Autor: Pat Murphy Tytul: Znać przyszłość (Prescience) Z "NF" 9/92 Katarzyna znała przyszłość: czytała ją z kart tarota, z linii dłoni, fusów herbacianych, ze sposobu, w jaki mężczyzna siadał na krześle, a kobieta kładła pieniądze na ladzie płacąc za wróżbę. Prowadziła dziennik snów, a jej sny sprawdzały się aż nazbyt często. Chociaż przepowiednie Katarzyny były trafne, jej klienci przeważnie wychodzili niezadowoleni. Przepowiadana przez Katarzynę przyszłość nigdy nie była szczęśliwa. Spokojnym, opanowanym głosem oznajmiała nadchodzące nieszczęścia: rozbite małżeństwa, utraconą pracę, nieudane wakacje, rozczarowania w miłości. Ludzie rzadko wracali po następną wróżbę. Było tuż po południu i Katarzyna siedziała na wysokim stołku za ladą sklepu okultystycznego, w którym pracowała. Półki za nią zastawione były akcesoriami czarodziejskiej magii: słojami pyłu cmentarnego, butlami święconej wody, pojemnikami korzenia mandragory, nasion bielunia, sproszkowanych kości i kadzideł. Jej szef wyszedł na lunch, a ona jadła jogurt o niskiej zawartości tłuszczu. Na drzwiach wejściowych sznur dzwoneczków zadźwięczał, do sklepu wszedł mężczyzna. Spojrzała na niego, po czym wróciła do swego jogurtu. Na ogół klienci nie lubili, by im się przyglądać zbyt dokładnie. Ten poszperał przez chwilę w książkach, a następnie zbliżył się do lady. - Dzień dobry - powiedział. - Chciałbym prosić o wróżbę. Podniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie. Oczywiście, pamiętała tę twarz. Właśnie tak śnił jej się zeszłej nocy: wszedł do sklepu, ona powróżyła mu z ręki, a on potem zaprosił ją na kawę. - Nie da rady - powiedziała krótko. - Nie mamy wróżki. Zniknęła jak złoty sen. - A pani nie wróży z ręki? - Niestety, nie. Przepraszam, ale nie mogę panu pomóc. Nie wyglądał na złoczyńcę, ale Katarzyna wiedziała już o nim zbyt wiele. Sposób, w jaki trzymał ramiona i przechylał głowę, mówiły jej, że jest samotny i trochę zdenerwowany wizytą w tym sklepie. Miał ładne, ciemne oczy o tęsknym spojrzeniu, lecz Katarzyna była mądrzejsza i nie dała się zauroczyć. Nie musiała czytać z jego ręki, by dowiedzieć się, że to przyniesie same kłopoty. Widziała nadchodzące chmury i nadciągającą burzę. Umówić się z nim na randkę byłoby katastrofalnym błędem. - Przepraszam - powiedziała jeszcze raz. - Naprawdę fatalnie się złożyło. Opuściła wzrok i wpatrywała się w jogurt nie chcąc wiedzieć już nic więcej. - Strasznie mi przykro - powiedziała i nie podniosła oczu, dopóki dźwięk dzwoneczków nie oznajmił jej, że gość wyszedł. Po lunchu wypiła filiżankę jaśminowej herbaty. Skończywszy, mimowolnie spojrzała na dno filiżanki, gdzie zebrały się mokre listki. Była tam jego twarz, widoczna dla każdego, kto umiał ją zobaczyć. Jej szef, przysadzisty Węgier, był wstrętnym typem. Palił kadzidło, by posiąść moc nad kobietami. Wróżył z ręki i gdy tylko mógł, chwytał rękę Katarzyny i badał linie jej dłoni. Miał spocone łapska i zawsze trzymał jej rękę trochę za długo. - Boisz się - mówił. - Linia serca przecina linię życia, a to znak niepewności. - Przyglądała się niechętnie swojej dłoni. Zdawało jej się, że każdego dnia jest tam coraz więcej linii biegnących we wszystkie strony jak ślady ptasich nóżek po piasku. Złościły ją: zbyt wiele decyzji, zbyt wiele możliwości, zbyt wiele losów. - Myślę - mówił - że obawiasz się mężczyzn. Katarzyna wyszarpywała rękę i odchodziła porządkować pojemniki z ziołami. Widziała, że obserwuje ją z drugiego końca sklepu, ale ignorowała go. Nie był groźny. Nigdy jej się nie śnił. Druga nad ranem; obudziła się i przez chwilę szukała światła, pióra i sennika. Ważne, by jak najszybciej zanotować szczegóły, zanim rozpłyną się i stracą znaczenie. Kawiarenka przy ulicy Głównej. Ciemnowłosy mężczyzna po drugiej stronie stolika bierze mnie za rękę i pyta o coś. Nie słyszę jego słów, ponieważ zbyt głośno bije mi serce. Siedzę porażona panicznym strachem. Starała się przywołać z pamięci jak najwięcej szczegółów. Dzięki temu mogła się bronić. Noszę ulubioną srebrną bransoletę i chłopską bluzę. Filiżanka kawy stoi przede mną na stoliku. On delikatnie gładzi moją rękę. Jego dotknięcie sprawia mi przyjemność. Wykreśliła ostatnie zdanie i wstała, by położyć bluzę na podłodze, przy drzwiach. Następnego dnia podaruje ją Armii Zbawienia. Bransoletę wyśle do Teksasu, siostrze w prezencie. Mimo to długo leżała, zanim udało jej się ponownie zasnąć. Wpatrywała się w dłoń klientki. Kobieta miała piękne ręce o wymanikiurowanych paznokciach. W porównaniu z ręką Katarzyny jej dłoń była cudownie przejrzysta: linie wykreślone jak autostrady pełne znaków wskazujących drogę. U Katarzyny przypominały one raczej ślady królików na łące i to w miejscu, gdzie trawa jest zdeptana: ledwo czytelne, krzyżowały się i przecinały bez sensu. Katarzyna prześledziła linię serca klientki i oznajmiła jej, że wkrótce się zakocha. Kobieta uśmiechnęła się, lecz Katarzyna próbowała jej to wyperswadować. - Nie cierpię tego - powiedziała. - Działa zupełnie jak jakaś choroba. Chwyta człowieka i pozbawia rozumu. Miłość zawsze mnie ogłupia. Naprawdę, na pani miejscu próbowałabym się od tego wykręcić. Zorientowała się, że szef przygląda jej się z drugiego końca sklepu marszcząc brwi z dezaprobatą. Kobieta rzuciła Katarzynie szybkie spojrzenie, zdziwiona jej gwałtowną wypowiedzią. - Ma pani bardzo wyraźną linię serca - powróciła do wróżenia Katarzyna, rezygnując z dalszych uwag osobistych. Po pracy poszła ulicą Główną na pocztę, żeby wysłać siostrze bransoletę. Z przykrością rozstawała się z ulubionym przedmiotem, ale była zbyt mądra, by igrać z przeznaczeniem. Kiedy przechodziła obok jakiejś kawiarenki, zobaczyła wewnątrz mężczyznę. Siedział samotnie przy stoliku, popijał kawę i czytał gazetę. Zauważyła kilka szczegółów, których wcale nie chciała znać. Ze sposobu, w jaki trzymał filiżankę, wywnioskowała, że jest opiekuńczy i trochę zaborczy. Kąt, pod którym trzymał gazetę, zdradzał człowieka nieśmiałego, dla pozoru hałaśliwie towarzyskiego. Nie śpieszy się z okazywaniem uczuć. Nie czuje się dobrze we własnej skórze. Przeszła szybko, niosąc swą małą paczkę jakby zawierała bombę. Ponieważ znała przyszłość, często zaczynała mówić "Do widzenia", zanim powiedziała "Dzień dobry". Wieczorową porą, tuż przed zaśnięciem, ćwiczyła mowy pożegnalne. Umiała świetnie mówić słowa pożegnania. Tasowała je, jakby nie miały znaczenia: "Bardzo było miło", "Pa, pa", "Do zobaczenia". Tego wieczora posłała po jedzenie do Chińczyka. Dołączono doń dwa ciasteczka szczęścia. Jedno mówiło, że do odważnych świat należy, a drugie nakazywało ostrożność. Spaliła oba papierki w popielniku przeznaczonym do palenia kadzideł przy łóżku. Dym pachniał delikatnie jaśminem. Sen: ten sam ciemnowłosy mężczyzna idzie w jej stronę, a ona chce uciec. Zawraca i biegnie w zwolnionym tempie jak przez gęstą mgłę. Zbudziła się zlana potem i zapisała sen przeklinając brak szczegółów. Pracowała przy kontuarze, kiedy szef chwycił ją za rękę i siłą otworzył dłoń. - Unikasz czegoś - powiedział. - Ale nie uda się odwlekać tego dłużej. Energia musi się rozładować. - Mgliście zdawała sobie sprawę, że gładzi jej rękę i uśmiecha się. - Więc co mam zrobić? - szepnęła, po części do siebie samej. Spojrzał na nią jakby z niedowierzaniem, że właśnie jego o to zapytała. - Zdaj się na mnie - powiedział. - Wiem, co zrobić. I ścisnął mocno jej rękę. Wyszarpnęła ją, mierząc go szklanym spojrzeniem. Zawsze, gdy miała zmartwienie, szła na plażę i próbowała zgadnąć, co fale rysują na piasku. Nie potrafiła ich odczytać i to jej się podobało. Z ludźmi szło jej zbyt łatwo. Nosili swą przyszłość na twarzy, gdzie każdy mógł spojrzeć. Mimowolnie odczytywała losy, czy miała na to ochotę, czy nie. Piskliwe brodźce biegały przed nią po plaży zostawiając ślady nóżek na piasku. Fale spłukiwały je, a plaża znów była gładka i czysta. Zapatrzona w fale, podniosła wzrok akurat w porę, by zobaczyć, jak idzie w jej stronę. Patrzył na morze, gdzie zachód kolorowo barwił chmury. Zawróciła biegiem, lecz sypki piasek zwalniał jej ruchy. Śniła: siedziała z nim na zielonej, parkowej ławce i trzymała jego rękę. On spojrzał na nią, powiedział "Kocham cię", a potem ją pocałował. Odgadła, z całą pewnością, że ją porzuci. Nie mogła już zasnąć tej nocy. Usiadła i myśląc o nim, postawiła sobie kabałę. Tarot mówił o złamanym sercu, zdradzie i bólu. Nie stawia się sobie kabały, upomniała siebie. Trafność odczytu jest wtedy wątpliwa. Przetasowała jeszcze raz. Podstęp, zakłopotanie, rozwiane złudzenia. Lecz także: szczęście, zadowolenie, spokój. Zbyt wiele odpowiedzi. Tasowała karty raz za razem, wykładała je wielokrotnie na stół szukając w kolorowych obrazkach wzoru, w który mogłaby uwierzyć. O świcie niechętnie poszła na przechadzkę po parku Złote Wrota, gdzie poranne słońce zaczynało dopiero przeganiać mgłę. Odnalazła go na zielonej ławce. Karmił gołębie prażoną kukurydzą. Tłoczyły się ścigając ziarna, które im rzucał. Ślady nóżek na ziemi tworzyły zawiły wzór przecinających się linii. Nie wiadomo było, gdzie kończą się jedne, a zaczynają drugie. Stała przez chwilę, przyglądając mu się. Spojrzał na nią krótko, po czym wrócił do gołębi, zanim zdołała pochwycić jego wzrok. Nie odezwał się. - Najbardziej złości mnie nieuniknioność tego wszystkiego - powiedziała. - Czyż znając przyszłość nie mogę się od niej uwolnić? Najwidoczniej nie. Spojrzał na nią zdumiony. - Co takiego? Nie wyglądał tak groźnie. Odważny gołąb wskoczył mu na nogę i stamtąd sięgał po kukurydzę. Mężczyzna skrzywił się, ponieważ słońce zaświeciło mu prosto w oczy. - Piękny poranek - powiedziała, a on przytaknął. - Chodzi o tę wróżbę - dodała i, wbrew rozsądkowi, ujęła go za rękę. - Nic nie mów - szepnęła. - Tylko nic nie mów. Następnie zerknęła szybko na swoją dłoń. Linia serca wydała jej się trochę wyraźniejsza i chyba wcale nie przecinała linii życia. - A jednak sądzę, że mnie porzucisz - powiedziała cicho. Podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Był zdezorientowany. Znowu robiła wszystko nie po kolei. To nie był czas pożegnania. Jeszcze nie. - Trudno - powiedziała. - Zaryzykuję. A następnie, pomimo wszystko, pocałowała go. Przełożyła Ewa Łodzińska