Leszek Podhorodecki SŁAWNI HETMANI RZECZYPOSPOLITEJ Wydawnictwo MADA, Warszawa 1994 ISBN 83-86170-06-9 Copyright by Wydawnictwo Mada Warszawa 1994 WYDAWNICTWO MADA 00-020 Warszawa, ul. Chmielna 6 m. 3, tel. 26-59-50, 29-13-33 Druk: Spółdzielnia Inwalidów "Przyszłość" 17-100 Bielsk Podlaski, ul. Dąbrowskiego 3 tel. 22-26, 22-27, fax 52-61 WSTĘP Przez trzy wieki urząd hetmana związany był nierozłącznie z bu- rzliwymi dziejami Polski, z latami jej wzrostu i chwały, potem zaś stopniowego upadku. Kilku hetmanów zajęło na stałe miejsce w panteonie naszych bohaterów narodowych, wielu zdobyło mniejszą, choć zasłużoną sławę, niektórzy negatywnie upamiętnili się w histo- rii. Wszyscy jednak wywarli duży wpływ na dzieje Polski od końca XV wieku aż do upadku państwa szlacheckiego, rola i znaczenie hetmanów w życiu kraju były bowiem ogromne. Badania nad genezą i początkami hetmaństwa w Polsce mają dłu- gą historię. Zajmowali się nimi wybitni badacze, często prowadzący ze sobą żywe, nieraz bardzo ostre polemiki. Nie wszystkie sporne i trudne do rozstrzygnięcia zagadnienia zostały wyjaśnione do końca. Do przyjętych w nauce ustaleń przyczynił się najbardziej przedwcze- śnie zmarły niedawno Zdzisław Spieralski. Jego prace i prowadzone z oponentami polemiki stały się podstawą naszych rozważań na te- mat początków hetmaństwa. Samo słowo hetman ma dość skomplikowaną etymologię. Do- wódca wojskowy zwał się po łacinie capitaneus. Niemieckie tłuma- czenie tego wyrazu brzmi hauptmann. Od tego słowa pochodzi z ko- lei czeskie hejtman i polskie hetman. W średniowiecznej Polsce do- wódcą całości pospolitego ruszenia rycerskiego był król lub książę. Brał też osobisty udział w walce. Później, jak np. Jagiełło pod Grun- waldem, tylko nią kierował. Częścią pospolitego ruszenia mogli dowodzić - w razie nieobecności króla z powodu podeszłego wie- ku, choroby lub wykonywania innych ważnych obowiązków pań- stwowych - starostowie generalni poszczególnych dzielnic kraju. Gdy w roku 1433 Władysław Jagiełło nie mógł osobiście stanąć na czele polsko-czeskiej wyprawy przeciw Krzyżakom, wyznaczył na swego zastępcę kasztelana i starostę generalnego Królestwa, Miko- łaja z Michałowa, zwanego Białuchą, powierzając mu dowodzenie całością wojska. Dlatego niektórzy badacze dopatrywali się w tym posunięciu króla początków idei hetmańskiej, a Mikołaja z Michało- wa uważali za pierwszego hetmana polskiego. Spieralski dowiódł je- dnak, że sprawa przedstawiała się inaczej. Powstanie urzędu hetmańskiego było następstwem nie tyle zmian w zakresie funkcji pełnionych przez królów, którzy odtąd rzadko bezpośrednio dowodzili wojskiem, ile wynikiem rozwoju wojsk za- ciężnych, zawodowych, opłacanych przez państwo. Urząd starosty generalnego Królestwa był ustanawiany każdorazowo, gdy monar- cha nie dowodził osobiście wojskiem, i funkcjonował tylko przez krótki okres. Po zakończonej wojnie czy kampanii starosta general- ny Królestwa przestawał być dowódcą i wracał do swoich poprzed- nich zajęć. Z jego stanowiskiem nie można wiązać początków het- maństwa, fakt bowiem, że król posługiwał się w dowodzeniu wojs- kiem zastępcami, miał tylko drugorzędne znaczenie. Namiestnicy kró- lewscy lub starostowie generalni poszczególnych dzielnic dowodzili zwykle pospolitym ruszeniem, przypadkowo zaś i dosyć rzadko - oddziałami zaciężnymi. Natomiast hetmani nie mieli władzy nad po- spolitym ruszeniem (choć zdarzały się nieliczne wyjątki), a tylko nad wojskiem zaciężnym. "Poprzednikami hetmanów byli tylko ci do- wódcy (campiductores), którzy z ramienia króla dowodzili wyłącznie wojskami zaciężnymi" l. Urząd hetmana powstawał więc wraz z roz- wojem zaciężnych wojsk zawodowych w Polsce, co miało miejsce w drugiej połowie XV wieku (chociaż sporadyczne wypadki organizo- wania takich wojsk zdarzały się i wcześniej). Za pierwszych hetma- nów możemy uznać zastępców króla, dowodzących wyłącznie wojs- kiem zaciężnym. Stopniowo przyjęło się, że królowie na stałe prze- kazywali funkcje dowódcze wytrawnym wodzom. Wyjątek stanowili potem władcy-wojownicy: Stefan Batory i Jan Sobieski, dowodzący osobiście podczas wojen. W procesie powstawania hetmaństwa można wyróżnić, według Spieralskiego, cztery okresy. Pierwszy z nich zaczął się w czasach Władysława Jagiełły i trwał do 1461 r., gdy po raz pierwszy powołany został dowódca samych tylko wojsk zaciężnych. Był nim Piotr Dunin z Prawkowic, wojewo- da brzesko-kujawski, pogromca Krzyżaków pod Świecinem (17 IX 1462) w czasie wojny trzynastoletniej, pierwszy faktycznie hetman Rzeczypospolitej. W omawianym okresie zaczęła "chwiać się zasada, że król z racji swego monarszego stanowiska dowodzi bezpośrednio armią" (Spieralski). Wyrazem tego było powoływanie wojskowych zastępców króla na określone wojny lub kampanie. Drugi okres początków hetmaństwa obejmował lata 1461-1492. W tym czasie upowszechniło się w Polsce wojsko zaciężne, dowo- dzone przez hetmanów, pełniących swój urząd jednak tylko przejś- ciowo, w okresie prowadzonej przez państwo wojny lub kampanii. Dopiero w trzecim okresie, obejmującym lata 1492-1503, gdy do obrony kresów południowo-wschodnich przed Tatarami i Mołdawia- nami (zwanymi wówczas Wołochami) powołano na stałe tzw. obro- nę potoczną, powstał stały urząd jej dowódcy, zwanego niebawem hetmanem polnym. Ostatni okres to lata 1503-1539, gdy ostatecznie ukształtowały się urzędy: hetmana koronnego i hetmana polnego. Pierwszym stałym hetmanem był starosta halicki, Stanisław z Chodcza (Chodecki), dowódca utworzonej w 1492 r. obrony potocz- nej. Ponieważ słaba ta "obrona" nie mogła skutecznie odpierać na- jazdów tatarskich i wołoskich bez współdziałania z miejscowym pos- politym ruszeniem, Chodeckiemu nadano kasztelanię lwowską i sta- rostwo kamienieckie. Mając w ręku te urzędy, stawał się jednocześ- nie dowódcą pospolitego ruszenia na Rusi Czerwonej. Stanisław z Chodcza był hetmanem polnym, tj. przebywającym w polu wraz z wojskiem, broniącym granic kresowych na południo- wym wschodzie. Do jego zadań należało bezpośrednie sprawowanie dowództwa nad "obroną potoczną", w związku z czym musiał stale przebywać na Rusi. Hetmanem polnym był Chodecki w latach 1492-1499 i jeszcze po raz drugi - w latach 1501-1505. Po nim funkcję tę sprawowali kolejno: Piotr Myszkowski (1499-1501), Jan Kamieniecki (1505-1509), Jan Tworowski (1509-1520), Marcin Kamieniecki (1520-1528) i Jan Kola z Dalejowa (1528-1539). Jak z tego wynika, urząd hetmański był już stały. Hetmaństwo polne było starsze od koronnego. Dopiero potrzeba chwili zrodziła konieczność powołania urzędu hetmana koronnego, zwanego później wielkim. Król Aleksander Jagiellończyk, stale zaję- ty sprawami litewskimi, nie był w stanie administrować wojskiem koronnym. Nie mógł go w tym zastąpić hetman polny, przebywający przy wojsku na Rusi. Dlatego niezbędne stało się powołanie do ży- cia urzędu hetmana koronnego. Zatem król, 2 maja 1503 r., podpi- sał w Wilnie dekret, nadający buławę koronną wojewodzie krakow- skiemu, Mikołajowi Kamienieckiemu. Nowo mianowany hetman miał zajmować się wszystkimi sprawami dotyczącymi organizacji wojska zaciężnego, jego zaopatrzenia, wyszkolenia, utrzymania, miał kierować całokształtem polityki obronnej państwa. Był więc jakby ówczesnym ministrem obrony narodowej. Zwierzchnictwu jego podlegał hetman polny, zależny początkowo tylko od króla. Pierwszy hetman koronny dotrwał na swym urzędzie aż do śmierci w 1515 r., odpierając dość skutecznie napady Tatarów i Wołochów na Ruś Czerwoną i Podole (m.in. wraz z Litwinami rozgromił Ordę Krymską 28 IV 1512 r. pod Łopuszną koło Wiśniowca). Po nim het- manami koronnymi byli: kasztelan krakowski Mikołaj Firlej (1515- -1526), Jan Tarnowski (1527-1561), Mikołaj Sieniawski (1561- -1569), Jerzy Jazłowiecki (1573-1575), Mikołaj Mielecki (1579- -1580) i od 1581 r. Jan Zamoyski. Wiele sporów w nauce narosło wokół sprawy dożywotności urzę- du hetmańskiego. Wprawdzie pierwszych pięciu hetmanów koron- nych pozostało na swym stanowisku aż do śmierci, ale początkowo wcale nie musiało to być regułą. Przecież w najlepiej znanym doku- mencie nominacyjnym Jana Tarnowskiego z 1527 r. nie było żadnej klauzuli, mówiącej o dożywotności urzędu hetmana! Najlepiej świadczy zresztą przykład Mikołaja Mieleckiego, który urażony kry- tyką jego osoby przez Stefana Batorego i Zamoyskiego, zarzucają- cych mu nieudolne prowadzenie kampanii przeciw Moskwie, zrzekł się buławy na kilka lat przed śmiercią (zmarł w 1585 r.). Dopiero akt nominacyjny Jana Zamoyskiego z 1581 r. mówił wyraźnie o do- żywotności urzędu hetmańskiego. Odtąd wszyscy hetmani koronni (wielcy) pozostawali na swym urzędzie aż do śmierci, chociaż nie za- wsze ich dyplomy nominacyjne potwierdzały tę regułę. Praktyka taka miała negatywne następstwa, niektórzy bowiem z nich nie wy- kazali się żadnymi talentami wojskowymi, inni bezkarnie warcholili i nadużywali swej władzy. Inaczej było z urzędem hetmana polnego. Żaden akt urzędowy nie potwierdził dożywotności tego stanowiska. Świadczy o tym zre- sztą cała praktyka. Od 1569 r. regułą stało się przechodzenie hetma- nów polnych na hetmaństwo wielkie. W rezultacie hetmanami pol- nymi pozostali do śmierci tylko ci nieliczni, których przeżył współ- czesny im hetman wielki, przeważnie starszy wiekiem. Od czasów 8 Stanisława z Chodcza aż do Koniecpolskiego nigdy zresztą się to nie zdarzyło. Na najwyższy awans niektórym hetmanom polnym przysz- ło czekać jednak długo (np. Żółkiewskiemu i Koniecpolskiemu). Nieco inaczej niż w Koronie przedstawiały się początki hetmańst- wa na Litwie, gdzie już 11 września 1497 r. Konstanty Iwanowicz Ostrogski został mianowany hetmanem najwyższym. Podczas jego kilkuletniego pobytu w niewoli moskiewskiej (po klęsce w bitwie nad Wiedroszą 14 VII 1500 r.) hetmaństwo litewskie sprawowali ró- wnocześnie: kniaź Semen Holszański, Stanisław Kieżgajło oraz Sta- nisław Kiszka. Po powrocie z niewoli Ostrogski odzyskał urząd het- mański i sprawował go aż do śmierci (1530). Następni hetmani wiel- cy litewscy: Jerzy (1533-1541) i Jan (1541-1542) Radziwiłłowie zajmowali swe stanowiska również dożywotnio. Natomiast urząd hetmana polnego powstał na Litwie znacznie później, bo w końcu XVI w. W słownictwie staropolskim terminu hetman używano także na określenie różnych dowódców wyższych szczebli, i to zarówno wojsk zaciężnych, jak i pospolitego ruszenia. Z tego powodu dokumenty źródłowe mylą często historyków, utrudniając im zbadanie skompli- kowanego problemu początków hetmaństwa w Polsce. Nawet w po- czątkach XVII w. istniały jeszcze określenia: hetman w Inflantach, hetman (lub ataman) Kozaków rejestrowych, hetman nadworny itp. Dopiero w latach trzydziestych-czterdziestych terminem hetman za- częto określać już tylko czterech najwyższych dowódców w Rzeczy- pospolitej: hetmana wielkiego koronnego i polnego koronnego oraz wielkiego litewskiego i polnego litewskiego. W miarę rozwoju instytucji hetmaństwa powiększały się upraw- nienia pełniących ten urząd osób, rosło ich znaczenie w państwie. Początkowo prawa i obowiązki hetmanów określane były w dy- plomach nominacyjnych. Jeśli wymieniono je tam ogólnikowo, do- kładniej określał je panujący zwyczaj. Pierwszy ślad ustawodawst- wa, mówiący o władzy hetmańskiej, znajdujemy w statucie piotrko- wskim z 1504 r. Była w nim wzmianka, że ceny w obozie określa campuductor generalny. Drugim dokumentem, w którym wspomina się o władzy hetmanów, jest konstytucja z 1527 r. (punkty dotyczące "obrony potocznej"). Podstawowymi dokumentami, świadczącymi o władzy hetmanów, były konstytucje: Asekuracja hetmańska z 1590 r., Disciplina militaris z 1591 r., Disciplina militaris z 1595 r. oraz Arty- kuły hetmańskie z 1609 r. Dopiero więc dokumenty 4 przełomu XVI i XVII w. ściśle określiły zakres władzy hetmańskiej. Była ona wte- dy już ogromna. Hetman wielki był naczelnym wodzem wojsk zacię- żnych oraz ówczesnym ministrem obrony narodowej, odpowiedzial- nym za organizację, wyposażenie, wyszkolenie i zaopatrzenie armii. Miał wielki wpływ na dobór dowódców poszczególnych chorągwi i regimentów, którzy z jego rekomendacji otrzymywali od króla listy przypowiednie, polecające im zorganizowanie tych jednostek. Wszelki ruch osobowy między jednostkami, przejście żołnierzy z je- dnej chorągwi do drugiej, wymagał zgody hetmana. Miał on także duży wpływ na zaopatrzenie wojska oraz twierdz i miast w broń, amunicję oraz artylerię. Nie musiał natomiast troszczyć się o stan fortyfikacji tych obiektów, leżało to bowiem w gestii miejscowych starostów. Od 1638 r. hetmanowi wielkiemu podlegał "starszy nad armatą", tj. dowódca artylerii, zarazem jej szef służby zaopatrzenia i główny administrator. Hetman wyznaczał zawsze wojsku miejsca postoju, tj. leża. Praktycznie mógł to uczynić tylko na terenie kró- lewszczyzn, szlachta i Kościół bowiem energicznie bronili się przed postojami wojska w swych majątkach z obawy przed grabieżą, gwał- tami i nieuchronną dewastacją gospodarki. Prawo do wyznaczania rejonów zakwaterowania wojska dawało hetmanowi mocny argu- ment w walce z wszelkiego rodzaju przeciwnikami politycznymi. Ro- złożenie wojska na kilka miesięcy w dobrach dzierżawionych przez nieprzyjaznego starostę mogło doprowadzić go do całkowitej ruiny. Oszczędzanie natomiast jakichś dóbr było sposobem na kaptowanie sobie stronników. Odpowiednia polityka kierowania wojska na leża zimowe lub letnie służyła wzmocnieniu pozycji hetmana wśród szla- chty, zapewnieniu mu popularności, założeniu nawet własnej fakcji, czyli stronnictwa politycznego, zniszczeniu przeciwników. Chociaż hetman nie dysponował funduszami na wojsko (znajdo- wały się one w gestii podskarbiego), to jednak kontrolował wydatki na jego utrzymanie. Przez podwładnych sobie ludzi dozorował wy- płaty żołdu. Od 1638 r. sprawował ponadto nadzór nad Kozakami re- jestrowymi. Przede wszystkim miał jednak ogromną władzę nad wojskiem. Wyrazem jej było wydawanie przepisów sądowo-wojsko- wych, tzw. artykulów hetmańskich, obowiązujących w obozie i pod- czas kampanii wojennych. Postanowienia zawarte w tych artykułach dawały hetmanowi rozległą władzę sądowniczą. Mógł "karać wedle 10 zdania i sumienia swego", wymierzać chłostę, osadzać w więzieniu, a nawet skazywać na śmierć. Tą ostatnią karą szafowano w wojsku nader hojnie, a w obozie zawsze znajdowała się szubienica. Wyrok od sądu hetmańskiego nie podlegał żadnej apelacji, a egzekucja na- stępowała nieraz tak szybko, że oskarżony nawet nie zdążył się wys- powiadać przed śmiercią. Hetman sądził przeważnie razem z ławą złożoną z pułkowników, rotmistrzów i poruczników obojga autora- mentów (tj. polskiego i cudzoziemskiego), w nagłych jednak wypad- kach decyzję mógł podejmować sam, i to bardzo szybko. Dlatego powiadano, że "hetman posiada większą i groźniejszą władzę aniżeli król, bo szlachcicowi może uciąć szyję, nie uważając na przywilej neminem captivabimus" 2. Komendzie i sądownictwu hetmana nie podlegało tylko wojsko nadworne, tj. gwardia królewska, oddziały zaciągnięte przez powiaty i województwa, a także prywatne chorą- gwie magnatów. Na wypadek wojny magnaci niejednokrotnie pod- porządkowywali jednak swe jednostki rozkazom hetmana. Nie mógł natomiast hetman wpływać na ogólną liczbę wojska, którą określał zawsze sejm. W gestii hetmana znajdowały się różne sprawy cywilno-prawne. Tak na przykład mógł odwołać się do niego szlachcic ograbiony przez wojsko lub broniący własnych poddanych przed gwałtami żoł- nierzy. Prowadzenie działań wojennych całkowicie należało do hetmana. "Hetmanów obligacją są, mieć generalną komendę po królu, wojska szykować, miejsce naznaczać do okazji potkania się, do marszu or- dynanse wydawać, mieć ostrożność od zdrady nieprzyjacielskiej, siły nieprzyjacielskie dobrze ważyć, być dowódcą do batalii" - stwier- dzał jeden z przepisów 3. Za zasługi wojenne hetman mógł szczo- drze wynagradzać żołnierzy. Awansował więc na niższe stopnie woj- skowe, przedstawiał królowi wniosek o awans na wyższy stopień. Mógł wystąpić też z wnioskiem o nobilitację nieszlachcica na sejmie, o nadanie żołnierzowi nagrody pieniężnej, majątku ziemskiego, a nawet starostwa. Przestępców mających za sobą wyrok sądowy i chroniących się w szeregach wojska skutecznie osłaniał przed egze- kucją. Jeżeli taki przestępca wyróżnił się mężnym czynem na polu bi- twy, mógł dzięki hetmanowi uzyskać wstrzymanie wykonania wyro- ku, a często nawet dostać nagrodę czy majątek. Nic więc dziwnego, że do końca życia zostawał najwierniejszym klientem hetmana. 11 "Hetman posiadając nieograniczoną władzę nad wojskiem, nie będąc właściwie od nikgo zależnym, dowodząc wojskiem absolutissi- ma potestato mógł czynić z wojskiem, co chciał, zależnie od własne- go uznania, bez żadnej komunikacji z Rzeczypospolitą" 4. Jak z tego wynika, hetmani mogli decydować o zwycięstwie danego kandydata do korony, o układzie sił politycznych w kraju, o przeprowadzeniu lub obaleniu reform. W znacznym stopniu wpływali też na politykę zagraniczną, mieli bowiem prawo do utrzymywania własnych rezy- dentów w Stambule, Bakczysaraju, lassach i Bukareszcie oraz do przyjmowania posłów z Turcji, Chanatu Krymskiego, Mołdawii i Wołoszczyzny. W rezultacie hetmani współdecydowali, a często sami decydowali o polityce Rzeczypospolitej wobec państw Wscho- du. Podobną samodzielność w XVII w. uzyskali hetmani wielcy lite- wscy w stosunku do Inflant: sami prowadzili układy ze Szwedami, zawierali rozejmy, targowali się o warunki traktatów. Chociaż sprawowanie urzędu hetmańskiego nie zapewniało miejs- ca w senacie, praktycznie każdy hetman wielki, a często i polny, za- siadał w izbie, był bowiem jednocześnie kasztelanem lub wojewodą. Z tego też powodu stawał się jednym z najbliższych doradców króla, wpływał na jego decyzje, czasem nawet starał się podporządkować sobie monarchę, niekiedy bez porozumienia z nim wchodził w ukła- dy z obcymi państwami. Wysoka pozycja hetmanów wynikała też z ich potęgi materialnej. Skarb Rzeczypospolitej często świecił pustkami i nie było pieniędzy na utrzymanie wojska. Buławy nadawano więc magnatom, mogą- cym z własnej szkatuły, w razie nagłej potrzeby, opłacić żołnierzy. Oczywiście po pewnym czasie hetman otrzymywał odpowiednią re- kompensatę za poniesione wydatki. Dzięki sprawowaniu swego urzędu, a przede wszystkim z racji wielkich często zasług dla kraju, hetmani dorabiali się ogromnych majątków. Przez długi jednak okres nie mieli stałej pensji, a wydatki na osobiste potrzeby pokry- wali z funduszy wojska, pochodzących ze skarbu państwa, z hiberny, kwarty, donatyw i innych źródeł, a często nawet z dochodów żup wielickich i bocheńskich. Brak podziału na wydatki związane z woj- skiem i na osobiste potrzeby hetmana stwarzał możliwość licznych na- dużyć. Wodzowie hojnie szafowali więc publicznym groszem, przez- naczając na prywatne cele część sum uzyskanych na utrzymanie armii. Znaczną rolę w ich wzbogaceniu odgrywały ponadto łupy wojenne. 12 Hetmani wielcy mieli do swej dyspozycji cały aparat dowodzenia: hetmanów polnych, pisarzy polnych, strażników, oboźnych, star- szych nad armatą i wielu innych oficerów. Mimo to nie zawsze pano- wali nad wojskiem. Często dochodziło do swoistych strajków żoł- nierskich, konfederacji wojskowych, które odmawiały posłuszeń- stwa swym dowódcom. Powodem tego była najczęściej dłuższa zwłoka w wypłacie żołdu. Konfederacje kończyły się zwykle kom- promisowym porozumieniem, po którym wojsko wracało pod ko- mendę hetmana. Czasem jednak dochodziło do ostrzejszego kon- fliktu, a nawet do bratobójczej walki. Przedstawione uprawnienia dotyczyły władzy hetmana wielkiego. Hetman polny miał dużo mniejsze znaczenie. Dowodził bezpośred- nio obroną kresów i wykonywał rozkazy hetmana wielkiego, zastę- pował go podczas choroby, nagłej śmierci czy niewoli. W razie peł- nienia obowiązków hetmana wielkiego korzystał jednak ze wszyst- kich jego uprawnień. Zdarzało się też, że z powodów politycznych król przez długi okres nie nadawał nikomu buławy wielkiej. Wów- czas hetman polny sprawował wszystkie obowiązki hetmana wielkie- go i korzystał z jego atrybutów władzy. Po pewnym czasie otrzymy- wał zwykle buławę wielką. Buławy hetmańskie nadawał król, a nominacje ogłaszano na sej- mie. Opinia posłów nie miała wpływu na decyzję monarchy. Było jednak pożądane, by członkowie parlamentu zaaprobowali wolę władcy. Nominacje na urząd hetmański były ważnym elementem polityki wewnętrznej dworu. Mianowano więc często stronników króla, co miało wzmocnić jego pozycję w państwie. Zdarzało się także, iż buławę otrzymywał przeciwnik dworu, co powinno było skłonić go do zmiany postawy. W ten sposób król starał się dotych- czasowego przeciwnika uczynić swym stronnikiem. Nie zawsze mu się to udawało. Niektórzy z hetmanów doszli do tak ogromnej potę- gi, że stawali się przywódcami szlachty opozycyjnie nastawionej do dworu i grozili nawet usunięciem monarchy z tronu. Ale również i hetmani blisko współpracujący z panującym sprzeciwiali się wzmoc- nieniu władzy królewskiej i torpedowali próby reform, jeśli miały one na celu usprawnienie systemu rządzenia państwem. Szczególnie zazdrośnie strzegli hetmani swych uprawnień. Dlatego różne próby ograniczenia władzy hetmańskiej, podejmowane przez dwór lub przeciwników zbyt wysoko wybijających się wodzów, z reguły koń- 13 czyły się niepowodzeniem. Stało się raczej odwrotnie - rola i zna- czenie hetmanów rosły. W ciągu XVII wieku stali się oni niejedno- krotnie największymi po królu dygnitarzami w państwie. Wyjątkowe znaczenie urzędu hetmańskiego było w dużej mierze rezultatem nieustannych wojen, prowadzonych przez Rzeczypospo- litą w końcu wieku XVI i przez cały XVII wiek. Dzięki wybitnym talentom dowódczym wielu hetmanów oraz walorom armii oręż pol- ski święcił wtedy wspaniałe triumfy na polach bitew Europy nieste- ty, mało na ogół wykorzystane dla osiągnięcia ostatecznego zwycięs- twa. Wodza zwycięskiej kampanii sławiono w każdym zakątku kra- ju, nawet poza jego granicami; liczyć się z nim musiał król, sejm, cała szlachta. Ogromna popularność, będąca następstwem triumfów wojennych hetmana, podnosiła jego autorytet, pozycję w państwie, sprzyjała umocnieniu jego władzy. W pamięci narodu najmocniej utrwalili się najwięksi hetmani: Jan Tarnowski, Jan Zamoyski, Stanisław Żółkiewski, Jan Karol Chod- kiewicz, Stanisław Koniecpolski, Stefan Czarniecki i Jan Sobieski, gdyż najbardziej przyczynili się do wzrostu znaczenia hetmaństwa w państwie (może z wyjątkiem Czarnieckiego). Wybitnych hetmanów było oczywiście znacznie więcej, a wśród nich należy wymienić Krzysztofa I i Krzysztofa II Radziwiłłów, Jerzego Sebastiana Lubo- mirskiego (splamionego pod koniec życia rokoszem i zdradą), Stani- sława Jabłonowskiego. Byli też inni, rzetelnie znający rzemiosło wo- jenne i sumiennie wykonujący obowiązki. Ale tylko owym siedmiu najsławniejszym poświęcamy tę książkę. Część pierwsza JAN TARNOWSKI 1. Droga do buławy Pierwszy z wielkich hetmanów Rzeczypospolitej wywodził się z rodu Leliwitów, mających swe gniazdo w okolicach Wiślicy, w ziemi sandomierskiej. Herb ich, według Jana Długosza, "przedstawiał księżyc niepełny z gwiazdą złotą w polu niebieskim". Z badań Wło- dzimierza Dworzaczka wynika, że jednym z pierwszych członków rodu był kasztelan wiślicki, Jakub Spycimirowic, żyjący w drugiej połowie XIII i na początku XIV wieku. Jego syn Spytek był już zna- nym człowiekiem, piastował bowiem urząd kasztelana sądeckiego (od 1317 r.), a potem wiślickiego (od 1319 r.), uczestniczył w wielu ważnych wydarzeniach historycznych, jak koronacja Władysława Łokietka, rokowania z Luksemburgami, zjazd w Wyszehradzie w 1335 r. z udziałem Kazimierza Wielkiego, Karola Roberta Andega- weńskiego i Jana Luksemburczyka. Był przywódcą stronnictwa an- degaweńskiego w Polsce. Spytek położył podwaliny pod potęgę ca- łego rodu, który rozgałęziony potem na Tarnowskich, Melsztyń- skich i Jarosławskich przez długi okres zajmował najwyższe godnoś- ci w państwie i należał do najbogatszych w Małopolsce. Spytek był twórcą latyfundium Leliwitów, zwanym powszechnie "państwem ta- rnowskim", obejmującym ziemie rozciągające się między Tarno- wem, Wojniczem, Pilznem i Żabnem. Ponadto miał spory klucz dóbr koło Brzeska, na zachód od Wojnicza. Synowie Spytka, dzieląc dobra po ojcu, dali początek dwóm ro- dzinom. Jan, biorąc Melsztyn, stał się protoplastą Melsztyńskich, Rafał zaś, otrzymawszy Tarnów, zapoczątkował ród Tarnowskich. Obaj osiągnęli wysokie stanowiska. Jan w 1360 r. został wojewodą sandomierskim, a w 1366 r - kasztelanem krakowskim. Jego syn, Spytek z Melsztyna, był bliskim powiernikiem królowej Jadwigi, współtwórcą unii polsko-litewskiej, utalentowanym politykiem, pia- 15 stującym godność wojewody krakowskiego. Realizował konsekwen- tnie program Kazimierza Wielkiego, walczył o przeprowadzenie unii z Litwą, rewindykację Rusi Halickiej, przyłączonej przez króla Lud- wika do Węgier i odzyskanie Pomorza z rąk Krzyżaków. Spytek z Melsztyna wyrósł na największego możnowładcę w Polsce. Wynie- siony do pozycji udzielnego księcia podolskiego, zginął w bitwie z Tatarami nad Worsklą 12 sierpnia 1399 r. Pozostawione przez niego lenno podolskie Jagiełło przekazał swemu bratu, Świdrygielle. Ode- brał również jego małoletnim synom inne królewszczyzny, nadane Spytkowi w dożywocie. Starszy z synów Spytka, Jan, wstąpił na służbę Zygmunta Luk- semburczyka i zmarł młodo, młodszy syn, także Spytek, uznał decy- zje Jagiełły za krzywdzące i stanął na czele opozycji przeciw wszech- władnemu biskupowi krakowskiemu, Zbigniewowi Oleśnickiemu, sprawującemu faktycznie rządy w państwie pod koniec życia króla. Zginął 4 maja 1439 r. w bratobójczej bitwie pod Grotnikami. Jego małoletnich synów Zbigniew Oleśnicki wychował na gorliwych stronników Kościoła. Powymierali oni bezpotomnie, kładąc kres ro- dowi Melsztyńskich. Inne były losy Tarnowskich. Rafał z Tarnowa był podkomorzym sandomierskim, od 1367 r. kasztelanem wiślickim. Z jego dwóch sy- nów, Jana i Spytka, do historii przeszedł ten pierwszy, prapradziad hetmana. Był kasztelanem sandomierskim, od 1379 r. marszałkiem Królestwa, wojewodą i starostą sandomierskim, starostą generalnym Rusi Halickiej, jednym z czołowych rzeczników powołania na tron Jadwigi i wydania jej za mąż za Władysława Jagiełłę. Tytułem za- sług dostał od tegoż monarchy w dziedziczne władanie cztery wsie w ziemi sandomierskiej oraz Jarosław z zamkiem i szesnastoma okoli- cznymi wsiami. Dzięki temu stał się jednym z najmożniejszych pa- nów polskich. Syn jego, Jan z Tarnowa i Jarosławia, pradziad hetmana, był - obok brata stryjecznego, Spytka z Melsztyna - jednym z najbogat- szych dziedziców w Koronie. W bitwie nad Worsklą dostał się do niewoli tatarskiej. Po dwuletnim w niej pobycie powrócił do kraju. Niebawem osiągnął godność wojewody krakowskiego (1401), nastę- pnie - kasztelana i starosty krakowskiego (1409). Po zmarłym bez- potomnie bracie Rafale otrzymał Tarnów oraz dobra krakowskie i sandomierskie. Drugi z jego braci stryjecznych, Spytek, dał począ- 16 tek równie potężnej rodzinie Jarosławskich, wygasłej dość szybko na początku XVI w. Dziad hetmana, Jan Tarnowski, był wojewodą krakowskim, wojs- kowym doradca Jagiełły; walczył pod Grunwaldem, współtworzył unię horodelską z Litwą (1413), zwalczał separatyzm Witolda na Li- twie, występował przeciw dynastycznej polityce Jagiełły, akcepto- wał rządy Oleśnickiego. Starannie wykształcony i ceniący rolę nau- ki, kształcił swych synów pod okiem sławnego humanisty, Grzego- rza z Sanoka. Ze związku z Czeszką, Elżbietą ze Śternberka, miał ich aż pięciu. Dwóch z nich walczyło na Węgrzech przeciw Turkom i poległo w Bułgarii pod Warną (1444), pozostali podzielili się boga- tą ojcowizną. Byli to: Jan Rafał, Jan Feliks i Jan Amor Młodszy, oj- ciec hetmana. Pierwszy z nich wybrał stan duchowny i został kano- nikiem krakowskim, drugi - wojewodą lubelskim. Jan Amor Młodszy został dość wcześnie kasztelanem sądeckim. Wobec króla zajmował postawę opozycyjną. "Kazimierz Jagielloń- czyk usiłował zbudować nowożytne państwo w postaci scentralizowa- nej monarchii, Tarnowski zaś sądził, że pomyślność Polski leży w rzą- dach możnowładczych, w czym utwierdzała go średniowieczna trady- cja Leliwitów. Ale obaj mieli wysokie poczucie suwerenności państwa i jego potęgi" l. Mimo różnic w poglądach król powierzał mu ważne misje dyplomatyczne, mianował wojewodą krakowskim w 1478 r. i kasztelanem krakowskim w 1490 r. Jan Amor Młodszy Tarnowski po- magał Władysławowi Jagiellończykowi w objęciu rządów w Cze- chach, walczył - bez powodzenia - z królem węgierskim, Maciejem Korwinem. Należał do najpotężniejszych panów Korony. Będąc zaso- bnym w gotówkę i gospodarnym, pożyczał pieniądze nawet samemu królowi. Po śmierci pierwszej żony, mając prawie sześćdziesiąt lat,- ożenił się po raz drugi (1485 r.) z czterdziestoletnią wdową, starościa- nką kolską, Barbarą z Rożnowa herbu Sulima, wnuczką sławnego Zawiszy Czarnego, matką czterech dorosłych już córek. W posagu wniosła ona zamek Rożnów nad Dunajcem i 30 wsi. Jan Tarnowski miał więc łącznie miasto Tarnów i Szczebrzeszyn, trzy zamki oraz 74 wsie. Ze związku z pierwszą żoną doczekał się synów Jana Amora Star- szego i Jana Aleksandra (zmarłego młodo w 1497 r.) oraz córek: Katarzyny, Zofii i Elżbiety, z małżeństwa z Barbarą - syna Jana Amora Młodszego, przyszłego hetmana, zwanego Krakowczykiem z racji urzędu sprawowanego przez ojca. 17 Przyszły hetman urodził się w 1488 r., w nie istniejącym już dziś zamku Leliwitów pod Tarnowem, na górze Św. Marcina. Dziecinne lata spędził głównie w Rożnowie i Starymsiole koło Lwowa, w do- brach matki. Był słabego zdrowia, od wczesnych lat wykazywał dużą inteligencję, wrażliwość, zdolności do nauki, nadzwyczajną pa- mięć. Traktowany niechętnie przez przyrodnie rodzeństwo, chował się w poczuciu zagrożenia ze strony rodziny. Przeznaczony zrazu do stanu duchownego, kształcił się pod kierunkiem domowych nauczy- cieli, z których główną rolę odegrał pojętny uczeń Filipa Kallima- cha, prałat Maciej Drzewicki, sekretarz w kancelarii królewskiej, później kanclerz koronny. Po śmierci ojca (1500) Drzewicki przekonał matkę, że uzdolniony syn powiniem poświęcić się służbie publicznej lub karierze wojsko- wej. W rok później młody Jan Amor został dworzaninem królews- kim. Zawistni krewni usiłowali przeszkodzić mu w awansie i zrobie- niu kariery. Zainteresowanie jego osobą ze strony króla Jana Ol- brachta dawało mu szansę. Na nieszczęście, 17 czerwca 1501 r., zaledwie czterdziestoletni monarcha niespodziewanie zmarł. Jan Amor Tarnowski stracił protektora. Królem został Aleksander Ja- giellończyk. Na czasy jego panowania przypadł okres wszechwładzy oligarchii możnowładczej, która faktycznie dokonała przewrotu w państwie i ujęła w swe ręce ster rządów. Wszyscy Leliwici na tym skorzystali i osiągnęli wysokie godności. Tylko młody Jan Amor pozostał w cie- niu. Po śmierci Jana Olbrachta zamieszkał z matką w Wiewiórce, skąd często wyjeżdżał do Rożnowa. W 1504 r. doszedł do pełnoletności (w ówczesnym pojęciu wystarczyło mieć 16 lat), ale nadal był silnie związany z matką, jedyną jego podporą. Wstąpił na dwór Aleksandra Jagiellończyka i "brał udział we wszystkich ważniejszych wydarzeniach politycznych, będąc m.in. świadkiem obalenia rządów oligarchii moż- nowładczej i przejęcia władzy w Koronie przez szlachtę (konstytucja z 1505 r., tzw. Nihil novi), kierowaną przez światłego polityka, kan- clerza (od 1503 r.) Jana Łaskiego, późniejszego arcybiskupa gnieźnie- ńskiego. Wówczas to senat ustąpił na rzecz rosnącej w siłę i znaczenie izby poselskiej. Opracowany przez Łaskiego zbiór praw (tzw. statut Łaskiego) zbył milczeniem dotychczasowe przywileje możnych, uzys- kane w Mielniku, i potwierdził przewagę szlachty w państwie. 18 Po śmierci Aleksandra Jagiellończyka (19 VIII 1506 r.) Leliwici poparli kandydaturę panującego na Węgrzech i w Czechach Wła- dysława Jagielłończyka, licząc, że pozostanie on w obu tych krajach, a faktyczną władzę w Polsce będą sprawowali możnowładcy. Stało się jednak inaczej. Litwini szybko wynieśli na tron wielkoksiążęcy Zygmunta I, najmłodszego syna Władysława Jagiellończyka. Skło- niło to szlachtę polską do aprobaty ich decyzji. Przy słabych prote- stach odosobnionych niemal Leliwitów, 8 grudnia 1506 r. Zygmunt I został królem Polski. Jan Amor zapewne nie solidaryzował się z krewniakami i z miejsca poparł nowego władcę. Ten jednak puścił w niepamięć dotychczasową postawę Leliwitów i dał do zrozumie- nia, że będzie zasięgać rady przede wszystkim w możnowładczym senacie. Wyrazem tego były szybkie awanse brata i szwagra Krako- wczyka. Jan Amor Starszy Tarnowski został wojewodą sandomiers- kim, Stanisław Kmita (mąż Katarzyny) - wojewodą ruskim. Skłó- cony z krewniakami młody Krakowczyk zrozumiał, że wbrew ich woli nie uzyska łaski na dworze królewskim. Wobec tego postanowił szukać możliwości wybicia się nie na dworze, lecz w wojsku. Do umiłowanej od dzieciństwa służby wojskowej przygotowywał się teoretycznie od lat, studiując z zapałem dzieła o sztuce wojennej starożytnych Greków i Rzymian oraz wydane współcześnie traktaty o wojskowości. Doskonale znał łacinę, toteż lektura tych książek nie nastręczała mu trudności. Dzięki różnym ćwiczeniom fizycznym, zaprawiającym go do służby rycerskiej, cherlawy dotychczas chło- piec stał się dość sprawnym młodzieńcem, mogącym z powodzeniem znosić trudy życia obozowego i potykać się w walce z nieprzyjacie- lem. Zdzisław Spieralski wykazał, że debiut żołnierski Tarnowskiego nastąpił podczas wojny moskiewskiej w 1508 r. Było to w bitwie pod Orszą, w której dowodzone przez wojewodę lubelskiego Mikołaja Firleja oddziały polskie we współdziałaniu z armią litewską zmusiły do odwrotu siły wielkiego księcia moskiewskiego Wasyla III. Mimo sukcesu pod Orszą wojna z Moskwą 1507-1508 r. nie przyniosła rozstrzygnięcia. W czerwcu 1509 r. doszło do wojny na południu. Sprowokował ją hospodar Mołdawii, Bogdan, który najechał na Podole i Ruś Czer- woną oraz zagarnął Pokucie. W odpowiedzi Polska zmobilizowała na wyprawę wojska obrony potocznej i pospolite ruszenie. Dowo- 20 dzoria przez hetmana Mikołaja Kamienieckiego armia przepędziła napastników z Pokucia, wkroczyła do Mołdawii i pod Chocimiem pobiła Wołochów. W wyprawie tej oraz w bitwie nad Dniestrem brał udział Tarnowski na czele swej chorągwi. Po tym sukcesie wię- kszość wojska została zdemobilizowana i Tarnowski powrócił na dwór królewski. Pozostawał nadal niewiele znaczącym żołnierzem i dworzaninem, mimo że wywodził się z tak znakomitego rodu, Zyg- munt I był mu bowiem niechętny. Około 1511 r. z inicjatywy matki ożenił się z dwudziestoletnią bratanicą jej pierwszego męża, Barba- rą Tęczyńską, córką nie żyjącego już wojewody ruskiego, Mikołaja. Młoda para zamieszkała w Dynowie, gdzie też urodził się pierwszy syn przyszłego hetmana, Jan Aleksander. Tymczasem groźba najazdu tatarskiego spowodowała powiększe- nie obrony potocznej. W szeregach wojska znalazł się Tarnowski ze swą chorągwią, a także jego kuzyn Stanisław i szwagier Stanisław Mielecki. Komendę nad wojskiem objął hetman Kamieniecki. Si- ły polsko-litewsko-ruskie, liczące około 6000 żołnierzy, 28 kwiet- nia 1512 r. starły się z ordą pod Łopuszną, koło Wiśniowca na Podo- lu. Dramatyczna bitwa zakończyła się ostatecznie ciężko wywal- czonym zwycięstwem wojsk państwa Jagiellonów, ale - jak stwier- dził Stanisław Herbst - świadczyła, że "sztuka wojenna polska cza- sów nowożytnych dopiero zaczynała się wykształcać, tkwiąc wciąż jeszcze w formach późnośredniowiecznych" 2. Tatarzy ponieśli duże straty, Polacy i Litwini zaś, kosztem stu poległych oraz wielu ran- nych, wyzwolili ogromny jasyr i wzięli mnóstwo koni, zagrabionych podczas wyprawy na Podole. Bitwa pod Łopuszną była, według Sta- nisława Herbsta, szkołą dowódców, w niej bowiem zdobyli doświad- czenie liczni znakomici potem żołnierze, w tym młody, dwudziesto- czteroletni rotmistrz Jan Tarnowski. Po odparciu najazdu tatarskiego i rozwiązaniu chorągwi Jan Tar- nowski wrócił na dwór królewski. Niebawem wziął udział w debacie sejmowej w Piotrkowie na temat reformy skarbowo-wojskowej, ma- jącej na celu wprowadzenie stałego podatku na utrzymanie wojska zaciężnego, zamiast obowiązującej dotychczas osobistej powinności szlachty w pospolitym ruszeniu. Tarnowski, podobnie jak szlachta województw kresowych, stale zagrożonych najazdami tatarskimi i wołoskimi, był za reformą, panowie ziem położonych daleko od re- jonów wojny, rozumujący tylko własnymi, partykularnymi katego- 21 riami - przeciw reformie. Debatę szlachty przerwał wkrótce nowy najazd moskiewski. W 1514 roku Wasyl III zawarł sojusz z cesarzem Maksymilianem I Habsburgiem i uderzył na Smoleńsk. Zanim zdo- łano zorganizować odsiecz, miasto wpadło w ręce przeciwnika. Dal- sza droga w głąb Białorusi stała przed Rosjanami otworem. Ale Wasyl III uznał kampanię za zakończoną i po rzuceniu zagonów jaz- dy w stronę Berezyny powrócił do Moskwy. Niebawem Polska i Litwa zmobilizowały na wojnę wielkie siły. Pod Mińskiem skoncentrowało się około 25 000 żołnierzy, w tym 15 000 jazdy litewskiej, 5000 zaciężnej jazdy polskiej, 3000 piechoty z liczną artylerią, oddziały nadworne i ochotnicze. Armią tą dowo- dził hetman wielki litewski, Konstanty Ostrogski; Jan Tarnowski na- tomiast przewodził hufcowi ochotników, złożonemu z przedniej- szych panów polskich. Po drugiej stronie stanęła do walki ogromna armia moskiewska, przesadnie oceniana przez polskie źródła na 80 000 jazdy. W rzeczy- wistości mogła liczyć 40 000 - 50 000 koni, nie miała piechoty ani artylerii. Dowodził nią wojewoda Iwan Czeladnin. Do decydującej bitwy doszło 8 września 1514 r. pod Orszą, gdy zaskoczone akcją sił polsko-litewskich oddziały moskiewskie, znajdujące się w odwrocie po wyjeździe wielkiego księcia, musiały przyjąć walkę na lewym brzegu Dniepru, w terenie niezbyt sprzyjającym obronie przeprawy. Hufiec Tarnowskiego wszedł do boju wkrótce po starciach harcow- ników, gdy Czeladnin rzucił do natarcia wielki Pułk Prawej Ręki, mający rozbić Litwinów i wyjść na skrzydło wojsk Ostrogskiego. Hetman litewski był jednak czujny i w porę powstrzymał nacierają- ce wojska moskiewskie, następnie posłał do boju litewski huf czel- ny, który rozbił zupełnie przeciwnika. Bitwa pod Orszą była popi- sem polsko-litewskiej sztuki wojennej. Choć stanowiła niemal wyłą- cznie starcie wielkich mas jazdy, istotną rolę odegrały w niej, po polskiej stronie, współdziałanie wszystkich rodzajów broni, umiejęt- ne wykorzystanie ognia piechoty i artylerii, sztuka inżynieryjna (szybkie zbudowanie mostu do przeciągnięcia dział), sprawne dowo- dzenie skupione w jednych rękach, odpowiednie ustawienie szyku, wykorzystanie osłony leśnej. W trwającej sześć godzin bitwie "ele- menty szyku działały jak precyzyjny mechanizm" (Spieralski). Oprócz Ostrogskiego dużą rolę w bitwie odegrał wybitny dowódca polskich zaciężników, Janusz Świerczowski. Tarnowski dobrze kie- 22 rował swym hufcem, który - choć przez większą część bitwy znaj- dował się w walce - poniósł stosunkowo niewielkie straty. Pościg wojsk polsko-litewskich trwał krótko, ale był skuteczny. Armia mo- skiewska poniosła ogromne straty, do niewoli dostał się sam Czelad- nin; cały obóz wpadł w ręce zwycięzców. Dzięki temu sukcesowi Li- twini i Polacy odzyskali wiele miejscowości, w tym Mścisław, nie mogli jednak opanować Smoleńska. W następnych latach działania wojenne straciły swój rozmach. Dopiero w 1522 r. obie strony zawarły układ pokojowy, przyznający Smoleńsk Moskwie. Wkrótce po bitwie pod Orszą zmarł niespodziewanie przyrodni brat naszego bohatera, Jan Amor Starszy, wojewoda sandomierski i dziedzic Tarnowa oraz Szczebrzeszyna. Ponieważ nie miał jeszcze żony ani dzieci, Jan Amor Młodszy wystąpił z pretensjami o spadek. Drugim kandydatem do spuścizny był znienawidzony przez niego wuj, Piotr Kmita. Spór rozstrzygnął Zygmunt I, przyznając Tarnów Tarnowskiemu, a siostrom zmarłego i ich dzieciom - Szczebrze- szyn. Ponieważ to drugie miasto było macierzystym dziedzictwem zmarłego wojewody, zaś Tarnów - ojcowizną Jana Amora Starsze- go, decyzja królewska była słuszna i sprawiedliwa. W 1515 r. Jan Amor Młodszy uczestniczył w obradach sejmu, de- batującego głównie nad odroczoną reformą skarbowo-wojskową i porozumieniem z Habsburgami. Opozycja przeciw reformie spowo- dowała upadek całej sprawy. Co się zaś tyczy porozumienia z Hab- sburgami, to postanowiono, że Zygmunt I uda się na spotkanie z bratem, Władysławem Jagiellończykiem, królem Czech i Węgier, oraz pojedzie na zjazd do Wiednia, by osobiście porozumieć się z cesarzem Maksymilianem I. Jednym z dworzan towarzyszących kró- lowi w tej podróży był Jan Amor Młodszy Tarnowski. Zjazd wiedeń- ski w 1515 r. zakończył się traktatem, kładącym kres dotychczaso- wej rywalizacji Jagiellonów z Habsburgami. Tarnowski, dzięki wyjazdowi na Węgry i do Austrii, miał moż- ność poznania innych systemów sprawowania władzy, obcych państw i obyczajów, tajników dyplomacji, znaczenia układów mię- dzynarodowych dla Polski i Litwy. W tymże 1515 r. przyszedł na świat drugi syn Tarnowskiego, Jan Amor; ale zmarł starszy syn, Jan Aleksander. W przyszłości jeszcze kilkoro dzieci przyszłego hetmana zejdzie ze świata w niemowlęc- 24 twie. Jesienią nasz bohater doszedł ostatecznie do porozumienia w sprawie dóbr szczebrzeszyńskich, które przejął Piotr Kmita, spłaci- wszy ciotki i brata. Tarnowski zajął się teraz budową umocnień Tar- nowa oraz rozbudową miasta. Swoim sumptem i staraniem przebu- dował stare mury średniowieczne, wzniósł przedmurze, zbudował bardziej nowoczesne basteje, późnogotycką kolegiatę, rozbudował zamek. W kolegiacie tarnowskiej pochował swą matkę, zmarłą w 1517 r. W kwietniu 1518 r. Tarnowski został zaproszony na ślub Zygmun- ta I z Boną Sforzą. Na liście gości weselnych zajmował jednak odle- głe, dopiero piętnaste miejsce wśród panów świeckich. Wkrótce potem Jan Tarnowski wyjechał z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Wychowany w renesansowej kulturze, od dzieciństwa był ciekaw świata. Po zgonie ukochanej matki poczuł się samotny, obcy w nieprzyjaznej mu rodzinie, niepotrzebny na dworze. Postanowił usunąć się na pewien czas z życia publicznego i zwiedzić nie znany mu świat. Udał się najpierw do Wenecji, gdzie przyłączył się do zwykłej pielgrzymki i wypłynął statkiem do Palestyny. Po sześciu ty- godniach podróży dotarł do celu. Wrażenia z pielgrzymki spisał po łacinie w formie diariusza, który stał się najstarszym w polskiej lite- raturze sprawozdaniem z podróży do Ziemi Świętej 3. Kraj ten od niedawna należał do Imperium Osmańskiego, które po zwycięskiej wojnie z Mamelukami zdobyło Syrię, Palestynę i Egipt. Zwiedzi- wszy Jafę, Jerozolimę, Grób Chrystusa, Betlejem i inne miejsca kul- tu, Tarnowski pojechał do Egiptu. Był w Aleksandrii i kilku innych miejscowościach, zwiedził zabytkowe budowle z czasów starożyt- nych. Następnie udał się do Aten, stamtąd zaś do Rzymu, "gdzie Apostolskiej się Stolicy ukłonił". Zwiedził również Portugalię i tam na krótko wstąpił do służby wybitnego zdobywcy kolonii, Manuela I Szczęśliwego, któremu złożył list polecający od Zygmunta I. Król portugalski prowadził wówczas wojny z Maurami w Maroku, pod- czas których biali kolonizatorzy dopuszczali się niesłychanych be- stialstw i grabieży wobec ludności tubylczej. Tarnowski wziął udział w wyprawie na "niewiernych". Wcześniej Manuel I pasował go na rycerza w kościele Św. Jana w Lizbonie. Wyprawa portugalska (ca- valgadaś), z udziałem Tarnowskiego i dwóch towarzyszących mu nieznanych z nazwiska Polaków, wyruszyła w końcu 1518 r. lub na początku 1519 r. zapewne z Ceuty lub Tangeru i skierowała się w 25 głąb Maroka. Trwała kilka tygodni. Tarnowski musiał się w niej chyba wyróżnić, gdyż król chciał go podobno zatrzymać w swej służ- bie, a na odjezdnym obdarzył cennymi upominkami. Po opuszcze- niu Portugalii Tarnowski przebywał pewien czas na dworze cesarza niemieckiego Karola V, także władcy Hiszpanii oraz Niderlandów, najpotężniejszego wówczas monarchy świata, w którego posiadłoś- ciach słońce nigdy nie zachodziło. W drodze powrotnej do Polski zatrzymał się w Londynie, Brukseli, Francji i Niemczech. Syty wra- żeń w końcu 1519 r. wrócił do Polski. Pobyt w wielu krajach Europy i na muzułmańskim Wschodzie dużo go nauczył. Poznał obce języki, ludy i obyczaje, wojskowość różnych krajów, stosunki polityczne tam panujące, nawiązał osobi- ste kontakty z władcami i dygnitarzami niektórych państw, znacznie rozszerzył swe horyzonty umysłowe. Uchodził teraz za wybitnego eksperta w sprawach wojskowych. Po powrocie Tarnowskiego do kraju wybuchła kolejna wojna pol- sko-krzyżacka. Powodem jej była polityka mistrza Albrechta Ho- henzollerna, który dążył do uniezależnienia się od Polski, zawierał sojusze z jej wrogami, a wreszcie zażądał rewizji traktatu toruńskie- go z 1466 r. i oddania Krzyżakom ziem inkorporowanych do Korony (tj. Prus Królewskich, Warmii, ziemi chełmińskiej, michałowskiej, Powiśla) lub całej Litwy ze Żmudzią. Dzięki protekcji sekretarza królewskiego i zaufanego człowieka Bony, kanonika krakowskiego Mikołaja Zamoyskiego, stryja przyszłego hetmana, Tarnowski zo- stał jednym z wojskowych doradców króla Zygmunta I. Podczas na- rady dowódców w lutym 1520 r. w Toruniu wystąpił ze śmiałym pla- nem uderzenia w serce Zakonu, na Królewiec. W myśl jego zamie- rzeń hetman koronny, Mikołaj Firlej z Dąbrowicy, miał oblegać Pasłęk, by ściągnąć na siebie uwagę przeciwnika, a pozostałe od- działy powinny zdobyć Kwidzyn i ruszyć na Królewiec. Plan Tarno- wskiego został przyjęty, ale gwałtowna odwilż utrudniła jego spraw- ną realizację. Gdy mimo to Kwidzyn i Pasłęk zostały zdobyte, a wojska Firleja stanęły pod Królewcem, król nieopatrznie wdał się w rokowania i przystał na rozejm, ratujący Krzyżaków z ciężkiej opre- sji. Podczas tego róże j mu Tarnowski związał się z obozem prymasa Łaskiego, zabiegającego o reformę państwa i podniesienie w nim znaczenia szlachty. Przeciwnicy Łaskiego sprawili, że Tarnowskiego 26 odsunięto od wpływów na dalsze działania wojenne przeciw Krzyża- kom. Walki zostały wznowione przez wielkiego mistrza po nadejściu zaciężników z Danii. Toczyły się ze zmiennym szczęściem, ale Pola- cy w końcu uzyskali przewagę i Albrecht Hohenzollern musiał 5 kwietnia 1521 r. podpisać rozejm z Polską. Spór z Krzyżakami zo- stał oddany do rozpatrzenia przez rozjemców, w końcu jednak - po sekularyzacji Prus - Albrecht złożył w 1525 r. hołd Zygmuntowi I w Krakowie. Ostatnia wojna z Krzyżakami dobiegła końca. Tarnowski, nie czekając końca rokowań z Zakonem, wyjechał na Węgry, by walczyć z Turkami. Po układzie wiedeńskim (w 1515 r.) wpływy Habsburgów na Węgrzech wyraźnie wzrosły, a gdy tron objął tam Ludwik Jagiellończyk, Niemcy poczuli się panami jego królestwa. Bona i Łaski silnie napierali na Zygmunta I, by nie dopuścił do osłabie- nia pozycji Polski nad Dunajem i przeciwstawił się rosnącym tam wpły- wom Habsburgów. Gdy więc w 1521 r. Turcy ruszyli na Belgrad i Sied- miogród, król postanowił udzielić pomocy swemu bratankowi Ludwi- kowi i zaczął organizować wyprawę polskich ochotników. Tarnowski został dowódcą ekspedycji, z własnej szkatuły wyłożył na nią 3400 flore- nów. Akcja polska okazała się mocno spóźniona, bo 28 sierpnia Belgrad wpadł w ręce Turków, a słaba armia węgierska nie mogła temu zapo- biec. Tarnowski po złączeniu swych sił z wojskami Ludwika chciał iść pod Belgrad i wydać walną bitwę Turkom, ale widząc słabość Węgrów, na domiar złego mocno skłóconych ze sobą, zrezygnował z tego zamiaru i powrócił do Polski. Tu dowiedział się o śmierci swej żony, która choro- wała już od dawna (zmarła na początku sierpnia 1521). Szóstego stycznia 1522 r. Tarnowski uzyskał nareszcie swą pierw- szą godność - został kasztelanem wojnickim. Dzięki temu zasiadł w senacie, chociaż na odległym jeszcze miejscu. Miał wówczas trzy- dzieści cztery lata. W maju udał się na czele poselstwa polskiego do Pragi, aby uczestniczyć w koronacji Ludwika Jagiellończyka. Ale dyplomacja i zawiłe arkana polityki nie odpowiadały jego naturze. "Brakowało mu potrzebnej w tym zawodzie giętkości, cierpliwości i umiejętności przystosowywania się do sytuacji, w których mogła cierpieć jego duma. Władcza natura Tarnowskiego nie znosiła krę- tych ścieżek negocjacji - wolał kroczyć prostą drogą" 4. W obliczu rosnącego zagrożenia tureckiego po interwencji pol- skiej na Węgrzech zwołano w 1524 r. pospolite ruszenie. Tarnowski udał się na nie z licznym pocztem zbrojnych, na którego wystawie- 28 nie mocno się zapożyczył. Niewielu ze szlachty potraktowało jednak poważnie wici królewskie, a ponieważ i obrona potoczna była nieli- czna i niewłaściwie rozlokowana, Turcy bez przeszkód przekroczyli granice Korony. W czerwcu 1524 r. podeszli aż do Sanu, paląc, plądrując i biorąc jeńców. Jedynie Tarnowski ze swym oddziałem i garścią pospolitego ruszenia uderzył na nich i pod Komarnem, w po- bliżu Lwowa, rozbił jeden z oddziałów. Wkrótce Turcy wraz z Tata- rami wtargnęli ponownie w granice Korony i jęli plądrować okolice Lwowa, Przemyśla i Jarosławia. Z dymem poszedł Jarosław i kilka innych miast. Na energiczne żądanie Tarnowskiego Zygmunt I sta- nął osobiście na czele wyprawy i z pospolitym ruszeniem pomaszero- wał na nieprzyjaciela. Szlachty przybyło jednak niewiele, a wyprawa była mocno spóźniona. Turcy i Tatarzy zdążyli spokojnie wycofać się z nowymi łupami i dużym jasyrem. Po tym najeździe zawarto ro- zejm. Król, korzystając z obecności przybyłej na wojnę szlachty, je- szcze raz wystąpił z inicjatywą reformy systemu wojskowo-skarbo- wego, ale znowu spotkał się z opozycją. Szlachta nie chciała płacić na utrzymanie silnego wojska! Nawet bezkarny najazd turecko-tata- rski nie skłonił jej do ofiarności. Na szczęście dla Polaków Turcy potraktowali napad 1524 r. tylko jako ostrzeżenie pod adresem kró- la, by nie pomagał swemu bratankowi, Ludwikowi Jagiellończyko- wi. W 1524 r. z inicjatywy Bony nastąpił zwrot w polityce zagranicz- nej Polski. Niezadowolony z postawy Habsburgów Zygmunt I za- warł traktat przyjaźni z Francją. Pierwsze w dziejach zbliżenie mię- dzy obu państwami miało zostać potwierdzone przez małżeństwo Henryka, młodszego syna króla Franciszka I, z najstarszą córką Zygmunta I, a także przez planowany związek Zygmunta Augusta z jedną z córek króla. Układ ten nie pociągał za sobą żadnych zobo- wiązań polityczno-wojskowych i nie stanowił bezpośredniego zagro- żenia dla Habsburgów, zaniepokoił ich jednak i spowodował rychło wzrost nacisku domu cesarskiego na Polskę, zwłaszcza po przegra- nej przez Francuzów bitwie z Niemcami pod Pawią w 1525 r. "Fran- ciszek I cały czas zabiegał o pomoc Zygmunta I nie dla Francji bez- pośrednio, ale dla jej sojusznika węgierskiego i to w okolicznoś- ciach, które przez swój niekorzystny dla Węgier rozwój musiałyby w końcu obciążyć Polskę wszystkimi konsekwencjami udzielonej w in- teresie Francji pomocy" 5. Układ polsko-francuski dał nikłe rezulta- 29 ty. Antyhabsburska polityka Bony była natomiast konsekwentna, podobnie jak jej polityka wewnętrzna, zmierzająca do wzmocnienia władzy królewskiej i państwa, reform gospodarczych, osłabienia roli możnych. Dla tej polityki Bona kaptowała sobie stronników wśród dygnita- rzy i szlachty, posługując się niejednokrotnie przekupstwem. Wśród przeciągniętych na jej stronę znalazł się Tarnowski, który szukał protekcji królowej, ponieważ nie miał jej u króla. Ponadto, podob- nie jak Bona, był przeciwnikiem Habsburgów. Poparł więc stronnic- two szlacheckie Łaskiego, walczące o naprawę państwa. Sam wpra- wdzie wywodził się spośród możnych, ale odrzucony przez krewnia- ków czuł się bardziej związany ze szlachtą niż z własną grupą społe- czną. Później jednak, gdy odzyskał należne mu miejsce wśród mo- żnych, zerwał z obozem szlacheckim, niezbyt skorym do łożenia na utrzymanie aparatu państwowego, zwłaszcza wojska, i zbliżył się do Zygmunta I, zabiegającego również o reformę państwa w oparciu o magnacki senat. Dzięki takiej postawie został wreszcie dostrzeżony przez króla i 2 kwietnia 1527 r. otrzymał buławę wielką koronną, wakującą po śmierci Firleja. Działo się to wkrótce po sejmie, obra- dującym w Krakowie od stycznia do marca. Na sejmie zapadły waż- ne uchwały w sprawach wojskowych, inspirowane w dużej mierze przez Tarnowskiego, jak wprowadzenie dodatkowego podatku na obronę potoczną, skonkretyzowanie wymiaru służby w pospolitym ruszeniu przez dokładne otaksowanie wielkości dóbr i płynących z tego tytułu obowiązków właściciela. Dekret nominacyjny na hetmana podkreślał wielką "biegłość (Tar- nowskiego - L. P.) w sprawach wojskowych, męstwo i szczególną obrotność" oraz duże zasługi dla kraju. Zapewniał mu ogromną władzę i to nie tylko w wojsku: Miał więc "pełną i we wszelki spo- sób wykonywaną władzę lustrowania, popisywania, organizowania, rządzenia i kierowania wszystkimi wojskami królestwa" [...], mógł karać żołnierzy, szlachciców i "wszelkich inszych poddanych na- szych, zgromadzonych w tych wojskach i do służby wojennej zobo- wiązanych", miał prawo "wykonywania, działania i sprawowania tego wszystkiego, co do urzędu hetmana królestwa naszego z prawa lub zwyczaju należy" 6. Z uprawnień tych wynikało, że władzy het- mańskiej zamierzano podporządkować także pospolite ruszenie, do czego jednak nie doszło z powodu silnego oporu szlachty. Ale i tak 30 żaden z hetmanów nie miał dotychczas takich uprawnień, jak Tar- nowski. Podobno przyjął jednak buławę bez entuzjazmu, a nawet się opierał tej nominacji. Głównym tego powodem był niemal kata- strofalny stan sił zbrojnych. Cała obrona potoczna liczyła zaledwie 800 jazdy i 100 piechoty, skarb był prawie pusty. Lada chwila spo- dziewano się najazdu Tatarów. Hetmana czekało ciężkie zadanie! 2. Pogrom Wołochów W dwa miesiące po nominacji Tarnowskiego orda tatarska wpadła na Ukrainę i jęła plądrować pod Białą Cerkwią. Siły jej były jednak niewielkie, toteż Tarnowski dość szybko uporał się z nimi. Przystą- pił zaraz do powiększania oddziałów obrony potocznej, a mając wkrótce 3000 żołnierzy, pomaszerował na nieprzyjaciela. Gdy wia- domość o zbliżaniu się Polaków dotarła do Tatarów, ci szybko wy- cofali się w głąb stepów. Tylko jeden z czambułów został dopadnię- ty na Podolu i pobity na głowę. W tym czasie dopełniał się tragiczny los Węgier. Pogrążony w chaosie i wewnętrznych walkach kraj stanął w obliczu agresji turec- kiej. "Brak tu kierownictwa, brak pieniędzy, brak rady (rządu), brak okrętów, brak porządku - pisał legat papieski do Rzymu. - Gdyby za cenę trzech forintów można było uratować kraj, nie znala- złoby się trojga ludzi, którzy by tę ofiarę chcieli ponieść" 7. Latem 1526 r. potężna armia sułtana Sulejmana Wspaniałego wtargnęła na Węgry, a 29 sierpnia pod Mohaczem wojska Ludwika Jagiellończy- ka, w znacznej mierze złożone z zaciężników polskich i czeskich, po- niosły straszliwą klęskę; sam król zginął podczas ucieczki. Ósmego września Turcy zajęli Budę. W tej sytuacji stronnictwo szlacheckie wybrało nowego króla - potężnego magnata, Jana Zapolyę. Zgo- dnie jednak z warunkami układu wiedeńskiego z 1515 r. tron po zmarłym Ludwiku należał się Habsburgom, toteż sprzyjające im stronnictwo magnackie ogłosiło królem arcyksięcia austriackiego - Ferdynanda. Na Węgrzech wybuchła wojna domowa, w której Hab- sburgowie uzyskali przewagę, mimo że większość Węgrów popierała Jana Zapolyę. Polska opinia szlachecka zdecydowanie poparła "narodowego" króla Jana Zapolyę. Z inicjatywy Bony i Łaskiego zaczęto organizo- 31 wać pomoc materialną i zbrojną dla Zapolyi, mimo że sam Zygmunt I starał się zachować neutralność i wydał zakaz zaciągania się Pola- ków pod obce znaki. Tarnowski poparł Zapolyę i z własnej szkatuły wydał 3000 zł na zaciąg wojsk dla "narodowego" króla Węgier. Nie mógł jednak jawnie sabotować zarządzeń królewskich, działał więc bardzo ostrożnie. Pomoc polska niewiele zresztą pomogła Zapolyi, który ostatecznie poniósł klęskę i schronił się w posiadłości przyjaz- nego mu hetmana polnego, Mikołaja Kamienieckiego. Niebawem odwiedził go Tarnowski. Hetman wielki podtrzymywał pokonanego króla na duchu, zapowiadał mu dalszą pomoc, udzielił gościny w za- mku na górze Św. Marcina, wziął go wraz z całym dworem na swoje utrzymanie. Sam osiadł w Sandomierzu i stąd kierował obroną ziem ruskich oraz sprawą Zapolyi. Pod naciskiem Tarnowskiego sejm 1528 r. uchwalił ordynację o werbowaniu zaciężnych na "obronę ziem ruskich". Uczynił to w samą porę, bo termin rozejmu z Turkami właśnie wygasał. Nowe przepisy dawały hetmanowi wielkiemu koronnemu prawo dobiera- nia rotmistrzów (dawniej czynił to król) oraz określania liczebności ich pocztów. Przyjęto wówczas, że poczet towarzysza'chorągwi jaz- dy powinien liczyć minimum 4 konie. Obronę potoczną powiększo- no do 3364 jeźdźców i 300 piechurów. Tarnowski stale zabiegał o podniesienie znaczenia i powagi urzędu hetmańskiego. Uzyskał peł- ną swobodę w podejmowaniu decyzji kadrowych w wojsku, określa- niu stosunku ciężkozbrojnych do lekkozbrojnych w jeździe, strzel- ców do kopijników w piechocie, decydowaniu o uzbrojeniu żołnie- rzy. Już w pierwszym roku sprawowania godności hetmańskiej Tar- nowski wykazał, że przed nim "wojsko polskie nie miało zwierzchni- ka tak poważnie traktującego swoje obowiązki" 8. Tymczasem Jan Zapolya znalazł pomoc nie tylko w Polsce, ale i we Francji, a nawet w Turcji. W październiku 1528 r. opuścił Polskę na czele oddziałów wojska, w dużej mierze złożonych z Polaków. Niebawem kilkakrotnie pokonał zwolenników Ferdynanda. W 1529 r. sułtan Sulejman Wspaniały wkroczył z silną armią na Węgry. Pod Mohaczem przyjął akt hołdu Zapolyi, następnie wypędził wojska niemieckie z większej części terytorium kraju i 21 września stanął pod Wiedniem. Stolica Austrii zdołała się obronić, po czym Hab- sburgowie zaczęli częściowo odzyskiwać utracony teren. Wtedy Zyg- munt I Stary (bo Zygmunt August został już ukoronowany) posta- 32 nowił wystąpić w roli rozjemcy i doprowadzić do pojednania Wę- grów, nadal rozbitych na obóz prohabsburski i stronnictwo Zapolyi. W zjeździe dyplomatycznym, poświęconym tej sprawie, wziął udział m.in. Tarnowski. Prowadzone w październiku i listopadzie 1529 r. rozmowy przyniosły delegacji habsburskiej częściowy sukces. Dzięki prohabsburskiej postawie kanclerza Krzysztofa Szydłowieckiego, popartej przez kilku wpływowych dostojników z Tarnowskim na czele, doszło niebawem do zawarcia porozumienia w sprawie małżeń- stwa Zygmunta Augusta z arcyksiężniczką Elżbietą, córką cesarza Ferdynanda I. Tarnowski, zacięty dotąd wróg Habsburgów, stopnio- wo zmieniał swą postawę. Zaczął rozumieć, że wobec rosnącego za- grożenia tureckiego są oni pomocni Polsce. Ostatecznie Ferdynand utrzymał w swych rękach tylko kilka komita- tów zachodnich. Ale walka o Węgry na tym się jeszcze nie zakończyła. Niebawem wydarzenia dziejowe zwróciły uwagę Tarnowskiego w inną stronę. Oto w sierpniu 1530 r. hospodar mołdawski, Piotr Ra- resz, zwany w Polsce z ruska Petryłą, zażądał oddania mu Pokucia, stanowiącego od lat sporne terytorium z Mołdawią. Na początku grudnia, nie czekając odpowiedzi, zagarnął Pokucie. W końcu grudnia Mołdawianie (zwani wtedy Wołochami) rozbili pod Chocimiem nieliczne chorągwie polskie, usiłujące przeciwstawić się agresji. Ponieważ na Węgrzech zaczęły gromadzić się wojska tu- reckie, zachodziła obawa, że napad wołoski jest zapowiedzią o wiele groźniejszego najazdu Osmanów. W tej sytuacji obradujący wówczas sejm w Piotrkowie, pod nacis- kiem Tarnowskiego, uchwalił znaczne podatki na obronę. Dopiero jednak w pół roku później podjęto w Polsce duże przygotowania wojenne. Na początku lipca 1531 r. przebywający we Lwowie Tar- nowski otrzymał od Zygmunta Starego dokładną instrukcję, poleca- jącą mu działać swobodnie na terenie Pokucia, ale zabraniającą - by nie drażnić Turków - wkraczania z wojskiem do Mołdawii, uwa- żanej za lenno sułtana. Skupiona pod Rohatynem, w pobliżu Stani- sławowa, armia koronna składała się z sił obrony potocznej, wzmo- cnionych nowymi zaciągami. Liczyła tylko 4800 jazdy, 1200 piechoty i 12 dział, była jednak doborowa. W jej szeregach znajdowali się znani później hetmani: Mikołaj Sieniawski, Jerzy Jazłowiecki, Jan Mielecki, Bernard Pretwicz - słynny potem zagończyk i pogromca Tatarów, oraz wielu innych wybitnych oficerów. Rotmistrze jazdy 34 wywodzili się głównie z zamożnej lub uboższej miejscowej szlachty, towarzysze i pocztowi - spośród średnio zamożnej lub ubogiej szla- chty, a także z ludu. Z ubogich mieszczan pochodzili pachołkowie piesi, ich dowódcy byli zwykle zamożną szlachtą. Jazda zaciężna składała się z kopijników, strzelców uzbrojonych w rusznice, a zape- wne i w łuki oraz średniozbrojnych husarzy, posługujących się krót- ką kopią oraz mieczem (ciężką jazdą stali się husarze w czasach Ba- torego i na początku panowania Zygmunta III). W każdej wówczas chorągwi walczyli żołnierze tych trzech rodzajów jazdy. Piechota składała się ze strzelców uzbrojonych w rusznice (stanowili oni 75% żołnierzy) oraz z kopijników i pawężników. Na początku sierpnia 1531 r. Tarnowski wkroczył z armią na Po- kucie i w ciągu trzech dni oczyścił jego teren z niewielkich sił nie- przyjacielskich. Gdy po wykonaniu zadania wracał już do Lwowa, dowiedział się, że hospodar gromadzi dużą armię tuż koło granicy. Ruszył więc z powrotem na Pokucie i 19 sierpnia spotkał pod Gwoźdźcem sześciotysięczny oddział jazdy wołoskiej. Składał się on z lekko- lub średniozbrojnych bojarów oraz zaciężników. Przeciwnik był ruchliwy i szybki, słabiej jednak uzbrojony i wyszkolony od polskich żołnierzy zawodowych. Wołosi, dowodzeni przez perkułaba czerniowieckiego Tomasza Barnowskiego i perkułaba chocimskiego Włada, osaczyli zameczek w Gwoźdźcu, broniony przez chorągiew rotmistrza Macieja Włod- ka. Nie wiedzieli nic o zbliżaniu się Polaków, zostali więc zaskoczeni przez Tarnowskiego. Hetman uderzył duktem leśnym od północy. Przodem wysłał dwie-trzy chorągwie pod wodzą rotmistrza Janu- sza Święcickiego, które miały przez swą słabość stanowić przynętę dla przeciwnika i zachęcić go do ataku. Związanie walką armii woło- skiej miało umożliwić Tarnowskiemu wyprowadzenie pozostałych wojsk z lasu i rozwinięcie ich do boju. Stało się tak, jak przewidy- wał hetman. Zapalczywy Święcicki uderzył jednak za gwałtownie i zagalopował się zbyt daleko, dlatego został zaatakowany z kilku stron. Bojąc się, że Wołosi otoczą jego chorągwie, nakazał odwrót. Sytuację uratował strażnik polny, Mikołaj Sieniawski, który postę- pował na czele kolumny głównych sił. Wsparł on szybko hufiec Święcickiego i odparł kolejne trzy natarcia przeciwnika. Gdy nieba- wem na pole walki nadszedł Tarnowski z głównymi siłami, Wołosi załamali się i rzucili do ucieczki. Polacy ścigali ich przez całą noc aż 35 do granicy państwa, odległej o 25 km. Straty nieprzyjaciela wyniosły do 2000 zabitych oraz kilkuset jeńców, tj. prawie połowę armii. Po trudach walki oraz forsownego pościgu wojsko koronne rozło- żyło się obozem i odpoczywało. Gdy nadeszła długo oczekiwana ar- tyleria, hetman ruszył do pobliskiej wsi Obertyn, leżącej nad rzecz- ką Czerniawą. Tu doszła go wieść o zbliżaniu się armii samego hos- podara. Uparty Raresz nie dał za wygraną. Rozwścieczony klęską pod Gwoźdźcem uwięził obu niefortunnych perkułabów, a sam zmobilizował poważne siły, które - wzmocnione uciekinierami z niedawnej bitwy - liczyły około 17 000 ludzi, tj. trzykrotnie więcej, niż miał Tarnowski. Przewaga Wołochów w artylerii była ponad czterokrotna (50 dział przeciw 12). Pod względem jakościowym ar- mia wołoska nie przedstawiała się jednak imponująco. Składała się prawie wyłącznie z jazdy (w większości pospolitego ruszenia boja- rów) oraz z konnych oddziałów nadwornych zawodowych lub pół- zawodowych, częściowo złożonych z cudzoziemców. Bronią zaczep- ną tej jazdy były kopie, łuki, miecze i szable oraz zapożyczone od Tatarów osęki, służące do kłucia lub ściągania z konia; ochronę ciała stanowiły tylko hełmy i kolczugi. Natomiast ciężka jazda pols- ka miała zbroje płytowe. Konnica wołoska przypominała uzbroje- niem i sposobem walki Tatarów, nie dorównywała im jednak zaleta- mi bojowymi. Garść piechoty wołoskiej składała się z pospolitego ruszenia prymitywnie uzbrojonych wolnych chłopów. Artyleria po- chodziła głównie ze zdobyczy wojennej z czasów Stefana Wielkiego, a obsługiwali ją przeważnie cudzoziemcy z Siedmiogrodu. Hospodar, ufny w przewagę liczebną swych sił, był pewien zwy- cięstwa. "Zobaczę ja niedługo tych Polaków! - powiedział. - Ra- zem z ich wodzem wszystkich zapędzę batogami do Mołdawii! Jak bydło" 9. Obawiał się tylko jednego - by Polacy mu nie uciekli. Tarnowski nie zamierzał jednak uciekać. Na wiadomość o zbliża- niu się nieprzyjaciela przeniósł obóz na płaskowzgórze, położone 2 km na północ od Obertyna, dostatecznie rozległe, by zatoczyć na nim tabor obronny, za małe jednak, by mogli zmieścić się Wołosi. Z konieczności więc musieli atakować oni pod górę, a także ustawić swoje baterie niżej od polskich pozycji, co z miejsca przesądzało o niewielkiej skuteczności ognia artyleryjskiego. Ponieważ od północy przylegał do płaskowzgórza spory las, oddalony od obozu o 100- 200 metrów, żołnierze Raresza nie mogli całkowicie osaczyć taboru 36 polskiego. Miał on kształt prostokąta, a wszystkie wozy były spięte łańcuchami i obrócone dyszlami do wewnątrz. Na rozkaz hetmana tabor został okopany na zewnątrz i osłonięty zasiekami. Z południo- wo-wschodniej jego strony Polacy zbudowali bramę przednią, mają- cą służyć jeździe do wypadu, zwróconą w kierunku Obertyna. Z pół- nocno-zachodniej strony była brama tylna, wiodąca ku drodze na Chocimierz. Obie te strony taboru oraz południową, skąd spodzie- wano się nieprzyjaciela, obsadziła część piechoty z rusznicami. Frontem do bramy przedniej Tarnowski ustawił huf czelny jazdy, złożony z 1000 koni, pod wodzą rotmistrza Mikołaja Iskrzyckiego, polecając mu, by bez rozkazu nie uderzał na wroga. Huf walny zajął natomiast miejsce koło tylnej ściany taboru, ustawiony frontem do bramy tylnej. Na bokach obu wielkich hufców stanęły mniejsze huf- ce posiłkowe. Artyleria obsadziła oba rogi taboru, skąd spodziewa- no się nieprzyjaciela. Środek taboru był pusty. Stał tu jedynie na- miot hetmański. Sposób uszykowania wojska świadczył, że Tarnowski zamierzał stoczyć bitwę obronno-zaczepną: zmusić przeciwnika do natarcia na tabor, pomieszać i wykrwawić mu szyki, a potem przejść do kontr- natarcia, uderzając jazdą przez bramy. Poznany u czeskich husytów tabor, stosowany był przez Polaków już podczas wojen z Krzyżaka- mi w latach trzydziestych XIV w. Początkowo, zgodnie z koncepcją husytów, spełniał tylko funkcję obronną. Tarnowski obmyślił inną koncepcję. Tabor miał służyć nie tylko odpieraniu natarć przeciwni- ka, lecz także - stanowić bazę wypadową dla kontratakującej jazdy. Dnia 22 sierpnia 1531 r., około godziny dziewiątej rano, drogą ze Śniatynia wyszły pod tabor oddziały wołoskie, osaczając go półko- lem od przedniej ściany oraz z prawego, południowego boku. Zrazu podpadli pod wozy harcownicy Raresza, ale odparci ogniem wycofa- li się do swoich. Pełnym basem odezwała się polska artyleria, spraw- nie kierowana przez Jana Staszkowskiego. Jej ogień był celny, toteż w szeregach wołoskich tu i ówdzie zaczęły rozlegać się jęki rannych i rzężenia umierających. Gdy na pole walki nadeszły działa wołos- kie, hospodar natychmiast rozkazał przystąpić do walki z polską ar- tylerią. Pojedynek dział trwał długo, a dużo liczniejsze armaty Ra- resza wstrzelały się w polski tabor i jęły razić ściśnięte między woza- mi chorągwie jazdy. Zniecierpliwieni przedłużającą się walką ognio- wą i ponoszonymi stratami młodzi rotmistrze przybiegli do hetmana, 37 domagając się rozkazu do natarcia. Ale ten zachował zimną krew i kazał czekać, aż przeciwnik wyczerpie swe siły w atakach na tabor. Raresz domyślił się chyba, jakie zamiary ma hetman, dlatego za- chował ostrożność i nie spieszył się z natarciem. Usiłował jedynie odciąć Polaków od lasu, co mu się nie udało, gdyż hetman rzucił do kontrataku oddział piechoty z taboru. Wobec przedłużającej się walki ogniowej hetman musiał podjąć nową decyzję. Postanowił uwikłać wroga w walkę na tyłach taboru, by zmusić go do skupienia tu głównych sił i odsłonięcia prawej flanki. W tym celu wyprowadził najpierw tylną bramą rezerwowy oddział piechoty, liczący 800 ludzi, i ogniem z rusznic zasypał manewrujący na przedpolu taborów od- dział przeciwnika. W ciągu kwadransa 600 strzelców (bo resztę sta- nowili kopijnicy i pawężnicy osłaniający strzelców) mogło oddać łą- cznie 400 strzałów. Ponieważ ogień prowadzili z bliskiej odległości, straty Wołochów musiały być spore. Raresz pojął działanie Tarnowskiego jako próbę wywalczenia so- bie drogi odwrotu na Chocimierz i Halicz. Chcąc nie dopuścić do ucieczki, skierował ku tylnej bramie taboru nowe oddziały. Tarnow- ski podbiegł wówczas do hufca czelnego i, nie zważając na padające wokół pociski (jeden z nich trafił piechura stojącego obok hetma- na), przemówił do żołnierzy, zachęcając do wytrwania oraz zapo- wiadając rychłe wkroczenie do akcji. Posłuch miał niezwykły, toteż "po wytrąbieniu hasła w wojsku Tarnowskiego większe milczenie było, aniżeli teraz jest przy mszy w kościele" 10. Niebawem dał znak do natarcia. Kilka chorągwi jazdy z hufca walnego, z pododdziałem Stanisława Balickiego na czele, ruszyło do natarcia bramą tylną. Na przedzie nacierali kopijnicy, za nimi posuwali się lżej zbrojni husa- rze i strzelcy z rusznicami lub łukami. Polacy wbili się głęboko w szyki Wołochów, ale niebawem zostali zepchnięci do tyłu przez ogromnie przeważające siły przeciwnika. Cofnęli się więc w odstęp między następnym rzutem, który z kolei sam ruszył do natarcia. Ale i ten atak został odparty. Nie zrażeni niepowodzeniem i rosnącymi stratami jeźdźcy z hufca walnego jeszcze raz uderzyli, lecz z podob- nym skutkiem, chciaż dowodzący trzecim natarciem strażnik koron- ny Mikołaj Sieniawski i Maciej Włodek "bili się jako Hannibal z Rzymiany". Efektem tych natarć było jednak skupienie koło bramy tylnej głównych sił Raresza i odsłonięcie przez nich flanki z prawej strony. 38 Na to właśnie czekał Tarnowski. Rzucił przez przednią bramę cały huf czelny, najsilniejszy, dodatkowo jeszcze wsparty hufcami pomocniczymi. Na czele pędziła rota strzelcza Iskrzyckiego, zasypu- jąc wroga strzałami z łuków. Po chwili rozsypała się na boki, dając miejsce do ataku kopijnikom i masarzom. Zaskoczeni Wołosi nie wytrzymali natarcia z prawej strony i poszli w rozsypkę. Niebawem Polacy dotarli do drogi wiodącej na Śniatyń i odcięli przeciwnikowi odwrót. Odosobnione grupki jazdy wołoskiej dobijała potem husa- ria szablami i mieczami, razili strzelcy łukami. Prący nieustannie do przodu rotmistrz Aleksander Sieniawski zagarnął wkrótce prawie całą artylerię z wyjątkiem dział przetoczonych na lewe skrzydło, w kierunku tylnej bramy obozu polskiego. Wołosi usiłowali odzyskać działa, ale uniemożliwił im to oddział piechoty, wysłany z taboru przez hetmana. Najdłużej trzymało się lewe skrzydło wojsk hospodara. Nieba- wem Polacy z hufca czelnego zaczęli wychodzić mu na tyły, jedno- cześnie hetman rzucił jeszcze raz do natarcia przez tylną bramę cho- rągwie z hufca walnego. Gdy w dodatku na drodze wiodącej z Ha- licza ukazał się, przypadkowo powracający z Krakowa z niewielkim pocztem zbrojnych starosta Chęciński Hieronim Szafraniec, Wołosi, sądząc, że to idą polskie posiłki, rzucili się do ucieczki. Dwukrotnie ranny Raresz uszedł w niewielkim poczcie, pościg polski trwał na przestrzeni dziesięciu kilometrów. W bitwie padło 2746 Wołochów, w ucieczce - co najmniej kilkuset. Dalszych kilkuset utonęło w ba- gnach. Do niewoli dostało się około tysiąca ludzi, w tym kanclerz mołdawski Teodor, ośmiu członków rady bojarskiej, osiemnastu znaczniejszych bojarów. W ręce polskie wpadły wszystkie działa, w tym wiele utraconych niegdyś podczas nieszczęsnej wyprawy buko- wińskiej Jana Olbrachta, trzy chorągwie, m.in. wielka, podarowana Rareszowi przez sułtana. Zdobyto też cały obóz. Polacy mieli 256 zabitych, w tym kilku rotmistrzów, i nieco więcej rannych. Tarnowski prowadził działania w ten sposób, że Wołosi musieli go szukać i wdać się w walkę na wybranym przez niego miejscu. "Bitwę chce stoczyć obronno-zaczepną, by w pierwszej fazie zużyć i zdemoralizować przeciwnika daremnymi natarciami na tabor, w dru- giej fazie zaskoczyć go i rozbić wypadem jazdy [...] - pisze znako- mity historyk wojskowości, Marian Kukieł. - Gdy nieprzyjaciel zwleka z natarciem, a warunki walki ogniowej na odległość są nie- 39 korzystne dla stłoczonych w taborze Polaków, hetman przeprowa- dza manewr niesłychanie kunsztowny: wciąga przeciwnika w bitwę w takiej stronie, by móc następnie rzucić swą siłę na jego bok odsło- nięty i zagrozić mu z tyłu. Czego nie mógł osiągnąć ogniem, osiąga wytrwałością i poświęceniem części jazdy. Wytwarza warunki po- trzebne do rozstrzygającego uderzenia. Przez cały czas bitwy het- man kombinuje ze sobą wysiłki poszczególnych rodzajów broni i po- szczególnych hufców. Jest to bitwa od początku do końca kierowana twórczą myślą wodza: bitwa, która jest już dziełem sztuki" n. Od czasów Tarnowskiego "związanie przeciwnika walką, a następnie zwichnięcie równowagi przez uzyskanie sukcesu na pewnym pun- kcie, staje się niemal regułą dla naszej taktyki" - stwierdził inny znakomity historyk wojskowości, Otto Laskowski 12. Bitwa pod Obertynem przyniosła Tarnowskiemu wiekopomną sławę. Opiewały go liczne panegiryki, m.in. Jana Dantyszka, wów- czas posła na dworze cesarza Karola V w Brukseli, wydane po łaci- nie i po francusku. Król i dygnitarze państwowi otrzymali wiele gra- tulacji z zagranicy, w tym od Erazma z Rotterdamu. Wynik bitwy przesądził o losach Pokucia, które pozostało przy Polsce. Poskromiony Piotr Raresz nie pogodził się jednak z klęską i usiłował rozegrać dalszą walkę na drodze dyplomatycznej, doprowa- dzić do wojny polsko-tureckiej, nękać Polaków małą wojną granicz- ną. Niebezpieczeństwo z jego strony wcale nie minęło, i 3. W obozie habsburskim W dniu 7 listopada 1531 r. Tarnowski uroczyście wjeżdżał do Kra- kowa. Na powitanie zwycięzcy wyległy tłumy mieszkańców stolicy, duchowieństwo, senatorowie. Przed hetmanem prowadzono jeńców mołdawskich, niesiono zdobyte chorągwie, ciągniono działa. Zbroj- na asysta wodza w paradnym szyku przemaszerowała przez miasto i udała się na Wawel, gdzie sam Zygmunt Stary zszedł z tronu i na środku komnaty powitał zwycięzcę. Następnego dnia, podczas uro- czystej mszy świętej, zawieszono w katedrze wawelskiej zdobyte na Wołochach chorągwie, tuż obok krzyżackich spod Grunwaldu. Na hetmana i jego wojsko posypały się nagrody. Tarnowski otrzy- mał od króla 1000 florenów, askamitną tkaninę przetykaną złotem, 40 oddziały mołdawskie i kierunki ich działań oddziały polskie i kierunki ich działań Bitwa pod Obertynem (według Z. Spieralskiego) 41 15 wsi na Pokuciu, skonfiskowanych właścicielom za służalczość wo- bec Wołochów, dobra po zmarłym bezpotomnie bogatym mieszcza- ninie lwowskim, Hanuszu Puszkarzu. Dumny i przewrażliwiony hetman liczył jednak na znacznie wię- cej. Nie chodziło mu o dobra materialne, lecz o zaszczyty politycz- ne. Po tryumfie obertyńskim uważał, że - z racji bogatych tradycji rodu, osobistych zasług i zdolności - powinien zostać pierwszym se- natorem świeckim w państwie i najbliższym doradcą króla, najwyż- szym po nim dygnitarzem. Ale Bona nie dopuściła do tego! Był zbyt silną indywidualnością, mógł poddać starzejącego się i chwiejnego króla Zygmunta swoim wpływom, wyrwać go spod kurateli królo- wej. Do tej pory drogi Tarnowskiego i Bony schodziły się ze sobą tak w sprawach polityki wewnętrznej - ograniczania wpływów rzesz szlacheckich na politykę państwa, jak i zagranicznej - zwal- czania wpływów habsburskich, przede wszystkim na Węgrzech i w Czechach. Wprawdzie i dotychczas między hetmanem i królową do- chodziło niejednokrotnie do zadrażnień, bo żadna z tych dwóch wy- bitnych indywidualności nie chciała się podporządkować drugiej. Ale teraz drogi Tarnowskiego i Bony zaczęły się rozchodzić. Królo- wa zmierzała do wzmocnienia władzy królewskiej, do podniesienia roli państwa, hetman natomiast stawał się rzecznikiem interesów oli- garchii możnowładczej, dążącej do zaprowadzenia silnych rządów senatu. Również w sprawach polityki zagranicznej Tarnowski zaczai różnić się od Bony. Królowa, podobnie jak prymas Łaski, widziała główne niebezpieczeństwo dla Polski w niemczyźnie, w polityce Habsburgów, dlatego unikała konfliktu z Turcją i popierała antynie- mieckie wystąpienia Czechów i Węgrów. Tarnowski długo i czynnie taką politykę akceptował. Obecnie zaczai jednak zmieniać swój sto- sunek do Turcji. Przede wszystkim boleśnie odczuł, że ostrożna po- lityka Polski wobec sułtana uniemożliwiła mu rozprawienie się z ho- spodarem Piotrem Rareszem, protegowanym Turcji. Ze względu na grożące wciąż niebezpieczeństwo wołoskie musiał zostawić na Poku- ciu znaczne siły wojskowe, a nie mógł przekroczyć granicy Polski i wtargnąć za Dniestr, by ostatecznie zażegnać groźbę nowych napa- dów na południu. Wbrew ostrożnemu królowi podjął jednak na własną rękę działania prewencyjne przeciw Rareszowi i zorganizo- wał kilka wypraw na Mołdawię, dających duże łupy i jeńców. Spo- wodowały one pewne perturbacje między Warszawą a Stambułem, 42 ponieważ jednak Sulejman Wspaniały przygotowywał się do nowej wyprawy na Węgry, unikał zadrażnień z Polską i utrzymał z nią po- kojowe stosunki. Tarnowski stopniowo stawał się rzecznikiem wojny z Imperium Osmańskim w sojuszu z koalicją państw chrześcijańskich z Habsbur- gami na czele. Rewizja stosunku do Turcji i cesarskiego domu nie- mieckiego legła więc u podstaw zerwania hetmana z królową. W pe- wnym stopniu spowodowały je względy osobiste, wśród nich zawie- dzione nadzieje na wysoki awans w hierarchii władzy państwowej. Wroga Bonie koteria magnacka, z kanclerzem Krzysztofem Szydło- wieckim na czele, miała w tym również swój udział, od dawna bo- wiem zabiegała o przeciągnięcie Tarnowskiego na swoją stronę. Dzięki jej staraniom hetman został zięciem kanclerza, poślubiając 8 maja 1530 r. jego córkę, Zofię. Kanclerzowna nie była jednak drugą żoną Tarnowskiego. Wcześniej, w 1525 r., poślubił wojewodziankę ruską Beatę Odrowążównę ze Sprowy, córkę Jana, wnuczkę Spytka Jarosławskiego. Małżeństwo to wywołało duże zgorszenie, państwo młodzi byli bowiem spokrewnieni w trzecim stopniu i ślub wzięli bez dyspensy kościelnej. Dopiero nieco później, 25 maja 1525 r., Tarnowski uzyskał dyspensę od legata papieskiego. Powód tego związku był bardzo prozaiczny: przez poślubienie Odrowążówny Ta- rnowski chciał wejść w posiadanie dóbr po Jarosławskim. Nie udało mu się to jednak i wkrótce po ślubie rozszedł się z żoną, twierdząc, że małżeństwo nie zostało skonsumowane. Dlatego mógł bez prze- szkód pojąć trzecią żonę. Była ona wówczas młodziutką, około sie- demnastoletnią dziewczyną, młodszą od męża o ponad dwadzieścia pięć lat. Doczekał się z nią córki Zofii i syna Jana Krzysztofa, uro- dzonego w styczniu 1537 r. Ostateczną decyzję o zmianie orientacji politycznej podjął het- man w kwietniu 1533 r. Chciał wówczas rozprawić się definitywnie z Rareszem, stale niepokojącym południową granicę państwa, i to bez względu na postawę sułtana i akcję mediacyjną Jana Zapolyi. Tymczasem dostał rozkaz wyjazdu na Podole i biernego strzeżenia kresów. Polecenia tego nie wykonał, a 22 kwietnia 1533 r. napisał list do króla Ferdynanda, w którym zaofiarował mu swoje usługi i zapewniał, że nigdy nie miał zamiaru działać przeciw niemu. Pisał: [...] "jeśli nawet zbłądziłem, to naprawię swój błąd gorliwymi służ- i bami". Dla uzyskania przychylności króla rzymskiego, czeskiego i 43 węgierskiego posłał mu w prezencie kilka żubrów. Ferdynand odpo- wiedział życzliwie i przysłał w darze hetmanowi kilka koni. Nieco wcześniej Tarnowski przeprowadził dramatyczną rozmowę z królem. Było to po nadaniu starostwa krakowskiego głównemu jego nieprzyjacielowi - marszałkowi wielkiemu koronnemu, Pio- trowi Kmicie. Tarnowski bardzo liczył, że to on uzyska tę godność, dającą dużą władzę w stolicy i znaczne wpływy na Wawelu. Król nie zamierzał odtrącać hetmana od łask i planował nadanie mu woje- wództwa sandomierskiego, znacznie ważniejszego w hierarchii urzę- dów niż piastowane dotąd przez Tarnowskiego województwo ruskie. Urażony hetman nie przyjął jednak tej godności i mocno pokłóci- wszy się z monarchą, przed 15 marca 1533 r. niespodziewanie złożył na jego ręce swą buławę. Zygmunt Stary wykazał dużo wyrozumia- łości i - licząc, że Tarnowski odwoła swą decyzję - długo zwlekał z nadaniem godności wojewody krakowskiego lub sandomierskiego. Myślał, że w wypadku cofnięcia dymisji hetman otrzyma jedno z nich. Tarnowski był jednak zbyt dumny i konsekwentny, by odwoły- wać swą decyzję. Niebawem oznajmił publicznie, że chce wyjechać z kraju na stałe, jest bowiem krzywdzony i nie doceniany. Prawdo- podobnie zamierzał kupić jakieś dobra w Czechach, by tam osiąść i wojować na czele wojsk habsburskich przeciw Turkom na Wę- grzech. Zaofiarował też swe usługi księciu pruskiemu Albrechtowi Hohenzollernowi. ' Zrealizowanie tych postanowień mogło doprowadzić do niebez- piecznych konsekwencji w stosunkach z Imperium Osmańskim. Na szczęście Tarnowski nie spełnił swej groźby. Pod wpływem usilnych nalegań przyjaciół, rozsądnych senatorów, pozostał w kraju. Najbar- dziej przyczyniły się do tego argumenty długoletniego posła polskie- go w Wiedniu, Jan Dantyszka. Zachwiał on mocno przekonaniem Tarnowskiego o potędze Habsburgów, przedstawiając mu prawdzi- wy obraz stosunków politycznych w Rzeszy Niemieckiej: konflikty wewnętrzne tam występujące, skłócenie państw chrześcijańskich oraz brak widoków na utworzenie ligi antytureckiej. Sam przebieg kampanii węgierskiej 1532 r. potwierdził słuszność opinii Dantysz- ka. Turcy zdobyli wówczas wiele twierdz i podeszli prawie pod sam Wiedeń, zaś wojska cesarskie nie były w stanie wystąpić z nimi do otwartej bitwy. Kampania ta wykazała, że Habsburgowie nie mają szans na korzystne militarne rozstrzygnięcie konfliktu o Węgry. 45 Mimo późniejszych zachęt ze strony cesarza Karola V, Tarnowski pozostał w Polsce i nadal służył jej swym wielkim talentem oraz do- świadczeniem. Stając się filarem stronnictwa habsburskiego, był zre- sztą bardziej potrzebny domowi cesarskiemu w Polsce, niż gdzie in- dziej. W Koronie miał przecież wielkie wpływy i mógł doprowadzić do zwycięstwa obozu niemieckiego. Po śmierci kanclerza Krzysztofa Szydłowieckiego został opiekunem jego młodszych, niezamężnych jeszcze córek, faktycznym zarządcą wielkiego po nim majątku, spadkobiercą polityki zmarłego, głównym przywódcą obozu habsbu- rskiego w Polsce. Wpływy tego obozu wzrosły po 1543 r., gdy mło- dy Zygmunt August poślubił Elżbietę Habsburżankę. Tarnowski wyjechał tymczasem na Węgry, by wstawić się za uwię- zionym przez króla Jana Zapolyę wojewodą sieradzkim, Hieroni- mem Łaskim, posłem w tajnych misjach dyplomaty czno-wo j sko- wych, spiskującym przeciw władcy Siedmiogrodu. Pomny udzielonej mu niedawno pomocy Zapolya przyjął Tarnowskiego bardzo gościn- nie, wypuścił Łaskiego. Nie wiedział jeszcze, że hetman zmienił front i znalazł się w obozie jego przeciwników. Tymczasem w kraju wszyscy oczekiwali powrotu Tarnowskiego z dużą niecierpliwością. Wybuchła właśnie wojna z Moskwą. Polsce potrzebny był jego kunszt dowódczy! 4. Wojny na wschodzie i południu W 1533 roku, 3 grudnia, zmarł wielki książę Wasyl III. Tron po nim odziedziczył zaledwie trzyletni Iwan IV. Panowie rada litewscy uznali, że nadszedł odpowiedni moment, by zbrojnie upomnieć się o Smoleńsk oraz Siewierszczyznę, utracone niedawno przez Litwę. Pod ich naciskiem Zygmunt Stary nie przedłużył rozejmu z Mosk- wą, wygasającego w końcu 1533 r., i podjął przygotowania wojenne. Na dowódcę w zbliżającej się kampanii przewidział Tarnowskiego. Mimo złożenia przez niego buławy król nie przeciął drogi wiodącej do pojednania i nie mianował nowego hetmana. Tarnowski również pozostawił furtkę do zgody. Rozmowy na temat objęcia przez niego komendy nad wojskiem trwały jednak długo, a tymczasem kampania 1534 r. wcale nie prze- biegała po myśli Litwinów. Jeszcze raz okazało się, że pospolite ru- 46 szenie szlachty i panów litewskich jest na wojnie mało przydatne, i bez udziahi zaciężników koronnych trudno będzie o sukcesy. Mimo dywersji ze strony Tatarów krymskich, którzy w maju 1534 r. doko- nali najazdu na Państwo Moskiewskie i odciągnęli znaczną część wojsk carskich na południe, Litwini nie potrafili zdobyć żadnej ze znaczniejszych twierdz przeciwnika, w grudniu zaś zostali zaskoczeni niespodziewaną kontrofensywą wojsk Iwana IV, które spustoszyły znaczne połacie kraju i dotarły po Wilno oraz Nowogródek. W tej sytuacji panowie rada litewscy wysłali posłów na sejm obra- dujący w Piotrkowie (30 XI-19 XII 1534) i zażądali pomocy od Korony. Ta nie uchyliła się od niej i postanowiła przeznaczyć część poborów na pomoc dla Litwy. Ponieważ Litwini gorąco domagali się, by komendę nad wojskami koronnymi objął zwycięzca spod Obertyna, król, l stycznia 1535 r., oficjalnie zaproponował mu do- wództwo w zbliżającej się wyprawie. Tarnowski po długich wahaniach przyjął je, dyplomatycznie wymówił się jednak od komenderowania wojskami litewskimi. Nie chciał zadrażnień z hetmanem litewskim, Je- rzym Radziwiłłem, nie zamierzał też angażować się w nieustanne spory i konflikty między możnymi litewskimi. Postąpił słusznie, a skromnoś- cią zyskał tylko uznanie samych Litwinów, zwłaszcza zaś Radziwiłłów. Formalnie więc wyprawą dowodzić miał Jerzy Radziwiłł, faktycznie zaś - Tarnowski. Król uznał złożenie buławy przez Tarnowskiego za prze- brzmiały epizod i nadal widział w nim hetmana wielkiego koronnego. Tarnowski przybył do Wilna 8 maja 1535 r. Tu na radzie wojen- nej miała zapaść decyzja o kierunku natarcia wojsk polsko-litews- kich. Dowódcy litewscy z Jerzym Radziwiłłem proponowali uderze- nie na Smoleńsk, Tarnowski natomiast - na Siewierszczyznę. Litwi- ni chcieli osiągnąć błyskotliwy sukces w skali strategicznej - odzys- kać Smoleńsk, który był przez Rosjan doskonale ufortyfikowany i należycie przygotowany do obrony. Tarnowski uważał, że zdobycie Smoleńska jest mało realne, zwłaszcza że Rosjanie, spodziewając się uderzenia polsko-litewskiego, zgromadzili tam znaczne siły. Kal- kulował chłodno, ale realnie, sądząc, że uderzenie tam, gdzie nie spodziewa się przeciwnik, wróży sukces i stwarza warunki pomyślne- go kontynuowania działań w następnych kampaniach. Pod wpływem jego argumentów Zygmunt Stary i dygnitarze litewcy zgodzili się, aby miejscem koncentracji wojsk była Rzeczyca nad Dnieprem, po- łożona 40 km na zachód od Homla. 48 W końcu maja Tarnowski wyjechał z Wilna na miejsce koncentra- cji. Oddziały koronne w liczbie 6500 żołnierzy, w tym 1500 piecho- ty, stawiły się dość szybko w obozie, Litwini zbierali się jednak opieszale. Przybyło ich w sumie około 20 000 samej prawie jazdy wraz z silną artylerią, w tym wieloma działami oblężniczymi. Aby utrzymać porządek i dyscyplinę w niekarnych pocztach litewskich, hetman ogłosił surowe artykuły wojskowe w obozie. Zarządzenia te nieco poskutkowały i Litwini stali się dość sprawnym wojskiem. Nowy najazd Tatarów krymskich na ziemię riazańską zdopingo- wał armię polsko-litewską. Przeprawiła się mostem na Dnieprze, szybko i sprawnie zbudowanym przez saperów, i 14 lipca stanęła pod Homlem. Mimo że twierdza była potężna, a załoga dość liczna, Rosjanie po dwudniowej próbie oporu skapitulowali. W tym czasie operujące koło Smoleńska silne wojska moskiewskie dokonały wy- padu w głąb Litwy i dotarły pod Połock oraz Mohylew, zaskoczone jednak innym niż się spodziewano kierunkiem uderzenia przeciwni- ka, w obawie przed odcięciem od strony południa wycofały się na pozycje wyjściowe. Teraz Polacy i Litwini ruszyli na Starodub. Marsz po ciężkiej dro- dze, po błotach i mokradłach, trwał prawie dwa tygodnie. W końcu lipca wojska Radziwiłła i Tarnowskiego dotarły do celu. Starodub był jedną z najsilniejszych twierdz moskiewskich. Wprawdzie miasto otaczały tylko rów i palisada z basztami, ale zamek został zbudowa- ny z mocnego drewna dębowego, ułożonego w izbice, odpornego na ogień artylerii. Załoga wraz z uzbrojonymi mieszczanami liczyła, według przesadnych danych polskich, aż 14 000 ludzi (faktycznie za- pewne kilka tysięcy), dysponujących dużymi zapasami sprzętu bojo- wego i amunicji. Dowodził nią wojewoda Fiodor Oboleński Owczi- na-Tielepniew. Bombardowanie twierdzy ogniem artylerii oraz pierwsze szturmy nie dały rezultatów. Tarnowski postanowił więc zdobyć ją za pomo- cą min. Sztuka minerska zapoczątkowana została we Włoszech nie- dawno, w końcu XV w., i była jeszcze mało znana w Europie. Wy- prawiając się na Siewierszczyznę hetman zabrał ze sobą dwóch mi- nerów, prawdopodobnie Włochów, oraz biegłego w tej sztuce rot- mistrza, Andrzeja Herburta z Fulsztyna, służącego niegdyś we Fran- cji i w Niemczech. Jemu to właśnie powierzył prowadzenie prac oblężniczych i robót minerskich. Pod nadzorem tych trzech specjali- 50 stów żołnierze wydrążyli głęboki podkop pod ścianą twierdzy. Na- stępnie minerzy ułożyli w nim ładunki wybuchowe. Rankiem 29 lip- ca 1535 r. olbrzymi wybuch wysadził w powietrze część obwarowań z czterema basztami i spowodował pożar na zamku. "Podstąpili cza- rodzieje pod gród - informował latopis moskiewski - podkopali się, podsypali złe ziele, podpalili i silny grom wyrwał ścianę" [...]. Zaskoczenie było zupełne, dotąd bowiem [...] "w naszych stronach nie było podkopywania" 13. Tuż po wybuchu min wojsko ruszyło do szturmu. Zakończył się on pełnym powodzeniem. Starodub dostał się w ręce Polaków i Litwinów. Dużą część załogi wraz z wojewodą Fiodorem Oboleńskim Owcziną-Tielepniewem wzięto do niewoli. Rozwścieczony długotrwałym i mężnym oporem przeciwnika Tarno- wski kazał wymordować 1500 jeńców. Nie miał zresztą czym ich ży- wić. Miasto zostało spalone, a większość jego mieszkańców padła pod mieczami zwycięzców. Wojny polsko-moskiewskie z obu stron prowadzono z wielkim okrucieństwem, podobnie zresztą bywało wówczas w całej Europie. Następstwem upadku Staroduba była kapitulacja kilku innych twierdz moskiewskich na Siewierszczyźnie. Rychło prawie cała ta kraina, z wyjątkiem Trubczewska i Nowogrodu dostała się w ręce polsko-litewskie. Niepowodzenia na południu zrekompensowali so- bie częściowo Rosjanie na północy, gdzie opanowali twierdze Zawo- łocze i Siebież. W sumie jednak Litwa odniosła poważny sukces w kampanii 1535 r. i po raz pierwszy od siedemdziesięciu lat zdobyła znaczny teren na Moskwie. Sukces ten został jednak szybko zaprze- paszczony, zabrakło bowiem pieniędzy dla wojska i zaciężni rozeszli się wkrótce do domów. W ślad za nimi rozjechały się litewskie służ- by ziemskie oraz poczty możnych. Pod koniec kampanii zabrakło nawet ludzi do obsadzenia garnizonami zdobytych niedawno twierdz i miast. Wiosną 1536 r. wojska moskiewskie podjęły więc kontrofen- sywę i dość szybko odzyskały prawie wszystkie utracone przed ro- kiem miejscowości. W dowód uznania za zwycięską kampanię 1535 r. Tarnowski 20 października 1535 r. otrzymał od Zygmunta Starego godność woje- wody krakowskiego. Został więc drugim w hierarchii senatorem świeckim Korony. Województwo ruskie otrzymał po nim Jan Tęczy- ński. Hetman został usatysfakcjonowany, ale szczerze bolał nad utratą zdobytej z takim trudem i mozołem Siewierszczyzny. 51 Niebawem obie walczące ze sobą strony zaczęły szukać sposobów do podjęcia rozmów i zawarcia honorowego rozejmu. Ostatecznie Li- twini ustąpili i pierwsi udali się do Moskwy na rokowania. Rezulta- tem ich było podpisanie w lutym 1537 r. rozejmu na pięć lat. Siebież i Zawołocze pozostały w rękach moskiewskich, Homel ostał się przy Litwie jako jedyne większe miasto zdobyte podczas kampanii 1535 r. "Wynegocjowany traktat był niewątpliwie sukcesem dyplomacji rosyjskiej. Posłowie litewscy przybyli do Moskwy, a więc uznali większe »dostojeństwo« państwa rosyjskiego. Odzyskano prawie wszystkie ziemie zagarnięte w ostatniej kampanii przez Litwę, na granicy zachodniej zaś uzyskiwano pięć lat pożądanego pokoju. Po- święcano jedynie kilku bojarów, którzy dostali się do niewoli litews- kiej, ale i tak ich życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. W państwie moskiewskim znajdowało się bowiem wielu żołnierzy przeciwnika wziętych w niewolę, którzy nie pochodzili wprawdzie z wielkich, możnowładczych rodów, mogli przecież z powodzeniem spełniać rolę zakładników" 14. Róże j m z Moskwą był Polsce bardzo potrzebny, musiała bowiem rozprawić się z hospodarem, Piotrem Rareszem, który znowu niepo- koił południową granicę i intrygował na drodze dyplomatycznej, nie chcąc wyrzec się praw do Pokucia. Zawarł sojusz z Moskwą i podjudzał ją do nowego wystąpienia zbrojnego na zachodzie, związał też swe na- dzieje z Habsburgami, bez powodzenia szukał porozumienia z Chana- tem Krymskim 15. Podczas kampanii Tarnowskiego na Siewierszczyź- nie dokonał, w interesie Moskwy, dywersyjnej wyprawy na Pokucie, ale po splądrowaniu wielu miejscowości wycofał się do Mołdawii. Pokucie było wówczas prawie bezbronne, sejm 1535 r. bowiem zamiast radzić o obronie i uchwaleniu na nią podatków, zajął się walką z obozem dworskim. Powstający wówczas szlachecki ruch, tzw. egzekucyjny, występował z żądaniem egzekucji dóbr i praw (to jest m. in. oddania królowi zagarniętych niegdyś przez magnatów królewszczyzn), co miało ograniczyć rolę możnowładztwa, walczył o uzyskanie przewagi w państwie, chciał odciągnąć Zygmunta Starego od sojuszu z możnymi, zasiadającymi w senacie, i uczynić zeń wład- cę szlacheckiego, realizującego reformy wzmacniające państwo w sojuszu ze szlachtą. Zygmunt I Stary był jednak monarchą "senator- skim", toteż szlachta wystąpiła przeciw niemu i, wbrew potrzebom obronnym państwa, nie zgodziła się na uchwalenie podatków na wojsko. 52 Tarnowski, wielki możnowładca, był przeciwnikiem ruchu egze- kucyjnego. Dzięki przejściowemu pojednaniu z Boną 15 marca 1536 r. uzyskał kasztelanię krakowską, najwyższy urząd świecki w Koro- nie. Pozostawione przez niego województwo krakowskie otrzymał jego główny przeciwnik, Piotr Kmita. Prowadzone rokowania z Wołochami nie dały rezultatu, dlatego w obawie przed nowym najazdem z południa król zwołał w 1536 r. pospo- lite ruszenie. Szlachta miała zbierać się w Glinianach pod Lwowem, ale ponieważ Raresz zachowywał się spokojnie, mobilizację odwołano. Po śmierci Szydłowieckiego wielu dygnitarzy widziało w Tarnows- kim kandydata do urzędu kanclerza wielkiego koronnego. Bona obawiała się jednak rosnącej potęgi Tarnowskiego. Gdyby skupił w swych rękach godności: kanclerza, kasztelana krakowskiego i zażą- dał oddania buławy, mógłby zająć miejsce tuż przy królu i odsunąć ją w cień. Nie dopuściła więc do nadania mu urzędu kanclerza, po- wołując się na prawo o incompatibiliach, zabraniające łączenia kilku wysokich godności w jednym ręku. Urząd uzyskał ostatecznie bliski przyjaciel Tarnowskiego, Jan Chojeński. Również godność pod- kanclerzego powierzono człowiekowi hetmana, jego powinowate- mu, Pawłowi Wolskiemu. Decyzją króla Tarnowski nie poczuł się więc urażony. Jego wpływy w kraju wyraźnie wzrosły. Rozsądne stanowisko Tarnowskiego ujawniło się najbardziej pod- czas dramatycznych tygodni "wojny kokoszej" w 1537 r. Król znowu zwołał pod Lwów pospolite ruszenie. W drodze na wyprawę wojenną zatrzymał się wraz z Boną w Tarnowie i był hucznie podejmowany przez hetmana. Jednakże tego roku Wołosi również nie wyruszyli w pole. Szlachta, niezadowolona z powodu wyciągnięcia jej z domowych pieleszy, ostro natarła na parę królewską. W obozie, 20 sierpnia 1537 r., doszło do rokoszu, podczas którego szlachta nie atakowała otwarcie Zygmunta Starego, lecz jego "złych doradców", czołowych senatorów. Roznamiętnienie tłumów szlacheckich było tak ogromne, że w każdej chwili groził wybuch wojny domowej. Zgromadzeni odmówili marszu pod Trembowlę, gdzie wyznaczony był punkt zborny pospolitego rusze- nia, i wysłali do króla swych przedstawicieli z długą listą żądań. Sprowa- dzały się one do egzekucji dóbr i praw, incompatibiliów, odsunięcia Bony od wpływu na politykę wewnętrzną i zagraniczną państwa, usu- nięcia niektórych doradców króla. Zgromadzona tłumnie pod Lwowem szlachta jęła grabić okoliczne dobra ziemskie, ogołacając je z żywności. 53 Król odmówił spełnienia żądań szlachty, a na rozmowy wysłał do obozu co bardziej wytrawnych senatorów. Tarnowski wraz z innymi dygnitarzami stanął 22 sierpnia naprzeciw wzburzonego tłumu. Ostro walczono na języki, a "wśród przemówień były prawdziwe pe- rełki staropolskiego krasomówstwa. W wywodach mówców przeja- wiała się troska o dobro państwa, ale przeważał egoizm stanowy i demagogia" 16. Po mówcach rokoszowych wystąpił Tarnowski. Od- ważnie zarzucił szlachcie podeptanie powagi majestatu króla i Rze- czypospolitej, apelował o rozpatrzenie wszystkich spornych spraw na najbliższym sejmie. Odpowiedzią na wystąpienie hetmana były wrogie okrzyki, ten i ów ze szlachty chwycił za szablę, w stronę mó- wcy padł nawet strzał, na szczęście - chybiony. Zagrożeni napa- dem tłumu senatorowie dopadli koni i uszli do Lwowa. Roli mediatora między obu zwaśnionymi obozami podjął się woje- woda krakowski, Piotr Kmita. Dzięki jego zabiegom fala namiętności stopniowo opadła i rozsądek wziął górę nad zacietrzewieniem. Tarno- wski 24 sierpnia jeszcze raz przemówił do rokoszan. Ponieważ szlachta odrzuciła proponowane przez niego warunki kompromisu, hetman wrócił do miasta i długo naradzał się z senatorami nad sprawą zażegna- nia kryzysu politycznego. W końcu Zygmunt Stary zdecydował się ustąpić i zaakceptował niemal wszystkie żądania szlachty. Tarnowski jeszcze raz pojechał do obozu 9 września. Przedstawiwszy decyzję kró- la, zaapelował o ofiarność i uchwalenie podatków na obronę. Jednakże zadowolona z ustępstw królewskich szlachta czym prędzej rozjechała się do domów. O podatkach na wojsko nawet nie wspomniała! Rokoszanie niczego faktycznie nie wskórali, nie zadbali nawet o formalne zaakceptowanie swoich żądań. Dwór nie zmienił polityki, Bona nadal wywierała wielki wpływ na sprawy wewnętrzne i zagra- niczne, żaden z senatorów nie został odsunięty. Natomiast rok 1537 zapoczątkował fatalny w dziejach Polski proces wewnętrznego roz- kładu państwa: deptania autorytetu króla, "herezję polityczną" wy- nikłą z rozdzielenia interesu dynastii od interesów kraju, osłabienia władzy państwowej, nieustannej walki szlachty z monarchią, przeci- wstawiania się programowi reform, jeśli wychodziły z kręgu dwors- kiego. W czasach Zygmunta Starego pojawiły się pierwsze zwiastu- ny przyszłego upadku Rzeczypospolitej. Tarnowski podczas tych burzliwych wydarzeń ujawnił w pełni swój instynkt państwowy. Będąc oligarchą, nie zawahał się ani na 54 chwilę narazić na utratę swej popularności w masach szlacheckich. Ratował dynastię, reprezentującą władzę państwową i interes kraju. "Nie czynił przy tym żadnej ofiary ze swoich wielkich ambicji, gdyż jego najgłębszym pragnieniem było stać się mężem opatrznościowym dynastii, zająć pierwsze miejsce przy królu i ująć w swe ręce ster Rze- czypospolitej" 17. Postawą swą zyskał nawet uznanie u przeciwników. Rokosz uszedł przywódcom szlachty bezkarnie. Król musiał zre- zygnować z sądzenia jego organizatorów i zadowolił się grzecznoś- ciowymi przeprosinami. Sytuacja w kraju pozostała nadal napięta, nie było mowy o porozumieniu z opozycją ani o żadnych reformach. W Koronie zaczął się chaos polityczny, komplikowany sporami wśród różnych koterii magnackich, konfliktem całej magnaterii z obozem Bony, wzrostem wpływów habsburskich. Tymczasem napięcie na granicy wołoskiej (tj. z Mołdawią) wcale nie ustępowało. Zimą 1537/1538 r. dowódcy polscy nieopatrznie zor- ganizowali wyprawę prewencyjną w głąb terytorium hospodartwa, sami prowokując przeciwnika. Liczące zaledwie 1800 żołnierzy od- działy obrony potocznej zostały zaskoczone l lutego 1538 r. przez dziesięciokrotnie większe siły Piotra Raresza. Toczona w niekorzyst- nych dla Polaków warunkach terenowych bitwa nad Seretem skoń- czyła się największym w dziejach pogromem wojsk obrony potocz- nej , które straciły prawie połowę ludzi. Jej uczestnikami byli w zna- cznym stopniu weterani z kampanii 1531 r., toteż historycy rumuń- scy uznali, że bitwa była godnym Mołdawii rewanżem za Obertyn. Wieść o klęsce zrobiła w Polsce wielkie wrażenie. Sejm w 1538 r. uchwalił wreszcie wysokie podatki na obronę. W maju zaczęła się mobilizacja wojsk zaciężnych. Tym razem Korona wystawiła impo- nujące siły - ponad 11 000 jazdy oraz 6700 piechoty. W szeregach tej armii znalazła się cała plejada oficerów kampanii obertyńskiej. Na miejsce koncentracji wojsk wyznaczono tradycyjnie Gliniany koło Lwowa. Przyjechał tu i królewicz Zygmunt August, którego udział w wyprawie zaproponował Tarnowski. Ale na usilne nalega- nia Bony, obawiającej się o zdrowie słabowitego syna i wietrzącej różne dlań niebezpieczeństwa, szybko wrócił do Krakowa, nie po- wąchawszy nawet prochu i nie ujrzawszy zgiełku bitewnego. Dowodzący wyprawą Tarnowski stanął 17 sierpnia 1538 r. pod Chocimiem. Twierdza ta należała do najsilniejszych w Mołdawii, to- też jej zdobycie nie było wcale łatwe. Przyjrzawszy się fortyfika- 55 cjom, Tarnowski postanowił podjąć prace minerskie, by wysadzić mury. Do założenia min i szturmu jednak nie doszło. Na wieść o wkroczeniu wojsk koronnych Raresz szybko zmobilizował dużą ar- mię i pospieszył z pomocą. Ponieważ jednocześnie wkroczyli do Mołdawii Tatarzy i Turcy, chcący pozbyć się krnąbrnego lennika, zagrożony z kilku stron hospodar zmienił plany. Odparł najpierw Tatarów pod Stefanesti, następnie 28 sierpnia zjawił się pod Choci- miem. Nie miał jednak wojowniczych zamiarów. Natychmiast przy- słał posłów i podjął rozmowy, przyjmując wszystkie polskie warun- ki. Wyrzekł się pretensji do Pokucia, zgodził się zapłacić Polsce od- szkodowanie wojenne, przystał na wymianę jeńców. Trzydziestego sierpnia podpisano układ z Mołdawią. Tym razem demonstracja zbrojna wystarczyła, by Polska bez wojny osiągnęła cel. Hospodar nie zdołał jednak powstrzymać Turków, którzy obiegli Suczawę. Zdradzony przez swych najbliższych współpracowników musiał uchodzić do Siedmiogrodu. Turcy narzucili Mołdawii ciężkie warunki pokoju i nowego hospodara. Ten nie utrzymał się jednak długo na tronie i został zamordowany przez bojarów. Raresz odzys- kał wkrótce władzę, ale za cenę rezygnacji z prowadzenia aktywnej polityki zagranicznej. Pod koniec życia stał się wiernym lennikiem sułtana. "Mołdawia nie miała już możliwości stawiania oporu i zna- lazła się w stanie pełnej zależności politycznej od Turcji. Polska, która dopuściła do jej ujarzmienia, zyskała za tę cenę długotrwały pokój z mocarstwem tureckim" 18. Tymczasem Tarnowski święcił pełny triumf. Na sejmie 1539 r. oficjalnie przywrócono mu hetmaństwo, a 6 marca, tytułem uposa- żenia buławy, przyznano starostwo luboszańskie. Dawną pensję het- mańską - 100 grzywien - przekazał nowemu hetmanowi polnemu, Mikołajowi Sieniawskiemu, który otrzymał buławę po zdymisjono- wanym, ciągle chorującym Koli. Sejm w uznaniu zasług Tarnows- kiego nadał mu starostwo sandomierskie, król zaś - dwie wsie w ziemi lwowskiej. Zwycięskie kampanie 1535 i 1538 r. znacznie pod- niosły prestiż Tarnowskiego w społeczeństwie i umocniły jego pozy- cję w państwie. 56 5. Mąż stanu Po układzie waradyńskim w 1538 r., kończącym długoletnie zma- gania o Węgry, Jan Zapolya zrozumiał, że Turcja zmierza do zdoby- cia całej jego ojczyzny. Dlatego usiłował zmienić politykę i uwolnić się od władzy sułtana, szukając oparcia w państwach chrześcijańs- kich. Zamierzal więc współdziałać z przyszłą koalicją antyturecką na czele z Habsburgami. Widząc tę zmianę, Tarnowski poparł go w zabiegach o rękę Izabeli Jagiellonki. W 1539 r. władca Siedmiogro- du został zięciem Zygmunta Starego. Bona poparła Zapolyę, ponie- waż przeciwstawiał się zagarnięciu Węgier przez Habsburgów, mimo że szukał teraz u nich pomocy przeciw Turkom. Po wyprawie Sulejmana na Mołdawię Turcy przyłączyli do impe- rium cały Budziak i uzyskali wspólną granicę z Chanatem Kryms- kim. Bezpośrednie przybliżenie posiadłości osmańskich do granic Litwy odczuwano w Wilnie i Krakowie jako poważny wzrost zagro- żenia. Dał temu wyraz Tarnowski, budując i nowocześnie fortyfiku- jąc Tarnopol. Podobnie myślała Bona, umacniając Kamieniec Po- dolski. W trosce o obronność państwa hetman jeszcze raz wrócił do planu zamiany służby w pospolitym ruszeniu na specjalny podatek, przeznaczony na utrzymanie wojsk zaciężnych. Szlachta była jednak krótkowzroczna i nie zamierzała niczego zmieniać. Mimo antyturec- kiej postawy hetman był realistą i doceniał potęgę Osmanów. Wąt- pił, aby skłócone państwa chrześcijańskie mogły utworzyć ligę anty- turecką i sprzeciwił się planom wciągnięcia Polski w wojnę z sułta- nem. Podobnie myślał ostrożny zazwyczaj Zygmunt Stary. Przejściowe zbliżenie Tarnowskiego do Bony sparaliżowało zupeł- nie opozycję i przyczyniło się do wzrostu jego znaczenia w państwie. Opozycja zaczęła usilnie zabiegać o przeciągnięcie go na swoją stro- nę. "Przyjaźń tego człowieka (tj. Tarnowskiego - L.P.) znaczy w pewnej godzinie więcej niż połowa kraju" - stwierdził dobrze poin- formowany agent, Mikołaj Nipszyc, w liście do księcia Albrechta 19. Bona widziała ostrożność hetmana, toteż gdy wyjeżdżała z mężem i synem na Litwę, zadbała, by podczas nieobecności króla, rządy w jego imieniu sprawował Tarnowski wraz z biskupem krakowskim Piotrem Gamratem i marszałkiem koronnym Piotrem Kmitą, z któ- rym hetman przejściowo się pojednał. Zbliżenie hetmana z Boną było jednak krótkotrwałe. Niebawem 57 wypadki węgierskie znowu doprowadziły między nimi do konfliktu. W ponad rok po ślubie Izabella Jagiellonka urodziła syna, Jana Zyg- munta. Wkrótce potem zmarł w wieku pięćdziesięciu trzech lat jego ojciec, Jan Zapolya. Bona pragnęła zapewnić w przyszłości władzę temu niedawno narodzonemu wnukowi, gotowa więc była podpo- rządkować Węgry nawet sułtanowi. Tarnowski widział całą sprawę inaczej. Wolał, by w tej sytuacji Węgry dostały się raczej domowi niemieckiemu niż Turkom. Gdy Izabella Jagiellonka odmówiła pod- porządkowania się cesarzowi Ferdynandowi, wojska Habsburgów uderzyły na Budę. Wtedy nastąpiła interwencja turecka. W 1541 r. armia Sulejmana Wspaniałego rozbiła wojska cesarskie pod Budą i popędziła je na zachód. Niebawem cała środkowa część Węgier zo- stała przyłączona do Imperium Osmańskiego, tworząc paszalik bu- dzyński. Mały Jan Zygmunt Zapolya dostał od sułtana jako lenno Siedmiogród wraz z ziemiami na wschód od Cisy. Cesarz Ferdynand utrzymał się na zachodzie. Podział Węgier na trzy części stał się fak- tem dokonanym i trwałym. Wśród Węgrów musiał się zrodzić nowy program polityczny. "Rzeczywistość przekreśliła dawny dylemat: Węgry niezależne, jak za Macieja Korwina, czy Węgry pod władzą Habsburgów, i wysunę- ła nowy: Węgry pod władzą Habsburgów, czy niewola turecka, rów- nająca los ludu węgierskiego z losem ludów bałkańskich. Dążenie do zjednoczenia Węgier pod dynastią habsburską stało się więc ko- niecznością chwili" 20. Tarnowski zrozumiał tę konieczność, Bona - nie. Hetman domagał się odwołania Jagiellonki z synem do Polski, argumentował, że pozostawienie jej w Siedmiogrodzie może spowo- dować oskarżenie Polski o współdziałanie z Turkami. Zygmunt Sta- ry był w rozterce; Bona zdecydowanie broniła sprawy małego Zapo- lyi i gotowa była nawet na współpracę z Turcją, trzymając się z dala od wszelkich lig chrześcijańskich. Ostatecznie zdanie jej przemogło i Jan Zygmunt został lennikiem sułtana. Tarnowki nie zgadzał się z taką sytuacją, ale nie chciał otwarcie zrywać z dworem. Wyjechał więc na pewien czas z kraju i kurował mocno nadwerężone zdrowie w leczniczych wodach we Włoszech (luty - czerwiec 1542). Choć sil- nie dokuczała mu podagra, nie ograniczył pobytu tylko do leczenia. Gościł w Padwie i Ferrarze, gdzie podziwiał najnowsze osiągnięcia Włochów w dziedzinie artylerii. Na dworze księcia Ercole, sio- strzeńca sławnego Cesare Borgii i wnuka papieża Aleksandra VI, 60 oglądał trzy ogromne kolubryny, stanowiące prawdziwy cud ówczes- nej techniki i przedmiot dumy panującego. Podobno cesarz Ferdy- nand proponował Tarnowskiemu objęcie dowództwa nad armią Rzeszy Niemieckiej, udającej się na wyprawę przeciw Turkom. Het- man, nie chcąc narażać Polski na konflikt z sułtanem, dyplomatycz- nie odmówił. Okazało się, że miał dobrą intuicję, bo kampania wojsk cesarskich przeciw Turkom w 1542 r. skończyła się zupełnym niepowodzeniem (co utrwaliło podział Węgier). Do kraju hetman wrócił w lipcu 1542 r. W drodze powrotnej zatrzymał się dłużej w Wiedniu, gdzie pro- wadził rozmowy z cesarzem Ferdynandem. Po niepowodzeniach Niemców, Włochów i Hiszpanów pod Budą oraz rozmowach wie- deńskich umocnił się w przekonaniu, że "Polska powinna pomóc Habsburgom, by zapobiec własnej katastrofie" (Spieralski - s. 314). Należało jednak najpierw obalić wpływy Bony. Hetman pod- jął więc ostrą kampanię przeciw królowej, nie przebierając w środ- kach. Dla przypodobania się szerokim rzeszom szlacheckim zaczai nawet stroić się w togę obrońcy ich interesów, forsował błędną poli- tykę zagraniczną i popierał przekupionych przez obcych agentów posłów szlacheckich, gardłujących na sejmach przeciw Turkom. Zraził nawet do siebie młodego Zygmunta Augusta. Na sejmie w 1544 r. kierował działalnością opozycji, dążącej do wywołania woj- ny z sułtanem, a jednocześnie obalał dworskie projekty reform skar- bowo-wojskowych, zbawiennych dla kraju w razie czekającej go rozprawy z groźnym imperium. Zaczai nawet namawiać króla do udzielenia pomocy swemu odwiecznemu wrogowi, Piotrowi Rare- szowi, licząc, że po odzyskaniu tronu wystąpi on przeciw Turkom. Zygmunt Stary był jednak ostrożny. I słusznie, bo moc Imperium Osmańskiego była wówczas ogromna i prowokowanie z nim wojny stanowiło zupełną awanturę. Gdy wszystkie zabiegi na rzecz wywołania wojny z Turcją nie dały rezultatów, Tarnowski zaczął namawiać Tatarów do odstąpienia od Turcji. Jednocześnie w tajemnicy przygotowywał napad Kozaków zaporoskich na Oczaków. Miała to być prowokacja, umożliwiająca wszczęcie wojny. W 1545 r. Kozacy rzeczywiście zdobyli twierdzę sułtana. Turcy zachowali się jednak powściągliwie i zażądali jedynie od króla surowego ukarania winnych napadu oraz wypłaty odszko- dowania. Tarnowski i część senatorów sprzeciwiła się spełnieniu żą- 61 dań tureckich, dowodząc, że poddani sułtana, Tatarzy, stale plądru- ją ziemie Litwy i Korony, a Turcy nie płacą za to odszkodowania. Pod naciskiem Bony Zygmunt Stary jednak ustąpił i wypłacił żą- daną przez Turków kwotę z własnej szkatuły. Oburzony na króla, chory Tarnowski przez pewien czas znowu myślał o wyjeździe z kra- ju. W tym celu nabył nawet na imię syna Krzysztofa (starszy syn, Jan Amor, zrodzony z Barbary Tęczyńskiej, zmarł w 1537 r.) dobra ziemskie Raudnice w Czechach, które kosztowały ponad 20 000 flo- renów. Po długich wahaniach pozostał jednak w kraju. Odrzucił też propozycję Habsburgów, by przejąć komendę nad wojskami cesars- kimi we Włoszech. Obecnie, nie mogąc odgrywać roli pierwszego doradcy Zygmunta Starego i Bony, całe swe nadzieje związał z Zygmuntem Augustem. Po wyjedździe na Litwę młody Jagiellon wyfrunął wreszcie spod opiekuńczych skrzydeł despotycznej matki i zakosztował wolności oraz władzy. Nie miał jednak władczej natury, toteż chętnie szukał oparcia w potężnych i wpływowych na Litwie Radziwiłłach. W dro- dze do Wilna gościł u Tarnowskiego w Sandomierzu (maj 1545). Hetman przyjął go okazale, towarzyszył w podróży aż do Połańca, udzielał rad i wskazówek. Szybko zorientował się, że po śmierci sta- rego ojca Zygmunt August odsunie od wpływów matkę, a wtedy on, Tarnowski, może zająć miejsce tuż obok króla. Nie pomijał więc ża- dnej okazji, by okazać młodemu władcy swą przychylność. Po śmierci Elżbiety Habsburżanki młody król związał się z Barba- rą Radziwiłłówną. W tym czasie Tarnowski przebywał w Koronie. Oburzony rezultatem sejmu 1546 r., na którym stary król, przedkła- dając interes żony nad dobro publiczne, zwrócił jej włości mazo- wieckie, oddał w lutym buławę. Mimo to pojednawczy Zygmunt Stary w kwietniu zatwierdził mu starostwo lubaczowskie, licząc, że cofnie dymisję. Tarnowski jednak decyzji nie zmienił. Na sejmie 1547/1548 r. oskarżył otwarcie Bonę o spowodowanie złego stanu państwa. Mimo konfliktu z dworem stawiał dobro państwa na pierwszym miejscu i nie ulegał zbytnio wiedeńskim sojusznikom. Bronił praw lennych Albrechta Hohenzollerna w Prusach, podważanych przez cesarza Karola V, a potem Ferdynanda, widział bowiem w tym inte- res Korony. Nie zważał nawet na fakt, że tenże cesarz Karol V na- dał mu niedawno tytuł hrabiowski, chcąc zjednać go dla Wiednia i 62 Pragi. Będąc w zażyłej przyjaźni z Albrechtem Hohenzollernem, niejednokrotnie przeciwstawiał się jego poczynaniom, godzącym w interes Polski. Po śmierci Zygmunta Starego (l IV 1548) i objęciu władzy przez jego syna, Tarnowski odegrał doniosłą rolę w konflikcie, który wstrząsnął samymi podstawami państwa. Mocno związał się z no- wym monarchą, stał się jego najbliższym doradcą, konsekwentnie bronił jego prawa do małżeństwa z Barbarą. Gdy na sejmie piotrko- wskim (31 X-12 XII 1548) szlachta z niesłychanym zacietrzewie- niem zaatakowała króla, Tarnowski z właściwą sobie odwagą stawił czoło wszystkim krzykaczom, narażając się na gniew całej opozycji, która poruszyła przeciw niemu masy szlacheckie. W sejmie doszło wówczas do tumultu, zdemolowano pomieszczenia, jawnie wygraża- no królowi. Ten pod naciskiem powszechnego ataku posłów i sena- torów zagroził złożeniem korony, jeśli opozycja nie zgodzi się na jego związek z Barbarą. "Na wieść o tym hetman Tarnowski (bo znowu przejął buławę - L.P.) i kanclerz Maciejowski (Samuel - L.P.} naszli go w nocy i, upadłszy krzyżem, błagli, by nie narażał państwa na przesilenie" 21. Za radą obu mężów koronację młodej królowej odłożono do następnego sejmu, gdy opadnie fala emocji. Według opinii Stanisława Orzechowskiego zabiegi Tarnowskiego i Maciejowskiego uchroniły państwo przed groźbą wojny domowej. Tylko oni dwaj - pisał biograf hetmana - stali niezachwianie przy królu, bronili jego prawa do małżeństwa z Barbarą, łagodzili nastro- je. Zygmunt August nabrał zaufania do hetmana, ten jednak usunął się z dworu i zamieszkał w Tarnowie, nie chcąc być narażonym na ataki opozycji i pomówienia o narzucanie dworowi swej linii polity- cznej . Mimo pozostawania z dala od dworu doprowadził wraz z Macie j o- wskim do zbliżenia polsko-austriackiego. W 1548 r. Polska i Austria zawarły układ w sprawie udzielania wzajemnej pomocy na wypadek buntu poddanych. Zbliżenie polsko-austriackie było niekorzystne dla Turcji, dlatego sułtan wysłał ordę tatarską na kresy Polski. Sła- ba obrona potoczna nie mogła skutecznie przeciwstawić się napado- wi, toteż Tatarzy wrócili na Krym z bogatymi łupami. Sejm 1550 r. przyniósł pacyfikację nastrojów w kraju. Opozycja przeciwko królowi upadła, ale mocna dotąd pozycja Tarnowskiego na dworze została nieco zachwiana. Stało się to wskutek przejścia 64 na stronę królewską Piotra Kmity i umocnienia się jego na dworze. Stosunki hetmana z Kmitą znowu wróciły do "normy"; odżyły daw- ne antagonizmy, zaczęły się nowe spory. Stary i schorowany hetman kilkakroć przeżywał zgony ludzi mu bliskich. W 1550 roku, 26 października, zmarł jego stary przyjaciel biskup i kanclerz Maciejowski, 22 kwietnia 1551 r. odeszła ze świata młoda jeszcze, około trzydziestoośmioletnia żona, Zofia z Szydło- wieckich. Wkrótce po niej, 8 maja, zakończyła życie Barbara z Ra- dziwiłłów, której prawa do małżeństwa z Zygmuntem Augustem tak niedawno zażarcie bronił. Niebawem doszło do rozstania Tarnowskiego z Zygmuntem Au- gustem. Powodów do tego było wiele. Przede wszystkim młody król, chcąc osłabić i rozbić opozycję, przeciągnął na swą stronę jej możnych przywódców, w tym Kmitę. Konsekwencją tego musiało być stopniowe odsunięcie Tarnowskiego od wpływów na politykę dworu. Hetman był zresztą dla króla uciążliwym doradcą. Starszy od niego o 32 lata, świadom swych wielkich zasług dla kraju i kró- la, przyjmował postawę mentora, pouczającego młodego władcę na każdym kroku i strofującego go nieustannie. Tymczasem Zyg- munt August, wyzwoliwszy się spod przemożnej opieki matki, nie zamierzał nikomu ulegać ani dzielić się władzą. Drażliwy na pun- kcie swego dostojeństwa i apodyktyczny Leliwita musiał więc odejść. Sam zresztą o tym zadecydował. "Nie mogąc przy boku króla grać nadal pierwszej roli, wolał nie grać żadnej i usunąć się" 22. Mocno schorowany na przełomie 1551/1552 r. złożył znowu bu- ławę (zachowując jednak starostwo lubaczowskie) i przeszedł w szeregi opozycji. Związał się z ruchem egzekucyjnym szlachty, której znaczną część postulatów szczerze popierał. Dotyczyło to przede wszystkim reformy Kościoła, wolności wyznania, zniesie- nia jurysdykcji sądów kościelnych nad osobami świeckimi, umoc- nienia unii z Litwą. Na sejmie 1553 r. ruch egzekucyjny pod prze- wodem marszałka izby poselskiej, Mikołaja Siennickiego, uwolnił się od wpływów możnych panów i zajął samodzielną postawę poli- tyczną. Tarnowski, aczkolwiek gorliwy katolik, w sprawach religijnych za- chowywał postawę światłego, renesansowego człowieka. Wielokrot- nie bronił praw protestantów do swobody wyznania, dziewiętnasto- 65 lenią córkę Zofię wydał (18 I 1553 r.) za czołowego protektora pra- wosławia na Rusi Litewskiej, najpotężniejszego tam magnata, knia- zia Konstantyna Wasyla Ostrogskiego. Dzięki temu zdobył pewne wpływy w Wielkiem Księstwie. Występował przeciw ostremu kurso- wi papiestwa wobec innowierców, przeciwstawiał się ingerencji Rzy- mu w sprawy wewnętrze państwa. W liście do króla z 19 kwietnia 1538 r. zachęcał monarchę, by uwolnił siebie i państwo od świeckiej władzy papieża, sprzecznej - zdaniem Tarnowskiego - z nakazami Chrystusa. Utrzymywał przyjazne stosunki z bratankiem prymasa, Janem Łaskim, czołowym działaczem reformacji, korespondował ze znanym humanistą protestanckim, Filipem Melanchtonem. Niektó- rzy posądzali go nawet o sprzyjanie herezji. Dlatego Jan Kalwin we- zwał go, by obalił "bezbożne papiestwo". Tarnowski odpisał mu, że nie zamierza zakłócać spokoju wewnętrznego w Polsce dla religii, dając tym dowód swej światłej postawy, dalekiej od wszelkiego fa- natyzmu. Gdy Kalwin jeszcze raz natarczywie zażądał od niego pod- jęcia walki z Kościołem, urażony tonem jego listu Tarnowski zerwał korespondencję. W marcu 1554 r. Tarnowski jeszcze raz przyjął buławę, licząc na nowe czyny wojenne. Ponieważ jednak w kraju panował pokój, a sejm nie uchwalał żadnych podatków na obronę, hetman zarzucił królowi brak troski o wojsko i na znak protestu, w maju 1555 r., znowu złożył buławę. Frymarczył tą najwyższą godnością wojskową nieustannie, traktując dymisję jako sposób nacisku na dwór. Nicze- go nie wskórał, naraził się natomiast na ostrą krytykę. W przyszłości żaden już hetman nie oddawał tak łatwo buławy. W związku z narastaniem kryzysowej sytuacji w Inflantach podję- to na terenie Korony i Litwy poważne przygotowania do wyprawy. W Tarnowskim obudziła się znów chęć do działania. W październi- ku 1557 r. przyjął jeszcze raz buławę i wydatnie pomógł w przygoto- waniu ekspedycji wojennej. Nie wziął jednak osobiście w niej udzia- łu z uwagi na sędziwy wiek i trapiącą go chorobę. Komendę nad wojskiem sprawował jego siostrzeniec, wojewoda podolski Jan Mie- lecki. Wyprawa skończyła się bezkrwawym sukcesem wojsk pol- sko-litewskich, które zmusiły wielkiego mistrza inflanckiego Wilhel- ma Fiirstenberga do pokory i złożenia aktu hołdowniczego Zygmun- towi Augustowi. Pod koniec życia Tarnowski zrewidował nieco swój stosunek do 66 Habsburgów i księcia Albrechta Hohenzollerna. Stał się wobec nich bardziej krytyczny, przestał im ufać. Sprzeciwił się więc wyjaz- dowi Bony do Włoch i wywiezieniu przez nią bogatych skarbów oraz sum neapolitańskich, słusznie podejrzewając, że nie wrócą już nigdy do Polski i wpadną w ręce chciwych władców Rzeszy. Obawy jego ziściły się, a po otruciu Bony przez agentów habsburskich (19 XI 1557) dziedziczne jej księstwo Bari dostało się pod władzę króla hiszpańskiego, Filipa II. "Pan krakowski, dochodząc siedemdziesiątki, był osobą powsze- chnie szanowaną. Zajmował pierwsze miejsce w radzie, a skala jego zasług i siła charakteru przesłaniały wszystko, co można mu było za- rzucić. Sława zwycięskiego hetmana przechodziła już w legendę i utwierdzała autorytet możnowładcy, który, nie będąc pierwszym przy królu, był pierwszym po królu" 23. Z Zygmuntem Augustem już się nie pojednał i nie podjął trwałej współpracy, o sprawach pań- stwa i obrony stale jednak myślał. Dał temu wyraz, pisząc Radą sprawy wojennej, wydrukowaną w 1558 r. w Tarnowie pod łacińskim tytułem Consilium rationis bellicae. Według opinii Zdzisława Spie- ralskiego była ona pierwszym w pełni oryginalnym i zarazem szczy- towym osiągnięciem staropolskiej teoretycznej myśli wojskowej" 23. Zgodnie z koncepcjami Pawła Włodkowica, Stanisława ze Skarbi- mierza i Andrzeja Frycza Modrzewskiego Tarnowski dzielił wojny na zaczepne (niesprawiedliwe) i obronne (sprawiedliwe). Pierwsze z nich uznał za sprzeczne z rozsądkiem, drugie - za wzniosłe, naka- zane prawem Bożym. Przedstawił w swym dziele obowiązki wojsko- we króla, hetmana, urzędników wojskowych, rotmistrzów, żołnie- rzy, nawet służb pomocniczych, jak: woźnice, rzemieślnicy, wreszcie szpiedzy. Owe teoretyczne rozważania stanowiły rozwinięcie artyku- łów hetmańskich, wydawanych przez Tarnowskiego od 1528 r. Obo- wiązkiem króla - pisał - jest przede wszystkim obrać hetmana "co najgodniejszego i najsprawniejszego". Hetman z kolei "ma też sobie obierać także rotmistrzów, jako najgodniejszy, najporządniej- szy i najumiejętniejszy być mogą". [...] "Obaczywszy moc swoją i nieprzyjacielską, z pilnością obmyślać ma wszystko to, co ma czynić, którym sposobem walkę wieść, jako by łatwiej nieprzyjaciela pożyć, mógł, a iżby go nieprzyjaciel lada jako pożyć nie mógł. Ma też tak żyć, jakoby wszystkim dobry przykład z siebie dał". Hetman ma się starać, ..." aby się go bano i miłowano [...] Ludzi, których ma w 68 swojem poruczeniu, w dobry rząd, w posłuszeństwo, et in discipli- nam militarem (w dyscyplinę wojskową - L.P.) wprawić i ustawić" powinien, nie czekając nadejścia nieprzyjaciela. Ma wymagać, [...] "aby i sami rotmistrze, i towarzysze ich, podle nauki hetmańskiej się sprawowali". Powinien stale zdobywać wiadomości o nieprzyjacielu. "Ma> wiedzieć, jeśli w jego wojsku więcej pieszych czy jezdnych, z jaką bronią, którym obyczajem hufy swe szykują, jeśli działa mają, albo jak wiele, jako je ku bitwie stawią, którym obyczajem zwykli ciągnąć, jakim ordynkiem, w jakiej sprawie (szyku - L.P.) są, jeśli na swem leżeniu się okopują albo nie, jeśli są ostrożni" [...]. Het- man [...] "ma zwieść bitwę, kiedy on chce, a nie kiedy chce nieprzy- jaciel". Podczas walki musi pamiętać, [...] "i żeby nieprzyjaciel od strzelby szkodę wziąć musiał, niżby ku potkaniu na czoło przycho- dziło". Najpierw hetman powinien więc naprowadzić wroga pod ogień swej piechoty i artylerii, a potem osłabionego i zmieszanego rozbić wstępnym bojem. Tarnowski radził przyszłym hetmanom, jak mają ustawić wojsko w szyku, jak rozegrać bitwę, aby ją wygrać. Sprawiając hufce ma [...] "tak czynić, aby też i z boku, gdzieby nie- przyjaciel chciał, nie mógł szkody czynić, i przeto tak hufy sprawić, aby hufem żadnym nie kierować, ale by się każdy, gdyby rozkazano, na miejscu obrócił i żeby mógł czoło uczynić, gdzieby chciał". Na czele oddziałów hetman powinien stawiać najlepszych żołnierzy, najbardziej godnych zaufania. Hetman powinien ukazywać wojsku twarz "ochotną", własnym postępowaniem dodawać żołnierzom serca do walki, wykazywać zdecydowanie. Zawczasu powinien zbadać teren przyszłej bitwy, ustalić plan walki i trzymać go w ścisłej tajemnicy, uderzać w miejs- ca najsłabsze, gdzie nie spodziewa się nieprzyjaciel, podczas boju mieć przy sobie wielu ordynansów i posyłać przez nich rozkazy w odpowiednie miejsca. Gdyby przeciwnik uderzał na granicę kilkoma armiami, hetman powinien rozprawić się najpierw ze słabszą armią, a po uzyskaniu powodzenia - przeciwstawić się silniejszej. Tarnow- ski instruował następnie, jak walczyć z lotnymi Tatarami, jak dzielić zdobycz na wrogu i nagradzać żołnierzy, organizować służbę obozo- wą, określać powinności rotmistrzów, sprawiać kolumny marszowe, zakładać obóz obronny, strzec jego bezpieczeństwa, wybierać dogo- dne miejsce dla dyslokacji wojska itd. Sporo miejsca poświęcił wła- dzy dyscyplinarnej hetmana i sposobowi sprawowania przez niego 69 sąd.ów w wojsku. Konkluzja wywodów Tarnowskiego sprowadzała się do stwierdzenia, że "na hetmanie wszystko zależy" 25. W Radzie sprawy wojennej znalazły się również rozważania na te- mat uzbrojenia wojska oraz roli oddziałów zaciężnych i pospolitego ruszenia. Tarnowski wyraźnie widział postępujący kryzys tego dru- giego rodzaju wojska, domagał się więc oparcia obrony kraju na je- dnostkach zawodowych, zaciężnych. Dla zapewnienia im utrzymania proponował ustanowienie skarbu publicznego i wprowadzenie sta- łych, niewielkich podatków na obronę. Według jego wyliczeń sumy zebrane z tych podatków powinny wystarczyć na utrzymanie dzie- sięciotysięcznej armii zawodowej (dotychczasowa obrona potoczna liczyła zaledwie 3000-5000 żołnierzy i nie mogła podołać wymo- gom obrony kresów przed Tatarami). Rozważania Tarnowskiego na temat prowadzenia działań wojen- nych stanowiły doskonały wykład staropolskiej sztuki wojennej. Hetman okazał się nie tylko wybitnym praktykiem, ale i teorety- kiem w skali europejskiej. Według Zdzisława Spieralskiego Niccolo Machiavelli, uważany powszechnie na Zachodzie za największego teoretyka wojskowości epoki Odrodzenia, był "w porównaniu z Tar- nowskim oderwanym od rzeczywistości dyletantem". Rada sprawy wojennej wywarła decydujący wpływ na całą polską doktrynę wo- jenną XVI wieku. Na niej były wzorowane artykuły hetmańskie Jana Zamoyskiego, które z kolei określiły doktrynę wojenną Rze- czypospolitej w XVII wieku. Należy dodać, że Tarnowski wiele miejsca w swoim dziele poświęcił omówieniu fortyfikacji i obrony twierdz. Również i w praktyce przyczynił się do wzmocnienia obron- ności, przede wszystkim kresów, budując nowoczesne umocnienia Tarnopola, Tarnowa i Rożnowa oraz w dzierżawionych przez niego królewszczyznach - Stryju i Chmielniku. Fortyfikacje w Rożnowie stanowiły drugie po gdańskich umocnienia typu bastionowego w Pol- sce. Tarnowski był nie tylko znakomitym znawcą wojskowości, lecz także wszechstronnie wykształconym człowiekiem epoki Renesansu, mającym wiele różnych zainteresowań. Zajmował się teologią, pra- wem, a nade wszystko historią. Napisał nawet historię Polski, której rękopis (zanim zaginął) wykorzystał Maciej Stryjkowski przy opra- cowaniu swojej Kroniki. Według opinii Szymona Starowolskiego Tarnowski "lubował się w uczonych rozprawach"... i miał "w swoim 70 najbliższym otoczeniu mężów wybitnie wykształconych" 26. Był ce- nionym mecenasem kultury i nauki. Z jego pomocy i opieki korzy- stali m.in.: cytowany tu wielokrotnie Stanisław Orzechowski, An- drzej Frycz Modrzewski, filolog klasyczny Andrzej Petrycy Nidecki i wreszcie sam mistrz Jan Kochanowski, który w młodości przebywał pewien czas na jego dworze. Dwór ten był okazały, wykwintny, pe- łen życia. Sam hetman wyróżniał się na jego tle dowcipem, wspania- łą wymową, wytwornymi manierami, błyskotliwą inteligencją. Nie zawsze był jednak miły dla ludzi. "Gdy srogi był, widziałeś jawnie iskry w oczach jego i twarz pałała, kark się jako na loże odymał, szyja się trzęsła, wstawały na nim włosy". Wtedy wszyscy chowali się przed wzrokiem wodza. "A gdy zasię łaskaw był, Anioł z nieba, a nie człowiek z Tarnowa by się widział". Prowadził przykładny tryb życia. "Żył bogobojnie, chrzcił i bierzmował się, w małżeństwie mieszkał, pokutował, mszy rad słuchał, ciało i krew Pańską pod je- dną osobą przyjmował, pasterzom urzędnym swoim poddany był, dziesięciny i podatki kościelne z dobrą wolą i sam wydawał, i podda- nym swoim wydawać rozkazywał (chociaż w pewnym okresie życia miał na to inny pogląd - L.P.). Jałmużnikiem przeciwko (tj. dla - L.P.) ubogim, a zwłaszcza przeciwko bernardynom, zakonnikom miast swoich wielkim był" 27. Cytowany opis jest nieco przesadzony w pochwałach, faktem jednak jest, że hetman był człowiekiem nad- zwyczaj moralnym, dalekim od rozpustnych ludzi włoskiego czy francuskiego Odrodzenia. Wstrzemięźliwy w piciu, starał się zawsze dawać dobry przykład swemu otoczeniu. Tarnowski był skrzętnym gospodarzem. Według ustaleń Włodzi- mierza Dworzaczka jego fortuna obejmowała ponad 100 wsi i 4 miasta w województwach: sandomierskim, krakowskim i ruskim. Odziedziczone po Leliwitach dobra składały się z Tarnowa, Przewor- ska i 28 wsi, majątki po matce - z 33 wsi, nowe nabytki - z Tar- nopola i 7 wsi; w spadku po teściu, kanclerzu Krzysztofie Szydłowie- ckim otrzymał Opatów i 20 wsi. W sumie były to największe, po majątkach arcybiskupa gnieźnieńskiego oraz biskupów krakowskie- go i kujawskiego, dobra w Koronie. Ponadto Tarnowski kupił, jak wiemy, Raudnice w Czechach. Z tytułu zasług dla kraju i dzierżenia buławy miał w swej pieczy znane nam już starostwa lubaczowskie, sandomierskie oraz stryjskie, obejmujące miasta Stryj i Dolina z 15 wsiami, a także chmielnickie - z Chmielnikiem i 8 wsiami. Te osta- 71 tnie odstąpił w 1545 r. swemu siostrzeńcowi, wojewodzie podolskie- mu Janowi Mieleckiemu. Jako uposażenie kasztelami krakowskiej dzierżył Myślenice z 11 wsiami. Miał też kilkanaście innych, drob- nych nadań. Część dochodów, uzyskanych ze starostw, musiał prze- znaczać na wojsko prywatne, wzmacniające słabą na kresach obronę potoczną. Hojnie uposażał swoich zasłużonych żołnierzy, spośród których kaptował sobie stronników. Dzięki ogromnym majątkom prywatnym nie musiał stale zabiegać o nowe nadania i królewszczyz- ny, jak to czynili po nim następni wielcy hetmani. Nie był też chciwy na majątek. Bardziej zależało mu na zaszczytach politycznych niż dobrach materialnych. Tarnowski rozwijał w swych majątkach gospodarkę folwarczną, nastawioną na sprzedaż zbóż. Wiadomo, że w 1557 r. eksport zbóż z jego majątków stanowił 4% całego eksportu Korony. Poza rolnic- twem zajmował się działalnością typu kapitalistycznego: zorganizo- wał m.in. spółkę mieszczańsko-szlachecką, zajmującą się poszuki- waniem i wydobywaniem bogactw naturalnych Tatr. Według Włodzimierza Dworzaczka dochody hetmana wynosiły zapewne 30 do 40 tyś. zł rocznie, co stawiało go w rzędze kilku naj- bogatszych ludzi w Koronie. "Gospodarkę Tarnowskiego wypada oceniać jak najbardziej dodatnio" - twierdzi ten znakomity badacz życia i działalności hetmana 28. Pod koniec życia Tarnowski był znacznie mniej aktywny politycz- nie. Jednakże jeszcze w 1558 r. przyjął u siebie w Osieku grupę przyjaznych senatorów, przybyłych celem wspólnego naradzenia się w sprawach państwowych. Uczestnicy narady wystosowali do Zyg- munta Augusta zbiorowy list, w którym wytknęli władcy zaniedby- wanie spraw Korony i wezwali do szybkiego powrotu do Krakowa. Król odpowiedział w ostrym tonie, ale widać uznał krytykę, szybko bowiem przybył z Litwy do stolicy. Podczas ostatniego za swego ży- cia sejmu w Piotrkowie (20 XI 1558-8 II 1559) Tarnowski poparł ruch egzekucyjny i wezwał do uchwalenia podatków na obronę. Przeciwstawił się też ewentualnej sukcesji Habsburgów w Polsce w razie bezpotomnej śmierci ostatniego Jagiellona. Ponieważ posłowie nie uchwalili podatków, Tarnowski l lutego 1559 r. złożył ostatecz- nie buławę. Po wybuchu wojny litewsko-moskiewskiej o Inflanty sprzeciwił się udziałowi posiłków koronnych w walce z Moskwą, po- nieważ magnaci litewscy nie chcieli ściślejszej unii z Polską. Mimo 72 to oddziały polskie wzięły udział w tej wojnie. Sam Tarnowski nie dożył jej końca. Zmarł 16 maja 1561 r. w Wiewiórce koło Tarnowa, przeżywszy siedemdziesiąt trzy lata, wiek w owych czasach bardzo sędziwy. Uroczysty pogrzeb odbył się 18 sierpnia w Tarnowie. Wzię- li w nim udział liczni senatorowie oraz starzy towarzysze broni het- mana, kanclerz Jan Ocieski, reprezentujący króla, poseł księcia Al- brechta Hohenzollerna, mieszkańcy miasta. Ciało hetmana pocho- wano w podziemiach kolegiaty tarnowskiej. Niebawem mistrz włos- ki Giovanni Maria Padovano wzniósł w tej świątyni okazały nagro- bek hetmana. Jedyny syn wodza, Jan Krzysztof, kasztelan wojnicki oraz starosta sandomierski i stryjski, niedługo cieszył się majątkiem i sławą odzie- dziczoną po ojcu. Zmarł bezpotomnie l kwietnia 1567 r., przeży- wszy zaledwie trzydzieści lat. Cały majątek Tarnowskich dostał się w ręce córki hetmana, Zofii Ostrogskiej, a po jej rychłej śmierci przypadł mężowi, wojewodzie kijowskiemu, Konstantemu Wasylo- wi Ostrogskiemu. Tarnowski doczekał się wielkiej sławy już za życia. Należał do najbardziej znanych w Europie Polaków, o czym świadczą relacje nun- cjuszy papieskich, dyplomatów cesarskich, opinie reformatorów Kościoła i czego dowodem jest jego biografia opracowana przez włoskiego autora, Pawła Joviusa (Giovio), wydana we Florencji w 1551 r. Już za życia sławili hetmana poeci, przebywający na jego dworze. Tuż po jego śmierci, w czerwcu 1561 r., wyszła drukiem w Krakowie łacińska Elegia na śmierć Tarnowskiego pióra Melchiora Pudłowskiego, sekretarza kasztelana brzezińskiego, żonatego z kre- wniaczką hetmana. W tym samym roku ukazał się, także drukiem, młodzieńczy utwór autora znacznie wyższego lotu, bo samego Jana Kochanowskiego. Była to Elegia o śmierci Jana Tarnowskiego. W 1561 r. wyszła również pieśń żałobna i dziewięć epitafiów na cześć hetmana, pióra Piotra Roizjusza, byłego profesora Akademii Kra- kowskiej. Śmierć hetmana uczcił też dwoma panegirykami Klemens Janicki, w tym jednym w języku polskim - Elegia o śmierci Jana Tarnowskiego. Dla poety hetman to antyczny heros, znany z czynów wojennych na miarę wielkich wodzów strożytności, sławny też i w latach pokoju. Apoteozę Tarnowskiego stanowi cytowane przez nas dziełko Stanisława Orzechowskiego Życie i śmierć Jana Tarnowskie- go, a także mniej udane, będące faktycznie streszczeniem tego dzie- 73 ła łacińskie opowiadanie pióra Krzysztofa Warszewickiego, sekreta- rza koronnego. Zapewne takiż charakter miał też nie zachowany do dzisiaj życiorys hetmana, napisany przez jego sekretarza, Walentego Różankę. Dla wszystkich tych autorów, podobnie jak i dla Joviusa, Tarnowski jest ucieleśnieniem cnót Polaków, mężem wojennym, wielkim politykiem, człowiekiem wszechstronnie wykształconym, wzorem do naśladowania. Badacze najbardziej cenią sobie pracę Orzechowskiego, "jedną ze znamienitszych biografii renesanso- wych" 29. Fragment z epigramu w Zwierzyńcu Mikołaj Rej także poświęcił Tarnowskiemu. Andrzej Frycz Modrzewski dedykował mu jedną z ksiąg sławnego dzieła O naprawie Rzeczypospolitej. Tarnowski idealizowany jest także w poezji doby sarmatyzmu, a później - epoki stanisławowskiej. W Sądzie Ostatecznym Francisz- ka Ksawerego Dmochowskiego występuje wespół z innymi "sławny- mi mężami" - Zamoyskim, Czarnieckim, Chodkiewiczem i Sobies- kim. Poświęcił mu jeden ze Śpiewów historycznych Julian Ursyn Niemcewicz, sławił Alojzy Feliński. Hetman jest uosobieniem mąd- rości i cnót żołnierskich w historiografii wieku osiemnastego, a także dziewiętnastego. W literaturze pięknej okresu zaborów występuje dość rzadko, głównie w powieściach Józefa Kraszewskiego. Dopiero w historiografii II Rzeczypospolitej Tarnowski został su- rowo i krytycznie oceniony przez Ludwika Kolankowskiego, a także - nieco bardziej życzliwie - przez Władysława Pociechę, znawcę królowej Bony. Znacznie lepiej ocenił go natomiast znakomity zna- wca dziejów nowożytnych, Władysław Konopczyński. W literaturze pięknej Tarnowski nie doczekał się swego portretu, nikt dotąd bowiem nie napisał o nim powieści. W ostatnich latach spopularyzowała jego postać Halina Auderska, autorka scenariusza do serialu telewizyjnego Królowa Bona. Hetman jest w nim jednak postacią drugoplanową, rzadko ukazującą się na ekranie. Sporą sła- wę przyniosła mu ostatnio poezja Jerzego Harasymowicza (Bitwa pod Obertynem w zbiorze Wiersze sarmackie). Natomiast w historiografii najnowszej Tarnowski doczekał się wreszcie dwóch poważnych biografii. Pierwszą z nich napisał cyto- wany tu wielekroć Zdzisław Spieralski, znany historyk wojskowości. Praca jego przedstawia głównie działalność wojskową i polityczną hetmana. Natomiast monumentalne dzieło wybitnego znawcy epoki, Włodzimierza Dworzaczka, koncentruje się głównie na zagadnie- 74 niach społecznych, gospodarczych i kulturalnych. Obie książki uzu- pełniają się więc wzajemnie, pozwalają wszechstronnie spojrzeć na działalność hetmana. Oceny Dworzaczka są wyważone, obiektywne. Oto kilka z nich: "Niełatwo scharakteryzować tego człowieka, tak pełnego pozornych niekiedy sprzeczności, tę potężną indywidualność zabarwioną jesz- cze silnie minionym średniowieczem, a przecież pod tyloma wzglę- dami tak już na wskroś renesansową. Mieszanina tych składników jest typowa dla epoki, w której żył i działał, ale w jej labiryntach można stracić drogę i nie odszukać istotnych rysów człowieka. Ma- jątek, nazwisko, niezmierna ambicja, siła woli, bardzo wybitne zdo- lności - wszystko to wysuwało go na czoło panów małopolskich. Ci zgrupowani w senacie wielmoże koronni, tkwący jeszcze silnie w po- jęciach XV stulecia, upatrywali dobro ojczyzny w skupieniu władzy w swych rękach, w stworzeniu rządów oligarchicznych, sprawowa- nych wyłącznie przez przedstawicieli kilkunastu najpierwszych ro- dzin, decydujących właściwie o postępowaniu króla. Ale od swych ojców, dziadów i pradziadów, budowniczych jednoczącego się Kró- lestwa Polskiego, różnili się bardzo", dodajmy - w sensie negatyw- nym, byli bowiem zarzewiem anarchii feudalnej, przeciwnikami wszelkich reform ustrojowych. W innym miejscu Dworzaczek stwierdza: "Był monarchistą, ale pod warunkiem, że król będzie słuchał jego rad, to znaczy jemu ule- gał, nie zaś on królowi. Popierał niekiedy żądania mas szlacheckich ze względów taktycznych, dlatego tylko że widział w tym skuteczną broń do walki z królową o władzę, ale demokratyzm szlachecki był mu z gruntu obcy. Z takimi pobudkami natury społeczno-politycz- nej szła w parze ambicja nie mająca niemal granic, płynąca w znacz- nej mierze z przeświadczenia, że jemu już z urodzenia należą się nie tylko najpierwsze godności w kraju, ale i pozycja najbliższego do- radcy monarchy. [...] Ta ambicja szła jednak często za daleko, wio- dła go do wystąpień, do pogróżek rzucanych w oczy panującemu, do tonu, który znieść mogła tylko Jagiellońska, nazbyt miękka dobrot- liwość. W nadmiernej ambicji leżało główne źródło niestałości jego linii politycznej, częste przerzucanie się od popierania poczynań swych władców do skrajnej przeciwko nim opozycji. Zaostrzała to jeszcze popędliwość nie mająca miary". Wojny, które prowadził, były tylko krótkotrwałymi, świetnymi 75 epizodami w jego życiu. Resztę czasu poświęcił głównie polityce, na długie lata zaważył na życiu publicznym kraju. "Na pytanie jednak, jaka była - biorąc bardziej ogólnie - jego linia polityczna, odpo- wiedziać niełatwo. Dbałość o bezpieczeństwo granic i o pokój wew- nętrzny - niewątpliwie! Ale obok tego ileż rozgrywek z dworem od okazji do okazji, rozgrywek, które ów pokój wewnętrzny zakłócały tak silnie. [...] Pierwiastki średniowieczne, spuścizna po wielmożach małopolskich z XIII, XIV i XV w. tkwią w nim obok cech już cał- kiem nowoczesnych, ale też i obok zapowiedzi anarchicznego typu oligarchy z doby elekcyjnej. W historii wojennej imię jego stało się symbolem zwycięstwa i nieugiętej tężyzny narodowej" 30. Ta dzie- dzina jego działalności nie budzi żadnych kontrowersji. Dla potomnych pozostał przede wszystkim "mężem wojennym", symbolem potęgi i chwały dawnej Polski. Część druga JAN ZAMOYSKI 1. Doktor obojga praw Mało znany był w Polsce ród Jelitczyków-Zamoyskich do czasów naszego bohatera, Jana Sariusza. Pochodził z ziemi łęczyckiej, a jego protoplasta, Tomasz z Łaźnina, przed połową XV w. wyemi- grował na Ruś Czerwoną, gdzie po podbojach Kazimierza Wielkie- go i unii polsko-litewskiej masowo osiadała polska szlachta, wywo- dząca się z gęsto zaludnionych, centralnych i zachodnich woje- wództw. W 1443 r. Tomasz zakupił wsie Wierzbę i Zamość, leżące na pograniczu ziemi chełmskiej i województwa bełskiego. W Zamo- ściu osiadł na stałe. Odtąd wieś ta (zwana Starym Zamościem po za- łożeniu przez Jana Zamoyskiego miasta Zamość) stała się gniazdem całego rodu Zamoyskich. Synowie Tomasza Łaźnińskiego, Florian i Maciej, obrali różne kariery. Pradziad hetmana, Florian, był skrzętnym gospodarzem. Miał zapewne kilkoro dzieci, z których wychowali się dwaj synowie, Mikołaj i Feliks, oraz jakieś nieznane bliżej z imienia córki. Maciej zrobił karierę wojskową. Służył w armii węgierskiej Macieja Korwi- na, wojując przeciw Habsburgom i opozycji antykrólewskiej. Po po- wrocie do Polski brał udział w walkach z Tatarami i awansował na rotmistrza. Obaj bracia używali już nowego nazwiska i podpisywali się jako Zamoyscy. Dziedzicami Zamościa byli synowie Floriana, Mikołaj i Feliks. Pierwszy z nich wybrał karierę duchowną - został kanonikiem kra- kowskim, pełnił też funkcję sekretarza królewskiego, referendarza dworu królewskiego, scholastyka łęczyckiego, proboszcza gorajskie- go i wojnickiego. Był człowiekiem zdolnym, wykształconym i zamo- żnym, zaufanym królowej Bony, przyjacielem Jana Tarnowskiego. Jego awans wydatnie pomógł w robieniu kariery bratu Feliksowi, dziadowi hetmana. Ten z kolei piastował wiele urzędów ziemskich: 77 Wojskiego bełskiego, łowczego chełmskiego, Wojskiego chełmskie- go, poborcy bełskiego i chemskiego, sędziego ziemskiego, podko- morzego chełmskiego. W 1517 r. Feliks i Mikołaj nabyli od Jana Ostrowskiego leżącą koło Zamościa wieś Skokówkę ze skromnym zapewne zameczkiem. Dzięki temu Feliks mógł podpisywać się du- mnie "pan ze Skokowa", jak to czynili wtedy magnaci. Do pozycji magnata Feliksowi Zamoyskiemu było jednak daleko. Co najwyżej był zamożnym szlachcicem. Feliks Zamoyski miał trzech synów: Mikołaja, który zmarł w młodości, Floriana, od 1582 r. chorążego chełmskiego, i Stanisława, ojca przyszłego hetmana i kanlerza. Stanisław był "panem na Sko- kówce" oraz dziedzicem pięciu wsi. W dojrzałym chyba wieku został wyznawcą kalwinizmu, szybko szerzącego się wśród szlachty chełm- skiej i w całej Polsce. Kościół katolicki w Zamościu zamienił na zbór kalwiński, po kalwińsku wychowywał dzieci. Zagarnięcie dzie- sięcin z własnego folwarku, które dotąd musiał oddawać Kościoło- wi, pewnie się znacznie przyczyniło do decyzji Zamoyskiego. Ale nie był to jedyny powód. Zapewne - jak pisał Andrzej A. Witusik - "obok spraw ekonomiczno-społecznych motywy intelektualne, szukanie nowych idei, nowych koncepcji teologiczno-dogmatycz- nych i liturgicznych, odgrywały również ważną rolę" 1. Zamoyski był człowiekiem o szerokich horyzontach umysłowych, doceniają- cym rolę nauki. Dowiódł tego, łożąc wielkie sumy na wykształcenie syna. Przede wszystkim był jednak zasłużonym żołnierzem, uczest- nikiem wojen z Moskwą, Mołdawią i Chanatem Krymskim, prowa- dzonych w czasach panowania Zygmunta Starego i Zygmunta Augu- sta. Jego doświadczenie wojskowe, zamiłowanie do wojaczki nie po- zostały bez wpływu na wychowanie i wykształcenie syna. Dzięki zdolnościom i zasługom żołnierskim szybko awansował. Zygmunt August nadał mu starostwo bełskie i zamechskie, godność hetmana nadwornego, tj. dowódcy wojsk strzegących dworu, a w końcu - kasztelanię chełmską, co zapewniło mu krzesło w senacie. W ten sposób ojciec naszego bohatera awansował do przedniej szych dygni- tarzy w państwie. Ale do największych było mu wciąż daleko! Ze związku z Anną Herburtówną (primo voto Lipską) Stanisław doczekał się czworga dzieci: synów Feliksa i Jana Sariusza oraz có- rek Zofii i Anny. Dwoje z nich; Feliks i Zofia, zmarło w dzieciń- stwie lub młodości. Żona zmarła mu młodo. Z tego małżeństwa po- 78 zostało więc dwoje dzieci: Anna i Jan Sariusz. Niebawem Zamoyski poślubił Annę Orzechowską herbu Rogala, z którą miał córki Elżbietę i Zofię. Pierwszą wydał później za wojewodę bełskiego, Stanisława Włodka, drugą - za podczaszego koronnego, Łukasza Działyńskiego. Anna wyszła za Łukasza Oleśnickiego. Jak widać, wchodził w koneksje rodzinne z liczącymi się dygnita- rzami w państwie. A ponieważ majątek też miał już spory, stworzył jedynakowi odpowiednie warunki do zrobienia wielkiej kariery. Nie trzymał go długo w domu, lecz szybko posłał do szkół. Ponieważ Jan od wczesnego dzieciństwa nie miał matki i przebywał poza Za- mościem, szybko nauczył się samodzielności. Jan Sariusz urodził się 19 marca 1542 r. na zamku w Skokówce. Od Jana Tarnowskiego dzieliły go więc dwa pokolenia. Posłany do szkoły w Krasnymstawie, szybko wyróżnił się wśród rówieśników pi- lnością i dużymi zdolnościami, toteż zwrócił na siebie uwagę miejs- cowego pedagoga, Wojciecha Ostrowskiego. Możliwe, że to właśnie on poradził Stanisławowi Zamoyskiemu, by posłał syna na studia zagraniczne. Starosta wiązał z synem swoje aspiracje i dobrze rozu- miał, że poznanie przez niego szkół europejskich, różnych środo- wisk, dworów, języków i kultur bardzo mu pomoże w przyszłej ka- rierze. Peregrynacje młodych paniczów po obcych krajach weszły wówczas w Polsce w powszechną modę i kto żyw wysyłał synów na zagraniczne studia. Młody Zamoyski żył przecież w nowej, zapoczą- tkowanej we Włoszech epoce wspaniałego rozkwitu literatury naro- dowej i sztuki, odrodzenia antycznych tradycji, przełomu w poglą- dach moralnych, szybkiego postępu nauki, rozwoju drukarstwa, kry- tyki wstecznictwa, ciemnoty i zabobonów. Nowe prądy docierały i do Polski, budząc szerokie zainteresowanie na królewskim Wawelu, w pałacach magnackich, wśród bardziej oświeconej szlachty i miesz- czan. Ożywiło się w kraju życie kulturalne, rozkwitła literatura na- rodowa, podniósł się poziom nauki i oświaty. W 1555 r. trzynastoletni zaledwie chłopiec udał się w daleką dro- gę do Europy Zachodniej. Przez ponad rok przebywał w Strasbur- gu, dużym, bogatym wolnym mieście, wchodzącym w skład ziem Cesarstwa Niemieckiego, położonym w pięknej dolinie nad Renem, pilnie słuchając wykładów Jana Sturma, sławnego humanisty i teo- loga protestanckiego. Natępnie w 1556 lub 1557 roku pojechał do Paryża. Z zapałem wziął się do nauki, studiując zapewne w Kole- 79 gium Królewskim. Szybko dostał się w nurt walki między scholasty- kami, broniącymi przestarzałych zasad, i humanistami, reprezentu- jącymi rewolucyjne odrodzenie w nauce, sztuce, literaturze i świato- poglądzie. Był świadkiem istnych bojów na słowa i pióra, prowadzo- nych między humanistycznym Kolegium a średniowieczną jeszcze Sorboną. Słuchał z pewnością wykładów znanego filozofa z Sorbony Jakuba Charpentiera, i przeciwnika, filozofa i filologa Piotra Ramusa z Kolegium, studiował łacinę, grekę i matematykę, pozna- wał język francuski, uczył się samodzielnego myślenia. Zaznajamiał się też z organizacją i uzbrojeniem armii francuskiej, systemem for- tyfikacji na Zachodzie. Niektórzy historycy uważają, że bywał na dworze króla Henryka II. Nawet mimo ciężkiej choroby, która na kilka miesięcy zwaliła go z nóg, nie przerwał nauki w domu. Opiekę i wsparcie miał wtedy w niewielkim poczcie służby, którą ojciec wy- słał wraz z nim do Francji. Po prawie trzech latach studiów, w maju 1559 r., wyjechał z Pary- ża. Francją był oczarowany, w kulturze francuskiej wprost zakocha- ny (do czasów przykrych doświadczeń z Henrykiem Walezym). W drodze do kraju zatrzymał się w Strasburgu i ponownie podjął stu- dia pod kierunkiem Sturma. Teraz był już młodzieńcem dojrzałym, biegłym w łacinie i grece, mógł więc u swego mistrza doskonalić "rzemiosło filologiczne". W przyszłości będzie poprawiać pod względem językowym dzieła wybitnych profesorów, napisane w tych językach. Ze szkoły Sturma wyniósł "ideał tolerancji religijnej oraz wzór dobrego obywatela w służbie państwa, głównie w oparciu o wywody Cycerona i inne" 2. W Strasburgu spotkał zapewne Jana Kochanowskiego, powracającego również z Paryża, zaprzyjaźnił się z nim i w jego towarzystwie wrócił do kraju. W Polsce przebywał zaledwie kilka miesięcy, po czym znowu wy- jechał, zapewne do Strasburga, stamtąd zaś do Francji. Zaczynały się tu właśnie wojny religijne, toteż tolerancyjnie usposobiony kasz- telanie nie czekał bratobójczych rzezi, lecz zniechęcony przypływem fanatyzmu po obu stronach opuścił Francję. Wkrótce udał się do Włoch. Ojczyzna renesansu, kraj wielkich artystów, pisarzy, uczo- nych i polityków, sławnych szkół i wytwornych dworów, pociągała go od dawna. Po długiej podróży dotarł do Padwy, gdzie 20 czerwca 1561 r. wstąpił na wydział prawa znanego uniwersytetu, założonego już w 1222 r. Studenci tej uczelni byli zorganizowani w dwa związki: 80 przedalpejski, tj. włoski, i zaalpejski, do którego należeli wszyscy cudzoziemcy: Niemcy, Polacy, Francuzi, Grecy, Czesi i Anglicy. W XVI w. uniwersytet w Padwie wykształcił ponad tysiąc Polaków, wśród nich Kopernika, poetów - Klemensa Janickiego i Jana Ko- chanowskiego, pisarza i historyka - Marcina Kromera, czterdziestu dziewięciu późniejszych biskupów i opatów, trzydziestu ośmiu woje- wodów i kasztelanów z przedniej szych rodów magnackich. W Pad- wie zdobywał także wiedzę Niemiec z pochodzenia, później wybitny historyk czasów Batorego i bliski współpracownik Zamoyskiego, Reinhold Heidenstein. W Padwie działały też słynne szkoły jazdy konnej i szermierki, w których chętnie pobierała lekcje młodzież magnacka i szlachecka. Zamoyski studiował pod kierunkiem znanych uczonych: Tiberia, Deciana, Guidona Panicirollego i Carlo Sigonia. Ten ostatni miał na niego największy wpływ. Był wybitnym historykiem, wydawcą wielu podstawowych źródeł do dziejów Włoch, zwłaszcza z okresu śred- niowiecza, a także prawnikiem, który dzięki swoim pracom przyczy- nił się do przywrócenia w Italii praworządności, nie przestrzeganej w okresie wojen domowych i rządów kondotierów. Zamoyski uczęszczał na wykłady z filozofii, historii, zwłaszcza starożytnego Rzymu, filologii klasycznej, medycyny, z zapałem czytywał dzieła rzymskich mistrzów pióra. "Rozczytując się w księgach dawnych au- torów - pisał Heidenstein - sięgnął także po księgi starożytnych doktorów Kościoła i pod ich wpływem nabrał przekonania, że nie żaden inny, a katolicki Kościół tożsamym jest z Kościołem pierw- szych wieków chrześcijaństwa, o którym piszą starożytni Ojcowie, i że do Kościoła tego powinno się wrócić. Raz wiarę katolicką przyją- wszy, z taką stałością ją wyznawał i aż do śmierci tak gorliwie się jej trzymał, że nie tylko nie uchylał się od spełniania codziennych obo- wiązków dobrego chrześcijanina, ale prawie nigdy służby bożej nie opuścił" 3. Zmiana wiary była więc następstwem głębokich studiów filozoficznych. Zainteresowania miał Zamoyski wszechstronne. "Padwa uczyniła mnie mężem" - napisał po latach oceniając okres studiów w tym mieście. W Padwie napisał pracę De senatu romano librl II (O sena- cie rzymskim ksiąg dwie), wydaną drukiem w 1563 r., oraz zdobył tytuł doktora obojga praw, wreszcie w 1562 r. został rektorem wy- branym przez studentów i wśród ogólnego aplauzu zaniesionym na 81 6 - Sławni hetmani... ramionach kolegów z pałacu podesty (siedziby miejscowego dygnita- rza - L.P.) do domu. Piastując urząd rektora, wykazał się energią, przedsiębiorczością, umiejętnością współżycia z ludźmi, troską o waru- nki bytowe studentów. Przeprowadził m.in. reformę statutu wydziału prawa, sprowadził do Padwy wielu znakomitych profesorów, kilkakrot- nie jeździł do doży weneckiego (którego władzy podlegała Padwa - L. P.) w interesach uczelni. Jednoroczny rektorat Jana Sariusza Zamoy- skiego zapoczątkował erę znakomitego rozkwitu Uniwersytetu. Nic więc dziwnego, że jego zasługi jako rektora uczciła młodzież wmurowa- niem w gmach uniwersytetu pamiątkowej tablicy z herbem Zamoyskich i łacińskim napisem, wyrażającym mu podziękowanie. Niebawem wła- dze Rzeczypospolitej Weneckiej postanowiły zasłużonego dla uczelni Polaka polecić królowi Zygmuntowi Augustowi. Niezmiernie rzadko coś podobnego zdarzało się w Republice Św. Marka. Dzięki studiom zagranicznym Zamoyski zdobył ogromną wiedzę, wzbogaconą następnie przez lata samodzielnych badań naukowych. Zafascynowany antykiem, stał się wybitnym znawcą kultury łacińs- kiej i greckiej. Interesował się filozofią starożytną, doktrynami pra- wno-ustrojowymi, pedagogiką, architekturą, malarstwem, rzeźbą, epigrafiką, medalierstwem, mitologią, historią. Starał się naślado- wać słynnych rzymskich i greckich oratorów. Jego rozprawa o sena- cie rzymskim była, według Jerzego Kowalczyka, najbardziej chyba gruntowną pracą naukową autora polskiego w XVI wieku. Poznał również rozliczne dziedziny sztuki: poetykę, teatr, muzykę, archi- tekturę, malarstwo. Przez całe życie gromadził i czytywał książki, miał liczne pasje naukowe, był człowiekiem o wszechstronnych za- interesowaniach, nieprzeciętnych talentach, wielkiej bystrości umy- słu i ogromnym sprycie. Miał więc wszelkie zadatki na przyszłego mecenasa kultury wielkiego formatu, a także na wybitnego polityka. 2. "Trybun ludu szlacheckiego" Po krótkim pobycie w Wenecji w 1565 r. młody, dwudziestotrzy- letni Zamoyski wrócił do kraju. Był teraz zagorzałym italofilem, rozmiłowanym w kulturze włoskiej. Dzięki staraniom ojca, protek- cji późniejszego biskupa krakowskiego i podkanclerzego koronnego, a wówczas wpływowego sekretarza królewskiego, Piotra Myszkows- 82 kiego, Zygmunt August zainteresował się wykształconym humanistą i już w tymże 1565 r. powierzył mu urząd sekretarza. Tak zaczęła się wielka kariera naszego bohatera. Zaważyła na niej nie tyle protek- cja wpływowych dostojników, co ogromna wiedza, elokwencja, błys- kotliwość umysłu, znajomość kilku obcych języków, dobre obezna- nie z ustrojem wewnętrznym państwa, niezwykłe oczytanie w litera- turze, umiejętność przemawiania, wielki spryt i ambicja. W szesna- stowiecznej Rzeczypospolitej nie tylko pochodzenie decydowało o karierze. Liczyły się także zdolności i wiedza. Długie lata nauki Jana Zamoyskiego nie poszły na marne. Stanowisko sekretarza królewskiego było bardzo atrakcyjne, w urzędzie tym skupiały się bowiem wszystkie sprawy państwowe, związane z działalnością panującego. Nic więc dziwnego, że Marcin Kromer nazwał je seminarium senatu. Sekretarz królewski redago- wał pisma i listy podpisywane przez monarchę, przekazywał czasem opinię nieobecnego senatora, załatwiał różne sprawy państwowe, wykonywał polecenia króla, w jego imieniu pertraktował z posłami na sejm. Zygmunt August szybko poznał się na zdolnościach, ogro- mnej wiedzy, sumienności i pracowitości młodego sekretarza, po- wierzał więc coraz trudniejsze, bardziej odpowiedzialne zadania. Jednym z nich było porządkowanie Archiwum Skarbca Koronnego, w którym panował niezwykły bałagan. Gromadzone od lat akta le- żały w nieładzie, zbutwiałe, spleśniałe, zżarte przez mole. Wiele wa- żnych pism zaginęło, toteż król miał trudności w korzystaniu z archi- wum. Zamoyski natychmiast wziął się do pracy, "wszystko godnie sprawił i szafy dawszy na to porobić, w osobne każdą rzecz szuflady pochował i summariusz ich poczynił i niektóre rzeczy sobie dał po- przepisować". Dzięki pracy w archiwum Zamoyski dobrze poznał historię Polski, co później bardzo mu się przydało w działalności po- litycznej. Nagradzając trud sekretarza, król nadał mu w 1566 r. wieś Witkowo koło Gniezna oraz starostwo zamechskie, którego zrzekł się ojciec, Stanisław Zamoyski. W spadku po ojcu, zmarłym w 1572 r., Jan otrzymał też starostwo bełskie. Wraz z odziedziczoną ojcowi- zną miał już majątek niemały. Powiększył go posag żony, Anny Os- solińskiej, córki kasztelana Hieronima, poślubionej w 1571 r., która w rok później niespodziewanie zmarła. Nieszczęścia osobiste nie za- łamały energii kasztelanica. Niebawem zaszły wypadki, które roz- sławiły jego nazwisko na całą Polskę. 83 Dnia 7 lipca 1572 r. zmarł bezpotomnie Zygmunt August. Wraz z jego zgonem wygasła dynastia Jagiellonów. W kraju zapanował okres lęku i niepewności. W całej pełni ujawniły się skrajne rozbie- żności między obozem magnatów a rzeszami szlachty. Pierwsi doma- gali się elekcji nowego króla przez senat, w którym mieli zdecydo- waną przewagę, drudzy żądali elekcji na sejmie, gdyż tu mieli więk- sze wpływy. Żadna ze stron nie myślała ustąpić, zanosiło się na do- mową zawieruchę. Zamoyski z zapałem rzucił się w wir agitacji, zdecydowanie po- pierając stronnictwo szlacheckie. Zawsze uważał siebie za jednego ze "współbraci". Początkowo poparł hasło wyboru króla przez sejm. Gdy jednak przywódcy szlacheccy, podkomorzy chełmski Mikołaj Siennicki i wojewoda sandomierski Piotr Zborowski wysunęli hasło elekcji viritim, czyli demokratycznego wyboru monarchy przez całą szlachtę, gorąco poparł ten projekt. Pierwszy raz wystąpił z tym pu- blicznie na sejmiku ziemi chełmskiej, powołując się na stary przy- kład szlachty ruskiej z 1436 r., gdy panowie bracia osobiście przybyli na zjazd i wystąpili w obronie prawa do korony małego Władysława Jagiellończyka. W myśl wywodów Zamoyskiego każdy szlachcic mu- siał osobiście wziąć udział w elekcji, która miała być "fundamentem wszystkich wolności". Pierwsza uległa agitacji szlachta bełska, za jej przykładem poszło dalszych pięć województw. Zamoyski wszędzie przemawiał, argu- mentował, przekonywał, odwoływał się do uczuć patriotycznych, zasad demokracji, głosił demagogiczne hasła. W pełni wykorzysty- wał swój niezwykły talent oratorski, rozległą wiedzą historyczną i prawniczą, orientację w zawiłych arkanach państwowo-ustrojowych. Szybko wyrastał na "trybuna ludu szlacheckiego" (jak nazwał go Wacław Sobieski), na "znakomitość polityczną" (według słów Hen- ryka Barycza). Dnia 6 stycznia 1573 r. w Warszawie rozpoczęły się obrady sejmu konwokacyjnego, który miał ostatecznie rozstrzygnąć sposób wybo- ru króla. Zamoyski brał w nim udział jako poseł województwa bełs- kiego. "W wolnej Rzeczypospolitej - dowodził podczas dyskusji - obok praw równych dla wszystkich nie ma nic słuszniejszego i bar- dziej uzasadnionego nad równość głosów. Skoro każdy na wojnę broń dźwiga, słuszną jest rzeczą, aby każdy osobiście głos dawał" 4. Pod naciskiem szlachty sejm przyjął zasadę wolnej elekcji. 85 Elekcja zaczęła się 1573 r. pod Warszawą. Przybyły na nią niespo- dziewanie wielkie tłumy, około 50 000 szlachty z całej Rzeczypospo- litej. Kandydatów do korony było wielu. Duże szansę miał arcyksiążę Ernest Habsburg, syn cesarza Maksymiliana II, cieszący się popar- ciem papieża Grzegorza XIII, duchowieństwa i katolickich magna- tów. Znaczna część szlachty, zwłaszcza litewskiej, opowiadała się za carem Iwanem IV Groźnym. Dość popularny był wśród protestan- tów król szwedzki Jan III Waza, żonaty z Katarzyną Jagiellonką, siostrą Zygmunta Augusta. Tylko niewielkie, zdawało się, były szansę królewicza francuskiego, Henryka d'Anjou "Gawieńskiego", jak zwała go szlachta, brata Karola IX Walezego. Część szlachty wysunęła kandydaturę Piasta, to jest Polaka, żadnej konkretnej osoby nie potrafiła jednak wymienić. Zamoyski był zdecydowanym przeciwnikiem Habsburgów. Posta- wa jego wynikała z patriotycznych pobudek. Dobrze znał historię i wiedział, że panująca w Austrii, Niemczech, Czechach, Niderlan- dach oraz w części Węgier dynastia prowadzi politykę germanizacji narodów (czego nie czyniła linia hiszpańska) i zmierza do absolutyz- mu. Kłóciło się to z głoszonymi przez niego hasłami demokracji szlacheckiej, zwierzchnictwa "narodu" szlacheckiego nad władzą wykonawczą. Obawiał się też, by pod rządami cesarskiej dynastii Polska nie utraciła suwerenności państwowej i nie spadła do roli pod- rzędnej prowincji Habsburgów, skazanej na zalew zwycięskiej niem- czyzny. Postawę antyhabsburską zachował do końca życia. Nie oz- nacza to wcale, że w ogóle był wrogiem Niemców i niemczyzny, co przypisywali mu niektórzy historycy. Wyraźnie zadaje temu kłam wypowiedź Zamoyskiego na elekcji. Mówiąc o dawnych wojnach polsko-niemieckich, stwierdził: "Wojny te nie wynikły jednak z wrodzonej niechęci obu narodów, bo jej tu nie ma, ani nie zostały podjęte oficjalnie z ramienia Cesarstwa, lecz wywołały je ambitne plany jednostek w związku z prywatnymi sporami. Poza tym wy- trwaliśmy w szczerej i nieprzerwanej przyjaźni z Niemcami" 5. Jako dowód Zamoyski przytoczył przykłady układów zawieranych z cesa- rzami niemieckimi oraz licznych koligacji rodzinnych między znako- mitymi rodami obu nacji. Długo toczyły się obrady elekcyjne, długo przemawiali posłowie, zachwalający swoich kandydatów. Kolejno odpadali różni kandyda- 86 ci. Po skompromitowaniu kandydatury "Piasta", do czego walnie przyczynił się Zamoyski, pozostał już tylko Francuz. Dnia 11 maja 1573 r. prymas Jakub Uchański uroczyście ogłosił wybór Henryka Walezego. Pierwsza wolna elekcja dobiegła końca. Wkrótce posło- wie francuscy w imieniu swego władcy złożyli przysięgę na pacta conventa i tzw. artykuły henrykowskie. W redagowaniu obu donio- słych dokumentów wziął udział Zamoyski. Na początku lipca udało się po króla do Francji poselstwo pod przewodem biskupa poznańskiego, Adama Konarskiego, i kasztela- na międzyrzeckiego, Andrzeja Górki. Składało się z ośmiu senato- rów i pięciu posłów szlacheckich, wśród których był Jan Zamoyski. Po czterdziestu czterech dniach podróży, 19 sierpnia, Polacy wyje- chali do Paryża. Swym wyglądem, bogactwem strojów, wyposaże- niem koni, cennymi ozdobami, wzbudzili ogólny podziw. Wykształ- cenie, kultura i ogłada towarzyska Polaków również olśniły Francję. Po oficjalnej audiencji na dworze Karola IX i Katarzyny Medy- cejskiej, 22 sierpnia, Polacy po raz pierwszy ujrzeli swego władcę. Niespełna dwudziestodwuletni Henryk Walczy był "słusznego wzro- stu, wysokiego, o szlachetnym wejrzeniu, łaskawym obejściu, dło- niach tak pięknych, jakich nie miał żaden mężczyzna ani żadna ko- bieta we Francji, okazującego zarazem wiele godności w zachowa- niu..." 6. Ale jego sposób ubierania się budził podejrzenie, iż jest zniewieściały. Wywołał więc wśród rycerskich Polaków mieszane uczucia. Wzmogły się one jeszcze bardziej, gdy doszło do konkret- nych rozmów. Henryk chciał być prawdziwym królem, mającym sil- ną władzę, a nie monarchą zależnym od szlachty, odmówił więc zło- żenia przysięgi na podane mu warunki. Doszło do sporów. W ferwo- rze ostrej dyskusji starosta odolanowski, Jan Zborowski, miał za- krzyknąć: "Si non jurabis, non regnabis!" (Jeśli nie przysięgniesz, nie będziesz panował). Dopiero po długich rozmowach Henryk wre- szcie ustąpił i złożył przysięgę. Wtedy Zamoyski napisał słynną mowę do króla, w której wyjaśnił mu zasady i funkcjonowanie ustroju demokracji szlacheckiej w Polsce. Po załagodzeniu konflik- tu, na życzenie Karola IX, Henryk dokonał uroczystego objazdu ulic Paryża, gorąco witany przez mieszkańców stolicy. Po wielu wspaniałych uroczystościach bez entuzjazmu wyruszył do Polski i 24 stycznia 1574 r. przekroczył jej granice. Krótko trwało jego panowanie. Na wiadomość o śmierci brata 87 Karola IX nocą z 18 na 19 czerwca opuścił chyłkiem Wawel i ruszył do Francji. Stanowczo przedkładał dziedziczny tron Walezych nad polską elekcyjną koronę. Przed odjazdem polecił wybór na tron pol- ski księcia siedmiogrodzkiego, Stefana Batorego, którego elekcję przygotowała dyplomacja francuska, obawiająca się wzmocnienia pozycji Habsburgów w razie wyboru któregoś z nich na tron Rzeczy- pospolitej. W Polsce znowu zapanował chaos, szerzyły się zajazdy, napady, gwałty, panoszyło bezprawie. Sam Zamoyski nie był bez winy, ko- rzystając bowiem z sytuacji, siłą zajął bogate starostwo knyszyńskie, przyznane mu przez Henryka Walezego, a nie opuszczone przez jego dotychczasowego dzierżawcę, starego żołnierza Bielawskiego. Na głowę kasztelanica posypały się gromy, przypomniano bowiem, że to on namawiał szlachtę do wyboru Walezego. Z zamętu korzy- stali Habsburgowie, zdobywający za pomocą przekupstwa zwolenni- ków wśród wpływowych magnatów, a nawet pomniejszych urzędni- ków. Cesarz Maksymilian II starał się przeciągnąć na swą stronę sa- mego Zamoyskiego, ale on pozostał nieugiętym przeciwnikiem rodu austriackiego. Pod jego wpływem zebrana na zjeździe w Stężycy szlachta zdecydowanie wypowiedziała się przeciw kandydaturze ar- cyksięcia Ernesta. Panujący w kraju chaos wykorzystali Tatarzy i we wrześniu 1575 r. napadli na Wołyń, Podole i Ruś Czerwoną. Zapłonęły wsie i mia- steczka, a tłumy nieszczęsnego jasyru powędrowały w łykach na Krym. Na próżno magnaci usiłowali ze swymi pocztami stawić czoło rabusiom. W nieudanej kampanii wziął udział i Zamoyski, ale chrzest bojowy nie wypadł dla niego pomyślnie. Lotna orda zdołała uniknąć starcia z wojskiem; z bogatymi łupami powróciła do swych ułusów. Niebezpieczeństwo grożące ze strony świata islamu skłoniło szlachtę do przyspieszenia terminu elekcji. Zaczęła się ona 7 listopada z udziałem wielotysięcznych tłumów. Kandydatów do korony było wielu: cesarz Maksymilian II i arcy- książęta Ernest oraz Ferdynand, Jan III Waza, carewicz Fiodor, syn Iwana Groźnego, książę Ferrary Alfons, magnat czeski Wilhelm z Roźmberka, spokrewniony z Jagiellonami, Stefan Batory, popierany przez arian polskich, dyplomację francuską i sułtana tureckiego Mu- rada III. Większość szlachty chciała jednak na tronie "Piasta". Podczas gorącej debaty z porywającą mową wystąpił Zamoyski, 89 upoważniony do zabrania głosu przez szlachtę ruską, bełską i podol- ską. Na wstępie złożył samokrytykę, tłumacząc swój błąd, popełnio- ny w poprzedniej elekcji, młodym wiekiem i niedoświadczeniem. To przekonało szlachtę. Schlebiając panom braciom, kasztelanie zaczai wychwalać pod niebiosa demokrację szlachecką, której dobro- dziejstw nie zna żaden inny naród. Następnie przeszedł do sedna sprawy: potępił kandydaturę cudzoziemską i opowiedział się za "Piastem", nie wymieniając jednak żadnej konkretnej osoby. Jego przemówienie spotkało się z powszechnym aplauzem. Szlachta odrzuciła obce kandydatury (co oznaczało klęskę Habsburgów, a o to właśnie chodziło Zamoyskiemu) i domagała się tronu dla rodaka. Rychło okazało się jednak, że nie ma kandydata! Zaproponowani Jan Kostka, wojewoda sandomierski, i Andrzej Tęczyński, wojewo- da bełski, wymówili się od tak wielkiego zaszczytu. Nastąpiła po- wszechna konsternacja. Wykorzystując ją, 12 grudnia senatorowie pod przewodem prymasa Uchańskiego ogłosili wybór Maksymiliana II. W odpowiedzi Zamoyski i Piotr Zborowski wysunęli kandydatu- rę "Piasta" w osobie Anny Jagiellonki, siostry Zygmunta Augusta. Jej mężem miał zostać Stefan Batory. Tłumy szlachty z zapałem po- parły ten projekt i 15 grudnia Anna oraz Batory zostali ogłoszeni władcami Rzeczypospolitej. Gdy wszystkim wydawało się, że tylko oręż rozstrzygnie o losach Korony, Maksymilian II niespodziewanie wyzionął ducha. Batory bez przeszkód przybył do Polski i l V 1576 został ukoronowany przez swych stronników, kierowanych przez Zamoyskiego. Dla mło- dego jeszcze, trzydziestoczteroletniego kasztelanica zaczai się okres wielkiej kariery. 3. Przyjaciel Batorego Obejmując tron w Polsce, Batory miał czterdzieści trzy lata; był mężem doświadczonym, wszechstronnie wykształconym. Szczegól- nie dobrze znał się na sztuce wojennej. Od wczesnej młodości wal- czył z Turkami i zabiegał o zjednoczenie rozdartych na trzy części Węgier. Lawirując między potężnym sułtanem i cesarzem niemiec- kim, nauczył się prowadzenia zręcznie polityki. Początek rządów w Polsce miał jednak trudny. Bogaty Gdańsk nie chciał uznać jego 90 władzy i trwał przy Habsburgach, toteż dopiero oręż musiał rozstrzygnąć spór. Pierwsze starcia nastąpiły już we wrześniu 1576 r. Do decydujących walk doszło wiosną następnego roku. Zamoyski pomagał królowi w zorganizowaniu wyprawy wojennej, udzielał rad, wtajemniczał w problemy polskiej polityki zagranicznej i wew- nętrznej, wyjaśniał zasady funkcjonowania systemu demokracji szla- checkiej. Zaciągnął na wojnę rotę jazdy, która wzięła chlubny udział w zwycięskiej bitwie z gdańszczanami pod Lubieszowem 17 kwietnia 1577 r. Od początku panowania Batorego stał się najbliż- szym jego doradcą i współpracownikiem, zwłaszcza w sprawach we- wnętrznych państwa. "Jeśli w życiu i karierze polityka da się wydzie- lić ściśle określony czas, w którym zdobywa on ostrogi męża stanu, w którym z taktyka, popychanego bieżącymi sprawami, przekształca się w stratega, wybiegającego myślami daleko naprzód - to w życiu Jana Zamoyskiego były to lata panowania Stefana Batorego" 7. Ob- darzony już w 1576 r. urzędem podkanclerza koronnego starał się doprowadzić do kompromisu między królem a Gdańskiem. Po nie- powodzeniach wojsk królewskich w czasie oblężenia miasta skłonił Batorego do rezygnacji z całkowitego podporządkowania go sobie i do zgody na przywrócenie mu starych przywilejów. Niektórzy z hi- storyków mają dziś z tego powodu pretensje do Zamoyskiego. Uwa- żają, że podporządkowanie Gdańska władzy królewskiej stwarzało szansę wzmocnienia aparatu państwowego Rzeczypospolitej. Wyty- kają Zamoyskiemu pobranie łapówki od mieszczan gdańskich. Zda- niem innych (Stanisław Grzybowski) Zamoyski popierał Gdańsk, ponieważ szukał popularności i reklamy także wśród mieszczan. Ostatecznie, dzięki jego staraniom, konflikt z najbogatszym mia- stem Rzeczypospolitej skończył się kompromisem. W zamian za przywrócenie przywilejów Gdańsk uznał władzę Batorego, przepro- sił monarchę i zapłacił kontrybucję. Statuty Karnkowskiego, ograni- czające samodzielność miasta, zostały uchylone. W czasie wojny król zaprzepaścił szansę podporządkowania sobie Prus Książęcych - polskiego lenna, powierzając opiekę nad chorym księciem Albrechtem Fryderykiem margrabiemu Anspachu - Je- rzemu Fryderykowi Hohenzollernowi. Ten poważny błąd polityczny był w pewnej mierze zawiniony przez Zamoyskiego, który nie wyja- śnił królowi, mało znającemu jeszcze polskie realia, znaczenia spra- wy pruskiej dla Rzeczypospolitej. Należy jednak pamiętać, że ustęp- 91 stwa króla wobec Gdańska i Hohenzollernów zostały spowodowane przede wszystkim agresją Moskwy, która, korzystając z konfliktu wewnętrznego w Polsce, latem 1577 roku uderzyła na polską część Inflant i opanowała ją, z wyjątkiem Rygi i jej okolic. Rozprawa z Iwanem IV Groźnym stała się dla króla najwyższą koniecznością! Batory miał wielkie plany polityczne i militarne, dlatego za jego panowania polityka zewnętrzna miała wyraźny priorytet. Najpierw chciał pokonać Rosję i odzyskać Inflanty. Król, jak wiemy, słabo znał stosunki polityczne w Polsce, nie orientował się w jej strukturze prawno-ustrojowej. Zamoyski nato- miast znał je znakomicie. Dlatego król zajął się głównie polityką za- graniczną i sprawami wojny, problemy wewnętrzne powierzył zaś Zamoyskiemu. Batory i jego podkanclerzy mieli ze sobą wiele wspólnego. Obaj studiowali niegdyś w Padwie, obaj żywili kult dla nauki, rozczytywa- li się w literaturze klasycznej, przywiązywali wielkie znaczenie do kształcenia młodzieży, rozwijali oświatę, byli zwolennikami toleran- cji religijnej, z zamiłowaniem zgłębiali dzieła historyczne i obaj nie- nawidzili Habsburgów. Przy boku Batorego Zamoyski przeszedł ist- ną ewolucję. Niedawny "trybun ludu szlacheckiego", wojujący o peł- ną demokrację dla szlachty, przekształcił się w zwolennika silnej władzy królewskiej, a to dlatego, że część tej władzy sam teraz spra- wował! Średnio zamożny dotąd szlachcic, dzięki protekcji monar- chy, szybko wyrastał na magnata, "łowcę królewszczyzn" (jak to określił Stanisław Herbst), tracącego kontakt z tą grupą społeczną, którą do niedawna sam reprezentował i o której interesy mocno za- biegał. "Zamoyski przegrywa swą popularność trybuna ludu z chwi- lą, gdy się wiąże z królem" 8. I to było jego osobistą tragedią! Batory nie doceniał znaczenia spraw wewnętrznych i przyczynił się do osłabienia roli sejmu, który miał mu służyć do uchwalania po- datków na wojsko. Co prawda [...] "stał na gruncie legalizmu, zwo- ływał sejmy, przestrzegał konfederacji warszawskiej i przeciwdziałał tumultom religijnym, ale jednocześnie popierał kontrreformację i jezuitów", w przypadku zaś opozycji na sejmie [...] "stosował takty- kę odwoływania się do sejmików posejmowych czy też do zwoływa- nych zamiast sejmu, aby kolejno od szlachty poszczególnych prowi- ncji wytargować podatki" 9. Wykorzystując różnice regionalne, król rozbijał opozycję szlachty, mimo jej protestów przeciw osłabianiu 92 roli sejmu. W rezultacie, w Polsce nie ukształtowała się wówczas ani silna władza królewska, ani ustrój oparty na silnym parlamencie. "Doszło (natomiast) do kompromisu i na pewno fakt, że doszło do kompromisu między monarchą a sejmem był w jakiejś mierze winą Zamoyskiego (który w głównej mierze realizował politykę królews- ką wobec sejmu - L.P.). Ale czy można nazwać winą to, że się usi- łowało doprowadzić do zgody?" 10. Największym osiągnięciem czasów Batorego w zakresie polityki wewnętrznej było powołanie przez sejm 1578 r. Trybunału Koron- nego, mającego stanowić sąd apelacyjny. Członkowie jego byli wy- bierani przez sejmiki deputackie. W 1581 r. podobny trybunał po- wołano na Litwie. Dużym osiągnięciem było również utworzenie w 1579 r. Akademii Wileńskiej, działającej na bazie dawnego kole- gium jezuickiego. Najbardziej negatywnym zjawiskiem był nato- miast, oprócz wspomnianego osłabienia roli sejmu, postępujący roz- kład obozu egzekucyjnego, będący następstwem nie tylko polityki Batorego i Zamoyskiego, ale również stopniowego rozbicia politycz- nego szlachty, przechodzenia niektórych jej przywódców do senatu (w którym z reguły zajmowali potem postawę anty egzekucyjną). Osiągnięcia i reformy wojskowe Batorego były bez porównania większe niż rezultaty jego polityki wewnętrznej. Sejm 1578 r. w za- mian za powołanie Trybunału Koronnego zgodził się na uchwalenie wysokich podatków, pozwalających na wystawienie silnej armii, oraz przeprowadzenie reform wojskowych. Do takiej decyzji parla- mentu przyczynił się w dużym stopniu Zamoyski. Wykorzystując swe dotychczasowe wpływy wśród szlachty oraz krasomówcze zdol- ności, jeździł po kraju, agitował, wielokrotnie przemawiał w sejmie, sam dla przykładu zaciągnął na swój koszt sześciuset piechurów, w tym dwustu Szkotów. Król w pełni docenił jego zasługi i l marca 1578 r. mianował go kanclerzem wielkim koronnym. Niespełna trzy- dziestosześcioletni Zamoyski stał się już formalnie jednym z najwyż- szych dostojników w państwie. Czuwał nad polityką zagraniczną Rzeczypospolitej, kierował kancelarią królewską, sprawdzał zgod- ność z prawem aktów wydawanych przez monarchę, pieczętował je, przewodniczył w sądach asesorskich, prowadził korespondencję dy- plomatyczną. Życie prywatne miał wówczas znowu ustabilizowane, gdyż 29 gru- dnia 1577 r. poślubił w Białej Krystynę Radziwiłłównę, córkę Miko- 93 łaja Czarnego, kanclerza wielkiego litewskiego i protektora kalwi- nów. Związek z panną tak znakomitego rodu był najlepszym świa- dectwem szybkiego awansu społecznego naszego bohatera. Huczne wesele odbyło się nieco później w Warszawie. Uroczystość uświetni- ły turnieje rycerskie i igrzyska, a przede wszystkim wystawiona w Ujazdowie w obecności pary królewskiej Odprawa postów greckich Jana Kochanowskiego. Niedługo jednak cieszył się kanclerz drugą żoną. W trzy lata później Krystyna zmarła i Zamoyski znowu został wdowcem. Reformy wojskowe podjęte przez Batorego przebiegały pomyśl- nie. Na mocy uchwały sejmu w 1578 r. utworzono tzw. piechotę wy- braniecką, wzorowaną na podobnego typu piechocie węgierskiej. Batory zamierzał powołać do niej chłopów ze wszystkich dóbr w państwie. Sprzeciwiło się temu duchowieństwo i szlachta, nie godzą- ce się na utratę chłopskiej siły roboczej. Król był zatem zmuszony ograniczyć pobór do samych tylko królewszczyzn, z których do woj- ska był wybierany jeden chłop z każdych dwudziestu łanów. Wszel- kie powinności mieli wykonywać za niego rolnicy z pozostałych dzie- więtnastu łanów. Żołnierz łanowy był zobowiązany do sprawienia sobie ekwipunku, złożonego z rusznicy, szabli i siekierki, o barwach błękitnych, a także do udziału w ćwiczeniach wojskowych. Wybrań- ców formowano w roty z poszczególnych województw: byli oni jed- nak nieliczni i nie mogli w większym stopniu wpłynąć na przebieg kampanii wojennych. Męstwa i poświęcenia nigdy im jednak nie brakowało. Słabość liczebna piechoty łanowej (wybrańców) zmusiła Batorego do znacznej rozbudowy jednostek polskiej piechoty zaciężnej, re- krutowanej z ochotników: mieszczan, chłopów, a także drobnej szlachty. Zorganizowana również w roty piechota polska była uzbro- jona jednolicie w ten sam sprzęt, co wybrańcy. Za wzór dla jej orga- nizacji i uzbrojenia posłużyła królowi piechota węgierska, masowo zaciągana na kampanie przeciw Iwanowi Groźnemu. Wymienione dwa rodzaje piechoty stanowiły jednostki typu strzelczego, pożyte- czne zwłaszcza podczas oblężenia czy walki o umocnienia polowe. W bitwie na otwartym polu były mniej przydatne, dlatego Batory od 1576 r. zaczął organizować regimenty zaciężnej piechoty niemiec- kiej, zbrojnej w miecze, rapiery, długie piki, częściowo zaś w broń palną - arkebuzy. Ten rodzaj wojska przedstawiał dużą siłę w ude- 94 rzeniu na białą broń, mógł też skutecznie opierać się jeździe. Regi- menty piechoty niemieckiej, złożonej zresztą w większości z Pola- ków (kadra dowódcza pochodziła przeważnie z Niemiec), miały sze- roko rozbudowany aparat dowodzenia i zaopatrzenia, czego brako- wało piechocie polskiej i węgierskiej. Za Batorego pojawiła się też w Polsce piechota szkocka, zbrojna w długie spisy, arkebuzy i obo- sieczne, długie miecze. Zorganizowana w kompanie z dość rozbudo- wanym aparatem dowodzenia, słynęła ze swych walorów w walce ogniowej. Piechotę wzmocniły utworzone jeszcze za Zygmunta Au- gusta oddziały Kozaków rejestrowych z Ukrainy, zbrojnych w sza- ble, rusznice i piki. Piechota czasów Batorego stanowiła więc istną mozaikę typów, była liczna i mogła odegrać poważną rolę w działaniach wojennych. Używana przez nią broń palna była także różnorodna. Oprócz wspomnianych rusznic i arkebuzów pojawiły się bardziej dalekonoś- ne i dość celne muszkiety, produkowane w zachodniej Europie. Ba- tory wprowadził w piechocie istotną innowację: gotowe ładunki pro- chowe owinięte w papier, co przyspieszało znacznie ładowanie strzelb. Poważne zmiany zaszły też w konnicy. Za Batorego zanikła osta- tecznie ciężka jazda kopijnicza, a jej miejsce zajęła husaria, zorga- nizowana w chorągwie, wyposażona w lekkie półzbroje, szyszaki, kopie, koncerze, szable i pistolety. Rychło zdobyła ona miano naj- lepszej jazdy w Europie. Była szybka, ruchliwa, doskonała w walce wręcz. Za Batorego stanowiła aż 85% całości konnicy polsko-litews- kiej. Jedynie około 10% tworzyła lekka jazda kozacka i tatarska. Pozostałe 5% stanowiły zaciężne roty typu zachodniego, arkebuze- rzy, zbrojni w arkebuzy, pistolety i rapiery lub szable. Stosunkowo niewiele zmian zaszło w artylerii, której organizacja oraz sprzęt wywodziły się z czasów Zygmunta Augusta. Batory wprowadził tu jedynie zaprzęgi "skarbowe", utrzymywane przez pań- stwo. Zadbał też o inżynierię wojskową, liczył się bowiem z konie- cznością prowadzenia działań oblężniczych w wojnie o Inflanty. Dlate- go wynajął kilkunastu inżynierów, głównie Włochów, i zorganizo- wał liczną kadrę instruktorską. Szczególnie ważną zaletą wojsk inży- nieryjnych była umiejętność budowania w krótkim czasie mostów pontonowych. Dzięki pracom kartograficznym Macieja Strubicza i Stanisława Pachołowieckiego Batory, jako pierwszy w Polsce, za- 96 czai opracowywać plan kampanii wojennych, posługując się mapa- mi" n. Rola Zamoyskiego w wojskowych reformach Batorego nie została dotąd zbadana, niewątpliwie jednak kanclerz pomagał królowi w ich przeprowadzeniu. Jego oryginalnym pomysłem jest założenie tzw. drukarni "latającej", tj. drukarni polowej, posuwającej się wraz z wojskiem i wydającej druki urzędowe i ulotne, informujące o prze- biegu kampanii wojennych i sukcesach armii. Drukarnia taka działa- ła już podczas wojny z Gdańskiem, później - w całej wojnie z Mo- skwą. Niewątpliwie Zamoyski uczył się sztuki wojennej od króla; zaczął czytywać traktaty z dziedziny wojskowości, poznawał organi- zację armii, wciągał się w wir życia obozowego, zdobywał ostrogi przyszłego wodza i hetmana. Szczególnie interesował się inżynierią wojskową i sztuką oblężniczą. Będąc nadzwyczaj zdolnym i by- strym, szybko pojął tajniki dowodzenia. Dowiódł tego w niedalekiej przyszłości. 4. Pod Połockiem, Wielkimi Łukami i Pskowem Gdy w Rzeczypospolitej na pierwszy plan wysunęły się przygoto- wania do rozprawy z Iwanem Groźnym, w Inflantach toczyła się nie wypowiedziana wojna polsko-moskiewska. Narastający kryzys wew- nętrzny w państwie rosyjskim zahamował aktywność wojsk Iwana, jednocześnie zaś przeciw Moskwie wystąpili Szwedzi, a także Tata- rzy, zachęceni do tego polskimi podarkami. Dzięki tym okolicznoś- ciom wojska litewskie odzyskały w 1578 r. znaczną część Inflant, a 21 października, przy współdziałaniu ze Szwedami, rozgromiły pod Kiesią (Wenden) armię rosyjską. W bitwie tej walczyło 6000 Litwi- nów i Szwedów oraz 18 000 Rosjan, z których 1/3 zginęła lub dosta- ła się do niewoli. Armia carska straciła ośmiu wojewodów (czterech poległo, czterech pojmano); pozostali uszli w nocy z pobojowiska. Wynik starcia był zapowiedzią przyszłych niepowodzeń Iwana Groź- nego. Jednocześnie obie strony prowadziły ze sobą rokowania. "Dzięki pomocy boskiej oczyściliśmy ziemię inflancką, swoją ojczyznę - pi- sał Iwan do Batorego. - Odłóż więc na bok obrazę... Wzięto cię z księstwa siedmiogrodzkiego do Polskiej Korony i Wielkiego Księst- 97 wa Litewskiego, a nie do ziemi inflanckiej... Nasza wyprawa na In- flanty w niczym nie naruszyła wydanego przez nas glejtu (dla po- słów polskich - L.P.), nie okazaliśmy ci nieprzyjaźni, szukaliśmy swojego, a nie twojego... Nie mieszkając, przyślij do nas swoich po- słów" 12. Ale gdy w styczniu 1578 r. przybyło do Moskwy polskie poselstwo, car zażądał nie tylko Inflant, ale również Kijowa, Kanio- wa i Witebska, od dawna należących do Rzeczypospolitej. O pokoju nie mogło być mowy. Na razie zawarto tylko rozejm. Iwan zapewne zlekceważył polskie przygotowania do wojny. "Są- dził, że będzie miał do czynienia z przeciwnikiem podobnym do tego, z jakim zwyciężał przed laty za panowania Zygmunta Augusta. Zwodzili go także jego szpiedzy, donoszący o sprzeciwie szlachty wobec inflanckich planów Batorego. W raportach znalazła się tylko część prawdy - taka, jaką chciał słyszeć Iwan. Nie doniesiono mu natomiast o energii króla, o jego świetnych doradcach politycznych i wojskowych" 13. Zbliżająca się wojna miała być starciem nie tylko o Inflanty, o szerszy dostęp do Bałtyku. Miało to być również zde- rzenie dwóch odmiennych ustrojów politycznych: "rodzącego się, a przecież już wynaturzonego absolutyzmu oraz demokracji szlachec- kiej", w której co dziesiąty mieszkaniec brał czynny udział w rzą- dzeniu państwem. Obiekt walki - Inflanty - nie był własnością ża- dnej ze stron, ale Moskwa szukała uzasadnienia do władania nim w odległej tradycji historycznej. Polska natomiast traktowała zmaga- nia jako utrzymanie własnego stanu posiadania, obronę całości Rze- czypospolitej, w której granicach znalazły się niedawno Inflanty. Po uchwałach sejmu obradującego od 20 stycznia do 10 marca 1578 r. rozpoczęto mobilizację sił zbrojnych. Batory wykazał wów- czas zdumiewającą energię. Zajmował się finansami, artylerią, amu- nicją, namiotami, żywnością, transportem, z niezwykłą dokładnoś- cią przygotowywał całą wyprawę. Jej celem doraźnym (minimal- nym) było odzyskanie Inflant, celem zaś dalekosiężnym [...] "rady- kalne pozbycie się rosyjskiego zagrożenia przez marsz na Moskwę i uzyskanie w ten sposób walnej rozprawy w polu. Wyższość taktyki polskiej zdawała się zapewnić rozstrzygające zwycięstwo. Podstawę do wyprawy na Moskwę miało stanowić zdobycie Smoleńska, a przede wszystkim Połocka jako strategicznego przedmościa na le- wym brzegu Dźwiny, umocnionego trzema twierdzami: Krasnem, Suszą i Turowlą. Odzyskanie ziemi połockiej było zresztą nieodzow- 98 ne do rozpoczęcia działań na szerszą skalę w Inflantach czy w Bra- mie Smoleńskiej, bo stąd Rosjanie mogli zagrażać komunikacji wiel- kiej armii" na Dźwinie 14. Dla osłony działań głównej armii rzucił Batory w głąb Państwa Moskiewskiego silne zagony kawalerii. Mia- ły one prowadzić rozpoznanie, przeszkadzać w koncentracji wojsk moskiewskich w pobliżu obleganych przez Polaków twierdz, siać za- męt w głębi terytorium przeciwnika. Koncepcja działania zagonów jazdy rozwijała się zresztą stopniowo, w miarę postępu działań wo- jennych. Całość operacji polskich została precyzyjnie, jak na tamte czasy, zsynchronizowana w czasie i przestrzeni. Zamiast tracić czas na długotrwałe obleganie twierdz i pustoszenie Inflant, na co liczył Iwan Groźny, przeniesiono działania wojenne w głąb terytorium przeciwnika, rajdy zaś jazdy polskiej paraliżowały wszelką możli- wość koncentracji wojsk moskiewskich i manewrowania nimi we własnym kraju. Taka strategia operacji wojennych stanowiła zupeł- ne zaskoczenie dla dowództwa carskiego. W dodatku, jak wiemy, Polacy po raz pierwszy posługiwali się mapami, wprawdzie mało do- kładnymi, ale pozwalającymi na opracowanie planu działań wojen- nych i konsekwentną jego realizację. Zaskoczeniem dla Moskwy była także potęga zmobilizowanych na wojnę sił Rzeczypospolitej. Według skrupulatnych wyliczeń Henry- ka Kolarskiego w 1579 r. wystawiono przeciw Iwanowi Groźnemu 56 000 wojska, z tego 25 500 koronnego i 30 500 litewskiego. Głów- na armia, pod wodzą Batorego, liczyła 41 800 żołnierzy, z czego wojska państwowe stanowiły 43%, a magnackie i pospolite ruszenie - 57%. Dość istotnym nowum w polskich siłach zbrojnych było to, iż znaczną część armii stanowiła piechota. Wiązało się to z przewi- dywaną koniecznością prowadzenia oblężeń. Tymczasem [...] "Iwan IV nie tylko nie modernizował wojska, poza powołaniem do życia formacji strzeleckiej, ale przez represje pozbawił je wielu zdolnych dowódców. Ci, którzy zachowali życie, bali się postępować zbyt samodzielnie, aby w razie niepowodzenia nie popaść w niełaskę, nie trafić do więzienia czy też nie zginąć w straszliwych męczarniach. Często nie było wiadomo, kogo należy wystrzegać się bardziej, nieprzyjaciela, czy też własnego monar- chy" 15. Siły zbrojne Państwa Moskiewskiego liczyły wówczas teore^ tycznie około 70 000 ludzi, faktycznie jednak udawało się zgroma- dzić na północno-zachodnim teatrze wojny tylko około 30 000 wojsk 99 polowych, nie licząc garnizonów twierdz i miast. Ponadto Państwo Moskiewskie wystawiało do 60 000 ludzi w oddziałach pomocni- czych. Przeciw Rzeczypospolitej stanęło więc do walki łącznie 100 000-110 000 ludzi razem z garnizonami miast oraz mieszczana- mi, biorącymi udział w ich obronie. "Ówczesna moskiewska sztuka wojenna sprowadzała się głównie do oblegania i obrony twierdz, osiągając na tym polu znaczne sukcesy. Dużych bitew polowych uni- kano, gdyż wyszkolenie zbiorowe i indywidualne oraz jakość uzbro- jenia i dyscyplina nie były wysokie. Poza tym możliwości manewro- wania dużymi masami wojska były bardzo ograniczone, w związku z czym znaczenie decydujące musiało mieć zmasowane pierwsze ude- rzenie; jeśli ono się nie powiodło, dochodziło zazwyczaj do rozpro- szenia wojska" 16. Pod względem organizacji, wyposażenia, dyscy- pliny, wyszkolenia oraz dowodzenia armia Rzeczypospolitej miała więc dość wyraźną przewagę. W czerwcu 1579 r. udało się do Moskwy poselstwo z Wacławem Łopacińskim na czele. Przywiozło Iwanowi oficjalny akt wypowie- dzenia wojny. Car przyjął je z wściekłością i łamiąc zasady dyplo- matyczne, kazał uwięzić posła. Tymczasem pod osłoną Litwinów koncentrowały się już pod Świrem koło Wilna główne siły Rzeczy- pospolitej, które 17 lipca wyruszyły wzdłuż Dzisny w kierunku Po- łocka. Od strony Smoleńska ubezpieczała je kolumna dowodzona przez hetmana wielkiego koronnego, Mikołaja Mieleckiego. W dniach 4-6 sierpnia wojska królewskie przeprawiły się koło miejs- cowości Dzisna przez Dźwinę po zbudowanym w ciągu zaledwie trzech godzin moście pontonowym. Wkraczając na ziemie moskiewskie, Batory wydał manifest do miejscowej ludności. Zapowiadał w nim, że walczy tylko z carem, a nie z mieszkańcami Rosji, że chce zwycięstwa, a nie zniszczenia ob- jętych działaniami wojennymi terenów, że brzydzi się okrucień- stwem. Król wyraźnie starał się zyskać przychylność mieszkańców pogranicznych ziem moskiewskich, co świadczy, iż tereny te zamie- rzał na stałe przyłączyć do Rzeczypospolitej. Car skupił swe armie polowe w trzech grupach: pod Smoleńskiem, Pskowem i Nowogro- dem. Te ostatnie wtargnęły na Żmudź, ale zawróciły na wieść o marszu Polaków pod Połock. Wszystkie te grupy zachowywały się biernie z obawy przed spotkaniem Polaków na otwartym polu. Silna awangarda, dowodzona przez hetmanów litewskich, Mikoła- 100 ja "Rudego" i jego syna Krzysztofa Radziwiłłów, oraz Węgra Kas- pra Bekiesza, opanowała mniejsze warownie koło Połocka (Kozia- ny, Sitno, Krasne) i udaremniła próby odsieczy dla miasta. Główne siły królewskie stanęły pod Połockiem 11 sierpnia. Tego dnia Bato- ry wraz z Zamoyskim udali się na rozpoznanie umocnień twierdzy. Połock miał wówczas dwa zamki: stojący na wzgórzu, Średni, oraz położony w dolinie, tzw. Strzelecki. Pierwszy, osłonięty od południa wodami Dźwiny, a od północy i zachodu - rzeczką Połotą (oraz miastem), od wschodu zaś Zanikiem Strzeleckim, był trudniejszy do zdobycia. Umocnienia jego składały się z głębokiego rowu, szero- kiego wału, silnych drewnianych ścian oraz wielu baszt, zbudowa- nych z potężnych bali dębowych. Po rekonesansie Batory zdecydo- wał się zaatakować Średni Zamek, słusznie uważając, że jego zdo- bycie przesądzi o losie całego Połocka. Niebawem spadł na miasto grad pocisków polskiej artylerii. Wów- czas Rosjanie wycofali się na Średni Zamek, drewniane zaś miasto podpalili. Cały wysiłek artylerii królewskiej skupił się więc na poło- żonym na wzgórzu zamku. W twierdzy wybuchały liczne pożary, ale obrońcy i ludność cywilna gasili je dość sprawnie. Warunki atmosfe- ryczne pogorszyły się wkrótce, spadły bowiem obfite deszcze, które zamieniły całą okolicę w błotniste bajoro i ułatwiły Rosjanom ga- szenie pożarów. Ustał dowóz żywności, toteż głodni żołnierze króle- wscy musieli spożywać końską padlinę. Podczas jednego z rekone- sansów pociski moskiewskie upadły tuż obok Batorego i Zamoyskie- go. Załoga Połocka dokonywała wypadów z bram twierdzy. Schwy- tanych wówczas jeńców polskich mordowano w okrutny sposób, a trupy spuszczano w dół Dźwiny. Rezultat tych poczynań był odwro- tny do zamierzonego. Okrucieństwa Rosjan, zamiast przestrachu, wzbudziły tylko wściekłość żołnierzy i chęć pomszczenia towarzyszy. Gdy deszcze ustały, artylerii polskiej udało się wreszcie podpalić umocnienia Średniego Zamku. Ogień rozszerzył się w wyniku śmia- łego działania lwowskiego czeladnika, Wąsa, któremu przypisano główną zasługę w podpaleniu twierdzy, nobilitowano na najbliższym sejmie i nadano nazwisko Połotyński. Dnia 30 sierpnia Połock ska- pitulował na łagodnych warunkach, postawionych przez króla. Obrońcy mogli pozostać w mieście lub wyjechać swobodnie do Ros- ji. Wielu z nich, w obawie przed okrutną zemstą cara, wolało uznać władzę Batorego. 102 Niebawem w ręce Polaków wpadły inne, pobliskie twierdze, sta- nowiące bazę dla oddziałów rosyjskich, mających utrudniać oblęże- nie Połocka: 4 września została zdobyta Turowla, 15 września - po krwawych walkach - Sokół, później poddała się Susza, w grudniu skapitulowała Nieszczerda. Jednocześnie silne zagony jazdy litews- kiej spustoszyły znaczne połacie Smoleńszczyzny i Czernihowszczyz- ny. Kampania 1579 roku skończyła się pełnym triumfem Rzeczypos- politej. Ale chociaż zdobycze Batorego były poważne, straty Rosjan w ludziach - stosunkowo niewielkie - do 20 000 żołnierzy, w tym 16 zabitych lub pojmanych do niewoli wojewodów. Połowa tych strat przypadła zresztą na drugorzędny teatr wojny. Iwan Groźny został jednak upokorzony. Przebolał dumny list króla, informujący o zwycięstwach polskiego oręża, zaproponował zawarcie pokoju, wypuścił posła Łopacińskiego. Gońcowi do Polski wydał instrukcję ze słowami: "Będziesz czegoś potrzebował, zwróć się do osób towarzyszących z uprzejmą prośbą. Nie przeklinaj i nie groź! Jeśli pozwolą kupować artykuły żywnościowe - kupuj, nie pozwolą - cierp. Jeśli król nie zapyta o zdrowie carskie i nie wsta- nie w odpowiedzi na pokłon carski, nie zwracaj na to uwagi i nic nie mów. Jeśli będą bezcześcić, lżyć, znieważać, łajać, uskarżaj się na to osobie ci towarzyszącej, nie w sposób gwałtowny, lecz łagodny i znoś to cierpliwie" 17. Do rokowań jednak nie doszło, Batory bowiem po uchwałach sej- mu 1580 r. czuł się pewny siebie i postawił Rosji ultimatum: posło- wie carscy mają w ciągu pięciu tygodni, licząc od 14 czerwca, zjawić się u niego na rozmowy. Jeśli nie przybędą, Polska wznowi działania wojenne. Po szeroko reklamowanych zwycięstwach szlachta zaak- ceptowała na sejmie wysokie podatki i prowadzenie kampanii wo- jennej poza granicami kraju. Agitację na rzecz kontynuowania woj- ny prowadził głównie Zamoyski. W rezultacie Rzeczypospolita wy- stawiła w 1580 r. prawie 59 000 wojska, z którego ponad 48 000 działało w armii głównej, dysponującej silną artylerią. Po dymisji Mieleckiego obowiązki hetmana przejął częściowo Zamoyski, nie piastujący formalnie żadnej wyższej godności wojskowej. Energicz- nie pomagał królowi organizować zaciągi, zaopatrywał wojsko w ży- wność, paszę, amunicję, sprzęt artyleryjski. Wystąpienie Szwedów w Inflantach przeciw Moskwie bardziej zaniepokoiło, niż ucieszyło Polaków, toteż Batory musiał zmienić plany. Zamiast planowanego 103 uderzenia na Smoleńsk i marszu na Moskwę, postanowił działać w kierunku na Nowogród, co umożliwiało mu interwencję w Inflan- tach, a także oskrzydlenie Smoleńska. Armia królewska, skoncentro- wana pod Czaśnikami nad Ułłą koło Witebska, pomaszerowała na Wielkie Łuki, położone nad Łowatią. Stąd Batory zamierzał konty- nuować natarcie w kierunku Pskowa, by odciąć Inflanty od Rosji. Zaskoczenie i tym razem się udało. Iwan Groźny bowiem, nie zna- jąc trasy polskiej wyprawy, rozproszył wojska wzdłuż długiej grani- cy; większość jego skupił koło Nowogrodu Wielkiego i Pskowa. Mimo trudnych warunków tempo marszu polskich wojsk było szybkie. Przewidujący Zamoyski zabrał na wyprawę rzemieślników, którzy budowali przeprawy przez lasy i bagna, sprawnie organizował prze- marsze, należycie zadbał o ubezpieczenie. W trakcie wyprawy Bato- ry powierzył mu pierwsze samodzielne zadanie bojowe: zdobycie twierdzy Wieliż, położonej wśród gęstych lasów. Oddany pod komendę Zamoyskiego korpus liczył prawie 7200 żoł- nierzy, w tym kilku wybitnych oficerów. Trasa marszu pod Wieliż była bardzo trudna. Wiodła przez nieprzebyte lasy i głębokie bagna, gęste chaszcze, podmokłe łąki. Trzeba było rąbać po drodze drze- wa, ścinać krzaki, budować mosty, wyścielać faszyną topieliska. Przed Wieliżem Rosjanie wznieśli zasieki ze zwalonych drzew, ale nie obsadzili ich wojskiem, sądząc, że Polacy i tak nie przejdą. Sfor- sowano tę przeszkodę. Trzeciego sierpnia korpus Zamoyskiego wynurzył się z lasów pod Wieliżem. Gdy próba skłonienia załogi do kapitulacji nie dała rezul- tatu, kanclerz przystąpił do oblężenia. Po schwytaniu jeńca i zdoby- ciu od niego wiadomości o załodze, udał się na rekonesans. Rosja- nie zawczasu spalili drewniane zabudowania miasteczka i schronili się w zamku. Miał on dziesięć mocnych, drewnianych baszt i załogę w sile 1600 żołnierzy oraz mieszczan. Od wschodu i północy osłania- ła go Dźwina, od południa - szeroki potok, wpadający do rzeki, od zachodu - głęboka fosa. Zamoyski rozlokował Węgrów nad Dźwi- ną, obok ustawił Polaków. Piechota łanowa zajęła pozycję od za- chodu, lekka jazda - za rzeką. Piątego sierpnia otworzyła ogień polska artyleria. Odpowiedziały jej działa zamkowe. W kilku miejscach udało się podpalić drewnia- ne baszty, ale załoga i mieszczanie gasili pożary. Przed wieczorem jedna z baterii polskich spaliła most, wiodący do zamku. Gdy pod 104 osłoną ciemności piechurzy zaczęli wzniecać ogień przy wałach, Ro- sjanie dali znać, że chcą się poddać. Szybko uzgodniono warunki ka- pitulacji. Obrońcy uzyskali prawo swobodnego odejścia w głąb Ros- ji, zamek obsadziła załoga polska. W trzy dni później zwycięskie od- działy odwiedził Stefan Batory. Kanclerz w otoczeniu rotmistrzów wyjechał na spotkanie władcy. Umieszczone w fortyfikacjach polo- wych oddziały witały króla z rozwiniętymi chorągwiami; strzelano na wiwat, bito w bębny i trąby. Król spożył kolację w namiocie kan- clerza, następnego dnia zwiedził zdobyty zamek. Kilka dni później korpus Zamoyskiego ruszył pod Wielkie Łuki, osaczone już przez armię królewską, a 26 sierpnia połączył się z nią. Wielkie Łuki były twierdzą znacznie mocniejszą niż Połock. Miały sześciotysięczną załogę (wraz z uzbrojonymi mieszczanami) i drew- niane fortyfikacje wzmocnione ziemnymi nasypami, których nie imały się pociski działowe. Pierwszego września artyleria polsko-li- tewska zaczęła bombardowanie. W czasie oblężenia przed obliczem władcy Rzeczypospolitej sta- nęli posłowie moskiewscy: książę Iwan Sicki-Jarosławski i Roman Piwow. Pokornie znieśli upokorzenia, których im w polskim obozie nie szczędzono; dopuszczeni do króla wyrazili zgodę na oddanie przez Rosję Połocka, Kurlandii i dwudziestu czterech twierdz oraz miast inflanckich. Batory czuł się jednak już zwycięzcą, toteż żądał znacznie więcej: całych Inflant, Wielkich Łuk, Smoleńska, Pskowa i Nowogrodu. Mimo tak wygórowanych apetytów króla posłowie car- scy wykazali skłonność do kompromisu. Nie zerwali więc rozmów i poprosili o możność porozumienia się z Iwanem. Batory zgodził się na to, ale nie przerwał działań wojennych. Polakom sprzyjała kilkunastodniowa posucha, dzięki której mogli podpalić drewniane zabudowania. W kilku miejscach żołnierze z po- chodniami w dłoniach dotarli głębokimi aproszami do źle flankowa- nej bramy. "Skoro się Zamoyski dowiedział, że ogień nasi podkła- dają - pisał historiograf królewski, Reinhold Heidenstein - przy- biega w lot, a widząc jak daleko już rzeczy zaszły, zagrzewa żołnie- rzy, by żwawo wzięli się do dzieła i każe znosić jak najwięcej mate- riałów palnych na ten cel poprzednio przygotowanych. Nie potracili głowy w tych opałach Moskwicini i mokremi skórami tudzież wszys- tkimi możliwymi sposobami gasili ogień". Pierwszy pożar Rosjanie stłumili, ale za drugim razem Węgrom Zamoyskiego udało się wznie- 105 cić większy ogień. Ogromne płomienie zaczęły lizać zabudowania. [...] "Każdy, kto tylko wszedł do wieży gasić pożar, natychmiast się dusił w smrodzie i dymie. Im dłużej ogień tłumiono, tym bardziej się wzmagał, aż wreszcie o dziewiątej wieczorem przebił się nagle si- lny płomień przez darnie, od czego zajęła się zaraz pobliska cerkiew Spasa. Ogień wzbiwszy się nad dach, zaczął przenosić się na sąsied- nie budynki" 18. W dwa dni później załoga moskiewska poddała się i 6 września 1580 r. armia Batorego wkroczyła do Wielkich Łuk. Część żołnierzy natychmiast zaczęła rabować płonący nadal zamek. Wtedy straszliwy huk wstrząsnął powietrzem, a potężny podmuch wyrzucił w górę kamienie, ziemię, płonące bierwiona, armaty, ludzi i cały dobytek. To zapaliły się prochy, ukryte w piwnicach zamku. Ponad dwustu Polaków i Węgrów zapłaciło życiem za swą chciwość, zginęło też wielu obrońców, przepadły działa twierdzy, broń, zapasy żywności i amunicji. Podobno Batory ze łzami w oczach oglądał dzieło zniszczenia, ubolewając nad stratą ludzi i sprzętu. Polecił odbudować twierdzę architektom włoskim, sam zaś odjechał do kraju, przekazując ko- mendę nad wojskiem Zamoyskiemu. Tego roku oręż polsko-litewski wszędzie odnosił sukcesy. Woje- woda połocki, Krzysztof Dorohostajski, zdobył twierdzę Newel, pa- dły też Uświat i Jezierzyszcze. Jednocześnie książę Janusz Zbaraski wojewoda bracławski z dwoma i pół tysiącem jazdy wypadł w kieru- nku Toropca i pobił na głowę dziesięciotysięczną grupę wojsk mos- kiewskich, usiłującą przeszkodzić Polakom w oblężeniu Wielkich Łuk. W bitwie poległo pięciuset Rosjan, a dwustu dostało się do niewoli. Ostatnim celem kampanii 1580 r. była twierdza Zawołocze, poło- żona między Wielkimi Łukami i Pskowem. Zamoyski wyruszył na nią ze wzmocnionym korpusem, liczącym około 10 000 ludzi, 8 cięż- kich dział i kilka mniejszych. Polacy dotarli pod Zawołocze 5 października. Zamek "jako kacz- ka prawie na wodzie leżał" pośród szeroko rozlanych nurtów rzeki Wielkiej. Nie był więc łatwy do zdobycia. Podczas rekonesansu Za- moyski zauważył wysepkę w pobliżu zamku. Na niej postanowił usy- pać szańce, wykopać aprosze i ustawić baterię ciężkich dział. Mimo rzęsistego deszczu, chłodu i zwałów błota, Polacy szybko wznieśli umocnienia ziemne i przystąpili do budowy tratwy, mającej pod- 106 wieźć żołnierzy pod wały twierdzy. Pierwsza próba podciągnięcia tratwy pod zamek nie udała się, natomiat straty były duże. Mimo tego niepowodzenia oraz grasującej w wojsku zarazy, przejawiającej się dreszczami, dusznością, osłabieniem oraz "ciężkością głowy", prace oblężnicze przebiegały sprawnie i po kilku dniach zbudowano następne tratwy. Gdy zakończono wszystkie przygotowania do szturmu, załamani niepowodzeniami w tej wojnie Rosjanie wyrazili gotowość do kapitulacji. W dniu 25 października Zawołocze znala- zło się w polskich rękach. Załoga rosyjska mogła swobodnie wrócić do kraju, starszyzna została zatrzymana w niewoli. W kampanii 1580 r. uzyskano przede wszystkim "zdecydowane poszerzenie klina odcinającego Inflanty od Państwa Moskiewskie- go" (Kotarski) i wzięto sześć silnych twierdz. Zadane przeciwnikowi straty w ludziach były jednak stosunkowo niewielkie. Dlatego Bato- ry dobrze zdawał sobie sprawę, że dla zwycięskiego zakończenia wojny potrzebna jest jeszcze choć jedna wyprawa. Kampania 1580 r. zapoczątkowała wielką karierę wojskową Za- moyskiego. Chociaż nie miał dotychczas żadnej praktyki wojskowej, wybił się na czołowego dowódcę, wywierającego wpływ na posunię- cia militarne samego króla. Według Kotarskiego brak praktyki wy- równywał kanclerz wszechstronnym wykształceniem humanistycz- nym, dużym talentem organizacyjnym oraz doborem licznego grona świetnych fachowców wojskowych, towarzyszących zawsze jego wy- prawom. Byli wśród nich: Stanisław Kostka, podkomorzy chełmińs- ki, wykształcony wojskowo na Zachodzie i doświadczony w sztuce oblężniczej, administrator artylerii i sprzętu technicznego, kasztelan zawichojski i starosta małogoski; Piotr Kłoczewski, znający się na flocie wojennej oraz inżynierii wodnej; Domenico Rudolfini, Włoch, inżynier oraz artylerzysta; Jerzy Farensbach; Marcin Wey- her; Krzysztof Rozrażewski. Zamoyski skutecznie stosował bodźce materialne, mające zachęcić żołnierzy do działania. Ze swej prywat- nej szkatuły wręczał datki pieniężne za wykazaną w walce odwagę i poświęcenie, najbardziej zasłużonych przedstawiał do nagrody kró- lowi. Z zaangażowania wojsk rosyjskich przeciw Polsce korzystali Szwedzi w Inflantach oraz Tatarzy, grasujący niemal bezkarnie na południu Rosji. Obaj sojusznicy Rzeczypospolitej odciągali jednak pewną część sił Iwana Groźnego z polskiego teatru wojny, ułatwia- 108 jąć zadanie Batoremu. Niepowodzenia moskiewskie na wszystkich frontach sprawiły, że gwiazda groźnego cara wyraźnie zbladła. Po zwycięskiej kampanii 1580 r. Batorego i Zamoyskiego czekało nowe, trudne zadanie: musieli wyjednać u szlachty, niechętnej nowym podatkom, zgodę na prowadzenie trzeciej kampanii przeciw Iwanowi Groźnemu. Znaczna część stanu panującego uważała, że po dwóch la- tach wojny czas już zawrzeć pokój z Moskwą i zgodzić się na ustępstwa, proponowane przez cara. Iwan Groźny zwrócił się z prośbą o mediację w wojnie do papieża Grzegorza XIII i cesarza Rudolfa II, dając przy tym do zrozumienia, że będzie skłonny nakłonić Cerkiew do unii z Kościo- łem rzymskokatolickim. Papież szybko przysłał więc do Warszawy swe- go wytrawnego dyplomatę Antonia Possevinę. Niebawem zaczęły się przetargi o warunki pokoju, który jednak nie został zawarty. Tymczasem Zamoyski znowu nakłonił sejm do uchwalenia podat- ków na trzecią kampanię. Tym razem szło mu to z oporami, toteż długotrwała debata odwlekła rozpoczęcie nowej wyprawy. Celem jej było zdobycie Pskowa i odcięcie garnizonom moskiewskim w In- flantach ostatniej drogi do Moskwy, co w konsekwencji musiało do- prowadzić do wcześniejszego opuszczenia przez nie całego kraju. Zmobilizowano na wojnę ponad 55 000 żołnierzy, w tym 24 000 z Korony. Główne siły zbierały się koło Połocka, ale koncentracja tego roku przebiegała dość opieszale. Tymczasem znaczne siły mos- kiewskie w końcu czerwca pojawiły się pod Smoleńskiem. Król wy- słał przeciw nim silną grupę jazdy litewskiej pod wodzą hetmana pol- nego Krzysztofa Radziwiłła, która zmusiła przeciwnika do odwro- tu. Osłaniając koncentrację głównych sił, jazda litewska dokonała błyskawicznego wypadu aż pod Staricę nad Wołgą, gdzie znajdowa- ła się kwatera Iwana Groźnego, spustoszyła znaczną połać ziemi przeciwnika, zagroziła twierdzom, zasiała panikę wśród ludności; po pomyślnym wykonaniu zadania dołączyła do armii królewskiej. Główne siły Batorego 21 lipca wyruszyły na Psków. W czasie wy- prawy złożył buławę Mikołaj Mielecki. Batory po kampanii 1580 r. uznał kwalifikacje wojskowe Zamoyskiego za odpowiednie i 11 sier- pnia 1581 r. mianował go hetmanem wielkim koronnym. W dyplo- mie nominacyjnym król ustanowił dożywotność stanowiska hetmań- skiego, podczas gdy jeszcze niedawno, w 1579 roku, rada senatu wy- powiedziała się za tymczasowością tego urzędu i mianowaniem het- mana na każdą kampanię wojenną. 109 Zamoyski nie miał jeszcze czterdziestu lat, gdy objął dwa czołowe urzędy świeckie w Rzeczypospolitej. Żaden dotąd magnat czy szła- chcic nie awansował tak szybko! Nowy hetman zazdrośnie strzegł przysługujących mu prerogatyw i od początku pilnie baczył, by nikt nie uchybiał jego godności. "W sumie... nowokreowany hetman ko- ronny zdołał wyjść zwycięsko z zaciętych bojów o prerogatywy" i ugruntować swą władzę. Jedynie tylko hetman wielki litewski, Mi- kołaj "Rudy" Radziwiłł, zachował równorzędną pozycję. Armia królewska dotarła pod Psków 25-26 sierpnia. Batory po- ważnie obawiał się, czy zdoła zdobyć miasto i zmusić Iwana Groźne- go do ustępstw. Zdawał sobie dobrze sprawę, że szczupłe zasoby fi- nansowe nie pozwoliły tym razem na pełne wyposażenie wyprawy w ludzi i sprzęt, a znaczne oddalenie teatru działań wojennych od wła- snego kraju spowoduje konieczność odbywania uciążliwych mar- szów i utrudni zaopatrzenie armii w żywność i paszę. Obawy jego podzielał sekretarz królewski, ksiądz Jan Piotrowski. "Patrzymy już na Psków. O Jezu, toć wielkiego coś, by Paryż drugi! Pomóż nam do niego, Panie Boże!... Miasto bardzo wielkie. W Polsce takiego nie mamy. Murem otoczone wszystko, cerkwie jak las gęste, a świetnie stoją, wszystkie murowane. Domów za murami nie widać. Pozdej- mowane dachy, snadź się tam w ziemię kopią, dla (uchronienia się od-L.F.) ognia" 19. W rzeczywistości Pskowowi daleko było do Paryża, fortyfikacje miał jednak potężne. Leżał na prawym, wysokim brzegu rzeki Wielkiej, tuż przy ujściu do niej Pskowy. Fortyfikacje składały się: z muru Wielkiego Miasta, długości 10 km i grubości 4-6 m, mają- cego 37 wież i 48 bram wysokich na 6,5 metra, muru Średniego Mia- sta, twierdzy Dowmunta i Kremla. Załoga liczyła 9000 żołnierzy i blisko 10 000 mieszczan. Była obficie zaopatrzona w żywność, amu- nicję, broń oraz różny sprzęt obronny: ogromne kłody drewna, smo- łę, kamienie, beczki, wiadra, łopaty. Ciężka artyleria miała 40 dział, w tym 2 olbrzymy: "Trajkotka" i "Lampart". Na czele załogi stali kniaziowie Piotr oraz Iwan Szujscy, zdecydowani bronić miasta do upadłego. Armia Batorego liczyła 51 000 żołnierzy, miała 20 ciężkich dział. Stanowiła istną mozaikę narodowościową, składała się bowiem z Polaków, Litwinów, Inflantczyków, Niemców, Szkotów, Węgrów, a nawet Włochów, Francuzów i Hiszpanów, zachęconych do udziału 110 w kampanii dotychczasowymi sukcesami króla oraz nadzieją zdoby- cia bogatych łupów i sławy rycerskiej. Pięknie prezentująca się na pierwszy rzut oka armia odczuwała jednak niedostatek żywności, paszy, ciepłej odzieży, a przede wszystkim amunicji, gdyż słabo pil- nowane prochy w czasie przemarszów wyleciały w powietrze wraz z magazynami. Po przybyciu pod Psków wojska rozłożyły się w trzech obozach: polskim, litewskim i węgierskim. Żołnierze natychmiast przystąpili do prac oblężniczych, sypali wały i kopali aprosze. Główny wysiłek skierowano przeciw basztom Pokrowskiej i Świńskiej, stojącym w południowym rogu miasta i nie flankowanym ogniem z sąsiednich wież. Obrońcy Pskowa przeszkadzali w pracach oblężniczych og- niem swej artylerii, puszkarze przenosili jednak daleko za linię oko- pów, toteż straty wojsk Batorego były nikłe. Artyleria polska,.osz- czędzając amunicję na razie prawie nie odpowiadała. Dopiero 7 września, po przesunięciu koszów z ziemią w pobliże twierdzy i pod- ciągnięciu dział, odezwała się pełnym głosem. "Cały dzień bez usta- nku bito dziś na te wieże i z łaski Bożej te wieże zdziurawili kulami i mury także. O Jezu, toć był dziś łoskot! Mury kruszyły się, wątłe bardziej niżeśmy się spodziewali. Puszkarza nam zabito na szańcach, z moździerzów też kamiennych ludzi nieco, ale bez tego być nie może. Biją też z miasta nieźle, ale z tych dwóch wież prędziuchno działa i strzelbę musiała sprowadzić Moskwa" 20. W ciągu dwóch dni ogień polski zburzył zupełnie Basztę Pokrowską, a w połowie - Basztę Świńską. W murze powstał wyłom szerokości pięćdziesięciu metrów. Oblężeni wznieśli jednak za nim drewnianą ścianę, obsa- dzoną przez wojsko i mieszczan. Po nocnym rekonesansie, rankiem 8 września, nastąpił szturm. Czujna załoga rosyjska powitała żołnierzy gęstą palbą z rusznic i dział, ale mimo to pełni zapału ludzie sforsowali fosę i wdarli się w wyłom. Po zaciętej walce wręcz na gruzach obu zburzonych baszt załopotały polskie chorągwie. Zachęceni sukcesem żołnierze wdarli się na ulice miasta. W tak krytycznej chwili pskowianie nie załamali się, a ich dowódcy nie stracili głowy. Wnet zahuczały dzwony w ca- łym mieście, a ihumen kijowskiej Ławry Peczerskiej, Tichon, wy- niósłszy relikwie z cerkwi Świętej Trójcy, wezwał lud do boju. Na zagrożony odcinek pobiegły tłumy żołnierzy i mieszczan, które w zaciętej walce wręcz powstrzymały szturmujących. Potężny "Łam- 111 part" skierował swą grubą lufę na zdobytą przez Polaków basztę Świńską i kilkoma pociskami zburzył ją do reszty. Następnie obroń- cy podtoczyli beczki z prochem pod szczątki baszty i podpaliwszy je, wysadzili w powietrze wraz z Polakami. Po eksplozji zdeterminowa- ni pskowianie rzucili się do kontrataku i wyparli szturmujących z murów miasta. Na placu boju legło 500 żołnierzy Batorego, w tym pułkownik Gabriel Bekiesz, znacznie więcej zostało rannych. Straty obrońców były jeszcze większe: 863 zabitych i 1626 rannych. Na zebranej po szturmie radzie wojennej postanowiono wykopać nowe galerie, wiodące pod mury miasta. Ale Rosjanie odkryli te za- miary i zbudowali kontrgalerie, z których zniszczyli dwa polskie podkopy. Nie udały się próby zniszczenia części umocnień, podjęte 28 października. Również niepowodzeniem zakończył się atak na zachodnią część twierdzy w dniu 2 listopada. Także próba zdobycia klasztoru Ławra Peczerska, odległego 60 km od Pskowa, a stano- wiącego bazę dla operujących wokół armii oblężniczej oddziałów rosyjskich, nie przyniosła sukcesu. W tej sytuacji rada wojenna po- stanowiła przerwać oblężenie i ograniczyć dalsze działania do bloka- dy miasta, licząc, że głód zmusi je do kapitulacji. Pierwszego grud- nia Stefan Batory odjechał do kraju, a komendę nad wojskiem prze- jął Zamoyski. Ten dobrał sobie radę wojenną, złożoną z najbardziej doświadczonych dowódców, a na swego zastępcę wyznaczył woje- wodę bracławskiego, Janusza Zbaraskiego. Pozostawione na zimę pod Pskowem oddziały cierpiały głód i zi- mno, a grasujące wokół podjazdy rosyjskie powiększały jeszcze tru- dności, przerwały bowiem komunikację z krajem. "Dalej Pan Bóg wie, co z nami będzie - pisał do przyjaciela Piotrowski. - Ze wszech stron ciśnie nas wszystko zło: głód, niedostatek, choroby, koni upadek... gdzie sto koni roty, to 60 chorych między niemi. Pisać waszmości o nędzy, którą tu cierpim, nie śmiem. Nie tylko ją cier- pim, ale słyszeć o niej groźno! Większa część wojska wymarła (spo- ra przesada - L.P.). Trzecia część chora leży. Tym, co zostali, od mrozu nosy i nogi odpadają. Z warty muszą pachołki na wozach na pół umarłych do obozu odwozić" 21. Tak trudne warunki odbiły się niekorzystnie na morale wojska. Rozprzęgła się dyscyplina, docho- dziło do gwałtów i grabieży. Zamoyski surowymi karami starał się przywrócić porządek. "Panięta łamiące karność w obozie kazał wy- stawiać pod pręgierzem na widok publiczny, tego i owego ze szla- 112 chty za nieprzestrzeganie porządku i czystości buzdyganem zajechał. Uwiązał do łańcucha nawet dworzanina królewskiego, który przeciw artykułom wojennym wykroczył. Rotmistrza Pieniążka ciągnął kilka stajań za kołnierz przy swoim strzemieniu i groził śmiercią za to, że jego rota, nie mając opału, dla rozpalenia ogniska porąbała drew- niany barak" 22. Nie wahał się nawet powiesić nieposłusznego ofice- ra, co w wojsku szlacheckim zdarzało się nader rzadko. Żołnierze z początku sarkali na te drakońskie metody, w końcu jednak ucichli i posłusznie wykonywali rozkazy. Zamoyski zresztą nie tylko karał, ale i nagradzał, okazywał życzliwość i zrozumienie dla potrzeb bytowych żołnierzy, zapraszał rotmistrzów na uczty, za- biegał o żołd i odzież, przedstawiał królowi do nagród i nadań ziemskich. Dzięki Zamoyskiemu wojsko wytrwało do końca i utrzy- mało swą sprawność bojową. Chociaż Psków nie został zdobyty, to jednak konsekwentna jego blokada zrobiła swoje. "Operacje były prowadzone w ten sposób, że w końcu zmusiły załogi moskiewskie do opuszczenia zamków in- flanckich i same Inflanty wpadły w ręce Batorego, przez co cel woj- skowy został osiągnięty" 23. Iwan Groźny stał się skłonny do ustępstw i za pośrednictwem Possevina przystąpił do rokowań. Ale też cena oblężenia i blokady Pskowa była wysoka. Armia Rzeczypo- spolitej straciła około 40% żołnierzy (w tym zabici, zmarli, zaginie- ni, a także dezerterzy) i pod koniec oblężenia liczyła tylko 24 000 lu- dzi; część Litwinów wróciła wcześniej razem z Batorym. Mimo to, 6 lutego 1582 r., w dniu zakończenia blokady wojsko jeszcze "dość było pozorne i świetne, ani mu tak długa i ciężka praca wadziła" 24. W znacznie gorszej sytuacji znajdowali się obrońcy, którym skoń- czyły się wszystkie zapasy żywności i którzy nie mieli jakiejkolwiek nadziei na odsiecz. Ich straty w ludziach były ogromne. Prawdopo- dobnie Psków nie przetrzymałby następnych dwóch - trzech mie- sięcy blokady. Do przyspieszenia rokowań przyczynili się w pewnym stopniu i Szwedzi, którzy zdobyli w Ingrii kilka ważnych miast: Narwę, Iwan- gorod, Jam i Koporie. Rozpoczęte już w połowie grudnia 1581 r. rozmowy były jednak trudne i długie. Posłowie Iwana zgadzali się na oddanie Rzeczypospolitej 66 miast i zaników w Inflantach, a po- nadto: Wielkich Łuk, Zawołocza, Newla, Wieliża i Chełma. W In- flantach chcieli jednak pozostawić przy Rosji 35 miast i miasteczek. 113 Posłowie polscy domagali się całych Inflant oraz zwrotu kosztów wojny. Gdy rozmowy zaczęły się przedłużać, Zamoyski zagroził wznowieniem działań wojennych, jeśli traktaty nie zostaną naty- chmiast podpisane. Groźby te zrobiły swoje i posłowie carscy stali się bardziej ustępliwi. Szóstego stycznia 1582 r. podpisano w Jamie Zapolskim, niedaleko Pskowa, dziesięcioletni rozejm, na mocy któ- rego Rzeczypospolita otrzymała całe Inflanty, Połock oraz Wieliż. Przy Rosji pozostały Wielkie Łuki, Newel, Zawołocze, Chełm i wie- le miast położonych w ziemi pskowskiej. Układ w Jamie Zapolskim nie wspominał ani słowem o Szwecji. Dopiero w rok później zawar- ła ona z Rosją zawieszenie broni, przyznające jej ostatnie zdobycze wraz z Narwą. Podczas wojny o Inflanty Rzeczypospolita zdobyła się na niespo- tykany dotychczas wysiłek finansowy i militarny. Trzy kolejne kam- panie z udziałem największych w dziejach państwa wojsk zawodo- wych kosztowały skarb ponad 3 min zł. Dzięki Zamoyskiemu Bato- ry potrafił wydobyć od szlachty podatki na niespotykaną przedtem skalę. Sztukę dowódczą króla cechowała niezwykła wprost metody- czność, widoczna zarówno w przygotowaniu działań wojennych, jak i w ich prowadzaniu. Batory wskrzesił w polskiej sztuce wojennej "od dawna nie widziane zjawisko wielkich kampanii zaczepnych" 25. Przykładał wielką wagę do działalności wywiadu, który nieustannie dostarczał mu wiadomości o nieprzyjacielu. Starał się zaskoczyć przeciwnika kierunkiem głównego uderzenia, utrzymywanym w ta- jemnicy do ostatniej chwili. Dlatego wybierał takie rejony koncen- tracji armii, by można było z nich osłonić własną granicę, a jedno- cześnie prowadzić uderzenia w kilku kierunkach. Dezorientowało to nieprzyjaciela. W toku działań systematycznie oblegał i zdobywał twierdze wroga, wydzielając znaczne siły jazdy do przeprowadzenia głębokich zagonów na jego terytorium. Utrudniały one przeciwni- kowi obronę i uniemożliwiały zorganizowanie odsieczy dla oblega- nych twierdz. Należycie dbał o warunki bytowe żołnierzy, a nawet zorganizował służbę medyczną, najmując do niej wielu cyrulików. Doskonałej jazdy nie wykorzystał jednak należycie, toteż "jego oparta na metodyczności sztuka wojenna, różniąca się zdecydowanie od dotychczasowych zasad stosowanych przez dowódców polskich, budziła... (wśród nich - L.P.) nieufność i niechęć" 26. Zamoyski bezkrytycznie przyjmował metody wojny, stosowane przez króla. 114 On jeden spośród wybitnych dowódców polskich był później konty- nuatorem batoriańskiej sztuki wojennej. Dla innych współczesnych mu i późniejszych wodzów wzorem działań stały się błyskawiczne zagony jazdy na głębokie tyły przeciwnika oraz ruchy oskrzydlające podczas bitwy czy prowadzenia pościgu. Zwycięska wojna o Inflanty była początkiem wspaniałej kariery wojskowej Zamoyskiego. 5. Dyktator Rzeczypospolitej Wojna z Iwanem Groźnym ogromnie podniosła autorytet króla i hetmana w społeczeństwie szlacheckim. Uwieńczeniem osobistych sukcesów Zamoyskiego było małżeństwo z bratanicą królewską, Gryzeldą Batorówną, córką Krzysztofa, księcia Siedmiogrodu. Ślub dostojnej pary odbył się 12 czerwca 1583 r. w katedrze na Wawelu. Na ślubnym kobiercu stanął dwukrotny wdowiec, czterdziestejedno- letni Jan Zamoyski i młodziutka "różanousta" księżniczka. Wesele zaćmiło przepychem wszystkie dotychczasowe. Uroczystości trwały cały tydzień. Kulminacyjnym momentem stał się dzień przenosin "młodej" pary na Wawel. Na krakowskim Rynku, wśród ogromne- go tłumu mieszczan i szlachty, zasiadł król, królowa Anna Jagiellon- ka, senatorowie, cały dwór. Odbywały się gonitwy rycerskie, prze- marsze orkiestr, barwne korowody, wzorowane na antycznych przedstawieniach, poznanych przez Zamoyskiego we Włoszech. Sam hetman był reżyserem całej uroczystości. Widowisko na Rynku krakowskim przygotował na podstawie opisów triumfu rzymskiego, zapewne Scypiona Afrykańskiego po zwycięstwie nad Kartaginą w 202 r. p.n.e. Zamoyski będzie odtąd popierał dalekosiężne plany Batorego, zorganizuje nawet silne stronnictwo królewskie. Starając się wzmoc- nić władzę królewską, będzie wraz z Batorym lawirował między szlachtą i magnaterią, by pozyskać sobie obie te grupy społeczne. Nic też dziwnego, że popadał wraz z królem w konflikt raz z jedną, raz z drugą grupą. Widoczne to było zwłaszcza podczas obrad sej- mowych, gdy przeciw królowi i kanclerzowi występowała stale dość silna opozycja. Batory, z racji swych zasług wojskowych, trwałości reform, prze- 115 prowadzonych w armii, zwycięstwa nad przyszłym zaborcą Polski - Rosją, cieszył się wśród potomnych niezwykłym wprost kultem. Ostatnio jednak historycy dostrzegli w jego panowaniu pewne rysy. W polityce zagranicznej mało liczył się z realiami i interesem państ- wa, w polityce wewnętrznej nie przeprowadził żadnych poważniej- szych reform ustrojowych, osłabił znaczenie sejmu, a także swą po- zycję w Gdańsku, utracił kontrolę nad sądownictwem. Najchętniej wiązał się z magnatami pierwszego pokolenia, którzy - jak Zamoy- ski - wywodząc się ze szlachty oraz zawdzięczając mu ogromny awans społeczny i majątkowy, popierali go bez zastrzeżeń. Przy ich pomocy narzucał sejmowi swą wolę, co spowodowało, iż zyskał opi- nię człowieka silnej ręki. Zamoyski osiągnął za Batorego nie tylko dwa czołowe w Polsce stanowiska świeckie, ale dorobił się także ogromnego majątku, po- chodzącego z nadań królewskich, darowizn, dzierżawionych sta- rostw, łupów wojennych, pracy poddanych, własnej oszczędności i gospodarności, czasem zaś gwałtów, popełnianych na słabszych są- siadach. Obejmując ojcowiznę był właścicielem tylko czterech wsi, pod koniec panowania Batorego miał kilka miast i sto kilkadziesiąt wsi, nie licząc otrzymanych w dożywocie intratnych starostw. Stara grupa magnatów, zawiedzionych w dążeniach do wysokich stano- wisk i dochodowych majątków, nie mogła mu wybaczyć tak szybkiej kariery. Najbardziej urażeni byli Zborowscy. Egoizm i zazdrość pchnęły ich w szeregi opozycji. Przywódcą jej był Samuel Zborowski skazany za czasów Henryka Walezego na banicję za zabójstwo kasztelana Jędrzeja Wapowskie- go. Po elekcji Batorego powrócił do kraju, licząc na względy nowe- go króla. Zawiódł się jednak, toteż szybko zaczai wichrzyć przeciw Batoremu i Zamoyskiemu, nie wahając się wiązać z zewnętrznymi wrogami Polski - Habsburgami i Rosją. Jego agenci usiłowali na- wet dokonać zamachu na hetmana. Ten początkowo wykazywał dużą tolerancję wobec poczynań warchoła, w końcu jednak podjął rzuconą przez niego rękawicę. Gdy Samuel przebywał u siostrzenicy w Piekarach, majątku należącym do starostwa podległego hetmano- wi, został pojmany przez oddział Zamoyskiego i uwięziony, a nastę- pnie ścięty. Groźny warchoł zasługiwał na karę, ale całą sprawę przeprowa- dzono zbyt szybko i niezręcznie. Ścięcie Zborowskiego zrobiło ogro- 116 mnę wrażenie w całym kraju. Wykorzystała to opozycja, przedsta- wiająca Samuela jako męczennika za sprawę demokracji i obrońcę parlamentaryzmu, Zamoyskiego zaś - jako tyrana, gwałciciela pra- wa i okrutnika. Mimo że obóz dworski w całej pełni ukazał warchol- stwo Zborowskiego i jego kontakty z zagranicznymi wrogami króla, wielu ze szlachty nie dawało temu wiary. W rezultacie cały stan pa- nujący podzielił się na dwa wrogie sobie obozy, a na sejmikach czę- sto brano się do szabel i chwytano za pistolety. Głową opozycji stał się teraz rodzony brat straconego banity, Krzysztof. Sprawa Zborowskiego przeszła niebawem do legendy, wywołując trwające jeszcze do dziś polemiki. Przedstawiano ją niemal jako kla- syczną tragedię, spierano się, kto miał rację. Legendę o sprawie Zborowskiego utrwalili w świadomości naro- dowej znakomici mistrzowie pióra, od Mickiewicza i Słowackiego poczynając, aż po Wyspiańskiego i Żeromskiego, "przy czym rzecz interesująca - nie Zamoyski stał się głównym bohaterem tej legen- dy, a racje w tym konflikcie są przyznawane nie tylko Batoremu oraz jego kanclerzowi, ale również ich przeciwnikom" 27. Sejm 1585 r. odbywał się w gorącej atmosferze; lada chwila groził wybuch wojny domowej. Pod stolicę ściągnęły tłumy uzbrojonych stronników Zborowskich, licznie stawiły się też wojska królewskie. Znaczna część szlachty straciła wówczas zupełnie orientację, kto jest właściwie kontynuatorem ruchu egzekucyjnego. Czy niegdyś szla- chcic, a dziś potężny magnat Zamoyski, wynoszący się coraz wyraź- niej ponad rzesze panów braci, czy też Zborowscy, szermujący ha- słami demokracji i obrony swobód? Sejm 1585 r. przyniósł ostatecz- nie zwycięstwo obozowi królewskiemu, Zborowscy bowiem nie oś- mielili się wystąpić zbrojnie, widząc gotowe do boju karne hufce Ba- torego i Zamoyskiego. Sąd sejmowy skazał Krzysztofa Zborowskie- go na utratę czci i wygnanie z kraju, sprawę jego brata Andrzeja odłożono do następnych obrad, zwycięzcę spod Lubieszowa, Jana, uniewinniono. Po tym sukcesie Batory przystąpił do realizacji planu wojny z Tu- rcją. Celem jej miało być wyzwolenie Węgier i usunięcie wpływów sułtana z Mołdawii i Wołoszczyzny. Dzięki zręcznej agitacji Zamoy- skiego sejmiki wyraziły już gotowość do poniesienia następnych ofiar, a papież Sykstus V udzielił królowi poparcia i obiecał pomoc finansową. Gdy przygotowania do wojny były już w pełnym toku, 118 niespodziewanie, 12 grudnia 1586 r., Batory zmarł, przeżywszy zale- dwie pięćdziesiąt trzy lata. Cała, dyktatorska niemal władza, znala- zła się w rękach Zamoyskiego. Ale opozycja czuwała! Znowu na widowni pojawili się Zborows- cy, domagający się głośno ograniczenia uprawnień hetmana i ukara- nia Zamoyskiego za ścięcie ich brata. Na sejmikach stronnicy obu obozów brali się do szabel, tu i ówdzie dochodziło do przelewu bra- tniej krwi. Niebawem wszyscy zaangażowali się w walkę o wybór nowego króla. Kandydatów było kilku. Zborowscy wysunęli osobę arcyksięcia Maksymiliana, brata cesarza Rudolfa II. Inni stronnicy Habsburgów chcieli widzieć na tronie arcyksięcia Ernesta. Sporo zwolenników, zwłaszcza na Mazowszu i Litwie, miała kandydatura cara Fiodora, syna i następcy Iwana Groźnego. Królowa wdowa, Anna Jagiellonka, wysunęła osobę swego siostrzeńca Zygmunta, syna Jana III Wazy i Katarzyny, "potomka krwi Jagiełłowej", wycho- wanego przez matkę w religii katolickiej oraz - częściowo - w pol- skiej mowie i obyczaju. Sam Zamoyski zrazu popierał kandydaturę Piasta, w skrytości ducha myśląc o sobie. Mając jednak małe szansę, stanął ostatecznie przy boku Anny Jagiellonki i poparł Zygmunta. Oficjalnie zajmował jednak postawę neutralną i spokojnie czekał na wynik elekcji. Świadomy swej wyjątkowej roli, przybył na pole elekcyjne z wy- borowym oddziałem wojska. Również Zborowscy stawili się licznie i zbrój no z hufcami, najętymi za obce pieniądze. Antagonizm mię- dzy obu stronami wiodoczny był nawet w barwie strojów, "z których jedna nosiła żałobę, druga, jakby naumyślnie, bawiła oko jaskra- wym kolorem odzieży. Najgęstszą żałobą okrył się obóz samego het- mana, rozłożony blisko Powązek na tle pobliskiego lasu. Dla zabez- pieczenia się przed atakiem hetman kazał go otoczyć wałem i ro- wem" 28. Gdy lufy dział zborowszczyków skierowały się na obóz Za- moyskiego, on nie pozostał dłużny i wyprowadził w pole swe od- działy. W całej Warszawie uderzono na alarm, a strwożone mieszczki poukrywały się w kościołach, bojąc się gwałtów i grabie- ży. Wielu zamożnych kupców szczelnie zaryglowało bramy swych domostw. Na murach miasta czuwały straże. "Zawiść partyjna dotąd tłumiona energicznie ręką króla Stefana doszła na polach elekcji do szczytu swego napięcia, rozsadzając sła- be formy porządku prawnego... Na to, że wyładowanie namiętności 119 politycznych było w r. 1587 tak gwałtowne i niókiełznane, złożył się cały szereg skomplikowanych przyczyn. Walka o zasady polskiego prawa elekcyjnego nie była jeszcze zakończona, a formy prawne, wytworzone drogą zwyczajową, odznaczały się płynnością i niestało- ścią. Skrzyżowały się tu ze sobą pod Warszawą ówczesne dwa krań- cowo różne programy polityczne, dające się ująć w haśle: z Hab- sburgiem, czy przeciw niemu. Chodziło o ważką decyzję, po której stronie w walce dzielącej Europę na katolicką i protestancką stanie nie byle jaki czynnik dziejowy, jakim była Rzeczpospolita" 29. Ostatecznie niepewni wyniku ewentualnej walki Zborowscy nie rzucili wyzwania. Wieczorem obie armie spokojnie wróciły do swych obozów. Coraz więcej szlachty zaczęło przechodzić na stronę hetma- na, który odniósł moralny sukces na polu elekcyjnym. Dziewiątego sierpnia 1587 r. koło "czarnych", skupione wokół Anny Jagiellonki, Zamoyskiego i chwiejnego dotąd prymasa Stani- sława Karnkowskiego, ogłosiło królem Zygmunta Wazę. Sam Za- moyski nie naciskał na wyborców, lecz czekał w swoim namiocie na wyniki elekcji. W odpowiedzi na jej rezultat, 12 sierpnia, obóz Zbo- rowskich wybrał Maksymiliana, obiecującego ogromne subsydia na wojsko i flotę oraz pomoc zbrojną cesarstwa w razie wybuchu wojny z Turcją. Konsekwentny wróg Habsburgów, Zamoyski, nie mógł pozwolić, by Polska spadła do roli podrzędnej prowincji cesarskiego mocarstwa, a Zborowscy objęli rządy i rozprawili się ze stronnikami Batorego. Tylko oręż mógł rozstrzygnąć o losach polskiej korony. W przewidywanym starciu duża większość szlachty, całe wojsko, prawie wszyscy senatorowie i wojewodowie stanęli po stronie het- mana wielkiego. 6. Pogrom Maksymiliana Czternastego września 1587 r. arcyksiążę Maksymilian wyruszył z Wiednia do Polski, by przemocą wziąć Kraków i zdobyć koronę, za- nim Zygmunt przybędzie z odległej Szwecji. Mocno wierzył w prze- sadne wieści o siłach stronników, wspierających go w Polsce, liczył, że samo pojawienie się znacznych wojsk cesarskich pod Krakowem sparaliżuje wszelki opór i pozwoli mu bez walki zająć stolicę. Prze- kroczył granicę polski 5 października i ruszył prosto na Kraków. 121 Wywiad miał jednak słaby, toteż nie wiedział o tym, że Zamoyski w porę podjął skuteczne działania, by udaremnić jego zamiary. Hetman ze swymi oddziałami już 27 sierpnia opuścił Warszawę i spiesznym marszem udał się pod Kraków, który 8 września obsadził wojskami koronnymi. W tym czasie stronnicy Zborowskich obrado- wali w odległej o 60 km od Krakowa Wiślicy, czekając nadejścia Maksymiliana. Hetman, nie zwlekając, ruszył natychmiast na nich i zmusił do ucieczki. Piątego października rozpoczął obrady zjazd szlachecki, który miał zalegalizować wybór królewicza Zygmunta Wazy. Tymczasem wojska Maksymiliana zatrzymał po drodze nie- wielki, lecz dobrze umocniony zameczek Rabsztyn, broniony przez garść żołnierzy, dowodzonych przez Gabriela Hołubka. Po dwóch nieudanych szturmach Maksymilian, nie chcąc tracić czasu na oble- ganie niewielkiej twierdzy, odstąpił od jej murów i pomaszerował na Kraków. Pod stolicą stanął 14 października, zajmując kwaterę w pobliskich Zielonkach. Zamoyski energicznie organizował obronę. Mury miejskie obsa- dził pięcioma tysiącami uzbrojonych mieszczan, a wojsko, w sile 6000 żołnierzy, podzielił na kilka grup. Pierwsza z nich broniła świe- żo wykopanych wałów przedmieści: Kleparz - na północy i Garba- ry - na zachodzie; druga pod wodzą "hetmana inflanckiego", Je- rzego Farensbacha, obsadziła Wawel; trzecia zajęła Kazimierz, od- dzielony wówczas od miasta starym korytem rzeki; czwarta stanowi- ła odwód rozlokowany w głębi Krakowa. Wojsko to wspierała silna artyleria, złożona ze 150 dział miejskich oraz dział zamkowych i po- lowych. Do miasta można było wejść tylko od strony północno-za- chodniej, gdyż podmokły teren oraz biegnąca na północnym wscho- dzie dolina Prądnika utrudniały dostęp z innych kierunków. Aby uniemożliwić armii Maksymiliana zdobycie żywności i kwater, het- man rozkazał spalić okoliczne wsie, ogołocone uprzednio z prowian- tu. Szesnastego października arcyksiążę podszedł z wojskiem pod mury Krakowa. Wieczorem jego żołnierze wznieśli kilka szańców i obsadzili je piechotą oraz działami. Nocą spadł deszcz, zrobiło się zimno. Spalone wsie nie zapewniły schronienia, toteż Maksymilian musiał rozłożyć swą kwaterę aż w opactwie mogilskim, dokąd zwo- ływał dalszych stronników. Arcyksiążę nie był dobrym ani doświad- czonym wodzem. W jedynych dotąd wojnach z Turkami więcej bywał 122 bijany, niż sam bijał. Teraz też popełnił poważny błąd: zamiast na- tychmiast uderzyć na Kraków i w szturmie szukać rozstrzygnięcia, rozłożył wojsko w szczerym polu i wdał się w bezowocne rokowania z Polakami, dając im czas na umocnienie fortyfikacji. Mimo rozsyła- nych szeroko uniwersałów nie przyciągnął do swego obozu ani jed- nego chłopa czy mieszczanina. A tymczasem marznące pod mokry- mi od deszczu namiotami oddziały ulegały stopniowej demoralizacji, głodowały, dezerterowały i chorowały. Pozostawione na tyłach wojsk arcyksięcia załogi Rabsztyna i Olsztyna likwidowały drobne grupy nieprzyjacielskie, przerywały dowóz prowiantu, chwytały jeń- ców. Nie udał się Maksymilianowi daleki wypad pod Piotrków, by pochwycić jadącego ze Szwecji Zygmunta. Gdy nadszedł z pomocą oddział wojewody poznańskiego, Stanisława Górki, arcyksiążę zde- cydował się uderzyć na Kraków. Miał pod swymi rozkazami 5500 żołnierzy, skupionych pod chorągwiami: białą, czerwoną, błękitną i żółtą, z których [...] "siła uciekła, bo im nie płacą", oraz 12 dział i 9 hakownic. Siły polskich jego stronników składały się z 2742 ludzi, w tym 930 husarzy, 602 jazdy kozackiej, 1210 piechoty, "ale tych siła pomarła na biegunkę". Polacy ci mieli 7 dział. Ponadto przybyły na końcu oddział Górki miał 650 ludzi i 8 dział. Teoretycznie armia Maksymiliana liczyła więc ponad 8500 ludzi, faktycznie - sporo mniej" x. Ponieważ ciasny dostęp do Krakowa uniemożliwiał pełne rozwi- nięcie wszystkich oddziałów, Maksymilian rozkazał zbudować most naprzeciw Mogiły i przerzucić wojsko na prawy, południowy brzeg Wisły. Gdy po kilku dniach mozolnej pracy w deszczu most był go- towy, wypad oddziału Farensbacha zniszczył go doszczętnie. Wtedy za radą Krzysztofa Zborowskiego cesarscy postanowili uderzyć przez przedmieście Garbary, które zamieszkiwali sprzyjający Mak- symilianowi Niemcy. Armia arcy księcia, pozorując odwrót, opuściła Mogiłę i wycofała się do Zielonek. W nocy z 23 na 24 listopada od- dział knechtów skrycie zawrócił i ukrył się w chałupach przedmieś- cia. Rankiem, pod osłoną deszczu i silnej mgły, piechurzy niemieccy wdarli się do Garbar. Wtedy z bram i okien wyroili się ukryci w nocy knechci. Obrona polska załamała się i Niemcy popędzili w stronę Bramy Szewskiej. Gdy broniący jej mieszczanie stawili dzielny opór, od strony mia- sta pojawił się oddział piechurów, prowadzony przez odzianego 123 w czarny strój dowódcę. "Krzyknął (on) gromko do wysypującej się za nim również czarno ubranej piechoty, porwał chorągiew i [...] pierwszy ze sztandarem w ręku skoczył do ataku w sam środek pie- choty austriackiej. Porwana jego brawurą czarna piechota rzuca się na oślep za żałobnie ubranym jeźdźcem i zaraz zaczyna spychać Niemców z ich stanowiska, i wśród morderczej walki wypiera ich poza szańce, daleko na pole" 31. Odzianego w czarny strój Zamoys- kiego w porę wsparł Marek Sobieski, dziad przyszłego króla, sławny szermierz i harcownik. Podobno Krzysztof Zborowski pierwszy rzu- cił się do ucieczki, pociągając za sobą resztę żołnierzy. Na ich kar- kach wypadła w pole husaria, a za nią chorągwie lekkiej jazdy. Po- lacy zdobyli 8 dział Górki, które wytaczano właśnie na dogodną po- zycję. Maksymilian usiłował jeszcze porwać do walki jazdę Zbo- rowskich, ale gdy ruszyła na nią husaria Zamoyskiego, zborowszczy- cy rozpierzchli się bez boju lub poddali zwycięzcom. Hetman powstrzymał teraz swoją jazdę i zaczął szykować ją do kolejnego starcia, ale arcyksiążę nie miał już ochoty do dalszej walki. Uznając się za pokonanego, zarządził odwrót spod Krakowa. Na polu bitwy pozostało 1500 poległych żołnierzy Maksymiliana oraz 500 ludzi Za- moyskiego. Zwycięzcy wzięli 8 dział, 2 chorągwie, ponad 100 jeń- ców oraz wiele wozów z żywnością, amunicją i sprzętem wojennym. Ostatni akt bitwy rozegrał się jeszcze na Garbarach, gdzie żołnierze oraz mieszkańcy Krakowa, rozwścieczeni zdradą mieszczan niemiec- kich, dokonali surowego aktu zemsty. "Czynna obrona w oparciu o wały, wykorzystanie mieszczan do obrony biernej murów, użycie stosunkowo licznej jazdy jako ruchomego, szybkiego odwodu - wszystko to zadecydowało o powodzeniu, do którego przyczyniła się też postawa kraju i dywersja na tyłach nieprzyjaciela" - stwierdził Stanisław Herbst, oceniając zmagania o Kraków 32. Maksymilian tłumaczył swe niepowodzenie niesfornością wojska, które rzuciło się na rabunek zdobytego przedmieścia, a także og- niem, dymem oraz błotem, utrudniającym poruszanie się oddziałów podczas bitwy. W istocie jednak kunktatorstwem sam w dużym sto- pniu przyczynił się do porażki. Próba opanowania Krakowa niewiel- kimi stosunkowo siłami była zresztą przedsięwzięciem prawie bezna- dziejnym. Zamoyski w pełni wykorzystał odniesione zwycięstwo. Przede wszystkim przeciągnął na swoją stronę wahającą się dotąd część 124 szlachty, zwłaszcza w Wielkopolsce i na Litwie, doprowadził do szybszej koronacji Zygmunta (odbyła się 27 grudnia 1587 r.). Mak- symilian nie dał jeszcze za wygraną i stanął z wojskiem tuż przy gra- nicy, grożąc nowym najazdem. Zamoyski postanowił rozprawić się z nim do końca i 14 stycznia 1588 r. wyruszył z Krakowa na czele oko- ło 4300 jazdy oraz 2300 piechoty. Zygmunt III Waza obdarzył go nadzwyczajną władzą wojskową i cywilną na czas prowadzenia woj- ny, a także zezwolił ścigać nieprzyjaciela na terenie ziem cesarskich, gdyby ten się tam schronił. Hetman skwapliwie z tego skorzystał i wkrótce przekroczył granicę, ścigając uchodzącego na Śląsk przeci- wnika. Na wiadomość o zbliżaniu się Polaków Maksymilian zwołał radę wojenną. Zdania jej były podzielone: niemieccy dowódcy radzili wycofać się, polscy stronnicy natomiast domagali się wydania bitwy. Wahającego się arcyksięcia przekonało nadejście płk Walentyna Prepostvarego z posiłkami węgierskimi, morawskimi i śląskimi. Około trzeciej rano, 24 stycznia, Maksymilian wydał rozkaz wymar- szu z Byczyny i uszykowania wojska przed miasteczkiem, sam wdział kosztowną zbroję. Według Marka Plewczyńskiego wojska ar- cyksięcia liczyły 7 rot rajtarii w sile 1800 koni, 4 roty arkebuzerii (630 koni), 4 roty lekkiej jazdy polskiej liczące 230 koni, 5 rot husa- rii w sile 900 koni oraz piechotę w liczbie 3290 żołnierzy. W sumie miał więc 6850 żołnierzy oraz zapewne kilkanaście dział. W rzeczy- wistości stany jednostek odbiegały nieco od zapisanych w rejestrach, toteż Zamoyski w liście do króla pisał potem: "miał wojska (Maksy- milian - L.P.) sześć tysięcy pewnie " 33. Pod względem narodowoś- ciowym armia jego stanowiła istną mozaikę: Ślązaków było 28%, Węgrów - 25%, Morawian - 22%, Niemców - 13% i Polaków - 12%. Maksymilian wybrał dogodną pozycję do stoczenia bitwy. Byczy- na leżała w pagórkowatej okolicy, ale otaczające ją łagodne wznie- sienia nie stanowiły większej przeszkody dla działania jazdy. Na wschód od miasteczka rozciągały się bagna, utrudniające ruchy woj- ska. Z Byczyny wiodła droga przez Krzepice do Częstochowy, zwa- na gościńcem królewskim. Przechodził on przez najwyższe w tej okolicy wzgórze 218, leżące 2 km od miasta. Tuż za wzgórzem od- gałęziała się od gościńca boczna droga, wiodąca do Sieroszowic, a dalej do wąskiej grobli, biegnącej pośród bagien i stawów. Oddziały 125 arcyksięcia ustawiły się w kształcie półksiężyca po obu stronach "go- ścińca królewskiego". Prawe skrzydło zajęły oddziały Prepostvare- go, złożone z jazdy węgierskiej i morawskiej; w centrum, ustawio- nym w poprzek drogi, była jazda śląska i niemiecka, a za nią piecho- ta węgierska. Lewe skrzydło zajęli polscy stronnicy arcyksięcia pod wodzą Stanisława Stadnickiego. Po lewej stronie wojsk stojących w centrum, na wzniesieniu 218, stanął Maksymilian z nadwornym huf- cem jazdy, złożonym z przedniejszej szlachty niemieckiej. Tuż obok zajął pozycję niewielki oddział piechoty oraz bateria dział. Widok ze wzniesienia był doskonały, toteż arcyksiążę mógł swobodnie ob- serwować poruszenia wojsk Zamoyskiego. Hetman koronny zwinął obóz pod Uszycą o czwartej rano i ruszył boczną drogą ku Sieroszowicom, by tu uchwycić przeprawę między bagnami i zaatakować wojsko przeciwnika z flanki. Maksymilian zauważył ruch armii Zamoyskiego, wbrew jednak radom niektórych oficerów nie zareagował, uważając, że nie należy opuszczać dogod- nej pozycji. Zamoyski skorzystał z bezczynności przeciwnika, uchwycił przeprawę i szybko obsadził ją swoją piechotą oraz działa- mi. Pod tą osłoną jazda sforsowała wąską groblę i zaczęła zajmować pozycję dogodną do stoczenia walki. Manewrem tym, przypomina- jącym działania sławnego wodza tebańskiego pod Mantineą podczas wojny ze Spartą, Zamoyski zaskoczył Maksymiliana i zmusił go do zmiany frontu jego całej armii. Siły hetmana koronnego składały się, według Marka Plewczyńs- kiego, z 17 chorągwi husarii w liczbie 1950 koni, 2 chorągwi rajta- rów - 200 koni, l chorągwi siedmiogrodzkiej - 100 koni, 12 chorą- gwi jazdy kozackiej - 1470 koni, 3 chorągwi jazdy tatarskiej - 500 koni oraz 12 rot piechoty, - 2300 ludzi. W sumie Zamoyski miał 4220 jazdy i 2300 piechoty, tj. łącznie 6520 ludzi. Od tej liczby nale- ży odliczyć "puste" poczty rotmistrzowskie oraz straty marszowe. Można więc szacować siły hetmana na nieco poniżej 6000 ludzi. Sam Zamoyski w liście do króla oceniał, że wojsko Maksymiliana "było większe niż wojsko Waszej Królewskiej Mości". Przewaga liczebna arcyksięcia była jednak znikoma. Zamoyski ustawił swą armię w trzy linie. Prawe skrzydło pierw- szej linii zajęły chorągwie kozackie Gabriela Hołubka i Jana Zamoy- skiego, bratanka hetmana, oraz chorągiew tatarska Stanisława Przerębskiego, uszykowane w 2-3 szeregi. Za nimi stanęły w dru- 126 gim rzucie 2 chorągwie husarskie, chorągiew kozacka i zaciężni raj- tarzy niemieccy. Trzecią linię prawego skrzydła zajęło 5 chorą- gwi kozackich - w tym 2 hetmana pod wodzą Pszonki. W centrum, w pierwszej linii, stanęła chorągiew husarska hetmana pod wodzą Mikołaja Uhrowieckiego, za nią zapewne 2 chorągwie husarii, w trzecim rzucie - l chorągiew husarii. Pierwszy rzut lewego skrzyd- ła zajęła wyborowa chorągiew husarska arcybiskupa Karnkowskie- go, tuż obok niej były chorągwie: Stanisława Pękosławskiego, koza- cka Stanisława Żółkiewskiego, siedmiogrodzka Jana Bornemiszy i Baltazara Batorego, bratanka króla Stefana. W drugiej linii znalazły się chorągwie husarskie starosty wieluńskiego Aleksandra Koniec- polskiego, żupnika krakowskiego Sebastiana Lubomirskiego (pod wodzą por. Stefana Kazimierskiego), Baltazara Stanisławskiego, Jo- achima Osieckiego i Krzysztofa Broniowskiego oraz tatarska Jakuba Potockiego. Trzeci rzut stanowił odwód złożony z 4 chorągwi hu- sarskich. W sumie na lewym skrzydle, najsilniejszym, stanęło 14 chorągwi jazdy. "Byli też ludzie posilni po stronach, po kilkadziesiąt koni, po stu, jako kozacy heligierowie (tj. straceńcy), którzy z chęci swej wielkiej, odważywszy zdrowie swoje, przed wojskiem się poty- kać (postanowili)" 34. Dowództwo nad harcownikami sprawował Andrzej Karchowski. Chorągwie jazdy były ustawione w szachownicę, całe zaś wojsko zajęło front szerokości około 1,5 km i głębokości l km. Dowództwo w centrum znajdowało się w rękach Zamoyskiego, na prawym skrzydle - w rękach Pękosławskiego, na lewym - Baltazara Bato- rego i Koniecpolskiego. Piechota stanęła między centrum a skrzy- dłami. Z prawej strony zajęli pozycję wybrańcy pod wodzą Wa- wrzyńca Wybranowskiego, z lewej - hajducy siedmiogrodzcy Al- berta Kiraly'ego. Zamoyski stanął na wzgórzu za centrum trzeciego rzutu armii. Przed nim zajęli miejsca zaciężni piechurzy polscy Łysa- kowskiego i odwodowa chorągiew tatarska Abramowicza. Artyleria stanęła w pierwszej linii, zapewne między centrum a lewym skrzy- dłem. Przed rozwinięciem sił na równinie wojska Zamoyskiego musiały okrążyć wzgórze. Obejście go od północy zagrażało lewemu skrzy- dłu wojsk Maksymiliana. Hetman zapewne chciał je rozbić i odciąć od Byczyny. Rozstrzygające zadanie przypadło odwodowi, któremu "nie kazano potykać (się), by największa potrzeba była, aż by roz- 127 kazanie hetmańskie zaszło". Siły prawego skrzydła i centrum skiero- wał hetman przeciw lewemu skrzydłu wojsk Maksymiliana, lewego skrzydła - przeciw centrum. W obawie przed manewrem husarii Prepostvarego na lewe skrzydło polskie, Zamoyski skupił tu naj- większe siły. Maksymilian przez kilka godzin tkwił bezczynnie na swych pozy- cjach, pozwalając hetmanowi obejść swą armię od północy. Wojsko polskie ustawiło się ukośnie do stojącego na wysoczyźnie nieprzyja- ciela, wyraźnie zagrażając jego lewemu skrzydłu. Około południa, na rozkaz hetmana, ruszyli do walki harcownicy, próbując sprowo- kować wojska przeciwnika do zejścia z wysoczyzny. Zbliżywszy się do szyku wroga, zasypali go strzałami z łuków i pociskami z pistole- tów, a następnie zawrócili, udając ucieczkę. Szeregi wojsk arcyksię- cia jednak nie drgnęły. Harcownicy powtórzyli swój manewr, ale z podobnym skutkiem. Przy okazji zostali zasypani pociskami z arke- buzów i wycofali się ze stratami. Zachęcony tym sukcesem Maksy- milian po długim wahaniu rozkazał pierwszemu rzutowi jazdy zejść na równinę, co spowodowało jego oddalenie się od głównych sił. Podczas zmiany kierunku frontu, w celu zwrócenia się przeciw Pola- kom, doszło do zamieszania w szykach, co opóźniło manewr wojs- ka. Wykorzystała to lekka jazda prawego skrzydła, która wpadła zza wzgórza na flankę arkebuzerów niemieckich. Ci jednak sprawnie zmienili front i gęstym ogniem powitali kozaków. Gdy wsparli ich palbami pistoletów jeźdźcy cesarscy, atak polski załamał się, a dzie- lny Hołubek padł trafiony trzema kulami. Dalsze ataki jazdy kozac- kiej i tatarskiej załamywały się pod ogniem przeciwnika. Zachęceni sukcesem jeźdźcy niemieccy i morawscy z rapierami w ręku ruszyli do natarcia, nie ładując już pistoletów i arkebuzów. W ślad za nimi natarł na polskie centrum Stadnicki wraz z husarzami. Przewaga le- wego skrzydła wojsk Maksymiliana stała się widoczna, ale też Za- moyskiemu udało się sprowokować przeciwnika do zejścia ze stoku wzgórza, co jak się wkrótce okazało, miało kapitalne znaczenie. Teraz wkroczył do walki drugi rzut polskiego prawego skrzydła. "Wszyscy" (nasi) pieszy i konni wystrzelili - pisał żołnierz Maksy- miliana - a do nabicia rusznic i półhaków nie było zastępu do osło- ny; potem nieprzyjaciele w dobrym szyku dali ognia. Strzelcy wy- strzelili z rusznic i półhaków, wnet zasłonieni przez innych (husarzy) 128 dla uszykowania się i nabicia broni, nacierali na lud królewski (tj. "maksymilianistów" - L.P.), który już do połowy zebrać się nie mógł i nabić broni nie był w stanie" 35. Szarża husarii wspartej przez lekką jazdę kozacką doprowadziła do rozbicia zwycięskiego dotąd przeciwnika. Stadnicki "obaczywszy znak hetmański nad nim noszo- ny, udał się prawie ku niemu (tj. Zamoyskiemu - L.P.) swą chorą- gwią, gdzie nieomal wszystkie ludzie stracił i chorągiew" 36. Podob- no pierwszy rzucił się do ucieczki Andrzej Zborowski. Natarcie husarzy zwróciło się z kolei przeciw oddziałom Maksy- miliana, stojącym w centrum, ale zmęczeni walką żołnierze Zamoy- skiego zostali powstrzymani ogniem karakolujących rajtarów. Tak więc centrum wojsk Maksymiliana było dotąd górą, podczas gdy lewe skrzydło poniosło porażkę. Jednocześnie toczyła się walka og- niowa między piechotą obu armii, przynosząc przewagę stronie pols- kiej. Wykorzystując jej sukces, Zamoyski rzucił do walki w centurm swój trzeci rzut. "Dzięki swej szybkości, umiejętności łączenia walki ogniowej z gwałtownymi szarżami na białą broń posiłki kozackie kolejno wprowadzane do walki spychały wroga coraz dalej ku jego pozycjom wyjściowym. Rajtarzy nie byli w stanie ochłonąć, upo- rządkować swych kolumn i naładować broni" 37. Pragnąc uzyskać rozstrzygnięcie w centrum, Zamoyski rzucił do walki najpierw cho- rągiew kozacką Żółkiewskiego, a następnie husarzy Pękosławskie- go. Walczący z nieprzyjacielem kozacy zręcznie odskoczyli na bok, dając miejsce husarzom. Po chwili skrzydlaci jeźdźcy wpadli z roz- machem na cesarskich rajtarów, a las kopii wbił się w szyki nieprzy- jaciela, zwalał ludzi z koni, zadawał rany, przebijał zbroje. Jazda niemiecka została rozbita. W ręce Żółkiewskiego wpadła wielka żółta chorągiew z dwugłowym czarnym orłem cesarskim. Sam boha- ter bitwy został jednak ciężko ranny w udo pociskiem z arkebuza. Najpóźniej zaczęła się walka na lewym skrzydle polskim, mająca rozstrzygnąć o losie całej bitwy. Pod naciskiem piechoty siedmiogro- dzkiej Kiraly'ego ustąpiła z placu piechota Maksymiliana, ale rzuco- na do ataku przez arcyksięcia jazda węgierska Prepostvarego dość szybko zmiotła kilkakroć słabszych liczebnie Węgrów Zamoyskiego, mimo że ci zaciekle walczyli ze swymi ziomkami, klnąc ich obelży- wie i wyzywając od zdrajców. Znaczna część jednostek lewego skrzydła wpadła w panikę, ale Zamoyski szybko przywrócił porzą- dek i rzucił do walki potężny odwód, złożony z dziewięciu chorągwi 129 husarii i jednej tatarskiej, stojących w drugiej i trzeciej linii. Ude- rzenie polskie poszło z flanki i zanim uwikłani w walkę i pościg Wę- grzy Prepostvarego zdołali zmienić front, husarze spędzili ich z pola. Ale, jak pisał Zamoyski, "srogie było starcie z temi huffy arkebu- zerskiemi". W ręce Koniecpolskiego wpadła wówczas chorągiew Pre- postvarego. Sytuację mógł jeszcze uratować drugi rzut, złożony z rajtarów i arkebuzerów morawskich, ale widząc klęskę Węgrów i oddziałów w centrum, uległ panice i bez walki uszedł z pola. Maksy- milian stracił zupełnie głowę i z orszakiem zbiegł do Byczyny. Jego ucieczka pociągnęła za sobą odwrót całej armii. Na placu boju pozostała jeszcze osamotniona piechota arcyksię- cia. Rzuciły się na nią z zapałem chorągwie kozackie, a ponieważ piechurzy oddali salwę zbyt wcześnie i nie zdążyli osłonić się pikami, wycinano ich bezlitośnie. Mało skuteczny okazał się też ogień arty- lerii, pociski bowiem zagwizdały nad głowami Polaków, ale spadły za nimi. Po chwili zresztą cała bateria arcyksięcia została zdobyta. Część piechurów polskich już na początku bitwy dokonała skrytego obejścia pozycji nieprzyjaciela i odcięła mu odwrót do Byczyny. Najdłużej trzymał się wielki czworobok piechoty węgierskiej Mak- symiliana, ale i on w końcu uległ w walce wręcz i rozproszył się po pobojowisku. Ponieważ znaczna część jazdy zajęła się wybijaniem piechoty cesarskiej, wielu konnym żołnierzom Maksymiliana udało się ujść szczęśliwie z pola bitwy, chociaż chorągwie kozackie ścigały ich na przestrzeni dwóch mil. Cała, toczona głównie przez jazdę, bi- twa trwała zaledwie l-2 godziny. "Zwyciężyło lepsze dowodzenie tych, którzy przejawiali więcej inicjatywy i zdołali wydrzeć przeciw- nikowi atut pozycji i zdezorganizować współdziałanie broni. Po raz pierwszy zachodniemu przeciwnikowi przeciwstawiono głęboki, gięt- ki szyk, zapewniający bogactwo możliwości taktycznej" - ocenił bi- twę Stanisław Herbst38. Po bitwie Polacy otoczyli szczelnie Byczynę i zaczęli ostrzeliwać ją z własnej i zdobycznej artylerii. Wieczorem zagrzane powodzeniem oddziały piechoty siedmiogrodzkiej przypuściły szturm do bram i murów, ale zostały odparte. Mimo to położenie arcyksięcia było be- znadziejne. Stłoczone w miasteczku oddziały nie miały żywności, amunicji ani prochu, słabe zaś mury nie mogły zapewnić im ochro- ny. Arcyksiążę musiał przystać na rokowania. Gdy Zamoyski zażą- dał od niego całkowitej kapitulacji, zaczai się targować, ale w końcu 131 zmiękł i nazajutrz rano wyjechał z miasta do oddziałów polskich. Wraz z nim oddali się do niewoli wszyscy wyżsi oficerowie oraz stronnicy polscy: wojewoda poznański Stanisław Górka, marszałek nadworny Andrzej Zborowski, biskup kijowski Jakub Woroniecki i inni. Około 1500 wziętych do niewoli żołnierzy Maksymiliana wypu- szczono na wolność po złożeniu przez nich przysięgi, że w ciągu czternastu dni nie podniosą broni przeciw Rzeczypospolitej. Pols- kich stronników Habsburga potraktowano również łagodnie, z wyją- tkiem tych, którzy po Byczynie wystąpili jeszcze przeciw Zygmunto- wi III. Nadzwyczaj krwawa bitwa kosztowała życie 2000-3000 żołnierzy Maksymiliana, w tym 800-1000 Polaków, oraz 1000 ludzi Zamoys- kiego. W ręce zwycięzców wpadło, poza jeńcami, 46 chorągwi, cała artyleria (podobno 30 dział), wszystkie kosztowności, broń, sprzęt, konie, wozy, żywność. Zamoyski po rycersku obszedł się z dostojnym jeńcem. Zapro- wadził go do swej kwatery i gościł przez kilka godzin, potem za- wiózł do Zamościa, gdzie zaprosił w kumy na chrzest córki, którą powiła mu Gryzelda. Wypuścił Maksymiliana dopiero po układzie bytomsko-będzińskim (10 III 1589), ustanawiającym pokój mię- dzy Polską a Habsburgami i potwierdzającym władzę Zygmunta III Wazy. Tryumfalny był powrót Zamoyskiego do kraju! "Tego samego hetmana, którego na polach elekcji chciano postawić pod pręgierz sądu rokoszowego, witano teraz po drodze jako zbawcę ojczyzny; gromady szlachty biły mu czołem i czyniły »gratyfikacje«, a on nie nadymał się, ale witał czule i obejmował w ramiona każdego brata- szlachcica, co widząc szlachta, chwaliła go sobie, jako na nim naj- mniej znać było, żeby zwycięstwo odzierżał" 39. Hetman umiał od- powiednimi gestami zjednywać sobie masy braci szlacheckiej! Zwycięstwo nad przyszłym zaborcą Polski zapewniło mu miejsce w legendzie. Sam hetman potrafił je odpowiednio zareklamować. Po całym kraju rozeszły się druki ulotne, zawiadamiające o zwycię- stwie, ukazały się ryciny, przedstawiające bitwę. W Zamościu odbył się triumfalny wjazd zwycięzcy, wzorowany na imprezach rzyms- kich. W Bramie Lubelskiej specjalnie na tę okazję umieszczono wi- zerunek Polski, przedstawionej w postaci królowej. U stóp jej umie- szczono napis: "Witaj, droga Matko Polsko, My Ciebie powinniśmy 132 bronić nie tylko murami, lecz także i wylaniem krwi naszej, o Gwiazdo Szlachetności i Wolności Polsko witaj nam!" 40. Po Byczynie pozycja Zamoyskiego w Rzeczypospolitej wzrosła niepomiernie. Mógł czuć się faktycznym jej przywódcą. 7. Na czele opozycji Nowy król nie przypadł szlachcie do gustu. Był zimnym, skrytym i upartym milczkiem, nie lubiącym polskich strojów ani obyczajów. Raziła go samowola i grubiaństwo szlachty, pycha magnatów, zależ- ność króla od szlacheckiego sejmu. Przesiąknięty niemiecką kulturą, otaczał się najchętniej Niemcami i Szwedami, a tron w rodzinnym kraju stanowczo przedkładał nad polską, elekcyjną koronę. Surowo oceniany przez dawną historiografię polską, nazywany przez Szwe- dów "złym człowiekiem", ostatnio znalazł obrońców wśród badaczy obu narodowości. "Legenda uczyniła z niego anormalnego, fanaty- cznego katolika, jezuitę, który nie chciał myśleć o jakichkolwiek kontaktach z protestantami - pisał o nim szwedzki historyk Dawid Norrman. - Jest ona z gruntu fałszywa. Jego siostra (Anna Wazów- na - L.P.) była prawie fanatyczną luteranką, tymczasem Zygmunt miłował ją ponad wszystko w świecie. Dwaj jego najlepiej znani nauczyciele byli protestantami. Gustaw Brahe, podobnie jak inni jego stronnicy w walce o Szwecję, byli też protestantami" 41. Podob- na jest opinia wybitnego polskiego znawcy epoki, niedawno zmarłe- go Władysława Czaplińskiego. Nowy król miał wiele zalet. Był władcą nadzwyczaj sumiennym i pracowitym, starannie wykształconym, biegłym w językach obcych, a nadto zasłużonym mecenasem kultury i sztuki. Z uporem i dużą konsekwencją dążył do raz obranego celu, potrafił zjednywać sobie ludzi, był człowiekiem rycerskim, znającym się nieźle na sztuce wo- jennej. Możemy więc go ocenić jako postać kontrowersyjną, mającą wśród historyków zarówno krytyków, jak i obrońców. Zamoyski zrazu sądził, że młody niedoświadczony król będzie słuchał jego rad i ustępował we wszystkich sprawach politycznych. Od pierwszych chwil panowania bezceremonialnie narzucał więc Zygmuntowi swoje zdanie, pouczał go i strofował, udzielał rad i wskazówek. 133 Wkrótce okazało się jednak, że ambitny król wcale nie myśli być figurantem w rękach potężnego kanclerza. Już w grudniu 1588 r. sprzeciwił się na sejmie Zamoyskiemu i poparł Opalińskiego. Ziry- towany hetman ostro zgromił młodego władcę i zagroził, że jeśli nie zrealizuje żądań szlacheckich, zawartych w pacta conventa, oraz nie wyda obiecanej Polsce Estonii, to szlachta wypowie mu posłuszeńst- wo i usunie z tronu. Zygmunt III nie czuł się jeszcze na siłach, by otwarcie walczyć z wszechpotężnym hetmanem, ustępował mu więc i obsadzał urzędy po jego myśli, energicznie zaczął jednak organizo- wać własne stronnictwo, do którego wciągał przede wszystkim du- chowieństwo katolickie oraz magnaterię, zawistnym okiem patrzącą na wywyższenie hetmana i gotową strącić go z piedestału. Uzyskał też poparcie gorliwej, często wręcz fanatycznie katolickiej drobnej szlachty. Dążył do wzmocnienia władzy królewskiej, ograniczenia roli sejmu na rzecz senatu, w którym miał większe wpływy, wysunął na czoło wszechstronnie wykształconą grupę biskupów. W polityce zagranicznej związał się z wrogimi mu niedawno Habsburgami, co - z jednej strony - groziło poddaniem Polski wpływom niemiec- kim i wplątaniem kraju w wojnę z Turcją, z drugiej jednak - dawa- ło państwu oparcie we wszystkich wojnach z wrogami zewnętrzny- mi. Związał się też z obozem kontrreformacji. Zamoyski stanowczo był przeciwny sojuszowi z Habsburgami. Na tak zwanym sejmie pa- cyfikacyjnym 1589 r. wystąpił z żądaniem przekreślenia raz na za- wsze dążeń dynastii cesarskiej do tronu polskiego. Ponadto wysunął szeroki program reform, przewidujących m.in.: wprowadzenie zwy- czaju podejmowania uchwał sejmowych większością głosów, za- miast obowiązującej dotąd jednomyślności, pełną tolerancję religij- ną, odsunięcie od wpływu najbardziej ciemnej i zacofanej szlachty zagrodowej, gruntowną reorganizację skarbu i wojska, nowy sposób wybierania króla. Następny sejm (1590 r.) obradował w wojennej atmosferze, gdyż w każdej chwili można było spodziewać się najazdu Turków i Tata- rów, dlatego posłowie poparli hetmana i zaaprobowali przedstawio- ny przez niego plan wojny oraz uchwalili wysokie podatki. Skryty- kowali też ostro króla za tajne konszachty z Habsburgami. Przeciw- nicy Zamoyskiego na licznych zjazdach domagali się jednak ograni- czenia jego wielkiej władzy. "Hetman ma z wojskiem przy granicy królestwa czuwać - głosiła uchwała zjazdu w Kole - nie być przy- 134 tomnym obieraniu króla, ani przez podesłane osoby do niego się mieszać! Na zawołanie zgromadzonych stanów stawić się w miejsce obrad sejmowych bezbronnie, jako prywatny szlachcic... żołnierzy nie spisywać inaczej jako za rozkazaniem króla i senatu, zaciągów własnym kosztem nie czynić, posłów od postronnych książąt nie wy- słuchiwać, ale nie chcianych do króla i senatu odprawić. W żadne rokowania nie wchodzić i bez wiedzy króla i senatu umów żadnych nie zawierać" 42. Krytyka Zamoyskiego przez część szlachty była w pełni uzasad- niona. Walcząc o reformę państwa, o powiększenie dochodów skarbu i zwiększenie liczby wojska, o usamodzielnienie i zaktywi- zowanie polskiej polityki zagranicznej, hetman działał zgodnie z polską racją stanu. Ale pomijał sejm i senat w załatwianiu wielu spraw państwowych, postępował więc jak udzielny monarcha, dep- tał autorytet króla, rozpętywał istną burzę nielegalnych zjazdów szlacheckich i sejmików demagogicznymi hasłami zabiegał o popu- larność, siał zamęt w Rzeczypospolitej i niweczył projekty słusz- nych reform państwowych. Do najbardziej ostrego starcia między królem a hetmanem doszło podczas obrad sejmu 1591 r. Gdy wbrew woli Zamoyskiego król powołał na stanowisko podkancle- rzego Jana Tarnowskiego, Zamoyski zawrzał gniewem: "Słowom królewskim żadnej wiary dawać nie będę!" - zawołał. "Jestem królem polskim i nie mam ochoty z kimkolwiek dzielić władzy!" - odrzekł na to Zygmunt III. Wówczas Zamoyski stracił panowanie nad sobą i huknął: "Królem zostałeś wybrany przez Polaków, a nie tyranem!". Zimny i opanowany zazwyczaj Zygmunt III nie wytrzy- mał, zerwał się z miejsca, chwycił za rękojeść szpady i krzykną- wszy - "Nie mam zamiaru znosić dłużej dumy tego człowieka!" - wyszedł z sali. Gorsząca scena oburzyła mocno posłów i senato- rów, Zamoyski zaś zrozumiał, że tym razem posunął się za daleko. Po kilku dniach przybył na obrady senatu i przeprosił króla. Cały zatarg skończył się odsunięciem go od dworu. Nie zachwiało to je- dnak jego pozycji. "Nie boję się ani potęgi kanclerza - pisał nun- cjusz papieski Annibal z Kapui, stronnik Habsburgów - ani jego miecza, lecz rozumu i charakteru. Czuwa on dzień i noc, i zawsze jest gotów do skoku" 43. Pojednanie z królem było chłodne, toteż gdy Zygmunt III wbrew woli Zamoyskiego i jego stronników poślu- bił 3 V 1592 r. Annę Habsburżankę, córkę arcyksięcia austria- 136 ckiego Karola, hetman ostentacyjnie nie przybył na koronację królowej. Historycy różnie oceniają dziś spór hetmana z królem. Surowy sąd wyraża Henryk Wisner: "Zwolennik silnej władzy królewskiej, kiedy był drugą osobą w państwie, przy czym obok Stefana Batorego, gdy traci wpływ na jego następcę, nie waha się niemal przekreślić autorytetu monarchy". Według niego hetman w walce z królem kie- rował się tylko prywatą. Inaczej widzi ten problem Stanisław Grzy- bowski. Pisze on: "Zamoyski przegrywa swą popularność trybuna ludu z chwilą, kiedy wiąże się z królem. Musi z tego wyciągnąć wnioski po elekcji Zygmunta". Zdaniem Grzybowskiego hetman starał się odzyskać popularność wśród szlachty i ponownie stać się trybunem ludu. Ale nie był już tym Zamoyskim z początków karie- ry. Błyskawiczny awans zmienił go bardzo. Adam A. Witusik stawia pytanie: "Czy Jan Zamoyski był lojalny wobec tronu i Zygmunta?" I odpowiada: "Był w opozycji, upominał króla i doprowadził do ob- niżenia autorytetu monarchy. Do jego obowiązków jako kanclerza należało upominać, stawać w opozycji w sytuacji, gdy ktoś wybrany na elekcji (mowa o Zygmuncie III - L.P.) targował koroną polską z Habsburgami za odzyskanie korony szwedzkiej" 44. Jesienny sejm 1592 r. poskromił dyktatorskie zapędy Zamoyskie- go, a jednocześnie zgromił i króla za próby frymarczenia polską ko- roną. Zamoyski uzyskał swobodę działania na kresach południowo- wschodnich i mógł zająć się realizowaniem planów politycznych Ba- torego wobec księstw naddunajskich. W kraju doszło do załagodze- nia konfliktów wewnętrznych, a Zamoyski pogodził się z młodą kró- lową. Teraz z polityka mógł zmienić się w wodza. 8. Wyprawy nad Dunaj Mimo napiętych stosunków polsko-tureckich do wojny z Impe- rium Osmańskim wprawdzie nie doszło, ale stan zagrożenia kresów południowych wcale nie minął. Powodem tego były najazdy Tata- rów. W 1589 r. spustoszyli oni Podole i Ruś Czerwoną, w 1593 r. - Wołyń. Podczas wojny turecko-habsburskiej Orda Krymska została wezwana przez sułtana na Węgry. Zamoyski, ostrzeżony przez hos- podara mołdawskiego Arona, podjął przygotowania obronne i w 137 Założcach pod Brodami zaczai skupiać wojsko kwarciane. Tymcza- sem Tatarzy, pod wodzą chana Gaziego Gireja II, przeprawiwszy się na statkach tureckich przez morze koło Oczakowa, przeszli Dniestr i ruszyli przez Mołdawię ku granicom Rzeczypospolitej. Dnia 2 lipca 1594 r. wpadli na Pokucie. Spalili Śniatyń, Kołomyję, Obertyn, Gwoździec i kilka innych miejscowości, a 7 lipca pojawili się pod Haliczem. Odparci przez załogę miejscowego zamku, dowodzoną przez szwagra hetmana, wojewodę bełskiego i starostę kołomyjskie- go Stanisława Włodka, ruszyli w okolice Stryja. Zamoyski zwinął obóz pod Brodami i ruszył im naprzeciw, siły miał jednak niewiel- kie. Na szczęście w porę wsparł go hetman polny, Stanisław Żółkie- wski. Oddziały kwarciane, liczące teraz kilka tysięcy żołnierzy, zało- żyły obóz obronny nad rzeczką Błożewką koło Sambora, organizu- jąc tu pułapkę na nieprzyjaciela. Chociaż orda miała dużą przewagę liczebną nad Polakami, skła- dała się bowiem z około 20 000 żołnierzy i do 10 000 ludzi w oddzia- łach pomocniczych, nie chciała się wdawać w walkę z obrońcami. Przeszła więc 9-10 lipca w pobliżu obozu polskiego i ruszyła w stronę Bieszczad. Zamoyski ruszył za nią w pościg, marsz po be- zdrożach nie dał jednak rezultatu. Przetrzepano wprawdzie nieco ariergardę krymską, zdobyto nawet kilka wielbłądów i trochę więcej innych zwierząt, ale główne siły chana szczęśliwie dotarły na Węgry i wzięły udział w kampanii przeciw wojskom cesarskim. Po przejściu granicy Gazi Gerej II przysłał do hetmana jakiegoś odartego z szat i obitego szlachcica z żądaniem wypłaty Tatarom zaległych "upomi- nków". Chan groził, że w wypadku zwłoki wróci do Polski i pojmie hetmana, a potem wyśle go w kajdanach do Turcji. Zamoyski zlek- ceważył te pogróżki, ale stanął z wojskiem na granicy, by zaatako- wać powracających z Węgier Tatarów. Ci jednak, objuczeni łupami i tłumem jeńców, po zakończeniu kampanii udali się do kraju inną drogą. Na głowę Zamoyskiego posypały się teraz gromy. Przeciwnicy za- rzucali mu, że zamiast strzec granicy pilnuje młodej żony (po śmier- ci Gryzeldy Batorówny w 1590 r. hetman poślubił w 1592 r. kaszte- lankę sandomierską, Barbarę Tarnowską, córkę Stanisława). Niektó- rzy z oponentów pisali niewybredne paszkwile i donosy, m.in. stwie- rdzające, że hetman dał się przekupić ordzie. Zamoyski musiał wte- dy połknąć niejedną gorzką pigułkę. W pewnym stopniu usprawie- 138 dliwia go jednak fakt, że nie znał jeszcze tatarskiej sztuki wojennej i nigdy dotąd nie miał do czynienia z tak lotnym przeciwnikiem. Okazję do rewanżu znalazł Zamoyski już po roku, podczas wy- prawy na Mołdawię. Powodem jej była próba podporządkowania tego hospodarstwa Polsce i uczynienia zeń buforowego państewka, osłaniającego Rzeczypospolitą przed potęgą Imperium Osmańskie- go. Leżące wówczas między Polską, Turcją i Austrią trzy księstwa: Mołdawia, Wołoszczyzna (zwana po staropolsku Multanami) oraz Siedmiogród - od dawna były obiektem rywalizacji tych trzech mo- carstw. Realizując teraz program polityczny Batorego i występując zbrojnie na południu, hetman narażał Polskę na wojnę z Turcję i to w zupełnej izolacji politycznej, wyprawę podejmował bowiem wbrew Habsburgom, jedynym w razie konfliktu z Osmanami natu- ralnym sojusznikiem Rzeczypospolitej. Nie mógł w tym wypadku li- czyć także na pomoc Moskwy, zagrożonej przez Turcję na Powołżu. Dlatego niektórzy historycy surowo oceniają naddunajską politykę hetmana, uważając, że naruszała ona nawet poczucie praworządnoś- ci wśród szlachty. W sierpniu 1595 r. wojska koronne wyruszyły do Mołdawii. Pra- wą kolumną dowodził starosta kamieniecki, Stefan Potocki, lewą - Żółkiewski, środkową - sam Zamoyski. Cała armia liczyła: 2550 husarzy, 1900 jazdy kozackiej, 250 arkebuzerów, 1500 piechoty wy- branieckiej, 800 piechoty zaciężnej - razem 7000 żołnierzy oraz kil- kadziesiąt lekkich dział. Przed wyprawą hetman napisał do wezyra tureckiego Sinan paszy, że idzie poskromić prohabsburskiego hospo- dara, Stefana Rozwana, ale nie chce wojny z Turcją. Nie pozwoli je- dnak, by Mołdawia stała się prowincją cesarską lub turecką. Per- traktował również z tureckim namiestnikiem z Oczakowa. Nie miał jednak pewności, czy Turcy nie wystąpią zbrojnie. Liczył, że zajęci wojną z Habsburgami (1593-1606), zachowają się biernie. Okupujące wówczas Mołdawię wojska siedmiogrodzkie, sojuszni- cy cesarza Rudolfa II, bez walki ustąpiły przed Polakami. Zamoyski zajął niebawem stolicę Mołdawii, Jassy, i na miejsce zbiegłego na Węgry Rozwana osadził na tronie przyjaznego Polsce Jeremiego Mohyłę. Ale Porta nie pogodziła się z polskim zwierzchnictwem nad Mołdawią i wkrótce rzuciła do walki Tatarów, wzmocnionych nie- wielkimi posiłkami tureckimi. Zamoyski oczekiwał przeciwnika pod Cecorą. Tu wojsko zbudowało fortyfikacje polowe wokół obozu. 139 Leżał on w dogodnym do obrony miejscu, z trzech stron otoczony zakolem Prutu. Z jednej dostępnej strony wzniesiono szańce, wyko- pano rowy, zbudowano 13 bastionów, na których rozmieszczono ar- tylerię. Między wałami wzniesiono także cztery bramy, mające słu- żyć do wypadów jazdy. Za pierwszą bramą stanął pułk starosty bracławskiego Jakuba Strusia, za drugą - pułkownika Gulskiego, za trzecią - Stefana Potockiego, za czwartą - pułkownika Stani- sława Przerębskiego. Pozostałe dwa pułki stanowiły odwód, pozo- stający w głębi obozu. Chan Gazi Girej II był pewien zwycięstwa. "Idę, abym Lachy na- hajkarni zagnał do Ordy (w jasyr), a kanclerza w czambule do Sinan paszy posłał" - chwalił się przed bitwą. Liczył na przewagę swej armii, składającej się z około 20 000 Tatarów. Nie dysponował arty- lerią, a i piechoty miał tylko małą garść, toteż pod względem siły ogniowej jego armia ustępowała Polakom. Wojska Gereja 18 października stanęły o milę od obozu polskie- go. Wieczorem z bram wysypali się harcownicy, by pochwycić języ- ka i pochwalić się przed wojskiem swą odwagą i zręcznością. Tata- rzy wyszli im naprzeciw. Starcie zakończyło się pomyślnie dla Pola- ków. Następnego dnia wczesnym rankiem Turcy i Tatarzy zbliżyli się do obozu polskiego. "Tam się harce zaraz zaczęły - pisał naocz- ny świadek bitwy - na których dwór samego cara był (tj. chana - L.P.). Szczęśliwie z łaski bożej harce odprawiały się, albowiem siła pogańska, która wielka była, straszną nie była cnotliwym Polakom, albowiem bez szkody swej z urazem pogańskim wszędy odpierali. Już się podobno ku południowi dobrze chyliło, kiedy car ze wszyst- kiem wojskiem swym, na górze nad obozem stanął, wielkie pola wojskiem swym okrywszy, a obóz nasz wkoło prawie otoczywszy, na który ludzie carscy mężnie nacierali. I gdy już strzelbą z obozu, tak też i harcownikami naszymi wspierać się ich dobrze poczęło, jęli Tatarowie mocnie na obóz nacierać, gdzie i strzelba janczarska po- częła poniekąd szkodzić ludziom naszym" 45. Padł od kuli koń Za- moyskiego, ale nie zrażony tym hetman nadal spokojnie wydawał rozkazy. Decydująca walka rozegrała się na prawym skrzydle armii turec- ko-tatarskiej, gdzie nacierał kałga sułtan Fed Gerej. Zamoyski i Żółkiewski rzucili przeciw niemu siedem chorągwi husarii oraz lek- ką jazdę, za nimi zaś piechotę. Tatarzy upozorowali ucieczkę, by 140 odciągnąć Polaków od obozu, a następnie otoczyć i zniszczyć. Czę- ściowo im się to udało, zagrzane bowiem walką chorągwie pognały za nimi daleko do przodu. Zamoyski posłał jednak do walki nowe oddziały, które zmusiły przeciwnika do wycofania się z pola. Wieczorem chan wezwał hetmana na rokowania. Zaczęły się one następnego dnia po zwycięskiej dla Polaków bitwie. Dla wywołania dobrego nastroju Zamoyski podarował Gazi Gerejowi II pozłocisty pancerz i rękawice rycerskie, portrety Batorego i Zygmunta III, tre- sowanego w polowaniach sokoła i jastrzębia. Również Jeremi Mo- hyła posłał chanowi podarunki - sobolowe futro i sztukę atłasu. Chan z wyraźną niechęcią przyjął jednak prezenty od hospodara. Hetman był w dyplomacji mistrzem nie lada, ale i namiestnik tu- recki okazał się "w urodzie grzeczny i rozsądku dobrego". Rozmo- wy były trudne, w końcu jednak Zamoyski przekonał Turków i Ta- tarów o swej potędze i skłonił do ustępstw. Muzułmanie uznali wła- dzę Jeremiego Mohyły w Mołdawii, przystali też na pozostawienie załóg polskich w tym kraju. W kilka tygodni później Rozwan usiłował podważyć polskie wpły- wy w Mołdawii, ale pobity przez oddziały koronne dostał się w ręce Jeremiego Mohyły i z jego rozkazu zginął straszną śmiercią na palu. Większość Wołochów poparła Polaków, którzy ukrócili okrutne walki o tron hospodarów i zabezpieczyli kraj przed grabieżą ze stro- ny Turków i Tatarów. Zamoyski odniósł jeszcze jeden tryumf, ale ledwie wrócił do kraju, natychmiast zaczęła krytykować go opozyc- ja. Szczególnie ostro wystąpił przeciw hetmanowi prymas Karnkow- ski, który słusznie zresztą mówił, że wkroczenie Zamoyskiego do Mołdawii bez zgody sejmu było czynem karygodnym, narażającym państwo na wojnę z Turcją. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności zwy- cięzcą w tej wyprawie był jednak hetman. Interwencja Zamoyskiego w Mołdawii nie zakończyła wcale rywa- lizacji sąsiedzkich mocarstw o wpływy w księstwach naddunajskich. Wkrótce po wycofaniu się załóg polskich z tego kraju próbę zjed- noczenia ziem trzech państw podjął hospodar multański, Michał Waleczny, bohater narodowy Rumunii, opromieniony sławą zwy- cięstw, odniesionych nad Turkami. Najpierw rozprawił się z Sied- miogrodem. Następnie uderzył na Jeremiego Mohyłę, który nieo- patrznie wydał przeciwnikowi walną bitwę na otwartym polu i po- niósł zupełną klęskę. Po obaleniu Mohyły Michał Waleczny przyjął 141 tytuł hospodara Wołoszczyzny, Mołdawii i Siedmiogrodu. Podjął rozmowy z Habsburgami, chcąc wytargować uznanie tego tytułu i prawne potwierdzenie faktu zjednoczenia ziem rumuńskich, zapro- ponował też Zygmuntowi III uznanie zwierzchnictwa Rzeczypospo- litej. Król nie zamierzał jednak rokować z "wołoskim chłopem" (jak nazywał go Zamoyski) i kazał mu opuścić Mołdawię. Wtedy Michał Waleczny wysłał swe wojska na Pokucie. Zamierzał doko- nać rozbioru ziem polskich w sojuszu z Moskwą i Austrią, myślał nawet o polskiej koronie. Gdy jeden z doradców przestrzegał go przed starciem zbrojnym z Rzeczypospolitą, odparł: "Roztargniona tam potęga, gdzie zgody nie masz" 46. Ambitne plany zjednoczenia ziem rumuńskich i uniezależnienia się od sąsiedzkich potęg natrafiły na silne sprzeciwy ze strony Pols- ki, Austrii, Turcji oraz bojarskiej opozycji wołoskiej i maltańs- kiej, obawiającej się silnej władzy panującego. Przeciwni Michałowi bojarzy szukali poparcia w Polsce i Turcji. W 1600 r. doszło do po- wstania szlachty węgierskiej, popartego jawnie przez Habsburgów, a skrycie przez Turków. Dzięki pomocy wojsk cesarskich Węgrzy zmusili Michała do opuszczenia Siedmiogrodu. Wtedy postanowił uderzyć Zamoyski. Tym razem podejmował wyprawę uzasadnioną potrzebą obrony kraju przed niebezpiecznym wrogiem, zgodną nawet z interesami Turcji i Habsburgów. Latem 1600 r. hetman skoncentrował pod Trembowlą znaczne siły kwarcia- nych. Wsparli go wydatnie magnaci ze swymi pocztami, Kozacy za- poroscy, a także garść Wołochów wiernych Jeremiemu Mohyle. W sumie hetman dysponował 24-tysięczną armią. Na początku wrześ- nia przeprawił się z nią przez graniczny Dniestr i po pomyślnej poty- czce z zaciężnymi Serbami Michała ruszył w głąb Mołdawii. Na wia- domość o powstaniu węgierskim w Siedmiogrodzie wysłał tam 7000 żołnierzy pod wodzą starosty kamienieckiego, Jana Potockiego. Sam ruszył z głównymi siłami na południe i 27 września zdobył sil- nie ufortyfikowaną Suczawę. Tron mołdawski dostał się znowu Jere- miemu Mohyle. Na początku października armia Zamoyskiego była już na Woło- szczyźnie. W pobliżu Ploesti czekał na nią Michał Waleczny ze swy- mi Wołochami, Multanami, Serbami, zaciężnymi Kozakami, Węgra- mi, a nawet zaciężnymi Polakami. Zamoyski oceniał jego armię na 50 000 ludzi, inne źródła - 36 000. Według oceny historyków ru- 142 muńskich wojsko to liczyło tylko 16 000-17 000 żołnierzy oraz 20-30 dział. Wojska Zamoyskiego niebawem połączyły się z oddzia- łami Potockiego, powracającymi z zagonu do Siedmiogrodu, i idąc wzdłuż podnóża Karpat, pomaszerowały wprost na armię hospodara. Pierwsze starcie z awangardą Michała nastąpiło 15 października pod Naieni. "Oni kilka tysięcy na harce postawiwszy w jednym miejscu, posyłali po stu, po dwuset na harce - pisał anonimowy au- tor Potrzeby multańskiej - a p. hetman polny ze swego pułku, a osobliwie z roty p. Sieniawskiego po 30 koni. Owa wszystkich na- szych usarzów było kilkadziesiąt koni, a piechoty z kozakami kilkuset i tak P. Bóg poszczęścił, że one kilka tysięcy Michał owych ludzi zna- cznie sparli i siła ich pobili, i więźniów do 20 dostali i z tego miejsca, które mieli ku obronie bardzo (wygodne) odstępować musieli" 47. Następnego dnia doszło do potyczki pod Cepturą. Przyniosła ona sukces Polakom. Decydująca bitwa rozegrała się 20 października pod Bukową nad rzeczką Telezyną, na północ od Ploesti. Michał Waleczny wybrał dogodne miejsce do walki. Małe wysepki na rzece obsadził piechotą i działami, główne siły umieścił w dolinie nad Telezyną. Po obu stronach tej doliny ukrył część wojska w lasach. Zamierzał stoczyć bitwę obronną, wykorzystując przeszkody terenowe - rzekę i lasy, wyczerpać siły Polaków, zmusić ich do odwrotu, następnie rozpra- wić się z innymi przeciwnikami. Zamoyski wyruszył z obozu o trzeciej rano. Na miejscu pozosta- wił część piechoty i dział oraz uzbrojoną czeladź. Do pozycji wojsk hospodara prowadziły dwie drogi. Pierwsza wiodła przez koryto rze- ki, most i las, druga - przez wysoką górę, prosto na lewe skrzydło nieprzyjaciela. Zamoyski przewidział, że Michał spodziewa się na- tarcia wzdłuż pierwszej drogi, gdzie skupił większość swych wojsk, dlatego postanowił uderzyć od strony góry. Opanował ją łatwo przez zaskoczenie, po czym ustawił na niej artylerię. Przodem po- słał do walki Kozaków zaporoskich, za nimi piechotę koronną. W głównej linii wojsk ustawił na prawym skrzydle oddziały wojewody lubelskiego Marka Sobieskiego, po lewej - oddziały rotmistrza Mi- kołaja Uhrowieckiego. Sam zajął miejsce w centrum przy działach. Na tyłach skupił silny odwód. Ogień polski zaczął się po opadnięciu porannej mgły. Naty- chmiast odpowiedziały działa multańskie. Kilkugodzinna walka og- 143 niowa nie dawała rezultatów, toteż zniecierpliwieni jej przebiegiem Sobieski i Żółkiewski nakłonili Zamoyskiego do energiczniejszych działań. Wnet ruszyli do natarcia Kozacy, za mimi piechota polska, pułk Sobieskiego oraz ochotnicy. Po dość łatwym sforsowaniu płyt- kiej rzeki Polacy uderzyli na pierwszy hufiec Michała, który szybko poszedł w rozsypkę. Walcząca dłużej jego piechota została wycięta przez żołnierzy Sobieskiego. Niebawem słabo wyszkolona armia multańska, zdemoralizowana dotychczasowym nieustannym odwro- tem przed Polakami, załamała się zupełnie i poszła w rozsypkę 48. Decydującą rolę w bitwie odegrała piechota koronna i kozacka, jazda w zasadzie użyta została dopiero podczas pościgu. Zdobycz była bogata. Wzięto 95 chorągwi, całą artylerię, obóz Michała Walecznego, tysiące jeńców. Hospodar szczęśliwie uszedł z pola bitwy i podjął jeszcze raz walkę o utrzymanie się przy władzy. W lipcu 1601 r. został jednak zamordowany. Tymczasem w kilka dni po bitwie pod Bukową Polacy zajęli Bukareszt i osadzili na tronie multańskim posłusznego im Szymona Mohyłę, brata Jeremiego. Zwierzchnictwo Rzeczypospolitej rozciągnęło się aż do Dunaju. Za- moyski zamierzał jeszcze opanować Siedmiogród, ubiegły go jednak wojska habsburskie. Wkrótce okazało się, że sukces był połowiczny. W dwa lata póź- niej Turcy skorzystali z zaangażowania się Rzeczypospolitej w woj- nę ze Szwedami w Inflantach i usunęli z tronu Szymona Mohyłę, osadzając na nim posłusznego sobie Radułę Serbana. Przy Polsce pozostała już tylko Mołdawia. Zamoyskiemu po wyprawie 1600 r. przybył jednak jeszcze jeden laur. 9. Gospodarz i mecenas Służbę dla ojczyzny traktował Zamoyski, podobnie jak cała zresz- tą szlachta i magnaci, jako najlepszy sposób na zrobienie kariery nie tylko politycznej czy wojskowej, ale także majątkowej. Dzięki za- sługom dorobił się ogromnego majątku. Pierwsze nadania dóbr i starostw uzyskał za panowania Zygmunta Augusta i Henryka Wale- zego, największe - za Batorego. Mniej hojny - co zrozumiałe - był Zygmunt III Waza, ale i za jego rządów Zamoyski bardzo się wzbogacił. Majątki nabywał nie tylko drogą .nadań królewskich. 145 "Okazji do rozszerzenia swego majątku nie pomijał Zamoyski żad- nej - pisał badacz jego fortuny, Aleksander Tarnawski. - Najlep- szą okazją było dla niego, gdy ktoś miał wobec niego jakieś zobo- wiązania pieniężne, zabezpieczone na dobrach ziemskich i nie mógł się z nich wywiązać. Wówczas występował Zamoyski bezwzględnie przeciw takiemu dłużnikowi na drogę sądową i uzyskiwał prawo do zajęcia w drodze egzekucji zastawionych mu dóbr" 49. Często nękał po prostu słabszych sąsiadów, aż w końcu wymusił zgodę na sprze- daż dóbr po dość niskiej cenie. Przeciwnicy Zamoyskiego zarzucali mu chciwość, zagarnięcie po- łowy Polski, dzielenie się zyskami z królem Stefanem. Pisali, że "ku- mulował urzędy, przywłaszczał sobie pieniądze zbierane na wojsko, gromadził dzierżawy i starostwa, wyzuwał z majątków słabszych są- siadów, najeżdżał i plądrował ich posiadłości, brał łapówki od kup- ców gdańskich" 50. Oskarżenia te nie były bezpodstawne. Z drugiej strony jednak wiadomo, że Zamoyski nie żałował swego prywatne- go grosza na potrzeby armii, na rozwój gospodarki, oświaty, kultury i sztuki, z czego korzystało państwo i duża część społeczeństwa. Największy majątek hetmana stanowiła, utworzona w 1589 roku, Ordynacja Zamoyska. Podstawą jej były cztery wsie, odziedziczone po ojcu w 1571 roku. Pod koniec życia hetmana, w 1605 r., Ordyna- cja Zamoyska liczyła 126 wsi i miast oraz 25 części wsi. W okresie największego rozkwitu, już po śmierci naszego bohatera, obejmo- wała 10 wielkich włości oraz kilka mniejszych majątków. Na jej te- renie, zajmującym 3830 km2, znajdowało się 6 miast i 149 wsi. Zie- mi uprawnej było tu stosunkowo mało, bo 2042 łany (na l km2 przy- padało ponad pół łana, tj. 8-9ha). Resztę stanowiły lasy, łąki, pa- stwiska i nieużytki. Ordynacja stanowiła wzorowo zorganizowany, niepodzielny kompleks majątków, organizm gospodarczy zarządza- ny w sposób nowatorski i bardzo sprawnie. Wielu historyków wyso- ko ocenia fakt utworzenia Ordynacji, niezwykły, jak na owe czasy, poziom zarządzania jej gospodarką. Inni mają jednak poważne wąt- pliwości. "Gdyby uchwała sejmowa nie przerwała zapoczątkowane- go przez Zamoyskiego i Radziwiłła tworzenia ordynacji, Rzeczpos- polita stałaby się czymś w rodzaju Rzeszy Niemieckiej, tworem zło- żonym z 20, 50, 100 państewek" - stwierdził Henryk Wisner 51. Dziedziczne włości Zamoyskiego znajdowały się także na innych terenach Rzeczypospolitej. Do największych należały dobra podol- 146 sko-ukraińskie, wśród których wyróżniała się włość szarogrodzka. Prywatne posiadłości hetmana zajmowały ogółem 6445 km2, nie li- cząc drobnych majątków rozsianych po całej Rzeczypospolitej, od linii Dniestru aż po Żuławy. Znajdowało się na nich 11 miast i po- nad 200 wsi. Drugie źródło dochodów stanowiły otrzymane od monarchów królewszczyzny, dzierżawione dożywotnio. Hetman uzyskał kolejno starostwa: bełskie, zamechskie koło Przemyśla, knyszyńskie wraz z goniądzkim na Podlasiu, garwolińskie, międzyrzeckie w wojewódz- twie poznańskim, krzeszowskie, generalne krakowskie, malborskie, jaworowskie i gródeckie (od Gródka Jagiellońskiego) na Rusi Czer- wonej . Za zwycięstwo pod Byczyną dostał od Zygmunta III w 1588 r. największe ze starostw, dorpackie w Inflantach, obejmujące 403 wsie, l spore miasto, 14 folwarków i 9 osad rybackich. Część ze sta- rostw przeszła potem we władanie innych osób, ale pod koniec życia dzierżawy królewskie Zamoyskiego były imponujące - obejmowały 9 starostw o powierzchni 11 054 km2, 12 miast oraz 612 wsi. Znacz- ne zyski czerpał ponadto hetman z urzędów państwowych, które sprawował, ze służby wojskowej i zwycięskich wypraw wojennych (łupy!), z Gdańska i z miast pruskich, z kapituły warmińskiej oraz różnych zrzeszeń kupieckich. Dzięki olbrzymim włościom, dzierża- wionym królewszczyznom, ciężkiej pracy poddanych i racjonalnej gospodarce uzyskiwał ogromne dochody - około 200 000 zł rocz- nie. (Od czasów Tarnowskiego pieniądz stracił jednak sporo na war- tości). W swych majątkach i królewszczyznach rozwijał uprawy zbożo- we, a część produkcji przeznaczał na eksport do Gdańska. Dbał o rozwój warzywnictwa i sadownictwa; sprowadzał nawet ogrodni- ków z zagranicy, próbował rozpowszechnić uprawę winnej latoro- śli. Dużą wagę przywiązywał do gospodarki paszowej, stale bo- wiem powiększał hodowlę bydła rogatego, koni, sprowadzanych nawet z Włoch i Turcji, trzody chlewnej, owiec i drobiu. Hodował nawet kilkanaście wielbłądów, używanych jako zwierzęta pociągo- we. Dbał o rozwój gospodarki rybnej, pszczelarstwa, prowadził racjonalną gospodarkę łowiecką, wydzielał w lasach tereny do po- lowań, dokarmiał dziką zwierzynę. Wielkie dochody uzyskiwał z gospodarki leśnej: sprzedaży popiołu używanego do bielenia płót- na, z tartaków, smołami, produkcji statków rzecznych, gontów, 147 desek itp. Zakładał parki i zwierzyńce. Jak każdy magnat miał swoje browary, gorzelnie i karczmy. Popierał rozwój przemysłu szklarskiego, włókienniczego, minera- lnego, skórzanego oraz hutnictwa i rzemiosła. W samej tylko Ordy- nacji Zamoyskiej zbudował 10 hut, wytapiających miejscową rudę darniową, 4 huty szkła, pierwszą w Polsce "fabrykę" safianów, bar- wionych cienkich i miękkich skór kozich, używanych do obić oraz wyrobów galanteryjnych. Założył też kilkanaście cegielni, wiele wa- rzelni soli, topni wosku, zapoczątkował eksploatację kamienioło- mów. Dla rzemieślników zorganizował w Zamościu przedsiębiorst- wo kredytowe. Z rozmachem prowadził działalność osadniczą, zwła- szcza na słabo zaludnionym Podolu i Ukrainie. Osadników ściągał z głębi kraju, zachęcając ich długimi latami "wolnizny". Założył w su- mie pięć miast, w tym Zamość i Tomaszów Lubelski (nazwę otrzy- mał od imienia syna hetmańskiego Tomasza, urodzonego l kwietnia 1594 r. ze związku z Barbarą Tarnowską) oraz ponad 50 wsi. Podobnie jak inni wielcy magnaci dbał o poddanych i starał się o zachowanie umiarkowanych rozmiarów wyzysku. Dlatego nieraz bronił swych chłopów przed nadużyciami ze strony nieuczciwych urzędników. Podobną postawę zajmował w stosunku do mieszczan. Dochody hetmana były wielkie, ale wydatki również niemałe. Za- kup włości szczebrzeszyńskiej kosztował 85 000 zł, włości gorajskiej i turobińskiej - 130 000 zł, kraśnickiej - 92 000. Nabycie poszcze- gólnych wsi kosztowało go 2000-5000 zł. Wielkie sumy szły na inwestycje budowlane, na zakładanie wsi i miast, folwarków, zakła- dów przemysłowych. Najkosztowniejszą inwestycję stanowiła budo- wa Zamościa: do roku 1596 wydano na nią do 250 000 talarów, tj. prawie 291 666 zł. Ponadto wielkie sumy szły na utrzymanie liczne- go dworu w Zamościu, wspaniałego niczym dwór królewski, oraz Akademii Zamoyskiej, a także na płace architektów, profesorów, tłumaczy, lekarzy, rzemieślników i służby. Tak na przykład w 1599 r. wydano na płace ponad 6220 zł. Spore sumy wydatkowano na zakup wina, piwa oraz sukna dla członków rodziny, dworu, służby i włas- nych oddziałów wojska. Kosztowne były też ekspedycje wojenne, Zamoyski bowiem nie skąpił na nie własnych, prywatnych pie- niędzy. Tak więc wyprawa moskiewska 1579 roku kosztowała go 50 000 zł, następna 40 000 zł. Duże sumy wyłożył hetman na wypra- wy naddunajskie oraz późniejszą wojnę ze Szwecją. "Powiadano 148 mi - pisał dyplomata papieski Bonifacio Yanozzi - że pan kan- clerz nigdy nie wychodzi osobiście z wojskiem w pole, żeby go ta wyprawa nie miała kosztować do 30 000 lub 40 000 złotych z włas- nego dochodu" 52. Nadzwyczaj kosztowne były wyjazdy na sejmy, podczas których hetman musiał olśniewać całą Warszawę czy Kraków swym dosto- jeństwem, przepychem i bogactwem. Była to przecież forma propa- gandy osoby hetmana, kaptowania sobie przyjaciół i stronników. Duże sumy musiał też hetman wydawać na wszelkie kampanie poli- tyczne, zwłaszcza zaś na walkę ze Zborowskimi. Wiadomo, że zna- cznie więcej kosztowała go w sumie działalność polityczna i wojsko- wa niż kulturalna i oświatowa, chociaż te dwie ostatnie zapewniły mu największą wdzięczność i uznanie u potomnych. Budowa Zamościa, perły Renesansu polskiego, stanowiła naj- większe osiągnięcie w życiu hetmana i kanclerza. Tylko dzięki tej je- dnej inwestycji mógłby Zamoyski zająć poczesne miejsce wśród twórców naszej kultury. A przecież budowa miasta stanowiła tylko niewielką część jego zasług w tej dziedzinie. Lokowane w 1580 r. miasto, planowane zrazu jako skromna miej- scowość, w miarę sukcesów materialnych hetmana rozwijało się, aż wyrosło na pokaźnych rozmiarów "stolicę" włości Zamoyskiego. W rozplanowaniu i zabudowie miasta duży współudział miał sam het- man, znawca i smakosz architektury, urbanistyki i sztuki. Początko- wo Zamość miał być miastem wyłącznie katolickim, w miarę jego rozbudowy tolerancyjny w dziedzinie religii hetman wydał przywile- je dla Ormian, Żydów i Greków, zgadzając się na wybudowanie sy- nagogi oraz świątyń ormiańskiej i greckiej. "Od początku łączy Za- mość wszystkie walory estetyczno-przestrzenne teoretycznych miast epoki Odrodzenia z trzeźwym poglądem na warunki egzystencji i ro- zwoju miasta. Nie zaprojektowano tu tak ulubionego w tym czasie układu promienistego, który stwarzał olbrzymie niedogodności przy zabudowie, lecz układ tradycyjny prostokątnych działek, najbar- dziej odpowiadający potrzebom zabudowy... Kanclerz, jako wzra- stający w potęgę magnat, chciał mieć nie tylko miasto piękne, odpo- wiadające jego pozycji i współczesnym poglądom estetycznym na świecie, ale również miasto, którego rozwój przysparzałby mu ko- rzyści i dodawał splendoru" 53. Rezultatem działalności Zamoyskie- go i Moranda było powstanie "idealnego miasta Renesansu". Praw- 149 dziwa jego ozdobą stały się ratusz, kolegiata oraz pałac, w którym rozlokował się dwór hetmana. Zamoyski miał swego marszałka, pod- skarbiego, sekretarzy, komorników, nawet własnych dyplomatów, wysyłanych za granicę w ważnych sprawach politycznych. Na zamku hetman wydawał kosztowne uczty, godne jego pozycji społecznej. Będąc smakoszem, dbał wielce o jakość potraw i wytworność zasta- wy stołowej. "Tyleż potrzeba sztuki do szykowania potraw na stole, co wojska na polu bitwy" - powiadał często. W piwnicy trzymał za- wsze najlepsze wina węgierskie, francuskie, hiszpańskie, włoskie i greckie, sam jednak pijał niewiele, zawsze z umiarem. Na ucztach używał niewielkiej porcelanowej czary, gościom natomiast kazał po- dawać napoje w wielkich kryształowych kielichach. Nigdy jednak nie zmuszał do picia, czym różnił się korzystnie od większości mag- natów i szlachty, poczytujących sobie za obrazę, jeśli gość nie wy- chylił do dna toastu. Zamość miał nowoczesne fortyfikacje w stylu włoskim. Otaczały je głębokie fosy i wysokie wały ziemne. Do miasta wiodły trzy bra- my: Lwowska, Szczebrzeszyńka i Lubelska. W końcu XVI wieku Zamość liczył już około 3000 mieszkańców, był więc na owe czasy miastem średniej wielkości. Zamoyski, według opinii znawcy epoki Jana Kowalczyka, "za- myka galerię znakomitych polskich dysponentów sztuki epoki Odro- dzenia, do której należy zaliczyć kanclerzy i biskupów: Jana Łaskie- go, Piotra Tomickiego, Samuela Maciej owskiego, Piotra Myszkows- kiego, wreszcie hetmana Jana Tarnowskiego i kanclerza Mikołaja Radziwiłła Czarnego. Ale żaden z nich chyba nie może rywalizować z Janem Zamoyskim pod względem różnorodności, bogactwa inicja- tyw artystycznych i nieprzeciętnych realizacji, z którymi w sposób świadomy wiązał swoje nazwisko. Zyskały mu one przydomek "Me- dyceusza Polskiego", tak go bowiem trafnie określił Stanisław Łem- picki. Był to mecenat na skalę królewską i chyba nie jest przesadą porównanie jego znaczenia z działalnością kulturalną Zygmunta I" 54. Na wszechstronne wykształcenie hetmana, jego szerokie zain- teresowania intelektualne zwracali uwagę wszyscy współcześni. "Pan kanclerz jest mąż roztropny, rozważny i bardzo biegły - pisał Va- nozzi. - Z łatwością tłumaczy się w pięciu lub sześciu językach. Dość chętnie słyszy pochwały, lecz wszystko przyjmuje ze skromno- ścią. Wzrost jego jest wyższy niż mierny, postać piękna i rześka, 150 twarz okrągła i rumiana, wesoła, przy tym poważna. Ubiera się w płaszcz, czyli ferezję ze szkarłatu, długą po kostki, żupan miał z adamaszku karmazynowego. Ten ubiór odmienia się co do materii podług pory roku. Buty nosi podkute po polsku, zawsze szabla przy boku, a nóż turecki za pasem" 55. Zalety umysłu hetmana wychwalał też ksiądz Fabian Birkowski: "Wiedzieli bardzo dobrze cudzoziemcy o mądrym hetmanie naszym i o mądrym kanclerzu polskim. I dziwił się świat wszystek, jak jedna ręka umie tak dobrze buławą władać, jakoby nigdy pióra nie znała, umie tak dobrze piórem, jakoby nigdy buławą nie umiała... Nasz hetman wielki koronny miał taką naukę, której powodem mógł z każdym człowiekiem uczonym mówić. Już on z teologami o teologii, z jurystami o prawodawstwie, z medykami o medycynie, z geome- trami o geometrii mówić umiał" 56. Nic więc dziwnego, że tak wykształcony człowiek nawet podczas działań wojennych nie przestawał zajmować się nauką. Przebywając w obozie pod Wielkimi Łukami i Pskowem, niczym Cezar pisywał li- sty do profesorów włoskich i przeglądał prace uczniów pierwszej szkoły w Zamościu. Przez całe swe dorosłe życie zwracał dużą uwagę na rozwój szkolnictwa. Już za Henryka Walezego podjął starania o zreformowanie Akademii Krakowskiej, a gdy się to nie udało, za- mierzał założyć w stolicy drugą wyższą uczelnię. Ledwie stanęły pierwsze domy w Zamościu, a już uruchomił szkołę. Następnie zor- ganizował gimnazjum (1589-1592). Na jego bazie powstała w 1594 r. Akademia Zamoyska, szlachecka szkoła stanowa i katolicka, wycho- wująca młodzież w duchu obywatelskim i patriotycznym, wzorowa- na na sławnej szkole Sturma w Strasburgu. Na przełomie XVI i XVII w. Zamość stał się najbardziej prężnym ośrodkiem życia nau- kowego w Polsce. Skupieni wokół dworu i Akademii autorzy pisy- wali wybitne dzieła literackie, prawnicze, filozoficzne, teologiczne, filologiczne oraz podręczniki akademickie. Hetman założył w mieś- cie drukarnię, wydającą dzieła polskie, łacińskie i greckie, a także bibliotekę pełną bezcennych wprost kodeksów średniowiecznych, ksiąg włoskich, greckich, hebrajskich, arabskich i armeńskich. Z szacunkiem, typowym dla humanistów, traktował ludzi zdolnych i wykształconych, niezależnie od stanu, z którego się wywodzili. Dla najbardziej zasłużonych starał się o nobilitację. Dzięki jego protek- cji awansowali w szeregi szlachty: poeta Szymon Szymonowie, rysow- 151 nik i kartograf Stanisław Pachołowiecki, drukarze Walenty Łapka i Jan Januszewski. Słynne są jego słowa, że profesorowie Akademii "to moi muzycy, a typografia - to moja muzyka". Zamoyski przyczynił się do podniesienia poziomu łacińskiej i gre- ckiej kultury filologicznej w Polsce, do rozwoju filozofii, zwłaszcza zaś badań nad Cyceronem, do rozkwitu historiografii. Wraz z Bato- rym protegował kilku znanych historyków, jak: Jan Michał Brutus, Jan Dymitr Solikowski, Joachim Bielski, Świętosław Orzelski, An- drzej Petrycy Nidecki, a przede wszystkim Reinhold Heidenstein. Razem z Batorym przyczynił się do rozwoju polskiej kartografii oraz ikonografii wojskowo-historycznej. Z jego inicjatywy polscy i włoscy artyści utrwalili liczne sceny batalistyczne oraz twierdze zdo- byte w wojnach z Moskwą i Szwecją. Zamoyski był miłośnikiem pięknej książki, przyczynił się więc do podniesienia poziomu sztuki edytorskiej w Polsce. Znany powszech- nie jest jego mecenat literacki. Dzięki jego pomocy i protekcji roz- kwitł w całej pełni talent Jana Kochanowskiego, przyjaciela hetma- na, a także rozwinęła się twórczość Szymona Szymonowica, Seba- stiana Fabiana Klonowica, Piotra Cieklińskiego, Andrzeja Zbylito- wskiego i innych pisarzy epoki. Z inicjatywami hetmana wiążą się zalążki teatru, on to bowiem organizował, a nawet sam reżyserował widowiska wzorowane na włoskich renesansowych maskaradach i rzymskich triumfach. Ponadto przyczynił się do rozwoju malarstwa, zwłaszcza pojawienia się w Polsce malarstwa trumiennego. Wreszcie "każda z monumentalnych budowli Zamościa: pałac, bramy miasta, fortyfikacje, kolegiata, kamienice projektowane przez Bernarda Moranda, zajmują wyjątkowe miejsce w dziejach polskiej architek- tury, dzięki prekursorskim niekiedy rozwiązaniom architektonicz- nym i ciekawej koncepcji ideowej" 57. Zamość wzbudzał ogólny po- dziw tak Polaków, jak i cudzoziemców. "Nic jednakowoż nie świad- czy bardziej o jego (hetmana) miłości ojczyzny - pisał holenderski humanista Georgius Dousa - jak właśnie miasto, które własnym sumptem od fundamentów wybudował, potężnymi murami i baszta- mi przeciw napadom nieprzyjaciół wzmocnił i od swego imienia Za- mościem nazwał. Wiemy wszyscy doskonale, że w ten sposób pozo- stawił on pamiątkę po sobie, od piramid i pomników trwalszą, nie tyl- ko Polsce, ale również całej Europie" 58. Rodzinna wieś Zamość zo- stała teraz małą miejscowością, nazywaną odtąd Starym Zamościem. 152 Zamoyski położył duże zasługi dla rozwoju polskiego języka na- rodowego. Jego "stolica" leżała na samym krańcu zasięgu języka polskiego, promieniowała więc na sąsiednie tereny i umocniała ich polskość. "Do rejestru różnych zasług Jana Zamoyskiego należy więc wprowadzić postęp i umocnienie polskości poza granicami Pol- ski Kazimierza Wielkiego" 59. O ile działalność polityczna hetmana do dziś wywołuje polemiki i powoduje kontrowersyjne oceny bada- czy, o tyle jego zasługi na polu oświaty, kultury i sztuki są dla nich bezsporne. Na tym polu najbardziej wyraźnie uwidoczniła się cała wielkość hetmana i kanclerza. 10. Wyprawa do Inflant Gdy Zamoyski odnosił sukcesy militarne na południu, od strony Inflant i Bałtyku zagroziło Rzeczypospolitej poważne niebezpiecze- ństwo. Konflikt ze Szwecją o Inflanty i władztwo na Bałtyku, zape- wniające ogromne dochody z handlu międzynarodowego, narastał od dawna. Po raz pierwszy obie strony skrzyżowały szpady podczas wojny o Inflanty w czasach Zygmunta Augusta. Gdy w 1568 r. Jan Waza, ojciec Zygmunta, usunął z tronu szalonego Eryka XIV i sam zajął jego miejsce, stosunki polsko-szwedzkie radykalnie się popra- wiły i oba kraje solidarnie wystąpiły przeciw Rosji. Sojusz został utrzymany również za Batorego, ale postępy militarne Szwedów w Estonii wywołały wyraźne niezadowolenie króla i jego kanclerza. Estonia stała się prawdziwą kością niezgody między obu państwami. Zygmunt III Waza został zmuszony warunkami pacta conventa do obietnicy oddania spornej krainy w ręce polskie, Szwedzi jednak nie chcieli nawet o tym słyszeć. Niebawem rodzinny spór Wazów o koronę szwedzką jeszcze bar- dziej zaognił istniejący konflikt. W 1592 r. zmarł Jan III Waza. Tron po nim objął Zygmunt III, ale przed koronacją w 1594 r. mu- siał zobowiązać się do zachowania w Szwecji religii luterańskiej oraz nieobsadzania stanowisk państwowych ludźmi innej wiary. Regen- tem na czas nieobecności króla w kraju został książę sudermański Karol, stryj Zygmunta III. Gdy tylko Zygmunt wrócił do Polski, Karol zagarnął pełną władzę i mając poparcie znacznej części mag- natów, szlachty, całego duchowieństwa protestanckiego, większości 153 mieszczan i chłopów, usunął z życia politycznego stronników pols- kiego władcy. W tej sytuacji Zygmunt III, niemile w Szwecji widzia- ny katolik, w 1598 r. udał się do starej ojczyzny na czele niewielkiej armii zaciężnej, złożonej z Polaków, Niemców i Węgrów. W bitwie pod Stegeborgiem pokonał wojska Karola Sudermańskiego, zajął też Sztokholm i Kalmar. Pokonanych przeciwników potraktował ła- godnie, co jednak srodze się na nim zemściło. Karol bowiem skorzy- stał z bezczynności bratanka i 5 października 1598 r. pokonał go pod Limkoping. Za cenę wydania swych stronników Zygmunt III uzys,t> kał wolną drogę do Polski. Po jego odjeździe książę Karol zdobył ostatni bastion oporu - twierdzę Kalmar. Następnie zajął Finlandię i Estonię, gdzie Zygmunt miał wielu zwolenników. W lipcu 1599 r. riksdag ogłosił detronizację monarchy polskiego i powołał na króla jego czteroletniego syna Władysława, pod warunkiem wszakże, iż będzie wychowywany w Szwecji i w religii protestanckiej. Zygmunt III nie zamierzał do tego dopuścić. Jego detronizacja oznaczała zer- wanie polsko-szwedzkiej unii personalnej i stanowiła wstęp do woj- ny. Bezpośrednim powodem jej wybuchu było ogłoszenie inkorpo- racji Estonii przez sejm Rzeczypospolitej w 1600 r. Szlachta polska poparła króla w sporze o koronę, nie chciała jed- nak wojny. Dopiero gdy stała się ona nieunikniona, uchwaliła na nią podatki, licząc, że zwycięstwo będzie łatwe. W kraju panował dość powszechny optymizm; wszystkim zdawało się, że potężna i za- można Rzeczpospolita, która niedawno pokonała cara moskiews- kiego, arcyksięcia Maksymiliana, Michała Walecznego, odparła w Mołdawii chana tatarskiego, z łatwością upora się z ubogim, półno- cnym przeciwnikiem. Dysproporcje między zasobami ludzkimi obu stron były ogromne: Rzeczpospolita miała ponad 8 min mieszkań- ców, Szwecja wraz z Finlandią i Estonią - 1,2 min. Tymczasem jednak silna, scentralizowana władza państwowa i obowiązek powszechnej służby wojskowej, do której powoływano wolnych chłopów i mieszczan, pozwoliły Szwecji wystawić liczną ar- mię wkrótce po rozpoczęciu wojny, podczas gdy wojska polsko-lite- wskie mogły wyjść w pole dopiero po odpowiedniej uchwale sejmo- wej , zebraniu podatków i zorganizowaniu zaciągów. Polska nie dys- ponowała też flotą wojenną, co oddawało Bałtyk we władanie Szwedów, miała słabiej rozwinięty przemysł metalowy i zbrojenio- i wy. Ponadto większość luterańskiej szlachty inflanckiej popierała 155 Karola Sudermańskiego, a to nie pozostało bez wpływu na przebieg działań wojennych. Duże znaczenie miało też poparcie Szwecji przez obóz protestancki w Europie. Korzystając z zaangażowania sił Rzeczypospolitej w Mołdawii i na Wołoszczyźnie, w sierpniu i wrześniu 1600 r. silne oddziały szwe- dzkie pod wodzą samego Karola Sudermańskiego wylądowały w Estonii i w ciągu roku opanowały prawie całe Inflanty aż po Dźwi- nę. Słaba armia litewska ustępowała krok po kroku, ale gdy tylko dochodziło do starcia na otwartym polu, odnosiła zwycięstwa. Wyż- szość taktyczna sił polsko-litewskich była bezsporna, przeciwnik na- tomiast miał lepszą dyscyplinę, organizację, większą odporność na trudy życia obozowego, na głód i zimno. Zamoyski był realistą i od początku wojny uważał, że będzie ona trudna i długotrwała. Apelował więc do króla o zbudowanie floty wojennej, która by mogła podjąć się nie tylko obrony wybrzeża przed desantami nieprzyjaciela, ale i sama niepokoiłaby szwedzkie porty oraz nadbrzeżne osady. Dopiero latem 1601 r. Rzeczpospolita zmobilizowała do walki o In- flanty potężne siły. Komendę nad nimi powierzono Zamoyskiemu, pomocą i radą mieli mu służyć Żółkiewski i Farensbach. Hetman z dużą energią wziął się do organizowania zaciągów, ekwipowania ar- mii, wypłaty żołdu. Do Inflant wyruszył z armią w sile 3600 husarzy, 1250 jazdy kozackiej, 500 rajtarów, 5200 piechoty, 2000 Zaporoż- ców, 1000 gwardzistów królewskich, pocztów magnackich oraz pie- choty wybranieckiej. W sumie miał 15 000 żołnierzy oraz 50 dział, w tym 15 ciężkich kolubryn oblężniczych. W tym czasie Szwedzi, do- wodzeni przez Karola Sudermańskiego oraz wybitnego organizatora armii holenderskiej, hrabiego Jana Nassau, bezskutecznie oblegali Rygę. Silna początkowo armia skandynawska stopniała od głodu, chorób, strat bojowych i dezercji, toteż w chwili nadejścia wojsk Za- moyskiego liczyła już tylko 9000 ludzi. W tej sytuacji Karol nie oś- mielił się stawić czoła sławnemu wodzowi polskiemu i w nocy z 26 na 27 września 1601 r. zwinął oblężenie miasta i wycofał się na pół- noc, porzucając po drodze część taborów. Zamoyski był srodze za- wiedziony, sądził bowiem, że walka rozstrzygnie o losach Inflant po myśli Polaków. Po wycofaniu się Szwedów armia koronna przystąpiła do pościgu. Wojewoda Farensbach doradzał Zamoyskiemu, by w ślad za nie- 156 przyjacielem rzucił komunik szybkiej jazdy, która niechybnie dogo- niłaby Karola i zatrzymała aż do czasu nadejścia głównych sił, a wó- wczas Szwedzi ponieśliby ostateczną klęskę. Zamoyski nie przyjął jednak tej propozycji. Uważał, że dzięki przewadze ogniowej Szwe- dzi mogliby rozbić osamotnioną jazdę; nie doceniał roli szybkich za- gonów kawaleryjskich w głębi obrony przeciwnika, a przecież ode- grały one wielką rolę w zwycięskiej wojnie Batorego z Moskwą. Był zwolennikiem systematycznego działania w stylu batoriańskim. Po- stanowił więc zdobywać twierdzę po twierdzy, obsadzane silnie przez cofających się Szwedów. W ten sposób zaprzepaścił szansę na szybkie rozstrzygnięcie losów wojny, co wytykają mu dziś historycy wojskowości. Zaczęła się długotrwała kampania, pełna oblężeń, drobnych starć i działań na wyczerpanie. Pierwszą przeszkodę dla armii koronnej stanowiła Yalmiera (Wolmar), obsadzona przez 1000 piechurów pod wodzą wybitnych żołnierzy - Karola Gyllenhjelma, nieślubnego syna Karola Sudermańskiego, oraz Jakuba de la Gardie. Twierdza miała dogodne warunki do obrony. Średniowieczny zamek krzyżac- ki wznosił się na wysokiej górze, poniżej niego leżało miasteczko otoczone murem grubości dwóch łokci i głęboką fosą. Bardziej do- stępne odcinki muru były wzmocnione dodatkowo palisadą oraz ko- szami z ziemią. Strumień płynący pod zamkiem i duży staw utrud- niały prowadzenie prac oblężniczych. Przednie straże koronne stanę- ły pod Yalmierą 18 października. Po kilkunastu dniach nadeszły siły główne. Intensywne działania rozpoczęli Polacy dopiero 8 grudnia, gdy Zamoyski wzniósł nad stawem dwa szańce dla ciężkich dział, usypane z wielkim trudem przez żołnierzy, zmarznięta bowiem zie- mia dała się poruszyć tylko oskardami. Naprzeciw zamku stanęły cztery ciężkie działa z lufami skierowanymi na miasto. Zaczął się in- tensywny ostrzał. W jego rezultacie w fortyfikacjach szwedzkich po- wstały dwa wielkie wyłomy: jeden w zamku, drugi w murze miejs- kim. W dniu 18 grudnia Zamoyski dał rozkaz do szturmu. Ale nie opłacana długo piechota zażądała żołdu i nie ruszyła się z miejsca. Choć hetman wypłacił natychmiast 1000 zł i obiecał większą sumę, zachęta nie dała rezultatu. Wtedy zniecierpliwiony wódz sam ruszył z szablą przed szeregi. W ślad za nim skoczyło kilku ze szlachty, ru- szyła wreszcie i piechota oraz spieszona jazda. Jakiś przychylny Po- 157 lakom mieszczanin otworzył furtkę w murze, część żołnierzy wdarła się do miasta po drabinach lub wyłomami. Pod naporem przeważa- jących liczbą Polaków Szwedzi wycofali się na zamek, a następnie spytali o warunki kapitulacji. Zamoyski zażądał złożenia przez żoł- nierzy przysięgi, że więcej nie będą walczyć przeciw Zagmuntowi III, dzięki czemu będą mogli swobodnie wrócić do Szwecji. Oficerów kazał zatrzymać jako jeńców. Nie mając innego wyjścia, Gyllen- hjelm przyjął te warunki i 19 grudnia 1601 roku 518 pozostałych przy życiu i zdrowiu żołnierzy szwedzkich opuściło miasto. Obaj do- wódcy i kilku innych oficerów zostało jeńcami hetmana. Zdobycie Yalmiery było jedynym sukcesem armii koronnej w kampanii 1601 r. Głód, choroby, ciężkie warunki bytowania i spo- wodowana nimi dezercja zmogły niebawem wojska Zamoyskiego, które w końcu roku stopniały do 5000 żołnierzy, w znacznej części chorych. Nawet sam Zamoyski nie ustrzegł się przed odmrożeniem. W tej sytuacji nie mogło być mowy o kontynuowaniu wyprawy. Po zajęciu kilku mniejszych miejscowości hetman przesunął armię w stronę Dorpatu (Tartu) i czekał wiosny. Z jej nadejściem wznowił działania wojenne, a 25 marca 1602 r. przystąpił do oblężenia Felina, bronionego przez 800 Inflantczy- ków. Intensywne działania zaczęły się dopiero 19 kwietnia, gdy przybyła ciężka artyleria. Dnia 4 maja piechurzy wdarli się do mia- sta i zmusili załogę nieprzyjacielską do wycofania się na zamek, a 16 maja przystąpiono do szturmu. Został on wprawdzie odparty przy znacznych stratach Polaków (padł m.in. wojewoda Farensbach), ale osaczeni ze wszystkich stron i pozbawieni nadziei na odsiecz obroń- cy poddali się. Tylko garstka zdeterminowanych Finów zamknęła się w wieży i podpaliwszy prochy, wyleciała w powietrze. W dwa tygodnie po wzięciu Felina armia koronna, licząca już tyl- ko 2000 żołnierzy, uderzyła na następną twierdzę - Paide (Biały Kamień). Niewielki zameczek krzyżacki, położony wśród błot po- krytych mchem i karłowatymi brzozami, był najnowocześniejszą twierdzą w Inflantach, bronioną przez cztery murowane bastiony, wyłożone wewnątrz ziemią, oraz wysoką na trzydzieści metrów basz- tę. Załoga złożona z żołnierzy, mieszczan i chłopów liczyła 700 lu- dzi, dysponujących silną artylerią. Z braku sił Zamoyski ograniczył się początkowo do blokady. Obrońcy twierdzy liczyli na odsiecz swoich wojsk, koncentrujących się w tym celu pod Tallinem. Mimo 158 iż wojska te zostały rozbite przez zaskakujące uderzenie sił polskich pod wodzą Żółkiewskiego, bronili się zaciekle. Dopiero w sierpniu Zamoyski otrzymał posiłki i przystąpił do energiczniejszych działań. Artyleria polska była jednak bezsilna wobec potężnych bastionów. Na domiar złego, rozłożone wśród bagien wojsko cierpiało od ulew- nych deszczów, które całą okolicę zamieniły w jedno wielkie bajoro. W obozie zaczęły szerzyć się choroby. Sam Zamoyski także narze- kał na zdrowie. Gdy już zwątpienie wkradło się w szeregi i hetman myślał o zwinięciu oblężenia, schwytany podczas jednego z wypa- dów jeniec ujawnił słaby punkt obrony - północną kortynę. Zamoy- ski postanowił uderzyć na nią. Ponieważ dostępu broniły bagna, kazał zbudować drewniany pomost i podciągnąć go w stronę korty- ny. Mimo gęstego ognia szwedzkiego i znacznych strat, udało się wykonać to zadanie. W nocy z 26 na 27 września wciągnięto na po- most cztery ciężkie działa i osłonięte je koszami z ziemią. Wczes- nym rankiem zaczęło się bombardowanie. Po kilku godzinach w kortynie powstał ogromny wyłom. Gdy podjęto przygotowania do szturmu, 30 września Szwedzi skapitulowali. Po zdobyciu dwóch mniejszych zamków Zamoyski przesunął woj- ska w stronę Dorpatu, by odciąć jego załogę od pozostałych twierdz szwedzkich. Niebawem w ręce polskie wpadło Rakvere, położone tuż przy brzegu Zatoki Fińskiej i zamykające drogę z Tallina do Narwy. Szwedom pozostał w Inflantach już tylko Tallin, Narwa, Pa- rnawa, Hapsalu i jedyne miasto leżące w głębi kraju - Dorpat. "Biały Kamień, który już w rękach (naszych) jest, sercem ja kładę Estonii - pisał Zamoyski. - Tallin... głową, Narwa żołądkiem, który... nie twardy do spożycia, zaczem i głowa, choć ma dużą kość, za odpadnięciem serca i żołądka zemdleć musi" 60. Chciał jeszcze zdobyć Narwę i całą wschodnią Estonię, ale przemęczone długo- trwałą kampanią, nie opłacone oddziały nie dały się poderwać do nowej wyprawy; zażądały powrotu do kraju. Nie chciały nawet zdo- bywać leżącego po drodze Dorpatu. Niebawem cała prawie jazda odeszła do kraju, a w Inflantach pozostała tylko część piechoty oraz garść kawalerii. "Kampania Zamoyskiego nie była doprowadzona do rozstrzygnię- cia nawet najciaśniej pojętego, zamarła w chwili, gdy ukazały się możliwości zupełnego zwycięstwa" - pisał Stanisław Herbst, kryty- cznie oceniając rezultat ostatniej w życiu Zamoyskiego wyprawy wo- 159 jennej" 61. Nieco inaczej widzi kampanię inflancką Otton Laskow- ski: "Działalność Zamoyskiego, typowego przedstawiciela renesansu polskiego przedstawia [...] obraz wojny o charakterze wielce zbliżo- nym do wojny metodycznej na widowniach zachodnio-europejskich, a oblężenie i zdobycie przez niego Białego Kamienia wydaje się żywo przypominać nam fakt rozczytywania się wodza w wojnach Aleksandra Wielkiego i głęboką znajomość dobywania przezeń Tyru. Wysuwają się tutaj na pierwszy plan czynniki techniczne i wy- soki kunszt prowadzonych z ogromnym nakładem środków materia- lnych wszelkiego rodzaju robót oblężniczych" 62. Doceniając umie- jętności Zamoyskiego w organizowaniu oblężeń, musimy jednak do- strzec, że prowadził on wojnę w sposób batoriański, powoli, meto- dycznie. Tym właśnie różnił się od innych wielkich hetmanów Rze- czypospolitej, ceniących przede wszystkim szybkie, zdecydowane działania jazdy, zaskakujące przeciwnika, umiejących wykorzystać jednocześnie walory piechoty i artylerii w obronie. Rezultaty metodycznych działań Zamoyskiego w Inflantach były mierne. Wyprawa, podjęta z dużym nakładem kosztów i z wielkim rozmachem, nie przyniosła korzystnego rozstrzygnięcia, jakim miało być wyparcie Szwedów z Inflant i zwycięskie zakończenie wojny. Odzyskano wprawdzie prawie całe Inflanty, ale nie zmu- szono Szwecji do wycofania się z wojny. Pewien wpływ na wynik działań miał podeszły wiek i zły stan zdrowia Zamoyskiego, który stracił już dawną energię, a nie chciał słuchać rad młodszych ofi- cerów. Pod koniec kampanii hetman za zgodą króla podjął roko- wania z Karolem Sudermańskim, nie doprowadziły one jednak do pokoju. Wojna o Inflanty miała toczyć się jeszcze długo po jego śmierci. W okresie wypraw naddunajskich oraz kampanii inflanckiej stosu- nki między Zamoyskim a Zygmuntem III układały się poprawnie. Obaj zainteresowani byli w rozszerzeniu wpływów Polski w księ- stwach naddunajskich, w zwycięskim zakończeniu wojny ze Szwecją o Inflanty, w narzuceniu prawosławiu unii kościelnej, podporządko- wującej cerkiew papiestwu. Zamoyski przez kilka następnych lat brał mały udział w życiu publicznym, był zajęty organizowaniem swego wielkiego majątku, budową Zamościa, sprawami oświaty i kultury. Niebawem jednak między nim a dworem zaczęły się nowe zgrzyty. Powodem ich była polityka Zygmunta III. Król nie zamie- 160 rzał być kontynuatorem postępowych myśli ruchu egzekucyjnego, nie szukał porozumienia z aktywną politycznie średnią szlachtą, oparł się natomiast na duchowieństwie i części magnatów, ostro przeciwstawił się różnowiercom, zmierzał do unifikacji kraju po- przez rekatolizację tej części społeczeństwa, która przeszła na prote- stantyzm. Dążył do osłabienia roli szlacheckiej izby poselskiej na korzyść magnackiego senatu. W polityce zagranicznej starał się odzyskać siłą tron szwedzki w sojuszu z Habsburgami i podporząd- kować sobie Rosję. Dlatego po początkowych wahaniach poparł wy- prawę Dymitra Samozwańca na Moskwę. Zamoyski słusznie potępił plany mieszania się w wewnętrzne sprawy Rosji, był jednak również przeciwny pożytecznym planom reformy skarbu i wojska, gdyż wychodziły one z obozu dworskie- go i zmierzały do umocnienia pozycji króla w państwie. A on, po- dobnie jak szerokie rzesze szlachty upojone "złotą wolnością", obawiał się wszelkich prób wzmocnienia władzy królewskiej, gdyż sądził, że doprowadzą one do osłabienia jego pozycji w państwie. Dlatego w miarę upływu lat Zamoyski, niegdyś kontynuator ruchu egzekucyjnego, zatracał swój postępowy i patriotyczny program polityczny. Zdaniem niektórych badaczy przeistoczył się w dema- goga, wichrzącego przeciw królowi (w tej ocenie opinie history- ków są podzielone). Znaczna większość szlachty, niezadowolona z polityki Zygmunta III, poparła Zamoyskiego, w którym widziała obrońcę demokracji, zagrożonej przez absolutyzm królewski. W kraju stopniowo rosło napięcie, grożące powszechnym roko- szem. Do nowego starcia między królem a hetmanem doszło z powodu nowego małżeństwa Zygmunta III. Po przedwczesnej śmierci Anny Austriaczki król postanowił ożenić się z jej siostrą, Konstancją. W Polsce uznano to za kazirodztwo i powszechnie potępiono. Za- moyski ponadto dopatrzył się w tym związku kontynuacji polityki zacieśniania związków dworu z Habsburgami. Drugim powodem konfliktu był projekt koronacji królewicza Władysława za życia ojca, co godziło w zasadę wolnej elekcji. Sejm styczniowy 1605 r. zaczai się w napiętej atmosferze, Dysku- sja była burzliwa i gorąca. Gdy głos zabrał Zamoyski, wszyscy z uwagą i napięciem słuchali jego słów. Wielu oponentów spotkała jed- nak niespodzianka. Ton wystąpienia hetmana był umiarkowany, 162 prawie pojednawczy. Doświadczony wódz i polityk wyraźnie unikał wywołania burzy i sprowokowania wojny domowej. Widać było, że nie zdecydował się na walną rozprawę i rozstrzygnięcie dylematu, czy w Polsce ma zapanować silna władza królewska, czy też ustrój oparty na sprawnym parlamencie. Chciał kompromisu! Zalecał więc utrzymanie pokoju z Turcją i Chanatem Krymskim, sprzeciwił się wyprawie na Moskwę, doradzał nawiązanie bliskich stosunków z Anglią, żądał wzmocnienia władzy hetmanów, dla przypodobania się szlachcie krytykował modę nabywania- za granicą tytułów książę- cych i hrabiowskich przez magnatów, przestrzegał przed zamysłem koronacji Władysława i małżeństwem z Konstancją, bronił wolności szlacheckich. Pojednawcze zakończenie słynnej mowy sejmowej najlepiej świadczyło o intencjach Zamoyskiego. Zimny, milczący król, po- mny wielu poprzednich starć z hetmanem, nie skorzystał z tej oka- zji i nie wyciągnął ręki do zgody. Urażony hetman usunął się z obrad i przestał wpływać na dalszy przebieg wydarzeń. A tym- czasem pozbawiona rozsądnego i umiarkowanego przywódcy opo- zycja coraz ostrzej nacierała na króla. Nad całym krajem zawisły groźne chmury, a widmo wojny domowej zajrzało wszystkim w oczy. Zamoyski nie doczekał jednak rokoszu. Zmarł niespodziewanie 3 czerwca 1605 r. w Zamościu, po wesołym dniu spędzonym z przyja- ciółmi przy suto zastawionym stole. Przyczyną zgonu był atak apo- pleksji. Śmierć wielkiego, choć do dziś kontrowersyjnego polityka, szczęśliwego, zwycięskiego wodza, znakomitego dyplomaty, mece- nasa kultury, oświaty i sztuki, skrzętnego i nowoczesnego gospoda- rza była dużym wstrząsem dla kraju. "Takiego tedy męża straciłaś ojczyzno moja, na jakiego rychło się nie zdobędziesz" - powiedział w czasie uroczystości pogrzebowych w katedrze wawelskiej ks. Fa- bian Birkowski 63. Kanclerz i hetman wielki koronny doczekał się w tradycji narodo- wej legendy, zapoczątkowanej już przez współczesnych mu roda- ków, często opłacanych zresztą hojnie przez samego zainteresowa- nego. Po śmierci zwycięzcy Maksymiliana "spadł na jego trumnę deszcz panegirycznych pochwał". Ale jeszcze za życia hetmana uka- 163 zywały się także liczne pamflety, a nawet paszkwile, wychodzące spod pióra przeciwników, zarzucające mu nagminne gwałcenie praw, przywilejów szlacheckich, chciwość, łapownictwo i wiele in- nych ciemnych stron działalności. W miarę upływu lat sława Zamoy- skiego jednak rosła. W ciągu XVII wieku zapomniano o negatyw- nych stronach jego działalności, wysławiano natomiast zwycięstwa nad Szwedami, Tatarami, Moskwą i Wołochami, z którymi to Pol- ska wojowała potem ze zmiennym powodzeniem. Dziejopisarze przedstawiali go jako pierwszego wśród równych, który, chociaż przewyższał współbraci majątkiem, zdolnościami i znaczeniem, po- stępował jak każdy zwykły, uczciwy szlachcic. Zaczęto w nim wi- dzieć symbol suwerenności stanowej całej szlachty, obrońcę jej praw przed zakusami władców obcej dynastii. W XVIII w. sława Zamoyskiego nadal rosła. Sprawiła to ciągła aktualność jego poczynań. "Z licznych, przeciwników, jakich gromił w różnych bitwach, łatwo było wybrać wroga najbardziej w danym momencie dla Polski niebezpiecznego, z polityki wyznaniowej het- mana momenty świadczące zarówno o tolerancji, jak i o przywiąza- niu do Kościoła. Skoro Jan Zamoyski wszedł do panteonu narodo- wego Polaków, ich kolejne generacje powoływały się na jego czyny, powiedzenia, zasługi i tryumfy" 64. Czołowi myśliciele polskiego Oświecenia stawiali za wzór jego cechy osobowe, chcąc przywrócić narodowi stare cnoty, wysławiali jego zwycięstwa, których tak bra- kowało Polakom w okresie rozbiorów, podkreślali zasługi w refor- mowaniu oświaty. Ale też wówczas Kołłątaj i Franciszek Salezy Je- zierski spojrzeli krytycznie na postać hetmana i dostrzegli w jego działalności także ujemne strony. Spowodowało to ostrą polemikę wokół Zamoyskiego. Pamięć hetmana wyszła z niej zwycięsko. "W oczach następnych pokoleń stał się Jan Zamoyski symbolem nie ma- gnacko-anarchicznej tradycji, lecz minionej świetności państwa i na- rodu, człowiekiem, którego pamięć, >żyjącym staje się pobudką<, zachętą> do męstwa i prawdziwego patriotyzmu" 6S. W świadomości Polaków XIX w. Zamoyski stał się przede wszys- tkim wielkim Polakiem, triumfatorem w bitwach, znakomitym poli- tykiem, uosobieniem potęgi i chwały dawnej Rzeczypospolitej. Taki obraz hetmana utrzymywał się i w XX w. Ulegali mu nawet liczni badacze, w tym historycy wojskowości. Marian Kukieł pisał: "Mistrz wojny oblężniczej, Zamoyski, dowiódł, że umie równie świetnie wy- 164 zyskiwać siłę obronną taboru i szańców, staczając bitwy o typie (jak Obertyn Tarnowskiego L.P.) obronno-zaczepnym; okazał się też mistrzem w toczeniu bitew na otwartym polu" (jak Byczyna - L.P.) «. W drugiej Rzeczypospolitej niektórzy badacze krytycznie spojrze- li na działalność Zamoyskiego. Podobną postawę zajmuje i dziś część historyków. Ale hetman ma także swoich obrońców. Dlatego surowa, krytyczna ocena jego działalności, dokonana przez Janusza Tazbira na sesji naukowej z okazji 400-lecia Zamościa, wywołała żywą polemikę. Wynika z niej, że Zamoyski z pewnością jest posta- cią kontrowersyjną w naszych dziejach, że obok wielkich zasług dla kraju są też ujemne strony jego działalności. Zasługi z pewnością je- dnak przeważały. Ostatnio, w 1987 r., postać jego spopularyzował Zbigniew Safjan w powieści Kanclerz. Według jego scenariusza po- wstał serial telewizyjny. "Jako wódz mnożył chwałę sztandarów polskich, ale nie okrył ich takim blaskiem, jakim opromienili je Tarnowski, Żółkiewski, Chod- kiewicz, a później Sobieski. Zamoyski, którego przewyższający go talentami, a bardzo mu oddany hetman Żółkiewski nazwał >z natury kunktatorem<, nie stworzył nowej ery w dziejach wojskowości pols- kiej . W teorii wzorował się na swym wielkim poprzedniku Tarnows- kim (tj. jego dziele Rada sprawy rycerskiej}, w strategii i taktyce nie zabłysnął nowymi pomysłami" 67. Jako wódz wygrał dwie duże bi- twy, dwukrotnie odparł atak silnego przeciwnika, samodzielnie zdo- był pięć dużych twierdz, przy współdziałaniu z Batorym - dwie. Nie zaznał goryczy porażki, może poza nieudanym pościgiem za Ta- tarami w 1594 r. Prawie zawsze korzystał jednak z rad wybitnych żoł- nierzy: Marka Sobieskiego, Stanisława Żółkiewskiego, Jerzego Fa- rensbacha. Gdy ignorował zdanie doradców - jak w Inflantach - nie osiągał wyznaczonego celu. Niewątpliwie wodzem był doświad- czonym, przede wszystkim zaś znakomitym organizatorem wypraw wojennych, życia obozowego, rzecznikiem ładu i dyscypliny w wojs- ku. Nade wszystko był jednak politykiem, jednym z najwybitniej- szych w dziejach dawnej Rzeczypospolitej, mężem stanu, który wy- warł ogromny wpływ na kształt ustroju państwa szlacheckiego, tak- że i jego negatywnych stron, ujawnionych w całej pełni dopiero po jego śmierci i na pewno przez niego nie zamierzonych. Przecież 165 wszystko, co czynił, miało w jego intencji służyć potędze i wielkości Rzeczypospolitej. Był znakomitym teoretykiem i pragmatykiem, or- ganizatorem, gospodarzem, mecenasem. Powszechnie uważano go za człowieka sukcesu, któremu wszystko się udawało. Niektórzy hi- storycy jednak w to powątpiewają. Zamoyski nie był świętym narodowym, za jakiego uchodził w oczach wielu pokoleń Polaków. Ale na pewno był wielkim Pola- kiem, który przysporzył ojczyźnie chwały i stworzył dla niej dzieła o nieprzemijającej wartości. Część trzecia STANISŁAW ŻÓŁKIEWSKI 1. Uczeń i towarzysz broni Zamoyskiego Wśród wielu znakomitych rodów, wywodzących się z pogranicza polsko-ruskiego, jeden utrwalił się najmocniej w świadomości histo- rycznej Polaków. Był nim ród Żółkiewskich, herbu Lubicz, pocho- dzący z Żółkwi w powiecie krasnystawskim, z ziemi chełmskiej. Do znaczenia doszli Żółkiewscy zapewne już w końcu XIV wieku, bę- dąc wówczas szlachtą ruską i prawosławną. W ciągu następnych po- koleń stopniowo polonizowali się i przechodzili na katolicyzm. Pierwszy ze znanych Żółkiewskich, Jakub, należał na początku XV w. do liczących się właścicieli ziemskich, następni byli żołnierzami lub niższymi urzędnikami prowincjonalnymi. Początek świetności rodu wiąże się z działalnością dziada naszego hetmana, Mikołaja, zasłużonego wojownika w walkach z Tatarami i Wołochami. Jego syn, ojciec hetmana, Stanisław, był początkowo średnio zamożnym szlachcicem, właścicielem wsi: Turynka w ziemi lwowskiej, Woli i Niestawic w ziemi chełmskiej oraz współwłaścicie- lem - wraz z trzema braćmi - trzech dalszych wsi. Jako żołnierz uczestniczył w licznych walkach z Tatarami oraz w wojnach mos- kiewskich Batorego, jako polityk - kilkakrotnie posłował na sejm. Był gospodarny i bardzo skąpy, toteż gromadził stopniowo coraz większy majątek. W 1565 r. od bogatego krewnego, Andrzeja Wy- sockiego nabył wieś Winniki w ziemi lwowskiej, którą znacznie roz- budował, przekształcił w miasto i nadał jej nazwę Żółkiew. Po ślu- bie z Zofią Lipską z Goraja otrzymał w posagu dalsze dwie wsie w ziemi bełskiej. W 1566 r. tytułem darowizny uzyskał od Wysockiego cztery wsie. Po ślubie ze znacznie młodszą Anną Sokołówną (Zofia zmarła po 1570 r.) otrzymał nowe dobra. Regestr poborowy z 1578 r. określał jego majątek na siedemnaście wsi w ziemi lwowskiej i sześć wsi w ziemi bełskiej, przemyskiej i powiecie krasnystawskim. W 167 1580 r. nabył na Rusi Czerwonej dalsze dobra, w tym miejscowość Brody, której nadał prawa miasta. W pobliżu Brodów wybudował wśród bagien obronny zameczek, nazwany Lubiczem. Po zgonie drugiej żony jeszcze raz wstąpił w związek małżeński z Elżbietą, wdową po Stanisławie Herburcie i Hieronimie Krzeczkowskim, któ- ra wniosła mu w posagu miasteczko Kukizów. Pod koniec życia Sta- nisław Żółkiewski był już magnatem, właścicielem ponad trzydzie- stu wsi. Wychowany w wierze prawosławnej porzucił ją i przyjął katoli- cyzm, co nie było bez wpływu na jego karierę polityczną. W 1580 r. został kasztelanem halickim, w dwa lata później - wojewodą rus- kim, a więc i senatorem. Tak szybki awans polityczny i majątkowy zawdzięczał protekcji swego krewnego, Jana Zamoyskiego, z któ- rym związał się już na początku panowania Stefana Batorego. Przez całe życie był też gorliwym zamoyszczykiem, popierającym bez za- strzeżeń politykę wielkiego kanclerza i hetmana. Stanisław Żółkiewski miał troje dzieci: Mikołaja, Annę i Stanisła- wa, wszystkie ze związku z Zofią z Lipskich. Najstarszy Mikołaj był żołnierzem, uczestnikiem wojny z gdańszczanami i Moskwą, pod- komorzym lwowskim, kilkakrotnym posłem na sejm. Anna poślubi- ła Jerzego Miękickiego, zaś po jego śmierci - Bazylego Bałabana. Nasz bohater urodził się najprawdopodobniej w 1547 r. we wsi Turynka. Był więc prawie rówieśnikiem Zamoyskiego. Uczył się początkowo w domu pod okiem prywatnych nauczycieli. Następnie został wysłany do kolegium jezuickiego we Lwowie, gdzie poznał kulturę i literaturę świata starożytnego, między innymi dzieła Cezara, którego później starał się naśladować. Ulubionymi jego autorami stali się w przyszłości także Horacy, Cycero i Wergi- liusz. Z kolegium lwowskiego wyniósł Żółkiewski gruntowną znajo- mość łaciny, literatury klasycznej, filozofii, a także zrozumienie nauk przyrodniczych. W tym czasie poznał utwory pisarzy polskich, zwłaszcza Jana Kochanowskiego, Piotra Skargi i Heidensteina, w późniejszych latach Szymona Szymonowica. Zaprawiany od młodu w rzemiośle wojennym, czytywał znane wówczas dzieła o sztuce wo- jennej. Oprócz ulubionego Cezara poznał zapewne pracę lejdejskie- go profesora Justusa Lipsiusa De militia romana (O wojsku rzyms- kim), która zrewolucjonizowała zachodnioeuropejską sztukę wojen- ną. Znał z pewnością także dzieła Jana Tarnowskiego, Marcina 168 Bielskiego (Sprawa rycerska) i Stanisława Łaskiego (Spraw i postęp- ków rycerskich opisanie krótkie). Chociaż nie miał studiów zagranicznych, jak inni współcześni mu magnaci, dzięki samodzielnemu pogłębianiu wiedzy stał się jednym z bardziej wykształconych Polaków. Należał do czołowych przedsta- wicieli epoki, żywo interesujących się nauką i kulturą. Dzięki dosko- nałej pamięci z łatwością uczył się języków obcych: francuskiego, włoskiego i niemieckiego. Imponował otoczeniu, cytując - bez za- glądania do książki - całe fragmenty z dzieł dawnych mistrzów. O jego wysokim poziomie umysłowym świadczą najlepiej listy, prze- mówienia i rozprawy, pisane prostym, jędrnym językiem polskim, bez zbędnych upiększeń czy przeplatania łaciną. Nie wiadomo dokładnie, kiedy Żółkiewski zaczai służbę publicz- ną. Ojciec oddał go pod opiekę Jana Zamoyskiego w 1566 r. Z nim to młody Żółkiewski udał się w podróż do Francji po króla Henry- ka. W drodze powrotnej odłączył od poselstwa i pojechał do Wied- nia, gdzie przez pewien czas przebywał na dworze cesarza Maksymi- liana II. Przy sposobności zwiedził także chyba Niemcy i Austrię, poznał ich sztukę wojenną, kulturę oraz obyczaje. Z podróży po Europie nie wyniósł dobrego wrażenia. Po latach pisał do żony: "Wolę, że syna tu, w Polsce, niźli gdzie indziej po cudzej ziemi uczyć dasz, bo jest pewna, że nierówno większa jest liczba tych, któ- rzy do cudzych ziem dla ćwiczenia jeżdżą, co więcej złych aniżeli do- brych obyczajów przynoszą, a zgoła rzadki z czym dobrym przyjeż- dża" J. Z treści listu wynika, że Żółkiewski musiał odznaczać się pewnym konserwatyzmem, typowym dla szlachty, przekonanej o wyższości ustroju polskiego nad innymi sposobami sprawowania władzy w państwie. Po powrocie do kraju Stanisław Żółkiewski poświęcił się służbie wojskowej pod komendą Jana Zamoyskiego. Jego pierwszą wojen- ną wyprawą była nieudana kampania przeciw Tatarom w 1575 r. Pó- źniej uczestniczył w wojnie Batorego z Gdańskiem. Dowodził wów- czas rotą Zamoyskiego i wyróżnił się w zwycięskiej bitwie pod Lu- bieszowem. Następnie razem z ojcem i bratem pociągnął na wypra- wę przeciw Moskwie w 1579 r. W kampanii 1580 r. był już bliskim doradcą Zamoyskiego i po zdobyciu Wieliża pierwszy pojechał do króla z wiadomością o sukcesie. Na czele własnej chorągwi walczył w zwycięskiej bitwie z Rosjanami pod Toropcem. W czasie kampa- 169 nii 1581 r. był zaufanym łącznikiem między Batorym i Zamoyskim, wciąganym stopniowo we wszystkie tajne arkana polityki i dyploma- cji. Brał też udział w oblężeniu Pskowa. Po wojnie został sekreta- rzem Stefana Batorego. Z natury był wątły, szczupły i delikatny. Podczas wesela Zamoyskiego z Batorówną uczestniczył w antycz- nym korowodzie, przebrany za...Dianę. Odznaczał się słabym zdro- wiem, toteż zawsze woził ze sobą lekarza, także podczas wypraw wojennych. W okresie panowania Batorego stał się gorliwym zamoyszczy- kiem, pilnie wykonującym rozkazy hetmana. Podczas konfliktu ze Zborowskimi stanął po stronie swego mocodawcy i osobiście wziął udział w pojmaniu Samuela. Gdy niebawem doszło wśród szlachty do rozłamu i obie zwaśnione strony zaczęły na sejmikach brać się do szabel, Żółkiewski wystąpił w obronie swego protektora i wezwał na pojedynek chorążego lwowskiego, Jana Herburta, zaciekłego zbo- rowszczyka. Ten nie stawił się jednak do walki ze znanym już ofice- rem. Podczas jednej z waśni zborowszczycy rzucili w Żółkiewskiego czekanem, na szczęście chybili. Po poskromieniu opozycji na sejmie 1585 r. Batory, jak wiemy, podjął przygotowania do nowych wojen. Żółkiewski był wówczas jednym z najbliższych jego doradców, wtajemniczanym we wszyst- kie sekretne plany. Po śmierci króla sytuacja wewnętrzna w kraju zaostrzyła się do tego stopnia, że omal nie doszło do wybuchu wojny domowej. Szczególne napięcie panowało podczas obrad sejmu konwokacyjne- go. Gdy za radą senatorów Żółkiewski zgodził się opuścić obrady, by swoją osobą nie prowokować zborowszczyków, na moście wiodą- cym z Warszawy do Pragi, został przez nich napadnięty. Nie dał się jednak wciągnąć do walki, lecz osłoniwszy się lufami rusznic w pro- wizorycznie sformowanym małym taborze, wycofał się swobodnie na drugi brzeg Wisły. W ślad za Zamoyskim poparł wybór Zygmun- ta III Wazy i wraz z ojcem energicznie agitował na rzecz jego osoby wśród szlachty ruskiej. Ta w większości zajęła pozycję wyczekującą i nie angażowała się w walkę o koronę. Gdy Maksymilian wkroczył na ziemie Rzeczypospolitej, Żółkiew- ski znalazł się wśród obrońców Krakowa. Po odparciu wojsk arcy- księcia wraz z Zamoyskim ruszył za nimi w pościg i wziął udział w bi- twie pod Byczyną. Dowodził w niej chorągwią kozacką w liczbie 170 około stu koni, walczącą na lewym skrzydle. Jak wiadomo, odegrała ona poważną rolę w bitwie, -a Żółkiewski zdobył sztandar z orłem cesarskim. Został przy tym ciężko ranny w kolano i - mimo długo- trwałego leczenia - nieco utykał na prawą nogę przez całe życie. W nagrodę za męstwo i poświęcenie w walce otrzymał niebawem od Zygmunta III bogate starostwo hrubieszowskie, a 7 marca 1588 r. - za wstawieniem Zamoyskiego - buławę polną koronną. W dwa lata później-jako hetman polny został obdarzony godnością kaszte- lana lwowskiego, co zapewniło mu krzesło w senacie. W wieku czterdziestu jeden lat był więc hetmanem, a mając czterdzieści trzy lata - senatorem. Na początku swej wielkiej kariery liczył się rów- nież jako dyplomata: w 1589 r. brał udział w rokowaniach z Hab- sburgami i był jednym z posłów, którzy zaprzysięgli układ bytoms- ko-będziński (9 III 1589). W latach osiemdziesiątych XVI w. miały miejsce ważne wydarze- nia również w życiu osobistym hetmana. Dnia 25 lipca 1588 r. zmarł mu ojciec. W rok później Żółkiewski poślubił młodszą o dziewięt- naście lat Reginę Herburtównę, córkę Jakuba, dziedzica wsi Mieży- niec w ziemi przemyskiej. "Pan młody" otrzymał w posagu 5 tyś. zł, w zamian zapisał żonie wiano tej samej wysokości. Można przypusz- czać, że małżeństwo zawarte zostało z miłości. Czołowy już dygni- tarz w państwie poślubiał przecież średnio zamożną szlachciankę, której posag nie był dla magnata imponujący. Związek był w pełni udany. Regina była osobą szlachetną, uczynną, gotową do poświę- ceń. Jak prawie wszystkie kobiety tej epoki uważała, że powołaniem żony jest pilnowanie domu, usługiwanie mężowi, zarządzanie gospo- darstwem, wychowywanie dzieci, przestrzeganie praktyk religijnych. Regina Żółkiewska była hojną fundatorką dla Kościoła, opiekunką rannych żołnierzy, rodzin poległych, litościwą panią poddanych, oszczędną i gospodarną dziedziczką, szczerą patriotką. Żółkiewscy doczekali się trojga dzieci: syna Jana oraz córek - Zofii i Katarzyny. Największą uwagę zwracał hetman na wychowa- nie i wykształcenie syna, w którym widział przyszłego żołnierza i męża stanu. Po latach posłał go na naukę do Akademii Zamoyskiej, udzielał mu wielu rad i cennych wskazówek. "Młodsze swe lata nau- kami poleruj - pisał w jednym z listów - nie daj się nikomu w mło- dości twojej od tego odwodzić. Mnie wierz - z nauki wielka podpo- ra i wielki ratunek do godności, do służby Rzeczypospolitej, do 171 wszelakiego uczciwego życia mieć będziesz. Nie mów, jak wielu z nich: nie mam chęci do nauki. W twojej mocy ta chęć. Każdy, kto chce, może ją mieć". Wpajał też synowi miłość do kraju: "Królowi polskiemu, panu swemu, wiernie służ i Rzeczypospolitej, ojczyźnie twej, dla dostojeństwa, dla sławy króla, pana twego. Dla dobra Rzeczypospolitej krwi i zdrowia nie żałuj!". Dbał również o religij- ne wychowanie syna, pouczał, że "śmierć dla ojczyzny jest słodka, nuż jeszcze dla wiary świętej trafi się okazja położyć żywot, i u ludzi sławno, i u Boga odpłatno" 2. Oboje Żółkiewscy zwracali dużą uwagę na rycerskie wychowanie syna, przy czym matka była szczególnie wymagająca. Jan nie zawiódł zaufania rodziców. Uczył się pilnie, wykazywał duże zdolności, zwłaszcza do matematyki. Oddany później na dwór królewski zdobywał dobre maniery, ogładę towarzyską, poznawał obce języki oraz tajniki życia politycznego. Znacznie mniejszą wagę przykładano wówczas do wychowania có- rek, przeznaczonych od młodych lat na żony magnatów. "Naśladuj przykłady białychgłów świętych - pisał hetman do Katarzyny - żebyś sama była wzorem i przykładem wszelkiej uczciwości biało- głowskiej". Zofia została w przyszłości wydana za późniejszego wojewodę ru- skiego, Jana Daniłowicza, wówczas już wdowca z dwojgiem dzieci. Ze związku Zofii i Jana przyszła na świat Teofila, przyszła matka króla Jana III Sobieskiego. Młodsza Katarzyna wyszła za przyszłego hetmana, Stanisława Koniecpolskiego. Żółkiewski mało przebywał w domu i niewiele zajmował się ro- dziną. Jako hetman polny musiał przede wszystkim strzec kresów południowo-wschodnich i angażować się w polityczne plany swego protektora, Jana Zamoyskiego. Początek hetmaństwa Żółkiewskiego przypadł na lata groźnego konfliktu z Turcją, który omal nie doprowadził do wybuchu wojny. Skończyło się tylko na najazdach tatarskich, które w 1589 i 1590 roku spustoszyły ziemie kresowe. Żółkiewski, strzegący granicy z garścią wojska, nie mógł zapobiec grabieży. Przetrzepał wprawdzie Ordę koło Gliny pod Lwowem i odebrał nieco jasyru, w sumie jednak niewiele mógł zdziałać. Pogorszenie stosunków z Chanatem było tyl- ko przejściowe. Już w 1591 r. obie strony zawarły sojusz wymierzony przeciw Moskwie i cała potęga tatarska zwróciła się w inną stronę. 172 Tymczasem w kraju doszło do zaostrzenia sytuacji wewnętrznej. Żółkiewski, choć zamoyszczyk, odniósł się do króla z większym sza- cunkiem niż jego protektor. Na sejmie inkwizycyjnym 1592 r. po- parł opozycję, ale przemawiał w łagodniejszym tonie. Mimo to mo- narcha dobrze zapamiętał, że hetman stanął po stronie kanclerza. Zaważyło to w znacznym stopniu na późniejszej karierze Żółkiews- kiego. Hetman zgadzał się z polityką Zamoyskiego, podzielał jego po- glądy albo tylko udawał, że je podziela. Przecież zawdzięczał Zamoy- skiemu całą dotychczasową karierę wojskową i polityczną. Ale mimo ścisłego z nim związku miał swój własny pogląd na różne sprawy. Uważał, że skoro Zygmunt III został wybrany głosami ogromnych rzesz szlachty, to jego władza jest w pełni legalna i pod- ważanie jej jest bezprawiem. Był zbyt uczciwy i sumienny, by popie- rać czynnie opozycję. Gotów był krytykować króla i wpływać na jego decyzje, nie chciał jednak zwalczać go na nielegalnych zjazdach i sejmikach, tym bardziej zaś myśleć o detronizacji. Zawsze starał się działać zgodnie z prawem, nie mógł więc poprzeć całej działal- ności Zamoyskiego, która częściowo stawała się nielegalna. Nie chciał także zrywać z dworem, gdyż liczył w przyszłości na nowe za- szczyty, awanse i nadania. Dlatego po roku 1590 zaczai stopniowo oddalać się od obozu zamoyszczyków i przez wiele lat w walce stron- nictw zachowywał postawę neutralną. Z kanclerzem współpracował nadal głównie w dziedzinie wojskowej. Pod jego komendą udał się więc na wyprawę do Mołdawii w 1595 r. Rady Żółkiewskiego w dużym stopniu pomogły wówczas Zamoys- kiemu w odparciu ataku Tatarów na pozycje polskie pod Cecorą. Powracające ze zwycięskiej wyprawy wojska czekało wkrótce nowe, trudne zadanie. Na Ukrainie bowiem zbuntowali się Kozacy. Konflikt nad Dnieprem narastał stopniowo od czasów unii lubelskiej w 1569 r., gdy żyzne i słabo zaludnione ziemie Ukrainy zostały przyłączone do Korony. Jak grzyby po deszczu zaczęły tu niebawem wyrastać magnackie fortuny, a wolny dotychczas lud ukraiński do- stawał się stopniowo w jarzmo poddaństwa i pańszczyzny. Przyzwy- czajeni do tradycyjnych swobód mieszczanie oraz chłopi nie mogli się z tym pogodzić i uchodzili masowo na bezludne Dzikie Pola, gdzie powstała wolna Kozaczyzna ze "stolicą" Siczą Zaporoską na jednej z wysepek dnieprowych. Już od czasów Zygmunta Augusta 173 i Batorego władze polskie usiłowały ją sobie podporządkować, or- ganizując kozackie wojsko rejestrowe, utrzymywane przez skarb pa- ństwa. Część Kozaków została wciągnięta w służbę Rzeczypospoli- tej. Reszta, nie wpisana do rejestru i zmuszona do poddaństwa, sta- wiała opór i utrzymywała niezależność. Podejmowane przez tych Kozaków śmiałe wyprawy na tureckie wybrzeża Morza Czarnego, inspirowane w pewnym stopniu przez dyplomację Habsburgów, usi- łującą wciągnąć Rzeczpospolitą w konflikt z Imperium Osmańskim, zaostrzały stosunki polsko-tureckie i groziły wybuchem wojny. Aby temu zapobiec, władze polskie musiały wydać ostre zarządzenia, ograniczające swobodę Kozaczyzny. Odpowiedzią na nie były po- wstania, popierane przez lud ukraiński. Pierwsze z nich, pod wodzą Krzysztofa Kosińskiego, wybuchło w 1591 roku, zostało jednak stłumione przez prywatne wojska magna- ckie. Drugie zaczęło się w 1595 r. Na jego czele stanął Semen Nale- wajko, bohater niedawnej wyprawy kozackiej na Mołdawię, uczest- nik "chadzek" morskich. Korzystając z nieobecności wojsk koron- nych, wojujących wtedy z Tatarami, powstańcy opanowali Bracław, Kaniów, Czerkasy i inne miejscowości, dotarli na Wołyń i Białoruś. Dopiero w styczniu 1596 r. Żółkiewski skupił wojska przeciw Koza- kom. Nie uderzył jednak od razu. Wpierw "kusił sposobów, ażeby dobrymi sposoby mogli być ujęci". Żółkiewski w poglądach na spra- wę kozacką różnił się znacznie od większości magnatów i szlachty. Jako przedstawiciel stanu panującego traktował wprawdzie powsta- nie jako "swawoleństwo" i "hultajstwo", które należy stłumić, prze- ciwny był jednak stosowaniu ostrych środków. Nie chciał krwawej rozprawy, wolał zjednać Kozaków łagodnością. Przeciwny był tak- że nadmiernemu wyzyskowi poddanych, uważał, że właśnie postę- powanie szlachty prowokuje chłopów do buntu. Zdawał sobie spra- wę z rosnącej siły Zaporoża, starał się stępić jego antyszlacheckie ostrze i wciągnąć w służbę Rzeczypospolitej. Choć gorliwy kato- lik, był zawsze tolerancyjny w stosunku do prawosławnych, a w do- brach swych wybudował nawet kilka cerkwi dla poddanych. Musiał zresztą umieć z nimi współżyć, chociażby ze względów ekonomicz- nych. Wojnę uważał za ostateczny środek i podejmował ją tylko po wyczerpaniu wszystkich możliwości pokojowego rozwiązania kon- fliktu. Gdy próby skłonienia Kozaków do ugody nie przyniosły powo- 174 dzenia, hetman w marcu 1596 r. musiał podjąć akcję zbrojną i wyru- szył na czele pierwszej w swym życiu samodzielnej wyprawy. Trze- ciego kwietnia na uroczysku Ostry Kamień koło Białej Cerkwi dosz- ło do spotkania z powstańcami. Armia koronna liczyła 3000 żołnie- rzy, kozacka - 7000, ale słabiej uzbrojonych i wyszkolonych. "Do- szliśmy ich w mili od Białej Cerkwi - pisał następnego dnia het- man. - Szli spieszywszy się w taborze, w pięć rzędów puściwszy wozy i kolasy. Dział mieli dwadzieścia kilka. Godzin ze trzy cośmy tak na się patrzyli pomału postępując, bom oczekiwał ludzi, którzy byli pozad (tj. z tyłu). Potem gdy się już nachyliło ku wieczorowi, uciekli od nich (Kozaków - L.P.) wśród pola dwaj... Ci mi zdali sprawę, że trwoga między niemi. A już i nie godziło się nawet ina- czej, jeno szczęścia pokusić. Sprawiwszy ludzi przypuściłem do nich (szturm) i na czoło, i w tył, i z boków razem. Nie był żaden (żoł- nierz), który by nie był dobrej nadziei (...) ochotnie się ludzie na nich (Kozaków -L.P.) potkali. Strzelba ( strzelanina - L.P.) z la- ski bożej zgoła nic, albo mało co (naszym) szkodziła. Wręcz była bi- twa w taborze, przerwać ich (Kozaków) jednak, choć wielkie były do tego podobieństwa, P.Bóg nie sądził. Pobito ich do zabitej śmier- ci, jako i sami mówią, że nigdy przedtem taka się w nich szkoda nie stała jako w tych potrzebach (bojach - L.P.). Ale i nam nie bez krwi stanęła ta burda. Zabity p. Wiernek rotmistrz w taborze i to- warzyszów w niektórych rotach i pacholików naszych trupów na pla- cu legło 32" 3. Według Joachima Bielskiego straty polskie przekra- czały 300 ludzi. Kozacy rzekomo stracili 3500 ludzi, wśród nich cięż- ko ranny był ataman Sawuła, poległ ataman Sasko. Pod osłoną nocy powstańcy wycofali się z pola bitwy. Następnie przeprawili się przez Dniepr i pomaszerowali do Perejasławia. Żół- kiewski otrzymał tymczasem nowe posiłki i ruszył w ślad za nimi. Nad Dnieprem spędził ogniem z dział nielicznych obrońców prze- prawy i przebywszy rzekę, pomaszerował na Perejasław. Wtedy Ko- zacy wycofali się za miasto i na uroczysku Sołonica, w pobliżu Łub- niów, okopali swój tabor. Pozycja ich była trudna do zdobycia, oto- czony bowiem bagnami i strumieniami obóz, mocno okopany i obwarowany jeszcze dziewięcioma rzędami wozów, wyglądał niczym istna forteca. Broniło go 6000 ludzi, ale tylko "dwa (tysiące - L.P.) do boju godnych", dysponujących 26 działami i setkami rusznic. Hetman nie zamierzał rozlewać krwi swych żołnierzy w daremnych 175 szturmach, osaczył więc szczelnie obóz, licząc że głodem i nękają- cym bombardowaniem z dział zmusi obrońców do kapitulacji. Obronę kozacką utrudniał fakt, że w taborze znajdowało się kilka tysięcy kobiet i dzieci, a także mnóstwo rannych i chorych. Ponadto powstańcy nie mieli żadnych zapasów żywności i po kilkunastu dniach blokady odczuli głód. Szerzyły się również choroby. Masowo padały konie, umierali ludzie. Zrozpaczeni obrońcy, posądzając ata- mana Hryhorija Łobodę o zdradę, roznieśli go na szablach. A gdy z Kijowa nadeszły ciężkie działa i zaczęło się intensywne bombardo- wanie, załamali się zupełnie na duchu i schwytawszy Nalewajkę oraz innych przewódców, wydali ich Polakom, prosząc o przebaczenie. Dnia 7 czerwca armia kozacka skapitulowała. Powstańcom zagwa- rantowano życie, ale gdy wychodzili z obozu "zaraz skoczyli do nich nasi, że ani do sprawy, ani do strzelby przyjść nie mogli, i tak ich niemiłosiernie siekli, że na milę albo dalej trup na trupie leżał" 4. Z dużym zażenowaniem pisał o tym później Żółkiewski: (...) "Przy tym (wychodzeniu z obozu - L.P.) tumult się stał niemały. Żołnie- rze, a najwięcej piechota węgierska i ukraińcy (żołnierze koronni z Ukrainy - L.P.), będąc na nich rozjątrzeni, nie tylko swe rzeczy (zra- bowane przez Kozaków - L.P.), ale i ich własne im powydzierali i po- bili ich do kilkudziesięciu, czego się obronić żadnym sposobem między ludźmi zajuszonymi nie mogło, choć z wielką pracą i staraniem z pana- mi rotmistrzami zabiegałem temu" 5. W zdobytym taborze kozackim znaleziono broń, kotły i trąby, nadesłane przez Habsburgów. Wypadki nad Sołonicą do dziś są powodem sporów między histo- rykami. Różnie ocenia się liczbę wymordowanych Kozaków: od kil- kudziesięciu - jak podawał hetman - do kilku tysięcy, wymienio- nych przez Bielskiego. Różnie jest też oceniana odpowiedzialność Żółkiewskiego za niesławną dla Polaków rzeź. Prawdopodobnie li- czba ofiar stanowiła przeciętną skrajnych cyfr, podawanych przez źródła, i mogła wynosić około tysiąca ludzi. Znając stosunek hetma- na do problemu kozackiego, można przypuszczać, że naprawdę sta- rał się przeciwdziałać ekscesom żołnierzy, nie mógł jednak opano- wać niesfornej tłuszczy. Pojmanych, pozostałych przy życiu Koza- ków, puścił wolno do domów, Nalewajkę natomiast odesłał do War- szawy, gdzie skazano go na śmierć i ścięto. Mimo stłumienia po- wstania ferment na Ukrainie nie ustawał, a Nalewajko szybko stał się bohaterem legend i pieśni ludowych. 176 Niebawem Żółkiewski znowu znalazł się przy boku Zamoyskiego podczas nowej wyprawy w kierunku Dunaju w 1600 r. W bitwie z Michałem Walecznym pod Bukową hetman polny dowodził środko- wą kolumną wojska, która przeprawiła się przez Telezynę i walnie przyczyniła się do zwycięstwa. Sukces wyprawy Zamoyskiego był w dużym stopniu zasługą Żółkiewskiego. Latem 1601 roku Żółkiewski wyruszył na czele awangardy wojsk koronnych do Inflant, by walczyć w wojnie ze Szwecją. W ślad za nim udał się Zamoyski, dowodząc głównymi siłami. "W kampanii tej, w latach 1601-1602, Żółkiewski, podejmując się śmiałych wy- czynów, reprezentował u boku starzejącego się już wielkiego hetma- na ducha agresywności i bojowości" 6. Na czele awangardy działał szybko i zdecydowanie, zaskakując kilkakrotnie Szwedów, jak na przykład 30 czerwca 1602 r. w potyczce pod Tallinem. (W tym cza- sie, jak pamiętamy, Zamoyski oblegał mocno ufortyfikowany Biały Kamień [Paide] i na wiadomość o koncentracji sił nieprzyjaciela w celu udzielenia pomocy obleganej twierdzy pchnął pod Tallin swego zastępcę). Pozycje szwedzkie leżały 2 km od miasta. Były otoczone bagnami i strumieniami, zastawione zasiekami z kozłów hiszpańs- kich. Żółkiewski rzucił od czoła na przeciwnika dwie chorągwie hu- sarskie, ale gdy te nie mogły złamać szyku broniącej się pikami (za zasłoną zasieków) piechoty, kazał chorągwiom kozackim i tatarskim obejść pozycje wroga i uderzyć z flanki. Lekka jazda w ciągu dwóch godzin sforsowała trudne do przebycia bagna i po dziesięciokilome- trowym marszu niespodziewanie runęła z tyłu na Szwedów. Pułk kozacki "tak żartko na nich uderzył, że ich zmieszawszy, otworzył pole do bicia do woli". Szeregi szwedzkie szybko się załamały, a skuteczny pościg dokończył pogromu. Przygotowany do odsieczy pułk nieprzyjaciela został zniesiony, tracąc 200 zabitych, wśród nich również i dowódcę. Ten manewr okrążający był pierwszym zastoso- waniem przez dowódcę polskiego doświadczeń kozackich i tatar- skich w walce z przeciwnikiem typu zachodnioeuropejskiego. Po splądrowaniu północnej Estonii i zdobyciu znacznych łupów zwycięskie chorągwie hetmana polnego powróciły pod Biały Ka- mień, który, straciwszy nadzieję na odsiecz, wkrótce skapitulował. Schorowany i mało już energiczny hetman wielki podczas całej pra- wie kampanii w Inflantach wyręczał się swym zastępcą, który obmy- ślał i przeprowadzał bitwy, osłaniał przemarsze, pierwszy zaskaki- 178 wał i oblegał twierdze nieprzyjaciela. Sam Zamoyski wielokrotnie powiadał, że Żółkiewski jest najlepszą podporą jego starości. Po zrzeczeniu się przez Zamoyskiego komendy nad wojskiem w Inflantach, Żółkiewski z armią koronną wrócił na kresy południowe. 2. Między dworem a opozycją Po śmierci Zamoyskiego Żółkiewski przejął wszystkie obowiązki hetmana wielkiego i w pełni stał się samodzielnym dowódcą; buławy wielkiej jednak nie otrzymał. Początkowo miał liczne kłopoty. Po powrocie z kampanii inflanckiej najpierw długo chorował. Mocno dała mu się wtedy we znaki noga, zraniona niegdyś pod Byczyną. Miał też przejścia z własnymi żołnierzami, którzy nie Otrzymawszy żołdu, zaległego za okres wojny ze Szwecją, zawiązali konfederację i odmówili posłuszeństwa dowódcom. Dopiero gdy zastawił własne pieniądze i wypłacił żołd, wojsko podporządkowało się rozkazom. Wobec nagminnych pustek w skarbie Rzeczypospolitej Żółkiewski jeszcze nieraz będzie musiał uciekać się do podobnych zabiegów. To samo czynili później jego następcy. Czas na uspokojenie wojska był już najwyższy, gdyż na początku XVII w. wzmogły się najazdy tatarskie. Stanowiły one odwet za wy- prawy kozackie na Morze Czarne, a później samowolne interwencje magnatów kresowych w Mołdawii, gdzie ścierały się ze sobą wpływy polskie i tureckie. Pierwsze większe napady nastąpiły w 1605 r. Książę Janusz Ostrogski z prywatnymi pocztami rozgromił niektóre czambuły, inne powróciły jednak na Krym i Budziak z poważną zdobyczą. W styczniu 1606 r. Tatarzy ponowili napady. Tym razem Żółkiewski był już należycie przygotowany do rozprawy z rabusia- mi, miał bowiem pod swymi rozkazami nie tylko 1100 żołnierzy kwarcianych, ale także prawie 9000 ludzi z prywatnych pocztów ma- gnackich. Gdy więc sułtan Buhar wpadł z ordą pod Korsuń, a mirza budziacki, Kantymir, pod Niemirów i Winnicę, spotkała ich niespo- dzianka. "Zdarzył P. Bóg z miłosierdzia swego - relacjonował po- tem hetman - że tu Kantymir mirza nie doszedł z pociechą, bo i w zagoniech u Korowajnej (wsi koło Niemirowa - L.P.) i potem na Udyczu (lewym dopływie Bohu - L.P.) w pustyniach (pustych stepach - L.P.) kosz sam za łaską bożą od wojska JKM gromiony; 179 pod Korsuniem Buhar sułtan, który też miał kilka tysięcy wojska, nie z wielką odszedł pociechą" 7. Żółkiewski bezpośrednio dowodził w bitwie nad Udyczem w po- bliżu Kalnika. Wykorzystując właściwości terenu, zorganizował za- sadzkę na powracających ze zdobyczą Tatarów. Wojska ukrył tak starannie, że nawet świetni zwiadowcy przeciwnika nie rozpoznali ich obecności. Gdy 28 stycznia 1606 r. nadeszła Orda Budziacka i Dobrudzka pod wodzą Kantymira, hetman natychmiast uderzył z zasadzki. Skutek był piorunujący. Kompletnie zaskoczeni Tatarzy, nieco słabsi liczebnie, niemal bez oporu rzucili się do ucieczki, pozo- stawiając łupy i jeńców. Zaciekła pogoń trwała na przestrzeni kilku mil. Zabito w niej pięciu mirzów i kilkuset prostych Tatarów, odbito resztę jasyru, stada bydła i koni. Dotkliwa porażka nie odstraszyła jednak napastników. Pogranicze z Chanatem Krymskim i Mołdawią było wciąż niespokojne i wymagało nieustannej czujności wojska, jego dowódców i wszystkich mieszkańców okolicznych miasteczek i osad. W pierwszych latach XVII w. Zygmunt III Waza podjął próbę przebudowy ustroju politycznego Rzeczypospolitej. Miała ona pole- gać na wprowadzeniu stałych podatków celem powiększenia liczby wojska zawodowego, ograniczeniu uprawnień sejmu i wzmocnieniu senatu oraz władzy królewskiej, zwiększeniu roli Kościoła katolic- kiego i złamaniu reformacji. Pierwszym krokiem do przebudowy ustroju miała być elekcja królewicza Władysława za życia ojca, co było niezgodne z polskimi prawami, strzeżonymi pilnie przez szla- chtę. W polityce zagranicznej Zygmunt III zmierzał - jak wiemy - do umocnienia sojuszu z Habsburgami, utworzenia ligi antyturec- kiej, zdobycia przemocą tronu szwedzkiego oraz podporządkowania Rosji interesom dynastii Wazów. Żółkiewski zapewne rozumiał, że reformy te (przynajmniej niektóre) są korzystne dla państwa, zwła- szcza dla jego obronności, ale jednocześnie widział w nich zamach na "złotą wolność" szlachecką, próbę zaprowadzenia absolutyzmu i złamania obozu zamoyszczyków. Dlatego przeciwstawił się projek- tom Zygmunta III. Niechętny był też umocnieniu sojuszu z Hab- sburgami. Na sejmie 1605 r. wystąpił wraz z Zamoyskim w obronie praw i wolności szlacheckich, przeciw projektowanej elekcji Włady- sława i małżeństwu króla z Habsburżanką. Burzliwy ten sejm nie podjął żadnych uchwał, a gdy wkrótce zmarł Zamoyski i kierownic- 180 two nad obozem opozycji przejęli bezkompromisowi magnaci, dosz- ło do otwartego konfliktu i wybuchu tłumionych namiętności. W 1606 r. zaczął się rokosz. Po śmierci protektora Żółkiewski musiał sam decydować po czy- jej stanąć stronie. Z obozem rokoszan z pewnością sympatyzował. Wyrósł przecież w kręgu Zamoyskiego, przez żonę Reginę był spo- krewniony z przywódcą opozycji, wojewodą krakowskim, Mikoła- jem Zebrzydowskim. Podobnie jak cała niemal szlachta odznaczał się pewnym konserwatyzmem, obawiał się zmian mogących naru- szyć dotychczasowe swobody i przywileje szlachty. Do obozu króle- wskiego nie miał zaufania, ale jako hetman i żołnierz musiał stać przy władcy i obowiązujących prawach. Zdawał sobie dobrze spra- wę z niebezpieczeństwa tatarskiego, szwedzkiego czy kozackiego, nie chciał dopuścić do bezkrólewia, anarchii, gwałtów i bezprawia. Uważał, że nie może wiązać się z rokoszem, gdyż dałby zły przykład innym. Nie miał zresztą zaufania i do przywódców rokoszu, wśród których było wielu dawnych maksymilianistów. "Za opowiedzeniem się po stronie króla przemawiał typowy dla Żółkiewskiego legalizm i monarchizm, związany do pewnego stopnia z jego religijnością" - pisał Władysław Czapliński (op. cit. s. 111). Hetman długo zwlekał z podjęciem decyzji, nie mógł jednak uchylić się od zajęcia stanowiska. Obie zwaśnione strony zabiegały o jego względy, miał przecież pod swymi rozkazami wojsko i mógł przeważyć szalę na korzyść jednej z nich. Zygmunt III wezwał go do Warszawy, chcąc wybadać, po czyjej stanie stronie. Hetman zapo- wiedział królowi, że będzie starał się łagodzić spory i nie dopuścić do wybuchu wojny domowej, ale jeśliby do niej doszło, opowie się za monarchą. Mimo to król nadal mu nie ufał, a rokoszanie poważ- nie jeszcze na niego liczyli. Dla zorientowania się w sytuacji i zbada- nia nastrojów Żółkiewski udał się na zjazd rokoszan do Lublina; przyjęto go z dużym szacunkiem i nadzieją, że stanie po stronie opo- zycji. Niektórzy z rokoszan, mniej pewni postawy hetmana, usiłowali zneutralizować go, proponując mu nagrodę i sugerując, by udał się do granicy południowej. Hetman rzeczywiście pojechał ze zjazdu do wojska, w liście do króla oświadczył jednak, że pomoże mu gasić "strasz- liwy zapał w Rzeczypospolitej". Było to w przeddzień zj azdu rokoszowe- go w Sandomierzu. Aby ostatecznie zjednać sobie hetmana, Zygmunt III przekazał mu starostwo przemyskie i dochody z młynów gdańskich. 181 Niebawem Żółkiewski rozesłał do szlachty uniwersały, zawiada- miające o rzekomym niebezpieczeństwie tatarskim i wzywające wszystkich pod broń do obozu wojsk królewskich. Pod wpływem hetmana szlachta ruska opowiedziała się za Zygmuntem III. Dla za- demonstrowania swej postawy Żółkiewski wziął udział w zjeździe stronników dworu w Wiślicy, ale gdy zanosiło się na zbrojną rozpra- wę z opozycją, zapewne "dyplomatycznie" zachorował. Do spotka- nia obu stron doszło pod łanowcem, ale tym razem uniknięto walki i rokoszanie obiecali zaczekać na decyzje najbliższego sejmu. Podczas sejmu 1607 r. Żółkiewski zabrał głos w izbie senators- kiej: "W tym zamieszaniu Rzeczypospolitej naszej nie widzę inszego sposobu do uspokojenia i pogodzenia, jeno sejm, którego auctoritas u przodków naszych była w wielkim poważaniu i wszystkie prawa i wolności swe na nim stanowili. Tymże sejmem, co złego jest w oj- czyźnie, co z prawa i porządku domowego upadło, należy napra- wić" 8. Tym razem pogląd hetmana o roli sejmu podzielał i król, który wydał nawet deklarację, że wolna elekcja i inne podstawowe prawa szlachty nie będą naruszone. Mimo to rokoszanie nie poszli na ugodę i w dniu 24 czerwca 1607 r. Zebrzydowski ogłosił detronizację Zygmunta III. Zapowiedział nową elekcję, a jako kandydata do korony wysunął arianina Ga- briela Batorego, bratanka kardynała Andrzeja. Niewiele jednak szlachty poszło na taką awanturę, toteż akt detronizacji podpisało pod Jeziorną zaledwie 400 osób. W tej sytuacji Zygmunt III zdecy- dował się ostatecznie na rozprawę zbrojną i wezwał do siebie od- działy koronne i litewskie. Na jego apel przybył z pogranicza ruskie- go Żółkiewski ze swymi oddziałami, z Litwy nadszedł Chodkiewicz. Król i jego dowódcy do ostatniej chwili prowadzili rokowania z ro- koszanami, ale bez rezultatu. Oponenci, pewni poparcia części żoł- nierzy z armii królewskiej, "rzucili rękawicę". Żółkiewski ostro przeciwdziałał nastrojom rokoszowym w wojsku. Ukarał nawet śmiercią kilku żołnierzy zbyt jawnie manifestujących swe przekona- nia, pozostałych skłonił do złożenia przysięgi, że będą walczyć po stronie króla. W dniu 29 czerwca 1607 r. armia królewska dopadła wycofujących się rokoszan pod Warką, do starcia jednak nie doszło. Pozwolono Zebrzydowskiemu odejść ze swymi ludźmi na południe. Obie strony spotkały się ponownie 6 lipca pod Guzowem, 20 km od Radomia. 182 Żółkiewski jeszcze raz próbował pogodzić rokoszan z królem, ale Zebrzydowski uwięził jego wysłanników. Obóz królewski miał teraz rozwiązane ręce i z czystym sumieniem mógł przystąpić do zbrojnej rozprawy. Wojska królewskie liczyły 9100 jazdy, 3200 piechoty i miały 24 działa. Rokoszanie mieli 10 000 jazdy, tylko 600 piechoty oraz 28 dział i hakownic. Przewaga uzbrojenia, wyszkolenia, doświadczenia i dowodzenia była po stronie sił Zygmunta III, racje moralne roko- szan osłabiały jednak ducha walki żołnierzy królewskich. Z powodu niezgody o naczelną komendę nad wojskiem między Żółkiewskim a Chodkiewiczem wojsko ustawiło się w trzech odrębnych grupach, każda w dwóch rzutach. Prawe skrzydło zajęły oddziały litewskie Chodkiewicza, centrum - prywatne poczty magnackie pod wodzą starosty kamienieckiego Jana Potockiego, lewe skrzydło - chorą- gwie koronne Żółkiewskiego. W odwodzie stanęły wyborowe chorą- gwie husarii, ochraniające króla. Rokoszanie również ustawili się w trzech grupach: Herburt naprzeciw Żółkiewskiego, książę Janusz Radziwiłł naprzeciw Chodkiewicza, Zebrzydowski w centrum. Podczas ustawiania wojsk w szyki zaczęły się harce, ale żadna krew się nie polała, żołnierze obu stron bowiem tylko pozorowali walkę. Gdy wreszcie koło południa Chodkiewicz ruszył do natarcia na prawym skrzydle, niektóre z jego chorągwi "nie wiedzieć czyliż z bojaźni, czy przez zdradę, tył podały". Zachęceni tym rokoszanie przeszli do natarcia i wdarli się w głąb szyków wojsk królewskich. Jeden z husarzy Radziwiłła, niejaki Hołownia, dotarł aż do samego namiotu Zygmunta III i szyderczo zawoławszy - "A gdzie ów Szwed?" - jął szukać władcy. Nie dotarł jednak do króla, zginął od szabel straży królewskiej. Z opresji wybawił wojska królewskie Jan Potocki, który ogniem piechoty spędził z pola żołnierzy Herburta. Ponieważ jednak w centrum obie strony uznały się za pokonane i bez dalszej walki ustąpiły z pola, całą bitwę rozstrzygnął ostate- cznie Żółkiewski ze swymi kwarcianymi, którzy bez skrupułów rozbili rokoszan i ruszyli za nimi w pościg, płazując szablami ucieka- jących. W całej bitwie legło tylko do 200 żołnierzy po obu stronach, ran- nych było jednak wielu. Wojska królewskie zdobyły 23 działa i ha- kownice, 12 chorągwi, wiele kosztowności oraz cenne dokumenty, zawierające informacje o planach rokoszan. 183 Rokosz został stłumiony, ale jego skutki były dla kraju fatalne. Ocena ich do dziś wywołuje spory wśród historyków. Większość z nich uważa, że upokorzenie Zebrzydowskiego, który w 1608 r. na radzie senatu w Krakowie musiał przeprosić króla, "trudno uznać za tryumf Zygmunta III Wazy, skoro rokosz uczynił na długo nieaktua- lną wszelką próbę wzmocnienia władzy monarszej w Polsce. Jego rezultatem było m.in. sprecyzowanie prawa do wypowiedzenia kró- lowi posłuszeństwa [...] Zwycięsko wyszła z rokoszu w gruncie rze- czy magnateria, zarówno ta skupiona wokół króla, jak i frondująca przy boku Zebrzydowskiego" 9. Natomiast Henryk Wisner twierdzi, że po rokoszu władza królewska uległa wyraźnemu wzmocnieniu, a na dowód przytacza fakt podjęcia przez Zygmunta III decyzji o woj- nie z Moskwą bez zgody sejmu 10. Mimo zasług w tłumieniu rokoszu Żółkiewski buławy wielkiej nie otrzymał. Król docenił jednak jego wierność i 28 marca 1608 r. mia- nował go wojewodą kijowskim. Piastując ten urząd, hetman przy- czynił się do rozwoju Kijowa, m.in. do odbudowy Soboru Uspieńs- kiego. 3. Wojna na wschodzie Okrutne rządy Iwana IV Groźnego zaprowadziły Rosję na skraj przepaści. Ciężki kryzys wewnętrzny wybuchł na początku siedem- nastego wieku za uzurpatorskich rządów Borysa Godunowa, prze- ciw któremu wystąpiła silna opozycja bojarska. Jednocześnie w la- tach 1601-1603 ogarnęła Rosję straszliwa klęska głodu, wywołana nieurodzajem. W całym kraju doszło do zaburzeń. Nie zahamowała ich nawet epidemia dżumy, która pochłonęła w całym kraju niezli- czone ofiary. Bezwstydna spekulacja zbożem, uprawiana nawet przez najwyższych dostojników państwowych, zradykalizowała na- stroje ludu. W wielu miejscach doszło do powstań. Pozornie postę- powe ukazy Borysa Godunowa, przywracające częściowo wolność osobistą chłopów, nie mogły już poprawić sytuacji. Wtedy na dworze książąt Wiśniowieckich pojawił się niespodzie- wanie rzekomy carewicz Dymitr, młodszy brat nieżyjącego już cara Fiodora, ponoć cudownie ocalony (którego Borys Godunow praw- dopodobnie kazał w dzieciństwie zamordować, by pozbyć się konku- 184 renta do tronu). Faktycznie Dymitr dawno już nie żył, a Samozwań- cem był zbiegły z Rosji prawosławny mnich, Grisza Otriepiew, mło- dzieniec nadzwyczaj zdolny i bystry. Plotkowano o nim w Polsce, że był nieślubnym synem Batorego, mówił bowiem po rusku z jakimś obcym akcentem. Dymitr znalazł poparcie niektórych magnatów kresowych, obiecując im w zamian przysłowiowe ziole góry po zdo- byciu władzy w Moskwie. Zygmunt III odniósł się do planów Samo- zwańca początkowo nieufnie, później jednak dal się przekonać i po- parł awanturnika. Liczył, że przy okazji podporządkuje sobie Ros- ję. Dla zjednania Polaków Dymitr przyjął po cichu katolicyzm; obiecał też oddać Rzeczypospolitej ziemię smoleńską, czcrnihowską i siewierską. Pomysł narzucenia Moskwie polskiego zwierzchnictwa nie był nowy. Pierwszy pomyślał o tym król Stefan Batory. Później, w 1600 roku, posłowie Zygmunta III, przebywający w stolicy carów, zaproponowali unię polsko-rosyjską, polityczną i kościelną. Godu- now i bojarzy odrzucili ten pomysł, zgodzili się tylko na zawarcie dwudziestoletniego rozejmu między obu państwami. Podporządko- wując Polsce Rosję za sprawą Samozwańca, Zygmunt III chciał wzmocnić swą pozycję wobec Szwecji, której tron był dla niego naj- ważniejszym celem w życiu. Jego zamiary zbiegły się w tym wypad- ku z dążeniami papieża Klemensa VII, zmierzającego do pozyskania całej wschodniej Słowiańszczyzny dla Kościoła katolickiego. Dlate- go gorliwymi orędownikami sprawy Samozwańca stali się również jezuici. "Nie w Polsce, ale w Moskwie był przygotowany materiał palny do nieszczęsnej epoki Samozwańców" - stwierdził przed laty Wacław Sobieski n. Najnowsze badania potwierdzają tę opinię. Jak z nich wynika, ingerencja polska w Rosji została sprowokowana przez opozycję bojarską, która wysunęła Dymitra Samozwańca przeciw znienawidzonemu Godunowowi. Opozycja ta rozszerzała się zresztą i na inne kręgi społeczne, m.in. na lud. Godunow był jednak za sil- ny, by drogą przewrotu usunąć go z tronu, toteż szukano pomocy za granicą. Siłą przyciągającą opozycję bojarską do Polski był jej de- mokratyczny ustrój polityczny, zapewniający szerokie prawa i swo- body stanowi panującemu. Mimo krytycznych opinii dużej większości senatorów, w tym Za- moyskiego i Żółkiewskiego, odradzających mieszanie się w wew- 185 nętrzne sprawy Rosji, Zygmunt III zdecydował się na udzielenie wsparcia Samozwańcowi. W październiku 1604 r. Dymitr na czele 4000 żołnierzy z prywatnych pocztów magnackich i Kozaków prze- kroczył granice Państwa Moskiewskiego, witany gorąco przez opozy- cję antygodunowską oraz szerokie rzesze ludu. Miał dużo szczęścia, gdyż w kwietniu 1605 r. Borys Godunow niespodziewanie zmarł (według niektórych wersji został otruty), droga do Moskwy stanęła przed nim otworem. W lipcu 1605 r. został carem. Nagły sukces przewrócił młodzieńcowi w głowie. Przyjął tytuł "Niezwyciężonego Imperatora" i zaczai prawdopodobnie snuć plany obalenia Zygmun- ta III oraz zdobycia tronu polskiego, co miało doprowadzić do unii obu państw. W tym celu nawiązał kontakty z rokoszanami, zwłasz- cza zaś z Zebrzydowskim, który przyczynił się do przyjęcia przez niego wiary katolickiej. Szukał również związku z protestantami, niezadowolonymi z kontrreformacyjnej polityki króla. Nie zamie- rzał też spełnić swych zobowiązań wobec papiestwa, przez co po- padł w konflikt z nowym biskupem rzymskim, Pawłem V. W okresie krótkotrwałych rządów Dymitra Samozwanca Polska wywierała silny wpływ na Moskwę. Dymitr otaczał się na swym dworze Polakami, którzy gremialnie przybyli za nim do Moskwy. Czując się na nim nieomal panami, drażnili uczucia patriotyczne Ro- sjan. Żoną Dymitra została Polka, Maryna Mniszchówna. Część bo- jarów niebawem uznała, że panowanie Samozwanca stało się szko- dliwe dla interesów stanu panującego oraz państwa i zawiązała prze- ciw niemu spisek. W maju 1606 r., w kilka dni po ślubie z Maryna, wybuchło w Moskwie powstanie, zorganizowane przez grupę spisko- wców na czele z kniaziem Wasylem Szujskim. W nocy z 16 na 17 maja Dymitr został zamordowany; podczas rozruchów zginęło także kilkuset Polaków. Nowym carem został (19 maja) Wasyl Szujski. Pozycja jego była bardzo słaba, buntowali się przeciw niemu boja- rzy i mieszkańcy wielu miast. Panowanie Szujskiego przypadło na ciężki dla Rosji okres histo- rii. Wrzenie społeczne przekształciło się w wielkie powstanie chłop- skie pod wodzą Iwana Bołotnikowa, stłumione z największym tru- dem przez wojska carskie. Na widowni dziejowej ukazał się nowy Samozwaniec, "carewicz Piotr", rzekomy syn cara Fiodora. Wresz- cie pojawił się Dymitr Samozwaniec II, człowiek nieznanego pocho- dzenia, podstawiony na miejsce zamordowanego poprzednika przez 186 otoczenie Mniszcha. Wokół Samozwańca II skupili się wszyscy ro- syjscy przeciwnicy Szujskiego, dawni powstańcy Bołotnikowa, Ko- zacy, liczni Polacy, przede wszystkim awanturnicy spod znaku Dy- mitra I, rozbici pod Guzowem rokoszanie oraz inni, dla których bra- kło w Polsce ziemi i chleba. W czerwcu 1608 r. Dymitr Samozwa- niec II dotarł w pobliże Moskwy i rozłożył się obozem pod wsią Tu- szyno. Znajdujący się w tak krytycznej sytuacji Szujski, 28 lutego 1608 r. zawarł sojusz ze Szwecją. Wsparty niebawem posiłkami szwedzkimi odparł Samozwańca II spod Tuszyna i przepędził do Kaługi. Dwór polski uznał sojusz szwedzko-moskiewski za powód do in- terwencji zbrojnej. Przymierze obu państw stanowiło przecież śmiertelne niebezpieczeństwo dla Rzeczypospolitej i przekreślało nadzieje Zygmunta III na odzyskanie tronu w Sztokholmie. Sam Szujski zresztą jawnie wysuwał roszczenia terytorialne pod adresem Rzeczypospolitej. Zygmunt III także podjął wojnę pod hasłem odzyskania ziem Litwy, utraconych na rzecz Moskwy za ostatnich Jagiellonów. Stosunek Żółkiewskiego do planów królewskich ulegał stopniowo zmianie. Początkowo, jak wiemy, był przeciwny interwencji polskiej w Rosji. Na radzie senatu, podczas której wszyscy zebrani opowie- dzieli się za interwencją, szeroko rozwodził się nad niebezpieczeń- stwem szwedzkim, tatarskim i tureckim, przedstawił opłakany stan wojska, starał się przekonać, że wyprawa na Rosję jest z tych wzglę- dów niewskazana. Ale w końcu, licząc się z opinią pozostałych, "na ekspedycję moskiewską... zgodził się z ichmość panami senatory". W zasadzie nie był już wtedy przeciwny wojnie, mogącej doprowa- dzić do odzyskania ważnych twierdz pogranicznych i ziem utraco- nych za Jagiellonów. Widział jednak wyczerpanie państwa dotych- czasowymi wojnami i niedawnym rokoszem, chciał odwlec działania do czasu należytego przygotowania wyprawy. Opowiedział się za przesunięciem ostatecznej decyzji do następnego roku. Gdy jego rady nie przekonały króla, "wymawiając się laty i spracowanym zdrowiem" starał się wymigać od udziału w kampanii, proponując na swoje miejsce Chodkiewicza. Zygmunt III mocno jednak napie- rał i Żółkiewski, nie chcąc stracić łaski króla, wyraził zgodę na obję- cie dowództwa nad wojskiem. Stanowisko hetmana wobec wojny z Moskwą było na ogół zgodne 188 z postawą większości szlachty. Wbrew dawniejszym poglądom, jako- by cały stan panujący od początku popierał politykę interwencji w Rosji, nowsze badania dowiodły, że plany królewskie spotkały się z dużą opozycją w Koronie i na Litwie. Dlatego początkowo niewielu było chętnych do służby w wojsku Dymitra Samozwańca. Dopiero później, w miarę jego sukcesów, a następnie zwycięstw Zygmunta III i Żółkiewskiego, szeroko reklamowanych przez dwór i kościół, postawa szlachty zaczęła ulegać zmianie i wojna z Rosją zyskała więcej zwolenników. Dwór, podejmując wyprawę na wschód, liczył, że rozdarte na dwa obozy społeczeństwo szlacheckie skonsoliduje się wokół monarchy, a liczna rzesza zbędnych ludzi, będąca następ- stwem ówczesnego wyżu demograficznego, znajdzie zajęcie i dogod- ne miejsce do ekspansji na terenie Rosji. Spodziewano się zwłasz- cza odpływu burzliwego elementu spośród niedawnych rokoszan, nadal niebezpiecznych dla dworu. Strategiczny plan Żółkiewskiego zakładał osaczenie Smoleńska i marsz z głównymi siłami ku Moskwie, gdzie od dawna działała przy- chylna Polsce grupa bojarów, skłonna do osadzenia na tronie króle- wicza Władysława. Zajęcie stolicy Rosji przy jej pomocy mogło od razu rozstrzygnąć wynik wyprawy. Hetman zalecał prowadzenie wojny w sposób humanitarny, by nie zrażać ludności rosyjskiej. "Życzyłbym i trzeba tego jako z największą pilnością przestrzegać - pisał - żebyśmy się ludziom moskiewskim jako najludczej (tj. najbardziej ludzko - L.P.) stawili. Siłaby to mogło i przedsięwzię- temu staraniu i naszym pracom w służbie królowi być pożyteczne. Gdyby wiedzieć, kto nad zabór męczył, zabił, spalił cerkiew, zgwał- cił, by mi był rodzony brat, nie przepuściłbym mu" 12. Uważał, że należy unikać stosowania przemocy, a opór łamać tylko wtedy, gdy stawią go przeciwnicy osadzenia królewicza Władysława na tronie carskim. Marzył o unii polsko-rosyjskiej, podobnej do unii lubels- kiej, łączącej Litwę i Koronę, przy zachowaniu całkowitej swobody dla prawosławia, o rzuceniu połączonych sił obu państw przeciw Tur- cji i Tatarom, o wyzwoleniu ludów bałkańskich z niewoli osmańs- kiej, utrwaleniu wpływów Rzeczypospolitej w księstwach naddu- najskich. Pragnął zrealizować testament polityczny Batorego i Za- moyskiego. Zygmunt III miał inne plany. Chciał rozpocząć wojnę od zdobycia Smoleńska. Miało ono być wstępem do akcji odzyskiwania ziem 189 utraconych przez Litwę za Jagiellonów. Uważał, że należy wobec Rosji prowadzić politykę twardej ręki, a w miarę sukcesów - utrwalać stan posiadania Rzeczypospolitej na wschodzie, zawładnąć tronem carów, wykorzystać potem zasoby materialne i ludzkie Rosji do walki o odzyskanie tronu szwedzkiego. Zdaniem Jaremy Maciszewskiego w wojnie z Rosją starły się z sobą dwie postawy: humanistyczna - światłego człowieka, rozumie- jącego, że na wojnie i grabieży nie można budować stosunków mię- dzy sąsiednimi narodami, oraz kontrreformacyjna postawa króla, który chęci i cele własne uznawał za nadrzędne, najwyższe racje sta- nu. Liczni magnaci z obozu dworskiego - Sapiehowie, Wiśniowiec- cy, Potoccy, Mniszchowie - poparli Zygmunta III. Przy okazji rzu- cali na hetmana różne oszczerstwa i dokuczali mu na każdym kroku. Ich postawa była następstwem nie tylko innych poglądów w sprawie prowadzenia wojny, lecz także - wielkiej dumy oraz nieprzystępno- ści hetmana, który nie potrafił zjednywać sobie ludzi, zrażał ich po- czuciem własnej wyższości, ciągłym strofowaniem otoczenia, choćby składało się z najwyższych dygnitarzy państwa. Zdanie króla przemogło i we wrześniu 1609 r. armia polska obie- gła Smoleńsk. W dniu 29 września przybył do obozu Żółkiewski i objął dowództwo nad wojskiem, mimo oporu kilku magnatów, zwłaszcza Potockich. Zadanie hetmana nie było łatwe. Smoleńsk był dużym miastem, liczącym ponad 30 000 mieszkańców, tj. znacz- nie więcej niż miała ich wówczas Warszawa. Stanowił potężną twie- rdzę z wysokimi na 13-19 metrów, a grubymi na 5-6 metrów mu- rami. Fortyfikacje ciągnęły się na długości 6,5 km. Wzmacniało je aż 38 murowanych baszt. Załoga liczyła 5400 żołnierzy, 170 dział, a nadto kilka tysięcy uzbrojonych mieszczan. Tymczasem siły polskie wynosiły zaledwie 13 000 żołnierzy oraz 30 dział. Ponieważ wojnę rozpoczęto bez odpowiedniej uchwały sejmowej (nie uchwalono odpowiednich podatków), trzeba było liczyć się z wielkimi trudnoś- ciami finansowymi oraz problemami z utrzymaniem wojska, które mogło pozostać dłużej w obozie tylko w wypadku zdobycia dużych łupów. Ale do tego potrzebny był jakiś większy sukces militarny, na który początkowo wcale się nie zanosiło. Załoga moskiewska pod wodzą wojewody smoleńskiego, Michaiła Szeina, stawiała dzielny opór, w obozie polskim natomiast trwały spory i kłótnie, magnaci umywali od wszystkiego ręce, uchylali się od walki, całą winę za nie- 190 powodzenia zwalali na Żółkiewskiego. Niebawem nadeszła zima i sytuacja armii oblężniczej stała się jeszcze trudniejsza. Gdy duch w wojsku zaczai upadać i nawet najbardziej antyrosyjsko nastawiony kanclerz litewski, Lew Sapieha (Sapiehowie liczyli na odzyskanie dóbr rodowych położonych na Smoleńszczyźnie), gotów był do ustą- pienia spod murów miasta, do obozu polskiego przybyło niespodzie- wanie poselstwo bojarów moskiewskich z Iwanem Sałtykowem na czele. Wysłał je do króla polskiego rozpadający się obóz tuszyński Dymitra Samozwańca II, skupiony wokół patriarchy Filareta. Dnia 4 (14) lutego 1610 r. zawarty został pod Smoleńskiem układ polsko-rosyjski. Na jego mocy bojarzy uznali za cara królewicza Władysława. W zamian dumie bojarskiej i soborowi ziemskiemu za- pewniono udział w rządzeniu państwem. Układ gwarantował boja- rom nietykalność osobistą i majątkową, pełnię władzy nad chłopa- mi, dostęp do wyższych urzędów. Polska miała uzyskać korzyści handlowe oraz terytorialne, w tym wiele twierdz na pograniczu. Po zawarciu układu król wydał wielkie przyjęcie. "Częstował Mo- skwę i nas - pisał Sapieha - a gdy się Moskwa rozeszli, za namo- wą pana podkomorzego Boboli (Andrzeja - L.P.) król nas zatrzy- mał albo wrócił, bośmy się już poczęli rozchodzić. Wrócono nas wszystkich, a wtedy kazano wino nosić. Pili dużo i król sobie podpił, pan hetman bardzo się upił" 13. Jedyna to chyba wzmianka źródło- wa świadcząca, że uchodzący za moralistę hetman nie stronił od al- koholu. Ale od "opicia" układu do jego realizacji droga była bardzo daleka! Mimo przybycia pod Smoleńsk armii zaporoskiej na pomoc Polakom, położenie wojsk królewskich niewiele się polepszyło. Na- tomiast układ z propolską grupą bojarów wyraźnie zaostrzył apetyty w obozie Zygmunta III. Przygasły one na wieść, że na odsiecz Smo- leńskowi wyruszyła potężna armia moskiewska, dowodzona przez cars- kiego brata, kniazia Dymitra Szujskiego, oraz szwedzkiego generała, Jakuba Pontussona de la Gardie. W obozie polskim zaczęły się gorącz- kowe narady na temat dalszego planu działań. Ostatecznie Zygmunt III wysłał przeciw zbliżającej się armii rosyjskiej niewielkie siły pod wodzą Żółkiewskiego. Chociaż komendę nad wojskiem chcieli przejąć Potoc- cy, zwłaszcza nowy wojewoda bracławski Jan, król teraz zaufał swemu wytrawnemu i doświadczonemu wodzowi. Dla Żółkiewskiego zaczyna- ła się kampania, która w historii wyniosła go do nieśmiertelności, w ży- ciu doczesnym natomiast zaprowadziła na mury Kremla. 191 4. Kłuszyn i jego następstwa Wieść o zbliżaniu się wojsk rosyjskich dotarła do Polaków pod Smoleńskiem 6 czerwca. Już tego dnia Żółkiewski wyruszył spod miasta z niewielkimi, na razie, siłami. Po drodze miał połączyć się z walczącymi na pograniczu pułkami Marcina Kazanowskiego, Ludwi- ka Wejhera, Aleksandra Zborowskiego, Aleksandra Gosiewskiego i Kozakami zaporoskimi. Wojska moskiewskie także były rozdzielo- ne. Pod Białą siły kniazia Iwana Chowańskiego i cudzoziemcy ście- rali się z Gosiewskim, do Carewa Zajmiszcza zbliżała się duża grupa Hrihorija Wałujewa i Fiodora Jeleckiego, od Kaługi nadchodził Dy- mitr Szujski i de la Gardie z głównymi siłami. Hetman wyruszył na Wiaźmę, ale na wieść o walkach w Białej zmienił kierunek marszu i pospieszył Gosiewskiemu z pomocą. Ros- janie, pod wodzą Chowańskiego, nie czekali na niego i wycofali się za Wołgę; przestali być groźni. Po dwudniowym odpoczynku Żół- kiewski ruszył do Szujska, który osiągnął 22 czerwca. O dwie mile dalej, pod Carowym Zajmiszczem, stały wojska Jeleckiego i Wału- jewa, blokujące mu drogę do Moskwy. Następnego dnia hetman ru- szył na nie, wiodąc pułki Kazanowskiego, Wejhera, swój oraz dwie sotnie Kozaków. Wieczorem Polacy zbliżyli się do obozu moskiews- kiego, mocno już ufortyfikowanego. Pierwsze starcie skończyło się dla nich pomyślnie. Dnia 24 czerwca hetman z całą siłą uderzył na nieprzyjaciela. Po zaciętej walce wyparł go z grobli wiodącej na tyły obozu, po czym "ścisnął" w zajmowanych przez niego fortyfikacjach. Kosztem nie- wielkich stosunkowo strat (ponad 20 zabitych i rannych) udało się Polakom wyjść na tyły Rosjan, odciąć im komunikację z zapleczem. Następnego dnia Rosjanie dwukrotnie usiłowali wydostać się z okrą- żenia, ale bez rezultatu. Polacy zbudowali dwa forty koło obozu mo- skiewskiego i jęli intensywnie go ostrzeliwać, powodując znaczne straty w szeregach przeciwnika. Tymczasem zbliżała się główna armia rosyjska Szujskiego i de la Gardie. Polacy znaleźli się w potrzasku. Z jednej strony mieli prze- ciw sobie 5000-8000 Rosjan, zablokowanych w Carowym Zajmisz- cze, z drugiej - około 30 000 żołnierzy Szujskiego, w tym 5000 wy- borowych cudzoziemców. Będąc w tak krytycznej sytuacji, Żółkiew- ski postanowił wykorzystać swe środkowe położenie i zablokować 192 częścią sił wojsko Wałujewa, z resztą natomiast uderzyć na główną armię przeciwnika, rozbić ją w walnej bitwie, następnie wrócić pod Carowo Zajmiszcze i zmusić do kapitulacji zamknięte tam siły. Pod Carowym Zajmiszczem zostawił 800 piechoty, 700 jazdy i 4000 Ko- zaków, sam natomiast z wojskiem w sile 5556 husarzy, 1000 lekkiej jazdy kozackiej i petyhorskiej, 200 piechurów i 2 lekkie działa wieczorem, 3 lipca 1610 r., wyruszył skrycie na Szujskiego. Za- mknięci w Carowym Zajmiszczu Rosjanie niczego nie zauważyli i siedzieli spokojnie w swym obozie. Znając niechętne Rosjanom na- stawienie wśród części cudzoziemców, hetman wysłał do nich pew- nego Francuza z listem, w którym wezwał ich do przejścia na polską stronę. Francuz został wprawdzie schwytany przez dowódców zacię- żników i powieszony, treść listu dotarła jednak do żołnierzy i wywo- łała wśród nich nastroje przyjazne Polakom. Szujski zupełnie zlekceważył wojska polskie, sądząc, że uciekną przed nim bez walki. Dlatego nie wysłał nawet podjazdów, mają- cych śledzić poczynania wojsk Żółkiewskiego. Nie przypuszczał, że ci pogardzani przeciwnicy maszerują nocą na jego pogrążony we śnie obóz. Rankiem, 4 lipca 1610 r., wojsko Żółkiewskiego wyłoniło się zza lasów na polanę pod Kłuszynem. Rosjanie i cudzoziemcy jeszcze spali, nie zdając sobie sprawy z grożącego im niebezpieczeństwa. Hetman nie mógł jednak od razu zaatakować, oddziały jego rozcią- gnięte były bowiem w długiej kolumnie na wąskiej drodze. Przed czołem Polaków rozpościerały się wsie Pirniewo i Woskriesienskaja, ogrodzone płotem, utrudniającym ruch do przodu. Dlatego wojsko musiało się zatrzymać, rozebrać płoty i zaczekać na przybycie dal- szych oddziałów. Przez ten czas przeciwnik wreszcie się zbudził i po- dniósł alarm. To opóźnienie natarcia Polaków Rosjanie mylnie przypisywali potem szlachetności Żółkiewskiego, który rzekomo nie chciał bić śpiących. Sam hetman szczerze jednak wyjaśnił przyczyny opóźnienia. Armia rosyjsko-cudzoziemska obozowała w dwóch grupach. Po prawej, północno-zachodniej stronie obozowały pułki cudzoziems- kie, złożone ze Szwedów, Niemców, Francuzów, Hiszpanów, Fla- mandczyków, Anglików i Szkotów. Po lewej, południowo-wschod- niej stronie, stali Rosjanie. W pierwszym rzucie cudzoziemców znaj- dowała się piechota, ukryta za płotem (Polacy rozebrali tylko jego 194 część, by dać miejsce do szarży jeździe), za nią - jazda. Na lewym skrzydle Szujski ustawił na przedzie piechotę pomieszaną z jazdą. Maszerujący na czele polskiej kolumny pułk Zborowskiego het- man skierował na prawe skrzydło. Postępujący za nim pułk starosty chmielnickiego pułkownika Mikołaja Strusia - na lewe. Skraj pra- wego skrzydła zajęły pułki Kazanowskiego i Wejhera pod komendą Samuela Dunikowskiego. Pułk hetmański, pod wodzą Janusza Pory- ckiego, stanął nieco z tyłu na lewo od lewego skrzydła w charakte- rze odwodu. Między wymienionymi pułkami zajęły miejsce, nieco z tyłu, oddzielne chorągwie nie wchodzące w skład poszczególnych pułków. Pełniły one także rolę odwodu. Około czterystu Zaporoż- ców, przybyłych w ostatniej chwili, zostało skierowanych na skraj lewego skrzydła, tuż przy płocie. Oddziałek piechoty z obu działka- mi znajdował się jeszcze na drodze do Kłuszyna. Nowością taktycz- ną, zastosowaną w szyku polskim, było wydzielenie przez Żółkiews- kiego samodzielnego odwodu, zapewniającego dużą swobodę mane- wru podczas bitwy. Hetman postąpił tu w myśl wskazówek Cezara, wyczytanych w jego dziełach. Historycy wojskowi podziwiają śmiałą ekonomię sił w działaniach Żółkiewskiego pod Kłuszynem. Główny wysiłek skierował zrazu przeciw Rosjanom. Natomiast cudzoziem- ców postanowił związać na razie walką niewielką cząstką swej małej armii. Po uszykowaniu wojsk hetman objechał szeregi, zachęcając żoł- nierzy do walki. Następnie dał znak do boju. Przy głosie bębnów i kotłów, wśród głośnych okrzyków, husarze czołowych chorągwi z pochylonymi kopiami ruszyli do szarży. Bitwa zaczęła się o godzinie czwartej rano. Chruściany płot zagradzał pole walki, dlatego atakowano tylko przez wypalone lub rozebrane wyrwy. Szarże odbywały się więc nie całą linią, lecz poszczególnymi chorągwiami. Na prawym skrzydle Polacy mieli do czynienia z przeważającymi ogromnie liczbą oddzia- łami dworzan i dzieci bojarskich, tj. pospolitego ruszenia, z zacięż- nymi rajtarami, Tatarami nadwołżańskimi, piechotą strzelecką i lada jako uzbrojonymi chłopami. Przeciwnik ten, choć nie najlepiej uzbrojony i wyszkolony, walczył dzielnie, z dużą pogardą śmierci. Wielokrotne szarże załamywały się więc, zwłaszcza od silnego ognia piechoty, ukrytej za płotem. Przełom nastąpił wreszcie po nieuda- nym wypadzie rajtarów. Część z nich oddała salwę do Polaków, ci 195 zaś, nie czekając aż wystrzelą pozostali, natychmiast skoczyli na nich z pałaszami, nie dając czasu na oddanie salwy i nabicie broni. Zas- koczeni rajtarzy rzucili się do ucieczki, mieszając szyki dalej za nimi stojących oddziałów. W rezultacie cala ogromna armia moskiewska załamała się i poszła w rozsypkę. Kilka chorągwi ruszyło za nimi w pościg trwający na przestrzeni jednej mili. Część Rosjan zdołała jed- nak ujść do ufortyfikowanego obozu, gotowa jeszcze się bronić. Po- dobnie uczyniła inna grupa, ukryta w zabudowaniach wsi Pirniewo. Trudniejsza przeprawa czekała Polaków na lewym skrzydle, gdzie mieli za przeciwników znacznie lepiej wyszkolonych od Rosjan cu- dzoziemców. Część z nich uległa wprawdzie agitacji hetmana i goto- wa była przejść na polską stronę, inni jednak chcieli walczyć. Po uzyskaniu częściowego sukcesu na swoim prawym skrzydle Żółkiew- ski przerzucił do walki z cudzoziemcami większość oddziałów i roz- począł zdecydowane natarcie. Ale płot i w tym miejscu stanowił dużą przeszkodę. Ukryci za nim piechurzy razili husarzy ogniem broni palnej, osłaniający ich pikinierzy kłuli konie Polaków. Naj- dzielniej walczyli Francuzi i Flamandczycy, wierni przysiędze złożo- nej w Moskwie. Przełom w bitwie nastąpił po nadejściu piechoty z obu działkami. Mimo nieprzespanej nocy i uciążliwego marszu żoł- nierze z zapałem ruszyli natychmiast do walki. Artylerzyści kilkoma celnymi pociskami rozwalili część płotu i porazili ukrytą za nim cu- dzoziemską piechotę, piechurzy zasypali ją ogniem z rusznic, po czym poszli do natarcia z szablami w ręku. Cudzoziemcy nie wytrzy- mali ataku i cofnęli się od płotu, co pozwoliło uderzyć husarii. Szyki wroga załamały się, a jego żołnierze bezładnie rzucili się do ucieczki. Ale nie był to jeszcze koniec bitwy. Na polanie pod lasem pozo- stał jeszcze w bojowym szyku silny oddział cudzoziemski. Żółkiews- ki spróbował z nim układów. Polscy żołnierze zaczęli podjeżdżać do cudzoziemców i wołać: kum! kum! kum! - Po namyśle, wyrazili oni gotowość do podjęcia pertraktacji. Hetman postawił im łagodne wa- runki. Mieli zostać puszczeni wolno pod warunkiem złożenia przy- sięgi, że nie wystąpią już przeciw Rzeczypospolitej. Część z nich zgodziła się wstąpić na służbę polską. Tak więc dyplomacja hetmana pomogła orężowi w odniesieniu ostatecznego zwycięstwa. Na widok kapitulujących cudzoziemców Dymitr Szujski, który schronił się w obozie, porzucił go, pociągając za sobą dowódców i resztę żołnie- rzy. Surowo ocenili go za to kronikarze moskiewscy. 196 Po złamaniu oporu przeciwnika zwycięskie wojsko rzuciło się na jego obóz, szukając zdobyczy. Była ona ogromna. Polacy, Litwini i Kozacy wzięli wiele drogocennych naczyń złotych i srebnych, szat, futer, tysiące wozów z prowiantem i paszą, około 20 tyś. florenów i 30 tyś. rubli, przeznaczonych na żołd dla cudzoziemców. Zdobyto również kilkadziesiąt chorągwi, w tym adamaszkową chorągiew Szujskiego, jego mienie osobiste, wszystkie jedenaście dział. Trwa- jąca pięć godzin bitwa kosztowała życie 2000 Rosjan i 700 cudzo- ziemców; Polacy mieli 100 poległych towarzyszy oraz dwa-trzy razy więcej pocztowych. Dużo było też rannych, padło wiele koni. Sam Szujski i de la Gardie ocaleli 14. Po bitwie Żółkiewski natychmiast zawrócił pod Carowo Zajmisz- cze. Przez następną, drugą z kolei noc Polacy maszerowali z powro- tem, wykazując nadzwyczajną wytrzymałość i poświęcenie. Wału- jew podczas bitwy pod Kłuszynem zachowywał się biernie, choć mu- siał słyszeć huk strzałów z pobliskiego przecież pola bitwy. Na wia- domość o polskim zwycięstwie następnego dnia osaczeni Rosjanie skapitulowali, uznali władzę królewicza Władysława i przyłączyli się do wojsk Żółkiewskiego w marszu na Moskwę. Dwór królewski zrazu przemilczał świetne zwycięstwo Żółkiews- kiego nad przeszło czterokrotnie liczniejszą armią moskiewsko- -cudzoziemską, kontrastowało ono bowiem z niepowodzeniami Zyg- munta III pod Smoleńskiem. Dopiero po zdobyciu Smoleńska w 1611 roku rozeszły się po kraju liczne pisma ulotne, informujące o sukcesie oręża polskiego. Więcej reklamowano jednak sukces króle- wski pod Smoleńskiem. W ślad za armią Wałujewa poddało się kilkanaście pobliskich miast i twierdz, które uznały władzę królewicza Władysława. Kłuszyn miał nie tylko ogromne znaczenie militarne w pierwszym okresie wojny, lecz także moralne i polityczne. Złamał przede wszy- stkim ducha oporu wśród zwolenników Wasyla Szujskiego, zaktywi- zował natomiast jego przeciwników tak z obozu Dymitra Samoz- wańca II, znowu zyskującego mnóstwo stronników, jak i z obozu królewicza Władysława, którego szansę zdobycia korony carskiej gwałtownie wzrosły. Ale Kłuszyn pozwolił również odsłonić karty Zygmuntowi III, który miał inne plany... Po bitwie Żółkiewski, wzmocniony zaciężnikami cudzoziemskimi oraz żołnierzami Wałujewa, którzy przeszli na polską stronę, pocią- 197 gnał szybkim marszem na Moskwę. Również Samozwaniec II ruszył w tym kierunku. Hetman wszem i wobec głosił, że idzie do stolicy, by zaprowadzić ład i porządek, uchronić ludność przed gwałtem i grabieżą. Był świetnie zorientowany w sytuacji politycznej Rosji, to- też rozumiał, że bojarzy, zagrożeni z jednej strony rozruchami spo- łecznymi, a z drugiej - hałastrą Samozwańca II, skłonną do gwał- tów i grabieży, nie będą mieli innego wyjścia, jak uznać Władysława i przyjąć polską opiekę - jedyną mogącą zapewnić porządek we wzburzonym kraju i utrzymanie ustroju feudalnego. Rychło okazało się, że przewidywania jego były trafne. Stronnictwo propolskie w Moskwie z dnia na dzień rosło w siłę, a skompromitowany klęską kłuszyńską Wasyl Szujski przestał być już potrzebny bojarom. Nie pomogło wezwanie na pomoc Tatarów, którzy przyszli wprawdzie pod Moskwę, ale nie śmieli atakować wojsk kłuszyńskiego zwycięz- cy i po dokonaniu grabieży wycofali się w stepy. Dnia 27 lipca 1610 r., kierowana przez Zachara Lapunowa grupa bojarów obaliła Szujskiego. Władzę w państwie przejęła Duma bojarska na czele z kniaziami Fiodorem Mścisławskim, Iwanem Worotyńskim oraz Iwa- nem Romanowem, bratem patriarchy Filareta. Wszyscy oni repre- zentowali orientację propolską, bowiem - jak pisał ówczesny autor Awraamij Palicyn - woleli służyć Polakom "aniżeli od chłopów swoich ubitymi zostać" (według Wójcika: Dzieje Rosji). Armia polska stanęła przed bramami Moskwy 3 sierpnia. Gdy Żół- kiewski oświadczył przedstawicielom bojarów, że przybywa nie jako wróg, lecz jako przyjaciel, Duma chętnie przystąpiła do rokowań. Owo- cem ich był układ z 27 sierpnia 1610 r., który - podobnie jak poprzed- nio zawarty pod Smoleńskiem-przewidywał, że Rosj a zachowa religię prawosławną oraz cały swój dotychczasowy ustrój społeczny i politycz- ny, w zamian za co uzna carem królewicza Władysława pod warunkiem, że przejdzie on na prawosławie. Jeden z punktów układu przewidywał, że wszystkie miasta i zamki, zajęte w toku interwencji przez wojska Rze- czypospolitej oraz Dymitra Samozwańca II, zostaną zwrócone Rosji. Punkt ten, wynikający z przyjaznego stosunku Żółkiewskiego do Rosji, wyraźnie kłócił się z zamierzeniami króla. Ponadto hetman obiecał, że skłoni monarchę do odstąpienia od murów Smoleńska. Żółkiewski pod- pisał warunki układu bez wiedzy Zygmunta III, od którego nie otrzymał zresztą wcześniej dokładnych instrukcji. Liczył jednak, że monarcha potwierdzi zasady unii polsko-moskiewskiej. 199 Po podpisaniu traktatu hetman wyprawił bojarom wspaniałą ucz- tę, a dla zjednania sobie ich przyjaźni obdarzył każdego szczodrze drogimi prezentami: końmi, cenną bronią i rzędami końskimi, cza- rami i nalewkami ze srebra. W rewanżu kniaź Fiodor Mścisławski wydał ucztę na cześć hetmana i jego oficerów, podczas której wrę- czono polskiemu wodzowi futro sobolowe i psa wyszkolonego w tro- pieniu niedźwiedzi. Każdy z dowódców hetmana otrzymał w darze po dwie wiązki skórek sobolich. Nie mniej od prezentów przypadły Polakom do gustu tęgie miody rosyjskie. W wyprawie moskiewskiej Żółkiewski zdobył bogate łupy, wśród nich "stół z kamienia kosztownego, złote polowanie (tj. przedmioty myśliwskie ze złota), wiele cennych klejnotów, kobierce - zapewne perskie - jakimi kazał przyozdobić komnaty w Żółkwi, gdzie wojs- kowych zwykł przyjmować" 15. Na wiadomość o zawarciu układu w Moskwie wybuchła "taka ra- dość, jakiej dawno nie było [...] bojarowie powiadali, iż się im złote lata wiernut, kiedy będą mieli królewicza JM-ci Władysława pa- nem" 16. Tylko część ludu, nieufnego wobec cudzoziemców, nie po- dzielała radości i w duszy życzyła sukcesu Samozwańcowi, którego armia, złożona z plebejskiego elementu, gotowa była rżnąć bojarów i bogatych mieszczan. Ale sukces Żółkiewskiego i propolska posta- wa Dumy bojarskiej zachwiały pozycją Samozwańca, który, nie mo- gąc konkurować z kłuszyńskim zwycięzcą, musiał wycofać się spod Moskwy do Kaługi. Służący w jego armii Polacy zaciągali się teraz masowo pod znaki hetmana. Opuszczony przez większość żołnierzy "złodziej" tuszyński w grudniu 1610 r. został zamordowany. Tymczasem po zawarciu traktatu polsko-rosyjskiego bramy Moskwy otwarły się przed Polakami i 8 września Żółkiewski stanął na Krem- lu. Teraz był panem ogromnej części Rosji. Bojarzy wydali mu nie- szczęsnego cara Wasyla Szujskiego wraz z braćmi, Dymitrem i Iwa- nem, zgodzili się na udostępnienie Polakom skarbca carów, którego część zasobów wykorzystano na wypłatę żołdu żołnierzom hetmana, a także ludziom Dymitra Samozwańca II. Ci ostatni w zamian mieli zaniechać grabieży i przejść pod komendę hetmana. Lud stolicy, zgromadzony 28 sierpnia na Dziewiczym Polu, złożył przysięgę na wierność nowemu carowi, królewiczowi Władysławowi Wazie. Kniaź Fiodor Mścisławski przekazał na ręce Żółkiewskiego insygnia władzy carskiej: koronę, berło i jabłko. , 200 Ale droga do wcielenia w życie zasad unii była jeszcze bardzo da- leka! Wkrótce po sukcesach hetmana przyszły pierwsze niepowodzenia. Zapoczątkował je list Zygmunta III, który nie zatwierdził warun- ków układu z 27 sierpnia. Po sukcesie kłuszyńskim jego apetyt zna- cznie wzrósł. Król ujawnił teraz, że sam chce zostać carem. Argu- mentem, mającym świadczyć o jego prawach do korony moskiews- kiej, był fakt, że pochodził po matce od Jagiellonów, a w ich żyłach płynęła krew Rurykowiczów, bo Jagiełło miał za żonę księżniczkę ruską. Kruche to były argumenty, ale Zygmuntowi III wydawało się, że wystarczą same sukcesy militarne, by sięgnąć po koronę. "Kłuszyn - który otwierał rzekomo drogę królewiczowi na Kreml - w istocie zamknął mu ją, a otworzył ojcu" - stwierdził Wacław Sobieski. Próby urabiania opinii w Rosji dla Zygmunta nie dały jed- nak rezultatu, a i sama szlachta polska niechętna była zamiarom królewskim, obawiając się wzrostu władzy monarchy. Mimo to wydaje się, że Zygmunt III był większym realistą niż ma- rzący o unii polsko-rosyjskiej Żółkiewski. Król obawiał się, że mło- dy, zaledwie piętnastoletni Władysław ulegnie wpływom cerkwi i zrusyfikuje się całkowicie, a potem - być może - zerwie wszelkie związki z ojcem i Polską. Zygmunt III bał się ponadto wysłać syna do Moskwy. Znał przecież losy ostatnich czterech carów (Borysa Godunowa, jego syna Fiodora, Dymitra Samozwańca i Wasyla Szuj- skiego), z których żaden nie zakończył swego panowania w sposób naturalny; miał więc powody do ostrożności. Gdyby Władysław zo- stał w Rosji zamordowany, straciłaby cały sens polityka dynastyczna króla, jego walka o tron szwedzki, o potęgę domu Wazów. Zawierając układ z bojarami, Żółkiewski nie wziął pod uwagę faktu, że nie reprezentowali oni [...] "całego wielkiego narodu ro- syjskiego, który w wojskach polskich i Polakach widział przede wszystkim agresorów, obcych, gdy chodzi o wyznanie i kulturę. Nie doceniał też na pewno tego, że naród rosyjski miał już wów- czas mocno wyrobione poczucie narodowe i kulturę, pozostającą pod silnym wpływem dawnej kultury bizantyjskiej" 17. Hetman wprawdzie surowo nakazał żołnierzom, by zachowywali się godnie i nie wywoływali zadrażnień z ludnością, ale w siedemnastowiecz- nych armiach utrzymanie całkowitej dyscypliny było wręcz niemo- żliwe. 201 Początkowo Żółkiewski ukrył treść listu królewskiego przed boja- rami, licząc, że przekona jeszcze władcę do swoich planów. Ale uparty Zygmunt III - jak to wynika z relacji Żółkiewskiego (Po- czątek i progres wojny moskiewskiej) - "niewdzięcznie od hetmana (gońców) przyjmował, że na królewicza Moskwa krest (krzyż - L.P.) przysięgała". Z inicjatywy hetmana udało się więc pod oble- gany nadal Smoleńsk wielkie poselstwo rosyjskie z Wasylem Golicy- nem i patriarchą Filaretem na czele. Król ostro potraktował jednak przedstawicieli bojarstwa, żądał korony dla siebie, natychmiastowej kapitulacji Smoleńska. Bezcenny czas upływał, a sprawa unii pols- ko-rosyjskiej nie ruszyła z miejsca. Żółkiewski radził bojarom, by Smoleńsk uznał władzę królewicza, a wtedy król odstąpi od miasta, zadowoliwszy się osadzeniem niewielkiej załogi na zamku. Uparte miasto broniło się jednak zaciekle i nie chciało podporządkować się Polakom. Gdy więc w Moskwie coraz częściej dochodziło do zadra- żnień między Polakami a mieszkańcami stolicy i zaczęło się organi- zować ludowe stronnictwo przeciwne jakiejkolwiek obcej okupacji, Żółkiewski dla ratowania unii udał się osobiście pod Smoleńsk, by skłonić króla do uznania wyboru Władysława. Pod Smoleńskiem król z wielką łaskawością przyjął kłuszyńskiego zwycięzcę. W jego imieniu powitał bohatera wspaniałą mową kan- clerz Lew Sapieha. Ale gdy przyszło do konkretnych rozmów, Zyg- munt nie zatwierdził układu moskiewskiego i "zamknął uszy" na ar- gumenty hetmana. Magnaci z otoczenia monarchy zarzucili przy okazji wodzowi, że poszedł na zbyt duże ustępstwa Rosjanom, że pochopnie obiecał im oddać wszystkie miasta i zamki opanowane przez Polaków, że nie doprowadził natychmiast do unii z Moskwą. "Z waszmościami, bracią naszą, narodem Wk. Księstwa Litewskiego wyszło lat 60, nim do skutecznego zjednoczenia przyszło - odpo- wiadał na to Żółkiewski - aż tak wielkim, szerokim cesarstwem moskiewskim za niedziel kilkanaście chcą, żeby wszystko sprawić, jak potrzeba" 18. Tymczasem Moskwa zaczęła stawiać coraz ostrzejsze warunki. Bojarzy żądali, by Władysław natychmiast przyjął prawosławie i przybył do Moskwy. W obawie przed narzuceniem Rosji wpływów Rzymu domagali się ponadto karania śmiercią wszelkich prób przej- ścia z prawosławia na katolicyzm. W ten sposób chcieli uzyskać gwa- rancję, że Rosja nie będzie w przyszłości zależna od Rzeczypospoli- 202 tej ani od związanego z nią Kościoła. Zygmunt III nie myślał przy- stać na takie warunki. Nie zamierzał nawet przyznać bojarom przy- wilejów równających ich w prawach z polską szlachtą. Chciał rządzić Rosją w sposób absolutny, tak jak czynili to dotąd carowie. Podczas rozmów z delegacją moskiewską pod Smoleńskiem zażądał złożenia przez Rosjan przysięgi na wierność królowi i królewiczowi oraz na- tychmiastowego oddania Smoleńska. W tej sytuacji delegacja mos- kiewska, widząc że Zygmunt III nie zamierza wydać jej królewicza i sam chce zawładnąć tronem carskim, nie zgodziła się na skłonienie załogi smoleńskiej do kapitulacji. Niektórzy z regalistów zaczęli więc doradzać, by przetrzymać bojarów w polskim obozie i siłą zmusić ich do podporządkowania się woli królewskiej. Mimo że Żółkiewski stanowczo przeciwny był takiemu rozwiązaniu, władze polskie uwię- ziły Filareta oraz Golicyna i zesłały ich do Malborka, gdzie spędzili kilka lat w odosobnieniu. Widząc, że cały jego plan unii polsko-rosyjskiej nie doczeka się realizacji z powodu uporu króla, w kwietniu 1611 r. hetman opuścił obóz polski pod Smoleńskiem i powrócił do domu. "Wszystko posz- ło inaczej, aniżeli radził. Wszystko, co sam zaczai budować w Mosk- wie, rozsypywało się w gruzy. Tryumfator spod Kłuszyna dostrzegał coraz wyraźniej, że przepadł jego program unii, a na wszystkich po- lach zwyciężał program walki na śmierć i życie, i to tak w obozie królewskim, jak w Moskwie" 19. W takiej wojnie nie chciał brać udziału. Dlatego nie wrócił już na wschodni teatr wojny, ale pozo- stał na południu, by bronić kraju przed Tatarami, Turkami i Woło- chami. A tymczasem w Moskwie, gdy zabrakło twardej ręki i autorytetu hetmana, zaczęły się coraz większe gwałty i grabieże dokonywane przez niesfornych i nie opłaconych żołnierzy Rzeczypospolitej. W stolicy rosło wzburzenie. Wreszcie napięta struna pękła i 28 marca 1611 r. wybuchło w Moskwie powstanie przeciw Polakom. Nieba- wem cały wielki kraj ogarnęła fala powstań z udziałem ludu i wyż- szych stanów społecznych. Wojna nabrała zaciekłego, okrutnego charakteru. Mimo zdobycia Smoleńska przez wojska królewskie 13 czerwca 1611 r. oraz podjęcia przez Szwedów interwencji zbrojnej na północy, szala zwycięstwa zaczęła stopniowo przechylać się na stronę powstańców. Jesienią 1611 r. ośrodkiem ruchu oporu przeciw interwentom stał się Niżny Nowogród. 203 Wojenne sukcesy hetmana nie pozostały jednak bez echa, bo 29 października 1611 r. Warszawa zgotowała mu wspaniały tryumf. Ale był on możliwy dopiero po sukcesie króla pod Smoleńskiem. Tego dnia wielotysięczne tłumy wyległy na ulice miasta. Około godziny dziesiątej ukazał się oddział odświętnie ubranej jazdy, asystujący se- natorom i hetmanowi, który jechał we wspaniałej karocy, zaprzężo- nej w sześć białych koni. Za nim, w następnym pojeździe ciągnio- nym również przez sześć rumaków, siedzieli trzej dostojni jeńcy het- mana: car Wasyl Szujski i jego bracia: Dymitr, nieszczęsny wódz spod Kłuszyna, oraz Iwan. Za rodziną carską jechał następny od- dział jazdy, kończący paradę. Tłum mieszczan i szlachty wiwatował na cześć zwycięzcy, biły dzwony, strzelały rusznice i muszkiety. Przed Zamkiem Królewskim Żółkiewski zatrzymał się, wysiadł z karety, podał rękę carowi i wprowadził go na komnaty, gdzie ocze- kiwał już król w otoczeniu posłów i senatorów. Żółkiewski przemó- wił do zebranych. Najpierw przedstawił potęgę cara moskiewskiego, wyliczył jego ziemie, prowincje i miasta, następnie wspomniał o zmiennych kolejach losu, który przywiódł tego mocarza do stóp kró- lewskich jako jeńca błagającego o miłosierdzie. W wystąpieniu het- man nie wspomniał słowem o swych zasługach, a wszystkie swoje sukcesy przypisywał łasce boskiej. Na zakończenie jeszcze raz pole- cił jeńców wspaniałomyślności królewskiej. Pojmany car i jego bra- cia głęboko skłonili się Zygmuntowi III, który na znak łaski dał im rękę do pocałowania. Dostojnych jeńców na długie lata zatrzymał w niewoli. Przemawiający w imieniu króla kanclerz koronny, Feliks Kryski, długo rozwodził się w pięknych słowach nad zasługami het- mana, nie kryjąc przy tym zaborczych planów króla wobec Rosji. Po odbytym tryumfie syty sławy hetman pojechał do Żółkwi. Tu chwycił za pióro i napisał w 1612 r. Pobudkę do cnoty, dziełko wzo- rowane na klasykach rzymskich, wyrażające wzniosłe myśli i uczucia Spartan przed bitwą pod Termopilami. Pragnąc te uczucia wpoić polskim żołnierzom, kazał dziełko to wydrukować i rozesłać do obozów. Był więc hetman nowatorem w dziedzinie ideologicznego wychowania armii. Żółkiewski zdawał sobie dobrze sprawę, iż jego polityka wobec Moskwy jest w obozie królewskim powszechnie krytykowana, toteż w roku następnym napisał cytowany już przez nas Początek i pro- gres wojny moskiewskiej. Niewielka ta książeczka urzeka wykwin- 204 tną, a przecież prostą polszczyzną, pięknym stylem, zadziwia skrom- nością autora, który nigdzie się tu nie wychwala. Wzorowany na Ce- zarze pamiętnik jest przejrzysty, logiczny, napisany fachowo, bardzo obiektywny. Żółkiewski przedstawia swych przeciwników, Rosjan, nawet z pewną sympatią, bez krzty nienawiści lub pogardy. Różni się więc od wielu współczesnych mu pamiętnikarzy, nazywających Rosjan psami lub wiarołomcami. Relacja hetmana o wojnie moskie- wskiej, napisana w spokojnym, rzeczowym tonie, jest zarazem oskar- żeniem polityki królewskiej wobec Rosji, próbą rehabilitacji pla- nów hetmana. Ma też wielką wartość historyczną i literacką, toteż badacze literatury staropolskiej słusznie traktują ją jako jeden z naj- znakomitszych utworów polskich XVII wieku. Tymczasem wojna z Moskwą nabrała charakteru długotrwałej walki na wyczerpanie, do której Rzeczpospolita nie była zupełnie przygotowana finansowo. Po kapitulacji załogi polskiej w Moskwie, do ostatniej chwili wspieranej przez garstkę wiernych Polsce boja- rów, po nieudanej wyprawie Zygmunta III i Władysława na stolicę oraz po wyborze na cara, Michała Romanowa, Rosja okrzepła we- wnętrznie i przystąpiła do odzyskiwania strat. W Polsce natomiast doszło do ciężkiego kryzysu wewnętrznego, konfederacji i buntów wojska, grabieży kraju przez zdemoralizowanych żołnierzy. Żółkie- wski i posłuszna mu część armii musieli kilkakroć gromić swawolne gromady konfederatów, plądrujących własny kraj, mordujących opornych wieśniaków, a nawet szlachtę, gwałcących kobiety i pope- łniających wszelkie inne bezeceństwa. Gdy po opanowaniu sytuacji i odpowiednich uchwałach sejmo- wych Rzeczpospolita jeszcze raz zdobyła się na wielki wysiłek mili- tarny i znowu przeszła do ofensywy, dwór zaproponował Żółkiews- kiemu dowództwo w nowej wyprawie na Moskwę. Hetman wymó- wił się jednak od udziału w niej, a na sejmie 1616 r. powiedział: "Kończyć tę wojnę trzeba, bo nigdy końca nie będzie!". Podjęta z dużym rozmachem kampania nie doprowadziła wprawdzie do zdo- bycia Moskwy, ale znowu wstrząsnęła państwem carskim i uczyniła je skłonnym do kompromisu. Dnia l (11) XII 1618 r. podpisany zo- stał w Dywilinie koło Troicko-Siergiejewskiego Monasteru czterna- sto i półletni rozejm, obowiązujący od 3 stycznia 1619 r. Przyznawał on Polsce ziemie: smoleńską, siewierską i czernihowską, utracone niegdyś przez Litwę, i nie zobowiązywał do zwrotu zagrabionych 205 skarbów Kremla. Również królewicz Władysław nie wyrzekał się ty- tułu carskiego. Przekreślone natomiast zostały ostatecznie plany Zygmunta III, zmierzające do podporządkowania Rosji interesom dynastii Wazów. W wyniku niszczycielskiej wojny między obu stro- nami wyrósł mur nienawiści, a jednym z głównych celów polityki Rosji w najbliższych latach będzie dążenie do odzyskania poniesio- nych strat terytorialnych i do odwetowej wojny z Rzeczpospolitą. "Rzeczpospolita, mimo błyskotliwych początkowo sukcesów, uwikłała się w długą, przekraczającą jej materialne możliwości woj- nę, która w konsekwencji przyniosła jej wiele szkód, zaś jedyny zysk - przyłączenie Smoleńska, ziemi siewierskiej i czernihowskiej - okazał się krótkotrwały i niewspółmierny do poniesionych kosz- tów i strat" - konkludował Jarema Maciszewski. Stratami tymi były niepowodzenia w wojnie o Inflanty ze Szwecją, rezygnacja z aktywnej polityki wobec Prus Książęcych i Brandenburgii, porażki w Mołdawii, słaba skuteczność w odpieraniu najazdów tatarskich na kresy południowo-wschodnie. W stosunkach wewnętrznych "wojny z Moskwą doprowadziły do dalszego anarchizowania się społeczeńs- twa polskiego, spotęgowały rozdźwięk między dworem a szlachtą, wytworzyły nieznane dotąd w takiej skali zjawisko społeczno-ustro- jowe, jakimi stały się konfederacje wojskowe, nasiliły przejawy bez- prawia, wzbudziły wreszcie zwątpienie w możliwości działania mię- dzynarodowego Polski na większą skalę" 20. 5. Magnat ruski Obejmując ojcowiznę, Stanisław Żółkiewski miał jedynie Żół- kiew i pięć okolicznych wsi, ponadto Brody z szesnastoma wsiami i zapewne jedną lub dwie wsie w powiecie krasnystawskim lub w zie- mi przemyskiej. Choć był więc magnatem, nie mógł równać się z najpotężniejszymi "królewiętami" kresowymi czy litewskimi. Służba wojskowa i dla niego stała się poważnym źródłem dochodów, a dzięki swym zasługom i licznym sukcesom militarnym wciąż otrzy- mywał nowe nadania. Pierwszy sukces materialny odniósł w 1579 r., gdy dzięki pomocy Zamoyskiego otrzymał od króla kamienicę we Lwowie. Po uzyskaniu buławy hetmańskiej posypały się różne na- grody. Najpierw Żółkiewski otrzymał rozległe starostwo hrubieszo- 206 wskie, obejmujące miasto i szesnaście wsi, łącznie 130 łanów użyt- ków rolnych. Pod jego rządami Hrubieszów rozwinął się nadzwy- czajnie, o czym świadczy fakt, że od 1605 r. powstało tu piętnaście nowych cechów rzemieślniczych, w tym nawet cech mieczników i złotników. Hrubieszów dawał 1111 zł dochodu rocznie, całe zaś sta- rostwo - 13 318 zł. Teoretycznie podział dochodów z królewszczyzn kształtował się następująco: 20% szło na utrzymanie wojska, 60% dla króla, 20% dla dzierżawcy starostwa. Faktycznie jednak ten osta- tni otrzymywał do 80% całego dochodu, resztę pochłaniało wojsko. W 1598 r. hetman uzyskał kasztelanię lwowską, później zaś kolej- no dalsze starostwa: przemyskie, kałuskie, medyckie, barskie, ka- mionko wskie, jaworowskie, rohatyńskie, wreszcie międzyrzeckie. Oczywiście nie dzierżył ich wszystkich jednocześnie, część bowiem z nich przechodziła potem w inne ręce, przez wiele lat jednak każde z nich dawało dochody hetmanowi. Do największych starostw należa- ły: przemyskie, obejmujące sam Przemyśl i czterdzieści trzy wsie, barskie, należące zawsze do hetmanów koronnych i złożone z pięciu miasteczek oraz trzydziestu ośmiu wsi, jaworowskie, obejmujące miasteczko Jaworów w pobliżu Lwowa i 15 wsi. Do mniejszych lub średnich należy zaliczyć: kałuskie, leżące około 100 km na połud- niowy wschód od Lwowa, medyckie w ziemi przemyskiej, kamion- kowskie (od Kamionki Strumiłowej) - około 60 km na północny wschód od Lwowa, rohatyńskie - około 60 km na południowy wschód od Lwowa i międzyrzeckie, położone na dalekim Zadnie- przu, tuż koło Czerkas. Łącznie dziewięć starostw dzierżonych przez Żółkiewskiego obej- mowało trzynaście miast i miasteczek oraz sto pięćdziesięt dziewięć wsi. Dawały one około 100 tysięcy zł dochodu rocznie. Pod koniec życia hetman mógł więc zarabiać na nich 60-80 tysięcy rocznie (je- śli nie dzierżawił nawet wszystkich jednocześnie). Niewiele więc ustępował bogactwu Janowi Zamoyskiemu. Szybko rosła też prywatna fortuna hetmana. Dzięki hojnym nada- niom królewskim, bogatym łupom wojennym i własnej gospodarno- ści Żółkiewski zebrał znaczne ilości gotówki, którą mógł obrócić na zakup nowych dóbr. Po śmierci swego brata Mikołaja nabył kilka jego wsi. W 1613 r. Barbara z Poniatowskich, wdowa po Andrzeju Zebrzydowskim, darowała mu lub sprzedała miasteczko Kukizów w powiecie lwowskim oraz cztery okoliczne wsie. W rok później brata- 207 nek Adam w zamian za odstąpienie mu starostwa rohatyńskiego (za aprobatą króla, który jeden tylko był władny nadawać starostwa) przekazał hetmanowi zamek, wieś Dziedziłów i wieś Drewlany w powiecie buskim oraz część pięciu innych wsi. Regina Żółkiewska w spadku po bracie uzyskała dobra Mieżyniec pod Przemyślem, o które hetman musiał potem procesować się z innymi spadkobierca- mi i wreszcie zgodził się na podział tych dóbr. Rozbudowując Żół- kiew i Brody, hetman kupował okoliczne wsie, aż w końcu stał się właścicielem ogromnego klucza, obejmującego blisko pięćdziesiąt wsi na powierzchni 1000 km2. Między rokiem 1602 a 1607 kupił roz- ległe dobra na bezludnym prawie Zadnieprzu. Nie wszystkie tran- sakcje dochodziły do skutku, czasem hetman musiał zrezygnować z intratnego - zdawało się - zakupu lub też, wyłożywszy zrazu spo- ro pieniędzy, nie doprowadzić do końca całej sprawy. Większość majątków hetmana leżała na Rusi Czerwonej, głównie w okolicy Lwowa, Brodów i Żółkwi. W sumie było tu siedemdzie- siąt - osiemdziesiąt wsi z siedmioma do ośmiu tysiącami podda- nych. Włości czerwonoruskie słynęły przede wszystkim z nadzwy- czaj żyznego czarnoziemu, toteż rolnictwo miało tu znakomite warun- nki rozwoju, choć w końcu XVI w. lasy i bagna zajmowały jeszcze 44% obszaru ziemi lwowskiej. Przeciętny folwark obejmował 4 łany ziemi, tj. ponad 60 ha, zatrudniał jednak tylko po pięciu - sześciu najemnych parobków. Większość robót na folwarku wykonywali chłopi w ramach pańszczyzny. Uprawa zbóż nie odgrywała tak dużej roli jak w Polsce centralnej czy zachodniej; spore ilości ziarna spła- wiano jednak Bugiem i Wisłą do Gdańska. Duże znaczenie miała też uprawa chmielu, podstawowego surowca dla browarów. Znacz- nie więcej folwarków nastawionych było na hodowlę. Ziemie czer- wonoruskie dostarczały na sprzedaż dużej liczby wołów, które pę- dzono na Śląsk, do Niemiec, nawet do Nadrenii. Przez hetmańską Żółkiew prowadził szlak "wołowy", który zaczynał się w Mołdawii, a wiódł przez Lwów, Warszawę i Gdańsk do Prus. Wiadomo, że w 1604 r. z samych tylko czerwonoruskich dóbr Żółkiewskiego popę- dzono na jarmark do Zamościa 1100 wołów. Również wypasano w majątkach hetmana dużo koni, przeznaczonych głównie dla wojska. Poważne znaczenie w gospodarce magnackiej na ziemiach ruskich odgrywało rzemiosło wiejskie, zwłaszcza młyny, gorzelnie, browary. Wielkie dochody dawały karczmy, puszczane przeważnie w arendę 208 Żydom. Każdy poddany miał wtedy obowiązek mielenia zboża w pańskim młynie, picia piwa i gorzałki w pańskiej karczmie. W ziemi lwowskiej znajdowało się kilkanaście prymitywnych hut żelaza, z których jedna leżała w obrębie włości hetmana. Znaczną rolę w jego gospodarce odgrywał ponadto handel solą. Ziemie czerwonoruskie słynęły też z licznych stawów rybnych. Wiele z nich znajdowało się w majątkach Żółkiewskiego. Robocizny przy nich, jak sypanie grobli czy spuszczanie wody, wykonywali poddani chłopi w ramach pańszczyzny. Dużym bogactwem były też lasy, obfitujące w cenne gatunki drzew: buki, jodły, lipy. Prace przy wyrębie wykonywali poddani chłopi, drewno spławiano zaś Bugiem i Wisłą do Gdańska. Część drewna przerabiano na miejscu na smołę lub potaż, tj. węglan potasowy otrzymywany wówczas przez wyługo- wanie popiołu i odparowanie ługu. Potaż i popiół spławiano rów- nież na sprzedaż do Gdańska. Lasy obfitowały w dziką zwierzynę, obiekt polowań magnatów i szlachty. Dziczyzna stanowiła też ulu- bioną potrawę, często spotykaną na stołach pańskich. Lasy dostar- czały wreszcie miodu z licznych barci. Z dobrego miodu oraz pięk- nych sadów słynęło miasteczko Kulików w dobrach Żółkiewskiego. Dobra czerwonoruskie stanowiły tylko część majątku hetmana. Na Zadnieprzu miał on rozległą włość boryspolską, położoną na po- łudniowy wschód od Kijowa, nad górną Ałtą i średnim biegiem Tru- beża. Dobra te obejmowały obszar około 700 km2 (około 1800 gospodarstw zamieszkanych przez około 9000 poddanych). Naj- większymi miejscowościami były tu: Baryszów, Boryspol, Iwanków oraz Ostrołucze. Tereny te pod koniec XVI w. były prawie bezlud- ne, toteż brak siły roboczej prawie uniemożliwiał eksploatację gos- podarczą włości. Dlatego Żółkiewski, podobnie jak inni magnaci mający tu swe majątki, prowadził akcję osadniczą, ściągając włoś- cian z Rusi Czerwonej lub Ukrainy Prawobrzeżnej, gdzie wyzysk chłopów był lepiej zorganizowany. Przybywali też na Zadnieprze chło- pi zbiegli od swych panów z Polski lub Ukrainy. Sądy często rozpa- trywały sprawy o zbiegostwo, gdyż panowie starali się odzyskać swych poddanych. Kilkakrotnie Żółkiewski miał z tego powodu sprawy sądowe. Ze względu na znaczne oddalenie od centrów gos- podarczych kraju i trudności komunikacyjne uprawa i sprzedaż zbóż nie mogły tu być podstawą dochodów właścicieli. Nie było tu zresztą prawie folwarków. Większość swych włości magnaci oddawali w 209 dzierżawę średniej i drobnej szlachcie lub zamożnym mieszczanom i zadowalali się czynszem dzierżawnym oraz niewielką pańszczyzną. Tak np. miasteczko Boryspol Żółkiewski oddał w dzierżawę jakie- muś Żydowi, na którego poddani pisali skargi, że bezprawnie pod- nosi czynsze. Największe zyski na Zadnieprzu osiągał Żółkiewski, podobnie jak inni magnaci, z czynszów dzierżawnych, z karczem, hodowli bydła i koni, bartnictwa, hodowli bobrów, rybołówstwa, myślistwa i z sadów. Na Bracławszczyźnie miał hetman dobra koło Winnicy, obejmu- jące sześć dużych osad z pięciuset trzydziestoma domami. Podstawą gospodarki była tu hodowla, o której rozmiarach świadczy fakt, że w 1599 r. padło od zarazy blisko 2000 sztuk bydła. Ogółem Żółkiewski miał sześćdziesiąt do osiemdziesięciu wsi na Rusi Czerwonej, prawie sto na Zadnieprzu, kilkanaście na Brac- ławszczyźnie i w innych rejonach kraju, ponadto dochody z młynów gdańskich, nadanych mu w dożywocie przez króla. Roczny jego do- chód możemy oszacować na 120-150 tyś. zł, co stawiało go w rzę- dzie najbogatszych magnatów Rzeczypospolitej. Znaczną część dochodów obracał hetman na rozbudowę miast w swych majątkach, rozwijanie osadnictwa, budowę fortyfikacji i świą- tyń, utrzymanie wojska. Z inwestycji tych korzystały rzesze całego społeczeństwa. Rozbudował hetman Brody, założone przez ojca w 1586 r. Za jego rządów miasto objęło powierzchnię 34 ha, a więc trzykrotnie większą od Zamościa. Nie było tu wprawdzie tak pięk- nych budowli, jak w "stolicy" Jana Zamoyskiego, ale żywo rozwija- ło się życie gospodarcze. Brody stały się znacznym ośrodkiem pro- dukcji gorzałki, piwa, miodu, cegły, smoły, potażu, prochu strzelni- czego, węgla drzewnego i rudy żelaza. Były również ruchliwym mia- stem handlowym, z którego kupcy jeździli po całej Koronie, docie- rali do Kijowa, nawet na Węgry. Prawdziwą perłą włości hetmana była Żółkiew, założona w 1597 r. Planem swym przypominała nieco Zamość. Zajmowała obszar o wymiarach 500x600 m - dobrze ufortyfikowany i gęsto zabudo- wany, z kościołem, cerkwią oraz szkołą. Żółkiewski, gorliwy i ba- rdzo pobożny katolik, był człowiekiem światłym i tolerancyjnym wobec innych wyznań. Miał zresztą w swej rodzinie prawosław- nych, z którymi żył w najlepszej przyjaźni. Cerkwie budował tak- że w innych majętnościach, a prawosławnym Rusinom powierzał 210 często różne stanowiska w swoich włościach i pilnie przestrzegał, by "w zgodzie i miłości, bez żadnej perturbacji (z katolikami) żyli". Sprowadzał też do Żółkwi Żydów, którym pozwolił zbudo- wać synagogę. Wyznawcy Mojżesza rozwinęli w mieście handel, zbudowali browar, słodownię, łaźnię i studnię. W 1594 r. hetman przystąpił do budowy zamku (na planie kwadratu o wymiarach 120x120 m). W latach 1606-1618 wzniósł w mieście piękną kole- giatę w stylu renesansu północnowłoskiego, zaprojektowaną przez włoskiego mistrza, Ambrożego Przychylnego Yarbarese. Założył też w mieście pocztę, aptekę, szpital dla ubogich, karczmę, bro- war i winiarnię. W 1602 r. Zygmunt III nadał Żółkwi prawa miej- skie i ustanowił cztery jarmarki rocznie oraz dwa targi tygodnio- wo. Imponująco wyglądała rezydencja hetmana. Potężny zamek miał na rogach cztery mocne baszty, pokryte złocistymi hełmami. Wewnątrz zaniku znajdował się piękny pałac, zaprojektowany przez spolszczonego Włocha, Pawła, zwanego Szczęśliwym. W większych salach były pięknie rzeźbione kominki marmurowe lub alabastrowe. Ściany sal ozdobiono adamaszkiem, aksamitem lub pozłacaną skórą gdańską. Wisiały również portrety przodków rodu i wybitnych osobistości XVI i początków XVII w., obrazy przedstawiające bitwy, pejzaże, martwe natury - dzieła mistrzów włoskich lub polskich. Ściany korytarzy były ozdobione arrasa- mi 21. Hetman miał stałe grono gości i przyjaciół. Byli wśród nich: arcy- biskup lwowski Jan Grzymalita Zamoyski, biskup kujawski Piotr Mohyła Tylicki, kasztelan poznański Jan Ostoróg oraz działacze szlachty ruskiej, stanowiącej klientelę hetmana, a więc podkomorzy Jan Swoszowski, strażnik trembowelski Piotr Ożga, pisarz lwowski i późniejszy biskup przemyski oraz podkanclerzy koronny Aleksander Trzebieński. Przez pewien czas przebywał w Żółkwi dostojny jeniec hetmana, car Wasyl Szujski z rodziną. Zabiegając o powiększenie majątku, Żółkiewski dbał jednocześ- nie o zachowanie umiarkowanych rozmiarów wyzysku poddanych. Często sam określał ich powinności, by nie dopuścić do nadużyć ze strony dzierżawców i ekonomów; zalecał pokrzywdzonym, by przy- chodzili do niego osobiście ze skargą, zachowywał postawę dobrego pana. Jednocześnie miał czasem konflikty z sąsiadami, narzekali na 211 niego mieszczanie kijowscy, zbiegali odeń chłopi czerwonoruscy. Na tle ówczesnej magnaterii wyróżniał się jednak wysokim poziomem moralnym, szczerym patriotyzmem, przywiązaniem do rodziny, kró- la i Kościoła. 6. Na straży kresów Długotrwałe zaangażowanie militarne Rzeczypospolitej w wojnie z Rosją wykorzystali Tatarzy, którzy z początkiem XVII w. rozpo- częli istną serię najazdów na kresy południowo-wschodnie. Wojna polsko-moskiewska sprzyjała również Turkom, umacniającym swoje wpływy w księstwach naddunajskich. Po powrocie na kresy czekały więc Żółkiewskiego, mającego wówczas ponad sześćdziesiąt lat, tru- dne zadania, tym bardziej że siły wojskowe miał niewielkie, a w kraju panował zamęt i anarchia, spowodowane konfederacjami woj- skowymi. Konflikt z Imperium Osmańskim zaczai się już przed wyprawą Żółkiewskiego na Moskwę. W 1607 roku prywatne oddziały magna- ckie, dowodzone przez starostę felińskiego, Stefana Potockiego, za cichą zgodą Zygmunta III interweniowały w Mołdawii na rzecz spo- krewnionego z polskimi panami Konstantego Mohyły. Wywołało to wyraźne niezadowolenie Turcji. Mołdawia była wówczas rozbita na dwa wrogie sobie stronnictwa bojarskie. Jedno z nich dążyło do ści- słego związku z Polską, drugie było wierne Turkom. Przebieg walki o władzę wiązał się tam z ogólną sytuacją w Europie, podzielonej wówczas na dwa przeciwne bloki. W pierwszym z nich znajdowały się kraje habsburskie - Austria, Hiszpania, Czechy, Węgry oraz papiestwo, Liga Katolicka książąt Rzeszy Niemieckiej i coraz bar- dziej wciągana do sojuszu z Habsburgami Rzeczpospolita, w drugim - Francja, Holandia, Szwecja i Unia Protestancka książąt niemiec- kich, wspierane przez Turcję. Dopóki Polska prowadziła politykę antyhabsburską, jak to było za panowania Batorego i za życia Za- moyskiego, istniały szansę porozumienia się z Turkami w sprawie Mołdawii. Gdy jednak Zygmunt III wciągnął Rzeczpospolitą w so- jusz z Habsburgami, szansa ta upadła. Dlatego w rok po interwencji Potockiego lennik osmański, Gabriel Batory, przewidziany przez ro- koszan na następcę Zygmunta III, wkroczył z wojskami siedmiogro- 212 dzkimi do Mołdawii i obalił Konstantego Mohyłę. Władcą państwa został teraz powolny Turkom Stefan Tomsza. Nie chcąc dopuścić do umocnienia się potężnej Turcji w bezpośre- dnim sąsiedztwie Polski, Zygmunt III wyraził zgodę na nową inter- wencję wojsk magnackich. W czerwcu 1612 r. Stefan Potocki pono- wnie wkroczył do Mołdawii z kilkutysięczną armią, różnie szacowa- ną przez źródła (od 3000 do 10 000). Uczynił to bez wiedzy sejmu i wbrew radom większości senatorów, słusznie obawiających się kon- fliktu z Turkami. Sam Żółkiewski, od dawna niechętny Potockim, bardzo krytycznie ocenił całe przedsięwzięcie. Obawiał się, że wy- prawę Potockiego Turcy potraktują jako prowokację i wystąpią zbrojnie, co wobec trwającej nadal wojny z Rosją i rosnącego w In- flantach zagrożenia szwedzkiego może przynieść katastrofalne następ- stwa. Wymówił się od wyprawy chorobą, dlatego dowodził nią Potocki. Obawy hetmana spełniły się szybko, bo 19 lipca 1612 r. pod Saso- wym Rogiem nad Prutem i wpadającą doń Dzierżą wojska tatarsko- -tureckie rozgromiły armię Potockiego. Uciekających gromili Tata- rzy "i znowu naginali naszych i z naszymi jako łątkami igrali od wielkiego plonu (tj. wielkiej liczby jeńców - L.P.) nie brali (w nie- wolę), jeno się śmiali, kiwając nahajkarni, a z koni dobrych spycha- li, a którzy się bronili, tych bieli (tj. bili - L.P.). Ze skały strzelali do tych, co pływali " 22. Potocki wraz z Konstantym Mohyłą dostali się do niewoli i w kajdanach powędrowali do Stambułu. Niebawem na pograniczne ziemie spadł odwetowy najazd tatarski, wspierany przez Wołochów. Żółkiewski ostro potępił wyprawę Potockich i sto- jących za nimi Wiśniowieckich oraz Koreckich, czym mocno naraził się "królewiętom" kresowym. Wstał jednak z łoża i zmobilizowa- wszy kilka tysięcy żołnierzy, zastąpił drogę Tomszy. Demonstracja siły poskutkowała i Tomsza zgodził się na rokowania. Podczas nich Żółkiewski okazał się mistrzem nie lada, toteż zawarty pod Choci- miem, 8 października 1612 r., układ przyniósł "nienaruszalny prestiż Polski i przynajmniej życzliwe sąsiedztwo nowego hospodara" 23, który zobowiązał się dochować wierności Zygmuntowi III oraz nie szczędzić starań o utrzymanie pokoju między Rzeczypospolitą a Tu- rcją i Tatarami. Mimo to wpływy polskie w Mołdawii zostały pod- ważone i kraina ta znalazła się w orbicie władztwa sułtanów. Układ z Tomsza nie zabezpieczał granicy, bo Tatarzy nie uznali jego waru- nków i w dalszym ciągu najeżdżali na kresy Rzeczypospolitej. 213 Magnaci kresowi nie dali jednak za wygraną i w 1615 r. urządzili jeszcze jedną wyprawę na Mołdawię. Tym razem dowodzili nią kniaziowie Samuel Korecki i Michał Wiśniowiecki. Mimo dezapro- baty Żółkiewskiego, protestów szlachty ruskiej, a nawet ostrzeżeń samego króla, obaj magnaci na czele prywatnych zaciągów, złożo- nych z Polaków, Kozaków i Wołochów, wtargnęli w listopadzie do Mołdawii, obalili Tomszę i osadzili na tronie Aleksandra Mohyłę, syna Jeremiego. Sukces był krótkotrwały. Po nagłej śmierci Wiśnio- wieckiego Tomsza wkroczył do Mołdawii z posiłkami wołoskimi, tureckimi oraz tatarskimi i wyparł Koreckiego w stronę granicy pol- skiej. Nie zrażony niepowodzeniem kniaź, po uzyskaniu posiłków siedmiogrodzkich, pokonał Tomszę pod Chocimiem oraz Bendera- mi i odzyskał tron dla Aleksandra. Oficjalnie kanclerz koronny, Szczęsny Kryski, potępił wyprawę, w rzeczywistości jednak dwór po cichu sprzyjał Koreckiemu i cieszył się z odzyskania władzy przez Mohyłów. Żółkiewski natomiast od początku był przeciwny nowej awanturze. On także zmierzał do podporządkowania Mołdawii pols- kim interesom, całą grę starał się jednak przeprowadzić bardziej mi- sternie, bez uciekania się do jawnej interwencji. Wraz z przychylną Polsce grupą bojarów zamierzał dokonać zamachu na Tomszę, a na tronie osadzić mile widzianego przez Turków Gabriela Mohyłę. Sa- mowolna wyprawa magnatów przeszkodziła w zrealizowaniu tego planu. Niebawem wkroczyła do Mołdawii silna armia tatarsko-turecka pod wodzą bejlerbeja sylistryjskiego, Iskendera paszy, i 2 sierpnia 1616 r. rozgromiła pod Sasowym Rogiem wojska Koreckiego, który dostał się do niewoli wraz z teściową, Elżbietą Mohyłową, wdową po Jeremim. Turcy osadzili na mołdawskim tronie posłusznego im Radu Mihneę. Wkrótce na głowę Żółkiewskiego posypały się istne gromy, miotane przez magnatów kresowych, oskarżających go o spowodowanie klęski Koreckiego przez nieudzielenie mu pomocy. Nawet Jan Karol Chodkiewicz przyłączył się do głosów potępiają- cych Żółkiewskiego. Hetman, stojąc z wojskiem koronnym przy granicy, mógł oczywi- ście wesprzeć Koreckiego, ale doprawadziłoby to zapewne do wybu- chu wojny z Turcją przy trwających nadal zmaganiach z Moskwą. Na taką awanturę wytrawny wódz i polityk nie mógł się zdecydować bez zgody króla i sejmu. Nie miał zresztą obowiązku wspierania pry- 214 watnej wyprawy, podjętej oficjalnie bez zezwolenia monarchy. Dla ratowania pokoju poświęcił więc oddziały Koreckiego. Nie wpuścił natomiast zwycięskich wojsk przeciwnika do Polski i 12 września 1616 r. zawarł z Radu Mihneą układ pod Brahą nad Dniestrem. Układ ten przewidywał pośrednictwo hospodara w przyszłych kon- fliktach polsko-tureckich, zabraniał Tatarom napadania na Rzeczpo- spolitą przez terytorium Mołdawii (czego ci nie zamierzali zresztą honorować). Pokój na pograniczu mołdawskim został jeszcze urato- wany. Stosunki polsko-tureckie mąciły w najwyższym stopniu samowol- ne wyprawy kozackie, niosące pożogę i grabieże miastom Imperium Osmańskiego. Pierwsze dekady XVII w. stanowiły "heroiczną dobę" Kozaczyzny, chlubiącej się takimi sukcesami, jak zniszczenie przedmieść Stambułu w 1615 r. czy zdobycie krymskiej Kaffy w rok później. Władze polskie były bezsilne wobec tych poczynań Koza- ków. Tymczasem Porta stale domagała się od Rzeczypospolitej ich ukarania, grożąc wojną. W odpowiedzi na grabieże Kozaków Turcy posyłali Ordę Kryms- ką na ziemie Rzeczypospolitej. Pomimo niepowodzeń wyprawy 1606 r. Tatarzy wielokrotnie wpadali w południowo-wschodnie kra- iny Rzeczypospolitej, paląc, niszcząc i grabiąc. Szczególnie aktywni byli w 1612, 1614 i 1615 roku. Najazdy ich wywoływały powszechną panikę na Podolu, Rusi Czerwonej i Ukrainie. Największy najazd nastąpił we wrześniu 1615 r. Dotarł w okolice Lwowa i spowodował wielkie spustoszenia na Rusi Czerwonej. Jesienią 1616 r. nastąpił je- szcze jeden atak. Strzegący granic kresowych Żółkiewski był już zbyt stary i powolny, by skutecznie gromić ordę, siły zbrojne miał zresztą też bardzo słabe. Zajęty nieustannymi konfliktami na granicy hetman nie przepusz- czał okazji, by wypowiedzieć się publicznie w sprawach państwa. Kilkakrotnie występował na sejmie z projektem reform wojsko- wych. W 1609 r. doprowadził do przyjęcia przez parlament uchwa- ły: Porządek koło zachowania wojska. Ustalała ona przepisy po- rządkowe w obozie, wyznaczała leże zimowe dla wojska na Ukrai- nie, podnosiła żołd, pod grozą kary śmierci zabraniała grabieży wła- snej ludności, orgnizowania konfederacji, umacniała władzę dyscy- plinarną hetmana. Niestety, uchwała ta, podobnie jak wiele innych, pozostała tylko na papierze. 215 Z szerokim programem reform wystąpił Żółkiewski na wiosen- nym sejmie 1616 r. Żądał przede wszystkim większego udziału szla- chty w wojsku, uważając, że element plebejski jest źródłem wszel- kiego zła, powodem upadku ładu i dyscypliny. Domagał się ustano- wienia dożywotności urzędu hetmana, co - jak wiemy - budziło od dawna sprzeciw szlachty. Przeciwstawiał się zaciągom do wojsk magnackich, słusznie twierdząc, że prywata panów ściąga na kraj ró- żne niebezpieczeństwa, jak to wykazała wyprawa na Mołdawię. (Przy okazji publicznie potępił działania Stefana Potockiego). Do- magał się również zakazu organizowania zaciągów do obcych armii. Przedstawił projekt obrony granic przed Tatarami, w którym zakła- dał trzymanie znacznej liczby wojska na szlakach wypraw ordy, by mogło ono skutecznie przeciwstawić się wtargnięciu wroga w głąb kraju. Proponował utworzenie specjalnego urzędu pro wian tmajstra (faktycznie kwatermistrza), który zaopatrywałby wojsko w żywność po cenie z góry ustalonej. Miało to zapobiec licznym nadużyciom w armii, a także uchronić ludność przed grabieżą ze strony wygłodzo- nych często żołnierzy. Nie przewidywał natomiast hetman utworze- nia stałej armii zawodowej, czego domagali się wówczas liczni publi- cyści. Żółkiewski dostrzegał wady ustrojowe Rzeczypospolitej i doma- gał się reform. Szczególnie niepokoił go proces decentralizacji pańs- twa, widoczny w rosnącej roli sejmików, zastępujących niejednokro- tnie sejm i powiększających panujący w kraju bałagan. "Na sejmi- kach naszych - mówił - niech się nikt nie obraża! - początek po- gwałcenia praw i porządku. Sejmik u nas każdy sejmem! Bo co na- leży do wszystkiej Rzplitej naszej, to sejmik partykularyzmem zaciera. [...] Boję się, by to nam zguby nie przyniosło, że na sejmie nic sta- nowić nie każemy, ale sejmiki składać (tj. zbierać - L.F.) po sej- mie rozkażemy" 24. W celu usprawnienia systemu parlamentarnego proponował podejmowanie uchwał większością głosów, nie zaś jed- nomyślnie, jak wówczas praktykowano i co w przyszłości doprowa- dziło do zrywania sejmów oraz sparaliżowania działalności główne- go organu władzy państwowej. W swym wotum sejmowym 1616 r. Żółkiewski wskazał na liczne niebezpieczeństwa, czyhające z zewnątrz na Rzeczpospolitą. Dowo- dził, że w celu pokojowego ułożenia przyszłych stosunków z Mosk- wą i Szwecją należy podjąć ofensywne działania wojenne i szukać 216 wroga w jego własnym gnieździe. Dlatego zalecał utrzymanie poko- jowych stosunków z Turcją i Tatarami, nawet za cenę wypłaty tym ostatnim cennych "upominków", będących w istocie swoistą formą haraczu. Aby utrzymać pokój z Turcją, należało jednak poskromić Kozaczyznę i zmusić ją do rezygnacji z wypraw morskich. A to wca- le nie było proste! W swym wystąpieniu hetman wyjawił, że nie jest przeciwnikiem interwencji polskiej w Mołdawii, całą rzecz chce jed- nak przeprowadzić rozsądnie. Poparł projekt wyprawy królewicza Władysława na Moskwę po koronę carów, uważając że tylko takie działanie może wymusić pokój na wschodnim sąsiedzie. Oświadcze- nie to dwór przyjął z wyraźnym zadowoleniem, Zygmunt III bo- wiem zrezygnował już z walki o tron na Kremlu i chciał osadzić te- raz na nim syna. Sejm, zajęty sprawami wojny z Moskwą, nie zwrócił uwagi na re- formatorskie pomysły Żółkiewskiego. Poparł jedynie projekt wy- prawy królewicza i podjął w tej sprawie odpowiednie uchwały. Żółkiewski od dawna miał wielki autorytet wśród szlachty, która widziała w nim kontynuatora polityki Zamoyskiego, obrońcę praw panów braci przed próbami wprowadzenia absolutyzmu królewskie- go, surowego krytyka polityki dworu. Mimo to nie potrafił skupić wokół siebie własnego stronnictwa politycznego i nie miał własnego programu, jak jego zmarły niedawno mistrz. Nie był też tak konsekwentnym politykiem. Wrogów mu jednak nie brakowało. Od dawna występowała przeciw niemu, skromnemu niegdyś oficerowi, spora grupa magnatów z Potockimi na czele, nie znosząca go za to, że tak szybko zrobił wielką karierę i przerósł zna- czeniem dumnych panów z tradycyjnie przodujących rodów. Nie cierpieli też hetmana dzierżawcy królewszczyn, których zmuszał nie- ustannie do świadczeń na wojsko, zmniejszając przez to ich prywat- ne dochody. Żółkiewski w dodatku nie umiał współżyć z ludźmi. Dumny i pewien siebie, moralizator, nie znosił dumy innych, z po- czuciem więc własnej wyższości łajał ich i strofował na każdym kro- ku, zarzucał prywatę, brak patriotyzmu i ofiarności na cele publicz- ne. Na starość stał się cierpki, zgorzkniały, prawie nieprzystępny. Takim postępowaniem przysparzał sobie nowych wrogów. W miarę upływu lat zaczął zmieniać swą postawę polityczną. Po 1616 stał się zagorzałym regalistą. Przysporzyło mu to z kolei wrogów w szeregach opozycji. Do największych z nich należeli bracia Krzy- 217 sztof i Jerzy Zbarascy, wielcy dziedzice na Wołyniu i Braciawszyź- nie, wszechstronnie wykształceni synowie wojewody braciawskiego, Janusza. Gdy tymczasem najazdy kozackie na nadmorskie ziemie Impe- rium Osmańskiego nie ustawały, we wrześniu 1617 r. Iskender pasza z silną armią, liczącą prawie 40 000 Turków, Tatarów, Wołochów i Siedmiogrodzian ruszył na Polskę. Zagrożeni najazdem magnaci kresowi nie poskąpili teraz grosza i wystawili liczne poczty, toteż Żółkiewski mógł przeciwstawić napastnikom także silną armię. Obie strony unikały właściwie starcia, Polska bowiem zajęta była wypra- wą królewicza Władysława na Moskwę, Turcja natomiast wojowała z Persją. Dlatego przystąpiono do rokowań, uwieńczonych trakta- tem podpisanym pod Buszą (Jarugą) 23 września 1617 r., w którym Polska zobowiązała się powstrzymać najazdy kozackie, Turcja zaś tatarskie. Chocim został wydany hospodarowi mołdawskiemu, Rze- czypospolita obiecała nie mieszać się w wewnętrzne sprawy Mołda- wii, Wołoszczyzny oraz Siedmiogrodu i uznała te kraje za domenę wpływów tureckich. Jak stwierdził Władysław Konopczyński, "naj- lepszy z zamojszczyków likwidował tu politykę Zamoyskiego" 25, nie mógł jednak postąpić inaczej, bowiem "polityka Zamoyskiego już przedtem poniosła fiasko na odcinku wewnętrznym, a przez związek Polski z Habsburgami również na odcinku zewnętrznym" 26. Traktat buski "był niewątpliwie objawem pewnej słabości i ozna- czał krok wstecz we wschodniej polityce państwa" (W. Czapliński). W dodatku nie był respektowany przez Tatarów, którzy tuż po jego podpisaniu wtargnęli na Podole, złupili część ziemi lwowskiej i hali- ckiej, dotarli do Halicza i Martynowa. Na domiar złego dysponujący silnym przecież wojskiem hetman nie zdołał zapobiec grabieży. Nic więc dziwnego, że na siwą głowę starego wodza posypały się znowu gromy. Wzmogły się one jeszcze bardziej po podpisaniu kompromi- sowego porozumienia z Kozakami w Olszanicy nad rzeką Roś 28 pa- ździernika 1617 r. Dzięki prapolskiej postawie hetmana zaporoskie- go, Piotra Konaszewicza Sahajdacznego, udało się Żółkiewskiemu zapobiec wybuchowi powstania na Ukrainie, skłonić Zaporożców do zgody na zmniejszenie rejestru i zaniechanie wypraw morskich, skie- rować całą energię przeciw Moskwie. Pomogło to wydatnie królewi- czowi Władysławowi i skłoniło władze carskie do zawarcia rozejmu z Rzeczpospolitą. Tymczasem magnaci kresowi uważali, że hetman 218 powinien utopić Kozaczyznę w morzu krwi, a Turkom nie ustąpić ani kroku w księstwach naddunajskich. Do czego doprowadziłaby taka polityka, można sobie tylko wyobrazić! Najsilniejszy atak na Żółkiewskiego przeprowadziła opozycja na sejmie 1618 r. Zbarascy oskarżyli go o celowe spowodowanie klęski Koreckiego, o zawarcie niekorzystnego układu pod Buszą, o nadu- żywanie władzy hetmana. Żółkiewski tłumaczył, że wobec dużej przewagi sił tureckich nie mógł ryzykować bitwy, a Tatarów nie mógł ścigać z obawy przed rozdzieleniem sił w obliczu potężnego przeciwnika. Przekonał większość posłów, "zmusił do milczenia dą- sającą się zazdrość", zyskał pełne poparcie króla, który w dowód zaufania do niego, a ku rozpaczy czyhających na wysokie godności Zbaraskich, 6 lutego 1618 r. nadał mu wakującą od trzynastu lat bu- ławę wielką koronną, a 6 marca - godność kanclerza wielkiego ko- ronnego. Żółkiewski został więc trzecim - po królu i prymasie - dostojnikiem Rzeczypospolitej. W dodatku buławę polną otrzymał jego protegowany, Stanisław Koniecpolski, województwo kijowskie - krewniak, Tomasz Zamoyski, urząd podkanclerza -jego przyja- ciel, biskup Aleksander Lipski. Zbarascy nie otrzymali nawet staro- stwa! Należy zaznaczyć, że Zygmunt III zamierzał początkowo nadać wielką buławę koronną któremuś ze swych stronników, Janowi lub Jakubowi Potockiemu, i tylko ich przedwczesna śmierć ułatwiła awans Żółkiewskiemu. Do najwyższych godności doszedł hetman nie przez wysokie urodzenie, jak to zazwyczaj bywało, lecz przez długoletnią, ofiarną służbę wojskową i polityczną, w której odniósł wiele sukcesów i miał liczne zasługi, a także przez przejście na sta- rość do obozu dworskiego. Tryumf hetmana na sejmie 1618 r. był jednak tylko pozorny. Wprawdzie opozycja na razie ucichła, lecz posłowie wyjechali z Warszawy mocno wzburzeni i agitowali w terenie przeciw nowemu hetmanowi wielkiemu i kanclerzowi. Dworowi nie udało się dopro- wadzić do pojednania między Żółkiewskim a Zbaraskimi, żadna bo- wiem ze stron nie była skłonna do kompromisu. W maju 1618 r. Tatarzy znowu wpadli w granice Rzeczypospoli- tej. Złośliwie pisał o tym wrogi Żółkiewskiemu wojewoda sando- mierski, Zbigniew Ossoliński: "Ledwie albowiem nasz hetman z sej- mu się wrócił i w Rohatynie sobie odpoczywał, wpadł murza Kanty- 219 mir (wódz ordy dobrudzkiej i budziackiej - L.P.) przez Wołochy (tj. Mołdawię - L.P.) i podkurzywszy panu hetmanowi pod nos pod Rohatynem, srogie szkody i splądrowania inspectante eo (nie oczekującym go) na Pokuciu uczynił i z niezmiernym plonem, nie widziawszy szable (naszej) dobytej, nazad do Wołoch się wrócił nie bez drugiego rychłego wrócenia, co i było". Tatarzy kilkakrotnie ponawiali wyprawy i bezkarnie plądrowali ziemie ruskie, bo "nasz hetman, obrońca czujny ukrainnych krajów siedział w Żółkwi, nie mając z kim wyleźć z tych tam kątów swoich, bo i kwarcianego żoł- nierza nie było" 27. Orda buszowała więc bezkarnie po ziemiach Rzeczypospolitej, a bezradny i bezsilny hetman nie mógł temu zapo- biec. Dopiero jesienią 1618 r. kraj zdobył się na znaczny wysiłek milita- rny i zmobilizował pod Oryninem koło Kamieńca Podolskiego duże siły. Oprócz kwarcianych licznie stawiły się poczty magnackie i Ko- zacy zaporoscy. "Poczty wielkie... zbrojne, konne, chłopne, świet- ne, tak usarze, jak i petiorcy (petyhorcy), piechota, kozacy" - pisał obecny w obozie kasztelan sandomierski Stanisław Tarnowski do Zbigniewa Ossolińskiego 28. Wojska kwarciane liczyły 1900 husarzy, 1350 jazdy kozackiej oraz 1700 piechoty. Magnaci i ochotnicy mieli 1760 husarii, 5370 jazdy kozackiej oraz 2560 piechoty. "Narachowa- liśmy popisanych ludzi tak konnych jak i pieszych - 14 640. Ale ich siła było niepisanych, co przyjechali po kilka, po kilkunastu ludzi na swą szkodę (tj. na swój koszt - L.P.), więc i tamecznych obywate- lów było bardzo wiele. Przeto piszą, że wojska naszego było 22 000" 29. Dane autora "komputa" zgadzają się z wywodem Tarno- wskiego, który szacował armię polską na około 20 000. Taka armia miała pełne szansę na odparcie nawały tatarskiej, zważywszy jesz- cze, że zdecydowanie przewyższała ordę siłą ognia. Ale cóż z tego, skoro w obozie nie było zgody! Zbarascy, Sieniawscy, Wiśniowiec- cy, Kalinowscy i Czartoryscy nie chcieli podporządkować się komen- dzie hetmana, do czego zresztą formalnie nie byli zobowiązani, ten bowiem miał pod swymi rozkazami tylko wojsko państwowe. Nawet krewniak Żółkiewskiego, Tomasz Zamoyski, rozłożył oddzielnie swój obóz. Rezultatem sporów i niesnasek było zupełne zniechęce- nie i bierność hetmana. Tatarzy jakby na to czekali. Zjawili się pod Oryninem 28 września 1618 r. Dowodzili nimi sułtan kałga Dewlet Gerej i mirza Kantymir. 220 Współcześni oceniali siły ordy na 40 000 koni, w rzeczywistości mo- gło ich być 20 000-25 000. Pierwszego dnia Tatarzy zaatakowali odosobnione obozy magnackie, zadając szczególnie poważne straty Tomaszowi Zamoyskiemu. Żółkiewski nie wyprowadził z obozu ca- łej armii i wyraźnie unikał walnej bitwy. Nauczeni przykrym do- świadczeniem panięta kresowi ścieśnili obóz i dołączyli do wojsk hetmana. A gdy następnego dnia słońce oświetliło teren, okazało się, że ordy nie ma w pobliżu. Korzystając z bezczynności skłóco- nych ze sobą Polaków, Tatarzy wymknęli się na północ i poszli pląd- rować ziemie Rzeczypospolitej. Hetman tymczasem przez kilka dni siedział z wojskiem bezczynnie w obozie. "A to nas tak Pan Bóg pokarał, że wiadomości pewnej nie mogąc mieć, gdzie się nieprzyjaciel obracał, od piątku do poniedziałku cze- kaliśmy na wiadomość... A Tatarowie, już swoją zwykłą prędkością bywszy aż na Wołyniu i poszkodziwszy okrutnie majętności książąt Ich Mościów Zbaraskich, już umknęli z tym wszystkim (plonem)" 30 - pisał pamiętnikarz Samuel Maskiewicz. Oburzona bezczynnością hetmana szlachta kresowa, której Tata- rzy złupili dobra, głośno domagała się, by odebrać Żółkiewskiemu buławę. Szczytem napaści był zjadliwy paszkwil, napisany przez któ- regoś ze stronników Zbaraskich. Autor jego zarzucił hetmanowi, że nie wydał bitwy ordzie, ponieważ prowadził potajemne traktaty z nie- przyjacielem. Po obrzuceniu starego wodza niewybrednymi epiteta- mi, zażądał konfiskaty jego dóbr i przekazania buławy Sieniawskie- mu lub któremuś ze Zbaraskich, czym zdradził, komu służy. Opozy- cja puściła nawet plotkę, że Żółkiewski przy pomocy Turków, Tata- rów i Wołochów chce rozprawić się ze swymi przeciwnikami i... zdo- być koronę polską! Na pewno hetman popełnił pod Oryninem wielkie błędy, na pew- no ponosił odpowiedzialność za bezkarny najazd ordy. Ale nie tylko on był winien. Walcząca z hetmanem opozycja, nie cofająca się przed żadnymi pomówieniami i oszczerstwami, utrudniająca mu do- wodzenie wojskiem i kierowanie całą obronnością na kresach, także ponosiła część winy. Sama armia przeżywała wówczas poważny kryzys moralny, wywołany łupieskim charakterem wojny z Moskwą. Do- strzegali to autorzy różnych broszur, zarzucający żołnierzom, że "ustawicznie piją, bankietują, częstują się, kradną", zamiast ćwiczyć się w rzemiośle rycerskim i słuchać wodzów. Gdy hetman usiłował 221 zaprowadzić w wojsku ład i dyscyplinę, posypały się na niego prze- kleństwa i obelgi niesfornych, przywykłych do łupiestw i anarchii żołnierzy. Hetman na pewno był rygorystą, zgorzkniałym człowie- kiem nie umiejącym współżyć z ludźmi, ale był przecież zasłużo- nym, uczciwym wodzem, szczerym patriotą, zabiegającym o napra- wę państwa i jego rozhukanej armii, o podniesienie potęgi Rzeczy- pospolitej. Ciężko mu było walczyć z warcholstwem wojska, pychą i samowolą magnatów, z dziesiątkiem niebezpieczeństw na granicy. Trudności te przerastały jego starcze siły! Na sejmie 1619 r. Żółkiewski jeszcze raz musiał odpierać zarzuty opozycji, oskarżającej go o spowodowanie klęski pod Oryninem. Aby raz na zawsze skończyć z zawiścią i obmowami, wyraził goto- wość złożenia buławy. Król wysoko jednak ocenił jego działalność i stanął w obronie swego stronnika, zmuszając opozycję do milcze- nia. Po tej debacie Żółkiewski jeszcze raz zabrał głos w parlamen- cie, tym razem w sprawie wojny tureckiej, na którą od dawna już się zanosiło. Po układzie dywilińskim z Moskwą i po namowach posła perskiego, skłaniającego dwór do wspólnego wystąpienia przeciw Imperium Osmańskiemu, hetman doszedł do wniosku, że nadszedł czas, by rozprawić się z muzułmańskim mocarstwem, za- grażającym stale Polsce od południa. Chciał wciągnąć do sojuszu księcia siedmiogrodzkiego Bethlena Gabora, z którym prowadził już tajne rozmowy, a także hospodarów Mołdawii i Wołoszczyzny. Zamierzał również wykorzystać do walki z Półksiężycem całą potę- gę militarną Kozaczyzny. Planował wystawienie przez Rzeczypos- politą ogromnej, stutysięcznej armii zawodowej, dla której utrzy- mania należało - jego zdaniem - przeprowadzić radykalną re- formę systemu podatkowego. Licząc się z niebezpieczeństwem szwedzkim w Inflantach, opracował również plan obrony tej pro- wincji. Zygmunt III aprobował plan Żółkiewskiego, opozycja jednak wykazała więcej rozsądku politycznego i chociaż dotychczas zarzu- cała hetmanowi ustępliwość i tchórzostwo wobec muzułmanów, tym razem sprzeciwiła się wojnie z potęgą ottomańską. Obawiała się zresztą, że wystawienie silnej armii zawodowej, podległej ko- mendzie hetmana, wzmocni niepomiernie jego pozycję w pań- stwie. Uważała również, iż zorganizowanie potężnej armii będzie pierwszym krokiem do absolutyzmu królewskiego i gwoździem do 222 trumny szlacheckiej "złotej wolności". Dlatego w toku ostrej pole- miki sejm odrzucił wojenne plany Żółkiewskiego. Nie spodziewali się chyba jednak posłowie, że wojna z Turcją jest już kwestią naj- bliższego czasu. 7. Cecora Układ pod Buszą tylko na krótko oddalił wybuch konfliktu pols- ko-tureckiego. Stosunki między obu państwami nadal pogarszały na- jazdy Kozaków na wybrzeża czarnomorskie, a Tatarów - na kresy południowo-wschodnie Rzeczypospolitej. Od 1613 r., gdy Zygmunt III, wbrew woli większości szlachty, zawarł sojusz z Habsburgami, Imperium Osmańskie zaczęło traktować Polskę jako swego poten- cjalnego przeciwnika. W tym samym czasie interwencja wojsk paszy sylistryjskiego Iskendera doprowadziła do osadzenia na tronie sied- miogrodzkim Bethlena Gabora, lennika tureckiego, który żywił as- piracje do podporządkowania sobie Czech, Moraw i Śląska, a więc krajów leżących w bezpośrednim sąsiedztwie Polski. Groziło to usa- dowieniem się Turków wzdłuż całej południowej granicy Korony, do czego władze polskie nie chciały dopuścić. Dlatego, gdy po wy- buchu wojny trzydziestoletniej Bethlen Gabor wsparł powstańców czeskich i ruszył na Wiedeń, Zygmunt III wysłał na pomoc Hab- sburgom oddziały lisowczyków, stworzone niedawno przez nieżyją- cego już A. Lisowskiego. Interwencja polska w 1619 r. uratowała Wiedeń i umożliwiła Habsburgom przejście do kontrofensywy, za- kończonej zwycięstwem nad Czechami pod Białą Górą (1620). Mimo że pogorszyło to stosunki polsko-tureckie, Porta nie zamie- rzała wystąpić zbrojnie przeciw Rzeczypospolitej. Starała się nato- miast skłonić ją do rozprawienia się z Kozaczyzną, niepokojącą nadbrzeżne prowincje Imperium Osmańskiego. W Turcji istniała niechęć do wojny z Rzeczypospolitą, której nie uważano wcale za głównego przeciwnika (byli nimi dla Turków Habsburgowie i Pers- ja), czego dowiodły długie lata XVI w., gdy oba państwa mimo sprzecznych interesów utrzymywały ze sobą poprawne, a nawet przyjazne stosunki. Dlatego 22 maja 1619 r. Imperium Osmańskie zawarło z Polską nowy traktat pokojowy. Jego głównym punktem było tureckie żądanie powstrzymania najazdów kozackich. 223 W końcu 1619 r. udał się do Stambułu na dalsze rokowania Hie- ronim Otwinowski. Miał domagać się od Turków usunięcia z tronu Bethlena Gabora oraz wrogiego Polsce bejlerbeja Iskendera paszy, napuszczającego na kresy Tatarów. Misja Otwinowskiego okazała się bardzo trudna, Turcja bowiem opowiedziała się wyraźnie po stronie obozu protestanckiego podczas wojny trzydziestoletniej, a wiosną 1620 r. kpiący ze wszystkich układów Kozacy znowu pojawili się pod samym Stambułem. Wtedy Otwinowski uznał, że dalsze ro- kowania są bezowocne i chyłkiem opuścił stolicę Imperium Osmańs- kiego, nastraszony przez austriackiego posła Mollarta, sugerującego mu, że Turcy dybią na jego życie. W istocie Mollartowi chodziło o sprowokowanie wojny polsko-tureckiej, która mogła oddalić niebez- pieczeństwo osmańskie od granic państw Habsburgów. Geneza wojny polsko-tureckiej jest problemem kontrowersyjnym w naszej historiografii, od dawna powodującym żywe polemiki wśród badaczy. Obecnie w sprawie tej ścierają się ze sobą Ryszard Majews- ki z jednej, a Wiesław Majewski i Jerzy Teodorczyk z drugiej strony. Pierwszy z tych uczonych twierdzi, że oba państwa nie miały istotnych powodów do wojny, a przyczyną konfliktu stała się wyprawa mołdaw- ska Żółkiewskiego, podjęta na rozkaz dworu, pragnącego przez łatwy sukces wojskowy (w który nikt w Warszawie nie wątpił) podnieść pre- stiż króla i złamać silną opozycję szlachecką, aktywną znowu od 1618 r. i gotową do wywołania kolejnego rokoszu. Wiesław Majewski nato- miast uważa, że Turcja od dawna przygotowywała się do wojny z Pols- ką, a w 1620 r. wypowiedziała ją oficjalnie. Niektórzy badacze powąt- piewają jednak w autentyczność dokumentu o wypowiedzeniu wojny. Jerzy Teodorczyk usprawiedliwia działania Żółkiewskiego, dowodząc, że wyprawę do Mołdawii podjął on nie tylko w celu utrzymania na tro- nie przyjaznego Polsce hospodara Gaspara Grazzianiego, ale także dla zachownia twierdzy chocimskiej w polskich rękach. Do polemik przyłą- czył się radziecki historyk Noj Raszba, traktujący polską wyprawę do Mołdawii jako działanie na rzecz Habsburgów, mające związać siły Is- kendera paszy i uniemożliwić mu przyjście z pomocą Bethlenowi Gabo- rowi, wojującemu z cesarzem Ferdynandem II. Polemizujący ze sobą badacze powołują się na różne źródła, mające potwierdzić słuszność ich poglądów 31. Cała sprawa nie została jednak wyjaśniona do końca i wy- daje się, że dopiero odkrycie nieznanych dotąd dokumentów tureckich może ujawnić plany i zamierzenia Porty wobec Polski. 224 Udzielając poparcia Grazzianiemu, którego Turcy postanowili usunąć z tronu, dwór liczył na rozszerzenie wpływów polskich w Mołdawii, hospodar bowiem w zamian za pomoc zbrojną obiecał uznać się lennikiem Zygmunta III. Żółkiewski zgodził się stanąć na czele wojsk. Dwór podniósł w całym kraju hałaśliwą wrzawę o po- trzebie obrony kraju przed niebezpieczeństwem tureckim i po ogło- szeniu przez Zygmunta III wiadomości o wypowiedzeniu Polsce wojny przystąpił do koncentracji armii na wyprawę. Na tajnej ra- dzie senatu w dniu 15 lipca większość dygnitarzy, znających słabość sił Żółkiewskiego, sprzeciwiła się całej akcji. Ale wtedy z gwałtow- ną mową wystąpił podkanclerzy koronny i biskup łucki Andrzej Li- pski, który domagał się bezzwłocznego opanowania księstw naddu- najskich. Zasugerowany jego słowami król wydał rozkaz do wymar- szu. Wydaje się, że właśnie ta decyzja doprowadziła do wybuchu wojny. Wynika to ze słów kronikarza tureckiego Mustafy Naimy, który twierdził, że dopiero po Cecorze sułtan Osman II wypowie- dział oficjalnie wojnę Rzeczypospolitej. Początkowo Polska spodziewała się raczej rokowań po demon- stracji zbrojnej, mającej wykazać jej siłę. Tak myślał Żółkiewski, który miał podobnego typu doświadczenie w 1595 r. oraz później w 1612 i 1617 r. Dlatego po przeprawieniu wojsk przez Dniestr 3 wrze- śnia 1620 r. pod Mohylewem dotarł do Cecory i zająwszy obronną pozycję w dawnym obozie Zamoyskiego, czekał bezczynnie na Tur- ków i Tatarów, licząc, że na widok silnych umocnień polskich prze- ciwnik zrezygnuje z walki i przystąpi do rozmów. Ale stało się inaczej! Żółkiewski wyruszał na wyprawę pełen determinacji. "Opuści- wszy bezpieczne rady, przedsięwziąłem (wyprawę) w tej Rzeczypos- politej zrzędnej, krnąbrnej, trudno inaczej - pisał do króla. - Toć i prywata męczyła mię obmowami, obniżaniem zasługi, przy sposob- ności i mnie niewinnie urągano. A to i teraz, gdyby Wołochom (tj. Mołdawianom -L.P.) proszącym nie dało się ratunku, wielka do obmowy materia i pewnie by mię nie chybiło (urąganie). Już teraz do tego przychodzi, że albo zwyciężym nieprzyjaciela, albo on nas zwycięży. Padnieli co przeciwnego, nieszczęścia Rzeczypospolitej nie chcę przeżyć. Dawnom tego szukał, rad żywota położę dla wiary świętej, dla służby WKM, dla Rzeczypospolitej nie chcę być pozo- stały (tj. żywy - L.P.), choć tu od niej za wiele prac, za trudy i od- wagi zamiast wdzięczności wielkiem ponosił obelgi" 32. 225 Gorzki ten list najlepiej świadczy o nastroju hetmana. W później- szej legendzie o nim powiadano, że gdy wyruszał z domu na wojnę, rozszalała się nad Żółkwią wielka burza z piorunami, a grzmoty sze- roko przetaczały się po niebiosach. "To na moją głowę!" - miał oświadczyć hetman. Mówiono, że chciał ponieść śmierć, sądząc, że ofiara jego życia opamięta zacietrzewione umysły i doprowadzi do zgody i moralnej naprawy Rzeczypospolitej. Jeśli tak było rzeczywi- ście, nastrój wodza musiał osłabiać jego wolę, hamować inicjatywę i energię, której w starczym ciele pozostało już i tak niezbyt wiele. Na początku wyprawy Żółkiewski popełnił kilka poważnych błę- dów. Przede wszystkim nie rozpoznał należycie sytuacji politycznej w Mołdawii, skutkiem czego zawiódł się na Grazzianim, który za- miast obiecanych kilku tysięcy przyprowadził do obozu polskiego zaledwie kilkuset żołnierzy. Nie zapewnił też sobie pomocy Koza- ków zaporoskich, bowiem nie zorientował się, że po układzie nad rzeką Rastawicą, ograniczającym rejestr do zaledwie 3000 żołnierzy, Kozaczyzna zawarła sojusz z prześladowanym przez władze polskie prawosławiem i zbliżyła się do Moskwy. Armia polska liczyła początkowo blisko 7000 żołnierzy, podzielo- nych na pułki: hetmana wielkiego, hetmana polnego Koniecpolskie- go, starosty halickiego Mikołaja Strusia, księcia Samuela Koreckie- go i starosty kamienieckiego Walentego Kalinowskiego. Dowódcą artylerii był Teofil Szemberg, autor relacji o wyprawie. Jednym z podwładnych hetmana był jego syn, Jan, który niedawno powrócił ze studiów we Włoszech. Oddziały tylko częściowo składały się z wojsk państwowych, podporządkowanych komendzie obu hetma- nów. Znaczną ich część stanowiły prywatne wojska magnatów kre- sowych, formalnie niezależnych od rozkazów Żółkiewskiego i Ko- niecpolskiego. W istocie więc władza hetmanów była mocno ograni- czona, co wywrze fatalny wpływ na przebieg całej kampanii. W do- datku spośród dowódców tylko Koniecpolski był zaufanym człowie- kiem hetmana wielkiego. Pozostali byli raczej niechętnymi mu mag- natami. W wojsku od dawna pogłębiał się kryzys zaufania do Żół- kiewskiego, obwinianego przez opozycję o nieudolność w odpiera- niu najazdów tatarskich i ustępliwość wobec Turków. Dlatego żoł- nierze byli podatni na wszystkie plotki, pomawiające wodza o chęć opuszczenia wojska. Sam Żółkiewski czuł się niezbyt zdrowo i czę- sto narzekał na różne dolegliwości. 226 W dniu 8 września, na radzie wojennej, Grazziani zaproponował natychmiastowe uderzenie na Iskendera paszę, mającego początko- wo przy sobie tylko garść wojska. Przyjęcie tego planu wymagało kontynuowania wyprawy w głąb stepów. Żółkiewski słusznie odrzu- cił ten projekt, nie gwarantujący spotkania się z przeciwnikiem, któ- ry w każdej chwili mógł uchylić się od walki, wciągnąć wojsko w be- zludny prawie teren, ubogi w żywność, zbyt oddalony od własnego kraju, oraz spowodować przerwanie komunikacji z zapleczem przez swe lotne oddziały. Rada wojenna zaaprobowała plan hetmana, przewidujący obronę pozycji cecorskiej. Stanowiła ona dość rozległy teren w zakolu Prutu, po jego lewej stronie, około 18 km od stolicy Mołdawii, Jass. Teren wznosił się tu lekko ku górze, tworząc taras ciągnący się ku wzgórzom Kodra, przecięty jarem i strumieniem. Pozycja polska, broniona z trzech stron nurtem rzeki, tylko od wschodu była dostępna dla nieprzyja- ciela. Tu już w 1595 r. wzniesiono wysoki wał, osłonięty ogniem flan- kującym trzynastu bastionów. Między wałami zbudowano teraz cztery bramy, służące do wypadów piechoty i jazdy, wzmocniono bastiony. Ujemną stroną pozycji była możność skrytego podejścia i ukrycia sił przez wroga w gęstym lesie, rosnącym około 3 km od obozu. Polacy nie zbudowali przeprawy na Prucie, co miało potem ogromnie ważne znaczenie, nie liczyli jednak na walną rozprawę z Turkami i Tatarami. Spod Cecory hetman wysłał listy do Bethlena Gabóra, hospodara wołoskiego Gabriela Mohyły i chana Dżanibek Gereja, licząc na ich neutralność lub przejście na polską stronę. Dyplomatyczne zabiegi hetmana nie dały żadnych rezultatów i 17 września wojska nieprzyjaciela, dowodzone przez Iskendera paszę oraz kałgę sułtana Dewleta Gereja, pojawiły się przed polskim obo- zem, zagarniając po drodze dużą liczbę nieostrożnej czeladzi, pasą- cej konie i bydło. Liczyły prawdopodobnie 4000-6000 Turków i Wołochów, 5000 Tatarów dobrudzkich i budziackich mirzy Kanty - mira oraz 6000-8000 Tatarów krymskich. Żółkiewski mógł im przeciwstawić łącznie 10 000 żołnierzy (po przybyciu do obozu dal- szych oddziałów), w tym m.in. 2500 husarii, 2600 jazdy kozackiej, około 3000 piechoty i do 1000 Wołochów. Ponadto miał 16-20 dział i kilkanaście hakownic. Armia turecko-tatarska miała więc nie- znaczną przewagę liczebną nad Polakami, ustępowała im natomiast siłą ognia broni palnej oraz artylerii. 227 Następnego dnia doszło tylko do harców, pomyślnych na ogół dla Polaków. Mimo to Iskenderowi udało się rozpoznać teren oraz siły wojsk koronnych, które z kolei same nadal niewiele wiedziały o nie- przyjacielu. Nastrój po walce w obozie polskim był jednak bardzo optymistyczny i żołnierze głośno domagali się wydania nazajutrz wal- nej bitwy. Licząc się z ich głosem ostrożny zazwyczaj hetman opuś- cił niezdobytą dla przeciwnika pozycję w warownym obozie i za- miast przetrzymać go przed wałami, jak to uczynił Zamoyski w 1595 r., dał się sprowokować do bitwy na otwartym polu. W ten sposób chciał poprawić swą reputację, mocno nadszarpniętą po ostatnich niepowodzeniach w walkach z Tatarami; uległ też nastrojowi wojs- ka. Na starość był człowiekiem nierównym, który obok okresów apatii i załamań miewał chwile przypływu energii i wzmożonej akty- wności. Taka chwila nadeszła właśnie pod Cecorą. Najbardziej pra- wdopodobny obraz tej bitwy przedstawił Jerzy Teodorczyk. Zmie- niamy go tylko w pewnych szczegółach, w których większa racja zdaje się być po stronie Ryszarda Majewskiego. Mało znany dotąd pasza sylistryjski okazał się doskonałym wo- dzem, umiejącym właściwie przygotować cały plan bitwy. Na wzgó- rzach przed polskim obozem ukrył w lesie Tatarów mirzy Kantymi- ra, tworzących lewe skrzydło armii. Prawe powierzył Tatarom kry- mskim Dewleta Gereja. Środek szyku zajął sam wraz z janczarami i głęboko urzutowaną ciężką jazdą turecką. Całe przyszłe pole walki okrążył Tatarami z prawego skrzydła, lewe bowiem miało ograni- czony manewr przez zakole Prutu. W ten sposób utworzył jakby wielki worek, w który mieli wejść atakujący Polacy. Warunkiem po- wodzenia było odciągnięcie sił koronnych daleko od obozu, by ogień artylerii i piechoty z wałów nie mógł razić ordy, wychodzącej na tyły polskie. Rankiem 19 września 1620 r. Turcy i Tatarzy zbliżyli się do pols- kiego obozu. Zdecydowany na walną rozprawę Żółkiewski wypro- wadził w pole swe oddziały, pozostawiwszy na wałach nieco piecho- ty z działami, mającymi prowadzić ogień do przeciwnika, w razie gdyby usiłował on wcisnąć się na tyły między prawym skrzydłem a obozem. W ten sposób hetman zabezpieczył sobie również tyły na wypadek niepowodzenia i konieczności odwrotu. Zapewne chciał tylko odrzucić Turków i Tatarów od polskich pozycji obronnych, za- dać im duże straty, a po pierwszym sukcesie skłonić ich do rokowań. 228 Nie zamierzał natomiast doprowadzić do całkowitego rozstrzygnię- cia. Na prawym skrzydle ustawił pułki Koniecpolskiego i Strusia, na lewym - Kazanowskiego i Koreckiego. Nad skrzydłami tymi po- wierzył komendę Koniecpolskiemu i Koreckiemu. Sam zajął ze swym pułkiem pozycję w centrum. Prawdopodobnie przewidział za- miary Iskendera, osłonił bowiem oba skrzydła taborkami z piecho- tą, przy czym lewy, bardziej zagrożony przez Tatarów, obsadził wy- próbowaną w bojach piechotą cudzoziemską, uzbrojoną w daleko- nośne muszkiety. Prawe, silniejsze skrzydło, miało zapewne wyko- nać główne uderzenie w bitwie i rozproszyć słabszą, wydawało się, jazdę Kantymira. Nowością taktyczną w polskim szyku było osłonię- cie skrzydeł przez taborki, zapewne innowacja wprowadzona przez Koniecpolskiego. Natarcie polskie zaczęło się około godziny 8.00. Szło nieco na ukos od polskiego obozu, prosto na szyk Iskendera. Pod naporem Polaków padły pokotem dwa pierwsze rzuty wojsk tureckich i do- piero obsadzony janczarami rów powstrzymał dalszy atak. Wykorzy- stując chwilowe zamieszanie w polskich szykach, spowodowane za- stojem, Iskender rzucił do przeciwnatarcia Tatarów, ale powstrzy- mał ich gwałtowny ogień prowadzony z obu taborków. W tym mo- mencie część Wołochów Grazzianiego zdradziła Polaków i przeszła na stronę nieprzyjaciela. Nie wywołało to jednak zamieszania w szy- ku wojsk koronnych. Chcąc ominąć rów z janczarami, hetmani za- częli przegrupowywać siły, skupiając główny wysiłek na prawym skrzydle, by tu uzyskać przełamanie. Ale gdy strona polska znowu uzyskała przewagę i była bliska ostatecznego sukcesu, czuwający nieustannie nad przebiegiem bitwy Iskender rzucił do przeciwnatar- cia Tatarów, Wołochów i zapewne też własny odwód. Polacy zostali zepchnięci do tyłu. W szczególnym niebezpieczeństwie znalazł się prawy taborek, który podczas manewrowania na polu walki odje- chał zbyt daleko od szyku, co stworzyło lukę między nim a wałami obozu. Gdy na prawym skrzydle powstało zamieszanie, z którym nie mógł poradzić sobie Koniecpolski, Tatarzy Kantymira natychmiast rzucili się do ataku na osamotniony taborek. Żółkiewski widząc to niepowodzenie, zarządził odwrót, a dla zyskania na czasie rozpoczął trzecie uderzenie siłami starosty żytomierskiego Janusza Tyszkiewi- cza. Zdołało ono nieco odepchnęć Turków, ale gdy wojsko po wy- 229 konaniu zadania zaczęło się wycofywać w stronę obozu, Iskender po raz trzeci ruszył do przeciwnatarcia. Pod naciskiem Turków doszło teraz do paniki i zamieszania w niektórych oddziałach, ale hetmani zdołali przywrócić porządek i zatrzymać wroga na przedpolu obozu. Tylko osaczony przez Tatarów prawy taborek po rozpaczliwej obro- nie uległ i wpadł w ręce wroga. Mężnie walczący tu Koniecpolski zdołał wyprowadzić z pola walki kilka wozów z bronią i garść ludzi. Reszta żołnierzy dostała się do niewoli lub zginęła. Zapadający zmierzch przerwał bitwę. Stracono w niej około 1000 zabitych, znaczna liczba żołnierzy dostała się do niewoli. Jeśli doli- czyć rannych i zdradzieckich Wołochów, którzy przeszli na stronę wroga, armia koronna stopniała o ponad 2500 ludzi. Podobne lub nieco mniejsze były straty Turków i Tatarów. Porażka w bitwie była w istocie niewielka, za to straty moralne z niej wynikłe - ogromne. Przyzwyczajona do grabieży w Rosji, a nie do wojowania armia szybko upadła na duchu i nie myślała już o następnej walce. Dlate- go gdy na odbytej następnego dnia radzie wojennej hetmani zasuge- rowali stoczenie drugiej bitwy, spotkali się ze stanowczym sprzeci- wem żołnierzy. Wtedy Żółkiewski i Koniecpolski zaproponowali od- wrót taborem w kierunku Mohylewa, jak to przewidywał niegdyś plan Zamoyskiego z 1595 r. Część magnackich dowódców domagała się jednak marszu w stronę Chocimia lub Śniatynia, przez kraj bar- dziej ludny i zasobny w żywność. Wobec dużej różnicy zdań między dowódcami nie podjęto w końcu żadnej decyzji. Tymczasem wiado- mości o sporach na naradzie szybko dotarły do żołnierzy, fatalnie wpływając na ich nastroje. Na wiadomość, że Żółkiewski chce pod- jąć rozmowy z Iskenderem, by zyskać na czasie, zaniepokojony o swą głowę, mogącą być ceną kompromisu, Grazziani namówił wro- gich hetmanowi magnatów do ucieczki na własną rękę. W nocy z 20 na 21 września w obozie polskim rozległy się okrzyki: "Hetmani uchodzą! Chcą nas na mięsne jatki wydać! Do Prutu! Do Prutu!". W całym obozie zaczął się nieopisany zamęt i rwetes, z cze- go korzystając, Korecki, Struś, Tyszkiewicz i Potocki ruszyli wraz ze swymi prywatnymi chorągwiami w stronę rzeki. W zamieszaniu ktoś podpalił wozy i namioty, czeladź rzuciła się na ich rabunek. Nawet namioty hetmanów nie ostały się przed grabieżcami. "Straszna sro- dze rzecz było patrzeć - pisał Szemberg - na tak wielkie ludu wszystkiego zamieszanie, w nocy zwłaszcza, w obozie zapalonym, 230 gdy żaden ani co czynić nie wiedział, ani jeden drugiego nie znał, ani rady, ani pomocy żaden od drugiego nie mając, biegał każdy szukając śmierci" 33. Hetmani nadludzkim wysiłkiem opanowali tumult. Żółkiewski płazował szablą uciekinierów i co sił w gardle wołał: "Sam ci ja zgi- nę, to przecież bądźcie na pogrzebie wodza swego!". Ale w ciemno- ściach nocy znaczna część żołnierzy utonęła w bystrych wodach Pru- tu, część wpadła w łyka czuwających nad rzeką Tatarów i Woło- chów. Niebawem roztrzęsieni żołnierze zgromadzili się przy namio- cie Żółkiewskiego, domagając się, by przysiągł, że nie opuści wojs- ka. Hetman bez wahania spełnił to żądanie. Gdy wkrótce powrócili do obozu niefortunni uciekinierzy, Korecki miał jeszcze czelność wymawiać Żółkiewskiemu, że to on spowodował panikę. Hetman patrząc wyniośle na mokrego jeszcze magnata, rzekł: "Mówiłeś wa- szmość, że chcę uciekać, a ze mnie woda nie ciecze!". Nocna panika spowodowała ubytek sił o dalsze 2000 ludzi. Nie- którym uciekinierom udało się dotrzeć szczęśliwie do Polski, gdzie rozgłosili wieść o klęsce. Główny sprawca paniki, Grazziani, został podczas ucieczki rozpoznany przez własnych poddanych i bez żad- nych skrupułów zamordowany. Turcy i Tatarzy nie wykorzystali sy- tuacji panującej w polskim obozie i nie zaatakowali Polaków. Nato- miast 22 września niespodziewanie sami wystąpili z propozycją roko- wań. Żółkiewski podjął je niechętnie, tylko pod naciskiem wojska, rozumiał bowiem, że po przegranej bitwie oznacza to przyznanie się do klęski i bankructwa własnych planów politycznych, a potem, w razie szczęśliwego wycofania się z Mołdawii, konieczność nowej obrony przed spodziewanym frontalnym atakiem opozycji. Rokowania nie dały rezultatów, Żółkiewski bowiem zażądał jako zakładnika Kantymira mirzy i nie zgodził się na wysokość propono- wanego przez Iskendera paszę okupu za wypuszczenie Polaków. W tej sytuacji postanowiono wycofać się do granic Rzeczypospolitej ta- borem, sprawionym umiejętnie przez Szemberga. Dnia 29 września tabor wyruszył z obozu w stronę Mohylewa. Na jego czele posuwał się tabun spętanych koni, stanowiący swego rodzaju taran, a także tarczę osłaniającą żołnierzy przed strzałami przeciwnika. Całość wojska została spieszona, posuwając się na wozach lub maszerując obok. Na tyle taboru ustawiono lekkie działka i hakownice. Ranni i chorzy jechali wewnątrz na wozach. Tak zorganizowany odwrót był 232 zupełną innowacją w polskiej taktyce wojennej, toteż zaskoczeni Turcy i Tatarzy zrazu prawie nie przeszkadzali pochodowi. Dopiero następnego dnia orda przypuściła atak, odparty przez obrońców sil- nym ogniem dział, rusznic i muszkietów. W następnych dniach na- tarcia były ponawiane, ale z podobnym skutkiem. Mimo podpalenia suchego stepu przez Tatarów, gryzącego dymu i silnego żaru, mimo przemęczenia bezustannym marszem i brakiem snu, mimo braku prowiantu i paszy, wzmocnione na duchu wojsko z trudem posuwało się ku zbawczym granicom Polski. W dniu 6 października stanęło za- ledwie 1,5 mili od Dniestru pod wsią Serwinia (dziś Sauka). Wtedy niespodziewanie nastąpił nowy kryzys. Pierwsze objawy niesubordynacji wystąpiły po południu, gdy het- mani nakazali marsz ku granicy. Wtedy część wojska zażądała odpo- czynku do wieczora. Podczas postoju poszkodowani w nocy z 20 na 21 września oficerowie i żołnierze zaczęli domagać się wszczęcia śledztwa i ukarania winnych grabieży. Zagrożeni represjami (cze- ladź i inni rabusie) postanowili umknąć z obozu. W taborze wszczął się tumult. Część ludzi zaczęła plądrować wozy, inni wyprzęgali ko- nie z wozów, siadali na nie i uchodzili do granicy. Bogatsi żołnierze chwycili za oręż, by bronić swego mienia. W rezultacie tabor został rozerwany i mimo wysiłku hetmanów oraz innych dowódców nie udało się go już zewrzeć. Turcy Iskendera oraz Tatarzy Dewleta Gereja zrezygnowawszy z bezowocnego pościgu zostali daleko w tyle. Tylko orda Kantymira wisiała jeszcze nad Polakami niczym żarłoczny sęp, czyhający na ła- twą zobycz. Widząc zamieszanie w taborze, Tatarzy natychmiast zerwali się do ataku, dopełniając miary klęski. Przy Żółkiewskim i Koniecpolskim skupiła się garść oficerów i żołnierzy. Ktoś zaproponował, by porzucić rozerwany tabor i uchodzić tatarskim sposobem batożenia koni, polegającym na od- wrocie cwałem na koniach, powiązanych ze sobą za uzdy i ogony. Żółkiewski sprzeciwił się temu, argumentując, że nie dla wszyst- kich starczy koni. "Gdzie owce giną, tam powinien i pasterz, boby go spytano, gdzie podział owce" - wyrzekł wtedy podobno słyn- ne słowa. Część ludzi nie usłuchała jednak starego wodza i rzuciła się chwytać konie, doszło do bijatyki o zwierzęta. O ostatnich chwilach hetmana pisał ocalały z pogromu porucznik husarii Abraham Złotopolski. 233 "Po rozpuszczeniu się naszych, kiedy w tabor Tatarzy wpadli, nie zostało się jeno pan kanclerz Żółkiewski z panem hetmanem pol- nym w przodzie taboru. Kiedy widział, że źle, począł mówić: >Co czynić dla Boga?< Było jeszcze przed nami koni ze trzysta. Krzyknę- liśmy wszyscy: Z koni! Konie osiodłać i tak od koni będziem się ostrzeliwać! Cośmy i uczynili. Pan kanclerz, zsiadłszy z konia swego, przebił go szablą, przykład drugim dając, że nie myśli uciekać. Szedł piechotą ćwierć mili, z jednej strony mnie się podparłszy, a z drugiej pana Kazanowskiego, z panem hetmanem polnym i panem Tarnowskim, którzy przed nimi szli. Skoczyło na nas ze dwa tysiące Tatarów, zaraz wszyscy a wszyscy, co konie mieli, poczęli uciekać [...] Nie zostało nas, tylko jedenastu, a pan hetman dwunasty, z pa- nem kanclerzem (trzynastym). Szliśmy z nimi pieszo na kilka strze- leń z łuku, prosząc go, aby wsiadł na konia i równo z drugimi ucho- dził. Nie chciał tego uczynić, mówiąc słowa: Nie wsiędę, miło mi przy was umierać. Niechaj Pan Bóg nade mną wyrok swój, który uczynił, skończy. Mało co postąpiwszy, poczęli go prosić, aby znowu wsiadł, ale i konia już nie było. Jam wtedy towarzysza jakiegoś, od rozumu dla niewczasów obozowych odeszłego, z konia zrzucił i z panem hetma- nem polnym wsadziłem nań, zatem z boku kilkaset naszych przypa- dło, między których on wpadł i od tego czasu jużem go nie wi- dział" 34. Według innej relacji, gdy Koniecpolski podał Żółkiews- kiemu konia, hetman wielki rzekł: "Proszę cię, ty wsiądź nań a uchodź, meliori fortunę (dla lepszych czasów) na usługę Rzeczypos- politej sevate (zachowaj, tzn. swe życie), a ja swym tułowiem do oj- czyzny nieprzyjacielowi niechaj drogę zawalę" 35. Koniecpolski ze Złotopolskim siłą wsadzili starca na koń, okryli delią hajducką i popędzili do gromady uchodzących jeźdźców. Wraz z nimi hetman z szablą w dłoni usiłował wywalczyć sobie drogę od- wrotu do kraju. Ale niebawem chmura Tatarów pokryła garstkę Po- laków. Hetman poległ na pobojowisku śmiercią żołnierza. Następ- nego dnia Turcy znaleźli jego ciało około 5 km od Mohylewa. Het- man miał odciętą prawą rękę, głęboką ranę na skroni, mniejsze rany na piersiach. Iskender pasza posłał głowę wodza w darze sułta- nowi, natomiast ciało pozwolił zawieźć do rodzinnej Żółkwi. Tam wdowa po hetmanie uroczyście pochowała je w rodzinnym grobow- cu. 234 Z pogromu uratowało się tylko około 1500 żołnierzy kwarcianych i prywatnych, 700 lisowczyków oraz nieokreślona bliżej liczba czela- dzi. Wcześniej znad Prutu przybyło 800-900 żołnierzy magnackich. W sumie ocalało zaledwie 25-30% uczestników wyprawy. Więk- szość strat przypadała na jeńców. Byli wśród nich Koniecpolski, Sa- muel Korecki, Mikołaj Potocki, Janusz Tyszkiewicz, syn hetmana Jan oraz bratanek Łukasz. Po kilkuletnim pobycie w niewoli więk- szość z nich odzyskała wolność, ale np. wkrótce po powrocie do domu Jan Żółkiewski zmarł z ran otrzymanych podczas nieszczęsnej wyprawy. Taką cenę płaciła Rzeczypospolita za niekarność wojska, swawolę czeladzi obozowej, dumę magnatów, ogólny kryzys woj- skowości polskiej, zapoczątkowany podczas niedawnej wojny z Mo- skwą. Bohaterska śmierć hetmana nie od razu zrodziła o nim legendę, utrwaloną w pamięci narodu. Ale rację miał Tomasz Zamoyski, mó- wiąc na najbliższym sejmie, że "będą wieki wiekom powiadać tę chwałę hetmana". Już za swego życia doczekał się Żółkiewski trzech utworów opiewających jego czyny. Był więc poemat dość znanego wówczas humanisty inflanckiego Dawida Hilchena, przede wszyst- kim zaś dwa utwory Szymona Szymonowica. Bardziej znany z nich Trophaeum Stanislai Zolkieviv przedstawia zwycięstwa hetmana nad Tatarami pod Korowajną i nad Udyczą. "Poemat Szymonowica może być dowodem uznania, jakim cieszył się znakomity wódz - pisał Wiktor Hahn. - Przedstawia go nam poeta jakoby spadko- biercę zamysłów wojennych Zamoyskiego, wielbi też jego niezrów- nane męstwo, zowiąc go najdzielniejszym z bohaterów, mimo to nie dopuszcza się przesady" 36. Po śmierci hetmana w literaturze baro- kowej, poświęconej jego pamięci, rozwijały się równolegle dwa nur- ty. Pierwszy z nich możemy określić jako nurt krytyki lub - w lep- szym wypadku - obojętności. Widać to w poemacie Marcina Pasz- ko wskiego pt. Bitwy znamienne, wydanym tuż po bitwie cecorskiej, w Pamiętniku Zbigniewa Ossolińskiego, w Kronice Europy biskupa przemyskiego i wybitnego historyka Pawła Piaseckiego, który pow- tórzył nawet krążące po kraju plotki, że Żółkiewski, nie chcąc prze- 236 żyć klęski, kazał się zabić podwładnemu kozakowi. Dość chłodno odniósł się do hetmana znany poeta barokowy Wacław Potocki, który w Wojnie chocimskiej zarzucił mu "zbytniej sławy apetyt" i włożył w usta wodza słowa: "tu sam ginę, tu sam kwiat polskiej gubię młodzi,, 37. Równocześnie rozwijał się w XVII w. nurt lite- racki, sławiący męstwo i poświęcenie Żółkiewskiego. Reprezento- wali go autorzy dramatów jezuickich, nazywający Cecorę polskimi Kannami, poeci Stanisław Wilkowski i Piotr Napolski, autor dzieła Krwawy Mars narodu sarmackiego (1628), mieszczański pisarz Jan Innocenty Petrycy, biskup płocki i wybitny historyk Stanisław Łu- bieński. Najwięcej przyczynił się do gloryfikacji hetmana bardzo poczytny, wybitny poeta barokowy, Samuel ze Skrzypny Twardo- wski, który w Przewoźnej legacji Krzysztofa Zbaraskiego (1633) stwierdził, że Żółkiewski jest postacią godną stanąć obok sław- nych bohaterów antycznych, a w poemacie Władysław IV, król polski i szwedzki (1649) w pełni rozsławił postać bohaterskiego wodza. W literaturze XVIII w. przez długi okres trwało milczenie na te- mat hetmana. Wyjątkiem była tragedia Wacława Rzewuskiego pt. Żółkiewski (1758), gloryfikująca postać bohatera. Dopiero w okre- sie Oświecenia, w czasach Stanisława Augusta Poniatowskiego poja- wiły sę liczne utwory literackie, ukazujące chwałę zwycięzcy Rosji, podkreślające jego męstwo i poświęcenie dla ojczyzny, tak potrzeb- ne Polakom końca XVIII w., przeciwstawiające jego patriotyzm współczesnym rusofilom i targowiczanom. Dla działaczy stronnictwa patriotycznego Żółkiewski był przede wszystkim pogromcą carów i zdobywcą Moskwy. Julian Ursyn Niemcewicz napisał Dumę o hetmanie Stanisławie Żółkiewskim, Franciszek Dionizy Koźmian w słynnej odzie Do wą- sów zaliczył go wraz z Zamoyskim, Chodkiewiczem, Czarnieckim i Sobieskim do grona bohaterów narodowych; Ignacy Krasicki wspo- minał o nim w Podróży z Warszawy do Biłgoraja. Kult Żółkiewskie- go kontynuowany był w czasach zaborów. W tragedii Ignacego Hu- mnickiego Żółkiewski pod Cecorą (1820-1821) nasz bohater został przedstawiony dość dwuznacznie, jako posłuszny podwładny despo- tycznego króla, co wywołało protesty recenzentów, zważywszy jesz- cze na analogię z aktualną sytuacją kraju, podporządkowanego wów- czas absolutyzmowi carskiemu. Pomnik hetmana postawiony na 237 miejscu jego śmierci przez żonę był opiewany przez Edwarda Chło- pickiego w wierszu Do pomnika Żółkiewskiego w Besarabii (1860). Aleksander Morgenbesser w dumie Zgon hetmana Żółkiewskiego (1855) ukazał proroczy sen hetmana przed bitwą, Aleksander Groza w Marku Jakimowskim przedstawił złowieszcze widma, przepowia- dające hetmanowi zgubę: Borysa Godunowa, Wasyla Szujskiego, Samuela Zborowskiego i Mikołaja Zebrzydowskiego. Nie wspomi- nał natomiast Żółkiewskiego w swej twórczości żaden z wielkich po- etów doby romantyzmu. Większe zainteresowanie hetmanem przejawiali natomiast twór- cy polskiej powieści historycznej doby romantyzmu. Postać Żół- kiewskiego występuje więc w powieściach Józefa Ignacego Krasze- wskiego Bajbuza i Banita, przy czym wódz przedstawiony jest ba- rdzo pozytywnie jako przeciwnik anarchii i samowoli szlacheckiej, moralny wzór godny naśladowania. Podobnie zarysowana jest po- stać hetmana w powieści Zuzanny Morawskiej (1902) Rotmistrz Wybraniecki, w której jest przeciwstawiona warcholskim dowód- com, podkomendnym Żółkiewskiego oraz nieudolnemu królowi, pasjonującemu się alchemią i złotnictwem, a nie przejmującemu się sprawami ojczyzny. Podobny obraz utrwaliły inne opowiadania o hetmanie doby pozytywizmu, adresowane przede wszystkim do młodzieży. Na przełomie XIX i XX w. powstały liczne utwory poświęcone Żółkiewskiemu. Gdy w 1908 r. przeniesiono prochy hetmana do no- wego sarkofagu w kolegiacie w Żółkwi, w literaturze i prasie pols- kiej ukazało się wiele okolicznościowych utworów. Wyróżnić spo- śród nich należy przede wszystkim wiersz Kornela Ujejskiego Ceco- rskie pola, w którym autor, przedstawiajc tragiczne losy hetmana, ukazał go jako "wzór moralny poświęcenia dla ojczyzny". Odezwę do Polaków wystosował z tej okazji sam Henryk Sienkiewicz. Stwierdził w niej, że Żółkiewski był "księciem niezłomnym", a z jego bohaterskiej śmierci należy czerpać "zadatki siły życia, z mocy których musi nastąpić odrodzenie!" 38 narodu. Wielki pisarz miał tu na myśli niepodległą Polskę. Dość znany wówczas literat Kazimierz Gliński wydał powieść pt. Cecora (1902), ukazującą m.in. bohaters- ką śmierć hetmana, a Maria Konopnicka i Artur Oppoman uczcili pamięć wodza wierszami Od hetmańskiej trumny oraz Żółkiewski do syna. 238 Największym dziełem godnym wielkiego hetmana był znakomity poemat prozą Stefana Żeromskiego Duma o hetmanie (1908). Zafa- scynowany postacią hetmana pisarz przedstawił go jako rycerza bez skazy i trwogi, postać tragiczną, przerastającą poziomem moralnym i rozumem politycznym wszystkich współczesnych mu ludzi: króla, dwór, szlachtę, człowieka bezskutecznie walczącego z rogatą duszą polską, krnąbrną i nieposłuszną. "Pisany stylizowanym językiem, niełatwy w lekturze utwór przemówił do stosunkowo niewielkiej garstki znawców, pozyskał autorowi przychylne recenzje tych, któ- rzy dotąd atakowali go słowem i pismem... Wyjątki Dumy te najba- rdziej czytelne, trafiły nawet do podręczników szkolnych i utrwaliły w oczach młodzieży legendę o bohaterskim hetmanie, legendę mają- cą wszelkie cechy prawdy" 39. Pod wpływem Żeromskiego znalazła się literatura okresu między- wojennego, a także i historiografia. "Otoczony chmarą Tatarów ry- cerz bez trwogi i skazy, czysty i ofiarny, prawy bohater padł trupem w Termopilach Europy, zostawiając dla potomnych wzór do naśla- dowania - pisał w stylu Żeromskiego Wacław Sobieski, utrwalając legendę o hetmanie. W podobnym duchu pisali: dramaturg Kazi- mierz Broński w tragedii pt. Hetman Stanisław Żółkiewski, Zofia Kossak-Szczucka w powieści Złota wolność, historycy - Antoni Prochaska, Artur Śliwiński, Franciszek Suwara i Wanda Dobro wols- ka. W Polsce powojennej, po okresie stalinowskim, Żółkiewski znowu pojawiał się na lamach prasy, w literaturze pięknej, w dziełach historyków. Najbardziej do poznania jego życia i działalności przy- czyniły się prace Władysława Czaplińskiego i Jaremy Maciszews- kiego. W literaturze pięknej spopularyzował go Lew Kaltenberg, Jan Mcysztowicz, Ryszard Jegorow, Jerzy Harasymowicz. Wysoko oceniają go współcześnie historycy wojskowości. "Jako wódz odzna- czał się śmiałością i dużym talentem zarówno w dziedzinie opera- cyjnej, jak i taktycznej - informuje Mała Encyklopedia Wojskowa. - Stosował działania po liniach wewnętrznych, uzyskiwał zaskoczenie operacyjne marszem nocnym (Kluszyn), przeprowadzał głębokie obejście szyku nieprzyjacielskiego (Rewel, tj. Tallin), działał zgodnie z zasadą ekonomii sil (Kluszyn). Próbował stosować w sposób nowatorski szyk taborowy (Cecora). Nie potrafił nato- 239 miast stworzyć skutecznego systemu obrony przed Tatarami. Świet- ny pisarz wojskowy" 40. Chociaż dzisiaj wiadomo, że Cecora nie była drugimi Termopila- mi, a hetman w wyprawie do Mołdawii popełnił wiele błędów, to przecież mimo swoich ludzkich wad i ułomności całym życiem oraz postawą moralną dowiódł, że słusznie należy mu się miejsce w pan- teonie bohaterów naszej historii. Część czwarta JAN KAROL CHODKIEWICZ 1. Potomek znakomitych bojarów Ród Chodkiewiczów należał do najbardziej znanych i wpływo- wych na Rusi i Litwie, wywodził się zaś z bojarów, ruskich, osiadłych na Kijowszczyźnie. Protoplastą jego był prawdopodobnie^ Chodko Juriewicz, który w 1436 r. uposażył monaster w Supraślu, włości Chodkiewiczów położonej w pobliżu Białegostoku. Jego syn, a pra- pradziad naszego bohatera, Iwan Chodkiewicz, był znanym dowód- cą, od 1480 r. wojewodą kijowskim. Podczas najazdu tatarskiego na Ukrainę dostał się do jasyru i zmarł w niewoli. Pozostawił po sobie dwie córki i syna Aleksandra, który w 1506 r. został marszałkiem dworu hospodara (w-k. księcia) i członkiem rady panów litewskich. Aleksander należał do dziesiątki największych magnatów Wielkiego Księstwa. Według rejestru popisowego z 1528 r. zobowiązany był do wystawienia 198 konnych rycerzy, co oznaczało, iż miał w swych włościach około 1600 rodzin służebnych, tj. 9500-10000 podda- nych. Pod koniec życia został w 1544 r. wojewodą nowogródzkim. W 1549 r. jego trzej synowie podzielili się majątkiem po ojcu (zmarł 28 V 1549). Najstarszy Hieronim, dziad przyszłego hetmana Jana Karola, wziął Bychów nad Dnieprem na Białorusi, Mysz nad rzecz- ką Myszanką niedaleko Nowogródka oraz Lebiodę koło Lidy i za- początkował bychowską linię Chodkiewiczów. Hrehory otrzymał Brzostowicę koło Białegostoku, Trościenicę koło Borysowa i Roś koło Wołkowyska, dając początek linii brzostowickiej. Najmłodszy Jurij, dostał Supraśl, Choroszczę koło Białegostoku i Dojlidy oraz Karakuły, stanowiące obecnie część Białegostoku. Zapoczątkował on linię supraślską Chodkiewiczów. Najwyższe godności z tej trójki osiągnął Hrehory, dziad stryjecz- ny Jan Karola, od 1554 r. wojewoda Witebski, w rok później kijows- ki, od 1561 r. hetman polny, od 1566 r. - wielki litewski. Hrehory. 241 był znakomitym wodzem, zwycięzcą Rosjan w bitwie nad rzeką Ułą (1564), obrońcą kultury ruskiej i prawosławia, założycielem prężne- go ośrodka kultury prawosławnej w Zabłudowie koło Białegostoku. Jego dwaj synowie zmarli młodo i bezpotomnie, toteż na nich wyga- sła linia brzostowicka. Hieronim Chodkiewicz za przykładem Mikołaja "Czarnego" Ra- dziwiłła przyjął kalwinizm. (Podobnie postąpiła znaczna część mag- natów i szlachty litewskiej). Dziad Jana Karola uzyskał liczne wyso- kie godności: podczaszego litewskiego, kasztelana trockiego (1544), starosty żmudzkiego i wreszcie kasztelana wileńskiego (1559). Awans swój zawdzięczał głównie protekcji królowej Bony, której politykę gorliwie popierał. Pod koniec życia stał się stronnikiem Habsburgów i uzyskał od cesarza Karola V tytuł hrabiowski. Najmłodszy z braci, Jurij, został kasztelanem trockim, nie ode- grał jednak większej roli w życiu politycznym Litwy. Ojciec naszego bohatera, Jan Hieronimowicz Chodkiewicz, stu- diował w Królewcu, a potem w Lipsku. Przez pewien czas przeby- wał w Wiedniu na dworze Karola V, ucząc się praktycznie rzemiosła rycerskiego i wojując w szeregach wojsk cesarskich przeciw Francji. Po powrocie do kraju ożenił się z wojewodzianką krakowską, Kry- styną Zborowską. Wziął udział w pierwszej wojnie o Inflanty, mają- cej na celu ich przyłączenie do Polski i Litwy. W 1563 r. został sta- rostą żmudzkim i członkiem Rady Litewskiej, następnie zaś - po unii lubelskiej - senatorem Rzeczypospolitej. W marcu 1566 r. otrzymał urząd marszałka litewskiego, a 2 sierpnia tegoż roku - ad- ministratora Inflant. W sprawie unii polsko-litewskiej zajmował dość dwuznaczne stanowisko, ale ostatecznie zgodził się na warunki układu 1569 r. Uważał jednak, że Litwa ma pełne prawo do samo- dzielności w ramach Rzeczypospolitej. Jan Chodkiewicz odegrał dużą rolę na Litwie w okresie bezkrólewi po zgonie Zygmunta Au- gusta i wyjeździe Henryka Walezego. Prowadził wówczas lawiran- cką politykę, oscylując między Iwanem Groźnym, jego synem Fio- dorem, cesarzem Maksymilianem Habsburgiem i wreszcie Stefanem Batorym, który obiecał mu buławę hetmańską i wysoką nagrodę pieniężną. Dobrze umiał zabiegać o sprawy materialne, toteż wyrósł na jednego z największych magnatów na Litwie. Według popisu z 1567 r. wystawiał ze swoich dóbr 360 koni, miał więc około 5760 dy- mów ludności chłopskiej, tj. 34 560 poddanych. 242 Jan Karol Chodkiewicz był trzecim kolejnym synem starosty żmu- dzkiego. Dokładna data jego urodzin nie jest znana. Ponieważ Jan Hieronimowicz ożenił się na początku 1559 r., można sądzić, że Jan Karol urodził się w 1561 r. (tu przyznajemy rację krytykom naszej książki o hetmanie, opowiadającym się za rokiem 1561, a nie 1560). Rodzeństwo miał nader liczne: braci Hieronima (zmarł w młodości) i Aleksandra oraz siostry Annę, Krystynę, Halszkę i Aleksandrę. Z racji swego pochodzenia Jan Karol już w dzieciństwie pretendował do roli przyszłego męża stanu lub wodza, zwłaszcza że przez liczne ciotki i wujków był spokrewniony z najprzedniejszymi rodami mag- nackimi w Koronie i na Litwie. Dzieciństwo spędził przy matce w Myszy, ucząc się pod kierunkiem prywatnych nauczycieli. W 1573 r. ojciec, wówczas już katolik, wysłał obu synów do kolegium jezuic- kiego w Wilnie. Szkoła miała dwa wydziały - filozofii i teologii. Młodzi Chodkiewicze uczyli się tu historii starożytnej, języków ob- cych, matematyki i retoryki. Szkoła słynęła ze zdecydowanej posta- wy kontrreformacyjnej oraz z wysokiego poziomu kadry nauczają- cej . Podczas studiów w tej uczelni bracia przeżyli wielką klęskę swe- go ojca, który w 1577 r. utracił niemal całe Inflanty, zdobyte przez przeważające siły moskiewskie, a następnie został zwolniony przez Batorego z urzędu administratora tej prowincji. Złamany niepowo- dzeniami, skłócony z królem, Jan Hieronimowicz zmarł w zupełnym zapomnieniu 4 VIII 1579 r., przeżywszy zaledwie czterdzieści dwa lata. Dalszym wychowaniem dzieci zajęła się matka, szczera patriot- ka, zwolenniczka ścisłej unii Polski z Litwą. Po ukończeniu Akademii Wileńskiej obaj młodzi Chodkiewicze przebywali przez pewien czas w rodzinnym domu w Myszy, po czym w 1586 r. wyjechali na dalsze studia do Niemiec. Wybrali jezuicki uniwersytet w Ingolsztadt koło Monachium, słynący z wysokiego poziomu nauki i przyciągający młodzież z wielu państw Europy. Po- lacy stanowili wśród niej najliczniejszą grupę po Niemcach. Chod- kiewicze solidnie przykładali się do nauki, studiując z zapałem filo- zofię i prawo. W 1588 r. dowiedzieli się o śmierci matki, ale mimo to nadal pozostali za granicą, zleciwszy pieczę nad włościami swym rządcom. We wrześniu 1589 r. ukończyli studia uniwersyteckie, po czym udali się do Padwy. Zrażeni do waśni narodowościowych i burd wzniecanych z lada powodów przez studentów, opuścili rychło Padwę i przenieśli się do Wenecji. Następnie Jan Karol przebywał 243 krótko na Malcie, będącej wówczas jakby szkołą rycerską dla mło- dzieży katolickiej z całej Europy. Zakon Kawalerów Maltańskich prowadził nieustanne walki na Morzu Śródziemnym z Turkami i muzułmańskimi korsarzami z Afryki, toteż Jan Karol mógł tu dużo nauczyć się w dziedzinę artylerii, sztuki oblężniczej, fortyfikacji, sta- czania bitew morskich, wykorzystania ręcznej broni palnej. Podczas pobytu w Europie Zachodniej przyszły hetman zapoznał się zapewne z nową sztuką wojenną, zapoczątkowaną w Niderlan- dach. Powstało tam wojsko zawodowe nowego typu, złożone głów- nie z piechoty walczącej ogniem muszkietowym, obwarowane drew- niano-wodnymi fortyfikacjami polowymi, stosujące zasadę kontr- marszu, zdobywające teren samą tylko walką ogniową, bez uderza- nia na białą broń. Wojsko holenderskie ustawiało się na polu bitwy, w szachownicę, niczym starożytny legion rzymski. Zapewniało to dużą giętkość szyku i dawało możność stosowania manewru na polu walki. Coraz większą rolę na polu bitwy zaczęła odgrywać artyleria, która dotąd miała już ujednolicony kaliber dział. Jazda stosowała na polu bitwy karakol, stanowiący właściwie zwyrodnienie taktyki kawalerii, która traciła przewagę wynikłą z siły uderzenia cwałem na białą broń. Nowe jednostki rajtarii potrafiły osiągać sukcesy w walce, skupiając ogień z pistoletów w jednym miejscu i doprowadza- jąc do załamania płytkich szyków kopijników, których odosobnione grupy likwidowano potem w walce wręcz. Nowa taktyka walki spowodowała, że indywidualne męstwo żoł- nierzy traciło znaczenie na rzecz zgrania całego batalionu. Wojsko potrzebowało zatem coraz liczniejszej kadry oficerskiej i podoficers- kiej, długotrwałych, intensywnych ćwiczeń całych jednostek, rozwo- ju przemysłu zbrojeniowego, a w konsekwencji - ogromnych wy- datków. Wojna stawała się coraz kosztowniejszym przedsięwzię- ciem, zaś jej wynik zależał od stopnia rozwoju ekonomicznego pań- stwa, jego zasobów finansowych. Przemiany w wojskowości zachod- nioeuropejskiej znalazły szerokie uzasadnienie teoretyczne w bujnie rozwijającym się piśmiennictwie. Chodkiewicz i inni wybitni hetma- ni polscy tej doby musieli znać je dobrze, skoro stosowali liczne in- nowacje w wojskowości. W 1590 r. Jan Karol wrócił do kraju. Z jego korespondencji wy- raźnie wynika, że nie był wcale w Hiszpanii, Niderlandach ani An- glii, jak to za Naruszewiczem powtarzali wszyscy późniejsi history- 244 cy. Kosztowne studia mocno nadszarpnęły majątek Chodkiewi- czów, nie najlepiej zarządzany przez administratorów, toteż obaj bracia po powrocie do kraju narzekali na trapiące ich nieustannie li- czne długi. W życie polityczne kraju wprowadzili Jana Karola i Aleksandra stryjowie Hieronim oraz Jerzy (Jurij), starosta żmudzki. Początkowo obaj panicze - jako siostrzeńcy Zborowskich - byli niepewni łaski Zygmunta III, ten okazał się jednak wspaniałomyślny i kaptując so- bie stronników spośród niedawnych wrogów, łatwo wybaczył Chod- kiewieżom winy ich krewnych. W rezultacie już w 1592 r. Jan Karol asystował królowi podczas zaślubin Anny Habsburżanki. Dnia 18 maja 1592 r. bracia dokonali podziału ojcowizny. Jan Ka- rol otrzymał Bychów, Lachowicze w województwie nowogródzkim, dwór Gniezno w powiecie wołkowyskim, miasto Szkudy, Gruszce i dwór Kretyngę w ziemi żmudzkiej oraz kamienicę w Wilnie. Alek- sander dostał Szkłów, Bóbr, Myszę, Lidowiany i miasteczko Ginty- liszki w ziemi żmudzkiej, dobra Kopyś w powiecie orszańskim oraz drewniany dwór w Wilnie. W ramach umowy bracia uposażyli rów- nież siostry na wypadek zamążpójścia 2. Aleksander nie był zadowo- lony z podziału dóbr i uważał, że młodszy Karol (bo tak nań mówio- no w domu) zagarnął zbyt dużo dla siebie. Prawdopodobnie nierów- ny ten podział stał się później podłożem długotrwałego konfliktu między braćmi. Po ustabilizowaniu sytuacji majątkowej obaj Chod- kiewicze wstąpili wreszcie w związki małżeńskie. Aleksander poślu- bił Eufemię Sienieńską, córkę wojewody podolskiego Jana. Nato- miast trzydziestodwuletni już Jan Karol ożenił się 23 lipca 1593 r. z dwudziestosześcioletnią Zofią Mielecką, córką wojewody podolskie- go Mikołaja i Elżbiety z Radziwiłłów (której ojcem był Mikołaj "Czarny", kanclerz wielki litewski), wdową po kniaziu Semenie Olelkowiczu Słuckim. Małżonka wniosła w posagu Kraśnik, Cimko- wicze koło Nieświeża oraz 1/3 Mielca wraz z najbliższymi przyległo- ściami. W zamian za ten posag Chodkiewicz zagwarantował żonie 100 000 zł z dóbr bychowskich i kretyndzkich. Małżeństwo było udane, o czym świadczą czułe listy Jana Karola do żony, tytułowane "Najmilsza Zosieńko, jedyna, kochana duszo" lub "pociecho moja serdeczna". Pisane piękną staropolszczyzną do- brze świadczą o literackich talentach autora. "Zosieńka" odpowia- 245 dała mu równie czule, choć bardziej niezdarnie, a ortografię kale- czyła niemiłosiernie. Nie bała się zmiennych nastrojów męża, umia- ła łagodzić jego zapalczywy charakter, dzieliła z nim tryumfy i nie- powodzenia, wyręczała w sprawach gospodarczych i zarządzaniu majątkiem. Do końca życia pozostała wiernym przyjacielem Jana Karola. Ten nigdy nie zapominał o małżonce i z każdej wyprawy wojennej czy z wojażu cywilnego przywoził jej różne specjały, jak piwo lipskie, przednie gatunki win, pomarańcze. Zofia była pobożna do przesady i wraz z mężem gorliwie fundo- wała i uposażała klasztory, kościoły, szpitale, dawała hojne jałmuż- ny biednym. Miała duże ambicje polityczne i zabiegała o wyniesie- nie rodu Chodkiewiczów na Litwie, odgrywała więc pewną rolę w życiu politycznym Wielkiego Księstwa. Chodkiewiczowie mieli troje dzieci: Hieronima, Kazimierza (ten zgasł we wczesnym dzieciństwie) oraz Annę. W 1596 r., a więc dopiero w wieku trzydziestu pięciu lat, Jan Ka- rol pociągnął na swą pierwszą w życiu wyprawę wojenną. Pod wo- dzą Żółkiewskiego walczył wtedy na czele stukonnej roty przeciw powstańcom kozackim Nalewaj ki. Bił się pod Konstantynowem, na uroczysku Ostry Kamień koło Białej Cerkwi, pod Kaniowem i Łub- niami, wszędzie wykazując męstwo i duży talent dowódczy. W tym- że roku, 27 maja, uzyskał godność podczaszego litewskiego. W 1597 r. dekretem królewskim został skazany na więzienie za pobicie woźnego sądowego, który wręczył mu pozew na jakąś roz- prawę. W odpowiedzi Zygmuntowi III Jan Karol stwierdził, że nie czuje się winnym, ale zdaje się na łaskę królewską i poddaje wyro- kowi trybunalskiemu. Oczywiście król darował mu winę. Dnia 19 lipca 1599 r. Jan Karol został starostą żmudzkim, co za- pewniło mu krzesło w senacie, bowiem starostwo to odpowiadało województwu. Władzy jego podlegały nie tylko rozległe tu dobra ziemskie, ale również miasta Telsze i Rosienie. Pozycja Jana Karola wzrosła zatem niepomiernie. W tym samym roku pociągnął z innymi pocztami panów polskich i litewskich na daleką wyprawę za Karpaty. Walczył o Siedmiogród pod sztandarami kardynała Andrzeja Batorego, krewniaka i sojusz- nika Zamoyskiego. Przeciwnikiem Batorego był hospodar Michał Waleczny. Cała kampania skończyła się klęską kardynała, który zgi- 246 nął podczas ucieczki. Jan Karol nie odegrał zapewne większej roli w bitwie pod Selimbar koło Sibiu, rozstrzygającej o losach Siedmio- grodu. Pod koniec tegoż 1599 r. zdobył sobie rozgłos w całkiem prywat- nej sprawie. Między Chodkiewiczami i Radziwiłłami doszło wów- czas do konfliktu o... rękę młodziutkiej księżniczki słuckiej, Zofii Olelkowiczówny. Panna była dziedziczką olbrzymich dóbr, gra była więc warta świeczki. Przed laty jej opiekun, Jerzy Chodkiewicz, wy- raził zgodę na małżeństwo Zofii z Januszem Radziwiłłem, synem Krzysztofa, wojewody wileńskiego i hetmana wielkiego litewskiego. Po śmierci Jerzego opiekę nad dziewczynką przejął jego brat, kasz- telan wileński Hieronim. Gdy jednak między Chodkiewiczami i Ra- dziwiłłami doszło do sporu o dobra Kopyś pod Orszą, Hieronim od- mówił wydania Zofii za Janusza. Wtedy Radziwiłłowie postanowili siłą zdobyć księżniczkę. W Wilne doszło do mobilizacji sił obu potę- żnych rodów. Wokół kamienicy Chodkiewiczów stanęły liczne od- działy radziwiłłowskie, ponieważ jednak dostęp do budynku utrud- niały małe i ciasne uliczki, książęta po naradzie postanowili spróbo- wać rokowań. Dzięki mediacji senatorów Chodkiewicze ostatecznie ustąpili i zgodzili się na małżeństwo. Możni wichrzyciele nie zostali ukarani! We wrześniu 1600 r. Jan Karol i jego brat wyruszyli z Zamoyskim na wyprawę przeciw Michałowi Walecznemu. Towarzyszył im cały pułk jazdy, dowodzony przez starostę lityńskiego Samuela Łaszczą oraz Węgra Władysława Bekiesza. Przed walną bitwą pod wsią Bu- kowo Jan Karol Chodkiewicz wraz z podczaszym koronnym Ada- mem Sieniawskim podobno nalegał, by Zamoyski wysłał ich do pierwszego szeregu walczących. "Wolę jednego ze swoich Rzeczypo- spolitej zachować, niżeli przez jego stratę nad tysiącami nieprzyja- ciół zwycięstwo nabyć" - odrzekł podobno hetman wielki i zatrzy- mał obu żądnych sławy mężów przy sobie. Jan Karol w znacznym stopniu przyczynił się do ostatecznego zwycięstwa. Za zasługi wo- jenne dostał starostwo wielońskie nad Niemnem. Natomist nie otrzymał buławy polnej litewskiej, jak to mylnie za Naruszewiczem powtarzali wszyscy historycy. W całej zbadanej przez nas korespon- dencji owych lat Chodkiewicz jest tytułowany tylko "hrabią na By- chowie, Szkłowie i Myszy" oraz starostą generalnym ziemi żmudz- kiej. O tytule hetmańskim nie ma ani słowa! Na wielką sławę żoł- 247 nierską musiał Jan Karol czekać długo. Karierę wojskową zaczął ro- bić przecież dość późno. Ale dzięki długoletniej nauce, głębokim studiom zagranicznym, samokształceniu, częstym ćwiczeniom prak- tycznym nabył umiejętności, które wraz z wrodzonym talentem mu- siały niebawem zaowocować. 2. Pogromca Szwedów Niepomyślna sytuacja wojsk Rzeczypospolitej w Inflantach nie za- chęcała nikogo do objęcia dowództwa na północnym teatrze wojen- nym. Krzysztof Radziwiłł wolał działać w opozycji, uchylił się przed przyjęciem dowództwa i Żółkiewski. W tej sytuacji król postawił na Chodkiewicza. Jak dotąd dał się on poznać bardziej jako dumny magnat i warchoł niż wybitny dowódca. Miał jednak duże wpływy na Litwie, a także zadatki na wodza i Zygmunt III zapewne wcześ- niej poznał się na jego talencie. Decyzję o powierzeniu Chodkiewieżowi dowództwa w Inflantach król podjął 3 kwietnia 1601 r. "Mając w pamięci potrzebowanie i żą- danie kilkakrotne stanów Wielkiego Księstwa Litewskiego zdało się nam pod ten czas pułkownika osobę na to (dowództwo w Inflantach - L.P.) sposobną wyznaczyć - pisał. - A rozumiejąc, iż Wielmo- żny Karol Chodkiewicz starosta żmudzki temu podołać może, pisa- liśmy o tym do niego" 3. W innym dokumencie Chodkiewicz jest określony tytułem nie pułkownika, lecz "namiestnika wojskowego Jego Królewskiej Mości". Zygmunt III, 27 kwietnia, nadał Janowi Karolowi Chodkiewiczowi przywilej na "urząd hetmana litewskiego w Inflantach" 4. Z treści dokumentu wynika, że nominacja ta ozna- czała faktycznie buławę polną. Formalnie wtedy jednak jej nie otrzymał. Król wysłał też instrukcję do Radziwiłła, polecając mu przekazanie dowództwa nad wojskiem w Inflantach Chodkiewiczo- wi 5. Wtedy Radziwiłł, chcąc ratować swój prestiż i nie dopuścić Jana Karola do komendy nad Litwinami, wykorzystał swe uprawnienia hetmańskie i zarządził koncentrację wojsk w Oniksztach nad rzeką Świętą, sam stając na ich czele. Gdy więc Chodkiewicz z dokumen- tami uprawniającymi go do przejęcia dowództwa zjawił się na in- flanckim teatrze wojny, Radziwiłł nie dopuścił do podporządkowa- 248 nią armii jego rozkazom. Między obu wodzami doszło do ostrego konfliktu, rzutującego ujemnie na sprawność działania wojska litew- skiego. W tym czasie sytuacja militarna Rzeczypospolitej była bardzo nie- pomyślna. Szwedzi opanowali prawie całe Inflanty, z wyjątkiem Rygi, pobliskiego Dynemuntu (Dźwinoujścia), dalej leżących Kok- nese (Kokenhausen) i Dyneburgu (Daugavpils). Pod koniec lutego 1601 r. zagony szwedzkie docierały do Rygi, przenikały za Dźwinę, zagrażały Żmudzi i Kurlandii. Dnia 10 marca naturalny syn Karola Sudermańskiego, Carl Carlsson Gyllenhjelm, zablokował Koknese, leżące na ważnej przeprawie przez Dźwinę. Była to najkrótsza dro- ga przez Wiłkomierz na Kowno i Wilno. Koknese stanowiło główny ośrodek starostw dzierżawionych przez hetmana wielkiego litewskie- go, Krzysztofa Radziwiłła, dlatego tutejszy zamek był dobrze przy- gotowany do obrony. Gdy cztery szturmy Szwedów zakończyły się niepowodzeniem, Karol Sudermański powierzył komendę nad wojs- kiem w Inflantach synowi, sam zaś udał się do Tallina, by organizo- wać nowe zaciągi. W tym czasie Krzysztof Radziwiłł skoncentrował już w Oniksztach prywatne poczty magnackie oraz zaciągnięte na kredyt oddziały zaciężne i piechotę wybraniecką, a następnie ruszył na odsiecz miastu. Skłócony z Radziwiłłem Chodkiewicz początko- wo sabotował zarządzenia hetmana wielkiego, w końcu jednak przy- był mu z pomocą na czele oddziału, złożonego z 800 ludzi. Wojska litewskie liczące prawie 4000 żołnierzy, w tym 1100 piechoty, oraz zapewne 16 dział osaczyły blokujące Koknese siły nieprzyjaciela. Gdy Carl Carlsson przybył im z pomocą, 23 czerwca 1601 r. doszło do dużej bitwy. Wojska szwedzkie miały 4000 jazdy, 900 piechoty i 17 dział. Carl Carlsson ustawił jazdę równomiernie w dwóch rzutach na obu skrzy- dłach, piechotę umieścił w centrum, zasłoniwszy ją kozłami hiszpań- skimi przed uderzeniem jazdy polskiej. Prawe skrzydło miało szyk schodami w lewo, lewe - schodami w prawo. W ten sposób cała ar- mia szwedzka przyjęła kształt półkola z wysuniętymi do przodu skrzydłami. Prawdopodobnie Carl Carlsson, wykorzystując przewa- gę liczebną, chciał zgnieść Litwinów na skrzydłach, a potem rozbić centrum. Szyk szwedzki był jednak sztywny, równomierne bowiem rozmieszczenie oddziałów z góry uniemożliwiało zastosowanie jakie- goś manewru. 250 Radziwiłł, obserwujący ze wzgórza ugrupowanie przeciwnika, po- stąpił zupełnie inaczej. Ponieważ pole bitwy stanowiło korytarz sze- rokości sześciuset metrów, ograniczony od południa stromym brze- giem Dźwiny, a od północy podmokłymi łąkami i lasem, co uniemo- żliwiało zastosowanie w walce jakiegoś manewru, postanowił ude- rzyć na wroga taranem i rozbić jego szyki w wybranym przez siebie miejscu. Część sił zostawił pod osaczonym koło zamku kokneskiego obozem szwedzkim. Natomiast resztę wojska w sile 2600 jazdy, 400 piechoty i 9 działek podzielił tradycyjnie na huf przedni, prawy, lewy i walny. Jan Karol ze swym pułkiem stanął w przednim hufie. Ponieważ stojące pod lasem prawe skrzydło szwedzkie osłonięte było taborem, hetman wielki postanowił szukać rozstrzygnięcia na swym prawym skrzydle. Dlatego skierował nań cały huf walny. Przeciw stojącej w centrum piechocie nieprzyjaciela nie wystawił ża- dnych sił, słusznie uważając, że postawione przed nią przeszkody uniemożliwią jej wszelki ruch do przodu już na początku walki. Carl Carlsson zorientował się chyba w zamiarach wodza litewskiego, nie zdołał jednak przegrupować w porę sztywno ustawionych swoich .oddziałów. Bitwa zaczęła się o godzinie siódmej rano atakiem lewego skrzy- dła szwedzkiego, złożonego z wyborowej rajtarii fińskiej. Początko- wo przeciwnik zepchnął nieco do tyłu słabszy pułk syna hetmańskie- go, Janusza Radziwiłła, w porę wsparł go jednak Chodkiewicz, a następnie Krzysztof Dorohostajski, którego pułk przeniknął w peł- nym galopie obok piechoty i dział szwedzkich i z flanki runął na dzielnie walczących dotąd rajtarów fińskich. Ci załamali się i rzucili do ucieczki. Całe starcie na skrzydle trwało zaledwie kilkanaście mi- nut! Zupełnie inny przebieg miała początkowo walka na lewym pols- kim skrzydle, gdzie na słaby pułk kasztelana parnawskiego, Piotra Stabrowskiego, zwaliła się przeważająca masa szlachty inflanckiej. Szwedzi osiągnęli tu sukces, ale gdy w pościgu za uchodzącymi Li- twinami znaleźli się koło wzgórza obsadzonego przez pułk hetmana wielkiego, rzucił on do kontrataku wyborowe chorągwie husarzy, których szarża przesądziła o wyniku walki. Rozgromione oddziały szwedzkie rzuciły się do ucieczki w stronę lasu lub drogą do Erlaa. Pozostała na polu bitwy piechota nieprzyjaciela stawiła jeszcze silny opór, toteż - jak pisał potem Radziwiłł - "ledwie nam powtóre 251 nie do tęższej rozprawy z ona piechotą aniżeli z jazdą przychodzi- ło" 6. Po nadejściu polskiej piechoty z działkami i zasypaniu przeci- wnika pociskami opór piechurów ustał zupełnie i cała masa ludzi rzuciła się do bezładnej ucieczki. O godzinie czternastej bitwa była skończona. Szwedzi stracili w niej 2000 ludzi, 12 chorągwi, całą arty- lerię, 200 wozów z żywnością dla swej głodującej, osaczonej armii oraz wiele innego sprzętu. Litwini mieli 80 zabitych i 100 rannych, z których 20 zmarło po bitwie. Duże straty były w koniach. Po bitwie osaczona pod zamkiem kokneskim armia szwedzka ska- pitulowała. Litwini zagarnęli całą artylerię, liczącą 11 dział, w tym 6 dział i moździerzy wielkiego kalibru. Bitwa pod Koknese była czwartym, kolejnym zwycięstwem armii litewskiej nad Szwedami w otwartym polu i dowiodła bezspornie jej wyższości organizacyjnej i taktycznej nad północnym przeciwni- kiem. Armia szwedzka nie przedstawiała wówczas dużej wartości bojowej, zwłaszcza że wprowadzone przez Eryka XIV reformy woj- skowe zostały zaprzepaszczone przez jego następców. Wycofanie pik spowodowało, że piechota stała się niemal bezbronna wobec szarżującej na białą broń jazdy. Wprowadzenie karakolu przez jaz- dę szwedzką pozbawiło ją wszelkich szans w walce z atakującą cwa- łem polską kawalerią. Znawca dziejów wojskowości XVII w., Jerzy Teodorczyk, porównywał wartość bojową piechoty szwedzkiej z pol- skimi wybrańcami, jazdy zaś - z naszym pospolitym ruszeniem szla- checkim. "Wojsko polskie górowało [...] przede wszystkim spraw- nością bojową i materiałem ludzkim, oprócz tego Polacy i Litwini górowali szybkością poruszeń i gotowością uderzeń dzięki dobrym koniom, którym szwedzkie nigdy nie dorównywały. Przydatnymi okazały się również podstępy wojenne, wypróbowane w długolet- nich walkach z Tatarami" 7. Po tych bolesnych doświadczeniach Szwedzi zaczęli unikać walki w otwartym polu i starali się przeciągać w czasie działania wojenne, by znużyć siły polsko-litewskie i zmusić je do nieustannych oblężeń. W walkach obronnych imponowali na- tomiast wytrwałością, odpornością na głód, zimno i wszelkie niewy- gody oraz wysoką dyscypliną. Tych cech brakowało Polakom i Li- twinom. Po bitwie pod Koknese działania wojenne przekształciły się w drobne starcia małych oddziałów. 252 Tymczasem Chodkiewicz wadził się z Radziwiłłem. Hetman wiel- ki oskarżył starostę żmudzkiego o spowodowanie rozruchów w woj- sku i wymordowanie części kapitulujących pod Koknese Szwedów. Oburzony nieuzasadnionym pomówieniem Jan Karol opuścił obóz hetmana wielkiego i zaczął wojować na własną rękę. Przyłączył się znowu do Radziwiłła dopiero pod zamkiem Rauna, atakowanym przez wojska litewskie. Oblężenie dobrze umocnionego zamku prze- dłużało się, zaś siły litewskie szybko topniały z powodu jakiejś epi- demii. Tymczasem 26 lipca przybył do Parnawy synowiec Wilhelma Orań- skiego, Jan hrabia Nassau, przyjaciel Maurycego Orańskiego, jego bliski współpracownik w dziele tworzenia nowej taktyki holenders- kiej. Karol Sudermański przyjął go z otwartymi rękami i na trzy miesiące powierzył mu naczelną komendę nad wojskiem w Inflan- tach. Tuż po 15 sierpnia Karol, hr. Nassau i Carl Carlsson połączyli swe siły i mając 12 000 wojska oraz 20 dział wyruszyli na Rygę, by zdobyć ten główny bastion panowania polskiego w Inflantach. Chodkiewicz i Radziwiłł porzucili obleganą Raunę i pomaszerowali w stronę Rygi, napastowani po drodze przez przednie straże przeci- wnika. W nocy z 8 na 9 września Szwedzi uderzyli na Rygę, ale zostali odparci z dużymi stratami. Chodkiewicz wyróżnił się w obronie mia- sta męstwem i zdecydowaniem. Po odparciu szturmu Radziwiłł z Chodkiewiczem postanowili opuścić Rygę i udać się na spotkanie pospieszającego z armią koronną Zamoyskiego. Wojewoda wendeń- ski, Jerzy Farensbach, wraz z częścią sił pozostał w mieście. W trak- cie wymarszu spod Rygi Szwedzi zaatakowali Litwinów. Wykorzy- stując powstałe z tego powodu zamieszanie, Chodkiewicz wyłamał się spod komendy hetmana wielkiego i z oddziałem jazdy pozostał w Rydze, by samodzielnie dowodzić jej obroną. Radziwiłł czekał na niego daremnie ze swymi wojskami. Dopiero po dłuższym postoju pomaszerował na spotkanie Zamoyskiego. Po niepomyślnym nocnym szturmie Szwedzi przeszli do systema- tycznego oblężenia Rygi, ale nie przyniosło ono powodzenia. Gdy w obozie wojsk Karola Sudermańskiego zabrakło żywności i paszy oraz zaczęły się choroby, osłabiona jego armia na wiadomość o zbli- żaniu się Zamoyskiego w nocy z 26 na 27 września 1601 r. zwinęła oblężenie i uszła na północ. Po nadejściu armii koronnej Chodkie- 253 wieź spotkał się z Zygmuntem III oraz Zamoyskim i był zapewne świadkiem przekazania przez Radziwiłła komendy nad wojskiem hetmanowi koronnemu. Wkrótce schorowany Krzysztof Radziwiłł powrócił na Litwę. Chodkiewicz natomiast pozostał przy wojsku i pomagał Zamoyskiemu zorganizować całą wyprawę. Przez wiele lat utrzymywał z hetmanem wielkim koronnym dobre stosunki, pisywał doń przyjazne listy, zaprosił potem Zamoyskiego do Brześcia na we- sele starszej córki Hrehorego Chodkiewicza z Pawłem Wołowiczem, podkomorzym grodzieńskim 8. Wyprawa Zamoyskiego do Inflant, jak wiemy, skończyła się tylko częściowym sukcesem. Wyparci z prawie całej prowincji Szwedzi nie dali za wygraną i kontynuowali wojnę. W październiku 1602 r. stary i chory Zamoyski zrzekł się dowództwa w Inflantach. Zastąpił go Chodkiewicz, a decyzja o przejęciu przez niego dowództwa zapadła już w końcu sierpnia. Radziwiłł jeszcze protestował, ale niczego już nie wskórał. Odtąd zaczęto powszechnie uważać Jana Karola za "generała inflanckiego", lub "pana hetmana polnego" 9. Obradują- cy w dniach od 4 lutego do 3 marca 1603 r. sejm został zerwany z powodu sporów między dworem a opozycją, toteż Zygmunt III nie nadał na nim buławy polnej Chodkiewiczowi. Na przygotowanym już dla niego dokumencie nominacyjnym zabrakło podpisu królews- kiego i pieczęci, w ostatniej bowiem chwili Zygmunt III cofnął chy- ba swą decyzję, nie chcąc mianować hetmana polnego bez zgody Krzysztofa Radziwiłła. Formalnie Chodkiewicz był więc tylko do- wódcą litewskim w Inflantach na okres wojny, "z czego - jak pisał potem do kanclerza Lwa Sapiehy - się wydzierał (nie chciał przyjąć - L.P.) i co mu narzucono". W dalszym ciągu w korespondencji ty- tułowany był "hrabią na Myszy, Szkłowie, Bychowie, komisarzem generalnym wojska w Inflantach i starostą żmudzkim". Sytuacja zastana przez Chodkiewicza w Inflantach była niezwykle trudna. Zamoyski pozostawił tu zaledwie 3000 żołnierzy, głodnych, pozbawionych żołdu, skłonnych do buntu, masowo dezerterujących. Większość armii hetmana wielkiego koronnego z powodu niewypła- cenia żołdu zawiązała konfederację i wyruszyła na Litwę plądrować majątki królewskie. Na sejmie 1603 r. nie podjęto w sprawie wojny o Inflanty poważniejszych decyzji. Uchwalono jedynie niewielkie podatki, nie wystarczające nawet na pokrycie długu wobec żołnie- rzy. Nie bacząc na przeciwności losu, Chodkiewicz z właściwą sobie 254 energią zabrał się do przywracania ładu i dyscypliny w wojsku. Z własnej szkatuły zaciągnął nowe jednostki, obiecał wszystkim na- grodę w postaci dóbr inflanckich. W rezultacie podniósł nieco stan liczebny wojska i w listopadzie 1602 r. miał do działań w polu 1200 ludzi, nie licząc załóg twierdz i miast. Surowa zima spowodowała je- dnak ponowne zmniejszenie liczby żołnierzy, których zmogły głód, zimno, choroby oraz dezercja. Mimo to przed połową listopada Chodkiewicz podjął działania za- czepne. Korzystając z równie trudnej sytuacji materialnej Szwedów osaczył silnie umocniony Dorpat (Tartu), położony w samym sercu terenu opanowanego przez przeciwnika. W dniu 29 grudnia donosił Zamoyskiemu, że znajduje się pod Dorpatem, "gdzie ścisnęło się ich (tj. Szwedów - L.P.) tak dobrze, że wychylić się nigdzie nie mogą. Angaria (tj. głód - L.P.) na nich wielka" 10. Liczył na szyb- ką kapitulację przeciwnika. Ale Szwedzi mieli jednak w mieście pra- wie 2000 żołnierzy i silną artylerię, a spodziewając się rychłej odsie- czy, bronili się aktywnie, urządzając liczne "wycieczki" przeciw Li- twinom. Jakoż Karol Sudermański nie zamierzał pozostawić miasta swemu losowi i domagał się od swoich dowódców zorganizowania szybkiej pomocy dla obrońców Dorpatu. W lutym 1602 r. wyszły z Tallina w kierunku Dorpatu oddziały płk. Kristera Somme'a. Niebawem utknęły jednak pod dzielnie bro- nionym przez załogę litewską zamkiem Rakvere. Na wiadomość o marszu nieprzyjaciela Chodkiewicz 2 marca opuścił skrycie swą po- zycję pod Dorpatem. Pozostawił pod blokowanym miastem garść jazdy oraz piechoty, a z resztą wojska wymaszerował na spotkanie nieprzyjaciela. Po trzech dniach szybkiego marszu napotkał przed- nią straż szwedzką, złożoną z rajtarów i chłopów estońskich. Na wi- dok przeciwnika husarze złożyli kopie i ruszyli do szarży, a sam ich wygląd wystarczył, by rajtarzy rzucili się do ucieczki. Nie mogli tego uczynić w porę prymitywnie uzbrojeni piechurzy estońscy, przeciw którym obrócił się teraz cały impet skrzydlatych jeźdźców. Gdy hu- sarze jęli wycinać nieszczęsnych chłopów, zostali zaatakowani przez rajtarów wzmocnionych nowymi posiłkami. Husarze porzucili więc wieśniaków i ruszyli na nowego przeciwnika, który umknął jednak, oddawszy niecelną salwę z pistoletów. Na odgłos walki poderwał do marszu swe oddziały gen. Anders Lennartsson, postępujący dwie mile za pułkiem Somme'a. Nieba- 255 wem ścigająca uchodzących rajtarów husaria znalazła się w obliczu przeważających sil wroga. Chodkiewicz nie zaryzykował bitwy i od- wołał husarzy, ale i Lennartsson zląkł się niezwyciężonej jazdy lite- wskiej, i po kilku godzinach bezczynnego postoju cofnął się w stro- nę Tallina. W całym starciu pod Rakvere Szwedzi mieli 70 zabitych zaciężnych rajtarów niemieckich oraz około 100 chłopów estoń- skich. Litwini natomiast - jednego zabitego i dwóch rannych. Dys- proporcja w poziomie wyszkolenia i uzbrojenia obu przeciwników była więc ogromna. Odparcie odsieczy (a o to chodziło przecież Chodkiewiczowi) przesądziło o losach Dorpatu. Wprawdzie miasto stawiało jeszcze opór, ale ostatecznie 13 kwietnia skapitulowało. Ocalałych 1050 żo- łnierzy szwedzkich otrzymało prawo swobodnego powrotu do Talli- na, 60 z nich, Niemców, dobrowolnie wstąpiło na służbę litewską. W ręce zwycięzców wpadła cała artyleria, złożona z ponad 80 dział. Upadek Dorpatu był ciężkim ciosem dla Szwedów i świadczył najle- piej o ich słabości w Inflantach. Chodkiewicz po tym sukcesie chciał pomaszerować na Narwę i zmusić ją głodem do kapitulacji, opłakany stan wojska nie pozwolił mu jednak na realizację tego przedsięwzięcia. Zniechęcony przeciw- nościami losu 29 kwietnia zagroził królowi dymisją, ostatecznie po- został jednak na swym stanowisku. Tymczasem wiosną 1603 r. Ka- rol Sudermański zawarł porozumienie z Danią, ze strony której gro- ziła Szwedom również wojna, i mając rozwiązane ręce, podjął przy- gotowania do nowej kampanii w Estonii. Szły one jednak opieszale, a położenie wojsk szwedzkich w Inflantach było również rozpaczli- we. W szeregach panowała epidemia, mieszczanie Parnawy i Tallina wykazywali duże niezadowolenie z rządów szwedzkich oraz przecią- gającej się wojny i gotowi byli uznać władztwo polsko-litewskie. Ale Chodkiewicz nie mógł wykorzystać tej sytuacji. W liście do Zamoy- skiego narzekał na zły stan swego wojska. Tylko obietnica nadania dóbr ziemskich na własność po zdrajcach, którzy uznali władzę Ka- rola Sudermańskiego w Inflantach, skłoniła żołnierzy do pozostania w szeregach. Latem przybyły na pomoc drobne oddziały koronne. Zachęciło to Chodkiewicza do podjęcia nowych działań. Na początku czerwca 1603 r. wysłał pod Narwę silny podjazd, który zaskoczył załogę fortu szwedzkiego, wzniesionego pod mia- stem. Zdobyto chorągiew i pięć dział, wzięto kilku jeńców, położo- 256 no trupem do dwustu Szwedów. Drugi podjazd dotarł pod Parnawę i stoczywszy dość pomyślną potyczkę, zawrócił bezdrożami ku Feli- nowi. W końcu sierpnia Chodkiewicz dokonał wypadu aż pod Tallin i odniósł zwycięstwo w jakiejś potyczce. Na początku września po- nownie uderzył w tym kierunku, zaatakował i spalił przedmieścia, zdobył i splądrował obóz przeciwnika rozłożony pod miastem, a ostrzelany przez artylerię zamkową, bez większych strat powrócił do swego obozu. Przez całe lato i jesień Szwedzi zachowywali się bier- nie, czekając na nowe posiłki z kraju. W zimie zaszły w Szwecji istotne zmiany. W lutym 1604 r. riksdag obwołał królem księcia Karola Sudermańskiego, który, stłumiwszy w bezwzględny sposób opozycję prozygmuntowską, umocnił wyraź- nie swą władzę i podjął przygotowania do nowej kampanii. Parla- ment uchwalił podatki na zaciąg 9000 żołnierzy, co świadczyło, że król zwątpił w wartość narodowego wojska typu milicyjnego i posta- nowił utworzyć armię zawodową typu holenderskiego. Tymczasem stan wojska litewskiego na początku 1604 r. był znowu katastrofal- ny. Wojsko nie miało żywności ani paszy, cierpiało z powodu cho- rób, domagało się żołdu. Zniszczone długoletnimi działaniami wo- jennymi Inflanty nie mogły wykarmić żołnierzy. Wrogowie Chod- kiewicza z Radziwiłłami na czele usiłowali wmówić królowi, że "ge- nerał inflancki" nie dba o wojsko i ponosi odpowiedzialność za jego gwałty i grabieże. Władca nie dal jednak wiary tym oskarżeniom i pozostawił Chodkiewicza na stanowisku dowódcy w Inflantach. Wkrótce się okazało, że nie musiał żałować tej decyzji. Na przedwiośniu Jan Karol poczynił energiczne przygotowania do nowej kampanii, zaprowadził ład i dyscyplinę w wojsku, utworzył nowe oddziały, otrzymał posiłki i pieniądze z Korony. Gdy Szwedzi w lipcu ruszyli na Biały Kamień, Chodkiewicz był gotów do podję- cia walki. W sierpniu nowy wódz szwedzki, Arvid Eriksson Stalarm, nieda- wny stronnik Zygmunta, przybył pod Biały Kamień. Chodkiewicz okopał się w pobliżu miasta; nieprzyjaciel nie zaryzykował oblęże- nia i wycofał się w kierunku Tallina. Dopiero po nadejściu nowych posiłków, złożonych z zaciężnych Węgrów, Szkotów i Niemców, przynaglany przez króla Stalarm zdecydował się na ponowny atak. Wiódł ze sobą 6000 żołnierzy. 257 W dniu 15 września 1604 r. Szwedzi stanęli pod Białym Kamie- niem. Przeprowadzony przez nich kilka dni później szturm do mia- sta zakończył się niepowodzeniem i dużymi stratami. Następnego dnia (24 września) na drodze wiodącej z Dorpatu do Tallina przez Biały Kamień pojawił się Chodkiewicz z wojskiem. Liczyło tylko 2300 żołnierzy, ale za to znakomitych. Pole bitwy rozciągało się między drogą a bagnistymi strumieniami, ograniczającymi prze- strzeń od wschodu, zachodu i południa. Miasto Biały Kamień leżało za bagnistą doliną, po zachodniej stronie. Pomny dotychczasowych klęsk Szwedów Stalarm pomieszał piechotę i jazdę, by uniemożliwić Litwinom oddzielne rozbicie obu rodzajów broni, jak to dawniej za- wsze bywało; ustawił więc swe wojsko w trzy hufce. Silniejszy lewy, złożony z Niemców pod wodzą Hiszpana Alonzo Cacho de Canuto, oparł swe tyły zapewne o groblę i wąską drogę wiodącą do Tallina. Właśnie jego uderzenie, w myśl planów Stalarma, miało zadecydo- wać o przebiegu bitwy. Prawy, słabszy hufiec, złożony z Finów, osłonięty był z flanki bagnistym strumieniami. Centrum szyku zajęli Szwedzi Stalarma. Nie mając możliwości manewru, Chodkiewicz za- decydował, że uderzy taranem na lewy hufiec przeciwnika, czego ten - jak słusznie przypuszczał - najmniej się spodziewał. Stosow- nie do tej decyzji powierzył prawe skrzydło husarii, centrum - pie- chocie, rajtarii i lekkim działkom, lewe skrzydło - chorągwiom ko- zackim i tatarskim. Zanim Szwedzi zdążyli zorientować się w zamiarach Litwinów, ru- nęła na nich husaria. Pędząc w płytkim szyku, przeskrzydliła wroga i odcięła mu drogę odwrotu, po czym jak huragan wpadła w szeregi rajtarów niemieckich, łamiąc, tratując i wycinając wszystko po dro- dze. Nie wytrzymali tego uderzenia przyzwyczajeni do karakolu za- ciężnicy i poszli w rozsypkę. Nieco dłużej walczyła piechota pod wo- dzą de Canuta, ale po śmierci swego dowódcy i ona rozproszyła się na polu bitwy. Dopiero po tym sukcesie Chodkiewicz rzucił do wal- ki oddziały w centrum i na lewym skrzydle, które wraz ze zwycięski- mi husarzami prawego skrzydła zepchnęły przeciwnika w błoto. Tu lekkie chorągwie dokonały ostatecznego pogromu. Według przesad- nej nieco oceny Chodkiewicza przeciwnik stracił w bitwie 3000 lu- dzi, 21 chorągwi, 6 działek i cały tabor. Litwini i Polacy natomiast mieli tylko 81 zabitych, ponad 100 rannych, stracili wiele koni. Za- sada stosowania właściwej ekonomii sił na polu walki, skupienia 258 głównego wysiłku na jednym skrzydle, a potem należyte wykorzy- stanie efektu częściowego zwycięstwa i całkowite rozgromienie siły żywej przeciwnika święciły tu pełny tryumf. Z powodu trudności finansowych państwa świetne zwycięstwo pod Białym Kamieniem nie zostało wykorzystane. Nie opłacone wojsko zawiązało wkrótce konfederację i pod przewodem towarzysza husar- skiego Aleksandra Lisowskiego poszło plądrować Żmudź, Litwę i Kurlandię. Przy Chodkiewiczu pozostało zaledwie kilkuset ludzi. Poskromieni Szwedzi zachowywali się po bitwie biernie, toteż dzia- łania wojenne w Inflantach praktycznie zamarły. W ciągu dwuletniej, samodzielnie prowadzonej kampanii Chod- kiewicz borykał się stale z brakiem żołdu, żywności, paszy i pienię- dzy dla wojska, z trudem udawało mu się zachowywać dyscyplinę w szeregach. Mimo tych trudności utrzymał nie tylko dotychczasowy stan posiadania Rzeczypospolitej w Inflantach, lecz także zdobył sil- nie umocniony Dorpat, odparł wroga pod Białym Kamieniem, sto- czył wiele zwycięskich potyczek, wreszcie odniósł wspaniałe zwycię- stwo nad prawie trzykrotnie liczniejszym przeciwnikiem pod Białym Kamieniem. W tym czasie wyrósł na znakomitego dowódcę. Działa- jąc z wielką szybkością, dążył stale do stoczenia walnej bitwy, zgod- nie z zasadami staropolskiej sztuki wojennej. W sztuce operacyjnej jako pierwszy zastosował warowny obóz w centralnie obranym miej- scu. Zgromadzona w nim jazda stanowiła ruchomy odwód dla po- bliskich twierdz, obsadzonych nieliczną piechotą. Dzięki takiej właś- nie metodzie odniósł sukces pod Rakvere i dwukrotnie pod Białym Kamieniem. W sztuce operacyjnej naśladował jeszcze Krzysztofa Radziwiłła, ale już w bitwie ze Stalarmem zastosował nowatorską koncepcję przełamania silniejszego skrzydła przeciwnika. Wobec dojrzewającej sztuki dowódczej hetmana Szwedzi byli niemal bezra- dni i ponosili klęskę po klęsce n. Jako gubernator Inflant niewiele mógł zdziałać, stale bowiem pochłonięty był sprawami wojska i woj- ny. Przywracał jednak administrację polsko-litewską na odzyska- nych terenach, odbudowywał kościoły i porządkował splądrowane folwarki, usuwał z majątków i urzędów zdrajców Inflantczyków, współpracujących ze Szwedami, mianował nowych urzędników spo- śród szlachty litewskiej, zapewniał mieszczanom dawne przywileje. Podczas wojny o Inflanty Szwedzi po raz pierwszy zetknęli się z przodującą wówczas w Europie staropolską sztuką wojenną. Polacy 260 i Litwini działali niezwykle szybko, na wzór Tatarów umiejętnie wykorzystywali moment zaskoczenia, na polu bitwy rozbijali współ- działanie poszczególnych rodzajów broni przeciwnika: najpierw gro- mili jazdę, a potem zwracali się przeciw zdemoralizowanej przebie- giem walki piechocie i rozbijali ją doszczętnie. Pod wpływem no- wych, bolesnych doświadczeń Szwedzi zaczęli uczyć się od Polaków i Litwinów nowej taktyki. Jazda zarzuciła karakol i zaczynała atako- wać cwałem na białą broń, piechota zasłaniała się przed jazdą ru- chomymi zasiekami oraz naturalnymi przeszkodami terenowymi. Cała armia szwedzka na wzór holenderskiej coraz częściej budowała polowe fortyfikacje drewniano-ziemne, trudne do zdobycia bez pie- choty i ciężkiej artylerii, której wojskom Rzeczypospolitej zwykle brakowało. W toku wojny ujawniły się słabe strony aparatu państwowego Rzeczypospolitej. Mobilizacja armii odbywała się powoli, stale bra- kło pieniędzy na żołd, wojsko było niekarne, łatwo ulegało demora- lizacji, choć na polu bitwy walczyło znakomicie. Krajem wstrząsały walki stronnictw magnackich i szlacheckich, skuteczność działania aparatu państwowego osłabiała opozycja antykrólewska. Chodkie- wicz wykazał więc maksimum energii i zaradności, skoro w tak trud- nej sytuacji potrafił skutecznie przeciwstawić się wrogowi. Ale woj- na o Inflanty zaczęta przekształcać się w długotrwałą walkę na wy- czerpanie, co nie mogło wróżyć Polsce końcowego sukcesu. 3. Kircholm Rok 1605 zapowiadał się w Rzeczypospolitej nadzwyczaj burzli- wie. W całym kraju rosło niezadowolenie szlachty z polityki królew- skiej, szczególnie ostro występowali Litwini narażeni na łupiestwa ze strony wojska wojującego w Inflantach. Przynaglony potrzebą ze- brania pieniędzy na wojnę ze Szwedami Zygmunt III zwołał w stycz- niu 1605 r. sejm. W instrukcji na sejmiki podkreślał zasługi Chod- kiewicza w bojach o Inflanty, apelował o wyrażenie zgody na uchwalenie nowych podatków na wojsko. Mimo dużej różnicy zdań między szlachtą, wszyscy jednogłośnie sławili Jana Karola i domaga- li się dla niego buławy po zmarłym niedawno Krzysztofie Radziwille. Sejm 1605 r. był, jak wiemy, bardzo burzliwy i skończył się na ni- 261 czym. Posłowie opozycji oświadczyli, że nie zgadzają się .na konty- nuowanie obrad przy świecach (jako niezgodne z pradawnym oby- czajem) i opuścili izbę. Poirytowany przebiegiem debaty Chodkie- wicz nie czekał końca, lecz wyjechał do wojska, które pozostało bez środków utrzymania. Jedyną dlań pociechą było nadanie mu wresz- cie buławy wielkiej litewskiej. Ponieważ sejm został faktycznie zer- wany, Zygmunt III ogłosił swą decyzję dopiero po jego zakończe- niu. W liście z 23 marca tytułował Chodkiewieża jeszcze hrabią na Szkłowie, Bychowie i Myszy oraz starostą żmudzkim i regimenta- rzem generalnym wojska w Inflantach. Tytułu "hetman najwyższy litewski" użył po raz pierwszy w listach do Jana Karola z 29 marca i 2 kwietnia. Dyplom nominacyjny otrzymał nasz bohater dopiero na następnym sejmie, zwołanym 16 czerwca 1607 r. Inne dokumenty mówiące o nadaniu godności hetmana najwyższego WKL i "genera- ła ziemi inflanckiej" pochodzą dopiero z listopada 1608 r. 12. A więc Chodkiewicz otrzymał formalnie buławę później, niż dotychczas są- dzono. Miał już wtedy czterdzieści trzy lata, wiek na owe czasy doj- rzały. Hetmanem został nie tylko z powodu swych zasług wojen- nych, ale i w wyniku rozsądnej polityki Zygmunta III, pragnącego utrzymać na Litwie równowagę sił między zwaśnionymi rodami ma- gnackimi. Wiosną 1605 r. stan wojska litewskiego w Inflantach przedstawiał się katastrofalnie. Zamki były ledwie obsadzone, wojsko nieliczne , pozbawione żołdu. "Owo lubo to ustąpić, lubo okopem nieprzyja- cielowi odpierać przyjdzie - pisał rozgoryczony hetman do Lwa Sa- piehy. - Inflanty zginą i tenże pożar ruiny sąsiedzkiej pomknie się w przyległą Dźwinie ojczyzny naszej ziemię. Nie mniejsze od żołnie- rza następuje niebezpieczeństwo, których myśl na włości wszystka. Urażeni są tak długim zatrzymaniem żołdu i nie tylko z miejsc swo- ich ruszyć, ale i służyć już nie chcą, aż im zasłużone (za służbę - L.P.) wszystko i na nowe (miesiące służby - L.P.) dane pieniądze (będą)" ». Tymczasem w Szwecji podjęto wielkie przygotowania wojenne do wyprawy na Inflanty. Riksdag uchwalił wysokie podatki na zaciąg wojsk cudzoziemskich, znacznego wsparcia finansowego udzielił Szwecji car Borys Godunow, pragnący odciągnąć do Inflant siły Rzeczypospolitej, mogące wesprzeć Dymitra Samozwańca. Do Szwecji ściągano z całej Europy fachowców wojskowych. W lipcu 262 siły Karola IX Sudermańskiego były gotowe do podjęcia działań. Na szczęście Chodkiewicz doszedł do porozumienia ze skonfedero- wanymi żołnierzami i za niewielką sumę na poczet zaliczki żołdu, wysupłaną głównie z własnej szkatuły, skłonił większość z nich do powrotu w szeregi wojska. Nadanie mu największego starostwa dor- packiego w Inflantach stanowiło istotną rekompensatę za prywatne wydatki na utrzymanie wojska oraz nagrodę za dotychczasowe suk- cesy militarne. Niebawem wysłannik królewski przywiózł do obozu litewskiego pod Dorpatem 100 tyś. zł na wypłatę żołdu, co pozwoli- ło hetmanowi zażegnać bunt w wojsku i skłonić żołnierzy do podję- cia walki ze Szwedami. Mimo to głód w szeregach nie ustawał, z po- wodu jakiejś epidemii padały też konie. Na początku sierpnia 1605 r. pod Tallinem wylądował korpus An- dersa Lennartssona, liczący 5000 Szwedów i Finów. W kilka dni pó- źniej pod Dynemuntem pojawiła się eskadra floty szwedzkiej, która wysadziła na ląd oddziały hr. Fryderyka Joachima Mansfelda w licz- bie 4000 żołnierzy wraz z silną artylerią. Oddziały te 12 sierpnia osa- czyły zamek Dynemunt, ale jego załoga, namawiana do kapitulacji, nie poddała się, wobec czego Mansfeld pomaszerował pod Rygę, która stanowiła główny cel wyprawy. Niebawem zaatakował miasto. Część jego mieszkańców, zwłaszcza plebs, sprzyjały w duchu Szwe- dom, władze miejskie, reprezentujące interesy zamożnego party ej a- tu powiązanego gospodarczo z ziemiami Litwy, zdecydowały się jed- nak stawić opór. W ciągu sierpnia toczyły się pod Rygą walki, nie przynoszące Szwedom powodzenia. Na wieść o wylądowaniu Mansfelda pod Rygą Chodkiewicz, stoją- cy dotąd obozem pod Dorpatem, pozostawił na miejscu tabory pod osłoną nielicznych straży i sam ruszył na odsiecz. Wiódł niewielkie siły - zaledwie 2400 jazdy i 1000 piechoty. Na wiadomość, że Len- nartsson pomaszerował na pomoc Mansfeldowi w stronę Rygi, po- stanowił zabiec mu drogę i rozbić w walnej bitwie, zanim przeciwnik połączy swe siły i uzyska przewagę liczebną nad jego niewielką ar- mią. Gdy zbliżył się do oddziałów Lennartssona, te cofnęły się w stronę miejscowości Yigala, 60 km na północ od Parnawy i tu zało- żyły obóz obronny, nie przyjmując bitwy. W połowie września wylądował pod Parnawą sam Karol IX z 5000 żołnierzy. Lennartsson natychmiast wymknął się z obozu i pomasze- rował na spotkanie z królem. Połączone siły szwedzkie ruszyły teraz 263 wzdłuż brzegu morza pod Rygę, osłaniane po drodze przez potężną flotę szwedzką. Od strony lądu ich przemarszu chroniły lasy, bagna i rzeczki. Chodkiewicz nie mógł więc na trasie zaatakować nieprzy- jaciela. Początkowo przypuszczał, że Szwedzi sami uderzą na jego oddziały, dlatego przez tydzień czekał daremnie na przeciwnika pod Cesis (Kiesią). Zorientowawszy się, że Karol IX ominął jego pozyc- ję, rano 25 września ruszył w stronę Rygi i po dwudniowym forsow- nym marszu dotarł do Kircholmu (dziś Saalaspils, wówczas 15 km od miasta). Tu założył obóz obronny, z którego zamierzał przeszka- dzać nieprzyjacielowi w prowadzeniu prac oblężniczych wokół Rygi. Armia Karola IX stanęła pod Rygą 23 września. Wobec odmowy poddania miasta Szwedzi rozpoczęli oblężenie, skupiając główne siły w obozie koło szpitala Św. Jerzego, leżącego przy drodze z Par- nawy. Pierwsze starcia były dość pomyślne dla napastników, toteż zachęcony słabym oporem miasta Karol IX podjął przygotowania do szturmu. Wtedy przyszła wiadomość o nadejściu w pobliże wojsk Chodkiewicza. Wieczorem, 26 września, odbyła się w obozie szwe- dzkim rada wojenna, na której, wbrew optymistycznej ocenie sytua- cji dokonanej przez Karola IX, większość dowódców wypowiedziała się za przerwaniem oblężenia i uderzeniem całością sił na wojska li- tewskie. Późnym wieczorem armia szwedzka została postawiona na nogi i skierowana w stronę Kircholmu. Pod Rygą pozostawiono tyl- ko część piechoty z ciężką artylerią. W ten sposób hetman litewski, zająwszy obronną pozycję w pobli- żu oblegającej Rygę armii, zmusił ją do uderzenia na swoje wojsko i stoczenia walnej bitwy w obranym przez siebie miejscu. Tymczasem część żołnierzy szwedzkich zaczęła głośno domagać się zaległego żołdu, grożąc, że nie wyruszy do boju. Karol IX przy pomocy oficerów stłumił jednak tumult, a dla przykładu kazał naty- chmiast ściąć dwóch Inflantczyków, największych krzykaczy. Nastę- pnie, gdy armia wyruszyła w drogę, król rycerskim zwyczajem wy- dał ucztę dla wyższych oficerów. Szwedzi posuwali się traktem wiodącym między Dźwiną i lasem. Około północy zerwała się burza, zagrzmiały pioruny, spadła rzęsi- sta ulewa. Zamokły żołnierzom prochy w ładownicach, ugrzęzły w błocie działa. Karol IX musiał zarządzić dłuższy postój. Dopiero o świcie przemoczeni, przemarznięci i niewyspani Szwedzi dowlekli się do Kircholmu. Ale Litwinów nigdzie nie było widać. Karol IX, są- 264 dząc, że Chodkiewicz umknął ze swą garstką, chciał zarządzić poś- cig, ale szybko wyprowadzili go z błędu oficerowie, bardziej świado- mi polsko-litewskiej taktyki walki. Jakoż rychło okazało się, iż mieli rację, Chodkiewicz bowiem ukrył się za wzgórzem kircholmskim, zajętym przez kościół i kilkanaście chałup tej małej miejscowości. Armia polsko-litewska była czujna i nie dała się zaskoczyć. U stóp wzgórza rozciągała się szeroka równina o powierzchni około 6 km2, dogodna do stoczenia bitwy i wykonania szarż kawa- leryjskich. Środkiem jej płynął strumyk, wpadający prostopadle do Dźwiny. Dalej, w stronę górnego biegu rzeki, teren nieco się podno- sił. To własne miejsce, między laskiem i rzeką, zajął Chodkiewicz ze swymi żołnierzami. Karol IX stanął naprzeciw, na wzgórzu koś- cielnym. (Obecnie teren bitwy w związku z prowadzonymi tam nie- dawno pracami irygacyjnymi uległ zupełnej zmianie i znajduje się pod wodą). Siły obu stron były nierówne. Armia Chodkiewicza liczyła 2400 jazdy, w tym 1450 husarii, 1040 piechoty i 7 dział, szwedzka - 2500 jazdy, 8750 piechoty i 11 dział. Piechota w znacznym stopniu skła- dała się z zaciężnych Niemców, Szkotów, Węgrów, Walonów, a na- wet... garści Polaków! Hetman pozostawił w obozie nad Dźwiną niewielki oddział piechoty na straży wraz z trzema działami, resztę piechurów - samych strzelców - ustawił w dwóch kolumnach w pierwszym rzucie w centrum. Strzelcy ci zajęli pozycję na stoku wzgórza. W lukach między piechotą stanęło 300 husarzy por. Win- centego Wojny. Prawe skrzydło, stanowiące w myśl planu hetmana grupę wiążącą, zostało uszykowane w dwóch rzutach. Składało się z 700 husarzy i wolontariuszy pod wodzą rotmistrza Jana Piotra Sapie- hy. Lewe skrzydło, dowodzone przez rotmistrza Tomasza Dąbrowę, miało wykonać główne uderzenie - przełamać i rozbić prawe skrzy- dło przeciwnika na równinie, ciągnącej się wzdłuż brzegu Dźwiny. Dlatego było nieco silniejsze i składało się z 900 jeźdźców, ustawio- nych również w dwóch rzutach. W centrum, za piechotą i husarią Wojny, stanęła chorągiew husarska Teodora Łąckiego, a za nią, w trzecim rzucie, poczty wolontariuszy i dwie chorągwie lekkiej jazdy tatarskiej. Przed znajdującym się nad rzeką obozem hetman ustawił tabor obsadzony piechotą i działami strzegącymi mienia żołnierzy. W ostatniej chwili nadeszła chorągiew rajtarów kurlandzkich księcia Fryderyka, która po przebyciu wpław Dźwiny została skierowana na 266 wzmocnienie sił centrum. Za wojskiem hetman uszykował z dala czeladź obozową, każąc jej udawać oddziały posiłkowe, przybywa- jące rzekomo z Litwy. Miało to wpływ na morale żołnierzy, zachę- conych do boju nadzieją nadejścia rychłej pomocy. Cały szyk urzutowany został głęboko, ale poszczególne oddziały stały dość płytko, co stwarzało możliwość wykorzystania naraz du- żej liczby kopii i szabel. Celem Chodkiewicza było ściągnięcie prze- ciwnika z dogodnej pozycji, następnie rozbicie jego prawego skrzy- dła, potem zaś wykorzystanie efektu częściowego zwycięstwa i roz- gromienie całości sił Karola IX. Po drugiej stronie pola, na wzgórzu kościelnym ustawiały się do walki wojska szwedzkie. Mimo zewnętrznej pewności siebie Karol IX obawiał się chyba wojsk Chodkiewicza, zaplanował bowiem sto- czenie bitwy obronno-zaczepnej. Dlatego uszykował swą armię głę- boko, w szachownicę, wykorzystując doświadczenia taktyki holen- derskiej. W pierwszym rzucie ustawił 7 jednostek piechoty, liczą- cych łącznie 4600 żołnierzy pod dowództwem Lennartssona i płk Andrzeja Stywera. Tuż za nią zajęła pozycje jazda: 6 półregimen- tów, liczących 1500 koni. Prawym jej skrzydłem dowodził hr. Man- sfeld, lewym - płk Henryk Brandt. Artyleria została wysunięta do przodu i osłonięta piechotą pierwszego rzutu. Drugi rzut armii skła- dał się z 6 jednostek piechoty, liczących 3700 żołnierzy. Za nim sta- nął odwód króla, składający się z 5 półregimentów jazdy w sile 1000 koni. Szerokość całego szyku szwedzkiego wynosiła zapewne 800 m. Sam Karol IX stanął na wzgórzu koło kościoła, skąd mógł dobrze obserwować pole walki. Nad armią szwedzką dumnie łopotały cho- rągwie, wśród nich sudermańska z lwem trzymającym łuk i najwięk- sza, gwardii królewskiej, z koroną i dwiema rękami oraz łacińskim napisem: Sum, sum, sum (jestem, jestem, jestem). Nad samym Ka- rolem IX powiewała czerwona chorągiew z trzema koronami - her- bem państwa. Oba wojska dzieliła prawie kilometrowa odległość, lecz Litwini zrazu nie kwapili się do bitwy. Chcąc sprowokować Szwedów do zej- ścia z wygodnej pozycji na wzgórzu, Chodkiewicz spróbował forte- lu. Wysłał pod szyki nieprzyjacielskie harcowników, którzy starli się z najodważniejszymi Szwedami, ale chociaż szybko wzięli górę nad nimi, nie skłonili wroga do zejścia w dolinę. Wtedy podpadły pod szyki szwedzkie lekkie chorągwie Dąbrowy, ale i te przez trzy godzi- 267 ny walki ogniowej nie mogły wyrwać przeciwnika z dogodnej pozyc- ji. Dopiero ich nagła, pozorowana ucieczka skłoniła Karola IX do ruszenia na przód. "Albom nie mówił, że Polacy uciekną!" - zawo- łał podobno monarcha i na umówiony sygnał "Jehowa!" pchnął ze wzgórza pierwszy rzut swej piechoty, osłonięty ze skrzydeł jazdą drugiego rzutu. Chodkiewicz, obserwujący pilnie poczynania Szwedów, szybko spostrzegł, że lewe skrzydło przeciwnika jest silniejsze, dlatego po- stanowił szukać rozstrzygnięcia na swoim lewym skrzydle, skupiając tu większość jazdy, zwłaszcza że teren w tym miejscu był dogodny do przeprowadzenia szarży. Gdy tylko pierwszy rzut szwedzki oddalił się od reszty armii i zbliżył do polskich pozycji, hetman dał znak i natychmiast rzekomo uciekające litewskie chorągwie sprawnie za- wróciły i zajęły miejsce w szyku. Tymczasem z pagórka oraz stoją- cego nie opodal taborku odezwały się najpierw działa, a potem mu- szkiety, zasypując pociskami piechurów Karola IX. Wkrótce przez interwale (luki w linii wojsk) wpadła na nich husaria Wojny i rajta- rzy kurlandzcy. Szwedzi stawili silny opór, toteż na całej linii za- wrzała zacięta walka. Dowodzący prawym skrzydłem Sapieha zrazu uderzył skutecznie na rajtarię, ale po zepchnięciu jej natknął się na kontratak Szwedów z czwartego rzutu armii Karola IX. Gdy natarcie litewskie utknęło, Chodkiewicz musiał użyć swego odwodu. Posłał w bój chorągiew husarską Łąckiego, która zakreśliwszy łuk z flanki, wpadła na prze- ciwnika i po dramatycznej walce zmusiła go do odwrotu, mimo jego sporej przewagi liczebnej. Rozstrzygnięcie zapadło jednak, zgodnie z wolą Chodkiewicza, na lewym skrzydle wojsk polsko-litewskich. Na wstrząśniętych tu og- niem dział i piechoty (prowadzonym z obozu) rajtarów Mansfelda runęli z całą siłą husarze Dąbrowy. Polacy i Litwini dysponowali w tym miejscu dużą przewagą liczebną (1300 do 600-800), szybko złamali więc jeźdźców Karola IX i wpadli na jego piechotę, która stawiła na początku dzielny opór. Gdy jednak Dąbrowa dopadł ks. Fryderyka Luneburskiego, zięcia Karola IX, i nie rozpoznawszy go, ciął pałaszem straszliwie w głowę, a potem odrąbał prawicę, zała- mała się i rzuciła do ucieczki. Zginął również Lennartsson, który ranny, bronił się jeszcze na klęczkach, aż w końcu został ścięty przez jakiegoś husarza. Zaraz za zwycięską jazdą ruszyła przez zła- 268 mane skrzydło piechota litewska, z zapałem atakując wzgórek kir- cholmski. Karol IX gorączkowo usiłował przegrupować siły, by stawić czoło zwycięskiemu skrzydłu Dąbrowy, ale przeszkodziła mu w tym bezła- dna ucieczka oddziałów pierwszego rzutu z całej linii, bo i w cen- trum szyki załamały się po dramatycznych wydarzeniach na obu skrzydłach. Nie mógł wprowadzić do walki następnych rzutów, zmieszanych przez uciekającą pierwszą linię. Chodkiewicz zresztą w porę reagował, nie dopuszczając do przegrupowania, nie dając ani chwili wytchnienia Szwedom. W czasie walki jakiś rajtar wypalił doń z pistoletu, na szczęście chybił. Hetman skoczył natychmiast do śmiałka i ciął go pałaszem w głowę. Po chwili martwy Szwed osunął się z konia. Niebawem obrona wzgórza kircholmskiego załamała się i cała ar- mia Karola IX rzuciła się do panicznej ucieczki. Król, ranny, bez kapelusza, na trzecim koniu (bo dwa pierwsze padły podczas uciecz- ki) szczęśliwie dotarł do flotylii zakotwiczonej przy ujściu Dźwiny. Większość jego armii, konsekwentnie ściganej aż do samej Rygi, przepadła. Straty Szwedów były ogromne. Podczas bitwy i ucieczki padło ponad 90% żołnierzy, do niewoli dostało się kilkuset, w tym wielu oficerów. Przepadł cały obóz pod Rygą wraz z wyposażeniem, wszystkie działa, kosztowności, łącznie ze srebrną zastawą króla. Polacy mieli tylko 100 zabitych i 200 rannych, wśród których byli Wojna, Dąbrowa i Łącki. "Kircholm jest klasycznym przykładem bitwy walnej, zakończo- nej pełnym zwycięstwem, tj. zniszczeniem przeciwnika - ocenił zmagania Marian Kukieł. - Tak pełnych zwycięstw mało zna histo- ria, ani jednego zaś odniesionego przy takiej przewadze (strony po- konanej - L.P.). Zwycięstwo Chodkiewicza wynikło z mistrzows- kich posunięć taktycznych. Starym obyczajem polskim szukał on rozstrzygnięcia na skrzydłach, ale z góry wybierał skrzydło, którego zwycięstwo dawałoby wynik rozstrzygający. Na tym skrzydle z góry zapewnił sobie przewagę. Walcząc jeden przeciw czterem (raczej trzem - L.P.), w miejscu rozstrzygającego uderzenia ma przewagę liczby. A jeszcze zachowuje hufiec walny (tj. chorągiew Łąckiego - L.P.) do ostatniej chwili w ręku jako odwód ogólny, by w chwili krytycznej przeważyć szalę. Klasyczny jest pościg po Kircholmie, 269 jako jeden z rzadkich w historii przykładów pełnego wyzyskania zwycięstwa". Podobne są opinie innych historyków wojskowości. Taktykę pols- ką obrazowo przedstawił Ferdynand Kudelka. Jazda polska była ustawiona jak w kłębek zwinięta anakonda [...] "czyhająca na swoją ofiarę. Skoro taż się pod czarującem wpływem jej widoku ruszy ze swego miejsca - bądź to w myśli ataku (co nastąpiło - L.P.}, bądź ucieczki. Jak z tej pozycji wąż syczeniem i poruszeniem głowy stra- szy, tak też hetman harcownikiem szarpał wroga i wreszcie podejś- ciem (podstępem, tj. zmyśleniem ucieczki) do opuszczenia swej po- zycji doprowadził. W onej chwili, dawno oczekiwanej, z kłębka roz- winął się wąż i runął całą siłą na wroga, opasał go dookoła, i pod tym uściskiem, mimo wszelkiego szamotania, zgniótł na miazgę" 14. Historyk szwedzki Lars Tersmeden pisał: "27 września walcząca przeciw Polakom armia szwedzka pod rozkazami króla Karola IX poniosła, mimo jej ponad trzykrotnej przewagi liczebnej, druzgocą- cą klęskę pod Kircholmem. Szwedzka artyleria i piechota nie były w stanie oprzeć się na otwartym polu frontalnemu uderzeniu polskiej jazdy, przeprowadzającej to uderzenie w galopie, na dobrych ko- niach, z użyciem ciężkiego uzbrojenia (kopie), tym bardziej że było ono połączone ze wsparciem ogniowym i przełamującymi atakami na skrzydłach [...] Bitwa pod Kircholmem skończyła się katastrofą, a i podczas wojny z Danią w latach 1611-1613 wojsko szwedzkie, choć dysponujące przewagą liczebną, nie było w stanie wystąpić przeciw armii duńskiej w otwartym polu. Czężka praca nad podnie- sieniem z upadku wojskowości szwedzkiej przypadła w udziale mło- demu królowi Gustawowi Adolfowi" 15. Według opinii Stanisława Herbsta, na którego pracach oparliśmy głównie opis bitwy, Kircholm był - ze względu na stosunek sił zwy- ciężonych do zwycięzców - jednym z największych zwycięstw tak- tycznych w historii świata, szczytowym osiągnięciem staropolskiej sztuki wojennej. Był przykładem mistrzowskiego dowodzenia jazdą przez Chodkiewicza, który, mając dużo mniejsze siły, potrafił w de- cydującym miejscu - na swym lewym skrzydle - uzyskać przewagę liczebną i rozbić przeciwnika, a następnie wykorzystać moralny efekt częściowego zwycięstwa i rozgromić pozostałe siły szwedzkie. Płytszy szyk jazdy polskiej okazał się przy tym zdecydowanie bar- dziej praktyczny, pozwolił bowiem wprowadzić do walki więcej ko- 271 przez długie lata. Odparto tylko przeciwnika w Inflantach i obronio- no Rygę. Niebawem działania wojenne ustały, a uwaga hetmana zo- stała skierowana w inną stronę. 4. Regalista Na początku 1606 r. hetman udał się z Inflant na sejm do Warsza- wy. Komendę nad garścią wojska przejął po nim płk Andrzej Zbo- rowski. Po drodze Chodkiewicz ciężko chorował na kamicę, z której do końca życia już się nie wyleczył, cierpiąc często silne bóle. Nie- bawem spotkało go nowe nieszczęście - pożar dworu, w którym spłonęły liczne kosztowności i część chorągwi zdobytych na Szwe- dach. Sejm wiosenny 1606 r. powitał go z wielkim aplauzem, ale choć 11 kwietnia hetman odbył triumfalny wjazd do stolicy i złożył u stóp króla ocalałe 15 chorągwi, zdobytych na nieprzyjacielu, na- stroje posłów były iście rokoszowe i w tydzień później opozycja zer- wała obrady. Nie czekając końca kłótni sejmowych, hetman powró- cił do Inflant. Po zawarciu rozejmu z Mansfeldem, który został te- raz dowódcą szwedzkim w Inflantach, znowu wyjechał do Warsza- wy, gdzie musiał opowiedzieć się za którąś ze stron podczas wybu- chłego właśnie rokoszu. Niełatwo przyszła mu ta decyzja! Do króla miał wiele pretensji, pisał, że jest "niekontent z Króla Imci", krytykował monarchę za opieszałość w wynagradzaniu wojska, winił za pusty skarb i ciągłe zaległości w wypłacie żołdu. Nie uważał się jednak za polityka, tyl- ko za żołnierza, który winien jest posłuszeństwo legalnie wybrane- mu władcy. Na wiadomość, że ks. Janusz Radziwiłł, syn zmarłego hetmana, przystąpił do rokoszu, zdecydował się stanąć przy Zyg- muncie III. Wziął więc udział w zjeździe panów litewskich w Nowo- gródku (25 września 1606 r.), potępiającym rokoszowy zjazd w San- domierzu. Mając znaczne wpływy wśród szlachty Wielkiego Księst- wa, Chodkiewicze skutecznie zaczęli teraz paraliżować działalność opozycji. Rok 1606 nie przyniósł, jak wiemy, rozstrzygnięcia. Dopiero w następnym roku, gdy rokoszanie ogłosili detronizację Zygmunta III, król wezwał Chodkiewicza z wojskiem do Warszawy. Hetman przy- był do stolicy l czerwca. Na wiadomość o zbliżaniu się rokoszan do 274 miasta wyruszył im naprzeciw. W oddziałach nie było jednak ochoty do walki z własnymi rodakami, silnie oddziaływała też na żołnierzy propaganda rokoszan. W bitwie pod Guzowem, stoczonej 6 lipca 1607 r., Chodkiewicz dowodził prawym skrzydłem złożonym z 8 chorągwi jazdy litewskiej i 1200 piechurów. Rokoszanami dowodził Janusz Radziwiłł. W czasie walki część chorągwi hetmana opuściła pole, nie chcąc walczyć z rodakami. Wykorzystali to rokoszanie i wdarli się głęboko w szyki wojsk królewskich. Ostatecznie, jak wia- domo, bitwa skończyła się zwycięstwem sił Zygmuna III. Chwały Chodkiewiczowi jednak nie przyniosła, rozstrzygnęło ją bowiem lewe skrzydło, złożone z oddziałów koronnych. Niebawem rokosz w Koronie został stłumiony. Trwał jednak w dalszym ciągu na Litwie, gdzie doszło do ostrego konfliktu między Chodkiewiczami a Radziwiłłami. Stosunki między tymi potężnymi familiami rzutowały w znacznym stopniu na układ sił politycznych w Wielkim Księstwie. Antagonizm zrodził się daw- no, już w czasach Zygmunta Augusta, wynikł zaś z rywalizacji obu rodów o wpływy na Litwie i ze stosunku do panującego. Radziwiłło- wie od dawna stanowili opozycję wobec króla, Chodkiewicze byli natomist regalistami. Niebawem doszło jeszcze do sporów majątko- wych, zwłaszcza o dobra Kopyś pod Orszą. Mimo to oba rody soli- darnie występowały przeciw unii lubelskiej, a gdy później zmuszone zostały do zatwierdzenia jej warunków, broniły wspólnie prawa Li- twy do samodzielności w ramach Rzeczypospolitej. Potem znowu do- szło między nimi do sporów. Tak na przykład hetman wielki litews- ki, Hrehory Chodkiewicz, 6 listopada 1572 r. skarżył się, że "z domu Radziwiłłowskiego cierpiał [...] krwawemi łzami oblewałem oblicze moje [...] urząd mój haniebnie polżyli" (mowa o sejmiku w miejscowości Rudnik) 17. Konflikt ten nie przeszkodził Janowi Chodkiewiczowi, ojcu hetmana, zawrzeć w tym samym roku układu familijnego o współdziałaniu w sprawach politycznych 18 z Mikoła- jem Radziwiłłem, panem na Dubinkach i w Birżach, oraz jego sy- nem Mikołajem Krzysztofem, panem na Ołyce i Nieświeżu. Nadal oba rody występowały solidarnie wobec Korony, co ujawnia się zwłaszcza w postawie Jana Karola i jego przeciwnika, hetmana wiel- kiego litewskiego Krzysztofa Radziwiłła, a także w obfitej kores- pondencji między Chodkiewiczami i Radziwiłłami 19. Nowy konflikt, związany ze sprawą Zofii Olelkowiczówny, został 275 - jak wiadomo - zażegnany, ale w okresie rokoszu jeszcze raz wy- buchł ze zdwojoną siłą. Jak twierdził Kazimierz Tyszkowski, "ostre przeciwieństwa wraz z antagonizmem rodowym Chodkiewiczów i Radziwiłłów (z linii birżańskiej, z nieświeską bowiem Chodkiewicze utrzymywali poprawne, a nawet przyjazne stosunki - L.P.) stano- wiły tło rokoszu na Litwie" 20. Głównym sprawcą konfliktu był pod- czaszy Janusz Radziwiłł, odznaczający się niepohamowaną wprost dumą i pychą, zmierzający do zdobycia za wszelką cenę buławy het- mańskiej. Ponieważ był jeszcze młody (ur. w 1579 r.), Zygmunt III nakazał mu, by "przyuczył się powinnościom hetmańskim". Zrażo- ny do króla z powodu faworyzowania przez niego Jana Karola, wy- stąpił przeciwko niemu na sejmie 1603 r. i wkrótce stał się jednym z najbardziej zaciekłych oponentów. Przyciągnął do rokoszu swego młodszego brata Krzysztofa i całą innowierczą szlachtę litewską, zmierzał do detronizacji Zygmunta III i osadzenia na tronie Gabrie- la Batorego, nawiązał tajne konszachty z Moskwą, wszedł w sojusz z obrońcami prawosławia w Rzeczypospolitej, Ostrogskimi. Przeciw kierowanemu przez niego obozowi wystąpiło prodworskie stronnic- two na Litwie, obejmujące szlachtę i magnatów katolickich z woje- wodą wileńskim Mikołajem Krzysztofem "Sierotką" Radziwiłłem, biskupem wileńskim Benedyktem Wojną, kanclerzem Lwem Sapie- hą i Janem Karolem Chodkiewiczem. Największe nasilenie walki przypadło na rok 1607 i początek roku 1608, gdy obie strony wszczęły ze sobą ukrytą wojnę podjazdową i propagandową. Jan Karol oskarżał ks. Janusza o nasyłanie czeladzi na jego ludzi, mordowanie służby, przejmowanie listów, nawet dyba- nie na jego życie, i - co najbardziej niedorzeczne - zamiar uśmier- cenia jedynaka, Hieronima. Sam, gdzie mógł, zniesławiał przeciwni- ka, ubliżał mu, posyłał swych ludzi przeciw służbie Radziwiłła, przez podwładnych sobie żołnierzy plądrował jego włości. Wykazy- wał przy tym dużo zaciętości i złośliwości. W odpowiedzi na konfe- derację rokoszową, zorganizowaną w Brześciu nad Bugiem, utwo- rzył w Grodnie prodworską konfederację, odciągającą ludzi z szere- gów Radziwiłła. W walce z Radziwiłłami wykorzystał szerokie wpływy wśród szlachty litewskiej, zwłaszcza na Żmudzi, gdzie Chodkiewicze od lat byli potęgą. Stanowili przecież oligarchię mag- nacką, mieli własną klientelę, złożoną z drobnej, nadmiernie rozro- dzonej szlachty, szukającej środków do utrzymania w szeregach do- 276 wodzonych przez nich oddziałów bądź na ich folwarkach, gdzie sta- nowili kadrę zarządzającą lub byli dzierżawcami. Oni to stale upo- minali się u króla o nowe godności dla swego protektora, o nagrody i nadania ziemskie, gardłowali za nim na sejmikach, występowali na sejmach. Rokosz na Litwie wykorzystali Szwedzi w Inflantach, którzy zer- wali róże j m i spustoszyli biskupstwo wendeńskie, a następnie pod- stępem opanowali Biały Kamień. Przewlekający się w nieskończo- ność konflikt na Litwie, rzutujący tak ujemnie na sytuację militarną w Inflantach, skłonił dwór do interwencji. Roli mediatora podjął się kanclerz Lew Sapieha. Po wysłuchaniu wzajemnych oskarżeń król i senatorowie skłonili wreszcie obu zacietrzewionych przeciwników do formalnego przynajmniej pojednania. Niebawem Janusz Radzi- wiłł przeprosił listownie króla, który ogłosił amnestię dla rokoszan. Mimo ostrego konfliktu Jan Karol i Janusz Radziwiłł zajmowali dość jednolite stanowisko wobec Korony. Obaj czuli się przede wszystkim Litwinami, stale podkreślali tę litewskość, starali się utrzymać odrębność i samodzielność Wielkiego Księstwa w ramach Rzeczypospolitej, solidarnie przeciwstawiali się planom magnatów koronnych. "Dawno Polacy na tym są - pisał Jan Karol do Janusza - aby nas, wielkie familie powaśniwszy, do zniszczenia przywiedli, aby tak snadniej mogli według myśli Litwą kierować". Radziwiłł od- powiedział: "Nie widzę ja tego, aby Polacy byli przyczyną zwaśnie- nia familii naszych" 21. Jan Karol był "regalistą i monarchistą z prze- konań" (według określenia Wandy Dobro wolskiej), Radziwiłł - se- paratystą i opozycjonistą. Po załagodzeniu konfliktu obaj mężowie utrzymywali ze sobą żywe stosunki, pisywali często do siebie w spra- wach majątkowych, politycznych i wojskowych, troszczyli się wspól- nie o zabezpieczenie Inflant przed Szwedami i Smoleńska przed Ro- sjanami. Jan Karol tytułował Janusza szwagrem i przyjacielem, us- prawiedliwiał się z powodu zwłoki w pisaniu listów, wynikłej ze sła- bego zdrowia i różnych dolegliwości, dzielił się informacjami na te- mat działań wojennych, prosił o zebranie nowych chorągwi wojska i wysłanie ich na pomoc, przepraszał za splądrowanie włości Radzi- wiłła przez wojsko. Czasem czynił mu wymówki, posądzał o nie- szczerość, prosił o wyjaśnienie plotek mówiących o działaniu Janu- sza przeciw niemu. Z całej korespondencji wynika, że mimo dużej 277 różnicy stanowisk w wielu sprawach stosunki między Janem Karo- lem i Januszem stały się poprawne. Niebawem zawzięty i wybuchowy hetman popadł w konflikt z własnym bratem. U podłoża jego leżał zadawniony spór o majątek. Doszło też do zatargów na tle politycznym. Aleksander, który w 1605 r. został wojewodą trockim, zazdrościł błyskotliwej kariery młodszemu bratu, wytykał mu, że zabiega u króla tylko o swoje, a zapomina o najbliższej rodzinie, krytykował za przesadną religijność i projezuickie sympatie, demonstracyjnie utrzymywał dobre stosun- ki z Januszem Radziwiłłem. Największe nieporozumienia zaczęły się po śmierci Eufemii, gdy owdowiały Aleksander zaczai rozglądać się za drugą żoną. Skłócony z Ostrogskimi Jan Karol uniemożliwił bra- tu ślub z Eleonorą, córką kasztelana krakowskiego Janusza Ostrogs- kiego, wdową po wojewodzie podolskim Hieronimie Jazłowieckim. Jednocześnie odżyły dawne spory majątkowe. Miary nieporozumień dopełniło nie zaakceptowane przez Jana Karola małżeństwo Alek- sandra z Katarzyną Korniaktówną (zawarte 1609 r.), córką bogatego kupca ze Lwowa, Konstantego. Mimo że ten legitymował się szla- chectwem i utrzymywał szerokie kontakty z magnatami, Jan Karol był chyba zbyt dumny, by tolerować związek brata z dziewczyną nie magnackiego pochodzenia. Dopiero dzięki mediacji stryja Hieroni- ma, kasztelana wileńskiego, doszło w końcu do porozumienia mię- dzy braćmi. Załagodzenie sporów wewnętrznych w Polsce pozwoliło władzom państwowym zająć się sprawą Inflant, gdzie Szwedzi podjęli nowe przygotowania wojenne. Zaciągali żołnierzy we Francji i w Holan- dii, namawiali Turcję do wystąpienia przeciw Polsce, prowadzili żywą działalność dyplomatyczną w Anglii, chcąc skłonić ją do udzie- lenia pomocy zbrojnej wrogom Zygmunta III. Po zerwaniu rozejmu i zajęciu Białego Kamienia zachęcony powodzeniem Mansfeld opa- nował dalsze twierdze w Inflantach: Dynemunt, Koknese, Felin. Je- sienią 1608 r., gdy hetman przybył do zagrożonej prowincji, sytuac- ja w wojsku znowu przedstawiała się niemal tragicznie. Nie opłaco- ne wojsko nie chciało go słuchać, wielu żołnierzy porzucało chorą- gwie i zaciągało się pod znaki Dymitra Samozwańca, licząc na boga- te łupy w Rosji. Hetman, mimo stale trapiącej go dokuczliwej cho- roby, szybko opanował sytuację. Za zastawione własne srebra stoło- 278 we zorganizował niewielką armię i skutecznie stawił czoło Szwe- dom, powstrzymując ich w kilku drobnych starciach. W surową zimę, na początku 1609 r., podjął działania zaczepne. Przez kilka dni nadaremnie tropił oddział przeciwnika, idący w celu wzmocnienia załogi Dynemuntu, po czym pomaszerował skrycie w stronę Parnawy. Przebył po lasach i bezdrożach dwieście kilome- trów w ciągu sześciu dni, odpoczywając w dzień i posuwając się nocą. Mimo że zaspy śnieżne i ostre mrozy dawały się wszystkim srodze we znaki, hetman nieustannie ponaglał żołnierzy do szybkie- go marszu, na równi z nimi znosił wszystkie trudy i niedostatki. Nę- kany nieustannie dokuczliwą chorobą, imponował wszystkim swą żelazną wolą i twardym charakterem. Przed świtem, l marca 1609 r., ruszył na Parnawę, ale ostrzeżona przez jakiegoś szpiega załoga szwedzka otworzyła ogień z zamku. Gdy więc próba zaskoczenia przeciwnika zawiodła, wycofał wojsko do lasu położonego o pół mili od miasta i zarządził postój, surowo zakazując wzniecania ognia. Do rana i przez cały następny dzień zmarznięci i wygłodniali żołnierze czuwali w zupełnym milczeniu, wystawieni na bezlitosne smagania srogiego wiatru. Sam hetman, okryty burką i przywalony śniegiem, siedział spokojnie, nie zważa- jąc na sarkania żołnierzy. Dzięki temu zmylił czujność załogi szwe- dzkiej, która sądziła zapewne, że do Parnawy zbliżył się tylko jakiś podjazd litewski. Około północy zerwał wojsko do ataku. Tym ra- zem zaskoczenie w pełni się udało. Litwini podeszli pod bramę, wy- sadzili ją w powietrze, wtargnęli do miasta i po krótkiej walce opa- nowali je. Gdy uderzyli na zamek, Szwedzi rzucili klucze na znak kapitulacji. Rankiem 2 marca hetman wjechał uroczyście do Parna- wy. Zdobycie miasta kosztowało Litwinów 45 zabitych i tyluż ran- nych, Szwedzi mieli 100 zabitych i 50 rannych. Do niewoli wzięto 300 żołnierzy, z których 155 zaciężnych Szkotów wstąpiło na polską służbę. W ręce zwycięzców wpadły 104 działa, 2 statki handlowe za- kotwiczone w porcie, wiele łodzi, nieduże zapasy żywności. Pozostawiwszy w Parnawie niewielką załogę, Chodkiewicz wyru- szył w stronę Rygi, o którą pokusił się znowu Mansfeld. Po drodze dowiedział się, że w pobliskim porcie Salis bazuje flotylla szwedzka, blokująca Rygę. Zwiadowcy informowali, iż przeciwnik trzyma straż niedbale, pewien swego całkowitego panowania na morzu. Hetman postanowił zaskoczyć wroga. Obsadził piechotą oba statki zdobyte 280 w Parnawie, zakupił od kupców zagranicznych kilka dalszych jedno- stek, uzbroił je i skompletował załogę, zaciągając kilkunastu majt- ków do polskiej służby. Na czele tak zaimprowizowanej flotylii w nocy z 23 na 24 marca zaatakował niespodziewanie Szwedów w por- cie. Jednocześnie skaptowani przez niego Inflantczycy, służący do- tąd przymusowo we flocie szwedzkiej, wprowadzili do portu brande- ry (typ statków towarowych), wypełnione materiałem łatwopalnym. Zaskoczenie było zupełne. Od branderów zapaliły się dwa okręty szwedzkie, które rychło poszły na dno. Pozostałe, ostrzelane przez zaokrętowaną piechotę, w popłochu uszły na pełne morze. Cały port z bogatymi zapasami żywności i broni dostał się w ręce Litwi- nów. Po tym zwycięstwie Chodkiewicz szybko dotarł pod Rygę. Man- sfeld dysponował znaczną przewagą liczebną. Hetman zatem nie zdecydował się na walną bitwę, ale udając, że rzekomo wycofuje się ze swym wojskiem za Dźwinę, sprowokował przeciwnika do pości- gu. Gdy przednia straż szwedzka przeszła most i oddaliła się znacz- nie od rzeki, rzucił do szarży swą jazdę. Ta szybko odcięła Szwedów od mostu i na oczach Mansfelda rozbiła zupełnie całą jego straż przednią. Straty przeciwnika wyniosły kilkuset zabitych, 100 jeńców oraz 18 chorągwi. Po tej porażce Mansfeld zwinął oblężenie Rygi i odmaszerował na północ. Na początku lipca hetman został wezwany na naradę do Wilna. Zygmunt III przyjął go z całym ceremoniałem, należnym zwycięs- kiemu wodzowi. Towarzyszący hetmanowi żołnierze złożyli u stóp króla zdobyte ostatnio chorągwie i przedstawili znaczniejszych jeń- ców. Gdy jednak doszło do konkretnych rozmów na temat wzmoc- nienia wojska inflanckiego i zaopatrzenia go w żołd, Zygmunt III ujawnił Chodkiewiczowi plan wyprawy na Moskwę, co wiązało się z przerzuceniem większości sił zbrojnych przeciw Rosji. Hetman, poirytowany zamiarami króla, powrócił do Inflant, gdzie wszczął się znów tumult wśród zawiedzionych żołnierzy. Żelazna wola Jana Karola wzięła jednak górę nad niezadowolonymi i nieka- rnymi ludźmi. Niebawem licząca 3000 ludzi armia litewska była go- towa do podjęcia kolejnych działań. Tym razem hetman ruszył pod Parnawę, osaczoną przez wojska Mansfelda. Powtórzył tu swój ma- newr spod Kircholmu, rozłożył bowiem obóz pod osaczonym mia- stem na tyłach Szwedów, zmuszając ich w ten sposób do ataku na 281 wybraną przez siebie pozycję. Natarcie wojsk Mansfelda - mimo ich dwukrotnej przewagi liczebnej - zakończyło się niepowodze- niem. Po bitwie Szwedzi zbudowali zasieki ze ściętych drzew i zasta- wili Litwinom drogę do Parnawy, prowadzącą przez ciaśniny w lesie. Chodkiewicz przybył jednak pod miasto inną, okrężną trasą i prze- prowadził szturm do głównego fortu, osłaniającego dostęp do armii oblężniczej. Natarcie powiodło się i fort został zdobyty. Gdy nocny wypad Szwedów przeciw armii litewskiej został odparty, Mansfeld zwinął oblężenie i wycofał się w stronę Tallina. W walkach pod Par- nawą Litwini stracili ponad 100 zabitych, przeciwnik - kilkakroć więcej. Chodkiewicz pociągnął w ślad za Mansfeldem, próbując zmusić go do walnej bitwy. Ten był jednak ostrożny i okopał mocno swój obóz, nie śmiać wyjść na otwarte pole. Chodkiewicz zawrócił więc pod Dynemunt, chcąc osaczyć jego załogę, ale po drodze zbuntowa- ło mu się nie opłacone nadal wojsko. Gdy hetman przeżywał ciężkie chwile z własnym wojskiem, Man- sfeld otrzymał nowe posiłki, złożone z zaciężnych Francuzów, Szko- tów oraz Holendrów, i mając znowu dwukrotną przewagę liczebną nad Litwinami (5000 wobec 2500), ruszył w ślad za nimi, by nie do- puścić do utraty Dynemuntu. Na usilne prośby Chodkiewicza żoł- nierze pozostali jeszcze w swych szeregach, a gdy zagrozili nową konfederacją i w każdej chwili można było spodziewać się opuszcze- nia przez nich obozu, nadeszli Szwedzi. Przez cztery noce usiłowali obejść lasami pozycje litewskie, hetman był jednak czujny i udarem- niał te zamiary. W obliczu wroga wojsko podporządkowało się jego rozkazom i wyraziło gotowość do walki. Dlatego hetman zdecydo- wał się na walną rozprawę z prześladującym go stale Mansfeldem. Doszło do niej 6 października 1609 r. nad rzeką Gawią, nad którą Chodkiewicz zorganizował zasadzkę, pozostawiając prawie ogołoco- ny z wojska obóz i wycofując główne siły do pobliskich lasów. Szwe- dzi nie rozpoznali należycie sytuacji, dali się wciągnąć w pułapkę i uderzyli na obóz. Z łatwością wyparli z niego garstkę kozaków oraz rajtarów i już zaczęli go plądrować, gdy hetman wysłał z lasu wypró- bowany pułk Tomasza Dąbrowy. Niespodziewane uderzenie jazdy przesądziło o wyniku walki. Straty rozgromionych Szwedów wynio- sły około 1000 poległych, 100 jeńców, 14 chorągwi i kilkanaście dział, Litwini mieli tylko kilkudziesięciu zabitych i rannych. 282 Nowe zwycięstwo nad Mansfeldem przesądziło los Dynemuntu, który w kilka dni później poddał się hetmanowi. Ale wkrótce po tych sukcesach wojsko zawiązało konfederację i opuściło teatr woj- ny. Jeszcze jedno zwycięstwo Rzeczypospolitej nie zostało wykorzy- stane. Chodkiewicz złożył protest do trybunału w Piotrkowie prze- ciw pozostawieniu Inflant bez osłony wojskowej i na święta Bożego Narodzenia zjechał do Wilna, a potem do Berzon. Po ostatnich po- rażkach zmalała i aktywność szwedzka, toteż obie strony zawarły ro- zejm, przedłużany kilkakrotnie na następne lata. W Szwecji zaszły tymczasem poważne zmiany. Dnia 30 października 1611 r. zmarł Karol IX, niezłomny przeciwnik Rzeczypospolitej w wojnie o In- flanty. Tron po nim objął jego syn, niespełna siedemnastoletni Gu- staw Adolf. Młody władca nie wyrzekł się myśli o zdobyciu Inflant, pragnął jednak należycie przygotować państwo do wojny. Zwodził więc Polaków nadzieją pokoju, a jednocześnie rozpoczął poważne reformy wojskowe. Długotrwała wojna o Inflanty przyniosła Chodkiewiczowi pasmo nieustannych zwycięstw i zapewniła mu wiekopomną sławę w histo- rii. Wódz litewski w pełni ujawnił swój talent wojskowy, nie mógł jednak przesądzić o wyniku wojny na korzyść Rzeczypospolitej. Za- decydowały o tym względy materialne, chroniczne braki pieniędzy w skarbie państwowym, nie pozwalające należycie opłacić żołnierzy, ociężałość aparatu administracyjnego, nowe plany Zygmunta III wobec Moskwy. Wojsko było niekarne, mało odporne na głód, zim- no i wszelkie trudy życia obozowego. Dezercja stanowiła wówczas istną plagę. W przeciwieństwie do Polaków i Litwinów Szwedzi znacznie le- piej znosili niewygody życia wojennego, byli bardziej zdyscyplino- wani, mimo że i oni często nie otrzymywali w porę żołdu. Niewątpli- wie zaskoczyli oni Polaków i Litwinów konsekwencją działania, nie- zwykłym uporem w wojnie pełnej dla nich niepowodzeń, w której nigdy nie uznali się za całkowicie pokonanych i wytrwale, z pełną świadomością celu zmierzali do odzyskania poniesionych strat tery- torialnych. W obronie twierdz, w działaniach oblężniczych czy woj- nie pozycyjnej wykazali wysokie walory bojowe, co pozwoliło im przetrwać najcięższe chwile. Wojna wykazała, iż Szwecja ma więk- sze zasoby finansowe niż znacznie bogatsza Rzeczypospolita, i ma szansę na odniesienie końcowego zwycięstwa. 283 Interwencja Rzeczypospolitej w Rosji była po myśli Szwedów. Początkowo, jak wiadomo, Chodkiewicz był przeciwny wojnie na wschodzie. Słusznie uważał, że militarne zaangażowanie Polski na innym terenie uniemożliwi doprowadzenie wojny o Inflanty do zwy- cięskiego końca lub wręcz nie pozwoli na jej kontynuowanie. In- flanty absorbowały go stale, stanowiły główną troskę jego życia, na- wet podczas późniejszych wojen z Rosją i Turcją stale o nich myślał. Szczególnie gorąco oponował przeciw "dymitriadzie" w 1604 i 1605 r., gdy nie dano mu środków finansowych na prowadzenie kampanii przeciw Szwedom. Jak sam potem stwierdził, "nie pochwalał iścia Pańskiego na Moskwę... sam królowi ganił", niewiele jednak wskó- rał wobec zdecydowanego uporu króla. Stracił natomiast łaskę Zyg- munta, który zaczął wyraźnie faworyzować Janusza Radziwiłła. Jan Karol boleśnie to przeżył. Poczuł się wyraźnie zagrożony. Widząc to król, zaczai go urabiać dla swych planów. Królowa Konstancja oso- biście podziękowała Zofii Chodkiewiczowej za gratulacje otrzymane z okazji zdobycia Smoleńska przez armię Zygmunta III. Królewicz Władysław zaczął pisywać do młodego Hieronima Chodkiewicza. Hetman zdecydował się więc wziąć udział w wojnie z Moskwą i w kwietniu 1611 r. zaatakował wojskiem inflanckim Monaster Piecza- ry, leżący na pograniczu Inflant oraz Rosji i stanowiący sławny ośro- dek kultu prawosławnego. Zaskoczenie się nie udało, a szczupłość wojsk nie pozwoliła na prowadzenie systematycznego oblężenia. Hetman musiał więc odstąpić od klasztoru, narażając się na złośliwe plotki przeciwników, powiadających, że daremnie kusił się o skarby Pieczar. Surowo ocenili jego krok nawet krewni. Opozycja przeciw wojnie moskiewskiej była na Litwie duża, toteż Jan Karol naraził się nawet własnej rodzinie. Przeciwna mu była wtedy znaczna część magnatów litewskich, nawet i tych, którzy po- pierali plany królewskie wobec Moskwy. Powody tego wyjaśniał Lew Sapieha: "Położywszy na wagę krzywdy i szkody, które się dzieją od dawnego czasu od żołnierza inflanckiego, a co się teraz stało od wojska, co szło do Moskwy, mniemam, że inflanckie prze- waża (w grabieży dóbr magnackich - L. P.), a co gorsza, że i końca im nie będzie, bo ten Belzebub (tj. Chodkiewicz - L. P.), że z tej wojny ma niezliczony pożytek, et nostro misero ditescit (i z naszej mizerii bogaci się), zawsze wojnę inflancką poprowadzi..., a my u niego w garści być musim, a możesz być większe tyraństwo, nad to 284 jakie od niego cierpim?" 22. Trudno winić Chodkiewicza za łupiest- wa nie opłacanych oddziałów inflanckich, możliwe jednak, że zło- śliwy wobec swych przeciwników hetman rzeczywiście posyłał wy- głodzone chorągwie na ich dobra. W ten sposób mógł przecież zła- mać niejednego oponenta! Mimo usilnych próśb krewnych, by porzucił wojnę moskiewską, Jan Karol zaangażował się już w plany Zygmunta III. Gdy w marcu 1611 r. tzw. pierwsze pospolite ruszenie rosyjskie pojawiło się pod Moskwą, zajętą nadal przez Polaków, Chodkiewicz za namową kró- la stanął na czele wojsk polskich. Po rozmowach na ten temat z kró- lem, prowadzonych niedaleko Orszy, udał się pod Szkłów, gdzie na- stąpiła koncentracja wojsk, które miały wymaszerować pod Mosk- wę, by wesprzeć jej załogę. W życiu hetmana zaczynała się nowa epopea wojenna. 5. Śladami Żółkiewskiego Wbrew pierwszym optymistycznym raportom pod Szkłowem ze- brała się tylko garść wojska, nie więcej niż 2500. Chodkiewicz 6 pa- ździernika dotarł z tą małą armią pod Moskwę, gdzie tymczasem pierwsze pospolite ruszenie rozpadło się. Wokół miasta pozostały jednak różne oddziały partyzanckie, blokujące osaczoną na Kremlu i w Kitajgrodzie załogę polską, a także wzbraniające dostępu do niej z zewnątrz. Hetman szybko nawiązał łączność z żołnierzami koron- nymi. Byli oni już zdemoralizowani wielomiesięczną zwłoką w wy- płacie żołdu, rabunkowym charakterem samej wojny, głodem, nie chcieli więc podporządkować się jego komendzie, zwłaszcza że nie miał on pieniędzy na wypłatę zaległego im żołdu. Zagrozili konfe- deracją, jeśli do 6 stycznia 1612 r. nie otrzymają wypłaty. Dwunastego października 1611 r. hetman wyprowadził swe małe wojsko ku taborowi rosyjskiemu, osłaniającemu dostęp do Moskwy. Prawe skrzydło powierzył młodemu staroście wieluńskiemu, Stani- sławowi Koniecpolskiemu, lewe - wojewodzie wileńskiemu, Miko- łajowi "Sierotce" Radziwiłłowi. W centrum ustawił własny pułk, za nim w odwodzie pułk nieżyjącego już wtedy Jana Piotra Sapiehy. Rosjanie nie wystąpili na otwarte pole, lecz cofnęli się w ruiny miasta, 285 skąd ustawiona za opłotkami i przekopami piechota mogła skutecz- nie razić ogniem nacierającą jazdę litewską. Taktyka ta okazała się skuteczna. Nie dysponujący większą liczbą piechoty hetman musiał zarządzić odwrót w kierunku Homla. Przed odejściem wsparł nieco żywnością wygłodzoną załogę koronną, z największym trudem na- kłoniwszy ją do pozostania w twierdzy. Część jej rozpierzchła się jed- nak po okolicy, grabiąc i szukając żywności. Zatrzymawszy się pod Rohaczewem niedaleko Dniepru, hetman zaczai zbierać żywność dla wojska. Tymczasem triumfalny sejm jesienny 1611 r., na którym Żółkiew- ski przywiódł przed oblicze Zygmunta III dostojnych jeńców rosyjs- kich z carem Wasylem Szujskim na czele, uchwalił tylko małe poda- tki na wojsko. Groziło to nieobliczalnymi konsekwencjami w przy- szłości. Na razie zadowolono częściowo żołnierzy pieniędzmi ze skarbca moskiewskiego, ale problem wypłaty żołdu dla wojska nie został rozwiązany. Polityka królewska wobec Moskwy została ostro skrytykowana przez posłów. Okazało się, że opozycja przeciw woj- nie na wschodzie wciąż jest bardzo silna. Korzystając z braku większych sił rosyjskich pod Moskwą, het- man dwukrotnie wsparł żywnością załogę Kremla, ale zimą 1611/ 1612 r. warunki pobytu wojska w Rosji stały się gorzej niż fatalne. Chwyciły tak silne mrozy, że ludzie i konie zamarzali na śmierć. O każdą beczkę kapusty, worek zboża czy kopę siana trzeba było sta- czać z Rosjanami istne boje, nie zawsze pomyślne. "Inkaustu i pa- pieru nie starczyłoby na opisanie wszelkich nieszczęść naszych" - zapisał wtedy pamiętnikarz Samuel Maskiewicz. Dnia 6 stycznia 1612 r., zgodnie z zapowiedzią, żołnierze zawiąza- li konfederację i pod przewodem porucznika husarii Józefa Cieklińs- kiego pomaszerowali samowolnie do Moskwy, nie napotykając po ; drodze na większy opór Rosjan. Tu ogłosili oficjalnie akt konfede- racji i zapowiedzieli egzekucję należności w dobrach królewskich. f Na usilne prośby hetmana zgodzili się jednak pozostać w stolicy Rosji do 14 marca 1612 r. Do tego czasu miały nadejść posiłki i zluzować załogę Kremla. Chodkiewicz jeszcze raz wsparł ją żywnością i pozo- stał z garścią wiernego mu wojska w okolicy, by w razie czego po- móc swym zbuntowanym żołnierzom. Ponieważ żadne posiłki nie nadeszły, konfederaci po 14 marca zgodzili się pozostać w Moskwie jeszcze przez kilka tygodni. 286 W kwietniu 1612 r. Chodkiewicz jeszcze raz pomaszerował ku Moskwie. Po drodze spotkał oddziały koronne starosty chmielnic- kiego, Mikołaja Strusia, który wiódł 3000 jazdy i piechoty, tj. wię- cej niż miał jej hetman. Struś był stronnikiem Potockich, dlatego odmówił współdziałania z Litwinami i koło stolicy Rosji stanął w osobnym obozie. Po długich sporach o komendę nad garnizonem Kremla Struś ze swymi ludźmi stanął ostatecznie na zamku carów, a konfederaci po pewnym czasie opuścili jego mury, zabierając ze sobą wszystkie kosztowności ze skarbca moskiewskiego. Interwencja polska i szwedzka (Szwedzi zajęli m.in. Nowogród Wielki) wzmogły tylko walkę ludu rosyjskiego przeciw obcym wojs- kom, toteż po rozpadzie pierwszego pospolitego ruszenia zostało zorganizowane w Niżnym Nowogrodzie - drugie pod wodzą kupca Kuźmy Minina i kniazia Dymitra Pożarskiego. Niebawem zaczęło ono restaurować rosyjskie organy władzy państwowej, mające opar- cie w wolnych jeszcze od Polaków miastach północnej Rusi. Korzy- stając z odejścia wojsk Chodkiewicza po żywność, drugie pospolite ruszenie nocą z 19 na 20 sierpnia pojawiło się pod Moskwą. W tym czasie Zygmunt III zorganizował nową wyprawę do Mosk- wy. Celem jej było - po nieudanych próbach zdobycia korony ca- rów przez samego króla - osadzenie na tronie moskiewskim króle- wicza Władysława, który miał jeszcze stronników w Rosji. Kompli- kacje na granicy polsko-mołdawskiej utrudniły jednak to przedsię- wzięcie. Ostatecznie król wyruszył ze stolicy z garścią wojska, a cały przemarsz odbywał się opieszale. Zniecierpliwiony jego ślimaczym tempem Chodkiewicz, w obawie by osaczona i wygłodzona załoga kremlowska nie skapitulowała, sam przystąpił do działania. Zebra- wszy 4000 żołnierzy i 4000 Kozaków zaporoskich, którzy niedawno przybyli do Rosji na wezwanie Zygmunta III, przybył pod Moskwę z ogromnym taborem, wiozącym żywność dla osaczonych. Źródła polskie przeceniały siły pospolitego ruszenia rosyjskiego, szacując je na prawie 100 000 ludzi. Według historyków radziec- kich liczyły one tylko 8000 - 10 000 żołnierzy, co wydaje się być cyfrą nieco zaniżoną. Faktem jest, że siły obu stron były dość wyrów- nane (doliczając polską załogę Kremla, wynoszącą 3000 ludzi), przy czym Polacy, Litwini i Kozacy górowali pod względem wyszko- lenia i uzbrojenia. Ludowy charakter wojska rosyjskiego budził pogardę wśród Polaków, decydował jednakże o dużej jego sile mo- 288 ralnej. "Wszyscy oni przysięgli walczyć pod Moskwą i poświęcić wszystko [...] i bić się do upadłego - stwierdzała współczesna rela- cja rosyjska. - Ludzie wojenni odrzucili strach i nabrali męstwa, idąc ku Moskwie wszyscy radowali się" 23. Do Rosjan szybko dotarły wieści o zbliżaniu się wojsk Chodkiewi- cza, dlatego przygotowali się odpowiednio do walki, zajmując wszy- stkie podejścia do stolicy od zachodu. Kozacy kniazia Trubeckiego założyli obóz obronny na południowy wschód od Białego Grodu, a przed Bramą Jauzską i na Woroncowym Polu zastawili się taborami. Pozycje ich wzmacniały w tym miejscu dwa forty, zbudowane koło cerkwi Św. Jerzego i Św. Klimenta. Główne siły rosyjskie z Pożars- kim i Mininem zajęły miejsce od zachodniej strony miasta, w pobli- żu bramy Arbackiej. Pozostałe wojska obsadziły resztę bram i osa- czyły Kreml. Przewidując słusznie, że armia Chodkiewicza będzie starała się przedostać na Kreml od drogi smoleńskiej przez bramy Czertolską i Arbacką, Pożarski zawczasu obsadził tu wały piechotą, jazdę zaś ustawił koło klasztoru Nowodziewiczego. Ściągnął również część Kozaków Trubeckiego, nakazując im obsadzić Dwór Krymski i zamknąć dostęp do Zamoskworieczija. Rankiem l września 1612 r. wojska Chodkiewicza sforsowały rze- kę Moskwę koło klasztoru Nowodziewiczego i uderzyły na Rosjan koło Dziewiczego Pola. Dopiero po kilku godzinach walki siłom polsko-litewskim udało się zepchnąć przeciwnika w stronę Bramy Czertolskiej. W tym momencie wypadły z Kremla oddziały Strusia, zostały jednak powstrzymane przez blokujące zamek siły moskiews- kie. O wyniku starcia zadecydował niespodziewany atak kilku sotni pospolitego ruszenia, które przebyło wpław płytkie, wyschnięte na jesieni wody Moskwy i z prawej flanki uderzyło na Litwinów. Po siedmiogodzinnej strzelaninie Chodkiewicz dał rozkaz odwrotu. Następnego dnia przegrupował siły i przerzucił je przed zakole Moskwy, by uderzyć ponownie, tym razem od południa, przez Za- moskworieczije. Nocą z 2 na 3 września sprzyjający Polakom bojar Orłów przeprowadził skrycie przez Zamoskworieczije 600 hajdu- ków, którzy niespodziewanym atakiem opanowali cerkiew Św. Je- rzego i pobliski fort, położone w centrum miasta. Od Kremla od- dzielał je tylko most przerzucony przez rzekę Moskwę. Osaczonej załodze polskiej dano znać, że dniem hetman będzie starał się wpro- wadzić na Kreml wozy z żywnością. W tej sytuacji Pożarski przerzu- 289 cił swe główne siły w stronę rzeki, Kozaków Trubeckiego zaś - w stronę Łużnik, w pobliże fortu Klimentowskiego. Domy na Zamosk- woriecziju zostały spalone, a na ich zgliszczach usadowiła się pie- chota rosyjska, ryjąc w wielu miejscach okopy. Rankiem 3 września Chodkiewicz wyprowadził do boju całą ar- mię. Prawe skrzydło powierzył Koniecpolskiemu, oddając mu pod komendę kilka chorągwi jazdy oraz wszystkich Kozaków zaporos- kich. W centrum stanął Andrzej Zborowski z jazdą i dwoma rotami piechoty, lewe skrzydło zajęli Chodkiewicz z kniaziem Samuelem Koreckim. Po krótkich harcach i rozbiciu przednich oddziałów pospolitego ruszenia oraz Kozaków rosyjskich siły Rzeczypospolitej dotarły do wału ziemnego. Strzegąca go piechota pospolitego ruszenia przez pięć godzin stawiała silny opór, strzelając gęsto z rusznic i łuków, aż wreszcie załamała się i uciekła. Również Kozacy Trubeckiego nie wytrzymali nacisku atakujących i wycofali się w popłochu. Po zdo- byciu wału żołnierze Chodkiewicza wdarli się do ruin Zamoskworie- czija, nie zważając na gęsty ogień jego obrońców, zdobyli fort Kli- mentowski i wycięli jego załogę. Do sukcesu tego przyczynił się w dużym stopniu wypad załogi Kremla i Kitajgrodu. Gdy wydawało się już, że losy bitwy są przesądzone, Chodkiewicz wprowadził na Zamoskworieczije 400 wozów z żywnością dla załóg Kremla i Kitajgrodu. Rotmistrz Feliks Niewiarowski z 300 żołnie- rzami i kilkoma wozami pierwszy przedarł się do zamku stołeczne- go, ale postępujące za nim dalsze oddziały zostały w ostatniej chwili powstrzymane przez Rosjan. Zmęczone długotrwałym bojem i po- noszące znaczne straty od ognia przeciwnika wojska Chodkiewicza zaczęły ustawać. Widząc to Pożarski, pchnął swe siły do kontrataku. Po zaciętej walce Rosjanie zdobyli wozy z żywnością i zmusili Koza- ków zaporoskich do odwrotu. Wieczorem jeszcze raz przeszli do na- tarcia i zepchnęli wojska Chodkiewicza na pozycje wyjściowe. Zapa- dające ciemności przerwały walkę. Poniósłszy pierwszą w życiu po- rażkę w samodzielnie prowadzonej bitwie i straciwszy około 500 żoł- nierzy, hetman wycofał się spod Moskwy. Nie miał żadnego do- świadczenia w prowadzeniu walk w wielkim mieście, a w decydują- cym dniu bitwy został ograniczony ciasnotą miejsca do jedynego tyl- ko działania - natarcia czołowego, przewidzianego z góry przez przeciwnika. W wojnie z Rosją zaskoczony został w dodatku no- 290 wego typu nieprzyjacielem. Nie miał tu do czynienia z zawodowym żołnierzem zaciężnym, walczącym przede wszystkim dla pieniędzy, lecz z wojskiem ludowym, broniącym swego kraju z pobudek patrio- tycznych, nie załamującym się po pierwszych niepowodzeniach, twardo broniącym swej pozycji. Podczas odwrotu spod Moskwy nie opłacone chorągwie sapieżyń- skie zawiązały konfederację i odstąpiły od hetmana. Mimo to nieu- gięty wódz litewski zebrał nieco żywności i jeszcze raz usiłował do- trzeć do Kremla. Siły miał jednak zbyt szczupłe, a Rosjanie zdążyli już wybudować pod stolicą tak silne umocnienia, że nie było mowy o przeprowadzeniu skutecznego natarcia. Musiał więc Chodkiewicz cofnąć się ku Wiaźmie i czekać na króla. Dopiero na początku paź- dziernika 1612 r. połączył się z armią królewską. Wojska polskie li- czyły zaledwie około 3700 żołnierzy królewskich oraz 2000-3000 Chodkiewicza (po odejściu chorągwi sapieżyńskich oraz Kozaków zaporoskich, którzy rozsypali się po Rosji w poszukiwaniu łupów), nie miały więc szans w walce z o wiele większym pospolitym rusze- niem, które tymczasem wzrosło znacznie na siłach. W dodatku woj- ska Rzeczypospolitej były wygłodzone, pozbawione żołdu. Posuwa- ły się więc powoli, grabiąc po drodze wszystkie napotkane wsie i miasteczka. Pod Wołokołamskiem armia Zygmunta III utknęła, a trzy szturmy do miasta zakończyły się niepowodzeniem. Tymczasem goniąca resztkami sił załoga polska w Moskwie, pozbawiona zupeł- nie żywności, skapitulowała. Najpierw poddał się Kitajgród, następ- nie 22 października ustał opór załogi Kremla. W tej sytuacji wypra- wa na Moskwę nie miała już żadnego sensu i Zygmunt III musiał za- rządzić odwrót. Wygłodzone, przemoczone od nieustannych desz- czów i zziębnięte wojsko z trudem wlokło się po zabłoconych dro- gach do kraju. "Szli Lachowie kupami na wojnę haniebnie, uciekają sprośnie teraz" - skomentował ten odwrót Jan Karol w liście do swego zarządcy, Krzysztofa Kamieńskiego 24. Nieudana wyprawa na Moskwę zakończyła okres inicjatywy Rze- czypospolitej w wojnie polsko-rosyjskiej. Podjęte z nie opłaconym wojskiem działania zbrojne na wschodzie doprowadziły do katastro- fy finansowej wyczerpanego nieustannymi wojnami państwa. W ca- łym kraju zaczęły się konfederacje wojskowe, które omal nie dopro- wadziły do nowego rokoszu i wojny domowej. Gdy Rzeczpospolita pogrążyła się w kompletnej anarchii, a kolejne sejmy ostro atako- 291 wały Zygmunta III za jego politykę wschodnią, państwo carów stop- niowo okrzepło. Po wyborze na tron szesnastoletniego Michała Ro- manowa (7 II 1613), syna propolskiego niegdyś patriarchy Filareta, Rosja przystąpiła do walki o odzyskanie Smoleńska i innych miast oraz ziem, zdobytych przez Polaków i Litwinów. Nic więc dziwnego, że wiosną 1613 r. położenie Chodkiewicza było, wedle jego słów, "haniebne". Miał pod swymi rozkazami zaledwie około 3000 pie- choty, cała bowiem jazda przystąpiła do konfederacji. Rozżalony i ciężko chory opuścił teatr wojny i powrócił do domu. Ponieważ jed- nak podjęte za pośrednictwem Austrii rokowania polsko-moskiews- kie nie dały rezultatu i Rosjanie latem przystąpili do walki o odzys- kanie Smoleńska, musiał wrócić do wojska i rozpocząć działania w obronie miasta, stanowiącego klucz do wszystkich ziem wschodnich, zdobytych przez Rzeczypospolitą na początku wojny. Wcześniej na- pisał obszerny list do króla, w którym skrytykował go za politykę wobec Moskwy i zagroził dymisją. Zygmunt III jej nie przyjął, ale wyraźnie zmienił swój stosunek do hetmana, co ten szybko i boleś- nie odczuł, podobnie jak wszyscy Chodkiewieże, pomijani przez pe- wien czas w awansach i nadaniach dóbr. Chodkiewicz wyruszył znowu na wojnę w listopadzie 1614 r. po pogrzebie syna, który chorował od dawna i zgasł w marcu 1614 r. ku wielkiej rozpaczy rodziców. W tym czasie na całej granicy wschod- niej toczyła się "wojna szarpana" drobnych sił obu armii, prowadzo- na ze zmiennym szczęściem. Podcza§ niej garść Polaków i Litwinów dość skutcznie broniła Smoleńska, osaczonego przez przeważające siły rosyjskie. Mimo to sytuacja była bardzo trudna. Podskarbi "o żadnej obronie granic wiedzieć nie chce i żadnych na to pieniędzy dać nie myśli - pisał hetman do Janusza Radziwiłła. - Interim (tym- czasem) bierze siły nieprzyjaciel, nie tylko ściśnieniem Smoleńska, któregom już opłakiwał, ale też ustawicznym państw JKM infesto- waniem (zagrożeniem). Giniemy prawie wiecznie (tj. na wieki - L.P.), a przecie malignitas (skąpstwo) złych serc i wiary temu nie daje... ale mocen P. Bóg obróci pernitrem (zgubę) tę na głowy ich, a Ojczyznę naszą w całości zatrzyma" 25. Optymistyczne zakończenie listu świadczy, że hetman nie zamie- rzał składać bezradnie rąk i zdać się tylko na łaskę bożą. Na począ- tku 1615 r., gdy rozzuchwalony nieprzyjaciel, [...] "widząc słabość naszą", posłał [...] "z niemałem wojskiem i z armatą pod Smoleńsk 292 Iwana Oleksierowicza", hetman jeszcze raz okazał się mistrzem w organizowaniu szybkich działań kawaleryjskich, tym razem na dale- kim zapleczu przeciwnika. Wysłał mianowicie dwie grupy uderze- niowe, złożone z 5000 Kozaków i lisowczyków, na Starodub i Briańsk. Dokonały one takich spustoszeń w głębi Rosji, że zdezor- ganizowały zupełnie aparat władzy i uniemożliwiły wzięcie Smoleń- ska oraz uderzenie w głąb Litwy. Wkrótce nieustraszeni lisowczycy wyprawili się ponownie w głąb Rosji i dotarli prawdopodobnie aż do Morza Białego, paląc i grabiąc wszystko po drodze. Dzięki temu od- ciągnęli siły moskiewskie od granic Rzeczypospolitej, Dopiero sejm 1616 r. uchwalił wreszcie znaczne podatki na wojs- ko i postanowił podjąć jeszcze jedną, spóźnioną mocno próbę osa- dzenia królewicza Władysława na tronie moskiewskim. Ponieważ Żółkiewski wymówił się od udziału w wyprawie, król powierzył do- wództwo Chodkiewiczowi. Znowu przypuścił go do łask i 20 czer- wca 1616 r. obdarzył godnością wojewody wileńskiego, najwyższym urzędem świeckim na Litwie. Na opróżniony przez niego urząd sta- rosty żmudzkiego szlachta wybrała 11 VI 1618 r. Jarosza Wołłowi- cza. Obejmując dowództwo nad wyprawą, Jan Karol liczył nie tyle na zdobycie Moskwy i tronu carskiego dla Władysława, ile na zmusze- nie Rosji do pokoju, którego bardzo pragnął ze względu na Inflan- ty, znowu zagrożone przez Szwedów. Mobilizacja wojska odbywała się jednak opieszale, nie było ochoty wśród żołnierzy, brakowało broni i żywności, wszyscy byli już znużeni długotrwałą wojną. Do- piero 6 kwietnia 1617 r. na czele niezbyt dużej armii Władysław wy- ruszył z Warszawy, żegnany uroczyście przez króla, prymasa i tłumy mieszkańców stolicy. Tymczasem Rosja podjęła odpowiednie przy- gotowania obronne i w lutym 1617 r. zawarła w Stołbowie traktat pokojowy ze Szwecją. Przewidywał on, że Szwecja, w zamian za otrzymanie pasa wybrzeża wzdłuż Zatoki Fińskiej oraz kontrybucję wojenną, opuści Nowogród Wielki i pozwoli skupić cały wysiłek mi- litarny przeciw Rzeczypospolitej. Chodkiewicz spotkał królewicza pod Smoleńskiem 30 września 1617 r. Połączone wojska obu wodzów liczyły zaledwie ponad 6000 żołnierzy. Mimo to pierwsza napotkana po drodze większa twierdza rosyjska, Dorohobuż, skapitulowała bez walki i uznała władzę kró- lewicza. To samo uczyniła niebawem Wiaźma. Nadeszła jednak 293 zima i trzeba było przerwać pomyślnie rozpoczętą wyprawę. Zaczęły się mrozy, głód i choroby, w wojsku rosło niezadowolenie z powodu braku żołdu, stopniowo rozprzęgała się dyscyplina, wybuchły kłótnie i spory między dowódcami. Stary, pięćdziesięciosześcioletni już Chodkiewicz zapadł na zdrowiu, "z zimna zębami dzwonił, głód znosił". Niezadowolony z postawy Władysława, który sprzeciwiał się rozkazom i popierał opozycję przeciw hetmanowi w obozie, chciał porzucić wyprawę. Dopiero na usilne prośby komisarzy sej- mowych zgodził się pozostać przy wojsku. Stale myślał jednak o In- flantach. Ale Szwedzi zostali odparci spod Rygi przez hetmana pol- nego, Krzysztofa II Radziwiłła. W czerwcu 1618 r. Chodkiewicz ru- szył na Moskwę. Siły polsko-litewskie zostały wydatnie wzmocnione, liczyły około 10 000 żołnierzy skupionych w sześciu pułkach: Władysława, Chod- kiewicza, starosty parnawskiego Jana Kiszki, kasztelana połockiego Mikołaja Zienowicza, starosty śremskiego Piotra Opalińskiego i po- wiernika królewicza, płk Marcina Kazanowskiego. W ciągu lata ar- mia ta wzrosła do ponad 14 000 żołnierzy. Pochód odbywał się jed- nak w wolnym tempie, a w wojsku znowu odżyły stare niesnaski. Do szczególnie groźnego incydentu doszło 5 lipca, gdy popierany przez królewicza Kazanowski jawnie wyłamał się spod rozkazów Chodkiewicza. Oburzony hetman zakipiał wprost gniewem, rzucił się za butnym pułkownikiem i na oczach całego wojska cisnął weń buławą, trafiając w plecy. Dopiero prośby Władysława uspokoiły nieco rozwścieczonego hetmana. Kazano wski musiał się podporząd- kować staremu wodzowi, który jednak ciężko odchorował cały ten incydent. Pod Borysowem armia polsko-litewska napotkała silnie ufortyfi- kowany obóz wojsk moskiewskich, które, chociaż były dość liczne, nie śmiały jednak wyjść na otwarte pole. Osaczono je więc częścią sił, a główne przerzucono pod Możajsk, gdzie zablokowano drugą, jeszcze liczniejszą armię przeciwnika. Po nowych sporach między dowódcami i daremnym zdobywaniu Możajska zablokowano od- działy wroga i 18 wrześna wyruszono z głównymi siłami na Moskwę. Drugiego października Polacy i Litwini stanęli pod Tuszynem. Nie opłacone oddziały zaczęły się buntować, część wojska rozeszła się po okolicy, a ciężko chory na apopleksję, znerwicowany hetman nie był w stanie zaprowadzić dyscypliny. Na szczęście przybyli z pomocą 294 Kozacy zaporoscy, którzy w liczbie 20 000 ludzi pod wodzą hetmana Piotra Konaszewicza Sahajdacznego, bohatera wypraw czarnomors- kich, stawili się na wezwanie Zygmunta III. W stolicy Rosji wybu- chła panika, pogłębiona ukazaniem się złowróżbnej komety, władze carskie opanowały jednak sytuację i podjęły przygotowania obron- ne. Jedenastego października 1618 r. nastąpił szturm do bram Mosk- wy. Po wysadzeniu w powietrze Bramy Karwackiej żołnierze wpadli w wyłom, ale powstrzymał ich gęsty ogień obrońców. Niepowodze- niem zakończył się również szturm do Bramy Twerskiej. Mając 30 zabitych i 100 rannych, żołnierze Rzeczypospolitej wycofali się do obozu. Rada wojenna postanowiła, by wojsko przezimowało pod Moskwą, a wiosną przystąpiło do systematycznego oblężenia. Posta- nowienia tego już nie zrealizowano, gdyż demonstracja siły Rzeczy- pospolitej i grabieże wojska, zwłaszcza Kozaków, skłoniły władze rosyjskie do rokowań. Owocem ich był układ dywiliński. Chodkiewicz wracał z wojny moskiewskiej z całkowicie steranym zdrowiem, chorymi nerwami, zgorzkniały i ogromnie postarzały. Osiągnął jednak swój cel - zmusił Rosję do stosunkowo korzystne- go dla Rzeczypospolitej rozejmu. Mógł teraz zająć się sprawami prywatnymi, podreperować zdrowie, pomyśleć o Inflantach. 6. Magnat litewski Dzięki wielkim osiągnięciom wojskowym Jan Karol Chodkiewicz stał się jednym z najbardziej znanych i wpływowych dostojników Rzeczypospolitej, jego ród zaś zdobył przemożną pozycję na Litwie. Hetman cieszył się powszechnym szacunkiem. "Los łaskawy obda- rzył go wszystkim, czego potrzeba do zdobycia nieśmiertelnej sławy - pisał o nim Szymon Starowolski. - Dał mu pochodzenie ze zna- komitego rodu po mieczu i po kądzieli, świetne małżeństwo, bogac- two niepospolite, doskonałą budowę ciała ze wszystkimi cechami szlachetnego dowódcy, oblicze pełne dostojeństwa, nos orli, czoło wysokie, wyraz marsowy. Oprócz tego posiadał biegłość w językach obcych i w tych naukach, które zwiemy humanistycznymi, przede wszystkim jednak wiele pracy poświęcał zgłębieniu sztuki wojennej. Temu oddany był od najmłodszych lat. Odznaczał się wielką wy- 295 trzymałością na trudy, na upał i na zimno, na głód, wielką także czujnością w rozstawianiu straży, zręcznością w zasięganiu języka, taką sprawnością i zwinnością w ustawianiu szyku bojowego, że do- równywał pod tym względem największym wodzom starożytnym i współczesnym. Biegły był także w historii i dokonywaniu pomiarów geometrycznych. Pilnie badał rodowody szlachetnych koni i najzna- komitsze uzbrojenie. Jego twarz, ruchy, chód, głos, ubiór świadczy- ły o tym, że stworzony jest do wojny. W zabieraniu głosu w senacie i przemówieniach do wojska był zwięzły, nerwowy... Przeważało w nim jednak usposobienie melancholijne, po części z powodu nękają- cych go chorób, po części z powodu nieustannych trosk wojen- nych" 2Ć. Przedwcześnie posiwiała głowa i broda dodawały mu jesz- cze dostojeństwa. Jego trudny charakter przysparzał mu wrogów, toteż mimo sza- cunku, jakim się cieszył, miał ich wielu: Radziwiłłów birżańskich, Sapiehów, Ostrogskich, Kazanowskich, Strusia, przejściowo nawet własnego brata Aleksandra. Miał jednak hetman także przyjaciół, zwłaszcza wśród kleru, dla którego był zawsze hojnym protektorem. Największych przyjaciół miał wśród jezuitów. Znane są jego zażyłe stosunki z Piotrem Skar- gą i biskupem wileńskim Benedyktem Wojną, z hetmanem Janem Zamoyskim i jego synem Tomaszem, Zborowskimi, Mieleckimi, stryjem Hieronimem Chodkiewiczem, Koreckimi, niektórymi z Ra- dziwiłłów. Później utrzymywał poprawne stosunki z Januszem Ra- dziwiłłem, zaprzyjaźnił się z kanclerzem Lwem Sapiehą. Najwięcej oddanych sobie ludzi miał jednak wśród oficerów i żołnierzy, a tak- że szlachty, stanowiącej jego klientelę. Jak każdy potężny oligarcha popierany był przez zależną od niego szlachtę, dzierżawiącą jego do- bra, piastującą w nich stanowiska urzędnicze, pracującą w charakte- rze dworzan lub nadzorców służby. Ta szlachecka klientela stanowi- ła na Litwie bardzo wpływową tzw. fakcję hetmańską. Ze swą szla- chtą Chodkiewicz umiał się razem bawić, polować, urządzać manew- ry wojskowe, a nawet spoufalać się ponad przyjętą wówczas mia- rę. Jak każdy szlachcic uwielbiał hetman polowania, psy, konie, szermierkę, strzelanie z łuku czy pistoletu, uprząż, ozdobną broń, cenne przedmioty. W swych zamkach i dworach gromadził dzieła sztuki, trofea myśliwskie, wyroby rzemiosła artystycznego, książki i rękopisy. Był bardzo oczytany, znał języki: niemiecki, włoski, łaci- 296 nę, ruski, zapewne nieco i szwedzki. Był zorientowany w niektórych dziedzinach sztuki, zwłaszcza w architekturze, miał talent literacki, o czym świadczą jego listy, pisane piękną staropolszczyzną. Przede wszystkim był jednak doskonałym praktykiem wojsko- wym, wodzem umiejącym stosować na polu bitwy najnowocześniej- sze zdobycze sztuki wojennej z wykorzystaniem techniki i fortyfika- cji polowych typu holenderskiego włącznie. Potrafił dowodzić jazdą i regimentami muszkieterskimi typu cudzoziemskiego, osaczać twie- rdze, organizować odsiecz dla własnych miast, napadniętych przez nieprzyjaciela. W sztuce wojennej Chodkiewicza stopiły się w jedną harmonijną całość doświadczenia wyniesione z podróży zagranicz- nych, studia teoretyczne, wiadomości zdobyte w domu, bogata prak- tyka wojskowa pod kierunkiem znakomitych wodzów (Zamoyski, Żółkiewski), badania nad dorobkiem staropolskiej sztuki wojennej. Choć był wodzem wybitnym, to odznaczał się typowym dla szlachty konserwatyzmem politycznym, przekonaniem o doskonałości demo- kracji szlacheckiej, gorącym jej obrońcą. Dlatego nie słyszymy o ża- dnych jego projektach reform ustrojowych. Sam zresztą zawsze uważał się tylko za żołnierza i dlatego rzadko wypowiadał się w sprawach polityki wewnętrznej. Jedynie w dziedzinie wojskowej wy- stępował z nowymi projektami, jak np. z pomysłem budowy floty wojennej na Bałtyku. Chodkiewicz był wodzem wielonarodowościowej Rzeczypospoli- tej. Z pochodzenia Rusin, z urodzenia Litwin, z narodowości - Po- lak, uważał się sam za Litwina, mimo oczywistego związku z języ- kiem i kulturą polską. Zawsze też podkreślał swą odrębność od Ko- rony, chociaż czuł się z nią powiązany wieloma nićmi. Jego świado- mość narodową najlepiej oddaje popularne wtedy powiedzenie: gen- te Lituani, natione Poloni (rodem Litwin, narodowością Polak). Dlatego można go uważać za bohatera dwóch narodów: polskiego i litewskiego. Światopogląd Jana Karola ukształowały szkoły jezuickie i epoka kontrreformacji. Hetman był więc człowiekiem głęboko religijnym, chociaż nie fanatykiem; zawsze manifestacyjnie podkreślał swoje przywiązanie do Kościoła katolickiego. Słuchał mszy codziennie, przed każdą bitwą modlił się po kilka godzin, co sobotę odbywał su- rową pokutę. Wymagał też od wojska przestrzegania praktyk religij- nych. Podobno nie zjadł nigdy obiadu bez księdza. Zgodnie z ów- 297 czesną nauką Kościoła był hojny dla ubogich: przeznaczał duże sumy na budowę kościołów, klasztorów, szpitali i szkół. Choć odznaczał się porywczością, a nawet brutalnością w stoso- waniu okrutnych kar w wojsku, dbał o warunki życia żołnierzy, stale zabiegał dla nich o żołd, nagrody i nadania ziemskie, często opłacał ich ze swej szkatuły. Powiadano, że "szczodrym był bardzo, zwłasz- cza na ubogie, na ranne. Żołnierza dobrego rad widział, temu szatę, onemu konia, drugiemu oręż darował, a nikomu chleba swego nie żałował". Wobec pokonanego przeciwnika potrafił być rycerski i wyrozumiały. Mimo nawału obowiązków wojskowych, ciągłej troski o wojsko, zaangażowania w licznych wojnach, stale pamiętał o rodzinie. Z Zo- fią, jak wiadomo, żył dobrze, o czym świadczy cała jego korespon- dencja. Pochłonięty sprawami publicznymi z pełnym zaufaniem po- wierzał jej administrację całego majątku. Dużą wagę przywiązywał do wychowania i wykształcenia dzieci, udzielał im rad i wskazówek, doglądał postępów w szkole, troszczył się o zdrowie i warunki do nauki, przysyłał cenne prezenty. Początkowo Chodkiewicze zamie- rzali oddać "Hanusię" do zakonu, po śmierci ukochanego "Nimka" zmienili jednak plany i pomyśleli o jej zamążpójściu. Najpierw ude- rzył w konkury Tomasz Zamoyski. Ponieważ panna była jeszcze zbyt młoda, postanowiono całą sprawę odłożyć na później. Do ślu- bu z synem hetmana ostatecznie jednak nie doszło. Wtedy pojawił się nowy kandydat do ręki. Był nim Jan Stanisław, syn kanclerza Lwa Sapiehy. Ślub młodej pary odbył się we wrześniu 1620 r. w Wi- lnie. Wcześniej wydał hetman za mąż swoje siostry. Znaczną część życia hetmana pochłaniały sprawy majątkowe. Jak wiadomo, po ojcu odziedziczył Bychów koło Orszy, Lachowicze w powiecie nowogródzkim, Świsłocz i dwór Hniezno w powiecie woł- kowyskim, Szkudy, Gruszce i Kretyngę na Żmudzi oraz kamienicę w Wilnie. W dobrach tych miał zapewne 17 000-18 000 poddanych chłopów i mieszczan miast prywatnych. Zofia wniosła mu w posagu Mielec, Zgorsk, Kraśnik i Cimkowicze. W 1602 r. hetman kupił od Janusza Radziwiłła dobra w Piesoczonej nad Niemnem, gdzie zbu- dował przystań dla barek i spichlerze. Za zasługi otrzymał od króla starostwa: wielońskie nad Niemnem, włość berzońską w Inflantach, dorpackie, luboszańskie koło Orszy, seruckie koło Witebska, dudz- kie koło Oszmiany, 4000 zł rocznie z dochodów dóbr upickich na 298 Żmudzi. Pod koniec życia zabiegał o Słuck, Jurbork koło Wielony, Starodub oraz starostwo lubońskie koło Bobrujska i jakieś dobra na Żmudzi. Przedwczesny zgon uniemożliwił mu realizację niektó- rych z tych zamierzeń. Ale i tak jego majątki oraz dzierżawione sta- rostwa zapewniały mu pozycję jednego z naj zamożnie j szych magna- tów na Litwie i w całej Rzeczypospolitej. Do najbardziej rozległych dóbr Jana Karola należała włość by- chowska, dająca w 1609 r. 43 000 zł dochodu. Część jej była jednak własnością Aleksandra Chodkiewicza; mieli tu również swoje działy i Ostrogscy, z którymi hetman długo się procesował. Od wiosny 1609 r. hetman przystąpił do budowy fortyfikacji miejskich w By- chowie. W ciągu dziesięciu lat miasto zostało przebudowane na jed- ną z najsilniejszych i najnowocześniejszych twierdz na Białorusi. Otoczone było fosą i wałem, murami, bastionami i rawelinami. Wewnątrz miasta został wzniesiony zamek w kształcie prostokąta o rozmiarach 75-70 m, otoczony fosą i wałem. Bychów był wy- posażony w silną artylerię, z której do początku XX w. zachowało się jeszcze dziesięć dział z herbami Chodkiewiczów. Budowy for- tyfikacji dokończył po śmierci hetmana jego zięć, Jan Stanisław Sapieha. Podobny, choć nieco mniejszy zamek zbudował Jan Karol w Hłu- sku, województwie mińskim, niedaleko Slucka. Rozległą włość stanowiły też Szkudy (Johansburg) na Żmudzi, położone blisko morza nad rzeczką Lubą. Włość szkudzka i przyle- gła doń gruszecka obejmowały 18 wsi i 15 900 mórg ziemi, bogatej w lasy. Poddani tych włości płacili Chodkie wieżowi dwie kopy litew- skie i 40 gr czynszu od łanu lub 6 gr od morgi. W 1614 r. hetman od- restaurował w Szkudach kościół, pod koniec życia postawił dwór. Starą rezydencją Chodkiewiczów były Lachowicze nad Darią, w których Jan Karol spędził większość swych lat młodzieńczych. W mieście tym postanowił zbudować potężną twierdzę i godną swej po- zycji społecznej rezydencję. Budowę, z powodu trudności finanso- wych, ukończono dopiero pod koniec życia hetmana. Lachowicze przekształciły się w nowoczesną warownię typu starowłoskiego, oto- czoną wałem ziemnym i bastionami, wyposażonymi w silną artyle- rię, która swym zasięgiem obejmowała całe przedpole, leżące za fosą, oraz dostęp do kortyn. Miasto zamieszkiwała ludność ruska i 299 żydowska, żyjąca głównie z handlu. Między obu grupami narodowy- mi dochodziło nieraz do sporów, które rozstrzygnąć musiał hetman. Rozległy teren stanowiły dobra Turzec nad Niemnem, w powiecie nowogródzkim. Podstawą gospodarki było tu rolnictwo. Do hetma- na należały także Hory Wielkie i Małe w powiecie orszańskim, w województwie witebskim. Największym majątkiem Chodkiewiczów był Szkłów z okoliczny- mi terenami. Dobra szkłowskie obejmowały samo miasto, dwa mia- steczka, 156 wsi i 4 zaścianki. Łącznie w połowie XVII w. zamiesz- kiwało ten teren, o powierzchni 1080 km2, 46 000 ludności. Do Jana Karola należała tylko połowa miasta, reszta stanowiła majątek Aleksandra. Hetman zadbał o bezpieczeństwo Szkłowa, wzmocnił jego fortyfikacje, wznosząc nowe wały i kopiąc fosę, powiększył ar- tylerię. Ogólny dochód z dóbr szkłowskich wynosił w 1644 r. prawie 55 000 zł rocznie, ale Jan Karol otrzymywał z tego niewielką tylko część. Do sporych włości należała też Kretynga nad Okmianą w powiecie telszewskim, będąca liczącym się ośrodkiem handlowym. W 1610 r. hetman ufundował tu murowany kościół oraz założył klasztor Bernar- dynów. Poważne dochody dawała w tym rejonie eksploatacja roz- ległych lasów. Duże znaczenie miały dobra cimkowickie, bogate w lasy i rudy darniowe. Pracowały tu zakłady kuźnicze i rudnic, wytapiające żela- zo, kowano działa dla fortec chodkiewiczowskich. Część dóbr hetmana i jego żony została sprzedana innym magna- tom. Tak więc Mielec kupił Zbigniew Ossoliński, Kraśnik - To- masz Zamoyski. Sprzedano zapewne i Darów, leżący w powiecie no- wogródzkim. Dochody hetmana, podobnie zresztą jak wielu innych magnatów, pochodziły nie tylko z eksplotacji własnych majątków, lecz także z dzierżenia starostw królewskich. Najbardziej dochodowym staro- stwem Chodkiewieża było dorpackie, otrzymane po śmierci Jana Zamoyskiego. W 1596 r. dawało 30 000 zł zysku rocznie, z czego sam dzierżawca brał oficjalnie 1/5, faktycznie sporo więcej, nieraz aż 80%. Działania wojenne w Inflantach spowodowały duże straty gospodarcze, dlatego dochody Jana Karola ze starostwa musiały być znacznie mniejsze niż za życia Zamoyskiego. Sam Dorpat uległ ta- kiemu zniszczeniu, że w 1613 r. pozostały tylko trzy kościoły spo- 300 śród jedenastu dawniej istniejących. Podobne spustoszenia były na terenie starostwa berzońskiego. Po wojnie hetman przywrócił do ży- cia oba starostwa, odbudował zamki w Dorpacie i Berzonach. Bar- dziej dochodowe były starostwa położone na odległych od teatru wojny obszarach, zwłaszcza luboszańskie, wielońskie, dudzkie i se- ruckie. Zwycięskie wojny, dzięki obfitym łupom i bogatym jeńcom, także zapewniały hetmanowi znaczne dochody. "Z ekspedycji bywało in- flanckiej, choć w domu brano (na utrzymanie wojska - L.P.), ale i do domu bywało kilka i kilkanaście tysięcy napłynie, i każdy rok dług spłacony, i w rejestrach dowód, a dziś (mowa o wojnie moskie- wskiej - L.P.} rzeczy inne, i niesporo zupełnie" - pisał Krzysztof Kamieński do hetmana 28 listopada 1617 r. z Lachowicz 27. Według szacunku tegoż Kamieńskiego wyprawa na Moskwę 1617/1618 r. ko- sztowała Jana Karola 50 000 zł, które trzeba było wydać na zaciąg i wyposażenie wojska. Niewiele mniejsze wydatki pochłonęły zapew- ne działania pod Moskwą i Smoleńskiem w 1611-1615 r. Dochodu z tych wypraw nie było, natomiast doszły jeszcze straty gospodar- cze. Na przykład w grudniu 1617 r. hetman pisał do Kamieńskiego, że Rosjanie zniszczyli mu budy bychowskie, w których poddani wy- palali węgiel drzewny i wyrabiali potaż. A przecież głównie gospo- darka leśna zapewniała dochody Chodkiewiczowi. Eksport popiołu i potażu przynosił większe zyski, niż sprzedaż zboża na rynki zacho- dnie. Mniejsze znaczenie miały bartnictwo, rybołówstwo, myślistwo (zwłaszcza zwierząt futerkowych), hodowla, rzemiosło wiejskie. Hetman był potężnym magnatem, ale przez całe życie tonął w długach. O jego nieustannych kłopotach finansowych najlepiej świadczy obfita korespondencja. Według relacji Kamieńskiego z 28 kwietnia 1618 r. długi Jana Karola wynosiły 81 911 zł, procenta ro- czne od nich 7000 zł. W parę miesięcy później tenże zarządca stwier- dził, że długi sięgają już 100 000 zł. Tyle prawdopodobnie wynosiły roczne dochody hetmana, chociaż Kamieński podawał, że sięgają one zaledwie 30 000 zł. Przyczyną takich długów była nieumiejętna, rabunkowa gospodarka we' włościach hetmana, nadużycia służby i dzierżawców, nadmierne koszty na reprezentację dla wielkiego dyg- nitarza, wreszcie niegospodarność samego Jana Karola, który nie mógł się pod tym względem równać z Janem Zamoyskim czy Stani- sławem Żółkiewskim. Samo utrzymanie licznego dworu było bardzo 301 kosztowne; według Kamieńskiego sięgało rocznie 30 000 zł. Ale dla utrzymania wysokiej pozycji hetman musiał kupić żonie ośmiokonną karetę niezwykłej wartości, służbę ubierać w drogie aksamity, ferez- je, jedwabie, zamawiać na stół najprzedniejsze trunki, cytryny i po- marańcze. Żył ponad stan, a oszczędzał niewiele. Gdy Kamieński pozostawił mu do wyboru, czy ze względu na wysoki koszt utrzyma- nia zlikwidować na dworze myślistwo, czy muzykę, hetman bez wa- hania poświęcił muzyków, pozostawiając samego tylko organistę. Dla zaoszczędzenia wydatków nie zawsze jeździł nawet na sejmy, każdy wyjazd dygnitarza do Warszawy musiał bowiem odbyć Się z wielką pompą, co pochłaniało niebagatelne sumy. Zajęty ciągle wojną lub wojskiem hetman nie miał czasu na pro- wadzenie szerokiej działalności gospodarczej. Dlatego w jego boga- tej korespondecji nie znajdujemy prawie żadnych wzmianek o akcji kolonizacyjnej w majątkach prywatnych czy dzierżawionych kró- le wszczyznach, o zakładaniu wsi i miast, organizowaniu nowych dziedzin produkcji lub o większych inwestycjach (prócz budowli sa- kralnych czy warowni). Wyręczał go w tej działalności nieco Kamień- ski, który budował nowe młyny, kopał stawy rybne pod zyskowną hodowlę karpi, troszczył się o zakłady rudne i metalurgiczne, warze- lnie soli, nadzorował budowę fortyfikacji w Lachowiczach, Bycho- wie, Hłusku, Szkłowie, wznosił rezydencję hetmana w Cimkowi- czach. Mimo całego oddania dla Chodkiewiczów Kamieński był jed- nak słabym ekonomistą. Hetmanowa zaś była zbyt wyrozumiała dla służby, popełniającej różne nadużycia. Jan Karol często więc narze- kał na swawolę czeladzi, która na przykład wypiła najlepsze jego trunki, wszczynała burdy. Marna administracja, a w związku z tym i niższa od przeciętnej dochodowość majątków wielokrotnie irytowa- ła ich właściciela. Świadczą o tym jego liczne listy. Chodkiewicz, choć uboższy od niektórych magnatów, nie miał jednak powodu, by stale biadolić i uskarżać się na swą nędzę. Zapewne w tych listach sporo przesadzał! Mecenat kulturalny hetmana ograniczał się niemal wyłącznie do budowy obiektów sakralnych, szpitali (tj. przytułków dla ubogich) i szkół prowadzonych przez jezuitów. Stale zadłużony, na więcej poz- wolić sobie nie mógł. Największym jego dziełem było kolegium je- zuickie w Krożach, zbudowane w 1615 r. Bardziej imponujący jest wkład Jana Karola w umocnienie systemu obronnego Rzeczypospo- 302 litej, był bowiem twórcą sześciu nowoczesnych twierdz (Bychów, Hłusk, Lachowicze, Szkłów, Dorpat i Berzony). Po powrocie z wojny moskiewskiej chory i zgorzkniały hetman doświadczył wielu nieszczęść. Największym z nich był zgon ukocha- nej żony, która od wielu miesięcy cierpiała na różne dolegliwości żo- łądkowe. Nie pomagały żadne lekarstwa, nawet cytryny, oliwa i cu- kier, zalecane przez najlepszych doktorów. Zofia Chodkiewieżowa zmarła 18 maja 1619 r. w Lachowiczach, przeżywszy zaledwie 52 lata. Sam nie był u łoża konającej, pojechał bowiem na sejm wio- senny do Warszawy, gdzie spodziewał się uzyskać od króla w nagro- dę dobra starodubskie. Zgodnie z wolą żony pochował ją uroczyście w Kretyndze 3 lipca. Po pogrzebie ujął w swe ręce wszystkie sprawy majątkowe. Chodkiewiczowa przed śmiercią sporządziła testament, w którym zapisane jej przez Jana Karola sumy na Bychowie i Szkłowie po- dzieliła między męża i córkę. Pozostawiła też "Hanusi" swe klejnoty i różne kosztowności. Prosiła męża, by zgodnie z wolą jej ojca zbu- dował kościół w Mielcu, a ponadto wspierał klasztor Bernardynów w Kretyndze, któremu zapisała cenne srebra. Część kosztowności przeznaczyła na budowę szpitala w Kretyndze. Usilnie prosiła męża o troskliwą opiekę nad klasztorem w Nieświeżu i Bychowie. Po śmierci żony hetman osiadł w nowym zamku w Lachowiczach. Zmęczony wieloletnimi trudami życia obozowego chciał wypocząć, zadbać o zdrowie, pogospodarzyć spokojnie, prowadzić wesołe życie towarzyskie. Nie odrywał się jednak od spraw publicznych. Szczegól- nie interesował się Inflantami, gdzie Szwedzi znowu podjęli przygo- towania do wojny. Mimo wszystko czuł się bardzo osamotniony. La- tem 1620 r. zachorował tak ciężko, że wydawało się, iż jego dni są policzone. Obawiając się, by w razie śmierci Jana Karola cały jego majątek nie przypadł Annie i Sapiehom, Aleksander postanowił je- szcze raz ożenić brata. Miał nadzieję, że po rychłym zgonie hetma- na zostanie egzekutorem jego testamentu i opiekunem pozostałej po nim wdowy. Taki układ mógł umożliwić mu w przyszłości korzysta- nie z dochodów zmarłego brata. Całą sprawę ukartował z wojewo- dziną wołyńską Anną z Kostków Ostrogską, która miała jeszcze dwie młode, niezamężne córki, Katarzynę i Annę. Przeciw tym pla- nom zaprotestował jednak stryj i opiekun obu dziewcząt (ojciec ich 303 nie żył), kasztelan krakowski Janusz Ostrogski, mający zadawnione spory z hetmanem. Aleksander zdołał go jednak przekonać obietni- cą wypłaty znacznej sumy przez brata, którego z kolei zachęcał do małżeństwa wysokim posagiem panny młodej, umożliwiającym ry- chłą spłatę wszystkich długów. Hetman długo bronił się przed po- mysłami brata, w końcu jednak uległ i zgodził się na małżeństwo z Katarzyną. Ubiegł go jednak w konkurach znacznie młodszy To- masz Zamoyski, niedoszły zięć hetmana. Chodkiewicz wcale nie przejął się otrzymanym koszem. "Owa będę miał spokój od tych, którzy mię swatali" - pisał wyraźnie zadowolony od Kamieńskiego. Aleksander nie dał jednak za wygraną. Szybko skłonił brata do małżeństwa z Anną Alojzą, młodszą siostrą Katarzyny, pierwotnie przeznaczoną do klasztoru. Ślub odbył się 28 listopada 1620 r. w kościele jezuickim w Jarosła- wiu. Wesele było skromne i w pełni uwidoczniło niedostatki domu Chodkiewicza. Podczas uroczystości hetman zemdlał, a i potem, w trakcie wesela, czuł się tak słabo, że ledwie trzymał się na nogach. Natomiast po weselu udał się na sejm do Warszawy, "pożegnawszy małżonkę i w panieństwie ją zostawiwszy". Do Jarosławia powrócił 6 stycznia 1621 r., by uczestniczyć w podziale majątku Ostrogskich między trzy siostry: Zofię Lubomirską, Katarzynę Zamoyską i Annę (Chodkiewiczową). Następnie odbył z żoną podróż po swych do- brach na Litwie. Dnia 4 czerwca sporządził w Ostrogu testament, w któ- rym zagwarantował młodej żonie 106 000 zł na swych dobrach, zapi- sał jej wszystkie majątki i uczynił jedyną sukcesorką ruchomości, wydziedziczając faktycznie córkę. Testament ten łamał zupełnie za- sady umowy ze zmarłą Zofią, na mocy której małżonkowie zapisy- wali sobie wzajmnie dobra na dożywocie. Prawdopodobnie w czasie sporządzania testamentu Chodkiewicz był tak chory i załamany, że bezwolnie powtórzył w dokumencie żądania brata i bratowej, kuszą- cych go obietnicą potomka i wysokim posagiem Anny Alojzy. Szyb- ko jednak rozczarował się do nowego związku. Anna Alojzą bo- wiem - według dość wiarygodnych relacji jej jezuickich opiekunów - wychowana do roli przyszłej zakonnicy, uprosiła męża, by usza- nował jej dawne przyrzeczenie zachowania dziewictwa. Schorowany i stary mąż skwapliwie się do tego zastosował, rezygnując z nadziei na doczekanie się męskiego potomka, dziedzica majątku i sławy rodu. Młoda żona urzekła zresztą hetmana nie tyle swymi wdzięka- 304 mi, ile serdecznością, ludzką troską o starego człowieka, dla którego zgodziła się poświęcić swe młode lata. Chodkiewicz niewiele miał zresztą czasu na przemyślenie swej decyzji o drugim małżeństwie. Po tragedii cecorskiej znowu potrzebny był Rzeczypospolitej! 7. Chocim anno 1621 W wyniku bitwy cecorskiej w Stambule wzięło górę stronnictwo wojenne z wielkim wezyrem Ali paszą na czele, który namówił mło- dego, żądnego sławy rycerskiej sułtana Osmana II do podjęcia wiel- kiej wyprawy na Polskę. Zimą 1620/1621 r. w całym ogromnym Im- perium Osmańskim zaczęły się przygotowania wojenne. Nie wywo- łały one entuzjazmu w zmęczonym nieustannymi wojnami społe- czeństwie. Osman II nie liczył się z opinią społeczną, a zachęcony przez gro- no licznych, nieodpowiedzialnych pochlebców, postanowił dotrzeć do Bałtyku, podporządkować sobie Rzeczpospolitą, pomóc prote- stantom walczącym w wojnie trzydziestoletniej z Habsburgami i przesądzić o wyniku wielkich, europejskich zmagań na korzyść Im- perium Osmańskiego i jego sojuszników. W najgorszym razie spo- dziewał się zapewne oderwać od Polski Podole i Ukrainę oraz zmu- sić Zygmunta III do płacenia haraczu. Sytuacja międzynarodowa układała się po jego myśli. Spodziewał się, że Rosja, Szwecja, Sied- miogród, a także Czechy staną po jego stronie. Polska, skłócona z sąsiadami, będzie osamotniona. Turcy liczyli też na dyplomatyczne poparcie ze strony Holandii oraz katolickiej, ale sprzyjającej prote- stantom Francji. Dążąca do odzyskania Smoleńska Rosja faktycznie podjęła przygotowania do wojny z Polską, długo się jednak wahała, choć zwołany 12 października 1621 r. Sobór Ziemski wyliczył wszys- tkie "nieprawdy" króla polskiego, w tym używanie przez królewicza Władysława tytułu cara Rosji. Jednakże działań przeciwko Polsce nie rozpoczęła. W dodatku misja dyplomatyczna wysłanego do Ro- sji posła tureckiego, prawosławnego Greka Fomy Kantakuzena, była mocno spóźniona (do czego przyczynili się pobratymcy Koza- ków zaporoskich, Kozacy dońscy, którzy przetrzymali posła przez kilka tygodni). Ostatecznie Rosja pozostała neutralna. Natomiast Szwecja rzeczywiście wystąpiła przeciw Rzeczypospolitej i korzysta- 305 jąć z zaangażowania jej wszystkich niemal sił na południu, zaatako- wała Inflanty. Realizacja wielkich planów wojennych Turcji wymagała dużej szybkości i sprawności w koncentracji wojsk oraz pochodzie do gra- nic Polski. Dowództwo osmańskie liczyło, że zdoła skupić swą armię w czerwcu 1621 r. pod Adrianopolem i w ciągu czterdziestu - czter- dziestu dwu dni marszu dotrzeć z nią nad Dniestr. Rychło jednak okazało się, że możliwości organizacyjne przeżywającego od kilku- nastu lat kryzys wewnętrzny ogromnego Imperium Osmańskiego są znacznie skromniejsze, jego zaś armia nie przedstawia już takiej wartości bojowej, jak przed laty, w czasach Sulejmana Wspaniałe- go, czy Selima II. Mimo to Turcja była jeszcze potężnym państwem, miała najliczniejsze w Europie wojsko i bogaty skarb, przewyższają- cy kilkunastokrotnie dochody państwowe Rzeczypospolitej. Dzięki dawnym zwycięstwom nadal uchodziła za niezwyciężone mocarstwo, którego powinny bać się wszyscy sąsiedzi. W Polsce, po klęsce cecorskiej, obawy te były zupełnie uzasad- nione. W atmosferze powszechnej trwogi 3 listopada 1620 r. zebrał się sejm w Warszawie. Wobec powagi sytuacji posłowie odłożyli wszystkie sporne sprawy i zgodnie zajęli się obroną. W obliczu tak wielkiego zagrożenia Rzeczpospolita zdobyła się na wielki wysiłek finansowy i militarny, sejm podjął bowiem uchwałę o wystawieniu 36-tysięczne j armii zawodowej. Postanowiono też powołać pod broń Kozaków zaporoskich, co - jak się niebawem okazało - nie było sprawą prostą ze względu na zadawniony konflikt między Kozaczyz- ną a szlachecką Rzeczypospolitą. Na sejmie król mianował dowód- ców w zbliżającej się rozprawie z Turkami. Naczelną komendę po- wierzył Chodkiewieżowi, jednocześnie hetmanowi wojsk litewskich w kampanii. Oddziałami koronnymi w zastępstwie przebywającego w niewoli Koniecpolskiego miał dowodzić regimentarz Stanisław Lubomirski. Do pomocy obu dowódcom powołano Radę Wojenną, złożoną z kilkunastu posłów. Miała ona wyręczać wodzów w wielu sprawach organizacyjnych i administracyjnych, a także czuwać nad zgodnością ich postępowania z uchwałami sejmowymi. Po sejmie wysłano z Polski wielu posłów do różnych państw Eu- ropy z prośbą o pomoc przeciw Turkom. Wszędzie spotykał jednak Polaków zawód, największy w Wiedniu, gdzie nie zezwolonno na- wet na werbunek żołnierzy do armii koronnej i litewskiej. Jedynie 306 tylko król angielski Jakub I zgodził się na zaciąg swoich poddanych pod polskie znaki, ale akcja werbunkowa okazała się mocno spóź- niona i Anglicy przybyli do Gdańska już po zakończeniu wojny. W starciu z potęgą osmańską Rzeczypospolita musiała więc liczyć tylko na własne siły. Mimo słabego zdrowia Chodkiewicz nie wymówił się od udziału w wojnie. Postawił jednak dworowi trzy warunki: podniesienie li- czebności armii do 50 000, wyznaczenie odpowiednich funduszy na jej zaopatrzenie oraz przyznanie mu na czas wojny specjalnej "pro- wizji" finansowej. Po długich targach dwór ustąpił i spełnił te warun- ki. W końcu grudnia hetman opuścił Warszawę i udał się do Jarosła- wia, gdzie założył swą główną kwaterę. Stąd kierował mobilizac- ją wojsk i całą organizacją jednostek, tu ustalał plan czekającej go kampanii. Listy przypowiednie dla rotmistrzów rozesłano koło No- wego Roku, ale przygotowania obronne postępowały początkowo wolno. Główną tego przyczyną było rozproszenie wysiłku organi- zacyjnego między króla, hetmana i sejmiki terenowe, a także zbyt mała w kraju liczba wykwalifikowanych, dobrze wyszkolonych żoł- nierzy. W toku organizowania armii okazało się, że Rzeczypospolita nie jest w stanie wystawić tyle wojska, ile zażądał Chodkiewicz. Ostatecznie udało się zmobilizować na wojnę 70 chorągwi husarii w sile 8600 koni, 12 regimentów rajtarii - 1300 koni, 10 chorągwi liso- wczyków - 1300 koni, 57 chorągwi jazdy kozackiej - 7700 koni, 30 rot piechoty polskiej - 8000 ludzi oraz 6 regimentów piechoty nie- mieckiej - 6100 ludzi. Rzeczypospolita wystawiła więc łącznie 33 000 żołnierzy zawodowych, faktycznie 28 000 - 29 000 (odlicza- jąc tzw. "ślepe porcje" oficerów) 28. Nie wszystkie te wojska skupiły się w obozie warownym pod Chocimiem, gdzie Chodkiewicz zdecy- dował się wydać bitwę nieprzyjacielowi. Zmniejszyły je choroby, zgony i dezercja. Badacze przyjmują, że do walki pod Chocimiem stanąło 25 000 - 26 000 żołnierzy koronnych i litewskich. W ostatniej chwili wsparli je Kozacy zaporoscy, zachęceni do udziału w wojnie przez patriarchę jerozolimskiego Teofanesa, który przybył na Ukrainę, by wskrzesić hierarchię prawosławną, zlikwido- waną przez władze polskie po unii brzeskiej. Dużą rolę odegrała też misja posła polskiego na Zaporoże, Bartłomieja Obalkowskiego, który zawiózł Kozakom część żołdu i obiecał im dalszą wypłatę. Po- ważne zasługi w mobilizacji Kozaczyzny miał propolsko nastawiony 307 pułkownik (później hetman) ukraiński, Piotr Konaszewicz Sahajda- czny. Ostatecznie Ukraina wystawiła na wojnę około 40 000 żołnie- rzy, z których pod Chocim przybyło około 30 000. Część Kozaków podjęła bowiem walkę z Turkami na morzu, inni zginęli podczas przemarszu armii ukraińskiej przez Mołdawię, gdzie doszło do starć z Tatarami i zbliżającymi się już pod Chocim Turkami. W obronie Chocimia wzięło więc udział 55 000 - 56 000 żołnie- rzy polskich, litewskich i kozackich, dysponujących 51 lekkimi w większości działami, w tym 23 kozackimi. Armia ta została wyposa- żona dość słabo; zwłaszcza mało było żywności, paszy oraz amuni- cji. Duch bojowy w wojsku panował dobry, znaczna część żołnierzy koronnych była jednak słabo wyszkolona, mało doświadczona, nie- zdyscyplinowana. Lepiej pod tym względem prezentowali się Kozacy. Dowództwo armii Rzeczypospolitej, licząc się z dużą przewagą ture- cką, skupiło prawie wszystkie siły w obronnym obozie i pozostawiło kresy ogołocone z wojska. Tylko w Kamieńcu Podolskim, Lwowie i Krakowie stały dość silne załogi. Łącznie pozostało na tyłach zaled- wie 3000 żołnierzy. Po klęsce cecorskiej obawiano się, by obóz cho- cimski nie uległ przeważającym siłom wroga. Dużą nadzieję wiąza- no z pospolitym ruszeniem, mającym odegrać rolę odwodu strategi- cznego, interweniującego po osłabieniu Turków w walkach obron- nych pod Chocimiem. Pierwsze wici wysłano już 25 stycznia 1621 r. Chodkiewicz początkowo zamierzał, zgodnie z dawnymi radami Zamoyskiego i Żółkiewskiego, przenieść wojnę nad Dunaj i zająć podległe Turkom hospodarstwa mołdawskie i wołoskie. Spóźniona mobilizacja wojska uniemożliwiła mu jednak realizację tych zamia- rów i zmusiła do przyjęcia koncepcji obronnej, przewidującej właś- nie obronę Chocimia, położonego na mołdawskim brzegu Dniestru i flankującego wszelkie trasy pochodu na Lwów. Przyjęcie walki pod Chocimiem oznaczało przeniesienie działań wojennych na teryto- rium przeciwnika, narzucenie mu walki w dogodnej pozycji obron- nej, zabezpieczało tyły wojska przed uderzeniem lotnej jazdy tatars- kiej. Rozwiewało też nieufność Kozaków, obawiających się do osta- tniej chwili porozumienia polsko-tureckiego, wymierzonego przeciw Zaporożu. Taktyczny plan walki hetmana zakładał aktywną obronę warownego obozu, połączoną z wypadami do kontrataku jazdy i piechoty. Podobny sposób walki Chodkiewicz z powodzeniem wy- próbował już w wojnie ze Szwedami o Inflanty (pod Parnawą), nig- 308 dy jednak nie dowodził tak wielkimi masami wojska. Inicjatywę wo- dza w zakresie taktyki walki hamowały ścisłe instrukcje sejmowe, zabraniające zbyt ryzykownych posunięć i przyjmowania bitwy w otwartym polu. W rezultacie Chodkiewicz musiał podjąć długotrwa- łą walkę na wyczerpanie i czekać, aż znużony i osłabiony przeciwnik w obliczu nadchodzących chłodów jesiennych zgodzi się na kompro- misowy pokój. Naraziło to armię na wielkie straty, głód, choroby i utratę koni. Mobilizacja armii tureckiej zaczęła się już w marcu, gdy wyruszy- ły w drogę oddziały z najdalszych od granic Polski rejonów: z Da- maszku, Tripoli w Libanie i Siwasu. Do Stambułu dotarły w końcu kwietnia, przebywając po 1250, 1175 i 680 km. Dnia 29 kwietnia sam Osman II opuścił w paradnym pochodzie stolicę i ruszył do Da- wud Pasza pod Adrianopolem, gdzie wyznaczono miejsce koncen- tracji całej armii. "[...] 10 maja, po uroczystym odprawieniu modli- twy piątkowej, i drugiej, z powodu zaćmienia słońca, udano się w drogę" 29 (do Polski - L. P.). Marsz odbywał się w kilku kolum- nach, po różnych drogach, co ułatwiało wyżywienie ogromnej armii. Dopiero 11 lipca Turcy zaczęli przeprawiać się przez Dunaj, co trwało cały tydzień. Czoło wojsk Osmana II dotarło do Cecory 16 sierpnia, a 2 września pojawiło się pod Chocimem, prowadząc po drodze zacięte walki z Kozakami, opóźniającymi ich pochód. Zaporożcy podczas marszu przez Mołdawię splądrowali do cna te- reny aż do Prutu, ogołacając z żywności i paszy obszary, po któ- rych szli Turcy pod Chocim. Po drodze stoczyli z Turkami i Tatara- mi kilka krwawych bitew. Niektóre podjazdy kozackie zatrzymały na pewien czas główne siły Osmana II, i chociaż po bohaterskiej obronie uległy w nierównej walce, wygrały bezcenny czas dla Pola- ków. Główny tabor kozacki 16 sierpnia odparł atak całej ordy tatar- skiej, wspartej posiłkami tureckimi. Było to pod Konczanami, w po- bliżu Dniestru. Dopiero l września Kozacy przybyli do obozu cho- cimskiego. W Mołdawii Turcy podjęli rozmowy z Polakami, wykorzystując pośrednictwo hospodara mołdawskiego. Nie dały one żadnych re- zultatów i tylko szabla mogła rozstrzygnąć cały konflikt. Pod Chocim dotarło 55 000-60 000 pospolitego ruszenia turec- kiego oraz zawodowych zaciężników wojsk prowincjonalnych, 12 000 janczarów, 8000 zawodowych spahisów gwardii sułtana, po- 309 nad 10 000 Tatarów krymskich chana Dżanibeka Gereja, 5000 Tata- rów budziackich Kantymira mirzy, 1000-2000 Tatarów gwardii suł- tańskiej, 5000 Wołochów hospodara Stefana Tomszy, 7000 Multa- nów hospodara Radu Michnei oraz kilka innych, drobnych oddzia- łów. Imperium Osmańskie wystawiło przeciw Rzeczypospolitej ogó- łem ponad stutysięczną armię, dysponującą 62 działami, w tym 15 ciężkimi, nawet 55-funtowymi. Zaopatrzenie jej w żywność i paszę było niezadowalające, tylko amunicji miała pod dostatkiem. Armia stanowiła istną mozaikę narodowościową, składała się bowiem nie tylko z Turków i ich lenników, lecz także ze zislamizowanych Sło- wian: Bośniaków, Serbów, Czarnogórców, ponadto Albańczyków, Syryjczyków, Kurdów, chrześcijańskich Greków i Węgrów. Znacz- nie większą wartość bojową miały jednostki z części europejskiej, zaprawione w bojach na Węgrzech i w państwach naddunajskich. Duch bojowy był dość wysoki, ale dyscyplina słaba, zwłaszcza wśród pospolitego ruszenia. Oddziały azjatyckie przemęczone dłu- gim marszem, co najbardziej widać było po koniach, nie sprawiały dobrego wrażenia. W armii panowała silna dezercja, niechętni woj- nie byli Wołosi i Multanowie. Turkom brakło wybitniejszego do- wódcy. Sułtan miał zaledwie siedemnaście lat, wielki wezyr Husejn pasza, następca Ali paszy, był zupełną miernotą, inni paszowie kłó- cili się ze sobą i nie chcieli wspierać się nawet na polu bitwy. Ostry antagonizm panował między chanem a sułtanem. Osłabiało to zna- cznie walory bojowe armii tureckiej, nie przygotowanej w dodatku do prowadzenia działań w czasie jesiennych chłodów. Turków ce- chowała jednak konsekwencja i duży upór, dlatego okazali się nad- zwyczaj niebezpiecznym przeciwnikiem. Obóz polsko-litewsko-kozacki leżał tuż koło zamku chocimskie- go. Zajmował koło 8 km2 powierzchni. Od wschodu bronił do niego dostępu Dniestr i skalisty stok, wysoki na kilkadziesiąt metrów, pe- łen parowów i wąwozów. Na północy ciągnęło się strome urwisko, nad którym wznosił się stary zamek, połączony z obozem zwodzo- nym mostem (przerzuconym nad wąwozem). Za tym wąwozem, od strony pozycji nieprzyjaciela, rozciągał się pofałdowany teren po- kryty wzgórkami, lasem i krzewami, dogodny do organizowania za- sadzek. Południowy odcinek płasko wzgórza, zajmowanego przez wojska Rzeczypospolitej, opadał łagodnie, przez co był bardziej do- stępny dla nieprzyjaciela. Ale i tutaj ciągnął się jar, utrudniający 310 szturm do obozu. Teren z tej strony porośnięty był trawami, krzaka- mi, gdzieniegdzie drzewami. Dalej wznosiły się dość wysokie wzgó- rza, zajęte przez dwór Osmana II. Najbardziej dostępny dla napast- nika był odcinek zachodni, gdzie rozciągał się płaskowyż sposobny do stoczenia bitwy, nie tak jednak obszerny, by Turcy mogli wyko- rzystać swą przewagę liczebną i rozwinąć wszystkie siły. Za nim znajdowały się pagórki porośnięte lasami, co uniemożliwiało obroń- com obserwację ukrytych tam wojsk tureckich. W sumie jednak gó- rujące nad całą okolicą położenie obozu polsko-litewsko-kozackiego sprawiało, że obrońcy z dala mogli zauważyć każdy ruch wroga w stronę swoich pozycji. Teren po polskiej stronie Dniestru był odkry- ty, co ułatwiało później Tatarom śledzenie konwojów polskich jadą- cych do Kamieńca, stanowiącego główną bazę zaopatrzeniową dla walczącej armii. Cały obóz wojsk Rzeczypospolitej otoczony był wysokim waleni ziemnym, dlugim na ponad jedną milę, oraz głębokim rowem. W kilku miejscach wzniesiono też przedwaly, osłaniające główny sza- niec, później - już w toku walk - zbudowano też szańce wysunięte daleko do przodu. Niektóre z nich, starannie zamaskowane, odegra- ły potem istotną rolę w walce, kilkakrotnie tu bowiem Turcy wpada- li w zasadzkę. W dość nieregularnych odstępach zbudowano z belek i obsypano ziemią dzieła flankujące, przypominające niewielkie ba- stiony, przystosowane do prowadzenia ognia. Z obozu wiodły dwie bramy - koronna i litewska, służące do przeprowadzania kontrata- ków. Dla ułatwienia obserwacji i prowadzenia ognia wycięto na przedpolu krzaki i zarośla. Skomplikowany ten system fortyfikacjny był dziełem holenderskiego inżyniera Wilhelma Appelmana, dos- konale znającego przodującą wówczas w Europie holenderską sztukę fortyfikacyjną. Oddziały polskie zajmowały pozycję chocimską od początku sier- pnia, główne jednak siły dość późno przybyły do obozu, pułk króle- wicza Władysława - dosłownie w ostatniej chwili, gdy Turcy atako- wali już czołowymi jednostkami Kozaków i Litwinów (przeprawiał się przez Dniestr od l do 6 września). Wojsko niechętnie przekra- czało Dniestr, bało się głodu, odcięcia od kraju, całkowitego znisz- czenia. Ciężko chory Chodkiewicz w obliczu wielkiego niebezpieczeń- stwa zmienił się do niepoznaki. Tryskał wprost humorem, impono- wał pewnością siebie, zdecydowaniem, umiejętnie urabiał nastroje 311 żołnierzy. W przeddzień walki w całej armii zapanował wysoki duch bojowy i gotowość do największych poświęceń. Północnego odcinka wałów chocimskich broniły wojska koronne pod wodzą Stanisława Lubomirskiego, centralną część zajął pułk Władysława, południowego odcinka, najbardziej niebezpiecznego, podjął się bronić Chodkiewicz z Litwinami. Poniżej stanowisk li- tewskich znajdował się obóz kozacki, najsłabiej przystosowany do walki ze względu na spóźnione przybycie wojsk Konaszewicza Sa- hajdacznego, osłonięty tylko dwoma rzędami wozów wypełnionych piachem, pod którymi wykopano transzeję. Kluczowe stanowisko, łączące zachodnie odcinki obozów polskiego i kozackiego, zajęli li- sowczycy, którzy powrócili pod ojczyste znaki ze służby cesarskiej. Awangarda turecka z bejlerbejem anatolijskim Hasanem paszą i Osmanem II przybyła pod Chocim 2 września. Zdając sobie sprawę że z długiej, prawie stukilometrowej kolumny nadeszła tylko część wojska, Chodkiewicz postanowił od razu sprowokować przeciwnika do bitwy, licząc na szybkie zwycięstwo i podniesienie morale swej armii. Dlatego wyprowadził w pole całe wojsko i ustawił je przed wałami. Następnie otoczony odświętnie ubraną świtą, w posrebrza- nym kirysie i hełmie ozdobionym pękiem białych, strusich piór, na karym koniu zaczął objeżdżać szeregi, dodając ducha do walki. Mów- cą był znakomitym, umiejętnie potrafiącym ważyć każde słowo, toteż efekt jego wystąpień był niezawodny. Jakoż jego odwaga i za- pał udzieliły się całemu wojsku. Wnet z tysięcy gardzieli gruchnęła pieśń na cześć Bogurodzicy, której słowa pędzone wiatrem hulają- cym po stepie dotarły aż do obozu sułtana. Turcy nie przyjęli wyzwania. Ostrzelali tylko chorągwie polskie ogniem dział, skłaniając Chodkiewicza do wycofania wojsk za wały w obawie przed stratami. Uderzyli natomiast na obóz kozacki. Przy- cisnęli zrazu mocno obrońców, co widząc hetman, wsparł ich posił- kami z własnych chorągwi. Flankujący ogień muszkietów i dział polskich przysporzył Turkom znacznych strat. Krwawa utarczka trwała aż do wieczora, gdy wypad piechoty litewskiej zmusił ostate- cznie Turków do odwrotu. Tego dnia nieprzyjaciel stracił kilkuset ludzi, w tym bejlerbeja Bośni Husejna paszę, który zmarł niebawem od rany. Jak pisał Sobieski, "nazdobywała piechota nasza tureckich koni,- rzędzików oprawnych, szabel, sześć skór tygrysich i inszego pięknego ochędóstwa, także i inszego oręża: kopij, dzid, stąd znać 312 było, że komunik (turecki) nie lada spadł na nas" 30. Ze strony wojsk Rzeczypospolitej zginęło kilkudziesięciu żołnierzy, w tym rot- mistrz lisowczyków Stanisław Jędrzejewski, zmarły z ran po bitwie. Mniej pomyślne dla obrońców wieści nadeszły z zaplecza, gdzie Ta- tarzy po przebyciu Dniestru zagarnęli stada zwierząt przeznaczonych na ubój i pokarm dla obrońców, schwytali kupców wiozących towar do Chocimia, rozproszyli jedną z polskich chorągwi. Już pierwszego dnia walki zarysowało się niebezpieczeństwo osaczenia obozu pols- ko-litewsko-kozackiego i odcięcia go od zaplecza. Po bitwie wojsko przez całą prawie noc umacniało szańce, usta- wiało wozy z piaskiem, przygotowywało stanowiska dla baterii. Wo- dzowie natomiast naradzali się w namiocie Chodkiewicza. Hetman wystąpił ze śmiałą inicjatywą stoczenia nazajutrz walnej bitwy. Do- wodził, że Turcy nie są jeszcze ani w pełni skupieni, ani umocnieni w obozie, a wojska Rzeczypospolitej po wczorajszym sukcesie są peł- ne wiary i zapału. Konie tureckie są zmęczone długotrwałym mar- szem, polska jazda natomiast ma wszystkie zalety bojowe. Dalej hetman argumentował, że przeciągające się oblężenie może spowo- dować wielkie straty w ludziach i koniach z powodu nieuchronnego głudu i braku paszy, dlatego należy skorzystać ze sprzyjającej okazji i od razu rozstrzygnąć losy walki. Ale kunktatorscy komisarze, po- wołując się na instrukcje królewskie, sprzeciwili się planom hetma- na. Argumentowali, że walna bitwa jest zbyt ryzykowna, przypomi- nali niedawną tragedię pod Cecorą. Po gwałtownym wybuchu gnie- wu Chodkiewicz musiał ustąpić i przyjąć koncepcję kontynuowania bitwy obronnej w obozie. Trzeciego września Turcy wielokrotnie zbliżali się do stanowisk wojsk polskich i litewskich, pozorując atak na ich pozycje. W rze- czywistości znowu uderzyli na Kozaków. Trzykrotnie ponawiali tu natarcie, ale za każdym razem byli odpierani przez dzielnych mołoj- ców, którzy śmiało wypadali z szablami do kontrataku. Dzielnie wspierali ich z flanki Litwini. Dopiero ciemności przerwały walkę. I tym razem bilans jej był pomyślny dla obrońców. Dopiero 4 września większość sił osmańskich znalazła się pod Chocimiem. Armia sułtana z trzech stron osaczyła obóz wojsk Rze- czypospolitej. Orda tatarska natomiast przeszła częścią sił za Dniepr i podjęła działania na zapleczu polskiej obrony. Tego dnia Turcy atakowali na kilku kierunkach, najpierw na południowym, litews- 313 kim skrzydle. Zanim przerwali tę walkę, otworzyli gwałtowny ogień z podciągniętych we mgle dział na obóz kozacki. Spadło wówczas około 1000 pocisków. Gdy po tej nawale ogniowej Turcy rozpoczęli natarcie, Chodkiewicz wsparł Kozaków swoją piechotą, lisowczyka- mi, rajtarami oraz ochotnikami z różnych chorągwi. Ostrzelali oni skutecznie z flanki nacierającego nieprzyjaciela, dzięki czemu trzy szturmy tureckie zostały krwawo odparte. Wieczorem po odparciu czwartego natarcia Kozacy ruszyli do kontrataku, zdobyli kilka dział tureckich, dotarli do namiotów wroga, ale gdy zaczęli je plądrować, żołnierze osmańscy opamiętali się i energicznie rzucili się na rabu- siów, wypierając Zaporożców po krwawej walce z obozu. Mimo wez- wań Konaszewicza Sahajdacznego, Chodkiewicz nie wsparł tego wy- padu głównymi siłami, nie chcąc ryzykować bitwy nocnej. Dnia 4 września legło pod Chocimiem ponad 3000 Turków, 800 Kozaków oraz 200-300 Polaków i Litwinów. Dopiero po tych niepowodzeniach dowództwo tureckie zmieniło taktykę walki i zamiast przeprowadzać ataki w jedno i to samo miej- sce, postanowiło przystąpić do regularnego oblężenia, a następnie szturmować na kilku kierunkach, by rozproszyć siły na wałach, osła- bić czujność, zdekoncentrować uwagę. Po krótkotrwałej przerwie w walce, 7 września, wojska osmańskie przystąpiły do generalnego szturmu. Poprzedzony on został wypadem nocnym, dokonanym przez Kozaków na stanowiska tatarskie. Główny wysiłek szturmują- cych został skierowany znowu na Kozaków, ale jednocześnie napast- nik dokonał kilku natarć w innym miejscu. Przez pięć godzin pod ta- borem kozackim wrzała zacięta walka, podczas której odparto czte- ry natarcia tureckie. W południe wojska osmańskie zaatakowały niespodziewanie szyk oddziałów koronnych i litewskich, uzyskując zrazu istotne powodzenie. Niedbale strzegące wysuniętego szańca dwie roty piechoty zostały wybite, zginęli obaj rotmistrze. Triumfu- jący po raz pierwszy Turcy wdarli się na wał główny, a po jego sfor- sowaniu wpadli między namioty, zdobyli dwa działa, kilka chorągwi, sporo jeńców. Następnie wzięli się do plądrowania namiotów, zapo- minając o bitwie. Chodkiewicz nie stracił głowy w tak trudnej sytua- cji. Widząc, co się dzieje, zawołał gromkim głosem: "konia! ko- nia!", po czym wsiadł na podanego mu natychmiast rumaka, chwycił buławę i na czele silnego odwodu, złożonego z husarzy i konnych kozaków, ruszył na ratunek. Na ten widok zajęci rabunkiem Turcy 314 rzucili się do ucieczki, unosząc zdobyte łupy. Niebezpieczeństwo zo- stało w porę zażegnane. Przed wieczorem dowództwo tureckie uderzyło w to samo miejsce znacznie większymi siłami. Ale Chodkiewicz wzmocnił je nowymi oddziałami, związał Turków walką od czoła, a przez bramę litewską wysłał w pole wyborowe chorągwie husarzy. Gdy Turcy zbliżyli się w stronę wałów, stary hetman sam ruszył do szarży na czele husarzy i zatrzymał się dopiero tuż koło szyków spahisów. Ci w ostatniej chwili musieli zmieniać front, uderzenie polskie szło na nich bowiem z prawej flanki. Niespodziewany atak, wsparty ogniem piechoty z szańców, szybko złamał opór spieszonych Turków. Wyższość pols- kiego uzbrojenia, zwłaszcza ochronnego, okazała się przy tym bez- sporna. Ponad 500 Turków zaległo pobojowisko, ale husarzy zginę- ło też kilkudziesięciu. Najboleśniejsza była strata pułkownika Miko- łaja Zienowicza, starosty połockiego. Turcy mieli zabitych dwóch znacznych paszów. Bitwa 7 września kosztowała nieprzyjaciela ogó- łem 1500 ludzi, obrońców padło trzykrotnie mniej. Zachęcony dotychczasowymi sukcesami hetman 8 i 9 września wy- prowadzał w pole całą armię, nie pytając o zgodę komisarzy. Znie- chęcona przebiegiem walk armia osmańska nie dała się jednak spro- wokować do walnej bitwy. W kilku miejscach dochodziło tylko do strzelaniny i drobnych starć, nadal pomyślnych dla obrońców. W ciągu następnych dwóch dni panował spokój i tylko orda Kantymira usiłowała zaskoczyć polski szaniec przedmostowy za Dniestrem, ale została odpędzona ogniem piechoty. W dniu 11 września Chodkiewicz ciężko zaniemógł. Jego żelazna wola i twardy charakter nie mogły już zapanować nad wycieńczo- nym organizmem. Złożono więc troskliwie wodza w jego namiocie, skąd nadal wydawał rozkazy oddziałom. Następnego dnia podniósł się z łoża, wsiadł na konia i jeszcze raz wyprowadził wojsko na przedpole, prowokując Turków do bitwy. Ci jednak nie ruszyli się ze swego obozu i otworzyli tylko ogień w stronę wojsk polsko-litew- sko-kozackich. Następnego dnia trwały jedynie tylko harce. Dopiero 15 września Turcy znowu ruszyli do natarcia. Prowadził go wojowniczy bejlerbej Budy, Karakasz pasza, przybyły pod Cho- cim dzień wcześniej. Główne uderzenie nieprzyjaciel skierował na słabo obsadzony odcinek przed wałami w centrum. Broniąca go garść piechurów nie była w stanie powstrzymać ogromnej masy spie- 315 szonych spahisów i janczarów. Została szybko zepchnięta z szańców, w ślad za nią na główny wał wdarli sę Turcy. Ale Chodkiewicz i tego dnia wstał z łoża i czuwał nad przebiegiem walki. Szybko opanował panikę, a na zagrożony odcinek rzucił licznych ochotników z odwo- du. Nie wsparte przez innych paszów natarcie Karakasza załamało się, a podczas walki jakiś piechur niemiecki trafił z muszkietu bej- lerbeja w samo serce. Energiczny wypad obrońców za wały podczas odwrotu Turków dopełnił miary ich klęski. Na polu pozostało zno- wu kilkuset poległych żołnierzy muzułmańkich i niewielu Polaków. Po 15 września Osman II dokonał wielu zmian na stanowiskach dowódczych. Usunął przede wszystkim Husejna paszę, a urząd wiel- kiego wezyra powierzył doświadczonemu mężowi, Dylewarowi pa- szy. Zmienił także agę janczarów. Dowództwo tureckie zrezygnowa- ło teraz z dalszych szturmów i poprzestało na blokadzie osaczonych wojsk Rzeczypospolitej, licząc, że nękający ogień artyleryjski oraz głód i choroby bardziej wykruszą siły obrońców niż dotychczasowe natarcia. Ale w armii tureckiej było coraz gorzej. Upadło morale, rozprzęgła się dyscyplina, wzmogła dezercja. Niechęć do kontynuo- wania wojny z Polską była coraz powszechniejsza. Poważny wpływ miały na to pogarszające się warunki bytowe żołnierzy. Zapasy żyw- ności dawno się skończyły, a uboga Mołdawia i pograniczne obszary Rzeczypospolitej nie mogły zapewnić odpowiednich dostaw dla licz- nej przecież armii. Ceny żywności w obozie tureckim wzrosły wielo- krotnie, brakowało paszy, masowo padały konie. Jesienne chłody szybko dały się we znaki lekko odzianym Turkom. Coraz więcej lu- dzi chorowało i umierało. Podobna sytuacja panowała w obozie wojsk Chodkiewicza. Nie było paszy dla koni, które masowo padały, pozbawiając jazdę całej siły uderzeniowej. O każdą wiązkę siana czy trawy żołnierze musieli staczać istne boje z Turkami, nie pozwalającymi dokonywać wypa- dów poza obóz. Powszechny głód i choroby spowodowały dużą de- zercję z obozu. Większość uciekinierów stawała się jednak łupem grasujących za Dniestrem Tatarów. Także znaczna część konwojów wysyłanych po prowiant do Kamieńca wpadała w ręce ordy. Szeregi wojska topniały w zastraszającym tempie. W tej sytuacji obie strony wszczęły wstępne rozmowy na temat pokoju. Przetrzymywany w polskim obozie poseł mołdawski Bapty- sta Wewelli został odesłany do obozu tureckiego z pełnym godności 317 listem hetmana do wielkiego wezyra. Po kilku dniach Wewclli wró- cił z listem hospodara. Niecierpliwi komisarze zaczęli namawiać Chodkiewicza do zawarcia "lada jakiego" pokoju, byle tylko "pew- ny był". Niezłomny hetman jednak argumentował; że nieprzyjaciel nie jest tak straszny, jak go sobie wszyscy wyobrażali, ani tak moc- ny, by przemógł wojska Rzeczypospolitej. "Jużeśmy go dotknęli i oczyma i rękoma - mówił. - Gdyby mieczem mógł nas zwojować, już by to uczynił dotychczas, póki wojsko jego było świeże i najlep- szych sil nie utraciło. Głodem nas nie bardzo potrafi zwyciężyć, bo liczeb-nie mniejsi, mniej od niego potrzebujemy żywności, a on już trawy dla koni musi szukać o cztery i pięć mil od swego obozu" 31. Twierdzi, że nie lada jaki pokój, ale twarda obrona może zmusić Turków do zawarcia pokoju korzystnego dla Rzeczypospolitej. Rada Wojenna dala się przekonać argumentom hetmana i postano- wiła kontynuować obronę. Celem podniesienia upadającego ducha w wojsku chory Chodkie- wicz zwołał do swego namiotu koło generalne z udziałem starszyzny wojskowej wszystkich trzech armii, komisarzy i senatorów. Jego obrady zakończyły się pełnym sukcesem starego wodza, który na kilka dni przed śmiercią potrafił umocnić ducha oporu w wojsku. Aktywność obrońców wyraźnie wzrosła, o czym świadczyły liczne wypady nocne na Turków, przysparzające im dużych strat. Ale stan zdrowia hetmana stawał się coraz gorszy. Stargane ciągłym napię- ciem nerwy odmawiały posłuszeństwa, epileptyczne ataki, nabyte podczas wyprawy moskiewskiej 1617/1618 r., powtarzały się teraz codziennie, chory tracił zupełnie siły. Ponieważ w każdej chwili mo- żna było spodziewać się śmierci zasłużonego wodza, zaniepokojony o dalszy los walki również chory królewicz Władysław 21 września wezwał dowódców na Radę Wojenną. Postanowiono na niej poin- formować króla o śmiertelnej chorobie Chodkiewicza i wezwać go do udzielenia jak najszybszej pomocy. Szyfrowane listy w tej spra- wie wysłano do koniuszego Jerzego Zbaraskiego i wojewody kijows- kiego Tomasza Zamoyskiego. W dniu 23 wrześna doszło tylko do strzelaniny. Cała starszyzna i komisarze zebrali się u łoża Chodkiewicza, który, nie mogąc już mówić, podał buławę Lubomirskiemu na znak, że przekazuje mu komendę nad wojskiem, po czym pobłogosławił regimentarza i zło- żył ręce do modlitwy. Aby zataić przed wojskiem zbliżającą się nie- 318 uchronnie agonię, przewieziono Chodkiewicza na zamek chocimski. Tam 24 września po południu zmarł świetny zwycięzca spod Kokne- se, Dorpatu, Białego Kamienia, Kircholmu, Parnawy, Rygi, Salis i Gaujo, jeden z największych wodzów w dziejach dawnej Rzeczypo- spolitej. Nie doczekał końca wojny chocimskiej, w której był głów- nym bohaterem. Odegrał przecież najważniejszą rolę w organizowa- niu sił zbrojnych po klęsce cecorskiej, był autorem i realizatorem całego planu kampanii, jej naczelnym wodzem. Chociaż nie miał doświadczenia w prowadzeniu długotrwałej wojny pozycyjnej, bo taki charakter miały zmagania pod Chocimiem, to w pełni zdał trud- ny egzamin w ciężkich dla Rzeczypospolitej chwilach, gdy przyszło jej stawić czoło całej ogromnej potędze Imperium Osmańskiego. Wraz ze swym sztabem potrafił powiązać warunki terenowe z całym systemem obrony, siłę ognia piechoty i artylerii - z fortyfikacjami polowymi, umiał wykorzystać przeszkody terenowe, manewrować umocnieniami ziemnymi, uderzać siłami odwodu w najbardziej od- powiedniej chwili, należycie zorganizować współdziałanie wszyst- kich rodzajów broni, planować nocne wypady do obozu nieprzyja- ciela. Według Stanisława Herbsta sukces osiągnięto dzięki właściwej koncepcji obronnej, uwzględniającej w składzie armii duże siły og- niowe (liczni muszkieterzy i rajtarzy), celowemu użyciu husarii prze- łamującej siły wroga, obfitości jazdy lekkiej, zapewniającej swobo- dę i elastyczność manewru, stosowaniu nowoczesnych fortyfikacji polowych, zwłaszcza improwizowanych szańców, stanowiących czę- sto pułapkę dla atakujących Turków. Ujemnymi stronami armii była podatność na maruderstwo, brak czujności podczas oblężenia, skłonność do paniki, duże rozmiary dezercji32. Chociaż skrzętnie ukrywano wiadomość o śmierci hetmana, Turcy dość szybko dowiedzieli się o niej i już 25 września przeprowadzili nowy szturm, i tym razem zakończony niepowodzeniem. Walki pod Chocimiem trwały jeszcze kilka dni, aż wreszcie 9 października pod- pisano układ pokojowy, gwarantujący Rzeczypospolitej dawne gra- nice. Przekreślał on zarazem agresywne zamiary Imperium Osmańs- kiego i stanowił dowód siły Rzeczypospolitej, która w samotnej wal- ce z potężnym najeźdźcą potrafiła obronić swój stan posiadania na południu. Z wojny chocimskiej skorzytali jedynie Szwedzi, którzy po długotrwałym oblężeniu zdobyli Rygę i umocnili swe pozycje w Inflantach. 319 Po zakończeniu kampanii chocimskiej pierwsi odmaszerowali Tur- cy, dając Polakom okazję do odśpiewania w obozie triumfalnego Te Deum laudamus. Następnie wyruszyli z obozu żołnierze armii Rze- czypospolitej. Czternastego października w katedrze kamienieckiej pochowano uroczyście zwłoki Jan Karola Chodkiewicza. Dopiero w listopadzie 1622 r. córka hetmana przeniosła jego ciało do kościoła farnego w Ostrogu. Trumnę ze zwłokami wodza przenoszono potem kilkakrotnie w różne miejsca, toteż dziś nikt nie wie, gdzie kryją się prochy Jana Karola Chodkiewicza. Chodkiewicz doczekał się legendy już za życia, gdy po zwycię- stwie kircholmskim po całej Polsce zaczęły kursować różne utwory literackie, wysławiające jego czyny. Kampania chocimska jeszcze bar- dziej rozsławiła jego imię. Dedykowali mu swe utwory: Piotr Skar- ga, Maciej Sarbiewski, Adam Władysławiusz, Wawrzyniec Chlebo- wski, Szymon Szymonowie. Wojnę chocimska opiewali: Jan Bojano- wski, Bartłomiej Zimorowicz, Piotr Napolski, Fryderyk Warsuchtig, Marcin Paszkowski, Maciej Sarbiewski, Samuel Twardowski, przede wszystkim zaś niezapomniany do dziś Wacław Potocki. Postać Chodkiewicza utrwalił także w strofach swej poezji Ivan Gundulić z Dubrownika. W XVII w. diariusze, opowiadania i poematy o woj- nie chocimskiej przepisywano i drukowano w całej Europie i na Kaukazie, od Armenii po Madryt, Rzym i Mediolan. Diariusz Tytle- wskiego wydany został na przykład w Madrycie i Mediolanie, kroni- ka Aksenta, napisana w języku kipczackim (tatarskim), przetłuma- czona została na ormiański i czytywana w ujarzmionej przez Turków Armenii. We wszystkich tych utworach głównym bohaterem, uoso- bieniem wszelkich cnót rycerskich był Chodkiewicz lub Władysław. Do popularyzacji postaci hetmana w społeczeństwie polskim przy- czynili się w dużym stopniu jezuici. W kolegiach, prowadzonych przez ten zakon, wystawiano dramaty z udziałem uczniów. Hetman przedstawiany był w nich jako wzór patrioty, oddanego Kościołowi, Bogu i Ojczyźnie. W okresie upadku i rozbiorów Polski, gdy krajowi zabrakło wiel- kich i zwycięskich wodzów, sława Chodkiewicza jeszcze bardziej wzrosła. Do jej rozszerzenia przyczynili się najbardziej Adam Naru- 320 szewicz, autor Hlstoryi Jana Karola Chodkiewicza, Julian Ursyn Niemcewicz (Śpiewy historyczne i Dzieje panowania Zygmunta III) oraz Ignacy Krasicki (Wojna okocimska). Naruszewicz w cennej bio- grafii hetmana przedstawił go jako wzór patrioty, męża o czystych rękach, który całe życie poświęcił wielkości Rzeczypospolitej. Pisał o nim jednak w miarę obiektywnie, toteż nie ukrywał warcholskiej przeszłości Chodkiewicza z początku jego kariery. Podobnie jak Na- ruszewicz przedstawiali postać hetmana pozostali autorzy doby Oświecenia. W latach zaborów i powstań narodowych postać hetmana była przykładem wspaniałego bohatera, poświęcającego się bez reszty oj- czyźnie. Jan Karol stał się tematem malarstwa historycznego Juliu- sza i Wojciecha Kossaków, Józefa Brandta i innych artystów, powie- ści H. Zgierskiego Chodkiewicz pod Chocimiem, wznawianych kil- kakrotnie dzieł pisarzy Oświecenia. Kult postaci Chodkiewicza utrzymał się w okresie II Rzeczypospolitej. Wzorem patrioty i oby- watela był w powieściach Miecz i łokieć Wiktora Gomulickiego i Złota wolność Zofii Kossak-Szczuckiej, a także w popularnej bio- grafii Artura Śliwińskiego oraz w książkach dla młodzieży; patrono- wał szkołom i jednostkom wojskowym. W latach wojny i okupacji imię Chodkiewicza przyjmowały niektóre oddziały partyzanckie. W Polsce Ludowej, po okresie przemilczeń na początku lat pięć- dziesiątych, Chodkiewicz znowu stał się tematem prac historyków, literatów i malarzy. Zwycięsko oparł się modnym swego czasu pró- bom odbrązowiania postaci historycznych i nadal jest wzorem oby- watela i żołnierza; zarazem jest bardziej prawdziwy, nie pozbawiony skaz i ułomności. Najwyżej, co zrozumiałe, oceniają go historycy wojskowości, badający jego sztukę wojenną: Franciszek Kudelka, Konstanty Górski, Otto Laskowski, Marian Kukieł i Stanisław Herbst. Laskowski pisał: "Geniusz wojskowy Chodkiewicza, czyha- jący ustawicznie na sposobność zmierzenia się w otwartem polu z nieprzyjacielem, pozwala mu niejednokrotnie narzucić nieprzyjacie- lowi rozstrzygającą bitwę i zadać mu w niej cios druzgocący. Bro- niąc nawet Inflant przed szwedzkim najazdem siłami aż śmiesznie małymi, rozwiązuje on zadanie w sposób na wskroś manewrowy, działając po liniach wewnętrznych w oparciu o mizerne załogi twierdz, i potrafi, narzuciwszy nieprzyjacielowi warunki bitwy, zni- szczyć jego armię w potrzebie kircholmskiej, będącej wspaniałym 321 wcieleniem polskiego kunsztu taktycznego". W innym miejscu autor ten stwierdził: "Chodkiewicz należy do najgenialniejszych wodzów Polski i zarazem do największych wodzów swej epoki. Odznaczał się jako wódz niezwykłą wytrwałością, inicjatywą i energią, zuchwałą niemal śmiałością. Prawie zawsze walcząc wojskiem nader szczu- płym, opierał swe działanie na nadzwyczajnej szybkości ruchów i umiejętności zaskoczenia przeciwnika. Prowadząc wojnę, nader umiejętnie posługiwał się wywiadem i zawsze posiadał dokładne wiadomości o nieprzyjacielu. Jako taktyk odznaczał się niezwykłą zdolnością przewidywania zamiarów przeciwnika, ścisłą kalkulacją sił, umiejętnością zdobycia przy słabszych nawet siłach przewagi w punkcie decydującym i umiejętnym posługiwaniem się odwo- dem" 33. Opinia Laskowskiego najpełniej wyraża ogromny wkład Chodkiewicza w rozwój staropolskiej sztuki wojennej. Część piąta STANISŁAW KONIECPOLSKI 1. Protegowany Żółkiewskiego Koniecpolscy herbu Pobóg (krzyż na podkowie) wywodzili się z Koniecpola, niewielkiej wsi, leżącej między Kielcami i Częstochową, 3 km od dzisiejszego Koniecpola. Należeli do starego rodu, sięgają- cego w przeszłość aż do XIV w. Protoplastą był starosta kujawski Przedbór. Jego syn Jakub w 1394 r. był starostą kujawskim i woje- wodą sieradzkim, wpływowym politykiem i rycerzem dzielnie stawa- jącym pod Grunwaldem. Spośród czworga czy pięciorga jego dzieci najwyższe godności osiągnął Jan "Taszka", starosta lelowski i siera- dzki, od 1436 r. kanclerz koronny, zawdzięczający swą szybką karie- rę biskupowi Zbigniewowi Oleśnickiemu, którego politykę popierał przez długie lata. Jan "Taszka" uczestniczył w wielu ważnych wyda- rzeniach dziejowych, m.in. stał na czele poselstwa, przyjmującego 15 kwietnia 1454 r. akt poddaństwa Związku Pruskiego królowi Ka- zimierzowi Jagiellończykowi. Dzięki hojnym nadaniom królewskim na Mazowszu, w ziemi sandomierskiej i na Rusi Czerwonej, a także dziedzicznym dobrom rodowym wyrósł na magnata, zajmującego li- czącą się pozycję w państwie. Jego dwaj synowie zmarli młodo i bezpotomnie, trzeci natomiast był księdzem, kanonikiem gnieźnień- skim, przeto linia Koniecpolskich, pochodząca od Jana "Taszki" wy- gasła. Ród kontynuowali Mikołaj, starosta przemyski, i Jakub, kaszte- lan przemyski, synowie kasztelana sandomierskiego Mikołaja Przed- bora, brata Jana "Taszki". Mikołaj pozostawił tylko córkę, nato- miast Jakub - córkę i synów: Przedbora, starostę przemyskiego, zmarłego po 1497 r., i Stanisława, dworzanina królewskiego i staro- stę przemyskiego. Potomkowie tego ostatniego - Mikołaj Przedbór i Stanisław Przedbór - dali początek dwóm liniom Koniecpolskich: starszej, kasztelańskiej, wywodzącej się od pierwszego z synów, i 323 młodszej, hetmańskiej, pochodzącej od Stanisława, dziada naszego bohatera. Linia kasztelańska wygasła w końcu XVII w. i tylko dwaj jej członkowie doczekali się senatorskiego krzesła, natomiast linia hetmańska zaczęła wielką karierę od Stanisława Przedbora, starosty przemyskiego i radomkowskiego, posła na sejm, prawdopodobnie kalwina, od 1576 r. kasztelana sieradzkiego. Po okresie wzlotu na początku XV w. i upadku znaczenia w późniejszych latach, od koń- ca XVI w. Koniecpolscy znowu zaczęli awansować i umacniać swą pozycję w społeczeństwie szlacheckim. Znaczny majątek Stanisława Przedbora, zmarłego w 1588 r., odziedziczyli trzej spośród pięciu synów (jeden zginął na wojnie, inny został księdzem). Najbardziej znanym z nich był Aleksander, zasłużony żołnierz Batorego, uczestnik wypraw na Połock, Wielkie Łuki i Psków, od 1584 r. starosta wieluński, zagorzały zamoyszczyk biorący udział w walkach z arcyksięciem Maksymilianem, od 1597 r. kasztelan sieradzki, a więc i senator. Zapewne około 1590 r. Alek- sander Koniecpolski ożenił się z Anną Sroczyńską, córką Wojskiego kamienieckiego, Stanisława. Ze związku z nią miał synów: Stanisła- wa, Przedbora, Remigiana, Jana i Krzysztofa oraz córki Aleksan- drę, Eufrozynę, Leonardę i Barbarę. Przyszły hetman urodził się, według ustaleń Edwarda Jokiela, 9 lutego 1591 r. Od Chodkiewicza dzieliło go więc jedno pokolenie. Niewiele wiemy o jego dzieciństwie. Zapewne uczył się pod kierun- kiem prywatnych nauczycieli w domu, od wczesnych lat ćwiczył leż rzemiosło rycerskie. W 1603 r. podjął naukę w Akademii Krakows- kiej, przeżywającej wówczas lata zastoju, nawrotu scholastycznych metod nauczania. Źle uposażona uczelnia, coraz mniej popularna wśród szlachty, nękana wewnętrznymi intrygami, nie mogła dać młodemu Stanisławowi dobrych wzorców do naśladowania. Pogłębił tu jedynie znajomość łaciny, nauczył się historii, na dodatkowych lekcjach prywatnych poznał nowoczesne języki obce. W przeddzień rokoszu Aleksander Koniecpolski, wówczas gorliwy regalista (dzięki czemu w 1606 r. został wojewodą sieradzkim), zawiózł Stanisława na sejm do Warszawy. Gdy nad krajem zawisła groźba wojny domo- wej, odesłał syna do domu. Wojewoda sieradzki gorliwie zwalczał rokoszan mocno narażając się całej opozycji. Za to Zygmunt III docenił jego zasługi dla dworu i na dowód swej łaski nadal staros- two wieluńskie jego najstarszemu synowi, wówczas szesnastoletnie- 324 mu chłopcu. Decyzja królewska spotkała się z powszechną dezapro- batą szlachty urażonej o to, że godność starosty złożono w ręce wy- rostka. Po stłumieniu rokoszu Aleksander Koniecpolski aktywnie uczest- niczył w pogodzeniu króla z Zebrzydowskim. Swą działalnością na rzecz obozu regalistów pomógł w przyjęciu najstarszego syna na dwór Zygmunta III. Młody Stanisław nabrał na dworze królewskim ogłady towarzyskiej, pogłębił znajomość języków obcych, wdrożył się w tajniki życia politycznego, zdobył podstawy dla przyszłej ka- riery wodza i polityka. Podobno wówczas zwrócił na siebie uwagę niepospolitą urodą, dużą inteligencją, dobrą orientacją w stosun- kach politycznych w kraju i w całej Europie. Mówił jednak raczej niewiele, miał bowiem wadę wymowy i zacinał się przy niektórych wyrazach. Zapewne w tym okresie wyjechał na kilka miesięcy do Francji. Po jedno-, dwuletnim pobycie w Warszawie wrócił na dwór ojco- wski do Ruśca, leżącego w pobliżu Bełchatowa. Uczył się gospoda- rowania włościami, zarządzania starostwami, organizowania różnych imprez towarzyskich, jak np. polowania. W 1609 r. przeżył śmierć ojca. W tym czasie tylko następny po nim brat Przcdbór miał już godność starosty żarnowieckiego; reszta licznego rodzeństwa była jeszcze nieletnia. Na doradcę żony i opiekuna dzieci wojewoda wyz- naczył przed śmiercią marszałka koronnego, Zygmunta Myszkows- kicgo, swoich braci Mikołaja i Zygmunta oraz stolnika podolskiego, Wojciecha Humieckiego. Stanisławowi przekazał miasteczko Wie- luń, które miało być na przyszłość jego siedzibą. Z testamentu Aleksandra Koniecpolskiego wynika, że był znaczącym już magna- tem, właścicielem dwudziestu kilku wsi i miasteczek, skrzętnym dziedzicem, prowadzącym w swych majątkach wszechstronną gospo- darkę rolno-leśną o towarowym, w znacznym stopniu, charakterze. Zapewne właśnie przy boku ojca Stanisław nauczył się porządnego prowadzenia gospodarki. Karierę wojskową zaczął młody Stanisław Koniecpolski dość wcześnie, gdy miał dziewiętnaście lat. W 1610 r. pociągnął wraz z bratem Przedborem pod Smoleńsk, wiodąc 200 husarzy i 100 pie- churów. Po krótkim pobycie w obozie królewskim Stanisław prze- szedł pod komendę Jana Karola Chodkiewicza i razem z nim uczest- niczył w całej kampanii moskiewskiej, biorąc udział w bitwach 12 325 października 1611 r. i l-3 września 1612 r. na przedpolu stolicy Ro- sji. Dowodził wówczas prawym skrzydłem wojsk litewsko-polskich, ale nie ujawnił wówczas talentów wojskowych. Był na to zbyt młody i mało doświadczony. Przedbór natomiast pozostał pod Smoleń- skiem i zginął podczas szturmu do miasta 8 czerwca 1611 r. Pozosta- wione przez niego starostwo żarnowieckie w 1616 r. otrzymał Stani- sław. Młody starosta wieluński brał następnie udział w drugiej wypra- wie Zygmunta III i Chodkiewieża na Moskwę, zakończonej niefor- tunnie pod Wołokołamskiem. Na wiadomość o kapitulacji załogi polskiej na Kremlu i w Kitajgrodzie król zarządził odwrót. Początek kariery wojskowej Stanisława Koniecpolskiego nie był więc szczęśli- wy. Po powrocie do domu rodzeństwo dokonało ostatecznego podzia- łu ojcowizny. Dobra sieradzkie podzielono na dwa klucze: Koniec- pol, tj. miasteczko powstałe w pierwszej połowie XV w. (w 1443 r. otrzymało prawa miejskie) koło wsi o tejże nazwie, zwanej odtąd Starym Koniecpolem, i Rusiec. Stanisław jako najstarszy w rodzie otrzymał Koniecpol wraz z kilkoma okolicznymi wsiami. Zapewne dostał też jakieś dobra po matce (zmarłej w 1615 r.), która na Podo- lu miała dwór w Kadiowie, miasteczka Uście i Sokół, kamienicę w Kamieńcu i 7 wsi *. Koniecpolscy byli ponadto właścicielami dworu w Krakowie z dużym dziedzińcem i krużgankami. Nasz bohater za- czynał więc karierę dość skromnie jako właściciel kilku tylko wsi i dwóch miasteczek. Taki majątek trudno było uznać za magnacki. Po uregulowaniu spraw majątkowych w 1613 r. Koniecpolski po- ciągnął ze swą chorągwią na Ukrainę, gdzie przez długie lata strzegł granic kresowych przed Tatarami. Służył pod komendą Stanisława Żółkiewskiego. Związał się z hetmanem koronnym na dobre i złe, stał się jego zagorzałym stronnikiem i najbliższym współpracowni- kiem. Sławny wódz chyba szybko dostrzegł wielki talent wojskowy Koniecpolskiego, dlatego awansował go i popierał. Dzięki tak wpły- wowemu protektorowi mało znany dotychczas starosta wieluński za- czął szybko robić karierę. Gdy zbuntowani konfederaci wojskowi bezlitośnie plądrowali własny kraj i grozili nowym rokoszem, Ko- niecpolski wykazał się bezwzględnością i zdecydowaniem. Na czele wiernych hetmanowi chorągwi rozgromił wiosną 1615 r. swawolne kupy, grasujące nad Bugiem i pojmał ich przywódcę, którego w kaj- 326 danach przywiódł przed oblicze Żółkiewskiego. Następnie z bratem hetmańskim, Janem, 17 maja rozgromił pod Rohatynem, niedaleko Lwowa, inne grupy konfederatów. Po stłumieniu rozruchów wypła- cono wojsku część zaległego żołdu i sytuacja w kraju została unor- mowana. Postępowaniem swym Koniecpolski w pełni zasłużył na zaufanie hetmana, toteż spotkał go wielki zaszczyt - w lutym 1615 r. poślu- bił jego córkę, Katarzynę. Wesele odbyło się w Żółkwi. Małżeń- stwo z córką hetmana oznaczało dla młodego starosty duży awans społeczny. Wkrótce po ślubie Koniecpolski został podstolim koronnym, co było wyraźnym dowodem protekcji hetmana. Nie mógł jednak cie- szyć się młodą żoną i osiągniętym awansem, musiał bowiem siadać na koń i wojować z Tatarami, którzy stale niepokoili kresy Rzeczy- pospolitej. W 1615 r. bez powodzenia ścigał lotną ordę, która z łu- pami i jasyrem uszła cało w stepy. W rok później wraz z hetmanem zastąpił drogę wojskom wołoskim oraz mołdawskim hospodara Radu Mihnei, zmusił napastników do zawarcia układu pod Brahą. Po śmierci matki objął opiekę nad młodszym rodzeństwem i wraz z nim dokonał ostatecznego podziału majątku. Spadkobiercami jego byli Stanisław, Jan i Krzysztof (Przedbór bowiem zginął, a Remi- gian wybrał karierę duchowną). Zabezpieczono również posagi dla sióstr. W 1616 r. zmarła przy porodzie wraz z niemowlęciem Katarzyna Koniecpolska. W uroczystościach pogrzebowych w Koniecpolu wziął udział hetman Żółkiewski i wielu magnatów. Po śmierci żony stosunki Koniecpolskiego z byłym teściem układały się nadal serde- cznie. Hetman ufał Koniecpolskiemu, a dowodem tego było powie- rzanie mu ważnych misji dyplomatycznych. Tak więc w 1617 r., gdy ruszyła na Polskę armia turecka, mająca ukarać Kozaków za wypra- wy czarnomorskie, Koniecpolski wziął udział w rokowaniach z Is- kenderem paszą, zakończonych podpisaniem układu pod Buszą (Ja- rugą). Następnie uczestniczył w rozmowach z Kozakami, uwieńczo- nych podpisaniem porozumienia w Olszanicy nad rzeką Roś (28 X 1617). Stanisław Koniecpolski nie miał czasu na studia zagraniczne, popularne wówczas wśród młodzieży magnackiej, a nawet i szlache- ckiej. Był z konieczności samoukiem, studiującym z zapałem dzieła 328 polskich i obcych teoretyków wojskowości: Justusa Lipsiusa, Jana Tarnowskiego, Marcina Bielskiego, Stanisława Sarnickiego, Stani- sława Łaskiego i innych. Że czytywał te dziełka, świadczył później- szy jego udział w reformach wojskowych Władysława IV, nawiązu- jących do dorobku myśli teoretyków zachodnioeuropejskich. Oso- bowość przyszłego hetmana ukształtowała więc praktyczna wiedza wojskowa, wyniesiona z obozów i bitew, powiązana z wiedzą zawar- tą w księgach teoretyków. Chociaż Koniecpolski nie ukończył for- malnie żadnych studiów, cenił jednak bardzo rolę wykształcenia i trzech swoich braci posłał do Bolonii na uniwersytet. Burzliwy sejm 1618 r., na którym opozycja ze Zbaraskimi na cze- le ostro zaatakowała Żółkiewskiego, przyniósł ważne decyzje króle- wskie. Jak wiadomo, wielką buławę koronną, wakującą od lat po Zamoyskim, otrzymał właśnie Żółkiewski, mianowany również kan- clerzem, natomiast buławę polną - niewiele później (w kwietniu) dostał Stanisław Koniecpolski. Wysoką godność wojskową uzyskał nie z racji zasług na polach bitew, bo ich jeszcze nie miał, ale dzięki protekcji byłego teścia. Miał wówczas zaledwie dwadzieścia siedem lat i niewielkie doświadczenie wojskowe, przeżył dotąd prawie same niepowodzenia, nie odniósł żadnych znaczących zwycięstw! Dlatego opozycja ostro krytykowała decyzję króla, argumentowała, że Ko- niecpolski niczym nie zasłużył na takie wyróżnienie. Ale "zdanie Żółkiewskiego przemogło" na sejmie. Stary hetman dobrze znał się na ludziach i potrafił ocenić ich talent. Przyszła historia wykazała, że zabiegając o buławę dla swego protegowanego, wcale się nie po- mylił! 2. W walce z Tatarami i Kozakami Początek hetmanienia Koniecpolskiego był bardzo niefortunny. Razem z Żółkiewskim w kompromitujący sposób przepuścił ordę ta- tarską pod Oryninem w końcu września 1618 r., a potem - jak zło- śliwie napisał Zbigniew Ossoliński - "z impetu młodości swojej ra- czej aniżeli z rozumu chciał był sławy wokacyji (dążenia - L.P.) swojej podeprzeć i pana swego starszego niedbałości poprawić, lecz trudno było przeciw wielkiej mocy; straciwszy kilka rot, całych i z rotmistrzami, i chorągwiami ich, sam ledwie uszedł" 2. Po tej porażce 329 hetman działał znacznie rozsądniej, toteż uzyskał później u współ- czesnych miano kunktatora. Zawsze wolał przemyśleć każdą decyz- ję, niż narażać się na klęskę. W 1619 r. Koniecpolski wziął udział w rokowaniach z Kozakami, zakończonych kompromisowym układem nad rzeką Rastawicą koło Pawołoczy (8 i 17 października). Rejestr kozacki ustalono na 3000 żołnierzy, reszta mołojców miała wrócić na włości prywatne lub do królewszczyzn i podlegać władzy dziedziców bądź starostów. Wszys- tkie czajki kozackie miały zostać spalone, by nikt już nie niepokoił czarnomorskich wybrzeży Imperium Osmańskiego. Warunki ugody były dla Kozaczyzny ciężkie, a to nie mogło rokować jej trwałości. Rok 1619 przyniósł też ważne wydarzenia w życiu osobistym het- mana. Wydał w tym czasie za mąż dwie siostry - Aleksandrę i Eu- frozymę, sam ożenił się z Krystyną Lubomirską, córką nieżyjącego już kasztelana wojnickiego, Sebastiana, pana wielkiej fortuny, któ- rej dorobił się na bezwzględnym wyzysku górników w kopalniach soli oraz fałszowaniu miar. Wraz z ręką wybranki Koniecpolski otrzymał zapewne bogaty posag, głównie w gotówce. Ze związku z Krystyną urodził się w 1620 r. upragniony syn, Aleksander. Koniecpolski wziął udział w wyprawie mołdawskiej Żółkiewskie- go w 1620 r. i nieszczęsnej bitwie cecorskiej. Dowodził w niej pra- wym skrzydłem wojsk koronnych. Prawdopodobnie jego pomysłem było zastosowanie podczas bitwy ruchomych taborków na obu skrzy- dłach osłaniających cały szyk przed nagłym atakiem jazdy tatar- skiej. W przyszłości taki sposób osłony będzie hetman stosował wielokrotnie. Pomysł był dobry, co świadczyło, że Koniecpolski wy- zwalał się stopniowo spod wpływu przemożnej indywidualności Żół- kiewskiego i sam zaczął wysuwać własne koncepcje rozwiązań takty- cznych. Niestety, w trakcie manewrowania na prawym skrzydle do- szło do zamieszania, z którym nie umiał sobie poradzić. Był mało doświadczony, nie miał jeszcze należytego posłuchu wśród podko- mendnych. Orda natychmiast wykorzystała to zamieszanie i osaczy- ła taborek. Koniecpolski z dużą odwagą włączył się do walki, usiłu- jąc oswobodzić taborek. Sam obalił z koni dwóch Tatarów, cztero- krotnie docierał pod taborek, za każdym razem był jednak wypiera- ny przez ordę. Porażka na prawym skrzydle przesądziła o przebiegu całej bitwy. 330 Podczas odwrotu spod Cecory hetman polny niejednokrotnie wy- kazał zimną krew i odwagę. Tragicznego wieczora, 6 października, długo towarzyszył Żółkiewskiemu, a potem wsadził go na konia i pognał ku granicy. W nocy z sześcioma towarzyszami ukrył się nad Dniestrem, ale nad ranem następnego dnia wpadł w ręce Woło- chów. Ci oddali go niebawem Turkom. Został zamknięty przez nich w twierdzy białogrodzkiej (dzisiejszy Akerman) i znosił podobno wielkie katusze. Tu prawdopodobnie nabawił się ciężkiej choroby nerek, na którą cierpiał potem przez całe życie. Przeniesiony nastę- pnie do innej, większej celi, miał już lepsze warunki, a także towa- rzystwo polskich jeńców. Iskender pasza zażądał za jego wykupienie 50 000 czerwonych złotych, ale gdy wysłannicy hetmana zaczęli zbierać w kraju pieniądze, pasza turecki nagle zmarł i Koniecpol- skiego przewieziono do słynnego Zamku Siedmiu Wież (po turecku Yedi Kule). Warownia ta cieszyła się złą sławą, ponieważ w jej mu- rach dokonywano egzekucji na przeciwnikach sułtana, konkuren- tach do tronu, a nawet przedstawicielach obcych państw. Więziono w niej również jeńców wojennych. Koniecpolski został osadzony w Czarnej Wieży razem z kilkunastoma więźniami innych narodowoś- ci. Ze Stambułu wysłał list do kraju, prosząc o pomoc. Szwagier hetmana, wojewoda sieradzki Kasper Denhoff, przysłał mu pienią- dze przez zaufanego Tatara ze służby królewskiej. Dzięki temu Ko- niecpolski żył w twierdzy niczym prawdziwy pan, mający do swej dyspozycji służbę, odpowiedni do jego stanu stół itp. Podczas poby- tu w więzieniu hetman zyskał sobie względy agi zanikowego, które- mu zreperował cztery zegary. Po niepomyślnej dla Turków wojnie chocimskiej w Stambule do- szło do przewrotu. W 1622 r. Osman II został obalony i zamordowa- ny, a tron objął Murad IV. Na początku 1623 r. nowa ekipa potwie- rdziła warunki układu chocimskiego z Polską podczas pobytu w Stambule wielkiego poselstwa Rzeczypospolitej z księciem Krzyszto- fem Zbaraskim. W poselstwie Zbaraskiego znaleźli się dwaj zaufani ludzie Koniecpolskiego, Włodek i Kawiecki, którzy podjęli starania o wykup hetmana z niewoli. Pośrednikiem w rozmowach na ten te- mat był poseł księcia siedmiogrodzkiego, Bethlena Gabora. Po dłu- gich targach Turcy zgodzili się na 30 000 zł. Ponieważ tak dużej sumy ludzie Koniecpolskiego nie mieli, Zbaraski oddał na wykup własne srebra stołowe o wielkiej wartości artystycznej. Turcy chcieli 331 jednak tylko gotówkę lub kruszec szlachetny, dlatego trzeba było przetopić zastawę na metal. Szczerze ubolewał nad tym przebywają- cy w poselstwie poeta Samuel Twardowski, który w obrazowy spo- sób opisał, jak w hutniczym piecu niszczeją cenne dzieła sztuki. Po prawie dwu- i półletniej niewoli Koniecpolski wrócił do kraju. Wielkanoc 1623 r. spędził w gronie rodzinnym w Koniecpolu. W lip- cu wyjechał do Trembowli, by objąć służbę wojskową. Ponieważ hetman wielki nie żył, Koniecpolski przejął wszystkie jego upraw- nienia. Szlachetny czyn księcia Krzysztofa Zbaraskiego w Stambule sprawił, że zwaśnione przedtem rody Zbaraskich i Koniecpolskich zaprzyjaźniły się i odtąd często gościły się nawzajem. Sytuacja zastana przez hetmana na kresach była niewesoła. Boha- terowie wojny chocimskiej w ogromnej większości otrzymali wymó- wienie służby, gdyż skromny skarb państwa nie mógł podołać cięża- rowi utrzymania licznej armii. Odpowiedzią żołnierzy na tę decyzję była nowa konfederacja. Towarzyszące jej grabieże zmusiły sejm 1623 r. do zajęcia się sprawą wypłaty wojsku zaległego żołdu. Po- wołana w tym celu komisja dość dobrze wywiązała się ze swego za- dania i usatysfakcjonowani konfederaci stopniowo rozjechali się do swoich domów. Ale pod bronią została tylko garść wojska, a Tata- rzy, korzystając z przejściowej dezorganizacji obrony na kresach i braku hetmana, bezkarnie łupili Pokucie, ziemię sanocką i przemys- ką, docierali aż do Tarnowa i Sandomierza. Skończyło się to po przyjeździe na kresy Koniecpolskiego. Hetman polny stał się teraz samodzielnym dowódcą odpowiedzia- lnym przed szlachecką opinią publiczną za obronę kraju. Przestał być wodzem żyjącym w cieniu przemożnej indywidualności Żółkie- wskiego, nabrał pewności siebie. Przeżyte w niewoli upokorzenia je- szcze bardziej pobudzały jego energię do walki z dokuczliwymi ra- busiami. Od lata 1623 r. sprawnie organizował obronę, w paździer- niku miał pod bronią 5000 żołnierzy. Dzięki dobremu wywiadowi, w którym działali nawet przekupieni Tatarzy, otrzymywał dokładne informacje o działaniach wroga. Gdy więc w końcu stycznia 1624 r. doszła go wieść o koncentracji sił budziackich, dobrudzkich i biało- grodzkich w Soroce nad Dniestrem, tuż koło granicy polskiej, natych- miast rozesłał uniwersały, wzywając chorągwie kwarcianych pod Berlińce koło Seretu. Jednakże Tatarom udało się wprowadzić w błąd Polaków i wpaść na Pokucie, gdy tymczasem spodziewano się 332 ich od strony Mohylewa. Z właściwą sobie szybkością orda pomknę- ła pod Czortków i przystąpiła do grabieży. Była tak pewna swej bez- karności, że rozdzieliła siły na dwa ugrupownia, lekceważąc słabe w jej mniemaniu wojska koronne. Jedna z tych grup dowodzona przez synów Kantymira mirzy, Dżantemira i Mehmeda, plądrowała koło Czortkowa, druga, pod dowództwem Ali paszy, rozbiła kosz (główny obóz) pod Jazłowcem, około 40 km dalej. Obie liczyły łą- cznie około 5000 ludzi. Tatarów spotkała wkrótce przykra niespodzianka. Koniecpolski, na wiadomość o niepomyślnym starciu chorągwi wysłanej na rozpoz- nanie, uzyskał 5 lutego wiadomości o nieprzyjacielu i ruszył w jego kierunku. Wiódł ze sobą 3500 kwarcianych i 1500 ochotników, a więc siły wystarczające do rozpędzenia ordy. Po drodze wszędzie wi- doczne były ślady łupiestwa i okrucieństw Tatarów, co jeszcze bar- dziej umacniało żołnierzy w nienawiści do wroga. Rankiem, 6 lute- go, zwiadowcy donieśli, że kosz tatarski stoi zaledwie o milę od Po- laków, a w ich stronę maszerują dwa czambuły tatarskie, wiodące bydło i jeńców, nieświadome niebezpieczeństwa. Koniecpolski szyb- ko sprawił wojsko do boju i rzucił je komunikiem przeciw nieprzy- jacielowi, pozostawiwszy nieco w tyle mały taborek obsadzony setką piechurów i sześcioma hakownicami. Nagłe uderzenie jazdy pod Szmańkowcami zupełnie zaskoczyło Tatarów, którzy rzucili się do ucieczki. "Bito ich milę wielką od Szmańkowic ku Czortkowi, wszystkich na przecwał goniąc i siekąc ich aż do lasu za Oryszkowi- cami - pisał anonimowy uczestnik walki. - W tej wsi najwięcej le- gło pogaństwa, acz i po drodze pełno było trupów" 3. Rozproszo- nych w lesie oryszkowickim ordyńców zawzięcie tropiła spieszona jazda. W tym czasie na pole walki nadszedł wyborowy oddział tatarski, stanowiący osłonę kosza. Zaatakował on taborek z piechotą, prag- nąc przeciągnąć walkę i dać koszowi możność ucieczki wraz z łupa- mi i jeńcami. Hetman natychmiast odwołał jazdę i sprawiwszy po- nownie szyk, pospieszył na pomoc taborkowi, który przeżywał już ciężkie chwile. Tatarzy podjęli walkę z husarzami i lekką jazdą ko- zacką, nie mogli jednak sprostać lepiej uzbrojonym Polakom. Po krótkim starciu rzucili się do ucieczki, szukając schronienia w krza- kach i pobliskich gęstwinach. Koniecpolski z głównymi siłami ruszył teraz na kosz, umykający pół mili dalej. Niebawem Polacy dopadli 333 kosz i "siła więźniów nabrali. [...] Widząc pogaństwo przegraną swoją, wszyscy do kosza skoczyli, plon (łup) porzuciwszy, kulbaki spod siebie wyrzucając. Lekkie roty goniły ich milę wielką ku Dnie- strowi, ale już nasi konie zmordowane mieli, bo od samego poranku aż ku wieczoru tej igraszki było" 4. Straty Tatarów były duże, pole- gli m.in. podobno dwaj synowie Kantymira mirzy. Cała kampania odbywała się w trudnych warunkach atmosferycznych, bo - jak pi- sał uczestnik walki - "zimna były tak ciężkie, że żołnierzom bronie do ręki przymarzały". Klęska nie odstraszyła ordy od nowego napadu, bo 5 czerwca tego roku około 6000 Tatarów z ordy dobrudzkiej, budziackiej i biało- grodzkiej, wzmocnionych kilkuset janczarami, pod wodzą samego Kantymira mirzy przekroczyło granicę Polski pod Śniatyniem na Po- kuciu. Hetman miał dobry wywiad, bezbłędnie określił kierunek marszu nieprzyjaciela. Już 28 maja opuścił Bar i w drodze dokonał koncentracji wojsk. Miał ich zrazu niewiele, postanowił więc bronić przepraw przez Dniestr. Tatarzy posuwali się w górę południowego brzegu rzeki, Polacy maszerowali więc równolegle po stronie półno- cnej. Orda była jednak szybsza, pierwsza dopadła brodu koło Hali- cza i przeprawiwszy się przez rzekę, pomknęła przez Stryj i Droho- bycz w stronę Przemyśla. Po drodze jej ariergarda w dwóch potycz- kach powstrzymała pościg polski. Tatarzy 9 czerwca rozbili kosz pod Medyką koło Przemyśla i przystąpili do grabieży, w kilku miejscach napotykając niespodziewanie na dzielny opór chłopów i mieszczan. Do legendy przeszła zwłaszcza obrona warownego kościółka we wsi Nowosielce, dowodzona przez miejscowego wójta, Michała Pyrza. Mieszkańcy wsi mieli kilka śmigownic, z których skutecznie ostrzela- li napastników, a gdy jeden parobek wiejski, niejaki Jasiek, prze- darł się do koni tatarskich i rozpędził je, ordyńcy w obawie przed utratą niezbędnego środka lokomocji wycofali się spod kościoła. Obronił się również Rzeszów. Ale w innych miejscach ordyńcy byli górą. Zapłonęły więc wsie pod Przemyślem, Drohobyczem, Jarosła- wiem, Krosnem, Łańcutem, Przeworskiem i Rzeszowem. Tatarzy niszcząc się za niedawną klęskę pod Szmańkowcami, postępowali wyjątkowo okrutnie. W dniu 13 czerwca doszła do hetmana wieść, że orda zawróciła z łupami i jasyrem. Postanowił urządzić na nią zasadzkę pod Marty- nowem. Miał już wtedy ponad 4800 żołnierzy i kilka działek. Do 334 działań w polu mógł wystawić tylko 12 chorągwi lekkiej jazdy, resz- tę, łącznie z husarią, przeznaczył na obronę taboru. W szeregach było wielu znakomitych żołnierzy: Stefan Chmielecki, Jan Odrzy- wolski, Samuel Łaszcz, Piotr Czarniecki i jego brat Stefan, przyszły bohater "potopu". Zasadzkę zorganizował na południowym brzegu rzeki, tuż za brodem, garść jazdy pozostawił po stronie północnej, rozkazując, by walką naprowadziła przeciwnika na przeprawę. Tatarzy dotarli pod Martynów 19 czerwca. Kantymir mirza zwiet- rzył jednak podstęp i rozpoznawszy polskie stanowiska, cofnął się o milę, wysuwając do przodu garść harcowników. Hetman, obawiając się ucieczki wroga w stronę następnego brodu, w nocy z 19 na 20 czerwca przeprawił tabor przez rzekę i zajął północny brzeg. Kanty- mir szybko to dostrzegł i rzuciwszy wyborowy oddział jazdy przeciw Polakom, pod jego osłoną zaczai przeprawiać kosz z całą zdobyczą przez bród pod Martynowem. Hetman nakazał swym harcownikom, by walką naprowadzili Tatarów wprost pod lufy taboru, ale ordyńcy zrazu nie kwapili się do ataku. Później jednak, nad ranem 20 czer- wca, Kantymir, widząc mocno ścieśnione szyki polskie i sądząc, że ma przed sobą słabego przeciwnika, natarł nagle z wielką śmiałością i spowodował zamieszanie wśród chorągwi jazdy. Mimo to stawiły one dzielny opór, dając czas taborowi na zajęcie odpowiedniej pozy- cji. Kantymir w ostatniej chwili zorientował się w zamiarach hetma- na i usiłował powstrzymać swą jazdę, ale ta zagrzana walką zbliżyła się już blisko do taboru. Wtedy jeźdźcy kozaccy odskoczyli sprawnie na boki, a z wozów rozległa się potężna salwa z całej broni palnej, a za nią druga i trzecia. Grad pocisków spowodował popłoch wśród Tatarów, którzy rzucili się do panicznej ucieczki. Za nimi ruszyła w pościg lekka jazda kozacka. "Potężne te chorągwie natarłszy na Kantymira i wielką podolską milę pędziwszy, wpadli (za nimi - L.P.) w Dniestr z wysokich brze- gów. Tam naszy strzelbą, z rusznic, z łuków, jako kaczki po wodzie pływające, pogaństwo strzelali, a drudzy (Tatarzy) z końmi tonęli, tak też wiele bachmatów, wiele pogaństwa potopionego pływało po Dniestrze, a drudzy od szkap przywaleni na dnie w Dniestrze zosta- li, że tylko kołpaczki i insze rzeczy po wodzie pływały. Postrzelono w wodzie Kantymira i konia pod nim zabito" 5. Ranny wódz tatarski usiłował jeszcze nad rzeką stawić opór, ale nowe salwy Polaków rozproszyły jego ludzi. Koniecpolski z jazdą 335 przeprawił się teraz przez rzekę i ruszył w pościg za koszem. Obsta- wa kosza przyspieszyła marszu, zmuszając do biegu tłumy nieszczęs- nego jasyru, wycięła grupę mężczyzn, usiłującą stawić opór, porzu- ciła po drodze mnóstwo dzieci, nie zdołała jednak ujść pogoni. Po siedmiu kilometrach szaleńczego pościgu jeźdźcy polscy dopadli Ta- tarów i wzięli ich na szable, uwalniając wszystkich jeńców. Cały szlak ucieczki zawalony był cennymi kosztownościami; porzucone po drodze dzieci hetman kazał zebrać na wozy i oddał potem pod opiekę księży lub swoich poddanych. Pogoń trwała dalej, aż wreszcie następnego dnia, 21 czerwca, roz- bito resztki ordy pod Chocimierzem. Kantymir został podobno trzy- krotnie postrzelony, zginęło kilku znacznych bejów i mirzów, mnós- two prostych Tatarów. Miary pogromu dopełnili okoliczni chłopi, tropiący zawzięcie rabusiów po lasach i zaroślach z cepami i kosami. Bitwy z Tatarami w 1624 r. w pełni ujawniły wielki talent dowód- czy Koniecpolskiego. O ile zwycięstwo pod Szmańkowcami było re- zultatem przede wszystkim kardynalnych błędów popełnionych przez ordę, o tyle rozgromienie Kantymira nastąpiło w wyniku zna- komitych posunięć operacyjnych i taktycznych hetmana, który po- trafił zmusić wybitnego wodza Tatarów do bitwy (co było wielką sztuką, bo orda starała się tylko splądrować dany teren, unikając spotkania z armią regularną) i to w wybranym przez siebie miejscu. Zastosowanie taboru było wynikiem doświadczeń spod Cecory. Het- man w pełni potrafił wykorzystać przewagę ogniową swych wojsk i słabą odporność Tatarów na ogień broni palnej oraz walory lekkiej jazdy kozackiej. Postępował zgodnie z zasadami staropolskiej sztuki wojennej, opracowanymi przez hetmana Tarnowskiego. "Dowodze- nie hetmana (Koniecpolskiego - L.P.) było zgodne z zasadami sta- ropolskiej sztuki wojennej, nakazującej nieprzyjaciela >na działa, na prochy, albo na obóz zawarty, albo na fortel..., skąd by nieprzyja- ciel mógł wielką szkodę wziąć, przywieść< (według zaleceń Tarnows- kiego - L.F.) - pisał znawca sztuki wojennej hetmana, Jerzy Teo- dorczyk. - Natomiast uszykowanie taboru pod Popławnikami (koło Martynowa - L.P.) przypominało wzory klasyczne - bitwę Hanni- bala z Rzymianami nad Jeziorem Trazymeńskim" 6. Zwycięstwo pod Martynowem przyniosło Koniecpolskiemu dużą sławę. Chwałę zwycięzcy głosił znany kaznodzieja Fabian Birkowski w głośnym kazaniu Kantemir basza porażony. Wieść o sukcesie ro- 336 zeszła się po kraju za pomocą licznych druków ulotnych i relacji uczestników bitwy. Lekceważony dotąd przez znaczną część szlachty i magnaterii wódz stał się nagle autorytetem w sprawach wojsko- wych, armia nabrała do niego zaufania, sejm wyraził wielkie uzna- nie i przyznał 30 000 zł nagrody z rent poborowych. W rok później Zygmunt III nadał Koniecpolskiemu godność wojewody sandomier- skiego. Z nadaniem wielkiej buławy koronnej jednak się powstrzy- mał. Nie miał jeszcze pełnego zaufania do wybijającego się dopiero hetmana. Tymczasem Koniecpolski doprowadził prawie do doskonałości taktykę walki z najazdami tatarskimi, opracowaną teoretycznie już przez Tarnowskiego. W wypadku napadu ordy wysyłał najpierw jej śladem straż przednią, mającą ustalić miejsce postoju kosza. Za nią maszerowały siły główne. Po ustaleniu miejsca postoju kosza ude- rzały na niego siły główne i likwidowały go. Następnie zaczynano walkę z czambułami, "wchodząc w środek pomiędzy drogi ich mar- szów i działając z położenia wewnętrznego. Obowiązywała przy tym zasada, żeby najpierw atakować czambuł słabszy. Zwiększało to bo- wiem szansę, że zniszczy się go, zanim czambuł sąsiedni zdoła mu przyjść z pomocą. Atak na kosz lub czambuł przeprowadzono w dwóch rzutach - zawsze z wykorzystaniem zaskoczenia. Dlatego często maszerowano nocą. Pierwszy rzut atakował w szyku rozpro- szonym i starał się jak najszybciej przeniknąć na tyły Tatarów bez zatrzymywania się przy drobnych ośrodkach oporu. Jego zadaniem było zdezorganizowanie i rozproszenie obrony nieprzyjaciela. Drugi rzut atakował już w szykach zwartych, systematycznie likwidując rozproszonych koczowników" 7. W taki sposób Koniecpołski działał pod Szmańkowcami i Martynowem, podobnie później rotmistrz Ste- fan Chmielecki pod Białą Cerkwią. Wyniki tych działań, jak wiemy, były znakomite. Zwycięstwo Koniecpolskiego nad Kantymirem, rywalem chanów krymskich w walce o władzę nad całą Tatarszczyzną, przyjęto w Bak- czysaraju z zadowoleniem. Wezyr krymski Mehmed Szach aga szczerze gratulował wodzowi polskiemu sukcesu. Inaczej wiadomość o klęsce Tatarów przyjęto w Turcji, popierającej Kantymira w rywa- lizacji z chanem Mehmed III Gerejem, usiłującym wyrwać Krym spod kurateli Osmanów. Niechęć do Polski jeszcze bardziej wzrosła, gdy w 1624 r. czajki kozackie dokonały zuchwałego najazdu na wy-. 337 brzeża Imperium i grasowały pod samym Konstantynopolem. Wkrótce doszło na Krymie do interwencji wojsk tureckich na rzecz Kantymira. W odpowiedzi na to w styczniu 1625 r. Mehmed III Ge- rej zawarł sojusz z Kozaczyzną zaporoską. Niebawem wojska kozac- kie wkroczyły na Krym i pokonały Turków pod Kaffą, ratując tym władzę chana w państwie. Samodzielne poczynania Kozaczyzny, jej sojusz z obcym, wrogim Polsce Chanatem Krymskim, podejrzane kontakty z Moskwą, pro- wokacyjne zachowanie wobec Turcji (wyrażające się poparciem sa- mozwańca Achiji w zabiegach o tron sułtana), grożące sprowadze- niem potęgi osmańskiej na Rzeczpospolitą, wywołały duże zaniepo- kojenie w Warszawie. Postanowiono zmusić do posłuszeństwa opor- ną, hardą Kozaczyznę. W tym celu powołano specjalną komisję do załatwienia konfliktu polsko-ukraińskiego. Na jej czele stanął Ko- niecpolski. Szybko doszła ona do wniosku, że tylko siłą można bę- dzie zmusić Zaporoże do posłuszeństwa. Przed zbrojną rozprawą z Kozakami hetman zapewnił sobie najpierw życzliwą neutralność Tur- cji. Tatarzy byli w tym czasie pogrążeni w wewnętrznych walkach o władzę (między Mehmed III Gerejem a Kantymirem). W drugiej połowie września 1625 r. hetman skoncentrował dość silną armię, liczącą ponad 12 000 żołnierzy oraz 30 dział, i ruszył z nią do Białej Cerkwi. Kozacy z hetmanem Markiem Żmajłą na cze- le, zaskoczeni zbrojnym wystąpieniem wojsk polskich, podjęli roko- wania, ale gdy komisarze królewscy zażądali od nich wydania w ręce polskie sprawców "chadzek" czarnomorskich i posłów do cara oraz ujawnienia prowadzonej z nim korespondencji, rozmowy zostały zerwane. W tej sytuacji Koniecpolski ruszył z wojskiem na Kaniów i 25 paź- dziernika zaatakował pod Kryłowem mocno ufortyfikowany obóz kozacki, w którym zgromadziło się blisko 20 000 mol ojców. W cen- trum szyku dowodził Koniecpolski, na lewym skrzydle kasztelan ha- licki, Marcin Kazanowski, na prawym - Tomasz Zamoyski. Starcie jazdy na otwartym polu skończyło się łatwym sukcesem Polaków, ale natarcie nielicznej piechoty na obóz kozacki nie przyniosło po- wodzenia, chociaż obrońcy ponieśli duże straty. Pod wieczór Ko- niecpolski odwołał wojsko do swego obozu i podjął przygotowania do generalnego szturmu. Widok przygotowań zrobił duże wrażenie na Kozakach. Wpadli oni w popłoch i nocą uszli z obozu, ponosząc 338 znaczne straty, ponieważ część ludzi utonęła w bagnach. Żmajło opanował jednak panikę i dalszy odwrót odbywał się już w sposób zorganizowany. Rankiem 26 października Polacy ruszyli w pościg, opóźniany przez ariergardę kozacką, która w dwóch miejscach stawiła dość silny opór. Po południu tegoż dnia Polacy doszli Kozaków nad Jeziorem Kuruko- wskim. Koniecpolski natychmiast rzucił wojsko do natarcia, nie chcąc dać czasu przeciwnikowi na umocnienie taboru. Nie rozpoznano jed- nak terenu, skutkiem czego atakujące chorągwie wpadły częściowo w bagna i dostały się pod silny ogień Kozaków, ponosząc znaczne stra- ty. Nawet sam hetman ugrzązł z koniem, "za czym od Kozaków roz- poznany i ukazowany będąc, wielkiego niebezpieczeństwa od gęstych kuł, a dziwnej opatrzności boskiej nad sobą doznał" 8. Po tak niefor- tunnym starciu hetman szczelnie osaczył tabor przeciwnika, przez co zagroził mu głodem. Kozacy bowiem nie zdążyli przygotować się do długotrwałej kampanii i nie mieli ze sobą żadnych zapasów prowiantu czy paszy. Straty w walkach ponieśli też niemałe. Dlatego usunęli z dowództwa nieugiętego Żmajłę i jeszcze raz przystali na rokowania, zakończone 6 listopada podpisaniem ugody. Zapewniała ona amne- stię uczestnikom napadów na majątki królewskie i szlacheckie, po- twierdzała prawo Kozaków do wyboru hetmana, ustalała rejestr ko- zacki na 6000 żołnierzy, określała miejsce jego rozlokowania, zapew- niała prawa Kozakom nie objętym rejestrem, tzw. wypiszczykom, za- kazywała podejmowania wypraw przeciw Turcji, znoszenia się z inny- mi państwami i prowadzenia samodzielnej polityki zagranicznej, na- kazywała spalenie wszystkich czajek, którymi Kozacy wyprawiali się na morze. Ugoda kurukowska z góry skazana była na niepowodzenie, gdyż dziesiątki tysięcy wypiszczyków nie zamierzało przejść na rolę i prowadzić spokojnego życia poddanych, a aparat państwowy nie mógł zmusić ich do respektowania warunków ugody. Tymczasem Tatarzy wznowili najazdy na Rzeczpospolitą. W sty- czniu 1626 r. prawie 20-tysięczna armia z Mehmed Gerejem III wtargnęła na Podole, rozłożyła kosz pod Tarnopolem i jęła plądro- wać aż do Łucka, Włodzimierza na Wołyniu i Lwowa. W ciągu dzie- sięciu dni ofiarą ordy padły 24 miasteczka i 230 wsi tylko w ziemi lwowskiej i bełskiej. Następnie Tatarzy przesunęli się w stronę Hali- cza, siejąc nowe spustoszenie. Koniecpolski zmobilizował przeciw ordzie około 13 000 żołnierzy i ruszył jej tropem, ale działał zbyt 340 wolno. Mając Tatarów niemal w garści, pozwolił im uciec przez bród na Dniestrze pod Uściem. Dnia 22 lutego doszedł tylko kilku- set jeźdźców ariergardy, osłaniających główne siły i kosz ze zdoby- czą. Natychmiast wzięto Tatarów na szable i wycięto doszczętnie, zdobyto też 4 polowe armatki, rydwan chana z dokumentami, odbi- to nieco bydła i koni. Reszta Tatarów uszła bez przeszkód. Naj- większym bohaterem tej niefortunnej dla Koniecpolskiego kampanii był rotmistrz Stefan Chmielecki, który nieustannie tropił ordę i w kilku zwycięskich potyczkach zadał jej spore straty. Mimo niepowo- dzenia hetman nadał duży rozgłos kampanii, przedstawiając ją jako swój wielki sukces, a na dowód posyłając do Warszawy 24 jeńców tatarskich i owe 4 armatki, zdobyte na przeprawie. Dyplomacja pol- ska niebawem rozgłosiła wieść o zwycięstwie nad Tatarami po całej Europie. Nawet papież Urban VII dał zwieść się tej propagandzie i przysłał gratulacje Zygmuntowi III. Latem 1626 r. Koniecpolski skoncentrował na Ukrainie znaczne siły, czym odstraszył ordę od nowego najazdu. Ale gdy na rozkaz królewski pociągnął z większością wojska na Pomorze przeciw Szwedom, Tatarzy w końcu września wpadli śmiało na Ukrainę. Spotkała ich przykra niespodzianka. Strzegący kresów w zastępstwie hetmana regimentarz Chmielecki szybko zebrał spore wojsko i 9 paź- dziernika rozgromił kosz tatarski pod Białą Cerkwią. Dwa inne czambuły rozbili Polacy wraz z Kozakami pod Fastowem i przy jed- nym z brodów. Orda poniosła ogromne straty i wróciła na Krym bez żadnego jeńca. W 1629 r. Tatarzy jeszcze raz napadli na Podole, ale Chmielecki był czujny. Rozgromił ich pod Kobylnicą i Uściem koło Dniestru. Tak więc zorganizowana przez Koniecpolskiego po po- wrocie z niewoli obrona była sprawna i skutecznie odpierała najazdy rabusiów, z wyjątkiem jednej nieudanej kampanii na początku 1626 r. 3. Wojna o Pomorze Po śmierci Karola IX Sudermańskiego, niezłomnego przeciwnika Rzeczypospolitej w wojnie o Inflanty, królem Szwecji został jego syn, Gustaw II Adolf (1611). Nowy władca od dzieciństwa zdradzał nadzwyczajne zdolności. Jako dziesięcioletni chłopiec uczestniczył już w posiedzeniach rady królewskiej, pilnie przysłuchując się obra- 341 dom; mając lat piętnaście przeszedł chrzest bojowy. Znał biegle sześć obcych języków, powierzchownie zaś dalszych dziesięć. Z za- pałem czytywał dzieła filozoficzne, ekonomiczne i wojskowe, zwła- szcza upodobał sobie starożytnego historyka greckiego, Ksenofonta, oraz współczesnego myśliciela, prawnika, dyplomatę i historyka, Hugo Grotiusa. Miał wielkie zdolności organizacyjne i talent wojs- kowy, niespożytą energię i chęć działania. Niezwykły ten człowiek, porównywany potem przez Napoleona Bonapartego z Aleksandrem Wielkim, Hannibalem i Cezarem, miał niedługo podnieść pozycję Szwecji do roli mocarstwa. Jego prawą ręką w poczynaniach polity- cznych, a jak niektórzy powiadali także i mózgiem, był wielce uta- lentowany kanclerz Axel Oxenstierna. Pierwszym celem Gustawa II Adolfa było opanowanie wybrzeży Bałtyku i uczynienie zeń morza szwedzkiego, zapewniającego ogro- mne dochody państwu z rozwiniętego tu handlu międzynarodowego. Głównym przeciwnikiem króla była Rzeczypospolita, w następnej zaś kolejności - Dania. Po zawarciu pokoju z Duńczykami w wyni- ku niezbyt pomyślnej dla Szwedów wojny tzw. kalmarskiej (1611- 1613) Gustaw Adolf podjął wielkie przygotowania do rozprawy z Rzeczpospolitą. Zdając sobie dobrze sprawę ze słabości armii szwedzkiej, co aż nadto dowiodły bitwy pod Białym Kamieniem, Kircholmem czy Kłuszynem, przeprowadził przede wszystkim refor- my wojskowe. Na miejsce dotychczasowego systemu poboru wpro- wadził zaciąg najemnych żołnierzy, bardziej kosztownych, ale zna- cznie lepiej wyszkolonych. Jednocześnie udoskonalił i rozszerzył sy- stem poboru chłopów do piechoty, nadal obowiązujący i obejmują- cy około 25% żołnierzy. Piechota została zorganizowana w batalio- ny, złożone z pikinierów i muszkieterów, przy czym liczba tych osta- tnich wzrosła stopniowo do dwóch trzecich ogółu. Dzięki wprowa- dzeniu ładunków papierowych (mieszczących określoną ilość amuni- cji), co uprościło i skróciło czas nabijania broni, a także zastosowa- niu szyku złożonego z sześciu szeregów, znacznie wzrosła siła ognio- wa batalionów szwedzkich. Od Polaków Gustaw Adolf nauczył się manewrowania umocnieniami polowymi na polu walki, co jeszcze bardziej zwiększyło efekty działań piechoty. Również podpatrzył taktykę walki jazdy polskiej. Zarzucił stosowany dotąd karakol i szkolił własną rajtarię w uderzeniu galopem na białą broń. Za przy- kładem jazdy polskiej jednostki kawalerii szwedzkiej grupowały się 342 teraz w 3-4 szeregi. Król dokonał też poważnych zmian w artylerii. Ujednolicone zostały kalibry dział i ładunków, zmniejszony ciężar luf, wprowadzono lekkie działka, towarzyszące piechocie na polu walki. Gustaw Adolf stworzył podstawy organizacji i taktyki artyle- rii jako samodzielnego już rodzaju broni. Znacznie rozbudował też flotę wojenną. Dzięki reformom Gustawa Adolfa armia szwedzka uzyskała dużą ruchliwość, wielką siłę ognia i potężną moc przełamującą, co zapew- niło jej niebawem opinię najlepszej siły zbrojnej w Europie. Kosz- towne reformy doprowadziły jednak do poważnych kłopotów finan- sowych państwa. Ciągły deficyt budżetu zmuszał króla do zaciągania pożyczek u szlachty i mieszczan, sprzedaży dóbr państwowych, szu- kania pomocy finansowej u bogatych państw protestanckich, zwłasz- cza w Holandii. Skłaniał go też do dużej ostrożności w poczynaniach wobec Polski. Propaganda szwedzka starała się przedstawić wojnę z Polską jako działanie w obronie króla, którego Zygmunt III chce pozbawić tronu, oraz w obronie wiary protestanckiej, zagrożonej przez katolickiego władcę Rzeczypospolitej. Nie zdołała przekonać jednak wszystkich, zwłaszcza zaś części kleru, który w riksdagu przeciwstawiał się wojowniczym planom monarchy. Opozycja nie zdołała jednak odwieść Gustawa Adolfa od raz powziętych zamia- rów. Pierwszym celem króla były Inflanty. Wykorzystał groźbę turec- ko-tatarską na kresach i pełne zaangażowanie Rzeczypospolitej w wojnę z Moskwą i w 1617 r. podjął działania zbrojne, zaskakując Polaków i Litwinów, z którymi zawarł niedawo rozejm. W ciągu dwóch miesięcy Szwedzi opanowali znaczną część wybrzeża Inflant. Hetman polny litewski, Krzysztof II Radziwiłł rozpoczął niebawem kontrofensywę i wyparł przeciwnika z opanowanych przez niego miejscowości, z wyjątkiem Parnawy, po czym zawarto znowu ro- zejm. W czasie wojny chocimskiej Gustaw II Adolf zdobył, jak wia- domo, Rygę i utrwalił stan posiadania Szwedów w Inflantach. Po długotrwałych walkach pozycyjnych pod Mitawą w Kurlandii obie strony podpisały kolejny rozejm (1622). Miał obowiązywać do 1625 r. Mimo postępów w Inflantach król szwedzki w pełni doceniał siłę Rzeczypospolitej, ponadto obawiał się wojny na dwa fronty, Dania bowiem oferowała Polsce współpracę przeciw Szwecji. Dlatego dłu- go i starannie montował wielką koalicję antypolską, mającą obej- 344 mować Moskwę, Turcję, Tatarów, Siedmiogród i protestantów nie- mieckich, wojujących z Habsburgami. Podjudzał Kozaków do wy- praw czarnomorskich, chcąc zmusić Turcję do wystąpienia przeciw Rzeczypospolitej, zachęcał Tatarów do najazdów na kresy, obiecy- wał Moskwie oddanie Smoleńska. Jednocześnie starał się osłabić Polskę od wewnątrz. Pertraktował więc z polskimi protestantami za pośrednictwem patriarchy konstantynopolitańskiego, starał się oder- wać od Polski jej prawosławnych mieszkańców, niezadowolonych z unii brzeskiej i likwidacji hierarchii prawosławnej. Działaniami tymi przysporzył Rzeczypospolitej wiele kłopotów, koalicji antypolskiej jednak nie zmontował, nie wywołał też konflików wewnętrznych w państwie. W obliczu zagrożenia Inflant i Pomorza Litwini i Polacy, protestanci, prawosławni i katolicy zajęli jednoznaczne, patriotycz- ne stanowisko. Gdy sojusznicy protestanccy nie doszli do porozumienia ze sobą w sprawie wciągnięcia Szwecji w wojnę trzydziestoletnią, natomiast do wojny tej wmieszała się Dania, Gustaw Adolf - mimo niepo- wodzeń w montowaniu koalicji antypolskiej - zdecydował się wy- stąpić przeciw Rzeczypospolitej. W czerwcu 1625 r. Szwedzi zaata- kowali polską część Inflant. Zreformowana przez króla armia w pełni wykazała swe walory bojowe i 17 stycznia 1626 r. po raz pierwszy odniosła nad Litwinami zwycięstwo na otwartym polu pod Walmojzą. Większość Inflant aż po Dźwinę znalazła się w rę- kach Szwedów. W dniu 6 lipca 1626 r. armia króla szwedzkiego wylądowała w Pi- lawie i bez oporu ze strony niewiernego lennika Rzeczypospolitej, elektora brandenburskiego Jerzego Wilhelma, opanowała pas wy- brzeża w Prusach Książęcych. Następnie Szwedzi pomaszerowali na Prusy Królewskie, zajęli Malbork, Tczew, Gniew, Starogard, twier- dzę gdańską Głowa, zorganizowali bazę operacyjną na Żuławach. Głównym ich celem był Gdańsk. Bogate to miasto dochowało wier- ności Rzeczypospolitej, zmobilizowało znaczne siły do walki i stawi- lo'najeźdźcy zdecydowany opór. Niebawem Zygmunt III na czele znacznych sił koronnych pospie- szył na Pomorze, ale w bitwie pod Gniewem (22-29 IX - l X 1626) został pokonany przez armię Gustawa Adolfa. Po raz drugi w historii (pierwszy raz miało to miejsce pod Mitawą) szarże husarii załamały się w silnym ogniu piechoty i artylerii szwedzkiej. 346 Gustaw Adolf nie był jednak w stanie rozbić wojsk polskich, co za- powiadało długotrwałą wojnę o Pomorze. Po bitwie pod Gniewem Zygmunt III założył obóz warowny w Czarlinie pod Tczewem, broniąc przesmyku koło Rokitek, którędy wśród bagien wiodła jedyna droga z Tczewa do Gdańska. Jednocze- śnie wojska gdańskie obsadziły wszystkie przeprawy na Wiśle. Mimo sukcesu pod Gniewem Szwedzi zostali zablokowani na Żuła- wach, Polacy zaś uzyskali swobodę manewru. W takiej sytuacji 21 października Koniecpolski przybył do obozu królewskiego w Czarlinie. Główne siły wojsk kwarcianych z Ukrai- ny dotarły tam dopiero 3 listopada. Następnego dnia odbył się pod Czarlinem popis całej armii. Niebawem król wrócił do Warszawy, a komendę nad wojskiem przejął Koniecpolski. Miał łącznie ponad 10 000 żołnierzy, w tym około 6000 jazdy. Siły te wzmacniało 5000 żołnierzy gdańskich o niewielkiej jednak wartości bojowej. Naprze- ciw nim stało około 21 000 Szwedów, z których 7000-8000 stanowi- ły załogi zdobytych miast pruskich. Całością tych wojsk dowodził Oxenstierna, Gustaw Adolf wrócił bowiem do Szwecji, by organizo- wać nową armię, która wiosną następnego roku mogłaby przybyć na pomorski teatr wojny. Koniecpolski natychmiast wykorzystał walory jazdy polskiej i za- skoczył przeciwnika taktyką walki, wypróbowaną w starciach z Tata- rami. Rzucił niewielki, ale silny zagon kawaleryjski na Warmię, nie zabezpieczoną przez Szwedów od południa. Oddział ten dokonał wielkich spustoszeń na terenach opanowanych przez nieprzyjaciela i przerwał komunikację między Żuławami a Braniewem i Pilawą. Inne oddziały jazdy polskiej rozpoczęły "wojnę szarpaną", atakując przeciwnika w wielu miejscach. Efekt tych działań okazał się pioru- nujący. Przerażony Oxenstierna, sądząc że ma do czynienia z potęż- nymi siłami polskimi, słał alarmujące listy do króla. Śmiałe działa- nia niewielkich sił koronnych zmusiły Szwedów do obrony na wszystkich odcinkach. Zastraszywszy nieprzyjaciela, Koniecpolski przekazał komendę nad wojskiem pułkownikowi Mikołajowi Potoc- kiemu i udał się na sejm do Torunia. W obliczu agresji szwedzkiej, godzącej w główną arterię komuni- kacyjną Rzeczypospolitej, przez którą odbywał się nieomal cały eks- port zboża i innych płodów rolnych, dający wielkie dochody szla- chcie, stan panujący solidarnie skupił się przy królu i uchwalił zna- 347 czne podatki na wojsko. Nawet przywódcy opozycji wysunęli pro- jekty dużego powiększenia armii i dokonania zmian w jej organiza- cji, by mogła ona nie tyko sprostać Szwedom, ale i zwyciężyć ich. Sejm powołał specjalną komisję, która miała zająć się analizą sytua- cji finansowej państwa i sprawą powiększenia armii. W skład jej wszedł m.in. Koniecpolski. Po długich dyskusjach komisja postano- wiła ograniczyć zaciąg kosztownej piechoty cudzoziemskiej, zwięk- szyć liczbę tańszej piechoty polskiej i jazdy kozackiej. Zapropono- wana przez nią reforma skarbu została natomiast odrzucona przez posłów. Ostatecznie zebrane sumy okazały się zbyt małe na prowa- dzenie długiej i kosztownej kampanii. Po sejmie Koniecpolski wrócił do wojska, które w znacznej mie- rze rozeszło się już na leża zimowe. W grudniu hetman zaatakował zajęty przez Szwedów Puck, ale bez powodzenia. Z braku piechoty i artylerii nie udały się również próby odbicia Tolkmicka i Frombor- ka. Na domiar złego zbuntowali się chłopi na Żuławach, skąd wojs- ko - korzystając z przejścia Szwedów do obrony - wybierało żyw- ność. Czyniło to w tak bezwzględny sposób, że zrozpaczeni wieśnia- cy porwali za kosy i stawili zbrojny opór. Pozbawione zimą dostaw żywności wojsko cierpiało głód, choroby, część ludzi dezerter o wał a. Z braku kwater żołnierze musieli zimować pod namiotami, cierpiąc srogie zimno. Wcale nie lepsze były warunki bytowania armii szwe- dzkiej. Według obliczeń Jerzego Teodorczyka w ciągu zimy regi- menty piechoty szwedzkiej straciły z powodu zgonów, chorób, dezer- cji, głodu i działań wojennych 35% żołnierzy, rajtarii - 27%, najle- piej wyposażonych pułków zaciężnych - 20%. Szwedzi zimowali jednak w lepszych warunkach niż Polacy - w domach mieszczańs- kich lub chałupach chłopskich; mieli też więcej żywności. Wiosną sytuacja materialna wojska polskiego poprawiła się nieco, a po odmarznięciu Wisły spławiono dlań znaczne ilości prowiantu. Faktyczny stan wojska po stratach zimowych wynosił 8000-9000 żołnierzy koronnych i 4000-4500 gdańskich. Szwedzi mieli 15 000-17 000 ludzi. Jeszcze w styczniu Oxenstierna opracował plan rozbicia sił Ko- niecpolskiego dwustronnym uderzeniem od wschodu i zachodu. Z zachodu mieli nadejść zaciężnicy niemieccy zwerbowani przez puł- kowników Johana Streiffa i Maksymiliana Teuffla. Od wschodu miał uderzyć Oxenstierna. Lada chwila Koniecpolski mógł znaleźć 348 się w potrzasku. "Będę wolał ze wszystkimi wraz umierać albo strzeż Boże i nie daj tego doczekać, jarzmo niewolnicze na się brać, niżeli tam od wszystkich opuszczony i odbieżany [...] Ostatkiem krwie mojej JKM sławie posłużyć chcę i niebezpieczeństwa od oj- czyzny odwrócić [...], ale sam swoją głową ani murów nieprzyja- cielskich, ani wojsk nie przebiję" 9. Nie pozostał jednak bierny i postanowił bronić się na dwóch kie- runkach. Utworzył "rozczłonkowane ugrupowanie obronne, w któ- rym odwód zajmował położenie centralne w Starogardzie i Skarsze- wach, od wschodu linię wysuniętą stanowił stary obóz w Czarlinie, a od zachodu - uszykowane w dwóch rzutach... 17 chorągwi, mają- cych bronić Pomorza przed zaciężnikami idącymi z Niemiec 10. Aura mu sprzyjała, bo 20 marca Wisła szeroko wylała i nie mogło być mowy o przeprawie Szwedów przez rzekę. Korzystając z tego, het- man postanowił rozprawić się z zaciężnikami niemieckimi, którzy na początku marca wkroczyli na Pomorze Zachodnie. Chorągwiami lekkimi obsadził szeroki pas granicy od Czarnego (dawny Amer- sztyn) po Lębork, z głównymi siłami zaś wyruszył na Puck, którego wygłodzona załoga szwedzka goniła już resztkami sił. Osaczył mia- sto, a w końcu marca, po nadejściu ciężkiej artylerii, rozpoczął bombardowanie murów. Jednocześnie saperzy minami wysadzili w powietrze jeden z bastionów. Działania od lądu zsynchronizowane zostały z ruchami eskadry floty wojennej, która pozorowała próbę wysadzenia desantu od strony zatoki. Gdy od ognia artylerii lądowej runęła część murów, Szwedzi, choć odparli ostatni szturm, wyrazili gotowość podpisania kapitulacji. W dniu 2 kwietnia dowódca garni- zonu, Szkot Seaton, poddał miasto i zamek. Ponieważ Koniecpols- kiemu bardzo zależało na czasie, postawił pokonanym łagodne wa- runki. Żołnierze szwedzcy mieli prawo odejść swobodnie z bronią, chorych zawieziono do Pilawy. Na znak porażki zaciężnicy mieli wyjść z miasta ze zwiniętymi sztandarami, milczącymi bębnami i muszkietami pod pachą, zupełnie jak na pogrzebie. Szwedzi musieli oddać też całą artylerię, amunicję i łupy. Po zdobyciu miasta uszczę- śliwiony hetman wydał ucztę dla swych oficerów, na którą zaprosił dowódców armii nieprzyjacielskiej. Część załogi szwedzkej, głównie zaciężni Niemcy, wstąpili na polską służbę. Zdobycie Pucka umożliwiło Koniecpolskiemu swobodę manewru. Mógł teraz rozprawić się z zaciężnikami niemieckimi, którzy ruszyli 349 wcześniej na odsiecz Pucka. Zatrzymały ich jednak roztopy wiosen- ne, musieli też staczać po drodze walki z osłoną granicy polskiej. Na wiadomość o upadku miasta i zbliżaniu się wojsk Koniecpolskiego, Teuffel i Streiff zaczęli się cofać na Czarne i Człuchów. Chcieli obejść wojska koronne i przedostać się do Tczewa, obsadzonego przez Szwedów. Hetman, maszerując po przekątnej, usiłował ich dopaść, ale nieprzyjaciel był szybszy. Piechota bowiem miała do dy- spozycji konie, zarekwirowane okolicznym chłopom. Nie zrażony niepowodzeniem Koniecpolski kontynuował pościg. Gdy śmiertelnie znużeni nieustannym marszem zaciężnicy dotarli do Czarnego, wódz polski osiągnął Chojnice, wyciąwszy po drodze powstrzymujący poś- cig oddział piechurów. Rankiem, 11 kwietnia, Teuffel i Streiff ruszy- li w stronę Człuchowa, ale po drodze zorientowali się, że jest tam już Koniecpolski. Po drobnych starciach z Polakami zawrócili więc do Czarnego, gdzie osaczył ich wreszcie wódz polski. "Trzeba było mistrzostwa Mongołów w dowodzeniu, aby działania tak rozrzuco- nych oddziałów zsynchronizować i koncentrować w jednym miejscu. Umiejętności takiego prowadzenia jazdy nabierali hetmani polscy co najmniej przez sto lat. Już bowiem ordynacja Zygmunta Starego, wydana w 1520 r. dla oddziałów obrony potocznej, zalecała podob- ne rozłożenie sił jego pod Czarnem" n. W prowizorycznie umocnionym miasteczku schroniło się 1600- 1700 żołnierzy. Koniecpolski miał początkowo tylko 1200-1300 lu- dzi, stopniowo jednak pod Czarne nadchodziły dalsze jednostki. Po nadejściu nowych oddziałów hetman uzyskał przewagę liczeb- ną nad nieprzyjacielem. Osaczył go szczelnie i prowokował do wyjś- cia na otwarte pole. Trzynastego kwietnia, po drobnych w ciągu dnia starciach, wieczorem wypadli z Czarnego rajtarzy, usiłując przedrzeć się przez polskie szyki. Rozproszyli zrazu jazdę kozacką, ale zostali odparci ogniem przez ukrytą z tyłu piechotę. Nazajutrz trwała tylko chaotyczna strzelanina. Osaczeni zaciężnicy upadli już na duchu i głośno domagali się kapitulacji. Koniecpolski znał na- stroje w obozie przeciwnika, dlatego 15 kwietnia podjął zdecydowa- ny szturm na miasto, by jeszcze bardziej wstrząsnąć morale Niem- ców. Gdy ogień dział wzniecił pożary w miasteczku, a Polacy podję- li pierwsze ataki, Niemcy wybiegli na wały i wołając: "Akord! Akord!", zaczęli wymachiwać w stronę Polaków kapeluszami wznie- sionymi na szpadach. Streiff i Teuffel usiłowali przeciwdziałać pani- 350 ce, zostali jednak aresztowani przez własnych żołnierzy i zmuszeni do rozmów na temat kapitulacji. Podpisano ją 16 kwietnia na dość łagodnych warunkach. Piechota miała zostać zaciągnięta w szeregi polskie, rajtarzy po oddaniu broni i złożeniu przysięgi, że nie będą walczyć przeciw Rzeczypospolitej, mogli wrócić do domu. Ceremonia kapitulacyjna nastąpiła 18 kwiet- nia. Na służbę polską wstąpiło 500 rajtarów, 800 piechurów zostało wcielonych do kompanii niemieckich, których było wiele w wojsku polskim. Pozostałych 250 rajtarów hetman odesłał do granicy pomor- skiej, po której przekroczeniu padli ofiarą miejscowych chłopów, mszczących się za grabieże na nich dokonane w czasie przemarszu przez terytorium Rzeczypospolitej. Niedobitki ich wziął dopiero pod opiekę książę Bogusław XIV 12. Mistrzowskie działania Koniecpolskiego w obronie rozległych gra- nic Pomorza (tj. ówczesnych Prus Królewskich) doprowadziły do zwycięstwa pod Czarnem i wyeliminowania groźby uderzenia od za- chodu. Choć odniesiono sukces nad niewielką stosunkowo armią przeciwnika, znaczenie jego było ogromne. Zmieniła się przede wszystkim sytuacja strategiczna w wojnie. Szwedzi zostali usunięci z lewego brzegu Wisły i mogli operować już tylko od wschodu. Błys- kawiczny sukces Szwedów w wojnie przestał być realny, a dalsze działania nabierały przewlekłego charakteru i przeistaczały się w walkę na wyczerpanie. Na wieść o sukcesie pod Czarnem przycichli sprzyjający Gustawowi Adolf owi sąsiedzi Rzeczypospolitej, a Litwa zerwała niedawny rozejm i przystąpiła do walki ze Szwedami. Sytua- cja materialna wojska na Pomorzu była nadal jednak trudna. Het- man wielokrotnie słał alarmujące listy do Zygmunta III, domagając się pieniędzy i żywności dla żołnierzy. W maju 1627 r. Gustaw Adolf wylądował w Pilawie z nowymi od- działami, złożonymi z 6000 piechoty i 2000 jazdy. Siły szwedzkie w Prusach wzrosły więc do 20 000 żołnierzy, z czego co najmniej 8500 stało garnizonami w zdobytych twierdzach i miastach. Koniecpolski mógł im przeciwstawić niewiele ponad 13 000 żołnierzy koronnych i około 4000 gdańskich. Nieprzyjaciel miał więc nieznaczną przewagę liczebną w ludziach, ale przygniatającą w sile ognia (w artylerii aż dziesięciokrotną). 351 Wywiad szwedzki ustalił, że w wojsku hetmana panuje rozprzęże- nie z powodu zaległości w wypłacie żołdu. Gustaw Adolf postanowił to wykorzystać i w nocy z 22 na 23 maja podjął próbę sforsowania Wisły pod Kieżmarkiem, na wprost Gdańska. Zaskoczenie się nie udało, a w czasie chaotycznej strzelaniny nocnej pocisk polski trafił siedzącego w łodzi króla w biodro, powodując niegroźną ranę. Nie- mniej cała akcja szwedzka została odwołana. Hetman zdołał przywrócić dyscyplinę w wojsku i sam przeszedł do działań ofensywnych. Najpierw rzucił silny zagon jazdy pod Bra- niewo, grożąc odcięciem armii królewskiej od Pilawy. Zmusiło to Gustawa Adolfa do odejścia z głównym siłami w głąb Prus Książę- cych, z czego Koniecpolski natychmiast skorzystał i uderzył na Gniew, zdobywając go 12 lipca po kilkudniowym oblężeniu. Szybka jazda polska uchyliła się przed spotkaniem z królem szwedzkim i wycofała do Ornety. Gustaw Adolf, wprowadzony w błąd zaskaku- jącymi manewrami hetmana, szybko spostrzegł, że ma przed sobą godnego siebie przeciwnika. W końcu lipca znowu uderzył na Kież- mark, tym razem uzyskując powodzenie i gromiąc słabych duchem zaciężników gdańskich. Koniecpolski był jednak czujny i w porę nadszedł z pomocą. Zanim król zdołał przeprawić przez Wisłę całą armię, Polacy stanęli na jej drodze, zakładając obóz warowny pod Łagową. Tym razem do bitwy nie doszło, bo elektor brandenburski, Jerzy Wilhelm, przypomniał sobie o obowiązku lennym wobec Rze- czypospolitej i z Królewca uderzył na tyły Szwedów. Gustaw Adolf znowu musiał pomaszerować w głąb Prus Książęcych. Szybko upo- rał się z dwuznacznie zachowującym się Jerzym Wilhelmem, który po demonstracji zbrojnej bez walki poddał się Szwedom i pozwolił wcielić część swych żołnierzy w szeregi armii Gustawa Adolfa. Wzmocniony tymi ludźmi król szwedzki powrócił szybko nad Wisłę, by ostatecznie rozprawić się z Koniecpolskim. Wódz polski oczekiwał nieprzyjaciela na przeprawie koło Rokitek pod Tczewem. Pragnął równie bitwy jak Gustaw Adolf, rozumiał bowiem, że szczupłymi siłami nie osłoni jednocześnie przepraw pod Kieżmarkiem i Rokitkami. Natomiast w walnym starciu może osła- bić siły nieprzyjaciela i odciągnąć go od Gdańska do czasu nadejścia na Pomorze posiłków cesarskich, których rychło się spodziewano. Siły miał jednak dużo słabsze, tylko 7800 żołnierzy i niewiele dział, 352 podczas gdy Gustaw Adolf dysponował ponad 10 000 ludzi i przyg- niatającą przewagą w artylerii. Obóz polski leżał wśród bagien i moczarów, osłonięty od Szwe- dów błotami Motlawy, przez które prowadziły groble na Tczew i Ro- kitki. Polacy zajmowali północną stronę mokradeł, Szwedzi - po- łudniową. Król szwedzki uszykował swą armię w trzy grupy, miesza- jąc oddziały jazdy i muszkieterów. Część piechoty ukrył na tyłach za wałem i szańcami obozu, pragnąc naprowadzić pod jej lufy Pola- ków, a potem wstrząśniętych i zdezorganizowanych ogniem, znisz- czyć uderzeniem rajtarów wspartych muszkieterami. Najpierw mu- siał jednak sprowokować ich do natarcia przez mokradła. Rankiem, 17 sierpnia 1627 r., udał się na rozpoznanie i pozostawiwszy nieco w tyle eskortę, sam z ordynansem zbliżył się do rosnących nad bagna- mi zarośli. Nagle wypadła z nich polska czata, za nią zaś ukryta cala chorągiew jazdy. Eskorta szwedzka rzuciła się na ratunek władcy, została jednak rozbita przez Polaków, którym w sukurs przyszły dwie dalsze chorągwie. Król szczęśliwie uszedł do obozu, chociaż w polskim wojsku rozeszła się pogłoska, że został poważnie ranny. Przed południem Gustaw Adolf pierwszy zaatakował wysunięte przed groble straże polskie. Ku jego uciesze Polacy ruszyli do kontr- natarcia w dwóch kolumnach. Pierwsza z nich, pod wodzą pułkow- nika Mikołaja Abrahamowicza, uderzyła przez groblę z prawej stro- ny, druga, dowodzona przez samego hetmana - z lewej. Po zep- chnięciu jazdy szwedzkiej Polacy wyszli na dość rozległą równinę przed obozem przeciwnika, ale Koniecpolski w porę ujrzał ukryte szańce szwedzkie i powstrzymał natarcie. Rozkazał natychmiast usy- pać szaniec na południowym brzegu Motławy i obsadzić go piecho- tą. Szwedzi pozornie nie kwapili się także do natarcia, toteż po dwóch godzinach bezczynnego stania Koniecpolski dał rozkaz od- wrotu za bagna. Gdy większość chorągwi zdołała się już przez nie przeprawić, nagle ruszyła do natarcia rajtaria szwedzka. Zaskocze- nie było zupełne, gdyż żołnierze Gustawa Adolfa szli do ataku ni- czym Polacy, galopem i z rapierami w garści. Skutecznie wspierali ich ogniem muszkieterzy. Polacy energicznie kontratakowali, ale część obu ich kolumn została wpędzona na bagna i poniosła duże straty. Pod samym Koniecpolskim zabito konia i przez chwilę het- man musiał walczyć pieszo. Na szczęście broniąca przepraw piecho- ta, ukryta za naprędce wzniesionym szańcem, nie uległa panice i w 353 porę oddała potężną salwę, zatrzymując natarcie rajtarów. Dzięki temu pozostająca na południowej stronie Motławy jazda została uratowana. Tego dnia straty po obu stronach były dotkliwe. Zda- niem Konstantego Górskiego główną przyczyną porażki Polaków był niedogodny dla nich teren, zwłaszcza "ciaśnina w tyle". Gustaw Adolf osiągnął wprawdzie sukces na polu bitwy, nie zrea- lizował jednak swego planu taktycznego. Koniecpolski bowiem oka- zał się wodzem wytrawnym, nie dającym się wciągnąć w pułapkę znakomitemu przeciwnikowi. Król sam musiał uderzyć na przepra- wę. Rankiem, 18 sierpnia, rozpoczął więc intensywne bombardowa- nie polskich pozycji ogniem licznej artylerii. Przewaga wroga w tej dziedzinie była tak wielka, że rychło padł przyczółek polski pod Ro- kitkami i Szwedzi zbliżyli się do grobli. W obozie hetmana wszczęło się zamieszanie. "Za ustawicznym nieprzyjacielskim strzelaniem z dział taka się confusia stała w obozie - pisał świadek bitwy - że wozy uchodzić, wojsko strwożone konie juczyć, owo zgoła wszyscy nic, jeno ustępować myśleli [...], iż gorzej niż na Cecorze zanosiło się było" 13. Zdaniem Teodorczyka sytuacja nie była aż tak drama- tyczna, bo "forsowanie bagien pod ogniem (polskim) nie rokowało łatwego sukcesu". Opinię tę potwierdza niespodziewany wypadek podczas bitwy. Oto ryzykancki Gustaw Adolf zbliżył się niebezpie- cznie do przeprawy, nie zważając na gęsty ogień obrońców. Rozpoz- nał go przez lunetę rotmistrz Samuel Nadolski i wskazał swym mu- szkieterom. Dwaj z nich wycelowali starannie i wystrzelili. Po chwili król ciężko osunął się na ziemię. Okazało się, że jeden z pocisków trafił go w szyję i zawadził o ramię, powodując ciężką ranę. Przyg- nębieni Szwedzi przerwali bitwę i wrócili do obozu. Nierozstrzygnięta bitwa pod Tczewem uratowała Gdańsk, stano- wiła więc strategiczny sukces Polaków. Pod względem taktycznym była jednak niekorzystnym dla nas przełomem w zmaganiach pol- sko-szwedzkich. Dotychczas jazda polska zawsze gromiła szwedzką. Teraz stało się inaczej. "Polska jazda, uważana dotychczas za naj- lepszą w Europie - pisał historyk angielski - była teraz nie- dwuznacznie przełamana, a pamięć Kircholmu zmazana" 14. W bitwę pod Tczewem Gustaw Adolf po raz pierwszy wypróbował nowe lek- kie armatki, towarzyszące piechocie, po raz pierwszy też zastosował ugrupowanie trójkowe batalionu piechoty, dając tym początek no- wej jednostce taktycznej - brygadzie. 354 Po bitwie pod Tczewem działania wojenne na dłuższy okres za- marły, król bowiem leczył ciężką ranę, Polacy zaś byli za słabi, by je podjąć. W końcu października wyleczony już monarcha (pocisk jednak pozostawił trwały ślad w organizmie) powrócił do Szwecji, by organizować nową armię. Dowództwo na czas jego nieobecności przejął ponownie Oxenstierna. Kampania 1627 r. przyniosła Polakom pasmo sukcesów. Odzyska- li Puck i Gniew, zwyciężyli pod Czarnem, odparli frontalny atak ar- mii Gustawa Adolfa pod Tczewem, zwyciężyli na morzu pod Oliwą, umocnili fortyfikacje Gdańska, czyniąc miasto prawie nie do zdoby- cia. Zrażony licznymi niepowodzeniami król szwedzki gotów już był porzucić Prusy i wmieszać się w Niemczech w wojnę trzydziestolet- nią, ale pod warunkiem, że otrzyma pomoc finansową z Holandii. Ta nie kwapiła się zrazu do takich wydatków, pośredniczyła nato- miast w nawiązaniu rokowań z Rzeczpospolitą. Szwedzi nie zamie- rzali jednak wyrzec się okupacji wybrzeża pruskiego, rokowania nie dały więc żadnego rezultatu. Wojna miała toczyć się nadal. Gustaw Adolf postanowił przedłużać ją, aż wyczerpana Rzeczpospolita zgodzi się na pokój i okupację wybrzeża, łącznie z kontrolą szwedz- ką nad portem gdańskim. Widząc wyraźną przewagę taktyki i uzbrojenia Szwedów, Koniec- polski i dowodzący na Litwie Krzysztof II Radziwiłł już w toku dzia- łań wojennych rozpoczęli reorganizację armii. Zdawali sobie zresztą dobrze sprawę, że jest to improwizacja, bo reformy wymagają du- żych nakładów finansowych i długotrwałego pokoju. Zwiększyli przede wszytkim zaciąg do cudzoziemskich regimentów muszkiete- rów, a także do dragonów, których walory bojowe były większe od dość słabo uzbrojonej i wyszkolonej piechoty polskiej. Stopniowo zwiększali też ogólną liczbę piechoty w stosunku do jazdy. Od 1627 r. piechota stawała się główną bronią w armii polskiej, w której bezwzględny prym wiodła od wielu lat jazda. Mimo dość szybko i sprawnie przeprowadzonych reform armia polska w dalszym ciągu ustępowała szwedzkiej, zwłaszcza w artylerii, wymagającej dużych nakładów finansowych, a także zmian w przemyśle zbrojeniowym. Poczynania hetmanów utrudniali słabo zorientowani w sprawach wojskowych posłowie sejmowi, uważający, że lepiej trzymać pod bronią więcej tanich piechurów polskich niż mało, a za to drogich piechurów cudzoziemskich. Tak na przykład, wbrew żądaniu Ko- 356 niecpolskiego, sejm październikowy 1627 r. uchwalił komput, prze- widujący równą liczbę żołnierzy obu formacji pieszych. Przedłużają- ca się wojna rujnowała gospodarkę Rzeczypospolitej, co było widać wyraźnie w malejącym ruchu w porcie gdańskim. Dlatego sumy uzy- skane z podatków były zbyt małe w stosunku do potrzeb, a nie opła- cone wojsko burzyło się i groziło konfederacją. Topnienie sił polskich zmusiło Koniecpolskiego do zmiany pla- nów wojennych i przejścia do obrony w 1628 r., tym bardziej że spo- dziewane od dawna posiłki cesarskie jeszcze nie nadeszły. W dniu 10 maja 1628 r. hetman złożył w Warszawie dramatyczny manifest ostrzegający szlachtę przed zagrożeniem bytu państwa z powodu "oziembłości naszej". Nie oziębłość, ale zacofanie i wyczerpanie kraju długotrwałymi wojnami były jednak głównym powodem nie- doli żołnierzy i topniejących sił państwa. Wiosną 1628 r. Rzeczpospolita miała pod bronią prawie 23 000 żołnierzy, z których 8000-9000 znajdowało się w Prusach (obok 3000-^000 wojsk gdańskich), a 4000-4500 na pograniczu Inflant. Natomiast Szwecja zmobilizowała aż 50 700 żołnierzy. W końcu maja Gustaw Adolf wylądował z nową armią w Pilawie. Siły szwedzkie miały w Prusach dwukrotną przewagę liczebną nad oddziałami koronnymi i gdańskimi. Mimo to Gustaw Adolf nie zde- cydował się atakować Gdańska, mocno ufortyfikowanego od strony Żuław. Kampania 1628 r. przekształciła się w "wojnę szarpaną", prowadzoną ze zmiennym szczęściem przez obie strony. Gdy w sier- pniu Gustaw Adolf z liczną armią wyruszył na Grudziądz, Koniec- polski zastąpił mu drogę na przeprawach przez Ossę. Trzy razy ar- mie stawały w polu naprzeciw siebie, oczekując natarcia drugiej strony, ale za każdym razem rozchodziły się do obozów bez bitwy. Wzajemna blokada trwała ponad trzy tygodnie, aż wreszcie król szwedzki oderwał się od Polaków i spiesznym marszem ruszył na Brodnicę, którą zdobył po kilku dniach oblężenia. Ale w drodze po- wrotnej Koniecpolski dał się mu mocno we znaki. "Oficerowie, zo- stający 30 lat w służbie, nie pamiętają podobnego stanu armii szwe- dzkiej - pisał oficer Salwiusz. - Utraciła ona od czasu wymarszu znad Ossy przeszło 5000 ludzi. Nasi Szwedzi co dzień umykają z sze- regów, a cudzoziemcy są tak zniechęceni, że lada dzień buntu ocze- kiwać wypada. [...] W kraju tutejszym nędza. Dobrych kwater bra- kuje tak dalece, że na pułk ledwie cztery domy nie dostaje. Drogi 357 tak okropne, że z działami ledwie pół mili dziennie zrobić można. Nieprzyjaciel zaś rąbie z tyłu i wszelkie dowozy odcina" 15. Pod Or- netą hetman zniósł zupełnie cały regiment rajtarii szwedzkiej. Kampania 1628 r. przyniosła nieprzyjacielowi wielkie straty i ani jednego sukcesu. Mistrzowsko prowadzona przez Koniecpolskiego wojna pozycyjna i podjazdowa nie pozwoliła Szwedom wykorzystać znacznej przewagi liczebnej oraz technicznej. W toku wojny hetman stale unowocześniał sztukę wojenną, łącząc tradycyjną szybkość jaz- dy i zaskakujące uderzenia na białą broń z działaniami innych ro- dzajów broni: piechoty, artylerii, wojsk inżynieryjnych. W ten spo- sób stworzył nową taktykę walki, w której szarżująca jazda była wspierana ogniem dział i muszkietów, a przeszkody terenowe poczę- ły odgrywać coraz większą rolę w obronie. Koniecpolski stosował z równym powodzeniem zarówno poznaną na Dzikich Polach metodę "wojny szarpanej", jak i taktykę walki ogniowej, opartej na fortyfi- kacjach polowych. Ale mistrzowskie dowodzenie nie mogło zadecy- dować o wyniku wojny. Większy wpływ na jej przebieg miał stan fi- nansowy państwa, opłakane warunki bytowe wojska, rosnące długi skarbu Rzeczypospolitej wobec własnej armii. Hetman zdawał sobie sprawę, że kraj nie jest w stanie przedłużać wojny, a wypędzić wro- ga z Prus może tylko całkowicie zreformowana siła zbrojna. Dlatego zaczął skłaniać się do pokoju ze Szwedami, nawet za cenę poważ- nych ustępstw ze strony Rzeczypospolitej. Minorowe nastroje w kraju wzrosły jeszcze bardziej po ciężkiej klęsce Polaków pod Gó- rznem, poniesionej 12 lutego 1629 r. podczas nieobecności Koniec- polskiego na froncie. W obliczu nowego wzrostu zagrożenia obradujący w tym czasie sejm wykazał duże zrozumienie dla spraw obrony. Odezwały się głosy za szeroką reformą systemu skarbowego, nawet kosztem usz- czuplenia dotychczasowych wolności szlacheckich. Bardzo aktywny podczas obrad Koniecpolski był zapewne autorem dyskursu o woj- nie pruskiej. Zaproponował reformę systemu podatkowego, przewi- dującą pokrycie przez szlachtę 1/3 sumy uchwalonych podatków. Realizacja tego projektu mogła zrewolucjonizować polską skarbo- wość, zapewnić państwu duże sumy na obronę. Hetman projektował wystawić za te pieniądze 35-tysięczną armią przeciw Szwedom w Prusach, przy czym większość, bo 20 tysięcy miała stanowić piecho- ta. Niestety, te i podobne projekty, np. Jerzego Zbaraskiego, zosta- 358 ły utrącone przez szlachtę, strzegącą swych przywilejów. Dlatego, jak pisała Anna Filipczak-Kocur, "usilne starania sejmu (a ściślej niewielu posłów i senatorów - L.P.), których efektem były... (niektóre - L.P.) reformy, były z góry skazane na niepowodzenie. W takiej formie, w jakiej je uchwalono, nie rokowały żadnych na- dziei na pokrycie potrzeb skarbowych. Wszystkie były tylko nowymi postaciami opodatkowania ciągle tych samych stanów: chłopów i mieszczan, co, rzecz jasna, doprowadzało cały kraj (a przede wszyst- kim chłopów) do nędzy. Głosy rozsądku, wołające o opodatkowa- nie najbogatszych stanów, powodowały tylko potępienie przez szla- chtę ich autorów. Jej egoizm stanowy nie pozwolił na zorganizowa- nie skutecznej obrony rządzonego przez nią państwa" 16. Koniecpolski nie był, rzecz oczywista, żadnym rewolucjonistą. Jako wódz szczerze się jednak troszczył o stan obronności państwa. Dlatego wysuwał śmiałe projekty reform. Usilnie zabiegał podczas debaty o zapłatę wojsku zaległego żołdu, bronił jego dobrego imie- nia przed krytyką posłów mało świadomych spraw wojny, wyjaśniał, dlaczego musi prowadzić działania defensywne, a nie ofensywne. Mimo znacznej ofiarności i zrozumienia potrzeb wojny, wobec bra- ku zdecydowanych reform uchwalono podatki mogące dać 2,3 min zł, o wiele za mało, niż wymagała sytuacja. Ale dzięki nim można było przeprowadzić dalszy zaciąg do wojska i utworzyć wiele no- wych jednostek husarii, arkebuzerii, dragonii oraz piechoty. Po tych zmianach armia koronna w Prusach wzrosła teoretycznie do 18 000 żołnierzy, faktycznie liczyła sporo mniej, gdyż wojsko było osłabio- ne stratami poniesionymi pod Górznem, dezercjami nie opłaconych żołnierzy, chorobami i zgonami. Siły te wzmocniło około 5000 żoł- nierzy cesarskich, którzy po długich rokowaniach z rządem wiedeń- skim przybyli wreszcie do Polski. Pierwszego czerwca upłynął termin zawieszenia broni, podpisane- go po bitwie pod Górznem. Ponieważ rokowania o pokój znowu nie dały rezultatów, zaczęła się czwarta już kampania polsko-szwedzka w Prusach. Podejmowano ją w znacznie korzystniejszej niż dotąd sytuacji. Dzięki uchwałom sejmowym i decyzjom władz zwiększono znacznie własne siły, wzmocnione ponadto przez oddziały cesarskie. Na początku czerwca 1629 r. wojska habsburskie przekroczyły granicę polsko-pomorską i odbyły popis przed komisarzami Zyg- munta III pod Czarnem. Nie zrobiły dobrego wrażenia. Niezdyscy- 359 pilnowane, głodne i obdarte, od pierwszych dni pobytu zachowywa- ły się w Polsce niczym we wrogim, okupowanym kraju. W całej Eu- ropie miały zresztą opinię fatalną. Źle ułożyły się od razu stosunki między wodzami obu stron - feldmarszałkiem Janem Jerzym Arn- heimem i Koniecpolskim. Feldmarszałek nie chciał podporządko- wać się komendzie hetmana i uznawał tylko władzę królewską. Po- ruszony tym do żywego dumny Koniecpolski posprzeczał się z wo- dzem cesarskim. Gustaw Adolf wiedział o niezgodzie panującej wśród sojuszni- ków. Postanowił to wykorzystać i rozbić Niemców, zanim połączą się z armią koronną. Dlatego 16 czerwca wyruszył z Malborka na czele 5000 piechoty oraz 4700 rajtarii i pomaszerował na Kwidzyn, a następnie na Grudziądz, gdzie w pobliżu znajdował się obóz pol- ski. Wyprawa Szwedów trafiła w próżnię, gdyż Arnheim uchylił się od spotkania z nimi i w porę zbliżył się do Polaków. Gustaw Adolf zarządził więc odwrót i 24 czerwca Szwedzi zawrócili na Kwidzyn, pozostawiszy nad Ossą niewielką osłonę. W obawie przed zaskocze- niem ze skrzydeł posuwali się dwoma drogami: piechota z taborami szła przez Tychnowy, Nową Wieś i Sztum, osłaniająca ją ze wscho- du jazda, podzielona na grupy, maszerowała boczną trasą na Trzcia- nę i Nową Wieś. Koniecpolski doszedł wreszcie do porozumienia z Arnheimem - obaj wodzowie postanowili zaskoczyć Szwedów podczas odwrotu. Koniecpolski z 1300 husarzami, 1200 Kozakami lekkiej jazdy i 2000 rajtarami oraz dragonami cesarskimi wyruszył po łuku, by uderzyć na nieprzyjaciela z prawej, wschodniej strony; piechota cesarska miała wyruszać w ślad za nim. Szybka jazda nie pozwoliła Szwedom ujść daleko. Ominąwszy przeprawy na Ossie, 25 czerwca zaatakowa- ła szwedzką osłonę na rzece Liwiu, a po zdobyciu mostu ruszyła na ariergarę nieprzyjacielską. Dowodzący nią hrabia Renu na odgłos walki przy moście szybko ustawił koło Trzciany do boju 2000 rajta- rów, wzmocnionych na lewym skrzydle 60 muszkieterami i kilkoma działkami. Koniecpolski także uszykował swoich kozaków i rajtarów naprzeciw nieprzyjaciela, a husarzy - w ukrytej przed wzrokiem wroga dolince. Gdy kozacy i rajtarzy związali Szwedów natarciem z czoła, hetman obszedł skrycie stanowiska przeciwnika i uderzył na niego z prawej flanki. 360 Natarcie to ukazał autor podstawowego opracowania o bitwie, Ja- nusz Staszewski: "Jak nawałnica przelecieli ussarze, zwijając linię szwedzką od lewego skrzydła. Pierwsze dostały się w ich ręce arma- ty skórzane i broniący ich muszkieterzy dowodzeni przez por. Unru- ha. Bronili się oni dzielnie i wszyscy prawie złożyli swe życie w ofie- rze. Rozbiwszy osłonowy oddziałek, natarli ussarze na kornety szwedzkiej kawalerii. Zaskoczeni niespodziewanie rajtarzy zawracali konie i próbowali stawić opór. Idący jednak jak wicher ussarze prze- wracali ich końmi, tratowali, kłuli kopiami i koncerzami, rąbali sza- blami. Dla Szwedów nie było ratunku. Kogo oszczędziła kopia ussar- ska i szabla pancernych, ten w ucieczce szukał ocalenia" 17. Masa ogarniętych paniką jeźdźców uchodziła w stronę Straszewa. W peł- nym galopie ruszyły za nimi zwinne chorągwie kozackie. Ciężkie ko- nie rajtarów nie mogły sprostać w biegu rączym rumakom polskim, toteż trup szwedzki ścielił się gęsto po całej drodze. Trzy kilometry za Straszewem stawiła opór druga grupa rajtarów, złożona z 700 ludzi. W ostatniej chwili wzmocnił ją hrabia Renu z 300 niedobitkami pierwszej grupy. Pierwszą salwą z pistoletów Szwedzi zatrzymali natarcie jazdy kozackiej, ale gdy niebawem zbli- żyła się husaria i złożyła częściowo ocalałe z pierwszego starcia ko- pie do szarży, nie wytrzymali tego widoku i rzucili się do ucieczki w stronę Polkowic, gdzie organizował już obronę sam Gustaw Adolf. Król szwedzki szybko dowiedział się o pogromie tylnej straży. Ze- brał więc jeszcze 2000 rajtarów i ruszył na ratunek. Po drodze zdo- łał zatrzymać około 1000 uciekinierów z obu rozproszonych grup. Pod Polkowicami, 7 km od Trzciany, stawił opór zwycięskiej jeździe polskiej i cesarskiej, która zagrzana bitwą i zachęcona sukcesem bez wahania ruszyła do nowego natarcia, choć konie miała już mocno zmęczone. Nie powstrzymała Polaków i Niemców nawet potężna sal- wa z pistoletów. W trakcie zaciekłej walki wręcz nadjechała reszta husarii z Koniecpolskim na czele. Obie strony miały teraz po 3000 żołnierzy, ale sojusznicy byli już mocno zmęczeni całodniową pra- wie walką i pościgiem. W starciu szyki sprzymierzonych pomieszały się ze sobą do tego stopnia, że niektórzy kozacy rzucili się na cesars- kich, łudząco podobnych strojem do Szwedów. "Jezus! Maria! Kai- ser!" - zaczęli więc wołać Niemcy, chcąc odróżnić się od wroga. W bitewnym zgiełku sam hetman strzałem z pistoletu obalił jakiegoś oficera szwedzkiego, którego wzięto następnie do niewoli. Stopnio- 361 wo biegli w szermierce Polacy wzięli górę nad Szwedami, dzielnie sekundowali im Niemcy. Gdy szyk szwedzki załamał się, sam król znalazł się w niebezpieczeństwie. Najpierw chwycił go za pendent od rapiera jakiś rajtar cesarski. Monarcha zręcznie mu się wywinął, tracąc tylko kapelusz, ale wtedy dopadli go następni Niemcy. Wi- dząc władcę w niebezpieczeństwie, jakiś rajtar szwedzki podpadł doń i krzyknąwszy "Masz kamracie (wyrażenie często używane przez króla) ode mnie" podał mu nabity pistolet. Gustaw Adolf strzelił do najbliższego przeciwnika, drugiego zrzucił z konia ude- rzeniem rękojeści. Po chwili schwycił go mocno jakiś husarz, na szczęście dla władcy nie rozpoznał przeciwnika. Gdy puścił rękę i wzniósł się do cięcia, król zdołał odskoczyć. Uratowali go rajtarzy pułkownika Soopa, z których jeden postrzelił owego husarza. Gdy szyk szwedzki załamał się zupełnie i masa jeźdźców jęła uchodzić w stronę Sztumu, feldmarszałek Herman Wrangel, prowa- dzący do miasta prawie bezbronne regimenty piesze (bo tylko co dziesiąty żołnierz niósł zapalony lont, a przejście z kolumny marszo- wej do szyku bojowego było długie i skomplikowane), rzucił do bi- twy ostatni odwód - regiment jazdy swego syna i garść zdolnych je- szcze do boju uciekinierów spod Trzciany. Młody Wrangel spisał się mężnie i za cenę własnego życia zatrzymał na chwilę pościg, dzięki czemu piechota zdołała dopaść Sztumu i schronić się za jego fortyfi- kacjami. Zapadający zmrok przerwał bitwę. Z braku dział i piecho- ty Koniecpolski nie mógł zdobywać Sztumu, odstąpił więc od mia- sta. "Walka pościgowa Koniecpolskiego jest pięknym objawem inicja- tywy zaczepnej [...], jest ona jednak bitwą niewyzyskaną... Koniec- polski stał całkowicie na poziomie powierzonych mu zadań, rozu- miał dobrze położenie, umiał wyzyskać odpowiedni moment, użyć kawalerii, której przede wszystkim był dowódcą. Nie świadczy to je- dnak, żeby nie doceniał piechoty [...] z powodu opóźnienia się jej w marszu znalazł się hetman w obliczu wroga tylko z kawalerią. Niem- niej na czele ussarzy i pancernych (i rajtarów cesarskich - L.P.) potrafił odnieść zwycięstwo, które osłabiło znacznie Szwedów, poz- bawiając ich poważnej części jazdy, co później ułatwiło dalsze dzia- łania pod Malborkiem" 18. Bitwa pod Trzcianą kosztowała życie blisko 1000 Szwedów, 150 Polaków i zapewne niewielu mniej Niemców cesarskich. Zwycięzcy 362 jazda polska i cesarska marsz wojsk sprzymierzonych kierunki uderzeń i pościgu wojsk sprzymierzonych jazda szwedzka Cl l|l muszkieterzy i działa szwedzkie kierunek odwrotu Szwedów Bitwa pod Trzcianą (według T. Nowaka, J. Wimmera) 363 wzięli prawie 400 jeńców, 10 dział, 15 chorągwi, wiele łupów, w tym woreczek złota i diamentów hr. Renu, który poległ w trzecim star- ciu. Gustaw Adolf zatuszował klęskę przed senatem, z uznaniem je- dnak wyraził się o wojsku polskim. Po bitwie odnalazł owego rajta- ra, który uratował mu życie, podając pistolet. Zagadnięty o nagrodę żołnierz odpowiedział: "Aby twój majestat dał się czegoś napić mnie i moim towarzyszom". Kosztem niemal całej jazdy Gustaw Adolf uratował piechotę, klę- ska była jednak zupełna. Przebieg bitwy wykazał, że jazda polska zdecydowanie góruje jeszcze nad szwedzką, jeśli ta ostatnia nie ma wsparcia ogniowego piechoty i artylerii. Świetne zwycięstwo nad największym wodzem ówczesnej Europy ogromnie wzmocniło auto- rytet Koniecpolskiego w społeczeństwie polskim, przyniosło mu też sławę europejską. Po zwycięskiej bitwie sojusznicy uderzyli na Żuławy, skąd główne siły szwedzkie musiały się wycofać. Koniecpolski atakował umocnie- nia przeciwnika pod Malborkiem, Arnheim - pod Szpicą Montaw- ką. Siły obu stron były dość wyrównane, ale Szwedzi zamknęli się w twierdzach, z których bez licznej piechoty, artylerii i długotrwałych działań oblężniczych trudno było ich wyprzeć. Działania sojuszni- ków nie przyniosły więc powodzenia, obu armiom dawały się we znaki głód i choroby. Wobec całkowitego wyczerpania finansowego Rzeczypospolitej dalsza wojna nie rokowała już żadnych nadziei na wyparcie Szwedów znad ujścia Wisły. Obie strony stały się skłonne do rokowań, które podjęto za pośrednictwem dyplomacji francus- kiej, angielskiej, brandenburskiej i holenderskiej. Owocem rozmów był sześcioletni rozejm, podpisany 26 września 1629 r. w Starym Targu (Altmarku). Szwecja uzyskała w nim kontrolę nad portem gdańskim, gdzie mogła pobierać cło z polskiego handlu morskiego w wysokości 3,5% wartości przewożonych towarów. Sam Gdańsk zo- stał faktycznie zdemilitaryzowany. Ponadto Szwedzi utrzymali w swych rękach Elbląg, Tolkmicko, Braniewo, Pilawę, Kłajpedę oraz północne Inflanty aż do Dźwiny. Sztum, Malbork oraz twierdza Głowa Gdańska dostały się w ręce elektora brandenburskiego, któ- ry przekazał je Szwedom. Kosztem Rzeczypospolitej obóz francusko-protestancki wciągnął niebawem Szwecję w wir wojny trzydziestoletniej. Gdy w 1630 r. Gustaw Adolf wylądował w Niemczech, dowodzona przez niego ar- 364 mia, wyposażona i utrzymywana głównie za pieniądze polskie z ceł morskich, okazała się najlepsza w Europie. Dzięki sukcesom w tej wojnie Szwecja wyrosła do rangi mocarstwa europejskiego, Polska natomiast poniosła pierwszą od wielu lat porażkę i straciła wiele na znaczeniu. Czy musiała rzeczywiście przegrać? Wydała na wojnę pruską ponad 10 min zł, ale jej wysiłek finansowy wcale nie był maksymalny. Przecież w ciągu tej wojny zakupiła za granicą różne dobra, przeważnie towary luksusowe, przeznaczone dla zamożnej szlachty, .magnaterii i bogatego mieszczaństwa, za sumę 20 min zł. Kosztem ograniczenia zbytku warstw zamożnych można było jeszcze wyciułać pieniądze na wojsko. Ale nie w takich warunkach ustrojo- wych! Zasadniczych reform w państwie zaś nie przeprowadzono. Dopiero rozejm stworzył warunki do przeprowadzenia częściowych reform wojskowych i przygotowania warunków do usunięcia w przy- szłości Szwedów znad ujścia Wisły. Koniecpolski podczas tej wojny wyprowadził wojskowość polską ż kryzysu. Widząc, że jest bezsilny wobec nowego szwedzkiego sposo- bu wojowania, po raz pierwszy w dziejach staropolskiej sztuki wo- jennej zrezygnował z dążenia do walnej bitwy, "przeszedł do strate- gii wyczerpania, pustosząc zagonami lekkiej kawalerii zajęte przez Szwedów tereny, odcinając dowozy i zagrażając komunikacji, czym o mało nie zmusił Gustawa Adolfa do przerwania wojny z głodu. Tylko raz udało mu się, stosując wypróbowany przeciw Tatarom sy- stem ruchomej obrony, złowić w szeroką sieć rozrzuconych wzdłuż granicy otidziałów kawalerii maszerujący na jego tyły korpus szwe- dzki Streiffa i Teuffla [...] Czekał poza tym na okazję zaskoczenia Szwedów w marszu, żeby ich piechota nie miała czasu na rozwinię- cie swej przewagi ogniowej, co również raz mu się udało pod Trzcia- ną" 19. Ale te nowe metody wojowania wymagały nowej, zreformo- wanej armii. 4. Znowu na kresach Po wojnie pruskiej wojska kwarciane z hetmanem na czele wróci- ły na Ukrainę. Zastały tu skomplikowaną sytuację społeczną i poli- tyczną. Ugoda kurukowska 1625 r. nie rozwiązała żadnego z nab- rzmiałych problemów w kraju, wojna ze Szwecją natomiast jeszcze 365 bardziej je zagmatwała. Do armii polskiej zaciągano wielu nie przy- jętych do rejestru wypiszczyków, którzy po zawarciu rozejmu w Sta- rym Targu powrócili teraz na Ukrainę, nie otrzymawszy - z powo- du pustek w skarbie - należnego im żołdu. Niezadowolenie ich wzrastało. Jednocześnie powrócili na Ukrainę uczestnicy wypraw kozackich na Krym, wezwani tam przez chana Mehmeda III Gereja, zwalczanego przez silną opozycję. Wyprawy kozackie podjęte przez wypiszczyków skończyły się niepowodzeniem, toteż zamiast spodzie- wanych łupów mołojcy przywieźli trupy swych towarzyszy, a także mnóstwo rannych. Nowym chanem tatarskim został Dżanibek Ge- rej. Rosnące na Ukrainie niezadowolenie społeczne splotło się w cza- sie z konfliktem o podłożu religijnym. Po unii brzeskiej władze pol- skie zaczęły prześladować Cerkiew prawosławną, która - formalnie zlikwidowana - działała faktycznie nielegalnie. Ukraińcy widzieli w Cerkwi obrończynię ruskiej kultury i tradycji narodowych, chronili więc ją przed władzami polskimi. Najbardziej gorliwymi obrońcami prawosławia stali się Kozacy. Dlatego wieści o przygotowywanej rzekomo nowej fali prześladowań Cerkwi przez Polaków wzburzyły lud ukraiński. "Napłynęły do nich (Kozaków - L.P.) listy od nie- których osób tak duchownych, jak i świeckich religii greckiej - pisał Koniecpolski - w których powiadali, że ich wiarę znoszą Polacy, cerkwie niszczą, prosząc, aby się przy wierze swojej oponowali (po- zostali). Namowy te rozdrażniły czerń i całą Ukrainę poruszyły, tak że nikt z tamtejszych obywateli nie był bezpieczny w swoim domu. Wydało zaraz swawoleństwo uniwersały, że o wiarę idzie, kto był kiedykolwiek Kozakiem i nim chce być, aby się kupił, wszystkie wol- ności dawne, a raczej swawole obiecując. W krótkim czasie zebrało się ich kilkadziesiąt tysięcy" 20. Ówczesny "starszy rejestru", Hryćko Czarny, dochował wierności Rzeczypospolitej i surowo nakazał wszystkim nierej estrowym Koza- kom opuszczenie Zaporoża i powrót na wyznaczone im włości. Wy- wołało to powszechny protest. Zaporożcy pozornie uznali władzę Hryćki, ale przy pierwszej nadarzającej się okazji schwytali go i stracili wśród wyrafinowanych tortur. Na czele "czerni" stanął nowy hetman kozacki, Taras Fedorowicz. Pod hasłem obrony prawosła- wia w kwietniu 1630 r. powstańcy uderzyli na Korsuń i przy pomocy miejscowych mieszczan wyparli stamtąd Polaków. Po tym zwycię- 366 stwie zasięg powstania znacznie się rozszerzył, a do Tai asa lic/nic przybywali chłopi i mieszczanie ukraińscy. Przeciw powstańcom wyruszył 17 kwietnia z Baru Koniecpolski, zapewniwszy sobie neutralność Turcji (co do jej postawy wobec Pol- ski panowały poważne obawy). Wiódł zapewne 7000 żołnierzy, od dawna nie opłaconych i skorych do buntu. Taras miał ponad 10 000 piechoty i jazdy oraz dużą gromadę uzbrojonych chłopów. Po kilku starciach z siłami koronnymi powstańcy ukraińscy przenieśli zarze- wie buntu na Zadnieprze, ogołocone z wojsk polskich. Niedaleko Perejasławia Taras przeprawił się przez Dniepr, ponosząc przy tym znaczne straty od ścigających go wojsk kasztelana kamienieckiego, Stanisława Potockiego. W tym czasie Koniecpolski dotarł do Kijo- wa. Przed rozprawą z powstańcami prowadził z nimi rokowania, ale nie dały one rezultatów. Dowiedział się, że Taras podjął jakieś taj- ne rozmowy z Rosją i w zamian za pomoc jej wojsk obiecywał od- dać Moskwie całe Zadnieprze. Nie czekając nadejścia piechoty, któ- ra nie mogła podążyć za jazdą, przeprawił się przez Dniepr i ruszył na wojsko Tarasa. Miał pod swymi rozkazami 5000 kwarcianych, 1000 żołnierzy z magnackich wojsk prywatnych i 2000 Kozaków re- jestrowych, którzy nie przyłączyli się do powstańców. Siły Tarasa były dwukrotnie liczniejsze, ustępowały jednak zawodowym żołnie- rzom Rzeczypospolitej kunsztem bojowym i uzbrojeniem. W dniu 14 maja wojska hetmana połączyły się z chorągwiami Po- tockiego i ruszyły na Perejasław, gdzie okopały się oddziały po- wstańców. Taras wybrał dogodne miejsce do obrony - pośród ba- gien i zarośli. Dostęp do obozu kozackiego osłaniało ponadto dwa- naście rzędów wozów. Pierwszy szturm na tabor, podjęty 17 maja, skończył się niepowodzeniem. Podobnym rezultatem zakończyły się natarcia 24 maja i l czerwca. Zaważył na tym brak niezbędnej w tego rodzaju walce piechoty i silnej artylerii. Źródła ukraińskie przedstawiały trzytygodniowe walki pod Perejasławiem jako pasmo nieustannych sukcesów oręża kozackiego. Do legendy przeszła uwieczniona przez Tarasa Szewczenkę Tarasowa noc, podczas któ- rej rzekomo nocny wypad Zaporożców dotarł pod namiot samego hetmana. Kozacy mieli wówczas wybić "złotą rotę", złożoną z prze- dniejszej szlachty, zdobyć armaty, opanować przeprawy na Dnie- prze. Według tej legendy tylko silna ulewa uratowała Polaków od niechybnej klęski. Rzeczywistość historyczna była jednak nieco 367 inna. Lakoniczne źródła polskie przyznają się wprawdzie do niepo- wodzeń, nie mówią jednak nic o klęsce. Z powodu tych niepowo- dzeń zatajona została treść listów Koniecpolskiego do króla i innych dostojników, w których zawarta była dokładna relacja z przebiegu walk. Wynik starć musiał być jednak inny, niż podają źródła ukraiń- skie. Świadczy o tym zresztą przebieg późniejszych rokowań, w któ- rych Kozacy nie wystąpili wcale w roli zwycięzców. W toku walk po- nieśli ogromne straty, zostali szczelnie osaczeni, pozbawieni dostaw żywności i paszy. Wszelkie próby odsieczy dla otoczonego taboru skończyły się niepowodzeniem. Dlatego skazani na głód i choroby Zaporożcy zgodzili się na rokowania, usunęli z dowództwa Tarasa Fedorowicza i wybrali pojednawczego Tymosza Michajłowicza. W dniu 8 czerwca 1630 r. podpisana została ugoda perejasławska. Przywracała ona warunki poprzedniej ugody kurukowskiej, z tym jednakże, iż sami Kozacy mieli ukarać winnych organizowania sa- mowolnych wypraw na Morze Czarne. Czajki kozackie miały zostać spalone, rejestrowi pogodzili się z pozostałymi Kozakami, przywró- cona została władza starszyzny kozackiej, wiernej Rzeczypospolitej. Ugoda perejasławska była jednak kompromisem, który nie zała- twiał niczego, nie usuwał przyczyn konfliktów na Ukrainie, nie gwa- rantował pokoju społecznego. Kozaczyzna tylko na kilka lat pogo- dziła się z władzą szlachty polskiej. Połowiczny sukces hetmana przyjęto w Polsce dość chłodno, nie opublikowano nawet tekstu po- rozumienia. Później ustąpiono nieco Zaporożcom i powiększono re- jestr z 6000 do 8000 żołnierzy. Sam Koniecpolski także nie trakto- wał układu perejasławskiego jako sukcesu i był ostrożny w jego ocenie. Po podpisaniu ugody z Kozakami hetman mógł wreszcie nieco od- począć, zająć się domem, rodziną, zadbać o majątek. Dotychczaso- we sukcesy militarne, zasługi dla kraju, rosnąca pozycja materialna, urok osobisty spowodowały ogromny wzrost jego autorytetu w spo- łeczeństwie szlacheckim, zjednały mu wielu zwolenników, umocniły pozycję polityczną w państwie. Koniecpolski wielokrotnie wykazał lojalność wobec tronu, dlatego stał się człowiekiem bliskim dworo- wi, zaufanym współpracownikiem Zygmunta III. Król chciał w nim widzieć przyszłego doradcę syna, mającego dziedziczyć berło. W do- wód zaufania nadał mu 5 kwietnia 1632 r. buławę koronną, wakującą od 12 lat po Stanisławie Żółkiewskim. 368 Wybór króla był jak najbardziej trafny. Liczący czterdzieści jeden lat wódz był mężem doświadczonym, mającym wieloletnią praktykę, zdobytą na wojnach ze wszystkimi wrogami Rzeczypospolitej, zasłu- żonym żołnierzem, dobrym organizatorem. Mianowanie Koniecpolskiego hetmanem wielkim było jedną z ostatnich czynności sędziwego króla, pogodzonego pod koniec pano- wania z narodem szlacheckim. Zmarł 30 kwietnia 1632 r., pozosta- wiając kraj w autentycznej żałobie. Na egzekutora swego testamen- tu wyznaczył Koniecpolskiego. Hetman wraz z wojewodą ruskim, Stanisławem Lubomirskim, prymasem, Janem Wężykiem, i kancle- rzem, Jakubem Zadzikiem, tworzyli najbardziej wpływową grupę magnatów w Polsce, od których woli zależał w znacznej mierze, dal- szy los kraju. W czerwcu Koniecpolski przybył na sejm konwokacyj- ny do Warszawy, by wpływać na jego obrady. Rozpoczął się on w burzliwej atmosferze z powodu wystąpień protestantów i prawosław- nych, którzy domagali się pełnego równouprawnienia, skończył na- tomiast w nastroju pojednania, do czego przyczynili się w dużym stopniu sąsiedzi, zagrażający najazdem ze wschodu i północy. Po- czątkowo hetman myślał zapewne o wyborze na tron Aleksandra Wazy, widząc jednak jego nikłe szansę, szybko zdecydował się na Władysława. Najstarszy syn Zygmunta III wybrany został jednomy- ślnie 8 listopada 1632 r. Korzystając z krótkiego okresu bezkrólewia w Polsce, Rosja zaatakowała Smoleńsk. Zwołany na 8 lutego 1633 r. sejm koronacyjny zajął się więc sprawą obrony. Koniecpolski wziął aktywny udział w obradach, zakończonych uchwaleniem podatków na wojsko i decyzją o utworzeniu silnej armii, mającej iść na odsiecz Smoleńska. We wrześniu tegoż roku Władysław IV na czele 22 000 żołnierzy oraz kilku tysięcy Kozaków zaporoskich stanął pod Smo- leńskiem i przystąpił do działań przeciw oblegającej miasto armii wojewody Szeina, dawnego bohatera obrony miasta przed Polakami w latach 1609-1611. Wykorzystując wojnę polsko-moskiewską, bejlerbej Sylistrii, Abaza pasza, zaatakował Rzeczpospolitą od południa. Liczył na ła- twe zwycięstwo i zawładnięcie Podolem. Za pretekst do napaści po- służył mu argument o tolerowaniu przez Polaków czarnomorskich wypraw Zaporożców. Faktycznie Kozacy nie podejmowali po ugo- dzie perejasławskiej żadnych wypraw, zdarzały się tylko jakieś dro- bne napaści, których zawsze było sporo na pograniczu. Szczególnie . 369 ostro wysuwał Abaza pasza sprawę palanek, małych forteczek ko- zackich nad Dniestrem, służących za bazy wypadowe na Mołdawię. Faktycznie zamieszkiwała je w większości spokojna ludność, trud- niąca się hodowlą i uprawą roli. Cały problem był więc przez Tur- ków mocno przesadzony. Gdy Rzeczpospolita odrzuciła żądanie li- kwidacji palanek, Abaza pasza rozpoczął działania wojenne. Oficjal- nie podjął je na własną rękę, bez zgody sułtana. W rzeczywistości Murad IV musiał wiedzieć o poczynaniach swego bejlerbeja i apro- bować je, czekając tylko na wynik starcia. Gdyby paszy się powio- dło, z pewnością uzyskałby oficjalnie poparcie monarchy i jego pry- watna wojna przekształciłaby się w wojnę dwóch państw. Koniecpolski miał doskonały wywiad w Turcji i na Krymie, szyb- ko dowiedział się o zamiarach Abazy paszy. Wyprawę bejlerbeja poprzedził zagon Tatarów nogajskich pod wodzą zięcia Kantymira mirzy. W granice Polski orda wpadła w nocy z 29 na 30 czerwca 1633 r. Liczący do 2000 ludzi oddział przekroczył Dniestr w podbli- żu Chocimia i przez kilkanaście godzin plądrował koło Kamieńca Podolskiego. Wypad miał nie tylko rabunkowe cele, chodziło rów- nież o rozpoznanie obrony polskiej. Wiadomość o napadzie Tatarów doszła hetmana w Barze, zapew- ne wieczorem 30 czerwca. Do Kamieńca było stąd około 90 km. Wódz polski natychmiast wyruszył komunikiem z samą tylko jazdą kwarcianych w sile 2000 koni. Znając dokładnie stan wojsk turec- kich, zbieranych powoli przez paszę nad Dunajem, mógł bez ryzyka ruszyć za Tatarami w głąb Mołdawii. Doszedł ordę po dwustukilo- metrowym pościgu, gdy objuczona łupami odpoczywała pod Saso- wym Rogiem koło Stefanesti, na północ od Jass. Tatarzy nie byli za- skoczeni tak dalekim pościgiem, ostrzegł ich bowiem jakiś Wołoch, zbiegły z wojska polskiego. Zgodnie ze swą taktyką postanowili osłonić kosz z łupami i jeńcami, by dać mu szansę ucieczki. Nie wy- trzymali jednak pierwszej salwy i poszli w rozsypkę, tracąc kilkuna- stu zabitych. Nie powiodły się też próby opóźniania pościgu polskie- go. Cały kosz został zdobyty, a wszyscy jeńcy uwolnieni. Odbito też stado bydła i koni. W ręce Polaków wpadł zięć Kantymira, pięciu znacznych mirzów i kilkunastu innych Tatarów. Po tym zwycięstwie chorągwie jazdy powróciły na Podole. Nie udał się ordzie również najazd na Pokucie, rozgromił ją tu bowiem strażnik koronny, Samu- el Łaszcz. 370 Koncentracja oddziałów tureckich nad Dunajem odbywała się opieszale, co nie świadczyło wcale o bojowych nastrojach Turków. Dzięki temu Koniecpolski zdołał zgromadzić znaczne siły. Dopiero 10 sierpnia Abaza pasza zwinął obóz pod Sylistrią i pomaszerował do granicy. Działał jednak bardzo opieszale. Hetman nie znał kieru- nku jego wyprawy, dlatego skupił pod Barem większość kwarcia- nych, a część jazdy rozrzucił szerokim łukiem od Bohu wzdłuż Dniestru aż po Pokucie, zabezpieczając na przestrzeni 400 km wszy- stkie przeprawy i większe miejscowości. W razie rozpoznania kierun- ku marszu armii tureckiej siły te można było łatwo skupić w ciągu pięciu-sześciu dni pod Kamieńcem lub w Raszkowie, położonym od niego o 150 km na wschód. W podobny sposób hetman zorganizo- wał kordon broniący Prus Królewskich w 1627 r. przed zaciężnikami niemieckimi z Pomorza Zachodniego. Ale 17 września Abaza pasza przysłał niespodziewanie do hetma- na gońca z propozycjami pokojowymi. Prawdopodobnie, dowiedzia- wszy się o działaniach obronnych hetmana, pragnął uśpić jego czuj- ność, by potem zaskoczyć go nieoczekiwanie. Hetman szybko przej- rzał zamiary paszy, ale dla wykazania dobrej woli podjął rozmowy, nie zaniedbując ostrożności. Po rozpoznaniu kierunku marszu Tur- ków skupił wojsko pod Kamieńcem Podolskim, dokąd przybył 8 pa- ździernika. Powoli maszerujący Abaza pasza stanął tymczasem nad granicą dopiero 16 października. Wiódł ostatecznie tylko 9500 Tur- ków, ponad 5000 Tatarów budziackich i dobrudzkich (krymscy nie stawili się na wojnę), 4300 Multanów i 5700 Wołochów, razem po- nad 24 500 ludzi oraz 30 dział. Było to znacznie mniej, niż wynosiły możliwości mobilizacyjne Rumelli i Bośni, skąd pochodziły oddziały tureckie, i najlepiej świadczyło o powszechnej niechęci do podejmo- wania wojny z Polską. Słysząc o przygotowaniach obronnych Rze- czypospolitej i słabych siłach Abazego, sułtan rozkazał paszy zatrzy- mać się przed granicą, ale awanturnik, licząc na przysłowiowe szczę- ście, sprzyjające mu w dotychczasowej karierze, postanowił - nie bez wahań - rozpocząć wojnę. Koniecpolski czekał na niego w silnie ufortyfikowanym obozie pod Kamieńcem Podolskim. Obóz znajdował się na wzniesieniu, osło- niętym z prawej strony i z tyłu głębokim jarem Smotryczy, płynącej szeroką doliną do Dniestru. Od południa i wschodu, w miejscach dostępnych dla nieprzyjaciela, hetman rozkazał wznieść szańce i 371 fosy. Lewe, najbardziej zagrożone skrzydło, wzmacniał dodatkowo silny fort ziemny, otoczony palisadą. Drugi fort wzniesiono przed wałami obozowymi od południowego wschodu, maskując starannie stanowiska ogniowe. W linii szańców urządzono jeszcze dwa dalsze forty. Hetman miał pod bronią 3050 żołnierzy kwarcianych, w tym prawie 1000 dragonii i piechoty, 1250 Kozaków zaporoskich i 7000 żołnierzy prywatnych wojsk magnackich. Artyleria górowała zapew- ne nad Turkami. Po doświadczeniach w wojnie ze Szwedami hetman postanowił wypróbować nowy sposób walki na innym przeciwniku, reprezentującym wschodnią sztukę wojenną, szybkim i zwinnym, biegłym w starciu na białą broń, ale słabo zorganizowanym, mało zdyscyplinowanym, niezbyt odpornym w walce ogniowej. Zaplanowana przez Koniecpolskiego bitwa obronna, mająca wią- zać walkę ogniową piechoty i artylerii z przełamującymi szarżami jazdy, przebiegała niemal jak w przewidzianym z góry scenariuszu. Najpierw, 20 października, zaatakowała obóz orda synów Kantymi- ra prowadząca rozpoznanie walką. Odparta silnym ogniem, przy czym Polacy nie ujawniali wszystkich ukrytych stanowisk, wycofała się po południu. Abaza pasza jeszcze raz podjął rokowania, ale nie otrzymawszy ustępliwej odpowiedzi Koniecpolskiego, w południe 22 października uderzył na obóz polski. W centrum nacierali Turcy z samym paszą na czele, lewe skrzydło zajęli Wołosi, Multanowie i janczarzy tureccy, prawe - Tatarzy i jazda turecka z miasta Widyn. Koniecpolski liczną piechotą obsadził szańce obozowe, na prawym skrzydle ustawił pułk zaporoski i pułk koniuszego koronnego Janu- sza Wiśniowieckiego, za nimi oddziały wojewody kijowskiego Janu- sza Tyszkiewicza i starosty kałuskiego Łukasza Żółkiewskiego. W centrum zajęły miejsce pułki starosty kamienieckiego Mikołaja Po- tockiego w pierwszym rzucie, hetmana - w drugim i wojewody rus- kiego, Stanisława Lubomirskiego - w trzecim. Lewe skrzydło zo- stało obsadzone przez pułk wojewody bracławskiego Stanisława Potockiego, starosty żydaczowskiego Jana Odrzywolskiego i margra- biego Władysława Myszkowskiego. Na początku bitwy wysunięci do przodu harcownicy polscy, cofa- jąc się pod naporem przeciwnika, naprowadzili go wprost pod lufy dział i strzelb piechoty obsadzającej forty. Potężne salwy załamały natarcie i spowodowały duże straty w szeregach tureckich. Abaza pasza wycofał zmieszane oddziały i uszykował je ponownie do wal- 372 ki, wysuwając do przodu piechotę i działa. Pod osłoną ognia artyle- rii spieszona jazda turecka "resolutia (rezolutnie - L.P.) do samej palisady następowała, chcąc go (forty - L.P.) znosić, ale za każ- dym razem z wielką szkodą i hańbą swoją uchodzić musieli" 21. Bi- twa pod fortami przyniosła Turkom wielkie straty. Po tym niepowodzeniu Abaza pasza związał walką oddziały pols- kiego centrum i zaczął szukać rozstrzygnięcia na skrzydłach. Wołosi i Multanowie, "jak bydło pędzeni do boju", zaatakowali gołymi sza- blami ziejące ogniem szańce, obsadzone przez pułk Wiśniowieckie- go. Odparci bez trudu, wycofali się do tyłu i nie zdradzali ochoty do dalszej walki. Niepowodzeniem zakończyła się także próba obejścia jarem przez janczarów pozycji prawego skrzydła polskiego. Dopiero pod wieczór ruszyli do natarcia Tatarzy i spahijowie z Widyna, któ- rzy doliną pobliskiej rzeczki Muszy obeszli lewe skrzydło polskie i uderzyli z flanki niespodziewanie na trzeci rzut tegoż skrzydła. Zmieszali mocno pułk Odrzywolskiego, rozerwali taborek z piecho- tą i wdarli się na tyły pułku Lubomirskiego, siejąc panikę w niektó- rych chorągwiach. Nie wszyscy jednak potracili głowy. Najpierw skoczył na nich rotmistrz Krzysztof Wichrowski ze swą chorągwią, za nim Stefan Potocki z całym pułkiem. Z szańców otworzyła do Tatarów ogień piechota i artyleria. Pod naporem kontratakującej jazdy, wspieranej salwami piechurów, Tatarzy i Turcy załamali się i uszli, ponosząc duże straty. Nieprzyjaciel został odparty na całej li- nii. Koniecpolski oszczędnie szafował siłami i nawet nie wprowadził do walki oddziałów drugiego i trzeciego rzutu. Nie pozwolił też ści- gać uchodzących Turków i Tatarów. Wczesny zmrok szybko zresztą przerwał całą bitwę, trwającą w sumie pięć godzin. Padło w niej 700-800 żołnierzy Abazy paszy, w tym kilku wyższych dostojni- ków. Sam wódz turecki został lekko ranny. Straty polskie były mini- malne. Bitwa pod Kamieńcem Podolskim wykazała wyższość nowej tak- tyki nad turecko-tatarskim sposobem wojowania. O jej wyniku za- decydowała broń palna, nie zaś kopia czy szabla. Koniecpolski roze- grał ją po mistrzowsku, zgodnie z opracowanym wcześniej planem. Abaza pasza, chcąc ujść przed gniewem sułtana, zaczai rozgłaszać wszem i wobec, jakie to odniósł zwycięstwo. Porwanych z okolicz- nych wiosek chłopów kazał przebrać w stroje polskich żołnierzy i 373 odesłać jako jeńców do Murada IV. Podobnie uczynił z jakąś uro- dziwą dziewką, której kazał udawać córkę Koniecpolskiego. Niektó- rzy z Turków pisali jednak do kraju i podawali prawdziwe informac- je o bitwie. "Bodaj byśmy nie doczekali więcej na takowej być woj- nie" - napisał niejaki Kuzuk Sulejman do Kenana paszy 22. Wycofując się z terytorium Rzeczypospolitej, Abaza pasza pląd- rował okoliczne wioski, zdobył też miasteczko Studzienicę. Koniec- polski ruszył za nim w pościg, działał jednak umiarkowanie, nie chcąc prowokować Turcji do wojny, gdy trwały jeszcze działania zbrojne pod Smoleńskiem. Dlatego pozwolił Turkom ujść cało, pi- sał uprzejme listy do obu hospodarów i samego paszy. Ostatecznie Abaza wycofał się nad Dunaj, ale niebezpieczeństwo ze strony Im- perium Osmańskiego wcale nie minęło. 5. Sukcesy bez wojny Osaczona przez Władysława IV pod Smoleńskiem armia moskie- wska skapitulowała 24 lutego 1634 r. Zwycięskie wojska królewskie pociągnęły teraz w głąb Rosji, ale utknęły pod dzielnie bronioną Białą. Niebawem, 27 maja, obie strony podpisały w Polanowie koło Wiążmy "pokój wieczysty", przyznający Rzeczypospolitej ziemię smoleńską wraz z Białą, czernihowską i siewierską (a więc terytoria przyłączone już na podstawie układu w Dywilinie) oraz 200 000 ru- bli w srebrze tytułem odszkodowania za wywołanie wojny. W za- mian Władysław IV wyrzekł się definitywnie pretensji do korony car- skiej. Dzięki układowi polanowskiemu Polska miała rozwiązane ręce na wschodzie i mogła przygotować się do odparcia agresji ture- ckiej . Po wycofaniu się Abazy paszy za Dniestr Koniecpolski pojechał na obrady komisji w sprawie wypłaty żołdu dla wojska, a następnie udał się do króla pod Białą, by wziąć udział w tajnej radzie senatu, która miała opracować plany wojny z Turcją. Dla zażegnania nie- bezpieczeństwa postanowiono wysłać na rokowania do Stambułu podkomorzego lwowskiego Aleksandra Trzebińskiego, polecając mu, by domagał się od sułtana usunięcia ze stanowiska Abazego pa- szy. Rozmowy nie dały jednak pozytywnych wyników, w Turcji bo- wiem wzięli górę zwolennicy wojny. Na audiencji u Murada IV do- 374 szło do ostrej scysji. Trzebiński zachował się godnie i na pogróżki sułtana odpowiedział, że Polska na siłę odpowie siłą, a niedawne zmagania pod Chocimiem dowodnie pokazały, czyj oręż jest lepszy. Po przerwaniu rozmów w Imperium Osmańskim zarządzono mo- bilizację. W dniu 8 kwietnia 1634 r. sułtan opuścił stolicę i udał się do Adrianopola, gdzie odbywała się koncentracja wojsk tureckich. Imperium Osmańskie wystawiło około 100 000 żołnierzy. Mimo to nie było jeszcze zdecydowane na wojnę, a dla uśpienia czujności Po- laków wysłało do Warszawy swego posła, Szahina agę. W Polsce nie dawano jednak wiary pojednawczym gestom Porty i z całą powagą przygotowywano się do obrony. Kierowana przez Koniecpolskiego i marszałka sejmu, Jakuba Sobieskiego, komisja lwowska do spraw żołdu opracowała projekt reform wojskowych, przewidujący m.in.: ustalenie z góry każdego komputu wojska w zależności od siły spo- dziewanego przeciwnika i dostosowanie do tego odpowiedniej wyso- kości podatków, ustanowienie urzędu "generalnego prowiant magi- stra", ówczesnego kwatermistrza armii, wprowadzenie stałych cen żywności dla wojska (co z racji wzrostu cen i malejącej wartości pie- niądza nie było realne). Projekty te nie doczekały się realizacji, nie- mniej Rzeczpospolita podjęła imponujący wysiłek finansowy oraz organizacyjny i tuż po ciężkiej wojnie smoleńskiej znowu wystawiła silną armię. Miało ją wzmocnić pospolite ruszenie oraz Kozacy za- poroscy. W końcu sierpnia 1634 r. w obozie warownym koło Ka- mieńca Podolskiego pod wodzą Koniecpolskiego znalazło się ponad 29 000 żołnierzy. Armia ta miała w dyspozycji 74 działa. Znaczną część tych sił stanowiły nowocześnie uzbrojone i wyszkolone jednos- tki dragonii i piechoty cudzoziemskiej, dysponujące dużą siłą ognia i najbardziej przydatne w wojnie pozycyjnej, którą planowało pro- wadzić polskie dowództwo. Zebrane na popis oddziały robiły impo- nujące wrażenie, chociaż jak zwykle nie obyło się bez gwałtów i róż- nych awantur. Nad rzeczką Kamienną, w pobliżu Czarnego Szlaku, na południo- wy wschód od Kamieńca, zebrało się 12 000 Kozaków pod wodzą hetmana Iwana Petryżyckiego. Miał on zorganizować dywersyjną wyprawę do Mołdawii. Po uregulowaniu zaległego żołdu można je- szcze było liczyć na kilkanaście tysięcy żołnierzy z wojny smoleń- skiej, którzy ciągnęli już na południe. Łącznie w 1634 r. Rzeczpos- polita zmobilizowała około 62 000 żołnierzy zawodowych, w tym 375 dużo w oddziałach prywatnych. Demonstracja siły zrobiła duże wra- żenie na Szahin adze, który, zobaczywszy armię koronną pod Ka- mieńcem Podolskim, rzekł podobno: "Kto może się im przeciwsta- wić?" Jego raporty do sułtana ostudziły wojownicze zapędy przy- wódców Porty. Przyczyniła się do tego również postawa chana Dża- nibeka Gereja, który wymówił się od udziału w wojnie z Polską, oraz niepewna postawa Multanów i Wołochów, sprzyjających po ci- chu wrogom Turcji. W rezultacie, w otoczeniu sułtana wzięło górę stronnictwo pokojo- we z wezyrem Murtazą paszą na czele. Obopólne dążenia do pokoju zostały zrealizowane 19 sierpnia 1634 r., gdy w obozie pod Kamień- cem uzgodniono warunki nowego układu polsko-tureckiego. Roko- wania w tej sprawie prowadzili: Koniecpolski i komisarze sejmowi z jednej, a Szahin aga z drugiej strony. Układ, zatwierdzony przez Murada IV w dniu 26 października 1634 r., był w zasadzie powtó- rzeniem umowy chocimskiej z 1621 r. Tak więc potężna demonstra- cja siły zrobiła swoje. Turcja wyrzekła się wojny. Do sukcesu przy- czynił się najbardziej Koniecpolski, organizator obrony granic połu- dniowo-wschodnich i tęgi dyplomata. Społeczeństwo polskie przy- jęło układ kamieniecki z dużym uczuciem ulgi, Władysław IV nato- miast żałował, że ominie go sława pogromcy Półksiężyca, w ostate- czny sukces oręża Rzeczypospolitej bowiem nie wątpił. Tymczasem sułtan dla wykazania dobrej woli kazał powiesić Abazego paszę, sprawcę całego konfliktu. Pokój był w samą porę, Koniecpolski bowiem poważnie zanie- mógł. "JM Pana Krakowskiego, któregośmy się dziś spodziewali, zatrzymała choroba na którą w Kamieńcu, i dość słyszę niebezpiecz- nie, leży" - pisał 8 października ze Lwowa podkomorzy litewski Ja- nusz Radziwiłł do swego ojca Krzysztofa II, wojewody wileńskiego i hetmana wielkiego litewskiego 23. Silny organizm wodza przezwy- ciężył jednak chorobę. Po upływie kilku tygodni hetman znowu ak- tywnie działał na rzecz reorganizacji wojska i przygotowań do nowej wojny, tym razem ze Szwecją. Upływał bowiem termin rozejmu za- wartego w Starym Targu. Władysław IV doskonale rozumiał, że bez reform wojskowych nie będzie można kusić się o zwycięstwo nad Szwecją. Dlatego z dużym rozmachem podjął dzieło reorganizacji armii polskiej, mające pod- nieść jej siłę ogniową poprzez rozwój nowoczesnych rodzajów bro- 376 ni: piechoty, artylerii, dragonii, inżynierii wojskowej, oraz przenie- sienie na polski grunt wszystkich zdobyczy nauki, techniki i taktyki Zachodu. Doświadczeniem i radą służyli mu wybitni fachowcy wojs- kowi, przede wszystkim Koniecpolski, Krzysztof II Radziwiłł oraz Eliasz i Krzysztof Arciszewscy - obaj służący niegdyś w armii fran- cuskiej, holenderskiej i duńskiej. Koniecpolski poparł wysiłki króla w dziedzinie wojskowości, ale wobec jego planów zdobycia korony szwedzkiej, projektów małżeńskich, mających podnieść pozycję międzynarodową monarchy, oraz dążeń do wzmocnienia władzy zaj- mował krytyczne stanowisko. Był realistą, natomiast Władysław IV łatwo zapalał się do utopijnych wręcz planów, bardziej odpowiada- jących dynastycznym interesom Wazów niż dobru Rzeczypospolitej. Zasługi Koniecpolskiego w dziele realizacji reform wojskowych nie są dokładnie zbadane, niemniej były bardzo poważne. Hetman należał przecież do bardziej wykształconych magnatów polskich. Choć był samoukiem, władał kilkoma obcymi językami, co pozwa- lało mu czytywać liczne traktaty o wojskowości, wydane w innych krajach. W pełni doceniał potrzebę rozbudowy piechoty, artylerii, floty wojennej, przemysłu zbrojeniowego, fortyfikacji, badań karto- graficznych, sam był inicjatorem wielu reform, budowniczym arse- nałów i nowoczesnych twierdz, wodzem podążającym za rozwojem europejskiej myśli i praktyki wojskowej. Władysław IV i jego doradcy zorganizowali przede wszystkim jed- nostki piechoty cudzoziemskiego autoramentu, formowane na wzór zachodni i szkolone początkowo przez oficerów zagranicznych, póź- niej także i przez Polaków. W jednostkach tych służyli głównie chłopi i plebs miejski z Wielkopolski i Małopolski. Zaciąg prowa- dzono całymi regimentami lub kompaniami. Nie wolno jednak było agitować w dobrach prywatnych, by nie pozbawiać szlachty pańszczyźnianych rąk do pracy. W podobny sposób organizowano jednostki dragonii i rajtarii. Dużą uwagę zwrócono na rozwój artylerii, broni dotychczas za- niedbanej i bardzo kosztownej. Ujednolicono kaliber dział, dawniej bardzo różnorodny, tworząc jednolite wagomiary: 48, 24, 12, 6 fun- tów, wprowadzono też, na wzór szwedzki, lekkie armatki towarzy- szące piechocie. W ludwisarniach przetapiano stare działa i sprzęt zdobyty pod Smoleńskiem, podjęto też produkcję nowych kalibrów broni. W późniejszym okresie król uzyskał na sejmie specjalny po- 377 datek na artylerię, zwany "nową kwartą", który przeznaczono na zbudowanie nowych arsenałów w Warszawie i Lwowie oraz na prze- budowę starych - w Krakowie, Malborku, Pucku, Barze i Kamień- cu Podolskim. Prac przy dwu ostatnich osobiście doglądał Koniec- polski, który ponadto założył w Barze niewielki park artyleryjski. Mimo oporu hetmanów, zazdrosnych o władzę nad wojskiem, król utworzył w 1637 r. urząd "starszego nad armatą". Był to dowódca i administrator artylerii, podległy początkowo komendzie monarchy. Dzięki reformom Władysława IV i jego doradców powstał pierwszy w dziejach Polski korpus artylerii, złożony z oficerów, podoficerów i puszkarzy, jednolicie wyszkolony i mający własny regulamin dyscy- plinarny. Do tej pory armaty obsługiwało nie wojsko, lecz rzemio- sło cechowe. W krótkim czasie został poważnie rozbudowany przemysł zbroje- niowy, obejmujący ludwisarnie, huty, kuźnice, prochownie, wytwór- nie szabel, pistoletów, muszkietów i innego sprzętu. Sam Koniecpol- ski w swych dobrach nad Teterewem na Ukrainie założył 18 kuźnic. Dzięki rozwojowi przemysłu zbrojeniowego zwiększyła się liczba dział. Sama tylko artyleria koronna pod koniec rządów Władysława IV miała około 350 dział polowych, nie licząc dużej liczby dział for- tecznych. Silna była też artyleria litewska. Przyjęty za Władysława IV system odlewania armat przetrwał w Polsce aż do czasów Kościu- szki. Dzięki zabiegom króla stworzono też po raz pierwszy państwo- wy arsenał broni, przeznaczonej do działań w polu. Dotychczas wszelka broń, z wyjątkiem artylerii, była osobistą własnością towa- rzyszy w jeździe i dziesiętników w piechocie. Teraz w arsenałach państwowych znalazła się nie tylko broń palna, przenaczona do obrony twierdz, ale również wyposażenie wojsk autoramentu cudzo- ziemskiego, jak: zbroje rajtarskie, uzbrojenie ochronne piechoty, arkebuzy, muszkiety, piki, amunicja, a nawet sprzęt pontonowy. Większość tego sprzętu oraz broni palnej i siecznej pochodziła z kraju, tylko część muszkietów sprowadzano w dalszym ciągu z Ho- landii. Prace nielicznej wprawdzie, ale znakomitej grupy inżynierów woj- skowych doprowadziły do upowszechnienia w Polsce nowoczesnych fortyfikacji bastionowych typu holenderskiego, prostych i dość ta- nich, gdyż do ich budowy używano drewna i ziemi, zaniechano bu- dowy drogich kazamat i obwarowań. Ten nowy typ umocnień stoso- 378 wał Koniecpolski w warunkach polowych podczas wojny o ujście Wisły ze Szwedami i pod Kamieńcem Podolskim. System holenders- ki zastosowano teraz przy budowie obwarowań Gdańska, Torunia, Częstochowy, Zbaraża i wielu innych miejscowości. Koniecpolski był inicjatorem budowy twierdzy Kudak nad Dnieprem, która stała się prawdziwą szkołą wojskową, kształcącą kadry oficerów i podofice- rów. Decyzja o budowie twierdzy zapadła podczas spotkania hetmana z królem w 1634 r. we Lwowie, przed spodziewaną agresją turecką. Ponieważ skarb państwa nie mógł podołać wszystkim wydatkom, Ko- niecpolski łożył na budowę Kudaku głównie własne pieniądze. Wojs- kowy sztab hetmana składał się ze znakomitych fachowców, "ludzi, którzy stanowili prawdziwą ozdobę wieku". Byli wśród ich inżyniero- wie wojskowi: Wilhelm Beauplan, budowniczy Kudaku i autor opisu Ukrainy, Sebastian Aders, kartograf, późniejszy autor mapy Krymu i wybrzeży Morza Czarnego, Paweł Grodzicki, znakomity artylerzysta i znawca wojskowości zachodniej. Dzięki nim, a także Fryderykowi Getkantowi, nastąpił w Polsce duży postęp w kartografii wojskowej. Reformy wojskowe Władysława IV spowodowały, że armia Rze- czypospolitej przekształciła się w nowoczesne narzędzie walki, przo- dującą w tej części Europy siłę zbrojną, nie ustępującą organizacyj- nie i taktycznie nawet wojskom szwedzkim. Władysław IV był jednym z niewielu władców Polski, doceniają- cych znaczenie morza. Poglądy jego w tej sprawie podzielali w pełni Koniecpolski i Krzysztof II Radziwiłł. Hetman koronny już podczas wojny ze Szwedami o ujście Wisły zabiegał o rozbudowę floty wo- jennej, domagał się od króla znacznych funduszy na ten cel, pisał, że bez okrętów nie będzie można wyprzeć wroga z Prus, usiłował blokować porty opanowane przez Szwedów, by uniemożliwiać do- wóz do nich żywności, amunicji i sprzętu wojskowego. Teraz stał się entuzjastą floty wojennej. Jako dogodną bazę dla niej wskazywał Oksywie, teren obecnej Gdyni. Za namową Getkanta zdecydowano jednak zbudować tę bazę na Półwyspie Helskim, między Chałupami i Kuźnicą. W krótkim stosunkowo czasie, dzięki finansowej pomocy bogatego kupca gdańskiego Jerzego Hewla, gotowa była do działań eskadra, złożona z 11 okrętów z 200 działami oraz 600-700 mary- narzami na pokładach. Dla jej osłony zbudowano dwie nowoczesne twierdze - Władysławowo i Kazimierzowo, umocniono też nowymi bastionami Puck i Oksywie. Magnaci, wzorując się na królu, zbudo- 379 wali w swych włościach wiele nowoczesnych twierdz. Sam Koniec- polski wzniósł swym sumptem warownię Brody. W dniu 31 stycznia 1635 r. rozpoczął w Warszawie obrady sejm, mający zająć się przygotowaniami do wojny ze Szwecją. Szwedzi byli zaangażowani w wojnę trzydziestoletnią, a nadto po śmierci Gu- stawa Adolfa pod Liitzen ponieśli kilka porażek, toteż zobaczywszy rozmach Polaków w dziedzinie reform wojskowych, stali się skłonni do ustępstw. Pokojowo nastawiona szlachta zmusiła Władysława IV do podjęcia rokowań. Prowadzono je w Pasłęku, ale bez rezultatu. W tej sytuacji sejm nie poskąpił grosza i uchwalił wysokie podatki na wojsko. Ustalony przez sejm komput miał liczyć 23 370 stawek żołdu, a więc ponad 21 000 żołnierzy. Koniecpolski przybył na sejm dopiero w marcu, gdyż zajęty był pracami komisji lwowskiej do spraw żołdu, a także prowadził jakieś rozmowy z Kozakami. Nie dały one chyba rezultatu, bo hetman zażądał zmniejszenia rejestru Kozaków o 1000. Po sejmie wrócił jeszcze na krótko na Ukrainę, by dopilnować budowy Kudaku. W czerwcu 1635 r. przybył na Pomo- rze i stanął na czele wojsk, które miały walczyć ze Szwedami. Tymczasem po fiasku pierwszej tury rokowań z pośrednictwem wystąpiła dyplomacja francuska, angielska, holenderska i branden- burska, a więc państw zainteresowanych dalszym udziałem Szwecji w wojnie trzydziestoletniej. Koniecpolski brał udział w rozmowach z mediatorami, poznał ich szczere intencje, sam stał się zwolenni- kiem pokoju, pod warunkiem, że Szwedzi zgodzą się opuścić porty pruskie. W razie odmowy z ich strony gotów był prowadzić wojnę aż do całkowitego zwycięstwa. O koronę szwedzką dla Władysława IV nie zamierzał jednak wojować, podobnie jak cała zresztą szlachta polska. Na wszelki wypadek opracował jednak Dyskurs o wojnie ze Szwedami anno 1635. Jego autorstwo budziło wątpliwości wśród ba- daczy, ostatecznie jednak Edward Jokiel przesądził sprawę na ko- rzyść hetmana. Koniecpolski zalecał w Dyskursie jak najszybsze opanowanie Prus Książęcych, by pozbawić Szwedów zasobów żyw- ności, wybieranej z okolic zajmowanych przez nich twierdz, odebra- nie Królewca i zmuszenie elektora do wypełnienia zobowiązań len- nych wobec Rzeczypospolitej. Osaczenie załóg miało być dopiero początkiem wojny. "A że na tym nie dosyć nieprzyjaciela w Pru- siech ścisnąć, ale go trzeba in visceritus Sueciae (w sercu Szwecji) szukać i tam sedem belli (teren wojny) przenieść" 24. Było to oczywi- ście możliwe tylko pod warunkiem posiadania silnej floty wojennej. 380 Hetman radził więc podjąć rozmowy z gdańszczanami, sejmikami pruskimi i księciem kurlandzkim, sądząc, że będzie można ich skło- nić do partycypowania w kosztach budowy floty, zdolnej do wysa- dzenia desantu na wybrzeżu Szwecji. Spodziewał się, że desant ten skłoni do wystąpienia części Szwedów, przeciwników twardych rzą- dów kanclerza Oxenstierny, kierującego krokami małoletniej Kry- styny, córki Gustawa II Adolfa. Postępując zgodnie z radami Koniecpolskiego, król latem 1635 r. umocnił zwierzchnictwo Polski nad Prusami Książęcymi. W lipcu udał się z licznym orszakiem do Królewca. W stolicy księstwa mianował swe- go namiestnika, Jerzego Ossolińskiego, nadał mu szerokie uprawnie- nia, łącznie z władzą wojskową. Ważniejsze twierdze w Prusach zajęły wojska polskie; urzędników elektora zmuszono do złożenia przysięgi na wierność królowi Rzeczypospolitej. Po umocnieniu zwierzchnictwa nad Prusami Władysław IV pojechał do Gdańska, by zaagitować mieszczan do zwiększenia świadczeń finansowych na utrzymanie wojska. Jednocześnie Koniecpolski udał się do wojsk koronnych, koncen- trujących się w Czerwonym Dworze koło Tczewa. Zgodnie z uchwa- lonym komputem stawiło się na wojnę 21 000 żołnierzy wraz z silną artylerią. Cała armia przeprawiła się przez Wisłę po moście ponto- nowym, którego człony spławiono rzeką z Warszawy. Jednostki pol- skie w pełnej gotowości bojowej stanęły pod Sztumem. Tu przybył do nich z Gdańska Władysław IV. Do wojny jednak nie doszło. Zaniepokojeni pełną mobilizacją sił Rzeczypospolitej Szwedzi niespodziewanie poszli na wielkie ustęp- stwa. W tej sytuacji monarcha polski, wbrew własnej woli, musiał przystać na nowy, dwudziestosześcio i półleni rozejm, podpisany w Sztumskiej Wsi. Zgodnie z jego postanowieniami Szwedzi opuścili porty w Prusach Książęcych i Królewskich, przestali pobierać cła w Gdańsku, dające im dotąd aż 1/3 wszystkich wpływów budżetowych; prawa Władysława do korony szwedzkiej zostały zawieszone na cały okres trwania rozejmu. Król potraktował układ jako osobistą klęs- kę, szlachta była jednak zadowolona, państwo osiągnęło bowiem bez wojny to, o co musiałoby walczyć przez długie lata, nie mając pewności zwycięstwa. Przecież w razie niepowodzeń w Prusach Szwedzi mogli przerzucić tu z Niemiec wszystkie swe siły, a wtedy wynik wojny byłby wątpliwy! Koniecpolski był realistą, dlatego z ulgą przyjął wiadomość o 382 układzie w Sztumskiej Wsi. Docenił wysiłki mediatorów w czasie rokowań i szczodrze ich obdarzył cennymi upominkami. Między in- nymi poseł francuski otrzymał od niego szablę ze stali damasceń- skiej, wykładaną złotem i drogimi kamieniami. Niebawem szlachta, pilnie strzegąca swych wolności i obawiająca się wzmocnienia władzy królewskiej, odmówiła Władysławowi IV nowych podatków na utrzymanie wojska, mogącego teraz stać się narzędziem w jego rękach. Wysiłek finansowy Rzeczypospolitej w latach 1632-1635 był zresztą ogromny, wyniósł bowiem ponad 10,3 mln zł. Dlatego na jesiennym sejmie 1635 r. postanowiono zreduko- wać armię do 3300 stawek żołdu, oprócz załóg Kamieńca Podolskie- go, Pucka, Władysławowa i Kazimierzowa. Tak więc wysiłki króla i jego doradców w dziedzinie modernizacji armii zostały w znacznym stopniu zniweczone, a prawie cała siła zbrojna została zdemobilizo- wana. Stało się tak, ponieważ rolnicza, zacofana, mająca niewielką akumulację kapitału i słabą władzę królewską Rzeczpospolita nie podołała finansowo. Dużą armię zawodową mogły utrzymywać na stałe tylko państwa mające silny przemysł, rozwinięty handel, ban- ki, flotę handlową, kolonie zamorskie, scentralizowany system za- rządzania, silną władzę królewską. Rzeczpospolita takim krajem nie była! Nie wszystko jednak poszło na marne. Pozostały silne załogi w twierdzach, gwardia królewska, pełne broni arsenały, liczna artyle- ria, rozwinięty przemysł zbrojeniowy, flota przekształcona na przed- siębiorstwo handlowe (które niestety szybko zbankrutowało), nowo- czesny system organizacyjny armii, wybitni dowódcy i fachowcy wojskowi, dzieła naukowe o wojskowości, mapy i opisy różnych krain. Wszystko to okazało się bardzo przydatne w przyszłych woj- nach z Kozakami, Szwedami i Rosją. 6. "Wicekról Ukrainy" Za Władysława IV Koniecpolski należał do najbardziej wpływo- wych magnatów w Rzeczypospolitej. Towarzyszący posłowi francus- kiemu podczas rokowań ze Szwedami Karol Ogier pisał: "Sam het- man, człek wysoki z długą brodą, jaką tu niewielu nosi, z wygoloną głową, liczy lat 43 (faktycznie miał wówczas czterdzieści cztery lata 383 - L.P.). Pod długą ferezją nosi zwykle biały, atłasowy żupan. Ogromną odznacza się i niefrasobliwą pobożnością i na sztandarze swym ma wizerunek Najświętszej Panny. Cały tchnie myślą o roz- gromieniu niewiernych narodów, z którymi często walczył. Był też w niewoli w Konstantynopolu. Ale nie tylko ducha jest dzielnego, lecz i ręki mocnej i wyćwiczonej. [...] Ogromna jest jego potęga w Rzeczypospolitej i największa po potędze króla, od którego raz ustanowiony, nie może już być z godności swej złożony [...] Oprócz tego jest kasztelanem krakowskim. [...] Do tych tak wielkich dygni- tarstw, na które zresztą zasłużył swą wartością, dźwignęło go popar- cie Kaspra Denhoffa, wojewody sieradzkiego, który był ulubieńcem Zygmunta III, a który pojął za żonę siostrę hetmana" 25. Celna ta charakterystyka hetmana zawiera jednak pewne nieścisłości. Znacz- nie więcej niż Denhoffowi zawdzięczał Koniecpolski Żółkiewskie- mu. Poza tym nie był takim fanatykiem religijnym, jak to wynikało ze słów Ogiera. Mimo ostentacyjnej pobożności był człowiekiem to- lerancyjnym wobec innych przekonań. Na jego dworze przebywał na przykład arianin Eliasz Arciszewski; hetman utrzymywał kores- pondencję z innym arianinem, Marcinem Ruarem, którego bronił nawet przed władzami miejskimi Gdańska. Dobrze potrafił współ- żyć z prawosławnymi, zezwalał im na budowę cerkwi w swoich ma- jątkach na Ukrainie. Nie bronił także Żydom wznoszenia synagog. Do wielkiego majątku doszedł różnymi drogami. Wiele zawdzię- czał najpierw Żółkiewskiemu, który wyjednał mu u króla liczne na- dania na początku kariery. Znaczny posag otrzymał po ślubie z Ka- tarzyną Żółkiewską, a następnie Krystyną Lubomirską. Zdobywszy później wielki autorytet w społeczeństwie szlacheckim i pełnię wła- dzy nad armią, stał się niezależny od dworu królewskiego. Włady- sław IV, chcąc go pozyskać dla swoich planów, hojnie nadawał mu nowe starostwa i dobra ziemskie. W lutym 1633 r. powierzył mu wspomnianą przez Ogiera kasztelanię krakowską. Dzięki temu Ko- niecpolski wyrósł na wielkiego magnata, zwanego często "wicekró- lem Ukrainy". Oszczędny i praktyczny, dzięki własnej gospodarności doszedł do dużych pieniędzy, które obracał następnie na zakup nowych włości. Wielkie dochody zapewniały mu - jak wszystkim zresztą wybitnym hetmanom - służba wojskowa, wojny i starostwa. Dzięki nim czer- pał środki na tak wielkie zakupy oraz inwestycje w swych majątkach. 384 Samym wyglądem Koniecpolski budził powszechny szacunek. Po- ciągłe oblicze, długi nos, wielkie oczy, wysokie czoło, sumiasty wąs i wspaniała broda, zwracająca wszędzie uwagę, energiczne i zdecy- dowane ruchy oraz pewność siebie dodawały mu splendoru i dosto- jeństwa. Chociaż porywczy i w gniewie zapalczywy wzbudzał czasem lęk, to jednak ujmujący osobiście, przyjemny, naturalny w obejściu wywoływał na ogół częściej sympatię. Miał zalety i wady typowe dla całej społeczności szlacheckiej, dlatego w jej oczach był symbolem polskości. Nosił zawsze polskie stroje, podkreślając tym przywiąza- nie do ojczyzny i starych obyczajów. Podobnie jak cała szlachta uwielbiał psy i konie, polowania, huczne uczty, bogate rzędy końs- kie, orientalną broń, ozdobne wyroby artystyczne. Mimo że stale za- biegał o reformę skarbu i wojska, odznaczał się typowym dla szla- chty konserwatyzmem politycznym, przekonaniem o doskonałości ustroju "złotej wolności" szlacheckiej. Chociaż stale chorował na nerki, był człowiekiem nadzwyczaj czynnym, nieustannie czymś za- jętym. Według słów dworzanina Stanisława Oświęcimia - "przez kwadrans jeden darmo nie zwykł trwonić czasu". Najmilszą jego rozrywką w wolnych chwilach było czytanie książek. Cieszył się ogromnym uznaniem wśród szlachty i na dworze, był bardzo popu- larny, lubiany, "szczęśliwy za życia", mimo różnych przeciwieństw losu. Jego awans materialny był nadzwyczajny. Po ojcu, jak wiadomo, odziedziczył tylko kilka wsi. Około 1606 r. został starostą wieluń- skim. Przez późniejsze lata stale zabiegał o starostwa, stosując przy tym różne formy nacisku. Ponieważ zorganizowane zaopatrzenie wojska w żywność praktycznie wówczas nie istniało, a podczas leż zimowych żołnierze pustoszyli królewszczyzny nie gorzej od nieprzy- jaciela, hetman żądał dla siebie starostw w zamian za obietnicę, że nie wpuści tam wojska. Według ustaleń Zofii Wielebskiej uzyskał kolejno starostwa: 15 VI 1616 - radomkowskie, około 1616 r. - żarnowieckie, ok. 1624 - barskie, w styczniu 1624 - stryj skie, ok. 1625 - kowelskie, w maju 1628 - buskie, 6 IX 1634 - mukarows- kie, 9 XI 1636 - perejasławskie, 20 XII 1636 - hadziackie, 11 IV 1638 - bracławskie, 3 V 1638 - bytowskie. W nieznanym bli- żej roku otrzymał jeszcze starostwo szczurowickie, które 30 III 1635 scedował swej żonie. W sumie Koniecpolski otrzymał od Zygmuna III i Władysława IV aż 13 starostw! Nie wszystkie dzierżył jednocześ- 385 nie, wykazywał bowiem dużą troskę o całą rodzinę i cedował na jej rzecz niektóre z nich. Tak więc starostwo stryjskie już w 1624 r. prze- kazał bratu Krzysztof owi, żarnowieckie w 1625 r. -żonie, perejasła- wskie 20 VI 1637 r. - synowi Aleksandrowi. Inne scedował bliskim sobie ludziom: wieluńskie w 1629 - szwagrowi, Kasprowi Denhoffo- wi, radomkowskie 31 III 1620 - Filipowi Wołuckiemu. Cesja trzech starostw na żonę i syna nie uszczupliła oczywiście dochodów hetmana. Starostwa Koniecpolskiego były rozrzucone w różnych miejscach. Wieluńskie w pobliżu Częstochowy obejmowało dwa miasteczka, 18 wsi i 8 folwarków. Znajdowało się w rejonie najlepiej rozwiniętych ziem Korony i dawało 7812 florenów (ponad 46 872 zł) dochodu ro- cznie. Znaczna większość tej sumy trafiała praktycznie do kieszeni hetmana. Radomkowskie obejmowało Radomsko, 7 okolicznych wsi, 3 folwarki, 12 stawów rybnych i dawało 3818 florenów rocznie (floren miał w 1650 r. wartość 6 zł). Starostwo bytowskie weszło w skład Korony po bezpotomnej śmierci księcia zachodniopomorskie- go Bogusława XIV. Szlachta pomorska miała zagwarantowane przy- wilejami prawo do dzierżenia wszystkich dóbr królewskich i stano- wisk na terenie zamieszkiwanej prowincji, toteż nadanie Bytowa Koniecpolskiemu spotkało się z jej stanowczym sprzeciwem i 20 V 1642 r. król musiał przekazać starostwo miejscowemu magna- towi, Jakubowi Wejherowi, zaś Koniecpolski otrzymał rekompensa- tę na innych terenach. Było o co kruszyć kopie, gdyż starostwo by- towskie obejmowało - oprócz miasta - aż 29 wsi i 9 folwarków. Znacznie mniejszym było starostwo żarnowieckie nad Pilicą, składa- jące się z miasteczka, 8 wsi i kilku drobnych dzierżaw. Pozostałe starostwa Koniecpolskiego znajdowały się na ziemiach ruskich. Do największych należały kowelskie na Wołyniu, obejmu- jące 3 miasteczka, 23 wsie oraz 6 folwarków i dające 9454 floreny dochodu, i barskie, składające się z miasta Bar i 40 wsi, dających w sumie 8600 florenów. Mniejszymi starostwami były: stryjskie, mające jedno miasto, 21 wsi i folwark, dające 3276 florenów rocznie, muka- rowskie w województwie podolskim (koło Kamieńca Podolskiego) z licznymi polami uprawnymi, łąkami i stawami rybnymi, szczurowic- kie w powiecie buskim, należącym do województwa bełskiego. Do bardzo rozległych, ale słabo zagospodarowanych i zaludnionych sta- rostw należały: bracławskie, perejasławskie i hadziackie. To ostat- nie, obejmujące faktycznie całe dorzecze Psiołu i Worskli, zostało 386 wydzielone z perejasławskiego i miało stanowić odtąd dożywotnie uposażenie hetmanów wielkich koronnych. W sumie 13 dzierżawio- nych przez hetmana starostw obejmowało około 20 miast i miaste- czek, ponad 300 wsi i wiele folwarków. Oprócz nich w 1642 r. het- man uzyskał królewszczyznę Horodyszcze razem z okolicznymi wsiami w województwie podlaskim. Szybko rosły też dobra prywatne Koniecpolskiego. Po zmarłym w 1636 r. Łukaszu Żółkiewskim, wojewodzie bracławskim, hetman uzyskał większość jego majątku. Łącznie z posagiem Katarzyny Żół- kiewskiej dobra te stały się zalążkiem dużego klucza brodowskiego. W 1620 r. Koniecpolski był właścicielem Czernijowic koło Mohyle- wa nad Dniestrem. Miał też zapewne jakieś wsie na Podolu i w zie- mi chełmskiej. W 1625 r. od Jana Korycińskiego zakupił kilka wsi i zamek Potok w powiecie lelowskim, niedaleko Częstochowy. Nieba- wem stał się właścicielem Szczercowa koło Piotrkowa, a od swych braci wykupił Kamieńsko koło Kłobucka i kilka wsi. Pierwszy majątek na kresach kupił dopiero w 1628 r. Był to Janusz- pol nad Teterewką, w powiecie Owrucz na Kijowszczyźnie, nabyty od Niemiryczów. W 1633 r. od Zubryków zakupił rozległą włość mhlijewską i radywonowską (żabotyńską), rozciągające się nad rze- ką Olszanką koło Czerkas i nad rzeką Taśminą. Ten wyludniony, spustoszony przez Tatarów teren nabył stosunkowo tanio za 24 000 zł. Ponieważ wbijał się klinem w ziemie Zaporoża, Kozacy ostro wystąpili przeciw hetmanowi i zagrozili mu procesem, dowodząc, że bezprawnie wszedł w jego posiadanie. Ostatecznie jednak ustąpili przed potęgą hetmana. Po śmierci hospodara mołdawskiego, Miro- na Barnawskiego, Koniecpolski w nagrodę za odparcie najazdu Abazy paszy otrzymał pozostały po nim majątek w Polsce - klucz uścieński (od Uścia nad Dniestrem), obejmujący ponad 20 wsi i miasteczek i szacowany na 320 000 zł. Na Podolu hetman miał także rozległe dobra jazłowieckie, złożone z Jazłowca, dwóch innych mia- steczek i 30 wsi. Dawały one 84 000 zł dochodu rocznie. W 1643 r. zakupił od Odrzywolskich miasto Toporów koło Brodów i wiele okolicznych wiosek. W 1645 r. nabył jeszcze dobra Łebedyn koło Czerkas, obejmujące bezludne prawie lasy. Miał też pod Warszawą folwark Obory nad Wisłą 26. Po układzie w Sztumskiej Wsi Rzeczpospolita przeżywała dość długi okres pokoju, sprzyjający postępów gospodarczemu. Koniec- 387 polski rozpoczął wtedy intensywną akcję kolonizacyjną w swych do- brach i starostwach ukraińskich. W 1637 r. otrzymał od Władysława IV przywilej na założenie ośmiu miast. Rezultatem tej akcji był szybki wzrost zaludnienia kresowych połaci Ukrainy, postęp gospo- darczy, wzrost dobrobytu i bezpieczeństwa ludności. W samej tylko włości radywonowskiej hetman w ciągu ośmiu lat założył kilka mia- steczek i mocno je ufortyfikował, zapewniając mieszkańcom schro- nienie w razie napaści Tatarów. Podobnie było na innych terenach. "Posadami wielkich miast Ukrainę hetman ozdobił - pisał więc kronikarz - a tem w Ukrainę Tatarom drogę zawarł. Sprawił to P. Bóg przezeń, że Ukraina taka spokojna, jako które miasto pośrod- ku Korony"27. Niejedno z tych miast leżało na terenie kró- lewszczyzn. Mimo to z biegiem lat stały się prywatną własnością Ko- niecpolskiego. Hetman nie był wyjątkiem, podobnie postępowali inni magnaci, przywłaszczając sobie majątki królewskie. Zupełny brak kontroli ze strony słabego aparatu władzy państwowej sprzyjał takiej samowoli, zwłaszcza że magnaci piastowali najwyższe stano- wiska cywilne i wojskowe. Rezultatem tego procesu była rosnąca przewaga włości magnac- kich nad królewskimi na kresach. Według rejestru podymnego z 1640 r. na Bracławszczyźnie do 18 wielkich właścicieli należało aż 80% całej ziemi. Pierwsze miejsce na liście tych potentatów zajmo- wał Koniecpolski, właściciel 18 548 gospodarstw chłopskich. Dru- gim był Tomasz Zamoyski z "tylko" z 3986 gospodarstwami. Zaled- wie jedenaście lat wcześniej hetman nie figurował tu wcale na liście właścicieli ziemskich. Według tegoż rejestru miał wówczas na Brac- ławszczyźnie 170 miast, miasteczek i umocnionych miejscowości (przeważnie były to małe ufortyfikowane osady) oraz 740 wsi. Na Kijowszczyźnie Koniecpolski był już skromniejszym właścicie- lem, miał tu bowiem "tylko" 1499 gospodarstw (10 miejsce wśród wielkich właścicieli). W sumie hetman był jednak największym mag- natem kresowym, mającym w swych dobrach ukraińskich rzekomo 120 000 poddanych. Dopiero w 1645 r. zdystansował go kniaź Jere- mi Wiśniowiecki, właściciel 230 000 poddanych. Ale w latach czter- dziestych majątek hetmana także się powiększył, toteż różnice mię- dzy obu petentami nie były tak duże. Większość tych olbrzymich dóbr hetman najprawdopodobniej przekazywał w dzierżawę, otrzymując w zamian pieniądze oraz pło- 388 dy rolne. Tak np. w 1644 r. zawarł umowę z Marcinem Dłuskim na dzierżawę Hadziacza, Luteńki, Raszawy i przyległych do nich wsi. Czynsz roczny z tych dóbr wynosił 13 000 zł, przy czym część tej sumy była płacona w potażu. Można przypuszczać, że łączne docho- dy hetmana były znacznie większe niż innych wielkich wodzów Rze- czypospolitej XVII w., choć nie aż takie, jak sądzili dawniej history- cy. Wielkie zyski dawała Koniecpolskiemu eksploatacja lasów. Drew- no spławiano w części Bugiem (z włości czerwonoruskich) do Gdań- ska, skąd wędrowało do państw Europy Zachodniej, częściowo wy- rabiano zeń na miejscu klepkę, inne materiały budowlane, głównie zaś popiół i potaż. Większość majątków na Rusi Czerwonej, w ziemi sieradzkiej, krakowskiej i sandomierskiej prowadziła towarową w znacznym stopniu gospodarkę folwarczno-pańszczyźnianą, nastawio- ną na sprzedaż zbóż, miodu, ryb hodowanych w licznych stawach, artykułów pochodzenia zwierzęcego. Dobra czerwonoruskie dostar- czały także na sprzedaż całych stad wołów, pędzonych na Śląsk, a nawet do dalekiej Nadrenii. Na Ukrainie hetman rozwinął na szero- ką skalę hodowlę ryb w stawach. Poważne znaczenie miały tu po- nadto myślistwo, zwłaszcza odstrzał zwierząt futerkowych, oraz pszczelarstwo. Dużą wagę przywiązywał hetman do hutnictwa i przemysłu. Nad Teterewem, jak wiadomo, miał 18 kuźnic. W Brodach przyczynił się do rozwoju hutnictwa żelaza (w okolicy), produkcji prochu strzelni- czego i cegły. Największym osiągnięciem było jednak zorganizowa- nie tu dużego ośrodka produkcji tkanin jedwabnych na wzór włoski, a następnie, po niepowodzeniu tego przedsięwzięcia, uruchomienie produkcji tkanin (opon) i kobierców na wzór perski. Jakość tych wyrobów była tak wysoka, że dorównywała niemal produkcji z Ispa- hanu lub Teheranu. Największe osiągnięcie stanowiła jednak manu- faktura złotogłowiu, produkująca kobierce, opony i zasłony. Ko- niecpolski rozwinął pod Brodami hodowlę jedwabników, uniezależ- niając się w ten sposób od kosztownego importu surowca. Był więc jednym z niewielu magnatów XVII w. doceniających potrzebę indu- strializacji kraju. Z wielkim rozmachem prowadził działalność budo- wlaną. W samym Koniecpolu wzniósł swym sumptem kościół, za- projektowany przez nadwornego architekta, Andrea Dell Aquę, a także dokończył budowy pałacu, zapoczątkowanej przez ojca. Na 389 dalekich krańcach Rzeczypospolitej, u zbiegu rzeczki Kołymy i Bohu w województwie bracławskim, w latach 1634-1644 jego drugi wybitny architekt, Wilhelm Beauplan zbudował miasto i twierdzę Nowy Koniecpol, który miał w przyszłości stać się głównym ośrod- kiem dóbr hetmana. Rychła burza dziejowa, wywołana powstaniem Chmielnickiego, spowodowała kompletne zniszczenie tej miejsco- wości. Tenże Beauplan już w 1631 r. zaprojektował fortyfikacje Baru, który po zbudowaniu umocnień rozrósł się na spore miasto, złożone z trzech części i liczące 881 domów. Największy rozkwit za życia hetmana przeżywały Brody, prawdziwa "stolica" włości Ko- niecpolskich. Dla zabezpieczenia ich przed Tatarami wódz otoczył je nowoczesnymi, bastionowymi umocnieniami, zaprojektowanymi najprawdopodobniej przez Andrea Dell Aquę. Twórcą zamku, sie- dziby hetmana, był Beauplan. Zwiedzający Brody w 1634 r. Al- brycht Stanisław Radziwiłł napisał: "W połowie tego miesiąca (sty- cznia - L.F.) odwiedziłem w Brodach kasztelana krakowskiego, gdzie widziałem zaczątki przyszłego wspaniałego zamku". Jeszcze większe wrażenie zrobił na nim pałac w Podhorcach, który zwiedził w 1640 r. Pisał, że hetman buduje go "dla siebie może dlatego, że na własne oczy nie widział piękna Włoch i chciał sobie stworzyć mi- krokosmos; dla swoich - by postawić wieczny pomnik tak wielkie- go dzieła, dla Królestwa - by zachwycać przedziwną budowlą cie- kawe umysły, a również i podróżników ". Zapewnił, "że Polska tym pałacem i ogrodem może współzawodniczyć ze znakomitymi budow- lami włoskimi". Pałac leżał wśród rozległych winnic, 17 km od Bro- dów. "Budowla godna porównania z najwspanialszymi pałacami in- nych narodów i zarazem starannie przystosowana do obrony, jak to się zowie po włosku casa forte. Trzy ogrody stopniowo obniżające się szczególnie przypominają ogrody w Parmie, Matteich, w Capra- roli, w Imperialus Adventae. Wodotryski, cudne fontanny wystrze- lają w górę i nic w tym dziwnego, bo mistrzem ich znakomity wyna- lazca sprowadzony z Rzymu. Przy końcu ogrodu portyk albo galeria na długość 200 kroków, wsparta na kolumnach z ciosanego kamie- nia. Naprzeciw pałacu, na innej górze, winnice podobne węgiers- kim, przywieziono i najęto Węgra, by kasztelan mógł dochować się kilku beczek własnego wina, u którego skosztowałem puchar" 28. Wino "było jednak niewesołe dla podniebienia". Widocznie klimat Ukrainy mu nie służył! 390 Leżący 17 km od Brodów Palac stanowił niewielką forteczkę ba- stionową z mocnymi murami i głęboką fosą. Wzbudzała ona po- wszechny zachwyt piękną architekturą i wytrawnym gustem architek- ta (Beauplana) oraz samego fundatora. Dworzanin Jana III pisał o nim po latach, już po przeróbkach dokonanych przez króla: "Pod- horce dają doskonałe wyobrażenie o dawnej wspaniałości polskiej. Zamek podhorecki jest niewątpliwie najpiękniejszym domem w tym kraju i chociaż nie jest wielki, uchodziłby za bardzo piękny i w każ- dym innym (kraju)" 29. Reprezentacyjną siedzibą hetmana w stolicy był zbudowany około 1643 r. paląc przy Krakowskim Przedmieściu, zaprojektowany zapewne przez Konstantego Tencallę. Otoczony pięknymi ogrodami, przerabiany później i powiększany, stal się gmachem Rady Ministrów RP. Hetman zbudował jeszcze zamki obronne w Nowogrodzie koło Baru i Krzemieńczuku nad Dnieprem, w powiecie kijowskim. Prze- budował też zamek w Mikulińcach koło Trembowali. Był fundato- rem kościoła w Brodach, kaplicy w Myślenicach, klasztoru jezuitów w Barze, szkoły w Brodach (do której sprowadził profesorów z Akademii Krakowskiej). Jak każdy potężny magnat miał swój dwór i liczną klientelę, zło- żoną głównie z drobnej szlachty, gardłującej za nim na sejmikach, dzierżawiącej majątki, służącej na dworze i w wojsku, gotowej do wypełnienia każdego rozkazu. Wśród tej klienteli zdarzali się nawet przestępcy, uratowani przed karą przez samego hetmana, któremu potem wiernie służyli. Klientami bywała też zamożna szlachta, jak wspomniany już Marcin Dłuski. Nacisk tej klienteli na władze Rze- czypospolitej niejednokrotnie sprawiał, że Koniecpolskiemu nada- wano nowe dobra i dzierżawy. Dla swych stronników hetman nieje- dnokrotnie urządzał wystawne przyjęcia, trwające przez kilka dni. Koniecpolski troszczył się zawsze o los swej rodziny. Pomógł bra- ciom osiągnąć wysokie godności w państwie, syna Aleksandra wy- słał na studia do Padwy i zadbał o jego przyszłą karierę. W przeci- wieństwie do innych magnatów nie wadził się prawie z nikim w Rze- czypospolitej, toteż nie miał w kraju praktycznie wrogów. Tylko z Jeremim Wiśniowieckim miał spory majątkowe, zakończone jednak polubownym porozumieniem. Mimo że cały prawie swój awans zawdzięczał poparciu dworu, mimo że należał do zaufanych doradców Władysława IV, z monar- 391 chami nigdy w pełni się nie solidaryzował! Sprzeciwił się więc pró- bom wzmocnienia władzy królewskiej i stworzenia elitarnego stron- nictwa dworskiego pod nazwą "Kawaleria Orderu Niepokalanego Poczęcia", projektowi małżeństwa króla z kalwinką, córką Palatyna Renu Fryderyka V, miewał scysje z Władysławem IV w senacie. Może dlatego nie został wielkim kanclerzem koronnym? Z pewnoś- cią król nie chciał, by potężny hetman zmonopolizował w swym ręku dwa najważniejsze urzędy świeckie w państwie, może obawiał się, by nie wyrósł ponad niego. W zasadniczych sprawach politycz- nych Koniecpolski zawsze popierał jednak politykę królewską; nieo- ceniony był zwłaszcza jako znawca polityki wschodniej i znakomity wódz. 7. Problem kozacki Przez znaczną część swego życia Koniecpolski miał stale do czy- nienia z Kozakami. Często byli jego podkomendnymi w wojsku, czasem występowali jako sojusznicy i współpartnerzy w bojach z Turkami i Tatarami, coraz częściej jednak - jako przeciwnicy. Pro- blem kozacki za życia hetmana stawał się jednym z najważniejszych w polityce wewnętrznej Rzeczypospolitej - decydującym niemal o jej przyszłości. Wiązał się on ściśle z sytuacją społeczno-gospodar- czą ludności Ukrainy. Działalność Koniecpolskiego i innych magnatów kresowych przy- czyniała się do rozwoju gospodarczego ziem ukraińskich, jednocześ- nie jednak prowadziła do zaostrzenia wyzysku społecznego i ucisku narodowego, a także do konfliktów na tle religijnym. Feudalizm na kresach nie był dotychczas rozwinięty, a miejscowa ludność miała li- czne swobody, typowe na ogół dla ludności pogranicza i w innych państwach europejskich. Chłopi byli wolni, prawie nie znali pańszczyzny, płacili jedynie niewielkie czynsze, niemal nie podlegali żadnej władzy. Swobodnie osiedlali się na Zaporożu, organizowali wojsko kozackie, wyprawiali się na Turków, Tatarów, Wołochów, Rosję. W wyniku rozrostu majątków magnackich i akcji koloniza- cyjnej ludność chłopska dostała się w tryby systemu feudalnego, przekształciła w poddanych "królewiąt" kresowych, straciła dawne swobody, musiała odrabiać pańszczyznę. Mieszczanom odbierano 392 dotychczasowe prawa i przywileje, zamieniano w poddanych, likwi- dowano samorząd. Chroniczny brak siły roboczej na kresach zmu- szał szlachtę i magnatów do prób ujarzmienia Kozaczyzny, do za- mienienia żołnierzy ukraińskich w pańszczyźnianych chłopów. Ko- zaków nierej estrowych starano się osiedlić w dobrach królewskich i prywatnych, egzekwowano od nich świadczenia na rzecz starostów i prywatnych właścicieli, stale ograniczano rozmiary rejestru, wzrasta- jącego tylko w wypadku obcej agresji. Rozmiary wyzysku powięk- szali dzierżawcy włości magnackich, którzy chcieli się zbyt szybko dorobić, i samowolnie mnożyli świadczenia, skracali lata "wolnizny" nowych osadników, wywołując swym postępowaniem konflikty z chłopami i mieszczanami. Również przymus propinacyjny doprowa- dzał do napięć, gdyż Żydzi dzierżący karczmy także chcieli się szyb- ko wzbogacić, napędzali więc chłopów do gospod, udzielali li- chwiarskich pożyczek na wysoki procent. Masowy napływ szlachty polskiej na Ukrainę zapoczątkował pro- ces polonizacji tych ziem. Świadectwem tego było porzucanie pra- wosławia przez ruskich magnatów i szlachtę, przyjmowanie przez nich katolicyzmu, polskiej mowy i obyczajów, co gwarantowało im możliwości awansu społecznego i politycznego w Rzeczypospolitej. Nowi katolicy ruskiego pochodzenia z nadzwyczajną gorliwością zwalczali potem prawosławie i związaną z nim kulturę ukraińską. Masy ludowe wraz z Kozakami broniły starej religii, kultury oraz obyczajów i coraz częściej występowały zbrojnie przeciw Rzeczypos- politej. Ta z kolei nie mogła tolerować anarchii na kresach, której nosicielami byli Kozacy, samowolnych wypraw czarnomorskich pro- wokujących konflikty z Turcją i Tatarami, znoszenia się Zaporożców z Moskwą, stawiania rozlicznych żądań podważających dotychczaso- we zasady ustroju społecznego i politycznego (jak np. zrównania Kozaków w prawach ze szlachtą). Starała się więc zmusić Kozaczyz- nę do posłuszeństwa za pomocą siły lub różnych represji. Działania te jednak nie skutkowały. Zawierane przez obie strony kompromi- sowe porozumienia nie rozwiązywały problemu. W istocie Rzeczypospolita nie miała żadnego programu w stosun- ku do Kozaczyzny i działała niekonsekwentnie. Musiała tolerować Kozaków, bo wielekroć korzystała z ich pomocy militarnej, nie mia- ła zaś dosyć siły, by zniszczyć ich lub zmusić do posłuszeństwa. Stale więc lawirowała, to powiększając rejestr i dając pewne swobody. 393 to potem ograniczając prawa i wysyłając swoje wojska przeciw Ko- zakom. Postawa Koniecpolskiego wobec Kozaczyzny wynikała z jego po- zycji wielkiego magnata kresowego i hetmana. Jak wiadomo, z całą bezwzględnością tłumił wystąpienia 1625 i 1630 r. Podobnie było i później. Dlatego historycy krytycznie na ogół oceniali jego postępo- wanie. "Obwiniają go dzieje nasze nie bez przyczyny o dzikie obchodzenie się z kozactwem i ludem ukraińskim, przez co umysły rozjątrzył i do zemsty zapalił" 30. Według opinii najwybitniejszego historyka ukraińskiego, Michała Hruszewskiego, Koniecpolski był zdecydowanym wrogiem Kozaczyzny. W istocie sprawa miała się nieco inaczej. Hetman w pełni doceniał walory militarne Kozaczyz- ny, imponowała mu dzielność mołojców, chciał wykorzystać ich za- lety w interesie Rzeczypospolitej, uczynić z Kozaków sprawne i zdy- scyplinowane wojsko, podporządkowane komendzie polskich do- wódców. Starał się utrzymać pokój społeczny na Ukrainie, dlatego przeciwstawiał się nadużyciom wojska koronnego i starostów pols- kich w stosunku do Kozaków i ludności ukraińskiej. Pewnego razu usunął nawet ze stanowiska pułkownika rejestrowych, na którego mocno skarżyli się Kozacy. Chciał ująć w żelazne karby Zaporoż- ców, przeciąć czajkom drogę na Morze Czarne, odciąć dostęp do la- sów, gdzie rąbali drewno do budowy czajek, skończyć z anarchią na kresach. "Przez ograniczenie do minimum swobody organizacyjnej Kozaków, przez bezpośredni nieustanny nadzór nad nimi za pośred- nictwem wyznaczonej im spośród szlachty starszyzny, spodziewał się Koniecpolski osiągnąć z tej strony trwały pokój i zapewnić Rzeczy- pospolitej większe bezpieczeństwo granic. Rachuby te okazały się słuszne tylko na krótką metę, na dalszą natomiast zawiodły" 31. W razie wybuchu powstania hetman działał z całą bezwzględnością wielkiego feudała, którego byt materialny i cała pozycja społeczna stawały się mocno zagrożone. Jakże krótkowzroczna była to jednak polityka! Interesy szlacheckiej Polski i plebejskiej w sumie (mimo znacznego udziału szlachty) Kozaczyzny były tak sprzeczne, że trud- no było marzyć o zupełnym podporządkowaniu tej drugiej intere- som pierwszej. Ale też nie można wymagać, by wielki feudał pojął narodowo-wyzwoleńczy charakter powstań kozackich na Ukrainie! Panujące nad Dnieprem napięcie społeczne uwidoczniło się w 1635 r., gdy znowu doszło do powstania kozackiego. Zbuntowany 394 oddział pod wodzą Sulimy 3 sierpnia opanował podstępem nie ufor- tyfikowany jeszcze do końca Kudak i wymordował jego załogę. Tym razem nie doszło do rozszerzenia się ruchu powstańczego na Ukrainie, rejestrowi Kozacy bowiem dochowali wierności Rzeczy- pospolitej i sami stłumili bunt w zarodku. Odbudowa Kudaku postę- powała powoli i dopiero w 1639 r. twierdza była w pełni gotowa. Obsadzono ją silnym oddziałem piechoty z liczną artylerią. W 1636 r. Koniecpolski zajął się sprawami tatarskimi. W Chana- cie Krymskim doszło wówczas do wojny domowej między zwolenni- kami Inajet Gereja i Kantymira mirzy. Ponieważ Turcja prowadziła wówczas ciężką wojnę z Persami, hetman chciał skorzystać z dogod- nej sytuacji i doprowadzić do interwencji polskiej w Tatarszczyźnie. Gdy więc zagrożona przesiedleniem na Krym lub w stepy kipczackie orda budziacka zwróciła się do hetmana z propozycją przyjęcia protekcji Rzeczypospolitej, Koniecpolski zapalił się do tego pomy- słu i podjął rozmowy z Tatarami. Władysław IV podzielał zdanie hetmana i gotów był nawet rozpętać wojnę z Turcją. Pozostali dyg- nitarze zapatrywali się jednak na cały problem sceptycznie, realnie oceniali możliwości Rzeczypospolitej. Ostatecznie skończyło się na niczym, chan Inajet bowiem pokonał ordę Kantymira i zmusił ją do posłuszeństwa. Koniecpolski szczerze ubolewał z tego powodu i stwierdził, że "wielka się okazja opuściła do sławy i rozszerzenia państw JKMości". Wojna z Turcją stwarzała szansę trwałego soju- szu Polski z Kozaczyzną zaporoską, co mogło mieć kapitalne zna- czenie dla przyszłości państwa. Wydarzenia na Krymie podnieciły Kozaków, gotowych do nowej wyprawy nad Morze Czarne. Gdy więc plany wojenne skończyły się fiaskiem, w sierpniu 1637 r. podnieśli bunt wypiszczycy, poparci przez całą "czerń" ukraińską. Na czele stanął Paweł Pawluk. Ko- niecpolski wydał wtedy uniwersały, wzywające do bezwzględnej roz- prawy z powstańcami. "leżelibyście też ich dostać nie mogli - pisał do żołnierzy i szlachty - abyście owych Waszmościowie na żonach, dzieciach karali i domy ich w niwecz obrócili, gdyż lepsza to rzecz, żeby pokrzywa na tym miejscu rosła, aniżeli żeby się zdrajcy JKM i Rzeczypospolitej tam mnożyli" 32. Podobna była opinia innych mag- natów kresowych, gotowych najbardziej bezwzględnymi metodami bronić swego stanu posiadania na Ukrainie. Tym razem Koniecpolski nie wziął udziału w rozprawie z Kozaka- 395 mi, ciężka choroba bowiem na długo przykuła go do łoża. Zrobił to za niego hetman polny koronny, Mikołaj Potocki, który w bitwie pod Kumejkami, stoczonej 16 grudnia 1637 r., rozbił powstańców, a następnie zmusił ich pod Borowicą do kapitulacji. Koniecpolski gra- tulował Potockiemu zwycięstwa i zalecał, by "temu chłopstwu taki przybrał munsztuk, żeby już więcej nie wierzgało i w powinnej po- słuszeństwa klubie zostawało" 33. Okrutne represje polskie powodo- wały tylko wzrost nienawiści ludu ukraińskiego do Rzeczypospolitej. Szóstego kwietnia 1638 r. na sejmie w Warszawie Koniecpolski rzucił do stóp królowi 35 chorągwi kozackich i oddał pod nadzór straży trzech spętanych przywódców powstania z Pawlukiem na cze- le. Sejm 18 maja uchwalił Ordynacją wojska zaporoskiego w służbie Rzplitej będącego. W wielu punktach powtarzała ona niemal dosło- wnie memoriał Koniecpolskiego Skrypt z strony zatrzymania in or- dine (w porządku) Kozaków. Hetman i cała szlachta wykazali się tu brzemienną w skutkach krótkowzrocznością. Zamiast wykazać wiel- koduszność i pójść Ukrainie na duże ustępstwa, postąpiono akurat odwrotnie. Uchwała sejmu stwierdziła, że "wszelkie ich (Kozaków - L.P.) dawne prawa, starszeństwa, prerogatywy, dochody i insze godności przez wierne posługi ich od przodków naszych nabyte, a teraz przez tę rebelię stracone, na wieczne czasy im odejmujemy, chcąc mieć tych, których losy wojny pozostawiły wśród żywych, za w chłopy obrócone pospólstwo" 34. Ograniczono Kozakom prawo do osiedlania się na Ukrainie, wyznaczając im tylko pewne miejsca, skonfiskowano majątki starszyzny biorącej udział w ostatnim po- wstaniu, zignorowano nawet jej prośby o ułaskawienie przywódców i stracono ich publicznie w Warszawie. Zmniejszono znów rejestr do 6000, ustanowiono komisarza królewskiego na Zaporożu, dając mu pod rozkazy oddział gwardii, obsadzono urzędy kozackie szlachtą polską. "Jakże zgubna okazała się ta polityka, ujawnił w całej swej tragi- cznej grozie rok 1648, początek końca dawnej Rzeczypospolitej, gdy pod przewodem Kozaków zerwała się do walki cała dosłownie Ukraina" - pisał Zbigniew Wójcik 35. Jego zdaniem do roku 1638 istniały jeszcze szansę ściślejszego związania Ukrainy z Polską. Pod warunkiem wszak- że, iż Ukraina otrzyma swobody i prawa, nadane jej później na mocy unii hadziackiej, gdy stała się trzecim, równoprawnym obok Korony i Litwy członem Rzeczypospolitej. Teraz szansę te zostały bezpowrotnie zaprze- paszczone. Głównym winowajcą był niestety... Koniecpolski. 396 Odpowiedzią Kozaków na ograniczenie im swobód było nowe po- wstanie, wybuchłe w 1638 r. pod wodzą Jakuba Ostranicy i Dymitra Huni. Stłumiły je wojska koronne pod dowództwem regimentarza Stanisława Potockiego. Koniecpolski nie uczestniczył w wyprawie, gdyż leczył się wówczas w Cieplicach. Masowe represje ze strony wojsk koronnych spowodowały powszechny exodus ludności ukraiń- skiej na teren podległej Rosji Ukrainy Słobodzkiej. W rezultacie wiele wsi i miasteczek nad Dnieprem opustoszało, nie było komu odrabiać pańszczyzny. Triumf szlachty był pozorny i krótkotrwały, a panujący przez następne dziesięć lat spokój na Ukrainie był przysło- wiową ciszą przed burzą. Hetman już jej nie dożył, natomiast owoce zgubnej polityki zebrał jego syn, Aleksander, który sam zresztą w dużym stopniu przyczynił się do zaostrzenia konfliktu. Stanisław Koniecpolski doceniał przynajmniej siłę militarną Kozaczyzny i wy- kazywał troskę o żołnierzy zaporoskich. Aleksander natomiast nie był hetmanem i nie zależało mu na walorach wojskowych Kozaków. Wolał ich wszystkich zamienić w poddanych chłopów. Postępowanie takie sprowokowało lud ukraiński do wystąpienia przeciw Rzeczy- pospolitej . 8. Pogrom Tuhaj beja i jego skutki Po zakończeniu wojny domowej na Tatarszczyźnie orda znowu zaczęła niepokoić ziemie Rzeczypospolitej. Zimą 1640 r. silna armia krymska spustoszyła okolice Korsunia, Białej Cerkwi oraz Zadnie- prze. Dziewiętnastego lutego Koniecpolski dopadł Tatarów rzeką Sułą, ale burza śnieżna uratowała ich przed pogromem. Następny większy najazd nastąpił w końcu lipca 1643 r. Tatarzy złupili dobra Jeremiego Wiśniowieckiego, ale tym razem nie uszło im to bezkar- nie. Książę z prywatnymi chorągwiami ruszył za nimi w pościg, do- padł obciążonych łupami już poza granicami Rzeczypospolitej i 6 sierpnia nad Surą pobił ich na głowę. Mimo tej porażki w grudniu 1643 r. w stepach pod Oczakowem znowu zaczęły się gromadzić oddziały tatarskie. Hetman w porę zo- stał powiadomiony o niebezpieczeństwie. Wyznaczył koncentrację wojsk na 27 grudnia pod Winnicą, ale wtedy orda zapadła gdzieś w stepy i wszelki słuch o niej zaginął. Nie mając pewności, w jakim 397 kierunku Tatarzy uderzą, hetman zabezpieczył długą granicę linią wojska, polecając pilnować Szlaku Kuczmańskiego i Czarnego oraz biegu Dniepru. Sam z piechotą i działami stanął w Barze, gotów w każdej chwili do rozpoczęcia akcji. Jakoż nie musiał długo czekać! W połowie stycznia 1644 r. dowiedział się, że silna orda krymska, pod wodzą beja perekopskiego Tuhaja, znajduje się nad Dnieprem w pobliżu Kudaku. Natychmiast (17 stycznia) wyruszył z Baru w kierunku Winnicy i dalej na wschód, pragnąc przechwycić nieprzyja- ciela tuż przy granicy. Z kierunku marszu Tatarów domyślił się, że uderzą Szlakiem Czarnym lub Kuczmańskim na Humań lub Korsuń, dlatego postanowił zastąpić im drogę. Wysłał więc odpowiednie roz- kazy do księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, kasztelana kijowskiego Aleksandra Piaseczyńskiego oraz komisarza wojska zaporoskiego Mikołaja Zaćwilichowskiego. Mieli jak najszybciej połączyć się z jego oddziałami. W dniu 27 stycznia hetman przesunął się z wojskiem do Stawiszcz, skąd mógł działać w kierunku na Humań lub Korsuń. Tegoż dnia otrzymał od Wiśniowieckiego wiadomość, że Tatarzy przeprawili się przez Dniepr (co nastąpiło 25 stycznia koło Kuczkasowa) i znajdują się w rejonie zlewisk Saksawani i Ingulca. Następny meldunek, do- starczony tego dnia, informował o marszu ordy wzdłuż rzeki Wiś. Hetman wysłał więc 29 stycznia silny podjazd do rzeki Tykicz. Doj- rzał on Tatarów koło Carskiego Brodu w pobliżu miejscowości Bu- ków. Okazało się, że ciągną oni zachodnią odnogą Czarnego Szlaku w kierunku Ochmatowa. Hetman poderwał więc wojsko i rankiem 30 stycznia ruszył do tej miejscowości; jednocześnie wezwał Wiśnio- wieckiego. Marsz odbywał się w szyku obronnym. Na obu skrzydłach armii posuwał się tabor złożony z siedmiu rzędów wozów. Przed taborem maszerowali piechurzy wraz z artylerią. Prawy tabor osłaniany był od strony pola przez regiment dragonów. W tyle taboru postępowa- ły cztery chorągwie jazdy kozackiej oraz 500 dragonów. Na froncie całego szyku, w sporej odległości od taboru, znajdowała się jazda. W straży przedniej był pułk Jana Odrzywolskiego, za nim - główne siły. Prawe ich skrzydło zajmował pułk Stanisława Lubomirskiego, dowodzony przez płk Stefana Czarnieckiego, centrum - pułk het- mana pod wodzą jego syna Aleksandra oraz pułk hetmana polnego Mikołaja Potockiego, dowodzony przez jego syna Piotra oraz staro- 398 stę kamienieckiego Piotra Potockiego, lewe - pułki ks. Samuela Karola Koreckiego i Marcina Kalinowskiego. W odwodzie za tą li- nią znajdowały się pułki: za centrum - ks. Władysława Dominika Zasławskiego, za prawym skrzydłem - starosty kałuskiego Jana Zamoyskiego. "Szyk ten był znakomitym wyzyskaniem doświadczeń [...] z pierwszego dnia bitwy pod Cecorą; postępujące za skrzydłami kawalerii taborki nie krępowały jej ruchów i zapewniały w razie po- trzeby możność toczenia walki obronnej z osłoniętymi skrzydła- mi" * Dzień 30 stycznia po [...] "mroźnych, wietrznych i niepogodnych dniach uczynił się [...] ciepły, co sobie za dobry znak przyszłego zwycięstwa obiecując, wojsko ochotnie przyspieszało tak, że już w onej ochocie i pospieszeniu error (błąd) popełniło" 31. Zamieszanie to powstało na skutek odgłosu strzałów z Ochmatowa. Hetman szybko przywrócił porządek i ruszył pod Ochmatów. Po drodze do- padł go goniec od rotmistrza Jana Odrzywolskiego z wiadomością, że stoczono potyczkę z nieprzyjacielem i wzięto jeńców. Tuhaj bej wiedział już o nadciąganiu Polaków. Wprowadzony w błąd przez polskich jeńców przypuszczał, że ma do czynienia ze sła- bym przeciwnikiem. Dlatego zdecydował się na stoczenie bitwy. W istocie siły polskie wraz z nadciągającymi zewsząd jednostkami Wiś- niowieckiego, Zaćwilichowskiego i Piaseczyńskiego były potężne, miały bowiem 19 130 żołnierzy w tym 2900 kwarcianych, 650 gwar- dii komisarza wojsk zaporoskich, 4000 Kozaków rejestrowych oraz 24 działa. Resztę wojska stanowiły prywatne poczty różnych magna- tów. Tatarzy zapewne byli nieco słabsi liczebnie. Podczas czterdziestu pięciu dni marszu ponieśli duże straty w koniach, wiele zwierząt pa- dło z głodu i zimna lub utonęło podczas forsowania Dniepru w suro- wych warunkach zimowych. Z tego powodu musiało powrócić na Krym sporo wojowników pozbawionych bachmatów. Tatarzy zdecy- dowanie ustępowali też Polakom pod względem wyposażenia. Początkowo jednak mieli do czynienia tylko z grupą Koniecpol- skiego (10 000 ludzi), która posuwała się pod Ochmatów w szyku bojowym. Ochmatów leżał nad rozlewiskami rzeczki Tykicz i z trzech stron był otoczony stawami. Od północy, gdzie do Tykiczy wpadał mały dopływ, Butra, prowadziła do miasteczka droga przez most, od po- łudnia - przez groblę. Tatarzy noc z 29 na 30 stycznia spędzili pod 399 Woronnem, na południe od stawów, a pod Ochmatów wysunęli od- dział ubezpieczający w sile około 500 ludzi. Stawy i rzekę pokrywał dość kruchy lód. Mógł on utrzymać ludzi i konie, ale nie wozy czy działa. Dlatego hetman wysłał do miasteczka wojsko po lodzie, ta- bory z działami wyruszyły natomiast przez mostek na Butrze. Prze- prawa pojedynczymi wozami po wąskim moście zajęła dużo czasu i spowodowała spore zamieszanie, ale skutecznie zabezpieczył ją wy- słany przodem oddział harcowników, który starł się z osłoną tatars- ką. Przeszedłszy rzeczkę po lodzie oddziały koronne zaczęły rozwi- jać się w linię bojową, stając w ścieśnionych szykach frontem na po- łudnie, ku nieprzyjacielowi. Ustawienie wojsk było takie same, jak podczas marszu pod Ochmatów. Zamiarem Koniecpolskiego było prowadzenie bitwy obronnej aż do nadejścia spodziewanych lada godzina wojsk Wiśniowieckiego, Zaćwilichowskiego i Piaseczyńskiego. Gdy oddziały stanęły już w szyku bojowym, niespodziewanie opadła tak gęsta mgła, że oba wojska straciły siebie z oczu, a nawet w szykach polskich żołnierze ledwie się widzieli. Trwało to krótko; niebawem słońce oświeciło cały teren. Wówczas część Tatarów ruszyła zza stawów i natarła na Polaków, których garść, wbrew rozkazowi, złamała szyk i wysunęła się zbyt do przodu. Śmiałkowie rychło musieli ustąpić, ale posłane w bój oddziały Odrzywolskiego łatwo odparły ordę i pomknęły w stronę Woronnego. W tym czasie przybył do hetmana goniec z wia- domością, że trzej spodziewani dowódcy już nadciągają i proszą o uczynienie im miejsca w szyku. Widząc wyłaniające się z mgły na ty- łach oddziały część wojska myślała, że to Tatarzy i zaczęła zmieniać front, ale po zbliżeniu się na niewielką odległość rozpoznała swoich i wydała okrzyk radości. Teraz armia koronna miała już wyraźną przewagę nad nieprzyjacielem, który zbity z tropu takim obrotem sprawy stawił słabszy opór, aniżeli się spodziewano. Natarcie husarii pod wodzą Czarnieckiego doprowadziło do opanowania przeprawy między stawami, następnie całe wojsko ruszyło spiesznie do boju, powodując przez zbytni zapał wielki zator na grobli. Zanim przy- wrócono porządek, kosz tatarski rozpoczął szybki odwrót, osłania- jąc się silną ariergardą. Tuhaj bej zorientował się w dużej przewa- dze sił koronnych i postanowił szukać ratunku w ucieczce. Osłona tatarska dość łatwo została przepędzona za staw i groblę, ale pod wzgórzem położonym na drodze do kosza natarcie polskie na 400 chwilę, utknęło. Gdy jednak hetman rzucił do walki dalsze oddzia- ły, Tatarzy nie wytrzymali ataku jazdy, wspieranej zmasowanym og- niem dział oraz muszkietów, i poszli w rozsypkę, dając wolną drogę do kosza. Teraz zaczai się szaleńczy pościg. "Goniony tedy nieprzy- jaciel od wojska na kilka mil, wiele trupa swego zostawił, wiele w niewolę podał. Siła ich, porzuciwszy wszystko, i konie nawet zbieża- łe (zmęczone - L.P.), w lasy pieszo uszli. Ostatek noc bardzo cie- mna okryła. A że na oko widzieć się mogło, jako już konie zemdlo- ne mieli, i więźniowie sami twierdzą, że 45 dni w drodze wygorza- łym polem idąc w tak ciężkie mrozy, konie ich tak posłabiały, żeby było ze dwie godziny słońce (dłużej) trwało, noga by ich była nie uszła" - pisał Oświęcim 38. Dopiero na granicy Dzikich Pól wstrzy- mano pogoń i zatrzymano się na nocleg. Ponieważ wojsko miało również zmęczone konie, następnego ran- ka ruszyli w pościg tylko ochotnicy z różnych chorągwi, mający lep- sze rumaki. W sumie było to prawie 5000 jeźdźców pod wodzą Za- ćwilichowskiego. Pędzono za Tatarami aż do Sinych Wód, na prze- strzeni osiemdziesięciu kilometrów. Dopiero nad rzeką dopadli kosz. Tatarzy uszli na cienki lód, który pod naporem ludzi i koni zarwał się, pogrążając w zimnych nurtach setki ordyńców. Niedobit- ki potężnej niedawno armii uszły w stepy, podzieliwszy się na trzy grupy. Jedna z watah próbowała zaatakować w odwrocie Czehryń, ale natknęła się na oddział Kozaków rejestrowych i została rozgro- miona. W odwet za wyprawę tatarską wyruszył pod Perekop pułk kozacki z Czerkas, który splądrował okoliczne ułusy i zagarnął wie- lu jeńców. Kampania ochmatowska zakończyła się pełnym sukce- sem wojsk Rzeczypospolitej. Albrycht Stanisław Radziwiłł pisał o czterech tysiącach Tatarów poległych w samej bitwie. Cyfra to z pewnością przesadzona, zważy- wszy, że opór ordy był dość słaby. Jeśli weźmie się pod uwagę pole- głych w czasie ucieczki i potopionych w Sinych Wodach, to podana przez Radziwiłła liczba staje się prawdopodobna. Wzięto też wielu jeńców, w tym kilku znacznych mirzów. Natomiast straty polskie były minimalne, nie zginął żaden ze znanych oficerów. Bitwa pod Ochmatowem stanowiła największy w pierwszej poło- wie XVII w. triumf oręża polskiego nad Tatarami39. Nic więc dziw- nego, że odbiła się głośnym echem w całym kraju, a nawet w Euro- pie, do czego przyczyniły się liczne druki ulotne wydane po niemiec- 401 ku, włosku i francusku, sławiące polskie zwycięstwo. Sejm zgotował Koniecpolskiemu i uczestnikom bitwy wielką owację, w kościołach księża wygłaszali dziękczynne kazania i wznosili modły w intencji zwycięzców. Sukces hetmana w kampanii był bezsporny. Trafnie ocenił kierunek wyprawy Tatarów, należycie uszykował wojsko do walki, pokierował bitwą i pościgiem. I co najważniejsze, po raz pierwszy w dziejach rozgromił ordę nie w głębi kraju, gdy wracała obciążona lupami i jasyrem, lecz tuż przy granicy państwa, zanim zdołała wyrządzić jakiekolwiek szkody. Sukces ochmatowski zachęcił Władysława IV do nowych planów wojny z Turcją. Zamiarem monarchy było opanowanie Mołdawii oraz Wołoszczyzny i osadzenie na ich tronach syna Zygmunta, Kazi- mierza, co miało mu w przyszłości otworzyć drogę do korony w Pol- sce. W 1645 r. król podjął rozmowy z Wenecją na temat przymierza i wspólnego wystąpienia przeciw Imperium Osmańskiemu. Pretek- stem do zerwania pokoju była uchwała senatu o wstrzymaniu wypła- ty "podarków" Tatarom. Król starał się sprowokować ordę do zbrojnego wystąpienia przeciw Rzeczypospolitej. Dla zapewnienia sobie dalszych sprzymierzeńców podjął rozmowy z Moskwą oraz ho- spodarem mołdawskim Bazylim Lupulem. Sejm nie podzielał jed- nak wojowniczych zamiarów króla, i ten szybko zrozumiał, że musi działać na własną rękę. Koniecpolski przez długi okres nie zabierał głosu w sprawie woj- ny tureckiej. Stale był zajęty obroną kresów przed spodziewanymi wystąpieniami Tatarów, wiele czasu pochłaniały mu sprawy osobi- ste. Na początku maja 1646 r. zachorowała ciężko żona, Krystyna z Lubomirskich. Prymitywna ówczesna'medycyna była bezsilna wobec postępów choroby. W dniu 15 czerwca Krystyna zmarła, przeżywszy tylko czterdzieści pięć - czterdzieści sześć lat, W tym dwadzieścia sześć lat w małżeństwie z hetmanem. Wspaniały pogrzeb w Brodach odbył się dopiero 18 lipca przy licznym udziale magnatów i dostojni- ków Kościoła. Hetman miał wówczas pięćdziesiąt pięć lat, był w kwiecie wieku i sił. Pomyślał o nowym małżeństwie. Uwagę jego zwróciła Zofia Opalińska, siostra przyszłego marszałka koronnego, Łukasza, oraz wojewody poznańskiego, znanego pisarza, Krzysztofa. Panna była na owe czasy dość leciwa, według Zbigniewa Kuchowicza miała bo- wiem... dwadzieścia pięć lat (poprzednie ustalenia, mówiące, że pięt- 402 naście, były błędne). Bracia długo już szukali dla niej męża, ale od- powiednich kandydatów jakoś nie było. Zrozpaczony Krzysztof w 1642 r. pisał więc do Łukasza: "Panna w lata idzie. Owej pięknej płetki i połowicę już nie masz" 40. Odwoływali się do pomocy kan- clerza Jerzego Ossolińskiego, szukali pośrednictwa u jezuitów. Ale na próżno! Wdowieństwo Koniecpolskiego wybawiło ich z opresji. "Interim (tymczasem - L.P.) Pan Bóg coś nam nowego i pocieszne- go struct (układa - L.P.) - pisał 6 lipca Łukasz do brata - bo za owdowieniem tym pana krakowskiego wszyscy sam passim (bez róż- nicy) obiecują go do nas, to jest do siostry naszej, bo on snadź o wdowie nie myślał, chce mu się młódki, co by dom jego potomkiem jednym i drugim uweseliła" 41. Opalińscy czuli się zaszczyceni małżeńskimi planami hetmana, li- czyli przy okazji na awanse i zaszczyty. Zabiegali więc o podtrzyma- nie zamiarów wdowca. Jakoż wódz zapalił się do małżeństwa z pan- ną i ponaglał jej braci, przebywających wówczas we Francji po rękę Ludwiki Marii Gonzagi dla Władysława IV. Jakoż 5 listopada Łukasz Opaliński w imieniu króla zawarł ślub per procura z księżniczką francuską i ruszył w drogę do kraju. Ko- niecpolski uzgodnił z nim termin ślubu z Zofią na styczeń 1646 r. Niebawem hetman ujawnił swój stosunek do planów wojny turec- kiej. Poparł zamiary króla, wojnę chciał jednak rozpocząć legalnie, za zgodą sejmu. W przeciwieństwie do monarchy zalecał skierowanie głównego wysiłku przeciw Tatarom. Program swój wyłożył w Dys- kursie o zniesieniu Tatarów i lidze z Moskwą przedstawionym na ra- dzie senatu 5 stycznia 1646 r. Wystąpił w nim jako zwolennik sojuszu z Moskwą przeciw Tatarom i przeciwnik dalszej ekspansji Polski na wschód. Proponował wspólnie z Rosjanami zlikwidować dokuczliwy dla obu państw Chanat Krymski, a jego ziemie oddać Moskwie w za- mian za jakąś rekompensatę na pograniczu. Dla utrwalenia sojuszu polsko-moskiewskiego radził ożenić królewicza Jana Kazimierza lub Karola Ferdynanda z którąś z carówien, co miało otworzyć królewi- czowi drogę do korony moskiewskiej. Sugerował, że Rosja w zamian za oddanie Krymu będzie gotowa pomóc Polsce w opanowaniu Moł- dawii, Multan, a może i Siedmiogrodu. Zaręczał za dobry skutek, byleby do wojny z Krymem zabrać się energicznie, za zgodą sejmu, przy współdziałaniu z Wenecją i Moskwą. Od Republiki Św. Marka hetman domagał się dużej pomocy finansowej, a całą wojnę uza- 404 leżniał od postawy Kozaczyzny zaporoskiej, która miała odegrać wielką rolę w działaniach na morzu Czarnym. Dlatego nie radził za- palonemu do wojny Władysławowi IV podejmować pochopnych de- cyzji. Jak widać, postawę hetmana wobec wojny tureckiej cechował duży realizm i umiarkowanie, co wywołało duże obawy króla. Po długotrwałych naradach na Zamku Królewskim Koniecpolski opuścił stolicę po 8 stycznia 1646 r., a już 16 stycznia poślubił Zofię Opalińską. Huczne wesele odbyło się w Rytwianach, w pobliżu Sta- szowa, w majątku Łukasza Opalińskiego. Pierwsze tygodnie hetman spędził zapewne z młodą żoną. Był z niej bardzo zadowolony, o czym świadczy list Krzystofa Opalińskiego do brata z 8 marca. "Pan krakowski niesłychanie z żony kontent, nie tylko mnie, ale i wszyst- kim to przyjaciołom w bród w listach opowiada. Do księcia podkan- clerzego pisał własną ręką, że nie zawiodłeś mię w tym, coś mi obie- cywał przyjacielu, któregom nabył i któregom Bogu nie zasłużył" 42. Miłosna idylla nie trwała długo, gdyż 11 marca 1646 r. ku zasko- czeniu wszystkich hetman zmarł nagle w swej rezydencji w Brodach. O przyczynach niespodziewanej śmierci bez ogródek napisał kroni- karz Joachim Jerlicz. "Pan Stanisław Koniecpolski, hetman koronny, zmarł [...] w kilka niedziel po ożenieniu od konfortatywy (środek po- dniecający - L.P.}, którą zażywał dla młodej żony, a którą przesa- dzono, bo mu aptekarz na razy kilka dał, co on razem zażył, i tak swego życia wiek dokonał"43. Podobne, choć bardziej oględne wzmianki można znaleźć i w innych źródłach. Wspaniałego zwycięz- cę Szwedów, Tatarów i Turków zmogła namiętność do młodej żony! Po śmierci Koniecpolskiego upadły wojenne plany Władysława IV. Koniecpolski cieszył się sławą i uznaniem już za życia. Największy rozgłos przyniosło mu zwycięstwo pod Ochmatowem, rozsławione przez dwór królewski po całej Europie. Jego wielkie zasługi dla kra- ju podkreślali współcześni kronikarze i pamiętnikarze, cenili go ma- gnaci, powszechną sympatią otaczała go szlachta. Mimo to nie osz- czędzała hetmana przed ostrą krytyką, często zbyt surową, wynika- jącą z nieznajomości nowoczesnych metod wojowania. Zarzucano mu więc powolność i brak zdecydowania, nazywano kunktatorem. Długo też nie dostrzegano jego talentów wojskowych. Dopiero po 405 rozgromieniu Gustawa Adolfa pod Trzcianą stosunek opinii szlache- ckiej do hetmana zmienił się radykalnie. W późniejszych latach cho- dził więc Koniecpolski w pełnej glorii i sławie! Dla potomnych, w tym również i dla wrogów, stał się uosobieniem wszystkich zalet i cnót Polaków. Dał temu wyraz Bohdan Chmielnic- ki, mówiąc do posłów polskich podczas rokowań: "Już minęły te cza- sy, kiedy nas siodłali Lachowie ludźmi chrześcijańskimi, silni nam byli dragoni. Teraz już się ich nie boimy. Poznaliśmy pod Piławcami, nie oni to Lachowie, co przedtem bijali Turki, Moskwę, Niemce, Ta- tary, nie Żółkiewscy, nie Chodkiewicze, nie Koniecpolscy, Chmielec- cy, ale tchórzowscy, zajączkowscy, dzieciny w żelazo poubierane" 44. Mimo takiej opinii Koniecpolski nie doczekał się poematów, po- wieści, dramatów czy wielkich obrazów batalistycznych, w których byłby głównym bohaterem, choć wzmianki o nim można znaleźć w wielu źródłach i opracowaniach. Nie doczekał się legendy w naro- dzie. Jeszcze sto lat temu Konstanty Górski krytycznie oceniał jego sztukę wojenną. Dopiero w latach II Rzeczypospolitej historycy woj- skowości w pełni go docenili. Otto Laskowski pisał: "Koniecpolski w wojnie z Gustawem Adolfem, posługujący się z mistrzostwem wszystkimi zdobyczami techniki zachodnioeuropejskiej, przede wszystkim fortyfikacyjnej, stale zdradza dążność do szukania rozstrzygnięcia w walnej bitwie (zgodne z zasadami staropolskiej sztuki wojennej - L.P.), której Gustaw Adolf starannie unika, i znajduje przecież sposobność zaskoczenia armii nieprzyjacielskiej, będącej w pełnym odwrocie, i zadania jej poważnej klęski pod Trzcianą w szeregu jeden po drugim następujących sukcesów takty- cznych, w których decydującą rolę odgrywa element manewru i ru- chu, reprezentowany przez kawalerię. Nie bacząc na specyficzny charakter wojny, metodycznie prowadzonej przez Gustawa Adolfa, wojna ta daje jednak bardzo często wodzowi polskiemu sposobność do wykazania w całej pełni iście polskich cech jego kunsztu wodzo- wskiego, a zarazem z taką oczywistością wykazuje przewagę taktyki kawalerii polskiej nad zachodnioeuropejską" 45. Podobnie wysoko ocenili sztukę dowódczą Koniecpolskiego Janusz Staszewski i Ma- rian Kukieł. W Polsce Ludowej duży wkład w poznanie jego wiel- kich czynów wojennych wniósł Jerzy Teodorczyk. Dzięki pracom tych historyków dziś wiemy, że Koniecpolski był godnym kontynua- torem swych wielkich poprzedników. Wielu historyków pisało o nim 406 w różnych pracach przyczynkarskich lub większych syntezach, pierwszego biogramu naukowego doczekał się jednak dopiero w Polskim Słowniku Biograficznym (pióra Władysława Czaplińskie- go). Obszerną biografię w formie książki popularno-naukowej opra- cował niżej podpisany. Brakuje natomiast nadal pełnego dzieła o jego życiu i czynach. Ale pierwsze próby popularyzacji w społeczeń- stwie tego doskonałego wodza zostały już uczynione. Część szósta STEFAN CZARNIECKI • 1. Żołnierz Jego Królewskiej Mości i Rzeczypospolitej Rodzina Czarnieckich, wywodząca się ze średniowiecznego rodu Łodziów i używająca tego herbu, wzięła nazwisko od wsi Czarnca w pobliżu Włoszczowej. Należała do bardzo starych, wzmiankowana jest bowiem po raz pierwszy na początku XV w. Szeroko rozgałęzio- na, nie wyróżniała się niczym spośród licznych rzesz panów braci. Na ogół dość zamożna, może być zaliczana do średniej szlachty, bar- dzo aktywnej politycznie w XV i XVI w. Według ustaleń Adama Kerstena pierwszym ze znanych Czarniec- kich był Hieronim, praprapradziad przyszłego hetmana. Pradziad hetmana, także Hieronim, żył na przełomie XV/XVI w. Miał praw- dopodnie tylko jednego syna, Feliksa, ten zaś był ojcem trzech męs- kich potomków: Jana, Feliksa i Hieronima. Dziadem Stefana był Jan, który miał trzech synów: Marcina, Olbrachta i Krzysztofa, ojca hetmana. Krzysztof Czarniecki jest postacią dość znaną historykom. Uro- dził się około 1564 r., był dzielnym żołnierzem, służył pod komendą hemana Jana Zamoyskiego, walcząc m.in. pod Byczyną oraz w In- flantach. Zapewne brał udział w wyprawie Zygmunta III do Szwe- cji; potem walczył pod Kircholmem. Dochował wierności królowi podczas rokoszu i walczył pod Guzowem. Był przez pewien czas dworzaninem Zygmunta III, następnie stał się klientem wojewody ruskiego, a potem krakowskiego, Stanisława Lubomirskiego. Wia- domo, że był kalwinem, ale chyba niezbyt gorliwym, skoro kształcił synów w kolegiach jezuickich. Prawdopodobnie na starość przyjął katolicyzm. Początkowo był dość skromnym szlachcicem, właścicielem tylko 2 łanów ziemi i młyna w Czarncy. Służba wojskowa zapewniła mu chyba spore dochody, bo na początku XVII w. nabył kilka wsi w róż- nych częściach kraju. Korzystając z protekcji Lubomirskiego otrzy- 409 mał w nadanie królewskie miasteczko Toporów koło Brodów, po- tem dzięki protekcji Zygmunta III - zarząd dóbr żywieckich, stano- wiących prywatną własność Wazów. Z pewnością wzbogacił się też poprzez ożenek z Krystyną Rzeszowską z Rzeszówki, wsi sąsiadują- cej z Czarncą. Po 1610 r. był już zamożnym szlachcicem, o czym świadczy fakt, że procesował się o sumy 20 i 30 tysięcy zł. Wydatki też miał niemałe, został bowiem ojcem dziesięciu synów i jednej córki. Kolejność urodzeń synów była następująca: Piotr, Wojciech, Paweł, Stanisław, Tomasz, Stefan, Dobrogost, Marcin, Franciszek, Jan. Nadmiernie rozrodzona rodzina miała jedyne wówczas dla szla- chty wyjście: pięciu synów - Paweł, Stanisław, Dobrogost, Marcin i Stefan - zostało żołnierzami, dwóch - Franciszek i Tomasz - duchownymi. Piotra wysłano na studia zagraniczne, ale nie zdołał się wybić i nic o jego karierze nie wiemy. Dwaj pozostali bracia osiedli na roli. Losy Pawła, Marcina i Stefana były ze sobą odtąd ściśle związane, natomiast dzieje Dobrogosta i Stanisława - zupełnie inne. Dobro- gost podjął służbę w chorągwiach Hsowczyków, walczących na Wę- grzech i w Czechach w początkowym okresie (1619-1621) wojny trzydziestoletniej. Potem został pułkownikiem wojsk zaporoskich i zginął na Ukrainie w 1645 r. Stanisław służył zrazu w wojsku cesar- skim, następnie prowadził przez pewien czas spokojny żywot na roli. Zginął pod Zborowem w 1648 r. Stefan Czarniecki urodził się zapewne w 1599 r. Dokładna data jego przyjścia na świat nie jest znana. (Według Zdzisława Spieral- skiego przyszedł na świat dopiero w 1604 r., ale data ta nie przyjęła się w naszej nauce). Uczył się w kolegium jezuickim, prawdopodob- nie krakowskim lub sandomierskim. Wiedzę ze szkoły wyniósł ra- czej powierzchowną, ale był zdolnym i pojętnym uczniem, o czym świadczy fakt, że dobrze władał piórem. Po ukończeniu kolegium przebywał krótko na dworze Lubomirskiego, po czym wstąpił do wojska. Służył w chorągwi lisowczyków, którzy stanowili swego ro- dzaju ochotnicze bractwo żołnierskie, zorganizowane na wzór wojsk regularnych, z tym jednak, że samo wybierało dowódców w kole ge- neralnym (uczestniczyli w nim tak oficerowie, jak i towarzysze). Byli uzbrojeni w rusznice, łuki, szable i rohatyny, walczyli w szyku rozproszonym, na sposób tatarski, dopadając pod szyk nieprzyjacie- la i ostrzeliwując go, a potem odskakując. Potrafili także walczyć w 410 szyku zwartym. Szybcy, zwinii, działali błyskawicznie. Dokonywali dalekich zagonów na tyły wroga, ubezpieczali maszerujące wojska, prowadzili zwiad, działali często w podjazdach. Na dalekie wyprawy nie zabierali taboru, a żywność i całe wyposażenie wkładali na grzbiety zapasowych koni. Działali więc komunikiem, zaskakując zwykle wroga. Odważni aż do szaleństwa, bezwzględni i okrutni, niemiłosiernie łupili teren przeciwnika, w którym utrzymywali się na koszt jego ludności; ciężcy byli też i we własnym kraju. Początkowo nie otrzymywali żołdu i żyli po prostu z wojny. Wszędzie więc ota- czała ich zła sława. Żołnierzami byli jednak znakomitymi. W szere- gach lisowczyków służyli przede wszystkim chłopi, mieszczanie, dro- bna szlachta - przedstawiciele różnych narodowości z całej Rzeczy- pospolitej. Przeważali oczywiście Polacy. Młody Czarniecki w szeregach lisowczyków przeszedł dosko- nałą szkołę życia i ukształtował swoją sztukę wojenną. Dzięki temu w przyszłości będzie znakomitym partyzantem, mistrzem "wojny szarpanej", wytrawnym dowódcą dalekich zagonów kawa- leryjskich, umiejącym działać szybko i zdecydowanie. Jednocześ- nie stanie się człowiekiem bezwzględnym, surowym dla siebie i in- nych, bezlitosnym dla wroga i dla ludności nieprzyjacielskiego kraju. Swój chrzest bojowy przeszedł w wojnie chocimskiej 1621 r., wal- cząc w chorągwi Idziego Kalinowskiego. Lisowczycy odegrali wów- czas dużą rolę w obronie obozu polsko-litewsko-kozackiego, gdyż ich pozycje były najbardziej wysunięte w stronę wojsk tureckich i na nie oraz na Kozaków spadły główne ciosy wroga. Po zwycięskim za- kończeniu oblężenia znaczna część żołnierzy zaciągnęła się do służ- by cesarskiej i wzięła udział w wojnie trzydziestoletniej. W kraju nie było dla nich zatrudnienia, a skarb państwa długo zwlekał z wypłatą żołdu dla bohaterów chocimskich. Czarnieccy pozostali jednak w domu. Po powrocie Koniecpolskiego z niewoli Paweł otrzymał list przypowiedni i jako rotmistrz chorągwi kozackiej rozpoczął służbę pod komendą hetmana polnego. W szeregach tej chorągwi znaleźli się Stefan i Marcin. W 1624 r. wszyscy trzej Czarnieccy brali udział w walkach z Tatarami, w tym również w bitwie pod Martynowem. Następnie pod komendą hetmana walczyli z Kozakami w 1625 r. W rok później pociągnęli z Koniecpolskim do Prus i walczyli ze Szwe- dami. 411 Chorągiew Pawła Czarnieckiego stoczyła najpierw zwycięską po- tyczkę pod Tczewem, a następnie ruszyła na Żuławy, by zarekwiro- wać chłopom żywność. Pod Nowym Stawem Paweł Czarniecki po- niósł porażkę z rąk Szwedów i naraził się na gniew Koniecpolskiego. Latem 1627 r. bez powodzenia walczył pod Gdańskiem i Malbor- kiem, potem zrehabilitował się dzielną postawą w bitwie pod Tcze- wem, w starciach pod Gniewem i Nowem, które odbito z rąk nie- przyjaciela. Trzykrotnie walczył pod Brodnicą, ale nie zdołał odzys- kać jej z rąk Szwedów. Zdobył sobie jednak zaufanie hetmana, awansował na pułkownika. Wszyscy trzej Czarnieccy dobrze poznali oręż szwedzki, nauczyli się walczyć z nowoczesną armią typu zacho- dnioeuropejskiego, skutecznie prowadzili "wojnę szarpaną". Byli pojętnymi uczniami Koniecpolskiego. W kampanii 1629 r. Paweł dowodził już pułkiem, a jego chorągiew kozacką prowadził w za- stępstwie Stefan. Czarnieccy wzięli udział w zwycięskiej bitwie pod Trzcianą i w mniej pomyślnych działaniach pod Malborkiem. Po zakończeniu wojny pruskiej wiele "bezrobotnych" jednostek polskich zaciągnęło się pod znaki Habsburgów. Była wśród nich chorągiew Pawła Czarnieckiego, w której znajdował się też Stefan. W połowie 1631 r. obaj bracia walczyli ze Szwedami na Śląsku, a być może - także w Saksonii, gdzie 17 września Gustaw Adolf roz- gromił pod Breitenfeld armię cesarską. W słynnej bitwie pod Liitzen stoczonej 16 listopada 1632 r., w której zginął król szwedzki, uczestniczył Dobrogost lub Stanisław Czarniecki. Paweł i Stefan po- wrócili wcześniej do kraju. Służba w obcej armii była w XVII w. zjawiskiem powszechnym, a żołnierze, którzy z powodu zawarcia pokoju tracili "zajęcie" we własnym kraju szukali go za granicą. Postępowanie Czarnieckich było więc w tamtej epoce zupełnie zrozumiałe. Jako zawodowi żoł- nierze żyli przecież z wojny. Gdy jej zabrakło we własnym kraju, szukali jej w obcym, zaprzyjaźnionym z Rzeczypospolitą państwie. W 1632 r. wybuchła wojna polsko-moskiewska o Smoleńsk. Bra- cia Czarnieccy wrócili do Polski i zaciągnęli się do armii Władysława IV, organizującego odsiecz dla oblężonego przez Rosjan miasta. Po- nieważ byli już znanymi i doświadczonymi żołnierzami, otrzymali odpowiednie do tego stanowiska. Paweł został rotmistrzem lekkiej chorągwi jazdy kozackiej, Marcin - oficerem piechoty, Stefan - porucznikiem chorągwi kozackiej hetmana polnego koronnego, 412 Marcina Kalinowskiego. Od tej pory mamy już coraz pewniejsze wiadomości o przyszłym bohaterze "potopu". Jako oficer notowany był w źródłach, wspominany w pamiętnikach. W końcu lipca 1633 r. Władysław IV wyruszył z Grodna przeciw Rosjanom. Prowadził silną armię, liczącą - jak pamiętamy - 24 500 żołnierzy. Wojewoda Szein, dawny bohater obrony Smoleń- ska przed Polakami, mógł mu przeciwstawić podobne siły - 25 250 żołnierzy. W piechocie Rosjanie mieli przewagę, w jeździe górowali Polacy. Stefan Czarniecki przybył ze swą chorągwią do obozu króle- wskiego 31 sierpnia. Następnego dnia doszło do pierwszej bitwy. Niebawem zaczęły się ciężkie walki pozycyjne, w których wojska Rzeczypospolitej stale miały inicjatywę. Wynikało to z przewagi jaz- dy polskiej - zawsze spędzała ona przeciwnika z pola walki i zmu- szała do krycia się w okopach i szańcach. Stefan Czarniecki brał udział w szczególnie krwawych bojach o Pokrowską Górę, kluczową pozycję wojsk moskiewskich, zagradzającą drogę do Smoleńska. Gdy przybyło kilka tysięcy Kozaków zaporoskich, wojska polskie uzyskały przewagę liczebną także i w piechocie. Wkrótce zdobyto obóz moskiewski i uwolniono miasto od oblężenie. Dnia 28 września oddziały polskie uderzyły na drugi obóz moskiewski, broniony przez wojska kniazia Szymona Prozorowskiego. Po kilku dniach i on zo- stał zdobyty. Pokonane wojska moskiewskie skupiły się teraz w ostatnim, największym obozie, dowodzonym bezpośrednio przez Szeina. Zaczęło się długotrwałe oblężenie, podczas którego głód i chłód dawał się obu wojskom dotkliwie we znaki. W dniu 18 paź- dziernika siły litewskie hetmana Krzysztofa II Radziwiłła opanowa- ły Żaworonkowe Wzgórza, położone naprzeciw obozu Szeina, odci- nając w ten sposób przeciwnikowi drogi zaopatrzenia i komunikację z Moskwą. Z nowych stanowisk można było prowadzić swobodnie intensywny ostrzał artyleryjski położonego niżej obozu moskiews- kiego. Zagrożone całkowitym osaczeniem oddziały rosyjskie energicznie kontratakowały, chcąc wyprzeć Polaków z dopiero co zdobytych po- zycji. W zaciętej bitwie brały udział chorągwie jazdy z dywizji Kaza- no wskiego, w tym Stefana Czarnieckiego. Skończyła się ona pomyś- lnie dla wojsk Władysława IV. Niebawem na całkowicie osaczoną armię rosyjską spadł grad pocisków ciężkiej artylerii. Tylko szybka odsiecz mogła uratować Szeina. 413 Na wiadomość o koncentracji sil moskiewskich w Wiaźmie król wysłał w głąb Rosji silny zagon kawaleryjski pod wodzą Kazanows- kiego. W jego składzie znalazła się chorągiew Stefana Czarnieckiego. Zadaniem jego było rozproszenie gromadzących się oddziałów prze- ciwnika i zastraszenie ludności. Siły Kazanowskiego wyszły z obozu 3 grudnia 1633 r. Pod Wiaźmą znalazły się w połowie stycznia. Nie dopuszczono do koncentracji wojsk moskiewskich, w bezwzględny sposób spustoszono setki wsi i miasteczek, wycięto tysiące ich miesz- kańców, zabrano mnóstwo jeńców. Dowodzony przez Czarnieckiego podjazd także "ogniem i mieczem tamten kraj worował", Towarków, Kozielsk "i inne miasteczka i wsi wiele spaliwszy i wyścinawszy głębiej poszedł" l, ale dalej mniej mu się szczęściło, utracił bowiem wiele łupów, a także sporo żołnierzy. Pierwsza samodzielnie prowa- dzona przez Czarnieckiego wyprawa skończyła się częściowym nie- powodzeniem, ale daleki zagon Kazanowskiego sparaliżował w za- rodku wszelkie próby odsieczy. Pozbawiony nadziei na pomoc Szcin skapitulował pod Smoleńskiem 25 lutego 1634 r. Oba państwa za- warły 14 VI 1634 r. układ w Polanowie, potwierdzający zdobycze Rzeczypospolitej z 1618 r. Ponieważ znowu zabrakło pieniędzy na żołd dla bohaterów woj- ny, zaczęto w zamian nadawać żołnierzom dobra ziemskie. Czarnie- cki otrzymał rozległy majątek - 200 włók królewskich w Popowej Górze, w powiecie starodubowskim. Łupy wojenne w Rosji znacz- nie go wzbogaciły, toteż rychło dokupił tam jeszcze 300 włók. Tak postępowali wówczas wszyscy zawodowi żołnierze, wywodzący się z niezbyt zamożnych rodzin. Na wojnie nieustannie ryzykowali ży- ciem, znosili wiele trudów i znojów, dawali przykłady odwagi i po- święcenia. Nigdy też nie gardzili zdobyczą. Cenne łupy obracali zwykle na zakup ziemi, stawali się znaczącymi dziedzicami, awanso- wali w społeczności szlacheckiej. Czarniecki nie zdołał jeszcze zagospodarować się na nowej włoś- ci, a już Władysław IV powołał go znowu do wojska. Tym razem przeciw Szwedom, z którymi wygasał rozejm altmarski (w Starej Wsi). Latem 1635 r. w szeregach armii królewskiej, skoncentrowa- nej pod Sztumem, znalazł się porucznik chorągwi husarskiej woje- wody Władysława Myszkowskiego, Stefan Czarniecki. Służba w eli- tarnej husarii była widocznym świadectwem jego awansu społeczne- go. Ale - jak wiemy - do wojny nie doszło. 414 Po rozejmie w Sztumskiej Wsi wielu "bezrobotnych" żołnierzy znów zaciągnęło się do służby cesarskiej. Był wśród nich Paweł Czar- niecki, który przez długie lata wojował w Niemczech, a w końcu i na Morzu Śródziemnym, gdzie jako kawaler maltański potykał się z Turkami. Do Polski wrócił dopiero na stare lata, gdzieś po roku 1660. Zmarł w 1664 lub 1665 r. Stefan pozostał w kraju i przyszły swój los na stałe związał z Rzeczpospolitą. Dotychczas znaliśmy go tylko jako żołnierza. Dopiero po 1636 r. mamy wiadomości o jego życiu prywatnym, o sprawach majątkowych, poznajemy go jako gło- wę rodziny i gospodarza. W 1636 r. zmarł ojciec Stefana, Krzysztof. Bracia musieli teraz rozstrzygnąć sprawy spadkowe. Na szczęście dla nich z drugiego (po śmierci Krystyny z Rzeszowskich) związku małżeńskiego z Jadwigą z Żeronic, wdową po Bartłomieju Kobierzyckim, nowych dzieci, więc i spadkobierców nie przybyło. Stefan spłacił zapewne Tomasza i Franciszka, uzyskując w Czarncy 1,5 łanu ziemi, ale mieli tu jesz- cze swoje działy Piotr i macocha. Aby je w przyszłości zagarnąć, Stefan postanowił ożenić się z córką własnej macochy, Zofią Kobie- rzycką. W tamtych czasach małżeństwa były przeważnie zwykłymi transakcjami handlowymi, często między rodzicami młodych, a mi- łość tychże nie odgrywała prawie żadnej roli. Stefan Czarniecki nie różnił się od innych panów-braci. Żona potrzebna mu była przede wszystkim do zdobycia całej Czarncy i urodzenia potomstwa. Zape- wne zżył się z Zofią podczas długoletniego pobytu pod wspólnym dachem, jakieś uczucia więc może ich wiązały. Ślub odbył się 27 stycznia 1637 r. w Czarncy. Pan młody liczył już trzydzieści osiem lat, panna młoda też chyba nie była podlotkiem. Na wesele Czarniecki zaprosił swego nowego protektora, hetmana Koniecpolskiego, wątpliwe jednak, czy tak potężny magnat zaszczy- cił swą obecnością weselną uroczystość. Niewiele wiemy o pożyciu państwa Czarnieckich. Przebywający nieustannie na wyprawach wo- jennych dowódca nie pisywał chyba listów do żony, bo takie nie za- chowały się dotąd w żadnym archiwum. Mężem był prawdopodob- nie czułym. Można tak sądzić po dokumentach, w których Stefan przed wyprawami wojennymi zlecał braciom opieką nad swą żoną. W rok po ślubie przyszła na świat Aleksandra Katarzyna, później - Konstancja Joanna. Synów jednak nie było! Córki wychowywał Czarniecki w surowej, żołnierskiej atmosferze, wpajając im rycers- 415 kiego ducha. Po latach Aleksandra powiedziała z zazdrością: "O, jak żałuję, żem się nie urodziła mężczyzną, abym naśladowała czyny i dziedziczyła sławę ojcowską". W okresie krótkich przerw w wojnach Czarniecki stale przyjeż- dżał do rodzinnej wsi i umacniał swe gniazdo. Około 1640 r. odku- pił od Jana pół łanu ziemi, później w ten sposób uzyskał jeszcze 3,5 łanu od rodziny Krezów. Zakupił też sąsiednią wieś Łachów, bogatą w pastwiska sprzyjające rozwojowi hodowli. Tansakcja była koszto- wna, wynosiła aż 14 000 zł i świadczyła o rosnących możliwościach materialnych Czarnieckiego. Niedługo po ślubie Stefan został porucznikiem chorągwi husars- kiej wojewody ruskiego (od 1638 krakowskiego) Stanisława Lubo- mirskiego. Znaczny rozgłos przyniosła mu rozprawa z powstaniem kozackim 1637 r. Gdy wybuchły walki z oddziałami Pawluka, nie opłacone od dawna wojsko koronne zawiązało konfederację i od- mówiło posłuszeństwa hetmanowi Mikołajowi Potockiemu. Duszą całego ruchu był Czarniecki. Dopiero po nadejściu obiecanych pie- niędzy żołnierze rozwiązali konfederację i podporządkowali się roz- kazom Potockiego. W bitwie pod Kurnej karni, stoczonej 16 grudnia 1637 r., Czarniecki wykazał się brawurą i szaleńczą wprost odwagą. W trzecim natarciu polskim wspólnie z chorągwiami Potockiego i husarią Koniecpolskiego rozerwał tabor kozacki, co było wypad- kiem bez precedensu, nigdy bowiem dotychczas nie udawało się Po- lakom tego dokonać. Rozbita armia kozacka rzuciła się do ucieczki, tracąc 1500 zabitych. Straty polskie były dziesięciokrotnie mniejsze, ale sama chorągiew Czarnieckiego okupiła sukces kosztem 25 żoł- nierzy i 40% koni. Jej dowódca stał się teraz popularny wśród żoł- nierzy - niebawem wybrali go na posła do sejmu i domagali się dla niego nagrody za trudy i "prace" wojenne. Gdy w 1638 r. wybuchło nowe powstanie pod wodzą Huni, wy- krwawiona chorągiew Czarnieckiego wzięła udział tylko w pacyfikacji objętego ruchem terenu, wykazując się bezwzględnością. Walczyła także z oddziałami Filonenki, idącymi na pomoc oblężonemu przez Polaków taborowi kozackiemu. W krwawej bitwie oddział Filonenki został całkowicie zniszczony, co spowodowało, że pozbawiony na- dziei na pomoc Hunia skapitulował następnego dnia. Po kilku latach pokoju na Ukrainie Czarniecki ze swą chorągwią wziął udział w rozprawie z Tatarami pod Ochmatowem. Walczył na 416 początku bitwy o przeprawę przez Tykicz. Po zwycięstwie ścigał ordę aż do samych Sinych Wód. Sławna bitwa pod Ochmatowem umocniła jego pozycję w wojsku. Stał się znanym, cenionym żołnie- rzem JKM i Rzeczypospolitej. 2. W bojach o Ukrainę W czasie długoletniej służby Czarniecki znacznie więcej czasu spędzał przy wojsku na Ukrainie niż w rodzinnej Czarncy, toteż kra- ina ta stała się jego drugą ojczyzną. Tutaj chciał się urządzić, zagos- podarować - sprowadzić żonę i córki. Tu mógł się szybciej wzboga- cić. Na Ukrainie drobna i średnia szlachta robiła największą karierę, zdobywała majątki, awansowała, uzyskiwała wysokie urzędy. Ukra- ina była jeszcze słabo zaludniona, mało zagospodarowana, nowi przybysze mieli więc tu duże możliwości. Rosły na kresach nie tylko wielkie fortuny magnackie, ale i majątki zamożnej szlachty. Więk- szość żołnierzy zawodowych tu właśnie lokowała zdobyte na woj- nach kosztowności, nabywając na własność ziemię. Czarniecki po- stępował podobnie. W 1643 r. wykupił od rodziny Pęcławskich dzierżawę na wieś kró- lewską Bachninowice w powiecie latyczowskim, w pobliżu Baru, na dalekich kresach Rzeczypospolitej. Wieś leżała na szlaku wypraw tatarskich, kilkakrotnie zmieniała właścicieli i znajdowała się w opłakanym stanie. W maju 1644 r. Władysław IV nadał Czarniec- kiemu wieś Karyczyńce, leżącą tuż obok Bachninowic. Była to duża miejscowość - miała 2500 morgów ziemi. W trzy lata później Czar- niecki otrzymał w nadanie dalsze trzy wsie królewskie: Krzeczków, Olszany i Hołowice. Wszystkie leżały w województwie ruskim, były rozległe i dość bogate, miały po kilkaset morgów ziemi ornej i pa- stwisk, wiele lasów. W 1647 r. Czarniecki za sumę 40 000 zł wydzie- rżawił od Samuela Karola Koreckiego na 30 lat miasteczko i folwark Ilińce wraz z przyległościami, leżące koło Bracławia. Tak poważna transakcja najlepiej świadczyła o wzroście zamożności naszego bo- hatera, przed laty skromnego jeszcze szlachcica, szukającego protek- cji magnatów. Dobra ilinieckie składały się z kilku wsi, samo mia- steczko liczyło jednak tylko kilkuset mieszkańców. Łącznie miał te- raz Czarniecki 12-13 wsi własnych i królewskich. Uzyskał też 417 27 - Sławni hetmani... pierwszy urząd - został cześnikiem chełmskim. Awansował i w wojsku, w 1644 r. został bowiem rotmistrzem dwustoosobowej cho- rągwi kozackiej. Posiadanie dóbr w pobliżu miejsc stacjonowania wojska miało istotne znaczenie. W okresie pokoju rotmistrz utrzymywał swą cho- rągiew z funduszów uzyskanych ze skarbu Rzeczypospolitej. Ponie- waż jednak żołd napływał bardzo nieregularnie, starał się żywić i kwaterować wojsko we własnych dobrach, a otrzymany żołd przez- naczać na prywatne potrzeby. Praktyka taka była wówczas powsze- chna i Czarniecki nie należał do wyjątków. Korzyści miały zresztą obie strony. Dowódca stawał się właścicielem znacznej sumy gotów- ki, żołnierze mieli zapewnione zaprowiantowanie i zakwaterowanie. Produkty żywnościowe dostarczali poddani chłopi w ramach powin- ności. W okresie kilkuletniego pokoju, który panował na kresach w la- tach czterdziestych, Czarniecki sprowadził do Iliniec rodzinę i urzą- dził dom. Zamieszkał w małym zameczku ilinieckim. Już mijało ćwierć wieku, gdy po raz pierwszy wsiadł na koń i pociągnął na swą pierwszą wojnę. Przez ten okres tylko 8 lat było spokojnych. Resztę czasu spędził w bitwach, podjazdach, potyczkach, przemarszach, często o głodzie i chłodzie, w deszczu lub śniegu. Walczył ze wszys- tkimi wrogami Rzeczypospolitej - z Turkami i Tatarami, Szwedami i Rosjanami, z buntującymi się Kozakami. Krótko wojował też w Niemczech z protestantami. Nie doczekał się dotychczas wyższych godności i stanowisk, te bowiem piastowali głównie magnaci, ale zdobył już wiele. Z prostego towarzysza stał się rotmistrzem, ze skromnego szlachcica zamożnym panem kresowym. Aby osiągnąć dalszy awans, potrzebował nowej wojny. Ta wybuchła właśnie na Ukrainie! W 1648 r. zaczęło się wielkie powstanie kozackie pod wodzą Boh- dana Chmielnickiego. Na początku tego roku Czarniecki przybył z Iliniec do oddziałów hetmana wielkiego koronnego, Mikołaja Poto- ckiego. W obozie polskim wiedziano już o wyborze Chmielnickiego na hetmana kozackiego i o sojuszu Kozaczyzny z Tatarami. W kwie- tniu 1648 r. sprzymierzeńcy opuścili Sicz i wyruszyli na zaludnione obszary Ukrainy. Hetman Potocki popełnił kardynalny błąd, rozdzielając siły ko- ronne w obliczu nieprzyjaciela. Współczesny historyk wojskowości, 418 Wiesław Majewski, usprawiedliwia jego postępowanie obawą przed wybuchem powstania na osiadłej części Ukrainy, a także konieczno- ścią natychmiastowego działania, aby stłumić cały ruch w zarodku. Przypuszcza, że autorem planu wyprawy na Zaporoże był Stefan Czarniecki. W myśl tego planu hetman pozostał z częścią sił między Czerkasami a Korsuniem, pełniąc rolę odwodu strategicznego, ma- jącego nie dopuścić do wybuchu powstania na osiadłej Ukrainie, a w razie potrzeby wesprzeć wojska wysłane na Zaporoże. Te ostatnie składały się z oddziału 4000 Kozaków rejestrowych, za których wierność ręczyli oficerowie oraz oddziału 1500 rejestrowych i tyluż kwarcianych oraz żołnierzy nadwornych jednostek magnackich, do- wodzonych przez syna hetmańskiego, Stefana Potockiego, starostę niżyńskiego. Pierwszy z tych oddziałów został wyprawiony na czaj- kach w dół Dniepru, drugi lądem - z konieczności (potrzeba omija- nia licznych przepraw na dopływach Dniepru) w znacznym oddale- niu od oddziału rzecznego, bez łączności z nim. Młodemu Potockie- mu towarzyszył jako doradca Czarniecki, ponadto komisarz wojska zaporoskiego Mikołaj Zaćwilichowski i komisarz Jacek Szemberg. Hetman Potocki zrazu przypuszczał, że samo pojawienie się wojs- ka na Zaporożu wystarczy, by powstanie upadło. Tymczasem na propozycję rokowań Chmielnicki odpowiedział, że przystanie na ugodę tylko pod warunkiem wycofania się wojsk koronnych z Ukra- iny. Jedynie szabla mogła zatem rozstrzygnąć nabrzmiały od dawna konflikt. W dniu 21 kwietnia młody Potocki wyruszył z Korsunia. Jego wojska, idące lądem, 29-30 kwietnia osaczyli nad Żółtymi Wodami (koło obecnej miejscowości Żełtoje) powstańcy ukraińscy w sile około 800 ludzi oraz 5000-7000 Tatarów Tuhaj beja. Polacy zbudo- wali wówczas szańce i czekali na pomoc. Ta jednak nie nadeszła, gdyż rejestrowi wysłani wodą 4 maja przeszli na stronę Chmielnic- kiego, wymordowawszy wpierw swych oficerów, a 13 maja przybyli nad Żółte Wody. Następnego dnia rejestrowi Potockiego oraz dra- goni z oddziałów nadworych, Ukraińcy, także przeszli na stronę po- wstańców 2. W dniu 14 maja dowodzący Tatarami Tuhaj bej zaproponował Polakom rokowania. Stefan Potocki wysłał na nie Czarnieckiego z dwoma rotmistrzami, Aleksandrem Brzuchańskim i Gabrielem Woj- niłłowiczem. Tuhaj bej dobrze zapamiętał Czarnieckiego spod 420 Ochmatowa. Na jego widok zawrzał gniewem, zerwał rozmowy i za- mknął wszystkich trzech oficerów polskich pod strażą, zagroziwszy im śmiercią. W rzeczywistości uratował im życie, gdyż 16 maja Ko- zacy i Tatarzy ruszyli do szturmu na obóz koronny. Wówczas Potoc- ki wraz z ocalałą garścią żołnierzy przyjął warunki kapitulacji. Za- pewniały one swobodne odejście Polaków po oddaniu ciężkiego sprzętu wojskowego i wozów. Ale gdy żołnierze koronni oddalili się nieco, zostali zaatakowani przez Kozaków, którzy zemścili się na wojsku za niedotrzymanie przez nie podobnej umowy z powstańca- mi w 1637 r. Potocki zmarł od rany otrzymanej z łuku, cały oddział polski został zniesiony. Wkrótce, 26 maja, wojska kozackie i tatars- kie zadały klęskę siłom obu hetmanów pod Korsuniem. Potocki i hetman polny, Marcin Kalinowski, dostali się do niewoli. Czarniecki nie przebywał długo w niewoli, został bowiem wysiany przez Tatarów na Kudak z ciałem Stefana Potockiego, za które aga Tuhaj beja spodziewał się uzyskać spore pieniądze. W Kudaku Czar- niecki został wykupiony prawdopodobnie przez swego brata Marci- na, oficera piechoty, przebywającego w tej twierdzy, i pozostał w niej dłużej. Na razie powstańcy nie atakowali twierdzy, całą nato- miast energię skierowali na zachód. Po klęsce wojsk hetmanów ko- ronnych jedyną poważniejszą silę prezentował na Ukrainie już tylko książę Jercmi Wiśniowiecki, który odrzucił wszelkie myśli o ukła- dach z Kozakami i w trakcie odwrotu z Zadnicprza dokonywał krwawych rzezi wśród ludności ukraińskiej. Król Władysław IV zmarł 20 maja 1648 r. w Mereczu, pozostawiając państwo w nad- zwyczaj trudnej sytuacji. Podczas bezkrólewia górę w kraju wzięła partia wojenna z Wiśniowieckim na czele, która przeforsowała kon- cepcję ofensywy przeciw powstańcom. Ale utworzona z dużym wy- siłkiem nowa armia 23 września poniosła sromotną klęskę pod Pila- wcami i w panice uszła nocą z obozu. Zwycięski Chmiclnicki obiegł następnie Lwów, który okupił się znaczną sumą pieniędzy Tatarom, potem pomaszerował na Zamość. Towarzysząca mu w bojach armia tatarska zawróciła tymczasem na Krym, uwożąc ogromne lupy i tłumy jeńców. Widmo zupełnej klęski zawisło nad Rzeczypospolitą. W czasie tych nieszczęść, w sierpniu 1648 r. trzy pułki kozackie obiegły położony na dalekich tyłach nieprzyjaciela Kudak. Jej ko- mendant, pułkownik Krzysztof Grodzicki, gotów był bronić się do upadłego. Głód zmógł jednak załogę, nie mającą w dodatku żadnej 421 nadziei na pomoc, i 26 września Kudak skapitulował na honorowych warunkach. Jego załoga mogła odejść spokojnie z bronią w ręku. Jeden z punktów układu kapitulacyjnego brzmiał: "Aby wszelki ja- syr, który Pan Bóg uwolnił z niewoli tatarskiej, lub z jakiej innej, wolno z nami wychodził, a osobliwie pan Stefan Czarniecki"3. Kozacy i tym razem nie dotrzymali warunków umowy i wzięli całą załogę do niewoli. Marcin Czarniecki został wkrótce uwolniony na rozkaz Chmielnickiego i wysłany z listami hetmana kozackiego do nowego króla, Jana Kazimierza. Stefan natomiast pozostał długo w niewoli, najpierw w Kudaku, potem w Czehrynie. Przeżywał tam ciężkie chwile. Na jego oczach Kozacy mordowali szlachtę, żołnie- rzy, duchownych, nawet kobiety. W każdej chwili i on mógł spo- dziewać się śmierci. Warunki pobytu w niewoli były bardzo ciężkie. Gdy 26 lutego 1649 r. komisarze polscy, prowadzący w imieniu no- wego króla rokowania z Chmielnickim (który po elekcji Jana Kazi- mierza wycofał się na Ukrainę), spotkali się w obecności hetmana kozackiego z wybitniejszymi jeńcami polskimi, w tym i Czarniec- kim, zastali ich wszystkich w opłakanym stanie: wychudłych, cho- rych, okrytych łachmanami. "Czerń" głośno domagała się ich u- śmiercenia, dlatego poprosili o odesłanie ich do niewoli tatarskiej, gdzie mogli mieć zapewnione bezpieczeństwo. Rokowania z Chmiel- nickim skończyły się fiaskiem, ponieważ hetman kozacki domagał się suwerenności Ukrainy aż po Lwów, Chełm i Halicz. Niebawem w Polsce rozeszła się plotka, że Czarniecki został za- mordowany. Dał jej wiarę nawet Jan Kazimierz, który powierzył starostwo chełmskie innemu szlachcicowi. Prawdopodobnie pomie- szano tu osoby Stefana Czarnieckiego i kapitana Stanisława Koniec- polskiego, rzeczywiście zamordowanego przez Kozaków. Czarniecki przeżył wszystkie niebezpieczeństwa i doczekał się wolności po układzie zborowskim Jana Kazimierza z Chmielnickim, podpisanym 16 sierpnia 1649 r. po dramatycznych walkach z Kozakami i Tatara- mi. Zaniepokojony wzrostem potęgi ukraińskiej chan Islam Gerej III postanowił dać wtedy szansę Polakom i za wysoki okup oraz ogromny jasyr przystał na ugodę. Jesienią 1649 r. Czarniecki powrócił do kraju. Długotrwały pobyt w niewoli kozackiej, doznane w niej cierpienia i upokorzenia, wzmogły jego nienawiść do powstańców. Bez wahania poparł więc wojenne stronnictwo Wiśniowieckiego, przeciwne pokojowemu roz- 422 wiązaniu konfliktu, proponowanemu przez światłego kanclerza Je- rzego Ossolińskiego i wojewodę kijowskiego Adama Kisiela. Dla Czarnieckiego Kozacy byli buntownikami przeciw jego państwu, jego stanowi, jego prywatnym majątkom na Ukrainie, dlatego za- sługiwali na śmierć. Powstanie kozackie zniszczyło jego dobra, zruj- nowało go materialnie, chciał więc wziąć krwawy odwet. Oczywiście nie miał wówczas jeszcze wpływu na sprawy państwowe, nie mógł zadecydować o sukcesie partii wojennej, na który złożył się cały splot wydarzeń wewnętrzych, w głównej zaś mierze niespodziewana śmierć Ossolińskiego. Po zgonie kanclerza Rzeczpospolita, zaniepokojona tajnymi kon- szachtami Chmielnickiego z Moskwą, podjęła przygotowania do wojny. Stefan Czarniecki razem z bratem Marcinem wystawili wspól- nie chorągiew dragonii i przez pewien czas razem nią dowodzili. Ste- fan zmienił też służbę w husarii: spod znaków Lubomirskiego prze- niósł się do chorągwi hetmana Mikołaja Potockiego, w której został porucznikiem. Uzyskał też nowe godności - został chorążym san- domierskim (1651), wybrano go na sędziego wojskowego. Na tym stanowisku miał strzec ładu i porządku w wojsku, ścigać przestę- pstwa żołnierskie. W kwietniu 1650 r. otrzymał od Jan Kazimierza w nadanie wsie Krechów, Kunin i Skwarzawę w powiecie żółkie- wskim. Były to duże miejscowości. Najbogatszą z nich był Krechów, zamieszkany przez dwustu poddanych chłopów. Miał folwark, dwie karczmy, trzy młyny, kuźnię, stawy rybne. Dochód z Krechowa wy- nosił w 1661 r. aż 2790 zł rocznie. Nowe godności i nadania były re- zultatem protekcji hetmana Mikołaja Potockiego. Wiosną 1651 r. znowu wybuchła wojna z Kozakami. Tym razem Rzeczpospolita zmobilizowała potężne siły. Sejm jesienny 1650 r. uchwalił wystawienie 36 000 wojsk koronnych i 15 000 litewskich, upoważnił też króla do zwołania pospolitego ruszenia. W ciągu maja i czerwca pod Sokalem koncentrowała się armia koronna. W tym czasie hetman Janusz Radziwiłł skupiał pod Bobrujskiem siły litew- skie. Jednocześnie koło Zbaraża i Tarnopola zebrała się cala armia kozacka z Chmielnickim na czele. Niebawem dołączyła do niej orda krymska pod wodzą chana Islama Gereja III. W obozie polskim panował głód, bo w całej okolicy nie było żyw- ności. W celu rozpoznania przeciwnika i zdobycia prowiantu wysła- no 22 czerwca silny podjazd pod wodzą Czarnieckiego, mianowane- 423 go niedawno pułkownikiem (jednocześnie pełnił obowiązki poru- cznika chorągwi hetmana wielkiego i sędziego wojskowego). Skła- dał się z 1000 rajtarów, 500 dragonów i 10 chorągwi kozackich. Czarnieckiemu nie udało się wprawdzie dotrzeć do wojsk przeciw- nika i zdobyć języka, zorientował się jednak w sytuacji, co bardzo ważne, przyprowadził do obozu tysiące sztuk bydła na jadło dla żołnierzy. W dniu 28 czerwca 1651 r. obie armie spotkały się pod Berestecz- kiem na Wołyniu. Siły koronne składały się ostatecznie z około 27 000 żołnierzy zawodowych i 30 000-40 000 pospolitego ruszenia; nieprzyjaciel liczył około 70 000 Kozaków i 30 000-40 000 Tata- rów. Pierwszy dzień bitwy upłynął na harcach, w których uczestni- czyła również chorągiew husarska Czarnieckiego. Nazajutrz po po- rannych harcach doszło w południe do bitwy głównych sił konnicy obu armii. Dowodzący prawym skrzydłem Potocki wysunął swą jaz- dę zbyt daleko w pole, a po odparciu ataku Tatarów rzucił ją do kontrnatarcia. Czarniecki znalazł się w samym wirze walki. Wykazał szaleńczą odwagę i brawurę, ale starcie jazdy zakończyło się poraż- ką Polaków. Dzięki zdecydowaniu i energii Jana Kazimierza kryzys w bitwie został jednak zażegnany i po ciężkiej walce odrzucono przeciwnika, przywracając załamany w boju szyk armii. W nocy odbyła się w obozie polskim rada wojenna, na której pod naciskiem króla postanowiono przystąpić do walnej bitwy w nowym szyku, w szachownicę, wzorowanym na armii holenderskiej. Czar- niecki tym razem znalazł się na lewym skrzydle dowodzonym przez hetmana Kalinowskiego. Grupą jego dowodził Jeremi Wiśniowiec- ki. Rozpoczęła ona natarcie na jazdę kozacką, rozbiła ją i rozerwała tabor. Interwencja Tatarów pomogła jednak Kozakom zewrzeć ro- zerwane wozy. Rozstrzygnięcie nastąpiło w centrum, gdzie szachownica wojsk polskich posuwała się do przodu, rażąc rzęsistym ogniem ordę tatar- ską. Nie wytrzymali tego natarcia wojownicy Islama Gereja III i rzucili się do ucieczki. Rozwścieczony porażką i bolesną raną chan porwał Chmielnickiego i uwiózł go z pola bitwy, pozbawieni zaś wo- dza Kozacy zamknęli się w taborze. Bronili się tam jeszcze przez ty- dzień, aż wreszcie 8 lipca ulegli panice i rzucili się do ucieczki, pro- wokując Polaków do uderzenia. Na czele pogoni pędzili Stefan Czar- niecki i Bogusław Radziwiłł. "Ci różnemi szlakami za niemi (Koza- 424 karni) się uganiając, aż do sytości krwią nieprzyjacielską się nasycili, gdy jednych mieczem, drugich kopytami końskimi pogubili" 4. Zwycięstwo było całkowite, cała armia kozaca została zniesiona. Gdy wydawało się, że losy powstania są już przesądzone, Chmielni- cki jeszcze raz wykazał swój upór, talent organizacyjny i wolę walki. Wypuszczony przez Tatarów szybko zorganizował nową armię i sta- wił Polakom opór pod Białą Cerkwią. Tymczasem głód, choroby i dezercje mocno przetrzebiły armię królewską, której część - pos- polite ruszenie - powróciła do domu. Na Ukrainę poszli wojować obaj hetmani koronni oraz Wiśniowiecki z osiemnastoma tysiącami wojska. Był z nimi i Czarniecki. Nieliczna armia polska nie mogła przełamać taboru kozackiego. Nie pomogło nawet nadejście Litwi- nów, którzy po drodze rozgromili armię kozacką pod Łojowem i zdobyli Kijów. Czarniecki domagał się kontynuowania walki, ale bardziej rozsądny Potocki przychylił się do rokowań. Owocem ich był układ białocerkiewski, podpisany 28 września 1651 r. Nie wszedł on praktycznie w życie, a po kilku miesiącach został zerwany. Nowa kampania przyniosła Polakom tragiczną klęskę pod Bato- hem koło Bracławia, poniesioną w nocy z 2 na 3 czerwca 1652 r. Brało w tej bitwie udział 12 000 żołnierzy polskich z hetmanem Ka- linowskim na czele. Stefan Czarniecki dowodził chorągwią husarską króla, miał również swoją chorągiew kozacką. Dragonią Czarniec- kich dowodził Marcin, a jednym z oficerów tej jednostki był szwa- gier braci, Jan Gembart. Armia Tymofieja Chmielnickiego, syna hetmana kozackiego, składała się z około 12 000 Kozaków i 10 000 Tatarów. Nie przewaga liczebna przeciwnika, ale dezorganizacja w obozie polskim, wywołana nieudolnym dowodzeniem Kalinowskie- go, stała się przyczyną klęski. Nocą doszło do starć między samymi Polakami, z czego skorzystali Kozacy oraz Tatarzy i szturmem wzięli obóz. Zginął hetman Kalinowski, generał artylerii Zygmunt Przyjem- ski, Marcin Czarniecki, Jan Gembart, dziewięciu innych Czarniec- kich, w tym kilku Stefanów. Po bitwie Chmielnicki wykupił od Tata- rów wszystkich jeńców i kazał ich wymordować. W ten sposób zgi- nął młody starosta krasnystawski, Marek Sobieski, brat przyszłego króla, oraz cały kwiat rycerstwa polskiego. Z pogromu ocalało zale- dwie 2000 ludzi. "Jak Polska Polską nie uderzył w nią piorun strasz- niejszy" - napisał kronikarz 5. Stefan Czarniecki miał wielkie szczęście w tej bitwie. Schwytany przez Tatarów został ukryty przed 426 Kozakami przez jakiegoś znajomego wojownika Tuhaj beja, który wypuścił go potem za okup. Szczęśliwie ocalały pułkownik wmuro- wał potem w kościele w Czarncy tablicę dziękczynną. Wkrótce po nieszczęsnej bitwie znalazł się we Lwowie, gdzie wo- jewoda ruski, Stanisław Lanckoroński, organizował obronę. Po tra- gedii batohskiej zapałał jeszcze większą nienawiścią do Kozaków. Tragiczna bitwa otworzyła przed nim niespodziewanie nowe możli- wości. Po poległych oficerach zostały przecież liczne wolne stanowi- ska i dzierżawy. W październiku 1652 r. Czarniecki został mianowa- ny oboźnym koronnym (na miejsce poległego Samuela Kalinowskie- go, syna hetmana). Do jego obowiązków należało wyszukiwanie dla wojska miejsc na odpoczynek po dniu przemarszu, rozwijanie, urzą- dzanie i zwijanie obozu, zapewnienie w nim ładu i dyscypliny, do- wodzenie taborem, pilnowanie porządku podczas przemarszu wojs- ka. Oboźny pobierał wysoką pensję (np. litewski aż 15 000 zł rocz- nie, poborów koronnego nie znamy; zapewne były jednak większe). Wchodził w skład sztabu hetmana i miał w nim wiele do powiedze- nia. Czarniecki otrzymał też dobra ziemskie po Marku Sobieskim. W dokumencie królewskim czytamy: "Od młodości lat swoich stopnia- mi ich idąc pomieniony urodzony Czarniecki do zabaw rycerskich umysł swój skłonił i we wszystkich sprawach i potrzebach Rzeczypo- spolitej tak chwalebnie postępował, że i familijej swojej wielkiej oz- doby przyczyniał, i sobie u nas łaskę, a u innych zjednał sławę" 6. Po zerwaniu rokowań polsko-kozackich na początku 1653 r. Czar- niecki wraz z pułkownikiem Sebastianem Machowskim przystąpił do akcji pacyfikacyjnej na Ukrainie. Na czele 8000 żołnierzy uderzyli na Braclawszczyznę, silny ośrodek ruchu powstańczego. Pod napo- rem armii koronnej kolejno padały miasteczka: Borszczagówka, Pohrebyszcze, Żywotów, Jakubówka, Lipowiec, Niemirów, Kalnik, Balabanówka. Szturm każdej miejscowości kończył się z reguły ma- sową rzezią mieszkańców, nawet kobiet ciężarnych i niemowląt. Dymy pożarów spowiły dziesiątki wsi i miasteczek, ocaleli miesz- kańcy chronili się w lasach i bagnach. Czarniecki w ten sposób brał krwawy odwet za niewolę i upokorzenia, utratę majątku na Ukrai- nie, wymordowanie przez Kozaków wielu tysięcy szlachty polskiej, księży, za wygnanie ich ze swych dóbr, zdobytych z takim trudem, za podniesienie ręki na króla i Rzeczpospolitą, która była jego, 427 szlachcica i żołnierza, ukochanym państwem. To właśnie on czuł się pokrzywdzony i mieczem dochodził sprawiedliwości, karząc niepo- słusznych, zbuntowanych chłopów. Podobnie myśleli wszyscy żoł- nierze koronni, w większości wywodzący się z kresów. W Monasterzyskach zamknął się z silną załogą kozacką Sienkie- wiczowski bohater, Iwan Bohun. Czarniecki z właściwą sobie bra- wurą przypuścił szturm do miasta i nie zważając na duże straty, wdarł się z żołnierzami na wały, sam dając podkomendnym przy- kład odwagi. Bez zbroi, z szablą w garści pierwszy wdarł się do mia- steczka, pociągając za sobą żołnierzy. W tym momencie pocisk z ru- sznicy trafił go w twarz i wyrwał część podniebienia. Atak polski za- łamał się, a pozbawieni wodza żołnierze ostrożnie wynieśli go z pola walki i ułożyli na ziemi z dala od wałów. Gdy Czarniecki odzyskał przytomność, spytał natychmiast: "Czy wzięto miasto?". Słysząc, że trwoga o jego życie spowodowała przerwanie walki, ponownie osłabł i zalał się krwią. Postrzał okazał się ciężki, toteż na Ukranie rozeszła się nawet wieść, że Czarniecki zginął. Jego żelazny organizm zwycięsko wy- trzymał jednak tę próbę i po kilku tygodniach Czarniecki znowu był gotów do boju. Wyrwane podniebienie zastąpiono srebrną blaszką, co spowodowało, że głos wodza stał się inny, jakby metaliczny. Zdrowie i energia były Czarnieckiemu bardzo potrzebne, nie opłacone bowiem od dawna wojsko groziło konfederacją. Bunt wi- siał już w powietrzu, ale oboźny zdołał załagodzić spór i przywrócił dyscyplinę, zjednując tym sobie znacznie Jana Kazimierza. Król wy- słał go niebawem na powitanie posła moskiewskiego, kniazia Mi- chała Oboleńskiego, który podążał do Lwowa. Towarzyszył Czar- nieckiemu młody magnat, pisarz polny koronny, Jan Fryderyk Sa- pieha, oraz eskorta zbrojna. Lato 1653 r. spędził z rodziną w Czarncy. Jesienią wraz z całą ar- mią Jana Kazimierza pociągnął przeciw Kozakom pod Żwaniec. Nieudolnie dowodzona armia spędzała długie tygodnie w bezczyn- ności. Tymczasem nadszedł z głównymi siłami Chmielnicki, za nim przybyła orda. Wojska koronne zostały szczelnie osaczone, pozba- wione dowozu żywności i paszy, skazane na głód, zimno i choroby. Znowu widmo katastrofy zawisło nad Rzeczpospolitą. Na szczęście niezadowolony ze wzrostu potęgi ukraińskiej Islam Gerej III pono- wnie przystał na rokowania i za ceną wysokiego okupu oraz prawa 428 do wybrania jasyru zawarł 15 grudnia 1653 r. porozumienie z Pols- ką. Do pomyślnego zakończenia wojny przyczynił się w dużym stop- niu Czarniecki, który uchronił posła tatarskiego przed mieczem nie zorientowanego w działaniach politycznych Jana Sobieskiego. Ura- żony napadem Tatar chciał zerwać rozmowy i wracać do chana, ale Czarniecki udobruchał go i skłonił do podjęcia rokowań. Dnia 18 stycznia 1654 r. słynna rada perejasławska ogłosiła połą- czenie Ukrainy z Rosją. Długotrwałe zabiegi Chmielnickiego o ten związek zakończyły się wreszcie powodzeniem i dwa pokrewne so- bie narody, związane wspólną religią i całym dziedzictwem przeszło- ści, wystąpiły wspólnie przeciw Rzeczypospolitej. W ostatniej chwili Chmielnicki zląkł się, że poddaje Kozaczyznę samodzierżawiu mo- gącemu zlikwidować samodzielność Ukrainy, ale nie miał innego wyjścia, zważywszy, iż Tatarzy kilkakrotnie zawodzili go w decydu- jących chwilach. W obliczu tak poważnego zagrożenia sejm uchwalił podatki na wystawienie trzydziestopięciotysięcznej armii koronnej i osiemnastotysięcznej litewskiej. Dyplomacji polskiej udało się osią- gnąć poważny sukces - przeciągnąć na stronę Rzeczypospolitej Chanat Krymski, niezadowolony ze zmiany układu sił w Europie Wschodniej i groźby zupełnej klęski państwa polsko-litewskiego. Strona polska usiłowała więc przy współdziałaniu z Tatarami opano- wać Ukrainę, zanim przybędzie jej w sukurs armia moskiewska. Za- danie to powierzono hetmanowi polnemu Stanisławowi Potockiemu (Mikołaj zmarł w 1651 r.). Najbliższym jego współpracownikiem był Stefan Czarniecki. Gdy uniwersały królewskie, wzywające lud ukraiński do podpo- rządkowania się władzy polskiej, nie poskutkowały, musiała pójść w ruch szabla. W marcu 1654 r. pociągnęło na wyprawę 12 000 żołnie- rzy polskich pod wodzą Czarnieckiego. Cały szlak pochodu wojsk znaczyły łuny pożarów, ruiny i zgliszcza, trupy pomordowanej lud- ności. Nawet senatorowie krytykowali takie postępowanie wojsk ko- ronnych. Nie tyle ze względów humanitarnych, gdyż w podobny sposób prowadzono wówczas wojny w całej niemal Europie, ile po- litycznych. Zdawali sobie przecież sprawę, że zamiast odciągnąć lud- ność ukraińską od Chmielnickiego, żołnierze powodują wzrost za- piekłej nienawiści do Polski. Sam Czarniecki politykiem żadnym nie był, a jako żołnierz uważał, że należy ciąć wroga bez miłosierdzia, łącznie z ludnością cywilną. Podobnie rozumowali przecież światlejsi 429 od niego przedstawiciele stanu panującego: hetman Stanisław Ko- niecpolski, książę Jeremi Wiśniowiecki, Aleksander Koniecpolski, syn hetmana, i wielu innych. Tylko wobec mieszkańców Iliniec sta- rał się Czarniecki być łaskawym panem. Zapewnił wszystkim bez- pieczeństwo i wezwał, by uznali władzę polską. Miejscowości pod- dające się bez walki oszczędzano, broniące się wycinano bez miło- sierdzia. Tych ostatnich było jednak więcej, toteż wojsku "siekąc ręce ustawały". Trzeciego kwietnia siły koronne dotarły do Humania, obsadzone- go przez silną załogę kozacką pod wodzą Bohuna. Potocki był prze- ciwny szturmowaniu miasta ze względu na brak piechoty i dział, Czarniecki domagał się walki. W końcu przekonał hetmana i spowo- dował szturm. Zdobyto w nim część miasta, ale w nocy Bohun nies- podziewanie kontratakował i odzyskał teren. Polacy usiłowali jesz- cze sprowokować go do wyjścia na otwarte pole, ale po niepowodze- niu tych zabiegów rozpoczęli odwrót. W maju 1654 r. wycofali się na zachód. Wyprawa pacyfikacyjna chybiła celu i stała się przedmiotem ostrej krytyki ze strony niektórych publicystów szlacheckich. Ciągłe walki nie przeszkodziły Czarnieckiemu w załatwianiu spraw rodzinnych i majątkowych. Zapewne w lipcu 1654 r. wydał za mąż swą szesnastoletnią córkę Aleksandrę Katarzynę. Zięciem puł- kownika został trzydziestoletni starosta Chęciński Jan Klemens Bra- nicki. Panna młoda wniosła w posagu trzy królewszczyzny. Małżeń- stwo z córką znanego żołnierza było dla młodego starosty dużym wyróżnieniem. (W ciągu następnych dziesięcioleci Braniccy wyrośli na jeden z najpotężniejszych rodów magnackich w Polsce). Młod- szej córce Czarniecki wyznaczył też pokaźny posag - 50 000 zł - zabezpieczony na dobrach ziemskich. Po załatwieniu problemów ro- dzinnych i majątkowych znowu wyruszył na wojnę. We wrześniu nastąpiła koncentracja wojsk koronnych pod Zboro- wem. W końcu października nowy hetman wielki, Stanisław "Rewera" Potocki (sześćdziesięciopięcioletni już starzec mianowany przez kró- la wbrew opinii wojska) wyruszył na Kozaków. Za Barem armia po- dzielona została na trzy kolumny. Lewą z nich dowodził Czarniecki. Ponieważ spodziewane lada dzień wojska tatarskie jeszcze nie nade- szły, postanowiono uderzyć na Busze. Czarniecki dotarł tam 29 li- stopada. Najpierw wywabił Kozaków za wały i udał ucieczkę, a gdy obrońcy oddalili się od fortyfikacji, natarł na nich gwałtownie, roz- 430 bił i na karkach uciekających wpadł do miasta, opanowując bramę i część wałów. Mimo otrzymania bolesnej rany w nogę, do końca kie- rował walką. Gdy następnego dnia nadszedł Potocki z głównymi si- łami, Busza została wzięta szturmem. Kozacy bronili się bohaters- ko, walczyły nawet kobiety, dlatego rozwścieczeni zaciętym oporem i dużymi stratami żołnierze koronni "jako kapustę siekali" wszyst- kich mieszkańców. Krwawa rozprawa z Buszą nie załamała jednak ducha walki. Inne miejscowości stawiały również opór. Dwukrotnie oparł się Czarnieckiemu Bracław i dopiero po nadejściu wszystkich sił koronnych z hetmanem wielkim został opuszczony przez obroń- ców. Dnia 6 stycznia 1655 r. do wojsk polskich dołączyli wreszcie Tata- rzy, dowodzeni przez księcia ordowego Mengli Gereja. Hetmani z dyplomatyczną gościnnością przyjęli dowódców, wojsko patrzyło je- dnak na nich podejrzliwie i mocno sarkało na niespodziewanych so- juszników. Połączone armie do cna wyniszczyły oporną Brac- ławszczyznę, oszczędzając tylko miejscowości poddające się bez walki. Niebawem trzeba było przerwać akcję pacyfikacyjną, zbliżał się bowiem potężny przeciwnik - armia moskiewsko-kozacka pod wodzą Chmielnickiego, wojewody Wąsy la Szeremietiewa i bojara Wasyla Buturlina. W dniu 29 stycznia 1655 r. doszło do wielkiej bitwy pod Ochmato- wem. Siły jednej armii liczyły około 22 000 żołnierzy koronnych oraz około 15 000 Tatarów, drugiej około 60 000 Rosjan i Koza- ków. Warunki klimatyczne były nadzwyczaj surowe, wojsko bo- wiem maszerowało na wroga "lodem przegryzając, z soplami w oczach, skostniałe, od stóp do głów szronem pokryte". Wieczorem zbliżyły się do przeciwnika w rozwiniętym szyku bojowym, mając na prawym skrzydle Tatarów, na lewym - jazdę polską, w tyle - ta- bor z piechotą i działami. Oto co pisał o bitwie Czarniecki: "29 ja- nuari samym zmierzchem zwiedliśmy z nim (nieprzyjacielem - L.P.) za moją usilną radą i przywodem bitwę. Wbiliśmy się w tabor, urwaliśmy go wielką część, armat 21 sztuk, wzięliśmy Moskwy siła i Kozaków położyli na placu. Victoria! Moskwa w tym czasie bardzo była skonfudowana. Chorągwie, znaki, z rąk oddawali". Czarniecki, podobnie jak pod Kurnej karni i Beresteczkiem, popisał się znowu szaleńczą szarżą i był bardzo bliski ostatecznego zwycięstwa. Chmiel- nicki zdołał jednak zorganizować kontratak, wsparty ogniem czte- 432 rech ocalałych dział, i wyprzeć Polaków z taboru, który następnie zamknął i przesunął w prawo, ku gliniastym wzgórzom, uniemożli- wiającym natarcie jazdy. Pomogła mu w tym bierna postawa Tatarów, którzy w obawie przed stratami unikali walki i nie pomogli Pola- kom. Posądzano ich nawet, że dali się przekupić Chmielnickiemu. "Cztery dni, aż do poniedziałku, bez wody i ognia w oblężeniu ich trzymamy - relacjonował dalej Czarniecki - aż wojsko nasze wi- dząc i ranami, i mrozami ciężkimi znużone, uszli nam do miasteczka Ochmatowa, w którym daliśmy znowu bitwę z niemałą wojska na- szego szkodą. Gdzie zginęło z pułku mojego więcej niż stu towarzy- stwa, rotmistrzów dwóch, koni ze trzysta, dragonów moich bardzo wiele. Bo mieli tabor mocny i ognisty, jak Malbork" 7. W dniach 30 i 31 stycznia Chmielnicki dwukrotnie usiłował przebić się z okrąże- nia, ale bez rezultatu. Udało mu się to dopiero za trzecim razem, ran- kiem l lutego. Kozacy i Rosjanie po uwolnieniu z oblężenia załogi Ochmatowa wycofali się na wschód, odpierając ataki polskie w dniu l i 2 lutego. Sukces pod Ochmatowem był więc połowiczny, ale jaz- da polska jeszcze raz wykazała swą zdecydowaną wyższość nad kon- nicą kozacką i moskiewską. Straty armii Chmielnickiego i Szeremie- tiewa były też znacznie większe niż polskie. Po bitwie ochmatowskiej Potocki wycofał się z częścią wojsk na zachód. Miał to uczynić również Czarniecki, ale nie pozwolili na to Tatarzy. Uprosili Potockiego, by pozostał. "Tak mnie sobie upodo- bali - pisał Czarniecki - że i najmniejszego ciurę z moich pułków szanują. Przyjdzie tedy dla tej miłej ojczyzny i zdrowia ostatek od- ważyć, bo niejedna kula (jest) w zaskórzu. Przez miesiąc będziemy o jednej wierze, w jednej koszuli, w głodzie i mrozie" 8. Ordzie przypadł do gustu znakomity, pełen brawury kawalerzysta, świetnie znający tatarskie sposoby wojowania. Oddziały Czarnieckiego i Mengli Gereja ruszyły teraz na plądro- wanie Ukrainy. Wojsko koronne służyło właściwie Ordzie do zaga- niania jasyru, ta bowiem szantażowała, że odejdzie na Krym, jeśli nie dostarczy się jej niewolników. Ponieważ w spustoszonej wojną Bracławszczyźnie brakło żywności i wojsko cierpiało głód, oddawa- no Tatarom dorosłych i dzieci w zamian za połeć słoniny, konia, krowę albo łuk czy strzały. Po okrutnej pacyfikacji na znacznej części terytorium Ukrainy ostała się tylko "pustynia". 433 Wyprawa polsko-tatarska nie osiągnęła jednak celu. Ukraina nie uległa i nadal prowadziła walkę z pomocą Rosji. Rezultatem pacyfi- kacji był tylko wzrost nienawiści do Polaków i Tatarów. Czarniecki, nie czekając końca wyprawy, powrócił do Lwowa, nie zatrzymywa- ny już przez Tatarów sytych łupów i jeńców. Wojna na Ukrainie wyniosła go do rangi "trzeciego żołnierza" (po hetmanach) armii koronnej. Szlachta powszechnie domagała się nagrody i awansu dla pułkownika, który już trzydzieści trzy lata spędził w służbie Rzeczy- pospolitej i w walce z jej wrogami odniósł wiele ran. Głosy jej szyb- ko doszły do króla, który 14 maja 1655 r. nadał Czarnieckiemu ka- sztelanię kijowską. Prowincja ta była faktycznie fikcyjną częścią pań- stwa, rządził tam bowiem Chmielnicki, sam jednak awans na sena- tora był dla pięćdziesięciosześcioletniego pułkownika dużym wyróż- nieniem. Z prostego niegdyś żołnierza stał się przecież czołowym dygnitarzem Rzeczypospolitej i choć nie równał się z Radziwiłłami, Potockimi czy Lubomirskimi, popularnością i zasługami zdecydowa- nie ich przewyższał. 3. Najazd szwedzki Wojna na wschodzie stopniowo przybierała dla Rzeczypospolitej katastrofalny obrót. Na północy wojska moskiewskie zdobyły Smo- leńsk, opanowały prawie całą Białoruś, zajęły Wilno i Kowno, do- tarły do Grodna, na południu wraz z Kozakami odzyskały inicjaty- wę strategiczną, posunęły się daleko w kierunku zachodnim, obiegły Lwów, który okupił się wysoką sumą pieniędzy, pokonały pod Gródkiem armię koronną. Przednie straże Chmielnickiego dotarły do Wisły pod Kazimierzem i Puławami, ofiarą grabieży i pożogi padł Lublin. Wydawało się, że niebawem cała Rzeczypospolita pad- nie pod ciosami wojsk moskiewsko-kozackich. Sukcesy rosyjskie mocno zaniepokoiły Szwecję, gdzie w 1654 r. zasiadł na tronie energiczny Karol X Gustaw, syn palatyna Dwu Mostów, Jana Kazimierza, i córki Karola IX Sudermańskiego, Kata- rzyny, generalissimus armii szwedzkiej w Niemczech po wojnie trzy- dziestoletniej, doświadczony wódz, mający za sobą wiele kampanii wojennych, uczeń znakomitego generała Lenarta Torstenssona. W Sztokholmie zaczęto się obawiać, że Rosjanie opanują całą Litwę, a 434 może i Koronę, oraz zagrożoną posiadłościom szwedzkim w Inflan- tach. Dlatego zamierzano pomóc Polsce i wystąpić zbrojnie przeciw Rosji. Karol Gustaw żądał, by za tę "rycerską przysługę" Jan Kazi- mierz oddal Szwedom Kurlandię, a zapewne i Prusy. Król polski chętnie przyjął propozycję pomocy, nie zamierzał jednak czynić Szwedom żadnych ustępstw terytorialnych, a całą sprawę rozegrał mało dyplomatycznie. Uraził Szwedów w listach uwierzytelniają- cych, złożonych przez posła polskiego w Sztokholmie, nie chciał wy- rzec się tytułu króla szwedzkiego, wcześniej przewlekał rokowania z delegacją szwedzką w Lubece. W rezultacie na przełomie lutego i marca 1655 r. Karol Gustaw zmienił decyzję i postanowił zaatako- wać Rzeczpospolitą. Według opinii historyków szwedzkich powo- dem najazdu była słabość Polski, ukazana w wojnie z Rosją i Koza- kami, czhęć zdobycia łupów wojennych, kiepski stan finansowy pań- stwa, które nie mogło utrzymać tak licznej armii i musiało znaleźć dla niej środki materialne w innym napadniętym kraju, wojowniczy charakter Karola Gustawa, zadawniony spór polsko-szwcdzki o In- flanty i pretensje Jana Kazimierza do korony szwedzkiej. Głównym celem Karola Gustawa było opanowanie Prus razem z Gdańskiem i umocnienie panowania szwedzkiego na Bałtyku. Władca liczył na współdziałanie z opozycją antydworską, zwłaszcza radziwillowską, która już w 1648 r. nawiązała tajne konszachty ze Sztokholmem. Podjęcie kroków zaczepnych przeciw Rzeczypospolitej było jednak posunięciem dość ryzykownym, groziło bowiem wojną na dwa fron- ty, także i z Rosją. Król szwedzki liczył jednak, że "car zachowa na razie pozycję wyczekującą z palcem na spuście" 9. Całą winą za wywołanie wojny Karol Gustaw obarczył Jana Kazi- mierza. "Ponieważ Wasza Królewska Mość tak mało dbała o pokój wieczysty - pisał do niego - ponieważ opuściła tyle okazji zakoń- czenia sprawy i zawsze także przedwstępne w układach czyniła trud- ności, musiała także i to przewidzieć, że tyle razy oszukani i sponie- wierani wbrew postanowieniom traktatów, wypowiemy na koniec wojnę WKM i przed upłynięciem rozejmu zbrojnie wkroczymy do posiadłości Waszych" 10. Działania wojenne zaczęły się w lipcu 1655 r. Główne uderzenie szwedzkie zostało skierowane z Pomorza Szczecińskiego na Wielkopolskę, podczas gdy Polacy skupili główny wysiłek na obronie Prus Królewskich. Jan Kazimierz długo bagateli- zował niebezpieczeństwo szwedzkie, toteż przygotowania obronne 435 podjęto zbyt późno. W obliczu wojny na dwa fronty postanowiono większość wojska zaciężnego skierować przeciw Rosjanom i Koza- kom, od północy natomiast bronić się głównie niekarnym i słabo wyszkolonym pospolitym ruszeniem oraz piechotą łanową. Latem 1655 r. Korona wystawiła 66 000 żołnierzy, z których 14 000 wraz z armią litewską działało przeciw wschodniemu wrogowi. Przed Szwe- dami miało bronić kraju 52 000 ludzi, w tym tylko 10 200 żołnierzy zaciężnych. Nacierające na Rzeczpospolitą wojska szwedzkie liczyły wprawdzie tylko 34 000 żołnierzy, zdecydowanie górowały jednak nad Polaka- mi doświadczeniem, wyszkoleniem i uzbrojeniem. Przygniatającą przewagę miały w sile ognia, zwłaszcza w artylerii, dysponującej około 300 działami. Już pierwsze starcia zbrojne uwidoczniły dużą dysproporcję w możliwościach obu walczących stron. Maszerujący przodem na czele 14 000 żołnierzy feldmarszałek Arvid Wittenberg dość łatwo opanował przeprawy na Noteci pod Ujściem, bronione przez pospolite ruszenie wielkopolskie i piechotę łanową, po czym 25 lipca zmusił je do kapitulacji i przyjęcia protekcji Karola Gusta- wa. Odpowiedzialnymi za klęskę i haniebną zdradę byli tu niechętni królowi wojewodowie: poznański, Krzysztof Opaliński, i kaliski, Andrzej Grudziński. Po sukcesie nad Notecią Wittenberg opanował Poznań, następnie ruszył na Konin, gdzie 24 sierpnia spotkał się z armią Karola Gustawa. Już 17 sierpnia poddała się Szwedom szla- chta sieradzka, w dzień później Janusz i Bogusław Radziwiłłowie podpisali kapitulację w Kiejdanach i uznali protekcję Karola Gusta- wa nad Litwą. Gdy planowana wcześniej koncentracja głównych sił koronnych pod Solcem Kujawskim nie doszła do skutku, Jan Kazimierz przesu- nął obóz pod Łęczycę, gdzie stawiło się tylko pospolite ruszenie z Kujaw i 7000 żołnierzy zaciężnych. Wobec dużej przewagi nieprzy- jaciela król wycofał się w stronę Wolborza, a Karol Gustaw, widząc słabość Polaków, zrezygnował na razie ze zdobywania Prus Kró- lewskich i pomaszerował na Warszawę, którą zajął bez oporu 8 września. Za uchodzącą armią królewską wysłał w pogoń korpus Wittenberga. Wtedy na polu walki pojawił się Czarniecki. Wcześniej załatwił swe sprawy osobiste i majątkowe. "Ze względu na niepewność lo- sów ludzkich" ustanowił opiekunów nad żoną i młodszą córką. Zo- 436 stali nimi bracia Tomasz i Paweł (przebywający wówczas na Mal- cie), zięć Branicki oraz brat żony, Stanisław Kobierzycki. Czarniec- ki nie uległ panice ogarniającej dwór królewski i z właściwą sobie energią przystąpił do działań przeciw nieprzyjacielowi; "znosił go czatami i urywczą wojną", tj. taktyką "wojny szarpanej", poznanej tak dobrze w wieloletnich walkach z Tatarami i Kozakami. Najpierw rozgromił podjazd szwedzki pod Kaliszem, następnie, osłaniając od- wrót armii Jana Kazimierza, zwyciężył w potyczce pod Kutnem. Wreszcie pod Inowłodzem wciągnął oddział szwedzki w zasadzkę i rozgromił doszczętnie. "Mości panowie! - powiedział po bitwie do żołnierzy, dodając im otuchy do walki - nieraz ich pobijemy! To Szwedziki, nie Szwedzi!" Zaniepokojony sukcesami Czarnieckie- go Wittenberg zatrzymał się pod Opocznem i wezwał na pomoc Ka- rola Gustawa. Ten pozostawił pod Warszawą większość wojsk i na czele oddziału jazdy przybył w sukurs swemu marszałkowi. Dnia 16 września doszło do bitwy pod Żarnowem. Przewaga og- niowa Szwedów była ogromna, toteż armia Jana Kazimierza poniosła klęskę i, korzystając z rzęsistej ulewy, wycofała się na południe. Czarniecki prawdopodobnie wziął udział w bitwie, nic dokładnego jednak o tym nie wiemy. Podczas odwrotu większość pospolitego ru- szenia rozeszła się do domów. Przy królu pozostało już tylko wojsko zaciężne. W tej sytuacji monarcha powierzył obronę Krakowa Czar- nieckiemu, a sam z niewielką grupą jazdy udał się na Podhale. Gdy próby uzyskania pomocy cesarskiej nie powiodły się, a część magna- tów z marszałkiem koronnym Stanisławem Lubomirskim na czele zaczęła szukać jej u księcia siedmiogrodzkiego Jerzego II Rakocze- go, załamany samymi niepowodzeniami Jan Kazimierz opuścił Pols- kę i przez Słowację udał się do Głogówka na Śląsku, na teren pod- ległego mu księstwa raciborskiego. Gotów był nawet abdykować, powstrzymywała go jednak na duchu nieugięta królowa Ludwika Maria Gonzaga. Kraków szykował się do obrony już od początku sierpnia. Najwię- cej do jego umocnienia przyczyniła się królowa, która poświęciła nawet klejnoty na żołd dla wojska. Na słynnej radzie senatu, zwoła- nej 20 września na Wawelu, Jan Kazimierz powierzył obronę Kra- kowa Czarnieckiemu i nadał mu tytuł "gubernatora miasta i zamku królewskiego". Pod jego komendą znalazło się 2200 żołnierzy zacię- żnych, prawie samych piechurów i dragonów, 2300 mieszczan i stu- 438 dentów krakowskich oraz około 160 dział różnych kalibrów. Miał bronić się przez dwa - trzy tygodnie. Gdyby nie otrzymał prze/ len czas pomocy, mógł podpisać honorową kapitulację. Po odjeździe króla Czarniecki wyruszył na lustrację umocnień. Tłumy mieszczan wyległy na ulice, by zobaczyć swego dowódcę. "Pod wielką czaszką, po staropolsku wygoloną, dłużyła się chuda twarz z krogulczym nosem i głęboką blizną od strzału, który mu wyrwał podniebienie, gdzie blaszkę wstawiono, aby mówić mó^l zrozumiale. Na czole pooranym dwie zmarszczki gniewu, na oblic/u wyraz frasobliwy i zawzięty. Długa broda, jakby zdwojona, spływa ła mu na piersi. Ruchy prędkie, choć jeszcze utykał od rany otr/y- manej pod Buszą" n. Nazajutrz po wyjeździe Jana Kazimierza, 26 września, nadciągnij! Karol Gustaw z całą swą potęgą w sile 16 000 żołnierzy i kilkud/.ie sięciu dział. Gdy nikt z miasta nie odpowiedział na wezwanie do k a pitulacji, odezwała się szwedzka artyleria. Niebawem dziesiątki po cisków spadło na miasto, wzniecając liczne pożary. Płomienie ogar nęły jedną z baszt na Wawelu i bramę przy ulicy Grodzkiej, lic/ne rudery na przedmieściach. Polacy odpowiedzieli równie energie/nie. Mimo to dragonia szwedzka wdarła się do Kazimierza oraz Strado mia i ruszyła na bramy Grodzką i Poboczną, wiodące od południa do centrum Krakowa. Czarniecki kazał wtedy spalić zabudowania opanowane przez Szwedów, a sam wyszedł na wał zamkowy, by ob- serwować ruchy wojsk nieprzyjaciela. Wtedy pocisk z muszkiet u zranił go w prawy policzek. Gubernator, "jako wielki i zacny żoł- nierz szwanku i bólu sobie za nic nie mając", kazał tylko nałożyć prowizoryczny opatrunek i nadal objeżdżał wały, podtrzymują- obrońców na duchu. Koło południa Karol Gustaw posłał do Czarnieckiego swego se- kretarza z wezwaniem do kapitulacji. Wódz polski przyjął Szweda uprzejmie, poczęstował go winem, ale odpowiedział: "Kraków dwom panom podlegać nie chce ani może bez złamania wiary, klon) nad życie ceni, że raczej wolą zasypać się w gruzach wszyscy w mię ście będący, niżby mieli kogokolwiek wpuścić do miasta, który liy / królem Kazimierzem nie trzymał, próżne są pogróżki walec/nym czynione". Tymczasem Karol Gustaw zezwolił wojsku na grabie-/ Kazimierza. Szwedzi "z furią rozbiegli się po ulicach. Z dobytym ^o łym orężem poczęli domy, kamienice rabować, ludzi w kościele oh 439 dzierali". W kilka godzin później "popiwszy się u Żydów do syta, poczęli do klasztoru (kanoników laterańskich - L.P.) wyrąbywać drzwi" 12. Ofiarą grabieży padło kilka kościołów i klasztorów. Po zaciętej walce wyparto ostatecznie Szwedów poza bramy miasta i ugaszono pożary. Strzelanina trwała jednak aż do rana. Widząc, że nie uda się zdobyć miasta prosto z marszu, Karol Gu- staw przystąpił do regularnego oblężenia, osaczył szczelnie obroń- ców, usypał baterie dla artylerii, przystąpił do budowy mostu na Nowej Wiśle pod Kazimierzem. Tymczasem w Krakowie wzrósł za- pał do walki, a zgromadzeni na Rynku studenci zgotowali Czarniec- kiemu owację, prosząc, by powiódł ich na wroga. Kasztelan oddał ich pod komendę doświadczonego husarza, Konstantego Beliny. Wypad studentów za mury, przeprowadzony 28 września, skończył się jednak niepowodzeniem. Przez następne kilka dni toczyła się walka ogniowa, nie przynosząca Szwedom powodzenia. Karol Gustaw jeszcze raz wezwał Czarnieckiego do kapitulacji. Odpowiedź znowu była odmowna. Nie przerywając więc oblężenia, Karol Gustaw z częścią wojska wyruszył na armię koronną, stojącą pod Wojniczem i rozbiwszy ją 3 października 1655 r. zmusił do kapi- tulacji i uznania protekcji szwedzkiej. Następnie zawrócił pod Kra- ków i jeszcze raz wezwał Czarnieckiego do kapitulacji. Po klęsce ar- mii koronnej pod Gródkiem, kapitulacji kwarcianych Aleksandra Koniecpolskiego, ucieczce króla za granicę, wszelka nadzieja na od- siecz upadła, obrona Krakowa straciła już sens. Dlatego Czarniecki zgłosił gotowość do rozmów w sprawie kapitulacji. Rozpoczęto je 12 października. Na wiadomość o nich profesorowie uniwersytetu wy- razili ostry protest, stwierdzając, że kapitulacja ubliża narodowi pol- skiemu. Dali w ten sposób wyraz patriotycznej postawie mieszczan, gotowych nadal bronić ojczyzny. Nie orientowali się jednak dokład- nie w sytuacji i nie zdawali sobie sprawy z beznadziejnego położenia obrońców Krakowa. Dlatego nie miał racji profesor Akademii Mar- cin Radzymiński, który zarzucił Czarnieckiemu m.in.: pozostawie- nie bez obrony Kazimierza i Stradomia, liczenie się tylko z opinią wojska i szlachty, nieuwzględnienie opinii mieszczan, zaniedbanie działalności wywiadowczej, nieumiejętność utrzymania dyscypliny w wojsku, które grabiło mieszczan. Zdaniem znawcy tematu, Tadeu- sza Nowaka, "Czarniecki... sprostał całkowicie, mimo braku odpo- wiedniego doświadczenia, trudnym obowiązkom komendanta oblę- 440 żonego miasta, sprawując je z wielką energią, talentem i wytrwałoś- cią" 13. W dniu 19 października oddziały koronne opuściły Kraków. Całe wojsko szwedzkie wraz z Karolem Gustawem wyległo na trasę prze- marszu, by obejrzeć dzielnych przeciwników. Warunki kapitulacji zyskali honorowe. Ujęty w jedenaście punktów układ przewidywał swobodę praktykowania religii katolickiej, nienaruszalność majątku mieszczan, bezpieczeństwo szlachty, zachowanie dotychczasowych przywilejów kościoła katolickiego, miasta Krakowa, Akademii Kra- kowskiej, uwolnienie jeńców przez obie strony, swobodę wymarszu załogi. Zgodnie z układem, udała się ona ku Będzinowi i Siewierzo- wi, gdzie przez miesiąc była zobowiązana do zachowania neutralno- ści. Po tym terminie miała prawo podjąć walkę przeciw Szwedom lub wstąpić do nich na służbę. Po zdobyciu Krakowa panowanie szwedzkie rozszerzyło się pra- wie na wszystkie tereny Rzeczypospolitej, nie zajęte przez Rosjan i Kozaków. Trzymały się jeszcze tylko Prusy Królewskie, Podgórze Karpackie, Częstochowa, Zamość, Lwów, Kamieniec Podolski i część Podola, skrawki Podlasia i Litwy. Większość wojsk koronnych i litewskich uznała protekcję Karola Gustawa. Wśród tej mniejszej części, która nie podporządkowała się Szwe- dom, znajdowały się oddziały z Krakowa, dowodzone przez Czar- nieckiego. Zwycięski król szwedzki postanowił przeciągnąć je na swoją stronę, i 29 października wystosował list do Czarnieckiego. "Męstwo twoje, powszechnie rozgłośne, które poznaliśmy szczegól- niej przy oblężeniu Krakowa - pisał - dało nam sposobność oce- nienia waleczności twojej i znajomości sztuki wojennej. Gdy zaś czas, który sobie zastrzegłeś do namysłu, wkrótce upływa, uważamy to za zgodne z dobrotliwą naszą do ciebie przychylnością, że zapytu- jemy się łaskawie, czy nie zechciałbyś wejść do służby Naszej i współdziałać w tym, co zarówno dla naszego, jak i ojczyzny twojej dobra i bezpieczeństwa zostanie przedsięwziętem. Miejsce godne ciebie i zasług twoich u nas zawsze będzie otwarte. Nie zabraknie ci też stanowiska, jakie dotąd w wojsku polskim zajmowałeś, ponie- waż hufce, którymi dowodziłeś, już się z nami połączyły, udawszy się z całym wojskiem pod władzę i opiekę naszą. Jeżeli więc życze- nie to nasze spełnisz, żałować tego nie będziesz" 14. W kilka tygodni później Karol Gustaw zaofiarował Czarnieckie- 441 mu naczelne dowództwo nad husarią polską. Większość załogi krakowskiej po długim namyśle przyjęła służbę szwedzką. Czar- niecki był w rozterce. Przez kilka dni gotów był uwierzyć w osta- teczne zwycięstwo Szwedów. Wysłał uprzejmy list do Witten- berga, w którym polecił mu swe usługi i obiecał, że rychło podej- mie ostateczną decyzję. Podpisał list jako "gotowy do wszel- kich usług przyjaciel", radził nawet Szwedom, by ruszyli na chło- pów podkarpackich, maszerujących ze spóźnioną pomocą dla Kra- kowa. Postępowanie swoje uzależniał jednak do postawy Jana Kazimierza. Jeżeli król polski zrezygnuje z walki i abdykuje, przyj- mie służbę szwedzką. Nie miał by zresztą innego wyjścia! Był przecież ostatnim wybitniejszym dowódcą polskim, który bronił jeszcze Ojczyzny i dochował wierności swemu królowi. Gdyby kierował się prywatą i myślał tylko o powiększeniu swego mają- tku, jak zarzucali mu przed laty niektórzy badacze (np. Adam Kersten), z pewnością wybrałby natychmiast Karola Gustawa, a nie pozostał wierny królowi-wygnańcowi. Przecież w ówczesnej sytuacji tylko król szwedzki mógł nagradzać i awansować, tylko on miał władzę w Rzeczypospolitej! Podobne rozterki jak Czar- niecki przeżywał wówczas drugi wierny stronnik Jana Kazimierza, Paweł Sapieha. W zasadniczych sprawach państwowych Czarniecki kierował się jednak interesem publicznym, nie prywatnym. Aby zorientować się w nastrojach panujących w obozie królewskim, 29 października udał się do Głogówka. Zastał tam niewesołą sytuację. Większość senato- rów nawiązała już kontakty z Karolem Gustawem, radziła Janowi Kazimierzowi, by nie drażnił Szwedów. Jedna tylko Ludwika Maria była nieugięta. Walczyć z najeźdźcą gotowi byli już tylko nieliczni dostojnicy: Jerzy Lubomirski, Paweł Sapieha, Jan Zamoyski, wnuk hetmana. Postawa Czarnieckiego podczas rozmów w Głogówku nie jest nam znana. Możemy tylko się domyślać, że namawiał do konty- nuowania walki. Po kilku dniach Czarniecki wrócił na pogranicze, ale zaraz znowu wyjechał na Śląsk, tym razem do Opola, gdzie 20 listopada obrado- wała rada senatu. Tutaj nastroje były już znacznie lepsze niż w Gło- gówku. Wpłynęły na to pocieszające wieści z kraju. W Wielkopolsce i na Podgórzu Karpackim szerzyła się partyzantka, buntowała się przeciw Szwedom szlachta sieradzka, na Litwie konfederaci wojsko- 442 wi wystąpili zbrojnie przeciw zdrajcy Januszowi Radziwiłłowi, pod Lwowem Rosjanie i Kozacy odstąpili od miasta, zagrożeni wystąpie- niem Tatarów po stronie Rzeczypospolitej; chan Mehmed Gerej IV groził zemstą tym dziedzicom, którzy odstąpili od prawowitego kró- la. Przebywający w Lubowli na Spiszu Lubomirski i czterej inni se- natorowie namawiali Jana Kazimierza, by powrócił do kraju. W tej sytuacji rada senatu w słynnym manifeście wezwała cały naród do walki ze Szwedami i zapowiedziała rychłe przybycie króla na teren Rzeczypospolitej. Te kilka tygodni zadecydowało o przyszłości Czarnieckiego. Nie był jednym z wielu małodusznych lub zdrajców, którzy poddali się Szwedom. Został bohaterem narodowym. Wielką jego historyczną zasługą był fakt, że pierwszy dojrzał szansę zwycięstwa nad najeź- dźcą, że wpłynął na postawę króla i senatorów, w dużym stopniu przesądził o decyzji podjęcia walki, docenił siłę ludowej partyzant- ki. Przenikliwiej od innych ocenił sytuację i umiał połączyć interesy narodowe z widokami na własną karierę. Przy królu szwedzkim był- by jednym z wielu dowódców polskich, przy Janie Kazimierzu - prawie jedynym, mającym realne szansę nawet na objęcie naczelne- go dowództwa nad armią koronną. Potrafił wybrać właściwie. Po krótkim okresie neutralności pozostał przy Janie Kazimierzu. Dzięki temu zdobył nieśmiertelną sławę. 4. Bohater "potopu" Przełom października i listopada 1655 r. stanowił szczyt sukcesów szwedzkich w Polsce. Upojony łatwymi zwycięstwami Karol Gustaw zlekceważył narastający przeciw niemu opór na południu Polski i 30 października wyruszył z Krakowa do Prus Królewskich, będących od początku wojny głównym celem jego wyprawy. Po zajęciu Toru- nia jego armia połączyła się z oddziałami przybyłymi z Inflant i wtargnęła do Prus, zmuszając do odwrotu siły brandenburskie, któ- re zresztą nie miały zamiaru wdawać się w walkę ze zwycięskim Ka- rolem Gustawem. Większość miast dostała się w ręce szwedzkie i tylko Gdańsk oraz Malbork stawiały nadal opór. Elektor Fryderyk Wilhelm 17 stycznia 1656 r. zawarł w Królewcu traktat z Karolem 444 Gustawem, uznał się jego lennikiem i zerwał wszelkie więzy z Rzecz- pospolitą. Sukcesy szwedzkie na północy zostały zniweczone niebawem przez wydarzenia na południu Korony. Zmęczenie społeczeństwa długotrwałymi wojnami, powszechna niechęć do nieudolnego Jana Kazimierza, nadzieje na pomoc szwedzką w wojnie z Moskwą i Ko- zakami, wyjazd króla na Śląsk umiejętnie wykorzystany przez pro- pagandę szwedzką sprzyjały łamaniu oporu i woli walki wśród Pola- ków. Ale sytuacja szybko się zmieniła po rozciągnięciu się okupacji szwedzkiej na wszystkie niemal rejony państwa. Żołnierz szwedzki nie wybierał, jednakowo łupiąc tak chaty chłopskie i miasta, jak i dwory szlacheckie oraz pałace magnackie; był przywykły do utrzy- mywania się i bogacenia z wojny, nie zważał na zakazy królewskie. Jednocześnie zaczął się zorganizowany system wyzysku. Miasta mu- siały płacić wysokie kontrybucje, chłopi i szlachta - podatki od sprzedaży płodów rolnych. Wszelkie próby oporu lub zwłoka w wy- pełnianiu obowiązków były karane z niesłychaną brutalnością. Ka- rol Gustaw nie wywiązywał się z obietnic wobec szlachty, nie szano- wał jej przywilejów, wbrew nadziejom nie przystąpił do wojny o odzyskanie ziem zajętych przez wojska moskiewskie i kozackie. Utrzymywanie wojsk kosztem podbitego kraju szybko spowodowało wzrost nienawiści do okupanta. Do tych antagonizmów doszedł jesz- cze istotny czynnik - religia. Protestanccy najeźdźcy ostentacyjnie lekceważyli, a nawet znieważali obiekty kultu sakralnego w katolic- kiej (w przeważającej mierze) Polsce, co drażniło jej mieszkańców. Dla przeciętnego chłopa i mieszczanina Szwed lub Niemiec w służ- bie Karola Gustawa był przede wszystkim obcym, mówiącym in- nym, niezrozumiałym językiem, wyznającym inną wiarę. Gdy w do- datku ten obcy gwałcił, palił, grabił i zabijał, to zasługiwał na pchnięcie kosą, uderzenie toporem, ciśniecie kamieniem. Opanowanie ogromnych połaci kraju zmusiło Szwedów do roz- proszenia sił rozrzuconych teraz garnizonami po miastach i zam- kach. Większość wojsk polowych Karol Gustaw zabrał do Prus. Szwedzi stracili więc poważny atut, jakim była przewaga liczebna, organizacyjna i ogniowa nad rozproszonym z reguły wojskiem pols- kim. Dzięki temu powstały dogodne warunki do prowadzenia wojny partyzanckiej. Początek jej dały wystąpienia chłopów w Wielkopols- ce, kierowane przez miejscową szlachtę. Następnie ruch partyzancki 445 objął ziemię sieradzką i łęczycką, Kujawy, Mazowsze, południową Małopolskę. Duże zaczenie ideologiczne miała porażka Szwedów pod Częstochową. Klasztor jasnogórski od dawna stanowił obiekt kultu religijnego, odparcie odeń wojsk gen. Burcharda Miillera przypisywano opiece Matki Boskiej, sprzyjającej Polakom w walce z obcym najazdem. Skuteczna obrona klasztoru zmobilizowała wszystkie stany do wystąpienia przeciw Szwedom, wykazała, że mo- żna ich pokonać. Powrót Jana Kazimierza do kraju jeszcze bardziej wzmógł falę wystąpień antyszwedzkich. Dnia 29 grudnia w Tyszowcach, koło Zamościa, zawiązana zosta- ła konfederacja przeciw Szwedom. Podpisała ją grupa oficerów oraz duża część okolicznej szlachty. Czarniecki nie był w Tyszowcach, w końcu listopada wyprowadził bowiem grupę wiernych Janowi Kazi- mierzowi żołnierzy na Śląsk, a potem osłaniał króla w niebezpiecz- nej podróży do Łańcuta. Ogłoszony 31 grudnia akt konfederacji wzywał cały naród do walki "za wiarę i kościół katolicki, za Najjaś- niejszego Jana Kazimierza, króla i Pana naszego najmiłościwszego, za wolność praw Rzeczypospolitej". Kronikarz Mikołaj Jamiołowski zapisał: "Tego roku nieszczęśliwego koniec przecie jaki taki trafił się, kiedy i Polacy z niewoli szwedzkiej wybijać się poczęli i król Ka- zimierz już powracał" 15. Na początku 1656 r. już cała południowa Polska była wolna od Szwedów, a bardziej na północ, za Wisłą, gar- nizony nieprzyjaciela zostały odcięte przez powstańców od pozosta- łych sił szwedzkich. Za wierność okazaną królowi Czarniecki w końcu grudnia otrzy- mał bogate starostwo kowelskie, zajęte wówczas przez wschodniego nieprzyjaciela. Trzeciego stycznia został mianowany regimentarzem z pełnią władzy nad wojskiem aż do czasu powrotu hetmanów pod znaki Jana Kazimierza. Godność tę utrzymał przez cały rok, król bowiem nie miał zaufania do hetmanów i wolał oddać część wojska pod komendę Czarnieckiego. Wiadomość o tej nominacji żołnierze przyjęli z entuzjazmem. Hetmani koronni nie cieszyli się zaufaniem wojska, haniebna kapitulacja przed Szwedami jeszcze bardziej pod- kopała ich reputację. Inaczej było z Czarnieckim. Nie splamił się zdradą, jako jedyny z wyższych dowódców dochował wierności Ja- nowi Kazimierzowi, wyrósł z prostego żołnierza, umiał czuć i myśleć jak zwykły towarzysz, zasłużył się w nieustannych bojach ze wszyst- kimi wrogami Rzeczypospolitej. 447 W połowie stycznia w Łańcucie odbyła się wielka narada wojenna z udziałem Jana Kazimierza, hetmanów, którzy niedawno odstąpili od Szwedów, Czarnieckiego, Lubomirskiego i innych dowódców. Pod naciskiem regimentarza przyjęto na niej ofensywny plan działań wojennych przeciw Szwedom. Wbrew radom hetmanów miały one rozpocząć się już w lutym. Ponieważ zagrożona ekspansją szwedzką Rosja wcale nie była zainteresowana zwycięstwem Karola Gustawa nad Polską, obie strony zawarły rozejm, będący zapowiedzią rychłe- go wystąpienia zbrojnego Moskwy przeciw Szwedom. Dzięki temu Polska mogła skupić cały wysiłek militarny przeciw jednemu tylko przeciwnikowi. Pierwszego lutego 1656 r. Czarniecki wyruszył z grupą jazdy w Sandomierskie, by wybrać rekrutów dla odbudowywanego znowu wojska. Innym zadaniem regimentarza było poruszenie całej szla- chty do walki ze Szwedami oraz osłonięcie koncentrującej się pod Lwowem armii koronnej. Tymczasem Karol Gustaw na wieść o po- wstaniu na południu porzucił Prusy i na czele 11 000 żołnierzy (w tym 3000 niepewnych Polaków) pospieszył do Małopolski, by zdo- być Lwów, w którym przebywał Jan Kazimierz, i stłumić cały ruch antyszwedzki w tym rejonie kraju. Gdy Szwedzi wkroczyli w Sando- mierskie, cały kraj był już w ogniu walki, a zgromadzona przez regi- mentarza pod Opatowem szlachta zawiązała 6-7 lutego konfedera- cję po stronie Jana Kazimierza. Ośmielony pierwszymi sukcesami Czarniecki ruszył aż pod Łowicz, ale po drodze natknął się na armię króla szwedzkiego. Zręcznie uchylił się od walki z przeważającymi siłami Karola Gustawa i wycofał się za Wisłę. Tu dał się jednak za- skoczyć Szwedom. Przeszedłszy Wisłę po lodzie, liczył, że silny mróz zatrzyma pochód nieprzyjaciela i nieopatrznie rozrzucił swe chorągwie. Pułk królewski i hetmański z samym regimentarzem sta- ły w Gołębiu, pułk Jacka Szemberga - o milę dalej na południe za lasem, w kierunku na Puławy, pułk Stanisława Witowskiego - na prawym brzegu Wieprza, 7 km na północ od Gołębia. "Celem tego rozstawienia na przestrzeni 15 km miał być manewr przez Wisłę po- niżej ujścia Wieprza na tyły rozciągniętej niewątpliwie szybkim mar- szem armii przeciwnika". Tymczasem Karol Gustaw działał równie szybko jak Czarniecki i po przebyciu Wisły, także po lodzie, przed wieczorem 18 lutego zaatakował niespodziewanie biwakujące chorą- gwie regimentarza. Idący na czele rajtarzy finlandzcy rozproszyli 448 najpierw chorągwie Szemberga, które zdołały jednak ostrzec głów- ne siły stojące w Gołębiu. Gdy Szwedzi przybyli do tej wsi, Czarnie- cki sprawiał już szyki. Napastnicy zatrzymali się więc, ustawili pie- chotę, dragonów i działka polowe, otworzyli ogień do Polaków. Sto- jące na przedzie chorągwie płk Sebastiana Machowskiego wytrzy- mały jednak tę nawałę, a gdy nadjechał do nich Czarniecki, ruszyły do szarży, nakazanej przez regimentarza. Efekt jej był piorunujący. Dwa czołowe regimenty szwedzkie zostały rozproszone, a wielu żoł- nierzy strąconych z urwistego brzegu na twardą pokrywę lodową. Ale na pole bitwy nadchodziły już nowe siły Karola Gustawa. Część rajtarów zajechała na tyły zwycięskich dotąd Polaków i zmu- siła ich do odwrotu. Wtedy ruszył do szarży drugi rzut pułku Ma- chowskiego i zepchnął z powrotem przeciwnika. Z lasu wysypały się jednak nowe regimenty rajtarów i zatrzymały Polaków. Zacięta wal- ka toczyła się teraz ze zmiennym szczęściem, przy czym Szwedom bez przerwy groziło zepchnięcie do Wisły. W kulminacyjnym mo- mencie Czarniecki rzucił do trzeciej już szarży kilka chorągwi z puł- ku królewskiego. Natarcie to poszło na wychodzące z lasu regimen- ty, dowodzone osobiście przez Karola Gustawa. Szwedzi wy- trzymali i ten atak, wobec czego Czarniecki jeszcze raz posiał do szarży kilka następnych chorągwi. Karolowi Gustawowi zabra- kło już rezerw, ale na szczęście dla niego na prawym skrzydle szwe- dzkim, usiłującym od początku walki obejść szyk polski, pojawiły się zza wzgórza trzy nowe regimenty, które zagroziły Polakom odcię- ciem jedynej drogi odwrotu za Wieprz. Zobaczywszy je, Czarniecki zawołał podobno do swoich: "W rozsypkę dzieci, dzieci!", dając ha- sło do odwrotu. Zdaniem badacza tej bitwy, Jerzego Tcodorczyka, rozkazem tym uratował armię przed otoczeniem. Odwrót zamienił się w ucieczkę, ale pościg szwedzki był mało skuteczny. Na jego czoło wysunęli się bowiem mający lepsze konie wierni jeszcze Szwedom kwarciani, którzy plażowali tylko szablami uciekających wołając: "uciekajcie, zdrajcy królewscy"! Dopiero nad Wieprzem doszło do tragedii, gdy pod ciężarem uciekających załamał się lód i sporo żołnierzy zginęło w wodzie lub od pocisków szwedzkich. W całej bitwie i ucieczce padło 150 Polaków. Zważywszy, że armia Ka- rola Gustawa miała przygniatającą przewagę w ludziach (9500 prze- ciw 2500) i sile ognia, a bitwa trwała 1,5 godziny, straty te były nie- wielkie, podobnie jak i szwedzkie. "U podstaw bitwy leżało nicdo- 449 cenienie przez Czarnieckiego - po raz pierwszy samodzielnego do- wódcy - ruchliwości przeciwnika - konkludował Stanisław Herbst. - Regimentarz nie spieszył się i został zaskoczony opera- cyjnie, a następnie taktycznie w szczególnie niesprzyjających warun- kach. Lasy ułatwiły Szwedom niedostrzeżone podejście. Rozdziele- nie w przestrzeni umożliwiło rozproszenie Szemberga, pułki zaś ro- złożone na prawym brzegu Wieprza w ogóle nie ruszyły na pomoc. Ofiarność Witowskiego wywalczyła ocalenie pułków Czarnieckiego. Niemniej trzeba podkreślić, iż Czarniecki nie stracił głowy, błyska- wicznie poczynił trafne zarządzenia i ocalił swe pułki". Zdaniem na- ocznego świadka Czarniecki dowodził znakomicie: "Dawno już było, dawno, nie dopiero teraz dawać takiego regimentarza" - stwierdził 16. Karol Gustaw szybko zrozumiał, że odniósł iście pyrrusowe zwy- cięstwo i w niczym nie osłabił siły bojowej Czarnieckiego. Dowódca polski zaraz bowiem po bitwie zebrał rozproszone oddziały i był go- tów do dalszych działań. Szwedzi natomiast po zajęciu Lublina utknęli pod Zamościem. Utracili niebawem wojska kwarciane na Mazowszu, które pod wodzą Aleksandra Koniecpolskiego przeszły na stronę Jana Kazimierza i pomaszerowały w kierunku wojsk Czar- nieckiego. Niepowodzenie pod Zamościem uniemożliwiło realizację planu Karola Gustawa, który chciał odciąć Mazowsze i Podlasie od Lwowa, a następnie pobić oba odosobnione ośrodki ruchu powstań- czego. Szwedzi podążając pod Zamość, oddalili się znacznie od wła- snych ośrodków operacyjnych i punktów obronnych, a czas działał na ich niekorzyść, zwłaszcza że z powodu roztopów tempo pochodu musiało ulec zahamowaniu. W dniu l marca Karol Gustaw ruszył na trakt lwowski. Niedaleko Tomaszowa natknął się na oddziały Czarnieckiego, ale ten uchylił się od bitwy i pomaszerował do Lwowa. Tu na naradzie z królem posta- nowiono, że Jan Kazimierz zamknie się w mieście i będzie bronił go przed Szwedami, Czarniecki natomiast zorganizuje odsiecz. Przewi- dując, że Szwedzi mogą zmienić kierunek działań i pójść nad San, wezwano szlachtę do mobilizowania poddanych pod broń, ukrywa- nia żywności, bronienia przejść nieprzyjacielowi. Jakoż 3 marca pod Bełżcem lub Lubyczą Karol Gustaw rzeczywiście zmienił plany. Zrezygnował z marszu na Lwów, którego oblężenie nie rokowało nadziei. Ruszył nad San, by - w kraju nietkniętym jeszcze wojną 450 - dać odpoczynek wojsku, odżywić je, stworzyć podstawę do dzia- łań w kierunku Lwowa, poczekać na Kozaków Chmiclnickiego, z którym Szwedzi podjęli rozmowy na temat współdziałania przeciw Polsce. Niebawem jego wojska zdobyły przeprawę na Sanie i opano- wały Jarosław, do którego 9 marca przybył Karol Gustaw. Stąd 12 marca wysiał znaczne siły pod wodzą feldmarszałka Roberta Dou- glasa na Przemyśl. Tegoż dnia pojawił się pod Jarosławiem Czarnie- cki. Wykorzystując rozdzielenie sil przeciwnika, rozgromił najpierw obsadę mostu na Sanie, rozbił konwój, zdobył tabor z żywnością i kosztownościami, m.in. srebrną zastawę Karola Gustawa. Nie mając jazdy, która w większości poszła pod Przemyśl, bezsilny król z roz- paczą patrzył na klęskę swoich wojsk na drugim brzegu Sanu. Po tym sukcesie Czarniecki ruszył z odsieczą Przemyślowi. Na wieść o tym Douglas porzucił oblegane miasto i poniósłszy w drodze straty z powodu załamania się lodu na Sanie, dotarł do Jarosławia. Niepowodzenia szwedzkie uniemożliwiły realizację planu stworzenia bazy do przyszłych działań nad Sanem. W obliczu koncentracji wojsk Czarnieckiego, Lubomirskiego i Koniecpolskiego, marszu Pa- wła Sapiehy z Podlasia nad San, masowego powrotu kwarcianych pod znaki Jana Kazimierza, Karol Gustaw zdecydował się na od- wrót w kierunku Warszawy. Mistrzowsko prowadzona przez regi- mentarza "wojna szarpana" przysparzała przeciwnikowi ogromnych strat i zmuszała nieustannie do częstej zmiany planów. "Mąż ten - pisał o regimentarzu historiograf króla szwedzkiego Samuel Pufendorf - był przez cały ciąg wojny najuciążliwszy. Z lekkim wojskiem tu i ówdzie niespodziewanie się pojawiał, nieostro- żnych szarpał, widząc przewagę pospiesznie się cofał i ucieczką, nie mniej niż wstępnym bojem, niszczył nieprzyjaciela" 17. Czarniecki w pełni doceniał rolę ludowej partyzantki. Aby więc zachęcić chłopów do walki, wydał 20 marca uniwersał, "deklarując wójtom i wszystkiemu pospólstwu, aby powstawszy z orężami swy- mi, nieprzyjaciela niszczyli i gdzie by się jeno pokazał, żadnemu nie folgowali, śmiercią złość ich nagradzając. A jeżeliby tego panowie poddanym swoim lubo urzędnicy ich drogę zagradzali, zabraniając im znosić nieprzyjaciela, takowy i na majątku szwankowan, i śmiercią pieczętowany będzie" 18. Z powodu tego uniwersału niektórzy histo- rycy epoki "błędów i wypaczeń" kreowali regimentarza nieomal na rewolucjonistę gotowego tępić szlachtę. Takim na pewno nie był. 451 Jako dobry żołnierz po prostu uważał, że każdy skuteczny sposób walki z wrogiem należy wykorzystać. A kto w tym przeszkadzał, to choćby nawet był szlachcicem, zasługiwał na karę. Zresztą i Karol Gustaw wzywał chłopów do walki z powstańcami, obiecując w na- grodę połowę dóbr zabitego szlachcica, walczącego po stronie Jana Kazimierza. Wynik jego propagandy był jednak nikły. Na naradzie w Głucho wie pod Łańcutem, odbytej 22 marca z marszałkiem Lubomirskim, postanowiono zamkąć Szwedom prze- prawy przez Wisłę i San, a jednocześnie nękać ich podczas przemar- szu przez Puszczę Sandomierską. Niebawem marszałek opanował zamek sandomierski i zamknął swym wojskiem przeprawę przez Wi- słę. Od strony Lublina nadszedł wierny Janowi Kazimierzowi woje- woda witebski, Paweł Sapieha z Litwinami. Jego oddziały zabloko- wały przejście przez San. Czarniecki szedł trop w trop za Karolem Gustawem, nękając nieustannie zmęczone i wygłodzone wojska szwedzkie. We wsi Rudnik rotmistrz Teodor Szandarowski zasko- czył króla podczas obiadu na plebanii. Tylko poświęceniu rajtarów zawdzięczał Karol Gustaw swe ocalenie. W ręce czarniecczyków wpadły jednak proporzec, szarfa i zastawa stołowa króla. W dniu 28 marca regimentarz zaatakował niespodziewanie obóz szwedzki pod Niskiem. Jazda polska wdarła się już między namioty, ale Karol Gustaw nie dał się zaskoczyć i zdecydowanym kontrata- kiem wyparł Polaków, a następnie posłał za nimi pogoń. Dopiero przygotowana przez Czarnieckiego zasadzka pod lasem - za cenę dużych strat, zwłaszcza wśród dzielnie walczących chłopów - powstrzymała ogniem Szwedów ścigających jazdę polską. Głównym powodem niepomyślnego przebiegu całej akcji był brak należytej synchronizacji działań po stronie polskiej. Mianowicie z innego kie- runku miała uderzyć na Szwedów druga grupa jazdy, dowodzona przez płk. Aleksandra Hilarego Połubińskiego. Ponieważ się spóźni- ła, samotna grupa Czarnieckiego poniosła porażkę. Następstwem jej było jednak przejście reszty kwarcianych na stronę Jana Kazi- mierza. Po dojściu do wideł Sanu i Wisły Karol Gustaw zorientował się, że jest w potrzasku. Połączone siły polsko-litewskie miały teraz czterokrotną przewagę liczebną nad przeciwnikiem. Na szczęście dla króla szwedzkiego jego brat, książę Adolf Jan, zorganizował pomoc z Warszawy. Ze stolicy wyruszył niewielki korpus pod wodzą mar- 452 grabiego badeńskiego, Fryderyka. Miał zapewne być przynętą dla Polaków i odciągnąć ich spod Sandomierza. Cel taki rzeczywiście osiągnął, Czarniecki i Lubomirski bowiem po krótkiej naradzie po- stanowili uderzyć na margrabiego, a pod Sandomierzem pozostawić tylko oddziały chłopów i drobne siły wojska. Po rozbiciu Fryderyka Badeńskiego mieli czym prędzej powrócić pod Sandomierz i zgnębić do reszty osaczonych Szwedów. Czwartego kwietnia siły Czarnieckiego i Lubomirskiego wyruszyły przeciw nowemu przeciwnikowi. W ciągu dwóch dni przebyły 80 km, podczas gdy obciążony ogromnym taborem korpus margrabiego szedł powoli, staczając po drodze walki z partyzantami chłopskimi w Puszczy Kozienickiej. Na wieść o wymarszu Polaków spod Sando- mierza Karol Gustaw nakazał margrabiemu odwrót. Ten, uwikłany w walkę z chłopami, pozwolił dogonić się jeździe koronnej. Po znie- sieniu tylnej straży szwedzkiej pod Kozienicami, 7 kwietnia Czar- niecki i Lubomirski dopadli Fryderyka Badeńskiego pod Warką. Oba wojska dzieliły wezbrane wiosną wody Pilicy. Ufny w ich głę- bokość margrabia spokojnie wycofał się w stronę Warszawy, osłoni- wszy się nielicznymi strażami nad brzegiem. Naiwny! Polacy szybko znaleźli nieznany Szwedom bród na rzece, przeprawili się przez nią, znieśli obie straże i popędzili za uchodzącym korpusem. Ten przyjął walkę pod lasem, ale szansę miał niewielkie. Szwedów bowiem było tylko do 3000, a Polaków około 8000. Na początku bitwy rajtarzy i dragoni dwukrotnie odparli ogniem chorągwie jazdy Lubomirskiego, ale gdy nadszedł Czarniecki z głównymi siłami, nie wytrzymali trzeciego natarcia przeważających sil polskich i poszli w rozsypkę. Pościg za uchodzącymi trwał aż do Warszawy. "Pobrano oficerów żywcem ledwie nie wszystkich, kornetów specjalnych nowych 16, ta- bor wszystek z pieniędzmi, srebrem, zlotem, suknami i inszemi do- statkami i żywnością wszelką zrabowaną, trupa ze 4000 (faktycznie 1500-2000 - L.P.) prócz pojmanych położono" 19. Pierwsze podczas "potopu" zwycięstwo nad Szwedami na otwar- tym polu odegrało wielką rolę w mobilizacji sił całego narodu prze- ciw najeźdźcy. Podniosło naród na duchu, wykazało, że można niez- wyciężonego dotąd wroga pokonać, przywróciło wiarę w wartość wojska polskiego, rozsławiło imię Czarnieckiego. Sukcesu pod War- ką nie można jednak przeceniać. Szwedzi walczyli przecież bez pie- choty i artylerii, przewaga liczebna była po stronie Polaków, znacz- 453 ny udział w sukcesie mieli chłopi. Armia szwedzka nadal była dos- konała, o czym przekonali się niebawem Litwini nad Sanem. Karol Gustaw skorzystał z odejścia sił Lubomirskiego oraz Czarnieckiego i sforsowawszy rzekę, rozproszył wojska Sapiehy, a następnie ruszył ku Warszawie. W tej sytuacji na naradzie dowódców po bitwie pod Warką Czarniecki wymusił decyzję marszu do Wielkopolski, w celu wsparcia powstania i zniesienia załóg szwedzkich (część oficerów z Lubomirskim domagała się przeprawy przez Wisłę i stoczenia wal- nej bitwy z Karolem Gustawem). Licząca teraz 12 000 armia koronna ruszyła na Łowicz, a po opa- nowaniu miasta (w zamku utrzymali się Szwedzi) udała się w stronę Torunia. Tu stoczyła zwycięską potyczkę z rajtarami, ale nie mając środków na obleganie potężnie ufortyfikowanego miasta, poszła pod Bydgoszcz. Po siedemnastu dniach nieustannego marszu i wielu po- tyczkach z nieprzyjacielem wojsko zatrzymało się na kilkudniowy odpoczynek. Tymczasem Karol Gustaw dotarł już do Warszawy, na- stępnie ruszył w ślad za Czarnieckim i Lubomirskim. Przez kilka dni daremnie ścigał Polaków, aż wreszcie zniechęcony poszedł z częścią wojska pod Gdańsk, powierzywszy gonitwę za siłami koronnymi Adolf owi Janowi. Dowódcy polscy zdecydowali się wówczas na otwartą bitwę z osłabionymi odejściem części sił oddziałami szwedz- kimi. Gdy więc przeciwnik doszedł ich pod Kłeckiem koło Gniezna śmiało stawili mu czoło. Czarniecki i Lubomirski usiłowali wciągnąć Szwedów w zasadzkę i rozbić ich natarciem z kilku stron w czasie przeprawy przez bagnistą rzekę Wełniankę. W tym celu, rankiem 7 maja, przednia straż polska, cofając się, naprowadziła awangardę przeciwnika wprost na groblę, za którą były ukryte cztery wyborowe pułki jazdy. Uderzyły one jednak za wcześnie, a gdy nadeszły głów- ne siły Adolfa Jana, musiały ustąpić pod silnym ogniem dział i mu- szkietów. Wówczas ruszył do natarcia Lubomirski, z flanki uderzył Czarniecki. Szwedzi sprawnie zmienili jednak front i zasypali od- działy regimentarza rzęsistym ogniem. Ponieważ i natarcie Lubomir- skiego utknęło, chorągwie polskie rozpoczęły odwrót, zamieniony szybko w paniczną ucieczkę. O wyniku bitwy nie zadecydowała przeszło dwukrotna przewaga liczebna wojsk koronnych (ponad 10 000 przeciw 5000), lecz siła ognia i duża zdolność manewrowa wojsk szwedzkich. Polacy stracili ponad 1000 zabitych, Szwedzi zna- cznie mniej. 454 "Przebieg taktyczny bitwy cechuje zwykła sprawność i giętkość dowodzenia po stronie szwedzkiej, troska o skrzydła i skrupulatne wykorzystanie muszkietów oraz armat - schematyzm i nieporad- ność poruszania armią po stronie polskiej, która nie zdołała wyko- rzystać ani możliwości terenowych, ani przewagi sił, dając się roz- gromić cząstkowo. Sześć pułków zużytych w pierwszej fazie bitwy już nie uczestniczyło w fazie następnej, zapewne wycofawszy się w kierunku Środy. Czarniecki, jak się zdaje, niepotrzebnie krwawił w drugiej fazie kolejno wprowadzane w bój pułki, by tym bardziej po- głębić swe niepowodzenie" (Herbst) 20. Na błędach popełnionych w pierwszej fazie "potopu" regimentarz jednak wiele się nauczył! Po klęsce pod Kłeckiem siły Czarnieckiego i Lubomirskiego za- trzymały się na dłużej pod Uniejowem. Zdemoralizowane przegra- ną, przemęczone nieustannymi pochodami i wygłodzone wojsko rzuciło się teraz na grabież Wielkopolski, mając jej za złe haniebną kapitulację przed Szwedami pod Ujściem. Brak zorganizowanego zaopatrzenia armii oraz opóźnienia w wypłacie żołdu często prowa- dziły do wybryków żołnierzy, ale tym razem jednak stanowczo prze- brała się miara, toteż głosy protestu doszły do uszu samego Jana Kazimierza. Przy okazji mocno dostało się i Czarnieckiemu, którego oskarżano nie tylko o tolerowanie grabieży, ale wręcz o zachęcanie do niej żołnierzy. Słysząc te skargi, regimentarz zaostrzył dyscypli- nę. "Karał, bił, to albo samym wieszać się kazał, albo i sam spod uwiązanych na drzewie, albo na wrociech, konia zacinał. Nawet w ogień świętokradców miotać kazał (bo grabiono i kościoły - L.P.), u ogona końskiego tych predończyków (tj. nikczemników - L. P.) uwiązawszy, za nogi po cierniach i krzakach włóczyć rozkazywał. Przecież i to nie pomogło" 21. Demoralizacja wojska, brak żywności, a także środków oblężni- czych, niezbędnych do zdobywania obsadzonych przez Szwedów miast oraz zamków, zmusiły dowódców polskich do rozdzielenia sił. Lubomirski ruszył pod Warszawę, gdzie koncentrowały się wojska pod wodzą Jana Kazimierza, Czarniecki pomaszerował na Pomorze. W trwającej sześć tygodni wyprawie do Wielkopolski armia koronna przebyła 1200 km, wyzwoliła 11 miast i 4 zamki, stoczyła dwie duże bitwy i wiele potyczek. Wyzwoliła część Mazowsza, Kujaw, Prus Królewskich i Wielkopolski. Mimo więc klęski pod Kłeckiem i póź- niejszych grabieży wojska bilans wyprawy był korzystny. 455 Po opuszczeniu Uniejowa Czarniecki stoczył ze Szwedami pomyś- lną potyczkę pod Bydgoszczą, po czym rozłożył się obozem pod Kcynią. Tu l czerwca zaskoczył go Karol Gustaw, który zaniepoko- jony marszem regimentarza na północ porzucił Gdańsk i ruszył mu naprzeciw. I tym razem starcie skończyło się porażką Polaków, a Czarniecki omal nie wpadł w ręce zwycięzców. Szybko zebrał jed- nak rozproszone oddziały i wyruszył na Warszawę. Stolica została wyzwolona 1 lipca, gdy po krótkotrwałym oblężeniu Wittenberg podpisał kapitulację. W dzień później wyzwolony został Piotrków. Wydawało się już, że nastąpił przełom w wojnie i w ciągu kilku miesięcy Szwedzi zostaną usunięci. Nastąpiły jednak niekorzystne dla Polski wydarzenia. Nieco wcześniej, 25 czerwca 1656 r., w Mal- borku elektor brandenburski Fryderyk Wilhelm zawarł sojusz z Ka- rolem Gustawem. W zamian za pomoc w wojnie z Rzeczpospolitą otrzymał we władanie województwa: poznańskie, kaliskie, łęczyc- kie, sieradzkie. Niebawem garnizony brandenburskie zaczęły zastę- pować Szwedów w miastach wielkopolskich, armia polowa przyłą- czyła się do wojsk Karola Gustawa i pomaszerowała wraz z nimi na Warszawę. W stolicy odbyła się rada wojenna, na której starły się ze sobą dwie koncepcje walki. Jan Kazimierz domagał się stoczenia walnej bitwy, Czarniecki chciał kontynuować "wojnę szarpaną" i uchylić się od spotkania z siłami szwedzko-brandenburskimi. Nastą- piła ostra wymiana zdań. "Wy, panowie, nic macie dobrej woli! - mówił mocno rozdrażniony Jan Kazimierz. - Szarpana wojna ma dotąd swoich zwolenników, ale tu jest glos króla: trzeba uderzyć w głowę, nie można postępować wbrew mojemu rozkazowi". Na te słowa Czarniecki odpalił: "Ta tak zwana wojna położyła do stóp Waszej Królewskiej Mości 12 000 głów nieprzyjacielskich" 22. Zdanie królewskie przemogło i 28-30 lipca stoczona została pod Warszawą walna bitwa. Siły polskie liczbyły 24 000-25 000 wojsk regularnych i 12 000-15 000 pospolitego ruszenia, szwedzko-bran- denburskie - 18 000 żołnierzy zawodowych. Czarniecki nie brał w niej bezpośredniego udziału. Możliwe, że Jan Kazimierz celowo wy- słał go na rozpoznanie aż pod Zakroczym, by nie dzielić się z nim laurem zwycięstwa. Tymczasem przewaga ogniowa i organizacyjna Szwedów oraz sztuka dowódcza Karola Gustawa jeszcze raz wzięły górę nad wojskami Jana Kazimierza. W szeregach ich doszło pod ko- niec walki do paniki, której uległ i sam król. Tylko Czarniecki do 456 końca zachował zimną krew. Przybywszy w ostatniej chwili na pobo- jowisko, zorganizował dużą grupę jazdy i osłonił nią odwrót pozo- stałych wojsk, a już następnego dnia po walnej bitwie stoczył zwy- cięską potyczkę pod Okuniewem. Wojsko należycie oceniło postawę swych dowódców i głośno domagało się odebrania buławy staremu i niedołężnemu Potockiemu, a nadania jej Czarnieckiemu. Po bitwie Czarniecki wycofał się ze swą grupą w stronę Lublina. Szwedzi nie ścigali pokonanych Polaków daleko na południe, nie mieli bowiem ani sił, ani środków na ponowne obsadzenie opanowa- nych miejscowości, a ruch partyzancki w kraju wcale nie przygasł. Niebawem Czarniecki przekroczył Wisłę pod Kazimierzem i ruszył przeciw armii Karola Gustawa, stojącej w okolicy Radomia. Regi- mentarz ponownie wezwał chłopów do walki z najeźdźcą, a 24 sier- pnia pod Strzemesznem koło Rawy Mazowieckiej rozbił konwój szwedzki i zdobył wielkie łupy. Wkrótce rozgromił pod Łowiczem silny oddział złożony z 1500 żołnierzy. W potyczce tej został ranny w nogę, ale też ledwie garść Szwedów uratowała się z pogromu. Postrzał okazał się jednak poważny i przez dwa miesiące regimen- tarz musiał pauzować. Przez ten czas szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Polaków, którzy przeszli do działań zaczepnych i odbili z rąk nieprzyjaciela wiele miejscowości i ziem. Chociaż prawie cały rok 1656 Czarniecki spędził na koniu lub w obozie, to nie przestał myśleć o rodzinie. Latem wydał za mąż młodszą córkę Konstancję. Partia była doskonała, zięciem regimen- tarza został bowiem bratanek prymasa Rzeczypospolitej, Wacław Leszczyński. Umowę ślubną zawarto 21 lipca. Podpisali ją opieku- nowie młodych, Czarniecki i prymas Andrzej Leszczyński. W myśl porozumienia prymas przekazał bratankowi kilkanaście wsi w po- wiecie warszawskim, w tym Włochy z dworem i folwarkiem, Babice i kilka innych dzisiejszych przedmieść Warszawy. Ojciec pana mło- dego, wojewoda łęczycki Władysław Leszczyński, przekazał synowi dzierżawę Wiśniowa w powiecie łukowskim. Czarniecki hojnie wy- posażył córkę. Na nową drogę życia otrzymała miasteczko Świniu- chy i dwie wsie na Wołyniu. Zięć dostał 60 000 zł, w tym 10 000 w klejnotach, 30 000 w pieniądzach wypłaconych w cztery tygodnie po zawarciu małżeństwa. Pozostałe pieniądze otrzymał w następnych latach. 457 Czarniecki był bardzo zadowolony z transakcji. Przez małżeństwo córki wszedł w koligację z rodziną prymasa, co otwierało mu drogę do dalszych nadań i awansów. Bo chociaż został już senatorem, zaj- mował dalekie krzesło i nie mógł równać się z potężnymi magnata- mi o ustalonej od wielu pokoleń pozycji w państwie. W służbie woj- skowej dorobił się znacznego majątku, o czym świadczyły choćby sumy wydane na małżeństwo Konstancji, w dalszym ciągu jednak zbliżał się dopiero do poziomu materialnego magnaterii. Pod koniec 1656 r. zaszły duże zmiany w układzie sił między wal- czącymi stronami. Trzeciego listopada w Wilnie podpisany został układ polsko-moskiewski, na mocy którego armia carska miała ude- rzyć na szwedzkie Inflanty. Pierwszego grudnia podpisano układ so- juszniczy z Danią. Opornie natomiast przebiegały rokowania w sprawie pomocy habsburskiej. Znacznymi sukcesami mogła wtedy pochwalić się dyplomacja szwedzka, bo 6 grudnia w Radnot w Sied- miogrodzie podpisany został układ o pierwszym w dziejach rozbio- rze Rzeczypospolitej. Jego sygnatariuszami byli: Karol Gustaw, elektor Fryderyk Wilhelm, książę siedmiogrodzki Jerzy II Rakoczy, Bohdan Chmielnicki i zdrajca Bogusław Radziwiłł. W myśl porozu- mienia Szwecja miała otrzymać Prusy Królewskie, Kujawy, północ- ne Mazowsze, Żmudź i Kurlandię, Brandenburgia - obiecane jej ziemie w traktacie malborskim, Chmielnicki - Ukrainę, Rakoczy - obszary południowej Polski z Krakowem, Radziwiłł - wojewó- dztwo nowogródzkie. W tym okresie panowanie szwedzkie ograni- czone już było tylko do Prus Królewskich (bez Gdańska), Krakowa, Łowicza i Tykocina. Załogi brandenburskie stały w Poznaniu, Koś- cianie i Kórniku, ale odcięte od zaplecza skazane były na rychłą ka- pitulację. Zanim doszło do skoordynowanych działań sojuszników przeciw Rzeczypospolitej, Czarniecki wziął udział w kampanii mającej na celu uwolnienie Jana Kazimierza z osaczonego przez Szwedów Gda- ńska. Było to zimą 1656/1657 r. Gdy Karol Gustaw pojawił się pod Gdańskiem, hetmani koronni żre j tero wali przed nim na południe, a przebywający w mieście król polski został odcięty od kraju. Wtedy Czarnieckiemu powierzono zadanie przeprowadzenia Ludwiki Marii z Wolborza (koło Piotrkowa Trybunalskiego) do Gdańska. Rycerski monarcha szwedzki zagwarantował wprawdzie królowej bezpieczeń- stwo i wolną drogę do męża, Ludwika Maria nie chciała jednak ko- 458 rzystać z uprzejmości nieprzyjaciela i wolała zdać się na Czarniec- kiego. W ostatnim dniu grudnia pod Chojnicami oddziały regimen- tarza spotkały uchodzące przed Szwedami wojska hetmanów. Połą- czone siły polskie wycofały się niebawem do Nakła, gdzie królowa stanowczo zażądała, by hetmani zawrócili pod Gdańsk i wyprowa- dzili Jana Kazimierza z miasta. Dowódcy koronni odmówili, dowo- dząc, że wojsko jest wymęczone długimi pochodami, głodne i poz- bawione należytego mu od dawna żołdu. Czarniecki poparł wład- czynię, ale miał zbyt mało wojska, by podjąć się ryzykownej wypra- wy. Wtedy Ludwika Maria sypnęła pieniędzmi i skłoniła część żoł- nierzy obu hetmanów do przejścia pod znaki regimentarza. W obo- zie polskim doszło do ostrych sporów, hetmani poczuli się mocno urażeni postępowaniem królowej. Czarniecki natomiast zyskał jej przychylność. Spod Nakła regimentarz szybkim marszem ruszył pod Toruń, gdzie przeprawił się przez Wisłę, głosząc, że idzie do Prus. Na wieść o tym Karol Gustaw porzucił Gdańsk i pomaszerował pod Toruń, by przeszkodzić przeprawie Polaków. Wtedy Czarniecki zawrócił i znowu przeszedł na lewy brzeg Wisły. Pod Bydgoszczą jeszcze raz sforsował rzekę i pomaszerował w kierunku Ciechanowa. Szwedzi sądzili, że pójdzie dalej pod Tykocin, by połączyć się z Litwinami, dlatego przegrupowali swe siły. Karol Gustaw z częścią wojska ru- szył w stronę Prus, by osłonić je przed Polakami, natomiast główne siły pod wodzą gen. Gustawa Stenbocka udały się na poszukiwanie Czarnieckiego. Dopadły go l lutego 1657 r. pod Przasnyszem, ale regimentarz uchylił się od bitwy i zapadł w lasy. Pod Pułtuskiem wy- dzielił 2000 najlepszych jeźdźców i ruszył prosto do Gdańska. Od- ciągnięty na bok Stenbock nie mógł mu w tym przeszkodzić, podob- nie jak Karol Gustaw, stojący za Wisłą. Przebywszy w ciągu trzech dni aż 280 km, dotarł do Gdańska. Przy powitaniu rzucił do stóp królowi 13 chorągwi szwedzkich, zdobytych w ostatnich potyczkach. Dziesiątego lutego wyprowadził monarchę z miasta i po pełnej nie- bezpieczeństw podróży, omijając po drodze załogi szwedzkie, dotarł do Kalisza, a 2 marca - do Częstochowy. Tu niebawem odbyła się rada senatu. Król postawił wniosek o na- danie buławy polnej (Stanisław Lanckoroński zmarł na początku roku) Czarnieckiemu. Poparło go jednak tylko kilkunastu senato- rów. Większość z nich odwiodła władcę od tego pomysłu, dowo- 460 dząc, że Czarniecki jest zwykłym tylko szlachcicem, wprawdzie bar- dzo zasłużonym, ale nie magnatem z pochodzenia. Ulegający łatwo sugestiom innych król ustąpił i nadał buławę Jerzemu Sebastianowi Lubomirskiemu, wodzowi także wybitnemu i zasłużonemu, nie ma- jącemu jednak tak długiej kariery żołnierskiej jak Czarniecki. Za- wiedziony kasztelan miał wtedy powiedzieć swe słynne słowa: "Jam nie z soli ani roli, ale z tego, co mnie boli wyrosłem", dając aluzję do fortuny Lubomirskich, powstałej głównie z kopalń soli i niemiło- siernego wyzysku górników. Rekompensatę otrzymał jednak sowitą, Jan Kazimierz nadał mu bowiem 3 marca 1657 r. województwo rus- kie, intratne starostwo ratneńskie (od miasteczka Ratno) na Polesiu oraz 22 wsie, dające rocznie 6000 zł dochodu, a także tytuł "genera- ła zastępcy wodza wojsk JKM". Sam fakt rozpatrywania jego kan- dydatury do buławy był dla niego dużym wyróżnieniem. W styczniu 1657 r. Jerzy II Rakoczy przekroczył granice Rzeczy- pospolitej. Wiódł ponad 25 000 żołnierzy: Węgrów, Wołochów i Moldawian. Niebawem przyłączyła się do niego wysiana przez Chmielnickiego armia kozacka Antona Zdanowicza, licząca 10 000 żołnierzy. Cala ta niesforna hałastra przemierzyła południową Pol- skę wzdłuż i wszerz, znacząc swój pochód pożogą, gwałtami i gra- bieżą. Po połączeniu się ze Szwedami najeźdźcy jeszcze raz zdobyli Warszawę. Ale i Rzeczpospolita nie pozostała osamotniona. Na front wojny ze Szwedami i Siedmiogrodzianami przybył wreszcie długo oczekiwane posiłki cesarskie, a 11 czerwca 1657 r. Dania wy- powiedziała wojnę Karolowi Gustawowi i najechała posiadłości szwedzkie w Niemczech. Karol Gustaw musiał wycofać z Polski głó- wne siły i pomaszerować na Danię, którą pokonał w przeciągu kilku tygodni. Zdaniem historyków szwedzkich decyzja króla miała prze- łomowe znaczenie w wojnie z Polską. Odtąd zabrakło na ziemiach polskich większych sil szwedzkich, co przesądziło o dalszym przebie- gu działań wojennych i o losie Rakoczego. Pozbawiony pomocy wojsk Karola Gustawa książę wycofał się szybko na południe, ściga- ny przez Polaków. W czasie tych trudnych miesięcy Czarniecki z powodzeniem pro- wadził "wojnę szarpaną" przeciw nieprzyjacielowi. W marcu stoczył dwie zwycięskie potyczki ze Szwedami koło Torunia, w kwietniu kil- kakrotnie gromił podjazdy Rakoczego. Szóstego maja zdobył Piotr- ków i pojmał do niewoli kilkuset Brandenburczyków, w czerwcu od- 461 niósł dwa zwycięstwa w potyczkach ze Szwedami na Mazowszu. W zdobytych miejscowościach wszędzie karał srogo zdrajców, zwłasz- cza arian, którzy splamili się współpracą ze Szwedami. W lipcu ruszył w pościg za Rakoczym (po drodze jeszcze raz wez- wał chłopów i całe pospólstwo do walki z nieprzyjacielem). Dopę- dził go 11 lipca pod Magierowem, niedaleko Lwowa. Po rozprosze- niu kilku grup maruderów przednia straż polska wpadła do taboru i jęła plądrować, zapominając o bitwie. Wykorzystał to Rakoczy i energicznym kontratakiem wyparł Polaków, ale wtedy uderzył Czar- niecki z głównymi siłami. Zepchnął Węgrów w stronę Żółkwi, zdo- był działa i prawie 2000 wozów z bogatymi łupami zrabowanymi w Polsce. Armia siedmiogrodzka była już w pełnym rozkładzie, a tym- czasem zewsząd ścigali ją Polacy i sprzymierzeni z nimi Tatarzy. Gdy więc 16 lipca Czarniecki połączył się pod Podhajcami z armią hetmanów, będący bez szans Rakoczy przysłał posła na rokowania w sprawie pokoju. Ponieważ nie dały one zrazu rezultatów, zniecierpliwiony Czar- niecki wsiadł na koń i ruszył do wojska, by poprowadzić je do ataku na obóz przeciwnika. Jego postawa przypadła do gustu żołnierzom. Każdy z nich chciał szturmu, liczył na bogate łupy w obozie sied- miogrodzkim. Jazda polska zbliżyła się do taboru nieprzyjaciela. W tej sytuacji Rakoczy musiał zgodzić się na wysoki okup i 24 lipca za cenę 1,2 min zł i zwrot jeńców został wypuszczony z matni, ale po trzech dniach zaatakowany przez Tatarów, którzy nie uznali warun- ków kapitulacji, stracił całe wojsko i resztki mienia. W Siedmiogro- dzie zastał ruiny i zgliszcza, rezultat odwetowej wyprawy dokonanej przez Lubomirskiego. Wkrótce został usunięty z tronu przez zwierzchnika Siedmiogrodu, przyjaznego wówczas Polsce sułtana, Mehmeda IV. W dniu 7 sierpnia 1657 r. zwycięski Czarniecki odbył triumfalny wjazd do Lwowa, witany przez tłumy mieszkańców miasta. Piękną oracją w imieniu kapituły przywitał go ksiądz Wojciech Piegłoski. W wystąpieniu nazwał go zakomitym mężem wojny, opiekunem oj- czyzny, największym blaskiem narodu. We wrześniu 1657 r. nastąpiła istotna zmiana w układzie walczą- cych ze sobą sił: elektor brandenburski Fryderyk Wilhelm przeszedł na stronę Rzeczypospolitej w zamian za uzyskanie pełnej suweren- ności w Prusach Książęcych oraz oddanie mu w lenno Lęborka, By- 462 towa, a w przyszłości Starego Drawska. Po ucieczce Rakoczego oraz odejściu głównych sił Karola Gustawa do Danii w Polsce utrzymały się już tylko nieliczne załogi szwedzkie, i to jedynie na północy, bo Kraków i Poznań zostały wyzwolone. Czarniecki miał teraz wyruszyć z pomocą do Danii. Zabrakło jed- nak środków finansowych na ten cel, a także ludzi i wyprawa nie do- szła od razu do skutku. Wobec tego wojewoda ruszył na ziemie no- wego sojusznika, do Nowej Marchii, którą przez dziesięć dni plądro- wał wraz z wojskiem. Na energiczne protesty króla i senatorów od- powiedział, że... nic nie wie o układzie z elektorem! W ten sposób zemścił się po czasie za zdradę Hohenzollerna podczas "potopu". W październiku 1657 r. pociągnął na Pomorze szwedzkie. Kape- lan Czarnieckiego, ksiądz Adrian Piekarski, pisał, że wojsko "tak do pomsty żarliwe było, że żadną siłą ogniów zabronić się nie mo- gło. Za czym na 6 mil wokoło zaświecono. Wsie ludne, budowa gę- sta, pałace, kościoły w popiół poszły. Prowincja dymem śmierdzi, wielkie i gęste trzody głodne ryczą" 23. Koło Szczecina spłonęło wów- czas prawie 160 wsi i osiedli. W wieku siedemnastym w podobny sposób wojowano w całej Europie, ale tym razem ofiarą polskiego odwetu padli słowiańscy w większości chłopi, od wielu pokoleń za- mieszkujący Pomorze Zachodnie. Około 10 listopada oddziały pol- skie powróciły z bogatymi łupami do kraju. W pierwszej połowie 1658 r. Czarniecki uczestniczył w działa- niach wojennych na Pomorzu, gdzie wśród nieustannych potyczek i oblężeń Polacy odzyskiwali stopniowo utracone na początku wojny zamki i miasta. Prowadził tu "małą wojnę", w której odniósł kilka znaczących sukcesów, m.in. zmusił do ucieczki desant szwedzki, lą- dujący na Mierzei Wiślanej, oraz pojmał do niewoli oddział piechu- rów pod Gniewem. Były to jego ostatnie walki ze Szwedami na tere- nie Rzeczypospolitej. Niebawem losy wojny rzuciły go do dalekiej Danii. Pierwsza kampania duńska Karola Gustawa zakończyła się peł- nym sukcesem Szwedów. Potwierdził go traktat pokojowy w Roskil- de, podpisany 26 lutego 1658 r. i przyznający Szwecji duże zdobycze terytorialne (Skanię, Halland, Blekinde, Bohuslan, Trondheim, Bornholm). W lipcu tego roku Karol Gustaw ponownie zaatakował Danię, co historycy szwedzcy tłumaczą koniecznością "zatrudnie- nia" licznej armii, której w ówczesnych warunkach wojny na kilku 464 frontach nie można było zdemobilizować. Ale Duńczycy stawili silny opór, a na pomoc wyruszyły im wojska cesarskie, brandenburskie i polskie. Wkrótce doszło jeszcze do interwencji floty holenderskiej. Awanturnicza polityka Karola Gustawa mocno utrudniała rozwój handlu holenderskiego na Bałtyku, będącego źródłem poważnych dochodów kupieckiej republiki. Dlatego ta największa wówczas po- tęga morska świata wystąpiła zbrojnie przeciw Szwedom. Znaleźli się oni nagle wobec potężnej koalicji: Polski, Austrii, Brandenbur- gii, Danii i Holandii. W tym czasie jedynym sukcesem dyplomacji szwedzkiej było doprowadzenie do pokoju z Rosją w grudniu 1658 r. We wrześniu 1658 r. dywizja Czarnieckiego, licząca 4500 żołnie- rzy, wymaszerowała do Danii. Pochód przez ziemie elektora odbył się teraz w zupełnym porządku, bez żadnych ekscesów ze strony żoł- nierzy. Kary za naruszenie dyscypliny były zresztą okrutne. Dywiz- ja polska dotarła aż do Szlezwiku, gdzie została podporządkowana komendzie elektora Fryderyka Wilhelma, naczelnego dowódcy sprzymierzeńców Danii. Polacy otrzymali zniszczone kwatery i teren ogołocony z żywności i paszy, toteż poczuli się mocno pokrzywdze- ni. Doszło do ekscesów, zwłaszcza że żołnierze nie odróżniali Duń- czyków od Szwedów i wszystkich traktowali jednako, jako "lutrów, Niemców i Szwedów". Gdy na Polaków posypały się zewsząd skar- gi, oburzony na niewdzięczność Duńczyków Czarniecki zagroził po- wrotem do kraju. Spory wśród sojuszników odbiły się ujemnie na działaniach wojennych, które prowadzono nadzwyczaj opieszale. Słabi Szwedzi zamknięci szczelnie w twierdzach, nie przejawiali żad- nej aktywności. Cała wojna polegała więc na oblężeniach miast i za- mków oraz staczaniu drobnych potyczek z nieprzyjacielem. W dniu 14 grudnia 1658 r. sojusznicy wylądowali na wyspie Alsen. Szwedzi zaczęli się wówczas wycofywać bez walki znad brzegu w stronę zamku Sonderburg. Aby ich dopędzić, należało czym prędzej przeprawić przez cieśninę morską oddziały jazdy. Czarniecki wez- wał więc swe oddziały. "Wojsko nasze - pisał towarzysz pancerny Władysław Łoś - (...) wpław przy barkach puścili się przez kanał tak szeroki, że go ledwie z dobrej fuzyjej mógł przestrzelić, w tak ciężki mróz, że konie w wodzie od zimna nie pływały, ale jako deszczki, na płask leżąc, przeciągane były, a skoro z wody wyszły, jako w żelazie omroziły, a tak nasi osiodływując chyżo harcowali dla zagrzania koni" 24. 465 Po desancie polskim załoga Sonderburga ewakuowała się drogą morską, natomiast druga twierdza na wyspie - Nordburg, obsadzo- na przez Szwedów, skapitulowała. Następnie, 23 grudnia, Czarniecki po zaciętej walce zdobył twier- dzę Koldyngę, dawną rezydencję królów duńskich. Wdzięczny król Fryderyk III podziękował mu za to w pełnym kurtuazji liście i obda- rzył złotym łańcuchem. Po zdobyciu twierdzy wojsko rozłożyło się na leże zimowe. Znowu doszło do grabieży ludności i sporów mię- dzy sojusznikami. Urażony Czarniecki ostro posprzeczał się ze sław- nym wodzem cesarskim, Montecuccolim, i wyzwał go na pojedynek, którego ten rozsądnie nie przyjął. Spory załagodził elektor branden- burski. Czarniecki, znużony długą bezczynnością wojska, chciał już powrócić do kraju, gdzie miał do załatwienia różne sprawy majątko- we. Mimo wszystko "udział wojsk polskich w zdobyciu Alsen, zaję- cie potem Koldyngi nie tylko że opromieniło nową sławą broń pol- ską, ale wpłynęło na życzliwsze ustosunkowanie się do wojsk pol- skich niechętnego im dotychczas króla duńskiego", Polacy zaś wyka- zali "dużą odwagę i ducha zaczepnego". Zdaniem Stanisława Herb- sta, wyprawa Czarnieckiego do Danii "stanowiła celowe użycie ka- walerii w wojnie koalicyjnej" 25. Sejmiki szlacheckie wysławiały teraz Czarnieckiego pod niebiosa, a sejm wyraził wielkie uznanie i dziękował za cały trud w walce o wypędzenie Szwedów z kraju. W ślad za tymi wyrazami uznania Jan Kazimierz nadał wojewodzie starostwo kaniowskie, obejmujące miasto z zamkiem, 55 wsi i bogate lasy. Cały ten teren znajdował się jednak w rękach Kozaków i trzeba było później walczyć o jego opa- nowanie. Nowe walki ze Szwedami zmusiły Czarnieckiego do przedłużenia pobytu w Danii. Po niepowodzeniach na wyspie Fionii sojusznicy przenieśli główne działania w rejon Kopenhagi, gdzie pojawiła się flota holenderska. Dopiero we wrześniu 1659 r. wojewoda wyruszył do kraju z częścią wojska. Reszta wojowała w Danii do końca i przyczyniła się do wielkiego zwycięstwa nad Szwedami pod Nybor- giem. W rękach nieprzyjaciela pozostało już tylko kilka wysepek duńskich. Również w Prusach Królewskich odebrano Szwedom pra- wie wszystkie miasta i zamki z wyjątkiem Malborka i Elbląga. W tej sytuacji wyczerpane długoletnią wojną strony rozpoczęły rokowa- nia. Przyspieszyła je nagła śmierć Karola Gustawa (13 lutego 1660). 466 W Szwecji wzięła górę partia pokojowa i w rezultacie 3 maja 1660 r. w Oliwie podpisany został pokój między wojującymi stronami. Polska odzyskała wszystkie zajęte przez wroga w toku wojny pro- wincje z wyjątkiem części Inflant, utraconych faktycznie już za Zyg- munta III, Jan Kazimierz natomiast zrzekł się pretensji do tronu szwedzkiego. Wojnę szwedzko-duńską zakończył traktat pokojowy w Kopenhadze, podpisany 6 czerwca, przyznający Szwecji wszystkie zdobycze sprzed dwóch lat, z wyjątkiem Trondheimu oraz Bornhol- mu. Z ciężkich zmagań z całą koalicją Szwecja wyszła obronną ręką, nawet z nabytkami terytorialnymi. Rzeczpospolita natomiast poniosła największe w dawnych dziejach straty ludzkie i materialne, co stało się jedną z głównych przyczyn jej upadku. W rezultacie "potopu" zginęło lub zmarło ponad 20% ludności państwa, więk- szość miast przekształciła się w rumowiska. Ludność Krakowa zmniejszyła się prawie trzykrotnie, Warszawy - dwukrotnie. Ogro- mnie spadla produkcja rolna, liczba hodowanego bydła, koni i in- nych zwierząt gospodarskich, zmalało wydobycie rud metali. Zaco- fany ustrój spoleczno-gospodarczy kraju uniemożliwiał szybką od- budowę. Polska chyliła się stopniowo do upadku. Czarniecki, dzięki chlubnemu udziałowi w wojnie z najazdem szwedzkim, wszedł na trwałe do panteonu bohaterów narodowych. Jako jedyny sławny hetman dawnej Rzeczypospolitej znalazł się w tekście hymnu polskiego. Już współcześni dostrzegli jego wielkie za- sługi w wojnie z najeźdźcą, podziwiali hart ducha, niezwykłe po- święcenie w służbie. "Ani o domie, ani o żonie, ani o dzieciach, ani o zbiorach nie dbając - pisał kronikarz Joachim Jerlicz - żywot swój tak prowadził i skończył: zawsze dzień i noc na koniu, nie dba- jąc ani o namioty, ani o karety, ani o wyśmienite potrawy i trunki. Ale pogoda czy niepogoda, zawsze jednako, pokarm onego, jeżeli jest - wędzonka, napój - woda, pościel - wojłok, a wezgłowie - siodło. Takie spanie onego było. Nie czekając ani dnia, ale o półno- cku albo z wieczora nieprzyjaciela łowił i znosił, którego (Czarniec- kiego) spraw i dzielności wypisać żaden nie zdoła" 26. Dziś wiemy, że Jerlicz nieco przesadzał, Czarniecki bowiem dbał o dom, rodzinę i majątek, jego tryb życia faktycznie jednak odpowiadał słowom kronikarza. Inni współcześni nazywali go "mężem jako piorun stra- sznym, zgoła narodzonym do wojny", "lisem chytrym", "dziadem starym" (bo doświadczonym), "lisowskiego zabytku dowódcą". 468 Choć nie był żadnym teoretykiem i nie miał czasu na czytywanie dzieł wojskowych, choć poziomem intelektualnym ustępował wielu współczesnym mu Polakom, dzięki wrodzonej bystrości umysłu, wrodzonemu talentowi oraz długoletniemu doświadczeniu zawsze potrafił znaleźć odpowiednią taktykę walki i gromić niezwyciężone- go, zdawało się, nieprzyjaciela. "Z partyzantki wyrósł świetny za- gończyk, mistrz wojny szarpanej Czarniecki, który trafnie rozpoznał możliwości tkwiące w wojnie ludowej, choć nie opanował sztuki or- ganizowania wielkich działań" - ocenił jego sztukę dowódczą pod- czas "potopu" Stanisław Herbst27. Badania nad sztuką dowódczą Czarnieckiego kontynuuje uczeń Herbsta, Wiesław Majewski. Oto niektóre jego wywody: "Czarniec- kiemu chodziło w kampanii 1656 r. częściej nie o to, by doścignąć Szwedów, ale by ich pobić, mimo że górowali nad wojskami polski- mi sprawnością manewrowania. Dla uzyskania tego celu potrafił się Czarniecki posłużyć podziałem swej armii na usamodzielnione tak- tycznie grupy. Sposób ten miał pozwolić na uzyskanie tego czynni- ka, który mógł zniweczyć nawet dużą przewagę: zaskoczenie. W tym wypadku usamodzielniona straż przednia starała się pozornym odwrotem naprowadzić przeciwnika na ukryte w zasadzce (w lesie lub za wzgórzem) własne siły główne. Zasadzka sprawnie funkcjo- nuje tam, gdzie w grę wchodzą niewielkie siły własne i przeciwnika (walki pod Jarosławiem)". W wypadku działania większych sił zasa- dzka taka zbyt wcześnie się ujawniała i wtedy Polacy ponosili poraż- kę, jak pod Kłeckiem. Dla uzyskania zaskoczenia Czarniecki dzielił też swoją armię na dwie samodzielne grupy, znajdujące się od siebie w znacznej odległości. Jedna z nich wiązała przeciwnika walką od czoła, druga starała się obejść szyki wroga i uderzyć z tyłu. Pierwsze tego rodzaju próby zakończyły się niepowodzeniem (pod Niskiem czy Kłeckiem), następne - przynoszą sukces (w wojnie z Moskwą 1660 r.)28. Zasługi Czarnieckiego w wojnie szwedzkiej zapewniły mu awans w szeregi magnaterii. Trafił do nich dzięki nadaniom królewskim, wielkim łupom wojennym, własnej zapobiegliwości. Stanowił niez- miernie rzadki przypadek w historii, gdy prosty żołnierz wyrósł na znaczącego magnata. 469 5. Kampania na Białorusi Po powrocie z Danii Czarniecki zajął się sprawami prywatnymi. Dzięki nadaniu mu przez króla dóbr tykocińskich, obejmujących miasto i dwadzieścia kilka wsi, jego majątek znacznie się powięk- szył. Mimo to Czarniecki miał rozliczne kłopoty finansowe. Przede wszystkim był mocno zadłużony u własnego wojska, gdyż pieniądze otrzymane na żołd dla armii przeznaczył częściowo na zakup ziemi. Dlatego w zamian za niezbędną gotówkę przekazał dobra tykocińs- kie w użytkowanie zięciowi Branickiemu, starostwo ratneńskie zaś - drugiemu zięciowi, Wacławowi Leszczyńskiemu. Dopiero po za- łatwieniu tych spraw pociągnął na kolejną wyprawę wojenną. Tym razem była to znowu wojna z Rosją. Konflikt na wschodzie wybuchł pod koniec wojny szwedzkiej, gdy szala zwycięstwa prze- chyliła się zdecydowanie na stronę Rzeczypospolitej. Stało się wów- czas wiadome, że po wyparciu Szwedów upomni się ona orężnie o ziemie utracone w kampaniach 1654 i 1655 r. Pierwszym zwiastunem nowego konfliktu była unia hadziacka, podpisana 16 września 1658 r. między władzami polskimi a propolską częścią Kozaczyzny, rozbitej politycznie po śmierci Bohdana Chmielnickiego (6 VIII 1657). Na mocy jej postanowień Ukraina wracała do Rzeczypospolitej jako trzeci, równorzędny z Koroną i Litwą człon państwa, uzyskiwała szerokie swobody polityczne i kulturalne, Kozaczyzna stawała się sojusznikiem króla, obdarzonym licznymi przywilejami. Ukraina wyrzekała się prowadzenia samodzielnej polityki zagranicznej i zga- dzała się na powrót magnatów i szlachty polskiej do ich dawnych majątków. Buławę kozacką otrzymał Iwan Wyhowski, rzecznik po- rozumienia z Polską. W kilka miesięcy później zaczęły się pierwsze walki z Rosjanami i wierną im częścią Kozaków, a 7-8 lipca 1659 r. posiłkowany przez Polaków i Tatarów Wyhowski rozgromił pod Ko- notopem koło Sum ogromną armię rosyjską, usiłującą przywrócić panowanie Moskwy na Ukrainie. Po zawarciu traktatu oliwskiego Rzeczpospolita mogła rzucić na wschód wszystkie swe siły. A były one potężne i na znacznie wyż- szym niż niedawno poziomie. Po kryzysie lat 1655-1656 armia pol- ska uległa istotnym przeobrażeniom. Zdobyła przede wszystkim do- świadczenie w walce z przeciwnikiem typu zachodnio-europejskiego reprezentującym najwyższy w tych czasach poziom sztuki wojennej. 470 Wyrosła cała plejada znakomitych dowódców ze Stefanem Czarnie- ckim, Jerzym Lubomirskim i Janem Sobieskim na czele. Z wojny lat 1655-1660 wyrosła nowa sztuka wojenna, łącząca w harmonijną ca- łość doświadczenia z walk ze Szwedami z dawniejszymi osiągnięcia- mi wojskowości staropolskiej. "Dzięki doskonałej synchronizacji rozproszonej początkowo w czasie i przestrzeni walki kawaleryjs- kiej, koncentrującej się w finale" (Herbst) potrafiono odnosić świet- ne zwycięstwa. Odtworzona została znowu husaria, która nadal za- chowała swą siłę przełamującą. Rozbudowano jednostki piechoty, artylerii i inżynierii, zaprawione w bojach obronnych i w oblęże- niach, w sztuce fortyfikacyjnej oraz w walce ogniowej. W 1659 r. zreformowana w toku wojny szwedzkiej armia liczyła 60 000 koni i porcji, tj. faktycznie 54 000 żołnierzy. Później wprawdzie nieco zmalała, gdyż zacofany i wyczerpany nieustannymi wojnami kraj nie był w stanie utrzymać tylu żołnierzy, nadal przedstawiała jednak po- tężną siłę, zwłaszcza że wsparła ją Orda Krymska i Kozacy. Rosja wysłała wówczas w pole 70 000-80 000 żołnierzy, nie licząc załóg w miastach i twierdzach, ale jej armia wyraźnie ustępowała Polakom pod względem wyposażenia technicznego, wyszkolenia, organizacji, doświadczenia i kunsztu dowódców. Przebieg działań wojennych po- twierdził niebawem przewagę oręża polskiego. Dywizja Czarmcckicgo miała połączyć się z armią litewską, dowo- dzoną przez hetmana polnego Pawia Sapiehę 12 czerwca 1660 r. Na miejsce spotkania wyznaczono rejon Drohiczyna. Ponieważ Sapieha zwlekał z wymarszem na miejsce koncentracji, zniecierpliwiony Czarniecki sam ruszył pod Lachowicze, oblegane przez wojska knia- zia Iwana Chowańskiego. Dopiero wtedy Sapieha ruszył w ślad za nim. 27 czerwca połączone armie zbliżyły się do wsi Połonka. Cho- wański wyruszył im naprzeciw, pozostawiwszy pod Lachowiczarni znaczną część piechoty. Siły obu stron były nierówne. Polacy i Li- twini mieli około 13 000 żołnierzy i 7 dział, Rosjanie - 22 000 i 40 dział 29. Oba wojska przedzielała biegnąca łukiem bagnista rzeczka Połonka, przez którą wiodły dwie groble. Rankiem 28 czerwca prze- dnia straż polska rozbiła awangardę rosyjską i opanowała przepra- wę, ale po nadejściu głównych sil Chowańskiego wycofała się za rzekę. W czasie tego starcia cala armia polsko-litcwska szykowała się do boju. Prawe skrzydło zajęli dragoni, pancerni oraz husarze Czar- nieckiego, centrum - piechota z działami, lewe- Litwini Sapiehy. 471 Z tyłu, w dolinie, stanął silny odwód złożony z husarii litewskiej pod wodzą Aleksandra Hilarego Połubińskiego. Na początku bitwy Chowański usiłował bez powodzenia zdobyć wschodnią groblę, rozwijając równocześnie do boju swą armię. W centrum umieścił większość piechoty, na prawym skrzydle, naprze- ciw Litwinów Sapiehy - samą jazdę, na lewym skrzydle - jazdę kniazia Dymitra Trubeckiego. Oddział piechoty z kilkoma działami wysłał do folwarku Paciany, by osłonić lewe skrzydło. W tym czasie Sapieha z Litwinami przebył groblę północną. Został jednak zaata- kowany przez przeważające siły moskiewskie i znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie, bowiem w każdej chwili groziło mu zepchnięcie w bagna Połonki. Na szczęście dla Polaków dragoni Czarnieckiego opanowali wschodnią groblę i utrzymali ją mimo potężnej nawały ogniowej przeciwnika. Tu nastąpiło też rozstrzygnięcie. Dowodzona przez rotmistrza Ga- briela Wojniłłowicza jazda Czarnieckiego z husarią na czele przeby- ła wpław rzeczkę i mokradła, wycięła w ciągu kwadransa zaciekle broniący się oddział piechoty w Pacianach, rozbiła w walce wręcz grupę jazdy Trubeckiego, który ranny dostał się do niewoli, i wyszła na tyły armii moskiewskiej. Wówczas Chowański próbował kontr- atakować, przerzucając część wojsk z prawego skrzydła. Ale Czarnie- cki nie pozwolił już wydrzeć sobie zwycięstwa. Przywoławszy jazdę pułkownika Aleksandra Połubińskiego, ruszył z nią przez groblę i uderzył na lewe skrzydło Rosjan, które zdemoralizowane niepomyś- lnym przebiegiem walki, szybko rzuciło się do ucieczki. Wówczas przeszedł do natarcia i Sapieha, broniący się dotąd rozpaczliwie prze- ciw prawemu, teraz już osłabionemu (po odejściu części sił do walki z Wojniłłowiczem) skrzydłu przeciwnika. Cała jazda moskiewska wraz z rannym Chowańskim rzuciła się do ucieczki, pozostawiając na placu osamotnioną piechotę, która broniła się jeszcze długo. Za- sypana jednak ogniem z dział i broni ręcznej uległa osaczającym ją zewsząd oddziałom polsko-litewskim i została wycięta. Zwycięstwo było zupełne. Rosjanie stracili aż 8000 zabitych i jeń- ców, 120 chorągwi, całą artylerię, obóz z bogatymi zapasami żywno- ści i amunicji. Polacy mieli 300 zabitych i znacznie więcej rannych. O wyniku bitwy zadecydował manewr oskrzydlający grupy Wojnił- łowicza na tyły Rosjan, zsynchronizowany w czasie z działaniem od- działów wiążących walką przeciwnika, dowodzonych przez Czarnie- 472 ckiego. Taktyka ta, zapoczątkowana przez Czarnieckiego pod Nis- kiem i Kłeckiem, została teraz udoskonalona i dała świetny rezultat końcowy. Konsekwentnie prowadzony przez Sienkiewiczowskiego bohatera, Samuela Kmicica, pościg dopełnił miary zwycięstwa 30. Sława tego zwycięstwa rozeszła się szeroko po całej Rzeczypospoli- tej. Pisano o bitwie w pamiętnikach, diariuszach, drukach ulotnych i w listach prywatnych. Tak na przykład szlachcic Jan Antoni Chra- powicki zanotował w swym diariuszu: "Pocieszną a prawdziwą przy- nieśli (znajomi - L.P.) nowinę, że die 28 junii, w poniedziałek, w wigilię św. Piotra i Pawła, wojsko nasze cale zniosło Chowańskiego, który z hardości tyrańskiej lekceważąc sobie wojsko nasze, wyszedł- szy z okopu spod Lachowicz, tego dnia stanął w sprawie pod Połon- ką państwa Brzuchańskich. Tamże Bóg pobłogosławił jm. panu wo- jewodzie ruskiemu, że w małym czasie, bo tylko godzin dwie i kwadrans ta potrzeba (bitwa) trwała, wojsko nasze, lubo dosyć męż- nie i potężnie nastąpił nieprzyjaciel, przemogło i rozerwawszy piechotę, której na 8000 kładą (liczą), one wycięło i kawaleryję zniosło. Syna Chowańskiego (Piotra) zabito, i Zmiejowego (stolnika carskiego Siemiona Zmiejowa), i Szczerbę (kniazia Siemiona Szczerbatowa), wodza polnego żywcem wzięto. Sam Chowański w kilkuset koni uciekł, nie bywając w okopie, w którym srodze wielką zdobycz nasi wzięli tak w żywności, jako w inszych różnych dostat- kach... Armaty, kilkadziesiąt dział i inszej mniejszej srodze siła, także municyją wszystką cessit (pozostawił) naszym, więźniów sro- dze siła eliberowano" 31. W rezultacie zwycięstwa pod Połonką cała Białoruś aż po Berezynę została uwolniona z rąk moskiewskich. Tylko w Wilnie i kilku innych miastach utrzymały się jeszcze załogi nieprzyj acielskie. Czarniecki usiłował następnie zdobyć Borysów i Mohylew, ale z powodu braku większej liczby piechoty oraz ciężkich dział musiał poniechać tego zamiaru. Wyruszył więc przeciw nowej armii mos- kiewskiej, idącej na odsiecz obleganym miastom. Dowodził nią kniaź Jurij Dołgoruki. Pomny rezultatów bitwy pod Połonką, choć miał dwukrotną przewagę liczebną (23 000 przeciw prawie 12 000), nie ośmielił się przyjąć walki w otwartym polu. Dzięki opieszałości Sapiehy Rosjanie zdążyli mocno ufortyfikować swój obóz, toteż gdy 8 października 1660 r. nad rzeką Basią (dopływem Proni, wpadają- cej do Sozy, dopływu Dniepru) pod Czausami koło Mohylewa Pola- 474 cy i Litwini napotkali przeciwnika, szansę przełamania jego pozycji były nikłe. Nocą, w przeddzień bitwy, Czarniecki i Sapieha przepra- wili swą armię przez rzekę, a nad ranem wezwali przeciwnika do wyjścia na otwarte pole. Ale Rosjanie nie kwapili się do walki, wie- dząc, że zbliża się z pomocą nowa armia Chowańskiego. Dopiero po kilku godzinach część wojsk rosyjskich, ku radości dowódców pol- skich, wychyliła się z obozu. Czarniecki natychmiast uderzył na nie. "Biło się też wojsko nasze tak - pisał Pasek - że po wszystek czas służby mojej [...] nigdy nie widziałem bijących się tak Pola- ków". Rosjanie stawiali silny opór, toteż bitwa była bardzo zażarta. W decydującym momencie Czarniecki "przebieżał do nas (bodaj się tacy wodzowie rodzili! Szczęśliwa matka, która takich rodzi sy- nów!). Terazże, mości panowie, komu Bóg i cnota miła, za mną! (zawołał). [...] Ostatnimi kazał natrzeć siłami, sam przed nami na- tarczywie skoczywszy, siekł, strzelał, narażał się nie jak hetman, ale jak prosty żołnierz. Zmieszali się tedy Moskwa, a potem w nogi!" 32. Bitwa w polu została wygrana, ale obóz rosyjski pozostał nie zdo- byty. Przez kilka dni wojsko polsko-litewskie stało jeszcze w polu, ale na wiadomość, że zbliża się Chowański, porzuciło obóz przeciw- nika i ruszyło do nowej bitwy. Zepchnięty do obozu Dołgoruki za- chował się biernie, bojąc się w polu znakomitej jazdy polskiej. Dzięki temu Polacy i Litwini mogli rozprawić się z Chowańskim. Wysłany przodem Kmicic z 3000 jazdy litewskiej dał się 28 paździer- nika zaskoczyć Rosjanom pod Druckiem w pobliżu Szkłowa. Na szczęście w porę nadszedł Czarniecki ze swą dywizją. Przebywszy wpław rzekę Druć, uderzył natychmiast na triumfujących już Ros- jan i zmusił ich do ucieczki. Ścigano wroga na przestrzeni 50 km, aż do Czereji, gdzie zdobyto cały jego obóz, skład żywności i amunicji, 14 chorągwi oraz działa. Czarniecki wydał obóz na łup swoim żoł- nierzom, nie dopuszczając doń Litwinów. Wywołało to nowe spory z Sapiehą. Wbrew woli wojewody hetman litewski wdał się w roko- wania z pobitym przeciwnikiem i zawarł z nim rozejm, przez co na- raził się na gniew Jana Kazimierza. Czarniecki wyłączył swą dywizję spod warunków rozejmu i pozostał pod Czereją, czekając na obieca- ne przez króla posiłki. W grudniu otrzymał rozkaz wymarszu na Ukrainę, gdzie w ciągu 1660 r. oręż polski święcił same triumfy. Hetman Lubomirski zmusił 475 bowiem do kapitulacji pod Cudnowem potężną armię rosyjską knia- zia Wasyla Szeremietiewa, a pod Słobodyszczami zwycięsko odparł i skłonił do posłuszeństwa Rzeczypospolitej wojska kozackie Jurija Chmielnickiego, nieudanego syna wielkiego hetmana ukraińskiego. Nie wszyscy Kozacy uznali jednak warunki umowy cudnowskiej; znaczna ich część pozostała wierna Rosji. Z nią to właśnie miał roz- prawić się Czarniecki. Po drodze do Czernihowa krwawo pacyfiko- wał sprzyjający Rosjanom kraj. Zanim jednak rozpoczął systematy- czne działania oblężnicze i otrzymał obiecane posiłki, dostał rozkaz powrotu z wojskiem na Białoruś i przyjazdu do Warszawy. W Rze- czypospolitej wybuchł bowiem ostry konflikt wewnętrzny, który zni- weczył owoce zwycięstw nad Rosją w 1660 r. 6. Przy boku króla jegomości W dniu 8 maja 1661 r. Czarniecki odbył triumfalny wjazd do War- szawy, witany przez tłumy mieszkańców miasta i licznie zgromadzo- ną szlachtę. Odświętnie ubrane oddziały wojewody przedefilowały przez ulice, niosąc 115 zdobytych chorągwi moskiewskich, prowa- dząc wozy z bogatymi łupami. W triumfalnym pochodzie było także dwudziestu sześciu znakomitych jeńców, odzianych w drogie, jedwa- bne szaty. Zwycięski wódz przybył do Zamku Królewskiego, gdzie w imieniu monarchy powitał go piękną mową kanclerz wielki koron- ny, Mikołaj Prażmowski. W oratorskim zapale porównał on Czar- nieckiego do wielkich wodzów rzymskich, Fabiusza i Mariusza, naz- wał zbawcą i wybawicielem ojczyzny. Obradujący w tych dniach sejm w Warszawie zatwierdził nadanie mu dóbr tykocińskich. Wspaniale przyjęcie, zgotowane Czarnieckicmu, hojne uposaże- nie go nowymi majątkami, świadczyło nie tylko o jego rosnącej po- zycji w państwie, ale także o wybitnej roli, przeznaczonej mu przez dwór królewski. Pod wpływem żony Jan Kazimierz już w 1659 r. wystąpił na sejmie z projektem reformy państwa. Przewidywał ten projekt przede wszystkim wprowadzenie do sejmu zasady podejmo- wania uchwal większością, a więc odrzucenie liberum velo, oraz og- raniczenie wolnej elekcji przez wybór nowego króla jeszcze za życia panującego monarchy (tzw. elekcja vivente rege). Reforma taka by- łaby wprost zbawienna dla państwa osłabionego szerzącą się anar- 476 chią, samowolą magnatów, nieustannymi wojnami, zrywaniem sej- mów, poniżaniem autorytetu króla, rozkładem systemu skarbowe- go, upadkiem miast i mieszczaństwa, regresem gospodarczym. Dwór nie miał jednak szerszego oparcia w społeczeństwie: mieszczaństwo było zbyt słabe, chłopi - zupełnie upośledzeni, szlachta - za bar- dzo przywiązana do "złotej wolności" i starych tradycji, mało samo- dzielna, coraz wyraźniej zależna od wszechmocnej magnaterii. Z konieczności więc szukał poparcia wśród przekupnej grupy magna- tów, a także na obcych dworach, przede wszystkim francuskim. W Paryżu bowiem upatrywano kandydata na następcę tronu w Polsce. Czarniecki już w okresie "potopu" został wtajemniczony przez Ludwikę Marię w plany dworu. Królowa zaproponowała mu wów- czas dowództwo nad armią francuską, na wypadek jej przybycia do Polski w celu wsparcia siłą kandydata Ludwika XIV. Obiecała mu też stałą pensję roczną w wysokości 4000 talarów. Czarniecki nigdy do- tychczas nie zajmował się polityką, ale jako żołnierz stale borykają- cy się z nie opłaconym żołnierzem, konfederacjami, odczuwający mocno na własnej skórze słabość państwa, rozumiał, że reformy są potrzebne. Chciał państwa silnego, mogącego utrzymać silną i spra- wną armię, zapewnić dostatnie utrzymanie żołnierzom, prowadzić zwycięskie wojny, dające bogate łupy jemu oraz jego podwładnym. A silne państwo oznaczało przede wszystkim silną władzę królews- ką! W dodatku wojewoda zwaśniony był ze starą magnaterią, głów- ną siłą opozycji antydworskiej. Od dawna wadził się z Radziwiłła- mi, Potockimi, Sapiehami czy Lubomirskimi, którzy gardzili nim jako nowobogackim chudopachołkiem. Wydaje się więc, że nie tyl- ko dla pieniędzy królewskich oraz obietnic nowych nadań i awansów poparł stronnictwo dworskie. Opozycja także zabiegała o jego względy. Po powrocie z Danii proponowała mu dowództwo nad organizującym się antyrządowym związkiem wojskowym; poseł cesarski, baron Franz Lisola, obiecał mu buławę po starym hetmanie Potockim. Dyplomacja austriacka, rywalizująca z Francją o wpływy w Polsce, wspierała materialnie i moralnie opozycję, nie chcąc dopuścić do umocnienia się profrancu- skiego stronnictwa reform. Czarniecki pewien czas wahał się, ostate- cznie jednak stanął przy dworze. Sejm 1661 r. przyniósł porażkę stornnictwu królewskiemu. Wi- dząc, że na drodze legalnej nie da się przeprowadzić reform, Ludwi- 477 ka Maria postanowiła dokonać tego siłą przy użyciu wojska, które miał przeciągnąć na jej stronę Czarniecki. Zaczęła się walka obu stronnictw o pozyskanie wojska. Gdy nie opłacone oddziały zawią- zały tzw. Związek Święcony, pierwszy dotarł do nich czołowy przy- wódca opozycji, Jerzy Lubomirski, niedawny towarzysz walki Czar- nieckiego ze Szwedami. Czarniecki przybył do wojska w końcu lipca 1661 r. Zastał tu rokoszowe nastroje, tylko garść żołnierzy podpo- rządkowała się jego rozkazom. Był to skutek ogromnej wrzawy pro- pagandowej, rozpętanej przeciw jego osobie przez opozycję. Liczne pisma ulotne i pamflety wytykały Czarnieckiemu wszystkie prawdzi- we oraz urojone grzechy i postępki: skąpstwo, nadmierną surowość wobec żołnierzy i okrucieństwo w stosowaniu kar, odebranie żołnie- rzom znaczniejszych jeńców pod Połonką i zagarnięcie większości łu- pów, sprzeniewierzanie pieniędzy przeznaczonych na wojsko, spro- wadzanie do Prus Królewskich Francuzów i Szwedów (z tymi ostat- nimi Jan Kazimierz zawarł niefortunnie tajny układ p współpracy w walce o elekcję vivente rege), by na ich czele zmusić wojsko do po- słuszeństwa. Propaganda ta zrobiła swoje. Większość żołnierzy od- wróciła się od Czarnieckiego, mimo że dwór wziął go w obronę i w licznych pismach ulotnych przypominał jego wielkie zasługi dla kra- ju, podkreślał jego wierność i uczciwość, legalizm działania na rzecz reform. Mimo waśni i konfliktów wewnętrznych wojna z Moskwą toczyła się nadal, choć ze znacznie mniejszym już rozmachem. W paździer- niku 1661 r. Jan Kazimierz ruszył z wojskiem na Litwę, gdzie konfe- deraci litewscy pod przewodem swego marszałka, Kazimierza Żerom- skiego, bronili się przed nową potężną armią Chowańskiego. W dniu 18 października stoczyli z nią niepomyślną bitwę pod Kuszlika- mi koło Połocka i zostali zapędzeni do obozu. Rosjanie osaczyli go szczelnie, bombardowali ogiem artylerii i czekali na rychłą kapitula- cję. Na szczęście 2 listopada nadszedł ze swą dywizją Czarniecki, który szybko doszedł do porozumienia z Żeromskim. Obaj dowódcy postanowili zaatakować Rosjan przed świtem 4 listopada. Chowański, zaskoczony nocną akcją Polaków, dał się sprowoko- wać do bitwy i rankiem wyprowadził w pole oddziały. Siły obu stron były równe (po 20 000 żołnierzy), przewaga jakościowa - jak wia- domo - była jednak po stronie polsko-litewskiej. Gdy więc na po- czątku walki jazda litewska starła się z armią moskiewską, Czarnie- 478 cki ze swą dywizją obszedł skrycie pozycje przeciwnika i niespodzie- wanie uderzył z flanki. To rozstrzygnęło przebieg bitwy. W obawie przed całkowitym otoczeniem Rosjanie uszli do obozu. Wówczas ru- szyła na obóz piechota, która zdobyła i zasypała wały. W ślad za nią wdarła się do obozu jazda. Jej zmasowane uderzenie zmiotło do re- szty wojska rosyjskie. Pogoń za nimi trwała aż do bram Połocka. Bi- twa pod Kuszlikami, nie opracowana dotychczas w polskiej historio- grafii, była jednym z największych zwycięstw w karierze Czarniec- kiego. Według wiarygodnych źródeł i opracowań rosyjskich, z po- gromu uratowało się zaledwie około 1000 żołnierzy Chowańskiego. Zwycięzcy zdobyli cały obóz, 9 dział, wzięli mnóstwo jeńców33. Na- stępstwem zwycięstwa pod Kuszlikami było odzyskanie Wilna przez Polaków (2 grudnia). Nowa fala konfliktów wewnętrznych w Rzeczypospolitej spowo- dowała przerwanie dalszych działań. Rosja również przeżywała bun- ty ludności i nie była zdolna do prowadzenia wojny, dlatego na sty- ku obu wrogich sobie stron na długo zapanował spokój. W styczniu 1662 r. Czarniecki zorganizował w wojsku prodworski Związek Pobożny. Ponieważ obejmował on tylko niewielką część armii, dwór zdecydował się na przeprowadzenie elekcji vivente rege siłą, głównie przy pomocy obcych wojsk: Francuzów, Szwedów, Ko- zaków ukraińskich i Tatarów. Czarniecki sprzeciwił się takiemu roz- wiązaniu sprawy i odmówił przyjęcia komendy nad międzynarodową armią. Nie chciał dopuścić do wojny domowej, żądał łagodnego traktowania opozycji. Ale opozycja nadal go opluwała, domagała się odebrania mu dóbr tykocińskich, usunięcia z dowództwa, wyeg- zekwowania odeń wszystkich pieniędzy przeznaczonych na wojsko i wydatkowanych na prywatne potrzeby. Dwór bronił jego imienia w nowych pismach i pamfletach, często zwykłych panegirykach. Zgorzkniały, zniechęcony, sterany wojnami i życiem obozowym wo- jewoda zamierzał ustąpić z dowództwa i odsunąć się od życia publi- cznego. Król nie chciał jednak nawet o tym słyszeć. Przez kilka miesięcy trwało w kraju napięcie, a obie strony stały w pogotowiu bojowym. Na szczęście rozsądek górował jeszcze nad zacietrzewieniem i do wybuchu wojny domowej nie doszło. Straciw- szy nadzieję na obcą pomoc, dwór oficjalnie musiał wyrzec się programu elekcji vivente rege. Po długich targach, 3 lipca 1663 r. podpisano układ, na mocy którego wojska obu konfederacji (zarów- 479 no Związku Święconego jak i Pobożnego), w zamian za wypłatę 5 min zł zaległego żołdu, zgodziły się powrócić pod komendę dowód- ców królewskich i zostały rozwiązane. Czarniecki pojednał się z wojskiem, ale wzajemna nieufność jeszcze się utrzymywała. Gdy mimo wszystko Jan Kazimierz i Ludwika Maria w dalszym ciągu skrycie zabiegali o elekcję kandydata francuskiego i w związku z tym prowadzili tajne rozmowy we Lwowie, nowy bunt w wojsku za- wisł w powietrzu. Dawni konfederaci zaczęli masowo opuszczać chorągwie, a gdy Czarniecki usiłował temu zapobiec i opasał strażą obóz pod Skwarzawą koło Żółkwi, wojsko zażądało usunięcia go z dowództwa i przekazania komendy Lubomirskiemu. Wkrótce nie opłacona nadal część oddziałów jawnie zbuntowała się, co widząc Czarniecki kazał strzelać do żołnierzy. Ci z kolei otworzyli ogień do niego, zmuszając go do ucieczki. Dopiero wezwana na pomoc jazda zdołała przywrócić porządek i uśmierzyć bunt. Stopniowa pacyfikacja w kraju i w wojsku umożliwiła podjęcie je- szcze jednej wyprawy na Rosję. Jan Kazimierz postawił przed nią niezwykle trudne zadanie. Armia polska miała pójść na Zadnieprze, przywrócić panowanie Rzeczypospolitej na całej Ukrainie, podejść do Moskwy i zmusić rząd carski do zawarcia pokoju, przywracające- go granice państwa sprzed 1654 r. Siły zmobilizowane na wyprawę były poważne. Składały się z 25 000 żołnierzy, podzielonych na dy- wizje Potockiego, Czarnieckiego i chorążego wielkiego koronnego, Jana Sobieskiego. Wsparli je Kozacy zaporoscy oraz Orda Krymska. W połowie stycznia pod Siewskiem miały dołączyć do Polaków woj- ska litewskie. Zamierzano rozgromić przeciwnika w walnej bitwie i doprowadzić do zawarcia pokoju. Plany polskie zostały zniweczone przez Rosjan, którzy po boles- nych doświadczeniach klęsk pod Połonką, Czereją, Cudnowem i Kuszlikami zrozumieli, że w walnej bitwie z armią Rzeczypospolitej nie mają żadnych szans. Przyjęli zatem taktyką biernej obrony posz- czególnych miejscowości na Zadnieprzu i Siewierszczyźnie, do któ- rych ściągnęli wojsko, rzesze ludności oraz wielkie zapasy żywności i amunicji. Dowództwo polskie stanęło więc przed poważnym dyle- matem: czy maszerować szybko w głąb terytorium przeciwnika, omijając napotkane po drodze miasta, czy też zdobywać je po kolei? W rezultacie wybrano wariant pośredni: raz maszerowano naprzód, 480 innym razem oblegano twierdze. Wynik takich kombinowanych działań okazał się niepomyślny. Początek wyprawy (wrzesień 1663 r.) był dość udany i cała Ukra- ina Prawobrzeżna dostała się w polskie ręce. Ale za Dnieprem za- częły się trudności. Dowodzący Rosjanami kniaź Iwan Brzuchowiec- ki skutecznie prowadził "wojnę szarpaną"; wszystkie napotkane po drodze miejscowości stawiały silny opór, mrozy, brak żywości i do- brych kwater dawały się wojsku srodze we znaki. Zaczęta we wrześ- niu wyprawa utknęła ostatecznie w styczniu 1664 r. pod Głuchowem koło Siewska, gdy Czarniecki z wielką brawurą trzykrotnie prowa- dził oddziały do szturmu i za każdym razem był odpierany, odno- sząc w drugim szturmie bolesną ranę. W szeregi wojska wkradło się zniechęcenie, Kozacy i Tatarzy domagali się powrotu. W tej sytuacji 9 lutego Polacy przerwali oblężenie. Czarniecki z częścią oddziałów poszedł szukać Brzuchowieckiego, ale ten w porę uchylił się od spo- tkania i nadal nękał siły koronne wojną podjazdową. Reszta wojska rozpoczęła odwrót, do którego przyłączył się niebawem i Czarniec- ki. Pochód odbywał się w srogim mrozie, w gęstych lasach, po wąs- kich drożynach. W głębokim śniegu padało z głodu i wycieńczenia tysiące koni, wynędzniali ludzie masowo chorowali i umierali. Niepowodzenia Polaków w wyprawie na Zadnieprze podsyciły ga- snący dotąd płomień powstania na Prawobrzeżu,tj. części Ukrainy na prawym brzegu Dniepru. Na przełomie lutego i marca 1664 r. wybuchło na Bracławszczyźnie powstanie, wsparte przez prorosyj- skiego atamana koszowego, Iwana Sirkę. W kwietniu Czarniecki z grupą jazdy i dragonów wyruszył w Czehryńskie i obiegł Bużyn. Przejście części sił rosyjskich na Prawobrzeże zmusiło go do porzu- cenia oblężenia i wymarszu pod Czehryń, ale Rosjanie zdołali uchy- lić się od spotkania z jego wojskiem. Po przybyciu posiłków tatars- kich Czarniecki, mianowany niedawno (formalnie 22 VII 1664, obietnica ustna króla znacznie wcześniejsza) wojewodą kijowskim, ruszył na Śmiłę, gdzie schronił się Sirko z Kozakami i Rosjanami. Korzystając z tego, Brzuchowiecki przeprawił się na Prawobrzeże i podjął wielką kampanię propagandową przeciw Polakom, zachęca- jąc ludność Ukrainy do powstania. Wtedy Czarniecki porzucił Śmi- łę i ruszył przeciw niemu, ale i teraz Rosjanie nie przyjęli wyzwania i uchylili się od bitwy. Przez następne tygodnie wódz polski darem- 481 nie gonił Rosjan po Ukrainie, wzmacniając stopniowo swoje siły. Inicjatywa w działaniach przeszła jednak znowu w ręce polskie. Sztukę operacyjną Stefana Czarnieckiego w kampanii na Ukrainie scharakteryzował trafnie, Wiesław Majewski. "Przed Czarnieckim w 1664 r. stanęło dosyć wyjątkowe w staropolskiej sztuce wojennej za- danie: utrzymanie terenu objętego powstaniem kozackim. Na obsa- dzenie choćby tylko wszystkich ważniejszych twierdz nie starczyłoby Polakom po prostu sił. Wobec tego utrzymanie terenu Czarniecki opierał nie tylko na twierdzach (obsadzał tylko kilka na obszarze 100 000 km2), ale na ruchliwości jazdy. Dzielił armię na kilka samo- dzielnych grup kawalerii w sile kilkaset do 1000 koni, rozrzuconych na znacznym obszarze. Poza tym istniały siły główne, niejako od- wód operacyjny. Wypady, zagony owych grup, ewentualnie części sił głównych przyduszały na pewien czas ogień powstania w niektó- rych rejonach. Grupy te pozostawione same sobie szybko by się zu- żyły. Ale każda grupa działała w niewielkiej odległości od twierdzy, stanowiącej jej bazę wypadową i stałe oparcie, mogła się więc do niej schronić w razie potrzeby. To ciekawe połączenie siły odpornej twierdz z siłą zaczepną jazdy było częściowo wzorowane na szwedz- kim systemie działań z lat 1655-1656" 34. Zadanie Czarnieckiego było jednak niezmiernie trudne, bo przy- tłumiony w jednym miejscu płomień powstania szybko wybuchał peł- nym blaskiem w drugim. Czarniecki nieustannie przerzucał swe szczupłe siły z jednego miejsca w drugie z różnym skutkiem. Nieba- wem zaatakował Kaniów. W początkowych kilku starciach jazda polska jeszcze raz wykazała swą wyższość w bitwie na otwartym polu, ale wojsko nie było w stanie rozbić piechoty rosyjskiej ukrytej za fortyfikacjami, i Czarniecki musiał się wycofać ze znacznymi stra- tami. Latem 1664 r. jeszcze raz uderzył na zbuntowaną Ukrainę. W lip- cu obiegł silnie ufortyfikowane Stawiszcze. Nie zrażony pierwszym nieudanym szturmem, odparłszy wypad obrońców na czele spieszo- nej jazdy uderzył po raz drugi, znowu bez powodzenia. Gdy zarzu- cono mu potem, że bez potrzeby pcha wojsko do szturmu i naraża je na duże straty, odparł krótko: "Rzecz wiadoma, że wojna ludzi nie rodzi". Następnie przystąpił do systematycznej blokady, połą- czonej z nękającym ostrzałem miasta z dział. Dnia 6 października wygłodzone Stawiszcze skapitulowało. Po tym sukcesie wojewoda 482 zaatakował Lisiankę. Miasteczko to broniło się zażarcie przez cztery tygodnie. W czasie walk Czarniecki znowu został ciężko ranny w nogę, ale jeszcze bardziej poszkodowany był ulubiony jego brata- nek, Stefan Stanisław, syn Marcina. Oblężenie zakończyło się nie- powodzeniem. W tym czasie powstańcy odzyskali Stawiszcze. Czar- niecki musiał je ponownie zdobywać; miasto zostało zupełnie znisz- czone, a jego ludność wycięta. Energiczne działania Czarnieckiego doprowadziły wreszcie do pacyfikacji Prawobrzeża, które ostatecz- nie pozostało przy Rzeczypospolitej. Nieustanne ciężkie walki na Ukrainie, a zwłaszcza postrzał pod Lisianką, podkopały mocno nadszarpnięte już zdrowie wojewody. Zaczął miewać ataki febry, słabł w oczach. Ciężko chory udał się do Lwowa. Po drodze dowiedział się o nadaniu mu przez króla buławy polnej (początek stycznia 1665), odebranej zbuntowanemu Lubomir- skiemu. Powiedział wówczas podobno: "Wszak nieraz to mówiłem, iż wtenczas mi dadzą buławę, kiedy ani siła do wojny, ani ręka do szabli zdolne nie będą. Jeżeli mi jednak Bóg użyczy zdrowia, starać się będę o to, aby król jegomość nie żałował łaski, którą na mnie zlewa. A jeżeli przyjdzie umrzeć, ta buława będzie chyba ozdobą grobowca, który mię przywali". Nie zdołał już udać się do Warszawy, by stanąć na czele wojsk królewskich w walce z rokoszanami Lubomirskiego. W drodze do Lwowa czuł się coraz gorzej. Kondukt zatrzymał się we wsi Sokółka pod Lwowem, gdzie 16 lutego pośród srogiego wichru i silnej śnieży- cy wyzionął ducha. Przeżył około sześćdziesiąt sześć lat, z czego czterdzieści sześć - w służbie wojskowej, w nieustannych wojnach za króla i Rzeczpospolitą. Mimo wielkiego majątku, zdobytego w steranym życiu, zostawił dług na sumę 266 637 zł. W tajemniczy sposób przepadło też 200 000 zł, które hetman otrzymał na wojsko ukrainne tuż przed wyprawą 1664/1665 r. Tylko część tej sumy zo- stała zapewne spożytkowana zgodnie z przeznaczeniem. Zwłoki hetmana przewieziono do Czarncy i uroczyście pochowa- no w tamtejszym kościele. Po bitwie pod Szczekocinami w 1794 r. Prusacy splądrowali kościół i rozbili trumnę Czarnieckiego. Dopiero w 1824 r. złożono rozbitą wtedy czaszkę hetmana i pochowano wraz z ciałem w grobowcu. W 1937 r., podczas uroczystości z udziałem marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, prochy hetmana przeniesiono do nowego grobowca. Tam spoczywają do dzisiaj. 484 Czarniecki już za życia doczekał się legendy. Było to następstwem jego roli w "potopie" szwedzkim, po którym okrzyknięto go zbawcą ojczyzny. Wszyscy współcześni mu kronikarze i pamiętnikarzc pod- kreślali jego wielkie zasługi dla kraju, podziwiali jego cnoty żołnier- skie sławili czyny. Związanie się hetmana z obozem królewskim w walce o elekcję vivente rege spowodowało jednak powstanie i czar- nej legendy. Opozycja wytykała mu rozliczne wady, piętnowała po- stępowanie wobec ludności cywilnej swojej i obcej, stosowanie dra- końskich metod dyscyplinarnych w wojsku, bogacenie się za pomocą różnych nadużyć oraz nieuczciwych transakcji. Po śmierci Czarnicc- kiego ta tendencyjna i przejaskrawiona czarna legenda szybko zga- sła, a dla pamięci potomnych pozostała cala siedemnastowieczna li- teratura wysławiająca czyny hetmana (Mikołaj Jemiolowski, Stani- sław Kobierzycki, Wespazjan Kochowski, Jakub Łoś, Franciszek Mcdeksza, Jakub Michalowski, Stanisław Oświęcim, Jan Chryzo- stom Pasek, Samuel Twardowski, Paweł Piasecki, Jan Władysław Poczobut-Odlanicki, Wawrzyniec Rudawski, Szymon Starowolski, Jan Stefan Wydźga i inni). W okresie Oświecenia legendę o Czar- nicckim utrwalili w swych dziełach i wystąpieniach: generał artylerii koronnej Stanisław Potocki, Julian Ursyn Niemcewicz, Franciszek Ksawcry Dmochowski. Szerzący się wówczas kult Czarnieckiego sprawił, że w redakcji "Zabaw Przyjemnych i Pożytecznych" zrodzi- ła się koncepcja opracowania jego biografii, nie zrealizowana jed- nak z powodu tragicznych losów państwa. Dla ludzi tej epoki Czar- niecki był bohaterem, który wyprowadził Rzeczpospolitą z upadku, anarchii i chaosu. Uwieczniony niebawem w Mazurku Dąbrowskiego hetman wszedł w pełnej glorii do literatury XIX w. Epoka romantyzmu dała powieść Michała Czajkowskiego Stefan Czarniecki. Wyidealizowany jego portret obowiązywał w całej twórczości historycznej epoki, w dzie- łach Antoniego Walewskiego, Karola Szajnochy, Adolfa Pawińskie- go, Mariana Dubieckiego, Konstantego Górskiego, popularnych pracach Ludwika Jenike i Michała Krajewskiego, przede wszystkim zaś Ludwika Kubali, stanowiących główny materiał źródłowy dla powieści Henryka Sienkiewicza. Mistrzowskie pióro tego pisarza najbardziej przyczyniło się do rozsławienia postaci Czarnieckiego w naszym społeczeństwie. Ogniem i mieczem oraz Potop były książka- 485 mi, na których wychowało się kilka pokoleń inteligencji polskiej, a także bardziej światłych robotników i chłopów. W okresie II Rzeczypospolitej idealizowano postać Czarnieckiego w literaturze popularno-naukowej, np. w książkach H. Grochulskie- go i Zygmunta Żmigrodzkiego. Wydano jednak również kilka cen- nych, obiektywnych prac Władysława Tomkiewicza, Karola Marcin- kowskiego i Tadeusza Nowaka, które posunęły znacznie do przodu wiedzę o hetmanie. W niepodległym państwie imię Czarnieckiego nadano wielu szkołom i ulicom, wznoszono mu pomniki. W okresie okupacji hitlerowskiej Czarniecki był patronem niektórych oddzia- łów partyzanckich, w tym pierwszego oddziału Gwardii Ludowej, dowodzonego przez "Małego Franka", Franciszka Zubrzyckiego. W Polsce Ludowej, głównie dzięki pracom Władysława Czaplińs- kiego, Stanisława Herbsta, Adama Przybosia i Adama Kerstena, wiedza o Czarnieckim została znacznie pogłębiona. Szczególne za- sługi ma przedwcześnie zmarły wybitny znawca epoki, Kersten. Jego książka o Czarnieckim stanowiła jednakże próbę odbrązowie- nia postaci bohatera, co wywołało żywą polemikę i gorące sprzeciwy wśród historyków. Publicznie dał temu wyraz przede wszystkim Zdzisław Spieralski, polemizujący ostro z Kerstenem. Do poznania sztuki wojennej Czarnieckiego najbardziej przyczynili się wielekroć cytowani przez nas Stanisław Herbst i Wiesław Majewski, obaj wy- soko ceniący hetmana polnego jako wodza. Wiele tajemnic życia Czarnieckiego nie zostało jednak jeszcze ujawnionych. Dotyczy to zwłaszcza prywatnego życia bohatera "potopu", jego działalności gospodarczej, początków kariery wojskowej, kampanii przeciw Ros- janom na Białorusi w 1660-1661 r. Do popularyzacji postaci het- mana w społeczeństwie przyczyniła się także literatura piękna, zwła- szcza eseje historyczne Pawła Jasienicy, powieści Bohdana Króliko- wskiego, poezja Jerzego Harasymowicza i wreszcie cieszący się ogromnym powodzeniem publiczności film Potop Jerzego Hoffma- na. Legendę Czarnieckiego utrwala wznawiana wielokrotnie w PRL powieść Henryka Sienkiewicza Potop. Część siódma JAN SOBIESKI 1. Pułkownik królewski Ród Sobieskich wywodził się z Sobieszyna koło Ryk, z ziemi lu- belskiej. Jego herb, Janina, przedstawiał mocno wygiętą tarczę. Roz- gałęzieni na wiele rodzin przez długie lata Sobiescy gospodarowali na roli nie zauważeni przez kronikarzy i historyków. Byli szlachtą średnio zamożną, nie piastowali żadnych wyższych urzędów cywil- nych czy wojskowych, nie wydali też spośród siebie wybitniejszego wojownika poza legendarnym Janiną, kasztelanem sandomierskim z czasów Leszka Czarnego. Podwaliny pod potęgę rodu dał dopiero Marek Sobieski, dziad naszego bohatera. Znakomity szermierz, obdarzony nadzwyczajną siłą, był urodzonym żołnierzem. Brał udział we wszystkich wojnach Stefana Batorego, wyróżniając się m.in. pod Lubieszowem koło Tczewa podczas kampanii przeciw zbuntowanym gdańszczanom, w bitwie pod Toropcem, w oblężeniu Pskowa. W walkach tych był wielokrotnie ranny. Jego silny organizm wytrzymał jednak wszystkie rany. Jak głosi legenda, podczas polowania uratował życie Batore- mu, kładąc trupem u jego stóp ogromnego niedźwiedzia, który nie- spodziewanie wypadł z matecznika prosto na poczet królewski. Po roku 1575 Marek Sobieski ożenił się z Jadwigą Snopkowską, córką kasztelana przemyskiego. Z tego związku doczekał się pięciu córek i syna Jakuba. Po zgonie żony Jadwigi ożenił się z Katarzyną Tęczyń- ską, wojewodzianką krakowską. Z drugiego związku miał dwoje dzieci, ale zmarły one we wczesnym dzieciństwie. Niewielki mają- tek, odziedziczony po ojcu, znacznie powiększył dzięki pokaźnemu posagowi żon oraz własnej zapobiegliwości. W 1598 r. nabył rozle- głe włości złoczowskie na Rusi Czerwonej, które wraz z dobrami na Lubelszczyźnie zapewniły mu pozycję niemal magnata. Swój awans społeczny umocnił koligacjami córek, wydanych za przednich pa- nów polskich. 487 Marek Sobieski był wiernym klientem Jana Zamoyskiego, które- mu wiele zawdzięczał. Gdy po śmierci Stefana Batorego doszło w Polsce do walki o koronę, stanął przy boku hetmana Zamoyskiego i razem z nim odpierał atak arcyksięcia Maksymiliana na Kraków. Zwycięski Zygmunt III docenił jego zasługi i w 1597 r. nadał mu ka- sztelanię lubelską, a w rok później - godność wojewody lubelskie- go. Marek brał wówczas żywy udział w życiu politycznym kraju i w walce stronnictw, stojąc nieodmiennie po stronie Zamoyskiego. Ra- zem z nim uczestniczył w wyprawie wołoskiej 1600 r. i wyróżnił się w bitwie z hospodarem Michałem Walecznym pod Bukową. Wspie- rał następnie prapolskiego hospodara mołdawskiego, Jeremiego Mohyłę, walczącego z opozycją wspomaganą przez Turków. Wojewoda lubelski był człowiekiem światłym, doceniającym rolę wykształcenia, tolerancyjnym wobec ludzi innych wyznań religij- nych. Syna swego Jakuba kształcił w Akademii Zamoyskiej, następ- nie chciał wysłać go na studia za granicę. Zmarł jednak dość wcześ- nie (w 1605 r.); dalszym kształceniem jedynaka zajęła się macocha. Wypełniając wolę męża, w 1607 r. wysłała Jakuba w podróż po Eu- ropie. Wojewodzie uczył się najpierw w Paryżu, następnie zwiedził Anglię, był na dworze Jakuba I Stuarta, widział Holandię, Belgię, Hiszpanię i Włochy. Wrócił do Polski po sześciu latach w 1613 r. Młody i wykształcony, biegły w językach obcych, dość szybko za- czął robić karierę polityczną. Sejm mianował go najpierw komisa- rzem przy królewiczu Władysławie, gdy ten wyprawiał się na Mosk- wę po należną mu formalnie koronę carską. Jakub Sobieski brał udział w nieudanym szturmie Moskwy w 1618 r., gdzie został ranny, następnie prowadził rokowania z Rosjanami, zakończone podpisa- niem układu w Dywilinie. W 1621 r. uczestniczył w wojnie chocim- skiej i prowadził rokowania z Turkami. W dwa lata później został po raz pierwszy wybrany na marszałka sejmu, w 1626 r. wybrano go po raz drugi. Po śmierci pierwszej żony, Marianny z Wiśniowiec- kich, wstąpił w związek małżeński z Teofila Daniłowiczówną (1627), córką wojewody ruskiego Jana, wnuczką hetmana Żółkiewskiego. Niebawem został kraj czym koronnym, potem starostą kilku intrat- nych dzierżaw, głównie na Rusi Czerwonej. Ze związku z Teofila przyszli na świat dwaj synowie, Marek i Jan, oraz córki Anna i Ka- tarzyna (ponadto dwóch synów zmarło we wczesnym dzieciństwie). Jakub Sobieski, wytrawny już dyplomata i polityk, wziął udział w 488 rokowaniach ze Szwedami, zakończonych podpisaniem niekorzyst- nego dla Rzeczypospolitej traktatu w Starym Targu w 1629 r. Po śmierci Zygmunta III został marszałkiem sejmu elekcyjnego i, spra- wnie kierując obradami, przyczynił się w dużym stopniu do jedno- myślnego wyboru Władysława IV. Szybko stał się najbliższym współpracownikiem nowego króla. Prowadził rokowania ze Szweda- mi zakończone podpisaniem układu w Sztumskiej Wsi (1635); w 1638 r. został wojewodą bełskim i senatorem, w 1641 r. - wojewo- dą ruskim. Towarzyszył królowi w podróży do Austrii i w rozmo- wach z cesarzem Ferdynandem III, wielokrotnie naradzał się z mo- narchą w różnych sprawach politycznych. Pod koniec panowania Władysława IV sprzeciwił się jego wojennym planom wobec Turcji i poróżniwszy się z nim, zmarł niespodziewanie w Żółkwi w 1646 r., przeżywszy pięćdziesiąt osiem lat. Był światłym człowiekiem, uosa- biającym - według Henryka Barycza - "najlepsze tradycje złotego wieku, ścisły związek z życiem umysłowym i postępową myślą euro- pejską" l. W służbie Rzeczypospolitej, a także dzięki spadkom rodzinnym dorobił się wielkiego majątku i awansował do pozycji magnata. Go- spodarzem był oszczędnym i zapobiegliwym, dlatego pozostawił dzieciom liczne dobra na Rusi Czerwonej, Lubelszczyźnie, Brac- ławszczyźnie i Zadnieprzu. Do największych należały wspomniane już włości złoczowskie, klucz żółkiewski, obejmujący 50 wsi i mia- steczek, włość boryspolska na Zadnieprzu. Jan Sobieski, urodzony 17 sierpnia 1629 r. w Olesku, miał więc ułatwioną drogę do kariery. Ojciec zadbał przede wszystkim o jego wykształcenie. Przyszły hetman i król wychowywał się pod opieką matki w Żółkwi. Panował tu istny kult osoby Stanisława Żółkiews- kiego, pradziada młodych Sobieskich po kądzieli. Jan od wczesnego dzieciństwa wykazywał duże zdolności. Mając kilka lat, dobrze jeź- dził konno, grał na flecie, ładnie malował. W 1640 r. razem ze star- szym bratem Markiem pojechał do Krakowa, gdzie obaj podjęli naukę w Kolegium Władysławowsko-Nowodworskim. Studiowali dzieła pisarzy starożytnych, matematykę, historię, poetykę, retory- kę, dialektykę, logikę, zasady układania kalendarzy, łacinę i grekę. W czasie dodatkowych zajęć uczyli się francuskiego i włoskiego, ćwiczyli szermierkę, jazdę konną, strzelanie z łuku i pistoletu, tre- nowali biegi. W sumie spędzali na nauce po 11-12 godzin dziennie! 489 W 1643 r. zaczęli studia w Akademii Krakowskiej, uczelni wów- czas mocno już przestarzałej, wpajającej uczniom przede wszystkim gorliwość religijną. W murach tej szacownej szkoły Sobiescy poznali dobrze dzieła największych mędrców starożytności oraz zdobyli umiejętność przemawiania. Chociaż dobrze opanowali język polski, a Jan pisał w nim później przepiękne listy, z ortografią byli zupełnie na bakier. Do prawidłowego pisania nie przykładano zresztą wów- czas wagi, toteż wielu nawet wykształconych Polaków niemiłosiernie kaleczyło ortografię. Niemniej, jak wynika z badań Henryka Bary- cza, "nauka Sobieskich w Kolegium Nowodworskim i Akademii była ogromnie pożyteczna i odegrała znacznie większą rolę w ich ży- ciu, niż to przypuszczali biografowie króla" 2. Po ukończeniu Akademii Krakowskiej w 1646 r. Marek i Jan wy- brali się, zwyczajem magnatów i zamożnej szlachty, w podróż po Europie. Kilkunastoosobowy poczet pod przewodem opiekuna mło- dych paniczów, Sebastiana Gawareckiego, opuścił Żółkiew 25 mar- ca 1646 r. Święta Wielkanocne spędzili Sobiescy w Berlinie. Następ- nie przez Wittenbergę, Lipsk i Halle udali się do Holandii. 5 maja 1646 r. byli w Amsterdamie, gdzie podziwiali ogromny port handlo- wy. Młody Jan pojął chyba wówczas znaczenie gospodarki morskiej dla państwa. Stamtąd bracia ruszyli do Belgii, potem dotarli do Fran- cji. W stolicy Francji zatrzymali się 9 czerwca i przebywali niemal rok, ucząc się, zwiedzając miasto i okolice, uczestnicząc w życiu to- warzyskim arystokracji. Przez pewien czas Jan służył zapewne w gwardii królewskiej i praktycznie poznawał wojskowość zachodnioe- uropejską. W Paryżu przeżył też romans z pewną żoną skromnego urzędnika francuskiego. Owocem tego związku był Brisiacier, w przyszłości znany zawadiaka i awanturnik. Po zwiedzeniu Francji, w październiku 1647 r., Sobiescy wyjechali do Anglii, gdzie poznali Londyn, Oxford i Windsor. Następnie stu- diowali krótko matematykę w Holandii. Byli jeszcze w Belgii, ale gdy zamierzali pojechać do Turcji, doszły ich wieści o powstaniu ko- zackim na Ukrainie. Czym prędzej powrócili więc do kraju i zaciąg- nęli się w szeregi obrońców Rzeczypospolitej. Z podróży po Euro- pie wynieśli wiele korzyści: pogłębili znajomość obcych języków, nawiązali kontakty z wybitnymi ludźmi epoki, poznali system forty- fikacyjny i wojskowość zachodnioeuropejską, życie różnych warstw społecznych, dostrzegli różnice w poziomie gospodarki polskiej i za- 490 chodnioeuropejskiej, docenili znaczenie floty wojennej i handlowej, piechoty i artylerii, podnieśli znacznie poziom własnej wiedzy o świecie. Jan "otrzymał od rodziców, przodków, królów i Rzeczypospolitej wspaniałe pod każdym względem uposażenie" 3. Bogactwo materia- lne zgromadzone przez przodków, wielkie zdolności, solidne wy- kształcenie, wszechstronne zainteresowania i, co ważne, dobre zdro- wie oraz duża sprawność fizyczna dawały możność zrobienia błys- kotliwej kariery. W porównaniu z najpotężniejszymi panami w Rze- czypospolitej pozycja materialna Sobieskich nie była jednak zbyt wysoka. Pierwszymi godnościami, uzyskanymi od króla po powrocie do kraju, były starostwa jaworowskie, które otrzymał Jan, i krasny- stawskie, dane Markowi. Oba były faktycznie spadkiem po ojcu, oba dawały znaczny dochód. Odjeżdżających na wojnę braci Teofila Sobieska żegnała słowa- mi: "Gdyby tak który z synów moich miał ujść z potrzeby (bitwy), nigdy bym go nie miała za syna"! Surowe i patriotyczne były trady- cje żołnierskie w domu Sobieskich! Ale też ich efekt wychowawczy dał w przyszłości Polsce wielkiego wodza i króla. Kariera wojskowa Jana zaczęła się w 1649 r., gdy miał 20 lat. Na czele własnej chorągwi pociągnął wtedy wraz z Janem Kazimierzem na pomoc oblężonej w Zbarażu armii koronnej, w której szeregach walczył jego brat, Marek. W bitwie pod Zborowem starosta jaworo- wski spisał się dzielnie, mimo że przebieg jej był niekorzystny dla Polaków. W 1651 r. młodzi Sobiescy znowu pociągnęli na wyprawę wojenną. Walczyli pod Beresteczkiem, na prawym skrzydle wojsk koronnych, pod komendą Mikołaja Potockiego, a później Stanisła- wa Lanckorońskiego, który zastąpił chorego hetmana. W drugim dniu bitwy dowodzone przez Sobieskich chorągwie poniosły duże straty, a ciężko ranny Jan na moment znalazł się w rękach Tatarów. Uratowali go towarzysze broni z Jerzym Lubomirskim na czele. Po zwycięskiej bitwie Jan leczył rany, Marek natomiast brał udział w dalszych walkach z Chmielnickim pod Białą Cerkwią. W 1652 r. na rodzinę Sobieskich spadł ciężki cios - Marek zginął pod Batonem. Jan został teraz jedynym spadkobiercą rodu, dziedzi- cem tradycji rycerskich Żółkiewskich i Daniłowiczów. Miał wtedy wielkie szczęście, nie pociągnął bowiem pod Batoh z powodu choro- by, która na dłużej przykuła go do łoża (według innej wersji został 491 ranny w pojedynku). W 1653 r. na czele chorągwi kozackiej wziął udział w kampanii żwanieckiej. Po zawarciu pokoju był jednym z zakładników wysłanych do obozu tatarskiego, w którym miał moż- ność poznać bliżej swych przyszłych przeciwników. W rok później uczestniczył w poselstwie polskim do Turcji. Przez kilka tygodni przebywał w Konstantynopolu, gdzie przeszedł swój debiut politycz- ny. Od 1655 r. znajdował się w armii koronnej, walczącej przeciw Kozakom i Rosjanom na Ukrainie. Służąc pod komendą Stefana Czarnieckiego, uczył się taktyki "wojny szarpanej", organizowania szybkich działań jazdy, stosowania manewrów na polu bitwy. Takty- kę walki Czarnieckiego najlepiej poznał w bitwie pod Ochmato- wem, w styczniu 1655 r. Wiosną 1655 r. przybył do Warszawy, gdzie na dworze królew- skim poznał młodziutką Marię Kazimierę d'Arquien. Wielka miłość do Marysieński jest tematem wielu opracowań, dlatego nie będzie- my zajmować nią uwagi na łamach tej książki 4. Nowe wypadki wo- jenne pokrzyżowały wkrótce cały romans, a Sobieski znowu musiał wsiadać na koń i jechać na wojnę ze Szwedami. Nie spisał się jed- nak w tej kampanii, gdyż podobnie jak większość wojska i szlachty przeszedł szybko na stronę najeźdźcy. W służbie Karola Gustawa pozostał dłużej niż inni i dopiero w marcu 1656 r., gdy już cały kraj podniósł się do walki, porzucił wojsko szwedzkie. Jan Kazimierz przyjął go z otwartymi rękami i natychmiast wybaczył winy, a 26 maja nadał mu urząd chorążego koronnego. Pobyt w obozie Karola Gustawa wiele go nauczył: poznał organizację i taktykę przodującej w Europie armii szwedzkiej, rolę piechoty, dragonii i artylerii, współ- działanie wszystkich rodzajów broni, system dowodzenia. Po odstąpieniu od najeźdźcy Sobieski walczył pod komendą Czar- nieckiego i z dużym poświęceniem zmazywał hańbę zdrady. Odzna- czył się w bitwie pod Warką 7 kwietnia 1656 r., potem wziął udział w wyprawie do Wielkopolski. Walczył koło Torunia, w wielkiej bi- twie pod Warszawą, odpierał najazd Rakoczego w 1657 r., jako puł- kownik dowodził samodzielnie korpusem jazdy w Prusach Królews- kich. Spokojnie przeżył porażkę na polu sercowym, gdy Marysień- ka wyszła za Jana Zamoyskiego. W 1659 r. po raz pierwszy został wybrany na posła i wziął udział w obradach komisji sejmowej do spraw Ukrainy. 492 W kampanii przeciw Rosji oraz Kozakom 1660 r. walczył pod ko- mendą drugiego znakomitego dowódcy, Jerzego Lubomirskiego. Odznaczył się pod Cudnowem, gdzie zabito pod nim dwa konie, walczył potem pod Słobodyszczami. Z kampanii trzydziestojednole- tni pułkownik wracał w aureoli zwycięzcy. Zaraz też został wcią- gnięty w wir wielkiej polityki. 2. W obozie Jana Kazimierza Sobieski został wciągnięty w reformatorskie plany dworu już w 1659 r., gdy dość wyraźnie poparł politykę Jana Kazimierza. Od da- wna rozumiał konieczność naprawy państwa, zwłaszcza zaś sejmu. W szkolnym wypracowaniu z lat pobytu w Krakowie pisał, że sejm to miejsce "na którym rozprawia się nie o zbawieniu ojczyzny i do- bru pospolitym, ile raczej o prywatnych pożytkach, gdzie toczy się sprawa nie wokół tego, co jest istotnie potrzebne dla Rzeczypospoli- tej, lecz co podoba się możnym, gdzie nie miłośnik prawdy i znawca spraw publicznych jest uznany za powołanego, lecz nikczemny po- chlebca osądzony najmądrzejszy" 5. Poparł także dwór z porywów serca, Ludwika Maria bowiem, chcąc go pozyskać, użyła jako przy- nęty Marysieńki, która źle żyła z mężem i z nudów chętnie przyjmo- wała wyrazy hołdu zakochanego pułkownika. Sobłeski po kampanii moskiewskiej osiadł w rodzinnych Pilaszko- wicach, w pobliżu Zamościa, gdzie przebywała Maria Kazimiera i szybko nawiązał z nią tajną korespondencję. Jesienią 1661 r. oboje zaprzysięgli sobie przed ołtarzem w kościele Karmelitów w Warsza- wie dozgonną miłość i wymienili się pierścieniami. Zgon matki (27 XI 1661), przeciwnej romansowi Jana z Francuzką, ułatwił mu działanie. Po uregulowaniu spraw majątkowych z siostrą Katarzyną, żoną Michała Kazimierza Radziwiłła, stał się w pełni samodzielnym gospodarzem. Ale nasz bohater wpadł nie tylko w sidła dworki królewskiej, lecz także jej pani, Ludwiki Marii. Fatalnie rozegrana przez dwór kam- pania na rzecz elekcji vivente rege zakończyła się, jak wiadomo, po- rażką. Gdy konflikty wewnętrzne w Polsce zostały uśmierzone, So- bieski pociągnął wraz z Janem Kazimierzem i Czarnieckim na Zad- nieprze. Podczas tej kampanii odegrał dużą rolę, a w walkach o Głuchów został ranny w głowę. 493 Po powrocie z nieudanej wyprawy Jan Kazimierz postawił Lubo- mirskiego przed sądem sejmowym, który skazał go na banicję, utra- tę dóbr i wszelkich godności. Oskarżony odwołał się do opinii publi- cznej i przedstawiając siebie jako ofiarę despotyzmu królewskiego i obrońcę "złotej wolności", przeciągnął na swą stronę większość szla- chty. W kwietniu 1665 r. wzniecił rokosz. Wkrótce wybuchła w kra- ju wojna domowa. "Rokosz był fragmentem walki o naprawę Rze- czypospolitej między majestatem i wolnością, walki niekoniecznie w formie skrajnej - to znaczy między absolutum dominium a złotą wolnością szlachecką - pisał wybitny znawca epoki Sobieskiego, Zbigniew Wójcik. - Chodziło o to, by Polska otrzymała silny rząd, zdolny nie tylko do rzeczywistego sprawowania władzy, lecz również do właściwego poprowadzenia nawy państwowej na arenie między- narodowej, gdzie właśnie w XVII w. absolutyzm zrobił, że się tak wyrazimy, historyczną karierę. Chodziło o to, żeby w dziedzinie ustroju państwowego Rzeczypospolita przestała być pięknym, ale anachronicznym wyjątkiem w Europie" 6. Sobieski zrazu był w rozterce. Z Lubomirskim łączyła go przy- jaźń, zadzierzgnięta podczas wojen z Rosją, Kozakami, Tatarami i Szwecją, pamięć o szczęśliwym ocaleniu pod Beresteczkiem. Był przekonany o niewinności marszałka, wyrok sejmowy uznał za nie- sprawiedliwy. Ale, z drugiej strony, królowa kusiła go buławą het- mańską, odebraną Lubomirskiemu, podsuwała mu Marysieńkę. Po- czątkowo nie pomagały nawet namowy pięknej bogdanki, ale gdy niespodziewanie 7 kwietnia 1665 r. zmarł Jan Zamoyski, Sobieski się zdecydował. Przyłapany przez królową in flagranti z Marysieńką w Pałacu Kazimierzowskim w Warszawie zgodził się na małżeństwo (14 maja), a w cztery dni później przyjął laskę marszałkowską po Lubomirskim. Uroczysty oficjalny ślub odbył się 5 lipca. Opozycja przyjęła go szyderstwami. Tuż po ślubie Sobieski wyruszył z woj- skiem przeciw rokoszanom. Wojna była zrazu dość dziwna, bo obie strony wyraźnie unikały rozlewu krwi i podejmowały rokowania. Siły Lubomirskiego były mniejsze od wojsk królewskich. Dlatego stosował on taktykę nieu- stannego odwrotu i nękania regalistów bezsensownymi przemarsza- mi. Taka taktyka, a także warunki klimatyczne, srodze dawały się żołnierzom we znaki. "Często bez wozów nocujemy - pisał Sobies- ki do żony - zmoczeni z srogich i ustawicznych deszczów jako psy. 494 Spodziewamy się co godzina, że nam miał dać potrzebę, bo tak wspominał, i już kilka razy był wojsko uszykował, kopie porozda- wał, nawet i kozackim chorągwiom. Ale nas podobno znowu gdzieś w świat zawlecze". W innym liście pisał: "Nigdyśmy jeszcze w takiej nie byli biedzie i w tak błotnym kraju. Dziś w obozie po kolana sto- im w błocie i już ostatnie przyjdzie porzucić wozy, których z miejsca ruszyć niepodobna. Król imć we dworach i wszyscy dworscy stoją, my dla przykładu musim w obozie. Sukni i butów nastarczyć niepo- dobna" 7. Dowódca armii, hetman Stanisłw Potocki, mający osiem- dziesiąt pięć lat, działał opieszale, nie dał jednak wydrzeć sobie do- wodzenia i odrzucał wszystkie rady młodego i energicznego Sobies- kiego. Dopiero 4 listopada 1665 r. doszło wreszcie do potyczki z ro- koszanami pod Częstochową, zakończonej sukcesem wojsk Lubomi- rskiego. Sobieski nie brał udziału w tym starciu. Po tej potyczce obie strony przystały na rozejm. Po śmierci Stefana Czarnieckiego król 30 kwietnia 1666 r. nadał wakującą po nim buławę polną Sobieskiemu. Był to dowód uznania za konsekwentne opowiedzenie się po stronie króla w czasie roko- szu. W zdolności dowódcze nowego hetmana Jan Kazimierz zbytnio jednak nie wierzył i nie liczył się z jego zdaniem. Drażniło to mocno ambicję Sobieskiego, pragnącego faktycznie dowodzić i rozkazywać. Jednocześnie otumaniona propagandą rokoszan szlachta nie uznała go marszałkiem koronnym ani hetmanem polnym i głośno domagała się odebrania mu obu godności. Rychło Sobieski stał się przedmio- tem niewybrednych paszkwili różnych pismaków z obozu rokoszo- wego, którzy zohydzali go i ośmieszali w oczach szlachty. Zniechę- cony do wszystkiego, gotów był ustąpić i z ukochaną Marysieńką wyjechać nawet z kraju. Na razie jednak musiał walczyć z rokosza- nami, którzy znowu wystąpili przeciw królowi. Czynił to jednak nie- chętnie i niezdecydowanie. Obie armie spotkały się wreszcie pod Mątwami na Kujawach, koło Inowrocławia. Armia Jana Kazimierza liczyła prawie 17 000 żołnierzy, oddziały Lubomirskiego dorównywały jej liczbą, ustępo- wały jednak poziomem wyszkolenia oraz siłą ognia. Bagnista Noteć przedzielała oba wojska, tylko pośrodku między nimi znajdował się dogodny do przejścia bród. Chociaż obowiązywał jeszcze rozejm, Jan Kazimierz nie oparł się pokusie rozprawienia się z teoretycznie słabszym przeciwnikiem i rankiem 13 lipca wydał wojsku rozkaz 496 sforsowania rzeki. Podobno uczynił to za namową Sobieskiego. Od- działy ruszyły bezładnie w stronę brodu, nikt faktycznie nie dowo- dził. Tylko Sobieski z częścią jazdy i dr agonią wysunął się do przo- du. Wtedy rokoszanie ruszyli nagle do natarcia. "Jedni nasi dopiero z wody wyjeżdżali, a drudzy w szyku się stawiać poczęli - pisał So- bieski - skoro tedy hurmem nastąpili i wojsko związkowe (rokoszo- we - L.P.), i pospolite ruszenie (zwołane przez Lubomirskiego - L.P.), zaraz zmatwali i zmieszali naszych, lubo dragonia ognia do- brze dawała. Ale wytrzymać było niepodobna" 8. Sobieski nieopat- rznie wyprowadził pułki jazdy przed stojącą w centrum dragonie. Skutek był taki, że ogarnięta paniką kawaleria stratowała w uciecz- ce dragonie, która za późno dała ognia, nie chcąc razić swoich. Cały pułk Sobieskiego został rozbity, a on sam, wyrzucony do wody, stra- cił broń i oporządzenie. W obozie rokoszan przypuszczano nawet, że Sobieski zginął. Klęska wojsk królewskich była zupełna. Padło prawie 2500 żołnierzy Jana Kazimierza, w tym niemal wszyscy dra- goni. Bratobójcza rzeź pod Mątwami poruszyła wszystkie serca i umy- sły, skłoniła do opamiętania. W dniu 31 lipca podpisano porozumie- nie między obu stronami. Lubomirski pogodził się z królem, ale nie przyjął swoich dawnych godności (co groziło odebraniem Sobieskie- mu buławy) i wyjechał z kraju. Niebawem znowu zaczął spiskować przeciw dworowi. Jego nagła śmierć 31 stycznia 1667 r. we Wrocła- wiu wybawiła Polskę z niebezpieczeństwa nowej wojny domowej. Wkrótce po nim, 10 maja, zmarła Ludwika Maria. Po jej śmierci Jan Kazimierz zupełnie zmarkotniał, stracił chęć do rządzenia, po- padł w apatię, zaczął myśleć o abdykacji. Śmierć Lubomirskiego rozstrzygnęła o losie Sobieskiego - pozo- stał w kraju i wycofał się z rozmów na temat wyjazdu na stałe do Francji. Po zawarciu traktatu andruszowskiego (1667 r.) stał się po- trzebny Rzeczypospolitej, zawisło bowiem nad nią nowe niebezpie- czeństwo. Polsce znów zagrozili Turcy, Tatarzy i Kozacy. Ci ostatni rozgoryczeni podziałem Ukrainy między Polskę i Rosję postanowili szukać oparcia w potężnym Mehmedzie IV. Wkrótce hetman kozac- ki Piotr Doroszenko oddał Ukrainę pod opiekę sułtana. Do pierw- szych starć z Kozakami i Tatarami doszło już w grudniu 1666 r., je- szcze przed podpisaniem układu pokojowego z Rosją. Wiosną na- stępnego roku orda wpadła na Wołyń i Podole. Tymczasem hetman 497 pozostawiony został własnemu losowi. "Niech on tam sam sobie my- śli, żeby było dobrze, bo tu nie masz ani pieniędzy, ani sukursu żad- nego, którego się niech pewnie nie spodziewa" - uważano na dwo- rze. Uskarżał się więc Sobieski, że ciężko jest w Polsce hetmanić, bo wojsko jest niepłatne, gołe i głodne, a szlachta spokojnie siedzi so- bie w domu i nie płaci podatków, ani nie karmi wojska. Bardziej obawiała się wyimaginowanego Kondeusza i absolutyzmu królew- skiego, mogącego zrodzić się przy użyciu wojska, niż realnego nie- bezpieczeństwa ze strony Tatarów i Kozaków. Sobieski radził sobie jednak, jak umiał. Zaciągnął pożyczki, zastawił własne srebra, ży- wił żołnierzy we własnych dobrach, zabrał armaty ze swoich zam- ków, ściągał poczty magnackie. Mobilizował też do obrony miejsco- wą szlachtę i ukraińskich chłopów, którzy nie wahali się bronić kra- ju przed ziomkami spod znaku Doroszenki, grabiącymi bez miłosier- dzia ludność wsi i miasteczek objętych działaniami wojennymi. W rezultacie wystawił do walki 17 000-18 000 żołnierzy i kilkanaście tysięcy chłopów. Część tych sił użył do obrony miast i zamków, oko- ło 10 000 wysłał na otwarte pole. Starannie opracował plan walki. Jazdę rozrzucił w większości po Wołyniu, natomiast 1000 jazdy, 2000 piechoty oraz dragonii, 18 dział i kilka tysięcy chłopów zgro- madził w warownym obozie w Podhajcach, w dogodnym do obrony miejscu, osłanianym z zachodu gęstymi lasami, od południa - pa- górkami i zabudowaniami miejscowości, ze wschodu zaś bagnami i głębokimi stawami. Tylko od północy dostęp był otwarty, ale het- man zbudował szańce obsadzone piechotą i armatami. W sierpniu wtargnął na Ukrainę kałga sułtan Krym Gerej, we wrześniu dołączyły do niego wojska kozackie Doroszenki. Połączo- ne siły wroga liczyły do 35 000 ludzi. Kałga rozpuścił po Wołyniu swe czambuły, szukając łupów i jeńców, ale wszędzie spotkała je przy- kra niespodzianka. Rozrzucone po wsiach i miasteczkach chorągwie polskie energicznie atakowały rabusiów, gromiły ich pod Pomorza- nami, Buczaczem i Narajowem, nie dopuszczały do grabieży. "Gdy- by wojsko było w kupie - stwierdził w liście z 21 września Sobieski - obiegłszy go, dopiero myślał (nieprzyjaciel) puścić zagony aż pod samą Wisłę, teraz zaś nie wie, kogo wprzód oblegać. [...] Gdybyśmy tak byli w kupie, to jednego tygodnia w oblężeniu wszystko by wyz- dychało (z głodu - L.P.} wojsko". W czasie letniej kampanii 1667 r. Sobieski wypracował nową kon- 498 cepcję walki z Tatarami, stosując - za przykładem swego mistrza Czarnieckiego - system podziału operacyjnego armii. "Co prawda już Koniecpolski w kampanii ochmatowskiej 1644 r. dzieli swą ar- mię na dwie grupy, wówczas jednak każda z tych grup z osobna mia- ła zdecydowaną przewagę nad całą armią przeciwnika. Sytuacja z 1667 r. była odwrotna, armia tatarsko-kozacka przewyższała liczeb- nie polską. Sobieski znalazł wyjście z sytuacji, złączywszy siłę ofen- sywną jazdy z siłą odporną twierdz służących za oparcie i schronie- nie dla grup kawalerii. W ten sposób rozwiązał jeden z głównych problemów naszej sztuki wojennej - jak osłonić całość kraju przed czambułami, nie rozproszywszy swej armii na grupy, które z łatwoś- cią mogliby pobić Tatarzy" 9. Zdaniem Wiesława Majewskiego było to istotne novum w staropolskiej sztuce wojennej. Analizując takty- kę walki Sobieskiego pod Podhajcami, badacz ten stwierdza, iż zro- dziła się ona na bazie, planu stoczenia bitwy pod Warszawą w 1656 r. przez Jana Kazimierza. Sobieski zorientował się, dlaczego zawiódł polski plan bitwy pod Warszawą. "Wtedy front polski, stanowiący prawie jednolitą linię umocnień, był zbyt silny i niejako skłaniał przeciwnika do podjęcia próby obejścia. Sobieski zastąpił to dwoma półksiężycami. Luki między nimi niejako zachęcały przeciwnika do przechodzenia przez nie. W praktyce ogień flankowy z półksiężyców i szarże jazdy zamykały te luki niemniej skutecznie niż wał [...] Umocnienia pozwalały Sobieskiemu pod Podhajcami, mimo słabej liczebności jego grupy, na zastosowanie ekonomii sił: ponad połowę jego wojsk stanowi odwód. Charakterystyczne było jego stałe od- twarzanie: staje się nim (odwodem) wszystko to, co w danej chwili jest zbędne na jakimkolwiek odcinku". Zamiast straży przedniej wy- stępuje tu pierwszy rzut, tj. załogi obu półksiężyców; ruchliwość jazdy polskiej zastąpiona jest teraz odporną siłą fortyfikacji i broni palnej 10. Do bitwy doszło 4 października. Hetman w pierwszej linii ustawił prawie całą piechotę z działami, umieszczoną w owych półksiężyco- wych szańcach pod komendą wojewody ruskiego Stanisłwa Jabłono- wskiego. Całą jazdę i pozostałą piechotę ustawił w odwodzie, mają- cym w toku walki odrzucać te oddziały wroga, które przedostaną się przez zaporę ogniową piechoty i dział. Nieprzyjaciel uderzył w dwóch grupach: tatarskiej na prawym skrzydle i tatarsko-kozackiej na lewym. Pierwszy ruszył do natarcia 499 Krym Gerej na prawym skrzydle. Zastąpił mu drogę porucznik Aleksander Polanowski z trzynastoma chorągwiami jazdy. Orda nie mogła w ciasnym miejscu rozwinąć swych sił i wykorzystać wielkiej przewagi liczebnej, toteż Polacy skuteczne odpierali ataki. Kryzys nastąpił w chwili, gdy zaatakował Doroszenko z drugą grupą. Bro- niąca tej strony mała garść jazdy z porucznikiem Władysławem Wilczkowskim szybko zachwiała się pod naporem wielokrotnie sil- niejszego przeciwnika. Na szczęście Sobieski spostrzegł, że nacisk Tatarów na grupę Polanowskiego zelżał, i szybko przerzucił na swo- je prawe skrzydło pięć chorągwi jazdy. Tymczasem załamani duży- mi stratami Tatarzy wycofali się z pola. Wtedy hetman rzucił do kontrataku przeciw Kozakom wszystkie siły, łącznie z chłopami i czeladzią obozową. Ściśnięty na wąskiej przestrzeni nieprzyjaciel, naciskany z kilku stron, pierzchnął z pola bitwy. "Wszystko za łaską bożą dobrze się stało - relacjonował hetman w liście z 21 października do żony. - Nabrano tak wielu jeńców, jak nigdy więcej, jak Polska Polską". Sobieski wykazał na polu walki zimną krew i nie uległ panice, na- wet w najbardziej krytycznym momencie bitwy. Umiejętnie wyko- rzystał siłę ognia piechoty i artylerii, fortyfikacje polowe, powiązane należycie z warunkami naturalnymi terenu, przełamującą siłę szarż kawaleryjskich, wspartych chłopami i czeladzią, działał w niezwykle elastyczny sposób. Po porażce w walnej bitwie nieprzyjaciel przystąpił do regularne- go oblężenia i przerwał dowóz żywności, licząc na wygłodzenie obrońców. Ale i wówczas nie osiągnął sukcesu. Widząc upadek du- cha w obozie przeciwnika, Sobieski uciekł się do podstępu, by jesz- cze bardziej osłabić jego morale. Pewnej nocy Polacy podrzucili pod obóz kozacki trupa z rzekomymi listami wojewody bełskiego, Dymi- tra Wiśniowieckiego, donoszącymi o zbliżaniu się odsieczy. W dru- gim liście znajdowała się wskazówka, by łagodniej traktować Koza- ków, skłonnych rzekomo do pojednania z Polską. Nad ranem Tata- rzy znaleźli trupa i odczytali listy. Zlękli się odsieczy, przestali ufać Kozakom. Na ostateczną ich decyzję wpłynęła wiadomość o napa- dzie przeciwnych Doroszence Kozaków atamana Sirki na Krym i splądrowaniu wielu ułusów. Siedemnastego października 1667 r. podpisany więc został układ pokojowy, nakazujący Doroszence po- wrót pod władzę Rzeczypospolitej. W myśl porozumienia Tatarzy 500 mieli zostać sprzymierzeńcami króla i nie wtrącać się w sprawy Ukrainy. Hetman, oczerniany niedawno przez opozycję, stał się nagle bo- haterem, zbawcą ojczyzny, bożyszczem szlachty, opiewanym przez wielu domorosłych panegirystów. Szczęście jego powiększyła Mary- sieńka, która 2 listopada 1667 r. powiła mu w Paryżu syna, Jakuba. Ojcem chrzestnym dziecka był sam Ludwik XIV. Ale sukces nad Kozakami i Tatarami został okupiony dużymi stratami materialnymi w dobrach Sobieskiego, niemiłosiernie splądrowanych przez nie- przyjaciół mszczących się za porażkę. Ponieważ w tym czasie zmarł długowieczny Stanisław Potocki, król 5 lutego 1668 r. nadał buławę wielką koronną podhajeckiemu zwycięzcy. Opozycja przeciw Sobieskiemu jednak nie zamilkła, to- też podkanclerzy koronny Andrzej Olszowski chciał doprowadzić jedynie do nominacji tymczasowej, a nie dożywotniej, jak to do- tychczas bywało w zwyczaju. W zabiegach tych wykorzystał liczne głosy szlachty, domagającej się od dawna ograniczenia nadmiernej władzy hetmanów i występującej przeciw dożywotności tego urzędu. Ale Sobieski był u szczytu powodzenia i jego przeciwnicy nie mogli dopiąć swego. Wskórali jedynie to, że buławę polną otrzymał osobi- sty wróg naszego bohatera, Dymitr Wiśniowiecki. Pierwszego marca 1668 r. odbył się triumfalny wjazd hetmana do Warszawy, witanego przez tłumy mieszkańców miasta oraz szlachtę. Sobieski stał się pierwszą osobistością polityczną w Rzeczypospoli- tej, potężniejszą od króla, szykującego się do złożenia korony. Miał w swym ręku naczelne dowództwo nad armią, co umożliwiało mu wpływanie na politykę zagraniczną państwa, silne wpływy w sejmie oraz władzę sądowo-policyjną, wynikającą ze sprawowania urzędu marszałka koronnego. Był ponadto bardzo popularny. Dlatego po- czuł się zupełnie niezależny od dworu i w sporze między królem a parlamentem postanowił odegrać rolę mediatora, a nie poplecznika królewskiego. Toteż gdy 7 marca doszło w sejmie do ostrego sporu o treść konstytucji, dyplomatycznie sprzeciwił się królowi i zaapelo- wał doń, by przyjął propozycje izby poselskiej. Zyskał tym sobie powszechny aplauz wśród szlachty. Gdy więc izba za zgodą króla powierzyła mu komendę nad pospolitym ruszeniem, stał się nagle jedynym faktycznie przywódcą Rzczypospolitej. Przez jego siedzibę w Warszawie zaczęły się przewalać tłumy szlachty oraz różnych inte- 501 resantów z prośbami. Szlachta wielkopolska, stojąca niedawno po stronie Lubomirskiego i miotająca na hetmana obelgi, prosiła teraz aby "się jął sam rządu tej Rzeczypospolitej, ponieważ nikt o niej myśleć nie chce". Zdaniem postronnych obserwatorów Sobieski miał wtedy liczniejszy dwór i większe poważanie niż król, a cała szlachta zwracała się ze wszystkimi sprawami do niego. Ale Sobieski nie skorzystał z szansy, by zdobyć władzę. Prawdopodobnie nie miał wówczas jeszcze żadnego programu politycznego, programu ratow- nia państwa, nie był też przygotowany do zdobycia korony. Nie przyjął władzy z rąk mas szlacheckich i zawiódł ich zaufania, co za- rzucają mu do dziś niektórzy historycy, żałując, że dopiero po kilku latach został królem. 3. Przeciw królowi "nieborakowi" W dniu 16 września 1668 r. Jan Kazimierz abdykował, a 30 kwie- tnia następnego roku, przed sejmem elekcyjnym, opuścił Warszawę i wyjechał do Francji. W całym kraju zaczęła się walka o tron. Stronnictwo francuskie jeszcze raz wysunęło kandydaturę sławnego Kondeusza, austriackie - księcia Karola Lotaryńskiego. Ogół szla- chty domagał się Piasta, co było pomysłem austrofila, podkanclerze- go Olszowskiego. Wysunął on nieznanego ogółowi księcia Michała Korybuta Wiśniowieckiego, zubożałego syna (bo majątki przepadły na Zadnieprzu) sławnego Jaremy. Sobieski poparł Kondeusza. Protektorzy obu głównych stronnictw sypnęli pieniędzmi, chcąc przeforsować swoich kandydatów. Pieniądze brali wtedy prawie wszyscy magnaci, Sobieski także nimi nie gardził. Podpisał z Ludwi- kiem XIV umowę przewidującą, że za zwycięstwo Kondeusza otrzy- ma z Paryża 600 tyś. liwrów gotówki. Sejmiki przedelekcyjne były bardzo burzliwe i często dochodziło na nich do sporów między trze- ma orientacjami politycznymi. Na sejmie konwokacyjnym wybuchł skandal, rozeszła się bowiem pogłoska o pobraniu przez prymasa Mikołaja Prażmowskiego 80 tyś. liwrów za poparcie kandydatury Kondeusza. Oburzona szlachta i stronnicy Austrii zmusili przekup- nych magnatów do złożenia przysięgi, że nie brali pieniędzy od żad- nego z obcych dworów. Wszyscy składali ją przed marszałkiem ko- ronnym, Sobieskim, nie będącym również bez winy. 502 Drugiego maja 1669 r. rozpoczął obrady sejm elekcyjny. Przybyli liczni magnaci z prywatnymi pocztami zbrojnych, w tym również So- bieski ze swymi oddziałami. W napiętej do najwyższych granic at- mosferze licznie zgromadzona szlachta wymusiła na magnatach wy- kluczenie kandydatury francuskiej, co z wyraźną niechęcią uczynił i Sobieski. Obrady przedłużały się w nieskończoność, toteż zniecier- pliwiona szlachta przypuściła szturm na senatorów, domagając się natychmiastowego wyboru króla. Doszło do tumultu, rozległy się strzały. Część senatorów w popłochu uszła z pola elekcyjnego, inni schronili się w szopie. Uspokoiło się dopiero, gdy Sobieski wezwał na pomoc wojsko. Korzystając z zamieszania, prymas chciał siłą wprowadzić na tron Kondeusza, Sobieski sprzeciwił się jednak temu stanowczo. Nie chciał łamać praw Rzeczypospolitej, ani postąpić wbrew złożonej przysiędze. Wreszcie 19 czerwca 1668 r. nastąpił de- cydujący dzień. Królem został Wiśniowiecki. Dwudziestoośmioletni monarcha niczym się dotychczas nie wyróż- nił. Miał niezbyt pociągający wygląd, dlatego celowo nosił stroje francuskie, by ukryć braki w figurze. Zawsze pokazywał się w dużej, niezgrabnej peruce, pokrywającej łysinę. "Nauczył się kilku obcych języków, ale chyba niewiele miał w nich do powiedzenia - pisze jego biograf, wybitny znawca epoki Adam Przyboś. - Za to lubił dobrze zjeść i raczej nie przemęczać się trudami panowania. Gnuś- nawy i małomówny, zabobonnie pobożny, ale nierównego usposo- bienia odznaczał się niezbyt królewskimi cnotami: pychą i wyniosło- ścią, nie jednającymi mu sympatii poddanych" n. Powszechnie po- dejrzewany o impotencję, nie był jeszcze żonaty. I chociaż ostatnio niektórzy historycy wzięli go nieco w obronę, twierdząc, że ujemne o nim sądy dawnych badaczy są zbyt surowe, to nie ulega żadnej wątpliwości iż "nie był w stanie sprostać czekającym go zadaniom wobec zewnętrznego zagrożenia ze strony Turcji i wewnętrznych konfliktów" (A. Przyboś). Wybór podupadłego książątka na tron spotkał się z powszechnym sprzeciwem magnatów, którzy poczuli się dotknięci, że masy szla- checkie odniosły nad nimi zwycięstwo na polu elekcyjnym i wybrały najgorszego spośród nich. Z miejsca posypały się więc epitety: "małpa, głupiec, niedołęga, zastrachana głowa, nędzarz" itp. Naj- bardziej dotknięty poczuł się sam Sobieski. Pierwszy też zaczął lżyć króla. Szybko wysunął się na czoło opozycji, składającej się m.in. z 504 prymasa Prażmowskiego, kanclerza koronnego Jana Leszczyńskie- go, wojewody krakowskiego Aleksandra Lubomirskiego, wojewody ruskiego Stanisława Jablonowskiego, chorążego wielkiego koron- nego Mikołaja Sieniawskiego, hetmana polnego litewskiego Michała Radziwiłła oraz innych Radziwiłłów i wielu wybitnych dygnitarzy. Stronnikami króla byli nieliczni tylko magnaci: hetman polny koron- ny Dymitr Wiśniowiecki, kanclerz wielki litewski Krzysztof Zyg- munt Pac i pozostali Pacowie, biskup chełmski Krzysztof Żegocki - bohaterski partyzant z lat "potopu", a także biskup poznański Ste- fan Wierzbowski, biskup krakowski Andrzej Trzebicki, bratanek hetmana Stefana, Stanisław Czarniecki, pisarz polny koronny i kilku innych. Żarliwymi stronnikami króla była jednak głównie szlachta, która wybrała go na przekór machinacjom magnatów, oglądających się na obce dwory. Nowy król próbował początkowo odegrać rolę mediatora i pogo- dzić zwaśnione stronnictwa, czynił to jednak nieudolnie, a rządy za- czął pod złą wróżbą, pierwszy raz bowiem w dziejach Polski doszło do zerwania sejmu koronacyjnego, co było sprawką stronnictwa francuskiego. Niektórzy jego przywódcy zamierzali nawet obalić Wi- śniowieckiego, do czego sam Sobieski się jednak nie przykładał. Wiśniowiecki szybko związał się z Wiedniem i stamtąd wziął żonę, arcyksiężniczkę Eleonorę, przyrodnią siostrę cesarza Leopolda I. Wobec rysującej się groźby tureckiej posunęcie jego było słuszne, gdyż Habsburgowie, podobnie jak Polska, byli zagrożeni wzmagają- cą się ekspansją Imperium Osmańskiego. Król szybko stał się jed- nak powolnym narzędziem w rękach Wiednia, nie zaś godnym jego partnerem. Sobieski poróżnił się z Michałem najpierw w sprawie ukraińskiej, chciał bowiem porozumienia z Kozakami na zasadzie postanowień unii hadziackiej, Michał Korybut natomiast, wzorem ojca, prowa- dził wobec nich nieprzejednaną politykę, prowadzącą do nowych konfliktów. A państwo do wojny nie było przygotowane! Obóz dworski bezpodstawnie posądzał hetmana o zerwanie sejmu korona- cyjnego, zaczai więc prowadzić przeciw niemu niewybredną kampa- nię propagandową. Większość szlachty dała wiarę tym oszczerstwom i stopniowo odsunęła się od uwielbianego niedawno bohatera. Gdzieniegdzie na sejmikach rozległy się nawet głosy, by odebrać buławę Sobieskiemu. 505 Gdy sejm uchwalił wreszcie pobory na zaciąg nowych oddziałów, król sprzeciwił się oddaniu ich pod komendę hetmana w obawie o własną koronę, podejrzewał bowiem, że ten urośnie w potęgę i usu- nie go z tronu. Tymczasem wojsko, związane wieloma interesami z wodzem, zdecydowanie stanęło po stronie Sobieskiego i w Trembo- wli uchwaliło deklarację w jego obronie. Wobec takiej postawy żoł- nierzy dwór musiał pójść na ustępstwa. Obie strony doprowadziły do kompromisu, a na weselu siostrzenicy Sobieskiego, Teofili Ostro- gskiej-Zasławskiej, z hetmanem Dymitrem Wiśniowieckim zwaśnie- ni mężowie "obłapili się" i pojednali. Chwila do tego była jak najbardziej stosowna, gdyż Rzeczpospo- lita znalazła się w obliczu nowej wojny. W 1670 r. Piotr Doroszenko zażądał przyznania Ukrainie szerokiej autonomii. Król, wbrew zda- niu Sobieskiego, przeforsował wówczas uchwałę ogłaszającą, że Do- roszenko jest zdrajcą i odbierającą mu buławę. W odpowiedzi het- man ukraiński uznał znowu protekcję sułtana. W lipcu 1671 r. dosz- ło do wojny na Ukrainie. W sierpniu orda białogrodzka wpadła na Ukrainę, a Kozacy Do- roszenki jęli pustoszyć nadane niedawno Sobieskiemu starostwo bar- skie. Hetman natychmiast na to zareagował. Pod Oryninem koło Kamieńca Podolskiego skupił niewielką armię - około 4000 jazdy i dragonii oraz 6 dział i 20 sierpnia wyruszył przeciw Kozakom oraz Tatarom. Stojący koło Pieczary nad Bohem Tatarzy nie ośmielili się przyjąć bitwy i wycofali się w stronę Bracławia. Sobieski popędził więc za nimi. Uczynił to w tak szybkim tempie, że zaskoczył nawet lotną ordę. W ciągu pięciu dni przeszedł po wertepach i bezdrożach ponad 200 km! Już 26 sierpnia przybył pod Bracław. Tatarzy obozowali na przed- mieściach, Kozacy odpoczywali wewnątrz. Hetman wykorzystał fakt, że siły przeciwnika są rozdzielone i nagłym uderzeniem jazdy odciął ordę od miasta, rozbił ją, a następnie ruszył za nią w pogoń. "Musieli tedy Tatarowie w pole uciekać, za którymi goniłem z wojs- kiem, co tylko koń mógł wyskoczyć, mil siedem ukraińskich... - pi- sał do żony we wspomnianym wyżej liście. - Rzucali, złodzieje, nawprzód ludzie, których byli pobrali, potem żywności różne, po- tem konie, ses hardes (wierzchnią odzież), w ostatku siodła spod siebie wyrzucali, a na ostatek les chemises et les calecons (koszule i gatki), a to dla lekkości. Dzień był dziwnie gorący. Doszliśmy ich 506 jednak i nabrali, nasiekli siła. Jedni się zaś topili, drudzy w lasy pie- chotą uciekali, trzecich miasta różne do siebie puszczały, ostatek zaś w Dzikie Pola, od których nie byliśmy dalej nad mil cztery" 12. Błyskawicznie odniesione zwycięstwo zrobiło piorunujące wraże- nie. W ciągu dwóch dni poddało się Polakom dziesięć miast, a Do- roszenko czym prędzej uszedł spod obleganej Białej Cerkwi. Dys- ponujący garścią wojska hetman miał poważne kłopty z obsadze- niem zajętych miejscowości. Ponieważ wojsko było strudzone i stra- ciło wiele koni, cofnął się na krótko do Baru, by dać mu odpoczy- nek, a w październiku, wzmocniony nowymi oddziałami, jeszcze raz ruszył na wroga. Tym razem wiódł 9000 żołnierzy oraz 14 dział. Szybko opanował Mohylew i całe Poddniestrze, a następnie zawró- cił pod Bracław, gdzie spotkał wiernego Polsce hetmana Michała Chanenkę, prowadzącego 3000 Kozaków. Połączone wojska obiegły Kalnik. Na wiadomość, że na pomoc miastu idzie 3000 Kozaków i Tatarów pod wodzą atamana Petranowskiego, szybko zwrócił się przeciw nim. Kozacy zdążyli już jednak dostać się do miasta, Tata- rzy natomiast zatrzymali się przy grobli wiodącej do Kalnika. Ude- rzenie polskie runęło więc na nich. Szybko został złamany opór ordy, która rzuciła się do ucieczki. Polacy pojmali jednego znaczne- go mirzę oraz kilkudziesięciu jeńców, dużo Tatarów poległo lub uto- nęło podczas bitwy i ucieczki. Kampania ukrainna 1671 r. przyniosła Sobieskiemu wielki sukces militarny i polityczny, gdyż Rzeczpospolita odzyskała, wprawdzie na krótko, dużą część Ukrainy. "Osamotniony hetman dokonywał cudów wytrwałości i poświęcenia z garstką swoich żołnierzy, pod- czas gdy Rzeczpospolita w gnuśnym bezwładzie zajmowała się ra- czej rozstrząsaniem domniemanych uchybień wodza niż sprawą za- żegnania niebezpieczeństwa" 13. Wrogi Sobieskiemu dwór zarzucił mu, że nie potrafił zlikwidować do końca oporu Kozaków Doroszen- ki i działał po kunktatorsku, rozreklamował jednak zwycięstwa pol- skie w Europie, przedstawiając je jako osobisty sukces Michała Ko- rybuta. W grudniu 1671 r. sułtan Mehmed IV i wielki wezyr Fazył Ahmed pasza przysłali do Warszawy listy, informujące o przyjęciu przez Kozaków poddaństwa tureckiego. Przywódcy Porty żądali stanow- czo ustąpienia wojsk polskich z Ukrainy i grozili wojną. Tymczasem sejm styczniowy 1672 r., miast radzić o obronie kraju, zajął się spo- 507 rami na temat ubioru króla, a po kilku tygodniach jałowych dyskusji został 18 marca zerwany, niczego wpierw nie uchwaliwszy. Na próż- no Sobieski z garścią patriotów domagali się obrócenia części docho- dów magnatów i szlachty na obronę kraju. Sam hetman, dla przy- kładu, zrzekł się na ten cel części dochodów ze starostwa barskiego. Ale Wiśniowiecki posądzał go, że pragnie powiększyć armię dla umocnienia własnej potęgi i usunięcia monarchy z tronu. Osiemnastego maja sejm zebrał się ponownie. Atmosfera na nim była jednak tak napięta, że groził wybuch wojny domowej. Ponie- waż Sobieski znowu przeszedł na stronę opozycji, Michał Kory but w obawie o tron obsadził swoją gwardią Zamek Królewski. W odpo- wiedzi hetman zajął ze swymi ludźmi arsenał. Podczas debaty pry- mas Prażmowski otwarcie zażądał od Wiśniowieckiego abdykacji, ale ten już zasmakował władzy i nie zamierzał ustąpić. Gdy przystą- piono do odczytywania listów wezyra, w których żądał on oddania Imperium Osmańskiemu Ukrainy i Podola, stronnicy królewscy za- częli wołać, że pisma są sfałszowane. Zwolennicy Francji znaleźli się w mniejszości. Niepewni swojej przyszłości, napisali do Ludwika XIV list z prośbą o pomoc, obiecując usunąć z tronu Michała i osa- dzić na nim Francuza. To pismo "niemocy, obłąkania i hańby" (we- dług wyrażenia Tadesza Korzona) podpisało 367 magnatów z Praż- mowskim i Sobieskim na czele. Ludwik XIV nie był jednak skory do niepewnej interwencji w dalekiej Polsce. Dwór także szukał po- mocy, ale z równie niepomyślnym skutkiem. Sobieski nie chciał wszczynać wojny z królem w obliczu śmiertel- nego zagrożenia państwa. Nie mogąc dojść do porozumienia z Mi- chałem Korybutem wyjechał do wojska na Podole, nie czekając końca sejmu. Pozostawił na piśmie votum, w którym przedstawił program całkowitej zmiany polityki zagranicznej Polski - zrezygno- wania z układu andruszowskiego z Rosją i przystąpienia do sojuszu z Turcją i Tatarami przeciw Moskwie nawet za cenę wyrzeczenia się Ukrainy na korzyść sułtana. Jednocześnie dowodził w nim, że jeśli Rzeczpospolita chce utrzymać w swych rękach Ukrainę (były tam przecież wielkie majątki magnatów i szlachty), to musi pójść na duże ustępstwa wobec Kozaczyzny, znieść unię brzeską i zwiększyć rejestr wojska zaporoskiego. "Votum sejmowe marszałka i hetmana wielkiego koronnego należy uznać za znakomitą analizę polityki za- granicznej i stanu obronności państwa, za dokument świadczący o 508 tym, że Sobieski w owym czasie był już nie tylko wybitnym wo- dzeni, ale również i mężem stanu" 14. Ale tym razem wojnie z Turcją nie można było już zapobiec, cho- ciaż chan Adil Gerej próbował jeszcze doprowadzić do jakiegoś kompromisu. W sierpniu 1672 r. armia sułtana Mehmeda IV wkro- czyła do Polski i obiegła Kamieniec Podolski. Przeciw ponad 80 000 Turków, Tatarów, Wołochów i Multanów Polska zdołała wystawić zaledwie 16 000 żołnierzy, w tym do działań w polu 8000-9000. Po kilkudniowej obronie, 26 sierpnia, padł Kamieniec słabo broniony przez bezdusznych dowódców, z wyjątkiem bohaterskiego Jerzego Wołodyjowskiego, stolnika przemyskiego. Po zdobyciu miasta siły tureckie pomaszerowały na Lwów, który okupił się sumą 80 tyś. ta- larów. Dalsza droga w głąb państwa stała przed Turkami otworem. Rozdarta wewnętrznie i zwaśniona Rzeczypospolita nie była zdolna do żadnego niemal oporu. Sobieski czynił wszystko co mógł, by bro- nić kraju, natomiast Wiśniowiecki i jego stronnicy, sami nic nie ro- biąc dla obrony, przeszkadzali mu tylko i prowadzili przeciw niemu kampanię propagandową nie przebierającą w środkach. Polska pogrążona w chaosie wewnętrznym, w wirze zaciętej wal- ki stronnictw, musiała przystąpić do rozmów z Imperium Osmańs- kim i przyjąć haniebne warunki traktatu, podyktowane przez suł- tana. Na mocy układu, podpisanego w Buczaczu 18 października 1672 r., utraciła Ukrainę i Podole z Kamieńcem, musiała płacić suł- tanowi haracz. Faktycznie spadła do roli wasala Porty. Zanim doszło do podpisania tego traktatu, sułtan zezwolił Tata- rom na grabież ziem polskich. Ich trzy czambuły, każdy w sile kilku bądź nawet kilkunastu tysięcy ludzi, rozbiegły się aż po Hrubieszów, Jasło, Janów i Przemyśl. Sobieski miał natomiast tylko 3130 jazdy. Atakując czambuły, kierował się łunami, wzniecanymi przez ordę. Rozrzucił szeroko podjazdy, starając się nimi ogarnąć wszystkich grabiących Tatarów i nie pozwolić im odskoczyć na boki, poza za- sięg działania jego wojsk. Celem jego wyprawy było gromienie wro- ga, ratowanie kraju przed zniszczeniem, odbijanie jasyru, wpływa- nie na decyzje polityczne podczas prowadzonych w Buczaczu roko- wań. Hetman wyruszył z Krasnegostawu, gdzie skupił większość swoich oddziałów. Stąd pomaszerował do Zamościa. Opuścił go 5 paździer- nika, kierując się do odległej o 30 km wsi Sitaniec. Tu rozłożył na 510 krótko obóz, po czym o północy, wśród ulewnego deszczu, poma- szerował na Krasnybród. Po drodze rozproszył kilka drobnych wa- tah tatarskich. Następnie ruszył na Narol, gdzie rozbił jeden z od- działów przeciwnika i odebrał jeńców. Po krótkim odpoczynku, 7 października, pomaszerował na Lubaczów i Cieszanów. Po drodze dowiedział się od jeńców, że sułtan Dżambet Gerej rozłożył kosz swego czambułu w Niemirowie. Postanowił więc natychmiast nań uderzyć. Wysłany na Lubaczów podjazd otrzymał zadanie rozbija- nia oddziałów wracaj ach do kosza, porucznik Linkowski ze swą cho- rągwią miał odciąć ordzie drogę do Niemirowa. Sam hetman z głów- nymi siłami obszedł tymczasem kosz od tyłu i uderzył z całą mocą. Efekt był piorunujący. Orda poszła w rozsypkę i poniosła duże stra- ty, sam sułtan Dżambet Gerej szczęśliwie jednak ocalał. Teraz het- man dał wojsku dłuższy odpoczynek. W ciągu pierwszych trzech dni przebyło ono przecież 150 km, w tym 32 km nocą, a 84 km bezdro- żami, stoczyło pięć bitew i potyczek. Ale 9 października Sobieski znów poderwał chorągwie do marszu w kierunku Gródka. Na wieść, że koło Komarna znajduje się kosz nureddina, drugiego następcy tronu na Krymie, skręcił w jego stronę. Po przebyciu 57 km po dro- gach, "jakich gorszych nie masz na świecie", dokonał dwustronnego natarcia na nieprzyjaciela, odcinając mu zawczasu wszelkie drogi odwrotu. Sukces i tym razem był pełny, ale uciekający ordyńcy zdo- łali znaleźć lukę między jego dwoma nacierającymi oddziałami i wraz z nureddinem uszli z pola. Straty ich były jednak ogromne. Znowu uwolniono wielki jasyr, wzięto znaczne łupy. Odpoczynek po bitwie był krótki: hetman dowiedział się o grabie- ży Tatarów za Dniestrem. Przeprawił się więc 11 października z wojskiem przez rzekę, następnie przebył Bystrzycę i po krótkim od- poczynku nocnym, 13 października, zaatakował kosz Hadży Gereja i ocalałego niedawno nureddina pod Petranką niedaleko Kałusza. Znowu odniósł świetne zwycięstwo. Przestraszony następca tronu przez kilka dni ukrywał się w bagnach przed Polakami. W ciągu dziewięciu dni całej wyprawy Sobieski przebył z jazdą i dragonią ponad 300 km, stoczył cztery zwycięskie bitwy i kilkanaście potyczek, uwolnił z jasyru kilkanaście tysięcy jeńców. Wojsko przez ten czas prawie nie spało, nie wzniecało ognia, by nie zauważyli go Tatarzy, żywiło się tylko brukwią i rzepą, znalezioną na polach, kar- miło konie skąpą, jesienną trawą. Kładło się spać o 17, wstawało 511 zaś o północy i maszerowało w ciemnościach, by zaskoczyć lotnego nieprzyjaciela. Badacz wyprawy na czambuły, Hugo Zieliński, bardzo wysoko ocenia sztukę dowódczą Sobieskiego. "Każdy z rodzajów jazdy ma inne przeznaczenie. Lekkie chorągwie rozpoznają i urywają nieprzy- jaciela, wieszając się na nim, goniąc go wreszcie w pościgu; kozackie równie dobrze nadają się do manewru, jak do walki otwartej; usar- skie ciężarem swej masy łamią szyki nieprzyjacielskie". Działania te wspiera skutecznie ogniem ulubiona przez hetmana dragonia. Sobie- ski przystosował swój komunik do szybkich marszów, poruszeń po bezdrożach, przepraw przez rzeki, do nagłych alarmów i wymar- szów, "słowem do walki z Tatarami, której istotą jest szybkość i lot- ność". Dlatego każdy żołnierz miał do swej dyspozycji na sposób ta- tarski po dwa konie. Znając doskonale ordę, bije ją własną bronią, tj. "zdolnością do szybkich, lotnych i zdeterminowanych poruszeń, które są nieodłączną istotą zaskoczenia. [...] Zaskoczenie, nagły i niespodziewany napad, prowadzony najczęściej dwoma skrzydłami będzie treścią każdej stoczonej walki. W całym szeregu przykładów będziemy widzieli dokładne zgranie obu skrzydeł i równoczesne uderzenie jednym w oczy (nieprzyjacielowi) po to, by drugim wyjść dopiero w chwili dla nieprzyjaciela naj nieprzyjemnie j szej. Bitwy są zawsze w sposób znakomity przygotowane, przemyślane do najdrob- niejszych działań i ich następstw, każdy dowódca jest w nich wyko- rzystany w sposób znamionujący wspaniałą znajomość dowódców i żołnierza" 15. Zdaniem Tadeusza Korzona, Sobieski w tej wyprawie "wzbił się ponad wszystkich wodzów naszej jazdy". Według opinii Stanisława Herbsta, był to "najpiękniejszy zagon polskiej kawalerii". A należy przy tym pamiętać, że działo się to wszystko w odległości zaledwie kilku dni drogi od głównych sił turecko-tatarskich oblegających Lwów, na terenie podmokłym, pełnym szerokich rozlewisk, lasów, różnorodnych pagórków i przeszkód terenowych. W takich warun- kach bardzo łatwo było stracić przeciwnika z oczu, zgubić ślad. W działaniach tych dużą rolę odegrali miejscowi chłopi, wspierający wojsko informacją o przeciwniku, o terenie, pomagający podczas po- ścigu, bijący bez litości drobne grupki lub pojedynczych uciekinierów. Tymczasem zgromadzone pod Gołębiem pospolite ruszenie, za- miast maszerować na Turków i Tatarów, grabiło własny kraj i spo- 512 sobiło się do rozprawy z Sobieskim i wszystkimi oponentami. W dniu 16 października szlachta zawiązała konfederację w obronie króla. Przewodził jej bratanek sławnego hetmana, Stefan Stanisław Czarniecki. Konfederacja miała wyraźnie charakter antymagnacki, stanowiła formę sojuszu króla ze szlachtą, skierowanego przeciw wielkim panom. Ponieważ hetman miał pod swymi rozkazami pra- wie całe wojsko komputowe, konfederaci przystąpili do organizowa- nia własnych oddziałów. W atakach na Sobieskiego nie przebierali w środkach, nazywali go zdrajcą, zasługującym na śmierć, zbrodnia- rzem spiskującym z Turkami przeciw własnemu monarsze! Szlachta głośno i hałaśliwie manifestowała swe przywiązanie do własnego, narodowego króla Piasta, demonstrowała, że ma dość rządów ob- cych dynastii, stawiających własne interesy rodowe ponad dobro państwa. Po długich debatach konfederaci ogłosili złożenie z urzędu pry- masa Prażmowskiego oraz konfiskatę jego dóbr. Zapowiedzieli też, że wszystkich, którzy nie przystąpią do konfederacji, będą trakto- wać jako zdrajców, pozbawią godności i majątków. Do obozu So- bieskiego wysłali delegację pod przewodem wojewody inowrocławs- kiego Pawła Szczawińskiego. W obozie hetmana żołnierze nadzwy- czaj wrogo przyjęli przedstawicieli konfederatów, nazwali ich wy- słannikami "tyrana i hołoty", zapowiedzieli rozsiekanie aktu konfe- deracji i krwawą rozprawę z doradcami króla. Porwali się nawet do szabel. Widząc to, Sobieski sam rzucił się między swoich, ratując delegatów konfederackich przed utratą gar- deł. W odpowiedzi na konfederację gołąbską wojsko 23 listopada w Szczebrzeszynie pod Zamościem zawiązało własną konfederację, wy- stępującą w obronie hetmana. Żołnierze uznali wprawdzie władzę Michała Korybuta Wiśniowieckiego, ale sprzeciwili się uchwałom gołąbskim, żądali wypłaty zaległego żołdu, grozili krwawą rozprawą z nowymi zaciągami, jeśli nie podporządkują się komendzie Sobies- kiego. Późną jesienią 1672 r. pokonany przez Turków kraj stanął w obli- czu wojny domowej. Po całym terytorium Rzeczypospolitej krążyły sprzeczne uniwersały, pogłębiające panujący od dawna chaos. W kilku miejscach doszło do starć między żołnierzami Sobieskiego a nowymi zaciągami, nie uznającymi komendy hetmana. Szlachta 513 33 - Sławni generałowie... konfederacka zaczęła plądrować majątki hetmana, nie szczędząc też dóbr swoich towarzyszy. Niebawem zmożeni przez jesienne deszcze i chłody pospolitacy mieli dość wojowania z gęsiami Sobieskiego i stopniowo rozjechali się do domów. Zapowiedzieli jednak buńczu- cznie, że w styczniu 1673 r. znowu zaczną obrady w Warszawie. Haniebny traktat z Imperium Osmańskim nie ostudził rozpalonych głów. Oponenci z Prażmowskim i Sobieskim znowu wezwali na po- moc Ludwika XIV. W zamian za nią obiecali osadzić na tronie pols- kim księcia Paula de Longueville'a, siostrzeńca Kondeusza, i uderzyć od wschodu na wrogów Francji - Austrię lub Prusy. Ale gdy z Pary- ża nie nadchodziła żadna odpowiedź, a książę francuski poległ w bi- twie z Holendrami, Sobieski zaczął skłaniać się do zgody z królem. Podobne nastroje zapanowały na dworze, toteż na wznowionych w styczniu 1673 r. obradach konfederatów gołąbskich rozsądek i poczu- cie odpowiedzialności za państwo wzięły górę nad zaślepieniem. Naj- bardziej przyczynił się do pojednania wielki wezyr Fazył Ahmed pa- sza, który w groźnym liście zapowiedział wznowienie wojny, jeśli Rzeczpospolita nie wypłaci hańbiącego haraczu. Pośrednictwo biskupa Trzebickiego doprowadziło do spotkania Michała Korybuta z przy- wódcami opozycji. Nastąpiło to 12 marca 1673 r. na Zamku Królews- kim. Gdy Prażmowski z Sobieskim zbliżyli się do monarchy, ten wy- rzekł kilka grzecznych słów. Sobieski odpowiedział mu dość oschle, a przy powitaniu nie pocałował nawet królowej w rękę. Chłodne te prze- prosiny położyły jednak kres długotrwałej walce hetmana z królem i umożliwiły podjęcie przygotowań do wojny z Turcją, sejm bowiem zdecydowanie odrzucił warunki układu buczackiego oraz żądania wiel- kiego wezyra. Rzeczpospolitą czekała nowa kampania wojenna. 4. Chocim anno 1673 Sejm wiosenny 1673 r. był zgodny, jak nigdy dotychczas. Posło- wie z powagą debatowali o przygotowaniach do nowej kampanii z Turkami. Sobieski wraz z innymi marszałkami państwa towarzyszył Michałowi Korybutowi w drodze do izby senatorskiej, niosąc swą la- skę. Nagły zgon głównego wichrzyciela i antagonisty króla, prymasa Prażmowskiego (15 kwietnia), przyczynił się do pacyfikacji nastro- jów. Sobieski mógł więc w spokojnej atmosferze przedstawić po- 514 słom swój memoriał w sprawie polityki zagranicznej Polski i wojny z Turcją. Hetman nie wierzył w zbiorową krucjatę państw chrześcijańskich przeciw Imperium Osmańskiemu, liczył jednak na utworzenie ligi, obejmującej Polskę, Austrię i Moskwę, oraz - być może - szyicką Persję, odwiecznego wroga politycznego i religijnego Turków. Radził poruszyć przeciw Imperium Osmańskiemu ujarzmione ludy bałkańskie - Serbów, Bułgarów, Bośniaków - już od czasów Władysława IV marzące o wyzwoleniu ich przez Polskę. Zalecał pozyskać Wołochów i Multanów, przeciągnąć na stronę Polski Doroszenkę z Kozakami przez obietnicę przywrócenia swobód na Ukrainie, podjąć współpracę z Kałmukami, groźnymi przeciwnikami Tatarów, napierającymi ze wschodu na Chanat Krymski. Proponował, by ogłosić amnestię dla Ta- tarów Lipków, którzy podczas wojny 1672 r. przeszli na stronę Tur- ków, a teraz znowu chcieli powrócić na służbę Rzeczypospolitej. Sojusze i pomoc zewnętrzna stanowiły tylko część programu So- bieskiego, przedstawionego w memoriale. Przede wszystkim, jego zdaniem, należało liczyć tylko na własne siły. Sobieski żądał przeto wystawienia przez Rzeczypospolitą armii w sile 60 000 żołnierzy, no- wocześnie zorganizowanej, w której skład weszłoby: 6000 drago- nów, 6000 husarzy, 30 chorągwi lekkiej jazdy oraz 80-100 dział. Wojsko to powinno być zdolne nie tylko do obrony, ale i prowadze- nia działań zaczepnych. Ponieważ koszt jego utrzymania przerastał możliwości skarbu państwa, nawet przy dużej ofiarności społeczeńs- twa, hetman radził sprzedać część klejnotów koronnych, oraz słynne arrasy wawelskie Zygmunta Augusta, zwrócić się o pomoc finanso- wą do szlachty i duchowieństwa. Memoriał został przyjęty przez sejm z całkowitą aprobatą. Posło- wie bez szemrania uchwalili wysokie podatki na wojsko, przyznali hetmanowi i jego potomkom dożywocie w wysokości 150 tyś. zł, po- lecili wypłacić mu ponad 65 tyś. zł wydanych na różne potrzeby pu- bliczne z własnej szkatuły. Rychło się okazało, że nadzieje na pomoc z zewnątrz są złudne i żaden z ewentualnych sprzymierzeńców nie kwapi się do wojny z Turkami. Jednocześnie pobór podatków szedł opieszale i zamiast spodziewanych 7 min zł, zebrano tylko 4 min. Ostatecznie jednak Rzeczpospolita zdołała zmobilizować na wojnę poważne siły - 37 500 żołnierzy koronnych oraz 9000 litewskich. Sobieski prowadził 515 na wyprawę 37 250 żołnierzy i 65 dział. W roku 1673 "społeczeń- stwo szlacheckie zdało egzamin z realizmu politycznego, z kultury politycznej i obywatelskiej. Znalazły się pieniądze na wystawienie odpowiedniej siły militarnej" 16. Kraj w pełni został przygotowany do walki. Inaczej było teraz po stronie tureckiej. Wyczerpana kampanią 1672 r. armia osmańska nic spodziewała się w następnym roku zbrojnego wystąpienia Rzeczypospolitej. Sułtan wprawdzie był zde- cydowany kontynuować wojnę i rozpoczął mobilizację wojsk, postę- powała ona jednak bardzo opieszale. Dopiero 8 lipca Mchmcd IV opuścił Adrianopol na czele niewielkiej stosunkowo armii, pochód większych sił zaczął się zaś 7 sierpnia. W końcu września armia ture- cka pojawiła się nad Dunajem. Ze względu na mocno spóźnioną porę roku, a także niewielkie siły zgromadzone nad Dunajem, w obozie tureckim postanowiono zrezygnować z działań zaczepnych, rozpuścić wojsko na leże zimowe, częścią jego bronić zdobyczy z po- przedniego roku. Już na początku lipca bejlerbej Sylistrii Husejn pa- sza z wojskami swej prowincji zajął dawny obóz polski w Chocimiu. Stopniowo siły jego zostały wzmocnione do około 30 tyś. ludzi. W Kamieńcu Podolski stanął garnizon w sile 10 tyś. pod Halil paszą. Również Tatarzy w 1673 r. zachowali się biernie. Był to rezultat najazdu Kałmuków i części wiernych Polsce Kozaków na Krym, a także niechętnego stosunku Bakczysaraju do władztwa tureckiego na Ukrainie, traktowanej dotąd jako domena wpływów tatarskich, źródło łupów i napływu niewolników, sprzedawanych potem za duże pieniądze na targach Kaffy i Konstantynopola. Przyłączenie Ukrainy do Turcji pozbawiało ordę tych korzyści. Także Kozacy Doroszenki nie stawili się tego roku na wojnę, nie ponaglani zresztą zbytnio przez Turków. Jedynym niemiłym zaskoczeniem dla Sobies- kiego było przejście na stronę Moskwy dotychczas propolskiego ata- mana Michała Chanenki. Koncentracja wojsk koronnych zaczęła się pod Hrubieszowem, następnie została przeniesiona w rejon Glinian i Skwarzawy, na wschód od Lwowa. Ósmego października odbył się popis wojsk polskich przed królem Michałem. W tym czasie wojska litewskie zbierały się pod Beresteczkiem. W dniu 9 października w obozie koronnym odbyła się rada wojen- na. Postanowiono na niej, "ażeby powstałej w tym roku pory wo- 516 jennej nie tracąc, wojsko koronne nie odkładając szło pod Trembo- wlę i złączywszy się z wojskiem litewskim, do Mołdawii wtargnę- ło" 17. Koncepcja podjęcia działań zaczepnych została przyjęta pod wpływem wywodów Sobieskiego. Wymarsz wojsk koronnych nastąpił 11 października. Pochód - przez Narajów, Brzeżany i Podhajce - odbywał się w szyku ubez- pieczonym, zwłaszcza od strony Kamieńca Podolskiego, gdzie het- man rzucił silne oddziały jazdy i dragonii. Ponieważ Litwini się spóź- niali, Sobieski, nie czekając na nich, rozpoczął 26 października prze- prawę swych wojsk przez Dniestr. Było to pod wsią Luka. Po czte- rech dniach cała armia koronna była już za rzeką. Do Polaków do- szła wówczas wieść, że pod Cecorą stanęła silna armia turecka, do- wodzona przez Kapłana paszę. W rzeczywistości liczyła tylko kilka tysięcy ludzi. Sobieski słusznie postanowił uderzyć najpierw na Cho- cim, a po rozbiciu Husejna paszy ruszyć na Kapłana. Planował więc śmiały manewr po liniach wewnętrznych przeciwnika. Po drodze, podczas przeprawy przez Dniestr, Polacy spotkali posła sułtańskiego z listem i kaftanem (symbolem poddaństwa) dla Michała. Potrakto- wali go uprzejmie i skierowali do Lwowa, gdzie przebywał król. Pod Luką nastąpiło spotkanie z Litwinami. Na naradzie 24 paź- dziernika Sobieski musiał złamać opór swego zajadłego przeciwni- ka, hetmana wielkiego litewskiego Michała Paca, który oświadczył, że jego wojska są zmęczone długim marszem i potrzebują odpoczyn- ku. Oburzony jego postawą wódz koronny oświadczył wtedy stano- wczo: "Wchodzę w nieprzyjacielską ziemię, z której pierwej nie wy- nijdę, aż albo szczęśliwie za błogosławieństwem pańskim nieprzyja- ciela zniosę, albo chwalebnie za ojczyznę głowę położę"! Wobec jego zdecydowania Pac musiał ustąpić. Połączone siły skierowały się na Bojan nad Prutem, po czym do- konały zwrotu na północ i traktem jasskim wyszły na Chocim. Część sił była po drodze skierowana do obsadzenia miast zdobytych na Po- dolu, twierdz mołdawskich, zajętych w trakcie wyprawy, oraz pod Jassy, dla zabezpieczenia się przed Kapłanem paszą. Warunki po- chodu były nadzwyczaj trudne, dlatego drogę z Glinian do Choci- mia, wynoszącą trzysta kilometrów, wojsko przebyło w ciągu mie- siąca. Szło ono "niebezpiecznymi i okropnymi lasami", przez pod- mokły i nierówny teren, w strugach deszczu, w głodzie i chłodzie. Skończył się już żołd, wielu malkontentów domagało się powrotu 518 do kraju, zaczęła się dezercja. Sobieski, jak mógł, tak podtrzymy- wał nastroje, obiecywał żywność, paszę i bogate łupy w obozie ture- ckim, zapewniał, że niedługo wszyscy wrócą jako zwycięzcy. W mia- rę zbliżania się do nieprzyjaciela nastroje żołnierzy poprawiły się, wszyscy nabrali ochoty do walki. Pod Chocimiem armia Rzeczypospolitej pojawiła się 9 listopada. Powitał ją huk dział tureckich, wnet zaczęły się harce. Wojska obu stron liczyły po około 30 tyś. żołnierzy, ale Turcy byli syci, wypo- częci, dobrze wyposażeni w amunicję. Dlatego... "nie chcieli z wojs- kiem wyniść w pole, tylko od obozu o strzelanie z łuku harcem się z nami ucierali, na którym zginęło kilkaset koni. Po tym zaś wojska nasze zeszły z pola do taborów swoich, ćwierć mili zostawiwszy straż przednią placową na tym miejscu, gdzie wojsko (podczas harców - L.P.) stało" 18. Pod osłoną harcowników nadchodziły pod Chocim dalsze oddziały z długiej kolumny. Następnego dnia, tj. 10 listopada, otworzyła silny ogień artyleria, sprawnie kierowana przez gen. Marcina Kątskiego. Pod jej osłoną Sobieski ustawił wojsko do bitwy. Osaczył obóz nieprzyjacielski tak szerokim łukiem, że oba skrzydła dochodziły do brzegu Dniestru. Od prawej strony zajęły miejsce kolejno pułki: strażnika koronnego Stefana Bidzińskiego, wojewody ruskiego Stanisława Jabłonowskie- go, Jana Sobieskiego, hetmana polnego Dymitra Wiśniowieckiego. Przed nimi zajęła miejsce piechota, dragonia i artyleria. Na lewym skrzydle armii stanęły pułki: wojewody kijowskiego Andrzeja Potoc- kiego, wojewody sieradzkiego Szczęsnego Potockiego, Litwini Paca oraz hetmana polnego litewskiego, Michała Kazimierza Radziwiłła, szwagra Sobieskiego. Ponieważ Turcy nie zamierzali wyjść na otwar- te pole i stoczyć tu bitwy z wojskami Rzeczypospolitej, Sobieski po- stanowił wziąć obóz szturmem. Ale czekało go trudne zadanie. Obóz turecki leżał na płasko- wzgórzu i górował nad okolicą. Frontem był zwrócony w stronę po- łudniowego zachodu, prawym skrzydłem dochodził do miasteczka Chocim i zamku, skąd wiodła droga na most, przerzucony przez Dniestr. Tędy prowadziła droga do Kamieńca. Lewe skrzydło turec- kie sięgało do głębokiego jaru, obniżającego się w kierunku rzeki. Dawne umocnienia polskie zostały przez Turków odrestaurowane i umocnione. Z obozu wiodły dwie drogi w głąb Mołdawii - do Jass (skąd właśnie przyszli Polacy) i do Czerniowiec. Husejn obsadził 520 wały piechotą i działami, w głębi obozu ustawił jazdę. W samym środku obozu stanął jego namiot. Sam obóz był swoistą pułapką dla atakującego. "Tabor turecki przy nieporządnem rozstawieniu na- miotów, mnóstwie sznurów, kołków, przegród i jam latrynowych przedstawiał prawdziwy labirynt, w którym tylko Turek mógł się zo- rientować. Służył też czasem za pułapkę dla nieprzyjaciela, gdy ten wpadł do taboru i rozproszył się za łupem, bo wtedy Turcy opuści- wszy obóz zawracali i znosili go pojedynczo" 19. Ustawione w szyku przez Sobieskiego wojsko zbliżyło się pod obóz turecki. "Tam w szyku przyszedłszy pod okop uderzono z dział do okopu multańskiego (tj. wołoskiego - L.P.), tam zarazem hos- podar multański poddał się z wojskiem swoim, którego się numero kładą 6000. Ten okop naszą piechotą i armatą obsadzono, z którego strzelano do okopu tureckiego" 20. Wołosi i Multanowie nie chcieli walczyć przy boku swoich ciemięzców i zgodzili się przejść na polską stronę. Sobieski polecił im usunąć się z pola walki, z czego skwapli- wie skorzystali. Siły Husejna zmniejszyły się o 5 do 6 tyś. ludzi. Pa- sza wyprawił tego dnia mostem do Kamieńca część wozów z niepo- trzebnym podczas bitwy sprzętem, chcąc mieć więcej miejsca w obo- zie. Mimo to Turcy byli tu bardzo stłoczeni, co utrudniało im każdą próbę przegrupowania sił czy przeprowadzenia kontrataku i naraża- ło na duże straty od ognia polskiej artylerii. Przed wieczorem ude- rzyła część Kozaków i piechoty na prawym skrzydle. Z braku silniej- szego wsparcia artylerii atak ten załamał się, a obaj dowódcy, płk. Motowidło i gen. Danemark, zginęli. Wieczorem cały szyk polski zbliżył się do wałów na odległość strzału muszkietowego. Podciąg- nięto też armaty. Turcy obsadzili wały i czekali w pogotowiu na pol- skie natarcie. Ale Sobieski nie uderzył. Nadeszła ciemna, zimna noc, rozhulał się wiatr, zaczai padać śnieg. Przez całą noc wojsko polsko-litewskie cierpliwie stało w szyku, znosząc trudne warunki atmosferyczne. Sam Sobieski spędził noc na lawecie armatniej, od cza- su do czasu przechodząc dla rozgrzewki między szeregami żołnierzy. Rankiem 11 listopada, okazało się, że Turcy znieśli gorzej zimną noc niż Polacy. Wielu z nich zeszło z wałów i poszło do namiotów ogrzać się lub posilić. Długość wałów była zresztą zbyt duża, by gę- sto obsadzić je piechotą. Wtedy Sobieski kazał nagle uderzyć. O go- dzinie 7°° rano osobiście podprowadził oddziały na odległość strzału z pistoletu od wałów przeciwnika, po czym zatrzymał się przy jeź- 522 dzie, pilnie obserwując natarcie piechoty i dragonii. Główne zadanie wyznaczył prawemu skrzydłu, gdzie skupił najlepsze oddziały. Natarcie polskie zupełnie zaskoczyło Turków, toteż sukces przy- szedł zrazu dość łatwo. Piechurzy i dragoni szybko wdarli się na wały, zepchnęli z nich janczarów, chwycili za rydle i łopaty i jęli roz- kopywać wały, by dać drogę do ataku jeździe. Część z nich podjęła walkę z jazdą osmańską, usiłującą wyprzeć Polaków z obozu. Spa- hijowie mieli za mało miejsca, by rozwinąć szyki, nie zdołali też ze- brać się w porę. Atakowali więc bezładnie, niezorganizowanymi grupami, co ułatwiało Polakom zadanie. Widząc sukces piechoty, Sobieski pchnął do walki jazdę Bidzińskiego i Jabłonowskiego. Obaj dowódcy obeszli wąwóz, za którym stali, i nagle wpadli do obozu wroga, siejąc panikę i zniszczenie. Wśród plątaniny sznurów i kołków zawrzała zacięta walka jazdy, w której Polacy radzili sobie nadzwyczajnie. Mimo to Turcy nie ustępowali i często kontratakowali. Niebawem i z lewego skrzydła dały się słyszeć zwycięskie okrzyki. To Litwini Paca i Radziwiłła wdarli się do obozu. Turcy rzucili się w stronę mostu na Dniestrze, Litwini wsiedli im na karki. Gdy wy- dawało się, że losy bitwy są już przesądzone, niespodziewanie nastą- pił rozpaczliwy kontratak jazdy bośniackiej, dowodzonej przez bej- lerbeja Solimana paszę. Turcy wypadli bramą w kierunku Jass, ale w polu natknęli się na pułki Wiśniowieckiego i Andrzeja Potockie- go, które stały w odwodzie. Szarża Polaków wpędziła ich z powro- tem do obozu. Wtedy uciekający Turcy przypadli do pocztu Sobies- kiego, ale gnani przez polskich jeźdźców nie zdołali go ogarnąć; Ra- dziwiłł z Litwinami dotarł do mostu, odcinając wrogowi drogę od- wrotu. Wkrótce bombardowany przez polską artylerię most zawalił się, pogrążając w zimnych nurtach rzeki setki jeźdźców. Osaczona ze wszystkich stron armia osmańska padła pod mieczem zwycięz- ców. Zdołało uratować się jedynie 5000 żołnierzy, którzy uszli przez most na Dniestrze jeszcze przed jego zawaleniem. Klęska armii osmańskiej była zupełna, straty zaś ogromne. "Jan- czarzy, których było 8000, są prawie wszyscy wycięci. Dwadzieścia kilka dział, wiele sztandarów i chorągwi, w sumie cały obóz ze wszy- stkim" dostały się w ręce zwycięzców 21. Zginęło także 8000 wybo- rowych spahijów. Polegli bejlerbejowie Rumelii, Siwasu, Bośni i Sa- lonik. Z pogromu, oprócz wspomnianych 5000 spahijów, ocalało kil- kanaście tysięcy "pośledniejszego ludu" (tj. razem z czeladzią). Sam 523 Husejn ocalał tylko po to, by otrzymać od sułtana jedwabny sznu- rek, rozkaz popełnienia samobójstwa. Zwycięstwo kosztowało Pola- ków i Litwinów 1200-1500 zabitych, w tym sporo oficerów, padło też wiele koni; było dużo rannych ludzi i zwierząt. Ale ci, co przeży- li, wzięli ogromne łupy, w tym tysiące namiotów, koni, wielbłądów, mułów, srebro, złoto, kosztowną broń. Cała bitwa, według relacji Sobieskiego, trwała tylko dwie godziny. Dnia 13 listopada poddał się zamek chocimski wraz z ocalałymi niedobitkami z bitwy, którzy zdołali schronić się z jego murach. Na wieść o zwycięstwie Polaków Kapłan pasza szybko wycofał się spod Cecory. Zwycięskie oddziały pomaszerowały w głąb Mołdawii i do- tarły do Prutu, ale z powodu pustek w skarbie oraz odejścia Litwi- nów musiały niebawem zawrócić. Do wojska dotarła także wieść o śmierci króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego, a to oznaczało nową elekcję. Sobieski musiał być na niej obecny! Dlatego, pozosta- wiwszy garnizony w niektórych twierdzach mołdawskich oraz część sił pod blokowanym przez Polaków Kamieńcem, powrócił z resztą oddziałów do kraju. Wspaniała Wiktoria chocimska przesądziła o jego koronie. Dnia 21 maja 1674 r. został królem Janem III. Ze względu na trwającą nadal wojnę z Turcją nie wyznaczył jeszcze hetmana wielkiego; zachował dowództwo nad armią w swoich rę- kach. Jako król-hetman prowadził kampanię lat 1674-1675. Wkrótce po elekcji, zamiast na koronację, udał się Jan III na Ukrainę, by przygotować kraj do nowej rozprawy z Turcją. Latem 1674 r. potężna armia osmańska uderzyła na Ukrainę, ale nie skie- rowała się przeciw Polsce, lecz przeciw Rosji. Celem jej było ode- branie Rosjanom opanowanej przez nich części Ukrainy i wypędze- nie ich za Dniepr. W sierpniu Turcy zmusili słabsze siły rosyjskie do odwrotu, Polacy początkowo nie interweniowali, nie zobowiązani zresztą do udzielenia pomocy Rosji żadnym traktatem. Stopniowo jednak w umyśle króla dojrzał nowy plan. Korzystając z zapuszcze- nia się Turków daleko w głąb Ukrainy, postanowił wyjść im na tyły i rozgromić doszczętnie. Ale przedwczesny wypad grupy pułkowni- ka Gabriela Silnickiego na Kamieniec zaalarmował przeciwnika. Turcy przerwali marsz i szybko wycofali się za Dniestr, pozostawia- jąc na Ukrainie tylko Doroszenkę z Kozakami i własne nieliczne za- łogi. Tymczasem Polacy byli gotowi do działań dopiero w paździer- niku. Sobieski na czele 36 000 żołnierzy koronnych i litewskich zdo- 526 był Bar, Kalnik, Winnicę, Bracław, Niemirów i całe Poddniestrze, ale wraz z nadejściem zimy musiał rozpuścić wyczerpane oddziały na leża zimowe. Wiosną 1675 r. Jan III podjął próbę rokowań, ale Turcy, chcąc wy- musić na Polakach jak najlepsze warunki pokoju, podjęli nowe natar- cie. Na początku lipca 1675 r. silna armia turecko-tatarska pod wodzą zięcia sułtana, Ibrahima Szyszmana, przekroczyła Dniestr, zdoby- ła Zbaraż i ruszyła w głąb Podola. Sobieski rozrzucił wtedy swe cho- rągwie jazdy od Brodów, przez Lwów, Złoczów, aż do Pomorzan i Brzeżan, i pod osłoną tego kordonu koncentrował wojska koło Lwo- wa. Wówczas wódz turecki, z pewnym opóźnieniem, rzucił na Lwów szybką jazdę tatarską. Na wieść o tym Sobieski obsadził jazdą wszys- tkie cztery drogi wiodące do Lwowa wąwozami, a sam z głównymi si- łami pozostał w odwodzie, czekając na wyjaśnienie sytuacji. Gdy okazało się, że nieprzyjaciel zbliża się do wąwozu pod Lesienicami, urządził na niego zasadzkę. Stoki wąwozu obsadziła piechota z dzia- łami, w głębi ukryła się jazda. Gdy 24 sierpnia główne siły ordy (10 tyś. koni) znalazły się w wąwozie i wdały się w przewlekłą walkę, król rzucił na stłoczonych Tatarów jazdę. Orda nie mogła rozwinąć swych sił ani wykonać żadnego manewru, została więc zgnieciona uderze- niem husarii i lekkich chorągwi. Po półgodzinnej walce rzuciła się do panicznej ucieczki, ścigana zapamiętale przez Polaków aż do zmroku. Na wieść o klęsce pod Lwowem Ibrahim Szyszman zmienił plany i skierował się na Trembowlę, która jednak stawiła dzielny opór. Kie- dy dowiedział się o zbliżającej się odsieczy z królem na czele, porzu- cił oblężenie i zrejterował za Dniestr. Najazd turecki został odparty, Sobieskiemu przybył jeszcze jeden laur do sławy. Dopiero teraz mógł pomyśleć o koronacji. Odbyła się ona w Kra- kowie 2 lutego 1676 r. Na sejmie koronacyjnym Jan III nadał buła- wę wielką Dymitrowi Wiśniowieckiemu, polną - Stanisławowi Ja- błonowskiemu. Od tej pory oni formalnie dowodzili wojskiem, fak- tycznie jednak komendę naczelną sprawował nadal król. Pod jego dowództwem Polacy odparli jeszcze jeden najazd turecki pod Żóra- wnem (1676), a potem odnieśli świetne zwycięstwo pod Wiedniem w 1683 r., wszechstronnie ukazane przez polską literaturę z okazji 300- letniej rocznicy. Potem była porażka i nowe, świetne zwycięstwo pod Parkanami, tryumfalny powrót wojsk do kraju, nieudane wyprawy na Mołdawię. Ostatni wielki król i żołnierz dawnej Rzeczypospolitej 527 zmarł w Wilanowie 17 czerwca 1696 r. Według opinii Otto Lasko wskie- go, jako wódz był "najwyższym wykwitem" wojskowości staropolskiej. Historycy wojskowości wyrażają się o Sobieskim z najwyższym uznaniem. Laskowski stwierdza, że niebywale podniósł rolę piechoty w bitwie, zbrojąc ją jednolicie w muszkiety i berdysze. Dzięki temu mogła ona prowadzić zarówno walkę ogniową, jak walkę wręcz, wal- czyć tak w ataku jak i obronie. Jednocześnie król rozwijał nowy ro- dzaj broni - dragonie. "Przy całym jednak docenianiu piechoty, przy ogromnej umiejętności posługiwania się artylerią, ulubioną i rozstrzygającą bronią pozostaje kawaleria, która niejednokrotnie wywalczyć umie zwycięstwo w bitwach, nie posiadając do dyspozycji innych rodzajów broni". Sobieski doskonale organizował współdzia- łanie różnych rodzajów broni, był mistrzem w wykorzystaniu warun- ków terenowych, narzucaniu przeciwnikowi warunków walki. Do- prowadził do doskonałości sztukę operowania różnymi grupami wojsk, umiał zmusić przeciwnika do przyjęcia bitwy w niekorzyst- nych dla niego warunkach, osaczać go strategicznie. Umiejętnie po- sługiwał się odwodem, uderzał jazdą w najczulszy punkt wroga. Za- wsze dążył do zadania mu decydującego ciosu, do zniszczenia jego sił żywych" 22. Oceniając wielkich wodzów Rzeczypospolitej, Marian Kukieł pi- sał: "Wodzowie nasi, Koniecpolski, Chmielecki, później Jeremi Wi- śnio wiecki, Stefan Czarniecki, Jerzy Lubomirski, Sobieski, są to wielcy dowódcy jazdy. Każdy z nich umie użyć piechoty, dział i szańców, umie skombinować ze sobą działania wszystkich broni, jak współcześni wojownicy (tj. wodzowie) obcy, ale w dowodzeniu jaz- dą jest (każdy z nich - L.P.) spadkobiercą Chodkiewicza i Żółkie- wskiego i wydobywa z tej broni wszystkie wartości, dające wciąż je- szcze jeździe polskiej przewagę nad każdą inną jazdą świata". Prze- waga ta była wprawdzie mniejsza niż w latach Kircholmu, ale nadal jazda szwedzka i niemiecka ustępowała Polakom jakością koni. siłą uderzenia, skłonnością do przewlekania walki ogniowej, jazda mos- kiewska, turecka i tatarska - słabszym uzbrojeniem, mniejszą zwartością natarcia 23. Jan III należał do największych wodzów polskich. On też najbar- dziej rozsławił oręż polski w bitwie pod Wiedniem, doczekał naj- większej legendy w pamięci Polaków i w wielu krajach Europy 24. 529 ZAKOŃCZENIE Sobieski był ostatnim wielkim hetmanem i wielkim królem Rze- czypospolitej. Do wybitnych hetmanów należeli po nim jeszcze tyl- ko Stanisław Jablonowski i Hieronim Lubomirski. Na nich skończył się poczet prawdziwych żołnierzy, sprawujących ten urząd. Wśród następnych hetmanów nie było ani utalentowanych wodzów, ani na- wet dzielnych dowódców. Byli natomiast ludzie podli, nikczemni, niecni intryganci, zrywacze sejmów, przekupni zdrajcy, biorący pie- niądze od obcych rządów, przeciwnicy wszelkich reform w państwie i wszelkiego postępu. Pod komendą takich wodzów wojsko szybko zmarniało, polska sztuka wojenna popadła w długoletni, ciężki kry- zys, buława hetmańska straciła cały świetny niegdyś blask. W cza- sach saskich Rzeczpospolita stała się anachronicznym państwem w Europie, pionkiem na szachownicy sąsiadujących z nią potęg. Zastój i zacofanie trwały aż do czasów Stanisława Augusta Poniatowskie- go, gdy podjęto wreszcie spóźnione reformy. Nic więc dziwnego, że "szlachecka opinia publiczna wielokrotnie występowała przeciw nadmiernej władzy hetmanów, nie przynoszą- cej żadnego pożytku państwu. Pod jej naciskiem konstytucja 1717 r. odebrała hetmanom władzę administracyjną nad wojskiem i zobo- wiązała ich do składania przysięgi, że użyją sił zbrojnych tylko w obronie kraju przed wrogiem zewnętrznym. Ustaliła jednocześnie stałe dla nich pensje. Były one bardzo wysokie: hetman wielki brał odtąd 120 000 zł rocznie, polny - 80 000. Hetmani zlekceważyli je- dnak tę przysięgę, a przynależną buławie władzę wykorzystywali do ciągłych intryg. Ci "nie wojenni" hetmani zupełnie nie znali się na wojsku, nigdy w życiu faktycznie nie dowodzili na wojnie, nie wą- chali wręcz prochu. Do takich należał zwłaszcza Jan Klemens Brani- cki, który dzięki swej potędze materialnej, przemożnym wpływom wśród szlachty i władzy buławy wyrósł ponad wszystkich dostojni- ków Rzeczypospolitej i stanął obok tronu. Zamiast troszczyć się o wojsko, poświęcił się całkowicie polityce oraz intrygom. 531 "Tak to buława, która dawniej przodowała hufcom w boju, utra- ciła swoją świetność, a stając się wyłącznie oznaką osobistego dosto- jeństwa i dostawszy się w niepowołane ręce - upadła" - konklu- dował Stanisław Kempski l. Opinię taką potwierdził inny badacz, Jan Kamiński: "W połowie XVIII w. hetmani byli darmozjadami, nie znającymi się często na sprawach wojska, nie mającymi z wojs- kiem nic wspólnego prócz tytułu i kolosalnego nie tylko w ówczes- nych warunkach uposażenia" 2. Uposażenie to wzrosło tymczasem do 240 000 zł dla hetmana wielkiego koronnego, 120 000 - wielkie- go litewskiego i po 80 000 dla obu polnych. Po utworzeniu przez sejm 1764 r. komisji wojskowej odebrano hetmanom ich uprawnienia administracyjne oraz władzę sądowni- czą, prawo przyjmowania posłów z państw Wschodu, wydawania przepisów porządkowych w wojsku. Odtąd sprawami tymi zajmowa- ła się komisja wojskowa. Hetmani przestali być samowładnymi nie- mal panami wojska, nie odpowiedzialnymi praktycznie przed nikim. Podlegali teraz kontroli komisji wojskowej, mieli tylko władzę nad wojskiem podczas prowadzenia działań bojowych, całkowitą inicja- tywę w planowaniu operacji wojennych. Od tej pory urząd hetmana zaczął tracić znaczenie. Nie pomogło już zaliczenie hetmana do mi- nistrów zasiadających w senacie zaraz po marszałku wielkim koron- nym, nadanie mu prawa do wydawania patentów oficerskich w regi- mentach autoramentu cudzoziemskiego (ale tylko do kapitana włą- cznie), prawa do posiadania wielkiej asysty złożonej z dragonów oraz jazdy lekkiej i węgierskiej, a także do licznych oficerów ordy- nansowych. Po pierwszym rozbiorze Polski, w 1775 r. Rada Nieustająca nada- ła hetmanom nieco większe uprawnienia. "Władza nad wojskiem i karność, posłuszeństwo, musztra, ubiór, wojska rozlokowanie, dy- wizji wyznaczenie miejsc, gdzie obozować będą... jednem słowem komenda generalna wojska dependować będzie od Hetmanów Wiel- kich" - stwierdziła odpowiednia ustawa 3. Hetmani nadal podlegali jednak kontroli departamentu wojskowego Rady Nieustającej, nie mieli władzy administracyjnej ani sądowniczej. Mogli natomiast sprzedawać stopnie generalskie (co było wówczas dość powszechną praktyką w wielu armiach) i mianować oficerów do kapitana włącz- nie. Sejm Wielki znowu ograniczył władzę hetmanów. Utworzono 532 wtedy ponownie komisję sejmową pod przewodem jednego z het- manów, pozostali mieli zasiadać w Straży Praw, ustanowionej przez Konstytucję 3 maja 1791 r. Władzę zwierzchnią nad wojskiem przy- znano królowi, który mógł też mianować oficerów. Praktycznie het- mani nic mieli już żadnych funkcji w wojsku i podczas kampanii 1792 i 1794 r. nic odegrali żadnej roli. Wręcz przeciwnie! Przylgnęły do nich określenia zdrajców. Sprawiedliwość wymierzył im lud War- szaw)' i Wilna, wieszając na ulicach hetmana wielkiego litewskiego Szymona Kossakowskiego (25 IV 1794 w Wilnie) oraz polnego lite- wskiego, Józefa Zabicllę i wielkiego koronnego, Piotra Ożarows- kiego (9 V 1794 w Warszawie). Uniósł głowę tylko poprzedni het- man wielki koronny, główny twórca konfederacji targowickiej, Franciszek Ksawcry Branicki, który wyjechał z Polski przed wybu- chem Powstania Kościuszkowskiego. Formalnie urząd hetmana za- niknął wraz z ostatecznym upadkiem dawnej Rzeczypospolitej w 1795 r. Do panteonu narodowego weszli tylko niektórzy hetmani z XVI i XVII wieku. Przedstawione Czytelnikowi szkice biograficzne najwybitniejszych hetmanów dawnej Rzeczypospolitej są z konieczności dość jedno- stronne, ukazuję bowiem głównie ich działalność wojskową, dzięki której właśnie zajęli miejsce w panteonie naszych bohaterów histo- rii. Ze względu na ograniczoność miejsca znacznie słabiej została przedstawiona ich działalność polityczna, gospodarcza, życie rodzin- ne, mecenat kulturalny. Nie wszystkie te dziedziny życia wielkich hetmanów zostały zresztą dotąd zbadane. Bardziej wszechstronne przedstawienie ich działalności możliwe jest raczej w oddzielnych biografiach poszczególnych hetmanów. PRZYPISY Przypisy do wstępu 1. Z. Spieralski, Jeszcze o genezie i początkach hetmańfwa. "Studia i materiały do Historii Wojskowości", t. XH/2, 1966, s.33" 2. S. Kempski, Władza buławy. "Przegląd Historyczno-Wojskowy", t. VII/2, Warszawa 1935, s. 195. 3. Tamże, s. 189. 4. Tamże, s. 188. Przypisy do części pierwszej - Jan Tarnowski 1. Z. Spieralski: Jan Tarnowski 1488-1561. Warszawa 1977, s. 31. Dzie- je rodu oparte na tej pracy oraz na dziele W. Dworzaczka, Leliwici Tarno- wscy. Z dziejów możnowładztwa małopolskiego. Wiek XIV-XV, Warszawa 1971 i tegoż: Hetman Jan Tarnowski. Z dziejów możnowładztwa małopols- kiego, Warszawa 1985. 2. S. Herbst: Najazd tatarski 1512 r. w: Potrzeba historii czyli o polskim stylu życia, t. II, Warszawa 1978, s. 272. 3. Biblioteka Czartoryskich w Krakowie. Teki Naruszewicza, rękopis nr 33. W: Itinerarium Jana Tarnowskiego w Ziemi Świętej, wyd K. Hartleb, "Kwartalnik Historyczny" 1930. 4. Z. Spieralski: Jan Tarnowski, op. cit., s. 94. 5. J. Staszewski: Pierwsze zbliżenia w: Polska-Francja. Dziesięć wieków związków politycznych, kulturalnych, i gospodarczych, Warszawa 1983, s. 47. 6. Z. Spieralski: Jan Tarnowski, op. cit., s. 110-111. 7. W. Felczak: Historia Węgier, Wrocław-Warszawa-Kraków 1966, s. 126. 8. Z. Spieralski, Jan Tarnowski, op. cit., s. 124. 9. Z. Spieralski, Jan Tarnowski, op. cit., s. 170. 10. Życie Tarnowskiego przez Stanisława Orzechowskiego w: Życie sław- nych Polaków, wyd. J. N. Bohowicz, t. IV, Lipsk 1837, s. 9. 535 11. Opis bitwy pod Obertynem głównie według M. Kukiela, Zarys histo- rii wojskowości w Polsce, Londyn 1949, s. 39-42, cytat s. 42. Straty Mołda- wian pod Obertynem trudno precyzyjnie ustalić. Spieralski popełnia tu wy- raźne niekonsekwencje. Raz pisze o prawie 5000, a krytykuje dalej Stani- sława Górskiego (8000) - Kampania obertyńska 1531 r., Warszawa 1962, s. 188, innym razem pisze o ponad 7700 poległych - Awantury mołdawskie, Warszawa 1967, s. 86-87, wreszcie mówi tylko o 2746 poległych - Jan Tar- nowski, s. 183. M. Plewczyński ocenia straty Mołdawian na 7000 zabitych Obertyn, "Tygodnik Kulturalny" nr 18 z 29 IV 1984, s. 11, oraz Udzial jaz- dy obrony potocznej w walkach na pld. -wsch. pograniczu Rzeczypospolitej w latach 1531-1573, "Studia i Materiały do Hist. Wojskowości", t. XXVI, 1983, s. 113. 12. O. Laskowski, Odrębność staropolskiej sztuki wojennej, W-wa, 1935, s. 33. 13. J. Ochmański, Historia Litwy, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1982, s. 118. Dalsza część cytatu wg. Spieralskiego Jan Tarnowski, s. 236. 14. W. A. Serczyk, Iwan Groźny, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1977, s. 95. 15. Twierdzenie Spieralskiego, że Raresz ułożył się z nowym chanem Islam Gerejem I nie odpowiada prawdzie. Islam nie obalił wcale rządów przyjaznego Polsce Sahiba Gereja I, panował bowiem tylko od maja do września 1532 r. i ustąpił tronu właśnie Sahibowi. Ten ostatni nie został w 1532 r. obalony, lecz zaczął swe długotrwałe panowanie (do 1551). Przed objęciem tronu wspierał Sulejmana Wspaniałego podczas kampanii węgier- skiej w 1532 r. Zob. Le khanat de Crimee. Dans les Archives du Musee du Palais de Topkapi per. A. Bennigsen (i inni), Paris (1978), s. 328. 16. Z. Spieralski, Jan Tarnowski, op. cit., s. 277. 17. Tamże, s. 284. 18. J. Demel Historia Rumunii, Wrocław-Warszawa-Gdańsk 1970, s. 148. 19. Z. Spieralski, Jan Tarnowski, op. cit., s. 305. 20. W. Felczak, Historia Węgier, op. cit., s. 121. 21. Z. Kuchowicz, Barbara Radziwiłłówna, Łódź 1978, s. 182. 22. W. Dworzaczek, Leliwici Tarnowscy w XVI wieku, maszynopis, s. 324, Cytuje za Z. Spieralskim: Jan Tarnowski, s.384. 23. Z. Spieralski, Jan Tarnowski, s. 384. 24. Zarys dziejów wojskowości polskiej do roku 1864, t. I, Warszawa 1965, s. 350. 25. Biblioteka Polska. Ustawy prawa ziemskiego polskiego z przy datkiem o obronie koronnej J M Pana Jana Tarnowskiego, Wyd. K. J. Turowski, Kra- ków 1858, s. 144-147. 26. Sz. Starowolski, Wojownicy sarmaccy, oprac. J. Starnawski, Warsza- wa 1979, s. 237. 536 27. S. Orzechowski, op. cit., s. 24 i 49. 28. W. Dworzaczek, Hetman Jan Tarnowski, s. 247. 29. J. Ziomek, Renesans. Historia literatury polskiej pod red. K. Wyki, Warszawa 1980, s. 206. 30. W. Dworzaczek, Hetman Jan Tarnowski, s. 308, 309, 313 i 314. Do części drugiej - Jan Zamoyski 1. A. A. Witusik, Przodkowie Jana Zamoyskiego w: O Zamoyskich, Za- mościu i Akademii Zamoyskiej, Lublin 1978, s. 9. 2. H. Barycz, Studia zagraniczne Jana Zamoyskiego w: Czterysta lat Za- mościa. Materiały sesji naukowej pod red. J. Kowalczyka, Wrocław-War- szawa-Kraków-Gdańsk 1983, s. 230. 3. Cytuję za: A. Kempfi, Konwersja na katolicyzm oraz oratorstwo Jana Zamoyskiego w: Cztery wieki Zamościa, op. cit., s. 243. 4. A. Śliwiński, Jan Zamoyski, kanclerz i hetman wielki koronny, War- szawa 1947, s. 56. 5. A. Kempfi, Postawa antyniemiecka czy antyhabsburska Jana Zamoys- kiego w: Czterysta lat Zamościa, op. cit., s. 251. 6. S. Grzybowski, Henryk Walezy, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1980, s. 95. 7. A. A. Witusik, op. cit., s. 20. 8. S. Grzybowski, Jan Zamoyski - wielki poddany w: Czterysta lat Za- mościa, op. cit., s. 241. 9. A. Wyczański, Epoka Odrodzenia w: Zarys historii Polski pod red. J. Tazbira, Warszawa 1980, s. 225. 10. S. Grzybowski, Jan Zamoyski- wielki poddany, op. cit., s. 242. 11. Reformy wojskowe Batorego oprać, na podstawie: J. Wimmer, T.M. Nowak, Historia oręża polskiego 963-1795, Warszawa 1981, s. 310-321. 12. W. A. Serczyk, Iwan Groźny, op. cit., s. 133. 13. Tamże, s. 134. 14. S. Herbst, Wojskowość polska i wojny w okresie 1576-1648 w: Zarys dziejów wojskowości polskiej do r. 1864, t. I, red. J. Sikorski, Warszawa 1965, s. 396. 15. W.A. Serczyk, Iwan Groźny, op. cit., s. 135. 16. H. Kotarski, Wojsko polsko-litewskie podczas wojny inflanckiej 1576-1582, cz. I, "SMHW", t. XVI/2, 1970, s. 84. 17. W. A. Serczyk, Iwan Groźny, op. cit., s. 137-138. 18. Reinhold Heidenstein, Pamiętniki o wojnie moskiewskiej, tłum. J. Czubek, Lwów 1911, s. 132-134. 537 19. J. Piotrowski, Dziennik wyprawy Stefana Batorego pod Psków, Kra- ków 1894, s. 59. 20. Tamże, s. 77. 21. Tamże, s. 204. 22. R. Heidenstein, Pamiętnik o wojnie moskiewskiej, op. cit.,'s. 212. 23. K. Górski, Trzecia wojna Batorego z Wielkim Księstwem Moskiews- kim w 1581 r., "Biblioteka Warszawska", t. IV, 1892, s. 256. 24. M. Bielski, Kronika polska, cz. 7-8, Warszawa 1832-1833, s. 727. 25. M. Kukiel, Zarys historii wojskowości w Polsce, op. cit. s. 50. 26. J. Wimmer, Histora oręża polskiego, op. cit., s.330. 27. J. Tazbir, Legenda o Janie Zamoyskim w: Czterysta lat Zamościa, op. cit., s. 38, 41. 28. W. Sobieski, Żałobny hetman w: Trybun ludu szlacheckiego. Pisma historyczne, oprac. S. Grzybowski, Warszawa 1978, s. 291. 29. K. Lepszy, Walka stronnictw w pierwszych latach panowania Zyg- munta III, Kraków 1929, s. 7. 30. Poczet wojska wszystkiego Maximiliana A.D. 1587, Archiwum Radzi- wiłłowskie, dz. II, ks. 12, s. 607-608. Nieco inne dane u Wimmera, s. 212, S. Herbsta, Zarys dziejów wojskowości polskiej, t. I, Warszawa 1965, s. 403 i M. Plewczyńskiego, Bitwa pod Byczyną 24 11588, "SMHW", t. XVII/1, 1971, s. 129. 31. W. Sobieski, Żałobny hetman, op. cit., s. 304-305. 32. Wojskowość polska i wojny 1587-1648, Zarys dziejów wojskowości, s. 404. 33. Zamoyski do króla spod Byczyny 25 II 1588, Archiwum Radziwiłło- wskie, dz. II, ks. 3, s. 11. 34. "Opisanie potrzeby pod Byczyną", Archiwum Radziwiłłowskie, dz. II, ks. 12, s. 609. 35. M. Plewczyński, Bitwa pod Byczyną, op. cit., s. 159. 36. "Opisanie potrzeby pod Byczyną", tamże. 37. M. Plewczyński, Bitwa pod Byczyną, op. cit., s. 160-161. 38. S. Herbst w: Zarys dziejów wojskowości polskiej, op. cit., s. 407. 39. W. Sobieski, Żaobny hetman, op. cit., s. 309. 40. J.A. Chróścicki, Sztuka i polityka. Funkcje propagandowe sztuki w epoce Wazów 1587-1668, Warszawa 1983, s. 83-84. 41. D. Norrman, Sigismund Vasa och hans regering i Polen, Stockholm 1978, cytuję za recenzją W. Czaplińskiego, "Kwartalnik Historyczny" 1980/1, s. 221. 42. Cyt. za: K. Lepszy, Rzeczpospolita Polska w dobie sejmu inkwizycyj- nego (1589-1592), Kraków 1929, s. 176. 43. Tamże, s. 246-247. 538 44. Glosy w dyskusji; Czterysta lat Zamościa, s. 241, 248, 249. 45. J. Jasnowski (oprac.), Dwie relacje z wyprawy Zamoyskiego pod Ce- corę w r. 1595, "Przegląd Historyczno-Wojskowy", t. X, 1938, s. 245. 46. D. Bieńkowska, Michal Waleczny, Katowice 1975, s. 158. 47. Potrzeba maltańska przez JMP Zamoyskiego, hetmana i kanclerza koronnego roku pańskiego 1600, Archiwum Radziwiłłowskie, dz. II, ks. 12, s. 620. 48. Opis bitwy na podstawie K. Górskiego, Wojna z wojewodą wołoskim Michałem w r. 1600, "Ateneum" 1892, t. IV, s. 251-270. 49. A. Tarnawski, Działalność gospodarcza Jana Zamoyskiego, kancle- rza i hetmana wielkiego koronnego (1572-1605), Badania z dziejów społe- cznych i gospodarczych pod red. F. Bujaka, nr 18, Lwów 1935, s. 49. 50. J. Tazbir, Legenda Jana Zamoyskiego, op. cit., s. 30. 51. H. Wisner, Polityka zagraniczna i wewnętrzna Jana Zamoyskiego w: Czterysta lat Zamościa, op. cit., s. 248. 52. A. A. Witusik, O Zamoyskich, Zamościu i Akademii Zamoyskiej, op. cit., s. 75. 53. W. Kalinowski, Zamość - idealne miasto Renesansu, w: Czterysta lat Zamościa, op. cit., s. 92. 54. J. Kowalczyk, Jan Zamoyski w dziejach kultury polskiej, w: Czterysta lat Zamościa, s. 13. 55. A. Śliwiński, Jan Zamoyjski, op. cit., s. 357. 56. Tamże, s. 366. 57. J. Kowalczyk, Jan Zamoyski w dziejach kultury polskiej, Cztery ta lat Zamościa, op. cit., s. 25. 58. Tamże, s. 26. 59. S. Urbańczyk, Zasługi Jana Zamoyskiego dla języka polskiego, w: Czterysta lat Zamościa, op. cit., s. 232. 60. S. Herbst, Wojna inflancka. Rozprawy historyczne, t. XIX, Warsza- wa 1938, s. 172. 61. Tamże. 62. O. Laskowski, Odrębość staropolskiej sztuki wojennej, s. 35. 63. J. Kowalczyk, Jan Zamoyski w dziejach kultury polskiej, op. cit., s. 13. 64. J. Tazbir, Legenda Jana Zamoyskiego, op. cit., s. 36-37. 65. Tamże, s. 39. 66. M. Kukieł, Zarys historii wojskowości w Polsce, s. 51. 67. A. Śliwiński, Jan Zamoyski, op. cit., s. 436. 539 Przypisy do części trzeciej - Stanisław Żółkiewski 1. A. Bielowski (wyd.), Pisma Stanisława Żółkiewskiego, kanclerza ko- ronnego i hetmana, Lwów 1861, s. 171. 2. A. Prochaska, Hetman Stanisław Żółkiewski, Warszawa 1927, s. 301. 3. Żółkiewski 4 IV 1596 z Białej Cerkwi, Listy Stanisława Żółkiewskie- go 1584-1620, wyd. T. Lubomirski, Kraków 1868, s. 79-80. 4. (Bielski Joachim), Joachima Bielskiego dalszy ciąg kroniki polskiej za- wierającej dzieje od 1587 do 1598, oprac. F.M. Sobieszczański, Warszawa 1851, s. 280. 5. Żereła do istorii Ukrainy-Rusy, t. VIII, Lwów 1908, s. 92. 6. W. Czapliński, Stanisław Żółkiewski, w: Życiorysy historyczne, literac- kie i legendarne, pod red. Z. Stefanowskiej i J. Tazbira, Warszawa 1980, s.111. 7. A. Bielowski, Pisma Stanisława Żółkiewskiego, op. cit., s. 389. 8. A. Prochaska, op. cit., s. 64. 9. J. Tazbir, Panowanie Wazów i epoka baroku w: Zarys historii Polski, op. cit., s. 238. 10. H. Wisner, recenzja książki Jan Karol Chodkiewicz L. Podhorodec- kiego, "Kwartalnik Historyczny" r. LXXXX, 1983/1, s. 241. 11. W. Sobieski, Król a car. Dymitr Samozwaniec a Polska, studya histo- ryczne, Lwów 1912, s. 67. 12. W. Sobieski, Żółkiewski na Kremlu, Warszawa 1920, s. 38. 13. A. Prochaska, Wyprawa na Smoleńsk (z listów litewskiego kanclerza 1609-1611), odb. z "Kwartalnika Litewskiego", Wilno, s. 66. 14. Bitwa pod Kluszynem opracowana na podstawie: F. Kudelka, Bitwa pod Kluszynem, "Bellona" 1920, nr 6, Encyklopedia Wojskowa pod red. O. Laskowskiego, t. IV; K. Górski, Oblężenie Smoleńska 1609-1611 i bit\va pod Kluszynem, "Przewodnik naukowy i literacki", t. 23, 1895; M. Kukieł, Zarys historii wojskowości w Polsce, Londyn 1949 oraz na podstawie samo- dzielnych badań źródłowych według: Doniesienie o szczęśliwym powodzeniu oręża polskiego w Moskwie pod dowództwem S. Żólkiewskiego z 27 lipca 1610 w: AGAD Archiwum Radziwiłłów, t. 5, nr 557 Giovanni Luna do (za- pewne) dworzanina królewskiego Alessandro Cilliego z 17 lipca 1610, w: A. Sajkowski, W stronę Wiednia, Poznań 1984, s. 355-356 i Listy spod Smoleń- ska, oprac. T. Koprejewa, Odrodzenie i Reformacja w Polsce t. XXI, 1975. 15. A. Darowski, Polacy na Kremlu (1610-1612), Dzieje skarbca mos- kiewskiego, "Przegląd Polski" m.w. d.w. s. 645. 16. W. Sobieski, Żółkiewski na Kremlu, op. cit., s. 121. 17. W. Czapliński, Stanisław Żółkiewski, op. cit., s. 113. 18. W. Sobieski, Żółkiewski na Kremlu, s. 132. 19. Tamże, s. 195. 540 20. J. Maciszewski, Polska a Moskwa 1603-1611. Opinie i stanowiska szlachty polskiej, Warszawa 1968, s. 9-10. 21. Informacje o majątku Żółkiewskiego opracowano na podstawie: A. Jabłonowski, Źródla dziejowe, Warszawa 1897 oraz A. Pawiński, Polska XVI w. pod wzglądem geograficzno-statystycznym, t. I-V, Warszawa 1883-1895; A. Prochaska, Hetman Stanisław Żółkiewski, op. cit. 22. Relacja o bitwie: A. Sajkowski, W stronę. Wiednia, op. cit., s. 130-131. 23. Z. Spieralski, Awantury mołdawskie, Warszawa 1967, s. 162. 24. Yotum hetmana na sejmie 1616 r., B.U. Jagiellońskiego, rkps 102, p. 517-524. 25. W. Konopczyński, Dzieje Polski nowożytnej, t. I, Warszawa 1936, s. 249. 26. Z. Spieralski, Awantury mołdawskie, op. cit., s. 166. 27. Z. Ossoliński, Pamiętnik, oprac. J. Długosz, Warszawa 1983, s. 108. 28. H. Malewska, Listy staropolskie z epoki Wazów, Warszawa 1977, s. 16. 29. Komput wojska kwarcianego pod Oryninem 1619, Archiwum Radzi- wiłłów, dz. II, ks. 12, s. 792. 30. H. Malewska, Listy staropolskie z epoki Wazów, op. cit., s. 167. 31. R. Majewski, Cecora - rok 1620. Warszawa 1970; Z. Wójcik, Ceco- ra - rok 1620 (recenzja), "Przegląd Historyczny" 1971/4, s. 745; W. Maje- wski, recenzja w: "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XVIII/1, Warszawa 1971, s. 271; J. Teodorczyk, Jeszcze o Cecorze, "Kwartalnik Hi- storyczny", 1972/4, s. 645, R. Majewski, Odpowiedź J. Teodorczykowi, "Kwartalnik Historyczny" 1973/4, s. 905; N. Raszba, W sprawie Cecory - rok 1620 Ryszarda Majewskiego, "Studia Historyczne", 1975/4, s. 389, R. Majewski, Docentowi Noi Raszbie w odpowiedzi, tamże, s. 407. 32. Bielowski, Pisma, op. cit., s. 33. T. Szemberg, Relacja prawdziwa o wejściu wojska polskiego do Wo- łoch w roku pańskim 1620 w: Bielowski, Pisma, op. cit., s. 576. 34. M. Baliński, Zgon Żółkiewskiego w cecorskiej potrzebie, "Studia Hi- storyczne", Wilno 1851, s. 317. 35. Pamiętniki o Koniecpolskich, wyd. i oprac. S. Przyłęcki, Lwów 1842, s. 169. 36. W. Hahn, Stanisław Żółkiewski w poezji polskiej. Szkic literacki, Lwów 1908, s. 6-7. 37. W. Czapliński, Stanisław Żółkiewski, op. cit., s. 124. 38. Tamże, s. 130. 39. Tamże, s. 131. 40. Mata Encyklopedia Wojskowa, t. III, Warszawa 1971, s. 646. 541 Przypisy do części czwartej - Jan Karol Chodkiewicz 1. Korespondencja J. K. Chodkiewicza w: Bibl. Czartoryskich w Krako- wie, rkps nr 3237, s. 21-50 i nr 3238, s. 9-16. 2. Podział dóbr między J. K. Chodkiewiczem i A. Chodkiewiczem w: WAP w Krakowie. Archiwum Młynowskie Chodkiewiczów na Wawelu, nr 20. 3. Bibl. PAN w Kórniku, rkps 289, nr 42. Cytuję za: H. Wisner, rcccn/ja książki L. Podhorodeckiego Jan Karol Chodkiewicz, "Kwartalnik Histo- ryczny", 1983/1, s. 240. 4. AGAD, Archiwum Radziwiłłów, dz. II, t. 4, nr 425. 5. Tamże, t. 4, nr 426. 6. S. Herbst, Wojna inflancka. Rozprawy historyczne, t. XIX, Warszawa 1938, s. 91. Cały opis kampanii inflanckiej głównie na podstawie tej pracy. 7. J. Teodorczyk, Polskie wojsko i sztuka wojenna w pierwszej połowie XVII wieku, "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XXI, Warsza- wa 1978, s. 300. 8. Zobacz listy J. K. Chodkiewicza do J. Zamoyskiego z 1603 r. Zapro- szenie na wesele z 23 IV 1603, AGAD, BOZ nr 171. 9. Biblioteka Akademii Nauk w Wilnie, F 139, SK 809. Cytuję za Wisne- rem, recenzja książki J.K. Chodkiewicz, op. cit., s. 240. 10. J.K. Chodkiewicz do J. Zamoyskiego 29 XII 1602 spod Dorpatu, AGAD, BOZ nr 171. 11. Opracowano głównie na podstawie: S. Herbst, Wojna inflancka 1603-1604. Studia historyczne. W 35-lecie pracy naukowej H. Łowmiańs- kiego, Warszawa 1958. 12. Wspomniane listy króla do J. K. Chodkiewicza zob. Biblioteka Czar- toryskich, rkps 2073, s. 177-197. Szczegóły nadania buławy rkps 3237, s. 43-15. 13. List z 18 IV 1605 z Berzan, Bibl. Czart., rkps 3237, s. 95-96. 14. M. Kukieł, Zarys historji wojskowości w Polsce, op. cit., s. 62. F. Kudelka, Bitwa pod Kircholmem, Warszawa 1921, s. 56. 15. L. Tersmeden, Organizacja bojowych i administracyjnych jednostek s:\vedzkich i rozwój taktyki ich walki w XVII w. (do ok. 1680 r.), "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XXI, 1978, s. 317-318. Ostatnio o Kircholmie J. Teodorczyk w: "Tygodnik Kulturalny" 1984 nr 28, Wisner, Kircholm 1695, Warszawa 1987. 16. J. Wimmer, Historia piechoty polskiej do 1864 r., Warszawa 1978, s. 119. 17. H. Chodkiewicz do starosty żmudzkiego 6 XI 1572, AGAD, BOZ, rkps 2784, s. 9-11. 18. Transakcja familijna z 1572 r., AGAD, AR II, ks. 12, s. 722-725. 19. Bogata korespondencja między Radziwiłłami a Chodkiewiczami w 542 AGAD, AR V, t. 46, nr 2042, 2043, 2044, 2045, 2047, 2050, 2051, 2054, 2050 (w sumie ponad 200 listów, w tym 47 listów J. K. Chodkiewicza). 20. K. Tyszkowski, Odgiosy rokoszowe na Litwie, "Ateneum Wileńskie" 1923, s. 39. 21. Cytuję za H. Wisnerem, recenzja książki J. K. Chodkiewicz, op. cit., s. 240. 22. L. Sapieha do J. Radziwiłła 7 VIII 1610 spod Smoleńska, Archiwum Radziwiłłów, Scriptores rerumpolonicarum, t. VIII, op. cit., s. 149. 23. Cytuję za: E. Razin, Historia sztuki wojennej, t. III, Warszawa 1964, s. 177-178. 24. J. K. Chodkiewicz do K. Kamieńskiego 2 X 1612 z Wiążmy. Bibl. Czart., rkps 3238, s. 59. 25. J. K. Chodkiewicz do J. Radziwiłła 8 III 1614 z Bychowa, AGAD, Arch. Radziwiłł., V, t. 46, nr 2047. 26. S. Starowolski, Wojownicy sarmaccy, oprac. J. Starnawski, Warsza- wa 1978, s. 284-286. 27. K. Kamieński do J. K. Chodkiewicza 28 XI 1617 z Lachowicz, Bibl. Czart., rkps 3238, s. 87. 28. "Comput wojska polskiego przeciw Osmanowi AD 1621", AGAD, Archiwum Radziwiłł. II, ks. 12, s. 715. Bardzo zbliżony jest "Komput woj- ska na pierwszą ekspedycję chocimską pod komendą J. K. Chodkiewicza", AGAD, zbiór z Suchej, rkps 17/25, s. 160-167. Podane wykazy w wielu in- nych rękopisach. 29. J. Sękowski (oprać, i wyd.), Collectanea z dziejopisów tureckich... Warszawa 1824, s. 147. 30. Pamiętniki o wyprawie chocimskiej, wyd. Ż. Pauli, Kraków 1859, s. 128. 31. J. Tretiak, Historia wojny chocimskiej, Warszawa 1921, s. 165. 32. S. Herbst w: Zarys dziejów wojskowości polskiej, op. cit., s. 434. 33. Szczegóły o legendzie Chodkiewicza w: L. Podhorodecki, N. Raszba, Wojna chocimską 1621 r., Kraków 1979, s. 304-307 i L. Podhorodecki, Jan Karol Chodkiewicz (1560-1621), Warszawa 1982, s. 397-399. Cytaty z O. Laskowskiego: Odrębność staropolskiej sztuki wojennej, s. 35-36 i Ency- klopedia Wojskowa, t. I, s. 678-679. Przypisy do części piątej - Stanisław Koniecpolski 1. Inwentarz dóbr podolskich w 1609 r., Archiwum Podhorodeckie hr. A. Potockiego, Woj. Archiwum Państw, w Krakowie, rkps XII/21/2, cyt. za: Z. Wielebska, Powstanie majątku Stanisława Koniecpolskiego (1591- -1646), hetmana wielkiego koronnego, "Studia Historyczne", 1981/4, s. 548. 543 2. Z. Ossoliński, Pamiętniki, s. 109. 3. Rozprawa szczęśliwa z Talary JMP Hetmana Polnego Stanisława Ko- niecpolskiego na Podolu pod Szmańkowcami z roku 1624 6-ta februari, wyd. A. Czołowski, "Kwartalnik Historyczny", t. VI, 1892, s. 97. 4. Tamże. 5. Diariusz prawdziwy zwycięstwa nad Tatarami Łukasza Miaskowskiego w: Pamiętniki o Koniecpolskich, op. cit., s. 255. 6. Kampania martynowska opracowana głównie na podstawie: J. Teodor- czyk, Walki z Tatarami w pierwszej połowie XVII w., Zarys dziejów wojs- kowości polskiej do r. 1864, t. I, Warszawa 1965, s. 469-472 oraz tenże, Pogrom Kantymira, Warszawa 1972. 7. J. Teodorczyk, Wojskowość polska w pierwszej polowie XVII w. w: Hi- storia wojskowości polskiej. Wybrane zagadnienia. Warszawa 1972, s. 184. 8. S. Gołębiowski, Pamiętnik o Tomaszu Zamoyskim, kanclerzu wielkim koronnym, "Biblioteka Warszawska" 1853, t. IV, s. 210. 9. Cytuję za: J. Teodorczyk, Wyprawa szwedzka z Meklemburgii do Prus Królewskich, "SMHW", t. VI/2, Warszawa 1960, s. 130. 10. J. Teodorczyk, Wojna polsko-szwedzka w: Zarys dziejów wojskowoś- ci polskiej, op. cit., s. 447. 11. Tamże, s. 449. 12. Kampania hamersztyńska na podstawie cytowanych powyżej prac Te- odorczyka. 13. Cytuję za: A. Szelągowski, O ujście Wisfy wielka wojna pruska, War- szawa 1905, s. 178. 14. M. Roberts, Gustavus Adolphus. A history of Sweden 1611-1632, t. II, London-New York-Toronto 1958, s. 343. 15. T. Korzon, Dzieje wojen i wojskowości w dawnej Polsce, t. II, Lwów- -Warszawa-Kraków 1923, s. 230; M. Roberts, op. cit., s. 389. 16. A. Filipczak-Kocur, Sejm zwyczajny z roku 1629, Warszawa-Wroc- ław 1979, s. 99. 17. J. Staszewski, Bitwa pod Trzcianą, "Przegląd Historyczno-Wojsko- wy", t. IX, 1937, s. 413. 18. Tamże, s. 415^116. 19. Kampania 1626-1628 głównie na podstawie: J. Teodorczyk, Wojna polsko-szwedzka 1626-1629 w: Zarys dziejów wojskowości polskiej do r. 1864, op. cit., s. 434-454. 20. Cytuję za: W. Tomkiewicz, Powstanie kozackie w roku 1630, Kraków 1930, s. 6. 21. S. Koniecpolski do Władysława IV 23 X 1633 spod Kamieńca Podol- skiego, Bibl. Czart, rkps 128, s. 149. 22. Biblioteka Raczyńskich, rkps 24, s. 34. 544 23. E. Kotłubaj, Życie Janusza Radziwitta, Wilno-Witebsk 1859, s. 251. 24. W. Tomkiewicz, Plan kampanii pruskiej 1635 r., "Przegląd Historycz- no-Wojskowy", t. IX, Warszawa 1937, s. 308. 25. (Ogier K.), Karola Ogiera dziennik podróży do Polski 1635-1636, tłum. E. Jędrkiewicz, oprac. W. Czapliński, Gdańsk 1950, s. 279. 26. Z. Wielebska, Powstanie majątku Stanisława Koniecpohkiego, op. cit.,s. 551-552. 27. Pamiętniki o Koniecpolskich, op. cit., s. 179. 28. A. S. Radziwiłł, Pamiętnik o dziejach w Polsce, Warszawa 1980, t. I, s. 351 i t. II, s. 217-218. 29. Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańs- kich, t. VIII, s. 392. 30. F. Siarczyński, Obraz wieku panowania Zygmunta III, Lwów 1828, cz. I, s. 239. 31. M. Antonów, Stanisław Koniecpolski, hetman wielki koronny a Ko- zaczyzna, Sprawozdania Tow. Naukowego we Lwowie, t. XII, 1932, s. 92. 32. S. Okolski, Diariusz transakcji wojennej między wojskiem koronnym i zaporoskim w roku 1637, wyd. A. Turowski, Kraków 1859, s. 14. 33. Według: W. Tomkiewicz, Ograniczenie swobód kozackich w roku 1638, Lwów 1930, s. 19. 34. Tamże, s. 24. 35. Z. Wójcik, Dzikie Pola w ogniu. O Kozaczyźnie w dawnej Rzeczy- pospolitej, wyd. III, Warszawa 1968, s. 124. 36. O. Laskowski, Ochmatów w: Encyklopedia wojskowa, t. VI, s. 30. 37. Oświęcim, Dyaryusz, 1643-1651 wyd. W. Czermak, Kraków 1907, s. 40. 38. Tamże, s. 44. 39. Bitwa opracowana na podstawie Dyaryusza Oświęcima, O. Laskows- kiego oraz B. Baranowskiego, Stosunki polsko-tatarskie w latach 1632- -1648, Łódź 1949. 40. K. Opaliński, Listy do brata Łukasza 1641-1653, wyd. R. Pollak, Wrocław 1957, s. 152. 41. Tamże, s. 273. 42. Tamże, s. 318. 43. J. Jerlicz, Latopisiec albo kroniczka, t. I, Warszawa 1853, s. 49. 44. (Michałowski J.), Jakuba Michalowskiego, Wojskiego lubelskiego... Księga pamiętnicza, (wyd.) A. Z. Helcel, Kraków 1864, s. 376. 45. O. Laskowski, Odrębność staropolskiej sztuki wojennej, op. cit., s. 36. 545 35 - Sławni hetmani... Przypisy do części szóstej - Stefan Czarniecki 1. A. Kersten, Stefan Czarniecki 1599-1665, Warszawa 1963, s. 95. 2. W. Majewski, Posłowie w: O. Górka, "Ogniem i mieczem" a rzeczy- wistość historyczna, Warszawa 1986, s. 238. 3. M. Dubiecki, Kudak - twierdza kresowa i jej okolice, Kraków 1879, s. 145. 4. Żywot Bogusława Radziwiłła, Bibl. PAN w Kórniku, rkps 354, s. 34, Cytuję za: A.Kersten, Stefan Czarniecki, s. 160. 5. J. Łoś, Pamiętniki Łosia, towarzysza chorągwi pancernej margrabiego Myszkowskiego, wyd K. W. Wójcicki, Warszawa 1852, s. 16. 6. Cytuję za: A. Kersten, Stefan Czarniecki, op. cit., s. 177. 7. Czarniecki do nieznanego respondenta 7 II 1655, Księga pamiętnicza Michalowskiego, s. 746-747. 8. Tamże. 9. A. Stade, Geneza decyzji Karola X Gustawa o wojnie z Polską w 1655 r., "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XIX/2, 1973, s. 91. 10. W. Rudawski, Historya polska od śmierci Władysława IV aż do poko- ju oliwskiego, wyd. W. Spasowicz, Petersburg-Mohylew 1855, t. I, s. 305- -306. 11. L. Kubala, Wojna szwedzka w r. 1655 i 1656, Lwów-Warszawa 1913), s. 118-119. 12. S. Ranotowicz, Opisanie inkursyjej Szwedów do Polskiej i do Krako- wa, wyd. J. Mitkowski, Kraków 1958, s. 12. 13. T. Nowak, Operacja krakowska króla Karola X Gustawa w: Wojna polsko-szwedzka, op. cit., s. 255. 14. L. Jenike, Stefan Czarniecki. Urywek historyczny, Warszawa 1891, s. 145. 15. (M. Jemiołowski), Pamiętnik Mikołaja Jemiolowskiego, towarzysza lekkiej chorągwi... wyd. A. Bielowski, Lwów 1850, s. 78. 16. Cytaty za: S. Herbst, Wojna obronna 1655-1660 w: Polska w okresie drugiej wojny północnej, Warszawa 1957, t. I, s. 71-73 i 74, J. Teodorczyk, Wyprawa zimowa Czarnieckiego 1656 r. i bitwa pod Gołębiem, w: Wojna polsko-szwedzka, op. cit.,s. 295. 17. S. Pufendorf, De rebus a Carolo Gustavo, Sveciae rege gestis, Norim- bergae 1729, t. III, s. 136. 18. K. Marcinkowski, Stefan Czarniecki w dobie potopu szwedzkiego. Kampania nad Wisłą i Sanem r. 1655/1656, Kraków 1935, s. 119-120. 19. M. Jemiołowski, op. cit., s. 91. 20. S. Herbst, Wojna obronna, op. cit., s. 87. 21. M. Jemiołowski, op. cit., s. 96. 546 22. Cytuję za: A. Kersten, Stefan Czarniecki, op. cit., s. 306. 23. Cytuję za: W. Czapliński, Wyprawa Czarnieckiego na Pomorze Za- chodnie w r. 1657, "Roczniki Historyczne", t. XVIII, 1949, s. 147. 24. Łoś, op. cit., s. 35-36. 25. S. Herbst, Wojna obronna, op. cit., s. 113; W. Czapliński, Polacy z Czarnieckim w Danii (1658-1659), "Rocznik Gdański", t. IX, 1937, s. 312, 338. 26. J. Jerlicz, Latopisiec albo kroniczka, t.II, s. 97. 27. S. Herbst, Wojna obronna, op. cit., s. 118. 28. W. Majewski, Polska sztuka wojenna drugiej polowy XVII w. w: Hi- storia wojskowości polskiej. Wybrane zagadnienia, s. 203-204. 29. Siły rosyjskie w bitwie pod Połonką według Theatrum Europaeum, t. IX, Norimbergae 1699, s. 47-48. 30. Bitwa pod Połonką opracowana na podstawie: W. Czermak, Szczęśli- wy rok, "Przegląd Polski", t. 82, Kraków 1886, s. 510-519, Encyklopedia Wojskowa pod red. O. Laskowskiego, t. VI, Warszawa 1936, s. 665-668 oraz Z. Spieralski, Stefan Czarniecki 1604-1665, Warszawa 1974, s. 248- -254. 31. J. A. Chrapowicki, Diariusz, cz. I- lata 1656-1664. Oprac. T. Wa- silewski, Warszawa 1978 s. 249-250. 32. J. Ch. Pasek, Pamiętniki, Warszawa 1924, s. 42-43. 33. O armii rosyjskiej i jej stratach pod Kuszlikami: Russkij Biograficze- skij Slowar, hasło: Chowański Iwan Andriejewicz, t. XXI, Pietierburg 1901, s. 376 oraz S. Sołowiew, Istorija Rossii, ks. III, Moskwa 1960, s. 115. 34. W. Majewski, Polska sztuka wojenna w drugiej polowie XVII w. w: Historia wojskowości polskiej, s. 208. Szczegóły w: tenże, Ostatnia kampa- nia Czarnieckiego 1664 r. Okres wiosenny, cz. II, "Studia i Materiały do Hi- storii Wojskowości", t. XVI/1, 1970. Przypisy do części siódmej - Jan Sobieski 1. H. Barycz, Rzecz o studiach w Krakowie dwóch generacji Sobieskich, Kraków-Wrocław 1984, s. 15. 2. Zobacz: Z. Wójcik, Jan Sobieski 1629-1696, Warszawa 1983, s. 36. 3. T. Korzon, Dola i niedola Jana Sobieskiego, t. I, Kraków 1898, s. 22. 4. Przede wszystkim jest to cenna pozycja M."Komaszyńskiego, Maria Kazimiera D'Arquien Sobieska, królowa Polski 1641-1716, Kraków 1983, której autor broni Marysieńkę przed wieloma zarzutami, jakie stawiali jej dotąd historycy i pisarze. 547 5. H. Barycz, Lata szkolne Marka i Jana Sobieskich w Krakowie, Kra- ków 1939, s. 40. 6. Z. Wójcik, Jan Sobieski, op. cit., s. 92. 7. /. Sobieski, Listy do Marysieńki, oprac. L. Kukulski, Warszawa 1962, s. 56 i 62-63 - listy z 10 i 20 sierpnia 1665. 8. Tamże, s. 136 - list z 14 lipca 1666. 9. W. Majewski, Podhajce - letnia i jesienna kampania 1667 r., "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. VI/1, 1960, s. 96. 10. W. Majewski, Polska sztuka wojenna w drugiej połowie XVII w., op. cit., s. 205. 11. A. Przyboś, Michał Korybut Wiśniowiecki 1640-1673, Kraków- -Wrocław 1984, s. 61. 12. Sobieski, Listy do Marysieńki, op. cit., s. 395-396 - list z 28 VIII 1671. 13. O. Laskowski, Jan III Sobieski, Lwów 1933, s. 79. 14. Z. Wójcik, Jan Sobieski, op. cit., s. 184. 15. H. Zieliński, Wyprawa Sobieskiego na czambuły tatarskie, "Przegląd Historyczno-Wojskowy," t. II, 1930, s. 39, 42. 16. Z. Wójcik, Jan Sobieski, op. cit., s. 205-206. 17. K. Górski, Wojna Rzeczypospolitej Polskiej z Turcją w 1. 1672-1673, "Biblioteka Warszawska", t. II, 1890, s. 78. 18. Awizy spod Chocimia 12 XI 1673 w: J. Woliński, Materiały do wojny polsko-tureckiej 1672-1673, "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XI/2, 1965, s. 290. 19. K. Górski, Wojna Rzeczypospolitej polskiej z Turcją, op. cit., s. 83. 20. Awizy spod Chocimia, s. 290. Bitwa pod Chocimiem oprać, na pod- stawie; K. Górski, Wojna Rzeczypospolitej polskiej z Turcją, J. Woliński, Chocim, Encyklopedia Wojskowa, t. I, s. 674-677. 21. Relacja rezydenta cesarskiego w Warszawie J. Stoma z l XII 1673, "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XI/2, s. 299. 22. O. Laskowski, Odrębność staropolskiej sztuki wojennej, s. 38-39. 23. M. Kukieł, Zarys historii wojskowości w Polsce, op. cit., s. 77. 24. Zobacz: J. Śliziński, Jan III Sobieski w literaturze narodów Europy, Warszawa 1979. Podstawowe prace obejmujące całość życia i działalności: Z. Wójcik, Jan Sobieski, O. Forst de Battaglia, Jan Sobieski, król polski, Warszawa 1983. W tej pierwszej wykaz całej literatury dotyczącej tematu. Ostatnio: J. Tazbir, Legenda odsieczy Wiednia w: Świat panów Pasków, Łódź 1986. 548 Przypisy do zakończenia 1. S. Kempski, Władza buławy, op. cit., s. 215. 2. S. Woliński, recenzja pracy J. Kamińskiego, Urzędy hetmańskie w da- wnej Polsce, "Przegląd Historyczno-Wojskowy", t. V, 1932, s. 280. 3. S. Woliński, Urzędy hetmańskie w świetle ustawodawstwa polskiego, "Przegląd Historyczno-Wojskowy", t. VI, 1933, s. 80. ŹRÓDŁA I LITERATURA Wydane drukiem źródła, a także opracowania dotyczące sławnych hetma- nów są liczebnie ogromne; do każdego z nich można wymienić po kilkaset pozycji. Niniejszy wykaz obejmuje tylko ważniejsze źródła i literaturę przedmiotu, z których korzystał autor przy opracowaniu tematu. Źródła Archiwum domu Radziwiłłów. Scriptores rerum polonicarum, wyd. A. Sokołowski t. VIII, Kraków 1885. Archiwum Jana Zamoyskiego, t. I-IV, oprac. W. Sobieski, J. Siemieńs- ki i K. Lepszy, Warszawa-Kraków 1904-1948. Bielowski A. (wyd.), Pisma Stanisława Żólkiewskiego, kanclerza koron- nego i hetmana, Lwów 1861. Bielski J., Dalszy ciąg kroniki zawierającej dzieje od 1587 do 1598, oprac. F.M. Sobieszczański, Warszawa 1851. Chomętowski W. (wyd.), Korespondencja Jana Karola Chodkiewicza, Warszawa 1875. Czołowski A. (wyd.), Rozprawa szczęśliwa z Talary JMP hetmana polne- go Stanisława Koniecpolskiego na Podolu pod Szmańkowcami, "Kwartalnik Historyczny", t. VI, 1892. Czubek J. (wyd.), Pisma politycze z czasów rokoszu Zebrzydowskiego 1606-1608, t. I-II, Kraków 1918. Hertleb K. (wyd.), Itinerarium Jana Tarnowskiego w Ziemi Świętej, "Kwartalnik Historyczny" 1930. Heidenstein R., Pamiętnik o wojnie moskiewskiej, tłum. J. Czubek, Lwów 1911. Jabłonowski A. (wyd.), Źródła dziejowe, Warszawa 1897. Jasnowski J. (oprac.), Dwie relacje z wyprawy Zamoyskiego pod Cecorę w r. 1595, "Przegląd Historyczno-Wojskowy", t. X, 1938. Jemiołowski M., Pamiętnik... towarzysza lekkiej chorągwi..., wyd. A. Bielowski, Lwów 1850. Jerlicz J., Latopisiec albo kroniczka, wyd. KWŁ Woj cieki t. I, Warszawa 1853. 551 Kochowski W., Lata potopu 1655-1657, wyd. L. Kukulski, oprac. A. Kersten, Warszawa 1961. Kutrzeba S., Polskie ustawy i artykuły wojskowe od XV do XVII w., Kra- ków 1937. Lubomirski T. (wyd.), Listy Stanisława Żółkiewskiego, 1584-1620, Kra- ków 1868. Łoś W., Pamiętnik... towarzysza chorągwi pancernej, wyd. K. Wl. Wójci- cki, Warszawa 1852. Malewska H. (wyd.), Listy staropolskie z epoki Wazów, Warszawa 1977. (Maskiewicz S. i B.), Pamiętniki Samuela i Bogusława Maskiewiczów, oprac. A. Sajkowski, Wrocław 1961. Michałowski J., Księga pamiętnicza, wyd. A. Z. Helcel, Kraków 1864. Ogier K., Dziennik podróży do Polski 1635-1636, oprac. W. Czapliński, Gdańsk 1950. Okolski S., Diariusz transakcji wojennej między wojskiem koronnym i za- poroskim w r. 1637, wyd. A. Turowski, Kraków 1859. Opaliński K., Listy do brata Łukasza 1641-1653, wyd. H. Pollak, Wroc- ław 1957. Orzechowski S., Żywot Tarnowskiego w: Życie stawnych Polaków, wyd. J. N. Bochowicz, Lipsk 1837. Ossoliński Z., Pamiętnik, oprac. J. Długosz, Warszawa 1983. Oświęcim S., Dyaryusz 1643-1651, wyd. W. Czermak, Kraków 1907. Pasek J. Ch., Pamiętnik, Warszawa 1924. Pauli Ż. (wyd.), Pamiętniki o wyprawie chocimskiej, Kraków 1859. Pawiński A. (wyd.), Polska XVI w. pod względem geograficznym i staty- stycznym, t. I-V, Warszawa 1883-1895. Piotrowski J., Dziennik wyprawy Stefana Batorego pod Psków, Kraków 1894. Prochaska A. (wyd.), Z listów litewskiego kanclerza 1609-1611. Wypra- wa na Smoleńsk, "Kwartalnik Litewski", Wilno 1911. Przyłęcki S. (wyd.), Pamiętniki o Koniecpolskich, Lwów 1842. Radziwiłł A. S., Pamiętnik o dziejach w Polsce, oprac. A. Przyboś i R. Zelewski, t. I-III, Warszawa 1980. Ranotowicz S., Opisanie inkursyjej Szwedów i Polskiej do Krakowa, wyd. J. Mitkowski, Kraków, "Wczoraj i dziś" 1958 nr 11. Rudawski W., Historya polska od śmierci Władysława TV aż do pokoju oliwskiego, Petersburg-Mohylew 1855. Schiitz E. (wyd.), Ań armeno-kipchak cronicle on the polish-turkish wars in 1620-1621, Budapeszt 1968. Sobieski J., Listy do Marysieńki, oprac. L. Kukulski, Warszawa 1962. Starowolski Sz., Wojownicy sarmaccy, oprac. J. Starnawski, Warszawa 1979. 552 Woliński J., (oprac.), Materiały do wojny polsko-tureckiej 1672-1676, "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XII-2, XI/1, YII/2, War- szawa 1961, 1964-1965. Żółkiewski S., Początek i progres wojny moskiewskiej, oprac. J. Macisze- wski, Warszawa 1968. Ponadto wykorzystano źródła rękopiśmienne, cytowane w przypisach. Besala J., Stefan Batory, Warszawa 1992. Opracowania Antonów M., Stanisław Koniecpolski, hetman wielki koronny a Kozaczy- zna. Sprawozdania Towarzystwa Naukowego we Lwowie, t. XII, 1932. Baranowski B., Stosunki polsko-tatarskie w latach 1632-1648, Łódź 1949. Barycz H., Rzecz o studiach w Krakowie dwóch generacji Sobieskich, Kraków-Wrocław 1984. Bieńkowska D., Michał Waleczny, Katowice 1975. Brodowski S., Żywoty hetmanów Królestwa Polskiego i Wielkiego Księst- wa Litewskiego, Z materiałów po S. Brodowskim w Podhorcach wydał Ż. Pauli, Lwów 1850. Byliński J., Dwa sejmy z roku 1613, Wrocław 1984. Czapliński W., Stanisław Żółkiewski w: Życiorysy historyczne, literackie i legendarne, pod red. Z. Stefanowskiej i J. Tazbira, Warszawa 1980. Czapliński W., Stanisław Koniecpolski w: Polski Słownik Biograficzny, z. 59, 1968. Czapliński W., Władysław IV i jego czasy, Warszawa 1972. Czapliński W., Wyprawa Czarnieckiego na Pomorze Zachodnie w r. 1657, "Roczniki Historyczne", t. XVIII, 1949. Czapliński W., Polacy z Czarnieckim w Danii (1658-1659), "Rocznik Gdański", t. IX, 1937. Czapliński W., Długosz J., Życie codzienne magnaterii polskiej XVII wieku, Warszawa 1976. Czermak W., Szczęśliwy rok. Dzieje wojny polsko-moskiewskiej w r. 1660. "Przegląd Polski", t. 82, Kraków 1886. Demel J., Historia Rumunii, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1970. Dobrowolska W., Jan Karol Chodkiewicz w: PSB, t. III, 1937. Dubiecki M., Kudak-twierdza kresowa i jej okolice, Kraków 1879. Dworzaczek W., Genealogia, Warszawa 1959. Dworzaczek W., Jan Tarnowski. Z dziejów możnowładztwa małopolskie- go, Warszawa 1985. 553 Forst de Battaglia O., Jan Sobieski, król polski, przekład K. Szyszkows- ki, oprac. Z. Wójcik, Warszawa 1983. Grzybowski S., Jan Zamoyski, Warszawa 1994. Filipczak-Kocur A., Sejm zwyczajny z r. 1629, Warszawa-Wrocław 1979. Gołębiowski S., Strona moralna Jana Karola Chodkiewicza, "Biblioteka Warszawska", t. III, 1854. Górka O., "Ogniem i mieczem" a rzeczywistość historyczna. Oprać, i po- słowie W. Majewski, Warszawa 1986. Górski K., Wojna Rzeczypospolitej ze Szwecją od 1626 do 1629, "Biblio- teka Warszawska", 1888. Górski K., Oblężenie Smoleńska 1609-1611 i bitwa pod Ktuszynem. "Przewodnik Naukowy i Literacki", t. 23, 1895. Górski K., Wojna Rzeczypospolitej polskiej z Turcją w latach 1672-1673, "Biblioteka Warszawska", t. II, 1890. Górski K., Wojna z wojewodą wołoskim Michałem w r. 1600, "Atene- um", 1892. Górski K., Pierwsza, druga, trzecia wojna Rzeczypospolitej z Wielkim Księstwem Moskiewskim za Batorego, "Biblioteka Warszawska", t. II, 1892, t. IV, 1892. Grzybowski S., Henryk Walezy, Warszawa 1986. Herbst S., Najazd tatarski w 1512 r. Potrzeba historii czyli o polskim stylu życia, t. II, Warszawa 1978. Herbst S., Wojna inflancka 1600-1602. Rozprawy historyczne, t. XIX, Warszawa 1938. Herbst S., Wojna inflancka 1603-1604. Studia Historica. W 35-lecie pra- cy naukowej H. Łowmiańskiego, Warszawa 1958. Herbst S., Wojna obronna 1655-1660 w: Polska w drugiej wojnie północ- nej 1655-1666, t. II, Warszawa 1957. Horn M., Chronologia i zasięg najazdów tatarskich na ziemie Rzeczypos- politej Polskiej w 1. 1600-1647, "SMHW", t. YIII/1, 1962. Jaworski M., Kampania ukrainna Jana Sobieskiego w 1671 r., "SMHW", t. XI/1,1965. Jenike K., Stefan Czarniecki, Urywek historyczny, Warszawa 1891. Kempski S., Władza buławy, "Przegląd Historyczno-Wojskowy", t. VII/2, 1935. Kersten A., Stefan Czarniecki 1599-1665, Warszawa 1963. Kersten A., Historia Szwecji, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1973. Kocowski B., Wyprawa Tatarów na Węgry przez Polskę w 1594 r., Lublin 1948. Konopczyński W., Dzieje Polski nowożytnej, oprac. M. Nagielski, t. I/II, Warszawa 1986. 554 Kowalczyk J. (red.), Czterysta lat Zamościa. Materiały sesji naukowej, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1983. Korzon T., Dzieje wojen i wojskowości w dawnej Polsce, t. I-II, Lwów- -Warszawa-Kraków 1923. Kotarski H., Wojsko polsko-litewskie podczas wojny inflandzkiej, "SMHW", cz. I-IV, t. XVI/2, XVII/1, XVIII/ 1970-1972. Kudelka F., Bitwa pod Kłuszynem, "Bellona" 1920/6. Kudelka F., Bitwa pod Kircholmem, "Ateneum", t. III, 1883. Kubala L., Wojna szwedzka w 1. 1655-1656, Lwów-Warszawa (1913). Kubala L., Wojna brandenburska i najazd Rakoczego w 1656 i 1657 r., Lwów-Warszawa (1918). Kubala L., Wojny duńskie i pokój oliwski 1657-1660, Lwów 1922. Kukieł M., Zarys historji wojskowości polskiej, Londyn 1949. Laskowski O., Jan III Sobieski, Lwów 1933. Laskowski O., Odrębność staropolskiej sztuki wojennej, Warszawa 1935. Laskowski O. (red.), Encyklopedia Wojskowa, odpow. hasła. Lepszy K., Oblężenie Krakowa przez arcyksięcia Maksymiliana, Kraków 1929. Lepszy K., Walka stronnictw w pierwszych latach panowania Zygmunta III, Kraków 1929. Lepszy K., Polska w dobie sejmu inkwizycyjnego (1589-1592), Kraków 1939. Lipiński W., Bój o Żaworonkowe Wzgórze i osaczenie Szeina pod Smoleń- skiem. "Przegląd Historyczno-Wojskowy", t. VII, 1935. Łempicki S., Mecenat wielkiego kanclerza, oprac. S. Grzybowski, War- szawa 1980. Maciszewski J., Wojna domowa w Polsce (1606-1609), t. I, Wrocław 1961. Maciszewski J., Polska a Moskwa 1603-1611. Opinie i stanowiska szla- chty polskiej, Warszawa 1968. Majewski R., Polski wysiłek zbrojny przed wojną chocimską 1621 r., "SMHW" t. VII/1, 1961. Majewski R., Cecora - rok 1620, Warszawa 1970. Majewski W., Bitwa pod Mątwami, "SMHW", t. VII/1, 1961. Majewski W., Podhajce - letnia i jesienna kampania 1667 r., "SMHW", t. VI/1 1960. Majewski W., Ostatnia kampania Czarnieckiego w 1664 r. cz. I-II, "SMHW", t. XV/2, XVI/1, 1969-1970. Majewski W., Polska sztuka wojenna w drugiej połowie XVII w. w: Hi- storia wojskowości polskiej. Wybrane zagadnienia, Warszawa 1972. Mała Encyklopedia Wojskowa, odpow. hasła. 555 Marcinkowski K., Stefan Czarniecki w dobie potopu szwedzkiego. Kam- pania nad Wisłą i Sanem 1655/1656, Kraków 1935. Nowak T., Kampania wielkopolska Czarnieckiego i Lubomirskiego 1656 r., "Rocznik Gdański", t. XI, 1937. Nowak T. M., Wimmer J., Historia oręża polskiego 963-1795, Warszawa 1981. Ochmann S., Sejmy z lat 1615-1616, Wrocław 1978. Sikorski J. Polskie tradycje wojskowe, cz. I, Warszawa 1990. Olejnik K., Rozwój polskiej myśli wojskowej do końca XVII w., Poznań 1976. Pietrzak J., Po Cecorze i podczas wojny chocimskiej. Sejmy z lat 1620- -1621, Wrocław 1983. Plewczyński M., Bitwa pod Byczyną, "SMHW", t. XVII/1, 1971. Plewczyński M., Obertyn, "Tygodnik Kulturalny" 1984/18. Plewczyński M., Udzial jazdy obrony potocznej w walkach na południo- wo-wschodnim pograniczu Rzeczypospolitej w 1. 1531-1573, "SMHW", t. XXVI, 1988. Podhorodecki L., Stanisław Koniecpolski (ok. 1592-1646), Warszawa 1978. Podhorodecki L., Jan Karol Chodkiewicz (1560-1621), Warszawa 1982. Podhorodecki L., Raszba N., Wojna chocimska 1621 r., Kraków 1979. Podhorodecki L. Stanisław Żółkiewski. Warszawa 1988. Prochaska A., Hetman Stanisław Żółkiewski, Warszawa 1927. Przyboś A., Michał Korybut Wiśniowiecki 1640-1673, Kraków-Wrocław 1984. Razin E., Historia sztuki wojennej, tłum. z roś. t. III, Warszawa 1964. Reychman J., Historia Turcji, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1979. Roberts M., Gustavus Adolphus. A history of Sweden 1611-1632, t. II, London-New York-Toronto 1958. Rzońca J., Ostatni sejm przed Cecorą (w 1619 r.), Pamiętnik Biblioteki Kórnickiej, z. 20, 1983. Sajkowski A., W stronę Wiednia, Poznań 1984. Serczyk W. A., Iwan Groźny, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1986. Siarczyński F., Obraz wieku panowania Zygmunta III, Lwów 1828. Sobieski W., Król a car. Dymitr Samozwaniec a Polska, Studya historycz- ne, Lwów 1912. Sobieski W., Trybun ludu szlacheckiego, oprac. S. Grzybowski, Warsza- wa 1978. Sobieski W., Żółkiewski na Kremlu, Warszawa 1920. Spieralski Z., Jeszcze o genezie i początkach hetmaństwa, "SMHW", t. XII/2, 1966. 556 Spieralski Z., Jan Tarnowski 1488-1561, Warszawa 1977. Spieralski Z., Stefan Czarniecki 1604-1665, Warszawa 1974. Spieralski Z., Awantury mołdawskie, Warszawa 1967. Spieralski Z., Kampania obertyńska 1531 r., Warszawa 1962. Staszewski J., Bitwa pod Trzcianą, "Przegląd Historyczno-Wojskowy", t. IX/2, 1937. Stade A., Geneza decyzji Karola X Gustawa o wojnie z Polską w 1655 r., "SMHW" t. XIX/2, 1973. Śliwiński A., Jan Zamoyski, kanclerz i hetman wielki koronny, Warszawa 1947. Tarnawski A., Działalność gospodarcza Jana Zamoyskiego, kanclerza i hetmana wk. koronnego 1572-1605, Lwów 1935. Teodorczyk J., Polskie wojsko i sztuka wojenna pierwszej poi. XVII w., "SMHW", t. XXI, 1978. Teodorczyk J., Pogrom Kanty mira, Warszawa 1972. Teodorczyk J., Wyprawa szwedzka z Meklemburgii do Prus Królewskich wiosną 1627r., "SMHW", t. V/l, 1960. Tomkiewicz W., Powstanie kozackie r. 1630, Kraków 1930. Tomkiewicz W., Plan kampanii pruskiej 1635 r., "Przegląd Historyczno- -Wojskowy", t. IX, 1937. Tomkiewicz W., Ograniczenie swobód kozackich z r. 1630, Lwów 1930. Tyszkowski K., Odgłosy rokoszowe na Litwie, "Ateneum Wileńskie" 1923. Wasilewski T., Ostatni Waza na polskim tronie, Katowice 1984. Wielebska Z., Powstanie majątku Stanisława Koniecpolskiego (1591- -1646), "Studia Historyczne" 1981/4. Wielebska Z., Stanisław Koniecpolski, hetman wielki koronny w latach 1632-1646. "Studia Historyczne" 1985/3. Wimmer J., Skarb i wojsko Rzeczypospolitej u schyłku XVI i w pierwszej pot. XVII w., "SMHW", t. YIII/1, 1968. Wimmer J., Wojsko polskie w drugiej połowie XVII w., Warszawa 1965. Wimmer J., Historia piechoty polskiej do 1864 r., Warszawa 1978. Wisner H.,Wojsko polsko-litewskie w pierwszej pół. XVII w., "SMHW", t. XIX-XXI, 1972-1978. Witusik A. A., O Zamoyskich, Zamościu i Akademii Zamojskiej, Lublin 1978. Wojna polsko-szwedzka 1655-1660, oprać, zbiór, pod red. J. Wimmera, Warszawa 1973. Wójcik Z., Dzieje Rosji do 1801 r., Warszawa 1971. Wójcik Z., Dzikie Pola w ogniu. O Kozaczyźnie w dawnej Rzeczypospo- litej, Warszawa 1968. Wójcik Z., Jan Sobieski, Warszawa 1983. 557 Zając K., Wojsko Rzeczypospolitej w latach 1668-1673, "SMHW", t. V, 1960. Zarys dziejów wojskowości polskiej do r. 1864, oprać, zbiór, pod red. J. Sikorskiego, t. I-II, Warszawa 1965-1966. Zieliński H., Wyprawa Sobieskiego na czambuły tatarskie, "Przegląd Hi- storyczno-Wojskowy", t. II, 1930. SPIS TREŚCI Wstęp ..................... 5 Część pierwsza - JAN TARNOWSKI 1. Droga do buławy ................ 15 2. Pogrom Wołochów ................ 31 3. W obozie habsburskim .............. 40 4. Wojny na wschodzie i południu ........... 46 5. Mąż stanu .................. 57 Część druga - JAN ZAMOYSKI 1. Doktor obojga praw ............... 77 2. "Trybun ludu szlacheckiego" ............ 82 3. Przyjaciel Batorego ............... 90 4. Pod Połockiem, Wielkimi Łukami i Pskowem ....... 97 5. Dyktator Rzeczypospolitej ............. 115 6. Pogrom Maksymiliana .............. 121 7. Na czele opozycji ................ 133 8. Wyprawy nad Dunaj ............... 137 9. Gospodarz i mecenas ............... 145 10. Wyprawa do Inflant ............... 153 Część trzecia - STANISŁAW ŻÓŁKIEWSKI 1. Uczeń i towarzysz broni Zamoyskiego ......... 167 2. Między dworem a opozycją ............. 179 3. Wojna na wschodzie ............... 184 4. Kłuszyn i jego następstwa ............. 192 5. Magnat ruski .................. 206 6. Na straży kresów ................ 212 7. Cecora .................... 223 Część czwarta - JAN KAROL CHODKIEWICZ 1. Potomek znakomitych bojarów ............ 241 2. Pogromca Szwedów ................ 248 3. Kircholm ................... 261 4. Regalista ................... 274 559 5. Śladami Żółkiewskiego ............... 285 6. Magnat litewski ................. 295 7. Chocim anno 1621 ................ 305 Część piąta - STANISŁAW KONIECPOLSKI 1. Protegowany Żółkiewskiego ............. 323 2. W walce z Tatarami i Kozakami ............ 329 3. Wojna o Pomorze ................ 341 4. Znowu na kresach ................ 365 5. Sukcesy bez wojny ................ 374 6. "Wicekról Ukrainy" ................ 383 7. Problem kozacki ................. 392 8. Pogrom Tuhaj beja i jego skutki ............ 397 Część szósta - STEFAN CZARNIECKI 1. Żołnierz Jego Królewskiej Mości i Rzeczypospolitej ..... 409 2. W bojach o Ukrainę ............... 417 3. Najazd szwedzki ................. 434 4. Bohater "potopu" ................ 444 5. Kampania na Białorusi ............... 470 6. Przy boku króla jegomości ............. 476 Część siódma - JAN SOBIESKI 1. Pułkownik królewski ............... 487 2. W obozie Jana Kazimierza ............. 493 3. Przeciw królowi "nieborakowi" ............ 502 4. Chocim anno 1673 ................ 514 Zakończenie ................... 531 Przypisy do wstępu .................... 535 do części pierwszej ................. 535 do części drugiej .................. 537 do części trzeciej .................. 540 do części czwartej ................. 542 do części piątej .................. 543 do części szóstej .................. 546 do części siódmej ................. 547 do zakończenia .................. 549 Źródła i literatura ................. 551