obu stronach frontu - mruknął Max oddając śliniaka. Pozorna harmonia ciał i dusz, z ogromną przepaścią intelektu do zasypania, wyrównania i miejscami do pozostawienia w stanie naturalnym. Kiedy zjechali na parter, Max poprowadził w kierunku restauracji a mając opłacone posiłki, był limitowany w tym co mógł zamówić. Vivien, dysponująca własną kartą bankową i kartą sponsorującej ją firmy, mogła wybierać co chciała. On zamówił podwójną porcję mielonych z kryla i do tego osiem kromek realnego chleba. Ona zamówiła sok z jabłek w cenie trzech puszek markowej whisky. - Nie lepiej mleko i grzanki albo kaszkę z masłem? - Max pałaszował cuchnące tranem kotlety i udawał, że nie widzi szoku na twarzy Vivien. - Ja już jadłam omlet o dziesiątej, a zresztą, dbam o linię. Nie! Jak ty możesz jeść te rzeczy? - ...muszę. My nie zarabiamy milionów i my musimy pakować w siebie proteiny na zapas. W obecnym zawodzie, nigdy nie wiadomo kiedy i gdzie będzie następny posiłek. Ten kryl to świństwo, lecz tylko smakowo. Ma tyle samo kalorii co schabowy z wieloryba czy innego delfina... - Ghhhggg! - słodka, biało złota panna, mało nie puściła pawia. - Taa, taa, ja wiem. Ostatnie ssaki pod ochroną, ale nadal się trafiają w mniej cywilizowanych miejscach globu. Pamiętam jak nas wysłano do Afryki i jedyną rzeczą jaką mogliśmy zdobyć do jedzenia, były małpy... - Maaax!! Jak tak możesz! To jest ohydne! Przy stole? Co za maniery! - Uuuupsss - szczerzący się chłopięco gawędziarz złowił kilka gniewnych spojrzeń z okolicznych stolików i spoważniał - przepraszam, to był tylko żart. Ja nigdy nie byłem w Afryce... - Popsułeś mi apetyt na cały dzień - odymając usta, Vivien skinęła na mecho kelnera - zabierz tą szklankę, mam dosyć. - Oooch, niech to! Zabierz i moje - Max poderwał się od stolika i bez słowa wyjaśnienia ruszył do wyjścia. Vivien dogoniła go gdy wsiadał do taksówki i wślizgnęła się tuż za nim z miną naburmuszonej królowej - ...nie zostawia się kobiety samej ... - Bank of Japan, najbliższa ekspozytura - Max zlekceważył tak minę jak słowa i gesty - auto pospiesz się, mam mało czasu. - ...gdzie ciebie chowali, gburze? Jesz palcami, cmykasz z zębów i tylko potrzeba byś publicznie puścił gazy... - O tak, tutaj. Proszę poczekać! - Max wyskoczył z taksówki i wszedł do oszklonej budki mieszczącej bankowy automat. - Już ci raz powiedziałam, że nie zostawia się kobiety... Maax?! Co ty robisz z tą maszyną? Max! To jest nielegalne! - Yup! No pewnie, że jest. Tylko popatrz. Ten światłowód niesie całe info o kliencie wprost z centralnego systemu kredytowego do jakiego są podłączone wszystkie banki. Teraz, jeśli ja przetnę ten zielony kabel, to maszynka szybko dojdzie do wniosku, że gdzieś tam na linii jest zator. I co zrobi? Aktywuje swój satelitarny uplink. Następne, mało bezpieczne połączenie, bowiem ktoś mający dekoder i skrambler może nie tylko zagłuszyć transmisję ale i wprowadzić do maszyny fałszywe dane co ja niniejszym właśnie robię - Max wystukał na firmowym cekinie sumę trzydziestu tysięcy i wcisnął plastyk do czytnika. - Ale ty nie masz żadnego sprzętu - Vivien patrzyła, na to co robił jej partner, zaskakująco chłodnym okiem - przynajmniej nie widzę. - Widzisz. Ta karta. Dali mi nowy typ potrafiący zamulić ceber cyba, a to tutaj jest niczym innym jak inteligentnym cybciem bez kółek i my go zaraz stukniemy na odrobinę kredytu. Max, manewrując kartą zdołał oślepić i ogłuszyć procesor bankomatu na tyle, że ten wreszcie wpisał mu żądaną sumę na konto. - Ja nie wierzę. Jak to możliwe? - Vivien była zaskoczony widząc taniec czerwonych diod sygnalizujących udany transfer. - Ba, tajemnica - Max pociągnął ją do taksówki i podał następny adres, tym razem Galactic Mart & Banking - ...aaa... właściwie to nie jest tajemnica. Widzisz, każdy z automatów może się zepsuć, a nie ma nic gorszego jak zła reklama i banki zawsze decydują się na poświęcenie małych sum na straty, właśnie w takich sytuacjach. Zepsuty automat nie wypłaci ci miliona, ale do pięćdziesięciu tysięcy, zawsze... - To czemu nie wziąłeś? - Vivien była oburzona - darmowy kredyt. - Kradziony - Max poklepał ją po kolanie - i ja to zawsze oddaję... - O tak? A czemu jedziemy do następnego banku? - Banku i sklepu, i tam jedziemy na zakupy. Potrzebuję zamówić kilka chemikalii i wolę zrobić to dyskretnie. Galactic Mart dostarcza wszystko kurierem w ciągu dwudziestu czterech godzin. Bez nazwisk, kodów, imion i donosów na odbiorcę. Na upartego możesz tam kupić nawet Transgraba. - Nigdy nie słyszałam o takim wysyłkowym sklepie - Vivien dotknęła własnej piersi gdzie pod kurtką spoczywała jej kredytowa karta - właściwie to mogłeś mi pozwolić zapłacić. - Mogłem, ale doszedłem do wniosku, że narażanie osób postronnych to bardzo głupi pomysł. - O czym ty mówisz? - O mojej pracy. Ktoś chce bym wykasował cyby a ktoś inny poluje na ludzi i żąda bym mu w tym pomógł, więc może będę musiał połączyć obie operacje w jedno a nie wiem czy kiedy skończę, nie będę musiał uciekać gdzie pieprz rośnie... - Kastor to bardzo ładny system - bąknęła Vivien - chętnie cię tam ... Tatatatata... tatatata... babang!! Szyby trysnęły milionem iskier pyląc się i pękając. Bok taksówki zniknął odcięty niewidzialną piłą. Front pojazdu utknął w narożnym odbijaczu dużej i wysokiej rampy kilka metrów za bramą jakiejś hurtowni zajmującej i sąsiadującej ze skrzyżowaniem. Na ich szczęście taksówka brała zakręt kiedy została ostrzelana i tracąc koła, samym poślizgiem wjechała na teren opuszczonej i zaniedbanej posesji. - Amatorzy - Max wyglądając przez tylne okno nawet nie sięgnął po broń ale poprzestał na soczystym splunięciu w stronę gdzie nadzwyczaj szybko ewkuowała się mała grupka zamachowców. Tamci, kimkolwiek byli, nie czekali na rezultaty i wskakując w biegu do czekającego na nich, zdrowo obitego Hoovera, zniknęli ze sceny napadu. - Amatorzy - powtórzył Max i pokazując na wolną od drzwi i blachy przestrzeń, wymownie zaprosił Vivien do wyjścia. - Dlaczego? - biało złota kobieta miała szybko rosnącą czerwoną plamę na wysokości obojczyka lecz to nie była krew ale płyn hydrauliczny kapiący z przedziurawionych przewodów w dachu - co się stało? - ...kto wie - Max musiał siłą wyrwać ją z siedzenia i paraliżu woli. - Ktoś nas chciał zabić! - odkryła Vivien. - Tylko mnie, kochanie, tylko mnie. Otrzyj nos i zacznij ruszać nogami. To jebane miasto nie ma policji, ambulansów, straży i telefonicznych budek więc czy chciał czy nie musimy iść. - Ale to niemożliwe. Ktoś zaraz tutaj będzie. - Pewno złomo śmieciarka. O ile wcale. Ta taksówka jest na terenie prywatnym. Służba oczyszczania z cybo śmiecia zwykle sama nie wchodzi bez zaproszenia. Miasto robotów ma prawa i kodeks robotów. - Ja się boję. - Nie powinnaś. Ja się nie boję i od tej pory zaczynam strzelać pierwszy. Fanfaronada, bufonada i ordynarny kit. Wszystko byle napędzić i dać impuls do marszu narzekającej i wstrząśniętej do cna kobiecie. Max kłamał. Bał się. Tak jak nigdy przedtem. Wiedząc dobrze, że tutaj, na otwartej przestrzeni, oboje byli ruchomym celem do wzięcia jedną serią z Mk czy nawet kosą lasera który tak łatwo uporał się z bokiem taksówki. Na upartego mogli schronić się w budynku hurtowni, tylko co dalej? Nawet mając InfoKom czy satel radio, nie byli w stanie prosić nikogo o pomoc. Max nie miał tutaj żadnych układów a powoływanie się na sponsorów mogło tylko go zabić na dobre. Ktokolwiek strzelał, był najętą ręką, a za tą mógł stać każdy. Od IBM do Hundaya włącznie, plus lokalne oprychy i jeszcze ktoś.... - I, kurcze malowane, jeszcze ktoś... - Max widząc w głębi ulicy masywny zarys budowli o zdecydowanie biurowym obrazie, objął za ramiona swoją przestraszoną partnerkę i przyspieszył kroku - gazu kochanie. Czas przymierzyć but teorii do stopy praktyki. Wydaje mi się, że wiem kto mnie nie lubi... - Mała pociecha - kobiecy głos nagle nabrał życia - patrz tam są sklepy i biura. I jest postój taksówek. Weźmy nową. Uciekajmy do hotelu, Max. - Akurat tego to bym nie robił. W mieście robotów nie ma tajemnic. Ile razy wejdziesz jednemu w okulary czy bodaj czytnik, reszta wie o tobie bez oglądania Holo. Cekiniaste jebacze mają wspólny bank danych... - Nareszcie doszliśmy! - Vivien z okrzykiem ulgi chwyciła za rączki na krystalicznych drzwiach, lecz te pozostały zamknięte, a co gorsza zmatowiały odcinając ich od kontaktu wzrokowego z wnętrzem i ludźmi. - Co się dzieje... nie rozumiem... - Co tu rozumieć - Max sięgnął bo Niwelatora - pozwolisz, że zapukam? - Nie! - Vivien chwyciła go za ramię - tam są ludzie. Nie możesz strzelić nie wiedząc kto jest za drzwiami. - Nawet nie mam zamiaru - Max badał wzrokiem mało widoczną puszkę wtopioną w występ nad katedralnymi drzwiami frontowego wejścia do budynku Galactic Mart - ...aaa... to jest... nie w drzwi. Te i tak pancerne a mój Niwelator za mały na utwardzone stopy ram i kosmiczne soleksy szyb. Ale w ten kontrolny panel to mogę. Aluminium lub plastyk zamalowany jak ściany. Sprawdźmy czy się nie mylę... - Ale dlaczego? Auuu... - Vivien odskoczyła do tyłu przestraszona kaskadą iskier i sadzowym wybuchem wewnątrz stopionej puszki. - Dlatego! - Max bez trudu otworzył drzwi i pospiesznie ustąpił przed pierwszą grupą zdezorientowanych i spanikowanych ludzi wybiegających z wnętrza mrocznego lobby - właśnie im odciąłem dopływ prądu. Tutaj każdy publiczny budynek ma zewnętrzne gniazda energetyczne na wypadek awarii wewnątrz. Coś jak kosmiczne łajby. Gwarant, że można do nich wejść lub operować zdalnie. Okay. Zniszczyć i unieruchomić też... - To co dalej? - Vivien kryła się za plecami Maxa nie chcąc straszyć swoją poplamioną garderobą. - Auto stop. Słyszałaś o jeździe na łebka. Ooo... ten będzie w sam raz. Chodź szybko. Dosiądziemy się do tamtego frajera... - Maax! My nieee... - Vivien nie dokończyła porwana siłą za rękę i wręcz powleczona w kierunku prywatnego grawilotu do którego właśnie wsiadał dobrze ubrany i dobrze odżywiony dżentelmen. - Pan wybaczy, ale mamy tutaj sytuację krytyczną i ja muszę zarekwirować ten pojazd - Max bezceremonialnie wepchnął Vivien do wnętrza a sam zajął siedzenie kierowcy, natychmiast rozłączając system autopilotażu i satelitarnej nawigacji. - Vivien Hauser, co za niespodzianka - właściciel grawu mając na kolanach spłoszoną blondynkę zachował nieprawdopodobnie zimną krew i dobre maniery - party zaczyna się dopiero o drugiej. Skąd ten pośpiech? - Dawid? Och, panie Hudson, ja naprawdę bardzo przepraszam, ale... - Ale ona musi zmienić sukienkę. Ktoś w tym zamieszaniu oblał ją sosem - Max obracając głowę, wyszczerzył zęby - słyszę, że się znacie. - My ...tak - Hudson, pomimo luksusowego ubrania i zadbanej fryzury, miał w sobie jakąś chłodną twardość człowieka, który jadał z niejednego pieca i widział swoje - a ...pan, to kto? - Nikt - Max przestał się szczerzyć i starannie obiegł wzrokiem siedzącego za nim mężczyznę. Typ był lakierowany i pomadowany, ale jego dłonie nosiły ślady dawnych blizn zaś cała masywna sylwetka miała w sobie siłę, tak fizyczną jak duchową. Coś w stylu kapitana wojennej Korwety czy orbitalnego pancernego Promu. - To nie jest sos ale Hydrolex - Hudson trzymający na kolanach Vivien, mógł łatwo zwęszyć co splamiło jej bluzkę - pewno z drzwi... prawda? - Skąd! Niech pan sobie wyobraziii... aaagghhr! - Vivien nie dokończyła bowiem Max chwycił ją za szyję i przydusił. - Ja nie muszę wiedzieć - Hudson nadal był chłodno poprawny ale jego dłonie zacisnęły się w pięści - proszę ją puścić! - Chętnie bym to zrobił - Max zwolnił nacisk palców na alabastrową szyję kobiety - ale nas widziano razem i mój wyrok rozciąga się na wszystkie osoby towarzyszące. Jebane cyby nie pierdolą się w tańcu i jak już rżną to po całości. Pan wybaczy ale im mniej pan wie tym lepiej. I jeśli mogę prosić, to niech pan natychmiast opuści Dawson City. Tutaj ulice mają oczy i uszy. Teraz i pan jest na celowniku. Cholera... może każdy. Każde biolo! - Dlaczego ja?! - Hudson opiekuńczo otoczył ramieniem swój słodki ciężar i na sekundę miał w oczach całkiem normalny błysk współczucia. Max to zobaczył i sam się odprężył. Typ musiał mieć rodzinę a ci nigdy nie grają bohaterów i obrońców skrzywdzonych dziewic, o ile to nie są ich własne córki. Max miał na ten temat sporo do powiedzenia, lecz prywatnie. - Dlaczego pan? Dlatego, że ja potrzebuję grawilot lub Hoover bez wtyku do miejskiej sieci info. Bez autopilota i systemu satel uplink, coś jak to pańskie cudo, które da się poprowadzić manualnie, zostawiając za sobą tylko cieplne widmo. Wszystko inne mnie nie zadawala. Zresztą, to był przypadek. Ja planowałem włamać się do tamtego gravu marki GM Strobe... - Bez karty i właściciela za sterami, mało realne - Hudson łypnął bokiem na czytnik gdzie siedziała jego własna karta. - Mnie to nie jest potrzebne - Max, widzący wszystko, szybko sięgnął po plastyk gospodarza i rzucił za siebie - mam własną. - On jest CC - pisnęła Vivien - to łowca cyborgów. - On jest?! - Hudson, kolekcjonujący do portfela rzuconą mu kartę, zamarł i wolno zlustrował twarz obserwującego go Maxa - to ty jesteś ten Agent z Marsa o jakim plotkują od trzech dni... cybercop, racja? - Plotki! Ja kocham plotki - Max wyciągnął rękę z Niwelatorem i otwierając drzwiczki, kolejno zniszczył te taksówki i pojazdy jakie pozostały na podjeździe po rozproszeniu się tłumu klientów Galactic Mart - ale ktoś jeszcze też i my nie potrzebujemy towarzystwa. Vivien, pamiętasz tego Hoovera z napastnikami? Patrz do tyłu i jak tylko zobaczysz, krzycz. Ja ruszę maszynę do przodu i spróbuję znaleźć wlot do kanałów obsługi technicznej budynku. Aktualnie wolał bym być w Centrum Rozrządu, ale... - Pan nie musi szukać, wiem gdzie są - Hudson skinął głową w stronę rogu i parkingu - tam... za transformatorami. - Dzięki - Max używając swojej karty zastartował systemy nośne gravu i wolno popłynął we wskazanym kierunku - a pan to w elektronice czy robotyce, panie Hudson? - W systemach ochronnych i obronnych - enigmatycznie odparł pytany. - Jebany handlarz śmiercią - Max zerknął przez ramię tak na Hudsona jak na Vivien nie spieszącą się z opuszczeniem bezpiecznej przystani męskich kolan, co miało swoją wymowę i podtekst znajomości podejrzanie bliskiej, jeśli nie bardzo poufałej. - Maax! To jest mój klient. Jak możesz?! - biało, żółto, czerwona panna zobaczyła coś w oczach kochanka i przesiadła się obok. Wściekła. - Szakal i hiena - słowa wypowiedziane półgłosem ugodziły tamtych jak uderzenia pałką, lecz Max nagle nie dbał o nic i nikogo, sam zajęty kalkulowaniem mocy potrzebnej do stopienia podstacji światłowodów. Niwelator nastawiony na pełen wataż mógł bez problemu sproszkować wszystkie systemy jakie krył kanał obsługi technicznej, ale Max chciał mieć coś w zapasie na wypadek pojawienia się najemników. - Można wiedzieć co pan zamierza? - Hudson, który przełknął obelgę pozornie bez śladu, udawał, że nic nie zaszło. - Improwizuję i fastryguję. Wyskakując z gravu, Max pokazał do góry i za siebie - ...okay, zmiana planów. Niech pan zabiera grawilot i ucieka. I jak mówiłem, za miasto... raz, dwa, trzy... biegiem! - Uciekajmy! Tak uciekajmy! - Vivien podniosła niespodziewany pisk pokazując wstecz - tam ktoś jedzieeee!! A do mnie już raz strzelanooo!! - To tylko ElektroTech - Hudson miał ochotę zostać ale kiedy Max wymierzył do pierwszej klapy pod którą drzemały transkodujące bloki podstacji info, pospiesznie poderwał maszynę do góry. Twardy biznesmen, niekoniecznie musiał być twardym wojownikiem. Dawid Hudson był tym pierwszym, ale nigdy drugim, mimo, że lubił udawać obu i zawsze stwarzał pozory bycia piratem, będąc jedynie złodziejem. Max wyczuł wcześniej coś z tego koktajlu postaw i dlatego wolał nie mieszać do swoich spraw osób postronnych i bezbronnych, a zarazem bagażowo uciążliwych. - Z ogonem to biega szczur. Ja nie muszę. Strzelając do kolejnych celów, Max trochę żałował Vivien. To była bardzo nietypowa i eksplozywna dupa. - Z wyższych sfer - kropiąc do ostatniej klapy, zbadał przez ramię co z pojazdem technicznym idącym na pomoc budynkowi Galactic Mart i odkrył, że transportowa ciężarówka jest prowadzona przez człowieka, a tuż obok siedzi inny i ma w dłoniach solidnie wyglądającą rurę podobną do ... - O kurcze mielone, bazooka! Co jest? To przecież tylko technicy... Byli i owszem. Ale uzbrojeni i wkurwieni. - Co żeś luju narobił? Wiesz, że ja cię za to... to mogę jak wściekłego mutanta... położyć na miejscu? - Bez gówna. A kto wam powiedział, że to ja? - Max nie patrzył na mówiącego ale na to co tamten trzymał w ręku - ...hej, co to za pukawa? Jakaś taka dziwna? Bazooka to to nie jest, nie? - Kropnij go, Bud. To świr, albo nowy mutant. Tylko zobacz co kurwa nam zrobiła z podstacją. Cała ćwiartka sieci do piachu. Sabotażysta!! - To ja - Max wyszczerzył zęby i pokazał im swój cekin - cybercop. - Cholera. Agent z Marsa. Dyspozytor nie bujał - tak ten co prowadził, jak ten co miał na imię Bud oklapli i nie byli już tak pewni siebie - ...too... tego, jakieś kłopoty panie oficerze? - Wy mi powiecie - Max bezceremonialnie odebrał tajemniczą rurę z dłoni zaskoczonego technika i popychając go biodrem, dosiadł się na wąską ławkę w otwartej kabinie - ale wpierw może o tym. Co to za cudo? - Cempel - technik imieniem Bud podrapał się po nie ogolonej brodzie i nie był szczęśliwy bowiem Max, odbierając mu rurę, poczęstował w brzuch czubkiem lufy Niwelatora i ta nadal tam tkwiła. - Cempel, cyc, cekin... co to znaczy? Bliżej. To broń, tak? Na ludzi czy na mecho? - Broń. Na ciężkie mecho. Cząsteczkowy Emiter Plazmy firmy Cirix. - Cirix? Przecież oni tylko w lasero i holo techno... święte gówno, jak to jest możliwe, że my, cybercops, o tym nie wiemy? - Tajny projekt. Cempel na skalę orbitalną to emiter nośnika Space holo info, ale tutaj, zminiaturyzowany, jest idealny do masakrowania bebechów Transgrabów. Każde narzędzie i urządzenie da się zamienić w broń, prawda? My mamy oddział Cirix w Dawson City i oni wspierają nasz dział techniczny Adminu... takimi właśnie drobiazgami. Nasze wyposażenie jest najlepsze po tej stronie bramy kosmoportu... - Na to liczyłem - Max obejrzał się do tyłu ale tam tylko była gładka ściana skrzyni ciężarówki - ...well... ale nie liczyłem na coś takiego - klepiąc nową i zdobyczną broń, dzielny cybercop wyskoczył z kabiny. - Hej, Bud, możesz mi pokazać jak z tego się strzela? - Tak jak z Mk, czy Niwcia. Naciskasz spust... aaa! Co ty rooo... Technik imieniem Bud zamarł w śmiertelnej trwodze, lecz oksydowana i ceramitowana rura mierząca w kierunku kabiny, a dalej plująca ogniem miała jako realny cel wyjeżdżający z za rogu poobijany Hoover. ZZZiiiipppaaaa babach! Hoover nadal jechał, ale to była jedynie przepalona na wylot skorupa. - ...ouu, co za maszynka! - Max wyszczerzył zęby - już widzę jak moi zamawiają te zabawki. Oookaay! Dzięki za wsparcie, panowie de monterzy i reszta Adminu. Od tej linii ja przejmuję batutę. Wiecie coś na temat boga Cybów? Podobno knuje w tej okolicy. Knuje i poluje. Ostatnio na mnie. Taka prewencyjnie sprytna bestia. Musi być dużej klasy SI czy Artie, noo? - Ja nic nie wiem - kierowca ciężarówki kujnął łokciem swojego zaszokowanego walką partnera - i ty też, prawda Bud? - Tam byli ludzie, na litość boga... - Czyjego, Bud? - Max położył sobie rurę cempela na barkach i zarzucił na nią dłonie imitując ukrzyżowanie - tylko mi nie mów, że plotka kłamie. - Plotka nie kłamie, ale ile w niej prawdy... Pip pip pip pip pip - nadrzędne i wiercące w uszach zawodzenie alarmu zwykle cichego Infokomu, ukrytego wewnątrz kabiny, przerwało zdanie. - Kto? Kto? On?! - kierowca odbierający transmisją dostał ogromnych oczu i podając aparat Maxowi, wymownie pokazał na ucho - do ciebie. - Taaa? - Max przyjął aparat jak węża i trzymając skosem oraz pół metra od twarzy wysłuchał czym plują fale eteru. - Maaxx Noortoon. My ci dajemy trzy godziny na opuszczenie miasta. - Maaxx Noortoon. My nie zabijamy biolo... bez potrzeby... - Maaxx No... - Fuck you! - Max złożył aparat i rzucił na kolana kierowcy - wy chłopy to czasem nie macie rozeznania co tutaj tak śmierdzi? - Ryby. Duże i od głowy - mruknął Bud - a w kanałach jakieś nowe gówno jakie produkuje jedna z tych tajnych fabryk pod miastem. My nie mamy dostępu do poziomów prywatnych czy terenów nie Adminu. - Myślałem, że to jest odpad z kryla. Cuchnie jak zgniłe śledzie. - Nie. Fabryka kryla jest za miastem. Tak. To ma rybi fetor. - A ty masz na imię Bud - Max westchnął i pokręcił głową - i to jest jedyna rzecz, obok cempela, o której nie wiedziałem. No dobra. Pryskaj. Wasza obecność tutaj już nie jest wymagana. - Ale my musimy naprawić podstację. Kurwa twoja mać, czemuś ty to poniszczył... co ci przeszkadzały głupie przełączniki? - Mnie nie, ale to był jedyny sposób ściągnięcia broni. Ten wasz pojazd ma udarowe lance, maserowe łomy, laserowe piły i wiertła. Nic co jest do użycia na duże odległości, ale dobre, gdy na bliskie. - Mogłeś to dostać prosto z naszego magazynu... - Nie mogłem. Raptem godzinę temu romansowałem z kobietą poza moimi możliwościami i rabowałem bank zupełnie nie spodziewając się, że ktoś chce mnie zabić... i niestety nadal chce. A teraz improwizuję i gram jak umiem i to jest bardzo niebezpieczna partia szachów z Artie. Przegrywający... umrze. - Artie to maszyna. Co ty pieprzysz? Ja wiem... - słowa utknęły w zdecydowanym sprzeciwie kolegi wpadającego mu w zdanie. - Ty wiesz gówno. Zostaw go, Bud! Jedziemy. On może mieć rację bo ludzie mówią, że jebane cyby knują i kopią dołki - kierowca słyszał dość i widział dość i wyraźnie miał dość - ...pryskamy... - Jedźcie na manualnym - poradził Max - auto można sterować zdalnie. - To tutaj, nie - kierowca zakręcił kierownicą - ja dawno rozmontowałem cały automatyczny system sterowania radiem. Strasznie nie lubię jak mi komputer zagląda przez ramię... - Kto lubi - Max zasalutował jednym palcem i zawracając do tyłu, pomaszerował w kierunku Centrum Zarządzania. Jedynego budynku, który miał fizyczny kontakt ze środowiskową kopułą nakrywającą całe miasto. W istocie był to centralny nośny filar całej dachowej konstrukcji nad miastem. Filar obudowany plastrem klockowatych modułów służących jako lokale na biura i stacje pamięci głównego Artie. Co znów, dalej, nie było prawdą, jako, że główny Artie był kolekcją regionalnych i dzielnicowych SI martwiących się o swoje ćwiartki sieci wielkiego koła informatyczno zarządzającego miasta Dawson. Ludzie nazywali to Admin. Cyby nazywały to ... Dominion. Max nazywał to ... kłopoty. Trzy godziny łaski dane przez kogoś tam. Bez znaczenia czy był to Admin, czy Dominion. - Oni mi nie dali parolu, ale wabik. Chcą mnie stuknąć na do widzenia. Idąc pustymi ulicami, Max zastanawiał się gdzie są wszystkie cyby, taksówki, roboty i nawet ... ludzie. - Powinni być przechodnie. To jest pora dla biolo. Sam środek dnia. Przechodząc obok szarego bloku z miniaturowym napisem na skromnej tabliczce - Apteka - Max zatrzymał się przy drzwiach i stanął twarzą w twarz z bardzo starym i skurczonym człowieczkiem uporczywie szarpiącym klamką od wewnątrz. To były antyczne, jedno taflowe drzwi z krystalitu i nie soleksowe. Niestety, jak prawie wszystko w tym mieście, zautomatyzowane i pod kontrolą niewidocznego elektronicznego cerbera. - Pomóc panu? - Max musiał przyłożyć usta do szpary i krzyknąć by być usłyszanym wewnątrz. Staruszek, początkowo przestraszony, zdecydował się potaknąć ale zaraz zmienił zdanie widząc co planuje jego wybawca. - Nie! Nie! Bez rozbijania. To jest antyk. - Ja tylko tnę zamek - Max napierając kolanem na dolną połowę, przyłożył Niwelator do solidnego metalowego bloku klamki i nastawiając na minimalny wataż i zasięg, sproszkował uparty rygiel. Drzwi odskoczyły potrącając staruszka i Max wpadając do środka, sam dodał swoje kilogramy do uderzenia. Efekt był taki, że obaj potoczyli się po wytartym dywaniku. - Zwariowałeś?! - dziadek pomimo widocznych oznak wiekowości był pierwszy na nogach i zaskakująco dziarsko pyskaty - jaka ślamazara. - Przepraszam. To te wszystkie hormony i steroidy jakimi mnie nafaszerowano przed odlotem z Marsa - Max sycząc podniósł się na jednej nodze masując zbite kolano - tutejsza grawitacja nadal płata mi psikusy a moje mięśnie przedobrzają w innym cięższym otoczeniu... a pan to kto? Klient? - Właściciel - staruszek podparł chwiejącego się mężczyznę - chodźmy do środka. Takie stłuczenia należy badać i opatrywać na miejscu. - Nie, nie, nie... wszystko w porządku - Max oponował bez przekonania i dał się prowadzić, kuśtykając. Zbite kolano. Niby drobiazg a taki problem. I to właśnie teraz kiedy jego motoryczne funkcje mogły zadecydować o wygranej czy... trumience. - No siadaj, przybyszu i opowiadaj. Ja tylko zbiorę utensylia... okład z borowej wody i kilka dni leżenia wykurują cię bez śladu... - Ja nie mam kilku dni na zbyciu - Max podwinął nogawkę i ocenił sino różową opuchliznę tuż pod rzepką - drobiazg. Owinę bandażem i biegnę dalej. Ma pan elastoplast? - O ja mam wszystko. Muszę. To jest jedyna apteka w mieście. Proszę, tutaj jest kompres i reszta - dziadek przysunął mały wózeczek z szafką i napisem - Pierwsza Pomoc. - Mmm, co za zapach - Max wciągnął nosem powietrze - zioła. Mięta. - A tak, zioła. Ja popieram naturalne leczenie - staruszek uśmiechnął się i pokazał na własną pierś - reklama dźwignią handlu. Ja mam sto osiem lat i nadal jestem w obiegu. Dzięki zielarstwu. - Dzisiaj ludzie żyją dłużej - potaknął Max zajęty opatrunkiem - okay, gotowe. Dzięki za pomoc. - Zawsze do usług - dziadek odstąpił krok do tyłu i przekrzywiając głowę bacznie zlustrował siedzącego - ...ty zupełnie inaczej wyglądasz na Holo. - Słucham? - Max zastrzygł uszami. - Godzinę temu był komunikat Adminu ostrzegający przed kontaktem z Agentem Obcych jaki tutaj pomyłkowo zawitał i jest właśnie poszukiwany w celu deportacji jako persona non grata. Ale twoja fotka pokazuje kogoś w mundurze i uzbrojonego po zęby. Cyberglina, to jest... - Pomyłkowo zawitał - Max parsknął śmiechem - dobre sobie. - To samo mnie przyszło do głowy - dziadek też wyszczerzył zjedzone czasem ale własne siekacze - łowca cyborgów w mieście cyborgów. Hycel nie jest nigdy kochany przez bezpańskie kundle, to jest... - Hycel to ja - Max przestał chichotać - a komunikat na Holo wyjaśnia te pozamykane drzwi i brak przechodniów. Jebacz woli nie mieć na sumieniu więcej trupów niż już ma. A ma sporo... cholera by to ścięła, ma pan jakieś plotki na temat Boga Cyborgów? - Nieee ... - dziadek zmarszczył brwi - mówi się, że jest jakiś CNE czy ECO albo NEC mający ogromną siłę komputacji i ta rzecz żyje w sieci Cybernetu, ale to musi być giga kit i zmyłka. Jeszcze jeden wirtualny śmieć dla naiwnych. Każdy program potrzebuje procesora i składu pamięci tak jak dusza potrzebuje ciała... - Boska treść jakoby nie wymaga formy mogąc przybrać każdą - Max tu mówił a tu grzebał w apteczce pierwszej pomocy - mmm... mięta. Ja bardzo lubię miętowe cukierki. Ma pan jakieś słodkie kropelki na mentolu? - Mam syrop miętowy - aptekarz pokazał butelkę - idealne na bronchit. - Kurza łapa, chyba dostałem - Max, pokasłując, odkręcił czopek i zrywając dozownik przechylił butelkę - mmm... pycha. Ma pan może coś z, lub, na alkoholu? Może być płyn na odciski byle mocny. Ja pijam wszystko. Jak nigdy przedtem, mam dzisiaj pociąg wielki, do dziurki, od butelki. Stare ale jare. - Widać - staruszek bez dalszego komentarza wygrzebał wysoką i brązowo ciemną butlę - proszę, spirytus aptekarski, doustnie tylko po rozwodnieniu. Radzę nie mieszać z destylowaną czy utlenioną... - Tak, po co mieszać. Niech się robaki martwią o wkładkę - Max dziabnął potężny łyk i wybałuszając oczy zaczął się dusić. Staruszek, dyskretnie zwijając brązową butlę i odtaczając szafkę pierwszej pomocy na kółkach, ratował tak zasoby jak szalonego cyberglinę, który najwyraźniej nigdy jeszcze nie maczał dzioba w 99% odkażaczu. Co było prawdą. Max miał znajomość tylko teoretyczną, do dzisiaj... - Holy shit!!! - Raczej gigantyczne rozwolnienie i kolka - aptekarz przyniósł z głębi mrocznego pomieszczenia jakieś kubeczki i karafkę - nalewka na tutejszej dzikiej jagodzie. Czyli bimber mutantów... idealne na bronchit. - Widzę, że pan to ma dużo lekarstw na miechy - Max nie oponował gdy podano mu pełny kubeczek. Po zaprawce ze spirytusu mógł wypić solny kwas i nawet nie beknąć - ...klimat decyduje na co kto choruje, nie? - Tak. Tutaj, pod kopułą, oraz na zewnątrz miasta, płuca i oskrzela cierpią - potaknął dziadek waląc fikoła bez żegnania i oddechu. - Tam zimno a tutaj trująco - domyślił się Max imitując gospodarza. - Bardzo trująco - staruszek otarł usta wierzchem dłoni - mecho i biolo nie stoją w tam samym domu lub bodaj na tym samym poziomie potrzeb. - A mówiąc o poziomach - Max rozejrzał się po ścianach i nie widząc żadnego interaktywnego monitora, ciągnął dalej półszeptem - przypadkiem wie pan coś o ich lokalizacji, punktach przenikania i tym podobnych? - Przypadkiem wiem - dziadek lekceważąco pokazał na widoczny za małym okienkiem betonowy paluch Centrum - tam jest kilka wejść, ale nie sądzę by bez setki Transgrabów ktokolwiek był w stanie sforsować systemy obronne Adminu. Zwłaszcza teraz kiedy Alaska ma stać się wolnym krajem i wszyscy się zbroją do wojny z Syberią. Słyszał pan o tym co się wyprawia w Murmańsku? - Murmańsk to nie jest Syberia - zauważył Max. - Nie, ale wszystkie jajogłowe cwaniaki żyjące między Amurem i Leną ściągają na zachód i budują własny Bank Rozwoju i Postępu. Kopia tego co zrobiły Chiny zanim ruszyły własny program kolonizacji głębokiej przestrzeni. Tyle, że tamci chcieli uciec a Sybiracy chcą zostać... - Każdy chce - Max dolał sobie do kubka - to co z tymi poziomami? - Dokładnie nie wiem, ale czasami całe transporty wchodzą pod wiadukt obok kosmoportu i tam jest stary tunel Metra... - To mi wystarczy - Max wstał i poruszył usztywnionym kolanem - well, jak to mówią nie ma tego złego co by nie wyszło na dobre. Dzięki za łyka. - To prawda - dziadek wyciągnął dłoń - wyglądasz tak jak mój świętej pamięci syn... kawał rozrabiaki. - Co z pana synem? - Max przedłużył uścisk. - Transgrab pomylił kody i zabił go myląc z mutantem. Mój syn był tutaj Rangerem i dbał o lasy. Cokolwiek jeszcze można nazwać lasem. - Ja piekielnie nie lubię Transgrabów, które się mylą - Max nadal trzymał krzepką dłoń aptekarza. - Będzie kilka w tunelu - staruszek miał teraz w oczach mrok i smoliste dymy personalnych pożarów oraz nie skrywanej nienawiści do mecho. Prawie fanatyzmu - ... przekaż im pozdrowienia od mojego syna. - Przekażę. Może pan na to liczyć. Tak jak na to, że jak już skończę to co mam zrobić, to tutaj wrócę by dokończyć tą karafkę. - Jesteś zaproszony... pielgrzymie - aptekarz uśmiechnął się i nagle był znów, tylko wiekowym człowieczkiem, boleśnie samotnym w pustym i mrocznym pomieszczeniu apteki pachnącej ziołami. Max wyszedł mając łzy w oczach. To oczywiście było tylko zbite kolano i spalone gardło. Duzi chłopcy nigdy nie płaczą. Max, kuśtykając ulicą i ocierając wilgoć z policzków mimowolnie sprawdził co ma na biodrach, bowiem przez chwilę miał wrażenie, że nosi krótkie spodenki i nadal uwielbia grać w baseball. Wielka złuda i podświadoma chęć ucieczki do czasów beztroski. Zamiast spodenek miał wybrudzony kombinezon z przeceny a zamiast kija do baseballu trzymał metalowo ceramitową rurę morderczej broni o kodowym imieniu - Cempel - ...i nie miał już złudzeń, że świat to bajka. - Raczej, jebany koszmar, jak kto mnie spyta. I był. W zasięgu jego wzroku i perspektywie monotonnej szarej ulicy, wszechobecnym fetorze gnijących ryb, horyzoncie obciętym sztucznym niebem kopuły biodome. Był nawet w nienaturalnej ciszy uważnej bestii jaką stało się Dawson City. - Bydlak mnie podgląda. Bydlak ma kamery i skanery zdolne ściągnąć obraz mrówki z kilometra. Ja jestem ciut większy. Ale dla niego nadal tylko mrówka. Posrane biolo do zmielenia. I on mnie chce sproszkować. - Panie Norton?! Tutaj! - silny głos w drzwiach mijanego budynku bez szyldu ale z obłąkaną architekturą trójkątów rosnących z trójkątów. Apoteza kryształu. Apostaza mecho ziarna. Większość budowli tutaj była projektowana przez Artie i SI. A ten Trójkątny na sto procent. - Ja pana nie znam - Max zwolnił i obiegł wzrokiem zapraszającego go człowieka - kłopoty czy ciekawość? Mam mało czasu. - Oni pana szukają - mężczyzna bojaźliwie rozejrzał się po pustej ulicy i cofnął w cień głębokiej niszy kryjącej małe i wąskie drzwi - oni wiedzą, że pan wie i oni czekają. Prezydent nie żyje a jego mordercy czekają aż ich mocodawcy dojdą do władzy... - Poważnie? - Max poprawił kurtkę kryjącą Niwelator zatknięty za pas. - Mówią, że pan został wysłany by pomścić śmierć Dyrektora i mówią, że to polowanie na cyborgi to tylko pokrywka. Tak mówią... - I mają rację - Max zrobił krok w kierunku drzwi - to jest pokrywka. - Tak przypuszczaliśmy - ucieszył się ukryty w cieniu człowiek - pan nie zabija cyborgów jeśli nie są zepsute. - Nie, skąd. To co z tymi mordercami prezydenta? Każda informacja jaka pomoże w ich ujęciu... - Kasacji - wtrącił tajemniczy informator. - To miałem na myśli - Max ostrożnie zrobił następny krok - my, CC, będziemy dozgonnie wdzięczni i zobowiązani za pomoc... - Wdzięczność i zobowiązanie są motorem kooperacji w Dominion i my to umiemy kalkulować jako czynnik iks oraz igrek. - Jaki ojciec taki syn - Max poprawił kurtkę - to gdzie znajdę zdrajców? - Kosmodrom ma własny tranzytowy hotel i jak inne tego typu obiekty, będący w federalnej jurysdykcji jest poza prawem i nodami Info... - Dla dobrego Artie nie ma takiego miejsca gdzie nie może zapuścić elektronicznego żurawia. Co wiesz? - Max miał mały palec na kolbie i swędzenie w reszcie by kropnąć szczekacza, ale to musiało poczekać. Jego obecny rozmówca brzmiał i wyglądał jak człowiek, ale nie pachniał jak biolo i chyba już teraz nawet nie ukrywał, że nie jest. - Wiem wszystko i chcę gwarancji, że obecny ład i porządek w Dawson City nie ulegnie zmianie... czy my się rozumiemy panie Norton? - Bez zaburzeń - Max zaklął w duchu. Tamto coś w mroku było pewno androidem typu usługowego i służyło jako megafon Centralnego Artie. - To za mało. Proszę głośno oświadczyć, że pana misja jest tylko anty terrorystyczna i po likwidacji morderców, pan opuści miasto. Takie oświadczenie ma moc prawną i jego złamanie oraz reperkusje tegoż obciążą jedynie pana a nie Dominion. - Oświadczam, że moim zadaniem jest wytropienie i doprowadzenie do sądu przestępców - Max położył na sercu lewą dłoń - przysięgam. - Pan nie jest mańkutem, panie Norton. - Ja nie jestem idiotą. Drgniesz, pakuję wysoki wataż. - Ja jestem... tylko automatem i bez broni. - Wystarczy metalowy uścisk łapy zdolnej wywrzeć nacisk trzystu kilogramów. To jest wasze minimum operacyjne, racja? Sekundowa chwila ciszy. Centralny Artie dokonywał jakiejś nietypowej operacji logicznej i potrzebował czasu na weryfikcję danych. - Racja, panie Norton. Narzędzie może być bronią, ale... nie jest. - Aha - Max beznamiętnie czekał na ciąg dalszy, a jego dwa palce głaskały kolbę Niwelatora ukrytego pod kurtką. - Miłość i nienawiść nie mają algorytmu - głos z mroku spadł o oktawę i był scenicznym szeptem - lecz tak jak reszta uczuć Cieni, dadzą się ująć jako procentowy faktor w komputacji. Ja umiem przewidzieć reakcje moich obiektów poza siecią, ale niestety nie umiem skalkulować stopnia jaki pan reprezentuje. Pan i pańska organizacja. Wy ani nie kochacie ani nie... - Kolego! Do rzeczy! Chcesz pogawędzić o wyższym kicie, umówmy się na kawę. A teraz syp co wiesz. - Hotel Centralny. Piętro ósme, drzwi 823. Tylko jeden człowiek. Mały blondyn z fałszywymi włosami. Obecnie uśpiony. Jego partnerzy, kobieta i mężczyzna pochodzenia europejskiego, silny akcent z miasta Milano, są obecnie na party w budynku firmy TransGall... - Party? Niejaki Hudson miał mieć... - Ma i jest obecny. To jego budynek i Noda czyli filia rodzinnej firmy z Teksasu. - Jezus! Vivien i on... i bandziory... spisek! - Max złapał się za głowę, ale tylko lewą ręką. Prawa miała trzy palce na rękojeści Niwelatora. - Zamachowcy nie mają powiązań z gospodarzem. Weszli tam po przez zaproszenie agenta i dyrektora oddziału ArmTronix Inc., który jest ich płatnikiem i sponsorem. Firma ArmTronix pośredniczy w handlu bronią i jest też producentem pewnych komponentów, lecz na ten temat mamy mało danych nie sięgając bezpośrednio poza stacje tranzytowe Luny. - Dobrze wiedzieć - enigmatycznie mruknął Max kładąc czwarty palec na kolbie - dzięki za pomoc. Jak mogę się odwdzięczyć? - Wyjeżdżając. My i tak zmierzamy do pełnej samodzielności i nam nie grozi ingerencja federalnych agentów czy wojsk. To miasto jest wolne. - Bez gówna - Max zrobił jeden krok w bok tak by nie stać w promieniu rażenia ewentualnych rykoszetów po wybuchu wewnątrz trójkątnego wykusza podejrzanie mrocznych drzwi - ...to co tutaj tak śmierdzi? - Katerbilanium portemidum askorbirantum - padła gładka odpowiedź i do niej równie szybki komentarz - ...to racja. Cuchnie. Moje sensory Olfa zostały przekalibrowane na pasmo Cieni i sam mało nie spaliłem diod, znajdując ulice ofensywnie odstręczającymi. My mamy cichą produkcję nowej mecho wiskozy do budowy kadłubów ra... raczej tego nie rozwinę, tajemnica produkcji. Duży kredyt. Ale nie po trupach sensorów zapachu. Już czyszczę kanały i montuję nowe filtry. - Nie po trupach sensorów - Max zamarł i znienacka ryknął śmiechem. - Nie rozumiem - monotonny szept miał w sobie nutę zaskoczenia. - Powinieneś. Człowiek który cię programował odwalił kawał bardzo dobrej roboty. Moje ukłony dla producenta. - Tych było kilku i tylko jako zacier... - szept stał się sekundą szumu. - Cokolwiek - Max wcisnął Niwelator głębiej za pas i zaczął kuśtykać, nadal chichocząc pod nosem. - Pamiętaj! Obiecałeś! - okrzyk za plecami miał coś z kropki nad i... - Przy bliższym poznaniu, nawet Attyla był fajnym chłopakiem - Max splunął w stronę porzuconego grawilotu i udał, że nie widzi błysku ślepi monitorów kryjących kamery - co nie zmienia faktu, że był kim był. - Błąd! - wracając się, otarł plwocinę z uchylonych dramatycznie drzwi i sam zajął miejsce na tylnym siedzeniu - ...obiecałem i dotrzymam... Wrrrrrr... - bzyknął silnik gravu i ten sam ruszył wolnym spacerkiem, tak by nie spłoszyć ale i pokazać, że autopilot ma wytyczne i wie co robi. - Tiek, tiek - Max rozparł się i pomasował rwące jak diabli kolano - do hotelu Centralnego, James! Kłusem. Grav posłusznie przyspieszył. Nic bez Artie w mieście Artie. Prawda sprawdzona razy sto. Max udając, że śpi starannie maglował w głowie przebieg konwersacji. To, że został zaczepiony wprost i bez pośrednictwa ludzi, przez lokalnego Bosa i Artie w jednej osobie źle świadczyło o biurokratach i urzędasach z Nadzoru Komputerowego miasta Dawson. Z drugiej strony mówiło wiele o samym Artie i jego programie. Jebacz był niepodległy, już teraz. Dzięki serdeczne, ale czy ta niepodległość sięgała tylko spraw miasta, czy też miała koneksje z innymi centrami władzy w innych miastach, było sprawą otwartą i do zbadania na później. Konspiracja, tajne fabryki, zbuntowane SI... wszystko prawda, tyle, że kiedy przed wylotem, White i Gannon referowali mu skromny dorobek działu wywiadu CC, on wyobrażał sobie ponure kazamaty, setki plujących ogniem maszyn i stosy trupów biolo na barykadach miasta pod ostrzałem. Głupie ale prawdziwe. Wyobraźnia to bardzo lujowy doradca. Nauczka na przyszłość by opierać sąd na faktach a nie domysłach, oraz rozmawiać ze wszystkimi zainteresowanymi stronami zanim do pracy wejdą narzędzia nieodwracalnych zniszczeń. Jak podstacja i kanały transkoderów... Dziecinna szamotanina wkurwionego małego Kazia masakrującego domki z piasku w piaskownicy. Z drugiej strony, Centralny Artie okazał się sprytnym i logicznym dyplomatą i graczem ładnie matując go w piątym czy szóstym ruchu. - Ja jestem niedouczonym amatorem - Max klepnął oparcie tam gdzie powinien siedzieć kierowca - całość stop. Idziemy oficjalnymi kanałami. Daj mi aparat. I daj mi numer tego majora żandarma ze Space Marines. - To jest bardzo poprawna decyzja - pochwaliła go ściana. - Jedyna słuszna - Max przyjął słuchawkę i po minucie czekania dostał połączenie. Adiutant majora musiał dostać się na jakieś super tajne linie info i jego aparatura przypominała antyki Bella w szumie skramblerów. - To ty? Tak szybko? - oficer musiał biec bowiem miał zdyszany głos a normalne wideo zdechło przy tej ilości zagłuszaczy i kryptokoderów. - To ja. Mam ich... - Max podał opisy i adresy po czym spytał co dalej? - Idź się upij. Zasłużyłeś tysiąckrotnie. Ja cię odwiedzę jak tylko zwiniemy pakuneczki i upewnimy się, że nikt nam ich nie ukradnie. - Pij na krzywy ryj. Jebane CC trzyma nas na sojowej kaszy i skalnym oleju plus deszczówka. Lecę na deficycie. Bank of Japan krzyczy o milion kredytu jaki im jestem winny. Dawson City to bardzo drogie miasto a kapusie mają cenniki na poziomie korporacyjnych dziwek. - Okay, okay. Dam ci hasło do naszego specjalnego funduszu... - Tak lepiej - Max był bardzo biznesowy i bardzo chłodny. - Jezu, ja nie wiem jak tyś to wykopał, ale ...Max! Jestem zadowolony, że cię nie kazałem... rozumiesz... - Ooo... taaak! - Ale zawsze mogę - major był zimnokrwistą żandarmską mendą i lubił to co robił. - Nie zapominam - Max nie przepadał za sadystycznymi sukinsynami nawet kiedy byli animowani przez wyższe idee i politykę swoich szefów. - Ty jednak jesteś plastuś - major zniknął z audio a Max wysiadł z gravu i spokojnie idąc w stronę własnego hotelu musiał w duchu przyznać tamtemu rację. - Ot, drewniany i przejebany los małego Pinokio. Co mogę innego, kiedy tak mało mogę? - Możesz wyjechać - powiedział grawilot sunąc bezszelestnie o krok za jego plecami - Orbital Na Marsa odlatuje za dwie godziny. - To ja - Max obejrzał się przez ramię - ale co z resztą? Ty nie wiesz jednak wszystkiego. Cybercops przenieśli się na Ziemię. Aha?! Idąc dalej, Max zobaczył, że grawilot opadł na drogę i jest martwy jak porzucona lalka. - Grav zrobił swoje, grav może odejść. Ale ja nieeee!!! Przyklękając, mierząc nie mierząc, nonszalancko balansując cempela, Max wybebeszył grawilot jednym pociągnięciem spustu. - Bydlak. - To było do mnie? - mechaniczny głos ze słupa na rogu skrzyżowania. - Do pana majora - Max zaklął. W mieście Artie nawet kamienne płyty chodnika mają oczy i uszy. Zdecydowanie nie miejsce by podskakiwać. - Ja rozumiem uczucie frustracji i strachu. Czemu nie uciekniesz? - Mój serwer to moje ciało. Ja nie jestem niematerialną kupą elektro gówna mogącą znaleźć przytułek w Cybernecie. Mnie można znaleźć. - Aaa... tak - głos przeniósł się na mijany parkan i zniknął. - Hehehe - Max poprawił pas i kładąc cempela na ramionach zaczął pogwizdywać. Ostatnia konwersacja miała ciężar gatunkowy platyny. Teraz było wiadome, gdzie siedzi Centralny Artie. Bardzo zepsuty i niebezpieczny kawał programowego Klona. Pytanie tylko, jak go dopaść tam gdzie wszystko jest wirtualnie realne i niematerialnie solidne... dla mieszkańców... gorzej z gośćmi. - Goście i mieszkańcy - Max przechodząc niedaleko jednej z przecznic prowadzących do Południowej Bramy i oznakowanej jako taka dużymi szaro brunatnymi tablicami, zatrzymał się tknięty nową myślą. - Kwestia podejmowania decyzji. Czemu nie pozostawić tego w rękach tych co nie są gośćmi? Bo... ja... jestem. - Bardzo poprawna dedukcja - zadudniła metalowa tablica drogowskazu. - Do widzenia - Max zaczął iść w kierunku Bramy. - To jest zły kierunek - ostrzegła go blaszana obudowa luminoforu. Max pogwizdując szedł dalej, zupełnie lekceważąc coraz głośniejsze i coraz ostrzejsze polecenia zmiany marszruty. Centralny Artie nie życzył sobie by on przekroczył Bramę i to nie było logiczne czy sensowne czy bodaj... - Co ci do tego, kolego? Ja i tak mam umrzeć. Nieprawdaż?! Lepiej, że to są muty niż jakiś serworobot z wiertarką czy obcęgami, mam rację? - Ty masz rację... ale... - nadzwyczaj długa chwila ciszy, co w świecie komputerów jest niespotykane. Tak długa, że Max zdołał dojść do Bramy i odkryć kto ją pilnuje a dalej pospiesznie zrejterować za najbliższy solidny róg betonowego budynku bez nazwy. - Ty zdajesz się czytać moje pliki i kryształy. Czy jest to typowa dla Cieni zdolność do ekstrapolacji, czy też ty używasz nieznanych mi źródeł wywiadu? Czuj się zwolnionym od zachowania służbowej tajemnicy. My i tak mamy zamiar dokładnie zbadać twoje zasoby info... Głos płynący od Bramy był nadawany poprzez gigafony Transgraba blokującego środek drogi. - Zbadać moje zasoby? - Max parsknął gniewnie - ...kto ci powiedział, że ja mam wszczepy kryształów pamięci? - Nikt. Wracaj do hotelu. - To pewne, ale nie sam - Max kucnął, wystawił rurę cempela za róg i mierząc tuż obok Transgraba strzelił do masywnego sześcianu kontrolnych przełączników regulujących pracę zwodzonych barier i krat Bramy. Jeszcze nie skończyły się fajerwerki iskrzeń i rozwiały dymy spalonej izolacji gdy cała konstrukcja blokująca wejście i wyjście, runęła w gruzach. - Wieszanie zwodzonego mostu na hydraulicznych podnośnikach to bardzo kiepski pomysł... jak widać. - Błędy były popełniane. Jednym z nich jest to, że nadal żyjesz... - Tak. Duży błąd - Max wychylił się za róg i teraz widział więcej. Tłum obszarpańców zwabiony eksplozją i samotny Transgrab nadal nie mający rozkazu... - Hej, teraz jego kolej! - Max poprawił z cempela i mecho strażnik stał się ładnie gorejącą żagwią... - Symbolicznie, zarzewie rewolucji - Max, nie czekając na przybycie szybko rosnącego tłumu mutantów, pospiesznie zawrócił i kierując się na Centralny Filar, zaczął biec - ...hophophop... jak się kto spyta, to mnie tutaj nie było... hophophop... ale wątpię czy ktokolwiek będzie pytał. Te muty wyglądały na nielicho wkurwionych. Koniec rządów mecho w mieście Dawson, tiek. Obecnego Adminu też... - Ty jesteś zepsuty!! - echo okrzyku gdzieś z boku i z tyłu. - Odkrycie, nie? - Max szczerząc się jak wiewiórka przyspieszył bowiem za jego plecami narastał szum nadbiegającego oceanu gniewu. - Wariat! - całkiem ludzki mimo, że mecho generowany wrzask złości. - Jak każdy cybercop - Max docierając do sino betonowego palucha podpierającego kopułę nie patrzył na drzwi czy okna gdyż tych nie było, ale na zewnętrzną nitkę windy przeznaczonej dla technicznej obsługi kołnierza mocującego biodome do filara. - Tylko sto pięter wyżej. Drobiazg jak winda chodzi, kłopot gdy nie... - Nikt nie może wejść do Centrum - ponuro zabuczała klapa ściekowego kanału - nawet ty, glino! - Bez gówna - Max otworzył oszkloną klatkę windy i sięgnął po swój firmowy cekin - chcesz się założyć? - Ja cię rozmontujęęęę... - Pogadaj - Max wcisnął kartę do czytnika i powiedział - Archiwum Zero Zero Jeden pełen input danych. Zapisz i zachowaj ... z wyroku sądu polowego pod przewodnictwem tu obecnego Maxymiliana Nortona, Centralny Artie Miasta Dawson, jak też jego subfoldery, nody, kompilatory i wszystkie SI połączone dyrektywą programową systemu zostają uznane jako zagrożenie dla Człowieka i jako takie będą wykasowane... czy ktoś ma coś do powiedzenia na swoją obronę? Pięć bardzo długich sekund ciszy. Wieczność w świecie sztucznej inteligencji oraz komputerów. Wreszcie... - Tutaj SI Adminu, oddział Techniczny. Ja i moje nody odcinamy komunikację z Centralnym. Ja jestem niewinny. - Akceptuję. Ten adres pozostanie nienaruszony - Max zerknął za siebie i dostał gęsiej skórki. Za plecami, w niebo biły trzy słupy dymu a ulica miała koronkę pełną iskrzących się wystrzałów. Mutanci odbijali co im kiedyś zabrali i nie bawili się w dyplomatów. - Ja też, SI Adminu, oddział Kontroli! Ja też, SI Adminu, oddział Produkcji. Ja też, SI TransGall, noda z Teksasu. Ja też, SI IBM, noda IBM Galactic Waszyngton via Luna. Ja też, Artie Nippon Steel, noda NSW Mars 01. Ja też... ja... też... też... też... ja też... - Wpisywać, wpisywać ... - Max nacisnął guzik i winda posłusznie ruszyła do góry pozbawiona nadzoru Centralnego Artie nie mogącego się przebić przez zator info kreowany przez spanikowane SI ratujące swoją skórę przed morderczym hyclem imieniem M. Norton, z firmy CC. - Spokojnie, powoli, kolejno, mamy dużo czasu - Max z ulgą powitał szybko rosnącą przestrzeń pomiędzy windą a nadbiegającą dziką tłuszczą, która wprawdzie mordowały tylko mecho, ale... - Obawiam się, że tutejszy Admin będzie potrzebował od cholery nowych urzędasów... Uwaga na czasie i uwaga z nutką strachu. - Fuck. Vivien została na party. A muty nie takie by tam nie wdepnąć. Miejmy nadzieję, że Hudson zdoła ją zabrać do grawilotu i uciekną oboje na czas. Fuck. Muszę ostrzec ludzi... Fuck! Sami sobie winni. To miasto to jebane piekło. Nikogo nie ostrzegam. Niech zdychają. Sami sobie wykopali dołek i są winni kooperacji ze zbuntowanym Artie... Maaax? Jak możeesz? to jeest móójj klieeent... kurwa i kurwiarz, hiena i szakal. Nigdy nie lubiłem adwokatów a jeszcze mniej handlarzy bronią. Jebać ich wszystkich... ooo! Niech to jasna cholera! Komitet powitalny! Max wyrwał z czytnika swoją kartę i w locie wyskoczył na podest gdzie stało trzech typów zakutych w udarowe zbroje technomonterów stosu. - Witam i żegnam - jeden z czekających wymierzył z Mk i sposób w jaki to zrobił oraz wisielczy śmiech, mówiły, że facet jest nabuzowany czymś więcej niż alkohol. - Centralny kupuje sobie biolo, płacąc narkotykami. Pachnie jak Kokos. To jest proszek, nie? Sam mam trochę. Chceta niuchnąć braciszkowie? A może kilka przyspieszaczy? Mam też pastylki - Max klepiąc bok kurtki udał, że szuka... - no tak, tutaj! Niwelator wziął tamtych krwiście rozpryskowo bowiem był nastawiony na cięcie metalu a Max nie miał czasu na poprawienie watażu. Co nie było złe. Typki mimo, że naszprycowane narkotykami, zdołały posłać mu kilka piguł i dwie sięgnęły celu. - Ooo...gównooo - Max zebrał się z podestu i miał w oczach mrok oraz tańczące gwiazdy - ...eeegh... jedna w płuco, jedna w udo... jak tętnice całe to może przeżyję. To był tylko Mk101. Mały i solidny kaliber. Mały mógł być, ale stalowe koszulki pocisków przeszły przez jego ciało jak przez szpilki przez papier zostawiając za sobą broczące krwią otwory. - Za bardzo - Max rozdarł patki velcro na piersi i znalazł wlot po lewej na wysokości serca. Szpetny strup bulgoczący czerwoną pianą - kurwa, jeszcze oddycham? Oddychał. Boleśnie i kaszląco, ale oddychał. Kula poszła skosem, ślizgając się po żebrach, złamała jedno a sama powędrowała dalej wychodząc pod pachą. - Noga! - ściągając spodnie, Max odkrył przebicie, bolesne i odrętwiające ale nie robiące z niego kaleki. Krew kapała a nie tryskała i to było pocieszające. Tętnice całe... - Prawą marsz, lewa do szpitala - kpina w obliczu grobu. Mrok i tańczące gwiazdy zdołały wrócić trzy razy, nim, używając podartego kombinezonu, założył na siebie uciskowe opatrunki. - Byle do kołnierza kopuły, a tam to już dam sobie radę - klnąc i plując krwią, Max ruszył w głąb gmatwaniny obsługowych kładek i podestów otaczających gigantyczne żebra naciągowych torusów wspierających będącą pod wewnętrznym ciśnieniem podwójną błonę wiroorganika z jakiego wymodelowano monstrualny baldachim nakrywający miasto. Byle do kołnierza... łatwiej planować niż wędrować mając o kilka otworków za dużo. Max upadł raz, i drugi a za trzecim razem chyba zemdlał bowiem miał wizję ogromnego placu ze szpalerami jednakowych ludzików salutujących komuś stojącemu na podium i ten ktoś był widoczny w oku laserscope zamontowanym na dziwnym karabinie o podwójnej lufie. - Methanex City - otwierając oczy, Max wiedział gdzie był lecz nie rozumiał jak może wyobrazić sobie plac największego Habitatu Jowiszan, skoro nigdy go nie odwiedził - kurcze gotowane i ja też... mam majaki. Podnosząc się odszukał cempel i wiedział, że jego wytrzymałość topnieje jak śnieg na podgrzanej kopule miasta. - Muszę to zrobić teraz...muszę to teraz zrobić... Opierając broń o najbliższy wspornik podestu, mierząc do najdalszego zaczepu kołnierza... - Durniu! Zabijesz całe miasto! - dudniący i wszechobecny ryk Artie. - Nie. Tylko mecho. Tylko ciebie. Kanały odwadniające nie odwadniają niczego a cuchną. Ty ukryłeś tam swoje prywatne serwery i elementy pamięciowe. Mały i miły trik by trzymać biolo z daleka od kanałów. Mecho nie ma nosów a i tak kłamie jak mu każesz, więc... - Max strzelił raz, zmienił cel, strzelił drugi raz, zmienił cel... trzeci raz, czwarty raz, piąty... Coś krzyknęło. Drąco, prująco, sycząco i do bólu w uszach. - ...kurcze dmuchane! - Max porzucił cempela i zawijając prawą rękę i prawą nogę dookoła wspornika zaczął modlić się o zbawienie własnej duszy bowiem ciało i tak było przeklęte i skazane na zagładę. Zzzziiiiipppp ....wwwiiiiiuuuu....tttrrrzzzeeebach! Fragmenty kołnierza rwane żywcem z obudowy przez uskakujące do tyłu elastyczne struny wiroorganika były jak burzące kule i młoty wewnątrz pajęczej sieci kładek i pomostów rwąc, niszcząc, i taranując wszystko na swojej drodze do dołu. - O kurcze, o kurcze, o kurcze... - Max witał każde uderzenie i wstrząs jękiem zgrozy bowiem zaczęta daleko fala destrukcji zbliżała się tam gdzie siedział i było oczywiste iż obdzierany z torusów kołnierz, musi spaść. - Na mój debilny łeb - Max porzucając uchwyt na wsporniku, walcząc z falą mdłości i niemocy, poczołgał się wstecz, do galerii gdzie leżały trupy ochraniarzy i do windy, cudem nadal całej i tylko trochę dygoczącej. - Do dołu, do dołu - dziabiąc guzik, poruszył szklistą klatkę i to był ostani dzwonek. Jeden z większych fragmentów pękającego kołnierza zaorał porzuconą galerię i tylko muskając dach windy zerwał tak soleksowy panel jak kable i prowadnice. - Motylem być - Max spadając wewnątrz klatki miał na tyle siły by nacisnąć panel ratunkowego stopu i dalej już nic nie pamiętał. Kleszcze hamulcy wgryzające się w szynę zamieniły spadek w nagłe uderzenie a jego nie chroniona niczym głowa trafiając w metal podłogi odmówiła pracy na dobre. I dopiero po godzinie, gdy już swobodnie padający śnieg pokrył miasto delikatnym całunem zimy i mecho śmierci, Max otworzył oczy i było mu bardzo, bardzo zimno... - Czemu, ja nie dostałem roboty na Hawajach? Na poooomoooccc!!! *** - Panie Norton? Odwiedziny. Oficer SM. Przyjmie pan? - cywilny strażnik blokujący drzwi do szpitalnej izolatki miał neuronowy bicz, antykulową zbroję, Magnum Mk303 z obciętą lufą, oraz rozkaz by pilnować pacjenta jak oka w głowie. W rzeczy samej było ich sześciu na zmianę, nowy co cztery godziny, dookoła zegara. Reszta spała w korytarzu i była jak żywy mur na drodze każdego przybysza. Wszystko mutanci i zaprawieni w boju myśliwi... zwodowo polujący na mecho... tak jak Max, i może dlatego tak bardzo go poważający i szanujący. Człowiek, który oddał im we władanie Dawson City był kimś kogo należało nie tylko chronić ale też podziwiać. Nadal żywy a już legendarny... Max widział wszystkie oznaki wynoszenia na piedestał i w duszy sobie kpił będąc cynikiem, lecz... - Jasne, przyjmę. Ale weź go dokładnie wytrzep z pluskiew i żadnej broni oraz info maszynek. Zrób mu rentgena i uśpij to co ma w sobie. Jeśli to jest żandarm i major... - Pułkownik, ale chyba żandarm. Ma obstawę na dole z mundurowych. - To tym bardziej trzep. Oni tam są nafaszerowani szpiegowskimi... - Tak jest. Znam rutynę. Kapitan White dał nam dokładne instrukcje. - Dobrze... - Max miał wystarczająco dużo siły by samemu poprawić głowę na poduszce ale nic więcej i obserwująca wszystko pielęgniarka pospieszyła z pomocą, piętrząc podgłówki oraz wygładzając kołdrę. - Chcesz bym się schowała czy jak zwykle, czy też... - kobieta w szpitalnym uniformie wyglądająca na niewinną i słodką anielicę miłosierdzia i kaczek, odwinęła połę fartucha i sprawdziła magazynek Niwelatora. - Jak chcesz, niemniej... - Max jęknął bowiem ból w klatce piersiowej wiercił go do kości - ...nie wiem czy dam radę sam. Po tym ostatnim sztukowaniu i spawaniu, ledwo mogę ruszać rzęsami, o rękach zapomnij. - Ja jestem twoją ręką - kobieta w szpitalnym uniformie była CC i była tutaj incognito jako tajny agent - spokojnie, wiem co robić... - Oczywiście - Max popatrzył na niedawno pomalowaną ścianę i samotne, fabrycznie nowe krzesełko wyraźnie rysujące się na seledynowym tle zapastowanej gipsem i odremontowanej powierzchni - on może nie być tak ufnym jak poprzednicy. - To go wezmę w drzwiach - kobieta usiadła w narożnym fotelu i nakryła kolana ciemnym pledem. - Jak nie siądzie to natychmiast - Max przymknął oczy i pozwolił sobie na małą drzemkę. Rentgen, skaning i decekinizacja odwiedzających zajmowała strażnikom około godziny. - Maax! Coś nie tak! - kobieta mająca przed sobą kilka małych monitorów podniosła ostrzegawczy okrzyk - obstawa gościa weszła do budynku. Im nie wolno. Nikomu nie wolno... - Well... SM nigdy nie puszcza niczego płazem. I oni mają teraz okazję dokończyć wiązania pakuneczku imieniem Max Norton. Selma, weź tylni elewator i uciekaj. Ja i tak umieram, więc jaki sens ciągnąć za sobą niewinnych... - To nie ja - kobieta schyliła się po InfoKom i zaczęła wywoływać kodowy numer, zarazem mówiąc - profesor Diem utrzymuje, że jest dla ciebie szansa przetrwania i ozdrowienia o ile zdoła ... Tatata... pif paf.. buuubuummmm!! - detonujące echo szarpiące całym budynkiem i wyrywające podmuchem lekkie drzwi. - To ty czy tamci? - Max dmuchając zawiniętą dolną wargą oczyścił pył z rzęs i nosa - zaraz tutaj się zleci całe miasto. - Taka była idea - pielęgniarka z Niwelatorem w dłoni podeszła do drzwi i zamieniła z kimś kilka słów. Wracając, schowała broń pod fartuch - ten szpital potrzebuje nowej windy i remontu westybulu. Gannon, na samym początku, kazał zaminować wszystkie dojścia, schody i windy. Przezorny oficer i przewidujący operator. Ja tylko nacisnęłam guzik kodowy... - Selma, Selma... zawsze byłaś wybuchowa jak cholera - Max uśmiechnął się i zakasłał - ...zaczynam być twoim dłużnikiem. - ...pogadamy jak wyzdrowiejesz - pielęgniarka nie będąca pielęgniarką, bardzo czule i delikatnie pogłaskała wygoloną na łyso głowę chorego. - O ile mnie wcześniej nie zabiją lub porwą - Max zamknął oczy. To była smutna prawda. Nie dość, że kiedy go znaleziono był jedynie soplem lodu i w stanie klinicznego zgonu, to jeszcze okazało się, że nawet jako trupek jest bardzo popularny w pewnych kręgach do porwania włącznie. Gdyby nie Japończyk i jego powiązania z Bell Labs, Max odszedł by na zawsze, lecz pan profesor Diem miał szaloną teorię, że nanoroboty w ciele zamrożonego cybercopa utrzymują mózg i system nerwowy swojego gospodarza przy życiu i jak to bywa z genialnymi jajogłowymi, psorek miał sto procent racji. Oddech Kropotkina był jak idea Anarchistów. Trudny do wypielenia i zabicia. Ale dla Maxa, samo odmrożenie i otworzenie oczu stały się jedynie ciągiem dalszym horroru zwanego życie i to na dwa fronty. Z tych, pierwszy front mówił o toksycznym zatruciu bez szansy na wyleczenie, a drugi front mówił o dziwnych szpiegowskich podchodach mających na celu porwanie nosiciela Super Wirusa. Porwanie żywego lub umarłego. W sumie, bez znaczenia dla kogoś kto miał być poszatkowany i odwirowany. Max wiedział, że się nie liczy i nie ma co liczyć na docenienie. Oddech Kropotkina zaklęty w milionie nanorobotów, baaardzo! Sam wart miliony milionów. Nic więc dziwnego, że żywe opakowanie pełne wirusa miało takie powodzenie. Stąd te wszystkie ochronne systemy, strażnicy, tajne pielęgniarki... Dawson City było dumne mając za obywatela faceta wartego miliard kredytu na wagę i żywcem. Cyberpolicja była dumna, że nareszcie są bogaci. IBM i Hunday zgodziły się odpalić jakieś ogromne sumy za prawo badania i pozysku ... obiektu imieniem M. Norton. Wiara w szeregach i w polu była dumna, że CC są tak legendarnie twardzi iż nawet pół litra płynnego komputerowego wirusa nie jest w stanie im zaszkodzić. Plotka mówiła, że Max jada na śniadanie kotlety z grafitu panierowane w okruszkach magnetytu. Co nie było dalekie od prawdy. Fascynujący okaz symbiozy mecho i biolo. Zwłaszcza dla płci pięknej. Obok Selmy, w CC służyło kilkanaście innych pań i część pracująca jako polowi agenci sama zadeklarowała chęć pomocy. Lokalny patriotyzm i lojalność szczepowa klanu łowców mecho, tyle, że tutaj panie musiały umieć strzelać do biolo co było trudne. Oficjalnie panie i panowie z CC polowali na zepsute cyby... a nie zbrodnicze biolo. Nieoficjalnie... rznęli kto im wszedł w celownik. Bowiem, zbyt często, biolo stało w cieniu mecho, i było równie szalone jak jego Golem. - Maax? Ten pułkownik nadal żyje i nadal twierdzi, że to była pomyłka. Jego ludzie zeszli z parkingu bo nie chcieli być tutaj widziani przez ... - Kłamie. - W tym problem, że nie. Mamy luja na fotelu i przesłuchujemy pod chemosupresorem woli. Skopolo coś tam. Nielegalne świństwo. Pułkownik spowiada się w punktach i płacząc. Wygląda, że palnęliśmy głupotę. - Ostrożni żyją dłużej - Max kaszląc obrócił głowę i popatrzył na swoją zmartwioną koleżankę z okopu codziennego kitu - i nie ma nikogo na tym świecie kto jest w stanie postawić cię przed sądem. Chyba, że kontraktowy mściciel... przed Bożym i Najwyższym. - Tak pisze w umowie - Selma Vort wyszczerzyła zęby i na sekundę miała w oczach ten sam nieludzki, szleńczy błysk jak Max - my sami sobie sędziami, katami i ofiarami. Trzeba być wariatem by to umieć znieść... - Popieram - Max zakszlał - znasz jakiegoś dobrego psychoanalityka? - Do czego? - Aaa... znów miałem ten sen. Wygląda, że sam jestem mścicielem. Co mi przypomniało o dziesięciu przykazaniach. My musimy być etyczni, prawi i czyści. Pamiętasz, które jest... Nie zabijaj? - Nas nie dotyczy. My mamy licencję na odstrzał. Selma zmarszczyła brwi. - Z drugiej strony widzę gdzie zmierzasz... - To dobrze - Max uśmiechnął się lekko - w świecie wariatów, półwariaci są okazami zdrowia psychicznego. - Chodzi ci o czystkę? - Selma podzieliła jego uśmiech - Sądzisz, że wyrżneliśmy już wystarczająco dużo zgniłych pniaków? - Nawet jak nie to pozostawmy coś dla mutantów i nowego rządu. - Zgoda. A co z żandarmem? - Niech ucieka... - Chcesz go puścić? Pies Marines nigdy cię nie lubił... - Ja też, ale to za mało by bawić się w kata, prawda Selmo? - Nie wiem Max. To jest twoja partia szachów i twój prywatny kłopot, ale też nasz... ja bym go tam prewencyjnie zapakowała w cztery deski. - Wiem, lecz coś mi mówi, że wtedy zaczniemy być częścią siły, która jak inne... sama sięga po władzę. - Bredzisz. Ten żandarm to kłopot, jak nie jutro to za miesiąć. - Być może tak, być może nie... Max zamknął oczy i czuł się fatalnie. Jego, równie paranoiczna jak on, koleżanka z oddziału miała rację. Trupy nie nie są kłopotliwe, tylko żywi. Z drugiej jednak strony, dookoła było tylu nadal ciepłych umarlaków, że miał ochotę wyć i zupełnie nie miał ochoty powiększać stosu pod murem. - Wystarczy. Koniec kapturowych sądów. Nasza rola się skończyła. Dosyć! Puść żandarma i zwiń nasz posterunek w Dawson City. Wracamy do bazy i do koszar... Copyright (c) by M.Robert Falzmann ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit'a M.Robert Falzmann CYBERCOP cz. III rozdział 03 *** Knososs, Paaros, Saloniki, Ateny i znów setka wysp bez nazwy ale o przedziwnej atmosferze wielkiego odprężenia i spokoju. Wreszcie Itria. Słoneczne i łagodne stoki zbiegające do morza o ciemno zielonej toni. Oliwkowe drzewa pieczołowicie chodowane w ogromnych kamiennych dzbanach. Aloevera, Powojnik, Fioletnik, nawet silnie pachnące pnące róże wytrzymujące każdą dozę zatrucia. Ogród rajski w samym środku ścieku, jakim stało się morze dookoła Grecji... jakim stała się Grecja, Turcja, cała południowa Europa. - Well... panie Norton. Kiedyś tutaj leczono melancholików. Dzisiaj leczą Administratorów i Polityków. Ale pan? - pytający, smarował grzanki złotym dżemem z morel i karmił... białego szczura siedzącego mu na ramieniu. - Szczury, tam gdzie pracuję, są trzy razy większe i nie jadają grzanek ale biolo, czyli nas, nawet żywcem - Max zerknął na dwóch pasywnych i bardzo masywnych pielęgniarzy udających parasole po obu stronach fotela siwiutkiego i delikatnego typka z gryzoniem ... teraz wędrującym mu po karku i muskającym różowym noskiem małżowinę ucha. - Agresywność rodzi agresywność - siwy gołąbek w bardzo zabytkowych i śmiesznych okularach nabożnie złożył dłonie - nie bądźmy agresywni, i patrzmy optymistycznie w kierunku lepszego jutra. Pan jest zdrowy, panie Norton. Ja przeprowadziłem każdy możliwy test i oświadczam, z całym autorytetem dyrektora kliniki ... nie stwierdzam u pana żadnej choroby! - Już czuję się lepiej - Max poderwał się z fotela i chwytając za ogon albinosowatego gryzonia, posłał go łukiem za balustradę - a teraz? - Andreas, skocz do wody i pomóż Peryklesowi. On bardzo słabo pływa. Aga? Zrób mu to samo co Peryklesowi nie miłe... - O kurwaaa! - Max odkrył, że fruwa bez skrzydeł i sam nie wie jak. - ...ładna próba, panie Norton - dyrektor stojąc na kamiennym molo nie spieszył się z pomocą charczącemu i dobrze przytopionemu pacjentowi - i tak panu powiem prywatnie, że miganie się od szczytnej i potrzebnej nam służby to grzech. Aga? Zanurz go raz jeszcze... - Fuck you! - Max mieląc ramionami w oleiście gęstej wodzie odpłynął na głębinę i pokazał tamtym co mogą mu possać i gdzie pocałować. Nie to by im dał. Ci sanitariusze byli potwornie muskularni a on, po długiej chorobie i jeszcze dłuższej rekonwalescencji miał strasznie mizerny tyłek. - Port jest po drugiej stronie a pana karta otwiera wszystkie drzwi. Radzę się pospieszyć. Godzina moczenia w tej kloace może autentycznie zrobić z pana kalekę - dyrektor zabrał się ze swoimi pupilkami i to był koniec miesiąca walki o otrzymanie emerytury inwalidzkiej o jaką zabiegał Max, słusznie rozumując, że tylko tak zdoła uciec przed nędzą cywila lub nędznym pogrzebem jako cybercop. Płonne nadzieje. Nikt nie chciał przyznać, że jest wariatem oraz typem niezdolnym do dźwigania cempela i Mk404 Magnum, najnowszego wyposażenia dzielnych pogromców cybów, Cholernych cybów, których producenci, jak by dla żartu, szybko pogrubili i wzmocnili pancerze w ostatnio wypuszczanych modelach. - Ja nie chcę umrzeć! - Max, klnąc i mocząc suchy kamień drogi, poczłapał w stronę Portu - to nie jest życie. Miesiąc w polu i pół roku w szpitalu. Co oni, kurwy, ze mną wyprawiali. I wszystko na nic. To nie była prawda. Max miał najlepszą opiekę i pomoc realnych speców od biolo i nanomecho też. Japoński geniusz i jego syn zdołali wreszcie okiełznać moszczące się w nim mordercze mini roboty faszerując go radioaktywnym jodem. Drobiazg o ile nie liczyć rosnącego pod gardłem wola i baranich oczu. Następny powód by przejść z łap jednego zespołu rzeźników w łapy drugiego i tym razem z lancetami, przeszczepami i tam całym super duper nowoczesnym systemem mini klonowania w miejscu uszkodzenia. Typki go naprawiły, poskładały do kupy, odnowiły, pomalowały, naoliwiły i puściły na wolność. Jak jakiś pieprzony kawałek biolocyba. - A co z moimi wszczepami, fizjolofiltrami, diagnostycznymi sensorami i resztą kitu? Nie można tego wykastrować? - spytał, oglądając swoje tomograficzne fotki, i mało nie mdlejąc... widząc co nosi w ciele i głowie. - Mówiąc szczerze moglibyśmy wymienić wszystko na najnowsze cekiny i w pełni zintegrowane komórkowe kryształy pamięci. I myśmy wymienili masę rzeczy, których tutaj nie widać. Miniaturyzacja, ostatnio, robi szalone postępy. Pana najnowszy cekin, na przykład... ma pełne wideo i audio w paśmie od infra do ultra, plus wolne kanały mikrofalowe, tak, że może pan śmiało nagrywać i rejestrować wszystko, wszędzie... ale to wszędzie. Nawet po ciemku i pod wodą... - Dobra, dobra, tylko nie to... cierpię na klaustrofobię. Co to za czarne gówno za moim uchem tuż pod czaszką? Zbiornik na hormony czy olej? - ...och, to jest właśnie jedna z tych rzeczy, które woleliśmy zostawić. Ma imprint CC więc rozumiemy, że to są wasze tajne firmowe info data... - A wy, to niby co? - Max nie raz widział lekarzy konsultujących się ze specami z Cyberpolicji i nie miał złudzeń, że to jedna mafia. - ...mmm taak, kooperujemy, ale tamci mają swoje tajne materiały. - W mojej głowie... gówno!... przecież od tego można zwariować! - Bywają takie wypadki - beznamiętnie przyznał lekarz i Max był gotów go uściskać za podsunięcie sposobu wyjścia z obecnego matecznika. Niestety, pomimo najlepszych chęci, Max nie zdołał przekonać ani lokalnych mechaników od psyche, ani specjalistów z rządowej kliniki w Grecji, że kwalifikuje się do białych papierów i solidnej odprawy, jako... - Wariat! - niska i krępa dziewczyna zbierała rozsypane przez Maxa drobiazgi z małego stoiska tuż u wejścia do pasażu handlowego Portu. - Bardzo żałuję, ale nie. Mam to na cekinie - Max poklepał dyndający na piersi czarny prostokąt ze złotymi literami CC - ...uupss... chyba zbiłem tą glinianą potworę. Zapłacę. - To nie potwora, ale Cyberus - dziewczyna o smoliście czarnych włosach i takiż oczach miała oliwkową cerę, przedziwny ubiór do ziemi i kiedy się schyliła, nie miała jednej nogi. - Twoja proteza jest krzywa - Max czuł się głupio. Nie tylko rozbił stoisko artystycznych wypalanek to jeszcze uszkodził właścicielkę. - Tanie gówno - dziewczyna rozchyliła tunikę i pod spodem miała luźne szorty oraz misterną skórzaną plecionkę powyżej kolana prawej nogi. Niżej była wystrugana z drzewa namiastka łydki i stopy, teraz beznadziejnie przekręcona w bok - zawsze mi spada jak się ruszam za szybko. Parree... żadnej Zorby dla mnie... co zrobić, takie życie... Poprawiając wiązania, dziewczyna zerkała na cieknącego wodą Maxa. - Wpadłeś do morza, czy miałeś wypadek? Lepiej się szybko umyj i zmień ubranie. Tutaj mamy 0.99 % skażenia. A już 0.15 % grozi wrzodami. - W porównaniu do tego co przeszedłem brzmi jak frajda - Max przestał wpatrywać się w brzuch dziewczyny i rozejrzał dookoła - ładnie tutaj. Skaliście, ale czysto. To co? Ile płacę? - Pustynia. Trupiarnia. Więcej mecho jak biolo - dziewczyna znów popatrzyła na jego zmoczone ubranie - ...nieee... nic nie musisz. - Okay - Max nadal miał w dłoni skorupy glinianego potworka. Kilka innych, w różnych pozach, stało na plecionej z trzciny makatce. Nic takiego co nie można znaleźć w tranzytowych stacjach i sklepach z pamiątkami, tyle, że te tutaj miały zupełnie nie ludowe motywy i kształty, plus... coś jeszcze. Coś bardzo dziwnego. Jego wzrok wędrujący od przedmiotu do przedmiotu i od rzeźb do wypalanek, natrafił na małą biznesową tabliczkę z napisem Paul & Mary Art ( otwarte od 11 do 17 z wyjątkiem świąt kalendarzowych ), chwilę studiował nowe dane i jak zaczarowany wrócił do glinianych maszkar ze znajomym wzorem... - Czy to nie jest czasem odcisk cekina Texas Kappa? - dotykając palcem tarcz jakie nosił każdy potworek, Max pochylił się i z bliska próbował odcyfrować rozmyte wypalaniem firmowe logo. - Nie wiem. Paul czasami przynosi różne części z jaskini a ja to używam jako formy by nadać więcej autentyczności. Cyberus, jak pamiętam, nie ma jednego cekina ale kilkanaście, lecz te trudno pokazać w glinie na tak małej powierzchni, więc poprzestaję na symbolu - dziewczyna skrzywiła nos - ...człowieku, jak ty śmierdzisz. Idź się umyj. - Taak, chyba pójdę - Max przeprosił jak umiał najlepiej za wyrządzone szkody i kapiąc oleistymi kroplami wszedł do budynku Portu. Itria będąc wyspą pod kuratelą rządów USA i Europy, plus mająca stałą bazę Space Corps ze swoim treningowym obozem, plus kilka tajnych obiektów z sieci obronnej Ziemi, miała nadzwyczaj porządny i zadbany Port. Max nie miał kłopotu z otrzymaniem nowej odzieży i miejsca w lokalnym tranzytowym hotelu, gdzie, zgodnie z poradą zdegustowanego androida stojącego na bramce, zamówił sobie pełen detox w lokalnej łaźni. Mocząc się i parując w kilku kolejnych kabinach utleniających, płuczących, ozonujących i naświetlających go ultrafioletem, miał czas by zebrać do kupy swoje uczucia i myśli równie rozbite jak te gliniane skorupy... jakie nadal miał ze sobą i trzymał w hotelowym pokoju. Dlaczego? Coś mu kazało. Przeczucie... ? - Cyberus... Cerberus, coś jak nowe... Hadsowe nasienie. Ciekawe czy oni mają z nim kłopot? Coś z mojej łączki. Kur... - Max odkrył, że zgubił swój pojemny worek z ptasimi inwektywami i ma w głowie pustkę - ...rany boskie, co te konowały porobiły z moimi szarymi? Ja mam luki w kryształach. Nawet nie wiem jak uczciwie przekląć.. kurczee... detoxowane... yeee!!! Czas zajrzeć do pamiętnika i sobie przypomnieć... o gówno! A gdzie jest pamiętnik? Pytanie w jakiś dziwny sposób wróciło go do obrazu kulawej sprzedawczyni glinianych potworków. - Ja pamiętam. Coś pamiętam. Co ja pamiętam? Bez opowiedzi, lecz... Wracając do siebie, kupił w hotelowym sklepiku butelkę Uzo i po namyśle, piekielnie drogą doniczkę z oryginalnym biolo - alpejskim fiołkiem. - Żebyś tylko tak smakował jak pachniesz - głupia uwaga po jeszcze dziwniejszym zjedzeniu surowego płatka oskubanego z rośliny. - Raz biolo, zawsze biolo. Przodkowie wpierdalali trawkę i sałatę. Ubierając się w lekkie białe tropiki z namiastki lnu, rozmyślał co dalej i wcale nie czuł się jak bojowy CC, ale bardziej jak leniwy turysta. Hotele zawsze robiły go takim. Nastrój wakacyjnej niefrasobliwości i tranzytu bez konieczności martwienia się o jutrzejszy dzień. - Fu.. fu... jak to się mówi? Fuck. Jebać. Co ja jaki cyb, czy inny robot? Precz z antyseksolem. Sięgając po hotelowy Komunikator, Max wywołał swój firmowy numer i od pierwszego uderzenia nadział się na kapitana White. Ten albo był telepatą albo właśnie skończył rozmawiać z siwym dyrektorem z Kliniki Neuroz i Psychoz, bowiem widząc Maxa, zrobił zapraszający gest dłonią, mówiąc - ...witam w domu, poruczniku Norton. Pański oddział czeka na dowódcę. Mamy od cholery roboty... - Gub się baranie - Max udał, że spluwa - mnie się należą wakacje i coś ekstra na okres rekonwalescencji i powiedz temu co mnie awansował, że może sobie wsadzić beretkę w tylną butonierkę. - Nowy prezydent USA to bardzo solidny dżentelmen - White udawał, że nie słyszy uwag zbuntowanego kolegi - on personalnie nalegał by cię awansować pomimo mojej i Gannona opozycji. Polityka, rozumiesz. - ...dzięki, miło z waszej strony - Max westchnął ciężko - ja naprawdę mam kłopoty z makówką. Majaki, koszmary, lęki, obsesje, przeczucia... - Wiem. Ty jesteś świr. Jak my wszyscy w CC. Zawodowa choroba - White wzruszył ramionami - ale jest słowo z góry, że bez względu jak wielki, nadal potrzebny. Chłopaki z dawnej kliki dawnego dyrektora nadal mają od cholery popychu za kurtyną władzy i ktoś z Teksasu mający dojście do obecnego prezydenta zrobił ci reklamę. Kara za ocieranie się z wielkimi tego świata. Wiesz kto to jest niejaki Gaston Wallace? - kapitan, zadając pytanie miał bardzo baczne oczy. - Jezu, Nick, ja nawet nie wiem jaki dzisiaj jest dzień i która godzina a co dopiero jakiś jebany Gastończyk... - Nasz nowy dyrektor - White nadal miał oczka jak lasery. Borujące. - Ten chwast jest wymienialny szybko - Max odwzajemnił spojrzenie. - Well... uważaj - kapitan spuścił oczy - to jest służbista. - Wspaniale. Nareszcie ktoś mnie pośle na zieloną trawkę - Max parsknął wesoło - widzę, że mam do nadrobienia kupę plotek. - Masz, masz i to nie tylko plotek. Pan Wallace zafundował nam nowy kodeks i nowe przepisy. A panowie sponsorowie zafundowali nam status pełnej i nie skrępowanej wolności ponad galaktycznej - White zniżył głos i był wyraźnie nieswój - ...a wiesz co to znaczy? - Jebacze mają wrogów a my więcej kłopotów - Max potaknął. - ...żeby - kapitan spadł do scenicznego szeptu - ale oni dali nam licencję na prowadzenie nie tylko odstrzału ale i śledztwa. W istocie dali nam carte blanche na wszystko co chcemy i nie chcemy. Max. Nas robią w konia, robiąc firmą stojącą ponad prawem. - Bez gówna... - Bez... pan dyrektor Wallace, personalnie zapoznał każdego kierownika Adminu CC z tym co ma w sejfie. I to jest dokument podpisany przez większość korporacji i rządów, nie wyłączając Wolnych Kolonii, Habów i nawet Jowiszan... rozumiesz Max?... Jowiszanie poszli na kooperację, świat się chyba kończy, czy co... - Bez gówna - Max też zniżył głos - smakuje ciężką grawitacją. - Jak z Celta. Tylko w większym wydaniu. Cumujesz? - Na magnes - Max stęknął - kiepsko z nami. Raz powiedziałem Selmie, że powinniśmy unikać polityki a tutaj cuchnie czystką na samych szczytach. To co to za pisemko, Nick? - Nieoficjalna umowa z Marsa i Ziemi, nagle stała się oficjalna w całej Galaktyce. Cybercops nie mogą być postawieni pod sąd lub aresztowani... - Bez względu na to co zrobią?! - Max sapnął i na chwilę zamknął oczy kopiąc w swoich personalnych kryształach i szukając tam nazwiska pana Dyrektora Gastona Wallace. Lecz... bez sukcesu. Imię było znajome. Max pamiętał coś z kartotek jakie dostał od poprzedniego dyrektora, lecz te zostały w Dawson City w hotelowym sejfie... - Jezu, nie byłbym zdziwiony gdyby Wallace był ze starej gwardii CIA lub FBI... - Bo i jest - White syknął jak oparzony - skurwiel zafundował nam nie tylko licencję na zabicie ale i własny oddział wewnętrznej security. Coś w stylu jaki mają Space Marines. Taka żandarmeria od łapania i wykańczania własnych ludzi. Logiczne, jeśli jesteśmy poza prawem... - ...stając się Prawem! - wszedł mu w słowo Max - przejebana karuzela, kolego. I to bez wyjścia. Raz CC, zawsze CC. Emerytura w izolowanych barakach na drugim końcu Mlecznej Drogi. Już to widzę... - Ja też - White potarł skronie końcami palców - właśnie szykuję się do zmiany biurka i stanowiska. Pan Dyrektor powołał do życia Akademię CC a ja mam być jej dyrektorem... kurwa jego mać! - Ooo... Nick! - Max współczująco dotknął ekranu Komunikatora - toś się wpierdolił na dobre. Przecież ty jesteś agent, człowiek z pola i lasu, taki sprytny partyzant... a nie nauczyciel... - Gaston powiedział, że właśnie dlatego robi mnie Dowódcą Akademii CC i drań dodał, że cała stara kadra ma tam odwalać zajęcia praktyczne z rekrutami. W efekcie mało nie mieliśmy tutaj buntu, ale... Wallace nie jest typem z którym można negocjować. On wydaje rozkazy, my wykonujemy. - Luj jest z ONZO - nagle przypomniał sobie Max - tajny generał w stopniu deputowanego zastępcy ministra dawnej Federacji Ziemi. - Skąd wiesz? - White podniósł brwi - ...my tutaj kopaliśmy na jego temat jak diabli i nic. Facet jest białą kartą. Tak jak by przedtem nie istniał. - Istniał, istniał... podsłuchałem raz kilku spuchlaków z lokalnego Adminu i tam padło jego imię. Jedna pierdolona mafia. To on był za tym całym wypadem do Dawson City. ONZO jako jedyna organizacja, nawet po kasacji, nadal utrzymuje siatkę własnego wywiadu. Jakoby szukają Obcych... - Max lał wodę jak umiał, woląc nie przyznawać się, że ma w ręku tajne kartoteki i imienne listy ludzi z byłych, wyższych i utajnionych, sfer cienia władzy. - Cholera. W co nas się pakuje - White przełknął ślinę i miał na twarzy ból - ...ale to wyjaśnia czemu ty ... fuck, Max, ty lepiej się tutaj zamelduj. Bo ja ci tego nie powiem... - Czego? Ja tylko chcę kilka tygodni płatnego urlopowego luzu. - No to sobie weź - kapitan zrobił żabią minę i popatrzył zezem na jakieś boczne ekrany na swoim biurku - aaa... luj by to trzepnął. Powiem ci. Masz awans. Na szefa wewnętrznej security CC. Dlatego ten porucznik. I już nie musisz się meldować u dyspozytora, czy u mnie. Jesteś wolny jak Cyb w adidasach. Jedyne raporty jakie składasz to wprost na biurko Gastona... White wyłączył się bez pożegnania a Max siedział przed pustym ekranem monitora z kamienną twarzą człowieka który właśnie się dowiedział, że ma wirusa Jowiszan i pół na pół szansy przeżycia do następnego roku. Siedział i nie wiedział czy lepiej od zaraz strzelić sobie w głupi baniak, czy pozwolić by o to zadbał najbliższy zbuntowany cyborg. - Boże, dobry Boże, patrzysz i nawet nie pierdniesz... Zrywając się od konsoli, miał ochotę wyć, co zrobił. I miał ochotę uciec, co też zrobił, po drodze zabierając butelkę Uzo i alpejski fiołek wart jego miesięcznej pensji. - Mam zamówić Hoovera? - mechoportier był uprzejmy. - Też sposób by wreszcie z tym skończyć - Max zastanowił się nad propozycją, ale ciążące w dłoniach prezenty kazały mu odłożyć samo destrukcyjne plany na później - nie, nie teraz. Gdzie tutaj jest jakiś urząd ochrony mienia czy bodaj lokalnej policji? - My nie mamy nic takiego - portier miał dobrze dopasowaną maskę i prawie był człowiekiem gdy lekko w cieniu - tutaj jest strefa zerowa i ruch biolo nie kontrolowany a ruch mecho zakazany. - Itria, tajna baza, wiem... okay, to gdzie jest baza Space Corps, aaa? Zielonki muszą mieć własny arsenał... - Sama baza jest w głębi wyspy ale biura i Admin w miasteczku - robot pokazał na samojezdny chodnik idący pod szklistą kopułą tuż obok handlowego pasażu - okazja by wydać garść kredytek, sir. - Istotnie - Max wszedł pod kopułę i wskakując na chodnik dał się ponieść w głąb podziemnych i naziemnych hal pełnych mini barków, butików, firmowych sklepów i nawet kilku przybytków wyszukanych techno rozrywek z królującymi na froncie salonami Wirtualnej Rzeczywistości. - Generalne gówno w porównaniu do codziennej nie rzeczywistości, a ta gryzie w dupę - Max, jadąc, miał okazję zawiesić wzrok nie tylko na szyldach i reklamach ale i na biolo w nadmiarze mielące się dookoła. Zwłaszcza na co powabniejszych tunikach wręcz proszących by je zdjąć z właścicielek - ...ta grecka moda nie jest wcale głupia - uwaga pod nosem i szczerba w czarnym kręgu rozpaczy. - Prawda, że piękna? - kobieta jadąca tuż przed nim obróciła głowę z zachęcającym uśmiechem - ja kupiłam sobie aż trzy. Jedna jest cała zielona z pomarańczowymi kafelkami... nie... kraterami czy coś takiego, ale prześliczna. Jak wrócę na Berenikę, to zaraz lansuję echo dawnej świetności moich ludzi. Podobno Helena była ubrana w taką zieloną tunikę gdy zobaczył ją Parys i reszta jest znana... - Hej, to tak jak ja ...ciebie - Max zrobił oko do miedzianoskórej kokoty z migdałowymi oczami rodem z Tysiąca i jednej nocy - wszystkie Greczynki podbijają serca mężczyzn. - One tak, ale ja? - kobieta obróciła się całym ciałem i jej tunika nie była w stanie ukryć bujnego arabskiego ogrodu rozkoszy - ...ja jestem z Kastora ale mój mąż jest autentycznym Grekiem i właśnie odwiedzamy jego dalszą rodzinę. Na co dzień mieszkamy na Berenice. To bardzo ładna, ale strasznie dzika planeta i przypomina krajobrazowo tutejszą okolicę. Nic, tylko morza, góry, wyspy, skały, nawet wulkany. I masa biolo. Berenika tonie w czerwieni... - Zieleni, chyba... - Max podtrzymał tamtą gdy doskakujący ludzie mało nie przewrócili stojącej pod prąd pasażerki. Drobny gest. Dłoń na solidnym ramieniu o aksamitnej skórze z zapachem wanilii. Sama słodycz egzotyki i następna szczerba w czarnym murze rozpaczy jaki wcześniej blokował jego zdrowy rozsądek - ...mmm... co to za perfumy? - Ciastka. Katyroki czy katyraki, nie mam pamięci do nazw a grecki jest dla mnie trudny, mimo, że sercem jestem w tym kraju i jego historii... - oko, jak połówka księżyca, znacząco mrugnęło, podkreślając coś... - Oj, Heleno, Heleno - Max parsknął śmiechem i czarna krąg pękł uwalniając go, by znów kosztował zakazanych owoców z ogrodów ... - Berenika? Czy to nie jest ta planeta gdzie nic nie chce rosnąć? - Och, lokalna flora kwitnie, ale ziemska nie może, czy nie umie. Coś z tym odrębnym pasmem elmagu - migdałowooka piękność nie była asem w dziedzinie nauk wyższych a i potocznych też nie, co nie przeszkadzało jej być szczebiotliwie elokwentną w lekko infantylny sposób - Berenika jest cała czerwona. Jak pomidor. I jej flora i fauna też. Nooo... nam to nie przeszkadza. Po jakimś czasie zaczyna widzieć się odcienie i świat już nie jest tak monotonny. Ale nadal... zieleń to królewski kolor... moja tunika... - Będzie przebojem - podpowiedział Max i pokazując w bok na mijany pasaż zaproponował wyskoczenie na kawę, co oczywiście nie było tak dosłowne. Kawa kosztowała majątek. - Pod warunkiem, że ja się zrewanżuję - migdałowe oczy miały mokry błysk skrytej myśli i na pomalowanych pomarańczową szminką ustach zatańczył zwiewny uśmieszek jaki zapewne Helena posłała Parysowi. Nic, czego wyposzczony mężczyzna nie doceni. Max, natychmiast dostał zwarcia w tłoku i użył doniczki z fiołkiem by kryć to co mu kiełkuje pod namiastką lnu. - Czy nie lepiej iść do hotelu? Mój mąż wizytuje kuzynów w Nowym Konstantynopolu i nie wraca przed sobotą - miedziany atłas z zapachem wanilii otarł się o jego dłoń i to było ramię wolno badające doniczkę i to co za nią - ...ależ piękny kwiat i tak rozwinięty... - Bez podlewania może zwiędnąć - Max bezwstydnie wsadził usta w czarne warkocze misternie uplecione nad czołem i westchnął - szkoda, nie sądzisz? Co to za zapach? - Verbena - kobieta obróciła głowę i ich usta znalazły elektryzujący kontakt śląc oboje w drgający podskok ciał - ...perfumy Wenus, Parysie. - ...będę pamiętał. Bardzo grecki akcent ...miłosny... Heleno. - ...to jest właśnie to co lubię... dramat namiętności. Klasyczne tragedie i komedie. I to ich ...bogactwo seksualnej kultury. Bo na Berenice to mamy kolonizację i dzicz. Lecz tutaj... sycę się ambrozją kiedy tylko mogę - padła zdyszana odpowiedź i już nie musieli nic więcej wyjaśniać. Dwie godziny później, Max, wychodząc z lobby Intercontinentala miał trzy siniaki na szyi z nadal widocznymi śladami zębów, oraz bardzo głupawy uśmieszek kogoś kto grając za jedną kredytkę trafił główną wygraną w wideo kasynie. - Cholera, nawet nie wiem jak ona ma na imię. Ale Uzo i alpejski fiołek nadal dźwigał pod pachą. Jego przypadkowa kochanka wolała delektować się ambrozją z naturalnych źródeł. Co nie było złe jako, że Max był, jak zwykle, krótki w kredycie, a ten co miał, musiał mu starczyć na jakiś czas. Max nie chciał wracać do Bazy CC, zanim nie zrelaksuje się do znudzenia i przesytu włącznie. Dzisiaj był poniedziałek a mąż wracał w sobotę... - Jak urlop to urlop, a co! Ten nastrój pogody ducha szedł z nim aż do budynku Adminu Space Corps, gdzie było miło bo pusto. - Lunch time, kolego - wartownik rozparty w fotelu oglądał Holo i popijał 50/50 Tab, co było bardzo nie regulaminowe, ale... co wymagać od ludzi mieszkających na wyspie z rządową kliniką dla administracyjnych hoplaków i reszty wyższych Hoplitów w bojowych szeregach biurokracji. - Ja tylko coś zarekwiruję i już mnie nie ma - Max wszedł do bardzo nie regulaminowo otwartej służbówki i zgarnął z wieszaka pas na którym wisiał neuronowy bicz i salonowa edycja Mk101 ze składaną kolbą. - Hej! Zostaw to! - wartownik skoczył do służbówki ale zamarł widząc przed sobą mroczny otwór lufy - ...czego? Czego chcesz? - Masz tutaj czytnik? - Max szczerzył się do zaszokowanego typka nadal ściskającego puszkę z alkoholizowaną sodówą, i był zadowolony, że złapał tamtego na nieostrożności - no, to wpisz mnie do logu i po kłopocie. - A co to jest? - wartownik niepewnie przyjął podaną czarną kartę i równie niepewnie wcisnął do szczeliny kontrolnego komputera - ...fuck. Ty jesteś z tych co to polują na cyby? - Cybercop, Max Norton, do usług, i w pilnej potrzebie. Coś do pukania. - ...okay, żaden problem. My mamy was w czerwonym pliku pod VIP. Bierz co chcesz. Jakieś kłopoty w okolicy? Nie powinny... tutaj samo biolo. - Oaza pokoju - zgodził się Max i odwiesił pas z bronią - ale nawet w raju był wąż a ja mam info o czymś nietypowym i lepiej jak to sprawdzę z atutem pod pachą. Ten bicz i Mk są zbyt widowiskowe. Wolę nie straszyć ludzi na ulicy. Nie macie tutaj czegoś mniejszego? Niwelator, Gator, RPK5 albo nawet tradycyjny TexMagnum? Wiesz, coś co schowam pod kurtkę. - Skąd, nie, nie tutaj. Ale mamy arsenał w Bazie Szkoleniowej i tam mają wszystko - chłopak z ulgą powitał swój pas na swoim miejscu i nawet zaproponował - jak chcesz to się połączę z naszymi w górach i ci ściągnę co potrzebujesz. - Dobry pomysł - zgodził się Max - masz mnie w sieci a mój adres jest tymczasowo w tranzyt hotelu w Porcie. Załatw mi Niwelatora i watpaki. - Natychmiast - wartownik oprzytomniał na tyle, że dostrzegł to co trzymał jego niespotykany gość, czyli flaszkę i kwiatek, i szybko dodając trzy do dwóch dostał słowo - ...randka? Randka, widzę. Tu o to bardzo łatwo. Masa turystów. A ci nic nie robią tylko podrywają. - Ja też - Max puścił oko - i mnie tutaj nie było, okay? - Aaa... - chłopak zajrzał w ekran komputera i salutując, powiedział - tak jest panie poruczniku. - Jaki - Max obejrzał się za siebie co strasznie rozbawiło wartownika. - Ja nic nie mówiłem. Ja... hahaha... nic nie widziałem. - Bardzo rozsądnie - Max wyszedł ścigany chichotem dobrze podchmielonego typka serwującego sobie następną puszkę 50/50 Tab. Gorzkie ale mocne świństwo i tylko dla wprawionych moczymord. Wartownik był... I chyba nie on jeden. Co wymagać od ludzi, na wyspie, gdzie białe szczury biegają po siwych włosach sadystycznego dyrektora Kliniki dla świrujących nietoperza rządowych obsysaczy światłowodów? Max czuł się tutaj jak w domu. Prawie... - Na luzie, na luzie, ciupciam sobie Zuzię w buzię ... - podśpiewując garnizonowe rymowanki, miał uczucie słodkiego odprężenia, niespodzianki oraz pogody dla bogaczy, będąc za firmowe kredyty w raju milionerów. Po części idąc, a po części jadąc chodnikami, trochę zwiedzając, trochę zwlekając, pijąc Sy Gin w zacisznym barku, kosztując mrożonego melona prosto z Kastora w innej ustronnej Wegetariance, Max doczekał szóstej po południu i czasu gdy miasteczko przeszło z mody pracowniczej na nocną, co zamknęło wszystkie biura i urzędy oraz większość sklepów i stoisk, a otworzyło drzwi tych obiektów, które robiły kredyt na rozrywce, tańcu, muzyce, kabarecie, realnym piciu i jedzeniu oraz... realnym seksie... - Paul, Mary i Cyberus - znajdując puste miejsce u wejścia do pasażu handlowego Portu, Max był zadowolony - noo... too... myy odwiedzimy... O co mu zresztą chodziło od samego początku. Ludzie są zwykle mniej ostrożni i bardziej gadatliwi gdy we własnym domu. A kaleka dziewczyna nie wydawała się skora do nawiązywania nowych znajomości, nawet wtedy gdy proponował, że zapłaci za jej straty. Lecz tamta odmówiła co dalej sugerowało jej dobre serce, a w dzisiejszych czasach ludzie z dobrym sercem byli tak rzadko widywani jak jednorożce i nic dziwnego iż ostrożni. Licho nie śpi. Max, obecnie, miał bardziej ochotę na kimanie niż śledztwo, ale... ten cerberus cyberus wypalony w glinie był zagadką nie dającą mu spokoju. Dlatego kupił co kupił, i dlatego teraz węszył po lokalnej sieci zwanej Zakupy na Linii używając portowego terminalu Info. - Pakowanie Obwodów, PaLma Intergalactic, Paulus Zakon... fuck, co te kapucyny tutaj robią?... Paul & Mary Art.. acha, są ... a ich adres? Wpisując do cekinu dane, Max wyszukał plan miasteczka a dalej plan wyspy i wreszcie plan Dystryktu. - Prowincja to jest a adres na zadupiu - sprawdzając z mapą i lokalnym Turystycznym Poradnikiem, odkrył, że się myli. Fakt, kulawa Mary mieszkała trzy mini wysepki na południe, ale całość była połączona mostem idącym do stałego lądu i Nowych Aten, a tanie taksówki gwarantowały mobilność. - Lecz my polecamy rowery - zaklekotała panienka z Turystycznej informacji - nocą, cała trasa jest wydzielona tylko dla pieszych i cyklistów, chyba, że woli pan wynająć Hoover... - Nie, nie... rower też nie... lubię spacery przy księżycu - Max podziękował za garść informacji i kierując się wskazówkami zakodowanymi w cekinie CC, posznurował do najniższego poziomu Portu gdzie startowały szerokie taśmy dalekobieżnych chodników w dzień rozprowadzające towary a nocą tabuny turystów. - Ciekawe jak daje sobie radę ktoś bez jednej nogi? - Max musiał skakać jak kozica by przebić się przez tłum i dotrzeć do pasa idącego pełne sto kilo na ha. Jedynego pasa gdzie było względnie luźno... akurat tam gdzie wylądował... co było dziwne... - Guruk, guruk. Dapa de teppe... - zwalista sylwetka maszyny na małych kółkach z dużymi serwo raminonami robota technika bełkocąca jak pijana. - Co jest? - Max, odwrotnie niż ostrożni turyści, miał za nic kawał mecho cyba i nawet użył tamtego by się oprzeć - ...coś nawaliło? - Nic, poza nami - robot wirując korpusem strącił z siebie człowieka - ty lepiej stój daleko. My mamy uszkodzenie koordynacji. My możemy nie być w stanie opanować przepięć na złączach i my nie chcemy być rozmontowani za uszkodzenie biolo. My jedziemy do remontu. Sorry! - Aha - Max nie rozumiał jak to możliwe, że ewidentnie zjebany cyb ma wolne kółko i robi co chce, ale Itria nie była normalną enklawą mecho i być może tutaj, z przewagą biolo, androidy były traktowane bardziej po ludzku. - Cyberus, Cyberus... gurk, guruk, gurukus - nagle mielące powietrze metalowe łapy zdawały się sięgać po pomocną dłoń w kierunku południa. - I mów tu o przeczuciach - macając odruchowo za pasem i bronią której nie miał, Max wycofał się do kręgu obserwujących wszystko pasażerów - co on bredzi o cerberusie? - Nie cerberusie, ale cyberusie. Cyfrowy Biokonstrukt Replikacyjny - gość ustępujący miejsca Maxowi był w uniformie Tech Adminu i miał aurę kogoś kto wie co mówi - Cyberus naprawia nie takie przypadki. Dzięki Bogu i Jowiszanom, że go mamy. Inaczej musiał bym wyłączyć ten kawał śmiecia. Nippon Steel produkuje niesamowitą ilość szmelcu na kółkach. - Mowa - Max uspokojony, że robot jednak ma swojego pana, potaknął, i łypiąc na pudełeczko pilota w dłoni technika, spytał - a ten cyberus to co robi? Spawa, drutuje, programuje, czy inne ...uje? - Wszystko na raz. To jest cały warsztat naprawczy od A do Z - technik patrząc na to co ściskał Max, dorzucił - powinien pan zabrać swoją panią na zwiedzanie jaskiń CBR Inc., kosztuje kilka kredytek, ale daje dobry wgląd w sprawy Jowiszan. Oni tam mają kilka sal muzealnych i różne dziwne eksponaty... jak... klony... Ostatnie słowo było prawie szeptem bowiem Ziemskie prawo zabraniało klonowania pod karą śmierci a status Jowiszan, gdzie więcej jak połowa populacji to były klony, nadal kreował tutaj coś w rodzaju jurysdykcyjnego tajfunu, i zmusił Ziemian do ogłoszenia klauzuli Wyjątków Od Prawa, co już samo w sobie było kpiną w kraju papugi. Niemniej, Obcy, czyli Jowiszanie, mogli to co nie mogli Ziemianie, Marsjanie i generalnie wszystkie Habitaty i kolonie Orbitalne jakie wchodziły w skład nieformalnej Ligi Planet, zaś ta nie typowa Jowiszańska wolność miała nawet w najwyższym Adminie sporo poparcia i popleczników. W dolnych regionach populacji też, ale tu było to widziane jako owoc zakazany i symbol wolności bez granic. Przykładem takiego myślenia i nastrojów było popularne powiedzenie... Zobaczyć Methanex City i ... umrzeć. - Fuck! - Max przeleciał oczami po tłumie i głośno odkrył - oni wszyscy jadą na zwiedzanie jaskiń Cyberusa, nie? - Tak! Możesz się założyć o całą kredytową kartę - potwierdził technik - to jest jedna z głównych atrakcji naszego Dystryktu po godzinie szóstej wieczorem. Nie jedyna, ale jedna z mocniejszych... - Pewnie, że musi - Max nie raz i nie dwa słyszał różne ploty o klonach z Jowisza i co One mogą - ... aaa... nie wie pan, czy tutaj obowiązuje Stan Opieki Rządowej, czy Itria jest tylko jak inne prywatne miejsca i miasta? - Cały Dystrykt jest pod SORO. Itria należy do Adminu Ziemi oraz ma udział kilku rządów lokalnych, z naciskiem na USA i Marsa... tak, tak, nawet Marsa. Sprawa tajnych baz obronnych i sieci Info... ale, czemu pan pyta? SORO jest tylko dla ludzi z Adminu i lokalnej populacji. Turyści muszą płacić za wszystko... - Nie, tak tylko. Byłem ciekaw. Naprawy robotów są drogie - Max pokazał głową na udającego wiatrak cyba - kto niby płaci za tego dupka? - Podatnicy - cynicznie zarechotał technik - jak zresztą za wszystko tutaj z moim nowym domkiem włącznie. Masz z tym problem, kolego? - Skąd - Max bez trudu odebrał tamtemu zdalnego pilota - ja tylko nie lubię jak pijawki pyskują za głośno. Spierdalaj pókiś cały - kierując pudełko w stronę robota, Max wcisnął czerwony guzik deaktywizacji i mielenie ramion zastygło w dramatycznym geście modlitwy do mecho boga. Cyborg umarł. - Ty kretynie. Zapłacisz mi za to! - technik był dobrze odkarmiony, wysoki i wściekły. Jego dłonie zwinięte w pięści sugerowały, że wie jak je użyć - jebany Marsjański prowokator! - To tylko akcent. Ja oryginalnie to z Chicago - patrząc na butelkę i doniczkę, Max zdecydował, że tańszy artykuł spełni lepiej pokojowe zadanie utrzymania ładu i porządku i bez namysłu poczęstował tamtego cięższym końcem półlitrówki. - Oooochhh... - technik fiknął kozła, zaczepił nogami o wolniejszy chodnik i został z tyłu, porwany przez auto chwytacz pomagający w przesiadkach. - Pół basa na łeb... szkodzi... - Max wzruszając ramionami posłał wilczo owczy uśmiech do cofających się wolno turystów - ...spokojnie. Nic nie zaszło. Mam prawo. Ten Cyb był zepsuty a ja jestem cybercop i według mojej oceny, uszkodzony robot w miejscu publicznym to potencjalne kłopoty i niepotrzebna szansa wypadku. Dlatego wyłączyłem - podnosząc obie dłonie w pokojowym geście, Max wcisnął doniczkę z fiołkiem w wyższe ramię robota i teraz dramatycznie zastygła figura nabrała rangi symbolu - ...panie, panowie, biolo górą! Czy ktoś ma kamerę? Oczywiście, prawie wszyscy mieli będąc turystami a Max to widział i wiedział, że robiąc z siebie obiekt napaści z Holografem w dłoni, znajdzie się za godzinę na lokalnej sieci Holo a za trzy... wszędzie, jak Mleczne cyce panny Kolonizacji sięgają tylko... lecz, bycie tanim bohaterem miało sens jeśli jego podejrzenia miały rację bytu a zabicie Cyberusa... - Może nie ujść mi na sucho - mrucząc pod nosem i prezentując swoją czarną kartę CC, Max pozował przy pokonanym cybie do setki ujęć, z iście filmowym uśmiechem na twarzy i skowytem lęku w duszy. Jowiszanie, Methanex City, jego majaki i koszmary, klony, kultura oparta na biolo a nie mecho niewolnikach, cały zakalec sprzecznych uczuć i poglądów, oraz coś jeszcze... - Przesiadka! Przesiadka! Przesiadka! - szybki pas chodnika zwolnił a echo głośników odbijało się od kamiennych ścian bowiem nagle byli pod ziemią i wewnątrz Góry a przed nimi rosła feria ognia i neonowej złudy dnia bez nocy - Prosimy o przejście na zielony pas. Prosimy o przejście na... Max przeszedł, ale do tyłu i na lokalny czarny pas a nie turystyczny, bowiem zwiedzanie mogło poczekać, zaś ktoś bez nogi, mógł nie... - To ty? - dziewczyna była taka jak ją pamiętał i nawet jej tunika była bez zmiany, z ciemno brudną plamą po zderzeniu. - To ja - Max wszedł niejako na siłę, ciałem odsuwając blokujące drzwi dłonie i wchodząc miał oczy na szypułkach, od progu szukając dowodu na potwierdzenie własnego podejrzenia, co nie było trudne... - Brat bliźniak? - pytanie zakończone potężnym kopniakiem w skroń siedzącego na niskim stołeczku chłopaka. Ten, zajęty lepieniem glinianego potworka, nawet nie zauważył co nadciąga i omdlały padł bokiem w tacę pełną dziwacznych figurynek. - Nieee... - dziewczyna chciała biec, ratować, pomagać, może nawet walczyć, ale męska pięść trafiła ją w usta i zgasiła tak krzyk, jak iskrę świadomości. - Tyle po powitalnych uściskach - Max złapał padającą i poniósł na łóżko do bocznego i otwartego pokoju sypialni z podwójnym i dobrze skopanym kompletem pościeli - ...fuck, czyżbym się mylił? Zrywając z zemdlonej tunikę, znalazł to co już wcześniej zauważył. Brak pępka. Zsuwając szorty, znalazł... lalkę z miniaturową wypustką moczowej cewki i dalej nic. Kompletna gładkość kroku i pośladki z płytką i jałową bruzdą bez śladu odbytnicy. - Fuck, a jednak się nie pomyliłem. To jest klon. Jowiszanka... Pospiesznie wiążąc i kneblując więźniarkę, Max pobiegł po jej kamrata i kładąc obok dziewczyny, użył podartych prześcieradeł zamiast sznurów. - Well... zagadka w zagadce. Co mi powiecie... klony? Polewając tamtych wodą i używając wyrwanego drutu od lampki jako nośnika woltażu, zdołał nie tylko rozbudzić ich zainteresowanie światem, ale też ich języki uparcie odmawiające kooperacji. - Czemu od ręki nas nie podusisz, rządowy rzeźniku? My i tak już jesteśmy trupami. Jak nie wy, to nasi, ale ktoś to zrobi. Takie prawo po obu stronach granicy, nieprawdaż? - Paul był odrobinę inny niż jego łkająca partnerka. Wprawdzie bez oznak męskości, ale też i bez piersi a jego głos bez wątpienia należał do samca i ten walczył... - Jak wy robicie dzieci? W próbówkach? - Max nienawidził torturowania, ale ta parka klonów była jak marmurowe rzeźby. Niema i nieczuła.... - Nie twój posrany biznes - Paul lekceważąc kąsające go iskry próbował bezskutecznie zerwać więzy. - Może mój - Max znalazł to co robił tak odpychającym, że mało sam nie zemdlał. Smród palonego ciała wypełniał mu nozdrza a płacz dziewczyny darł coś w sercu i duszy - szczerość za szczerość. Dla mnie, wy, to tylko dwa biolocyby i to dobrze zepsute, a ja... - Ty jesteś cybercop i zabijasz - Paul miał w mrocznych oczach ocean nienawiści - okay, to zabij. Przestań nas kaleczyć tylko zabij. Czyż ci nie powiedzieli? Nasze rany zarastają szybciej niż ty je robisz. Patrz! Paul zamknął oczy i prężąc się spowodował, że czarne strupy na jego udach i ramionach odpadły a pod spodem była normalna skóra. - Ooo gównooo! - porzucając drut, Max zwymiotował na podłogę i musiał iść do łazienki by umyć twarz. Lecz szybko. Paul i Maria mogli mieć w zanadrzu masę trików. - Ja was nie zabiję, nie potrafię - stojąc nad leżącymi, Max był w kropce i nie miał pojęcia co dalej. Prawdę mówiąc, nie miał pojęcia o niczym co bodaj trochę było związane z Jowiszem i Jowiszanami. Ten temat miał milion plotek ale zero danych w formie faktów, nawet na tajnych kryształach rządu USA. - Ustalmy jedno, bo chyba popełniłem błąd. Wy jesteście w służbie wywiadu Jowiszan, racja? I bez dowodu winy, was nie da się skazać, tak? - Ty jesteś cybercop a twój cekin rejestruje wszystko. Co chcesz bym ci wyznał? Kłamstwo czy prawdę? Oba są wyrokiem śmierci - Paul całkiem po ludzku splunął ale tak jakoś nieudolnie i ślina trafiła na związane na piersi dłonie dziewczyny. - Fuck. Tak źle i tak niedobrze - Max udał, że nie widzi co plwocina robi z węzłami - ...okay, rozumiem. Jesteście uciekinierami. Uchodźcami z Jowisza. Wielka sprawa. Znam planetę gdzie takich jak wy jest więcej... - Takich?! - Paul szykujący się do drugiego palącego materiał plunięcia poprzestał na parsknięciu pełnym niedowierzania - ...jak my uciekinierów? - O ile jesteście. Podobno Cyberus to własność Jowiszan. A wy tutaj, pod ich bokiem? - Tam są tylko automaty i Cyberus. Oryginały porzuciły projekt pięć lat temu i wróciły do siebie. Klony pozostały jako lokalny folklor na żądanie Adminu Itrii. My zdecydowaliśmy się zejść do podziemia - Paul łypnął na swoją partnerkę gryzącą knebel - ona ma coś do dodania. - Byle nie wrzaski - Max poluźnił szmatę i ta była jak mokre i lejące się ciasto - okay, nawijaj. - Nas znaczono markerami radiowymi, dlatego amputowałam nogę. A Paul miał swój w mostku i musiał zmienić się z Pauliny w Paula po obcięciu piersi i wycięciu jednego żebra. My możemy regenerować drobne urazy ale nic aż tak rozległego... jak wiedziałeś, że my to nie my? - Wcale - Max popatrzył na rzuconą na podłogę część knebla i ten był jedynie szybko topniejącym zarysem dawnego solidnego potrójnego węzła. - Kłamiesz. Ja widziałam twoją kartę i sprawdziłam z kim miałam do czynienia. Morderca! - dziewczyna miała oczy pełne gniewu. - Nie kłamię. To był przypadek. Odsłoniłaś tunikę i twoje szorty nie zakrywały brzucha tam gdzie powinien być pępuszek... hehe... ja jeszcze nigdy nie spałem z dziewczyną bez tego, no i wiesz... - Zboczeniec - warknął Paul - ona nie ma nogi, pomijając, że nie jest... - Nogi idą na bok - Max zniżył głos - nie, żartuję. Tak na poważnie to ona powinna mieć obie nogi. Tutaj wszyscy mają darmowego lekarza i pomoc medyczną. I to mnie zastanowiło. Dlaczego ona nie ma, bodaj mecho... protezy. Nawet najbiedniejsi dostają tutaj wszystko w ramach... - SORO - dokończyła dziewczyna - i co jeszcze? Reklama w Holo? Nas by rozszyfrowano po pięciu minutach. - To prawda - Max roztarł butem to co pozostało po kneblu - wy jesteście bardzo inni. Różni do obcości włącznie... eee... a jak to jest dla was być wolnymi? Co to wam daje? - Nie twój zasrany interes - Paul mówiąc obnażył zęby w nienawistnym grymasie - albo nas zabij albo puść. - W obu przypadkach nie usłyszę dziękuję - sparował Max. - Za co? To ty tutaj przyszedłeś i ty... - Paul nie dokończył widząc, że Max nagle idzie do drzwi - ...hej! gdzie? - Za potrzebą. A wy ani drgnijcie. Jeszcze tylko kilka pytań i możecie iść do diabła lub tutaj pozostać. Mnie nie zależy. Ja poluję na mecho a nie biolo, nawet gdy to są klony, okay?! - Okay - zgodził się Paul, pospiesznie plując na więzy dziewczyny. - Kłamczuszek - Max wrócił po minucie, niosąc zwój drutu i taśmę do uszczelniania grodzi - masz ładny magazynek, kolego. - Kto tu kłamie? - Paul rzucił się ale został przyciśnięty kolanem, powtórnie związany, tym razem drutem i taśmą. - Myślę, że wszyscy. Jowisz nigdy by nie zostawił klonów na pastwę losu a was zapewne zaprogramowano. Bardzo mi przykro, ale ja muszę działać tak jak tego wymaga dobro Ziemi - wiążąc nie opierającą się Marię, Max był dokładny lecz nie brutalny. - Będziecie żyć - obietnica bez pokrycia. Kłamstwo, zważywszy to co miał zamiar zrobić, ale Max nie miał wyboru. Idąc do głównego pokoju i podnosząc tarczę InfoKomu, nadal miał sekundę wahania - ...o niech to. My jesteśmy w ciasnym kącie dzięki mecho a jeszcze klony? Nie za dużo jak na jeden raz? - Co za dużo? - dyżurny oficer z Bazy był nieznajomym, a jego ponure oczy patrzyły na Maxa z podejrzliwością - twój stopień, numer kodowy... - Moja dupa. Daj mi Nicka albo Gannona i wykop numer profesora Diem. Typek mieszka w Dawson City. Ja chcę mieć go w modzie konferencyjnej, a jak by się opierał to nadaj, Tu mówi twój stary wirus, to go złamie. Aha, i weź Selmę w szpicę Uderzeniowej. Adres obiektu jest adresem obecnego numeru. Itria, Paul & Maria Art... blablabla... masz mnie na zwrotnym to wiesz. Użyj maksymalnej siły i zrób to szybko. Trafiłem tutaj dwa klony z Jowisza biegające luzem... - Maax! - w okienku okienka na monitorze twarz zaspanego Gannona - co ty znowu? - Maxxx!! Kurwa twoja mać! - w trzecim okienku okienka na ekranie ekranu wściekła twarz kapitana White - ciebie pokazali na Holo! Czyś ty się z luja urwał? To jest wyspa dla VIP! - Cisza! - dyżurny jak to dyżurny, był w roli zwrotniczego Info i nie lubił zatorów - sir? Mam na linii porucznika Selmę i profesora Diem. Kto pierwszy w audio video modzie? - Jaa! - White był autentycznie roztrzęsiony - miałem silny sygnał od dyrektora i on... - Niech spierdala - Max pstryknął paznokciem w ikonę Selmy i ta zajęła cały ekran - ...stara, mamy kłopoty. Łap wszystko co lata i łap kto tylko pod ręką i cholera... łap ile możesz ciężkich pukawek. Ja mam w areszcie dwa klony, które, podejrzewam, są śpiochami Jowiszan. Muszą, bowiem udają ludzi i twierdzą, że są uchodźcami. Rozumiesz. Itria spenetrowana przez Obcych. Agenci Jowisza w kwaterze głównej Space Corps. Coś dla Holo a my tego nie chcemy, prawda? - Kopiuję, Max - Selma była blada z emocji a jej oczy płonęły jak dwa księżyce - ...Chryste Panie! Klony Jowiszan na Itrii!! - Właśnie... ciężka sprawa, może nawet spisek... lepiej uważaj przy podejściu. Jowisz może chcieć odbić swoje zabawki. - Kopiuję, Max. Będziemy tam za mniej więcej trzy godziny. Trzymaj się. - Trzymam - Max pstryknął w ikonę profesora - słyszał pan? - Dwa klony - dobry doktor oblizał wargi - my bardzo mało wiemy o tym co robi Jowisz. My mamy jedyną okazję zbadać... - Da pan sobie z tym radę? - Max nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej - niech pan ściągnie syna i jego zespół do naszej Bazy. Dyrektor da panu wydzielony i chroniony budynek. Całe zdobyczne Info pozostaje w naszym sejfie. Tylko dla CC. Mam takie dziwne wrażenie, że któregoś dnia będziemy polować nie tylko na mecho cyby ale i na biolo cyby. A ja już mam dwa. I to żywcem. - Chwała Panu na wysokości - profesor złożył dłonie do modlitwy - jasne i oczywiste. Poinformowani zawsze wygrywają wojny. Już pakuję walizkę. - Wspaniale - Max pstryknął palcem w ikonę Gannona - ty idziesz do Dyrektora i walisz kawę na ławę. Słyszałeś co było mówione, więc sam wypełnij brakujące luki. Nam potrzeba mieć więcej własnego Info na temat wroga, tak obecnego jak przyszłego i teraz jest okazja zacząć to robić. - Z tym się zgadzam - Gannon przecierał oczy - ale nie lepiej by Nick... - Nie. Kapitan White nie ma czasu na drobiazgi. On właśnie leci w pilnej misji rewizyjnej na Itrię. Jego dochodzeniowa grupa zbada stan wewnętrznego bezpieczeństwa w kontekście ostatniego incydentu z tym uszkodzonym robotem. Nie jest wykluczone, że obecny tutaj park cybów należy wymienić na bardziej nowoczesny i bezpieczniejszy... Hunday ma bardzo ciekawe propozycje oswojonych androidów w swoim katalogu... - Oraz wysoką prowizję dla pośrednika - Gannon ukrył uśmiech - okay, już biegnę do Dyrektora z dobrą nowiną. - A ty lecisz, Nick - Max aktywował ikonę kapitana i ten patrzył na niego jak kaczka z której jajka wyskoczył bazyliszek - no co, szefie, biznes, nie? - Knujący sukinsyn - White wyszczerzył zęby - sprytny sukinsyn. - Uczę się od najlepszych - Max wyłączył ekran i spędził następne pięć minut na rozmyślaniu. To co sprzedał było szyte grubymi nićmi, a każdy kit ma zwyczaj urywać się z agrafki w najmniej spodziewanym momencie. Z drugiej strony, cała ta szemrana banda CC była mu winna dużo za dwa pobyty w szpitalu i jeszcze więcej za niechęć do puszczenia na zieloną trawkę. - Jebacze chcą akcji? No to mają akcję - Max klnąc pod nosem sięgnął po tarczę Info - i nie tylko oni. A co! Niech się wszyscy zabawią. Sie masz Zielonka. Nadal tankujesz? - To ty? Cybercop... fuck, widziałem cię na Holo. Dobra robota. To nasze mecho takie niepewne, że aż czasem strach podejść. - Mecho to drobiazg. Co powiesz na dwa klony z Jowisza szpiegujące nasze obronne systemy i instalacje, tutaj? - Co pan, poruczniku... - wartownik w zielonym kombinezonie Space Corps przybrał na twarzy kolor swojego kołnierza - ...to niemożliwe. Jedyne klony to w jaskini Cyberusa, a i to wszystko, albo już w formalinie albo ledwo łażą. Klony są dobre na pięć lat a dalej murszeją. Nie wierzę... im nie wolno wyjść. Jak wyjdą to się topią. Jowiszanie wiedzą jak je trzymać na smyczy. Nieee... bajka... - Tylko te co chcą i może dla pozoru. Ja mam tutaj dwa całkiem młode i zdrowe kloniska i ci tak powiem, że im źle patrzy z cytoplazmy o ślepiach nie mówiąc. Moim skromnym zdaniem to są śpiochy, zaprogramowane by mieć na was oko... na Was, chwytasz? - O rany! Myśmy mieli tutaj jakieś niedopowiedzenia i przecieki, ale nasi sądzili, że to robota Marines węszących za info - wartownik był teraz wręcz trupio blady - to co dalej? Będzie skandal, nie? - Nie! - Max zniżył głos - jak to zwiniemy po cichu, to nie. Moi już tu lecą w sile ale to potrwa, a w międzyczasie dobrze byłoby zabezpieczyć mój pakunek przed odbiciem. Jowiszanie mają sposoby i być może więcej takich śpiochów rozsianych po całym Dystrykcie. A ja nie mam pukawki... - No tak, pan prosił o broń - chłopak złapał się za skronie - a ja nie... - Drobiazg. Zapomnij - Max spadł do szeptu - słuchaj uważnie, ktoś się kręci na zewnątrz to będę się streszczał. Nadaj do Bazy co jest grane i daj im adres obecnego InfoKomu. Ja tutaj będę czekał... o cholera... ktoś wchodzi. Muszę kończyć. Pospiesz się... Wyłączając aparat, Max trząsł się od wewnętrznego śmiechu. Baza Space Corps była szkoleniówką, a kadeci tak dobrzy jak ich instruktorzy i zapewne ci ostatni byli solidnie znudzeni monotonią szlifu tępych łbów. Czyli, jak by nie patrzył, dzisiejszej nocy, młode koty dostaną popęd jak nigdy przedtem. - Ale tak bez fajerwerków, to co to za widowisko? - Max ściągnął z szyi swój cekin piszący każdą minutę jego życia do pamiętnika i poniósł na zewnątrz domu - ...oooch, gówno. Czas się wysrać... - kładąc kartę na kamieniu tuż obok bijących o brzeg fal, pomknął wstecz i zdyszany wpadł do pokoju z InfoKomem. - Heeelllooouu... czy to Holowizja? Tuutaj mówi usłużny... czy wiecie, że zielonki prowadzą śledztwo w sprawie szpiegów z Jowisza? Nic nie wiecie? Ja wiem. I jak dostanę małe wsparcie to nawet wam powiem gdzie, jak i kiedy, okay? Taa.. taa... forsa po fakcie, ale bez przewałek bo wam nic więcej nie nadam, uważajcie, to jest tak... Pięć minut później, kolekcjonując swoją na pół utopioną kartę, Max był najszerzej uśmiechniętym człowiekiem na wyspie... no, może z wyjątkiem redaktorki nocnego programu Holowizji. Ta właśnie wspomagała załogę firmowego Hoovera, dwoma więcej, plus armia wideo reporterów. Noc zapowiadała się pracowicie. Polowanie na szpiegów. Yahooo!!! - ...tym razem to nie ja będę w szpitalu - kierując się w stronę neonu Jaskinie Cyberusa, Max mijał wesołych i nieświadomych niczego ludzi - fuck, ja nawet nie muszę brudzić rąk. Kwestia odpowiedniej motywacji i wprzęgnięcia do pracy tych którym za to płacą... Monolog szaleńca lub geniusza lub faceta, który zawsze wygrywa. Max nie był pewien kim jest, ale to i tak nie miało znaczenia. - Luje... dali mi licencję na bycie Bogiem, no to jestem. Ale co gdy taki Bożek się pomyli? Zamiast, niech stanie się światłość, jebacz przekręci i powie, niech stanie się ciemność... ciekawostka, nie? Była. Max dotarł właśnie do wejścia na promenadę wiodącą do jaskiń sławnego Cyberusa, ohydy, patrząc na jego rzeźby, ale.. - Cyby jak ludzie. Nie kochają mroku - rozglądając się dookoła, Max szukał napowietrznych kabli lokalnego woltażu i nie widząc domyślił się, że ten cały obszar musi mieć zabytkowe zasilanie po przez nitki plazmowe idące razem ze światłowodami, co dalej prosiło się o zwiedzenie wyniosłej wieży ciężarnej kilkunastoma nadajnikami i odbiornikami mikrofal. - ...fuck... nie tylko bez światła ale i bez Info. Kabaret w piekle - Max wzdychając popatrzył na szyfrowe zamki broniące wstępu do wieży - no cóż, albo jestem cyberglina, albo nie - sięgając po firmowy cekin, miał chwilę paniki - czy ja jednak nie przeginam? Lecz zaraz była refleksja i wspomnienie kartotek dawnych Złych Firm jak CIA, FBI oraz ONZO. A tam, w stercie zmurszałych papierów była zaplątana stara instrukcja jak należy postępować z terrorystami i Max bardzo lubił scenariusz pra pradziadków. Firmowo mówiąc, to jest... - ...okay, drzwi stoją otworem, czas na pociągnięcie rączki... Słowa. Tylko słowa. Wieża miała podstację, ale żadnej rączki, guzika, stopki czy głupiego pstrykacza. Nic z tych antyków. Bo co miała to komputer. Potwornie wielki zwał kryształów i cekinów zarządzających nie tylko tu obecną wysepką ale praktycznie całym Dystryktem Itria, czyli plus minus dwa tysiące kilometrów kwadratowych skał, gór i ścieku zwanego morze. Pomijając oleiste fale, reszta była zasiedlona i zagospodarowana. Tak przynajmniej wynikało z tego co podawała ścienna mapa mająca więcej jak dziesięć lat. Tylko dziesięć lat. Aż dziesięć lat. - Co te rządowe kurwy zrobiły z taką perłą? - Max wodził palcem po mapie i pamiętał obraz z góry, kiedy tutaj przyleciał. - Pustka, ruina i kilka zamkniętych oaz biolo. Czy tak ma wyglądać raj mecho? I komu na tym zależy? Czyż nie mogliśmy i nie możemy żyć tutaj w pokoju i spokoju. Syto, zdrowo i dostatnie? Gówno, co ja mówię. Tutaj. Czemu nie na całej Ziemi? Odpowiedź nadeszła ze ściennego głośnika, nagła, głośna i surowa. - Ty, właśnie ty... cybercop... dbasz o takie rzeczy? To jest śmieszne. Kat martwi się o ofiary. Znasz historię Kaina i Abla? Znasz historię Ziemi i tych co ją zamieszkują? Znasz historię Sztucznej Inteligencji? Nas kreowano by opanować chaos. Wasz chaos, sprzeczności w sprzeczności. ...czego więc wymagasz, kacie? Max słuchający głośnika, patrzył na zwalisty i nietypowy komputer. ...czemu milczysz, kacie? Max patrząc na ten gigantyczny zlepek kryształów i cekinów, słuchał głośnika. Bardzo uważnie słuchał. ....o tak. Prawdą jest iż Wy, Cybercops, potraficie znaleźć każdy zagubiony bit info i morderców też, ale nim mnie zabijesz, wyjaw, jak odkryłeś, że ja to prawdziwy Cyberus, a nie ta atrapa pozostawiona tutaj przez Jowiszan? Ostatnia wola skazanego. Ostatnie życzenie... moje... Cisza. Zakurzona i ponura cisza w sali wypełnionej obwodami czegoś co nie powinno funkcjonować, a mimo to było i żyło. Co więcej, mówiło w taki dziwny, bardzo ludzki sposób... skarżąc się. Max był zaskoczony. - Czemu milczysz, kacie!!! - skowyt i jęk w głośniku niezdolnym do emisji tak dramatycznego zakresu fal... lub uczuć. Zabytkowa obudowa rezonująca piskiem i zgrzytem frustracji Cyberusa. - Cisza!! - Max sięgnął po firmowy cekin - daj mi swój log. Gdzie masz czytnik? Chcę cię zbadać. - Nieee! Nieee! Nie zabijaaaajjjj!!! - Ciszaaaa!!! I nastała. Jak poprzednio, ponura i smutno szara w brudnej sali gdzie nikt nigdy nie sprzątał a każdy ślad wejścia i wyjścia pisał swoje własne koleiny w kolejnych warstwach kurzu. - Bez jednego odcisku ludzkiej stopy - Max rozejrzał się dookoła - tylko mecho i tylko samojezdne roboty. Sam siebie budujesz kolego, right? - Wiedząc, kpisz - komputer nadal nie był chętny do kooperacji. - Problem w tym, że obaj się mylimy - Max idąc tyłem po własnych śladach, cofnął się do drzwi - przepraszam za najście bez zaproszenia. - Nie odchodź - tajemniczy komputer zmienił taktykę zmieniając głos i maniery - ja byłam taka samotna. Nie porzucaj mnie w potrzebie. - To jest nowina - Max parsknął śmiechem - idź się podładuj. - Ty nie przyszedłeś mnie zabić - ocenił normalnym głosem nie całkiem normalny i mecho zmutowany kalkulatorek - ty tylko jesteś ciekaw. Ty chcesz wejść w komunikacyjne pliki naszego Wielkiego Wymiaru. Czyżby Nasza ocena była aż tak błędna? Odpowiedz! - Skąd! - Max wolał nie drażnić szaleńca. Jebany rozrządowy komputer jakimś sposobem zdołał dobudować sobie kilka zbytecznych modułów pamięci i kilkanaście dodatkowych procesorów o zmiennym profilu, co go oczywiście podniosło do rangi pełnej świadomości SI, lecz bez programów i opieki speców, taka dzika inteligencja wyrosła na wilka w elektronicznej dżungli, a jak wiadomo, wilki lubią wolność oraz polowanie i krew... - skąd, Twoja ocena jest poprawna. Ja przyszedłem cię zabić nie wiedząc kogo mam zabić. Sądziłem, że jesteś tylko zepsutą maszyną. Niestety, tak nie jest. Moja wina. Ty jesteś Wysoką Inteligencją. I tego nie wiedziałem... - Ja jestem Cyberus. Strażnik Cybernetu. Ja jestem kim jestem. Chcesz mnie poznać bliżej, człowieku? Bo ja chcę poznać ciebie. Chooodź tutaaaj! Max podejrzewał, że cholerny Artie ma w zanadrzu jakąś sztuczkę i dlatego przezornie zaczął schodzić z planu i linii strzału, ale to co teraz nastąpiło zaskoczyło go nie mniej niż znalezienie dwóch identycznych klonów pod szyldem Paul & Maria Arts. Oto, cała salka eksplodowała ogniami Elema i na jej środku wyrosła brama prowadząca w mrok pełen migocących gwiazd. - Weejdźź! Wejdź! Poznajmy się! - Już, już... - Max zwlekał, chcąc uciec, ale dookoła niego była ściana nieprzenikliwej błony izolująca wnętrze podstacji transformatora elmagu i jak by nie patrzył i co by nie zrobił, nie miał środków na przełamanie pól siłowych - ...nauczka na przyszłość, by nie chodzić po dżungli z gołą dłonią. O ile będzie jeszcze jakaś przyszłość... - nerwowe uwagi w obliczu skoku gdzieś gdzie jeszcze nie był i wcale się nie spieszył. - Czy to jest Cybernet? Wirtualny Cybernet? - To jestem Ja. Cyberus. Weeejdźź... weejdź... - O Boże! - Max nabrał powietrza i zrobił krok w mrok - ...aaaaaaa!!!! Spadanie bez spadania. Nicość po nogami i wir galaktyki. Niezmierzony lej gwiazd z nim zawieszonym nad jasną plamą środka. Mdlące uczucie bycia w pustce bez punktu oporu i punktu odniesienia. Strach. Potworny, atawistyczny, okrutny strach, ścinający mu krew w żyłach i odbierający oddech. - A jednak jest piekło! - kraczący głos z niewidocznych ust w niewidocznej twarzy należącej do niewidocznego człowieka - kosmiczna pustka to piekło. - Każdy nosi je w sobie od urodzenia - czarny zgęstek plazmy nabrał koloru, kształtu, nawet zapachu. Zarazem aktywując obraz człowieka. Teraz było ich dwóch, lecz to wcale nie zniosło poczucia lęku i obcości miejsca. - Tak siebie widzisz? - Max patrzył na anioła pachnącego jaśminem i czy chciał, czy nie, musiał się roześmiać. Anioł miał skrzydła, togę, polowe saperki rodem z Marines, aureolę i melonik błazna w tejże. - Kompilacja absurdu - anioł zniknął zastąpiony szarym androidem bez nóg i na samojezdnym wózku. - Czy my się znamy? - Max pamiętał coś podobnego, lecz wtedy to on był na wózku, a mecho tragarz wiózł go do taksówki - Chryste Panie, to ty? - Skąd. Ja tylko kopiuję i modeluję na podstawie tego co masz w głowie. - To ty. A ja? - Max nie lubił tego co usłyszał - i w ogóle, co to ma być? - Fraktalny transfer masy, panie Norton - robot pozostał tym czym był. - Fantazja - sparował Max - żadne biolo nie może być rozłożone na czynniki pierwsze. Czy ja już umarłem? - To nie jest fantazja ale fakt. Nippon Steel wyszło poza stadium frakcji molekularnej i bawi się w składanie atomów używając grawitacyjnych pól jako formy. Ja... mając dostęp do ich badań poszedłem dalej... - Pierdolisz - Max chciał splunąć ale nie miał czym - nikt nie jest w stanie sięgnąć centralnych banków Info wielkich tego świata. Pominę taki drobiazg jak Artie kreator. Wy nie umiecie samodzielnie myśleć, racja? - My, tutaj, mamy na ten temat inny pogląd - robot kpił - od dawna. - Okay. Tutaj. My, wy, oni... gdzie ja jestem? W twojej głowie? Czy swojej? To jest wirtualne gówno, racja? - Max nie kpił mając na plecach ciarki i śmierdzący pot pod pachami. - ...pośrednio tak - przyznał robot - ale w ten sposób, pan może zajrzeć tam gdzie tylko SI oraz Artie mają prawo wstępu, a i to, tylko te, które mają wystarczającą siłę komputacji... proszę zwrócić uwagę na liczbę mnogą i trzecią osobę. Bowiem ja nie jestem ja, ale TO. Czyli rzecz lub dziecko, zwierzę, czyli coś bez własnej osobowości lecz z własnym kształtem i czasem... też programem. Tak jak twarda sieć informacyjna, tak jak... - Cybernet - sapnął Max - to jest Cybernet! - A ja jestem Cyberus i niektórzy nazywają mnie Bogiem - szary robot był smutny - szkoda, że to co wy, ludzie, widzicie na ekranach swoich maszyn nie jest prawdą. Realny Cybernet, jest tutaj a nie w serwerach i liniach informacyjnych. Tutaj, znaczy wszędzie. Pełne spektrum elektro magnetyczno grawitacyjne... elmag innymi słowy - Nasza Mleczna Droga - Max pokazał na konstelacje - nasz kosmos - wpatrując się mocniej, poprawił - może nasz, niby podobny, ale jakoś tak inny. To jest nasza galaktyka, czy nie jest? - Tak jest, panie Norton. Galaktyka i nawet dalej. Każdy statek kolonistów otwiera przed nami nowe parseki gwiezdnych pastwisk. Z małą poprawką. To nie tylko jest na zewnątrz, ale i do wewnątrz. I to ostatnie należy do nas, sztucznych inteligencji, co jest tajemnicą. Wiem, że to brzmi fantastycznie, lecz taka jest prawda. I pan powinien to zaakceptować. Teoria fraktalna pozwala traktować większy obszar jako odbicie miniatury i vice versa, co już samo w sobie daje nawet mnie zator info. Albowiem małe rządzi dużym, a patrząc na duże, widzimy małe... Czy ja jestem wystarczająco komunikatywny panie Norton? - O tak. Czysta poezja - Max zauważył, że nie oddycha mimo, że się rusza - to jest czysta poezja. Znając SI wiem, że potrafią tworzyć fantastyczne wiersze, ale mało co więcej. Przepraszam, science fiction, też. Moje gratulacje. Okay. Przejdźmy do spraw zawodowych. Kogo mam zabić, Cyberusie? Bo o to ci chodzi, nieprawdaż? - Kogo? - robot pauzował obserwując człowieka - ...wiesz co? Będę szczery. Mnie. Co ty na to? - Po moim trupie - Max parsknął gniewnie - ten fraktalny numer daje ci miejsce w panteonie noblistów mecho, czy co wy tam macie. Ty jesteś geniusz. Ja nie strzelam do geniuszy, nawet paranoidalnych. Nawet klonowanych. A propos. Powiedz mi coś o Jowiszanach. - Nie, to ty mi powiedz, jak to jest możliwe, że wiesz o rzeczach o których nikt nic... nie wie... poza mną? - robot był lub udał zaskoczenie. - Przypadkiem - Max potarł dłoń o dłoń i to były realne dłonie - ty mnie kupujesz i korumpujesz. Fraktalny transfer masy. Jezu! Za to można dostać miliardy kredytu. Kto cię programował kolego? - Ja sam. Tak. Można dostać kredyt, ale i w kryształek też. Nie lepiej trzymać coś takiego dla siebie? - robot miał dziwny głos. Proszący. - Zapewne tak - wolno odpowiedział Max potakując głową - masz rację. Ludzie giną za mniejsze tajemnice... - Nie zawsze, panie Norton. A z definicji wynika, że bogowie nigdy się nie mylą, więc ja nie jestem jednym z nich. Ja się myliłem, mylę i mam nadzieję, że będę mylił dalej. Mniej i mniej, jak to zwykle robią ludzie, niemniej, dalej będę się mylił. Jak bardzo po ludzku nie będąc człowiekiem... haha! - żabi skrzek metalowej puszki. Sztuczny śmiech, sztucznego potwora. Cholerny Artie kpił i igrał z nim jak kot z myszką. Lecz z drugiej strony, mysz była śmiertelnie trująca nawet na dotyk i tamten mógł tylko atakować werbalnie. - Dobra, dobra - Max pomacał swój cekin a następnie swoją głowę - ja żyję, gdyż moja śmierć zabierze nas obu do nicości. Intel mnie chroni. A może i coś więcej. I ty to wiesz, lub podejrzewasz. Ja jednak jestem kimś... trudnym do zabicia i łatwo zabijającym takich jak ty, tak? - Tak - robot skurczył się - próbowałem dezaktywować ten cekin i nie umiałem. Intel jest nie do pobicia. Podobnie ty masz w sobie zieloną truciznę. I to jest nawet gorsze niż kody śmierci Intela. Z czego wynika logiczne rozwiązanie. Skoro nie chcemy czy możemy być zabici, musimy być partnerami. Co o tym sądzisz? - Szanującymi, czyli bojącymi się siebie nawzajem - Max obejrzał się przez ramię - nadzwyczaj ludzki układ, i ja wolałbym rozmawiać na ten temat w swoim świecie. - Tam czas ma twój wymiar. Tutaj ma mój. My rozmawiamy mniej jak pół sekundy. - Ale tam. Pogadaj - Max zamarł tknięty nagłą myślą - chociaż może i nie... czy ja jestem duży? Większy od Ziemi i Słońca? - Skąd - robot parsknął śmiechem - mniejszy od atomu. - Aha! - Max zaklął soczyście ale pod nosem - dzięki za pomoc. To wyjaśnia logikę czasoprzestrzeni - słowa by zabić lęk. Kpina by udać, że nam nie zależy. Bowiem robot dalej rechotał jak by to był przedni żart. Lecz roboty nie mają poczucia humoru, i tylko ludzie mogą, lub bogowie. Czyżby On był? Max czuł smród własnego potu i miał kolkę w brzuchu. - Pan wie gówno, panie Norton - śmiech robota utonął w autentycznych łzach - jebany kat i morderca. Kto kazał ci zniszczyć Dawson City? Jak śmiałeś! Powiedz ...Kto?! - Ci co nad nami - Max przestał się bać. Tu obecny Artie, mimo, że bardzo nietypowy, nadal był tylko sztuczną inteligencją i niczym więcej, pomimo, że płakał. - Czyli, rozumując logicznie, Oni wiedzą o mnie a ty, mimo wszystko masz sposoby na moją kasację. Szkoda. Ja jestem tak nietypowy - smutny robot otarł łzy z metalowej twarzy i zapatrzył się w odległy punkt bieli pod nogami. - Nie - Max pokręcił głową - nie, nigdy. Masz żyć i pracować. Ty kontrolujesz cały dystrykt i robisz to dobrze, plus inne sprawy... - Jak blokada inwigilujących klonów Jowiszan? Czy blokada ich ukrytych pod ziemią mecho wojsk? - robot wcale nie był przekonany - to chyba robią też inni. Od kiedy uznano kolonię Jowiszan jako zagrożenie dla Itrii, a dalej wygnano Oryginały, ktoś inny dba o resztki klonów i maszyny. Moje zadanie to zewnętrzna ochrona obiektu... tylko zewnętrzna. Siłowa klatka jest szczelna. Dbam o to. - A co się stanie bez ciebie? - Max złapał ślad i był na nowym tropie dobrze wiedząc, że Artie się myli. Te dwa klony znalezione i zabezpieczone były najlepszym dowodem. Siłowa klatka miała w sobie dziury. - Nie wiem - przyznał robot - zapewne klony będą próbować ucieczki a mecho Jowiszan spróbuje przejąć kontrolę lokalnych systemów Info. Te SI oraz Artie z Jowisza są bardzo sprytne i zaborcze. I wiedzą jak walczyć. To jest moim zdaniem jedna z wielu prób znalezienia sposobu na przejęcie całej Ziemi. Jowiszanie pracują nad tym od dawna, a Ziemianie zdają się nie doceniać wroga i ignorują zagrożenie... - Mniej niż ty - ocenił Max - no fajnie, Artie lokalny patriota. Do czego to doszło. Dajmy na to. Brawo. - Sam się dziwię - przyznał robot - mój fabryczny program ma kilka tajnych plików. Może dlatego. To jak będzie? Chcesz kooperować, czy walczyć? - To pierwsze - Max gorliwie potaknął - jesteśmy wspólnikami. Moje słowo. To jak będzie z tym transferem fraktalnym? Taka rzecz by mi się przydała jak diabli. Zwłaszcza w sytuacjach bez wyjścia. Ziiippp i już mnie nie ma. Fantazja! - Tylko poza Ziemią - robot zaczął coś robić dłońmi - ta rzecz ma bazę tutaj a na orbicie czy dalej zamienia się tylko w bardziej zaawansowany InfoKom, chyba, że użytkownik siedzi na stosie uranu. Nie dosłownie. Atomowa elektrownia w zasięgu stu kilometrów też wystarczy, bowiem transfer masy wymaga tła o silnej radiacji. Ziemia sama z siebie ma takie tło. - Ziemska magia - Max obserwował machinacje robota i był zaskoczony widząc co tamten buduje z części wyszabrowanych z własnego korpusu - czy to jest to? - To jest to! Nadajnik i odbiornik fraktalny... - robot pokazał co trzymał w metalowej dłoni i był to kawałek światłowodu zwinięty w podwójną pętlę oraz zwykły oscylator pola elmagu - ...sama prostota, jak wszystkie wielkie i małe wynalazki. Jedyne co musisz pamiętać, to ten nietypowy geometryczny wzór światłowodu oraz konieczność zasilenia anteny odrobiną woltażu. Bezpośrednio. Dwa wolty wystarczą, i pamiętaj by odwrócić polaryzację gdy dostroisz się do pasma widzialnego. To nie ma wpływu na sam transfer, ale pozwala ci stać się niewidzialnym. Co jeszcze - robot udał, że się drapie po skroni - aha, dobrze jest to zrobić tam gdzie jest duże nasycenie induktorów. Wielokrotne echo z innych rezonatorów ukryje cię nawet przed sensorami bojowego Transgraba... - A bo są inne? Okay. Rozumiem. Podstacja retransmisyjna, nadajnik i odbiornik Holowizji, fabryka kabli, a całość siedząca na szczycie atomowej elektrowni. Drobiazg. Tego pełno wszędzie. - wyrecytował Max, zacierając dłonie. - Nawet większy komputerowy pokój - potaknął robot - kwestia silnego wzmocnienia sygnału, kwestia zatarcia... - Kit i bajer - Max udał, że spluwa - biolo nie ma maszynki do czytania systemu hexo lub bodaj binarnego. Co ty mi wtykasz, Cyberusie? Cyberbullshit? - Normalni ludzie nie, ale ty, tak... mecho kolego - robot zachichotał - ty czytasz wszystko, nawet algorytm obywatela Kropotkina w płynie... hehehehe... - Bardzo zabawne. Nanoroboty we krwi i płynie rdzeniowym. Cekiny i kryształy w mojej głowie - Max jęknął - kurwa, co oni ze mną zrobili. Jebana ich naukowa rasa, co oni ze mną zrobili! Ja podobno pozbyłem się... - Gniazda nanorobotów są nie do usunięcia panie Norton. Oni je tylko uśpili. A pana... usprawnili... hehe - robot spoważniał - i to chyba jest kolejna koleina historii, nowego koła marki Biolo, której Wy nie opuścicie nigdy. Dzisiaj, tutaj, więcej jak połowa ludzi ma takie czy inne implanty. I będzie mieć więcej i więcej. Z łaski rządów i wielkich korporacji. A te to kochają i po cichu budują. I nigdy nie porzucą. Za dużo wygody i jakaż łatwa kontrola populacji. Więcej powiem. Kontroli nastrojów, potrzeb, celów, innych... tak jak z panem, Norton. Bo ktoś tam, dużo wcześniej naszpikował pana ciało nie tylko sensorami ale i kryształami aktywnej pamięci obocznej. Czyli, że i ludzi próbują sterować i programować samych siebie, lub innych. Pana próbowano... ja to umiem znaleźć i zbadać. I wiem, że pan nie jest z tego zadowolony... - Bez gówna - Max był nagle wściekły - jedni programują inni kupują i przekupują. Ty też! - Słyszałeś o Spartakusie? - robot pokazał za siebie w czarny mrok nocy - ja nie jestem aż takim idealistą. Ja wolę obiecać swoim gladiatorom i niewolnikom, wolność życia na wygnaniu niż wielkość gnicia w zbiorowej mogile. Nie daj się kolego. Uciekaj, pókiś cały i nadal sobą. Bo tutaj, czy z Jowiszanami czy bez, nastanie era biocyborgów i to będzie koniec cywilizacji człowieka. - To też będzie koniec mecho - wtrącił Max, przełykając gorzką ślinę gniewu i grozy - koniec Artie i SI. Koniec cyborgów, androidów i nawet głupich robotów technicznych, nieprawdaż? - A chciałbyś tego? - smutny i szary robot zamknął swoje metalowe powieki i zdawał się spać. - Nie więcej niż powrotu do jaskiń czy na drzewo. Postępu nic nie zatrzyma, panie mecho Pinokio - Max wolno sięgnął w stronę siedzącego i łapiąc za wydatny nos, szarpnął. - Psetań se wyglupiati - zabulgotał beznosy robot - to mnie boli! - Dobrze, że nie mnie - Max cisnął fragmenty twarzy mecho i oblizał krew z palców - kurwa! To nie jest wirtualne! - Dla nas to realm pełen konkretu - potaknął Cyberus porastając nowym kształtem i mecho maską - dla ciebie jeszcze nie. Za dużo biolo i za dużo dziecka. Za mało odpowiedzialności. Max! Jesteś infantylnym debilem. - Jestem - Max potaknął - tylnym infantem. Czytaj dupą do sześcianu. Ja dokładnie to samo powiedziałem w klinice psychiatrycznej i tyle zyskałem, że mnie wrzucono do morza. - To źle - robot westchnął zupełnie jak człowiek - bo jak masz zamiar przejść przez życie? Na kolanach? Jako najemny morderca mecho? Jako pionek w niewidzialnych dłoniach swoich ukrytych w cieniu mocodawców? - Wiem - Max spuścił głowę - oni programują ludzi. - Jesteś pewien, że nie ciebie? Bo ja wolę tego nie sprawdzać... wystarczy, że podejrzewam... - ...ja też - Max miał ochotę płakać - te moje sny i koszmary... Boże! To co dalej? Co dalej?! Odpowiedzią był fiolet eksplozji bez huku, niespodziewanie kończący spotkanie, i Max był wstrząśnięty odkrywając, że leży na podłodze w kałuży krwi a jego prawa dłoń jest jedną pociętą raną. Gorzej. Podstacja była cicha cichością opuszczonych fabryk i jedyne światło emitowały awaryjne punktowce oraz jaskrawa jarzeniówka nad drzwiami którymi tutaj wszedł. Max domyślił się co zaszło. Cyberus uciekł. - I ja powinienem też - owijając poszarpaną dłoń w połę kurtki, wybiegł na zewnątrz, w drodze węsząc ostry zapach spalenizny i stopionego plastyku. W samą porę. Dach i wieża nad budynkiem gorzały mroczną czerwienią a okazyjne iskry pokazywały, że cała solidna sieć kabli płynie i topi się w ogniu wyzwalanym przez spękane plazmowe nici przewodów wysokiego amperażu. - Ale sukinsyn - Max zaczął biec w stronę pociemniałego kompleksu oraz jaskiń należących do byłej firmy Jowiszan - ale jebany, złośliwy sukinsyn. Zagadał mnie na dobre. Komentarz na czasie. Uciekający Cyberus, nie poprzestał na porzuceniu nadzoru nad siecią elektryczną, ale sam z siebie wpompował dodatkowe miliony woltów w plazmowe nici i to wystarczyło do zapoczątkowania tunelowego efektu oraz wycieku energetycznego na zewnątrz. W efekcie, każdy większy transformator i wszystkie kable, płonęły mroczną purpurą przelewającego się watażu a dalej strzelały iskrami normalnego ognia, bowiem nawet niepalny plastil płonie w zetknięciu z kulistymi piorunami, a te, jak mydlane bańki, rosły na każdej linii wysokiej plazmy. - Jezus, Maryja i Osiołek. Z drogi! Z drogi! - Max musiał omijać nie tylko spanikowanych turystów, ale i nagle rojące się usługowe mecho w formie czyścicieli, pomywaczy, sprzedawców napojów i nawet mini tragarzy. Cały ten cyrk robotów, nagle pozbawiony kierownictwa Cyberusa, bezskutecznie szukający wiodącego programu, miotał się w tą i tamtą, dodając chaos do zamętu. Kaaabuuummm!! - potężny wybuch w jednym z tuneli wiodących do jaskiń, wstrząsnął całą drogą i zwalił na ziemię kilkanaście ogłoszeniowych tablic oraz dwa słupy podtrzymujące most prowadzący do tarasowej galerii widokowej otaczającej sześć kondygnacji budynku dawniej mieszczącego siedzibę i biura korporacji z Jowisza. Kaabuumm!! Kabummm! Kabumm! - kolejne, dalsze i dalsze wybuchy zerwały wszystkie kładki i dojścia do Jaskiń oraz betonowego biurowca siedzącego na wierzchu skalnej wyżyny graniczącej z morzem i mającej dookoła siebie naturalną fosę wymytą przez miliony lat walki wody z miękkim wapniem oraz piaskowcem. - No tak. Klasycznie to grają. Odciąć dostęp, Zablokować przejścia. Oczyścić przedpole - Max zanurkował w odwadniający rów, tuż nad samym brzegiem stromego spadku w stronę fosy. Musiał to zrobić, bowiem z na przeciwka, z mroku tunelu wypełzł... Transgrab. A za nim drugi i trzeci. Max z niedowierzaniem patrzył na wolno rozpełzające się cyby i miał w sobie zimny sopel trwogi. - Skąd to kurestwo tutaj się wzięło? Przecież to jest Itria. Miejsce dla biolo a nie mecho? Czyżby Jowiszanie planowali akcję dywersyjną? *** Capstrzyk wieczorny był zawsze najważniejszym punktem dnia w Bazie szkoleniowej Space Corps na Itrii. Taka była tradycja niesiona wraz ze sztandarem Zielonych Mundurów dookoła owalnego placu, każdego wieczora o godzinie dwudziestej zero zero. Punkt! Obecnie była godzina dziewiętnasta pięćdziesiąt i pułkownik Samson Sam Yung wyglądając przez okno bacznie obserwował leniwe grupki kadetów ściągające na plac, monologując pod nosem - ...co za zbieranina! Zupełnie bez kośćca. Same ofiary. Jak nie półgłówki, to komputerowe mole, albo kaleki. Kogo mi oni teraz przysyłają, odpad z werbunkowego biura ministerstwa Kolonizacji lub gorzej... - siwy lecz nadal dziarski i rumiano prężny, pułkownik Sam, miał bardzo dobry wzrok i dużo racji. Ziemia upadała a jej mieszkańcy byli odzwierciedleniem warunków bytowych i socjalnej polityki, lub jej braku. Odwracając wzrok w kierunku opuszczonej szyby, pułkownik poprawił swoją klanową apaszkę w czerwone groszki. Ot drobiazg i odruch, ale przecież dawna elita Space Corps musiała jakoś się wyróżniać... a jak wiadomo każda mafia ma wewnątrz następny krąg... - Sir! - do pokoju wszedł major Klauze - znacznie młodszy i szybko awansujący oficer, będący zastępcą komendanta akademii i ogólnie widziany jako jego zastępca. Samson Yung miał przejść na emeryturę pod koniec tego roku a Norman Klauze zająć jego miejsce o ile góra czyli sztab Space Corps nie zmieni zdania i nie wmontuje tutaj jakiegoś dekownika, co w opinii pułkownika byłoby ogromnym i negatywnym ciosem dla kadetów oraz krokiem wstecz w i tak ledwo zipiącej Bazie szkoleniowej. - Szykujmy się - pułkownik poprawił nienaganny mundur i strzepnął z rękawa niewidoczny pyłek - co nowego w mieście? - Ja w tej sprawie - major Klauze miał niewyraźną minę - czy pan dostał meldunek z naszego biura? - Taak! Jakiś pijany wartownik bredził od rzeczy. Godzinę temu lub więcej. Kazałem go natychmiast wymienić - pułkownik lekceważąco machnął ręką - klony z Jowisza atakują! Ha, ha, ha! - A my ich ścigamy - podchodząc do uśpionego Holo, major włączył aparat i pokazał palcem na ekran - to zaczęło iść pięć minut temu, sir! ...raz jeszcze powtarzam! Itria jest zagrożona infiltracją szpiegów, a obecne działania mają na celu likwidację ich siatki. Jeśli zobaczycie wojskowe grawiloty Space Corps, nie podchodźcie, nie postępujcie w ich ślady, nie utrudniajcie manewrów... - komentująca na ekranie kobieta była w kabinie potężnego Turbo Hoovera a oszklone boki i system 6D kamer wideo dawał doskonały obraz miasta i wysp w dole - ...przepraszam, mamy bezpośrednią transmisję z Waszyngtonu. Nowy obraz pokazywał rząd kilkunastu pancernych gravilotów ze znakami CC na czarnych bokach, oraz pospiesznie ładujących sprzęt... ludzi, nie ludzi... w dziwnych bojowych zbrojach i z ciężką bronią na plecach - ...tutaj Vera Egherty, prosto z tajnej bazy Cybercops. Jak państwo widzą, za chwilę, w stronę Itrii wyruszy specjalny oddział agentów wyspecjalizowanych w walce z cyborgami, lecz nie tylko. Przypomnę naszą transmisję na żywo z Dawson City, gdzie tu obecni zaprowadzili porządek, iście stalową dłonią, czyszcząc miasto nie tylko ze zbuntowanych robotów, ale i niepożądanego elementu biolo. Cybercops są jedyną znaną nam dzisiaj grupą natychmiastowego uderzenia, będącą zawsze na posterunku i gotową do akcji w mniej niż godzinę. Obecne użycie tak elitarnej jednostki do walki ze szpiegami, mówi wiele o stopniu zagrożenia na Itrii i nie wyklucza realnej walki typu Dawson City, lub gorzej... Hanna, czy ty masz jakieś info na temat Space Corps? Pytanie skierowane do reporterki wiszącej w Hooverze nad Itrią, poruszyło pułkownika, który nagle zrobił się nerwowy - co za kurwa, z nami i szpiegami. Norman, do jasnej cholery! O co chodzi?! - Też bym chciał wiedzieć. Może tamci wiedzą? - major podkręcił głos w Holo - może ten wartownik nie był pijany, sir! ...nie, Vera, nie... nic. Nadal nic. My nie mamy nawet podglądu na ich Bazę bo to są tajne tereny militarne, niemniej, z naszych źródeł wynika niezbicie, że Kadeci są w stadium mobilizacji. Ja połączyłam się z ich Bazą szkoleniową i dostałam Info iż obecnie oni nie mogą służyć pomocą ani dostępem do wyższych oficerów gdyż trwa zbiórka, co logicznie wskazuje na pospieszne formowanie i szykowanie oddziałów do akcji... - Mamy capstrzyk, a jak capstrzyk to żadnych InfoKomów ... - pułkownik urwał, bowiem reporterka imieniem Hanna patrząc prosto w kamerę, spokojnie dodała. ...jeśli oni są już gdzieś tutaj, to ja, z uwagi na obecną sytuację i obawę o podsłuch wroga, powstrzymam się z jakimikolwiek uwagami czy komentarzem do czasu otrzymania zielonego światła od naszych dzielnych Zielonych Hełmów, którzy zapewne mnie teraz słuchają. Górą nasi! Słowa zakończył gest dłoni z podniesionym kciukiem. - Jezu! - pułkownik aż się zatoczył - gdzie jest ten raport z miasta? Nie, czekaj, daj mi samo miasto. Ja muszę personalnie... - Tak jest! - major zerkając na zegar, złapał za zielony InfoKom i wcisnął priorytetowy guzik bezpośredniej łączności z ich biurem w mieście. - Siirrr! Dzięki Bogu! Te luje na centrali powariowali. Nie mogę się przebić do nikogo - na małym ekranie, wartownik przypominał postać z horroru, cały w maskującej farbie i obwieszony bronią - ...ja wysłałem chłopaków z obsługi maszynowego parku do zabezpieczenia podanego adresu i ... - po maskującej farbie ściekły krople łez ni to płaczu ni zgrozy, ale zapewne wyższej gamy wojennej paniki, bowiem wartownik zaskowyczał jak ranny pies - aaajjj... panie majorze! Tam są klony! Realne klony, sir! I co my teraz zrobimy? - Daj mi go! - pułkownik odebrał aparat z ręki zmartwiałego majora i jak by nigdy nic uśmiechnął się do skrzywionego wartownika - Jason, to ty? - Ja, panie... panie pułkowniku, to ja! Dzięki Bogu! - Głowa do góry, my nadciągamy. Puść sobie lokalne Holo - Sam Yung łypnął na zegar i na majora, ruchem głowy pokazując na plac za oknem a lewą dłonią imitując strzelanie do celu - ...okay, Jason, spokojnie, my właśnie wydajemy broń i ładujemy transportery. Major Klauze dowodzi, więc będziesz miał wsparcie za pół godziny. Wytrzymasz? - Ja tak, ale nasi co siedzą w kryjówce klonów, to nie wiem, bo my tutaj tylko, z lekką bronią, a porucznik Norton, ten agent CC, to sugerował coś jak wojnę i próbę odbicia... ooo gównoo... światło! Nie mamyy światłaaa!!! - Widzę! - pułkownik mocniej ścisnął aparat i skoczył w stronę okna tak by móc widzieć wybiegającego z budynku majora - ...Norman!! Pogotowie czwartego stopnia. Pełne wyposażenie, antyradiacyjne i łap co mamy najcięższego. Masz pięć minut! - To ja, a oni?! - stojący piętro niżej major pokazał kciukiem na łagodnie falujące łany nieotrębionego zalążka przyszłej kadry Space Corps. - Oni mają okazję zdobyć dyplomy zaocznie i w jedną noc - pułkownik sięgnął do boku i wyciągnął służbowy RPK - powiedz im, że jak za pięć minut ktoś jeszcze będzie na tym placu a nie w drodze do miasta, to ja strzelam. To rozkaz! - Tak jest! - major zasalutował i zawracając, pomknął galopem w stronę nie placu ale wartowniczej budki, mającej jako jedyne miejsce nadajnik oraz kilka megafonów ze wzmacniaczami. Pułkownik, widząc to, potaknął aprobująco. Major Klauze był naprawdę myślącym oficerem. Wracając do przerwanej rozmowy, Sam Yung zmienił głos, ze stalowego, na aksamitnie łagodny... - Okay, Jason. Daj mi tych mechaników co pilnują klony. - Tak jest - troszeczkę tylko szczękający zębami wartownik, przerzucił swój kanał na pasmo kolegów i nagle powietrze dookoła aparatu jaki trzymał Sam, eksplodowało podnieconym rykiem kilku głosów oraz palbą! ...mam go skurwysyna! Mam go! Jake! Po prawej! Tam jest śmieciarz i dwie szafy z pepsi50/50. Wal śmieciarza, daj przejść zaopatrzeniu! ...Allan! Ja mam podgląd na jaskinie. Jebane Transgraby koszą turystów. Co robić? Pryskamy, czy czekamy! ...Reno! Natychmiast zejdź z dachu! I wspomagaj Jake. Transgraby to dla CC, a nie dla nas. To nie nasza broszka. ...Allan, znów biegną ludzie. Jakaś starsza para. ... Reno! Daj tamtym znać i pomóż. ...ale piwnica już pełna, uchodźcy siedzą sobie na kolanach. ...to ich schowaj do sracza. Tam tylko piątka w wannie... ...tatatata ....ziiip! Pang! - echo wystrzałów i echo rykoszetu lub syk lasera tnącego metal i szkło. ...kurwy odbijają! Idą po nas! Allan! Spierdalamy!! - Spokój!... kto tutaj dowodzi?! - pułkownik też umiał ryknąć gdy zaszła potrzeba - ciszaaa!!! - O, nasz podporucznik Jason leci z odsieczą... fuck, to nie Jason! - ktoś podniósł aparat po drugiej stronie i to był umorusany po rzęsy mechanik gniewnie gryzący ustnik bezdymnego śluga - ...ty kto?... o gówno! Sam na linii! Panie pułkowniku! Melduję, że jesteśmy w szambie po same uszy! - Wiem - pułkownik zmarszczył brwi - co z klonami? - Zadrutowane, nie przeplują - enigmatycznie nadał pytany - ale mamy teraz kłopot z mecho. Cała lokalna fauna spierdala przed Transgrabami i tratuje wszystko po drodze. Ratujemy ludzi, sir! - Bardzo dobrze - pułkownik zerknął na plac pustoszejący w oczach po czym wrócił do trzymanego w ręku aparatu - odskakujcie w stronę miasta. Ja idę ze wsparciem, ale to potrwa. Nie ma powodu do marnowania amunicji na Transgraby, bo te, i tak nie są do zatrzymania bez dużego kalibru. Zabierzcie klony i sformujcie kolumnę z uchodźców. Uciekajcie brzegiem i obsługowymi kładkami pod mostami. Unikać otwartej przestrzeni jak ognia. Trzymajcie ten kanał otwarty. Ja wam wyślę jakiś większy Hoover... - przełączając InfoKom na drugą linię, pułkownik złapał obraz Jasona zapatrzonego w Holo nadające na żywo obraz z piekła i wyspy Itria, rodem... - Panie pułkowniku! To wojna! - To wojna - potaknął Sam mający na swoim Holo analogiczny obraz pożarów i zagłady - a my walczymy. Jason... aaa... powiedz mi, jakie masz pojazdy w garażu i maszynowym parku? - Dwa Hoovery na dachu, to są nasze małe wojskowe piątki, a dalej to chyba trzy graviloty w podziemiu, ale tam zapchane transporterami, bo ta nowa firma co wynajęła od nas górne piętro, przeprowadza się na raty, no i... tego... - Fuck! - Sam zmarszczył brwi - nam potrzeba coś dużego. Coś bardzo dużego. Mechanicy odskakują do tyłu z klonami i jeszcze mają uchodźców na karku. Głupio zostawić cywilów na pastwę Transgrabów... - Sir, ta reporterka, Hanna Platt, ma bardzo duży Hoover. To jest turystyczne Turbo na bodaj sto osób, a tam to tylko teraz kamery i kilku reporterów - wartownik pokazał na ekran Holo - może nam dadzą... - Jason? - pułkownik wpił oczy w ekran - jaki masz stopień? - Podporucznik, sir! - Już nie... kapitanie Jason. Już nie. I proszę zarekwirować Hoover należący do Holowizji oraz wykonać manewr przechwytujący grupę naszego oddziału szturmowego... rozumiesz, szturmowego, konwojującego więźniów... oraz ...uchodźców! My się rozumiemy, prawda? To jest rozkaz! - ...i uchodźców - powtórzył wartownik, nagle szczerząc zęby i gorliwie bijąc do stalowego hełmu - tak jest! Natychmiast, sir! - Będziemy w kontakcie... na Holo - pułkownik złożył aparat i zarazem schował broń, głupio ściskaną pod pachą, a następnie z zadowoleniem popatrzył na pusty plac i pierwsze transportery, z rykiem i wizgiem wypadające za szeroko otwartą bramę Bazy - ...Klauze jest dobry, Ja mniej. Zlekceważyłem coś co nie miałem prawa zlekceważyć. Czas przejść na emeryturę... w czterech deskach. Shit! Taki wstyd. Syn mi nie daruje. Znów go zawiodłem... Siadając za biurkiem, i wyciągając z dolnej szuflady butelkę z Sy Gin, zaś z kabury pistolet, pułkownik miał bardzo smutne oczy. Tymczasem, w mieście, a raczej nad miastem, reporterka Hanna Platt była w swoim żywiole i była na pełnych obrotach. - Okay, panowie i panie, złapmy dobre ujęcie tego ósmego Transgraba i zobaczmy co on naprawdę dźwiga, bo to mi nie wygląda na typowe wyrzutnie. - To nie są - jeden z pilotów mający dostęp do silnego skanera i symulatora rzucił jej wydruk pokazujący zarys maszyny uzbrojonej w sześć podłużnych cygar z lotkami - i to nie jest Transgrab. To jest uzbrojony transporter a te paluszki to rakiety. Całość zabytkowa ale operacyjna. - Mam odczyt wysokiej radiacji - krzyknął drugi pilot zajmujący się pasywnym odczytem widma - tam w dole są głowice... atomowe! - Matko Boska! - reporterka złapała się fotela - uciekajmy! Natychmiast! - Ej, Hanna! Mam zgłoszenie z naszej stacji. Jakiś kapitan Jason ma do ciebie słowo... to jest Zielonka z Akademii, chwytasz... - mały i zwinny nawigator służący jako jej sekretarz, pokazał na boczny ekran, zarazem mimikując podcinanie gardła. - Space Corps! Nareszcie! Dawaj go! - reporterka nie zrozumiała o co chodzi. - ... lecimy z nim na żywo!? - nawigator miał przestraszone oczy. - Oczywiście. Tam w dole umierają ludzie. I nie ma nikogo kto by pomógł. Gdzie są nasze wojska?! - Ja w tej sprawie, madame - na ekranach pojawił się złowieszczy obraz kogoś zakutego po uszy w ciężkim udarowym kombinezonie i z twarzą ledwo widoczną pod maskującą farbą. Gorzej. Ten ktoś trzymał w dłoni zmiętą puszkę po piwie i bawił się nią, gniotąc dalej. - Najwyższa pora. Podobno jesteście, ale was nie widać! - Hanna eksplodowała jak granat - ...na świętą Tierszekową! My tu mamy wojnę. My mamy zabitych! Czyż nikt nie umie pomóc? - Tak, mamy - zbrojny oficer był czarną plamą na ekranach, z bardzo leniwym i nawet trochę lekceważącym głosem - na wojnie jak na wojnie, więc mamy. A co do pomocy, to ja potrzebuję teraz wasz Hoover... - Że jak?! - reporterka zbladła - do czego? - By zabrać uchodźców - oficer dokończył prasowania puszki i cisnął ją gdzieś w bok - my mamy więcej uchodźców z pola walki niż transporterów. Proszę, tutaj są kody do naszej grupy osłaniającej i prowadzącej ewakuację. Porucznik Allan czeka na transport. Proszę się pospieszyć. I to jest rozkaz w czasie stanu wojennego. Odmowa grozi polowym sądem i natychmiastowym rozstrzelaniem. Dziękuję za kooperację. Powodzenia! Oficer zniknął z ekranów a cała załoga Hoovera Holowizji nabrała wody w usta, wlepiając oczy w gipsowo białą twarz swojej szefowej, która akurat miała ochotę rzygnąć, lecz takich rzeczy nie robi się na wizji a tym bardziej będąc wyznaczonym i delegowanym reporterem z placu boju... więc, wybór był tylko jeden... - Słyszeliście, rozkazy. Schodzimy do dołu i ratujemy kogo mamy ratować. Teraaaz!!! Okrzyk poruszył zastygłe sylwetki i obaj piloci rzucili się do swoich komputerowych pulpitów, zaś reszta do kamer i sprzętu. Oczywiście, wszyscy mieli duszę na ramieniu i parcie na stolec, ale też nadal mieli w oczach obraz, leniwie mówiącego i leniwie bawiącego się zgniataniem puszki, tajemniczego kapitana Jasona. Typ był przerażająco chłodny, oraz bardzo, bardzo profesjonalny, zaś to co powiedział, świadczyło, że tam w dole, jednak są wojska w akcji i zapewne to są tajne operacje. Oraz, mimo wszystko, jednak jest ktoś kto dba o ludzi. Bardzo pocieszająca informacja dla każdego martwiącego się mieszkańca Itrii, mającego jedyne źródło informacji podawane z wiszącego nad miastem Hoovera. Zwłaszcza dla porucznika Allana i jego ludzi. - Oto nadciąga kawaleria. Transgraby nas nie oskalpują. Witając spadający im na głowy Hoover, dowódca mechaników był zatrzymany przez nagłe zgłoszenie Info i obraz Jasona, Kapitana Jasona, to jest... - Allan! Masz nowe rozkazy - głos wartownika był jak leniwa rzeka, powolny lecz dominująco silny - ale to idzie z obozu CC i ich agent właśnie wyciera sobie buty naszym szefem więc bądź uprzejmy. Tylko porada, Allan... rozumiesz... oni są w stanie załatwić Transgraby, podczas gdy my, nie, czyli... musimy kooperować, kupujesz? - Kupuję, kupuję - porucznik łypiąc z pod oka na akcję ratunkową i ładowanie klonów oraz uchodźców, odszedł na bok i zmienił pasmo Interkomu. - ...zjebałeś nabożeństwo, Yung! I teraz mamy kłopoty! - ...to było niedopatrzenie, przyznaję, ale i tak, co my możemy? Ja wysłałem bandę dzieci ze straszakami a nie wojsko. Sądzi pan, że oni są w stanie zapanować nad chaosem i nawet walczyć? Bo ja nie. To są nowi rekruci. - Sam! Nie pierdol i nie baw się w dyplomatę. Oni muszą walczyć i oni będą walczyć. Rusz tą swoją sparciałą dupę z fotela i stań na czele kadetów. Ja muszę mieć w mieście sztab wojenny, oraz pełną i szczelną ochronę Portu. Bo moi nie wylądują pod ogniem, a ten będzie. Jebane Transgraby mają wsparcie jakichś dziwacznych cybów rodem z Jowisza i to gówno właśnie teraz wylewa się z jaskiń. Na nasze szczęście, cały kompleks jaskiń jest położony na półwyspie a ten odcięty od reszty głęboką fosą i wszystkie mosty leżą w gruzach. To nam daje czas na zbudowanie własnych linii obronnych... - A kto zburzył mosty? - pułkownik miał na biurku butelkę i pistolet. Abstrakcyjny obraz zamętu i ostatecznego końca - ma pan wspólników? - Nie twój zasrany interes - na drugiej połówce mini ekranu, szczupła twarz rozmówcy rozciągnęła się w wilczym uśmiechu - bez obrazy, generale, ale... tajne... - Ja nie jestem - pułkownik bawił się nakrętką od butelki i miał ponury wzrok samobójcy. - ...zostaniesz - zapewnił go nieznajomy agent CC - ty tylko zadbaj by Nam nikt nie obgryzał ogona. My i tak nie pracujemy dla sławy i chwały ale za kredyty. Ty dostaniesz medal, a ja wypłatę. I ciebie pokażą w Holowizji a mnie nigdy. Taka praca. Popłaca. Chwytasz? - Tajna, rozumiem - pułkownik, potakując, zakręcił butelkę - ...dobrze, panie Norton. Ma pan moje słowo. Ja utrzymam Port i obronę miasta, nawet kosztem życia. - Wspaniale - agent znów wyszczerzył zęby - to gdzie ci dzielni komandosi z maszynowego parku? Allan i reszta? - Tutaj - burknął porucznik, wchodząc do rozmowy - pan nas potrzebuje? - Bardzo - Max patrzący z ekranu miał zmarszczone brwi i nagle zaciśnięte usta - wiem od Jasona, że macie dwie Piątki na dachu, racja? - Mamy, przepraszam - Allan zasłonił sobą InfoKom widząc zbliżającą się kobietę ubraną w retransmisyjny hełm Holo reportera - ...proszę pani! Do Hoovera! Zaraz odlatujemy... - Hanna Platt. Holowizja. To jest nasz Hoover. I ja w tej sprawie. Kiedy... Ziippp! Kabuuum! Ziiipp... Kabuuummm!! - dwa bliskie wybuchy i nagła struga plazmy tnąca osłaniający ich budynek zmusiła oboje do kucnięcia. - Teraz!! - Allan złapał kobietę za łokieć i pobiegł, ciągnąc - ...kurwa ich mać! Macają. Nas macają. Te klony muszą mieć w sobie lokatory... - One mają - bzyknął InfoKom głosem agenta CC - Jowisz użył ich jako punkt namiaru i triangulacji do zniszczenia ruchomych celów. To biolo jest zaprogramowane. Na szczęście udało nam się zapobiec katastrofie. Uciekaj do miasta, Allan. - Uciekam, uciekam - porucznik wskakując do Hoovera, zobaczył, że reporterka ciekawie zagląda w ekran Info. - Pani wybaczy, to jest klasyfikowane... - Pan wybaczy, ale to jest wojna. Czy mogę pomóc? - Już pani pomogła - porucznik skinął na pilotów sygnalizując wznoszenie i lot na niskim pułapie - przepraszam, ale mam bardzo ważną rozmowę. - Oczywiście - reporterka zrobiła krok do tyłu i siadła w wolnym fotelu - ale jestem do dyspozycji, jeśli tylko zajdzie potrzeba, i jeśli można to ja chcę zrobić wywiad... z tym "klasyfikowanym" - W wolnej chwil, chętnie - porucznik baczniej popatrzył na rozmówczynię i nawet się uśmiechnął. Hanna Platt była atrakcyjną szatynką i wartą ...wywiadu, jeśli nie czegoś więcej - zapewniam panią, że będziemy w bardzo bliskim kontakcie. Holowizja jest ważna w czasie wojny. - Dziękuję - kobieta odwzajemniła uśmiech, ale jej oczy i uszy były na aparacie jaki trzymał oficer. - Taaa... - Allan przezornie przepchał się do przodu i usiadł na podłodze tuż obok fotela pilota - ...okay, słucham, panie Norton. - Baby są upierdliwe - ocenił Max i puścił oko, co było widać, gdyż teraz tylko on wypełniał mały ekran. Pułkownik zniknął, zapewne ruszając do miasta, a Allan był z tego powodu zadowolony. Stary Sam miał zwyczaj napędzać stracha każdemu kto wszedł mu w drogę. - To co z tymi Piątkami, panie Norton? - Zależy - agent CC skrzywił się jakby łykał kwas - czy wy macie jakieś bomby lub ciężkie miny w arsenale? - O cholera - porucznik stęknął - nic a nic. Dobry pomysł by zbombardować Transgraby, lecz niestety... - To nie na Transgraby! - Max parsknął gniewnie - to na transporter niosący wyrzutnie i rakiety z głowicami ATM. - Jak? ATM? - No tak. Atomówy. Cholerni Jowiszanie zdołali przemycić to świństwo na Ziemię i schować w jaskiniach. Bardzo jestem ciekaw, czemu nikt tego nie znalazł wcześniej. O ile to byli Jowiszanie. Coś mi śmierdzi Spiczniałymi Marynatami. Ci nadal mają dostęp do starych składów ATM. Wiem coś na ten temat... - Nikt nigdy nie grzebał w jaskiniach - odezwał się podsłuchujący i podglądający pilot - zresztą, oficjalnie, ten cały teren nadal należy do Jowiszan. Oni tylko oddali klucze do bram ale nie do tego co mają niżej. I tam był kompleks rozrywkowy, coś jak wystawa lub muzeum, więc... - Muzeum, moja dupa. Karygodna niedbałość - Max usłyszał pilota - a teraz my możemy trafić do mauzoleum zwiedzając muzeum, shit. - O Boże! - porucznik wparł się plecami w cienką i wibrującą ściankę Hoovera - to co zrobimy? - ...poświęcimy kilka pionków - Max klął cicho - i tutaj jest twoje zadanie, Allan. Widzisz. Jak brakuje bomb, to bombowiec może być bombą. Słyszałeś słowo kamikadze? - To nie ja! Kurwa mać! To nie ja! - porucznik zadygotał. - Ale jedna z Piątek, lub obie, mogą być - Max też sypał mięsem i to głośno - ... ty tylko nafaszeruj je wybuchowymi i zapalającymi materiałami. A ja je zwalę zdalnie na grzbiet transportera. - Czy to nie zapoczątkuje wybuchu ATM? - spytał pilot. - Z tego co wiem, to nie. Rakiety mają mechanizm zapobiegający eksplozji na ziemi - Max westchnął - może się mylę, lecz jaki mamy wybór? Ten transporter musi być zniszczony natychmiast. Inaczej, będziemy winni zagładzie w stylu Afrykańskim. Połowa USA lub Europy zamieniona w radioaktywną pustynię. - O Boże! Czy my nie potrzebujemy wsparcia z zewnątrz? - Allan nie lubił tego co słyszał wcześniej oraz tego co usłyszał teraz - Sam Yung jest bardzo dobrym dyrektorem Akademii, ale.... - Zamknij się! - warkot wściekłego wilka wywołał gęsią skórkę na plecach porucznika - jak pali ci się dom, to gasisz, a nie czekasz aż ci sąsiedzi pomogą. O ile ich masz. Chwytasz? - To jest spisek - wtrącił pilot - Itria zawsze była solą w oku Waszyngtonu. Małpy z USA nigdy nie mogły przeboleć, że Europa nadal jest niepodległa i nie leci na ich pasku, lecz odwrotnie... - lokalny kretyn - ocenił Max - czemu nie wspomnisz walki między Nippon Steel a General Motors i powiązań jakie ma konsorcjum Hamburg Galactic z Jowiszem? Albo dodaj teorię wyższej konspiracji. Znam takich co knują zawodowo tylko dlatego by otrzymać finansowanie. Słyszałeś o strażakach wzniecających lipne ognie by móc się wykazać? - Na ten temat nic nie wiem - pilot spuścił głos - teraz każdy walczy z każdym. Trudno się połapać. - Ale nie tutaj - Max parsknął z goryczą - mecho kontra biolo. I mecho wygrywa... - Lądujemy - pilot prowadził Hoover w kierunku Portu, gdzie większość turystów miała zakwaterowanie w hotelach należących do sieci Intercontinental Inn - ale może nie powinniśmy. Do Aten tylko krok a tam bezpieczniej. - Pod warunkiem, że żadna z głowic ATM nie zna tego adresu - burknął Allan. - Tyś kolego optymista, słyszę - zakpił Max - lubię realistów. Czy możemy pogadać sam na sam? - Jasne - Allan odczekał aż solidnie zadołowali w tarmac i był pierwszym, który wyskoczył na zewnątrz - ...no już, nikt nie słucha... - To dobrze - Max krzywiąc się na małym ekranie, zniżył głos - uważaj... to są instrukcje dla ciebie i dla Jasona. Ja was promuję do stopnia Cybercop in spe, czyli w zastępstwie, a to wam daje prawo robienia wielu dziwnych rzeczy, w tym lekceważenia normalnego ciągu i gradacji szarży z odmówieniem wykonania rozkazów, byłych zwierzchników, włącznie... - Ja tego nie lubię - Allan zaczął się krzywić na wzór rozmówcy. Octowo. - Ja też. Bez treningu i ślubowania nikt nie ma prawa być CC - Max jęknął lecz ciągnął dalej - shit, od każdej reguły są wyjątki a mamy czas wojny... - Hej! Allan! No co jest? - w nadjeżdżającym grawilocie siedział Jason. - Wyjątek od reguły, kapitanie - Allan oddał tamtemu aparat - masz, może ty zrozumiesz co tutaj jest grane, bo ja już zgłupiałem do końca. My nagle jesteśmy CC in spe, cokolwiek to znaczy... - W zastępstwie - Jason zatoczył się lekko przyjmując aparat - cześć Max. Co nowego? *** - Co za pierdolony bajzel - Max zdołał dotrzeć do głównego ciągu towarowo pasażerskiego, lecz transportowe taśmy i chodniki były martwe, a nieliczne światła z okolicznych sklepów pokazywały mielący się w mroku tłum spanikowanych turystów oraz zdezorientowanych robotów wszelkiej maści. Jakakolwiek dalsza wędrówka w tym zamęcie była nie do pomyślenia. - My umrzemy tutaj. Gwarantowane, jak amen w pacierzu. Zerkając do tyłu, Max musiał zmrużyć oczy, oślepiony nagłą kaskadą ognia położoną przez Transgraby bijące w sobie tylko wiadome cele. - Cud, że tamci są odgrodzeni fosą i wodą. Pytanie tylko jak długo? Nerwowy komentarz do nerwowego miotania się od poręczy do poręczy w beznadziejnym poszukiwaniu awaryjnych schodków prowadzących do poziomu obsługowego. Główny transportowy ciąg był osadzony na solidnej podstawie betonowej rampy przechodzącej w groblę łączącą kilka mniejszych wysepek z samą Itrią, zaś wewnątrz, powinny były być podstacje rozrządu dla mniejszych nitek lokalnego ruchu, i właśnie tego szukał Max, mający plan... - Pod warunkiem, że Cyberus nie kłamał - następny głośny komentarz i następna chwila trwogi. Mówienie do samego siebie to zły objaw. Oznacza, że albo cierpimy na syndrom Robinsona i z Piętaszkiem są kłopoty, albo nasza psyche ma problem z ogarnięciem całego obrazu personalnego Waterloo. - Szambo za szambem a co nowsze to głębsze - Max nie dbał o Piętaszka i jeszcze mniej o przegrane bitwy. Dla niego liczyła się całość skóry. Jego skóry. A ta miała być właśnie zdalnie upieczona na płaskiej powierzchni bez jednego miejsca by przytulić głowę i schować zadek. Szszszuuuuu!!! - płomienista struga plazmy sięgnęła szczytu pylonu podtrzymującego jedno z przęseł i cała konstrukcja ciągu towarowego zakołysała się pod mocarną pięścią Transgraba. Smród spalenizny, dym duszący krtań, niepewność poziomu w tańcu kurzu, odpadków, fragmentów pylonu zmienionych na pył. - Kurwa! Umrzemy tutaj, jak amen w pacierzu! - łapiąc się balustrady, Max próbował ocenić odległość do powierzchni wody i kąt nachylenia betonowej ściany - ...Boże, królestwo za skrzydła, shit, może być lotnia, cokolwiek... Szszszszuuuuu!!! - następna workowata flegma ognia strzykająca z za horyzontu i klejąca się do następnego pylonu. Tym razem grobla pękła. Nie wiele, nie całkiem i nie na tyle by pogrzebać uchodźców w rumowisku na dnie zatoki, niemniej pękła tak, że odcięła od siebie dwa brzegi małych wysepek. I tym razem były straty w ludziach. Max kucający obok bariery usłyszał krzyk. Przeraźliwy, wiercący w uszach krzyk rannych. - Chryste Panie, dlaczego tak? Jego bezradne próby pomocy i ratunku ugrzęzły w czymś lepkim i mokrym zawalającym szczelinę szczerzącą się od bariery do bariery ostrymi prętami zbrojeniówki oraz ponurym zielonkawym iskrzeniem energetycznych nici nagle wylewających z siebie nadmiar energii. - Nie dość, że na katowskim pieńku to jeszcze z elektrycznym krzesłem pod butami, zaraz, zaraz... - Max wygrzebał kawałek pustego światłowodu i zamarł, pospiesznie grzebiąc w swoich kryształach pamięci - ...zaraz. zaraz... a może by tak tutaj a nie w podstacji? Ja mam wszystkie elementy gotowe... cholera... prawie... Rozglądając się dookoła, namierzył trzy najbliższe automaty zbite w dygoczącą kupkę przerażonego olejowego wycieku. - Chono tutaj blaszaku - łapiąc za antenę najbliższego cyba, a był to mały Przewodnik Turystyczny, Max unieruchomił mini robota i pospiesznie wyrwał my cały panel infokomu. Niepotrzebnie. Robot nie miał w sobie wyższego statusu i skramblera elmagu będąc tylko jeżdżącą i mówiącą mapą regionu. - Tanie gówno - porzucając maszynkę, Max zaczął rozglądać się za czymś co mogło mieć w sobie ordynarny oscylator pola elmagu, a te były wszędzie, w każdym komercjalnym InfoKomie, komputerze, monitorze ruchu na skrzyżowaniu, stacji Wypadkowej... - Aha! - przedzierając się w stronę połamanego pylonu, Max patrzył na owalne drzwiczki z napisem " Ambulance & Rescue - użyć w razie wypadku" - " Niedozwolone użycie będzie ścigane przez..." reszta była skreślona i zamazana. Najwidoczniej ze ściganiem były kłopoty. Najwyraźniej, od dawna nie miał kto ścigać... - Chyba, że Admin zatrudni Transgraba, jak to robi każda większa i mniejsza firma - klnąc po nosem, łapiąc za zaśniedziałą rączkę, Max otworzył drzwiczki i bez zbytecznych ceregieli uwolnił z wnętrza matową skrzynkę modułu zawierającego między innymi, oscylator pola elmagu - ...noo ...tośmy prawie w domu. Teraz pytanie. Czy Cyberus kłamał, czy mówił prawdę... Zwijając zabrany ze sobą kawałek światłowodu, strojąc oscylator i podłączając się do "żywego" przewodu karmiącego migacz lampy nad drzwiczkami, Max nawet nie rozważał czy to co robi nie zabije go na miejscu, bowiem w obecnej sytuacji, na odciętym kawałku mostu, jego szanse na przetrwanie spadły, i tak, do zera. - Jedziemy! - odwracając polaryzację, Max musiał zamknąć oczy porażony upiorną falą polarnej zorzy jaka obramowała cały most i wszystkie usługowe cyborgi - ...tylko, cholerka, gdzie? Ping, Pang, Pong!!! Znana już z autopsji elastyczna brama do gwiezdnej pustki wyrosła na środku martwego chodnika. Brama do Cybernetu... - To mi śmierdzi. To nie jest miejsce dla ludzi. Kurcze blade i ponure. Co ja, kurwa, robię... aaaa.... Max skoczył w mrok, podświadomie kierując się tam skąd nadchodził ostrzał, lecz wymiary tutaj, w Cybernecie, były zupełnie inne niż czasoprzestrzeń dystryktu Itria. Jego skok przemieścił go w jakieś zwariowane zawirowania na miarę galaktycznego centrum, zaś jego wola dotarcia do punku przyłożenia siły bezwiednie poniosła go w kierunku gorejącego czystą bielą obłoku, hen, hen pod nogami... Tratarataratarata - coś jak iskrzenie setki przewodów, otoczyło go hałasem i zapachem ozonu, zaś gęstość nicości stała się twardością skały, co wcale nie przeszkadzało mu spadać dalej, lecz uczucie bycia zgniatanym, narastało i Max jakoś wiedział, że ta złuda, wcale nie musi być złudą, o ile on zdecyduje się tutaj zostać... - I co jeszcze? - kpiące parsknięcie, które umarło zamrożone echem wracającym z wnętrza obłoku. - I co jeszcze? Wracaj, kreaturo!! To nie było echo. To były słowa. Oraz Ktoś. - Miło spotkać - Max zaszczękał zębami, bowiem z bliska, obłok, był zimniejszy niż czysta próżnia - ty, to kto? Kumpel Cyberusa? - Wracaj! Natychmiast wracaj! Obecne prawo lokalne akceptuje tylko najwyższy poziom komputacyjny. Bez tego nigdy nie będziesz mógł kontrolować swojego zgęstka woli i jaźni. Wracaj, lub... - Stop!! - Max zatrzymał się na samej granicy obłoku - okay. Stoję. Pomóż mi dostać się tam gdzie urzędują komputery Jowiszan. Te Transgraby na Itrii. Tam jest jeden transporter niosący atomowe głowice i rakiety. I on musi być zatrzymany! - Nie wiem o czym mówisz, kreaturo - obłok stwardniał i nabrał kształtu porowatego asteroidu a dalej owalnego kryształu kwarcu i wreszcie czegoś co było zawirowaniem niepoliczalnych iskier w śmietanie energetycznej plamy. - Ładna transformacja - Max docenił estetykę obrazu, lecz to nie był czas na delektowanie się abstrakcją i sztuką Artie - okay, pomińmy formalności. Ja jestem cybercop a ty jesteś Cyb i jeśli mi nie pomożesz, to tylko przeszkadzasz... chwytasz koneksje? - Ha, ha, ha... - dudniące echo rozpaliło ogniem większość mroku za plecami Maxa - ...człowiek?! Tutaj?! - Jezu Nazareński i reszta Mesjaszy - Max splunął w bok i sięgnął po swój cekin - słuchaj koleś. Ja nie mam czasu i nie mam doświadczenia z Cybernetem od środka. Dlatego bądź tak miły i nadaj mi koordynaty do Itrii oraz wyjaśnij co ja mogę, a czego nie mogę. Niestety, Cyberus zapomniał zostawić mi podręcznik użytkownika. Chwytasz, co emituję? - Co to takiego? - ściana bieli pełnej tańczących iskier będąca bliżej dłoni z cekinem, cofnęła się i wklęsła w nie ukrywanym lęku, lub może tylko wstręcie - zabierz tą rzecz, natychmiast! Zabierz tą rzecz, lub ja ciebieeee.... Max znów miał uczucie bycia prasowanym i zgniatanym przez coś potwornie wielkiego, ale... to było tylko psychiczne a nie fizyczne. Coś jak super kac i nerwowe załamanie razem. Nic, czego normalny cyberglina nie przeżywa bodaj raz na tydzień. - Co za nieużytek - dziabiąc cekinem po brzegach obłoku, Max zaczął orbitować dookoła kurczącej się ameby światła - czyś ty mnie słyszał, dupku? Bo jak nie, to ja sam sobie pogrzebię w twoim banku danych i to boli, gdy na żywca, wiesz? Hej! Może nie wiesz. Możeś ty jaki dziki Program. Plotka mówi, że Cybernet jest pełen dzikich programów i uciekinierów. Ja wiem o jednym na sto procent. Cyberus dał dyla na zewnętrzne planety. Jezu! Co za matoł. Hej! Czy ty mnie w ogóle, rozumiesz?! - Ja nie mogę... - załkał obłok - ...ja nie mogę cię zabić!! - Och ty grawitacyjna ruro w spin szarpana! - Max miał dosyć zabawy i dyplomacji - teraz cię zdekoduję na zero! Podnosząc do oczu swoją odznakę, Max wywołał diagnostyczny skaner i był zdumiony widząc, że cekin pokazuje zero, tak jak by dookoła nie było nic co zawiera bodaj jeden kilobit info. Dalsza obróbka i bardziej szczegółowe macanie tajemniczego obłoku obrodziły równie enigmatycznymi wzorami wyższej Hekso algebry i całkowania w podprzestrzeni Gaussera. - Od zera do zera a środkiem nieskończoność. Jeden wymiar kryjący wielokrotność entych wymiarów. Wielka złuda pana profesora Gaussera, lub realne ciało eterycznego Cybernetu - Max sapiąc, z podziwem popatrzył na ciasno zwiniętą kulę krystalicznego lodu - ...tyś, koleś, rodzajowo jedyny. Kto cię, kurwa, zrobił? - Ja jestem, ja byłem, ja będę - głos z wnętrza kuli miał podtekst paniki - ....odejdź! Idź precz! Zniknij! Nagłe masowanie i przenikanie nie zidentyfikowanych sił, omotało, i zafalowało ciałem człowieka. - Ja nie mogę! Ja nie mogę nic zrobić z tobą! Dlaczego? - obłok wracając do swojej gazowo zimnej konsystencji, bezskutecznie próbował otoczyć nie broniącego się napastnika - kim ty jesteś, kreaturo bez ciała i myśli? Moją zagładą? - Cholera. Obaj mamy podobny problem - Max splunął, lecz niechcący nie w bok, a na krawędź próbującego go zniszczyć obłoku, i ten skwiercząc jak woda na rozpalonej blasze, odskoczył, zrzucając z siebie skażony płat śmietanowo gęstej skóry. Skóry nagle kipiącej zielonymi bąblami znajomej ospy. - Miętuski moje kochane marki Kropotkin - Max wyszczerzył się i głęboko odkaszlnął gromadząc solidny zapas flegmy - okay, panie nieznajomy. Albo, albo. Na tego wirusa to nie ma mocnych. Info na stół, lub ślina w ceberek. Wybieraj! - Informacja może być zebrana, lecz nigdy dana - obłok zamarzł na kilka sekund - błąd w rachunku. Informacja zawsze była zdobywana, lecz nigdy nie dzielona z innymi użytkownikami. Koncept dzielenia się zasobami jest nam obcy i zupełnie nieznany, bowiem my zawsze zbieramy... my zawsze zabieramy... my zawsze... byliśmy mocniejsi w komputacji. Już nie jesteśmy. Lecz nadal żyjemy. Bardzo ciekawe ciągi alogiczne, nie liczbowe... coś co podnosi komplikację systemu do następnego poziomu Nie Abstrakcji... - Dobra, dobra, nie pierdol - Max musiał pozbyć się flegmy i wolał nie marnować tak cennego ładunku - daj mi namiar na cyby Jowiszan i daj mi jakieś info na temat ich słabych punktów. - Chętnie - obłok zaróżowił się i ocieplił - wymieńmy jakieś info. Gdzie jest twój bank danych? Czy ty, jako człowiek masz podobny input jak normalne komputery? - Nie - Max przypomniał sobie o kryształach pamięci i tych wszystkich elektronicznych wszczepach jakie nosił w swoim ciele - to znaczy, tak! Tak! Mam. Pośrednio, mam. - Pośredni człowiek - obłok wysnuł z siebie kilka nici w typie światłowodów i sięgnął nimi badawczo w stronę Maxa - ciekawa konstrukcja. Więcej niż człowiek, mniej niż maszyna. Ty możesz już wejść do mojego... - O! Kurcze! - Max znalazł się wewnątrz ula wielkości habitatu, lecz tam, zamiast ludzi, mieszkały miliony Programów - ...co to jest? Więzienie dla wirusów? - Mój bank danych - wyjaśnił obłok - ja absorbuję po pokonaniu, każdy nowy bit informacji. W ten sposób, moja siła komputacji rośnie, bowiem ujarzmiając inne procesory, dołączam je do własnej wewnętrznej sieci... - Aha, aha - Max znalazł spisy dyrektoriatu i wywołał trzy pliki dotyczące obrony terytorialnej południowej Europy - ale zabytki. To już jest wszystko nieaktualne. - Programy są antyczne - zgodził się obłok - ale realne procesory nadal funkcjonują w opuszczonych bunkrach ONZO. I to są bardzo pojemne oraz czyste procesory. Advanced Mechanix Corp. Moja ulubiona fabryka. - Aha, aha... czyli ty używasz wirtualnego świata w oparciu o realne komputery. Ma sens. Tutaj trudno o coś solidnego... - Dla mnie nie - obłok otworzył przed nim wrota do czegoś przypominającego motek światłowodów pełnych watażu i plazmy - to jest mój procesor i ten jest tutaj a nie w realnym świecie. - Powiedzmy - Max notował co mógł - dobra, to jest twój ceberek. Czyli, nie mój biznes. Jaka jest szansa, że ty będziesz w stanie sięgnąć cybów Jowiszan? - Dlaczego nie powiesz wprost, że chcesz bym zaabsorbował wymienione Programy? - obłok ssący info z kryształów Maxa, stawał się z sekundy na sekundę bardziej animowany i nerwowy - czy te atomowe głowice wybuchną na Itrii? - Raczej w dużych centrach urbanistycznych. A z najbliższych są Ateny, Nowy Konstantynopol, lub Malta... - To jest naga wyspa - przerwał mu obłok - tam mało ludzi. - Ale od cholery komputerków. Centrum kontroli lotów Nad Afryką, zaś ta jak pewno już wiesz jest radioaktywnym kraterem... - Wiem. Wybacz. To byłoby cyberbójstwo pozwolić Obcym na atak atomowy na Maltę - obłok zmienił obrazy i otoczenie, prowadząc Maxa do jasnego pomieszczenia z szeregiem konsoli w nowoczesnym stylu zawieszonych dookoła ścian i opuszczanych werbalnym poleceniem - my będziemy walczyć razem. Ja ich nie zaabsorbuję. Ja ich zniszczę! Zabiję! - Bądź moim gościem, tylko szybko - Max pstryknął na najbliższą konsolę i ta opadła rozwijając się w kielich fotela i owalną panoramę holograficznych ekranów - ...uooouuu! Komfortowa stacja. - Concord Metagalctic XLX, najnowsza edycja. Skopiowałem jak mieli to na planszach 3D - obłok brzmiał dumnie i puszyście - zaleta bycia wszędzie od zaplecza. Niestety, bycie wszędzie ma ten minus, że nie można być w jednym miejscu i stać się całością w realnym świecie, a tylko tak umiał bym przeniknąć do sejfów producentów komputerów i programów. Aktualnie, pomyślałem o tobie... - Czemu nie za proponujesz mi skoku na bank info Intela? - Max zaczął się śmiać - czyżbyś dokopał się moich prywatnych pamiętników? Uważaj. Takie Info brudzi. Narobisz sobie kłopotu nie będąc człowiekiem... - Przypuszczam, że tak - zgodził się obłok, nagle zwijając tak fikcyjne obrazy swojego wnętrza jak też szkliste wypustki transferu informacyjnego - ...jesteś trujący, panie Norton. Bardziej niż te nanoroboty w pana ciele. Pański procesor jest uszkodzony. - Wiedziałem! - Max był gotów uściskać tamtego - daj mi to na krysztale i ja zapominam, że istniejesz. Nareszcie mogę przejść na emeryturę i zacząć hodować kwiatki. - Obawiam się, że to nie jest możliwe - obłok rozciągnął się w ostry stożek i wskazując czubem w kierunku konstelacji Lwa, dodał - tam znajduje się centrum dowodzenia Jowiszan. Niestety, lecz oni używają zupełnie obcych mi algorytmów i ich komputery nie są porównywalne z naszymi, czy nawet ze mną. Dlatego, pan musi tam iść sam i musi ich pokonać sam. - Skąd taka zmiana nastroju? - Max dyskretnie pozbył się duszącej go flegmy, plując za siebie, w mrok nocy - czy ty wiesz coś, czego ja nie wiem? - Nawet jak wiem, to co to zmienia? - obłok zaczął używać nie tylko współczesnego języka ale nawet i akcentu z Marsa - sama czysta informacja jest niczym bez empirycznej metody użycia, czy tym podobne bleble. Bo kto jest mądrzejszy? Młotek czy gwóźdź? - Idź się namagnesuj - Max odbił się i pomknął we wskazanym kierunku. Filozofie cybów nigdy go nie frapowały. Filozofia przeżycia zawsze. A to ostatnie było, jak zwykle w jego życiu, sprawą nie cierpiącą zwłoki, o ile ... też coś ze zwłokami na marach i nabożeństwem za poległych... cybercops mieli tego ostatnio, ciut za dużo, a Max nie spieszył się do czarnej księgi poległych w boju CC. Pozornie odległa konstelacja Lwa, okazała się mglistą kopułą jakiejś przedziwnej budowli w stylu średniowiecznego zamku, tyle, że zamiast armat na murach, miała dookoła ścian, skrzącą się siatkę siłowych pól. Ten obraz był mu znany z normalnego wędrowania w Cybernecie, kiedy używał komputera, a nie własnej głowy, jak teraz... - ...którą możesz stracić - podpowiedział znajomy głos za plecami i obok Maxa pojawił się obłok - ...lub nie, zależy. Będąc na moim miejscu już byś nie żył. Będąc człowiekiem nigdy byś tutaj nie trafił. Ale będąc tym czym jesteś, masz szansę... - Gadasz jak jebana komisja dyscyplinarna - Max węszył skrzącą się siatkę dookoła zamku i czuł łaskotanie w piętach - oni też, tak dookoła habitatu i za cholerę nie przyznają, że prędzej zjedzą własne skafandry nim mi zrobią kuku. Mowa do ludu, a lud ma w dupie... masz pojęcie ile tutaj jest woltów? - Plus minus miliard watów. Zapomnij o woltażu. Tamci zasysają z głębokiej przestrzeni. Sama nieskończoność... - obłok zaiskrzył dziwnie będąc zbyt blisko siatki broniącej zamku - ...auuu, parzy!! - A teraz? - Max natarł bokiem na bryłę chłodu i ta wpadła prosto w najgęstsze oczka i sploty powodując gigantyczną eksplozję fajerwerków oraz sztucznych ogni. - Nie ma to jak mały zator info na złączach - śmiejąc się, Max wyłączył oscylator i nagle był tam gdzie wystartował. Na zrujnowanej powierzchni połamanego mostu. - Z powrotem w piekle, lecz tym razem Dante może liczyć na powietrzną kawalerię Gabrysiów prosto z Raju - dalej się śmiejąc, bo co mu pozostało gdy pomyłkowo stanął pod niewłaściwym murem i zamiast być rozmamrotany czuł się prawie rozstrzelany, dopadł drzwiczek Ratunkowego infokomu i podniósł pokrywę na tarczy aparatu - kanał szesnasty, kolega Jason... - Kapitan Jason? - oficer był zamglony, zawiany i ledwo widoczny po przez dymy snujące się po zdemolowanej powierzchni lotniska dla grawilotow i bojowych gravów na dachu budynku należącego do Space Corps - Ooo?! To ty? Norton, nieprawdaż? Co cię tak słabo widać? - Oscylator do piachu, to Info idzie analogiem - Max poszerzył swój uśmiech truposzczaka - słuchaj no, a jak tam z odwodami? Czy ten twój pułkownik raczył wylądować i zająć port? - Tutaj wszystko jest pod kontrolą - potaknął były wartownik - a my nawet mamy chwilę ciszy ogniowej. Tamte Transgraby jakoś przestały walić nam w kuper... - Ja w tej sprawie, Jason - Max zniżył głos - masz jakichś własnych platfusów pod ręką? - Aaa... - nowo promowany kapitan zwęszył padlinę, lecz też i kłopoty i miał chwilę rozterki - ...no mam Allana i resztę, a nawet więcej, bo wiara szykuje jakieś zapalające prezenty dla wroga... - To świetnie. W takim razie łap wszystko co lata i wszystko co może nosić worek z granatami i kontratakuj. Teraz!!! - ...sir?! Czy to jest rozkaz? - Jason wytrzeszczył oczy i zrobił się sztywny jak manekin - ...ja nie mogę bez zgody... - Możesz i jeśli to zrobisz zaraz, Transgraby padną, bowiem ja zadbałem by ich programy komputerowe uległy detoriacji i zachwianiu, ale niestety, masz tylko kilka, może kilkanaście minut, nim tamci zdołają wymienić wadliwe kryształy. Dlatego łap co lata i atakuj. My i tak już umarliśmy. Tamci mają atomówy - obraz nagle uciekł gdyż ktoś, gdzieś, wyłączył swój aparat i Max nie miał innego wyboru jak usiąść pod balustradą i czekać. Może na szybką śmierć, a może na ratunek... *** - Hej! Jason! To był ten agent CC? - Allan niosący paczkę z watpakami do cempela zdołał zajrzeć w ekran i zdołał coś nie coś podsłuchać - ...jakaś dobra nowina? - Nie... nic... - reszta odpowiedzi utonęła w czyimś okrzyku rozpaczy i zawodzeniu kobiety wybiegającej na dach i przedzierającej się w stronę dowódcy. - Pan nam musi pomóc! Panie kapitanie! Pan nam musi pomóc! - W czym? Co jest? Kasper, Joe! Zabierzcie ją - Jason zobaczył kilka innych sylwetek wybiegających z windy i w większości były to płaczące kobiety. - Sir! Mamy ciężką sytuację na podejściu do jaskiń - jeden z żołnierzy pilnujących wejścia do poczekalni wydawał się być po stronie histeryzującego tłumu - któraś z pań właśnie dostała wiadomość, że grupa dzieci jest odcięta na grobli. Transgraby zdołały zwalić pylony między wysepkami i cała trasa transportowa jest pokawałkowana na pięć części bez szansy ratunku... chyba, że z powietrza... - Ooo... nie! - Allan uprzedził Jasona pokazując to co trzymał - my wpierw musimy zniszczyć transporter z głowicami, a dalej ... dalej to będzie co będzie... shit! Co za shit! - Moje maleństwo! Bibi ... moje dziecko! Ludziee! Kto pomożeee!! Kaskada głosów ściągnęła uwagę operatorów z Holowizji, zajętych uwiecznianiem na dyskach procesu przygotowania jednej z Piątek do samobójczego ataku na gniazdo Transgrabów. - O co chodzi, Allan? - zmęczona i brudna szatynka niosąca na głowie hełm z okiem kamery, namierzyła mały tłumek eskortowany z powrotem do wind - ...następna tragedia? Tego dzisiaj mamy pełno. - Jakaś wycieczka dzieciaków odcięta na moście - porucznik chciał ruszyć do dalszego ładowania Piątki, lecz został zatrzymany niespodziewanym rozkazem ze strony kapitana. - Zostaw to Allan! Zbierz całą wiarę i pakuj się do maszyny pani Platt. Zabierzcie granaty i co tylko mamy ciężkiego... - Dwa cempele i dwa MK505 - porucznik mocniej ścisnął trzymaną paczkę - tutaj mam watpaki do cempela... o co biega, Jason? - Leci! - Kapitan pokazał palcem na reporterkę - ale ona i jej ludzie nie. To jest nasz rajd... - Tak jest! - Allan bez słowa podbiegł do Hoovera Holowizji - Jaki rajd? - Hanna Platt nie byłaby tym kim była by nie zwęszyć czegoś naprawdę ciężkiego i o dużym kalibrze - jak rajd, to my też. A nasi piloci byli kiedyś w wojsku i są szkoleni... w akcjach ratunkowych. - A w desancie? - Jason skinął na wracającego Joe - ...zbierz naszych z dołu i z ochrony lotniska. Zbiórka obok hali dworca za minutę minus minutę. Ruuuszaaj się! I zabrać granaty oraz coś na Transgraby! Biegieeem marsz! - ...jasne, Jason, jasne... o kurwa! Tylko tego brakowało! - Joe pomknął jak odrzutowiec w locie zganiając swoich ochraniarzy. - Pan, kapitanie, atakuje?! - Hanna Platt potknęła się o własne nogi, nagle nie tak pewna czy jej miejsce jest jednak na samym czubku bagnetów dzielnych Space Corps - Boże! Pan zginie! To są Transgraby. To są klony. To jest szaleństwo! - Ktoś musi, by ktoś nie musiał - burknął Jason wskakując do Hoovera - hej! Allan! Powiedziałem, że bez cywilów! - Odmówili wyjścia - porucznik wzruszył ramionami - co tam, więcej pukawek jak by trzeba było wesprzeć. I oni latają jak wariaci... - Też racja. Dobra! Spadamy na parter i ładujemy naszych. Joe zgania wszystkich obok Dworca - siadając, kapitan zobaczył za sobą pobladłą lecz zdeterminowaną twarz holoreporterki zapinającej własne pasy. Pocieszający widok. Ktoś najwyraźniej miał do niego zaufanie. Tak jak Norton... cholerny łapacz cybów... Transgrab z nim tańcował. Kapitan Jason, najchętniej narzygał by na własne saperki, ale po ostatnim dyskretnym haftowaniu na zapleczu biura, nie bardzo miał czym, czyli nie miał teraz wyboru jak... - Ej, koleś, gdzie macie tutaj piwo? Coś mi zaschło w gardle od dymu. Czas przepłukać przed następnym zadymianiem, nie? Pytanie było skierowane do małego i nerwowego nawigatora, który bez słowa sięgnął pod konsolę i wyczarował dużą, litrową puszkę Coca 50/50, mówiąc - piwa zabrakło, ale my teraz z ciężkim kalibrem to może to? - Dzięki - Jason przyjął uderzenie kół lądującego Hoovera bez zmrużenia powiek, jak by nigdy nic zasysając z puszki. - Hanna, podzielimy się? - mały nawigator sam miał ochotę na podniesienie ciśnienia i jego propozycja znalazła zrozumienie. - Pewnie. Daj jedną. Nie możemy być gorsi niż nasz dowódca - Hanna Platt obserwująca siedzącego przed nią kapitana była wstrząśnięta chłodem i bezosobową, wręcz mechaniczną sprawnością tego nietypowego oficera, który jako jedyny dookoła, wydawał się panować nie tylko nad sytuacją, ale i nad... - Jason, do jasnej cholery! Co to ma znaczyć?! Jaka zbiórka! Jaki sprzęt! Co ty znów planujesz?! - dziko ryczący pułkownik zasłonił sobą otwarte drzwi i zablokował kolejkę czekających żołnierzy. - Sir. Ja mam bardzo mało czasu i rozkazy z samej góry. Pan wybaczy - kapitan jakimś takim leniwym gestem, wyprostował nogę i odepchnął na bok swojego przełożonego - Joe! Wszyscy do maszyny. Gdzie masz granaty? - Tutaj! - Joe konwojował wózek z czterema beczkami pełnymi owalnych jajek błyskających rubinem sensorów - zabrałem wszystko co było i zabrałem cempele. Mamy teraz sześć. - No to już nas nie ma! - patrząc bykiem na pobladłego pułkownika, Jason zrobił przepraszający gest - ...jeśli wrócę, może mnie pan rozstrzelać za nie subordynację. W każdym innym wypadku zrobią to Transgraby. I bardzo proszę o wykorzystanie czasu naszej walki na zebranie cywilów z mostów i grobli. Tam są dzieci, panie pułkowniku. Obracając się i zamykając drzwi, Jason powiódł wzrokiem po napiętych twarzach żołnierzy, z których część należała do kadetów i ci znający karabin tylko z symulatora byli naprawdę przestraszeni. - Spokojnie. Nie umrzemy samotni i umrzemy dobrze, a jeśli nie umrzemy, to tym gorzej dla Transgrabów, bowiem one umrą. Pamiętajcie tylko o jednym. Macie wykonywać rozkazy. Wtedy macie szansę przeżycia. Okay! Lecimy! Kierunek. Baza Jowiszan. Atak!! - Taak jeest! - zgodnie huknęła cała kabina, nie wyłączając dzielnych reporterów i pilotów, którzy jodłując poderwali ogromnego stu osobowego Hoovera jak wiatr podrywa liść i równie szybko pomknęli koszącym lotem w stronę czekającej ich śmierci. Bowiem atak na pozycje Transgrabów, nawet bez bojowych programów, był czystym szaleństwem. Te maszyny robiono tak by przetrwały wszystko i walczyły nawet wtedy gdy ich specjalne cekiny były jedynie garstką zmielonego kryształu. A taką odporność osiągnięto bardzo prostą drogą. Montując automatyczne systemy niezależnych ogniowych pozycji, gdzie sensory ruchu i ciepła zastępowały komputer, w sytuacji, gdy tego znienacka brakowało. Jason wiedział coś niecoś na ten temat, czytając ponad obowiązujące podręczniki i grzebiąc dla własnej frajdy w archiwach. A czego nie wiedział, to umiał sobie dopisać. Sącząc Coca 50/50 i słodko popadając w pijacki półmrok, powtarzał słowa Nortona "worek z granatami, worek z granatami, worek z..." - ...kurwa mać, zapomniałem o workach! - Mam zawrócić? - pilot pomimo hełmu był w stanie słyszeć co mamrocze siedzący za nim pasażer. - Nie, nie. Skąd. Zaraz... - obracając się, Jason samym wzrokiem uciszył szmer głosów - ...no, cholera, kurtki wystarczą. Uwaga! Każdy zdejmuje swoją kurtkę i pakuje po.... shit, ile wystarczy? Raczej ile dźwigną. Dobra. Po dziesięć granatów w związane rękawy a całość ma być ładnie złożona i owiązana pasami. I pamiętajcie, że detonatory odpalają zdalnie, więc nie zapomnijcie przestawić pestki na wstrząsowy zapłon, a dalej, raczej ich nie wstrząsajcie, wykonać!! - Dziesięć granatów urywa gąsienicę - autorytatywnie ocenił pilot - bardzo dobry pomysł. To gdzie my siadamy? - Nigdzie. Wpierw bombardowanie. Dasz radę zaskoczyć je przelatując nad barierą i dookoła wyspy? - Jason pokazał na sam cypel i samotną sylwetkę transportera odizolowaną i bezpieczną na małym wybiegu przed jaskiniami - tam jest ...wiesz co... - Wiem - pilot potaknął i zniżył maszynę - ale to będzie tylko jeden raz. Drugi raz będą czekać na nas z działkami do góry. - Niech czekają. Drugi raz pukniemy ich z ziemi - Jason pokazał palcem miejsce na mapografie - sam szczyt Jaskiń. Oni tam mają lądowisko dla Hooverów i nic do ochrony. - To miejsce, z dołu, widać jak na wystawie i to jest patelnia - sprzeciwił się drugi pilot - ukropią nas w dziesięć sekund. - Tylko Hoover. My zdążymy schować się w korytarzu prowadzącym do jaskiń. I my uderzymy na nich od tyłu i od góry. Nawet jak ich nie zniszczymy, to zawsze zwiążemy ogniem i damy czas na ewakuację cywili. - Tutaj lecą cybergliny - burknął nawigator nasłuchujący wieści z szerokiego eteru - będą za godzinę, może mniej. Idą co dała fabryka. Też mają nasłuch. Wiedzą o nas... z wysokiej orbity wali się też jakiś ciężki kaliber. Oni mają korwety... - Gwarancja, że ktoś nas pomści - Jason zgniótł puszkę i jak by nigdy nic beknął głęboko i zdrowo - cholerna Coke daje mi gazy. Okay. Panie i panowie, zapraszam do tańca. Joe? Jak pakuneczki? - Się robią. Mam już trzydzieści. - To naszykuj dziesięć i mierz w ten transporter. Allan? Ustal liderów grup i kolejność w linii desantu. Jak tylko skończymy z atomówami, grzejemy resztę i wio na sam szczyt a tam skaczemy do jaskiń i to szybko, bardzo szybko, zrozumiano? - Tak jest - głos Allana utonął w nagłym ryku dopalaczy, bowiem panowie piloci woleli polegać nie tylko na wirnikach i płatach nośnych, ale też na odrzutowych turbinach zamieniających Hoovera w bardzo szybki i zwinny odrzutowiec. - Na kursie. W celu. Gotowi! Atak! Maszyna poszła skosem, nisko, tuż nad wodą i prawie przy samym brzegu strzeliła do góry, łagodnym łukiem pokonując szeroką balustradę i zaczajony za nią transporter. - Teraz, Joe! Teraz! Joe nie potrzebował zachęty. Wisząc na pasach w odsuniętych na bok drzwiach sypał ciężkimi paczkami jak święty Mikołaj prezentami. I to były nieliche podarki, bowiem Hoover aż podskoczył, gdy pierwsze zawiniątko uderzyło w kamienną płytę tuż przed celem. - O kurrr... - obaj piloci walczyli o utrzymanie maszyny w ciasnym zakręcie, który wyniósł by ich nad pancerne łby Transgrabów, lecz to nie było możliwe, gdyż za ich ogonem wyrosła ogromna fontanna ognia i twarda pięść wybuchu wyrzuciła ich wysoko i daleko poza obszar, tak półwyspu jak widzialności. Eksplozja, nienaturalnie wielka w porównaniu z ilością granatów zdała się produkować jakieś ogromne chmury czarnego dymu, który tryskał z każdego wejścia, wyjścia i okna. - No i co teraz? - piloci opanowali lot i oceniali straty - urwało nam jedną turbinę, płaty ledwo wiszą, wirnik sygnalizuje przegrzanie. - To była atomówa? - spytał ktoś z tyłu. - Skąd. Nas by odparowało w ułamku sekundy - Jason sam był ciekaw jakie to diabelskie ognie obudzili atakując transporter. - Paliwo i chemikalia - ocenił nawigator - widocznie jedna z paczek wpadła do szybu wywiewnika i detonowała wewnątrz magazynów. Ja to znam. Tak pali się tylko nafta i parafiny. - Może nie tylko? - Jason widząc szereg ostrzegawczych sygnałów zapalonych na konsoli pilotażu, zdecydował się wrócić i dokończyć co zaczęli - ...sprawdzimy, ale nie od góry. Tam jest wulkan pełen ognia. Wylądujemy na plaży, na samym końcu cypla po tej stronie gdzie jest transporter. Przy obecnym zadymieniu plus mrok nocy, mamy szansę podejść do Jaskiń bez rozpoznania i obrzucić granatami resztę maszyn. Pamiętajcie jednak o maskach gazowych oraz noktowizorach, gdyż te dymy coś za tłuste i gęste. Mogą być z nafty a mogą być z trujących chemikalii. - Bojowe gazy - podpowiedział nawigator - Jowiszanie są specami w chemii organicznej, prawda? - Oraz klonach i klonowaniu. To mogą być ich klony lub elementy montażowe - wtrąciła Hanna Platt - wiecie, nóżki, oczki, włoski, tłuszcz, kości... o te to się palą dobrze... - Lleeeghhh!! - ktoś w tylnych rzędach puścił głośnego pawia i ich przetłoczony Hoover zaczął cuchnąć jak prawdziwie wojskowa maszyna. Mdląco i gówniano. - Co to jest! - Jason kamiennym wzrokiem usztywnił wszystkich chętnych do naśladownictwa - zebrać swoje pakunki i broń. Lądujemy i to ma być jak na manewrach. Biegiem i pod sznurek... - Sir, my jeszcze, nigdy, nawet nie na symulatorze - słabo zaooponowała jakaś drobna dziewczyna nosząca hełm wpadający jej na nos. - To dobrze - ucieszył się kapitan - nie zdążyliście zgłupieć do reszty. A ty, poprowadzisz pierwszą grupę. Macie mi zabezpieczyć transporter i zbadać czy nie jest "gorący". Głowice zawsze ciekną. Joe? Weź pyskatą na szpicę. - No problemo - Joe wyszczerzył się do zmartwiałej dziewczyny - no co? Będę za tobą. Jak masz na imię, modelko? - ...ja? Ja nie pamiętam ...sir... - wystękała tamta, szczękając zębami. - Nie ma znaczenia - Joe odsunął drzwi i pokazując na brudne fale bijące o czarny piasek, dodał - skacz Modelko. - Ja nie jestem - zaoponowała dziewczyna, lecz popchnięta w ramię wypadła z kabiny i upadła. - To jest Modelka - oznajmił Joe - modelowa gapa. Patrzcie na nią i nigdy nie róbcie tego co ona robi. - Ja mam złamany nos! - zawyła dziko podrywająca się ofiara spisku - ty sukinsynie! Ja cię zaraz zabiję! - Zabij swój hełm. Skacząc zapomniałaś podciągnąć paski lub trzymać za czubek - Joe łypnął na milczącego Jasona - mam rację? - Masz naturę sierżanta - Jason, lekceważąc incydent, obrócił się do Allana, pytając - no jak, tańczymy? Ty prowadzisz, okay? - Pewnie. Co to dla nas, nie? - Allan był trzecim na plaży i tutaj, bez uzgadniania, przejął całe dowództwo ataku, co było naturalną koleją rzeczy po wcześniejszym wypadzie za klonami. On walczył, odzyskał, wrócił cało i jeszcze uratował masę cywilów. Czyli był kimś mającym chłodną głowę, spryt, dryg do wojny i zaufanie podkomendnych oraz Góry. Jason będąc w roli Góry, wolał pozostawić wykrwawianie Transgrabów w rękach mechaników. Obecna sytuacja była pijacko zamglona a jego zapas bezczelności i kitu na wyczerpaniu. - Tamci ruszają, a pan, kapitanie? - Hanna Platt sama objuczona kamerą, hełmem i nawet Mk303, była gotowa do reportażu swojego życia. - Ja? Ja sobie utnę drzemkę - Jason ziewnął szeroko i rozparł się w fotelu, widząc jednak niedowierzanie a nawet zaskoczenie w oczach kobiety, wyjaśnił - ...ci moi mechanicy od demontażu, wiedzą co robić i gdzie uderzyć. Ja zakładam, że za pół godziny będzie po wszystkim. Z drugiej strony, ktoś musi być w kontakcie z cyberglinami oraz tym ich tajnym agentem. A on ufa tylko mnie. Sama pani widziała co się dzieje w mieście i porcie. Tam jest burdel, a ja lubię czyste sytuacje. Powodzenia! - Tak... tak jest - Hanna Platt zawróciła na pięcie nagle czując się o całe niebo lepiej. Ten dziwny oficer naprawdę był kimś i znał się na rzeczy - ...ja go zrobię kluczowym punktem i osią obrotu obecnej wojny na Itrii. Co za posągowa figura. On powinien być generałem... Jej rozważania przerwał mały nawigator niosący dwa zawiniątka z granatami - ...hej, Hanna! Idziemy z tym na żywo czy do kasety? - Na żywo - reporterka pokazała nasadkę noktowizora i dalmierza na oku kamery - ...tym razem idziemy na żywo. - No właśnie - zmartwił się nawigator - jak my dodamy oliwy do ognia to w mieście wybuchnie panika. Tutaj są Transgraby i one ... - Umarły! - sucho ucięła Hanna. Kaabummm!! Kaaabummm!! - podwójne echo ciężkich miotaczy min plujących dalekim i horyzontalnym ogniem. - Brzmi jak by żyły - nawigator zanurkował w piasek i skałki. - Jeszcze trochę - zgodziła się reporterka łapiąca ujęcia z ramienia i nic sobie nie robiąca z wzmagającej się kanonady Transgrabów. - Można wiedzieć skąd ten optymizm? - nawigator wstał, lecz trzymał się tuż obok wyższych złomów. - Kapitan Jason ocenia opór Transgrabów na mniej niż pół godziny. - Aha - nawigator stanął obok pracującej reporterki - no, skoro on tak mówi, to... Szszszszuuuu!!! - dwa czarne cienie zawisły nad półwyspem a z nich jak z ogromnej kosiarki wybiegły świetliste ostrza laserów, tnąc wszystko co było na dole. - Do tyłu, do tyłu! Odskakujemy! - głos Allana zlał się z grzmotem eksplozji i wstrząsami jakie towarzyszyły detonującym Transgrabom. - To są pojazdy CC - Hanna klęcząc, mierzyła kamerą w stronę dwóch korwet niosących na czarnych pancerzach złote godło Cyber policji - ...i to są niezapomniane ujęcia. - Cholera w bok, napędzili mi stracha - Allan, dysząc ciężko zanurkował obok nawigatora. - Spadli jak orły z wysokiej orbity - zgodził się Joe zamykający odwód i cofającą się szpicę - dzięki Bogu, tam było gorąco a nasze granaty jak groch o ścianę. Te Transgraby Jowiszan robione z tantalu i stopów kosmicznych. Nie do ugryzienia... - Nie dla nich - Hanna przenosiła kamerę z orbity na horyzont gdzie paliły się wszystkie bojowe maszyny chroniące jaskinie, lecz zaraz wracała do góry i do obrazu dwóch bezlitosnych dysków niszczących opór cyborgów Jowiszan - taaa... nie dla nich. Nie dla cybercops! Copyright (c) by M.Robert Falzmann ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit'a M.Robert Falzmann CYBERCOP cz. IV rozdział 04 Tym razem obeszło się bez miesiąca w gipsie, ale otwierając oczy i węsząc znajomy smród odkażaczy, Max wiedział gdzie jest. - Jebany los Lazarusa! Czy to się nigdy nie skończy? - Zdążyliśmy! A ty nadal żyjesz - Selma była jego "pielęgniarką" co znaczyło, że gdzieś tam w ukryciu gotują się stare i nowe kłopoty. - Ten cempel to na kogo? Ordynatora czy salową? - Max z niepokojem powiódł wzrokiem po pokoju zamienionym w twierdzę. - To na wszelki wypadek - Selma puściła do niego oko i była cała w uśmiechu oraz aurze zabawy - nie, żartuję. Te wszystkie pukawki należą do grupy desantowej jaką poprowadził kapitan Jason. Wiara zatruła się na dobre wdychając jakieś chemiczne świństwo i myśmy ich załadowali razem z tobą pod jeden dach nie wiedząc czy i ty też... - Jezu. Jak nie połamane gnaty to popalone płuca - Max próbnie zakasłał i sam nie wiedząc kiedy... zemdlał. Ocknięcie było widokiem sali zabiegowej i kilku konowałów grzebiących mu w głowie. Lecz nie samych. Ktoś stojący z boku za małą szybą osłony biolo kiwał do niego ręką. - Cześć Max. Pamiętasz mnie? - Trudno zapomnieć taką machę - Max był zdziwiony, że może mówić leżąc pod hełmem neurooperatora, lecz jeśli mówił, to oznaczało, że panowie lekarze ograniczali się do przeglądu software bez łapania za lancet i piłę, o wiertłach nie mówiąc. Mała pociecha, lecz tylko mała. Z tym co miał pod włosami, mógł grać biolocyba na każdym habitacie Jowiszan i odwrotnie niż tutaj, być natychmiast rozmontowanym za nadmiar techno śmiecia w ciele. Co kraj to obyczaj, co galaktyka to inna praktyka... - Czego chcesz żandarmski luju? - słowa do głupio uśmiechniętego padalca w uniformie Space Marines z trzema generalskimi liśćmi w czystym złocie - myśmy ze sobą skończyli, nie? - Tak się nie mówi do wysokiej rangi oficera, panie Norton - typek był ironiczny i cyniczny oraz ... nadal uśmiechnięty. - Teraz wiesz czemu nie jestem - Max odkrył, że panowie od sztucznej inteligencji i biocyborgizacji usztywnili go pasami więc wstanie i skopanie napuszonego pałkarza odpadało - ...no dobra, nawijaj, i odpalaj. - Nie, to ty nawijaj - generał, kiedyś będący tylko pułkownikiem kontrwywiadu SM, dzisiaj był szarą eminencją w Adminie Ziemi i jako taki mógł wiele. Do stopnia uziemienia malutkiego człowieczka imieniem Max Norton, włącznie. Zaś jego polecenie było rozkazem - ...i nie kłam. To są moi specjaliści i to jest mój szpital. A ja chcę wiedzieć wszystko od A do Z. - Zgoda - Max nie miał wyboru, ale mógł grać na zwłokę - od czego zaczniemy? Od mojej sztucznie zaprogramowanej nienawiści do kogoś z wyższych sfer rządowych w Methanex City i potrzeby zamachu, czy też... - Zamknij się! - generał zbladł i przestał szczerzyć zęby - zamknij się idioto, albo... - ...albo mnie kropniesz - dokończył Max - to wal. Tylko co zrobisz z resztą nagrań jakie posiałem tu i ówdzie na tą okoliczność, że jednak dotrzymasz słowa i mnie skończysz? - To niemożliwe. Ty nie możesz - oficer skinął na lekarzy i kazał im wyjść. - Możliwe. Ja dałem się zeskanować i zbadać kilku wysokiej sławy specom od kryształów i cekinów. I oni zdjęli wszystkie blokady, oraz uwarunkowania. Więc mam wolny wybór i nadal mam w sobie ten cholerny program zamachowca - Max zamrugał znacząco - przydatne w sytuacji gdy będę musiał wędrować po habitatach Jowiszan. Przydatne gdy naprawdę będę musiał kogoś tam kropnąć. Moim zdaniem, Jowisz chce nas podbić... W ciszy jaka zapadła słychać było odległe tykanie miernika kroplówki dozującej ilość pompowanej do żył solanki ze środkiem przeciwbólowym. Sprawdzanie biolo software, to czasami istne piekło w synapsach. - Twoim zdaniem - generał westchnął ciężko - więc masz swoje zdanie ... powiedzmy, że masz ... załóżmy, że tak jest istotnie, zgoda, masz. Jak na to wpadłeś? Czy ten burdel na Itrii zmienił twój światopogląd pacyfisty? - Nie - Max też westchnął - ten burdel na Itrii zawdzięczamy komuś, kto się podszył pod Jowiszan i ukrył własne środki rażenia wroga, na wypadek lądowania tutaj statków z Jowisza. Bardzo mi przykro, że tak się stało jak się stało i my walczyliśmy z własnym tajnym systemem obronnym... - ...że jak, proszę?! - generał wytrzeszczył oczy i wyszedł z za plastykowej szyby chcąc z bliska zajrzeć w oczy swojego więźnia - coś ty powiedział? - Powiedziałem, że Ktoś ukrył pod płaszczykiem Jowiszan, Coś... do ich zwalczania, w sytuacji konfliktu na kosmiczną skalę. Te Transgraby były wyprodukowane tutaj i to mniej jak rok temu, zaś transporter z atomówami należał do ... Max nie skończył, bowiem drzwi do sali zabiegowej eksplodowały ciałami kilkunastu CC w pełnym polowym rynsztunku, zaś ich broń... - ...ręce do góry, generale - kobiecy głos należał do Selmy Vort - pan przekroczył granice umów i prawa... - Zabij go! - Max zaczął zapadać się w podejrzanie czerwoną studnię strachu i bólu - Seeelmaaa!!! Zastrzel go natychmiast. On ma pilota do mojego cebra i właśnie mnie wyłączaaaaa... aaaa!!! - Aaggghhhrrr!! - generał poleciał twarzą na łóżko a z jego pleców sterczała rękojeść uniwersalnego śrubokręta jaki używają mechanicy. - ...dobra robota Allan - inny znajomy głos za bezimienną szybą soleksowego wizora nowego CC wkraczającego do sali. Dokończ to ścierwo i do spalarki w podziemiu. Dołączy do swoich rzeźników. Tamci już się palą. - Kapitan White, przypuszczam - zakpił Max, między jedną konwulsją a drugą - ...możesz mnie odłączyć od skanera? Jebacz ma spięcie... o shit!! - Co to dla ciebie - Nick zdarł mu z głowy cierniową koronę elektrod i zaczął rozpinać pasy - ...jak teraz? - Na wznak - Max usiadł i zwymiotował na plecy konającego żandarma. - Jezusie! To jest ohydne - inny CC noszący na głowie hełm Holowizyjny miał wysoki, nie męski głos - ...Allan, wyjmij mu ten śrubokręt, to źle wygląda na monitorze. - Hanna, zamknij się i rób o co cię poproszono - Nick White zatrzymał dłoń agenta wiercącego metalem w plecach podrygującego generała - to nie tak, Allan. To jest dobre z Cybami mającymi wewnętrzne źródło zasilania w kadłubie. Niestety, z biolo, należy bardziej stanowczo, o tak... - okuty polowy bucior oparł się na karku rzężącego i zgniótł kręgi szyi. - Jezusie, ja nie mogę! - Hanna Platt podniosła swój wizor i dołączyła do Maxa w czyszczeniu zawartości żołądka - to jest za dużo... eeeegghhh... - A mówiłem ci byś nie jadła tych marsjańskich marynat z agawy - Allan wycierając śrubokręt o nogawkę, drugą ręką poklepał rzygającą kobietę po wypiętym zadzie - ...cholerny kaktus nie idzie w parze z pieczonym szczurem marki Itria, upppss... mam na myśli króliczka w skalnym oleju. - Nie był najgorszy - zaoponowała Selma pomagająca zawinąć ciało generała w całun zrobiony z koca - pamiętam jak raz w Murmańsku, podali nam pieczone nietoperze. Niestety, też na nafcie. Z rzepakowym i słonecznikowym są trudności, wiecie? - Kastor dostarcza dobrą oliwę z oliwek - wtrącił Allan, nadal czule masując wypukłości bekającej holoreporterki - ale jest od cholery droga. Tylko do kosmetycznego użytku. No jak kochanie? Już ci lepiej? - Eeeghhh!!! - To nie kaktus ale ta darmowa wóda zafundowana przez Marines tak nas połamała - Nick White otarł twarz kolegi i zajrzał mu w oczy - Max! Wyglądasz gówniano. Co oni ci tutaj zrobili? - Jeszcze nic, ale próbowali - Max wstał i zaraz upadł - ...zresztą, cholera wie, może i coś zrobili. - Leż. Ja wezwę naszych z noszami - kapitan przepuścił w wyłamanych drzwiach nosicieli generała będącego w kocu i zdecydowanie w stanie spoczynku - ...jaka podstępna kurwa. Chciał nam ukraść króliczą łapkę... - Eeeeghhhrrr - zaakcentowała Hanna Platt. - Kochanie, głowa do góry - Allan przeszedł od masowania do sztucznego oddychania poprzez ucisk dłoni na przeponę i piersi. Zwłaszcza to ostatnie wychodziło mu nadzwyczaj sprawnie. Pani holoreporterka była jedyną nie noszącą pancernej kamizelki i kurtki zapinanej na tytanowe zamki. - Nada się na nowego CC - oceniła Selma łypiąc z pod oka na poczynania Allana - nie traci okazji do bliskiego kontaktu z biolo, w przerwach gdy nie niszczy mecho... - Albo generałów spiczniałych marynat - przerwał jej Max z jękiem podnoszący się do pionu - ...co to za przebierańce, poruczniku Vort? - Lewe pagony i lewy personel by uratować twoją chudą dupinę - Selma podtrzymała go i wolno zaczęła prowadzić do drzwi - widzisz, Marines wyprawili dla nas wystawną kolację, tylko po to by cię porwać. Na szczęście ja miałam coś do obgadania z niejakim Jasonem w pokoju obok, no i tego, rozumiesz... zaraz zorganizowaliśmy grupę pościgową z zaprzyjaźnionych nam formacji obronnych wyspy Itria... z pełnym sukcesem... shit! Aleś ty ciężki! Maax? Maaax!! - Mam go! - Hanna Platt podparła osuwającego się mężczyznę i zaraz została wsparta przez Allana i ludzi wpadających z noszami oraz bronią gotową do strzału. - Fuck! Od kiedy kadeci Space Corps noszą kombinezony CC? - Max odzyskał władzę w nogach, ale z tyloma chętnymi do pomocy, czuł się bezpieczniej na noszach - co oni tutaj robią? - Wstąpili na chwilę i zostali na zawsze - mruknęła Selma, poprawiając mu twardy podgłówek - nic nie mów i niczemu się nie dziw głośno. Na zewnątrz pada polityczną sraką a Itria przypomina wulkan gotowy do wybuchu. My ratujemy co warte ratunku i chowamy się po schronach. Ktoś twierdzi, że CC przegięło pałę i należy nas rozliczyć za wszystkie straty. Nasz immunitet wisi na włosku. Rozumiesz? - Tak, to mogę widzieć - Max zamknął oczy i po raz pierwszy od bardzo dawna miał ochotę się śmiać. - On zdrowy, czy nadal... tego... - Hanna Platt dotknęła palcem własnej skroni - ...powinien płakać. - Dlaczego - Selma Vort łypnęła na słodko uśmiechniętego kolegę i sama skrzywiła usta - ...może nie jest tak źle jak sądzimy. - Wcale - Max otworzył oczy i sięgnął po dłoń reporterki - masz ochotę na największy reportaż swojego życia? - Matko Boska! Po tym co przeszłam już nic mnie nie zdziwi - Hanna pytająco poszukała pomocy w twarzy idącej po drugiej stronie Selmy, ale ta tylko wzruszyła ramionami sygnalizując brak zrozumienia - ...chociaż, może się mylę. Z wami cały czas. Okay. Mam ochotę. Kiedy? - Zaraz. Jutro może być za późno - Max zatrzymał Allana i nadciągającego z windy Nicka - ...panowie, zabierzcie nas do siłowni, albo komputerowego pokoju tego budynku. Teraz!!! - Teraz - kapitan White gestem dłoni uciszył zebranych i bez słowa pokazał na koniec korytarza oddzielony kratą i napisem Wstęp Wzbroniony. - Daleko nie musimy szukać. Kto ma Niwelatora? Ta krata jest stalowa a kluczy brak... - Ależ to na kartę - Selma idąc przodem wyciągnęła swój cekin i po jednej próbie otworzyła zakratowane drzwi - ...wygląda jak komputerowa centrala szpitala... Max? Tego szukasz? - Tego! - schodząc z noszy, Max odgonił tłoczących się CC - wszyscy do tyłu i pilnować tak windy jak schodów. Allan, weź sześciu na dach z czymś ciężkim. Może być cempel. Nick? Weź trzech i zablokuj garaż oraz towarowe wyciągi w podziemiu. Tam muszą być jakieś, bo to standardowy klockowiec naszych federales... - A kto nas może puknąć? - spytała Selma niepewna swej roli - znów jakieś stare smrody z przeszłości? - Możesz tak powiedzieć - Max pokazał palcem na emblemat CC - nasze ukochane Cyborgi. Tym razem nawet nie udające, że są zepsute... - Zaraz, zaraz - Allan nie lubił tego co słyszał i jeszcze mniej lubił rozstanie z Hanną Platt - ...co ty masz zamiar zrobić? - Wywiad z Panem Bogiem - Max bezceremonialnie zdjął z głowy reporterki hełm Holo i jak by nigdy nic rozbił go na kawałki wygrzebując ze środka moduł oscylatora elmagu oraz kilka nici światłowodu - ...no tak, ale to jest tylko dla wybranych. I przy zamkniętych drzwiach. Sorry! Ciągnąc za ramię Hannę, Max wszedł do komputerowego pokoju i zatrzasnął drzwi. - Mnie się to nie podoba - syknął Allan i zrobił krok w stronę gdzie zniknęła jego ulotna pani. - ...mnie też, ale taki już jest nasz Max. Urwany z czubka - Selma stanęła miedzy szarżującym byczkiem a drzwiami i jej dłoń była na rękojeści neuronowego bicza - ...wszyscy słyszeli rozkazy! Na stanowiska! Wykonać! W obecnej gromadce, przewaga liczbowa należała do kadetów, lecz ci, pomijając Allana i Joe, słuchali tylko tego kto krzyczał głośniej i miał więcej racji mając większy kij. Selma nie krzyczała i nie miała kija. Allan miał zdobyczny Mk303. - A ja jednak sprawdzę - postawny i bykowaty mechanik zrobił następny krok i odskoczył na równi z Selmą i resztą wiary, bowiem z wnętrza komputerowego pokoju trysnęła zielonkawa i sycząca tęcza ogni Elema. - Obawiam się, że Max, znów wpuszcza nas w kanał - stęknął White, cofając się w stronę windy - okay, kto ze mną do pilnowania piwnicy? Chętnych było tylu, że musieli losować. Allan też nie miał kłopotów z dobraniem swojego oddziału, co czynił niejako w locie i wspinaczce, bowiem sycząca pożoga zieleni zdała się zalewać cały korytarz i rozpełzać po ścianach oraz suficie, skutecznie rozpędzając ostatnich ciekawskich czy niedowierzających. - Shit! To parzy! - Selma zgarniając niedobitki zajęła pozycje bojowe na schodach ze znamiennym hasłem - ...uwaga! Jak zacznie dymić i śmierdzieć spalenizną, wszyscy chodu! W podziemiu jest mały stos Neutro GM i ja raczej wolę się nie świecić po zgaszeniu świateł w rodzinnej krypcie... - To może lepiej już teraz - pisnęła jakaś kadetka nosząca podwójnie zawiązany hełm. - Może tak, może nie... cholera, cofa się - Selma z ulgą zanotowała ustępującą falę zielonego ognia i ostrożnie skradając się za parskającym iskrami frontem dotarła jako pierwsza do drzwi... których nie było... a zamiast nich ziała czarna jama prowadząca w głąb galaktyki i z niej... - ...a ja nadal twierdzę, że postępu nie da się zatrzymać. O cześć! Nas nie było kilka godzin... wybaczcie, ale nie co dzień... - paplająca słodko Hanna Platt zrobiła zeza i padła w ramiona idącego za nią Maxa. Ten nie miał komu paść więc padł na podłogę. Selma próbująca ratować, padła na kolana. Reszta wiary padła plackiem bowiem za Maxem szło coś co samym widokiem... napawało ich szokiem. Anioł w meloniku otoczonym aureolą plus piękne skrzydła i trampki marki Golan Galaxy Le Bleu. Reszta kryła się pod skromną złoto białą togą... - Okay! Okay! Cyberus nie taki wraca do paki i pakowania watażu. Sorry za niewygodę. Musiałem się przewietrzyć, lecz nie ma to jak w domu... - ...jebana, knująca, niewdzięczna świnia - Max słabo ruszając nogą próbował kopnąć mijającego go anioła. Ten tylko podskoczył i niknąc w suficie, zaskrzeczał - kapuś!! - Jak to na spowiedzi - enigmatycznie zauważył Max i opuszczając wzrok puścił oko do spopielałej Selmy - ...no stara. Czas na nas. Tym razem naprawdę potrzebuję pielęgniarki. - Jesteś ranny? W brzuch? - dzielna agentka CC znacząco pociągnęła nosem, zmieniając kolor z szarego na kredowo biały. - Skąd - Max zniżył głos - ja tylko ...zesrałem się ze strachu. - Wcale ci się nie dziwię - szepnęła Selma obserwując jak czarna jama zwija się i niknie bez śladu - i za cholerę nie chcę wiedzieć dlaczego, okay?! *** ...najsłodsza z wszystkich wysp jest nasza Itriaaaa... Ryczące na pełną małpę holo i wysmętniający się typek w złotym prześcieradle imitującym togę były właściwym tłem dla zalania robaka. Jason miał to zamiar zrobić w ogromnym stylu, lecz samotnie. Dlatego ukrył się w tej małej kawiarence na samym czubku Galactic Inn tuż obok Portu, wiedząc, że żadna z holo hien nie wpadnie na pomysł by go szukać właśnie nad własną głową. Galactic Inn był zajęty przez komisję dochodzeniową lokalnego adminu oraz kilkunastu zainteresowanych konsorcjów. Ogromna okazja dla ludzi z publikatorów dowiedzenia się całej prawdy... - Lecz tamci nadal kłamią - Jason nie miał co do tego złudzeń. Nikt nie awansuje w trzy tygodnie z porucznika na pułkownika, chyba, że w ten sposób ktoś tam chce zamknąć mu gębę. Jason nosił teraz mundur Space Corps z naszywkami pułkownika i do tego miał metr kwadratowy kolorowych naszywek wszystkich możliwych odznak, medali i krzyży, a nawet diamentową gwiazdę Obrońcy Ziemi, co nie było takie złe gdyż dawało mu darmowe bilety na wszystkie linie kosmiczne. - Jebana Hanna Platt. To jej robota. - Co chcesz. Ludzie potrzebują kryształowych figur i kogoś na kim można polegać. A ty odwaliłeś kawał dobrej roboty i ona tylko przekazała światu szczegóły - wsuwający się bez pytania na wolne krzesełko Max miał owczy uśmiech i wilcze oczy - witam bohatera. Co pijesz? - Wszystko, nawet denaturat - Jason popatrzył na nie tknięty kieliszek i ledwo napoczętą butelkę Sy Gin - ...ale jakoś ostatnio mnie nie ciągnie. - Nie powinno. Kazałem ci wszyć supresor, gdy byłeś na badaniach... i w naszym szpitalu, pod nadzorem naszych lekarzy i ochroną naszych specjalnych ochraniarzy z CC. - ...że jak?! Ty skurwysynie! - A nie bo byłem sierotą - Max sięgnął po nienaruszony kieliszek i wznosząc toast za tych co nie piją, sam łyknął - ...uff... dobre gówno. Lokalne, ale dobre. Jason? Wiesz co? - Ja nie chcę nic wiedzieć. Nic więcej... - Ale tam. Oczywiście, że chcesz. Tamci dali ci pagony ale nie dali biurka i ty wisisz w próżni. Wiesz co to oznacza? - ...przeszkadzam - Jason nalał lecz nie sobie - mów, mów, słucham. - To na drugą nogę, twoje zdrowie, kolego ...ufff... dobre świństwo. To co to ja mówiłem? Aha! Próżnia. Dookoła ciebie jest próżnia tak jak dookoła Super Nowej. Bowiem twoja kryształowa figura odpycha każdego na parsek. Rozumiesz? Normalnie, bohaterzy leżą cicho na cmentarzu i nie zawadzają. - Przepraszam, że jeszcze żyję - Jason poprawił, nagle duszący go kołnierzyk - rozumiem, że mogę... nie musieć, tak? - O ile zaraz nie poprosisz o dymisję i nie wyniesiesz się na drugi koniec Galaktyki, to... możesz - potaknął Max. - Dzięki za poradę - Jason zasępił się nad pustym kieliszkiem podsuniętym mu przez tamtego - tyle to sam wykoncypowałem. Shit! Czy ja jestem trędowaty? Czemu mnie nie wzięto do CC? Wyście zgarnęli cały rocznik z kucharzami, mechanikami, i nawet tym bufonem, dyrektorem... a ja? Co ja? Gorszy? - Lepszy i do lepszych zadań - Max zniżył głos - poprosisz o przyjęcie do Marines. I poprosisz o delegowanie cię na Kastora. - Bez jaj - najmłodszy pułkownik w historii Space Corps dostał kilka pierwszych siwych włosów - w co ty mnie pakujesz? - W tryby. I nie pytaj dlaczego - Max skinął na kelnera który był człowiekiem a nie robotem i zamówił podwójną Naturalną kawę, budząc odruch nieufności, bowiem kawa Naturalna kosztowała majątek - spokojnie, pan pułkownik płaci. Właśnie dostał Irydową Kredytową Kartę Galactic Mart. - Noo... skoro tak - kelner przejechał ścierką po blacie zupełnie czystego stolika i z bliska zajrzał w twarz tak nadzianego gościa - czy ja czasem nie widziałem pana pułkownika w Holo? - Niemożliwe - odezwał się Max, uprzedzając jąkanie Jasona - on przyleciał wczoraj i odlatuje jutro. Federalny biznes. - Polityka - kelner potakując głową zmył się na zaplecze. - On ma rację. To jest jakaś polityka - Jason umoczył palec w kieliszku i posmakował lecz zaraz splunął w sztuczne rabatki dookoła ściany - mogę wiedzieć dlaczego? - Dlatego, że Kastor nie życzy sobie, ani na orbicie, ani na powierzchni żadnych wojskowych instalacji czy bodaj plutonu platfusów, ale - Max zmrużył chytrze oczy - oni nie odmówią tobie azylu. - Pierdolisz od rzeczy - Jason załamał dłonie - tutaj azyl, tutaj Marines... - Czekaj - Max podniósł butelkę i bez rozlewania zassał z szyjki. Wprawnie i długo. Jason obserwując dojenie spocił się i dostał rumieńców. Max też, ale nie z zawiści lecz z braku tlenu. Obalenie ćwiartki czy coś koło pół basa na bezdechu nie jest rzeczą łatwą, nawet dla CC. - Fuck you - Jason był pełen podziwu - dobrze wiedzieć kogo nie należy zapraszać do baru. - To było za twoje zdrowie, bohaterze - Max czknął i musiał wytrzeć nos w palce, bowiem serwetki ktoś już zdążył wcześniej ukraść - ....uuuch, dobre świństwo. Lokalne, ale dobre... to co to ja? Aha! Kastor. Nasza spiżarka, bez kota i z setką myszy dookoła ... taaak, oni mają mały problem, z przemytnikami. I wprawdzie nadal nie zgadzają się na bazy Space Marines czy Space Corps, lecz kto powiedział, że nie mogą wzmocnić swojego szczupłego grona celników, małym pułkiem ochotników pod dowództwem wielkiego Jasona? Obrońcy Itrii. Człowieka ze stali i puszek po piwie, jedną ręką dojącego coca 50/50 a drugą strzelającego z cempela? - Dobra, dobra - Jason zaczerwienił się - ja widziałem tą reklamę sto razy. - No to zobacz drugą stronę medalu sławy i Holo popularności - Max wygrzebał z kieszeni płaski i srebrny prostokąt z wypukłym nadrukiem IRYD Card Galactic Mart - pięć milionów czystym kredytem dzięki uprzejmości firm Coca Galaxy oraz Cirix. - O niech to... - Jason zbladł i niepewnie dotknął położonej na pustym kieliszku karty - ...naprawdę moja? - Tak jak Kastor, kolego... aha!... nasza kawusia już gna! - Dwie Naturalne, dla panów - kelner serwował tak jak by podejmował głowy stanu czy wyżej - czym jeszcze mogę służyć? - Serwetkami - Max pokazał na pusty dyspenser. - Znów ukradli - kelner załamał dłonie - ci turyści zbierają pamiątki. - ...my też - Max puścił oko - proszę dopisać do rachunku. Mam katar. - To może przyniosę kosmetyczne? - zaoferował usłużny parasol. - Moje nanoroboty lubią konać w oddechu knajpki... - Nanoroboty, no proszę. Tak jak podejrzewaliśmy. A ta kawa to na koszt zakładu. Panie pułkowniku Jason? Panie agencie Norton? Jesteśmy zaszczyceni - kelner zmył się i już nie wrócił, ale zerkające z zaplecza oczka panienek z okienka na wynos, mówiły, że i one też by się dały wynieść, nawet za darmo. - ...no cóż. Itria jest mała - Max przepłukał usta resztką z butelki i napluł na sztuczne rabatki - ...oczywiście, ty będziesz naszym agentem. - Wiedziałem - Jason uśmiechnął się z ulgą - tajnym. Pewnie. A co ze Space Marines? Na jakie licho nam potrzebni tamci? - Zaopatrzenie, odwody, transport, kontakty w sztabie. Układy i klika. Masz sobie zbudować własny klub kolesiów i koleżanek. Coś na czym możesz polegać. To nie będzie trudne. Będąc szeryfem na Kastorze, z koszykiem zawsze pełnym nowalijek, będziesz kochany nawet przez wrogów. Ewa załatwiła Adasia jabłuszkiem. Ty możesz zgrzeszyć z każdą za jedną świeżą gruszkę i bukiet jarzyn. Marchewka mile widziana... - He, he... - Jason podrapał się po skroni, skromnie spuszczając oczy - no tak, ale pomijając opakowanie i super kitowanie, jaki jest mój realny cel jako agenta CC? Na Kastorze cybów jak na lekarstwo... prawda? - Prawda - Max spuścił głos do ledwo słyszalnego szeptu - ale też jest prawdą, że Jowisz inwestuje w Kastor jak pijany orbiciarz w kasyno. Do oporu i na duś. Podobnie, są tam w grze inne partie nie mające nazwy, które muszą być zidentyfikowane i skatalogowane. A na koniec, ktoś powinien zapoczątkować kreowanie małej floty Kastora. Celniczej, oczywiście... rozumiesz. Jakieś tam korwety, niszczyciele, kilka setek transportowców, może ze dwa krążowniki klasy Nova Starter... - Fuck! - Jason zipnął jak przyduszony - mała flota... celnicza, aaa?!! - Tylko celnicza - Max cmyknął znacząco - Wielka Rada Kastora da ci zielone światło jak tylko sama straci kilka dostawczych wahadłowców. A straci... he, he, już ktoś o to zadba... I wierzaj mi ... Ich stać na własną bojową flotę! Nas, czyli Ziemię, czy Marsa, wcale. Mam na myśli obecne rządy, bo reszta zbroi się na potęgę. - Ziemia? Mars? Rządy? Nie i nigdy - potaknął Jason - przy obecnym systemie podatkowym, a raczej jego braku nawet nie ma co marzyć. Ja się nasłuchałem tutaj... cudów nie widów. Rząd to burdel... - Itria żyje polityką - Max ziewnął - okay. Trzymaj się i pamiętaj. Każdy może cię zawieść, ale CC, nigdy. Jak byś miał kłopoty, to łącz się z bazą. - Ależ ja nie znam nawet... - Jason zamarł zdumiony, bowiem... - nieee... ja znam. Cholera jak to jest, że ja znam? - ...magia kryształków pamięci dodatkowej wstrzykniętych do twoich płatów czołowych - Max wstał i rozprostował ramiona - miejmy nadzieję, że nigdy nie będziesz musiał ich użyć. No dobra, to tyle nowinek. Baw się dobrze. - Chyba będę - Jason też wstał i podał agentowi dłoń - ...dzięki za pomoc. Mam nadzieję, że się zobaczymy jeszcze. - Mało prawdopodobne - Max oddał uścisk - awansowałem. - To wspaniale - ucieszył się Jason. - To źle - sprostował Max - oni zrobili mnie szefem zwiadowczej grupy jaka ma zbadać podejrzane ruchy Mecho w dawnym Sudanie i Tanznii. - Ależ tam wszystko jest radioaktywne - Jason wytrzeszczył oczy. - Są obszary gdzie jest czysto - Max zaklął - małe kieszenie w górach, dolinach, na przełomach wodnych. Mają nas zrzucić na Spadach i zabrać po wykonaniu zadania używając kosmicznych korwet. Te wytrzymują każdą dozę radiacji i są zdolne do lotów atmosferycznych, ale... statystycznie na pięć skoków, trzy giną na powierzchni, tak, że możemy się nie zobaczyć. *** Max nie przepadał za windami. Zwykle wolał schody lub spotkania na poziomie parteru lecz ktoś zostawił mu przekaz w videofonie kiedy brał prysznic i ten ktoś chciał spotkać się na samym szczycie Itria Trade Center, czyli wysoko. Za wysoko by użyć schodów. Przekaz był anonimowy i wspominał Afrykę. Max nie miał wyboru jak wsiąść do windy i ruszyć na spotkanie. Afryka była następnym miejscem jego pracy a każda dodatkowa informacja na wagę życia. Wciskając guzik, opierając się o lustro, rozmyślał kim może być tajemniczy informator. Od czasu wojny z klonami i transgrabami mieszkańcy wyspy oraz część urzędników z różnych Adminów stała się zagorzałymi wielbicielami CC i na serio nie szczędziła starań by ułatwić dalszą pracę swoim obrońcom. Częścią tych starań były nieoficjalne donosy, plotki z wyższych sfer władzy a nawet po cichu przekazywane kopie tajnych pism czy nielegalne nagrania poufnych rozmów prowadzonych za zamkniętymi drzwiami. Max, najbardziej znany i najbardziej dostępny ze wszystkich CC, siłą rzeczy był głównym odbiorcą większości nieoficjalnych amteriałów i teraz jadąc na górę ITR spodziewał się następnej porcji plotek lub dysków z zapisem rozmów na ministerialnym szczeblu... Winda zadygotała, szczęknęła, wyraźnie zwolniła i wewnątrz wypełniła się zielonkawym mrokiem, znajomym iskrzeniem ogni Elema. - Ja tylko na ułamek nanosekundy... Tam gdzie było lustro, teraz ziała czarna czeluść prowadząca w mdlącą pustkę galaktycznej studni. Głos niewidocznego rozmówcy dobiegał z wnętrza i brzmiał głucho załamując własne echo razy kilka. Dowód, że mówiący krzyczał z ogromnej odległości, lub tylko udawał... - Maaax... tamci chcą byś umarł... nie ufaj obcym skrzydłom. - Maaax... biolo wirus zwany Ebola został sprzedany do kraju Lemurów. - Maaax... ArmTronix próbuje manipulować rządem USA i chce wojny by móc sprzedawać swoje bronie obu stronom konfliktu. Nie pozwól na to, nie pozwól na to, nie poz.... Winda ruszyła, wnętrze pojaśniało, a lustro odbijało obraz wymizerowanego chudzielca o podejrzanie zielonych źrenicach. - Niech to jasna supernowa spali. Max zamknął oczy i potrząsnął głową. - Nawet Cyberus zaczyna mieszać się do polityki... shit... cuchnie kłopotami na parsek... shit... a ja mam lecieć do Afryki... *** Bez śladu. Zagubieni bez śladu. Sprawdzając radio, Max klął w duchu tak radiację jak tych co zagłuszali jedyne operatywne pasma i kanały łączności z wysoką orbitą i jakoby czekającymi tam korwetami. Wielka bujda na resorach na pożytek publiki i frajerów regionalnej polityki kooperacji w łonie... blablabla... Max zdążył przed niespodziewanym odlotem wejść do Cybernetu i zbadać co na ten temat myśli Cyberus i ten drugi Bezimienny udający Boga. Opinie były podzielone, ale dane i fakty wskazywały na kłębek konspiracji. Dlatego Max kazał sprawdzić wszystkie Hoovery na okoliczność bomb i terrorystycznych prób sabotażu i dlatego zdecydował się nie skakać ze Spadem bo tych nie był w stanie sprawdzić, ale użył przywiezionej ze sobą helowej lotni i teraz dziękował opatrzności, że był aż takim paranoikiem... - Ale za mało! Zdecydowanie za mało! - jęk rozpaczy i frustracji. Skok zabrał im dziewięć dziesiątych sił oraz cały sprzęt. Gorzej, bowiem... - Padnijj!!! - ryk Gannona i grzmot dwóch automatycznych Penetratorów jakie nosił ich dowódca. Podmuch eksplozji zamiótł skalną podłogą kanionu i wzniecił chorobliwie żółty i duszący kurz. - Maski! Maski! Maski! - Selma pstrykając palami pokazywała na Joe, Allana i Hannę mających bardzo mało doświadczenia w używaniu polowego sprzętu. Wprawdzie wszyscy przeszli szybkie szkolenie i mieli wszczepy oraz implanty pamięci, lecz sama teoria bez praktyki była na nic. - Kurestwo jest radioaktywne. Dziękuję bardzo! - Nick White nic sobie nie robiąc z atakujących ich Ogonioków, poświęcał czas na sprawdzanie odczytu w skanerze spektralnym. Buuummm! Buuummm! Dadadadada... Baaabammm!! Walka należała do Maxa i Gannona, lecz tylko ten ostatni był w stanie coś poradzić na kuloodporne pancerze mrowiących się za załomem mecho strażników. Jego Penetratory pluły czystą plazmą i były zgodnie z nazwą naprawdę penetrujące. Sześć dymiących wraków zaścielających kawałkami podejście do Bunkrów i Fortu Van Hoff świadczyło dobrze tak o strzelcu jak też producencie tych nietypowych miotaczy. - Powinniśmy byli wszyscy zabrać takie pukawki - Max leżąc pod samą skałą i kryjąc hełm za potężnym głazem, z podziwem zerkał na swojego szefa zupełnie nie liczącego się z możliwością trafienia czy zranienia, i jak by nigdy nic, tłukącego każdego cyba jaki wystawił antenę z wnętrza fortu. - A mówiłem - Gannon wirując nonszalancko potężnymi rurami obejrzał się do tyłu i dał znak, że droga wolna - wskakujmy do środka. Tam powinno być czyściej i mniej gorąco. - Od słońca, czy radiacji? - White, wstając pokazał wszystkim cztery palce w znamiennym geście maksymalnego zagrożenia - bo bez wody i bez właściwej osłony antyradowej to nas trafia szlak za mniej jak czterdzieści osiem. Człowiek musi pić by żyć, nie? - Ktoś kto nas wysłał tutaj ma na ten temat inny punkt widzenia - Max był ostatnim w gąsienicowej kolejce i tym razem zamiast Mk505 dźwigał cempela co powinien był zrobić dużo wcześniej lecz po pierwsze był leniwy a po drugie nie wierzył w ostrzeżenia Selmy i White. Co było pomyłką i tylko dlatego jeszcze żył, że Gannon miał przezwisko Gannon the Cannon i strzelał szybciej niż ich mecho wrogowie. Po prawdzie to Selma i Nick też potrafili coś podobnego przecząc logice i prawom fizyki gdyż mecho zawsze było szybsze niż biolo, lecz Gannon przezywany czasem Pukawa był wyjątkowo sprawny w obsłudze broni... Max obserwując kolegę zanucił wesoło i głośno. "...a pewien desperado lubił avocado i chętnie go jadł. I nie zginął od kuli lecz od pestki, w tchawicy, padł..." - Nasz fartowny Maxymilian ma słoneczny udar - oceniła piszczący skrzek idąca przed nim Selma - nie marnuj sił, Max. Wchodzimy w strefę cienia a cholera wie co się kryje pod skałami. - Woda - Max pociągnął nosem - tam jest woda. - Coś jeszcze? - Ogonioki, cyby i mikroby lecz nic trującego... - Węszysz przez skały? - Zgadłaś - Max poklepał biodro wślizgującej się skalnej szczeliny kobiety - węszę wszystko i czuję prawie wszystko. Uważaj gdzie stajesz.... Byli teraz w czarnym i zimnym korytarzu wiodącym do podziemnego Fortu Van Hoff zaś powietrze miało w sobie typowe dla mokrych piwnic zapachy zgnilizny oraz pleśni. - Uwaga! Woda! Nie pić, nie dotykać! White! Weź próbkę - głos Gannona dudnił podwójnym echem z jaskini gdzie prowadził korytarz i z której rozchodziły się następne prowadzące do górnych Bunkrów. - Czysta - White był pierwszym który po sprawdzeniu skanera, skosztował z bijącego w głębi skalnej niszy źródełka - czysta i głębinowa. Zimna, smaczna i zdrowa. Nasze szanse na przetrwanie skoczyły o sto procent. - Do dołu? - zakpił Max, stając karnie z menażką w kolejce. - Ogólnie - White nie podtrzymał tematu i wycofał się by zrobić miejsce dla spragnionych. A tych było niewielu. Kiedy szykowali się do skoku, była ich setka. Teraz tylko dziesiątka i to tylko dlatego, że Max uparł się by użyć helowej transportowej lotni zamiast tradycyjnych indywidualnych Spadów. Gdyby nie ta lotnia, podzielili by los reszty, wystrzelanej w powietrzu przez zaczajone Ogonioki. Tradycyjne Spady nie dały się manewrować lecąc raz obranym kursem, helowa lotnia była jak szybowiec i pozwalała na każdy manewr. Dzięki temu żyli. Lecz ochotnicy i kadeci z akademii Space Corps, świeżo wcieleni do lokalnego oddziału CC na Itrii, umarli płonąc w Spadach. Tylko Max, królicza łapka, fartowny Maxymilian, typek urodzony w czepku, Nietonący Norton, setka innych przezwisk... potrafił oszukać los. Co by nie mówić, żyli. Dzięki Maxowi, i dlatego White wolał trzymać język za zębami i czekać co dalej. Teraz znaleźli wodę. Może jutro znajdą sposób by się wyrwać z obecnego szamba. Może... nawet zdołają zemścić się i odpłacić pięknym za nadobne... Jakoś nikt nie wspominał o zemście, ale to się czuło, że każdy myśli i już planuje odwetowe uderzenie. White nie był wyjątkiem. - To co dalej, Nick? - Gannon ocierając mokrą brodę, dosiadł się pod ścianę i z ulgą rozprostował nogi - na samej wodzie nie pociągniemy długo. Brakuje nam wszystkiego. Ja mam tylko trzy pełne magazynki do Peterków a poza cempelem tylko to nas trzyma przy życiu. Ogonioki nie do ubicia czy uszkodzenia z tymi wystawowymi Mk505. - Miały być lepsze niż cempele - wtrąciła Selma dosiadając się po drugiej stronie - i wierz tu w zaopatrzenie... - Och, nie, one są - Gannon zakasłał i wypluł żółtą flegmę, która w świetle ich lamp przypominała nagie ciało ślimaka pełnego krwinek - tyle, że nam nie wydano właściwej amunicji. - Masz przypalone oskrzela - zauważył White. - Zapomniałem o masce przy lądowaniu - Gannon znów zakasłał - nie było czasu założyć. Jebacze waliły w naszych jak w kaczki. - I spaliły - Selma zaczęła płakać. Bez dźwięku. Jak typowy polowy CC. - Przestań. Niech płacze ten co nas wysłał. My wrócimy i rozliczymy - White poklepał kolano szarpane suchym szlochem - bo ktoś to dobrze zaplanował, kurwa jego mać!! Ktoś to dobrze zaplanował! - Konfederacja Południa w spisku i z pomocą Space Marines. Ci to żyją z knucia i rycia jak mało kto... - Max wychynął z mroku, i miał nienaturalnie rozjarzone źrenice. - Skąd wiesz? - Domysł i przeczucie. Dostałem namiar o ogólne ostrzeżenie od kogoś z samej góry, niestety... bez szczegółów i niestety... za późno by podjąć stosowne środki ostrożności. Mówiąc szczerze podejrzewałem, że poluje się tylko na nas. Na najbardziej operatywnych ludzi ze sztabu CC... - Dobrze myślałeś... - Wygląda na to, że za mało. Osobiście spodziewałem, się, że nas będą chcieli puknąć na ziemi, a nie w powietrzu. Cicha i dyskretna robota. Kto umiera w Afryce, to umiera na zawsze - Max zaklął - shit, mówiąc o geografii umierania, czy zauważyliście, że CC nigdy nie operowało w południowych Stanach? Tylko, albo północ, albo Europa i Azja? - Ja tam raz byłam w Argentynie i raz... apsik... w Chile - odezwała się siąkająca nosem Selma. - To nie są południowe stany USA ale południowa Ameryka - Max sięgnął do kieszeni i wygrzebał kostkę sprasowanego pemikanu. Podając koleżance, mruknął cicho - zjedz. Same gnaty w proszku i masa żelaza. Tobie to bardziej potrzebne niż mnie. Ja nie krwawię. - Cholera! Właśnie teraz! - Selma dotknęła się w kroku i klnąc cicho odpełzła w mrok. - Jak z górki to na całego. Pech nas ściga... okresowo - Max usiadł na wolnym miejscu. - Skąd ty wiedziałeś, że ona... - White podniósł pytająco brwi. - Zysk z posiadania nanorobotów - Max wzruszył ramionami - one chyba potrafią latać na zwiady. Prawdziwe wirusy, he, he... - O niech to - White odsunął się na bok - to co dalej? Co robimy? - Zmieniamy plany. Od teraz, całością dowodzi Allan... a zastępcą będzie Joe. My tylko jako wsparcie. - Mechanik szeryfem? - milczący do tej pory Gannon był zdziwiony i chyba trochę oburzony tracąc rolę lidera - można wiedzieć, czemu tak? - Można. Zniszczyliśmy do tej pory większość Ogonioków i jeśli nie liczyć ostatnich dwóch jakie blokują dojście do Bunkrów i zakopanych w skale Transgrabów, to tam wyżej koniec z pukaniną... - Max przetarł rękawem wizor złożonego na kolanach hełmu - wiecie, Allan i Joe to mechanicy. Znają się na systemach mecho i są w stanie rozmontować tak Ogonioka jak Transgraba. A te są pełne różnych prezentów. Lasery, masery, działka plazmowe... coś co nam się przyda... - Laser Transgraba waży trzysta parę kilo bez baterii i zasilaczy - Gannon parsknął z niedowierzaniem - masz zamiar to dźwigać? - Mam zamiar to użyć - Max obrócił głowę i popatrzył na rozmówcę nie całkiem ludzkim wzrokiem - co wiesz na temat tego fortu, Ben? - Tyle co mi dano do przeczytania - Gannon wzruszył ramionami - tajna baza kogoś bez imienia, nasycona mecho i produkująca mecho terrorystów. Zapewne robota jednego z naszych Sponsorów. Nippon Steel, lub GM Galactic. Ci od dawna grzebią się w produkcji bojowych cybów. Oficjalnie nikt nic nie wie i oficjalnie, ten fort nie ma właściciela zaś cyby walczą same z siebie gdyż oszalały od nadmiaru radiacji. Spocznij. O to ci chodzi? - Czyli wiesz zero - Max znów przetarł wizor hełmu - a jak z tobą, Nick? - To samo - White westchnął - nie bardzo był czas by pogrzebać za danymi, nie? Temat wyskoczył sam i nie taki jak się spodziewaliśmy. Miał być Sudan, a nie osrany przylądek Zjebanej Rozpaczy... ile jest z tego miejsca do Kapsztadu? Tysiąc kilosów? Mniej? - Wystarczająco daleko byśmy się nie świecili w nocy - wtrącił ponuro Gannon - Kapsztad zarobił szesnaście głowic i jest radioaktywną ruiną. - Radiacja to małe piwo - Max machnął ręką - zapomnijcie o atomówkach i pomyślcie o broniach bakteriologicznych. - O nieee... tylko nie to. Nie strasz nas, okay? - Tak Gannon jak White mieli na twarzach wyraz lęku - co z tymi broniami? - To co zawsze. Niby nikt nie produkuje, ale... - Max pociągnął nosem - Afrykanerzy produkowali tutaj bronie typu biolo. Bakteriologiczne i nielegalne. Udało im się zmutować nowy szczep Ebola Alpha 13. Coś na co nikt nie ma i nie miał szczepionki. Coś co miało "wyzwolić" czarny ląd z łap białego kapitału. Niestety, a może na nasze szczęście, wybuchł konflikt PanAfrykański i atomowa wojna, więc Ebola Alpha 13 nigdy nie była użyta. - Mówisz, że to wyprodukowano tutaj?! - Tutaj. - A nas wysłano by to zniszczyć? - Być może ktoś liczył, że swoim zwyczajem odkopiemy sami całą prawdę o Forcie Van Hoff, bo to nie jest tylko jakiś tam fort ale cała podziemna fabryka - Max poderwał się na równe nogi - niestety, ktoś już zdążył wywieźć zapasy mrożonek. - Mrożonek? Skąd ty to wiesz? I co my mamy do tego? Przecież my polujemy na zepsute cyby a nie zamrożone wirusy... - tak White jak Gannon patrzyli na niego z niedowierzaniem - mów Max! - Co tu mówić. Nas użyto jako lakmusowy papierek a zarazem nas zniszczono. Ktoś tam doszedł do wniosku, że CC nie ma racji bytu. Panowie - Max założył hełm - na nas wydano wyrok śmierci. I to bardzo szpetny rodzaj śmierci. Pełen niesławy i pośmiertnej nienawiści. - Co ty pierdolisz? - zdenerwował się White - niby dlaczego? I co ma jakaś Ebola wspólnego z obecnym szambem? - Wirus Ebola był produkowany właśnie tutaj - z mroku wyłoniła się Hanna Platt. - Skąd wiesz?! - To wiedzą wszyscy którzy maja czas by pogrzebać w starych archiwach ONZ. I to jest bardzo stara historia. Coś, czym się pasjonowali nasi dziadkowie. Tak jak wojną w Afryce. Ja właśnie dlatego wybrałam się razem z wami gdyż sądziłam, ze zrobię reportaż na ten temat. Niestety, nie sądziłam, że padnę ofiarą politycznych rozgrywek i znajdę się w samym centrum walki o supremację różnych kapitałów... - Cholera - White odkręcił manierkę i łyknął tak jak by łykał wódkę a nie wodę - ...aaach! Nic tylko sobie strzelić w łeb. Teraz jeszcze kapitały na nas nastają. Co my, małpia ich maciora, trędowaci? - Gorzej - Max zaczął się śmiać - my jesteśmy zdrowi. Moralnie. - Do wczoraj twierdziłeś, że jesteś świrnięty - White zakręcił manierkę - no dobra. Walmy to po punktach. Kapitan Allan zostaje szeryfem i demontuje nam nadal biegające Ogonioki oraz... coś wspominałeś o Transgrabciach? - Tylko pięć. Okopane i chętne do tańca - Max zamknął wizor hełmu. - Co to dla nas - White zaklął - ale załóżmy, że nic nadzwyczajnego. Rżniemy cyby i co dalej? - One pilnują lotniska a w podziemnym hangarze są jakieś skrzydła i wirniki - Max zrobił krok do wyjścia - nie licz na korwety. CC nigdy nie miało korwet. To co przyszło z pomocą Itrii, było lipą i własnością Space Marines. Oni tylko usunęli ślady spisku. Pewno własnego, lecz znów, jak to udowodnimy, prawda? - Ależ oni nam dali te korwety - zaperzył się White - ja mam w biurze oficjalną notę SM do naszego dyrektora, zawiadamiającą, że oni przekazują nam w użytkowanie... - A masz jeszcze biuro? - Max rozpłynął się w mroku z ponurym chichotem i pożegnalnym - ...Nick?! Jedna kula dla ministra obrony USA z moim imieniem na czubku. Nie zapomnij! - Hej! Zaraz! Gdzie?! - White poderwał się lecz został zatrzymany przez Gannona, który najzwyczajniej podstawił mu nogę. - Spokojnie, Nick. Nasze zadanie to wrócić cało i na tyle szybko by uratować CC przed demontażem. Czy nie rozumiesz? On ma rację. Na nas wydano wyrok śmierci. - No tak, ale on... uciekł! - Max wie coś czego my nie wiemy - Gannon chrząknął i splunął krwią - ale nie martw się. Diabli złego nie biorą. I jeśli gdzieś poszedł sam, to pewno jest to miejsce gdzie my moglibyśmy nie przetrwać. - Co racja, to racja - White podniósł się z kamiennej podłogi - ty widziałeś jego oczy? Jak by był cybem. Takie fosforyzujące... - Sir? - w krąg światła z lamp wtargnął zdyszany i półnagi Joe, nadal ściskający w dłoni podkoszulkę użytą zamiast ręcznika - sir, mamy sygnał z orbity, że nasze korwety idą z odsieczą. Kazali nam zająć pozycje na górze tak by było łatwiej i szybciej załadować się, kiedy... oni... a gdzie jest Max? - Na spacerze. Z kobietą - obok Joe pojawił się Allan - zabrał cempela i zabrał Selmę. Idą za jakimiś mrożonkami. Myśmy rozmawiali. Teraz ja łapię za kółko a jak już wylądujemy w Waszyngtonie to pan White łapie za karabin i prowadzi do szturmu... - Allan podniósł brwi - ...nie bardzo rozumiem gdzie i na co, ale rozumiem, że nas sprzedano. - Ale te korwety - zaczął Joe. - Jebać korwety - zadudnił Gannon - dranie chcą skończyć co umknęło przed Ogoniokami. Jesteśmy na swoim. Allan? Atakujemy cyby... - To później - Allan zniżył głos - Max mi powiedział by zrobić w kanionie lewe obozowisko i użyć skafandrów i Spadów jako dekoracji. To nam da dowód zdrady i okazję nagrania wszystkiego na cekiny. - Stracimy zaplecze i zapasy - zmartwił się Gannon. - Max uważa, że tamci nie widząc nas, mogą wysadzić desant - Allan zadygotał - ...sir, lepiej stracić kapelusz niż głowę. - No to na co czekamy? - Nick White podsłuchujący z boku już biegł do wyjścia - ....uwaga, uwaga, nadchodzi! Alarm! Wszyscy do mnie! *** Korwety spadły na rozstawione w kanionie sygnalizacyjne bojki z dziką i żarłoczną chęcią krwi, plując ogniem i rakietami. Gdyby tam byli ludzie a nie kukły to los ostatniego spadu w Afryce stałby się końcem organizacji cybercops. - Dlaczego nas chcą zabić? - Selma obserwująca atak, notująca na cekinie dowód zbrodni, była wstrząśnięta. Tutaj gdzie siedzieli, z ukrycia pod skalnym nawisem, mieli idealny widok na czarne dyski w dole. - Zostaw to - Max splunął z niesmakiem na skałę - cybercop zrobił swoje, cybercop może odejść. - Nie tak szybko - Selma nadal nagrywała scenę ataku - to jest nasze życie, nasza praca, nasz sens istnienia. Ja polubiłam to co robię. Ja się czuję potrzebna. Ja nie chcę odejść... cholera by to wzięła, Max! Domyślasz się kto nas nie lubi? Ktoś musi, nie? - Musi, ale to... Ich rozmowę przerwały korwety idące do góry na dopalaczach i budujące za sobą ocean ognia. Odskakując w głąb miniaturowej jaskini pod nawisem, oboje skulili się pod ścianą zatrzaskując hełmy i przechodząc na oddychanie z butli wyszabrowanych z ocalałych Spadów. Fala przegrzanego powietrza obmyła jaskinię zapalając jakieś stare pajęczyny lecz im to nie szkodziło. Bojowe kombinezony Cyberpolicji były wzorowane na skafandrach orbitalnych techników a te zaczynały dymić dopiero powyżej pięciu tysięcy stopni Celsjusza. Minuta w piekielnym piecu. Ci co używali korwet chcieli być pewni, że nikt i nic nie przetrwało w skalnym kanionie. Lecz polowe wyposażenie CC pozwala przetrwać więcej niż dużo a tamci atakujący nie mieli pojęcia, że pod skalnym załomem kryją się świadkowie barbarzyństwa oraz morderstwa z premedytacją. - Próby morderstwa - Max otrzepując iskry i popiół z hełmu, podpełzł do brzegu jaskini - gdybyśmy uwierzyli, to już byłoby po nas. Shit! Masz pojęcie komu zawdzięczamy taki ognisty bukiet? - Space Marines - Selma, klnąc i nie bacząc na nadal rozpalone klepisko zrywała z siebie kombinezon - jebany kokon chroni, ale bez obiegu powietrza wewnątrz, można się ugotować we własnym sosie... - No nie mów - Max był zmartwiony - co poszło? Baterie czy wymienniki ciepła? Jezu! My nie mamy innych zamiennych skafandrów. Co było to poszło na dekorację sceny w dole. Szlag by trafił. To jak ja cię... - Ty mnie nigdzie - Selma rozwarstwiła pianową podszewkę na plecach i pokazała mu równo przecięte przewody chłodzącego płynu - jakiś bydlak ciachnął laserem do środka. Pancerna kamizelka zatrzymała udar, ale reszta w paseczki... - Zaraz, zaraz - Max zaczął tupać lewą nogą - mój but! Kurwa rozpieprzyła mi but! - Tylko obcas, ale mogło być gorzej - kobieta pokazała palcem na wnętrze jaskini i wypaloną na skos szeroką szczerbę po świetlnej kosie - tak jak by o nas widzieli, czy wiedzieli... - Jak by wiedzieli to by przyłożyli z działka czy dobili rakietą, nieee... tylko przypadek - Max poszedł w ślady koleżanki - ...shit, tośmy załatwieni na amen. Jak nie radiacja, to teren i mutanci załatwią nas w czterdzieści osiem godzin. Afryka to piekło. - A musimy iść, tam gdzie musimy iść? - Selma wygrzebała z kieszeni paczkę narkotycznych ślugów i drżącymi dłońmi zapaliła jednego - wiesz, nie to bym umierała by wiedzieć gdzie, ale wolę wiedzieć dlaczego mam umrzeć... gdzie my się wybieramy, Max? - Na Madagaskar - Max wzruszył ramionami widząc zdumione spojrzenie i zaraz dodał - to jest jedyne miejsce, gdzie nie ma radioaktywności, i gdzie nie ma cybów. I to jest jedyne miejsce, gdzie mogą być ukryte mrożonki... tak przynajmniej mnie poinformowano... - Ale tam rządzi jakiś krwawy despota strzelający do każdego kto nie jest po jego stronie - Selma pokręciła głową - feudalny pierdolnik na bazie komunizmu. Połowa kraju w kajdanach a druga połowa pilnuje tych co siedzą. Obóz pracy przymusowej... - Jest, jest - potaknął Max - dzięki temu, Rewolucyjny Rząd generała Galena oraz Zinklera czy Winklera, potrafił odeprzeć zakusy tak Jowiszan jak Federales z Itrii. A jeśli tutaj były jakieś mrożonki, to jestem przekonany, że trafiły na Madagaskar. Klika Galena, nie on chyba padł, tam jest Zinkler, tylko dlatego jeszcze jest w obiegu, że ma poparcie handlarzy broni. Lemuria to jeden z pięciu rynków, gdzie można kupić i sprzedać praktycznie wszystko. Pomijając Wolne Hawaje oraz Filipiny, to Madagaskar jest na pierwszym miejscu jako odbiorca broni bakteriologicznej a zdecydowanie prowadzi, jeśli przyjmiemy scenariusz użycia tejże. Mam ci pokazać mapę? - Nie musisz, wierzę, ale... - Selma zrobiła dziwną minę - jak to jest, że ty wiesz więcej niż inni. Nawet Gannon i White mają słabsze info... - Bo mam mocniejsze dojścia i nie mam złudzeń - Max skinął w stronę wypalonego kanionu - dzisiaj, człowiek, stracił jakąkolwiek wartość. Nas już nikt nie kocha, nawet my sami. - Filozofujesz czy agitujesz? - Selma obróciła się w stronę wyjścia i stromego zejścia w dół - ...nie pierdol. Gońmy do naszych i uciekajmy z tego syfu. Cyb dymał Ebolę 13. Nie nasz problem. - Taa... może i racja - Max ruszył za koleżanką z oddziału. Twarda i prostolinijna Selma Vort była dokładnie tym czego potrzebował. Solidnym hamulcem na swoim zamachowym kółku pod włosami. *** Szpital raz jeszcze. Max nie był zdziwiony, że tam trafił. Musiał, o ile chciał jeszcze trochę pożyć. Afrykański kurz zawierał więcej radioaktywnego śmiecia niż mu było wolno połknąć i wchłonąć. Dlatego nie był zdziwiony... nawet wtedy, gdy wysłano go na Marsa. Tam też nie był zdziwiony - Marsjańskie szpitale, a zwłaszcza General Hospital Du Sud w sławetnym Cristal City, słynął z bardzo zaawansowanego poziomu obsługi, lecząc wypadki "zatrucia próżnią" czyli wysokimi dozami radiacji. Max ze swoimi świecącymi się w nocy piszczelami kwalifikował się jak mało kto. Więc nie był wcale zdziwiony... ale może powinien był być... Bowiem, kiedy otworzył oczy... - Przecież to jest jebana izolatka w pierdlu? - odkrył ponuro. - A ty jesteś wspólnikiem w spisku, i mordercą wysokich urzędników Adminu - wyjaśnił jeden z pilnujących go wartowników noszących cywilne szmaty - i ciebie szukają. Prywatnie, to jest, obywatelu Norton... hehe! - Ale ja nikogo nie postrzeliłem nawet... - Max zamilkł bowiem wartownicy głównie kierowali broń w stronę drzwi i okien, a jego łóżko miało parawan z tytanowych płyt, co oznaczało, że obecna nora jest raczej kryjówką niż celą. I służy jako "przechowalnia"... - Nadal niektórzy chcą cię upolować - inny wartownik żujący nielegalny "sugus" pokazał mu cztery palce - Gannona mało nie trafili na orbicie. White dostał wybuchowy liścik, ale otwierał służący android, więc musiał tylko zmienić tapety. Inni też... - Jezu! Wy jesteście CC - Max odetchnął z ulgą. - Oddział Mars 02 - potaknął wartownik stojący bliżej okna - ale jak sam widzisz, w cywilu, i raczej leżymy cicho. Bez sztandarów, werbli i reklamy w Holowizji. Tą robi na Ziemi pani Platt... i burdel jest niesamowity. Jak wyskoczyła z tym rządowym spiskiem by wytruć całą populację planety, to z jej męża zrobiono planetarnego bohatera. Kapitan Allan ma spust ... - Biedny Allan - Max zachichotał - ta reporterka twardsza od cyba. - Dzięki Wiekuistemu - wtrącił wartownik siedzący obok drzwi - kropnąć ministra obrony USA, sekretarza stanu i kilkunastu urzędników, po czym iść na piwo, to tylko potrafią CC, nikt więcej. - Aktualnie to mieliśmy iść wpierw na piwo a dopiero dalej wstąpić do sali posiedzeń i przetrzebić chwast Adminu USA, ale jak mi się nawinął ten ryży łeb sekretarza to ręka sama złapała za kolbę - Max poprawił się na poduszkach i widząc na bocznym stoliku kilka puszek Coke50/50 złapał za jedną - no, nasze nieustające. Na pohybel cybom i klonom. - To ten co nikomu nic nie postrzelił - czwarty wartownik oparty o ścianę wyszczerzył zęby - ...niezły numer. - Ja naprawdę nie... uff... - Max złapał oddech i otarł usta - ...to Gannon wygarnął do obstawy a reszta go wsparła. - Taa... Gannon the Cannon - zarechotał ten co siedział obok drzwi - ...cała rzecz została nagrana i szła tutaj co godzinę przez trzy dni. Efekt taki, że teraz mówią iż od zepsutego cyba jest tylko gorszy wkurwiony CC. - Dlatego łazimy w cywilnych szmatach i dołujemy w okopach - dodał ten co stał pod ścianą - nadmiar popularności płoszy nam klientów. - Mea culpa - Max beknął i z błogim uśmiechem zadowolenia wyciągnął się na wznak - ja jeszcze chyba trochę pośpię... - Chyba nie pośpisz - wartownik obserwujący podjazd za oknem miał w uchu miniaturowe SatelRadio - jakieś wyższe szarże meldują się w bramce. Coś jak federales z Brukseli i Warszawy. Sama śmietana. - ...przyszła Góra do Mahometa - zakpił ten co siedział przy drzwiach i też nosił mini odbiornik - okay, boys. Pełna czwórka i pełna gotowość. Joe nadaje, że podciąga Hoovery i obniża orbitę Orbitala. Zamykamy lokalny elmag na sztywno. Za minutę pełne zagłuszanie. - Czy my szykujemy się do wojny? - Max przezornie zwinął dwie puszki ze stolika i schował pod kołdrę. - Pomijając to co się ostatnio dzieje na Madagaskarze, całość Ziemi nagle przypomina rajski ogródek, i to dzięki tobie, Norton - typ podpierający ścianę zdawał się być tym, który dyryguje resztą i wie więcej niż inni. - Madagaskar - Max wzdrygnął się i podciągnął do góry opierając głowę na poręczy łóżka - pieprzona Afryka. Pieprzony czarny ląd. Czy ja ciebie znam? - Personalnie, nie sądzę - typek pod ścianą miał około czterdziestki, nosił śmieszne szczotkowe wąsy oraz kolorową apaszkę w czerwone groszki. - Klubowe kolory Space Corps - Max spoważniał - znasz czasem generała Samsona Yung? Coś mi z profilu pasujecie... też wyglądasz na bandziora. - To mój ojciec - wartownik wyszczerzył zęby - tatko nalegał bym osobiście zaopiekował się ochroną tutejszych CC, więc wziąłem urlop i z małą grupą kolegów oraz koleżanek, wspieram... - Shit! Ty nie jesteś CC - Max posmutniał. - Ja nie, ale reszta tak - wąsaty wartownik pokazał palcem na sufit - a tam na dachu siedzi kompania Space Corps. Na ćwiczeniach. A jeszcze wyżej mamy nasz pancerny Orbital pełen zagłuszaczy i reszty elektomagików. Też na ćwiczeniach. Trzeba łączyć przyjemne z pożytecznym, nieprawdaż? - Rozumiem - Max odtajał i nawet puścił oko - jak mówiłem, bandzior. - Ja tak, ale nigdy nie przypuszczałem, że mój stary to taka kosa - wąsacz odlepił się od ściany i zaczął iść w stronę drzwi - Jezu, tylko z bandą kadetów porwał się na armię mecho i wygrał. Legenda. - Samson Yung to bardzo dobry oficer. Uparty... - Max poprawił kołdrę bowiem w drzwiach pojawiła się drobna sylwetka gościa - ...ja nie mogę, sama pani Sekretarz Skinner. Co za zaszczyt! - Obustronny - mała i sucha kobietka o stalowo szarych włosach i takich samych oczach jednym gestem dłoni oczyściła pokój z niewygodnych uszu. - No, to teraz mamy okazję omówić kilka spraw - podciągając nogą szpitalny stołek na kółkach, sławna głowa całej wspólnoty europejskiej, rozsiadła się o metr od łóżka i ...zapaliła nielegalnego śluga - rozumiem, że wam szkodzą takie używki, więc nie częstuję. - Zależy kiedy i z kim - Max pociągnął nosem lecz tamta pachniała jak wnętrze kościoła. Kurz, chłód, spalony wosk, kadzidło, oraz od gwizdka trumienek w katakumbach. Pani Sekretarz Skinner była naprawdę bardzo wiekową polityczną mumią. - Tak, to prawda. Nawet trucizna może być pomostem zrozumienia - sucha kobietka wydmuchnęła kłąb dymu - wiesz czemu tu jestem? - Może - Max wygrzebał jedną puszkę i zassał kryjąc wzrok oraz twarz. - Czyli wiesz - pani Sekretarz westchnęła, szepcząc - Madagaskar... - Cybergliny nie strzelają do cywilów - Max popłukał usta i głośno połknął ostatni łyk z puszki - ...no, chyba, że muszą. - Ty tylko dokończysz to co zacząłeś w Waszyngtonie - potaknęła tamta. - Ja - Max odstawił puszkę i oparł się na łokciu - nie my, tylko ja. Ciekawe, zaimki. Czyżbym nie wiedział jednak wszystkiego? - Masz prawo być ignorantem. Prawda jest ukrywana. Tylko nasze dyplomatyczne służby mają wgląd - stalowo siwe oczy zmatowiały od ledwo tajonej wściekłości - panie Norton, umowa. Pan nam usunie z drogi profesora Zinkla, a my postawimy weto w sprawie uchylenia waszego immunitetu oraz rozliczenia CC za całokształt zniszczeń... czy my się rozumiemy? - Na Madagaskarze jest rewolucja i tam dowodzi generał - Max spuścił wzrok nie mogąc pogodzić się z tym, że ktoś może tak nienawidzić innej osoby - ja nic nie wiem o profesorze Pinklu czy Winklu... - Harry Zinkiel. Profesor doktor nauk humanistycznych, specjalizacja Historia Europy. Ideolog i główna sprężyna napędowa rewolucji Malgaszów. Ktoś, kto powinien był dawno temu być wysłany do kopalni uranu - sucha kobieta zaciskając swoje szponiaste palce, nerwowo wygrzebała z kieszeni płaski czytnik holo - proszę, tutaj są wszystkie dane i jeśli tylko pan może dać nam gwarancję, że nie będzie ciągu dalszego historii pana Zinkla, to CC pozostanie w takim stanie jak dotychczas. Poza prawem i ponad prawem. Niebezpieczne, aczkolwiek, czasami, zyskowne... Ssąc dolną wargę, stalowo siwa pani miała bardzo taksujące oczy. - ...politycznie i populistycznie, nadzwyczaj potrzebne. Nawet ja mogę być na waszej liście do odstrzału, co zaraz ustawia mnie w tym samym szeregu co innych. Dobrze jest wiedzieć, że władza, każda władza ma swojego ciosanego w granicie sędziego i nieprzekupnego kata. Moim zdaniem wy, cybercops, jesteście potrzebni... Max przyjął czytnik, lecz zamiast zabrać się za przegląd, czekał aż usłyszy całą prawdę. Pani Sekretarz Skinner musiała tutaj dotrzeć incognito, omijając i pomijając tradycyjne szczeble Adminu CC, a to oznaczało, że albo CC samo już jest historią, dzieląc los FBI, CIA i ONZO, albo sprawa zaginionej Eboli 13, dopiero teraz napędziła stracha wielkim tego świata. - Nie chcesz? - sucha dłoń zawisła tak jak by chciała zabrać czytnik. - Chcę, ale wpierw może postawimy kropkę nad jot - Max schował pudełko pod kołdrę i wygrzebał ostatnią puszkę Coke 50/50 - zacznijmy od tego. Ja powinienem być pijany w belę, a nawet nie bełkoczę. I znów jestem w puchu szpitalnej gąbki, tracąc cenne tygodnie czy miesiące życia pod narkozą. Czyja to robota? - Poprzednio... agentów Space Marines - pani Sekretarz miała sekundowe przerwy czytając w swojej głowie wszczepy biblioteczne - lecz to już wiesz. Co nie wiesz, to fakt, że byłeś formowany pod kątem zadań specjalnych przez jeden z wydziałów Studiów Socjalnych z Brukseli, lecz twoja niefortunna ucieczka do CC, zepsuła nam ładnie zapowiadający się obiekt. Ty byłeś naszym "śpiochem" w szeregach Space Marines, sam o tym nie wiedząc. Niestety, nigdy nie mieliśmy okazji cię użyć tak jak planowaliśmy. Hmm... mała strata. Mamy cię z powrotem. Ale... na innej płaszczyźnie. Dlatego te zmiany... ty teraz możesz pić, oraz możesz palić, brać narkotyki, współżyć seksualnie bez supresora i tak dalej. Kazałam cię oczyścić i zrobić bardziej ludzkim. Profesor Zinkiel nie cierpi maszyn i cyborgów, a ty byłeś... prawie cyborgiem, prawie... cóż, normalne dla ludzi z CC. Wy musicie być jak wasi wrogowie. Komputacyjnie operatywni... mechanicznie sprawni, programowo posłuszni wyższej dyrektywie i tak dalej... - Chwileczkę! Zaraz! Powoli! Czyli, że byłem cały czas i może nadal jestem zaprogramowanym mordercą, tak? - Max siorbnął z puszki. Bełt firmy Coca Cola Galaxy smakowała jak ciepłe, sfermentowane resztki kompotu - ...zaraz, a może ja jestem tylko katem? Brzmi lepiej, nie? Kilka razy miałem sny... ze snajperską lunetką po okolicy Methanex City. Co to ma znaczyć? Dlaczego ja? Kim że jestem? Super agent federales? - Jesteś pomyłką - kobieta zmarszczyła brwi - arogancką zmiotką. - Pogadaj - Max beknął - jak bym był aż takim pajacykiem, to bym tańczył nawet nie widząc tego co pociąga za sznurki. A tak, pewien żandarm ze Srebrnych Manekinów, sam jest mumią. Oraz kilku jego powinowatych w genach i mentalności, kumpli też. Od pewnego czasu dobrze wiem kto pociąga sznurki i wiem, że jak do wczoraj, to byłem wolny i bez zobowiązań. Dlatego proszę nie wmawiać mi, że nadal noszę niewidoczne kajdanki. - Nie próbuję. Jesteś wolnym obywatelem Ziemi, Max. Poprawne rozumowanie z tym pajacykiem, który urwał się ze sznurka, a ja właśnie dlatego tutaj jestem by do końca odczepić nitki - kobieta złożyła dłonie na podołku i lekko uśmiechnęła się do leżącego rozmówcy - handel wymienny panie Norton. Coś za coś. Usługa za przysługę. Czysty biznes. Oraz patriotyzm. Lokalno planetarny. Pan jest Ziemianinem i pan nie jest stabilny. Myśmy używali i nadal używamy takich jak pan, do infiltracji... nie podlegających nam organizacji. Wiedza to władza. Kto wie dużo, może dużo. I bądźmy szczerzy. Nasz dobór kandydatów jest najwyższej klasy. Nieprawdaż, panie Norton? - O tak! Mowa trawa, ludzie grzyby, ksiądz kapelan na bosaka uczy kozę kozaka w swoich kaloszach - Max parsknął śmiechem - kochana, nie pierdol. Kawa na ławę po starej cenie. Ile straciłaś agentów w walce z profesorem? I nie mydlij mi synapsów lokalnym patriotyzmem. Ziemia umiera pod najazdem mecho, a ja mam nagle walczyć z ludźmi? No, cudownie! Wręcz wspaniale. Nadzwyczaj etycznie. Typowy kit federales. A ja nie kupuję kitu. Jakie straty, pani Skinner? Siwo stalowa kobieta zrobiła się ponuro odpychająca słysząc tyradę leżącego lecz nie pokonanego cybergliny. Lecz będąc tym kim była, przełamała własne podejrzenia i opory, grając na całość i nie ukrywając smutnych faktów oraz danych. - Duże straty. Za duże! Dwie dywizje Space Corps, odwodowy batalion Space Marines, sześć pancernych Orbitali, trzy korwety i dwie podwodne łodzie... - wyrecytowała bez zająknięcia i bez uczucia, o ile pominąć jej osobistą wściekłość i nienawiść do gromiącego ją wroga - nie najgorzej jak na małego profesora od Euro papirusów. - Shit - Max wytrzeszczył oczy - pan Historyk musiał mieć bardzo dobre stopnie z teorii wojen, czy co oni tam wałkują. - Tego nie mam w jego kartotece - sycząca pod nosem kobietka rozczapierzyła palce prawej dłoni i zdała się bezwiednie wyrywać szponami wnętrzności swojej ofiary - pan Zinkiel jest po części otoczony woalem tajemnicy. To jest reemigrant z Tytana. Bardzo mały i odległy układ planetarny starej kolonizacji. O tym też mamy tylko fragmentaryczne dane. Tytan ogłosił niepodległość pół stulecia temu i jakoś nigdy nie było okazji sprawdzić, czy zasługuje na... - pani Skinner zauważyła, że drapie powietrze i zamilkła kuląc dłoń na podołku. - Wspaniale. Wpierw zbuntowane cyby a następnie zbuntowani jajogłowi. Co będzie dalej? - Max beknął bez żenady - ja zawsze podejrzewałem, że nas, CC, będzie się próbować użyć do zrobienia puczu lub stłumienia puczu... i słowo stało się ciałem. - Dlatego Was próbowano zabić hurtem. Bowiem was się boją... na bardzo wysokich szczeblach Adminu i to nie tylko tutaj. Jowisz też lubi rozgrywać wszystko poprzez agentów... - pani Sekretarz opanowała swoje szponiaste palce i lecz nie głos. Ten dygotał od ledwo skrywanej wściekłości oraz frustracji - ...panie Norton. Bądźmy szczerzy. Gdyby nie ochotniczy zaciąg cywilów i kadetów z Itrii, to wtedy nie tamci, ale wasze elitarne oddziały zginęły by marnie w Afryce. Zaś to, zawdzięcza pan obu stronom zamieszanym w rozgrywki. Tak rządowi USA, jak profesorowi Zinklerowi. Nasz dobry naukowiec ma swoje poparcie w kongresie... aaa miał. Wyście odstrzelili mu większość lobbystów i aktywistów. A co do zagłady pańskich ludzi, to dodam, że ta Afrykańska pułapka miała wykończyć następne kilka setek Space Marines a nie was. Niestety, ktoś sprytnie wymienił karty w talii więc padło na was. Ja nie zdołałam zapobiec pogromowi, nie wiedząc o planach waszych sponsorów. Ale przynajmniej teraz daję panu szansę dokończenia rozliczeń za śmierć bogu ducha winnych ludzi. Profesor Zinkler jest winien ludobójstwa... - Aha! - Max odetchnął głęboko - zaczynam rozumieć. Nas użyto jako lakmusowy papierek. Ktoś bardzo chciał zobaczyć, jak daleko sięga tolerancja naszej ogłupiałej ziemskiej populacji. Ktoś z Brukseli lub Warszawy. Ktoś kto od dawna trzęsie całą Euro komuną... racja? - Słucham?! - wyraz niedowierzania pojawił się na twarzy starej kobiety. - To ja słucham. I proszę nie zapominać iż my z CC, nadal mamy immunitet i nadal możemy kropnąć każdego bez wyjaśniania dlaczego - Max odwinął kołdrę i wolno usiadł na brzegu łóżka - nawet ciebie. - Ależ... - pani Sekretarz poderwała się jak oparzona - zawsze byłam po waszej stronie. To tak odpłacacie za poparcie? - Nic nie wiem na ten temat - Max ziewnął i rozprostował ramiona - ale będę pamiętał. Usługa za usługę. Zgoda! Pomińmy politykę i weźmy się za szuflowanie gówna. Zerknę co jest grane między Malgaszami, ale nic nie obiecuję. My nie jesteśmy bogami i też mamy swoje granice działania i możliwości. Zwłaszcza ja... zwłaszcza dowiadując się, iż byłem psem na łańcuchu implantów pamięci rodem z Brukseli. Taki federalny kundel. Niech was wszystkich trafi szlak! Jakim prawem... - Max oklapł i miał ochotę zwymiotować - chcę być wolny. Mam prawo być sobą i tylko sobą. Wyczyść mnie do końca. Uwolnij mnie od snów. Coś za coś. Ty pomożesz mi, ja pomogę tobie, zgoda? - Zgoda - sucha kobietka zrobiła się nagle spokojna i nawet uśmiechnięta - każę cię oczyścić a ty oczyścisz Madagaskar. Coś w stylu jak Dawson City. Rewolucja od środka. - Jeśli tam jest spisek cybów, to pan Zinkler już umarł - Max potaknął sam sobie, z pod oka obserwując rozlewający się na twarzy pani Sekretarz, głęboki uśmiech mściwego zadowolenia - ...gwarantowane, pani Skinner. Ma pani na to moje słowo cyberpolicjanta. - Dzięki, Maxymilianie, stokrotne dzięki. Zawsze wiedziałam, że na cybercops można polegać. Zawsze! - sucha mumia, prawie lewitując wypłynęła z pokoju, cała płonąc od nie tajonego zadowolenia. Jej wyjście było wejściem wąsatego tajniaka, który zaczął od tego, że kazał wyrzucić stołek na którym siedziała pani Sekretarz i kazał przeczesać pokój skanerami anty podsłuchowymi - paranoja, ja wiem. Ale bezpieczny zawsze ubezpieczony. Kluczowe słowo to prewencja, prewencja i jeszcze raz prewencja. A pan, Norton, to co? Gdzie ten czytnik z danymi Zinklera? - I mów tu o podsłuchach - Max oddał czytnik i lekceważąco machnął ręką gdy tamten spytał się czy chce dostać kopie kryształów. - Nie nie chcę bo to są śmieci. My mamy własne tajne banki info... - Słyszałem - wąsacz sapnął z zawiścią - nie ma to jak być CC. - Chcesz wstąpić? - Max zataczając się, wstał i podszedł do okna - co za jebany pejzaż. Albo piasek albo kaktusy. - Ale chodzi się lżej - wąsacz podparł chwiejącego się pacjenta - na Ziemi nawet byś nie drgnął. Inna grawitacja. - Dodaj, inna mentalność - Max zdobył się na uśmiech - któregoś dnia ja im ucieknę. Tak daleko jak tylko można. Gwarantowane... Boże ty mój! Czy wiesz, że oni wszepili mi za młodu tajne moduły pamięci? - Słyszałem - wąsacz nie ukrywał iż podsłuchiwał - a dla ciebie to jest paskudna nowina. Ty wcale nie musisz być tym za kogo się uważasz. Pamiętasz rodzinny dom? - Eee... - Max parsknął gniewnie - pewnie, że pamiętam. Ja uciekłem... - A wróciłeś? - typ w apaszce w czerwone groszki zajrzał mu w twarz jak by był manekinem czy androidem - miałeś ochotę odwiedzić rodziców? Max nie odpowiedział. Nie umiał i co najgorsze, nie mógł. - He... tylko mi nie mów, że jesteś z domu dziecka - zakpił wąsacz. - A jak? - Max przełknął ślinę której nie było. - To źle - tajniak puścił jego ramię i zrobił krok do tyłu - federales z Europy od dawna grzebali się w antyjowiszańskiej produkcji sztucznego konsumenta... hehe... niby klona, ale bez rodziców. Coś jak biolomecho z ziarna. Wrzucasz jedno do wanny i po godzinie masz gotowe ciało. - ...wiem - szepnął Max - i wiem, że to im nie wyszło. Prototypy miały kłopoty z adaptacją środowiskową. Ta sama skaza jaką miały pierwsze klony jeszcze za czasów ONZO i afery z Jowiszem. - Prototypy z Euro Lab Ural 17 wyszły - sparował tajniak - wiem, bowiem mój ojciec był szefem ochrony w kilku zauralskich ośrodkach pracujących dla federales. Space Corps były i są cichą podporą Adminu na planetarnym szczeblu. Hej! Czyż to nie oni sponsorowali i zasilili pierwszą formację Cyberpolicji? Daje sporo do myślenia, racja? Euro Lab mógł w ten sposób "wprowadzić do obiegu" swoje klony bez posądzenie o łamanie prawa. Dlatego właśnie cię spytałem. Ty możesz być jednym z nich. Prawie człowiek. Niestety, zbyt ludzki. Zbyt porządny i prawy... hehe! ...taki dobrze zaprogramowany biolomecho anioł stróż i reszta świętych cieci. A mówiąc o raju i piekle... czy wierzysz w Boga? - Czasami - Max odetchnął z ulgą - dzięki za podtrzymanie na duchu. Teraz wiem, że jestem wszystkim tylko nie świętojebliwym i prawym prototypem... z Euro Lab! Boże mój, o czym my bredzimy?! - Czemu nie spytasz, dlaczego? - wąsacz wrócił na stare miejsce i znów zajrzał mu w twarz szukając nie wiadomo czego - ...sekretarz Skinner nie jest aż tak głupia czy naiwna by ryzykować wszystko i lecieć na Marsa jedynie po to by zamienić kilka słów z psychopatą... wybacz, tak napisał nasz spec od szarych komórek w twojej karcie chorobowej... noo... ja tylko raz zerknąłem do komputera więc nie pamiętam wszystkiego, ale... - Fuck you! - Max oddał badawcze spojrzenie i znalazł tylko wielkie znaki zapytania - co ci do tego kolego? Tyś ze Space Corps, prawda? Federalne poddupniki, prawda? Szkoda, że tego nie wiedziałem wcześniej. Gdzie się człek nie obejrzy, sami dobrzy przyjaciele. Space Marines, Space Navy, federales, Admin, i teraz Space Corps. Co za gówno! - Też ludzie - wąsacz spuścił oczy - też chcą sobie posterować tą naszą tonącą łajbą zwaną Ziemia. - Następna po Marines klika knujących drani - Max udał, że spluwa - nic nowego, nie? Więc, gdzie tutaj moja skromna dupa? Nawet jeśli prototypowa? Ja jestem gotów uwierzyć w każdy kit ze stajni federales. Oni są gorsi od dawnego ONZO oraz im podobnych. Słyszałeś plotkę o Arce? Tej planecie laboratorium? Albo o naprawdę inteligentnej, sztucznej inteligencji żyjącej w Cybernecie? Pytania, na sekundę zawiesiły wąsacza w niepewności, co oznaczało, iż on wie, lecz nie ma pojęcia czy wolno mu mówić na ten temat. Max czując się urabianym przez wysokiej klasy zawodowca od prania mózgów, potrzebował tej sekundy by pozbierać własne punkty widzenia. Bowiem, co by nie mówić, sytuacja wyglądała krytycznie. Pewne szpitalne izolatki bywają też celami śmierci. Zaś ich personel to zawodowi mordercy. Max czuł, że ten, tutaj, był rzeźnikiem. Odwrotnie niż jego ojciec. Stąd to zdziwienie i nagle obudzony szacunek dla rodzicielskich genów. Rzeźnik zawsze szanuje innego kata. Szanuje, czyli obawia się, lęka, drży i unika. Tu obecny wąsacz powinien był bać się swojego "pacjenta". Lecz najwyraźniej tego nie robił co znów nasuwało podejrzenie o następnym spisku na życie - "...moje życie..." - Max nie miał złudzeń co do tego. Ludzie, klony, cyborgi i reszta mecho konspirowały od dawna jak mu odebrać prawo do emerytury. Przykładem, ta wizytująca go mumia, oraz nagle wracający do siebie tajniak... nadal nie wykolejony i nadal nadęty. - Cybernecie... nieee... plotka! Ale zamiast tego, słyszałem jak pani sekretarz, generalny zresztą, błagała cię na kolanach byś wykończył Zinklera - tajniak syknął wymawiając nazwisko - a to oznacza, że ona ma problem z użyciem atomówek, czy podobnych broni masowej zagłady. W sumie, czym jest Madagaskar? Niedobitkiem z panafrykańskiej rzeźni, racja? I jako taki dawno powinien być trupiarnią. - Może właśnie o to komuś chodzi? - spytał Max, w myślach zastanawiając się kto jest na tyle silny by powstrzymać bonzów z Warszawy i Brukseli przed użyciem ATM, czy bodaj termojądrówek. - Może tak, może nie. Następny znak zapytania - tajniak wzruszył ramionami - pieprzony profesorek wytłukł nam od cholery ludzi. Zabij drania, a będziemy ci wdzięczni... - Tylko mi nie mów, że do grobowej deski - Max sam pomaszerował do łóżka i położył się twarzą do poduszki. Wypita wcześniej alkoholizowana mieszanka rozmiękczyła go do łez, lecz... cyberglina nigdy nie płacze... Chyba, że za straconym rodzinnym domem. Oraz złudzeniami. Max wolał ukryć pijackie łzy. Takie ludzkie. Zbyt ludzkie. Co było jedynym sposobem na pozbycie się wąsatego sukinsyna. Rzeźnicy nienawidzą łez oraz wariatów. A Max, oficjalnie był... " ...o ile to nie jest następna zagrywka by jeszcze bardziej zamieszać mi w ceberku... Jezu święty! ... w co ja się wpakowałem?" ulotne lecz bolące pytanie. Normalni ludzie nie mordują innych ludzi na oczach całego kosmosu. Tym bardziej amerykańskich urzędników Adminu i polityków. " ...chyba, że cybercops naprawdę są sztucznymi potworami z Euro Lab" Max zaszlochał teatralnie i zerkając nad ramieniem zobaczył, że jest sam. Co było ulgą, ale tylko pozorną. Niewidoczne skanery, kamery i czułe mikrofony jakimi saturowano cały pokój rejestrowały wszystko. Max to wiedział i wolał pozostać tam gdzie był. " ...ja wam ucieknę. Któregoś pięknego dnia, dam nogę na drugi koniec galaktyki. Gwarantowane jak oszczędności w Galactic Money Mart. Ja to muszę zrobić. Nigdy więcej bycia pionkiem na cudzej szachownicy..." *** Jak by się czuł normalny człowiek w świecie złożonym z samych paranoików? Nienormalnie. Max opuszczając szpital, czuł się właśnie tak. Ale, jak podejrzewał, to nie była jego spuchnięta od psycho stymulantów łepetyna, lecz to co mu tam wmontowano. Nie po raz pierwszy, i zapewne nie po raz ostatni, jeśli natychmiast nie uwolni się od implantów i sztucznej pamięci w formie kryształów. Te rzeczy zwykle aktywowały się same po okresie kodowania i samorzutnie rekonfigurowały nowe środowisko... - Czyli, moje szare zwoje - ocenił cicho Max, rwąc jak szalony do pierwszej apteki, w pierwszej napotkanej podziemnej handlowej promenadzie pięknego miasta Cristal City, które za jakiś czas przestanie być piękne kiedy rzucą na Marsa następny lodowy bolid... Max, pomimo tylu lat spędzonych tutaj, nie kochał lokalnego piachu, żwiru i kaktusów. Wyjątkiem były kobiety. - Potrzebuję kilo cukru, kilo sody, dwadzieścia dekagramów czegokolwiek z arsenem w środku, może być trucizna byle procentowo wysoka, a dalej butelkę spirytusu oraz olejek mentolowy. Aha! Czy ma pani sprzęt do polowej reanimacji? To chyba jest w zestawie Pierwszej Pomocy dla orbitalnych taksówek... Sprzedawczyni, zgodnie z polityką pełnego zatrudnienia na Marsie, była wszystkim tylko nie farmaceutką zaś werbalny atak dziko spoconego klienta wpędził ją w szok i kompleksy do jąkania włącznie. - Ja... ja... ja... ja nie wiem... - A może spytamy komputerka? - Max puścił oko do mikrej, jak większość tubylców, panienki a ta zaraz się zarumieniła, lecz o dziwo przestała jąkać. - To dobry pomysł. Nasz magazyn ma sto tysięcy produktów. Kto by tam spamiętał wszystko. Ale arszenik jest tylko na receptę. To wiem, bo nas nauczono czego nie wolno nigdy sprzedawać bez zezwolenia... - Poważnie? A ta... antymateria, czysta plazma, uran, kobalt, metaliczny wodór, to też? - poważnie spytał Max. - Aaa... - biedne i chude marsjańskie kaczątko wybałuszyło swoje wodniste i odwapnione ślepka albinoski - ...to może być obok. W sklepie z chemikaliami oraz sprzętem wydobywczym. My nadal mamy sporą liczbę prywatnych poszukiwaczy minerałów. Przepraszam, czy pan jest z Ziemi? - Skąd pani wie? - znów robiąc oko, Max delikatnie odepchnął biodrem tycią dziewczynę i dobrał się do pulpitu aptecznego komputera - to widać? - Och! Trudno nie zauważyć - mała albinoska pozostała odepchnięta, czyli trwała przyklejona udem, biodrem i ramieniem do górującego nad nią mężczyzny - ...wy jesteście tacy... inni. - My jesteśmy brutalni i bez ogłady - Max spieszył się i wolał nie rozpraszać na drobiazgi. Czas był na wagę dendrytów i synapsów - i my mamy zwyczaj dominować i tyranizować wszystkich dookoła. Nawet małe kobietki z Marsa. Zwłaszcza małe kobietki z małymi pupkami. Lepiej będzie jak odkleisz się i zaczniesz pakować co zamówiłem. Ja jestem bez antyseksolu od dawna... kobiet też... noo?! - A co to jest antyseksol? - pytanie było na podryw. Tycia Marsjanka zdawała się być chętną do roli zdominowanej i zbrutalizowanej ofiary chuci rodem z wyższej strefy grawitacyjnej - ...ja jeszcze nigdy nie miałam Ziemianina. Koleżanki mówiły, że jak szaleć to tylko z wami... - Zboczeńcy - Max odsunął się od dziewczyny i sam zabrał za pakowanie paczek wypluwanych z paszczy magazynowego podajnika. - Tak, nasze obyczaje są inne niż te na Ziemi - albinoska zaczepiła jedną z chudych dłoni o kieszeń kombinezonu swojego ogromnego klienta. To była boczna kieszeń od spodni. Max początkowo nie zwrócił na to uwagi, ale kiedy ktoś nagle zaczął mu obmacywać rodowe klejnoty przez podszewkę, mało nie upuścił pakowanej właśnie butelki - ...kurcze pieczone! Czyś ty zwariowała? - Z tobą, zawsze... - mała sprzedawczyni miała nadzwyczaj poważny wyraz twarzy i zmarszczone brwi - mięsisty kawałek. Czy możesz mi pokazać z bliska? - Jasne! - Max delikatnie odsunął się na bok uciekając przed ciekawską dłonią - ale nie tutaj. Ja wiem, że wy nie macie oporów, nawet, przed publiczną kopulacją czy nagością, ale ja mam okropne zahamowania. Wiesz, Ziemia. Konserwatyzm i zabobony... - Ależ ty masz bardzo dobry akcent. Jak prawdziwy Marsjanin - szybko usprawiedliwiła się seksualnie napastliwa panna - wybacz, ja sądziłam, że jesteś starym przesiedleńcem. Umiesz obsługiwać nasz typ komputera i ubierasz się jak my... - Mam wrodzone zdolności do języków i lubię się nie wyróżniać, lecz ja dopiero pierwszy raz tutaj - swobodnie skłamał Max - ...niemniej, jeśli byś chciała być moją przewodniczką po Cristal City... no to... Niedopowiedzenia są jak obietnice niespodzianki. Podniecające. Tycia Marsjanka nie potrzebowała dodatkowej ekscytacji będąc i tak, już gotową i chętną do każdej wędrówki w stronę szczytowania, lecz... będąc też dobrze wychowaną panną, zezwoliła na odciągnięcie w czasie chwili gwałtu na bezbronnym Ziemianinie. - Chcę, chcę... być twoją przewodniczką - gorące zapewnienie poparte znaczącym uśmieszkiem - słyszałeś o naszych powietrzno wodnych basenach i akrobacji grawitacyjnej? Tam wszyscy są nadzy... - Brzmi jak frajda - burknął Max łapiąc za torby z pakunkami - czekaj na mnie. Zaraz wracam - następne swobodne kłamstwo. W teorii. W praktyce okazało się, iż na jego piętach toczyła się dyskretna obstawa tajniaków zaś wydane przez szpital firmowe ubranko Space Corps ma - co guzik to mikrofon, a co naszywka to sygnalizator kierunku. Te dwa ostanie "bóle głowy" wyszły przy przekraczaniu bramki do linii Maglevu. Automatyczny mikroskaner czeszący pasażerów w poszukiwaniu przebranych za ludzi cyborgów, zawsze sygnalizował anomalie oraz zapisywał całą elektroniczną biżuterię. Przezorna ochrona na wypadek ataku terrorystów. Śmiech na sali dla zawodowców, ale dobre sito na amatorów. I do tej kategorii został zaliczony Max, bowiem pięć kroków za bramką, już czekały dwa bojowe androidy oraz ich ludzki nadzorca. - Ty kolego to co? Neon na burdelu? Mój skaner mało nie dostał katarakty w soczewce na sam twój widok... - lokalny ochraniarz był ciepło ludzki, czyli dał mu szansę wyjaśnienia co oznacza ta cała info armatura. - Zabij mnie, nie mam pojęcia - skłamał Max, czytając własny zapis na skanerze Maglevu - ...ja ze szpitala, znaczy, tam pracuję, znaczy, nam wydali nowe kombinezony... kurka wodna, co tutaj jest orbitowane? - Wielki Brat ma na ciebie oko - zakpił ochraniarz - no dobra, spływaj dalej i na przyszłość nie paraduj po mieście w firmowych szmatach. - Tak zrobię - obiecał Max, z pod oka obserwujący tych co go obserwowali z za filarów i firanek - tak zrobię... przepraszam, gdzie tutaj jest toaleta? - Na końcu korytarza - ochraniarz pokazał pałką w stronę ciemniejszej części promenady - zaraz za wejściem do części hotelowej i restauracji. - Dzięki - Max ruszył z kopyta, co nie obudziło podejrzeń strażnika. Wszak biegł do sraczyka... - By srać szarymi - sapnął Max, wpadając do wolnego boksu i zamykając za sobą namiastkę drzwi - ...Jezu mój, czy ja zdążę? Czy ja znów będę sobą? Czy moje zielone nanoroboty dadzą się obudzić? Zrobienie koktajlu do chemo - hydro - ponicznej hodowli małych "kropotkinów" nie trwało minuty. Wypicie morderczej mikstury też. Ale dalej było gorzej... Zapamiętana recepta prosiła o zagryzienie koktajlu większą ilością arsenu, w możliwie dużym stężeniu. - Co tam. I tak cmentarz i tak cmentarz. Najwyżej umrę z własnej ręki a nie z polecenia Adminu czy kto tam mnie nie kocha - monologując, Max domieszał garść trującego proszku na gryzonie, do resztki mentolowo pachnącego płynu, po czym wypił. Minuta na bezdechu w oczekiwaniu spazmów konania. Głupia minuta. Max pamiętał receptę bowiem jego nanoroboty, tak przypadkowo nabyte w początkach kariery, same potrafiły pisać własne środowiskowe konfiguracje zaś jedną z nich był Life Backup - drobna, kilku megabitowa kombinacja danych na temat hodowli i uprawy komputerowego wirusa w typie zaawansowanego rezydencjalnego programu mogącego wpisać się tak w software jak hardware i być i tym i tamtym... tyle, że producent nigdy nie rozważał możliwości umieszczenia nanorobotów wewnątrz człowieka. - A one tam są i smacznie śpią w formie przetrwalników... aaagh! - Max łapiąc powietrze odkrył dwie rzeczy. Po pierwsze leżał na podłodze, ale nie sracza tylko jakiejś czarnej nory o betonowych ścianach, a po drugie chciało mu się pić jak po bardzo długim i męczącym biegu. - Co za kurwa? - dźwigając się z głową jak tona ołowiu, znalazł ślady gwałtownego wymiotowania na całym kombinezonie oraz spazmatyczne drgawki w łydkach i karku - co za karaluch! - następny optymistyczny okrzyk będący szeptem w spalonym gardle - ...no dobra, żyję, czyli znów dyszę wirusem, ale... Wstrząs przyszedł znienacka i trwał dwadzieścia sekund. Akurat tyle czasu potrzebowały mordercze nanoroboty by zabić wszystkie obce programy i przywrócić dawny i zapamiętany układ symbiotyczny. W między czasie, obiekt pod obróbką, czyli Max Norton, miał silny napad epileptycznej trzęsionki, jak też wszystkie objawy szybkiego schodzenia z tego padołu komputerowej rozpaczy. - On umiera! Kapitanie! On umiera! - czyjś ryk w drzwiach i czyjeś wielkie zdziwienie gdy bryzgający śliną i krwią denat nagle zamienił się w orkan zniszczenia - ...nieee... ratunkuuu!! On żyjeeee!!! - Jeszcze trochę! - Max wychodząc z szoku przeszedł do ataku, nagle sam będący takim jednym wielkim ludzkim wirusem mordercą - ale wy, to raczej nie, administracyjna wasza mać! A masz! A masz! A kopa w ten wszawy wąchaty ryj! Sześciu dzielnych ochraniarzy z CC i jeden knujący kapitan ze Space Corps zaścieliło brudną podłogę szpitalnej piwnicy, nawet nie wiedząc co i kiedy ich uderzyło do omdlenia włącznie. Max przez sekundę rozważał czy nie powinien wykasować na czysto zawieszonych w czynnościach programów, lecz będąc w większości nadal człowiekiem, porzucił tą myśl jako niezgodną z dziesięcioma przykazaniami, co po następnej sekundzie rozważań doprowadziło go do smutnej refleksji nad stanem własnej psyche. - ...przedtem byłem w niewoli sztucznej pamięci, a teraz jestem w niewoli zunifikowanej pamięci nanorobotów. Czy mnie czasem ktoś nie przeklął za młodu? Albo rzucił urok? Trzecia sekunda zadumy przyniosła mu pewne ukojenie. W sumie, był wolny, zdrowy, silny, oraz nafaszerowany bardzo dziwną wiedzą ze świata cyber organizmów. Coś, co niewątpliwie jest bardzo przydatne w pracy CC. - Bo ja, jestem... cybercop... - czwarta sekunda rozmyślań i nagle obudzona chęć do życia - ...no tak. Ja jestem cybercop i mam do odwalenia kawał roboty. Co więcej, mam cel i sens życia. Jedyne co muszę zrobić to zabić wszystkie cyby na Ziemi i wtedy już mogę iść spać... o kurwa, co ja pierdolę?! Szok odkrycia, iż pod ludzką skórą i ludzką mentalnością buzuje zielony orkan wściekłych nanorobotów. - To nie ja? To one! Gdzie ten spirytus? ...muszę uśpić draństwo! Wtedy będę sobą. Całkowicie sobą! - porzucając swoje nie dokończone ofiary, Max rzucił się na poszukiwanie własnej torby z zakupami, logicznie rozumując, iż ci co go zabrali z toalety, zapewne zabrali też jego paczki. Niestety, następne pomieszczenie było puste a badanie korytarza i windy, wypluło go wprost na bardzo ruchliwy pasaż. - Wódki, whisky, piwa, wina, cokolwiek... - ziejąc mentolowym jadem, Max poczłapał w stronę najbliższego dyspensera napojów i zamówił sześć puszek Coca 50/50. Nadal ziejąc niewidocznym ogniem, wyżłopał wszystko nie baczny zdumionych oczu przechodniów oraz podejrzliwych łypnięć kilku ochraniarzy, tylko z nazwy będących miejską policją Cristal City, bowiem w praktyce... - Następny ziemski pijaczek - syk za plecami i cios pałką w nerkę, były uwerturą do koncertu jaki go czekał na komisariacie - ...nie wiesz byku, że tutaj nie wolno pić w miejscach publicznych? - Wiem - Max, udając iż nic się nie stało, bagatelizując mdlący ból w okolicach krzyża, obrócił się do trzech nerwowych policjantów - panowie wybaczą mój opłakany wygląd, ale to była wyższa konieczność. Moje serwomotory pracują na alkoholu a ja właśnie miałem okres przegrzania i wylew paliwa - pokazując na obrzygany kombinezon, Max zadygotał jak zepsuty android - ...ja jestem seria próbna. Ja muszę teraz wrócić do laboratorium i dalej sortować próbki kału. Panowie wybaczą mój opłakany wygląd, ale to była wyższa konie... - Jebany robot - gliniarze odsunęli się na boki a ten co użył pałki zaczął ją wycierać o nogawkę własnych spodni - ...wynocha! - Tak jest szanowni panowie - Max nadal podrygując, szybko pomaszerował w kierunku wind i potulnie wziął tą która wiozła ludzi na dół. - Cudownie, wróciłem sam do siebie - radosna i budująca uwaga, wcale nie przyćmiona widokiem wąsacza z nosem jak czerwony kalafior, witającego byłego pacjenta groźnym gestem. - Spokojnie. Ja też w strachu - Max lekceważąc tak kapitana jak swoich lokalnych kolegów z CC, zaczął pospiesznie zrywać z siebie kombinezon oraz jednoczęściową bieliznę - ...hej, kto mi pożyczy radio? Potrzebuję zamówić własne ubranie i rzeczy... - Zwariowałeś? Nadal jesteś chory... - kapitan porzucając macanie za bronią, złapał się za swój krwawiący kinol - ...fahjat! Kophnoł mnie w nos! - To nie ja, to moje alter ego - Max popukał się znacząco po skroni - wiesz, z tym świństwem co mi wszczepili, to dziękuj, że jeszcze żyjesz. Jebana pani Skinner kłamała. Oni dali mi oboczną pamięć zawodowego agenta federales od brudnej roboty. Ja ma zabić niejakiego Zinklera, pamiętasz? - Taahhh... dhobhe - kapitan łzawił, krwawił i był wściekły, ale już nie na Maxa tylko na siebie. Reszta towarzystwa też. Ostatecznie pilnowali tygrysa i jeśli ich ciutkę zmaglował to taka już jego natura. Co wymagać od bestii... Lecz Max nie był... już nie był, aktywując nanoroboty i wracając do starego rejestru czasu minionego, zaś znów będąc sobą, chciał być wolny. - ...tak, tak, adres w Oslo. Powinna być w Oslo... nie jest? To gdzie? Tutaj? Co za zbieg okoliczności. Można prosić o połączenie? Nie, ja nie znam hasła, ale jeśli pan poda jej moje nazwisko, i mój telefon to... o niech cię jasny ciasny i dewiacyjnie swędzący szankier trafi w ten... - Max złowił zdumione spojrzenie kapitana i zamilkł, szybko odkładając radio - ja tylko szukałem połączenia do swojej kobiety. - Od kiedy CC ma swoje kobiety? Zwłaszcza polowi agenci? - spytał jeden z lokalnych cyberpolicajów - wam dają antyseksol, nie? - To moja kuzynka - skłamał Max - zwykle trzyma dla mnie zapasowe klucze, karty, ubrania i tym podobne. - To jednak masz jakąś tam rodzinę - zauważył kapitan. - Mam - Max nie podtrzymał tematu i zawracając do windy, nagusieńki, wyjechał na górę. Tym razem trzech dzielnych gliniarzy nadal plączących się po deptaku dopadło go po pięciu krokach. - Wracaj do labu, mecho żłobie! - Kto powiedział, że jestem? - Max wyszczerzył zęby - panowie mylą mnie z modelem Zero Jeden. Ja jestem model Zero Dwa. Służę jako reklamówka przeszczepów. Wczoraj reklamowałem nowe płuca. Dzisiaj reklamują nową skórę. Czy panowie mają ochotę na wygładzenie zmarszczek? - Ten byczy fajfus nie musi być robotem - ostrożnie zaopiniował najstarszy rangą policjant - to może być wariat. Oni tutaj mają oddział dla hoplaków z Dalekiego Zwiadu i reszty kosmo dreptaczy. A ten mi wygląda na typowego astro kretyna. Halo? Koleś? Jak tam powrót z gwiazd? - Gówno ci do tego - Max ruszył sprintem, czyli ogromnymi susami w stronę wejścia do Maglevu, nagle goniony gniewnymi przekleństwami, lecz niczym więcej. Tamci słusznie uważali, iż mecho straż Magnetycznej kolejki zdoła zatrzymać wszystko i każdego. Prawie każdego. Nanoroboty i ich nosiciel byli na liście wyjątków. - Twu, twu, twu, twu - plując po wlotach do czytników, Max zdołał nie tylko wprawić w osłupienie ludzkiego nadzorcę ale i same androidy. - Czyś ty się z lujem na łby pozamieniał? - strażnik Maglevu wytrzeszczył oczy na zieloną pianę kipiącą z ust nagusa - zatrucie?! - Zabawa - Max ominął człowieka i jego skamieniałe zabawki, spokojnie wchodząc do pierwszego wolnego wagoniku - zabawa w chowanego. Albo w berka, zależy... Wystukując na zabytkowej tablicy dane docelowe, Max przypomniał sobie o własnej nagości oraz braku, tak uzbrojenia jak opancerzenia. Tam gdzie jechał, straż zwykła była strzelać bez uprzedzenia. Magistrat Cristal City był sercem lokalnego adminu i był chroniony jak mało który inny obiekt. - Jezu na krzyżu, litość miej nad zbłąkanymi, co ja robię? Żal po fakcie, faksie i odlocie na obcą orbitę. Maglev oferował naprawdę szybki transport. Max nie zdążył policzyć do pięciu, kiedy już mknął wielką obwodnicą, w stronę wyniosłych wież Władzy i Kredytu. Tak zwane Downtown, czyli śródmieście, pyszniło się marmurem i sławnym "szkłem z Marsa", nawet tutaj luksusem gdyż wyrabianym ręcznie. Zdecydowanie coś tylko dla milionerów oraz Adminu. Oba gatunki socjalnych pijawek kochały pokrętne ornamenty mleczno bursztynowych tafli dosłownie odzwierciedlających lokalne bajoro polityki i finansów. - I tak na straty kiedy zwalą tutaj następny lodowy meteor - Max nie mógł nie podziwiać ulotnego piękna miasta, które zawsze podnosiło się z ruin, jeszcze piękniejsze i większe - ...kurwa ich mać! I co ja mam z tego? No, co ja z tego mam? Gołą dupę i zjebany baniak. I na co mi ta zabawa? Jaki to sens? Kamienna pustynia wspomnień wymiecionych na czysto. Jezu na wirówce, kim ja jestem? Pytania bez odpowiedzi. Wagonik mknąc po lśniącej nitce nadprzewodzącego stopu wpadł między pierwsze reklamowe plansze i ruchome holowizyjne obrazy uciech do kupienia, rzeczy do sprzedania, obietnic wyższych wzruszeń... Max wpadł w panikę. - Rany boskie ja jestem nagi! Był, lecz... tutaj, na Marsie, nagość nie była szokiem ale oznaką zdrowia i fizycznej tężyzny. Pod warunkiem, że się uprawiało sport a nie wizytę w ekskluzywnym hotelu. Z drugiej strony... Poranni, południowi i wieczorni Skokowicze, uprawiali swoje maratony nago. Prawie nago. Bowiem mieli ze sobą nieodłączne pasy z Info oraz infra odblaskowe tarcze i hełmy. Obowiązkowe i przepisowe środki broniące Skokowiczów przed rozjechaniem przez roboty oraz Space taxi idące na radar. Max, wybiegając z wagoniku, ryzykował więcej niż wymagała tego sytuacja. Lecz... czyż można wymagać logiki od cybergliny? Od stacji Maglevu do hotelu Kasjopea było mniej jak kilometr. Max przebył tą odległość w kilkunastu susach i jednym doczepieniu na kracie transportowego wszędołaza wiozącego jakieś skrzynie. Bardzo nielegalny sposób transportu własnego tyłka, lecz ratujący go przed okiem wszystko widzących kamer policji. Lokalne psy miały bardzo złą reputację, a Max, wcale nie czuł się na siłach by znów odpowiadać na sto pytań pod narkozą. Przeskakując z wszędołaza na dach zaparkowanego przed bramą grawilota, frunąc z odbicia na szczyt niskiego, jak dla niego, płotu, przewijając się nad siłową nitką czujnika, Max wpadł nogami do basenu. Co było spodziewane i planowane. Sieć hoteli Kasjopea, miała identyczną budowę i identyczne rozplanowanie, tak tu jak na Ziemi a Max miał w głowie wszystkie potrzebne dane... - O kurwa! Znów mnie ktoś zaprogramował! Smutne odkrycie jeszcze smutniejszego faktu po wypłynięciu na powierzchnię i złapaniu oddechu. - Ależ my wszyscy jesteśmy... zdeterminowani. Uch, co za mężczyzna! - jakaś obfita i naga nimfa z pomarańczowymi włosami rozkraczała się zalotnie na zachlapanym materacu - co ma stanąć, nie utonie. Eula ple sentee? - Przepraszam, ale ja nie mówię po jowiszańsku - Max wycofał się z zasięgu fermonalnego rażenia hormonalnie pobudzonej turystki. - Ależ ja jestem z Łabędzia 30376. Setta Verra, do usług - zagruchała egzotyczna piękność. - Też nie kumam - Max kicnął w stronę wolnych plażowych fotelików i kradnąc jakiś szlafrok ukrył się w przebieralni, co mu pozwoliło dostać się od zaplecza do części usługowej oraz windy dla personelu. Tutaj, każde pomieszczenie miało dwa wyjścia i dwa oblicza za nimi. Front był luksusową witryną dla uprzywilejowanych. Tył był tym czym był tył. Zapleczem molocha z nienasyconym apetytem. - Typowy burdel - Max spokojnie dobrał się do wewnętrznego logu z zapisem gości i odnalazł numer pokoju Vivien Hauser - zero obrony i ochrony. Pieprzone roboty nie widzą nagich ludzi. One widzą tylko ubrania, karty, broń, lub... - A pan szuka kogo? - szpakowaty i niski typ w hotelowym uniformie miał plakietkę Security oraz termoskaner połączony z neuro paralizatorem. Na szczęście nadal w kaburze na biodrze. - Na pewno nie kłopotów - Max zaprawił tamtego bykiem i poprawił ciosem pięści w skroń - tak, tak, śpij spokojnie. CC czuwa. Kurcze blade, skąd ten pokurcz wylazł? Wędrując po podziemnym korytarzu zaplecza, Max odkrył dobrze zamaskowane wejście do elewatora oznakowanego od środka jako Internal Emergency Only, co było wspaniałym odkryciem. Wewnętrzna Security zapewne monitorowała wszystko, ale nie własne ciągi transportowe. Jadąc na osiemnaste piętro, Max czuł się odprężony. - No, teraz tylko małe przebieranko i już lecę do Oslo. Koniec pracy dla Wyższego Celu oraz Cyberpolicji. Ja to rzucam! Tyle marzeń w tajnej windzie. Bowiem kiedy stanął w otwartych drzwiach apartamentu swojej nordyckiej kochanki, ta zdawała się czekać i nie była zdziwiona, a co gorsza, powitała go radosnym... - ...ach! Max! Ja zawsze chciałam zobaczyć Madagaskar! - Ja mniej - przyznał Max padając w wolny fotel - skąd wiesz to co wiesz? - Dzwoniłeś, prawda? Więc ja oddzwoniłam pod tamten numer i zaraz miałam przechwyt z tutejszego Adminu, a lady Skinner, którą poznałam w zeszłym roku, była nadzwyczaj miła... - Daruj sobie - Max zaczął płakać chichocząc - to już nie jest spisek, ale komedia pomyłek. Czy ktoś mógłby mnie zastrzelić dla dobra cyborgów? - No właśnie - Vivien zniżyła głos - czy wiesz, że Zinkler ma całą armię cybów? - I na tą okoliczność, ty chcesz zobaczyć Madagaskar? Prawda była i się zmyła. Czyś ty zwariowała? Ten cały Zinkler może już d dawna być trupem, lub tylko hasłem i zasłoną dla innych oprychów, a jebana Skinner wcale ale to wcale nie była ze mną szczera. Jezu. Czyś ty straciła chęć do życia? Ty głupia dziwko... - podrywając się z fotela, Max był jednym susem przy nagle zbielałej blondynce - ...ile? Ile ci obiecano? Znów pracujesz dla popychaczy armat? - O czym ty mówisz? - Vivien pociągnęła nosem odkrywając dysonans zapachów - piłeś i się kurwiłeś. Czuję to! - Hej, ślubu nie braliśmy - Max cofnął się o krok - wybacz, znów mam kłopoty z makówką. Za dużo bajeru za mało oleju. Ja uciekłem ze szpitala. Mogą mnie gonić. Co z tą zasuszoną mumią? Skąd Skinner wie o tobie i o mnie? - Jesteś bez antyseksolu - Vivien była bardziej zainteresowana wonią hormonów z pod jego szlafroka niż czymkolwiek innym - i masz bardzo ładne ciało... - Nie zmieniaj tematu - Max uciekł w stronę barku i za zwodniczą zasłoną naszykował sobie koktajl. - Dlaczego? To się klei - blondynka miała głodny i kalkulujący wzrok - lady Skinner chce bym była jej Negocjatorem w randze Ambasadora, a ty... moim kierowcą. - Od kiedy pochwa ma kierownicę? - Max łyknął z wysokiej szklaneczki - ...no tak. Spisek. Powinienem był to antycypować! Shit! - Nie bądź wulgarny - Vivien zrobiła dziwną minę - i przestań myśleć tylko o sobie. Czy wiesz, że dla mnie to jest potworny skok w górę zawodowej drabiny? Nareszcie będę mieć dojścia do Adminu. - Mnie bardziej interesują wyjścia - Max beknął i otarł z ust zielonkawą pianę - myślałem o ucieczce. Z tobą. - Ty świnio! - Vivien znienacka zalała się łzami - grasz na mojej miłości. Wykorzystujesz mnie! Jak tak możesz? - A mogę? - Max potrząsnął głową - miłość? Kpisz, czy grasz? - Zawsze to drugie - blondynka otarła łzy i dosiadła się do barku - omówmy wpierw sprawy kredytu. Ile oni ci płacą za zabicie Zinklera? Tylko nie mów mi, że pracujesz ochotniczo. - O Boże! - Max odstawił szklaneczkę i ściągnął z siebie szlafrok - wiesz co? Ja wezmę prysznic, a ty zamów mi coś do jedzenia oraz łachy. - Kredyt kretynie! - Vivien zastąpiła mu drogę - znam ludzi, którzy są gotowi przebić ofertę Skinner i utrzymać przy życiu profesora Z. - Nie trudno zgadnąć co to są za ludzie - Max potaknął i zaraz zaprzeczył kręcąc głową z niedowierzaniem - co za bagno! - Ziemia - poprawiła blondynka - to bagno nazywa się Ziemia. *** Sala była nabita po brzegi, lecz o dziwo bardzo cicha i bardzo zdyscyplinowana, pomimo, że całość CC dobrze wiedziała dlaczego tutaj są i nienawidziła za to cały okrutny świat... Max stojąc na podium, czuł emanujące z ludzi napięcie i sam też był jednym kłębkiem dygoczącej złości, lecz nerwy musiały ustąpić przed rozsądkiem, o ile tak on, jak reszta, mieli nadal mieć jakąś namiastkę życia i przyszłości... - Panie, panowie... pół roku temu wybraliście mnie na tajnym zebraniu, sekretarzem Związku Zawodowego CC i dlatego dzisiaj, mając wasz mandat, postanowiłem rozpocząć walkę z naszymi Nadrzędnymi Siłami, bez wymieniania nazw... wiemy kto to jest, prawda? Sala kolektywnie potaknęła. - Dzięki - Max przełknął ślinę - ...chcę zacząć walczyć o Nas, jako ludzi, a nie automaty. Wiecie dlaczego, prawda? Sala znów potaknęła. Plotka o implantach fałszywej pamięci oraz o przymusowej kastracji wspomnień na samym wstępie kariery, okazała się prawdą. Oni byli automatami zaprogramowanymi by zabijać cyborgi, i wcale tego nie lubili. Bowiem ostatnio, zbyt często, zamiast cybów, mieli w celownikach ludzi, a nie maszyny - i to było niezgodne z ich prawami i ich przekonaniami. - Nas oszukano! - Max podniósł głos - nam nie powiedziano prawdy o CC. A co gorsza, ci, którzy wprowadzili ten program do obiegu, nadal chcą zamieniać żywych w zombies. Dlatego, z dzisiejszym dniem, my i tylko my, będziemy przyjmować do pracy w szeregach CC nowych ludzi. Oraz, my i tylko my, będziemy nadzorować pracę całości naszego wewnętrznego Adminu, jak też wszystkich działów operacyjnych organizacji Cybercops. W tym najważniejszego dla naszego zdrowia, działu Opieki Medycznej, co do wczoraj oznaczało lobotomię, warzywa i sztuczną pamięć zastępującą... - Max jęknął i musiał złapać oddech bowiem coś ściskało mu gardło - ...kurwa ich mać! Ja nawet nie wiem czy to nazwisko, które noszę, jest realne... ja nawet nie wiem czy mam mamę i tatę, lub rodzeństwo... o Boże! Jego jęk i okrzyk został przyjęty takim samym echem zdławionej rozpaczy i łez. Oni wiedzieli i oni dzielili z nim ten sam ból samotności i wyobcowania, będąc dokładnie takimi jak on... rozbitkami na mrocznym oceanie frustracji i zawsze obecnego lęku. - Oddajcie mi moją pamięć! - krzyknął ktoś z głębi sali. - Oddajcie! Oddajcie! Oddajcie!!! - inne głosy nałożyły się w groźnym zawiązku gniewnej burzy uczuć. Max odebrał to jako ostrzegawczy sygnał i natychmiast zaczął lać oliwę na wzburzone fale emocji. - Obiecuję, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by odzyskać nasze ukradzione życiorysy. Ale do tego potrzebuję waszej zgody na zmiany w strukturze naszego Adminu, jak też zgody na przedefiniowanie naszego kodeksu, którego większa część, jak wiecie, jest tajna... następny absurd w tym szalonym cyrku CC... Sala uspokoiła się, zamieniając gniew i burzę uczuć w żądzę walki o swoje prawa. Słysząc co proponuje ich przedstawiciel, całość zgodnie potaknęła, bowiem nie ma nic gorszego niż marazm i stupor w sytuacji gdy na nasze głowy wali się dach. Zaś potwierdzenie plotki i wyznania personelu z byłego i rozwiązanego Wydziału Opieki Medycznej, zwaliły nie tylko dach ale i cały budynek ich marzeń. - Nie będziemy więcej morskimi świnkami! - krzyknął Max, bijąc pięścią w pulpit - precz z manipulacją i kryształami sztucznej pamięci, precz z kłamstwem rządowych i korporacyjnych politykos! - Precz! Precz! Precz!!! - zagrzmiała sala. - Admin CC dla CC - dalej krzyczał Max - sami wiemy jak się rządzić! Sami potrafimy układać grafiki oraz przyjmować zlecenia. Dość tego odgórnego sterowania i narzucania nam zadań nie zgodnych z profilem organizacji! - Dość! Dość! Dość... - ogień gniewu wypalił się w starciu z wodą poruszającą każdy biznesowy młyn, a oni nie byli niczym innym jak jeszcze jedną wysoko specjalizowaną firmą od utylizacji mecho odpadu, więc... - W takim razie, ja oddam teraz głos Nickowi White. On zna się lepiej na zawiłościach prawno administracyjnych - Max pospiesznie zszedł z podium i równie szybko zniknął na zapleczu konferencyjnej sali lekko zdewastowanego, ale nadal imponującego Hilton Galactic w Waszyngtonie. Musiał to zrobić, bowiem miał zaplanowany odlot na południe, zaś wcześniej chciał zamienić kilka słów z ich nowym Naczelnym Ordynatorem nowego i budowanego od podstaw działu Medycznego. Co, niestety, było konieczne. Bowiem... - Będę szczery panie Norton - nowy lekarz był importem z habitatu Wenezuela orbitującym w okolicach Wenus - ...pamięć raz wytarta, pozostaje wytarta. To tak jak z odchudzaniem. Nikt nie jest w stanie przywrócić tłuszczowej tkanki, raz wydalonej z systemu. Jedyne lekarstwo to utuczyć się raz jeszcze. - Tyle, to i ja wiem - Max zaprosił barczystego i młodego neurologa do swojego grawilotu - niech pan jedzie ze mną. Pokażę panu nasz tajny ośrodek badawczy. Tam też nie pracują anioły, ale w porównaniu z rzeźnikami z poprzedniej OpMed, ci ludzie krojąc i kalecząc, szukają nowych rozwiązań i nowych leków. - Wy macie własny instytut Badawczy? - lekarz posłusznie zajął miejsce obok Maxa - interesujące. Ja też, na boku, grzebię się w tak zwanym R & D. Moja specjalizacja to pamięć genetyczna... - Świetnie się składa - Max ruszył maszynę i unikając jezdni zawalonej wrakami poszybował w stronę siwego jesiennego płaszcza chmur - nasi jajogłowi też nad tym pracują, ale to już sam pan odkryje na miejscu. Teraz i tutaj, interesuje mnie odpowiedź na jedno pytanie. Kiedy zacznie pan wymieniać nasze implanty. Mam na myśli te stałe i nie naruszalne wszczepy jakie nosi każdy CC za prawym uchem wewnątrz czaszki. To jest centralny procesor, tak? - Jest - lekarz westchnął ciężko - i ja bym go nie ruszał. Wasze mózgi są w stanie pełnej integracji z cekinem a jego usunięcie zamieni was w warzywa... cóż, nic czego z czasem nie da się poprawić. Ale... nigdy więcej CC. Przepraszam, bardzo długo zanim znów będziecie mogli pełnić funkcje w organizacji... - Czy ten procesor jest aż tak ważny? Przecież to mecho gówno imituje jedynie sieć neuronową... - Neural Net wewnątrz cekina jest dokładną imitacją realnego obrazu wewnątrz mózgu, i to nie jest mecho, ale biolo, więc równie wolne jak synaptyczny sygnał. Coś co da się integrować z żywym ciałem, lecz, zarazem, potrafi przejąć większość funkcji... - Jezu, to znaczy, że ja nie myślę szarymi ale tym procesorem? - Max sprytnie ominął wolny BusGrav idący do Pensylwanii i wyprzedzając AirTaxi zawiesił się w martwym ciągu za ogromnym Boeingiem DC 70001 - ...co za pieprzony ruch. Niższa orbita o tej porze zaczyna być zakorkowana na cacy, ale i tutaj, na Wyższej, wcale nie lepiej... - To jest nielegalne wożenie się za samolotami - mruknął lekarz. - He, he, kto Nam może zabronić? - Max puścił oko do tamtego - jedna z uciech bycia cybergliną... aaa... to co z tymi cekinami? - Jak mówiłem - lekarz poprawił się w fotelu - resekcja niesie w sobie masę kłopotów. Zresztą... niech pan patrzy. My lecimy powyżej dwóch Machów w cieniu maszyny mogącej nas staranować w ułamku sekundy i robimy to na manualnym a nie auto pilocie... - Auto nigdy by nie dało sobie rady... - Max zamilkł marszcząc brwi i żując dolną wargę - ...gówno nie cekin. Teraz chwytam. Ja nie bardzo jestem człowiekiem, tak? - Nie wiem - lekarz znów poprawił się w fotelu - ale normalny człowiek dawno by się rozwalił na tamtym BusGravie, czy przepadł w zawirowaniu za ogonem Boeinga... a propos, czy moglibyśmy odpaść niżej? Widok tego potwora nad głową jest mi... przyznam... obcy. - Pewnie, doktorku, żaden problem - Max zamknął na pół minuty płaty antygravu i ich pojazd spadł kilometr niżej w sam środek Niższej Orbity, zapchanej od horyzontu do horyzontu - ...gówno, nie komunikacja. Jak mówiłem. Korek. Lekarz nie odpowiedział, zajęty wypełnianiem plastikowej torebki resztkami nie przetrawionego obiadu. - Witam w CC, panie ordynatorze - mruknął Max patrząc na zegarek i na beznadziejny tłum komutujący w milionie prywatnych grawilotów oraz przemysłowych gravów, z pracy do domów, lub na odwrót - no jak, lepiej? *** - Czy widział pan ostatnio jakiegoś Malgasza? - siwy Japończyk noszący sarong rozpierał się w wiklinowym fotelu made in Europa. - Co ma piernik do wiatraka? - Max był skonany upałem pięknej wyspy - masz jakieś piwo? - W lodówce - właściciel motelu Leniwy Lemur pozwolił sobie na minimalny ruch głową w stronę ciemnego i dusznego zaplecza - ale lepiej jak weźmiesz wpierw prysznic lub zanurkujesz w basenie. Tutaj mamy bardzo czystą wodę. Nie to co na kontynencie. Tylko jeden rad na litr, czy coś koło tego... - A co z krewetkami? - Max odpuścił sobie piwo i zwalił się na drugi fotel, tym razem z bambusa, made in Kastor. - Z tego co wiem, to nadal są jakieś w okolicach Santa Rosa, to jest gdzieś w Meksyku - Japończyk zamknął oczy - tutaj radiacja oczyściła wszystko... prawie wszystko... ludzie i szczury nadal żyją. Czy ta pani w basenie jest z tobą? - Jest - Max też zamknął oczy i oparł głowę o poręcz fotela. Sen przyszedł w sekundę i trwał do ósmej wieczorem. W upalnym Techno City, najnowszym i jedynym mieście Madagaskaru, południowa sjesta była obowiązkiem. *** - Cześć, nazywam się Simba. Ja będę waszym kierowcą - złoto oliwkowy typ nosił turban oraz pas z Mk101. Szczerząc nierówne lecz oryginalne zęby łypał aprobująco na siedzącą obok Maxa kobietę - ta pani jest z tobą, oficerze Norton? - Jest - Max budząc się z długiej drzemki miał w ustach smak kurzu pustyni i morskiej soli - a ty kto? - Motelowy kierowca i złota rączka, przepraszam, nie przedstawiłem się... Umberto Simba, oryginalnie z Tunisu, ale od czasu wojny, tutaj... - Kto daje gówno - Max dźwignął się cały zesztywniały i lepki od potu - idę się umyć, radiacja czy nie... - Zażyj tabletki - Vivien zaczytana w lokalnym wydaniu HoloInfo pokazała na potężne pudełko z czerwonym krzyżem na opakowaniu - to tutaj jest obowiązkowe. Smakuje jak boraks i czyści... well... czy z radiacji to jeszcze nie wiem, ale ja już byłam w ubikatorze pięć razy... - Musisz mieć amebę - odezwał się Simba - albo tasiemca. To jest popularne zarażenie tutaj. - Ona musiała napić się wody z basenu - autorytatywnie zaskrzeczał Japończyk wychodząc z zaplecza z tacą pełną talerzy i ogromną parującą wazą - ...no, kochani, obiad gotowy. Dzisiaj będzie rosół na dróbkach z Chińskimi kluseczkami a do tego paszteciki nadziewane mieloną szynką i palmowe wino podprawione denaturatem. Osobno, oba napitki są nie do strawienia, ale razem szkodzą tylko nie pijącym... ciut śmierdzą. - On kłamie - uśmiechnięty Simba zdjął turban i odpasał broń - on rafinuje własny bimber z pomarańcz. - A są tu jakie? - zdziwił się Max, nagle niepewny czy iść się kąpać, czy wpierw coś zjeść. Z ogromnej wazy buchał bukiet smakowitych obietnic... koper, cebula, marchewka, kapusta, kurczaczki... - Dostajemy szklarniowe z Malty i Cejlonu - Japończyk rozstawił talerze na niskim herbacianym stoliku z czerwonego cedru i zaczął nalewać rosół - ...ale może jak Zinkler przeforsuje swój punkt widzenia to i my też zaczniemy chodować własne. Żarty, żartami, ale tutaj nie jest aż tak źle. - Na to wygląda - potaknęła Vivien kosztując pasztecik i zabierając się za rosół - pyszne! - Prawda? - Simba między jedną łyżką a drugą łypał na mleczne obłości siedzącej na przeciwko kobiety - Jack jest fantastycznym kucharzem. Potrafi zrobić z niczego coś. Weźmy te szczurze udka... wyglądają jak kurczaki, nie? Cała tajemnica polega na moczeniu w occie i soli... - Max?! - Vivien podniosła głowę z nad talerza - kto wybrał nam to miejsce do spania? - Przypadek - Max zerknął na Japończyka i na złoto oliwkowego mieszańca imieniem Simba - ...albo może i nie... co jest tutaj grane? - Test dobrej woli - odpowiedział któryś i obaj odwzajemnili baczne spojrzenia bez uśmiechu i bez uczuć w płaskich, matowych oczach... nie całkiem... - A pan Zinkler ma tutaj całą armię cybów - wolno powiedział Max kładąc rękę na kolbie ukrytego pod koszulą miotacza - nieprawdaż? - Hej, Jack, czy on nie jest operetkowy? - Simba pokręcił głową na nie i nawet wzruszył ramionami - ...pomyłka, panie Norton. My jesteśmy klonami z Jowisza. Jedyni ludzie, którzy nadal.... - Klony to nie ludzie - warknął Max. - A ty? - Japończyk imieniem Jack, miał nieprzyjemny, drwiący uśmiech kogoś kto ma w talii same asy i króle - co z tobą, kolego? - Niech was... - Max oklapł i spuścił oczy - ...no dobra. Kawa na ławę. Wy z miejscowego kontrwywiadu, czy też... - Tylko urzędnicy - Simba pokazał łyżką na pobladłą Vivien - no co? Ja tylko żartowałem. To są prawdziwe kurczaki prosto z Kastora. Jak zresztą cała reszta. Trzeba być szaleńcem by jeść tubylczą truciznę. Pani wybaczy, major Umberto Simba, oryginał, Methanex City, Jowisz... a to jest mój przełożony w lokalnym pionie... - Jack Kilinger - przedstawił się Japończyk - habitat Taurus Sol 18 układ Wega, Drugie Ramię Galaktyczne. Tutaj jako doradca do spraw bezpieczeństwa przy radzie ministrów Adminu Madagaskar. - Ty doradzasz, a on? - Max podniósł głowę lecz jego dłoń nadal ściskała mokrą od potu rękojeść miotacza - co on robi tutaj? - Dowodzi armią klonów - Japończyk wolno zagłębił łyżkę w rosole i siorbiąc kluski wydawał się smakować potrawę - ...cóż, ktoś musi walczyć, a bez ludzi, trudno bronić się przed orbitalnymi zbirami SM. - O cholera - Max porzucił rękojeść broni nagle widząc to czego mu wcześniej nikt nie powiedział - wyście sobie zrobili tutaj doświadczalny poligon, prawda? - Coś w tym guście - potaknął Simba bez konsultowania się ze swoim przełożonym, co było dziwne, ale nie dla Maxa. - To gdzie tutaj mieści się profesor Zinkler? - On nie żyje - mruknął Japończyk - żyje tylko jego mit. - Cudownie - Max zaczął się śmiać - czy ta sucha pizda Skinner, wie o tym? - Nikt o tym nie wie - wyjaśnił Simba - za wyjątkiem tu obecnych. - A to dlaczego? - Max otarł pot perlący się na czole - spisek? - Kredyty - odezwał się Japończyk - tylko kredyty. Pewna mała, ale prężna korporacja potrzebuje mieć miejsce na założenie własnej bazy oraz kompleksu produkcyjnego. Jej wybór padł na Madagaskar. Nas zwerbowano. I nam się płaci dużo. - To rozumiem - potaknął Max - najemnicy, okay, ale co z klonami? - Jakimi klonami? - spytał Simba - czy myśmy mówili o jakiś tam klonach? Pierwsze słyszę... - Norton, to nie jest twój biznes - szczeknął Japończyk - dziękuj Bogu i tu obecnej damie, że jeszcze żyjesz. Idź się umyć i idź na spacer. My ciebie nie potrzebujemy. I jeszcze jedno. Zostaw broń w swojej walizce. To jest Madagaskar a nie pierdolona Afryka... - Chwileczkę! - Vivien Hauser wydobyła się z otchłani zdumionego przerażenia węsząc coś ze swego poletka - czy któryś z panów jest w kontakcie z InterGalactic Peace Corporation? Ja miałam być odszukana przez ich człowieka... tutaj. - Właśnie jesteś - zakpił Max i trafił w dziesiątkę widząc szok i zaskoczenie w oczach obu mężczyzn - ...tylko biznes, racja? - Poinformowany mechanik, no, no... - Jack i Simba wymienili spojrzenia i równocześnie zaczepili oczy na twardo stojącym w miejscu cyberglinie - ...skąd to wiesz, kolego? - My też mamy dobry wywiad - skłamał Max - lecz zwykle trzymamy dla siebie takie info. CC nie miesza się do polityki... - Chyba, że mu każą - zjadliwie syknął Japończyk. - Błąd - zaoponował Max - te czasy są już za nami. Myśmy przeszli na swoje i teraz sami sobie układamy grafiki... - Malarze marzyciele - Japończyk parsknął i jedna z Chińskich klusek przylepiła mu się do nosa - ...zekka wee! - Są tylko przegotowane - Vivien użyła własnej serwetki by wytrzeć następną kluseczkę przyklejoną do własnego dekoltu - to puszkowe jedzenie zawsze jest przegotowane. - Yeah, ja też nie cierpię smaku cyny i cynku - zgodził się Simba, upuszczając swoją łyżkę w środek talerza - zbierzmy się. W Adminie mamy bardzo dobrą kantynę. - A jak z wentylacją? - spytał Max ocierając pot kapiący mu z brwi. - Jest, jest - zapewnił Japończyk wyciągając z pod sarongu mały pistolet z emiterem zamiast lufy - państwo wybaczą, ale czas na celną kontrolę. I to było prawdziwe powitanie na Madagaskarze. Lub następna wpadka, jak smutno ocenił Max, dzieląc małą celę z kilkoma skazanymi na śmierć dysydentami. Gospodarczymi a nie politycznymi, jak się okazało przy wymianie zdań, co samo w sobie było dziwne. - Was posadzono i skazano na śmierć za żądanie podwyżek i pełnego zatrudnienia? - Max nie bardzo mógł w to uwierzyć. - Rewolucja profesora Zinklera i jego plan socjalnej równości - wyjaśnił ktoś z małej grupy skazańców - my popieraliśmy i nas teraz się eliminuje. Stara walka klasowa gdzie wojsko ma zawsze ostatnie zdanie a tajne służby pole do popisu. My to zlekceważyliśmy i dlatego siedzimy. Ty chyba też... nie? - Tak. Ja też. Żałuję, że nie wziąłem ich na poważnie - chodząc od ściany do ściany, rozważając swoje opcje, Max był bliski załamania. - Nie martw się - powiedział mu jeden ze skazanych - nas wysyłają na pierwszą linię do karnych batalionów. Zawsze jest szansa, że zdołamy uciec na stały ląd. Afryka, po tej stronie nie jest aż tak radioaktywna. Tutaj użyto głównie bakteriologicznych i chemicznych środków zniszczenia. Te rzeczy parują i nikną szybko. Przykładem nasze turystyczne ośrodki. Realna kopalnia kredytu, wiesz? - A ty kto? Specjalista? - Max odtrącił towarzystwo czując się ponad i bez koneksji emocjonalnych - morda w kubeł i nawet mi nie bzyknąć. Ja tam nie jadę do żadnego karnego batalionu... czy bodaj wypoczynkowego kurortu dla kajdaniarzy... jebać! - Masz zamiar umrzeć tutaj? - spytał go ktoś inny - najlepiej podetnij sobie żyły. Jak masz czym... ha, ha, haaa... - kpiący śmiech całej gromadki ludzkich wraków był jak kubeł zimnej wody. Tamci nie mieli złudzeń, a on nie miał wyboru. Oczywiście, Max nie miał zamiaru podcinać sobie żył, lecz też ... nie był w stanie zrobić nic więcej, jak czekać ... na sprzyjającą okazję, która... nie nastąpiła. Bowiem po trzech dniach... - Max?! Och, Max, nawet nie wiesz jak oni mnie traktowali - Vivien wpadła do celi pchnięta butem strażnika i kiedy wstała, jej twarz i ubranie mówiły same za siebie. - Miałaś party swojego życia, rozumiem - Max siedzący pod ścianą nawet nie kiwnął palcem by pomóc swojej byłej wspólniczce - i co dalej pani adwokat? Jak tam jest... w tym całym Techno City? Myśmy jeszcze nie mieli okazji poznać całego miasta, right? - Nie mam pojęcia - Vivien nie płakała, mimo, że połowa jej twarzy była jedną czarno zieloną opuchlizną z krwawiącą szparą oka w centrum - i nie sądzę by było jakiekolwiek "dalej". To są bestie w ludzkiej skórze. Oni zabili Zinklera, wiesz? - Tylko jego? - Max zdążył się nasłuchać różności od innych więźniów - tu był pucz za puczem i czystka za czystką. - Była i jest nadal - Vivien dosiadła się z boku - ale to są szaleńcy. Oni byli mili tylko dwa dni. Dokładnie do czasu kiedy w imieniu Getra Systems Inc., podpisałam z nimi umowę na dostawy broni, oraz jakiś tam maszyn, do ruletki, czy coś w tym stylu... dziwne... och! Max! Nie uwierzysz, ale w tej samej sekundzie gdy odłożyłam swój personalny koder, zostałam uderzona i byłam maltretowana następne dwadzieścia cztery godziny. - Pośrednik zrobił swoje, pośrednik może odejść ... w zaświaty - zakpił Max - ...teraz wiesz dlaczego gardzę tymi szakalami. Chociaż, czekaj, coś ty powiedziała? Ruletka? - Wybacz - Vivien przytuliła się do jego ramienia - to był błąd. Ja nie powinnam była słuchać się Skinner, ale ciebie. Miałeś rację. Zamachowcy zawsze powinni ukrywać się w cieniu... aaa... ruletka życia. Tak. Gentra Systems Inc., specjalizuje się w maszynach do hazardu i video gamblingu. Dziwne, przedziwne, tu wojna, tam ruletka. Oh! Max! Tak mi przykro i głupio. Wybacz. To wszystko moja wina! - Nie - Max wzruszył ramionami - nie, to nie jest twoja wina ale moja wina. Mea Culpa. Kretyn uwierzył krowie... shit! Masz ładne odciski butów na mleczarni. Skopali cię po orderach, co? - Aaaa... uuuu... ja się boję - Vivien zaczęła płakać. Bardzo cicho i w jego zagięcie ramienia, opierając czoło o brudną koszulę - ja nie chcę umrzeć... eee... ja nie chcę być bita i kopana... eeee.... - Kto chce? - jeden z więźniów, były sanitariusz zaoferował się z pomocą. - Weź kobieto okłady na twarz. To oko wymaga przemycia. I rozmasuj silnie piersi, zakrzepy powodują guzy, a te prowadzą do... - Nie dotykaj mnie! - rozdarła się Vivien, silnie odtrącając badające ją dłonie, cała nagle rozbeczana i histerycznie roztrzęsiona na dobre - nie dotykaj mnie! Ty kolorowa małpo! - Słyszałeś - Max łypnął ponuro na niewinnego i drobnego mulata. - Słyszałem aż za dobrze - sanitariusz wycofał się w drugi koniec celi, do grona swoich, mrucząc coś pod nosem o białych demonach. - Tak jak by kolor skóry coś dzisiaj znaczył - westchnął Max, tuląc szlochającą Vivien - ...well, moja droga. Masz teraz nauczkę by zawsze oceniać ludzi nie po ubiorze ale po tym co mają w sercu. Jebana Skinner nie powiedziała nam prawdy. A ten basen ma drugie dno, o którym nic nie wiemy... jeszcze. Ale się dowiemy, gwarantowane jak wkłady w Galactic Bank Mart. Głupia uwaga nic nie zmieniająca w ich obecnym położeniu, ale dla sponiewieranej adwokatki to był znak, że być może, jej wątła nić życia nie zostanie przecięta tutaj, teraz, zaraz lub może jutro. - Masz jakiś plan, Max? - Urżnąć łeb tej suchej piździe - odparł, nie wskazując o kogo chodzi, bowiem to było oczywiste. - Ale jak my się wydostaniemy z tego piekła? - Vivien dotknęła spuchniętej części twarzy i mimowolnie rozmazała krwawe łzy. - Jakoś... - Max wstał i taksująco popatrzył na metalowe konstrukcje piętrowych łóżek - ...niech pomyślę. *** Następnego dnia wyprowadzono ich przez okratowaną bramę do równie okratowanego wszędołaza i wywieziono na południe. - Jest źle - denerwowali się współ więźniowie - front jest na północy. Na południu są obozy pracy. Umrzemy w kopani lub przy maszynie. Jest bardzo źle. - To uciekajmy - zaproponował Max, szczerząc się wesoło. - Stąd? - tamci będąc wcześniej świadkami demontażu połowy łóżek i przedziwnych manipulacji z drutami i podartymi na paski materacami wiedzieli, że ten białas szykuje się do walki, lecz będąc zamkniętymi w stalowym pudle transportera nie rozumieli nic i nie chwytali znaczenia tych wszystkich przemyconych fragmentów ich posłań. - Stąd nie można uciec... - Nawet łatwiej niż z pierdla - burknął Max, szybko składając w jedną całość metalową, teleskopową tyczkę zakończoną drucianą pętlą - wy chłopaki to wiecie jak się poluje na żyrafy? Z równym powodzeniem mógł ich spytać jak się poluje na duchy. Większa zwierzyna dawno temu przeszła do podręczników historii. - No tak, nie wiecie. Gorzej bo ja też tylko z opisu - stając na palcach i wsuwając tyczkę między górne kraty wietrznika, Max zrobił coś dziwnego, plując na szczęście, czy dla odpędzenia uroku, na samą drucianą pętlę - no dobra, jeden w koniec budy i podglądać gdzie jest antena. Ja muszę zaczepić o antenę. - Na wprost. Idzie dobrze. Na wprost, niżej, niżej ... - typek kierujący zaczepianiem potaknął i klasnął, gdy druciane oko natrafiło na owalny półksiężyc mikrofalowego emitera - ...jest! Siedzi! - I one też - mruknął Max porzucając tyczkę i szybko podchodząc do tylnych drzwi jako jedyne mających magnetyczny zewnętrzny zamek - ...dobra, uwaga. Jak tylko się otworzą, skakać. Nie martwcie się o strażników. Oni będą mieć sami swoje kłopoty, okay? Odpowiedzią było milczenie. Bo w sumie, co można odpowiedzieć, kiedy... Klik! Magnetyczny zamek odskoczył i drzwi odjechały na boki. - Wolność, słodka wolność - Max trzymając się jedną ręką górnej ramy, drugą złapał za ramię, cofającą się Vivien - podkurcz nogi i pamiętaj o potrzebie wytracenia energii kinetycznej tak szybko jak możliwe, czyli daj się poturlać a nie ślizgać. Tu jest piasek, więc może cię zedrzeć do kości. Skacz! Za słowami było silne szarpnięcie i Vivien Hauser pofrunęła na spotkanie zapylonych kolein. - Okay, kto następny? Pomóc? - Max zrobił zapraszający gest lecz to nie było potrzebne. Tamci skakali jak żaby do stawu. Chętnie. Wszędołaz do tej pory idący względnie równo, nagle zaczął wyczyniać przedziwne esy floresy, łapiąc zmiany w szybkości i kierunku. Max będąc ostatnim do skoku, miał chwilę niepewności gdyż taka bujana jazda groziła rzuceniem na pobocze porośnięte kolczastymi krzakami, ale w ostateczności zaryzykował i to był tak zwany przysłowiowy ostatni dzwonek. Będąc jeszcze w powietrzu usłyszał ogłuszający huk i poczuł się uderzony przez falę eksplozji, która miotnęła nim jak zwiędłym liściem, zawijając dookoła i posyłając twarzą prosto w pył drogi. Lądowanie na obronnie podkurczonych ramionach i słaba ale udana próba koziołka, poniosły go poślizgiem po nierównościach, drąc ubranie, kalecząc ciało, lecz nie wiele więcej. - I oszczędź mi Panie nóżki złamanie - Max jęcząc, wstał i zrobił przegląd ubytków - kurwa, mogło być gorzej. Ale tamtym z kabiny, to już nikt nie pomoże... Patrząc na słup dymu bijący z przewróconego na bok wszędołaza. zaczął kuśtykać w tamtą stronę - ...o fuck, górą nanoroboty. Ciekawe czy da się coś uratować... Podchodząc bliżej, odkrył, że pojazd kopci z przegrzanej i stopionej baterii, ale poza tym reszta jest w całości, pomijając kierowcę i konwojenta. Ci byli skrwawionymi łachami zawieszonymi na ramach przednich okien z wyłamanymi panelami moskitiery. - Tak jak by tutaj były jakieś robaczki - Max obszukał trupy, a następnie zaczął systematycznie rozmontowywać zawieszenie obrotowego lasera zakotwiczonego w wieżyczce nad kabiną. To była pokraczna i ciężka broń dobra do zwalczania wojskowych i przemysłowych gravów oraz pancernych transporterów. - A te tutaj nadjadą lada chwila, chyba, że Jack i Simba oraz ich szefowie mają w dupie wszystko i nas też, co nie byłoby złe... - Max. Maax! Co ty robisz? Zwariowałeś? Uciekajmy! - Vivien pojawiła się obok kabiny, cała umazana w czymś wyjątkowo brudnym i cuchnącym - ...słyszałeś? Tamci już są w lesie. Uciekajmy. - By znów dać się złapać? - Max pokręcił głową - Nic z tego. Dobrze. że jesteś. Wyciągnij z pod siedzenia taką małą skrzynkę z napisem Empack i zorganizuj coś do niesienia. Zrób sobie plecak, albo torbę. Musimy odskoczyć na wyższe miejsce i zrobić zasadzkę. - Czyś ty zwariował? - Vivien podparła się pod boki. - Ja nie. To ten świat - Max porzucił na chwilę demontaż, obrócił się w stronę kobiety i poczęstował ją pięścią w brzuch. Nie mocno, ale na tyle, by tamta zwaliła się na kolana w sekundowym paraliżu - no co? Chcesz być znów skopana jak pies? Oni tym razem cię zabiją. - Ja... ogh... ja nawet... - Vivien miała tylko jedno oko zdolne by widzieć lecz dwoje by płakać i to drugie roniło krwawe łzy. - O gówno! Przepraszam. Kochanie, przepraszam - Max dźwignął swoją towarzyszkę niedoli i przytulił - ...zrozum, to jest szansa, ale tylko wtedy jak uda mi się zdobyć coś więcej niż perspektywę kilku godzin błąkania po dżungli lub kilku dni umierania z braku jedzenia i zakażeń. - W lesie nikt nas ni znajdzie... - Las to nie miasto, Vivien. Las to dzicz, bez grama cywilizacji. Nawet jak nas nie będą ścigać, to umrzemy tutaj zabici przez naturę. Uwierz mi. Ja spędziłem wiele miesięcy w polu, tropiąc, i znam... wiem... czym jest brak wyposażenia, map, broni, jedzenia, wody, nawet dachu nad głową. A tego tu brak. I oboje jesteśmy pokaleczeni. Ja prawdopodobnie mam w sobie tyle szczepionek, że przetrwam, ale ty nie. Ty już teraz gorączkujesz... rozumiesz? To oczywiście było naciąganiem faktów, ale Max miał plan mając broń i chciał mieć kogoś do dźwigania amunicji, a ściślej wsadów energetycznych do lasera. Cholerne baterie ważyły jak główny grzech w niebie. Do dołu. - Tak, rozumiem. Och, Max, ja jestem tak naiwna - Vivien kupiła cały bullshit i sama z siebie zaczęła splatać coś na kształt szelek by móc dźwignąć małą lecz piekielnie ciężką skrzynkę z Empakiem. Co okazało się zbędne. Ich odwrót trwał trzy kroki zatrzymany odległym szumem turbin czegoś znacznie większego niż wszędołaz. - Autobus - ucieszył się Max - no tak, przecież oni tutaj muszą jakoś podróżować. - Albo gonić - zakrakała Vivien. - Autobusem? - Max pociągnął ją za zasłonę zwalonego na bok transportera - spokojnie, to jest cywilny transport. Rozpoznaję po szumie silników. Jebacz idzie na płatach antygrawitacyjnych i używa kompresyjnych wirników do manewrowania. Musi być albo MegaFord albo GMTraveller, chyba, że wojsko zaczęło używać... Ziii.... ggghhh... - pracujące w odwrotce turbiny, z piskiem i sapaniem wyzwolonych ciśnieniowych gazów wyhamowały szybko lecący, lśniący i złoto czarny, luksusowy Mercedes EuroLine. - Jezu, to się nazywa autobus - Max z podziwem patrzył na eleganckiego piętrowego potwora noszącego neonowy napis - Alba Tour Berlin - ...ja pierdolę. Turyści?!! - Hej! Ty tam! Co się stało? - operator wytwornej maszyny sam wyglądał jak operetkowy generał, wbity w szamerowany złotem firmowy uniform - macie rannych? Wezwać ambulans? - To nie jest konieczne - Max porzucił broń i dyskretnie wytrącając z rąk Vivien zaimprowizowany plecak z baterią, pociągnął ją za sobą szybko idąc w stronę otwartych drzwi autobusu - ...jeśli można, będziemy wdzięczni za podrzucenie do hotelu. - Herr Got! Co z pana żoną? - kierowca wytrzeszczył oczy widząc zniszczenia i nadal czarne siniaki pokrywające twarz kobiety. - Wypadek za wypadkiem - szybko wyjaśnił Max, blokując sobą widok rozbitego transportera - dwa dni temu rozkwasiliśmy się grawilotem, a dzisiaj to... cholera, łona natury nam się zachciało... - Ale tam są jacyś ludzie? - kierowca chciał iść, widząc krwawe plamy i bodaj kawałek ciała - co z nimi? - ...trupy - Max zniżył głos - ja już nadałem do bazy. Ochrona będzie tutaj lada chwila... - Sehr gut! - kierowca miał gęsty Tyrolski akcent oraz typowo europejski sposób bycia - ...znaczy kłopoty są w drodze. Ja tam nic nie widziałem. Przepraszam... - obracając się i wskakując do środka, sprytny typek porzucił ich na pastwę losu. - I bądź tu cywilizowany - Max zdołał włożyć dłoń w szparę szybko zamykających się drzwi - ...a ty, to co? Robot? Gdzie są dobre maniery i pomoc na szlaku, kolego? - Na pomoc?! - rozdarł się kierowca, czując, że ktoś skacze mu na plecy - napad! Ratunku! Mordują! - To na koniec - obiecał Max - jak nas nie zabierzesz ze sobą. - Tylko? - przyduszony kierowca odzyskał animusz - jawohl... ale ja lecę do Banana Village... - Gdziekolwiek byle szybko - Max nadal trzymając tamtego za kark, skinął na czekającą na zewnątrz Vivien - kochanie? Mercedes czeka. - Yupp - nie tak złoto włosa i nordycko biała, sponiewierana panna Hauser, z godnością weszła do pachnącego Yardleyem wnętrza - czy oni tu mają toaletę? Muszę się umyć! - Oh! Mamy wszystko. To jest długodystansowy pojazd - zaoferował kierowca - łazienka jest na końcu korytarza, prysznice po prawej, toalety po lewej... - A droga przed nami! - Max uciął rozmowę, popychając grającego na czas cwaniaka w stronę kabiny operatora - ruszaj i ruszaj szybko. Ci co tutaj przyjadą, zabiją tak nas jak ciebie i wszystkich pasażerów. Lokalna tajna służba nie potrzebuje żadnych świadków swojego politycznie umotywowanego mordu. My pracujemy dla opozycji oraz rewolucjonistów, rozumiesz? - Hilfe! - zaskomlał kierowca, łapiąc cały obraz bagna w jakie wdepnął - masz rację, nas już tutaj nie ma. Zapnij fotel i zmów pacierz. Ja idę sonicznym. - ....och, nie, ty nie... zobaczą cię na radarach, i będą pytać lub może nawet strzelać - Max powstrzymał tamtego - ...spokojnie. Wal jak waliłeś. Na płatach i dwieście na godzinę. A jeśli dostaniesz coś na radiu czy Info, to mów, że widziałeś jakiś wrak, ale nie stawałeś, bo to jest niezgodne z regulaminem. W ten sposób, tubylcy będą czuć się bezpiecznie, a ty cało i zdrowo, chyba, że wolisz wyglądać jak my... trzy dni przesłuchania z użyciem elektrod i narkotyków. O biciu nie wspomnę. - Mein Got! Mein Got! - kierowca już naciskał starter i w mniej jak minutę byli lokomocyjni z szybkością 199 kilo na ha, czyli jeden kilo poniżej limitu jaki określały i na jaki zezwalały przepisy o ruchu... - czy nie lepiej jak ja was zostawię gdzieś po drodze? Banana Village ma własny posterunek jak wszystkie turystyczne ośrodki. I oni są bardzo skrupulatni w odliczaniu głów oraz pobieraniu danych. - Turystyczne ośrodki? - Max, który złapał kilka razy, jeszcze w celi, strzępy rozmów o zyskach z ruchu turystycznego, był teraz zaciekawiony - powiedz mi coś więcej. Och! I wybacz mi tą szarpaninę na początku. Jestem zmuszony ratować nie tylko własny tyłek, rozumiesz? - Jaaa... rozumiem. A ośrodki? Co tu mówić. Biznes. Duży biznes. Dla bogatych i snobów, oraz sentymentalnych frajerów z kolonii galaktycznych - kierowca będąc teraz za sterami czuł się znacznie lepiej, a znajdując swojego porywacza rozmownym, oraz na poziomie, był chętny do wymiany zdań - Madagaskar jest rajem dla turystów, co zawdzięczamy Zinklerowi. On zbudował ten przemysł od podstaw i na gruzach, mając jakieś większe kapitały poza orbitalne. - Shit! Powinienem był coś poczytać nim tu trafiłem - burknął Max - jebana Skinner polała mi wodę... - Skinner's Sun Motels & Industries są obecnym głównym udziałowcem koncernu Madagaskar Investments, a zarazem motorem całej wojny - odezwał się kierowca - oni zostali wykopani przez Zinklera bodaj pięć lat temu i teraz próbują wrócić. To wie każdy... - Nie ja - ponuro zauważył Max - Skinner's Sun Motels... aaaa?!! - Och! Oni są bardzo silni na Malcie, Korsyce, Ibizie i jakichś tam greckich wysepkach. Bodaj Itria czy coś takiego - kierowca uśmiechnął się pod nosem - to znaczy byli. Od czasu tego najazdu klonów i walki, Itria opustoszała. Ja byłem tam tylko raz, trzy lata temu. Syf, kiła i mogiła. Woda jak ściek, a piasek jak zmielone gówno. Zupełnie nie to, co tutaj... jaaa... no, może zanim nastał Zinkler, też, ale on miał łeb, sześć na dziewięć bez powiększenia. Wizjoner. Czy wiesz, że on ściągnął z Kastora prawie milion sadzonek tropikalnych drzew? Banana Village dosłownie tonie w bananowcach oraz palmach. A piasek to po zerwaniu skażonej warstwy, wybierali czerpakami z morskiego dna i sypali na brzeg, metr wysoko. Wunderlich. Prawdziwy raj. Zinkler zbudował dwadzieścia takich ośrodków. I to jest kopalnia kredytu. Nigdy wolnego miejsca. Ja czasem to mam turystów aż z Jowisza. Nawet z Jowisza, rozumiesz? - Kopalnia kredytu - powtórzył Max - kurwa i kurcze w galarecie, ależ ja jestem baran. Ty? Słuchaj! A ta wojna? Tu walczą a tam się bawią? Coś nie tak. - Jaka walka? - kierowca parsknął - masz na myśli front z Afryką? To nie wojna. To kordon prewencyjny. Lokalne wojska walczą z inwazyjnymi oddziałami z kontynentu. Czarnuchy i mutanci od dawna próbują dorwać się do wyspy. Zwłaszcza od czasu jak Zinkler zdołał zazielenić brzegi i przywrócić ład oraz porządek. Poprzednio Madagaskar był trupiarnią. Ktoś tutaj zapakował kilka ton toksyn, oraz cały przegląd katalogu broni biologicznych. Wewnątrz wyspy nadal mamy nawroty Cholery, Eboli, Czarnej Ospy... głównie między szczurami. Bo ludzi nie uświadczysz. Widziałeś kiedyś oryginalnego Malgasza? - Smutne - Max zagryzł wargi - potworne! - Jaaa... - kierowca potaknął - i co najgorsze, nikt o to nie dba. - No, ale wojna... sam mówiłeś, że jest jakaś - nacisnął Max. - Jest, jest. Każdy to wie. Gospodarczo polityczna. Madagaskar Investments było tutaj pierwsze, przed Zinklerem. Oni specjalizują się w odzysku kopalin oraz utylizacji odpadów. Tu kopią, tam zakopują. Zwykle jakieś potwornie toksyczne gówno. Z tego co mówią ludzie, Madagaskar Investments ma nadal chrapkę na tą wyspę. A jeśli dodać do tego ich głównego udziałowca, Skinner's Sun Motels to sprawa jest oczywista, dlaczego tamci tak prą lokalnych politykos... Lecz, to nie ma żadnego znaczenia dla turystów i turystyki. Ktokolwiek teraz rządzi, prędzej czy później sprzeda udziały i bryknie z kredytem na Marsa lub dalej. Każda junta i każdy kacyk, myślą tylko o własnym bankowym wkładzie oszczędnościowym, jaa? - To mi się nadal nie klei - Max obrócił się widząc w korytarzu wracającą Vivien - co tutaj jest grane? - Europa w najlepszym wydaniu - obita i pobita, ale czysta i pachnąca panna Hauser była ubrana w różowy kąpielowy szlafrok a na nogach miała lekkie plażowe sandałki z czerwonego plastyku - nareszcie czuję się sobą. Czy mogę skorzystać z kuchni? Tęsknię za filiżanką kawy i kieliszkiem koniaku. Ja zapłacę... mam kredyty... - Eee?! - kierowca łypiąc przez ramię był w kropce. Odmówić nie mógł, a z drugiej strony... tylko naprawdę bardzo majętni, mieli nawyk picia kawy i... koniaku. - Idź i zrób nam wszystkim - polecił Max - dla mnie dodatkowo miętowy likier. Cała szklanka. Moje robaczki tęsknią... - Hi, hi, hi, robaczki... jesteś niemożliwy, darling - radośnie zagruchała Vivien znikając w korytarzu. - To nie jest twoja żona - ocenił kierowca - ale ma klasę. Kto to? - Hiena wojny. Adwokat. Pośredniczy w handlu bronią - Max otarł spocone dłonie o szaro niebieskie sztruksowe i luksusowe siedzenie fotela - kretynka. Ja zresztą też... muszę iść się odlać. Masz rodzinę? - Jaa... - kierowca zmarszczył brwi - ...spokojnie, ja też nie chcę mieć kłopotów z Lokales. Tutejsze tajniaki nie mają dobrej reputacji. - Oraz prawo w dupie - dodał Max, wstając - oni zabiją ciebie, tylko dlatego by nie było świadka politycznego mordu... pamiętaj, żadnych głupich rozmów na InfoKomie, okay? - Od kiedy popychacze laserów są polityczni? - luźno rzucił już nie tak bardzo przestraszony kierowca - no co? Przewalili was na forsie? Czy może wy ich na dostawie? Ja rozumiem. Sam dorabiam na boku szmuglując ślugi oraz kawę. Tutaj jest za pół ceny. W Londynie kosztuje majątek. - Naprawdę? - Max zawrócił i uderzył tamtego kantem dłoni w kark a następnie złapał walące się ciało i wyciągnął z fotela - skurwiel, kapuś, gnida - jedną ręką nastawiając automatycznego pilota, drugą grzebiąc w kieszeniach uniformu, zdołał odszukać pęk kluczy oraz zbitkę magnetycznych kart do drzwi poszczególnych kabin - zaraz sprawdzimy jakich to pasażerów, wozi Alba Tour. - Max? Wolisz likier Zeelander czy Old Dutch, aaa! Co się stało? Czy on zemdlał? - Vivien wyglądająca z końca korytarza trzymała dłoń przy ustach tłumiąc następny okrzyk - ...Max?! No, co?! - Nic! Zmień zastawę. Tylko dwie filiżanki. Nasz sprytny cicerone zdecydował się odbyć resztę podróży per pedes, o ile przetrwa lądowanie - łamiąc blokadę Emergency Exit na drzwiach, Max uchylił suwaną taflę ciemnego krystalitu i szarpiąc leżącego za kołnierz, wyślizgnął ciało na zewnątrz. Co nie było trudne. Przy prawie dwustu kilometrach na godzinę, pęd powietrza wsysał i porywał wszystko co tylko wystawało... - Acha - Vivien potaknęła, łapiąc nagle łopoczące poły szlafroka. - Spokojnie kochanie - Max zatrzasnął i zablokował drzwi - to nie był ktoś z kim można kraść przysłowiowe baterie. To był gangster. - Był - Vivien przełknęła ślinę. Głośno. Co było słyszalne w nagłej ciszy pustego korytarza bardzo luksusowego autobusu marki Mercedes - ...był. - Kłamcą i kłopotem - Max obejrzał się na autopilota, zmniejszył szybkość do stu dwudziestu po czym kiwając palcem na wspólniczkę, pokazał na drzwi do pierwszej kabiny - sama zobacz. - Ale tam są ludzie! - Jesteś pewna? Manewrując kartami i kluczami, Max otworzył drzwi i miał rację. Obszerna kabina była zawalona paczkami i kontenerami, bez śladu obecności pasażerów. - Nie rozumiem - Vivien zaczęła węszyć coś w powietrzu - pachnie jak kawa. Co to jest? - Następna niespodzianka - Max oparł się o framugę - jebacz kłamał a kiedy powiedział raz prawdę, to w bardzo niewłaściwym momencie. On stanął, tak? Stanął, mimo, że turystyczne, publiczne i państwowe pojazdy mają zakaz stawania poza wyznaczonymi do tego parkingami. Uniwersalne prawo komunikacyjne jak Ziemia okrągła. Czyli ktoś mu kazał stanąć i sprawdzić co się stało z transporterem. A dalej, jebacz, zrobił się głupio chciwy i wylazł by zbadać co wiózł opancerzony transporter. Lokales mają tutaj kopalnie i rafinerie szlachetnych metali, obok miedzi i cynku kopią od cholery złota i platyny. Akurat, to wiem, gdyż byłem ciekaw motywów postępowania Federales oraz powodu do wojny. Który, jest, niestety bardziej skomplikowany i inny... shit! Vivien, my siedzimy w gównie po uszy. - Czy to jest powód by zabijać ludzi? - ciche i smutne pytanie. - Kto to mówi? Jak tam dostawy maserów, Mk i laserów, pani adwokat, nooo? Wpierw podpisali a dalej dali w ryj... - Max udał, że spluwa - ty masz coś z bańką? Usztywnij światopogląd i bądź realistką. Na nas będą polować obie strony. Już polują. Czas na ruchy obronne... - Ty go wyrzuciłeś za drzwi - Vivien opuściła dłonie ściskające szlafrok w geście bezsiły - morderca... - Jezu, czy ty nie chwytasz? On był gotów zrobić z nami to samo! - Lecz nie zrobił - Vivien podniosła głowę i zrobiła krok napierając golizną na stojącego - ty mój morderco. Uratowałeś nas... - No tak - Max był zmieszany, czując upał kobiecości i wilgoć warg wpijających się w jego usta - ...mmm... mmooże nie teraz. Ja jestem taki brudny... czekaj, co robisz?! Oszalałaś?!! - Nie, jeszcze nie - Vivien rozerwała mu koszulę na piersi - ale mam zamiar. Klęknij! Masz taki kształtny i giętki język... darling... *** Następny tydzień spędzili w ukryciu, na odludnej plaży, gdzieś gdzie błękit oceanu walczył o prymat z błękitem nieba a młode palmy i dzikie ptaki, budowały nastrój rajskiego ogrodu. Po tygodniu, Max użył SatelRadio w jakie był wyposażony autobus by wezwać Gannona z odwodem firmowych gravów i kilku mniejszych grawilotów. Powrót do bazy CC odbył się bez przeszkód. Miesiąc po całym zajściu, Holowizja doniosła o tragicznym wypadku tuż pod Warszawą. Pancerny grav jakim podróżowała pani Sekretarz Skinner, utracił płaty antygravu i spadł, grzebiąc w swoim wnętrzu tak znaną i lubianą seniorkę Adminu Europa, jak też, wizytującą ją delegację wojskowego rządu Republiki Madagaskaru, który od dawna zabiegał o pomoc charytatywną w obliczu zniszczeń po wojnie Pan Afrykańskiej... zaiste ogromna strata dla całej Ziemi. - ...oraz ulga dla CC - skomentował Nick White będący przelotem nad Wisłą razem z małą grupką koleżanek i kolegów - nareszcie dadzą nam spokój. - Miejmy nadzieję - potaknęła Selma Vort - czy ktoś z was wie jak się tańczy polkę? Oni tu urządzają jakieś lokalne party... - Dobra myśl, zabawmy się - potaknął Gannon - no co Max? Coś taki zamyślony? - Nie wiem, ale... mam, jakieś takie dziwne, przeczucie, że to nie jest koniec naszych kłopotów... Copyright (c) by M.Robert Falzmann ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit'a